Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że afera z wydatkowaniem przez vaginet obywatela Tuska Donalda pieniędzy z tak zwanego „Krajowego Planu Odbudowy”, podzieli los zapomnianej już dziś trochę afery hazardowej, to znaczy – zakończy się wesołym oberkiem.
Taki finał najwyraźniej przewidział Wielce Czcigodny i zadowolony ze swojego rozumu wicemarszałek Sejmu, pan Zgorzelski z PSL, lekceważąco traktując całą sprawę, że to nie żadna „afera”, a nawet – nie „aferka”. To bardzo ciekawa uwaga, bo skłania do dociekań przypominających antynomie megarejskie – od jakiej mianowicie sumy zaczyna się afera.
Widocznie Wielce Czcigodny pan wicemarszałek Zgorzelski wie już coś, czego my jeszcze nie wiemy – ale nie tracimy nadziei, że ta wiedza tajemna trafi wreszcie i pod strzechy. Jest to prawdopodobne tym bardziej, że złośliwcy już rozszyfrowali skrót KPO po swojemu – że mianowicie jest to „Koryto Platformy Obywatelskiej”. Platforma Obywatelska nawet specjalnie nie protestuje, bo przecież „koń, jaki jest – każdy widzi”, a tylko energicznie zwala winę na Prawo i Sprawiedliwość – że tak naprawdę, to ono jest sprawcą wszystkiego złego. W sytuacji, gdy vaginet obywatela Tuska Donalda zbliża się powoli do dwóch lat administrowania naszym nieszczęśliwym krajem, zwalanie winy na złowrogi PiS przypomina bajkę pozbawionego złudzeń księdza biskupa Ignacego Krasickiego o kogucie: „Kogut winien – więc na niego! On sprawcą wszystkiego złego! On źle poradził, on grad sprowadził, on czas oziębił, on zasiew zgnębił…” – i tak dalej. Wobec tego w czynie społecznym podsuwam pomysł racjonalizatorski, by w tym momencie uznać, iż Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda może spierać się ze złowrogim PiS-em już tylko o różnicę łajdactwa, która zresztą chyba nie jest jakaś duża – o ile w ogóle istnieje.
No dobrze – ale jakie to znaki na niebie i ziemi wskazują, że cała ta sprawa, która nie jest żadną „aferą”, ani nawet „aferką”, zmierza w stronę wesołego oberka? Pierwszy znak – to feministra z vaginetu obywatela Tuska Donalda, pani Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz. Kiedy tylko w sprawie rozdziału pieniędzy z KPO pojawiły się pierwsze hałasy, pani feministra sprawiała wrażenie przelęknionej; była cicha i pokornego serca. Atoli w pewnym momencie odzyskała kontenans do tego stopnia, że nawet zaczęła sztorcować polityków opozycyjnych, żeby nie podrywali autorytetu przedsiębiorców, co to stanowią sól ziemi czarnej i w ogóle. Co sprawiło tę gwałtowną metamorfozę?
A cóż by innego, jak nie deklaracja obywatela Żurka Waldemara, którego obywatel Tusk Donald wziął do swego vaginetu na chłopaka od mokrej roboty? Otóż pewnego dnia obywatel Żurek Waldemar oświadczył, że śledztwo w sprawie ewentualnych nieprawidłowości w KPO przekazuje „prokuraturze europejskiej”. Czy taki krok zasugerował mu sam obywatel Tusk Donald („wiecie, rozumiecie, Żurek…”), czy też obywatel Żurek Waldemar samodzielnie doszedł do takiego wniosku? Ta druga możliwość nie jest wykluczona, bo trochę później obywatel Żurek Waldemar oznajmił, że niezależna prokuratura tubylcza jest „zabetonowana”. Skoro tak, to nigdy nie wiadomo, czy wśród niezależnych prokuratorów nie znajdzie się jakaś Schwein, która ze sprawy, co to nie jest nawet „aferką” zrobi aferę, z której mogą posypać się piękne wyroki?
Toteż jedynym rozsądnym wyjściem było właśnie odebranie śledztwa prokuraturze tubylczej i przekazanie go prokuraturze europejskiej. Taki jeden z drugim prokurator europejski będzie niewątpliwie miał do wszystkiego większy dystans, bo – powiedzmy sobie szczerze i otwarcie – co takiego jegomościa może obchodzić, ile tam sobie tubylcy w Polsce nakradli i jaką rolę w tym wszystkim odegrała vaginessa z vaginetu obywatela Tuska Donalda, pani Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz? Ten dystans może być zresztą tym większy, gdyby tak w dodatku taki prokurator odebrał telefon z niemieckiej BND następującej treści: wiecie rozumiecie, prokuratorze, wy podobno prowadzicie śledztwo w sprawie wydatkowania środków z Krajowego Funduszu Odbudowy w Generalnym Guber… – ach, entschuldigen Sie – oczywiście w Polsce. My tu w BND uważamy, że wszystko było w jak najlepszym porządku i jesteśmy przekonani, że po wnikliwym zbadaniu sprawy wy też dojdziecie do takiego samego wniosku – bo pomyślcie sobie tylko, jaka to w przeciwnym razie zrobiłaby się brzydka sprawa?
Po takim telefonie niezależny prokurator europejski już wie, czego się trzymać – ale że nie ma nic za darmo, toteż obywatel Żurek Waldemar teraz musi wykonać, co do niego należy. Toteż na mieście już krążą fałszywe pogłoski, jakoby obywatel Żurek Waldemar do przejęcia Krajowej Rady Sądownictwa już skrzykiwał ekipę „silnych ludzi” ze złotymi łańcuchami z tombaku na byczych karczychach – z tej samej ekipy, którą u zarania administracji naszym nieszczęśliwym krajem przez vaginet obywatela Tuska Donalda posłużył się obywatel pułkownik Sienkiewicz Bartłomiej, co to w vaginecie obywatela Tuska Donalda dostał fuchę ministra kultury i dziedzictwa narodowego, przy przejmowaniu na rympał rządowej telewizji.
Było w związku z tym trochę hałasu, bo wątpliwości zgłosiła również Helsińska Fundacja Praw Człowieka, toteż trzeba było schować obywatela Sienkiewicza Bartłomieja w luksusowym przytułku dla byłych ludzi, czyli Parlamencie Europejskim, gdzie pensjonariusze, za solidne pieniądze, uchwalają rezolucje przeciwko trzęsieniom ziemi, lodowcom oraz rozmaitym ludzkim przywarom. Jestem pewien, że Judenrat takim energicznym działaniom obywatela Żurka Waldemara by przyklasnął i pewnie dlatego pani Małgorzata Manowska, piastująca godność Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, której „zabetonowana” Prokuratura Krajowa chce odjąć immunitet, mogła się przelęknąć i w tym stanie wysunęła – jakby powiedział Kukuniek – „koncepcję” zwołania „okrągłego stołu” gwoli uporządkowania chaosu w wymiarze sprawiedliwości w naszym bantustanie drogą „kompromisu”.
Zważywszy na nasycenie, a może nawet przesycenie naszego tubylczego sądownictwa konfidentami Wojskowych Służb Informacyjnych, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Centralnego Biura Śledczego Policji, Centralnego Biura Antykorupcyjnego i Wywiadu Skarbowego, kompromis mógłby polegać albo na przyznaniu konfidentom poszczególnych służb wyłączności w poszczególnych działach władzy sądowniczej, albo na ustaleniu, że jedni orzekają w miesiącach parzystych, podczas gdy inni – w nieparzystych. Tak czy owak, na taki kompromis trzeba by ponadto uzyskać zgodę Naszych Sojuszników, do których poszczególne służby przewerbowały się u progu sławnej transformacji ustrojowej.
[Proszę zobaczyć, jak argumentuje ten Leszek Szymowski . Porażająca potęga logiki. I takiego [—-] zatrudnia NCz! Mirosław Dakowski]
——————————————
13.07.2025. Pożar hali produkcyjnej w Mińsku Mazowieckim. Foto: PAP
Pożar hali targowej w Mińsku Mazowieckim miał wybuchnąć z inspiracji rosyjskich tajnych służb – ujawniła polska prokuratura. To już co najmniej trzecia taka akcja sabotażowa na terytorium Polski w ostatnich miesiącach. Przyjrzeliśmy się kulisom działania prorosyjskich dywersantów. [To pisz autor notki, nie cytuje “polskiej prokuratury”. MD]
Ukrainiec Daniil B. (w tym roku skończył 19 lat) może już do końca życia oglądać świat zza krat. Chcą tego polscy i litewscy prokuratorzy, którzy podejrzewają go o udział w nietypowej, zorganizowanej grupie przestępczej. Jej szefem miał być oficer rosyjskiego wywiadu wojskowego. Celem zaś miały być akty terroru, które mogły się skończyć śmiercią lub kalectwem wielu osób. A wszystko w ramach wojny hybrydowej prowadzonej przez Rosję przeciwko państwom zachodu. [sic!! md]
Od pożaru do pożaru
Jeśli wierzyć prokuratorom z Warszawy i Wilna, to Daniil B. został nagrany przez kamery monitoringu w sklepie IKEA, w stolicy Litwy, 9 maja 2024. Tego dnia wieczorem wybuchł tam pożar, który strawił większą część marketu. Ogień zaczął się rozprzestrzeniać, gdy wewnątrz nikogo nie było, skutkiem były więc tylko potężne straty materialne. Strażacy od początku twierdzili, że ogień był wynikiem zbrodniczego podpalenia. Ruszyło śledztwo, a pierwszym śladem były nagrania z monitoringu. Specjaliści analizowali je przy pomocy złożonych algorytmów. Te zwróciły uwagę, iż w miejscu, w którym wybuchł pożar, wcześniej podejrzanie długo kręcili się dwaj młodzi ludzie. Analiza danych geolokalizacyjnych pozwoliła ustalić numery ich telefonów. Zarejestrowane były poza Unią Europejską, więc nie od razu można było poznać tożsamość ich właścicieli. Jednak można było znowu ustalić ich położenie, gdyby aparaty zostały włączone.
Jeden z telefonów uruchomił się trzy dni później w Warszawie. Była noc, 12 maja 2024. Telefon przesuwał się, co wskazywało na to, że jego właściciel gdzieś jedzie z dużą prędkością. Zapisy geolokalizacyjne wskazują, że zatrzymał się przy ulicy Marywilskiej 44. Znajduje się tam jedno z największych w warszawie centrów handlowych. Kilkanaście minut później wybuchł tam potężny pożar. Strawił 1400 sklepów wynajmowanych przez ponad 700 osób, z których część straciła w ten sposób dorobek całego życia. Gdy ogień wybuchł, lokalizatory zarejestrowały przemieszczanie się telefonu w pobliżu. Kilkanaście minut później, gdy na ulicy Marywilskiej pojawiły się zastępy straży pożarnej, właściciel telefonu odjechał z miejsca. Dalsze zapisy nadajników i lokalizatorów wskazały, że uciekał drogą prowadzącą w stronę Białegostoku. Potem skręcił w stronę Suwałk i ponad trzy godziny po wybuchu pożaru przekroczył granicę polsko-litewską. I tu spotkała go niemiła niespodzianka. Na drodze prowadzącej do Kowna, zatrzymali go uzbrojeni komandosi. Młody człowiek nazywał się Daniil B. i okazał się obywatelem Ukrainy. Litewskim policjantom tłumaczył, że jest uchodźcą ze swojego kraju, pogrążonego w wojnie, a na Litwę jedzie po to, żeby podjąć pracę. Trafił za kratki, podejrzany o udział w podpaleniu centrum handlowego Ikea w Wilnie. Ani policjanci, ani litewska prokuratura nie wiedziała jeszcze wtedy, jak poważny był ten udział.
Ślady zbrodni
Jeszcze tego samego dnia litewscy prokuratorzy zaczęli badać telefon Daniila B, wykorzystując najnowsze osiągnięcia informatyczne. – „Powszechne jest przekonanie, że z telefonu można trwale usunąć wszystkie dane, w tym zdjęcia i zapisy rozmów prowadzone przez komunikatory – mówi Jarosław Bartniczuk – emerytowany oficer Biura Ochrony Rządu, dziś właściciel firmy zajmującej się informatyką śledczą. – To nieprawda, dzisiejsza technika pozwala odzyskać wszystkie dane, w tym zdjęcia, filmy, kontakty i SMSy. I to nawet z uszkodzonych fizycznie aparatu czy karty” – uważa oficer.
To, co śledczy znaleźli w telefonie młodego Ukraińca, okazało się szokujące. Było tam nagranie pożaru hali targowej przy ulicy Marywilskiej oraz korespondencja prowadzona poprzez komunikator internetowy Telegram w języku rosyjskim z mężczyzną używającym imienia „Ołeksandr”. Z korespondencji wynikało, że Daniil B. dostał polecenie, by pojechać na ulicę Marywilską i sfilmować pożar, który o konkretnej godzinie miał wybuchnąć. W zamian otrzymał wynagrodzenie przesłane w kryptowalutach – wirtualnych pieniądzach. Dociekliwy litewski technik odzyskał ten film, a potem, przy pomocy specjalnych narzędzi informatycznych zaczął go szukać w sieci. Znalazł ten film na… rosyjskim portalu propagandowym. Tak zniknęły resztki wątpliwości co do mocodawców zatrzymanego młodzieńca.
Ale i to nie koniec. Technikom udało się również odczytać wcześniejszą o kilka dni korespondencję Daniila B. Wynikało z niej, że młody człowiek długi czas przebywał na terenie sklepu Ikea w Wilnie, dokładnie zapoznawał się z jego wnętrzem, a potem skonstruował urządzenia zapalające, umożliwiające zdalne wywołanie pożaru. Dokładnych instrukcji udzielał mu przez komunikator internetowy wspomniany Ołeksandr V. Z treści korespondencji wynikało, że V. to kadrowy oficer GRU, czyli rosyjskiego wywiadu wojskowego. Analizując dalej zapisy z telefonu komórkowego, technicy odkryli, że Daniilowi B. pomagał w tym inny mężczyzna – w telefonie wpisany był jako „Sasza”. Z zapisów korespondencji wynikało, że również wykonywał polecenia oficera rosyjskiego i przygotowywał materiały zapalające. Litewskim śledczym udało się poznać numer telefonu tajemniczego „Saszy”, a następnie zlokalizować go. Okazało się, że „Sasza” przebywa w Polsce. Następnego dnia zatrzymały go polskie służby. „Saszą” okazał się obywatel Ukrainy Aleksander H. Trafił do aresztu.
Rekordowe oględziny
13 maja 2024 Prokuratura Krajowa wszczęła śledztwo w sprawie podpalenia hali przy ulicy Marywilskiej. Potrzeba było kolejnego półtora miesiąca, aby śledczy mogli obejrzeć miejsce pożaru. Oględziny rozpoczęły się dopiero 30 lipca, bo wtedy uprawomocniła się decyzja inspektora nadzoru budowlanego, który zezwolił na rozebranie spalonej hali. Oględziny – największe w historii polskiej kryminalistyki – zaangażowały aż 55 prokuratorów, 100 policjantów z Komendy Stołecznej, funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, techników, biegłych Straży Pożarnej oraz operatorów maszyn. Rekordowa była także ilość osób, które w sprawie uzyskały status pokrzywdzonego – łącznie aż 530. Wszyscy przeszukiwali pogorzelisko o powierzchni ponad 6 hektarów (dla porównania: Rynek Główny w Krakowie ma 4 hektary powierzchni). – „W wyniku przeprowadzonych czynności oględzinowych w pogorzelisku zabezpieczono w sumie 33 sejfy i 48 kasetek z pieniędzmi, a także 8 bankomatów, w których znajdowało się łącznie prawie 1,2 mln zł – mówi Przemysław Nowak z Prokuratury Krajowej – Dotychczas poszkodowanym zwrócono m.in. blisko 2 mln zł w formie niespalonych pieniędzy, blisko 1 kg złota w sztabkach i ponad 3 kg biżuterii”.
Biegli nie mieli wątpliwości, że pożar był wynikiem celowego podpalenia. Taki sam wniosek wypłynął z analizy pożaru wielkopowierzchniowego marketu budowlanego w Warszawie, który miał miejsce 14 kwietnia 2024 roku (w jego wyniku spłonęła część sklepu). To z kolei pozwalało przyjąć, że w stolicy Polski działa niebezpieczna grupa przestępcza, która zajmuje się podpalaniem wielkopowierzchniowych galerii, co potencjalnie może stanowić zagrożenie dla zdrowia i życia tysięcy osób. Dlatego oba wątki połączono w jedno śledztwo (sygnatura akt 1001.105.Ds.54.2024), a całość sprawy powierzono elitarnemu Mazowieckiemu Wydziałowi Prokuratury Krajowej ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji.
Wielkie śledztwo
9 sierpnia 2024 polscy i litewscy prokuratorzy podpisali dokument o powołaniu specjalnego, wspólnego zespołu śledczego do wyjaśnienia pożarów w obu państwach. Już było wiadomo, że podpalenie było wynikiem dywersji prowadzonej przez rosyjski wywiad wojskowy. Potwierdziły to meldunki tajnych służb, sporządzane w oparciu o międzynarodową współpracę wywiadowczą. Na jej podstawie służby państw NATO przekazują sobie wzajemnie informacje ważne z punktu widzenia bezpieczeństwa krajów członkowskich. Część tych informacji trafia do organów ścigania. Okazało się, że wywiady państw zachodnich, głównie CIA, informowały, że zbrodnicze podpalenia były wynikiem dywersji przeprowadzonej przez rosyjski wywiad wojskowy GRU. Dzięki wywiadowczej współpracy udało się ustalić personalia dwóch stojących w drabinie zbrodni wyżej niż dwaj zatrzymani Ukraińcy. To Ołeksandr V. i Serhij H. Obaj poszukiwani są międzynarodowymi listami gończymi.
Daniil B. usłyszał zarzut udziału w zorganizowanej grupie przestępczej popełniającej czyny o charakterze terrorystycznym. Za to grozi mu do 10 lat pozbawienia wolności. Drugi zarzut polega na tym, że na zlecenie obcego wywiadu miał organizować akt sabotażu, który mógł doprowadzić do śmierci wielu osób. Za to przestępstwo polski kodeks karny (art. 130 ust. 7) przewiduje dożywotnie więzienie. – „Na obecnym etapie nie informujemy o treści wyjaśnień podejrzanego” – mówi prokurator Przemysław Nowak. B. przebywa w litewskim areszcie, w ścisłej izolacji.
Donald Trump oraz Benjamin Netanjahu. / foto: domena publiczna
„Administracja Trumpa miała na wniosek rządu Benjamina Netanjahu odesłać na terytorium Izraela urzędnika ds. cyberwojny, oskarżonego o zwabienie dziecka do udziału w czynnościach seksualnych w Las Vegas” – poinformował serwis lifesitenews.com. Eksperci ostrzegają, że na terenie zbrodniczego państwa najpewniej nie usłyszy żadnych zarzutów.
W środę w Las Vegas aresztowano kilka osób oskarżonych o próbę zwabienia przez Internet nieletnich „do udziału w czynnościach seksualnych”. O sprawie poinformował „The Jerusalem Post”.
Wśród zatrzymanych był izraelski urzędnik Krajowego Dyrektoriatu ds. Cyberbezpieczeństwa Tom Artiomow Aleksandrowicz. Władze w Tel Awiwie nie podjęły żadnych kroków w celu postawienia mu jakichkolwiek zarzutów. Komentatorzy wątpią, by to nastąpiło po sprowadzeniu go do Izraela.
Aresztowanie nastąpiło w wyniku tajnego śledztwa FBI, Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i policji stanu Newada.
„North Star” ustaliło u amerykańskich urzędników zaangażowanych w operację, że administracja Donalda Trumpa interweniowała w celu deportacji seksualnego drapieżcy do Palestyny okupowanej przez Izrael. Stało się to na wniosek Aleksandrowicza.
Za urzędnika wpłacono kaucję 10 tys. dolarów.
„Pomimo autoryzacji operacji przez samą administrację Trumpa – własny zespół Trumpa wkroczył do akcji i zniweczył ich działania. Przyspieszyli jego uwolnienie i powrót. Drapieżnik został złapany. A następnie, aby chronić Netanjahu, został uwolniony” – podało „North Star”.
„To nie są spekulacje. To nie są plotki. To fakty. A jednak Izrael deportował go z powrotem do Tel Awiwu, jakby nic się nie stało” – podkreślono w raporcie NS.
Redakcja ustaliła, że Ośrodek Detencyjny Henderson potwierdził aresztowanie i oskarżenie. Zarzuty karne są w toku.
