Plakaty Igrzysk Olimpijskich i Paraolimpijskich Paryż 2024 zostały odsłonięte w Musée d’Orsay 4 marca. Ich autorem jest niejaki Ugo Gattoni.
Kompozycja mikroelementów i małych scen utopijnej, fantastycznej wersji Paryża, obejmuje Wieżę Eiffla, Patrouille de France, metro, Sekwanę, Łuk Triumfalny. Znane miejsca, pomniki i symbole są przestawiane i reinterpretowane.
Najbardziej godne uwagi: Krzyż na Les Invalides w Paryżu, gdzie mieszczą się muzea historii wojskowości, został usunięty.
Decyzją nowego wojewody lubelskiego – Krzysztofa Komorskiego z Platformy Obywatelskiej, zdjęto krzyż w Urzędzie Wojewódzkim, a na jego miejsce wywieszono flagi Unii Europejskiej.
Nowy, PO-wski wojewoda ściągnął krzyż z Urzędu Wojewódzkiego. W związku ze zmianą rządu w Polsce premier Donald Tusk powołał nowych wojewodów. W województwie lubelskim stanowisko to objął Krzysztof Komorowski z Platformy Obywatelskiej. Wśród pierwszych decyzji nowego wojewody było zdjęcie krzyża ze ściany urzędu i wprowadzenia do sali reprezentacyjnej flag Unii Europejskiej. Według wojewody ta zmiana jest „rutynowym działaniem”.
„Przed rozpoczęciem tej konferencji poprosiłem o zdjęcie krzyża i przygotowanie do wyniesienia flag unijnych. Nie jest to działanie obliczone na jakiś, broń Boże, happening polityczny. To normalna czynność, która dla mnie, jako urzędnika, jest czymś zwyczajnym. Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego”.
Tylko 10 procent Niemców – katolików uczestniczy we Mszy świętej lub nabożeństwie w każdym tygodniu. W sondażu opublikowanym 21 września przez instytut badania opinii publicznej YouGov dla portalu internetowego katholisch.de, aż 64 procent respondentów stwierdziło, że nigdy nie brało udziału we Mszy świętej lub nabożeństwie, ani nie uczestniczyło w innej uroczystości religijnej.
Na niemieckim portalu katolickim katolisch.de podano szokujące wyniki sondażu dotyczącego religijności i praktyk religijnych Niemców. Można stwierdzić, że Niemcy są w zasadzie krajem ateistycznym. Sondaż podaje, że zaledwie 10 proc. respondentów – katolików potwierdziło, że chodzi do kościoła co najmniej raz w tygodniu. Kolejne 5 % pytanych potwierdziło, że w kościele jest raz w miesiącu. Następne 6 % Niemców uczestniczy w nabożeństwie w kościele raz na kwartał. Z kolei 14 % badanych wskazało, że praktykom religijnym w kościele oddaje się mniej więcej raz zna pół roku.
Warto odnotować, że 10 % katolików uczęszcza raz w tygodniu na Msze świętą. Ale wśród protestantów ta statystyka jest jeszcze niższa. Zaledwie 4 % protestantów stwierdziło, że chodzi do zboru przynajmniej raz w tygodniu. Wśród muzułmanów odsetek chodzących z tą samą częstotliwością do meczetu wyniósł 17 %.
Według YouGov wyniki są reprezentatywne dla niemieckiej populacji w wieku 18 lat i starszej.
Papieska Rada ds. Dialogu Międzyreligijnego wychwala Buddę i wzywa do „solidarności” między Kościołem a wszystkimi religiami. A buddyzm w jest ateistyczny.
„I pokłon oddali Smokowi, bo władzę dał Bestii. I Bestii pokłon oddali, mówiąc: Któż jest podobny do Bestii i któż potrafi rozpocząć z nią walkę? A dano jej usta mówiące wielkie rzeczy i bluźnierstwa, i dano jej możność przetrwania czterdziestu dwu miesięcy. Zatem otworzyła swe usta dla bluźnierstw przeciwko Bogu, by bluźnić Jego imieniu i Jego przybytkowi, i mieszkańcom nieba.”
Księga Objawienia.
Obecna sytuacja na świecie, tragicznie naznaczona pandemią COVID-19, stanowi wyzwanie dla wyznawców wszystkich religii, aby współpracowali na nowe sposoby w służbie społeczności ludzkiej. Dziś przedstawiamy wam, bez edycji i w całości, przesłanie od Kościoła rzymskokatolickiego do buddystów z okazji obchodów „Święta Vesakh”, w którym wzywa się do „powszechnej solidarności” między Watykanem a wszystkimi religiami świata. Tak jak w religii jednego świata przepowiedzianej w Księdze Objawienia.
Kościół rzymskokatolicki przez ostatnie siedemnaście stuleci (od 325 r.n.e.), zawsze nauczał, że jest „jedynym prawdziwym kościołem”, a sakramenty rzymskokatolickie stanowią jedyną drogę do zbawienia. Jednak w 2021 roku papież Franciszek i Kościół rzymskokatolicki przyjmują nauki innych religii, takich jak buddyzm, i wzywają religie świata do zjednoczenia się w „uniwersalnej solidarności”. My tę nową religię globalną określamy mianem: Religii Chrislam.
„Czyż wędruje dwu razem, jeśli się wzajem nie znają?Czyż ryczy lew w lesie, zanim ma zdobycz? Czyż lwiątko wydaje głos ze swego legowiska, jeśli niczego nie schwytało? Czyż spada ptak na ziemię, jeśli nie było sidła? Czyż się unosi pułapka nad ziemią, zanim coś schwytała?”
Księga Amosa.
A teraz publikujemy przesłanie Papieskiej Rady Do Spraw Dialogu Międzyreligijnego, zatytułowane: „Buddyści i chrześcijanie: Promowanie kultury troski i solidarności. Przesłanie na Święto Vesakh 2021”.
Drodzy Buddyści,
W imieniu Papieskiej Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego piszę do Was z okazji święta Vesakh z serdecznym pozdrowieniem. Modlę się, aby to coroczne święto narodzin, oświecenia i odejścia Gautamy Buddy przyniosło radość, spokój i nadzieję w sercach buddystów na całym świecie.
