To nie jest żadna teoria spiskowa, to są dokumenty powszechnie znane – komentuje publicysta Stanisław Michalkiewicz projekt potocznie nazwany „Generalna Gubernia Plus”.
Działania premiera Mateusza Morawieckiego wobec Unii Europejskiej, zdominowanej przez Niemcy, można zdefiniować krótko: całkowite poddaństwo. Morawiecki przyjmuje i wykonuje wszystkie rozkazy, jakie przychodzą do niego z Berlina, udając jednocześnie, że prowadzi z UE wojnę w obszarze sprawiedliwości i generalnie to nie odda żadnego guzika.
Niemcy jednocześnie chcą z UE zrobić państwo federalne, w którym mieliby przewodzić. Polska miałaby w tym całym układzie niewiele do gadania.
Czy właśnie w tym kierunku wszystko zmierza? O tym na kanale Sommer 12 dyskutowali redaktor naczelny „Najwyższego Czasu!” Tomasz Sommer i Stanisław Michalkiewicz.
– Traktat Lizboński jak najbardziej obowiązuje. Co więcej, jest twórczo rozwijany przez orzecznictwo Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Co do tego nie ma wątpliwości – w jakim kierunku to zmierza. „Kropką na i” jest umowa koalicyjna trzech partii tworzących aktualny rząd niemiecki. Jest wpisane expressis verbis, że Unia Europejska ma być państwem o strukturze federalnej – mówił Michalkiewicz.
– To nie jest żadna teoria spiskowa, to są dokumenty powszechnie znane – podkreślił.
Sommer zwrócił uwagę, że na tej samej zasadzie Kaczyński z Morawieckim mogą zrobić zjazd w Gorzowie Wielkopolskim i podpisać akt koalicyjny, który będzie temu [„Generalna Gubernia Plus”] przeczył.
– Premier Morawiecki, razem z naczelnikiem państwa i całym Sejmem, mogą uchwalić dekrety nawet przeciwko trzęsieniu ziemi – powiedział ironicznie Michalkiewicz.
– Ale dopóki nie wypowiedzą tamtych traktatów, to one obowiązują. To jest elementarz stosunków międzynarodowych. Owszem, bywają takie sytuacje, że traktat przestaje obowiązywać. W tym jednak przypadku, żaden z tych traktatów – z Maastricht i Lizboński – nie przestał obowiązywać. W związku z tym opowieści dziwnej treści, że nasi politycy uchwalą, że wszyscy mają być bogaci, zdrowi, piękni i młodzi… owszem, mogą to uchwalić. Ale żadnych stanów faktycznych przez głosowania ustalić nie można – podkreślił Michalkiewicz.
Więcej o projekcie potocznie nazwanym „Generalna Gubernia Plus” można także przeczytać w najnowszym numerze „Najwyższego Czasu!”. Wydanie papierowe dostępne w salonach prasowych, a elektroniczne w Bibliotece Wolności pod tym linkiem.
[Nie zgadzam się (częściowo) z formą tej wypowiedzi. Mam ja za niepotrzebnie agresywną. Ale ZDECYDOWANIE zgadzam się z treścią – o przemilczaniu lub popieraniu zbrodni i zbrodniarzy w obecnej Polsce. I to przeważyło – publikuję. Mirosław Dakowski]
Sługa oddany ich ekscelencji Adolfa Hitlera i Józefa Stalina
Arcybiskup Andrij Szeptycki, sługa uniżony Hitlera i Stalina
W listopadzie 2018 roku w jednym z budynków Uniwersytetu Wrocławskiego odsłonięto tablicę upamiętniającą Andrija Szeptyckiego, zwierzchnika Kościoła Greckokatolickiego w latach 1900-1944. Pretekstem do haniebnego upamiętnienia tego hitlerowskiego i sowieckiego kolaboranta, i zbrodniarza wojennego w postaci odsłonięcia tablicy pamiątkowej w trzech językach – polskim, ukraińskim i angielskim było to, że Szeptycki studiował na wrocławskiej uczelni w latach 1884-1887.
W uroczystości odsłonięcia tablicy wzięli udział przedstawiciele władz Wrocławia i Lwowa, na czele z prezydentem Wrocławia Rafałem Dutkiewiczem i wicemerem Lwowa Andrijem Moskalenką, a także przedstawiciele rodziny Szeptyckich oraz duchowieństwa, w tym grekokatolickiego z Wrocławia. Natomiast głównym inicjatorem tego nikczemnego przedsięwzięcia, był rektor Uniwersytetu Wrocławskiego prof. Adam Jezierski.
Tablica odsłonięta na Uniwersytecie Wrocławskim ku czci promotora ukraińskiego separatyzmu i terroryzmu w II Rzeczpospolitej oraz hitlerowskiego kolaboranta, który błogosławił kanclerza III Rzeszy Adolfa Hitlera, jako wybawiciela narodu ukraińskiego i niemiecką armię, jako największą nadzieję Ukrainy i gwarancję pokoju dla całej Europy na przyszłość. która dzięki niej zostanie raz na zawsze uwolniona od zagrożenia bolszewizmem, jak również człowieka, który wysyłał osobiście swoich kapelanów do dywizji SS Galizien i sotni UPA, oraz pozwalał swoim duchownym święcić narzędzia zbrodni, którymi potem banderowcy z OUN – UPA bestialsko mordowali polskich mieszkańców Wołynia i Małopolski Wschodniej, i którzy często sami brali osobisty udział w mordach Polaków na czele ukraińskiej czerni, a także, który nigdy nie potępił banderowskich zbrodniarzy z UPA i innych ukraińskich formacji zagłady, i w rezydencji którego na Górze Świętego Jura we Lwowie w 1926 roku wydrukowano pierwszy nakład ,,Biblii” ukraińskich szowinistów, książkę pt. Nacjonalizm – Dmytro Doncowa, będącą później dla bandytów z OUN – UPA instrukcją dla dokonania przez nich masowego, bestialskiego ludobójstwa naszych rodaków, jak również Dekalog Ukraińskiego Nacjonalisty Stepana Łenkawśkiego. A wcześniej w latach 1918 – 1919 błogosławił ukraińskich morderców polskich mieszkańców Kresów i Lwowskich Orląt, broniących miasta Zawsze Wiernego Rzeczpospolitej, a jego duchowni za pełną aprobatą swego metropolity, wygłaszali z ambon wezwania do bezlitosnego mordowania Polaków, takie jak ta:
,,Kto w Boga wierzy, kto ma choćby tyle sil aby unieść rusznice, albo noz, idź przeciw Lachom pijawkom, a Bóg odpuści Ci bracie twoje grzechy, jakbyś odbył pielgrzymkę do Ziemi Świętej… Pamiętajcie bracia, że niedopuszczalnym grzechem jest dać choćby wody zranionemu Lachów. Zabijajcie ich we śnie, nie miejcie litości dla nich.”
A gdy się poczyta wspomnienia z tamtych czasów polskiego pisarza Kornela Makuszyńskiego, i powieść Zofii Kossak – Szczuckiej – Pożoga, to takich kwiatków znajdzie się więcej.
Szeptycki był zarazem przez całe swoje parszywe życie nieprzejednanym wrogiem, niepodległego bytu państwa polskiego, nienawidzącym całym swoim nikczemnym sercem Polaków, jako narodu i wszystkiego co uosabiało sobą polskość we wszelkiej postaci. Nigdy też, do końca swojego podłego życia, nie miał z tego powodu, żadnych, najmniejszych nawet wyrzutów sumienia i nie okazał jakiejkolwiek skruchy. Dziś o ironio ten bandyta kandyduje do wyniesienia go na ołtarze i ogłoszenia świętym przez podobnego mu argentyńskiego apostatę Bergoglia, ksywa Franciszek. Ale nie jest to w końcu nic nowego pod słońcem.
Poprzednik bowiem obecnego pastora Rzymu, soborowy destruktor nie tylko kościoła, ale i całego chrześcijaństwa, który jako pierwszy, zanim Bergoglio urządził w Watykanie procesję pogańskiego demona Paczamamy, Ljoliek z Wadowic, bardziej znany jako Jan Paweł II, urządził jako pierwszy w historii synkretyczny spektakl w Bazylice w Asyżu, z czcicielami ognia, buddystami i przywódcami innych satanistycznych kultów, który to Asyż wraz z bazyliką, jedenaście lat później Stwórca oczyścił z tego plugastwa trzęsieniem ziemi, też wypowiedział iście kuriozalne słowa dotyczące osoby metropolity Andrzeja Szeptyckiego i jego beatyfikacji w homilii wygłoszonej 27 czerwca 2001 na hipodromie we Lwowie, będące wierutną brednią, pokutującą niestety po dzień dzisiejszy w umysłach polińskich ćwierćinteligentów, iż… ,,był on człowiekiem bardzo głębokiej wiary i oddanym Kościołowi katolickiemu”. Ale czegóż można było się spodziewać po człowieku, który 3 października 1998 roku beatyfikował podobną Szeptyckiemu kreaturę, duchowego ojczulka chorwackich ustaszy, arcybiskupa Alojzije Stepinaca podczas wizyty w Mariji Bistricy. Ogłaszając beatyfikację, papież powiedział: „Dzięki swojemu doświadczeniu ludzkiemu i duchowemu błogosławiony Alojzy Stepinac mógł pozostawić swoim rodakom swoistą busolę, która pozwala im odnajdywać właściwy kierunek.
Arcybiskup Zagrzebia Alojzije Stepinac (pierwszy od prawej) w czasie mszy w towarzystwie przedstawicieli reżimu NDH
,,Jaka to była busola pozwalająca Chorwatom odnajdywać właściwy kierunek, nikomu kto zna historię nie trzeba chyba tego tłumaczyć. Ale niech każdy sam odpowie sobie na to we własnym sumieniu, czy człowiek, który w 1941 r. zatwierdził tekst, w którym napisano, że Adolfowi Hitlerowi należy się wdzięczność? Te słowa, zredagowane przez nieznanego duchownego na łamach chorwackiej ”Niedzieli”, zostały zaakceptowane przez ówczesnego Arcybiskupa Zagrzebia, Alojzije Stepinaca. Stało się to niedługo po tym, jak w kwietniu 1941 r., w rezultacie inwazji Państw Osi na Jugosławię, powstało Niepodległe Państwo Chorwacji (istniało do 1945 r.). Stepinac dostrzegał w tym fakcie działanie boskiej Opatrzności, ale – w rzeczywistości – było to wypełniony nienawiścią na tle rasowym i religijnym marionetkowy twór polityczny, sterowany przez nazistowską Trzecią Rzeszę, z którą sympatyzowali chorwaccy bojownicy, tzw. ustasze. Arcybiskup Stepinac błogosławił owych bojowników w okresie II wojny światowej, którzy – stosując najbardziej okrutne metody – mordowali Serbów, Żydów, Cyganów i mniejszości narodowe oraz grupy etniczne, które nie wpisywały się w ich wyobrażenie o ”dobrym chorwackim katoliku”.
Stepinac i mordowanie Serbów
,,Święty” arcybiskup Alojzije Stepinac i Pohlavnik Ante Pavelić
Warto bowiem uświadomić sobie, że życiorys Alojzije Stepinaca wypełniają sprzeczności, a w pewnym sensie także defetyzm. Chorwacki duchowny twierdził, że nigdy nie zaistnieją nawet szanse dialogu pomiędzy wyznawcami katolicyzmu a prawosławia. W podziale chrześcijaństwa z 1054 r. widział największą tragedię tej religii. Równocześnie arcybiskup Stepinac nie miał oporów, aby siłą nawracać prawosławnych Serbów na katolicyzm, co obrońcy jego czci uważają za chęć ochrony narodu serbskiego przed ustaszami. W istocie, wygłaszane w pierwszej połowie lat czterdziestych XX w. przez Stepinaca poglądy o konieczności nawrócenia prawosławnych na katolicyzm, ustasze zinterpretowali jako nawoływanie do krwawej inkwizycji. Innowiercom obcinano głowy, często też torturując i mordując ich dzieci. Sytuacji prawosławnych Serbów w Niepodległym Państwie Chorwacji nie ułatwiały głoszone z ambony poglądy Stepinaca na temat kondycji wyznania prawosławnego, określanego przezeń jako ”pozbawione moralności, zasad, prawdy, sprawiedliwości i uczciwości”.
Tak jak arcybiskup Szeptycki wiedział doskonale o zbrodniach ludobójstwa dokonywanych przez ukraińskich nacjonalistów i ukraińską czerń na Polakach, Żydach, Rosjanach i innych narodowościach i nie tylko się temu nie sprzeciwił, ale dosłownie to aprobował, tak i duchowy ojciec chorwackich ustaszy, arcybiskup Alojzije Stepinac również doskonale wiedział, nie tylko o bestialskich zbrodniach ustaszy Ante Pavelicia, ale także o mordach dokonywanych przez swoich duchownych, takich jak Miroslav Filipović, komendant obozu koncentracyjnego w Jasenowacu, zwany przez więźniów Bratem Szatanem, czy też innego duchownego, franciszkańskiego księdza Petara „Pero” Brzica (1917-?). Podczas urządzonych w obozie 28 sierpnia 1942 roku „zawodów” Brzica poderżnął gardło co najmniej 670 (sam twierdził, że 1360) nowo przybyłym więźniom w ciągu jednej nocy. A byli oni ledwie dwoma katolickimi duchownymi z wielu innych, jacy brali osobisty udział w ludobójstwie Serbów, Żydów, Cyganów i innych narodowości zamieszkujących ówczesne Narodowe Państwo Chorwackie. Można to wszystko podsumować prostymi słowy, że jaki kościół, tacy i jego święci.
Tylko Aleksander Hrabia Fredro przewraca się w grobie, że jego wnuk, stał się symbolem kainowego plemienia zbrodniarzy, jakich świat nigdy wcześniej nie widział.
Wracając do osoby pana rektora Uniwersytetu Wrocławskiego, tak bardzo chciał przejść do annałów historii, gloryfikując w ten sposób na uczelni, którą kierował w latach 2016 – 2020 kolaboranta Hitlera i Stalina, i zbrodniarza wojennego w jednej osobie, czyli arcybiskupa Andreja Szeptyckiego, to pan profesor Adam Jezierski już wtedy mógł nie zasypywać gruszek w popiele, niepotrzebnie się krępując i na tym samym Uniwersytecie Wrocławskim ufundować i umieścić także tablicę, ,,wybitnemu” wrocławianinowi Fritz’owi Haberowi, laureatowi nagrody Nobla w dziedzinie chemii, wynalazcy iperytu, który w trzeciej bitwie pod Ypres ( lipiec – listopad 1917 r.), osobiście nadzorował atak chemiczny armii niemieckiej, notując zarazem wszystkie swoje spostrzeżenia objawów u konających żołnierzy przeciwnika, czym doprowadził własną żonę do samobójczej śmierci, która i tak, na tym zimnym, pozbawionym wszelkiej empatii osobniku, nie zrobiła żadnego wrażenia.
