Zmiana czasu po raz ostatni miała być w 2021 roku. Biurokracja UE über alles.

Zmiana czasu po raz ostatni miała być w 2021 roku. Biurokracja UE über alles.

W ten weekend znów przestawimy zegarki.

Tylko 21 proc. ankietowanych opowiada się za utrzymaniem przestawiania zegarków dwa razy do roku. Od tej praktyki miała odejść UE, ale projekt ugrzązł – podaje czwartkowa „Rzeczpospolita”.

„Rzeczpospolita” przytacza wyniki sondażu, przeprowadzonego na zlecenie gazety przez IBRiS. Na pytanie, czy zmiana czasu na zimowy bądź letni powinna zostać zniesiona, zadane ponad tysiącu ankietowanym, „zdecydowanie tak” odpowiedziało 57,5 proc., a „raczej tak” – 11 proc. To w sumie dwie trzecie ankietowanych. Odpowiedź „raczej nie” wskazało 15,9 proc, a „zdecydowanie nie” – zaledwie 4,7 proc. – czytamy.

Gazeta dodaje, że wynikami nie jest zaskoczony poseł PSL Andrzej Grzyb, który przez dwie kadencje zasiadał w europarlamencie w zespole mającym na celu odejście od zmiany czasu. „Podobne wyniki od lat przynoszą inne sondaże dotyczące zmiany czasu, a odsetek przeciwników tej praktyki zdaje się nawet rosnąć” – komentuje Andrzej Grzyb.

Polska nie jest wyjątkiem, bo odejścia od zmiany czasu chce niemal cała Europa.

„W 2018 roku Komisja Europejska przeprowadziła internetowe konsultacje w sprawie zmiany czasu, w ramach których otrzymała rekordową liczbę 4,6 mln ankiet. 84 proc. respondentów uznało, że chce zrezygnować z sezonowej zmiany czasu. Parlament Europejski przyjął wówczas rezolucję o końcu zmiany czasu, a ówczesny szef KE Jean-Claude Juncker ogłosił, że ‘likwidacja jest przesądzona’” – czytamy na łamach gazety.

Jak dodano, po raz ostatni wskazówki mieliśmy przesunąć w 2021 roku. Wpływ na tamtą decyzję miała postawa kilku państw, w tym Finlandii, Litwy, Szwecji i Polski. Jak to jednak w biurokracji bywa, termin ten nie został dotrzymany. [—]

W 2023 roku będziemy przechodzić na czas zimowy w nocy z 28 na 29 października. Wskazówki zegarków przestawiamy z 3.00 na 2.00.

PiS zagłosował w PE za wprowadzeniem jedzenia z robaków

PiS zagłosował w PE za wprowadzeniem jedzenia z robaków

pis-za-wprowadzeniem-jedzenia-z-robakow

To, że przedstawiciele PO popierają sprowadzenie Polaków do poziomu zwierząt jedzących robaki, nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem. Dlaczego jednak europosłowie PiS, która to partia mieni się patriotyczną, również poparli rezolucję wskazującą na rzekome plusy jedzenia przez gojów chityny? Patryk Jaki mówi o pomyłce, Kosma Złotowski w rozmowie z Interią zapowiada “zmianę głosowania”, a Andżelika Możdżanowska przekonuje, że jej decyzja była podyktowana “interesem polskich rolników”.

PiS zagłosował za wprowadzeniem jedzenia z robaków. Chodzi o niedawne głosowanie w Parlamencie Europejskim.

Przypomnijmy: wiosną br. wybuchła afera jedzenia robaków. Wówczas to politycy tzw. “Zjednoczonej Prawicy” (PiS i Suwerenna Polska) ostrzegali, że eurokołchoz nakaże Polakom jeść robaki. Przez kilka tygodni alarmowali m.in. wielkimi ilustracjami czy filmikami owadów, które zamieszczali w mediach społecznościowych. Sugerowali, że tylko oni bronią polskiej godności i polskiego talerza na którym jest normalne mięso.

W ubiegłym tygodniu Parlament Europejski przyjął rezolucję dotyczącą europejskiej strategii w zakresie białka. “Za” było 307 parlamentarzystów, w tym zdecydowana większość europosłów Prawa i Sprawiedliwości.

W dokumencie, który odnosi się w większości do wykorzystania białka pochodzącego z owadów w sektorze rolnym. Czytamy w niej m.in. o rosnącym potencjale białka pochodzącego z owadów przeznaczonego do spożycia przez ludzi, a zwłaszcza do żywienia zwierząt. Jest tam też sporo innych odniesień do jedzenia białka pochodzącego z owadów przez ludzi.

Jak się okazuje, za rezolucją zagłosowali niemal wszyscy politycy Zjednoczonej Prawicy z PE, w tym Beata Kempa, Patryk Jaki, Joachim Brudziński, Tomasz Poręba, Andżelika Możdżanowska, Beata Szydło, Anna Zalewska, Ryszard Czarnecki i Kosma Złotowski.

-Przede wszystkim chodzi o żywienie tym białkiem zwierząt. Miała to być domieszka do pasz, a nie do surówek, które ludzie zjadają. Chodziło głównie o to, dlatego głosowaliśmy za – tłumaczył dla Interii europoseł PiS Kosma Złotowski. -Prawdopodobnie jednak zmienimy nasze głosowania, póki jeszcze możemy. Mamy na to kilka dni – zapowiadał.

Zaatakowany przez Konfederację europoseł Patryk Jaki stwierdził, że po prostu się pomylił. “Jak zwykle kłamiecie. Po prostu tak jak często wasi posłowie, pomyliłem się w głosowaniu, co szybko poprawiłem. Mój głos jest na “NIE”” – napisał na X, wskazując, że Robertowi Winnickiemu też zdarzyła się kiedyś pomyłka. Wpis można przeczytać tutaj.

Co ciekawe, zdania w sprawie głosowania nie zamierza zmieniać Andżelika Możdżanowska, która deklaruje, że gdyby miała zagłosować jeszcze raz, postąpiłaby dokładnie tak samo.

-Nie pomyliłam się, to była jasna strategia w obronie polskiego rolnika. Mieliśmy bowiem do czynienia nie tylko z robakami, czyli strategią białkową, ale też kilkoma innymi obszarami: to budowa bezpieczeństwa żywnościowego w UE, wzmacnianie niezależności od importu białka w celu zwiększenia dochodu m.in. naszych rolników, wspierania produkcji białka, jasna informacja dla konsumentów dotycząca pochodzenia produktu, ale też kwestia biogazowni. Gdybyśmy głosowali przeciwko, byłoby to wbrew polskiemu rolnikowi – przekonywała europoseł PiS.

Europosłanka tłumaczyła wiosenną narrację swojej partii dotyczącą robaków “wymogami kampanii wyborczej”.  -Staram się skupiać bardziej na merytorycznych kwestiach, a nie piarowskich. Jak wiemy, kampania rządzi się swoimi prawami, dotarcie do wyborców również, ale ja stoję na straży zapisów, które są adekwatne do wdrażanych rozwiązań.

NASZ KOMENTARZ: Cieszymy się, że przynajmniej pani Moższanowska wykazała się szczerością i przyznała, że sprzeciw PiS wobec zrobienia z Polaków zjadaczy robaków, był tylko chwytem wyborczym. W rzeczywistości po raz kolejny okazuje się, że PIS = PO. Program tych partii to w skrócie: Polak nie będzie w Polsce gospodarzem, tylko gojem i nędzarzem. Jak na goja, czyli zwierzę człekokształtne przystało, Polak ma też zjadać robaki.

Mięso i jaja z Ukrainy niszczą polskich hodowców [i w całej UE].

Mięso i jaja z Ukrainy niszczą polskich hodowców [i w całej UE].

Mięso i jaja z Ukrainy niszczą polskich hodowców. Problemem są utrzymujące się wysokie koszty produkcji po polskiej stronie. Nasi hodowcy muszą wszak przestrzegać wyśrubowanych norm eurokołchozowych. Ukraińcy nie mają takich ograniczeń.

W październiku odbyło się posiedzenie grupy roboczej „Jaja i drób” Copa-Cogeca. Spotkanie rozpoczęło się od przedstawienia sytuacji rynkowej w poszczególnych krajach.

Polska delegacja zwróciła uwagę, że ceny broilerów na skutek zwiększonej produkcji jesienią oraz importu z Ukrainy spadają.  Polska w sierpniu 2023 uzyskała status kraju wolnego od ptasiej grypy. Niestety, ale już w październiku 2023 ten status utraciliśmy. W tym roku w Polsce wybito już ponad 1 milion sztuk drobiu z powodu HPAI. [—-]

Zwrócono uwagę na rosnący problem importu mięsa drobiowego i jaj z Ukrainy. Z przedstawionych danych wynika, że w okresie od stycznia i sierpnia 2023 z Ukrainy całkowity import mięsa drobiowego do UE wyniósł: 168 tysięcy ton, +72% w porównaniu z tym samym okresem ubiegłego roku, +337% w porównaniu z tym samym okresem 2021 roku przed liberalizacją handlu.

Z kolei całkowity import jaj do UE wyniósł: 30 tysięćy ton, +140% w porównaniu z tym samym okresem ubiegłego roku, +755% w porównaniu z tym samym okresem z 2021 r. sprzed liberalizacji handlu.

Członkowie Copa i Cogeca podkreślili, że „w pełni rozumieją znaczenie wspierania ukraińskich kolegów-rolników i nie sprzeciwiają się przyszłej integracji Ukrainy z UE”. Jednak biorąc pod uwagę szybki i stały wzrost eksportu, należy wprowadzić próg importowy prowadzący do automatycznego uruchomienia środków ochronnych. Zaproponowano środki ochronne

[bla-bla. md]

Wszelkie produkty importowane powyżej średniej kwartalnej powinny automatycznie podlegać tranzytowi wyłącznie poza UE i posiadać dowód przeznaczenia. Takie przepisy zmniejszyłyby obciążenia producentów unijnych w krajach sąsiadujących i zapewniły dotarcie towarów do krajów słabiej rozwiniętych.

Na zlecenia Copa-Cogeca opracowana została ocena skutków wprowadzenia zakazu chowu klatkowego. Wynikało z niej, że takie zmiany będą miały poważny wpływ na bilans handlowy netto 27 krajów UE we wszystkich prognozowanych scenariuszach. W większości przypadków wprowadzenie zakazu spowoduje gwałtowny wzrost importu, szczególnie wieprzowiny, a we wszystkich scenariuszach spadek eksportu wieprzowiny i jaj. Wprowadzenie zakazu spowoduje nasilenia koncentracji gospodarstw rolnych w związku z możliwością odejścia części drobnych producentów z działalności.

Saryusz-Wolski: Walec przymusowej relokacji toczy się przez UE

Saryusz-Wolski: Walec przymusowej relokacji toczy się

Radosław Molenda


„Obok Polski ‘regulacji kryzysowej’ dotyczącej migracji sprzeciwia się kilka państw z Europy środkowo-wschodniej. Niestety, już w tej chwili nie mają one większości blokującej. Możemy powiedzieć, że walec przymusowej relokacji toczy się niezależnie od naszych starań, by ten mechanizm nie został przyjęty” – ocenia w rozmowie z portalem wPolityce.pl europoseł PiS Jacek Saryusz-Wolski.

wPolityce.pl: Europosłowie Europejskiej Partii Ludowej, czyli – jak mówi premier Morawiecki – „partia Tuska i Webera” w przyszłym tygodniu chce przepchnąć w PE pakt, który w ostateczności zmusi Polskę do przyjmowania nielegalnych imigrantów. Znamy szczegóły, jak to ma się odbyć?

Jacek Saryusz-Wolski: Negocjacje „regulacji kryzysowej” masowego napływu imigrantów do Europy, który zawiera m.in. ich przymusową relokację do poszczególnych państw Unii – one są na finiszu. Wg informacji prezydencji hiszpańskiej Niemcy się godzą na to, co już wynegocjowano, pozostaje podobno jedynie do ustalenia kilka drobnych różnic.

Tym, co podaje się, jako powód presji EPL-u na PE i wniesienia tej sprawy na posiedzenie europarlamentu, jest powaga sytuacji na Lampedusie. To posiedzenie odbędzie się 5 października. Tak więc możemy powiedzieć, że walec przymusowej relokacji imigracji toczy się niezależnie od naszych starań, by ten pakt nie został przyjęty.

Polska ma w tym sojuszników?

Obok Polski sprzeciwia się kilka państw z Europy środkowo-wschodniej, jak Węgry. Niestety już w tej chwili nie mają one większości blokującej. Nie będą w stanie tej regulacji zatrzymać.

Nietrudno jednak stwierdzić, że proponowane rozwiązanie nie rozwiąże problemu imigracji, nie będzie napływu migrantów stopować, ale będzie ten napływ napędzać?

Przymusowa relokacja to rodzaj pompy ssąco-tłoczącej. Jeżeli będą odbierani do innych państw imigranci z miejsc takich, jak Lampedusa, to będzie to oczywisty sygnał dla innych czekających jeszcze na północnych wybrzeżach Afryki, żeby przepływać, zamiast zastosować rozwiązanie, które proponuje pani premier Włoch Giorgia Meloni, żeby zastosować blokadę morską z użyciem wojennej floty morskiej, do czego Unia z kolei nie chce się przechylić, a same Włochy wahają się, czy ją zastosować. Mamy tu więc poważny problem, na który są dwie odpowiedzi – relokacja albo blokada – i wszyscy są na nie zafiksowani.

Relokacja to rozwiązanie, które nie jest rozwiązaniem. Na blokadę, która – o ile dałoby się zorganizować – byłaby jakimś rozwiązaniem jako zastopowanie łodzi płynących do wybrzeży Europy, nie ma przyzwolenia większości.

Byłoby to rozwiązanie w jakimś sensie podobne do polskiego muru na granicy z Białorusią, tylko że na morzu, w postaci stojących na granicy wód terytorialnych danego państwa okrętów wojennych.

Mówi Pan, że tej regulacji nie da się już zatrzymać, premier Morawiecki zapowiedział jednak, że w przyszłym tygodniu jedzie na posiedzenie Rady Europejskiej, podczas którego powie stanowcze „nie”, podtrzyma weto Polski dla nielegalnej imigracji.

Tyle tylko, że Rada Europejska to nie Rada Europy, gdzie wymagana jest jednomyślność. Procedowanie paktu migracyjnego nie idzie trybem Rady Europy, Tu wystarczy większość.