Obecna sytuacja na świecie, tragicznie naznaczona pandemią COVID-19, stanowi wyzwanie dla wyznawców wszystkich religii, aby współpracowali na nowe sposoby w służbie społeczności ludzkiej. W swojej encyklice Fratelli Tutti, podpisanej w Asyżu w dniu 3 października 2020 roku, Papież Franciszek powtórzył, jak pilna jest powszechna solidarność, która pozwala ludzkości wspólnie przezwyciężać trudne kryzysy, które jej zagrażają, ponieważ „nikt nie jest zbawiony sam”.
Święto Vesakh, które obchodziliśmy w zeszłym roku, uwypukliło wiele wspólnych wartości i mądrość, która wspiera rozwijaną przez nas współpracę, zwłaszcza w obliczu tak trudnych czasów, jak obecny. Cierpienie spowodowane pandemią COVID-19 uświadomiło nam naszą wspólną wrażliwość i współzależność. Jesteśmy wezwani do odkrywania i praktykowania solidarności zawartej w naszych tradycjach religijnych. Jak mówi Papież Franciszek, „starożytne historie, pełne symboliki, świadczą o przekonaniu, które dziś podzielamy, że wszystko jest ze sobą powiązane i że prawdziwa troska o własne życie i naszą relację z naturą jest nierozerwalnie związana z braterstwem, sprawiedliwością i wiernością”.
Buddyjska nauka o Brahma Viharas (czterech niebiańskich siedzibach lub cnotach), dostarcza nam ponadczasowego przesłania solidarności i aktywnej opieki. Mówiąc o metta (miłującej dobroci), zachęca zwolenników do okazywania wszystkim bezgranicznej miłości. „Tak jak matka swoim życiem chroni swoje jedyne dziecko, tak, więc niech ktoś pielęgnuje niezmierzoną miłującą życzliwość wobec wszystkich żywych istot” (Mettā Sutta). Jak nauczał Budda, praktykujących w równym stopniu zachęca się do „pośpiechu w wykonywaniu dobrych uczynków; należy powstrzymać umysł od zła; ponieważ umysł tego, kto jest powolny w czynieniu dobra, ma skłonność do rozkoszowania się czynieniem zła”.
Niech ta dramatyczna sytuacja pandemii COVID-19 wzmocni nasze więzi przyjaźni i jeszcze bardziej zjednoczy nas w służbie rodzinie ludzkiej, przyjmując: „kulturę dialogu jako drogę, wzajemną współpracę jako kodeks postępowania; wzajemne rozumienie jako metoda i standard”.
Drodzy przyjaciele buddyjscy, oto myśli, którymi chciałbym się z wami podzielić w tym roku. Spoglądajmy w przyszłość z nadzieją i pogodą ducha. Wesołego ucztowania!
Kardynał Miguel Ángel Ayuso Guixot.
Po chrześcijaństwie, islamie i hinduizmie, buddyzm zajmuje pośród religii świata czwartą z kolei pozycję, jeśli chodzi o liczbę wyznawców. Mimo, że buddyzm nie stał się w ciągu ostatnich dziesięcioleci tak bardzo znany jak hinduizm, to nie pozostał on bez wpływu na ducha i myśl Europejczyków. Towarzystwo Teozoficzne przystosowało idee buddyzmu do potrzeb krajów Zachodniej Europy, co z kolei zaowocowało triumfalnym wkroczeniem tej religii do zachodniej literatury (obecnie także, jak widzimy, do Watykanu i głowy papieża Franciszka).
Wielopostaciowość buddyzmu jest zwodnicza. Buddyzm w samej rzeczy jest ateistyczny. A zatem zbawienie w tej materii zawodzi, brak nauki o usunięciu cierpienia w gruncie rzeczy nie wyjaśnia wielu dylematów życia, otóż istnienie bez Boga nie koniecznie prowadzi do absolutnej znieczulicy, otóż znacznie częściej wprost do osobistej katastrofy. Buddyzm dla wielu stanowi doskonałe uzupełnienie hinduizmu, a oba te nurty czy też religie już mocno zdążyły się zakorzenić w ruchu New Age (to jednak wcale nie przeszkadza papieżowi Franciszkowi.)
Obecnie w dobie szerzącego się ekumenizmu, który wielu nazywa wprost samobójczą drogą hierarchów kościelnych należy jasno napisać, że Kościół powszechny nie zależy od jakiegokolwiek duszpasterza na ziemi, od jakiegokolwiek kapłana, otóż Głową Kościoła jest Jezus Chrystus. A zatem tym bardziej nie jest On zależny od zewnętrznych form ceremonii, monumentalnych katedr, kazalnic, przepięknych szat liturgicznych czy pisząc wprost instytucji finansowych, jakie niestety szerzą się w Kościele Rzymsko Katolickim.
Kościół jest światłością świata i solą tej ziemi i właśnie tego niewidzialnego Kościoła bramy piekieł nie przemogą. Gdyby kapłani zrozumieli lepiej, jaka jest misja apostoła i powiernika prawd pozostawionych przez Jezusa z Nazaretu obecny świat wyglądałby zupełnie inaczej. Niestety chęć zrobienia kariery oraz życia w przepychu rozsadziły wielu kapłanów i hierarchów kościelnych od wewnątrz. Można zapytać czy jest to znak czasu? Sądzimy, że poszerzająca się obłuda i upadek pośród księży zaiste stanowi taki znak.
– Do czego dąży diabeł? Krótko mówiąc: diabeł chce nam zohydzić życie i pogrążyć ludzi w rozpaczy. Chce on uczynić z nas to, czym jesteśmy w jego oczach, czyli wyłącznie zwierzętami, żeby jakakolwiek myśl o Odkupieniu i Zbawieniu zniknęła, została wymazana – mówił w rozmowie z PCh24 TV Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”, autor książki „SYSTEM diabła. Blog z piekła rodem”.
Zdaniem Pawła Lisickiego diabeł „niejedną ma funkcję”, ponieważ jest jednocześnie humanistą, technokratą, darwonistą i innymi rewolucjonistami.
Diabeł na pewno jest radykalnym darwinistą, stąd zresztą zwraca się do człowieka bardzo często używając określenia małpa. To jest logiczne, ponieważ jest to zgodnie z przyjętym powszechnie rozumieniem. Jeśli przyjąć za dobrą monetę twierdzenie, że człowiek pojawił się na Ziemi jako forma zwierzęca i wyłącznie zwierzęca, że jest dalszą formą rozwinięcia małp, to nie przysługuje mu żadna osobna godność, ani żadna osobna wyższość, ani kategoria. W tym sensie diabeł jest darwinistą, bo widzi tę ciągłość między zwierzętami a ludźmi.
