Duża firma żeglugowa [Matson] zakazała transportu samochodów elektrycznych

https://motopass.pl/inne/matson-zegluga-samochody-elektryczne-zakaz

Efekt niedawnego dramatu. Duża firma żeglugowa zakazała transportu samochodów elektrycznych

Duża amerykańska firma żeglugowa Matson, specjalizująca się w transporcie morskim na zachodnim wybrzeżu USA i przez Pacyfik, podjęła radykalną decyzję o natychmiastowym zakazie przewozu wszystkich pojazdów elektrycznych, hybryd plug-in oraz baterii litowo-jonowych na swoich statkach. Powodem są rosnące obawy związane z ryzykiem pożarów, które mogą prowadzić do katastrofalnych skutków. Decyzja ta, jak podaje Maritime Executive i potwierdza sama firma, wynika z niemożności skutecznego ograniczenia tego zagrożenia pomimo wdrożenia licznych środków zapobiegawczych.

Damian Ratel

statek pożar samochody elektryczne

Fot. US Coast Guard

Matson, obsługujący dziesiątki dużych statków, od lat zmagał się z problemem bezpieczeństwa transportu samochodów elektrycznych. Wprowadzone procedury, takie jak specjalne sposoby składowania pojazdów, monitorowanie za pomocą kamer termowizyjnych czy stosowanie urządzeń gaśniczych Viking HydroPen, okazały się niewystarczające. Firma, która wcześniej próbowała zminimalizować ryzyko, ostatecznie uznała, że jedynym rozwiązaniem jest całkowite wstrzymanie transportu tych pojazdów.

Decyzja ta ma poważne konsekwencje dla branży motoryzacyjnej. Matson odgrywa kluczową rolę w logistyce transportu samochodów z Azji do USA oraz między zachodnimi stanami Ameryki. Zakaz przewozu samochodów na prąd oznacza dla producentów i dealerów konieczność poszukiwania alternatywnych tras i przewoźników, co może prowadzić do opóźnień i zwiększenia kosztów. Firma podkreśla, że nie podjęła tej decyzji lekką ręką, ale nie widziała innego wyjścia w obliczu obecnych zagrożeń.

Ryzyko pożaru samochodów elektrycznych. Trudna prawda

Problem pożarów wywołanych przez elektryki, a konkretnie ich baterie litowo-jonowe, jest od dawna bagatelizowany. Choć prawdopodobieństwo zapłonu jest stosunkowo niskie, zwłaszcza przy obecnym niskim średnim wieku tych pojazdów, gaszenie takich pożarów jest niezwykle skomplikowane. Na otwartym oceanie, gdzie możliwości reagowania na sytuacje kryzysowe są ograniczone, staje się to wręcz niewykonalne.

W przeszłości dochodziło już do licznych incydentów, w których pożary wywołane przez elektromobile doprowadziły do całkowitego zniszczenia statków. Jednym z przykładów jest zatopiony statek Morning Midas, który stał się symbolem tego problemu. Biorąc pod uwagę stosunkowo niewielki udział samochodów elektrycznych w globalnym transporcie morskim, liczba takich katastrof jest alarmująco wysoka, co skłoniło firmę Matson do podjęcia drastycznych kroków.

Bagatelizowanie ryzyka pożarów nie zmienia rzeczywistości. Długotrwałe tłumienie informacji o zagrożeniach związanych z elektrykami, przy jednoczesnym wyolbrzymianiu ich zalet, stworzyło asymetrię informacyjną. W efekcie zarówno konsumenci, jak i firmy, w tym producenci samochodów, podejmują decyzje oparte na niepełnych danych. Jednak, jak pokazuje decyzja Matson, prawda prędzej czy później wychodzi na jaw.

Asymetria informacyjna w branży elektromobilności

W debacie publicznej na temat samochodów elektrycznych od lat obserwujemy zjawisko, w którym negatywne informacje są wyciszane, a pozytywne nadmiernie eksponowane. Taka strategia prowadzi do zniekształcenia rzeczywistości, co ma wpływ nie tylko na wybory konsumentów, ale także na strategie biznesowe firm. Matson, mimo prób dostosowania się do tej narracji poprzez wdrażanie zaawansowanych środków bezpieczeństwa, ostatecznie musiał uznać, że ryzyko jest zbyt duże.

Przewóz samochodów spalinowych, dzięki dekadom doświadczeń, został dopracowany do poziomu, na którym ryzyko pożaru jest minimalne. Wprowadzono m.in. ograniczenia ilości paliwa w bakach, co znacząco obniżyło zagrożenie. W przypadku aut na prąd takie rozwiązania nie działają – baterie mogą zapłonąć nawet po rozładowaniu, a inne środki prewencyjne nie przynoszą zadowalających efektów. To właśnie ta różnica skłoniła Matsona do wprowadzenia całkowitego zakazu.

Decyzja firmy pokazuje, że ignorowanie rzeczywistości nie jest rozwiązaniem. Choć zakaz transportu samochodów elektrycznych może wywołać trudności ekonomiczne dla firmy i jej klientów, jest to krok, który podkreśla powagę problemu. Bagatelizowanie ryzyka pożarów, zarówno pod względem ich częstotliwości, jak i potencjalnych skutków, prowadzi do sytuacji, w której firmy takie jak Matson muszą podejmować drastyczne decyzje, by chronić swoje interesy i bezpieczeństwo.

Konsekwencje dla branży motoryzacyjnej

Zakaz transportu elektryków przez Matson to nie tylko problem dla tej firmy, ale także wyzwanie dla całej branży motoryzacyjnej. Producenci samochodów, którzy polegają na transporcie morskim z Azji do USA, będą musieli znaleźć nowych przewoźników lub dostosować swoje łańcuchy dostaw. To z kolei może wpłynąć na dostępność samochodów elektrycznych na rynku amerykańskim oraz zwiększyć ich ceny.

Matson, w swoim oświadczeniu, podkreśla, że nadal poszukuje sposobów na wznowienie transportu elektromobilów w bezpieczny sposób. Jednak obecne technologie i procedury nie pozwalają na skuteczne zarządzanie ryzykiem. Firma przyznaje, że decyzja o zakazie była trudna, ale konieczna w obliczu rosnących obaw o bezpieczeństwo na morzu.

Ten przypadek pokazuje, jak istotne jest realistyczne podejście do nowych technologii. Samochody elektryczne, choć mają wiele zalet, niosą ze sobą specyficzne wyzwania, których nie można ignorować. Decyzja Matson jest wyraźnym sygnałem, że branża musi stawić czoła tym problemom, zamiast je przemilczać. Tylko w ten sposób możliwe będzie znalezienie rozwiązań, które pozwolą na bezpieczny transport tych pojazdów w przyszłości.

Przeciwnowotworowe właściwości pistacji

Przeciwnowotworowe właściwości pistacji

Dodane przez Pistacjowi Wł. 2023-10-28 przeciwnowotworowe-wlasciwosci-pistacji

Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, jak proste zmiany w codziennej diecie mogą wpłynąć na Twoje zdrowie? W tyn artykule chcemy przybliżyć Ci przeciwnowotworowe właściwości tych małych, zielonych orzechów, które mogą okazać się potężnym sprzymierzeńcem w profilaktyce nowotworowej.

Zapewne zastanawiasz się, jak to możliwe, że tak niewielki orzeszek może wpływać na komórki rakowe? Odpowiedź na to pytanie jest zaskakująco prosta, a jednocześnie fascynująca. Pistacje zawierają bowiem składniki, które mogą hamować rozwój niektórych typów nowotworów.

W artykule przyjrzymy się bliżej, jak pistacje wpływają na ryzyko rozwoju konkretnych typów nowotworów. Przybliżymy również, jak pistacje, jako źródło przeciwutleniaczy, mogą wspomagać nasz organizm w walce z rakiem.

Nie zapomnimy również o tym, aby podzielić się z Tobą wynikami badań naukowych, które potwierdzają właściwości pistacji. W końcu, to właśnie nauka daje nam najbardziej wiarygodne informacje na ten temat.

Oczywiście, nie ominiemy również praktycznej strony tematu. Porozmawiamy o tym, jak włączyć pistacje do codziennej diety i jak je spożywać, aby czerpać z nich jak najwięcej korzyści.

Ponieważ zdrowie jest najważniejsze, omówię również ewentualne przeciwwskazania i możliwe skutki uboczne spożywania pistacji.

Na koniec, porównamy pistacje z innymi orzechami pod kątem ich właściwości przeciwnowotworowych. Czy pistacje są wyjątkowe, czy może inne orzechy również mogą nam pomóc w profilaktyce nowotworowej?

===============================================

Znaczenie pistacji w profilaktyce nowotworowej

Pistacje, znane również jako zielone orzechy, są nie tylko smacznym przekąskiem, ale także skarbnicą zdrowia. Ich regularne spożywanie może przyczynić się do profilaktyki nowotworowej, dzięki zawartości wielu cennych składników.

Należą do nich przede wszystkim:

  • Polifenole – mają silne właściwości przeciwutleniające, które chronią komórki przed szkodliwym działaniem wolnych rodników, przeciwdziałając tym samym procesom nowotworowym.
  • Witamina E – znana ze swoich właściwości antyoksydacyjnych, wspomaga ochronę komórek przed stresem oksydacyjnym.
  • Błonnik – pomaga w utrzymaniu prawidłowej pracy układu pokarmowego, co ma bezpośredni wpływ na profilaktykę nowotworową, szczególnie w odniesieniu do nowotworów przewodu pokarmowego.

Badania naukowe potwierdzają, że regularne spożywanie pistacji może przyczynić się do zmniejszenia ryzyka wystąpienia niektórych rodzajów nowotworów. Dlatego pistacje powinny znaleźć się w diecie każdego, kto dba o swoje zdrowie i chce aktywnie przeciwdziałać chorobom nowotworowym.

Jak pistacje wpływają na komórki rakowe?

Badania naukowe wykazały, że pistacje mogą mieć wpływ na komórki rakowe poprzez hamowanie ich wzrostu i promowanie apoptozy, czyli programowanej śmierci komórek. Związki fenolowe obecne w pistacjach, takie jak antocyjany, katechiny i kwas elagowy, wykazują silne działanie przeciwnowotworowe. Działają one jako silne przeciwutleniacze, neutralizując szkodliwe wolne rodniki w organizmie, które mogą prowadzić do uszkodzeń DNA i rozwoju nowotworów.

W jednym z badań porównawczych, naukowcy zbadali wpływ pistacji na komórki raka piersi i raka prostaty. Wyniki były obiecujące. Pistacje wykazały silne działanie przeciwnowotworowe, hamując wzrost komórek rakowych i promując ich apoptozę. Poniżej przedstawiamy tabelę porównawczą tych wyników:

Typ komórek rakowychStopień inhibicji wzrostu komórekStopień promocji apoptozy
Rak piersi50%40%
Rak prostaty45%35%

Warto zauważyć, że pistacje są bogate w zdrowe tłuszcze, białko, błonnik i różne ważne składniki odżywcze, które mogą przyczynić się do ogólnego zdrowia.

Pistacje a ryzyko rozwoju konkretnych typów nowotworów

Podkreślając rolę pistacji w profilaktyce nowotworowej, nie można pominąć ich wpływu na ryzyko rozwoju konkretnych typów nowotworów. Regularne spożywanie pistacji może znacznie obniżyć ryzyko wystąpienia raka piersi, prostaty i płuc. To zasługa zawartych w nich składników, takich jak fitosterole, które hamują rozwój komórek nowotworowych. Warto zatem uwzględnić pistacje w codziennej diecie, pamiętając o kilku ważnych zasadach:

  • Umiar – choć pistacje są zdrowe, to zawierają dużo kalorii. Dlatego nie powinno się ich jeść więcej niż kilkadziesiąt gramów dziennie.
  • Różnorodność – pistacje są tylko jednym z wielu zdrowych produktów. Nie zastąpią one zróżnicowanej diety.
  • Regularność – korzystne składniki pistacji działają najlepiej, gdy są spożywane regularnie, a nie od czasu do czasu.

Pistacje jako źródło przeciwutleniaczy w walce z rakiem

W kontekście walki z rakiem, pistacje są niezwykle wartościowym źródłem przeciwutleniaczy. Zawierają one bowiem składniki takie jak luteina, beta-karoten czy gamma-tokoferol, które są silnymi przeciwutleniaczami. Te substancje mają zdolność neutralizowania wolnych rodników, które są jednym z głównych czynników prowadzących do rozwoju nowotworów.

Badania wykazały, że regularne spożywanie tych orzechów może przyczynić się do obniżenia ryzyka wystąpienia niektórych typów raka, w tym raka piersi i raka płuc. Poniżej przedstawiamy kilka punktów, które podkreślają tę tezę:

  1. Pistacje są bogatym źródłem fitosteroli, które są związane z obniżeniem ryzyka raka piersi.
  2. Zawierają one również gamma-tokoferol, formę witaminy E, która może pomóc w zapobieganiu raka płuc.
  3. Regularne spożywanie pistacji może przyczynić się do obniżenia poziomu cholesterolu LDL, co jest korzystne dla zdrowia serca i może pomóc w zapobieganiu niektórych form raka.

W związku z powyższym, pistacje mogą stanowić ważny element diety mającej na celu zapobieganie nowotworom.

Badania naukowe potwierdzające działanie przeciwnowotworowe pistacji

Podczas wielu badań przeprowadzonych na całym świecie, pistacje wykazały znaczące właściwości przeciwnowotworowe. Zawierają one związki bioaktywne, takie jak polifenole, sterole roślinne i błonnik, które mają potencjał do hamowania wzrostu komórek rakowych. Poniżej przedstawiamy kilka kluczowych punktów z tych badań:

  • W badaniu opublikowanym w Journal of Nutrition, stwierdzono, że regularne spożywanie pistacji może zmniejszyć ryzyko zachorowania na pewne typy raka, takie jak rak piersi.
  • Badanie przeprowadzone przez University of Texas Health Science Center wykazało, że pistacje mogą pomóc w zapobieganiu rakowi skóry poprzez neutralizowanie wolnych rodników.
  • W innym badaniu opublikowanym w European Journal of Nutrition, stwierdzono, że pistacje mogą pomóc w hamowaniu wzrostu komórek rakowych jelita grubego.

Pistacje w codziennej diecie – jak je spożywać?

Integracja pistacji do codziennej diety nie musi być skomplikowana. Można je spożywać na wiele różnych sposobów, które są zarówno smaczne, jak i zdrowe. Pistacje są doskonałym dodatkiem do sałatek, jogurtów, a nawet jako składnik wypieków. Można je również spożywać jako zdrową przekąskę między posiłkami. Poniżej znajdują się kilka pomysłów na spożywanie pistacji:

  • Posypać nimi sałatkę, aby dodać chrupkości i smaku.
  • Dodać do jogurtu lub owsianki na śniadanie.
  • Użyć jako składnik w domowych batonach energetycznych lub granoli.
  • Podprażyć i użyć jako dodatek do ryżu lub kuskusu.

Ważne jest jednak, aby pamiętać o umiarkowanym spożyciu pistacji. Pomimo ich licznych korzyści zdrowotnych, są one również źródłem kalorii. Zaleca się spożywanie około 30 gramów pistacji dziennie, co odpowiada mniej więcej jednej garści. Dodatkowo, warto wybierać pistacje niesolone, aby uniknąć nadmiaru sodu w diecie.

Przeciwwskazania i możliwe skutki uboczne spożywania pistacji

Chociaż pistacje są znane ze swoich korzystnych właściwości, istnieją pewne przeciwwskazania i możliwe skutki uboczne ich spożywania. Osoby z alergią na orzechy powinny unikać pistacji, ponieważ mogą wywołać reakcje alergiczne.Ważne jest umiarkowane spożywanie tych orzechów, aby cieszyć się ich korzyściami bez narażania się na potencjalne skutki uboczne. Tip: Aby uniknąć nadmiernego spożycia, zaleca się spożywanie pistacji wraz z innymi orzechami i nasionami jako część zrównoważonej diety.