Wspomnieliśmy o Szwecji. Są także inne kraje, jak Niemcy, Włochy czy Francja, które doświadczają „dobrodziejstwa” nielegalnej imigracji. Ich stanowisko prorelokacyjne trzeba ocenić jako próbę podzielenia się z takimi krajami, jak Polska, konsekwencjami swoich błędów?

Przede wszystkim od dawna są potężne siły, generalnie europejska Lewica, która jest z zasady, doktrynalnie za imigracją, dlatego nie chce bronić się przed nielegalną emigracją. W planie Lewicy jest zmienić strukturę demograficzną Unii Europejskiej. Liczą, że to będą masy nowych ludzi w Europie, którzy wcześniej czy później będą na nich głosowali. Sądzą, że to rozwiąże problemy na rynku pracy. To są płonne, ale jednak, rachuby na tanią siłę roboczą, czyli traktowanie przemytu ludzi jako czegoś, co podtrzyma szwankujący w Europie wzrost gospodarczy. Krótko mówiąc: stoi za tym szereg doktrynalnych, ideologicznych, ale i ekonomicznych przesłanek, które sprawiają, że cała centrolewicowa strona sceny politycznej w Parlamencie Europejskim i wśród rządów za tym jest. To jest powodem tego, że wybiera się wariant rodzący sytuacje tak dramatyczne, jak obecnie widzimy to w Szwecji. Ale płoną przecież także przedmieścia Paryża. Mimo to jednak ta agenda, plan migracyjny europejskiej Lewicy jest forsowany.

Moim zdaniem nie jest problemem to, że poszczególne państwa nie wiedzą, jakie będą skutki przymusowej relokacji, ale problemem jest ich zgoda, by tak było.

Odciążenie swojego kraju poprzez relokację części swoich imigrantów do innych państw – to drugi wątek. On się jednoznacznie kojarzy z przymusowymi przesiedleniami w okresie, kiedy Niemcy okupowały Europę. To jest naruszenie praw człowieka poprzez transplantowanie go, relokowanie jak przedmiotu z miejsca gdzie jest, w miejsce, w którym niekoniecznie chce być. To dodatkowy element, ale właśnie taki jest pomysł europejskich elit.

Organizacje pozarządowe zwożą migrantów do Włoch. Niemcy deklarują – będziemy dalej to finansować 

https://niezalezna.pl/swiat/meloni-napisala-list-do-scholza-w-odpowiedzi-dostala-kpiarskie-zachowanie-i-drwiny-szefowej-niemieckiego-msz/499146


Na spotkaniu z włoskim ministrem spraw zagranicznych Antonio Tajanim, szefowa MSZ RFN Annalena Baerbock pozostała uparta: Niemcy będą nadal finansować statki organizacji pozarządowych, zajmujące się ratowaniem migrantów na Morzu Śródziemnym. Tajani wyjaśnił, że “jego zdaniem finansowanie promuje cierpienie na Morzu Śródziemnym” – pisze portal Tichys Einblick.

– Antonio Tajani jest dyplomatyczny. Zbyt dyplomatyczny. Na konferencji prasowej ze swoją niemiecką odpowiedniczką Annaleną Baerbock podkreśla przyjaźń niemiecko-włoską -.

Statki niemieckich organizacji pozarządowych wciąż docierają na Lampedusę

– Nad wizytą wisi jednak podwójny miecz Damoklesa. Z jednej strony pakt migracyjny, z drugiej kwestia, która “skłoniła premier Giorgię Meloni do napisania listu do kanclerza Olafa Scholza: mianowicie finansowanie statków organizacji pozarządowych przez Bundestag. Meloni zażądała odpowiedzi, Tajani obiecał zająć się tą sprawą – pisze Tichys Einblick.

Tajani wyjaśnia, że “jego zdaniem finansowanie promuje cierpienie na Morzu Śródziemnym. Włochy są zainteresowane tym, aby otaczające je morze było morzem pokoju i handlu, a nie morzem śmierci”. Baerbock “nie tylko broni swojego stanowiska, ale twierdzi, że Niemcy będą nadal płacić statkom organizacji pozarządowych”. Tajani zauważa jednak, że ludzie, którzy giną w wypadkach morskich, nie chcą jechać do Włoch, ale do innych części Europy. W domyśle do Niemiec.

“Włoscy dziennikarze podnosili tę kwestię co najmniej trzy razy, najwyraźniej niezadowoleni, że Niemcom w ogóle nie przeszkadza to, że ich (…) postawa może zostać przez niektórych odebrana jako ingerencja” – pisze portal.

“Wywiązała się scena, która prawdopodobnie zmroziła krew w żyłach nie tylko Tajaniego, ale także włoskiej delegacji – z powodu tak wielkiej bezczelności. Zapytana ponownie o list Meloni i jego konsekwencje, Baerbock powiedziała ze śmiechem: >>Jeśli list w sprawie finansowania organizacji pozarządowych jest naszym jedynym problemem…<<“.

“Baerbock chce bagatelizować tę sprawę. Dla niej włoska szefowa rządu i poważne zaniepokojenie włoskiego społeczeństwa są kwestią drugorzędną” – zauważył Tichys Einblick.

Niemiecki rząd dofinansował organizację pozarządową odpowiedzialną za przywóz nielegalnych migrantów do Włoch

W ubiegłym roku niemiecka prasa informowała, że chadecka Unia CDU/CSU oskarżyła wiceprzewodniczącą Bundestagu Katrin Goering-Eckardt o nepotyzm. Tłem były zatwierdzone fundusze państwowe dla organizacji ratownictwa morskiego “United4Rescue”. Komisja budżetowa postanowiła finansować ten zakrojony na szeroką skalę projekt kwotą dwóch milionów euro rocznie do 2026 roku – pisał portal focus.de.. “Uderzające jest to, że przewodniczący stowarzyszenia, Thies Gundlach, jest partnerem życiowym wiceprzewodniczącej Bundestagu”. Goring-Eckardt wyjaśniła wtedy gazecie “Bild”, że nie była bezpośrednio zaangażowana w tę decyzję.

Rzym protestuje przeciwko temu, że wszyscy migranci ratowani na Morzu Śródziemnym przez organizacje pozarządowe z różnych państw schodzą na ląd wyłącznie na włoskich wybrzeżach. Ponadto według władz Włoch obecność statków NGO nasila zjawisko wysyłania ludzi przez przemytników

Źródło: niezalezna.pl, PAP

Nowa Nienormalność czyli obsesja mikrozarządzania naszym życiem

Nowa Nienormalność czyli obsesja mikrozarządzania naszym życiem

Kategoria: Archiwum, Biologia, medycyna, Co piszą inni, Kontrowersyjne, Polecane, Polityka, Polska, psychologia, Świat, Ważne

Autor: AlterCabrio , 29 września 2023 nowa-nienormalnosc-czyli-obsesja-mikrozarzadzania-naszym-zyciem

Podstawy związane z pandemią covid-19 stanowią prolog do tego, co stanie się zdobyczą państwa policyjnego, czyli wtargnięcie za nową, stosunkowo niezbadaną granicę, tj. przestrzeń wewnętrzną, w szczególności wewnętrzne funkcjonowanie (genetyczne, biologiczne, biometryczne, umysłowe i emocjonalne) rasy ludzkiej. Zastanów się, na ile jeszcze sposobów rząd mógłby „chronić nas” przed nami samymi pod przykrywką zdrowia i bezpieczeństwa publicznego…

−∗−

Tłumaczenie: AlterCabrio – ekspedyt.org

−∗−

Nowa Nienormalność: maniacy autorytarnej kontroli chcą mikrozarządzania naszym życiem

„Człowiek rodzi się wolny, ale wszędzie jest w łańcuchach” (Jean-Jacques Rousseau).

Autorytarna kontrola połączona z obsesją na punkcie mikrozarządzania naszym życiem, stała się nową normalnością lub, ściślej mówiąc, nową nienormalnością, jeśli chodzi o sposób, w jaki rząd odnosi się do obywateli.

Ten apodyktyczny despotyzm, który poprzedzał histerię związaną z pandemią covid-19, jest czystą definicją państwa nadopiekuńczego [Nanny State], w którym przedstawiciele rządu (wybrani i wyznaczeni do pracy dla nas) przyjmują autorytarne przekonanie, że rząd wie najlepiej i dlatego musi kontrolować, regulować i dyktować niemal wszystko, co dotyczy życia publicznego, prywatnego i zawodowego obywateli.

Rzeczywiście, to niebezpieczny czas dla każdego, kto wciąż trzyma się idei, że wolność oznacza prawo do samodzielnego myślenia i odpowiedzialnego działania, zgodnie ze swoją najlepszą oceną.

To przeciąganie liny w kwestii kontroli i suwerenności nad sobą wpływa na prawie każdy aspekt naszego życia, niezależnie od tego, czy mówimy o decyzjach dotyczących naszego zdrowia, naszych domów, tego, jak wychowujemy nasze dzieci, co konsumujemy, czym jeździmy, co nosimy, jak wydajemy pieniądze, jak chronimy siebie i naszych bliskich, a nawet z kim się zadajemy i co myślimy.

Jak pisze Liz Wolfe dla „Reason”: „Drobne rzeczy, które czynią życie ludzi lepszym, smaczniejszym i mniej nudnym, są atakowane przez różne typy nadzoru ze strony rządu federalnego i stanowego”.

Nie można już kupić kuchenki, zmywarki, rączki do prysznica, dmuchawy do liści ani żarówki bez narażania się na konflikt z państwem nadopiekuńczym.

W ten sposób pod pozorem pseudożyczliwości rząd wymierzył tę biurokratyczną tyranię w taki sposób, aby unieważnić niezbywalne prawa jednostki i ograniczyć nasze wybory do tych nielicznych, które rząd uważa za wystarczająco bezpieczne.

Jednak ograniczony wybór to żaden wybór. Podobnie wolność regulowana nie jest żadną wolnością.

Rzeczywiście, jak wynika z badania Instytutu Cato, w ciągu ostatnich 20 lat poziom wolności przeciętnego Amerykanina ogólnie spadł. Jak wyjaśniają badacze William Ruger i Jason Sorens: „Naszą koncepcję wolności opieramy na ramach praw jednostki. Naszym zdaniem jednostki powinny mieć możliwość dysponowania swoim życiem, swobodami i majątkiem według własnego uznania, o ile nie narusza to praw innych osób”.

Wyraźne oznaki despotyzmu coraz bardziej autorytarnego reżimu, który podaje się za rząd Stanów Zjednoczonych (i ich korporacyjnych partnerów w zbrodni), są wszędzie wokół nas: cenzura, kryminalizacja, tzw. shadow banning i zamykanie kont w mediach społecznościowych osób wyrażających poglądy niepoprawne politycznie lub niepopularne; nadzór bez nakazu sądowego nad przemieszczaniem się i komunikacją Amerykanów; naloty oddziałów SWAT na domy Amerykanów; strzelanie przez policję do nieuzbrojonych obywateli; surowe kary wymierzane uczniom w imię zerowej tolerancji; ogólnospołeczne lockdowny i nakazy zdrowotne, które pozbawiają Amerykanów swobody poruszania się i integralności cielesnej; uzbrojone drony latające w przestrzeni powietrznej kraju; niekończące się wojny; wydatki wymykające się spod kontroli; zmilitaryzowana policja; rewizje osobiste przy drogach; sprywatyzowane więzienia z zachętą do zysku za przetrzymywanie Amerykanów w więzieniach; centra monitoringu, które szpiegują, gromadzą i rozpowszechniają dane na temat prywatnych transakcji Amerykanów oraz zmilitaryzowane agencje posiadające zapasy amunicji, żeby wymienić tylko niektóre z najbardziej przerażających.

Jednak bez względu na to, jak bezczelne mogą być te naruszenia naszych praw, są to niekończące się drobne tyranie — surowe, zagrożone karami dyktaty wydawane przez obłudną biurokrację Wielkiego-Brata-Który-Wie-Najlepiej dla przeciążonej, poddanej nadmiernym regulacjom i niedostatecznie reprezentowanej populacji – co wyraźnie ilustruje stopień, w jakim naród jest postrzegany jako niezdolny do przejawiania zdrowego rozsądku, osądu moralnego, uczciwości i inteligencji, nie mówiąc już o podstawowym zrozumieniu, jak żyć, założyć rodzinę lub być częścią funkcjonującej społeczności.

Kiedy nakazy drobnych biurokratów mają większą wagę niż indywidualne prawa obywateli, to mamy kłopoty, ludzie.

Rządy federalne i stanowe wykorzystały prawo jako pałkę do prowadzenia sporów sądowych, stanowienia prawa i mikrozarządzania naszym życiem poprzez nadmierną regulację i nadmierną kryminalizację.

Tak się dzieje, gdy biurokraci sterują przedstawieniem, a rządy prawa stają się niczym więcej niż poganiaczem bydła mającym na celu zmuszenie obywateli do maszerowania ramię w ramię z rządem.

Nadmierna regulacja to tylko druga strona medalu wobec nadmiernej kryminalizacji, czyli zjawiska, w którym wszystko staje się nielegalne, a każdy staje się przestępcą.

Nie trzeba daleko szukać, aby znaleźć liczne przykłady przepisów państwa nadopiekuńczego, które infantylizują jednostki i pozbawiają je możliwości samodzielnego decydowania o swoich sprawach. W 2012 roku ówczesny burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg niechlubnie zaproponował zakaz sprzedaży napojów gazowanych i dużych słodkich napojów w celu zapobiegania otyłości. W innych miejscowościach wprowadzono zakazy wysyłania SMS-ów podczas przechodzenia przez jezdnię, noszenia obwisłych spodni, utrzymywania nadmiernego błota na samochodzie, palenia na zewnątrz, przechowywania śmieci w samochodzie, niewłaściwego sortowania śmieci, przeklinania w zasięgu słuchu innych osób lub piszczenia oponami.

Choć państwo nadopiekuńcze ma nieograniczone możliwości mikrozarządzania naszym życiem, sytuacja staje się naprawdę złowieszcza, gdy rząd przyjmuje mechanizmy umożliwiające mu monitorowanie nas pod kątem naruszeń w celu narzucania licznych przepisów.

Państwo nadopiekuńcze, poznaj wszystkowidzące, wszechwiedzące Państwo Nadzoru i jego pomocnika, prężne Państwo Policyjne.

