Na razie tylko trzy odcinki z zapowiadanych kilkunastu, które są dostępne w sieci z polskim tłumaczeniem (lektor). Każdy odcinek to ok. 45 min. atrakcyjnie zrobionego dokumentu. Tekst rozwija się powoli i niektóre wątki są przywoływane ponownie w kolejnych odcinkach, jednak całość – już na tym wczesnym etapie – przedstawia przerażający obraz zakulisowej gry wojennej, jaka toczy się za fasadą dla naiwnych. Połączenia z najbrudniejszymi interesami globalistów, w tym rodziny Bidena i dlaczego ta oplatająca świat siatka łajdactw i zbrodni nie życzy sobie końca tej wojny.
Filmy zrobił amerykański dziennikarz śledczy Ben Swann, komentując to odważnie i ze swadą (trochę czasem irytującą, bo „pod publiczkę” amerykańską, ale można mu to wybaczyć). Pracował w przeszłości dla sieci FOX (prowadził tam własny segment informacyjny Reality Check, gdzie zasłużył się wywiadem z Obamą, demaskującym tzw.Kill Listczyli listę proskrypcyjną Obamy przeciw osobom uważanym za „wrogie Ameryce”, za co musiał opuścić stację) oraz angielskojęzycznej sieci informacyjnej Russia Today będącej pod kontrolą Rosji, co mu bez przerwy wyciągają ścierki mainstreamowe (Swann to dla nich taka „ruska onuca” jak mniej więcej u nas Braun dla cyngli Michnika – co tylko przynosi mu zaszczyt).
Prowadzi teraz własną stację Truth In Media i już położył zasługi w dekonspirowaniu m.in. takich afer jak kulisy zamachów na WTC, użycie przez USA broni chemicznej podczas wojny w Syrii czy tzw. Pizzagate (waszyngtońska afera pedofilska związaną z reżimem Clintonów). Teraz bez litości zajął się Zelenskim i całą siecią kłamstw wokół wojny upaińskiej.
Świat stoi dziś w obliczu dwóch wielkich zagrożeń: wybuchu WW3 i wielkiego kryzysu 2.0, znacznie poważniejszego niż ten z lat 2008-11 i podobnego do załamania rynków z lat 30-tych XX wieku.
Oba te zjawiska są zresztą ze sobą powiązane, bowiem trwająca seria wojen lokalnych i duże prawdopodobieństwo pojawienia się kolejnych ognisk zapalanych, na Bliskim Wschodzie i na Morzu Południowo-chińskim wydają się być metodami zakamuflowania nadchodzącego kryzysu neoliberalnego globalnego kapitalizmu.
W tej sytuacji uniknięcie wojny staje się zagadnieniem życia i śmierci, w szczególności dla narodów środkowoeuropejskich, znajdujących się w naturalnej strefie zgniotu między Zachodem i Wschodem.
Jakiekolwiek straty i zniszczenia, które dotknęłyby Polskę, Rumunię, Węgry czy Słowację i Czechy w związku z wojną z Rosją – przez Anglosasów uznawane są za koszty akceptowalne. Możemy być kolejnymi ofiarami tej wojny i ani w Waszyngtonie, ani w Londynie nikt się zawaha, by wysłać polskich czy rumuńskich żołnierzy, by ginęli najpierw na Ukrainie, a potem może i na terytorium naszych własnych państw.
NATO już jest na Ukrainie
Wojska NATO nie muszą zresztą nawet na Ukrainę wkraczać, bowiem od dawna już tam są. Z tygodnia na tydzień zwiększa się po stronie Kijowa obecność francuska i brytyjska, oficjalnie głównie szkoleniowa i logistyczna, no i wywiadowcza, ale wiadomo też o aktywności NATO-wskich sił specjalnych, saperów, żandarmerii, a nawet policji, m.in. polskiej. Po prostu informacje na ten temat są dawkowane opinii publicznej Zachodu tak, by stopniowo oswajać ją z coraz większym zaangażowanie militarnym NATO.
W ten sposób pełnowymiarowe włączenie się do wojny takich państw jak Polska będzie wydawać się po prostu logiczną konsekwencją już wcześniej trwających działań. Niestety, w obecnej sytuacji politycznej, jeśli taka decyzja zapadnie – nie można sobie wyobrazić uniknięcia udziału Polski w wojnie z Rosją, choć wysłaniu polskich wojsk na Ukrainę sprzeciwia się ponad 90 proc społeczeństwa. To nie Polacy jednak decydują, ale amerykański hegemon.
Miraż Kresów
Zwłaszcza w Rosji polskie wejście do wojny bywa niekiedy przedstawiane jako próba aneksji terytoriów stanowiących obecnie Zachodnią Ukrainę. Tymczasem trzeba rozdzielić sentymenty i nadzieje polskiego społeczeństwa od polityki rządu Polski.
Władze w Warszawie nie chcą anektować części Ukrainy, to zupełna oczywistość, której w Polsce nikomu tłumaczyć nie trzeba, a rosyjskie media niepotrzebnie łudzą się, że jest inaczej. Oczywiście, gdy blisko 1/3 Polaków ma jakieś historyczne, rodzinne związki z Kresami Wschodnimi, w tym z ziemiami zajmowanymi obecnie przez Ukrainę – trudno, byśmy zapomnieli, że miasta takie jak Lwów, Łuck, Stanisławów, Równe, Tarnopol przez stulecia stanowiły one żywe ośrodki polskiego życia kulturalnego i społecznego. Powrót tych terenów do polskiej macierzy byłby wydarzeniem epokowym i wielkim świętem narodowym, jednak obecni rządzący nie będą Polakom robić takich prezentów.
Przeciwnie, jeśli polskie wojska znajdą się na Ukrainie, to by ratować reżim kijowski i uratować dawne polskie ziemie… dla Ukrainy. Sami Polacy zresztą nie byliby obecnie wstanie zmierzyć się z jakimikolwiek zmianami granicznymi, nieważne, na korzyść czy niekorzyść Polski.
Oczywiście też jednak, jeśli polskie wojska wejdą do Lwowa, nawet jako sojusznicy prezydenta Zełeńskiego i mera Sadowego nie oznacza to wcale, że szybko stamtąd wyjdą. Stworzona zostanie nowa sytuacja geopolityczna, a ta zawsze może zostać nasycona nową treścią. Może nią być unia polsko-ukraińska, ale czy będzie ona bardziej polska, czy bardziej ukraińska – dopiero się okaże i wiele zależy od determinacji i zaangażowania samych Polaków, jeśli granica przedzielające odwiecznie polskie ziemie naprawdę zniknie.
W końcu milionom Ukraińców bardziej niż na ziemi zależy na wyjeździe dalej na Zachód. A próżnię na ich miejsce będzie można wypełnić. Na pewno Polacy nie zarządzaliby gorzej swoją dawną własnością na Wschodzie niż robią to dzisiaj oligarchowie i kapitał zachodni.
Z pewnością też jednak brać należy pod uwagę słabość polskiego potencjału, tak demograficznego, jak i gospodarczego. Wypluwszy na zachodni rynek pracy 3 miliony aktywnych zawodowo Polaków – III RP pozostaje tylko podwykonawcą gospodarczych Wielkich Niemiec. W takiej sytuacji to aktywny na Ukrainie kapitał międzynarodowy miałby z miejsca przewagę w ramach nierównej unii, co poniekąd może tłumaczyć samo pojawienie się i zadziwiającą trwałość całego konceptu.
Widmo UkroPolin
Pomysł unii polsko-ukraińskiej, czymkolwiek miałaby ona być co jakiś czas pojawia się zwłaszcza w kręgach bliższych brytyjskiej polityce wobec Kijowa. Można więc domniemywać, że jest to jeden kilku możliwych scenariuszy, przewidywanych w Londynie i Waszyngtonie dla Ukrainy, w zależności od przebiegu wypadków na froncie i zapewne od stabilności reżimu Zełeńskiego. Gdy zacznie się on chwiać, zaś Polska będzie musiała stać się kolejnym państwem frontowym, wówczas jakiś nowy polsko-ukraiński twór państwowy pozwoliłby tylnymi drzwiami wciągnąć Ukrainę do NATO, a ponadto inne państwa należące do sojuszu miałyby rozwiązane ręce, by nie udzielać UkroPolinowi bezpośredniej pomocy zbrojnej, nie zachodziłaby bowiem przesłanka art. 5 Traktatu.
Własność, a nie unia
Scenariusz taki ma więc wiele plusów dla Zachodu, byłby natomiast bardzo niebezpieczny dla Polski, która za jednym zamachem znalazłaby się w stanie faktycznej wojny z Rosją, a w dodatku wyrzekłaby się własnej suwerenności (i tak wprawdzie ograniczonej przez NATO i UE) na rzecz jakiegoś niedookreślonego tworu państwowego ze znaczącym wpływem nazistów i oligarchów.
Zamiast więc odnieść jakieś narodowe korzyści z upadku reżimu w Kijowie – zapewnilibyśmy mu bezpośredni wpływ na wewnętrzną politykę polską, w dodatku ostatecznie dewastując własną gospodarkę, zwłaszcza rolnictwo i transport. Tymczasem Polacy mogą i powinny dążyć do odzyskania polskiej WŁASNOŚCI na Kresach Wschodnich, ale bez zbędnego i szkodliwego obciążenia tamtejszą skorumpowaną ukraińską administracją oraz przede wszystkim bez uwikłania się w samobójczą z naszego punktu widzenia wojnę z Rosją.
Rosjanie nie są wrogami Polaków ani żadnego innego narodu Europy Środkowej, prawdziwym zagrożeniem są natomiast dla nas wszystkich podżegacze wojenni, zachodni kompleks wojenno-przemysłowy, a także kijowscy naziści i oligarchowie. To przed nimi musimy się bronić za wszelką cenę unikając wojny.
Stanisław Michalkiewicz tygodnik „Najwyższy Czas!” • 7 maja 2024 europejska
Ja oczywiście wiem, że zarówno Wielka Wojna, czyli I wojna światowa, jak i II wojna światowa były wojnami światowymi – ale zarazem można je uznać za dwie europejskie wojny domowe, bo przecież – jeśli nie brać pod uwagę Japonii, która walczyła ze Stanami Zjednoczonymi, ale też – z Wielką Brytanią i Francją – to przedmiotem tych dwóch konfliktów była walka o hegemonię w Europie. Ponieważ w tym okresie Europa panowała jeszcze nad sporą częścią ówczesnego świata, to siłą rzeczy zmagania o hegemonię w Europie musiały przekładać się na sytuację na innych kontynentach – ale nie zmienia to postaci rzeczy. W rezultacie, wskutek tych dwóch wojen domowych w XX wieku, Europa utraciła swoje polityczne znaczenie na rzecz Stanów Zjednoczonych i Rosji, a wreszcie – Chin.
Kiedy w drugiej połowie lat 80-tych zimna wojna zbliżała się do końca, wydawało się, że walkę o hegemonię w skali światowej wygrały Stany Zjednoczone i z tej pozycji układały się z Rosją, która właśnie pogrążała się w kolejnej „smucie”. Rezultatem była sławna transformacja ustrojowa w Europie Środkowej, aż wreszcie doszło do ustanowienia tu nowego porządku politycznego, który ostatecznie zastąpił porządek jałtański. Mam oczywiście na myśli ustalenia dwudniowego szczytu NATO w Lizbonie 19 i 20 listopada 2010 roku, na którym zostało proklamowane strategiczne partnerstwo NATO-Rosja, które było najważniejszym ustaleniem „porządku lizbońskiego”.
Rdzeniem strategicznego partnerstwa NATO-Rosja było strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, którego kamieniem węgielnym był podział Europy Środkowej na strefę niemiecką i strefę rosyjską. Było to rezultatem nawrócenia się w 1990 roku Niemiec na linię polityczną kanclerza Bismarcka, według której Niemcy zarządzają Europą w porozumieniu z Rosją. Wydawało się, że porządek lizboński został zaaprobowany przez USA, które w dodatku rok wcześniej dokonały „resetu” w stosunkach z Rosją, nie tylko wycofując tarczę antyrakietową ze Środkowej Europy, ale w ogóle wycofując się z aktywnej polityki w tym regionie. I kiedy wydawało się, że klamka zapadła na 50, a może nawet na 100 lat, prezydent Obama wysadził to strategiczne partnerstwo NATO-Rosja w powietrze, obstalowując sobie za 5 mld dolarów „majdan” na Ukrainie, którego nieukrywanym celem było wyłuskanie tego państwa z rosyjskiej strefy. Najwyraźniej musiało stać się coś ważnego i to w samych Stanach Zjednoczonych, skoro w 2014 roku, niemal z dnia na dzień, zmieniły one swoją dotychczasową politykę europejską o 180 stopni, odrzucając strategiczne partnerstwo NATO-Rosja na rzecz konfrontacji z tym państwem. Jak wiemy ten zwrot w polityce amerykańskiej doprowadził do wojny, jaką obecnie Stany Zjednoczone prowadzą z Rosją na Ukrainie do ostatniego Ukraińca.
Ale nie tylko w USA dokonał się taki zwrot o 180 stopni. Podobny zwrot dokonał się w Niemczech, które wkrótce ponownie odeszły od linii politycznej kanclerza Bismarcka na rzecz konfrontacji z Rosją. O co Niemcy chcą z Rosją wojować? Nietrudno się domyślić, że o hegemonię w Europie. Skoro wysadzone zostały w powietrze niemiecko-rosyjskie gazociągi, skoro Ameryka zaczęła wyraźnie popychać Niemcy do konfrontacji z Rosją, a Niemcy zaczęły na to popychanie odpowiadać pozytywnie, to nieomylny to znak, że USA musiały Niemcom coś zaoferować. 10 sierpnia 1941 roku, podczas tzw. „rozmów przy stole” w swojej kwaterze głównej Adolf Hitler powiedział m.in.: „Czym Indie dla Anglii, tym dla nas będą tereny wschodnie. Gdybym potrafił wytłumaczyć narodowi niemieckiemu, co dla nas w przyszłości oznacza ten teren! Kolonie to wątpliwa zdobycz, ta ziemia, to coś pewnego. Europa to nie geograficzna, lecz mierzona krwią, zastrzeżona nazwa.”
Czy przypadkiem ktoś w Ameryce nie podsunął Niemcom tej przynęty? Coś może być na rzeczy, bo po roku wahań i migania się, Niemcy nie tylko zdecydowały się na objęcie europejskiego patronatu nad Ukrainą, która natychmiast pozytywnie na to zareagowała, tradycyjnie wiążąc swój los z Niemcami, które przecież były wynalazcą ukraińskiej państwowości. Toteż kiedy w dodatku Niemcy porzucając strategiczne partnerstwo z Rosją, nawiązali coś w rodzaju strategicznego partnerstwa z Izraelem, uradowany prezydent Józio Biden w marcu ub. roku w nagrodę za takie dobre sprawowanie, pozwolił im na urządzanie Europy po swojemu, z czego natychmiast korzystają w tempie zaiste stachanowskim. Czy jednak Józio był szczery?
To tempo i charakter przedsięwzięć budzą niepokój w naszym nieszczęśliwym kraju, że finał może polegać na przekształceniu naszego bantustanu w Generalne Gubernatorstwo, kto wie, czy nie obciążone jakimiś serwitutami na rzecz niemieckich „Indii”, czyli Ukrainy. Taka możliwość rysuje się już teraz, a cóż dopiero w sytuacji, gdy Niemcy, za pośrednictwem Volksdeutsche Partei i dzięki nowelizacji unijnych traktatów, domkną do końca system swojej nad nami kurateli? Tych niepokojów bynajmniej nie uśmierzyło expose Księcia-Małżonka, który usiłował stworzyć wrażenie nie tylko ministra, któremu wolno uprawiać jakąś politykę, ale robił miny jeszcze groźniejsze, niż pan prezydent Andrzej Duda, który w takich chwilach upodabnia się nawet do Mussoliniego.
Ale wszystkie te wątpliwości mogą zostać rozstrzygnięte w całkiem innych kategoriach, na które w programie pani red. Gawryluk w „Polsacie” zwrócił uwagę pan Lejb Fogelman. Już samo zaproszenie do programu tego „pana mecenasa”, który przecież nie jest żadnym dygnitarzem, obok ministrów, którym się wydaje, że czymś kierują, było zastanawiające – ale jeszcze bardziej zastanawiające było, to, co pan Fogelman powiedział. A mówił nie jak komentator, ale „jak ktoś, kto ma władzę”. Pan Fogelman w krótkich, żołnierskich słowach wyjaśnił, że skoro Putin przestawił ruską gospodarkę na tory wojenne, to Europa powinna zrobić to samo, by za trzy lata „być gotowa”. Czyżby „w londyńskiej Wielkiej Loży już postanowiono” żeby nie tylko nasz bantustan, ale całą Europę pchnąć do wojny z Rosją? Z amerykańskiego punktu widzenia to wcale nie takie głupie, bo oto za jednym zamachem można będzie dzięki temu upiec dwie pieczenie. Rosja skonfrontowana frontalnie z europejskimi państwami NATO wyjdzie co najmniej tak osłabiona, jak Francja po II wojnie, a i z Niemiec, nie mówiąc już o nas, znowu zostaną ruiny i zgliszcza. Dzieki temu ani Rosja, ani Europa przez następne 100 lat nie będą już stanowiły problemu dla Ameryki, która w tej sytuacji będzie mogła spokojnie ułożyć sobie jakiś modus vivendi z Chinami. Co tu gadać, prawdziwy majstersztyk !
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Siły w krajach zachodnich stojące za przedłużeniem wojny na Ukrainie „fatalnie” mylą się, zakładając, że Kijów mógłby w jakiś sposób zyskać na jej dłuższym przeciąganiu, ostrzega niemiecki generał Harald Kujat, były przewodniczący Komitetu Wojskowego NATO. Jest jednak oczywiste, że Waszyngton i Kijów planują przedłużającą się kampanię nacisków na Moskwę.
„Byłoby fatalnym błędem sądzić, że perspektywy Ukrainy będą się poprawiać w miarę trwania wojny. Wręcz przeciwnie, katastrofalnych konsekwencji tego błędu można uniknąć tylko wówczas, gdy uda się zapobiec porażce militarnej poprzez wcześniejsze zaprzestanie działań wojennych i [rozpoczęcie] negocjacji pokojowych między obydwoma walczącymi krajami” – stwierdził Kujat w rozmowie z niemieckim dziennikiem magazyn Overton Magazin.
„Sytuacja militarna stała się dla Ukrainy bardzo krytyczna po niepowodzeniu ofensywy w zeszłym roku i z każdym dniem staje się coraz trudniejsza. Ukraińskie Siły Zbrojne utraciły zdolność do prowadzenia działań ofensywnych i za radą Amerykanów starają się ograniczyć wysokie straty kadrowe poprzez obronę strategiczną i utrzymanie nadal kontrolowanego przez siebie terytorium” – dodał Kujat.
Jednocześnie niemiecki generał zauważył, że Kijów znajduje się obecnie w „wyjątkowo bezbronnej” pozycji w obszarach kluczowych dla skutecznej obrony strategicznej – brakuje mu wystarczającej obrony przeciwlotniczej i amunicji artyleryjskiej oraz cierpi na „ogromny deficyt wyszkolonych żołnierzy”. Braki te „wzajemnie wzmacniają swoje negatywne skutki”.
„Choć trudno to przyznać, pomimo szerokiego wsparcia finansowego i materialnego, jakie otrzymała od Stanów Zjednoczonych i Europy, Ukraina nie była w stanie zmienić sytuacji strategicznej na swoją korzyść. Wręcz przeciwnie, w zeszłym roku 12 ukraińskich brygad zostało przeszkolonych przez państwa NATO i wyposażonych w nowoczesną broń, aby przebić się przez rosyjską obronę w dużej ofensywie, która rozpoczęła się od wysokich oczekiwań. Ofensywa zakończyła się niepowodzeniem i dużymi stratami” – wspomina.
