Fit for 55, czyli gotowość Unii na głód 2055. Droga do katastrofy.

Fit for 55, czyli gotowość Unii na głód 2055. Podążanie za sektą klimatystów i lewicą rządząca w Brukseli oznacza wejście na drogę do katastrofy

Dariusz Matuszak  wpolityce.pl/-fit-for-55-czyli-gotowosc-unii-na-glod

Polska nie może uczestniczyć w unijnych szaleństwach „Fit for 55”. Te nazwę należy tłumaczyć jako „szkieletowaty, zagłodzony w roku 2055”. Równie zmyślne co Hołownia 2050.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Rzońca: „Fit for 55” jest ideologiczny i nieoszacowany pod względem ekonomicznym. Będzie ściągał UE ku krajom Trzeciego Świata

Unia Europejska jest jedynym regionem świata, który jako całość niemal się nie rozwija. PKB takich krajów jak Francja, Hiszpania, Włochy, Grecja, Portugalia, Finlandia jest niższe niż w 2008 roku. 15 zmarnowanych lat. W 2007 roku PKB Szwajcarii było o 20 miliardów dolarów wyższe niż Belgii. Dziś jest o ponad 200 – 800,6 miliardów dolarów Szwajcarii vs 594 miliardy Belgii. Prawdziwą skalę zniszczeń jakich na gospodarce dokonuje Unia widać dopiero jak policzy się zakumulowane straty Belgów względem Szwajcarów na przestrzeni lat 2007-2021. Sięgają one astronomicznej kwoty 2,2 biliona dolarów. Podobnie Szwecja, w 2007 – PKB takie samo, co w Szwajcarii – 490 miliardów, a dziś o 165 miliardów dolarów niższe niż u Helwetów.

Co oznacza „Fit for 55”?

Przytaczam te statystyki, bo one pokazują, że przewidywane w Polsce koszty owego głodzenia się na rok 2055 – „Fit for 55”, to nie jest abstrakcja. W 2022 roku wydaliśmy ponad 30 miliardów złotych na zakup ETS za granicą. Bank Pekao obliczył, że Polska na głodowanie 2055 wyda 190 miliardów euro do 2030 roku. Zamiast sfinansować rozwój infrastruktury, edukację, zdrowie etc., to my zmarnujemy miliardy na handel ETS i na cła za importowane spoza Unii towary. Do tego trzeba doliczyć koszty spowolnienia rozwoju gospodarki, a może nawet zwijania się jej, jak w przypadku wielu krajów Unii. Wejście w szaleństwo oznacza, że nie osiągniemy dobrobytu. Zatrzymamy się na takim poziomie jakim jesteśmy, a potem z roku na rok, jak inne kraje Unii będziemy chudnąć do szkieletu.

Nie ma takich korzyści jakie byłaby w stanie dać nam Bruksela, które zrekompensowałyby koszty uczestnictwa w tym samobójstwie na raty. Określenie transformacja energetyczna jest całkowicie nietrafne, zakłamujące rzeczywistość. Istotą tego co chcą zafundować eurokraci jest transformacja życia. Obłożenie opłatami ETS choćby transportu nie oznacza tylko podrożenia wszystkich towarów, ale także to, że milionów Europejczyków nie będzie stać choćby na wyjazd na wakacje, na weekend. Uwięzienie ich w miastach i wioskach. To brednie, że mieszkaniec mazowieckiego Węgrowa pojedzie komunikacją zbiorową na weekend do Kadzidłowa na Mazurach, czy Ustrzyk Dolnych w Bieszczady. Dziesiątki tysięcy tych, którzy zbudowali całą infrastrukturę polskiej agroturystyki mogą zacząć pakować swe biznesy. Na wakacje też nie polecimy do taniej Tunezji, bo szaleńcy z Brukseli to uniemożliwią nakładając ETS na transport lotniczy.

Obszar Unii już jest najdroższą strefą życia na świecie. Darujmy sobie porównania do jakichś miejsc punktowych jak Genewa, Singapur, Tel Awiw. A będzie jeszcze drożej. Bo wszystko co wyprodukujemy, zbudujemy, każda usługa obciążone będą sztucznymi kosztami energii. Eufemistyczny zwrot „spadek konkurencyjności gospodarki Unii”, to nic innego jak wielkie bezrobocie – bo nie będzie opłacała się produkcja w Europie, i bieda.

Podobnie podrożeje to, co do Europy będzie importowane. Wyroby ze stali, aluminiowe, nawozy, energia elektryczna, wodór zostaną bowiem obłożone „cłem klimatycznym” tzw. CBAM –Carbon Border Adjustment Mechanism, co spowoduje wzrost cen kolejnych towarów jak choćby żywności. To co jest dziś dostępne dla przeciętnego Europejczyka, stanie się po obłożeniu cłami luksusem. Cłowy rewanż ze strony Chin, czy północnoamerykańskiej strefy UMSCA może też sprawić, że Unia wyląduje na peryferiach globalnego handlu.

Nawet pobieżne opisanie konsekwencji gospodarczych i społecznych zaprowadzenia reżimu „fit for 55” to praca na wielki raport. Nie będzie dziedziny gospodarki, ale też życia, która nie zostanie dotknięta szaleństwem klimatycznym. To będzie transformacja życia, kultury, obyczajów, edukacji, zdrowia, kuchni, a nie energetyczna. Osobnicy którzy nam to fundują doprowadzili do wielkiego kryzysu energetycznego, do tego, że Europa rzęzi, przestaje się globalnie liczyć, są jak narkoman, jak nałogowiec, który tkwi w destrukcyjnym szaleństwie i chce więcej, więcej. To są ludzie niebezpieczni, sfanatyzowani, albo oportunistyczne, bezmyślne miernoty jak ci z polskich wysłańców do Brukseli, którzy głodzenie 55 poparli. W większości nie mają nawet bladego pojęcia nad czym głosują i nie wiedzą choćby tego, że smog nie ma nic wspólnego z CO2. Silniki spalinowe niemal w ogóle nie przyczyniają się do jego powstawania i mają zupełnie pomijalny wpływ na ilość CO2 w atmosferze. A mimo to dziesiątkom, jeśli nie setkom milionów ludzi w Europie chce się je odebrać, choćby windując ceny paliw. Nie ma takiej możliwości, by 250 milionów samochodów w Unii zastąpiono elektrycznymi, zwłaszcza, że na świecie nie skonstruowano jeszcze ani jednej ciężarówki zdolnej na dużym dystansie, w rozsądnym czasie przewieźć tyle towaru co tradycyjny TIR.

W czwartek przyjeżdża do Polski eurokrata Virginijus Sinkeviczius, unijny komisarz ds. środowiska, by łzy nam otrzeć i bzdury opowiadać.

Oznacza to (rozmowy w Polsce) również omówienie stanu wdrażania Europejskiego Zielonego Ładu, naszego planu budowy silniejszej Europy (…). Nie mogę się doczekać bardziej szczegółowego omówienia naszych ambicji środowiskowych z polskim rządem i zainteresowanymi stronami, aby lepiej zrozumieć ich stanowisko imóc uwzględnić obawy. Zielony Ład przyniesie wiele korzyści polskiej gospodarce i całemu społeczeństwu.

To zwykły propagandowy bełkot jest, a my nawet nie mamy mocy, by go z bredni rozliczyć.

Jeśli wszystkie środki zaproponowane przez Komisję zostaną wdrożone przez UE, liczba przedwczesnych zgonów z powodu zanieczyszczenia powietrza spadnie w2030 roku o ponad 70 proc. w porównaniu z 2005 rokiem.

To są jakieś rojenia, on powtarza jakieś tam zmyślenia z raportów pod gotową tezę. Nie ma bladego pojęcia jaka w ogóle jest liczba tzw. przedwczesnych zgonów i jaka będzie i ile ludzi umrze od tego, że tacy jak on do nędzy Europę doprowadzą. Ile będzie przedwczesnych zgonów z powodu tego, że ludzie nie wypoczną na wakacjach, z biedy będą jedli tanie, więc podłe jedzenie, albo stres z powodu długów, niespłaconych rachunków ich zabije.

Brak logiki

Tacy ludzie nie byli w stanie niczego przewidzieć, ale cały kontynent naprawią. Eurokraci są jak ci w Niemczech, którzy zamknęli elektrownie atomowe, by następnego dnia sprowadzać z Francji prąd z elektrowni atomowych. Trzeba sobie uwiadomić, że ma się do czynienia z zupełnymi ignorantami, którzy bzdury jak Stuhr o polskich dzieciach pod Cedynią, albo Joński o Powstaniu Warszawskim z 1989 roku opowiadają. Typ ludzi jak u nas niesławnej pamięci były minister klimatu Janusz Kurtyka, który karierę z SLD w Unii zaczynał, a potem wsławił się u nas promowaniem szwedzkiej idiotki Thunberg i ścieżkę do międzynarodowych instytucji sobie wydeptał.

Ludzie od „Fit for 55” niczego nie policzyli, niczego nie przewidzieli, tylko zmyślają, manipulują, okłamują nas swymi opowieściami. Litwin przyjeżdża do Polski też, by kombinować jak odebrać Polsce władztwo nad polskimi lasami i Brukseli je przekazać. Dokładnie to oznaczają jego słowa:

Zaproponujemy nową ustawę o monitoringu lasów, aby dostarczać szczegółowych i dokładnych informacji o lasach UE. 

Ronald Reagan mawiał, że każdy rozsądny obywatel po spotkaniu z kimś z władzy sprawdza czy ma portfel i zegarek, a najlepiej to wcześniej je dobrze chowa. Tak powinna być traktowana każda unijna inicjatywa. Była premier Beata Szydło wychwala utworzenie w 2026 roku unijnego Społecznego Funduszu Klimatycznego. Ma on służyć „zapewnieniu sprawiedliwej i nastawionej na włączenie społeczne transformacji klimatycznej”.

Konieczne było stworzenie Społecznego Funduszu, który ma pomóc i wesprzeć przedsiębiorstwa i gospodarstwa domowe.

Pani premier w swej dobroci się myli. To szykowana pułapka, oszustwo, przynęta. Kolejne ogniwo łańcucha do pętania nas. Narzędzie do szantażowania, wymuszania posłuszeństwa, kreowania polityki w Polsce. Dokładnie tak jak KPO – czyli pożyczka na niby na odbudowę gospodarki po pandemii. Jak im się coś w tej Brukseli nie spodoba, to grosza z tego klimatycznego funduszu nie zobaczymy, choć wpłacimy na niego miliardy.

To część tajemnicy szaleństwa „fit for 55”. To dodatkowe ogromne pieniądze choćby z opłat ETS ale, też ceł klimatycznych. Środki z CBAM w całości trafią do brukselskich sejfów i może nam z nich łaskawie grosz do kapelusza wrzucą, a może nie, a my prosić się będziemy. I to kolejny cel owego „fit for 55”. Klimatyczny reżim ma służyć jeszcze większemu podporządkowaniu państw, odebraniu im kolejnych kompetencji, całkowitemu uzależnianiu ich gospodarek od Brukseli. Poddając się temu będziemy całkowicie ubezwłasnowolnieni. Każdy krok za unijnymi reżimowcami pogłębia nasze uzależnienie, ogranicza naszą suwerenność zdolność do stanowienia o sobie. Im bardziej będziemy uzależnieni, tym na większe szaleństwa za rok 5 lat będziemy musieli się zgodzić.

Po wyborach musi nastąpić wielkie otwarcie dyskusji o Unii i warunków naszej obecności w niej. Polska musi być gotowa na poprowadzenie europejskiej rebelii przeciwko Brukseli. Nie możemy oglądać się na inne państwa. Musimy być gotowi na samotną „wyprawę” jak bohater filmu Sidneya Luneta „12 gniewnych ludzi” – historii o mądrym ,odważnym przysięgłym sądu, który wbrew wszystkim miał rację i przekonując wrogo, sceptycznie nastawionych pozostałych 11, uratował niewinnego człowieka, którego chcieli skazać na śmierć. I tak nie mamy wyjścia. Unia to chory człowiek Europy. Ona umiera. Wystarczy tak jak lekarz, który czyta wyniki badań krwi pacjenta, sprawdzić roczniki statystyczne Eurostatu, by przekonać się w jak beznadziejnym jest stanie.

====================

Denker #10192 

Jedyna rozsądna droga jaka nas czeka to wyjście z UE. UE nie da się reformować , jak nie dało się reformować socjalizmu. Ludzie muszą zrozumieć, ze to nie darmowa skarbonka, ale okupant o rasistowskich zapędach traktujący państwa Europy jak łatwy łup a ludzi w niej mieszkających jak pariasów mogących dostawać tylko ochłapy z pańskiego stołu. Tego nikt nie kryje. Trzeba sobie zadać pytanie czy o to chodziło. Dalsze pozostawanie w UE Polski to bieda, hamulec rozwoju i dyskryminacja. Czas na referendum. Czas na opamiętanie i walkę o naszą przyszłość bez UE.

Pleśniakowiec lśniący: jak się pozbyć tego szkodnika. Pindy z UE polecają: Zjeść.

Pleśniakowiec lśniący: jak się pozbyć tego szkodnika.

2021-05-31 plesniakowiec-lsniacy-jak-sie-pozbyc-szkodnika

Gdzie można znaleźć pleśniakowca lśniącego i jak się go pozbyć: poradnik. Wyjaśniamy czy są to groźne szkodniki, które mogą pojawić się w domu oraz przedstawiamy skuteczne sposoby zwalczania pleśniakowców.

Pleśniakowiec lśniący (Alphitobius diaperinus Panzer), inaczej nazywany czarnym chrząszczem ściółkowcem, jest szkodnikiem wtórnym, żerującym w spleśniałym ziarnie. Larwy i dorosłe osobniki pleśniakowca występują w gnijących materiałach organicznych i mącznych produktach. Szkodnik żeruje w paszy dla drobiu. Licznie gromadzi się wokół poideł i karmideł, i tam żywi się paszą. Szczególnie upodobał sobie lekko wilgotną ściółkę.

Pleśniakowiec lśniący występuje w magazynach i spiżarni, gdzie przechowywane są produkty spożywcze np. mąka, kasze, ziarna zbóż. Gdy w magazynach warunki przechowywania są bardzo złe to mogą pojawić się w nich szkodniki.

Samice pleśniakowca składają jaja pojedynczo lub w złoża po 14-20 na substrat albo produkt, mocując je za pomocą klejącej wydzieliny. Najlepsze miejsce do złożenia jaj powinno być zamaskowane, takie jak szczeliny i szpary ścian i podłóg. Samice tych szkodników są w stanie w ciągu życia złożyć ponad 2000 jak, ale najczęściej 200-400 sztuk. Im wyższa temperatura ok. 30 st. C tym rozwój jajek następuje szybciej. Stadia larwalne i osobniki dojrzałe mogą przemieszczać się do konstrukcji kurnika. Tam podgryzają konstrukcje drewniane, wgryzają się w ciało martwych i chorych kurcząt, żerując pod ich skórą. Pleśniakowiec przenosi wiele groźnych dla drobiu mikroorganizmów chorobotwórczych, takich jak: wirus choroby Mareka i białaczki drobiu, Salmonellę, E. Coli, paciorkowce.

Jeżeli kurzy nawóz stosowny jest na pola blisko siedzib ludzkich, to pleśniakowce mogą być poważnym zagrożeniem dla ludzi. Te szkodniki zjadają artykuły spożywcze jak otręby i płatki oraz  jabłka, gruszki, banany, ogórki, pomidory, brzoskwinie.

Jak się pozbyć pleśniakowca lśniącego

[Można też złapać delikatnie, by się nie przestraszył, i – choć 1 000 000 sztuk – wysłać do Rządu.: Kancelaria Prezesa Rady Ministrów

Warszawa Al. Ujazdowskie 1/3 00-583 Warszawa

MD

Przy stawianiu budynków (głównie kurników), należy wykorzystywać materiały izolacyjne odporne na uszkodzenia powodowane przez pleśniakowca. Z kurników należy usuwać jak najczęściej kurzak i wymieniać ściółkę. Aby pozbyć się pleśniakowca można użyć wrogów naturalnych tych szkodników, np.: mikroorganizmy chorobotwórcze, pasożytów i drapieżców. Ale dopiero po szczegółowych badaniach. Można również zahamować rozwój jaj pleśniakowca po obniżeniu temperatury do 10 st. C. A przy temperaturze -5 st. C utrzymywanej w pomieszczeniu przez tydzień lub dłużej, zginą wówczas wszystkie stadia rozwojowe i osobniki dorosłe pleśniakowca. Do zwalczania pleśniakowca można też zastosować ogrzewanie pomieszczeń temperaturą powyżej 48 st. C przez 10-12 godzin.

“Czają się w kuchni, łazience, sypialni! Znasz te insekty?”[w oryg.]

===============

W sklepach „spożywczych” szukać pod jego łacińską nazwa: Alphitobius diaperinus Panzer

================

mail:

Józef Piłsudski w oficjalnym rozkazie: „…bez żadnej korzyści dla wojny oprócz zadowolenia rozdziwaczonej pindy”.

UE: Inflacja maleje, ceny rosną. Komuna triumfuje. Ceny cukru są w UE dwukrotnie wyższe niż na rynku światowym.

UE: Inflacja maleje, ceny rosną. Komuna triumfuje.

Niemcy: Cukier podrożał o 71 proc. Jedną z przyczyn polityka UE

Średnio ceny cukru są w UE dwukrotnie wyższe niż na rynku światowym

tvp.info-wzrost-cen

Ceny w Niemczech rosną, na co w dużym stopniu wpływ ma cukier. Jego cena w Europie jest obecnie zauważalnie wyższa niż na rynku światowym, za co częściowo ponosi winę UE – analizuje w piątek portal dziennika „Sueddeutsche Zeitung” (SZ).

Z comiesięcznych danych o inflacji wynika, że dla konsumentów w Niemczech cukier podrożał o ponad 70%. , rok do roku. „Liczba ta jest uderzająca tym bardziej, że średnia stopa inflacji w marcu faktycznie spadła: do 7,4 proc.” – zauważa „SZ”.

Inflacja maleje, ceny rosną

Mimo spadku inflacji ceny artykułów spożywczych nadal rosną – średnio o ponad 20 proc., przy czym szczególnie gwałtownie wzrosły ceny jajek (+34,6 proc.) i warzyw (+27,3 proc.). Z danych Federalnego Urzędu Statystycznego wynika, że ceny cukru wzrosły o 70,9 proc.