Widzisz, w dobie nadmiernej kryminalizacji – kiedy prawem wymachuje się jak młotkiem, aby wymusić przestrzeganie nakazów rządu, jakiekolwiek by one nie były – nie musisz zrobić nic „złego”, aby zostać ukaranym grzywną, aresztowanym lub poddanym nalotom, konfiskatom i nadzorowi.

Wystarczy po prostu odmówić marszu krok w krok z rządem.

Jak ostrzega analityk polityczny Michael Van Beek, problem nadmiernej kryminalizacji polega na tym, że na szczeblu federalnym, stanowym i lokalnym obowiązuje tak wiele przepisów, że nie jesteśmy w stanie ich wszystkich poznać.

„Niemożliwe jest również egzekwowanie wszystkich tych praw. Zamiast tego funkcjonariusze organów ścigania muszą wybrać, które z nich są ważne, a które nie. W rezultacie wybierają prawa, których Amerykanie naprawdę muszą przestrzegać, ponieważ to oni decydują, które prawa są naprawdę ważne” – podsumowuje Van Beek. „Przepisy federalne, stanowe i lokalne – zasady stworzone przez niewybranych biurokratów rządowych – mają tę samą moc prawną i mogą sprawić, że staniesz się przestępcą, jeśli naruszysz którekolwiek z nich… jeśli naruszymy te zasady, możemy być ścigani jako przestępcy. Bez względu na to, jak przestarzałe lub śmieszne, nadal stoi za nimi pełna moc prawa. Pozwalając na to, aby tak wiele z nich istniało, aż w końcu zostaną użyte przeciwko nam, zwiększamy siłę organów ścigania, która oferuje wiele opcji oskarżenia ludzi o naruszenia prawa i przepisów”.

Oto supermoc państwa policyjnego: wzmocnione przez państwo nadopiekuńcze, otrzymało władzę zmiany naszego życia w biurokratyczne piekło.

Rzeczywiście, jeśli wytrąciło cię z równowagi szybkie pogorszenie się kwestii prywatności w ramach państwa nadopiekuńczego, przygotuj się na przerażenie jakie wywoła matryca nadzoru, która zostanie wprowadzona przez państwo nadopiekuńcze współpracujące z państwem policyjnym.

Reakcja rządu na covid-19 obarczyła nas państwem nadopiekuńczym skłonnym do wykorzystania swoich drakońskich uprawnień związanych z pandemią, aby chronić nas przed nami samymi.

Podstawy związane z pandemią covid-19 stanowią prolog do tego, co stanie się zdobyczą państwa policyjnego, czyli wtargnięcie za nową, stosunkowo niezbadaną granicę, tj. przestrzeń wewnętrzną, w szczególności wewnętrzne funkcjonowanie (genetyczne, biologiczne, biometryczne, umysłowe i emocjonalne) rasy ludzkiej.

Zastanów się, na ile jeszcze sposobów rząd mógłby „chronić nas” przed nami samymi pod przykrywką zdrowia i bezpieczeństwa publicznego.

Na przykład pod pozorem zdrowia i bezpieczeństwa publicznego rząd mógłby wykorzystać opiekę psychiatryczną jako pretekst do atakowania i zamykania dysydentów, aktywistów i wszystkich osób, które niefortunnie znalazły się na rządowej liście obserwacyjnej.

W połączeniu z postępem technologii masowej inwigilacji, programami opartymi na sztucznej inteligencji, które mogą śledzić ludzi na podstawie ich biometrii i zachowań, danymi z czujników zdrowia psychicznego (śledzonymi za pomocą danych z noszonych opasek i monitorowanymi przez agencje rządowe, takie jak HARPA), ocenami zagrożeń, ostrzeżeniami dotyczącymi wykrywania zachowań, inicjatywy prewencyjne, przepisy dotyczące zagrożeń związanych z dostępem do broni i programy pierwszej pomocy w zakresie zdrowia psychicznego, mające na celu przeszkolenie strażników w rozpoznawaniu, kto może stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego. Te zapobiegawcze programy zdrowia psychicznego mogą równie dobrze sygnalizować punkt zwrotny w wysiłkach rządu mających na celu ukaranie osób angażujących się w tak zwane „myślozbrodnie”.

Tak to się zaczyna.

Amerykanie na co dzień rezygnują już (w wielu przypadkach dobrowolnie) z najbardziej intymnych szczegółów swojej tożsamości – budowy biologicznej, swoich wzorców genetycznych i danych biometrycznych (cechy i budowa twarzy, odciski palców, skany tęczówki oka itp.) — aby poruszać się po coraz bardziej zaawansowanym technologicznie świecie.

Uwarunkowawszy populację w przekonaniu, że bycie częścią społeczeństwa jest przywilejem, a nie prawem, dostęp taki można łatwo uzależnić od oceny wiarygodności społecznej, wiarygodności poglądów politycznych lub stopnia, w jakim dana osoba jest skłonna przestrzegać nakazów rządu, bez względu na to, jakie by one nie były.

Covid-19, w którym mowa o masowych testach, punktach kontroli bezpieczeństwa, śledzeniu kontaktów zakaźnych, paszportach odpornościowych i infoliniach dla kapusiów donoszących władzom o „łamaczach zasad”, był zapowiedzią tego, co ma nadejść.

Wszyscy powinniśmy być nieufni i pełni obaw.

W czasie, gdy rząd ma rosnącą listę – udostępnianą ośrodkom monitorowania i organom ścigania – zawierającą ideologie, zachowania, powiązania i inne cechy, które mogą oznaczyć daną osobę jako podejrzaną i skutkować etykietą potencjalnego wroga państwa, nie trzeba wiele, aby kogokolwiek z nas uznać za przestępcę lub terrorystę.

W końcu rząd lubi używać zamiennie słów „antyrządowy”, „ekstremistyczny” i „terrorystyczny”. Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego [DHS] szeroko definiuje ekstremistów jako osoby, „które są głównie antyrządowe, odrzucające władzę federalną na rzecz władz stanowych lub lokalnych lub całkowicie odrzucające władzę rządową”.

W pewnym momencie bycie indywidualistą zostanie uznane za równie niebezpieczne jak bycie terrorystą.

Kiedy dzieje się cokolwiek, gdy dzieje się to w imię bezpieczeństwa narodowego, walki z przestępczością i terroryzmem, „my, naród”, mamy niewielką lub żadną ochronę przed nalotami oddziałów SWAT, inwigilacją wewnętrzną, strzelaninami policyjnymi w kierunku nieuzbrojonych obywateli, przetrzymywaniami na czas nieokreślony i tym podobnymi, niezależnie od tego, czy zrobiłeś coś złego, czy nie.

W dobie nadmiernej kryminalizacji już jesteś przestępcą.

Rząd potrzebuje tylko dowodu na to, że łamiesz prawo. I to też dostaną.

Niezależnie od tego, czy wykorzystuje się oprogramowanie monitorujące, takie jak ShadowDragon, które umożliwia policji śledzenie aktywności ludzi w mediach społecznościowych, czy też technologię wykorzystującą domowy router Wi-Fi i inteligentne urządzenia, aby umożliwić osobom z zewnątrz „widzenie” całego domu, to tylko kwestia czasu.

Jak wyjaśniam to w moich książkach, nie jest kwestią to, czy rząd będzie zamykał Amerykanów za przeciwstawienie się jednemu z ich licznych nakazów, ale kiedy.

__________________

The New Abnormal: Authoritarian Control Freaks Want to Micromanage Our Lives, John & Nisha Whitehead, The Rutherford Institute, September 26, 2023

−∗−

Warto przeczytać:

Proces przejęcia czyli mali ludzie kopią własne groby
Ludzie nie wygrywają. Przegrywają. Ale ten śmiertelny atak na ludzkość wciąż można odwrócić, jeśli choćby nieznaczna większość powstanie i weźmie odpowiedzialność za własne życie i wolność. Jeśli obecny trend się […]

__________________

Stałość zagrożeń czyli w drodze do całkowitego uzależnienia
Wszystkie te rzeczy oraz nieskończona ilość innych zagrożeń, w tym groźba wojny nuklearnej, załamania finansowego, niedoborów żywności, ekstremalnej inflacji prowadzącej do ekstremalnych cen, nowych sytuacji kryzysowych związanych z „pandemią”, ograniczeń […]

__________________

Smartfon, konsumpcja i brak oporu – ks. Marek Bąk
‘Ludzie przyzwyczaili się do nieprawości rządzących. Czują się bezsilni pod hasłem, że ‘nic się nie da zrobić’. Wręcz usprawiedliwiają swoich tyranów i niewiele robią, albo nic nie czynią. Otóż opór […]

__________________

Globalizm czyli „szatańskie” przygotowania – Abp Carlo Maria Viganò
Stwierdził, że „niezbędne” jest, aby katolicy „zrozumieli, że Sobór Watykański II i Novus Ordo były dla Kościoła tym, czym Rewolucja i Deklaracja Praw Człowieka były dla społeczeństw obywatelskich, ponieważ u […]

−∗−

Tagi:antyrządowy, autorytarny, biurokratyczna tyrania, c19, covid-19, dane biometryczne, despotyzm, dystopia, ekstremistyczny, HARPA, indywidualność, kryminalizacja, masowa inwigilacja, mikrozarządzanie, myślozbrodnie, nadmiar przepisów, nadzór, naloty, Nanny State, nowa niemoralność, nowa nienormalność, nowa normalność, państwo nadopiekuńcze, państwo policyjne, postawy obywatelskie, rewizje osobiste, Rząd, shadow banning, ShadowDragon, swobody, terrorystyczny, tyrania, USA, wielki brat, wolność, zdrowie psychiczne, życie

O autorze: AlterCabrio

If you don’t know what freedom is, better figure it out now!

Włosi zaniepokojeni ogromną falą migracyjną. Rząd Meloni: sytuacja nie do zniesienia

Włosi zaniepokojeni ogromną falą migracyjną. Rząd Meloni: sytuacja nie do zniesienia

wlosi-zaniepokojeni-ogromna-fala-migracyjna

(fot. flickr.com/ vfutscher/ https://creativecommons.org/licenses/by-nc/2.0// (original photo))

Około 130 tysięcy migrantów wdarło się w tym roku drogą morską do Włoch; to dwa razy więcej niż w tym samym okresie w 2022 r. Wzrost liczby napływających cudzoziemców znalazł się w centrum dyskusji politycznej i, jak wykazują sondaże, budzi coraz większe zaniepokojenie obywateli.

Od późnej wiosny notowano stale rosnący napływ migrantów z Afryki Północnej na włoskie wybrzeża  Coraz więcej łodzi zaczęło przypływać z Tunezji – państwo to stało się centrum procederu przemytniczego, prowadzonego przez zorganizowane grupy przestępcze.

W lipcu do Tunisu udała się misja Unii Europejskiej z udziałem premier Włoch Giorgii Meloni, by przekonać tamtejsze władze do zwalczania przemytu migrantów i zacieśnienia kontroli granic. Unia obiecała w zamian za to setki milionów euro temu pogrążonemu w kryzysie kraju. Dotychczas nie podjęto żadnych skutecznych działań w celu rozwiązania problemu.

Kolejne migracyjne rekordy zaczęły tymczasem padać na włoskiej wyspie Lampedusa, gdzie codziennie docierało po kilkadziesiąt łodzi z uciekinierami z wielu krajów Afryki, wysyłanych przez przemytników – przede wszystkim z Tunezji, a także z Libii, która wcześniej była głównym centrum aktywności przestępczych gangów.

W połowie września w ciągu dwóch dni na Lampedusę, liczącą około 6 tysięcy mieszkańców, przypłynęło ponad 7 tysięcy migrantów, którzy trafili do tamtejszego prowadzonego przez Czerwony Krzyż ośrodka rejestracji i identyfikacji. Stałych miejsc dla cudzoziemców jest tam natomiast 400. Pilne utworzenie dodatkowych nie rozwiązało problemu. Sytuacja wymykała się spod kontroli, podjęto szybkie działania, by przenieść jak najwięcej osób do innych placówek w kraju.

To był niemający precedensu szczyt fali migracyjnej na wyspie, położonej blisko brzegów Afryki.

Władze Lampedusy ogłosiły: „jesteśmy na skraju wyczerpania”. Rząd Włoch zaapelował o pomoc do Unii Europejskiej, argumentując, że sytuacja jest „nie do zniesienia”.

Niebawem na Lampedusę udała się przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, zaproszona przez premier Giorgię Meloni.

Von der Leyen zapowiedziała tam „skoordynowaną reakcję” UE w obliczu nielegalnej imigracji i przedstawiła plan dla Lampedusy. Zapowiedziała między innymi zwiększenie nadzoru powietrznego na włoskiej granicy. Plan ten przewiduje także zwiększenie liczby urzędników, którzy na wyspie pomagać będą w rejestrowaniu migrantów, by ocenić, kto ma prawo do ochrony i pobytu.

– Ci, którzy nie mają do tego prawa, nie mogą pozostać –oświadczyła szefowa KE.

Polityk zadeklarowała ponadto zwiększenie wysiłków na rzecz zwalczania przemytu ludzi poprzez współpracę z krajami pochodzenia migrantów.

Wkrótce potem unijna agencja do spraw granic Frontex obiecała zwiększenie wsparcia dla Włoch, w tym nadzoru lotniczego nad Morzem Śródziemnym, i wysłanie dodatkowego personelu na Lampedusę.

Przybyli na wyspę migranci są regularnie wysyłani promami, okrętami i samolotami do ośrodków pobytów w całych Włoszech, a odbywa się to przy rosnących protestach władz regionów i gmin, które mówią, że brakuje im miejsc w takich placówkach oraz pieniędzy na utrzymanie migrantów.

Protesty lokalnych władz w wielu częściach Włoch wywołała także decyzja rządu o tym, że w każdym regionie ma powstać ośrodek do spraw deportacji migrantów do krajów pochodzenia. Według wielu lokalnych polityków takie centra nie rozwiążą problemu, a znalezienie odpowiedniego miejsca to kolejne obciążenie dla administracji.

Kolejnym problemem, z jakim mierzy się rząd, są tysiące nieletnich migrantów bez opieki, którzy zgodnie z procedurami muszą być umieszczani w osobnych ośrodkach.

