Rosja aresztowała czynnych oficerów NATO i agentów wywiadu na Ukrainie

Rosja aresztowała czynnych oficerów NATO i agentów wywiadu na Ukrainie

Hal Turner Świat 2 sierpnia 2025 russia-captures-active-duty-nato-military-officers-and-intel-agent-in-ukraine

BIULETYN: Rosja aresztowała czynnych oficerów NATO i agentów wywiadu na Ukrainie

Siły specjalne Federacji Rosyjskiej pojmały kilku oficerów NATO na Ukrainie. To pierwszy realny dowód na to, że NATO aktywnie prowadzi wojnę z Rosją.

Podpułkownik Richard Carroll i pułkownik Edward Blake, obaj czynni oficerowie armii brytyjskiej, wraz z niezidentyfikowanym jeszcze agentem brytyjskiego MI-6 (wywiadu), zostali schwytani podczas brawurowego nalotu rosyjskich sił specjalnych w Oczakowie. Miasto to pokazano na poniższej mapie skalowalnej: [w oryg.]

Podpułkownik Carroll zostaje oddelegowany do brytyjskiego Ministerstwa Obrony.    

Trzecia osoba pojmana podczas nalotu jest określana jedynie jako „członek wywiadu MI-6”.

Mój wieloletni kolega z wywiadu i społeczności, z którym współpracowałem przez lata we Wspólnym Zespole Zadaniowym FBI ds. Terroryzmu (JTTF), któremu bezgranicznie ufam, powiedział mi, że rosyjskie siły specjalne wylądowały na kilku statkach i  przeniknęły do centrum dowodzenia ukraińskich sił zbrojnych. Pojmali brytyjskich żołnierzy, którzy koordynowali użycie brytyjskich pocisków i dronów przeciwko siłom rosyjskim i celom cywilnym.

Dodał, że operacja trwała około 15 minut. Kilka godzin po jej zakończeniu stosunki dyplomatyczne między Londynem a Moskwą gwałtownie się pogorszyły.    Brytyjczycy zostali złapani na gorącym uczynku, a konsekwencje dla Wielkiej Brytanii i całego NATO są teraz BARDZO poważne.

Przedstawiciele brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych zwrócili się do rosyjskiego Ministerstwa Obrony z prośbą o zwrot brytyjskich oficerów „zaginionych” na Ukrainie. Oficjalna wersja londyńska brzmi: aresztowani oficerowie udali się na Ukrainę jako turyści i „przypadkowo” trafili do Oczakowa. 

Brytyjczycy mieli czelność powiedzieć Rosjanom, że mężczyźni „interesowali się historią marynarki wojennej i chcieli odwiedzić wybrzeże, na którym toczyły się bitwy podczas II wojny światowej”.

Rosjanie twierdzą, że przy zatrzymanych nie znaleziono żadnych ręczników plażowych ani aparatów fotograficznych.

Znaleziono natomiast mapy ze strategicznymi obiektami na terytorium Rosji, rosyjskie plany obrony powietrznej, tajne instrukcje dotyczące współpracy z ukraińskimi operatorami dronów oraz dyski z zaszyfrowanymi danymi i zapisami rozmów z brytyjskim Sztabem Generalnym. 

Według doniesień rosyjski minister obrony Andriej Biełousow powiedział Brytyjczykom, że brytyjscy żołnierze nie podlegają wymianie i że Zachód nie zwróci ich „samolotami Czerwonego Krzyża”. Rosja zamierza oskarżyć ich o udział w operacjach wojskowych przeciwko Rosji.

==========================

Pisałem już o tym:

Porwanie przez Specnaz FR dwu pułkowników brytyjskich kierujących dywersją banderowską. “Polityczna katastrofa NATO”.

Tu potwierdzenie i inne naświetlenie.

Usunął rtęć ze szczepionek [ale w USA]. Dzięki Bogu za Roberta F. Kennedy’ego

Dr Roberts: Dzięki Bogu za Roberta F. Kennedy’ego

Rebeliantka , 4 sierpnia 2025

Od co najmniej dwóch dekad niepodważalnym faktem naukowym jest, że rtęć w szczepionkach jest wysoce toksyczna i odpowiada za poważne urazy oraz problemy rozwojowe u dzieci.   Jednak wpłaty przestępczego przemysłu farmaceutycznego na rzecz skurwysyńskiego Kongresu Stanów Zjednoczonych i skurwysyńskich amerykańskich mediów żyjących z reklam Big Pharma stawiają zyski ponad zdrowie i życie.   Uczciwych naukowców demonizowano jako „antyszczepionkowców” i grożono utratą pracy.   Nieświadoma naukowo populacja amerykańska była indoktrynowana, że krytycy szczepionek, tacy jak Robert F. Kennedy, stanowią zagrożenie dla zdrowia i życia ich dzieci.   Ich właśni lekarze, idioci przemysłu farmaceutycznego, mówili im, że tylko 54 dawki szczepionek wypełnionych rtęcią mogą uratować ich dzieci, a ignoranccy rodzice im wierzyli.   W rezultacie, mnogość dziecięcych dolegliwości, jakich nigdy wcześniej nie widziano, charakteryzuje podstępnie narzuconą erę szczepionek. 

