Rosyjska ofensywa UJAWNIA polityczny KRYZYS na Ukrainie! Korupcja ponad wszystko !

Rosyjska ofensywa UJAWNIA polityczny KRYZYS na Ukrainie!

Omówienie z polskim tłumaczeniem

DR IGNACY NOWOPOLSKI JUL 26

Skandal antykorupcyjny i protesty trwają na Ukrainie, a Zełenski zmienił zdanie i planuje wycofać kontrowersyjną ustawę.

Zełenski kontaktował się ze Starmerem, Macronem, Merzem i innymi przywódcami UE i zobowiązał się do przywrócenia niezależności i autonomii ukraińskich agencji antykorupcyjnych. Napięcie rośnie, ponieważ Rosja kontynuuje swoją letnią ofensywę, docierając do obrzeży Kupińska, Myrnogradu i Pokrowska. Europejscy przywódcy wysyłają na Ukrainę wszystko, co mogą, aby odeprzeć rosyjskie natarcie.

Niemcy właśnie zobowiązały się do dostarczenia Ukrainie ósmego systemu IRIS-T i kolejnych systemów przeciwlotniczych Gepard. Szczyt UE-Chiny zakończył się bez większych przełomów i wielu uznało go za fiasko.

USA: nielegalna migracja spadła o 90 %.

USA: nielegalna migracja spadła o 90 proc.

Stanowcze metody przynoszą rezultat

https://pch24.pl/usa-nielegalna-migracja-spadla-o-90-proc-stanowcze-metody-przynosza-rezultat

Deportacje nielegalnych migrantów, prowadzone systematycznie przez amerykańskie służby, przyniosły znaczny spadek bezprawnych wtargnięć na terytorium kraju. W tym wypadku Donald Trump konsekwentnie realizuje swoje wyborcze obietnice.

„Stosując nadzwyczajne środki i prowadząc szeroko nagłośnioną akcję deportacji imigrantów, Donaldowi Trumpowi udało się praktycznie wyeliminować nielegalną imigrację do Stanów Zjednoczonych”, donosi PAP.

W ciągu pół roku od objęcia władzy Trump zrobił to, co obiecywał swoim zwolennikom w kampanii wyborczej: powstrzymał napływ osób nielegalnie przekraczających granicę. W czerwcu funkcjonariusze służb napotkali na południowej granicy najmniejszą w historii liczbę osób próbujących nielegalnie przedostać się na terytorium USA – zaledwie 6 tys. Żaden z ujętych imigrantów nie został wpuszczony do kraju.

Skala ograniczenia tego procederu jest potężna. Odnotowuje się o 93 proc. mniej przypadków nielegalnej migracji w stosunku do prezydentury Joe Bidena – szczególnie w porównaniu ze szczytowym okresie kryzysu w 2024 r., gdy liczba osób zatrzymywanych na granicy wielokrotnie przekraczała 10 tys. dziennie.

Sukces w zabezpieczeniu terytorium kraju przyniósł szereg zdecydowanych kroków. Prezydent USA ogłosił stan wyjątkowy na granicy, zawiesił prawo do ubiegania się o azyl, zawracając niemal wszystkich przekraczających granicę poza przejściami granicznymi i wysłał na granicę wojsko.

Choć Trump dotąd nie spełnił swojej obietnicy przeprowadzenia „największej operacji deportacyjnej w historii kraju”, obejmującej miliony imigrantów, to działania te nabierają tempa. Do czerwca br. zatrzymano ponad 65 tys. osób. Liczby te nie odbiegają zbytnio od tempa deportacji za czasów prezydentów Bidena i Obamy, lecz znacznie zwiększono liczbę zatrzymań nielegalnych imigrantów przebywających w kraju od dłuższego czasu (za kadencji Bidena większość deportowanych stanowili migranci zatrzymani na granicy).

Służby, zwalczające nielegalną migrację podając, że 70 proc. deportowanych miało w kartotece przestępstwa lub wykroczenia. W w większości przypadków były to przewinienia drogowe lub imigracyjne. Tylko nieco ponad 10 proc. stanowili ludzie skazani za przestępstwa z użyciem przemocy, zaś mniej niż 1 proc. to zabójcy.

(PAP)/oprac. FA

„Lalka” w cieniu starych kiejkutów

„Lalka” w cieniu starych kiejkutów

Stanisław Michalkiewicz  26 lipca 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5865

Jak wiadomo filmowcy zamierzają nakręcić kolejną wersję „Lalki” według powieści Bolesława Prusa pod tym samym tytułem. Pierwsza wersja, jaką pamiętam, to była „Lalka” z Beatą Tyszkiewicz i Mariuszem Dmochowskim w rolach głównych. Drugą wersję obsadzała Małgorzata Braunek i Jerzy Kamas. Małgorzata Braunek grała też Oleńkę w „Potopie”, co skłoniło Janusza Głowackiego do uwagi, że „Potop” jest szalenie nowatorski, bo reżyser zdecydował się na obsadzenie w roli Oleńki słynnego szwedzkiego aktora Maxa von Sydow.

No a teraz będziemy mieli wersję kolejną, z panią Kamilą Urzędowską i Marcinem Dorocińskim. Ajajajajajajaj! Ale jeśli o tym wspominam, to nie dlatego, żebym się spodziewał jakichś rewelacji po tej nowej wersji, tylko ze względu na osobę Stanisława Wokulskiego. Jak wiadomo, Stanisław Wokulski prawdziwych pieniędzy dorobił się na dostawach wojskowych, między innymi – na dostawach mąki. Ta mąka od Wokulskiego była podobno bardzo dobra i żołnierze, jak tylko najedli się chleba wypieczonego z tej mąki, czy też zrobionych niej klusek, to z furią rzucali się na wroga – aż do ostatecznego zwycięstwa.

Literatura u nas nie tylko wyprzedza życie, ale niekiedy nawet życiową rzeczywistość zastępuje. W literaturze bowiem, w odróżnieniu od tak zwanego „życia”, można – jak to mawiał pan Tomasz Jastrun – „dodać dramatyzmu” i to w dodatku – dramatyzmu „naszego”, a nie jakiegoś takiego nie naszego – dzięki czemu rzeczywistość literacka, czy filmowa bywa znacznie ciekawsza pod tej prozaicznej. Czyż w tej sytuacji możemy się dziwić, że kto tylko może, próbuje „dodać dramatyzmu” każdej sytuacji? „Tak samo i w wojsku” – jak zwykł kończyć każdą opowieść stary wiarus, major Czeżowski, z którym nasza 3 kompania zmotoryzowana Studium Wojskowego UMCS w Lublinie miała w latach 60-tych zajęcia.

Bo właśnie wielki rezonans w opinii publicznej wywołały nominacje generalskie i awanse. Oto awans na generała – na osobistą prośbę wicepremiera i ministra obrony Władysława Kosiniaka Kamysza – otrzymał z rąk pana prezydenta Dudy pułkownik Piotr Bieniek, syn głównego doradcy ministra, pana generała Mieczysława Bieńka. Jak w takiej sytuacji zachował się generał Tumor, w nieśmiertelnym poemacie „Szmaciak w wojsku”? „Stary towarzysz, zasłużony, samego jeszcze znał Stalina. Fakt, że ma głupawego syna – ale to zawsze syn rodzony…

Jakby tego było mało, awans generalski z rąk prezydenta Dudy otrzymał brat ministra sprawiedliwości w vaginecie obywatela Tuska Donalda, Adama Bodnara, pan Mirosław Bodnar. I wreszcie, w zamian za te uprzejmości, pan Władysław Kosiniak Kamysz, kierowanie funduszem, który ma dostarczać naszej niezwyciężonej armii nowych technologii, powierzył zięciowi pana prezydenta Dudy, panu Mateuszowi Zawistowskiemu. Miejmy nadzieję, że na dostawach dla naszej niezwyciężonej armii nowych technologii też można zarobić, może nawet więcej, niż to się udało Stanisławowi Wokulskiemu na dostawach mąki.

Starzy ludzie opowiadają, że podobnie bywało i za pierwszej komuny. Oto potomek świętej rodziny Święcickich ożenił się był z córką komunistycznego dygnitarza Eugeniusza Szyra. W tamtych czasach zawodowi katolicy groszem nie śmierdzieli – ale starszy pan Święcicki stał na czele Komitetu Przeciwalkoholowego. W tej sytuacji rozwiązanie problemów socjalnych narzucało się samo; Eugeniusz Szyr załatwił w rządzie tak zwane „korkowe”; od każdej sprzedanej butelki wódki, jedna złotówka szła na konto Komitetu Przeciwalkoholowego.

W tej sytuacji ciekaw jestem, czy pan minister obrony, tylko zrewanżował się panu prezydentowi, czy też w związku z obydwoma świeżo awansowanymi generałami ma też jakieś widoki? Tak czy owak, trudno nie odczuwać przyjemności na widok, jak nasza niezwyciężona armia kontynuuje tradycje wyrastające wprost z naszej literatury okresu pozytywizmu – w tym przypadku – z „Lalki” Bolesława Prusa.

Pytanie, jakie widoki może mieć pan minister Kosiniak Kamysz z nominacji generalskiej pana Mirosława Bodnara? Może chodzi o osłodzenie panu Adamowi Bodnarowi dymisji, o której wszyscy mówią w związku z zapowiadaną od miesięcy rekonstrukcją vaginetu obywatela Tuska Donalda? No dobrze – ale co z tego będzie miał pan minister, albo i PSL, jeśli uda się w ten sposób osłodzić panu Adamowi Bodnarowi ewentualną dymisję?

Być może chodzi o coś jeszcze innego – mianowicie o jeszcze bardziej zdecydowane wejście Polaków pochodzenia ukraińskiego do tubylczych resortów siłowych? Wykluczyć niczego niepodobna, bo właśnie Ukraina uznała deportacje Ukraińców w latach 40 i w ramach akcji „Wisła” i w ramach przesiedleń do ZSRR za „bezprawie”, z tytułu którego Polska będzie musiała wypłacić Ukraińcom odszkodowania. Widać, jak na tym odcinku Polska wzięta została w dwa ognie; z jednej strony Żydowie, a z drugiej – nasze serdeczne druzja, Ukraińcy. W tej sytuacji, rzeczywiście – lepiej na wszelki wypadek zadbać o odpowiednią obsadę resortów siłowych, bo klasyk demokracji Józef Stalin nie bez powodu mawiał, że „kadry decydują o wszystkim”. O „wszystkim” – a więc również – o ostatecznym zwycięstwie.

Jest to aktualne tym bardziej, że pan minister Bodnar właśnie zmierza do umieszczenia w areszcie wydobywczym Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego, pani Manowskiej – a na niej przecież orszak aresztantów się nie skończy – no i próbuje zmłotować pana marszałka Hołownię, żeby jednak nie dopuścił do zaprzysiężenia prezydenta-elekta, pana Nawrockiego. Ale chociaż na odcinku awansów generalskich i w ogóle – polityki kadrowej w resortach siłowych – rząd obywatela Tuska Donalda z panem prezydentem Dudą robią sobie na rękę, to na innych odcinkach najwyraźniej się przekomarzają. Na przykład pan minister Bodnar, w odwecie za organizowanie patroli Ruchu Obrony Granic, „odwiesił” panu Bąkiewiczowi karę 360 godzin prac społecznych, nakazując mu jednocześnie zapłacenie „Babci Kasi” 10 tys. złotych pod pretekstem „naruszenia jej cielesności” – a pan prezydent Duda pana Bąkiewicza ułaskawił, ale tylko częściowo – bo 10 tys. złotych Babci Kasi będzie musiał zapłacić. Babcia Kasia najwyraźniej myślała, że ułaskawienie obejmuje wszystkie kary i nawymyślała panu prezydentowi Dudzie od „skurwysynów”. Jestem pewien, że żaden prokurator nie ośmieli się postawić Babci Kasi z tego powodu żadnego zarzutu, podobnie jak nie ma w Polsce sądu, który odważyłby się skazać szefa warszawskiego Judenratu, pana redaktora Adama Michnika, za stwierdzenie, że ostatnie wybory prezydenckie wygrał „łobuz”.

Co z tego wynika, jaki wspólny mianownik może łączyć pana red. Adama Michnika z Babcią Kasią? Tajemnica to wielka; skazani jesteśmy na domysły, więc ja się domyślam, że tym wspólnym mianownikiem mogą być stare kiejkuty, które z ramienia Naszych Sojuszników, od kilkudziesięciu lat kręcą nie tylko sceną polityczną, ale w ogóle – całym życiem państwowym naszego bantustanu.

Stanisław Michalkiewicz

To napisano w „Przekroju”, a nie w „Poradniku Antysemity”

To napisano w „Przekroju”, a nie w „Poradniku Antysemity”

Wysłane przez: Marucha w dniu 2007-05-11

Anna Szulc, Przekrój (publ. Onet.pl)

Młodzi Izraelczycy rozrabiają w Polsce

Lista strat po masowych wizytach izraelskiej młodzieży w Polsce jest długa i kosztowna

Rozpoczynają ją wypalone dywany w polskich hotelach, kończy trauma żydowskich nastolatków. I coraz częściej trauma tubylców.

Toskańczyk Roberto Lucchesini, od kilku lat mieszkaniec Krakowa, ostatnio prawie nie śpi. Zanim zacznie normalnie poruszać rękami, będzie musiał przejść długą rehabilitację. A wszystko po tym, jak w biały dzień na oczach przechodniów i kilkudziesięciu nastolatków zamkniętych szczelnie w autobusach zaopatrzeni w ostrą broń izraelscy ochroniarze skrępowali mu z tyłu ręce nad głową i skuli go kajdankami. Na środku krakowskiej ulicy. Chwilę przedtem Włoch na różne sposoby próbował zmusić kierowców autobusów, by wyłączyli silniki.

– Izraelczycy założyli mi kajdanki, rzucili twarzą w psie gówna i kopali – żali się Lucchesini. Następnie oprawcy po prostu odjechali. Włocha rozkuła dopiero policja.

Na krakowski Kazimierz, dawne żydowskie miasteczko, po którym zostały jedynie synagogi i ludzkie, często bardzo bolesne wspomnienia, Lucchesini przeniósł się z miłości do polskiej kobiety i polskiego miasta. Zamieszkał w kamienicy z widokiem na bożnicę.

– Wydawało mi się wtedy, że to najpiękniejsze miejsce na świecie – mówi. – Po pewnym czasie zrozumiałem, że miejsce, owszem, jest piękne, ale nie dla jego dzisiejszych mieszkańców.

