Stanisław Michalkiewicz, „Goniec” (Toronto) • 3 września 2023 michalkiewicz
Kiedy na skutek obsztorcowania go za samowolkę przez pana ambasadora Marka Brzezińskiego, pan prezydent Andrzej Duda zawetował swój podpis pod ustawą o powołaniu komisji badającej ruskie wpływy w naszej – pożal się Boże – „polityce”, a w dodatku wypichcił własny projekt, zainteresowanie tą sprawą ze strony parlamentarzystów znacznie spadło. Przyjęta bowiem przez Sejm nowelizacja wniesiona przez pana prezydenta stanowiła, że do komisji bedą mogli wejść pierwszorzędni fachowcy od demaskowania ruskich wpływów – ale spoza parlamentu. Skoro tedy żadnemu parlamentarzyście nie będzie wolno nikogo wytarzać w smole i w pierzu, to ta forma poświęcenia się dla Polski z dnia na dzień przestała ich interesować. Wtedy wigoru nabrał Donald Tusk, który, wraz ze swymi kolaborantami, zaczął się naigrawać, że PiS „stchórzył” i tak dalej. Takiej zniewagi Naczelnik Państwa najwyraźniej nie mógł ścierpieć i nakazał pani kierowniczce Sejmu Elżbiecie Witek umieszczenie sprawy komisji na posiedzeniu Sejmu wyznaczonym na 30 sierpnia. W chwili, gdy piszę ten felieton, lista kandydatów nie została jeszcze zgłoszona, chociaż pojawiły się już fałszywe pogłoski, jakoby jednym z nich miał być pan dr Sławomir Cenckiewicz. Pan doktor Cenckiewicz, jak wiadomo, wraz z panem redaktorem Rachoniem z TVP, jest współautorem programu „Reset”, w którym nie tylko Donald Tusk, ale i Książę-Małżonek zostali zdemaskowani nie tyle może jako ruscy agenci, ale nawet gorzej – bo jako bezinteresowne sługusy Putina. Tak czy owak komisja wprawdzie powstanie, ale zacznie działać dopiero po wyborach – o ile oczywiście wygra je ekipa „dobrej zmiany”.
Tymczasem kampania wyborcza rozwija się niezwykle dynamicznie, chociaż listy poszczególnych komitetów wyborczych nie zostały jeszcze zarejestrowane, a nawet – ogłoszone – jak np. lista wyborcza Zjednoczonej Prawicy. Pojawiły sie tylko fałszywe pogłoski, że Naczelnik Państwa nie będzie kandydował w Warszawie, tylko w okręgu świętokrzyskim. Kiedy tylko Donald Tusk to usłyszał, natychmiast w to uwierzył, kazał w tym okręgu, na eksponowanym, ostatnim miejscu listy Koalicji Obywatelskiej umieścić pana mecenasa Romana Giertycha, który kilka dni wcześniej poniechał zamiaru ubiegania się o mandat senatora, jako, że sygnatariusze „paktu senackiego” („róbmy sobie na rękę”), a w szczególności moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, nie uwierzyła w autentyczność jego metamorfozy, że z faszysty i antysemity z czarnym podniebieniem, przepoczwarzył się w jasnego idola. Toteż pan Siemoniak twierdzi, że pan mecenas Giertych został umieszczony na tej liście za pokutę za 15 lat dokazywania – ale z szansą wniebowstąpienia – bo Judenrat „Gazety Wyborczej” twierdzi, że należy „dać mu szansę”, a z czasem może nawet dojdzie do zaakceptowania jednopłciowych małżeństw. Na razie będzie chyba musiał opowiedzieć się za aborcją, którą Donald Tusk, gwoli podlizania się „kobietonom”, wysunął na listę swoich politycznych priorytetów – oczywiście obok pogrążenia Jarosława Kaczyńskiego.
Rozpisuję się o tych wszystkich sprawach, bo o żadnych innych pisać nie można z tego powodu, że w ogóle w kampanii nie są i pewnie nie będą poruszane. Po raz kolejny widać jak na dłoni, że zarówno Jarosław Kaczyński, jak i Donald Tusk, robią wszystko, by – wzorem lat ubiegłych – również tegorocznym wyborom nadać charakter plebiscytowy: albo za Volksdeutsche Partei, albo za „dobrą zmianą”. Jest to jeszcze jeden dowód na to, że przy pozorach walki na śmierć i życie, obydwa ugrupowania realizują ten sam polityczny interes – żeby ani z jednej, ani z drugiej strony nie pojawiła się żadna alternatywa, zwłaszcza prawicowa, dzięki czemu scena polityczna – jak przez 30 ostatnich lat – będzie zdominowana przez dwie formacje socjalistyczne: socjalistów bezbożnych, którym przewodzi Volksdeutsche Partei, realizująca zadania na odcinku komunistycznej rewolucji oraz socjalistów pobożnych, którym przewodzi Naczelnik Państwa. Jest to sytuacja przedstawiona jeszcze w latach 90-tych przez pana red. Stefana Bratkowskiego. Odpowiadając w „Gazecie Wyborczej” na list otwarty dawnych AK-owców, m.in. Stanisława Jankowskiego „Agatona” ujawnił, że takie właśnie ustalenia zapadły w Magdalence – żeby pod żadnym pozorem nie dopuścić w Polsce do władzy jakiejkolwiek formacji prawicowej. Toteż widzimy, że chociaż Volksdeutsche Partei i „dobra zmiana” sprawiają wrażenie, jakby miały utopić się nawzajem w łyżce wody, zadziwiająco zgodnie atakują Konfederację, która w rankingach wychodzi na trzecie miejsce. Sekunduje im w tych atakach Judenrat „Gazety Wyborczej”, który radzi, że jeśli nawet ktoś nie chce głosować ani na Volksdeutsche Partei, ani na PiS, to niech w ostateczności głosuje na „Trzecią Drogę” – byle nie na Konfederację. Ta bowiem jest oskarżana o zamiar wejścia w koalicję z PiS-em i chociaż liderzy temu zaprzeczają, to oskarżyciele wiedzą swoje. Tymczasem w „Trzeciej Drodze” jest PSL, które tradycyjnie ma stuprocentową zdolność koalicyjną, a w patriotycznych porywach nawet większą – ale wiadomo, że „Trzecia Droga” prochu nie wymyśli, podczas gdy Konfederacja rozmaite pomysły lansuje. Wprawdzie pan Ryszard Petru, którego jakaś Mocna Ręka wyciągnęła z naftaliny żeby został senatorem, strasznie się z tych pomysłów Konfederacji natrząsa, ale myślę, że nie ma co tego brać na serio, jak i w ogóle – samego pana Ryszarda. Podobnie jak pan Mateusz Morawiecki, ostrogi zdobył on w sektorze bankowym, który i wtedy i teraz pozostaje pod kontrolą starych kiejkutów. W roku 2015 stare kiejkuty, widząc, że Polska ponownie trafiła i to już na dobre, pod kuratelę amerykańską, urządziły 18 czerwca Międzynarodową Konferencję Naukową „Most”, której celem było wciągnięcie ich na amerykańską listę „naszych sukinsynów”, Amerykanie chyba się wahali, mimo poręczeń ważnych ubeków z Izraela. Wtedy stare kiejkuty, żeby pokazać, co potrafią, utworzyły partię polityczną „Nowoczesna” z panem Ryszardem na fasadzie. Występował on tam w towarzystwie dwóch Joann, m.in. mojej faworyty, jako trójbuńczuczny basza – ale nie o to chodzi, tylko o to, że chociaż pan Ryszard jeszcze nie zdążył otworzyć ust, żeby nam powiedzieć, jak będzie nam przychylał nieba – naród obdarzył Nowoczesną aż 11 procentami zaufania – podobnie jak wcześniej biłgorajskiego filozofa Janusza Palikota. Wyjaśnienie tego fenomenu jest możliwe jedynie na gruncie mojej ulubionej teorii spiskowej: konfidenci starych kiejkutów dostali rozkaz: w prawo zwrot – do pana Ryszarda marsz! – i z dnia na dzień powstała partia oraz pojawiło się 11 procent zaufania. Potem z obydwiema Joannami zakładał inne formacje, ale w końcu wrócił do punktu wyjścia, chociaż moja faworyta najwyraźniej się do niego zniechęciła, zainteresowała się życiem płciowym i obecnie jest w Nowej Lewicy, która wcześniej zlała się z panem Biedroniem. Takie to ci mamy życie polityczne.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
List otwarty do prof. Krzysztofa Czajkowskiego – przewodniczącego zespołu ds. aborcji
Panie Profesorze!
Jeżeli w mej ojczyźnie – mimo smutnego z czasów wojny doświadczenia – miałyby dojrzewać tendencje skierowane przeciw życiu, to wierzę w głos wszystkich położnych, wszystkich uczciwych matek i ojców, wszystkich uczciwych obywateli, w obronie życia i praw dziecka.
Piszę od Pana list otwarty i chcę, aby pierwsze jego słowa były słowami Stanisławy Leszczyńskiej, położnej z Auschwitz, która w okrutnej rzeczywistości obozu koncentracyjnego przyjmowała porody. Doktorowi Mengele, który chciał ją zmusić do zabijania noworodków, rzuciła w twarz: „Nie, nigdy. Nie wolno zabijać dzieci”.
Opinia publiczna patrzy na to, co robi Pański zespół w Ministerstwie Zdrowia i wszyscy zastanawiamy się, jak odniesie się Pan do słów tej szlachetnej położnej? Czy stanie Pan na straży życia nienarodzonych dzieci i w sytuacji o wiele łatwiejszej niż była Stanisława Leszczyńska zachowa się Pan jak człowiek i lekarz? Czy też bliżej Panu do lekarza, który Leszczyńską nakłaniał do mordowania dzieci, póki są jeszcze dość małe?
Chcieliśmy się z Panem spotkać – najpierw pisaliśmy pisma, ale nie zechciał Pan dołączyć obrońców życia do obrad zespołu, nie chciał Pan nawet specjalistów z dziedziny medycyny, którzy mogliby bronić życia nienarodzonych. Potem przyszliśmy z interwencją poselską i dostaliśmy informację, że spotka się Pan z nami, podobno jechał Pan już do ministerstwa, ale nie dotarł Pan. W trybie pilnym odwołał Pan też posiedzenie całego zespołu, by żaden z jego członków nie stanął twarzą w twarz z obrońcami życia. Czy trzeba było robić taki unik, byle nie zobaczyć się z pięcioma kobietami i jednym posłem? Czego Pan się boi? Co takiego wpisał Pan do dokumentów roboczych zespołu, że nie mogą tego zobaczyć obywatele, posłowie, dziennikarze…?
Czy wie Pan, w czym uczestniczy? Pod presja lobby aborcyjnego i na kłamliwej legendzie o umieraniu kobiet na skutek zakazu aborcji – PiS powołał komisję, której jedynym celem jest wprowadzenie aborcji pod pretekstem dbania o zdrowie matki. Tymczasem zabicie dziecka nigdy nie leczy jego matki. Czy ma Pan świadomość, w co został Pan wmanipulowany? Być może przyjął Pan ofertę z radością, licząc na budowę swojej pozycji zawodowej i prestiż społeczny. Jednak bierze Pan udział w brudnej politycznej grze, w której dano Panu rolę selekcjonera – które dzieci zostawić przy życiu, a które bezkarnie mordować. I nie tylko selekcjonera, ale również szkoleniowca – zespół ma przecież szkolić – a także autora wytycznych, które posłużą jako narzędzie szantażu i nacisku na dobrych lekarzy: w określonych przeze mnie przypadkach powinniście mordować ludzi.
Chce Pan przejść do historii jako człowiek, który doprowadził do wprowadzenia w Polsce aborcji na życzenie? Nie mam wątpliwości, że za lat kilkadziesiąt, kiedy społeczeństwa otrząsną się z horroru aborcji, będzie ona uznana za najgorszą zbrodnię w historii ludzkości, a wszystkie osoby zaangażowane w ten krwawy proceder będą wspominane jako najgorsi zbrodniarze – gorsi niż Hitler, Stalin i Pol-Pot razem wzięci.
Czy godząc się na kierowanie niechlubnym zespołem, pomyślał Pan, jak to wpłynie na Pańską dalszą karierę? Czy chce Pan właśnie z tego być znany, że przyłożył Pan rękę do mordowania wielu małych pacjentów?
I czy wreszcie zastanowił się Pan, że jeśli w jakikolwiek sposób pogorszy Pan ochronę życia w Polsce, setki tysięcy obywateli zaangażowanych w obronę dzieci nigdy tego Panu nie zapomni? Jesteśmy kolejnym pokoleniem obrońców życia, a patronuje nam Stanisława Leszczyńska. Po nas przyjdą następni, a zarówno my, jak i nasi następcy, których wychowamy, zrobimy absolutnie wszystko, żeby poniósł Pan odpowiedzialność, jeśli przyłoży Pan rękę do pogorszenia bezpieczeństwa dzieci w łonach ich matek.
Kaja Godek Fundacja Życie i Rodzina
02 września 2023 r.
Nie bądź obojętny! Wspieraj działania Fundacji! Jeśli uważasz, że to co robimy, jest dobre i słuszne, pomóż to kontynuować! Nawet niewielkie wpłaty mają znaczenie. Numer konta: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
Policyjna przemoc wobec obrońców życia. Policja wyszarpała z ministerialnych gabinetów kobiety, które przyszły bronić dzieci przed aborcją.
Od dobrych kilku lat czytaliśmy wszyscy o prześladowaniach obrońców życia w krajach takich jak Kanada czy USA. Zakonnicy modlący się pod klinikami aborcyjnymi wyprowadzani siłą przez państwowe służby, Mary Wagner i Linda Gibbons – obrończynie dzieci z Kanady, które spędziły wiele lat w więzieniach, bo odwodziły kobiety od aborcji – to wszystko obrazki, które oglądaliśmy jakby przez szybę. To gdzieś daleko, nie tutaj, w Polsce to się nie stanie.
Tymczasem stało się!
W czasie wtorkowej interwencji do Śródmieścia Warszawy sprowadzono specjalnie z Piaseczna brygadę szturmową Policji, która umówiła się z urzędnikami Ministerstwa Zdrowia na wyprowadzenie siłą kobiet, które asystowały posłowi Konfederacji Grzegorzowi Braunowi w interwencji w budynku MZ.
Przesyłam Panu skrót tego wszystkiego, co działo się na ulicy Miodowej w Warszawie – na zewnątrz i wewnątrz budynku. Szczególnie proszę zwrócić uwagę na zdjęcia od 7:44 – to niepublikowany do tej pory fragment, na którym udało mi się nagrać, jak pracownica ministerstwa kooperuje z brygadą Policji, aby usunąć naszych ludzi z budynku.
Spisek przeciw życiu potrzebuje ciszy…
Drogi Panie!
Przemoc wobec obrońców życia to nie jest już bajka zza oceanu. To dzieje się w Polsce, a my jesteśmy na pierwszej linii i doświadczamy wręcz diabelskich ataków.
Nie zostawimy jednak dzieci nienarodzonych. Tym bardziej, że morderczy zespół dalej chce się zbierać i wyznaczać, które maluszki mają być zabijane.
Już planujemy kolejne działania, by ratować niewinne dzieci – o wszystkim dowie się Pan w kolejnych listach.
PS – Wszystkie działania podejmujemy dzięki wsparciu Przyjaciół Fundacji. Dziękuję Panu za każdą pomoc.
WSPIERAM
NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230 NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY: IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230 KOD SWIFT: BIGBPLPW
MOŻNA TEŻ SKORZYSTAĆ Z SYSTEMÓW DO SZYBKICH PRZELEWÓW, BLIKA LUB PŁATNOŚCI KARTAMI POD LINKIEM: https://ratujzycie.pl/wesprzyj/
75 proc. siatki szpiegowskiej to obywatele Ukrainy, co powinno działać otrzeźwiająco. Im więcej migracji, tym bardziej pojawia się rezerwuar dla rekrutacji przez obce służby specjalne – alarmują politycy Konfederacji.
——————–
Podczas konferencji prasowej w Sejmie Konfederacja omówiła kwestie związane z zagrożeniami wynikającymi z imigracji oraz narastającymi problemami bezpieczeństwa wewnętrznego Polski.
Krzysztof Tuduj podkreślił, że Polska staje się coraz mniej bezpieczna, a zagrożenia ze strony obcych wywiadów rosną. Wspomniał o niedawnej akcji odkrycia i rozbicia siatki szpiegowskiej, operowanej przez GRU, która działała na terenie Polski i miała powiązania z rosyjskim wywiadem.
– 75 proc. siatki szpiegowskiej to obywatele Ukrainy, co powinno działać otrzeźwiająco. Im więcej migracji, tym bardziej pojawia się rezerwuar dla rekrutacji przez obce służby specjalne – powiedział poseł.
Tuduj zaznaczył, że pomimo tego sukcesu, sytuacja wewnętrznego bezpieczeństwa Polski pogarsza się, a zagrożenia ze strony obcych służb są realne i nadal aktualne. – Konfederacja przestrzega przed masową imigracją – mówił i apelował, by doinwestować polski kontrwywiad.
Michał Urbaniak zwrócił uwagę, że już od dłuższego czasu Konfederacja wzywała do dokładnej selekcji osób migrujących do Polski, zwłaszcza w kontekście wojny na Ukrainie. – Należy weryfikować kto wjeżdża do Polski. Wśród wielu uchodźców, którzy potrzebują schronienia, będą trafiać się osoby, które mogą stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa polskiego – akcentował.
– Mieliśmy w tej kwestii rację. Rząd przez wiele miesięcy twierdził, że jesteśmy bezpieczni. Problem jest taki, że dzisiaj nie wiemy, na ile jesteśmy bezpieczni – kontynuował.
Urbaniak zauważa, że chociaż ta siatka szpiegowska została rozbita, pytanie pozostaje, czy polskie służby są w stanie skutecznie zapobiegać kolejnym zagrożeniom i infiltracjom. Podkreślił również, że długotrwała obecność niezasymilowanych imigrantów może rodzić w przyszłości problemy związane z bezpieczeństwem i relacjami wewnętrznymi w kraju.
Urbaniak zwrócił uwagę, że polski rząd stara się ukrywać narodowość sprawców przestępstw w Polsce czy członków siatek szpiegowskich. Przypomniał, że dopiero „Washington Post” ujawnił, że to obywatele Ukrainy stanowili główną siłę w siatce rosyjskiego GRU.
– Polskie służby nie chciały o tym powiedzieć. Chyba w imię dobrego samopoczucia swojego czy swoich politycznych sojuszników. Ten rząd przekracza granicę poprawności politycznej, bo kiedy poprawność polityczna zaczyna grać rolę ważniejszą niż bezpieczeństwo Polaków, to rząd działa przeciwko Polakom – zakończył Urbaniak.
Politycy podsumowali konferencję słowami, że Konfederacja wyraża poważne obawy dotyczące przyszłych wyzwań, z jakimi Polska może się zmierzyć w kontekście imigracji i zagrożeń bezpieczeństwa. Apelowali o wzmocnienie polskich służb kontrwywiadu oraz zwrócili uwagę na konieczność rzetelnej informacji społeczeństwa o zagrożeniach wynikających z obecnej sytuacji.
Powołanie jeszcze przez reżim Poroszenki własnej prawosławnej organizacji kościelnej, której przyznano państwowy monopol na reprezentowanie wschodnich chrześcijan na Ukrainie, stanowiło usankcjonowanie trwającej już od Euromajdanu kampanii agresji przeciw jedynej kanonicznej wspólnocie, jaką na tych terenach stanowi Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Moskiewskiego.
Akcja ta spotykała się z aplauzem rusofobicznych środowisk w Polsce, bezkrytycznie pomijających antychrześcijańskie i antyreligijne podłoże gwałtownej westernizacji, a więc w praktyce neoliberalnej ateizacji Ukrainy, gdzie napadom na cerkwie towarzyszy wprowadzana pod takie samo dyktando Zachodu promocja agendy LGBTQ+. Nijak to jednak nie przeszkadza fałszywej „prawicy narodowo-chrześcijańskiej” III RP, wprost przeciwnie zupełnie głośno zaczęto się w tych kręgach domagać… ukrainizacji prawosławia w Polsce.
Wojna z chrześcijaństwem
Także dla chrześcijanin obrządków zachodnich powinno być już zupełnie jasne, że wbrew zaciemniającej propagandzie nie mamy do czynienia z żadnym kryzysem (wyłącznie) prawosławia. Od dłuższego już czasu trwa natomiast bezwzględny atak, mający na celu rozsadzenie wspólnot chrześcijańskich od środka, co widzimy przy okazji kolejnych przypadków zastraszania wiernych, przejmowania i profanowania świątyń. To wszystko są nieodłączne elementy prowadzonej przez globalistyczny, neoliberalny, imperialistyczny Zachód duchowej kolonizacji chrześcijańskiego Wschodu.
Ukraina jest tylko kolejnym frontem tej wojny, jak były nimi wcześniej Bośnia, Kosowo czy Syria. Zniszczenie Kościoła jest wszak odwiecznym i niezmiennym celem Antychrysta, niezależnie od tego czy posługuje się on bombami i rakietami, demoralizującą anty-kulturą czy fałszywymi katechezami kłamliwych proroków. Wojna na Ukrainie jest również wojną religijną i ten jej duchowy aspekt nie może pomijany w żadnych analizach.
Groźba ukrainizacji polskiego prawosławia
Zagrożenia tak dotkliwie doświadczające Ukrainę i ukraińskich chrześcijan – przeniknęły także do Polski. Przyjazd blisko 5 milionów przesiedleńców z Ukrainy, przybywających z zamiarem stałego osiedlenia i korzystających z licznych przywilejów politycznych i finansowych – przekształca nasz kraj w państwo faktycznie dwunarodowe, a więc i dwukulturowe. Nowi przybysze, poczynając sobie bezczelnie, starają się zdominować zastane struktury, w tym i te kościelne. Pod pozorem ukrainizacji polskiego prawosławia – na terytorium kanonicznym Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego mamy do czynienia z próbami tworzenia alternatywnej hierarchii, podległej bezpośrednio sekcie Dumenki-Poroszenki-Zełeńskiego. Polskim biskupom zarzuca się „kolaborację z Moskwą”, denuncjuje się używanie rosyjskiego w kazaniach i starocerkiewno-słowiańskiego w Boskiej Liturgii, domagając się zastąpienia ich ukraińskim (nawet w parafiach polskich i białoruskich). Ba, nawet w dawnych parafiach ukraińskich atakuje się duchownych, którzy nie chcą przyjmować zapisków w intencji „walczących na Ukrainie przeciw rosyjskiej agresji”. Taka sytuacja miała miejsce np. w Lublinie, gdzie aktywiści banderowscy chcieli przejąć jedną z cerkwi i naciskali na władze duchowne i państwowe, by usunęły jej proboszcza.