Jak wyjaśnia Carlos Mera, ekspert ds. rolnictwa w londyńskim Rabobanku, przyczyn tego wzrostu może być kilka. We Francji, będącej jednym z czołowych producentów w Europie, zbiory buraków cukrowych były słabe z powodu kilku fal upałów.

„Ponadto w związku z planowanym zakazem stosowania dotychczas używanego środka ochrony roślin plony są albo zagrożone, albo ponoszone są wyższe koszty” – dodaje ekspert.

Wojna w Ukrainie [na Ukrainie ciemniaku!! MD] również wpływa na wzrost kosztów produkcji z uwagi na podwyżki cen energii. Ceny buraków cukrowych zostały znacznie podniesione, „aby zrekompensować wyższe koszty paliwa, nawozów i usług” – dodaje rzeczniczka stowarzyszeń cukrowniczych w Berlinie. Ceny buraków cukrowych wzrosły także dlatego, że ma to miejsce również w przypadku innych towarów rolnych (pszenicy, rzepaku).[Logika tej damy!! md]

Kolejna przyczyna wzrostu cen to zniesienie unijnych kwot cukrowych w 2017 r.

„Reżim rynku cukru gwarantował przez prawie 50 lat kwoty produkcyjne i ceny minimalne na buraki cukrowe. Teraz producenci cukru w Europie muszą konkurować z rynkiem światowym, np. z trzciną cukrową z Brazylii, która od dawna jest tańsza” – przypomina „SZ”. [uś, jaka niesprawiedliwość!! „muszą konkurować”!! md]

Indie i Tajlandia ograniczyły eksport cukru, ponieważ produkcja była tam niższa, niż się spodziewano, a dodatkowo import cukru z wielu krajów spoza UE wiąże się z wysokimi podatkami i cłami.

„Krótko mówiąc: UE znajduje się w szczególnie trudnej sytuacji. Średnio ceny cukru są tu obecnie dwukrotnie wyższe niż na rynku światowym z powodu spadku podaży i wzrostu kosztów produkcji. A popyt konsumpcyjny wzrósł po zakończeniu pandemii koronawirusa” – podsumowuje SZ. 

Złe wieści dla polskich firm. “Nie dostaną preferencji na Ukrainie”. Polska wyruchana – kolejny raz…

Złe wieści dla polskich firm. “Nie dostaną preferencji na Ukrainie”. Polska wyruchana kolejny raz…

nie-dostana-preferencji-na-ukrainie

Wojna w Ukrainie jeszcze trwa, ale władze kraju już myślą o jego odbudowie. — Polska nie dostanie jakichś specjalnych ułatwień prawnych zabezpieczających interesy naszego biznesu na Ukrainie. „Byłoby to bowiem sprzeczne z prawem unijnym” — mówi z wnp.pl Igor Burakowski, profesor uniwersytecki z Kijowa.

Według Burakowskiego powojenne scenariusze są opracowywane w ministerstwie ekonomiki Ukrainy, banku narodowym i nawet w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. — Wedle prognoz, w związku z wojną, nastąpi zmniejszenie PKB Ukrainy o około 40 proc.

W rozmowie prof. stwierdził, że indywidualnych preferencji dla polskiego biznesu jak na razie NIKT NIE PROPONUJE. — Bo to byłoby niezgodne z prawami unijnymi. Tyle, że choćby z racji na bliskość geograficzną, kulturową i tak polski biznes będzie miał faktyczne preferencje w kontaktach mających zaowocować konkretnymi kontraktami — wyjaśnił.

Burakowski dodał, że obecnie w Kijowie przedstawia się krajom zachodnim propozycję ustanowienia “jakiegoś międzynarodowego systemu ubezpieczeń dla przychodzącego biznesu”. — Jeśli taki system zostanie wypracowany, to będzie ułatwieniem dla wszystkich potencjalnych inwestorów. Jeśli zaś chodzi o udział polskiego biznesu w odbudowie Ukrainy, to wszystko będzie zależało od tegoż biznesu i wielkości kapitału, jaki będzie on chciał zaangażować na Ukrainie — ocenił.

================

Te polit-poprane nieuki nie wiedzą, że po polsku należy pisać Na Ukrainie, na Litwie, czy Słowacji. „Njuspik”… to szambo językowe.

Prawo w Hiszpanii: Okupanci zajęli mu mieszkanie. Gdy chciał wejść, pchnęli go nożem i uderzyli siekierą.

Prawo w Hiszpanii: Okupanci zajęli mu mieszkanie. Gdy chciał wejść, pchnęli go nożem i uderzyli siekierą.

Piotr Margielewski pchneli-go-nozem-i-uderzyli-siekiera

W Hiszpanii od jakiegoś czasu obowiązuje prawo zwane “La ley de okupas”. Zakłada ono chociażby, że jeśli w ciągu pierwszych 48 godzin swojej nieobecności właściciel mieszkania nie zorientuje się, że zostało ono zajęte, to bardzo ciężko mu usunąć z niego niechcianych lokatorów. Według tego prawa zajęcie cudzego mieszkania nie traktuje się jako przestępstwo, lecz jedynie jako „wykroczenie”. Prowadzi to do historii takich jak z Kadyksu. Właściciel dowiedział się, że w trakcie opuszczonego na czas remontu mieszkania, weszło do niego czterech okupantów. Gdy próbował się dostać do środka, doszło do naprawdę dantejskich scen. Mężczyzna został m.in. pchnięty nożem i uderzony siekierą.

Jak już w 2020 roku alarmowano, “przyzwolenie prawne i społeczne sprawiło, że coraz częściej zajmują mieszkania innych nielegalni imigranci z grubymi kartotekami, terroryzujący sąsiadów i załatwiający swoje interesy za pomocą noża (…) Absolutna bezradność sądów i policji w obliczu doskonale zorganizowanych mafii, wyszukujących mieszkania, których właściciele wyjechali choćby na chwilę, i za cenę od 5000 do 15 000 euro wyważających drzwi i zapewniających podłączenie do prądu wspólnoty mieszkaniowej, jeśli jest taka potrzeba (…) Skala tego fenomenu jest taka, że ludzie w miastach, w których proceder jest najsilniejszy, żyją z obawą, że jeśli wyjadą na weekend, po powrocie na swojej kanapie zastaną czterech nielegalnych imigrantów i usłyszą: „Pan już tu nie mieszka”” (całość TUTAJ).

Francuzi ogrzewają plantacje winorośli – tam jest inne CO2

Francuzi ogrzewają plantacje winorośli – tam jest inne CO2 !!

mail: A Włosi ogrzewają sady i gaje oliwkowe

Rząd Włoch wprowadził stan kryzysowy. Winna polityka UE wobec imigrantów.

Rząd Włoch wprowadził stan kryzysowy. Winna polityka UE wobec imigrantów.

Na podst.: Włochy-stan-kryzysowy

Łódź z nielegalnymi imigrantami bez przeszkód wpłynęła do włoskiego portu na Lampedusie. Źródło: Facebook/Matteo Salvini
Łódź z nielegalnymi imigrantami bez przeszkód wpłynęła do włoskiego portu na Lampedusie.

Rząd Włoch wprowadził na pół roku stan kryzysowy w związku z masowym napływem imigrantów. „Jesteśmy świadomi, jak poważne jest to zjawisko, które wzrosło o 300 procent” w porównaniu z zeszłym rokiem – zaznaczył minister do spraw Obrony Cywilnej i polityki morskiej Nello Musumeci. Stan kryzysowy umożliwi przyspieszenie działań, w tym odsyłanie tych imigrantów, którzy nie mają prawa do pozostania we Włoszech.

O tym, jak bardzo nasilił się napływ migrantów w ostatnim czasie świadczą dane ze świątecznego weekendu, gdy na włoskie wybrzeża przybyło około 3 tysięcy migrantów.

Mówiąc o stanie kryzysowym, wprowadzonym na całym terytorium kraju, minister Musumeci oświadczył po obradach rządu: „Niech będzie jasne to, że to nie jest rozwiązanie problemu, bo ono związane jest tylko ze świadomym i odpowiedzialnym działaniem Unii Europejskiej”.

Wraz z nowym rozporządzeniem możliwe będzie szybsze stosowanie procedur w sprawie identyfikacji migrantów i ich przyjmowania, ale także odsyłanie do krajów pochodzenia tych, którzy nie mają prawa ubiegać się o pobyt oraz wydalanie osób naruszających przepisy migracyjne.

Rząd postanowił od razu wyłożyć 5 milionów euro na pilne działania.

Nie tylko zboże. Wkrótce może załamać się rynek drobiu i jaj. Import z Ukrainy bez norm jakościowych i „dobrostanu”.

Nie tylko zboże. Wkrótce może załamać się rynek drobiu i jaj. Import z Ukrainy bez norm jakościowych i „dobrostanu”

zboze-kury- z-ukrainy/ 7 kwietnia 2023

Nie tylko zboże: rolnicy wkrótce mogą mieć bardzo poważne kłopoty w innej sferze produkcji. Chodzi o drób z Ukrainy, który za\lewa polski rynek. Eksperci obawiają się prawdziwej katastrofy. Import od naszego wschodniego sąsiada rośnie, a konkurencja jest nierówna.

Według wyliczeń organizacji AVEC, która reprezentuje drobiarstwo w UE, także w 2024 roku import drobiu z Ukrainy ma być utrzymany na wysokim poziomie. Tymczasem w pierwszych ośmiu tygodniach 2023 roku import z tego kraju wzrósł o 94 proc. w skali rok do roku. Według prezesa Krajowej Federacji Hodowców Drobiu i Producentów Jaj, konkurencja z Ukraińcami jest bardzo nierówna.

W czerwcu Unia Europejska zniosła kontyngenty na mięso i jaja z Ukrainy. W efekcie nasz rynek został dosłownie zalany mięsem drobiowym i jajami produkowanym za wschodnią granicą. Tam nie muszą przestrzegać norm jakościowych i „dobrostanu” zwierząt nałożonych na producentów unijnych. W efekcie mogą produkować żywność zdecydowanie taniej niż my powiedział.

Problemy mogą mieć także rolnicy z innych państw, jak Węgry, Hiszpania, Holandia, Niemcy czy Francja.

Według prezesa Krajowej Rady Drobiarstwa, Dariusza Goszczyńskiego, możliwym rozwiązaniem byłoby przekierowanie drobiu z Ukrainy na przykład do Afryki.

Przed możliwym wielkim kryzysem w branży drobiarskiej przestrzega też były minister rolnictwa Jan K. Ardanowski.

Źródła: Money.pl, PCh24.pl

Kosztowny klimatyzm. Na to wszystko zgodził się rząd PiS… Elementy tego systemu nie zdążyły się przebić do świadomości Polaków.

Kosztowny klimatyzm. Na to wszystko zgodził się rząd PiS…

Elementy tego systemu nie zdążyły się jeszcze przebić do zbiorowej świadomości.

Łukasz Warzecha kosztowny-klimatyzm

Dwa elementy strategii klimatycznej Unii Europejskiej mogą oznaczać swego rodzaju przełom w polskiej polityce: zakaz rejestracji nowych pojazdów spalinowych – z wywalczonym przez Niemcy w gruncie rzeczy niewiele znaczącym wyjątkiem dla paliw syntetycznych – oraz dyrektywa o charakterystyce energetycznej budynków, czyli EPBD (Energy Performance of Buildings Directive). Po raz pierwszy decyzje podejmowane na poziomie całej Unii Europejskiej tak głęboko i tak boleśnie dotkną tak ogromnej liczby zwykłych ludzi w ich codziennym życiu. Przy czym najszybciej w Polaków mogą uderzyć rozwiązania systemu ETS 2, który obejmie budynki oraz transport, a wejść w życie ma już w 2027 r.

Tyle że elementy tego systemu nie zdążyły się jeszcze przebić do zbiorowej świadomości.

Konsekwencje społeczne tych rozwiązań będą – piszę to w formie twierdzącej, a nie przypuszczającej, bo tu nie ma co przypuszczać, to jest pewnik – druzgocące. Konsekwencje polityczne mogą wywrócić trwający od dwóch dekad na polskiej scenie politycznej dogmat o miłości Polaków do UE, której nic nie zachwieje. Sondaże CBOS prowadzone w poprzedniej dekadzie wskazywały niezmiennie na poparcie dla członkostwa oscylujące wokół 80%. Jednak w ostatnich latach sondaże innych ośrodków wskazują na niższy odsetek, a rezultaty nieco się wahają. Badanie IBRIS w ubiegłym roku zwolennikom członkostwa dało w sumie około 80%, ale zdecydowanie za członkostwem opowiedziało się trochę ponad 56%. Reszta to zwolennicy „umiarkowani”. Przy czym mówimy o badaniach przeprowadzanych zanim do Polaków zaczęło docierać, jakie skutki dla ich codziennego życia mogą mieć wprowadzane przez Unię regulacje.

Nie znaczy to, że Polacy całkowicie i radykalnie odwrócą się od UE, ale z całą pewnością może wzrosnąć odsetek postaw umiarkowanie sceptycznych, a coraz większa część elektoratu będzie oczekiwała zdecydowanej postawy władz naszego kraju. Nie da się jej już symulować stosowaniem wojennej retoryki na pokaz na rynek wewnętrzny przy całkowitym kapitulanctwie w Brukseli. Trzeba będzie pokazywać rezultaty. A z tym będzie ciężko, bo sami zapędziliśmy się w pułapkę.

Przyjrzyjmy się, co działo się wokół przepchniętego w końcu zgodnie z niemieckim interesem zakazu rejestracji aut spalinowych od 2035 r. Ze strony rządu mieliśmy mnóstwo wojowniczych pokrzykiwań, a w wymiarze praktycznym – uczestnictwo w stworzonej przez Niemcy koalicji sprzeciwu wobec rozporządzenia w jego pierwotnej wersji, aczkolwiek bez chwalenia się tym przymierzem opinii publicznej (bo jakże to – Polska idąca ręka w rękę z Berlinem?). Jak nietrudno było przewidzieć, Niemcy osiągnęli swój cel i wtedy odpuścili, a my pozostaliśmy na placu boju sami i osiągnęliśmy moralne zwycięstwo, jako jedyni głosując przeciwko, co miało znaczenie wyłącznie symboliczne i propagandowe.

Gdy klamka zapadła, zaczęło się szukanie winnych i w tej grze dwie formacje znalazły się w trudnej sytuacji. Koalicja Obywatelska nie mogła otwarcie uderzać w PiS, bo popiera przecież klimatystyczne unijne szaleństwa, a gdyby chciała rządzące ugrupowanie skrytykować za nieprzeciwstawienie się zakazowi, musiałaby jednocześnie uznać sam zakaz, przynajmniej domyślnie, za niesłuszny. Prawo i Sprawiedliwość natomiast zostało przyparte do muru oskarżeniami o to, że głośno protestując przeciwko zakazowi, w istocie protestowało przeciwko konsekwencjom własnej decyzji z grudnia 2020 r. W najbardziej komfortowej sytuacji znalazła się Konfederacja, w retoryce której istnieje całkowita spójność pomiędzy krytyką PiS, krytyką klimatycznej polityki UE i tego konkretnego rozporządzenia.

Wśród wypowiedzi polityków PiS dwie były szczególnie znamienne. Pierwsza to słowa samego premiera Mateusza Morawieckiego, wypowiedziane w połowie marca w rozmowie z Jakubem Wiechem, zwanym złośliwie, acz niezwykle celnie „jehowym klimatyzmu”. Szef rządu powiedział tam: „Ponieważ polityka klimatyczna UE jest rdzeniem polityki gospodarczej całej UE i wszyscy, którzy znają się na UE, wiedzą, że gdybyśmy sobie chcieli wyjść z polityki klimatycznej, tak po prostu zrezygnować z polityki klimatycznej UE, byłoby to jednoznaczne z wyjściem z Unii Europejskiej de facto. […] Ja nie dam się wepchnąć w narrację Polexitu i wolę manewrować między tymi skałami, czasami ostrymi wystającymi skałami ponad wody”. Co ciekawe, ten bardzo przecież ważny fragment nie znalazł się w spisanym i umieszczonym w serwisie Energetyka24 fragmencie rozmowy. Zakładałbym, że nie przypadkiem.

To podejście zaczęło być kopiowane przez innych polityków związanych z obozem władzy. Drugą znamienną wypowiedź wygłosił Zbigniew Kuźmiuk, oznajmiając, że Polska nie może sama „dmuchać pod wiatr” polityki klimatycznej UE, która jest w Unii traktowana jak religia.

Widzimy zatem coś w rodzaju rozdwojenia jaźni. Z jednej strony obóz rządzący posługuje się bardzo mocną retoryką, opisując politykę klimatyczną UE, nie tylko w postaci rozporządzenia dotyczącego pojazdów spalinowych. Warto przypomnieć choćby, że obecne bardzo wysokie na tle UE polskie ceny energii „zawdzięczamy” w dużej mierze systemowi ETS. Obecnie uprawnienia do emisji CO2 są na absolutnie rekordowych poziomach, najwyższych od początku działania systemu, i sięgają 100 euro za tonę. Trzy lata temu było to około 18 euro.

Z drugiej przedstawiciele władzy prezentują proces tworzenia polityki klimatycznej jako nieunikniony i zbyt potężny, aby dało mu się przeciwstawić, a na dodatek próbują łączyć kontestowanie go z wystąpieniem z UE, zakładając zapewne, że Unia jest wśród polskich wyborców tak popularna, że postawieni wobec takiej alternatywy zacisną zęby i zaakceptują uległą postawę władzy jako jedyne możliwe wyjście.

Zasadniczym problemem dla samego pana premiera są decyzje, które podejmował, a które stały się podstawą dla obecnych decyzji. Przede wszystkim mowa o szczycie Rady Europejskiej w grudniu 2020 r. Żeby jednak być uczciwym, trzeba przypomnieć, że nieszczęście zaczęło się znacznie wcześniej. Nawet na kilka lat przed tym, zanim zaczęto projektować unijną politykę klimatyczną, co nastąpiło w 2008 r. wraz z uchwaleniem pierwszego pakietu klimatycznego. Fatalnym krokiem, którego skutki widać dzisiaj w całej ostrości, była zgoda Polski na traktat lizboński, poważnie ograniczający możliwość blokowania przez Warszawę niekorzystnych dla nas decyzji. Przypomnijmy, że na podpisanie traktatu zdecydował się jeszcze rząd Jarosława Kaczyńskiego w 2007 r. (natomiast w Brukseli negocjował Lech Kaczyński), zaś ratyfikował go ówczesny prezydent w roku 2009.