Tymczasem biuro premiera Izraela Benjamina Netanjahu zaprzeczyło aresztowaniu. Opublikowano oświadczenie, w którym podano, iż „pracownik państwowy, który udał się do USA w sprawach służbowych, został przesłuchany przez amerykańskie władze podczas pobytu” i „pracownik nie został aresztowany i wrócił zgodnie z planem”. Izraelski portal „Yney” także twierdził, że Aleksandrowicz nie został aresztowany, tylko „krótko przesłuchany” przed powrotem do hotelu, a potem do Palestyny.
Strona izraelska stwierdzi, że „do tej pory nie otrzymała dodatkowych informacji autoryzowanymi kanałami” w sprawie próby nakłonienia nieletniego do czynności seksualnych. W związku z tym może nigdy nie zostać oskarżony w Izraelu.
„W przypadku otrzymania takich informacji, dyrekcja podejmie odpowiednie działania. Na tym etapie, w drodze wspólnej decyzji, pracownik udał się na urlop, aby zająć się sprawą do czasu wyjaśnienia sytuacji” – dodała dyrekcja Krajowego Dyrektoriatu ds. Cyberbezpieczeństwa.
Departament Stanu USA zaprzeczył interwencji w celu uwolnienia Aleksandrowicza.
„Aleksandrowicz przebywał w Las Vegas na początku tego miesiąca, aby wziąć udział w Black Hat, międzynarodowej dorocznej konferencji poświęconej cyberbezpieczeństwu. Według „Mediaite”, opublikował na swoim profilu na LinkedIn wpis, który później został usunięty.
„Dwóch rzeczy nie da się uniknąć na Black Hat 2025: Nieustannego szumu generatywnej (sztucznej inteligencji) i brzmienia hebrajskiego w każdym korytarzu” – napisał Aleksandrowicz.
„Kluczowy wniosek? Przyszłość cyberbezpieczeństwa jest pisana w kodzie, a wydaje się, że znaczna jej część powstaje w #TelAwiwie i jest wspierana przez LLM (modele dużych języków). To ekscytujący czas dla tej dziedziny” – dodał.
Aleksandrowicz jest założycielem organizacji Cyber Dome. Ma wykorzystywać SI do wykrywania i neutralizowania „prawdziwych” cyberzagrożeń, „zanim dotrą one do systemów krytycznych”. Doradzał również różnym organizacjom rządowym w zakresie cyberbezpieczeństwa i otrzymał Nagrodę Obrony Izraela.
„Raport CBS z 2020 roku zwrócił uwagę na problem żydowskich pedofilów w USA, którzy uciekają do Izraela, aby uniknąć oskarżenia, korzystając z izraelskiego prawa powrotu, które pozwala Żydom na przeprowadzkę do Izraela w celu automatycznego uzyskania obywatelstwa. Problem pogłębia brak rejestru przestępców seksualnych w Izraelu” – wskazuje lifesitenews.com.
Stowarzyszenie Matzof szacuje, że każdego roku dziesiątki tysięcy przestępców seksualnych wobec dzieci w Izraelu dopuszcza się wykorzystywania seksualnego nieletnich.
„Sól to nie przyprawa. To wyciąg z ziemi. Wyciąga cały nadmiar”. Ludzie teraz kupują drogie maści, a wystarczy tylko woda, sól i wiara.
Ale to musi być sól kamienna, niejodowana…
Sól w skarpetkach na noc – i temperatura spada w ciągu 2 godzin. Włożyć szczyptę suchej soli do skarpetek przed pójściem spać. „Sól wchłonie ciepło jak gąbka”. Przychodzili ludzie z bólami, dreszczami, uczuciem ciężkości w ciele – kładli się spać, a rano byli jak nowo narodzeni. Żadnych chemikaliów, tylko ciepło, wełna i sól. Teraz się z tego śmiali. Ale potem przyszedł lekarz z ośrodka regionalnego, którego córka nie mogła zbić sobie temperatury przez tydzień. Na drugą noc – 36,6. Wtedy nosiła sól w woreczkach.
Leczono gardło i oskrzela kompresem solnym – i to bez antybiotyków. Brali szmatkę, zwilżali ją silnym roztworem soli fizjologicznej, przykładał do szyi i klatki piersiowej, na wierzch – wełnę i ciepły szalik. Rano kaszel ustępował i oddychanie stało się łatwiejsze. Ludzie z miasta mówili: „To jak fizjoterapia”. A to tylko wieś. Tu wszystko jest proste. -mówiono. Dziewczyna z zapaleniem oskrzeli wróciła do domu bez świszczącego oddechu po trzech nocach. .
Na ukąszenia, ropnie i siniaki – tylko okłady z soli. Ropa wyszła w ciągu nocy. Nawet gdy na palcu zrobił się ropień po wbiciu drzazgi, lekarze chcieli go przeciąć. Leczący mówili: „Dajcie mi noc”. Zrobili okład, owinęli go i rano – ropa wyszła, palec był uratowany.
Mówili: „Sól to nie przyprawa. To wyciąg z ziemi. Wyciąga cały nadmiar”. Ludzie teraz kupują drogie maści, ale wtedy wystarczała woda, sól i wiara.
Na oczyszczenie głowy z niepokoju – kąpiel z solą i octem. Wystarczy trzymać stopy w misce z gorącą wodą, garścią soli i kroplą octu. Po 15 minutach – jakby zdjęto ci betonową płytę z głowy.
Sypano sól po kątach domu, gdy ktoś wchodził z dużą energią. „Jeśli mi nie wierzycie, nie zawracajcie mi głowy” – mawiali. Ale o dziwo, dzieci zawsze chorowały po takich ludziach. A jeśli sól ciemniała, przypalał ją. Mówił: „Zło nie moje – zniknie w ogniu”. Pewnego dnia przyszła do niego kobieta, po której wszyscy mieli gorączkę. Zgarnął całą sól do pieca – a następnego dnia wszystko zniknęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Brzmi to mistycznie, ale ci, którzy tam byli, nigdy się nie śmiali.
Część druga rozważań o hipotetycznej wojnie, która mogłaby ogarnąć ziemie polskie. Na dzień dzisiejszy to political fiction. Czy stanie się to realne w 2027 roku, jak uprzedzał premier Tusk? Czy może już we wrześniu 2025 roku, przy okazji manewrów Zapad, zorganizowanych przez siły zbrojne Federacji Rosyjskiej i Białorusi u naszych granic? Jakże łatwo będzie o prowokację, a gnostycy lubią symbolikę. „Nowa kampania wrześniowa”, pięknie by brzmiało w podręcznikach przyszłości. Dużo zależy od zachowań naszych oficjalnych sojuszników, ale najwięcej od reakcji samych Polaków – czy pozwolą się sprowokować, czy też odmówią walki zbędnej i samobójczej.
−∗−
Zdjęcia tytułowe: strefa Warszawy 1945 i strefa Gazy 2025. Podobieństwo nieprzypadkowe. LINK / LINK
Wojna w Polsce, czyli kształt rzeczy strasznych, cz.2
Część druga rozważań o hipotetycznej wojnie, która mogłaby ogarnąć ziemie polskie. Na dzień dzisiejszy to political fiction. Czy stanie się to realne w 2027 roku, jak uprzedzał premier Tusk? Czy może już we wrześniu 2025 roku, przy okazji manewrów Zapad, zorganizowanych przez siły zbrojne Federacji Rosyjskiej i Białorusi u naszych granic? Jakże łatwo będzie o prowokację, a gnostycy lubią symbolikę. „Nowa kampania wrześniowa”, pięknie by brzmiało w podręcznikach przyszłości. Dużo zależy od zachowań naszych oficjalnych sojuszników, ale najwięcej od reakcji samych Polaków – czy pozwolą się sprowokować, czy też odmówią walki zbędnej i samobójczej.
To kolejne państwo, utworzone sztucznie, oficjalnie w 1991 r. Próby jego utworzenia zostały rozpoczęte w 1918 r., wraz z rozpadem Monarchii Austrowęgierskiej i odrodzeniem państwa polskiego. Ukraińska świadomość narodowa, a raczej ten zespół uczuć i światopoglądu, który za taką uchodzi został stworzony przez siły pozaukraińskie w II połowie XIX wieku, na fali tworzenia się nacjonalizmów, w tym samym czasie, co rewolucyjny komunizm Marksa i syjonizm, głoszący konieczność odbudowy państwa Izrael. W tworzenie nowej tożsamości ukraińskiej zaangażowały się wpływy austriackie i niemieckie. Poprzez podobieństwo ideologii banderyzmu do idei talmudycznych można też podejrzewać wpływy gnostycko-chazarskie.
Od samego początku nowa tożsamość ukraińska była skierowana antypolsko i antykatolicko, czego wyrazem była Rzeź Wołyńska, czyli ludobójstwo, dokonane przez Ukraińców na Polakach, Żydach, Czechach i innych narodach, znajdujących się w zasięgu ludzi, którzy poszli za ideologią banderyzmu. Bezprzykładnie okrutne mordy objęły Wołyń i Małopolskę Wschodnią. Państwo ukraińskie do tej pory nie rozliczyło się z tej zbrodni i nie podjęło praktycznie żadnych starań, aby umożliwić Polakom pochówek zamordowanych Polaków. Większość Ukraińców nie wie o tej zbrodni, jest ona przez władze ukraińskie przemilczana wobec własnych obywateli. Z pewnością ma tu znaczenie fakt skali liczebnej zbrodni, jej niesamowite okrucieństwo, i ofiary, którymi w większości były kobiety, dzieci i starcy. Gdyby prawda o zbrodniach Ukraińców w latach 40-tych wyszły na jaw, byłoby to potężnym ciosem w prestiż państwa ukraińskiego. Nie ma ono bowiem żadnych własnych tradycji poza historią OUN/UPA, i żadnej innej idei, niż banderyzm. Ujawnienie przed Ukraińcami tych zbrodni i nagłośnienie ich przed światem mogłoby ugruntować świadomość, że aktem założycielskim państwa ukraińskiego jest zbrodnia.
Państwo ukraińskie uzyskało formalną niepodległość w 1991 r. Od razu znalazło się się pod gospodarczym wpływem gnostyków i koncernów z Zachodu. W tamtym czasie, w dekadzie Jelcyna także Rosja, przeżywając smutę po rozpadzie ZSRR była otwarta na zachodnie wpływy, co awansowało nielicznych oligarchów i zubożyło większość ludności. Nie mając własnych tradycji kulturowych i ustrojowych, rusińska ludność Ukrainy dostała się pod władzę liderów chazarskiego pochodzenia. Państwo to jest ogromnie skorumpowane, a jego ludność zdemoralizowana, co objawia się chociażby odsetkiem chorób przenoszonych drogą płciową. Wielkie zasoby Ukrainy nie należą więc do ludu ukraińskiego, lecz do oligarchów, służących interesom Wall Street i City of London.
Politycznie Ukraina od razu po uzyskaniu niepodległości znalazła się w rosyjskiej strefie wpływów, i na mocy nieformalnych porozumień NATO – Rosja z początku lat 90-tych tak miało już pozostać. Bardzo szybko jednak USA i inne państwa Zachodu, głównie Wielka Brytania i Niemcy zaczęły łamać ustalenia, próbując przeciągnąć Ukrainę na swoją stronę. Udało się to w 2014 r., i od tamtej pory trwa zastępczy konflikt między NATO a Rosją na terytorium Ukrainy, zużywający zasobu ludzkie i materiałowe Ukrainy oraz przepalający potencjał Zachodu. Na skutek działań związanych z wojną, strat wojennych i przesiedleń ludność państwa ukraińskiego została zredukowana do ok. 26-30 milionów. Duża część diaspory ukraińskiej, nie wiadomo dokładnie, jak liczna znajduje się obecnie w Polsce. Ukraińcy zapatrzeni są w Niemcy i zawsze wybierają interes niemiecki. Pomimo tego tak oczywistego faktu Polska jest ślepo wierna polityce proukraińskiej, co nie ma co prawda żadnego podłoża w faktach, ale za to jest jedną z metod narodowego samobójstwa Polaków. Od początku swojego formalnego istnienia państwo ukraińskie okazuje nam jawną niechęć i ledwo skrywaną wrogość, a ludność ukraińska, mimo że doznała od Plaków wielu dobrodziejstw i dowodów autentycznej sympatii jest głęboko niewdzięczna i przejawia postawę roszczeniową. Na Ukrainie Zachodniej silne są tendencje banderowskie i nienawiść do Polski i Polaków. Ukrainę należy uznać za inwestycję gnostycką i kolejny obszar i strukturę, znajdującą się pod okupacją gnostycko-chazarską. Stanowi więc narzędzie destabilizacji całego regionu. Polska powinna traktować Ukrainę nie jako strategicznego partnera, ale jako strategiczne zagrożenie. Dopóki bowiem Ukraina będzie państwem mającym chociaż pozory suwerenności, będzie prowadziło politykę antypolską. Jeśli pozostanie pod wpływem niemieckim, będzie używana do zmuszania Polski do posłuszeństwa Niemcom. Jeśli będzie pod wpływem USA, co oznacza również wpływ gnostycko-chazarski, może w każdej chwili zostać użyte do wywołania kolejnej wojny, zarówno lokalnej, np. przeciw Polsce, jak i globalnej, np. przeciw Rosji. Będzie tak, dopóki na Ukrainie nie wykształcą się rodzime, narodowe elity, potrafiące trzeźwo ocenić rzeczywisty interes Ukrainy. Droga do tego bardzo jest daleka, i nie wiadomo, czy Ukraińcy na nią kiedykolwiek wstąpią.
Przewodzą federalizacji i centralizacji Unii Europejskiej zgodnie z planem Spinelliego, oraz zmieniają strukturę społeczno-etniczną Niemiec i całej Europy, zgodnie z planem Kalergiego. W ramach resetu z Rosją za prezydentury Barracka Husseina Obamy Niemcy podjęły szeroką współpracę z Federacją Rosyjską, zarówno gospodarczą, jak i polityczną. Wówczas premierem rządu w Polsce był Donald Tusk, tak samo, jak teraz, i wówczas Rosja była dobra dla USA, Europy, Niemiec i Polski. To wtedy Niemcy przystąpiły do realizacji planu uzależnienia od siebie całej Europy za pomocą tanich, rosyjskich weglowodorów. W tym celu zbudowano rurociąg Nordstream po dnie Bałtyku, omijający ziemie polskie. Takie usytuowanie nie było jednak skutkiem pierwotnego planu rosyjsko-niemieckiego, lecz uporu rządu w Polsce. Nordstrem miał bowiem zasilać Niemcy i Europę, ale z pominięciem Ukrainy, Rosja bowiem chciała uzależnić od siebie to państwo i odciąć od Zachodu. Rząd w Polsce wybrał wtedy solidarność z Ukrainą i brak solidarności z Polską.
Obecnie Niemcy zostały przez USA zmuszone do odcięcia się od Rosji i zmiany swoich planów gospodarczo-surowcowych. Nie mając szerokiego dostępu do rosyjskich dostaw, Niemcy zmuszeni są do zaopatrywania się w surowce pod kontrolą USA. Postanowiły więc wykończyć Europę w inny sposób: narzucając wszystkim państwom UE zielony ład, co oznacza wdrażanie drogich i nieefektywnych tzw. zielonych technologii, których komponenty Niemcy sprowadzają z Chin. To jednak też nie będzie działać, ponieważ Chiny są teraz sojusznikiem Putina, więc są dla Europy złe, USA narzuciły Europie twarde warunki, a nade wszystko, Chińczycy nauczyli się od białych technologii. Teraz produkują taniej i lepiej i nie potrzebują do tego Niemców. Ci musieli więc po raz kolei zmienić plany na uzależnienie i przebudowę Europy, wymyślili więc zniszczenie europejskiego rolnictwa za pomocą dwóch narzędzi: nieograniczonego importu tanich produktów rolnych z Ukrainy oraz Ameryki Południowej. Ten pierwszy cel realizują w ramach wsparcia Ukrainy, która walczy z Rosją, a ten drugi w ramach umowy MERCOSUR. Niemcy chcą sprowadzać z Ameryki Południowej tanie produkty, a w zamian będą tam wysyłać swoje wyroby przemysłowe. Jednocześnie w ramach UE narzucili europejskim rolnikom drakońskie normy, czyniąc produkcję rolną w Europie nieopłacalną w konkurencji z importem z Ukrainy i krajów MERCOSUR. W ten sposób gnostycy, sterujący Unią i Niemcami zamierzają doprowadzić rolników europejskich do bankructwa lub zmiany sposobu życia. Za jednym zamachem chcą osiągnąć trzy cele: uzależnić Europę od żywności spoza Europy, przejąć ziemię rolną, zlikwidować najbardziej konserwatywną grupę społeczną w Europie. Wówczas wszyscy będą zależni od dostaw, dostarczanych przez koncerny, należące do gnostyków.
Sterowana przez Niemcy UE wraz z Wielką Brytanią ma jeszcze jeden pomysł na zniszczenie państw Europy i uzależnienie ludności od gnostyckiej władzy. Jest to Europejska Unia Obrony, czyli sojusz militarno-polityczno-gospodarczo-finansowy. Oficjalnie ma zabezpieczyć UE przed atakiem Rosji. W tym celu ma zostać uruchomiony gigantyczny plan remilitaryzacji Europy, który składa się z trzech głównych elementów. Po pierwsze, narody Europy zgodzą się na nieograniczone zadłużenie w instytucjach finansowych, oficjalnie w celu sfinansowania uzbrojenia, faktycznie w celu przejęcia kontroli nad państwami i narodami przez bankierów. Po drugie, unijne inwestycje zbrojeniowe będą zlokalizowane na Ukrainie, poza kontrolą narodów Europy. Po trzecie, wszystkie armie, rządy, administracje i ludzie w UE znajdą się pod centralnym zarządem Komisji Europejskiej i nowego Sztabu Generalnego. W ramach Europejskiej Unii Obrony ma obowiązywać fińska zasada obrony totalnej. Oznacza ona, że unijna władza w razie jakiegokolwiek zagrożenia, nawet takiego, który sama sobie wymyśli przejmie całkowitą kontrolę nad mieniem i życiem obywateli. Ludzie i ich majątki zostaną zarekwirowani i postawieni do dyspozycji Sztabu Generalnego. UE co prawda nie zapewni skutecznej obrony terytorium i ochrony ludności cywilnej, ale za to umożliwi im dowartościowanie się jako żywe tarcze UE na własnej, spalonej ziemi. UE przyjęła w ten sposób plan zadłużenia i zbankrutowania państw członkowskich, dofinansowania Ukrainy i spalonej ziemi jako taktyki obronnej.
Polska
Polska od początku formalnej niepodległości Ukrainy jest wiernym sojusznikiem tego państwa i pełni rolę jego formalnego i nieformalnego rzecznika. Wynika to z naszych narodowych resentymentów, głównie Doktryny Giedroycia i sentymentu do Piłsudskiego i Sanacji. Jest to jednak klasyczna marksowska fałszywa świadomość, podtrzymywana przez media i zakłamaną edukację historyczną. Te doktryny, idee i tradycje, które Polakom sufluje się jako najlepsze i jedyne rozwiązanie, służą innym bytom, niż Polska, i są dla narodu i państwa polskiego wprost samobójcze. Podtrzymaniu tej fałszywej świadomości służy cały legion historyków i publicystów.
Jest to miłość nieodwzajemniona, a raczej odwzajemniona nienawiścią. Ani władze, ani obywatele Ukrainy nie doceniają tego, co robi dla nich Polska i Polacy, i nie zanosi się na zmianę tego usposobienia. Natomiast w ramach diaspory wlała się do polski wielka fala niekontrolowanej ludności, częściowo o sympatiach banderowskich. Wśród tych ludzi znaleźli się przestępcy, którzy obecnie działają w Polsce z bandyckich grupach, a także agenci służb ukraińskich i zapewne różnych innych. Polacy dali tym ludziom gościnę, traktując jak uchodźców wojennych. Tymczasem w dokumentach unijnych nazywają się oni nie refugees, lecz displaced, co oznacza, że mamy do czynienia z planową akcją przesiedleńczą. Państwo polskie przyznało tym ludziom bardzo dużo przywilejów i transferuje do nich świadczenia socjalne o wielkiej wartości, kosztem Polaków. Poza tym państwo polskie przekazało armii ukraińskiej uzbrojenie swojej armii całkowicie za darmo, a także finansuje różne aspekty funkcjonowania ukraińskiej państwowości. Polacy nie zostali o tym wszystkim poinformowani przez władzę. Wszystko to jest robione pod hasłem, że musimy wspierać Ukrainę, bo walczy za nas, czyli za Polskę i Europę. W tej narracji Ukraina walczy za wolny świat z tyranią, dlatego nie ma takich kosztów, jakich nie należy ponieść. Gdyby nie to, rosyjskie czołgi najechałyby Polskę i całą Europę aż do Atlantyku. Wszędzie zapanowałby ruski mir, czyli bieda, prymityw, zamordyzm, mordy i gwałty.