Kopniaki zamiast odpowiedzi

Podobnego zdania jest również inna mieszkanka Kazimierza, urzędniczka Beata W., której izraelscy ochroniarze przetrzepali niedawno na jednej z ulic torebkę, zupełnie nie wyjaśniając przyczyn.

– Kiedy spytałam, o co właściwie chodzi, kazali mi się zamknąć. Posłuchałam, przestałam się odzywać, bałam się, że za chwilę każą mi się rozebrać do naga – irytuje się urzędniczka.

Odpowiedzi na pytanie nie otrzymał również młody polski Żyd, który jak zwykle w szabat kilka miesięcy temu chciał pomodlić się w swojej synagodze. Zapytał jedynie, dlaczego nie może wejść do świątyni. Zamiast odpowiedzi otrzymał kilka kopniaków.

– Widziałem to na własne oczy – mówi Mike Urbaniak, redaktor Forum Żydów Polskich i korespondent „European Jewish Press” w Polsce. – Widziałem, jak właściwie bez jakichkolwiek powodów mój kolega został brutalnie zaatakowany przez agentów ochrony z Izraela.

A wszystko to podobno w imię bezpieczeństwa izraelskich dzieci.

– Polakom trudno to może zrozumieć, ale ochrona towarzyszy młodym Izraelczykom na każdym kroku, i to zarówno w kraju, jak i za granicą – wyjaśnia Michał Sobelman, rzecznik prasowy ambasady Izraela w Polsce. – Taki wymóg stawiają rodzice dzieci, w przeciwnym razie nie zgodziliby się na jakikolwiek wyjazd. Ochroniarze pojawiają się zatem wszędzie tam, gdzie młodzież. Polska nie jest tu żadnym wyjątkiem.

Ale to w Polsce, jak wynika z relacji Mike’a Urbaniaka, Żydzi z Izraela skopali przed polską synagogą polskiego Żyda, po czym zaczęli mu jeszcze grozić więzieniem. I znów działo się to na oczach młodych ludzi z Izraela.

– Jest nam bardzo przykro, gdy słyszymy o takich incydentach – przyznaje Sobelman. – Każda z tych spraw jest szczegółowo wyjaśniana. Zrobimy wszystko, by do takich sytuacji więcej nie dochodziło. Być może trzeba będzie zmienić metody szkolenia naszych ochroniarzy, po to by zrozumieli, że Polska to nie Izrael, że skala zagrożeń w Polsce jest znikoma?

Profesor Moshe Zimmermann, szef Instytutu Historii Niemiec na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie, uważa jednak, że problem nie dotyczy wyłącznie zachowania ochroniarzy. Jego zdaniem Izraelczycy zasadniczo uważają, że Polacy nie są dla nich równymi partnerami. I nie chodzi o to, że nie potrafią ich dzieciom zapewnić bezpieczeństwa.

– Nie są równymi partnerami do jakiejkolwiek dyskusji. Dotyczy to także wspólnej i dzisiejszej historii oraz polityki. Efekt jest taki, że młodzież izraelska widzi w Polakach ludzi drugiej kategorii, postrzega ich jako potencjalnych wrogów – wyjaśnia bez ogródek.

O tym, że profesor ma sporo racji, świadczyć może instrukcja postępowania z tubylcami rozdawana jeszcze kilka lat temu młodym Izraelczykom udającym się do Polski. Znalazł się w niej zapis: „Wszędzie będziemy otoczeni przez Polaków. Będziemy nienawidzić ich z powodu udziału w zbrodniach”.

– Programy przyjazdów naszych nastolatków są ustalane odgórnie przez izraelski rząd i są bardzo sztywne – wyjaśnia Ilona Dworak-Cousin, przewodnicząca Towarzystwa Przyjaźni Izrael–Polska w Izraelu. – Sprowadzają się właściwie do odwiedzania kolejnych miejsc zagłady Żydów. Z takiej perspektywy Polska to wyłącznie wielki żydowski cmentarz. I nic więcej. Spotkania z żywymi ludźmi dla tych, którzy przywożą młodych Izraelczyków do kraju naszych przodków, są bez znaczenia.

Mieszkaniec krakowskiego Kazimierza, pochodzenia żydowskiego, uważa, że nie ma w tym nic złego: – Izraelczycy nie przyjeżdżają do Polski na wakacje. Ich zadaniem jest poznać miejsca Zagłady i posłuchać o straszliwej historii swoich rodzin, historii, która często nie jest im opowiadana przez dziadków ze względu na zbyt duży ładunek emocji. Często się zdarza, że wyjeżdżający stąd młodzi ludzie płaczą, dzwonią do rodziców i mówią: czemu mi nie powiedzieliście, że to było aż tak straszne? Szczerze mówiąc, nie dziwię się, że nie mają ochoty na rozmowy o Lajkoniku.

Jednak według Ilony Dworak-Cousin brak kontaktu z Polakami sprawia, że izraelska młodzież coraz częściej zaczyna mylić ofiary z oprawcami. – Zaczynają myśleć, że to Polacy stworzyli obozy koncentracyjne dla Żydów, że to Polacy byli i wciąż są największymi antysemitami na świecie – dodaje Żydówka.

Wspomniany mieszkaniec Kazimierza jest zupełnie innego zdania. – Nie wierzę, by ktoś im mówił, że to Polacy zrobili. Dlatego nie muszą prowadzić jakichkolwiek dyskusji z młodymi Polakami.

Nastoletni skandaliści

Jednak zdaniem sporej części Izraelczyków instrukcję dla młodzieży ostatecznie wprawdzie zmieniono, ale podejścia do Polaków nie.

– Ktoś kiedyś w Izraelu zdecydował, że nasze dzieci, jadąc do Polski, muszą być szczelnie otoczone ochroną – mówi Lili Haber, przewodnicząca Związku Krakowian w Izraelu. – Ktoś zdecydował, że młodzi Izraelczycy nie mogą spotykać się z polskimi rówieśnikami, spacerować po ulicach. W rzeczywistości te wizyty nie są niczym więcej niż kilkunastodniowym, dobrowolnym pobytem młodzieży w więzieniu.

Dobrowolnym, ale też niezwykle kosztownym – 1400 dolarów od osoby. Na przyjazdy do Polski nie stać wszystkich rodziców młodych Izraelczyków.

– W dodatku, jak się okazuje, zbyt młodych na to, by oglądać miejsca kaźni – dodaje doktor Ilona Dworak-Cousin. – Traumatyczne przeżycia, jakie towarzyszą wizytom w kolejnych obozach śmierci, mają swoje konsekwencje. Dzieciaki stają się agresywne. I zamiast poznawać kraj przodków, kraj, w którym Żydzi w symbiozie z Polakami żyli prawie tysiąc lat, nastolatki z Izraela wywołują w nim kolejne skandale.

Zdarza się, że gdzieś między wizytą w Treblince a Majdankiem młodzi Izraelczycy spędzają czas na zamówionym przez hotelowy telefon striptizie. Zdarza się, że obsługa hotelowa musi zbierać ludzkie odchody z łóżek i umywalek. Zdarza się, że musi oddawać pieniądze za nocleg innym turystom, którzy nie mogą spać, bo Izraelczycy postanowili zagrać w hotelowym holu w piłkę nożną. O drugiej w nocy.

Sześcioletni Krzyś z Kazimierza też grał w piłkę. 15 kwietnia, w niedzielny wieczór, po tym jak strzelił dwa gole, chciał normalnie wrócić do domu. Domu położonego blisko synagogi, przed którą zgromadziły się na uroczystościach poprzedzających Marsz Żywych setki młodych Izraelczyków. Tuż przed ulicą Szeroką Krzysia zatrzymało kilku zdecydowanie niemiłych panów. – Dziś jest to teren półprywatny. Przejścia nie ma – usłyszał. Nie pomogły prośby chłopca, że jak nie wróci na czas do domu, jego mama będzie się denerwować.

„Bramkarze”, co ciekawe, tym razem polscy, i co jeszcze ciekawsze, w towarzystwie krakowskich policjantów, okazali się również głusi na prośby wycieczki Holendrów, którzy pół roku wcześniej zarezerwowali sobie kolację w restauracji przy ulicy Szerokiej. – To wolny kraj? – próbował upewnić się jeden z turystów.

W zwykły dzień na Szeroką można się dostać z kilku stron. W ten wieczór – z żadnej. Sama bezskutecznie próbowałam przedrzeć się przez bramki. Pomogli mi dopiero policjanci.

– Tu nie ma żadnych zakazów – przekonywali mnie chwilę później, choć stan faktyczny wskazywał na coś zupełnie innego.

– Wprowadziliśmy jedynie pewne ograniczenia w ruchu – wyjaśnia mi kilka dni później Sylwia Bober-Jasnoch z biura prasowego małopolskiej policji.

Policjanci nie mogą mówić inaczej. Oficjalnie polskie prawo nie daje możliwości odcięcia obywateli od ulic, przy których mieszkają. Nawet podczas imprez masowych, a uroczystości na Szerokiej taką nie były, mieszkańcy mają prawo wrócić do swoich domów, a turyści mają prawo zjeść obiad w restauracji. Także oficjalnie ochroniarze izraelscy nie mogą zatrzymywać i rewidować przechodniów.

Próbowałam się dowiedzieć więcej na temat praw agentów ochrony izraelskiej w Polsce. Najpierw w polskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych, skąd odesłano moje pytania do… Ministerstwa Edukacji Narodowej. Wysłałam też pytania do ministra spraw wewnętrznych. Mimo wcześniejszych obietnic nie dostałam żadnej odpowiedzi. Chętny do rozmowy okazał się jedynie Maciej Kozłowski, były ambasador w Izraelu, obecnie pełnomocnik ministra spraw zagranicznych do spraw stosunków polsko-izraelskich

– Przepisy są nieprecyzyjne – przyznaje Kozłowski. – W zasadzie ochroniarze z obcego kraju nie powinni poruszać się po Polsce uzbrojeni, ale dla władz Izraela kwestie bezpieczeństwa są priorytetem. Próby przekonania izraelskiego rządu, że ich obywatele powinni korzystać z polskiej ochrony, na razie zakończyły się fiaskiem.

Samolot jak pole bitwy

Dla Roberta Lucchesiniego, jak też jego żony Anny i dwuletniej córeczki, postawa polskiego rządu, który w przeciwieństwie do Izraela swoim obywatelom nie potrafi zapewnić bezpieczeństwa, jest zupełnie niezrozumiała. Do priorytetów małżeństwa z Kazimierza oprócz poczucia bezpieczeństwa należą także spokój i cisza. Tymczasem włosko-polską rodzinę dzień w dzień budzi co rano głośny charkot silników polskich autobusów z grupami młodzieży z Izraela. Ich polscy kierowcy permanentnie łamią przepisy. Przy skwerku obok synagogi – naprzeciwko domu Roberta – mogą zgodnie z przepisami stać najwyżej trzy autokary, najwyżej 10 minut. Stoi znacznie więcej, godzinami. W dodatku z włączonymi silnikami. Powód? Bezpieczeństwo młodzieży – szybciej odjadą z miejsca zagrożenia, gdy silniki są uruchomione.

Poza tym młodym Izraelczykom trzeba serwować kawę. Bo chociaż Kazimierz to dziś dziesiątki kawiarni, nastolatki z Izraela do nich nie zaglądają. Mają to jasno powiedziane: zero kontaktów z otoczeniem, zero rozmów z przechodniami, zero uśmiechów i gestów.

Tak jest już od kilkunastu lat – z Polakami grupy izraelskie kontaktują się wyłącznie tam, gdzie muszą. Najpierw w samolotach.

– Samolot po wylądowaniu w Polsce młodzieży izraelskiej wygląda jak pole bitwy – przyznaje pracownik LOT proszący o anonimowość. – Najgorszy jest jednak stosunek tych dzieciaków do polskiej obsługi. Niedawno jedna ze stewardes dostała od młodego Izraelczyka w twarz. Tylko dlatego, że zbyt długo czekał na coca-colę.

Leszek Chorzewski, rzecznik prasowy LOT, przyznaje, że młodzież izraelska to trudny klient. – Wymaga nie tylko więcej uwagi niż inni pasażerowie, ale też zdecydowanie większych środków ostrożności – dodaje. Ta ostrożność to przedłużające się kontrole latających maszyn i lotnisk przeprowadzane przez służby izraelskie. To także bardzo wysokie wymagania ochroniarzy młodych Izraelczyków.

Na własnej skórze przekonała się o tym Katarzyna Łazuga, studentka z Poznania. Na jednym z polskich lotnisk uczestniczyła w zajęciach kursu pilotażu turystycznego. – Do pomieszczenia, w którym przebywaliśmy, weszli młodzi ludzie z Izraela – wspomina. – W chwilę później nasza grupa w pośpiechu musiała przerwać zajęcia i opuścić salę. Izraelscy ochroniarze kazali nam się wynieść, natychmiast i bez gadania. Bo… za bardzo gapiliśmy się na ich podopiecznych. Owszem, patrzyliśmy się na nich. Zwracali na siebie uwagę, byli wyjątkowo ładni.

Polaków młodzi Izraelczycy widują jeszcze tam, gdzie nocują – w polskich hotelach. O ile polskie hotele chcą ich jeszcze przyjmować. Spora część krakowskich zdecydowanie już nie chce.

– Raz na zawsze zrezygnowaliśmy z przyjmowania młodzieży izraelskiej – przyznaje Agnieszka Tomczyk, asystentka szefa sieci hoteli System w Krakowie. – Nie stać nas już było na wyrównywanie strat po jej wizytach.

Te straty to zdemolowane pokoje, połamane krzesła i stoły, ludzkie odchody w umywalkach lub koszach na śmieci albo jak w Astorii, innym krakowskim hotelu, wypalony dywan. Astoria także wycofuje się z grup izraelskich. Między innymi dlatego, że ochroniarze żydowskiej młodzieży wypraszali z hotelu gości, którzy po prostu im się nie podobali.

– Ja rozumiem, że izraelscy ochroniarze są wyczuleni na wszelkie niepokojące sygnały. Przyjechali z kraju, gdzie nieustająco wybuchają bomby, a młodzi ludzie giną w zamachach terrorystycznych – zapewnia Mike Urbaniak. – Tyle tylko, że Polska jest jednym z najbezpieczniejszych krajów w Europie. Tu, poza nielicznymi przypadkami, nie atakuje się Żydów, a żydowskie instytucje, co jest ewenementem na światową skalę, nie potrzebują żadnej ochrony.

