Według doniesień Biały Dom prezydenta Donalda Trumpa uważa, że premier Izraela Benjamin Netanjahu zachowuje się „jak szaleniec” — po ostatnich atakach Izraela na syryjskie cele rządowe.
Według nowego raportu korespondentów Axios, Baraka Ravida i Marca Caputo , Biały Dom uważa, że Netanjahu podważa wysiłki Trumpa zmierzające do osiągnięcia pokoju.
„Bibi zachowywał się jak szaleniec” – powiedział anonimowy urzędnik Białego Domu portalowi Axios. „Cały czas wszystko bombarduje”.
Inny amerykański urzędnik powiedział agencji Axios: „Netanjahu czasami zachowuje się jak dziecko, które po prostu nie chce się dobrze zachowywać”.
Sam Trump wściekle zadzwonił do Netanjahu po tym, jak Izrael zbombardował jedyny kościół katolicki w Strefie Gazy w czwartek. Po tym, jak Netanjahu powiedział Trumpowi, że bombardowanie było błędem, Trump zażądał od rządu Izraela publicznego oświadczenia w tej sprawie – co też uczynił.
Mimo obaw administracji dotyczących Netanjahu i reakcji Trumpa na czwartkowy atak, Axios donosi, że „nie jest jasne”, czy podziela on frustrację swoich doradców. Trump wielokrotnie bronił Netanjahu w ostatnich miesiącach – szczególnie w sprawie korupcji, z którą się mierzy.
„Byłem zszokowany, słysząc, że państwo Izrael, które właśnie przeżyło jeden z największych momentów w swojej historii i któremu zdecydowanie przewodzi Bibi Netanjahu, kontynuuje absurdalne polowanie na czarownice przeciwko premierowi z czasów Wielkiej Wojny!” – napisał Trump 25 czerwca. Dodał: „Bibi Netanjahu był WOJOWNIKIEM, jak prawdopodobnie żaden inny wojownik w historii Izraela”.
Majdan 2.0?Po uchwaleniu „ustawy NABU”: Zachód organizuje protesty przeciwko Zełenskiemu na Ukrainie
We wtorek Zełenski przeforsował w parlamencie ustawę, która spotkała się z krytyką na Zachodzie i natychmiast wywołała protesty zachodnich organizacji pozarządowych w wielu ukraińskich miastach. Czy jesteśmy świadkami początku nowego Majdanu?
Ten artykuł dotyczy protestów, które wybuchły na Ukrainie bezpośrednio po głosowaniu nad ustawą, ponieważ protesty te zostały zainicjowane przez Zachód. Czy jest to tylko ostrzeżenie dla Zełenskiego, czy też Majdan 2.0 jest organizowany w celu obalenia Zełenskiego, pokażą najbliższe dni.
W tym artykule jedynie pokrótce wyjaśnię, czego dotyczy ta ustawa (jak wspomniano, więcej szczegółów można znaleźć w artykule pod linkiem powyżej) i przedstawię szczegółowy opis organizatorów protestów, ponieważ jest tam kilka bardzo interesujących szczegółów.
O co chodzi w sporze
Krótko mówiąc, chodzi o to: po Majdanie ówczesny wiceprezydent USA Joe Biden powołał Biuro Antykorupcyjne Ukrainy (NABU) pod pretekstem walki z korupcją na Ukrainie. Od tego czasu sprawami korupcyjnymi na Ukrainie nie zajmowała się już prokuratura, lecz nowe biuro, kontrolowane przez ambasadę USA w Kijowie, które stało się prawdopodobnie najważniejszym narzędziem władzy rządu USA na Ukrainie, wszczynając śledztwa korupcyjne przeciwko każdemu, kto zakłócał politykę USA. Szczegółowo opisałem to w mojej książce „Kartel ukraiński”.
Na Ukrainie toczy się walka o władzę, w której centrum znajduje się prawdopodobnie najważniejszy współpracownik Zełenskiego, Andriej Jermak, który jest solą w oku zarówno starej, jak i nowej administracji USA, ale jest uważany na Ukrainie za szarą eminencję, tak wpływową, że niektórzy kwestionują, czy Zełenski, czy Jermak sprawują władzę na Ukrainie.
W następstwie walki o władzę NABU wszczęło śledztwa korupcyjne przeciwko osobom bliskim Zełenskiemu i Jermakowi, co zinterpretowano jako ostrzeżenie dla Zełenskiego i Jermaka. SBU, ukraińska agencja wywiadowcza bezpośrednio podporządkowana administracji prezydenckiej Zełenskiego, odpowiedziała wszczęciem śledztw przeciwko domniemanym działaczom antykorupcyjnym i przeszukaniem ich biur i domów bez nakazu sądowego.
Pisałem o tym w zeszłym tygodniu i przetłumaczyłem artykuł z „Financial Times”. Ta historia nie jest więc niczym niezwykłym; walka o władzę narastała od miesięcy i obecnie eskaluje.
Zełenski zareagował na działania NABU i wniósł do parlamentu projekt ustawy, która miałaby podporządkować NABU kontrolowanej przez Zełenskiego Prokuraturze Generalnej. W poniedziałek SBU podjęła działania przeciwko samemu NABU, przeprowadzając przeszukania i aresztując pracowników NABU pod różnymi pretekstami.
We wtorek ustawa Zełenskiego została uchwalona przez Radę, a według doniesień Zełenski natychmiast ją podpisał, wprowadzając tym samym w życie.
W tym samym czasie amerykańskie media opublikowały już artykuły krytykujące ustawę i ostrzegające przed podporządkowaniem „niezależnego” biura antykorupcyjnego Prokuraturze Generalnej Ukrainy. Ostrzeżono nawet, że dostawy broni z Zachodu mogą zostać wstrzymane, jeśli Ukraina nie będzie już miała „niezależnej” (tj. podporządkowanej Zachodowi) agencji antykorupcyjnej. We wtorek oświadczeń krytykujących ustawę udzieliły również kraje G7 i UE.
Zaraz po uchwaleniu ustawy w różnych miastach Ukrainy doszło do protestów przeciwko niej, podczas których demonstranci skandowali hasła takie jak „To nie jest ustawa, to kapitulacja przed korupcją” i „Możemy zorganizować Majdan 2.0! Jesteście na to gotowi?”.
Zachód nie rozumie żartów
Amerykańskie media natychmiast poparły protesty. Na przykład „Wall Street Journal” opublikował artykuł zatytułowany „Wybuch protestów po tym, jak Ukraina próbuje odebrać kontrolę wspieranej przez USA agencji antykorupcyjnej”. Sprawa ta musi być bardzo ważna dla niektórych sił w USA, skoro publikowały już artykuły o protestach na Ukrainie o godzinie 3:00 czasu lokalnego.
W artykule stwierdzono, że Zełenski może stracić poparcie Zachodu z powodu tej ustawy. Według gazety, po spotkaniu z przedstawicielami agencji antykorupcyjnych w Kijowie, ambasadorzy państw G7 oświadczyli, że mają „poważne obawy i zamierzają omówić bieżące wydarzenia ze swoimi przywódcami”.
Wall Street Journal zwraca uwagę w swoim artykule, że NABU zostało pierwotnie utworzone na prośbę zachodnich sojuszników Ukrainy w celu wsparcia rządu po Majdanie. NABU jest również kluczowym elementem reformy sądownictwa na Ukrainie, niezbędnej do ubiegania się Ukrainy o członkostwo w UE. Gazeta cytuje przedstawiciela Komisji Europejskiej, który powiedział:
„Te instytucje mają kluczowe znaczenie dla ukraińskiego programu reform i muszą działać niezależnie, aby zwalczać korupcję i utrzymać zaufanie publiczne”.
Jeśli chodzi o kontrolę struktur władzy na Ukrainie, Zachód wyraźnie nie lekceważy tego problemu. Świadczy o tym również fakt, że brytyjski „Spectator” doniósł wczoraj wieczorem pod tytułem „Wojna Zełenskiego z ukraińskimi agencjami antykorupcyjnymi to katastrofa”, że UE może nałożyć sankcje na Ukrainę z powodu tego prawa.
Niemieckie media jak zawsze powolne
Zawsze zabawne jest obserwowanie, jak powoli niemieckie media reagują na wydarzenia, których ich redakcje nie rozumieją. Prawie nikt w niemieckich redakcjach prawdopodobnie nie wie, czym jest NABU i jaka jest jego misja. Jak dotąd, wyraźną linią, którą niemieckie media sumiennie podążały, było pozytywne przedstawianie Zełenskiego i ignorowanie problemu korupcji na Ukrainie. W związku z tym, w świetle doniesień o masowych protestach na Ukrainie przeciwko Zełenskiemu, oskarżanych o korupcję, w niemieckich redakcjach panuje prawdopodobnie pewne zamieszanie, które polega na zastanawianiu się, jak relacjonować sytuację, na przykład śledząc doniesienia amerykańskich mediów (a może nawet czekając na telefon wyjaśniający sytuację).
W każdym razie, kiedy piszę ten artykuł około godziny 1:00 czasu niemieckiego, wciąż nie ma prawie żadnych doniesień o protestach w Niemczech.
Co ciekawe, n-tv stanowi tu znaczący wyjątek, ponieważ o godzinie 19:00 wyemitowała już artykuł zatytułowany „Ogólnokrajowe protesty – Ukraina ogranicza niezależność śledczych ds. korupcji”, który został sklecony z doniesień agencji i nie zawierał żadnej pracy redakcyjnej zespołu redakcyjnego n-tv.
Kto stoi za protestami?
Wszystkie zachodnie doniesienia medialne z ostatnich dni na temat wydarzeń na Ukrainie wspominają o ukraińskim Centrum Działań Antykorupcyjnych (AntAC). Financial Times wspomniał już o tej organizacji pozarządowej w swoim artykule z zeszłego tygodnia, obszernie cytując jej dyrektor wykonawczą, Darię Kalenjuk. AntAC jest również wspomniany w artykule n-tv.
AntAC jest przedstawiany jako organizacja walcząca z korupcją, a SBU (Służba Bezpieczeństwa Ukrainy) Zełenskiego również podjęła działania przeciwko tej organizacji, przeszukując mieszkanie Witalija Szabunina w Charkowie i konfiskując telefony komórkowe, laptopy i tablety. Szabunin, członek-założyciel organizacji pozarządowej AntAC, założonej w 2012 roku, został opisany przez Financial Times jako „wybitny aktywista antykorupcyjny”. Wszystkie zachodnie media w ostatnich dniach poruszały jego sprawę, czy to incydentalnie, czy jako główny temat – najwyraźniej celem jest wykreowanie Szabunina, Kalenjuk i AntAC jako nowych „bohaterów”.
AntAC powstało w 2012 roku, a zarówno ukraińska, jak i rosyjska Wikipedia podają, że AntAC, założony przez Szabunina i Kalenjuka, otrzymał początkowe wsparcie finansowe od Fundacji Sorosa, rządu USA, Ambasady Brytyjskiej w Kijowie, czeskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i holenderskiej organizacji.
Najwyraźniej niewiele się zmieniło, ponieważ AntAC dumnie informuje na swojej stronie internetowej, że jest finansowany przez rząd USA, UE, państwa członkowskie UE i fundacje prywatne.
Daria Kalenjuk, dyrektor wykonawcza AntAC, nie jest zwykłą osobą; uczestniczyła w programie Klausa Schaba „Młodzi Globalni Liderzy 2022” na Światowym Forum Ekonomicznym, co oznacza, że ma doskonałe kontakty na Zachodzie i dostęp do niezbędnych funduszy w razie potrzeby.
AntAC najwyraźniej został pozycjonowany jako oś potencjalnej walki z Zełenskim, ponieważ niemiecka agencja prasowa Tagesschau również relacjonowała sprawę Szabunina w raporcie o represjach Zełenskiego wobec domniemanych działaczy antykorupcyjnych i szczegółowo przesłuchała Kalenjuka. Tagesschau poinformował również o liście otwartym do Zełenskiego, w którym dziesiątki ukraińskich organizacji pozarządowych domagały się zaprzestania ataków na Szabunina i innych krytyków rządu.
To właśnie za pośrednictwem takich sieci, składających się z organizacji pozarządowych finansowanych i kontrolowanych przez Zachód, masy wyszły na ulice podczas poprzednich kolorowych rewolucji, aby obalić rząd. I dokładnie to samo wydarzyło się ponownie na Ukrainie zaledwie kilka godzin po uchwaleniu ustawy: natychmiast po jej uchwaleniu tysiące ludzi w różnych ukraińskich miastach odpowiedziało na apele organizacji pozarządowych i demonstrowało przeciwko ustawie, grożąc Zełenskiemu „Majdanem 2.0”.
Kolejne dni mogą być interesujące.
Teraz pozostaje czekać na rozwój wydarzeń. Z jednej strony, Europejczycy, w szczególności, nie mogą obecnie porzucić Zełenskiego, ponieważ potrzebują go w wojnie z Rosją. Z drugiej strony, Zachód nie przychylnie patrzy na próby demontażu przez swoje kolonie narzędzi władzy, którymi Zachód je dominuje.
Wciąż więc ekscytujące: czy Zełenski w końcu ustąpi? A jeśli nie, czy Zachód zaryzykuje obalenie Zełenskiego w czasie wojny z Rosją, co mogłoby stanowić nieobliczalne ryzyko na niestabilnej Ukrainie, gdzie dostępne są ogromne ilości broni, nad którymi praktycznie nie ma kontroli? A jeśli tak się stanie, kogo Zachód wyznaczy na następcę Zełenskiego?
Witalij Kliczko, mer Kijowa, zdaje się już zajmować pozycję, ponieważ dołączył do demonstrantów w Kijowie i udzielił im wsparcia. Kliczko był finansowany przez Fundację Konrada Adenauera CDU podczas Majdanu i z pewnością byłby preferowanym kandydatem niemieckiego rządu, podczas gdy obecna administracja USA prawdopodobnie nie przejmuje się tym, czy Kliczko zastąpi Zełenskiego. Najważniejsze jest to, że USA zarabiają na dostawach broni do Kijowa, za które płacą Europejczycy.
Czy Zachód jakoś dojdzie do porozumienia z Zełenskim, aby nie narażać się na wojnę z Rosją?
Uważa, że wiedza to siła. Wychodzi z założenia, że nie powinniśmy kształtować swoich opinii na podstawie pogłosek. Opanowany, spokojny, serdeczny. Nie szuka poklasku ani zemsty. Zdeterminowany, ale cierpliwy. Palestyński edukator, Baha Hilo, oczarował mnie sposobem, w jaki zdecydował się walczyć o wolność. Poznaliśmy się jesienią 2024 roku w Katowicach, kiedy z cyklem wykładów przemierzał nasz kraj.
Baha Hilo to aktywny działacz, który poświęca się szerzeniu rzetelnej wiedzy o sytuacji politycznej i społecznej w Palestynie. W swoich wystąpieniach, wykładach i działaniach edukacyjnych konsekwentnie demaskuje dezinformację, oferując obraz oparty na faktach, a nie na mitach czy uproszczonych narracjach.
Jego misją jest ukazywanie prawdziwego oblicza konfliktu, a także krytyczna analiza sposobu, w jaki sprawa Palestyny bywa przedstawiana w mediach i międzynarodowych debatach. Hilo wielokrotnie podkreśla, że edukacja jest kluczowym narzędziem w walce o wolność – im większe zrozumienie, tym większa szansa na zmianę.
Działalność Hilo wykracza poza wykłady – obejmuje także upowszechnianie wiedzy o historii i kulturze Palestyny oraz nagłaśnianie problemów związanych z okupacją, propagandą i marginalizacją narodu palestyńskiego na forum międzynarodowym.
Strategia dezinformacji – celowa konfuzja
„Próbując zrozumieć, co naprawdę dzieje się w Palestynie, nie znajdowałem odpowiedzi – jedynie zamęt. Ten chaos w przedstawianiu sytuacji nie jest przypadkowy. To celowa konfuzja” – podkreślił Baha Hilo, rozpoczynając wykład przed publicznością ze Śląska. Prelegent przyznał, że nie miał gotowych rozwiązań dla „problemu palestyńskiego”, a zamiast klarowności napotykał sprzeczne informacje. W jego ocenie, źródłem tego stanu nie jest ignorancja, lecz przemyślana strategia dezinformacji.
„Izrael i Palestyna to dwa różne słowa, ale odnoszą się do tej samej geografii. Właśnie w tym, jak nazywamy to miejsce, tkwi problem. Najczęściej Palestynę nazywa się Izraelem. To nie są dwa odrębne miejsca – to ta sama ziemia” – mówił.
Baha Hilo zaprezentował mapę z izraelskiego Ministerstwa Rolnictwa. „Pokazując ją ambasadorowi Palestyny, powiedziałby, że to Palestyna. Ale ten sam dokument, w oczach ambasadora Izraela, przedstawia Izrael. To samo miejsce, dwie narracje” – zauważył.
Podobną sytuację nazewniczą, jak w przypadku Palestyny i Izraela, Hilo zauważył w Niemczech. „W języku angielskim mówimy ‚Germany’, po niemiecku – ‚Deutschland’. To te same Niemcy. Nikt nie twierdzi, że przyjechał do Germany, a potem wyjechał do Deutschland. Tymczasem w kontekście Bliskiego Wschodu słyszymy: ‚pojechałem do Izraela, a potem wyjechałem do Palestyny’” – zauważył.
„Jeśli wasza wiedza o tej ziemi ogranicza się do poznania jej przez pryzmat nazwy ‚Izrael’, nigdy nie zrozumiecie, co tam naprawdę się dzieje” – dodał Hilo.
Dla Palestyńczyków zmiana nazwy Palestyny na Izrael to nie tylko kwestia geograficzna, ale wręcz obraźliwa. „Gdyby mnie zapytano, dlaczego nie używam nazwy ‚Izrael’, odpowiedź jest prosta: zmiana nazwy to zapomnienie o naszej tożsamości, naszej historii” – podkreślił.
System pozwoleń – życie na cudzych zasadach
Choć Palestyna jest geograficznie niewielka – porównywalna z jednym polskim województwem – jej obecność w globalnych mediach przewyższa wiele innych państw, w tym Polskę. Jak zauważył Hilo, medialna ekspozycja nie przyczynia się jednak do rozwiązania problemu – przeciwnie, często go pogłębia. Palestyna bywa przedstawiana w sposób, który zamiast wyjaśniać, wprowadza zamęt i kreuje fałszywy obraz rzeczywistości.
„Jeśli urodzisz się w palestyńskiej rodzinie, jesteś skazany na opresję. Twoje życie jest ograniczone przez politykę, której nie możesz zmienić. Jeśli urodzisz się w żydowskiej rodzinie, twoje prawa są chronione przez prawo. Masz lepszy status, masz wolność. Palestyńczycy tego nie mają” – wyjaśnił prelegent. Hilo porównał sytuację Palestyńczyków do nierówności rasowej w Afryce, gdzie osoby urodzone w rodzinach białych miały wyższy status niż rdzenni mieszkańcy [por. apartheid w RPA].
Edukator wskazał na systematyczną kontrolę, jaką Izrael sprawuje nad Palestyńczykami. Mówił o punktach kontrolnych, przez które muszą przechodzić, by przemieszczać się po własnej ziemi. – Znam tę rzeczywistość, bo sam urodziłem się na tej ziemi. Jeśli nie masz izraelskiego pozwolenia, nie możesz się poruszać. Wszystko jest pod kontrolą – podkreślił.
– Mój brat Mohamed musiał opuścić Palestynę i nigdy nie może wrócić do domu. Ten sam rząd, który mnie wpuszcza, jemu odmawia – mówił. – Jeśli wy chcielibyście odwiedzić Palestynę, również potrzebujecie izraelskiego pozwolenia. Dlaczego? Bo to Izrael kontroluje każdą granicę tego kraju. Aby się tam dostać, musicie przejść przez izraelskie punkty kontrolne. Zrozumieliście? – zapytał, spoglądając łagodnym wzrokiem na widownię.