Śmiertelny błąd katolickiej hierarchii
Hasła te wydają się nieprzypadkowo znajome. Od dawna występuje z nimi inne niebezpieczne narzędzie antychrześcijańskie – Ukraińska Cerkiew Uniacka, obecnie z powodzeniem współpracująca z sektą Dumenki. Uniaci działają nie tylko pod osłoną administracji państwowej, ale niestety także części hierarchii rzymsko-katolickiej, która toleruje ośrodki nazistowskiej, banderowskiej propagandy w uniackich seminariach duchownych i na katolickich uczelniach. To kolejny bardzo poważny błąd instytucjonalnego Kościoła w Polsce, po wcześniejszym poddaniu się COVID-dyktaturze państwowo-medialnych ciemniaków. Krok zaś to tym bardziej fatalny, że niemal na pewno nie ustrzeże katolicyzmu przed takim samym naciskiem imperialistyczno-banderowskim, z jakim od lat zmaga się już prawosławie.
Katolicy będą następni
Poparcie dla nazizmu i nienawiść do prawosławia do główne punktu wspólne sekty Dumenki, uniatów i władz w Kijowie, którym wsparcia udziela ślepo także podporządkowana Anglosasom III RP. Czy lepiej pamiętającym lata 90-te nie przypomina to koalicji nienawiści przeciw Jugosławii? Naziści, fałszywi chrześcijanie, fundamentaliści islamscy – zawsze ci sami wrogowie, zawsze w pierwszej linii walki przeciw Prawdzie, podobnie zresztą jak m.in. w Iraku i zwłaszcza w Syrii, gdzie chrześcijańskich wspólnot przed „demokratycznymi przyjaciółmi Zachodu” musiały bronić czy to wojska rządowe, czy proirańskie milicje szyickie. Nie miejmy jednak złudzeń. W Nowym Wspaniałym Świecie miejsca na chrześcijaństwo nie będzie w ogóle, dlatego po Asyryjczykach i jakobitach uderzyli w ukraińskich prawosławnych, ale na liście nie zabraknie i katolicyzmu.
Po wystąpieniu papieża Franciszka do młodzieży rosyjskiej jest tylko kwestią czasu, kiedy na Ukrainie wykreowana zostanie kolejna schizma, tym razem wymierzona w Kościół katolicki, a wraz z jej objawieniem rozpoczną się prześladowania wiernych podejrzanych o sprzyjanie „prokacapskiemu Rzymowi”. W procederze tym chętnie będzie zapewne uczestniczyć Cerkiew uniacka, która podobnie jak sekta Dumenki-Poroszenki-Zełeńskiego już przecież nawet nie udaje, że jest czymś więcej niż zapleczem banderyzmu w duchu fałszywej religijności i szowinizmu. Pierwszym sygnałem wydaje się być wystąpienie biskupa Skomarowskiego, który w imieniu Konferencji Episkopatu Ukrainy pouczył papieża o konieczności „odpowiedniego dialogu” z Kijowem. Niezależnie od tego czy stanowisko to zostało wymuszone, czy jest dowodem politycznej demoralizacji hierarchii katolickiej na Ukrainie – jest to znak, że rzekomy kryzys prawosławia staje się coraz wyraźniej bezpośrednim atakiem na całe chrześcijaństwo w jego kanonicznych formach i wartościach.
Na dzisiejszej Ukrainie nie ma już miejsca na inną wiarę niż ta w nazizm, ideologicznie przykrywający upadek państwa i jego oligarchiczny zarząd w interesie anglosaskiego imperializmu. Nie ma innych apostołów tej wiary niż aktorzy wynajęci do ról prezydentów, metropolitów, patriotów i duchownych. I nie ma innych świętych niż Bandera i jemu podobni.
A te grzechy bałwochwalstwa prowadzić mogą, niestety, tylko do dalszego męczeństwa.
Konrad Rękas
Wystąpienie na konferencji „Kršenje verskih prava sa posebnim osvrtom na Ukrajinsku pravoslavnu crkvu”, zorganizowanej 28. sierpnia 2023 r. w Belgradzie przez serbski Centar za Geostrateške Studije.
Polskojęzyczni politycy i dziennikarze, którzy negują lub minimalizują zbrodnie ukraińskich nacjonalistów albo przypisują je Rosjanom bądź też głoszą, że to nie jest dobry czas (aby szczerze pomówić o bandytyzmie OUN-UPA) – wszyscy oni są mentalnym pomiotem komunistycznych propagandystów, ongiś zakłamujących rzeź katyńską wedle identycznego wzorca.
Kłamstwo pierwsze: Żołnierze, nie bandyci
O czasach komuny można powiedzieć jedną rzecz dobrą – bandytów UPA nazywano wtedy zwyczajnie bandytami. Dziś co rusz wyskakuje jakiś zgorszony esteta, dla którego takie określanie sprawców zarzynania dzieci, wyłupywania im oczu czy wbijania na pal to relikt komunistycznej propagandy. Przed laty śp. profesor Paweł Wieczorkiewicz przykładnie zdruzgotał ów sposób myślenia. Wskazał, że UPA była organizacją przestępczą nie dlatego, że walczyła przeciw Polakom, ale ponieważ 90 do 95 proc. jej ofiar było cywilami.
Rzeczywiście, zabijanie bezbronnych stanowiło modus operandi wszelkich formacji zbrojnych OUN. W 1939 roku ukraińskie bojówki nie odniosły spektakularnych sukcesów w bojach z Wojskiem Polskim, podobnie jak w roku 1941 „grupy marszowe OUN” nie epatowały męstwem w spotkaniach z Armią Czerwoną; za to w obu przypadkach ochoczo wybijano cywilów. Na Ukrainie sowieckiej w pierwszych „powojennych” ośmiu latach (do 1953 roku) UPA zgładziła 30 676 osób, z tego zaledwie 8340 żołnierzy i milicjantów. Podobne wyliczenia przedstawił polsko-ukraiński historyk Jarosław Syrnyk odnośnie do powiatu leskiego (lata 1944-1947) – spośród 800 zabitych tam przez UPA na ludność cywilną przypadło aż 600 ofiar.
Prawdziwie szokujące są proporcje uśmierconych polskich cywilów i wojskowych na Wołyniu oraz w Małopolsce Wschodniej w latach 1943-1944. W klasycznym dziele o ludobójstwie na Wołyniu Ewy i Władysława Siemaszków wyliczono, że wśród 60 000 zamordowanych wołyńskich Polaków zaledwie paruset zginęło z bronią w ręku. Wiedząc to możemy lepiej ocenić naszych estetów, oburzających się na nazywanie UPA bandytami.
Kłamstwo wtóre: Nie ten czas
Każdy, kto dorastał w PRL, miał wątpliwą przyjemność wysłuchiwania wynurzeń partyjnych funkcjonariuszy dowolnego szczebla, bajdurzących o odpowiedzialności Niemiec hitlerowskich za Katyń. Bywało jednak, szczególnie u schyłku komuny, że niektórzy z owych złotoustych łgarzy potrafili przyznać półgębkiem, że z tym Katyniem przecież wszyscy wiemy, jak było. Jednakowoż (prawili łgarze, przybierając pozę zatroskanych mężów stanu) jeszcze za wcześnie głośno o tym mówić, jako że wróg nie śpi. Przecie dookoła czyhają hordy obcych agentów tudzież imperialistów, gotowych zaatakować nasz ukochany kraj! Dlatego właśnie nie możemy ulegać prowokacjom, godzącym w nasze sojusze (tu boleściwy ton łgarzy przechodził w pryncypialną nieugiętość); dlatego jeszcze nie czas, jeszcze nie ta pora, by porozmawiać o tych tragicznych wydarzeniach…
Czyż nie brzmi to znajomo dla obserwatorów dzisiejszej dyskusji „wołyńskiej”? Komunizm upadł, ale mentalność partyjnych poprawiaczy historii okazała się ponadczasowa.
Kłamstwo trzecie:Słowa czyli Orwell po polsku
Wspomniane tragiczne wydarzenia to eufemizm ukuty w PRL na określenie mordów popełnionych przez funkcjonariuszy reżimu. Oficjalnie „władza ludowa” nie mogła popełniać zbrodni, skądże znowu, ale dochodziło do tragicznych wydarzeń i tragedii. Mieliśmy więc tragiczne wydarzenia w Poznaniu i na Wybrzeżu, tragedię w kopalni „Wujek” i tak dalej.
Współcześni kłamcy podchwycili tę manierę. Piszą o tragicznych wypadkach na Wołyniu oraz wołyńskiej tragedii (chyba chodzi o to, żeby niewyedukowana historycznie tłuszcza myślała, że na tym Wołyniu wydarzyła się kiedyś powódź albo trzęsienie ziemi). Furorę zrobiło enigmatyczne określenie antypolska akcja UPA. Mnie doprowadził do szału pewien utytułowany profesor historii, który obwieścił wszem wobec, że w 1943 roku na Wołyniu UPA rozpoczęła walki partyzanckie z Polakami.
Głęboko niesmak pozostawiły po sobie zacięte spory w polskim Sejmie o użycie słowa ludobójstwo w rocznicowych uchwałach (część parlamentarzystów wyrażała troskę, że tak ostre sformułowanie urazi delikatne uczucia Ukraińców). W 2003 roku posłowie przyjęli zdumiewające „Oświadczenie”, w którym przeprowadzona z premedytacją wielka akcja ludobójcza OUN-UPA została zrównana z przypadkami polskich odwetów, podejmowanych tu i ówdzie przez lokalnych komendantów. Tragedii Polaków mordowanych i wypędzanych z ich miejsc zamieszkania przez zbrojne formacje Ukraińców towarzyszyły również cierpienia ludności ukraińskiej – ofiar polskich akcji zbrojnych. Była to tragedia obu naszych narodów – mogliśmy przeczytać.
Kiedyś myślałem, że właśnie w tym momencie polscy politycy osiągnęli ostateczną granicę podłości. Po latach zrewidowałem ów pogląd, gdy obserwowałem inicjowanie przez Kaczyńskiego, Tuska i Dudę banderowskich pozdrowień (Sława Ukrainie – herojom sława!) czy pamiątkowe fotki Niedzielskiego i Błaszczaka na tle czerwono-czarnych barw. Na polu upokarzania własnego kraju nadwiślańscy plenipotenci wykazują się ogromną kreatywnością.
Kłamstwo czwarte: Baćko nasz Bandera
Komuna miała swoje okresy błędów i wypaczeń, wynikające rzekomo nie z ideologii, a z czynnika ludzkiego. Niby ustrój był świetlany, ale stało się nieszczęście, bo do władzy dorwał się psychopata Stalin. Ale któż był konkurentem Stalina? Toż Bronstein-Trocki, obu zaś wywindował na szczyty Lenin. W czym przejawiała się wyższość moralna Bronsteina nad Dżugaszwilim? Całe to towarzystwo miało ręce umazane krwią.
Podobnie dziś trwają poszukiwania banderyzmu z ludzką twarzą. – No dobrze, Szuchewycz czy Klaczkiwski byli rzeźnikami – zgadzają się łaskawie piewcy pojednania. – Ale czym wam zawinił Bandera?
Dopóki tak idiotyczne pytanie stawiały jakieś pętaki, można było kwitować je wzruszeniem ramion. Ale bakcyl rezuńskiego rewizjonizmu był zaraźliwy. Naprawdę zdębiałem, kiedy z usprawiedliwianiem Krwawego Stiepana pospieszył mecenas Jan Olszewski, były premier. Pouczył on Polaków, że Bandera popełnił jedno przestępstwo przeciw Polsce, zaś z ludobójstwem UPA nie miał nic wspólnego, bo od roku 1941 Niemcy więzili go w obozie w Sachsenhausen.
Owym jednym przestępstwem miał być, wedle pana mecenasa, zamach na ministra Pierackiego w 1934 r. Tylko że, poza Pierackim, z rozkazów Bandery uśmiercono jeszcze przynajmniej dwanaście osób. W świetle prawa przestępstwem było przewodzenie organizacji terrorystycznej, jak i działania na rzecz oderwania fragmentu obszaru Rzeczypospolitej. Właśnie za te liczne przestępstwa sąd wymierzył Banderze karę śmierci – niestety, nieodmiennie pobłażliwe w takich przypadkach państwo polskie ocaliło go przed stryczkiem.
W roku 1941 Bandera współorganizował rozmaite formacje paramilitarne – „grupy marszowe OUN”, batalion „Nachtigall”, milicję „Sicz” i inne, które po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej ochoczo masakrowały Polaków i Żydów. Tylko podczas niesławnych „Dni Petlury” w lipcu 1941 roku na ulicach Lwowa naliczono dwa tysiące trupów. Gdy Bandera pokłócił się z niemieckimi pryncypałami, w następnych latach działania ludobójcze realizowali jego współpracownicy, których wódz wychował w nienawiści do Lachów, Moskwy i Żydów.
Kłamstwo piąte: Ruscy agenci
Nie tylko komuniści traktowali historię jako poręczną kłonicę do okładania oponentów. Skoro Katyń był kiedyś przypisywany Niemcom, to czemuż zbrodniami UPA nie obciążyć Sowietów (bądź „Rosjan”)?
Pojawiające się tu i ówdzie stwierdzenie, że ludobójstwo wołyńsko-małopolskie przeprowadziło NKWD przebrane za UPA było tak beznadziejnie głupie i łatwe do obalenia, że mało kto odważył się na tak ostentacyjną kompromitację. Pewną popularność, szczególnie wśród osób skłonnych do teorii spiskowych, zdobyła teza o rosyjskiej prowokacji. W 2008 roku Bronisław Komorowski, podówczas marszałek Sejmu RP, udzielił wywiadu „Rzeczpospolitej”, opatrzonego wymownym tytułem: Za Wołyń odpowiadają Sowieci. Pięć lat później „Gazeta Wyborcza” odpaliła wytwór Mirosława Czecha (posła UD i UW, członka władz Związku Ukraińców w Polsce): Jak Moskwa rozpętała piekło na Wołyniu. Po kolejnych trzech latach ówczesny minister obrony Antoni Macierewicz pozwolił sobie na uwagę: Prawdziwym wrogiem, który rozpoczął i który użył ukraińskich sił nacjonalistycznych do tej straszliwej zbrodni ludobójstwa, jest Rosja. To tam jest źródło tego straszliwego nieszczęścia.
Interesujące jest obserwowanie takich przypadków, kiedy prominentne postacie z (podobno) zwaśnionych obozów politycznych, niespodziewanie prezentują zadziwiającą zbieżność poglądów, łżąc w zgodnym chórze ponad podziałami. Ale teza o moskiewskiej prowokacji nie przyjęła się, z dwóch powodów. Po pierwsze rzetelni historycy nie znaleźli na nią dowodów. Po wtóre – gadanie, że UPA była sterowana przez Sowietów wywołało wzburzenie na… Ukrainie. I trudno się temu dziwić – gdyby twierdzenie potraktować na serio, stanowiłoby srogie oskarżenie względem dzisiejszych elit politycznych Kijowa. Skoro stawiają pomniki sowieckiej agenturze – to pewnikiem sami są agentami! To zaś oznaczałoby, że PO, PiS, GazWyb i Związek Ukraińców w Polsce wspierają agenturę Kremla…
Kłamstwo szóste: Łzy Mariupola
Sprytnym zabiegiem lewicowej propagandy na całym świecie było „przykrywanie” Katynia poprzez podkreślanie cierpień narodów ZSRS podczas II wojny światowej. W Polsce udawało się to średnio – każdy normalny człowiek szczerze współczuł głodzonym mieszkańcom Leningradu albo rodzinom z chutorów palonych przez niemieckich Europejczyków, czemu jednak miałby traktować ulgowo Stalina i siepaczy z NKWD?
Dziś dyskusje o OUN mają być zniwelowane przez obecną wojnę toczącą się na Ukrainie. Doświadczył tego pan Wojciech Cejrowski, gdy na antenie Radia Wnet w kwietniu 2022 roku postulował, że Polska powinna wymusić na naszym sąsiedzie stosowne ustępstwa: Teraz jest najbardziej właściwa chwila. Skoro Ukraina jest w ogniu, to możemy od nich zażądać jasnego stanowiska: – Jesteście w Europie czy jesteście w Azji? Czy potępiacie przybijanie mężczyzn do ściany stodoły, żeby obserwowali, jak gwałcone są żony i córki? […] Kaczyński pojechał do Kijowa i nie zająknął się ani słowem o Wołyniu. A groby wyją!.
Cejrowskiemu dał odpór nie byle kto, bo Krzysztof Skowroński, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Poza powtarzaniem mantry, że o Wołyniu można porozmawiać wtedy, kiedy będzie na to pora, pouczył także, że Bandera jest bardziej skomplikowany, a przypominanie tej rzezi jest na rękę Rosjanom. Zdaje się, że to ostatnie było dlań najistotniejsze. Jak ulał pasowała tu kwestia Romana Dmowskiego sprzed ponad stu lat: Bardziej Rosji nienawidzicie niż Polskę kochacie.
Pan Skowroński podkreślił cierpienia spowodowane obecną wojną, posuwając się do stwierdzenia, że w samym Mariupolu Rosjanie wymordowali 50 do 100 tysięcy Ukraińców. Ciekawe, skąd pan redaktor wytrzasnął owe liczby? Wiele miesięcy później, w lutym roku 2023, po roku działań wojennych, ONZ potwierdziła śmierć jedynie 8000 cywilów na obszarze całej Ukrainy, najczęściej z powodu wzajemnych ostrzałów artyleryjskich. Kiedyś powstaną prace naukowe na temat rzetelności mediów podczas obecnej wojny – i nie wątpię, będą to prawdziwe księgi hańby.
Proszę mnie nie zrozumieć źle. Osiem tysięcy cywilów zabitych na Ukrainie w ciągu roku to straszna tragedia. Jednak tylu samo zginęło w Iraku podczas pierwszych sześciu tygodni amerykańsko-brytyjskiej inwazji w roku 2003, co nie wywołało specjalnego poruszenia polskich mediów. Podobna liczba Polaków poniosła śmierć na Wołyniu w kilka godzin, w Krwawą Niedzielę 11 lipca 1943 roku. Kłopot w tym, że „nasi” dziennikarze na ogół nie mają pojęcia o wojsku, nie odróżniają ofiar działań wojennych od ofiar zbrodni, szastają pojęciami nie znając ich definicji (ludobójstwo to dla nich po prostu duża liczba trupów).
Polacy na Wołyniu nie zginęli przypadkiem, dlatego że na ich dom spadła rakieta, bo mieszkali za blisko bazy wojskowej albo ktoś im ustawił armaty na podwórku, czyniąc z obejścia cel uprawniony. Ani ponieważ jacyś żołnierze zamienili ich domostwa w fortece, które przeciwnik uparł się szturmować, bo zwaśnione strony wybrały sobie ich wieś czy miasto na pole bitwy. Nie zginęli nawet dlatego, że w tej czy innej armii trafił się zwyrodnialec albo osoba z zaburzeniami psychicznymi bądź chłopak zwyczajnie przerażony grozą wojny i strzelający na oślep dookoła.
Nie, Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej mordowano na zimno, z premedytacją. Cechą ludobójstwa jest jego intencjonalność.Ludobójstwo to nie bitewny amok, to działanie zaplanowane. W przypadku wbijania ludzi na pal, przerzynania ich piłami, wbijania im gwoździ w czaszkę, wypruwania wnętrzności – nie sposób mówić o przypadkowych ofiarach wojny.
Kłamstwo siódme: Wczoraj i dziś
Gdy już nie staje argumentów, wybielacze banderowców mówią, że to było dawno. Że nie ma sensu spierać się dziś o sprawy sprzed 80 lat.
Jednak pomniki Bandery i Szuchewycza to nie dawne zamierzchłe dzieje. Podobnie jak zadeptywanie mogił pomordowanych Polaków, dekrety o konieczności wychowania ukraińskiej młodzieży w kulcie zbrodniarzy, tłumy fanatyków maszerujących z pochodniami i skandujących swe uwielbienie dla UPA i SS-Galizien. Nie 80 lat temu, ale w kwietniu 2022 roku aż 71 proc. Ukraińców deklarowało swój „pozytywny stosunek” do OUN-UPA. Jak nasi macherzy od „polityki wschodniej” wyobrażają sobie sąsiedztwo z narodem wychowanym w kulcie morderców?
Mnie przypomniał się inny sondaż, przeprowadzony w naszym kraju w roku 2008. Zaledwie 31% Polaków wiedziało, kto padł ofiarą zbrodni wołyńskiej, tylko 14% poprawnie wskazało sprawców (19% było przekonanych o winie Rosjan!). Tubylczy politycy i dziennikarze głównego ścieku winni być z siebie dumni. Podobno coś zmieniło się od tego czasu, ale niby dlaczego przeciętny człek ma być wyedukowany lepiej niż reprezentanci narodu?
Wszyscy mogliśmy oglądać na ekranach telewizorów, jak w Warszawie fetowano prezydenta Ukrainy. Na tę okazję Wołodymyr Zełenski nie założył bluzy ze zwykłym ukraińskim tryzubem, w jakiej spotykał się choćby z amerykańskimi politykami. Nie, wystąpił we wdzianku, na którym tryzubybyły specjalnie wystylizowane, ze środkowym ostrzem przybierającym postać miecza. Jest to plagiat godła Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, a następnie (od 1940 roku) jej frakcji melnykowskiej (OUN-M) – tej, co do końca dochowała wierności Hitlerowi. Tak wystrojony Jego Ekscelencja stanął w centrum Warszawy – miasta ongiś spalonego przez Grupę Korpuśną Ericha von dem Bacha, który miał w swych szeregach także oddziały melnykowców! I co? Nikt nie podszedł do prowokatora, by zerwać mu kryptonaziolskie naszywki. Dostojnego gościa powitały radosne facjaty nadwiślańskich klaunów.