Pierwsza książka Darwina „O pochodzeniu gatunków” została opublikowana w 1859 roku. Nota bene Darwin nie używa w niej w ogóle określenia „ewolucja”. Ono się pojawia później w kolejnym wydaniu. W 1870 roku opublikowano z kolei książkę „O pochodzeniu człowieka”. Wtedy to myślenie ewolucjonistyczne absolutnie zaczęło dominować wśród ludzi wykształconych i stąd debaty na temat małpy i człowieka zaczynają się rozwijać.
Diabeł jest inżynierem społecznym. Sama inżynieria społeczna w wydaniu rozwiniętym zaczęła zbierać żniwo w wieku XVIII w epoce Oświecenia, kiedy po raz pierwszy zaczęto pisać o człowieku jako o maszynie.
Diabeł jest również materialistą. Może się to wydawać paradoksalne, ponieważ jest on duchem, ale przynajmniej co do człowieka i do świata zewnętrznego jest on wręcz radykalnym materialistą.
Diabeł to także marksista, co jest bardzo dobrze widoczne. Diabeł głosi tezę, że człowiek i natura są w zasadzie tym samym, że ludzki rozwój jest rozwojem wyłącznie naturalnym.
Paradoks polega też na tym, że diabeł jest również ateistą, ponieważ zdaje on sobie sprawę, iż jest duchem nieśmiertelnym, ale jednocześnie wie dobrze, że aby kontrolować ludzkość i zdobyć nad nią pełnię władzy musi krzewić ideę ateizmu, musi być radykalnym bezbożnikiem. To wynika wprost z jego „anonimowości”, bo jeśli anonimowość zapewnia mu sukces to jedną stroną medalu jest „brak diabła”, a drugą stroną „brak Boga”. Jeśli ktoś odrzuca istnienie diabła, to tym łatwiej odrzuci istnienie Boga, co jest jak najbardziej logicznym założeniem.
Do tego właśnie dąży diabeł. Chce on nam zohydzić życie i tak pogrążyć ludzi w rozpaczy, i tak uczynić z nich to, czym są oni w jego oczach, czyli wyłącznie zwierzętami, żeby jakakolwiek myśl o Odkupieniu i Zbawieniu zniknęła, została wymazana.
W związku z tym diabeł nie pełni tylko jednej funkcji, ale jest wszystkim: darwinistą, inżynierem społecznym, marksistą, radykałem etc. Diabeł myśli systemowo. Nie chciałbym, żeby zabrzmiało w ten sposób, iż lekceważę, albo pomijam kwestie, które są najczęściej opisywane w konkretnych przypadkach, kiedy mamy do czynienia z opętaniem: pojawia się diabeł, wstępuje w kogoś, przejmuje nad nim kontrolę i jedynym ratunkiem jest egzorcyzm. Ja tego nie neguję, wręcz przeciwnie – w książce „SYSTEM diabła” pokazuję takie przypadki. Ale nie wydaje mi się, żeby to było najbardziej niebezpieczną formą działalności diabła.
Jest kilka książek opisujących działanie egzorcystów. Ich misja jest ważna i potrzebna, ale moim zdaniem istotą działania diabelskiego obecnie jest, moim zdaniem, atak przeprowadzony pod znakiem tęczowej flagi, ideologii LGBT i niszczenia tych podstaw, które sprawiają, że człowiek może myśleć o jakimkolwiek zbawieniu, o własnej duszy i tożsamości. To wszystko to jest dzieło ideologii lansowanej przez diabła, a nie konkretnych przypadków opętań, chociaż te oczywiście też mogą mieć miejsce i też się mogą do tego przyczynić.
Zapytany, co z tzw. świeckimi egzorcystami, którzy próbują „zastąpić” egzorcystów-kapłanów, czy tzw. świeccy egzorcyści są „żołnierzami diabła”, Paweł Lisicki odpowiedział:
Ludzie uwierzą we wszystko, jeśli im się to odpowiednio przekaże, np. że wystarczy wrzucić obrączkę po zmarłej żonie na trzy dni do szklanki z solą i za 3 dni jej „duch” przestanie prześladować męża i dzieci.
W „SYSTEMIE diabła” nie zajmuję się debatą na temat samych egzorcystów. Nie mam jednak wątpliwości, że opętanie, to najbardziej widowiskowa część działalności diabelskiej. Paradoks pokazuje, że gdyby to było tak uchwytne, to podstawowy warunek działalności diabła – anonimowość nie byłby spełniony. Dlatego wydaje mi się, że samych przypadków opętań relatywnie nie jest tak dużo, ponieważ gdyby było to tak powszechne jak niektórym się wydaje, to nie mielibyśmy tak ogromnego problemu z powszechnym ateizmem, z powszechnym odrzuceniem wiary. Gdyby tak łatwo ludzie mogli zobaczyć i doświadczyć osobowego zła to wielu z nich nawróciłoby się i uwierzyło w Ewangelię.
W związku z tym działalność tych „świeckich egzorcystów” to formuła handlowa i komercyjna. W szerokim planie ich działalność sprawia na pewno, że ci, którzy do nich przychodzą korzystają z podróbki duchowej, która w ostatecznym obrachunku może przynieść tylko szkody, ale to nie oni – nie świeccy egzorcyści wyznaczają kształt agory współczesnego świata.
W rozmowie poruszono również częściowo zapomnianej wizji papieża Leona XIII z 13 października z 1884 roku.
Papież Leon XIII doświadczył tego dnia prywatnego objawienia. Ono zostało później zapisane w dziennikach jego sekretarza, dzięki czemu wiemy o niej.
Leon XIII w czasie dziękczynienia po Mszy Świętej usłyszał dialog między Chrystusem a diabłem, w czasie którego usłyszał o pewnego rodzaju zakładzie. Najkrócej mówiąc: diabeł powiedział, że jeśli dostanie więcej sił, możliwości i władzy, to w ciągu 70-100 lat doprowadzi do upadku Kościoła.
