Co wstrzymuje ANTYCHRYSTA. Św. Paweł, II list do Tessaloniczan

O ANTYCHRYŚCIE i Końcu ŚWIATA

św. Paweł, II list do Tessaloniczan, w. 1-12 [tłum. Wujek]

Co wstrzymuje ANTYCHRYSTA.

1 A prosimy was, bracia, przez przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa i nasze zebranie przed nim,

2 abyście nieprędko dali się odwieść od przekonania waszego, ani zastraszyć, czy to przez ducha, czy przez mowę, czy przez list jakby przez nas posłany, jakby już nadchodził dzień Pański.

3 Niech was nikt nie zwodzi żadnym sposobem: gdyż jeśli pierwej nie przyjdzie odstępstwo i nie będzie objawiony człowiek grzechu, syn zatracenia,

4 który się sprzeciwia i wynosi się ponad wszystko, co nazywają bogiem, albo czemu cześć oddają, tak że usiądzie w świątyni Boga, okazując się jakby był Bogiem.

5 Nie pamiętacie, że wam to mówiłem, gdy jeszcze byłem u was.

6 I wiecie, co go teraz powstrzymuje, aby się objawił w swym czasie.

7 Już bowiem tajemnica nieprawości działa; tylko ten, co teraz powstrzymuje – niech powstrzymuje – będzie usunięty.

8 A wtedy objawi się ów nikczemnik, którego Pan Jezus zabije tchnieniem ust swoich i zniszczy blaskiem przyjścia swego.

9 A jego przyjście jest sprawą szatana, z wszelką mocą i znakami i cudami kłamliwymi

10 i z wszelką ułudą nieprawości dla tych, co giną, dlatego że z miłością prawdy nie przyjęli, aby byli zbawieni.

11 Dlatego podda ich Bóg działaniu błędu, aby uwierzyli kłamstwu,

12 żeby osądzeni byli wszyscy, co nie uwierzyli prawdzie, ale zgodzili się na nieprawość.

Krótka opowieść o Antychryście. Całość.

Krótka opowieść o Antychryście

Władimir Sołowiow

[Przypominam ten genialny tekst sprzed wieku. U mnie był już umieszczony 12 lat temu. Sądzę, że wielu obecnych Czytelników dorosło, tak fizycznie, jak duchowo, do tej antycypacji. Mirosław Dakowski  ]

[Władimir Sołowiow był wielkim myślicielem i filozofem końca XIX wieku w Rosji. „Tri rozgowora” z lat 1899-1900 były zwieńczeniem jego poszukiwań duchowych, zakończonych chyba  konwersją na katolicyzm. A w Rozmowie trzeciej – mieści się prorocza perełka „Krótka opowieść o Antychryście”. Umieszczam tu jej skrót. Według „Wyboru pism” wydanych przez „W drodze”, Poznań 1988. MD]

             Europa w dwudziestym pierwszym wieku sta­nowi związek mniej lub więcej demokratycznych państw – ­europejskie stany zjednoczone. Rozwój kultury zewnętrznej, nieco zahamowany wskutek mongolskiego najazdu i walki wyzwoleńczej, nabrał znowu żywego tempa. Natomiast sprawy za­przątające wewnętrzną świadomość – problem życia i śmier­ci, ostatecznego losu świata i człowieka – dodatkowo powi­kłane w wyniku nowych badań i odkryć fizjologicznych i psy­chologicznych, pozostają nadal nie rozwiązane. Następuje tylko jeden doniosły fakt negatywny: ostateczny upadek teore­tycznego materializmu. Wyobrażenie o świecie jako systemie tańczących atomów i o życiu jako rezultacie mechanicznego nagromadzenia najdrobniejszych zmian substancji – takie wyobrażenie nie mogło już zadowolić ani jednego myślącego umysłu. Ludzkość na zawsze wyrosła z tych filozoficznych po­wijaków.

Z drugiej strony wszakże staje się jasne, że wyrosła ona również z dziecięcej zdolności do naiwnej, spontanicznej wiary. Takich pojęć, jak Bóg, który stworzył świat z nicze­go, itp., przestają uczyć już nawet w szkołach elementarnych. Wypracowany został pewien ogólny podwyższony poziom wy­obrażeń o tych sprawach, poniżej którego nie może zejść ża­den dogmatyzm. I kiedy ludzie myślący w swojej ogromnej większości pozostają zupełnie niewierzący, to nieliczni wie­rzący stają się wszyscy z konieczności również – myślący­mi, spełniając zalecenie apostoła: bądźcie dziećmi w sercu, ale nie w umyśle.

            Był w owym czasie pośród nielicznych wierzących spirytuali­stów pewien człowiek niezwykły – wielu nazywało go nad­człowiekiem – równie daleki od dziecięctwa umysłu, jak i serca. Dzięki swojej genialności już w wieku trzydziestu trzech lat zasłynął on szeroko jako wielki myśliciel, pisarz i działacz społeczny. Doświadczając w sobie samym ogromnej siły ducha, był niezmiennie przekonanym spirytualistą, a jasny umysł ukazywał mu zawsze prawdę, w którą należy wierzyć: dobro, Boga, Mesjasza. I wierzył w to, ale kochał tylko sie­bie samego. Wierzył w Boga, ale w głębi duszy mimo woli i instynktownie dawał pierwszeństwo przed Nim – sobie. Wierzył w Dobro, ale wszechwidzące Oko Wieczności wiedziało, że człowiek ten pokłoni się złej mocy, skoro go ona tylko spró­buje przekupić – nie ułudą uczuć i niskich namiętności, na­wet nie subtelną przynętą władzy, lecz jedynie poprzez bezgra­niczną miłość własną. Zresztą ta miłość własna nie była ani nieświadomym odruchem, ani szaleńczym uroszczeniem.

Poza wyjątkową genialnością, urodą i szlachetnością również naj­wyższe znamiona wstrzemięźliwości, bezinteresowności i czyn­nej filantropii dostatecznie usprawiedliwiały, jak się zdawało, ogromną miłość własną tego wielkiego spirytualisty, ascety i filantropa. I czy można go winić za to, że tak hojnie Bożymi darami uposażony, ujrzał w nich szczególne znaki wyjątkowej dla siebie przychylności z góry i widział w sobie kogoś dru­giego po Bogu, jedynego w swoim rodzaju syna Bożego? Jed­nym słowem, uznał siebie za tego, kim w rzeczywistości był Chrystus. Ale ta świadomość swojej najwyższej godności ufor­mowała się w nim nie jako jego moralny obowiązek wobec Boga i świata, lecz jako jego prawo i poczucie pierwszeństwa przed innymi, a głównie przed Chrystusem.

Początkowo nie czuł nawet do Jezusa wrogości. Uznawał Jego mesjańską rolę i godność, ale tak naprawdę to widział w Nim tylko swojego największego poprzednika – czyn moralny Chrystusa i Jego absolutna jedyność były dla tego zamroczonego miłością wła­sną umysłu niezrozumiałe. Rozumował on tak: “Chrystus przyszedł przede mną; ja jestem drugi; ale przecież to, co w porządku czasowym jest późniejsze, w istocie jest pierwsze. Przychodzę jako ostatni, u kresu dziejów, właśnie dlatego że jestem doskonałym, ostatecznym zbawicielem. Ów Chrystus jest moim zwiastunem. Jego misją było poprzedzenie i przygo­towanie mojego przyjścia”. I w tej myśli wielki człowiek dwu­dziestego pierwszego wieku odnosił do siebie to wszystko, co powiedziano w Ewangelii o drugim przyjściu, tłumacząc to przyjście nie jako powrót tegoż Chrystusa, lecz jako zastąpienie poprzedniego Chrystusa ostatecznym, to znaczy nim samym.

            W tym stadium „człowiek przyszłości” niewiele jeszcze przeja­wia cech charakterystycznych i oryginalnych. Przecież w po­dobny sposób patrzał na swój stosunek do Chrystusa na przy­kład Mahomet – mąż prawy, którego nie można obwiniać o jakąkolwiek złą intencję. Wynosząc siebie ponad Chrystusa, człowiek ów uzasadnia to jeszcze takim rozumowaniem: “Chrystus, głosząc i urzeczywist­niając w swoim życiu dobro moralne, naprawiał ludzkość, ja zaś jestem powołany do tego, aby być dobroczyńcą tej czę­ściowo naprawionej, częściowo nie naprawionej ludzkości. Ja dam wszystkim ludziom wszystko, co im potrzebne. Chrystus jako moralista dzielił ludzi na dobrych i złych, ja połączę ich za pomocą dóbr jednakowo potrzebnych dobrym i złym. Będę prawdziwym przedstawicielem tego Boga, który każe świecić swemu słońcu nad dobrymi i złymi, który spuszcza rosę na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Chrystus przyniósł miecz, ja przyniosę pokój. On groził ziemi strasznym sądem ostatecz­nym – ale przecież ostatecznym sędzią będę ja, a sąd mój bę­dzie nie sądem prawdy tylko, lecz sądem łaski. Będzie i pra­wda w moim sądzie, ale nie prawda odpłacająca, lecz prawda rozdzielająca. Wszystkich wyróżnię i każdemu dam według jego potrzeb”.

            I w takim oto nastroju ducha oczekuje on jakiegoś wyraź­nego Bożego wezwania do dzieła ponownego zbawienia ludz­kości, jakiegoś widomego i zadziwiającego świadectwa, że jest on starszym synem, umiłowanym pierworodnym Boga. Czeka i karmi swoją jaźń świadomością swych nadludzkich cnót i ta­lentów – przecież jak było powiedziane, jest to człowiek o nienagannej moralności i niezwykłym geniuszu.

            Wyczekuje dumny mąż sprawiedliwy najwyższej sankcji, aby rozpocząć zbawianie ludzkości – i nic może się doczekać. Mi­nęło mu już trzydzieści lat, przechodzą jeszcze trzy lata. I oto błyska w jego głowie i przenika go do szpiku kości gorącym dreszczem myśl: “A jeśli?… A nuż to nie ja, tylko ten… Gali­lejczyk… A nuż nie jest On mym zwiastunem, lecz prawdzi­wym, pierwszym i ostatnim? Ale przecież w takim razie powi­nien być żyw… Gdzież On jest? A jeśli przyjdzie do mnie… teraz, tutaj… Co Mu powiem? Przecież będę musiał oddać Mu pokłon jak ostatni głupi chrześcijanin, jak jakiś rosyjski mużyk mamrotać bez sensu: Panie Jezusie Chryste, zmiłuj się nade mną grzesznym, albo niczym polska baba paść krzyżem. Ja, świetlany geniusz, nadczłowiek. Nie, nigdy!” 

I w tym momen­cie w miejsce poprzedniego rozumnego, chłodnego szacunku dla Boga i Chrystusa rodzi się i rośnie w jego sercu najpierw jakaś zgroza, a potem kłująca i całe jego jestestwo ściskająca i dławiąca zazdrość oraz wściekła, pełna pasji nienawiść. „Ja, ja, a nie On! Nie ma Go wśród żywych, nie ma i nie bę­dzie. Nie zmartwychwstał, nie, nie, nie! Zgnił, zgnił w grobie, zgnił jak ostatnia…”

I z pianą na ustach, konwulsyjnymi sko­kami wybiega z domu, z ogrodu, i w głuchą, ciemną noc bieg­nie skalistą ścieżką… Pasja cichnie w nim i zastępuje ją głucha i ciężka jak te skały, mroczna jak ta noc rozpacz. Zatrzymuje się nad stromym urwiskiem i słyszy daleko w dole niewyraźny szum płynącego po kamieniach potoku. Nieznośny żal ściska jego serce. Nagle coś się w nim porusza. “Wezwać Go – za­pytać, co mam robić?” I wśród mroku ukazuje mu się pełen łagodnego smutku obraz. “On się nade mną lituje… Nie, nigdy! Nie zmartwychwstał, nie zmartwychwstał!” I rzuca się z urwiska. Ale coś sprężystego, jakby słup wodny, utrzymuje go w powietrzu, czuje wstrząs, jakby rażony prądem elektrycz­nym, i jakaś siła odrzuca go wstecz. Na moment traci świado­mość, a kiedy ją odzyskuje, klęczy w odległości kilku kroków od urwiska. Przed nim rysuje się jakaś promieniejąca fosfory­cznym zamglonym światłem postać, której dwoje oczu nieznoś­nym ostrym blaskiem przenika jego duszę…

            A on widzi tych dwoje przenikliwych oczu i słyszy ni to w sobie, ni to z zewnątrz jakiś dziwny głos – głuchy, wręcz zdławiony, a zarazem wyraźny, metaliczny i całkowicie bezdu­szny, jakby pochodził z fonografu. I głos ten mówi mu: “Synu mój umiłowany, w tobie całe moje upodobanie. Czemuś nie wybrał mnie? Dlaczego czciłeś tamtego, nędznego, i jego ojca? Jam bóg i ojciec twój. A tamten, ukrzyżowany nędzarz, jest obcy mnie i tobie. Nie mam innego syna prócz ciebie. Tyś jedyny, jednorodzony, równy mnie. Miłuję cię i niczego od ciebie nie żądam. I tak jesteś piękny, wielki, potężny. Czyń swoje dzieło w imię twoje, nie moje. Nie żywię ku tobie za­zdrości. Miłuję cię. Niczego od ciebie nie potrzebuję. Tamten, którego uważałeś za boga, żądał od swego syna posłuszeństwa, i to posłuszeństwa bez granic… aż do śmierci krzyżowej – a kiedy był on na krzyżu, nie przyszedł mu z pomocą. Ja niczego od ciebie nie żądam, a pomogę ci. Dla ciebie samego, dla twej własnej wolności i wyższości i gwoli mojej czystej, bezinteresownej ku tobie miłości – pomogę ci. Przyjmij du­cha mojego. Jak dawniej duch mój płodził cię w Pięknie, tak teraz płodzi cię w mocy”. Przy tych słowach tajemniczej po­staci usta nadczłowieka mimo woli rozchyliły się, dwoje prze­nikliwych oczu przybliżyło się tuż do jego twarzy i poczuł, jak ostry, lodowaty strumień wszedł weń i napełnił całe jego jeste­stwo. Jednocześnie poczuł w sobie niezwykłą moc, rześkość, lekkość i zapał. W tejże chwili jaśniejące oblicze i dwoje oczu nagle znikło, coś uniosło nadczłowieka ponad ziemię i zaraz opuściło go w jego ogrodzie, u drzwi domu.

            Następnego dnia nie tylko osoby odwiedzające wielkiego człowieka, ale nawet jego słudzy byli zdumieni jego osobli­wym, natchnionym jakimś wyglądem. Jeszcze bardziej by się wszakże zdumieli, gdyby mogli widzieć, z jaką nadnaturalną szybkością i łatwością pisał on, zamknąwszy się w swoim ga­binecie, swe znakomite dzieło pod tytułem “Otwarta droga do powszechnego pokoju i pomyślności”.

Poprzednie utwory i poczynania społeczne nadczłowieka znajdowały surowych krytyków, którzy zresztą byli w większo­ści ludźmi szczególnie religijnymi i dlatego pozbawionymi wszelkiego autorytetu – mówię przecież o czasie przyjścia Antychrysta – tak że niewielu tylko ich słuchało, kiedy wska­zywali oni we wszystkim, co pisał i mówił „człowiek przyszłości”, znamiona zupełnie wyjątkowej, stężonej ambicji i pychy przy braku prawdziwej prostoty, szczerości i ciepła uczuć.

            Ale swoim nowym dziełem zjednuje on sobie nawet niektó­rych spośród swoich dawnych krytyków i przeciwników. Utwór ten, napisany po wydarzeniu na urwisku, ujawnia w nim nie­spotykaną dotąd siłę geniuszu. Jest to coś wszechogarniającego i godzącego wszystkie sprzeczności. Łączą się tu szlachetny szacunek dla dawnych tradycji i symbolów z szerokim i śmia­łym radykalizmem społeczno-politycznych postulatów i wska­zań, nieograniczona wolność myśli z najgłębszym zrozumie­niem dla wszelkiej mistyki, absolutny indywidualizm z gorącym oddaniem dobru wspólnemu, najwznioślejszy idealizm zasad przewodnich z pełną życiową konkretnością praktycznych roz­wiązań. Wszystko to zaś jest połączone i powiązane ze sobą w sposób tak genialnie mistrzowski, że każdy jednostronny myśliciel czy działacz łatwo widzi i przyjmuje całość pod swoim indywidualnym aktualnym kątem widzenia, nie poświę­cając niczego dla samej prawdy, nie wznosząc się dla niej ponad swoje ja, ani trochę nie rezygnując w istocie rzeczy ze swojej jednostronności, w niczym nie korygując błędności swoich poglądów i dążeń, niczym nie uzupełniając ich braków.

            To zadziwiające dzieło zostaje natychmiast przełożone na języ­ki wszystkich oświeconych i niektórych nieoświeconych naro­dów. Tysiące pism we wszystkich częściach świata przez cały rok pełne są reklam wydawniczych i zachwytów krytyki. Tanie edycje z portretami autora rozchodzą się w milionach egzem­plarzy i cały kulturalny świat – a w owym czasie znaczy to niemal tyle co cała kula ziemska – pełen jest sławy tego niezrównanego, wielkiego, jedynego! Nikt nie ma wobec tego dzie­ła zastrzeżeń, każdemu bowiem wydaje się ono objawieniem ca­łości prawdy. Wszystkiemu, co przeszłe, jest w nim oddana tak pełna sprawiedliwość, wszystko bieżące ocenione tak obiektyw­nie i wszechstronnie, a świetlana przyszłość tak sugestywnie i namacalnie zbliżona do teraźniejszości, że każdy mówi: “Oto jest to właśnie, co nam potrzebne; oto ideał, który nie jest utopią, oto zamysł, który nie jest chimerą“. I wspaniały pisarz nie tylko wszystkich fascynuje, ale jest każdemu przyjemny, tak że spełniają się słowa Chrystusa: “Ja przyszedłem w imie­niu Ojca mego, a nie przyjęliście mnie; przyjdzie kto inny w imieniu swoim i tego przyjmiecie”.. Przecież aby zo­stać przyjętym, trzeba być przyjemnym.

            Co prawda niektórzy pobożni ludzie, gorąco chwaląc tę książkę, próbują nieśmiało pytać, dlaczego nie ma w niej ani jednej wzmianki o Chrystusie, ale inni chrześcijanie od razu na to odpowiadają: ,,I chwała Bogu! Dość już w ubiegłych wie­kach rozmaici niepowołani, a żarliwi apologeci zbanalizowali wszystko, co święte, i teraz naprawdę religijny pisarz musi być bardzo ostrożny. Skoro treść dzieła jest przeniknięta prawdzi­wie chrześcijańskim duchem czynnej miłości i wszechogarniają­cej życzliwości, to czegóż jeszcze więcej chcecie?” I wszyscy się z tym zgadzają.

            Wkrótce po pojawieniu się “Otwartej drogi”, która uczyniła swego autora najbardziej popularnym ze wszyst­kich ludzi, jacy kiedykolwiek żyli na świecie, miało się odbyć w Berlinie międzynarodowe zgromadzenie założycielskie zwią­zku państw europejskich. Związek ten, ustanowiony po sze­regu zewnętrznych i domowych wojen, które były związane z wyzwoleniem od jarzma mongolskiego i poważnie zmieniły mapę Europy, narażony był na niebezpieczeństwo konfliktów – już nie między narodami, ale między politycznymi i społe­cznymi partiami. Koryfeusze wspólnej polityki europejskiej, należący do potężnego bractwa masońskiego, odczuwali brak wspólnej władzy wykonawczej. Osiągnięta z takim trudem jed­ność europejska mogła się lada chwila ponownie rozpaść. W radzie związkowej, czyli światowym zarządzie (Comité per­manent universel), nie było zgody, ponieważ nie wszystkie miejsca udało się obsadzić prawdziwymi, wtajemniczonymi w sprawę masonami. Niezależni członkowie zarządu zawierali między sobą odrębne porozumienia i cała sytuacja groziła nową wojną. Wówczas “wtajemniczeni” postanowili utworzył jednoosobową władzę wykonawczą z dostatecznym zakresem pełnomocnictw. Głównym kandydatem był tajny członek bra­ctwa – „człowiek przyszłości”. Był on jedyną osobą o wielkiej wszechświatowej sławie. Będąc z zawodu wyszkolonym artyle­rzystą, a z pozycji społecznej wielkim kapitalistą, miał wszę­dzie przyjacielskie powiązania z kręgami finansowymi i woj­skowymi.