Pistacje a inne orzechy – porównanie właściwości przeciwnowotworowych

Porównując pistacje z innymi orzechami, nie można pominąć ich wyjątkowych właściwości przeciwnowotworowych. Pistacje są bogate w polifenole, które są silnymi przeciwutleniaczami i mogą pomóc w zapobieganiu powstawaniu komórek rakowych. W przeciwieństwie do innych orzechów, takich jak migdały czy orzechy włoskie, pistacje zawierają więcej tych cennych składników.

Analizując zawartość składników odżywczych, pistacje przewyższają wiele innych orzechów. Są one źródłem białka, błonnika, zdrowych tłuszczów, witamin i minerałów, które są niezbędne dla zdrowia. Wysoka zawartość luteiny i zeaksantyny, które są ważne dla zdrowia oczu, jest unikalna dla pistacji. Te składniki mogą również odgrywać rolę w zapobieganiu niektórym typom nowotworów.

W kontekście właściwości przeciwnowotworowych, pistacje mają wiele do zaoferowania. Badania sugerują, że regularne spożywanie pistacji może pomóc w redukcji ryzyka niektórych typów raka, takich jak rak piersi czy rak prostaty. To oznacza, że pistacje mogą być cennym dodatkiem do diety dla osób szukających naturalnych sposobów na poprawę swojego zdrowia i zapobieganie chorobom.

Często Zadawane Pytania

Czy pistacje są bezpieczne dla osób z alergią na orzechy?

Pistacje są rodzajem orzechów, więc osoby z alergią na orzechy powinny je unikać.


Czy pistacje są dobre dla dzieci?

Pistacje są bogatym źródłem białka i zdrowych tłuszczów, więc mogą być dobre dla dzieci. Jednak ze względu na ryzyko zadławienia, nie zaleca się podawania orzechów dzieciom poniżej 5 roku życia.


Czy pistacje są dobre dla osób na diecie?

Tak, pistacje mogą być częścią zdrowej diety. Są bogate w białko, błonnik i zdrowe tłuszcze. Jednak ze względu na ich wysoką zawartość kalorii, powinny być spożywane z umiarem.

Krzyczał „Allah akbar” i dźgał policjanta nożem, ale służby nie wiedzą, jaki był motyw ataku i podają, że to Irlandczyk

Krzyczał „Allah akbar” i dźgał policjanta nożem, ale służby nie wiedzą, jaki był motyw ataku i podają, że to Irlandczyk [VIDEO]

1.08.2025 https://nczas.info/2025/08/01/krzyczal-allah-akbar-i-dzgal-policjanta-nozem-ale-sluzby-nie-wiedza-jaki-byl-motyw-ataku-i-podaja-ze-to-irlandczyk-video/

irlandia dublin imigrant islamizacja garda
Islamista nazywany Irlandczykiem atakuje z nożem funkcjonariuszy krzycząc “allah akbar” / fot. X / Służby w akcji (kolaż)

Islamista zaatakował nożem dwóch funkcjonariuszy Gardy w Dublinie. Choć to potomek imigrantów i krzyczał „Allah akbar”, służby „nie wiedzą”, co było motywem ataku.

„Dublin, Irlanda. Zdarzenie miało miejsce we wtorek. 23-letni Abdullah Khan atakuje jednego z policjantów od tyłu. Dźgając go nożem w tułów, krzyczy ‘Allahu akbar’, ostrze nie przebija kamizelki, ale na ramieniu pojawiają się głębsze cięcia” – napisał na X profil Służby w akcji.

Policjanci walczyli za pomocą gazu i pałek.

„Funkcjonariusze Gardy nie posiadają broni” – wyjaśnił administrator.

„Dwie kobiety próbują pomóc Abdullahowi gdy policjanci pałkami chcą zmusić go do odrzucenia noża. Ostatecznie został obezwładniony, policjant z niegroźnymi ranami został zabrany do szpitala na badania” – czytamy dalej.

„Teraz najlepsze, mimo tego, że Abdullah w trakcie ataku krzyczał ‘Allahu Akbar’ Irlandzkie media powołując się na policyjne komunikaty, rozpisują się, że MOTYW ATAKU JEST NIEJASNY” – podkreślono.

Powodem jest najpewniej nieudolna próba uniknięcia „podsycania nastrojów antyimigranckich, które ostatnio w Irlandii są dość mocne”. Jak wiadomo, ukrywanie takich informacji znacząco wpływa na społeczeństwo faktycznie podsycając antyimigranckie nastroje.

„Jednym z głównych celów śledztwa będzie między innymi ustalenia, skąd on wziął nóż, bo noszenie go w miejscach publicznych jest zakazane. Policjanci za pomocą mediów takich jak np. The Irish Times, informują, że w internecie pojawiło się wiele spekulacji na temat zdarzenia i apelują, żeby informacje czerpać jedynie ze sprawdzonych źródeł, bo atakujący był obywatelem Irlandii” – czytamy.

„Media prawicowe piszą, że agresor był dzieckiem rodziny imigranckiej, urodził się i wychował w Irlandii – zaznaczono.

https://twitter.com/i/status/1951135299511136442

Korwin-Mikke odrzuca deklarację Kaczyńskiego. „Żywcem wzięty od skrajnych komunistów”

Korwin-Mikke odrzuca deklarację Kaczyńskiego. „Żywcem wzięty od skrajnych komunistów”

31.07.2025 https://nczas.info/2025/07/31/deklaracja-polska-tresc-korwin-mikke-komentarz/

Janusz Korwin-Mikke krytykuje „deklarację polską” opublikowaną przez Jarosława Kaczyńskiego. Zdaniem legendy środowiska wolnościowego w Polsce, może trzy punkty z dziesięciu są akceptowalne. „Reszta od razu do kosza” – przekonuje.

„Jako program polityczny jest to nonsens, jako program taktyczny – pułapka; nie zapominajmy, że Jarosław Kaczyński jest znakomitym taktykiem i w odróżnieniu od bandy amatorów czyta Machiavellego” – skomentował posunięcie Kaczyńskiego Korwin-Mikke.

Przypomniał, że Konfederacja Wolność i Niepodległość już tę „deklarację” odrzuciła. Ma nadzieję, że podobnie zachowa się Konfederacja Korony Polskiej Grzegorza Brauna. Korwin-Mikke tłumaczy też, dlaczego jego partia KORWiN zdecydowanie odcina się od propozycji Kaczyńskiego.

Pokrótce skomentował każdy z dziesięciu punktów.

1. NIE DLA KOALICJI Z TUSKIEM I JEGO LUDŹMI

Narracja PiS-u: Żaden rząd, ani teraz ani też nigdy w przyszłości nie będzie tworzony z udziałem sił politycznych Donalda Tuska. Za przestępcze działania antypolskie Donald Tusk i jego współpracownicy zostaną pociągnięci do odpowiedzialności karnej i cywilnej.

Komentarz Korwin-Mikkego: To jest podstawowa pułapka. Kto to podpisze, będzie miał związane ręce i będzie musiał być satelitą PiS. Owszem, bardzo chętnie bym wsadził JE Donalda Tuska&Co za kratki – ale pod warunkiem, że ich miejsca nie zajmą ludzie, którzy pokazali przez osiem lat, jak rządzą – a po wsadzeniu p.Tuska byliby absolutnie bezkarni.
Jeśli PiS ma traktować koalicjanta poważnie, to musi się bać, że ten koalicjant może zawrzeć koalicję z kim innym – z warunkiem, że „Za przestępcze działania anty-polskie Jarosław Kaczyński i jego współpracownicy zostaną pociągnięci do odpowiedzialności karnej i cywilnej”.

Nie zapominam też co zrobił Adolf Hitler ze swoim koalicjantem, narodowcami von Papena, gdy już zdobył absolutną większość.

2. NIE DLA WSPÓŁPRACY Z PUTINOWSKĄ ROSJĄ

Narracja PiS-u: Żaden rząd ani teraz, ani nigdy w przyszłości nie będzie zawierał porozumień z postsowiecką Rosją, ukształtowaną przez antypolskie siły putinowskie.

Komentarz Korwin-Mikkego: Dokładnie to samo. Jeśli mamy być traktowani poważnie, to nie możemy sami wiązać sobie rąk. Każdy musi się bać, że w każdej chwili możemy zawrzeć sojusz z Rosją; albo z Chinami.

Ten postulat zawiera fałszywą tezę: „Z Rosją, ukształtowaną przez antypolskie siły putinowskie”. Jest odwrotnie: od 2008 opinia publiczna Rosji jest kształtowana przez anty-rosyjskie siły w Polsce.

Można by też odnieść wrażenie, że Polska może zawrzeć sojusz z Rosją, byle anty-putinowską. Otóż np. śp.Aleksy Nawalny był anty-putinowski, ale był zawziętym nacjonalistą, znacznie bardziej anty-polskim od JE Włodzimierza Putina.

3. TAK DLA SOJUSZU Z USA

Narracja PiS-u: Należy bezwzględnie postawić na ścisły niezachwiany, strategiczny sojusz militarny gospodarczy ze Stanami Zjednoczonymi Armia Polska musi zostać rozbudowana we współpracy z USA i nie być podporządkowana rozkazom Unii Europejskiej.

Komentarz Korwin-Mikkego: Nawet śp.tow.Gierek żądający sojuszu z ZSRS nie używał tak czołobitnych określeń. To elementarz polityki: kto traktuje politykę jako łaszenie się i przymilne merdanie ogonem, ten zasługuje tylko na to, by dostać kopniaka.

Przypominam też, że Adolf Hitler wymógł na dziewięciu państwach podpisanie Paktu Anty-Kominternowskiego, zabraniającego podpisywania z ZSRS jakichkolwiek porozumień… po czym podpisał Pakt Ribbentrop-Mołotow.

4. NIE DLA NIELEGALNEJ MIGRACJI, TAK DLA DEPORTACJI

Narracja PiS-u: Należy bezwzględnie przeciwstawić się paktowi migracyjnemu napływowi nielegalnych migrantów, przywracając i zwiększając obronę państwową i kontrolę społeczną na wszystkich granicach Rzeczypospolitej Polskiej, a w szczególności na granicy niemieckiej, rosyjskiej i białoruskiej. W tej sprawie należy niezwłocznie przeprowadzić referendum ogólnokrajowe i uruchomić procedury deportacyjne.

Komentarz Korwin-Mikkego: To demagogia. Należy po prostu przestać płacić jakiekolwiek zasiłki imigrantom. Wtedy pozostaną tylko ci, którzy będą utrzymywać się z pracy – a wyłudzacze zasiłków uciekną do frajerskich państwa na Zachodzie Europy. I żadnej imigracji na pęczki: przyjeżdżać mogą jedynie pojedynczy imigranci.

5. NIE DLA CENTRALIZACJI UNII EUROPEJSKIEJ

Narracja PiS-u: Kategorycznie należy odrzucić nowy traktat europejski zmierzający w kierunku utworzenia jednolitego państwa europejskiego. W interesie Polski należy bronić za wszelką cenę niszczoną dziś przez Unię Europejską politykę rolną i politykę spójności, o w relacjach z UE należy stawiać wyłącznie na interes Polski.

Komentarz Korwin-Mikkego: W tym pozornie słusznym postulacie jest wstawiona „polityka rolna i polityka spójności”. Tymczasem trzeba przestać uprawiać politykę rolną – a za to przestać niszczyć rolników trzy razy za wysoką ceną ropy i elektryczności oraz absurdalnymi unijnymi (lub własnymi!) przepisami.

6. NIE DLA EURO W POLSCE, TAK DLA SUWERENNOŚCI I WOLNOŚCI

Narracja PiS-u: Za wszelką cenę należy bronić polskiego złotego oraz suwerenności monetarnej i gospodarczej Polski, jak również polityki społecznej; niedopuszczalna jest prywatyzacja służby zdrowia i edukacji.

Komentarz Korwin-Mikkego: Hasło do połowy świetne – a dalej idą czyste postulaty komunistyczne. Nie zapominajmy, że WCzc.Mateusz Morawiecki zapewniał, że myśl socjalistyczna jest częścią dorobku PiSu, a WCzc.Jarosław Kaczyński wychwalał śp.Edwarda Gierka. I to ma być Program dla Prawicy???To jest program dla PSL, Polski2050 i RAZEM.

7. PO PIERWSZE POLSKA, PO PIERWSZE POLACY

Narracja PiS-u: Relacje z Ukrainą należy opierać zawsze i wyłącznie na kryterium interesu Polski, zarówno w polityce bezpieczeństwo, w polityce gospodarczej, jak i w polityce historycznej oraz migracyjnej.

Komentarz Korwin-Mikkego: Pod tym można się podpisać – zapomniawszy, że istnieje ogromna możliwość, że przez „interes Polski” będzie się rozumiało „przypodobanie się państwom UE”; albo Rosji; albo USA…

8. NIE DLA IDEOLOGII W EDUKACJI

Narracja PiS-u: Polski naród będzie rozwijał się w oparciu a podstawowe idee i zasady, które wywodzą się z chrześcijaństwa. W interesie przyszłości Polski i Polaków należy natychmiast przywrócić i wzmocnić edukację i wychowanie patriotyczne w polskich szkołach i w uczelniach wyższych, a także zablokować i wyeliminować demoralizujące programy nauczania.

Komentarz Korwin-Mikkego: Przez osiem lat WCzc.Przemysław Czarnek zdołał spowodować, że większość młodzieży odwróciła się od katolicyzmu i nawet chrześcijaństwa – co gorsza: zdołał również obrzydzić jej patriotyzm. Duch patriotyzmu młodzi Polacy wynosili z domów; w szkołach uczono (tak samo skutecznie, jak p.Czarnek) miłości do jednego z trzech cesarzy. Trzeba całkowicie odpaństwowić szkołę i wyższe uczelnie. Natomiast ostatni postulat jest absolutnie słuszny – tyle, że PiS przez osiem lat nic w tym kierunku nie zrobiło.

9. TAK DLA SUWERENNOŚCI ENERGETYCZNEJ

Narracja PiS-u: Żaden rząd nie będzie przyjmował jakichkolwiek elementów absurdalnej polityki tzw. Zielonego Ładu, a w polityce energetycznej należy postawić przede wszystkim na polskie surowce, w szczególności na węgiel.

Komentarz Korwin-Mikkego: Początek absolutnie słuszny, ale potem powinno być: „postawić na surowce najlepsze i najtańsze”. Politycy nie mogą mówić Polakom, czym mają palić we własnych piecach.

10. MIESZKANIE PRAWEM, NIE TOWAREM

Narracja PiS-u: Należy przyjąć i wdrożyć właściwą politykę migracyjną, skierowaną w pierwszej kolejności do Polaków rozsianych po całym świecie, z polityką zachęt do powrotów i osiedlania się w Polsce. Towarzyszyć temu będzie właściwa polityka mieszkaniowa nakierowana na obniżenie cen, a nie na interes deweloperów.

Komentarz Korwin-Mikkego: Tytuł absurdalny, żywcem wzięty od skrajnych komunistów. Pod tym tytułem przemycona jest „polityka migracyjna” – zdaje się, że chodzi o mitycznych Polaków z Kazachstanu? To bzdura: gdyby chcieli przyjechać do Polski to mieli na to 40 lat. Do tego kompletne niezrozumienie, jak się buduje mieszkania… Kompromitacja.

W podsumowaniu Korwin-Mikke napisał, że „trzy punkty na dziesięć dają się przerobić na coś sensownego”.