Kryzysu ukraińskiego można było całkowicie uniknąć, gdyby USA i NATO były skłonne „poważnie negocjować” projekt rosyjskich traktatów bezpieczeństwa zaproponowany przez Moskwę pod koniec 2021 roku, przypomniał Kujat, dodając, że była też kolejna szansa na zakończenie konfliktu – poprzez negocjacje na Białorusi i Turcja w marcu 2022 r., która została storpedowana przez Zachód poprzez polecenie wydane Zełenskiemu przez ówczesnego premiera Brytanii Borisa Johnsona.
Zamiast jednak dążyć do stopniowej deeskalacji w stosunkach z Moskwą, Waszyngton próbuje utrzymać presję, stale podjudzając Ukrainę.
28 kwietnia prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski oświadczył w przemówieniu wideo, że prowadzi negocjacje, w których Stany Zjednoczone będą mogły zapewnić Kijowowi wsparcie militarne i finansowe w ciągu najbliższych dziesięciu lat. Prezydent Ukrainy stwierdził, że negocjacje toczą się w ramach dwustronnej umowy o współpracy w sferze bezpieczeństwa. Celem Kijowa, powiedział, jest uczynienie tego porozumienia „najsilniejszym” ze wszystkich porozumień w sprawie bezpieczeństwa z innymi krajami.
„Pracujemy już nad konkretnym tekstem” – powiedział Zełenski. „Naszym celem jest uczynienie tej umowy najsilniejszą ze wszystkich. Rozmawiamy o konkretnych podstawach naszego bezpieczeństwa i współpracy. Pracujemy również nad ustaleniem konkretnych poziomów wsparcia na ten rok i kolejne 10 lat.”
Jest oczywiste, że Waszyngton wycofuje się z wojny, przerzucając całą odpowiedzialność na Europę, a zamiast tego priorytetowo traktuje zdobycie kontraktów dla amerykańskiego kompleksu wojskowo-przemysłowego, wokół czego będzie skupiać się większość 10-letniego planu z Kijowem – uzbrojenia Ukrainy i wzbogacania amerykańskich firm. Choć Stany Zjednoczone powoli wychodzą z wojny, nie oznacza to, że Waszyngton poważnie podchodzi do negocjacji, do czego – jak podkreśla Kujat – Moskwa nalegała już od 2021 roku.
NATO nigdy nie traktowało poważnie negocjacji pokojowych, ponieważ ich zdaniem konflikt stanowił szansę na osłabienie Rosji kosztem Ukraińców. Przypomina się, że sekretarz stanu USA Antony Blinken podczas swojej wizyty w Kijowie w kwietniu 2022 r. powiedział, że strategia Waszyngtonu dotycząca poradzenia sobie z konfliktem na Ukrainie nie obejmuje rozmów pokojowych, ale raczej „masowe wsparcie dla Ukrainy, masową presję na Rosję, solidarnie przez ponad 30 krajów.”
Ponad dwa lata później zaobserwowano, że choć Zachód może zapewnić „solidarność” 30 krajów, nie jest już w stanie zapewnić Ukrainie „masowego wsparcia” w celu wywarcia „totalnej presji na Rosję”. Chociaż Stany Zjednoczone przekazują Ukrainie dziesiątki miliardów dolarów, co na pierwszy rzut oka wydaje się gigantyczne i stanowi ogromną sumę pieniędzy, jeśli zostanie wykorzystana na złagodzenie problemów wewnętrznych, ale w rzeczywistości jest to niewielka kwota w porównaniu z kwotą potrzebną do pokonania sił rosyjskich.
Jak powiedział Kujat, fatalnym błędem byłoby ze strony NATO przekonanie, że Kijów mógłby w jakiś sposób skorzystać na przeciąganiu się kryzysu, gdyż w tym scenariuszu cierpi tylko Ukraina, podczas gdy rosyjska gospodarka nadal rośnie, a jej granice terytorialne się poszerzają.
Na wystawie zorganizowanej przez ministerstwo obrony Rosji można zobaczyć ponad 30 sztuk ciężkiego sprzętu produkcji zachodniej, w tym amerykański czołg M1 Abrams i bojowy wóz opancerzony Bradley, niemiecki czołg Leopard 2 i opancerzony wóz piechoty Marder oraz francuski pojazd opancerzony AMX-10RC. Prezentowane są także elementy broni i dokumenty.
W Moskwie pokazano sprzęt zdobyty na Ukrainie
Wystawa potrwa miesiąc. Otwarto ją z okazji obchodów rocznicy zwycięstwa nad Niemcami w II wojnie światowej. Już wcześniej media zapowiadały, że Rosja ma wykorzystać propagandowo podczas parady 9 maja właśnie zachodni sprzęt zdobyty w Ukrainie.
Pieskow: świetny pomysł
Rosyjski reżim krytykuje dostawy zachodniej broni i sprzętu wojskowego do atakowanej Ukrainy, twierdząc, że to dowód na udział NATO w konflikcie. Jednocześnie prezydent Rosji Władimir Putin wielokrotnie twierdził, że wsparcie Zachodu dla Kijowa nie zmieni przebiegu konfliktu.
Wystawa ma miejsce po zajęciu przez Rosję kolejnych terenów wschodniej Ukrainy z wykorzystaniem opóźnienia dostaw przez spory w Kongresie USA.
– Genialny pomysł – tak wystawę skomentował rzecznik Putina Dmitrij Pieskow. – Wystawa sprzętu-łupów będzie cieszyła się dużym zainteresowaniem mieszkańców Moskwy, gości naszego miasta i wszystkich mieszkańców kraju – powiedział. – Wszyscy powinniśmy zobaczyć sprzęt wroga.
На выставке на Поклонной горе показали трофейные западные танки
В Москве в Парке Победы на Поклонной горе проходит организованная Минобороны РФ выставка трофейного оружия и техники из стран НАТО и с Украины, захваченных российскими военными в зоне специальной операции по защите Донбасса. «Известия» 1 мая показывают кадры с выставки.https://iz.ru/video/embed/1690637#inside
В частности, гости выставки могут увидеть американский танк Abrams, который получил повреждения при атаке FPV-дрона.
«Он был захвачен, повреждения у него минимальные были, в основном они касались ходовой части танка. Сейчас он отремонтирован, и его можно на выставке как минимум с трех сторон хорошо разглядеть», — рассказал о танке военный, участвующий в организации выставки.
Еще можно увидеть немецкий танк Leopard 2 и украинский Т-72АГ. Также представлены немецкая боевая машина пехоты Marder, британский бронетранспортер (БТР) Saxon и различные армейские автомобили.
Можно увидеть и оружие — например, украинские мины «Лепесток» и разнообразные боеприпасы НАТО, винтовки, автоматы, пистолеты, беспилотники и военное оборудование. Все эти предметы разделены на тематические отделы и снабжены информационными табличками.
Nienaród to ludzie, którzy nie identyfikują się z narodem i państwem, jego tradycją i celami. Żyją swoim życiem i interesuje ich wyłącznie przeżycie. Wydaje się im, że zaakceptują każdą władzę, byle mieli zaspokojone potrzeby socjalno – bytowe. Nie są również agresywni i nie atakują czynnie narodu i państwa, natomiast wsparcie zaoferują wtedy, jak się ich zmusi prawem lub kupi korzyścią. Wynarodowienie tej grupy jest jednak dość powierzchowne i nadają się do odzyskania dla narodowej sprawy. Stanowią obecnie większość ludności.
– −∗− –
Gdy zbudzi się naród cz.I (program pozytywny)
Nawiązać chcę do próby odpowiedzi na pytanie, zadawane przez wielu, zaniepokojonych bądź przerażonych tym co jest i tym, co być może. Pytanie to i odpowiedź na nie pojawiły się w naszym artykule sprzed tygodnia, a brzmiało ono: „kiedy ludzie się obudzą?”, natomiast udzielona odpowiedź: „nigdy”.
Zgadzając się z ogólną linią wywodu i konkluzją, iż nigdy, pragnę jednak uzupełnić wysnute wnioski. Otóż rzecz tyczyła się części mieszkańców naszego pięknego kraju, określonych jako mediotów. Ludzie ci, dotknięci zaczadzeniem umysłu w postaci mediotyzmu rzeczywiście nie widzą, nie słyszą, i wiedzieć nie chcą niczego innego, niż to, co oznajmia im wyrocznia, zwykle przyjmująca postać ekranu. Jest to również tożsame z opisaną przez nas wcześniej postawą religijną wyznawcy religii lustra oraz ogólnym stosunkiem do życia, polegającym na lewakowaniu, czyli lewackim leżakowaniu połączonym z lewitacją bez kontaktu z rzeczywistością. Trudno powiedzieć, jak wielki to odsetek, sądzę, że dla bezpieczeństwa lepiej przyjąć, że około połowy ludności Polski dotknięta jest różnym stopniem mediotyzmu. Pozostali też ulegają tym wpływom, ale przejawiają samodzielne myślenie i zdrowy rozsądek, lub chociaż zachowali zdolność do nich.
Rozkład tych grup koresponduje z zaproponowanym wcześniej podziałem społecznym Polski, na naród, nienaród i antynaród.
Muszę to uściślić, aby nie popełnić kardynalnego błędu. Naród to ci ludzie, którzy czują związek z narodem i państwem polskim, z jego przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Pamiętają, z czego się wywodzą, orientują się, co dzieje się teraz, przejmują się tym, co tu będzie się działo. Łączy ich wspólna tożsamość, język, interes polityczno – ekonomiczny. To istota narodu, jego elita, naród polityczny, jak niegdyś zwała się szlachta. Nazwa ta dobrze oddaje specyfikę tej grupy. Gdy uda jej się odzyskać panowanie nad państwem, wówczas właśnie ona powinna decydować o jego polityce. Liczebność na chwilę obecną można szacować na maksymalnie 30% populacji, jednak na dziś czynna jest niewielka część tej grupy, zapewne poniżej 1%. Resztę należy traktować jak potencjał narodowy, który dopiero należy uaktywnić. Nie należy jednak spodziewać się, że uda się kiedykolwiek pobudzić do konstruktywnego działania więcej niż 10% populacji. Tę część narodu politycznego nazwę narodem czynnym. Aktywność narodu została uśpiona przez pozorną prawicę, zarządzającą Polską w latach 2015–2023. Uśpiła ona czujność patriotów, zaanektowała liczne organizacje społeczne, rozbiła konsolidujące się środowisko narodowców. Dlatego właśnie naród polityczny jest uśpiony i rozbity.
Nienaród to ludzie, którzy nie identyfikują się z narodem i państwem, jego tradycją i celami. Żyją swoim życiem i interesuje ich wyłącznie przeżycie. Wydaje się im, że zaakceptują każdą władzę, byle mieli zaspokojone potrzeby socjalno – bytowe. Nie są również agresywni i nie atakują czynnie narodu i państwa, natomiast wsparcie zaoferują wtedy, jak się ich zmusi prawem lub kupi korzyścią. Wynarodowienie tej grupy jest jednak dość powierzchowne i nadają się do odzyskania dla narodowej sprawy. Stanowią obecnie większość ludności. Nazwa „nienaród” określa ich stosunek wobec narodu, jednak nie powinna ich wyrzucać poza jego nawias. Nie wolno rezygnować z tych ludzi, odmawiając im przynależności do narodu. Mimo, że sami do swej tożsamości przyznać się nie chcą, naród polityczny winien dążyć do pozyskania ich umysłów. Lepiej więc nazwać ich narodem biernym, natomiast naród polityczny ma wobec tych ludzi obowiązki roztoczenia swej opieki nad nimi, przewodzenia im, zamiany ich w naród polityczny.
Antynaród to ludzie zaślepieni nienawiścią do narodu i państwa polskiego, zwykle lewackiej proweniencji, choć zdarzają się też skrajni liberałowie. Zwykle powodem ich afektu są jakieś perturbacje osobiste i nie ma żadnej racjonalnej przyczyny, leżącej po stronie narodu. Prędzej już może zdarzyć się jakieś działanie państwa, choć znakomita większość antynarodowców ma na sumieniu na tyle poważne grzechy, że boi się nawrócenia. Antynaród jest także prawie w całości antykatolicki. Z powodu zaślepienia, upadku moralnego i degrengolady intelektualnej ludzie ci gotowi są posunąć się do zdrady i grzechu, by dać upust swej złości i zaspokoić próżność. Mimo ich żałosnego stanu naród polityczny także i ich winien wziąć pod swą opiekę i skłaniać do powrotu na swe łono. Ponieważ jednak mogą stanowić zagrożenie dla narodu, więc innych ludzi, a także dla siebie samych, należy ich uznać za ubezwłasnowolnionych w kwestiach politycznych. Ten bowiem, kto jest wrogiem własnego narodu i państwa nie powinien mieć praw do decydowania o ich losie, chyba, że się w sposób pewny nawróci. Aby ich również nie skreślać z tej szansy, należy ich odtąd zwać narodem negatywnym.
Medioci z kolei znajdują się po trosze w każdej z grup, tyle, że najwięcej ich w narodzie negatywnym, trochę mniej w narodzie biernym, niewiele ich w narodzie politycznym, w narodzie czynnym nie ma ich prawie wcale. W tej grupie znajduje się jeszcze podgrupa, póki co jeszcze nie tak liczna, ale rosnąca dzięki postępowi technologii. Są to ludzie, którzy popadli w kompletne otępienie, na co złożyło się kilka przyczyn. Błędy wychowawczo – edukacyjne, które nazywam chowem egotycznym; religia lustra; wejście w świat Króla Olch (inaczej świat wirtualny, vide Słownik globalizmu). Na skutek tych czynników poddali się potrójnemu oddziaływaniu – 3xO: oszukanie, ogłupienie, opętanie. Ich stan można porównać z zombifikacją.
Korzystają z pracy ludności Polski, z dobrobytu i bezpieczeństwa, zapewnianego przez naród i państwo, nie wiedzą jednak o tym, ponieważ są funkcjonalnymi zombie. Z uwagi na rolę, jaką w ich zombifikacji odegrały media, tę grupę mediotów można śmiało określić mianem mediozombie. Jak więc ich teraz obudzić. Otóż, jak wyżej wspomniałem, i jak to opisał mój szanowny kolega, części tych ludzi obudzić się nie da. Nie obudzą się z własnej woli, nie wpłyniemy na nich, używając ludzkiej mowy. Żyjąc w świecie Króla Olch jako mediozombie, upiory magicznego, wirtualnego świata masońskiego, zatracili poczucie czasu. Dla nich to, co jest teraz rozciąga się na całe kontinuum czasowe, myślą więc, że każdoczesna chwila bieżąca jest wiecznością, trwała zawsze i trwać będzie po kres dziejów, który nie nastąpi nigdy. Nie wiedzą nic o przeszłości, o przyszłość nie dbają wcale. Zatracili także związki przyczynowo skutkowe, nie mają więc poczucia rzeczywistości i nie odróżniają wirtualu od realu. Ponieważ oddziaływuje na nich ekran masofonu (smartfon według Słownika globalizmu), działając na układ nagrody i uzależniając od ich własnych hormonów, treści masofoniczne traktują jako te właściwe i prawdziwe. Jednocześnie są uzależnieni od dobrostanu, czyli dostaw towarów i usług, dostarczanych przez osoby trzecie.
Mediozombie nie są w stanie psychicznie podjąć żadnej długotrwałej i racjonalnej działalności, motywowanej etycznie i poznawczo. Mogą natomiast zmobilizować się do krótkotrwałego, spontanicznego działania, powodowanego emocjami. Można je wywołać na dwa sposoby.
Jednym jest bodziec, dostarczony przez masofon. Można to robić na skalę masową dzięki algorytmom, i globaliści mają te narzędzia. W Polsce użyto ich dwukrotnie – na jesieni 2020 r. aktywując tzw. strajk kobiet oraz podczas wyborów 2023 r., gdzie wysłano do urn ludzi dotąd biernych politycznie i kompletnie nie rozumiejących, na kogo głosują i po co.
Drugi sposób aktywacji mediozombie to deprywacja, czyli pozbawienie ich jakiegoś cennego dobra, niezbędnego wszystkim. Dla przeciętnej ludności jest to woda, prąd, żywność, zagrożenie. Dla mediozombie dodatkowo dochodzi odcięcie od ulubionych mediów. Są wówczas zdolni do zachowań irracjonalnych i destrukcyjnych, także przeciw sobie samym, utracili bowiem instynkt samozachowawczy. Pod wpływem manipulacji, perswazji i socjotechniki mogliby na przykład zaatakować fizycznie naród polityczny, posuwając się nawet do zbrodni. Cele można wskazać precyzyjnie lub zbiorowo – osoby lub obiekty. Takie przykłady już miały miejsce, co nie powinno dziwić, zważywszy, że ludzie z tego pokolenia byli w stanie zabić się, goniąc pokemona lub uczestnicząc w tiktokowym wyzwaniu.
Nie powinno nas to jednak szczególnie martwić. Medioci, w tym mediozombie są to głównie ludzie o niskim potencjale intelektualnym, i tacy byli zawsze. Nigdy nie brakowało głupców, głąbów i pospolitych kretynów. Ich odsetek się zasadniczo nie zmienia, dostali natomiast narzędzia do okazywania światu swojej głupoty i szaleństwa, a z drugiej strony masoński świat Króla Olch dostał szeroką bramę do ich umysłów. Wiedząc o tym, jakie są plany globalistów, jakie narzędzia ich władzy, na kogo mają wpływ, znając też wzorce reakcji można przewidzieć dość dokładnie, co może się wydarzyć. Medioci, a szczególnie mediozombie zachowają bierność w razie ataku wroga. Gdy ogarnie on ich siedziby, będą woleli oddać się w niewolę lub pozwolić się zabić, byle tylko nie musieli być czynni, byle nie musieli podjąć żadnych wysiłków ani podejmować decyzji. Oznacza to jednak również, że tak samo zareagują na przymus, wywierany przez naród czynny. Będzie więc można używać ich do różnych prac i posług, oczywiście pod ścisłym nadzorem.
Należy spodziewać się, że globaliści znowu zechcą sięgnąć po broń społeczną, jaką są masy mediotów i mediozombie. W razie próby masy te zostaną aktywowane w bardzo krótkim czasie, wyprowadzone na ulice i użyte przeciw wskazanym celom.
Podobnie, jak podczas marszu na Bastylię, gdy w tłumie kręcił się książę Filip Orleański, rozdając złote monety by przekupić tłum do szturmu, tak samo zadziałają masofony. Można to jednak wykorzystać dla swoich celów.
Należałoby wpierw przejąć kontrolę nad mediami poprzez opanowanie redakcji, centrów nadawczych i stacji przekaźnikowych. To, czego nie dałoby się przejąć na poziomie krajowym należałoby wyłączyć lub poważnie zagłuszyć, jednocześnie z dostępnych mediów emitując wyraźny przekaz emocjonalny, wskazując jako sprawcę całej sytuacji cel, przeznaczony do przejęcia lub zakłócenia. Wówczas należałoby tylko skanalizować narastającą energię tłumu poprzez podstawionych ludzi. Mediozombie mogliby na krótki czas osiągnąć stan gwałtownego wzmocnienia reakcji emocjonalnych, nie dłużej jednak, jak przez kilka godzin. W tym czasie energię można by wykorzystać do osiągnięcia celów, które mogłyby być kosztowne. Dla substancji narodowej jednak ubytek pewnej liczby mediozombie nie byłby dotkliwy, a nawet korzystny. Państwo utraciłoby w ten sposób część pasożytów, a reszta pod wpływem szoku poznawczego dużo łatwiej dałaby się pozyskać jako naród polityczny, włączając się do działań wspólnych dla dobra państwa.
Jest to jeden z wielu aspektów obecnej sytuacji, z której można wyciągnąć korzyści na przyszłość. Potrzebne są do tego trzy elementy na poziomie psychiki jednostki: 3xW: wiara, wiedza, wola.
Wiara w Boga oraz że się uda. Wiedza o przeciwniku, o nas i o sytuacji ogólnej. Ta musi prowadzić do wyciągnięcia logicznych wniosków – co należy zrobić, w jaki sposób i jakich zasobów użyć. Wola, aby zamiary przekuć w czyn. Konfiguracja ta wymaga określenia celu, a ten da się wyprowadzić na poziomie teoretycznym. Jego określenie będzie wymagało zasobów intelektualnych i pracy koncepcyjnej. Tym właśnie zajmuje się Towarzystwo Wiedzy Społecznej, które już niedługo będzie musiało poszerzyć krąg współpracowników o kolejne specjalności.