Ale jest też, jak przyznano, zjawisko tzw. fałszywych nieletnich, to znaczy migrantów, którzy deklarują, że są niepełnoletni, by zapewnić sobie lepsze warunki pobytu.

Rząd Giorgii Meloni przyjął w środę dekret, którego celem ma być położenie kresu takim oszustwom i ułatwienie wydalania nielegalnych imigrantów uważanych za niebezpiecznych. Zbiór przepisów przewiduje możliwość szybkiego podjęcia działań, aby sprawdzić prawdziwy wiek nieletniego pozbawionego opieki. Zgodę na takie kontrole będzie wydawać prokuratura sądów dla nieletnich. Jeśli zadeklarowany wiek nie będzie odpowiadał prawdzie, migrant zostanie skazany za złożenie fałszywego oświadczenia przed urzędnikiem państwowym. Wyrok będzie mógł zostać zastąpiony przez wydalenie z terytorium Włoch.

Premier wyjaśniła: – Przyspieszamy wydalanie niebezpiecznych nielegalnych imigrantów, wprowadzamy pełną ochronę dla wszystkich kobiet i utrzymujemy tę dla nieletnich, ale zgodnie z nowymi regułami nie będzie można więcej kłamać w sprawie wieku –.

W komentarzach we włoskich mediach zaznacza się, że na forum UE z wielu stron napływają zapewnienia, że nie można zostawić Italii samej w obliczu ogromnej fali migracyjnej. Ale słowom tym nie towarzyszą, jak się dodaje, żadne konkretne działania.

Napięcia w relacjach Rzymu z Berlinem wywołała w ostatnich dniach decyzja rządu Niemiec o finansowaniu organizacji pozarządowych, których statki pomagają nielegalnym migrantom przedostać się przez Morze Śródziemne. Zdumienie tym krokiem wyraziła premier Meloni w liście do kanclerza Olafa Scholza.

Podkreśliła w nim: „Powszechnie wiadomo, że obecność statków organizacji pozarządowych na morzu ma bezpośredni wpływ na zwielokrotnienie się liczby wysyłanych niestabilnych łodzi, co powoduje nie tylko dalsze obciążenie dla Włoch, ale także zwiększa ryzyko nowych tragedii”.

Zdaniem premier celem powinno być strukturalne rozwiązanie problemu migracji oraz stanowcze zwalczanie przemytu.

Szef MSZ Włoch Antonio Tajani zapytał zaś: czy chodzi o to, „by ratować migrantów, czy też by nie dopuścić do tego, aby przybyli do Niemiec?”.

We Włoszech od lat trwa polemika na temat roli organizacji pozarządowych, których statki zabierają na pokład migrantów z dryfujących łodzi.

Statki NGO były nawet nazywane przez niektórych polityków poprzednich rządów „taksówkami dla migrantów”.

Najnowszy sondaż Instytutu Demos wskazał, że 64 proc. Włochów opowiada się za zamknięciem granic, a 45 proc. uważa wzrost liczby migrantów za zagrożenie dla porządku publicznego i bezpieczeństwa osób.

(PAP)/ oprac. FA

Polityczny rabunek – w Austrii już to widzą

We Wiedniu rozdawano takie oto ulotki. Pokazują wzrost cen energii i paliw powiązany z sankcjami przeciw złej Rosji. Oczywiście sankcję są pretekstem do usprawiedliwienia łupienia podatkami narodów tzw zachodniej cywilizacji.

Na screenie poniżej ceny ropy – źródło: https://www.statista.com/statistics/326017/weekly-crude-oil-prices/

Ulotka informuje o tym że 50% ceny to ukryte podatki. Wzrost cen prądu z 1208 Euro za 3500 kWh na poziom 2909,18 Euro/kWh jest drenażem kieszeni zwykłych ludzi.

To samo z cenami paliwa – z poziomu 1.1- 1.2 Euro nach 1.6-1.7 Eur (na ulotce piszą nawet o 2 Euro ale to stawka ze stacji na autostradzie) . Wypada aby i w Polsce rozdawać takie ulotki gdzie tylko się da.

Mimo samowolnego złamania najświętszych traktatów Komisja Europejska postanowiła przymknąć oczy

Mimo samowolnego złamania najświętszych traktatów Komisja Europejska postanowiła przymknąć oczy

Michalkiewicz o wojnie handlowej z Ukrainą: „Wreszcie nasi umiłowani przywódcy się doczekali”

….wiecie, rozumiecie Telus, wy tak nie dokazujcie, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa –

nasi-umilowani-przywodcy-sie-doczekali

W jednym z najnowszych wideokomentarzy Stanisław Michalkiewicz odniósł się do polsko-ukraińskiej wojny handlowej. Wskazał też, że Komisja Europejska „przymknęła oczy” na złamanie przez Polskę „najświętszych traktatów”.

– Wreszcie nasi umiłowani przywódcy się doczekali. Polska znalazła się w stanie wojny. Co prawda tylko handlowej, ale wojna handlowa to też wojna i w dodatku z samą bezcenną Ukrainą. Lepszą sytuację trudno sobie wyobrazić – powiedział Michalkiewicz.

Przypomniał, że „ogromnymi latyfundystami na Ukrainie, którzy mają tam co najmniej 17 milionów hektarów pierwszorzędnego czarnoziemu, są dwa amerykańskie koncerny (…) i jeden niemiecki, który przedtem też był amerykański”.

– Nic dziwnego, że to dodatkowy powód, żeby Stany Zjednoczone tak się troszczyły o Ukrainę, ale to jeszcze nic, bo Ukraina pragnie eksportować produkty rolnicze, m.in. eksportowała je do Polski i do krajów graniczących z nią – dodał.

– To ukraińskie zboże już od ubiegłego roku zaczęło zasypywać polskie magazyny, mimo że teoretycznie miało tylko tranzytem przechodzić przez nasz nieszczęśliwy kraj, ale jakoś nie przechodziło i zasypało polskie magazyny.

Dopóki nie weszliśmy w rok wyborczy, to jakoś „nikt” nie zwracał na to uwagi, poza zdesperowanymi rolnikami, ale kiedy weszliśmy w rok wyborczy to nagle się okazało, że to jest sprawa poważna i rząd przyjął postawę mocarstwową – skwitował Michalkiewicz.

Przypomniał, że wbrew Komisji Europejskiej trzy państwa, w tym Polska, zdecydowały o samowolnym przedłużeniu embargo. – No i co się stało? Nic się nie stało! – wskazał.

Mimo samowolnego złamania najświętszych traktatów (…) Komisja Europejska postanowiła przymknąć na to oczy (…) i to pokazuje, że dopóki Unia Europejska nie ma własnych sił zbrojnych, to może nie powinniśmy się jej aż tak bardzo obawiać – stwierdził Michalkiewicz.

– W stanie wojny się Polska znalazła, bo (…) władze Ukrainy ogłosiły, że zaskarżą Polskę do Światowej Organizacji Handlu, a poza tym Ukraina wprowadza embargo też na polskie produkty rolnicze – wskazał.

Bardzo możliwe, że po wyborach 15 października to embargo już wygaśnie, nikt nie będzie go przedłużał– ocenił.

Publicysta zdradził, że myśli tak, ponieważ „minister rolnictwa Robert Telus, mimo że kilkakrotnie publicznie zapowiadał, że ujawni nazwy tych firm, które zasypały polskie magazyny ukraińskim zbożem, to do tej pory tego nie zrobił”.– Widocznie ktoś starszy i mądrzejszy mu powiedział: wiecie, rozumiecie Telus, wy tak nie dokazujcie, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa – skwitował Michalkiewicz.

Europoseł Czarnecki: Polska wydała na pomoc uchodźcom z Ukrainy 10 miliardów euro. [I za to UE daje nam w dupę]

Europoseł Czarnecki: Polska wydała na pomoc uchodźcom z Ukrainy 10 miliardów euro

Roman Motoła


Polska wydała na pomoc uchodźcom z Ukrainy 10 miliardów euro, a otrzymała ze środków europejskich nieco ponad 200 milionów euro, co daje nieco ponad 100 euro na jednego uchodźcę. Tymczasem nowy pakt migracyjny proponuje karę 20 tysięcy euro za nieprzyjętego migranta. To bardzo dziwnie pojęta, „elastyczna” solidarność – powiedział europoseł PiS Ryszard Czarnecki na posiedzeniu komisji Parlamentu Europejskiego.

Podczas wspólnego posiedzenia Komisji Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych (LIBE), Rozwoju (DEVE) oraz Podkomisji Praw Człowieka (DROI) miała miejsce wymiana poglądów z okazji Światowego Dnia Uchodźcy. W dyskusji udział wziął europoseł PiS Ryszard Czarnecki.

Polityk mówił, że na przestrzeni dziewiętnastu lat jego pracy w PE problem migracji staje się coraz większym wyzwaniem. Jak stwierdził, największy kryzys uchodźczy w Europie to efekt inwazji Rosji na Ukrainę, podczas której 8 milionów ludzi z Ukrainy szukało schronienia w innych krajach, z czego największa liczba otrzymała pomoc w Polsce.

– Aż 80 procent Polaków zaangażowało się osobiście w tę pomoc przez przekazy finansowe, rzeczowe, zbiórki publiczne, działania pomocowe czy udostępnianie własnych mieszkań. Udało nam się stworzyć sytuację, w której nie ma obozów dla uchodźców z Ukrainy, bo mieszkają z Polakami lub w mieszkaniach, które są dla nich wynajęte. 190 tysięcy dzieci z Ukrainy korzysta bezpłatnie z polskiego systemu edukacji, a 1,5 mln Ukraińców uzyskało numer identyfikacyjny tak jak polscy obywatele i mogą korzystać z tych samych usług, świadczeń publicznych i socjalnych, co my – wymieniał.

Były wiceprzewodniczący PE zwrócił uwagę, że Polska wydała na ten cel 10 miliardów euro, a otrzymała ze środków europejskich nieco ponad 200 milionów euro, co daje nieco ponad 100 euro na jednego uchodźcę. – Tymczasem nowy pakt migracyjny proponuje karę 20 tysięcy euro za nieprzyjętego migranta. To bardzo dziwnie pojęta, „elastyczna” solidarność” – podkreślił Ryszard Czarnecki.

pap logo

Źródło: PAP (Łukasz Osiński)

https://pch24.pl/europosel-czarnecki-polska-wydala-na-pomoc-uchodzcom-z-ukrainy-10-miliardow-euro/

Kantor, żydzie z Ukrainy, ratuj!! Przemycaj te swoje jajca… Jajka PL będą jeszcze droższe. Podziękujcie Unii Europejskiej [i tym, co nas do niej zagnali]

Kantor, żydzie z Ukrainy, ratuj!! Przemycaj te swoje jajca… Jajka będą jeszcze droższe. Podziękujcie Unii Europejskiej

Koszt tej transformacji szacowany jest na ok. 1,7 mld zł, czyli ok. 550 mln zł rocznie w latach 2024-2026.

jajka-beda-jeszcze-drozsze-podziekujcie-unii-europejskiej/

Ceny jajek w ostatnim czasie szaleją, ale kolejne podwyżki jeszcze przed nami. Wszystko dzięki unijnemu zakazowi klatkowego systemu produkcji jaj.

Wprowadzenie zakazu klatkowego systemu produkcji jaj w UE spowoduje wzrost kosztów chowu kur i może doprowadzić do utraty konkurencyjności produkcji w stosunku do krajów, gdzie takie wymogi nie obowiązują – uważa ministerstwo rolnictwa.

Jednocześnie przyznaje, że na unijny zakaz się zgodzi, bo „wydaje się on nieunikniony”. „Wprowadzenie w przyszłości zmian w unijnym prawodawstwie dotyczącym dobrostanu zwierząt w gospodarstwach wydaje się być nieuniknione” – stwierdza MRiRW.

W październiku ub.r. KE zakończyła ocenę obecnych przepisów, tzw. „fitness check”, w celu ustalenia, czy obecna legislacja dot. chowu zwierząt spełnia swoją funkcję i założenia oraz czy działa spójnie z celami UE. W wyniku tej oceny stwierdzono, że przepisy dobrostanowe obowiązujące w UE poprawiły jakość życia zwierząt, ale jednocześnie przegląd legislacji wyraźnie wskazał, że należy w tej kwestii zrobić więcej. Wśród państw UE istnieje konsensus co do konieczności zaktualizowania przepisów. Zgodnie z harmonogramem ogłoszenie przez Komisję propozycji legislacyjnych jest zaplanowane na trzeci kwartał 2023 r.

Ponadto KE zobowiązana jest przeprowadzić „ocenę wpływu” planowanych zmian w przepisach dot. dobrostanu zwierząt na aspekty ekonomiczne, społeczne i środowiskowe. Zmiana unijnych przepisów będzie uzależniona od wyników ww. oceny wpływu oraz od opinii naukowych Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA).

„Polska z uwagą obserwuje aktualne tendencje w zakresie utrzymywania zwierząt gospodarskich w warunkach podwyższonego dobrostanu w krajach UE i analizuje możliwości wdrożenia tych metod w warunkach polskich” – zapewnił PAP resort rolnictwa.

Ministerstwo zwraca uwagę, że zachęcenie rolników do stosowania podwyższonych ponad [rozsądek?? md] warunków dobrostanu zwierząt gospodarskich jest celem eko-schematu „dobrostan zwierząt”, który jest jednym z działań przewidzianych w Planie Strategicznym dla Wspólnej Polityki Rolnej na lata 2023-2027. W ramach tego ekoschematu rolnicy będą otrzymywali wsparcie na poprawę warunków chowu zwierząt. Taka pomoc ma na celu m.in. zrekompensowanie dodatkowych kosztów chowu w warunkach podwyższonego dobrostanu zwierząt. „Możliwe jest przystąpienie do wariantów dotyczących dobrostanu kur niosek, kurcząt brojlerów oraz indyków utrzymywanych z przeznaczeniem na produkcję mięsa” – poinformowało ministerstwo.

Wszyscy za to zapłacimy

Według MRiRW, „w celu dostosowania się do nowych przepisów konieczne będą inwestycje w infrastrukturę gospodarstw; spodziewany jest również wzrost kosztów bezpośrednich prowadzenia produkcji zwierzęcej. Z tego powodu kluczowe jest zapewnienie konkurencyjności gospodarczej przedsiębiorstw rolnych w UE”.