Wielki biznes

Ochrony nie potrzebują także, o dziwo, chasydzi przybywający licznie do Polski z Izraela. W tym na przykład kilkudziesięciu ortodoksyjnych Żydów, którzy niedawno odwiedzili nasz kraj, bo chcieli pomodlić się przy grobie cadyka z Lelowa. Zjawili się też na krakowskim Kazimierzu bez asysty i bez cienia strachu.

– Bez żadnych oporów rozmawiali z zaciekawionymi ich wyglądem turystami, dla których pejsaci Żydzi są wciąż niecodziennym zjawiskiem – dodaje Urbaniak.

Na Kazimierzu chasydzi są zjawiskiem codziennym. Tak jak wycieczki młodzieży z Izraela. W tym roku ma przyjechać do Polski aż 30 tysięcy nastolatków. A z nimi 800 ochroniarzy.

Roberto Lucchesini zgłosił pobicie przez izraelską ochronę na polską policję. Sprawą zajęła się już krakowska prokuratura. W Izraelu także toczy się w tej sprawie śledztwo.

– Jego wyniki mają średnie znaczenie – uważa Ilona Dworak-Cousin. – Znaczenie ma jedynie to, czy młodzież, która odwiedza Polskę, nadal będzie ją traktować jak wrogi i zupełnie obcy kraj.

Zarówno Stowarzyszenie Przyjaźni Izrael–Polska, jak i Związek Krakowian w Izraelu próbują dziś przekonać władze swojego kraju, by nie wysyłały więcej nastolatków do obozów zagłady w Polsce. Szanse na to są niewielkie.

– Te wycieczki to przede wszystkim wielki biznes dla ich organizatorów – przyznaje Lili Haber. – W tym również dla izraelskich ochroniarzy.

Komentować mi się tego nie chce. Fakt, iż żydowscy ochroniarze bezkarnie panoszą się w Polsce, iż polska policja bezczelnie łamie prawo, aby zadowolić Żydów – jasno dowodzi, czyje interesy reprezentuje nasz „patriotyczno-prawicowo-katolicki” rząd.

Schyłek ideologii LGBT? Absurdalny ruch pożera sam siebie

Bogdan Dobosz: Schyłek ideologii LGBT? Absurdalny ruch pożera sam siebie

Bogdan Dobosz

(Oprac. GS/PCh24.pl)

W tym roku tak zwane dni dumy okazały się na całym świecie mocno upolitycznione. W USA parada LGBTQ „WorldPride” była zaplanowana w Waszyngtonie i odbywała się w w kontekście obecnej prezydentury. Odcinające finansowanie tego ruchu działania Donalda Trumpa pokazały, że ideologia genderowa bez budżetowego zasilania szybko się wyjaławia. Uczestnicy krytykowali więc gospodarza Białego Domu za „ofensywę przeciwko polityce różnorodności i integracji” i „dyskryminację społeczności LGBTQI+”. Na czele waszyngtońskiej parady pojawił się baner o długości ponad 300 metrów, niesiony przez około 500 członków „Washington Gay Choir” z politycznym hasłem wymierzonym w prezydenta.

Waszyngton na miejsce głównej tzw. parady gejowskiej w USA wybrano jeszcze w 2022 roku, w trakcie kadencji Joe Bidena. Od tego czasu „klimat się zmienił” a żądania lobby LGBT mocno upolityczniły. Trump, który oświadczył, że uznaje tylko dwie płcie – żeńską i męską i podpisał rozporządzenie wykonawcze zakazujące „osobom transpłciowym” służby w wojsku, stał się wrogiem nr 1 tego środowiska. Efekty prezydentury były widoczne na tegorocznym marszu. Media amerykańskie zwróciły uwagę, że frekwencja uczestników była znacznie niższa, chociaż dla przyciągnięcia widzów zadbano o „oprawę”, z koncertem Shakiry na Nationals Stadium włącznie. Odbywały się setki wieców, seminaria, homoseksualne after-parties, dedykowane „mniejszościom w mniejszości”, osobne „Black Pride” i „Latin Pride” , czy też finałowe koncerty na Pennsylvania Avenue z udziałem Cynthi Erivo i Doechii.

Dominowała jednak krytyka Donalda Trumpa. Organizacje LGBT „Egale Canada” i „African Human Rights Coalition” wyrażały „obawy o wizyty swoich aktywistów w USA”. W czasie obchodów wspierano kastę prawniczą, która atakuje rozporządzenia prezydenta, mówiono o „nieprzychylnej atmosferze” administracji wobec World Pride, a niektóre instytucje i firmy wycofywały się z jej wsparcia. „Zmiana klimatu” była widoczna w wielu obszarach.

Stąd zapewne i radykalizacja ruchu. Wzywano wprost do „bojkotu polityki Trumpa”, do mobilizacji, by „zalać stolicę i wrogie przestrzenie dumą społeczności”. Padały hasła, że World Pride ma pokazać, że „osoby queer, trans, interseksualne i niebinarne z całego świata gromadzą się w ramach buntu w stolicy kraju, którego prezydent wolałby, żebyśmy zniknęli”. Niektórzy z organizatorów mówili wprost; że „rewolucja już trwa”. Efekty były miałkie, a Amerykanie nagle spostrzegli, że dyktat „tęczowej poprawności” można przełamać i wracać do społecznej normy.

Zwiastuny zmierzchu ideologii

Po przeciwnej stronie Atlantyku importowana z USA ideologia LGBT trwa siłą inercji, ale i tutaj widać elementy rozkładu. We Francji wybuchły kontrowersje wokół skandalicznego plakatu zapraszającego na „Dni Dumy”. Do tego dochodzą coraz mocniej ujawniające się wewnętrzne sprzeczności (np. feministki i literka L kontra literki T), czy podziały polityczne. Afisz przygotowany na „Marsz Równości 2025” przedstawiał białego mężczyznę w garniturze z celtyckim krzyżem („reakcjonista” i „faszysta”), duszonego własnym „burżuazyjnym” krawatem przez kolorowych aktywistów LGBT („rewolucjonista” ze wzniesioną w górę pięścią). Atakowany mężczyzna był na plakacie jedyną białą osobą wśród kolorowych postaci na plakacie. A te przedstawiały nawet osobę ubraną w sari czy islamski hidżab. Poza symbolami LGBT były też znaki kojarzone ze skrajną lewicą, a także flaga palestyńska.

Plakat parady podzielił nawet same grupy LGBT+. Obecność flagi palestyńskiej krytykowało stowarzyszenie Beit Haverim, francusko-żydowska grupa LGBT. Rewolucyjna radykalizacja odstraszyła grupy bardziej umiarkowane i „zabawowe”. Komentarze medialne mówiły o „niekończącej się fragmentacji” środowiska LGBT i postulatów lewicy, opartych na obronie rzekomej „ofiary” i „kulturze mniejszości”. Okazuje się, że zawsze można znaleźć też „mniejszość” w „mniejszości” i powstaje zjawisko fragmentacji ruchu i jego coraz głębszego podziału. Paryska parada opierała się na dzieleniu marszu na kolejne kolumny, aby zrobić miejsce dla każdego odłamu ruchu LGBTQIA+, co przybierało formy karykaturalne. Po skandalu z plakatem wyjaśniano, że są na nim także flagi (na torebce kobiety) Węgier i Bułgarii, krajów, w których Gay Pride jest zakazana. Niektórzy kpili, że flaga Palestyny pewnie pojawiła się z tego samego powodu, bo i w Strefie Gazy nikt takich parad nie ośmieliłby się organizować. Zaangażowanie ruchu inter-LGBT w „sprawę palestyńską” pokazuje pewną obłudę tego aktywizmu.

Merostwo Paryża nadal finansuje Gay Pride, ale już władze stołecznego regionu Île-de-France w tym roku wycofały swoje finansowe zaangażowanie. Szefowa regionu Valerie Pécresse na marginesie skandalicznego plakatu, stwierdziła, że nie wspiera wezwań do przemocy. Media pisały o obłudzie, bo „mężczyźni w krawatach” raczej nie atakują homo- czy transseksualistów. Natomiast kilka dni przed paradą, w Aubagne, niejaki Youssef T. zaatakował dwóch homoseksualistów, z których jeden trafił nawet do szpitala.

Przypomina się, że francuska afirmacja postulatów środowiska LGBT zaszła dość daleko i np. osoby homoseksualne mogą zawierać związki małżeńskie, adoptować dzieci, korzystać z pomocy medycznej w prokreacji itd. To raczej reszta społeczeństwa francuskiego cierpi z powodu przemocy ze strony tej „aktywnej mniejszości”, a przyznawanie im coraz większych praw prowadzi do dewiacji i zmusza heteroseksualne osoby do np. wypełniania oficjalnych dokumentów, w których terminy „ojciec” i „matka” zastępowane są przez szalone pomysły w rodzaju „rodzic 1 i 2”, zmuszania dzieci do uczęszczania na zajęcia z edukacji seksualnej, gdzie wpaja się im ideologię gender i wmawia, że mogą swobodnie wybierać płeć, czy finansowania swoimi podatkami fanaberii „tranzycji”.

Zastraszone „tęczową poprawnością” społeczeństwo jest zmuszane do wypicia do dna kielicha progresywizmu, a w łańcuchu reform w duchu LGBT w celu poparcia fikcji „nowego modelu rodziny”, brakuje już tylko we Francji ustawy o „macierzyństwie zastępczym”, czyli legalizacji wynajmowania sobie surogatek do rodzenia dzieci dla homoseksualistów… Zresztą niedawno na Uniwersytecie Panthéon-Assasten temat ponownie podjęto i zorganizowano konferencję w sprawie „oporów wobec macierzyństwa zastępczego. Na konferencji posługiwano się bluźnierczym plakatem z obrazem „Zwiastowania” Fra Angelico, co miało udowodnić tezę, że Maryja Dziewica była „pierwszą matką zastępczą w historii”. Wykorzystywanie religii katolickiej jako alibi dla swoich aberracji jest wyjątkowo paskudne, ale też pokazuje na jakie manowce ten ruch schodzi.

Paradoksalnie, radykalizacja aktywistów odstrasza od nich nawet osoby z własnego środowiska. Badania socjologiczne pokazały, że np. w wyborach prezydenckich w 2022 r. tzw. homofobiczni kandydaci prawicy, jak Marine Le Pen, Eric Zemmour i Dupont-Aignan, zostali poparci przez około 30% wyborców ze środowiska LGBT… Okazało się nawet, że osoby homoseksualne i biseksualne głosowały na partię lewicową LFI Jeana-Luca Mélenchona rzadziej niż reszta populacji Francji. To kwestia rozsądku, bo te osoby dobrze wiedzą, że ich wróg to nie „międzynarodowa reakcja”, ale islamizacja kraju.

Pomiędzy aktywistami LGBT a ich środowiskiem tworzy się rozdźwięk. Hasła walki z „ciemiężycielem – zachodnim heteropatriarchatem cispłciowym”, są tak oderwane od rzeczywistości, że nie trafiają nawet do „swoich”. Padają tu twierdzenia, że przynajmniej „polityczne” zaangażowanie tego środowiska traci wszelki sens. Paryski „Marsz Równości” to już nie „pochód rewolucji i wspólnej walki”, ale „sztuczne zgromadzenie” odmiennych tendencji i interesów. Otwarta już dyskusja o tych problemach jest „znakiem czasów” także we Francji. Moda i pomysły na LGBT przyszły tu zza Atlantyku, ale i stamtąd nadchodzi refleksja i jak się wydaje uwiąd tej ideologii.

Być może zmierzch ideologii LGBT w Europie to jeszcze kwestia czasu. Francja jest bowiem gotowa przejąć z „Ameryki Trumpa” część genderowego śmietnika. I tak Uniwersytet Aix-Marseille (AMU) pochwalił się, że przyjmie 31 badaczy z USA z powodu „zagrożeń dla ich swobód akademickich” w kraju pod rządami Donalda Trumpa. Uczelnia otrzymała dotąd 300 zgłoszeń także od innych amerykańskich „badaczy”. Specjalne warunki przyjmowania pracowników z uczelni amerykańskich zapowiedział wcześniej prezydent Macron. We Francji mówi się nawet o utworzeniu statusu „uchodźcy naukowego”, analogicznego do „uchodźcy politycznego”, co jest pomysłem byłego prezydenta Francji, socjalisty Francois Hollande.

Powstała też specjalna platforma o nazwie „Wybierz Francję w celach naukowych”, za pośrednictwem której naukowcy z różnych dziedzin, zwłaszcza tych, w których zmniejszyły się możliwości finansowania w USA, mogą aplikować o fundusze na dalsze badania we Francji. Tacy „uczeni” mogą też łatwo znaleźć zatrudnienie w CNRS. Wspomniany Uniwersytet w Aix pilotuje tu program „Bezpieczne miejsce dla nauki”. Nie wiadomo czy jednak o takich „badaczy” Macronowi chodziło. Większość tych naukowców to niechciani już w USA specjaliści od „zmian klimatu” i właśnie gender (płci kulturowej). W USA grozi im już „bezrobocie”, we Francji mogą jeszcze egzystować. Taki „import” może jednak tylko „zmiany klimatu” wokół ideologii LGBT tylko opóźnić…

Bogdan Dobosz

Czy to jeszcze żywność? Konsumencie, płać i choruj!

Czy to jeszcze żywność? Konsumencie, płać i choruj!

Roman Motoła https://pch24.pl/czy-to-jeszcze-zywnosc-konsumencie-plac-i-choruj/

Profesor doktor habilitowany inżynier Grażyna Cichosz w dziedzinie technologii żywności ma 52 lata doświadczenia, bezpieczeństwem żywności zajmuje się od 23 lat. – Czyli jest trochę wiedzy – powiedziała półżartem podczas posiedzenia Parlamentarnego Zespołu ds. Ochrony Życia i Zdrowia Polaków. Słowa, które padły tuż potem, zabrzmiały już jednak wyłącznie poważnie. – Informuję wszystkich z pełną odpowiedzialnością, że bezpieczeństwo zdrowotne żywności zapisane w prawie żywnościowym czy w zaleceniach żywieniowych, jest totalną iluzją.

W opinii ekspert, zarówno teoretycznie mająca obowiązywać w rolnictwie zasada przezorności (głosi ona: jeżeli coś może być szkodliwe, to nie jest wdrażane), jak i reguła ostrożności rzekomo obligująca producentów żywności, nie są przestrzegane. – To są puste zapisy, nic nieznaczące – podkreśliła profesor.