Hilo zaznaczył, że kontrola nad Palestyńczykami nie kończy się na przeszkodach fizycznych. Każdego dnia doświadczają oni ograniczeń swobód, które mają na celu całkowite podporządkowanie ludzkiego życia politycznym interesom. „To nie tylko sprawa przejść i punktów kontrolnych. To codzienna kontrola wszystkiego, co Palestyńczycy robią, mówią, i planują” – podsumował, podkreślając brutalność tego systemu.
Ideologia pod przykrywką wiary
Aby wyjaśnić początek konfliktu, prelegent wskazał, jak ideologia oparta na wierzeniach została użyta do uzasadnienia stworzenia Izraela. Odniósł się do roli religii [judaizmu] w kształtowaniu narracji na temat Palestyny i Izraela, porównując wiarę, która jest subiektywna i trudna do udowodnienia, do historii powstania Izraela. Zwrócił uwagę, że ideologia stojąca za stworzeniem Izraela opiera się na wierzeniach [„naród wybrany” przez Boga, etc.], które nie mają dowodów naukowych.
Baha Hilo podkreślił, że decyzja o utworzeniu „ziemi obiecanej” dla żydów na terenach Palestyny wynikała z przekonań, które nie podlegają tradycyjnej weryfikacji, podobnie jak inne teorie religijne. Przypomniał, że w 1897 roku, podczas I Światowego Kongresu Syjonistycznego w Bazylei, zapadła decyzja, aby Palestyna stała się miejscem wyłącznie dla żydów. Prelegent zauważył, że ta „wiara” w prawo żydów do ziemi Palestyny nie opiera się na faktach, lecz na ideologii.
Prelegent zwrócił uwagę, że wszystkie wydarzenia od powstania Izraela po dziś dzień są ze sobą ściśle powiązane. Dodał, że osoby wątpiące w przedstawiane tezy mogą sięgnąć po biografie uczestników tych procesów – wszystko jest dobrze udokumentowane. Zauważył, że proces kolonizacji, obejmujący zdobywanie nowych terytoriów i osiedlanie się na nich, nie był postrzegany jako przestępstwo, lecz jako norma polityczna i społeczna. Kolonializm traktowano jako porządek społeczny, który wszyscy – według ówczesnych kolonizatorów – powinni przyjąć.
Ku przestrodze, Baha Hilo nawiązał do tragicznej historii rdzennych ludów (m.in. Maorysów, rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej), które w wyniku brutalnych działań kolonialnych spotkały się z eksterminacją, a ich istnienie zostało wymazane z historii. Podkreślił, że kolonizacja nie tylko zmieniała granice, ale prowadziła do głębokich strat kulturowych, społecznych i demograficznych, co miało miejsce nie tylko w Palestynie, ale i w innych częściach świata.
Wskazał także, że oprócz eksterminacji, kolonizacja często przybierała formę przymusowego przesiedlenia, czyli czystek etnicznych. Jako przykład podał Cypr, gdzie doszło do przymusowego przesiedlenia Arabów i muzułmanów na północ oraz chrześcijan na południe wyspy.
W odniesieniu do Palestyny zaznaczył, że decyzje podjęte na konferencji w Bazylei w 1897 roku zakładały usunięcie rdzennych mieszkańców Palestyny z ich ziem, co miało na celu ich przymusowe przesiedlenie. Od 1917 roku, kiedy Wielka Brytania przyjęła ten plan, a realizację rozpoczęto w 1919 roku, nie minął ani jeden miesiąc, w którym nie dochodziłoby do przesiedleń palestyńskich rodzin, miast i wiosek.
Bezgraniczna brutalność kolonialistów
Baha Hilo podkreślił, że to, co dzieje się dzisiaj w Gazie, wpisuje się w historyczny schemat, który przez dziesięciolecia zdominował Palestynę. Żeby to zobrazować, zaprezentował zdjęcia przedstawiające największe miasta Palestyny, część z nich wykonano w 1946 roku, inne w 1948 roku. Szczególnie widać na nich zniszczenia Jaffy – największego palestyńskiego miasta tamtych czasów.
Prelegent zaznaczył, że nie była to duża armia, która zniszczyła Jaffę, ale mimo to udało im się osiągnąć swój cel. Dodał, że dziś, patrząc na zniszczenia w Gazie, można dostrzec niemal identyczny obraz. Różnicą jest to, że współczesne działania wojenne wykorzystują znacznie większe siły zbrojne oraz zaawansowaną technologię – nowoczesne środki militarnego przymusu sprawiają, że te zniszczenia są jeszcze bardziej spektakularne.
Hilo wyjaśnił, że wojna nie kończy się po jej zakończeniu. Nie jest to tylko powrót do domu, jak wielu może sądzić. Celem tamtej wojny było usunięcie ludzi z ich ziemi i uniemożliwienie im powrotu. Dodał, że wydarzenia z 1948 roku, znane jako Nakba, wciąż określane są mianem pierwszego ludobójstwa, ponieważ tysiące Palestyńczyków zostały zamordowane lub zmuszone do przesiedlenia w ramach realizacji tego celu.
Prelegent zaznaczył, że choć niektórzy mówią o wojnie, zapominają, że po wojnie można wrócić do domu – czego Palestyńczycy nie mogli zrobić. I ta sytuacja trwa, nie zmieniając się od lat. Hilo stwierdził, że aby stworzyć żydowską ojczyznę w Palestynie, niezbędne było usunięcie Palestyńczyków, co stało się głównym celem tej polityki.
W tym kontekście Hilo przypomniał słowa pochodzącego z Polski przewodniczącego Agencji Żydowskiej (organ wykonawczy Światowej Organizacji Syjonistycznej). Dawid Ben Gurion, który w 1948 roku został pierwszym premierem Izraela, powiedział:
«Musi być jasne, że nie ma miejsca w kraju dla obu narodów. Jeśli Arabowie opuszczą go, kraj stanie się przestronny dla nas. Jedynym rozwiązaniem jest ziemia Izraela bez Arabów. Nie ma miejsca na kompromis. Nie ma innej drogi, jak tylko przenieść Arabów stąd do krajów sąsiednich – przenieść wszystkich, może oprócz kilku».
Baha Hilo przyznał, że te słowa, choć dziś brzmią przerażająco, były rzeczywistością, którą próbowano zrealizować. Zwrócił uwagę, że to szczególnie niezręczne, iż Polak, który od 1936 roku pełnił kluczową rolę w Światowej Organizacji Syjonistów, a potem został premierem Izraela, głosił takie poglądy, że nie ma miejsca dla Palestyńczyków w Palestynie.
Selektywne obywatelstwo i systemowa nierówność
Baha Hilo poruszył również kwestię izraelskiego prawa obywatelskiego, wskazując na jego selektywny i wykluczający charakter. Jak zauważył, zgodnie z obowiązującymi zasadami, osoba urodzona z matki żydówki może ubiegać się o izraelskie obywatelstwo. Proces ten jednak nie przebiega przez oficjalne kanały dyplomatyczne, lecz przez Światową Organizację Syjonistyczną – prywatną strukturę działającą na rzecz ideologii syjonistycznej.
– Znam wielu żydów, którzy mimo pochodzenia nie otrzymali izraelskiego obywatelstwa – mówił. – To pokazuje, że nawet wśród żydów prowadzi się selekcję według kryterium ideologicznego. Obywatelstwo nie jest prawem, lecz przywilejem dla tych, którzy pasują do państwowej narracji.
Prelegent zaznaczył, że system ten wyklucza także tych, którzy formalnie spełniają wymogi. Państwo Izrael decyduje, kto jest „właściwym” żydem – a więc godnym życia w kraju zbudowanym na założeniach ideologii syjonistycznej. Tym samym, obywatelstwo staje się narzędziem politycznej kontroli.
Hilo podkreślił także, że choć Izrael uchodzi za demokrację, wybory nie są wystarczającym kryterium, by tak o nim mówić. – W Korei Północnej również odbywają się wybory – zauważył – ale nikt nie uważa tego państwa za wolne i demokratyczne.
W Izraelu głosować mogą jedynie tzw. „Arabowie Izraelczycy”, czyli obywatele palestyńskiego pochodzenia mieszkający na terenie uznanym za Izrael. Jednak ich status społeczny i polityczny nadal nie jest równy wobec obywateli żydowskich. Z kolei Palestyńczycy żyjący na terenach okupowanych w ogóle nie mają prawa głosu – mimo że podlegają izraelskim decyzjom politycznym i wojskowym.
– Często słyszymy, że niektórzy Arabowie żyjący w Izraelu mówią, że „nie jest tak źle”, że „da się żyć” – mówił Hilo. – Ale to przypomina relacje ludzi, którzy z nostalgią wspominają niemiecką okupację, albo byłych niewolników nazywających przymusową pracę „nieopłacaną robotą”. Takie opowieści jednostek nie zmieniają faktu: w Izraelu równość obywatelska to fikcja. Strukturalna nierówność ma tu charakter instytucjonalny, a zasada równości – zdaniem tego państwa – po prostu „nie jest w porządku”.
Dom zniszczony, rachunek wystawiony
Kolejną ilustracją systemowej nierówności – jak podkreślił Baha Hilo – jest sytuacja Palestyńczyków zamieszkujących Wschodnią Jerozolimę. Po izraelskim przejęciu miasta w 1967 roku nadano im status tzw. „stałych rezydentów”. Oznacza to, że mieszkają na własnej ziemi, ale bez pełni praw obywatelskich – są traktowani jak obywatele drugiej kategorii.
Od tamtej pory władze izraelskie prowadzą systematyczną kampanię kolonizacji: niebieskie linie na planach urbanistycznych wyznaczają miejsca, w których zburzono palestyńskie domy, by zrobić przestrzeń pod budownictwo przeznaczone wyłącznie dla żydów.
Oficjalnie tłumaczy się to tym, że Arabowie „budują nielegalnie”. – Ale prawda jest taka – zaznaczył Hilo – że nie mają możliwości budować legalnie, bo nie otrzymują zezwoleń. W jednym tylko roku złożono 400 wniosków o pozwolenie na budowę – zatwierdzono zaledwie 17. Mimo to Palestyńczycy próbują – organizują materiały, budują własnym sumptem, mając świadomość, że ich dom może zostać w każdej chwili zburzony.
Czasem podejmują próbę obrony, zatrudniając izraelskich prawników i składając odwołania – wtedy dom może jeszcze przez jakiś czas pozostać nietknięty. Jednak po zakończeniu postępowania izraelskie służby pojawiają się i dokonują rozbiórki. – A co najbardziej absurdalne – mówił Hilo – właściciel otrzymuje rachunek za przeprowadzenie tej rozbiórki. Często jest to kwota przekraczająca 35 tysięcy euro.
Ten mechanizm najczęściej stosuje się w Jerozolimie, jednak podobne praktyki funkcjonują również na Zachodnim Brzegu.
Palestyńczycy jako intruzi na własnej ziemi
Baha Hilo wskazał, że najbardziej skomplikowany system represji prawnych i administracyjnych wobec Palestyńczyków funkcjonuje na Zachodnim Brzegu. Chociaż termin „Zachodni Brzeg” jest współczesny, w izraelskiej narracji często pojawia się nazwa „region Yad Vashem”. Bez względu na używaną nazwę, jedno jest pewne: terytorium to należy do Palestyńczyków, którzy są traktowani jak intruzi na własnej ziemi.
Hilo wyjaśnił, że izraelskie prawo wojskowe składa się z ponad 1600 rozkazów, których żaden żołnierz nie jest w stanie zapamiętać. Ta liczba sugeruje, że działania wojska opierają się na ogólnych założeniach, które nie zawsze są zgodne z etyką czy prawem międzynarodowym. Izraelscy żołnierze często uważają, że wszystko, co robią, jest zgodne z przepisami, mimo że w praktyce mogą one prowadzić do brutalnych i nielegalnych działań.
Z tego chaosu przepisów wynikają tragiczne pomyłki. Palestyńczycy, zwłaszcza młodsze osoby, nie zawsze wiedzą, jakie zasady obowiązują, co prowadzi do aresztowań i skazań za drobne przewinienia, które w innych warunkach zostałyby zignorowane. Izraelscy osadnicy łamiący prawo są traktowani w sposób szczególny, ponieważ w wieku 14 lat są uważani za nieletnich. Natomiast, gdy Palestyńczycy łamią izraelskie prawo wojskowe, są traktowani jak dorośli, niezależnie od wieku. Najmłodszy skazany Palestyńczyk miał zaledwie 8 lat, co unaocznia brutalność tego systemu.
Izraelska armia stworzyła system zamkniętych stref wojskowych, który obejmuje jedną trzecią Zachodniego Brzegu, co oznacza, że mieszkańcy tych stref nie mogą się swobodnie poruszać. Każde przekroczenie granicy strefy może skutkować brutalnym traktowaniem, w tym zabójstwem.
Zniszczono również ponad 48 tysięcy domów, zmuszając Palestyńczyków do migracji i pozbawiając ich szans na stabilne życie. Hilo zaznaczył, że zniszczenie domów i przemoc to nie przypadek – to narzędzie mające na celu złamanie ducha Palestyńczyków i zmuszenie ich do milczenia. Po 7 października 2023 roku represje tylko się nasiliły.
Zamknięte strefy wojskowe, punkty kontrolne i bariery fizyczne stworzyły system izolacji, który całkowicie uniemożliwia Palestyńczykom swobodne przemieszczanie się po swoim terytorium. Granice te dzielą nie tylko ziemię, ale także ludzi, utrudniając normalne życie i uniemożliwiając spotkania, a tym samym wspólną walkę o cele i prawa Palestyńczyków.
Historia podziału i ciągły brak zgody na rozwiązanie
Baha Hilo przypomniał, że korzenie konfliktu izraelsko-palestyńskiego sięgają ponad wieku. W 1917 roku Wielka Brytania, bez pytania o zdanie mieszkańców Palestyny, ogłosiła Deklarację Balfoura. Tym jednym dokumentem rozpoczął się proces politycznego podporządkowania Palestyńczyków. Już wtedy dało się wyczuć nadchodzący dramat – Palestyńczycy odrzucili deklarację, a ich głos został zignorowany.
Kolejne propozycje podziału Palestyny tylko pogłębiały poczucie niesprawiedliwości. Miały powstać trzy byty państwowe: Izrael – z 75% terytorium, Egipt – z 4%, a Jordania – z resztą. To z tej części wzięła się późniejsza nazwa „Zachodni Brzeg”. Dla Palestyńczyków był to absurd – nikt nie pytał ich o zdanie, a ich ziemię dzielono jak łup. Od początku sprzeciwiali się każdej próbie dzielenia ich ojczyzny, wiedząc, że oznacza to wymazanie ich praw i tożsamości – podkreślił Hilo.
Pomimo tych sprzeciwów, izraelscy przywódcy dalej forsowali podział – chcieli „rozwiązania”, w którym Palestyńczycy zostaną przesunięci do Jordanii, a teren Palestyny stanie się żydowskim państwem. Po 1993 roku nadeszła nowa formuła – tzw. rozwiązanie dwupaństwowe. Brzmiało jak kompromis: Zachodni Brzeg i Gaza miały należeć do Palestyńczyków. Ale z czasem stało się jasne, że były to puste deklaracje – ocenił palestyński aktywista.
Do 1999 roku Zachodni Brzeg rozbito na trzy strefy. Każda z nich miała inny stopień kontroli, ale to Izrael trzymał wszystkie klucze. Zamiast obiecanego państwa – więcej blokad, więcej posterunków, więcej kolonii. Obietnice wolności zamieniono na mapy opresji – zaznaczył Hilo.
W 2000 roku Izrael znów wyszedł z propozycją podziału. Brzmiała znajomo – Palestyńczycy dostaną „brązowe strefy”, ale większość ziemi pozostanie pod izraelską kontrolą. Nawet jeśli formalnie coś oddano, w praktyce miało to działać jak wynajem z zastrzeżeniem: nic bez zgody Tel Awiwu. Palestyńczycy odrzucili ten projekt. I kiedy w 2020 roku wrócono do niego w zmienionej formie – odpowiedź znów była jednoznaczna: nie.
Dla Palestyńczyków to nie tylko konflikt o granice. To walka o godność, o przetrwanie, o prawo do samostanowienia. A każda kolejna próba „rozwiązania” bez ich głosu i zgody tylko pogłębia ranę. Zamiast pokoju – ciągłe podziały, upokorzenie i cierpienie – podsumował prelegent z Palestyny.
Wystąpienie Baha Hilo odebrałam jako świadectwo człowieka, który uczynił swoje życie narzędziem oporu. Palestyńczyk wykazał, że systemowa nierówność nie kończy się na bombach i czołgach. Ma także subtelniejsze formy: prawa faworyzujące jednych, mapy zacierające narody, narracje, które odbierają tożsamość.
W świecie, w którym dominują uproszczenia i polityczne interesy, głos Hilo przypomina, że sprawiedliwość to nie pusty slogan. To historia, która nie kończy się na granicach – to opowieść o tym, jak łatwo zapomnieć o ludziach, którzy walczą o prawo do istnienia.
Ekonomista Michael Hudson opisuje, w jaki sposób Chiny stworzyły alternatywę dla zachodniego porządku neoliberalnego i w jaki sposób globalne Południe może rzucić wyzwanie czerpiącym zyski z amerykańskiego kolonializmu finansowego.
Kapitalizm przemysłowy był rewolucyjny w swojej walce o uwolnienie europejskich gospodarek i parlamentów od dziedzicznych przywilejów i interesów, które przetrwały feudalizm. Aby zapewnić konkurencyjność swoich produktów na rynkach światowych, przemysłowcy musieli znieść rentę gruntową płaconą europejskiej szlachcie ziemskiej, renty ekonomiczne pobierane przez monopole handlowe oraz odsetki płacone bankierom, którzy nie odgrywali żadnej roli w finansowaniu przemysłu. Te dochody rentierskie podnoszą strukturę cenową gospodarki, podnosząc koszty utrzymania i inne wydatki przedsiębiorstw, a tym samym zmniejszając zyski.
W XX wieku w Europie, Stanach Zjednoczonych i innych krajach zachodnich tradycyjny cel, jakim była redukcja rent ekonomicznych, został wycofany.
Obecnie czynsze za grunty i zasoby naturalne będące własnością prywatną stale rosną, a nawet są faworyzowane specjalnymi ulgami podatkowymi. Podstawowa infrastruktura i inne naturalne monopole są prywatyzowane przez sektor finansowy, który w dużej mierze odpowiada za fragmentację i deindustrializację gospodarek w interesie swoich klientów z sektora nieruchomości i monopolistów, którzy płacą większość swoich dochodów z czynszów w formie odsetek bankierom i obligatariuszom.
Pozostałością po środkach stosowanych przez europejskie potęgi przemysłowe i Stany Zjednoczone do budowania własnej produkcji jest wolny handel. Wielka Brytania wprowadziła wolny handel po 30-letniej walce swojego przemysłu z ziemiaństwem o zniesienie protekcjonistycznych ceł rolnych, tzw. Ustaw Zbożowych, uchwalonych w 1815 roku, aby uniemożliwić otwarcie rynku krajowego na tani import żywności, który obniżyłby czynsze dzierżawne.
Po uchyleniu tych przepisów w 1846 roku w celu obniżenia kosztów utrzymania, Wielka Brytania zaoferowała umowy o wolnym handlu krajom ubiegającym się o dostęp do jej rynku w zamian za niechronienie ich przemysłu przed brytyjskim eksportem. Celem było uniemożliwienie krajom mniej uprzemysłowionym przetwarzania własnych surowców.
W tych krajach europejscy inwestorzy dążyli do pozyskania zyskownych zasobów naturalnych, zwłaszcza praw do minerałów i ziemi, a także podstawowej infrastruktury, takiej jak koleje i kanały. Stworzyło to diametralny konflikt między unikaniem rent w krajach uprzemysłowionych a poszukiwaniem rent w swoich koloniach i innych krajach przyjmujących, podczas gdy europejscy bankierzy wykorzystywali dźwignię finansową, aby uzyskać kontrolę finansową nad byłymi koloniami, które uzyskały niepodległość w XIX i XX wieku.