W końcu Fritz Haber, tak jak wielu innych hitlerowskich dygnitarzy III Rzeszy, do dnia dzisiejszego pozostaje honorowym obywatelem Wrocławia, więc jak rozumiem obecne władze Uniwersytetu Wrocławskiego dopuszczają się jakiegoś, zupełnie niezrozumiałego zaniedbania, odnośnie swego było, nie było, dawnego uniwersyteckiego kolegi. Zresztą nic nie zmieniło się pod tym względem od tamtego czasu na tej wrocławskiej uczelni, której obecny rektor, profesor Robert Olkiewicz nadal podtrzymuje w całej pełni politykę swego poprzednika, legitymizując tamtą decyzję swojego poprzednika, odnośnie uhonorowania w swoich murach przez wrocławską Alma Mater, hitlerowskiego kolaboranta i zbrodniarza wojennego Andreja Szeptyckiego, i nie zanosi się również na to, aby miało się cokolwiek zmienić w tej mierze w bliższym, czy też dalszym okresie czasu. A w szczególności obecnie. W końcu obecny rektor, czy ktokolwiek inny, nie byłby na jego miejscu, nie anuluje tamtej decyzji i nie usunie tablicy honorowej poświęconej uniżonemu słudze Adolfa Hitlera i Józefa Stalina, bo jeszcze mógłby się narazić obecnie panującym, jak też pretendującym dziś do koryta, poprzednikom przodującej dziś siły narodu, na zarzut bycia ruską onucą Putina. A samobójcą przecież żaden z tych panów nie jest, ani też kandydować do takowego wyróżnienia, nie zamierza. Odwaga bowiem, nigdy nie była cechą charakterystyczną i wyróżniającą od szarego tłumu, jakichkolwiek jajogłowych. W końcu to nie ich domena. Albowiem ich specjalnością stała się inna dziedzina życia, jaką jest polityczna prostytucja, której od 1989 roku uległo całe praktycznie środowisko akademickie i uniwersyteckie w całej Polsce, z nielicznymi oczywiście wyjątkami, które można policzyć ledwie na palcach obu rąk, a i tak nie jest pewne, czy to i tak nie za dużo.
Fritz Haber – wynalazca Iperytu, zbrodniarz wojenny, koszerny (Studiując w katach 1892 – 1894 na Uniwersytecie Jenie, w 1894 roku przeszedł z judaizmu na protestantyzm), fanatyczny nazista, którego bogiem był Adolf Hitler. Honorowy obywatel miasta Wrocławia do dnia dzisiejszego
Przykładem tego jest uhonorowanie przez władze Uniwersytetu Wrocławskiego właśnie hitlerowskiego kolaboranta i zbrodniarza wojennego, mającego na swoim brudnym sumieniu, setki tysięcy wymordowanych przez ukraińskich szowinistów Polaków, Żydów, Rosjan, Ormian, Czechów, sprawiedliwych Ukraińców i wielu innych narodowości, jakim był arcybiskup Andrij Szeptycki.
Palenie książek we Wrocławiu
Palenie książek na wrocławskim Placu Zamkowym 10 maja 1933 roku
,,10 maja 1933 r. w wielu niemieckich miastach zorganizowano akcje publicznego palenia książek. We Wrocławiu odbyła się ona na pl. Wolności (ówczesny Schlossplatz – Plac Zamkowy). Do podobnych wydarzeń doszło w Monachium, Dreźnie, Getyndze, Bonn, Frankfurcie nad Menem i Królewcu.
We Wrocławiu zaangażowany w tę akcję był m.in. prof. Walter Steller z Uniwersytetu Wrocławskiego, etnograf i germanista, a płonęły m.in. książki twórców „zdegenerowanych”, jak B. Brecht, F. Kafka, E. Hemingway, jak i publikacje socjalistów (m.in. F. Lassalle) oraz autorów pochodzenia żydowskiego.
„Podczas ostatniej przerwy przyjechał wóz straży pożarnej razem z samochodem SA, aby zabrać książki, które mają być dzisiaj spalone. Wczoraj na plakatach zapowiadających to wydarzenie przyczepiono karteczki z napisem ‘Nie zapomnijcie o Biblii, ona także jest dobrem żydowskiej kultury’. Jest w tym pewna ironia. Dzisiaj w nocy ma być transmitowana w radiu akcja palenia książek w Berlinie”
,,Macki władzy obejmowały coraz rozleglejsze obszary życia kulturalnego i duchowego, co wykorzystywano do celów propagandowych. Ta chęć zawładnięcia życiem kulturalnym w połączeniu z propagandą, dała się szczególnie poznać w postaci palenia książek, które było organizowane przez Niemiecki Związek Studencki (Studentenschaft) i miało charakter masowy. Odbyło się w wielu niemieckich miastach w dniu 10 maja 1933 roku. Na ten cel gromadzono książki i pisma autorów żydowskich, socjalistycznych oraz popierających republikę, po czym je publicznie spalano.
We Wrocławiu wydarzenie to określane przez prasę lokalną jako „wielka akcja czyszczenia” i „wytrzebienie nie-niemieckiego ducha” rozpoczęło się uroczystą ceremonią w Gmachu Uniwersytetu. Pochód studentów i pracowników uniwersytetu przemaszerował na Plac Zamkowy (dzisiaj Plac Wolności), gdzie studenci „zrzucili 85 centnarów zakazanej literatury”, czyli prawie cztery i pół tony książek. Przy udziale tysiąca mieszkańców miasta rozpalono stos książek. Na następny dzień lokalna prasa pisała o „symbolicznym odrzuceniu wszystkiego co inne i obcego pochodzenia” oraz o „niszczeniu dzieł, które zatruwają duszę niemieckiego narodu”.
,,Prawdziwą hańbą dla niemieckiej nauki była jednak w tych okolicznościach obecność akademików, którzy przybywali na palenie książek w biretach i togach. Niektórzy wygłaszali okolicznościowe przemówienia. Jeden z profesorów orzekł: „Jestem dumny, że nazywają nas barbarzyńcami”. Inny określił Hitlera jako „narzędzie w ręku Stwórcy Wszechrzeczy”. Dziekan filologii germańskiej w Berlinie twierdził, że Schiller i Goethe byli „prototypami narodowych socjalistów”.
Niemieccy naukowcy, którym wcześniej podobała się po prostu wielkoniemiecka narracja i antykomunizm Hitlera, teraz nawracali się na nazizm w błyskawicznym tempie. Parę tygodni przed paleniem książek blisko trzystu kierowników katedr wzywało do głosowania w wyborach na hitlerowców. Pewien niezależny historyk pisał o nich: „Wyleźli ze swoich nor, mądrzy, uczeni – i bez charakteru. Krzyczeli lojalnie Heil Hitler i proponowali swe usługi”.
,,Jak powstał nazistowski indeks zakazanych książek? Za skompletowanie listy odpowiadał Wolfgang Hermann – doktor historii, który pracował jako bibliotekarz m.in. we Wrocławiu i Szczecinie. Był przy tym wiernym funkcjonariuszem NSDAP. Co najmniej od kilku lat układał na prywatny użytek listę książek, które nadawały się do „do wyplenienia” po prostu dlatego, że były niezgodne z jego poglądami.”
I władze tej samej wrocławskiej uczelni w maju 2019 roku, urządziły podobny, istny spektakl udawanego oburzenia i hipokryzji, polegający na czytaniu fragmentów książek spalonych w 1933 roku w nazistowskich Niemczech, które czytali we Wrocławiu znani literaci oraz prezydent Wrocławia Jacek Sutryk. Inicjatywa „Słowa z popiołu” była sprzeciwem wobec „aktów palenia książek i innych działań wymierzonych w słowo szukające prawdy i piękna”. Czytanie dzieł autorów, których książki płonęły na stosach w niemieckich i austriackich miastach w 1933 r. zorganizowano równo w 86. rocznicę tamtych wydarzeń. W ówczesnym Breslau, na dzisiejszym placu Wolności.
Dokładnie do takiego samego poziomu skundlenia i sprostytuowania samych siebie zeszli dziś profesorowie wrocławskiej uczelni, do niedawna noszącej imię Bolesława Bieruta, jakie stało się udziałem ich niemieckich kolegów z tego samego uniwersytetu w latach trzydziestych ubiegłego wieku, których religią stał się wówczas niemiecki narodowy socjalizm, a bogiem Adolf Hitler. Obecne grono profesorskie wrocławskiej wszechnicy, dziś już na nowym etapie mądrości, czyni dokładnie to samo, co ich niemieccy poprzednicy, wynosząc na piedestał chwały w swoich murach najgorliwszego i najbardziej oddanego kolaboranta Adolfa Hitlera i III Rzeszy, udając jednocześnie, że tego nie widzi. Jeszcze wprawdzie krygują się ze wznoszeniem ręki w geście pięciu piw, bo nie mają na to jeszcze oficjalnego pozwolenia starszych i mądrzejszych. Z kolei nie posiadają już żadnych obiekcji i zahamowań, bo to już im wolno, do wznoszeniu przy każdej, nadarzającej się po temu okazji, banderowsko – nazistowskiego pozdrowienia -Sława Ukrainu, hemorojdom sława, co widać po ich zachowaniu i wyrazie twarzy, iż wypowiadanie tego hasła, sprawia im niewysłowioną wręcz przyjemność i satysfakcję, którą dotąd, tak długo musieli przed wszystkimi skrywać, by nikt nie domyślił się kim zawsze naprawdę byli. Jednocześnie nie mają żadnych zahamowań, sami będąc zdeklarowanymi nazistami, w oskarżaniu innych o faszyzm, przeciwko któremu w murach wrocławskiej uczelni ich protestujących przeciwników, odsądzili od czci i wiary, tak jak stało się to w przypadku, nielicznej grupy polskich patriotów, którzy po ich decyzji uhonorowania kolaboranta Szeptyckiego, mieli według nich czelność nazwać tego ukraińskiego nazistę po imieniu, czemu dali wyraz opluwając grupę polskich patriotów od najgorszych
.
Jakim więc trzeba wykazać się zakłamaniem, hipokryzją i fałszem w jednym, by udawać potępienie akcji palenia książek w nazistowskich Niemczech przed 86 laty, zorganizowanej w ramach ogólno niemieckiej kampanii niszczenia publikacji, nieprawomyślnych autorów w III Rzeszy, przez ówczesny Związek Studentów i grono profesorskie tej wrocławskiej uczelni w maju 1933, honorując jednocześnie dziś w swoich murach specjalnym wyróżnieniem, człowieka będącego gorliwym zwolennikiem tej akcji i fanatycznego zwolennika niemieckiego nazizmu oraz wodza III Rzeszy Adolfa Hitlera, którym był abp. Andrij Szeptycki we własnej osobie! To zarazem kolejny przykład pełnoobjawowej schizofrenii politycznej tych ludzi, której jak im się wydaje, nikt u nich nie dostrzega.
Wrocławianie entuzjastycznie witają swojego honorowego obywatela,
Tłumy mieszkańców Breslau podczas spotkania z innym honorowym obywatelem Wrocławia – panem Adolfem Hitlerem. Zupełnie nie rozumiem dlaczego wódz III Rzeszy, tak jak i Fritz Haber, nie ma jeszcze swojej tablicy honorowej na Uniwersytecie Wrocławskim? Cóż za straszne zaniedbanie w dobie czasu, gdy bycie Europejczykiem jest cool i trendy i do czegoś w końcu zobowiązuje. Więc drodzy panowie profesorowie, chyba czas już nadrobić te zaniedbania?
Zwierzchnik Cerkwi Greckokatolickiej arcybiskup Andrij Szeptycki napisał kilka wiernopoddańczych, wręcz hołdowniczych adresów do wodza III Rzeszy Adolfa Hitlera, określając go w swoich listach wybrańcem Boga, nadzieją Europy, a siebie samego oddanym i uniżonym sługą jego ekscelencji. Po klęsce III Rzeszy na terenie ZSRR, natychmiast te same słowa, w swoim wrodzonym kundlizmie słał z kolei do Józefa Stalina, przysięgając mu swą wierność po grób. A jeśli zaszłaby taka konieczność to jego eminencja arcybiskup Szeptycki, taki sam list wysłałby nawet do samego Lucyfera, zapewniając go o swoim oddaniu i uniżoności. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Całym swoim podłym życiem, udowodnił to nie raz i to aż nadto wyraźnie.
A oto fotokopie oryginalnych listów, zachowanych w bardzo dobrym stanie, tego ukraińskiego sługi piekielnych czeluści, do Adolfa Hitlera i Józefa Stalina, którym w obu przypadkach składał niewolnicze zapewnienia o swoim dozgonnym oddaniu i wierności po grób. W obu przypadkach zakłamany, antypolski IPN,w osobach wszystkich swoich dotychczasowych prezesów i innych funkcjonariuszy frontu ideologicznego tej goebbelsowskiej instytucji i ochrony pamięci banderowskich rezunów, tłumaczył się kłamliwie przez całe lata polskiemu społeczeństwu, za każdym razem powtarzając tą samą brednię, że nie zachował się rzekomo żaden oryginalny list, napisany przez Szeptyckiego do Adolfa Hitlera i Józefa Stalina, by na podstawie samych takich internetowych wpisów, mających świadczyć, że są to listy metropolity Lwowskiego, nie można podejmować żadnych takich działań, sugerując się, niejednoznacznymi dowodami, by doprowadzić do likwidacji, istniejącej od 2007 roku w Iławie nazwy ulicy tego zdrajcy i hitlerowskiego kolaboranta. Jak widać takie listy się zachowały i z całą mocą zadają kłam, fałszywym twierdzeniom wszystkich prezesów i funkcjonariuszy tej antypolskiej agendy, zwanej dla zmylenia przeciwnika polskim Instytutem Pamięci Narodowej.
Iława – ulica hitlerowskiego kolaboranta Andrija Szeptyckiego
Biorąc to wszystko pod uwagę, może obecny prezes tej instytucji Pan dr. Karol Nawrocki i jego zastępca Pan profesor Mieczysław Golon, którzy w ostatnich tygodniach urządzili Polakom barbarzyński show, niszczenia pomników Armii Czerwonej, na swojej trasie, jaką zorganizowali sobie obaj panowie, nie tak dawno w rajdzie po całym kraju, dając osobistym przykładem, z młotkami w dłoniach, jak należy usuwać z polskiej przestrzeni publicznej, takie przeżytki przeszłości. To może teraz obaj razem, zrobią to samo w Iławie z łomami w dłoniach, dając osobisty przykład, w odniesieniu do usunięcia w ten sam sposób z murów domów iławskiego osiedla tablice z nazwą… ulica abp. Andrzeja Szeptyckiego. Tym bardziej, że petycja skierowana przez jednego z mieszkańców Iławy wiele lat temu, w tej właśnie sprawie, pozostała do dziś bez żadnej odpowiedzi, zarówno ze strony lokalnych włodarzy miasta, jak również gdańskiego oddziału IPN, któremu Iława podlega. Tak więc do dzieła panowie Nawrocki i Golon, bo likwidacja upamiętnień pozostałości totalitarnych reżimów w naszym kraju, nie ogranicza się bynajmniej, do nielicznych już pomników Armii Czerwonej, ale także dotyczy to hitlerowskich kolaborantów i banderowskich zbrodniarzy, którzy także byli przedstawicielami takich właśnie reżimów, o czym zdajecie się zapominać, a do czego w końcu zobowiązuje Was obowiązujące w naszym kraju prawo.