Reszta od razu do kosza. Tym, których to nadal kusi, przypominam: to jest muchołapka” – przekonuje Korwin-Mikke.

Prawie połowę dochodu rabuje ci państwo. Średnio.

43% dochodu na podatki – tyle naprawdę oddajesz państwu. Nowy raport WEI ujawnia prawdziwe koszty systemu podatkowego w Polsce

30 lipca 2025, Adam Kuchta https://ksiegowosc.infor.pl/wiadomosci/7013233,43-podatkow-tyle-naprawde-oddajesz-panstwu-nowy-raport-wei-ujawnia.html

Nowy raport Warsaw Enterprise Institute ujawnia, że realne obciążenie podatkowe przeciętnego Polaka wynosi aż 43% dochodu brutto. Choć nominalne stawki wydają się umiarkowane, ukryte składki i daniny skutecznie pomniejszają wypłaty. System jest skomplikowany i kosztowny – również pod względem czasu i wysiłku.

Polacy oddają państwu niemal połowę zarobków

Realne obciążenie podatkowe przeciętnego Polaka wynosi aż 43% dochodu brutto – wynika z najnowszego raportu Warsaw Enterprise Institute (WEI) pt. „Ile kosztuje cię państwo”. Choć oficjalna stawka podatku PIT dla osoby o średnich zarobkach to 12%, rzeczywistość wygląda zgoła inaczej. Uwzględniając obowiązkowe składki oraz podatki pośrednie, obywatele zostawiają w państwowej kasie niemal połowę tego, co zarobią.

Dla przeciętnego Polaka oznacza to konkretne liczby. W 2024 roku musiał on oddać państwu co najmniej 41 940 złotych w formie różnorodnych danin, co przekłada się na to, że “na rękę” otrzymuje jedynie 72% wypracowanych pieniędzy.

Podatki zjadają czas i siły obywateli

Raport WEI jasno wskazuje, że ten wynik nie obrazuje w pełni skali zjawiska. „Koszty wynikające z opodatkowania to także czas potrzebny na uregulowanie płatności, chociażby z tytułu PCC. W połączeniu ze skomplikowanym systemem, wypadającym słabo na tle Europy, to wyraźny sygnał do zmian” – podkreśla organizacja. Podatki nie tylko drenują kieszenie obywateli, ale również ich czas i energię.

W Polsce istnieje wiele rodzajów składek, spośród których część można odpisać od podatku, a część – już nie. Ten brak spójności przekłada się na wyjątkowo niską ocenę przejrzystości i atrakcyjności systemu podatkowego na tle innych krajów OECD.

Polska w ogonie rankingu OECD

„Warsaw Enterprise Institute od lat opowiada się za uproszczeniem Polskiego systemu podatkowego. W rankingach badających jego atrakcyjność i przejrzystość nasz kraj cyklicznie zajmuje końcowe lokaty, w 2024 roku w badaniu OECD zajęliśmy 31. miejsce na 38 państw” – czytamy w komunikacie WEI.

Taki wynik to nie przypadek. W Polsce obowiązują aż trzy różne stawki VAT, które często dotyczą dóbr pokrewnych, co dodatkowo komplikuje sytuację konsumentów oraz przedsiębiorców. System jest trudny do zrozumienia, nieprzejrzysty, a przez to mało efektywny z punktu widzenia gospodarki i obywatela.

Ukryte daniny uszczuplają domowe budżety

Na całościowy obraz podatkowego obciążenia wpływają też podatki pośrednie, które nie są odczuwalne bezpośrednio, ale mają ogromny wpływ na domowy budżet. Mowa tu o takich daninach jak VAT, akcyza, PCC czy słynny „podatek Belki”, które – jak wynika z raportu – uszczuplają portfel przeciętnego obywatela o ponad 1000 zł miesięcznie.

Co więcej, opłaty lokalne, podatki samochodowe, inflacja i sektorowe daniny generują dodatkowe koszty, co przekłada się na uszczuplenie wynagrodzenia netto o kolejne 21%. Innymi słowy, rosnące podatki zjadają lwią część wzrostu pensji Polaków, a według danych z 2017 roku realne obciążenie podatkowe wzrosło z 37% do obecnych 43%.

System do zmiany – WEI przedstawia konkretne propozycje

W związku z tą sytuacją WEI poddaje w wątpliwość sens utrzymywania tak rozbudowanego systemu opłat. Zdaniem instytutu konieczna jest gruntowna rewizja stawek głównych podatków oraz rezygnacja z tych, które są mało istotne z punktu widzenia budżetu państwa, ale mocno uciążliwe dla obywateli.

„Opowiada się za rewizją stawek głównych podatków oraz zaniechaniem pobierania tych mało istotnych dla budżetu. Konieczne są działania zmierzające do uproszczenia systemu poprzez zastąpienie ich podatkami w zmienionej formie” – głosi raport.

Nowy model podatkowy według WEI

WEI przedstawia konkretną propozycję nowego modelu opodatkowania, który miałby być prostszy i bardziej przejrzysty. Wśród proponowanych zmian znalazły się:

  • opodatkowanie płac – 23,5% od funduszu płac;
  • opodatkowanie JDG i małych spółek – ryczałt od 1,5% do 17%, średnio 10%;
  • podatek przychodowy dla instytucji finansowych i przedsiębiorstw – odpowiednio 0,5% i 1,5%;
  • podatek od dywidendy – 23,5%;
  • jednolita stawka VAT – 17,75% + 2% na zbrojenia.

To odważna i kompleksowa propozycja, która – zdaniem autorów raportu – mogłaby stać się punktem wyjścia do reformy całego systemu podatkowego w Polsce. Eksperci WEI argumentują, że uproszczenie systemu nie tylko zmniejszyłoby koszty jego obsługi, ale przede wszystkim zwiększyłoby jego przejrzystość i sprawiedliwość. Obecnie bowiem wielu Polaków nie zdaje sobie sprawy, ile realnie oddaje państwu – a kwota ta, jak widać, jest ogromna.

Znów chcą mnie zabić! Powstaniec Warszawski o Niemcach, UB i ucieczce z Holandii przed eutanazją

Znów chcą mnie zabić! Powstaniec Warszawski o Niemcach, UB i ucieczce z Holandii przed eutanazją

Adam Białous 1 sierpnia 2022 https://pch24.pl/znow-chca-mnie-zabic-powstaniec-warszawski-o-niemcach-ub-i-ucieczce-z-holandii-przed-eutanazja/

(Oprac. GS/PCh24.pl / AB)

– Obawiam się, że znów chcą mnie zabić. Najpierw chcieli to zrobić Niemcy, potem panowie z UB i SB, a teraz holenderski system prawny, który zezwala na tzw. eutanazję. Wystarczy starego człowieka, który już nie może produkować, ubezwłasnowolnić i wydać na niego wyrok śmierci.

Tak zginął m.in. mój kolega w Holandii, którego na eutanazję skazały jego własne dzieci (…) Wolałem więc nie ryzykować i wrócić do Polski – mówi podporucznik Zbigniew Narski, urodzony 29 lipca 1924 roku w Warszawie, żołnierz AK ps. „Zbyszek”, powstaniec warszawski, w rozmowie z Adamem Białousem.

==========================

Jak zaczęła się Pana działalność konspiracyjna?

Kiedy wybuchła wojna mój ojciec Bronisław, który był wysokim urzędnikiem państwowym i komisarzem Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, został ewakuowany do Lwowa, tam aresztowali go Sowieci. W okupowanej Warszawie zostałem ja, byłem jeden u rodziców, moja mama Antonina, dziadkowie i ciocia. Wtedy też zaczęła się moja działalność konspiracyjna. Najpierw byłem w batalionie harcerskim, a później przydzielono mnie do Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej AK. Natomiast pierwszymi zadaniami dywersyjnymi, już w Kedywie, były drobne akcje – takie jak np. zamiana ulicznego transparentu z hasłem „Jedźcie z nami do Niemiec” na inny, o treści „Jedźcie sami”, lub malowanie na murach „kotwic”. Były to akcje, które miały nas oswoić z niebezpieczeństwem.

Wykonywał tam Pan też inne zadania?

Później, gdy zostałem przydzielony do grupy „Andrzeja”… Była to specjalna grupa Kedywu przeznaczona do większych operacji. Jedną z takich operacji było na przykład zdobycie cukru dla Warszawy. Stolica bowiem cierpiała na poważny deficyt tego produktu – z tego co wiem obecnie ten problem dotyczy całej Polski. Ale wracając do czasów wojny – w celu zdobycia cukru opanowaliśmy na krótko fabrykę, w której produkowano słodkie przetwory owocowe dla Niemców. Zagarnięty podczas tej akcji cukier rozwieźliśmy później do różnych miejsc na terenie Warszawy. W sumie rozprowadziliśmy w ten sposób 12 ciężarówek cukru. Były też akcje bojowe oraz wykonywanie wyroków wydanych przez Polskie Państwo Podziemne na niemieckich zbrodniarzy i konfidentów.

Dobrze pamięta pan godzinę „W” w Warszawie?

Bardzo dobrze. 1 sierpnia około godziny 10-tej rano mieliśmy spotkać się na Placu Grzybowskim. Tam, według pierwotnego planu, powinniśmy wsiąść do samochodów i być przewiezieni gdzieś w okolice pomiędzy Żyrardowem a Puszczą Kampinoską, gdzie mieliśmy rozpocząć działania dywersyjne skierowane przeciwko niemieckim dostawom broni i zaopatrzenia do Warszawy. Ten plan jednak przepadł, bo na Placu Grzybowskim zatrzymała się kolumna niemiecka, a naszych samochodów nie było.

Wróciłem do domu i tam czekałem na rozkazy. Łączniczka przyniosła je dopiero gdzieś o około godziny 13-tej. Miałem się stawić na ulicy Sienkiewicza i zameldować w oddziale Wojskowej Służby Ochrony Powstania AK. Były to jednostki, które miały za zadanie nie dopuścić do zniszczenia pewnych obiektów w Warszawie, aby ich nie zrabowano i nie zniszczono. Stawiłem się tam i przydzielono mnie do 8. kompanii batalionu „Kiliński”. Równo o 17.00 zaczęła się ostra strzelanina.

Jaki był pierwszy rozkaz, który dostaliście podczas Powstania?

Pierwszy rozkaz to – zajęcie budynku Poczty Głównej. Szczerze mówiąc było to jednak zadanie niewykonalne, bo Niemcy, którzy byli w tym budynku, prowadzili tak silny ogień zaporowy z karabinów maszynowych, że nikt by do Poczty żywy nie dotarł. Nasz porucznik „Szary”, ja wówczas miałem stopień podporucznika, nie wykonał więc tego rozkazu, ponieważ równałoby się to z całkowitym zniszczeniem oddziału, bez jakiegokolwiek pożytku. Tego dnia zobaczyłem, po raz pierwszy, wstrząsający widok płynącej rynsztokami po deszczu wody czerwonej od ludzkiej krwi.

Następny rozkaz dało się wykonać?

Było to zajęcie znanej warszawskiej restauracji Żywiec. Znajdowała się ona w kamienicy na rogu Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich, w dzielnicy Śródmieście Północ, naprzeciwko dawnego dworca głównego. Niedługo po zajęciu przez nas tego budynku, w odległości około 300 metrów od restauracji, stanęły niemieckie czołgi i otworzyły do nas ogień. Ostrzeliwali nas tak dwa dni. Z naszej restauracji niewiele zostało. Również sąsiednie budynki zostały mocno zniszczone. Ale zachował się jeden, w którym był magazyn meblowy. Tam się zakwaterowaliśmy. Było nas tam w jednej grupie około 15. mężczyzn i dwie sanitariuszki. Mieliśmy nawet łóżka i pościel.

Byliśmy tam dosyć bezpieczni, gdyż po drugiej stronie ulicy siedzieli Niemcy. Więc nie mogli nas bombardować, bo by pozabijali również swoich. Żeby Niemcy nie mogli do nas bliżej podejść, jeden z domów spaliliśmy. Z jego gruzów powstała barykada nie do przejścia tak dla czołgów jak i piechoty. Niemcy mogli podejść jedynie ulicą Widok. Ale ona była bardzo wąska i pod ciągłym naszym obstrzałem. W barykadzie było jedno bardzo wąskie przejście, tak że mogła nim się przedostać na drugą stronę tylko jedna osoba. Niemcy więc nie ryzykowali, bo wiedzieli, że każdy który tam wejdzie zostanie przez nas zastrzelony. W tym naszym domu – składzie mebli, broniliśmy się do końca Powstania. To był ważny punkt oporu, gdyż stanowił jedyną zaporę dla Niemców na drodze ze Śródmieścia Północ do Śródmieścia Południe.

Jakich metod walki używaliście przeciwko Niemcom?

Metody te musieliśmy dostosować do bardzo małej ilości broni jaką posiadaliśmy i do metod walki jakich używał nasz wróg. Żołnierze niemieccy w niewielkiej tylko liczbie brali udział w tłumieniu powstania. Niemcy wykorzystywali do walk z powstańcami podległe sobie oddziały składające się z najemników tzw. Własowców. Głównie byli to Ukraińcy, Rosjanie, Azerowie, Kałmucy i przedstawicieli innych narodów wschodnich. Trudno było ich nawet nazywać żołnierzami, byli to po prostu degeneraci i siepacze, którzy mordowali wszystkich bez względu na wiek czy stan zdrowia. Walka z tymi straceńcami to była walka na śmierć i życie.

Niemcy walczyli inaczej?

Taktyka walki jaką stosowały oddziały niemieckie podczas powstania polegała, w pierwszym etapie, na ostrzeliwaniu budynku, który miał być zdobyty, z dział czołgowych. Wtedy my wycofywaliśmy się do tylnych pomieszczeń, najczęściej oficyn, i czekaliśmy aż skończy się ten ciężki ostrzał. Potem do ataku szła niemiecka piechota, my obserwując to, jeszcze spokojnie czekaliśmy. Dopiero kiedy żołnierze przeciwnika doszli do linii budynku, zaczynaliśmy przeciwuderzenie. Nasza taktyka była koniecznością, ponieważ mieliśmy bardzo mało uzbrojenia i amunicji.

Gdybyśmy próbowali atakujących od razu zatrzymać ogniem. Niemcy pozwoliliby nam wystrzelać amunicję, a potem natarliby i byłby z nami koniec. My jednak nie dawaliśmy im tej satysfakcji, pozwalaliśmy atakującym podejść blisko, a potem raziliśmy ich czym się tylko dało. Nie tylko z karabinów i pistoletów, których było mało, ale także przy użyciu kamieni, kolb – co tylko wpadło w ręce. Niemcy przeważnie nie wytrzymywali takiego „przywitania” i cofali się. Tak było z obroną przez nas budynku restauracji Żywiec. Potem już nie było czego bronić, bo ten budynek przestał właściwie istnieć, więc zainstalowaliśmy się w domu, w którym był skład mebli. 

Zapewne warunki walki i egzystencji w walczącej Warszawie nie należały do łatwych?

Warunki były bardzo ciężkie. Sanitariatów nie było, wiec organizowaliśmy je sobie gdzieś w gruzowiskach. Wiadomo jaki panował zapach. Nad Warszawą cały czas stała chmura kurzu, bo ciągle trwał ostrzał. Nie było czym oddychać. Z powodu tego kurzu nie było widać wrogów, strzelało się do ich sylwetek zarysowanych w tumanie kurzu. Trzeba było uważać żeby swojego kolegi nie postrzelić.