            W innej, mniej oświeconej epoce przemawiałaby przeciwko niemu okoliczność, że pochodzenie jego okryte było głębokim mrokiem niejasności. Jego matka, kobieta raczej lżejszych obyczajów, była doskonale znana obu ziemskim pół­kulom, ale dość wiele różnych osób miało jednakowy powód uważać się za jego ojców. Okoliczności te naturalnie nie mogły mieć żadnego znaczenia dla wieku tak postępowego, że aż wy­padło mu być ostatnim. „Człowiek przyszłości” niemal jedno­myślnie został wybrany dożywotnim prezydentem Europejskich Stanów Zjednoczonych. A kiedy pojawił się na trybunie w ca­łym blasku swojej nadludzkiej młodej urody i siły i w na­tchnionych pięknych słowach przedstawił swój uniwersalny program, zafascynowane i urzeczone zgromadzenie w porywie entuzjazmu bez głosowania postanowiło okazać mu najwyższą cześć, wybierając go imperatorem rzymskim.

            Kongres zakoń­czył się wśród powszechnego uniesienia, a wielki wybraniec wydał manifest zaczynający się od słów: “Narody świata! Po­kój mój daję wam!”, a kończący się tak: “Narody świata! Spełniły się obietnice! Wieczny powszechny pokój nastał. Wszelka próba jego zakłócenia spotka się natychmiast z bez­względnym i skutecznym przeciwdziałaniem. Odtąd bowiem jest na ziemi jedna centralna władza, silniejsza od wszystkich pozostałych władz, każdej z osobna i razem wziętych. Ta wszechpotężna, nad wszystkim górująca władza należy do mnie, pełnomocnego wybrańca Europy, imperatora wszystkich jej sił. Prawo międzynarodowe ma wreszcie brakującą mu dotychczas sankcję. I odtąd żadne państwo nie odważy się powie­dzieć: wojna, kiedy ja mówię: pokój. Narody świata – pokój wam!” 

Manifest ten miał pożądany skutek. Wszędzie poza Eu­ropą, szczególnie w Ameryce, powstały silne partie imperiali­styczne, które zmusiły swoje państwa, aby te na różnych wa­runkach przyłączyły się do Europejskich Stanów Zjednoczonych pod zwierzchnią władzą rzymskiego imperatora. Pozostawały jeszcze niezawisłe plemiona i ich naczelnicy gdzieś tam w Azji i Afryce. Imperator na czele niewielkiej, ale doborowej armii, złożonej z rosyjskich, niemieckich, polskich, węgierskich i tu­reckich pułków, urządza wojenną przechadzkę od wschodniej Azji po Maroko i bez większego przelewu krwi podporządko­wuje sobie niesfornych. We wszystkich krajach tych dwóch części świata ustanawia swoich namiestników spośród wykształ­conych po europejsku i oddanych sobie tamtejszych wielmo­żów. We wszystkich krajach pogańskich zwyciężona i urze­czona ludność ogłasza go najwyższym bogiem.

            W ciągu jed­nego roku powstaje monarchia wszechświatowa we właściwym i ścisłym znaczeniu tego słowa. Korzenie wojny zostają ze szczętem wyrwane. Powszechna Liga Pokoju zbiera się po raz ostatni i ogłosiwszy entuzjastyczny panegiryk na cześć wiel­kiego Anioła Pokoju rozwiązuje się, uznając się za niepotrzeb­ną. W nowym roku swojego panowania rzymski i wszechświa­towy imperator wydaje nowy manifest: “Narody świata! Obie­całem wam pokój i dałem go wam. Ale nie ma uroku pokój bez dobrobytu. Komu w czas pokoju grozi nieszczęście nędzy, temu i pokój nie daje radości. Przyjdźcież do mnie teraz wszy­scy, którzy cierpicie głód i chłód, a ja was nasycę i ogrzeję“.

A potem ogłasza prostą i powszechną reformę społeczną, któ­rej projekt był już zarysowany w jego dziele i już tam zachwy­cił wszystkie szlachetne i trzeźwe umysły. Teraz dzięki sku­pieniu w swoich rękach światowych finansów i kolosalnych majątków rolnych może on zrealizować tę reformę zgodnie z życzeniem ubogich, a bez namacalnej krzywdy dla bogatych. Każdy zaczyna otrzymywać według swoich zdolności, a każda zdolność według swego trudu i zasług.

            Nowy władca ziemi był przede wszystkim litościwym filan­tropem – i nie tylko filantropem, lecz także filozofem. Sam będąc wegetarianinem, zakazał wiwisekcji, wprowadził surowy nadzór nad rzeźniami i popierał na wszelkie sposoby towarzystwa opieki nad zwierzętami. Ważniejsze od tych szcze­gółów było trwałe ustanowienie w całym świecie najbardziej podstawowej równości: była to równość powszechnej sy­tości. Dokonało się to w drugim roku jego panowania. Pro­blem socjalno-ekonomiczny został ostatecznie rozwiązany.

            Kiedy wszakże sytość jest pierwszym pragnieniem głodnych, to sytym chce się jeszcze czegoś innego. Nawet syte zwie­rzęta pragną zazwyczaj nie tylko spać, ale i bawić się. Tym bardziej społeczeństwo ludzkie, które zawsze post panem żą­dało circenses.

            Imperator-nadczłowiek rozumie, co potrzebne jest jego ma­som. W owym czasie przybywa do niego do Rzymu z Dale­kiego Wschodu wielki cudotwórca, spowity w gęsty obłok oso­bliwych zdarzeń i przedziwnych legend. Według pogłosek, sze­rzących się wśród neo-buddystów, jest on boskiej proweniencji: ma pochodzić od boga słońca Sun i jakiejś rzecznej nimfy.

            Cudotwórca ten, imieniem Apolloniusz, człowiek niewątpli­wie genialny, pół-Azjata i pół-Europejczyk, biskup katolicki in partibus infidelium, w zadziwiający sposób łączy w sobie zdolność operowania najnowszymi wnioskami i technicznymi zastosowaniami zachodniej nauki ze znajomością i umiejętno­ścią posługiwania się tym wszystkim, co jest rzeczywiście go­dne uwagi i znaczące w tradycyjnej mistyce Wschodu. Rezul­taty takiego połączenia są zdumiewające. Apolloniusz dochodzi między innymi do pół naukowej, pół-magicznej sztuki przycią­gania i kierowania według swojej woli elektryczności atmosfe­rycznej i wśród ludzi mówi się, że sprowadza on ogień z nieba. Zresztą, podniecając fantazję tłumu rozmaitymi, przedziwnymi sztukami, nie nadużywa on do czasu swojej mocy dla jakichś szczególnych celów.

            Otóż człowiek ten przychodzi do wielkiego imperatora, składa mu pokłon jak prawdziwemu Synowi Bożemu, oświad­cza, że w tajemnych księgach Wschodu znalazł wyraźne przepo­wiednie o nim, Imperatorze, jako o ostatecznym zbawicielu i sędzim wszechświata, i oddaje mu na służbę siebie i całą swoją sztukę. Urzeczony nim Imperator przyjmuje go jak dar z góry zesłany i ozdobiwszy wspaniałymi tytułami już się z nim nie rozłącza.

I oto narody świata, obsypane przez swego władcę dobrodziejstwami, oprócz powszechnego pokoju, oprócz po­wszechnej sytości zyskują jeszcze możliwość ciągłego radowania się najrozmaitszymi i najbardziej nieoczekiwanymi cudami i znakami. Dobiegł końca trzeci rok panowania nadczłowieka.

            Po szczęśliwym rozwiązaniu problemu politycznego i społe­cznego pojawiła się kwestia religijna. Podniósł ją sam Impera­tor – najpierw w odniesieniu do chrześcijaństwa. W owym czasie chrześcijaństwo znajdowało się w takiej oto sytuacji: Przy bardzo znacznym ilościowym spadku swego stanu po­siadania – na całej kuli ziemskiej pozostało nie więcej niż czterdzieści pięć milionów chrześcijan – podniosło się ono i wzmocniło moralnie, zyskując na jakości, to co traciło na ilości. Ludzi, nie związanych z chrześcijaństwem żadną więzią duchową, nie zaliczano już do chrześcijan. Poszczególne wyz­nania skurczyły się dość równomiernie, tak że zachował się między nimi w przybliżeniu poprzedni stosunek ilościowy. Co się zaś tyczy wzajemnych uczuć, to wprawdzie dawna wrogość nie ustąpiła miejsca całkowitemu pojednaniu, ale jednak zna­cznie się złagodziła, a sprzeczności utraciły swoją dawniejszą ostrość. Papiestwo już dawno było wygnane z Rzymu i po dłuższej tułaczce znalazło schronienie w Petersburgu – pod warunkiem, że będzie się powstrzymywać od propagandy tu­taj i wewnątrz kraju. W Rosji uległo ono znacznemu upro­szczeniu. Nie zmieniając w istotny sposób koniecznego składu swoich kolegiów i oficjów, musiało uduchowić charakter ich działalności, a także zredukować do minimum swój pompaty­czny rytuał i ceremoniał. Różne dziwne i gorszące zwyczaje, chociaż formalnie nie zniesione, same z siebie wyszły z uży­cia. We wszystkich innych krajach, zwłaszcza w Ameryce Północnej, hierarchia katolicka miała jeszcze wielu przedsta­wicieli o silnej woli, niezmożonej energii i niezależnej pozycji, którzy mocniej niż poprzednio zwarli szeregi Kościoła kato­lickiego i podtrzymywali jego międzynarodowe, kosmopolity­czne znaczenie.

            Co się tyczy protestantyzmu, na którego czele nadal stały Niemcy – zwłaszcza po ponownym zjedno­czeniu znacznej części Kościoła anglikańskiego z katolickim – to oczyścił się on ze swych skrajnych tendencji negatyw­nych, których stronnicy otwarcie przeszli w szeregi ludzi re­ligijnie indyferentnych i niewierzących. W Kościele ewange­lickim pozostali tylko szczerze wierzący. Na ich czele stały osoby, u których rozległa wiedza łączyła się z głęboką reli­gijnością i coraz usilniejszym dążeniem do tego, aby odrodzić w sobie obraz dawnego, autentycznego chrześcijaństwa.

Ro­syjskie prawosławie po zmianie oficjalnej sytuacji Cerkwi wskutek wydarzeń politycznych straciło wprawdzie wiele milio­nów swoich pozornych, nominalnych wyznawców, ale za to doznało radości zjednoczenia z najlepszą częścią starowierców, a nawet z licznymi sekciarzami o nastawieniu pozytywno reli­gijnym. Ta odnowiona Cerkiew, nie wzrastając liczebnie, po­częła rosnąć w siłę ducha, którą wykazała szczególnie w swojej wewnętrznej walce z rozplenionymi w narodzie i społeczeństwie skrajnymi sektami, nie pozbawionymi elementów demonicz­nych i satanicznych.

            W ciągu pierwszych dwóch lat nowego panowania wszyscy chrześcijanie, przestraszeni i zmęczeni ciągiem nie dawnych rewolucji i wojen, odnosili się do nowego władcy i jego pokojo­wych reform po części z życzliwym wyczekiwaniem, po części ze zdecydowaną sympatią, a nawet gorącym entuzjazmem. Ale w trzecim roku, z chwilą pojawienia się Wielkiego Maga, u wie­lu prawosławnych, katolików i ewangelików poczęło się rodzić poważne zaniepokojenie i niechęć. Poczęto uważniej czytać i żywo komentować teksty ewangeliczne i apostolskie mówiące o księciu tego świata i o Antychryście. Po pewnych oznakach imperator domyślił się nadciągającej burzy i postanowił co ry­chlej rzecz wyjaśnić. W początkach czwartego roku panowania wydaje manifest do wszystkich swoich wiernych chrześcijan bez różnicy wyznania, zapraszając ich, aby wybrali lub wy­znaczyli swoich pełnomocnych przedstawicieli na sobór po­wszechny, który odbędzie się pod jego przewodnictwem. Re­zydencja została w tym czasie przeniesiona z Rzymu do Je­rozolimy. Palestyna stanowiła wtedy autonomiczną prowincję, zasiedloną i zarządzaną głównie przez Żydów. Jerozolima była niezależna i stała się miastem imperialnym. Chrześcijańskie świątynie pozostały nietknięte, ale na całej rozległej terasie Haram asz-Szarif, od Birkat Isra’il i dzisiejszych koszar z jed­nej strony po meczet al-Aqsa i “stajnie Salomona” z drugiej, wzniesiono jedną ogromną budowlę, mieszczącą w sobie ­oprócz dwóch starych niewielkich meczetów – obszerną świą­tynię “imperialną” dla jedności wszystkich kultów oraz dwa wspaniałe pałace imperatorskie z bibliotekami, muzeami i od­dzielnymi pomieszczeniami do prób i ćwiczeń magicznych. W tej pół-świątyni, pół-rezydencji miał być czternastego września otwarty sobór powszechny. Ponieważ wyznanie ewangelickie nie ma we właściwym sensie tego słowa stanu ka­płańskiego, przeto katoliccy i prawosławni hierarchowie zgod­nie z życzeniem imperatora, aby nadać przedstawicielstwu wszystkich gałęzi chrześcijaństwa jakiś jednorodny charakter, postanowili dopuścić do udziału w soborze pewną liczbę swo­ich świeckich wiernych, znanych z pobożności i oddania spra­wie Kościoła. Skoro zaś dopuszczeni zostali świeccy, to nie można było wykluczyć niższego duchowieństwa – zakonnego i nie-zakonnego. Tym sposobem ogólna liczba uczestników so­boru przekraczała trzy tysiące osób, a około pół miliona chrze­ścijańskich pielgrzymów wypełniło Jerozolimę i całą Palestynę.

            Wśród ojców soborowych wyróżniało się szczególnie trzech. Po pierwsze, papież Piotr II, zgodnie z prawem stojący na czele katolickiej części członków soboru. Jego poprzednik umarł w drodze na sobór i zebrane w Damaszku konklawe jednogłośnie wybrało kardynała Szymona Barioniniego [Zitalianizowana forma imienia św. Piotra Apostoła – Szymon Bar Jona] który przyjął imię Piotr. Był to człowiek prostego pochodze­nia, z prowincji neapolitańskiej, a zasłynął jako kaznodzie­ja z karmelitańskiego zakonu, mający znaczne zasługi w walce z pewną rozpowszechnioną w Petersburgu i jego okolicach sektą sataniczną, która zwodziła nie tylko prawosławnych, ale i katolików. Mianowany arcybiskupem mohylewskim, a póź­niej także kardynałem, był on z góry przewidziany na stolec papieski. Był człowiekiem pięćdziesięcioletnim, średniego wzrostu i krzepkiej budowy, z przystojną twarzą, garbatym no­sem i gęstymi brwiami. Cechowały go gorące serce i energia, mówił z żarem, zamaszyście przy tym gestykulując, i bardziej słuchaczy porywał, niż przekonywał. Do władcy świata nowy papież żywił nieufność i niechęć, zwłaszcza od chwili, kiedy jego nieżyjący poprzednik, wyjeżdżając na sobór, uległ nalega­niom imperatora i mianował kardynałem kanclerza imperium i wielkiego światowego maga, egzotycznego biskupa Apoloniu­sza, którego Piotr uważał za wątpliwego katolika, a niewątpli­wego oszusta.

            Rzeczywistym, choć nieoficjalnym przywódcą prawosławnych był Starzec Jan, bardzo znany wśród rosyj­skiego ludu. Chociaż oficjalnie uważany za biskupa “w sta­nie spoczynku“, nie mieszkał jednak w żadnym klasztorze, lecz stale wędrował w różnych kierunkach. Krążyły o nim roz­maite legendy. Niektórzy zapewniali, że jest to zmartwych­wstały Fiodor Kuźmicz, czyli imperator Aleksander I, uro­dzony przed około trzema wiekami … Inni posuwali się dalej i twierdzili, iż jest to prawdziwy starzec Jan, tzn. apostoł Jan Teolog, który nigdy nie umarł, a w ostatnich czasach pojawił się otwarcie. On sam nie mówił nic o swoim pochodzeniu ani o swojej młodości. Obecnie był to bardzo wiekowy, ale rześki staruszek z żółknącą, a nawet zieleniejącą bielą kędzio­rów i brody, wysokiego wzrostu i szczupłej postaci, ale z peł­nymi i lekko różowawymi policzkami, żywymi, błyszczącymi oczami i wzruszająco dobrym wyrazem twarzy i głosem; przy­odziany był zawsze w habit i płaszcz zakonny.     

            Na czele ewan­gelickich uczestników soboru stał najbardziej uczony niemiecki teolog, profesor Ernst Pauli – niewielkiego wzrostu chudy staruszek z ogromnym czołem, spiczastym nosem i gładko wygolonym podbródkiem. Jego oczy odznaczały się jakimś szczególnym, srogo-dobrodusznym spojrzeniem. Co chwilę za­cierał on ręce, kręcił głową, unosił groźnie brwi i wydymał wargi; błyskając przy tym oczami, ponuro wydawał z siebie urywane dźwięki: So! nun! ja! so also! Ubrany był uroczyście – w biały halsztuk i długi pastorski surdut z jakimiś znacz­kami orderowymi.

            Otwarcie soboru było imponujące. Dwie trzecie ogromnej świątyni poświęconej “jedności wszystkich kultów” były zapeł­nione ławami i innymi siedzeniami dla członków soboru, jedna trzecia była zajęta przez wysokie podium, gdzie oprócz tronu imperatora i drugiego – niżej, dla wielkiego maga, a zarazem kardynała i kanclerza imperium – znajdowały się z tyłu fo­tele dla ministrów, dworzan i sekretarzy dworu, a z boku dłu­gie rzędy krzeseł o nie znanym przeznaczeniu. Na chórze umieszczono orkiestry, a na sąsiadującym ze świątynią placu ustawiono dwa pułki gwardyjskie i baterię armat dla oddania salw honorowych.

Ojcowie soborowi odprawili już swoje nabo­żeństwa w różnych kościołach i otwarcie obrad miało mieć charakter całkowicie świecki. Kiedy wszedł imperator z wiel­kim magiem i orkiestra zagrała “marsza zjednoczonej ludzkości”, będącego międzynarodowym hymnem imperium, wszyscy uczestnicy soboru powstali z miejsc i machając kapeluszami, po trzykroć głośno zakrzyknęli: Vivat! Uraa! Hoch! Imperator, stojąc obok tronu, wyciągnął rękę gestem majestatycznej łas­kawości i przemówił głosem o dźwięcznym i przyjemnym brzmieniu: “Chrześcijanie wszystkich kierunków! Umiłowani moi poddani i bracia! Od początku mego panowania, któremu Najwyższy błogosławił takimi wspaniałymi, pięknymi sukcesa­mi, ani razu nie miałem powodu być z was niezadowolonym; zawsze spełnialiście swój obowiązek wobec wiary i sumienia. Ale to mi nie wystarcza. Moja szczera miłość do was, umiło­wani bracia, domaga się wzajemności. Pragnę, abyście nie z poczucia obowiązku, lecz powodowani serdeczną miłością uz­nali mnie za swojego prawdziwego wodza w każdym dziele po­dejmowanym dla dobra ludzkości. Ponadto oprócz tego, co czynię dla wszystkich, chciałbym okazać wam jakąś szczególną łaskę. Chrześcijanie, czym mógłbym was uszczęśliwić? Co dać wam nie jako moim poddanym, lecz jako współwyznawcom, braciom moim? Chrześcijanie! Powiedzcie mi, co jest dla was najdroższego w chrześcijaństwie, abym mógł ku temu skiero­wać swoje wysiłki“.

Przerwał i czekał. W świątyni dał się sły­szeć głuchy szmer. To uczestnicy soboru szeptali między sobą. Papież Piotr, gorączkowo gestykulując, tłumaczył coś swojemu otoczeniu. Profesor Pauli kręcił głową i z rozdrażnieniem cmo­kał wargami. Starzec Jan, pochyliwszy się nad wschodnim bis­kupem i kapucynem, po cichu ich o czymś przekonywał.