Polacy czekają.
***
23 września 1941 r. Szeptycki napisał list do Hitlera: „Wasza Ekscelencjo! Jako zwierzchnik Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolickiej składam Waszej Ekscelencji serdeczne gratulacje z okazji zdobycia stolicy Ukrainy – miasta o złotej kopule nad Dnieprem, Kijowie… Odtąd los naszego narodu jest dawany głównie przez Boga w wasze ręce… Będę się modlił do Boga o błogosławieństwo zwycięstwa, które stanie się rękojmią trwałego pokoju dla Waszej Ekscelencji, armii niemieckiej i narodu niemieckiego. Ze szczególnym szacunkiem Andriej hrabia Szeptycki, metropolita.
Po lewej: List arcybiskupa Andrieja Szeptyckiego z Ukraińskiego Kościoła Unickiego skierowany do Adolfa Hitlera. Sam siebie określa jako nikogo innego jak swojego „wiernego sługę”. Jest on datowany na 1942 rok.
Po prawej: list tego samego człowieka, ale już do Józefa Stalina, z ukłonami i napisem „Do Wodza i Wielkiego Marszałka niezwyciężonej Armii Czerwonej”. 1944.
Waszej ekscelencji uniżony sługa
Fotokopia oryginalnego listu abp Andrija Szeptyckiego do Adolfa Hitlera
z 3 marca 1942 roku.
Jego Ekscelencja, Führer Wielkiego Narodu Niemieckiego, Adolf Hitler. Berlin. Kancelaria Rzeszy.
Wasza Ekscelencjo! Jako zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego składam Waszej Ekscelencji serdeczne gratulacje z powodu objęcia w posiadanie stolicy Ukrainy, miasta o złotej kopule nad Dnieprem – Kijowa! Widzimy w Panu niezwyciężonego wodza niezrównanej i sławnej armii niemieckiej.
Sprawa unicestwienia i wykorzenienia bolszewizmu, którą Pan, Führer Wielkiej Rzeszy Niemieckiej, postawił sobie za cel w tej kampanii, jest wyrazem wdzięczności dla Waszej Ekscelencji całego świata chrześcijańskiego. Ukraińska Cerkiew Greckokatolicka zna prawdziwe znaczenie potężnego ruchu Narodu Niemieckiego pod Pana przywództwem. Będę modlił się do Boga o błogosławieństwo zwycięstwa, które stanie się rękojmią, gwarantującą trwały pokój Waszej Ekscelencji, Armii Niemieckiej i Narodowi Niemieckiemu.
Ze szczególnym, osobistym szacunkiem Andriej, hrabia Szeptycki – metropolita 23 września 1941 r
75 lat temu, 5 lipca 1941 r., Andriej Szeptycki radośnie witał nazistów we Lwowie
Dokładnie 75 lat temu, 5 lipca 1941 r., Andrij Szeptycki radośnie witał nazistów we Lwowie. Na zdjęciu plakat z pełną treścią odezwy zwierzchnika ukraińskich grekokatolików. A oto jej fragmenty: „Zwycięską armię niemiecką… witamy z radością i wdzięcznością za wyzwolenie od wroga. W tym ważnym historycznym momencie wzywam was, Ojcowie i Bracia, do wdzięczności Bogu, wierności Jego Kościołowi, poddanie się Mocy… Aby podziękować Wszechmogącemu za wszystko, co dał i prosić o niezbędne błogosławieństwa na przyszłość, każdy duchowy pasterz odprawi w najbliższą niedzielę po otrzymaniu tego wezwania wdzięczną służbę Bożą i pieśń „Wychwalamy Boże…” przyniesie wiele lat zwycięskiej armii niemieckiej i narodowi ukraińskiemu.
Żadnej kolaboracji, prawda? Przypomnę, że teraz na Ukrainie stawia się pomniki i tablice pamiątkowe temu kolaborantowi, który wychwalał Führera i „zwycięską” armię nazistowską.
Szeptycki do Stalina: „Pozdrowienia dla Wodza i Wielkiego Marszałka niezwyciężonej Armii Czerwonej”
Do Przywódcy Związku Radzieckiego, Naczelnego Wodza i Wielkiego Marszałka niezwyciężonej Armii Czerwonej, Józefa Wissarionowicza Stalina, witam i kłaniam się. Po zwycięskiej kampanii od Wołgi po San i dalej, ponownie przyłączyliście ziemie zachodnioukraińskie do Wielkiej Ukrainy. Za spełnienie najgłębszych pragnień i aspiracji Ukraińców, którzy przez wieki uważali się za jeden naród i chcieli zjednoczyć się w jednym państwie, Naród Ukraiński składa Wam wyrazy szczerej wdzięczności i za spełnienie tych testamentalnych pragnień i zmagań wraz z „Całym światem chyli przed Wami czoło
Te jasne wydarzenia i tolerancja, z jaką traktujecie naszą Cerkiew, wzbudziły w naszym Kościele nadzieję, że znajdzie on, podobnie jak cały naród, w ZSRR pod waszym kierownictwem, całkowitą swobodę pracy i rozwoju w dobrobycie i szczęściu. Za to wszystko idzie za tobą, Najwyższy Przywódco, głęboka wdzięczność od nas wszystkich.
Metropolita Andriej Szeptycki, 10 października 1944 rok.
Jacek Boki – Elbląg – 3 – 4 Grudzień 2022 r.
Źródła:
Iławianin proponuje zmianę patrona ul. Szeptyckiego. Nowa nazwa? W zasadzie niepotrzebna
Prowadzenie tego bloga to moja pasja ale także wielogodzinna praca. Jeśli uważasz, że to co robię ma sens to możesz wesprzeć mnie w tym co robię, za co serca już teraz dziękuję.
PKO BP SA Numer konta: 44 1020 1752 0000 0402 0095 7431
Okręgowy Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej żądał trzech lat zawieszenia prawa wykonywania zawodu za wypowiedzi na temat śmierci mózgowej w Radio Maryja.
Sąd ukarał prof. dr hab. Jana Talara karą nagany. Ten wielki człowiek zasługuje na nagrodę za uratowanie co najmniej tysiąca pacjentów, którym system nie dawał żadnych szans.
Nie rozumiesz? Poświęć siedem godzin na wysłuchanie nagrań:
ukraińska flaga na miejscu gospodarza przy wejściu do Sejmu RP/ fot. Twitter
W czwartek (1.12.2022) Sejm RP przyjął uchwałę w sprawie 90. rocznicy Wielkiego Głodu na Ukrainie. Jeden jedyny poseł głosował przeciw. Był to Grzegorz Braun. Czy to dobra decyzja? Tak, to bardzo dobra decyzja. W ukrainofilskim amoku, który ogarnął dużą część Polaków, ktoś musi bić na alarm, chociaż zostanie za to opluty, a nawet stratowany przez ogłupiałe stado pędzące ku przepaści. Tak jak poseł Braun był jedynym, który w czasie pandemicznego obłędu nigdy nie założył na twarz bezużytecznej maseczki, tak samo jest jedynym, który ma odwagę przeciwstawić się bezwarunkowemu popieraniu Ukrainy kosztem polskiego bezpieczeństwa, polskiej gospodarki i polskiej godności.
Zobaczmy najpierw, co znalazło się w uchwale, przeciw której głosował Braun. Oto jej treść w wersji zarekomendowanej przez sejmową Komisję Spraw Zagranicznych.
Jak widzicie, o Wielkim Głodzie jest w tej uchwale niewiele, ale to, co napisano, wpisuje się w politykę historyczną Ukrainy, która przedstawia Wielki Głód jako akcję skierowaną wyłącznie przeciw Ukraińcom. Tymczasem Wielki Głód był zbrodnią skierowaną przeciw chłopom w ramach przymusowej kolektywizacji przeprowadzonej w całym Związku Sowieckim. Faktem jest, że Ukraina została szczególnie dotknięta tym komunistycznym bestialstwem, które kosztowało życie ok. 4 milionów ukraińskich chłopów. Ale to nie kryterium etniczne leżało u podstaw tej zbrodni. To była kara za opór wobec komunistycznej wizji rolnictwa, której realizacja pochłonęła ok. 14,5 miliona ludzi w całym ZSRS. O tym w tej uchwale nie ma ani słowa. Jest natomiast bardzo wiele o obecnej wojnie na Ukrainie, która została zestawiona z Hołodomorem. I to jest ogromne nadużycie, bo bez względu na to, jak barbarzyńsko postępuje obecnie Federacja Rosyjska, ta sytuacja jest nie do porównania. Dziś Ukraińcy nie umierają milionami z głodu. Zestawianie ofiar Wielkiego Głodu z ofiarami obecnej wojny jest zwyczajnym nadużyciem i pomniejsza rozmiar tej komunistycznej zbrodni.
Zostawmy teraz na boku dywagacje historyczne i przejdźmy do polityki.
Uchwała Sejmu RP niewątpliwie jest aktem politycznym wyrażającym bezwarunkowe poparcie dla Ukrainy. W związku z tym warto przypomnieć, jaka była reakcja Rady Najwyższej Ukrainy, gdy w 2016 roku Sejm RP przyjął uchwałę w sprawie oddania hołdu ofiarom ludobójstwa dokonanego przez nacjonalistów ukraińskich na obywatelach II RP w latach 1943–1945 i zdecydował, że 11 lipca (rocznica Krwawej Niedzieli) będzie Narodowym Dniem Pamięci Ofiar ukraińskiego ludobójstwa na Polakach.
W rezolucji ukraińskiego parlamentu stwierdzono, że ustanowiony przez Sejm RP Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II RP jest „przejawem upolitycznienia tragicznych stronic ukraińsko-polskiej historii”. Rada Najwyższa podkreśliła, że debata na ten temat toczyła się w Polsce w warunkach „histerii antyukraińskiej”. Ukraińscy deputowani napisali, że uchwała Sejmu została przyjęta w czasie, gdy na wschodzie ich kraju trwa wojna z Federacją Rosyjską. Oświadczyli także, że decyzja Sejmu podważa dyplomatyczny dorobek dwóch krajów na rzecz porozumienia, wzajemnego przebaczenia i upamiętnienia niewinnych ofiar konfliktu, wśród których są Ukraińcy i Polacy.
Czy po lutowym ataku rosyjskim na Ukrainę coś zmieniło się w ukraińskim podejściu do Rzezi Wołyńskiej? Czy Ukraina, którą Polska wspiera w tym konflikcie, przyznała, że Ukraińcy dokonali ludobójstwa na Polakach? Czy Ukraina zrezygnowała z gloryfikacji banderowskich zbrodniarzy?
Nie! Stało się coś przeciwnego. Ukraina wykorzystuje obecną wojnę do umocnienia kultu Bandery i UPA. Mało tego! Doradca prezydenta Zełenskiego ogłosił niedawno, że „Polska zgodziła się zapomnieć Rzeź Wołyńską”. Nie było polskiego dementi w tej sprawie. Nie było noty protestacyjnej po mianowaniu banderowca Melnyka wiceszefem ukraińskiego MSZ. A prezydent Duda jak lew bronił prezydenta Zełenskiego negującego polskie oświadczenie w sprawie rakiety, która zabiła dwóch Polaków w Przewodowie.
Postępowanie polskich władz doprowadziło do tego, że Ukraińcy robią z nami, co chcą. A przecież to im powinno zależeć na tym, żeby utrzymać polskie poparcie. Tymczasem nasze władze zachowują się tak, jakby to nam było potrzebne poparcie Ukrainy. Wszystko zostało postawione na głowie. Hołodomor upamiętnić, Rzeź Wołyńską zapomnieć. Czy na tym mamy zbudować dobre relacje polsko-ukraińskie? Bez żartów. Efekt będzie wprost przeciwny. W myśl zasady „daj palec, wezmą rękę”, Ukraińcy będą coraz bardziej roszczeniowi. Już teraz pojawiają się po ich stronie głosy, że Polacy to tchórze, bo nie chcą walczyć z Rosjanami. Polscy ukrainofile myślą, że po wojnie Ukraińcy będą nam wdzięczni za pomoc. Nie będą.
Ukraińcy będą mieli pretensje, że Polacy nie umarli za Kijów. To jest oczywisty mechanizm emocjonalny, który już znamy z żydowskich oskarżeń. Polacy są przedstawiani jako współsprawcy Holokaustu, bo nie umarli za Żydów. I tak samo będzie z Ukraińcami.
Obowiązkiem polskich władz jest stawianie Polski na pierwszym miejscu. Tymczasem mamy sytuację, w której polskie władze stawiają na pierwszym miejscu Ukrainę, a propaganda wmawia Polakom, że jest to w interesie Polski. Nie jest. W interesie Polski jest postawienie Ukrainie warunków, które ta musi spełnić, aby otrzymywać pomoc od Polski.
I o tym przypomina sprzeciw posła Brauna wobec sejmowej uchwały o Wielkim Głodzie na Ukrainie. Na litość boską, szanujmy się!
Wiele lat temu ważna postać styropianu Wiesław Walendziak w przypływie szczerości powiedział „Polityka, którą widzą wyborcy, jest jak chiński teatr cieni. W niewielkim stopniu odnosi się do tego, co się dzieje naprawdę w gospodarce i wielkich procesach społecznych. Najważniejsze rozstrzygnięcia zapadają poza Sejmem, a nawet rządem. Sejm jest miejscem głośnych i gorszących sporów – ale tylko teatrem”.
Prawda jest bardziej brutalna. Te decyzje zapadają nie tylko poza Sejmem, ale również poza Polską, a nawet Europą. Przedstawienie musi jednak trwać, więc Przeciwnik – jako reżyser i producent – obstawia scenę polityczną swoimi formacjami. Przyczyna tego jest prosta – zawsze coś się może wymknąć spod kontroli.
Jako kibic lubię rozkminiać co aktualnie rozgrywają. I jak ustawiają aktorów tego teatru. Od dłuższego czasu jestem przekonany że – PiS się kończy po prawej stronie. Nie tak zupełnie – bo pozostanie w parlamencie, ale już niekoniecznie jako siła samodzielnie rządząca. Wystąpiła więc potrzebna drugiej formacji po „prawej” stronie. Taki PiS jeszcze bardziej PiS-owski. W tej formacji może się znaleźć Bąkiewicz, Ziobro, Jaki, Warchoł czy nawet Macierewicz. Mogą do niej oddelegować Andruszkiewicza albo Chruszcza. Nie jest przypadkiem pojawienie się na Marszu Niepodległości pewnych polityków obozu rządzącego.