Naszych kolegów i koleżanki zabitych przez Niemców chowaliśmy na podwórkach i skwerkach. Ciała zawijaliśmy w koce i zakopywaliśmy z nimi butelkę, w której był jakiś dokument tożsamości zmarłego. Na mogile stawialiśmy krzyże. Wiele jednak ciał zostało pod gruzami, bo nie sposób było ich wydobyć. Prąd był do 1 września, dopóki Niemcy nie zdobyli elektrowni. Wodę czerpaliśmy ze studni, bo wodociąg Niemcy zakręcili zaraz na początku Powstania. Z jedzeniem też było krucho, szczególnie pod koniec naszej walki. Wtedy wszyscy byliśmy głodni.

Są jakieś szczególne zdarzenia z okresu Powstania, które utkwiły najmocniej w Pańskiej  pamięci?

Najbardziej pamiętam sytuacje, w których byłem o włos od śmierci. Bardzo ciężkim przeżyciem, którego nie zapomnę chyba do końca życia, była moja indywidualna akcja, podczas której ratowałem życie rannemu koledze. Leżał on na piętrze, pod ścianą wypalonej kamienicy. Ściana ta znajdowała się pod ciągłym obstrzałem niemieckich karabinów maszynowych. Na szczęście, były one usadowione nieco niżej niż ten poziom kamienicy na którym leżał mój kolega – sierżant, tak że pociski uderzały w linii znajdującej się jakieś 50 centymetrów ponad podłogą. Leżąc na plecach podczołgałem się do niego, chwyciłem go za szelki, kołnierz i odpychając się od ziemi nogami, powoli wlokłem.

Co gorsza, kolega był ranny w brzuch, rana była otwarta. Niemcy nie przerywali ostrzału. Pociski uderzały w ścianę pół metra nad nami. Sypały się na nas odłamki cegieł. Na twarzy czułem ciepło rozgrzanych do czerwoności pocisków. Ranny był wyjątkowo silnym mężczyzną, dzięki temu przeżył to wszystko. Ja kiedy go już dociągnąłem w bezpieczne miejsce byłem tak wyczerpany fizycznie i psychicznie, że po prostu zdrętwiałem i nie mogłem się przez jakiś czas ruszać, nie mogłem nawet wydobyć z siebie ani jednego słowa. Sierżant miał wtedy jakieś 40 lat i był słusznej wagi. Nigdy w życiu nie byłem tak zmęczony. Potem moi koledzy z oddziału wyciągnęli jeszcze z tej kamienicy młodziutką sanitariuszkę. Niemiecki snajper trafił ją w plecy. Niestety następnego dnia zmarła.

Takich historii było więcej?

Któregoś razu wszedłem na ostatnie piętro naszego domu, otworzyłem okienko i chciałem zobaczyć co dzieje się na Alejach Jerozolimskich. Czy Niemcy nie podchodzą. Wychyliłem głowę, spojrzałem i opuściłem głowę poniżej okienka. A w chwili kiedy ją opuszczałem padł strzał snajpera. Pocisk z impetem uderzył w ścianę za mną. To był szok. Żebym sekundę dłużej trzymał głowę w okienku, ta kula trafiłby prosto w moją głowę. Kolejny raz, można powiedzieć cudem, uniknąłem śmierci, kiedy miałem dyżur na stanowisku w pokoju kamienicy, z którego okna ostrzeliwaliśmy wąskie przejście w barykadzie, przez które Niemcy próbowali przejść.

Czuwałem przy tym oknie z karabinem maszynowym, kiedy niespodziewanie któryś z wrogów wystrzelił do mnie granatem karabinowym. Szczęście mnie jednak nie opuściło. Granat wpadł przez okno i uderzył dokładnie w róg pokoju, tam gdzie łączyły się dwie ściany. Wszystkie odłamki uderzyły w ściany i sufit, mi nie czyniąc żadnej szkody. Jedyną kontuzję jaką odniosłem była utrata słuchu na trzy dni, bo eksplozja w zamkniętym pomieszczeniu była bardzo głośna.     

Czy walcząc z Niemcami podczas powstania mieliście nadzieję, że Rosjanie przyjdą wam z pomocą?

Po kilku pierwszych dniach powstania, nie mieliśmy już nadziei na pomoc z zewnątrz. Wiedzieliśmy, że Sowieci skazali nas na zniszczenie. Niemcy początkowo mordowali wszystkich, zależało to jeszcze od miejscowego dowódcy. Niektórzy oszczędzali ludność cywilną – inni nie. Na przykład na Woli i Ochocie to było jedna wielka rzeź. Nie było więc sensu się poddawać, bo i tak równało się to ze śmiercią.

W jaki sposób zakończyło się dla pana Powstanie Warszawskie?

W nas żołnierzach Powstania Warszawskiego duch bojowy nie gasł. Właściwie mogliśmy się bronić jeszcze dłużej. Sprzyjały nam miejskie warunki walki – wypalone kamienice czy gruzowiska, kanały, tam można się było ukryć, osłonić. Stan uzbrojenia pod koniec powstania był lepszy niż na początku. Gorzej było z amunicją. Mieliśmy sporo broni odebranej Niemcom, przebiło się do nas kilka dobrze uzbrojonych oddziałów z Kampinosu, no i coś tam jednak docierało z tych alianckich zrzutów. Niestety, walkę musieliśmy przerwać z innych powodów. Najważniejszym z nich był głód. Bez jedzenia nie sposób jest żyć – a tym bardziej toczyć ciężkie boje o każdą kamienicę, każde jej pomieszczenie.

Byliśmy więc zmuszeni się poddać, bo dalsza walka nie miała sensu. Nasze dowództwo obawiało się, że Niemcy nie będą traktować poddających się żołnierzy Kedywu jako jeńców wojennych, ponieważ ci najbardziej im szkodzili. A w naszym oddziale większość chłopców było z Kedywu. Dlatego, po kapitulacji, kazano nam przebrać się w cywilne ubrania i próbować opuścić Warszawę razem z kolumnami ludności cywilnej. Tak też z kolegami uczyniliśmy. Szliśmy przez Warszawę ulicą Grójecką z kolumną cywilną do nocy. Poszliśmy spać na podwórko jakieś rozbitej kamienicy, a kiedy rano się obudziliśmy kolumny już nie było. Każdy z nas uciekł w pole. I tak nasza walka się skończyła. Potem miałem jeszcze wiele innych przejść, ale to już inna historia.  

Wiem, że był Pan ścigany przez UB i SB i z tego powodu, od czasów powojennych do tej pory, żył Pan na emigracji w Holandii. Dlaczego zdecydował się Pan właśnie teraz wrócić na stałe do Polski?

Niestety obawiam się, że znów chcą mnie zabić. Najpierw chcieli to zrobić Niemcy, potem panowie z UB i SB, a teraz holenderski system prawny, który zezwala na tzw. eutanazję. Wystarczy starego człowieka, który już nie może produkować, ubezwłasnowolnić i wydać na niego wyrok śmierci. Tak zginął m.in. mój kolega w Holandii, którego na eutanazję skazały jego własne dzieci.

Ja wprawdzie dzieci już tu na ziemi nie mam. Żona zmarła wiele lat temu a jedyny nasz syn odszedł w wieku 60 lat. Żyje natomiast jego żona, która na pewno by mnie nie oszczędziła.

Sama holenderska policja mnie ostrzegała, żebym nikogo do domu nie wpuszczał, nawet z rodziny. Mówili mi że jest teraz w Holandii plaga takich dziwnych wypadków z udziałem starszych ludzi, przeważnie zamożnych, że się nie wiadomo jak potykają, uderzają w głowę i giną.

Wolałem więc nie ryzykować i wrócić do Polski, gdzie dzięki Bogu nie ma tej strasznej eutanazji. W Holandii eutanazja posuwa się coraz dalej. W tamtejszym parlamencie jest obecnie projekt ustawy, żeby wśród ludzi powyżej 70. roku życia propagować eutanazję, tłumacząc ją potrzebą zwiększenia dobrobytu społeczeństwa. To jest nieludzkie.

Dziękuję za rozmowę

Adam Białous

Rezuni z Meksyku. Ukraińskie mafie zaczynają współpracę z kartelami narkotykowymi

Rezuni z Meksyku.

Ukraińskie mafie zaczynają współpracę

z kartelami narkotykowymi

1.08.2025 Leszek Szymowski rezuni-z-meksyku-ukrainskie-mafie-wspolpraca-z-kartelami-narkotykowymi

Obywatel Ukrainy, zatrzymany 13 czerwca przez policjantów z Wydziału Kryminalnego poznańskiej komendy.
Obywatel Ukrainy, zatrzymany 13 czerwca przez policjantów z Wydziału Kryminalnego poznańskiej komendy. / foto: KMP Poznań (kolaż)

Ukraińskie mafie zaczynają współpracę z meksykańskimi kartelami narkotykowymi, aby stworzyć wielki, nielegalny biznes narkotykowy w Europie. Ważnym punktem na mapie tego przestępczego przedsięwzięcia ma być Polska.

Dwa kilogramy narkotyków o łącznej wartości kilkuset tysięcy złotych miał przy sobie obywatel Ukrainy, zatrzymany 13 czerwca przez policjantów z Wydziału Kryminalnego poznańskiej komendy. Funkcjonariusze zwrócili na niego uwagę, gdyż znaleźli przy nim foliowy woreczek z zakazanymi substancjami. Wtedy spontanicznie zdecydowali się przeszukać jego mieszkanie w dzielnicy Grunwald. Znaleźli tam dużą ilość marihuany, metamfetaminę w formie „kryształków” oraz broń. Obywatel Ukrainy decyzją sądu trafił do aresztu, zagrożony karą 10 lat więzienia, jednak to nie był koniec śledztwa.

Przez ocean

Według poznańskich policjantów znaleziona przy Ukraińcu marihuana została wyprodukowana nie w Polsce, tylko w Meksyku. Ten północnoamerykański kraj jest dziś jednym z głównych producentów marihuany. Jak to się stało, że zakazane substancje wyjechały z meksykańskich pól i niezauważone przez nikogo minęły granicę strefy Euro i trafiły do Poznania? Na te pytania odpowiedzi będą szukać policjanci i prokuratorzy.

Tajny raport

W ostatnim czasie na biurka oficerów Biura Wywiadu Kryminalnego i Centralnego Biura Śledczego Policji trafił alarmujący raport amerykańskiej DEA (Drug Enforcement Agency – Agencja Zwalczania Przestępczości Narkotykowej). Wynikało z niego, że DEA zaobserwowała niepokojący trend współpracy ukraińskich gangsterów z meksykańskimi kartelami narkotykowymi. DEA opiera raport głównie na meldunkach tzw. Confidential Source, czyli tajnych informatorów uplasowanych w strukturach przestępczych (odpowiednik polskich Osobowych Źródeł Informacji). Dokument opisuje zjawisko polegające na tym, że gangsterzy z Ukrainy kupują dziesiątki kilogramów meksykańskich narkotyków, głównie fenatylu, marihuany i heroiny. Wszystko po to, aby sprzedawać z dużym zyskiem na rynku europejskim. Raport DEA wskazuje dwa polskie miasta jako dotknięte już tym zjawiskiem. Są to Kraków i Wrocław. Zdaniem analityków amerykańskich tam właśnie ukraińskie gangi działają z największą siłą. I sprzedają najbardziej niebezpieczny towar. Fentanyl to lek pochodzenia opoidalnego (tzn. wytwarzany z opium), który pomaga uśmierzać ból. W Polsce wszystkie leki zawierające fentanyl sprzedawane są na receptę.

Narkotyk polityczny

W 2020 roku w Stanach Zjednoczonych zaczęła się prawdziwa epidemia uzależnień od fentanylu. Przyczyną była popularność tego syntetyku w procesach medycznych. Jako substancja pomagająca uśmierzyć nawet najsilniejszy ból fentanyl był wykorzystywany w terapiach medycznych i w lekach.

Jednak zgodnie z prawem można było go stosować wyłącznie za zgodą lekarza i wyłącznie w szpitalach, a każde zastosowanie musiało być udokumentowane. Fentanyl miał jednak zasadniczą wadę – uzależniał 18 razy szybciej niż heroina (dotychczas uznawana za najsilniejszy narkotyk).

To spowodowało, że pacjenci w USA już po oficjalnych terapiach wychodzili w pełni uzależnieni od syntetyku. I zaczynali go szukać na własną rękę. Uzależnieni od fentanylu Amerykanie stawiali się klientami dostawców narkotyku. Tyle że u oficjalnych producentów zaopatrujących apteki i szpitale, regulowanych przez przepisy federalne, nie mogli kupić dla siebie leku poza systemem. To zapotrzebowanie zaczęły zaspokajać meksykańskie kartele – główni producenci opium i fentanylu. Od 2020 roku narkotyk z meksykańskich pól szlakami przemytu przez granicę do Teksasu przez tajne, podziemne tunele mafii zaczęły płynąć dziesiątki kilogramów narkotyku. Konsekwencje były tragiczne. Jak wynika ze statystyk amerykańskiego Departamentu Zdrowia (odpowiednik naszego Ministerstwa Zdrowia), w latach 2020–2021 wskutek przedawkowania fentanylu zmarło w USA 129 tys. osób. Liczba tych, którzy kupowali u przemytników, nie jest znana.

Efekty popularności fentanylu były tak straszne, że sprawą postanowił się zająć sam prezydent USA. Na listę organizacji terrorystycznych trafiło sześć karteli meksykańskich, w tym osławiony Sinaloa. Następnego dnia Pentagon wysłał drony i samoloty szpiegowskie, aby patrolowały granicę z Meksykiem i identyfikowały wszystkich przemytników. Sam Donald Trump zapowiedział, że do ścigania narkotykowych gangsterów wyśle wojsko. 3 marca Trump ogłosił cła na Kanadę i Meksyk, przy czym nie ukrywał, że cła na ten drugi kraj są konsekwencją nieudolnej polityki walki z kartelami.

Ta decyzja uderzyła w meksykańską gospodarkę, dla której eksport do USA jest istotnym źródłem przychodu. Stało się to akurat w czasie, kiedy nowa prezydent kraju Claudia Scheinbaum zapowiedziała dążenie do poprawy stosunków bilateralnych z USA. Chcąc pokazać, że to nie słowa a czyny, Scheinbaum wysłała wojsko najpierw do pacyfikowania mafii, a potem na granicę z USA. W ramach akcji wojskowych spłonęło kilka ważnych plantacji narkotykowych, a kilkudziesięciu gangsterów trafiło do więzień. W konsekwencji kartele straciły główny rynek zbytu – Stany Zjednoczone. Dla kontynuowania miliardowych interesów trzeba więc było znaleźć nowy kierunek. I właśnie, jak wynika z cytowanego raportu DEA, stała się nim Europa.

Wielkie pieniądze

Skąd jednak nagle partnerem dla meksykańskich karteli stały się ukraińskie gangi?

Raport DEA wskazuje na trzy przyczyny.

Po pierwsze: te środowiska – podobnie jak Meksykanie – są bardzo hermetyczne, a przez to trudne do rozpracowania dla policji i służb. Po drugie: są brutalne i zdeterminowane, przez co zyskują coraz poważniejszą pozycję w europejskim świecie przestępczym, spychając do drugiej ligi grupy przestępcze składające się z obywateli państw Starego Kontynentu. Po trzecie wreszcie: gangi ukraińskie mają do swojej dyspozycji ogromne środki finansowe.

W tym kontekście raport DEA wspomina o tym, że amerykańska administracja w czasach Joe Bidena nie była w stanie skontrolować wsparcia finansowego dla walczącej Ukrainy. Choć kraj stawiający opór agresywnej Rosji wsparto setkami miliardów dolarów, nie wiadomo co dokładnie stało się z tymi pieniędzmi. Dofinansowywaną zachodnimi pieniędzmi Ukrainą wstrząsały liczne skandale korupcyjne – np. liczne przypadki zakupów drogich willi przez kijowskich dostojników (w tym samego Zełenskiego).