Od­czekawszy kilka minut, imperator zwrócił się do soboru tym samym serdecznym tonem, w którym jednak dźwięczała ledwie uchwytna nutka ironii: “Najmilsi chrześcijanie – powiedział. – Rozumiem, jak trudna jest dla was jedna prosta odpo­wiedź. Pragnę i w tym wam pomóc. Na nieszczęście, od tak niepamiętnych czasów rozpadliście się na różne odłamy i frak­cje, że być może nie macie nawet jednego wspólnego przed­miotu pragnień. Ale skoro nie możecie pogodzić się między sobą, to mam nadzieję, że ja pogodzę wszystkie wasze stronni­ctwa, okazując im wszystkim jednakową miłość i jednakową gotowość ku temu, by zadośćuczynić autentycznemu prag­nieniu każdego z nich. Najmilsi chrześcijanie! Wiem, że dla wielu i nie najpośledniejszych spośród was najdroższy w chrze­ścijaństwie jest ten autorytet duchowy, jakiego udziela ono swoim prawowitym przedstawicielom – oczywiście nie dla ich własnej korzyści, lecz dla wspólnego dobra, ponieważ na autorytecie tym opiera się należyty porządek duchowy i ko­nieczna wszystkim dyscyplina moralna. Najmilsi bracia katoli­cy! O, jakże rozumiem wasze spojrzenie i jakże chciałbym oprzeć swoje imperium na autorytecie waszego duchowego przywódcy! Abyście nie myśleli, że to pochlebstwo i czcze sło­wa, uroczyście ogłaszam moją samowładną wolę: najwyższy bi­skup wszystkich katolików, papież rzymski, zostaje od tej chwili przywrócony na swój stolec w Rzymie ze wszystkimi prawami i przywilejami tej godności i urzędu, jakie kiedy­kolwiek były mu nadane przez naszych poprzedników, poczy­nając od cesarza Konstantyna Wielkiego. Od was zaś, bracia katolicy, chcę za to tylko szczerego, z serca płynącego uznania we mnie waszego jedynego obrońcy i orędownika. Kto z was w swoim sumieniu i odczuciu uznaje mnie za takiego, niechaj przyjdzie tu do mnie”. I wskazał puste miejsca na podium. Na te słowa prawie wszyscy książęta Kościoła katolickiego, kardy­nałowie i biskupi, większa część wiernych świeckich i ponad połowa zakonników z radosnymi okrzykami: Gratias agimus! Domine! salvum tac magnum imperatorem, wyszli na podium i złożywszy niski ukłon w stronę imperatora, zajęli wolne fote­le.

Lecz na dole, pośrodku świątyni, wyprostowany i nieru­chomy jak marmurowy posąg, siedział na swoim miejscu pa­pież Piotr II. Wszyscy, którzy go poprzednio otaczali, byli na podium. Ale pozostała na dole, przerzedzona gromadka mni­chów i ludzi świeckich przysunęła się ku niemu; tworząc ciasny pierścień, z którego dochodził powściągany szept: Non praeva­lebunt, non praevalebunt portae inferni.

            Spojrzawszy ze zdziwieniem na nieruchomego papieża, im­perator przemówił znowu – podniesionym głosem: “Najmil­si bracia! Wiem, że są wśród was również tacy, dla których w chrześcijaństwie najdroższa jest jego święta tradycja, stare symbole, dawne pieśni i modlitwy, ikony i rytuał służby Bożej. Bo i w rzeczy samej: cóż może być dla religijnej duszy droższe od tego? Wiedzcie zatem, umiłowani, że w dniu dzisiej­szym podpisałem statut i przeznaczyłem sowite środki dla po­wszechnego muzeum archeologii chrześcijańskiej w znakomitym mieście naszego imperium, Konstantynopolu, w celu zbierania, badania i przechowywania wszelkich zabytków przeszłości Koś­cioła, zwłaszcza wschodniego. Was zaś proszę, abyście jutro wy­brali spośród siebie komisję, która omówi ze mną kroki, jakie należy podjąć dla ewentualnego zbliżenia współczesnego spo­sobu życia, zwyczajów i obyczajów, do tradycji i przepisów świętego Kościoła prawosławnego. Bracia prawosławni! Komu miła jest ta moja wola, kto z głębi serca może nazwać mnie swoim prawdziwym władcą i panem, niechaj przyjdzie tutaj“.

I znaczna część hierarchów Wschodu i Północy, połowa byłych starowierców i przeszło połowa prawosławnych księży, mnichów i świeckich z radosnymi okrzykami wyszła na podium, spogląda­jąc zezem na katolików, którzy tam dumnie zasiedli. Ale starzec Jan nie ruszał się i głośno wzdychał. I kiedy tłum wokół niego mocno się przerzedził, powstał ze swojej ławy i przesiadł się bliżej papieża Piotra i jego gromadki. Za nim pospieszyła też reszta prawosławnych, którzy nie poszli na podium.

            I znowu przemówił imperator: “Wiadomo mi, najmilsi chrześcijanie, również o takich spośród was, którzy najbardziej cenią w chrześcijaństwie osobiste przekonanie o prawdzie i wolne badania nad Pismem. Jak ja na tę sprawę patrzę ­nad tym nie ma potrzeby się rozwodzić. Wiecie, być może, iż jeszcze we wczesnej młodości napisałem duże dzieło z zakresu krytyki biblijnej, które wznieciło w owym czasie pewną sensa­cję i dało początek mojej popularności. I oto w tych dniach – przypuszczalnie pamiętając o tym – uniwersytet w Tybin­dze zwraca się do mnie z prośbą, abym przyjął od niego tytuł doktora teologii honoris causa. Kazałem odpowiedzieć, że z zadowoleniem i wdzięcznością przyjmuję. A dzisiaj, jedno­cześnie z erekcją muzeum chrześcijańskiej archeologii, podpi­sałem akt założenia światowego instytutu dla wolnych badań nad Pismem Świętym we wszelkich możliwych aspektach i we wszystkich możliwych kierunkach oraz dla studiów z dziedziny wszystkich nauk pomocniczych – z rocznym budżetem w wy­sokości półtora miliona marek. Komu z was miła taka moja skłonność i kto może czystym sercem uznać mnie za swojego najwyższego wodza, proszę tutaj, do nowego doktora teolo­gii”. I piękne usta wielkiego człowieka nieznacznie skrzywił ja­kiś dziwny uśmiech.

            Przeszło połowa uczonych teologów ru­szyła ku podium, aczkolwiek z pewnym ociąganiem i waha­niem. Wszyscy oglądali się na profesora Pauli, który jakby wrośnięty w swoją ławę, spuścił nisko głowę, zgarbił się i sku­lił. Uczeni teolodzy, którzy wyszli na podium, byli wyraźnie zażenowani, a jeden z nich machnął nagle ręką i zeskoczywszy wprost na dół z ominięciem schodów, utykając, pobiegł ku profesorowi Pauli i pozostałej przy nim mniejszości.

Ten pod­niósł głowę, wstał z jakimś nieokreślonym ruchem, przeszedł wraz ze swymi współwyznawcami wzdłuż opustoszałych ław i przysiadł się bliżej do starca Jana i papieża Piotra.

            Znaczna większość soboru, w tym prawie wszyscy hierarcho­wie Wschodu i Zachodu, znajdowała się na podium. Na dole pozostały tylko trzy skupione razem grupki ludzi, zbite w krąg wokół starca Jana, papieża Piotra i profesora Pauli. Smutnym tonem zwrócił się do nich imperator: “Cóż jeszcze mogę dla was uczynić? Dziwni ludzie! Czego ode mnie chce­cie? Nie wiem. Powiedzcie mi więc sami – wy, chrześcijanie, porzuceni przez większość swoich braci i przywódców, potę­pieni w “odczuciu ludu: co jest dla was najdroższe w chrześci­jaństwie?”

W tym momencie podniósł się, niczym biała świe­ca, starzec Jan i odrzekł łagodnie: “Miłościwy panie! Najdroż­szy jest dla nas w chrześcijaństwie sam Chrystus – On sam i wszystko, co od Niego, wiemy bowiem, że w Nim zamiesz­kuje cieleśnie cała pełnia Bóstwa. Ale i od ciebie, panie, go­towi jesteśmy przyjąć wszelkie dobro, jeśli tylko w szczodrej twej dłoni rozpoznamy świętą dłoń Chrystusa. I na pytanie twoje, co możesz dla nas uczynić, taka jest oto nasza prosta odpowiedź:wyznaj tutaj, teraz, przed nami Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, który przyszedł w cielesnej postaci, zmartwych­wstał i ponownie przyjdzie – wyznaj Go, a my z miłością przyjmiemy cię jako prawdziwego zwiastuna Jego drugiego przyjścia w chwale”.

Umilkł i utkwił spojrzenie w obliczu im­peratora. Z tym działo się coś niedobrego. W jego duszy roz­pętała się taka sama piekielna burza jak tamta, którą przeżył w ową decydującą noc. Stracił zupełnie wewnętrzną równo­wagę i wszystkie swoje myśli skoncentrował na tym, aby nie utracić również zewnętrznego panowania nad sobą i nie zdra­dzić się przed czasem. Czynił nadludzkie wysiłki, by się nie rzucić z dzikim krzykiem na starca Jana i nie wpić się w niego zębami. Nagle usłyszał znany nieziemski głos: “Milcz i nic się nie bój”. Milczał. Tylko zmartwiała i pociemniała jego twarz cała się wykrzywiła, a z oczu tryskały iskry. Tymczasem pod­czas przemówienia starca Jana Wielki Mag, który siedział szczel­nie otulony w swoją ogromną trójbarwną opończę skrywającą kardynalską purpurę, jakby dokonywał pod nią jakichś manipu­lacji; jego oczy błyszczały skupieniem, a wargi poruszały się. Wtem przez otwarte okna świątyni dała się ujrzeć nadciągająca ogromna czarna chmura i zaraz wszystko pociemniało. Starzec Jan nie spuszczał zdumionych i przerażonych oczu z oblicza milczącego imperatora. Nagle cofnął się ze zgrozą, odwrócił do tyłu i krzyknął zdławionym głosem: “Dzieci, to Antychryst!” W tej chwili jednocześnie z ogłuszającym hukiem grzmotu w świątyni rozbłysła ogromna kulista błyskawica i okryła sobą starca. Na moment wszystko zamarło, a kiedy ogłuszeni chrześ­cijanie przyszli do siebie, starzec Jan leżał martwy.

          Imperator, blady, ale spokojny, zwrócił się do zgromadze­nia: “Widzieliście Sąd Boży. Nie chciałem niczyjej śmierci, ale Ojciec Mój niebieski mści się za swego umiłowanego Syna. Sprawa załatwiona. Któż będzie stawał przeciw Najwyższemu? Sekretarze! zapiszcie: Sobór powszechny wszystkich chrześci­jan, po porażeniu ogniem z nieba obłąkanego przeciwnika Bos­kiego majestatu, jednogłośnie uznał wszechpotężnego impera­tora Rzymu i całego świata za swego najwyższego władcę i pa­na”.

Nagle w świątyni rozległo się jednogłośne i wyraźne słowo: Contradicitur. Papież Piotr II wstał i z twarzą oblaną szkarła­tem, cały trzęsąc się z gniewu, wzniósł swój pastorał – w stronę imperatora: “Naszym jedynym Panem jest Jezus Chrystus, Syn Boga żywego. A kim jesteś ty – słyszałeś. Precz od nas, Kai­nie bratobójco! Precz, naczynie diabelskie! Mocą Chrystusową ja, sługa sług Bożych, na zawsze wypędzam cię, nikczemnego psa, z zagrody Pańskiej i oddaję w ręce ojcu twemu, Szatano­wi! Anatema, anatema, anatema!” 

W czasie kiedy on mówił, wielki mag poruszał się niespokojnie pod swoją opończą; naraz głośniej od ostatniej anatemy zagrzmiał piorun i ostatni papież padł bez życia. “Tak oto z ręki Ojca Mego zginą wszyscy Moi wrogowie” – powiedział imperator. Pereant, pereant! – za­krzyknęli drżący książęta Kościoła, on zaś odwrócił się i wspar­ty na ramieniu wielkiego maga, ruszył ku drzwiom za podium; za nim wyszedł cały tłum jego zwolenników.

            W świątyni pozostało dwoje zwłok i zbita gromada półży­wych ze zgrozy chrześcijan. Jedyną osobą, która zachowała zimną krew, był profesor Pauli. Ogólne przerażenie jakby obudziło w nim wszystkie siły ducha. Zmienił się też zewnę­trznie: przybrał wygląd majestatyczny i natchniony. Zdecy­dowanym krokiem wszedł na podium i usiadłszy na jednym z opuszczonych miejsc sekretarzy dworu, wziął arkusz papieru i zaczął coś na nim pisać. Kiedy skończył, wstał i donośnym głosem odczytał: “Ku chwale jedynego Zbawiciela naszego, Jezusa Chrystusa. Sobór powszechny Kościołów Bożych; ze­brany w Jerozolimie – wobec tego, że wielce błogosławiony brat nasz Jan, głowa chrześcijaństwa wschodniego, zdemasko­wał wielkiego zwodziciela i nieprzyjaciela Boga jako prawdzi­wego Antychrysta, którego zapowiedziało słowo Boże, a naj­świętobliwszy ojciec nasz Piotr, głowa chrześcijaństwa zachod­niego, zgodnie z duchem i literą prawa wykluczył go na zawsze, z Kościoła Bożego – u zwłok tych dwóch zabitych za prawdę świadków Chrystusa postanawia niniejszym: przerwać wszelkie obcowanie z wyklętym i jego obrzydliwą zgrają i odszedłszy na pustynię oczekiwać niechybnego przyjścia prawdziwego Pana naszego, Jezusa Chrystusa”. Obecnych ogarnął zapał i odez­wały się głośne okrzyki: Adveniat! Adveniat cito! Komm, Herr Jesu, Komm! Przyjdź, Panie Jezu!

            Profesor Pauli dopisał jeszcze parę słów i przeczytał: “Przy­jąwszy jednogłośnie ten pierwszy i ostatni akt ostatniego so­boru powszechnego, podpisujemy go swymi imionami”­ i zapraszająco skinął na zebranych. Wszyscy wchodzili spiesz­nie na podwyższenie i podpisywali się. Ostatni podpis, złożony dużym, gotyckim pismem, brzmiał: Duorum defunctorwn te­sfium locum fenens Ernst Pauli. “A teraz pójdźmy z naszą arką ostatniego Przymierza!” – powiedział profesor Pauli, wskazu­jąc na dwóch zmarłych. Ciała wzięto na nosze. Powoli, przy śpiewie łacińskich, niemieckich i cerkiewno-słowiańskich hym­nów chrześcijanie skierowali się ku wyjściu z Haram asz-Sza­rit. Tutaj zatrzymał ich wysłany przez imperatora sekretarz dworu w towarzystwie oficera z plutonem gwardii. Żołnierze stanęli u wejścia, a sekretarz dworu odczytał z podwyższenia: “Rozkaz Jego Boskiej Mości: dla pouczenia ludu chrześcijań­skiego i uchronienia go przed niegodziwymi ludźmi, siejącymi zamęt i zgorszenie, uznajemy za właściwe trupy dwóch bunto­wników, zabitych przez ogień niebieski, wystawić na widok pu­bliczny na ulicy Chrześcijan (Harit an-Nassara), u wejścia do głównej świątyni tej religii, zwanej kościołem Grobu Pań­skiego albo Zmartwychwstania, aby wszyscy mogli się przeko­nać o ich rzeczywistej śmierci. Trwającym zaś w uporze ich po­plecznikom, złośliwie odrzucającym wszystkie nasze dobro­dziejstwa i bezrozumnie zamykającym oczy na jawne znaki samego bóstwa, zostaje dzięki naszemu miłosierdziu i za sprawą naszego wstawiennictwa u ojca niebieskiego darowana kara śmierci, przez ogień z nieba, na jaką zasłużyli, i dana zu­pełna wolność, a jedynie zakazuje się im – dla ogólnego do­bra – zamieszkiwać w miastach i innych osiedlach, aby nie wprowadzali zamętu i pokus w serca niewinnych i prostodusz­nych ludzi swymi złośliwymi kłamstwami“. Kiedy skończył, ośmiu żołnierzy na znak oficera podeszło do noszy z ciałami.

            “Niech się spełni, co jest napisane!” – powiedział profesor Pauli i chrześcijanie trzymający nosze w milczeniu oddali je żołnierzom, którzy oddalili się przez północno-zachodnią bra­mę – Chrześcijanie zaś, wyszedłszy bramą północno- wschod­nią i mijając Górę Oliwną, śpiesznie udali się z miasta w kie­runku Jerycha drogą, z której uprzednio żandarmi i dwa kawa­leryjskie pułki usunęły tłumy ludu. Na pustynnych wzgórzach w okolicy Jerycha postanowiono przeczekać kilka dni. Następ­nego ranka przybyli z Jerozolimy znajomi chrześcijańscy piel­grzymi i opowiedzieli, co się działo na Syjonie.

            Otóż po dwor­skim obiedzie wszystkich członków soboru zaproszono do ogro­mnej sali tronowej (wokół przypuszczalnego miejsca Salomo­nowego tronu) i Imperator, zwracając się do przedstawicieli hierarchii katolickiej, oznajmił im, że dobro Kościoła w sposób oczywisty wymaga od nich niezwłocznego wybrania godnego następcy apostoła Piotra, że z uwagi na okoliczności czasu wy­bór powinien się odbyć w sposób uproszczony, że obecność jego, imperatora, jako wodza i przedstawiciela całego świata chrześcijańskiego, z nawiązką wyrówna kanoniczne uchybienia i że on w imieniu wszystkich chrześcijan proponuje świętemu kolegium, wybranie jego umiłowanego przyjaciela i brata Apo­loniusza, aby ich ścisły związek umocnił i uczynił nierozerwalną jedność Kościoła i państwa dla dobra obojga.

            Święte kolegium udało się do osobnego pokoju celem odbycia konklawe i po półtorej godzinie powróciło stamtąd z nowym papieżem Apolo­niuszem. W czasie, kiedy odbywał się wybór, Imperator dobrot­liwie, mądrze i elokwentnie przekonywał przedstawicieli ewan­gelickich i prawosławnych, że w obliczu nowej, wielkiej ery dziejów chrześcijaństwa trzeba skończyć z dawnymi sporami, ręcząc swoim słowem, że Apoloniusz potrafi raz na zawsze zlikwidować wszystkie znane w historii nadużycia władzy pa­pieskiej. Przekonani tym wywodem, przedstawiciele prawosła­wia i protestantyzmu sporządzili akt zjednoczenia Kościołów i kiedy Apoloniusz z kardynałami ukazał się w komnacie wśród radosnych okrzyków całego zgromadzenia, grecki archijerej i pastor ewangelicki wręczyli mu swój dokument. Accipio et ap­probo et laetificatur cor meum – powiedział Apoloniusz, pod­pisując go. “Jestem równie szczerym prawosławnym i szcze­rym ewangelikiem, jak jestem szczerym katolikiem” – dodał i przyjaźnie ucałował, Greka i Niemca. Następnie podszedł do Imperatora, który go objął i długo trzymał w swoich objęciach.

            W tym czasie poczęły latać po pałacu i świątyni we wszyst­kich kierunkach jakieś świetlne punkty, które rosły i zamie­niały się w jaśniejące kształty dziwnych istot. Z góry posypały się niespotykane na ziemi kwiaty, napełniając powietrze nie­znanym zapachem. Gdzieś w górze rozległy się cudowne, wprost do duszy płynące i chwytające za serce dźwięki nie sły­szanych dotąd instrumentów, a anielskie głosy niewidzialnych śpiewaków sławiły nowych władców nieba i ziemi.

W pewnej chwili rozległ się straszny podziemny harmider w północno-za­chodnim kącie środkowego pałacu pod qubbat al-arwah, tzn. kopułą dusz, gdzie wedle muzułmańskich podań znajdowało się wejście do piekła. Kiedy zebrani na skinienie imperatora ruszyli w tamtą stronę, wszyscy usłyszeli wyraźnie niezliczone głosy, ostre i przenikliwe – ni to dziecięce, ni diabelskie – wołające: “Przyszła pora, wypuśćcie nas, zbawcy, zbawcy!” Ale kiedy Apoloniusz, przypadłszy do skały, trzykroć zawołał coś na dół w nie znanym języku, głosy umilkły i podziemny zgiełk ustał. Tymczasem niezmierzony tłum otoczył ze wszyst­kich stron Haram asz-Szarif. Z nastaniem nocy imperator wy­szedł wraz z nowym papieżem na wschodni ganek, wzniecając “burzę uniesienia”. Kłaniał się uprzejmie na wszystkie strony, podczas gdy Apoloniusz brał nieprzerwanie z dużych koszów, przynoszonych mu przez kardynałów-diakonów, i rzucał w po­wietrze zapalające się od dotknięcia jego dłoni wspaniałe rzym­skie świece, race i ogniste fontanny – to fosforyzująco-perli­ste, to jasno-tęczowe – a wszystko to, dotykając ziemi, za­mieniało się w niezliczone różnobarwne kartki z całkowitym i absolutnym odpuszczeniem wszystkich grzechów dawnych, obecnych i przyszłych … Owacje tłumu przeszły wszelkie grani­ce. Co prawda niektórzy twierdzili, jakoby widzieli na własne oczy, jak indulgencje te przemieniały się w obrzydliwe żaby i węże. Tym niemniej ogromna większość była rozentuzjazmo­wana, a ludowe uroczystości trwały jeszcze przez kilka dni, przy czym nowy papież-cudotwórca dokonywał rzeczy tak przedziwnych i nieprawdopodobnych, że opowiadanie o nich byłoby zupełnie niepotrzebne.