Pod presją obsługi długów zewnętrznych, zaciągniętych w celu finansowania deficytu handlowego, wysiłków rozwojowych i rosnącego uzależnienia od zadłużenia, kraje będące dłużnikami zostały zmuszone do oddania kontroli fiskalnej nad swoimi gospodarkami obligatariuszom, bankom i rządom krajów będących wierzycielami, którzy wywierali na nie presję, aby sprywatyzowały swoje podstawowe monopole infrastrukturalne. Uniemożliwiło im to wykorzystanie dochodów z zasobów naturalnych do stworzenia szerokiej bazy gospodarczej dla pomyślnego rozwoju.
Podobnie jak Wielka Brytania, Francja i Niemcy dążyły do uwolnienia swoich gospodarek od dziedzictwa feudalizmu z jego przywilejami dla kapitału rentierskiego, większość krajów dzisiejszej Globalnej Większości musi uwolnić się od ciężaru czynszów i długów, które odziedziczyły po europejskim kolonializmie i kontroli wierzycieli.
W latach 50. XX wieku kraje te określano jako „słabiej rozwinięte” lub, jeszcze protekcjonalniej, „kraje rozwijające się”. Jednak połączenie zadłużenia zagranicznego i wolnego handlu uniemożliwiło im rozwój w zrównoważonym modelu publiczno-prywatnym, który przyjęły kraje Europy Zachodniej i Stany Zjednoczone.
Polityka podatkowa i inne przepisy tych krajów zostały ukształtowane pod presją Stanów Zjednoczonych i Europy, mających na celu dostosowanie ich do międzynarodowych zasad handlu i inwestycji, które utrzymują geopolityczną dominację zachodnich bankierów i inwestorów czerpiących zyski z kontroli nad majątkiem narodowym.
Eufemizm „gospodarka gospodarza” jest odpowiedni w odniesieniu do tych krajów, ponieważ penetracja gospodarcza przez Zachód przypomina biologicznego pasożyta, który żeruje na swoim gospodarzu.
Aby utrzymać te relacje, rządy Stanów Zjednoczonych i Europy blokują próby tych krajów, by pójść w ślady uprzemysłowionych krajów Europy i Stanów Zjednoczonych, które w XIX wieku wprowadziły reformy polityczne i fiskalne w swoich gospodarkach, co pozwoliło im na rozwój.
Jeżeli te kraje nie wdrożą reform fiskalnych i politycznych, mających na celu rozwój własnej suwerenności i perspektyw wzrostu opartych na własnym dziedzictwie narodowym ziemi, zasobach naturalnych i podstawowej infrastrukturze, globalna gospodarka pozostanie podzielona między zachodnie państwa rentierskie i ich gospodarzy, globalną większość, i będzie podlegać ortodoksji neoliberalnej.
Sukces chińskiego modelu stanowi zagrożenie dla porządku neoliberalnego
Kiedy amerykańscy przywódcy polityczni wskazują na Chiny jako egzystencjalnego wroga Zachodu, nie robią tego z powodu zagrożenia militarnego, ale dlatego, że oferują one skuteczną alternatywę ekonomiczną dla współczesnego, sponsorowanego przez USA neoliberalnego porządku świata.
Rozporządzenie to miało symbolizować koniec historii i osiągnąć sukces dzięki logice wolnego handlu, deregulacji rządowej i międzynarodowych inwestycji bez kontroli kapitału, przy jednoczesnym ominięciu anty-rentierskiej polityki kapitalizmu przemysłowego.
Teraz możemy dostrzec absurdalność tego zadowolonego z siebie ewangelicznego poglądu, który pojawił się dokładnie w czasie, gdy gospodarki Zachodu ulegały deindustrializacji na skutek dynamiki neoliberalnego kapitalizmu finansowego.
Ugruntowane interesy finansowe i inne interesy rentierskie odrzucają nie tylko Chiny, ale również logikę kapitalizmu przemysłowego, tak jak została ona rozwinięta przez klasycznych ekonomistów XIX wieku.
Zachodni obserwatorzy neoliberalizmu nie zauważają, że chiński „socjalizm z chińską specyfiką” osiągnął swój sukces dzięki logice podobnej do logiki kapitalizmu przemysłowego, którą klasyczni ekonomiści propagowali w celu minimalizacji dochodów rentierów .
Większość ekonomistów końca XIX wieku spodziewała się, że kapitalizm przemysłowy przekształci się w formę socjalizmu wraz ze wzrostem znaczenia inwestycji publicznych i regulacji. Wyzwolenie gospodarek i ich rządów spod kontroli właścicieli ziemskich i wierzycieli było wspólnym mianownikiem socjaldemokratycznego socjalizmu Johna Stuarta Milla, libertariańskiego socjalizmu Henry’ego George’a z jego naciskiem na opodatkowanie gruntów, spółdzielczego socjalizmu wzajemnej pomocy Piotra Kropotkina oraz marksizmu.
Chiny posunęły się dalej niż poprzednie socjalistyczne reformy gospodarki mieszanej, pozostawiając w rękach rządu kwestie pieniądza i tworzenia kredytów, a także podstawowej infrastruktury i zasobów naturalnych.
Obawa, że inne rządy pójdą w ślady Chin, sprawiła, że ideolodzy amerykańskiego i zachodniego kapitalizmu finansowego zaczęli postrzegać Chiny jako zagrożenie, ponieważ oferują model reform gospodarczych będący dokładnym przeciwieństwem tego, z czym walczyła pro- rentierska , antyrządowa ideologia XX wieku.
Zadłużenie zagraniczne wobec Stanów Zjednoczonych i innych zachodnich wierzycieli, możliwe dzięki międzynarodowym zasadom geopolitycznym na lata 1945–2025, opracowanym przez dyplomatów amerykańskich w Bretton Woods w 1944 r., zmusza kraje Globalnego Południa i inne kraje do odzyskania suwerenności gospodarczej poprzez uwolnienie się od zagranicznych (głównie zdolarowanych) obciążeń bankowych i finansowych.
Kraje te zmagają się z tym samym problemem renty gruntowej, co kapitalizm przemysłowy w Europie, ale ich renty gruntowe i surowcowe należą głównie do korporacji międzynarodowych i innych zagranicznych właścicieli praw do ropy naftowej i minerałów, lasów i plantacji latyfundiów. Pobierają oni rentę surowcową poprzez eksploatację światowych zasobów ropy naftowej i minerałów oraz wycinanie lasów.
Opodatkowanie emerytur ekonomicznych jest warunkiem koniecznym suwerenności gospodarczej
Warunkiem koniecznym dla autonomii gospodarczej krajów Globalnego Południa jest, aby zastosowały się do rad klasycznych ekonomistów i opodatkowały największe źródła dochodów z dzierżawy – czynsze gruntowe, dochody z monopoli i dochody finansowe – zamiast pozwalać na ich przepływ za granicę.
Opodatkowanie tych emerytur pomogłoby ustabilizować bilans płatniczy tych krajów i zapewniłoby rządom dochody na finansowanie infrastruktury i związanych z nią wydatków socjalnych w celu dofinansowania modernizacji ich gospodarki.
W ten sposób Wielka Brytania, Francja, Niemcy i Stany Zjednoczone ugruntowały swoją dominację przemysłową, rolniczą i finansową. Nie jest to radykalna polityka socjalistyczna, ale zawsze stanowiła centralny element rozwoju kapitalizmu przemysłowego.
Odzyskanie renty gruntowej i zasobów naturalnych jako podstawy opodatkowania pozwoliłoby uniknąć opodatkowania pracy i przemysłu. Kraj nie musiałby formalnie nacjonalizować swojej ziemi i zasobów naturalnych, a jedynie opodatkowywałby rentę ekonomiczną przekraczającą rzeczywiste „zyski”, by zacytować XIX-wieczną zasadę Adama Smitha i jego następców, że renta ta stanowi naturalną podstawę opodatkowania.
Jednakże ideologia neoliberalna opisuje takie opodatkowanie emerytur i regulację monopoli lub innych zjawisk rynkowych jako interwencję w „wolny rynek”.
Ta obrona dochodu rentierskiego odwraca klasyczną definicję wolnego rynku. Klasyczni ekonomiści definiowali wolny rynek jako rynek wolny od renty ekonomicznej, a nie jako rynek wolny od jej generowania, nie mówiąc już o swobodzie rządów-wierzycieli do tworzenia „porządku opartego na regułach”, który ułatwiałby generowanie renty zagranicznej i hamował rozwój krajów-gospodarzy zależnych finansowo i handlowo.
Ulga w zadłużeniu jest warunkiem koniecznym suwerenności gospodarczej
Walka krajów o uwolnienie się od długów zagranicznych jest o wiele trudniejsza niż walka Europy w XIX wieku o zniesienie przywilejów arystokracji ziemskiej (i, co zakończyło się mniejszym sukcesem, jej bankierów), ponieważ ma charakter międzynarodowy i obecnie musi zmierzyć się z sojuszem państw wierzycielskich, które chcą utrzymać system kolonizacji finansowej stworzony dwieście lat temu, kiedy to dawne kolonie starały się finansować swoją niepodległość za pomocą pożyczek od zagranicznych bankierów.
Począwszy od lat 20. XIX wieku nowo niepodległe kraje, takie jak Haiti, Meksyk i inne kraje Ameryki Łacińskiej, a także Grecja, Tunezja, Egipt i inne byłe kolonie osmańskie, uzyskały nominalną wolność polityczną od rządów kolonialnych. Jednak aby rozwijać własny przemysł, musiały zaciągać zadłużenie zagraniczne, którego spłaty mogły niemal natychmiast ogłosić niewypłacalność, co umożliwiło wierzycielom utworzenie organów monetarnych odpowiedzialnych za politykę fiskalną.
Pod koniec XIX wieku rządy tych krajów stały się agencjami windykacyjnymi dla międzynarodowych bankierów. Zależność finansowa od bankierów i obligatariuszy zastąpiła zależność kolonialną i zmusiła kraje będące dłużnikami do nadania priorytetu fiskalnego zagranicznym wierzycielom.
Druga wojna światowa pozwoliła wielu z tych krajów zgromadzić znaczne rezerwy walutowe poprzez dostarczanie surowców stronom walczącym.
Jednakże powojenny porządek, opracowany przez dyplomatów amerykańskich, oparty na wolnym handlu i swobodnym przepływie kapitału, zniszczył te oszczędności i zmusił kraje Globalnego Południa oraz inne kraje do zaciągania pożyczek w celu pokrycia deficytu handlowego.
Powstały dług zagraniczny wkrótce przekroczył możliwości płatnicze tych krajów, co oznacza, że nie mogły go spłacić bez poddania się niszczycielskim działaniom oszczędnościowym MFW, które zablokowały inwestycje niezbędne do zwiększenia ich produktywności i poziomu życia.
Nie mieli możliwości zaspokojenia własnych potrzeb rozwojowych, inwestowania w podstawową infrastrukturę i dotowania przemysłu i rolnictwa, edukacji publicznej, opieki zdrowotnej i innych podstawowych wydatków socjalnych, charakterystycznych dla czołowych krajów uprzemysłowionych. Sytuacja ta pozostaje niezmienna.
Mają więc dziś wybór: albo spłacić swoje zagraniczne długi – kosztem własnego rozwoju – albo uznać te długi za nielegalne i domagać się ich umorzenia.
Pytanie brzmi, czy kraje będące dłużnikami osiągną suwerenność, która powinna charakteryzować międzynarodową gospodarkę równych stron, wolną od postkolonialnej kontroli innych krajów nad ich polityką podatkową i handlową oraz ich dziedzictwem narodowym.
Ich samostanowienie może zostać osiągnięte jedynie poprzez zjednoczenie się we wspólnym froncie.
Agresywne działania celne Donalda Trumpa przyspieszyły ten proces, drastycznie ograniczając rynek USA dla eksportu z krajów będących dłużnikami, w wyniku czego nie otrzymują one już dolarów na spłatę swoich obligacji i długów bankowych, których i tak nie mogą spłacić.
Świat obecnie aktywnie odchodzi od dolara.
Potrzeba stworzenia alternatywy dla powojennego porządku, którego centralną rolę odgrywały Stany Zjednoczone, została wyrażona na konferencji w Bandungu w Indonezji w 1955 roku, a później przez Ruch Państw Niezaangażowanych. Krajom tym brakowało jednak masy krytycznej samowystarczalności, by działać wspólnie.
Próby stworzenia nowego międzynarodowego porządku gospodarczego w latach 60. XX wieku napotkały ten sam problem: państwa nie były wystarczająco silne pod względem przemysłowym, rolniczym i finansowym, aby „działać samodzielnie”.
Obecny kryzys zadłużenia Zachodu, deindustrializacja oraz wymuszona instrumentalizacja handlu zagranicznego i sankcji finansowych w ramach opartego na dolarze międzynarodowego systemu finansowego, ukoronowana polityką taryfową „Ameryka na pierwszym miejscu”, stworzyły pilną potrzebę wspólnego dążenia krajów do suwerenności gospodarczej w celu uwolnienia się od kontroli Stanów Zjednoczonych i Europy nad gospodarką międzynarodową.
Kraje BRICS+, na czele z Rosją i Chinami, dopiero zaczęły rozmawiać o takiej próbie.
Sukces Chin umożliwił stworzenie globalnej alternatywy
Wielkim katalizatorem, który skłonił kraje do przejęcia kontroli nad swoim rozwojem narodowym, były Chiny. Jak wspomniano powyżej, ich przemysłowy socjalizm w dużej mierze osiągnął klasyczny cel kapitalizmu przemysłowego, jakim była minimalizacja kosztów rentierskich , głównie poprzez publiczną kreację pieniądza w celu finansowania wzrostu materialnego.
Pozostawienie pieniądza i kreacji kredytu w rękach rządu za pośrednictwem banków państwowych zapobiega przejęciu gospodarki przez finansowe i inne interesy rentierskie oraz narażaniu jej na dodatkowe koszty finansowe, charakterystyczne dla gospodarek zachodnich.
Skuteczna alternatywa Chin dla pożyczek unika dążenia do czysto finansowych korzyści kosztem fizycznej akumulacji kapitału i poziomu życia. Dlatego jest postrzegana jako egzystencjalne zagrożenie dla obecnego zachodniego systemu bankowego.
Zachodnie systemy finansowe są nadzorowane przez banki centralne, które uniezależniły się od administracji finansowej i regulacji rządowych. Ich rolą jest zapewnienie płynności komercyjnemu systemowi bankowemu, który tworzy oprocentowany dług przede wszystkim w celu kreowania bogactwa finansowego poprzez dźwignię finansową (inflację cen aktywów), a nie w celu akumulacji kapitału produkcyjnego.
Zyski kapitałowe – rosnące ceny nieruchomości i innych nieruchomości, akcji i obligacji – są znacznie wyższe niż wzrost PKB. Można je łatwo i szybko osiągnąć, udzielając bankom większych pożyczek, aby podnieść ceny dla nabywców tych aktywów.
Zamiast industrializacji systemu finansowego, zachodnie przedsiębiorstwa przemysłowe uległy financjalizacji, co doprowadziło do deindustrializacji gospodarek USA i Europy.
Majątek sfinansowany można wytworzyć bez udziału w procesie produkcji. Odsetki, odsetki za zwłokę, inne opłaty finansowe i zyski kapitałowe nie są „produktami”, ale są rejestrowane jako takie w dzisiejszych statystykach PKB.
Kosztem rosnącego zadłużenia są transfery z sektora finansowego do pracowników i przedsiębiorstw, pochodzące z płac i zysków z rzeczywistej produkcji. To zmniejsza dochód rozporządzalny na zakup produktów wytwarzanych przez siłę roboczą i kapitał, prowadząc do zadłużonej i zdeindustrializowanej gospodarki.
Strategia państw wierzycielskich i rentierskich mająca na celu zabezpieczenie globalnej kontroli
Najbardziej kompleksową strategią, która ma uniemożliwić państwom ucieczkę od ciężaru ekonomii rentierskiej, jest prowadzenie kampanii ideologicznej, od systemu edukacji po media. Celem jest kontrola narracji, które przedstawiają rząd jako opresyjnego lewiatana, z natury biurokratyczną autokrację.
Zachodnią „demokrację” definiuje się mniej politycznie niż ekonomicznie – jako wolny rynek, którego zasoby są dystrybuowane przez sektor bankowy i finansowy, niepodlegający regulacjom.
Rządy wystarczająco silne, by ograniczać bogactwo finansowe i inne bogactwa rentierskie w interesie publicznym, są demonizowane jako autokracje lub „gospodarki planowe” – tak jakby przerzucanie kredytów i zasobów do centrów finansowych, takich jak Wall Street, Londyn, Paryż i Japonia, nie prowadziło do gospodarki planowanej przez sektor finansowy w jego własnym interesie, z celem tworzenia bogactwa pieniężnego. Jej celem nie jest poprawa ogólnej gospodarki i poziomu życia.
Urzędnicy i administratorzy globalnej większości, którzy studiowali ekonomię na amerykańskich i europejskich uniwersytetach, zostali zindoktrynowani wolną od wartości (tj. wolną od czynszu) pro- rentową ideologią, która kształtuje ich pogląd na funkcjonowanie gospodarek.
Ta narracja ignoruje sposób, w jaki dług polaryzuje gospodarkę, rosnąc wykładniczo dzięki odsetkom składanym. Z głównego nurtu logiki ekonomicznej wykluczono również klasyczny kontrast między produktywnym i nieproduktywnym kredytem a inwestycjami, a także związane z nim rozróżnienie między dochodami uzyskanymi (płacami i zyskami, głównymi składnikami wartości) a dochodami niewypracowanymi (rentą ekonomiczną).
Oprócz tej kampanii ideologicznej, dyplomacja neoliberalna stosuje siłę militarną, zmianę reżimów i kontrolę nad kluczowymi międzynarodowymi biurokracjami związanymi z Organizacją Narodów Zjednoczonych, MFW i Bankiem Światowym – a także bardziej tajną sieć organizacji pozarządowych (NGO) – aby uniemożliwić państwom wycofanie się z dzisiejszych pro- rentierskich reguł fiskalnych i ustaw sprzyjających wierzycielom.
Stany Zjednoczone odegrały wiodącą rolę w stosowaniu siły i zmianie reżimu przeciwko rządom, które chciałyby opodatkować lub w inny sposób ograniczyć pobieranie renty.
Należy zauważyć, że niewielu wczesnych socjalistów (z wyjątkiem anarchistów) opowiadało się za przemocą w celu wymuszenia reform. To grupy interesu, niechętne utracie przywilejów stanowiących podstawę ich bogactwa, nie wahały się użyć przemocy w obronie swojego bogactwa i władzy przed próbami reform mających na celu ograniczenie ich przywilejów.
Aby zachować suwerenność, narody muszą stworzyć alternatywę, która pozwoli im samodzielnie decydować o swoim rozwoju gospodarczym, monetarnym i politycznym. Jednak amerykańska dyplomacja postrzega każdą próbę wprowadzenia niezbędnych reform politycznych i fiskalnych oraz silnych regulacji rządowych jako egzystencjalne zagrożenie dla kontroli USA nad międzynarodowymi finansami i handlem.
Nasuwa się pytanie, czy reformy i silna gospodarka publiczna są możliwe bez wojny. To naturalne, że kraje zastanawiają się, czy mogą osiągnąć suwerenność gospodarczą bez rewolucji, tak jak czyniły to Związek Radziecki, Chiny i inne kraje, które walczyły o zakończenie rządów wspieranych przez zagranicznych właścicieli ziemskich i wierzycieli.