Twór ten będzie głośno suwerenistyczny, antyunijny i teatralnie patriotyczny. Bedzie walczył z aborcją i mocno atakował szaleństwa w sferze obyczajowości. Będzie zapewne domagał się jeszcze większej lustracji i dekomunizacji. Wspierał cenzurę i większy zamordyzm. Historycznie promował będzie wyklęcizm, insurekcyjność i radykalny antykomunizm. W swojej niechęci do Rosji, Białorusi czy Niemiec przebije nawet szaleńców PiS-owskich. Będzie oczywiście proukraiński.
Będzie to jednak formacja bezpieczna geopolitycznie. W pełni będzie popierać a właściwie realizować atlantycki czyli amerykański kurs styropianowej prawicy. Będzie ważnym elementem stronnictwa wojny. Stronnictwo to będzie jednym z gwarantów zwiększenia wojsk amerykańskich na naszym terytorium. Umocnienia znaczącej własności korporacyjnej. Po co im taka formacja? To ma oczywiście głęboki sens i to w kilku warstwach : tratwy, piorunochronu i wymówki. – Tratwa. W formacji wiekowego i schorowanego Kaczyńskiego nie ma pewności co się z nią stanie gdy go zabraknie. Część osób chce mieć alternatywę polityczną. Chce zapewnić sobie kierunek i miejsce ucieczki w czasie pokaczyńskim. Dzisiaj tylko żoliborski Machiavelli trzyma część z tych osób w PiS-ie. Gdyby go zabrakło jego otoczenie pozbyłoby się obciachowców i konkurencji przy najbliższej okazji. – Piorunochron. W czasach niespokojnych burz politycznych i gwałtownych protestów przydaje się formacja, w którą będzie można łatwo i bezkarnie walić. Już widzę komentarze w różnorakich TVN-ach – „Oczywiście PiS jest formacją niebezpieczną, ale zobaczcie na alternatywę na prawej stronie. To już taliban”. – Wymówka. Socjal będzie cięty i jest pożerany przez inflację. To się nie zmieni i nie ma co do tego wątpliwości. Kaczyści potrzebują usprawiedliwienia dla swojego twardego elektoratu. Putin i Tusk to za mało. Nawet wyznawcy dostrzegają, że to z jednej strony bujda a z drugiej przeszłość. Zdrada w własnym obozie jest znakomitą narracją. „Byłoby dobrze ale widzicie co się dzieje. Musimy być jeszcze bardziej zdyscyplinowani i jednomyślni”.
Dodatkowo taka formacja topi Konfederację i w pewnych aspektach niewygodnych dla atlantystów polityków jak Brauna, Smuniewskiego[?? a któż to? MD] , Kamińskiego (Krystiana) czy sędziwego Korwina-Mikke.
Dla nas jest to niewielka różnica. Zamiast jednaj wrogiej Polsce i nam formacji będą dwie. W tym jedna niebezpieczniejsza – bo bardziej obłudna i radykalniejsza. Niebezpieczna również z powodu, że będzie stronnictwem „świeżym” więc dającym złudne nadzieje uczciwym ale mało wyrobionym politycznie rodakom. Nie jest to dobra perspektywa. Ale w III RP, trzeba było już przywyknąć.
Sejm uchwalił w czwartek ustawę o zaniechaniu ścigania za przekazanie przez niektóre samorządy danych wyborców w związku z korespondencyjnymi wyborami prezydenckimi zarządzonymi na 10 maja 2020 r. Wcześniej Sejm nie zgodził się na odrzucenie projektu w całości.
Za uchwaleniem ustawy głosowało 223 posłów: posłowie PiS, a także 2 posłów koła Kukiz’15 oraz Agnieszka Ścigaj z Polskich Spraw. Przeciw było 218 posłów z Koalicji Obywatelskiej, Lewicy, Koalicji Polskiej-PSL, Konfederacji, Polski 2050, Porozumienia oraz PPS, a także posłowie niezrzeszeni. Wstrzymał się poseł Andrzej Sośnierz z koła Polskie Sprawy; 18 posłów nie głosowało.
Wcześniej Sejm nie zgodził się na wniosek o odrzucenie projektu; za odrzuceniem głosowało 219 posłów, przeciw – 225.
Pierwsze czytanie projektu o zaniechaniu ścigania za przekazanie przez niektóre samorządy danych wyborców w związku z korespondencyjnymi wyborami prezydenckimi zarządzonymi na 10 maja 2020 r. odbyło się w Sejmie w środę. Posłowie nie przyjęli wniosku KO o odrzucenie projektu. Został on skierowany do komisji sprawiedliwości i praw człowieka. W czwartek podczas drugiego czytania projektu klub KO ponownie złożył wniosek o odrzucenie.
Uchwalona w czwartek ustawa przewiduje niewszczynanie postępowań i umorzenie niezakończonych prawomocnym wyrokiem postępowań karnych o przekroczenie uprawnień przez wójtów, burmistrzów i prezydentów miast za przekazanie poczcie spisu wyborców podczas wyborów prezydenckich w trakcie lockdownu w 2020 r. Ustawa zakłada, że nie wszczyna się postępowania, a wszczęte umarza „o czyn popełniony w czasie obowiązywania stanu epidemii” polegający na przekazaniu operatorowi pocztowemu spisu wyborców w związku z zarządzonymi wyborami na urząd prezydenta.
Kolejny artykuł mówi, że orzeczone prawomocnie środki karne, środki kompensacyjne oraz środki związane z poddaniem sprawcy próbie, niewykonane w całości lub w części, nie podlegają wykonaniu. Nie podlegają również wykonaniu orzeczone prawomocnie nieuiszczone w całości lub w części koszty postępowania.
„Skazania za te czyny ulegają zatarciu z mocy prawa, a wpis o skazaniu i warunkowym umorzeniu postępowania o te czyny usuwa się z Krajowego Rejestru Karnego”, głosi ustawa. Koszty i opłaty związane z wykonaniem ustawy ponosi Skarb Państwa.
Na wstępie ustawy podkreślono, że „podstawowym obowiązkiem organów władzy publicznej w państwie demokratycznym jest zachowanie ciągłości działalności państwa, a konstytucja zobowiązuje organy władzy publicznej do przeprowadzenia wyborów w konstytucyjnie zakreślonym terminie.” Zwrócono też uwagę, że organy władzy ustawodawczej, wykonawczej oraz organy jednostek samorządu terytorialnego znalazły się w 2020 r. w nieznanej wcześniej sytuacji zagrożenia życia i zdrowia obywateli, przy czym ich konstytucyjnym obowiązkiem jest troska o życie i zdrowie obywateli.
Wobec samorządowców, którzy przekazali wtedy spisy wyborców Poczcie Polskiej, składano zawiadomienia do prokuratury, w których wskazywano na możliwe przekroczenie uprawnień przez organy wykonawcze gmin. W marcu br. Sieć Obywatelska Watchdog Polska poinformowała, że zapadł pierwszy wyrok w jednej z rozpoczętych w ten sposób spraw – Sąd Rejonowy w Wągrowcu uznał, że wójt gminy Wapno przekroczył uprawnienia i działał bez podstawy prawnej, przekazując dane wyborców.
Teraz ustawa trafi do dalszych prac w Senacie. (PAP)
Małą mądrością rządzony jest ten świat – jak zauważył już w XVII wieku szwedzki kanclerz Oxienstierna, który o rządzeniu światem, a w każdym razie państwem, coś tam musiał wiedzieć. Wydaje się jednak, że za jego czasów świat był rządzony mądrością trochę większą od obecnej, kiedy to sprawia wrażenie, jakby coraz bardziej pogrążał się w mocy wariatów w sensie medycznym. Tacy wariaci na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie normalnych, ale to tym gorzej, bo w rezultacie coraz trudniej jest odróżnić wariata od człowieka normalnego.
Pod tym względem nasz nieszczęśliwy kraj też dobrze nie wygląda, bo podobno nienormalny jest u nas jeden obywatel na siedmiu. Jeśli te proporcje się pogorszą, to trzeba będzie – o czym zresztą już wspominałem – wyciągnąć wnioski polityczno-ustrojowe – czy mianowicie nadal praktykować demokrację, czy też rozejrzeć się za jakimś innym sposobem wyłaniania aparatu władzy – na przykład – przez kooptację, praktykowaną nie tylko w Stolicy Apostolskiej, ale również – w Unii Europejskiej, która mimo to, jak gdyby nigdy nic, stręczy nam demokrację. Z jednej strony to nieładnie, ale z drugiej – pokazuje, że dygnitarze Unii Europejskiej wiedzą, że nie można ulegać własnej propagandzie. W naszą propagandę mają wierzyć inni – ale nie my. Dlatego też Unia Europejska propaguje demokrację, ale swój aparat władzy – z wyjątkiem pozbawionego realnej władzy Parlamentu Europejskiego, w którym odsetek wariatów jest znacznie większy, niż gdzie indziej – rekrutuje metodą kooptacji. Oczywiście moglibyśmy tych wszystkich rozterek uniknąć, gdybyśmy zmienili ustrój polityczny – z republikańskiego na monarchiczny – ale – jak mawiał pan Ignacy Rzecki z „Lalki” Bolesława Prusa – „co tam marzyć o tem”.
Porzućmy jednak te akademickie rozważania i wróćmy do małej mądrości, którą ten świat jest rządzony. Warto zauważyć, że wcale nie jest tak, by wszystkie kraje rządziły sie taką samą mądrością. Przypominam sobie, jak podczas referendum akcesyjnego w 2003 roku, kiedy to obecny Naczelnik Państwa stręczył Polakom Unię Europejską wspominałem, by trochę powściągnąć entuzjazm do Anschlussu, bo poza Unią Europejską też jest życie i jako przykład podawałem Szwajcarię, która do Unii Europejskiej nie należy, bo nie chce. Na to entuzjaści Anschlussu odpowiadali, że owszem – ale Szwajcaria jest bogatym krajem, więc nie możemy się na nią tu zapatrywać. Na co odpowiadałem, że owszem – Szwajcaria jest bogatym krajem, ale przecież nie dlatego, że się gdzieś zapisała i spadł na nią deszcz złota, tylko dlatego, że się rozsądnie prowadzi. Tedy i my prowadźmy się rozsądnie, a nie róbmy sobie złudzeń, że Niemcy będą nas obsypywały złotem z bezinteresownej miłości do nas. Mało kto jednak chciał tego słuchać i w rezultacie teraz Anschluss odbija nam się czkawką w postaci niemieckiego szantażu finansowego, wobec którego nawet Naczelnik Państwa wydaje się bezradny.
Tymczasem Szwajcaria, nawet w takich trudnych czasach prowadzi się rozsądnie, o czym świadczy niedawne odrzucenie w tamtejszym referendum pomysłu wprowadzenia powszechnego dochodu gwarantowanego, który w naszym bantustanie jest właśnie testowany w programie pilotażowym. Więc jedne państwa rządzą się większą mądrością i te nazywamy poważnymi, a inne – znacznie mniejszą – i te nazywamy państwami pozostałymi. Polska naturalnie należy do tej drugiej kategorii.
Widać to podczas obserwacji postępowania naszego nieszczęśliwego kraju i postępowania innych państw choćby w sprawie wojny, jaką na Ukrainie prowadzi NATO ze Stanami Zjednoczonymi na czele z Rosją, do ostatniego Ukraińca. W odróżnieniu od państw poważnych, Polska gotowa jest poświęcić własne interesy państwowe dla interesów państwowych ukraińskich, a najgorsze w postępowaniu naszych dygnitarzy jest to, że sprawiają oni wrażenie, jakby nie mogli się doczekać, kiedy nie tylko Ukraina, ale również Polska zostanie wkręcona w maszynkę do mięsa. Pozorem logicznego uzasadnienia tego szaleństwa jest opinia, jakoby Ukraina broniła Europy. Jest to oczywista nieprawda, ponieważ wojna na Ukrainie zaczęła się od Majdanu w roku 2014, który z kolei był rezultatem wysadzenia przez amerykańskiego prezydenta Obamę politycznego porządku lizbońskiego z 20 listopada 2010 roku, którego najważniejszym postanowieniem było ustanowienie strategicznego partnerstwa NATO-Rosja, którego kamieniem węgielnym był podział Europy na strefę niemiecką i strefę rosyjską. Co prezydent Obama i Stany Zjednoczone z tego mają, że tamten porządek został wysadzony w powietrze – trudno zgadnąć – chyba, że przyjmiemy za dobrą monetę stwierdzenie amerykańskiego sekretarza obrony Lloyda Austina, że celem wojny na Ukrainie jest „osłabienie Rosji”. Rzeczywiście osłabienie Rosji może być korzystne dla USA, ale dla Ukrainy – już niekoniecznie – zwłaszcza gdy widzimy cenę, jaką Ukraina i Ukraińcy za to amerykańskie pragnienie płacą. A już dla Polski, zwłaszcza, gdyby miała być również wciągnięta w maszynkę do mięsa, to z całą pewnością nie. Jak mówi przysłowie, zanim gruby schudnie, to chudy umrze – i o tym powinniśmy pamiętać.
Dodatkowym mankamentem naszego państwa jest również i to, że konstytucyjna hierarchia organów władzy państwowej nie pokrywa się z hierarchią rzeczywistą. Już nie mówię o tym, że głównym ośrodkiem władzy w Polsce pozostaje bezpieka, która Bóg wie komu naprawdę służy – bo na pewno to wiadomo, że nie Polsce. Na domiar złego, od czasu, kiedy rządziła koalicja AWS-UW, hierarchia władzy zaburzona była już nawet w samej ekspozyturze konkretnego stronnictwa. Jak pamiętamy, wtedy z „tylnego siedzenia” całym rządem kierował pan Marian Krzaklewski, który nawet przeciwko własnemu rządowi urządzał protesty, a o którym teraz słuch zaginął. Teraz to samo robi Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński. Ma to oczywiście swoje plusy dodatnie, bo Naczelnik wygaduje różne rzeczy, na przykład – wiąże „dążenie” do reperacji wojennych od Niemiec z zaspokajaniem żydowskich roszczeń majątkowych przeciwko Polsce – ale, z uwagi na to, że Naczelnik formalnie jest prostym posłem – te deklaracje nie są na szczęście dla Polski wiążące.
Ale ma to również plusy ujemne, bo prowadzi do ośmieszenia Polski na arenie międzynarodowej. Tak właśnie się stało, gdy Niemcy zaproponowały Polsce dwie baterie rakiet przeciwlotniczych „Patriot”. Pan minister Błaszczak początkowo się ucieszył i zaproponował, by te baterie rozlokować wzdłuż wschodniej granicy Polski. Następnego dnia jednak, ku zaskoczeniu strony niemieckiej, zaproponował, by te baterie przekazać Ukrainie. Niemiecka minister obrony delikatnie zwróciła uwagę, że „Patrioty” mogę być rozlokowane wyłącznie na obszarze NATO, do którego Ukraina nie należy. Okazało się, że taką propozycję ministrowi Błaszczakowi kazał złożyć Naczelnik, który najwyraźniej albo o tym nie wiedział, albo nie przywiązywał do tego wagi, przyzwyczajony, że w naszym bantustanie ostatnie słowo należy do niego. Panu wicepremierowi i ministrowi obrony Mariuszowi Błaszczakowi prestiżu to nie przysporzy, podobnie, jak i Polsce.