Realizacja celu natomiast będzie wymagała udziału narodu czynnego i współudziału narodu politycznego. Te siły muszą poprowadzić naród bierny i wykorzystać krótkotrwałą energię narodu negatywnego. Realizacja będzie rozciągnięta w czasie, być może na kilkadziesiąt lat, a może na wiek cały. Być może jednak będzie to trwało znacznie krócej. Każda bowiem realizacja każdego celu, wyznaczonego dla narodu i państwa polskiego wymagać będzie spełnienia kilku okoliczności naraz. Jedną z nich będzie rozpad lub poważny kryzys naszego obecnego zaborcy. A jest nim Inkluzja – trójgłowa bestia globalizmu, której jedna głowa to UE, druga to ONZ, a trzecia, ginąca w mroku trujących wyziewów to globalna finansjera. Musi więc pojawić się taka sytuacja jak w listopadzie 1918 r., i wszystko wskazuje, że taki moment dziejów znów nadciąga.
Procesy, rozpętanie przez globalistów dla osiągnięcia przez nich celu, jakim jest panowanie nad ludźmi i zasobami wymykają się bowiem spod jakiejkolwiek kontroli i stają się nieprzewidywalne nawet dla swoich twórców. Nie sposób przewidzieć konkretnych wydarzeń, można jednak założyć z całą pewnością, że nastąpi rozpad unijno – globalnego porządku. Co dalej – tego nie wie nikt z ludzi ani sam diabeł, który to zaplanował. Z pewnością jednak będzie to szansa dla nas, i o tym będziemy jeszcze pisać.
„Kiedy ludzie się obudzą?” – NIGDY Z czasem media zaczęły wkraczać w życie społeczne niczym śmierć do zadżumionej wioski, niosąc po cichu spustoszenie, które przestało być przez społeczeństwo odczuwalne. Okres bezpośrednio przedwojenny przyniósł ze sobą dynamiczny […]
Postaw czerwonego sukna czyli o farsie politycznej Społeczeństwo III RP jest społeczeństwem, które z punktu widzenia politycznego, z punktu widzenia zdolności do realistycznej oceny politycznej sytuacji, jest społeczeństwem skrajnie infantylnym. Po pierwsze nie potrafi ono zidentyfikować, jakie […]
___________
Zagrożenia polskiej suwerenności Słowem, które najlepiej obrazuje dzisiejszy stan społeczeństwa polskiego jest zobojętnienie. Podczas gdy ogromna część społeczeństwa zanurza się od prawie dwóch dekad w jałowym, kompletnie rujnującym polską wspólnotowość konflikcie politycznym między […]
… na podstawach wolności, sprawiedliwości i pokoju
Deklaracja niepodległości Izraela (hebr. הכרזת העצמאות, Ha-Chrazat Ha-Acma’ut lub מגילת העצמאות, Megilat Ha-Acma’ut) – akt prawny ogłoszony w dniu 14 maja 1948 (5 ijar 5708) w Tel Awiwie, głoszący powstanie na części terytorium byłego brytyjskiego Mandatu Palestyny nowego niepodległego państwa Izrael. Deklaracja została ogłoszona i odczytana przez Dawida Ben-Guriona podczas proklamacji niepodległości Izraela. Deklaracja niepodległości Izraela
Tekst Deklaracji
Naród żydowski powstawał w Ziemi Izraela. Tutaj ukształtowała się jego duchowa, religijna i państwowa tożsamość. Tutaj po raz pierwszy stworzył on państwo. Tutaj stworzył skarby kultury ogólnoludzkiej i przekazał całemu światu wieczną Księgę nad księgami.
Kierowani tym historycznym i tradycyjnym przywiązaniem, Żydzi w każdym pokoleniu dążyli do tego, by powrócić do swojej dawnej ojczyzny. W ostatnich dekadach zaczęli powracać masowo. Pionierzy [mapilim] i obrońcy, spowodowali, że zakwitła pustynia, przywrócili do życia język hebrajski, zbudowali wsie i miasta, stworzyli kwitnącą społeczność, która kontroluje swoją ekonomię i kulturę. Zbudowali społeczność, która kocha pokój, ale wie, jak się bronić. Która przynosi innym błogosławieństwo postępu i pragnie niezależnego bytu narodowego.
…
Ogłaszamy, że z chwilą wygaśnięcia mandatu w dniu dzisiejszym, wieczorem 6 ijar 5708 (15 maja 1948), do ustanowienia wybranych w zgodzie z konstytucją przyjętą do dnia 1 października 1948 władz państwa, Rada Narodowa pełnić będzie funkcję Tymczasowej Rady Państwa, a jej organ wykonawczy, Rząd Narodowy, będzie Tymczasowym Rządem Państwa Żydowskiego, zwanego Izraelem.
Państwo Izrael otwarte będzie dla żydowskiej imigracji z Diaspory i będzie wspierać rozwój kraju dla pożytku wszystkich jego mieszkańców. Zbudowane będzie na podstawach wolności, sprawiedliwości i pokoju – tak jak je widzieli prorocy Izraela. Państwo żydowskie zapewni wszystkim swoim mieszkańcom równość społeczną i polityczne prawa niezależnie od wyznania, rasy i płci. Gwarantować będzie wolność wyznania, sumienia, słowa, edukacji i kultury. Chronić będzie miejsca święte wszystkich religii i będzie postępować zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych.
Wzywamy – w samym centrum wymierzonej w nas napaści – arabskich mieszkańców Państwa Izrael do zachowania pokoju i współpracy w tworzeniu państwa na podstawie pełnego i równego obywatelstwa i należnej reprezentacji w jego tymczasowych i trwałych instytucjach.
Wyciągamy przyjazną dłoń do wszystkich sąsiadujących z nami państw i ich narodów oferując pokój i zgodne sąsiedztwo. Zwracamy się z wezwaniem do ustanowienia więzów współpracy z niezależnym narodem żydowskim zamieszkałym na swojej ziemi. Państwo Izrael gotowe jest wziąć udział we wspólnym wysiłku rozwoju całego Bliskiego Wschodu.
“Zrujnowane miasta i wsie, poranieni ludzie, ciała zabitych i strach ocalałych: strumień takich obrazów płynących z Gazy nie ma końca. Ale w internecie są też inne nagrania: te, które izraelscy żołnierze sami tam wrzucają, na TikToku albo platformie X (dawnym Twitterze)”. „Wysadziliśmy całą wieś. Niezłe szaleństwo!”
O „zniszczeniu” mówił też np. niedawno w wywiadzie radiowym jeden z oficerów 188. Brygady Pancernej: „Musimy dopilnować, żeby wszędzie tam, gdzie siły zbrojne wkraczają w Gazie, następowało zniszczenie. Ni mniej, ni więcej. Tam, gdzie był 74. batalion, działo się właśnie to. Gdziekolwiek byliśmy, zostawał piasek”.
A wszytsko to “w imię miłości na własnych warunkach”, pojmowanej jak bądź.
Your browser does not support the video tag. Your browser does not support the video tag.
Upadek Amerykańskiego Imperium, którego jesteśmy obecnie świadkami, w naturalny sposób, skłania do porównań z nie tak odległym czasem rozpadu Związku Radzieckiego.
Jak bardzo krytycznie by się nie odnosić do okresu komunistycznej okupacji Polski (PRL), nie można nie zauważyć faktu powściągliwego postępowania sowieckich bonzów w okresie upadku ZSRR. Zebrali się oni w Białowieży, gdzie uzgodnili podział łupów z rozpadającego się imperium, po czym spokojnie rozjechali się do domów w celu jak najszybszej „konsumpcji” przeznaczonych dlań „dóbr”.
Nie wygrażali światu, nie rozpętywali nowych konfliktów, nie grozili wojną nuklearną, choć mogliby wielokrotnie zniszczyć Ziemię posiadanym arsenałem jądrowym. Wycofali swe wojska z okupowanej części Europy, bez ekscesów, gwałtów i przemocy.
Niestety nie można tego samego powiedzieć o konkurencyjnym odłamie bolszewickim, trockistach, którzy dzierżą władzę w Waszyngtonie, Brukseli i innych zachodnich metropoliach.
W patologiczny sposób trzymają się swej iluzji globalnej władzy, grożąc wszystkim, stawiając żądania i rozpętując coraz to nowe konflikty zbrojne.
Podczas niedawnej wizyty w Chinach, o czym pisałem w niedawnym artykule zatytułowanym „Marsz obłąkańców ku zagładzie”, amerykański sekretarz stanu Blinken zażądał od Chińczyków, zaprzestania współpracy z Rosją, uznania Tajwanu, który jest de iure częścią ChRL, za suwerenne państwo i zmniejszenia chińskiej produkcji przemysłowej w celu wsparcia amerykańskiej gospodarki. Gospodarze z lodowatą grzecznością poradzili jedynie Amerykanom by zaprzestali wtrącać się w wewnętrzne sprawy innych państw. A cała wizyta , przedstawiona w szczegółach na tym video:
przebiegała w napiętej i wrogiej atmosferze.
Amerykanie nie cofają się nawet przed groźbą użycia broni nuklearnej i ze swą zwykłą szatańską przewrotnością oskarżając o to Rosje.
W czasie maksymalnego napięcia pomiędzy ZSRR i USA, kiedy zbrojenia nuklearne sięgały szczytu, nie wyzbyci jeszcze poczytalności Amerykanie zastosowali wspólnie z ZSRR doktrynę tzw. „Mutual Assured Destruction” (https://www.britannica.com/topic/mutual-assured-destruction), w skrócie MAD, co po angielsku znaczy „szalony”. W ten sposób obopólnie zaakceptowali oczywisty fakt niemożności wygrania wojny jądrowej przez NIKOGO. Akceptacja tego, uratowała świat przed zagładą i zapoczątkowała proces kontroli zbrojeń.
Niestety niepoczytalni trockiści, który dzierżą obecnie władzę absolutną w Waszyngtonie, nie są w stanie, lub nie chcą, pojąć tej oczywistości. Dlatego też polecili swoim namiestnikom administrującym obecnie III RP, zainstalowanie broni jądrowej na naszym terytorium.
Przy czym procedura wdrażania wszelkich poleceń hegemona w stosunku do wasala jest jedna standardowa:
1. Namiestnik wasalnego terytorium zostaje poinformowany w cztery oczy o co ma uniżenie prosić Waszyngton.
2. Po jakimś czasie wasal uniżenie zwraca się z powyższą oficjalną prośbą do hegemona.
3. W odpowiedzi na tą prośbę, przedstawiciel hegemona ( w tym konkretnym przypadku sekretarz NATO Stoltenberg), krygując się jak brzydka panna na wydaniu po oświadczynach, stwierdza że „nie ma takich planów”. Hegemon musi bowiem publicznie zademonstrować społeczności wasala, jak wielką mu łaskę wyrządzi.
4. Po niedługim czasie projekt zostaje wdrożony zgodnie z zaplanowanym harmonogramem.
O potencjalnych konsekwencjach realizacji tego projektu, również pisałem w niedawnym artykule: „Globalistyczne plany użycia broni jądrowej”, więc nie będę się powtarzał.
Fot. cmentarz na Ukrainie / źródło: zrzut ekranu YouTube
Od początku byłam kategorycznie przeciwna wpuszczaniu do Polski milionów przybyszów z Ukrainy. Po prostu wiedziałam, że jest to zaplanowana i zorganizowana akcja przesiedleńcza, której celem jest utworzenie UkroPolinu. W takim tworze pseudo-państwowym, żydowscy zarządcy mają sterować podburzonymi przeciwko sobie Polakami i Ukraińcami.
W myśl zasady divide et impera (dziel i rządź) Ukraińcy powinni jeszcze bardziej znienawidzić Polaków. W związku z tym, polskojęzyczne „elity” – czyli potomkowie sekty frankistów – nieustannie okłamują Ukraińców, że ich walka z Rosjanami jest koniecznością, bo w ten sposób rzekomo bronią bezpieczeństwa Europy.
Manipulatorzy przekonują, że opór Ukrainy musi trwać, abyśmy nie mieli Rosji przy naszej granicy. A Obwód Kaliningradzki to niby granica z kosmitami?
W obliczu wojny rosyjsko-ukraińskiej, polskojęzyczne władze nigdy nie apelowały o to, aby zasiąść do stołu negocjacyjnego. Zamiast zachęcać do rozmów w celu rozwiązania konfliktu, kolejne rządy III RP (PiS-PO jedno zło) wysyłały broń na Ukrainę, zagrzewając wschodnich sąsiadów do dalszej walki. W ten sposób przyczynili się do wykrwawiania Słowian, zamiast przynajmniej próbować temu zapobiegać.
KIJÓW-WARSZAWA (NIE)WSPÓLNA SPRAWA
Na froncie zginęło już tylu Ukraińców, że zaczęło brakować mięsa armatniego. W związku z tym, żydowskie władze w Kijowie rozpoczęły konkretne działania. Ministerstwo Spraw Zagranicznych Ukrainy od 24 kwietnia zakazało świadczenia usług konsularnych Ukraińcom w wieku poborowym, którzy mieszkają bądź przebywają za granicą. Od tej pory ukraińscy mężczyźni, którzy będą chcieli uzyskać paszport lub przedłużyć jego ważność, będą mogli zrobić to jedynie na terenie swojego kraju.
Do sprawy odniósł się wicepremier i minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz. Polityk powiedział wprost: „Nie dziwię się ukraińskim władzom, że zrobią wszystko, aby posyłać żołnierzy na front. Potrzeby są ogromne.” Chwilę później władze w Warszawie zadeklarowały gotowość do rozmów ws. odesłania obywateli ukraińskich w wieku poborowym.
Gdyby do tego doszło, byłoby to równoznaczne ze skazaniem tych ludzi na śmierć albo kalectwo i traumę. Ale czy faktycznie Polska chce pozbyć się taniej siły roboczej? Cóż, pewne działania wskazują na to, że ktoś tu jednak próbuje wykiwać sojuszników z Kijowa. Najwyraźniej żydzi budujący UkroPolin nie mają do końca zbieżnych interesów z żydami „czyszczącymi” tereny wschodniej Ukrainy pod budowę Niebiańskiej Jerozolimy.
Polskie Ministerstwo Rozwoju i Technologii właśnie przygotowało nowelizację ustawy o nielegalnym zatrudnieniu. Jedna ze zmian, zamieszczona w tzw. pakiecie deregulacyjnym dotyczy odpowiedzialności pracodawcy za powierzenie cudzoziemcowi nielegalnego wykonywania pracy. Za wskazany czyn grozi kara grzywny do 30 tys. zł.
Tymczasem nowelizacja zakłada, że za wykroczenie polegające na nielegalnym zatrudnieniu cudzoziemca byliby karani jedynie ci pracodawcy, którzy dopuścili się tego z winy umyślnej (co właściwie jest trudne do udowodnienia), a nie – jak teraz – wszyscy, którzy złamali prawo. Wygląda więc na to, że proponowane w ustawie zmiany mają pomóc zatrzymać w Polsce ukraińskich mężczyzn w wieku poborowym.
Chodzi o to, że pracujący w Polsce Ukraińcy mają obecnie obowiązek stawiania się w ukraińskich konsulatach w celu załatwiania formalności, by mogli dalej legalnie pracować za granicą. Decyzją Kijowa właśnie zablokowano mężczyznom w wieku poborowym świadczenia takich usług, w związku z czym, aby np. odnowić ważność paszportu muszą wrócić na Ukrainę. Tymczasem władze w Warszawie chcą przymknąć oko na nielegalne zatrudnienie.
W praktyce może to wyglądać następująco. Polski pracodawca zatrudnia Ukraińca w wieku poborowym. Po jakimś czasie Ukraińcowi kończy się ważność paszportu. Zgodnie z nowymi wytycznymi Kijowa, aby go odnowić musi wrócić na Ukrainę. Tam zostaje przejęty i wysłany na front. Po nowych wytycznych Warszawy, polski pracodawca nie poniesie odpowiedzialności, jeśli jego ukraiński pracownik nie poinformuje go o utracie ważności paszportu (od momentu utraty ważności dokumentu staje się nielegalnym pracownikiem).
Czy celem cedentów z Warszawy jest to, aby Ukraińcy w wieku poborowym nie musieli wracać na Ukrainę i ginąć na froncie? Nie posądzam polskojęzycznych decydentów o szlachetne pobudki. Oni kierują się wyrachowaniem i najczęściej działają pod czyjeś dyktando. Natomiast fakty są takie, że przy okazji ubijanych przez ich mocodawców interesów, wielu Ukraińców ma szansę uniknąć pójścia w kamasze i tym samym ocalić swoje życie.
Proponowana przez resort zmiana w ustawie o zatrudnieniu obcokrajowców, wywołała oburzenie w kraju nad Wisłą. Pakiet deregulanyjny trafił na początku kwietnia do konsultacji społecznych i wzbudził wiele emocji. Zdaniem ekspertów cytowanych przez portal money.pl, proponowane w pakiecie rozwiązania wpłyną nie tyle na deregulację, ile na demontaż rynku pracy i działalności gospodarczej. Mogą też stanowić zachętę do większego napływu cudzoziemców bez prawa pobytu i wykonywania pracy w Polsce.
Portal money.pl zapytał o opinię wiceprzewodniczącego Związku Zawodowego „Budowlani”. Jakub Kus powiedział wprost, że zapisy „nawiązują do najgorszych tradycji polskiej legislacji, a duża część proponowanych zmian wydaje się katalogiem pomysłów różnych lobbystów”.
Rozmówca money.pl skwitował pomysł następująco: „To oczywiste, że związki zawodowe są i będą zdecydowanie przeciwne wprowadzeniu tej zmiany w ustawie. Prowadzi ona do powrotu do usankcjonowanego dumpingu na rynku pracy (nie tylko w budownictwie), a także do naruszenia zasad uczciwej konkurencji”.
W związku z powyższym nasuwa się podejrzenie, że decydenci z Warszawy mogą działać w celu podkręcenia polsko-ukraińskich animozji. Dlatego warto zastanowić się nad tym, jaką wypracować strategię, aby nie doszło do eskalacji napięcia między Polakami i Ukraińcami. Do realizacji właśnie takiego czarnego scenariusza dążą bowiem żydowscy podżegacze budujący UkroPolin. Przytomni Polacy muszą więc zawczasu starać się temu zapobiec.
WALKA O ZACHOWANIE CYWILIZACJI
Sprawa jest o tyle skomplikowana, że gra toczy się o tych Ukraińców, którzy od początku nie chcieli zabijać i ginąć w bezsensownej wojnie. Kierowali się oni motywacjami witalnymi, wybrali życie i bezpieczeństwo, w związku z tym, czym prędzej prysnęli na Zachód. Na ich miejscu zrobiłabym dokładnie to samo.
Choć nigdy nie byłam entuzjastką wpuszczania do Polski Ukraińców, to uważam, że skoro już ich tu mamy, to powinniśmy wziąć za nich pewną odpowiedzialność. Do takiej postawy zobowiązuje nasza cywilizacja. Oczywiście taka deklaracja może zaskoczyć moich Czytelników, a nawet ich oburzyć. Nie jest bowiem tajemnicą, że z Ukraińcami mam na pieńku.
W 2016 roku ukraińscy pogranicznicy wbili do mojego paszportu pieczątkę z zakazem wjazdu na Ukrainę. W mniemaniu decydentów z Kijowa stanowiłam zagrożenie dla bezpieczeństwa ich państwa. Najwyraźniej nie spodobał się im fakt, że mam przyjaciół w Rosji.
Kiedy przed trzema laty napisałam artykuł o kulisach masakry w Odessie z 2 maja 2014 roku, wówczas Ukraińcy wysyłali mi obrzydliwe wiadomości, wyzywając od najgorszych. Niektórzy nawet pozwolili sobie na pogróżki. Straszyli mnie tym, że za takie publikacje skończę jak osoby spalone w odeskim Domu Związkowców.