            W tym samym czasie u stóp pustynnych wzgórz Jerycha chrześcijanie oddawali się postowi i modlitwie. Wieczorem czwartego dnia, kiedy zapadł zmrok, profesor Pauli z dziewię­cioma towarzyszami na osłach i z wozem przedostali się ukrad­kiem do Jerozolimy, bocznymi uliczkami obok Haram asz­-Szarif wyjechali na Harit an-Nassara’i podeszli ku wejściu do kościoła Zmartwychwstania, gdzie na bruku leżały ciała pa­pieża Piotra i starca Jana. Na ulicy było w tym czasie pusto, całe miasto poszło do Haram asz-Szarif. Żołnierze trzymający straż spali głębokim snem. Przybysze stwierdzili, że ciała są nietknięte rozkładem, a nawet nie zesztywniały i nie stały się cięższe. Złożyli je na nosze i owinąwszy przyniesionymi ze sobą płaszczami, tą samą okrężną drogą wrócili do swoich. Ale ledwie opuścili nosze na ziemię, w zmarłych wstąpił duch ży­cia. Poruszyli się, próbując zrzucić z siebie okrywające ich pła­szcze.

            Wszyscy z radosnymi okrzykami jęli im pomagać i po chwili obaj stanęli na nogi, cali i zdrowi. I przemówił ożyły starzec Jan: „A więc, dziateczki, jednak nie rozstaliśmy się. A oto co wam teraz powiem: czas spełnić ostatnią modlitwę Chrystusa, w której prosił, aby uczniowie Jego byli jedno, jak On sam jest jedno z Ojcem. Zatem dla tej Chrystusowej jed­ności uczcijmy, dzieci, umiłowanego brata naszego Piotra. Nie­chaj na koniec pasie owce Chrystusowe. Pójdź, bracie!” I ob­jął Piotra.

W tej chwili podszedł profesor Pauli: Tu es Petrus! – powiedział, zwracając się do papieża. – Jetzt ist es ja grundlich erwiesen und ausser jedem Zweifel gesetzt. I mocno uścisnął jego dłoń swoją prawicą, lewą zaś rękę podał starcowi Janowi ze słowami: So also, Väterchen, nun sind wir ja eins in Christo. Tak dokonało się zjednoczenie Kościołów wśród ciemnej nocy, na wysokim i ustronnym miejscu. Ale nocna cie­mność rozświetliła się nagle jasnym blaskiem i wielki znak ukazał się na niebie: Niewiasta obleczona w słońce, księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu. Zjawisko trwało przez pewien czas nieruchomo, a potem z wol­na poczęło się przesuwać ku południowi.. Papież Piotr wzniósł swój pastorał i zawołał: “Oto nasz sztandar! Pójdźmy za nim”. I poszedł w kierunku zjawy, a za nim obaj starcy i cała gromada chrześcijan – ku Bożej górze Synaj… (Tutaj czytający przerwał…)

            …Kiedy duchowi przywódcy i przedstawiciele chrześcijaństwa odeszli na Pusty­nię Arabską, gdzie ze wszystkich stron schodziły się do nich tłumy wiernych wyznawców prawdy, nowy papież bez przesz­kód demoralizował swoimi cudami i dziwami wszystkich pozo­stałych, powierzchownych chrześcijan, którzy się na Antychry­ście nie poznali. Oznajmił on, że mocą swoich kluczy otwarł wrota między światem ziemskim a pozagrobowym – i rzeczy­wiście: obcowanie żywych z umarłymi oraz ludzi z demonami stało się czymś zwykłym i rozwinęły się nowe, niespotykane rodzaje mistycznej rozwiązłości i demonolatrii.

            Ale zaledwie imperator poczuł się mocnym na gruncie reli­gijnym i wskutek usilnych zachęt tajemniczego “ojcowskiego” głosu ogłosił siebie jedynym prawdziwym ucieleśnieniem Naj­wyższego Bóstwa Wszechświata, przyszła na niego nowa bieda – ze strony, z której nikt się jej nie spodziewał: zbuntowali się Żydzi. Naród ów, którego liczebność doszła w owym czasie do trzydziestu milionów, miał pewien swój udział w przygoto­waniu i umocnieniu światowych sukcesów nadczłowieka. Kiedy ten przeniósł się do Jerozolimy, skrycie podsycając w środo­wisku żydowskim pogłoski o tym, że jego głównym zadaniem jest ustanowienie światowego panowania Izraela, Żydzi uznali go za Mesjasza i ich entuzjastyczne oddanie dla niego nie miało granic.

I nagle powstali przeciw niemu, pałając gniewem i zemstą. Zwrot ten, niewątpliwie zapowiedziany już i w Piś­mie, i w Tradycji, został przedstawiony przez ojca Pansofija być może w sposób zbyt uproszczony i nadmiernie realistycz­ny. Rzecz w tym, iż Żydzi, uważający imperatora za pełnego, czystej krwi Izraelitę, odkryli przypadkiem, że nawet nie jest on obrzezany. Tego samego dnia cała Jerozolima, a następ­nego cała Palestyna stanęły w ogniu powstania. Bezgraniczne i gorące oddanie dla zbawcy Izraela, obiecanego Mesjasza, za­mieniło się w równie bezgraniczną i równie gorącą nienawiść do perfidnego oszusta, zuchwałego samozwańca. Wszyscy Ży­dzi powstali jak jeden mąż i nieprzyjaciele ich ujrzeli ze zdu­mieniem, że dusza Izraela w swojej głębi żyje nie wyracho­waniem i żądzą Mamony, lecz mocą serdecznego uczucia ­nadzieją i gniewem swojej odwiecznej mesjańskiej wiary. Im­perator, nie spodziewający się w tej chwili takiego wybuchu, stracił panowanie nad sobą i wydał dekret skazujący na śmierć wszystkich krnąbrnych Żydów i chrześcijan. Wiele tysięcy i dziesiątków tysięcy tych, którzy nie zdążyli się uzbroić, bezli­tośnie wymordowano. Wkrótce jednak milionowa armia Ży­dów zawładnęła Jerozolimą i osaczyła Antychrysta w Haram asz-Szarif. Miał on przy sobie tylko część gwardii, która nie mogła skutecznie stawić czoła masie nieprzyjaciela. Przy po­mocy czarodziejskiego kunsztu swojego papieża zdołał jednak przedostać się przez szeregi oblegających i wkrótce pojawił się znowu w Syrii z nieprzebranym wojskiem złożonym z różno­plemiennych pogan. Żydzi wyszli mu na spotkanie, mając nie­wielką szansę zwycięstwa. Ledwie jednak poczęły się do siebie zbliżać przednie straże obu armii, nastąpiło trzęsienie ziemi o niebywałej sile. Pod Morzem Martwym, wokół którego sta­nęły wojska imperium, otwarł się krater ogromnego wulkanu i ogniste strumienie, złączywszy się w jedno morze płomieni, pochłonęły i samego imperatora, i wszystkie jego niezliczone pułki, i nieodłącznie towarzyszącego mu papieża Apoloniusza, któremu na niewiele się zdała cała jego magia ..

            Tymczasem Żydzi uciekali do Jerozolimy, z lękiem i drżeniem prosząc o ratunek Boga Izraela. Kiedy święte miasto ukazało się już ich oczom, wielka błyskawica rozdarła niebo od wschodu do zachodu i ujrzeli Chrystusa, zstępującego ku nim w królewskiej szacie i z ranami od gwoździ na rozpostartych rękach … W tym samym czasie od Synaju zmierzał ku Syjonowi tłum chrześcijan, na którego czele szli Piotr, Jan i Paweł, a z różnych stron nad­chodziły jeszcze inne rozradowane tłumy: byli to wszyscy uś­mierceni przez Antychrysta Żydzi i chrześcijanie. Ożyli i zapa­nowali z Chrystusem na tysiąc lat ….

             Na tym ojciec Pansofij zamierzał skończyć swoją opowieść, która miała za temat nie powszechną katastrofę kosmosu, lecz tylko epilog naszego procesu historycznego, który zawiera w sobie pojawienie się, triumf i upadek Antychrysta.

POLITYK: I pan sądzi, że epilog ten jest tak bliski?

P. Z.: No, wiele będzie jeszcze na scenie gadaniny i krzątaniny…

Krótka opowieść o Antychryście. Władimir Sołowiow. 1900 rok.

Krótka opowieść o Antychryście
13.11.2008.
Spis treści ”Krótka opowieść o Antychryście” Strona 2 Strona 1 z 2
————————–
[Władimir Solowiow był wielkim myślicielem i filozofem końca XIX wieku w Rosji. „Tri rozgowora” z lat 1899-1900 były zwieńczeniem jego poszukiwań duchowych, zakończonych chyba  konwersją na katolicyzm.
A w Rozmowie trzeciej – mieści się prorocza perełka „Krótka opowieść o Antychryście”. Umieszczam tu jej skrót. Według „Wyboru pism” wydanych przez „W drodze”, Poznań 1988. MD]  
—————————————–
            Europa w dwudziestym pierwszym wieku sta­nowi związek mniej lub więcej demokratycznych państw – ­europejskie stany zjednoczone. Rozwój kultury zewnętrznej, nieco zahamowany wskutek mongolskiego najazdu i walki wyz­woleńczej, nabrał znowu żywego tempa. Natomiast sprawy za­przątające wewnętrzną świadomość – problem życia i śmier­ci, ostatecznego losu świata i człowieka – dodatkowo powi­kłane w wyniku nowych badań i odkryć fizjologicznych i psy­chologicznych, pozostają nadal nie rozwiązane. Następuje tylko jeden doniosły fakt negatywny: ostateczny upadek teore­tycznego materializmu. Wyobrażenie o świecie jako systemie tańczących atomów i o życiu jako rezultacie mechanicznego nagromadzenia najdrobniejszych zmian substancji – takie wyobrażenie nie mogło już zadowolić ani jednego myślącego umysłu. Ludzkość na zawsze wyrosła z tych filozoficznych powijaków. Z drugiej strony wszakże staje się jasne, że wyrosła ona również z dziecięcej zdolności do naiwnej, spontanicznej wiary. Takich pojęć, jak Bóg, który stworzył świat z nicze­go, itp., przestają uczyć już nawet w szkołach elementarnych. Wypracowany został pewien ogólny podwyższony poziom wyobrażeń o tych sprawach, poniżej którego nie może zejść ża­den dogmatyzm. I kiedy ludzie myślący w swojej ogromnej większości pozostają zupełnie niewierzący, to nieliczni wierzący stają się wszyscy z konieczności również – myślący­mi, spełniając zalecenie apostoła: bądźcie dziećmi w sercu, ale nie w umyśle.
            Był w owym czasie pośród nielicznych wierzących spirytuali­stów pewien człowiek niezwykły – wielu nazywało go nad­człowiekiem – równie daleki od dziecięctwa umysłu, jak i serca. Dzięki swojej genialności już w wieku trzydziestu trzech lat zasłynął on szeroko jako wielki myśliciel, pisarz i działacz społeczny. Doświadczając w sobie samym ogromnej siły ducha, był niezmiennie przekonanym spirytualistą, a jasny umysł ukazywał mu zawsze prawdę, w którą należy wierzyć: dobro, Boga, Mesjasza. I wierzył w to, ale kochał tylko sie­bie samego. Wierzył w Boga, ale w głębi duszy mimo woli i instynktownie dawał pierwszeństwo przed Nim – sobie. Wierzył w Dobro, ale wszechwidzące Oko Wieczności wiedziało, że człowiek ten pokłoni się złej mocy, skoro go ona tylko spró­buje przekupić – nie ułudą uczuć i niskich namiętności, na­wet nie subtelną przynętą władzy, lecz jedynie poprzez bezgra­niczną miłość własną.
Zresztą ta miłość własna nie była ani nieświadomym odruchem, ani szaleńczym uroszczeniem. Poza wyjątkową genialnością, urodą i szlachetnością również naj­wyższe znamiona wstrzemięźliwości, bezinteresowności i czyn­nej filantropii dostatecznie usprawiedliwiały, jak się zdawało, ogromną miłość własną tego wielkiego spirytualisty, ascety i filantropa. I czy można go winić za to, że tak hojnie Bożymi darami uposażony, ujrzał w nich szczególne znaki wyjątkowej dla siebie przychylności z góry i widział w sobie kogoś dru­giego po Bogu, jedynego w swoim rodzaju syna Bożego? Jed­nym słowem, uznał siebie za tego, kim w rzeczywistości był Chrystus. Ale ta świadomość swojej najwyższej godności ufor­mowała się w nim nie jako jego moralny obowiązek wobec Boga i świata, lecz jako jego prawo i poczucie pierwszeństwa przed innymi, a głównie przed Chrystusem. Początkowo nie czuł nawet do Jezusa wrogości. Uznawał Jego mesjańską rolę i godność, ale tak naprawdę to widział w Nim tylko swojego największego poprzednika – czyn moralny Chrystusa i Jego absolutna jedyność były dla tego zamroczonego miłością wła­sną umysłu niezrozumiałe. Rozumował on tak: “Chrystus przyszedł przede mną; ja jestem drugi; ale przecież to, co w porządku czasowym jest późniejsze, w istocie jest pierwsze. Przychodzę jako ostatni, u kresu dziejów, właśnie dlatego że jestem doskonałym, ostatecznym zbawicielem. Ów Chrystus jest moim zwiastunem. Jego misją było poprzedzenie i przygo­towanie mojego przyjścia”.

I w tej myśli wielki człowiek dwu­dziestego pierwszego wieku odnosił do siebie to wszystko, co powiedziano w Ewangelii o drugim przyjściu, tłumacząc to przyjście nie jako powrót tegoż Chrystusa, lecz jako zastąpienie poprzedniego Chrystusa ostatecznym, to znaczy nim samym.
            W tym stadium „człowiek przyszłości” niewiele jeszcze przeja­wia cech charakterystycznych i oryginalnych. Przecież w po­dobny sposób patrzał na swój stosunek do Chrystusa na przy­kład Mahomet – mąż prawy, którego nie można obwiniać o jakąkolwiek złą intencję. Wynosząc siebie ponad Chrystusa, człowiek ów uzasadnia to jeszcze takim rozumowaniem: “Chrystus, głosząc i urzeczywist­niając w swoim życiu dobro moralne, naprawiał ludzkość, ja zaś jestem powołany do tego, aby być dobroczyńcą tej czę­ściowo naprawionej, częściowo nie naprawionej ludzkości. Ja dam wszystkim ludziom wszystko, co im potrzebne. Chrystus jako moralista dzielił ludzi na dobrych i złych, ja połączę ich za pomocą dóbr jednakowo potrzebnych dobrym i złym. Będę prawdziwym przedstawicielem tego Boga, który każe świecić swemu słońcu nad dobrymi i złymi, który spuszcza rosę na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Chrystus przyniósł miecz, ja przyniosę pokój. On groził ziemi strasznym sądem ostatecz­nym – ale przecież ostatecznym sędzią będę ja, a sąd mój bę­dzie nie sądem prawdy tylko, lecz sądem łaski. Będzie i pra­wda w moim sądzie, ale nic prawda odpłacająca, lecz prawda rozdzielająca. Wszystkich wyróżnię i każdemu dam według jego potrzeb”.
          I w takim oto nastroju ducha oczekuje on jakiegoś wyraź­nego Bożego wezwania do dzieła ponownego zbawienia ludz­kości, jakiegoś widomego i zadziwiającego świadectwa, że jest on starszym synem, umiłowanym pierworodnym Boga. Czeka i karmi swoją jaźń świadomością swych nadludzkich cnót i ta­lentów – przecież jak było powiedziane, jest to człowiek o nienagannej moralności i niezwykłym geniuszu.
            Wyczekuje dumny mąż sprawiedliwy najwyższej sankcji, aby rozpocząć zbawianie ludzkości – i nic może się doczekać. Minęło mu już trzydzieści lat, przechodzą jeszcze trzy lata. I oto błyska w jego głowie i przenika go do szpiku kości gorącym dreszczem myśl: “A jeśli?… A nuż to nie ja, tylko ten… Gali­lejczyk… A nuż nie jest On mym zwiastunem, lecz prawdzi­wym, pierwszym i ostatnim? Ale przecież w takim razie powi­nien być żyw… Gdzież On jest? A jeśli przyjdzie do mnie… teraz, tutaj… Co Mu powiem? Przecież będę musiał oddać Mu pokłon jak ostatni głupi chrześcijanin, jak jakiś rosyjski mużyk mamrotać bez sensu: Panie Jezusie Chryste, zmiłuj się nade mną grzesznym, albo niczym polska baba paść krzyżem. Ja, świetlany geniusz, nadczłowiek. Nie, nigdy!”
I w tym momen­cie w miejsce poprzedniego rozumnego, chłodnego szacunku dla Boga i Chrystusa rodzi się i rośnie w jego sercu najpierw jakaś zgroza, a potem kłująca i całe jego jestestwo ściskająca i dławiąca zazdrość oraz wściekła, pełna pasji nienawiść. „Ja, ja, a nie On! Nie ma Go wśród żywych, nie ma i nie bę­dzie. Nie zmartwychwstał, nie, nie, nie! Zgnił, zgnił w grobie, zgnił jak ostatnia…”
I z pianą na ustach, konwulsyjnymi sko­kami wybiega z domu, z ogrodu, i w głuchą, ciemną noc bieg­nie skalistą ścieżką… Pasja cichnie w nim i zastępuje ją głucha i ciężka jak te skały, mroczna jak ta noc rozpacz. Zatrzymuje się nad stromym urwiskiem i słyszy daleko w dole niewyraźny szum płynącego po kamieniach potoku. Nieznośny żal ściska jego serce. Nagle coś się w nim porusza. “Wezwać Go – za­pytać, co mam robić?” I wśród mroku ukazuje mu się pełen łagodnego smutku obraz. “On się nade mną lituje… Nie, nigdy! Nie zmartwychwstał, nie zmartwychwstał!” I rzuca się z urwiska. Ale coś sprężystego, jakby słup wodny, utrzymuje go w powietrzu, czuje wstrząs, jakby rażony prądem elektrycz­nym, i jakaś siła odrzuca go wstecz. Na moment traci świado­mość, a kiedy ją odzyskuje, klęczy w odległości kilku kroków od urwiska. Przed nim rysuje się jakaś promieniejąca fosfory­cznym zamglonym światłem postać, której dwoje oczu nieznoś­nym ostrym blaskiem przenika jego duszę…
            A on widzi tych dwoje przenikliwych oczu i słyszy ni to w sobie, ni to z zewnątrz jakiś dziwny głos – głuchy, wręcz zdławiony, a zarazem wyraźny, metaliczny i całkowicie bezdu­szny, jakby pochodził z fonografu. I głos ten mówi mu:
“Synu mój umiłowany, w tobie całe moje upodobanie. Czemuś nie wybrał mnie? Dlaczego czciłeś tamtego, nędznego, i jego ojca? Jam bóg i ojciec twój. A tamten, ukrzyżowany nędzarz, jest obcy mnie i tobie. Nie mam innego syna prócz ciebie. Tyś jedyny, jednorodzony, równy mnie. Miłuję cię i niczego od ciebie nie żądam. I tak jesteś piękny, wielki, potężny. Czyń swoje dzieło w imię twoje, nie moje. Nie żywię ku tobie za­zdrości. Miłuję cię. Niczego od ciebie nie potrzebuję. Tamten, którego uważałeś za boga, żądał od swego syna posłuszeństwa, i to posłuszeństwa bez granic… aż do śmierci krzyżowej – a kiedy był on na krzyżu, nie przyszedł mu z pomocą. Ja niczego od ciebie nie żądam, a pomogę ci. Dla ciebie samego, dla twej własnej wolności i wyższości i gwoli mojej czystej, bezinteresownej ku tobie miłości – pomogę ci. Przyjmij du­cha mojego. Jak dawniej duch mój płodził cię w Pięknie, tak teraz płodzi cię w mocy”.
Przy tych słowach tajemniczej po­staci usta nadczłowieka mimo woli rozchyliły się, dwoje prze­nikliwych oczu przybliżyło się tuż do jego twarzy i poczuł, jak ostry, lodowaty strumień wszedł weń i napełnił całe jego jeste­stwo. Jednocześnie poczuł w sobie niezwykłą moc, rześkość, lekkość i zapał. W tejże chwili jaśniejące oblicze i dwoje oczu nagle znikło, coś uniosło nadczłowieka ponad ziemię i zaraz opuściło go w jego ogrodzie, u drzwi domu.
            Następnego dnia nie tylko osoby odwiedzające wielkiego człowieka, ale nawet jego słudzy byli zdumieni jego osobli­wym, natchnionym jakimś wyglądem. Jeszcze bardziej by się wszakże zdumieli, gdyby mogli widzieć, z jaką nadnaturalną szybkością i łatwością pisał on, zamknąwszy się w swoim ga­binecie, swe znakomite dzieło pod tytułem “Otwarta droga do powszechnego pokoju i pomyślności”.
[zniszczono drugą część tego artykułu. Podaję więc I część.
Oryginał na pewno można znaleźć. MD]

Globalizm czyli szatańskie przygotowania – Abp Carlo Maria Viganò

Globalizm czyli „szatańskie” przygotowania – Abp Carlo Maria Viganò

Kategoria: Archiwum, Co piszą inni, Filozofia, Polecane, Polityka, Polska, Pudło, Świat, Ważne, Wiara

Autor: AlterCabrio , 31 sierpnia 2023 ekspedyt-globalizm-czyli-szatanskie-przygotowania

Stwierdził, że „niezbędne” jest, aby katolicy „zrozumieli, że Sobór Watykański II i Novus Ordo były dla Kościoła tym, czym Rewolucja i Deklaracja Praw Człowieka były dla społeczeństw obywatelskich, ponieważ u korzeni obydwu leży trujący zarodek Rewolucji, to znaczy obalenie naturalnego porządku, który Bóg ustanowił dla człowieka i społeczeństw ludzkich”.