Podczas wystąpienia na Zamku Królewskim Zełenski zwrócił się do zgromadzonych, inicjując banderowskie hasło Sława Ukrajini – herojom sława!. Znowu odpowiedzią była klaka. Czekałem zaciekawiony, czy imć Wołodymyr nie ryknie teraz gromko: Sieg heil!, coby uczcić patriotyczne zaangażowanie ukraińskich wachmanów z Treblinki i Sobiboru. Jakoś się powstrzymał, może przez wzgląd na żydowskich przodków. Jednak nie wątpię, że gdyby tak uczynił, przyjazne uśmiechy na twarzach polskich polityków stałyby się jeszcze szersze, zaś szczebiot dziennikarzy jeszcze radośniejszy.
Glosa: Nam mówić nie kazano
Jeśli władze państwa ukraińskiego chcą stawiać na pomnikach przestępców, jeżeli od wielu lat szantażują nas brakiem zgody na ekshumacje pomordowanych – to jest to ich (anty)cywilizacyjny wybór. Dodajmy do tego bieżące „dowody przyjaźni”, jak kłamstwa w sprawie ostrzału rakietowego Przewodowa, blokowanie polskich pociągów i tirów, przestępczy eksport tzw. zboża technicznego itd., itp.
Wypadałoby te fakty uznać, nazwać je po imieniu, po czym podjąć adekwatne działania. Jak słusznie zauważył przywołany tu pan Cejrowski, Polska ma dziś wszystkie narzędzia, pozwalające na wyegzekwowanie naszych racji. Już dawno ktoś mądry napisał, że wystarczyłoby ogłosić konieczność czasowego zamknięcia lotniska w Rzeszowie, choćby „ze względu na pilne prace remontowe”, a ukraińscy dyplomaci gięliby się w pokłonach, spiesząc na wyścigi do załatwiania kwestii spornych. Ale tak się nie stanie.
Niestety, polscy politycy to w głównej mierze stado trzęsących portkami niedołęgów o zacięciu masochistycznym, za to z szerokim gestem do rozdawania nieswoich pieniędzy, niczym pokraczna karykatura Świętego Mikołaja. Zaś dziennikarze mediów głównego nurtu od lat specjalizują się w pudrowaniu ekskrementów.
Postscriptum: Słodko-gorzki czyli samotność zdradzonych
Od lat powtarzam, że jest grupa szczególnie poszkodowana obrzydliwym pojednaniem między ukraińskimi spadkobiercami zbrodniarzy a polskojęzycznymi zaprzańcami.
Nigdy dość wspominania uczciwych Ukraińców, odrzucających kult Bandery i SS-Galizien. Niegdyś mordowano ich bezlitośnie jako zdrajców nacji. Dziś są piętnowani jako rzekoma piąta kolumna Putina i ruscy agenci. A przecież to oni mogliby stać się fundamentem prawdziwego porozumienia. Niestety, polityczna „Warszawka” odwróciła się do nich plecami.
Ktoś przekazał mi relację z pewnej rzymskokatolickiej parafii na zachodzie Ukrainy. W ubiegłym roku osiedliła się tam gromada uchodźców ze wschodu, wiernych obrządku greckiego. Po jakimś czasie wydelegowali oni swych przedstawicieli na rozmowę z miejscowym proboszczem.
– Nie ma ksiądz nic przeciw temu, że będziemy przychodzili do waszego kościoła? – zagaili.
– Ależ… Zapraszam! Jednakowoż tutaj, zaraz obok, stoi cerkiew. Czemu tam nie idziecie? – zdumiał się kapłan.
– Proszę księdza – wyjaśnili mu. – Tam wiszą flagi banderowców. My nie będziemy modlić się w świątyni, w której czci się morderców!
Ktoś może uznać, że w tej krzepiącej opowieści tkwi spora łyżka dziegciu. Wiedza historyczna owych zacnych Rusinów wcale nie była owocem jakiejś kampanii informacyjnej prowadzonej przez państwo polskie. Nie, ci ludzie wyznali szczerze, że prawdę o zbrodniczości Bandery i UPA poznali z… rosyjskiej telewizji. Przypuszczam, że taki redaktor Skowroński byłby tym wielce zgorszony…
Podkreślmy z szacunkiem ogromną odwagę, jaką mieć trzeba, by otwarcie wystąpić przeciw oficjalnemu kultowi państwowemu, i to w kraju ogarniętym wojną. W kraju, w którym osoby posądzone o „zdradę” neobanderowcy z Prawego Sektora katowali na śmierć albo palili żywcem. Poziom męstwa i godności tych prostych Ukraińców wydaje się całkowicie nieosiągalny dla pełniących obowiązki Polaków włodarzy Kraju nad Wisłą.
! Tajne prace w Ministerstwie Zdrowia nad rozszerzeniem aborcji
Szanowny Panie, w Ministerstwie Zdrowia trwają niejawne, ukrywane przed społeczeństwem, prace nad wytycznymi dotyczącymi tego, w jaki sposób poszerzyć praktyki aborcyjne w szpitalach. Powołano do tego specjalny zespół, w skład którego wchodzą radykalni aborcjoniści (!) oraz ludzie osobiście odpowiedzialni za wykonywanie aborcji na dzieciach. Po zakończeniu prac przez tych „ekspertów” we wszystkich szpitalach w Polsce mają odbyć się szkolenia z procedur aborcyjnych. Wypowiedzi kolejnych przedstawicieli rządu sugerują, że wszystko idzie w kierunku ugruntowania i upowszechnienia w Polsce aborcji de facto na życzenie na każdym etapie ciąży. Sprawa jest bardzo poważna i musimy stanowczo działać.W polskich szpitalach rośnie liczba aborcji wykonywanych z formalnej przesłanki „zagrożenia zdrowia psychicznego” kobiet. Jako że KAŻDA ciąża może zagrażać bliżej nieokreślonemu i niesprecyzowanemu „zdrowiu psychicznemu” matki, są to de factoaborcje na życzenie. Nie ukrywają tego szpitale, które potwierdzają, że na podstawie tej przesłanki abortują m.in. dzieci podejrzane o chorobę lub niepełnosprawność, w tym zespół Downa. Takich aborcji dokonuje się w barbarzyński sposób, np. poprzez wstrzykiwanie dzieciom w serca trucizny z chlorku potasu. W związku z rosnącą liczbą takich aborcji oraz ogromnej presji aborcjonistów na upowszechnienie zabijania dzieci, Ministerstwo Zdrowia postanowiło opracować specjalne wytyczne na temat procedur abortowania dzieci w szpitalach. Wytyczne te ma stworzyć powołany przez MZ zespół ekspertów, a następnie we wszystkich szpitalach w Polsce mają zostać przeprowadzone szkolenia. Usiłowaliśmy dowiedzieć się czegoś więcej na temat działań tego zespołu, jednak jego prace zostały utajnione. Po interwencji poselskiej posła Grzegorza Brauna Ministerstwo Zdrowia udostępniło publicznie jedynie listę ekspertów, którzy wchodzą w skład zespołu. Obecność niektórych nazwisk na tej liście budzi przerażenie. W pracach zespołu bierze udział m.in. dr Artur Płachta, reprezentujący Naczelną Radę Lekarską (!). Płachta to radykalny aborcjonista. Jak mówił w wywiadzie dla portalu skrajnej lewicy Oko.press: „Od zawsze uważam, że kobieta ma takie prawo [do aborcji], ma mieć takie prawo. I zawsze będę walczył o to, żeby takie prawo miała.” Płachta publicznie chwalił się tym, że brał aktywny udział w tzw. czarnych protestach na rzecz legalizacji i upowszechnienia w Polsce aborcji. Wyraził także ubolewanie, że na terenie Polski nie istnieją obecnie, tak jak na Zachodzie, tzw. „kliniki aborcyjne”, czyli placówki wyspecjalizowane w dokonywaniu aborcji na dzieciach. Płachta wyrażał także swoje uznanie dla aktywistek aborcyjnych pośredniczących w handlu nielegalnymi pigułkami poronnymi. Innym ekspertem powołanym przez Ministerstwo Zdrowia jest prof. Mirosław Wielgoś. Jest to jeden z najbardziej znanych aborcjonistów w Polsce. W 2017 roku otrzymał nominację do tytułu „Heroda roku”. W latach 2016-2020 był rektorem Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Jako Kierownik Kliniki Położnictwa i Ginekologii WUM odpowiadał za abortowanie w tej placówce dzieci podejrzanych o chorobę lub niepełnosprawność. Aborcji na chorych dzieciach dokonywano także w kierowanej przez Wielgosia klinice Szpitala im. Dzieciątka Jezus (!) w Warszawie. Wielgoś publicznie przyznał, że w kierowanej przez niego placówce nie udziela się pomocy medycznej dzieciom, które rodzą się żywe w trakcie aborcji. Kolejnym ekspertem w zespole Ministerstwa Zdrowia jest prof. Hubert Huras, kierownik oddziału położnictwa Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Od stycznia do czerwca br. w tej placówce wykonano 12 aborcji na dzieciach, wszystkie z formalnego powodu rzekomego zagrożenia zdrowia matek. Huras publicznie wypowiadał się w mediach za tym, aby nakładać kary na polskie szpitale, które nie będą przeprowadzały aborcji. W wypowiedziach medialnych sugerował także, że osoba, która nie chce dokonywać aborcji może nie pracować w szpitalu. Panie MirosĹ‚awie, właśnie takie osoby, oraz jeszcze inne, Ministerstwo Zdrowia powołało na „ekspertów”, których zdaniem jest opracować aborcyjne wytyczne dla polskich szpitali. Jakich efektów ich pracy możemy się spodziewać? Kierunku potencjalnych zmian nie ukrywa wiceminister zdrowia Waldemar Kraska. Jest nim rozszerzenie i ułatwienie procedur aborcyjnych. Kraska publicznie powiedział, że katalog powodów do dokonania aborcji w oparciu o formalną przesłankę zagrożenia zdrowia matki jest otwarty. Wiceminister zdrowia stwierdził też, że przepisy nie definiują tego, jakiego dokładnie obszaru zdrowia owe „zagrożenie” ma dotyczyć. Innymi słowy, każde potencjalne złe samopoczucie kobiety w ciąży kwalifikuje ją do aborcji. Należy się zatem spodziewać ugruntowania w Polsce aborcji na życzenie na każdym etapie ciąży, zakamuflowanej pod postacią kilku formalnych procedur medyczno-administracyjnych, pełniących rolę listka figowego całego procederu. Co istotne – w ogóle nie zmienia się prawo, nie ma żadnych głosowań ani debat w Sejmie, zmienia się jedynie interpretacja prawa przez rząd i jego ekspertów. To jednak nie wszystko. Wiceminister Kraska stwierdził niedawno również, że z racji otwartego katalogu „zagrożeń zdrowotnych” dla kobiety, takie rzekome „zagrożenie” będące formalnym powodem do aborcji może stwierdzić w zasadzie każdy lekarz, a nie tylko jak do tej pory psychiatra. Do czego to w praktyce może doprowadzić? Informowaliśmy już o tym jak ogromne i krwawe żniwo ofiar zebrała aborcja z powodu „zagrożenia zdrowia psychicznego” kobiet w Hiszpanii. W oparciu o tę przesłankę mordowano w tym kraju nawet 100 000 dzieci rocznie! Hiszpańskie prawo wymagało, aby do dokonania legalnej aborcji przedstawić zaświadczenie od psychiatry o tym, że ciąża rzekomo zagraża zdrowiu psychicznemu kobiety. W związku z tym, ośrodki aborcyjne zatrudniały swoich własnych psychiatrów, którzy od ręki i na miejscu wystawiali stosowne dokumenty każdej chętnej kobiecie. Doprowadziło to do masowego ludobójstwa małych Hiszpanów. Polscy politycy sugerują, że chcą pójść jeszcze dalej niż Hiszpanie. Wedle interpretacji ministra Kraski do wystawienia skierowania na aborcje nie będzie potrzebny psychiatra, gdyż będą mogli to robić lekarze innych specjalizacji. To jeszcze bardziej ułatwi i przyspieszy procedury aborcyjne. Już teraz aborcji na życzenie dokonuje się w wielu szpitalach w Polsce, a liczba zarówno samych aborcji jak i wykonujących aborcję placówek rośnie. Organizacje lobby aborcyjnego publicznie nagłaśniają współpracę ze szpitalami, do których kierują kobiety na aborcję, pomagając uzyskać niezbędne formalności. Gdy aborcjoniści-eksperci z Ministerstwa Zdrowia zakończą prace i przeszkolą szpitale w całej Polsce, wszystko może stać się jeszcze prostsze i szybsze. Musimy działać, aby to powstrzymać!Zamierzamy naciskać na Ministerstwo Zdrowia, aby zajęło się leczeniem i ochroną dzieci poczętych, a nie ustalaniem standardów ich zabijania. Planujemy organizację specjalnych kampanii społecznych w tym celu z wykorzystaniem: – akcji ulicznych, – wystaw, – billboardów,- furgonetek i innych pojazdów. Potrzebne są stałe, regularne i nieustanne działania polegające na wywieraniu wpływu oraz kształtowaniu świadomości naszego społeczeństwa na temat aborcji. Musimy także patrzeć na ręce politykom, monitorować ich działania i domagać się przejrzystości ich pracy. Konieczna jest także publiczna modlitwa w intencji powstrzymania aborcji w Polsce. W najbliższym czasie potrzebujemy na te działania ok. 13 000 zł.Dlatego zwracam się do Pana z prośbą o przekazanie 35 zł, 70 zł, 140 zł lub dowolnej innej kwoty, aby umożliwić organizację działań zmierzających do powstrzymania aborcji w Polsce i uniemożliwienia rozszerzenia praktyk aborcyjnych w polskich szpitalach na podstawie radykalnie pro-aborcyjnych interpretacji przepisów przez rządzących. Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667 Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPWRadykalni zwolennicy aborcji to „eksperci” powołani przez Ministerstwo Zdrowia do pracy przy poszerzaniu praktyk aborcyjnych w polskich szpitalach. Jeżeli będziemy bierni, to razem z politykami doprowadzą oni do rozprzestrzenienia się aborcji w Polsce na ogromną skalę. W Hiszpanii, w oparciu o podobną sytuację prawną jaką aktualnie mamy w Polsce, mordowano rocznie 100 000 dzieci w szpitalach. Rządzący Polską sugerują, że chcą iść jeszcze dalej w ułatwieniach procedur aborcyjnych. Musimy ich powstrzymać. Proszę Pana o pomoc i wsparcie, które umożliwi nam prowadzenie akcji w obronie dzieci i zatrzymania koszmaru aborcji w Polsce. Serdecznie Pana pozdrawiam,Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszkówstronazycia.pl
Koniec sierpnia 2023 jest wyjątkowo gorący i parny. Pogoda bardziej przypomina Florydę z wilgotnością prawie 100% niż Polskę. Więc wycieczka na Litwę w poszukiwaniu małego ochłodzenia miała sens. Niestety na Litwę dotarła z nami ta sama masa tropikalnych upałów i było równie gorąco i parno. Lody były więc najbardziej pożądanym pokarmem. No i stąd cały wpis. Szukamy lodów w lokalach na deptaku w Kownie. Wchodzę: „Dzień dobry, czy są jakieś lody” – pytam po polsku. Cisza, młoda stoi i patrzy jak głuchoniema. Pytam po angielsku. Po angielsku słyszy – lody są, a w pakiecie dostaję pouczenie, że tu jest Litwa i rozmawiamy po litewsku. Tak? No to sobie rozmawiajcie – wychodzimy, poszukać innego lokalu, w którym rozumieją po polsku. Kolejny lokal i prawie identyczny dialog. Wychodzimy, niech sobie rozmawiają, nie musimy przecież tu kupować lodów za polskie pieniądze. Robi się późno, nie ma czasu, żeby rozsiadać się w lokalu, szukamy sklepu spożywczego. Jest, samoobsługowy, Są lodówki i lody w rożkach! Mamy, bierzemy i do kasy. W kasie kolejna głuchoniema nie słyszy pytania „ile płacimy”! Kolejka za nami, więc numeru „w tył zwrot” nie da się wykonać. Szukamy euro-drobniaków, a że nie znamy tych monet, trochę to schodzi, okazuje się, że na ladzie znalazło się za mało, o czym zakomunikowała nam głuchoniema kasjerka PO POLSKU. – O! To pani rozumie po polsku?! – Tak, ale tu jest Litwa …itd. Ja na to, że angielski niemiecki, rosyjski to języki największych światowych zbrodniarzy, a tymi się posługujecie! Poza tym Litwa i Polska były najbogatsze, kiedy tworzyły razem Unię Polsko-Litewską…
Wycieczka miała panią przewodniczkę. Kiedy opowiadała o mijanych zabytkach skrzętnie omijała słowa Unia Polsko Litewska – używała nazwy „Wielkie Księstwo Litewskie”, od morza do morza, wspomniała coś o Władysławie Jagielle, ale nie że był królem Polski, lecz że jest uważany na Litwie za zdrajcę. Za to o jego bracie Witoldzie było w samych superlatywach, jakby wybudował sam wszystko, co było na Litwie wówczas wybudowane. Kiedy opowiedzieliśmy nasze przygody z lodami, ta kobieta przedstawiona nam jako Polka orzekła, że to oczywiste, że powinniśmy na Litwie mówić po litewsku …! I że jest oburzona naszym oburzeniem, że to jakiś nacjonalizm (polski), i że jutro postara się znaleźć zastępstwo, bo nie chce mieć takiej nacjonalnej grupy. Na pytanie czy jest Polką nie uzyskaliśmy odpowiedzi od razu, lecz następnego dnia. Widać oficerowie prowadzący musieli opracować jakąś prawdopodobną historyjkę. Babka opowiadała nam rosyjską wersję historii Polski z wkurzająco szowinistycznymi klapkami na oczach. Jej niechęć do Polski była wyraźnie widoczna. W programie zwiedzania, który zaproponowała były domy Karaimów i ich historia – o Polakach, czy jacyś gdzieś tu mieszkają nie było, oprócz tego, że to nie Polonia tylko Polacy, którzy tu mieszkają od zawsze i mówią o sobie „tutejsi”- tak jak pani prowadząca stragan niedaleko Ostrej Bramy odpowiedziała na pytanie czy jest Polką. Nie mam zamiaru oceniać tych Polaków tzw. „tutejszych”. Żyją w państwie, w którym za deklarację polskości ludzie byli zabijani, albo w najlepszym przypadku pozbawiani obywatelstwa, majątku, wszelkich praw i lądowali na bruku. Jeśli wciąż muszą być „tutejsi” to znaczy, że może czasy się zmieniły, ale prawdziwa władza na Litwie należy wciąż do tych samych tajniaków, tych samych zbrodniczych sił, tych samych twórców historii, którzy zalęgli się tam po 1945 roku. Mojego przypuszczenia nie zmienił napis na najwyższym wileńskim budynku „Putin, Haga czeka na ciebie” (po angielsku) – za zbrodnie na Ukrainie oczywiście. Tymczasem jest w Wilnie mnóstwo nowych budynków, szklanych domów, jest pięknie zagospodarowana dolina rzeki Wili, widać, że Litwini dbają o swoją kulturę i stolicę. Mają świetne warunki do uprawiania sportów wodnych i fajne ośrodki nad jeziorami. Szkoda tylko, że dają się ponosić nienawiści propagowanej przez antypolską sowiecką propagandę, która bezwzględnie wykorzystuje maksymę „dziel i rządź”. Sowieci wykorzystują do tego własną mniejszość etniczną na Litwie i wciąż wprowadzają ferment. Tragiczne jest, że owa sowiecka mniejszość przybrała polskie nazwiska i udaje Polki, albo Polaków… I to stąd prawdopodobnie bierze się niechęć Litwinów do Polaków. Młodych Litwinów, którzy z Polakami nigdy nie mieli styczności jest łatwo oszukać.
Litwa ma ponoć 2 mln ludzi + 1 mln, który wyjechał w poszukiwaniu lepszego życia za granicą. W stosunku do Polaków, czy Słowian są małym narodem, prawie plemieniem. I pewnie stąd bierze się ich wyjątkowe uczulenie na punkcie własnego języka. Mają prawo dbać o swój język i każdy człowiek to rozumie. Ale zupełnie nie rozumiem dlaczego ekspedientki w sklepie słyszą i rozumieją bandyckie języki, a nie rozumieją polskiego?
Najbardziej spodobało mi się to, że każdy Litwin ma możliwość bezpośredniego spotkania z prezydentem Litwy. Czyli każdy może poskarżyć się prezydentowi, jeśli zostanie skrzywdzony np. przez urzędników. Gitanas Nausėda jest dostępny bez ochrony! Drugie “najbardziej” to możliwość bezproblemowej uprawy konopi i pola tej konopi przez nikogo nie strzeżone. W sklepach można kupić wyłuskane siemię konopne. O wspaniałym czarnym chlebie litewskim chyba nikomu nie trzeba pisać.
Gdybym miała doradzać czy jechać na Litwę, odpowiedziałabym – jeśli musisz, to tylko z własnym przewodnikiem! Bo tamtejsi udający Polaków ruscy Żydzi są wyjątkowymi szowinistami. A w ogóle, to jak na razie nie ma tam po co jechać, dopóki Litwini nie odzyskają słuchu i nie zaczną reagować na język polski. Trzeba poczekać z wyjazdem do czasu kiedy sławni Polacy związani z Litwą odzyskają swoje polskie nazwiska, od Mickiewicza i Kraszewskiego począwszy. Nie widzę powodu, żeby w obecnym czasie wydawać polskie pieniądze na utrzymanie ludzi, którzy darzą nas nieuzasadnioną nienawiścią. Nie wiem, czy komukolwiek w Polsce przyszłoby do głowy spolszczać nazwiska litewskie od prezydenckich począwszy?
Przy domu Mickiewicza przewodniczka powiedziała, że 3 narody uważają go za swojego poetę: jeszcze Litwini i Białorusini. Ja mam od razu problem – czy są jakieś dzieła napisane przez Mickiewicza po litewsku, albo białorusku? Bo sam podpisywał się po polsku, nie używał litewskiej końcówki Mickiewićius, ani imienia Adomas…
Uczulenie na Polaków i polskość w ogóle można zauważyć na każdym kroku, ale powalił mnie ksiądz w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Wilnie, kiedy tuż po mszy św. zaczął wyjaśniać dlaczego na pierwszym, oryginalnym obrazie, który jest na ołtarzu, nie ma napisu „Jezu ufam Tobie”. Wyjaśnił, że taka była pierwsza wersja obrazu, a poza tym każdy na całym świecie, może sobie dopisać te słowa we własnym języku…. To były najsmutniejsze słowa z ust katolickiego księdza w polskiej świątyni w Wilnie. Bo świadczą o wielkiej podległości nawet sług Kościoła wobec antypolskiej propagandy na Litwie, Nic bowiem nie zmieni faktu, że pierwszy napis był po POLSKU.