Cała ta narracja jest oczywiście fałszem. Rosja nie planuje atakować Europy, a nawet Polski. Rosyjska armia stoi nad polskimi granicami cały czas od II Wojny Światowej. Granica Polski z Królewcem i Białorusią to ponad 500 km. Gdyby Rosja chciała, napadłaby Polskę bez trudu w każdej chwili, mając wielkie ilości różnych środków walki. Polska zaś nie ma czym walczyć z Rosją, tym bardziej, że rozbroiła się dla Ukrainy. Zamordyzm i ograniczanie wszelkiej wolności to obecnie rzeczywistość zachodnioeuropejska, pod hasłem poprawności politycznej. Mordy i gwałty są już na Zachodzie, i coraz częściej zdarzają się w Polsce. Przychodzą wraz z wielokulturową imigracja, na przyjęcie której zgodziła się rząd w Polsce. Ukraińska działaczka w Polsce, Natalia Panczenko, która dostała obywatelstwo od prezydenta Dudy odgrażała się, że będą w Polsce zamieszki i podpalenia, będą płonąc sklepy, jeśli Polacy będą zachowywać się nie tak, jak lubią Ukraińcy. Krótko po tym w Polsce zaczęła się seria dziwnych pożarów. Zapłonęły m.in. galerie handlowe i magazyny. W kilku przypadkach ujęto Ukraińców, dokonujących podpaleń lub planujących inne akty terroru. Każde podpalenie i każdy złapany Ukrainiec natychmiast przez propagandę w Polsce ogłaszany jest agentem Putina. Ta sama propaganda głosi, że Rosja chce nas napaść. Polacy zaś w większości wierzą propagandzie mediów głównego nurtu, które zgodnie podtrzymują dezinformację zarówno co do teraźniejszości, jak i historii.
Polskie fobie i manie
Oddziaływanie wrogiej propagandy na świadomość Polaków możliwe jest dzięki specyficznemu mentalnemu podłożu, które określa stosunek Polaków do głównych bytów politycznych, mających wpływ na sytuację w Polsce. Te z kolei bazują na zadawnionych resentymentach, które można podporządkować głównej osi Wschód-Zachód, będącym wektorem o stałym kierunku, lecz zwrocie naprzemiennym, zmieniającym się, w zależności od kierunku indoktrynacji. Wobec Wschodu i Zachodu Polacy mają więc jeden z dwóch stosunków: sympatię lub antypatię, i bardzo u nas trudno o stosunek zrównoważony. Polacy wobec tych dwóch stron polityczno-cywilizacyjnego świata przeżywają więc albo fobię, albo manię. Na chwilę obecną, mniej więcej od początków XVIII wieku żyjemy według okcydentomanii i orientofilii. Oznacza to, że świat na zachód od Polski traktujemy z czcią bałwochwalczą, a na wschód – z niechęcią i obawą, przeradzającą się czasem w panikę i histerię. Ten nasz stosunek bazuje po równo na wydarzeniach historycznych i fałszywej wizji tych wydarzeń. Nie miejsce tu na dokładne wyjaśnianie tych zawiłości, ujmę to w skrócie. Polacy uważają Zachód za obszar wszelkiego dobra. Po części wynika to z dziedzictwa chrześcijaństwa, po części z gnostyckiej propagandy. Większość Polaków wciąż myśli, że Zachód to nasza kultura i wzorzec cywilizacyjny. Tak było kiedyś, dziś Zachód odszedł od własnej kultury i normotypu łacińskiego, a przyjął kabalizm, talmudyzm i gnozę.
Prawa są odbierane, a dobrobyt, zawdzięczany po części pracy pokoleń, a po części grabieży reszty świata odchodzi w przeszłość. To samo dzieje się z przewagą technologiczną, która dziś jest na Dalekim Wschodzie. Polacy przez Zachód nie są traktowani jako część Zachodu, tylko jako kolonialny Trzeci Świat, obszar podboju i grabieży. Zachód niewiele zrobił dla nas dobrego, poza dobrym wrażeniem. W rzeczywistości zaznaliśmy od elit rządzących tym obszarem wielu upokorzeń, zdrad i krzywd. Na przyszłość związanie się z tym obszarem to samobójstwo, Zachód bowiem prowadzony jest przez gnostyków dokładnie tam, dokąd ma trafić, czyli na dno. Jakiekolwiek nadzieje można wiązać z Zachodem dopiero wtedy, gdy się od tego dna odbije. Póki co z pewną nadzieją można patrzeć na USA, jako kraj o wielkim potencjale, który może sobie pozwolić na wyzwolenie spod okupacji gnostycko-chazarskiej.
Wschód Polacy traktują po trosze jako obszar zacofany, a po trosze jako źródło zła i zagrożeń. Winna temu jest Rosja, a raczej historia kontaktów Polski i Polaków z Rosją. Ta świadomość trwa od czasów, gdy w XVIII wieku Cesarstwo Rosyjskie zdominowało Polskę politycznie, a potem włączyło się do rozbiorów. Dalej były powstania i represje, potem Rewolucja bolszewików i wojna z nimi, potem Pakt Ribbentrop-Mołotow, 17 września, Katyń, wywózki, łagry, sowiety, PRL, Smoleńsk. Każdy z tych tematów należy dokładnie rozwinąć i omówić, ale nie tutaj. Teraz tylko w skrócie. Rosja nie chciała rozbiorów, bo miała Polskę całą pod swoim protektoratem. Caryca Rosji była zresztą Niemką. Do rozbiorów dążyły Prusy, a sprzyjała im Wielka Brytania. Powstania w XVIII i XIX wieku, począwszy od Konfederacji Barskiej z punktu widzenia interesów Polaków były niepotrzebne, niekorzystne, nieprzygotowane, nieprzemyślane, źle dowodzone. Zawsze w tle stosunków polsko-rosyjskich knuły się tajne wpływy pruskie, brytyjskie, masońskie, w właściwie gnostycko- chazarskie, pchające Polaków do działań samobójczych, aby umożliwić jakieś działania gnostyków na Zachodzie. Represje carskie były do przewidzenia i ci, co decydowali się na powstania powinni przewidzieć nie tylko to, że nie mają najmniejszych szans na powodzenie, ale również to, jak Polaków potraktuje autorytarny reżim.
Rewolucji w Rosji nie wywołali Rosjanie, tylko Chazarzy, bardzo wspierani przez Niemcy, Brytyjczyków, USA i małoczapeczkową finansjerę. Rosja radziecka zerwała z Rosją carską i miała zupełnie inne cele – budowę państwa światowego. II Wojna Światowa, wywołana przez Niemcy i Rosję, także była inspirowana przez Anglosasów i małoczapeczkową finansjerę. Te same siły oddały nas pod „kuratelę” Stalina, a większość funkcjonariuszy, rzuconych na front walki z polskością stanowili Chazarzy. W tym wszystkim oczywiście czynny udział brała Rosja, która zawsze starała się poszerzać swoją strefę wpływów, ale nie zawsze zyskiwali na tym Rosjanie, a było zwykle wręcz przeciwnie – beneficjentem zawsze była wąska grupa władzy, ale nie ludność. Po II Wojnie Światowej większość konfliktów na świecie wywołali Anglosasi, sterowani przez gnostyków i małe państwo Chazarów. Kwestia smoleńska również nie jest jasna, wiele dowodów i poszlak wskazuje na to, że była to inicjatywa służb anglosasko-małoczapeczkowych, w której wzięły czynny udział służby rosyjskie. Tak więc doznaliśmy od Rosji wiele krzywd, a Rosjanie mają na sumieniu wiele win wobec Polaków. Jednak równie wiele win wobec nas mają Niemcy, Anglosasi i małoczapeczkowi. Ci ostatni najwięcej. Polacy jednak fobią obdarzają tylko Rosję, a manię przejawiają wobec Zachodu. Racjonalna polityka i unikanie zagrożeń wymaga podejścia racjonalnego, w Polsce zaś panuje emocjonalne. W ten sposób popadamy w okcydentomanię i orientofobię, co sprawia, że dostrzegamy zagrożenie w Rosji nie tam, gdzie ono rzeczywiście występuje, a nie widzimy zagrożeń ze strony Zachodu.
Obecnie główne zagrożenie czyha na Polskę ze strony Zachodu, w postaci UE, NATO, USA i małoczapeczkowych, którzy tym wszystkim sterują. Rosja też jest zagrożeniem, i to poważnym, dysponuje bowiem wielkim potencjałem, licznymi środkami walki i możnymi sojusznikami. W stosunku do Zachodu jest to jednak zagrożenie wtórne. Oznacza to, że Rosja może nas zaatakować, ale zrobi to jedynie na skutek prowokacji ze strony Zachodu, wykonanej na zlecenie gnostyków. Rosja obecnie nie ma powodu ani interesu, aby podbijać Zachód. Taka próba mogłaby narazić Federację Rosyjską na poważny kryzys wewnętrzny, który mógłby zostać wykorzystany zarówno przez Chiny, które mogą połakomić się na Syberię, jak i przez tandem USA / Izrael, dążący do opanowania Azji Środkowej. Rosjanie z pewnością wyciągnęli wnioski ze swojej klęski w Afganistanie. Do prowokacji mogą być użyte siły, działające zarówno na Ukrainie, jak i w Polsce. Polacy widzą jednak tylko zagrożenie wtórne, a nie chcą dostrzegać pierwotnego. Prowadzimy politykę agresywną w stosunku do Federacji Rosyjskiej, nie mając ani potencjału gospodarczego, ani ludnościowego, ani zasobów finansowych, ani głębi strategicznej, ani uzbrojenia, ani systemu obrony cywilnej, ani pewnych sojuszy.
Sami wystawiamy się na atak, a robimy to dlatego, że nie potrafimy należycie ocenić relacji Wschód-Zachód. Jest to wzmacniane histerią, nakręcaną przez media polskojęzyczne. Każda próba dyskusji o tym spotyka się z napaścią i oskarżeniami o ruskie onuce i agenturę Putina. Najlepszym sposobem na unikniecie rosyjskiego zagrożenia jest normalizacja stosunków z Białorusią i Rosją. Tymczasem każdy, kto chce realistycznie ocenić zagrożenie rosyjskie natychmiast zostaje ogłoszony rusofilem, którego trzeba unikać, odsunąć od głosu, a najlepiej zamknąć. W ten sposób nie tylko tracimy krocie na możliwościach współpracy gospodarczej z Rosja, Chinami i resztą Wschodu. Narażamy się również na stały stan napięcia i zagrożenia, który przy trwającej wojnie ukraińskiej, różnych obcych agenturach i nierozsądnej władzy może zmienić się w realną wojnę, która dla Polski byłaby kolejną dziejową katastrofą. Pokojowa współpraca jest bowiem możliwa, i nie trzeba przy tym być żadnym rusofilem, wystarczy pozostać polskim patriotą. Jednak nasza orientofobia każe nam myśleć, że z Rosją można tylko toczyć wojnę. Z całej polityki III RP może wyłonić się tylko ukropolin, nie da się dostrzec żadnych innych kierunków i dążeń. Ta struktura zaś jest z założenia antypolska, a jej funkcja polega na prowadzeniu narodu do samobójstwa. My jednak pozostajemy ufni w obietnice naszych sojuszników z Zachodu, tak samo, jak w 1939 r., i marzymy o rozgromieniu Rosji i wbiciu Putina w Ziemię. W ten sposób znajdujemy się w stanie Rusofobicznej Manii Samobójczej.
Występuje w Polsce jeszcze jedna bardzo groźna mania, typowa dla polskojęzycznych osób o poglądach lewicowo-liberalnych. Gardzą oni tym, co tradycyjne, narodowe, katolickie, czyli tym wszystkim, co jest polskie. Tak bardzo uwierzyli w gnostycką propagandę antypolską, że wyrastając z tej ziemi i jej tradycji, bardzo chcą wyrwać ją z siebie i przyjąć coś innego, co im wydaje się nowoczesne. W ten sposób chcą poczuć się lepsi i zasłużyć na uznanie i szacunek w oczach ludzi z Zachodu. Mylą się bardzo, gdyż w ten sposób zyskują tylko pogardę ludzi, którzy już dawno nie żyją według zasad Ewangelii, lecz według wartości Talmudu.
Ci antypolacy nie myślą jednak racjonalnie i odrzucają brutalne dowody rzeczywistości na całkowitą błędność ich poglądów.. Tkwią bowiem z jednej strony w fobii antypolskiej, a z drugiej w manii prozachodniej. Podejmują przez to decyzje irracjonalne lub nie podejmują ich wcale, pozwalając, aby obce, wrogie siły decydowały za nich. Ich stan psychiczny można określić jako Polonofobiczną Manię Samobójczą (PMS). Łączy się ona z Rusofobiczną Manią Samobójczą (RMS), tworząc nieprzeniknione dla argumentów Narodowe Spektrum Suicydalne (NSS). U Polaków o poglądach prawicowych PMS prawie nie występuje, natomiast sama już RMS wystarcza do podejmowania decyzji samobójczych. Różnica pomiędzy samobójczym myśleniem lewicowym i prawicowym jest taka, że Polacy prawicowi popełniają narodowe samobójstwo wierząc, że w ten sposób ratują Polskę, natomiast antypolacy lewicowo-liberalni popełniają narodowe samobójstwo właśnie po to, aby Polskę zlikwidować.
To różnica w fobiach przejawia się w odmiennościach polityki partii tzw.prawicowych i lewicowo-liberalnych. Te tzw.prawicowe popełniają narodowe samobójstwo wolniej, udając, że ratują Polskę, te drugie wciskają do dechy pedał gazu, chcąc jak najbardziej przyspieszyć finis Poloniae. Oficjalnie prawicowy prezydent Andrzej Duda, kreował się na bardzo patriotycznego, co nie przeszkadzało mu jednocześnie pełnić funkcji prezydenta ukropolin, tak bardzo był proukraiński i prożydowski. Nowy prezydent Karol Nawrocki jest z pewnością autentycznym patriotą i człowiekiem czynu, i raczej nie będzie proukraiński, jednak i on sam, i jego otoczenie mają wyraźnie zacięcie rusofobiczne, co niesie ryzyko, że jeśli małoczapeczkowi zrealizują zapowiedź Donalda Tuska z sierpnia 2025 r. o wojnie w Polsce w roku 2027, patriotyczny prezydent bohatersko poprowadzi naród do patriotycznej walki, aby nikt go nie posądził o rusofilię.
Hipotetyczny przebieg działań wojennych i ich skutki
Ten fragment w największym należy do gatunku political fiction. Zabawię się więc w powieściopisarza – fantastę, i przedstawię coś, co dziś jest jeszcze fikcją, i oby tak pozostało. Należy mieć świadomość, jakie przygotowania wojenne poczyniono w kraju nadwiślańskim. W czasie plandemii mieliśmy do czynienia z czymś w rodzaju stalinowskiej Wielkiej Czystki. Narzucono służbom przymus szczepień, czym zmuszono wielu żołnierzy i oficerów do przedwczesnego przejścia w stan spoczynku. Usuwano tych lekarzy, którzy zachowali wierność Przysiędze Hipokratesa. Zmuszono tych hierarchów, którzy chcieli dochować wierności Chrystusowi do uległości Talmudowi. Pozostałym złamano wolę, zmuszając do zachowań sprzecznych ze zdrowym rozsądkiem, sumieniem i instynktem samozachowawczym.
Po zmianie władzy w 2023 r. czystka trwa nadal, pod hasłami rozliczeń z poprzednim reżimem. Instytucje państwa atakują żołnierzy za to, że wykonują swoje obowiązki, ciągle zmuszając ich do działań wbrew sumieniu. W ten sposób skutecznie obniżono morale armii. Wielką część uzbrojenia i wyposażenia oddano Ukrainie. Wojsko ma wiele braków kadrowych, sprzętowych i organizacyjnych. Władza w Polsce radzi sobie z tym w ten sposób, że wysyła przydziały mobilizacyjne do mężczyzn w średnim wieku, którzy jeszcze odbywali służbę wojskową. Większość z nich to doświadczeni pracownicy gospodarki narodowej i ojcowie rodzin, natomiast od czasu przejścia do cywila zwykle nie mieli do czynienia z wojskiem i nowymi technikami wojskowymi, np. z dronami. Można jednak spodziewać się, że w razie wojny władza sięgnie po te zasoby i zmobilizuje tych mężczyzn, pozbawiając rodziny ojców, a firmy doświadczonych pracowników. W warunkach współczesnego pola walki ich wartość bojowa byłaby znikoma, ale jako mięso armatnie do przemielenia są pełnowartościowi.
Polska nie ma skutecznego systemu obrony cywilnej i ochrony ludności, ale za to opracowano teoretyczne plany ewakuacji, która polega na tym, że ludzie mają stawić się w punktach zbiorczych, aby władza przewiozła ich poza strefę działań, przy okazji narażając na porażenie środkami napadu powietrznego. Przyjęto też plany ewakuacji dzieł sztuki na Zachód. Wygląda to na plany oczyszczenia terytorium Polski z ludności polskiej i rozproszenie jej po świecie, oraz przekazanie polskiego dziedzictwa narodowego innym państwom. Należy też pamiętać o unijnej strategii obronnej spalonej ziemi. Będzie to jednak dotyczyło kobiet, dzieci i starców, gdyż mężczyźni mają pojechać w kierunku odwrotnym – na wschód, walczyć za Ukrainę i za Ukraińców, przebywających w Polsce, dzięki transferom socjalnym, odebranym Polakom.
W tym samym czasie amerykański generał Chris Donahue, dowodzący siłami amerykańskimi w Europie i Afryce ujawnił, że USA mają plany zaatakowania i porażenia Obwodu Królewieckiego, należącego do Rosji i leżącego przy granicy z Polską. Równocześnie na terytorium Polski przebywa nieustalona liczba cudzoziemców z Ukrainy, a wciąż przybywają nowi przybysze z całego świata, przerzucani do Polski przez służby niemieckie. W 2026 r. ma ruszyć na całego pakt migracyjny, więc Polska ma stać się przystanią dla wszelakiego elementu globalnego, idącego z zachodu. Pomimo, że rząd i media polskojęzyczne nagłaśniają zagrożenie wojną w Polsce, nikt nie mówi o wstrzymaniu relokacji imigrantów wielokulturowych z UE.
Wygląda na to, że konsekwencje wojny mają spotkać bardziej Polaków, niż przybyszów. Wciąż obowiązują przepisy o stanie wojennym, wprowadzone podczas Stanu Wojennego, stanowiące, że rząd może nakazać obywatelom złożenie prywatnej broni do depozytu. Jeśli przyjąć założenie, że w razie wojny głównym wrogiem władzy będą Polacy, ma to głęboki sens. Od czasu do czasu w Polsce znajdują się jakieś dziwne znaleziska. A to wojsko zgubi transport min przeciwczołgowych, które później odnajdują się w magazynie sklepu meblowego, a to przypadkowi przechodnie znajdą gdzieś na ścianie wschodniej 8 kontenerów, wypełnionych bronią, należących do prywatnej firmy. Było kiedyś takie powiedzenie: „musi to na Rusi, a w wolnej Polsce kto chce”. Dziś brzmi to ironicznie, gdyż Polska wydaje się być oazą wolności dla Rusinów bardziej, niż dla Polaków.