Pomimo tego typu nieprzyjemnych doświadczeń, po ludzku uważam, że odsyłanie na front Ukraińców, którzy zwiali do Polski, byłoby zwyczajnym świństwem. Twierdzę tak, chociaż nie życzyłam sobie ściągania ich do Polski. Wychodzę jednak z założenia, że skoro przyjęliśmy już tych ludzi (czemu byłam stanowczo przeciwna), to nie odsyłajmy ich teraz na pewną śmierć.
Z drugiej strony nie może to się odbywać kosztem Polaków, dlatego trzeba szukać takich rozwiązań, aby nie ucierpiały na tym polskie związki zawodowe. Jest to o tyle trudne, że decydenci z Kijowa niejako zmusili decydentów z Warszawy, aby zaczęli majstrować przy ustawie o zatrudnieniu cudzoziemców. Sytuacja wydaje się być patowa – albo Polska odeśle ukraińskich pracowników na front, gdzie najpewniej zginą, albo dojdzie w Polsce do demontażu rynku pracy i działalności gospodarczej.
Bezpieczeństwo obywateli Polski powinno być brane pod uwagę w pierwszej kolejności. Nie mam kompetencji, by wypowiadać się w kwestiach dotyczących zmian w ustawodawstwie. Znalezienie złotego środka, to zadanie dla łebskich ekspertów. Uważam jednak, że przybyłym obcokrajowcom trzeba stawiać jasne granice. Tylko stanowcza i roztropna postawa może pomóc nam uchronić się przed zbliżającą katastrofą. Jak tego dokonać? Pewien budujący przykład widziałam kiedyś na własne oczy.
Chodzi o wydarzenie sprzed kilku lat, którego byłam świadkiem podczas podróży do Łodzi. W pociągu niedaleko mnie siedziała grupa Ukraińców, zachowujących się bardzo agresywnie i głośno przeklinających. Wydawało się, że w każdej chwili mogą zrobić komuś krzywdę, ponieważ mieli oni w sobie ogromne pokłady niewyładowanej złości.
W pewnym momencie pociąg podjechał do stacji Łódź Widzew, przy której zatrzymał się. Najagresywniejszy z Ukraińców zdenerwowany podbiegł do kierownika pociągu i zaczął wydzierać się na niego. Krzyczał, że ma bilet do Łodzi Fabrycznej, a tu jakaś inna łódzka stacja. Reakcja pracownika kolei była niesamowita. Życzę Polsce mężów stanu, którzy będą reagować podobnie jak ów mężczyzna.
Kierownik pociągu z podniesioną głową, stanowczo, acz niezwykle opanowanym tonem zaczął Ukraińcowi tłumaczyć, że zachowuje się bardzo niewłaściwie i niczego w ten sposób nie osiągnie. Wezwał agresywnego pasażera do opamiętania i grzecznie go pouczał, żeby przestał krzyczeć. Po czym spokojnie mu przekazał, że nie ma powodów do zdenerwowania, gdyż stacja do której chce dotrzeć, dopiero przed nimi. Co mnie najbardziej zdumiało, był przy tym jak zatroskany wychowawca, który pragnął uwolnić Ukraińca z ciążącej w nim nienawiści i wrogości.
Chwilę później pociąg ruszył w dalszą drogę, by ostatecznie dojechać do stacji Fabryczna. Wtedy zobaczyłam niesamowitą przemianę Ukraińca, który najwyraźniej coś zrozumiał. Ponownie podszedł do kierownika pociągu i z uniżoną głową zaczął go grzecznie przepraszać. Następnie serdecznie go uściskał gestem proszącym o wybaczenie. Kierownik mu odpowiedział, że nie potrzeba było krzyków, bo przecież wszystko można załatwić w sposób spokojny i cywilizowany. Pożegnali się bardzo serdecznie, a napięta twarz Ukraińca zmieniła wyraz na łagodne oblicze.
Wtedy do mnie dotarło, że nasz polski pracownik kolei dokonał czegoś niezwykłego. Swoją zdecydowaną i zarazem roztropną postawą sprawił, że w oczach tamtego Ukraińca Polak przestał być złym Lachem czy frajerem do bicia. Jeśli więcej Polaków zachowa się jak tamten kierownik pociągu, wtedy mamy szanse pokrzyżować plany żydowskich podżegaczy, którzy chcą na polskich ziemiach zaprowadzić własne porządki – kosztem naszej cywilizacji i słowiańskiej krwi.
Coraz większe niepowodzenia NATO w wojnie proxy (per procura) z Rosją na Ukrainie, popycha rządzących nami globalistów do rozważenia wariantu nuklearnego tego i wszystkich innych planowanych konfliktów.
Przy czym nie dotyczy to jedynie Izraela, który zawsze odgrażał się każdemu i wszystkim, w użyciu tej i każdej innej, będącej w jego arsenale, broni, na wypadek jakiegokolwiek „nieposłuszeństwa”.
O zgrozo, coraz otwarciej dyskutują o tej alternatywie, nie tylko globalistyczni obłąkańcy, zainstalowani w zachodnich strukturach władzy przez oligarchię finansową, ale również wojskowi, demonstrując tym samym fakt obsadzenia przez całkowicie niekompetentne indywidua, także profesjonalnych stanowisk w „rozwiniętych społeczeństwach demokratycznych doby globalizmu”.
Pod koniec II Wojny Światowej, Stany Zjednoczone mogły sobie pozwolić na użycie dwu ładunków nuklearnych w Japonii, znajdującej się po drugiej stronie Pacyfiku. Do dziś trwająca tam katastrofa nosi znamiona izolowanego incydentu. W owym czasie nikt więcej oprócz USA nie posiadał broni nuklearnej.
Dziś posiada ją Rosja, USA, Chiny, Brytania, Francja, Izrael, Indie, Pakistan, Korea Północna i zapewne wiele innych nie afiszujących się tym krajów. Dlatego użycie tej broni, z dużym prawdopodobieństwem doprowadzi do „rewanżu”, a w rezultacie do globalnej katastrofy nuklearnej.
Mało tego, samo rozmieszczenie tejże broni na swym terytorium naraża dane państwo na katastrofalne konsekwencje.
W dobie broni hipersonicznej którą posiadają: Rosja, Chiny, Iran, oraz Korea Północna, samo uderzenie tymi wysoce precyzyjnymi i niemożliwymi do przechwycenia, pociskami w magazyny amunicji nuklearnej, spowoduje katastrofalne skażenie terytorium tego państwa, na którym jest ona składowana.
Dla wyjaśnienia: pociski hipersoniczne wystrzeliwane są pionowo do stratosfery (poza zasięg radarów), w której przemieszczają się z szybkością jedenastu (11) tysięcy kilometrów na godzinę, po czym z bezbłędną precyzją (do kilku metrów) spadają pionowo na wyznaczony cel.
Taka rzeczywistość sprawia, że każdy kto składuje u siebie ładunki nuklearne, czy też posiada elektrownie atomowe, jest POTENCJALNIE narażony na katastrofalne konsekwencje użycia powyższej broni przeciw sobie. To powinien wiedzieć każdy kapral NATO, nie tylko „generał”!.
W przypadku III RP, która nie posiada elektrowni atomowych, sprowadzenie omawianej broni na terytorium kraju byłoby równoznaczne z przyłożeniem sobie do skroni naładowanego i odbezpieczonego pistoletu. Dobrze by o tym wiedzieli wszyscy globaliści, od lat administrujący naszą Ojczyzną i identyfikujący się dla niepoznaki różnorakimi „opcjami politycznymi”.
Porozumienie o pokoju mogło zostać zawarte kilka tygodni po rozpoczęciu wojny w Ukrainie. – To była najlepsza umowa, jaką mogliśmy zawrzeć – mówi teraz w rozmowie z “Die Welt” członek ukraińskiej delegacji, który brał udział w negocjacjach.
Ujawniony przez “Die Welt” projekt traktatu pokojowego, zawiera na 17 stronach zapisy warunków zawarcia pokoju. Jedynym z nich było to, że Ukraina nie wstąpi do NATO. Kolejne mówiły o tym, że Ukraina ma nie produkować ani nie kupować” broni nuklearnej, nie wpuszczać obcej broni i żołnierzy do kraju.
Według dziennika tylko kilka kwestii pozostało nierozstrzygniętych, miały one zostać omówione osobiście na szczycie przez prezydenta Rosji Władimira Putina i prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, ale do szczytu nie doszło.
W odpowiedzi Rosja obiecała, że zakończy wojnę w Ukrainie i zgodziła się, aby Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja, Chiny i sama Rosja zapewniły Ukrainie gwarancje bezpieczeństwa. Nie zgodziła się jednak wycofać z Krymu i części Donbasu.
“To była najlepsza umowa, jaką mogliśmy zawrzeć”
Czy Ukraina żałuje, że nie doszło do porozumienia?
To była najlepsza umowa, jaką mogliśmy zawrzeć – mówi teraz w rozmowie z “Die Welt” członek ukraińskiej delegacji, który chce zachować anonimowość.
Teraz Ukraina ponosi straty. “Patrząc wstecz, możemy powiedzieć, że Ukraina miała wtedy silniejszą pozycję negocjacyjną niż obecnie.
Gdyby wojna zakończyła się około dwa miesiące po jej rozpoczęciu, uratowałoby to życie niezliczonych istnień ludzkich” – pisze “Die Welt”.
Izrael zbombardował ambasadę Iranu w Syrii. Następnie Iran zbombardował dwa odległe lotniska wojskowe w Izraelu. Nagle cała UE jest przeciwko Iranowi, ponieważ łamie on tam wszystkie prawa człowieka. Nonsens – stwierdził poseł do Parlamentu Europejskiego Marcel de Graaff w Parlamencie Europejskim.
„Iran najwyraźniej musi zostać ukarany za wspieranie Rosji. I dlatego mówię wszystkim obywatelom UE: to właśnie robią wasi przywódcy w UE” – powiedział de Graaff.
Chwalą naszą wolność, ale zmuszają ludzi do szczepień. Chwalą naszą demokrację, ale cenzurują i demonizują opozycję. Chwalą nasz dobrobyt, ale zabierają nam pieniądze i zastępują je cyfrowymi punktami lojalnościowymi – wymienia poseł.
„Ogłaszają pokój, ale nasi synowie wkrótce będą musieli walczyć na Ukrainie i umrzeć za multimilionerów w Ameryce, ponieważ kończą im się żołnierze po pół milionie zabitych i niepełnosprawnych”.
Ale cóż, UE nie dyskryminuje. W piekle Ukrainy mogły zginąć także dzieci imigrantów.
Minister obrony Rosji Szojgu powiedział we wtorek, że od lutego 2022 roku zginęło prawie 500 000 ukraińskich żołnierzy.
De Graaff wezwał społeczeństwo do głosowania przeciwko UE w nadchodzących wyborach.
Stany Zjednoczone uchwaliły niedawno pomoc dla Ukrainy w wysokości ponad 62 miliardów dolarów. Z tej sumy tylko niewielki ułamek trafi do Kijowa, jedynie na dolarowe pensje i schematy korupcyjne głównych członków reżimu, bez czego rozbiegli by się po świecie do z góry przygotowanych „sanktuariów”.
Gros funduszy pozostanie w Stanach w formie wieloletnich kontraktów dla firm zbrojeniowych. Przy czym kilka procent z tego wróci do Waszyngtonu jako kontrybucje dla tzw. „political action committees” (PAC), jak w „rozwiniętej zachodniej demokracji” zwane są łapówki.
Wracając do wątku ukraińskiego należy podkreślić, że w obecnym czasie ukraińska armia ponosi straty w wysokości tysiąca zabitych i trwale okaleczonych – na dzień.
Minister spraw zagranicznych Kuleba wprowadził zakaz obsługiwania w konsulatach na terenie Europy obywateli ukraińskich w wieku poborowym, by zmusić ich do powrotu i służby w „obronie ojczyzny”.
Do czasu ich wątpliwego powrotu, reżim kijowski ucieka się do powtórki rzezi wołyńskiej z 1943/4 roku w formie proxy (zastępczej). Pasuje to logicznie do niezaprzeczanej już przez nikogo wojny proxy NATO z Rosją na Ukrainie.
Kiedy to na początku wojny z Sowietami, Niemcy sformowali dywizję SS Galiczyna, planowali jej użycie w wojnie z bolszewikami. Niestety na widok czerwonej armii, banderowcy wzięli nogi za pas i zdezerterowali. Dlatego też władze niemieckie spożytkowały ją w akcjach pacyfikacyjnych. Ulubionym zajęciem banderowców było mordowanie bezbronnych i to w możliwie okrutny sposób. Doświadczyło tego na sobie ponad 200 tysięcy polskich kobiet i dzieci na Wołyniu.
Również obecnie, wszelkie próby użycia Azowa, czy Prawego Sektora w walce z Rosją spełzły na niczym. „Bohaterscy bojownicy Bandery”, nie słuchali rozkazów i wiali.
Zmusiło to dowództwo ukraińskie do użycia ich jako „formacji zaporowych”, na podobieństwo jednostek NKVD za plecami armii czerwonej. Sowieccy żołnierze nie mieli wyjścia, jeśli się wycofywali wpadali pod ogień NKVD, jeśli poddawali się Niemcom, czekała ich śmierć głodowa w obozach. Taki właśnie system stanowił podwaliny zwycięstwa Sowietów w II Wojnie światowej.
Obecnie reżim kijowski wtłacza w ukraińskie mundury członków mniejszości narodowych z obszarów anektowanych przez ZSRR pod koniec II WW (Węgrów, Słowaków, Rumunów) i wysyła do rosyjskiej „maszynki do mielenia mięsa”. Polaków omija ten chwalebny los z tej prostej przyczyny, że zostali już wymordowani we wspomnianej rzezi wołyńskiej. Przy czym nie liczę tu polskich najemników wspierających Kijów, których ponad dwa tysiące pochowano dotychczas na cmentarzu wojskowym w Olsztynie.
Pomimo tych wysiłków, szanse Kijowa na choćby tylko utrzymanie status quo, są równe zero. Banderowskie formacje zaporowe uniemożliwiają co prawda wycofywanie się wojsk z linii frontu, ale w przeciwieństwie do Niemców, Rosjanie traktują jeńców w sposób humanitarny. Dlatego teraz poddają się oni obecnie całymi formacjami.
Na Ukrainie mieszka teraz nie więcej niż 20 milionów osób, głównie kobiet, dzieci i inwalidów wojennych. Infrastruktura i przemysł leżą w ruinach, czarnoziem w dużym stopniu jest skażony zubożonym uranem z zachodniej amunicji, oraz chemiczną i bakteriologiczną bronią. [Sądzę, że to przesada: Przecież walki trwają jedynie na wąskim pasku na wschodzie. A i tam – mało takiej aminicji użyto – bo droga md]
Rosja zdaje sobie dobrze sprawę z ogromu problemów czekających na wyzwolicieli Ukrainy i według wszystkich oficjalnych i nieoficjalnych deklaracji, planuje przyłączenie do Federacji jedynie etnicznych terenów rosyjskich, na wschód od Dniepru i na południu do Odessy.
W rezultacie czego pozostanie do zagospodarowania ogromny zdewastowany obszar lądowy Wołynia, Galicji itp. , na którym będą funkcjonować krwiożercze, uzbrojone banderowskie formacje, gotowe „rjezać”, każdego kto nawinie się pod rękę.
Pomimo tak odpychającego wizerunku, prawdopodobnie Słowacy, Rumuni i Węgrzy zdecydują się jednak na inkorporację zrabowanych im terytoriów. O dziwo nawet Białoruś zgłasza pretensje do północnej części Wołynia.
Jaki będzie los pozostałych obszarów byłej Ukrainy, ciągle pozostaje za zasłoną tajemnicy.
Nie należy też zapominać o jeszcze gorszym scenariuszu, jak próbują nam zafundować amerykańscy władcy (jakkolwiek by ich zwać: oligarchowie finansowi/globaliści/deep state/neocons/ neotrockiści): ZAGŁADY NUKLEARNEJ.
Ukraina, która w momencie rozpadu ZSRR liczyła 52 miliony mieszkańców i była najbardziej uprzemysłowiona ze wszystkich sowieckich republik, oraz dzięki czarnoziemowi, stanowiła zagłębie agrarne dla Sowietów, posiadała wszelkie atrybuty do szybkiego rozwoju, przynajmniej na poziomie państewek bałtyckich.
Niestety, banderowska Ukraina, która powstała po zorganizowanej przez CIA „kolorowej rewolucji” w 2014 roku, ogarnięta nienawiścią do wszystkiego co nie banderowskie, tak długo atakowała na Donbasie Rosję, że doczekała się militarnej interwencji z jej strony.
Wbrew nieustannej propagandzie medialnej Zachodu, sławiącej „bohaterskich Ukraińców” i militarną wyższość sprzętu NATO nad rosyjskim, wojna proxy kończy się dla Ukrainy całkowitą katastrofą. Według szacunkowych danych, na Ukrainie pozostało nie więcej niż 20 milionów mieszkańców. Większość z nich to kobiety, starcy, inwalidzi fizyczni i/lub mentalni. Infrastruktura i przemysł zostały ostatecznie skasowane przez rosyjskie siły powietrzne, a sam sztuczny twór państwowy, jakim jest Ukraina, nadaje się już tylko do kasacji.
Pomimo sprawiedliwości dziejowej jaką przechodzi obecnie to państwo i społeczeństwo, trudno nie zauważyć straszliwej katastrofy jaką przeżywają i przeżywać będą nadal jej mieszkańcy i uchodźcy w dającej się przewidzieć perspektywie czasowej.
Truizmem jest stwierdzenie, że „humanitarnego” Zachodu nic nie obchodzą rezultaty wepchnięcia banderowszczyzny w konflikt z Rosją. Jedyne co go interesuje jest osłabienie lub zniszczenie FR, tak by cudzymi rękami utrzymać swą światową hegemonię.
Upadek Ukrainy stanowi poważny problem dla Zachodu, gdyż zmusza USA i UE do ekspresowego zastępstwa banderowców kolejnym przysłowiowym frajerem.
III RP od dawna stanowi głównego kandydata to tej „zaszczytnej funkcji”.
Problem tkwi jednak w tym, że FR nie daje się nabrać na kolejne zachodnie prowokacje i nieustanne werbalne ataki, a nawet akcje kinetyczne, jak zniszczenie miejskiego centrum koncertowego w Moskwie, które spowodowało śmierć ponad 160 osób.
Z tego też powodu propagandziści zachodni ukuli nowy wojskowy termin dla WP, a mianowicie „obronny atak”. Zakładając, że Rosja i Białoruś nie dadzą się sprowokować do agresji, trzeba będzie wydać „polskim władzom” pod egidą gauleitera Tuska i jego „euroentuzjastycznej” kliki, polecenie militarnego ataku „obronnego” na Rosję lub Białoruś.
W tym celu należy „przeszkolić” polskojęzyczne społeczeństwo w zakresie nowej globalistycznej logiki, w której jedno zdanie zawiera dwie wzajemnie wykluczające się informacje!
Podczas gdy rakiety i drony przemierzają niebo od Morza Czarnego po Morze Śródziemne, zachodnie dyplomacje wydają się skupiać na jak największym opóźnieniu powszechnej pożogi, która według wszystkich jest nieunikniona. Jednym z powodów tego pesymizmu jest widoczny brak dalszego działania w obliczu coraz trudniejszych do rozwiązania problemów międzynarodowych, takich jak te na Ukrainie i na Bliskim Wschodzie.
Tylko aksjologiczny pogląd na politykę mógłby rzucić przebłysk światła, ale dziś każde państwo, każda koalicja przypisuje sobie kategorie Carla Schmitta, zgodnie z którymi to ci, którzy kierują losami narodów, decydują od czasu do czasu, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Tradycyjnemu porządkowi społecznemu, opartemu na augustianskim „spokoju w porządku” (De Civitate Dei, lib. 19, ok. 12, 1), Schmitt przeciwstawia jako normę polityki zasadę nieporządku, opartą na teorii Hobbesa homo homini toczeń.
Jednak w dobie międzynarodowego chaosu niczego nie można przewidzieć i obliczyć z całą pewnością, a polityka zamienia się w grę losową, której jedyną zasadą jest to, co nieuchwytne. Prawdopodobnie ani Rosja nie obliczyła dobrze ryzyka inwazji na Ukrainę, ani Hamas konsekwencji ataku z 7 października. Proces kolejnych zdarzeń jest obarczony niepewnością i przypadkowością.