Jak podają analitycy Instytutu Staszica, tzw. opłata cukrowa, wprowadzona w 2020 r., budziła ogromne kontrowersje wśród przedsiębiorców i wśród ekspertów. Krytykowano między innymi fakt, że rząd – pod pretekstem „troski o zdrowie Polaków” – chce nałożyć na polskie firmy nowy podatek. Wskazywano, że rządowe prognozy przychodów z tego tytułu są znacznie zawyżone. Te przewidywania się spełniły i dzisiaj, mimo groźby kryzysu gospodarczego, szykowane są regulacje zaostrzające jeszcze ustawę i nakładające na przedsiębiorców kolejne obciążenia. Do czego może doprowadzić nowa opłata cukrowa w Polsce?
Instytut Staszica ostrzega, że zmiany, proponowane pod pretekstem prac porządkujących pobór opłat, mogą mieć negatywne skutki dla branży rolno-spożywczej i wierzy, że w konstruktywnym dialogu na linii Ministerstwo Finansów – polskie firmy (również reprezentowane przez organizacje branżowe i organizacje pracodawców) uda się wypracować rozsądne rozwiązania.
Nowe obciążenia pod pretekstem porządkowania przepisów
Oficjalnie resort finansów projektowaną nowelizacją chce jedynie uporządkować obowiązujące już przepisy, argumentując, że powiązanie opłaty cukrowej ze sprzedażą detaliczną napojów powoduje szereg wątpliwości. Ministerstwo zwraca m.in. uwagę na niemożność objęcia opłatą produktów sprzedawanych przez Internet.
Instytut Staszica alarmuje, że zmiany te mogą mieć jednak inny rezultat:
Niestety, plany MF nie dotyczą tylko skuteczniejszego poboru opłaty, ale obejmują znaczące jej rozszerzenie. Opłata cukrowa objąć ma bowiem tak wartościowe produkty z owoców i warzyw, jak nektary i napoje z wysoką, co najmniej 20-procentową zawartością soku, w których nie ma dodatku cukru, a także naturalne soki, które nie mają dodatku cukru, ale do których dodawane są składniki zwiększające i ch wartości zdrowotne.
Nowa opłata cukrowa obejmie także napoje oddawane na cele charytatywne. Ministerstwo Finansów oficjalnie zapewnia, że „procedowany projekt nowelizacji ustawy o zdrowiu publicznym w zakresie opłaty od środków spożywczych (tzw. opłaty cukrowej) utrzymuje dotychczasowy zakres przedmiotowy ustawy i w żaden sposób go nie rozszerza”.
Z taką interpretacją nie sposób się zgodzić. Zakres produktów objętych opłatą cukrową istotnie się zmienia, jako że MF planuje usunąć zapisy obejmujące zwolnieniem od tego obciążenia produktów, które naturalnie zawierają cukier, pochodzący z owoców.
Jak podaje IS, wniosek jest oczywisty: pod pretekstem uściślenia przepisów ustawowych, rząd chce rozszerzyć opłatę cukrową na wartościowe napoje z owoców i warzyw, zawierające jedynie cukier naturalnie występujący w owocach.
Mamy do czynienia ze swoistą innowacją na skalę światową: opłatą od cukru naturalnie występującego w owocach. Nie ma więc wątpliwości, że cel regulacji nie ma nic wspólnego z polityką zdrowotną i jest czysto fiskalny. Ta proponowana zmiana przepisów zmusi producentów do zaniechania inwestycji w produkty wartościowe i zdrowe w przystępnej cenie. Należy się spodziewać, że skoro wartościowe produkty będą za drogie, nie będą kupowane albo też mogą zostać zamienione przez inne, pozbawione wartości zdrowotnych i tanie produkty bez zawartości soku owocowego. Zdaniem przedstawicieli branży spożywczej, wprowadzenie opłaty cukrowej na produkty bez dodatku cukru, typu sok z dodatkami lub wodą, spowoduje wzrost ceny tych produktów o ok. 10%. W dobie inflacji i rosnących cen żywności, takie dodatkowe obciążenie będzie bardzo odczuwalne dla polskich konsumentów – możemy wyczytać w stanowisku Instytutu Staszica.
Konsumpcja hamuje – podwyżki nie pomogą
Nieunikniona podwyżka cen na polskie nektary, wartościowe napoje, a nawet soki przyczynić się może do dalszego spadku konsumpcji. Wg danych GUS, konsumpcja żywności w Polsce w październiku br. spadła aż o 18,3% w stosunku rocznym. Przyrost odnotowały jedynie dwie branże: tekstylna i farmaceutyczna. Wyraźnie wyhamował m.in. wzrost sprzedaży żywności, który wyniósł jedynie 2,4% r/r – mimo tego, że w Polsce od lutego przybyły setki tysięcy uchodźców z Ukrainy, a więc dodatkowych konsumentów.
W ocenie ekspertów Polskiego Instytutu Ekonomicznego, w najbliższych kwartałach utrzyma się znaczne spowolnienie wzrostu sprzedaży detalicznej, z kolei analitycy Pekao SA mówią wręcz o ujemnej dynamice sprzedaży, co znajdzie odzwierciedlenie w stagnacji konsumpcji prywatnej. Polscy producenci żywności – i ich dostawcy – mają zatem przed sobą bardzo trudne miesiące.
IS dodaje również, że do tego dochodzą inne, negatywne czynniki – groźba recesji i przewidywanej długotrwałej wysokiej inflacji. Rosną ceny energii, surowców i koszty pracy. Polskie firmy stają w obliczu bardzo poważnych zagrożeń. Nowe obciążenia pogorszą ich sytuację, a skutkiem wdrożenia zapowiadanych rozwiązań będzie z pewnością spadek wykorzystania surowców na rynku owocowo-warzywnym.
W pierwszej kolejności skutki odczują dostawcy jabłek i owoców miękkich, takich jak czarna porzeczka, aronia, wiśnia i malina. Należy zauważyć, że bariera zapotrzebowania rynków światowych na owoce i ich przetwory, połączona ze spadkiem zużycia do produkowanych w kraju napojów, spowoduje dużą nadwyżkę owoców. Efektem będzie m.in. zmniejszenie wolumenu kontraktów przemysłu spożywczego z branżą rolniczą i sadowniczą. Spadek skupu owoców, głównie jabłek, wykorzystywanych do produkcji tego typu wyrobów, będzie odpowiadał produkcji ponad 500 średnich gospodarstw sadowniczych w Polsce, które tym samym stracą rynek zbytu – w dobie gospodarczego kryzysu.
Nowa opłata cukrowa w Polsce – regulacje wbrew rekomendacjom ekspertów
Nowe przepisy będą miały odwrotny od deklarowanego wpływ na zdrowie Polaków. Producenci w ostatnich latach poszerzyli swoją ofertę o liczne produkty na bazie przecierów i soków, otrzymywanych z krajowych owoców i warzyw, bez dodatku jakichkolwiek cukrów. Te starania zostaną przez ustawodawcę przekreślone przez wprowadzenie opłaty od nektarów i innych niesłodzonych napojów owocowych, zawierających jedynie cukry naturalnie występujące w owocach, a nawet od niektórych soków.
Konsumenci zaczną wybierać napoje tańsze, ze sztucznymi dodatkami. W dobie rosnących kosztów życia i rosnących cen taki wybór będzie nieunikniony. Przypomnijmy, że zgodnie z rekomendacją ekspertów żywieniowych, kategoria soków była i jest komunikowana jako jedna z pięciu porcji warzyw i owoców. Opodatkowanie soków z wartościowymi dodatkami jest działaniem dokładnie wbrew takiej rekomendacji.
Minister zdrowia Adam Niedzielski znów alarmuje, że coraz więcej Polaków wymaga wsparcia psychologicznego i psychiatrycznego. Nazywa to „konsekwencjami pandemii”, zapominając chyba, że to on podjął decyzję o zamknięciu ludzi w domach, odizolowania od społeczeństwa pod pretekstem walki z koronawirusem.
Niedzielski wystąpił w propagandowym programie „Gość Wiadomości” w TVP, gdzie przekonywał, jak świetnie sobie ze wszystkim radzi.
Jako przykład podał wparcie oddziałów psychiatrycznych dla dzieci i młodzieży. Choć media co jakiś czas donoszą o kolejnych zamkniętych oddziałach z powodu braków kadrowych, to Niedzielski mówi, że wszystko jest w porządku, a w 2023 roku sypnie kasą. Mowa o 80 mln zł na wsparcie oddziałów psychiatrii dziecięcej.
– Mówimy przede wszystkim o wsparciu dla oddziałów stacjonarnych, dla szpitali, które są najbardziej zaawansowanym środkiem leczenia problemów psychiatrycznych. Ale to jest tak naprawdę pewna klamra, spinająca działanie, które wykonano w czasie ostatnich kilku lat – bo zbudowaliśmy opiekę środowiskową dla dzieci i częściowo również dla dorosłych – powiedział na antenie TVP.
Podkreślił, że w konsekwencji pandemii, ale także ataku Rosji na Ukrainę – poczucia zagrożenia i pewnych perturbacji ekonomicznych [sic!!! md] jest określona liczba osób z problemami psychiatrycznymi, psychicznymi.
– To wszystko bardzo wpływa. I mamy ponad 30-procentowy, a w grupie dzieci nawet 60-procentowy wzrost zapotrzebowania na tego typu usługi – wskazał.
Resort Niedzielskiego będzie więc teraz „walczył” z problemem, który pogłębił się m.in przez pandemiczne decyzje tego resortu – przede wszystkim naukę zdalną oraz zakaz wychodzenia z domu. Oczywiście Niedzielski i reszta swojej winy nie widzą w tym żadnej.
Jerzy Bielecki z Prawa i Sprawiedliwości zrzekł się mandatu poselskiego. Nie chce go także Lech Sprawka, któremu przysługiwało pierwszeństwo. Zamiast na kilka miesięcy przenosić się do Sejmu, woli pozostać na ciepłej posadce wojewody lubelskiego. Nowym posłem zostanie brat wicepremiera i ministra rolnictwa.
=====================
Według ustaleń „Onetu”, Bielecki rezygnuje z mandatu poselskiego, bo otrzyma stanowisko w jednej ze spółek energetycznych Skarbu Państwa.
Po złożeniu mandatu poselskiego przez posła PiS Jerzego Bieleckiego – zgodnie z wynikami wyborów parlamentarnych – jego miejsce przypada osobie, która w wyborach do Sejmu uzyskała kolejny najwyższy wynik na tej samej liście.
Mandat poselski mógłby więc przejąć Lech Sprawka, który jest wojewodą lubelskim. On jednak nie chce iść do Sejmu, co „sprzedaje” pod płaszczykiem pięknych słów o odpowiedzialności”:
„Zrzekam się przysługującego mi pierwszeństwa do mandatu [—]. „Podejmując te decyzję kierowałem się odpowiedzialnością wynikającą z zakresu i dynamiki sytuacji kryzysowej na terenie województwa lubelskiego” . Podkreślił, że chodzi [—- ]. [Rzygać się chce, gdy czytam te płaskie slogany, szanuję mego Czytelnika, więc opuszczam. Mirosław Dakowski.]
W tej sytuacji propozycję objęcia mandatu w Sejmie otrzyma kolejna osoba z listy PiS, którą jest radny sejmiku województwa lubelskiego Leszek Kowalczyk. To brat wicepremiera i ministra rolnictwa Henryka Kowalczyka.
W Polsce odnotowujemy rekordowe statystyki zakażeń wirusem HIV. Tak alarmujących statystyk jeszcze nie było.
– Mamy prawdziwą kumulację – przyznaje w rozmowie z portal.abczdrowie.pl prof. Joanna Zajkowska, specjalistka chorób zakaźnych z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku.
Rekordowy pod względem liczby zakażeń wirusem HIV był dotychczas 2019 rok, kiedy wykryto 1615 nowych przypadków. [w 2010 było ich ok. 1000. MD].
Teraz – tylko do końca października – mamy już 1910 zakażeń wirusem HIV w Polsce. [ujawnionych… md]
Niepokoić może również tempo, z jakim przybywa nowych przypadków. Według danych Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH – PIB, od początku tego roku tylko do końca lipca odnotowano 1056 nowych zakażeń (561 w tym samym czasie w 2021 r.). To oznacza, że w ciągu kolejnych trzech miesięcy przybyło prawie dwa razy tyle zakażonych
– Przez pandemię testowanie w kierunku HIV było bardzo ograniczone. Z jednej strony nie zgłaszali się sami pacjenci, a z drugiej wiele punktów diagnostycznych nie działało w pełnym wymiarze. To przełożyło się na dużo niższą wykrywalność – tłumaczy prof. Joanna Zajkowska z Kliniki Chorób Zakaźnych i Neuroinfekcji Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku.
Dodaje też, że przyczyną wzrostu w tegorocznych statystykach był też napływ pacjentów z Ukrainy.
– Jest bardzo dużo z Ukrainy, którzy zgłaszają się do nas na kontynuację leczenia. Zgłaszamy ich do sanepidu jako nowych pacjentów, więc są ujęci w statystykach dotyczących nowych przypadków – tłumaczy dr n.med. Aldona Kowalczuk-Kot z Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku.
Mordy, grabieże, akcje eksterminacji ludności polskiej przez Ukraińców wynikały z dalekosiężnych, obłąkanych wizji szowinistów z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów oraz gloryfikowanej przez współczesne państwo ukraińskie Ukraińskiej Powstańczej Armii. Te wizje rozpościerały się po Kresach Rzeczpospolitej długo przed wybuchem II wojny światowej, a podsycane przez wielu greckokatolickich popów, którzy zamiast rolę pasterzy wskoczyli w buty mecenasów zbrodni, opętały także ukraińską ludność cywilną, która – zgodnie z relacjami świadków tamtego okresu – z polskimi sąsiadami żyła jak bracia. Niestety, zwyciężyło zło i nienawiść, a fala zbrodni rozlała się nie tylko po Wołyniu i Podolu, a także po ziemi lwowskiej, stanisławowskiej, Zamojszczyźnie i Podkarpaciu. I to właśnie z Podkarpacia, a dokładnie z powiatu lubaczowskiego, chciałbym przytoczyć Państwu wspomnienia wybranych Świadków dramatycznych wydarzeń, które jeszcze przed zakończeniem wojny, polskiej ludności zgotowały ukraińskie bandy. To wybrane fragmenty wspomnień Świadków z podkarpackiej ziemi, która – gdyby nie operacja “Wisła” wspierana przez byłych partyzantów Armii Krajowej, Batalionów Chłopskich (zobacz) i pozostałych uczciwych i dzielnych Polaków – wchłonęłaby wiele więcej niewinnej polskiej krwi. Podkreślam, Polacy tych terenów zaangażowani byli w operację “Wisła” nie z pobudek politycznych, by umacniać stalinowską okupację, lecz po to, by mieć dostęp do broni i ratować swoje dzieci, żony, matki i wnuków przed stepowymi bandytami, których dziś Ukraina zwie wyzwolicielami i wojownikami o niepodległości.