Dekady doświadczeń, w tym również dostęp do danych, których branża spożywcza strzeże jak oka w głowie, doprowadziły prof. Cichosz do przekonania, że „wolna amerykanka” w tak drażliwej i istotnej sferze jak dopuszczanie produktów żywnościowych na rynek, jest efektem działania z premedytacją oraz celowych zaniechań.

„Skracamy etykiety”

O podejściu „decydentów” do kwestii zdrowego jedzenia świadczy to, jak Unia Europejska pracowała nad sposobami znakowania produktów według wartości odżywczej. Trwało to 3 lata, jednak pierwsza wersja systemu w ogóle nie uwzględniała… białka, które przecież tej wartości jest najważniejszym wyznacznikiem. Nie brała pod uwagę aminokwasów egzogennych, czyli substancji, bez których nasze organizmy nie mogą się obejść, lecz same ich nie produkują.

Interweniowało polskie Ministerstwo Zdrowia. W efekcie na opakowaniach mają być umieszczane zapisy o zawartości białka, lecz – jak wskazuje prof. Cichosz – w praktyce to niewiele znacząca informacja. Brakuje bowiem wymogu podawania, czy chodzi o pełnowartościowe białko zwierzęce, czy też niepełnowartościowe, a przy tym ciężkostrawne białko roślinne; czy zjemy umieszczane w wielu produktach utlenione, glikowane, nitrozowane aminokwasy; czy znajdują się tam niestrawne, wręcz toksyczne białka sojowe – wszechobecne w produktach oferowanych przez sklepy w Polsce…

Na opakowaniach nie znajdziemy informacji, czy jesteśmy narażeni na rakotwórcze syntetyczne antyoksydanty stosowane w żywności dla zapobiegania utleniania tłuszczów roślinnych.

Powód tych programowych niedopowiedzeń jest znamienny. Znana z programów telewizyjnych o zdrowym żywieniu pani redaktor prowadziła kiedyś w duecie z pewną profesor dietetyk akcję pod hasłem „skracamy etykiety”. Lobbyści wykorzystali wówczas medialną koniunkturę dla „wynegocjowania” nowego prawa, zgodnie z którym składniki obecne w produktach w ilości poniżej 2 procent… nie muszą być wymieniane na opakowaniach.

Z obowiązkowych oznaczeń zniknęło więc wiele dodatków, na które ostrożni konsumenci nauczyli się już reagować „alergicznie” – czyli słynnych „E”. Wiąże się z tym sugerowanie (nie wprost), że owe „przyprawy” pochodzą z naturalnych źródeł. Jednak sposoby ich ekstrahowania otoczone są tajemnicą.

Technologie dla zysku, nie dla zdrowia

Jak podkreślała w Sejmie profesor Cichosz, generalnie rzecz biorąc, realna jakość żywności jest uzależniona od jej stabilności oksydacyjnej, czyli zawartości białka, które działa anty-utleniająco. Najkorzystniejsze dla naszych organizmów pod tym względem są aminokwasy siarkowe.

Wartość tego, co jemy, zależy też od obecności witamin, zwłaszcza rozpuszczalnych w tłuszczach. – Tymczasem w naszej żywności, dzięki wdrożeniu wysokowydajnych technologii w produkcji zwierzęcej, żywienie tradycyjne zielonką pastwiskową, sianem, sianokiszonkami, zastąpiono paszą przemysłową na bazie kukurydzy, soi i pszenicy. Dzięki tym technologiom zawartość naturalnych antyoksydantów w mięsie i w mleku zmalała 3 – 4-krotnie. Natomiast zawartość tych najcenniejszych, działających prozdrowotnie – między innymi antynowotworowo – składników takich jak sprzężony kwas linolowy CLA, zmalała kilkunastokrotnie.

Na super-zbilansowanej diecie monitorowanej komputerowo krowy żyją 4 lata, a na trawce dożywają 20 lat – wyliczała prof. Cichosz.

– Z powodu wysokowydajnych technologii w produkcji zwierzęcej potencjał prozdrowotny mięsa i mleka został całkowicie zaprzepaszczony – alarmowała dietetyk.

Aby żywność zachowała swoją wartość, musi zawierać antyoksydanty, gdyż to poprzez utlenianie – podobnie jak poprzez łączenie białek z cukrami – giną walory odżywcze.

Z kolei podatność pokarmów na utlenianie zależy od tych składników, które z paszy przechodzą do mleka, przechodzą do mięsa. Korzystnie działają: witamina C, E, A, beta-karoten, enzymy antyoksydacyjne, skoniugowany kwas linolowy, fosfolipidy.

Z kolei na oksydację podatne są nienasycone kwasy tłuszczowe. Utleniają one kolejno wszystkie obecne w żywności składniki, przede wszystkim aminokwasy siarkowe.

Aminokwasy siarkowe decydują o homeostazie, o równowadze pro- i antyoksydacyjnej w naszym organizmie. Muszą jednak być niezdenaturowane, nieutlenione. Podobnie działa elchistydyna, zawierający elchistydynę dipeptyd karnozyna, a także cynk, selen… Te składniki są obecne w zasadzie tylko w żywności pochodzenia zwierzęcego – tłumaczyła prof. Cichosz.

Jak przemysłowa hodowla wpływa na mięso

W pochodzącym z przemysłowych hodowli świeżym mięsie wołowym znaleźć można zawartość pochodnych niestrawnych – niebiodostępnych (niewchłanianych bądź prawie niewchłanianych przez organizm), skarbonylowanych – jest 24 razy większa niż w mięsie owczym pozyskanym od zwierząt żywionych tradycyjnie – podała ekspert. To dzisiaj efekt przeważający, bowiem aktualnie zaledwie 9 procent światowej produkcji wołowiny oraz około 30 procent globalnej wytwórczości mięsa, owiec i kóz pochodzi z wypasu prowadzonego głównie na obszarach górskich. Przemysłowa hodowla zwierząt przyczynia się do tego, że mleko, mięso oraz przetwory mięsne są bardziej podatne na utlenianie.

Mięso wołowe zaczyna psuć się po 4-5 dniach. Ponieważ jego utlenianiu nie da się zapobiec, po tym okresie drastycznie spada jego wartość odżywcza. Producenci przemysłowi próbują to obejść, jednak bezskutecznie. Próżniowo pakowana wołowina po 16 dniach podwaja zawartość nieprzyswajalnych pochodnych. Nie pomaga również modyfikowana atmosfera przechowywania w mieszankach tlenu z azotem bądź dwutlenkiem węgla. W tych warunkach stężenie nieprzyswajalnych pochodnych wzrasta do 30 procent już po upływie 5 – 10 dni.

Czy nieuchronna utrata wartości spożywczej w ciągu niespełna tygodnia wpływa na obowiązujące przepisy dotyczące produktów żywnościowych? – Proszę nie pospadać z krzeseł – mówiła do słuchaczy wystąpienia podczas obrad sejmowej komisji profesor Cichosz.

 Otóż według wytycznych Europejskiego Urzędu do Spraw Bezpieczeństwa Żywności z 2017 roku mięso świeże pakowane próżniowo bądź w zmodyfikowanej atmosferze mogło być przechowywane  w temperaturze 3 – 8 stopni przez 10 dni.

W 2020 roku ten maksymalny okres przechowywania zwiększono do 13 dni. W 2023 roku – ze względu na lobbing sieci handlowych wydłużono do niebotycznych rozmiarów. Dla wołowiny wynosi on aż 23 dni, dla jagnięciny – 27 dni, dla mięsa wieprzowego – 18 dni. Pretekstem dla tych kroków było to, że bakteria, z której powstaje jad kiełbasiany, rozwija się w dłuższym czasie.

Dopuszczenie aż tak długich okresów przechowywania mięsa dopuszczono pod warunkiem przejęcia przez producentów a siebie odpowiedzialności za bezpieczeństwo produktu.

Przypomnijmy: już po kilku dniach przechowywania mięso traci korzystne enzymy o działaniu antyoksydacyjnym – zarówno przeciwutleniacze naturalne pochodzące z samego produktu, jak i te, które do mleka bądź mięsa trafiają z pasz.

Zarówno podczas obróbki termicznej tego rodzaju żywności, jak i w trakcie jej przechowywania przez co najmniej kilka dni, możliwy jest rozpad cząsteczki hemu. Uwolnione z niej żelazo intensyfikuje te procesy, gdyż działa prooksydacyjnie.

Z kolei dla zapobieżenia utracie koloru mięso nastrzykiwane jest specjalną solanką, w składzie której znajduje się m.in. soja genetycznie modyfikowana (do 4%), fosforany, cukier, różne związki zapobiegające rozwojowi mikroflory w mięsie i wydłużające trwałość towaru. – Wszystkie te związki działają szkodliwie na nasz mikrobiom. Jeżeli bowiem uśmiercona jest mikroflora w żywności, to czemu nie ma być uśmiercona w naszym przewodzie pokarmowym? – pytała retorycznie prof. Cichosz.

Rodzi się pytanie, czy traktowane w ten sposób mięso zawiera jeszcze po 3 tygodniach przetwarzalne przez nasze organizmy, nieutlenione, nieglikowane aminokwasy? Badania przeprowadzone w Hiszpanii udowodniły, że nie ma już w nim nieutlenionych aminokwasów siarkowych. Te zaś są najważniejsze dla homeostazy pro- i antyoksydacyjnej, głównie dla mózgu. – Więc ta głupawka, którą ja obserwuję na drogach, to jest efekt żywności. To nie są jakieś charakteropatie, to nie są choroby natury psychicznej, tylko to jest zatruty, niedotleniony mózg – oceniła prelegentka.

Wołowina po 23 dniach – a więc dozwolonym okresie przechowywania –  nie zawiera już także żadnych witamin, a „bez witamin z grupy B również nasze komórki nie dają rady” – podkreśliła.

Bez białka ani rusz

Przemysłowi producenci żywności nie trują nas bezinteresownie. Z uwagi na to, że najdroższym składnikiem jedzenia są białka, wynaleźli sposoby zastępowania tychże.

Ponieważ białka są żywnością – i co gorsza, sprzyjają zdrowiu – mówiła z gorzką ironią profesor Cichosz – powszechnie zastępuje się je hydrokoloidami. Są to najczęściej wielocukry roślinne albo białka – na przykład sojowe – które wiążą wodę. Formalnie rzecz biorąc, większość hydrokoloidów jest dla zdrowia obojętna. Tu wyjątkiem jest karagen, który po hydrolizie w przewodzie pokarmowym działa prozapalnie i może generować nowotwory. Wyjątkiem jest również genetycznie modyfikowana soja – wyjaśniała ekspert.

Skutkiem stosowania hydrokoloidów – samych w sobie niespecjalnie szkodliwych – jest jednak znaczny spadek zawartości białka w produktach, które tradycyjnie uznawane są za wysokobiałkowe.

W mięsie, przetworach mięsnych, także rybach zawartość białka może być z tego powodu nawet o połowę mniejsza. Po przeprowadzonych w 2018 roku badaniach diety Polaków okazało się, że z białka pochodziło tylko 13 procent naszej energii. Przy jego niedoborach zaś w pierwszej kolejności są narażone na szwank nasz mózg i układ odpornościowy. – Jednocześnie produkty wysokobiałkowe są coraz trudniej dostępne.

Póki co to są jaja, sery dojrzewające – bo ich się nie da zafałszować, a także kupowane na wagę tradycyjne twarogi – wskazała profesor Cichosz.

Roman Motoła

POLSKA DLA POLAKÓW. Krzysztof Baliński.

Krzysztof Baliński 26 listopada 2022

4 czerwca 1990 to finał gorączkowych rewindykacji etnicznych. Po ideologicznym recyclingu i partyjnej metamorfozie (tj. wstąpieniu do UD/UW, najlepszej inwestycji Kominternu w Polsce), na rządowych stołkach zasiada drugie, a nawet trzecie pokolenie pewnej mniejszości. Zmiana warty udaje się znakomicie – kosmopolityczna szajka, której szef dogadał się w Magdalence z Kiszczakiem, znalazła się w pierwszym szeregu budowniczych III RP. W starych demokracjach jest czymś oczywistym, że opinia publiczna ma prawo znać przeszłość ludzi, którzy w jakikolwiek sposób decydują o jej losach. Prześwietlany jest każdy. W Polsce dla sitwy, która swymi mackami omotała całe państwo, wszelkie pytania i rozważania o rodzinnych korzeniach to „ohydne grzebanie w życiorysach” i „antysemityzm”.

Gdy Bronisław Geremek kompletował swój „zespół”, kierował się jedną regułą: niepolskie pochodzenie. Świadczą o tym rozliczne i namacalne dowody. Żeby można było zrobić karierę, zdobywać zaszczytne tytuły i stanowiska przydatna była też rekomendacja Michnika, Urbana lub Kiszczaka. Geremka (i przy okazji, siebie) zdemaskował Władysław Bartoszewski w Knesecie:  „Polska to ewenement. Pokażcie mi taki drugi kraj w Europie, w którym w ciągu ostatnich dwóch dekad  trzech szefów dyplomacji miało żydowskie pochodzenie, jeden był honorowym obywatelem Izraela, a obecny ma żonę Żydówkę”. Wtórował mu ówczesny prezydent RP, który w wywiadzie dla ukraińskiej „Zierkało Niedieli” rzekł: „W naszym kraju nie ma zbyt licznie reprezentowanych mniejszości narodowych, tym bardziej je więc wysoko cenimy”. No i mieliśmy, co mieliśmy. Pierwszego szefa rządu wybrała sobie mazowiecka gmina żydowska, a ministrem spraw zagranicznych został syn warszawskiego rabina. Po nim premierem został wnuk żołdaka Wehrmachtu, a wicepremierem i ministrem obrony członek władz Związku Ukraińców w Polsce.

Bogdan Zdrojewski miał objąć MON, ale został przesunięty na Ministerstwo Kultury, a ministrem został lekarz psychiatra z Krakowa. Był on wprawdzie właścicielem Instytutu Studiów Strategicznych, ale ta pompatyczna nazwa myli, bo instytut zajmował się takimi strategicznymi kwestiami, jak wpływy kultury żydowskiej. Ministrem finansów miał być Zbigniew Chlebowskim, ale w Warszawie pojawił się poddany brytyjski i skarbnikiem naszej kasy został nie mający obywatelstwa polskiego „angielski ekonomista profesor Jan Vincent Rostowski”. Po jakimś czasie okazało się, że minister nie jest ani ekonomistą, ani angielskim, ani profesorem, tylko wykładowcą na Uniwersytecie Sorosa w Budapeszcie, a profesorami to byli pochodzący z Kresach jego dziadek Jakub Rofhfeld, syn Mojżesza i Lei z domu Broder oraz jego kuzyn Adam Daniel Rotfeld. Sprawę można by też ująć innym pytaniem: Gdzie jest na świecie taki drugi kraj, w którym głównym ekonomistą zostaje historyk, ministrem finansów absolwent technikum ogrodniczego, ministrem zdrowia księgowy, szefem BBN lekarz, ministrem obrony historyk, ministrem rozwoju i technologii filolog, ministrem przedsiębiorczości menedżer kultury, a szefem największej spółki państwowej były operator wózka widłowego?