Robert F. Kennedy, syn i bratanek swojego ojca i wuja zamordowanych przez CIA, wykorzystał swój autorytet jako Sekretarz Zdrowia, aby usunąć rtęć ze szczepionek stosowanych w Ameryce.   To osiągnięcie samo w sobie uzasadnia prezydenturę Trumpa. https://x.com/SecKennedy/status/1951695295210791189   

Moim zdaniem korporacje farmaceutyczne są częścią przestępczego spisku przeciwko Amerykanom, w którym zyski są ważniejsze od zdrowia.   Jedynym rozwiązaniem jest znacjonalizowanie przemysłu farmaceutycznego i wycofanie pieniędzy Big Pharma z polityki zdrowotnej i edukacji zdrowotnej. 

Moja „socjalistyczna” rekomendacja zszokuje libertarian wolnorynkowych, którzy wciąż trzymają się naiwnej wiary, że prywatny biznes nie może zrobić nic złego.   Jako libertarianin z krwi i kości, przez całe moje długie życie nauczyłem się niezliczonych przykładów  nastawionego na zysk prywatnego biznesu, który całkowicie zawiódł wszelkie interesy publiczne, w tym pokój, zdrowie i prawdę.   Czy jakikolwiek uczciwy libertarianin może znaleźć zbawienie w mediach prywatnych? Czy istnieje jakikolwiek przykład mediów kontrolowanych przez państwo gorszych niż CNN, New York Times, Bloomberg?   Czy Hitler lub Stalin mieli dziennikarza gorszego [skuteczniejszego] niż Jake Trapper?

Uważam, że cywilizacja zachodnia lub jej pozostałości nie przetrwają dłużej niż moje życie, ponieważ cywilizacja została zastąpiona krótkoterminową agendą maksymalizacji krótkoterminowych zysków za wszelką cenę.

Korporacje podejmują decyzje na podstawie krótkoterminowych cen akcji, rządy podejmują decyzje na podstawie kwartalnych danych o zatrudnieniu i PKB, które są tak słabo obliczone, że są bezwartościowe.   Prokuratorzy podejmują decyzje w oparciu o maksymalizację wskaźnika skazań.   Sędziowie podejmują decyzje w oparciu o oczyszczenie swoich akt sądowych. Nikt na Zachodzie nie podejmuje decyzji w oparciu o istotne problemy, z którymi się mierzymy.

Sprawiedliwość domaga się, aby wielkie firmy farmaceutyczne i ich medialni wspólnicy zostali pociągnięci do odpowiedzialności w pozwach zbiorowych za zaniedbania w narażaniu milionów Amerykanów na niepotrzebne zastrzyki z rtęcią.   Gdybym miał się założyć, postawiłbym, że w porozumieniu zawartym przez Kennedy’ego w sprawie zakazu stosowania rtęci w szczepionkach znajduje się klauzula, że wielkie firmy farmaceutyczne nie przyznają się do niczego i nie mogą być pozwane.

W Ameryce pieniądz to władza, a nie prawda, nie sprawiedliwość.   Pieniądze można obalić tylko przemocą.   Karol Marks powiedział, że przemoc jest jedyną skuteczną siłą w historii.   Czy miał rację?

=============================

W Polsce tiomersal występuje tylko w jednej szczepionce stosowanej u niemowląt, tzn. szczepionce przeciwko błonicy, tężcowi i krztuścowi z całokomórkowym składnikiem krztuścowym (DTPw) oraz w nieskojarzonej szczepionce przeciwko błonicy.

Andrzej Duda się nie udał

Andrzej Duda się nie udał

Ta prezydentura zostanie zapamiętana, jako czas zmarnowany dla Polski.

https://pch24.pl/andrzej-duda-sie-nie-udal

(PCh24.pl)

Pan prezydent Andrzej Duda nie mógł się udać w tym systemie. Jego słaby charakter został bowiem skonfrontowany z ogromnymi oczekiwaniami. Poległ na wielu polach, a ostatnie dni tej prezydentury uzupełniają jedynie ponury obraz mijającej dekady.

Andrzej Duda miał pecha. Gdyby został prezydentem w kraju, gdzie w ramach systemu parlamentarno-gabinetowy istnieje jeden ośrodek władzy wykonawczej, zapewne całkiem nieźle wypełniałby obowiązki głowy państwa. Poszukiwałby kompromisu, unikał włączania w ostre spory polityczne, błyszczał przemówieniami, budował relacje z przywódcami innych krajów, reprezentując Polskę na zewnątrz.