−∗−

Tłumaczenie: AlterCabrio – ekspedyt.org

−∗−

Arcybiskup Viganò: Globalizm to „szatańskie” przygotowanie na „przybycie Antychrysta”

Były nuncjusz papieski wyjaśnił swoje postrzeganie bliskiego związku między globalizmem a satanizmem.

Arcybiskup Carlo Maria Viganò po raz kolejny potępił powstanie „globalizmu”, stwierdzając, że przygotowuje on ludzkość „na polityczne powstanie Antychrysta”.

W wywiadzie udzielonym 24 sierpnia francuskojęzycznemu serwisowi informacyjnemu Viganò skomentował wzrost „globalizmu” i jego wpływ na społeczeństwo. Ponownie potępiając globalizm, arcybiskup powiązał zepsucie w społeczeństwie z zepsuciem w Kościele katolickim:

Elementem, który moim zdaniem należy wyjaśnić – aby zarzuty były pełne – jest lustrzany związek między zamachem stanu w wykonaniu głębokiego państwa [deep state] w sferze cywilnej a podobnym zamachem głębokiego kościoła [deep church] w sferze kościelnej.

„Akcja wywrotowa” podważająca każdą z tych sfer jest „identyczna” – stwierdził – „podobnie jak zasady, którymi się kierują, oraz wyznaczane przez nie cele”.

Stwierdził, że „niezbędne” jest, aby katolicy „zrozumieli, że Sobór Watykański II i Novus Ordo były dla Kościoła tym, czym Rewolucja i Deklaracja Praw Człowieka były dla społeczeństw obywatelskich, ponieważ u korzeni obydwu leży trujący zarodek Rewolucji, to znaczy obalenie naturalnego porządku, który Bóg ustanowił dla człowieka i społeczeństw ludzkich”.

Kontynuując, arcybiskup nakreślił powiązanie między globalizmem a satanizmem, argumentując, że są one niemal synonimami. „Istota globalizmu jest szatańska, a istota satanizmu jest globalistyczna”.

Plan szatana polega bowiem na ustanowieniu panowania Antychrysta, umożliwieniu mu parodii ziemskiego życia Chrystusa, naśladowaniu Jego cudów groteskowymi dziwadłami, pociągnięcia tłumów nie prostotą Prawdy, ale oszustwem i kłamstwami.

Globalizm stanowi, że tak powiem, scenografię, skrypt i scenariusz, który musi przygotować ludzkość na polityczne powstanie Antychrysta, na rzecz którego władcy świata – jego słudzy – zrzekną się suwerenności narodowej, aby stał się on swego rodzaju światowym tyranem.

Rozwijając kwestię w jaki sposób można dokonać takiego „ustawienia sceny”, Viganò napisał, że „to, co pozostało z panowania Chrystusa, musi zostać wymazane z instytucji, kultury i życia codziennego obywateli”. Jednym ze sposobów osiągnięcia tego byłoby, jego zdaniem, wprowadzenie „moralnego rozkładu”, który zachęcałby ludzi „do występku i kpiny z cnót”.

Jednak podkreślił także takie aspekty, jak próby zniszczenia „naturalnej rodziny, podstawowej komórki społeczeństwa, po wyeliminowaniu której dzieci stają się towarem, produktem, który posiadacze pieniędzy mogą zamówić w Internecie, zasilając rozległą i coraz bardziej kwitnącą siatkę przestępczą, nie wspominając o branży macierzyństwa zastępczego”.

Rozwody, aborcja, eutanazja, homoseksualizm i panseksualizm, okaleczanie związane ze zmianą płci okazały się skutecznymi narzędziami eliminowania nie tylko objawionej Wiary, ale także najświętszych zasad Prawa Naturalnego.

W przeciwieństwie do wiary katolickiej, której sprzeciwiają się ruchy przeciwne życiu, globalizm jest „religią” szerzoną poprzez „przebudzoną ideologię” [woke] – stwierdził arcybiskup. Podczas gdy katolicyzm koncentruje się na Chrystusie, „globaliści stosują katolickie zasady „społecznego panowania”, ale głoszą Szatana jako króla społeczeństw”.

Viganò, który wcześniej był nuncjuszem papieskim w USA w latach 2011–2016, zwrócił uwagę na wzór „cenzury informacji niezgodnej z oficjalną wersją, prowadzonej przy współudziale platform społecznościowych i mediów”. To, jak argumentował, zostało zastosowane we współczesnym społeczeństwie, umożliwiając szerzenie ducha antykatolickiego:

To nie przypadek, że fikcja demokratyczna posługuje się środkami brutalnego tłumienia powszechnych demonstracji, co w wolnej demokracji powinno doprowadzić do barykad i międzynarodowych egzekucji – mam tu na myśli m.in. Macrona, studenta Young Leaders for Tomorrow ze Światowego Forum Ekonomicznego prowadzonego przez Klausa Schwaba. Nie wystarczy nazwać dyktaturę „demokracją”, aby w magiczny sposób się nią stała, zwłaszcza gdy przyzwolenie obywateli na tych, którzy interpretują ich nastroje i oczekiwania, stanowi zagrożenie dla przetrwania tych wywrotowych pasożytów.

Wyraził także wątpliwości co do dotychczasowej niezależności i prawdziwości procesów wyborczych, stwierdzając, że „demokracja” jest iluzją, której „oligarchia masońska” pozwala obywatelom ulegać.

Powtarzam: gdyby demokracja działała, nie pozwoliliby obywatelom bawić się w farsę wyborów i iluzję bycia reprezentowanym w parlamencie. Jeśli na to pozwalają, to dlatego, że masońska oligarchia wie, że może to kontrolować poprzez swoich emisariuszy rozmieszczonych wszędzie. Z drugiej strony Antychryst będzie królem, a nie prezydentem. Będzie sprawował władzę w sposób absolutny, totalitarny, dyktatorski. A ci, którzy wierzą w bajkę o demokracji, zbyt późno odkryją, że zostali oszukani.

Te wypowiedzi arcybiskupa skierowane przeciwko globalizmowi i siłom globalistycznym to bynajmniej nie pierwszy raz, gdy wyraża takie argumenty. W rozmowie ze Stevem Bannonem zeszłego lata Viganò stwierdził, że:

Krótko mówiąc, rządzi nami naczelne dowództwo złożone z lichwiarzy i spekulantów, od Billa Gatesa, który inwestuje w duże gospodarstwa rolne tuż przed kryzysem żywnościowym lub w szczepionki tuż przed wybuchem pandemii, po George’a Sorosa, który spekuluje na wahaniach kursów walut i obligacji rządowych i wraz z Hunterem Bidenem finansuje laboratorium biologiczne na Ukrainie.

Twierdził, że liderzy i szefowie stanów „są zdrajcami naszego narodu, zaangażowanymi w eliminację ludności i że wszystkie ich działania prowadzone są w celu wyrządzenia jak największej szkody obywatelom”.

Jednak uważał również, że pomimo „świadomego zamiaru wyrządzenia szkód” globalistyczne przedsięwzięcie znane jako „Wielki Reset” czeka „nieunikniona” porażka, której czas zależy od „naszej zdolności do przeciwstawienia się temu i od tego, co jest zawarte w w planach Bożej Opatrzności”.

Namawiał rodziny, aby przyłączyły się do ruchu sprzeciwiającego się programowi Wielkiego Resetu „build back better” [„odbudować lepiej”] i zamiast tego „naprawiły to, co zostało zniszczone”.

___________________

Archbishop Viganò: Globalism is ‘satanic’ preparation for the ‘rise of the Antichrist’, Michael Haynes, Aug 29, 2023

Wywiad źródłowy [j. franc]:

Mgr Viganò répond à MPI sur la demande de dissolution de Civitas par Gérald Darmanin, ministre de l’Intérieur français, Paul DEROGIS, 25 août 2023

Wywiad w wersji angielskiej:

Viganò responds to MediaPressInfo on the request for dissolution of “CIVITAS”, the Remnant, August 28, 2023

Barbarzyński trybalizm zamiast uniwersalności Kościoła. Ryt amazoński, czyli Pachamama i Quetzalcoatl. Antychryst na horyzoncie.

Liturgia amazońska. Barbarzyński trybalizm zamiast uniwersalności Kościoła. Ryt amazoński, czyli Pachamama i Quetzalcoatl.

Paweł Chmielewski liturgia-amazonska-barbarzynski-trybalizm

(Oprac. PCh24.pl)

Rewolucja przyspiesza z każdym krokiem. Służące jej siły chcą doprowadzić do całkowitego rozbicia jedności Kościoła, tak, by uniwersalność katolicką zastąpić trybalizmem, barbarzyńską, plemienną różnorodnością.

Temu celowi służy promocja nowych rytów liturgicznych – amazońskiego i majańskiego, temu służy walka z tradycyjną Mszą łacińską. Agenci Rewolucji pragną powszechnego chaosu, z którego ma wyłonić się nowy bezbożny system. A jednak Chrystus zgładzi nieprawość jednym „tchnieniem ust swoich”.

—————————————–

Nadużycie II Soboru Watykańskiego

Media katolickie piszą od kilkudziesięciu miesięcy o intensywnych pracach nad stworzeniem dwóch nowych indiańskich rytów liturgicznych, amazońskiego oraz majańskiego. Podstawę ideową opracowywania nowych rytów liturgicznych według Franciszka miałaby dawać konstytucja Sacrosanctum concilium II Soboru Watykańskiego. Ojcowie Soborowi w punktach 37 – 40 zwrócili uwagę na problem inkulturacji, pisząc: „W sprawach, które nie dotyczą wiary lub dobra powszechnego, Kościół nie chce narzucać sztywnych, jednolitych form nawet w liturgii. Przeciwnie, otacza opieką i rozwija duchowe zalety i wartości różnych plemion i narodów. Życzliwie ocenia to wszystko, co w obyczajach narodów nie wiąże się nierozdzielnie z zabobonami i błędami, i jeśli może, zachowuje to w nienaruszonej postaci, a niekiedy nawet przyjmuje do liturgii, jeśli odpowiada to zasadom prawdziwego i autentycznego ducha liturgicznego”.

Jest dość oczywistym nadużyciem wykorzystywać soborową naukę o możliwości przyjęcia do liturgii jakichś elementów tradycji lokalnych do tego, by opracowywać przy biurku zupełnie nowy ryt. Przed Franciszkiem zrobiono to na dużą skalę jedynie raz, tworząc ryt zairski, ostatecznie zaakceptowany przez Stolicę Apostolską w 1988 roku. Ten stan rzeczy Franciszek określił w swojej adhortacji Querida Amazonia jako niezadowalający, pisząc o poczynieniu przez Kościół „niewielkich postępów” w dziedzinie inkulturacji liturgii (QA 82). Do tego stwierdzenia papież dołączył przypis o krótkiej treści: „Na Synodzie pojawiła się propozycja opracowania «rytu amazońskiego»”. Oznaczało to w praktyce papieską zgodę na propozycję, którą w dokumencie finalnym Synodu Amazońskiego z października 2019 roku zawarli Ojcowie Synodalni.

Ryt amazoński, czyli Pachamama i Quetzalcoatl

W efekcie powstała specjalna komisja ds. rytu amazońskiego; w jej skład wchodzi jeden Polak, o. Kasper Kaproń OFM. Jak dotąd nie ma żadnych informacji dotyczących konkretnego kształtu przyszłej liturgii amazońskiej. Wiemy, że mogą wiązać się z nią bardzo różne rozwiązania, na przykład dotyczące celibatu. Nowy prefekt Dykasterii Nauki Wiary abp Victor Manuel Fernandez mówił w 2020 roku, że wyobraża sobie wprowadzenie w Amazonii żonatych kapłanów – tzw. viri probati – właśnie w ramach rytu amazońskiego.

Potencjalnie bardzo kontrowersyjne albo wręcz niebezpieczne mogą być również inne zmiany, związane z konkretnymi obyczajami rdzennych ludów amazońskich. Ich kult ziemi czy duchów przodków trudno oderwać od pogańskich wyobrażeń i politeizmu. Przykład na to, jak łatwo się pogubić, dał niestety sam Watykan w czasie Synodu Amazońskiego.

Chodzi oczywiście o posążek Pachamamy, który przedstawiano jako rzekomą figurę Matki Bożej. Idąc tym samym tropem można byłoby stwierdzić, że pierzasty wąż Quetzalcoatl jest figurą Chrystusa. W mitologii Quetzalcoatla są pewne wątki złożenia ofiary z samego siebie dla dobra ludzkości, co w duchu „pachamamskiej” interpretacji można byłoby odczytać jako alegorię Ofiary Krzyża. Jest to jednak możliwe tylko wówczas, kiedy przyjmie się, iż wszystkie religie światowe opowiadają o tym samym, a Quetzalcoatl, Pachamama, Jezus Chrystus, Matka Boża – to po prostu różne lokalne „imiona” tej samej „niepoznawalnej rzeczywistości”. Jeżeli liturgia amazońska miałaby elementy takiej ideologii mogłaby być po prostu bałwochwalcza.

Nie wiadomo jak długo mogą potrwać prace nad rytem amazońskim. W marcu 2023 roku o długoletniej perspektywie mówił bp Omar de Jesus Mejia Giraldo z Florencji w Kolumbii, który wraz z innymi hierarchami ze swojego kraju spotkał się z papieżem i ważnymi urzędnikami kurialnymi w ramach wizyty ad limina Apostolorum. Według biskupa Franciszek zachęcał kolumbijskich biskupów do kontynuacji prac nad rytem amazońskim we współpracy z innymi biskupami z regionu Amazonii; hierarcha przypomniał jednak, że prace nad rytem zairskim zajęły łącznie 27 lat. Można dlatego powiedzieć, podkreślił, że prace nad rytem amazońskim są dopiero u swoich początków.

Ryt majański. Liturgiczna rola żon diakonów i kult żywiołów świata

Bardziej zaawansowane są prace nad indiańskim rytem w Meksyku, nawiązującym do kultury Majów. Znany jako ryt majski albo majański, został opracowany na gruncie doświadczeń zbieranych od dziesięcioleci w południowo-meksykańskiej diecezji San Cristobal de las Casas. To diecezja słynąca z wyjątkowo licznych diakonów stałych, którzy bywali w przeszłości już szykowani do roli żonatych księży. W liturgii majańskiej, której projekt jest już znany i został przedłożony w Watykanie, diakoni stali odgrywają ogromną rolę, podobnie jak ich żony, traktowane jakby z automatu jako osoby szczególnie uprawnione do różnych aktywnych ról liturgicznych. W liturgii majańskiej zawarto ponadto wiele elementów rdzennej kultury, które trudno interpretować poza ich pogańskim kontekstem: dotyczy to zarówno kultu przodków, jak i przede wszystkim traktowania ziemi jako żywej bogini, podobnie jak personifikowanie wiatru, wody czy innych żywiołów. Czy Stolica Apostolska pozytywnie zaopiniuje przesłany jej projekt rytu majańskiego czy też rzecz będzie jeszcze przepracowywana, nie wiemy.

Ryty indiańskie, czyli destrukcja jedności liturgii Kościoła

Zarówno ryt amazoński, majański jak i inne potencjalne nowe lokalne ryty, doskonale wpisują się w wizję Kościoła synodalnego. Specyficzna regionalna liturgia, sprawowana w języku niezrozumiałym dla osób spoza danego terenu, z niejasnymi dla postronnych obrzędami, z elementami przedchrześcijańskich tradycji – to przecież właściwa liturgia dla Kościoła zatomizowanego, skrajnie różnorodnego, który rezygnuje z jedności na rzecz triumfu tego, co partykularne.

Po II Soborze Watykańskim Kościół zrezygnował z łaciny, która łączyła wcześniej katolików niemal na całym świecie. Owocem Procesu Synodalnego może być dalsze postąpienie na tej samej drodze deprecjacji zasady jednoczącej. Synodalna zasada „jedności w różnorodności”, która premiuje wszelkie partykularyzmy, nawet doktrynalne, stanowi aż nazbyt podatny grunt do pogłębienia liturgicznej dyspersji.

Traditionis custodes – skuteczne narzędzie Rewolucji

Tę partykularyzację liturgiczną wspiera też podejście Franciszka do liturgii trydenckiej. W 2007 roku Benedykt XVI ogłaszając motu proprio Summorum pontificum stwierdził, że istnieją w Kościele dwa wyrazy jednego rytu rzymskiego i wyraził pragnienie, aby nawzajem z siebie czerpały. Ostatecznym efektem tej koegzystencji mogłoby być przywrócenie jedności liturgicznej w postaci Mszału, który oczyszczałby Mszał zreformowany z tego, co rewolucyjne, przywracając mu ciągłość z Tradycją i realizując w ten sposób prawdziwe intencje Ojców Soborowych wyrażone w Sacrosanctum concilium. Franciszek w Traditionis custodes z 2021 roku ogłosił, że ryt rzymski ma tylko jedną formę i jest nią forma nowa; wszyscy powinni ją przyjąć. Choć teoretycznie zdaje się to zmierzać w kierunku uniwersalizmu, w praktyce ma wprost odwrotny skutek. Żeby osiągnąć Franciszkową jedność liturgiczną wspólnoty wyrosłe na gruncie liturgii tradycyjnej musiałby się rozwiązać, a liturgia tradycyjna musiałaby zostać przez wszystkich w Kościele całkowicie odrzucona. To niewłaściwe i niemożliwe, co oznacza, że – wbrew intencjom Benedykta – liturgia Kościoła będzie coraz wyraźniej podzielona.  

Solve et coagula

Taki rozwoju wypadków wynika z samej logiki procesów rewolucyjnych i jej celów. Epoka rewolucyjna, rozpoczęta umownie w 1789 roku, cechuje się powrotem do trybalizmu, albo inaczej: do barbarzyńskiej plemienności. Do całkowitego odrzucenia zasady uniwersalizmu odkrytej przez grecką filozofię, udoskonalonej przez Rzym, doprowadzonej do swojego ideału przez chrześcijaństwo. Każdy ma swoją prawdę, brzmi credo postmodernizmu – i tak miałby wyglądać również współczesny Kościół katolicki. Wszystko, co jest w nim uniwersalistyczne, powinno zostać przezwyciężone i zamienione na partykularne.

Oczywiście nie po to, aby takim pozostać na zawsze. Wyjaśnia to Nietzscheańska koncepcja kolistego biegu historii zaczerpnięta przez niemieckiego filozofa od Heraklita z Efezu; myśl Nietzschego rozwinięta szczególnie przez Martina Heideggera stała się swoistą ramą intelektualną współczesności. Nietzscheańsko-Heideggerystyczna periodyzacja biegu historii zakłada cykliczną stabilizację.

[Dlatego też odkrycia historyczne i uogólnienia cywilizacyjne Feliksa Konecznego są spychane w niepamięć. Mirosław Dakowski]

Traktując koncepcję Nietzschego nieortodoksyjnie, tak jak czyni to myśl postmodernistyczna, można stwierdzić, że atomizacja ma być etapem przejściowym między upadkiem jednej formy cywilizacyjnej a nastaniem kolejnej. Na swój sposób, przedstawiając to jako celowy proces, mówią o tym dwie dobrze znane dewizy masońskie. Solve et coagula, rozwiązuj i zawiązuj; ordo ab chao, porządek z chaosu.

Nie da się zbudować Antykościoła, jeżeli na pożądanym miejscu stać będzie Kościół Chrystusowy. Kościół Antychrysta może zostać zbudowany jedynie na ruinach katolickiego. Dlatego potrzebna jest solucja Kościoła – efekt masońskiego procesu rozwiązywania; dlatego potrzebny jest chaos. Nietzscheańsko-Heideggerystyczny proces forsowania postmodernistycznej „własnej prawdy”, pełnego zanurzenia w tradycjach lokalnych, musi zostać uwieńczony koagulacją, zaprowadzeniem nowego perwersyjnego systemu.