Ministerstwo rolnictwa zaznaczyło, że na posiedzeniach Rady UE ds. Rolnictwa i Rybołówstwa Polska prezentowała stanowisko, że w obliczu obecnej sytuacji ekonomicznej zmiany legislacyjne w zakresie dobrostanu zwierząt „należy wprowadzać stopniowo i rozważnie, a za priorytet należy uznać uwzględnienie w przyszłym prawodawstwie (…) odpowiednio długich okresów przejściowych pozwalających na dostosowanie produkcji zwierzęcej w poszczególnych państwach członkowskich UE do nowych wymagań”.

Resort rolnictwa wskazał, iż Polska prezentuje stanowisko, że wyższe wymagania w zakresie dobrostanu zwierząt będzie prowadzić do wyższych kosztów produkcji zwierzęcej w UE, więc jeżeli te wymogi nie będą wiązały się z ochroną rynku UE przed napływem produktów pochodzenia zwierzęcego z krajów, gdzie nie ma takich wymogów, to może doprowadzić do utraty konkurencyjności przez rolnictwo w Polsce i w UE, i rezygnacji z tej produkcji oraz utraty bezpieczeństwa żywnościowego.

Z tego względu Polska domaga się objęcia towarów importowanych takimi wymaganiami w zakresie dobrostanu, jakimi obarczona jest produkcja zwierzęca w UE – zaznaczyło MRiRW.

Poinformowano, że zlecone zostały ekspertyzy dot. oceny potencjalnych skutków podwyższenia minimalnych warunków utrzymania m.in. kur niosek dla sektora produkcji jaj w Polsce.

Według jednej z nich, koszt modernizacji na system wolno-wybiegowy kurnika dla kur niosek w obsadzie powyżej 3000 sztuk, o długości 20 m i szerokości 12 m z klatkowym systemem chowu został oszacowany na kwotę ponad 765 tys. zł netto.

Jeżeli chodzi o opłacalność produkcji jaj spożywczych, to z analizy wynika, że przejście z systemu klatkowego na chów ściółkowy prawdopodobnie spowoduje wzrost kosztów bezpośrednich o 11 proc.; przejście na system wolnowybiegowy spowoduje, iż koszty te wzrosną o 23 proc. „Zgodnie z ekspertyzą okres przejściowy na dostosowanie produkcji jaj do zakazu utrzymywania kur niosek w klatkach powinien wynosić minimum 15 lat” – poinformowało ministerstwo rolnictwa.

Według analityków Credit Agricole, unijny zakaz produkcji jaj w systemie klatkowym miałby wejść w życie od 2027 r. Koszt tej transformacji szacowany jest na ok. 1,7 mld zł, czyli ok. 550 mln zł rocznie w latach 2024-2026.

Zgodnie z danymi Eurostatu Polska jest szóstym największym producentem jaj oraz ich drugim największym eksporterem w UE. Jednocześnie ponad 70 proc. kur niosek w Polsce utrzymywanych jest w systemie klatkowym, co jest jednym z najwyższych wyników w całej UE.

Szykują zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań oraz domów, które nie będą spełniać „odpowiednich norm”.

Szykują zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań oraz domów, które nie będą spełniać „odpowiednich norm”.

13.06.2023 Edyta Wara-Wąsowska

Już od jakiegoś czasu wiadomo, że wkrótce może czekać nas masowa modernizacja budynków – i mowa nie tylko o Polsce, ale całej Unii Europejskiej. Chodzi o nowe unijne regulacje i dążenie do zeroemisyjności.

Okazuje się, że jednym ze skutków może być również zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań oraz domów, które nie będą spełniać wymogów w zakresie generowania śladu węglowego.

Zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań oraz domów, które nie spełnią określonych wymogów

Od 2030 r. wszystkie nowe budynki mają być zeroemisyjne; do 2050 r. – wszystkie istniejące.

To z kolei będzie wiązać się z koniecznością masowej modernizacji wielu budynków, zarówno tych mieszkalnych, jak i należących do firm czy instytucji publicznych. Jak jednak UE chce wymóc na państwach (i ich obywatelach) dokonanie inwestycji termomodernizacyjnych? Okazuje się, że w grę wchodzi nawet zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań, które nie spełnią wymogów w zakresie generowania śladu węglowego.

Warto zaznaczyć, że już wcześniej UE podjęła działania, które mają „zachęcić” właścicieli budynków mieszkalnych do podnoszenia efektywności energetycznej budynków. Pierwszym krokiem było zobowiązanie właścicieli nieruchomości do posiadania świadectwa energetycznego; w Polsce nie można obecnie sprzedać lub wynająć mieszkania czy domu bez posiadania takiego dokumentu (wcześniej świadectwo musiało zostać przedstawione, jeśli wymagał tego kupujący lub najemca).

Kolejnym krokiem ma być właśnie zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań, które nie spełniają określonych wymogów. Chodzi o osiągnięcie odpowiedniej klasy energetycznej budynku, zgodnie z „harmonogramem” narzuconym przez UE. Do 2030 r. nieruchomości zaklasyfikowane do najniższej klasy (G) powinny już być przeniesione klasę wyżej – czyli do klasy F. Później konieczne będzie podniesienie ich efektywności energetycznej przynajmniej do poziomu klasy E. Szacuje się, że do najniższej klasy w Polsce zostanie zakwalifikowanych ok. 15 proc. wszystkich budynków (w naszym kraju klasy energetyczne dla budynków zostaną wprowadzone dopiero w przyszłym roku – obecnie taki podział jeszcze nie funkcjonuje). Zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań niespełniających określonych norm ma zostać wprowadzony już w 2030 r.

Kto sfinansuje termomodernizację budynków?

Zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań, które nie mają odpowiedniej klasy energetycznej, może być szczególnie uciążliwe dla najbiedniejszych osób, które nie dysponują odpowiednimi środkami na termomodernizację. Teoretycznie już teraz można korzystać z szeregu dotacji i ulg na termomodernizację (choćby z ulgi termomodernizacyjnej czy z programu Czyste Powietrze), jednak dla wielu osób termomodernizacja wciąż pozostaje poza zasięgiem. Można się jednak spodziewać, że wprowadzone zostaną dodatkowe dofinansowania, zwłaszcza dla najbiedniejszych osób; pieniądze mają być przyznawane m.in. z unijnego Społecznego Funduszu Klimatycznego, który ma zacząć działać już od 2026 r. Warto jednak dodać, że pieniądze na termomodernizację zostały też zarezerwowane w Krajowym Planie Odbudowy – z którego Polska nadal nie otrzymała pieniędzy.

Imam: Po co ich importujecie? Ci islamscy ekstremiści nie chcą pracować.

Przypominamy słowa imama: Po co ich importujecie? Ci islamscy ekstremiści nie chcą pracować. 12 czerwca 2023

imam-tawhidi-imigranci-nie-chca-pracowac

Po co importujecie imigrantów? Oni nie chcą pracować. Chcą bogactwa za darmo – tłumaczył zachodnim mediom Mohammad Tawhidi. Media przypominają tę wypowiedź, ponieważ powrócił temat przymusowej relokacji.

Ministrowie spraw wewnętrznych krajów członkowskich Unii Europejskiej zgodzili się na tzw. pakt migracyjny. Unia Europejska ponownie chce wymusić na Polsce, żeby wpuściła na swoje terytorium nielegalnych migrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu. Rząd zapewnił, że nie ulegnie presji i nie zgodzi się na przymusową relokację.

Tawhidi: Migranci chcą bogactwa za darmo

W związku z powrotem sprawy na agendę część polskich mediów i polityków przypomina w poniedziałek ubiegłoroczną wypowiedź imama z Australii Mohammada Tawhidiego, dotyczącą problemu, jaki powodują na zachodzie Europy nielegalni cudzoziemcy.

– To wy macie problem. To wy poszliście do muzułmańskich krajów i zaimportowaliście najgorsze śmieci, które te kraje chciały umieścić w więzieniach lub odizolować od reszty społeczeństwa. Wy przyszliście i wzięliście ich do siebie. Po co ich importujecie? Dla taniej siły roboczej. Ale ci islamscy ekstremiści nie chcą pracować. Oni chcą bogactwa za darmo. Chcą żenić się z francuskimi. Z kobietami z blond włosami i niebieskimi oczami. Oni nie mają czasu, by pracować – powiedział w wywiadzie telewizyjnym imam Mohammad Tawhidi.

Imam: Mądra polityka Polski

Muzułmański duchowny zwrócił uwagę, że Polska prowadzi mądrą politykę w zakresie migracji. – Spójrzcie na Polskę, oni nie narzekają na islamski ekstremizm. Nie było ani jednego ataku terrorystycznego w Polsce. Od razu jak wyczuli, że będzie problem, zasłonili się przed nim polską polityką. Pięknie! Francuzi – nie. Chodźcie, zapraszamy – powiedział.

Czy PiS wpuści dodatkowo nachodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki? Haracz 600 milionów euro…[rocznie czy miesięcznie??]

Czy PiS wpuści dodatkowo nachodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki? 600 milionów euro…

Bosak: Wraca sprawa sprzed 8 lat [VIDEO w oryg. ]

czy-pis-wpusci-migrantow-z-bliskiego-wschodu-i-afryki

To jest sprawa, o której mówimy wiele lat – Konfederacja przedstawiła podczas konferencji prasowej swoje stanowisko „w sprawie kompromitacji rządu ws. paktu migracyjnego Unii Europejskiej”.

– Teraz dowiadujemy się, że Rada Unii Europejskiej przyjęła już stanowisko ws. rozporządzenia o przymusowej relokacji migrantów, a więc wraca ta sama sprawa, o której była mowa mniej więcej 8 lat temu, z tym że teraz nie jest mowa o kilku tysiącach, ale o kilkudziesięciu. Polska bowiem miałaby bowiem przyjąć 30 tys. […] nielegalnych imigrantów nazywanych uchodźcami, z których niewpuszczeniem nie poradziły sobie państwa południa Unii Europejskiej i my mielibyśmy, albo ich do siebie do Polski przyjmować, albo pokrywać koszty ich utrzymania mówił Krzysztof Bosak podczas konferencji.

– Mowa jest o […] 20 tys. euro za każdego nieprzyjętego imigranta. Czyli Polska miałaby płacić takie „wykupne” od tego mechanizmu polityki Unii Europejskiej – wyjaśnia jeden z liderów Ruchu Narodowego i szef koła Konfederacji w Sejmie.

[30 000 * 20 000 = 600 milionów euro md]

Bosak stwierdza, że „to nie ma nic wspólnego z traktatami, które Unia Europejska akceptowała”. – Po drugie jest to sfera naszej kompetencji, jako państwa polskiego, gdzie i kogo chcemy wpuścić, jeżeli nie dotyczy to oczywiście obywateli państw Unii Europejskiej – przypomniał.

Polityk stwierdza, że „rząd absolutnie na te przepisy nie powinien się zgadzać i widzimy tu rażący brak skuteczności rządu PiS-u, który obiecał wstawanie z kolan„.

– To państwa, które nie potrafią bronić swoich granic, powinny płacić pozostałym, bo to pozostali płacą koszty ich nieskutecznej polityki – stwierdza Krzysztof Bosak.

Narodowiec zauważa, że Polska jako państwo graniczne Schengen wydaje ogromne pieniądze na zatrzymanie fali „uchodźców”, która próbuje wedrzeć się do Unii Europejskiej przez Białoruś. Bosak zaznacza, że w takiej sytuacji „nigdy nie będzie zgody Konfederacji” na to, by następował „transfer pieniądza” z Polski do bogatszych państw.

Credo globalistki – idiotki – Ursuli von der Leyen. «Beyond Growth 2023», czyli stop dla gospodarki i populacji: Nie spoczną dopóki nie zmasakrują wszystkiego.

Credo globalistki – idiotki – Ursuli von der Leyen.

«Beyond Growth 2023», czyli stop dla gospodarki i populacji: Nie spoczną dopóki nie zmasakrują wszystkiego…

Date: 18 Maggio 2023 Author: Uczta Baltazara

stop-dla-gospodarki-i-populacji-nie-spoczna-dopoki-nie-zmasakruja-wszystkiego/

Przemówienie przewodniczącej Ursuli von der Leyen na konferencji «Beyond Growth» w Parlamencie Europejskim

Dziękuję bardzo, droga Roberto,

Dziękuję bardzo, drogi Philippe,
Szanowni Posłowie,
Panie i Panowie,

Jeśli spojrzymy wstecz, nieco ponad 50 lat temu Klub Rzymski i grupa naukowców z MIT opublikowali raport “Granice wzrostu”. Przedstawiono w nim interakcje między wzrostem populacji, gospodarką i środowiskiem. I 50 lat temu doszedł do drastycznego wniosku: Zatrzymać wzrost gospodarczy i populacyjny– w przeciwnym razie nasza planeta sobie nie poradzi. Jak wiadomo, raport ten wywołał długie kontrowersje. Na przykład na temat roli nowych technologii w przeciwdziałaniu zmianom klimatu.

Zamiast jednak przedłużać te debaty, chcę dziś skoncentrować się na jednej kwestii, która w sprawozdaniu została ujęta ponad wszelką wątpliwość: Jest to jasne przesłanie, że model wzrostu skoncentrowany na paliwach kopalnych jest po prostu przestarzały. Ocena ta została wielokrotnie potwierdzona. Niedawny raport IPCC jest tylko najnowszym przypomnieniem, że musimy jak najszybciej zdekarbonizować nasze gospodarki.

I właśnie dlatego przedstawiliśmy nasz Europejski Zielony Ład. Budowa gospodarki o obiegu zamkniętym XXI wieku opartej na czystej energii jest jednym z najważniejszych wyzwań gospodarczych naszych czasów. Europejski Zielony Ład to nie tylko nasz plan walki ze zmianami klimatu i stania się pierwszym kontynentem neutralnym dla klimatu. To także nasz nowy europejski model wzrostu dla dobrze prosperującej, odpowiedzialnej i odpornej gospodarki. To nasz plan systematycznej modernizacji europejskiego przemysłu. Ponieważ na dłuższą metę wyłącznie zrównoważona gospodarka może być silną gospodarką.

Wyłącznie zrównoważona gospodarka dysponuje zasobami umożliwiającymi inwestowanie w zdrowsze i bardziej sprawiedliwe jutro. Wyłącznie zrównoważona gospodarka umożliwia nam osiągnięcie celów społecznych, które wyznaczyliśmy sobie podczas szczytów społecznych w Göteborgu i Porto. Tylko zrównoważona gospodarka zapewnia środki na przyspieszenie badań i rozwoju czystych technologii.