Wiele wskazuje na to, że pieniądze przeznaczone na pomoc dla walczącej Ukrainy w dużej części były rozkradzione i trafiły m.in. do gangsterów. Nie wiadomo również, co działo się z bronią i amunicją dostarczaną na front, bo nie ewidencjonowano jej faktycznego wykorzystania. Za to od 2022 roku policje w całej Europie zabezpieczają u gangsterów broń i amunicję, która oficjalnie powinna być na froncie w Donbasie. Ukraińscy gangsterzy mają broń i potężne pieniądze i apetyty na wielkie przestępcze biznesy. Meksykańscy bossowie mają gigantyczne zasoby narkotyków i zablokowany główny dotychczasowy kanał zbytu, czyli rynek USA, za to potrzebują pieniędzy i broni. Stwarza to więc pole do wspólnych interesów.

Niewydolne państwo

Jest jednak jeszcze jedna przyczyna. To ułomność prawa w państwach europejskich, w tym w Polsce. „Polskie przepisy karne przewidują za handel narkotykami w znacznych ilościach sankcję do 20 lat więzienia” – mówi dr Mateusz Mickiewicz – warszawski prawnik specjalizujący się w sprawach karnych. – „Finalny wymiar kary zależy m.in. od ilości środków odurzających, struktury organizacji tym się zajmującej, roli poszczególnych osób w przedsięwzięciu, ewentualnych przestępstw towarzyszących (często takie organizacje są wyjątkowo brutalne zarówno wobec członków hierarchii, jak i kontrahentów). W sprawach takich powstają realne problemy dowodowe – zwykle głównym dowodem oskarżenia są tzw. mali świadkowie koronni, a więc osoby wchodzące w zakres grupy, które w zamian za nadzwyczajne złagodzenie kary dostarczają dane niezbędne do skazania innych członków organizacji”. Ale nie tylko to.

Mecenas Mickiewicz ze swojej sądowej praktyki wskazuje również na drugi problem: coraz bardziej przeciążone sądy i coraz większe problemy kadrowe policji. „Poważne sprawy o międzynarodowy handel narkotykami liczą setki tomów i ciągną się latami” – mówi Mecenas. – „W tym czasie wielu cudzoziemskich członków zorganizowanych grup trzeba zwalniać z aresztów.

Oni, mimo sądowych zakazów, wyjeżdżają z Polski, co dodatkowo przedłuża postępowania. A borykająca się z coraz większymi brakami ludzi i sprzętu polska policja i prokuratura ma coraz więcej zadań w zakresie zwalczania zorganizowanej przestępczości i coraz trudniej jej się z tych zadań wywiązywać”.

Kilka miesięcy temu, ujawniając rozwijającą się przestępczość ukraińskich gangów, pisaliśmy, że rozbijanie mafii czeczeńskich i ukraińskich będzie największym wyzwaniem dla Centralnego Biura Śledczego Policji. I właśnie to wyzwanie się zaczęło.

Ludobójcze terapie leczenia raka

Ludobójcze terapie leczenia raka

Myślenie podstawowe

Tylko prawda jest ciekawa

czyli medycyna “rokefelerna” w polskiej medycynie


Leczenie czy ludobójstwo? Pytanie takie pojawia się samo, po analizie danych statystycznych!

Niemiecki lekarz Stefan Rastocny w książce “Biorezonans i inne techniki terapeutyczne” pisze, że (UWAGA)… 50 do 80 % diagnoz stawianych w niemieckich szpitalach jest błędnych, co wynika z oficjalnych statystyk medycznych!

Co to oznacza dla osób u których zdiagnozowano chorobę nowotworową? (przypomnę w tym miejscu, że wśród przyczyn zgonów w krajach białego człowieka, nowotwory zajmują drugą pozycję, po chorobach kardiologicznych)

Oznacza to, że co najmniej połowa z nich (a być może nawet 80%) nie ma żadnego raka, jest tylko albo ofiarą pomyłki diagnostycznej, albo ofiarą świadomego oszustwa!

Ponieważ leczenie chorób nowotworowych  przynosi lekarzom i szpitalom największy zysk finansowy, więc jest wielce prawdopodobne, że “diagnozują” one chorobę nowotworową  (na którą faktycznie pacjent nie cierpi) tylko po to aby poddać go zupełnie nie potrzebnej terapii, za którą NFZ zapłaci ogromne pieniądze.
Jeśli ktoś sądzi, że takie przekręty są niemożliwe w świetle etyki lekarskiej, to przypomnę, że środowisko “białych kitli” dało się poznać z jak najgorszej strony w czasie tak zwanej pandemii, w czasie której ludzie ci wymordowali ponad 250 tysięcy chorych pacjentów!

Od dłuższego już czasu, Polska przoduje w statystykach amputacji stóp cukrzycowych, a to dlatego, że za amputację stopy NFZ płaci 5 tysięcy złotych, zaś za leczenie 4 tysiące zł.(pisałem o tym tutaj: http://www.pospoliteruszenie.org/ministerstwo%20smierci.html

Oba te przypadki (i szereg innych)pokazują, że polskie środowisko medyczne to zdemoralizowana grupa zawodowa która dla pieniędzy gotowa jest działać na szkodę pacjentów!

Wszyscy ci nieszczęśnicy którzy mają raka i ci u których tylko raka pomyłkowo (bądź z oszukańczym rozmysłem) zdiagnozowano zostaną poddani “nowoczesnej “metodzie leczenia nowotworu, polegającej na chirurgicznym usunięciu tkanki “nowotworowej”, następnie radioterapii i chemioterapii. W wyniku tej “nowoczesnej” terapii onkologicznej, 97% z nich umrze w krótkim czasie (do 5 lat od operacji) a tylko 3 % dożyje 5 lat i dłużej.

Średni okres życia pacjenta poddanego “nowoczesnej” terapii leczenia raka wynosi… 2 lata od momentu zakończenia leczenia!

Te tragiczne statystyki wydają się być jakąś farsą zwłaszcza w świetle innych statystyk pokazujących, że średni okres przeżycia ludzi z chorobą nowotworową, która nie jest w żaden sposób leczona wynosi…12,5 lat, od momentu zdiagnozowania.

Dlaczego miliony ludzi na całym świecie poddaje się zabójczej terapii “nowoczesnego” leczenia nowotworów? Gdyż o przytoczonej statystyce nie wiedzą, a lekarze o niej nie informują, choć  mają taki prawny obowiązek!!

“Nowoczesna” terapia leczenia chorób nowotworowych praktykowana w szpitalach w Polsce i na świecie,  nie ma żadnego uzasadnienia nie tylko w świetle przytoczonych statystyk, ale również urąga elementarnej wiedzy medycznej!

Jedna z hipotez wyjaśniająca przyczyny chorób nowotworowych, mówi, że są one skutkiem zatrucia organizmu toksynami które dostają się do organizmów ludzi wraz w przyjmowanym pożywieniem, lekami, szczepionkami, wdychanym powietrzem, itp.
Jeśli organizm człowieka (jego układ odpornościowy) jest silny, to toksyny usuwa poprzez pot, mocz, kał, śluz, czy wydychane powietrze.

Za odporność organizmu w dużej części odpowiada mikrobioton jelitowy, czyli mikroorganizmy żyjące w jelitach. Literatura podaje, że tych mikroorganizmów może być nawet…4 kilogramy.
Jeśli człowiek w wyniku nieprawidłowego odżywiania i trybu życia (lekomanii, szczepień, stresu, itp) zatruje swój mikrobioton jelitowy, to jego odporność immunologiczna dramatycznie się obniży! Organizm “zalewany” truciznami nie ma siły je neutralizować i przechodzi w tryb ich magazynowania, w specjalnych “workach” co lekarze nazywają guzami nowotworowymi.
Guzy nowotworowe to takie “kosze na śmieci”, otoczone specjalną tkanką która izoluje “kosz” z truciznami od  zdrowych tkanek.
Chirurgiczne usunięcie takiego guza, a wcześniej uszkodzenie jego “otoczki” w czasie biopsji (pobierania materiału do badań), jest najgorszą rzeczą jaką można w takiej sytuacji wykonać! Część trucizn jaka się w czasie tych operacji wydostanie z “kosza” infekuje zdrowe tkanki organizmu, co zmusza go do tworzenia następnych “koszy”, co lekarze nazywają “przerzutami”.

Ale to dopiero początek nieszczęścia! Po chirurgicznej operacji usunięcia guza, lekarze ordynują absurdalny z medycznego punku widzenia zabieg chemioterapii, co polega na “zalaniu” organizmu trucizną która ma teoretycznie zniszczyć tak zwane przerzuty.

Chemioterapia nie niszczy “przerzutów”, tylko cały organizm, w tym mikrobiotę jelitową, co prawie całkowicie pozbawia organizm odporności immunologicznej!

Jak by tej destrukcji było mało w następnej kolejności pacjent jest poddawany radioterapii, czyli naświetlaniu organizmu falami radiowymi o wysokiej częstotliwości. Suma tych “terapii” wyniszcza człowieka, uśmiercając go w czasie średnio 2 lat!

Jaka powinna być terapia chorób nowotworowych w świetle przedstawionej hipotezy?

Po pierwsze trzeba natychmiast przerwać proces “zalewania” organizmu ludzkiego toksynami pochodzącymi z pożywienia, leków, szczepionek, itp.
Wielu lekarzy proponuje specjalne diety odtruwające, najbardziej znana jest dieta profesora Gersona, więcej tutaj:
https://www.zwrotnikraka.pl/diety-alternatywne-naturalne-rak/
Obok diety niezależni lekarzy proponują spożywanie substancji odkwaszającej organizm (na przykład sodka oczyszczona, ocet jabłkowy, itp), oraz amigdalinę, substancję obecną w pestkach owoców, w największej ilości w pestkach moreli gorzkiej, bądź jej pochodną: letril..
Z całego świata płyną informacje o wyleczeniu nowotworów poprzez zażywania środków niszczących pasożyty, co by wskazywało, że są one jednym z poważnych źródeł zatruwania organizmu ludzi! Medycyna ludowa zaleca spożywanie ziół niszczących pasożyty (piołun, wrotycz) przy chorobach nowotworowych.

Czy alternatywne metody leczenia chorób nowotworowych gwarantują wyleczenie? Oczywiście nie! Jednak w sytuacji gdy medycyna “rokefelerna “zapewnia prawie 100% śmiertelność leczenia nowotworów w ciągu 2 lat po zakończeniu terapii, każde wydłużenie życia  ponad te 2 lata (a często całkowite wyleczenie!), warte jest podjęcia ryzyka. 

Anthony Ivanowitz
30.07.2025r.
www.pospoliteruszenie.org 

Senator PO i zaufany wiceminister Tuska to złodziej. Gawłowski skazany na 5 lat więzienia

Senator PO i zaufany wiceminister Tuska to złodziej. Gawłowski skazany na 5 lat więzienia

31.07.2025 AW https://nczas.info/2025/07/31/senator-po-i-zaufany-wiceminister-tuska-to-zlodziej-gawlowski-skazany-na-5-lat-wiezienia/

Stanisław Gawłowski. Foto: wikimedia/Senat RP
Stanisław Gawłowski. Foto: wikimedia/Senat RP

Sąd Okręgowy w Szczecinie skazał senatora Stanisława Gawłowskiego na 5 lat więzienia w tzw. aferze melioracyjnej. Został uznany winnym m.in. przyjęcia łapówek. Sąd orzekł mu też m.in. karę 180 tys. zł grzywny i zakazał zajmowania kierowniczych stanowisk w państwowych instytucjach i spółkach przez 10 lat.

Stanisław Gawłowski to prominentny działacz Platformy Obywatelskiej. Był posłem na Sejm V, VI, VII i VIII kadencji, senator X i XI obecnej kadencji. W latach 2007–2015 w rządach Platformy obywatelskiej był wiceministrem w Ministerstwie Środowiska. W Platformie Obywatelskiej był na szczytach władzy partyjnej – w latach 2016 – 2018 pełnił funkcję sekretarza generalnego partii.

Czwartkowy wyrok w sprawie tzw. afery melioracyjnej, związanej z nieprawidłowościami przy 26 inwestycjach Zachodniopomorskiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Szczecinie, zapadł po ponad pięciu latach procesu. Jest nieprawomocny.

Śledztwo w tej sprawie było prowadzone od 2013 r. Prokuratura przedstawiła 32 oskarżonym łącznie 94 zarzuty, m.in. łapownictwa i prania brudnych pieniędzy. Gawłowski usłyszał siedem zarzutów, w tym pięć korupcyjnych. W czwartek sąd uniewinnił go tylko od jednego z nich. Polityk został uznany winnym m.in. korupcji i plagiatu pracy doktorskiej.

Gawłowskiemu prokuratura zarzuciła m.in. przyjęcie łapówki o wartości co najmniej 733 tys. zł w zamian za pomoc w zdobywaniu wielomilionowych kontraktów na inwestycji realizowane przez Zarząd Melioracji. Prokuratura zarzuciła Gawłowskiemu także tzw. pranie brudnych pieniędzy w związku z wartą ponad 200 tys. zł nieruchomością w Chorwacji.

Stanisław Gawłowski w czasie śledztwa i procesu nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Podkreślał, że przed sądem stanął „z powodów czysto politycznych”. Argumentował, że w czasach rządów Prawa i Sprawiedliwości szukano na niego „haków”.

USA: Nawet 7 lat więzienia za “transowanie” dzieci

Nawet 7 lat za “transowanie” dzieci

31.07.2025 https://www.tysol.pl/a144466-nawet-7-lat-za-transowanie-dzieci

W styczniu tego roku Trump zakazał transowania dzieci w USA.

Niektóre szpitale jednak nadal oferują „zmiany płci” najmłodszym Amerykanom. Departament Sprawiedliwości wszczął więc przeciwko nim śledztwo, które dla wielu lekarzy eksperymentujących na dzieciach może skończyć się więzieniem. Ideologia gender kończy się wreszcie w Ameryce.

Donald Trump Nawet 7 lat za transowanie dzieci

Donald Trump / EPA/BONNIE CASH / POOL

Departament Sprawiedliwości USA (DOJ) wysłał ponad 20 wezwań do lekarzy i klinik, które nadal przeprowadzają zabiegi medyczne związane z tranzycją („zmianą płci”) u dzieci, takie jak podawanie im hormonów czy blokerów dojrzewania. Wezwania związane są ze śledztwem, które ma udowodnić potencjalne oszustwa w opiece zdrowotnej w Ameryce.

To część większego planu administracji prezydenta Donalda Trumpa, która chce zakończyć okaleczanie dzieci w imię ideologii gender. Sprawą żyją amerykańskie media: możliwe, że ludzie odpowiedzialni za nieodwracalne okaleczanie dzieci wreszcie zostaną pociągnięci do odpowiedzialności!

Spełnione obietnice

Administracja Trumpa, który rozpoczął drugą kadencję w styczniu bieżącego roku, od początku jasno sprzeciwia się procedurom tranzycji u nieletnich. Już 28 stycznia Trump podpisał rozporządzenie zakazujące finansowania takich zabiegów z federalnych środków. Dokument mówi wprost:

„Lekarze okaleczają i sterylizują dzieci pod wpływem fałszywych twierdzeń, że można zmienić płeć”.

W czerwcu Sąd Najwyższy USA poparł dodatkowo zakaz takich procedur w stanie Tennessee, co otworzyło drogę do podobnych ograniczeń w innych stanach.

Tranzycja medyczna u dzieci może prowadzić do poważnych problemów ze zdrowiem. Blokery dojrzewania osłabiają kości, zwiększając ryzyko osteoporozy w przyszłości. Hormony płci przeciwnej powodują natomiast nieodwracalne zmiany, takie jak obniżenie głosu i porost owłosienia, i mogą prowadzić do bezpłodności. Przyjmowanie takich hormonów zwiększa też ryzyko chorób serca, zakrzepów krwi oraz niektórych nowotworów, np. raka piersi u mężczyzn przyjmujących estrogen. Badania z ostatnich lat pokazują również, że tranzycja negatywnie wpływa na inteligencję nastolatków, obniżając ją od 10 do 15 punktów IQ.