Początek wojny może być następujący. W Polsce dojdzie do jakiegoś aktu sabotażu lub terroru, w którym zginą ludzie. Propaganda i władza natychmiast ogłosi, że to agenci Putina lub pociski, wystrzelone z Rosji lub Białorusi. Mogą też pojawić się oddziały dywersantów, przebrane w mundury rosyjskie lub białoruskie i zaatakować jakieś cele na wschodzie Polski, zabijając ludzi. Mogą to jednak być działania pod fałszywą flagą, tak, jak niemiecka prowokacja w Gliwicach w 1939 r. Propaganda natychmiast rozpęta histerię we wszystkich mediach, wyolbrzymiając zdarzenie i nazywając je pełnoskalową agresją. Pokazane zostaną okrutnie skrzywdzone dzieci, tak samo, jak na początku fali wielkiej migracji islamskiej do Europy pokazano martwego chłopca na plaży, albo na początku plandemii szeregi trumien na sali gimnastycznej, albo zdjęcia z początków rosyjskiej agresji, pokazujące zabitych cywilów. Wszystkie bardzo ładnie zaaranżowane, jakby w atelier fotograficznym, jakby te ciała same ułożyły się do właściwej pozy w właściwym miejscu i czasie. Będzie to oczywista socjotechnika, wzmagająca oburzenie Polaków i emocje, prowadzące do zemsty na wrogu, wskazanym przez propagandę, służąca tylko temu, aby Polacy rzucili się sami na ślepo we własne narodowe samobójstwo. To będzie moment kluczowy: jeśli Polacy uwierzą w propagandę, zawrzą świętym oburzeniem, uniosą się źle pojętym patriotyzmem, zewrą szeregi i staną wraz z niepolskim rządem, w ciągu najbliższego roku nastąpi historyczna chwila likwidacji Polski i Polaków.
Władza wówczas ogłosi mobilizację i uderzy w ton patriotyczny, grając na emocjach i uczuciach Polaków. Inny wariant tego scenariusza to wystrzelenie z terytorium Ukrainy pocisków, które spadną na terytorium Polski, tak, jak było w Przewodowie. W następującym potem chaosie nikt niezależny nie będzie w stanie sprawdzić, skąd naprawdę przyleciały. Jeszcze inny wariant to odpalenie zdalnie sterowanych dronów z przygotowanych wcześniej kontenerów, umieszczonych na terytorium Federacji Rosyjskiej lub Białorusi, tak, jak zrobili to Ukraińcy w ramach operacji „Pajęczyna”, gdy zaatakowali właśnie w ten sposób cele, położone w głębi Rosji. Nieco inny scenariusz zakłada, że pociski zostają odpalone z terytorium Polski, również z jakichś ukrytych wcześniej kontenerów, lub też z samolotów, operujących nad polskim terytorium. Pociski spadają na terytorium Federacji Rosyjskiej lub Białorusi, zmuszając Rosję do ataku odwetowego.
Dalej ten sam standard – propaganda rozpętuje histerię, władza ogłasza mobilizację, używając uczuć patriotycznych. W każdej sytuacji nasi zachodni sojusznicy będą nas zachęcać do walki i zapewniać o swoim poparciu, tak samo, jak w 1939 roku. Obiecają nam pomoc wojskową i materiałową, z której się nigdy nie wywiążą, nie mają bowiem takiego zamiaru już w samych założeniach, tak samo, jak w 1939 r. Naszym zachodnim sojusznikom, od Europy do Ameryki zależy tylko na tym, żebyśmy weszli do tej wojny, przyjęli na siebie cały ciężar siły naszego przeciwnika, wciągnęli w to całe terytorium całe państwo i całą ludność cywilną. Tego samego chcieli dla nas w 1939 roku, od Francji i Wielkiej Brytanii po USA. Tego samego chcą teraz, wraz z Niemcami i UE. Prawdziwy wróg to nie tylko ten, który fizycznie napada, ale również fałszywy przyjaciel, który pcha do z góry przegranej walki.
Każdy scenariusz rozpoczęcia działań wojennych na terytorium Polski zmierza do tego samego celu – wysłania Wojska Polskiego przeciw armii rosyjskiej i białoruskiej. W efekcie wystąpią duże straty po stronie polskiej, zostanie ogłoszona mobilizacja, a władza weźmie każdego zdolnego do noszenia broni bez przeszkolenia. Głównym celem tych działań będzie wyeliminowanie Wojska Polskiego i polskich mężczyzn, lub chociaż odesłanie ich poza terytorium Polski. Jeśli wojska rosyjskie wkroczą na polską ziemię, wówczas to, co zostało z armii polskie wycofa się najpierw na linię Wisły, a krótko potem na linię Odry, broniąc terytorium Niemiec.
W tym czasie na terytorium Polski zapanuje ogólny chaos. Zostanie ogłoszona ewakuacja ludności, co chaos jeszcze pogłębi. Ludność zostanie zmuszona do opuszczenia domów i zebrania się w miejscach zbiórek, Zacznie się dyslokacja, ale system rychło się posypie, i dyslokowana ludność znajdzie się sama pośrodku niczego, pozbawione wszystkiego. Kraj będą przemierzać zdezorientowane i przerażone grupy cywilów, a drogi zostaną zablokowane, tak, jak we wrześniu 1939 r. Takie zbiorowiska ludzkie będą narażone na ataki z powietrza, ponadto szybko zostaną pozbawione podstawowych środków do życia. Sieci dystrybucji towarów przestaną działać i w sklepach zabraknie podstawowych towarów. Pojawią się spontaniczne szajki bandytów i szabrowników, częściowo uzbrojone. Rozpoczną się rabunki, napaści i gwałty. Uaktywnią się uzbrojone oddziały dywersantów, przeszkolone do walki z ludnością cywilną i rozlokowane na terytorium całego kraju, przemycone do Polski w ramach wcześniejszych migracji.
Do tego dołożą swoje wielokulturowi imigranci, których nikt nie będzie w stanie pilnować. Najbardziej zagrożone będą kobiety i dzieci, pozbawione mężczyzn, wysłanych częściowo naprzeciw armii rosyjskiej, częściowo do ochrony Niemiec. Zacznie się oczyszczanie terytorium z ludności, podobnie, jak to było na Wołyniu, połączone z masowymi gwałtami na kobietach, w celu wymiany genetycznej. Dzieła sztuki i wartościowe przedmioty zostaną wywiezione z Polski jako pierwsze, jeszcze zanim terytorium Polski opuści rząd. Od czasu do czasu będą spadać pociski rakietowe i drony, niszcząc to, co jeszcze będzie służyć Polakom i zabijając ludność cywilną, a działająca wciąż propaganda polskojęzyczna za każdym razem będzie ogłaszać, że nadleciały z Rosji, chociaż nikt już nie będzie sprawdzał, skąd je naprawdę wystrzelono. Niemcy zamkną granicę z Polską i nie będą wpuszczać polskich uchodźców, twierdząc, że odpowiadają na gwałtowne protesty ludności cywilnej. W rzeczywistości będą domagać się tego organizacje pseudo-społeczne, finansowane przez fundacje rządowe, globalistyczne i małoczapeczkowe. A ludność Niemiec to poprze.
Oficjalne argumenty będą następujące: Polacy to faszyści i są współodpowiedzialni za Holocaust Żydów podczas II Wojny Światowej, dlatego nie należy im się ochrona. Polacy prześladują mniejszości lgbt i nie przestrzegają praworządności. Polacy są niebezpieczni i źle traktują kobiety. Polacy sprowokowali wojnę z Rosją, więc niech sobie radzą sami. Niemcy i tak są obciążeni uchodźcami z globalnego Południa, poza tym przyjęli dużą ilość uchodźców z Ukrainy i nie są w stanie przyjąć więcej. Poza tym Polacy byli zawsze przeciwni przyjmowaniu uchodźców. Bardzo źle traktowali biednych ludzi na granicy z Białorusią, był o tym film. Polacy zawsze łamali wartości europejskie, Parlament Europejski musiał uchwalić przeciw nim wiele rezolucji, a TSUE wydal wiele niekorzystnych dla Polski wyroków. Niemcy nie mogą więc przyjąć Polaków, byłoby to niemoralne, a Niemcy są państwem głęboko moralnym. Taka propaganda będzie głoszona na całego, a ludność Niemiec z ulgą przywita zamknięcie granic i odcięcie się od problemu polskiego. Niemcy przyjmą jedynie tych, którzy im się do czegoś mogą przydać, czyli specjalistów, których potrzebują w swojej gospodarce.
Tak jednak będzie tylko do czasu. Po pewnym czasie trwania chaosu uaktywnią się organizacje niemieckie w Polsce i samorządy na ścianie Zachodniej i Pomorzu, domagające się ochrony ludności cywilnej, mienia i infrastruktury przed zagrożeniem ze strony Rosji i polskim chaosem. Rząd niemiecki z wielką troską zareaguje i wprowadzi ochronę ziem zachodnich i północnych Polski poprzez objęcie ich niemiecką administracją. Żądania te poprą organizacje Ukraińców w Polsce, twierdzą, że nie po to ukraińscy uchodźcy uciekali przed wojną i Rosją z Ukrainy, aby teraz mieć to samo w Polsce. Przywiązali się już do tych miejsc, w których przebywają, nie chcą ich stracić i proszą rząd niemiecki, aby przejął administrację nad tymi terenami. Ludność polska, zamieszkująca te tereny przez nową administrację będzie traktowana jako gorszy sort, a przez organizacje banderowskie będzie zwalczana. Rząd, który zgodnie z sanacyjną tradycją ucieknie za granicę będzie gdzieś jeszcze formalnie urzędował, ale nie podejmie praktycznych działań w celu ochrony ludności i zachowania całości terytorium. Prezydent bardzo będzie chciał stanąć na wysokości zadania i powieść Polaków do zwycięstwa. Zachowa się jak bohater, i zgodnie ze swoimi przekonaniami i naciskami otoczenia oraz zagranicy powiedzie Polaków do walki. Walki straceńczej, prowadzącej do narodowego samobójstwa, jakim były powstania: Listopadowe, Styczniowe i Warszawskie.
To taka polska, świecka, masońska tradycja: przywódcy wiodą lud na barykady samobójstwa. Mógłby jednak ochłonąć i zmienić zdanie, stanąć na czele wszystkich sił, jakie jeszcze pozostały w Polsce i dążyć do zakończenia wojny. Gnostycy będą więc woleli na wszelki wypadek pozbyć się problemu prezydenta zrzucając winę na Rosję. Propagandowo zostałoby to sprzedane, że najwyższy urzędnik bohatersko wytrwał do końca, a Polacy muszą go teraz pomścić. Z roszczeniami terytorialnymi może również wystąpić rząd ukraiński, widząc, że nikt nie broni Polski i Polaków. Może powołać się na cierpienia Ukraińców podczas akcji Wisła i zagarnąć terytorium Polski aż do Sanu, a może i dalej. W tym całym chaosie każdy będzie brał, co będzie chciał, więc również Rosja zapewne zagarnie Przesmyk Suwalski. Zdziesiątkowana, zdezorganizowana ludność polska, pozbawiona władzy, administracji i elit przyjmie wówczas każdy porządek, który zapewni możliwość fizycznego przetrwania, zakończy działania wojenne i ukróci napaści zbrojnych band. Polska zniknie po raz kolejny.
Taki może być scenariusz i konsekwencja działań wojennych, które oficjalnie mają się rozpocząć w 2027 roku, ale równie dobrze mogą wystąpić już we wrześniu 2025 roku, przy okazji wspólnych ćwiczeń armii rosyjskiej i białoruskiej Zapad’25. Wojna na ziemiach polskich przyniesie więc pewność zagłady ludności polskiej i państwa polskiego. Nasi wrogowie wiele nauczyli się na wojnach, rewolucjach i masowych zbrodniach, które zainspirowali i moderowali od czasu I Wojny Światowej. Holocaust Polaków będzie rzeczą pewną, tak samo, jak trwający obecnie Holocaust Palestyńczyków. Cała Polska może wyglądać podobnie, jak Strefa Gazy, poza tymi obiektami, które przyszli właściciele naszych ziem będą chcieli zachować dla siebie. Kompletne zgruzowanie wszystkiego, co polskie, łącznie z zabytkami historii, świątyniami, pałacami, bibliotekami, muzeami ułatwi przyszłą odbudowę ziem niegdyś polskich w nowym, niepolskim już kształcie. Zgodnie z masońską zasadą ordo ab chao – porządek z chaosu. Opróżnione ziemie polskie będą mogły zostać ponownie zasiedlone przez tych, których tu sprowadzą małoczapeczkowi. Tyle zyskamy, jeśli uwierzymy naszym sojusznikom z Zachodu i włączymy się do wojny z Rosją.
Co robić
Można oczywiście tego uniknąć, pilnując polityków, nie ufając ich zapewnieniom, śledząc pilnie to, co się dzieje, nie wierząc głównym mediom. A nade wszystko – organizować się w organizacje społeczne, oddziały samoobrony narodowej, broniące granic i terytorium państwa polskiego, majątku narodowego i prywatnego oraz ludności polskiej. Takie organizacje, które będą wspierać i uzupełniać rząd polski, a zwalczać wpływy rządu niepolskiego. Należy też podjąć na poziomie polityki, na razie nieoficjalnej dyskusję o tych zagrożeniach. Nie powinniśmy jako państwo i naród należeć do koalicji chętnych do likwidacji Polski.
Głównym jednak sposobem, aby tego uniknąć jest deeskalacja napięcia pomiędzy Polską a Białorusią i Rosją, oraz zakończenie wspierania państwa ukraińskiego. Należy więc znormalizować stosunki ze Wschodem, pomimo resentymentów i histerii, pomimo tego, że polskojęzyczne media i główni politycy mówią co innego. Tym bardziej jest to dziś łatwe, gdy widzimy, jak łatwo nasi sojusznicy podejmują współpracę z Rosją.
Jeśli ten fantastyczny, fikcyjny scenariusz się ziści, wówczas świat otrzyma w prezencie Wielki Izrael, a Polska – eksterminację i judobanderię. Ci więc, którzy nie chcą, aby w Polsce była wojna, nie są żadnymi ruskimi onucami, ale tymi, którzy chcą pozostać żywymi Polakami w wolnej Polsce. Ci zaś, którzy nawet nie chcą o tym rozmawiać, to oni są prawdziwymi judobanderowskimi onucami. A walka, którą chcą toczyć, nie jest walką o wolną Polskę, nie jest nawet walką o wolną Ukrainę, tylko walką o dolara, Wall Street, City of London i globalne panowanie Wielkiego Izraela.
W dniu historycznego spotkania prezydentów Trumpa i Putina w Alasce, Ukraina przeprowadziła atak na kluczową infrastrukturę paliwową Rosji, która dostarcza ropę do krajów Europy Środkowej. Ukraińskie drony uderzyły w stację dystrybucyjną “Unecza” w obwodzie briańskim, paraliżując dostawy rosyjskiej ropy przez rurociąg “Przyjaźń”, który jest głównym źródłem surowca zarówno dla Węgier, jak i Słowacji.
Według najnowszych doniesień, 18 sierpnia doszło do kolejnego ataku ukraińskich dronów, tym razem na stację pompowania ropy Nikolskoye w obwodzie tambowskim, co doprowadziło do całkowitego wstrzymania dostaw ropy przez rurociąg “Przyjaźń” do obu krajów. Robert “Madyar” Brovdi, dowódca Sił Systemów Bezzałogowych Ukrainy, potwierdził, że za atakiem stały drony 14. Pułku Jednostki Systemów Bezzałogowych.
Minister spraw zagranicznych Węgier Péter Szijjártó zareagował natychmiast, nazywając atak “oburzającym i niedopuszczalnym”. W ostrym oświadczeniu opublikowanym w mediach społecznościowych podkreślił, że działania Ukrainy bezpośrednio zagrażają bezpieczeństwu energetycznemu jego kraju. “Od 3,5 roku Bruksela i Kijów próbowały wciągnąć Węgry w wojnę na Ukrainie. Te powtarzające się ukraińskie ataki na nasze dostawy energii służą temu samemu celowi” – stwierdził węgierski polityk.
Słowacki operator rurociągów Transpetrol potwierdził zatrzymanie dostaw ropy do Słowacji, choć początkowo nie był świadomy przyczyny przerwy, która nastąpiła poza terytorium kraju. Zarówno Węgry, jak i Słowacja są w wyjątkowej sytuacji w Unii Europejskiej, ponieważ oba państwa otrzymały zwolnienie z unijnego zakazu importu rosyjskiej ropy wprowadzonego po inwazji Rosji na Ukrainę w 2022 roku.
Ironią sytuacji jest fakt, że jak twierdzi Szijjártó, Węgry są obecnie największym dostawcą energii elektrycznej dla Ukrainy. “Bez nas bezpieczeństwo energetyczne Ukrainy byłoby wysoce niestabilne” – zaznaczył minister, podkreślając absurd ukraińskiego ataku na rurociąg, który ma kluczowe znaczenie dla węgierskiej gospodarki.
Ukraiński minister spraw zagranicznych Andrij Sybiha, odpowiadając na zarzuty Szijjártó, stwierdził, że Węgry “mogą teraz kierować skargi i groźby” do Moskwy, a nie do Kijowa. Dodał, że “to Rosja, a nie Ukraina, rozpoczęła tę wojnę i odmawia jej zakończenia. Węgry od lat były informowane, że Moskwa jest niewiarygodnym partnerem. Mimo to Węgry dołożyły wszelkich starań, aby utrzymać swoją zależność od Rosji.”
Dla obu krajów ten atak oznacza poważne problemy z zaopatrzeniem w ropę. Węgry importują z Rosji zdecydowaną większość swojego surowca – w ciągu ostatniego półrocza było to aż 18,7 mln baryłek. Według agencji Reuters, w zeszłym roku Rosja dostarczała około 95 000 baryłek ropy dziennie na Węgry poprzez ten rurociąg. Alternatywne źródła dostaw są niewystarczające, by pokryć bieżące zapotrzebowanie.
To nie pierwszy raz, gdy ukraińskie drony atakują infrastrukturę rurociągu “Przyjaźń”. W marcu bieżącego roku podobny atak w obwodzie orłowskim spowodował tymczasowe wstrzymanie dostaw ropy na Węgry. Wówczas, według Szijjártó, rosyjski wiceminister energii Paweł Sorokin zapewnił go, że trwają prace nad przywróceniem dostaw.
Obecnie Sorokin poinformował węgierskiego ministra, że specjaliści pracują nad naprawą stacji transformatorowej kluczowej dla funkcjonowania rurociągu, ale nie jest jeszcze jasne, kiedy dostawy zostaną wznowione. Według rosyjskiego operatora rurociągów Transneft, naprawa rurociągu może potrwać nawet dwa miesiące.
Warto zauważyć, że atak zbiegł się z długo oczekiwanym szczytem Trump-Putin w Alasce, który odbył się 15 sierpnia 2025 roku, a następnie ze spotkaniem prezydenta Trumpa z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim w Białym Domu 19 sierpnia. Choć szczyt Trump-Putin nie przyniósł oczekiwanego porozumienia o zawieszeniu broni, prezydent Trump ogłosił po spotkaniu z Zełenskim, że “rozpoczął przygotowania do spotkania, w miejscu które zostanie ustalone, między prezydentem Putinem a prezydentem Zełenskim”.
Niektórzy analitycy sugerują, że ukraiński atak na rurociąg mógł być celowo zaplanowany na czas tych ważnych spotkań dyplomatycznych, aby wywrzeć dodatkową presję na Rosję i jej europejskich partnerów. Pojawia się pytanie, czy Ukraina dopuszcza się podobnych działań za przyzwoleniem Unii Europejskiej, aby zmusić Węgry i Słowację do całkowitej rezygnacji z rosyjskiej ropy i zakupu droższych alternatyw w duchu europejskiej solidarności.
Węgry, pod rządami premiera Viktora Orbána, oraz Słowacja pod przywództwem Roberta Fico, od początku konfliktu zajmowały odrębne stanowisko wobec sankcji przeciwko Rosji, konsekwentnie broniąc swojego prawa do zakupu rosyjskich surowców energetycznych. Najnowszy incydent z pewnością pogłębi napięcia między tymi krajami a Ukrainą i może skomplikować europejskie wysiłki na rzecz wspólnej polityki wobec wojny w Ukrainie.
Teatralna trupa – UE jest “niezrównana”: także dzięki klakierom medialnym, zorientowanym na najbardziej ohydny i głupi serwilizm.
Udało się nam wmówić, że cła nałożone przez Trumpa w wysokości 15 procent to wielkie zwycięstwo, jedynie dlatego, że mogły być wyższe. W rzeczywistości, istniały wszelkie możliwości, by odrzucić amerykańskie żądania, gdyby tylko UE nie odizolowała się celowo od reszty świata, realizując swoją szaloną ideę wojny z Rosją. Tak szaloną, że wczoraj widzieliśmy te ogrodowe krasnale, prowadzone przez von der Leyen, robiące wszystko, by Trump poprosił Rosję o zawieszenie broni, co prezydent USA już wcześniej wykluczył podczas spotkania z Putinem.