Poraża dzisiaj krótkowzroczność, jaka stała za tymi decyzjami. Zmarły tragicznie w 2010 r. prezydent argumentował bardzo podobnie jak dzisiaj argumentuje Mateusz Morawiecki w sprawie polityki klimatycznej UE: że nie dało się sprzeciwiać reszcie krajów Unii, a w grę wchodziły przyszłe unijne fundusze. Twierdził także, że sytuacja może się w przyszłości zmienić na korzyść, a tymczasem mamy w rezerwie awaryjny tak zwany mechanizm z Janiny. Okazało się, że mylił się całkowicie. Sytuacja nie tylko nie zmieniła się na korzyść, ale przeciwnie: zmieniła się zasadniczo na niekorzyść Polski. Gdybyśmy zachowali taką siłę głosów, jaką nasz kraj posiadał na mocy traktatu nicejskiego, byłoby nam o wiele łatwiej tworzyć koalicje blokujące kolejne niekorzystne zmiany. Dodatkowym fatalnym czynnikiem – faktycznie trudnym do przewidzenia w roku 2007, było wystąpienie Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, co pozbawiło nas cennego sojusznika.

Kiedy PiS przejmowało władzę, machina klimatystycznych regulacji w UE już się rozpędziła. Działał na dobre system handlu emisjami, obłudnie przedstawiany jako mechanizm rynkowy, choć ówczesne ceny i jego wpływ były jedynie ułamkiem tego, co widzimy obecnie. Jeszcze w październiku 2014 r., czyli rok przed wyborami, które dały zwycięstwo partii Jarosława Kaczyńskiego, a już za premierostwa Ewy Kopacz (była na stanowisku od września), uzgodniono kolejny „ambitniejszy” (ulubione słowo używane w kontekście polityki klimatycznej) cel redukcji emisji CO2. Do 2030 r. miało to być 40 proc. w stosunku do roku 1990.

Dalsze ważne zmiany to już jednak czasy rządu PiS i przede wszystkim trzeba tu wymienić plany dotyczące osiągnięcia neutralności klimatycznej UE do 2050 r., publikowane w latach 2017 i 2018. W 2019 r. powstała strategia neutralności klimatycznej, odwołująca się do wszystkich tak groźnych, a pięknie brzmiących haseł – w tym „zrównoważonego rozwoju”. Konkretnym krokiem było podjęcie w grudniu 2020 r. przez Radę Europejską decyzji w sprawie pakietu Fit For 55, który zakłada redukcję emisji o 55 proc. do 2030 r. w stosunku do roku 1990. Jest to więc drastyczne podwyższenie celu w stosunku do decyzji podjętej zaledwie sześć lat wcześniej.

To charakterystyczne dla wielu działań UE i warto mieć świadomość, że tak właśnie Unia funkcjonuje: zostaje podjęta decyzja i tak bardzo daleko idąca, ale za jakiś czas okazuje się, że wyznaczony przez nią cel był „za mało ambitny” i trzeba pójść jeszcze dalej. Znamienne, że taki brak ostatecznego celu, umiaru i niemożność uznania, że pewne polityki zostały ustalone trwale i w takim stanie powinny pozostać, było uznawane za problem jeszcze około półtorej dekady temu. Dziś jednak nie budzi już w głównym nurcie sprzeciwu ani pytań, mimo że jest to fatalna cecha unijnej polityki.

Na grudniowym szczycie w 2020 r. Mateusz Morawiecki zrezygnował z weta, do którego wówczas miał prawo. To pozwoliło zatwierdzić „ambitny”, a tak naprawdę morderczy cel redukcji CO2. Wokół tamtej decyzji jest dzisiaj mnóstwo manipulacji. Tymczasem przede wszystkim trzeba rozumieć, na co właściwie premier się zgodził.

Fit For 55 nie jest jednym gotowym projektem regulacji, ale ogólnym programem i zobowiązaniem do redukcji emisji, z którego wynikają kolejne jego konkretne elementy, takie właśnie jak rozporządzenie zakazujące rejestracji nowych aut spalinowych. W ich przypadku Polska nie ma już możliwości zastosowania weta – zostajemy zatem po prostu przegłosowani. Szansa na weto bezpowrotnie nam przepadła.

Nie jest też prawdą – jak twierdzą dzisiaj przedstawiciele obozu władzy – że w grudniu 2020 r. weta nie dało się zastosować. Weto jest tym właśnie środkiem – coraz bardziej ograniczanym – po który kraje mają prawo sięgać w ostateczności, a nie tylko traktować je jako sposób wymuszania ustępstw na innych, żeby go jednak w końcu nie użyć (a tak zwykle bywa). Wziąwszy pod uwagę doniosłość konsekwencji, jakie niosła za sobą decyzja sprzed ponad dwóch lat, użycie weta byłoby jak najbardziej zasadne. Szczególnie że konsekwencji tamtego postanowienia za pomocą jednostronnego sprzeciwu zablokować już nie możemy.

Warto zauważyć, jak paradoksalne jest stanowisko zajmowane w tej sprawie przez Mateusza Morawieckiego i jego obrońców. Z jednej strony weto jest przecież środkiem na sytuacje ostateczne – z drugiej w zasadzie przyjmuje się z góry, że nigdy nie zostanie użyte. Staje się ono zatem środkiem całkowicie nieefektywnym, bo nasi partnerzy mogą bez wątpliwości zakładać, że i tak po nie nie sięgniemy.

Przed Polską gigantyczne problemy, związane z wprowadzaniem kolejnych elementów polityki klimatycznej. To między innymi ETS 2, czyli obłożenie podatkiem klimatycznym transportu oraz budynków, bariera celna CBAM, dyrektywa EPBD albo wspomniany już radykalny wzrost cen uprawnień do emisji CO2 w ramach pierwszego ETS.

Na żaden z tych problemów rządzący nie mają odpowiedzi, a pieniądze, które Unia zamierza przeznaczyć na tak zwaną sprawiedliwą transformację, są po prostu kpiną w relacji do oczekiwanych kosztów. W przypadku FF 55 te mogą sięgnąć dwóch bilionów złotych, podczas gdy fundusze przeznaczone dla Polski to raptem kilkadziesiąt miliardów. Jeśli nie nastąpi radykalne odejście od obecnej strategii, czeka nas dramat społeczny i gospodarczy. Obawiam się jednak, że ludzie, którzy się na to w imieniu Polski zgodzili, nie odczują konsekwencji swoich decyzji w najmniejszym stopniu.

Europoseł Jaki o PE: Podwójne standardy, rasizm, cenzura. To jest komunizm.

Europoseł Jaki ukazuje ideologię PE: Podwójne standardy, rasizm, cenzura . To jest komunizm. Wy wyznajecie komunizm!

https://wpolityce.pl/polityka/640583-europosel-jaki-odkrywa-karty-w-pe-wy-wyznajecie-komunizm

„Was nie interesuje opinia większości, dlatego że większość Polaków już osiem razy, osiem razy się wypowiedziała co myśli, ale Was to nie interesuje, bo Wy nimi gardzicie i gardzicie ich opinią” – mówił w zamieszczonym na Twitterze nagraniu z obrad Parlamentu Europejskiego europoseł solidarnej Polski Patryk Jaki.

Polityk partii Zbigniewa Ziobry poddał mocnej krytyce wartości, którymi kieruje się Unia Europejska wytykając, że są one w rzeczywistości wartościami komunistycznymi. Dla poparcia swojej tezy podał pięć podstawowych przykładów, odnoszących się do działalności UE, mających świadczyć o tym, że jest ona zaprzeczeniem tradycyjnych wartości chrześcijańskiej Europy.

Europoseł Jaki napisał na Twitterze: „PE głosami polskiej opozycji przegłosował właśnie roczny raport o praworządności z wezwaniem kolejnych sankcji na Polskę. Nasi obywatele rzekomo nie wyznają „właściwych” wartości. Jakich?”.

Chcecie zwiększenia środków na zwiększanie wiedzy o wartościach Unii Europejskiej i ja ten postulat popieram, dlatego że ludzie powinni wiedzieć jakie naprawdę wartości wyznajecie. Wartość numer jeden: podwójne standardy, otóż Polskę chcecie karać sankcjami, bo ma rzekomo upolityczniony sposób wyboru sędziów, tymczasem w Polsce wybiera się sędziów tak samo jak w Hiszpanii czy w Niemczech, ale tam można, a tu nie — mówi Patryk Jaki.

Wartość numer dwa: rasizm, otóż ten sposób postępowania tłumaczycie – można zobaczyć nawet w tej rezolucji – słynną opinią Komisji Weneckiej, tutaj proszę bardzo, według której są te same rozwiązania w różnych państwach, ale są państwa, które mogą i te, które nie mogą, a szczególnie te państwa mogą, gdzie jest wyższa kultura i tradycje, czyli Niemcy mają wyższą kulturę od Polski? To jest klasyczna definicja rasizmu.

Wartość numer trzy: pogarda dla obywateli. Was nie interesuje opinia większości, dlatego że większość Polaków już osiem razy, osiem razy się wypowiedziała co myśli, ale was to nie interesuje, bo wy nimi gardzicie i gardzicie ich opinią.

Wartość numer cztery: cenzura, otóż jak tam praworządność w kulturze? Właśnie w Europie cenzurujecie książki Agaty Christie, Dahla czy nawet Karola Maya.

Wartość numer pięć: odwrócenie pojęć, otóż najważniejsze są według was prawa mniejszości, które rozumiecie jako LGBTQ itd. Tymczasem reprezentanci tej opcji, w tej izbie od dawna są większością i nie respektują prawdziwej mniejszości, mniejszości która wyznaje tradycyjne wartości: rodzinę, prawo do życia czy polityczne prawa do sprawowania różnych funkcji. Więc podwójne standardy, rasizm, cenzura to nie są wartości europejskie. To jest komunizm i wy wyznajecie właśnie komunizm.

Unia w rękach sekty klimatystów – bez samochodów. Eurokraci chcą zrujnować gospodarkę Europy, sprowadzić na nią nędzę i chaos…

Unia w rękach sekty klimatystów – bez samochodów. Eurokraci chcą zrujnować gospodarkę Europy, sprowadzić na nią nędzę i chaos..

 unia-w-rekach-sekty-klimatystow

Eurokraci zdecydowali o zakazie rejestrowania samochodów z silnikiem spalinowym. To oznacza zniszczenie europejskiej gospodarki, pozbawienie nas wolności i odebranie nam naszego stylu życia. Europa wpadnie w nędzę i chaos. Polska powinna otwarcie i głośno oznajmić, że nie podporządkuje się tej obłąkańczej decyzji.

Co z tego, że Europa stoi na skraju wielkiego kryzysu gospodarczego, a co najmniej finansowego. Że inflacja niemal we wszystkich krajach kontynentu jest najwyższa od kilkudziesięciu lat. Że kontynent liże rany po pandemii, a miliony ludzi odbudowują swe zdewastowane biznesy. Furda, że Unia pogrążona jest w kryzysie energetycznym, a u jej bram toczy się wojna. Szaleńców nic nie powstrzyma, więc eurokraci właśnie uchwalili, że po 2035 roku w Unii nie będzie można rejestrować samochodów zarówno osobowych jak i dostawczych z silnikiem spalinowym. Decyzja podjęta przez Radę Unii Europejskiej ma być zweryfikowana w 2026 roku, co nijak nie zmienia faktu, że Unią i jej poszczególnymi krajami władają dziś szaleńcy, członkowie sekty klimatystów. Wcześniej decyzję przyklepały, jak łopatą ziemię na grobie, Parlament Europejski i Rada Europejska.

Ci ludzie wiodą Europę ku katastrofie. Swoją obłędną polityką klimatyczną doprowadzili do kryzysu energetycznego, ogromnej inflacji, umożliwili ruskiemu reżimowi rozpętać wojnę na Ukrainie, a teraz znów decydują jak ma podróżować i przemieszczać się 500 milionów Europejczyków. Jedynym państwem, które głosowało przeciw była Polska. Włochy, Bułgaria, Rumunia wstrzymały się. Nie ma znaczenia, czy mniejsze i słabsze kraje jak Nadbałtyckie, czy Węgry, które są teraz największym sojusznikiem Niemiec, głosowały za z powodu mniemanej troski o klimat, czy presji i strachu, że coś im z brukselskiego stołu nie skapnie. To głupia, krótkowzroczna, bardzo szkodliwa decyzja.

Gra Niemiec

Oczywiście Niemcy swoje próbują grać i knują jak załatwić używanie niby jakichś e-paliw, czy syntetycznych, które jakoby są czyste jak lelija. Nie da się wykluczyć, że niemieccy producenci samochodów, tak jak wcześniej, dopuszczą się oszustw na wielką skalę, by wykazać, iż ich silniki spełniają unijną normę emisyjności i z rur wydechowych wylatuje rumiankowy zefirek. W 2015 roku amerykańska Agencja Ochrony Środowiska wykryła, że Volkswagen montował w swych samochodach oprogramowanie pozwalającego na manipulację wynikami pomiarów emisji z układu wydechowego. Oszukańczy proceder trwał 6 lat.

Tak, czy owak eurokraci są opętani, oni nie mają bladego pojęcia co robią. Emisja CO2 przez wszystkie samochody w Europie nie ma żadnego wpływu na klimat, na atmosferę i minimalne na powstawanie smogu. Ten bowiem jest zjawiskiem lokalnym i niemal w ogóle nie zależy od emisji spalin przez samochody. Kiedy Trzaskowski opowiada, że ogranicza ich ruch w Warszawie, bo chce walczyć ze smogiem, to znaczy, że nie ma pojęcia o czym mówi, czym jest smog i z czego się bierze.

By uświadomić sobie szaleństwo eurokratów trzeba ustawić wszystko we właściwych proporcjach. Unia emituje ok. 3 miliardów ton gazów cieplarnianych liczonych w ekwiwalencie CO2. To ok 8% światowej emisji. Za 1/4 odpowiada transport z czego 70% tej wielkości to transport drogowy. W skali świata to 1,5% globalnej emisji – ok.500 milionów ton. Atmosfera Ziemi to 5 biliardów ton – 5 * 10^15, czyli – 50 000 000 000 000 000. Owa emisja samochodowa to tyle co 0,0000000000001% atmosfery. Do tego odwoływał się norweski laureata Nagrody Nobla z fizyki profesor Ivar Glaever, który mówił do zgromadzonych w wielkiej auli słuchaczy, że spalenie zapałki w tej sali ma większy wpływ na skład powietrza w niej, niż 3 lata emisji spalin przez wszystkie samochody świata na atmosferę kuli ziemskiej. My zaś jesteśmy ledwie Unią – w Europie największym emitentem jest Rosja, a eurokraci z powodu wydumanych szkód jakie przyniesie 0,0000000000001% stawiają na szali nasz dobrobyt, wolność, styl życia. Gotowi są to wszystko zniszczyć, by walczyć z jakimś fantomem, dać upust swym obsesjom.

Wszystko to dzieje się w chwili, gdy poddani Unii dopiero co przestali drżeć, że w zimie zamarzną z powodu braków energii, czy jej obłędnych cen. A także w czasie kiedy wśród 12 milionów elektryków na świecie, nie ma praktyczniej ani jednej ciężarówki. Chodzi o taką, która transportuje towary i może przewieźć np. śrutę rzepakową z Ukrainy do Niemiec na pyszne wegańskie wursty, a nie taką, co turla się po mieście, służy do opróżniania śmietników i całą noc się w garażu ładuje. Są prototypy, które od biedy nadają się do wożenia powietrza. Zbudowana na bazie ciągnika Volvo ciężarówka pobiła rekord zasięgu, bo na jednym ładowaniu pokonała 1099 km. Jechała pusta, średnio 50 km/h, po pozbawionym przeszkód, płaskim jak umysł przewodniczącej von der Leyen torze.

Nie ma dziś na świecie ani jednego dostawczaka, który załadowany toną materiałów budowlanych pokona 100 km i zimą podjedzie na rondo w Bukowinie Tatrzańskiej. Nie ma ani jednego takiego dostawczaka, czy busa, ani ciężarówki, które załadowane przejadą przełęcze karpackie, nie mówiąc o pirenejskich, alpejskich etc. Do Krynicy zimą nic nie wjedzie i to jest prawdziwy wymiar szaleństwa w jakie pchają nas eurokraci. Im się zdaje, że samochody są po to, by turlać się po Brukseli, Berlinie, czy Paryż i do wynajmowania w Cannes i Marbelli.

Choć od pomysłu do przemysłu droga długa i w 2023 roku nikt nie ma pojęcia jak zbudować sprawnego elektrycznego dostawczaka, to zaplanowano, że w 2035 będą one śmigały po Europie. Władcy i właściciele wiedzą już jakie wynalazki i odkrycia zostaną w przyszłości dokonane. Ci, którzy wariactwo forsują mniemają, że wiedzą, iż w 2037 roku samochody będą się ładowały tyle czasu ile dziś trwa tankowanie, bo przecież nie powstaną miliony stacji na parkingach pod blokowiskami Europy. „Wiedzą” jakie niedługo będą odkrycia, bo musieli oszacować pojemność i żywotność akumulatorów dla samochodów elektrycznych. Znają też ich ceny w roku 2035, bo przecież one mają zastąpić te spalinowe, więc muszą być równie dostępne. A może mają być nieosiągalne i ludzkość ma siedzieć w domu przed ekranem, a nie włóczyć po plażach czy górach i jaśnie państwu przeszkadzać?

Frans Timmermans, który wariactwa firmuje, wie jak będą pracować kopalnie kobaltu niezbędnego do produkcji akumulatorów, albo gdzie są jeszcze nieodkryte złoża. W 2014 roku UNICEF szacował, że w Demokratycznej Republice Konga, skąd pochodzi 60 procent wydobywanego na świecie kobaltu, 40 tysięcy dzieci przekopuje miliony ton rudy za 2 dolary dzienne, by ów metal wydłubać. Od tego czasu wydobycie wzrosło 2 razy. Samochodów elektrycznych jest dziś na całym świecie ledwie 12 mln, zaś 300 mln spalinowych jest tylko w samej Unii. Timmermans na pewno policzył ile kongijskich dzieci potrzeba do przekopywania miliardów ton rudy dla 300 mln nowych eko samochodów, które w rozsądnym czasie zastąpią spalinowce. A jak nie wie, to spyta Didiera Reyndersa komisarza od sprawiedliwości, bo oni w tej Belgii to mają jakieś własne opracowania o wykorzystywaniu niewolniczej pracy w Kongo.