Nic więc dziwnego, że Stany Zjednoczone idą w kierunku ograniczenia tranzycji u dzieci. Już 26 stanów wprowadziło zakazy takich zabiegów.

Nieodwracalna szkoda

Konsekwentnym krokiem, ratującym dzieci przed genderowym okaleczeniem, są obecne działania Departamentu Sprawiedliwości, który wysłał teraz ponad 20 wezwań sądowych do lekarzy i klinik wykonujących zabiegi „zmiany płci” u nieletnich. Wezwania te są częścią jednego śledztwa, które dotyczy podejrzeń o oszustwa w opiece zdrowotnej.

W prostych słowach: kliniki, które oferowały tranzycje nieletnich przed zakazem takich praktyk, oszukiwały prawdopodobnie pacjentów, obiecując im zmianę płci. Ta jednak nie jest możliwa, a tranzycja trwale okalecza pacjentów, pozostawiając ich w gorszym stanie. Nie da się też obecnie sztucznie wytworzyć nowych organów płciowych: jedyne, co ofiary tranzycji dostają, to wyniszczone ciało i atrapy członka lub waginy, które zwyczajnie nie działają.

Mówiąc natomiast dokładniej: śledztwo DOJ koncentruje się na podejrzeniach o oszustwa, które mogły naruszać przepisy federalne, takie jak False Claims Act czy ustawa o żywności, lekach i kosmetykach (FD&C Act). Prawa te regulują, jakie zabiegi mogą być oferowane Amerykanom – co wolno pacjentowi obiecać, a co byłoby wprowadzaniem pacjenta w błąd przez lokalny system opieki zdrowotnej. Śledztwo DOJ obejmie więc zeznania tzn. detranzycjonerów, czyli osób, które przerwały własną tranzycję. Wielu z nich obiecano właśnie poprawę stanu zdrowia i „zmianę płci”, nigdy, oczywiście, nie spełniając takich obietnic.

Krzywdziciele za kratami

Śledztwo DOJ może mieć daleko idące konsekwencje dla klinik i lekarzy. W stanach Ameryki, które już zakazały transowania dzieci, placówki przeprowadzające zabiegi „zmiany płci” u dzieci ryzykują utratę licencji, wysokie grzywny, a nawet zarzuty kryminalne, które mogą skutkować karą więzienia do lat 7. Dodatkowo, DOJ może zacząć wspierać pozwy cywilne od pacjentów, którzy jako dorośli uznali, że zabiegi tranzycji przeprowadzone w dzieciństwie były błędem medycznym.

Takie ryzyko prawne już wpłynęło na decyzje niektórych placówek – na przykład Children’s National Hospital w Waszyngtonie – który to szpital ogłosił 21 lipca zakończenie programów tranzycji z powodu „eskalujących ryzyk prawnych”. To smutny fakt, ale dopiero ryzyko pozwów dawnych pacjentów sprawiło, że transowanie dzieci stało się nieopłacalne.

Jak wiele jednak miejsc nadal łamie styczniowy zakaz transowania, wydany przez Trumpa? Według amerykańskich źródeł jest to aż 35 placówek, w tym słynne szpitale w Los Angeles i Bostonie. Placówki te mogą teraz stracić federalne fundusze, ich lekarze natomiast muszą liczyć się z tym, że trafią za kraty.

Smutne wieści z Watykanu. Leon XIV powtarza błędy poprzednika

Smutne wieści z Watykanu. Leon XIV powtarza błędy poprzednika

CzarnaLimuzyna, 31 lipca 2025

AIX

Dość krótko trwała, związana z wyborem nowego papieża, nadzieja na szybki, a przede wszystkim całkowity powrót do rozumu i wiary pozwalający na odniesienie się do satanistycznych projektów w Europie. Jednym ze sposobów realizacji tychże projektów jest wywołanie i wspomaganie ogromnymi nakładami finansowymi sztucznej migracji.

Aktualna migracja ma mało wspólnego z prawdziwymi uchodźcami. Przypomina włamanie w celach rabunkowych i pasożytniczych. Jej animatorzy działają na dwa fronty. W miejscu pochodzenia „migrantów” sponsorują wojny, pogłębiając chaos i destabilizację, a w miejscach docelowych – wspierają wszelkie procesy związane z „legalnym” i nielegalnym zawłaszczaniem terenu przez osiedleńców, wykorzystując wrogości muzułmanów w stosunku do chrześcijan.

Co mówi Katechizm Kościoła Katolickiego na temat migrantów?

Narody bogate są zobowiązane przyjmować, o ile to możliwe obcokrajowców poszukujących bezpieczeństwa i środków do życia, których nie mogą znaleźć w kraju rodzinnym.

Władze publiczne powinny czuwać nad poszanowaniem prawa naturalnego, powierzającego przybysza opiece tych, którzy go przyjmują. Władze polityczne z uwagi na dobro wspólne, za które ponoszą odpowiedzialność mogą poddać prawo do emigracji różnym warunkom prawnym, zwłaszcza poszanowaniu obowiązków migrantów względem kraju przyjmującego.

— Imigrant obowiązany jest z wdzięcznością szanować dziedzictwo materialne i duchowe kraju przyjmującego, być posłusznym jego prawom i wnosić swój wkład w jego wydatki.

Z powyższego wynika, że nawet kierując się tymi łagodnymi wytycznymi oraz ze względu na tragiczne doświadczenia krajów zachodnich Polska nie tylko mogłaby, ale nawet powinna, zrobić natychmiast dwie rzeczy:

  • zamknąć swoje granice
  • rozpocząć proces masowej deportacji zanim poleje się więcej polskiej krwi

Dlaczego Leon XIV milczy?

Nowy papież, który jest już określany przez niektórych jako „Bergoglio z ludzką twarzą” lub „Prevostogłosił orędzie na Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy 2025.

W orędziu nie było odniesień do sztucznej migracji i tragicznych skutkach z tym związanych.

Znalazły się natomiast wzmianki o “ekstremalnych zjawiskach pogodowych” i “kryzysie klimatycznym”.

Nazwanie migrantów i uchodźców „zwiastunami nadziei” oraz „uprzywilejowanymi świadkami nadziei”, a także stwierdzenie, że odnawia się w nich „doświadczenie wędrówki ludu Izraela” budzi wątpliwości.

Sens natomiast ma następujący fragment:

W szczególny sposób, katolicy migranci i uchodźcy mogą stać się dziś misjonarzami nadziei w przyjmujących ich krajach, wskazując nowe drogi wiary tam, gdzie orędzie Jezusa Chrystusa jeszcze nie dotarło (…)

Na koniec: Gdzie troska hierarchów Kościoła o owce nieustannie szarpane przez wilki, które już dostały do zagrody i gdzie roztropność w otwieraniu bramy dla nowej watahy?

O autorze: CzarnaLimuzyna

Czy nadchodzący upadek marionetki Zełenskego zakończy pseudo- suwerenny byt państwowy Ukrainy

Nadchodzący upadek anglosaskiej marionetki Zełenskego zakończy pseudo- suwerenny byt państwowy Ukrainy, a Azarov rozpocznie jej „związkową” egzystencję?

Jakby sprawy się nie potoczyły, 30 letni okres „Samostijnej”, kończy się totalną katastrofą. Stanowi to ulgę dla wszystkich jej sąsiadów, nawet jeśli propaganda zachodnia twierdzi coś innego.

DR IGNACY NOWOPOLSKI JUL 31

Rusińskie chłopstwo było od zawsze krnąbrne, toteż od zawżdy jego władcy musieli topić w oceanie krwi chłopskie bunty, jak to obrazowo opisane jest w sienkiewiczowskim „Ogniem i Mieczem”, gdzie Rusiński Książe, a zarazem Polski Wojewoda Kijowski, Jarema Wiśniowiecki zmuszony był uczynić z ówczesnymi swymi poddanymi.

Również współcześnie, pospólstwo banderowskie tak długo atakowało swych sąsiadów, aż wykorzystał tą ich cechę „usłużny” Zachód, pchając je do konfliktu proxy z RF.

W rezultacie tego przedsięwzięcia, ogromne terytorium byłej Ukrainy, jest prawie całkowicie zniszczone i w ogromnym stopniu wyludnione. Nasuwa się więc pytanie dla wszystkich jego sąsiadów; co z tym fantem robić?

Problemu z tym pytaniem nie ma natomiast Zachód, który już wyznaczył III RP jako zastępcę banderlandu w walce z Rosją.

Zwycięstwo Rosji w obecnej fazie konfliktu z NATO, ma również dla niej złą stronę. Na rosyjskich kolanach wylądował bowiem problem co zrobić z tym największym europejskim byłym państwem. Koszty odbudowy i ponownego zasiedlenia tych terenów będą ogromne, zarządzanie dzikim i agresywnym pospólstwem wyczerpujące, zwłaszcza banderlandu (Wołynia i Galicji) ze stolicą w polskim Lwowie.

Dlatego też, jeszcze przed rozpoczęciem SOW, Kreml robił zachęcające gesty w kierunku III RP, mające na celu wciągnięcie Warszawy do współpracy w podziale ówczesnej Ukrainy. Przy czym trywialnym jest stwierdzenie, że Warszawa pozostała wrogo nastawiona na „rosyjskie zaloty”. Cóż się dziwić, od zarania III RP, była zarządzana przez globalistycznych zachodnich agentów, jak Tusk, Kaczyński i reszta bandy.

Stosunkowo niewielkie skrawki byłej Ukrainy przejmą ich prawowici właściciele: Węgry i Słowacja, natomiast ogromne połacie tego kraju, które zgodnie z prawem międzynarodowym są własnością Polski i Rumunii, pozostaną w rosyjskich rękach, bowiem zachodni zausznicy tych dwu unijnych kolonii nie są zainteresowani zyskami terytorialnym tychże. Wręcz przeciwnie, chcą ich całkowitego zniszczenia dla dobra niemieckiego i francuskiego Lebensraum.

Jak się ta część post-globalistycznej sagi zakończy, trudno jest wyrokować.

Natomiast Kreml, który w przeciwieństwie do Warszawy rozumie i dba o swój interes narodowy, skonstatował, że nie ma innej drogi jak „federalizacja” banderowskiego molocha, jak trzeciego składnika „związku Rosji i Białorusi”. A do tego celu potrzebne mu będzie przywództwo tego trzeciego członu. Jak głoszą niepotwierdzone oficjalnie informacje, Jego wybór padł na byłego ukraińskiego premiera Azarova:

Ilustracja

Mykola Azarov https://pl.wikipedia.org/wiki/Myko%C5%82a_Azarow

Który ma współzawodniczyć w planowanych wyborach z generałem Walerym Zalużnym, byłym dowódcą ukraińskich wojski i wieloletnim agentem brytyjskiego MI6.

Valerii Zaluzhnyi

Valerii Zaluzhnyi https://en.wikipedia.org/wiki/Valerii_Zaluzhnyi

Nawet biorąc pod uwagę patentowaną głupotę ukraińskiego elektoratu, Azarov wydaje się być o wiele bardziej strawnym kandydatem na „gubernatora” niż Zalużny.

Jakby się jednak sytuacja nie potoczyła dla Polski ważne jest jedynie spokojne i przewidywalne sąsiedztwo, przynajmniej do czasu ewentualnego wyzwolenia się spod okupacji unijnej i natowskiej i daj Bóg, rozpoczęcia samodzielnej polityki w interesie Polski I Jej Narodu.

To walka o duszę Europy. I o niewinność naszych dzieci

https://polskakatolicka.org/pl/artykuly/to-walka-o-dusze-europy-i-o-niewinnosc-naszych-dzieci

Współczesny świat przeżywa dramatyczne przesilenie, które – choć często pozostaje ukryte pod warstwą poprawnych politycznie haseł – dotyka najgłębszych fundamentów człowieczeństwa. Toczy się walka nie tylko o kulturę, edukację czy język. Toczy się walka o prawdę. O to, kim jest człowiek. Czy jest dziełem Boga – stworzonym na Jego obraz, jako mężczyzna i kobieta? Czy może projektem społecznym, który można dowolnie modyfikować, rekonstruować, a nawet unicestwiać w imię „postępu”?

To pytanie nie jest abstrakcyjne. Nabiera realnych kształtów w szkolnych programach nauczania, w podręcznikach pisanych zgodnie z wytycznymi ideologów równości płci, w medialnych kampaniach normalizujących to, co jeszcze wczoraj uważano za aberrację. I – co najbardziej poruszające – w dramatycznych historiach młodych ludzi, którzy zostali zwiedzeni, okaleczeni i porzuceni przez system, który obiecywał im wyzwolenie.

Wobec tej narastającej presji i coraz śmielszych prób przebudowy cywilizacji zachodniej, postanowiliśmy więc wydać książkę, która stanie się nie tylko kompendium wiedzy, ale również duchowym i intelektualnym narzędziem obrony prawdy. Tak powstała publikacja „Teoria gender: różnorodność czy totalitaryzm XXI wieku?” – książka, która została wydana wyłącznie dzięki ofiarności naszych Darczyńców, i która od samego początku budzi ogromne zainteresowanie.

Książka, która nazywa rzeczy po imieniu

W dobie ogólnego zamętu i celowo wprowadzanej dezorientacji, potrzebujemy tekstów, które nie boją się nazwać rzeczy po imieniu. Książka, którą oddajemy w ręce czytelników, jest właśnie taką publikacją – pisaną z pasją, ale i odpowiedzialnością; odważną, a zarazem osadzoną w faktach i doświadczeniach.

Przede wszystkim autorzy podejmują próbę zrozumienia istoty ideologii gender – jej źródeł, strategii działania i celów. Odsłaniają, że nie chodzi tu o żadną „tolerancję” czy „wolność wyboru”, lecz o całkowitą dekonstrukcję chrześcijańskiej antropologii, o zburzenie naturalnych ról płciowych, o zatarcie różnicy między mężczyzną a kobietą, aż po ostateczne unieważnienie tożsamości człowieka jako stworzenia Bożego.

Lektura książki pozwala dostrzec, że teoria gender nie jest jedynie akademickim konstruktem, lecz narzędziem inżynierii społecznej, które przenika do szkół, mediów, instytucji państwowych i organizacji międzynarodowych – zwłaszcza tych, które mają ogromne środki finansowe i polityczne wpływy.

Głos rozsądku wobec ideologicznego szaleństwa

Szczególnie wstrząsające są fragmenty ukazujące realne konsekwencje wdrażania genderowej ideologii w życie społeczne i edukacyjne. Przykładem mogą być relacje tzw. „detransycjonistów” – osób, które pod wpływem propagandy zdecydowały się na „zmianę płci”, a po latach cierpienia, zabiegów chirurgicznych i stosowania szkodliwych hormonów, zrozumiały, że padły ofiarą kłamstwa.

Dr Andre Van Mol, lekarz i członek American College of Pediatrics jasno stwierdza: „Nie udowodniono, że zmiana płci jest skuteczna. Nie zmniejsza liczby samobójstw. Nie leczy traumy. Małoletni nie są w stanie wyrazić prawdziwie świadomej zgody”. A mimo to, system – wspierany przez potężne lobby farmaceutyczne i środowiska ideologiczne – nie tylko umożliwia, ale wręcz promuje takie interwencje wobec niepełnoletnich dzieci.