Ta wizja bardzo przypomina zakład, który odnosił się do zakładu w Księdze Hioba, kiedy diabeł przybywa na zgromadzenie Synów Bożych, czyli Aniołów i jest uczestnikiem spotkania dworu niebiańskiego, gdzie dochodzi do sporu czy właśnie zakładu między nim a Bogiem. Zakład dotyczy tego czy Hiob wytrwa w swojej wierze. Pewnego rodzaju analogię mamy właśnie w wydarzeniu z 13 października 1884 roku.
Dodam tylko, że po tej wizji Leon XIII wprowadził na zakończenie Mszy Świętej dodatkowe modlitwy do św. Michała Archanioła.
Proszę teraz zobaczyć: mamy rok 1884. Od tego czasu minęło 137 lat. Łatwo porównać stan współczesnej cywilizacji ze stanem z końca wieku XIX nie pod kątem rozwoju technologicznego tylko pod kątem, który dla katolików powinien być najważniejszy, czyli duchowym, religijnym, miejsca Kościoła w życiu, znaczenia życia religijnego etc. Łatwo zauważyć, że rok 2021 to czas, kiedy Zachód praktycznie, albo w dużym stopniu wyparł się Boga.
Czy właśnie dlatego diabeł pisze na swoim blogu, który możemy przeczytać w książce „SYSTEM diabła”, że szczególnie nienawidzi Tradycji i Mszy Trydenckiej? – zapytał Tomasz D. Kolanek.
– Oczywiście. Diabeł jest najbardziej radykalnym antytradycjonalistą, jakiego znamy z bardzo prostego powodu: jeśli prawdziwa jest teza, a tej będę bronił, że on nie chce być widziany, dostrzegany, bo to zapewnia mu sukces, to nie znosi, jeśli mu się ciągle przypomina o tym, że jest i działa. Jeśli ktoś nie chce być widziany, to nie chce, aby o nim mówiono. Przecież dotyczy to nie tylko diabła, ale każdego agenta, szpiega etc. to dąży do tego, aby wyrugować jakiekolwiek wzmianki o sobie z powszechnej świadomości. Jeśli jest tak, że groza związana z obecnością diabła jest bardzo mocno zakorzeniona w klasycznych tekstach liturgicznych, a w nowych dużo słabiej, żeby nie powiedzieć, że czasem jej w ogóle nie ma, to diabeł musi być wielkim przeciwnikiem, wielkim wrogiem tradycyjnej Mszy Świętej– podkreślił Paweł Lisicki.
Na koniec red. Lisicki zastanawiał się czy diabeł będzie chciał przyspieszyć czy opóźnić paruzję.
To jest najtrudniejsze pytanie i nie znam na nie odpowiedzi. Diabeł jest na pewno, tak jak powiedziałem marksistą, a co za tym idzie jest trochę niekonsekwentny. Z jednej strony chciałby on, aby świat w takiej formule jak obecna istniał jak najdłużej, bo wtedy najwięcej duch zostanie wciągniętych do piekła. Zakładając, że postęp świata przebiega w kierunku odreligijnienia i w związku z tym rośnie liczba ludzi niewierzących, to jemu tylko w to graj. Im więcej tym lepiej.
Ale z drugiej strony dialektycznie diabeł nienawidzi życia i cała jego działalność polega na tym, żeby człowieka zniszczyć, więc im szybciej do tego doprowadzi tym szybciej osiągnie sukces. To jest właśnie ta diabelska dialektyka, którą tylko Karol Marks mógłby zrozumieć. To jest jednak dylemat diabelski, na który odpowiedź znajdziecie Państwo w „SYSTEMIE diabła”.
Żadne hasło, choćby i najbardziej nośne, nie wygłosi się samo z mocą, która porwie tłumy. Żadna idea, choćby najbardziej błyskotliwa, genialnie uzasadniona i poparta niedającym się znieść autorytetem, nie osiągnie niczego poza zaistnieniem, jeśli nie ubierze się jej w szaty pięknych słów, które sprawią, że trafi ona pod ulizane strzechy jej propagatorów. Idea nie okraszona zamaszystym gestem i nie wypowiedziana spiżowym głosem drżącego z przejęcia wybrańca – nie rozpali serc publiczności. Hitchens potrafił dać ateistom i to, i wiele więcej.
Christopher Hitchens był mieszkającym w Stanach Zjednoczonych krytykiem literackim i publicystą. Pochodził z Wielkiej Brytanii, gdzie też się kształcił. Sławę zdobył jednak nie dzięki swojej pracy nad literaturą czy komentarzami natury politycznej, ale głosząc, że „Bóg nie jest wielki, a religia wszystko zatruwa”1. Był autorem kilku książek, które stały się światowymi bestsellerami, niezależnie, a raczej pomimo ich rzeczywistej wartości. Najpopularniejszą z nich, noszącą znamienny tytuł Bóg nie jest wielki, Bill Donohue2 nazwał „śmieciem” podczas jednej z debat z Hitchensem3. Nasz bohater spędził spory kawał życia na przekonywaniu, że teizm, a szczególnie religia chrześcijańska, to tragiczne nieporozumienie wspierane przez ludzi niskich moralnie i intelektualnie niedomagających. Hitchens zmarł w 2011 roku. Sentencja głosi: de mortuis ni(hi)l nisi bene – „o zmarłych tylko dobrze” i choć człowiek jest istotą, która ze swej naruszonej natury niezwykle utrudnia spełnienie wymogów starożytnych Rzymian, to jednak chcąc cokolwiek o zmarłym powiedzieć, mówmy prawdę, a wtedy, jak sądzę, wymóg mówienia dobrze będzie spełniony.
Mowa jest srebrem, ale…
Christopher Hitchens, będąc jednym z czterech jeźdźców ateistycznej apokalipsy (pozostali to Harris, Dawkins i Dennett), niewątpliwie wyróżniał się wśród nich zdolnościami oratorskimi. Odbył dziesiątki debat, podczas których niejednokrotnie popisywał się umiejętnością zręcznego operowania słowem. Hipnotyzował publiczność, umiejętnie budując opowieść o Bogu, którego nie ma. Jak na wykształconego Brytyjczyka przystało, miał usta pełne nie tylko „gorących kartofli”, ale także, a może przede wszystkim – frazesów. Jego czarujące żarciki, budujące napięcie pauzy, opowieści o niespodziewanym zakończeniu, błyskotliwe paralele, cięte riposty i zuchwałe interpretacje były wyzwaniem dla przeciwników, koszmarem wątpiących, ale jednocześnie też przyjemnością dla słuchacza.