Relacja Świadka Władysława Rachwała:W miesiącu kwietniu 1944 r. rozpoczęły się morderstwa na ludności polskiej w całym powiecie lubaczowskim. Ludność szukała schronienia za Sanem na terenie powiatów leżących na terenie powiatów leżących na zachód od powiatu lubaczowskiego. Masowo opuszczała powiat lubaczowski. Droga prowadziła przez Las Bachorski [położonego pomiędzy Lipiną a Jarosławiem – przyp. JM]. Bandyci UPA mówili, że nadeszły dla nich żniwa, więc mordowali wszystkich: dzieci, kobiety, starców. Pomordowani mieli niejednokrotnie połamane kości rąk, nóg, kręgosłupa i inne zniekształcenia ciała. Ciała pomordowanych były tak zmasakrowane przez zadawanie im różnych uderzeń, ciosów i innych tortur przy pomocy specjalnych narzędzi zbrodni, że w wielu wypadkach trudno było ustalić tożsamość zamordowanej osoby. To było bestialstwo, którego nie da się opisać.
Relacja Piotra Piekły: W Lesie Bachorskim mordowano masowo ludność polską uciekającą za San, żołnierzy Wojska Polskiego i żołnierzy radzieckich. Dziś jeszcze można spotkać tam ludzkie kości. Bandyci spod znaku UPA mordowali bezlitośnie swoje ofiary. Łamali kości, wpychali drut do oczu, wydziobywali oczy.
Relacja Michała Ważnego:Było to w roku 1944, to jest zaraz po wyzwoleniu powiatu lubaczowskiego spod okupacji niemieckiej. Nie pamiętam dokładnie daty, ale doskonale utkwił mi w pamięci straszny obraz zbrodni. Idąc, spotkałem w Lesie Bachorskim około 20 żołnierzy Wojska Polskiego pomordowanych przez bandę. Widok był straszny. Ciała żołnierzy zmasakrowane, bez mundurów, bez bielizny leżały na drodze.
To był rok 1944, zaraz po tym, gdy Sowieci wyparli wojska niemieckie (por. np. wywiad z Władysławem Zimoniem z Borownicy na Podkarpaciu). Od tego momentu, mimo iż w zasadzie wojna się zakończyła, Podkarpacie zaczęło jeszcze obficiej ociekać krwią niewinnych Polaków. Ukraińcy, zwłaszcza ci należący do dziś gloryfikowanej za Bugiem Ukraińskiej Powstańczej Armii, rozpoczęli masowe mordy naszych rodaków. Zabijali bez opamiętania. W maju 1945 roku, po serii drastycznych morderstw, wystosowali bezczelny apel. Była to odezwa pełna kłamstw i cynizmu, mająca ułatwić Ukraińcom zdobycie terenów od Sanu na wschód, poprzedzone wypędzeniem i wymordowaniem polskich mieszkańców, co skutecznie utrudniali partyzanci biorący udział w operacji “Wisła”.
Mając pełną świadomość ludobójstwa przeprowadzonego przez swoją formację zwłaszcza na Wołyniu, UPA rozpoczęła odezwę od słów, które spokojnie można by pomylić z narracją współczesnych Sakiewiczów i jemu podobnych. Nie ma tam mowy o sarmackim Katyniu (1652), męczeństwie św. Andrzeja Boboli, zbrodniach na Lwowskich Orlętach i mieszkańcach pod-lwowskich wsi. Nie ma też mowy o ukraińskiej kolaboracji z III Rzeszą bestialstwie, ani o ludobójstwie, które sami zgotowali na Wołyniu czy Podkarpaciu, do którego mieszkańców ślą ów odezwę. Jest za to stek kłamstw o wspólnej i historii, rzekomo wspólnej walce z Sowietami i Niemcami i zaproszenie do wspólnej walki z bolszewikami. Walki, którą podobno prowadzą Ukraińcy… ćwiartując ciała polskich cywilów.
„POLACY! Już dużo razu w czasie historii obydwa nasze sąsiedzie narody podzielały wspólnie dolę i niedolę. Wspólnie odbijaliśmy tatarską, razem gromiliśmy prusackich Krzyżaków, jednakowo przeżywaliśmy niemiecko-austryjacką i moskiweską niewolę, a ostatnim czasem jednako zniewoleni hitlerowskimi i bolszewickimi imperialistami, przeciw którym oba nasze narody prowadziły i prowadzą zaciężną wyzwalającą walkę.”
Cała odezwa kończy się rzecz jasna banderowskim pozdrowieniem, które należy rozumieć: jeśli nie przejdziecie na naszą stronę – wytniemy was w pień, co już udowodniliśmy. Oto wrażliwość bohaterów Ukrainy w pełnej krasie.
Czy czytaliście o tym w polskojęzycznych podręcznikach do historii? Czy mainstream, reżimowe media, doniosły Wam o wrażliwości bohaterów Ukrainy na Podkarpaciu w trakcie i po II wojnie światowej?
Ostatni Świadkowie jeszcze żyją i pamiętają gehennę, którą zgotowali im Rusini, od czasów wojny sami siebie zwący Ukraińcami. Wielu Świadków pozostawiło swoje wspomnienia na papiere. Inni tamte czasy wspominają przed moimi kamerami (obejrzyj).
Jestem przekonany, że te wspomnienia są skutecznym orężem w walce o prawdę, a równocześnie są cegiełką w budowaniu pomnika, dla tych, których państwo ukraińskie i uległa mu filoukraińska władza osiedlona w Polsce, skazuje na zapomnienie. Setki wspomnień tych tragicznych czasów już niebawem wydam w wielotomowej pozycji książkowej, która – tak sądzę – powinna znaleźć się w biblioteczce polskiego patrioty, a jej treść przekazywana pokoleniom. Ten artykuł oraz wszystkie przeprowadzone przeze mnie, opracowane i opublikowane wywiady ze Świadkami potraktujcie jako preludium do lektury mojej najnowszej książki ze wspomnieniami Polaków ocalałych spod ukraińskiego topora. I tom poświęcony jest zwłaszcza Polakom pomordowanym na Wołyniu, Podolu i w Małopolsce Wschodniej. W II i kolejnych zwłaszcza przemówią Świadkowie z Podkarpacia i Zamojszczyzny.
Podkreślam! Nie publikuję tych faktów, wspomnień, żeby podsycać nienawiść do Ukraińców. Nie mówię tego, żeby na nich kogokolwiek napuszczać, by robić im krzywdę, by ich postponować. Wręcz przeciwnie. Mówię to po to, by oni także od nas otrzymali lekcję historii, której nie otrzymają w szkołach za wschodnia granicą, ani w popkulturze. Polacy, bądźmy ludźmi dla Ukraińców. Dajmy im prawdę, na którą także jako ludzie po prostu zasługują! Dajmy im prawdę i bez kompleksów podnośmy, że Polska nigdy nie będzie brunatna, a Naród Polski nigdy nie pozwoli na gloryfikację zbrodniarzy.
OBEJRZYJ wywiady ze Świadkami ukraińskiego ludobójstwa na Polakach w aplikacji wPrawoTv:
Pochowano dwóch mężczyzn, którzy zginęli od wybuchu w Przewodowie i sprawa nieudanego wywołania przez Ukrainę bezpośredniej wojny NATO z Rosją jest intensywnie przykrywana innymi rewelacjami, chociaż nie do końca. Oto nadeszły wieści skrzydlate, że dziennikarz agencji AP, który podał informację, jakoby Rosja wystrzeliła na Polskę dwie rakiety, stracił właśnie pracę. Ciekawe, czy tę wiadomość wymyślił sam, czy też jakiś ukraiński patriota poprosił go o przysługę – ale tego pewnie już się chyba nie dowiemy.
W każdym razie zachowanie strony ukraińskiej po wybuchu w Przewodowie, nasuwa najgorsze podejrzenia. Jak pamiętamy, prezydent Zełeński od początku marzy o tym, by wojna rozlała się poza granice Ukrainy, na przykład – na Polskę, której władze sprawiają wrażenie, jakby nie mogły się tego doczekać. Właśnie przebywający w Finlandii pan premier Morawiecki powiedział, że jeśli tylko Putin wygra na Ukrainie, to zaraz zaatakuje Polskę. Fińska pani premier, która pana premiera Morawieckiego w Finlandii przyjmuje, jest osobą – jak pamiętamy – dość rozrywkową, więc nie można wykluczyć, że zadała premierowi Morawieckiemu jakiegoś uroku – bo chyba Putin nie zwierza mu się ze swoich zamiarów względem Polski?
Na szczęście należące do NATO państwa poważne stanęły na nieubłaganym stanowisku, że w Przewodów uderzyła rakieta wystrzelona z terytorium Ukrainy. Okazuje się jednak, że nie tylko pan premier Morawiecki nie jest o tym do końca przekonany. Do końca – bo ostatecznie przekonają go chyba dopiero ustalenia ukraińskiej ekipy, która, na podstawie prowadzonych w Przewodowie wykopalisk, ustali ponad wszelką wątpliwość, że ta rakieta została wystrzelona z Rosji, a konkretnie – z Kremla – gdzie swoje faszystowskie legowisko urządził sobie Putin. Z kolei pan dr Marek Głogoczowski sugeruje, że w ogóle nie było żadnej rakiety, a w Przewodowie wybuchły butle z gazem. Jak widzimy, również w teoriach spiskowych rysują się co najmniej dwie szkoły: ukraińska i – że tak powiem – fizykalna – bo pan dr Marek Głogoczowski jest uczonym doktorem fizyki. [O, wypraszam sobie! P. Marek uczył się w młodości biofizyki, ale został „niezależnym filozofem”. Niezależnym od faktów, od prawdy. Mirosław Dakowski]
Tymczasem władze naszego bantustanu najwyraźniej uznały, że ich powinnością wobec naszego, mniej wartościowego narodu tubylczego, jest usprawiedliwianie postępowania władz ukraińskich, nawet w sytuacji, gdyby się okazało, że mieliśmy do czynienia z prowokacją, której celem było wciągnięcie NATO w bezpośrednią konfrontację militarną z Rosją.
Najwyraźniej władze ukraińskie muszą doskonale wiedzieć, że polskie władze tak właśnie będą się zachowywały, żeby tam nie wiem co, bo akurat w dniach ostatnich stanowisko wiceministra spraw zagranicznych Ukrainy objął pan Andrij Melnyk, były ambasador w Niemczech. Jak pamiętamy, zasłynął on z wypowiedzi gloryfikujących Stefana Banderę i krytykujących przedwojenną Polskę za faszystowskie metody prześladowania miłujących pokój Ukraińców. Jak przystało na naszego przyjaciela, pan Melnyk ani myśli rewokować, co wprowadziło w dysonans poznawczy pana prezydenta Dudę. Nie odważył się on oczywiście skrytykować pana Melnyka, który tym wiceministrem akurat teraz nie został chyba przypadkowo, tylko delikatnie mu poradził, żeby sobie to i owo doczytał. Obawiam się jednak, że pan minister Melnyk puści tę radę mimo uszu, bo po co niby miałby sobie to i owo doczytywać, skoro i on wie i my wiemy, że nawet jak sobie nie doczyta, to pan prezydent Duda, wraz z całym rządem „dobrej miany”, będzie koło niego tańcował na zadnich nogach i odgadywał wszystkie jego życzenia. Od kiedy to „sługa narodu ukraińskiego” – jak scharakteryzował Polskę rzecznik warszawskiego MSZ, pan Łukasz Jasina – będzie dyktował swemu panu, co ten ma robić?
Wprawdzie tedy rząd „dobrej zmiany” już wie, że wobec Ukrainy musi podkulać ogon pod siebie, ale za to wetuje sobie to na innych polach. Oto samolot z reprezentacją Polski w piłce nożnej leciał na Mundial do Kataru, a w drodze eskortowały go dwa myśliwce F-16. Wzbudziło to ogromne zainteresowanie opinii publicznej, bo owszem – „cała Polska” przywiązuje wielką wagę do Mundialu w Katarze – ale żeby akurat piłkarzy delektować honorową eskortą myśliwców, jakby każdy z nich był co najmniej prezydentem Bidenem, a w ostateczności – prezydentem Zełeńskim? Spekulacje uciął wicepremier i minister obrony narodowej, pan Mariusz Błaszczak oświadczając, że myśliwce właśnie odbywały ćwiczenia, oczywiście owiane pierwszorzędnego gatunku mgłą tajemnicy wojskowej, et n’en parlons plus! Nawiasem mówiąc, pan wicepremier Błaszczak właśnie zakończył rozmowy ze swoją niemiecką odpowiedniczką, która obiecała, że RFN dostarczy Polsce ileś tam baterii przeciwlotniczych rakiet „Patriot”, które zostaną rozmieszczone wzdłuż naszej wschodniej granicy. Mają one trafić do Polski już latem przyszłego roku, a wtedy i Przewodów i inne miejscowości będą mogły spać spokojnie, nawet gdyby Ukraina na zmasowany rakietowy ostrzał rosyjski odpowiadała równie zmasowaną rakietową ripostą, bo i niemieckie lotnictwo też będzie uczestniczyło w ochranianiu naszego nieba. To oczywiście bardzo ładnie tym bardziej, że przybliża nas to do pojawienia się wymarzonych przez Niemcy i Francję europejskich sił zbrojnych.
Na razie jednak Polska prowadzi żmudne negocjacje z Komisją Europejską, żeby ta odblokowała środki z Funduszu Odbudowy, zablokowane w ramach finansowego szantażu pod pretekstem praworządności. Kiedy te żmudne negocjacje się zakończą – tego nie wiemy, bo Komisja Europejska egzaminuje polskich negocjatorów z każdego ze słynnych „kamieni milowych” po kolei, a – jak pamiętamy – było ich całkiem sporo. Na razie jednak Komisja Europejska, korzystając z nowych kompetencji, przyznanych jej w ramach ustawy o zasobach własnych UE, której ratyfikację w Sejmie przeforsował Naczelnik Państwa przy pomocy parlamentarnego klubu Lewicy, zamierza ustanowić nowy „unijny” podatek z przeznaczeniem na spłatę pożyczki zaciągniętej na stworzenie wspomnianego Funduszu Odbudowy. Jeśli tedy negocjacje w sprawie odblokowania środków z tego Funduszu dla Polski nie przyniosą rezultatu, tak czy owak będziemy w nim partycypowali, składając się na spłatę pożyczki. Tak właśnie wygląda „współdecydowanie o naszych sprawach”, które jeszcze przed Anschlussem tak zachwalał pan dr Andrzej Olechowski, podczas imprezy pretensjonalnie nazwanej „Forum Dialogu”.