Tak więc małe lody w rożku pomogły nam odkryć wielki antypolski lodowiec na Litwie. Żeby wiedzieć jak go roztopić, trzeba wiedzieć skąd się wziął. Ja jeszcze nie wiem, ale mam nadzieję – po rozmowie z młodą Litwinką, która nie miała problemu z rozmawianiem po polsku – że sytuacja nie jest beznadziejna, i że przede wszystkim polska dyplomacja powinna sobie poradzić z rosyjską propagandą na Litwie.
Mam też autorski pomysł, że Polska powinna dążyć do stworzenia Trójmorza w ten sposób, żeby na terenie wszystkich państw, które zechcą wejść do tej organizacji, możliwe było równoprawne używanie w handlu detalicznym walut wszystkich państw-uczestników bez konieczności wymiany w bankach. Współczesne kasy fiskalne są połączone z siecią internetową i mogą na bieżąco przeliczać waluty. Tak od dawna funkcjonują kasy w Szwajcarii, gdzie można płacić i frankami i euro. Złotówki, euro, korony czeskie, leje … Można by wprowadzić taki eksperyment na rok? Oczywiście bez oglądania się na to, co powiedzą przedstawiciele IV rzeszy Europejskiej z Brukseli, czyli Berlina.
=================
mail:
Nacjonalizm litewski nie powstał, jak wydaje się autorce po wpływem Sowietów.
Współczesny język litewski usystematyzował w pracach z 1901 i 1919 roku litewski językoznawca Jonas Jablonskis (polskie nazwisko). Za podstawę wziął on kowieńską gwarę auksztocką. Setki polsko brzmiących wyrazów (niektórzy podają trzy tysiące), występujących w piśmiennictwie starolitewskim, zostały usunięte z nowo utworzonego litewskiego języka literackiego.
Przez całe dwudziestolecie międzywojenne trwał spór o Wilno, w którym Litwini stanowili tylko parę procent mieszkańców. Jeszcze w ro ku 1939 młodzieńcy litewscy rzucali kamieniami przez Niemen, by trafić polskich kuracjuszy w Druskiennikach.
W połowie sierpnia na pograniczu polsko-ukraińskim doszło do 5-godzinnego spotkania dowódcy amerykańskiego – generała Christophera Cavoly, admirała Tony Radakina — dowódcy sił brytyjskich z ukraińskim generałem Walerym Załużnym.
Z przecieków mediów zagranicznych wiadomo, że spotkanie poświęcone było zmianie dotychczasowej taktyki wojennej prowadzonej przez Ukraińców. W armii oznacza to, że przywieziono rozkazy z instrukcją ich wykonania.
Jeśli działacze polityczni biadolą, że Polakami rządzą obce służby, to wspomniane spotkanie jest tego najlepszym dowodem. Gospodarza nie ma, siedzi z podkulonym ogonem w pałacu licząc na poklepanie po plecach gdy szpica NATO metodycznie instruuje jak jeszcze przedłużyć konflikt, który jest mało wyrafinowanym ludobójstwem.
Fakt, że Polakom polskojęzyczne media nie udostępniają informacji o wydarzeniu tej rangi, wskazuje jak nic nie znaczymy wbrew zapewnieniom polityków, że unijność i członkostwo w NATO uczynią z Polski mocarstwo. Wreszcie trzeba powiedzieć wprost: te media są zalegalizowaną postacią Głosu Ameryki i Radia Wolna Europa, które także jako polskojęzyczne szczuły przeciw wschodniemu sąsiadowi.
W czasie kiedy generalicja instruowała wykonawcę amerykańskiego planu doprowadzenia Ukrainy do formy geograficznego pustostanu, warszawiacy gapili się na widowisko parady wojskowej. Jej znaczenie w istniejącej sytuacji ocenił z goryczą Scott Ritter:
„Tam maszerowali ludzie martwi za życia. Czy oni kiedykolwiek brali udział w rzeczywistej walce na dużą skalę w Europie? Nie mam szacunku dla polskiego wojska jako organizacji zawodowej, co nie oznacza braku szacunku dla Polski. Muszę to jednak powiedzieć – polski rząd zaangażował się w grę pozorów, stwarzając możliwości i prawdopodobieństwo włączenia Polski do wojny. Dlatego właśnie muszę być do bólu szczery, z kimkolwiek rozmawiam, że ci maszerujący żołnierze są już martwi, dosłownie, każdy z nich bez wyjątku. Doskonale prezentują się na paradzie, a ile godzin zmarnowali na przygotowanie się do niej, zamiast poświęcić ten czas na praktyczne przygotowanie do prowadzenia nowoczesnej metody walki z równym, czy silniejszym przeciwnikiem jeśli chcą przeżyć udział w prawdziwej wojnie. Polskie wojsko tego nie robi, brak im wyposażenia, nie są nawet zorganizowani w tym celu. Parada jak ta (warszawska) daje ludziom fałszywe przekonanie o nieistniejącej sile wojska”.
We wcześniejszych wypowiedziach Scott Ritter wyrażał ufność w zdrowy rozsądek polskich generałów. Jeśli ten wątek dawałby Polakom otuchę w przetrwanie zawieruchy, przekreślił ją biurokrata służący swym stanowiskiem obcym interesom. Andrzej Duda przed defiladą opracował i złożył w Sejmie projekt ustawy umożliwiającej prezydentowi, lub premierowi ogłoszenie stanu gotowości sił zbrojnych, bez konieczności ogłaszania stanu wojennego. Alternatywnie wspomniane jest określenie „stałej gotowości wojskowej”. Czy oznacza to przygotowanie Polaków do znalezienia się w wirze wojny?
Jawne, lub skryte prowokacje ukraińskie zmierzające do wciągnięcia Polski jako państwa sojuszniczego z NATO i członka Unii Europejskiej są chęcią uruchomienia domina reakcji. Na gruncie dyplomatycznym, istniejące trzymający stery państwa zepsuli wszystko, co można było zniszczyć, zapewniając pokój i rozwój gospodarki.
Nie mając żadnych związków z Polską Ritter rozważa: „Warto, żeby Polacy zajrzeli do podręczników historii, zastanawiając się, co znaczy być Polską – państwem usytuowanym na szlaku przetaczania się wojsk francuskich, rosyjskich, niemieckich, radzieckich. Czy Polacy nie pamiętają skutków i ceny przejścia wojsk przez miasta, domy, zmienione w pola bitew? Zniszczone miasta, zaniedbane grunty orne, głód, osierocone dzieci wychowane przez domy dziecka i zdziesiątkowana ludność. Powtarzane cykle wojenne, powstaniowe ciągle przeszkadzały mieszkańcom w zadbaniu o własny dobrobyt”. Amerykanin uzmysławia Polakom własną historię, jakby ją sami zapomnieli.
Oszukańczym okazał się akt stowarzyszeniowy z Europą, który dla mieszkańców jest nieustannym wyrzeczeniem przy wtórze polityków traktujących pogarszające się warunki ekonomiczne rzekomym „byciem na dorobku”. Urokiem miernot na stanowiskach państwowych jest poziom ślepej uległości wobec obcej biurokracji i skłócenie ze wszystkimi krajami sąsiedzkimi. Rusofobiczni jak żaden inny naród europejski, polscy politycy boją się własnego cienia co widać po tym jak ochoczo wrogów upatrują we własnym narodzie, a popierając każdego antypolskiego szkodnika, czym uzewnętrzniają własną słabość.
Problem co może zrobić Rosja latami prowokowana przez Amerykanów i ich antyeuropejską agenturę nazwaną Unią Europejską, analizuje Scott Ritter: „Rosja nie stanowi żadnego zagrożenia dla Polski. Ani Rosja, ani Białoruś nie mają planu wkraczać na obszar Polski. Polska jest natomiast jedynym państwem, które nagłaśnia groźby. Białoruś nie ogłasza mobilizacji, ani podwyższonej gotowości z powodu zagrożenia ze strony Polski. Mimo to Polska jest jedynym krajem, który zagraża swoją polityką głupich gier. Za te głupie gry zapłacą najwyższą cenę jej mieszkańcy przez zniszczenie polskich miast. Rosja nie uprawia głupich gier. Jak ktoś szczeka i udaje, że chce kąsać dużego psa, niech liczy się z tym, że duży pies się odwinie i odgryzie mu łeb. To przydarzy się Polakom. W tym przypadku nie będzie to szkoda jaką da się naprawić w ciągu dekady, odbudowując straty wojenne jak w przypadku Warszawy. Założę się, że nadal w Polsce żyją ludzie pamiętający odbudowę Warszawy z ruin. Oni wiedzą ile wyrzeczeń i pracy to kosztowało i jak bolesnym był widok nowego miasta wyłaniającego się ze starego, które było tak kochane. Polska stanie się pustynią radioaktywną, bo kolejna wojna między NATO i Rosją będzie wojną nuklearną. Polacy będą pierwszym narodem[oczywiście chodzi o „rząd” md] , który wyrywa się do udziału w walce na froncie. Jesteście tymi, którzy sami zaakceptowali obecność żołnierzy amerykańskiej brygady i kwatery głównej na pobyt stały.
Ci żołnierze na granicy nie są terrorystami, nie przybyli w celach towarzyskich, ale są dlatego, że NATO chce stwarzać pozory agresywnego nastawienia do Rosji, a Polska wyrywa się na pierwszą linię frontu. Skoro wojna jest narzucona Rosji, ona ją podejmie. To równoznaczne jest z piekłem czterech jeźdźców apokalipsy, jakie spadnie na Polaków. Dlatego Polska zostanie zmieciona jako państwo narodowe. Skoro macie wybory, powinniście wiedzieć, na jakich ludzi warto głosować, żeby nie dopuścić do wymazania Polski z mapy świata”.[Bzdura!! Co maja „wybory” do tych spraw? md]
To czas wielkich wyzwań dla dzieci, ale nie tylko dla nich. Również my – rodzice oraz wszyscy zatroskani o dobro najmłodszych – musimy być dobrze przygotowani, bo genderowi aktywiści na pewno nie przepuszczą okazji, by wykorzystać szkołę do indoktrynacji naszych dzieci.
Przepisy pozornie stoją po naszej stronie – polska konstytucja chroni dzieci przed demoralizacją, a traktaty międzynarodowe zabezpieczają prawo rodziców do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Nie znaczy to jednak, że możemy spać spokojnie. Wręcz przeciwnie. Genderowi lobbyści coraz aktywniej wdrażają swoją radykalną agendę na całym świecie – także w polskich szkołach.
Walka z indoktrynacją i seksualizacją dzieci była od zawsze jednym z priorytetów działalności Instytutu Ordo Iuris. Nasi eksperci regularnie publikują kolejne poradniki dla rodziców i nauczycieli, interweniują w ich imieniu, piszą raporty i analizy. Na naszej stronie internetowej udostępniamy za darmo specjalne poradniki dla rodziców. Zawarty w nich wzór „rodzicielskiego oświadczenia wychowawczego” tysiące rodziców złożyło już w szkolnych sekretariatach, informując władze placówki, że udział dziecka w zajęciach prowadzonych przez zewnętrzne organizacje pozarządowe wymaga każdorazowej zgody rodzica lub opiekuna prawnego dziecka.
Gdy piszę do Pana te słowa, decydują się także losy wspieranej przez rząd obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej „Chrońmy dzieci. Wspierajmy rodziców”. W ubiegłym tygodniu Sejm przyjął ustawę, która trafiła do podpisu Prezydenta Andrzeja Dudy.
To częściowy sukces Instytutu Ordo Iuris i środowisk rodzicielskich. Jako pierwsi – w 2018 roku – opublikowaliśmy projekt skutecznego prawa gwarantującego wpływ rodziców na treści wdrażane w szkołach przez organizacje pozarządowe. Od tego czasu przekonywaliśmy do zmian polityków. Część z naszych pomysłów, jak obowiązek szczegółowego prezentowania rodzicom treści zajęć dodatkowych, znalazła się w nowej ustawie. Nowe prawo nie jest jednak pozbawione wad i sprzeczności. Zakazuje „seksualizacji” dzieci – ale nie definiuje pojęcia „seksualizacji”; wzmacnia rolę rodziców – ale odbiera im prawo kontroli edukacyjnych programów rządowych. O tych i innych mankamentach projektu pisaliśmy w naszych analizach i wciąż będziemy naciskać na wprowadzenie zmian, realnie gwarantujących rodzicom ich konstytucyjne prawa.
Dowodów na to, że presja społeczna i konsekwentna praca prawników Ordo Iuris ma sens, mamy wiele. W ostatnich dniach media informowały o tym, że pod wpływem interwencji Ordo Iuris i stowarzyszenia Nauczyciele dla Wolności – Ministerstwo Edukacji i Nauki usunęło ze swoich stron odnośniki do strony internetowej „telefonu zaufania”, na której znajdowały się linki do stron, będących idealnym przykładem tego, czym jest wulgarna seksualizacja i indoktrynacja dzieci. Odnośniki do strony mają także zniknąć z podręcznika szkolnego wydawnictwa Nowego Era, o co także apelowaliśmy, nagłaśniając tę bulwersującą sprawę.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk
Nasza konsekwencja przyniosła efekty w sprawie ochrony dzieci przed nieograniczonym dostępem do pornografii w internecie. Od lat zwracaliśmy uwagę, że niczym nieograniczony dostęp dzieci do internetowej pornografii jest patologią, z którą należy skończyć. Gdy mówiliśmy o tym kilka lat temu, byliśmy obiektem kpin i ataków medialnych. Dziś, po latach, za ograniczenie dostępu do pornografii dla nieletnich zabrały się na poważnie już nie tylko rządy państw takich jak Francja, Niemcy, Wielka Brytania czy Izrael, ale także polski rząd, który przedstawił własny projekt ustawy. Już 12 września odbędzie się wysłuchanie publiczne, w ramach którego przedstawimy naszą analizę, w której podkreślamy, że zaproponowane w ustawie rozwiązania są ułomne. Będziemy przekonywać do przyjęcia rozwiązań pozwalających na realną ochronę dzieci.
Nie zapominamy także o wspieraniu nauczycieli. W najbliższych dniach dostępny na naszej stronie katalog poradników uzupełnimy o publikację dotyczącą coraz poważniejszego problemu – mody na żądanie przez uczniów zwracania się do nich zaimkami i imieniem płci przeciwnej. Jest to problem wpisujący się w szersze zjawisko epidemii „transgenderyzmu” obserwowanej szczególnie silnie w świecie zachodnim. Publikacja skierowana będzie do rodziców, nauczycieli i wszystkich zainteresowanych, stanowiąc unikatową odpowiedź na zalew sloganów, półprawd i zwykłych kłamstw kolportowanych do opinii publicznej.
Narastającym problemem w polskich szkołach jest też utrudnianie prowadzenia lekcji poprzez używanie przez uczniów telefonów komórkowych w trakcie zajęć. Dlatego przygotowaliśmy projekt nowelizacji Prawa oświatowego, który doprecyzowuje przepisy dotyczące możliwości wprowadzania zakazów używania telefonów komórkowych w statutach szkół. Na razie osiągnęliśmy już tyle, że Ministerstwo Edukacji i Nauki oficjalnie potwierdziło zgodność z prawem statutowych zakazów używania telefonów w szkołach.
Wreszcie, kończymy pracę nad raportem, w którym pokażemy, skąd się wzięła permisywna, wulgarna edukacja seksualna, która zbiera dziś tragiczne żniwo na Zachodzie i coraz agresywniej wtłaczana jest również do Polski. Opiszemy w nim poprzedników współczesnych „edukatorów” seksualnych oraz ich cele i metody działania. Wierzę, że ta publikacja otworzy oczy tym, którzy wzięli za dobrą monetę słowa promotorów „edukacji seksualnej” jakoby chodziło w niej po prostu o „przekazywanie naukowej wiedzy na temat ludzkiej seksualności”.
Genderowi lobbyści dobrze wiedzą, że swojej agendy nie wprowadzą na drodze demokratycznych procedur, rzetelnej debaty i dyskusji ze społeczeństwem. Zamiast tego skupiają się na indoktrynowaniu dzieci i młodzieży, czekając aż to one wprowadzą ich destrukcyjne plany w życie.
Głęboko wierzę w to, że nie jest wciąż za późno, by zatrzymać ich ofensywę. Jeśli dziś się zmobilizujemy, to wciąż możemy wygrać tę batalię. Wierzę, że dzięki Pana wsparciu, działalność Instytutu Ordo Iuris przyczyni się do zatrzymania genderowego marszu po nasze dzieci i Ojczyznę.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk
Prawo stoi po naszej stronie
Prawnicy Instytutu Ordo Iuris wielokrotnie interweniowali w polskich szkołach, gdy genderowi aktywiści – przy współpracy z lewicowymi samorządowcami – wchodzili do szkół ze swoimi programami wulgarnej, ideologicznej seksedukacji. Wiele razy udało nam się skutecznie zapobiec wprowadzeniu tego typu zajęć.
Radni Gdańska wprost przyznali, że to działania Instytutu Ordo Iuris oraz rodziców z Odpowiedzialnego Gdańska doprowadziły do fiaska programu „Zdrovve Love”. Z kolei Gazeta Wyborcza, pisała, że to Ordo Iuris doprowadziło do porażki inicjatywy „tęczowych piątków”, która do dziś nie odbudowała swojego zasięgu sprzed naszych interwencji. Skutecznie zatrzymywaliśmy też ideologiczną indoktrynację dzieci w szkołach w Poznaniu, Krakowie i Warszawie.
Jednocześnie jesteśmy świadomi, że to nie my powinniśmy być gwarancją bezpieczeństwa dzieci i rodziców w procesie edukacji. Jesteśmy oczywiście gotowi, by pomóc każdemu, kto się do nas zgłosi, ale rodzice nie powinni być zmuszani do szukania wsparcia profesjonalnych prawników w obronie praw, zapewnionych im bezpośrednio w Konstytucji RP. Po stronie praw rodziców do wychowywania dzieci w zgodzie z własnymi przekonaniami stoi zresztą także szereg aktów wiążącego Polskę prawa międzynarodowego – w tym między innymi Powszechna Deklaracja Praw Człowieka, Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych, Międzynarodowy Pakt Praw Gospodarczych, Społecznych i Kulturalnych, Konwencja o prawach dziecka i Karta Praw Podstawowych Unii Europejskiej.
Skoro jednak nasi prawnicy nadal muszą interweniować w sytuacjach, w których prawo rodziców do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami nie jest respektowane w szkołach – oznacza to, że pilnie potrzebujemy regulacji ustawowych, które wzmocnią te konstytucyjne gwarancje praw rodziców.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk
Czy projekt „Chrońmy dzieci”… chroni dzieci?
Krokiem w stronę urealnienia praw rodziców może się okazać uchwalony właśnie przez Sejm projekt nowelizacji prawa oświatowego, przygotowany przez obywatelski komitet inicjatywy ustawodawczej „Chrońmy dzieci. Wspierajmy rodziców”.
Świadomi tego, jak ważny jest każdy krok w kierunku zapewnienia rodzicom ich konstytucyjnych praw, opiniowaliśmy uchwalony projekt na etapie konsultacji i prac legislacyjnych. W naszym stanowisku, zwracaliśmy uwagę na to, że projekt idzie w dobrą stronę, zmierzając do większej transparentności działania organizacji zewnętrznych na terenie szkoły oraz wzmocnienia kontroli rodzicielskiej. Równolegle jednak ustawa ma szereg bardzo istotnych mankamentów.
Przede wszystkim w nowelizacji używa się nieprecyzyjnych pojęć, takich jak „seksualizacja” dzieci, co może znacząco utrudnić stosowanie w praktyce nowych przepisów. Negatywnie należy ocenić także brak konkretnych sankcji za nieprzestrzeganie ustawowych obowiązków przez dyrekcje szkół oraz organizacje zewnętrze. Opłakane w skutkach może okazać się zwolnienie z obowiązku uzyskania pozytywnej opinii rady rodziców zajęć zleconych między innymi przez administrację rządową. Gdyby władze w Polsce przejęli zwolennicy wulgarnej edukacji seksualnej przepis ten mógłby zostać błyskawicznie wykorzystany do tego, by odgórnie narzucić demoralizujące zajęcia w szkołach, co sprawi, że sama ustawa nie będzie rozwiązaniem problemu seksualizacji i indoktrynacji dzieci, ale wręcz jej źródłem…
Znajmy swoje prawa
W tym kontekście widać wyraźnie, że zmiany prawne mogą lepiej lub gorzej służyć rodzicom, ale ostatecznie to również od naszej czujności zależy to, czy uda nam się obronić nasze konstytucyjne prawa.
Dlatego na stronie Instytutu Ordo Iuris znaleźć można szereg poradników prawnych, poświęconych prawom rodziców i nauczycieli w systemie oświaty. Szczególnie zachęcamy do składania w szkole rodzicielskiego oświadczenia wychowawczego, dostępnego na naszej stronie internetowej, zwłaszcza gdy zachodzą obawy co do działalności w szkole organizacji zewnętrznych bądź prowadzenia ponadprogramowych zajęć o tematyce odnoszącej się do seksualności.
W razie jakichkolwiek problemów, świadczymy bezpłatną pomoc prawną rodzicom, których prawa będą podważane lub ograniczane. W odpowiedzi na zgłoszenia zaniepokojonych rodziców, występujemy regularnie do szkół z wnioskami o dostęp do informacji publicznej, prosząc o wykaz podmiotów działających na terenie szkoły oraz o udostępnienie opinii rady rodziców, wymaganej przed dopuszczeniem do działalności na terenie szkoły stowarzyszenia lub innej organizacji zewnętrznej. Jeśli szkoła ignoruje nasze pisma i nie respektuje praw rodziców, jesteśmy gotowi na ich dochodzenie przed sądem.