Zeitgeist, czyli rządy złego ducha

Nie wszyscy, którzy przykładają ręce do wzniesienia tej monumentalnej bazyliki Antychrysta są świadomymi zdrajcami. Wielu z nich jest po prostu zagarnianych przez wielkie procesy cywilizacyjne, które toczą się na przestrzeni dziesięcioleci albo i wieków. Wskutek totalnej dominacji duchowej bardzo trudno jest wyrwać się spod wpływu tych procesów: ulegają im nawet wielcy. Zeitgeist, duch czasu, nie jest czczym wymysłem Hegla: jest opisem rzeczywiście istniejącego zjawiska, kolektywnego przekonania o tym, że biegowi rzeczy należy teraz nadawać taki, a nie inny kierunek.

Zeitgeist kilkunastu ostatnich stuleci był uformowany przez Kościół, to znaczy pośrednio przez samego Chrystusa. On był Panem cywilizacji Zachodu, to na niego kierował się cały zbiorowy wysiłek narodów i społeczeństw. Rewolucjoniści zdetronizowali jednak Chrystusa i osadzili na Jego tronie samych siebie. Od dwustu lat człowiek, który mówi Bogu „nie”, ulega coraz szybciej własnej zepsutej naturze. Źródłem zepsucia jest diabeł. W ten sposób heglowski Zeitgeist staje się w praktyce Der böse Geist, złym duchem. To jemu służy współczesność i za nim idą ci, którzy bezrefleksyjnie przyłączają się do kolektywnej woli kreującej kierunku rozwoju cywilizacyjnego.

Naszym celem i zadaniem jest zatrzymać proces destrukcji. Ocalić to, co da się ocalić – i przywrócić właściwy porządek w rzeczy. Nie będzie to ordo ab chao, masoński porządek z chaosu. Będzie to ordo ab Christo, porządek z Chrystusa. Przecież to On mówi o Sobie: Ja jestem Alfa i Omega, Pierwszy i Ostatni, Początek i Koniec. Chrystus jest „ostatecznym uporządkowaniem”. Liturgie amazońska i majańska, synodalna partykularyzacja i dyspersja jedności – to wszystko narzędzia w rękach Rewolucji, w rękach szatańskiego Zeitgeistu, które starają się odsunąć triumf Alfy i Omegi. A jednak Chrystus i tak zgładzi nieporządek „tchnieniem swoich ust i wniwecz obróci objawieniem swego przyjścia”. Bądźmy Jego współpracownikami.

Jak usiłują zamieniać nas w bydło. Mądra analiza prawosławnego księdza. Ks. Andriej Gorbunow

Jak usiłują zamieniać nas w bydło. Mądra analiza prawosławnego ksiądza.
Ksiądz Andriej Gorbunow

Źródło: https://3rm.info/main/26492-kak-nas-prevraschayut-v-zverey.html

W wielu zjawiskach współczesnej rzeczywistości wyraźnie widać talmudyczny stosunek do człowieka jako do zwierzęcia. Talmudyzm i kabalizm są tajną ideologiczną podstawą „nowego porządku świata”.

Z duchowego punktu widzenia NWO to nic innego jak globalny projekt mający na celu wypaczenie samej natury człowieka. U podstaw tej destrukcyjnej działalności leży pragnienie pozbawienia ludzkiej osobowości jej świętego podobieństwa do Boga, przekształcenia człowieka w bestię.



Dziś wierzącym, którzy sprzeciwiają się elektronicznej kodyfikacji osób, często mówi się: „Przepraszam, co ta czysto techniczna i formalna operacja nadania NIP i kodów osobowych ma wspólnego z religią, ze sferą duchową i moralną?” Postawa staje się jasna, gdy ujawnia się duchowe znaczenie „operacji”.

Następnie otwiera się, że kwestia kodów osobistych i „najnowszych technologii komputerowych do identyfikacji osoby” dotyka samej głębi prawosławnej nauki o człowieku, o jego boskim podobieństwie i nadanej przez Boga wolności.

Nadanie osobie dożywotniego i niezastąpionego numeru identyfikacyjnego jest zastąpieniem imienia własnego numerem, imienia słownego bezsłownym, numerycznym „imię”.
Wszystko to mówi o depersonalizacji. “Imię”, napisał wielki rosyjski filozof A.F. Łosew, “sugeruje tę lub inną osobę. Możemy mówić o słowie w odniesieniu do dowolnego przedmiotu; o imieniu tylko w odniesieniu do osoby lub ogólnie przedmiotu osobistego ”.
Imię werbalne nosi byt werbalny, racjonalno-osobowy, a „imię” bez słów pokazuje, że jego nosiciel jest również bez słów. Imię jest nadane duszy, a liczba przypisana ciału.
Imię wskazuje na osobę wewnętrzną, na „ja”, a cyfrowy kod na to, co zewnętrzne, na „moje”. Oznacza to, że ci, którzy wprowadzają ten system cyfrowej depersonalizacji, chcą, aby wszyscy ludzie zapomnieli o swojej wysokiej godności ludzkiej, o swojej wewnętrznej osobie i byli wszyscy zewnętrzni, cielesni, duchowo martwi.
Chcą, aby osoba została zredukowana do ciała, ograniczona tylko tym, co zewnętrzne, widzialne, i aby ukazywała się przed innymi nie jako osoba, ale jako bezduszny przedmiot. Wszakże jeśli osobę uważa się za nosiciela osobistego, własnego imienia i zwraca się do niego tym imieniem, to świadczy to o rozpoznaniu w niej odrębnej i niepowtarzalnej osobowości, a jeśli osobę uważa się za nosiciela numer, który go identyfikuje i jest adresowany przez numer, to osoba w nim jest odrzucana.
Dlatego w 13. rozdziale Apokalipsy imię liczbowe nazywa się „zwierzę” (patrz tekst słowiański).Zwierzę oznacza depersonalizację, pozbawienie człowieka danej mu przez Boga wolności i boskiej godności jego nieśmiertelnej osobowości, przekształcenie go w w bestialskie stworzenie, w bestię.
Utrata imienia wiąże się metafizycznie z utratą osobowości, czyli z duchowym bestialstwem człowieka. Byłoby więc wielkim duchowym błędem rozważanie takiego zjawiska jako nadawania ludziom numerycznych imion samo w sobie, a nie w najszerszym kontekście współczesnej ery „zwierzęcej”. Stąd pytanie jest niezwykle fundamentalne:

KTO OPRACOWAŁ TEN SYSTEM ANIMALIZACJI?

Nie ulega wątpliwości, że sam pomysł zastąpienia nadanych przez Boga imion osobowych ludzi bezosobowymi, martwymi liczbami należy do wroga rodzaju ludzkiego, diabła, którego Apokalipsa nazywa „wielkim smokiem” (bestią). Wizerunki zwierząt (smok, wąż, koza, wilk, pies itp.) lub pojedyncze oznaki natury zwierzęcej (rogi, kopyta, ogon, wełna, kły, pazury itp.).
Wiele pogańskich bóstw miało wygląd zwierząt i wiemy, że pogańskie bożki to demony.
Ludzie opętani przez duchy nieczyste często zachowują się jak zwierzęta; mogą szczekać, wyć, warczeć, miauczeć itp. Zjawisko to po pierwsze wskazuje na obecność w nich duchowych „bestii” – demonów, a po drugie mówi o pragnieniu upadłych duchów, by zamienić człowieka w bestię.
Pragnienie szatana odczłowieczenia człowieka najdobitniej przejawia się w świadomych sługach zła. W książce „Czerwona Wielkanoc”, która opowiada o trzech Nowych Męczennikach Optiny, zabitych przez satanistę w Wielkanoc 1993 roku, czytamy: „Pierwszy do poległego ks. Wasilija podbiegła dwunastoletnia Natasha Popova.
Wzrok dziewczyny był dobry nie zamącony, ale zobaczyła coś niesamowitego – och… Wasilij upadł, a straszna czarna bestia podbiegła do niego i wbiegając po znajdującej się w pobliżu drabinie ze stosu drewna, przeskoczyła przez mur, chowając się przed klasztorem. Uciekając, zabójca zrzucił płaszcz z pielgrzyma, a nieco później i brodę – maskarada nie była już potrzebna. 

„Ojcze”, zapytała później dziewczyna starszego, „dlaczego zamiast człowieka zobaczyłam bestię?”
Szatan jest pierwszym, który porzuca życie swojej osobowości i stara się zdepersonalizować wszystkich innych. Po odejściu od Boga Lucyfer zmienił się ze świetlistego anioła w bezosobowy i zimny umysł, w duchową bestię, obcą miłości i współczuciu. Tak samo zrobili wszyscy aniołowie, którzy poszli za nim, którzy stali się ponurymi demonami.
W absurdzie swojej walki z Bogiem wybrali śmierć wieczną i z zazdrości życzą takiego samego losu wszystkim innym stworzonym przez Boga osobowościom. Nie tylko nienawidzą Boga, ludzi i jasnych aniołów, ale także siebie nawzajem (bo pyszni nie mogą kochać), a łączy ich tylko gniew i strach przed nieuchronną zemstą. Patrzą na ludzi z dystansem, zwierzęco, jak na przedmioty nieożywione, podczas gdy Bóg widzi w każdym człowieku osobowość, odbicie samego siebie w swoim stworzeniu.


Teraz musimy odpowiedzieć na następujące pytanie:

 W JAKI SPOSÓB W HISTORII LUDZKOŚCI REALIZOWAŁA SIĘ IDEA ODHUMANIZACJI CZŁOWIEKA?

Efekt depersonalizacji jest charakterystyczny zarówno dla fałszywych religii, jak i dla wszystkich niechrześcijańskich ideologii i nauk w ogóle – filozoficznych, politycznych, społecznych, psychologicznych.
Według św. Justyna (Popowicza) wszystkie nauki można podzielić na dwa rodzaje: nauki Chrystusa i nauki Antychrysta, czyli nauki antychrześcijańskie. Innymi słowy, wszystkie nauki dzielą się na te, które tworzą w człowieku boską osobowość i te, które ją niszczą.

Wiele depersonalizujących nauk i systemów światopoglądowych zostało albo wymyślonych przez syjono-masonizm, albo przez niego przyjętych. Należą do nich na przykład darwinizm (według którego człowiek wywodzi się od małpy i nie ma innego celu niż przeżycie), maltuzjanizm (głoszący stosunek do ludzi jako do populacji żywego inwentarza, którego liczbę należy regulować, nie dopuszczając do istnienia „nadmiaru ludności”) i marksizm.

Bezbożny światopogląd marksizmu, wymyślony przez żydowskich masonów, narzucił ludziom ideę wyjątkowej materialności natury ludzkiej, utożsamiając człowieka z jego ciałem i utożsamiając go ze zwierzętami. Człowiek, obraz Boga, został sprowadzony przez satanistów Marksa i Darwina do pozycji niewolnika żołądka i potomka zwierzęcia. (Później Freud kontynuował to dzieło dwóch szatańskich olbrzymów, sprowadzając człowieka głównie do pożądania seksualnego i instynktu agresji).

„Zarządzając wszystkimi ruchami socjalistycznymi razem z Żydami”, napisał A.S. Szmakow w 1906 roku w książce „Wolność i Żydzi”, „masoni używają tej strasznej broni jako środka nigdy wcześniej niespotykanej tyranii, jako sposobu na wprowadzenie nowoczesnego społeczeństwa w bestialski stan”.

Mizantrop Lew (Lejba) Trocki (Bronstein), druga osoba w rządzie bolszewickim, bez ogródek oświadczył: „… Przelejemy takie strumienie krwi, że wszystkie ludzkie straty wojen kapitalistycznych zadrżą i zbledną. Największy ( żydowscy – Aut.) bankierzy z powodu oceanu będą z nami ściśle współpracować.
Jeśli wygramy rewolucję, zmiażdżymy Rosję, to na jej gruzach wzmocnimy potęgę syjonizmu i staniemy się taką siłą, przed którą uklęknie cały świat… Poprzez terror, krwawe łaźnie doprowadzimy rosyjską inteligencję do całkowitego oszołomienia, do idiotyzmu, do stanu bestialstwa. 

Tworząc tak zwane armie robotnicze, Trocki pisał: “Pracowitość wcale nie jest cechą wrodzoną: jest stworzona przez presję ekonomiczną i edukację społeczną. Można powiedzieć, że człowiek jest raczej leniwym zwierzęciem”.
Bolszewicy proklamowali podział ludu na „lud” i „nieludzi” – „wywłaszczycieli”, „bogaczy”, „wrogów rewolucji”, „wrogów ludu pracującego”. Niszczenie „nie-ludzi” nie było wg nich grzechem, nie powinno się do nich stosować żadnych norm moralnych. W 1918 r. patriarcha Moskwy i całej Rusi św. zawierał następujące słowa: „Tak, przeżywamy straszny czas twojego panowania i długo nie zostanie on wymazany z duszy ludu, zaćmiwszy w nim obraz Boga i odciskając w nim obraz bestii.
Zniszczeni od wewnątrz i duchowo martwi teomachiści [walczący przeciw Bogu] i synowie diabła sieją wokół siebie śmierć i zniszczenie. Idąc za swoim „ojcem”, oni, którzy sami stali się nie-ludźmi, uważają wszystkich ludzi za stado ludzkiego bydła. I tutaj odpowiednie będzie następujące pytanie:

JAKA DOKTRYNA OPARTA JEST NA TYM POGLĄDZIE NA CZŁOWIEKA?

 Jest rzeczą oczywistą, że taki stosunek do ludzi ma swoje bezpośrednie źródło w nieludzkiej (dokładniej antyludzkiej) ideologii talmudyzmu. Talmud nie uważa nas za ludzi. Jesteśmy dla niego czymś w rodzaju „śmieci biologicznych”.

Według Talmudu „tylko Żydzi są ludźmi, inne narody mają cechy zwierząt, pochodzą od zwierząt”, „nie-Żydzi są zwierzętami”, „dusze nie-Żydów pochodzą od ducha nieczystego”. -Żydzi w ogólności to „goje”, którzy nie mają małżeństwa, własności, duszy, jak zwierzęta. „Goje” w Talmudzie są czasami nazywani psami, czasami osłami, czasami świniami.

Talmud to agresywne prawo maniaków-morderców. Według Talmudu prawa, przykazania i przepisy Starego Testamentu nie odnoszą się do „Gojów”, a zwłaszcza do „Akumów” (chrześcijan). Talmud szczegółowo określa zasady i zasady, zgodnie z którymi „gojów” należy wypierać wszelkimi możliwymi sposobami, rabować, zniewalać, zabijać cieleśnie i duchowo.
Sekretną istotą ideologii talmudycznej jest nienawiść do stworzonej przez Boga natury ludzkiej. Z tej nienawiści wynikają tajne programy tysiącletniej wojny żydostwa z ludzkością, mające na celu przejęcie przez żydów wszelkiej władzy nad światem.
Ta tajemnica została w pełni ujawniona na początku lat dziewięćdziesiątych XIX wieku, kiedy S. A. Nilus opublikował „Protokoły sześciu… x mądrości…”. Musimy podkopać wiarę, wyrwać z umysłu samą zasadę Boskości i Ducha gojów i zastąpić wszystko kalkulacją i potrzebami materialnymi” – zadeklarowali swoje zadanie „mędrcy z Syjonu” (protokół nr 11).
„Czysto zwierzęcy umysł gojów nie jest zdolny do analizy i obserwacji, a więc do przewidywania; w tej różnicy w zdolności myślenia między gojami a naszym widać wyraźnie pieczęć wybrania i człowieczeństwa, w przeciwieństwie do instynktowny, zwierzęcy umysł gojów” (protokół nr 15).
A teraz antychrześcijański „nowy porządek świata” oferuje ludzkości prawdziwie bestialską egzystencję. Amerykański ekonomista, wybitna postać publiczna i polityczna Lyndon LaRouche, który poświęcił wiele lat swojego życia na walkę z globalną oligarchią finansową, mówi: „ Aby zmienić mentalność, zwolennicy rządu światowego zapoczątkowali masową antychrześcijańską ideologię „New Age”. Zaprzecza ona, że ​​człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga, a zamiast tego wprowadza do masowej świadomości ideę człowiek jako zdeprawowane zwierzę.

Dlatego tak zwana „kultura” rocka, seksu i narkotyków (kultura rock-sex-drag) została wprowadzona do mas. Dlatego budowniczowie nowej utopii, zainspirowani przykładem Cesarstwa Rzymskiego, zaczęli wspierać i promować homoseksualizm i inne perwersje seksualne. Są przyzwyczajeni do traktowania ludzi jak bezmózgiego bydła, które posłusznie błąka się tam, gdzie jest pędzone. Dlatego rządząca światowa oligarchia z jednej strony nie jest zainteresowana wzrostem liczby ludności, a z drugiej strony wymyśla różne sposoby ogłupiania ludzi. Dlatego wszędzie wprowadza się niską kulturę masową”.

Rozpowszechnione wciskanie prymitywnej „kultury masowej”, ideologii konsumpcjonizmu, reklamy, muzyki rockowej i popowej, niszczenia rodziny, kultu zwierzęcych przyjemności, propagandy nierządu, aborcji, antykoncepcji, sodomii i innych perwersji, bezpośrednich i ukrytych propagandy narkotyków i satanizmu, powszechnych szczepień, produktów modyfikowanych genetycznie, biododatków, zakładania wirtualnej rzeczywistości, depersonalizacji numeracji ludzi i wprowadzania „najnowszych biotechnologii”, organizacji wojen i „zarządzania” lokalnymi konfliktami zbrojnymi, kryzysami, wprowadzaniem mitu „międzynarodowego terroryzmu” do masowej świadomości, koncentracji władzy światowej w rękach „jednorodnej etnicznie” elity – to wszystko nie są przypadkowe, odmienne epizody, ale celowa, konsekwentna polityka przekształcenia ludzkości w kontrolowane stado ,doprowadzając go do stanu ostatecznego duchowego bestialstwa.


JAKA JEST IDEOLOGICZNA PODSTAWA „NOWEGO PORZĄDKU ŚWIATA”?

We wszystkich tych i wielu innych zjawiskach współczesnej rzeczywistości oraz w samej ideologii „nowego porządku świata” wyraźnie widać właśnie talmudyczny stosunek do człowieka jako zwierzęcia. Talmudyzm i kabalizm stanowią tajemną ideologiczną podstawę „Nowy porządek świata” Antychrysta.
„Nowy porządek świata”, z duchowego punktu widzenia, jest wojną z naturą ludzką. Podstawą tego destrukcyjnego działania jest zasada „ZMIANY”, czyli przemiany człowieka w bestię.
Celowo, systematycznie i nieodwracalnie niszczone (a wiemy, że pierwszym i głównym niszczycielem jest diabeł) niszczone jest wszystko – od genotypu człowieka i jego otoczenia po mentalność i świadomość ludzi, tradycyjne, naturalne i nawykowe stereotypy zachowań.

Celem „Bojowników anty-bożych” jest wymazanie w człowieku obrazu Boga, znęcanie się nad nim, zdepersonalizowanie człowieka. Główny cios „tajemnicy bezprawia” był zawsze wymierzony w osobę, w indywidualność.



„Posadziliśmy ich („Gojów” – Aut.) na koniu marzenia o wchłonięciu ludzkiej indywidualności w symboliczną jednostkę kolektywizmu – jest powiedziane w „Protokołach Mądrości Syjonu”. – Oni jeszcze nie zrozumieli i nie zrozumieją idei, że ten koń jest wyraźnym naruszeniem najważniejszego prawa natury, które od samego stworzenia świata stworzyło jednostkę, w przeciwieństwie do innych, właśnie w celu indywidualności ”(protokół nr 15).

„Nowy porządek świata” organizowany obecnie przez Światowy Syjon i masonerię jest praktyczną realizacją tajnych aspiracji religii judaizmu talmudycznego.

Współczesny judaizm nie jest tylko jedną z religii jednego z ludów ziemi. Celem judaizmu talmudycznego jest dominacja nad światem, a wszystkie jego działania mają na celu umocnienie tej dominacji. I tutaj musimy zrozumieć, że osiągnięcie dominacji nad światem przez judaizm talmudyczny jest nieuchronnie związane z doprowadzeniem ludów do stanu bestialstwa, ze zniszczeniem natury ludzkiej w ludziach.

Syjoniści i masoni potrzebują światowej władzy politycznej, a ich pan, szatan, potrzebuje ostatecznego zbrutalizowania ludzkości. Tutaj możemy mówić o istnieniu pewnego rodzaju „obustronnie korzystnego” porozumienia: „Ja pomagam ci osiągnąć światową potęgę, a ty realizujesz moje plany odczłowieczenia człowieka”. Doprowadzenie ludzi do bestialskiego stanu umożliwia dominację nad światem ograniczonej grupy ludzi.

Książka „Duchowe rozmowy i instrukcje Starszego Antoniego” (część 1) mówi wprost, że aby ostatecznie przygotować się na przyjście Antychrysta, słudzy ciemności potrzebują nie tylko koncentracji światowej władzy, ale także „niezbędnej” brutalizacji ludzkości.