I napisał to również: „Jednogłośnie zdecydowano, że najlepszym sposobem na zakończenie strasznej wojny między Rosją a Ukrainą jest bezpośrednie osiągnięcie porozumienia pokojowego, które zakończy konflikt, a nie zwykłe zawieszenie broni, które często nie jest respektowane.” Jednak owa kompania głupich sługusów jest tak nieudaczna, że podczas spotkania na Alasce poinformowała, że „ochotnicy” wyślą wojska na Ukrainę w przypadku zawieszenia broni, co czyni dla Moskwy niemożliwym przystanie na ten pomysł, nawet gdyby była do tego skłonna, zważywszy na wyraźny zamiar proszenia o rozejm, by dozbroić Kijów.
Ten jeden fałszywy krok, którego nie popełniłby nawet dziecko, wystarczy, by zrozumieć, na jakie poziomy stoczyła się Europa, która nie zdaje sobie nawet sprawy, że podczas spotkania dwóch prezydentów, Waszyngton uznał Moskwę za równego sobie. A nawet więcej – że Ukraina to tylko jeden z rozdziałów, i to nie najważniejszy, ogólnego przebudowania globalnej równowagi sił, oraz że za Putinem stoją także kraje BRICS; że wszystko się zmienia, podczas gdy europejskie oligarchie, które wybrały tak nieudolnych marionetkowych brzuchomówców, pozostały w miejscu, skazując siebie, a niestety także Europejczyków, którzy najwyraźniej niczego nie rozumieją, na gospodarczą i geopolityczną nieistotność.
Widać to było wczoraj, gdy ta hałastra krasnali z jednej strony poszła kłaniać się przed buaną Trumpem, a z drugiej próbowała wywierać na niego nacisk, nie rozumiejąc, że w oczach Białego Domu, Europa, która podporządkowała się i jest gotowa zapłacić 750 miliardów dolarów za amerykański gaz, wydać kolejne 600 miliardów na amerykańską broń, oraz znieść podatki dla wielkich amerykańskich korporacji, nie ma już żadnej wartości. Została wyciśnięta jak cytryna.
Przychodzi na myśl, że ci idioci zrobili wszystkie te ustępstwa, otworzyli nasze portfele, by uzyskać od Trumpa kontynuację wojny, i oczywiście zostali oszukani. Tym bardziej że były prezydent Rosji Miedwiediew wydał oświadczenie, w którym stwierdził, że na szczycie na Alasce obie strony zgodziły się, że to głównie Kijów i Europa mają zadanie negocjować zakończenie działań wojennych. To naprawdę najgorsze, czego można było się spodziewać, ponieważ obecnie, wojownicze elity Brukseli i okolic albo powinny wycofać się ze swojej rusofobicznej szaleństwa, co jest politycznie niemożliwe, albo będą zmuszone zaopatrywać reżim w Kijowie w broń i wspierać go finansowo, co oznacza co najmniej 60 miliardów wydanych rocznie, jeśli wszystko pójdzie dobrze. Byłoby się z czego śmiać, gdyby nie było powodów do płaczu, ponieważ wszystko to będzie miało fatalne konsekwencje dla poziomu życia obywateli, którzy wyjdą z tego zubożali, pozbawieni resztek opieki socjalnej, ograbieni z własności, która trafi do banków i obiegu finansowego.
Ale kto wie, czy ostatecznym celem nie jest to właśnie.
«Plan zakłada, że USA sprzedadzą broń Europejczykom, którzy następnie przekażą ją Kijowowi. Jednak USA nie mają broni na sprzedaż, Europejczycy nie mają pieniędzy na zakup, a Kijów nie ma żołnierzy, by jej użyć. Poza tym plan jest niezawodny.»https://x.com/AlexanderGRubi2/status/1957629289446154298
Bogatemu to nawet diabeł dzieci kołysze – powiada ludowe przysłowie. Rzeczywiście – coś jest na rzeczy, bo kiedy tylko pan prezydent Karol Nawrocki wygłosił swoje inauguracyjne orędzie, które przez Jasnogród i Volksdeutsche Partei, podobnie jak i przez niemieckie media zostało uznane za „konfrontacyjne” – zaraz się okazało, że obóz „dobrej zmiany” pod przewodem Naczelnika Państwa, obywatela Kaczyńskiego Jarosława, aż tak bardzo, a może nawet wcale nie różni się od obozu zdrady i zaprzaństwa, którego najtwardszym jądrem jest oczywiście wspomniana Volksdeutsche Partei z obywatelem Tuskiem Donaldem na fasadzie.
Ale o tym za chwilę, bo inauguracja prezydentury Karola Nawrockiego była dniem żałoby narodowej dla Jasnogrodu, który – jak wiadomo – dostraja się do Judenratu. Toteż obywatelka Janda Krystyna, w którą w swoim czasie vaginet obywatela Tuska Donalda pompował forsę przez wszystkie otwory delikatnego ciała – jak wynika z fałszywych pogłosek krążących w mondzie – podobno posypała sobie głowę popiołem ze spalonych plakatów wyborczych obywatela Trzaskowskiego Rafała. Ale żałoba objęła nie tylko Jasnogród.
Okazało się, że zbuntował się również Dzwon Zygmunta. Zazwyczaj dzwonił on na cześć każdego nowego prezydenta, ale tym razem nie zadzwonił. Nie dlatego, by pękło mu serce z żalu nad losem naszej ukochanej ojczyzny, tylko – że w proteście przeciwko JE abpowi Markowi Jędraszewskiemu, zastrajkowali dzwonnicy. JE abp Marek Jędraszewski zdymisjonował z funkcji plebana najbogatszej krakowskiej parafii mariackiej przewielebnego Dariusza Rasia.
Najwyraźniej ekumenizm w Krakowie czyni postępy, bo za sprawą „Dygotnika Powszechnego”, będącego ekspozyturą warszawskiego Judenratu na odcinku katolickim, Kościół katolicki coraz bardziej upodabnia się do Kościoła Anglikańskiego, co to prędzej zrezygnuje ze swoich dogmatów, niż ze swoich dochodów. Zresztą, kto by się tam dziś przejmował jakimiś dogmatami, kiedy tylko patrzeć, jak w ramach synodalności zostaną one wszystkie unieważnione w demokratycznym głosowaniu, podczas gdy dochody, jak również – co oczywiste – odchody przecież pozostaną.
Więc w proteście przeciwko złowrogiemu i potępionemu przez Judenrat abpowi Jędraszewskiemu zastrajkowali dzwonnicy, nie rozbujali dzwonu, wskutek czego inauguracji prezydentury Karola Nawrockiego towarzyszyło ponure milczenie wawelskiej katedry.
Jakby tego było mało, niewłaściwą politykę kadrową nieubłaganym palcem wytknął panu prezydentowi Nawrockiemu przewielebny ks. prof. Wierzbicki – ongiś z KUL-u, a obecnie – z ŻUL-u – czyli Żydowskiego Uniwersytetu Ludowego – jak u zarania PRL nazywany był lubelski UMCS. Chodzi o kapelana, którym prawdopodobnie spodziewał się zostać przewielebny ks. Wierzbicki. Taki kapelan prezydenta bowiem spowiada, więc podczas spowiedzi można byłoby zainstalować penitentowi aparaturę podsłuchową, żeby pan red. Michnik i cały Judenrat mogły uczestniczyć w prezydenckim sakramencie pokuty w czasie rzeczywistym – co nie tylko dostarczyłoby żeru niezależnym mediom głównego nurtu, ale uczyniło nasze państwo jeszcze bardziej transparentnym.
Tak właśnie zachował się podczas konferencji w Jałcie Winston Churchill, który pewnego dnia przyjął amerykańskiego prezydenta Roosevelta na golasa, wyjaśniając, że brytyjski premier nie ma nic do ukrycia przed prezydentem Stanów Zjednoczonych. Niestety przewielebny ks. prof. Wierzbicki kapelanem pana prezydenta Nawrockiego nie został, co oczywiście ma swoje plusy ujemne – ale i plusy dodatnie.
Wróćmy jednak do ludowego przysłowia, które właśnie nabrało aktualności. Jak wiadomo, główną raison d’etre rządu obywatela Tuska Donalda są tak zwane „rozliczenia”. Chodzi o wytykanie nieubłaganym palcem rozmaitych malwersacji, jakich miał dopuszczać się rząd „dobrej zmiany” w czasach dobrego fartu. Co prawda mimo upływu niemal dwóch lat od przejęcia administrowania kryzysem przez Volksdeutsche Partei z satelitami, nikomu na razie nic się nie stało – jeśli oczywiście nie liczyć pana Roberta Bąkiewicza, który zdecydowanie wysuwa się na pozycję wroga publicznego numer 1.
Wcale bym się nie zdziwił, gdyby obywatel Tusk Donald dostał z Berlina telefon: Wiecie, rozumiecie Tusk. Zróbcie wy mi tu porządek z tym całym Bąkiewiczem, bo inaczej z wami będzie brzydka sprawa. Naturalną koleją rzeczy obywatel Tusk Donald przekazałby stosowne polecenie obywatelu Żurku Waldemaru, a ten z kolei – niezawisłym sędziom, którzy właśnie solą panu Bąkiewiczowi piękne wyroki, nakazując mu m.in, wzięcie na utrzymanie pani Augustynek, używającej pseudonimu operacyjnego „Babcia Kasia”.
Tak właśnie było i w schyłkowym okresie PRL, kiedy to, ponoć z inspiracji Jerzego Urbana, soldateska zdecydowała się na „dekryminalizację” rozmaitych myślozbrodni przeciwko ustrojowi i sojuszom, na rzecz represji finansowych. Zgromadzone w ten sposób pieniądze, podobnie jak i wszystko inne, można było później rozkraść w ramach przygotowań do transformacji ustrojowej – dzięki czemu mamy obecnie w Polsce mnóstwo tak zwanych „starych rodzin”.
Kto wie, czy oprócz stanowiska wroga publicznego numer 1, pan Robert Bąkiewicz nie będzie obciążony kolejną ważną funkcją państwową. Chodzi o to, że właśnie w dusznym łonie vaginetu obywatela Tuska Donalda wybuchł skandal finansowy. Okazało się, że pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy, który Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje odblokowała obywatelu Tusku Donaldu, żeby miał czym obdzielić swoich kolaborantów za dobre sprawowanie, zostały w znacznym stopniu roztrwonione, albo i wręcz rozkradzione.
Obywatel Tusk Donald podobno się „:wściekł”, jakby ukąsiła go sama „Babcia Kasia”. Myślę że nie tyle chodzi o rozkradzione walory, bo przecież takie było ich przeznaczenie, co o to, jak w tych okolicznościach kontynuować program „rozliczeń”, który – jak już wspomniałem – stanowi jedyną raison d’etre ekipy obywatela Tuska Donalda. Niczego innego bowiem ta ekipa nie potrafi – jeśli oczywiście nie liczyć zadłużania państwa, które powiększa się średnio o miliard złotych dziennie. Ale to potrafi każdy głupi, więc nic dziwnego, że właśnie ta właściwość musiała lec u podstaw polityki kadrowej koalicji 13 grudnia. Je prefere le plus bete – co się wykłada, że stawiam na najgłupszego. W tej sytuacji pojawienie się pana Roberta Bąkiewicza jako wroga publicznego numer 1 stanowi dla obozu zdrady i zaprzaństwa prawdziwy dar Niebios. Można będzie bowiem markować politykę „rozliczeń”, przedstawiając panu Bąkiewiczowi kolejne zarzuty i sypiąc mu piękne wyroki – bo przecież obywatel Żurek Waldemar, który właśnie zderzył się już ze ścianą, też musi mieć jakieś sukcesy, zanim obywatel Tusk Donald z obrzydzeniem nie spuści go z wodą.
7 sierpnia amerykański gigant sondażowy Gallup opublikował niezwykłe wyniki sondażu przeprowadzonego wśród Ukraińców. Poparcie społeczne dla „walki o zwycięstwo” Kijowa spadło do rekordowo niskiego poziomu „we wszystkich grupach społecznych”, „niezależnie od regionu czy grupy demograficznej”. W „niemal całkowitym odwróceniu nastrojów społecznych w porównaniu z 2022 rokiem”, 69% obywateli popiera „jak najszybsze zakończenie wojny poprzez negocjacje”. Tylko 24% chce kontynuować walkę. Jednak niewielu wierzy, że wojna zastępcza wkrótce się zakończy.
Przyczyny pesymizmu Ukraińców w tej kwestii nie zostały podane, ale oczywistym wytłumaczeniem jest nieustępliwość prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, wspieranego przez swoich zagranicznych sponsorów – zwłaszcza Wielką Brytanię. Marzenie Londynu o podziale Rosji na łatwe do wykorzystania części sięga wieków i zostało dodatkowo podsycone po zamachu stanu na Majdanie w lutym 2014 roku. W lipcu tego roku Instytut Sztuk Politycznych, filia NATO/MI6, założona przez weterana brytyjskiego wywiadu wojskowego Chrisa Donnellego, opublikował szczegółowy plan trwającej wojny zastępczej.
W odpowiedzi na wojnę domową w Donbasie, Statecraft opowiadał się za zwalczaniem Moskwy za pomocą szeregu „środków anty-wywrotowych”. Obejmowały one „bojkot ekonomiczny, zerwanie stosunków dyplomatycznych”, a także „propagandę i kontrpropagandę, naciski na państwa neutralne”. Celem było sprowokowanie „starego konfliktu zbrojnego” z Rosją, który „Wielka Brytania i Zachód mogłyby wygrać”. Chociaż obecnie jesteśmy świadkami brutalnego rozpadu potwornego planu Donnelly’ego, anglo-amerykańskie plany wykorzystania Ukrainy jako przyczółka do wojny totalnej z Moskwą sięgają daleko w przeszłość.
W sierpniu 1957 roku CIA potajemnie opracowała szczegółowe plany inwazji amerykańskich sił specjalnych na Ukrainę. Liczyła na to, że sąsiedzi agitatorzy antykomunistyczni zostaną zmobilizowani jako żołnierze piechoty do wsparcia tego przedsięwzięcia. Szczegółowy, 200-stronicowy raport zatytułowany „Czynniki oporu i obszary działania sił specjalnych” przedstawiał czynniki demograficzne, ekonomiczne, geograficzne, historyczne i polityczne w ówczesnej SRR, które mogłyby ułatwić lub utrudnić Waszyngtonowi wzniecenie lokalnego powstania i tym samym doprowadzić do ostatecznego upadku ZSRR.
Przewidywano, że misja będzie delikatnym i trudnym balansowaniem, ponieważ znaczna część ludności ukraińskiej żywiła „niewielkie zastrzeżenia” wobec Rosjan lub rządów komunistycznych, co mogło zostać wykorzystane do wzniecenia zbrojnego powstania. Równie problematyczny był fakt, że „długa historia unii między Rosją a Ukrainą, trwająca niemal nieprzerwanie od 1654 roku do dnia dzisiejszego”, doprowadziła do tego, że „wielu Ukraińców” przyjęło „rosyjski styl życia”. To z kolei sprawiało, że problematyczny był niewielki „opór wobec władzy sowieckiej” wśród ludności.
„Ogromny wpływ” kultury rosyjskiej na Ukraińców, „wiele wpływowych stanowisk” w administracji lokalnej zajmowanych przez „Rosjan lub Ukraińców sympatyzujących z [komunistycznymi] rządami” oraz „względne podobieństwo” ich „języków, zwyczajów i pochodzenia” sprawiły, że „między Ukraińcami a Rosjanami było mniej punktów spornych” niż w krajach Układu Warszawskiego. We wszystkich tych państwach satelickich CIA zrekrutowała już, z różnym skutkiem, tajne siatki „bojowników o wolność” jako antykomunistyczne piąte kolumny. Niemniej jednak CIA nadal była zainteresowana identyfikacją potencjalnych „aktorów ruchu oporu” na Ukrainie:
„Niektórzy Ukraińcy zdają się nie dostrzegać różnic, które odróżniają ich od Rosjan, i odczuwają niewielki antagonizm narodowy. Niemniej jednak istnieją istotne pretensje, a wśród innych Ukraińców występuje opór wobec władzy sowieckiej, często o charakterze nacjonalistycznym. W sprzyjających okolicznościach można się spodziewać, że osoby te wesprą amerykańskie siły specjalne w walce z reżimem”.
„Działania nacjonalistyczne”
Mapa CIA podzieliła Ukrainę na dwanaście oddzielnych stref, uszeregowanych według „potencjału oporu” i „pozytywnego nastawienia ludności do reżimu sowieckiego”. Regiony południowe i wschodnie, zwłaszcza Krym i Donbas, otrzymały słabe oceny. Ich ludność została uznana za „silnie lojalną” wobec Moskwy, „nigdy nie przejawiającą nacjonalistycznych nastrojów ani wrogości wobec reżimu” i uważającą się za „rosyjską wyspę na Morzu Ukraińskim”. W badaniu zauważono, że w trakcie i po I wojnie światowej, kiedy Niemcy utworzyły na Ukrainie faszystowskie państwo marionetkowe,
Mieszkańcy Donbasu zaciekle stawiali opór ukraińskim nacjonalistom i tymczasowo utworzyli własną republikę, niezależną od reszty Ukrainy. W kolejnych latach bronili władzy sowieckiej i interesów Rosji, często atakując ukraińskich nacjonalistów z większym zapałem niż sami rosyjscy przywódcy. Podczas niemieckiej okupacji w czasie II wojny światowej nie odnotowano ani jednego udokumentowanego przypadku poparcia dla ukraińskich nacjonalistów ani Niemców.
Niemniej jednak inwazję i okupację Krymu uznano za niezwykle ważne. Oprócz strategicznego znaczenia, krajobraz półwyspu uznano za idealny do prowadzenia działań partyzanckich. Teren oferował „doskonałe możliwości kamuflażu i ucieczki”, jak stwierdzono w raporcie CIA. Chociaż „wojska działające na tych terenach musiałyby być specjalnie wyszkolone i wyposażone”, zakładano, że miejscowa ludność tatarska, która „tak zaciekle” walczyła z Sowietami podczas II wojny światowej, „prawdopodobnie byłaby skłonna” udzielić pomocy najeźdźcom amerykańskim.
Obszary zachodniej Ukrainy, w tym dawne polskie obwody, takie jak Lwów, Równe, Zakarpacie i Wołyń, które podczas II wojny światowej były pod silną kontrolą „ukraińskich powstańców” – zwolenników wspieranego przez MI6 Stepana Bandery – były uważane za najbardziej urodzajne siedliska „oporu”. Tam „działalność nacjonalistyczna była szeroko rozpowszechniona podczas II wojny światowej”, a uzbrojone milicje stawiały opór „prosowieckim partyzantom z pewnym powodzeniem”. Co ciekawe, masowa eksterminacja Żydów, Polaków i Rosjan przez banderowców sprawiła, że w tych regionach praktycznie nie było ludności nieukraińskiej.
Co więcej, w okresie powojennym „opór wobec władzy sowieckiej” na Ukrainie Zachodniej „przejawił się na szeroką skalę”. Pomimo „rozległych deportacji”, we Lwowie i okolicach mieszkało „wielu nacjonalistów”, a „komórki nacjonalistyczne” utworzone przez „oddziały specjalne” Bandery były rozproszone po całej republice. Na przykład, w Karpatach osiedliły się antykomunistyczne „grupy partyzanckie”. W raporcie stwierdzono, że „amerykańskie siły specjalne w tym regionie mogły liczyć na znaczące wsparcie ze strony miejscowej ludności ukraińskiej, w tym na aktywny udział w działaniach przeciwko reżimowi sowieckiemu”.
Zauważono również, że „ukraińskie nacjonalistyczne, antyradzieckie nastroje” w Kijowie były „najwyraźniej umiarkowanie silne” i że „można było oczekiwać aktywnego wsparcia dla sił specjalnych ze strony części ludności”. „Duża populacja ukraińska” stolicy była „w niewielkim stopniu pod wpływem Rosji” i podczas rewolucji rosyjskiej „wspierała ukraińskie nacjonalistyczne, antyradzieckie siły silniej niż jakikolwiek inny region”. W rezultacie „niepewność co do postawy miejscowej ludności” skłoniła Moskwę do uznania Charkowa za stolicę Ukraińskiej SRR, którą pozostał do 1934 roku.
Dokument CIA zawierał również niezwykle szczegółowe oceny terytorium Ukrainy pod kątem jego przydatności do prowadzenia działań wojennych. Na przykład Polesie – położone niedaleko Białorusi – zostało opisane jako „generalnie niedostępne”, ponieważ wiosną było „prawie niemożliwe” do przekroczenia. Zimą natomiast obszar ten był „najbardziej sprzyjający przemieszczaniu się, w zależności od głębokości przymrozków”. Ogólnie rzecz biorąc, region ten „sprawdził się w przeszłości jako doskonały obszar odwrotu i ucieczki, wspierając zakrojone na szeroką skalę działania partyzanckie”. Szczególnie interesujące były również „bagniste doliny Dniepru i Desny”.