Hitchens dobrze radził sobie z tłumem, potrafiąc uzyskać oklaski nawet od publiczności skrajnie mu nieprzychylnej, jak ta zgromadzona na jednej z najostrzejszych nagranych debat Hitchensa, prowadzonej z działaczem katolickim Billem Donohue w ramach cyklu „Chesterton–Belloc Debate”. Niezachwiana pewność siebie pomagała mu przetrwać, gdy przyparty do muru pytaniem oponenta, musiał wyprowadzić rozmowę na bezpieczniejsze dla siebie wody – tam, gdzie znowu można kluczyć po meandrach ogólników, autorskich fabrykacji, przesady, ignorancji swojej i słuchaczy lub po prostu ordynarnego kłamstwa. Czyż nie tak właśnie wybrnął z pytania zadanego przez Tureka, a sformułowanego wcześniej przez Leibnitza: dlaczego cokolwiek istnieje?4
To wszystko zmusza mnie do skonstatowania ze smutkiem, że talenty podarowane człowiekowi przez Boga bywają używane, aby Go atakować i oddalać od Niego ludzi. Mowa była jednym z największych bogactw guru nowego ateizmu, ale z pewnością i on sam, i świat, który go znał, więcej zyskałby na złotorodnym milczeniu niż na srebrzystym blasku mowy, która nie wyrażała prawdy.
Hitchens i prawda
Zestawienie tych dwóch słów mogłoby zostać uznane za nadużycie, więc spieszę z wyjaśnieniem. Otóż Hitchens miał niewiele wspólnego z prawdą, przynajmniej jeśli chodzi o jego wypowiedzi dotyczące Boga i Kościoła. Słowo „niewiele” jest tu bardzo ważne. Nie można powiedzieć „nic”, bo w wypowiedziach tego ateisty pojawiały się różne elementy, którym nikt nie może zaprzeczyć. Nie można jednak mówić o tym, że Hitchens mówił prawdę. Pozostawanie pomiędzy, a raczej umiejętne nawiązywanie do pewnych prawdziwych wydarzeń i zjawisk w określonym kontekście i dorzucanie do nich własnych pomysłów i interpretacji, przedstawianych jako fakty, prowadziło w rezultacie do z góry zamierzonych rezultatów, ale nie do prawdy. Posłużenie się przykładem będzie lepiej oddawało stosunek Hitchensa do prawdy i do tych, którzy go słuchali.
Niemal stałym punktem debat Hitchensa o Bogu była krótka opowieść o Bożej interwencji w historię ludzkości. W debacie z jego własnym bratem, Peterem, brzmiała ona następująco:
Oto, w co macie wierzyć: przez 100 tysięcy lat ludzie rodzili się jako gatunek naczelnych. Długość życia – 25 lat – przez pierwsze kilka tysięcy lat. Śmiertelność noworodków – powszechna. Przerażające choroby wywoływane mikroorganizmami. Trzęsienia ziemi, wulkany… niezwykłe. Walki o ziemię, o terytorium, o jedzenie, o kobiety, z powodów plemiennych – straszne. I przez 95–96 tysięcy lat Niebo patrzy na to z założonymi rękami, z obojętnością, z chłodem. I potem, około 3–4 tysiące lat temu i to jedynie w naprawdę barbarzyńskiej i zacofanej części Bliskiego Wschodu. Nie w Chinach, gdzie ludzie chociaż potrafili czytać, czy myśleć, czy uprawiać naukę. Nie, nie. W barbarzyńskiej, zacofanej części Bliskiego Wschodu Bóg zadecydował, że już nie może tak dłużej i że czas interweniować. I czyż może być lepszy sposób niż ludzka ofiara, plagi i masowy mord? „No jeśli to nie sprawi, że zaczną się zachowywać moralnie, to już nie wiem co…”. Jeśli znajduje się tu chociaż jedna osoba, która może skłonić się do wiary w coś takiego, sama robi z siebie osobę, po pierwsze, bardzo głupią, a po drugie, bardzo niemoralną5.
Ten motyw powtarzał się wielokrotnie w innych debatach i zawsze służył temu samemu: pokazaniu, jak Bóg, którego głosi wiara chrześcijańska, jest zły, głupi, okrutny, nieumiejętny, absurdalny. Przyjrzyjmy się opowiadaniu Hitchensa, które, aby je odpowiednio sklasyfikować, wymagałoby utworzenia nowego gatunku literackiego. Hitch-story – ta nazwa wydaje się adekwatna do tego, co brytyjski publicysta wypisywał i wygadywał. Nazwanie tego po prostu kłamstwem byłoby chyba zbyt trywialne. Hitchens twierdzi, że pokaże nam w skrócie, w co wierzymy, będąc chrześcijanami czy ogólniej – monoteistami. Zaczyna dość niespodziewanie, bo od… oszacowania długości przebywania człowieka na ziemi według kryteriów przyjmowanych przez niektórych naukowców. Wymienia kilka nazwisk wraz z proponowanymi przez ich dumnych nosicieli datami pojawienia się człowieka na ziemi. Ani to ciekawe, ani pouczające, ani przystające do zdania wprowadzającego.
Cóż ma opinia, na przykład, Dawkinsa na temat okresu pojawienia się człowieka na ziemi do zasad wiary chrześcijańskiej? Czyżby Dawkins, Gould czy Collins byli jakimiś nowymi prorokami? Nie. A może są oni upoważnieni do współtworzenia zasad wiary chrześcijan? Nic o tym nie słyszałem. To żerowanie na autorytecie, jakim obdarzani są dzisiaj tak zwani naukowcy. Mało kto jest odporny na cudzysłów podpisany skrótem „prof.”. Pierwszą reakcją słuchacza, który już zapomniał o wstępnym: „Oto, w co macie wierzyć”, będzie przyjęcie do wiadomości rzekomego faktu, który podsuwa Hitchens. Widać tu, jak system, w którym żyjemy, wpływa na możliwości percepcji danej wypowiedzi. „Oto, w co macie wierzyć” powinno zostać odniesione bezpośrednio do wywodu o czasie pojawienia się człowieka, a więc przyjęte z lekceważeniem, dystansem, a może nawet intelektualnym i moralnym obrzydzeniem, charakteryzującym reakcję na wyjątkowo ohydne kłamstwo bądź niebezpieczny, lecz podatny na zastosowanie w życiu, absurd. Ale nie jest. „Oto, w co macie wierzyć” niejako omija wypowiedź o stu tysiącach lat człowieka na ziemi i wraca z niszczycielską siłą dopiero, gdy Hitchens baja o Bogu. Ten skok przenosi słuchaczy w miejsce, gdzie przyjmują oni sprzeczne z wiarą chrześcijańską powstanie człowieka wskutek ewolucji z innych stworzeń, nieokreślony w nauce wiary czas pojawienia się człowieka na Ziemi i na tym mają budować zrozumienie kolejnych części „hitchstoryjki”.