Rostowski wydzielił gabinet dla pracującego społecznie „zewnętrznego eksperta” od podatków, pani Renaty Hayder, która okazała się być spokrewniona z Rotfeldami. Podatkami zajmował się przewodniczący sejmowej komisji „Przyjazne państwo”, Janusz Palikot, który w międzyczasie wrócił do judaizmu i został członkiem loży B’nai B’rith. Okazało się też, że wśród darczyńców na Muzeum Polin znalazł się Jan Kulczyk i jego połowica, którzy zrobili wielki majątek, prywatyzując masę upadłościową po PRL. Niektórzy mówią, że pieniędzmi dzielili się z WSI. Ale to niepoważne bredzenie, bo zdradził ich bratni oligarcha z bratniej Rosji, Borys Bieriezowski: „Czasy były takie, że każdy brał, ile mógł unieść”. Jeszcze lepiej zdiagnozował to Józef Oleksy: „Kosmopolityczne gangi rozkradły Polskę”. Przy okazji podważył „legalność majątku” innego żydowskiego oligarchy. I, co ciekawe, Aleksander Kwaśniewski nazwał go w rewanżu zdrajcą i idiotą, ale nie… „kłamcą”!

Za czasów „pierwszego niekomunistycznego rządu wolnej Polski”, ulica mówiła: „Sami Żydzi tylko jeden Syryjczyk” (chodziło o ministra przemysłu Tadeusza Syryjczyka). Dziś można by zawołać: „Sami Żydzi tylko jedna Ukrainka” (chodzi o wiceminister rozwoju Olgę Semeniuk). Przypomnijmy, że ministrami od pieniędzy byli: Marek Borowski, Jerzy Osiatyński, Mateusz Jakub Morawiecki, Tadeusz Kościński, Leszek Balcerowicz, Marcin Święcicki i Grzegorz Kołodko. Trzem ostatnim przydzielono za żony: dwie urokliwe córeczki Eugeniusza Szyra (KPP-owca, szefa frakcji żydowskiej w PPR, członka BP PZPR) i córkę Maksymiliana Pohorille (KPP-owca, promotora pracy doktorskiej, rektora Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR). Śledząc „sukcesy” pomyślnie ożenionych, można pytać, czy aby na pewno byli samodzielni, i czy ministrami nie zostali dzięki instytucji Esterki, która, w połączeniu z formułą, że Żydem jest każda osoba urodzona z matki Żydówki, mocno modeluje zasady polityki kadrowej. Można też zapytać: W jakim innym kraju możliwa byłaby tak żelazna logika postępowania i precyzja w obsadzie kluczowego stanowiska?

W dzień po aneksji Krymu kilkudziesięciu Polaków z Mariupola zwróciło się o tymczasowe schronienie w kraju przodków. Postawa rządu warszawskiego wprawiła w osłupienie. Wiceszef MSZ – a był nim Rafał Trzaskowski – sprzeciwił się temu, publicznie dywagując, że mogłoby to nie zostać dobrze odebrane przez… Kijów. „Sprowadzanie tych Polaków podważa status Ukrainy, jako państwa silnego i demokratycznego, stąd Polsce trudno sobie na to pozwolić, ponieważ chcemy wzmacniać państwowość ukraińską, a ściąganie Polaków byłoby przyznaniem, że Ukraina sobie nie radzi. Jeżeli powiemy, że wszyscy Polacy z terytorium suwerennej Ukrainy mogą przyjechać do Polski, to w pewnym sensie będziemy podważać to, czy Ukraina jest silnym, demokratycznym państwem – oświadczył. Co będzie, jeżeli z innych terytoriów Ukrainy zgłosi się mnóstwo Polaków, którzy powiedzą: nie żyje nam się dobrze, chcemy być natychmiast ewakuowani do Polski?” – podwyższył poprzeczkę. Gdy w lutym wtargnęły do Polski miliony „uchodźców” z Dzikich Pól, w tym pół miliona weteranów obrony „silnego, demokratycznego państwa” przed Ruskimi, Trzaskowski stał się nagle zwolennikiem ich sprowadzania, i to w jak największej liczbie.

Czy powodem takiego wybryku Trzaskowskiego nie jest to, że jego matką jest Teresa z domu Arens, a ojczymem Marian Ferster, syn pułkownika UB Aleksandra i funkcjonariuszki UB Władysławy, której stryj Bolesław Drobner, był ministrem w PKWN, prezydentem Wrocławia i, do Marca ’68, I sekretarzem KW PZPR w Krakowie? Czy znaczenia nie ma to, że matka Trzaskowskiego, która w latach 50. prowadziła bar w „Piwnicy pod Baranami”, jako tajna współpracowniczka i donosicielka o pseudonimie Justyna, miała kontakty z dyplomatami z konsulatu USA w Krakowie, a dzisiaj jej synalek, który patriotyzm wyssał z mlekiem matki, ma doskonałe kontakty z dyplomatami z ambasady USA i też je wykorzystuje do antypolskich celów? Co Trzaskowskiego najbardziej przeraziło? Perspektywa: Co będzie, jeżeli z innych terytoriów Ukrainy zgłosi się mnóstwo Polaków, którzy powiedzą: nie żyje nam się dobrze, chcemy być natychmiast ewakuowani do Polski. Co w tym wszystkim jeszcze przeraża? Opozycja, której przeszkadza zawieszenie sędziego Tuleyę, a nie przeszkadza, gdy rządząca partia rozbraja polską armię (a uzbraja po zęby armię sąsiada, który nas nienawidzi), gdy wyjmuje z kieszeni Polaków 100 miliardów i napycha kabzy oligarchów ukraińskich, gdy na zmywak wysłała miliony Polaków, a przyjmuje na garnuszek miliony Ukraińców, obdarzając ich nadzwyczajnymi przywilejami. I jeszcze jedno – jak wynika z najnowszego sondażu IBRiS, na czele rankingu polskich polityków jest prezydent Warszawy. Ufa mu 44 proc. badanych. No i mamy, co mamy – przyszłego Prezydenta Wszystkich Polaków.

Szewach Weiss na łamach „Rz” wygadał się: Kiedy Żyd chce, by rozpoznał go jego rodak, mówi „AMCHU”. Jest to tajemny kod żydowski. Niemożliwością jest rozpoznać każdego Żyda z wyglądu i, jakkolwiek by to brzmiało dziwnie, po kształcie jego nosa, ani po nazwisku. Wielu Żydów zmieniło bowiem swoje rodowe nazwiska, także ze względów bezpieczeństwa. Myli się i wprowadza w błąd innych ten, kto twierdzi, że żydostwo jest tylko wiarą. Nawet ci, którzy odeszli od wiary mojżeszowej, nawróceni na inne wyznanie, odczuwają przynależność do swego narodu (…) Solidarność żydowska istnieje również między tymi, którzy przeszli na chrześcijaństwo, i tymi, którzy zostali żydami. Ta solidarność jest częścią duszy żydowskiej. Ten, kto porzucał żydostwo, robił to na ogół ratując swoje życie, albo był zmuszony siłą. „Amchu” umożliwiła istnienie wspólnoty narodu żydowskiego w diasporze bez państwa, bez flagi, bez władzy, bez możliwości samoobrony. „Europa przeszła drogę od Auschwitz do „Nigdy więcej Auschwitz!”. Jest mniej nacjonalistyczna. Właśnie to oraz globalizacja, Internet umożliwiają życie Żydom w europejskim domu. Dla nich jest on teraz wielkim „sztetl”. Już nie ma potrzeby ukrywać pochodzenia żydowskiego. „Amchu” wychodzi z podziemia. Żydzi obejmują najwyższe stanowiska w krajach diaspory, nie ukrywając swojej tożsamości. Jest to historyczne zwycięstwo „Amchu”. Na koniec Szewach stwierdza: „Amchu” nie jest już tajnym kodem, ale nie wolno go zgubić: „Wieczne, wieczyste „Amchu”! W wielu miejscowościach na Warmii i Mazurach Ukraińcy wieszają sobie niebiesko-żółte wstążeczki, bo policjant Ukrainiec, jak zobaczy swojego rodaka mandatu nie da, a sędzia Ukrainiec nie wsadzi za kratki. I czy dwukolorowa wstążeczek na piersi redaktora Sakiewicza, to nie takie „Amchu”?

Politycy polscy nie wyciągają wniosków z przeszłości. Wciąż popełniają te same błędy. Dotyczy to wszystkich ekip rządzących krajem po 4 czerwca 1989 roku. Bez patrzenia na interes Polski poparli obalenie Wiktora Janukowycza, a Wiktor Juszczenko plując w twarz polskim sprzymierzeńcom, ogłosił Stepana Banderę narodowym bohaterem Ukrainy. Ale czy chodziło tylko o „błędy” i czy o błędy polityków „polskich”, a nie o świadomą działalność rządzącej w Polsce żydokomuny i rządzących na Ukrainie żydobanderowców?

Rewolucja to gruntowna wymiana elit politycznych, to zdobycie władzy przez nową klasę społeczną kosztem drugiej. Tymczasem nad Dnieprem wszystko pozostało po staremu. Władza jak spoczywała, tak spoczywa w rękach kilku oligarchów żydowskiego pochodzenia. Zwraca uwagę kompatybilność elit znad Wisły i znad Dniepru. Gdy warszawskie oskarżały przedmajdanowego prezydenta o bycie marionetką Putina, świadczyć o tym miała jego zgoda, aby teki ministrów przypadły trzem politykom ukraińskim, którzy zachowali obywatelstwo rosyjskie. Tymczasem pierwszy pomajdanowy rząd ukraiński okazał się armią pełną zagranicznych najemników, z nadanym pospiesznie ukraińskim obywatelstwem. Prezydent Petro Poroszenko uzasadnił to tak: To część wysiłków, aby znaleźć innowacyjne rozwiązania w rządzie, z uwagi na nadzwyczajne wyzwania stojące przed Ukrainą. Oprócz prezydenta, obcoplemieńcami okazali się: wiceprezydent, premier, sekretarz Rady ds. Bezpieczeństwa, minister obrony, minister kultury, minister finansów, minister administracji prezydenta i wicepremier (później premier) Wołodymyr Hrojsman (którego matka jest autorką terminu „żydobanderwoszczyzna”). Nie lepiej było wśród opozycji, żeby tylko wymienić Julię Tymoszenko. I jeszcze jedno – następca Poroszenki dwa miesiące temu rzekł: „Jak zakończymy wojnę, to cała Ukraina będzie wyglądała jak wielki Izrael”.

Znamienna była tu diagnoza Nadii Szewczenko. W 2015 oficer lotnictwa Ukrainy została zwolniona w ramach rosyjsko-ukraińskiej wymiany jeńców. O jej uwolnienie zabiegali prawie wszyscy politycy zachodniego świata. Prezydent Poroszenko nadał jej tytuł bohatera narodowego. Została deputowaną Rady Najwyższej. Miała prezydenckie ambicje, a sondaże wskazywały, że cieszy się największym zaufaniem wśród Ukraińców. Tymczasem w marcu 2018 roku ukraiński parlament, przytłaczającą większością głosów, uchylił jej nietykalność i zezwolił na areszt, z oskarżenia o planowanie zamachu stanu oraz próbę zamachu terrorystycznego. Co takiego wydarzyło się, że trafiła za kratki? Nic wielkiego. Powiedziała tylko (ku wielkiemu rozczarowaniu redaktorów naczelnych „Gazety Polskiej” i „Gazety Wyborczej”): „Żydzi stanowią 2 proc. społeczeństwa, a zajmują około 80 proc. stanowisk w rządzie”. Wymieniła premiera Wołodymyra Hrojsmana. Stwierdziła, że Petro Poroszenko tak naprawdę ma na nazwisko „Walcman”. Zasugerowała żydowskie pochodzenie Julii Tymoszenko, a wcześniej w studio telewizyjnym zgodziła się z wypowiedzią jednego z widzów o „żydowskim jarzmie na Ukrainie”.

Czy „Żydobanderowcami” są też redaktorzy „Gazety Wyborczej”? Zastanawia bowiem osłona medialna, jaką Michnik od lat zapewnia mniejszości ukraińskiej. Czy tym samym tropem pójść można w przypadku Anne Applebaum, która na łamach gazety Michnika dowodziła: „Nacjonaliści na Ukrainie to jedyna nadzieja tego kraju na ucieczkę od apatii, drapieżnej korupcji i, w ostateczności, rozpadu. Żaden rozsądny bojownik o wolność nie wyobrażał sobie utworzenia nowoczesnego państwa, a co dopiero demokracji, bez ruchu o nacechowaniu nacjonalistycznym”. A co z redaktorami „Gazety Polskiej? Przecież ich też łączy z Applebaum pogląd, że każdy nacjonalista jest dobry, byle nie polski?

Kto w Polsce bierze czynny udział w promowaniu banderowskich postulatów historycznych i gloryfikuje zbrodniczą organizację? Od samego początku istnienia III RP środowisko dawnego KOR, skupione   wokół „Gazety Wyborczej”, za cel główny swoich działań postawiło sobie lansowanie idei tzw. pojednania polsko-ukraińskiego, przez co rozumiano przyjęcie wykładni historii najnowszej środowisk probanderowskich. Ośrodek skupiony wokół Adama Michnika i Jacka Kuronia, tropiący wszelkie przejawy nacjonalizmu w Polsce,  przeszedł do porządku dziennego nad skrajnie szowinistyczną ideologią OUN-UPA. Michnikowi i Kuroniowi nie przeszkadzało nawet to, że organizacja, którą wzięli w obronę miała na sumieniu śmierć dziesiątków tysięcy Żydów.  Główną wykładnią stały się słowa Jacka Kuronia: „Jeśli Ukraina chce być niepodległa, nie może wyrzec się pamięci o UPA. UPA była powstańczą armią walczącą o niepodległość”. Przypomnieć też warto o złożonej w wywiadzie dla „Kuriera Galicyjskiego” propozycji Adama Michnika przyłączenia Polski do Ukrainy i nadanie nowemu tworowi nazwy UKR-POL. „Będziemy wówczas państwem, z którym się będzie musiał liczyć każdy i na wschodzie i na zachodzie” – prorokował, z akcentem na „MY”. Chociaż w tym przypadku nie trudno było odgadnąć, że w pomyśle „nie chodziło o jakiś „UKR-POL”, tylko o stary żydowski pomysł z Judeopolonią.