Z tej perspektywy dyskusja o odpowiedzialności za wydarzenia jest sama w sobie jałowa, bo nikt od początku nie chciał, aby sprawy potoczyły się tak katastrofalnie. Po erze spisków, w której można było wszystko uporządkować, nadeszła era permanentnego chaosu. Słowa Seneki „ ducunt fata volentem, nolentem trahunt ” („Los prowadzi tego, kto chce, aby go prowadzono, ciągnie tego, kto nie chce”, Listy do Luciliusa, 107, 11, 5) odnoszą się do sytuacji, w której świat, który odwraca swój los nie zwracając się ku Bogu, jedynemu Panu historii, zostaje poddany nieubłaganemu prawu losu, nad którym nie panuje.
Należy zatem przenieść spojrzenie z punktu początkowego na możliwy punkt końcowy wydarzeń.
Jeśli chodzi o Bliski Wschód, przeciąganie liny Teheran–Tel Awiw ma dwa możliwe zakończenia: upadek irańskiego reżimu lub unicestwienie państwa Izrael. W pierwszym przypadku niebezpieczeństwo interwencji nuklearnej Iranu zostałoby zażegnane, a Izrael mógłby powrócić na ścieżkę „Porozumień Abrahamowych”, które zostały zerwane po ataku z 7 października, w celu budowania stosunków pokojowych z niektórymi krajami arabskimi. W drugim przypadku zniknięcie Państwa Izrael byłoby postrzegane przez islamską ummę jako symbol upadku Zachodu i początku muzułmańskiego podboju Europy. Ziemie należące do islamu, od Sycylii po Andaluzję, zostaną więc zajęte, a ideologiczny i demograficzny projekt Eurabii stanie się rzeczywistością.
Co mogłoby się wydarzyć jednocześnie na Ukrainie? Tutaj znowu mamy do czynienia z dwoma możliwymi obrazami. W pierwszym przypadku zwycięzca nadchodzących wyborów w USA – czy to Biden, czy Trump – w dalszym ciągu zapewnia Ukrainie broń do walki, pozwalając Zełenskiemu stawić opór Putinowi i – w oparciu o tę równowagę sił – szukać akceptowalnych negocjacji.
W drugim przypadku natomiast Stany Zjednoczone i Europa pozostawiają Kijów własnemu losowi, armia rosyjska wkracza pod Lwów, Ukraina ponownie staje się częścią Imperium Rosyjskiego, a zwycięstwo skłania Putina do rozszerzenia swojego ekspansjonistycznego projektu na terytorium krajach będących częścią rozwiązanego Związku Radzieckiego i nałożeniu swojego protektoratu na państwa z nimi graniczące. [Sądzę, że Putinowi wystarczy wschodnia, uprzemysłowiona część obecnej Ukrainy. md]
W obu przypadkach porzucenie Izraela i Ukrainy oznaczałoby upadek Zachodu. Europa Południowa wpadłaby pod jarzmo islamu na warunkach dhimmitude, a Europa Wschodnia, aż po Bałkany, stałaby się wasalami Moskwy. Ponieważ jednak między Rosją a światem islamskim panuje od wieków wrogość, nie można wykluczyć, że Europa może w tym przypadku stać się krainą konfrontacji między obydwoma imperializmami, jak to miało miejsce, gdy w XVI w. Francja i Hiszpania walczyły o zajęcie Półwyspu Apenińskiego.
W sytuacji, w której zdecydowana będzie postawa Stanów Zjednoczonych, najmądrzejszą rzeczą, jaką może zrobić Europa, to się zbroić, nawet za cenę obniżenia poziomu życia w wyniku tego wyboru. Ale czy Europejczycy będą chcieli to zrobić, czy też będą woleli bez końca spierać się o brak zasobów ekonomicznych i trudność podjęcia kroków prawnych wymaganych do prowadzenia wojny? Do uzbrojenia potrzebny jest duch walki, który na przestrzeni wieków uczynił Europę wielką i który wywodzi się z nauczania Ewangelii, że Chrystus przyszedł, aby przynieść nie pokój, ale miecz (Mt 10:34-35; Łk 12:51-). 53). Dziś jednak o pokój zabiega się za wszelką cenę, a dawne hasło „lepiej czerwone niż martwe” zastąpiono hasłem „lepsza uległość niż wojna”.
Papież Franciszek nieustannie apeluje o pokój, podobnie jak jego poprzednicy w przededniu dwóch wielkich konfliktów światowych XX wieku. Jednak papieże XX wieku jako przyczynę wojny upatrywali porzucenia prawa Bożego w życiu międzynarodowym i jako jedyny warunek ustanowienia prawdziwego pokoju wskazywali powrót do prawa naturalnego i wiary Chrystusowej.
Pokoju z pewnością nie zapewni tak zwany „porządek liberalny”. Marzenie o budowie cywilizacji na zasadach Oświecenia i Rewolucji Francuskiej poniosło fiasko. Z pewnością nie w imię tych wartości Zachód może się łudzić, że jest w stanie przeciwstawić się atakującemu go wrogowi. Jeszcze bardziej iluzoryczne jest jednak wyobrażanie sobie, że można znaleźć kompromis ze światem islamskim, który nas atakuje, lub myślenie, że bastionem chroniącym przed chaosem może być Putinowska Rosja.
To prawda: ani w krajach islamskich, ani w Rosji nie ma miejsca na małżeństwa homoseksualne ani na teorię gender, ale nie ma też w nich miejsca na szerzenie wiary katolickiej. Z kolei na Zachodzie dyktatura relatywizmu prześladuje chrześcijan, ale młodzi ludzie wracają do Boga, zapełniając kościoły i zapełniając seminaria, gdy[i gdzie md] religia katolicka jest oferowana według tradycyjnej doktryny i liturgii. To odrodzenie jest wykluczone zarówno w kraju islamu, gdzie świadectwo chrześcijańskie jest karane śmiercią, jak i w prawosławnej Rosji, gdzie prawa zabraniają katolikom apostolatu. Na skorumpowanym Zachodzie nadal istnieje wolność i powrót do cywilizacji, która z Bożą pomocą uczyniła Europę wielką, jest nadal możliwy.
Niech nie będzie złudzeń. Hazard aktorów na wielkiej scenie jest zgubny, a apele o bezwarunkowy pokój nie zagłuszą huku broni. Ogień można ugasić jedynie miłością do cywilizacji chrześcijańskiej, gotowej do najwyższego poświęcenia.
[A apel Matki Boga o poświęcenie Rosji ciągle nie został spełniony. MD]
Zapomniane ludobójstwo? Piotr Zychowicz przypomina jak Brytyjczycy uczyli Żydów „radzić sobie” z Palestyńczykami pch24.pl/zapomniane-ludobojstwo
„Pierwsze powstanie palestyńscy Arabowie wywołali w roku 1936. Zostało ono brutalnie stłumione przez Brytyjczyków”, pisze na łamach magazynu „Historia Do Rzeczy” Piotr Zychowicz.
Publicysta przytacza relację opisującą, jak Brytyjczycy „stłumili” powstanie palestyńskich Arabów w dużej arabskiej wiosce Al-Bassa w pobliżu Akry 7 października 1938 roku. Pod wieloma względami było ono podobne do tego, co obecnie wobec Palestyńczyków robi Żydzi.
„Opancerzone samochody marki Rolls-Royce z rykiem silników wyłoniły się zza wzgórz. Ciężkie karabiny maszynowe umieszczone na pojazdach pluły ogniem. Pociski posypały się na gęste zabudowania arabskiej wioski. Zaskoczeni mieszkańcy rozbiegli się z krzykiem w poszukiwaniu schronienia. Wioska była otoczona. Ucieczka była niemożliwa. Po 20 minutach morderczego ostrzału brytyjscy żołnierze wkroczyli między zabudowania. Zaczęli plądrować, podpalać i wysadzać w powietrze budynki. Napotkani cywile byli bici kijami i kolbami karabinów. Cztery osoby zostały zastrzelone. Następnie zaczęła się łapanka”, czytamy.
Nie był to odosobniony przypadek. Tego typu „praktyki” brytyjskiej armii były na porządku dziennym. Na potwierdzenie Zychowicz przywołuje również opis „akcji antypartyzanckiej” przeprowadzonej w maju 1939 r. we wsi Halhul położonej przy drodze między Hebronem a Betlejem.
„Wieś zaatakowana została przez szkocką jednostkę Regiment Czarnej Straży. Żołnierze utworzyli dwie klatki. W jednej z nich zamknęli schwytanych mężczyzn pod gołym niebem bez wody i jedzenia. Drugą umieścili w cieniu i wsadzili do niej dużą ilość wody i jedzenia. Aby przejść ze złej do dobrej klatki, wystarczyło wyjawić informację, gdzie jest ukryta broń. Problem w tym, że Bogu ducha winni arabscy wieśniacy nie mieli zielonego pojęcia, gdzie rebelianci ukryli broń. Efektem były wielogodzinne katusze w morderczych promieniach słońca. Zdesperowani ludzie pili własną urynę. Dziesięciu nieszczęśników zmarło, inni doznali straszliwych poparzeń”, czytamy na łamach magazynu „Historia Do Rzeczy”.
Zychowicz nie ma wątpliwości: „rozmaite żydowskie formacje paramilitarne walczące w latach 30. u boku Brytyjczyków (Policja Pomocnicza, Policja Osadnicza, samoobrona kibuców, Specjalne Oddziały Nocne) otrzymały od swoich protektorów lekcję, jak radzić sobie z oporem ze strony Arabów – dławić go przy pomocy najbrutalniejszych środków, stosując zasadę odpowiedzialności zbiorowej”.
Publikację zatytułowaną Eseje dla Kasandrynapisał w 1950 r., ale pierwsze wydanie ukazało się w 1961 r., nakładem Instytutu Literackiego w Paryżu. Pierwsze polskie wydanie to 1981 r. (z inicjatywy bezdebitowego krakowskiego wydawnictwa ABC). Po roku 1989 r. reprint Esejów, z zachowaniem okładki z wydania 1981 r. był dziełem gdańskiej oficyny wydawniczej o nazwie „słowo/obraz/terytoria”. Od czasu do czasu pisma literackie (oraz inne o niejedno- znacznie określonej proweniencji) zamieszczają pojedyncze eseje.
Tytułową publikację Jerzy Stempowski zadedykował: Cieniom L. R.* *) L.R. – Ludwika Rettingerowa; nazywana przez przyjaciół Wichuną – żona Mieczysława Rettingera (dziennikarza i krytyka). https://tei.nplp.pl/entities/5343 ). Zaprzyjaźniony z Rettingerami Jerzy Stempowski mieszkał z nimi przy ul. Flory 1 w Warszawie i przez 13 lat opiekował się bliską jego sercu, chorą na raka p. Ludwiką, kierując jej kuracją. Ludwika zmarła w 1940 r. w pensjonacie w Słobodzie Rungurskiej niedługo po opuszczeniu go przez J. Stempowskiego, który we wrześniu 1939 r. przekroczył granicę polsko-węgierską. Słoboda Rungurska – wówczas (II RP) wieś w Galicji Podolskiej w województwie stanisławowskim (w RON – woj. ruskie; ziemia halicka) na przedgórzu Gorganów (wschodnie przedłużenie Bieszczadów), ok. 22 km na płd. zach. od Kołomyi; Po 1945 r. woj. stanisławowskie zostało włączone do terenu sowieckiej Ukrainy – S.O.). Przytaczam kilka fragmentów z ww. zbioru esejów, które uzupełniłem linkami oraz przypisami (sygnatura: S.O.).
1. Zdolność przewidywania przyszłych wypadków politycznych nie musi być rzeczą rzadką, bo w okresie międzywojennym słyszałem wiele przewidywań, które spełniły się dokładnie. Przewidywania te nie wychodziły nigdy z ust osób zajmujących wielkie urzędy, posiadających wszystkie dane materialne do słusznej oceny sytuacji i powołanych niejako do patrzenia w przyszłość. Mniemanie, że orzeczenia ekspertów, wyczerpujące dokumentacje i tajne raporty mogą zaciemnić najbardziej nawet przejrzyste sprawy, nie jest zatem bezpodstawne.
Patrząc obecnie na te czasy z oddalenia mam wrażenie, że w okresie międzywojennym zdolność przewidywania była przeszkodą we wszelkiej karierze politycznej. Zjawisko to wydaje mi się dziś nawet zrozumiałe. Przyszłość Europy była ciemna i ktokolwiek ją słusznie oceniał był czarnowidzem, którego nikt chętnie nie słucha. Ludzie dobrze wychowani unikali wszelkich wynurzeń na te tematy. Tragiczne w tej sytuacji było to, że przez długie lata niewielki nawet wysiłek ludzi dobrej woli mógł odwrócić grożącą naszemu kontynentowi katastrofę.
Wspominając ówczesnych proroków zagłady, na pierwszym miejscu powinienem wymienić Szymona Askenazego. https://sztetl.org.pl/pl/biogramy/5036-askenazy-szymon Okres pracy twórczej i sławy Szymona Askenazego przypada na jego młodość, na lata poprzedzające pierwszą wojnę światową. Pochodzący, jak Julian Klaczko, z rabinicznej rodziny wileńskiej, ożeniony z zamożną warszawianką. (Felicja Tykocinerz rodziny bankierów – S.O.) [wikipedia/Julian_Klaczko md]
Askenazy był przez długie lata profesorem historii nowożytnej uniwersytetu lwowskiego. Miał tam setki słuchaczy; w seminarium jego pracowało do 80 studentów, przetrząsających według wskazówek mistrza archiwa całej Europy. Co roku prawie ukazywała się jakaś nowa, rewelacyjna książka Askenazego: “Książę Józef“, “Łukasiński“, wiele tomów rozpraw i szkiców historycznych. Już wówczas zaczął się w Europie zmierzch historycyzmu, cechującego poprzednie stulecie. Najznakomitsi historycy Zachodu, Aulard, Chuquet czy Ferrero nie znajdowali większego audytorium i kontentowali się co najwyżej małą grupką uczniów. https://fr.wikipedia.org/wiki/Alphonse_Aulard https://fr.wikipedia.org/wiki/Arthur_Chuquethttps://fr.wikipedia.org/wiki/Guglielmo_Ferrero W porównaniu z nimi Askenazy wyglądał na wielkiego szefa szkoły, sternika łodzi wiozącej młodzież zapalną i uczoną. Dopiero później miało się wyjaśnić, że ów późny historycyzm polski był w znacznej mierze zjawiskiem koniunkturalnym i przypadkowym. Młodzi ludzie, którzy w kraju niepodległym marzyliby o karierach dyplomatów, generałów lub bankierów, w Polsce porozbiorowej studiowali historię lub pisali sonety.
W 1914 Askenazy wyjechał zagranicę. Po powrocie do kraju, w odrodzonym uniwersytecie warszawskim słusznym tytułem pretendował do katedry historii. Obudzona do nowego życia Polska była jednak młoda, rozrzutna i kapryśna. W 1920 senat akademicki odrzucił kandydaturę Askenazego. [por. wcześniejszą jego, naszą przygodę, opisana przez Boya: O tem co w Polszcze dzieyopis mieć winien MD]
Powołany wkrótce potem na stanowisko delegata do Ligi Narodów, Askenazy porzucił na dwa lata kraj. Złożywszy dymisję jesienią1922 wrócił do Warszawy i pozostał tam aż do śmierci w 1935 r.
Zbliżyłem się doń w latach 1928 – 1932. W swym mieszkaniu przy ulicy Czackiego Askenazy żył wówczas samotnie i bezczynnie. Porzucił wszelką pracę naukową. Liczne rękopisy niektóre niemal gotowe do druku, drzemały na półce. Kiedy w 1932 uniwersytet warszawski ofiarował mu katedrę na wydziale prawnym, Askenazy odmówił. “Miałem 12 lat czasu do zastanawianiasię co im powiedzieć”, mówił o wizycie u niego delegatów senatu akademickiego. “Pocałujcie mnie w d… , powiedziałem im tylko trzy razy”.
Decyzja jego wydawała się słuszna. Od wielu lat już poziom uniwersytetu obniżył się do wymagań coraz liczniejszej młodzieży, oczekującej od studiów korzyści doraźnych, przede wszystkim dyplomów. Audytorium, jakie Askenazy posiadał niegdyś we Lwowie, nie było już ani w Polsce ani gdzie indziej. Askenazy był jak gdyby żywym świadectwem głębokich zmian, jakie zaszły w owych czasach, zmian, których nikt nie chciał widzieć. Był wysoki, koszmarnie chudy, z wielką głową, bardzo długim nosem i parą ciemnych, bystrych i nieżyczliwych oczu. Język i sąd jego były tnące jak nóż. W ostatnich latach życia był zupełnie samotny. Z biegiem czasu odwiedzano go coraz rzadziej. Być może dlatego, że moje myśli nie odbiegały wówczas zbytnio od jego własnych, Askenazy znosił mnie lepiej niż innych. Przychodziłem doń zwykle wczesnym popołudniem. Przez godzinę lub dwie opowiadał anegdoty z życia Adama Czartoryskiego, czytał czasami jakiś fragment porzuconego rękopisu. Potem około 5-tej ubierał melonik koloru brązowego zimą, perłowego latem i razem wychodziliśmy na miasto. Droga nasza prowadziła zazwyczaj przez Krakowskie Przedmieście, Miodową, plac Bankowy. Przed każdym starym domem Askenazy zatrzymywał się i opowiadał co się w tym domu działo w Noc Listopadową, jakie osoby były tam zebrane i o czym mówiono. Wersja słowna tej historii odbiegała nieraz znacznie od tej, jaką zostawił w “Łukasińskim“.
Z opowiadanych przezeń fragmentów wyłaniał się powoli obraz chaosu, rozbieżnych i bezwstydnych interesów, nieporadności. Bohaterstwo sąsiadowało z bezmyślnym egoizmem i prowokacją. Cień końcowej klęski zdawał się ciążyć na powstaniu od pierwszego dnia. “Historię” – mówił – „pisałem w znacznej mierze ad usum delphini, dlamłodzieży, którą starałem się wychować, przygotować moralniedo nowej walki o niepodległość. Dziś możnaby to oczywiścieopowiedzieć na nowo, inaczej, ale dla kogo? Kto się tym interesuje?Komu taka wiadomość może byćpotrzebna?”.
W pogodny letni dzień 1932, obszedłszy utartym szlakiem starszą część miasta, wyszliśmy w aleję 3-go Maja i usiedliśmy na ławce. Naprzeciw zakładano właśnie fundamenty pod jakiś wielki budynek. „Co też tu zamierzająbudować?” – zapytał Askenazy”. – „Słyszałem, że Muzeum Narodowe”. “Że też ludzie mają zdrowie i ochotę wznosić tak kosztowne budynki w mieście na zagładę przeznaczonym”. – „Dlaczego na zagładę?” – zapytałem.
“Kiedy tu z panem siedzę na ławce, widzę niemal jak Niemcy jadą w samolotach i rzucają bomby na miasto”. I na moją sceptyczną uwagę o proroctwach, zawołał żywo: “Jak pan tego nie widzi? Jak pan może tego nie widzieć? Niech się pan przez chwilę tylko zastanowi! Czy może być inaczej?”