Mnich Nil mówił o zniszczeniu natury ludzkiej jako celu Antychrysta i jego sług:

“Po zamordowaniu Enocha i Eliasza Antychryst uwolni swoje najgorsze dzieci. Te dzieci, czyli duchy zła, to: cudzołóstwo, nierząd, sodomia, morderstwo, kradzież, kradzież, nieprawość, kłamstwa, dręczenie, sprzedawanie i kupowanie ludzi, kuszenie chłopców i dziewczęta, aby włóczyli się z nimi jak psy po ulicach, a antychryst rozkaże złym duchom, posłusznym mu, aby doprowadzić ludzi do punktu, w którym ludzie będą czynić dziesięć razy więcej zła niż wcześniej.

Jego najbardziej nikczemne dzieci wypełniają ten zgubny rozkaz i spieszą się ku zniszczeniu natury ludzkiej rozmaitymi nieprawościami. Od zwiększonego napięcia i ekstremalnej energii jego najgroścniejszych dzieci, natura ludzka w ludziach zginie zmysłowo i psychicznie … Antychryst zobaczy, że natura ludzka stała się bardziej przebiegła i próżna niż jego najgorsze dzieci, będzie się bardzo radował, że zło w ludzkość się rozmnożyła, naturalne cechy ludzkie zostały utracone, a ludzie stali się bardziej przebiegli niż demony”.

***


Zatrzymajmy się teraz bardziej szczegółowo tylko na niektórych zjawiskach współczesnego życia i spróbujmy pokazać ich ogólną orientację talmudyczno-kabalistyczną na zniszczenie ludzkiej osobowości i doprowadzenie ludzi do stanu bestialstwa.

Konsumpcjonizm


„Religia rzeczy” służy dziś temu, by zamieniać ludzi w nieme zwierzęta. Dzieje się tak, aby człowiek rozpłynął się w rzeczach całą duszą, a wolność wyboru między dobrem a złem nie mogła mu przyjść do głowy. Rzeczy się wypierają dusza człowieka. Rzeczy stają się inne, a ludzie tacy sami. Potężny przemysł reklamowy zmusza współczesnego człowieka do nabywania coraz to nowych przedmiotów, podporządkowując całe swoje życie pragnieniu zdobywania.

Wszystko, co składa się na życie intelektualne i duchowe człowieka, staje się przedmiotem konsumpcji, towarem, a sam człowiek stał się towarem. Jakże nie przypomnieć sobie proroctwa Apokalipsy, że w nowym Babilonie (tj. we współczesnym społeczeństwie zachodnim) „zarówno ludzkie ciała, jak i dusze” staną się towarem” (Obj. 18,13).

Na przykład nie jest tajemnicą, że współcześni handlarze niewolników z Rosji aktywnie eksportują „żywe towary” (termin ten stał się już zwyczajem) za granicę: rosyjskie dziewczyny są zabierane w celu uzupełnienia burdeli, dzieci są sprzedawane do Ameryki i innych krajów pod pozorem adopcji przez cudzoziemców jako źródła organów, gdy pracownicy medyczni świadomie nie podejmują działań w celu ewentualnego przedłużenia życia ciężko chorych pacjentów (np. potrąconych przez samochód) w celu pobrania ich narządów do przeszczepu oraz gdy narządy ludzi, którzy jeszcze żyją – do przeszczepu dla zamożnych klientów.

Narkotyki i „środowisko narkotykowe”


To kolejny front wojny z jednostką. Coraz więcej ludzi szuka zapomnienia i rozpadu swojej osobowości w upiornym świecie narkotyków. Były członek brytyjskich służb wywiadowczych, dr John Coleman, w swojej książce dokumentalnej „Komitet 300”, poświęconej ujawnieniu tajemnic Rządu Światowego, pokazuje, że narkotyki w rękach „światowej elity” są najpotężniejsze narzędzie do ogłupiania człowieka i kontrolowania mas.

Zwłaszcza przy zastosowaniu metody „szoków przyszłości”, która przewiduje serię zdarzeń (a świat jest ich teraz pełen), które następują po sobie tak szybko, że ludzki mózg nie jest w stanie przeanalizować informacji, ponieważ świadomość ma granice zrozumienie. Po ciągłych wstrząsach populacja docelowa wchodzi w stan, w którym jej członkowie nie są już skłonni do dokonywania sensownych wyborów w szybko zmieniających się okolicznościach.
Ogarnia ich apatia, którą często poprzedza bezsensowna przemoc. Taka grupa staje się łatwa do zarządzania. Dochodzi do załamania psychiki i tutaj uciekają się do używania narkotyków jako sposobu na uniknięcie wyboru. Co więcej, „szoki przyszłości” są częścią programu, który nosi nazwę „Zmiana wizerunku człowieka” (raport o tym tytule został przygotowany dla administracji Reagana w 1981 r.).
John Coleman mówi o stworzeniu „środowiska narkotycznego” dla człowieka. „Środowisko naszego stylu życia jest zatrute – pisze – zatrute jest nasze myślenie. Nasza zdolność do kontrolowania własnego losu jest zatruta. Stoimy w obliczu zmian, które zatruły nasze myślenie do tego stopnia, że ​​w ogóle nie wiemy, co robić… Oprócz całkowitej komputeryzacji jesteśmy poddawani niemal całkowitemu „praniu mózgu” – jesteśmy całkowicie pozbawieni możliwości oparcia się narzuconym zmianom.
Wszystko to oznacza utworzenie jeszcze jednego „środowiska”, kontroli nad tożsamością, znanej również jako kontrola nad danymi osobowymi, bez którego rządy nie mogą rozgrywać swoich gier. Jak stwierdza John Coleman: „Wszystko to jest wynikiem przemyślanej strategii opracowanej przez” nowe nauki” i „inżynieria społeczna”, która celuje w najbardziej wrażliwe miejsce – nasze wyobrażenie o sobie, o tym, jak siebie postrzegamy. Takie przetwarzanie świadomości prowadzi do tego, że stajemy się jak stado owiec prowadzonych na rzeź… Jesteśmy manipulowani przez złośliwych ludzi, a my o tym nie wiemy.

Telewizja i inne media


Współczesna telewizja i inne media są prawdopodobnie najpotężniejszymi środkami wprowadzania ideologii antychrysta „nowego porządku świata” do umysłów ludzi. Nowoczesne środowisko informacyjne, zbudowane na anty-duchowych zasadach, staje się coraz potężniejszym czynnik brutalizacji ludzi w ostatnich latach.

Telewizja niszczy duszę. Zdolność danej osoby do duchowej i osobistej komunikacji jest znacznie ograniczona lub nawet całkowicie utracona. Telewizja oddala od siebie ludzi mieszkających w tym samym domu, rodzinie, zastępując bezpośrednią, osobistą komunikację iluzorycznymi i rozmarzonymi duchami ekranu.

Utrata uczucia do żywego człowieka prowadzi do utraty miłości do niego i współczucia. Osoba przestaje być uważana za osobę bezcenną, staje się przedmiotem, narzędziem. Telewizja uczy, by nie dostrzegać osobowości nie tylko w innych, ale także w sobie. „Ludzie widzą cały świat, tylko nie siebie” – powiedział Starszy Paisios w rozmowie o niebezpieczeństwach telewizji. „To nie Bóg niszczy ludzi, nie, teraz ludzie niszczą siebie swoimi umysłami”.

Poprzez telewizję dochodzi do bezprecedensowej manipulacji ludzką świadomością w kierunku bestialstwa i demonizmu. W natłoku szybko płynących informacji współczesny człowiek zatraca się, jego duchowy fundament ulega erozji, co oznacza obniżenie poziomu osobowości. Wpływ telewizji na podświadomość i manipulację psychiką jest straszny, ponieważ może pozbawić człowieka głównej podstawy osobistej egzystencji – prawdziwej wolności wyboru. Nie tylko na ekranie telewizora, ale także w radiu, na łamach większości gazet i czasopism dominuje duch nihilizmu, bezcelowości, permisywizmu i błazeństwa, niszczący boską osobowość człowieka.

„Telewizja”, zauważa doktor nauk medycznych, hieromnich Anatolij (Berestow), „oferuje wszystkim ludziom to samo bezduszne jedzenie, przez co tracą swoją indywidualność, stają się duchowo podobni do siebie”. Używając programów telewizyjnych niszczy się zdolność do indywidualnego myślenia, sensownego postrzegania bieżących wydarzeń, wreszcie do kształtowania własnego światopoglądu.

„Za pomocą telewizji”, mówi Starszy Paisios Svyatogorec, „niektórzy („mędrcy Syjonu”, dążący do światowej władzy – Aut.) chcą oszukać świat. To znaczy, zgodnie z ich planami, reszta powinna wierzyć w to, co usłyszała w telewizji i postępować zgodnie z tym. To samo mówi prof. M. Chukas, znany specjalista od przetwarzania opinii publicznej: „Celem telewizji jest stworzenie człowieka, który jest całkowicie pozbawiony zdolności rozumienia stanu rzeczy, krytycznego myślenia , osoba sprowadzona do najniższego stanu emocjonalnego, kiedy może działać tylko pod wpływem zewnętrznych, a więc sztucznych, pobudzaczy i sił kierujących” [1] .

Organizatorzy „nowego porządku świata” postawili sobie za zadanie „nie dopuścić do otrzymywania przez narody rzetelnych informacji, lecz gorączkowo posuwać się naprzód w swoim duchowym upadku i osiągać stan bestialstwa, aż do całkowitego odurzenia i degradacji, zwłaszcza ludzi młodych. W tym celu oprócz narkotyków wykorzystuje się teatr, kino, wulgarną prasę, telewizję i wideo, które służą korumpowaniu, głupocie, zdziczeniu i propagowaniu sposobu życia bez zasad i ograniczeń moralnych” (z książki „W przeddzień wielkiego prześladowania Kościoła Chrystusowego”, Ateny, 1993).

Telewizja „wyzwala” ludzi od wszystkiego, co ludzkie, np. od solidarności i współczucia. Programy telewizyjne typu „Słabe ogniwo” mają na celu stworzenie „nowego człowieka”.
Albo – nie do końca jest to osoba… Kolejnym przykładem szkalowania ludzi jest program „Za szybą” i inne podobne „show”, zarówno w naszym kraju, jak i za granicą, kiedy miliony ludzi „przyklejają się” do ekranu, dyskutują i delektuj się tym, jak „bohaterowie ze szkła” zaspokajają swoje zwierzęce potrzeby.

Pseudosztuka


Wielu zachodnich i rosyjskich historyków sztuki mówi dziś, że sztuka współczesna jest jak ilustracja „Nic”. Innymi słowy, stała się kultem czczenia bożków „Pustki” i „Chaosu”. W muzyce „Nic” jawi się jako szalona, ​​nieświadoma przemiana dźwięków. W malarstwie abstrakcjonizm ze swoimi gałęziami działa w tym kierunku. To nie przypadek, że z abstrakcyjnych płócien znika twarz człowieka i, co bardzo ważne, jego oczy – człowiek jest przedstawiany jako rodzaj przedmiotu bez twarzy.
Hieromonk Seraphim (Róża) pisał, że we współczesnej sztuce awangardowej „w ogóle nie ma osoby, ta sztuka jest pod-ludzka, demoniczna… W tej sztuce człowiek nie jest już nawet karykaturą samego siebie, nie jest już przedstawiany w drgawkami śmierci duchowej, atakowani przez nikczemny nihilizm naszego stulecia, którego celem jest nie tylko ciało i dusza, ale sama idea i natura człowieka.
Nie, to wszystko już minęło, kryzys się skończył, teraz człowiek nie żyje. Nowa sztuka celebruje narodziny nowego gatunku, istoty z głębin, podczłowieka” (z książki „Człowiek kontra Bóg”).
Coś podobnego stało się w literaturze, gdzie panuje brak pomysłów i bezsensowność. Dzieła sztuki przestały być integralne, przestały być apelem, przesłaniem. Stały się pokazem nieciągłości i nieciągłości, zamieniając się w chaotyczne stosy kolorowych plam, linii, dźwięków, słów itp.

Muzyka rockowa i pop


Jest to nie mniej potężne narzędzie depersonalizacji niż narkotyki. Dokładniej mówiąc, współczesna muzyka „młodzieżowa” jest rodzajem narkotyku. Wprowadza w stan euforii. Muzyczna nirwana staje się stałą potrzebą, „uspokaja” tych, którzy są do niej przyzwyczajeni. W rzeczywistości oczywiście nie uspokaja, ale paraliżuje osobowość.

Tylko proces niszczenia osobowości jest nieco wolniejszy, mniej widoczny. Jeśli jednak spojrzysz w oczy osobie, która przez długi czas słuchała muzyki współczesnej lub często chodziła na dyskoteki, raczej nie znajdziemy znaczącego spojrzenia. Na dyskotece, w stadnej fizjologicznej jedności, poddając się woli rytmu i własnym instynktom, ludzie „wyzwalają się” od człowieczeństwa. Atmosfera moralnego relatywizmu i permisywizmu łączy się z antychrześcijańską, bestialską, demoniczną treścią piosenki. Bardzo łączy muzykę rockową z satanizmem.
Histeria, ryk, kryminalna kołysząca się biomasa – wszystko przywodzi na myśl atmosferę spotkań satanistów. W takich warunkach odbywają się szatańskie ofiary, kpiny, szyderstwa z człowieka i sanktuaria.
“Osobowość nastolatka”, zauważają psychologowie I. Miedwiediew i T. Sziszowa, “uczestnicząc w takich akcjach, czy to w telewizji, na stadionie, na koncercie rockowym czy na dyskotece, zaczyna być zniekształcona. Prawie wszyscy rodzice zwracają uwagę na fakt, że dziecko staje się nadmiernie drażliwe, agresywne, nie toleruje uwag, zaczyna od pół obrotu.
Pojawia się w nim jakieś niezrozumiałe pragnienie zniszczenia, znika współczucie, milczy sumienie, serce wydaje się głuche, nie można go wyciągnąć. Ale taka miażdżąca agresja połączona z otępieniem umysłowym jest jedną z głównych cech schizofrenii heboidalnej, czyli nuklearnej (wpływającej na sam rdzeń osobowości)!
John Coleman w The Committee of 300 w przekonujący sposób pokazuje, że kult muzyki rockowej i popowej, podobnie jak narkotyki, nigdy nie zakorzeniłby się w społeczeństwie, gdyby nie starannie opracowany plan wprowadzenia w życie ludzi tego niezwykle destrukcyjnego pierwiastka, który zmienia ludzkie życie. umysł. .

Filozofia


Nie tylko sztuka współczesna, ale prawie cała współczesna filozofia każe czcić „Nic”. Nihilistyczna w swej istocie (dobrze pokazał to Hieromonk Serafim (Rose) w swojej książce „Człowiek przeciwko Bogu”), sprowadza rzeczywistość i naturę ludzką do możliwie najprostszych pojęć.

Ojciec Serafim przytoczył bardzo precyzyjne słowa zachodniego myśliciela Erica Kahlera: „Nieodparte pragnienie zniszczenia i dewaluacji osobowości ludzkiej, wyraźnie obecne w najróżniejszych dziedzinach współczesnego życia: ekonomii, technologii, polityce, nauce, edukacji, psychologii , sztuka, wydaje się tak wszechogarniająca, że ​​zmuszeni byliśmy rozpoznać w nim prawdziwą mutację, modyfikację całej natury ludzkiej.

„Ale z tych, którzy to wszystko rozumieją – pisze Ojciec Serafin – bardzo niewielu zdaje sobie sprawę z głębokiego sensu i podtekstu tego procesu, ponieważ należy on do dziedziny teologii i leży poza zwykłą analizą empiryczną, a także nie znają lekarstwa za to, więc jak to lekarstwo powinno być duchowego porządku”.

Edukacja


Jako kolejny przykład wielu zjawisk współczesnego życia, nabywających logiki w kontekście talmudycznego skupienia się na niszczeniu osobowości ludzkiej, można przytoczyć wprowadzenie w rosyjskich szkołach systemu sprawdzania wiedzy – tzw. Egzamin” (USE).

Jak zauważono w „Oświadczeniu Rady Naukowej Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego” z dnia 13 października 2003 r., USE „prowadzi do dominacji zasad standaryzacji i reorientacji szkoły średniej z zadań rozwijania edukacji do zapamiętywania na pamięć zadania testowe w celu zaliczenia USE” i „nie może ujawnić talentu osoby, który jest zawsze wypadkową indywidualnych zdolności jednostki”. zniesienie.
Studenci otrzymują między innymi numer identyfikacyjny, a same formularze testowe mają kod kreskowy. Istnieją powody, by podejrzewać twórców testów o stosowanie metod programowania neurolingwistycznego w celu zmiany świadomości w kierunku niezbędnym dla globalistów. Wszystko to po raz kolejny potwierdza, że ​​globaliści potrzebują posłusznego ponumerowanego stada, a nie myślących, wykształconych jednostek.

Identyfikacja cyfrowa


Budowniczowie antychrysta „nowego porządku świata” (królestwa bestii) „realizują” szatańską ideę cyfrowej depersonalizacji i przemiany człowieka w sterowanego biorobota. Według kabalistów liczba i imię są najważniejszymi narzędziami wpływania na świat materialny i duchowy.

Według Kabały nazwa określa samą istotę przedmiotu. To prowadzi nas bezpośrednio do obecnej tożsamości cyfrowej, która łączy te dwa narzędzia. Jeśli człowiekowi przypisano numer bezosobowy, to zgodnie z logiką kabalistów nie jest on w rzeczywistości osobą, ale przedmiotem lub zwierzęciem. To za pomocą nazw cyfrowych syjoniści i masoni będą kontrolować ludzkość.

•  Wojny i „międzynarodowy terroryzm”

Jeśli chodzi o organizację wojen i konfliktów zbrojnych, wyraźnie widać tu także talmudyczny podział ludzkości na istoty ludzkie i na ludzkie bydło, które można zbombardować „dla osiągnięcia pokoju i umocnienia demokracji”.
Amerykańska agresja na Jugosławię i Irak jest najwyraźniejszym przykładem takiego „cywilizowanego” zabójstwa.
Dziś nietrudno jest zrozumieć (a wielu, którzy nawet nie znają dobrze nauki Kościoła o okolicznościach nadejścia Antychrysta, zdaje sobie z tego sprawę), że wszystko jest pretekstem do „realizacji” planów architektów „nowego porządku świata”, w tym m.in. do wprowadzenia systemu totalnej kontroli elektronicznej.

“Zamachy terrorystyczne” z reguły organizowane są nie przez tych, o których mówi się w komunikatach prasowych, ale przez służby specjalne – na polecenie ośrodka syjonomasońskiego. I to też jest przejawem talmudycznej nienawiści do ludzi, których życie z punktu widzenia widok sług Antychrysta, nie mają znaczenia.
Eksperci twierdzą, że ataki terrorystyczne są klasyfikowane nie według tego, kim jest terrorysta, ale według konsekwencji politycznych, jakie te ataki terrorystyczne powodują.

W przeciwnym razie, jak takie wydarzenia wykorzystują politycy, którzy wykorzystują emocjonalne wstrząsy ludzi. Na stworzenie i rozdmuchanie tego „horroru” w prasie wydawane są ogromne sumy. Widmo „globalnego zagrożenia terroryzmem” wymaga ciągłego podsycania, wzmacniania, dlatego każdego dnia pojawiają się doniesienia o nowych „zamachach terrorystycznych”.

Szczepionka


Nadszedł czas, aby mówić o szczepieniach jako o tak strasznej broni, którą słudzy zła celowo celują w zniszczenie systemów odpornościowych i genetycznych ludzkiego organizmu. Dzięki Bogu, że ostatnio zaczęły pojawiać się publikacje ujawniające prawdziwą istotę tego zjawiska [2] .

Dla sług nadchodzącego Antychrysta szczepienia są środkiem walki o wyludnienie, czyli najpotężniejszym narzędziem masowego (na skalę planetarną) zabijania ludzi. Co charakterystyczne, samo słowo „szczepienie” dosłownie tłumaczy się jako „oskotynacja” (skot [ros.], od łacińskiego vassa – krowa). Nie jest już tajemnicą, że przy tworzeniu szczepionek wykorzystuje się nie tylko różne tkanki zwierzęce, ale także tkanki abortowanych płodów ludzkich.

Globalizacja


Ideologia „nowego porządku świata” ma na celu ujednolicenie świadomości oraz wyeliminowanie wyjątkowości i szczególnej ścieżki rozwoju narodów. Globalizm dąży do zniszczenia kultur narodowych, depersonalizacji narodów, wymazania cech narodowych z ich twarzy. Globalizacja zaciera granice państw i łamie struktury gospodarcze.

Oczywiście takie zjednoczenie wszystkich narodów jest w rzeczywistości dla masonów środkiem do osiągnięcia ich głównego celu – dominacji nad światem. Ujednolicony „materiał ludzki” jest łatwy do zarządzania z jednego centrum.