Jedynym sposobem na ochronę suwerenności gospodarczej przed zagrożeniami militarnymi jest przystąpienie do sojuszu wzajemnego wsparcia, ponieważ poszczególne kraje mogą zostać odizolowane, jak to miało miejsce w przypadku Kuby, Wenezueli i Iranu — lub zniszczone, jak w przypadku Libii.
Jak powiedział Benjamin Franklin: „Jeśli nie będziemy trzymać się razem, będziemy wisieć podzieleni”.
Amerykańscy autorzy określają próbę połączenia sił przez inne kraje w celu osiągnięcia suwerenności gospodarczej mianem wojny cywilizacji. Choć rzeczywiście jest to starcie cywilizacji, to Stany Zjednoczone i ich sojusznicy dokonują aktów agresji wobec krajów dążących do wycofania się z systemu, który zapewnił Stanom Zjednoczonym i Europie ogromny napływ rent ekonomicznych i obsługę długu od krajów-gospodarzy, podlegających dyplomacji wspieranej przez USA.
Jak kolonializm finansowy skoncentrowany na USA zastąpił europejskie rządy kolonialne
Po II wojnie światowej era kolonializmu osadniczego ustąpiła miejsca kolonializmowi finansowemu, a gospodarka międzynarodowa została zdolaryzowana pod przewodnictwem USA.
Zasady z Bretton Woods, ustanowione w 1945 roku, umożliwiły korporacjom międzynarodowym utrzymanie rent ekonomicznych z gruntów, zasobów naturalnych i infrastruktury publicznej poza zasięgiem krajowej polityki fiskalnej. Rządy zostały sprowadzone do roli windykatorów długów zagranicznych wierzycieli i obrońców zagranicznych inwestorów przed demokratycznymi próbami opodatkowania rentierskiego majątku.
Stany Zjednoczone mogły wykorzystać handel światowy jako broń, monopolizując eksport ropy naftowej za pośrednictwem amerykańskich i sojuszniczych firm naftowych („Siedem Sióstr”), podczas gdy amerykański i europejski protekcjonizm rolny oraz polityka „pomocy” Banku Światowego zachęcały kraje borykające się z deficytem żywności do skupienia się na uprawach plantacyjnych w strefie tropikalnej, a nie na uprawie zbóż na własne potrzeby.
Umowa o wolnym handlu NAFTA z 1994 roku, zawarta przez prezydenta Billa Clintona, zalała rynek meksykański tanim eksportem produktów rolnych z USA (wspieranym przez wysokie dotacje rządowe). Meksykańska produkcja zboża załamała się, pozostawiając kraj zależnym od żywności.
Aby uniemożliwić rządom nakładanie podatków, a nawet grzywien na zagranicznych inwestorów w celu uzyskania rekompensaty za szkody wyrządzone ich krajom, dzisiejsze potęgi rentierskie stworzyły systemy rozstrzygania sporów między inwestorem a państwem (ISDS), które zobowiązują rządy do rekompensowania zagranicznym inwestorom podwyżek podatków lub regulacji zmniejszających dochody zagranicznych firm. (Szczegóły można znaleźć w rozdziale 7 mojej książki z 2022 roku pt. *The Destiny of Civilization *).
System ten blokuje suwerenność narodową, między innymi uniemożliwiając państwom-gospodarzom opodatkowanie zysków ekonomicznych z ich gruntów i zasobów naturalnych będących własnością zagraniczną. W rezultacie zasoby te stają się częścią gospodarki państwa-inwestora, a nie kraju, w którym się znajdują. (Na przykład saudyjska firma naftowa Aramco nie była odrębną spółką zależną, lecz oddziałem Standard Oil of New York (ESSO). Ten prawny szczegół oznaczał, że jej dochody i wydatki były konsolidowane w bilansie spółki-matki w USA. Umożliwiło to jej uzyskanie ulgi podatkowej z tytułu amortyzacji ropy naftowej, co w praktyce zwalniało firmę z podatku dochodowego w USA, mimo że to ropa saudyjska była wyczerpywana).
Inne państwa pozwoliły Stanom Zjednoczonym dyktować powojenny porządek, obiecując hojną pomoc na rzecz wspierania wolnego handlu, pokoju i postkolonialnej suwerenności narodowej, zapisanej w Karcie Narodów Zjednoczonych. Stany Zjednoczone jednak roztrwoniły swój majątek na wydatki wojskowe za granicą i na pogoń za bogactwem finansowym w kraju.
W rezultacie potęga postindustrialnej Ameryki opiera się przede wszystkim na jej zdolności do siania spustoszenia w innych krajach, jeśli nie zaakceptują one amerykańskiego „porządku opartego na zasadach”, którego celem jest wywarcie na nich swojego wpływu.
Stany Zjednoczone nakładają protekcjonistyczne cła i kontyngenty importowe według własnego uznania oraz subsydiują rolnictwo i kluczowe technologie jako potencjalne globalne monopole high-tech, jednocześnie zabraniając innym krajom stosowania takich „socjalistycznych” lub „autokratycznych” środków w celu zwiększenia konkurencyjności. W rezultacie powstaje podwójny standard, w którym amerykański „porządek oparty na zasadach” (jego własne zasady) ma pierwszeństwo przed przestrzeganiem prawa międzynarodowego.
Polityka cenowa w rolnictwie w USA, wprowadzona za rządów Franklina D. Roosevelta w latach 30. XX wieku, jest dobrym przykładem tych podwójnych standardów. Uczyniła ona rolnictwo sektorem najbardziej dotowanym i chronionym. Stała się ona modelem dla Wspólnej Polityki Rolnej (WPR) Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, wprowadzonej w 1962 roku.
Dyplomacja USA odrzuca jednak próby innych krajów, zwłaszcza z Globalnego Południa, wprowadzania własnych subsydiów protekcjonistycznych i kontyngentów importowych w celu osiągnięcia samowystarczalności w zakresie podstawowych produktów żywnościowych – podczas gdy amerykańska „pomoc rozwojowa” i Bank Światowy (o czym wspomniano powyżej) wspierały eksport produktów z plantacji tropikalnych z krajów Globalnego Południa poprzez pożyczki na transport i rozbudowę portów. Polityka USA konsekwentnie sprzeciwiała się rolnictwu rodzinnemu i reformie rolnej w Ameryce Łacińskiej i innych krajach Globalnego Południa, często stosując przemoc.
Kroki w kierunku wielobiegunowego porządku świata
Nic dziwnego, że Rosja, która od dawna jest głównym przeciwnikiem wojskowym Stanów Zjednoczonych, stanęła na czele protestów przeciwko jednobiegunowemu porządkowi USA.
W czerwcu 2025 r. rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow opowiedział się za wielobiegunową alternatywą dla amerykańskiego porządku neoliberalnego i opisał postkolonialne zniewolenie gospodarcze krajów, które w XIX i XX wieku uzyskały niepodległość polityczną od rządów kolonialnych, a teraz stoją przed kolejnym zadaniem dokończenia procesu wyzwolenia:
Nasi afrykańscy przyjaciele są coraz bardziej świadomi, że ich gospodarki wciąż w dużej mierze opierają się na wydobyciu zasobów naturalnych tych krajów. W rzeczywistości cała wartość dodana jest produkowana i zatrzymywana przez byłe metropolie Zachodu oraz inne państwa członkowskie Unii Europejskiej i NATO.
…
Zachód stosuje nielegalne jednostronne sankcje, które coraz częściej stają się zapowiedzią ataku militarnego, jak miało to miejsce w Jugosławii, Iraku i Libii, a obecnie robi to w Iranie, a także narzędzia nieuczciwej konkurencji, inicjując wojny celne, przejmując aktywa państwowe innych państw i wykorzystując rolę ich walut i systemów płatniczych. W ten sposób Zachód pogrzebał model globalizacji, który rozwinął po zimnej wojnie, aby bronić swoich interesów.
Marco Rubio wygłosił podobne komentarze podczas przesłuchań w Senacie USA w sprawie zatwierdzenia nominacji Donalda Trumpa na stanowisko sekretarza stanu, stwierdzając, że „powojenny porządek globalny jest nie tylko przestarzały, ale teraz staje się bronią przeciwko nam”.
Naruszając zasady handlu zagranicznego i inwestycji, które Stany Zjednoczone same narzuciły w 1945 roku, Waszyngton po raz kolejny ucieka się do własnego „porządku opartego na zasadach”. Jednostronne cła prezydenta Trumpa mają na celu zarówno przerzucenie kosztów wojskowych nowej zimnej wojny na inne kraje, które mają kupować amerykańską broń i zapewniać armie zastępcze, jak i przywrócenie utraconej potęgi przemysłowej Stanów Zjednoczonych poprzez zmuszenie krajów do przenoszenia przemysłu do Stanów Zjednoczonych i umożliwienie amerykańskim firmom tworzenia monopoli poprzez kontrolę nad wiodącymi nowymi technologiami.
Stany Zjednoczone dążą do narzucenia praw monopolistycznych i związanych z nimi przywilejów rentierskich całemu globalnemu handlowi i inwestycjom, przynosząc korzyści tylko sobie. Polityka dyplomacji Trumpa pod hasłem „America First” wymaga od innych krajów prowadzenia handlu, płatności i transakcji dłużnych w dolarach amerykańskich, a nie we własnych walutach.
Amerykańskie „rządy prawa” to rządy prawa, które zezwalają na jednostronne żądania USA dotyczące sankcji handlowych i finansowych, które dyktują, jak i z kim inne kraje mogą handlować i inwestować. Grozi im chaos gospodarczy i konfiskata rezerw dolarowych, jeśli nie zbojkotują stosunków handlowych i inwestycyjnych z Rosją, Chinami i innymi krajami, które nie chcą poddać się kontroli USA.
Siłą nacisku, którą Stany Zjednoczone wykorzystują do wymuszania tych ustępstw od innych krajów, nie jest już ich przywództwo przemysłowe i potęga finansowa, lecz zdolność do siania spustoszenia w innych krajach. Z uwagi na twierdzenie, że Stany Zjednoczone są niezastąpionym państwem, ich zdolność do zakłócania handlu kładzie kres ich dawnej międzynarodowej potędze monetarnej i dyplomatycznej.
Początkowo potęga ta opierała się na największych rezerwach złota na świecie, jakie USA posiadały w 1945 r., na statusie największego kraju wierzycielskiego i społeczeństwa przemysłowego, a po 1971 r. na hegemonii dolara, która w dużej mierze wynikała z faktu, że amerykański rynek finansowy był najbezpieczniejszym miejscem, w którym inne kraje przechowywały swoje oficjalne rezerwy walutowe.
Dyplomatyczna inercja wywołana tymi dotychczasowymi korzyściami nie odzwierciedla już realiów roku 2025. Amerykańscy urzędnicy wciąż mają możliwość zakłócania globalnego handlu, łańcuchów dostaw i ustaleń finansowych, w tym systemu płatności międzynarodowych SWIFT.
Przejęcie 300 miliardów dolarów w rosyjskich depozytach przez USA i Europę nadszarpnęło reputację USA jako kraju stabilnego finansowo, podczas gdy chroniczne deficyty handlowe i bilansu płatniczego zagrażają destabilizacji międzynarodowego systemu monetarnego i wolnego handlu, dzięki którym USA stały się głównymi beneficjentami porządku światowego z lat 1945–2025.
Zgodnie z zasadą suwerenności narodowej i nieingerencji w sprawy wewnętrzne innych państw, leżącą u podstaw utworzenia Organizacji Narodów Zjednoczonych (podstawowej zasady prawa międzynarodowego opartej na pokoju westfalskim z 1648 r.), rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow (w cytowanym powyżej przemówieniu) opisał potrzebę stworzenia „mechanizmów handlu zagranicznego, których Zachód nie może kontrolować, takich jak korytarze transportowe, alternatywne systemy płatności i łańcuchy dostaw”.
Jako przykład tego, w jaki sposób Stany Zjednoczone sparaliżowały Światową Organizację Handlu, którą utworzyły na podstawie zasady wolnego handlu w czasie, gdy Ameryka była wiodącą potęgą eksportową na świecie, podał:
Gdy Amerykanie zdali sobie sprawę, że stworzony przez nich globalny system oparty na uczciwej konkurencji, nienaruszalnych prawach własności, domniemaniu niewinności i podobnych zasadach, który przez dziesięciolecia zapewniał im dominację, zaczął dawać przewagę ich konkurentom, zwłaszcza Chinom, podjęli drastyczne kroki.
Kiedy Chiny zaczęły je prześcigać na własnym terenie i według własnych zasad, Waszyngton po prostu zablokował Organ Apelacyjny WTO. Sztucznie pozbawiając go kworum, skutecznie unieruchomili ten ważny mechanizm rozstrzygania sporów – i tak jest do dziś.
Stany Zjednoczone były w stanie zablokować zagraniczny sprzeciw wobec swojej nacjonalistycznej polityki dzięki prawu weta w Organizacji Narodów Zjednoczonych, Międzynarodowym Funduszu Walutowym i Banku Światowym. Nawet bez tego prawa, amerykańscy dyplomaci mogli uniemożliwić agencjom ONZ działanie niezależnie od woli USA, odmawiając mianowania przywódców lub sędziów, którzy nie byli w swej istocie lojalni wobec amerykańskiej polityki zagranicznej.
Najnowszym, głośnym przykładem jest Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA), której zadaniem jest ograniczenie rozprzestrzeniania broni jądrowej. Iran opublikował dokumenty, z których wynika, że szef agencji, Rafael Grossi, przekazał amerykańskim i izraelskim agencjom wywiadowczym nazwiska poległych irańskich naukowców oraz szczegóły dotyczące zbombardowanych irańskich obiektów nuklearnych.
Weto USA uniemożliwiło Radzie Bezpieczeństwa ONZ potępienie izraelskich ataków na ludność palestyńską. A kiedy Międzynarodowy Trybunał Karny (MTK) oskarżył premiera Izraela Benjamina Netanjahu o zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości, do których doszło w wyniku ludobójstwa na Palestyńczykach, przedstawiciele USA nałożyli sankcje na MTK i zaapelowali o odwołanie prokuratora.
Światem nie rządzi już prawo międzynarodowe, lecz jednostronne zasady ustanowione przez Stany Zjednoczone, które mogą zostać nagle zmienione w zależności od zmienności amerykańskiej potęgi gospodarczej (lub jej utraty).
Prezydent Rosji Władimir Putin opisał tę nową sytuację w 2022 roku następująco: „Kraje zachodnie od wieków twierdzą, że przynoszą wolność i demokrację innym narodom”, ale „świat jednobiegunowy jest z natury antydemokratyczny i niewolny; jest fałszywy i na wskroś hipokrytyczny”.
Stany Zjednoczone postrzegają swoją dominującą pozycję na świecie jako odzwierciedlenie demokracji, wolnego rynku i równych szans, co ich zdaniem pozwoliło ich elitom władzy osiągnąć status najbardziej produktywnych członków gospodarki dzięki zarządzaniu i dystrybucji oszczędności i kredytów.
Rzeczywistość jest taka, że Stany Zjednoczone stały się rentierską oligarchią, która jest coraz bardziej dziedziczna. Bogactwo jej członków pochodzi głównie z nabywania aktywów o wysokiej rentowności (ziemi, zasobów naturalnych i monopoli), z których generują zyski kapitałowe, jednocześnie płacąc większość zysków w formie odsetek swoim bankierom, którzy ostatecznie otrzymują znaczną część tych zysków i stali się wiodącą klasą rządzącą nowej oligarchii.
Streszczenie
Prawdziwy konflikt dotyczący tego, jaki system gospodarczy i polityczny będzie obowiązywał większości społeczeństwa na świecie, dopiero zaczyna nabierać tempa.
Kraje Globalnego Południa i inne zostały tak głęboko zadłużone, że zmuszone zostały do sprzedaży infrastruktury publicznej, aby pokryć koszty operacyjne. Aby odzyskać kontrolę nad swoimi zasobami naturalnymi i podstawową infrastrukturą, potrzebują prawa fiskalnego do nakładania podatku od renty ekonomicznej na swoje grunty, zasoby naturalne i monopole, a także prawa do zwrotu kosztów oczyszczania środowiska nałożonych przez zagraniczne firmy naftowe i górnicze oraz do pokrycia kosztów oczyszczania ( tj. umorzeń i anulowania) długu zewnętrznego nałożonego na nie przez wierzycieli, którzy nie przyjęli odpowiedzialności za zapewnienie spłaty swoich pożyczek na obecnych warunkach.
Amerykańska retoryka ewangelicka opisuje zbliżający się polityczny i gospodarczy upadek światowej gospodarki jako „zderzenie cywilizacji” między demokracjami (tj. krajami, które popierają politykę USA) i autokracjami (tj. narodami działającymi niezależnie).
Bardziej trafne byłoby opisanie tego upadku jako walki Stanów Zjednoczonych oraz ich europejskich i zachodnich sojuszników z cywilizacją – zakładając, jak się wydaje, że cywilizacja obejmuje suwerenne prawo krajów do ustanawiania własnych praw i systemów podatkowych dla dobra swoich narodów w ramach międzynarodowego systemu ze wspólnymi podstawowymi zasadami i wartościami.
To, co zachodni ideologowie nazywają demokracją i wolnym rynkiem, okazało się agresywnym, rentiersko -finansowym imperializmem. A to, co nazywają autokracją, to rząd wystarczająco silny, by zapobiec polaryzacji ekonomicznej między super-bogatą klasą rentierów a zubożałą, szerszą populacją, jaka ma miejsce w samych zachodnich oligarchiach.
– Zauważcie Państwo, jakie to jest ciekawe, że lider Zjednoczonej łże-Prawicy ponagla rząd Donalda Tuska i aktualny układ władzy do rozprawy ze mną. Dlatego wdzięczny jestem prezesowi Kaczyńskiemu, że nie pozostawia wątpliwości co do tego, że mój byt polityczny, moja aktywność polityczna, jest z całą pewnością poza horyzontem jego marzeń i jego wyobrażeń.
Polski poseł do Parlamentu Europejskiego Grzegorz Braun w rozmowie z redaktorem naczelnym „Najwyższego Czas-u!” Tomaszem Sommerem odpowiedział na niedawny atak prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego. – Wdzięczny jestem prezesowi Kaczyńskiemu, że nie pozostawia wątpliwości –powiedział lider Konfederacji Korony Polskiej.
W ocenie Brauna, „Kaczyński wystawił mu certyfikat koszerności”. – Jarosław Kaczyński, można powiedzieć, rzucił snop jasnego światła na scenę polityczną i to nie tylko lokalną, ale i globalną – podkreślił prezes Konfederacji Korony Polskiej.
Podczas swojego wystąpienia prezes PiS powiedział, że „to, co robi Braun to jest uderzenie w nasze najbardziej elementarne interesy. Mówienie, że nie było Holokaustu, po pierwsze jest haniebnym kłamstwem historycznym, ale też niszczy nasze stosunki ze Stanami Zjednoczonymi”.
Jednocześnie Kaczyński wskazał, że „nie było administracji tak mocno związanej ze środowiskami żydowskimi, jak ta, chociaż oczywiście sam Trump nie jest żydem, ale już w rodzinie ma, a wiadomo, że jest bardzo rodzinny”.
– Z obfitości serca usta mówią. Rzecz jasna szanowni Państwo słyszycie, że p. prezes Kaczyński, premier, superpremier, mówi jak jest. Oczywiście przyłącza się do chóru oszczerców i kłamców, formułując wobec mnie taki przesądzający zarzut, z którego miało by wynikać, że ja po prostu neguję realia historyczne – powiedział Braun.
– Ja nie neguję realiów historycznych i mówiłem to w ostatnich dniach szereg razy. Naprawdę nam Polakom nikt nie musi, chwała Bogu, specjalnie przypominać i uświadamiać, do czego Niemcy są zdolni wobec słabszych, działając na wyjeździe i w sposób zorganizowany – podkreślił.