Znałem wówczas nieźle sprawy niemieckie i jego dalsze wywody wydały mi się bardzo prawdopodobne. Tymczasem Askenazy rozwijał dalej swą wizję przyszłości: “Tylko zupełnie naiwni mogą sobie wyobrażać, że Polska może toczyć wojnę inaczej niż na dwa fronty. Niemcy nie mogąprzekroczyć granicy pod Zbąszyniem bez tego, aby Rosjanie przekroczyli ją ze swej strony pod Baranowiczami. Trzeba się liczyć z najprostszym mechanizmem takich wypadków. Przed uderzeniem na Polskę Niemcy zgromadzą przeważające siły izapewnią sobie neutralność czy bezczynność mocarstw zachodnich. Będzie więc bardzo prawdopodobne, że prędzej czy później zajmą kraj i dojdą aż do Baranowicz. Czy Rosjanie mogączekać aż Niemcy dojdą do ich granicy? Nie. Elementarna przezorność każe im już przedtem przekroczyć granicę i zająć cosię da, aby mieć coś w ręku przy pertraktacjach z Niemcamii w razie możliwego konfliktu trzymaćich jak najdalej od własnych granic. Czy tego dnia Unia Sowiecka będzie w aliansie z Niemcami czy też z Anglią i Francją, czy nawet z nami, będzie to zależne od gry aliansów na ten dzień, ale bynajmniej nie zmieni sprawy. Przejście granicy i zajęcie wschodniej części Polski będzie w owej chwili dla Rosji sprawą nierównie pilniejszą od gry aliansów”. I po chwili namysłu: “Ten sam mechanizm działa także w razie pokojowego przebiegu wypadków, jeżeli dla jakichś przyczyn Polska będziemusiała cedować Rosji Wilno i Lwów, następnego dnia będziemusiała oddać Niemcom Śląsk i Pomorze. Po oddaniu Lwowa i Wilna dalsza egzystencja Polski byłaby możliwa tylko w oparciuo Niemcy, i to oparcie kosztowałoby ją Śląsk i Pomorze. I na odwrót: w razie konieczności cedowania Niemcom Śląskai Pomorza dalsza egzystencja Polski byłaby możliwa tylko pod opieką Rosji, która w zamian zażądałaby Lwowa i Wilna. Zresztąpo takim okrojeniu nie byłoby już mowy o jakiejś egzystencji niepodległej. Dla mocarstw zachodnich Polska jest tylko pionkiem do szachowania bądź Niemiec, bądź Rosji i po okrojeniunie przedstawiałaby już żadnej wartości”. W trzy lata po tej rozmowie Szymon Askenazy zmarł rzekomo na skutek niedomagania nerek. W istocie zabiły go własne myśli, świadomość nadchodzących wypadków, których nikt oprócz niego nie widział. Żona jego zmarła w 1940 w szpitalu warszawskim, jedyna zaś córka została zamordowana przez Niemców.
Nikomu zapewne nie przyjdzie na myśl szukać słusznych przewidywań u dziennikarzy, fabrykantów efemeryd, ważnych tylko na dzień bieżący i obracających się w makulaturę z chwilą ukazania się następnego numeru gazety. Od dawna już prasa utraciła ambicję informowania, kontentując się dostarczaniem czytelnikowi rozrywki dla osłodzenia nieuniknionej w gazecie codziennej sieczki wiadomości oficjalnych. Mimo to widziałem i dziennikarzy robiących na prywatny użytek trafne przewidywania. Możność osobistego poznania środowisk politycznych i parlamentarnych w krajach, gdzie przygotowywały się przyszłe wypadki, dawało im często przesłanki do słusznej oceny najbliższej przyszłości. Z okresu międzywojennego zostało mi w pamięci kilka rozmów z Robertem Dell’em, jednym z ostatnich dziennikarzy niezależnych. https://digital.janeaddams.ramapo.edu/items/show/8366
W listopadzie 1922 spotkałem go w Düsseldorfie. Wojska francuskie zajęły były właśnie okręg Ruhry. Od kilku tygodni między Francją l Anglią istniał stan, który dziś określamy mianem zimnej wojny. Anglicy dokładali starań do zrujnowania franka i stworzenia Francji trudności finansowych. Nikt nie wiedział, jak zachowa się w Ruhrze ludność niemiecka. Dowódca niewielkiej armii okupacyjnej, generał Mangin, nawiązał rozmowy z przybyłym do Ruhry Karolem Radkiem, podówczas kierownikiem polityki niemieckiej Kominternu. Paul-Prudent Painlevé, którego odwiedziłem poprzedniego tygodnia w Paryżu, oderwał się był od lektury Einsteina aby powiedzieć, że uważa sytuację za wręcz groźną i okupacja Ruhry wydaje mu się – tak z punktu widzenia wojskowego jak politycznego – niezmiernie ryzykowna. https://pl.wikipedia.org/wiki/Charles_Manginhttps://pl.wikipedia.org/wiki/Paul_Painlev%C3%A9
Niepokój ogarnął także sprzymierzeńców Francji. Niemcy sudeccy, sądząc że będą mogli znaleźć oparcie w Anglii, dążącej do osłabienia Francji także od strony czeskiej, zaczęli poszukiwać kontaktów w Londynie. W hallu hotelu, zbudowanego przez Hugo Stinnesa, zrobiliśmy krótki przegląd tych wypadków. https://enwikipedia.org/wiki/Hugo_Stinnes. Dell był poważny i blady, jak gdyby czuł na sobie współodpowiedzialność za szaleństwa wielkich tego świata. “System polityczny ustalony przez zwycięzców w 1919″ – powiedział – „leży już w gruzach. Ameryka cofnęła swój podpis,Anglia i Francja są tak poróżnione, że wpływy ich wzajemniesię znoszą, Rosja nie jest jeszcze gotowa do objęcia po nichspadku. Nie ma komu bronićpokoju z 1919. Niemcy są na raziew stanie chaosu, ale droga dla nich stoi otworem. Anglia niechce, Francja sama nie potrafi bronić obecnego porządku. Otym czym będzie Europa decydowali będą Niemcy. Przyszłość Europy zależy od ewolucji wewnętrznej Niemiec”. To co widziałem w ciągu następnych dni w Niemczech utwierdziło mnie w słuszności tej prognozy i napełniło złymi przeczuciami. Patrząc w przyszłość widziałem tylko ruinę wszystkiego, na czym od pokoju westfalskiego usiłowano oprzeć zgodne współżycie Europejczyków. W końcu grudnia kupiłem w Paryżu garść złotych dolarów, które przechowałem do 1939 i dzięki którym mogłem uciec z okupowanej Polski.
Della spotkałem znów w Genewie późną jesienią 1936. Wojna hiszpańska była już w pełnym biegu i Anglia zdążyła była narzucić Francji, trawionej kryzysem wewnętrznym, politykę nieinterwencji. Role więc były już podzielone: dywizje pancerne włoskie i lotnictwo niemieckie atakowały republikę hiszpańską, system nieinterwencji trzymał za ręce mogących jej przyjść z pomocą. Moskwa nie powzięła była jeszcze decyzji, i jej prasa wylewała co dzień kubeł pomyjów na republikę hiszpańską. Dell był bardzo niewesoły. Jego niezależna publicystyka przyniosła mu same zawody: został wydalony z Niemiec i z Francji. Mieszkając w Genewie pisywał korespondencje z Ligi Narodów, o której nie było już wiele do powiedzenia. Kiedyśmy zostali sami, zaczął mówić: „Z Europy, w której wyrosłem i do której byłem głęboko przywiązany, nie zostało już nic. Jedynym logicznym dla mnie wyjściem z tej sytuacji byłoby samobójstwo. Jeżeli, mimo to wciąż żyję,ma to dwa powody: jako Anglik mam odrazę do skrajnych posunięć, po wtóre mam 67 lat i w tym wieku samobójstwo byłoby wyważaniem drzwi otwartych”. Starałem się go pocieszyć jak umiałem, ale na próżno. Chcąc więc zwrócić jego myśli na inne tory, zacząłem mówić o sytuacji politycznej. Dell przerwał mi: „Właściwie nie ma już o czym mówić. Sytuacja jest jasna. W ciągu ostatnich kilkunastu lat głównym celem polityki angielskiej było sprowadzenie Francji do rzędu Portugalii i ten cel został obecnie osiągnięty. Pozbywszy się jedynego możliwego alianta w Europie, Anglia w sprawach kontynentalnych nie będzie miała odtąd żadnego głosu. W ten sposób i los Polski zostałprzesądzony. Na francuskiej Portugalii Polska opierać się nie może, Anglia zaśjuż zrzekła się głosu“. Widząc go w coraz smutniejszym nastroju, zacząłem rozwijać fantazyjną teorię przeciwstawności pokoleń. Młodzież wychowana w dyscyplinie totalitarnych państw będzie musiała zrazu tajnie, potem jawnie tęsknić do jakiegoś nowego liberalizmu. Cytowałem przykłady takich zwrotów z różnych epok i zakończyłem takim mniej więcej obrazem przyszłości: “Za 10 lub 15 lat zostaniemy obaj zaproszeni do Berlina na odsłonięcie pomnika Dickensa na Nollendorfplalz. Z tej okazji polski minister oświaty zaleci dzieła Godwina jako szkolnąlekturę . Wieczorem w Kaiserhofie odbędzie się bankiet na cześć Garrisona-Villarda. Bzy będą kwitły na wszystkich skwerach Charlottenburgu. Będziemy pili jasne piwo z malinowym sokiem wradosnym i podniosłym nastroju, bo dokoła nas będą sami Niemcy życzliwi i liberalni”. Mrużąc oczy Dell słuchał mnie z uśmiechem, jak człowiek chwytający się wszelkiego pretekstu do oderwania się od własnych myśli. potem sposępniał znów: „Jak wszyscy Anglicy mego pokolenia byłem przez całe życie trochę germanofilem. Ostatnie lata uleczyły mnie z tej słabości.Pokoju w Europie nie będzie tak długo dopóki ogień nie spadnie z nieba i nie wypali miejsca, które nazywa się Germany“. Tego wieczora Dell musiał być – jak się mówi o prorokach – “inspirowany”, bo nawet “ogień spadający z nieba”, który wówczas wydawał mi się tylko biblijną metaforą, okazał się później rzeczywistością.
Nawet w chaosie wypadków wojennych, gdzie wszystko wydaje się możliwe i brak punktu wyjścia do jakichkolwiek wiarygodnych kalkulacji, słyszałem uderzająco dokładne przewidywania. Latem 1940 mówiono wiele o nieuniknionym i bliskim konflikcie między armią niemiecką i dyktatorem. W razie zwycięstwa, rozumowano, generałowie zostaną zgładzeni przez Hitlera jako już niepotrzebni, w razie klęski – przy niemieckim sposobie prowadzenia wojny – zostaną rozstrzelani przez zwycięzców. Dopóki stoją na czele zwycięskiej armii powinni korzystać z sytuacji, która później nie wróci.
W tym czasie spotkałem wyższego oficera niezwykłej inteligencji, który związkom rodzinnym i wyszkoleniu zawdzięczał głęboką znajomość generalicji niemieckiej. Na moje pytanie odpowiedział: “Niech pan nie pozwala sobie zawracać głowy tymi bzdurami. Wodzowie armii niemieckiej są najlepszymi w tej chwili technikami rzemiosła wojennego i mogą nawet dzięki temu wygraćwojnę. Obalenie dyktatury wymaga jednak zupełnie innych kwalifikacji, przede wszystkim zaś charakteru, którego nikt z nich nie posiada. Nic więc z tego nie będzie. To, że zginą powieszeni, wydaje mi się natomiast bardzo prawdopodobne”. Kiedy myślę dziś o tej rozmowie, uderza mnie w niej najwięcej słowo “powieszeni”. W 1940 nikt jeszcze nie używał tego słowa mówiąc o osobach wojskowych, które według starego obyczaju rozstrzeliwano. Nawet Tuchaczewski zginął rozstrzelany. Słowo “powieszeni” posiada w sobie konkretność wizji wychodzącą poza ramy teoretycznej kalkulacji.
2. W okresie międzywojennym nie brakło także proroctw pisanych. Przykłady ich znaleźć można np. w literaturze surrealistycznej. Właściwy sens jej, zaciemniony przez krytykę, uszedł uwagi czytelników. W latach 1939 – 1940, patrząc w różnych krajach na stłoczone na brzegach wód masy uciekających, poznawałem w nich klimat powieści Ribemont – Dessaignes’a “Les frontieres humaines“. Widok jadących sznurami automobili przykrytych modnymi wówczas materacami przypominał mi słowa czytanego przed wielu laty tzw. drugiego manifestu surrealistów: „Partez sur les routes. Semez les enfants au coin dubois“. https://pl.wikipedia.org/wiki/Georges_Ribemont-Dessaignes Partez sur les routes. Semez les enfants au coin dubois – jedno z surrealistycznych haseł André Bretona. (Idźcie przez ulice/ ewentualnie: idźcie drogami. Siejcie dzieci na rogu lasu);
W przewidywaniach posiadających taką dokładność i konkretność uderza często prostota, suchość i niemal ubóstwo przesłanek rozumowania, wyodrębnionych z chaosu rzeczywistości. Przychodzi mi tu myśl proroctwa spełnione dopiero w połowie, które słyszałem w 1923 z ust Mahmuda Tarzy. https://en.wikipedia.org/wiki/Mahmud_Tarzi Osoba jego wymaga krótkiego objaśnienia. Afganistan jest krajem górskim graniczącym z jednej strony z Indiami, z drugiej z rosyjskim Turkiestanem. Abdurrachman, ostatni emir z pierwszego okresu niepodległości mawiał o tej sytuacji: „Jestemjak łabędź pływający po strumieniu. Po jednym brzegustrumienia, chodzi tygrys bengalski, po drugim niedźwiedź syberyjski,ja zaś pływam pośrodku, i woda nie jest za bardzo głęboka”. Kiedy w 1882 rząd petersburski zaproponował mu ratyfikację granicy na Pamirze, emir przeląkł się tak, że zrezygnował z niepodległości i przyjął protektorat brytyjski. https://en.wikipedia.org/wiki/Abdur_Rahman_Khan
W 1917 dwaj Afgańczycy, Weli Chan i Mahmud Tarzy, pojechali do Moskwy i przez półtora roku śledzili na miejscu bieg rewolucji. (Mohammad Wali Khan Darwazi:https://www.ijrah.com/index.php/ijrah/article/view/192/352 Przyszedłszy do przekonania. że w ciągu najbliższych lat nic nie grozi Afganistanowi od północy, wrócili do kraju, obalili ówczesnego emira i osadzili na tronie głośnego później Ammanullacha, który niezwłocznie ogłosił niepodległość Afganistanu, wydał wojnę Wielkiej Brytanii i w wyniku jej osiągnął ponowne uznanie niepodległości kraju. Wkrótce potem emir poślubił córkę MahmudaTarzy. Odtąd z Weli Chanem dzierżyli na zmianę dowództwo armii i prezydencję rządu cywilnego. W 1923 Mahmud Tarzy wyjechał do Europy i po starannym zwiedzeniu Włoch, Francji i Anglii osiadł w Paryżu w charakterze posła swego kraju. Tam odwiedziłem go kilkakrotnie w towarzystwie muzuł- mańskich przyjaciół.
Weli Chan był niewielkiego wzrostu, z twarzą okrągłą jak księżyc, wyrażająca głębokie zadowolenie. Mahmud Tarzy był wyższy, szczuplejszy, skórę miał ciemną jak cholewa, nosił czarną brodę, patrzył najczęściej w ziemię i zdawał się nie przewidywać niczego dobrego. Pewnego razu objaśnił mi różnicę między wyglądem swoim i swego znakomitego kolegi. „Czy pan rozmawiał kiedy z Weli Chanem w cztery oczy. Czy też widywał go pan w otoczeniu innych Afgańczyków?” Odpowiedziałem, że nigdy nie widziałem go na osobności. „W cztery oczy wydałby się panu mniej wniebowzięty. Uśmiechi zadowolenie jest u nas grzecznością, którą wykonujący władzę winien jest swoim poddanym. Aby jeden mógł byćna wierzchu, wszyscy muszą się na to złożyć w pieniądzach, upokorzeniach i przykrościach! Byliby więc nieprzyjemnie zdziwieni, widząc że emir jest niezadowolonyi ofiary ich były próżne”. Tu wyjął z szuflady fotografię Weli Chena w otoczeniu kilkunastu Afgańczyków i ciągnął dalej: „Patrząc na tę grupę może pan poznać od razu rangę każdej osoby. Twarz stojących na najniższych szczeblach wyrażaskupioną uwagę i gotowość do usług. Twarz stojących wyżej wyraża gotowość do usług i przekonanie, że usługi ich będą należycie ocenione. Stojący na samym wierzchu patrzy trochę ponad głowy innych i ma taki wyraz twarzy, jak gdyby widziałjuż z bliska raj Mahometa“.
Mahmud Tarzy był więc człowiekiem nie tylko doświadczonym, ale przywykłym do rozważania spraw ludzkich w ich wielkich aspektach. Korzystając z jego pogodnego nastroju, zapytałem go jakie wrażenia wyniósł z objazdu Europy i co myśli o jej przyszłości. Odpowiedział: „Nic dobrego. Gdyby Europejczycy zajmowali się jak my wypasaniem kóz inie mieli innych kłopotów, mogliby być może patrzyćpogodnie w przyszłość. Administracjatak wielkich bogactw i złożonych przedsiębiorstw wymaga jednakpewnej inteligencji, której tu nigdzie nie mogę się dopatrzyć.Dlatego myślę, że Europa stoi na progu bezprzykładnejkatastrofy i że wy wszyscy zginiecie marnie, niesławnie jak zwierzęta idące pokornie pod nóż“. I po chwili dodał: „Najlepiej jeszcze podobali mi się Anglicy. Nie są mądrzejsi od innych, ale jeszcze na razie mają więcej pieniędzy”.
Od tego czasu minęło wiele lat. Słowa Mahmuda Tarzy przypominały mi się nieraz, ilekroć patrzyłem na zdumiewa- jącą dyscyplinę obecnych mrowisk ludzkich. Pod komendą szalonych dyktatorów czy nie mniej nieprzytomnych rządów demokratycznych całe narody szły “w karnych szeregach” do nieuniknionych i z dala widocznych katastrof. Nikt nie próbował myśleć samodzielnie, nikt nawet nie uciekał, chyba że porwany owczym pędem. Zmiany jakie zaszły w Europie, niegdyś centralnym laboratorium myśli krytycznej, są tak głębokie, że sami nie dostrzegamy już prawie groteskowości naszego zachowania się, które napełniało zdumieniem górala z Afganistanu.
3. Zaczynając od Jakóba Burckhardta, wszyscy, którzy w ostatnich dziesiątkach lat widzieli jasno rzeczy przyszłe, byli samotni. https://pl.wikipedia.org/wiki/Jacob_Burckhardt Ciążyła na nich samotność i bezużyteczność ich wiedzy. W czasach mojej młodości ze słusznych przewidywań można było wyciągnąć pewne skromne korzyści osobiste. Dziś i te możliwości są zamknięte. Z miejsca, w które ma uderzyć piorun, przezorność nakazuje uciekać. Ale dokąd? Wojna i chaos mogą się zacząć wszędzie. Wojna ostatnia zaczęła się w leżącej na uboczu Hiszpanii. Dyktatorzy rozważali także rozpoczęcie jej w Ameryce Południowej. Uciekać więc nie ma dokąd. Nieliczne kraje spokojniejsze strzegą swych przywilejów na użytek własnej ludności i zamykają granice dla obcych. Państwo nowożytne z jego drobiazgową reglamentacją życia nie daje zresztą obcym żadnego wartego zachodu azylu. Uciekać więc nie ma dokąd i nie ma po co.
Zdolność przewidywania nie jest potrzebna współobywatelom, którzy nie przypisują jej żadnego znaczenia. Nie jest potrzebna również samemu przewidującemu, który w obecnej organizacji społecznej nie może z niej wyciągnąć żadnej korzyści. Jest więc nieznośnym ciężarem, dziś trudniejszym do niesienia niż kiedykolwiek. Po co więc przewidywać? Jeden z przyjaciół zajmujący się polityką powiedział mi niedawno: „Po 40 latach doświadczenia przyszedłem do pewności, że największy handicap naszego życia stanowią rozsądek i zastanowienie”. Czy wobec jego całkowitej bezużyteczności uzdolnienie do widzenia rzeczy przyszłych będzie jeszcze nawiedzało wybranych? To pytanie przypomina mi bardzo już dawną rozmowę w laboratorium, do którego jako młody student przyniosłem kiedyś nową podówczas książkę Blaringhama o nagłych mutacjach roślin i zwierząt. https://en.wikipedia.org/wiki/Louis_Blaringhem Kierownik laboratorium, uczony fizjolog i członek wielu towarzystw naukowych, zainteresował się tą książką i czytał ją przez cały wieczór. Następnego dnia rankiem zapytał: ,,Studiował pan przedtem historię, czy pana zdaniem cywilizacje historyczne nie były, skutkiem mutacji podob- nych do tych,jakie opisuje Blaringham? Wszystko, co o tym wiemy, zdajesię na to wskazywać. Każda nowa cywilizacja była dziełem paru pokoleń, które – trafiając na pomyślne okoliczności – ujawniałanieznane przedtem uzdolnienia”. “To samo przychodzi mi na myśl, kiedy patrzę na rozwój nauk przyrodniczych. Uzdolnieniapotrzebne do tego, co robimy obecnie w naszych laboratoriach, rozwinęły się dopiero u paru ostatnich pokoleń, i nie ma żadnego dowodu, aby istniały poprzednio”. Tu westchnął i dodał: „Wyciągam z tego wnioski bardzo dla nas wszystkich niepomyślne. Odmiany oparte na mutacjach są niestale i ulegają równie nagłej regresji. Możemy więc któregoś dnia obudzić się pośród kretynów niezdolnych w ogóle do zrozumienia tego, w cowłożyliśmy tyle pracy i dowcipu”.