Żeby nie wiem jak dzieci w Kongo się starały, jak je popędzano, to nie ukopią eurokratom dość litu czy kobaltu. Żaden elektryczny zbiorkom nie będzie wozić mieszkańców Przechlewka do Przechlewa, by w śniegu z tobołami zakupów taszczyli się kilometrami od przystanku do swego domu na skraju wsi. To brednie tzw aktywistów miejskich w studiach telewizyjnych się lęgnących.

Podróż samochodem stanie się luksusem niedostępnym dla większości ludzi. Wątpliwości co do tego nie mają nawet szefowie wielkich koncernów motoryzacyjnych, czyli ludzie, którzy w przeciwieństwie do unijnych urzędników mają jakąś zdolność przewidywania przyszłości. Mówił o tym w czasie swej wizyty w Stanach Zjednoczonych przy okazji anonsowania nowej, wartej 1,7 miliarda dolarów inwestycji prezes BMW Oliver Zipse. Według niego nic nie wskazuje na to, że silnik spalinowy stanie się w perspektywie 15 lat przeżytkiem.

Podobną opinię ma szef Renault Luca de Meo, który na targach motoryzacyjnych w Paryżu przypomniał, iż 8 lat temu wróżono, że w ciągu 5 lat nastąpi wielki spadek kosztów produkcji akumulatorów. Nic takiego się nie stało. W ciągu ostatniego pół roku ceny kobaltu wzrosły o 100%. 80 procent ceny akumulatorów stanowią dziś koszty surowców.

Obłąkańcza polityka eurokratów z sekty klimatycznej to jeden z powodów, dla których Unia Europejska jest praktycznie jedynym regionem świata, który nie rozwija się gospodarczo. Takie kraje jak Hiszpania, Włochy, Portugalia, Grecja, Francja, Cypr, mają PKB niższe niż w 2008 roku. Motorem napędowym Unii są jej nowi członkowie z dawnego obozu socjalistycznego. Skutki obłąkańczej decyzji nie pojawią się w roku 2035, ale już niedługo. Koncerny motoryzacyjne przestaną inwestować w badania i rozwój silników spalinowych. Powoli będą ograniczać produkcję, a samochody będą stawać się coraz droższe. Średni wiek samochodu w Polsce to 13 lat. Niedługo Europa stanie się wielkim złomowiskiem, bo ściągane będą do niej graty od Hanoi po Buenos Aires.

Historia samochodów elektrycznych, podobnie jak spalinowych liczy sobie ok. 120 lat. Nie zawojowały one świata. Do roku 2035 nie nastąpi żaden przełom choćby w budowie odpowiedniej infrastruktury dla elektryków. Po miasteczkach i wsiach Polski, Rumunii, Słowacji, Bułgarii, Grecji Portugalii etc nie będą się za 15 lat turlać cichutkie elektryki. Eurokraci zabiją transport w Europie i w konsekwencji całą gospodarkę. Za 20 lat nie pojedziemy z dzieciakami na wakacje, ani na weekend.

Najdalej po jesiennych wyborach, które – wszystko wskazuje na to, że wygra PiS, nowy rząd powinien jednoznacznie, bez żadnego krygowania się oznajmić, iż nie będzie realizował szalonej unijnej polityki, że Polska nie popełni samobójstwa z resztą Europy. Nie ma co czekać na rok 2026 i liczyć na ewentualną rewizję tej idiotycznej decyzji o samochodach. To musi być czytelne, że nie będziemy uczestniczyć w szaleństwie i nie rzucimy się nagle na instalowanie milionów pomp ciepła i nie będziemy obklejać milionów domów styropianem, czy czym tam, bo mamy znacznie ważniejsze rzeczy na głowie niż dogadzanie świrom sekty klimatycznej. Jeśli trzeba będzie, to Polska powinna stanąć na czele rebelii, która odsunie unijnych wariatów od władzy.

Xi Jinping: „Zachodzą dziś zmiany, jakich nie widziano od stu lat”. Chiny, Rosja, świat.

Xi Jinping powiedział: „Zachodzą dziś zmiany, jakich nie widziano od stu lat”.

Chiny, Rosja, świat. Rok Zero?

Konrad Rękas 2023-03-27 chiny-rosja-swiat-rok-zero

Sojusz rosyjsko-chińsko jest porozumieniem z gruntu pro-europejskim.

==============================

Żegnając się z Władimirem Putinem, Xi Jinping powiedział: „Zachodzą dziś zmiany, jakich nie widziano od stu lat”. Wiele już napisano (niestety, przeważnie nie w Polsce) o globalnych konsekwencjach sojuszu Moskwy i Pekinu, ale najważniejszym pozostaje pytanie co układ ten może oznaczać dla Europy, w tym zwłaszcza dla Polski i Ukrainy.

W istocie rozstrzygnięcie owego dylematu zależy od tego czy Polska, Ukraina, a przede wszystkim Europa Zachodnia odnajdą swoje naturalne miejsca wśród sił reorganizujących porządek światowy, czy też wbrew własnym interesie będą próbowały spowalniać i utrudniać nieuniknioną transformację.
Inicjatywa Pasa i Drogi, która Anglosasi starają się zablokować wywołując kolejne wojny, jest przecież klasycznym przykładem strategii win-win, korzystnej obustronnie dla wszystkich partnerów: Chin, jako zaplecza przemysłowego i kapitałowego, Rosji z jej potencjałem energetycznym, Europy, której model konsumpcyjny zbliża się obecnie do kresu, ale która jednak nadal pozostaje atrakcyjnym wielkim rynkiem, o znaczących możliwościach również kapitałowych.

Sojusz rosyjsko-chińsko jest zatem porozumieniem z gruntu pro-europejskim, szczególnie jednak korzystnym dla podmiotów najbardziej pokrzywdzonych w ramach obecnego globalnego układu sił, czyli także Europy Środkowo-Wschodniej.

Kto straci na kapitalistycznym Transformismo

Na naszych oczach realizowana jest wizja zamrożenia kapitalizmu, jego przejścia w formę stazy, z zerowym wzrostem gospodarczym, przy ponownym ograniczeniem konsumpcji dla ogółu i przy wręcz jej wzroście dla klas wyższych. Realizacja tego scenariusza jest wymuszana ograniczeniem możliwości dalszego rozwijania akumulacji kapitalistycznej.

Dzięki strategii Transformismo (wg terminologii Gramsciego), czyli formalnej adaptacji treści i metod zmiany, utrwalającej zastany porządek rzeczy – interesy dotychczasowych beneficjentów świata jednobiegunowego, globalizmu, neoliberalnego ładu światowego będą zabezpieczone. Oczywiście ma to być cios w gospodarki i społeczeństwa skutecznie odbudowujące się i aspirujące dzięki własnym kluczowym niszom Systemu-Świata, chodzi bowiem o odprawienie Rosji z jej surowcami i Chin z ich produkcją.

Oba te organizmy półperyferyjne są jednak w stanie przetrwać nawet wbrew całemu Zachodowi, tak stopniowo odtwarzając własne rynki wewnętrzne, jak i operując poza 13 procentami ludzkości, do których ogranicza się rdzeń anglosaskiej hegemonii.

Znacznie gorsze perspektywy mają jednak średnie i małe narody wyspecjalizowane dotąd jako dostarczyciele taniej siły roboczej i wykonawcy półproduktów dla gospodarki kapitalistycznej. Pomijając już, że wizja „doścignięcia Zachodu” jest od początku do końca propagandową fikcją, kółkiem, w którym biegają chomiki i marchewką wieszaną przed oczami osłów – mamy do czynienia ze zdjęciem dekoracji.

Nie, będąc peryferiami anglosaskiego systemu ani Polska, ani Ukraina, ani żadne inne społeczeństwo aspirujące nigdy nikogo nie dogoni, pozostaniemy na zawsze w pułapce średniego wzrostu, a z czasem nasza sytuacja będzie się pogarszać, bo przestaniemy być potrzebni już nawet jako rolnicy, sprzątaczki czy robotnicy.

Wybór więc wydaje się oczywisty. Nieodmiennie, Europa może być albo zaatlantycką kolonią USA, albo organiczną częścią Eurazji, ze wszystkimi jej składowymi, tj. Rosją. Chinami, Indiami, Pakistanem, Iranem. Niestety, równie oczywiste jest to dla ludzi postawionych u władzy w naszych państwach właśnie po to, byśmy korzystnych dla Polaków czy Ukraińców wyborów nie dokonywali.

Nowy Jedwabny Szlak szansą dla Polski

Z polskiego punktu widzenia warto zauważyć, że nasz kraj pozostaje jednym z ważnych elementów Nowego Jedwabnego Szlaku, to właśnie przez granicę polsko-białoruską przechodzi większość tranzytu kolejowego z Chin do Europy. Pytanie o zagrożenia dla tego ruchu jest więc dla nas kwestią naszego umiejscowienia w nowym ładzie transkontynentalnym.

Niestety też oczywistym jest, że prędzej czy później tranzyt ten MUSI zostać zablokowany. Czy to w drodze jednostronnych decyzji politycznych, czy też poprzez wyłączenie Białorusi, w drodze kolorowej rewolucji, zamachu stanu albo wojny. Tak jak do wojny z Rosją Zachód musiał się przygotować wychładzając gospodarkę w czasie COVIDa, szykując infrastrukturę do przyjmowania częściowej substytucji energetycznej ze strefy amerykańskiej, ograniczając potrzeby konsumpcyjne, w tym zwłaszcza paliwowe – tak potrzebny jest pewien okres przejściowy dla odcięcia się od Azji. Nie można jednak mieć wątpliwości, że taka próba zostanie podjęta, rzecz jasna ze szkodą przede wszystkim dla Polski i całej Europy.

Warto przy okazji zastanowić się jednak kto na tym może skorzystać. Samonarzucająca wydaje się kandydatura Turcji, która już przecież zadeklarowała gotowość przejęcia roli pełnowymiarowego hubu gazowego dla południowej Europy. Ponieważ ze względu na dotychczasowe próby destabilizowania Ankary i Stambułu, w tym właśnie kontekście należy rozumieć powtarzające się próby eskalacji na Zakaukaziu, w Gruzji i na pograniczu ormiańsko-azerskim, a także uparte dążenie już to do kolorowej rewolucji w Iranie, już do izraelsko-amerykańskiej bezpośredniej agresji na to państwo.

Analizując złożoność globalnej szachownicy musimy też jednak być świadomi fundamentalnego spostrzeżenia, które niegdyś za Antonio Gramscim rozwinął prof. Robert W. Cox: jeśli dla obrony hegemonicznego ładu światowego hegemonia coraz częściej odwołuje się do siły militarnej, wówczas słabnie globalne posłuszeństwo wobec hegemonii, a świat staje się tym samym coraz mniej hegemoniczny. I to, mimo wszystko, pozostaje naszą szansą.

Konrad Rękas https://chart.neon24.org

Unią rządzą wariaci! Burdel do kwadratu. [Ależ skądże !! Marionetki satanistów].

Unią rządzą wariaci! Burdel do kwadratu. [Ależ skądże !! Marionetki satanistów].

Stanisław Michalkiewicz bezlitosny dla eurokratów.

unia-rzadza-wariaci

W Parlamencie Europejskim wariatów w sensie medycznym może być nawet większość – mówi w rozmowie z Tomaszem Cukiernikiem redaktor Stanisław Michalkiewicz. 

Przynajmniej za niektórymi aferami korupcyjnymi w Unii Europejskiej stoi Rosja. Przyznała to nawet jedna z europosłanek Zielonych. Czy to Kreml dyktuje Brukseli politykę klimatyczną?

Nie tylko Rosja przekupywała europosłów, ale i inne państwa. Zaczęło się od Kataru. Ci Katarczycy, podobnie jak Rosjanie, za darmo pieniędzy nikomu nie dadzą. W związku z tym muszą liczyć na jakieś korzyści. Trochę mnie dziwi, że akurat europosłów przekupują, bo przecież Parlament Europejski wielkiej władzy nie ma. Uchwala tylko rezolucje przeciwko trzęsieniom ziemi. To jest taki luksusowy przytułek dla byłych polityków.

Nie do końca tak jest. Akty prawne są omawiane w komisjach, a potem głosowane na forum i musi być zgoda Parlamentu Europejskiego, żeby weszły w życie.

Przypuszczam, że ci europosłowie, którzy się korumpowali, byli tylko listonoszami. Prawdziwą władzę w Unii ma Komisja Europejska. Przypuszczam, że głównym centrum korupcyjnym jest Komisja Europejska. Zresztą tam są takie postacie jak pani Vĕra Jourowá, która już raz miała epizod kryminalny właśnie korupcyjny.

Nie tylko ona i nie tylko z tej Komisji.

Tak. Być może, że to pod tym kątem są dobierani ci komisarze. Na czele z panią Urszulą von der Leyen, która była zdaje się przesłuchiwana w związku z aferą Pfizera.

Wcześniej już miała takie ciągotki, bo jako minister obrony Niemiec podejrzewana była o tego typu sprawki.

Już starożytni Rzymianie zauważyli, że nie ma takiej bramy, której by nie przeszedł osioł obładowany złotem. W Unii Europejskiej takich bram jest całkiem sporo. Korupcja jest zasadą rządzenia. W tej chwili widzimy wyraźnie nasilającą się ze strony niemieckiej, które wykorzystują w tym celu instytucje Unii Europejskiej opanowane przez rozmaite niemieckie owczarki, do dyscyplinowania członkowskich bantustanów po to, żeby – to zresztą jest wpisane do umowy koalicyjnej trzech partii tworzących aktualny rząd niemiecki – Unia Europejska stała się państwem federalnym. To już zostało zdecydowane w traktacie z Maastricht i jest konsekwentnie, cierpliwie i metodycznie realizowane.

Naczelnik państwa pyskuje, że on jest przeciwny budowie IV Rzeszy, ale to nieprawda. Przecież w 2021 roku przy pomocy kluby parlamentarnego Lewicy, bo nawet jego własne ugrupowanie mu się częściowo zbuntowało, przeforsował ratyfikację decyzji [Rady] o zasobach własnych Unii Europejskiej, która wyposażyła Komisję Europejską w dwa nowe uprawnienia. Uprawnienie do zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii i uprawnienie nakładania unijnych podatków. To jest milowy krok w kierunku budowy IV Rzeszy. To dlaczego mamy poważnie traktować rozmaite deklaracje naczelnika państwa? Posuwa się do bezczelności, mówiąc, że tegoroczne wybory będą wyborami pomiędzy niepodległością a niewolą. A cóż innego on nam tu naszykował? Przecież w 2003 roku on, tak jak Donald Tusk, był za Anszlusem. W 2008 roku był za ratyfikacją traktatu lizbońskiego, który amputował Polsce potężny kawał suwerenności. Te trzy przykłady są chyba wystarczające.

Afery łapówkarskie w Unii Europejskiej pojawiały się od dawna, a ostatnio tego się sporo namnożyło. Czy zgadza się Pan ze stwierdzeniem, że na tym opiera się cała unijna polityka?

W demokracji korupcja nie jest żadnym patologicznym marginesem, tylko samą zasadą rządzenia. Unia Europejska też jest tak pomyślana. Bo na czym polega pokojowe jednoczenie Europy? Na przekupywaniu biurokratycznych gangów, żeby one rezygnowały z suwerenności państwowej na rzecz IV Rzeszy. Hitler próbował to siłą narzucić, ale się nie udało i całe narody znienawidziły Niemców. Po wojnie Niemcy wpadły na znakomity pomysł, żeby zbudować IV Rzeszę metodą pokojowego jednoczenia, tzn. przekupywania biurokratycznych gangów, które rządzą poszczególnymi bantustanami. Unia Europejska siedzi na niecałych 2 proc. PKB. I jak skuteczne to jest. To jest majstersztyk.

Moim zdaniem to nie chodzi o te pieniądze z budżetu Unii Europejskiej. Chodzi o regulacje, które z budżetem Unii mogą nie mieć nic wspólnego. Regulacje, które powodują, że jedna firma z dnia na dzień może zarabiać miliardy na całym rynku unijnym.

Bardzo możliwe. Tylko ponieważ mówiliśmy o korupcji, to mówię, że Unia Europejska jest zbudowana na korupcji jako zasadzie funkcjonowania. Jeżeli ktoś wierzył, że Niemcy będą przez całe lata drenować własnych podatników, żeby dogodzić Grecji, Polsce, Słowacji czy Rumunii, to ja mu nie mogę zabronić, żeby w to wierzył, ale ja sam w to nie wierzę. Niemcy traktują budowę Unii Europejskiej jako inwestycję, która w pewnym momencie musi zacząć się zwracać. Ten moment właśnie nadszedł.

Węgiel koksujący służący do wyrobu stali Bruksela uznała za surowiec strategiczny. Tymczasem unijne rozporządzenie metanowe de facto likwiduje na terenie UE kopalnie węgla, w tym również węgla koksującego. Wygląda na rozdwojenie jaźni.

Nie rozdwojenie jaźni. I jedni, i drudzy jakieś tam fundusze korupcyjne przeznaczyli na przekupywanie komisarzy, to oni zataczają się od jednej ściany do drugiej.

Kolejne unijne regulacje pozamykają kopalnie węgla kamiennego, energetykę węglową, zakażą ogrzewania domów paliwami stałymi, opodatkują samochody spalinowe, a docelowo wyeliminują je z rynku i zmuszą właścicieli domów do drogiej termomodernizacji. Kto stoi za zieloną rewolucją w Unii Europejskiej?

Myślę, że dwie grupy. Pierwsza grupa to wariaci. W Unii Europejskiej, a szczególnie w Parlamencie Europejskim, wariatów w sensie medycznym jest więcej niż gdziekolwiek indziej. To może nawet być większość. Oni naprawdę wierzą w te wszystkie ekologiczne dyrdymały. Druga grupa to są cwaniacy, którzy wykorzystują tę naiwną wiarę wariatów w ekologiczne dyrdymały do tresury całych narodów. To zmierza do tego, żeby narzucić krajom słabym i głupim, żeby zrezygnowali z tych źródeł energii, które mają, na rzeczy korzystania ze źródeł energii, których nie mają, a które ktoś im będzie sprzedawał. To jest proste jak budowa cepa, ale tego nie można powiedzieć wprost, w związku z tym opowiada się, że trzeba ratować planetę, lansuje się niestabilne emocjonalnie panienki, jak Greta Thunberg. Ona teraz została nominowana do Pokojowej Nagrody Nobla. To pokazuje, że „głupoty powagą Najmądrzejszych wodzisz za łby”, jak to pisał Boy-Żeleński. 