„Północno-zachodnia część obszaru jest gęsto zalesiona i oferuje doskonałe możliwości kamuflażu i manewrowania… Rozległe bagna przeplatają się z terenami leśnymi, które stanowią również dobre kryjówki dla sił specjalnych. Warunki na Wyżynie Wołyńsko-Podolskiej są mniej sprzyjające, chociaż niewielkie grupy mogą znaleźć tymczasowe schronienie w rzadkich lasach”.
„Zdecydowanie antynacjonalistyczny”
Plan inwazji CIA nigdy nie został oficjalnie wdrożony. Jednak te same obszary Ukrainy, które według CIA były najbardziej skłonne do przyjęcia amerykańskich sił specjalnych, to te, gdzie poparcie dla zamachu stanu na Majdanie było najsilniejsze. Co więcej, w mało znanym rozdziale sagi Majdanu, faszystowscy bojownicy Prawego Sektora zostali masowo sprowadzeni na Krym przed podbojem półwyspu przez Moskwę. Gdyby udało im się opanować ten obszar, Prawy Sektor zrealizowałby cel CIA, opisany w dokumencie „Czynniki oporu i obszary działania sił specjalnych”.
Barykada obrony cywilnej wzniesiona w celu uniemożliwienia Prawemu Sektorowi wejścia na Krym, luty 2014 r.
Biorąc pod uwagę wydarzenia, które rozegrały się w innych częściach Ukrainy po lutym 2014 roku, inne fragmenty raportu CIA nabierają wyraźnie złowrogiego charakteru. Na przykład CIA ostrzegała przed wzniecaniem antyradzieckiego powstania w Odessie, pomimo jej strategicznego położenia nad Morzem Czarnym. Agencja zauważyła, że miasto to jest „najbardziej kosmopolitycznym regionem Ukrainy, z różnorodną populacją, która obejmuje, oprócz Rosjan i Żydów, licznych Greków, Mołdawian i Bułgarów”. Dlatego:
„Odessa… rozwinęła mniej nacjonalistyczny charakter. Historycznie uważano ją za terytorium rosyjskie, a nie ukraińskie. Podczas II wojny światowej niewiele było tu śladów nastrojów nacjonalistycznych czy antyrosyjskich, a miasto… było faktycznie kontrolowane przez silnie antynacjonalistyczną administrację lokalną [w trakcie konfliktu]”.
Od wybuchu protestów w listopadzie 2013 roku Odessa stała się kluczowym miejscem starć między zwolennikami a przeciwnikami Majdanu. W marcu następnego roku rosyjskojęzyczni Ukraińcy zajęli historyczny plac Kułykowe Pole, domagając się referendum w sprawie utworzenia „Autonomicznej Republiki Odessy”. Napięcia osiągnęły punkt kulminacyjny 2 maja, kiedy faszystowscy kibice futbolu – którzy później utworzyli Batalion Azow – wkroczyli do Odessy, zmusili dziesiątki aktywistów antymajdanu do wejścia do budynku związków zawodowych i podpalili go.
W sumie zginęły 42 osoby, a setki zostały ranne, a ruch antymajdanowy w Odessie został całkowicie zneutralizowany. W marcu tego roku Europejski Trybunał Praw Człowieka wydał druzgocący wyrok przeciwko Kijowowi w związku z masakrą. Stwierdził, że lokalna policja i straż pożarna „umyślnie” nie zareagowały odpowiednio na katastrofę, a władze chroniły winnych urzędników i sprawców przed oskarżeniem pomimo niezbitych dowodów. Fatalne „zaniedbanie” funkcjonariuszy tego dnia i później znacznie „wykroczyło poza błąd w ocenie sytuacji lub zaniedbanie”.
ETPC najwyraźniej nie chciał uznać spalenia aktywistów anty-majdanu za celowe i zaplanowane masowe morderstwo, zaplanowane i zlecone przez zainstalowany przez USA faszystowski rząd w Kijowie. Jednak ustalenia ukraińskiej komisji parlamentarnej nieubłaganie wskazują na ten wniosek. To, czy masakra w Odessie miała na celu sprowokowanie rosyjskiej interwencji na Ukrainie, a tym samym doprowadzenie do „starego konfliktu zbrojnego” z Moskwą, który „Wielka Brytania i Zachód mogłyby wygrać”, jest spekulacją – chociaż Instytut Sztuki Politycznej działał wówczas w tym kraju.
Po szczycie Trump-Putin na Alasce, podczas którego obaj panowie zachowywali się publicznie jak starzy kumple, nasze „elity” wpadły w stan kompletnego szoku. Poniżej kliniczny przykład.
Zastanówmy się przez chwilę: pani Bonikowska, doktor nauk humanistycznych, „Od maja 2013 prezes Centrum Stosunków Międzynarodowych – think tanku specjalizującego się w polityce zagranicznej. Wykłada w Centrum Europejskim Uniwersytetu Warszawskiego, w Akademii Finansów i Biznesu Vistula i na uczelni im. Korczaka. Jest współzałożycielką i prezeską ośrodka dialogu i analiz THINKTANK.” (Wikipedia), to jak widać tępa idiotka, której „trudno pojąć” tą sytuację. Rozumiecie, ona nie dość, że jest głupia i nic nie rozumie z geopolityki i tego jak świat działa – ona tą swoją ignorancję przekazuje innym, uchodzi za znawcę, traktowana jest poważnie! To problem systemowy, ktoś tej głupiej babie dał ten doktorat, ktoś ją promuje jako „ekspertkę”. A przecież podobnych do niej „ekspertów” i „analityków” mamy dziesiątki.
Dla każdego kto choć minimalnie kuma coś z historii było oczywiste, że w sytuacji, w której nie udało się pokonać Rosji militarnie przygotowaną uprzednio na to Ukrainą, nie udało się jej złamać gospodarczo (sankcje, wysadzenie Nord Stream), nie udało się doprowadzić do wewnętrznego przewrotu (społeczeństwo popiera Putina, Nawalny i Prigożyn w grobie itp.) ani rozpadu po liniach narodowościowych to USA nie mają innego wyjścia niż jakoś się z Rosją dogadać. Inaczej blok Rosja-Chiny jeszcze bardziej się umocni i nie będzie można nawet marzyć o konkurencji z nim, że nie wspomnę o pokonaniu go.
A tymczasem dla dziesiątków „politologów” pokroju tej tępej idiotki i naszych „analityków” jest to „niepojęte”. Podobnie jak niepojęte jest, że Trump rozmawia z Łukaszenką i najpewniej odwiedzi Mińsk.
Jak mamy funkcjonować jako naród, jako lud (niem. volk) jeżeli nie tylko nie mamy państwa, ale nie mamy nawet elit orientujących się w sytuacji? Porównajmy nasze położenie z położeniem niedalekich sąsiadów – Słowacji czy Węgier. Owszem, mają wrogów, owszem, tam też chcą pozbyć się Orbana i na jego miejsce wsadzić jakieś żałosne szuje podobne do Trzaskowskiego i Tuska, ale póki co Węgry wychodzą z tej zawieruchy obronną ręką – bez milionów nachodźców z Ukrainy, bez rozbrojonej armii, bez ogromnych wydatków na zbrojenie Ukrainy, bez zrujnowanych stosunków z Rosją (i Białorusią), ze świetną relacją z Chinami – i z obecną administracją USA.
Serio, ręce opadają…
Oczywiście ja nie komentuję samego szczytu Trump-Putin. Dlaczego? Bo podobnie jak wszyscy analitycy i komentatorzy nic nie wiem na temat tego o czym tam rozmawiano oraz co ustalono (lub raczej jakie ustalenia „dopięto” bo takie szczyty zwykle przygotowują różni wysłannicy zawczasu). No i nie jestem zawodowym komentatorem czy felietonistą – oni muszą coś napisać i to od razu, bo za to im płacą.
Ja mogę poczekać. I tak wiem, że prawdziwa zawartość i znaczenie tego szczytu będzie znane dopiero za jakieś 50 lat kiedy wypłyną na jaw dokumenty i ukażą się spisane na emeryturach wspomnienia uczestników. Jedno jest pewne – los Polski z pewnością nie był tam szczególnie istotnym elementem a przy tym traktowany był ściśle transakcyjnie i instrumentalnie.
Trump proponuje Ukrainie pokój w zamian za terytorium. Nie jest to spontaniczny odruch, ale poufnie uzgodnione z Putinem zarysy traktatu pokojowego.
Z ust Trumpa wyszło też oświadczenie, że Ukraina nigdy nie stanie się członkiem NATO.
Na otarcie łez, ofiaruje Ukrainie coś w rodzaju artykułu 5 Traktatu Północnoatlantyckiego. Ale nie od NATO, ale poszczególnych państw, które chciałyby na to się zgodzić.
Uwaga Edytora: Z jakiś zadziwiających powodów, nikt z „wybitnych przywódców NATO i UE, nie pofatygował się przeczytać artykułu 5 w całości, a to już ponad 75 lat od jego napisania. Dlatego zacytuję go tu:
„Artykuł 5
Strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej z nich w Europie lub Ameryce Północnej będzie uznana za napaść przeciwko nim wszystkim i dlatego zgadzają się, że jeżeli taka zbrojna napaść nastąpi, to każda z nich, w ramach wykonywania prawa do indywidualnej lub zbiorowej samoobrony, uznanego na mocy artykułu 51 Karty Narodów Zjednoczonych, udzieli pomocy Stronie lub Stronom napadniętym, podejmując niezwłocznie, samodzielnie jak i w porozumieniu z innymi Stronami, działania, jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego.
O każdej takiej zbrojnej napaści i o wszystkich podjętych w jej wyniku środkach zostanie bezzwłocznie powiadomiona Rada Bezpieczeństwa. Środki takie zostaną zaniechane, gdy tylko Rada Bezpieczeństwa podejmie działania konieczne do przywrócenia i utrzymania międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa.”
Article 5
The Parties agree that an armed attack against one or more of them in Europe or North America shall be considered an attack against them all and consequently they agree that, if such an armed attack occurs, each of them, in exercise of the right of individual or collective self-defence recognised by Article 51 of the Charter of the United Nations, will assist the Party or Parties so attacked by taking forthwith, individually and in concert with the other Parties, such action as it deems necessary, including the use of armed force, to restore and maintain the security of the North Atlantic area.
Any such armed attack and all measures taken as a result thereof shall immediately be reported to the Security Council. Such measures shall be terminated when the Security Council has taken the measures necessary to restore and maintain international peace and security .
Nie trzeba być wytrawnym prawnikiem, żeby poprawnie zinterpretować: „działania, jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej”. Strona może ograniczyć się do modlitwy za napadniętego i wypełnić w ten sposób wymogi tego sławetnego artykułu!
Z drugiej strony, Ursula Ursula von der Leyen oferuje ewentualne członkostwo w UE, jeśli Ukraina pójdzie na ustępstwa terytorialne.
Na konferencji prasowej Zełenski znów twardy: żadnych ustępstw terytorialnych, bo konstytucja nie pozwala! Ale zaraz dodaje: ale możemy „zamrozić” granicę na obecnej linii frontu, co w pełni zadowala UE i USA.
Na wypadek gdyby Zełenski jednak się upierał, Trump ma plan B, podpisanie traktatu wspólnie z UE, bez udziału Ukrainy.
„Liderzy unijni” mają zbyt wiele wewnętrznych problemów, by dodatkowo wspierać Ukrainę wbrew woli Waszyngtonu. A kręgosłupów nigdy nie posiadali, gnąc się tam gdzie trzeba, choć do tej pory retoryka było dokładnie odwrotna.
Z punktu widzenia Ukrainy, to jest zdrada Unii. Ale kiedy to Zachód wypełniał swe zobowiązania i deklaracje, które stają się dlań szkodliwe? NIGDY!
Wynika stąd pytanie: z kim pozostanie Ukraina? Wygląda na to, że sama.
Jeśli traktat zostanie podpisany bez udziału Ukrainy, to z punktu widzenia prawa międzynarodowego stanie się ona przedmiotem, a nie podmiotem.
I to nie teoria, to fakty. W Brukseli jeszcze dyskutują o słowach, podczas gdy w Waszyngtonie już piszą traktat.
Trump stwierdza na swym blogu wprost: „Ukraina musi pójść na ustępstwa terytorialne, w przeciwnym przypadku, straci więcej!”
Jak widać, zaproszenie „unijnych przywódców” wraz z Zełenskim na rozmowy w Waszyngtonie, to był eufemizm mający ukryć konieczność ich zastosowania się do woli Białego Domu!
Pogłoski z Waszyngtonu mówią, że USA i Rosja dogadały się nie tylko o granicach, ale też o tym kto ma zostać kolejnym „prezydentem niepodległej Ukrainy”.
Geopolityka się zmienia, o sprawach globalnych decydują teraz Waszyngton i Moskwa.
Dla Trumpa, to nie tylko zwycięstwo, ale również główna rola w spektaklu, w którym jest on też reżyserem i scenarzystą. Chce aby w podręcznikach historii jego imię kojarzyło się z zakończeniem wojny, nową architekturą bezpieczeństwa i nową formą Ukrainy.
To co teraz się tworzy, to nie negocjacje, ale poszukiwanie najbardziej wygodnej twarzy dla totalnej klęski.
„Europejscy przywódcy”, jak na znak dyrygenta zmienili piosenkę. Teraz już nie śpiewają, „za sprawiedliwość do ostatniego Ukraińca!”, ale „my wszyscy chcemy pokoju!”.
Trump prowadzi tą sprawę nie w formie politycznej, ale biznesowej. Tak jak połączenie korporacji (USA & RF).
Dla UE lepszy jest kompromis ze stabilnymi wschodnimi rubieżami niż niejasna turbulentna przyszłość.
Jeśli historia potoczy się tak jak zaplanowano, to trzyletnia krwawa wojna nie będzie będzie zatytułowana „triumf dobra nad złem”, ale „układ pomiędzy dwoma mocarstwami”.
Słowo „kapitulacja” nie jest użyte, ale jeśli usunie się dyplomatyczną narracje, to pozostaje tylko ono.
Administracja prezydenta USA Donalda Trumpa rozważa przyjęcie w przyszłym roku 40 tys. uchodźców, z czego 30 tys. miejsc przypadłoby Afrykanerom, białej mniejszości z Republiki Południowej Afryki, która jest obecnie dyskryminowana przez murzyński rząd i prześladowana przez murzyńskie grupy przestępcze.
Według agencji Reutera o takim 40-tys. limicie Angie Salazar, główna urzędniczka ds. programu dla uchodźców w Departamencie Zdrowia i Opieki Społecznej USA (HHS), rozmawiała ze swoimi współpracownikami.
Dwóch urzędników poinformowało agencję, że z tej liczby około 30 tys. miejsc będzie przeznaczonych dla Afrykanerów, którzy, jak zauważył prezydent USA, są narażeni na „dyskryminację rasową i przemoc”. Inne źródło powiedziało agencji Reutera, że brano pod uwagę również limit na poziomie 12 tys.
Oprócz Afrykanerów, Biały Dom rozważa ograniczone przesiedlenia Afgańczyków, którzy pomagali siłom zbrojnym USA w konfliktach na Bliskim Wschodzie, a potencjalnie także Ukraińców, pozostawiając jedynie niewielką liczbę miejsc dla innych narodowości.
W ostatnim roku urzędowania poprzedniego prezydenta, Joe Bidena, Stany Zjednoczone przyjęły 100 tys. uchodźców, z czego najwięcej pochodziło z Demokratycznej Republiki Konga (18 145).
Proponowany limit jest nadal wyższy, niż rekordowo niski pułap 15 tys. ustalony przez Trumpa podczas jego pierwszej kadencji prezydenckiej w ostatnich dniach urzędowania w Białym Domu.
Na początku obecnej kadencji prezydent Trump zaprosił do USA Afrykanerów, przyznając im status uchodźców i twierdząc, że grupa ta spotyka się z dyskryminacją rasową. Jego ówczesny doradca, urodzony w RPA Elon Musk dodał, że w RPA Afrykanom grozi ludobójstwo ze strony czarnoskórej większości. W maju z azylu skorzystało pierwszych 59 Afrykanerów.
Wcześniej administracja Trumpa wstrzymała przyjmowanie wszystkich innych uchodźców, w tym pochodzących ze stref objętych wojną, zawieszając rozpatrywanie około 600 tys. wniosków.
Większość wyznawców katolicyzmu w USA nie zgadza się z Magisterium w wielu ważnych kwestiach (…) ogromna rzesza tamtejszych katolików nie uznaje nie tylko nauczania moralnego, lecz także doktrynalnego Kościoła, np. nie wierzy w realną obecność Chrystusa w Eucharystii, zmartwychwstanie ciała, istnienie piekła czy inne prawdy zbawcze. Podobne zjawisko dotyczy zresztą wielu krajów cywilizacji zachodniej – stwierdza Grzegorz Górny, analizując amerykańskie badania opinii publicznej.
Powołując się na niedawne wyniki badania Pew Reserach Center w USA, publicysta wPolityce.pl stwierdza smutno, że większość katolików w Ameryce nie zgadza się z tym, co głosi nauka Kościoła. „Aż 84 proc. opowiada się za stosowaniem antykoncepcji, 83 proc. za zapłodnieniem in vitro, 63 proc. za zniesieniem celibatu księży, a 59 proc. za święceniami kapłańskimi dla kobiet” – wynika z badań. Aż 59 proc. katolików jest za legalizacją aborcji, w tym 25 proc. we wszystkich przypadkach.
Analogicznie, większość katolików w USA jest również na bakier z doktryną Kościoła, np. nie wierzy w realną obecność Chrystusa w Eucharystii, zmartwychwstanie ciała, istnienie piekła czy inne prawdy zbawcze. Podobne zjawisko dotyczy zresztą wielu krajów cywilizacji zachodniej.
W ocenie Górnego, badania socjologiczne w USA dowodzą, że kategoria obiektywnej prawdy przestaje mieć zastosowanie w życiu religijnym współczesnego człowieka. Wiara zostaje sprowadzona do użyteczności, konsensusu czy osobistych emocji. „Ludzkie widzimisię staje się w sprawach nadprzyrodzonych najwyższym autorytetem, przy którym wielka tradycja, gromadząca przez wieki doświadczenie duchowe licznych pokoleń, przestaje cokolwiek znaczyć. O wszystkim rozstrzyga ja” – tłumaczy.
Ekspert programu „Ja, katolik. EXTRA” na PCh24TV zauważa, że w tej optyce Kościół przeobraża się w jedną z wielu instytucji społecznych, zmieniających swoje normy, prawa i zasady w pogoni za pozyskaniem kolejnych fanów, konsumentów czy wyborców.
„Sami katolicy redukują swoją wspólnotę do (…) organizacji pozarządowej, która powinna przekazywać dobre życzenia, pomoc charytatywną i szerokie uśmiechy, lecz nie może – broń Boże – zadawać niepokojących pytań o prawdę, mówić o grzechu, budzić poczucia winy” – konkluduje Górny zaznaczając, że misją Kościoła nie jest budowanie komfortu psychicznego, ale prowadzenie ludzi do zbawienia poprzez głoszenie niezmiennych prawd wiary.
Nie jest to doskonałe streszczenie, ale warto sobie przypomnieć mechanizm funkcjonowania pewnej farmy nazywanej Eurokołchozem. Warto również zauważyć na kogo eurokołchozowe świnie zwalają dziś winę. Byli już antyszczepionkowcy zwani bestiami, były ruskie onuce, antysemici, polscy rasiści. Aktualnie są “wielodzietne kobiety przeciwne aborcji”.
AIX
George Orwell opublikował miażdżącą krytykę komunizmu. Folwark zwierzęcy pokazuje, dlaczego każda rewolucja komunistyczna przebiega według tego samego tragicznego schematu: wyzwolenie, korupcja, ucisk.
Oto 10 prawd z Folwarku zwierzęcego, o których Orwell ostrzegał nas, żebyśmy nigdy nie zapomnieli.
1. Rewolucja zawiera w sobie zalążki własnego zepsucia. Zwierzęta obalają swojego ludzkiego farmera, pana Jonesa, aby stworzyć równe społeczeństwo, ale świnie, które przewodzą rebelii, stopniowo przejmują wszystkie ludzkie wady. Śpią w łóżkach, piją alkohol, chodzą na dwóch nogach… aż do ostatniej sceny, w której sąsiedzi rolnicy nie potrafią odróżnić świń od ludzi na przyjęciu.