W pewnym węższym sensie słowa jego spełniły się, bo w dziesięć lat później, z okazji czystek politycznych w Niemczech, został usunięty z uniwersytetu i pozbawiony możności pracy naukowej.
*******
Z autorów przytoczonych wyżej przewidywań nikogo już prawie nie ma przy życiu. („prawie” odnosi się do czasu napisania eseju, czyli 75 lat temu– S.O.) Uzdolnienia takie na pewno nie sprzyjają długowieczności. Nawet mnie, który ich tylko słuchałem w milczeniu, nie wyszło to na dobre. Tymczasem jest jasne, że dyscyplina i cierpliwość dziś nie wystarczy. Jeżeli Europa, zrujnowana tylu szaleństwami, ma uniknąć zagłady, mieszkańcy jej muszą nauczyć się lepiej przewidywać skutki swych czynów i nie mogą więcej lekceważyć tych, kto to potrafi. Dla starszych jest to już prawie obojętne. Myślę tu o młodych, mających całe życie przed sobą.
Kto z nich zechce ubrać płaszcz, o którym Kassandra mówi do Apollona: „W tym płaszczu proroka wystawiłeś mnie na pośmiewisko swoich wrogów“.
O autorze: stan orda
lecturi te salutamus
========================================
18 komentarzy
Pokutujący łotr 27 marca 2024 godz. 22:04
Stary mason, ponury wolterianin Jerzy Stempowski, na którego grobie na Powązkach nie ma krzyża. Syn Stanisława, wielkiego mistrza Loży Narodowej Polski i ministra rolnictwa Ukraińskiej Republiki Ludowej u Szymona Petlury, wieloletniego prezesa Towarzystwa Polsko-Ukraińskiego
================================
W oryginale ważna, świetna DYSKUSJA o masonach i Prawdzie, a także prawdzie cząstkowej . Tym, którzy dotarli do tego miejsca, gorąco polecam. Mirosław Dakowski
Stanisław Michalkiewicz tygodnik „Goniec” (Toronto) • 21 kwietnia 2024
„Tak się historii koło kręci…” – zaczyna poeta kolejny wątek w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak”- ale my tu pozostaniemy jak najdalej od filozofii, tylko będziemy trzymać się faktów – w dodatku tak zwanych „autentycznych” – w odróżnieniu od tych „prasowych”, które w swoim czasie lansował „Drogi Bronisław”, uznany przez panią Magdalenę Albright za jeden z naszych „skarbów narodowych”.
Trzymając się tedy faktów autentycznych przypomnijmy, że odkąd tylko Niemcy odzyskały w Europie względną swobodę ruchów po tak zwanym „zjednoczeniu”, czyli wchłonięciu byłej sowieckiej strefy okupacyjnej, czyli Niemieckiej Republiki Demokratycznej, zaraz zaczęły wypuszczać balony próbne, czy by tu nie utworzyć europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO. Jednak każdy taki niemiecki balon próbny spotykał się niezmiennie ze stanowczym amerykańskim „NIET!” A dlaczego? A z dwóch powodów. Po pierwsze Ameryka zarówno wtedy, jak i dzisiaj, trzymała i trzyma w Niemczech spory kontyngent swojego wojska, w związku z czym stoi, a właściwie stała na nieubłaganym gruncie jedności „bezpieczeństwa euroatlantyckiego” – bo tak nazywa się pseudonim amerykańskiej kurateli nad Europą, ustanowionej w 1945 roku w Jałcie. Po drugie, kiedy na skutek sowieckiej presji na Europę Zachodnią, Ameryka w 1954 roku zgodziła się na remilitaryzację Niemiec, to znaczy – na pozwolenie Niemcom na posiadanie armii – to na wszelki wypadek, gdyby Hitler niespodziewanie zmartwychwstał, w 1955 roku całą powstałą wówczas Bundeswehrę wmontowała właśnie w struktury NATO, za pośrednictwem których sprawuje nad nią surveillance. Toteż Amerykanie nie mają złudzeń, że te całe „europejskie siły zbrojne niezależne od NATO”, to taki pseudonim wyprowadzenia Bundeswehry spod amerykańskiej kurateli. Stąd to stanowcze „NIET!”
Z tej tradycji wyłamał się tylko prezydent Obama, który 17 września 2009 roku dokonał słynnego „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich. Było ono następstwem uzgodnień izraelskiego prezydenta Szymona Peresa, który 18 sierpnia 2009 roku spotkał się w Soczi z rosyjskim prezydentem Miedwiediewem. Z tego spotkania nie ukazał się żaden komunikat, ale prezydent Peres w wypowiedzi dla izraelskiej gazety wyznał, że złożył tam prezydentowi Miedwiediewowi dwie obietnice. Pierwszą – że Izrael nie uderzy na Iran. Drugą – że on, czyli Szymon Peres – „namówi” prezydenta Obamę do usunięcia amerykańskiej tarczy antyrakietowej ze Środkowej Europy. No i chyba go „namówił”, bo prezydent Obama nie tylko dokonał wspomnianego „resetu”, nie tylko zlikwidował tarczę, ale też nie powiedział „NIET!”, kiedy Niemcy po raz kolejny wypuściły próbny balon w sprawie euroejskich sił zbrojnych.
Ale w 2014 roku prezydent Obama zresetował swój poprzedni reset, wysadził w powietrze lizboński porządek polityczny, którego najważniejszym punktem było strategiczne partnerstwo NATO-Rosja, w związku z tym amerykańska polityka wróciła w poprzednie koleiny. I kiedy francuski prezydent Macron próbował wyjaśniać, że europejskie siły zbrojne są niezbędne do obrony Europy, miedzy innymi przed… Stanami Zjednoczonymi, zdumiony prezydent Trump zauważył, że Ameryka nigdy na Europę nie napadła, dodając złośliwie, że gdyby nie USA, to Francuzi w Paryżu uczyliby się po niemiecku. Na to francuski premier napisał prezydentowi Trumpowi, żeby nie wsadzał nosa w nie swoje sprawy. Na takie dictum we Francji znienacka zaraz pojawił się ruch „żółtych kamizelek”, z którym rząd ledwo mógł sobie poradzić. Na kamizelkach oczywiście nie było napisane, że dostarczyła je CIA, ale takie rzeczy są zrozumiałe same przez się.
Aliści następcą prezydenta Trumpa został prezydent Józio Biden, który postanowił pójść krok dalej, niż prezydent Obama. Ten tylko kupił sobie Ukrainę za 5 mld dolarów, a tymczasem prezydent Biden, w ramach przygotowań do ostatecznego rozwiązania kwestii chińskiej, postanowił „osłabić” Rosję, używając w tym celu Ukraińców w charakterze mięsa armatniego. Ponieważ dalsze osłabianie Rosji sprawiło, że ukraińskiego mięsa armatniego zaczęło brakować, a poza tym w USA nastał rok wyborczy, prezydent Józio Biden postanowił wyplątać się z ukraińskiej awantury, przerzucając część obowiązków na Europę, to znaczy – na Niemcy. Niemcy – owszem, czemu nie – ale w odróżnieniu od polskich mężyków stanu, którzy za wielką łaskę uważają dopuszczenie do zrobienia Amerykanom laski za darmo – zażądali od Józia zgody na urządzanie Europy po swojemu – oczywiście w ramach pokojowego jej „jednoczenia”, to znaczy – przekupywania biurokratycznych gangów, okupujących poszczególne europejskie bantustany. W ten sposób Niemcy przybliżyły się do celu przedstawionego w 1943 roku przez Adolfa Hitlera, który w przemówieniu do gauleiterów nakreślił obraz zjednoczonej Europy. „Małe państwa” – powiedział – nie mają w niej racji bytu, bo tylko Niemcy potrafią prawidłowo zorganizować Europę. I właśnie Józio Biden wyraził na to zgodę.
„Lecz tymczasem na mieście inne były już treście”. Józio uznał, że Rosja już jest passe, toteż przystąpił do osłabiania Chin. Oczywiście ostrożnie, bo z Chinolami nigdy nic nie wiadomo – toteż „namówił” premiera Netanjahu do potargania za wąsy Iranu. Nie musiał go zresztą specjalnie namawiać, bo premier bezcennego Izraela korzysta z wojny póki może, wiedząc, że dla niego pokój będzie straszny. Toteż izraelskie myśliwce zbombardowały irański konsulat w Damaszku, w którym zginęło kilku ważnych tamtejszych generałów. Żeby nie stracić prestiżu, Iran odpowiedział atakiem dronami i rakietami na Izrael, pilnując przy tym, żeby bezcennemu Izraelowi nie wyrządzić żadnej szkody – co się w pełni udało. Szkoda, że Biblia już została napisana, bo w przeciwnym razie dowiedzielibyśmy się, że Najwyższy zrobił kolejny cud – jak ten, z Morzem Czerwonym, co to się rozstąpiło.
W związku tym prezydent Józio Biden groźnie kiwnął palcem w bucie, przestrzegając Izrael, żeby już się na Iranie nie mścił. Ale nie z Beniaminem Netanjahu takie numery! Puszczając mimo uszu rady Józia Bidena, 16 kwietnia zwołał gabinet wojenny, znaczy się – „rząd jedności narodowej”, na którego czele stoi – żeby rada w radę uradzić, co by tu zrobić znienawidzonemu Iranowi. Najwyraźniej obietnica prezydenta Peresa złożona rosyjskiemu prezydentowi Miedwiediewowi, przestała być już aktualna.
Kiedy kują konie, żaby też nogę podstawiają. Może nie wszystkie, ale jeśli chodzi o te z Warszawy, to nie ma takiej siły która by je przed tym powstrzymała. Toteż tego samego dnia, kiedy w bezcennym Izraelu zebrał się tamtejszy gabinet wojenny, jego tubylczy odpowiednik zebrał się też w Warszawie. Najwyraźniej pan prezydent Duda wyobrażał sobie, że rada w radę uradzą, jakby tu włączyć się do wojny po jedynie słusznej stronie, to znaczy – po stronie bezcennego Izraela – i co zrobić ze złowrogim Iranem. Wyobrażam sobie, że narada przypominała trochę rozhowory Murzynów, co to na pustyni złapali grubasa. Nie wiedzieli, co mu zrobić, ucięli… – no, mniejsza z tym.
Toteż zniecierpliwiony Donald Tusk najwyraźniej musiał to przerwać informując, że Polska właśnie dostanie się pod „europejską żelazną kopułę” i że „wcale mu nie przeszkadza, że to będzie kopuła niemiecka”. Pewnie, że mu nie przeszkadza, bo przecież taki rozkaz musiała wydać Reichsfuhrerina Urszula von der Leyen, no a poza tym, właśnie dzięki tej kopule – „niezależnej od NATO” – IV Rzesza nie będzie już musiała obawiać się żadnych niespodzianek ze strony amerykańskich twardzieli, a nasz mniej wartościowy naród tubylczy też będzie zażywał bezpieczeństwa w Generalnym Gubernatorstwie.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
Profesor Tuomas Malinen, wykładowca University of Helsinki, współzałożyciel i główny analityk grupy badawczej z zakresu geopolityki i ekonomii, GnS Economics w rozmowie z red. Konradem Rękasem dla kanału internetowego WithoutCensorship.
Finlandia przegrała obie wojny z ZSSR
KR: Chciałbym zacząć od kilku porównań. Jak wiemy, Polska jest postrzegana na świecie jako kraj ekstremalnie prowojenny. Tymczasem w Polsce używa się przykładu… Finlandii jako zachęty do jeszcze większej aktywności w kryzysie ukraińskim. „Spójrzmy na Finów” – słyszymy – „Oni właśnie przystąpili do NATO, porzucili swoją neutralność, też uważają, że Rosja jest agresywna, przygotowują się do wojny i mogą być naszymi pewnymi sojusznikami, walcząc jak podczas Wojny Zimowej”. Raczy się nas też innymi przykładami z historii, opowieściami o fińskich snajperach podczas Wojny Kontynuacyjnej, wszystko to jest włączana do polityki historycznej dominującej w polskich mediach.
TM: To bardzo interesujące!
KR: Nie wspomina się natomiast o innym, bardzo ważnym procesie historycznym, nikt nie chce pamiętać o finlandyzacji. Nikt nie przypomina, jak zazdrościliśmy wam, Finom jeszcze w latach 70-tych i 80-tych, obserwując, jak dzięki polityce Juho Paasikiviego i Urho Kekkonena mogliście odnosić korzyści z bycia pomiędzy Wschodem i Zachodem.
Co się zmieniło w Finlandii, że wyraźnie też o tym zapomnieliście?
TM: Najpierw chciałbym się upewnić, czy wasze media wspominają, że PRZEGRALIŚMY obie wojny z Rosją?
KR: Oczywiście, że nie.
TM: Oczywiście… Tymczasem straciliśmy 12 procent naszego terytorium. Wojna zimowa była wojną obronną, przeciw agresji Związku Sowieckiego, będącej skutkiem paktu Ribbentrop-Mołotow, dzielącego Europę Wschodnią na strefy wpływów ZSSR i Niemiec. Rosja chciała zagarnąć obszary istotne z powodów militarnych, jak również przejąć kontrolę nad największymi w Europie złożami niklu w Petsamo.
Takie były przyczyny wojen, które zostały przez Finlandię przegrane. Co ważne jednak, w obu przypadkach zrozumieliśmy kiedy wywiesić białą flagę. Wiedzieliśmy kiedy przestać walczyć i prosić o pokój. Tymczasem w ramach obecnego układu sił w Europie jest zupełnie oczywiste, że Ukraina przegrała wojnę. Nie mamy wprawdzie pełnej wiedzy o stratach wojsk ukraińskich, ale wiadomo, że są one ogromne, być może nawet około pół miliona żołnierzy. Nawet, gdyby ta liczba była przesadzona to i tak mówimy o masakrze i klęsce. Niezależne raporty potwierdzają skalę zniszczeń, utratę sił ludzkich, całkowitą asymetrię konfliktu.
Czemu zatem polityka prowojenna jest kontynuowana? Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie. Finlandia wydaje się jednym z głównych elementów tej strategii. Mamy długą historię bardzo dobrych i obustronnie korzystnych stosunków z Rosją i wcześniej Związkiem Sowieckim. Po przegranych wojnach zbudowaliśmy własną pozycję w sąsiedztwie militarnego giganta, jakim był ZSSR, starając się nie stanowić dla niego zagrożenia. Handel ze Wschodem napędzał fińską industrializację i nasz gwałtowny wzrost gospodarczy. Związek Sowiecki był poddany sankcjom przez wiele państw zachodnich, w tym USA. Finlandia nie, handlowaliśmy swobodnie z obiema stronami. Eksport do Rosji stanowił ok. 25 procent całego naszego handlu zagranicznego.
Takie były podstawy naszych stosunków, gdy nagle jedna wojna, w odległym, południowo wschodnim krańcu Europy, zmieniła wszystko. A przecież wojny wybuchały już wcześniej: w Gruzji, Abchazji, Czeczenii, jakoś nie stanowiąc problemów. Rosjanie robili to samo przez 500 lat, chroniąc swoje granice i walcząc np. na Przesmyku Karelskim, stanowiącym naszą drogę do Petersburga, co najmniej od 1475 roku i później, gdy ścierały się imperia szwedzkie i rosyjskie. Podobnie zresztą postępują także Stany Zjednoczone, walcząc z każdym krajem i w każdym miejscu, które władze USA uznają akurat za ważne. I Amerykanie, i Rosjanie bronią swoich granic.
Tymczasem kilka dni temu fiński premier oświadczył, że Rosja przygotowuje się do długiej wojny przeciw Europie. To słowa zupełnie bez precedensu w ustach polityka na tym stanowisku. Zaledwie dwa tygodnie temu nasz Minister Obrony Antti Häkkänen stwierdził z kolei, że Rosja stanowi zagrożenie dla wszystkich demokratycznych państw w Europie. Przecież to zupełny nonsens! Rosja nie stanowi dziś większego zagrożenia dla Europy niż przez ostatnie 500 lat. Nic się nie zmieniło, z wyjątkiem Rosji. Kiedy istniał Związek Sowiecki, faktycznie był on zdolny, by najechać część Europy i ją utrzymać. Faktem jest, że mieli potencjał militarny i gospodarczy, aby tego dokonać. Jednak, gdy Rosja opanowała Krym, zmuszona była sięgnąć do swoich głębokich rezerw i opróżnić jeden z dwóch wielkich funduszy inwestycyjnych, dysponujących blisko 500 miliardami dolarów. Wojna na Ukrainie zmniejszyła drugi z nich do połowy. Nie ma ekonomicznej, ani nawet militarnej możliwości, aby Rosja mogła zająć większą część Europy, nie miałoby to też sensu z punktu widzenia kierownictwa na Kremlu i jego zaplecza.
Nie ma sensu kreować Rosję na egzystencjalne zagrożenie dla Europy, chociaż należy rozumieć, że Rosja korzysta z okazji by przeciwdziałać atakowi na siebie. Właśnie tak dochodzi do wojen. Wiedząc jak dobre były relacje fińsko-rosyjskie – jedynym wytłumaczeniem tak radykalnej zmiany tonu wystąpień jest czyjeś dążenie do eskalacji. Istnieje widać jakaś frakcja, której na tym zależy, ponieważ z historycznego, ekonomicznego i militarnego punktu widzenia konflikt między Finlandią a Rosją nie ma żadnego sensu.
Najsilniejsza artyleria w Europie
KR: Ważne, by zrozumieli to także Polacy. Nie popierając rządu III RP w żadnym aspekcie jego działań, a zwłaszcza w polityce wschodniej mógłbym zrozumieć, że niektórzy Polacy traktują jako zagrożenie to, co dzieje się w naszym bezpośrednim sąsiedztwie, tuż za naszą granicą, na Ukrainie, nawet biorąc pod uwagę wielkość tego kraju.
Po co jednak Szwedzi i Finowie dają się wciągnąć w sam środek międzynarodowego konfliktu, który w najmniejszym nawet stopniu ich nie dotyczy?
Jak rozumiem z wypowiedzi fińskich polityków, chcą oni instalacji NATO w Finlandii, gotowi byliby zgodzić się na rozlokowanie na ich terytorium NATOwskiej broni jądrowej, zaledwie 200 km od Petersburga. Fiński rząd chciałby zatem, by to Finlandia stała się zagrożeniem dla Rosji. Czy więc naprawdę obawiacie się wojny, czy raczej wyraźnie do niej tęsknicie, sprowadzając groźbę jej wybuchu do swych granic. To bardzo niebezpieczna zabawa…!
TM: To prawda. Ale czy wiesz, że dysponujemy najsilniejszą artylerią w Europie? To NATO potrzebuje Finlandii, jeśli chce rozpętać wojnę z Rosją. Mamy najsilniejszą armię, znacznie skuteczniejszą od polskiej, dlatego właśnie NATO musiało nas pozyskać myśląc o walce z Rosjanami.