Niemcy dokonały wolty w kwestii unijnego zakazu samochodów spalinowych po 2035 roku. Która opcja ostatecznie wygra?

Obawiam się – zgodnie z prawem Murphiego – jak coś złego może się stać, to na pewno się stanie. Według oficjalnych statystyk medycznych w Polsce jest 20 proc. wariatów. Myślę, że te statystyki są zaniżone, dlatego że bardzo wielu wariatów nie jest w ogóle diagnozowanych. Oni uważają, że nie są żadnymi wariatami i nie idą się badać. Jeżeli demokracja utrzyma się jeszcze przez jakiś czas, a ten odsetek wariatów będzie rósł, a będzie, bo nawet system wychowawczy temu sprzyja, to w pewnym momencie wariaci w demokracji przejmą władzę polityczną i będziemy w mocy wariatów.

Polski rząd zgadza się realizować tzw. kamienie milowe i inne narzucone przez UE regulacje, które wywrócą nam życie do góry nogami i uderzą w nas finansowo. W tym celu na szybko zmienia też ustawy, byle tylko w końcu Bruksela dała kredyty i dotacje na KPO. Wygląda na to, że te pieniądze są potrzebne nie tyle społeczeństwu, co bardziej politykom – żeby mieli co rozdawać i co rozkradać. Czy nie lepiej by było dla Polaków całkowicie zrezygnować z wszelkich unijnych pieniędzy i dzięki temu nie podlegać unijnym szantażom?

Bardzo możliwe. Mądre państwa tak właśnie robią. Szwajcaria jest trochę poważniejszym państwem niż Polska. Mimo że były podchody, żeby ona też do Unii Europejskiej się przyłączyła, to nie zrobiła tego, bo nie chce. Ale o tym trzeba było myśleć w 2003 roku, kiedy było referendum akcesyjne. Mówiłem wtedy, że Szwajcaria nie chce. To zwolennicy Anszlusu mówili: „To co innego, bo Szwajcaria jest bogatym państwem”. Odpowiadałem: „Tak, jest bogatym państwem, ale nie dlatego, że się gdzieś zapisała i spadł na nią deszcz złota, tylko dlatego, że się rządzi rozsądne”.

No to my też się rozsądnie rządźmy. Metoda przekupywania biurokratycznych gangów okazała się bardzo skuteczna. Zwrócił pan uwagę, że te kamienie milowe odwracają całe nasze życie do góry nogami. Jest to analogia z wiekiem XVIII. Do czego dążyły państwa zaborcze w Polsce, przede wszystkim Prusy i Rosja? Do tego, żeby doprowadzić Polskę do stanu całkowitego obezwładnienia. W tej chwili jest to samo. Podam dwa przykłady. W tej formule bezwarunkowej kapitulacji Polski w kwestii praworządności, co przybrało postać nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym, jest zapisane testowanie niezawisłości, tzn., że jeden sędzia może podważyć autentyczność drugiego sędziego, a jeżeli skutecznie to zrobi, to wszystkie orzeczenia zapadłe z udziałem tego sędziego już są nieważne. Bo to nie jest żaden sędzia, tylko przebieraniec. Będzie burdel do kwadratu.

Druga rzecz: ostatni wyroku TSUE w sprawie możliwości zaskarżania decyzji administracji leśnej w Polsce przez organizacje ekologiczne do sądu. Doprowadzi to do tego, że o sposobach urządzania lasu będą decydowały sądy, które się na tym przecież nie znają. Sądy się znają na tym, jak wypić i zakąsić i się skorumpować, natomiast na urządzaniu lasu raczej nie. A to one mają o tym decydować. Dojdzie do całkowitego obezwładnienia administracji leśnej. Tu kluczową postacią jest premier Mateusz Morawiecki. W 1989 roku był zarejestrowany przez enerdowską Stasi jako tajny współpracownik. [Informacje takie w 2022 roku ujawnił Leszek Szymowski, a 13 grudnia 2022 pytanie o tę sprawę publicznie z mównicy sejmowej zadał poseł Grzegorz Braun. Kwestia ta pozostała bez komentarza zainteresowanego – red.] Ponieważ po zjednoczeniu Niemiec wszystkie aktywa Stasi zostały przejęte przez BND, to ta sprawa mogła mieć dalszy ciąg. Nie wiem, czy miała, ale mogła mieć. Proszę zwrócić uwagę na to, co robi pan premier Morawiecki. On się na to wszystko zgodził: i na mechanizm warunkujący, i na dekarbonizację. Krótko mówiąc: agent niemiecki nie zrobiłby niczego lepiej. Tylko że on pokrywa te ustępstwa taką tromatadracką retoryką. Ale nie dajmy się nabrać na tę tromatadracką retorykę. Popatrzmy, co on naprawdę robi.

Co chwilę objawiane są Polakom (ale też pozostałym narodom UE) coraz bardziej absurdalne i sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem głównie „zielone” pomysły UE. Czy w ten sposób nie jest sprawdzany kres naszej wytrzymałości?

Mówiłem o tresurze. Z jednej strony wariaci, a z drugiej treserzy. Tresuje się całą ludzkość. Epidemia była znakomitym pretekstem do tresury. Obrona planety przed globalnym ociepleniem też jest znakomitym pretekstem do tresury, a myślę, że nie jest to jeszcze ostatnie słowo i znajdą się następne.

Biorąc pod uwagę te wszystkie szkodliwe unijne regulacje, o których rozmawiamy, czy nie sądzi Pan, że to, co serwuje nam Bruksela, jest znacznie gorsze niż rządy PO, PiS i postkomunistów razem wzięte? Oni nie chcieli zakazywać samochodów.

To jest porównywalne. Preteksty do tresury się zmieniają. Bolszewicy tresowali całe narody pod hasłem „dobra proletariatu”. Ta argumentacja już nie skutkuje, natomiast mnóstwo wariatów wierzy w obronę planety przed globalnym ociepleniem i że tak trzeba. Dlaczego mają nie wierzyć, skoro panna Greta dostanie Pokojową Nagrodę Nobla? Będą wierzyli jeszcze bardziej.

Czy członkostwo w Unii Europejskiej w ogóle nam się opłaca? 

Myślę, że nie. Kiedyś sobie obliczałem, ile kosztuje wybudowanie autostrad. Już ładnych parę lat temu wyszło mi, że za roczną składkę, jaką Polska wpłaca do Unii Europejskiej, można by wybudować 500 km autostrady. Łącznie z wykupem gruntów pod autostradę itd. Polska do Unii Europejskiej należy już 19 lat. To proszę sobie pomnożyć 500 km autostrady razy 19. Mielibyśmy zakończony program budowy autostrad i to bez łaski. Za własne pieniądze.

Moim zdaniem najbardziej szkodliwa nie jest kwestia składki unijnej, ponieważ ona wynosi tylko około 1 proc. PKB Polski. Znacznie bardziej szkodliwe jest to, że Unia Europejska swoimi regulacjami ingeruje w rynek, powodując nieoptymalną alokację zasobów. To powoduje o wiele większe koszty dla gospodarki niż ta cała składka.

Ależ oczywiście. Już Frédéric Bastiat w broszurze Co widać i czego nie widać to zauważył. Składkę widać, natomiast tego, o czym pan mówi, nie widać. Nikt tego nie liczy. Nie bardzo wiadomo jak. W związku z tym bilans członkostwa Polski w Unii Europejskiej może być ujemny. Tyle tylko, że nie sposób jest to udowodnić. Poza tym reszta świata do Unii Europejskiej nie należy, a proszę popatrzeć, jak ładnie się rozwija. Poza Unią Europejską jest też życie. To jest dobra wiadomość. Tyle tylko, że nasz biurokratyczny gang został tak skutecznie skorumpowany, że już nie wyobraża sobie życia poza Unią. Proszę próbować odebrać te apanaże całej tej czeredzie europosłów. Dożywotnie emerytury po jednej kadencji. Oni wydrapią panu oczy.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Tomasz Cukiernik

bigos21 marzec 2023 Dożywotnie emerytury po jednej kadencji. Tak to z pewnością jest forma legalnej korupcji. Bardzo skuteczna forma.

Los ultimos podrigos Zachodu. Lamentacje dekadenckie.

Los ultimos podrigos Zachodu. Lamentacje dekadenckie.

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”  •  21 marca 2023 michalkiewicz

Jeśli komuś byłoby potrzeba poszlak, czy nawet dowodów, że Zachód pogrąża się w dekadencji, że to są – jakby powiedział Witkacy – jego „los ultimos podrigos” – to ma ich całe mnóstwo do wyboru. Oto przykłady. Kiedy pod koniec lat 70-tych po raz pierwszy byłem w Paryżu, przebywający tam cudzoziemcy, to znaczy – Arabowie, czy Senegalczycy – chcieli, by uważano ich za Francuzów. Nie tylko zresztą oni. Podczas winobrania pracowałem z jegomościem nazwiskiem Chmura. Miał ciemną skórę, ale nie był ani Murzynem, ani Hindusem. Kiedy po dwóch dnia wspólnej pracy doszliśmy do konfidencji, zapytałem go – a ty Chmura, coś ty za jeden – on odparł, że jest Francuzem. – Jasne – ja na to – ale tak naprawdę, to kto ty jesteś? Okazało się, że jest Maorysem – ale jego dziadek był sierżantem we francuskich wojskach kolonialnych, więc uważał się za Francuza.

Minęło 20 lat i sytuacja się zmieniła. Kiedy socjalistyczny minister Lang rozpoczął wojnę z muzułmańskimi uczennicami, zabraniając im przychodzenia do szkoły w chustach, że niby zagrażają one „laickości Republiki”, jakiś muzułmański ośrodek wydał plakat, na jednej połowie przedstawiający Europejkę, pewnie Francuzkę, z „irokezem” na wygolonej głowie, z gołym brzuchem i tatuażami, a obok niej – ładną muzułmańską dziewczynę w chuście, zaś napis głosił: „co wybierasz?” Jasne było, że o żadnej integracji nie ma mowy, że jest tylko pogarda.

Z podobną pogardą zetknąłem się wiele lat później w Victorii, stolicy Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie. Akurat odbywał się tam przemarsz białych golasów płci obojga, którzy w ten sposób przeciwko czemuś protestowali. Pochód zamykał goły starowina z balkonikiem, cały zsiniały, bo od Pacyfiku wiał chłodny wiatr. Z nosa zwisała mu kapka i wzbudzał wyłącznie politowanie. Ale chyba tylko we mnie – bo na chodnikach stali Chińczycy i Hindusi, którzy na widok białych golasów wprost tarzali się od śmiechu.

Jeszcze 100 lat temu nikomu nie przychodziła do głowy myśl, że kultura europejska jest taka sama, jak wszelkie inne, a już na pewno nie – że jest od tych innych gorsza. Nikt nie widział nawet potrzeby by to udowadniać. Po pierwsze dlatego, że nie byłoby komu, a po drugie – że to się rozumiało samo przez się. Teraz znaczna część Europejczyków, podobnie jak i Amerykanów, własną kulturą pogardza, wyobrażając sobie, że te inne są lepsze i rzeczywiście mają do zaproponowania coś, czego kultura europejska nie ma i nie będzie miała. Inna rzecz, że większość z tych ludzi tak naprawdę europejskiej kultury nie zna, a tylko w najlepszym razie jakieś jej imitacje, takie same, jak w Las Vegas imitacje wielkich miast świata. To zwątpienie dotknęło nawet najtwardszego jądra kultury, jakim jest religia.

II Sobór Watykański to ziarno wątpliwości zasiał, no a teraz już w obfitości możemy spożywać owoce tego zatrutego drzewa w postaci np. „dialogu z judaizmem”, czy innymi takimi wynalazkami. Tymczasem religie mają to do siebie, że muszą być prawdziwe, bo jeśli są co do tego jakieś wątpliwości, to nie ma co się taką religią przejmować. Toteż na użytek ekumenizmu wykombinowano co innego; że w każdej jest ziarenko prawdy, że wszystkie drogi prowadzą na ten sam szczyt. W takiej jednak sytuacji o wyborze drogi decyduje jej wygoda; po co miałbym wdrapywać się na szczyt po stromych skałach, ryzykując w każdej chwili skręcenie karku, kiedy tuż obok wiedzie na szczyt wyasfaltowana droga, po której śmigają klimatyzowane autokary?

Toteż nic dziwnego, że w tej sytuacji coraz więcej ludzi uznaje się za ostatnią instancję również i w tych sprawach, więc tylko patrzeć, jak demokracja zatriumfuje również w tej dziedzinie; Pana Boga będzie się wybierało w powszechnym głosowaniu, ustaliwszy uprzednio w referendum Jego przymioty. Właściwie już to mamy, skoro prezentujący się jako katolik, co prawda nowoczesny, niemniej jednak, pan Szymon Hołownia odgraża się, że gdy tylko w Polsce obejmie władzę, to zarządzi referendum w sprawie aborcji. A dlaczego tylko w sprawie aborcji? Czyż nie można urządzić referendum w sprawie uchylenia grzechu pierworodnego, czy zniesienia nie tylko piątego, ale również szóstego i siódmego przykazania?

Na naszych oczach spełnia się spostrzeżenie Mikołaja Gomeza Davili, że Kościół zwątpiwszy, iż ludzie będą postępowali zgodnie z jego nauczaniem, zaczął nauczać tego, co ludzie robią. Czyż nie do tego właśnie zmierza słynna „droga synodalna”? Akurat przeczytałem sobie takie parafialne podsumowanie tej całej „synodalności” i okazało się, że jedynym konkretem są pederaści – żeby ich nie „wykluczać”, ani nie „stygmatyzować”. Słowem – pełna amikoszoneria, oczywiście na początek, bo pederastom amikoszoneria na długo nie wystarczy i zapragną dominacji.

Podobne objawy dekadencji widać w nauce. Jeszcze opierają się jej nauki ścisłe, bo mosty nie powinny się walić, a samoloty nie powinny spadać – ale w pozostałych dziedzinach triumfuje „nauka przodująca” – jak Józef Stalin nazywał fantasmagorie Trofima Łysenki. Już nie wystarczy, że fakty ustala się drogą demokratycznego głosowania – jak to się stało z decyzją Światowej Organizacji Zdrowia, ze zboczenia płciowe nie są żadnymi zboczeniami, tylko szlachetnymi ”orientacjami”, a koryfeusze „nauki przodującej” nie ustają w ciągłym odkrywaniu coraz to nowych płci, od czego powstaje „straszliwa wiedza, że Byt się zgęszcza i rozrzedza”. W rezultacie niestabilna emocjonalnie szwedzka nastolatka głupoty powagą najmądrzejszych wodzi za łby”.

Bo właśnie okazało się, że przez podobną sobie aktywistkę z partii Zielonych w norweskim parlamencie, została nominowana do pokojowej Nagrody Nobla. Z tymi Zielonymi jest tak samo, jak kiedyś z Czarnymi: Czarni są Czerwoni, bo są jeszcze zieloni. Ale Czarni już się zorientowali, że walka z klimatem to rodzaj choroby umysłowej Białych, którym zieloność padła na mózgi, więc nie przeszkadzają im walczyć z klimatem, wszelako pod warunkiem, że oni nie będą im przeszkadzali wypić i zakąsić. Może i mają rację, bo gdyby wariat zaczął domyślać się, że może być wariatem, to by znaczyło, że wraca do zdrowia. Niech tedy się nawzajem duraczą genderactwem, niech się gżą wszyscy ze wszystkimi, zwłaszcza w kościołach podczas nabożeństw – bo w ten sposób – jak tłumaczyła tępawemu marszałowi Greczce Caryca Leonida – „moją staną się zdobyczą”. A wtedy będzie całkiem inna rozmowa – jak to w proroczej wizji przewidział Janusz Szpotański w nieśmiertelnym poemacie „Bania w Paryżu”, wspominając o Alim Khadafie, „jeszcze dzikszym od tygrysa”. – „Ali nie znosił zaś tych bab. Wnet by ją ubrał w gelabiję, spuściłby suce lanie kijem, po czym umieścił ją w haremie pod czujną eunucha strażą.” Czyż nie takie jest nasze przeznaczenie?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Jednym z największych absurdów jest polityka zmierzająca do wyeliminowania w UE gazu, węgla i oleju opałowego.

Jednym z największych absurdów jest polityka zmierzająca do wyeliminowania w UE gazu, węgla i oleju opałowego.

Czy Unia Europejska odbierze milionom Polaków dach nad głową?

Czy nastąpią nominacje na wampirów energetycznych? Niemcy zarobią ogromne pieniądze na transformacji, a będą to pieniądze z naszych kieszeni

Prof. Wojciech Polak na-wampirow-energetycznych

Szaleństwo, które ogarnia unijnych urzędników zaczyna już uderzać w bezpośrednie podstawy naszego bytowania. Jednym z największych absurdów jest polityka zmierzająca do wyeliminowania w Unii Europejskiej paliw kopalnych: gazu, węgla i oleju opałowego. Od 2030 r. każdy nowo wybudowany budynek będzie musiał być ogrzewany „ekologicznie”, w praktyce chodzi tutaj o  urządzenia z zakresu geotermii niskotemperaturowej. Równocześnie jednak każdy kraj w najbliższym czasie będzie musiał wytypować 15-30 procent starych budynków o największym zużyciu energii (określanych pieszczotliwie jako „wampiry energetyczne”) i dokonać ich modernizacji (także do 2030 r.).