Deklaracja Światowej Organizacji Zdrowia, która oficjalnie działa w ramach ONZ, mówi tak: „Aby dojść do powstania jednego rządu światowego, konieczne jest uwolnienie ludzi od ich indywidualności, od przywiązania do rodziny, patriotyzmu narodowego i wyznawanej przez nich religii”.
Tożsamość narodowa, kultura narodowa, zwyczaje ludowe zawsze były najważniejszym czynnikiem kształtującym osobowość człowieka. Każda kultura narodowa zawiera zbiór zasad życia moralnego.
Dlatego dzisiaj tak masowo wprowadza się i narzuca ludom jednolitość we wszystkim: w nawykach, upodobaniach, upodobaniach wprowadza się prymitywny jednolity styl myślenia. „Amerykanizacja” narodów dla Rządu Światowego jest sposobem na stłumienie duchowej zasady w osobie i zniszczenie ludzkiej oryginalności i indywidualności.

 ***

Dowiedzieliśmy się więc, komu i po co potrzebna jest kontrolowana masa bezosobowych, a nawet ponumerowanych jak bydło, ludzi, którzy nie widzieli i nie słyszeli oczywistego, z pustymi oczami, lekko chichoczących gum do żucia i po co. Wszystkie wydarzenia i zjawiska współczesnego świata można i należy rozważać, pamiętając o pragnieniu żydowskich talmudystów, by ostatecznie zniszczyć chrześcijaństwo i samą naturę ludzką.
„Całe złoto na świecie jest dziś wyrzucane, aby stworzyć posłuszne ludzkie stado na planecie” – mówi A. V. Shulga, zastępca Dumy Państwowej Federacji Rosyjskiej. ” [3] .

Po tym wszystkim, nie jest trudno odpowiedzieć na następujące pytanie:


JAKI POMYSŁ MA NA CELU REALIZACJA PROJEKT NOWY PORZĄDEK ŚWIATA?


Jeden z czołowych ideologów i władców „nowego porządku świata” polski Żyd Zbigniew Brzeziński w swojej książce „The Technotronic Era”, nakreślając plany syjonomasonizmu, mówi, że współczesne społeczeństwo „doświadcza rewolucji informacyjnej opartej na rozrywce i masowych spektaklach (na przykład niekończące się programy telewizyjne o zawodach sportowych), które są tylko kolejnym narkotykiem dla coraz bardziej bezużytecznych mas”.

John Coleman, cytując Brzezińskiego w Komitecie 300, zauważa: „W epoce technotronicznej Brzeziński mówi o ludzkich »masach« jako obiektach nieożywionych – być może w ten sposób przedstawiamy się Komitetowi 300”.

„Jednocześnie wzrośnie możliwość społecznej i politycznej kontroli nad jednostką” – przewiduje Brzeziński w The Technotronic Era. – Wkrótce będzie można sprawować niemal ciągłą kontrolę nad każdym obywatelem i utrzymywać na bieżąco aktualizowane pliki komputerowe zawierające, oprócz zwykłych informacji, najbardziej poufne szczegóły dotyczące stanu zdrowia i zachowania każdej osoby.

Odpowiednie organy rządowe będą miały natychmiastowy dostęp do tych plików. Władza będzie skoncentrowana w rękach tych, którzy kontrolują informacje.

Dotychczasowe władze zostaną zastąpione instytucjami zarządzania przedkryzysowego, których zadaniem będzie proaktywne identyfikowanie możliwych kryzysów społecznych i opracowywanie programów zarządzania tymi kryzysami. Da to początek trendom na najbliższe dziesięciolecia, które doprowadzą do ery Technotronic – dyktatury, w której niemal całkowicie zniesione zostaną dotychczasowe procedury polityczne.

„Era technotroniczna” wspomina również o klonowaniu, możliwości biochemicznej kontroli umysłu, genetycznych manipulacjach ludźmi oraz „robotoidach”, czyli stworzeniach, które zachowują się, a nawet rozumują jak ludzie i wyglądają jak ludzie, ale nie są ludźmi.

Inna postać światowej masonerii, założyciel Klubu Rzymskiego, Aurelio Peccei, napisał książkę „Przed otchłanią” [u nas: Granice wzrostu md] , której główną ideą jest to, że w przyszłości świat pogrąży się w chaosie, jeśli nie będzie kontrolowany przez jeden Rząd Światowy. W książce tej przedstawił plany Rządu Światowego dotyczące podboju człowieka, którego nazwał bezpośrednio „wrogiem”.

John Coleman pisze: „Peccei zacytował Feliksa Dzierżyńskiego, który powiedział kiedyś Sidneyowi Reilly’emu (brytyjski oficer wywiadu, który kontrolował działania Dzierżyńskiego podczas rozwoju rewolucji bolszewickiej – Aut.) na apogeum Czerwonego Terroru, kiedy zabito miliony Rosjan:

Dlaczego miałoby mnie obchodzić, ile osób umiera? Nawet chrześcijańska Biblia mówi, że Bóg zatroszczy się o człowieka. Dla mnie ludzie to z jednej strony mózgi, a z drugiej fabryka gówna! To z tak brutalnego stosunku do osoby.

John Coleman słusznie nazwał „nowy porządek świata” „spiskiem przeciwko Bogu i człowiekowi, który obejmuje zniewolenie większości ludzi pozostawionych na tej ziemi po wojnach, katastrofach i masakrach”.

System „nowego porządku świata” zamienia człowieka w numerowany element „Sieci”. Ludzie zamieniają się w bezosobową, cybernizowaną biomasę, w sterowane bioroboty z wszczepionymi mikroczipami – podskórnymi nośnikami o tych samych cyfrowych nazwach.

Powstające obecnie „społeczeństwo sieciowe” jest całkowicie sprzeczne z Bożym planem dla świata i człowieka oraz reprezentuje zniszczenie ustanowionego przez Boga porządku we Wszechświecie oraz obrazu i podobieństwa Boga w człowieku.
Ten „przejrzysty świat”, w którym liczni niewolnicy żyją według formuły „to, co naturalne, nie jest hańbą”, w którym dominują cielesne, zwierzęce namiętności, w którym króluje kult rzeczy i zysku, to nic innego jak ANTY-ŚWIAT.
W tym świecie proponuje się zapomnieć o takim pojęciu jak duchowość, a nawet po prostu o wartościach, które przekraczają te zdeterminowane biologicznie. Cała egzystencja społeczna człowieka zostanie sprowadzona do wymiany informacji z bezdusznym systemem poprzez klucz dostępu, który jest osobistym kodem identyfikacyjnym, poniżającym i depersonalizującym człowieka.
To właśnie poprzez osobisty kod każdy mieszkaniec Ziemi ma być włączony do jednego ogólnoświatowego elektronicznego systemu informacyjnego – “Sieci”.
Widzimy więc, że projekt nowego porządku świata ma na celu realizację tego samego celu, jakim jest odczłowieczenie człowieka, przekształcenie go w duchowego martwego człowieka, w bestię. Tajnymi siłami realizującymi ten globalny szatański plan jest potwór z Apokalipsy – „bestia z morza” (zob. Obj., rozdz. 13), która ma siedem głów (kraje odgrywające decydującą rolę w budowaniu światowego królestwa bestii) i dziesięć rogów (kluczowe postacie światowej masonerii).
A bestialska esencja tego systemu odczuwana jest nie tylko przez interpretatorów Apokalipsy. „Równoległy tajny rząd”, pisze Coleman, „jest podobny do tych przerażających i celowo mrożących krew w żyłach filmów o potworach, w których pojawia się potwór o zniekształconych rysach, długich włosach i jeszcze dłuższych zębach, warczący i rozpryskujący ślinę we wszystkich kierunkach. Te filmy tylko odwracają uwagę, ale prawdziwe potwory noszą garnitury i jadą do pracy na Kapitolu limuzynami”.

„Kiedy Żydzi będą mieli wolną rękę w realizacji zasad Shulchan-Aruch” (wszyscy ludzie to bydło, tylko Żydzi to ludzie), zauważa znany rosyjski historyk i publicysta M. V. Nazarow, „będą oczywiście próbować wdrożyć na skalę światową.  Prenumeruję żydowskie gazety, które już donosiły, że w Izraelu stworzono broń etniczną…

Mówimy o zniszczeniu wszystkich narodów oprócz Żydów” [4] .

Zobaczmy teraz


W JAKI SPOSÓB EKSPRESJONIŚCI IDEOLOGII TALMUDYZMU I SYJONIZMU OCENIAJĄ BIEŻĄCY MOMENT HISTORII?

Eliezer Voronel-Dantsevich (politolog i kulturoznawca, profesor Uniwersytetu Izraelskiego w Bar-Ilan) stwierdza: „Wraz z chrześcijaństwem kończy się historia Europy, historia bestii, która zapragnęła stać się człowiekiem. Aryjczycy NIE PRZESZLI EGZAMIN na osobę. Ale nie możemy ich zostawić na drugi rok. Czas szybko ucieka. Wokół nas teraz organizuje się chwalebny świat. Oni, dawni władcy, opuścili ręce, upadli na twarz. I gałąź historii ewolucja sprowadziła ich w dół wzdłuż linii upadku. Pamiętasz? Jeśli wszystkie żywe istoty są tylko plamą,
W krótkim dniu ucieczki, Na ruchomej drabinie Lamarcka [5] zrobię ostatni krok… Tam jest skierowany ich bieg. Spokojnie, szybując po bystrzach bytu – do ziemi, do trawy, do miękkiej zagrody, do stodoły, do wilgotnej słomy, z powrotem do niższych form duchowej egzystencji, do popiołu, smrodu, do gnoju. Trzeba je ciąć lub strzyc, jak mawiał Puszkin, najlepszy z gojów” [6] . Ileż w tych słowach szatańskiej nienawiści do człowieka i jego duchowej natury!

A teraz być może najważniejsze i najbardziej istotne pytanie dla nas:


CO POWINNIŚMY ZROBIĆ, ABY PRZEBUDZIĆ NARÓD ROSYJSKI?


Wszystko to prowadzi nas do wniosku, że naszym głównym zadaniem dzisiaj jest próba, wszelkimi dostępnymi nam środkami, przekazać całemu narodowi rosyjskiemu zrozumienie, jakie siły i jakimi środkami obracają nasz naród, podobnie jak inne narody świata, w kontrolowane i kontrolowane stado.
Jeśli Rosjanin zda sobie sprawę, że jest traktowany jak zwierzę, jak zwierzę, to już samo to może wydobyć nasz naród ze stanu duchowej hibernacji, obudzić go, wyprostować i zrzucić ogromnego talmudycznego kleszcza, który przylgnął do to z ich ciała. Wtedy proces przekształcania naszego ludu w kontrolowane stado zostanie zatrzymany.
A jeśli milczymy i nie świadczymy o świętej prawdzie Bożej, zgadzając się z nadchodzącym królestwem bestii, to czy nie zamieniliśmy się już w tłum bezosobowych ludzi, „gojów”, w bezsłowne stado, jak Chrystus -hejterzy chcą nas widzieć, spalonych na sumieniu, a ich “ojcem” diabłem? Jeśli my, jak nasze zwierzęta w szaleństwie, pozwolimy na swobodne życie zabójcom dusz w Rosji, gniew Boży spadnie na nas jako wspólników w „tajemnicy bezprawia”.

Każdy z nas, umiłowani bracia i siostry, dokonuje dziś wyboru: albo istnieć jako zwierzę w nadchodzącym królestwie bestii, co oznacza duchowe samobójstwo i wyrzeczenie się siebie jako osoby, albo wręcz przeciwnie, żyć jako osobę duchową i odziedziczyć życie wieczne – wieczne Królestwo Niebieskie. Panie, pomóż nam wybrać to drugie i żyć dla Ciebie i dla siebie nawzajem!


Oświeć, Panie, oczy naszych serc ku poznaniu Twojej prawdy!

Z wiarą w ostateczne zwycięstwo dobra nad złem i w odrodzenie Świętej Autokratycznej Rusi walczmy z królestwem bestii!

A Pan z pewnością nam pomoże, jeśli zachowamy nadaną przez Boga wysoką godność ludzką. Amen.

Ksiądz Andriej Gorbunow


[1] Cyt. przez: Strelnikov R.V. Schwytany przez telesprouta. M., 1985.


[2] Zob. np.: Shchekochikhina N. N., Shchetilova N. G. Szczepienia: wojna „bez hałasu i kurzu” // Russkiy Vestnik. 2003, nr 3; Herody XXI wieku. O szczepieniach przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby (Rusinform) // Zbiór społeczno-polityczny „W obronie prawdy” M.: Międzynarodowa Organizacja Społeczna „Święta Ruś”, 2002; Wywiad Johna Rappoporta z byłym twórcą szczepionek // „Pierwszy i ostatni”. 2003, nr 10 (14); Dubinin V. Bez AIDS // „Pierwszy i ostatni”. 2003, nr 11 (15).


[3] Shulga A. V. Auschwitz w skali globalnej, czyli po co człowiekowi kod osobisty? // Dodatek do magazynu „Pierwszy i ostatni”. Wydanie specjalne. Listopad 2003


[4] Patrz: Nazarow M.V. Cesarstwo Trzeciego Rzymu przeciwko Cesarstwu Trzeciej Świątyni // Linia Rosyjska. 2003-11-28.


[5] Lamarck (1744-1829) – poprzednik Darwina, który stworzył doktrynę ewolucji przyrody żywej (lamarckizm), według której gatunki zwierząt i roślin nieustannie się zmieniają, stając się bardziej złożonymi w swojej organizacji pod wpływem środowisko zewnętrzne i pewne wewnętrzne dążenie wszystkich organizmów do poprawy.


[6] Końcowe fragmenty wykładu „O naszym zwycięstwie, czyli kryzysie chrześcijaństwa”, odczytanego w Jerozolimie 14 lipca 1999 r. // „Jutro”. 1999, nr 34 (299).

To Zbawiciel!! – Czy rzeczywiście??

Michael D. O’Brien, Ojciec Eliasz, str. 123 inn.

Orvieto.

Weszli do bocznej kaplicy. Na ścianach zobaczyli cztery monumentalne freski przedstawiające koniec świata. Były namalowane w bardzo jaskrawych kolorach w stylu, który wydawał się niezwykle nowoczesny jak na czasy autora.

— 1499 do 1500 Billy odczytał napis na tablicy z brązu. To są freski Luki Signorellego. Kim był? Uczniem Piera della Franceski. jego dzieła podziwiał Michał Anioł. Namalował apokalipsę.

Ale strasznie nieatrakcyjna! To malowidło to Piekło. Uff! Nienawidzę tłumów. Ta zgraja na obrazie nie zebrała się chyba na mecz piłkarski. Nie zamieniłbym się z tym gościem na wyobraźnię nawet za milion funtów. To jest straszne.

—Tak. Myślę, że to właśnie chciał przekazać. Horror potępienia.

—Wygląda na to, że są tu wszystkie grzechy śmiertelne. Zobaczmy, może znajdę tu pijaństwo. Oczywiście, tutaj jest, obok nieczystości. Niech spojrzę na twarze pijaków. Wiedziałem! Wiedziałem! On wygląda dokładnie tak jak ja.

]Żartobliwe uwagi Billy’ego nie pomogły w rozładowaniu napięcia wywołanego wstrząsającym wrażeniem, które robiły te sceny. Oni wyglądają cholernie ludzko, jak na mój gust. Diabły także.

Eliasz podszedł do następnego malowidła. Jego uwagę przykuła centralna postać obrazu, postać Chrystusa. Jakże to dziwne, pomyślał, widzieć obraz przedstawiający Pana z szatanem szepczacym do Jego ucha i z rękami penetrującymi jego szaty. Czy to jest dłoń Chrystusa, czy diabła, ta, która wystaje z pofałdowanej szaty?

To nie było literalne odzwierciedlenie sceny biblijnej. Chociaż może mogłoby to być artystyczne przedstawienie kuszenia na pustyni?

Było jednak coś dziwnego w sposobie, w jaki Chrystus przyzwalał na objęcie przez szatana i słuchał go z tak wielką uwagą. Wpatrywał się w malowidło przez dłuższą chwilę.

Nagle przesłanie obrazu stało się jasne, jak scena widziana przez soczewki, które ujawniają pełny obraz dopiero po nastawieniu ostrości. Zamazane kształty rzeczywistości złożyły się w wyraźny, przeszywający krajobraz moralnej katastrofy. Postać, którą obejmował szatan, nie była Chrystusem, ale Antychrystem.

Eliasz zrozumiał, dlaczego don Matteo chciał, by zobaczył ten obraz. Teraz już wiedział, dlaczego stary zakonnik nie ujawnił mu powodu, dla którego miał tu przyjechać. Don Matteo chciał, aby Eliasz sam odkrył sekret malowidła, a przez ten proces zrozumiał mechanizmy postrzegania zła.

– Na co tak patrzysz? zapytał Billy.

– Na Antychrysta.

– To jest Antychryst? To jest Pan.

– Przyjrzyj się uważnie i pomódl się w trakcie.

Billy posłuchał i po kilku minutach aż go wstrząsnęło.

– Teraz to widzę.

– Wygląda na to, że obraz ma wiele znaczeń powiedział Eliasz. Na pierwszy rzut oka to narracja dramatyczna, na drugi: moralna lekcja na temat grzechu i zdrady Jeszcze na innym poziomie artysta dotyka głębszej percepcji w duszy patrzącego. Chce. abyśmy usłyszeli bezdźwięczne słowa alarmu, ostrzeżenia.

– To może trochę przesada. Jak ci piętnastowieczni malarze mogli być takimi światłymi teologami?

– Niektórzy byli, a wśród nich znaleźli się także mistycy. W tamtych czasach cywilizowany świat był katolicki. Życie trwało krócej, a wieczność czaiła się tuż za zakrętem. Zbawienie i potępienie przeplatały się w atmosferze codziennego życia. Dlatego artysta był zmuszony do przekazania niecierpiącego zwłoki ostrzeżenia. Myślę, że chciał powiedzieć, iż skoro tak łatwo dajemy się zwieść kilku pociągnięciom pędzla, sztuce, która w swojej naturze jest medium iluzji, to jak bardzo jesteśmy podatni na moc zmysłów.

– Nie mógłby Antychryst z krwi i kości z lepszym skutkiem stworzyć pozoru dobroci, ukrywając swoje powiązanie ze złem?

– Teoretycznie tak, ale musiałby być niezłym magikiem. Ten Antychryst jest podobny do tradycyjnych przedstawień Chrystusa. Czyż nie mógłby także naśladować Chrystusa w życiu publicznym?

– Przypuśćmy że to możliwe. Nie mogę jednak uwierzyć, że człowiek, który jest do tego stopnia zły, byłby zdolny do ogłupienia całego świata na długo. A gdyby świat chciał być ogłupiony?

– Przecież są jeszcze miliony wiernych, którzy czuwają. Na pewno go rozpoznają.

– Tak sądzisz? Żyjemy w czasach wielkiej apostazji. Nigdy dotąd w historii Kościoła nie było tak powszechnego odchodzenia od wiary. Czy za kilka lat będzie ją można odnaleźć gdziekolwiek na ziemi?

– Jesteś raczej pesymistą, Dawidzie. Pismo Święte mówi, że gdyby czas nie został skrócony, to nawet wybrani zostaliby zwiedzeni.

– No dobrze, przypuszczam, że oko może być zwiedzione, ale co z rozumem? Każdy solidny chrześcijanin mógłby powiedzieć ci, kiedy twój hipotetyczny Antychryst głosi fałszywą naukę. Czyż nie tak?

– A jeśli przez jedno czy dwa pokolenia przed jego pojawieniem się nauczanie katolickie zostałoby „rozmydlone”? Co by się stało, gdyby wyrosło pokolenie religijnych analfabetów, którzy nie potrafiliby odróżnić religijnej prawdy od religijnych sentymentów?

– W porządku. To może się zdarzyć. Już widzę twój niezbyt subtelny punkt widzenia. Ty myślisz, że jesteśmy tym pokoleniem.

— Tak Jest jeszcze inne ważne przesłanie w tym dziele sztuki.

— Zaczekaj chłopaku! Dusza ma moc, bo może rozpoznać rzeczy niewidoczne dla oczu i rozumu, nie sądzisz? Nawet gdyby Antychryst zwiódł nasze oczy swoim wyglądem i zwiódł także nasze umysły słodkimi kłamstwami, czyż nie ma w nas gdzieś głęboko czegoś, co by nie dało nam spokoju? Taki dzwonek ostrzegawczy, który dzwoni i dzwoni dopóty, dopóki nie odpowiemy?

– Zgadzam się. Wiesz jednak dobrze, tak jak i ja, że ten system ostrzegawczy może być wyłączony. Grzech może zakryć go jedną warstwą po drugiej i w konsekwencji już nic nie słyszymy. Zapominamy, że nawet kiedykolwiek istniał.

Billy westchnął głęboko.

– Muszę napić się kawy- zakomunikował uroczyście.

Wyszedł, zostawiając Eliasza samego z malowidłami.