50 lat temu Klub Rzymski nie mógł w pełni przewidzieć, na przykład, potencjału zielonego wodoru. Nie mógł przewidzieć, że będziemy jeździć dzisiejszymi samochodami elektrycznymi. Być może nie był w stanie zobaczyć przyszłości, jaką będziemy mieli, na przykład z bateriami, z których możemy poddać recyklingowi 95% litu, niklu i kobaltu. Dziś nie jest to codzienna procedura, ale jesteśmy w stanie to zrobić. Jednak już 50 lat temu w raporcie “Granice wzrostu” uznano, że choć wzrost oparty na paliwach kopalnych jest nie do zniesienia dla planety, ludzkość może opracować inny model wzrostu, “który będzie zrównoważony daleko w przyszłości”.

To jest misja, która nas dziś napędza. Taki jest duch Europejskiego Zielonego Ładu. Nie musimy zaczynać od zera. Naszym kompasem w tym przedsięwzięciu są długotrwałe wartości – prawdziwe wartości, jeśli dobrze zrozumiemy – europejskiej społecznej gospodarki rynkowej. W naszej społecznej gospodarce rynkowej nigdy nie chodziło wyłącznie o wzrost gospodarczy. Zawsze chodziło o rozwój człowieka. Nigdy jej jedynym celem nie była efektywność rynkowa i liberalizacja. Wręcz przeciwnie: Społeczna gospodarka rynkowa funkcjonuje w interesie pracownika i społeczności.

Otwiera to możliwości, a także wyznacza bardzo wyraźne granice. Nagradza wydajność, ale także gwarantuje ochronę przed dużymi życiowymi zagrożeniami. Poza wzrostem koncentruje się na dobrach publicznych, takich jak opieka zdrowotna, edukacja i umiejętności, prawa pracownicze, bezpieczeństwo osobiste, zaangażowanie obywatelskie i zarządzanie – dobre zarządzanie. Nasza społeczna gospodarka rynkowa, jeśli jest dobrze prowadzona, zachęca wszystkich do doskonalenia się, ale także dba o naszą kruchość jako istot ludzkich.

Wartości społecznej gospodarki rynkowej przyświecały nam od początku kadencji Komisji. W ramach Europejskiego Zielonego Ładu zawsze dążyliśmy do pogodzenia miejsc pracy z ochroną najsłabszych członków naszych społeczeństw. Innowacje technologiczne z neutralnością klimatyczną. I pozostaliśmy wierni temu podejściu, nawet gdy nowe kryzysy zakłócały nasze codzienne życie.

Po pierwsze, kiedy uderzyła w nas pandemia. Nasz plan odbudowy, NextGeneration EU, koncentrował się nie tylko na wznowieniu naszej działalności gospodarczej po lockdownie, ale także na przekształceniu naszego modelu gospodarczego. Z naciskiem na dekarbonizację przemysłu, energii i transportu. Z naciskiem na umiejętności cyfrowe i infrastrukturę cyfrową. Nowe inwestycje w szkoły i szpitale. Poza wzrostem, NextGenerationEU dba o przyszłość następnego pokolenia.

A potem, w zeszłym roku, kiedy rosyjskie czołgi wjechały na Ukrainę, a Kreml zastosował wobec nas szantaż energetyczny, był to trudny rok, który wstrząsnął nami do głębi. Ale nie tylko zagwarantowaliśmy bezpieczeństwo energetyczne Europy – nie było przerw w dostawie prądu – i chroniliśmy wrażliwe gospodarstwa domowe i firmy dzięki solidarnemu wkładowi dużych dostawców energii, ale także znacznie przyspieszyliśmy przejście na czystą energię. W 2022 r. po raz pierwszy w historii wytworzyliśmy więcej energii elektrycznej ze słońca i wiatru niż z gazu i ropy. Podczas gdy emisje CO2 na świecie wzrosły o 1%, w Unii Europejskiej w 2022 r. udało nam się zmniejszyć emisje o 2,5% – pomimo wojny. Jest to więc żywy dowód na to, że można ograniczyć emisje i prowadzić dostatnie życie. Jest to wykonalne.

André Gide, francuski pisarz i laureat Nagrody Nobla, powiedział kiedyś: “Nie odkrywa się nowych lądów, nie mając odwagi stracić z oczu starych brzegów”. W latach siedemdziesiątych, zaledwie rok po opublikowaniu raportu “Granice wzrostu”, rozpoczął się wielki kryzys naftowy. Wówczas nasi poprzednicy postanowili trzymać się starych brzegów i nie tracić ich z oczu. Nie zmienili swojego paradygmatu wzrostu, ale polegali na ropie naftowej. Kolejne pokolenia zapłaciły za to cenę. My również doświadczamy potężnych kryzysów. Wybieramy inną ścieżkę, decydujemy się odkrywać nowe lądy. To nie jest bagatelne.

Dziś zostawiamy za sobą model wzrostu oparty na paliwach kopalnych. Nowe ziemie są wciąż zamazane, ale są widoczne, możemy do nich dotrzeć. Wiemy, że przyszłość naszych dzieci zależy nie tylko od wskaźników PKB, ale od fundamentów świata, który dla nich zbudujemy. To Robert Kennedy w latach ’60 powiedział, że PKB “mierzy wszystko, z wyjątkiem tego, co czyni życie wartościowym: zdrowia naszych dzieci lub radości z ich zabawy”. Jestem pewna, że gdyby Kennedy wygłaszał swoje dzisiejsze przemówienie, uwzględniłby w nim śpiew ptaków i radość z oddychania czystym powietrzem. Dziś, na bardzo podstawowym poziomie, rozumiemy mądrość Kennedy’ego. Że wzrost gospodarczy nie jest celem samym w sobie. Wzrost nie może niszczyć własnych fundamentów. Wzrost ten musi służyć ludziom i przyszłym pokoleniom. To jest dokładnie to, o czym będziecie dyskutować dzisiaj i przez następne dwa dni.

Dziękuję więc za zaproszenie i życzę udanej konferencji.

…………………………………..

15 maj 2023 – Komisja Europejska (YouTube): «Uwagi wstępne przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen podczas konferencji Beyond Growth 2023 w Brukseli. Konferencja Beyond Growth 2023 to wydarzenie z udziałem wielu zainteresowanych stron, którego celem jest omówienie i współtworzenie polityki na rzecz zrównoważonego dobrobytu w Europie, w oparciu o systemowe i transformacyjne podejście do zrównoważonego rozwoju gospodarczego, społecznego i środowiskowego oraz obejmujące je ramy zarządzania».

============================

Granice wzrostu” Klub Rzymski sprzed przeszło pół wieku, to nie była praca naukowa, lecz manifest ideologiczny lóż masońskich.

Analiza samych programów komputerowych, które miały przewidywać przyszłą katastrofę planetarną, wykazała, że programy te były błędne lub sfałszowane. Na przykład w czasopiśmie Futures zaraz po tej publikacji wykazano że te same programy dają błędne wyniki, gdy się puści wstecz, to znaczy do analizy faktów, które już miały miejsce dziesiątki czy setkę lat temu.

Z drugiej strony przewidywania przyszłości okazały się w praktyce błędne. Żadnych katastrof, które tam przewidziano nie było i nie ma.

Jedyną katastrofą która jest, i jest rzeczywista, to jest zalew i agresja tej obłędnej ideologii. Musimy ją rozkruszyć co szybciej, by zmniejszyć ilość jej ofiar.

Mirosław Dakowski.

Opłaty za emisję CO2 przez każde mieszkanie. Zorganizowana, od dawna przygotowywana grabież zuchwała. SPRYWATYZOWALI SOBIE TLEN !

Opłaty za emisję CO2 przez każde mieszkanie. Zorganizowana, od dawna przygotowywana grabież zuchwała. SPRYWATYZOWALI SOBIE TLEN!

8-05-2023 – Alina@Warszawa

Mój wpis z 2008 roku o audytach energetycznych: AUDYTY ENERGETYCZNE GŁUPOTY. Trzeba idioty, żeby to liczyć. „Ciepło metaboliczne”. Ostrzeżenie sprzed 15 lat !!


To dowód od jak dawna jesteśmy “podgrzewani” tą idiotyczną narracją ekologicznych oszustów i jak daleko to już zaszło.

Krok następny, o którym już oficjalnie się mówi, to opłaty za emisję CO2 przez każde mieszkanie. To jest zorganizowana, od dawna przygotowywana grabież zuchwała. Unia europejska okazuje się już oficjalnie tym, czym była od początku: sztucznym tworem, którego urzędnicy myślą (?) tylko o tym jak oskubać mieszkańców UE.

Nadprodukcja idiotycznych “przepisów” ma tylko jeden cel – okraść innych i żyć na cudzy koszt dożywotnio. 
Nie ma żadnego uzasadnienia aby Polacy podporządkowywali się każdemu unijnemu kretyństwu. Szczególnie tym, które dotyczą spraw energetycznych. Albo przestaniemy stosować się do tych zbrodniczych dyrektyw (i w końcu wyjdziemy z UE), albo stracimy własne państwo, kontrolę nad wszystkimi dziedzinami, od których zależy byt narodu.


Płacić jakimś oszustom kary za emisje CO2 to nie tylko kretyństwo. To przyznanie, że jest jakaś grupa ludzi, którzy mają prawo pobierać opłaty od oddychania!


Emisja CO2 to produkcja gazu, którego 1. składnikiem jest węgiel – substancja normalnie występująca jako ciało stałe, a 2. składnikiem tlen niezbędny do oddychania. Czyli faktycznie ci oszuści uważają się za posiadaczy prawa do tlenu! SPRYWATYZOWALI SOBIE TLEN! 
W latach 90-tych moim szefem był właściciel małej firmy, który twierdził, że najlepszy interes to ukraść państwo (pewnie wiedział lepiej, co jego ziomkowie robią akurat w Polsce). Po latach latach widać, że jeszcze lepszy interes to ukraść cała Unię Europejską, a potem nawet cały tlen do oddychania. 
To tylko z zaleceń UE wynika zagrożenie energetyczne Polski! Zalecenia zaś są określone przez agentów moskiewskich i niemieckich. To Niemcy i Rosja przez lata tworzyły w UE zalecenia, które praktycznie są elementem agresji ekonomicznej i energetycznej przeciwko Polsce!

Patrz “Tarczyński: Afera w PE ma nie tylko charakter korupcyjny, ale i szpiegowski” Szkoda, że poseł Tarczyński nie mówi o wojnie energetycznej Rosji i Niemiec przeciwko Polsce,  wojnie nowego typu, w której “bronią” są paliwa. W tym kontekście zamykanie polskich kopalń jest takim samym rozbrojeniem jak likwidacja jednostek wojskowych przez rząd PO-PSL i Tuska!


Tym bardziej trzeba natychmiast wypowiedzieć wszystkie “pakty klimatyczne” a wówczas Polska nie będzie miała żadnych problemów energetycznych. Tu nie ma się nad czym zastanawiać, tylko trzeba mieć własny plan, niezależny od Rosji, od USA, ani od żadnego jednego dostawcy gazu, ropy, czy węgla. Należy przede wszystkim korzystać z własnych zasobów.

Kosztowny klimatyzm. Na to wszystko zgodził się rząd PiS… Elementy tego systemu nie zdążyły się przebić do świadomości Polaków.

Kosztowny klimatyzm. Na to wszystko zgodził się rząd PiS…

Elementy tego systemu nie zdążyły się jeszcze przebić do zbiorowej świadomości.

Łukasz Warzecha kosztowny-klimatyzm

Dwa elementy strategii klimatycznej Unii Europejskiej mogą oznaczać swego rodzaju przełom w polskiej polityce: zakaz rejestracji nowych pojazdów spalinowych – z wywalczonym przez Niemcy w gruncie rzeczy niewiele znaczącym wyjątkiem dla paliw syntetycznych – oraz dyrektywa o charakterystyce energetycznej budynków, czyli EPBD (Energy Performance of Buildings Directive). Po raz pierwszy decyzje podejmowane na poziomie całej Unii Europejskiej tak głęboko i tak boleśnie dotkną tak ogromnej liczby zwykłych ludzi w ich codziennym życiu. Przy czym najszybciej w Polaków mogą uderzyć rozwiązania systemu ETS 2, który obejmie budynki oraz transport, a wejść w życie ma już w 2027 r.

Tyle że elementy tego systemu nie zdążyły się jeszcze przebić do zbiorowej świadomości.

Konsekwencje społeczne tych rozwiązań będą – piszę to w formie twierdzącej, a nie przypuszczającej, bo tu nie ma co przypuszczać, to jest pewnik – druzgocące. Konsekwencje polityczne mogą wywrócić trwający od dwóch dekad na polskiej scenie politycznej dogmat o miłości Polaków do UE, której nic nie zachwieje. Sondaże CBOS prowadzone w poprzedniej dekadzie wskazywały niezmiennie na poparcie dla członkostwa oscylujące wokół 80%. Jednak w ostatnich latach sondaże innych ośrodków wskazują na niższy odsetek, a rezultaty nieco się wahają. Badanie IBRIS w ubiegłym roku zwolennikom członkostwa dało w sumie około 80%, ale zdecydowanie za członkostwem opowiedziało się trochę ponad 56%. Reszta to zwolennicy „umiarkowani”. Przy czym mówimy o badaniach przeprowadzanych zanim do Polaków zaczęło docierać, jakie skutki dla ich codziennego życia mogą mieć wprowadzane przez Unię regulacje.

Nie znaczy to, że Polacy całkowicie i radykalnie odwrócą się od UE, ale z całą pewnością może wzrosnąć odsetek postaw umiarkowanie sceptycznych, a coraz większa część elektoratu będzie oczekiwała zdecydowanej postawy władz naszego kraju. Nie da się jej już symulować stosowaniem wojennej retoryki na pokaz na rynek wewnętrzny przy całkowitym kapitulanctwie w Brukseli. Trzeba będzie pokazywać rezultaty. A z tym będzie ciężko, bo sami zapędziliśmy się w pułapkę.