– Kłamstwa Jarosława Kaczyńskiego i innych, próba stworzenia wrażenia, że ja nie mam polskiej pamięci historycznej, tylko jakąś inną, bo do tego też Jarosław Kaczyński się posuwa, on insynuuje jakieś moje działanie z obcej inspiracji – przypomniał Braun.
W dalszej części swej wypowiedzi Kaczyński oznajmił, że „to są rzeczy nie tylko haniebne, ale także skrajnie szkodliwe i chyba robione jednak z pewnym przemyśleniem, z pewną koncepcją”. Prezes PiS przekonywał także, że trzeba ludzi uświadamiać, że gdyby to on „wpadł z gaśnicą i rozgonił święto chanuki w Sejmie, już dawno byłoby po wyroku”.
– Z obfitości serca usta mówią, po prostu najwyraźniej Jarosław Kaczyński sądzi innych po sobie. Sądzi, że wszyscy inni prowadzą rachunki polityczne dokładnie według tego wzorca, który on prezentuje – odparł Braun.
– Akt oskarżenia, to zostało stachanowsko zapowiedziane, że tempo przyspieszy i jeszcze w tym miesiącu wreszcie ten akt oskarżenia wreszcie wyjdzie z prokuratury – zdradził polityk. – Tamta sprawa (chanukowa – przyp. red.) rzeczywiście już od ponad półtora roku prowadzona przez prokuraturę, te dwa immunitety uchylane, tu w Warszawie, tam w Brukseli, ja się nigdy nie uchylałem od składania wyjaśnień, składałem je obszernie i teraz właśnie prokuratura ponaglana przez ministra niesprawiedliwości Bodnara zdaje się dopisuje ostatnie zdania i stawia ostatnie kropki.
– Ważne, że Jarosław Kaczyński gra w tej samej lidze, gra w tej samej drużynie. Ważne dla Państwa, że przecież nie idą po mnie, idą po Was. Jeżeli za pomocą tej procedury prokuratorsko-sądowej zostanę wyeliminowany z życia politycznego, a wezwania do tego padają wielostronnie, z najwyższych szczebli i wręcz w kontekście wyborów, że byłoby najlepiej, żeby tak zrobić, żebym ja nie stawał do następnych wyborów, żeby właśnie uniemożliwić mi to przez szybkie sprocesowanie i wymierzenie jakiegoś wyroku w sprawie karnej, który odbierze mi prawną zdolność kandydowania. Jeżeli tak to zostanie przeprowadzone, to jest zła wiadomość dla wszystkich Państwa – podkreślił Braun.
– Zauważcie Państwo, jakie to jest ciekawe, że lider Zjednoczonej łże-Prawicy ponagla rząd Donalda Tuska i aktualny układ władzy do rozprawy ze mną. Dlatego wdzięczny jestem prezesowi Kaczyńskiemu, że nie pozostawia wątpliwości co do tego, że mój byt polityczny, moja aktywność polityczna, jest z całą pewnością poza horyzontem jego marzeń i jego wyobrażeń – podsumował poseł do PE.
W poprzedniej serii moich wpisów przedstawiłem hipotezę, według której „głębokie państwo” ustami swego wiernego wyrobnika, jakim w mojej opinii jest Elon Musk, przywołało do porządku prezydenta Trumpa, który być może odważył się mieć swój własny pomysł na dalszą politykę amerykańską. Nie był to atak pozbawiony sensu, bo Trump rzeczywiście ma w tej kwestii trochę „za uszami”, podobnie jak kilku jego najbliższych współpracowników zrzeszonych wokół niego pod szyldem MAGA.
Przypominam, że wbrew obiegowej opinii Musk nie jest tym, którego kreuje każdego dnia krzywe zwierciadło mediów. Podobnie, nie był takim Jeffrey Epstein. Ten ostatni nie był miliarderem o rozdętych ponad miarę perwersyjnych skłonnościach, tylko bardzo skutecznym i bezwzględnym kolekcjonerem materiałów kompromitujących możnych tego świata. Nie tylko zresztą w Stanach, bo operował globalnie. Te miliardy nie spadły mu z nieba ani nie zarobił ich dzięki fenomenalnym zdolnościom biznesowym. Na podstawie dostępnych dziś informacji można być pewnym, że pracował dla służb wywiadowczych co najmniej trzech państw.
Elon Musk, o którym pisałem już kilka razy, też nie jest geniuszem, który w cudowny sposób stał się właścicielem największej na świecie fortuny, dzięki której za pomocą prywatnych rakiet spełnia swoje dziecięce marzenia wynosząc w kosmos ludzi i satelity. To domena służb wojskowych, czyli Pentagonu i NASA.
W książce „Rocznik sadystyczny 2020/2022” zwracałem uwagę na inny, rzekomy spór Muska, pisząc, że niewiarygodna jest naiwność, jaką wykazali się dziennikarze, kiedy na światło dzienne wydostała się wiadomość o chęci przejęcia komunikatora Twitter przez jednego z najbogatszych ludzi świata, Elona Muska, właściciela największej firmy przemysłu kosmicznego.
Pisząc o dziennikarskiej naiwności mam oczywiście na myśli dziennikarzy o rzekomo prawicowych poglądach, na co dzień walczących z dzisiejszą politpoprawnością i bożkami podsuwanymi nam do czczenia przez cynicznych „liderów”.
Reszta bowiem, robi dokładnie i otwarcie to, czego od niej oczekują zleceniodawcy. A jednak, w cyklicznym wideo-komentarzu jednego z naszych czołowych dziennikarzy usłyszałem właśnie, że to dobry prognostyk, bo oznacza, iż Musk „stawia się” globalnemu establishmentowi. Dowiedziałem się też, że powinniśmy się cieszyć, ponieważ Elon Musk wchodząc ostatnio w otwarty spór z Billem Gates’em, dystansuje się od pozostałych przywódców Big Tech, a nawet będzie w nadchodzących wyborach sprzyjał Republikanom!
Otóż, zgodnie z tym, co pisałem w książce „TerraMar Utopia Elit”, właściciel firmy Neuralink, która w nieodległej już przyszłości, planuje wszczepiać w nasze mózgi złącza komputerowe, nie kupuje komunikatora, „tylko dowody, masę różnych dowodów!”.
A jego rzekoma przychylność dla przeciwników obecnej tyranii Demokratów, jest zwykłą grą na pokaz, w której to akurat jemu przypadła w udziale rola „dobrego policjanta”. Dlaczego akurat jemu? Ponieważ nie jest kojarzony z „ciemną stroną Mocy”, a przeciętny czytelnik, bądź widz, nie ma wiedzy na jego temat. Nie ma jej, bo żurnaliści albo milczą, albo mają nadzieję, że właśnie spełnia się ich „wizja” przejścia Mrocznego Jedi z wrogiego obozu na „stronę jasną”. Jednak, jak pisze Wikipedia, „niewiele było przypadków, kiedy to głęboko zaprzedany Ciemnej Stronie Jedi zdołał z niej powrócić (…) zazwyczaj opuszczali obszary podlegające jurysdykcji Republiki, nierzadko stając się lokalnymi tyranami na planetach (…)”.
Dlatego Musk jest tak ważny dla Ciemnej Strony. Przy okazji ogłupia też szare masy. Pisałem wówczas, że Elon, co wielu może zaskoczyć, jest imieniem hebrajskim. Oznacza „dąb”. W Biblii można je znaleźć kilka razy, odnosi się do trzech różnych mężczyzn i jednego miasta.
Według Tory, kiedy Kanaan podzielono pomiędzy 12 plemion Izraela, miasto Elon przypisano plemieniu Dan, którego nazwę z kolei, tłumaczy się, jako „sędzia”, od דין (din), oznaczającego – sądzić lub rządzić. Jest to stary czasownik, który najczęściej opisuje naturalną zwierzchność osoby wyższej, czyli mądrzejszej, silniejszej lub starszej, w przeciwieństwie do władzy sprawowanej przez formalny rząd, czyli politycznie faworyzowanych i mianowanych urzędników. Plemię Dana, jako jedyne, nie jest wymienione w księdze Apokalipsy, prawdopodobnie dlatego, że popadło w bałwochwalstwo. Jak czytamy w Wikipedii, „bałwochwalstwo, to grzech w religiach abrahamowych, polegający w podstawowym znaczeniu na oddawaniu czci wizerunkom bogów czy bóstw – bałwanom, idolom”. Zarówno w tradycji żydowskiej (Testament Daniela), jak wczesnochrześcijańskiej (Ireneusz z Lyonu) twierdzono, iż antychryst będzie pochodził z pokolenia Dana. Tyle, jeśli chodzi o etymologię.
Elon Musk, jak podają encyklopedie, urodził się w roku 1971, w Pretorii i ma obywatelstwo południowoafrykańskie, kanadyjskie i amerykańskie. Aby uniknąć służby wojskowej, czmychnął z rodzinnej Południowej Afryki do Kanady, gdzie mieszkała rodzina jego matki. Pracował przy czyszczeniu kotłów w tartaku, w Kolumbii Brytyjskiej, gdzie wytrzymał dwa lata, a następnie przeniósł się do Toronto, by rozpocząć pracę w banku, w dziale komputerowym. Po otrzymaniu stypendium, rozpoczął studia na amerykańskim uniwersytecie Pensylwanii, gdzie uzyskał tytuł licencjata w dziedzinie fizyki, po czym przeniósł się na uczelnię Stanford, którą porzucił po … dwóch dniach, żeby założyć firmę zajmującą się oprogramowaniem sieciowym.
Podobne rozterki i przygody z nauką były udziałem Jeffreya Epsteina, o czym można przeczytać w przywoływanej wcześniej książce mojego autorstwa. Obaj dżentelmeni doskonale się zresztą znali. Celowo użyłem w tym zdaniu eufemizmu na określenie obu tych osób oraz ich wzajemnych relacji. Nie łączyło ich bowiem żadne szlachectwo, a co najwyżej ta okoliczność, iż obaj nie musieli pracować, a energię poświęcali działaniom zmierzającym do zniewolenia innych. To członkowie tego samego, upiornego klubu, z tą tylko różnicą, że jednego z nich, zgodnie z nieobcym im kultem, złożono już w ofierze Molochowi.
W działalności Muska największą rolę odgrywają dziś firmy Tesla i SpaceX. Pierwsza słynie z produkcji samochodów elektrycznych. Ta druga stała się sławna w ostatnich miesiącach, z powodu widowiskowego wyniesienia w kosmos znacznych ilości satelitów. Czemu one służą? Łączności internetowej. Starlink, to usługa umożliwiająca osobom posiadającym specjalne terminale, na połączenie z jednym z ponad 2400 satelitów, znajdujących się na niskiej orbicie okołoziemskiej.
Terminale nie są powszechnie dostępne, a ich koszt nie pozwala na masowe użycie, co oznacza, że korzystającymi z nich są osoby i jednostki wyselekcjonowane, dla których łączność z Internetem jest kwestią żywotną. Satelity Starlink służą przede wszystkim wywiadom z tzw. grupy Five Eyes (Australia, Kanada, Nowa Zelandia, Wielka Brytania, USA) i siłom wojskowym ich sojuszników, operującym za pomocą dronów.
Firma Muska wspierana jest przez układy i kontrakty rządowe od 20 lat, począwszy od pierwszych prób pozyskania dla „jego” pomysłów, możliwości wykorzystania rosyjskich rakiet, o co zabiegali w Moskwie amerykańscy oficjele już w roku 2002. Wspiera ją zarówno CIA, jak i przemysł wojskowy USA. W roku 2006 Musk „wygrał” konkurs na współpracę z NASA w zakresie rozwoju technologii rakietowych, co dało mu kontrakt wart blisko 400 mln dolarów, a kiedy okazało się już w roku 2008, że SpaceX wszystko przejadł i spada po równi pochyłej, wymyślono dla niego kroplówkę w postaci zamówienia na kosmiczne usługi transportowe o wartości 1,6 mld dolarów. Po kolejnych dwóch latach otrzymał też nisko-oprocentowaną pożyczkę (465 mln dol.) z Departamentu Energii. W 2018, firmę Muska wybrała, dla wyniesienia na orbitę unowocześnionego systemu GPS, korporacja Lockheed Martin. Za tę usługę Musk pobrał 500 mln dolarów.
Jego firmy obsypywane są dotacjami i „zachętami” publicznymi, a wielomilionowe zamówienia na ekologiczne centra energetyczne składają u niego również poszczególne stany USA. Sprzyja mu w tym oczywiście „walka z klimatem”, nie tylko zresztą w rodzimych Stanach Zjednoczonych. W jej ramach, rządy na całym świecie wprowadziły system kredytów dla pojazdów ekologicznych, zgodnie z którym określony procent produkcji każdej marki muszą stanowić pojazdy o zerowej emisji CO2. Tesla produkuje wyłącznie samochody elektryczne, więc z łatwością spełnia ten warunek, a pomimo tego, że nie jest nawet w pierwszej, światowej dziesiątce producentów aut, to dzięki temu prostemu trikowi jest warta więcej, aniżeli wszyscy giganci z tej listy razem wzięci.
Elon Musk, którego dochody wzrosły w czasie „pandemii” kilkukrotnie, stojąc na podium najbogatszych ludzi globu, zapłacił w latach 2015-2018 podatki nie przekraczające łącznie sumy 70 tysięcy dolarów! Ciężko przypuszczać, by w minionych latach cokolwiek się zmieniło na jego niekorzyść. Mistrzowskim osiągnięciem propagandowym jest oczywiście wykreowanie go na przedsiębiorcę prywatnego, niezależnego i do tego prawicowego. Pisałem o tym w roku 2020, ale już chwilę potem okazało się, dlaczego koncepcji Starlink narzucono tak duży pośpiech. Bez tej konstelacji na orbicie wojna na wschodzie Europy musiałaby się zakończyć błyskawicznie, a do tego Ciemna Strona Mocy wciąż nie chce dopuścić.
Wspominałem też o bliskiej kooperacji przedstawicieli Big Tech z przemysłem zbrojeniowym, wymieniając nazwiska bliskich przyjaciół Trumpa, w książce „Przewodnik po piekle”, kiedy wyrażałem obawy dotyczące przyszłej jego polityki:
Jeżeli jesienne wybory w Stanach Zjednoczonych okażą się klęską Partii Demokratycznej, to z pewnością lepiej dla świata z tego powodu, że jej liderzy reprezentują najbardziej antyludzkie, marksistowskie idee rujnujące wszelkie wartości, które są nam bliskie.
Nie możemy jednak zapominać o tym, że strona przeciwna jest tylko o tyle nam bliższa, że wydaje się wolna od tej antychrześcijańskiej ideologii. Zbudowana była jednak na koncepcji bezwzględnego kapitalizmu i opiera się głównie na korporacjach związanych z przemysłem wydobywczym i obronnym. Od niedawna, co widzimy po zaangażowaniu po stronie Partii Republikańskiej ludzi takich, jak Elon Musk, czy Peter Thiel, również z biznesem nowoczesnych technologii. W przypadku ich wygranej zmieni się zatem jedynie położenie i znaczenie wojennych frontów. Najbardziej znany teoretyk wojny, Carl von Clausewitz wsławił się w powszechnej świadomości dwoma powiedzeniami. „Wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami”, brzmi najbardziej znane. A zatem, patrząc na obecnie prowadzoną politykę Izraela i USA na Bliskim Wschodzie, pełnoskalowa wojna w tamtej części świata jest całkiem prawdopodobna.
Drugie, popularne powiedzenie Clausewitza mówiło, że „pokój, to zawieszenie broni pomiędzy dwiema wojnami”. Z tego powodu, do ewentualnego wygaszenia konfliktu za naszą wschodnią granicą, powinniśmy podchodzić w sposób wyważony. Nasi przywódcy o nim zapominają, a właśnie nadchodzi właściwy moment, by je sobie przypomnieli. Być może, zbliża się czas przełomu, jednego z tych nielicznych w historii, który pozwalał odmienić jej bieg w sprawach polskich. „Nasi” politycy mówią otwarcie, że żyjemy w czasach przedwojennych. A skoro tak, to należy im przypomnieć, że w chwili tak ważnej potrzebni są przywódcy prawdziwi.
Na wojnie najbardziej skutecznym dowódcą nie jest ten, który krzyczy „naprzód”, a ten, który woła „za mną!”. Tylko z takim liderem można iść w bój i budować przyszłość. Czy mamy szansę na takie przywództwo? Nie dotyczy to zresztą tylko polityki, ale też wyznawanych zasad, moralności i etyki. W tym zakresie, od lat obserwujemy podobne niedomagania, a przyczyn nie sposób nie szukać u dostojników Kościoła, którzy w tym najtrudniejszym dla nas okresie ostatnich kilku lat, zamknęli się za swymi bramami ze spiżu. Opuścili owczarnię i czmychnęli. Być może, nadchodzi i dla nich czas kolejnej próby.
Wielka Brytania jako pierwszy kraj na świecie wprowadza sankcje wymierzone w gangi przemytników ludzi. Londyn chce w ten sposób ograniczyć nielegalną migrację przez kanał La Manche i rozbić międzynarodowe siatki przestępcze.
Wielka Brytania walczy z nielegalną migracją
Wielka Brytania ogłosiła wprowadzenie pionierskich sankcji wymierzonych w gangi organizujące nielegalny przerzut migrantów. Zgodnie z zapowiedzią ministra spraw zagranicznych Davida Lammy’ego, środki obejmą zamrożenie aktywów, zakaz wjazdu do kraju oraz represje wobec firm i osób wspierających proceder przemytniczy.
– Zbyt długo gangi napełniały swoje kieszenie i żerowały na nadziejach bezbronnych ludzi – podkreślił Lammy. Dodał, że brytyjskie władze nie zamierzają dłużej tolerować takiego status quo.
Co obejmą nowe regulacje?
Nowe regulacje mają objąć zarówno bezpośrednich członków gangów przemytniczych, jak i osoby i firmy pośrednio zaangażowane – np. sprzedające łodzie wykorzystywane do nielegalnych przepraw przez kanał La Manche czy pośredników finansowych działających poza oficjalnym obiegiem.
Równolegle Wielka Brytania przeznaczy 280 mln funtów na walkę z przemytem do 2028 r. Środki trafią m.in. na zatrudnienie nowych funkcjonariuszy, śledczych i rozwój technologii wspierających identyfikację i rozbijanie siatek przestępczych.
Ukraiński parlament przyjął dziś ustawę likwidującą niezależność antykorupcyjnych instytucji, budowanych przez lata pod presją Zachodu. Dzień wcześniej SBU, czyli tradycyjnie polityczna policja kolejnych prezydentów, dokonała masowego najazdu na NABU (odpowiednik polskiego CBA), pod hasłem polowania na rosyjskich szpiegów. Jak widać, Wołodymyr Zełenski ostatecznie określił się w największym od lat problemie ukraińskim, czyli korupcji. Jak na to zareaguje Zachód?
Wołodymyr Zełenski
Likwidacja niezależności służb antykorupcyjnych
Rada Najwyższa Ukrainy przegłosowała we wtorek ustawę likwidującą de facto niezależność Narodowego Biura Antykorupcyjnego Ukrainy (NABU) i Specjalnej Prokuratury Antykorupcyjnej (SAP). NABU i SAP mają teraz podlegać Prokuraturze Generalnej Ukrainy. Co istotne, projekt przeszedł miażdżącą większością głosów. Nie tylko rządzącej partii Sługa Narodu, ale też większości frakcji opozycji. Jak widać, całej politycznej klasie ukraińskiej mocno doskwierała aktywność NABU i SAP. Teraz będą one podlegać prokuratorowi generalnemu, czyli rządowi, czyli Zełenskiemu. Decyzja parlamentu to ukoronowanie szeregu skandalicznych wydarzeń dotyczących walki z korupcją, jakie miały miejsce w ostatnich dniach na Ukrainie.