Dlaczego pochodzący z żydokomunistycznej rodziny kresowej Paweł Kowal, nawołując do wspierania neobanderowskiej Ukrainy, najchętniej w imię interesów i rojeń polityków ukraińskich wypowiedziałby wojnę Rosji? Jak wyjaśnić jego słowa, że „Ukraińcy muszą dojrzeć do samooceny tak, jak Polacy dojrzeli do samooceny w Jedwabnem”? Dlaczego Dawid Wildstein powiedział: „Nierozliczenie rzezi wołyńskiej nie powinno dziś być dla Polaków przeszkodą we wspieraniu Ukraińców” i czy nie ma znaczenia, że jego dziadek był ubekiem, a ojciec masonem? A może chodzi o coś innego? Aleksander Kwaśniewski, syn ukraińskiego Żyda i oficera NKWD w sprawach Ukrainy wypowiada się jak lobbysta ukraiński, bo bierze pieniądze od żydowskich oligarchów.

À propos – gdy w 1976 r. powstał KOR Michnik pisał: „Marek Edelman powiedział kiedyś, że KOR to było to samo, co Bund. Te same ideały, te same wartości. Dla mnie – mówił Marek – Bund i KOR to ciągłość”. Tymczasem Bund był przedwojenną żydowską partią, która reprezentowała komunistyczny ekstremizm, która manifestował swoją wrogość do państwa polskiego, domagała się pełnej autonomii dla żydów, laickiego szkolnictwa oraz zrównania języka jidysz z językiem polskim, którą minister spraw wewnętrznych II RP uznał za „partię kryptokomunistyczną, bo „zgłosiła swój akces do komunistycznej Międzynarodówki i stoi na stanowisku wrogim naszemu państwu”. Sprawdzianem lojalności KOR wobec Polski byli wyłonieni liderzy, którzy w sytuacji niedojrzałości chłopsko-robotniczych elit „S”, przejęli ruch protestu, wymanewrowali hierarchów kościelnych, zmonopolizowali poparcie z zagranicy, zablokowali odrodzenie się endecji, chadecji, a nawet PPS.

Dlaczego wszyscy mają poglądy dziwnie podobne do poglądów lobby ukraińskiego? Co, oprócz miłości do banderowców, ich łączy? Może nienawiść do Polaków? I czy tylko nienawiść? Anne Applebaum i żydowska gazeta dla Polaków szczególnie uwzięła się na Wiktora Janukowycza. I tu pytanie: Czy nie wzięło się to z tego, że „Nasz Dziennik” nieopatrznie ujawnił: „Korzenie rodziny Wiktora Janukowycza sięgają dzisiejszej Białorusi (…) w Janukach wszyscy byli gospodarzami i pszczelarzami (…) dziadek Wiktora został ochrzczony w miejscowym kościele katolickim. Ludność tych terenów Białorusi – to przeważnie katolicy. Toż była tu kiedyś Polska. Swoistymi świadkami tamtych czasów są pomniki na miejscowym cmentarzu. Na większości z nich napisy już się starły, a na tych, które się zachowały, widać napisane alfabetem łacińskim nazwisko „Janukowicz”. I drugie pytanie: Czy nie wzięło się to z tego, że tygodnik „Nasza Polska” napisał: „Nie mógł Polak zostać prezydentem w Warszawie to musiał w Kijowie. Na Warszawę jeszcze Polacy muszą poczekać!”. Na Janukowycza uwzięła się nie tylko gazeta żydowska. Słowa: „Popieram wszystkich Ukraińców protestujących w Kijowie przeciwko rządom postkomunistycznego bandyty”, pojawiły się w… „Warszawskiej Gazecie” Pomijano przy tym i przemilczano oczywisty fakt, że przedmajdanowa ekipa wła­dzy w Kijowie była po prostu propolska i że swoistej pikanterii dodawał postulat ministra edukacji w rządzie Janukowycza wprowadzenia języka polskiego jako drugiego języka urzędowego w zachodniej części Ukrainy.

Polityczne zadanie usunięcia Janukowycza, postawione przed polską klasą polityczną przez Sorosa, wymagało „marginalizacji konfliktów historycznych” i partnera po stronie ukraińskiej. Zostali nimi skrajni nacjonaliści, którym nie przeszkadzało, że Ukrainą rządzi rosyjsko-żydowska mafia i że finansowego wsparcia udziela im lider społeczności żydowskiej, rezydujący w Genewie posiadacz paszportu izraelskiego Ihor Kołomojski. „Naszych”, do tej antypolskiej machinacji nie zniechęcił nawet Günter Verheugen, który zdiagnozował: „Po raz pierwszy w tym stuleciu prawdziwi faszyści z krwi i kości zasiadają w rządzie”. W tym kontekście przypomnieć należy, że Janukowyczowi szyto buty marionetki Moskwy, mimo że dobrze mu szło układanie stosunków z Putinem na zasadzie „jak równy z równym”, mimo że nie zgodził się, by Ukraina wstąpiła do unii celnej z Rosją i mimo że z większym sukcesem niż „nasi”, oparł się szan­tażowi energetycznemu Putina, i to wówczas, gdy mentalnie zrusyfikowa­ny polski minister podpisywał niekorzystne kontrakty na dostawy gazu rosyjskiego.

Przy okazji – co się porobiło z PSL-owcami? Niegdyś byli pierwszą partią, która dbała o pamięć pomordowanych na Wołyniu. Dziś Kosiniak-Kamysz pierwszy rzuca hasło „UkraPolin”, a Marek Sawicki rzuca pomysł, aby Państwo Polskie wykupiło i wyremontowało 200 tysięcy opuszczonych chłopskich chałup i przekazało je ukraińskim przesiedleńcom. À propos – kiedy podczas kampanii wyborczej w 2015 r. kandydat PSL Adam Jarubas naruszył święte tabu, jakim jest bezkrytyczne popieranie Ukrainy, został solidarnie zaatakowany przez cały establishment i skutecznie wyciszony. To był klasyczny przykład funkcjonowania nieformalnego układu PO-PiS, kiedy spór między „zaprzańcami” a „szczerymi patriotami” nie toczy się o interes narodowy, ale o to, kto lepiej będzie rządził Polakami w interesie kosmopolitycznego układu.

Są też inne podobieństwa. Tak jak pierwszy pookrągłostołowy rząd Tadeusza Mazowieckiego podjął próbę budowy JudeoPolonii, tak pierwszy pomajdanowy rząd Petro Poroszenki podjął próbę budowy JudeoUkrainy. Z tym że nad Dnieprem to się udało, a nad Wisłą projekt runął, dzięki… Stanowi Tymińskiemu. Przypomnijmy: w wyborach prezydenckich w 1990 roku, przedstawiany jako „kandydat znikąd”, po bardzo intensywnej kampanii, podczas której przedstawiał się jako jedyny „człowiek spoza układu”, zdecydowanie kontestujący balcerowiczowskie reformy gospodarcze, uzyskał w I turze prawie 4 miliony głosów, wyprzedzając Tadeusza Mazowieckiego (i Wołodię Cimoszewicza). Po tej poniżającej klęsce, Mazowiecki wraz ze swym zamysłem Judeopolonii już się nie podniósł.

W dzisiejszej Polsce toczy się jedna wielka wojna i mnóstwo potyczek. Fronty krzyżują się, krzyżują się obce wpływy. Na te potężne i wyrafinowane naciski wystawiona jest „nasza” elita polityczna, nielojalna, czołobitna wobec obcych, uwikłana w agenturalną działalność. Czy kraj, w którym ministrami zostają przypadkowe miernoty, ludzie gardzący polskimi interesami, kupczący pozycją Polski w świecie, których jedynym celem jest utrzymanie się przy władzy, i którym rozkazy wydaje mały żydowski komik, jest zdolna do obrony polskich interesów?

Krzysztof Baliński

Tranzycja dzieci to zbrodnia

Tranzycja dzieci to zbrodnia

Izabela BRODACKA

Pewna moja koleżanka opowiadała mi z zachwytem o swoich znajomych, którzy adoptowali dwójkę chłopców lecz jeden z nich przerobił się na dziewczynkę. Koleżanka, osoba dobra, chętnie pomagająca innym, lecz nieco naiwna opowiadała z prawdziwym uznaniem że jej znajomi zaakceptowali wybór synka i dzielnie towarzyszyli mu w trudnej drodze zmiany płci. Koleżanka ma dorosłego syna lecz nie ośmieliłam się zapytać czy z równym zachwytem zaakceptowałby podobny wyczyn z jego strony. Gorąco poleciłam jej dostępną na rynku książkę pod tytułem: „Zagubieni w Krainie Trans” napisaną przez Miriam Grossman ale nie trafiła jej do przekonania. Pozwolę sobie przytoczyć jedną z opisywanych przez Miriam autentycznych historii.

Otóż w 1965 roku młodemu małżeństwu z Kanady Janet i Ronowi Reimerom, urodzili się bliźniacy jednojajowi, Bruce i Brian. W ósmym miesiącu życia dzieci obrzezano ze wskazań medycznych, lecz przy zabiegu uszkodzono nieodwracalnie penis Bruce’a. Zrozpaczeni rodzice usłyszawszy o teorii profesora Johna Money’a ze szpitala Johna Hopkinsa, że płeć psychologiczna jest ważniejsza niż biologiczna zdecydowali się oddać synka w ręce profesora. Money wmówił bardzo młodym i naiwnym rodzicom, że należy wychowywać Bruce’a jak dziewczynkę. W wieku dwóch lat chłopca wykastrowano, zmieniono mu imię na Brenda, ubierano w sukienki i nakłaniano do zabawy lalkami. Kiedy bliźniacy mieli po sześć lat, John Money publicznie ogłosił sukces swego eksperymentu i opisał go w książce „Man and Woman, Boy and Girl”, która przyniosła mu sławę i pieniądze.

Tymczasem tak naprawdę eksperyment zakończył się całkowitą klęską. Brenda w wieku trzydziestu dwóch lat zdecydowała się ujawnić, że uważa się za mężczyznę i przybrała imię Dawid. Dawid miał żonę i trójkę adoptowanych dzieci. Co więcej chłopiec nigdy nie zaakceptował zmiany płci. Nie chciał nosić sukienek, nie bawił się lalkami, pasjonował się zapasami a nawet sikał na stojąco. Chciał zostać mechanikiem samochodowym. W szkole dzieci oczywiście mu dokuczały i uważały go za odmieńca. Money naciskał na Brendę czyli Dawida, by poddała się operacji utworzenia pochwy ale Brenda stanowczo się na to nie zgadzała choć podawano jej estrogen i urosły jej piersi. Pod wpływem psychiatry, a wbrew protestom Moneya rodzice w końcu ujawnili czternastoletniej Brendzie, że urodziła się chłopcem co dzieciak przyjął z prawdziwą ulgą. Money jednak nigdy nie przyznał się do porażki i dalej opowiadał się za operacjami zmiany płci u dzieci.

W wywiadzie przeprowadzonym w 1997 roku David i Brian stwierdzili, że byli molestowani seksualnie przez Moneya, a David zadeklarował, że nigdy nie zaakceptował płci, w której go wychowano. Brian przedawkował narkotyki w wieku trzydziestu sześciu lat, David mając trzydzieści osiem lat popełnił samobójstwo. Pomimo tego John Money jest do dziś uważany za wielki autorytet w dziedzinie płciowości.

Podobnych historii jest bardzo wiele. Zbuntowane w wieku dojrzewania dzieci na złość rodzicom decydują się na zmianę płci. Trafiają w ręce oprawców którzy okaleczają je na całe życie. Ten proceder wspiera lewactwo, które zawsze miało obsesję panowania nad przyrodą.

Oczywiście nie można wykluczyć, że istnieją osoby które naprawdę źle czują się w swojej skórze. Takie osoby zawsze były i będą. Tranzycja nie jest jednak żadnym rozwiązaniem ich problemów. Jest to procedura, która okalecza pacjenta, często bardzo bolesna rozstrajająca organizm, a co najważniejsze nieodwracalna. Kobiety źle czujące się w swojej płci a przede wszystkim nie akceptujące swej społecznej roli zawsze podejmowały męskie wyzwania, wręcz rywalizowały z mężczyznami. Zakładały i prowadziły firmy. Zostawały wybitnymi alpinistkami, dżokejami i kierowcami rajdowymi. Nikt obecnie nie zmusza kobiety do zakładania rodziny, do rodzenia dzieci czy do noszenia butów na wysokim obcasie. Jednak etyka lekarska zawsze zabraniała zbędnych operacji okaleczających. Nie można było zaordynować sobie obcięcia ręki czy nogi a jeżeli ktoś jak Van Gogh zapragnął obciąć sobie ucho musiał to zrobić osobiście. Żaden lekarz tego by się nie podjął.

Czasy się zmieniły. Niejaka Angelina Jolie podobno w obawie przed rakiem usunęła obie piersi.Niezawodnidowcipniinternaucizaproponowali żeby Angelina kazała usunąć sobie głowę gdyż głowa najbardziej zagraża jej życiu i zdrowiu. Pomijając medyczne wskazania do tej operacji Angelina jest pełnoletnia, nie jest ubezwłasnowolniona i zapewne stosuje się do niej starożytna zasada Volenti non fit iniuria ( chcącemu nie dzieje się krzywda).  Tej zasady nigdy nie wolno jednak stosować wobec dzieci. Dzieciom proponuje się obecnie dla formalności wytoczenie rodzicom sprawy sądowej i uzyskanie zgody sądu na trwałe okaleczenie się. Tak jak szpital może przez sąd uzyskać zgodę na przetoczenie krwi pomimo protestu rodziców, którzy nie zgadzają się na transfuzję z przyczyn religijnych.

Podsumowując.

Szpitale psychiatryczne pełne są osób, które uważają się za Napoleona, Chrystusa czy Papieża. Nie znaczy to, że należy hołdować ich rojeniom i akceptować ich próby realizacji tych rojeń. Dzieci wymyślają sobie nie istniejących przyjaciół, rozmawiają ze zwierzętami, przebierają się za kosmonautów. Czy jeżeli dziecko twierdzi, że umie latać pozwolimy mu skakać z piątego piętra? Czy jeżeli twierdzi, że umie pływać pozwolimy mu skoczyć do głębokiej wody? Rojenia na temat płci są równie niebezpieczne dla życia i zdrowia dziecka jak rojenia na temat umiejętności latania. Dopuszczanie przez prawo tranzycji dzieci i młodzieży jest po prostu zbrodnią przeciwko ludzkości.