2. Władza korumpuje stopniowo poprzez małe kompromisy. Po rewolucji świnie usprawiedliwiają zachowanie mleka krów i jabłek jako niezbędnego „pokarmu dla mózgu” dla przywódców. Ta pierwsza niewielka nierówność stanowi precedens, który stopniowo przeradza się w masowe egzekucje i w absolutnego dyktatora Napoleona-świni.
3. Język staje się bronią do kontrolowania samej rzeczywistości. Rzecznik świń, Squealer, potajemnie zmienia w nocy pisemne przykazania obowiązujące na farmie… „Żadne zwierzę nie będzie piło alkoholu” zmienia się na „Żadne zwierzę nie będzie piło alkoholu w nadmiarze” Ostatecznie prowadzi to do absurdalnej sprzeczności: „Wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze od innych”.
4. Ignorancja jest tworzona w celu umożliwienia ucisku. Napoleon, świnia, wychowuje szczenięta w izolacji, aby stały się jego groźnymi psami stróżującymi, jednocześnie celowo uniemożliwiając innym zwierzętom czytanie i pisanie, aby nie mogły przeczytać zmienionych przykazań.
5. Pamięć historyczną można wymazać i zapisać na nowo Snowball, świnia, która bohatersko dowodziła zwierzętami w bitwie i zaprojektowała wiatrak, został później przedstawiony przez Napoleona jako zdrajca „od samego początku w zmowie z Jonesem”. Hymn rewolucyjny „Bestie Anglii” również zostaje zakazany i zastąpiony pieśniami chwalącymi Napoleona.
6. Propaganda jest potężniejsza niż siła fizyczna. Świnka Squealer nieustannie grozi, że „Jones wróci”, jeśli zwierzęta nie będą posłuszne, przedstawiając jednocześnie fałszywe statystyki pokazujące wzrost produkcji żywności, mimo że zwierzęta głodują. Wierzą, że ich cierpienie służy dobru ogółu.
7. Zrzucanie winy na innych umożliwia manipulację polityczną. Kiedy wiatrak zawalił się podczas burzy, Napoleon oskarżył o sabotaż wygnaną świnię Snowballa. Później za wszystko, począwszy od brakujących jajek po zepsute narzędzia, obwinia się Snowballa, starając się w ten sposób odwrócić uwagę od niepowodzeń Napoleona.
8. Strach i przemoc zmieniają samą świadomość . Napoleon używa wyszkolonych psów bojowych, aby zmusić zwierzęta do fałszywego przyznania się do spisku z wygnanym Snowballem, a następnie publicznie je zabija, siejąc taki terror, że nawet kwestionowanie rozkazów staje się nie do pomyślenia.
Punkty 9. i 10-ty są zagadką dla czytelnika. Można ją odczytać z codziennych “wiadomości”
„Nie stać cię, żeby powiedzieć prawdę?” – czasem w skrytości ducha, albo głośno pytamy nie tylko samych siebie. A dzieje się tak, gdyż ona – sądzimy– jest nie tylko sprawą faktów, ale i sumienia. Otóż fundamentalne doświadczenie realności rzeczy, jak też faktyczności naszego istnienia, tak czy inaczej każe się nam upominać o zgodność wypowiadanych o nich sądów z tym, czym jest to, co jest – jako byt i nasze w nim bytowanie. Elementarna uczciwość w tym zakresie jawi się jako nieomijalna powinność zmysłów, rozumu i… serca zarazem. Dopiero w odniesieniu do prawdy one wszystkie zdają się odsłaniać swe głęboko antropologiczne, kulturowe, czy najzwyczajniej ludzkie, związane z codziennym życiem znaczenie. Zatem być może nie bez powodu, przynajmniej od czasu do czasu, pojawia się w nas przekonanie, że człowiek prawdy jest również – jak to się mówi – prawym człowiekiem. I choć czasami dość trudne bywa spełnianie się owej wspólnoty prawdy rzeczy, serca i sumienia, to jednak upominamy się o nią, a przynajmniej za nią tęsknimy.
Dziś na tę jedność został przypuszczony bezpardonowy, noszący znamiona cywilizacyjnego (a właściwie: antycywilizacyjnego) projektu, atak. Jak chyba nigdy dotąd jest on zarazem zinstytucjonalizowany oraz zideologizowany; idzie przez uniwersytety i kulturę masową, tak przez małe i duże wspólnoty, jak i świadomość pojedynczego człowieka; na rozmaite sposoby przejmuje władzę nad językiem i bez skrupułów usiłuje wpłynąć na praktykę codziennego życia… Aspirując do miana dziejowej i zarazem globalnej konieczności, rozgłasza przy tym, że skrajny indywidualizm oraz anarchia są tego procederu jednym z najważniejszych celów i jednocześnie najwspanialszym wyrazem. Jego naczelnym hasłem: Bądź sobą i praktykuj wszystkie wolności!
Choć postuluje likwidację wszelkich autorytetów, to przecież i on ma swoich generałów, ekspedycyjne korpusy, bogatych sponsorów i kadry influecerów. Przeciw wspomnianej jedności sprzysięgły się rozmaitej maści relatywizmy i różnoimienne a zakamuflowane w swej istocie totalitaryzmy (frankfurcki neomarksizm, genderyzm, postmodernizm, wokeizm…), a celem ich wszystkich: zanegowanie tak obiektywnego istnienia rzeczy oraz zachodzących między nimi relacji, jak też wiecznościowych aspektów żywej miłości, w tym nade wszystko miłości Boga do człowieka i człowieka do Boga. W tej permisywnej i zarazem mniej lub bardziej skrycie represyjnej „kulturze” wszystko zależy od punktu widzenia i narracji, która tę sytuację wyraża. Kto sądzi inaczej, uważają jej propagatorzy, jest despotą i aksjologicznym uzurpatorem. Nie ma dlań miejsca w przestrzeni wolności bez granic.
Najogólniej rzec można, idzie o zanegowanie sensu ludzkiego wzrastania w prawdzie i w miłości, który stanowi istotę, jakby korzeń i serce, naszej łacińskiej cywilizacji. Podwaliny pod nią kładli nade wszystko starożytni Grecy, poszukujący jego transcendentalnego (Platon) i realnego (Arystoteles) odniesienia, czy też umocowania tak w niedosiężnej rzeczywistości bogów, jak w dostępnej nam realności ziemskiego bytu. Z umiłowania prawdy i dążenia do niej, twierdził pierwszy, bierze się twórcze życie człowieka, zaś z badania rzeczy oraz zachodzących między nimi zależności, sądził drugi, wiedza o tym, kim jesteśmy i gdzie jesteśmy, zaś z połączenia ich obu – mądrość, którą uważali za największy skarb śmiertelnych. Kultura to nieustanne wyprawianie się na jego poszukiwanie.
Wy go szukacie daleko – u początku nowej ery, kiedy już zmierzchał hellenistyczny świat, powiadał św. Paweł na ateńskim Areopagu – podczas gdy On (Sens, Logos) „jest niedaleko od każdego z nas” (Dz 17, 16 34); to Jezus Chrystus, który przychodzi z prawdą miłości i z miłością prawdy zarazem – w jednej osobie Bóg i człowiek. A przybywa, jak w litanii do Jego Serca wyznają chrześcijanie, jako „odwieczne upragnienie świata”.
Miłość i prawda stoją w centrum zbawczej misji oraz posługi Jezusa. To On, na pytanie, które z Bożych przykazań najważniejsze, odpowiada: „Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. Nie ma przykazania większego od tych” (Mk 12, 30 – 31). A więc na drodze do pełni Bożej miłości, jak również dla życia w niej i dla niej jako nie do ominięcia jawi się też spełnianie powinności umysłu, którego najważniejszym wszak zadaniem jest to, byśmy uniknęli życia w kłamstwie! Chrystus wielokrotnie w swoim nauczaniu na prawdę się powołuje, i na nią też wskazują Jego uczniowie. Głosi On chwałę Boga Ojca, na którego prawdziwą obecność powoływali się prorocy (Iż 65, 16; Jr 10, 10) i natchnieni autorzy Psalmów (Ps 25, 5; 51, 6; 86,11), jak i na prawdę swej odkupicielskiej misji wskazuje On sam: „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha głosu mego ” – powiada przed Piłatem (J18, 37). Są to stwierdzenia rozstrzygające, graniczne w dziejach człowieka, przejmujące i wstrząsające zarazem. Duktem tych słów szli Jego uczniowie („Nie możemy bowiem nic przeciwko prawdzie, ale za prawdą” – głosił św. Paweł (2 Kor 13, 8) – i tak się dzieje, jeśli chodzi o prawdziwych świadków i wyznawców Chrystusa, aż do dzisiaj.
W chrześcijaństwie Bóg jest źródłem, dysponentem i gwarantem prawdy. Wszak nie może być inaczej skoro On, wierzymy, z samej swej istoty jest prawdziwy, i nie do zastąpienia przez jakikolwiek inny byt czy istnienie. Jeśli jest jeden, to i jedna jest prawda, a tylko różne drogi do niej prowadzące – a najważniejsza z nich: Chrystusowa. To za nią Jezus Chrystus oddał swoje życie, i ją też potwierdził swoim zmartwychwstaniem. Na pytanie Piłata „A czym jest prawda?” (J 19, 38) On nie odpowiada, że jest ich wiele, i że w związku z tym słuszność jak najbardziej może być tak po stronie sanhedrynu, jak i namiestnika cezara. A przecież mógłby, niczym dzisiejsi „postępowcy” powołać się na tolerancję w tej mierze – i być może uniknąłby śmierci krzyżowej. Jednakże dla Niego wierność w miłości Bogu Najwyższemu i Jedynemu była zarazem wiernością tej prawdzie, którą całym sobą głosił i zaświadczał – i nie chciał temu zaprzeczyć. Za tę jedność miłości i prawdy dał się ukrzyżować. Ona, powtórzmy, jest istotą chrześcijaństwa, w którym chodzi nade wszystko o to, jak powiada św. Paweł, by „czynić prawdę w miłości” (Ef 4, 15). Ona idzie tak przez realność ludzkiego bytowania, jak i przez nasze metafizyczne tęsknoty, a obie zostały uwiarygodnione przez Jezusa Chrystusa – człowieka i Boga jednocześnie, Nauczyciela i Odkupiciela zarazem.
Boża prawda, na którą On wskazuje i którą całym sobą uwiarygodnia, jest z daru Niebios oraz z trudów związanych z realnością naszego ziemskiego żywota. Tę prawdę trzeba nam nie tylko w mozole zdobywać, ale i wyklęczeć. Ona jest z łaski oraz z naszego – poprzez „myśl, mowę i uczynki” – zaangażowania w rzeczywistość taką, jaką ona jest; jest z pracy, czuwania, i z pieśni pochwalnej Boga prawdziwego… Doświadczamy jej, dociekamy jej sensu, szukamy, ale… i ona nas poszukuje – i na nas czeka. („Kołaczcie, a otworzą wam” Mt 7, 7); ona nas uprzedza i poprzedza jednocześnie. Nie nam śmiertelnym dociec jej absolutnego znaczenia, ale i też nie w naszym najgłębiej człowieczym interesie ją omijać, czy też lekceważyć. Człowieczy bój o prawdę – powiada się w chrześcijaństwie – odbywa się zawsze w horyzoncie wiecznej prawdy, a zatem: trudź się, kochaj i miej wzgląd na nią. Tylko prawda odsyłająca nas do swego źródła ma moc wyzwalającą; wyzwalającą z niewoli zakłamania, ułudy, grzechu czy zwątpienia. Tu idzie o najwyższą stawkę: o życie wieczne człowieka.
Czasy są post-religijne – ogłaszają głośni i wpływowi obserwatorzy oraz komentatorzy naszej epoki; żyjemy – twierdzą zwolennicy „nowego porządku świata” – w czasach post-prawdy – i winniśmy się z tym pogodzić. „Każdy ma swoją prawdę!” – słyszymy. A zatem niechaj każdy wybiera sobie taką rzeczywistość, jaka pasuje do jego oczekiwań, i takiego siebie, jakim się sam sobie zamarzy – i niech tak postępuje, gdyż „rozprzęgły się granice świata”, i „płynna jest ludzka tożsamość”. Oferta w tym zakresie wydaje się przebogata, niewyczerpalna i dobrowolna – i nikt nie powinien sobie oraz innym czegokolwiek zabraniać. Wszak wielu może być bogów, wiele prawd i z wieloma naturami rzeczy mamy do czynienia. I tak dla przykładu nasza płciowość to tylko sprawa kulturowej konwencji – i niczego więcej. Tolerancja, twierdzą, ma być znakiem rozpoznawczym współczesnego człowieka. I zaraz przy tym dodają: nie ma wolności dla wrogów wolności – i biada tym, którzy są temu przeciwni.
Ale jeśli nie ma prawdy – zauważają inni – to co zostaje? Kłamstwo, życie w ułudach, destrukcja, zamęt… Tolerancja, twierdzą, nie zastąpi nam prawdy – i są jakieś granice zgody na rozmaite ontologiczne wymysły i światopoglądowe uzurpacje. (I tak zwany zdrowy rozsądek też w tej materii winien mieć coś do powiedzenia!). Jest takie ludowe powiedzonko: „Gdyby babcia miała wąsy, to byłby z niej dziadek”. Kiedy je słyszał mój ojciec – rolnik, który wiedział, po co się prowadzi krowę do byka, i od razu potrafił rozpoznać płeć nowo narodzonego cielęcia, od razu dodawał: „Oj, nie byłby, nie byłby!”. A kiedy pod koniec polonistycznych studiów, przyjechawszy do domu na wakacje, jąłem mu „mądrze” wykładać, że istotą demokracji jest negocjowanie wszelkich wartości – i jakim to wielkim cywilizacyjnym osiągnięciem jest „współczesna filozofia dialogu”, on ze spokojem skonstatował: „Synu, widły to są widły, a nie dialog trzonka z zębami”. I tyle.
Tęsknota oraz uczestnictwo w miłości i w prawdzie czynią nas obecnymi zarówno w tym, co jest, jak i w tym, co było i co będzie, a także w wiecznym Dalej, które trzeba by pisać dużą literą, gdyż jest uświęcone obecnością Boga w nas samych i dla nas. I trzeba się też nam zgodzić, że nikt ze śmiertelnych nie jest posiadaczem prawdy absolutnej – i należy być pokornym nawet w wołaniu o nią. Coś o tym wiedzą święci i prawdziwi uczeni, prawdziwi mędrcy i artyści, i… moja mama, gdy mnie strofowała: „Nie kombinuj. Mów, jak jest… Szkoda życia na kłamstwo. Nie tędy droga do Pana Boga”. I to ją łączyło z Platonem, który uważał, że prawda przybywa z nieskończonego wysoka i jest darem bogów, i z Arystotelesem sądzącym, że się zawiera w realności bytu, a rozum i zmysły wychodzą jej na spotkanie, jak też ze św. Tomaszem uważającym, że prawda wynika z istnienia rzeczy, a rzeczy istnieją dzięki swojemu Stwórcy, oraz z Norwidem, który w „Vade – mecum” zauważał, że „Prawda – się razem dochodzi i czeka”…
W chrześcijaństwie prawda pełni nade wszystko rolę soteriologiczną (zbawczą) i praktyczną, gdyż wydobywa człowieka z nieświadomości co do istoty jego człowieczeństwa; tego człowieczeństwa, w którym jest doświadczenie zagubienia oraz upadku, jak też przeczucie, czy poczucie, że jest się wezwanym do obecności w czymś większym i ważniejszym niźli nasza doraźność. W chrześcijaństwie owo „coś więcej” nosi imię Boga żywego i osobowego, w Trójcy Świętej Jedynego – i pokora, determinacja oraz odwaga w świadczeniu Tej ostatniej zdają się tego najważniejszym wyrazem. „Błogosławieni, którzy wiedzą, jak są ubodzy” – oto początek drogi wskazywanej przez Odkupiciela. „Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej – będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda nas wyzwoli” (J 8, 31 – 32). To ostatnie, czyli wyzwolenie wszak nie może się spełniać bez jego pragnienia, bez naszej za nim tęsknoty i naszego doń dążenia – całym sobą: myślą, mową, każdym uczynkiem rąk i woli… „Co prawdą jest – pisał Cyprian Norwid w liście do Mariana Sokołowskiego (2 VIII 1865) – jest nią w obrocie planet na niebiesiech, i w ziarnku piasku, i w sercu, i w kieszeni, i wszędzie – inaczej, to żarty”. Ona jest jedna, podkreśla poeta, choć na różne sposoby osiągana. A jej wezwanie oraz spełnianie się idzie tak przez osobę człowieka, jak i przez rodziny, narody, przez całą ludzką wspólnotę; urzeczywistnia się w miłości Ojczyzny i w trosce o dobrostan każdego mieszkańca Ziemi. Do miłości – wszyscy to wiemy – nie można nikogo przymuszać, ale życia w prawdzie należałoby się jednak tak czy inaczej domagać. Bez tego nijaczeje człowieczeństwo w człowieku, rozprzęgają się międzyludzkie relacje; nie wiemy dokąd idziemy i po co – i w konsekwencji prędzej czy później wszystko pochłania nicość.
Ten, kto przychodzi do drugiego człowieka, aby mu powiedzieć, że prawdy nie ma, najprawdopodobniej jest człowiekiem złych zamiarów – i nie ma w nim miłości. On uprzedzająco kwestionuje zarówno samą istotę ich wzajemnego komunikowania się, jak też całą doświadczaną przezeń realność istnienia. Usuwa mu również ten grunt pod nogami, na którym ów człowiek może się jeszcze bronić.
By antyk2013 on 18/08/2025 W każdą trzecią środę miesiącaPokutny Marsz Różańcowy w każdą trzecią środę miesiąca. Zaczyna się Mszą Św. o 18.00 w intencji Ojczyzny w kościele Matki Bożej Bolesnej i św. Wojciecha. Marsz wiedzie wokół Uniwersytetu Opolskiego, dalej do Ratusza i na pl. Wolności, kończy się przy katedrze pod figurą bł. Księdza Popiełuszki. Często prowadzi Ojciec Ryszard (Jezuita). Pokutny Marsz Różańcowy w każdą trzecią środę miesiąca. Zaczyna się Mszą Św. o 18.00 w intencji Ojczyzny w kościele Matki Bożej Bolesnej i św. Wojciecha. Marsz wiedzie wokół Uniwersytetu Opolskiego, dalej do Ratusza i na pl. Wolności, kończy się przy katedrze pod figurą bł. Księdza Popiełuszki. Często prowadzi Ojciec Ryszard (Jezuita)
Z obfitości serca usta mówią – czytamy w Ewangelii. Toteż trudno się dziwić, że premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela wyznał to, co wzbudziło pełne hipokryzji zgorszenie w miłującym pokój i sprawiedliwość świecie. A premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela przyznał, iż jest “związany” ideą “Wielkiego Izraela”.
Reakcja miłującego pokój i sprawiedliwość świata na to wyznanie była podobna do reakcji gitowców w jakimś poprawczaku, do którego przyjechał pisarz na spotkanie autorskie. Jak pisze w swoim opowiadaniu Marek Nowakowski, pisarz chciał się trochę gitowcom podlizać, więc używał określeń z grypsery – ale gitowcy, zamiast okazać entuzjazm, ostentacyjnie się dziwili: “to takie słowa są?”
Tymczasem premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela wyznał coś, co – jak myślę – wyznają wszyscy, albo prawie wszyscy Żydowie, zwłaszcza wyznający judaismus. A jakiż Żyd nie wyznaje judaismusa? Judaismus wyznają nawet Żydowie Polarni – gatunek odkryty w 1968 roku przez Antoniego Słonimskiego w Polsce. Źródłem bowiem idei “Wielkiego Izraela” jest Biblia, a konkretnie scena, jak to Stwórca Wszechświata, który z zagadkowych powodów upodobał sobie w pewnym mezopotamskim koczowniku, zawiera z nim umowę – że jak ów koczownik będzie lojalny wobec Stwórcy Wszechświata, będzie Mu kadził i będzie go słuchał, to On, w rewanżu uczyni koczownika ojcem “wielkiego narodu”, któremu przekaże w arendę obszar “od wielkiej rzeki egipskiej, do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”.
To jest właśnie teren objęty ideą “Wielkiego Izraela”, której wyznawcą, ku obłudnemu zdumieniu miłującego pokój i sprawiedliwość świata, okazał się premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela Beniamin Netanjahu. Jego oryginalność polega na tym, że nie tylko się do tego przyznał, ale tą ideową pobudką tłumaczy podejmowane przez siebie działania. Inni przywódcy bezcennego Izraela aż tak daleko swojej szczerości nie posuwali – ale czy to źle, że Beniamin Netanjahu jest szczery?