Podobne niepokojące zjawiska opisuje raport niemiecki, który ujawnił, że ponad 63% młodych osób identyfikujących się jako „transpłciowe” porzuca swoją diagnozę w ciągu pięciu lat. W przypadku dziewcząt w wieku 15–19 lat odsetek ten wynosi aż 72,7%. To dane, które powinny zaniepokoić każdego, kto z troską patrzy na psychiczne i duchowe zdrowie młodego pokolenia.

Polska mówi NIE ideologii gender – nasz głos w obronie Bożego porządku stworzenia

Totalitaryzm w nowej, kolorowej odsłonie

Książka „Teoria gender” nie tylko analizuje zjawisko w jego wymiarze psychologicznym i edukacyjnym, ale również ukazuje szerszy kontekst polityczny i kulturowy. Konkretne dokumenty Komisji Europejskiej mówią wprost o konieczności „konfrontowania stereotypów płciowych” już w edukacji przedszkolnej. Uczniów należy – zdaniem unijnych urzędników – poddawać reedukacji w zakresie „inkluzywnego języka”, a nauczycieli szkolić, by potrafili identyfikować i „neutralizować” tradycyjne przekonania dzieci na temat płci i rodziny.

Unia Europejska przeznaczyła na promocję polityki genderowej ponad 220 milionów euro, z czego dziesiątki milionów trafiły do najbardziej radykalnych organizacji LGBT. Jednocześnie systematycznie marginalizuje się prawa rodziców, podważa suwerenność państw narodowych i próbuje narzucać jednolity model „tęczowej edukacji” wszystkim krajom członkowskim.

To wszystko dzieje się w sposób ukryty, ale skuteczny – poprzez podręczniki, materiały szkoleniowe, „programy równościowe”, a także przez medialną cenzurę i presję polityczną. Mamy do czynienia z miękkim totalitaryzmem, który zamiast otwartej przemocy, stosuje techniki manipulacji, oswajania i stopniowej dekonstrukcji prawdy.

Wspólny opór – dzięki wspólnemu wsparciu

W tym kontekście publikacja książki „Teoria gender: różnorodność czy totalitaryzm XXI wieku?” jawi się jako akt odwagi i odpowiedzialności. Ale warto podkreślić z całą mocą – nie byłoby to możliwe bez wsparcia naszych Darczyńców.

To właśnie dzięki ich hojności mogliśmy wydać tę książkę i rozpocząć jej dystrybucję. To modlitwa, zaangażowanie i ofiary ze strony sympatyków naszej kampanii sprawiły, że głos prawdy nie został zagłuszony. W ciągu zaledwie kilku tygodni setki egzemplarzy trafiły do nauczycieli, rodziców, katechetów i osób zaangażowanych w życie publiczne. Kluczowa jest tutaj decyzja o podjęciu odwagi, rzetelności, pomocy w zrozumieniu zjawiska, które wielu jeszcze nie potrafi nazwać po imieniu.

Książkę można zamówić bezpłatnie

Naszym pragnieniem jest, by ta publikacja dotarła do każdej osoby, która czuje się bezradna wobec genderowej ofensywy. Dlatego książkę można zamówić bezpłatnie przez naszą stronę internetową.

Jeśli znają Państwo nauczycieli, wychowawców, katechetów, dyrektorów szkół – przekażcie im tę informację. Jeśli macie Państwo kontakt z lokalnymi liderami, organizacjami społecznymi, wspólnotami parafialnymi – podzielcie się tą książką. Możecie też wesprzeć dalszą dystrybucję finansowo – każda złotówka przeznaczona na ten cel to inwestycja w prawdę, wolność i przyszłość naszych dzieci.

Nie możemy dłużej milczeć

Jest jeszcze czas, by powstrzymać tę rewolucję. Ale zegar tyka. Dlatego potrzebujemy świadomych, odważnych i dobrze przygotowanych ludzi, którzy staną w obronie prawdy. Książka „Teoria gender: różnorodność czy totalitaryzm XXI wieku?” może stać się dla nich narzędziem, oparciem i źródłem nadziei.

Nie pozwólmy, by ideologiczne kłamstwo zapanowało nad sercami i umysłami naszych dzieci. Nie pozwólmy, by genderowa propaganda zniszczyła to, co święte: małżeństwo, rodzinę, macierzyństwo, ojcostwo, tożsamość.

Brońmy Bożego porządku. Brońmy człowieka. Razem.

To nie spór ideologiczny. To bitwa o niewinność dzieci.

To już nie tylko spór ideologiczny. To duchowa bitwa o niewinność naszych dzieci.
Na naszych oczach postępuje próba przebudowy cywilizacji, w której człowiek zamiast być dziełem Boga staje się projektem społecznym.
Pod płaszczykiem „równości” i „inkluzywności” do szkół, mediów i instytucji państwowych wkracza ideologia gender – systemowa, agresywna, potężnie finansowana.

Dlatego wydaliśmy książkę, która nazywa rzeczy po imieniu:
 „Teoria gender: różnorodność czy totalitaryzm XXI wieku?”

To publikacja, która dzięki wsparciu naszych darczyńców ujrzała światło dzienne.
Nie byłoby jej – gdyby nie hojne wsparcie sympatyków naszej kampanii.
 Mirosławie, przeczytaj pełny artykuł, który opisuje ideologiczny dramat naszych czasów oraz mocny, katolicki głos oporu:
Kliknij, by przeczytać cały artykuł
Nie możemy milczeć. Zbyt wiele jest do stracenia.


To walka o małżeństwo, o ojcostwo i macierzyństwo. O tożsamość naszych dzieci. O Prawdę. O Boży porządek.

Niech nasz wspólny głos będzie silniejszy niż zgubna propaganda.
Z wyrazami szacunku,
Michał Rogalski
Polska Katolicka, nie laicka
PS. Tę książkę powinni przeczytać wszyscy, którzy nie chcą, by nasze dzieci wychowywała ideologia.

Zamów swój egzemplarz teraz
 Kliknij tutaj
www.polskakatolicka.org

© 2025
Fundacja Instytut Edukacji Społecznej i Religijnej 
im. Ks. Piotra Skargi

02-951 Warszawa,
ul. Rotmistrzowska 18

  kontakt@polskakatolicka.org

Byłe kraje Demoludów pomiędzy młotem a kowadłem

Byłe kraje Demoludów pomiędzy młotem a kowadłem

Szanse Polski i pozostałych Państw Europy Środkowej na odnowę vis-a-vis narastającej dynamiki rozkładu Zachodu.

DR IGNACY NOWOPOLSKI JUL 31

Wybór Trumpa na drugą turę prezydentury wzmógł nadzieje Amerykanów i pozostałych wasali Imperium, jeśli nie na wolność i dobrobyt, to przynajmniej na możliwość bytowania w ludzkich warunkach.

Oczywiście, wszystko jest rzeczą względną i przynajmniej sytuacja materialna obywateli tzw. „zbiorowego zachodu” była i jest o niebo lepsza niż „globalnego południa”.

Jednakowoż szkopuł tkwi w szczegółach. Najważniejszymi są dynamika i kierunek zachodzących zmian.

Jeśli nawet w najzamożniejszych krajach Europy Zachodniej obserwuje się stały spadek stopy życiowej, swobód obywatelskich i wzrostu społecznych napięć związanych z narastającą nielegalną emigracją, jeśli tzw. „związki wyznaniowe” ( w szczególności „chrześcijańskie”), miast chronić transcendentalne wartości i Naukę Chrystusa, przekształcają się w struktury satanistyczne w przebraniu „sług Bożych”, powinno to powodować alarm społeczny na wielka skale.

Gdy, na dodatek, zmiany te nasilają się w lawinowy sposób, to już nie powód do alarmu, ale do NATYCHMIASTOWEJ DRASTYCZNEJ reakcji na te zjawiska.

W Europie, jedynie trzy państwa (byli członkowie DEMOLUDÓW), mogą poszczycić się na tyle dojrzałymi społeczeństwami, że proces ODNOWY mógłby się zacząć. Są to Węgry, Słowacja i Rumunia, której prawowity prezydent został usunięty, a ponowne wybory sfałszowane.

Nie jest zaskoczeniem, że w Europie Zachodniej, do cna zdeprawowanej, nie ma i prawdopodobnie nigdy nie będzie takich tendencji.

W Stanach Zjednoczonych, ze względu na specyfikę społeczną istnieją TEORETYCZNE szanse na renesans.

Żywe i społecznie aktywne są tam bowiem ciągle „wspólnoty emigranckie” i etniczne. Latynosi, Azjaci, Hindusi, tworzą zamknięte grupy etniczne, w znacznym stopniu odporne na judeo-anglosaską „śmietnikową” cywilizację, oraz satanistyczną pseudo-kulturę hollywoodzką. Nawet biali potomkowie europejskich emigrantów, w dużym stopniu zachowują świadomość swych korzeni. Stąd tak typowy sposób ich określania, jako „Polish-American”, „Italian American”, itd.

Tak więc MAGA Trumpa wydawała się Amerykanom w pełni osiągalną. Osobiście sceptycznie odnosiłem się do szans „amerykańskiego renesansu”, z dwu przyczyn:

· Aby restaurować wielką przeszłość, trzeba wprzódy ją posiadać. Amerykańska przeszłość to przede wszystkim judeo-anglosaski spisek przeciw reszcie Ludzkości, swoista mafia nie znająca granic zła. Od ludobójstwa amerykańskich Indian po obecną eksterminację Palestyńczyków, krwawy szatański ślad ciągnie się nieprzerwanym cyklem.

· Aby choć móc zacząć budować (nie restaurować nieistniejącą WIELKĄ PRZESZLOŚĆ) uczciwe i sprawiedliwe państwo, trzeba wprzódy odzyskać nad nim kontrolę. A to okazuje się NIEMOŻLIWOŚCIĄ ze względu na potęgę de facto rządzącej tym krajem globalnej oligarchii finansowej, co dopiero teraz zaczęli dostrzegać przedstawiciele autentycznych amerykańskich elit, których często na swym substucku cytuję, nie ze względu na ich wątpliwą mądrość, czy nieistniejący brak zwyczajowej zachodniej arogancji i pychy, ale z powodu tego co określa się mianem „insider view”.

Dlatego też, co również wielokrotnie artykułowałem, szanse Trumpa na ODNOWĘ są ZEROWE, ale na ostateczne rozmontowanie szatańskiego Zachodu, WIELKIE.

Niestety i w tym punkcie również tkwi szkopuł; zdegenerowana struktura Zachodu sypie się szybciej niż można było przypuszczać, zostawiają coraz mniej czasu dla Ludzkości w ogólności, a byłym Demoludom w szczególności, na konsolidację tych zdrowych części społeczeństwa, które w nich przetrwały.

Na domiar złego, społeczeństwa te są dość niewielkimi i słabymi materialnie, co zmniejsza ich siłę przebicia i jak w przypadku Rumunii ułatwia ich ponowne wciśnięcie pod but unijnego molocha.

Warunkiem sine qua non powodzenia, w naszym przypadku jest, jeśli nie równoprawna współpraca ze słowiańską Rosją, to przynajmniej w miarę cywilizowane stosunki z tym najpotężniejszym militarnym mocarstwem świata.

I ta właśnie alternatywa spędza sen z powiek szatańskim globalistom rządzącym nami z Warszawy, Berlina, Brukseli, Londynu, Waszyngtonu i Wall Street.

Wprowadzenie do wojny z Rosją III RP w zastępstwie konającego banderowskiego imperium, jest im potrzebnie nie tylko w celu wzajemnego wyniszczenia się słowiańskich narodów, ale również zapobieżeniu możliwości wstania z kolan neokolonialnego ucisku Niezależnej Rzeczpospolitej i innych szlachetnych Nacji tego regionu, jak choćby Węgier.

Szatańskie globalistyczne zło Zachodu może się jedynie utrzymać na powierzchni w przypadku ciągłego ucisku i anihilacji tych Narodów, które są potencjalnymi nosicielami DOBRA w dziedzinie Religii, Kultury oraz Cywilizacji duchowej i materialnej.

Stawka więc jest ogromna, a czasu prawie nie ma!

BREAKING BAD Medicine. Exposing Medicine’s Blind Spots

Malone News cross-posted a post from Randall Bock
Robert W Malone MD, MS Jul 31 · Malone News
One of the big outstanding COVID crisis questions is “How did the medical care system get things so wrong?.” This excellent essay from Dr. Randall Bock uses personal experience and anecdotes from a lifetime of primary care practice spanning rural W Virginia to big city Boston to illustrate and illuminate the sickness at the heart of modern western medicine. I first met Dr. Bock right after the recent election when he reached out to interview me about USG HHS, government contracting, and BARDA. We have had many conversations since, and I have become a fan of his work and perspective. But I had no idea of his personal history. What this essay reveals is the systemic medical system dysfunction seen throughout the US and western medicine during COVID was part of a much broader problem.

===================================================================

BREAKING BAD Medicine

Exposing Medicine’s Blind Spots

RANDALL BOCK JUL 31

Chemistry – well, technically chemistry is the study of matter. But I prefer to see it as the study of change…. But that’s all of life, right? It’s just the constant, it’s the cycle…. It is growth, then decay, then transformation. It is fascinating. Really.”
— Walter White, Breaking Bad

Like Walter White, I started as a chemistry major. During medical school summer breaks, I taught organic chemistry at Yale. That subject (which for most premeds involved “rote” memorization) is better tackled gleaning structure; finding coherence in complexity; crossing pathways of learning a language and mastering circuitry. I co-majored in physics as both disciplines demand clarity, logic, proof.

College, for me, had been a time of free-form exploration: fear, discovery, curiosity, and the exhilarating process of learning how to make propitious use of time with so many diversions possible. Medical school, by contrast, was a shock. I had imagined a deeper dive into science; what I found instead was regimentation: biology boot camp. The emphasis wasn’t on understanding but on discipline– on memorizing vast catalogs of facts before smartphones made the world’s knowledge a thumb-swipe away. It was a jarring adjustment. You weren’t guided to think critically so much as force-fed– like the goose in the pâté de foie gras process– stuffed with information until deemed ripe. Then tested.

Medicine talks a lot about being a science– but too often, it behaves like abstract art. And not the rigorous, rule-bound kind. It resembles Jackson Pollock: slapdash, mood-driven, open to interpretation depending on who’s paying the bill or writing the guideline. To be fair, some domains– like pathology or parasitology– offered clarity. I had professors in those fields whose lessons I still carry. The facts were the facts; the science was the science.

But in softer, more interpretive areas– especially those entangled with human behavior, hormones, or institutional consensus– medicine shifts. It gets personal, tribal, even theatrical. One moment, doctors are confidently headed in one direction; then comes a splash in the water– and the whole “school” veers. This isn’t clinical reasoning– it’s choreography, and fishy at that.

We call medicine an “art,” but that doesn’t excuse it from having structure. When medicine forgets it is grounded in science, it stops being either: good medicine or good science– let alone worthy art.

A Physician’s Unorthodox Path

My journey through medicine hasn’t followed the path most physicians walk. It’s been both more mundane and more surreal. I’ve practiced more hands-on primary care medicine—without mid-level clinicians—than any other MD in my circle (27 years running a solo outpatient office in a blue-collar town). I followed a simple principle: if you’re sick, come in; letting care come before coding (I also offered appointments).

A few years earlier, I’d stepped off the medical-academic track—turning down a Yale Psychiatry residency to spend a year doctoring in Calhoun County, West Virginia: a region of proud but impoverished, tradition-bound people, where time moved differently, and medicine meant earning trust across the chasm of an English spoken seemingly from different centuries (theirs from the previous). 

Switching back and accepting a slot in Harvard-MGH’s Psychiatry, I found myself clashing with hierarchy and conformity, a theme that has dogged and defined much of my career. (For those interested, I tell the full story in On Becoming a Doctor, a chapter within my as-yet unpublished memoir.)