Hitchens po zakomunikowaniu, że przyjmie opinie kompromisowe wśród różniących się opinii naukowców, ale i tak przecież nie mające wiele wspólnego z wiarą, pojawienie się człowieka 100 tys. lat temu, podaje skrótowy opis straszliwego położenia człowieka, który nic nie wiedząc o świecie, żył w przerażeniu, szybko umierał, musiał wciąż walczyć z przeciwnościami i nie mógł liczyć na pomoc z którejkolwiek strony. Tak, według tego ateisty, wyglądało około 96 tys. lat. Czy Hitchens nie wie, że wiara chrześcijańska zachowała opis szczęśliwego życia człowieka w okresie poprzedzającym wspomnianą nędzę? Wie to doskonale! Problem w tym, że to niszczyłoby jego chwytliwą narrację. Czy słuchacze Hitchensa nie wiedzą o tym? Oczywiście, że wiedzą. Ten stan powoduje, że wypowiedzi Hitchensa wyglądają jak występ słabej trupy kabaretowej: żart jest kiepski, ale ludzie się śmieją ze względu na kontekst. Tutaj niby wszyscy wiedzą, że opowieść Hitchensa ma tyle samo luk, co sam ateizm, ale łatają to albo wbitymi do głów, albo bez oporu (dla znieczulenia sumień) – przyjętymi założeniami. Hitchens pokazuje tu, jak łatwo można grać na komunałach, systemowych kłamstwach wbijanych dzieciom do głów w szkołach i propagandowych hasłach, którymi jesteśmy syceni aż do rozpuku. Zabiegiem, który zabezpieczył głowę Brytyjczyka przed jajkami mogącymi się o nią roztrzaskać, co pokazywało niezadowolenie zlekceważonych słuchaczy, było: „Wszyscy wiemy, że religia to bzdury, więc podaję wam fakty naukowe, którym nie zaprzeczycie choćby ze względu na popierające je autorytety. Cokolwiek naukowego dodam do narracji religijnej, jest od niej ważniejsze. Jeśli religia mówi coś innego niż nauka, myli się. Kto by stawiał religię ponad nauką, jest śmieszny”.
Hitchens twierdzi dalej, że Stwórca, widząc nędzę człowieka, siedział z założonymi rękami. Nagle, ni stąd, ni zowąd, Bóg zadecydował, że czas interweniować. Hitchensowi nie podoba się, że Bóg objawił się na obskurnym terenie zamieszkanym przez niepiśmiennych pasterzy i wybrał tortury własnego Syna na najlepszy sposób Odkupienia.
Może przeoczył fakt, jak to zresztą uczynił z innymi, że Pan Jezus został niesłusznie skazany i zabity przez ludzi, a nie przez Boga. Może nieco nie doceniał mieszkańców ówczesnej Palestyny i jej położenia w kontekście znaczenia dla świata handlu i polityki? Tak czy inaczej, należałoby przynajmniej stwierdzić, że ci niepiśmienni prostacy mieszkający na tym zapadłym pustkowiu zrobili kawał dobrej roboty, dochodząc ze swoimi ideami na krańce świata.
Jak więc widzimy powyżej, Hitchens tworzy własną historię, którą wkłada w usta teistów i którą potem sam wyśmiewa jako absurdalną. Tak naprawdę to jego wypowiedzi są absurdalne i tylko wtórujące jego wykrzyknikom śmiechy i oklaski publiczności zdradzają, że, o zgrozo, nie on jeden w nie wierzył.
Wytłumaczenia, których nie ma. Argumenty, których brak
Hitchens zwykł był mawiać, że nauka i naturalizm dają o wiele lepsze i piękniejsze wytłumaczenia dla zjawisk zachodzących wokół nas i że nie da się udowodnić nieistnienia Boga, ale raczej wskazać na to, że jest On zupełnie niepotrzebny lub że nie ma powodu, żeby w Niego wierzyć. Konia z rzędem temu, kto wskaże wypowiedź Hitchensa zawierającą te zapowiadane szumnie, wspaniałe wyjaśnienia. Podobnie jest z argumentami, które wskazywałyby, że pogląd teistyczny jest błędny lub że da się lepiej wytłumaczyć rzeczywistość za pomocą ateizmu niż za pomocą teizmu. Jest to tym bardziej zaskakujące i aż nie do wiary, że ktoś, kto odbył tak wiele debat jak ten brytyjski publicysta, nie podejmował właściwie dyskusji nad argumentami podawanymi przez filozofów, jak William Lane Craig, czy apologetów, jak Frank Turek, z którymi wchodził w publiczne polemiki6. Tak jeden, jak i drugi zarzucali mu to publicznie w trakcie debat, ale on nie odpowiadał. Przechodził do kolejnych anegdotek i oskarżeń dotyczących wypaczeń obecnych w różnych religiach, nie chcąc zauważyć, iż to, że przedstawiciele jakiejś religii wysadzają się w powietrze, nie znaczy zupełnie nic w kontekście pytania o istnienie Boga. Właściwie to pojęcia dobra i zła wskazują na istnienie uniwersalnej instancji odwoławczej, która pozwala odróżnić jedno od drugiego, nie pozwalając na relatywizowanie zasad moralnych, ale tego Hitchens nigdy nie mógłby przyznać. Wolał, zamiast tego, mówić o ewolucyjnym przystosowaniu człowieka, które skłania go do dobra, bo jest ono lepsze w kontekście przetrwania. Zasady moralne mają więc umożliwić lepsze działanie społeczeństwa, co pozwala człowiekowi łatwiej utrzymać się przy życiu i rozmnożyć. Przy tym wszystkim Hitchens zapomniał dodać, że ewolucja w tym obszarze uczyniła ogromny skok dopiero po pojawieniu się chrześcijaństwa. Ciekawe, czemu to zawdzięczać? Zapytany o to Hitchens, pewnie odpowiedziałby, że jeszcze nie wiemy, ale nauka z pewnością to wkrótce odkryje. To, co my już teraz możemy odczytać ze słów Hitchensa, to to, że jeśli społecznie zyskowne byłyby mordy i kradzieże, to tak właśnie wyglądałoby dobro w jego ewolucyjnym i bezbożnym świecie. Zacytuję tu naszego ateistycznego bohatera i powiem: „Któż chce, aby to była prawda?!”7