To mniej więcej tak samo, jak z decyzją, by na szczyt OBWE, jaki ma odbyć się 1 i 2 grudnia w Łodzi, nie wpuścić rosyjskiego ministra Ławrowa. Niby drobiazg, a przecież cieszy, bo dzięki temu i my możemy pokazać, że mamy swój udział w mocarstwowości.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
Dziennikarze, zwłaszcza z niezależnych mediów nierządnych, zachodzili w głowę, dlaczegóż to rząd nie powiadomił obywateli o tragedii w Przewodowie od razu, tylko dopiero po kilku godzinach, a i to w taki sposób, że nie wiadomo, co się właściwie stało. Tymczasem wyjaśnienie wydaje się proste; rząd nie wiedział, co właściwie miałby powiedzieć i dlatego najpierw skonsultował się z prezydentem Bidenem – na jaką wersję on się zdecyduje. Wtedy i my będziemy wiedzieli, co myślimy i wtedy nasze przemyślenia podamy do wierzenia narodowi.
Piszę to bez ironii, bo o ile pierwotnie poczciwie myślałem, że mieliśmy do czynienia z nieszczęśliwym wypadkiem, to reakcja strony ukraińskiej skłoniła mnie do podejrzeń, że wcale nie musiał to być przypadek. Strona ukraińska najpierw zadeklarowała, że nie będzie utrudniała śledztwa, które w tej sprawie prowadzi Polska, ale potem coś musiało się stać, bo nagle tamtejsi dygnitarze zaczęli żądać „dowodów”, że rakieta wystrzelona została z Ukrainy. Od kogo tych dowodów żądali i jakich – trudno zgadnąć, skoro strona amerykańska już następnego ranka podała informację, że jeden z samolotów NATO śledził lot tej rakiety, a niedawno okazało się, że wykrył ją także polski radar.
Potem było jeszcze gorzej; prezydent Zełeński oświadczył, że „jest pewien” iż rakieta nie została wystrzelona z Ukrainy, bo zapewnił go o tym dowódca tamtejszej armii, z którym on „jest na wojnie”. I to miał być ten koronny dowód. Ta bezczelność ukraińskiego prezydenta musiała dotknąć do żywego prezydenta Bidena tym bardziej, że i USA i NATO od początku obdarowały Ukrainę przywilejem pierwotnej niewinności, obarczając odpowiedzialnością za wszystko Putina. Toteż prezydent Biden ofuknął prezydenta Zełeńskiego, któremu zaraz zmiękła rura i oświadczył, że już „nie jest pewny” skąd właściwie ta cała rakieta pochodziła. Nie od rzeczy będzie tedy wspomnieć, że marzeniem prezydenta Zełeńskiego było, by wojna rozlała się poza granice Ukrainy, przede wszystkim na terytorium Polski, by i ona też została wkręcona w maszynkę do mięsa.
W momencie, gdy wiele wskazuje na to, iż amerykański sekretarz obrony dogadał się z rosyjskim ministrem obrony Szojgu co do linii demarkacyjnej na Dnieprze, gdy prezydent Zełeński był nakłaniany do „elastyczności” w podejściu do rokowań z Rosją i wreszcie – gdy w dniach ostatnich rozpoczęły się w Ankarze tajne rozmowy amerykańsko-rosyjskie, o których nie wiemy nic poza tym, że „na pewno” nie dotyczą Ukrainy. W tej sytuacji wpuszczenie szczura, na którego – kto wie? – może NATO da się nabrać i wystosuje wobec Rosji jakąś ripostę, nie było wykalkulowane przez stronę ukraińską, którą rysująca się perspektywa „zamrożenia konfliktu” musi autentycznie przerażać?
Jak tam było, tak tam było; prawdy prawdopodobnie już nigdy się nie dowiemy tym bardziej, że nasz rząd nigdy by się nie odważył posądzić Ukrainę o coś podobnego, nawet gdyby dysponował twardymi dowodami, bo musiałby wtedy zrewidować swoją idiotyczną linię wiązania przyszłości Polski z przyszłością Ukrainy – bo wtedy czarno na białym okazałoby się, że interesy państwowe ukraińskie są całkiem inne, niż polskie. Poza tym ostatnie słowo – jak wykazał incydent w Przewodowie – należy do Amerykanów; co oni ustalą, w to my musimy wierzyć i szlus.
Możemy się o tym przekonać na przykładzie słynnych obchodów urodzin Adolfa Hitlera w głębokich lasach pod Wodzisławiem Śląskim. Ponieważ rzecz miała miejsce co najmniej 5 lat temu, przypomnę o co chodziło, trzymając się asekuracyjnie wersji oficjalnej. Oto przez głębokie lasy pod Wodzisławiem Śląskim wędrowała przypadkowo ekipa TVN z kamerą i wszystkimi innymi akcesoriami, kiedy z czeluści lasu dobiegły ją odgłosy, które nieomylnie rozpoznała, jako obchody urodzin Adolfa Hitlera. Kierując się tedy wspomnianymi odgłosami ekipa TVN trafiła w końcu na polanę, gdzie urodziny rzeczywiście się odbywały. Spokojnie sfilmowała przebieg całej uroczystości, poczem zapakowała manatki, wróciła do samochodu, a samochodem – do Warszawy. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że tak rewelacyjny materiał zostanie puszczony natychmiast na całą Polskę i świat – żeby wszyscy zobaczyli, jak to hitlerowcy panoszą się w Polsce, a w każdym razie – w głębokich lasach pod Wodzisławiem Śląskim. Ale co by komu z tego przyszło, gdyby ten materiał został puszczony w TVN akurat wtedy? Nic nikomu by z tego nie przyszło tym bardziej, że już po paru dniach wszyscy by o nim zapomnieli.
Toteż wspomniany materiał został puszczony dopiero po 9 miesiącach, kiedy w Izbie Reprezentantów Kongresu USA miała być przez aklamację, a więc – bez żadnej dyskusji, ani głosowania – przyjęta ustawa numer 447, na podstawie której Stany Zjednoczone przyjęły na siebie obowiązek dopilnowania, by Polska zadośćuczyniła żydowskim roszczeniom odnoszącym się do tzw. „własności bezdziedzicznej”. Nawiasem mówiąc, całkiem niedawno sekretarz stanu Antoni Blinken przypomniał, że Polska ma w tej sprawie „najwięcej do zrobienia”. Na razie jednak trzeba jakoś zakończyć awanturę na Ukrainie, a wtedy pewnie do sprawy wrócimy.
To skoordynowanie momentu emisji reportażu o urodzinach Hitlera z terminem przyjęcia w Izbie Reprezentantów Kongresu wspomnianej ustawy, a także inne okoliczności, nasunęły podejrzenia, że mogła to być tzw. „ustawka”, to znaczy – że ekipa TVN po prostu zamówiła zainscenizowanie obchodów urodzin Hitlera, na których zupełnie przypadkowo się pojawi i je sfilmuje. Zgłosił się nawet jegomość, który zeznał, jakoby otrzymał od TVN 20 tysięcy złotych na zorganizowanie całego przedsięwzięcia, no i zorganizował je, jak tam potrafił. Prokuratura oczywiście wszczęła tak zwane „energiczne śledztwo”, ale w tym momencie na scenie pojawiła się ambasadoressa USA w Warszawie, pani Żorżeta Mosbacher, która przestrzegała, że jeśli ktoś ośmieli się podnieść świętokradczą rękę przeciwko TVN, to ręka ta zostanie mu przez władzę ludową odrąbana. Po tej deklaracji pani Żorżety informacje o energicznym śledztwie ucichły, jakby ręką odjął, a TVN wystąpiła przeciwko panu red. Karnowskiemu, który szczególnie przywiązał się do wersji o „ustawce” – żeby odszczekał i zapłacił. I po latach niezawisły sąd właśnie zadośćuczynił żądaniu TVN stwierdzając, że żadnej ustawki nie było. Najwyraźniej był tylko pełnym spontan i odlot, niczym w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy pana „Jurka” Owsiaka. Skoro jednak niedawno niezależna prokuratura umorzyła postępowanie w sprawie tajnych więzień CIA w Starych Kiejkutach, to nieomylny to znak, że polsko-amerykański sojusz się coraz bardziej zacieśnia.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Pojawiają się ostatnio w naszym kraju inicjatywy, które sterników sceny politycznej z pewnością nie zaskakują, ale mogą wprowadzać pewien zamęt w głowach zwykłych ludzi, potencjalnych wyborców. Mam oczywiście na myśli takie przedsięwzięcia, jak „Stop ukrainizacji Polski” posła Grzegorza Brauna i „Stop amerykanizacji Polski” doktora Leszka Sykulskiego. Nie chcę w tym miejscu rozważać słuszności owych postulatów, każdy z nich bowiem wskazuje zagrożenia dla przyszłości narodu i państwa polskiego, jakie mogą wynikać z nadmiernego ulegania powszechnej dziś, politycznej poprawności i w sposób oczywisty przemawiają do Polaków obawiających się o przyszłość własną, swoich dzieci, czy wnuków. Zaskakiwać może, co najwyżej, pewna niekonsekwencja w działaniu środowisk skupionych wokół tych idei, gdyby na to spojrzeć z szerszej perspektywy. Przeciętny wyborca mógłby wówczas odnieść wrażenie pewnego rodzaju schizofrenii i zapewne wielu doświadcza takiego właśnie uczucia.
Pomijając jednak ten aspekt, chciałbym wskazać na to, że wspominane koncepcje, odwołujące się do obrony polskiego interesu narodowego, którego zresztą nikt z rządzących od ponad 30 lat nie potrafi zdefiniować i wynieść na sztandary, nie diagnozują rzeczywistego problemu, z którym mamy dziś do czynienia. O ile bowiem, proste w odbiorze i nie wymagające tłumaczeń z powodów historycznych, były w przeszłości hasła typu „stop rusyfikacji Polski”, czy „stop germanizacji Polski”, z których to ostatnie wyrażone dodatkowo dobitnie w słowach Roty, o tyle teraz mamy problem poważniejszy. Szkoda przy tym, że chcąc go przedstawić, muszę sięgnąć właśnie do wypowiedzi niemieckiej działaczki politycznej zasiadającej w ławach Parlamentu Europejskiego, widocznie przedstawicieli naszego państwa mających nas tam reprezentować, nie stać na szczerość i odwagę. Tych przymiotów nie zabrakło pani Christine Anderson, reprezentującej na co dzień partię Alternatywa dla Niemiec. W Parlamencie zasiada od lipca 2019 r., nie wahała się już na początku r. 2022, by zdecydowanie poprzeć kanadyjski „Konwój Wolności”, a kilka dni temu wystąpiła na konferencji podsumowującej zeznania przedstawicielki firmy Pfizer, która przyznała, że spółka, którą reprezentuje, nie posiada żadnych badań potwierdzających skuteczność stręczonej nam od dwóch lat tzw. szczepionki. Christine Anderson odniosła się również do najnowszej inicjatywy Unii Europejskiej (Action Plan) w sprawie C-19, na najbliższy sezon zimowy. To wystąpienie, zatytułowane „Wszystko było kłamstwem” można jeszcze odnaleźć w sieci, podobnie jak przemówienie dotyczące zarzutów wobec przewodniczącej Komisji UE, Ursuli von der Leyen, której mąż był osobiście zaangażowany w kontrakty szczepionkowe. Christine Anderson mówi wprost, że:
„ludzie zostali okłamani. To było gigantyczne kłamstwo. I na tym kłamstwie opierało się wszystko, co rządy, zwłaszcza w zachodnich demokracjach, robiły, by naruszać prawa ludzi, by odebrać im wolność, zamknąć w domach, narzucając godziny policyjne. Ursula van der Leyen, przewodnicząca Komisji, znalazła się pod ogromną presją i słusznie. Obywatele mają prawo wiedzieć, co się działo w tych umowach, poznać zapisy wiadomości SMS, które wymieniała z dyrektorem generalnym Pfizera – (Albertem) Bourla. Ludzie muszą wiedzieć, kogo mogą pociągnąć do odpowiedzialności za to, co mogło się dziać za kulisami. Wszystko się zmienia. Ich domek z kart się rozpada i słusznie! I jeszcze jedno – dosyć mam nazywania mnie COV-idiotką! I wolę być COV-idiotką, niż GOV-idiotką. (nawiązanie do GOVernment – rząd – przyp. smk). Bo to właśnie im wszystkim ludzie ślepo zaufali. Zaufali ślepo swoim rządom. I powiem to jeszcze raz. Nigdy, przenigdy nie chodziło o zdrowie publiczne. Nigdy nie chodziło o przełamanie jakichkolwiek fal. Zawsze chodziło o łamanie ludzi. Ale – i to jest dobra wiadomość – nie udało im się. To nie zadziałało. I jestem z tego bardzo dumna. I jestem dumna z ludzi, których mam zaszczyt reprezentować i nadal będę to robić. Dziękuję bardzo”.
Anderson wyraziła to, co w sercach nosi wiele osób, które zrozumiały, iż zostały oszukane przez wybranych przez siebie ludzi. Przez rządy, które miały reprezentować ich interesy. Zaufali, przede wszystkim dlatego, że swe przekonania opierali na zasadach demokratycznych, o których przecież słyszymy od kilku już dekad, w ciągu których wprowadzano nam kolejne Dni Ziemi, Karty Ziemi, Agendę 21, Agendę 2030. Zrównoważony rozwój, obawy o przeludnienie planety, rzekome globalne ocieplenie.
Nawoływanie do powstrzymywania zagrożeń płynących dla nas ze strony poszczególnych państw, czy tych bliskich, czy odległych geograficznie, jest bezproduktywne. Skoro nie potrafiliśmy się uchronić przed wciągnięciem w federalną strukturę unijną i nabraliśmy się na „Europę Ojczyzn”, której poszczególne rządy podpisały w naszym imieniu, czego musimy mieć świadomość, zgodę na udział w tym eksperymencie, jest to naiwność grożąca biologicznym wyniszczeniem narodu.
Jeden z twórców obowiązującej dziś Agendy 21 – Maurice Strong, powiedział opisując jej powstanie, już w 2001 r.:
„ (…) a potem były negocjacje tego, co nazywamy Agendą 21, Agendą dla XXI wieku, która była żmudnie negocjowana, każde jej słowo, negocjowane przez rządy. Oczywiście, nie czyni to z niej wielkiej literatury, ale daje jej pewien stopień politycznego autorytetu”.[1]
Cynizm kłóci się w tej wypowiedzi o pierwszeństwo z arogancją, ale jeśli spojrzeć na to zimno, a tak powinno się traktować politykę, to nie sposób odmówić temu stwierdzeniu pewnej logiki.
Dlatego, jedyna agenda która może nas uratować od największej, dziejowej tragedii, i którą proponuję dla polskiego państwa i narodu winna zawierać się w haśle – Stop globalizacji Polski!
‘Nawet, żeby uczyniono z nas takich męczenników, jak ks. Jerzego, nie pozwolimy na to, żeby nasz naród był dzisiaj tak poniewierany, żeby jego podmiotowość osobowa była zezwierzęcana. I żeby nam dzisiaj nakładano maski na usta, bo Polacy nie mają prawa do świeżego powietrza. Żeby nam zalewano, zamykano, zasypywano kopalnie, bo Polacy są zwierzętami.’