Zatrzymajmy się na tym ostatnim rozporządzeniu. Oznacza ono, że miliony Polaków mieszkających w swoich domach będzie musiało za grube pieniądze je remontować i wyrabiać dla nich jakieś ogromnie kosztowne certyfikaty (tzw. paszporty energetyczne). Ma na to tylko siedem lat. Dotyczyć to będzie także drewnianych domów np. na Podlasiu i Lubelszczyźnie i murowanych przedwojennych domostw w różnych częściach Polski, często zamieszkałych przez ludzi starszych, o nie najwyższej stopie życiowej. Można obawiać się, że część tych osób, nie dysponując pieniędzmi na termomodernizację, zostanie po prostu skazana na wysokie grzywny za brak owego „emisyjnego remontu”, a następnie wywłaszczona przez komorników (egzekwujących owe grzywny). A ich domy zmodernizują ochoczo rozmaite urzędy od emisyjności budynków, za pieniądze uzyskane od komorników sprzedających dorobek życia emerytów na cele przymusowej termomodernizacji. Propozycje unijne zakładają wprawdzie dopłaty państwa do remontów termomodernizacyjnych, ale sądzę, że wielu Polaków nie będzie nawet stać na wysupłanie sum podstawowych (do których państwo dopłacało by jakieś pieniądze). Można rozważać też inne warianty – np. zaproponowanie takim starszym ludziom „odwróconej hipoteki”. Dom zostanie zmodernizowany energetycznie, ale po ich śmierci stanie się własnością banku (najpewniej niemieckiego). W ten sposób tysiące nieruchomości polskich wpadną w obce ręce.

Podwyżki czynszów

W przypadku domów wielorodzinnych koszty ich termomodernizacji poniesie wspólnota mieszkaniowa, administracja lub spółdzielnia. Odbije się to na ogromnych podwyżkach czynszów za mieszkania.

Od razu powiem, że jestem przekonany, iż polski rząd nie dopuści do owego faktycznego wywłaszczenia milionów starszych osób, podobnie jak w ogóle do realizacji tego zgubnego planu.[hi, hi… optymista… MD] Trzeba to jednak jasno powiedzieć, zwłaszcza teraz w okresie przedwyborczym. Tak jak kiedyś PiS jasno oświadczył, że nigdy nie wprowadzi w Polsce podatku katastralnego.

Plany unii zakładają także renowację wszystkich budynków do 2040 r. Do tego roku mają być zlikwidowane wszystkie piece ogrzewane gazem, olejem napędowym i węglem. W praktyce oznacza to, że jedynym źródłem ogrzewania będzie geotermia. Koszty tego spadną głównie na obywateli. Wprawdzie publicyści-entuzjaści takich projektów twierdzą, że Polska ma być największym beneficjentem m.in. wartego 65 mld euro (nie licząc środków krajowych) Społecznego Funduszu Klimatycznego, ale nie przywiązywał bym do tego zbyt wielkiego znaczenia. Po pierwsze możemy tych pieniędzy nie dostać, pod byle pretekstem, tak jak nie dostaliśmy ani grosza na Krajowy Plan Odbudowy. Po drugie znaczącym beneficjentem tych sum (jeżeli jednak zostaną wypłacone) będą rozmaite urzędy zajmujące się emisyjnością budynków. A o tym jak kosztowna jest geotermia nikogo nie muszę przekonywać. Warto dodać, że po kilkunastu latach instalacje te wymagają wymiany.

Pomijam już szereg innych idiotycznych przepisów – jak np. nakaz montowania od 2030 r. ogniw fotowoltaicznych na wszystkich nowych domach. Trzeba je będzie zakładać nawet, gdy dach budynku permanentnie tkwi w cieniu. Dodajmy, że przerażające są biurokratyczne problemy związane z montowaniem i eksploatowaniem paneli, wielu Polaków żałuje, że wdało się w ich zakładanie.

Najbardziej skorzystają Niemcy

Podobnie jak w przypadku wielu innych absurdalnych przepisów unijnych, ich beneficjentem będą przede wszystkim Niemcy. Po agresji rosyjskiej na Ukrainie upadł niemiecki projekt korzystania z taniego (dla nich) gazu przesyłanego rurociągami po dnie Bałtyku i sprzedawania go z zyskiem całej Europie. Putin powysadzał i zniszczył rurociągi Nord Stream. [co za ślepy pan.. Ruscy by mieli sami sobie tak bardzo szkodzić?? A o roli USA i CIA, Norwegii – nie czytał?? MD] Niemcy, a za nimi posłuszne gremia unijne uznały wtedy, że gaz ziemny, podobnie jak węgiel i olej opałowy jest wybitnie nieekologiczny i wprowadziły do Europy obowiązkową geotermię. Nasz sąsiad zza Odry jest liderem w produkcji systemów ogrzewania geotermalnego i już obecnie w Polsce montuje się głównie niemieckie urządzenia w zakresie geotermii niskotemperaturowej. Niemcy zarobią więc ogromne pieniądze na owej transformacji, a będą to pieniądze z naszych kieszeni.

Polacy boją się tego wszystkiego i mają rację. Należy zrobić jak najwięcej, żeby ich uspokoić i zapewnić, że rząd polski nie dopuści do tego, żeby Unia Europejska odebrała milionom Polaków dach nad głową!

Bój to jest już naprawdę ostatni i nie może nas w nim zabraknąć. Agresja zielonego KOMUNIZMU.

Bój to jest już naprawdę ostatni i nie może nas w nim zabraknąć. Agresja zielonego KOMUNIZMU.

Co zrobi premier Morawiecki?

Roman Motoła boj-to-jest-nasz-juz-naprawde-ostatni

Gdy komunizm wywracał spory kawałek świata pod hasłami wyzwolenia proletariatu, ten ostatni mógł chociaż zaprotestować, co skwapliwie zresztą od czasu do czasu czynił. Nowi komuniści ratują Ziemię i klimat, bo te będą siedzieć cicho, przynajmniej do czasu. W rolę Związku Sowieckiego coraz bardziej wciela się i wczuwa Unia Europejska, za którą do końca – własnego lub jej – podążać będą nasi przywódcy. Właśnie zapewnił nas o tym po raz kolejny sam premier Morawiecki.

Ponieważ polityka klimatyczna UE jest rdzeniem polityki gospodarczej całej UE i wszyscy, którzy znają się na UE, wiedzą, że gdybyśmy sobie chcieli wyjść z polityki klimatycznej, tak po prostu zrezygnować z polityki klimatycznej UE, byłoby to jednoznaczne z wyjściem z Unii Europejskiej de facto  to świeże jeszcze słowa szefa polskiego rządu wypowiedziane w rozmowie z Jakubem Wiechem. Mateusz Morawiecki nie widzi możliwości opuszczenia Unii Europejskiej i wprost to ogłasza, podkreślając:  Ja nie dam się wepchnąć w narrację polexitu i wolę manewrować między tymi skałami, czasami ostrymi wystającymi skałami ponad wody. I co nam się do tej pory całkiem nieźle udaje, niż dać się wpuścić w taką pułapkę.

Czy takie deklaracje zwiększają nasze pole manewru w „negocjacjach” z Brukselą w jakiejkolwiek kwestii, czy też wręcz przeciwnie? To nie zagadka, ale truizm.

Jednak w twardym postanowieniu trwania przy Unii utwierdzają nas zgodnie wszystkie duże siły polityczne. Przekonał się o tym nie tak dawno znany pisarz, a przy tym zwolennik PiS.

Zero mięsa, zero nabiału, zero samochodów, 3 sztuki ubrania rocznie, podróż samochodem raz na 3 lata. To ambitny plan, na jaki zgodził się Trzaskowski w programie 40 Cities. Tak ma wyglądać życie zwykłych obywateli w 2030 r. pod rządami światłych, progresywnych elit. Super!” – szydził ów pisarz [Piekara md] na Twitterze po tym jak „Dziennik Gazeta Prawna” opisała szczegóły założeń rzekomo ekologicznej polityki zadeklarowanej przez włodarzy wielu światowych metropolii.

Bezlitośni internauci odpowiedzieli przypomnieniem informacji zamieszczonej na łamach „Rzeczpospolitej” w grudniu 2020: „Mateusz Morawiecki zrezygnował z drugiego weta. Cel klimatyczny zaakceptowany”. Podtytuł artykułu głosił zaś: „UE obniży emisję CO2 o 55 procent do 2030 roku. Polska po ciężkich negocjacjach zaakceptowała ten ambitny cel”. – Odrzucanie Europejskiego Zielonego Ładu oznaczałoby ustawienie się na marginesie i innego rodzaju kłopoty, to plan w którym warto uczestniczyć nawet za pewną cenę – przekonywał niespełna pół roku później szef PiS, wówczas wicepremier Jarosław Kaczyński.

Z kolei we wrześniu 2021 głośno było o zdjęciu z anteny w trybie „last minute” przez szefostwo Telewizji Republika wywiadu Ewy Stankiewicz z ówczesnym rządowym pełnomocnikiem ds. infrastruktury energetycznej państwa Piotrem Naimskim. Światło dzienne zdołała jednak ujrzeć i do dzisiaj krąży po „internetach” krótka zapowiedź rozmowy. Ten szokujący dialog ujawnił, że Polska zobowiązała się w tajemnicy przed opinią społeczną do systemowego wyłączania kopalń oraz elektrowni węglowych. Powstał nawet już wówczas szczegółowy harmonogram dekarbonizacji kraju leżącego przecież na „czarnym złocie”. – Czy to nie jest samobójstwo? (…) jeśli 70 procent energii w Polsce pochodzi z węgla, to najtańsza energia w Europie – pytała wzburzona dziennikarka.

– Gdyby nie było dzisiaj tych uwarunkowań płynących z naszego członkostwa w Unii Europejskiej, to można byłoby tak do tego podejść, ale mamy takie uwarunkowania – brzmiała odpowiedź Naimskiego.

A zatem, płacz i płać polski użytkowniku prądu, upadaj polska firmo, bo jesteśmy w Unii Europejskiej – to komunikat dla tubylców od posłów, senatorów i prezydenta wybranych między innymi ze względu na głoszone wszem i wobec hasła niezłomnej obrony tutejszej branży górniczej oraz dotychczasowego systemu energetycznego.

W optyce polityków, przynależność Polski do Unii Europejskiej jest więc czymś nienaruszalnym i niepodlegającym dyskusji, i to niezależnie od okoliczności. Jeśli traktujemy członkostwo w tej strukturze jako dogmat i poświęcamy (właśnie w tej chwili) bezpieczeństwo energetyczne oraz ekonomiczne polskich rodzin (na przykład poprzez limity emisyjne ETS, wspomniane zamykanie kopalń i elektrowni węglowych, zakaz produkcji i rejestracji samochodów spalinowych od 2035 r., wkrótce niezwykle kosztowne dla wielu certyfikaty energetyczne budynków i tak dalej), to czy istnieje w ogóle jakaś granica, za którą Zjednoczona Prawica, Platforma Obywatelska, Lewica, Polskie Stronnictwo Ludowe, Partia Razem czy Polska 2050 powiedzą: „stop, na to nie możemy się zgodzić!”? Z dotychczasowego doświadczenia trzeba powiedzieć, że niestety, takiej granicy nie ma.

Prowadzimy więc – i to niezależnie od tego, kto aktualnie jest w posiadaniu zewnętrznych znamion władzy – bezalternatywną politykę spełniania wszelkich zachcianek eurokratów. Czasem, tak jak w obecnym momencie, odbywa się to jedynie przy akompaniamencie pseudo-patriotycznego hałasu utrzymanego w retoryce „nie oddamy ani guzika”. Jednak w świetle faktów i czynów są to tylko nic nieznaczące didaskalia, telewizyjna szopka noworoczna, czy też raczej – całoroczna.

Założenie, że bezalternatywność udziału Polski do UE jest już dostatecznie mocno wdrukowana w świadomość tubylców, musi być jednak poparte na mocnych podstawach. Istotnie: skoro totalna propaganda „pandemiczna” – której trwanie mierzyć możemy zaledwie w miesiącach bądź dwóch, trzech latach – okazała się tak skuteczna, dlaczego wątpić, iż „poza Unią nie ma zbawienia”? Bądź co bądź, w tej kwestii nasze mózgi permanentnie prane są z użyciem wszelkich dostępnych środków już z górą od dwóch dekad.

Brakuje jedynie „kropki nad i” w postaci wpisania wiecznej przynależności do gwiezdnego raju na karty naszej Konstytucji. Znamy już podobny zabieg i dla wielu z nas powrót do przeszłości nie byłby niczym zaskakującym. Jak mówią historyczne źródła, 10 lutego 1976 roku zadekretowano wprowadzenie do ustawy zasadniczej deklaracji mówiącej, iż Polska jest państwem socjalistycznym, PZPR – przewodnią siłą społeczeństwa w budowie socjalizmu, zaś PRL w swej polityce umacnia przyjaźń i współpracę ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich.

Każdy kto to kwestionował, nie stawał się równoprawnym uczestnikiem publicznej debaty, ale wrogiem ludu i pensjonariuszem zakładów karnych – wichrzycielem, szaleńcem, wyrzutkiem mogącym zapomnieć o przyzwoitej pracy, karierze naukowej, zagranicznych wyjazdach.

Retoryka i mentalność entuzjastów Unii Europejskiej jest już niemal bliźniaczo podobna do niegdysiejszych wielbicieli sowieckiego Wielkiego Brata. Socjalistyczne zawracanie kijem Wisły (a obecnie także Renu, Sekwany, Tagu i innych) znów odbywa się pod hasłami nowoczesności i postępu. I jak zawsze – rządy „się wyżywią”, zapłacą szaraczkowie.

PANEUROPA i jej realizacja w UE

PANEUROPA i jej realizacja w UE

Obalenie imperium Papieży pozwoliło narodzić się idei laickiej federacji europejskiej

Epiphanius, Ukryta strona dziejów. Nowy Porządek Świata.…

Ukryta-strona-dziejow, str. 245

Wreszcie wszystko dojrzało do tego, by w skali globalnej zainicjować nurt opinii publicznej wspierający idee Synarchii. Z wolna miałyby zostać położone fundamenty pod Wielkie Dzieło. Chodzi więc o przedstawienie na forum publicznym (oczywiście bez ujawniania mrocznych źródeł inspiracji) planu obmyślanego trzy wieki temu przez Comeniusa i zaadaptowanego do współczesności przez Saint-Yvesa.

Ale nie wystarczało nagłośnić sprawę. Ważne było przecież nadanie właściwego tonu, a do tego potrzebny był odpowiedni „kamerton”, dyrygenci orkiestr oraz ludzie wtajemniczeni, o wiele bardziej niezbędni, gdy chodzi o kamuflowanie faktycznych celów, niż całe legiony technokratów.

Wśród nich należy niewątpliwie wymienić hrabiego Richarda Nikolausa Coudenhove-Kalergi (1894-1972). We współpracy z Vivienem Postelem du Masem, uważanym obok Jeanne Canudo za głównego propagatora Archetypu Społecznego z 1922 r., Kalergi zainicjował w tym samym roku w Wiedniu „Ruch Paneuropejski”. Ten rzecznik Synarchii w Europie był potomkiem słynnych rodów europejskich. Jego babka, Maria Kalergi, która przyjaźniła się z Bismarckiem, Heinem i Wagnerem (członkami jednego kręgu wtajemniczonych) pochodziła z bizantyńskiej, cesarskiej dynastii Focas, natomiast dziadek Franz Coudenhove, dyplomata w służbie Francji, wywodził się ze starej szlachty brabanckiej. Richard narodził się w 1894 r. z łona księżniczki japońskiej. Przyszedł na świat w Tokio, gdzie jego ojciec był ambasadorem i gdzie od dzieciństwa oddychał atmosferą kosmopolityczna. Później zamieszka w Wiedniu – mimo swego francuskiego obywatelstwa. Tam uzyska w 1917 r. dyplom z filozofii. Młody Kalergi unika służby wojskowej żeniąc się w porę z gwiazdą teatru Idą Roland, pochodzenia żydowskiego.

Około 1919 r. zaczyna się interesować planem Nowego Ładu Międzynarodowego pomyślanego jako federacja narodów pod przewodem Stanów Zjednoczonych Ameryki. Wedle jego koncepcji pierwszym krokiem na drodze do Nowego Ładu miałoby być doprowadzenie do powstania zjednoczonej Europy, czyli Paneuropy. Kalergi zaczął współpracować z prasą, a na początku 1923 r. opublikował swoją „biblię” Ruchu Paneuropejskiego – projekt federacji ludów pod nazwą „Paneuropa ” – gdzie na okładce widnieje symbol unii paneuropejskiej: czerwony krzyż na tle złotej tarczy słonecznej .

„Czerwony krzyż średniowiecznych krucjat jest najstarszym symbolem ponad-narodowej unii europejskiej. Dziś stanowi on symbol międzynarodowego Humanita- ryzmu. Słońce oznacza ducha europejskiego, który promieniował na cały świat. Cywilizacja grecka i chrześcijańska – krzyż Chrystusa na tle słońca Apollona – stanowią trwały fundament kultury europejskiej.” (R.C. Kalergi, „J’ai choisi l”Europe”, wydawn. Plon, Paryż 1952, str. 116).

„Marzenie Komenskiego (Comeniusa – przyp. Red.) i Nietzschego, koncepcja Kanta, pragnienie Bonapartego i Mazziniego, słowem: Stany Zjednoczone Europy ziszczą się dzięki Ruchowi Paneuropejskiemu. Pod znakiem słonecznego krzyża, gdzie słońce Oświecenia splata się z Czerwonym Krzyżem międzynarodowego humanizmu, idea paneuropejska odniesie zwycięstwo nad małostkowością i bezużytecznością każdej destrukcyjnej i zaściankowej polityki. (R.C. Kalergi, „Storia di Paneuropa”, str. 56-57).

„Symbolem Ruchu miał stać się czerwony krzyż na tle złotego słońca: krzyż Chrystusa na tle słońca Apollona [jako wyraz] ponadnarodowej ludzkości zbratanej z promieniującym duchem Oświecenia. Ten sam symbol na tle błękitnym – oznaczającym pokój – ma odtąd widnieć na fladze Ruchu.”

Jednakże ten sam symbol stanowi znak Wielkiego Mistrza Różokrzyżowców i widnieje na okładce książki „The Rosicmcians, their Rites and Mysteries” napisanej w 1870 r. w Londynie przez historyka i znawcę Różokrzyżowców, Hargrave’a Jenningsa. Sam Kalergi musiał coś na ten temat wiedzieć – zwłaszcza, że sam był masonem, jak przyznał niedawno oficjalny organ Wielkiej Loży Szwajcarii „Alpina” (nr 1 z 1989 r.) w artykule redakcyjnym sygnowanym przez niejakiego Jiirga von Insa.