Na naszej stronie znajduje się także poradnik dla nauczycieli, w którym przypominamy, że pedagodzy mają prawo do postępowania w zgodzie w własnym sumieniem w miejscu pracy. Możliwość skorzystania z gwarantowanego konstytucyjnie sprzeciwu sumienia dotyczy nie tylko prób narzucania nauczycielom sposobu przeprowadzania zajęć i przekazywania treści wykraczających poza podstawę programową, ale też pojawiających się już w Polsce sytuacji, w których nauczyciele są zmuszani, by zwracać się do uczniów imieniem i zaimkami niezgodnymi z ich płcią.
Temu ostatniemu problemowi poświęcamy osobne miejsce w poradniku na temat transgenderyzmu, który zostanie wkrótce opublikowany. Wskazujemy w nim między innymi że zdecydowana większość osób małoletnich deklarujących identyfikację z płcią przeciwną względem ich płci urodzenia samoistnie z tego wyrasta do czasu zakończenia dojrzewania – pod warunkiem, że nie zacznie za przyzwoleniem rodziców lub szkoły przyjmowania tożsamości płci przeciwnej poprzez zmianę imienia lub sposobu ubierania się. Dowodzi to, że zgoda społeczna na negowanie biologicznych faktów prowadzi często do umacniania zaburzeń tożsamości płciowej.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk
Nieograniczony dostęp do pornografii dla dzieci to patologia!
Jednocześnie jesteśmy świadomi tego, że chcąc chronić nasze dzieci nie możemy poprzestać na walce o szkoły wolne od wulgarnej, ideologicznej seksedukacji.
Dziś największym zagrożeniem jest przestrzeń internetowa. Potężnym, wciąż nierozwiązanym, problemem pozostaje nieograniczony dostęp nieletnich do pornografii. Już od lat wzywamy do wprowadzenia konkretnych regulacji w tym zakresie. Nasze apele przyniosły skutek.
12 września odbędzie się wysłuchanie publiczne poselskiego projektu ustawy o „ochronie małoletnich przed dostępem do treści nieodpowiednich w Internecie”. Kończymy pracę nad stanowiskiem Ordo Iuris, w którym zwrócimy uwagę na to, że zaproponowane w ustawie rozwiązania są zdecydowanie niewystarczające.
Projekt nakłada na dostawców internetu obowiązek udostępnienia abonentom bezpłatnego narzędzia do blokowania treści pornograficznych – choć takie narzędzia „kontroli rodzicielskiej” już dziś istnieją i funkcjonują. W naszej analizie zaproponujemy istotne zmodyfikowanie przewidzianego w projekcie mechanizmu. Podamy także przykłady konkretnych rozwiązań technologicznych, dzięki którym taka blokada byłaby najbardziej skuteczna i trudna do obejścia.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk
Genderowa propaganda na stronach „telefonu zaufania”. Minister interweniuje
Głośnym echem odbiła się nasza interwencja w sprawie telefonu zaufania prowadzonego przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę oraz jego strony internetowej, polecanej w szkolnych podręcznikach, która zawiera odnośniki do stron z wulgarną edukacją seksualną.
Na problem ten zwróciło najpierw uwagę ministerstwu stowarzyszenie Nauczyciele dla Wolności. My w naszej analizie przyjrzeliśmy się zarówno treściom zamieszczonym na stronie internetowej telefonu zaufania, jak i zasadom funkcjonowania samej infolinii, zwracając uwagę na to, że zasada anonimowości powinna dotyczyć jedynie dzieci dzwoniących pod numer telefonu zaufania, ale już nie konsultantów. Rodzice powinni wiedzieć, kto pod danym numerem, zwłaszcza kiedy jest on publikowany w szkolnych podręcznikach, doradza ich dzieciom w intymnych, poufnych sprawach – czy nie ma tam np. edukatorów seksualnych związanych z organizacjami promującymi postulaty LGBT, co biorąc pod uwagę treści promowane na stronie telefonu zaufania, wydaje się całkiem realne…
Przypomnę tylko, że na stronie niezwykle potrzebnego przecież „telefonu zaufania” można dziś znaleźć linki do materiałów promowanych przez Kampanię Przeciw Homofobii czy stowarzyszenie Miłość Nie Wyklucza, w których promuje się między innymi organizowanie parad równości, podaje ideologiczne definicje „tożsamości płciowej” oraz informuje o możliwości dokonania tranzycji.
W związku z powyższym cieszy wiadomość, że adres strony „telefonu zaufania” zniknął ze strony Ministerstwa Edukacji i Nauki oraz że usunięcie linku z podręczników do przyrody dla klas czwartych szkół podstawowych zapowiedziało wydawnictwo Nowa Era.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk
Przerażająca prawda o „edukacji seksualnej”
Nasi eksperci kończą już także prace nad raportem, w którym ujawnimy prawdziwe korzenie wulgarnej, permisywnej edukacji seksualnej, powszechnej w Europie Zachodniej.
Wspomnimy między innymi o postaciach takich jak Margaret Sanger – amerykańska aktywistka feministyczna, która twierdziła, że małżeństwo to zdegenerowana instytucja, a macierzyństwo to „niewolnictwo reprodukcji”. Znaczący wkład w rozwój teorii gender, której założenia stanowią nieodłączny element permisywnej edukacji seksualnej, wniosła również francuska feministka Simone de Beauvoir, która wzywała do… ograniczenia wolności wyboru kobiet. Mówiła: „Nie możemy pozwolić́ żadnej kobiecie pozostać́ w domu, aby opiekować́ się̨ swoimi dziećmi. (…) Kobiety nie powinny mieć́ tej opcji, ponieważ̇ jeżeli ta opcja istnieje, zbyt wiele kobiet ją wybierze”.
Mówiąc o prekursorach współczesnych wytycznych permisywnej edukacji seksualnej, nie sposób nie wspomnieć również o Alfredzie Kinseyu, który uchodzi za jednego z ojców seksulogii. Kinsey pisał w swoich raportach między innymi o tym… ile orgazmów mogą przeżyć dzieci i niemowlęta. Jego pseudobadania wykazały, że czteroletnie dziecko może doświadczyć 26 orgazmów w czasie 24 godzin, dwuletnie – 7 orgazmów w czasie 9 minut, zaś jedenastomiesięczne… 14 orgazmów w ciągu 38 minut. To między innymi te przerażające eksperymenty są źródłem, z którego garściami czerpią wulgarni seksedukatorzy!
Przypominamy także o książce pod tytułem „Wychowanie seksualne” autorstwa Helmuta Kentlera – profesora na uniwersytecie w Hanowerze i zadeklarowanego homoseksualistę, który pisał o tym, że celem pedagogiki seksualnej powinno być między innymi „onanizowanie się od najmłodszych lat” łagodzenie tabu kazirodztwa między rodzicami i dziećmi, popieranie zabaw seksualnych w przedszkolu i w wieku szkolnym i stosunki płciowe od momentu osiągnięcia dojrzałości płciowej.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk
Wspólnie obronimy nasze dzieci
Aby dokończyć pracę nad rozpoczętymi już projektami, będziemy potrzebowali Pana wsparcia.
Raport o edukacji seksualnej, który otworzy oczy wielu nieświadomych zagrożenia rodziców, to koszt rzędu ponad 20 000 zł. Choć zasadnicza część raportu jest już gotowa, nadal musimy ponieść koszty jego składu i promocji.
Na każdy poradnik, taki jak choćby opisywany poradnik dla rodziców czy nauczycieli, musimy wydać co najmniej 10 000 zł. Obecnie kończymy pracę nad poradnikiem dla nauczycieli zmuszanych do zwracania się do swoich uczniów niezgodnymi z prawdą imionami lub zaimkami. To nie tylko zbiór praktycznych porad prawnych ale też szeroka analiza zjawiska narastającej fali zaburzeń tożsamości płciowej, które coraz częściej kończy się nieodwracalnymi okaleczeniami. Znaczna część polskiego społeczeństwa nie zdaje sobie sprawy, z jak potężnym problemem mamy dziś do czynienia. Wierzę, że ta publikacja również przyczyni się do uświadamiania społeczeństwa na temat zagrożeń związanych z transgenderyzmem.
Poza tym, musimy być także gotowi, by interweniować za każdym razem, gdy zgłoszą się do nas rodzice lub nauczyciele, zaniepokojeni indoktrynacją dzieci w szkołach. Aby być w nieustającej gotowości do reagowania na takie przypadki, musimy zatrudniać zespół najlepszych – kompetentnych, profesjonalnych, zaangażowanych i świadomych – prawników.
Bez wsparcia ludzi takich jak Pan – po prostu nie byłoby to możliwe.
Kiedy tylko pan prezydent Andrzej Duda odważnie ogłosił termin wyborów na dzień 15 października, w Polsce – no, może nie w całej Polsce, co to, to nie – ale w środowiskach związanych z partiami politycznymi zawrzało. Jak bowiem wiadomo, demokracja polega na tym, że suwerenowie głosują na swoich przedstawicieli. Ale skąd właściwie suwerenowie wiedzą, kto jest kandydatem na ich przedstawiciela? Tego wiedzieć nie mogą, dopóki członkowie ścisłych kierownictw partii tych kandydatów nie wpiszą na listy wyborcze. Bo zanim jeszcze odbędzie się jakiekolwiek głosowanie, ścisłe kierownictwa poszczególnych partii eliminują całą chmarę kandydatów, o których nędznym istnieniu suwerenowie w ogóle nie wiedzą. Wiedzą jedynie o tych szczęściarzach, których ścisłe kierownictwa poszczególnych partii na listach wyborczych umieściły. W ten oto sposób odbywa się pierwsza selekcja przedstawicieli suwerenów. Szansę na zostanie przedstawicielem ma bowiem tylko ten, kogo ścisłe kierownictwa na listę wciągnęły.
Ale na tym nie koniec selekcji, która – jak wspomniałem – odbywa się zanim jeszcze dojdzie do jakiegokolwiek głosowania. Bo kandydat kandydatowi nierówny. Największe szanse na wybór ma kandydat umieszczony na pierwszym miejscu listy wystawianej w okręgu wyborczym. O tym, na którym miejscy kandydat zostanie umieszczony, również decydują ścisłe kierownictwa poszczególnych partii.
W rezultacie tych zabiegów, suwerenowie mają wybór, nie można powiedzieć – ale trochę podobny do tego, jaki przysługiwał konsumentom w kołchozowych stołówkach – że mianowicie mogli jeść, albo nie jeść. Skoro my to wiemy, to tym bardziej wiedzą to kandydaci, którzy – jako ludzie inteligentni – no, może nie wszyscy, ale nawet ci pozostali dysponują pewnym rodzajem mądrości, który nazywamy sprytem – wiedzą, że ich polityczna kariera nie zależy od żadnych suwerenów, tylko od ścisłych kierownictw poszczególnych partii – a najbardziej – od ich prezesów. W rezultacie system demokratyczny jest rodzajem oligarchii prezesów partii, którzy przed nikim za swoje decyzje nie odpowiadają, a jeśli już – to nie przed żadnymi suwerenami, tylko przed reżyserami politycznych scen w poszczególnych bantustanach.
Znakomitym przykładem takiej reżyserii jest słynna transformacja ustrojowa w Polsce. Podobnie jak w innych bantustanach Europy Środkowej, została ona uzgodniona między Stanami Zjednoczonymi i ZSRR, a w Polsce konkretnie – między panem Danielem Friedem, który zdaje się, że w Departamencie Stanu USA reżyseruje do dnia dzisiejszego, a ówczesnym szefem KGB, Władimirem Kriuczkowem. Te uzgodnienia zostały przekazane do wykonania panu generałowi Czesławowi Kiszczakowi, który był wtedy szefem wywiadu wojskowego i który wykonał wszystko, jak się należy, przy pomocy wyselekcjonowanej uprzednio „strony społecznej”, w której byli zarówno – uprzejmie zakładam – nieświadomi niczego opozycjoniści, jak i konfidenci wywiadu wojskowego lub SB, np. Kukuniek. Dlatego też wywiad wojskowy, jako odpowiedzialny przez Obydwoma Reżyserami za właściwy przebieg transformacji ustrojowej, przeszedł transformację ustrojową w szyku zwartym, nadzorując jej prawidłowy przebieg aż do września 2006 roku, kiedy to Wojskowe Służby Informacyjne, gwoli uniknięcia zbędnej ostentacji, wypączkowały w Służbę Kontrwywiadu Wojskowego i Służbę Wywiadu Wojskowego, które pilnują interesu aż do dnia dzisiejszego.
A na czym polega interes? Między innymi na tym, co wyjaśnił w swoim czasie na łamach „Gazety Wyborczej” pan redaktor Stefan Bratkowski, odpowiadając na otwarty list AK-owców, podpisany m.in. przez Stanisława Jankowskiego „Agatona”. Pan red. Bratkowski wyjaśnił, że kształt sceny politycznej wynika właśnie z ówczesnych uzgodnień, w ramach których postanowiono, że w Polsce nie dojdzie do głosu żadna partia narodowa. Jestem przekonany, że nacisnął na to sam pan Daniel Fried, który nie dość, że sam ma pierwszorzędne korzenie, to w dodatku jest członkiem amerykańskiego lobby żydowskiego, które prezydenta Józia Bidena obstawiło tak szczelnie, jak żadnego poprzedniego. Sekretarzem Stanu jest pan Antoni Blinken, z pierwszorzędnymi korzeniami białostockimi, sekretarzem skarbu – pani Yellen, czyli tak naprawdę – pani Jeleń z pierwszorzędnymi korzeniami suwalskimi – i tak dalej.
Warto dodać, że już na samym początku transformacji ujawnił się zamiar ograbienia Polski przez amerykańskie żydowskie organizacje przemysłu holokaustu – bo właśnie wtedy wyszło stamtąd dziwaczne oskarżenie pod adresem „narodu polskiego”, że w obliczu holokaustu zachował się „biernie”. Już wkrótce wyjaśniło się, o co naprawdę chodzi, kiedy 8 polityków amerykańskich z obydwu tamtejszych partii, wysłało list do ówczesnego sekretarza stanu Warrena Christophera, żeby Departament Stanu ostrzegł rządy państw Europy Środkowej, że jeśli nie zadośćuczynią majątkowym roszczeniom żydowskim, to stosunki Stanów Zjednoczonych z tymi państwami się pogorszą. Wtedy chodziło o ewentualny szlaban na przyjęcie ich do NATO, no a teraz, przynajmniej w stosunku do Polski, to jest ta nitka, na której wisi amerykańska troska o nasz bantustan. Po uchwaleniu przez Kongres USA ustawy nr 447 nie można mieć co do tego najmniejszych wątpliwości. Ale żeby wszystko przebiegło, jak się należy, nasza polityczna scena powinna być taka, jak ją zaplanował pan Fried z panem Kriuczkowem – a tego pilnują stare kiejkuty, które w trakcie ponownego przechodzenia Polski pod kuratelę amerykańską, 18 czerwca 2015 roku urządziły w Warszawie Międzynarodową Konferencję Naukową „Most”. Pretekstem były kombatanckie wspominki w 25 rocznicę uruchomienia pierwszego transportu rosyjskich Żydów do Izraela przez Warszawę – ale tak naprawdę chodziło o wpisanie przez Amerykanów starych kiejkutów na listę „naszych sukinsynów”. I tak się stało – dzięki czemu USA ręcznie sterują naszym bantustanem, a tamtejsi dygnitarze co i rusz sztorcują naszych mężyków stanu, jak tylko nabiorą podejrzeń, że jakimiś samowolkami wyłamują się z subordynacji. Wspominam o tym wszystkim tak szczegółowo, żeby obywatelom, zwłaszcza młodszym, którzy myślą, że z tą całą demokracją, to wszystko naprawdę, pokazać, jak ta reżyseria sceny politycznej naszego bantustanu wygląda.
Więc, jak wspomniałem, odważne ogłoszenie przez pana prezydenta Dudę terminu wyborów, wywołało w środowiskach wrzenie. Ambicjonerzy nie dopuszczeni na listy kandydatów, knują, jakby się tu odegrać na ścisłych kierownictwach partii, które nimi wzgardziły, a ci dopuszczeni snują marzenia, których zakres zależy od tego, na które miejsce listy wyborczej trafili. Jeśli na „jedynkę”, to puszczają wodze fantazji, jak będą służyli Polsce, nie zapominając o sobie i swoich przyjaciołach, którzy już zacierają ręce na myśl o koncesjach na hurtownie spirytusu, jakie będą mogli otrzymać w nagrodę za gotowość służenia Polsce w charakterze zaplecza politycznego lub gospodarczego. I słuszna ich racja, bo kogóż w tych zepsutych czasach nagradzać koncesjami na hurtownie spirytusu, jeśli nie patriotów gotowych służyć Polsce?
Obsada list wyborczych nie powinna wzbudzać jakichś zaskoczeń, chociaż niekiedy zdarzają się sytuacje wyjątkowe. Oto sensacją dnia stało się wciągnięcie na listę wyborczą Volksdeutsche Partei pana Michała Kołodziejczaka z „Agrounii”. Pan Michał Kołodziejczak początkowo miał nadzieję zostać partnerem pana Władysława Kosiniaka-Kamysza i pana Szymona Hołowni, ale najwyraźniej mentor pana Szymona, pan Michał Kobosko nie pozwolił na takie bezeceństwo i w rezultacie pan Kolodziejczak wylądował w charakterze najukochańszej duszeńki u Donalda Tuska, któremu obiecuje wyrwanie wsi spod wpływów PiS. Najwyraźniej Donaldu Tusku ktoś starszy i mądrzejszy musiał wyperswadować niebezpieczne związki z damami w rodzaju pani Joanny Parniewskiej, której wprawdzie niepodobna odmówić wielu zalet – ale na pewno nie jest ona w stanie rzucić „polskiej wsi” pod stopy Donalda Tuska i jego Volksdeutsche Partei. Czy w związku z tym zapowiadany na 1 października z takim przytupem „marsz miliona serc” złamanych nie jest aby zagrożony?
Wyobraźmy sobie tylko, że przywlecze się tam pani Marta Lempart w całej straszliwej postaci i wzniesie triumfalny okrzyk: „Wypierdalać!”? Czy „polska wieś” uzna to za zaproszenie do bliskich spotkań III stopnia z Volksdeutsche Partei, czy przeciwnie – za brutalne odtrącenie? Jak widzimy, wbrew przysłowiu, że od przybytku głowa nie boli, doszlusowanie pana Kołodziejczaka do Volksdeutsche Partei powoduje u jej szefa potężny dysonans poznawczy, niczym u dyrektora, który przypadkowo trafił do więzienia. Naczelnik zaproponował mu najlżejszą pracę w kuchni przy obieraniu kartofli, ale dyrektor już następnego dnia zgłosił się do raportu o zmianę przydziału. – Jakże to, panie dyrektorze – powiada zmartwiony naczelnik – toż to jest najlepsza praca, jaką tu dysponujemy. – To się tak tylko panu wydaje – powiada z goryczą dyrektor. – Kartofle są rozmaite; jedne duże inne małe, jedne zdrowe, inne zgniłe… Pan nie ma pojęcia, ile decyzji trzeba podjąć!
Innym zaskoczeniem jest pojawienie się na liście wyborczej Volksdeutsche Partei pana red. Bogusława Wołoszańskiego. Pan Wołoszański zasłynął jako odkrywca tajemnic XX wieku, chociaż nie wszystkie tajemnice tak skwapliwie odkrywał. Na przykład – że bodaj w 1985 roku został tajnym współpracownikiem Departamentu I MSW, z zadaniem dostarczania bezpiece informacji z terenu Wielkiej Brytanii, dokąd wyjechał jako korespondent radia i telewizji w Londynie. Krążyły wtedy na mieście fałszywe pogłoski, jakoby postać pana red. Wołoszańskiego miała być inspiracją serialu o panu red. Maju – którego grał pan Leszek Teleszyński. Mogło być najwyżej odwrotnie, bo serial „Życie na gorąco” był kręcony w latach 70-tych, podczas gdy pan red. Wołoszański został konfidentem dopiero w połowie lat 80-tych. Ale to dawne czasy, natomiast teraz pan red. Wołoszański zgłosił się do Volksdeutsche Partei z ofertą, że „zdemaskuje” Antoniego Macierewicza, który tak samo będzie kandydował z Piotrkowa Trybunalskiego. Wprawdzie Antoni Mecierewicz już był demaskowany przez pana red. Tomasza Piątka z „Gazety Wyborczej”, którego Judenrat chciał w ten sposób sprawdzić po kuracji odwykowej i tak zwanych „nirwanach” – ale widocznie w ocenie starych kiejkutów, które z Antonim Macierewiczem mają na pieńku, spartolił sprawę, w związku z czym ponownie został zadaniowany pan red. Wołoszański: „wiecie, rozumiecie Wołoszański. Zdemaskujcie wy porządnie tego całego Macierewicza, to w nagrodę zostaniecie posłem – bo jak nie, to będzie z wami brzydka sprawa”. Kto wie jednak, czy w ten sposób stare kiejkuty nie próbują podstępnie wykonać zadania zleconego przez CIA, żeby skompromitować szefa Volksdeutsche Partei Donalda Tuska, kiedy pan red. Wołoszański wcale nie zdemaskuje Antoniego Macierewicza, tylko – już jako poseł – będzie zadaniowany na demaskowanie Donalda Tuska? „Timeo Danaos et dona ferentes!” – mógłby tedy Donald Tusk zawołać na widok tych nowych sojuszników – ale mówi się: trudno – co się stało, to się nie odstanie.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Jak zwykle z pomocą przychodzi komunistyczna gazeta wydawana od 1897 roku w Nowym Jorku dla żydowskich imigrantów z Europy Wschodniej. 28 lipca „Forward”, w tekście Larry Cohler-Essesa pisze: Paul Massaro, wysoki funkcjonariusz Komisji Helsińskiej występując w Kongresie z gloryfikującą Banderę opaską na ramieniu, pochwalił się otrzymaną od Brygady Azow flagą, na której widniał Wolfsangel (wilczy hak), oficjalny emblemat dywizji Waffen SS. Tu dodajmy, że Komisja Helsińska to założona i kierowana przez Żydów organizacja „obrony praw człowieka”. Dalej Cohler-Esses pisze: Tolerancja wobec skrajnie prawicowych uczestników wojny z rosyjskim agresorom osiągnęła w mediach żydowskich poziom nie notowany od lat 30-tych. Ukraina wyniosła do rangi bohaterów postaci o faszystowskich korzeniach, a sojusznicy Ukrainy, w tym tak zwykle wyczuleni na antysemityzm żydowscy liderzy, w większości milczą.