Przyjrzyjmy się, co działo się wokół przepchniętego w końcu zgodnie z niemieckim interesem zakazu rejestracji aut spalinowych od 2035 r. Ze strony rządu mieliśmy mnóstwo wojowniczych pokrzykiwań, a w wymiarze praktycznym – uczestnictwo w stworzonej przez Niemcy koalicji sprzeciwu wobec rozporządzenia w jego pierwotnej wersji, aczkolwiek bez chwalenia się tym przymierzem opinii publicznej (bo jakże to – Polska idąca ręka w rękę z Berlinem?). Jak nietrudno było przewidzieć, Niemcy osiągnęli swój cel i wtedy odpuścili, a my pozostaliśmy na placu boju sami i osiągnęliśmy moralne zwycięstwo, jako jedyni głosując przeciwko, co miało znaczenie wyłącznie symboliczne i propagandowe.

Gdy klamka zapadła, zaczęło się szukanie winnych i w tej grze dwie formacje znalazły się w trudnej sytuacji. Koalicja Obywatelska nie mogła otwarcie uderzać w PiS, bo popiera przecież klimatystyczne unijne szaleństwa, a gdyby chciała rządzące ugrupowanie skrytykować za nieprzeciwstawienie się zakazowi, musiałaby jednocześnie uznać sam zakaz, przynajmniej domyślnie, za niesłuszny. Prawo i Sprawiedliwość natomiast zostało przyparte do muru oskarżeniami o to, że głośno protestując przeciwko zakazowi, w istocie protestowało przeciwko konsekwencjom własnej decyzji z grudnia 2020 r. W najbardziej komfortowej sytuacji znalazła się Konfederacja, w retoryce której istnieje całkowita spójność pomiędzy krytyką PiS, krytyką klimatycznej polityki UE i tego konkretnego rozporządzenia.

Wśród wypowiedzi polityków PiS dwie były szczególnie znamienne. Pierwsza to słowa samego premiera Mateusza Morawieckiego, wypowiedziane w połowie marca w rozmowie z Jakubem Wiechem, zwanym złośliwie, acz niezwykle celnie „jehowym klimatyzmu”. Szef rządu powiedział tam: „Ponieważ polityka klimatyczna UE jest rdzeniem polityki gospodarczej całej UE i wszyscy, którzy znają się na UE, wiedzą, że gdybyśmy sobie chcieli wyjść z polityki klimatycznej, tak po prostu zrezygnować z polityki klimatycznej UE, byłoby to jednoznaczne z wyjściem z Unii Europejskiej de facto. […] Ja nie dam się wepchnąć w narrację Polexitu i wolę manewrować między tymi skałami, czasami ostrymi wystającymi skałami ponad wody”. Co ciekawe, ten bardzo przecież ważny fragment nie znalazł się w spisanym i umieszczonym w serwisie Energetyka24 fragmencie rozmowy. Zakładałbym, że nie przypadkiem.

To podejście zaczęło być kopiowane przez innych polityków związanych z obozem władzy. Drugą znamienną wypowiedź wygłosił Zbigniew Kuźmiuk, oznajmiając, że Polska nie może sama „dmuchać pod wiatr” polityki klimatycznej UE, która jest w Unii traktowana jak religia.

Widzimy zatem coś w rodzaju rozdwojenia jaźni. Z jednej strony obóz rządzący posługuje się bardzo mocną retoryką, opisując politykę klimatyczną UE, nie tylko w postaci rozporządzenia dotyczącego pojazdów spalinowych. Warto przypomnieć choćby, że obecne bardzo wysokie na tle UE polskie ceny energii „zawdzięczamy” w dużej mierze systemowi ETS. Obecnie uprawnienia do emisji CO2 są na absolutnie rekordowych poziomach, najwyższych od początku działania systemu, i sięgają 100 euro za tonę. Trzy lata temu było to około 18 euro.

Z drugiej przedstawiciele władzy prezentują proces tworzenia polityki klimatycznej jako nieunikniony i zbyt potężny, aby dało mu się przeciwstawić, a na dodatek próbują łączyć kontestowanie go z wystąpieniem z UE, zakładając zapewne, że Unia jest wśród polskich wyborców tak popularna, że postawieni wobec takiej alternatywy zacisną zęby i zaakceptują uległą postawę władzy jako jedyne możliwe wyjście.

Zasadniczym problemem dla samego pana premiera są decyzje, które podejmował, a które stały się podstawą dla obecnych decyzji. Przede wszystkim mowa o szczycie Rady Europejskiej w grudniu 2020 r. Żeby jednak być uczciwym, trzeba przypomnieć, że nieszczęście zaczęło się znacznie wcześniej. Nawet na kilka lat przed tym, zanim zaczęto projektować unijną politykę klimatyczną, co nastąpiło w 2008 r. wraz z uchwaleniem pierwszego pakietu klimatycznego. Fatalnym krokiem, którego skutki widać dzisiaj w całej ostrości, była zgoda Polski na traktat lizboński, poważnie ograniczający możliwość blokowania przez Warszawę niekorzystnych dla nas decyzji. Przypomnijmy, że na podpisanie traktatu zdecydował się jeszcze rząd Jarosława Kaczyńskiego w 2007 r. (natomiast w Brukseli negocjował Lech Kaczyński), zaś ratyfikował go ówczesny prezydent w roku 2009.

Poraża dzisiaj krótkowzroczność, jaka stała za tymi decyzjami. Zmarły tragicznie w 2010 r. prezydent argumentował bardzo podobnie jak dzisiaj argumentuje Mateusz Morawiecki w sprawie polityki klimatycznej UE: że nie dało się sprzeciwiać reszcie krajów Unii, a w grę wchodziły przyszłe unijne fundusze. Twierdził także, że sytuacja może się w przyszłości zmienić na korzyść, a tymczasem mamy w rezerwie awaryjny tak zwany mechanizm z Janiny. Okazało się, że mylił się całkowicie. Sytuacja nie tylko nie zmieniła się na korzyść, ale przeciwnie: zmieniła się zasadniczo na niekorzyść Polski. Gdybyśmy zachowali taką siłę głosów, jaką nasz kraj posiadał na mocy traktatu nicejskiego, byłoby nam o wiele łatwiej tworzyć koalicje blokujące kolejne niekorzystne zmiany. Dodatkowym fatalnym czynnikiem – faktycznie trudnym do przewidzenia w roku 2007, było wystąpienie Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, co pozbawiło nas cennego sojusznika.

Kiedy PiS przejmowało władzę, machina klimatystycznych regulacji w UE już się rozpędziła. Działał na dobre system handlu emisjami, obłudnie przedstawiany jako mechanizm rynkowy, choć ówczesne ceny i jego wpływ były jedynie ułamkiem tego, co widzimy obecnie. Jeszcze w październiku 2014 r., czyli rok przed wyborami, które dały zwycięstwo partii Jarosława Kaczyńskiego, a już za premierostwa Ewy Kopacz (była na stanowisku od września), uzgodniono kolejny „ambitniejszy” (ulubione słowo używane w kontekście polityki klimatycznej) cel redukcji emisji CO2. Do 2030 r. miało to być 40 proc. w stosunku do roku 1990.

Dalsze ważne zmiany to już jednak czasy rządu PiS i przede wszystkim trzeba tu wymienić plany dotyczące osiągnięcia neutralności klimatycznej UE do 2050 r., publikowane w latach 2017 i 2018. W 2019 r. powstała strategia neutralności klimatycznej, odwołująca się do wszystkich tak groźnych, a pięknie brzmiących haseł – w tym „zrównoważonego rozwoju”. Konkretnym krokiem było podjęcie w grudniu 2020 r. przez Radę Europejską decyzji w sprawie pakietu Fit For 55, który zakłada redukcję emisji o 55 proc. do 2030 r. w stosunku do roku 1990. Jest to więc drastyczne podwyższenie celu w stosunku do decyzji podjętej zaledwie sześć lat wcześniej.

To charakterystyczne dla wielu działań UE i warto mieć świadomość, że tak właśnie Unia funkcjonuje: zostaje podjęta decyzja i tak bardzo daleko idąca, ale za jakiś czas okazuje się, że wyznaczony przez nią cel był „za mało ambitny” i trzeba pójść jeszcze dalej. Znamienne, że taki brak ostatecznego celu, umiaru i niemożność uznania, że pewne polityki zostały ustalone trwale i w takim stanie powinny pozostać, było uznawane za problem jeszcze około półtorej dekady temu. Dziś jednak nie budzi już w głównym nurcie sprzeciwu ani pytań, mimo że jest to fatalna cecha unijnej polityki.

Na grudniowym szczycie w 2020 r. Mateusz Morawiecki zrezygnował z weta, do którego wówczas miał prawo. To pozwoliło zatwierdzić „ambitny”, a tak naprawdę morderczy cel redukcji CO2. Wokół tamtej decyzji jest dzisiaj mnóstwo manipulacji. Tymczasem przede wszystkim trzeba rozumieć, na co właściwie premier się zgodził.

Fit For 55 nie jest jednym gotowym projektem regulacji, ale ogólnym programem i zobowiązaniem do redukcji emisji, z którego wynikają kolejne jego konkretne elementy, takie właśnie jak rozporządzenie zakazujące rejestracji nowych aut spalinowych. W ich przypadku Polska nie ma już możliwości zastosowania weta – zostajemy zatem po prostu przegłosowani. Szansa na weto bezpowrotnie nam przepadła.

Nie jest też prawdą – jak twierdzą dzisiaj przedstawiciele obozu władzy – że w grudniu 2020 r. weta nie dało się zastosować. Weto jest tym właśnie środkiem – coraz bardziej ograniczanym – po który kraje mają prawo sięgać w ostateczności, a nie tylko traktować je jako sposób wymuszania ustępstw na innych, żeby go jednak w końcu nie użyć (a tak zwykle bywa). Wziąwszy pod uwagę doniosłość konsekwencji, jakie niosła za sobą decyzja sprzed ponad dwóch lat, użycie weta byłoby jak najbardziej zasadne. Szczególnie że konsekwencji tamtego postanowienia za pomocą jednostronnego sprzeciwu zablokować już nie możemy.

Warto zauważyć, jak paradoksalne jest stanowisko zajmowane w tej sprawie przez Mateusza Morawieckiego i jego obrońców. Z jednej strony weto jest przecież środkiem na sytuacje ostateczne – z drugiej w zasadzie przyjmuje się z góry, że nigdy nie zostanie użyte. Staje się ono zatem środkiem całkowicie nieefektywnym, bo nasi partnerzy mogą bez wątpliwości zakładać, że i tak po nie nie sięgniemy.

Przed Polską gigantyczne problemy, związane z wprowadzaniem kolejnych elementów polityki klimatycznej. To między innymi ETS 2, czyli obłożenie podatkiem klimatycznym transportu oraz budynków, bariera celna CBAM, dyrektywa EPBD albo wspomniany już radykalny wzrost cen uprawnień do emisji CO2 w ramach pierwszego ETS.

Na żaden z tych problemów rządzący nie mają odpowiedzi, a pieniądze, które Unia zamierza przeznaczyć na tak zwaną sprawiedliwą transformację, są po prostu kpiną w relacji do oczekiwanych kosztów. W przypadku FF 55 te mogą sięgnąć dwóch bilionów złotych, podczas gdy fundusze przeznaczone dla Polski to raptem kilkadziesiąt miliardów. Jeśli nie nastąpi radykalne odejście od obecnej strategii, czeka nas dramat społeczny i gospodarczy. Obawiam się jednak, że ludzie, którzy się na to w imieniu Polski zgodzili, nie odczują konsekwencji swoich decyzji w najmniejszym stopniu.

Bój to jest już naprawdę ostatni i nie może nas w nim zabraknąć. Agresja zielonego KOMUNIZMU.

Bój to jest już naprawdę ostatni i nie może nas w nim zabraknąć. Agresja zielonego KOMUNIZMU.

Co zrobi premier Morawiecki?

Roman Motoła boj-to-jest-nasz-juz-naprawde-ostatni

Gdy komunizm wywracał spory kawałek świata pod hasłami wyzwolenia proletariatu, ten ostatni mógł chociaż zaprotestować, co skwapliwie zresztą od czasu do czasu czynił. Nowi komuniści ratują Ziemię i klimat, bo te będą siedzieć cicho, przynajmniej do czasu. W rolę Związku Sowieckiego coraz bardziej wciela się i wczuwa Unia Europejska, za którą do końca – własnego lub jej – podążać będą nasi przywódcy. Właśnie zapewnił nas o tym po raz kolejny sam premier Morawiecki.

Ponieważ polityka klimatyczna UE jest rdzeniem polityki gospodarczej całej UE i wszyscy, którzy znają się na UE, wiedzą, że gdybyśmy sobie chcieli wyjść z polityki klimatycznej, tak po prostu zrezygnować z polityki klimatycznej UE, byłoby to jednoznaczne z wyjściem z Unii Europejskiej de facto  to świeże jeszcze słowa szefa polskiego rządu wypowiedziane w rozmowie z Jakubem Wiechem. Mateusz Morawiecki nie widzi możliwości opuszczenia Unii Europejskiej i wprost to ogłasza, podkreślając:  Ja nie dam się wepchnąć w narrację polexitu i wolę manewrować między tymi skałami, czasami ostrymi wystającymi skałami ponad wody. I co nam się do tej pory całkiem nieźle udaje, niż dać się wpuścić w taką pułapkę.

Czy takie deklaracje zwiększają nasze pole manewru w „negocjacjach” z Brukselą w jakiejkolwiek kwestii, czy też wręcz przeciwnie? To nie zagadka, ale truizm.

Jednak w twardym postanowieniu trwania przy Unii utwierdzają nas zgodnie wszystkie duże siły polityczne. Przekonał się o tym nie tak dawno znany pisarz, a przy tym zwolennik PiS.

Zero mięsa, zero nabiału, zero samochodów, 3 sztuki ubrania rocznie, podróż samochodem raz na 3 lata. To ambitny plan, na jaki zgodził się Trzaskowski w programie 40 Cities. Tak ma wyglądać życie zwykłych obywateli w 2030 r. pod rządami światłych, progresywnych elit. Super!” – szydził ów pisarz [Piekara md] na Twitterze po tym jak „Dziennik Gazeta Prawna” opisała szczegóły założeń rzekomo ekologicznej polityki zadeklarowanej przez włodarzy wielu światowych metropolii.