Zresztą Kalergi pozostawał w zażyłych relacjach z Wysoką Finansjerą, a zwłaszcza z Rotszyldami i Warburgami: w 1924 r. Max Warburg wpłacił na rzecz Ruchu Paneuropejskiego pierwszy datek w wysokości 60 tys. marek w złocie. W tym samym roku zaczęło wychodzić czasopismo „Paneuropa ” – oficjalny organ Ruchu – mające siedzibę w wiedeńskim pałacu cesarskim. Równocześnie dużą poczytnością cieszyła się książka Kalergiego, która została przetłumaczona na wiele języków, w tym na japoński i esperanto. Pomysł więc chwycił i Unia Paneuropejska zyskała wielu znamienitych członków.

Byli wśród nich: dr Hjalmar Schacht (1877—1970), członek Wielkiej Loży Prus, zaufany człowiek Wysokiej Finansjery z Wall Street działający w otoczeniu Hitlera, mason i przyszły prezes Reichsbanku; burmistrz Kolonii Adenauer, mason Benesz – czechosłowacki minister spraw zagranicznych i przewodniczący Ligi Narodów (1935), a także ludzie kultury i nauki, jak Paul Valery, Thomas Mann, Rainer Maria Rilke, Albert Einstein czy Sigmund Freud, wreszcie przyszły założyciel Amnesty International Sean Mac’Bride czy twórca hitlerowskiej teorii przestrzeni życiowej Karl Haushofer (obaj byli członkami O.T.O).

Również Mussolini nie krył swojej sympatii dla Ruchu Paneuropejskiego, co wynikało z faktu, że podobnie jak Coudenhove-Kalergi czuł się on uczniem Nietzschego. Kalergi zwrócił się do swojego przyjaciela Williama Steada, członka – założyciela Round Table i członka Fabian Society z prośbą, aby ten postarał się dla niego o dojścia do angielskiego establishmentu, gdyż chciał tą drogą rozpropagować ideę Europy kontynentalnej sprzymierzonej z Imperium brytyjskim. W rezultacie Kalergi odbędzie szereg podróży do Wlk. Brytanii i do USA, gdzie spotka się z takimi osobistościami, jak H. Hoover (CFR), Owen Young (CFR) czy Bernard Baruch — wielki żydowski finansista, członek Pilgrims Society i CFR, który w 1919 r. na konferencji w Wersalu reprezentował Stany Zjednoczone. & Dzięki ich wsparciu Kalergi założy „Komitet Współpracy Amerykańskiej Unii Paneuropejskiej”, liczący pośród swoich członków dyrektora CFR Duggana, Feliksa Frankfurtera, Paula i Feliksa Warburgów, członka Pilgrims Society Johna W. Daviesa oraz rzecz jasna Nicholasa Murreya Butlera, który kierował w swoim czasie nie tylko British Israel, ale tez CFR-em i Round Table i był członkiem Pilgrims Society, a którego Kalergi nazwał „jednym z swych najaktywniejszych przyjaciół i protektorów”.

W dniach 3-6 października odbył się w Wiedniu pierwszy Kongres Unii Paneuropejskiej. Obrady prowadzili: czechosłowacki mason Edward Benesz, Francuz Joseph Caillaux, przewodniczący Reichstagu Niemiec Paul Loebe oraz mason Francesco Nitti. Wśród zaproszonych był austriacki duchowny bp Ignas Seipel oraz Nicola S. Politis, członek Europejskiego Komitetu Fundacji Carnegie (gdzie funkcję prezesa sprawował wspomniany już Murray Butler). W sumie zaproszono dwustu delegatów z 24 krajów. W kuluarach były rozwieszone portrety tych, których uważano za ojców Paneuropy, a mianowicie: Różokrzyżowca Comeniusa, Kanta, V. Hugo, Mazziniego i Nietzschego. Stany Zjednoczone reprezentował Skarbnik CFR Frederick H. Allen, Wielką Brytanię A. Watts, członek RIIA, zaś demokrację rosyjską były przewodniczący Rady, Żydowski mason Aleksander Kiereński.

We Włoszech na czele tego ruchu stali Benedetto Croce, Nitti oraz hrabia Carlo Sforza, członek Środkowoeuropejskiego Komitetu Fundacji Carnegie, mason i prominentny globalista . Warto zwrócić uwagę, że w 1917 r. odbywały się w paryskim Wolnym Kolegium Nauk Społecznych kursokonferencje nt. federalizmu z udziałem Francesco Saverio Nittiego, wówczas byłego prezesa Rady Ministrów Włoch oraz martynisty Miliukowa, byłego ministra Spraw Zagranicznych, architekta obalenia caratu w 1917 r. razem ze słynnym żydowskim bankierem Jakobem Schiffem, który sfinansował Rewolucje W Rosji, a którego wspólnikiem w interesach był Max Warburg, wierny przyjaciel Kalergiego. Inicjatywa Coudenhove -Kalergiego została twórczo rozwinięta przez masona Ąristide’a Brianda i synarchę Jeana Monneta, który zaproponował podział świata na pięć stref: pan-sowiecką, pan-europejską (a właściwie pan-euroafrykańską), pan- brytyjską, pan-amerykańską i pan-azjatycką. Byłaby to „racjonalna” organizacja świata bez granic, oparta na imperatywnym planie ekonomicznym zgodnym z Archetypem Społecznym, gdzie rozwiązywaniem sporów między blokami zajmowaliby się mędrcy ukształtowani w tej samej szkole ideowej.

Charakter owej „szkoły” można łatwo wywnioskować, uważnie wsłuchując się w wypowiedzi Coudenhove – Kalergiego, który np. podczas wykładu wygłoszonego dnia 15 kwietnia 1960 r. na paryskiej Akademii Nauk Moralnych i Politycznych, nawiązując do historycznych dywagacji żarliwego federalisty i internacjonalisty Saint- Yvesa, powiedział: „Obalenie imperium Papieży pozwoliło narodzić się idei laickiej federacji europejskiej”.

Powyższa teza doskonale współbrzmi z deklaracją masona 33 st. Alberta Pike’a – „satanisty z Bostonu” – pochodzącą z końca XIX stulecia i przytoczona na wstępie niniejszej książki: „Kiedy Ludwik XVI został stracony, wykonana została połowa pracy; odtąd Armii Świątyni pozostało skierować wszystkie swe wysiłki przeciwko Papiestwu. Ci, którzy w swoim czasie wspierali dyktatorskie nacjonalizm mające utorować drogę „[…] nowej formie bytu, nowej moralności w Europie” , wyrastali z masonerii.

Słynny sowietolog P. Faillant de Villemarest wskazuje na ten sam rodowód, kiedy wymienia „bezpośrednich spadkobierców Paneuropy”, a mianowicie: Komisję Trójstronna, Kluby Bilderberg oraz „Instytuty Spraw Międzynarodowych na obu brzegach Atlantyku i w świecie komunistycznym: w Moskwie, Pradze, Warszawie czy w Budapeszcie”.

“Zrównoważony rozwój” wywróci nasz świat do góry nogami

“Zrównoważony rozwój” wywróci nasz świat do góry nogami

Tomasz Cukiernik zrownowazona -katastrofa

Cena polskiej energii z węgla brunatnego jest ponad 10 razy niższa od cen, które notujemy obecnie.

==============================

Zrównoważony rozwój to eufemizm totalnej rewolucji społecznej. Rezultatem będzie spauperyzowanie społeczeństwa, które inwigilowane będzie na każdym kroku, by w zarodku gasić wszelkie bunty.

Zrównoważony rozwój to coś innego niż rozwój optymalny, najszybszy, który poprzez wolny rynek może zapewnić społeczeństwu coraz większy dobrobyt. Zrównoważony rozwój to rozwój kierowany nie przez rynkowe siły i uczestników tego rynku – firmy i konsumentów, a przez planistów i innych urzędników. To rozwój wyhamowany, koncesjonowany. „Zrównoważony rozwój to jest inna nazwa pomysłu, żeby gospodarką zarządzali urzędnicy. Jeżeli rozwój ma być zrównoważony, to musi być zaplanowany przez centralnego planifikatora, bo inaczej nie da się tego zrobić. To nic innego jak komuna. IV Rzesza [przyszła Unia Europejska] nie może się specjalnie różnić od III Rzeszy, a III Rzesza była państwem socjalistycznym, o czym możemy się przekonać chociażby z lektury pamiętników Alberta Speera, który coś tam o III Rzeszy musiał wiedzieć” – mówi Stanisław Michalkiewicz.

Ślad węglowy nowym bożkiem

Premier Mateusz Morawiecki odmienia zrównoważony rozwój przez wszystkie przypadki. I nie jest to zbieg okoliczności. A to dlatego, że polityka zrównoważonego rozwoju jest agendą ONZ, ale i Unii Europejskiej. To nadrzędny cel Brukseli. Nowym bożkiem stał się tzw. ślad węglowy, a do 2050 roku unijna gospodarka ma być zeroemisyjna. Politykę tę uskuteczniają unijne instytucje, takie jak Parlament Europejski, Komisja Europejska i Europejski Komitet Ekonomiczno-Społeczny. Niestety zrównoważony rozwój został wpisany również do polskiej konstytucji (artykuł 5). W dodatku o związanej ze zrównoważonym rozwojem sprawiedliwości społecznej mówi artykuł 2 tej ustawy zasadniczej, a o społecznej gospodarce rynkowej – artykuł 20.

Zrównoważony rozwój dąży nie do wzrostu dobrobytu, a do sprawiedliwości społecznej, która z prawdziwą sprawiedliwością ma niewiele wspólnego. Realizowanie sprawiedliwości społecznej oznacza, że najwięcej nie zyska ten, kto najbardziej się napracuje. Nie uzyska on nawet proporcjonalnie więcej od tego, co niewiele nie robi. Najbardziej pracowitemu zostanie najwięcej ZABRANE, by znaczną część z tego oddać temu, który nic nie robi. Zrównoważony rozwój de facto hamuje rozwój gospodarczy. W takiej bowiem sytuacji, nikomu nie opłaca się więcej pracować i inwestować, skoro i tak nie będzie mógł skorzystać z owoców własnego wysiłku.

„Wszystkich zwolenników tzw. zrównoważonego rozwoju łączy utylitarne podejście i wiara, że będą w stanie zbudować światowy system równowagi, w którym zostanie ustabilizowana liczba ludności, a także poziom produkcji oraz konsumpcji. Środowiska te nie tylko odrzucają paradygmaty rozwoju ekonomicznego i innowacyjności, a wraz z nimi sensowność odnoszenia się w kształtowaniu polityk publicznych do takich wskaźników życia gospodarczego jak tempo wzrostu Produktu Krajowego Brutto, ale także nie akceptują obecnego poziomu ludności globu. Zrównoważona, w ich wizji przyszłego świata liczba ludności, powinna siłą rzeczy być niższa niż obecnie” – pisze Agnieszka Stelmach we wprowadzeniu do swojego raportu Zrównoważony rozwój. Zaklęcie globalistów, instrument totalnego zniewolenia.

Jaki jest cel?

„Program zrównoważonego rozwoju, nad którym pracuje się już od dawna, ma z założenia pomóc krajom zachodnim utrzymać kontrolę nad gospodarką światową, bo kraje rozwijające się szybko nadrabiają dystans, który je od nich dzielił” – zauważa Stelmach. Po to właśnie Unii Europejskiej jest potrzebny Europejski Zielony Ład. Dzięki niemu kraje biedniejsze, takie jak Polska, zostały zmuszone do tego, by zrezygnować z surowców, których mają pod dostatkiem (węgiel kamienny i brunatny), na rzecz surowców, których nie mają (wstępnie gaz ziemny, a potem uran) oraz z taniej energii opartej na węglu, z której mogłyby korzystać nie tylko na miejscu, wytwarzając tanie towary, ale i mogłyby ją eksportować.

Dr Tomasz Sommer, redaktor naczelny tygodnika „Najwyższy Czas!” w mediach społecznościowych pyta, „dlaczego polska klasa polityczna zniszczyła energetykę? Bo Niemcy dali parę groszy? Cel tych wszystkich »zielonych ładów« jest przecież tak naprawdę jeden – sztucznie podnieść ceny energii w Polsce, aby Polska nie zarobiła na jej eksporcie. A cena polskiej energii z węgla brunatnego jest realnie ponad 10 razy niższa od cen, które notujemy obecnie. Niemcy wpadli na szatański pomysł – zlikwidują polską energetykę węglową, a w zamian sprzedadzą nam ruski gaz. Dzięki temu będą nas kontrolować. Na to zgodził się Mateusz Morawiecki. A Kaczyński nie zaprotestował. Było to jednoczesne poddanie się i Niemcom, i Rosji. Teraz, w związku z wojną, ten plan się zawalił. Mimo to Morawiecki z Kaczyńskim brną dalej w to szambo. Tak, to oni są osobiście odpowiedzialni za podwyżkę cen energii”. Z kolei Stelmach dodaje, że „Niemcy propagują paradygmat zrównoważonego rozwoju i Czwartą Rewolucję Przemysłową, ponieważ chcą zachować pozycję światowego lidera innowacji i produkcji”.

Co więcej, Zielony Ład spowoduje, że energia z paliw kopalnych będzie bardzo droga albo nie będzie jej wcale. W zamian kraje naszej części regionu mają kupować drogie technologie OZE (fotowoltaika, pompy ciepła) z Niemiec i innych krajów Europy Zachodniej. Jak pisze Stelmach, dekarbonizacja ma „z założenia zachować przewagę ekonomiczną krajów, które wyrosły jako potęgi po II wojnie światowej i opracowały nowe technologie Odnawialnych Źródeł Energii (OZE), sekwestrowania i składowania dwutlenku węgla pod ziemią, szeroko pojętej geoinżynierii (wpływanie na pogodę), produkcji sztucznego mięsa, szczepionek nowej generacji itp.”. Tymczasem okazuje się, że OZE mają niewiele wspólnego z czystym wytwarzaniem energii: „Do najbardziej szkodliwych substancji emitowanych przez przemysł fotowoltaiczny należą związki fluorowe, kilkadziesiąt razy bardziej aktywne niż dwutlenek węgla. (…) Popularnym sposobem utylizacji paneli jest spalanie, podczas którego do atmosfery lub wód gruntowych mogą przedostawać się toksyczne pierwiastki”.

Standardy ESG

Unia Europejska wdraża do swojego systemu prawnego zrównoważony rozwój m.in. pod pseudonimem standardów ESG (ang. Environmental, Social and Corporate Governance). Najważniejszymi unijnymi aktami prawnymi w tym zakresie są: rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2020/852 w sprawie ustanowienia ram ułatwiających zrównoważone inwestycje, potocznie nazwane Taksonomią UE oraz dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) sprawozdawczości przedsiębiorstw w zakresie zrównoważonego rozwoju 2022/2464. Jak przypomina na swojej stronie Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości, wymienione rozporządzenie odnosi się do inwestycji, które mają być zrównoważone i zapewniać znaczący wkład w realizację co najmniej jednego z sześciu celów środowiskowych. Z kolei dyrektywa dotyczy obowiązkowego raportowania, które musi zawierać informacje z trzech zakresów: środowiskowego, czyli związanego ze środowiskiem naturalnym, w tym oddziaływaniem na klimat, społecznego, czyli związanego z ludźmi, na których organizacja ma wpływ, tj. z pracowników, kontrahentów, klientów, społeczność lokalną itd. oraz ładu korporacyjnego – związanego z zarządzaniem. Cała ta szczegółowa sprawozdawczość będzie obwarowana obowiązkowym audytem przez wyznaczone podmioty certyfikacyjne oraz umieszczaniem raportu w oficjalnej bazie raportów. Niewypełnianie tej regulacji będzie skutkowało karami finansowymi.

To oczywiste, że standardy ESG muszą sztucznie generować dodatkowe koszty i powodować oddalenie się od optymalnej alokacji zasobów. Bo gdyby standardy ESG sprawiały bardziej efektywną alokację zasobów i tańszą produkcję, to bez tej całej filozofii zrównoważonego rozwoju dawno by zostały wprowadzone. Nic takiego się nie stało. Dlatego z punktu widzenia inżynierów społecznych konieczny stał się przymus. Efekt będzie taki, że firma wdrażająca standardy ESG stanie się mniej konkurencyjna, ponieważ nie będzie działała w sposób, który zapewnia jak największy zysk, a przecież to jest celem istnienia każdego biznesu. Tak samo jak priorytetem funkcjonowania firm nie jest dawanie pracy związkowcom czy płacenie podatków (świetnie bez tego dałyby sobie radę), nie jest również ratowanie planety czy redukowanie biedy i emisji dwutlenku węgla do atmosfery. Przeciwna teza to bełkot. Zresztą według raportu PwC ESG — miecz Damoklesa czy szansa na strategiczną zmianę kwestie ESG wpływają na wycenę spółek na polskim rynku. Niemal 30 proc. badanych jest w stanie obniżyć wycenę lub zrezygnować z inwestycji w sytuacji, kiedy ryzyka ESG są zbyt wysokie (Pb.pl). Inaczej mówiąc, standardy ESG to kolejna unijna szkodliwa regulacja wrzucona na plecy zmagających się z coraz większym ogromem bzdurnych przepisów firm działających na terenie Unii Europejskiej.

To może zadziałać właściwie tylko w jednej sytuacji – w razie metodycznej i nachalnej propagandy, która zrobi ludziom wodę z mózgu. Będzie wmawiała, że dla dobra ludzkości muszą kupować droższe i gorsze produkty wytwarzane przez firmy przestrzegające ESG. Tak samo jak wcześniej dla zysków pewnych firm cwaniacy propagowali tzw. fair trade. Niemyśląca i bezrefleksyjna większość się na to nabierze. Tak samo jak już wmówiono społeczeństwom, że dla ratowania planety należy rezygnować z wygodnych samochodów spalinowych na rzecz niewygodnych i drogich elektrycznych, lotów samolotami, taniej energii i kupować drogą żywność. Widać, że propaganda czyni cuda.

W ramach zrównoważonego rozwoju realizowanego przez Europejski Zielony Ład Unia Europejska wytoczyła swoje działa nie tylko przeciwko firmom, ale także przeciwko rolnictwu, a tym samym wszystkim konsumentom. Bruksela chce o 25 procent zwiększyć ilość gruntów przeznaczanych na rolnictwo ekologiczne, a przecież rolnictwo ekologiczne jest znacznie mniej wydaje. Unia zamierza także zmniejszyć pogłowie zwierząt hodowlanych. Oba te działania oznaczają radykalny wzrost cen produktów spożywczych.