Z członkami Brygady Azow spotkało się dotychczas 13 kongresmenów, mimo iż w 2018 r. Kongres zakazał finansowania tej formacji, z uwagi na jej ekstremistyczne korzenie. W czerwcu delegacja Azowców spotkała się z liderami Human Rights Watch, mimo że ta w 2015 r. potwierdziła „wiele informacji o bezprawnym więzieniu i stosowaniu tortur przez bojowców Brygady”. Gdy Azowców fetował na Uniwersytecie Stanforda prof. Francis Fukuyama, na ekranie za nim pojawiły się insygnia Wolfsangel. Nie przeszkodziło mu to w oświadczeniu dla mediów, że „uznaje ich za bohaterów”. Rzecznik prasowy Brygady, Dmytro Kozacki zamieścił w sieci selfie, gdy w podkoszulku z insygniami Waffen SS przyrządza ozdobioną swastyką potrawę przypominającą czulent. Na innym selfie wdział podkoszulek z nadrukiem „1488”, czyli liczbą, którą organizacje żydowskie klasyfikują, jako symbol białych suprematystów. Tenże Kozacki polubił tweet z graffiti z symbolem SS i napisem „Śmierć żydkom”. Niewiele wcześniej, jeden z bojowców Azow odgrażał się publicznie (z kałasznikowem na ramieniu): „Będę walczył z Żydami i Rosjanami na śmierć i życie, dopóki krew płynie w moich żyłach”. Cohler-Esses przypomina, że Brygadę powołał neonazista Andrij Bilecki, autor manifestu głoszącego, że przesłaniem Ukrainy jest „przewodzić Białym Ludziom na całym świecie w ostatecznej krucjacie przeciw podludziom, na czele których stoją Semici”.
Cohler-Esses konkluduje: To wszystko uwiarygadnia narrację Putina o tym, że Ukraina jest państwem nazistowskim, a jej armia faszystowska. Innego zdania jest Andrew Srulevitch, z Ligi Antydefamacyjnej: „Nie dołączajmy do rosyjskiej propagandy, która ma na celu pomniejszenie amerykańskiego poparcia politycznego dla Ukrainy, tylko dlatego, że kilku facetów nosi na przedramieniu jakieś opaski. Zagrożenie, które obecnie stwarza skrajna prawica jest nieistotne”. Tymczasem, w 2019 r. ADL uznała Brygadę Azow (wówczas pułk) za „ekstremistyczne ugrupowanie i milicję, które cieszą się uznaniem neonazistów na Ukrainie oraz białych suprematystów na świecie”, a jeszcze w tydzień po rosyjskiej inwazji brygada miała „wyraźne powiązania neonazistowskie”. Gdy na rządowym ukraińskim profilu pojawiło się zdjęcie ukraińskiego żołnierza z noszoną przez SS opaską Totenkopf, Srulevitch zareagował: „Mimo iż niektórzy Ukraińcy używają symboli nazistowskich i mimo ich podziwu dla Brygady Azow oraz Bandery, nie obawiam się, że kraj przejmą antysemici. W wyborach, w których zwyciężył Zełenski, jako pierwszy w tym kraju żydowski prezydent, blok skrajnie prawicowy zdobył 2 procent głosów”. Mało tego, Srulevitch pozwolił sobie na przepowiednię: Ukraina ma teraz wielu bohaterów, którzy walczyli z Rosją, a nie mordowali Żydów, przede wszystkim prezydenta Zełenskiego”.
Deborah E. Lipstadt, specjalny wysłannik Joe Biden ds. monitorowania i zwalczania antysemityzmu, w ogóle nie zabrała głosu. Ira Forman, jej poprzednik na tym stanowisku był zdania: „Każda administracja ma różne, czasami konfliktowe priorytety. Najważniejszym jest zagrożenie dla Żydów. Ja uważam, że Żydzi ukraińscy nie uważają skrajnych prawicowców za tych, którzy popełniają najwięcej antysemickich incydentów, bo te są dziełem Rosjan i sympatyzujących z Rosjanami, którzy chcą przypiąć faszystowską łatkę rządowi Ukrainy”. Inaczej zareagował publicysta „The Atlantic”, któremu Ukraińcy też wymordowali członków rodziny: Przerobiliśmy to już kiedyś. Gdy amerykańscy Żydzi popierali ruchy antykomunistyczne we Wschodniej Europie, wiedzieli doskonale, że ludzie, o wolność których walczyliśmy, mają bardzo brzydkie kartoteki. Robiliśmy to jednak z praktycznych powodów.
David Fishman z Centralnej Jesziwy Nowego Jorku zauważa: „Jest coś zadziwiającego -aktywiści ultra nacjonalistycznej prawicy nie biorą na celownik Żydów. Nie ma dowodów wskazujących na to, że wśród ukraińskich neonazistów są antysemici. To jest coś w rodzaju subkultury młodzieżowej, która kładzie nacisk na agresję, nienawiść, przemoc, i takie właśnie znaczenie mają dla nich symbole nazistowskie. Ich głównym wrogiem są dzisiaj Rosjanie, w tym Rosjanie żyjący na Ukrainie, a na drugim miejscu Murzyni i Cyganie”. Tu przypomnijmy, że gdy premierem Ukrainy został Grojsman, Fishman powiedział: „Jego żydowskie pochodzenie nie odegrało żadnej roli, bo na Ukrainie antysemityzm nie jest tak powszechny jak w Polsce, gdzie Żydzi często kojarzeni są z komunizmem. W niepodległej Ukrainie antysemityzm został zmarginalizowany i znaczącym jest, że nikt nie sprzeciwiał się, aby premierem został Żyd”.
1 stycznia Rada Najwyższa Ukrainy upamiętniła rocznicę urodzin Stepana Bandery. Przypomniała też jego wypowiedź, że „całkowite i ostateczne zwycięstwo ukraińskiego nacjonalizmu nastąpi wtedy, gdy Rosja przestanie istnieć” oraz deklarację: „Przesłanie Stepana Bandery jest dobrze znane naczelnemu dowódcy Sił Zbrojnych Ukrainy Walerijowi Załużnemu” (którego gabinet zdobi popiersie Bandery). Gdy dwa lata temu w Kijowie z tej samej okazji przeszedł marsz, potępił go ambasador Izraela, ale wody w usta nabrał ambasador Polski. Milczał strachliwie polski Sejm, polski Senat i polski IPN. Milczała „Gazeta Polska” i „Gazeta Wyborcza”.
A był to marsz neonazistów ku czci dywizji SS Galizien, która składała się z ukraińskich ochotników, podlegała Waffen SS i spaliła żywcem tysiące polskich kobiet i dzieci w Hucie Pieniackiej. Milczał także Biały Dom, a rzecznik Departament Stanu ograniczył się do komunikatu: „Odrzucamy rosyjską kampanię dezinformacyjną, która łączy poparcie dla ukraińskiej suwerenności z poparciem dla neonazistowskich i faszystowskich ideologii”.
Mimo świadomości, iż ofiarami UPA było kilkadziesiąt tysięcy jej ziomków, dyspensę ukraińskiemu nacjonalizmowi udzieliła Anne Applebaum. „Ukraina potrzebuje więcej, a nie mniej nacjonalizmu” – głosiła. Banderowców zaczęli wybielać też redaktorzy żydowskiej gazety dla Polaków. Okazało się, że dla „Wyborczej” antysemici i naziści mogą być dobrzy i źli, anacjonalizm nie jest zły, jeśli nie jest nacjonalizmem polskim, a jeśli jest antypolski, to wspaniale.
Applebaum Anne
—————————-
Przypomnijmy – Majdan został wywołany przez lobby żydowskie w Waszyngtonie, a czynny udział w puczu wzięła Victoria Nuland vel Nudelman, dziś prawa ręka Antony’ego Blinkena. Zabierając się do zmiany reżimu w Kijowie, nie zwracała uwagi na to, że na Majdanie wznoszono transparenty sławiące sprawców okropieństw wymierzonych w jej ziomków, że demokratycznie wybranego prezydenta obalają neonazistowskie oddziały szturmowe, którym przewodzi wnuk osławionego mordercy Żydów. Musiała się też nieźle napocić, gdy pod oknami ambasady USA banderowcy wyśpiewywali: „Smert moskowsko-żidiwskij komunie”. Innymi słowy – Żydzi obalili Wiktora Janukowycza, mimo że w lutym 2010 r. z ulgą przyjęli jego zwycięstwo, bo anulował dekret swego poprzednika nadający pośmiertnie zbrodniarzowi wojennemu odpowiedzialnemu za śmierć tysięcy Żydów tytułu bohatera, zezwolił na zwoływanie w Kijowie wojskowych parad, na których wznoszono okrzyki „Bij żyda”, a obowiązkową lekturą zrobił poemat „Hajdamacy”, w którym Taras Szewczenko wzywa do mordowania Żydów, i w którym przeczytać można, że Żyd to „świnia i parch”.
Nuland Victoria
—————
Krytyczne podejście środowisk żydowskich skończyło się, jak rękę odjął, gdy premierem został Wołodymyr Grojsman. Te same media i ci sami rabini podkreślać zaczęli nagle, że w niepodległej Ukrainie antysemityzm został zmarginalizowany. „Wołodymyr Grojsman przeszedł do historii, jest pierwszym żydowskim premierem Ukrainy, dotychczas mocno tkwiącym w psyche Żydów jako kraj antysemitów i pogromów i jest jedynym Żydem zajmującym tak prominentne stanowisko w Europie Wschodniej”. Autor tych słów, działający w Wiedniu ekspert od skrajnej prawicy podkreślał, że żydowskie pochodzenie Grojsmana nie odegrało roli, bo na Ukrainie antysemityzm nie jest tak powszechny jak w Polsce, gdzie Żydzi często kojarzeni są z komunizmem. „Nie mogę sobie wyobrazić kogoś takiego na stanowisku premiera w Warszawie. Tam byłby olbrzymi sprzeciw.
Doszły do tego inne, niesłychane dotąd wypowiedzi. Gdy parlament ukraiński uczcił chwilą ciszy Symona Petlurę, który wymordował 50 tysięcy Żydów, naczelny rabin Ukrainy Josef Zissels (niegdyś czołowy pogromca ukraińskich nacjonalistów i autor wypowiedzi w Kongresie, że „większość Żydów uznaje Banderę i ukraińskich nacjonalistów za odpowiedzialnych za dziesiątki pogromów”) oświadczył: „Zajmowanie się tym tematem prowadzi do niepotrzebnego stygmatyzowania Ukraińców. Mianowanie na premiera ukraińskiego Żyda jest dowodem na to, że antysemityzmu na Ukrainie nie ma”. Ale na tym nie poprzestał: „Żydzi też wyrządzili Ukraińcom straszne rzeczy. ZSRR prześladowała Ukraińców, a Żydzi byli częścią sowieckiego aparatu przemocy i było całkiem naturalne, że gdy nadarzyła się okazja wzięli na nich rewanż. Nikt na Ukrainie nie chwali nacjonalistów, dlatego że mordowali Żydów, ale dlatego że walczyli o niepodległą Ukrainę”.
Doszło do unikalnego w skali świata fenomenu – Ukraiński Kongres Żydów poświadczył, że na Ukrainie nie ma antysemityzmu. I tak, z dnia na dzień, w propagandzie za Oceanem i za Wzgórzami Golan zaczął dominować wątek: Ukraina to najbardziej przyjazne Żydom miejsce na ziem. Jakąkolwiek wzmiankę o zbrodniach UPA na Żydach kontrowano argumentem, że Ukraina ma żydowskiego prezydenta i że to Rosja jest kolebką antysemityzmu i rajem neonazistów, a oskarżenia o gloryfikowanie kolaborantów Hitlera odrzucano jako kłamstwa Moskwy, posługując się przy tym sloganem „Lepsza Ukraina banderowska niż sowiecka”.
Kult Bandery rozwija się w najlepsze. Kolaborantów Hitlera wybiela i wspiera światowe żydostwo. To prawdziwa semantyczna rewolucja – naziści są akceptowani przez Żydów, jeśli akceptują rządy żydowskiego komika, osadzonego w pałacu prezydenckim przez żydowskiego oligarchę, który w poprzednim wcieleniu nie stronił od występów w rosyjskiej telewizji, gdzie świetnie bawił się z Wladimirem Rudolfowiczem Sołowiowem, naczelnym wojennym propagandystą Kremla, też pochodzenia żydowskiego. A czy przypadkiem jest, że Jewgienij Prigożyn, który z taką zawziętością walczył z Brygadą Azow, ma ojca Żyda i ojczyma też Żyda, i że ulubionymi oligarchami Putina są bracia Rottenbergowie?
W USA od dziesięcioleci funkcjonuje formacja polityczna, przez siebie zwana neokonserwatywną. To grupa skrajnie proizraelskich polityków żydowskiego pochodzenia, w prostej etnicznej i ideologicznej linii wywodzących się z bandy Trockiego, którą Stalin przegnał na Zachód. Wszyscy pochodzą ze Wschodniej Europy i wszyscy odziedziczyli po przodkach ambicje „robienia porządków” w krajach swego pochodzenia. Kręcą się w Białym Domu, zasiadają w Kongresie, zarządzają wielkimi bankami, kształcą studentów, pisują dla tamtejszych gazet wyborczych, no i brylują na dyplomatycznych salonach, bo dziś bastionem, w którym okopali się najbardziej jest Departament Stanu. Duplikatem neokonserwatystów w Polsce są działacze PiS, których marzeniem od zawsze są Stany Zjednoczone na ścieżce wojennej z Rosją. Z trockistowskimi neokonserwatystami powiązany jest Antoni Macierewicz, też trockista, który pielgrzymuje do nich regularnie. I tu pytanie: Czy nie na polecenie owych „Żydków z Galicji” podpisał 2 grudnia 2016 roku tajne porozumienie, w którym Polska zobowiązała się do nieodpłatnego udostępnienia Ukrainie wszystkich swoich zasobów?
Victoria Nuland to żona Roberta Kagana, którego nazwisko swojsko brzmi w kontekście Łazara Kaganowicza, współpracownika Stalina, architekta Hołodomoru. Kevin MacDonald pisał: „Wielu nieżydowskich bolszewików pochodziło z nierosyjskich grup etnicznych lub miało Żydówki za żony. Rewolucja bolszewicka miała wyraźne ostrze etniczne, co miało katastrofalne skutki dla Rosjan i innych grup etnicznych, które nie weszły w struktury władzy, kiedy Żydzi mieli do wyrównania własne rachunki etniczne. Terror bolszewicki i masowe mordy w wielu przypadkach motywowane były zemstą na ludach historycznie antyżydowskich, a Żydzi wstępowali w tak wielkiej liczbie do sił bezpieczeństwa, aby zemścić się za prześladowania z czasów caratu”. MacDonald cytuje Moshe Kahana: „W trakcie kampanii przeciwko chłopom na Ukrainie Kaganowicz czerpał niemal perwersyjną rozkosz z faktu, że był panem życia i śmierci Kozaków. Doskonale pamiętał, ile zarówno on, jak i rodzina wycierpieli z rąk tych ludzi […] Teraz wszyscy za to zapłacą – mężczyźni, kobiety, dzieci. Bez różnicy. To przecież kość z kości i krew z krwi. Temu poświęci życie. Nigdy nie wybaczy ani nigdy nie zapomni”. Żydowski historyk nie ukrywa, że motywem do zbrodni była chęć rewanżu za okres upokorzenia Żydów w carskiej Rosji, a Trocki, patron Kaganowicza był fetowany przez światowe żydostwo, jako „mściciel, żydowskich upokorzeń z czasów caratu, niosący ogień i rzeź swym słowiańskim wrogom”.
Korzystna koniunktura międzynarodowa kończy się nieubłaganie. Geopolityczne młyny mielą na drobne. Ukraina zostaje drugim Izraelem w Europie, a Polska drugą Palestyną. A my? My wiemy, że jest wojna, ale nie wiemy, kto strzela. Zamiast strategii, chaotycznie miotamy się od ściany do ściany z bełkotliwym zaklęciem „Nie ma suwerenności Polski bez suwerenności Ukrainy”. Wdajemy się w gierki, których nie rozumiemy i w których jesteśmy pionkami.
Na koniec pytanie: Jak żydowska jest ta wojna?
– Czy nie jest w interesie osiadłych w Nowym Jorku skomunizowanych „żydków z Galicji”?
– Czy u podłoża miłości do Ukrainy nie leży to, że w USA od dekad rządzi żydokomuna pochodząca z polskich Kresów?
– Czy w tej miłości nie chodzi o oligarchów, z których tylko jeden na 130 ma nieżydowskie pochodzenie?
– Dlaczego nacjonalista żydowski stał się nacjonalistą ukraińskim, wybaczył banderowcom unicestwienie swoich ziomków, i nawet żydowskim niedobitkom na Ukrainie nie pozwala powiedzieć na Banderę złego słowa?
– Dlaczego żydobanderowców na Ukrainie broni żydokomuna z „Gazety Wyborczej”, a osłonę medialną zapewnia im „Gazeta Polska”?
– Dlaczego Duda licytuje się z Zełenskim, kto ma większe względy u Chabad Lubawicz, a Morawiecki, kto ma więcej ciotek w Izraelu?
Siatka rosyjskiego wywiadu, która działała na terytorium Polski, została rozbita przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego we współpracy z Prokuraturą Krajową. 12 członków to obywatele Ukrainy.
Od kilku miesięcy Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wraz z prokuraturą dokonywała zatrzymań osób związanych z rosyjską siatką szpiegowską.
Już wcześniej “The Washington Post” informował, że polskie władze miały ukrywać narodowość zatrzymanych osób.
Jak podaje “Rzeczpospolita” większość zatrzymanych to nie tylko Ukraińcy, ale również część to osoby ze specjalnymi przywilejami.
——————–
“The Washington Post” napisał, że polskie władze z powodów politycznych nie podały do publicznej wiadomości, że wśród zatrzymanych w ramach rozbitej siatki szpiegowskiej działającej na rzecz rosyjskiego wywiadu jest 12 ukraińskich uchodźców. Łącznie grupa miała liczyć 16 członków.
Część z zatrzymanych ma status uchodźców wojennych w Polsce, a niektórzy przebywali już wcześniej na terenie Polski.
Działania siatki szpiegowskiej
“The Washington Post”, powołując się na polskich śledczych, podał, że współpracownicy rosyjskich tajnych służb otrzymali zadanie obserwacji polskich portów morskich, umieszczania kamer wzdłuż linii kolejowych i ukrywania urządzeń śledzących w ładunkach wojskowych. Potem, w marcu, nadeszły zaskakujące nowe rozkazy – wykolejenia pociągów przewożących broń na Ukrainę. Plan doprowadzenia do katastrofy kolejowej został uruchomiony w czasie, gdy Ukraina planowała kontrofensywę i kiedy nowe systemy uzbrojenia, w tym niemieckie czołgi Leopard, zmierzały już na wschód.
Skąd PiS bierze na 13 i 14 emerytury i jak tzw. „fałszywa pandemia Covid” znacząco poprawiła i nadal poprawia finanse ZUS, a pośrednio także NFZ.
W Polsce umiera rocznie ok 400 tys. Polaków, z czego ok. połowa czyli 200 tys. to mężczyźni. Ponieważ według GUS ok. 27 %. z nich , czyli ok. 55 tys. nie dożywa emerytury i umiera w wieku średnio ok. 53 lat, to oznacza, że ZUS zabiera ich, zbierane przez 28 lat składki (przy założeniu, że zaczęli pracę w wieku 25 lat) na emeryturę. W przybliżeniu, zagarniany przez ZUS kapitał zmarłych mężczyzn wynosi ok. 15-20 miliardów rocznie. Dodatkowo, ponieważ mężczyźni żyją na emeryturze średnio ok. 13,5 roku, a ZUS liczy im 17,5 roku, ZUS zagarnia każdego roku 4-letnie składki blisko 150 tys. mężczyzn co daje kwotę ok. 15 miliardów zł. Czyli rocznie ZUS zagarnia ok. 30-35 miliardów. Koszt 13 i 14 emerytur w poprzednich latach oscylował w granicach 22 miliardów. W tym roku będzie to prawdopodobnie ok. 33-35 miliardów. Dodatkowe emerytury dostają nawet ci co mają ją w wysokości ponad 5 tys. miesięcznie. W tym samym czasie w Polsce żyje na granicy ubóstwa ok. 1,5 miliona wdów, które po odejściu małżonka, same, z jednej emerytury muszą pokryć koszty mieszkania, życia i leczenia, które do momentu zgonu były pokrywane z 2 emerytur. Oprócz w/w zdarzeń, bardzo korzystny wpływ na finanse ZUS miała i nadal ma tzw. „fałszywa pandemia Covid”. Według różnych szacunków z powodu zamknięcia podczas tej fałszywej pandemii szpitali, wstrzymania operacji planowych, uniemożliwienia dostępu do diagnostyki, leków, wizyt itd. zmarło w Polsce przedwcześnie ok 150-250 tys. osób, głównie seniorów. Zakładając, że było to 200 tys. i ci „nadwyżkowo” zmarli żyli średnio połowę tego, co mieli jeszcze przeżyć oznacza to, że ok. 200 tys. mężczyzn i kobiet zmarło przedwcześnie w średnio wieku ok. 70-72 lata. Jak łatwo policzyć dzięki tym 200 tys. przedwczesnych zgonów ZUS „wzbogacił się” o ok. 30 miliardów. Jeśli więc ktoś się zastanawiał, skąd ta tzw. „dobra zmiana” bierze pieniądze na 13 i 14 emerytury, to mam nadzieję, że teraz już poznał odpowiedź. Oprócz nader korzystnego wpływu na finanse ZUS fałszywa pandemia miała (i nadal ma) nader korzystny wpływ na finanse NFZ. Po pierwsze, w wyniku masowego opróżnienia szpitali z naprawdę chorych Polaków w celu zrobienia miejsca dla chorych na fikcyjną chorobę Covid-19 (która, ponieważ nie ma swoistych symptomów jest z definicji niemożliwa do zdiagnozowania), wstrzymania operacji, planowych, diagnostyki, ograniczenia wizyt w POZ itd., NFZ osiągnął w roku 2020 i 2021 gigantyczne oszczędności finansowe rzędu minimum 20-30 miliardów. Po drugie, w powodu odcięcia Polaków od diagnostyki podczas tzw. „fałszywej pandemii” do lekarzy onkologów zgłaszają się chorzy z chorobami nowotworowymi w tak zaawansowanych stadium rozwoju, że nie nadają się do leczenia. Leczenie to koszt dla NFZ – brak leczenia = brak kosztów. Po trzecie Polskę (i cały świat też, ale to tajemnica) zalewa fala tzw. „turbo–nowotworów”, udarów, zawałów, której to fali tzw. „eksperci” nie są w stanie wyjaśnić. Turbonowotwory potrafią rozwinąć się u całkowicie zdrowego człowieka i zabić go nawet w dwa, trzy miesiące. Krótka choroba, czy nagłe zejście, to niskie koszty dla NFZ. I po czwarte, choć od końca „fałszywej pandemii” minęło już półtora roku ( 24 lutego, to dzień w którym „doktor” Putin zaczął likwidować w Polsce tzw. „pandemię Covid” i którą w mniej więcej tydzień skutecznie zlikwidował) Polacy nadal żyją krócej niż w 2019 roku, co w przypadku seniorów oznacza, że umierają szybciej, a to znacząco się przekłada na oszczędności NFZ. Według tabel ZUS, polski 65 – letni senior w 2019 miał przed sobą jeszcze średnio ponad 217 miesięcy życia, gdy w 2023 ma tylko 210 miesięcy, czyli o ponad 3% krócej. Ponieważ wiadomo, że ok. 90% wydatków na zdrowie jest ponoszone w wieku starczym, można przyjąć, że ponad 3 % skrócenie życia polskich seniorów przekłada się na 3% oszczędności NFZ na leczeniu Polaków, co daje kwotę ok. 4 miliardów rocznie.