Jak wspomniałem powyżej, problem rozpoznawania zła i dobra przez ludzi to według Hitchensa wrodzone przystosowanie ewolucyjne, sprowokowane uzasadnionym w kontekście przetrwania dążeniem do stworzenia społeczności pomagającej jej członkom osiągnąć ewolucyjny cel. Nie odpowiedział jednak na pytania Williama Lane’a Craiga8 czy Franka Tureka9 o to: skąd on wie, co jest dobre, a co złe? Od czego bierze miarę? Nie omieszkał za to oburzyć się na zuchwałość wierzących, którzy mają według niego twierdzić, że dopiero religia czy Bóg mówią człowiekowi, jak rozpoznać dobro i zło. Wygląda na to, że najlepszym sposobem na uniknięcie odpowiedzi na to prosto zadane pytanie jest zagranie na pysze tłumu. Tylko jedną ze sprzeczności, w których tonął Hitchens w każdej debacie, jest problem naturalnie występującego zrozumienia dobra i zła. Tuż po tym, jak mówił o okrucieństwach wyrządzanych sobie nawzajem przez ludzi, dodawał, że jeśli ktoś twierdzi, że dopiero od przekazania Mojżeszowi Dziesięciu Przykazań ludzie wiedzą, co jest dobre, a co złe, to są głupcami. Mimo rzekomej powszechności ewolucji i poznania dobra i zła dostępnego dla każdego człowieka z racji jego powstania w rezultacie ewolucji, nie wszędzie poziom moralności doszedł do poziomu prezentowanego przez tych, którzy starają się przestrzegać Dekalogu. Chyba i Hitchens odczuwał to „ewolucyjne przystosowanie” i przezornie nie osiedlił się w kraju spoza kręgu kultury (post)chrześcijańskiej, gdzie nie mógłby liczyć na to, że dla jego sąsiadów „nie zabijaj” znaczy coś więcej niż „nie zabijaj, jeśli nie chcesz” czy „nie zabijaj swoich”.
Hitchens twierdził, że nauka znalazła już wszystkie odpowiedzi, do których dotąd używano wytrychu „Boga” czy „Boga luk” (miał tu na myśli luki poznawcze, wypełniane ideą Boga). Zapytany o to przez jednego z dyskutantów nie wiedział jednak, jak możliwe jest np. utrzymywanie się stałych fizycznych, wciąż twierdząc bez zawahania, że Bóg nie jest tu wyjaśnieniem10. Mówił, że byłoby to jedynie przesunięcie pytania o jeden poziom dalej, ponieważ kolejnym pytaniem musiałoby być: kto stworzył Boga? Te dziecinne z pozoru pytania o stworzenie Boga nie są, a przynajmniej ja ich jako takich nie przyjmuję, prostym niezrozumieniem idei Boga. Musielibyśmy założyć, że człowiek skądinąd inteligentny i utalentowany nie wie nawet, z czym polemizuje. Byłoby to zbyt daleko idące uproszczenie. Pytanie o to, kto stworzył Boga, powodujące regres do nieskończoności – niekończące się pytania o to, kto stworzył kogo – jest pytaniem dla tej części publiczności, która ogląda takie debaty dla wyciągnięcia z nich najbardziej sugestywnych, najprostszych w przekazie i najłatwiejszych w zapamiętaniu odpowiedzi, które pozwolą pozostać przy obranym stanowisku. Obranym, ponieważ jedynym sposobem na przyjęcie światopoglądu, na który nie ma potwierdzenia rozumowego, jest dokonanie (samo)wolnego wyboru. Jak powiedział Hitchens: „Oczywiście, że mamy wolną wolę. Nie mamy wyboru”. Niestety, wydaje się, że wolna wola, ten wielki dar Boży, wielu osobom służy za walec miażdżący wyrzuty sumienia, zamiast za narzędzie, podnoszące człowieka tak wysoko, że sam Stworzyciel musi respektować jego wybory.
Hitchens nie tylko debatował z pojedynczymi oponentami, ale rzucił także wyzwanie całemu światu. Zadał pytanie i wezwał wszystkich do odpowiedzi. Pytanie brzmiało: „jakiego czynu o charakterze moralnym nie może wykonać ateista, ale może wykonać teista?”11. W obliczu pytania tak boleśnie ogólnego i aż proszącego się o nieporozumienia w fazie interpretacji jego poszczególnych części składowych, szukającego prawdziwej odpowiedzi kusi postąpienie z nim jak z antynomią i pozostawienie grzebania się w nim filozoficznym masochistom; bo przecież jak można pytać o moralny czyn ateisty, jeśli ten nie uznaje istnienia Boga, a więc uniwersalnej matrycy decyzji dotyczących rozpoznania dobra i zła? Jednak dla potrzeb dyskursu można prosto stwierdzić, że ateista nie może powiedzieć prawdy, bo bez Boga nie może ona zaistnieć. Mógłby jedynie powiedzieć, co sądzi lub czego by chciał, ale bez jakichkolwiek roszczeń do prawdy. W ostateczności, nawet to nie jest możliwe bez założenia istnienia Boga.
Po co to wszystko?
Skoro Hitchens wraz ze swoimi akolitami nie zamierza nawet próbować podważać poglądu o istnieniu Boga, to o co mu chodzi? Do czego dąży? Skoro uważa, że nie ma Boga, mógłby po prostu z tym żyć i pozwolić innym żyć zgodnie z ich poglądami. Widocznie jednak jest coś, co popycha go do walki. Coś, co nie pozwala usiedzieć mu w miejscu, coś, co wzmaga jego rewolucyjny, nieco trockistowski zapał. Według mnie – choć w jego wypowiedziach, które znam, nigdy nie zostało to wyartykułowane dosłownie – chodzi o świat bez Boga. Nie o wolność wypowiadania się na ten temat czy nieskrępowaną możliwość proponowania każdemu wierzącemu tej ziejącej pustką alternatywy, ale o cały świat pozbawiony Boga. Jeśli uznamy, że dotychczasowy porządek świata opierał się na wierze w Boga – błędnej czy prawdziwej – to świat bez Boga wymagałby jakiegoś nowego porządku świata.