Katastrofalne rezultaty

Niektóre z tych działań utrudniających ludziom życie już odczuwamy, a to dopiero początek: zakazy wjazdu do miast, likwidacja parkingów, zakazy lotów na razie na krótkie dystanse, zakazy jedzenia mięsa i nabiału, ograniczenie nabywania ubrań, przymus niewygodnej elektromobilności, obowiązkowe termomodernizacje budynków, przymusowe OZE, zakazy kotłów na paliwa stałe. Wszystkie te regulacje to niewiarygodne ograniczanie naszej wolności, które jeszcze w latach 90. byłyby nie do pomyślenia. Po drugie, polityka ta (np. cały ten ETS, czyli opodatkowanie dwutlenku węgla) prowadzi do podnoszenia kosztów życia. Właśnie z jej powodu ceny paliw i energii elektrycznej szybują ostro w górę, co skutkuje wzrostem cen nie tylko transportu i ogrzewania, ale wszystkich towarów i usług. „Stale trzeba będzie liczyć się z rosnącymi kosztami utrzymania. Inflacja będzie napędzana nie tylko przez regionalne wojny i konflikty, ale przede wszystkim wskutek wielkiej akcji finansowania inwestycji związanych z klimatem i w celu »naprawy« systemu finansowego. Koszty transformacji już przerzuca się na obywateli”, pisze Stelmach. Co więcej, by zrealizować cele klimatyczne, Komisja Europejska proponuje też wprowadzenie minimalnych (czytaj: wysokich) stawek podatkowych na ogrzewanie i transport, co dodatkowo podniesie ich ceny. Jakby tego było mało, w 2022 roku Rada Unii Europejskiej osiągnęła porozumienie w sprawie reformy ETS i pakietu Fit for 55 odnośnie redukcji gazów cieplarnianych z rolnictwa, budynków i odpadów: „Mają one również być włączone do systemu handlu pozwoleniami na emisje, narażając obywateli na stały wzrost kosztów rachunków i duże wahania cen”.

Stelmach zauważa, że ponieważ cały ten przymus i gwałtowne wzrosty cen mogą nie przypaść do gustu zdecydowanej większości społeczeństwa, społeczni inżynierowie już się przygotowują na ogólny bunt przeciwko tym uderzającym w ludzi przepisom: „W ramach rozwiązań zrównoważonego rozwoju proponuje się także »odporne miasta« przygotowane na rebelie społeczne, które »nie rozlewają się na zewnątrz«, czyli są zwarte pod względem zasięgu. Istotą jest zagęszczanie, ograniczanie zabudowy jednorodzinnej, tworzenie miast tzw. krótkich odległości (ścieżki rowerowe, elektryczne auta i co najwyżej komunikacja publiczna). Skromniejsza powierzchnia mieszkań, mniejsze odległości między budynkami, różnorodność kulturowa (wymieszanie mieszkańców dzielnic), budownictwo socjalne i spółdzielcze, szkoły integracyjne (chodzi rzekomo o budowanie spójności społecznej) to także elementy polityki zrównoważonych miast”.

Te wszystkie działania są możliwe tylko dlatego, że cywilizacja za pomocą wolnego rynku osiągnęła taki poziom dobrobytu, który powoduje, że znaczna część społeczeństwa może się zajmować pracami niepotrzebnymi i nieproduktywnymi, a nawet szkodliwymi z ekonomicznego punktu widzenia. To przede wszystkim urzędnicy, który nie tylko uskuteczniają szczegółowe planowanie miast, niepotrzebne „inwestycje” i coraz bardziej powszechną inwigilację. To także politycy, którzy wdrażają takie absurdy, jak sztuczny „rynek” handlu emisjami czy ESG. W działaniach tych bardzo istotny jest dla nich monitoring, raportowanie, inwentaryzacja emisji, czyli znowu obciążanie firm dodatkowymi obowiązkami i przerabianie tych informacji przez biurokratyczne systemy. Coś, czym nikt w ogóle nie powinien zaprzątać sobie głowy. W ten sposób marnotrawi się zasoby nie tylko ludzkie, a tym samym ogranicza dalszy wzrost dobrobytu społeczeństw. Żeby jeszcze te działania miały sens, a niestety ich rezultaty będą katastrofalne.

LASY: To atak gospodarczy Niemiec [UE] na Polskę. [a 447 to pikuś?]…

Dyrektor Generalny Lasów Państwowych: To atak gospodarczy

atak-gospodarczy

Dyrektor Generalny Lasów Państwowych: Atak ma ma podłoże gospodarcze. Cała narracja o ochronie przyrody to tylko zasłona dymna

Nie mam wątpliwości, że atak na lasy ma przede wszystkim podłoże gospodarcze. Cała narracja o ochronie przyrody to tylko zasłona dymna. Nie możemy się temu biernie przyglądać – powiedział dyrektor generalny Lasów Państwowych Józef Kubica w wywiadzie opublikowanym w środę w „Gazecie Polskiej”.

Kubica odniósł się w rozmowie m.in. do uwagi dziennikarza, że „w ostatnich dwóch dekadach mieliśmy kilka prób zmiany systemu gospodarowania lasami i wywrócenia stolika, a teraz do wszystkiego dołączają instytucje międzynarodowe”.

Rzeczywiście nie sposób nie zauważyć, że przez ostatnich 30 lat wewnętrzne ataki na Lasy Państwowe okazywały się nieskuteczne. Za każdym razem, gdy ktoś snuł intrygi i próbował sięgnąć po polskie lasy, to opór społeczeństwa był tak duży, że się to ostatecznie nie udawało. Myślę, że to dlatego towarzystwo, które nadal jest zainteresowane robieniem biznesu na upadku Lasów Państwowych, udało się do swoich kolegów za granicą— ocenił.

Rola wyroku TSUE

Uzyskali to wsparcie w sposób widoczny. Najpoważniejszą kwestią jest wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Szczególnie niebezpieczny jest element zaskarżania Planów Urządzania Lasów. Ten mechanizm może faktycznie oznaczać, że zostanie zablokowana gospodarka leśna- powiedział.

Zwrócił uwagę, że „to wszystko dzieje się tuż po tym, jak komisja ENVI w Parlamencie Europejskim – przy poparciu polityków PO i PSL – zagłosowała za tym, by przenieść kompetencje z krajów członkowskich na poziom całej wspólnoty”.

Dzieje się to mimo, że traktat lizboński stanowi wprost, że gospodarka leśna to wyłączna kompetencja państw członkowskich. Okazuje się że urzędnicy brukselscy chcą z tylnego fotela zarządzać lasami w Polsce. Efekty będą opłakane, podobnie jak miało to miejsce w Puszczy Białowieskiej— ocenił.

Pytany, czy widzi grupy interesu zainteresowane zdestabilizowaniem Lasów Państwowych, Kubica stwierdził, że nie ma wątpliwości, że atak ma przede wszystkim podłoże gospodarcze.

Cała narracja o chronię przyrody to tylko zasłona dymna. Nie możemy się temu biernie przyglądać— zaznaczył.

================================================

Podłoże gospodarcze -raz . Kolejny sposób by wykazywać nadrzędność TSUE nad polską polityką -dwa . Metoda na znalezienie synekur dla zielonych pasożytów -trzy. Marcin1111

Czy już wiemy dlaczego od kilku lat CODZIENNIE w mediach (wyborcza, tvn, wp, onet itd.) oczerniani są polscy leśnicy? Czy już wiemy w jakim celu i w czyim interesie przeprowadzono akcję „Rospuda” i akcję „Puszcza Białowieska”? Czy już wiemy, dlaczego dzisiaj forsowane jest kłamstwo o „pierwotnej puszczy karpackiej” rzekomo wycinanej przez polskich leśników? Obudźmy się, Polacy! Jozin #34212

Chodzi o uwalenie bardzo dochodowego przemysłu drzewnego i meblarskiego ! Pracę straci pół miliona Polaków ! Andrzej67. #26839

Ten wyrok [… ] sędziowskich TSUE ma na celu całkowite zablokowanie jakichkolwiek inwestycji w Polsce, bo zawsze, przy jakiejkolwiek budowie, trzeba jakąś roślinkę zniszczyć, więc ekoświry będą mogły zablokować WSZYSTKO.

Adwokackie oskarżenia i antysemityzm w Strasburgu

Adwokackie oskarżenia i antysemityzm w Strasburgu

Antysemitą jest ten, którego nie lubią Żydzi.

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”  •  14 marca 2023 michalkiewicz

Przed jednym ze znanych na całym świecie z niezawisłości niezawisłych sądów w Poznaniu, 27 lutego dobiegł końca proces grupy 32 osób oskarżonych o złośliwe przeszkadzanie w sprawowaniu obrzędów religijnych, to znaczy – Mszy św. w poznańskiej katedrze. Jak pisze na łamach swojej „Gazety Wyborczej” tamtejszy Judenrat, ten największy w czasie rządów PiS proces kończą „mocne oskarżenia” – ale nie przeciwko sprawcom zakłócenia, tylko – przeciwko polskiemu Kościołowi.

Przypomnijmy, że po ogłoszeniu przez Trybunał Konstytucyjny, którego postępactwo zasadniczo nie uznaje, orzeczenia, że tzw. aborcja genetyczna jest sprzeczna z konstytucją, która „każdemu”, a więc – również ludziom bardzo małym i zarazem bardzo chorym, gwarantuje prawną ochronę życia – w całej Polsce odbyły się protesty zwolenników bezkarności dzieciobójstwa.

Część z nich przyszła do poznańskiej katedry i podczas Mszy zaczęła wykrzykiwać hasła, rozpościerać transparenty i rozrzucać ulotki. Odprawiający Mszę ksiądz przerwał nabożeństwo, poprosił uczestników, by nie wdawali się w żadne spory z demonstrującymi osobami, do których zwrócił się, by zaprzestały awantur, a kiedy to nic nie pomogło, poprosił przez mikrofon, by ktoś wezwał policję. Policja nawet przyjechała, co w Poznaniu nie zawsze się zdarza, bo tamtejsze władze, z panem prezydentem Jaśkowiakiem, są nader postępowe i z jakichś zagadkowych powodów wyczulone zwłaszcza na sprawy erotyczne, więc i policja musi „powinność swej służby rozumieć”, by nie narazić się na nieprzyjemności. Grupa 32 oskarżonych ma oczywiście adwokatów, z których Poznań słynie w świecie co najmniej tak samo, jak z niezawisłości tamtejszych niezawisłych sądów, a którzy właśnie wygłosili swoje oskarżycielskie mowy.

Przypomina to trochę scenariusz z procesów „żołnierzy wyklętych” w czasach stalinowskich, kiedy to wielu adwokatów współzawodniczyło z prokuratorami w oskarżaniu swoich klientów – ale oprócz tych podobieństw są i różnice. Dzisiejsi adwokaci nie oskarżają swoich klientów, tylko – Kościół w Polsce. Z ław obrończych przedstawiono opinię, że ten proces jest „polowaniem na czarownice”, a w ogóle, to Kościół w Polsce „zawsze był antysemicki, homofobiczny i mizoginiczny”, zaś księża „widzą w kobietach diabły”. Adwokaci zawsze mają skłonność do przesady – i tak jest również w tym przypadku. Coraz więcej księży jest bowiem oskarżanych o bzykanie kobiet starszych i młodych, więc przynajmniej oni chyba nie widzą w bzykanych paniach „diabłów”, bo doświadczeni praktycy twierdzą, że bzykanie diabła jest jeszcze bardziej niebezpieczne, niż bzykanie jeża.

Zresztą – tak przynajmniej twierdził w jednym ze swoich odczytów dla panienek w Krakowie Stanisław Przybyszewski – w przypadku bzykania to raczej diabeł jest stroną aktywną, a poza tym wyposażony jest w zimnego jak lód phallusa z którego wystają haczyki w kształcie małych harpunów. Ale mniejsza już o to, bo adwokaci – jak to adwokaci – muszą jakoś swoich klientów bronić, jak tam potrafią, a wiadomo od teoretyków wojny, że najlepszą metodą obrony jest atak. W tym przypadku na Kościół w Polsce – że jest „antysemicki” i tak dalej.

Obawiam się, że te adwokackie oskarżenia również są przesadzone, a może nawet – w ogóle niesłuszne. Zacznijmy od Adama i Ewy, czyli od antysemityzmu. Według klasycznej definicji, najtwardszym jądrem antysemityzmu jest przekonanie, że Żydzi są winni „wszystkiemu”. Być może są jacyś ludzie, którzy tak myślą, ale nie sądzę, by było ich zbyt wielu. Chodzi o to, że na świecie raz po raz wybuchają wulkany, trzęsie się ziemia, rozmaite okolice nawiedzają powodzie, albo niszczą gigantyczne pożary – ale Żydzi nie mają z tym nic wspólnego, chyba, że któryś z nich padnie ofiarą takiego kataklizmu. Toteż tak pojmowany antysemityzm nie bardzo się nadaje do oskarżania. W tej sytuacji przedsiębiorczy wojownicy z antysemityzmem ze względów utylitarnych sięgnęli po inną definicję, w myśl której antysemitą jest ten, którego nie lubią Żydzi. Ta definicja znakomicie się nadaje do rozmaitych kampanii oskarżycielskich, bo oskarżana o antysemityzm osoba albo środowisko, o niczym nie wie, bo Żydzi przecież z góry nikogo nie uprzedzają, że zaczęli go nie lubić, więc zanim obmyśli jakieś sposoby obrony, nawet przy pomocy drogich panów mecenasów, to z reguły bywa to spóźnione i nieskuteczne.

Żydzi do chrześcijaństwa w ogóle, a zwłaszcza do Kościoła katolickiego, mają stosunek nieżyczliwy, o czym każdy może przekonać się z lektury broszurki autorstwa znawcy przedmiotu, księdza Justyna Bonawentury Pranajtisa Chrześcijanin w Talmudzie żydowskim”. Jest to o tyle dziwne, że – jak zauważył w swoim czasie chrześcijanin, ale z pierwszorzędnymi korzeniami, czyli Beniamin Disraeli – to właśnie chrześcijanie, a przede wszystkim – katolicy – są odpowiedzialni za popularyzację na całym świecie żydowskiej historii plemiennej, której opowieściom przypisują w dodatku inspirację ze strony Stwórcy Wszechświata, który najpierw upodobał sobie w pewnym mezopotamskim koczowniku, któremu obiecał, że jeśli tamten będzie Go chwalił, to On w rewanżu uczyni go protoplastą „wielkiego narodu”.

Trudno tę formę aktywności uznać za dowód jakiejś niechęci do Żydów, których w tej sytuacji można podejrzewać o prowadzenie przeciwko chrześcijaństwu czegoś na kształt walki konkurencyjnej. Zdaje się, że chrześcijanie ostatnio skapowali, w czym rzecz, o czym świadczy rozwijający się „dialog z judaizmem”, w którym Kościół w Polsce zdecydowanie przoduje, podlizując się Żydom i propagując żydowski przemysł rozrywkowy. Trochę mnie dziwi, że poznańscy adwokaci zachowują się tak, jakby o tym wszystkim nie wiedzieli, więc uprzejmie podejrzewam, że oskarżając Kościół w Polsce o antysemityzm, tylko udają ignorantów, bo w przypadku mniejszej uprzejmości musiałbym uznać, że niczego nie udają.

Widać to jak na dłoni zwłaszcza na tle innego procesu, który niedawno przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu wygrała przeciwko Polsce panna Dorota Rabczewska, znana jako „Doda Elektroda”. Poszło o to, że pani Rabczewska, co prawda jeszcze na etapie przyjaźni z panem Adamem Darskim, który nosi pretensjonalny pseudonim „Nergal”, a w niektórych środowiskach uważany jest za delegata Belzebuba na Polskę, a w każdym razie – na województwo pomorskie – dała wyraz przekonaniu, że prędzej uwierzyłaby w dinozaury, niż w Biblię, napisaną przez facetów naprutych winem i palących jakieś zioła.

Wynika z tego, że na tamtym etapie pani Rabczewska nie wierzyła nie tylko w Biblię, ale nawet w dinozaury, co w całej rozciągłości potwierdzałoby hipotezę Janusza Korwin-Mikke, że kobiety z reguły przyjmują za własne poglądy mężczyzn, z którymi akurat spółkują. Niezawisłe sądy w naszym bantustanie skazały ją za obrazę uczuć religijnych i dopiero trybunał w Strasburgu ją uniewinnił, nakazując przy okazji polskim podatnikom zapłacić jej jakieś zadośćuczynienie.

Moim zdaniem pani Rabczewska została w Polsce skazana za obrazę uczuć religijnych jak najbardziej słusznie, a uniewinnienie jej przez europejski Trybunał w Strasburgu przypisuję nieporozumieniu. Przyszło ono tym łatwiej, że żaden z niezawisłych sądów w naszym bantustanie nie podkreślił, że chodzi o znieważenie ŻYDOWSKICH uczuć religijnych, a nie jakichś tam mniej wartościowych uczuć chrześcijańskich.

Przecież Biblia została w całości napisana przez autorów żydowskich, a w tej sytuacji sugestia pani Rabczewskiej, jakoby tworzyli oni to dzieło w stanie upojenia alkoholowego i oszołomienia narkotycznego, z całą pewnością jest obraźliwa nie tylko dla nich, ale również dla tych, którzy napisane przez nich księgi uważają za natchnione przez Stwórcę Wszechświata, który – i tak dalej. Gdyby niezawisłe sądy w naszym bantustanie zwróciły na to uwagę, to Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu dziesięć razy by się zastanowił, zanim by uniewinnił panią Rabczewską, a prawdopodobnie wcale by jej nie uniewinnił, choćby ze strachu przed oskarżeniem go o antysemityzm.

Do niezawisłych sądów w naszym bantustanie specjalnych pretensji mieć nie można, że w toku kontroli instancyjnej nie zauważyły tego słonia w menażerii, bo – jak zauważył już dawno ksiądz Benedykt Chmielowski – „koń, jaki jest – każdy widzi”. Jednak podejrzewanie o podobny brak spostrzegawczości Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu byłoby niegrzeczne. W takim razie nie ma innego wyjaśnienia, jak to, że wyrok uniewinniający panią Rabczewską był podyktowany wprawdzie starannie ukrywanym, niemniej jednak żywym, a nawet żarliwym antysemityzmem, jaki musi dominować w tym Trybunale.

Quod erat demonstrandum.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.