Bezlitośni internauci odpowiedzieli przypomnieniem informacji zamieszczonej na łamach „Rzeczpospolitej” w grudniu 2020: „Mateusz Morawiecki zrezygnował z drugiego weta. Cel klimatyczny zaakceptowany”. Podtytuł artykułu głosił zaś: „UE obniży emisję CO2 o 55 procent do 2030 roku. Polska po ciężkich negocjacjach zaakceptowała ten ambitny cel”. – Odrzucanie Europejskiego Zielonego Ładu oznaczałoby ustawienie się na marginesie i innego rodzaju kłopoty, to plan w którym warto uczestniczyć nawet za pewną cenę – przekonywał niespełna pół roku później szef PiS, wówczas wicepremier Jarosław Kaczyński.

Z kolei we wrześniu 2021 głośno było o zdjęciu z anteny w trybie „last minute” przez szefostwo Telewizji Republika wywiadu Ewy Stankiewicz z ówczesnym rządowym pełnomocnikiem ds. infrastruktury energetycznej państwa Piotrem Naimskim. Światło dzienne zdołała jednak ujrzeć i do dzisiaj krąży po „internetach” krótka zapowiedź rozmowy. Ten szokujący dialog ujawnił, że Polska zobowiązała się w tajemnicy przed opinią społeczną do systemowego wyłączania kopalń oraz elektrowni węglowych. Powstał nawet już wówczas szczegółowy harmonogram dekarbonizacji kraju leżącego przecież na „czarnym złocie”. – Czy to nie jest samobójstwo? (…) jeśli 70 procent energii w Polsce pochodzi z węgla, to najtańsza energia w Europie – pytała wzburzona dziennikarka.

– Gdyby nie było dzisiaj tych uwarunkowań płynących z naszego członkostwa w Unii Europejskiej, to można byłoby tak do tego podejść, ale mamy takie uwarunkowania – brzmiała odpowiedź Naimskiego.

A zatem, płacz i płać polski użytkowniku prądu, upadaj polska firmo, bo jesteśmy w Unii Europejskiej – to komunikat dla tubylców od posłów, senatorów i prezydenta wybranych między innymi ze względu na głoszone wszem i wobec hasła niezłomnej obrony tutejszej branży górniczej oraz dotychczasowego systemu energetycznego.

W optyce polityków, przynależność Polski do Unii Europejskiej jest więc czymś nienaruszalnym i niepodlegającym dyskusji, i to niezależnie od okoliczności. Jeśli traktujemy członkostwo w tej strukturze jako dogmat i poświęcamy (właśnie w tej chwili) bezpieczeństwo energetyczne oraz ekonomiczne polskich rodzin (na przykład poprzez limity emisyjne ETS, wspomniane zamykanie kopalń i elektrowni węglowych, zakaz produkcji i rejestracji samochodów spalinowych od 2035 r., wkrótce niezwykle kosztowne dla wielu certyfikaty energetyczne budynków i tak dalej), to czy istnieje w ogóle jakaś granica, za którą Zjednoczona Prawica, Platforma Obywatelska, Lewica, Polskie Stronnictwo Ludowe, Partia Razem czy Polska 2050 powiedzą: „stop, na to nie możemy się zgodzić!”? Z dotychczasowego doświadczenia trzeba powiedzieć, że niestety, takiej granicy nie ma.

Prowadzimy więc – i to niezależnie od tego, kto aktualnie jest w posiadaniu zewnętrznych znamion władzy – bezalternatywną politykę spełniania wszelkich zachcianek eurokratów. Czasem, tak jak w obecnym momencie, odbywa się to jedynie przy akompaniamencie pseudo-patriotycznego hałasu utrzymanego w retoryce „nie oddamy ani guzika”. Jednak w świetle faktów i czynów są to tylko nic nieznaczące didaskalia, telewizyjna szopka noworoczna, czy też raczej – całoroczna.

Założenie, że bezalternatywność udziału Polski do UE jest już dostatecznie mocno wdrukowana w świadomość tubylców, musi być jednak poparte na mocnych podstawach. Istotnie: skoro totalna propaganda „pandemiczna” – której trwanie mierzyć możemy zaledwie w miesiącach bądź dwóch, trzech latach – okazała się tak skuteczna, dlaczego wątpić, iż „poza Unią nie ma zbawienia”? Bądź co bądź, w tej kwestii nasze mózgi permanentnie prane są z użyciem wszelkich dostępnych środków już z górą od dwóch dekad.

Brakuje jedynie „kropki nad i” w postaci wpisania wiecznej przynależności do gwiezdnego raju na karty naszej Konstytucji. Znamy już podobny zabieg i dla wielu z nas powrót do przeszłości nie byłby niczym zaskakującym. Jak mówią historyczne źródła, 10 lutego 1976 roku zadekretowano wprowadzenie do ustawy zasadniczej deklaracji mówiącej, iż Polska jest państwem socjalistycznym, PZPR – przewodnią siłą społeczeństwa w budowie socjalizmu, zaś PRL w swej polityce umacnia przyjaźń i współpracę ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich.

Każdy kto to kwestionował, nie stawał się równoprawnym uczestnikiem publicznej debaty, ale wrogiem ludu i pensjonariuszem zakładów karnych – wichrzycielem, szaleńcem, wyrzutkiem mogącym zapomnieć o przyzwoitej pracy, karierze naukowej, zagranicznych wyjazdach.

Retoryka i mentalność entuzjastów Unii Europejskiej jest już niemal bliźniaczo podobna do niegdysiejszych wielbicieli sowieckiego Wielkiego Brata. Socjalistyczne zawracanie kijem Wisły (a obecnie także Renu, Sekwany, Tagu i innych) znów odbywa się pod hasłami nowoczesności i postępu. I jak zawsze – rządy „się wyżywią”, zapłacą szaraczkowie.

LASY: To atak gospodarczy Niemiec [UE] na Polskę. [a 447 to pikuś?]…

Dyrektor Generalny Lasów Państwowych: To atak gospodarczy

atak-gospodarczy

Dyrektor Generalny Lasów Państwowych: Atak ma ma podłoże gospodarcze. Cała narracja o ochronie przyrody to tylko zasłona dymna

Nie mam wątpliwości, że atak na lasy ma przede wszystkim podłoże gospodarcze. Cała narracja o ochronie przyrody to tylko zasłona dymna. Nie możemy się temu biernie przyglądać – powiedział dyrektor generalny Lasów Państwowych Józef Kubica w wywiadzie opublikowanym w środę w „Gazecie Polskiej”.

Kubica odniósł się w rozmowie m.in. do uwagi dziennikarza, że „w ostatnich dwóch dekadach mieliśmy kilka prób zmiany systemu gospodarowania lasami i wywrócenia stolika, a teraz do wszystkiego dołączają instytucje międzynarodowe”.

Rzeczywiście nie sposób nie zauważyć, że przez ostatnich 30 lat wewnętrzne ataki na Lasy Państwowe okazywały się nieskuteczne. Za każdym razem, gdy ktoś snuł intrygi i próbował sięgnąć po polskie lasy, to opór społeczeństwa był tak duży, że się to ostatecznie nie udawało. Myślę, że to dlatego towarzystwo, które nadal jest zainteresowane robieniem biznesu na upadku Lasów Państwowych, udało się do swoich kolegów za granicą— ocenił.

Rola wyroku TSUE

Uzyskali to wsparcie w sposób widoczny. Najpoważniejszą kwestią jest wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Szczególnie niebezpieczny jest element zaskarżania Planów Urządzania Lasów. Ten mechanizm może faktycznie oznaczać, że zostanie zablokowana gospodarka leśna- powiedział.

Zwrócił uwagę, że „to wszystko dzieje się tuż po tym, jak komisja ENVI w Parlamencie Europejskim – przy poparciu polityków PO i PSL – zagłosowała za tym, by przenieść kompetencje z krajów członkowskich na poziom całej wspólnoty”.

Dzieje się to mimo, że traktat lizboński stanowi wprost, że gospodarka leśna to wyłączna kompetencja państw członkowskich. Okazuje się że urzędnicy brukselscy chcą z tylnego fotela zarządzać lasami w Polsce. Efekty będą opłakane, podobnie jak miało to miejsce w Puszczy Białowieskiej— ocenił.

Pytany, czy widzi grupy interesu zainteresowane zdestabilizowaniem Lasów Państwowych, Kubica stwierdził, że nie ma wątpliwości, że atak ma przede wszystkim podłoże gospodarcze.

Cała narracja o chronię przyrody to tylko zasłona dymna. Nie możemy się temu biernie przyglądać— zaznaczył.

================================================

Podłoże gospodarcze -raz . Kolejny sposób by wykazywać nadrzędność TSUE nad polską polityką -dwa . Metoda na znalezienie synekur dla zielonych pasożytów -trzy. Marcin1111

Czy już wiemy dlaczego od kilku lat CODZIENNIE w mediach (wyborcza, tvn, wp, onet itd.) oczerniani są polscy leśnicy? Czy już wiemy w jakim celu i w czyim interesie przeprowadzono akcję „Rospuda” i akcję „Puszcza Białowieska”? Czy już wiemy, dlaczego dzisiaj forsowane jest kłamstwo o „pierwotnej puszczy karpackiej” rzekomo wycinanej przez polskich leśników? Obudźmy się, Polacy! Jozin #34212

Chodzi o uwalenie bardzo dochodowego przemysłu drzewnego i meblarskiego ! Pracę straci pół miliona Polaków ! Andrzej67. #26839

Ten wyrok [… ] sędziowskich TSUE ma na celu całkowite zablokowanie jakichkolwiek inwestycji w Polsce, bo zawsze, przy jakiejkolwiek budowie, trzeba jakąś roślinkę zniszczyć, więc ekoświry będą mogły zablokować WSZYSTKO.

Nie tylko świerszcze w mące. Wszy [czerwie] w szminkach i wydzieliny robaków w kremach

Nie tylko świerszcze w mące. Wszy w szminkach i wydzieliny robaków w kremach

https://www.salon24.pl/newsroom/1284034,nie-tylko-swierszcze-w-mace-wszy-w-szminkach-i-wydzieliny-robakow-w-kremach

Wiele emocji wzbudziła decyzja Komisji Europejskiej dopuszczająca do jedzenia w krajach członkowskich UE produktów, które zawierają mąkę ze świerszczy. Tymczasem w przemyśle kosmetycznym przetwarzanie owadów funkcjonuje od dawna. Smarujemy się robakami, nawet o tym nie wiedząc.

Wszy są szczególnie popularne w szminkach

Odpowiedzialna za to substancja nazywa się karmin (koszenila, oznaczona jako E120) i znajduje się we wszystkim, co ma być jaskrawoczerwone: szminkach, różach do policzków, cieniach do powiek i lakierach do paznokci.

Owady (czerwce, które wyglądają jak wszy) są zbierane, a następnie suszone, gotowane i mielone. Wysuszone zmielone owady traktowane są amoniakiem lub roztworem węglanu sodu. W zależności od metody ekstrakcji otrzymuje się barwnik w różnych odcieniach, m.in. takich jak: szkarłat, czerwień, pomarańcz.

Aby uzyskać ok. 1 kg koszenili potrzeba ponad 150 000 owadów.

Koszenila występuje również w jedzeniu. Barwnik ten znajdziemy w: alkoholach, napojach owocowych, deserach, biszkoptach z nadzieniem owocowym, kisielach, jogurtach pitnych owocowych, wyrobach piekarniczych, słodyczach a także w niektórych produktach mięsnych (np. salami, kiełbasy) i w nabiale. Wiele popularnych żelek zawiera właśnie koszenilę, np  Haribo, M&Ms czy Smarties.

Wydzieliny z owadów w tuszach do rzęs

Inna substancja pochodząca z owadów na półkach z kosmetykami do makijażu to szelak (E 904). Wydzieliny owada łuski lakowej zwanego czerwcem są często używane w lakierach do paznokci, sprayach do włosów lub tuszach do rzęs.

Na początku szelak stanowi mieszankę żywicy, kawałków gałązek, szczątków owadów i innych zanieczyszczeń. Po zmieleniu i przesianiu szelak jest moczony w wodzie przez kilka godzin. Następnie namoczony ugniata się stopami w celu otwarcia ziarenek, z których wydostanie się barwnik oraz nastąpi oddzielenie szczątków owadów od żywicy. Jednolitą masę płucze się, aby usunąć barwnik i pianę. Szelak, który zostanie na dnie zbiorników, jest suszony na słońcu.

Według organizacji praw zwierząt PETA, szelak jest używany do “wszystkiego, co powinno świecić i nie rozpuszczać się zbyt szybko”. Należą do nich np. “Kinder Schoko-Bons” od Ferrero, cukierki Tic-Tac czy kulki Kit-Kat.

Pancerzyki owadów w kosmetyczce

W produktach kosmetycznych znajduje się również chityna. Kawałki skorupek są wykorzystywane jako środki zagęszczające i nawilżające w różnych produktach do pielęgnacji skóry i włosów. Chitosan jest produkowany komercyjnie poprzez moczenie pancerzy skorupiaków wodorotlenkiem sodu, wypłukującym grupy acetylowe w chitynie.

Udowodniono, że dodawanie do kosmetyków chityny chroni skórę przed nadmiernym wysuszeniem. Chityna jest neutralna dla naszej skóry i można ją mieszać z innymi substancjami w kosmetykach, których zadaniem jest ochrona skóry przed promieniowaniem UV oraz uzupełnianie brakujących substancji odżywczych.

Chitynę możemy znaleźć także w pastach do zębów, płynach do płukania, niciach do jamy ustnej oraz gumach do żucia.

Perfumy z wymiocin wieloryba

Z kolei jedwab z jedwabników stosowany jest w kosmetykach do makijażu, kremach i produktach do pielęgnacji włosów, które mają szczególnie wygładzać i wiązać wilgoć.

Wprawdzie nie jest to substancja z insektów, ale nie mniej obrzydliwy wydaje się fakt, że pewien drogocenny składnik w perfumach to wymiociny wieloryba. Naturalna ambra to właśnie wydzielina z przewodu pokarmowego kaszalota.

Podobnie jak w przypadku produktów spożywczych, również produkty kosmetyczne podlegają obowiązkowemu oznakowaniu pod kątem substancji pochodzących z owadów. Zła wiadomość jest taka, że niektóre składniki pochodzenia zwierzęcego są ukryte za kryptonimami. Na przykład karmin można zidentyfikować tylko po oznaczeniu CI 75470 na opakowaniu.