W czasach młodości podczas rejsów po Mazurach śpiewaliśmy piosenkę z której odważę się przytoczyć tylko jedną zwrotkę. Jej zbiorowy autor ( zbiorowy bo każdy z nas wymyślał kolejne pikantne zwrotki) okazuje się prekursorem dekalogu poprawności politycznej, która mówi nam jak powinniśmy myśleć a przede wszystkim co mamy prawo mówić.

Czy normalna zdrowa ryba może kochać wieloryba? Ależ tak, czemu nie, rybie też należy się”

Czy reżimowi Tuska uda się wciągnąć III RP w wojnę z Rosją? Ktoś natychmiast musi zastąpić w boju konającą Ukrainę.

Czy reżimowi Tuska uda się wciągnąć III RP w wojnę z Rosją?

Czas nagli i ktoś natychmiast musi zastąpić w boju konającą Ukrainę .

DR IGNACY NOWOPOLSKI JUL 25

Koniec konfliktu proxy NATO z RF na Ukrainie dobiega końca. Obecnie CIA i MI6 zajęte są projektem usuwania Zełenskego ze stanowiska „prezydenta”, ponieważ jego osoba uniemożliwia, temu co z Ukrainy pozostało, podpisanie aktu kapitulacji. Bowiem Kreml stoi na stanowisku, że nie jest on już od dawna legalnym prezydentem, a RF chce zawierać wszelkie porozumienia, jedynie z niekwestionowanymi prawnie reprezentantami Kijowa.

Dlatego też niespodziewanie Kijów stał się widownią demonstracji anty- Zełenskiemu, zgrabnie wyreżyserowanej przez wspomniane powyżej organizacje, a propaganda ZIK nagle zauważyła, że jest on skorumpowany i totalitarny; co za odkrycie!

Cała sprawa jest tym istotniejsza, że FR ma plan włączenia terytoriów ukraińskich do unii Rosyjsko-Białoruskiej, jako jej trzeciego komponentu. W tym scenariuszu legitymacja prawna działań Kremla jest niezwykle ważka.

Zachodniemu imperium kłamstw (ZIK) zależy na zachowaniu twarzy i udawaniu, że „nic się nie zdarzyło, przegranej NATO nie było”.

Aby jednak to osiągnąć i „zamieść pod dywan” byłą Ukrainę, trzeba zastąpić ją nowym graczem.

Z oczywistych powodów III RP najlepiej nadaje się do roli „ukraińskiego dublera”.

Co prawda globalistyczne Wojsko Polskie (GWP) jest niedozbrojone i posiada zapasy amunicji na dwa tygodnie konfliktu, ale wystarczy tego na „dobry początek” i wciągnięcie Polaków do „rosyjskiej maszynki do mielenia mięsa armatniego”, a to wystarczy na dozbrojenie IV rzeszy niemieckiej i jej ponowne zaangażowanie w Drang nach Osten, a przynajmniej tak uważa nowy berliński Hitler, kanclerz Merz.

Dlatego też, reżim Tuska stara się maksymalnie zaostrzyć i tak już napięte stosunki z FR, poprzez teatralne wezwania obywateli polskich do natychmiastowego powrotu z terenu FR do III RP.

„Minister spraw zagranicznych III RP”, Radosław Applebaum-Sikorski zdaje sobie doskonale sprawę, że Polacy na stałe zamieszkujący RF nie będą salwować się ucieczką do Polski, tylko po to, by zostać zbombardowanymi przez rosyjskie hipersoniczne Oreszniki. Znacznie bezpieczniej będzie im doczekać likwidacji Polski, na ogromnym terytorium RF.

Jakby jednak nie było, dramaturgia tej farsy narasta i otwarte pozostaje pytanie, czy wprzódy Tusk zlikwiduje Polskę, czy też Polska go przedtem usunie?

To pytanie tyczy się samego szekspirowskiego „być albo nie być” Narodu i Państwa. Sadząc po dynamice działań, trudno być tu optymistą.

Zapewne już teraz GWP szykuje porządną prowokację mającą na celu zrzucić winę za rozpętanie III Wojny Światowej na FR.

Elity rządzące zwariowały czy zeszły na psy? – Marek T. Chodorowski

Elity rządzące zwariowały czy zeszły na psy?

– Marek T. Chodorowski

Autor: AlterCabrio , 25 lipca 2025

Postanowiliśmy dzisiaj porozmawiać o tym co stało się z “elitami” rządzącymi (cudzysłów celowy), dlaczego zachowują się jakby postradali zmysły a resztki zwykłej przyzwoitości wyparowały wraz z globalnym ociepleniem…

==========================

Zmierzamy do wolnej, bezpiecznej Polski.

−∗−

Elity rządzące zwariowały czy zeszły na psy? – Marek T. Chodorowski

https://youtube.com/watch?v=sgjdGm6nJJc%3Fsi%3Ds2aD-brAKuP7pqLO

−∗−

Warto porównać:

Kto przejmuje Polskę?! Dlaczego POPiS aż tak się boi – Marek T. Chodorowski
Nam próbują pisać historię na nowo w zasadzie od 500 lat, czyli ciągle mamy przekłamania historyczne. One szczególnie się nasiliły w wieku XX. I to wówczas było niezrozumiałe dlaczego w […]

____________

Pożegnanie z III RP FERMA LISÓW
Pan Marek Tomasz Chodorowski, autor książki “Bestia, cywilizacja nad przepaścią ” wziął tym razem udział w Ogólnopolskiej Konferencji Niekoncesjonowanych, Niepodległościowych Działaczy Antykomunistycznych Zlustrowanych Przez IPN. Doszło do niej 04.07.2025 w […]

Nawrocki o Wołyniu, Ukrainie, chanuce, aborcji, Smoleńsku.

Nawrocki: Nie możemy dzisiaj mówić o przełomie ws. ekshumacji na Wołyniu

Natalia Nadolczak https://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/rozmowa/news-nawrocki-nie-mozemy-dzisiaj-mowic-o-przelomie-ws-ekshumacji-,nId,7889111

“Nie możemy dzisiaj mówić o przełomie w sprawie ekshumacji na Wołyniu. Cieszy mnie decyzja premiera, ale tych przełomów, a bardziej deklaracji przełomów, przeżywaliśmy już wiele. O jednym z nich informował szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski. Nie doszło do niego. Nie wiem, co pan premier uznaje za przełom” – powiedział Karol Nawrocki, prezes Instytutu Pamięci Narodowej, kandydat na prezydenta RP popierany przez Prawo i Sprawiedliwość, który był gościem Krzysztofa Ziemca w RMF FM. Nawrocki odpowiadał też na pytania słuchaczy RMF FM. Mówił m.in. o tym, że nie zapaliłby świec chanukowych w Pałacu Prezydenckim, nie podpisałby ustawy o podwyższeniu wieku emerytalnego, a kwestia katastrofy smoleńskiej jest jeszcze niewyjaśniona.

Nawrocki: Polskie firmy powinny mieć możliwość odbudowywania UkrainyMarcin Suchmiel / RMF FM

Co dalej z Ukrainą?

W środę w Polsat News zapytany, czy widzi Ukrainę w NATO, Karol Nawrocki odpowiedział, że ma stałe zdanie w tej kwestii i wyrażał je już jako prezes IPN – wiąże się ono z kwestią zbrodni wołyńskiej.

Na dzień dzisiejszy nie widzę Ukrainy w żadnej strukturze, ani w Unii Europejskiej, ani w NATO, do momentu rozstrzygnięcia tak ważnych dla Polaków także spraw cywilizacyjnych – powiedział kandydat na prezydenta.

Posłuchaj: Nawrocki: Polskie firmy powinny mieć możliwość odbudowywania Ukrainy

W czwartek powtórzył, że nie wyobraża sobie, by Ukraina, państwo, które – jak powiedział – nie rozlicza się ze swojej przeszłości, współtworzyło międzynarodowe instytucje jak Unia Europejska czy NATO.

M.in. o te słowa zapytał w RMF FM Krzysztof Ziemiec prezesa IPN. Jaka będzie przyszłość Ukrainy i stosunki polsko-ukraińskie po wyborach prezydenckich? czy Polska powinna być pośrednikiem, mediatorem w ewentualnych rozmowach pokojowych?

Bardzo dziękuję za zaproszenie w obliczu tej dyskusji publicznej, która się odbywa i próby cenzury politycznej i w sieci, i w portalu X – rozpoczął Karol Nawrocki.

Jak rozpoczną się ekshumacje, jeśli doprowadzimy ten proces do końca, to ta przesłanka, która mnie najbardziej niepokoi… Uważam, że państwo, które nie jest w stanie rozliczyć się z tak okrutnej, barbarzyńskiej zbrodni, nie może tworzyć struktur międzynarodowych. Wejście do UE i do NATO jest obwarowane wieloma formalnościami. Chyba nikt mi nie zarzuci, że staję po stronie Rosji. Jestem osobą ściąganą przez Rosję i Putina. Interesuje mnie interes Polski – powiedział prezes IPN.

Kwestia ekshumacji na Wołyniu

Nie możemy dzisiaj mówić o przełomie. Cieszy mnie decyzja premiera. Interes Polski, który IPN realizuje – nie tylko za mojej prezesury, ale od wielu lat – ubiegając się o ekshumacje na Wołyniu. My jednak tych przełomów, a bardziej deklaracji tych przełomów przeżywaliśmy już wiele. O jednym z nich informował szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski. Nie doszło do niego. Nie wiem, co pan premier uznaje za przełom – powiedział obywatelski kandydat na prezydenta popierany przez PiS.

Mówimy o 1500 miejscowościach, które zniknęły z mapy, o 120 000 ofiar, więc przełomem było rozpoczęcie ekshumacji. Jako IPN jesteśmy gotowi do wypełniania swoich obowiązków. Czy jest to sukces? Tego jeszcze nie wiemy. Nie ma na razie żadnej decyzji, nie wiemy, o czym konkretnie mówi pan premier– stwierdził dr Nawrocki. 

Sprawa ustawy dot. powrotu do kompromisu aborcyjnego

Mam swoje zdanie. To zdanie, które odnosi się o moich wartości. Jestem chrześcijaninem. Kwestia aborcji, światopoglądu zawsze wchodzi do dyskusji, gdy rządzący sobie nie radzą. Dziś sobie nie radzą – z drożyzną, z projektami inwestycyjnymi – powiedział gość Krzysztofa Ziemca.

Przede wszystkim prezydent nie może podpisać czegoś, co zostało zakwestionowane przez Trybunał Konstytucyjny w dwóch wyrokach: w 1997 i 2020 roku. Podpisanie ustawy jest rzeczą niemożliwą ze względów prawnych i formalnych. Stajemy więc przed koniecznością poszukiwania nowego rozwiązania tej kwestii. Dzisiejsza koalicja nie jest w stanie dogadać się w tej sprawie (…). Ja zabijanie dzieci z zespołem Downa uznaję za rzecz niemoralną i to była moja uwaga do procedury lat 90. i do tego, co było kompromisem – stwierdził. 

[filmiki, dwa, w oryginale md]

Ustawa incydentalna, katastrofa smoleńska, chanuka. Kwestionariusz z pytaniami od słuchaczy RMF FM

Myślę, że religia powinna być elementem edukacji dla tych, którzy chcą na nią uczęszczać. Jest ona elementem naszej kultury – powiedział Karol Nawrocki, odpowiadając na pytanie, czy religia powinna zniknąć ze szkół

Padło też pytanie o to, czy Karol Nawrocki – jako ewentualny prezydent – podpisałby ustawę o podwyższeniu wieku emerytalnego.

Absolutnie nie podpisałbym. Wiceprzewodniczący PO, jeśli zostałby prezydentem, musiałby wykonać rozkazy swojego szefa, Donalda Tuska, tak że z całą pewnością mielibyśmy podwyższenie wieku emerytalnego – ocenił. 

Czy Karol Nawrocki zapaliłby świece chanukowe zgodnie z tradycją, którą zapoczątkował Lecz Kaczyński, a podtrzymał Andrzej Duda? – o to też pytali słuchacze RMF FM gościa Krzysztofa Ziemca.

Nie. Ja swoje przywiązanie do wartości chrześcijańskich traktuję poważnie, więc obchodzę święta, które są bliskie mojej osobie – zadeklarował Karol Nawrocki.

Czy kandydat popierany przez PiS jest za wprowadzeniem euroNie, bardzo sobie cenię polską złotówkę – odpowiedział.

Słuchacze pytali też o wątek katastrofy smoleńskiej. Który raport uznaje Karol Nawrocki za wiążący – dr. Macieja Laska czy Antoniego Macierewicza?

Zakładam, że jak mówimy o Rosji, a wiemy, że sowiecki potrafią dokonywać zamachów – nie możemy wykluczyć tego, że był zamach. Wiemy, jaka jest istota państwa sowieckiego, komunistycznego. Ta sprawa jest jeszcze jednak niewyjaśniona – powiedział. 

[filmiki w oryginale md]

Czy Karol Nawrocki – jeśli zostanie prezydentem – ułaskawi Marcina Romanowskiego?

Kwestia ułaskawień jest indywidualną kwestią. Bez czytania dokumentów, bez opinii, prezydent nie może takiej decyzji podjąć. Jest za wcześnie, aby o tym dyskutować – odpowiedział. 

Co Karol Nawrocki sądzi o ustawie incydentalnej Szymona Hołowni i poprawce PSL? Czy to sposób na wydobycie się z chaosu prawnego, z którym mamy obecnie do czynienia?

Polacy dzisiaj nie mogą liczyć na wymiar sprawiedliwości. Przerzucanie się w mediach różnymi określeniami, wprowadzenie do dyskusji publicznej pozaustawowych określeń, jak „neosędziowie”, podważanie decyzji Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego – to wszystko wskazuje, że jesteśmy w momencie, w którym z wymiarem sprawiedliwości coś trzeba zrobić. Jako prezydent obejmę go szczególną opieką – powiedział w RMF FM Karol Nawrocki.

Czy jako prezydent zgodziłby się na tzw. opcję zero, czyli wybór od nowa całego TK, SN czy KRS?