____________***____________
Nauczanie wygłoszone na Uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata w dniu 19.11.2022 w Parafii pw. Św. Teresy od Dzieciątka Jezus w Porządziu
−∗−
Upominam się o Polskę – Ksiądz Profesor Tadeusz Guz do Kościoła w Polsce
‘Nawet, gdyby uczyniono z nas takich męczenników, jak ks. Jerzego, nie pozwolimy na to, żeby nasz naród był dzisiaj tak poniewierany, żeby jego podmiotowość osobowa była zezwierzęcana. I żeby nam dzisiaj nakładano maski na usta, bo Polacy nie mają prawa do świeżego powietrza. Żeby nam zalewano, zamykano, zasypywano kopalnie, bo Polacy są zwierzętami.’
‘Mówią unisono: wszystkie narody ziemi, to są społeczeństwa bydlęce. Mają status bytowy zwierząt. Nie mogą być podmiotami dóbr naturalnych, bo podmiotami dóbr naturalnych mogą być tylko ci, którzy przez tych kilku czy kilkunastu będą uznani…’
‘Ale upominam się jako człowiek, kapłan i uczony o Polskę. Upominam się o każdego Polaka, każdą Polkę, o nasz naród.’
‘Państwo musi być sprawiedliwe. Nie może przedłożyć uciekinierów wojennych ponad własne dzieci. Dlaczego? Bo pierwszym obowiązkiem państwa prawego jest zatroszczyć się o dobro wspólne wszystkich obywateli w państwie.’
‘Przy rozumieniu dobra wspólnego w Rzeczypospolitej Polskiej trzeba na samym piedestale postawić byt Boga. I to tego, którego objawił nam Chrystus. Nie jakiegoś tam bożka.’
‘Kochani, osobiście zezwalam na używanie, świadome i wolne, tytułu Chrystusa Króla Polski, dlatego, że taką jest obiektywna prawda.’
„Jakieś 20 km od Suwałk w miejscowości Szeszupka, ktoś w szczerym polu wybudował przejście dla pieszych. Na mapach Google to miejsce widnieje jako atrakcja turystyczna i nie jest to byle jakie przejście! Jest oznakowane 6 znakami w tym ograniczeniem prędkości do 30 km/h. Dodatkowo jest pomalowane antypoślizgową farbą i ma wybrzuszenie, aby jadący tamtędy samochód musiał zwolnić. Bareja by lepiej tego nie wymyślił 🙂” Od Szary Burek
Polska powinna domagać się wycofania ukraińskich wyrzutni i związanych z nią radarów z eksploatacji oraz potraktowania wszystkich zapisów i danych związanych z omawianym wystrzeleniem jako dowodów i przekazania ich właściwej polskiej prokuraturze.
W miarę jak rozwija się saga wokół pojawienia się ukraińskiego pocisku ziemia-powietrze S-300 na terytorium Polski, który tragicznie odebrał życie dwóm polskim cywilom, pojawia się kilka narracji. Pierwszą z nich jest gwałtowny odruch Pawłowa niektórych państw NATO (Polski, Łotwy, Litwy, Estonii i Czech), które wyciągnęły wnioski, ogłaszając, że ten incydent jest oczywistym przypadkiem rosyjskiej agresji na członka NATO, wymagającym odpowiedzi NATO, w tym rozszerzenia obrony powietrznej na Ukrainę, a także ustanowienia strefy zakazu lotów nad częścią Ukrainy.
Drugą z nich jest zamieszanie, które zapanowało na najwyższych szczeblach na Ukrainie w związku z tym incydentem, aż do odmowy ze strony prezydenta Ukrainy, Wołodymyra Zelenskiego, przyznania, że pocisk, o którym mowa, był pochodzenia ukraińskiego.
Wydaje się, że państwa NATO wzywające do powołania się na artykuł 4 Karty NATO w następstwie incydentu rakietowego były do tego przygotowane przed faktem. Wydaje się również, że faktyczne wystrzelenie rakiety odbyło się bez wiedzy i upoważnienia ukraińskiego dowództwa, w tym Zelenskiego i jego głównych doradców wojskowych.
To może sugerować, że północnoeuropejscy sojusznicy Ukrainy z NATO po prostu szukają możliwości walki z Rosją z taką intensywnością, z jaką leming biegnie w stronę urwiska, skacząc na każdą fabułę, która może być przekręcona i zniekształcona w taki sposób, aby interwencja NATO na Ukrainie stała się wykonalna dla innych, mniej entuzjastycznych państw członkowskich.
Taka ocena zgadza się z poglądem, który obecnie panuje wśród większości członków NATO i ich posłusznych stenografów z zachodnich mass-mediów, mówiącym, że uderzenie ukraińskiego pocisku S-300 w Polskę było tragicznym wypadkiem, przy czym omawiany pocisk został wystrzelony w odpowiedzi na rosyjską zaporę rakietową, zanim doznał jakiejś awarii, która wysłała go w kierunku tragicznego miejsca przeznaczenia na polu polskiego rolnika.
Z analizy podstawowej geometrii ukraińskiego pola walki obrony powietrznej wynika, że tego rodzaju narracja nie jest wiarygodna. Rosyjskie rakiety nadlatują na Ukrainę z trajektorii wschód-zachód. W związku z tym ukraińska obrona powietrzna jest tak skonstruowana, by chronić z perspektywy od zachodu w kierunku wschodnim, z radarami wykrywającymi, ustawionymi tak, by wyłapywały nadlatujące cele z możliwie największej odległości, co pozwala radarom śledzącym na kierowanie pocisków ziemia-powietrze do wyznaczonych celów. Każdy pocisk S-300 wystrzelony przeciwko rosyjskiemu celowi powinien zostać wystrzelony z zachodu na wschód, podążając za wiązką radarową w kierunku celu. Podsumowując – ukraiński S-300 powinien zostać wystrzelony w kierunku, który praktycznie różni się o 180 stopni od drogi, którą przebył pocisk, który uderzył w Polskę.
Ogólnie rzecz biorąc, jeśli pocisk ulegnie awarii lub straci namiar radarowy, będzie kontynuował lot mniej więcej w tym samym kierunku, w którym wystartował. Każde większe odstępstwo od tej reguły oznaczałoby, że powierzchnie sterujące pocisku są niesprawne lub uszkodzone, co oznacza, że pocisk nie byłby w stanie utrzymać stałej trajektorii i jako taki wymknąłby się spod kontroli. Aby ukraiński pocisk S-300 mógł dolecieć do Polski, potrzebny jest w pełni sprawny system kontroli aerodynamicznej. Krótko mówiąc, rakieta nie uległa awarii.
W przeszłości, pociski obrony powietrznej miały wbudowaną funkcję ataku typu ziemia-ziemia. Zdolny do przenoszenia broni jądrowej pocisk Nike-Hercules mógł być używany w roli pocisku ziemia-ziemia. Irakijczycy używali radzieckich pocisków SA-2 i SA-3 jako pocisków ziemia-ziemia. A pocisk SM-6 używany przez marynarkę oraz armię amerykańską może uderzać w cele zarówno w powietrzu, jak i na ziemi. Chociaż S-300 został zaprojektowany jako broń obrony powietrznej (jego głowica jest stosunkowo mała, od 100 do 143 kilogramów materiału wybuchowego), może być używany w trybie ziemia-ziemia po prostu używając jego radaru śledzącego, aby zorientować wiązkę w pożądanym kierunku, na wysokości, która pozwoliłaby uzyskać trajektorię balistyczną, gdy pocisk wyczerpie swe paliwo. Pocisk leciałby w kierunku wiązki, a następnie spadałby na ziemię po pożądanym łuku.
Aby to jednak zrobić, wiązka radaru śledzącego musiałaby być użyta w sposób, który ukierunkował ją dokładnie w przeciwnym kierunku niż nadlatujące rosyjskie cele – w stronę Polski.
Krótko mówiąc, ukraiński S-300, który wylądował na terenie Polski, nie był wynikiem wypadku, ale raczej celowego działania mającego na celu uderzenie pocisku w polską ziemię.
Polacy badają okoliczności śmierci swoich dwóch obywateli. Jeśli, jak się logicznie wydaje, wystrzelenie rakiety S-300 było działaniem celowym, to Polska powinna postrzegać Ukraińców jako sprawców przestępstwa. W związku z tym Polska powinna domagać się wycofania wyrzutni i związanych z nią radarów z eksploatacji oraz potraktowania wszystkich zapisów i danych związanych z omawianym wystrzeleniem jako dowodów i przekazania ich właściwej polskiej prokuraturze. Podobnie, cały personel zaangażowany w wystrzelenie wspomnianego pocisku powinien zostać zatrzymany i poddany przesłuchaniu przez wyszkolonych śledczych.
Prezydent Ukrainy, Wołodymyr Żeleński, zaprzecza, że Ukraina wystrzeliła rzeczony pocisk, opierając swoje przekonanie na informacjach przekazanych przez wysokich rangą dowódców sił powietrznych i wojskowych. Jeśli Zelensky mówi prawdę, to w ukraińskim establishmencie wojskowym trwa spisek mający na celu zainicjowanie incydentu fałszywej flagi, który ma wciągnąć NATO w konflikt. Wszelkie dochodzenia dotyczące procedur dowodzenia i kontroli zastosowanych podczas wystrzelenia pocisku, który uderzył w Polskę, powinny umożliwić ustalenie, jak wysoko w łańcuchu dowodzenia funkcjonował ten spisek.
Podobnie, gwałtowna reakcja Polski i państw bałtyckich, które wyciągnęły wnioski, obwiniając Rosję za atak na Polskę, mimo że ich wojska wiedziały, że wspomniany pocisk był ukraiński, sugeruje pewien poziom wcześniejszej koordynacji między sprawcami ataku a tymi, którzy natychmiast wskazali palcem na Rosję.
Aby nie było wątpliwości – każda bezpośrednia konfrontacja wojskowa NATO-Rosja dotycząca Polski ma realny potencjał przekształcenia się w powszechną wymianę nuklearną między USA i Rosją. Każdy na Ukrainie, w Polsce i krajach bałtyckich, kto jest zaangażowany w spisek mający na celu wciągnięcie NATO w konflikt ukraiński poprzez promowanie ataku fałszywej flagi, stanowi bezpośrednie zagrożenie dla każdego człowieka na naszej planecie.
Stany Zjednoczone i ich bardziej odpowiedzialni partnerzy z NATO powinni ustalić, co się wydarzyło w związku z ukraińskim atakiem S-300 na Polskę. Wszelkie niepowodzenia w zidentyfikowaniu owego fałszywego spisku – o ile taki faktycznie istnieje – i zdławieniu go w zarodku, zwiększają jedynie realne prawdopodobieństwo, że osoby zaangażowane w tego rodzaju spisek będą próbować ponownie i kolejny raz, aż do osiągnięcia ich samobójczego celu, jakim jest konflikt NATO-Rosja.
Nie wiem, dlaczego autor pod koniec artykułu pisze o fałszywym spisku. Spisek był prawdziwy. Brały w nim udział rządy przynajmniej pięciu państw: Polski, Łotwy, Litwy, Estonii i Czech
Wykrycie sprawców, jeśli były nimi rządy tych państw przez prokuraturę polską jest z zasady niemożliwe.
Wykryć mogłoby śledztwo amerykańskie. Nawet jeśliby było przeprowadzone, byłoby utajnione, jak inne wypadki w samej Ameryce (śmierć Kennedy’ego, dwie wieże).
Trudno wykluczyć, że w spisku brała udział jakaś sekcja wywiadu amerykańskiego. Niemożliwe, żeby spisek o takim zasięgu nie byłby zauważony. .
=====================================
Mail:
Geograf: 98% powierzchni jest niezamieszkałe [lasy, pola], więc przypadkowe trafienie we wioskę – mało prawdopodobne. Ta rakieta musiała być starannie naprowadzana, szczególnie w końcowej fazie lotu.
=====================================
Na początku pisano o dwu rakietach. Potem tylko o jednej. Prawdopodobieństwo przypadku, że skutkiem awarii dwie rakiety polecą w tym samym kierunku jest zerowe. Kiedy i jak znikła ta druga?? Dwierakiety w tym samym kierunku świadczą o skrajnie bezczelnej prowokacji.
Polski fizyk, profesor doktor habilitowany. W 1990 r. był projektodawcą Krajowej Agencji Poszanowania Energii podległej premierowi Polski. Autor około siedemdziesięciu publikacji naukowych z zakresu fizyki jądrowej, ogłaszanych m.in. na łamach czasopism zagranicznych, takich jak np.: „Earth and Planetary Science Letters”, „Nuclear Instruments and Methods in Physics Research”, „Physical Review Letters” (wyd. American Physical Society). W latach 2000-2005 był członkiem Komitetu ds. Gospodarki Energetycznej Federacji Stowarzyszeń Naukowo-Technicznych. Opracował podstawy „Poszanowania Energii i Energii Odnawialnych dla Polski”, które przedstawił w książce „O energetyce dla użytkowników i sceptyków” napisanej wspólnie z prof. Stanisławem Wiąckowskim (2005).
Z prof. Mirosławem Dakowskim, pomysłodawcą Krajowej Agencji Poszanowania Energii, rozmawia Rafał Górski, redaktor naczelny Tygodnika Spraw Obywatelskich.
Budowa elektrowni atomowej w Polsce da 100 tys. miejsc pracy dla amerykańskich pracowników. Jennifer Granholm, sekretarz USA ds. energii
Nazwa Paks jest symbolem najpoważniejszego wypadku w europejskim reaktorze jądrowym od czasów Czarnobyla. Ponadto przegrzanie wysoko radioaktywnych materiałów nastąpiło poza betonowym zbiornikiem ochronnym reaktora. Jednak świat poza granicami Węgier praktycznie w ogóle nie zainteresował się nuklearnym piekłem, jakie mogło się rozpętać we wnętrzu ruchomego urządzenia czyszczącego elementy paliwowe. Specjaliści z Węgier i z zagranicy, którzy rekonstruowali później przebieg wydarzeń tamtej nocy, stwierdzili z przerażeniem, że cała sprawa mogła skończyć się o wiele gorzej. Gerd Rosenkranz, „Energia jądrowa mit i rzeczywistość. O zagrożeniach związanych z energią jądrową i jej perspektywach w przyszłości”
…łamane są prawa człowieka, rząd japoński kłamie i naraża społeczeństwo na promieniowanie przekraczające bezpieczne limity, które skutkują zwiększonym ryzykiem wystąpienia raka. ============================================
Czy potrzebujemy elektrowni atomowej w Polsce?
Dlaczego kolejne rządy po 1989 r. nie stawiały na energetykę odnawialną i magazynowanie energii?
Czy uratuje nas gaz łupkowy?
Czego uczą nas katastrofy elektrowni atomowych?
Czy elektrownia atomowa produkuje tanią energię?
Co z odpadami z elektrowni jądrowych?
Czy rozwiązania problemów energetycznych możemy szukać w zmniejszeniu zużycia energii?