Jeśli NATO byłoby sojuszem obronnym, nie mówiłoby o przyjęciu Ukrainy, co dla Moskwy było sygnałem alarmowym ani o przyjęciu Finlandii, która zawsze była swego rodzaju strefą buforową, neutralną pomiędzy Zachodem a Wschodem. Odgrywaliśmy tę rolę bardzo dobrze, więc dlaczego mielibyśmy to zmieniać? Sądzę, że jedynym wyjaśnieniem jest to, że NATO stało się lub prawdopodobnie zawsze było agresorem. Zabawne jest to, że Finlandia została pełnoprawnym członkiem NATO 9 kwietnia, czyli dokładnie tego samego dnia, w którym w 1949 r. podpisano pierwszy Traktat Północnoatlantycki. Nie sądzę, żeby to był przypadek. To sygnał, który powinien dać nam do myślenia. Ktokolwiek faktycznie kieruje NATO i jego przywódcami – przygotowuje wojnę przeciwko Rosji, a to, jak wiemy z historii, zawsze było niszczycielskie dla Europy. A zatem naprawdę nadszedł czas, aby zwykli ludzie się obudzili. Gdy czytamy komentarze, słyszymy wypowiedzi polityków jak minister Antti Häkkänen musimy dostrzec, że dzieje się coś naprawdę dziwnego. Jeśli opinia publiczna się nie otrząśnie, jeśli nie zaczniemy rozmów o pokoju i rozbrojeniu – będziemy świadkami kolejnej dużej wojny w Europie, która najprawdopodobniej przerodzi się w wojnę światową.
Oczywiście trudno wskazać motywy i inspiratorów, jednak ślady prowadzą do kompleksu wojskowo-przemysłowego, przed którym ostrzegał już prezydent Eisenhower w swoim słynnym przemówieniu z 1961 roku. W tle działają potężne siły, wystarczy zrozumieć jak niszczące dla Europy były skutki sankcji i wojny handlowej z Rosją. Zostaliśmy wprawdzie uratowani przez bogów pogody, ostatnie zimy były wyjątkowo lekkie, jednak stoimy u progu gigantycznego kryzysu energetycznego. Niemcy, główne europejskie centrum przemysłowe przeżywają prawdziwy upadek związany z niepewnością na rynku energii i spodziewaną eskalacją konfliktu.
Trzeba też dokładnie zrozumieć jakie są nieprzekraczalne granice. Ukraina jest dla Rosji tym, czym Meksyk dla Stanów Zjednoczonych. Pewien mój amerykański kolega, bynajmniej nie lewicowy przyznał rok temu, że gdyby Meksyk dołączył do sojuszu wojskowego z Rosją i zaczął mówić o aneksji Teksasu – to już nie byłoby żadnego Meksyku.
Dwa supermocarstwa atomowe działają w bardzo podobny sposób broniąc swoich interesów. Grają w tę samą geopolityczną grę. Jeśli więc ktoś nie rozumie albo nie przyjmuje do wiadomości co zrobiłyby USA, gdy Ukraina i Meksyk zamieniły się miejscami – ten nie zrozumie istoty tego konfliktu i skazuje się na wieczne bycie pionkiem w szalonej grze elit zmierzających do kolejnej wojny europejskiej.
Powtórka z kryzysu kubańskiego
KR: Mamy takie analogie nawet z ostatnich miesięcy, gdy amerykańska administracja oświadczyła, że Waszyngton nigdy nie zaakceptuje chińskiej bazy na Wyspach Salomona, nie cofając się przed żadnymi niezbędnymi środkami, jak to eufemistycznie ujął Departament Stanu. Sięgając głębiej pamiętamy o Grenadzie, a spodziewane instalacje NATO w Finlandii wprost przywodzą na myśl kryzys kubański z lat 60-tych.
TM: Na mapie, którą widziałem mamy, póki co jedną bazę, na samej granicy z Rosją, bardzo blisko od Murmańska. Teraz zaczęła się ta szalona, nie umiem tego inaczej określić, dyskusja o ściągnięciu do Finlandii broni jądrowej. Tak jak wspomniałeś, o 200 km od Petersburga w sytuacji, gdy może być przenoszona przez lotnictwo, odpalana przez artylerię i rosyjskie systemy obronne byłyby bezradne. Rosja nigdy do tego nie dopuści. Jeśli miałoby do tego dojść – Rosjanie zadziałają z wyprzedzeniem.
To rzeczywiście powtórka z kryzysu kubańskiego. Doktryna odstraszania składa się z dwóch komponentów: środków przenoszenia broni jądrowej i zdolności do obrony własnego kraju. Nie można ich rozdzielić, występują łącznie, zarówno w przypadku USA, jak i Rosji. Jeśli tego nie rozumiesz – nie pojmujesz czym jest odstraszanie jądrowe. Finlandia absolutnie nie może mieć żadnej broni nuklearnej. A jeśli NATO będzie próbowało ją tu sprowadzić lub nawet jeśli nasza administracja ją tu ściągnie – będzie to zdrada stanu. To zdrada stanu, bo zacznie się tu wojna.
W Finlandii dużo mówi się, jak w takim przypadku polskie wojska znajdą się na Zachodniej Ukrainie. Wygląda to trochę tak, jakby Polska i Finlandia już były na linii frontu. Nasz nowy prezydent powiedział to zresztą wprost: jesteśmy na pierwszej linii walki z Rosją. Chociaż nie jesteśmy w stanie wojny, nie ma żadnych negatywnych emocji między Finami a Rosjanami. To wszystko dzieło polityków. To oni tworzą zagrożenie, to oni wymyślili wojnę.
KR: Tak, mamy pójść na pierwszy ogień w wojnie NATO przeciw Rosji. Finowie i Polacy – ze względu potencjał naszych społeczeństw, na możliwości militarne, znacznie zresztą wyższe w przypadku Finlandii. Chciałbym w związku z tym zapytać o kwestię polityki wewnętrznej. Starałem się śledzić dyskusję o przystąpieniu do NATO w obu państwach skandynawskich i odniosłem wrażenie, że… żadnej nie było. Był to przekaz całkowicie jednostronny: „Musimy wstąpić, bo Rosja jest agresywna!”. Wystąpienia waszych polityków, w tym nowowybranego prezydenta Aleksandra Stubba właściwie nie różnią się od przemówień w Polsce, wasz prezydent mógłby spokojnie stanąć obok Jarosława Kaczyńskiego ze swoją rusofobią i nawet partie dotychczas sceptyczne wobec Zachodu, jak Władza dla Ludu, teraz dołączyły do chóru wielbicieli NATO. Nawet w Szwecji, też z niskim poziomem debaty publicznej, przynajmniej miejscowe środowiska pacyfistyczne, przynajmniej powiedziały cokolwiek przeciw przyłączeniu do Paktu. Szwedzka Partia Zielonych głosowała przeciwko, oczywiście zaraz się usprawiedliwiając, że nie będzie wzywać do opuszczenia NATO. W Finlandii panowała jednak zupełna cisza. Czy rzeczywiście Finowie nie widzą alternatywy dla drogi ku wojnie?
TM: Sądzę i wielu Finów wraz ze mną, że zostaliśmy oszukani, wciągnięci do NATO dzięki przemysłowi strachu. Były już prezydent Sauli Niinistö powiedział w lutym 2022 r., że członkostwo w NATO to kwestia tak poważna, że powinniśmy o nią zapytać społeczeństwo. Tymczasem już po kilku miesiącach zamiast pytania Finów o zdanie, zamiast dyskusji, mieliśmy tylko jednostronnie ukierunkowany pęd do NATO. Każdy, kto próbował wyrażać wątpliwości był od razu atakowany w mediach społecznościowych, kategoryzowany jako rosyjski troll, agent Putina itp. Było to wyraźnie sterowane centralnie, ta akcja było kontrolowana. Moja dawna koleżanka, minister spraw zagranicznych Elina Valtonen, gdy w kwietniu 2022 r. ktoś zapytał ją o NATO powiedziała wprost, że zostało to już zadecydowane. Cóż, Elina ma wykształcenie techniczne, znamy się od lat, więc wiem, że prostu zdarzyło się jej powiedzieć prawdę, po inżyniersku. Zostało zadecydowane, więc nie ma o czym dyskutować.
Nie wiem jaka frakcja w Finlandii i Europie za tym stoi, ale faktycznie to na tym poziomie podjęto decyzję za naszymi plecami. Podobnie było wcześniej z funduszem odbudowy, przeciwko któremu prowadziliśmy kampanię, a który został przeforsowany przez centroprawicę, prowadzącą bardzo restrykcyjną politykę w okresie COVID-19. Te kwestie okazują się przesądzone ponad naszymi głowami, dlatego gdy nie mogliśmy o to zapytać głośno, musimy się teraz zastanowić: po co NATO potrzebuje teraz Finlandii w Pakcie. Obawiam się, że odpowiedź może być tylko jedna: NATO zamierza wypowiedzieć wojnę Rosji.
Najgorszy scenariusz
KR: Tu dochodzimy do twojej znakomitej analizy, zachęcam naszych odbiorców, by przeczytali ją całą na twoim blogu na Substacku. To znakomicie opracowane materiały, przejrzyste i zrozumiałe także dla osób bez przygotowania ekonomicznego zainteresowanych sytuacją rynków światowych. Dosłownie przed chwilą skończyłem czytać przewidywane przez ciebie scenariusze rozwoju sytuacji na Ukrainie…
TM: Spodziewałem się tego…
KR: …i znalazłem tam bardzo dobre podsumowania, materiał do dalszych przemyśleń. A więc, jakie są według ciebie możliwe scenariusze dla Ukrainy?
TM: Pierwsza część wpisu nie dotyczyła przede wszystkim Rosji i NATO. To, jak Rosja faktycznie działa, jest bardzo przewidywalny, a niekonsekwentnym, niebezpiecznym aktorem jest teraz NATO. Rzecz sprowadza się do czterech wariantów.
Zatem opcja pierwsza to przeważająca większość, która prowadzi do pokoju. Mam tu na myśli to, że ludzie budzą się i dostrzegają zagrożenie stwarzane obecnie przez NATO, a w efekcie również przez Rosję. Chodzi o zrozumienie, że NATO co najmniej popełnia apokaliptyczne błędy, celowo lub nie przekraczając kolejne czerwone linie nakreślone przez Moskwę. W efekcie opinia publiczna zwraca się przeciwko podżegaczom wojennym, deklarując, że żadnej wojny z Rosją nie chce.
Scenariusz drugi to większość bierna, co jest koncepcją Nasima Nicholasa Taleba, zgodnie z którą istnieje pewien niewielki odsetek populacji całkowicie niezdolna do zmiany swojego stanowiska i przez to mogąca zdominować proces decyzyjny. W całej Europie jest relatywnie niski odsetek podżegaczy wojennych i rusofobów, jeśli jednak będą dominować w polityce NATO, to niezależnie czy będzie to kumulacja błędów, czy celowe działanie – dojdzie do rozszerzenia konfliktu.
Wreszcie kolejne dwa realne scenariusze w jakimś stopniu tłumaczą motywy działań NATO. Pierwszym jest gra na zmianę reżimu w Rosji. NATO systematycznie zwiększa swoją obecność na Ukrainie, podobnie jak i swoje tamtejsze inwestycje.
Kumulacją była letnia kontrofensywa i próba zamachu stanu Jewgienija Prigożina w Rosji. I wydaje mi się, że zamysł był taki, że armia ukraińska zada niszczycielski cios siłom rosyjskim, a Prigożin rozpocznie marsz na Moskwę, uzasadniony błędami w dowodzeniu, wielkimi stratami itp. Jak wiadomo, plan się nie powiódł, jednak kiedy już zaczynasz przygotowywać zamach stanu, to w pewnym momencie już nie możesz go powstrzymać. Trzeba przejść całą drogę i Prigożin ją przeszedł, kosztem własnym, w moim przekonaniu wspierany, jeśli nie kierowany przez niektórych oficerów lub instytucje zachodniego wywiadu. Myślę więc, że jeśli spojrzy się na wszystkie elementy i złoży je w całość, jest to najbardziej prawdopodobny scenariusz, jaki nadal planuje NATO.
Do czego jeszcze może to prowadzić? NATO może naprawdę rozpocząć wyścig zbrojeń. Podobnie jak w latach 80-tych próbują wyciągnąć zasoby Rosji i rozwalić ją od środka, a także zużywać jej potencjał serią wojen wzdłuż rosyjskiej granicy, w nadziei zdestabilizowania przynajmniej części państwa, co miałoby doprowadzić do obalenia Putina
I oczywiście istnieje czwarty z najgorszych scenariuszy, czyli trzecia wojna światowa i ewentualny nuklearny holokaust, który ona najprawdopodobniej przyniesie.
Są to więc dwie równoprawne opcje, które NATO agresywnie wykorzystuje, aby przejąć kontrolę nad rosyjskimi zasobami. Wojna światowa może być więc skutkiem pomyłki, przelicytowania, zbyt agresywnej zagrywki. Albo i to jest najniebezpieczniejsze, w NATO lub na jego zapleczu istnieje jakaś bardzo potężna frakcja, która celowo prze do nuklearnej konfrontacji. Nie uważam tego za prawdopodobne, ale jest to możliwe. Ktoś w swym szaleństwie mógł dojść do wniosku, że jest w stanie kontrolować wojnę jądrową, że istnieje akceptowalny poziom zniszczeń. To czyni ten scenariusz najbardziej szaleńczym, mało prawdopodobnym, jednak również i ten musimy brać pod uwagę.
Spośród tych czterech scenariuszy, do których szczegółowej lektury zachęcam, wystarczy wpisać w Google moje imię i nazwisko, tylko jeden prowadzi do pokoju, ten, w którym większość wstaje i mówi: Nie, nie chcemy zagłady. Jeśli to jednak nie nastąpi – zobaczymy kolejną wojnę europejską.
Wojna światowa, by ukryć globalny kryzys?
KR: Obawiam się, że istnieją czynniki powodujące, że scenariusze wojenne są bardziej prawdopodobne. Stoimy przed zagrożeniem kolejnego wielkiego kryzysu finansowego, znacznie niebezpieczniejszego od tego z lat 2008-2011. Śledząc twoje analizy finansowe widzę w nich potwierdzenie: banki, które 15 lat temu były „zbyt wielkie, by upaść” – dziś są jeszcze większe. Mamy dziś do czynienia nie tylko z bańką systemu bankowego, ale bańkami stały się niemal wszystkie sektory obecnej cyfrowej fazy kapitalizmu. I tym razem krach dotknie nie tylko sektora bankowego, ale całych globalnych finansów, wciąż opartych o dolara i papiery wartościowe Rezerwy Federalnej. Będzie to więc krach podobny raczej do Wielkiego Kryzysu lat 30-tych. Na ile realny jest taki przebieg wydarzeń?
TM: W GnS Economics badamy zagrożenie kolejnego kryzysu kredytowego. Rzecz w tym, że system bankowy jest bardzo mocno lewarowany zarówno pod względem depozytów, jak i pożyczek. Depozyty w ramach systemu bankowym w USA wzrosły naprawdę bardzo wysoko, a ich ucieczka mogłaby zniszczyć banki. Poza tym dochodzi kwestia ogromnych strat na kredytach, które obecnie są ujawniane na rynku nieruchomości komercyjnych w Stanach Zjednoczonych i które mogą rozprzestrzenić się jak zaraz w amerykańskim systemie bankowym, prowadząc do jego upadku.
Również europejski sektor bankowy od długiego czasu nie jest w dobrej kondycji, ponieważ dużym europejskim bankom jeszcze podczas ostatniego kryzysu pozwolono ukrywać w bilansach toksyczne aktywa, instrumenty CDO. Nie muszą nawet zgadywać ich rynkowej ceny, mogą po prostu posługiwać się pozycjami bilansowymi udając, że mają jakąkolwiek wartość. Te aktywa gniją w europejskim systemie bankowym już od całkiem długiego czasu. I na szczycie systemu mamy Chiny, które są najbardziej lewarowaną gospodarką w historii ludzkości. Ogromne kwoty zadłużenia są chowane w sektorze bankowym, a upadek Chin już trwa. Próbują to nadal ukrywać, przede wszystkim przy pomocy wielkiego bodźca zadłużeniowego, co jednak już nie może zadziałać. Nie ma kontroli nad tymi procesami, jesteśmy już w fazie upadku, pytanie brzmi tylko jak długo ona potrwa? Jak długo rządy będą mogły to powstrzymywać? Oczywiście, cały proces może być zaskakująco długi. Z miesiąca na miesiąc pojawiają symptomy kryzysu systemu bankowego, ale wciąż Rezerwa Federalna czy Bank Europejski mogą podjąć działania, by temu przeciwdziałać. Tu jednak wkracza także polityka. Dlatego administracja Bidena prowadzi zakrojony na szeroką skalę program bodźców fiskalnych. Pytanie brzmi: na jak długo wystarczą?
Jeśli Joe Biden przegra z Donaldem Trumpem, co jest bardzo prawdopodobne w listopadzie, cały program może zostać zakończony, a wtedy amerykańska gospodarka się załamie. Inną rzeczą jest to, że podczas COVIDa powstały ogromne ilości tego, co w branży nazywamy nadmiernymi oszczędnościami, gromadzonymi przez gospodarstwa domowe w warunkach zamkniętej ekonomii, gdy nie było jak ich skonsumować, ani zainwestować i przy finansowaniu ze strony rządu federalnego. Stopa oszczędności wzrosła znacznie powyżej długoterminowego trendu. Potem jednak zasoby zaczęły maleć, gospodarstwa domowe zaczęły pożerać te oszczędności i według ostatnich szacunków już ich nie ma. Gospodarka amerykańska była więc zasilana przez nadwyżkę oszczędności, w różnie szacowanej wysokości, od kilkuset miliardów nawet do biliona dolarów – które już się kończą. Mamy więc do czynienia z fazą schyłkową na skalę globalną, bowiem światowa ekonomia od dłuższego już czasu jest zasilana masowym zadłużeniem i lewarowaniem finansowym. Zbliżamy się więc do końca. I jeśli chcielibyśmy wejść na pole teorii spiskowych moglibyśmy założyć, że ponieważ rządy i elity wiedzą, że nadchodzi upadek – mogłyby stworzyć celowo zagrożenie, by wywołać wojnę.
Stwarzasz zagrożenie i możesz zadłużać się nadal, przygotowując społeczeństwo na ciężkie czasy, bo przecież trzeba wykorzenić całe zło tego świata itd. I jako to idzie dalej. Tak mogłoby to wyglądać, patrząc na wydarzenia ostatnich pięciu lat, ale oczywiście nie wiemy tego na pewno. Nie możemy stwierdzić, że istnieje jakiś jeden, wielki spisek, na tak wysokim poziomie. Nadal nie uważam tego za najbardziej prawdopodobną opcję, ale przyznaję, że musimy przynajmniej rozważyć możliwość, że globalne elity spiskują przeciw nam.
I jest na to przykład historyczny. W latach dwudziestych XX wieku niemiecka elita naprawdę się martwiła, że straci swoją władzę na rzecz nowo wynalezionego systemu społecznego, zwanego demokracją. Potrzebujemy przywódcy, który przejmie władzę – pomyśleli. Znaleźli takiego i zaczęli wspierać. Był to Adolf Hitler.
Zatem elity też mogą popełniać naprawdę katastroficzne błędy i naprawdę musimy się zastanowić, co teraz planują, bo patrząc na to, co wydarzyło się w Finlandii, co wydarzyło się w Polsce, co wydarzyło się na Ukrainie, co się dzieje w USA – nie czeka nas nic dobrego.
KR: Nie brzmi to może zbyt optymistycznie, ale sądzę, że wielu naszych widzów zwłaszcza po okresie COVIDa rozumie już doskonale, że zwolennikiem teorii spiskowych jest dziś ten, kto ma rację kilka miesięcy przed innymi. Nie musimy zatem być optymistami, wystarczy, że będziemy realistami, starając się nie tylko przewidzieć przyszłość, ale i przeciwstawić jej najgorszym wariantom.
Było nam niezwykle miło gościć Pana tutaj, profesorze Malinen. Mam nadzieję, że wrócimy do naszej rozmowy w przyszłości, także podczas debat na naszym kanale.
TM: Dziękuję.
KR: Do zobaczenia, twórzmy wspólnie lepsze scenariusze dla świata.