Tzw. opcja zero musiałby sięgać roku 1989. Po roku 1989 wielu sędziów komunistycznych przez lata kształtowała polski wymiar sprawiedliwości. Przyjęcie pułapu 2015 roku byłoby kłopotliwe, ponieważ jednym z dzisiejszych problemów, multiplikowanych przez obecny rząd, jest właśnie to, że polski wymiar sprawiedliwości, także KRS, były wypełnione sędziami, którzy orzekali w czasie stanu wojennego – stwierdził Nawrocki.

“Dudek wszedł w rolę politycznego zająca”

Jak prezes IPN skomentuje słowa prof. Antoniego Dudka, że jest „człowiekiem niebezpiecznym, skłonnym do „zachowań przemocowych”?

Nie dostałem od profesora Dudka dżentelmeńskich przeprosin (…). Rozchodzi się narracja panu profesorowi i to przykre, że wszedł w rolę politycznego zająca, angażując się w spór polityczny, spór kampanijny. Pomogę panu profesorowi i dziś opublikuję część recenzji, którą wystawił mi jako przyszłemu doktorantowi. Na pewno jestem człowiekiem zdeterminowanym do tego, aby dbać o interes Polski i Polaków – powiedział Karol Nawrocki w RMF FM. 

Krzysztof Ziemiec przypomniał, że nie tylko prof. Dudek krytykuje Karola Nawrockiego. Prof. Motyka zarzucił kandydatowi na prezydenta z kolei to, że przez osiem lat IPN został bardzo mocno upolityczniony – pod kuratelą Prawa i Sprawiedliwości. 

To jest nieprawda. Pan profesor Grzegorz Motyka doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Jest członkiem kolegium IPN. Wie także, że to nie prezes IPN odpowiada na zatrudnianie i zwalnianie pracowników w oddziałach – odpowiedział Nawrocki.

Jedno z ostatnich pytań dotyczyło broszury, która krąży w sieci: „Karol Nawrocki i jego środowisko. Analiza zagrożeń wizerunkowych w kontekście ewentualnego startu prezesa IPN w wyborach prezydenckich” oraz znajomości m.in. z Olgierdem L., – jak przypomniał gospodarz rozmowy – człowiekiem skazanym za sutenerstwo i brutalne pobicie.

Znam tę broszurę, przeczytałem ją. Nie ma tam mocnych zarzutów. Są tam zdjęcia różnych osób, tylko na tych zdjęciach nie ma mojej osoby wśród tych, którzy uchodzą za niebezpiecznych. Jeśli ktoś umie czytać krytycznie, to widzi, że to nie jest środowisko Karola Nawrockiego. Wszyscy wiedzą, że Karol Nawrocki przeszedł bardzo długą drogę, a tą drogą były trybuny, boiska piłkarskie. Dzisiaj zresztą jadę na pielgrzymkę kibiców na Jasną Górę, z czego bardzo się cieszę (…). Wielki Bu to człowiek, z którym boksowałem, człowiek bardzo silny fizycznie, zawodnik różnych federacji MMA. Olgierd L. to człowiek, który uczestniczył w wydarzeniach patriotycznych, które organizowałem (…). Warto zapytać Donalda Tuska, kim dla niego jest Władimir Putin – powiedział kandydat popierany przez PiS. 

Trzy pierwsze ustawy, które chciałby złożyć Nawrocki, jeśli zostanie prezydentem

Pierwsza inicjatywa będzie odnosić się do inwestycji i wielkich marzeń – do CPK. W kształcie, który został przyjęty przed 15 października 2023 roku. Pozostałe dwie inicjatywy ustawodawcze będą klarować się wkrótce – po moich spotkaniach z obywatelami. Jeśli miałbym wskazać dziś: trzeba reagować na drożyznę – podsumował Karol Nawrocki. 

=========================

mail:

Oj to niedobra jest o tym mówić!!! Ale sie zagotuje w tym kotle żydowskim jeśli faktycznie nie bedzie palil swieczek… hihi….

Grzegorz Braun: Zbyt łatwo stać się posiadaczem polskiego paszportu

Grzegorz Braun: Zbyt łatwo stać się posiadaczem polskiego paszportu

https://pch24.pl/grzegorz-braun-zbyt-latwo-stac-sie-posiadaczem-polskiego-paszport

(Fot. PAP/Paweł Supernak)

– Zbyt prosta jest ścieżka do nabycia polskiego obywatelstwa; zbyt krótka, najwyraźniej jest ścieżka do uzyskania prawa nie tylko do przybycia, odwiedzenia Polski, ale przebywania tutaj w celach życiowych, zawodowych czy socjalnych. To jest zbyt proste i dlatego moratorium migracyjne, dlatego trzeba powiedzieć: „klatka, stop”. Należy te rzeczy zinwentaryzować, poddać audytowi, wprowadzić zdrowe, bezpieczne procedury – zauważył poseł do Europarlamentu Grzegorz Braun.

W wypowiedzi dla kanału You Tube Chrobry Szlak polityk wytknął rządzącym obecnej oraz poprzednich kadencji postępowanie całkowicie zgubne i w najlepszym razie skrajnie lekkomyślne.  

– Rządy „zjednoczonej łże-prawicy” przeszły do historii jako największy masowy importer uchodźców-nachodźców z wszystkich możliwych kierunków. Tutaj oczywiście [pamiętamy] postulat zniesienia granicy polsko-ukraińskiej, wygłoszony publicznie przez Andrzeja Dudę w 2022 roku: „mam nadzieję, że nie będzie między nami granicy”. Ale też miał wtedy miejsce proceder „komercjalizacji” procedur dyplomatycznych, konsularnych, czyli wydawania wiz oraz paszportów polskich – przypomniał w swoim stylu lider Konfederacji Korony Polskiej.

Andrzej Duda zawoził polski paszport jakiemuś – chyba też zresztą z lekka tym zaskoczonemu – Żydowi ze świata mass mediów, show biznesu w Ameryce. Trudno powiedzieć, że te paszporty są w cenie, bo nie wiem, czy to coś Żydów kosztuje, że pobrali je masowo. No nie, w Warszawie właśnie rządzą ludzie PiS czy PO, dość niewrażliwi na kwestię ostrości konturu suwerenności – podkreślał Grzegorz Braun.

Jak wskazał „ten kontur biegnie także przez te procedury”. – Zbyt prosta jest ścieżka do nabycia polskiego obywatelstwa; zbyt krótka najwyraźniej jest ścieżka do uzyskania prawa nie tylko do przybycia, odwiedzenia Polski, ale przebywania tutaj w celach, powiedzmy życiowych, zawodowych czy socjalnych. To jest zbyt proste i dlatego moratorium migracyjne. Dlatego trzeba powiedzieć „klatka stop” i należy te rzeczy zinwentaryzować, poddać audytowi, wprowadzić zdrowe, bezpieczne procedury – mówił europoseł.

W przekonaniu Brauna „zdrowa, bezpieczna procedura ma zmierzać do tego, żeby bycie Polakiem w Polsce było pewnym przywilejem i luksusem”. – Nie każdy ma mieć swobodę przybywania i osiedlania się w Polsce i czerpania korzyści na przykład z partycypacji w polskim systemie tak zwanej opieki społecznej, systemie usług edukacyjnych, usług medycznych. Świat tutaj jest na głowie postawiony – ocenił.

Lider KKP odniósł się do demograficznego trendu lansowanego między innymi przez kręgi wielkiego biznesu. Nazwał tę tendencję „przesądem turboliberałów, że Polska potrzebuje milionów przybyszów po to, żeby rynek pracy został nasycony”: – No to są przesądy, dlatego że przecież jednocześnie, czasem nawet jednym tchem podawane są statystyki, które prognozują zanikanie zawodów i znikanie tak zwanych miejsc pracy na skutek przejmowania wielu dziedzin naszego życia przez algorytmy sztucznej inteligencji, przez technikę i technologię.

– Nie ma żadnego powodu, żeby jednych Polaków de facto wypędzać na obczyznę, na emigrację, żeby tam szukali życia, jakiegokolwiek życia dla swojej rodziny, czy w ogóle perspektyw dla założenia rodziny, a jednocześnie sprowadzać do Polski tych anegdotycznych „lekarzy”, „inżynierów”, którzy w praktyce nie okazują się siłą wykwalifikowaną (…), ale często zgoła nie przejawiają jakichkolwiek kwalifikacji i w związku z tym są tylko przybyszami, którzy dokonują desantu na socjal – zauważył.

Europarlamentarzysta przywołał statystyki europejskie wskazujące na to, iż – jak się wyraził – „multikulti nikomu nie wyszło na dobre, i to nawet w tych kategoriach nie kulturowych, duchowych, świadomości tradycji (…), tylko po prostu to się nie przekłada na PKB”.

Szanowni państwo, Europa – i to właśnie ta „przepotężna”, ta, do której swoim żoliborskim mózgiem aspirują liderzy „zjednoczonej łże-prawicy”; ta, co to ją mamy „dogonić i przegonić” (…), Europa zwija się demograficznie, ale zwija się także gospodarczo – diagnozował Grzegorz Braun. Zwrócił uwagę też na wymiar społeczny masowej imigracji, w tym alarmujące statystyki przestępstw dokonywanych przez obcokrajowców w Polsce.

Z jednej strony po prostu zaimportowano zagrożenia, personalnie zaimportowano przestępców, a z drugiej strony poprawność polityczna wykastrowała – przepraszam za drastyczność sformułowania – organa ścigania i wymiary sprawiedliwości na skalę kontynentalną. No i to przyszło też do nas – stwierdził. Polityk oddał jednak sprawiedliwość uczciwie wykonującym swoje obowiązki funkcjonariuszom państwowym.

Są w polskich służbach mundurowych i nie tylko mundurowych; są i w służbie cywilnej, i w policji, Straży Granicznej, Wojsku Polskim i innych służbach; są ciągle ludzie, którzy przejawiają zdrowy rozsądek. No ale oni działają niejako po partyzancku – powiedział Grzegorz Braun.

Źródło: You Tube / Chrobry Szlak RoM

Francja wycofuje się z budowy elektrowni atomowej w Polsce

Francja wycofuje się z budowy elektrowni atomowej w Polsce

25.07.2025 https://www.tysol.pl/a144154-francja-wycofuje-sie-z-budowy-elektrowni-atomowej-w-polsce

Jak donosi “Global Banking and Finance Review”, francuski koncern energetyczny EDF planuje ograniczyć zatrudnienie poza granicami kraju i wycofać się z niektórych projektów jądrowych za granicą. EDF zamierza skoncentrować się na rynkach, gdzie ma większe szanse na sukces – m.in. w Holandii, Szwecji i Finlandii, a porzucić natomiast projekty m.in. w Polsce i Indiach.

elektrownia atomowa Francja wycofuje się z budowy elektrowni atomowej w Polsce

elektrownia atomowa

Decyzje te mają związek z koncentracją firmy na krajowym programie budowy elektrowni jądrowych, zapoczątkowanym przez nowego dyrektora generalnego, Bernarda Fontanę.

Przede wszystkim krajowe inwestycje

Francja, będąca światowym liderem w dziedzinie energetyki jądrowej i największym producentem tego typu energii w Europie, ogranicza swoją międzynarodową działalność w momencie, gdy globalnie rośnie zapotrzebowanie na rozwój sektora jądrowego. Wysokie koszty i problemy projektowe osłabiają konkurencyjność EDF na rynkach zagranicznych, otwierając przestrzeń dla nowych graczy. EDF wcześniej realizowało projekty m.in. w Chinach, Finlandii i Wielkiej Brytanii.

Fontana, który objął stanowisko w kwietniu, został mianowany przez rząd zaniepokojony wolnym tempem modernizacji krajowej floty reaktorów jądrowych. Podczas przesłuchania parlamentarnego dotyczącego jego nominacji zapowiedział, że zamierza skoncentrować się na rozwoju projektów krajowych, zamiast kontynuować szeroko zakrojoną działalność międzynarodową.

Francja wycofuje się z budowy elektrowni atomowej w Polsce

W ostatnich tygodniach ogłoszono zmiany w strategii działalności zagranicznej – EDF planuje wycofać się z niektórych przetargów na budowę reaktorów poza Europą. Firma zamierza skoncentrować się na rynkach, gdzie ma większe szanse na sukces – m.in. w Holandii, Szwecji i Finlandii – podało jedno ze źródeł branżowych.

Z kolei projekty w Polsce, Indiach, Kanadzie i innych krajach pozaeuropejskich zostaną odsunięte na dalszy plan. Zmniejszenie skali działalności międzynarodowej pozwoli EDF ograniczyć koszty i skierować zasoby ludzkie na bardziej perspektywiczne przedsięwzięcia – dodało inne źródło z branży.

Zmiana priorytetów

Nowy francuski program jądrowy jest dla grupy absolutnym priorytetem – powiedział przedstawiciel premiera François Bayrou.

W ostatnich latach międzynarodowe projekty EDF borykały się z poważnymi opóźnieniami i przekroczeniami kosztów. W ubiegłym roku spółka przegrała przetarg na budowę dwóch nowych reaktorów w Czechach z południowokoreańskim koncernem KHNP.

EDF podkreśla, że mimo zmian nadal prowadzi działalność międzynarodową, koncentrując się jednak na poprawie rentowności swoich zobowiązań.

Europa zawsze była naszym strategicznym priorytetem, a obecnie skupiamy się na wzmocnieniu europejskich łańcuchów dostaw – przekazał rzecznik firmy.

 Kluczowe jest to, by zagraniczne projekty EDF przyczyniały się do rozwoju francuskiego przemysłu jądrowego – dodał przedstawiciel rządu.

Ambitne plany, ale bez Polski

Prezydent Emmanuel Macron już na początku 2022 roku ogłosił ambitne plany budowy sześciu nowych reaktorów we Francji. Mają one zastąpić starzejące się elektrownie i zapewnić bezpieczeństwo energetyczne kraju w przyszłości. Według doniesień medialnych z zeszłego roku, szacowany koszt tego programu to około 67 miliardów euro (7,7 miliarda dolarów).

Koncern planuje także sprzedaż części swoich aktywów w sektorze odnawialnych źródeł energii w Ameryce Północnej i Brazylii, co ma wzmocnić jego sytuację finansową i umożliwić skoncentrowanie się na kluczowych inwestycjach.

Pomimo ograniczenia bezpośredniego zaangażowania EDF w niektórych projektach, jego spółki zależne – Framatome i Arabelle – nadal będą ubiegać się o udział w międzynarodowych przedsięwzięciach, m.in. jako dostawcy komponentów do reaktorów. Dotyczy to m.in. projektów takich jak amerykański AP1000 w Polsce – podało jedno ze źródeł.