Hasło to – NWO (New World Order), Nowy Porządek Świata – nabrało cech metafizycznych i nie tylko żyje własnym życiem, ale tworzy alternatywne rzeczywistości. Jest wszystkim i niczym. Wielu go używa, ale niewielu, jak zauważyłem, wie jak je rozumieć. Jedni wyglądają globalnego kryzysu ekonomicznego, inni jednej super religii, jeszcze inni jakiegoś projektu ludobójczego o skali niespotykanej w historii. Jednak powinniśmy szukać pierwszych przyczyn. Żaden z projektów wspomnianych powyżej, niezależnie od tego, czy są to tylko bujdy na resorach, czy coś, co dzieje się na naszych oczach, musi zakładać jedną podstawową rzecz: Boga nie ma. Więcej, On może sobie nawet i istnieć, ale ludzie mają w Niego nie wierzyć. Wtedy, można zrobić z nimi wszystko. Albo prawie wszystko. O ile z tym „prawie” siły zła mogą jeszcze próbować iść na kompromisy, pertraktować, układać się i szukać porozumienia, o tyle z Bogiem, a raczej z tymi, którzy w Niego wierzą (bo to o nich chodzi, nie o Boga), nie pójdzie tak łatwo. Zawsze będą łamistrajkami, którzy mimo ekonomicznej niewoli zachowają wolność, bo wiedzą czym ona jest, mimo zwodniczej siły sekciarskiej propagandy zachowają prawdę i pozostaną na zawsze znawcami jej wartości. Niezmiernej wartości. Wartości o wiele przekraczającej życie ludzkie na ziemi, które jest tej prawdy jedynie częścią.
Tego chciałby Hitchens i ateiści – świata bez Boga. Świata, który oni sami ustawią według swoich pomysłów, bo nie będzie już uniwersalnego odniesienia. Świat taki stałby się ich igrzyskiem, ich folwarkiem, albo ich chlewem, gdzie hodowaliby rzeźną trzodę, przeznaczoną na żer dla bożków, którymi chcieliby zostać. Wtajemniczeni, wiedzący lepiej, przewodnicy i oświeceni. Folwark Hitchensa jest możliwy do zrealizowania tylko wtedy, gdy pozbawimy ludzi pojęcia Boga, na którym zasadzają się pojęcia prawdy, dobra, piękna, wolności, godności i człowieczeństwa. Hitchens nie widzi w nas ludzi – istot obdarzonych ciałem i duszą niematerialną, będącą nośnikiem wolności, rozumu, pamięci. On widzi w nas „wysoko wyewoluowane naczelne”12. Równie dobrze można z nas zrobić kotlety, o ile oczywiście będzie to społecznie uzasadnione. Hitchens nigdy się tak nie wyraził, nie musiał. Nie nadinterpretuję tu jednak jego poglądów, wyciągam wnioski.
Można zapytać, dlaczego ktoś chciałby niewolić ludzi, przekonywać ich, że prochem i niczem13 jesteśmy nie tylko przenośnie i nie tylko w odniesieniu do Bożego majestatu, ale w rzeczywistości i zupełnie dosłownie? Bez hipotezy szatana nie da się odpowiedzieć na to pytanie. Zło dla zła, kłamstwo dla kłamstwa, oto czym jest ta zgubna ideologia rozpatrywana w świetle rozumu. Ani ateiści, ani żadna organizacja nie może realnie zyskać na ateizacji. Są to jedynie pozory zysku, pozory zwycięstwa, pozory wolności, pozory dominacji. Tylko zło jest w tym rachunku realne.
Wygląda więc na to, że to odwiecznemu przeciwnikowi należałoby przypisać autorstwo całego przedsięwzięcia. NWO, jako projekt szatański – brzmi nieco teorio-spiskowo, nieprawdaż? Nie wygląda jednak na to, abyśmy mogli stwierdzić inaczej, chcąc trzymać się prawdy. Niech więc tak pozostanie. Czy jednak czeka nas tak marny koniec? Czy Opatrzność miałaby na to pozwolić? Czy Bóg naprawdę jest taki, jakim chciał Go widzieć Hitchens – ten nowoporządkowy świata? Ja jestem dobrej myśli i nie boję się zalewu ateizacji i wprowadzenia NWO.
„Kto chce, aby to była prawda?” – wołał w uniesieniu Hitchens, podsumowując jedną ze swoich tyrad, mających w jego pojęciu demaskować ohydny teizm. Co do wynurzeń Hitchensa na temat Boga – nikt, jak sądzę. Na szczęście nikt też z taką „prawdą” nie musiał się konfrontować niezależnie od swojej woli, bo istniała ona jedynie w umyśle Hitchensa. Pozostaje nam tylko mieć chrześcijańską nadzieję, że mimo że ten międzynarodowy wieszcz świata bez Boga nie chciał, żeby istnienie Boga było prawdą, ostatecznie otrzymał jej ogląd na wieczność.
Karol Kiljanek
Przypisy
↑Pod takim właśnie tytułem Hitchens wydał w 2007 roku książkę, która stała się światowym bestsellerem. W tym haniebnym paszkwilu, dziennikarz wykłada swoje poglądy na temat Boga i religii jako takiej. Książka jest dosyć popularna po dziś dzień, mimo iż nie zawiera niczego, poza literackimi popisami Hitchensa, w które ubrał on swój prosty przekaz o nienawiści do religii.
↑William Anthony Donohue – socjolog, wykładowca akademicki, działacz katolicki.
↑Debata Hitchens kontra Donohue https://www.youtube.com/watch?v=MsbZqNR7HZs [dostęp: 04.10.2021].
↑Debata Hitchens kontra Turek https://www.youtube.com/watch?v=uDCDTaKfzXU [dostęp: 04.10.2021].
↑Debata Hitchens kontra Hitchens https://www.youtube.com/watch?v=sNlskhOlYBY [dostęp: 04.10.2021].