Kilka dni wcześniej funkcjonariusze Państwowego Biura Śledczego wtargnęli do domu znanego działacza antykorupcyjnego Witalija Szabunina oraz do domu byłego ministra infrastruktury Ołeksandra Kubrakowa. W obu przypadkach skonfiskowano telefony i inny sprzęt. Rewizja w domu Kubrakowa to zemsta za śledztwo karne w sprawie korupcji, wszczęte w lipcu wobec bliskiego sojusznika Zełenskiego, wicepremiera Ołeksija Czernyszowa. Rząd nie mianował też detektywa Narodowego Biura Antykorupcyjnego Ukrainy (NABU) Ołeksandra Cywinskiego na stanowisko szefa Biura ds. Bezpieczeństwa Gospodarczego, które bada przestępstwa gospodarcze. Cywinski został wybrany w sposób niezależny, ale rząd oznajmił, że nie jest on odpowiednim kandydatem, ponieważ jego ojciec mieszka w Rosji. Biuro ds. Bezpieczeństwa Gospodarczego powstało w 2021 roku, aby walczyć m.in. z oszustwami przy rozdzielaniu funduszy przekazywanych Kijowowi w ramach pomocy zagranicznej. W ostatnich latach Unia Europejska i Międzynarodowy Fundusz Walutowy wymusiły zmiany w Biurze, które było oskarżane o brak sprawczości i nieprzejrzystość.
Komisja Europejska „zaniepokojona”
– Komisja Europejska jest zaniepokojona działaniami Ukrainy wobec jej organów antykorupcyjnych – przekazał we wtorek rzecznik KE Guillaume Mercier.
Przypomniał, że UE zapewnia Ukrainie znaczną pomoc finansową, uzależnioną od postępów w zakresie przejrzystości, reformy sądownictwa i demokratycznych rządów. Niepokój Brukseli wzbudziły nie tylko kwestie zmiany nadzoru nad NABU i SAP oraz uderzenie w Cywinskiego. W poniedziałek agenci SBU przeprowadzili skoordynowane rajdy na biura NABU. Powód? Twierdzenie, że strukturę próbuje wykorzystać wywiad Rosji dla własnych celów. Tymczasem sama SBU od lat jest służbą mocno zinfiltrowaną przez Rosjan oraz skorumpowaną. Ale jest wygodnym narzędziem w ręku władzy. Nawet Zełenski, który szedł do władzy pod hasłem walki z korupcją, zablokował głębsze reformy w tej instytucji.
Wszyscy zyskają, straci Ukraina
Obecne decyzje niszczące filary walki z korupcją na Ukrainie wskazują, że Zełenski chce wykorzystać wojnę, by pogłębić swoją autorytarną władzę. Wie, że UE nie zareaguje mocno na to posunięcia, bo zbyt wiele unijnych podmiotów korzysta na korupcji na Ukrainie. A USA? Być może Kijów zaoferuje administracji Trumpa rozwiązania, które sprawią, że Waszyngton nie będzie się upominał o walkę z korupcją. Skorzystają zachodni partnerzy Ukrainy, skorzysta Zełenski i jego obóz władzy. Ale długofalowo straci Ukraina. Okazuje się kolejny raz, że jest to kraj z elitami niezdolnymi (niechcącymi?) ograniczyć zjawiska korupcji. I to pomimo faktu prowadzenia wojny o przetrwanie. Jak to świadczy o politykach, urzędnikach i biznesmenach znad Dniepru? Ale winni są nie tylko Ukraińcy. Ostatnie posunięcia wskazują też na coś innego. Otóż Zachód szykuje się na porażkę Kijowa w wojnie z Rosją. Ale chce zarobić. Zrobi to wspólnie z częścią ukraińskich elit. Tylko czy europejskim, w tym polskim podatnikom, to pasuje?
Konferencja na temat „Nowoczesny kolonializm. Rzeczywistości i alternatywy” odbyła się w Związku Dziennikarzy Bułgarskich.
Została zorganizowana przez Związek Dziennikarzy Bułgarskich, Związek Oficerów i Sierżantów Rezerwy, Narodowe Stowarzyszenie „Bezpieczeństwo”, „Bułgarski Narodowy Komitet Pokoju” oraz Obywatelskie Zrzeszenie „Front Ludowy”. W dyskusji wzięli udział przewodnicząca Rady Wykonawczej ZDB Snieżana Todorowa, Zornica Iliewa, prof. Nina Diulgerowa, pułkownik w stanie spoczynku Czawdar Petrow, generał w stanie spoczynku Zlatan Stojkow, prof. dr Michail Mirczew, Rumen Petkow, prof. Nako Stefanow, Adrian Asenow i inni.
Europa pod butem Ameryki
„Różni historycy twierdzą, że nowoczesny kolonializm, choć nie wyraża się w bezpośrednim podboju terytorialnym, nadal istnieje w różnych formach. Manifestuje się poprzez dominację ekonomiczną, kulturalną i polityczną, często w formie neokolonializmu, gdzie potężniejsze państwa utrzymują wpływ na byłe kolonie lub inne kraje bez bezpośredniego nimi zarządzania” – powiedziała na początku konferencji przewodnicząca Rady Wykonawczej ZDB, Snieżana Todorowa.
„Wojna na Ukrainie, za którą narody płacą teraz wysoką cenę społeczną, jest wynikiem krótkowzrocznej polityki rządzących elit europejskich i ich niezdolności do stworzenia wizji niepodległości, wyzwolonej Europy od zależności amerykańskiej, która niestety przez dekady determinowała nasz kontynent” – dodała Todorowa.
Hegemonia kulturowa
Zornica Iliewa, dziennikarka i analityk międzynarodowy, również wzięła udział w konferencji, koncentrując swój referat na kolonializmie kulturalnym. „Ostatnio wielu twierdzi, że dziedzictwo kolonializmu nadal istnieje, przekształcając się w neokolonializm. To scenariusz, w którym rozwinięte kraje utrzymują znaczny wpływ na mniej rozwinięte narody, które mogły już ogłosić niepodległość. Dlatego wybitni analitycy, głównie z Zachodu, twierdzą, że neokolonialny charakter nowoczesnej ekspansji atlantyckiej i niesprawiedliwe działania, jak je określają, Zachodu prowadzą nie tylko do podporządkowania innych krajów. Te kraje po prostu tracą suwerenność i stają się zakładnikami cudzej woli” – podkreśliła Iliewa.
Jej wystąpienie skupiło się na kolonializmie kulturalnym: „Kolonializm kulturalny często pozostaje siłą nawet po uzyskaniu niepodległości przez kolonię. Brytyjski kolonializm w Indiach jest wymownym przykładem. W tym sensie pomaga praktyka dzielenia krajów na rozwinięte i rozwijające się. Kraje rozwijające się przedstawiane są nie tylko jako biedniejsze i w tyle, ale także o niższym statusie duchowym i kulturowym. Tymczasem obserwuje się fakty, zwłaszcza ostatnio, że również rozwinięte kraje mają swoje wewnętrzne problemy. Próby ich rozwiązania kosztem krajów rozwijających się nie zawsze się udają; przeciwnie, zachęcają te ostatnie do obrony swoich praw i poszukiwania sposobów na godne zachowanie tradycji, poziomu, rozwoju gospodarczego i niezależnej polityki zagranicznej. Na początku XXI wieku dominująca kultura zazwyczaj praktykuje kolonializm kulturalny poprzez ekspansję ekonomiczną, zachęcając lokalną ludność do pragnienia dóbr oferowanych przez kulturę kolonizującą. W ten sposób naśladuje się wartości i zachowania kultury kolonizującej. W tym kontekście Europa ustępuje pierwszeństwa USA, a w wielu krajach, w tym u nas, preferencje wobec amerykańskich produktów kulturalnych i materialnych, takich jak muzyka i filmy, stopniowo wypierają preferencje wobec lokalnych produktów”.
Wyzyskujący i wyzyskiwani
Zornica Iliewa dodała: „Zachodni uczeni twierdzą, że globalne modele wzrostu ekonomicznego i rozwoju pozostają podobne do hierarchii politycznych ustalonych w czasach kolonialnych. Jednak we współczesnym świecie wyraźnie obserwuje się interpretację celów jako zrównoważony rozwój, gdzie zaciemnia się problemy rosnącej nierówności społeczno-ekonomicznej we wszystkich kierunkach – między krajami, między rządzącymi a zwykłymi obywatelami, między klasami – tworząc w końcu przestrzeń dla obalenia niewygodnych rządów, osób i całych suwerennych narodów. (…) Dla nas kluczowe jest zwrócenie uwagi na Europę Wschodnią, która w latach 1990. była przekształcana według wzoru zachodnich potęg, odpowiedzialnych za najcięższe kolonialne okrucieństwa w historii świata, których współczesny dobrobyt wynika z ich historii kolonialnego i postkolonialnego wyzysku” – dodała.
„Jednak nawet gdy Europa Wschodnia zmagała się z ubóstwem, zaostrzonym polityką narzuconą po 1989 roku przez zachodnie instytucje i rządy, geografia globalnych nierówności nagle stała się nieistotna. Bowiem Europa Wschodnia miała stać się Zachodem. Ubóstwo miało być tymczasowe i nie mieć związku z trwałymi nierównościami strukturalnymi dręczącymi system światowy. Jedynym problemem było to, że kraje Europy Wschodniej zostały błędnie i niesprawiedliwie umieszczone w biednej części globalnego podziału, a nadeszła pora, by zajęły należne im miejsce wśród bogatych. W dominującym dyskursie w ogóle nie brano pod uwagę, że wejście na Zachód mogło oznaczać albo dołączenie do niego jako współuczestników w systemie postkolonialnego wyzysku, albo jako kolonie” – skomentowała Iliewa.
Peryferia
„Pozostaje uczucie, że w Europie Wschodniej formalna niepodległość często służy jako przykrywka dla trwającej celowej i systematycznej zależności ekonomicznej, w formie przenoszenia zasobów naturalnych z peryferii do centrum. Bo nikt nie wątpi, że kraje Europy Wschodniej są peryferią. Zakładam, że wy również jesteście o tym przekonani. Zwłaszcza Bułgaria” – dodała.
„Kraje regionu Europy Wschodniej, w tym Bułgaria, są w stanie budować swoją tożsamość, z dziedzictwem, z którego są dumne lub obciążone, i walczyć z poczuciem niższości w procesie systemowej transformacji i dostępu do wspólnoty europejskiej, takiej jak rozpoczęta w latach 1990. Bo dzisiaj sytuacja jest inna i nieprzewidywalna. Zależy to od tego, dokąd zmierza Europa Zachodnia, jak UE przetrwa w obecnych warunkach geopolitycznych. Kolonialne nawyki trudno pogodzić z wojnami na Ukrainie i na Bliskim Wschodzie. Tymczasem rosyjskie inicjatywy zmierzające do orientacji na wspólny rozwój dla wszystkich nie znajdują miejsca – przynajmniej na tym etapie – w wiodących krajach Zachodu. ‚Poczekamy, aż zmądrzeją’ – powiedział Ławrow” – zakończyła swoje wystąpienie Zornica Iliewa.
Zamach na prawosławie
Przewodniczący Narodowego Stowarzyszenia „Bezpieczeństwo”, pułkownik w stanie spoczynku Czawdar Petrow, stwierdził: „Stowarzyszenie ‚Bezpieczeństwo’ zostało założone ponad 30 lat temu. Jednym z powodów jego powstania było wspieranie społeczeństwa, ludzi i państwa w odnajdywaniu interesów narodowych Bułgarii. Niestety, od 30 lat nie możemy określić naszego interesu narodowego. Jako kraj doszliśmy do punktu, w którym rzeczywiście staliśmy się państwem kolonialnym, wykonując wyłącznie to, co nakazują nam Waszyngton i Bruksela, teraz bardziej Bruksela”.
Petrow dodał: „Bułgaria kilkakrotnie próbowała opracować swoją doktrynę i narodową strategię bezpieczeństwa. Niestety, takie strategie były napisane, ale żadna nie została zrealizowana. Powiem w 2016 roku opracowano kolejną taką strategię narodową, w której zapisano, że ‚South Stream’ był priorytetem numer jeden dla Bułgarii. Z jeszcze większym żalem, w następnym roku, jak wszyscy pamiętamy, przybyła amerykańska delegacja z dwoma senatorami, i nagle ‚South Stream’ nie tylko przestał być priorytetem państwa, ale stało się tak, że ten, kto był za South Stream, uznany był za wroga państwa”. Przewodniczący Narodowego Stowarzyszenia „Bezpieczeństwo” stwierdził: „Moim zdaniem, i zdaniem kolegów, z którymi rozmawiam, oczekujemy kolejnego ciosu lub zamachu – na prawosławie. Jako państwo prawosławne i jako jeden z bastionów prawosławia jesteśmy poddani bardzo poważnej presji. Widzicie, że nawet niektórzy posłowie zaczęli żądać, aby bułgarski patriarcha został przekazany prokuraturze za to, że w praktyce pozostajemy prawosławni. Jako społeczeństwo musimy znaleźć siły, by przeciwstawić się takim działaniom, bo Bułgaria od wieków jest prawosławna, a jeśli teraz pozwolimy, by prawosławie zostało wymazane, będziemy – powiem to z wielkim trudem – grabarzami bułgarskiej historii”.
Europa bez godności
Rumen Petkow, były minister spraw wewnętrznych, obecnie przewodniczący partii Alternatywa na rzecz Odrodzenia Bułgarskiego, odpowiedział Czawdarowi Petrowowi i dodał: „Zacznę od tego, co powiedział pułkownik Czawdar Petrow; nie wiem, na ile uświadamiamy to sobie – zamach na prawosławie i dążenie do jego zniszczenia. To nie jest problem, który powstał wczoraj. W latach 1990. wspomniany Zbigniew Brzeziński powiedział: ‚Skończyliśmy z komunizmem, teraz musimy zająć się prawosławiem’. Pamiętacie rozłam, interwencję w Bułgarskiej Cerkwi Prawosławnej. Miesiąc temu byłem w Moskwie na bardzo poważnym forum, zorganizowanym przez Rosyjską Cerkiew Prawosławną, z udziałem organizacji pozarządowych, gdzie usłyszałem szokujący raport o rozłamie i ciosach w prawosławie, w tym współczesnym, obecnym ciosie na Kosowie. A my jakoś, jako prawosławni, nie zwracamy uwagi na te sprawy” – skomentował Petkow.
Podawał także przykłady Mołdawii i Armenii oraz ataków na prawosławie, a o Ukrainie powiedział: „Tam pogrom prawosławia to więcej niż fakt. Z aresztowaniami, plądrowaniem świętości i przejmowaniem monasterów”. Rumen Petkow zwrócił także uwagę na upokarzający list sekretarza generalnego NATO do prezydenta USA: „Mówimy o neokolonializmie i nowoczesnej kolonizacji. Mamy wyraźny przykład znikomości Europy – list Marka Rutte do Donalda Trumpa, na który, niestety, żaden rząd w Europie nie zareagował. ‚Największy sukces, drogi Donaldzie, to to, że zmusiliśmy ich, by 5% budżetu szło na zbrojenia’. On mu to pisze, a Donald Trump, ku jego chwale – albo mówiąc o nim coś innego – publikuje list. Zareagowały niektóre media we Włoszech, Francji, Niemczech, i na tym koniec. Ale to upokorzenie dla państw członkowskich. Wielka obraza, lub raczej potwierdzenie, że nie mamy sił oporu. Straciliśmy godność. Nie mamy pragnienia prowadzenia niezależnej polityki. I tu rodzi się pytanie – czy Europa jest w stanie i uczestniczy w globalnych procesach politycznych, ekonomicznych, społecznych i kulturalnych? Czy Europa jest kolonialnym, geograficznym, terytorialnym narzędziem USA?”.
Potrzeba oporu
Dziennikarz prof. Petko Todorow również uczestniczył w konferencji. Zwrócił uwagę, że jeśli wyrazi swoje osobiste zdanie, zostanie oskarżony o rusofilię i „putinizm”, więc zdecydował się zapytać sztuczną inteligencję o oznaki neokolonializmu wobec Bułgarii. Przeczytał siedem punktów przedstawionych przez sieć neuronową i jej wniosek: „Bułgaria nie ma formalnego statusu kolonialnego, ale liczne zależności – ekonomiczne, polityczne, kulturalne i wojskowe – dają poważne podstawy do paralel z modelem zarządzania neokolonialnego. Kraj jest częścią struktur międzynarodowych – UE, NATO – ale jego realna suwerenność jest ograniczona przez zewnętrzne interesy”. Prof. Todorow stwierdził, że temu należy się właśnie sprzeciwiać.
Uśmiechnięty kolonializm
Adrian Asenow, przedstawiciel partii „Odrodzenie” z Sofii, również uczestniczył w konferencji. Określił UE jako narzędzie neokolonializmu. „Wszystkie te rozmowy, które mówią – ‚no widzicie, ci w Brukseli, jeśli zrozumieją, co się tu dzieje, jeśli zdadzą sobie sprawę, jak źli są nasi rządzący, coś zrobią’… Przepraszam, ale to właśnie oni projektują tych naszych rządzących” – komentował Asenow. O bułgarskiej elicie politycznej powiedział: „Jedna kolonialna klika, bez wymieniania nazwisk – wszyscy ich znamy – która jest przekupywana jak indyjscy radżowie drobnymi łapówkami, z możliwością kradzieży z tego czy innego projektu, czyli legalna korupcja. Są przekupieni i w praktyce projektują i realizują model kolonialny w Bułgarii”.
Dodał, że „UE nie jest niczym więcej, nie jest humanitarna, nie jest czymś dobrym i pięknym; to po prostu nowa forma ekspansji neokolonialnej. De facto – stary kolonializm, ale w nowych szatach, bardziej uśmiechnięty, co idzie w parze z propagandą”.
Miejsce Bułgarii jest w Eurazji
Prof. dr Michail Mirczew, socjolog i politolog, opisał rolę Wielkiej Brytanii i oznaki jej upadającego wpływu, stwierdzając, że miejsce Bułgarii jest wśród innych partnerów geopolitycznych: „Kilka dni temu w jednym programie powiedziałem – miejsce Bułgarii jest w Eurazji, w nowej Eurazji jednak, nie w starej Eurazji, ani w dotychczasowej Eurazji. Eurazja + Chiny. Dlatego teraz przyjmują nas do strefy euro, by stworzyć kolejną finansową, administracyjną i prawną barierę, by trudniej było odłączyć się od nich i odejść… Stąd pośpiech. Nie tyle dlatego, że ukradną 20 ton złota i 80% naszych rezerw walutowych itp., by uniemożliwić nam kolejny ruch. Stąd ten pośpiech”.
Podczas konferencji przewodnicząca Rady Wykonawczej ZDB Snieżana Todorowa odczytała apel do społeczeństwa i partii politycznych w imieniu uczestników. Stwierdza się w nim, że „Republika Bułgarii, szanując podpisane międzynarodowe porozumienia, może i powinna walczyć o obronę własnych interesów narodowych i suwerenności narodowej. Powtarzanie narzuconych mantr oraz ślepe podporządkowanie się decyzjom narzuconym z zewnątrz przekształca nasz kraj w neokolonię, która utraciła swoją suwerenność i prawo głosu. W zmieniającym się świecie podział krajów na rozwinięte i rozwijające się wydaje się dyskusyjny, zwłaszcza na tle licznych wewnętrznych problemów krajów uznawanych za rozwinięte. Interpretacje celów zrównoważonego rozwoju nie odpowiadają problemom rosnącej nierówności społeczno-ekonomicznej na świecie. Otwarte demonstrowanie polityki ‚prawa silniejszego’ w stosunkach międzynarodowych, kontynuacja neokolonialnej ekspansji oraz podporządkowanie innych krajów – to zjawiska, którym można się przeciwstawić poprzez określenie naszych narodowych celów i priorytetów, w dialogu między ekspertami, społeczeństwem a kręgami politycznymi. Chcielibyśmy, aby dzisiejsza dyskusja trwała, czy to w formie forum, czy stworzenia innego szerokiego formatu w poszukiwaniu rozwiązań dla prawdziwej obrony interesu narodowego Bułgarii, a nie ukrywania się za wyuczonymi frazami i mantrami narzuconymi z zewnątrz”.