Jak każdy może się przekonać, realizacja idei “Wielkiego Izraela” jest już w znacznym stopniu zaawansowana. Dzięki kilku wojnom, a także – “operacjom pokojowym” oraz “misjom stabilizacyjnym”, do których bezcenny Izrael sprytnie wykorzystał siłę Stanów Zjednoczonych, które czasami sprawiają wrażenie przygłupiego osiłka, sprytnie manipulowanego przez słabszego mądralę – kraje leżące na obszarze między “wielką rzeką egipską”, czyli Nilem, a “rzeką wielką, rzeką Eufrat”, zostały w okresie ostatnich 70 lat zdewastowane i politycznie zneutralizowane – co z całą pewnością, jest wstępem do politycznego zdominowania tego obszaru przez bezcenny Izrael.
Dzieje się tak za sprawą lobby izraelskiego w USA, które w ostatnim półwieczu do tego stopnia urosło w siłę, że żaden, niechby największy amerykański twardziel, na jakiego pozuje prezydent Donald Trump, nie ośmieli mu się sprzeciwić. Co prawda ostatnio prezydent Donald Trump sprowadził wojsko do Waszyngtonu, aby – jak sam powiedział – go “wyzwolić” – ale okazało się, że nie chodzi tu o wyzwolenie spod izraelskiej okupacji, tylko o oczyszczenie ulic z bezdomnych koczowników. Tymczasem Waszyngton – jak to przed laty powiedział kandydujący na prezydenta USA Patryk Buchanan – “jest terytorium okupowanym przez Izrael”.
Ta sytuacja pokazuje, że zaawansowana w realizacji jest nie tylko idea “Wielkiego Izraela”, ale również inne zalecenie i zarazem obietnica, jaką od Stwórcy Wszechświata otrzymali Żydowie. Wspomina o tym Księga Powtórzonego Prawa w tak zwanym “Starym Testamencie”, będącym w gruncie rzeczy żydowską historią plemienną, podaną w religijnym, czy też quasi-religijnym sosie. Otóż Stwórca Wszechświata powiada Żydom m.in. tak: “Będziesz pożyczał innym narodom, a sam od nikogo nie będziesz pożyczał. Będziesz panował nad innymi narodami, a one nad tobą nie zapanują”.
Wprawdzie nowojorska, żydowska Liga Antydefamacyjna uważa taką opinię za “antysemicką” – ale każdy, kto chociaż trochę zna Amerykę, ten wie, że środowiska żydowskie w USA mają nieproporcjonalnie do swojej liczebności duże wpływy w sektorze finansowym. Nie tylko zresztą w Ameryce – a przyczyną, która się do tego przyczyniła, jest okoliczność, że Europa, a po wielkich odkryciach geograficznych – również inne kontynenty – zostały schrystianizowane. Otóż przywódcy chrześcijan w pierwszych wiekach, zastanawiali się, czy chrześcijanin, czyli “chrystusowiec” – bo tak właśnie należy tłumaczyć to słowo – podobnie jak hitlerowiec, czy stalinowiec – może zajmować się pożyczaniem pieniędzy na procent, czyli tzw. lichwą – i doszli do wniosku, że nie powinien tego robić. Ale już w świecie starożytnym obrót finansowy był rozwinięty, istniały banki i bankierzy – o czym możemy przeczytać również w Ewangelii z przypowieści o talentach.
Dopóki jednak chrześcijaństwo było tylko jedną z licznych religii występujących w Imperium Rzymskim, to ta opinia Ojców Kościoła nie miała katastrofalnych następstw; chrześcijanie lichwą się nie zajmowali – ale “poganie” – jak najbardziej. Kiedy jednak za panowania Teodozjusza Wielkiego chrześcijaństwo stało się religią państwową, to lichwa została uznana nie tylko za “grzech”, ale również – za przestępstwo. Tymczasem uwarunkowania gospodarcze absolutnie nie pozwalały na wyeliminowania obrotu finansowego i z tego właśnie skorzystali Żydowie, którzy w tym czasie obrót finansowy właściwie zmonopolizowali. Ten quasi-monopol istnieje do dzisiaj i stanowi bardzo ważne narzędzie gospodarczego i politycznego ujarzmiania narodów mniej wartościowych, a więc – wszystkich tak zwanych głupich gojów. Temu ujarzmianiu sprzyja dodatkowo ideologia socjalistyczna, w której wynalezieniu i rozpropagowaniu wśród głupich gojów
Żydowie mają ogromny, może nawet decydujący udział. Ideologia ta wmawia ludziom, że to czy tamto im się “należy” bez względu na to, co robią. Demokracja polityczna z kolei sprawia, że każdy ambicjoner, który pragnie zostać Umiłowanym Przywódcą, musi składać gawiedzi, czyli “suwerenom” obietnice, że to czy tamto im “da”. Ponieważ takie obietnice wszyscy składają na wyścigi, podatki bardzo szybko przestają na to wystarczać – a kiedy już rządy się wysprzedają, to muszą pożyczać i pożyczać – właśnie w zdominowanej przez Żydów lichwiarskiej międzynarodówce.
Na przykład nasz nieszczęśliwy kraj powiększa dług publiczny w tempie miliarda złotych na dobę. O spłaceniu tego nie ma mowy – ale ten dług trzeba “obsługiwać”, czyli spłacać procenty. W rezultacie socjalizm doprowadza do wtrącenia wielkich mas ludzi w coraz głębszą niewolę u lichwiarskiej międzynarodówki – bo ktoś, kto musi oddawać coraz większą część bogactwa, jakie wytwarza swoją pracą, lichwiarskiej międzynarodówce – jest jej niewolnikiem. Toteż teraz również obietnica złożona Żydom w Księdze Powtórzonego Prawa tzw. Starego Testamentu jest już bardzo zaawansowana w realizacji. Można oczywiście zastanawiać się nad przyczynami, dla których Stwórca Wszechświata upodobał sobie właśnie we wspomnianym mezopotamskim koczowniku i tyle mu naobiecywał – ale kto przeniknie zamiary Stwórcy Wszechświata, który na dodatek starannie się przed nami konspiruje?
Nowa Msza święta jest ważna, Chrystus przychodzi w niej do ołtarza, przeistoczenie jest faktem. Jednak na przestrzeni lat doszło do zmniejszenia wiary w realną obecność Pana Jezusa w Eucharystii. Nie można tego negować, dlatego należy docenić dawny ryt Mszy świętej, skupiony na Chrystusie. Historia odda sprawiedliwość wysiłkom, które na jego rzecz podjął abp Marcel Lefebvre – uważa amerykański biskup, Joseph Strickland.
Były ordynariusz diecezji Tyler w Teksasie mówił na ten temat w rozmowie z „The Catholic Herald”. Bp Joseph Strickland uważa, że historia odda sprawiedliwość abp. Marcelowi Lefebvre, założycielowi Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X. Chodzi o wysiłek, jaki włożył w przechowanie tradycyjnej Mszy świętej.
– Jestem przekonany, że jako arcybiskup Kościoła, razem z tymi, którzy do niego dołączyli, odegrał istotną rolę w przechowaniu łacińskiej Mszy świętej jako czegoś, co jest kluczowe dla życia Kościoła. To starożytny i święty ryt celebrowania Eucharystii, czyli momentu, w którym Jezus Chrystus przychodzi do nas pod postacią konsekrowanych chleba i wina – powiedział.
– Sądzę, że trzeba pamiętać o roli arcybiskupa Lefebvre’a w historii. […] Kościół ma skłonność, by myśleć w kategoriach stuleci, a nie lat czy dekad. Jesteśmy dziś sześć czy siedem dekad od okresu posoborowego. Kościół wciąż zmaga się z pytaniem o to, jak odpowiedzieć współczesnemu światu. Msza święta jest w samym centrum tego sporu – podkreślił biskup.
– Lex orandi, lex credendi – prawo modlitwy jest prawem wiary. Widzimy, że ta prawda ma swoje znaczenie. Różni papieże, na przykład Jan Paweł II, starali się nawiązać dialog z arcybiskupem Lefebvrem i FSSPX. Dokonano pewnego postępu, choć niektóre sprawy pozostały. Nie mogę powiedzieć, bym znał całość dzieła arcybiskupa Lefebvre’a. Niewątpliwie jednak fakt jego zaangażowania na rzecz łacińskiej Mszy świętej i sprzeciw wobec jej zakazania jest czymś, co, jak sądzę, zostanie przez Kościół docenione – dodał.
Mówiąc o Kościele za sto lat biskup powiedział: – Wydaje mi się, że arcybiskup Lefebvre zostanie zapamiętany jako wierny katolik, który bronił zagrożonych zasad; zasad, które mogły ulec zatraceniu, zakwestionowaniu czy odrzuceniu, a w centrum stoi właśnie łacińska Msza. W naszych czasach, kiedy mamy „Traditionis custodes”, Msza łacińska jest traktowana jak trucizna, którą trzeba usunąć. To całkowite wypaczenie jej istoty – stwierdził.
Bp Strickland podkreślił, że nowa Msza święta jest, oczywiście, ważną Mszą świętą, podczas której dochodzi do przeistoczenia chleba i wina w Ciało i Krew Jezusa Chrystusa. On sam otrzymał święcenia kapłańskie w nowym rycie i przez wiele lat nie wiedział nawet, że jest wokół rytu mszalnego tak duża kontrowersja. Dziś nie może jednak nie przyznać, że w ostatnich dziesięcioleciach doszło do wielkiej zmiany. Coraz więcej ludzi traktuje Komunię świętą jako symbol, tracą wiarę w realną obecność Pana Jezusa pod postaciami eucharystycznymi. Według biskupa musi mieć to związek z rytem Mszy świętej. Kiedy czyta się dokumenty Soboru Watykańskiego II, to okazuje się, że biskupi chcieli zupełnie innych zmian liturgicznych niż te, które faktycznie przeprowadzono. – Mamy do czynienia z odejściem od tego, czego chciał II Sobór Watykański – powiedział.
– Novus Ordo Missae to ryt Mszy świętej, w którym ja wyrosłem. Chrystus prawdziwie przychodzi w niej do ołtarza. Ryt ten zmniejszył jednak w znaczący sposób poziom skupienia na Chrystusie, przenosząc ciężar bardziej na wspólnotę i księdza. Rezultaty są oczywiste – wskazał.
Całkowicie przejrzyste i rażące kłamstwo zostało zamienione w prawdę w całym zachodnim świecie. Kłamstwo polega na tym, że Rosja najechała Ukrainę.
Przedstawię faktyczną historię, którą łatwo zweryfikować.
Kiedy Waszyngton obalił rząd ukraiński w 2014 roku i zainstalował marionetkę, oparł się na banderowcach, aby popchnąć rząd do wrogości wobec rosyjsko zasiedlonych obszarów Ukrainy, takich jak Krym i Donbas, które pierwotnie były częścią Rosji. Niezależnie od tego, czy banderowcy – zwolennicy Stepana Bandery – są neonazistami, na pewno są wrodzy wobec Rosjan.
Konflikt na Ukrainie rozpoczął się w 2014 roku od napaści ulicznych na Rosjan w Donbasie i prób rządu zakazania używania języka rosyjskiego oraz innych ograniczeń nakładanych na rosyjskie regiony. Te napaści uliczne szybko przerodziły się w ostrzały artyleryjskie miast Donbasu i okupację jego terytorium przez ukraińskie milicje noszące nazistowskie symbole. Aby się bronić, Donbas przekształcił się w dwie niepodległe republiki – Ługańską i Doniecką – i utworzył oddziały paramilitarne w celu samoobrony.
W 2014 roku Donieck i Ługańsk w przytłaczającej większości głosowały za ponownym przyłączeniem do Rosji, podobnie jak Krym, ale Putin odmówił. Zamiast tego oparł się na porozumieniach mińskich, które podpisała Ukraina i republiki, a których Niemcy i Francja miały strzec. Porozumienie, którego sponsorem była Rosja, utrzymywało Donbas w granicach Ukrainy, ale przewidywało pewną autonomię, np. niezależną policję i sądy w celu ochrony praw ludności rosyjskiej. Putin naiwnie ufał porozumieniu mińskiemu, które – jak później powiedzieli kanclerz Niemiec i prezydent Francji – posłużyło do oszukania Putina, podczas gdy USA budowały i wyposażały dużą armię ukraińską.
Pod koniec 2021 roku armia ta była gotowa do inwazji na Donbas, którego znaczna część była już pod ukraińską okupacją, i do siłowego włączenia go z powrotem do Ukrainy bez żadnej autonomii. W obliczu nadużyć i możliwej rzezi ludności rosyjskiej, Putin i jego minister spraw zagranicznych Ławrow próbowali w okresie grudzień 2021 – luty 2022 uzyskać porozumienie o wspólnym bezpieczeństwie z Zachodem, które wykluczyłoby członkostwo Ukrainy w NATO i sprzyjałoby normalizacji stosunków. Reżim Bidena, NATO i UE stanowczo odmówiły. Konflikt wybuchł po tej odmowie.
Widząc, że nie da się tego uniknąć, Rosja udzieliła oficjalnego uznania republikom Donbasu. Dzięki temu Donieck i Ługańsk mogły zwrócić się do Rosji o pomoc, co Putin uczynił w ostatniej chwili – osiem lat za późno. Ponieważ Rosja została zaproszona do Donbasu, nie dokonała nawet inwazji na Donbas, a tym bardziej na Ukrainę.
Putin określił rosyjską interwencję jako „specjalną operację wojskową” ograniczoną do oczyszczenia rosyjskich terenów z wojsk ukraińskich. Siedem miesięcy po rozpoczęciu interwencji, 30 września 2022 roku, Rosja ponownie włączyła do swojego terytorium rosyjskie obszary Doniecka, Ługańska, Zaporoża i Chersonia. Walki lądowe były ograniczone do wypierania wojsk ukraińskich z terytoriów, które ponownie stały się częścią Rosji.
Zapytajcie samych siebie: jak i dlaczego prawda została zastąpiona kłamstwem? Odpowiedź brzmi: ci, którzy czerpią zyski z wojny, dostarczają propagandę wojenną.
Dlaczego ma to znaczenie? Ponieważ propaganda jest barierą dla zrozumienia i dla pokojowego rozwiązania dyplomatycznego konfliktu, który łatwo może wymknąć się spod kontroli i przerodzić w szerszą wojnę.
Propaganda, według której rzekomy „zły-dyktator-zbrodniarz-wojenny” Putin rozpoczyna odbudowę imperium sowieckiego, nakłada ograniczenia na Trumpa i Putina w próbach stworzenia mniej niebezpiecznych relacji Wschód–Zachód. Już teraz zachodnie „prostytutki medialne” krzyczą, że Trump zdradza Ukrainę, że zdradza Europę, że jest gliną w rękach Putina.
Takie i inne hasła będą używane przez syjonistycznych neokonserwatystów i amerykański kompleks wojskowo-przemysłowy, by wbijać kliny między Trumpa a jego zwolenników. Amerykanie od 75 lat są indoktrynowani, by uważać Rosję za wroga. To przekonanie zostało zinstytucjonalizowane.
Postęp w kierunku pokojowych stosunków wymaga prawdziwego przekazu i korekty fałszywych przekonań. Czy jest to możliwe, skoro wpływowi neokonserwatyści, obrońcy hegemonii USA, bronią swoich interesów, a kompleks wojskowo-bezpieczeństwa dąży do utrzymania swojej władzy i zysków? Trump może spodziewać się niewielkiej pomocy ze strony mediów. Naiwni Rosjanie nie powinni dać się ponieść nadziejom na porozumienie z Zachodem. Potężne bariery stoją na drodze rosyjskich nadziei, a Rosjanie nie mają środków, by je usunąć. Wątpliwe, by miał je Trump.
Zapytajcie siebie raz jeszcze: dlaczego to PCR przedstawia argumenty na rzecz zdrowego rozsądku i prawdy? Dlaczego nie robi tego amerykańska wspólnota ds. polityki zagranicznej, Kreml, Chiny, rosyjskie media, media zachodnie, rząd Niemiec, rząd Wielkiej Brytanii, rząd Indii? Dlaczego zwolennicy Trumpa nie przedstawiają takich argumentów?
Jestem tylko jednym głosem, którego łatwo zakrzyczeć jako „agenta/łatwowiernego Putina” przez Washington Post, CNN, Fox News, NPR, BBC, MSNBC, New York Times, Wall Street Journal, The Guardian i resztę medialnych prostytutek oraz mnóstwo stron internetowych sponsorowanych przez podżegaczy wojennych. Normalizacja stosunków między Zachodem a Rosją wymaga wielu głosów. Gdzie one są?
Uwaga:
Prostytuci i prostytutki z BBC i reszty mediów dezinformacyjnych błędnie podają, że przywrócenie Krymu, Donbasu, Zaporoża i Chersonia obywatelstwu rosyjskiemu jest nielegalne. Przywrócenie obywatelstwa rosyjskiego jest całkowicie legalne w świetle międzynarodowych zasad samostanowienia. Nie ma żadnych prób ze strony Krymu, Donbasu, Zaporoża i Chersonia, by powrócić do Ukrainy.
W Niemczech toczy się cicha walka o przetrwanie jednego z najmniejszych narodów słowiańskich w Europie. Serbołużyczanie, którzy od ponad tysiąca lat zamieszkują tereny Saksonii i Brandenburgii, starają się ocalić swój język i kulturę. Jak podaje Washington Post, presja asymilacji i wrogość ze strony niemieckich środowisk nacjonalistycznych stawiają ich w coraz trudniejszej sytuacji.
„Język można uratować tylko wtedy, gdy będzie się nim posługiwać coraz więcej osób”
Jak przypomina The Washington Post, Łużyczanie są jedną z czterech oficjalnie uznanych mniejszości narodowych w Niemczech, obok Duńczyków, Fryzów oraz Sinti i Romów. Przyznanie tego statusu zapewnia finansowanie kultury, edukację i media w języku łużyckim, a także ochronę na mocy prawa europejskiego.
W Budziszynie (Bautzen) dzieci w przedszkolu uczą się języka łużyckiego poprzez zabawę i śpiew. Dwujęzyczne tablice na ulicach mają przypominać, że to miasto ma dwa oblicza – niemieckie i łużyckie.
Język można uratować tylko wtedy, gdy będzie się nim posługiwać coraz więcej osób
– mówi cytowany przez Washington Post Stefan Schmidt, radiowiec i ojciec pięciorga dzieci wychowywanych po łużycku.
Problemem jest jednak malejąca liczba rodzin, które używają tego języka na co dzień. UNESCO klasyfikuje górno- i dolnołużycki jako języki zagrożone, podobnie jak walijski czy bretoński.
Troska o dziedzictwo
Serbołużyczanie nie chcą, by ich język istniał tylko w folklorze. Obok tradycyjnych strojów i religijnych obrzędów, coraz większy nacisk kładzie się na obecność łużyckiego w przestrzeni cyfrowej.
Jeśli dzieci nie znajdą treści w języku łużyckim, przyzwyczają się do niemieckiego lub angielskiego – ostrzega Daniel Zoba, który koordynuje prace nad digitalizacją.
Ataki niemieckich nacjonalistów
Według Washington Post, Serbołużyczanie zmagają się nie tylko z naturalnym zanikiem języka w młodszych pokoleniach, ale także z rosnącą presją ze strony niemieckich środowisk nacjonalistycznych.
W regionach tradycyjnie zamieszkanych przez Łużyczan coraz większe poparcie zdobywa AfD, którą niemieckie służby wywiadowcze uznają za ugrupowanie ekstremistyczne. Dochodzi do incydentów, w których młodzi Łużyczanie są zastraszani i zmuszani do posługiwania się niemieckim zamiast własnym językiem
– podaje “Washington Post” i dodaje, że w zeszłym roku Domowina, czyli organizacja parasolowa zrzeszająca społeczności łużyckie, zakazała działaczom i kandydatom AfD piastowania funkcji w swoich szeregach.
Zdecydowanie nie unikamy mówienia po łużycku – komentuje twardo Hana Schmidt z Crostwitz, która wraz z rodziną wciąż rozmawia w języku przodków. Dla jej babci ochrona języka to kwestia tożsamości i serca.
To niesamowite, ile emocji i miłości można w sobie przekazać. Jeśli nie włoży się w to serca i duszy, to się nie uda – podsumowała Schmidt.