To, co oszczędza NFZ na leczeniu krócej żyjących, polskich seniorów natychmiast wydaje na leczenie „ukraińskich gości”. Według Ministerstwa Zdrowia koszty leczenia „ukraińskich gości” wynoszą właśnie ok. 4 miliardów rocznie. Szacunek ten jest zaniżony prawdopodobnie co najmniej 2-3 krotnie, ale wydaje się, że na obecną chwilę na większe finansowanie leczenia „ukraińskich gości” polscy seniorzy jeszcze nie są gotowi.
Jak się okazało dokładnie 2 lipca 2023 roku Donald Tusk stał się przeciwnikiem przyjmowania uchodźców. To historyczna data. Wszyscy pamiętają przecież jego wypowiedzi wspierające w 2015 roku projekt przymusowej relokacji uchodźców, a także rozczulanie się nad tabunami usiłujących przedostać się do Polski nielegalnych imigrantów przywożonych na białoruską granicę przez białoruskie służby. Tusk zapomniał co mówił czy się nawrócił? W przypadku Tuska nawrócenia i odwrócenia są raczej chlebem powszednim nie ma się więc czym przejmować. Kilka lat temu zalegalizował swój związek z żoną biorąc ślub w kościele katolickim. Potem od kościoła się raczej odwrócił deklarując wspieranie aborcji na żądanie, a ustami Nitrasa proponując opiłowywanie katolików. Takie nawrócenia i odwrócenia nie są jednak w naszej historii czymś niezwykłym.
Starsi ludzie pamiętają prezydenta Bieruta, który w procesji Bożego Ciała trzymał ozdobną szarfę od monstrancji niesionej przez księdza. Zastanawialiśmy się wówczas czy nawrócił się na katolicką wiarę. Jak się okazało była to tylko mądrość etapu. Pamiętamy również, że Michnik nie tylko korzystał z opieki Kościoła lecz nawet podobno ochrzcił swego syna. W Komitecie Prymasowskim spotykała się elita kontraktowej opozycji. Potem Michnik uznał kościół katolicki za głównego nieprzyjaciela polskiej demokracji. Pamiętamy również Oleksego klęczącego przed obrazem Madonny w Częstochowie. Kiedy opowiadałam o tym z pewnym rozczuleniem znajomemu, bo tkwi w nas przecież biblijny archetyp syna marnotrawnego, kazał mi się zastanowić ilu ludziom Oleksy bezpowrotnie zniszczył życie. Tego się nie da jego zdaniem odkupić czczym gestem jakim jest manifestacyjne klękanie przed ołtarzem, które też było chyba tylko mądrością etapu.
Często słyszałam dyskusje na temat w jaki sposób tak zwana opozycja kontraktowa objęła rząd dusz i zmonopolizowała niepodległościowe dążenia Polaków. Otóż był taki moment gdy mówili oni dokładnie to co chcieliśmy słyszeć. Na własne uszy słyszałam podczas spotkania poświęconego obronie życia dzieci nienarodzonych organizowanego przez ruch Gaudium Vitae jak Jacek Kuroń indagowany o jego stosunek do aborcji powiedział, że jest przeciwnikiem aborcji i dodał niezwykle poetycko: „ gdy widzę cień za zasłoną to choć nie wiem co tam jest nie strzelam, bo mogę zabić człowieka, podobnie choć nie wiem od którego momentu płód staje się człowiekiem przez ostrożność chcę go chronić w każdym stadium jego rozwoju”. Nie wiem co Kuroń mówiłby dzisiaj, wątpię jednak czy byłoby mu po drodze z Kają Godek. Ten sam Kuroń w białej czapce kucharza rozdawał bezdomnym zupę i pozował na obrońcę biednych ludzi. Na własne uszy jednak słyszałam podczas jakiejś towarzyskiej imprezy, jak mocno znieczulony Kuroń, indagowany przez jakiegoś gorliwca o znaczenie słowa demokracja, powiedział: „ demokracja, demokracja- chamów trzeba za mordę trzymać i do roboty gonić i to jest właśnie ta cała słynna demokracja”. Sam Kuroń wyjaśnił strategię swojej formacji opisując jak jego zdaniem Indianie oswajali dzikie konie. Otóż Indianin wskakiwał na ogiera, przewodnika stada i przez pewien czas galopował w wybranym przez tego ogiera kierunku. Potem niespostrzeżenie zmieniał kierunek nawet o 180 stopni i wprowadzał w ten sposób całe stado do corralu. Dla znawcy koni są to oczywiście bzdury ale powyższa historyjka jest dobrą metaforą taktyki dzięki której kontraktowa opozycja wyprowadziła społeczeństwo polskie w maliny.
Dobrym przykładem nawrócenia czy raczej odwrócenia (to termin używany w stosunku do agentów) jest historia Romana Giertycha.
Roman Jacek Giertych w latach 2001–2007 był posłem na Sejm IV i V kadencji, w latach 2006–2007 wiceprezesem Rady Ministrów i ministrem edukacji narodowej w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego, był również prezesem Młodzieży Wszechpolskiej i Ligi Polskich Rodzin. Jako minister oświaty wprowadził sporo rozsądnych rozwiązań i był znienawidzony przez lewactwo i wszelakich postępowców. Byłam świadkiem jak wycieczka szkolna przyprowadzona przez panie nauczycielki pod gmach Ministerstwa Edukacji Narodowej w Warszawie ( w czasie niemieckiej okupacji siedziba gestapo ) przy ulicy Szucha ( w czasie sowieckiej okupacji Aleja I Armii WP ) skandowała: „ Giertych do wora, wór do jeziora”. Obecnie Giertych jest nie tylko prawnikiem capo di tutti capi opozycji czyli Tuska, lecz zdecydowanie opowiada się we wszystkich kwestiach światopoglądowych po przeciwnej stronie politycznej niż obecna władza.
Nasuwa się pytanie kim są ci wszyscy ludzie, ci odwróceni i nawróceni? Czy są to tylko zwykli oportuniści wyspecjalizowaniu w łowieniu nawet najsłabszych podmuchów wiatru historii? A może są podwójnymi agentami? Może potrójnymi? Może wielokrotnymi? A może wręcz agentami obrotowymi?
Badacze ze szkoły Pawłowa wykonali kiedyś ciekawe doświadczenie. Otóż gdy psu pokazywano trójkąt dostawał miskę, a gdy pokazywano koło – dostawał w łeb. Pies doskonale funkcjonował i nie był w najmniejszym stopniu sfrustrowany. Wtedy zaczęto pokazywać mu trójkąt, którego rogi się zaokrąglały. Pies zaczął wyć, przestał jeść i wkrótce zdechł.
Obawiam się, że społeczeństwo polskie, coraz większe jego część, jest w sytuacji tego psa.
Politycy wiodących formacji są zmienni w poglądach jak kurek na kościele, a my z konieczności staliśmy się przedmurzem obrotowym. Tęskniliśmy do Zachodu, który miał nas bronić przed sowiecką dziczą. Po to między innymi wchodziliśmy do Unii Europejskiej. Tymczasem Unia nie obroni nas przed Rosją, ani Rosja przed Unią. Co gorsza Niemcy, główny rozgrywający Unii Europejskiej porozumiewają się z Rosją nad naszymi głowami jak to wielokrotnie już było w historii. Francja też zawsze miała do Rosji feblika. Jak zwykle jesteśmy zupełnie sami. Jak ten zajączek z bajki Krasickiego, którego wśród serdecznych przyjaciół zjadły psy. Okazało się, że to właśnie z Zachodu docierają do nas objawy marksizmu kulturowego groźniejszego w dalekosiężnych skutkach od topornego marksizmu sowieckiego.
Stanisław Michalkiewicz tygodnik „Goniec” (Toronto) • 27 sierpnia 2023 tekst
Jak zwykle przed wyborami rozpoczyna się walka kogutów. Tak jest wszędzie, czego dowodem są Stany Zjednoczone, gdzie na rok przed wyborami rządząca partia pakuje do więzienia swojego najgroźniejszego konkurenta z partii przeciwnej. Mówię oczywiście o Donaldzie Trumpie, który właśnie oświadczył, że jednak podrepce do aresztu wydobywczego. Okazuje się, że ten wynalazek ministra Zbigniewa Ziobry został doceniony również w ojczyźnie demokracji. Inaczej być nie może w sytuacji, gdy Partia Demokratyczna USA to socjaldemokracja, a jej lewe skrzydło – to po prostu bolszewia. Jeszcze tego brakowało, żeby bolszewia wzdragała się przed korzystaniem z aresztu wydobywczego! Zresztą to dopiero początek drogi, bo apetyt wzrasta w miarę jedzenia i jak tak dalej pójdzie, to usłyszymy i o dołach z wapnem. Ale co nas to obchodzi, niech demokraci zagryzają się wzajemnie, podobnie jak nasze koguty, które w walce starają się wzajemnie zadziobać. Gdakanie unosi się pod niebiosa, pierze sypie się bez opamiętania, krzyków publiki niepodobna w tym jazgocie uchwycić – zresztą nie wiadomo w ogóle, o co właściwie chodzi.
Rzecz w tym, że nasi mężykowie stanu uprawianie prawdziwej polityki mają od Naszych Sojuszników surowo zakazane, więc w tej sytuacji życie polityczne stopniowo i niedostrzegalnie zsuwa się w rejony psychiatryczne. Oto jeszcze ludzie nie ochłonęli po tragedii, jaką za pośrednictwem Judenratu „Gazety Wyborczej” Donaldu Tusku zaprezentowała pani Joanna Parniewska, a już się okazało, że Volksdeutsche Partei ma nowego jasnego idola w osobie pana Michała Kołodziejczaka z Agrounii. Po pani Joannie nie został nawet słynny kleks, a tylko serce gorejące na mundurowych, tym razem nie brunatnych, tylko białych koszulach członków i sympatyków Volksdeutsche Partei, a tymczasem pan Kołodziejczak, dając odpór rządowej telewizji, która wyciągnęła mu „fucka” przeciwko Amerykanom, jakiego zademonstrował w roku 2018, opublikował zdjęcie, jakie zrobił sobie z panem ambasadorem Markiem Brzezińskim. Czy to prawdziwa fotografia, czy fotomontaż – trudno zgadnąć, bo pan Kołodziejczak ma jeszcze inne zdjęcia, między innymi – z Kornelem Morawieckim, który na łożu śmierci nie wiedzieć czemu akurat jemu zwierzył się ze swoich lęków przed synem Mateuszem – podobnie jak Włodzimierz Lenin ostrzegał Nadieżdę Krupską przed Stalinem.
Inna rzecz, że pan ambasador Brzeziński fotografuje się z rozmaitymi osobami, np. z panią Barbarą Kurdej-Szatan – więc dlaczego miałby odmawiać fotki panu Kołodziejczakowi? Zresztą powątpiewanie w autentyczność tych zdjęć jest ryzykowne, bo pan Kołodziejczak odgraża się, podobnie jak „ciocia Ruchla”, czyli pani dr Babara Engelking – że wszystkich zaciągnie przed niezawisły sąd, a ten już „powinność swej służby zrozumie”. Wprawdzie pan minister Czarnek w obliczu pogróżek „cioci Ruchli” prezentuje szaleńczą odwagę, ale zobaczymy, jak będzie ćwierkał, gdy w obroty weźmie go jakiś niezawisły sędzia nierządny. Któż może wiedzieć lepiej ode mnie, że z niezawisłymi sądami nigdy nic nie wiadomo, więc na wszelki wypadek lepiej nie mieć z nimi nic wspólnego i omijać je szerokim łukiem? Oto właśnie dostałem powiestkę na styczeń przyszłego roku, kiedy to przed niezawisłym sądem będą ważyć się moje losy z łaski Hermenegildy Kociubińskiej, która wykombinowała sobie, że znowu wyciągnie ode mnie następne 150 tys. złotych z kosztami. W tej sytuacji jeszcze by brakowało, żeby przed niezawisły sąd zaciągnął mnie pan Kołodziejczak! Tedy na wszelki wypadek oświadczam, że wierzę we wszystko, na podobieństwo nieboszczyka Jacka Kuronia, w którego pogrzebie uczestniczyło przewielebne duchowieństwo wszelkich możliwych wyznań. Skoro żaden z europejskich mężów stanu nie ośmiela sprzeciwić się ukraińskiemu prezydentowi Zełeńskiemu w sprawie samolotów F-16 z obawy, że albo on sam sobie coś zrobi, albo poderżnie gardło komuś innemu, to trudno, żeby zwykli obywatele nie wyciągali z tego wniosków na własny użytek.
Warto tedy dodać, że alians Donalda Tuska z panem Kołodziejczakiem ma pozory racjonalnego jądra. Oto pan Kołodziejczak obiecał Donaldu Tusku, że rzuci mu do stóp „polską wieś”. Najwyraźniej przewodniczący Violksdeutsche Partei musi być dlaczegoś łasy na obietnice bo w charakterze kandydata na mężyka stanu doszlusował tam ostatnio pan red. Bogusław Wołoszański, który Donaldu Tusku obiecał z kolei, że zdemaskuje Antoniego Macierewicza. Wprawdzie Antoni Macierewicz był już raz demaskowany przez pana red. Tomasza Piątka, którego Judenrat „Gazety Wyborczej” sprawdzał w ten sposób na detoksie po rozmaitych nirwanach – ale co to komu szkodzi zdemaskować Antoniego Macierewicza jeszcze raz? Tym bardziej, że teraz demaskował go będzie pierwszorzędny fachowiec, jako że pan red. Wołoszański został zarejestrowany w charakterze tajnego współpracownika SB, kiedy w latach 80-tych wyjechał do Londynu jako korespondent radia i TVP. Toteż ośmielony taką nobilitacją z ręki samego Donalda Tuska pan red. Wołoszański już wyzywa Antoniego Macierewicza na „debatę” – podobnie jak Donald Tusk – Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego. Podejrzewam jednak, że i jeden i drugi udzieli na to wyzwanie odpowiedzi wymijającej, wskutek czego walka kogutów zostanie nieco zubożona.
Zresztą nie tylko z tego powodu. Oto do niedawna szumnie reklamowany wynalazek pana Rafała Trzaskowskiego pod tytułem „Campus Polska” został właśnie odwołany po tym, jak coraz więcej uczestników zaczęło się z niego wycofywać. Poszło o pana Grzegorza Sroczyńskiego, który w swoim czasie pracował dla Judenratu „Gazety Wyborczej”. Panu red. Marcinowi Mellerowi zaproponowano mianowicie, by poprowadził debatę z panem red. Sroczyńskim, ale tak, żeby jego samego do debaty nie zapraszać. Pan red. Meller odmówił, więc organizatorzy zwracali się kolejno do innych sławnych redaktorów, ale w obliczu tak ambitnego zadania ci inni też rezygnowali. W rezultacie nie było innego wyjścia, jak odwołać całą imprezę, co też się stało. Wyobrażam sobie, jak musiało to zasmucić pana Rafała Trzaskowskiego, który nie będzie miał okazji zademonstrowania naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu, jak wygląda prawdziwa demokratyczna debata w atmosferze poszanowania wolności słowa. W tej sytuacji nie ma wyjścia; pozostaje nam już tylko walka kogutów, kiedy gdakanie unosi się pod niebiosa, pierze sypie się wokół bez opamiętania, a w tym zgiełku niepodobna odgadnąć żadnego słowa – nawet gdyby jakieś tam przypadkowo padły.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
Jest nowy większościowy właściciel wydawcy “Rzeczpospolitej”. Została nim spółka zarejestrowana w Holandii, w której wpływy ma George Soros. O transakcji pisze też zagraniczna prasa. Bloomberg opisuje ją w kontekście zbliżających się wyborów i nacisków na media.
| Foto: FABRICE COFFRINI/AFP / East News
Na polskim rynku mediowym dzieją się ciekawe rzeczy. Jeden z głównych właścicieli spółki Gremi Media, do której należą m.in. “Rzeczpospolita” i “Parkiet”, poinformował o sprzedaży istotnej części akcji. Mowa o firmie KCI (należy do Grzegorza Hajdarowicza), która sprzedała ponad 240 tys. akcji uprzywilejowanych w spółce Gremi Media do holenderskiej spółki Pluralis.
To element umowy podpisanej między KCI i Pluralis jeszcze w grudniu 2021 r. Jej częścią była możliwość realizacji opcji zakupu akcji w późniejszym terminie. W efekcie KCI przestał być największym akcjonariuszem Gremi Media, a nowym, większościowym udziałowcem (57 proc. głosów) został właśnie Pluralis.
O tej transakcji pisze m.in. Bloomberg. Wskazuje, że “spółka wspierana przez fundusz George’a Sorosa zwiększy swoje udziały w głównym polskim wydawcy gazet“. W tle transakcji przypomina o zbliżających się wyborach parlamentarnych i fakcie, że Grzegorz Hajdarowicz wielokrotnie narzekał na presję polityczną na rynku mediów.
Bloomberg zauważa, że udziałowcem w Pluralis jest Soros Economic Development Fund. Zaangażowanie pośrednie George’a Sorosa w tę inwestycję jest tym ciekawsze, że jego fundacja w ostatnich tygodniach ogłosiła wycofywanie się z działalności w Unii Europejskiej.
“Soros od dawna wspierał demokratyczne cele w byłym komunistycznym bloku wschodnim” — pisze Bloomberg. Dodaje do tego, że “rządząca partia Prawo i Sprawiedliwość stara się zacieśnić kontrolę nad niezależnymi mediami w Polsce, starając się utrzymać władzę przez trzecią kadencję z rzędu w wyborach zaplanowanych na 15 października”.
Przypomnijmy, że w 2021 r. państwowy PKN Orlen poważnie rozważał kupno spółki Gremi Media, wydającej “Rzeczpospolitą” i “Parkiet”. Miał nawet uczestniczyć w zaawansowanych rozmowach na ten temat, choć planom tym zaprzeczali przedstawiciele naftowego giganta.
Jeśli zastosować narzędzie intelektualne zwane „brzytwą Ockhama” do analizy wydarzeń 80-lecia naszego kresowego genocydu, to trzeba przyjąć, iż kijowskie kierownictwo Ukrainy, którego reprezentantem jest prezydent Zełeński, manifestacyjnie okazuje niechęć do poprawienia relacji politycznych z rządem warszawskim. Owszem, bierze od strony polskiej wszelkie możliwe materialne, militarne i dyplomatyczne alimenty, żąda więcej, ze swej strony jednak utrzymuje ostentacyjny dystans. No i upokarza Warszawę jak tylko może.
Dlaczego? Bo musi. Bo złe relacje z Rzeczpospolitą mogą w nieodległej przyszłości uratować naddnieprzański ośrodek władzy przed gniewem i zemstą obywateli Ukrainy.
========================
W 1918 roku rządy w Rzeszy Niemieckiej niepodzielnie sprawował generał Erich Ludendorff. Nominalnie był tylko Generalnym Kwatermistrzem, ale zarówno cesarz Wilhelm, wódz naczelny Hindenburg, kanclerz Hertling, jak i rząd oraz pozostałe struktury państwa bezdyskusyjnie uznawały autorytet Ludendorffa zbudowany w 1914 roku na polach walk w Belgii i w Prusach Wschodnich.
Miał władzę, która siłę czerpała nie z formalnego stanowiska, ale z powszechnego consensusu w tej sprawie. Ludendorff był dumnym pruskim oficerem i monarchistą wiernym dynastii Hohenzollernów. Pogardzał demokracją, parlamentem, a już socjaldemokratami w szczególności. W 1918 r. po faktycznym rozpadzie Rosji wzmocnił wojska siłami ściągniętymi ze Wschodu i latem nakazał kolejną ofensywę. Poniosła ona klęskę – frontu nie udało się przełamać.
Wojska niemieckie dalej tkwiły głęboko na terytorium Francji, można nawet powiedzieć: „nieopodal Paryża”, prasa niemiecka wciąż pisała o nadchodzącym nieuchronnie zwycięstwie, ale Ludendorff wiedział: wojna wkrótce będzie przegrana. Rzesza nie miała już żadnych rezerw, a przeciwnika zaczęły masowo wspierać posiłki amerykańskie. Trzeba było prosić o pokój, nim alianci przełamią front i wyprą Niemców z terytorium Francji. Gdyby z oficjalną propozycją pokoju wystąpił cesarz, kanclerz lub dowództwo armii – byłby to koniec prestiżu tych instytucji. Społeczeństwo nieuchronnie zadałoby pytania: Po co było to wszystko? Miliony trupów na froncie, miliony kalek, głód i związane z nim choroby, ogólne zubożenie, a właściwie nędza. Dlaczego byliśmy oszukiwani? Kto za to odpowiada? Ludendorff zdecydował o skanalizowaniu tych emocji. Postanowił zdjąć winę z cesarza i dowództwa, a znaleźć zastępczego winowajcę.