To ważne przedsięwzięcie PR- owe. Ma też wymiar praktyczny. Jednym pozwoli nachapać się jeszcze bardziej, inni dostaną wreszcie swoje wymarzone miejsce przy korycie. Ogólny powód? Aby żyło się jeszcze lepiej: Ukraińcom, Niemcom, Żydom i oczywiście nachodźcom, a wszystko zgodnie z krzywdzącym Polskę antycywilizacyjnym, antykulturowym standardem.
Pytania z jakiej racji tak ma być albo czyim kosztem? – są pytaniami stawianymi z nienawiści przez polskich faszystów.
Dziecko z rodzicami. Zdjęcie ilustracyjne. / foto: Pixabay
Według prognozy Birth Gauge, współczynnik dzietności w Polsce może w tym roku spaść do 1,03. Według GUS, w ubiegłym roku wynosił 1,1.
———————————————
Naród, który nie wymiera, ale który też nie rośnie, musi mieć współczynnik dzietności 2,1. Zachód już dawno spadł poniżej tego poziomu, co próbuje rekompensować na poziomie społecznym i gospodarczym ściąganiem imigrantów.
Tymczasem Polacy właściwie przestają istnieć. Według GUS w 2024 roku współczynnik dzietności wyniósł 1,1. Z kolei według prognozy Birth Gauge, w tym roku współczynnik może spaść jeszcze niżej, do 1,03.
Z perspektywy istniejącego systemu, dodatkowym problemem jest wydłużająca się średnia życia. W 2022 roku wynosiła ona 73,4 lat. W ubiegłym roku wzrosła do 74,7 lat.
Coraz większa część społeczeństwa w Polsce jest w wieku poprodukcyjnym.
„Udział osób w wieku poprodukcyjnym (65+) względem populacji w wieku produkcyjnym (20-64 lata) ma wzrosnąć z 31 proc. w 2023 r. do 52 proc. w 2060 r. W Polsce odsetek osób w wieku poprodukcyjnym ma przekroczyć 75 proc. do 2060 r., co uczyni ją jednym z krajów najbardziej dotkniętych kryzysem demograficznym” – napisano w raporcie Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE).
Społeczeństwo w Polsce więc kurczy się i starzeje zarazem. W ciągu ostatnich 14 lat liczba Polaków w kraju zmniejszyła się o milion. Eurostat uważa, że do 2050 roku liczba ta zmaleje o kolejne 3 miliony.
Raport PIE wskazuje, że możliwy jest wzrost gospodarczy kraju – który obecnie nie istnieje – ale pod warunkiem zaangażowania seniorów do pracy oraz ściągnięcia rzesz imigrantów.
„W scenariuszu bazowym (zakładającym starzenie się społeczeństwa) średnioroczny wzrost PKB per capita w latach 2023-2060 wyniósłby 0,6 proc. w krajach OECD, a w przypadku wykorzystania niewykorzystanych zasobów wzrost byłby o 0,3 pkt. proc. wyższy. Na tle państw OECD wyróżnia się Polska, której wzrost prognozuje się na 2,5 proc. w scenariuszu bazowym oraz 3 proc. po wykorzystaniu zasobów. Jest to trzeci najwyższy wynik, po Irlandii i Litwie. Szacuje się, że Polska jest jednym z państw, które zyskałoby najwięcej w kontekście PKB per capita po wdrożeniu reform” – przekonują autorzy raportu.
„Starsze społeczeństwo może przełożyć się na mniejszą skłonność do podejmowania ryzyka inwestycyjnego oraz zakładania nowych firm, co będzie skutkować spadkiem dynamiki przedsiębiorczości oraz absorpcji nowych technologii” – zaznaczono.
Kwestię dzietności w Polsce wielokrotnie komentował m.in. Krzysztof Szczawiński.
„Już w zeszłym roku mieliśmy rekordowo niską dzietność – w tym roku spada ona o następne 10 proc.. Jesteśmy już poniżej połowy poziomu, który daje zastępowalność pokoleń – WYMIERAMY! Polaków będzie dwa razy mniej z każdym pokoleniem – jesteśmy za słabi żeby mieć dzieci i wymieramy” – napisał w maju Szczawiński, komentując inną, dość niestety podobną prognozę demograficzną dla Polski.
„Dzietność na poziomie 1,02 dziecka na kobietę. Czyli następne pokolenie ponad 2 razy mniejsze od obecnego. Spadek liczby urodzeń – 12 proc. w ciągu roku. To nie kryzys, to ZAPAŚĆ. WYMIERAMY!! I to przez to obrzydliwe, złodziejskie, mafijne państwo. I te demoralizujące, obce media” – napisał w innym wpisie.
Już w zeszłym roku mieliśmy rekordowo niską dzietność – w tym roku spada ona o następne 10%. Jesteśmy już poniżej połowy poziomu, który daje zastępowalność pokoleń – WYMIERAMY! Polaków będzie dwa razy mniej z każdym pokoleniem – jesteśmy za słabi żeby mieć dzieci i wymieramy…·
Już w zeszłym roku mieliśmy rekordowo niską dzietność – w tym roku spada ona o następne 10%.
Jesteśmy już poniżej połowy poziomu, który daje zastępowalność pokoleń – WYMIERAMY!
— Krzysztof Szczawinski 🇵🇱 (@Kristof_Poland) May 3, 2025
3 maj
New monthly birth update. There isn’t much else to say but there being a lot of red (even more than in 2024 at this point). Many countries will record the lowest TFR ever recorded this year (again).
Pan prof. Śpiewak, podobnie jak inni liczni Żydowie; twierdził, że „żydokomuna” nie istnieje. Jeszcze dalej szedł w zaparte prezes warszawskiego Judenratu, obywatel redaktor Michnik Adam, który twierdził, że nie tylko żydokomuny, ale nawet Żydów w Polsce „nie ma”. Podobnie „nie ma” Wojskowych Służb Informacyjnych ani izraelskiej broni jądrowej. Jak wiadomo, cały świat wie, że Izrael ma arsenał nuklearny, szacowany przez Sztokholmski Instytut Badań nad Pokojem na 90 głowic – no ale wszyscy udają, że wierzą w te zaprzeczenia, co moim zdaniem stanowi dodatkową poszlakę, iż świat traktuje Żydów jako Herrenvolk, czyli naród panów.
Moim zdaniem taka oficjalna, a nawet ostentacyjna nieobecność, jest tylko wyższą formą obecności, a skoro tak, to trudno się dziwić, że w pewnych sytuacjach szydło wyłazi jednak z worka. W ogóle to w opinii, jakoby żydokomuna nie istniała, nie ma logiki, podobnie jak w przypadku Aaronka, co to chodził sobie podczas lekcji po szkolnym boisku. Kiedy dyrektor surowym tonem spytał go, dlaczego nie jest na lekcji, odparł, że dlatego, iż „logiki nie ma”. – Jak to „logiki nie ma” – zainteresował się dyrektor. – Już wyjaśniam – powiada Aaronek. – Ja się zesmrodziłem i pan nauczyciel wyrzucił mnie z klasy. Teraz oni tam siedzą, a ja chodzę po świeżym powietrzu…
Ta anegdotka była bardzo popularna w Polsce w roku 1968, kiedy to Żydowie masowo opuszczali cudny raj, w którym wcześniej nieźle nasmrodzili, jako uczestnicy aparatu terroru i aparatu partyjnego, udając się na świeże powietrze, czyli Zachód. Wbrew bredniom powtarzanym przez pana prezydenta Dudę, nikt ich do tych wyjazdów nie „zmuszał”. Opuszczali cudny raj z radością – a kto nie chciał, ten zostawał. W jaki sposób w przeciwnym razie w Polsce znalazłby się „Drogi Bronisław”, czy choćby pan red. Adam Michnik?
Od strony logicznej z żydokomuną jest tak, że mamy dwa kręgi: jeden – to Żydowie, a drugi – to komuna. Te dwa kręgi częściowo na siebie zachodzą, a to miejsce, gdzie zachodzą, to właśnie żydokomuna.
Więc chociaż jest rozkaz, że żydokomuny „nie ma”, to niekiedy manifestuje ona swoją obecność w sposób nieoczekiwany. I właśnie tak się stało za sprawą pani Rigamonti, która przeprowadziła rozmowę jednocześnie z obywatelem Kwaśniewskim Aleksandrem i panem redaktorem Michnikiem Adamem, szefem warszawskiego Judenratu. Aleksander Kwaśniewski, jak wiadomo, jest wybitnym przedstawicielem „komuny”.
Wprawdzie teraz obrzezał się na socjaldemokratę, ale – jak wiadomo – żywotne soki czerpie mnóstwem korzonków z krwawej, gnilnej masy, w jaką jego poprzednicy, np. Edmund Kwasek, przerobili polskich patriotów. Aleksander Kwaśniewski pozuje na Europejczyka, mówi językami, nosi garnitury i w ogóle – ale tych korzonków nie przecina. W myśl przysłowia, że pokorne cielę dwie matki ssie – wyssał wszystko, co tylko mógł, z „komuny”, a teraz wysysa, co tylko może z „demokracji”. Pewnej części gawiedzi takie ssaki szalenie imponują i tym właśnie tłumaczę sobie okoliczność, że Aleksander Kwaśniewski został bez żadnego przymusu wybrany na prezydenta Polski na dwie kadencje. Więc Aleksander Kwaśniewski, niezależnie od kostiumów, w jakie akurat się drapuje, jest przedstawicielem „komuny”, zaś pan red. Adam Michnik, jako przewodniczący tubylczego Judenratu, reprezentuje Żydów, których, jak wiadomo, „nie ma”. Pani Rigamonti, kumulując ich odpowiedzi, być może bezwiednie, prezentuje nam punkt widzenia żydokomuny.
Pretekstem do rozmowy jest zaniepokojenie, jakie żydokomuna odczuwa w związku z wynikiem wyborów prezydenckich. Pan red. Adam Michnik, najwyraźniej świadomy, że nie ma w Polsce żadnego niezawisłego sądu, który ośmieliłby się go skazać, twierdzi, że wybory wygrał „łobuz” i że „pół Polski poszło złą drogą”. Wiadomo bowiem, że dobra droga to ta, którą mniej wartościowemu narodowi tubylczemu wskazuje Judenrat. „Najlepsza droga dobra – ZMP!” – śpiewały Judenraty w czasach stalinowskich. Z kolei Kwaśniewski Aleksander martwi się, że jak mniej wartościowy naród tubylczy nadal będzie podążał złą drogą, to znaczy – drogą inną niż mu wskaże Judenrat – to „może być droga do zniweczenia tego wszystkiego, co w sensie ustrojowym, demokratycznym, osiągnęliśmy od 1989 roku”. Najwyraźniej Kwaśniewski Aleksander przestaje w tym momencie panować nad zaimkami, wskutek czego zaczyna być podobny do idioty, któremu wystarczy tylko pozwolić mówić, a sam się sypnie. Bo zastanówmy się – co Aleksander Kwaśniewski i jemu podobni bezpieczniaccy konfidenci, pieszczochy komuny, osiągnęli „ustrojowo” po 1989 roku.
Po pierwsze – bezkarność, dzięki czemu nie ponieśli żadnych konsekwencji za udział w uwłaszczeniu nomenklatury, które – jak wiadomo – odbywało się poprzez rozkradanie majątku państwowego. Czyż nie z obawy przed jakimiś śmierdzącymi dmuchami, Aleksander Kwaśniewski już jako prezydent zagroził „lustracją totalną”, jeśli tylko ukaże się chociaż jedno słowo, jak to PZPR kradła waluty obce z PEWEXU i lokowała je w szwajcarskim Sezamie? Jak pamiętamy, następnego dnia po tej groźbie Jacek Kuroń i Karol Modzelewski (znowu żydokomuna) napisali do niego list w tonie: już się nie kłóćmy, już się pogódźmy, niech tylko Oleksy poda się do dymisji – i końce w wodę. No a „matka wszystkich afer”, czyli FOZZ? Zakończyła się wesołym oberkiem, podobnie jak wiele innych. Ale bezkarność, to tylko jedno z „osiągnięć”.
Drugim, jeszcze większym „ustrojowym” osiągnięciem żydokomuny po 1989 roku, było zbudowanie w Polsce kapitalizmu kompradorskiego.
Kapitalizm kompradorski różni się od zwyczajnego kapitalizmu tym, że o ile w zwyczajnym kapitalizmie o dostępie do rynku i możliwości działania na nim decydują w zasadzie zalety człowieka działającego – czy jest pracowity, pomysłowy, przedsiębiorczy, czy nie boi się ryzyka i czy ma szczęście – to w kapitalizmie kompradorskim o dostępie do rynku i możliwości działania na nim decyduje przynależność do sitwy, której najtwardszym jądrem jest to samo, co i za komuny było najtwardszym jądrem systemu – czyli bezpieka. Ponieważ większość społeczeństwa do sitwesów nie należy, musi zostać wyrzucona poza główny nurt życia gospodarczego, zarezerwowanego dla sitwy (sektor finansowy, paliwowy, energetyczny i podobne „strategiczne”) na obrzeża, gdzie może sobie wydłubywać kit z okien. Wskutek tego jednak narodowy potencjał gospodarczy jest zablokowany.
Czego zatem żydokomuna się boi, dlaczego krzyczy: „gewałt!?” Ano – z obawy, że jeśli większość narodu się zorientuje i przestanie słuchać Judenratu, to rzeczywiście – sitwesowie mogą stracić „zdobycze”, które sobie prawem kaduka przywłaszczyli po roku 1989.
Mieszkańcy spokojnego na co dzień wielkopolskiego Kępna są zszokowani sytuacją, do której doszło w centrum tej miejscowości. Na prowizorycznej kładce rozłożonej w związku z trwającymi pracami remontowymi doszło do brutalnego ataku. 19-letni Ukrainiec skopał 53-letniego Polaka.
Każdą sekundę tego bestialskiego zachowania uwiecznił miejski monitoring. Na nagraniu widać, jak młody mężczyzna podbiega od tyłu do stojącego na kładce starszego pana i potężnym kopnięciem powala go na ziemię. Na tym nie poprzestał.
Sprawca kopał bezbronnego, leżącego na ziemi 53-latka m.in. w głowę. Poszkodowany z poważnymi obrażeniami ciała został natychmiast przewieziony do szpitala. Szczęśliwie jego stan nie zagraża życiu, ale przez kilka tygodni będzie odczuwał skutki pobicia.
Policjanci z Kępna szybko namierzyli napastnika. 19-letni Ukrainiec został zatrzymany jeszcze tego samego dnia i usłyszał zarzuty uszkodzenia ciała. Młodemu przybyszowi ze wschodu grozi kara do dwóch lat pozbawienia wolności.
Choć zdarzenia wyglądało bardzo groźnie i mogło skończyć się tragicznie, organy ścigania zadecydowały o wypuszczeniu 19-letniego Ukraińca na wolność. Za swój czyn odpowiadać będzie z wolnej stopy.
Wg ustaleń funkcjonariuszy, 53-letni mężczyzna był nietrzeźwy i miał wcześniej zachowywać się wulgarnie, co, zdaniem śledczych, stanowi pewną okoliczność łagodzącą dla Ukraińca.
UWAGA DRASTYCZNE! W niedzielę 20 lipca, 19-letni obywatel Ukrainy dotkliwie pobił 53-letniego mieszkańca Kępna. W wyniku doznanych obrażeń mężczyzna został zabrany do szpitala. Ukrainiec następnego dnia został zwolniony i będzie odpowiadał z wolnej stopy". To jest Polska… pic.twitter.com/RZUUNJEHjM
Kłamstwa aborcjonistów zostały obalone. Izabela z Pszczyny zmarła przez błąd medyczny, a NIE z powodu wyroku Trybunału Konstytucyjnego o aborcji eugenicznej.
Lekarze odpowiedzialni za tę tragedię właśnie zostali skazani. Zostali skazani nie za przestrzeganie prawa, ale za jego łamanie.Gdyby wykonywali wyrok TK – sąd by ich uniewinnił. Prawo w Polsce nigdy nie zabraniało ratować życia matki. Kto twierdzi inaczej, ten kłamie.
Być może zetknął się Pan z manipulacjami środowisk proaborcyjnych? To ich stała strategia, przećwiczona w wielu krajach: wzięcie pojedynczej tragedii i dopisanie do niej fałszywej narracji. Wmawiają ludziom, że kobiety umierają z powodu przepisów chroniących życie dzieci. W rzeczywistości jednak prawo pro-life ratuje obie osoby – i matkę, i dziecko, a szpitale pod wpływem tego prawa stają się bardziej odpowiedzialne.
A jak było naprawdę?
Izabela była w 22. tygodniu ciąży, gdy trafiła do szpitala w Pszczynie z odpływającymi wodami płodowymi. Od niedawna wiedziała, że jej dziecko może być poważnie chore.
Personel szpitala popełnił tragiczne w skutkach błędy, przede wszystkim nie rozpoznał w porę rozwijającej się sepsy. Zmarło dziecko, a później matka.To był dramat, ale dramat spowodowany przez błąd medyczny, a nie przez zakaz aborcji.
Wiadomości SMS, które Izabela pisała z łóżka szpitalnego, wskazują na jej frustrację i strach. Niesłusznie łączyła w nich brak właściwej opieki z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego. Co także uderzające, nie pisała o dziecku, nie wyrażała niepokoju o jego los. Po śmierci dziecka i młodej matki, ich bliscy rozpoczęli współpracę z mediami proaborcyjnymi, które natychmiast rozpętały szeroko zakrojoną kampanię propagandową. Kampanię opartą na kłamstwie i mającą na celu realizację interesu politycznego.
Dziś, po latach, sprawiedliwości stało się zadość: trzech lekarzy zostało skazanych. Dwóch na karę więzienia bez zawieszenia, jeden w zawieszeniu. Wszyscy utracili prawo wykonywania zawodu na okres od 4 do 6 lat (wyrok nieprawomocny).
W całym zamieszaniu warto zadać jeszcze jedno pytanie: czy na początku drogi Izabeli i jej dziecka do feralnego szpitala nie było jeszcze jednego lekarza-przestępcy.
Sytuacja, w której krótko po niepomyślnej diagnozie o dziecku następuje odejście wód płodowych, nie jest typowa. Prokuratura powinna zbadać, czy jakiś lekarz nie chciał „uwolnić” Izabeli od niepełnosprawnego dziecka i nie rozpoczął nielegalnie procedury aborcji, przebijając pęcherz płodowy i zalecając, że później może się zgłosić do szpitala i wszystko „dobrze” się skończy. O tym ważnym dla organów ścigania wątku mówię w krótkim nagraniu poniżej:
Piszę do Pana, bo od początku mówiliśmy prawdę. Od samego początku ostrzegaliśmy, że środowiska feministyczne rozpowszechniają kłamstwa. Nie mówimy tego pochopnie, znamy ich metody, widzieliśmy je w akcji nie raz. Ich strategia jest zawsze taka sama: kłamstwo, by mordować jak najwięcej dzieci.
Piszę do Pana także dlatego, że byliśmy tam, gdzie trzeba było być: na ulicach, w centrum wydarzeń.
Gdy przez Polskę przetaczała się fala protestów po śmierci Izabeli, nie chowaliśmy się po kątach. Stanęliśmy pod Ministerstwem Zdrowia, w miejscu, gdzie rozgrywała się wojna o prawdę.
Czy pamięta Pan tamten Różaniec? Otoczyły nas wtedy wrzeszczące tłumy aborcjonistów, próbując zakrzyczeć modlitwę. Ale byliśmy i nie daliśmy się zastraszyć, choć staliśmy w środku morza nienawiści i przemocy.