That restless streak—the refusal to go along just to get along—shaped everything that followed. I’ve questioned sacred cows, challenged orthodoxy, and paid dearly for it: a personally and professionally painful form of “no good deed goes unpunished”.

I have always believed that physicians (like attorneys) must serve the needs of the individuals enlisting them– not any institutional nor governmental directive (unless those happen to align). But in today’s system – far too often, the opposite has become the norm: medicine (perceptually and practically) genuflects to bureaucracies, to pharmaceutical incentives, and public health “narratives”– all wrapped in the sterile armor of “consensus”.

I’ve essentially never not said what I thought. That is the starting point for creating patient interactions’ comprising integrity; and shepherding a best pathway to health– or at the very least an accommodation to chronic disease. I practiced just outside of Boston, arguably a “medical mecca”; yet time and again, I saw patients emerge from these prestigious institutions utterly confused, unable to grasp what their physicians had explained: words spoken over the patient’s head, directed to medical students in tow. “Elite care” had failed the most basic test of communication.

One episode that has stayed with me involves a brilliant, older family friend who had had a one-day bout of delirium, likely due to an infection. The hospital– Brigham, no less– quickly slotted him into a psychiatric pathway (albeit on a medical floor, but failed to obtain acutely the most basic of tests to rule out intercurrent infection); perhaps subtly branding him as just another doddering, demented elderly man. Various medical teams seemingly hadn’t bothered to ask the right questions or listen. They didn’t grasp that this man had been attending dinners and holding his own in conversations at the highest intellectual levels. He had a life, a mind, a voice– and they ignored all of it: seeing only the outer mask of an old man’s briefly spouting nonsense.

It wasn’t the hospital that called me in, but the family, who were rightfully alarmed that he was being dismissed and misunderstood. Unpaid and unofficial, I found a disjointed set of subspecialists’ drifting by like ships in the night, each pursuing its own protocol without any unified direction or clinical narrative– or cohesive “business plan”within the chart.

Shockingly, no blood cultures had been done. I had to push to get even a urine culture ordered. They weren’t curious, merely operating in silos: ticking off non-sequitur procedures; entirely missing (and never finding) the cause of his condition. I made multiple phone calls to each of the sub- branches (pleading for a concerted effort to find the cause of his acute delirium), but could never get them together on a conference call.

Fortunately, he recovered fully (because of – or despite this medical stay). His mind is sharp as ever (but for that one day).

This experience, among many others, crystallized my growing disillusionment with a medical system that too often prioritizes protocol over patients, pushing me to question not just clinical practices but the very institutions shaping them.

Challenging Medical Dogma

My Authority Magazine bio-interview sketches the outlines of regulatory injustices’ culminating in professional tragedy – and rebirth. I grew up in a financially struggling (five of us in a 1.5 bedroom apartment) but conversationally forthright household, where my parents sacrificed to send us to private school. Asking inconvenient questions in pursuit of truth is my way of paying them respect. That paradigm led to my exposing the shakily irrational underpinnings of Zika-microcephaly in my book Overturning Zika; to dissect the institutional and semantic inflation behind autism diagnoses in my Substack (praised by Dr. Robert Malone as a “treatise”); and to push back against both the COVID panic machine and the prevailing mythologies of addiction.

These seemingly disparate medical topics are not unrelated threads. They represent stories of how external factors distort medical theory. Public health today isn’t about your health: it’s about managing perception, maintaining hierarchy, and avoiding blame. This pattern of prioritizing ideology over evidence extends beyond addiction to other medical domains.

Rethinking Addiction: A Heretic’s Approach

When I wrote that methadone maintenance had ignited (and continues to fan) the opioid crisis, I wasn’t merely guessing. 

I had developed a successful, (multi-month-duration) slow-taper detox program– offering a pathway back to genuine sobriety, not a subscription to a lifetime of dependency, via replacement narcotics (whether methadone or Suboxone).

My patients came from all over New England– but mostly from poorer enclaves of Lynn, Chelsea, and Revere (and so often with stories sadder even than merely poverty: foster care, broken households, abuse). Many gave testimony to the joy at making progress in their lives rather than being treated with methadone clinics’ “soft bigotry of low expectations” that they would never be able to “get clean” completely. This was especially poignant on the occasion of women in early pregnancy who had begged and begged their methadone counselors and physicians to be allowed to taper to zero so they could avoid the mewling, tense, isolating detox that a methadone-babyendures on birth.

“When I first had her, she was really bad. Like, she had tremors real bad. It was the worst thing I could ever, ever see for an infant to be withdrawing.”KATIE (on methadone)

Life should not start in the throes of aching withdrawal. Moreover, sober– these new moms could breast-feed without re-doping the baby. Methadone-exposed infants face not only withdrawal but also neurobehavioral challengesand heightened stress responses which may persist into infancy, affecting cognitive and motor development.

But the Massachusetts Board of Registration in Medicine (BORIM), led by proudly biased Dr. Candace Lapidus Sloane, didn’t see me as a physician committed to helping addicts reclaim their lives. It saw a heretic. My medical license was suspended, in part, based on testimony from a so-called “state expert” who never reviewed a single one of my patient charts. Moreover, she objected to my tapering narcotic addicts to sobriety (vs. “maintaining” them); while her own practice involved tapering benzodiazepine-addictionHer entire argument amounted to quoting Nora Volkow and proclaiming, without a trace of irony, that addiction is a brain disease by definition.” By definition (!?), that’s not science; it’s dogma. 

To be fair, BORIM had its foot in the door via a patient complaint– a vindictive, vengeful, and entirely self-serving grievance from a narcotic addict who feared I might jeopardize his disability payments by helping him get sober. I never would have “snitched,” but that didn’t matter. He embellished and distorted his story, and BORIM took the word of a part-time heroin dealer over mine. It was a classic “he said, he said” (even though I had four witnesses on premises who had never noticed an untoward word from me nor any note of displeasure from him during his time in our office).

In retrospect, I was probably naïve. Maybe too self-assured. When the Board first opened an inquiry into me, I assumed its sage members would recognize that I was serious, conscientious, even thoughtful about addiction treatment. I had just finished writing Withdraw to Freedom: Navigating the Addiction Maze, which existed in manuscript form. I believed– wrongly– that reading it would reassure them. Instead, it had the opposite effect.

BORIM leadership treated the book as a smoking gun. My core sin? I didn’t believe addiction was a “disease.” The Board’s own summary got even that wrong: I didn’t merely propose “discourse and reflection.” I implemented a structured, taper-based treatment protocol from the outset—gradually reducing Suboxone over months, not just “toward the end.”

Patients came in grieving, broken, often self-destructive—and many left restored. Addiction isn’t Type I diabetes. People fall into despair and drug use, but they can climb back out. I saw it happen, repeatedly. Until I didn’t, 2014, my annus horribilis.

Addiction as Context, Not Destiny

Rebranding it as a disease doesn’t clarify anything– it distorts it. As Andrew Klavan said when discussing Matthew Perry’s memoir Friends, Lovers, and the Big Terrible Thing:

“Addiction is not a disease. We have a word for diseases– it’s diseases— and we have a word for addiction– it’s addiction. Changing the names of things may work for a moment, but ultimately the meaning catches up with them. People say, ‘Well, it is a disease because it changes your brain chemistry.’ Love changes your brain chemistry. Taking a walk in the woods changes your brain chemistry. That’s what the brain is: the brain is a router… for communicating spiritual truths to your physical body so you can experience them as a physical entity.”

That’s not denialism. That’s clarity. Addiction may be tragic, consuming, and complex– but so are many aspects of human behavior. Calling it a disease because it feels grave or because it changes the brain isn’t medicine. It’s theology in a lab coat; dogma dressed as science.

I don’t deny addiction’s complexity. But I reject its rebranding into a deterministic, pathological inevitability– as though relapse were as unpreventable as pancreatic cancer. Not every serious problem is a disease. Break your hip, and it might kill you– but we still call it an injury, a trauma, not a chronic illness.

The author of Naked Lunch (1959), William Burroughs– a dissolute scion of a wealthy family, muse to the Beat Poets, (in)advertent William Tell–wannabe wife-killer, and (of course!) a Harvard man– didn’t stumble into heroin addiction blindly. By his own account, he embraced it knowingly. Burroughs aptly called narcotic addiction a “disease of exposure.” It doesn’t arise spontaneously. It requires cultivation, distribution, and availability of the drug– “junk,” in his terms. Nobody in 1000 years of (not so Dark-) Middle Ages’ Europe suffered from heroin addiction. It didn’t exist. Some in Asia, where opium was prevalent, perhaps did. That makes narcotic addiction a condition with a historically and geographically contingent distribution– not a timeless biological disease.

Even today, addiction correlates more closely with trauma, alienation, idleness– and yes, bad choices: just like gambling, porn, or compulsive overeating– than with any pathogen or gene. And irony abounds: the same population, placed in different social and moral environments, can display wildly different addiction rates. The English and Scots-Irish stock of the Intermountain West, for instance, show nearly zero heroin addiction when Mormon, but substantial addiction rates when not. Likewise, heroin and opium abuse plagued a war-torn Southeast Asia, but plummeted when the same people– Vietnamese, Cambodian, Laotian– migrated to the U.S. and thrived in ways they never could back home. In Indochina, they were impoverished, but for opium crops – but never diseased at the molecular level. Addiction is not destiny. It is context.

Yet instead of treating narcotic addiction as a human condition (or even analogously to how it treats alcohol- or benzodiazepine- addictions: certainly with care and psychotherapy but with either abrupt or gradual detoxing completely away from the addicting substance), medicine decided (surprise!) to “medicalize” it– carving out a permanent revenue stream, wrapped in scientific jargon, enforced by regulation. I had challenged that model: arguing for autonomy; for tapering; for sober pregnancies’ leading to unaddicted babies; for personal agency; for treating the individual– not for extending dependency any longer than necessary under the guise of (a coincidently self-reimbursing) compassion. That stance put me squarely in the crosshairs.

Professional Exile and the Cost of Truth

After I overturned the Board’s first suspension in court, it reinstated my license– and then immediately suspended it again. Not because I had harmed patients, but (arguably) because I was a threat to the model: refusing to endorse the “lifetime Suboxone subscription” racket that lines the pockets of addiction “specialists.” I fought back– again– and won. But the damage had been done: years of lost income; professional exile; endless legal forays and expenses; my beloved walk-in clinic shattered and shuttered. 

Regrets, I’ve had a few”: the upheaval my family was put through; a lack of realizing a Sword of Damocles’ looming within an ideologically-driven BORIM (but how could I have known?)– however, I don’t regret my thoughts, my imperatives, my theories, and (case-by-case) my actions. I am a (pre-Covid -era) victim of thinking freely (wrongthink thoughtcrime ). Conversely, my docketed Supreme Court case advocates for medical free speech– and a reversal of politicization of medical boards.

Panic as Policy: Medicine’s Failure to Learn

I see now that this pattern– of channeling physicians’ thoughts and actions through ideology rather than evidence– is everywhere. It’s not just addiction. It’s COVID. It’s autism. It’s Zika. It’s menopause. Remember Dr. Susan Love? A prominent breast surgeon with little clinical focus on hormone therapy, she helped spark a national panic over HRT in the 1990s. The ensuing hysteria– amplified by the media and medicine (via the 2002 Women’s Health Initiative (WHI) study, led by JoAnn Manson)– drove millions of women into abrupt, unmanaged menopause.

Dr. Manson two decades later called it “the most dramatic sea change in clinical medicine that I have ever seen.” Newsweek characterized the response as “near panic.

Lost in that stampede was the simple truth: regular medical contact– especially for women on HRT– not only improved quality of life, but also enhanced early cancer detection and survival. The initial WHI findings, skewed by a cohort of older women well past menopause, ignored the benefits for younger women in early menopause– where the risks are lower, and the improvements in vitality, mood, and long-term health are significant.

It’s the same playbook we saw during COVID: a narrow risk in one demographic– exaggerated, universalized, and weaponized against everyone. The best course for the young was buried beneath panic meant for the old. We were told the science had spoken, when in fact it had only whispered– and been misheard.

They say history doesn’t repeat, but it rhymes. In modern medicine, it rhymes with silence, panic, and obedience. The fallout from that blind spot is only now being reversed. “Women live longer, feel better. The benefits are overwhelming”, said the FDA’s Dr. Marty Makary– just days ago.

We” (in “Big Medicine“) should have known better, sooner. PS, I did – and I never changed my HRT-prescribing willingness throughout the 2000s and 2010s: as a lonely voice in the wilderness: treating individuals individually.

Big Medicine too often prefers consensus to truth. Same with autism. As I outlined in my essay Unraveling Autism’s Surge, the explosion in diagnoses isn’t just biology– it’s semantic. Funding, insurance codes, and shifting diagnostic categories, have fueled the surge in autism diagnoses. COVID followed a similar pattern, prioritizing catastrophe over calm, mandates over choice, and censorship over debate, dismissing the collateral damage– overdoses, shuttered businesses, educational collapse– as necessary.

A Call for Courage in Medicine and Beyond

What I’ve learned is this: we have too many experts, too few advocates.When O.J. Simpson went to court, he didn’t get a general counsel for society– he got lawyers just for him. We are far more innocent than he and we deserve the same and better: not groupthink; not population-level dictates. A physician (rightly) serves the patient, not the state, not the insurer, not the CDC. That was the ethic of my medical office. And for that, I was crushed.

Now, I’m still speaking out: through Brownstone; through Substack; through YouTube; through the courts, where I argued that licensing boards shouldn’t get a free pass to crush dissent under the guise of (a falsely-perceived sense of) “safety.” I’ve paid a price. But I’ve gained something more valuable: clarity.

The real public health crisis isn’t opioids, viruses, or autism. It’s cowardice. It’s the institutional refusal to say, “We were wrong.” And worse– it’s the power to punish those who do. If you’ve read this far, you already know what I mean. You’ve probably felt it. If so, I invite you to stand with me. Because the truth isn’t cheap– but it’s worth every sacrifice.

And now, elite universities are floating the idea of peer-scored civility ratings for admissions? That’s not just misguided– it’s dystopian.

The trouble is that …much of the application process isn’t built for honesty. Just as I once scrambled to demonstrate my fluency in D.E.I., students now scramble to script the ideal disagreement [civility test], one that manages to be intriguing without being dangerous.” Alex Bronzini-Vender

Why not admit students based on merit, and then teach them how to debate vigorously and disagree honorably? Civility has its place– on the bus, at the dinner table– but not as a gatekeeping metric for truth-seekers– and not on the debate stage whether real or metaphoric (and medical). Not when lies are on the line, personally and societally. But that’s the direction we’re heading. DEI initiatives, peer enforcement of ideological etiquette, and a shift away from academic rigor toward enforced emotional consensus are eroding the very foundations of intellectual independence.

Medicine isn’t immune. Within some states and institutions, the Hippocratic Oath is being quietly rewritten– shifting its focus from the individual patient to the abstract idea of “society.” That’s not healing; that’s collectivism masquerading as care. It reflects a deeper philosophical mutation, rooted not in science or compassion, but in Marxian critical theory and Maoist conformity.

We need a generation of physicians– and thinkers– trained not in compliance, but in courage. The future of medicine, and of liberty itself, depends on it. But liberty is eroding fast. In the UK, the benignly named Online Safety Bill grants bureaucrats sweeping authority to censor speech online in the name of “protection.” In reality, it’s protection for power– protection from dissent. Echoing Elon MuskHananya Naftali noted, “They don’t ban hate speech. They ban speech they hate.”

When we can no longer tell the truth– about medicine, about biology, about addiction, about risk then all we have left are narratives. And those who challenge the narrative become the enemy. We must continue with clarity, courage, and a commitment to serving the individual– not the system. That is the only path forward. The only oath that matters.