Przewrót październikowy
29 września 1918 roku potajemnie rozpoczął operację przekazania władzy znienawidzonym socjaldemokratom. Oczywiście musieli się na to zgodzić i Wilhelm, i Hindenburg, i Hertling. Chodziło wszak o przebudowę całej wypracowanej jeszcze przez Bismarcka struktury zarządzania państwem. Między końcem września a 5 października, w głębokiej tajemnicy, transformacja ta została wykonana. 5 października z porannych gazet zdumieni Niemcy dowiedzieli się, że są państwem demokracji parlamentarnej, że nowym kanclerzem jest liberalny książę Maksymilian Badeński, a nowy rząd tworzą socjaldemokraci.
W tych samych gazetach, które jeszcze wczoraj donosiły o sukcesach armii, mogli przeczytać, iż nowe władze zwróciły się do prezydenta USA o rozpoczęcie rozmów o zawieszeniu broni i przyszłym pokoju.
Szok. Niewyobrażalny szok. Westchnienie ulgi, że z frontu wrócą ci, którzy jeszcze nie zginęli, że wreszcie może koniec głodu, ale i powszechne oskarżenia socjaldemokratów o zdradę armii, która przecież nie została pobita. Do dowództwa i do monarchy pretensje się nie pojawiły – ich honor i pozycja zostały ocalone.
Plan Ludendorffa się udał. Na krótko, bo pojawił się czynnik, którego Generalny Kwatermistrz nie przewidział: gdy rozmowy o zawieszeniu broni jeszcze się toczyły, przeciw rządowi, potajemnie, wystąpili wysocy oficerowie marynarki. Nie informując rządu, wydali rozkazy o koncentracji floty wojenne i jej wyjściu w morze. To mogło oznaczać tylko jedno – samobójczą w istocie walkę, ale i zerwanie rozmów z aliantami. Jednak marynarze wiedzieli, że wojna może się skończyć w każdej chwili, nie chcieli ginąć bez sensu i 30 października się zbuntowali. Do buntu stopniowo przyłączyli się robotnicy, a także żołnierze jednostek tyłowych. I rozpoczęła się rewolucja, a potem w istocie wojna domowa. Cesarz zbiegł do Holandii, a Ludendorff do Szwecji. Jednak trzeba pamiętać, że plan Ludendorffa między 5 a 30 października działał i spełniał swoją rolę. Zniweczył go dopiero spisek admirałów.
Zełeński à la Ludendorff?
Nie można wykluczyć, że kijowski ośrodek władzy zostanie zmuszony do zawarcia pokoju z Moskwą bez odzyskania terenów, które Rosja zajęła – Zachód jest już zniecierpliwiony kosztami tej pozycyjnej wojny, a w USA zbliża się kampania wyborcza. Społeczeństwo Ukrainy – a co gorsza – wracający z frontu żołnierze zadadzą wówczas Zełeńskiemu dramatyczne pytanie: Po co było to wszystko? Polegli żołnierze i cywile, tysiące kalek, ruina kraju, depopulacja przez masową emigrację – po co? To nie lepiej byłoby trzymać się zawartych już przecież porozumień mińskich? Czy Zełeński i jego otoczenie mogą nie myśleć o scenariuszach na pierwszy dzień pokoju?
Propagandowo można to próbować rozgrywać na bardzo różne sposoby w kraju i poza nim. Realnie jednak pozostają jedynie dwie drogi: oddanie władzy konkurencyjnej grupie oligarchów i ucieczka z kraju albo, jak niegdyś Ludendorff, poszukanie zastępczego winowajcy.
I tu kolejny problem wymagający podjęcia decyzji. Obarczanie winą Ameryki odpada – Waszyngton dalej pozostanie jakimś tam zabezpieczeniem przed zakusami Moskwy. Z kolei zachowanie przychylności bogatych państw Unii Europejskiej jest niezbędne w przyszłej powojennej odbudowie. Natomiast wyjaśnieniem niezrozumiałych zachowań Kijowa wobec Warszawy jest przygotowywanie awaryjnego scenariusza polegającego na obarczeniu za przegraną wojnę Lachów. By jednak było to jako tako nośne propagandowo, stosunki polityczne Ukrainy z Polską muszą być co najmniej odległe od ideału, a najlepiej napięte.
Co by kosztowała prosta zgoda Kijowa na pochówki pomordowanych niegdyś Polaków albo zdawkowe nawet, ale oficjalne przeprosiny za ludobójstwo? Ano, rezultatem tego byłaby skokowa, a nie chciana przez kijowski ośrodek, poprawa stosunków z Rzeczpospolitą. Dokonane ostatnio (piszę 23 lipca) ostrożne (ale jednak) porównanie przez premiera Denysa Szmyhala Polski z Rosją odnośnie wywozu ukraińskiego zboża też jest przesłaniem obraźliwie jasnym. Polski, przez którą płynie nad Dniepr większość wojennego zaopatrzenia, z wrogiem. W dodatku wymieniony jest tylko nasz kraj. Słowacja, Węgry i Rumunia nie zostały nawet wspomniane.
Jak meteor przemknęła informacja, być może plotka, iż rząd Ukrainy zablokował pomysł przedstawienia społeczeństwa polskiego do Pokojowej Nagrody Nobla. Może to plotka, iż rzekomo inicjatywę tę początkowo poparli ambasadorowie USA, poprzedni i obecny. Powtarzam: może to tylko plotki, ale niezaprzeczalnym faktem jest stwierdzenie, że gdyby taki wniosek do Komitetu Noblowskiego skierował prezydent Zełeński, to bez względu na ostateczny werdykt tegoż Komitetu miałby ów wniosek wagę ogromną w światowej opinii. Nic takiego nie nastąpiło, a co by to Zełenskiego kosztowało? Ano kosztowałoby poprawą relacji z Warszawą. A tej poprawy prezydent Ukrainy najwyraźniej nie chce, co próbujemy tu wyjaśnić w najprostszy „Ockhamowski” sposób.
Jak może wyglądać propagandowa prowokacja, w której Polska zostanie oskarżona o współwinę za przegraną wojnę Ukrainy z Rosją?
Szanowni Czytelnicy, to dokładnie obojętne. Skuteczność uzasadnienia medialnego operacji Allied Force, skierowanej przeciw Serbii w 1999 roku, dowiodła, że da się to zrobić bez problemu. Środki masowego przekazu na Ukrainie są całkowicie podporządkowane władzy, co normalne w czasie wojny. Zaś propaganda Waszyngtonu i Berlina je wesprze, żeby zminimalizować swoją winę. A i Moskwa zrobi wiele w materii podważenia wiarygodności Lachów. Te wszystkie czynniki zupełnie wystarczą.
Czy powyższe rozumowanie jest prawidłowe? Nie wiem. Obym się mylił. Powtarzam: obym się mylił! Oby się to wszystko nie skończyło jak z Ludendorffem w 1918 roku. Nie mam bowiem nadziei, by w kręgach polskich władz ktokolwiek brał pod uwagę taki wariant. I oby po raz kolejny nie znalazła ilustracji stara maksyma: „Nie narzekajcie na wojnę, bo dopiero pierwszy dzień pokoju będzie straszny”.
Blisko dziesięć lat temu doszło do jednej z najbardziej zuchwałych grabieży oszczędności polskich obywateli.
Jednak ze względu na skalę zjawiska nie powinno być w tym przypadku żadnego przebaczenia, ani tym bardziej przedawnienia. Czy kolejny polski rząd powinien zwrócić zagrabione składki i wywiązać się z umowy społecznej? Czy też pozwolić, aby to co pozostało ze zgromadzonych pieniędzy, znowu załatało jakąś kolejną dziurę budżetową ?
W ostatnich dniach eks-premier i eks-władca Europy Donald Tusk dość niespodziewanie „odkurzył” zapomnianą sprawę tak zwanych „Otwartych Funduszy Emerytalnych”. Zgodnie z logiką międzyplemiennej walki politycznej określił się jako człowiek, który „uratował OFE przed Jarosławem Kaczyńskim. Jako że upłynęła już blisko dekada, dziś niewiele osób pamięta szczegóły. Może w tym miejscu warto przypomnieć, jak się sprawy miały i dalej mają?
Kilkadziesiąt lat temu, w latach 2000-01 przez nasz kraj przetoczyła się jedna z największych kampanii promocyjno-reklamowych związanych z tym mechanizmem finansowym. Dziś już mało kto pamięta, co to właściwie było to OFE i czemu miało służyć? Dla przypomnienia więc, tak zwane otwarte fundusze emerytalne w zamierzeniu ich twórców miały stać się elementem tak zwanego „II filaru systemu emerytalnego”.
Dla osób, które urodziły się przed 1968 rokiem, reforma OFE była w sumie neutralna. Jak chciałeś, to się zapisałeś do OFE, jak nie chciałeś, to wszystkie Twoje składki pozostawały w ZUS i nic się nie zmieniało. Inaczej to wyglądało u osób młodszych – te osoby musiały się zapisać do OFE i nikt ich nie pytał o zgodę (za wyjątkiem przedstawicieli kilku uprzywilejowanych zawodów, np. rolników, sędziów itp.) – krótko mówiąc, pojawił się ustawowy przymus. Jeżeli nie zapisałeś się do OFE dobrowolnie, to i tak zostałeś zapisany poprzez losowanie, czyli zostałeś bez swojej woli przyporządkowany do któregoś z funduszy. Już to było moralnie wątpliwe i w zasadzie kwalifikowało się do wyrzucenia projektu do kosza historii.
Co działo się dalej?
OFE otrzymywały składki z ZUS, inwestowały i nadal to robią. W założeniu środki z OFE – na 10 lat przed osiągnięciem przez osoby ubezpieczonej wieku emerytalnego – miały być stopniowo przenoszone do ZUS, który wypłaciłby emeryturę składającą się ze środków zgromadzonych w ramach pierwszego i drugiego filaru oraz innych programów mających wpływ na wysokość emerytury.
OFE były jednym ze sztandarowych projektów centro-prawicowego (przynajmniej z nazwy) rządu AWS-UW. Właśnie reforma systemu emerytalnego, obok reformy publicznej służby zdrowia (zresztą kompletnie nieudanej), miała być znakiem firmowym rządu Jerzego Buzka. I choć oba ugrupowania dziś już nie istnieją, to jednak OFE – choć zapomniane – działają i są aktywne do dziś. Oczywiście w innym kształcie niż to pierwotnie zakładano. Mimo wszystko OFE nadal inwestują miliardy złotych pochodzących z wpłat Polaków.
Wielu młodych Polaków w ogóle nie słyszało o OFE i nie bardzo wie, o co toczy się batalia. Ale jeszcze gorsze jest to, że również wielu Polaków, a zwłaszcza wyborców PO/KO i PSL nie bardzo chce pamiętać, jak wielu Polaków ich rząd zrobił w przysłowiowe jajo.
Potężne kwoty
Według szacunków ZUS kilkanaście milionów obywateli ma odłożone w OFE łącznie prawie 168 mld zł.
Ta kwota musi robić wrażenie, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że jest ona blisko dziesięciokrotnie większa niż ta, która stanowi sumę zdeponowaną w tak zwanych Pracowniczych Planach Kapitałowych. I choć PPK jest wiodącym projektem obecnej ekipy rządzącej, to przy starym, dobrym OFE, wygląda jak karzełek przy olbrzymie. Wielkość zgromadzonych funduszy w OFE to przecież więcej niż mityczne KPO przeliczone z EURO na Złote.
Przypomnijmy, że projekt OFE został wyhamowany w 2014 roku przez rząd Donalda Tuska, tuż przed jego rejteradą do Brukseli. Jak czytamy na oficjalnej stronie Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, w dniu 3 lutego 2014 r. otwarte fundusze emerytalne (OFE), wykonując przepisy art. 23 ustawy z dnia 6 grudnia 2013 r. o zmianie niektórych ustaw w związku z określeniem zasad wypłaty emerytur ze środków zgromadzonych w otwartych funduszach emerytalnych, zwanej dalej „ustawą”, przekazały do ZUS, według wyceny dokonanej przez OFE na dzień 31.01.2014 r., 51,5 proc. posiadanych aktywów o łącznej wartości 153 151 mln zł, w skład których wchodziły:
obligacje emitowane przez Skarb Państwa (134 084 mln zł),
obligacje emitowane przez Bank Gospodarstwa Krajowego na zasadach określonych w ustawie z dnia 27 października 1994 r. o autostradach płatnych oraz o Krajowym Funduszu Drogowym (Dz. U. z 2012 r. poz. 931, z późn. zm.), gwarantowane przez Skarb Państwa (16 944 mln zł),
inne papiery wartościowe opiewające na świadczenia pieniężne gwarantowane lub poręczane przez Skarb Państwa (261 mln zł),
środki pieniężne denominowane w walucie polskiej (1 862 mln zł).
Okrucieństwa rządu
Przyczyna takiego ruchu oczywiście była banalnie prosta. Jak wiemy i jak mawiał śp. Aleksy de Tocqueville: „nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy”.
Łagodny i liberalny rząd Donalda Tuska (choć on sam któregoś dnia doszedł do wniosku, że jest jednak socjaldemokratą, a nie liberałem) po prostu postanowił wdrożyć w czyn myśli francuskiego dziewiętnastowiecznego myśliciela. A jak wiemy, jeśli chodzi o ZUS, to pieniędzy brakuje zawsze. Tym prostym ruchem ekipa Tuska pozyskała dla budżetu Państwa około 150 miliardów złotych zgromadzonych na rachunkach OFE w ciągu kilkunastu lat na początku XXI wieku.
Prosty rachunek wskazuje jednak, że w myśl ustawy pozostało na kontach OFE 48,5 proc. wartości aktywów. Dodatkowo każdy oszczędzający w otwartych funduszach emerytalnych dostał czas na decyzję – dokładnie trzy miesiące – kiedy to miał zadecydować, czy chciałby nadal, by do OFE wpływała równowartość około 3 proc. jego miesięcznej pensji brutto. Oczywiście pomyślano chytrze i stworzono mechanizm, który przewidywał, że w przypadku braku pisemnego sprzeciwu cała jego składka automatycznie wędrowała do ZUS. No ale część obywateli być może bardziej z sentymentu do prawideł wolnego rynku postanowiła nie oddać wszystkich zgromadzonych środków państwowemu molochowi na pożarcie.
Co na to „dobra zmiana”?
Rząd PiS zapowiadał „całkowitą likwidację OFE” i wiosną 2020 roku uchwalił nawet w tej sprawie specjalną ustawę, ale jej postanowienia nie do końca weszły w życie i wygląda na to, że w najbliższym czasie nie wejdą. W tej sytuacji mamy dość dziwną sytuację, kiedy to wielomilionowa rzesza ludzi (dokładnie według stanu na koniec maja br. jest to 14 762 980 osób) nadal ma „zamrożone” swoje pieniądze (choć pewnie niektórzy wyrywni socjaliści powiedzą, że nie swoje tylko – no właśnie jakie? – „społeczne”?).
Przykładowo w OFE Nationale Nederlanden zgromadzone są środki blisko 2,8 miliona Polaków o wartości blisko 45 miliardów. Jednak trzeba pamiętać, że większość Polaków wypisało się z OFE. Z blisko 15 mln oszczędzających w OFE, ZUS w tym roku przekazał do funduszy tylko 2,5 mln składek. Reszta zrezygnowała, mając – zapewne płonną – nadzieję, że ZUS lepiej zadba o ich przyszłe emerytury. Ostatecznie ponad dwa miliony Polaków nadal milcząco prosi swoich pracodawców o przekazywanie składek do OFE. Oczywiście nie jest tak, że mogą nimi dysponować, w praktyce i tak tych pieniędzy nie zobaczą przed emeryturą.
Mało kto wie jednak, że pieniądze nadal są inwestowane przez fundusze zarządzające i po kilkunastu latach średni wzrost aktywów wynosi kilka procent rocznie. Nie są to wyniki oszałamiające, ale bardzo przyzwoite (OFE szybko nadrabiają straty wynikłe z tzw. „Epidemii Strachu”, takim jakim był Covid 19) i nominalnie wartość aktywów rośnie. Informacje o zgromadzonych funduszach można uzyskać rokrocznie na podstawie obowiązkowych sprawozdań przekazywanych członkom funduszu. Urzędnicy pracują nad wdrożeniem systemu tzw. Centralnej Informacji Emerytalnej, gdzie teoretycznie w jednym miejscu będzie możliwy dostęp do informacji o stanie oszczędności emerytalnych i wysokości przyszłych świadczeń. Mają być tam gromadzone dane dotyczące aktywów zgromadzonych w ZUS, KRUS OFE, PPK czy IKE. Dziś oczywiście nikt nie wie, kiedy i w jakim kształcie ten system miałby być wdrożony.
Co powinien zrobić przyszły rząd w kwestii OFE?
Obecnie wszyscy ludzie, dla których hasło „Wolność – Własność – Sprawiedliwość” nie jest tylko pustym frazesem, powinni wywierać nacisk na rządzących, by sprawa funduszy powierzonych OFE przez obywateli nie została zamieciona pod dywan. Może w końcu uda się przełamać zmowę milczenia w tej sprawie i dać ludziom wybór, co mogą zrobić z własnymi składkami?
Może teraz spróbujemy uratować zebrane składki przed kolejnym grabieżcą, który za pomocą okrągłych słów wmówi wszystkim, którzy posiadają jeszcze OFE, że dla ich dobra po prostu po raz kolejny ich okradnie z resztek własności.
Najprostszym i najbardziej sprawiedliwym rozwiązaniem byłoby po prostu rozwiązanie OFE, bo utrzymywanie ich w formie protezy nie ma przecież sensu. Środki zgromadzone na kontach funduszu powinny zostać po prostu wypłacone członkom.
Osoby te nie zgodziły się na mechaniczne przekazanie ich oszczędności do ZUS i każdy uczciwy rząd powinien tę wolę obywateli uszanować. W roku 2014 i później doszło do drastycznego złamania umowy społecznej i de facto upaństwowienia oszczędności kilkunastu milionów Polaków.
Można to zrobić tak, aby z jednej strony nie zwiększać inflacji, nie spowodować załamania giełdy i tak wpompować pieniądze z OFE w gospodarkę, aby pomóc gospodarce i powiększyć polskie PKB. W praktyce można na przykład pozwolić na wpłatę na indywidualne konto bankowe (nie emerytalne) każdego roku kwoty do wysokości 30 000 zł (to obowiązująca w 2023 roku górna granica kwoty wolnej od podatku ). Oznaczałoby to, że wszystkie inne dochody podatnika będą już opodatkowane (co oczywiście powinno zwiększyć z drugiej strony wpływy do budżetu). Miałoby to dodatni wpływ na poziom na konsumpcji i prywatnych inwestycji.
Dodatkowo należałoby pozwolić na redystrybucje tych składek (bez dodatkowych podatków, obciążeń) do innych form oszczędzania na emerytury, ale również można przekazać na lokaty, depozyty, obligacje skarbowe itp. Jeśli ktoś wierzy jeszcze w to, że Zakład Utylizacji Składek (pospolicie zwany ZUS-em, z pewnością nie są to Czytelnicy NCz!) nie zbankrutuje i kiedyś wypłaci mu emeryturę, to niech dobrowolnie wszystko przekaże do ZUS, KRUS.
Oczywiście można sobie wyobrazić emisje przez rząd specjalnych instrumentów finansowych po to, aby chociażby zamienić składki z OFE na akcje konkretnych przedsiębiorstw, spółek itp. (ale takich, jaki chce członek OFE, a nie takich, jakie narzuci mu regulator). Last but not least uczestnik OFE powinien mieć możność przekazania swoich składek dzieciom lub innym bliskim osobom, na przykład w formie wymaganego wkładu na mieszkanie lub dom do kredytu hipotecznego.
Oczywiście mogą być również dziesiątki innych propozycji. W jakiś sprawiedliwy sposób należy zakończyć ten spektakl niemożności i uczciwie wywiązać się z raz danej obietnicy ponad połowie Polaków. Pozwoliłoby to choć w minimalnym stopniu odbudować zaufanie do rządzących elit w naszym kraju.
W mediach kontrolowanych przez PiS często pojawiają się informacje o kłopotach z nielegalną imigracją na zachodzie. Propaganda wyborcza eksponuje ten wątek, wiążąc go z jednym z pytań w referendum związanym z tzw. nielegalną imigracją. Fakt, że kłopoty są związane również z legalną imigracją, a ostatnio w Polsce z legalną imigracją z Ukrainy jest zatajany przed opinią publiczną.
Z 4695 przestępstw popełnionych przez cudzoziemców w tym roku (do maja) Gruzini dokonali 901 – co piątego (połowę Ukraińcy – przy 1,5 mln osób ze zgodą na pobyt, a 277 – Białorusini, których jest 88 tys.). Ważne zezwolenia na pobyt ma 23 tys. Gruzinów.
Na polskich kontach w mediach społecznościowych pojawiają się filmy i zdjęcia dokumentujące zachowania Ukraińców w Polsce – eksponowanie symboliki banderowskiej oraz, co bulwersuje najbardziej, agresywne zachowania w formie ataków słownych i fizycznej napaści ukraińskich osiłków. Według niektórych komentarzy policja pomimo próśb polskich obywateli traktuje Ukraińców pobłażliwe lub w ogóle nie reaguje.
Pojawiają się opinie, że jeszcze nigdy w historii atrapa polskiej państwowości – III RP nie była aż tak bezradna lub według innych opinii, jeszcze nigdy nie lekceważyła w tak ostentacyjny sposób bezpieczeństwa i godności Polaków faworyzując obcych Polsce – przedstawicieli innych cywilizacji i kultur.
Jedną z metod pacyfikacji lub urobienia polskiej opinii publicznej jest narracja o rzekomej “wspólnocie na gruncie wartości” i rzekomo “strategicznych interesów” pomiędzy Polakami a Żydami, Polakami a Ukraińcami. Część targowicy próbuje również postawić znak równości pomiędzy Polską a Niemcami lub Polską a UE imputując jednocześnie środowiskom patriotycznym podobny grzech zdrady w stosunku do Rosji.
====================
gnoje z filmiku ewidentnie nadają się do służby wojskowej. Pytanie, dlaczego walczą z Polakami w Polsce, a nie – Rosjanami na Ukrainie? Czy nie są dezerterami i tchórzami?