Piszę wreszcie, bo od lat powtarzamy jedno: aby naprawdę rozwiązać problem aborcji, nie wystarczy tylko zmienić prawo. Potrzebne jest coś więcej: delegalizacja środowisk aborcyjnych, które działają jak zorganizowany przemysł śmierci i manipulacji. Te środowiska, sowicie finansowane z zagranicy, żyją z tragedii, karmią się cierpieniem i wmawiają ludziom, że mordowanie dzieci to coś dobrego.
Nie ustaniemy, dopóki każde dziecko niezależnie od zdrowia, wieku prenatalnego czy okoliczności poczęcia, nie będzie bezpieczne.
PS – Nasza walka ze złem jest jak walka Dawida z Goliatem. Oni mają pieniądze, aparat propagandy i wyszkolonych kłamców. My – prawdę. I Pańską pomoc – modlitewną i finansową, za którą z serca dziękuję.
WSPIERAM
NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230 NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY: IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230 KOD SWIFT: BIGBPLPW
MOŻNA TEŻ SKORZYSTAĆ Z SYSTEMÓW DO SZYBKICH PRZELEWÓW, BLIKA LUB PŁATNOŚCI KARTAMI POD LINKIEM: https://ratujzycie.pl/wesprzyj/
Problem nie tkwi nawet w fakcie jej całkowitego zidiocenia, ale w niebezpieczeństwie dolewania oliwy do ognia i drażnienia rosyjskiego Mocarstwa Nuklearnego.
Za czasów sowieckich durnie w mundurach generalskich LWP chlali samogon ze swymi odpowiednikami z Krasnej Armii, ale trzymali gęby na kłódkę, bo do politykierstwa dopuszczona była jedynie PZPR.
Dziś w apogeum komunizmu, zwanym dla niepoznaki „globalizmem”, każdy lizus ogólno-wojskowy, który dochrapał się szlif generalskich, czuje się w obowiązku szczekać na jedną modłę z Pentagonem, Brukselą, Berlinem i Londynem.
Całkowita niekompetencja i karierowiczostwo „natowskiej elity”, mrozi krew w żyłach nie tylko autentycznych fachowców wojskowości, ale każdego wykształconego i inteligentnego człowieka.
Zarówno polityczne , jak i militarne „elity” ZIK (zachodniego imperium kłamstwa), są całkowicie deliryczne i bezmyślne.
Wywołanie konfliktu zbrojnego z FR, to w najlepszym wypadku, katastrofa geopolityczna, militarna i gospodarcza UE, NATO i całego ZIK, a w najgorszym jądrowa anihilacja Ludzkości. O katastrofie cywilizacyjnej nie wspomnę, gdyż nie dotyczy ona „zachodnich nadludzi”. Są już tak zdegenerowani, że nic im w tym zakresie zaszkodzić nie może.
Jednakowoż, ta mniejszość obywateli III RP, która pojmuje grozę sytuacji, chciałaby zapewne przeżyć swe lata w spokoju i względnym dobrobycie, a zamienienie się (w najlepszej sytuacji) w drugą Ukrainę, do takich celów nie prowadzi!
Dlatego zamieszczam poniżej wypowiedzi ( w formie wideo i artykułu) dwu prominentnych członków establishmentu wojskowo-wywiadowczego US Army i CIA, traktujące o tym zagadnieniu.
Scott Ritter były inspektor uzbrojenia ONZ i negocjator traktatów rozbrojeniowych z ZSRR i FR, ze strony USA, przedstawia poniżej swą ocenę:
Wieloletni analityk militarny CIA, Larry Johnson, jest podobnie jak Scott w stanie spoczynku, co obu im umożliwia mówienie PRAWDY, oto jego najnowszy artykuł:
Zachód nadal działa w złudzeniu, że dysponuje siłą militarną i poparciem politycznym, by zmusić Rosję do zawieszenia broni. Najnowszy przykład pochodzi od generała Christophera Donahue, dowódcy Armii USA w Europie i Afryce, który wygłosił niezwykle niebezpieczne oświadczenie podczas przemówienia na inauguracyjnej konferencji LandEuro Stowarzyszenia Armii USA w Wiesbaden w Niemczech w zeszłym tygodniu. Donahue stwierdził, że siły lądowe NATO rozwinęły zdolność do ataku i zajęcia rosyjskiej eksklawy kaliningradzkiej „w niespotykanym dotąd czasie” – szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Chwalił postępy NATO w zakresie szybkich operacji lądowych i podkreślał, że Kaliningrad – silnie zmilitaryzowana enklawa rosyjska otoczona terytorium NATO – może zostać zneutralizowany z lądu znacznie szybciej niż było to możliwe wcześniej.
Powiedział:
Możemy to zdemontować w niesłychanym czasie – szybciej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Oświadczenie Donahue nie miało na celu sugerowania, że NATO planuje natychmiastowe przeprowadzenie pierwszego ataku; było raczej ostrzeżeniem dla Rosji o gotowości sojuszu na wypadek dalszej agresji, zwłaszcza wobec państw bałtyckich. Komentatorzy i urzędnicy interpretują te uwagi jako zapewnienie dla partnerów NATO i sygnał dla Moskwy, że każdy atak na NATO wywoła zdecydowaną i szybką reakcję. Niezależnie od intencji Donahue, jest to lekkomyślne i niebezpieczne oświadczenie, biorąc pod uwagę jego pozycję jako szefa Dowództwa Europejskiego USA. Choć mogło ono podnieść morale wśród liliputów nad Bałtykiem, Rosjanie uznali je za poważne zagrożenie i prowokację.
Władze rosyjskie odpowiedziały, że każdy atak militarny na Kaliningrad będzie jednoznacznie traktowany jako atak na samą Federację Rosyjską. Leonid Słucki, przewodniczący parlamentarnej Komisji Spraw Zagranicznych (wysoko postawiona postać, często odzwierciedlająca retorykę Ministerstwa Spraw Zagranicznych), stwierdził wprost:
Atak na Obwód Kaliningradzki będzie oznaczał atak na Rosję, z wszelkimi środkami odwetowymi przewidzianymi między innymi w jej doktrynie nuklearnej… Amerykański generał powinien to rozważyć, zanim złoży takie deklaracje.
Wypowiedzi Donahue, poza tym, że były niewiarygodnie głupie, pokazały arogancję i pogardę, jaką amerykańscy przywódcy polityczni i wojskowi żywią do Rosji. Co gorsza, NATO prowadzi lub wkrótce przeprowadzi ćwiczenia wojskowe symulujące inwazję na Kaliningrad. Rosjanie to zauważyli i nie bagatelizują tego jako bezpodstawnego zagrożenia. Pewien emerytowany oficer rosyjskiego wywiadu zareagował słowami:
A co stałoby się z Waszyngtonem lub Nowym Jorkiem, gdybyśmy na przykład rozmieścili nasze wojska na oceanie, w tym flotę okrętów podwodnych, i przeprowadzili próby ataków na Nowy Jork i Waszyngton? Jak zareagowałby Trump?
Myślę, że znamy odpowiedź na to retoryczne pytanie… Trump zaatakowałby. Teraz, gdy Rosja masowo produkuje hipersoniczny pocisk Oreshnik , Putin ma inną opcję niż sięganie po broń jądrową. Oreshnik może trafić w każdy cel w Europie – to znaczy jest hipersoniczną wersją pocisku balistycznego średniego zasięgu, z tą różnicą, że można nim manewrować w locie, a jeden pocisk może przenosić wiele głowic. Zachód nie ma żadnej obrony przed tym pociskiem. Ciekawe, czy Donahue to rozumie?
Dziś odbyłem długą rozmowę z Nimą, który miał na sobie zabójczą tropikalną koszulę, na temat Gazy, Iranu i wojny na Ukrainie:
Patentowana głupota, arogancja i ignorancja amerykańskich bubków przystrojonych w generalskie mundury, nie dziwi już nikogo w świecie. Ich sukcesy są również klarownie widoczne. Bezsilność US Army nawet w stosunku do plemienia Huti w Jemenie, którzy przegnali US Carrier Group z morza czerwonego i uszkodzili jego „niezniszczalny” myśliwiec F-35, są pierwszymi z brzegu dowodami, czym jest „amerykańska potęga militarna” i jej „debilni generałowie”.
Niestety „generalicja WP” jest równie głupia, a na dodatek wyszkolona tylko w jednym: „ jak najefektywniej lizać dupy amerykańskiej wierchuszce z NATO i dalej wspinać się po szczeblach globalistycznej kariery”!
Nawet gdyby Boska Opatrzność uchroniła Polskę i Polaków od wojny i zagłady, to kto w oswobodzonym z UE i NATO państwie nadawałby się do sprawowania władzy, obrony narodowej i wszystkich pozostałych nieuniknionych zadań?
Czyżby „import” z Węgier byłby niezbędny? No bo nasi „nowi kolorowi współmieszkańcy” do takich celów się nie nadają!
Czy zadawaliśmy sobie kiedykolwiek pytanie, co kieruje rozwojem technologicznym? Czy przyspieszające zmiany to zaledwie wypadkowa zasad rynku, sytuacji politycznej, ekonomicznej i społecznej? A może odpowiedź leży dużo głębiej i dotyka najbardziej intymnej sfery ludzkiej świadomości?
Świat wirtualny coraz bardziej oplata rzeczywistość materialną. Współczesne technologie informacyjne stanowią podstawę światowej komunikacji, utrzymują systemy ekonomiczne i finansowe, kontrolują sieci energetyczne, pośredniczą w kontaktach międzyludzkich – słowem – są wszędzie, a życie bez prądu i stałego dostępu do internetu staje się coraz bardziej uciążliwe.
„Cywilizacja informacyjna”, „Przemysł 4.0”, „Netokracja”, „Czwarta Rewolucja Przemysłowa”, „Wielki Reset” – jakbyśmy nie określili dokonujących się na naszych oczach zmian, ich cechą wspólną jest postępująca symbioza środowiska naturalnego z przestrzenią wirtualną.
Techno-entuzjastom marzy się wręcz bezpośrednie wnikanie do ludzkich ciał. Do pewnego stopnia już się to udało dzięki wszechobecnym telefonom, asystentom AI czy zegarkom monitorującym funkcje życiowe. Ale marzenia Doliny Krzemowej wybiegają znacznie dalej.
Interfejsy mózg-komputer, terapie genetyczne, tworzenie życia w laboratorium, podskórne chipy, nano-protezy…to nie tematy kolejnych książek science-fiction, ale dzisiejsza rzeczywistość i zapowiedzi takich wizjonerów jak Elon Musk, Peter Thiel, Raymond Kurzweil czy tegoroczny laureat nagrody Nobla, Geoffrey Hinton.
Czy jednak zastanawialiśmy się kiedyś, skąd bierze się przemożne pragnienie tak głębokiej ingerencji w otaczający nas świat? Dlaczego, wzorem poprzednich rewolucji technologicznych, nowoczesne rozwiązania nie chcą pozostać narzędziami, tj. poporządkowanymi człowiekowi sposobami przekształcania materii? Dlaczego akurat obecna rewolucja postindustrialna chce na zawsze zmienić sposób w jaki postrzegamy człowieka, Boga, świat?
Odczarowanie świata
Człowiek jest istotą duchową, tzn. łączącą przestrzeń materialną ze światem abstrakcyjnych, pozaczasowych symboli, zasad i reguł. Mówi nam to nauka Kościoła, a potwierdza nauka. Nie odkryto jeszcze cywilizacji, która powstałaby bez kultu – bazy dla etyki, kultury, filozofii i innych elementów konstytuujących najwyższą formę organizacji życia ludzkiego.
Nie inaczej jest w przypadku powstającej na naszych oczach, w tempie 24 tys. gigabajtów na sekundę, cywilizacji informacyjnej. Po ponad stu latach od ogłoszenia przez Maxa Webera „odczarowania świata”, w społeczeństwie nie zaniknęło myślenie religijne. Racjonalizacja, sekularyzacja czy zwiększenie roli nauki i rozumu, nie zamknęło człowieka na nadprzyrodzoność.
Wizja wymaga wiary – abstrakcyjnego wyobrażenia, mniej lub bardziej określonego – ale jeszcze nieistniejącego – celu, który zamierzamy osiągnąć. Podobnie jak rzeźbiarz, postawiony z dłutem w dłoni przed blokiem marmuru, nie stworzy swojego dzieła bez wyobrażenia kształtu, jaki ma ostatecznie przyjąć zimny surowiec.
Dzisiaj jednak nie brakuje wpływowych autorów (np. Harari) przekonanych, że fundamenty cywilizacji zachodniej, wywodzące się głównie z tradycji biblijnej, nie tylko nie wytrzymują próby czasu, ale wręcz zagrażają postępowi technologicznemu, utożsamianemu z jedynym skutecznym sposobem ulepszania świata. To z niej biorą się takie „absurdy” jak przyrodzona godność człowieka, jego prawa (z prawem do życia) czy przekonanie o wyższości nad innymi gatunkami.
A jest o co walczyć. Jak przekonują – stawką w grze jest nie tylko zdrowie, bezpieczeństwo czy dobrobyt, ale potencjalnie wręcz biologiczna nieśmiertelność, nieograniczona „mądrość” i szczęście ponad wszelką miarę (słynne trzy obietnice transhumanizmu).
W związku z tym, warunkiem sine qua non zaistnienia cywilizacji informacyjnej jest stopniowa marginalizacja systemów religijnych, konsekwentne ograniczanie ich wpływu na społeczeństwo, a w ostateczności – całkowite pozbawienie człowieka możliwości myślenia w kategoriach nadprzyrodzonych.
Po piśmie
Powstanie systemów religijnych nieodłącznie wiąże się z darem mowy. To właśnie język stanowi niezbędny komunikator w kontakcie z rzeczywistością wyobrażeniową. Nawet nauki techniczne i przyrodnicze wymagają systemu abstrakcyjnych znaków, niezbędnych do opisania badanej rzeczywistości. Liczb nie można dotknąć. Nie istnieją. Ale można dzięki nimi opisać prawidła rządzące wszechświatem.
Wybitny pisarz i eseista Jacek Dukaj przekonuje, że dzisiaj największą konsekwencją upowszechnienia wysokich technologii informacyjnych jest nie tyle pozbawienie człowieka umiejętności logicznego myślenia, co wręcz zanik umiejętności werbalizacji myśli. Tymczasem Dolina Krzemowa odczytuje komunikację z pominięciem aparatu mowy nie jako zagrożenie, ale wielką szansę dla ludzkości.
Zachwyt nad możliwościami komunikacji między-mózgowej wyrażają tacy techno-celebryci jak Elon Musk czy Sam Altman. W ich ocenie dotychczasowe interfejsy; klawiatury, ekrany dotykowe czy dyktafony, jedynie ograniczają precyzję myśli i bogactwo skojarzeń. Sprytni wizjonerzy nie mówią nam jednak, że zanik mowy upośledza wyobraźnię.
Człowiek wychowany od urodzenia w środowisku technologicznym, będzie miał ogromne trudności z wizualizacją wyższych abstrakcyjnych konstruktów, nie mówiąc o takich terminach jak wieczność czy transcendencja. Zamknięty w więzieniu doczesności powoli utraci kontakt z pozamaterialnym „Ja” (duszą), w konsekwencji odczuwając swoją świadomość wyłącznie na poziomie neuronów i hormonów – podobnie jak obecnie zwierzęta.
Jak trafnie zauważa Jan Białek w książce „TECH2.0”, taka sytuacja nie oznacza śmierci religii, ale skierowanie wektora wiary na ograniczoną materię. Absolut zostanie zastąpiony technologicznym substytutem. Przedmiotem kultu będzie techno-rzeczywistość posiadająca przymioty „boskie”: tworzenie nowego życia, rozwijanie istniejących gatunków, sprawowanie kontroli nad materią ożywioną i nieożywioną, kształtowanie i optymalizacja życia każdej jednostki. Taki kult jednak nie będzie miał nic wspólnego z rzeczywistością nadprzyrodzoną. Będzie jej substytutem, symulacją – podobnie jak obietnice, które oferuje.
Stare herezje w nowych szatach
Białek w poszukiwaniu religijnych inspiracji zachodzących zmian, dociera – bez żadnego zaskoczenia – bynajmniej nie do myśli chrześcijańskiej, ale pogańskich, kabalistycznych i dużo mroczniejszych źródeł, o których nie czas i miejsce wspominać. Dla naszych rozważań wystarczy wyłaniający się z jego opisu, z pozoru sprzeczny, gnostycko-materialistyczny charakter dokonującej się rewolucji.
Z jednej strony człowiek postrzegany jest tam wyłącznie jako biologiczna maszyna, „małpa człekokształtna homo sapiens”, która zawdzięcza swoją pozycję kosmicznemu przypadkowi. Światem rządzą jedynie logiczne, wymagające naukowego wyjaśnienia procesy, a nad jednostką góruje państwo zdolne kontrolować materię.
Jednocześnie niektóre „małpy” marzą o wyrwaniu się z nieuchronnego cyklu narodzin i śmierci. Te z nich, które zgłębiły tajemnice wszechświata (technologii), dostępują obietnicy wyzwolenia z okowów ciała (materii) i osiągnięcia „cyber-zbawienia”, rozumianego jako nieśmiertelność biologiczna. Symptomatyczne, że w tym równaniu nie ma miejsca dla człowieka. Ten świat dzieli się nieprzekraczalną granicą na ludzi-zwierzęta i rządzących całą resztą „bogów”.
Wysokie technologie dostarczają narzędzi, o których niegdysiejsi rewolucjoniści mogli wyłącznie pomarzyć. Zamiast krwawych przewrotów, powolnych zmian w kulturze i instytucjach, infekują całe społeczeństwa, sącząc swoją truciznę bezpośrednio do mózgu 24 godziny na dobę.
Oczywiście, wiele z opisanych pomysłów, jak np. „czytanie myśli” czy transfer umysłu, wciąż jeszcze nie ma szansy na realizację z powodów czysto fizycznych. Lecz transhumanizm, podobnie jak jego gnostyczne i new-age’owskie inspiracje, został pomyślany jako propozycja duchowa. Mimo materialistycznego sztafażu, technicznej terminologii i bazujących na modelach matematycznych zapewnień, obietnice „technognozy” musimy przyjąć na wiarę.
A wszystkie idee mają konsekwencje. Dzisiaj gołym okiem widać spustoszenie jakie w języku, kulturze i funkcjonowaniu mózgu dokonuje upowszechnienie cyfrowej komunikacji. Umiera życie duchowe, przegrywające z atrakcyjnością nieustannego potoku wrażeń i bodźców. Człowiek XXI w. może żyć na dopaminowym haju cały dzień, nie mając nawet potrzeby głębszej refleksji. Wraz z kolejnymi namacalnymi „cudami” wysokich technologii, coraz trudniej będzie uwierzyć w obietnice składane przez świat nadprzyrodzony. Oto symptomy zbliżającej się rzeczywistości, w której miejsce racjonalnej wiary chcą zająć duchowe impulsy i myślenie magiczne, a Prawdę – jej fałszywe symulacje.
Piotr Relich
Tekst na podstawie: Jan Białek, TECH 2.0, wyd. Garda, Warszawa 2025.
A to niespodzianka? Niespodzianka? Czyżby? Podczas zatrzymania przez policję tak zwanej Babci Kasi – rozwrzeszczanej lewackiej prowokatorki, utrapienia warszawskich demonstracji patriotycznych, co się otóż ukazuje na zdjęciu, przez kogoś zrobionym?
Na jej lewym przegubie odsłoniętym podczas wleczenia krewkiego babska przez chłopaków w mundurach, ukazał się na paseczku umieszczony ulubiony medalik babsztyla: zgrabna gwiazda Dawidowa.
No i jesteśmy w domu. Jaka tam Babcia Kasia (zresztą już wcześniej protestowano przeciwko nazywaniu tego siwego ostrzyżonego na jeża stwora “babcią Kasią”, bo babcie są kochane i dobre, a to wylazło diabłu z… pardon… gęby).
To jest po prostu Bubbe Kashe! Aj waj. A to sze porobiło…