Ale Polska jest krajem innym niż wszystkie. Tutaj rząd ma konkurencję w postaci ośrodka prezydenckiego, z silnym mandatem i niewielkimi w istocie kompetencjami, z których większość sprowadza się do przeszkadzania premierowi i jego ministrom. Na to nakładają się społeczne oczekiwania wobec prezydenta, niesłusznie postrzeganego niczym przywódca amerykańskiego państwa – władca zdolny do szarpnięcia lejcami i odegrania ważnej politycznie roli.

Wesprzyj nas już teraz!

25 zł

50 zł

100 zł

W tych butach, uszytych polskiemu prezydentowi przez konstytucję i poprzedników, Andrzej Duda nie mógł się odnaleźć. Był prezydentem dobrych intencji i beznadziejnego wykonu. Ikarem, który tak bardzo zachwycił się lataniem, że wzniósł się zbyt wysoko, by na końcu runąć z hukiem na ziemię. Wreszcie: był prezydentem niespełnionych nadziei na dobrą zmianę. Takim, jakim byłby zapewne John Fitzgerald Kennedy, gdyby jego prezydentury nie uświęcił w oczach amerykańskiej opinii publicznej Lee Harvey Oswald.

„Andrzej Duda to się uda” – krzyczano na wiecach w 2015 roku, ale dzisiaj już wiemy, że jednak nie, to się nie udało. I chyba nie mogło się udać. Dlaczego?

Człowiek-paradoks

Andrzej Duda jest politykiem, który wszystko robi w połowie. To typ człowieka pełnego najlepszych intencji, ale niezdolnego by cokolwiek przeprowadzić do końca. Jeszcze w 2015 roku, zaraz po wyborze na prezydenta Rzeczpospolitej, napisał w „Gazecie Wyborczej” (sic!) tekst, stanowiący symboliczny gest wyciągniętej dłoni do „tej drugiej” części Polski. Obiecywał w nim z grubsza, że będzie „prezydentem wszystkich Polaków”, co – rzecz jasna – mieści się w logice prezydentury systemu parlamentarno-gabinetowego, ale nijak się ma do polityka, pełniącego swoją funkcję za sprawą powszechnych wyborów. Tu zwyciężą ostatecznie proste kalkulacje: czyje interesy ów polityk obsługuje i w jaki sposób powinien się w związku z tym politycznie pozycjonować. Można, rzecz jasna, markować prezydenturę społecznego pojednania, ale to kłamstwo osadzone na krótkich nogach. Kiedy pięknie się kłamie, jak robił to Aleksander Kwaśniewski, to można zajść nawet całkiem daleko, ale kiedy jest się kiepskim kłamcą, jak Andrzej Duda, to niewiele z tego wynika.

Duda od początku bowiem zmagał się przede wszystkim ze swoim partyjniactwem i siatką zależności, w jakich tkwił jako polityk frakcyjny. To prawda, że Jarosław Kaczyński, nominując Dudę na kandydata na prezydenta, potrafił schować swoje ambicje i obsesyjną potrzebę kontroli do kieszeni, ale myli się ten, kto twierdzi, że zrobił to wiedziony przekonaniem, że tak będzie dobrze dla Polski. Kaczyński doskonale znał profil Dudy, wiedział, że to typ urzędnika znakomicie odnajdującego się przede wszystkim w sytuacji, gdy ktoś inny przejmuje dowodzenie. Specjalista nauczony bardziej wykonywania poleceń niż wyznaczania kierunków czy nadawania tonu. Kiepski zarządzający, o czym mówi jego otoczenie, charakteryzując go jako przesadnie impulsywnego szefa, niepanującego nad swoim otoczeniem. Ugrzeczniony inteligent z profesorskiej rodziny, który niedługo po wyborze na prezydenta uznał za stosowne wygłosić pean na cześć prezesa Jarosława Kaczyńskiego.

Nie zrobił tak dlatego, że tak mu się opłacało, że uznał to za opłacalne w danym miejscu i czasie, lecz dlatego, że tego wymagał szacunek wobec „wielkiego człowieka”, z zachwytu którym leczył się co najmniej dwa lata, gdy zawetował kluczową dla PiS reformę sądownictwa. Ale, żeby było jasne, tu znów motywacją nie była chęć rzucenia wyzwania patronowi. Przyczyny były prozaiczne: presja protestów oraz opinii międzynarodowej. Podobnie nawiną wydawała się próba zamachu na Jacka Kurskiego w TVP, gdy prezydent zapragnął na moment zmienić się w makiawelicznego księcia i przehandlować dotację dla mediów publicznych w zamian za ścięcie niesławnego prezesa Telewizji Polskiej. Kaczyński przystał na to po to, by za kilka miesięcy przywrócić swojego wiernego propagandzistę na ten sam stołek.

Wiem skądinąd od osób znających prezydenta Dudę, że w pierwszych latach prezydentury z trudem znosił ostentacyjny brak szacunku okazywany mu przez PiS-owską starszyznę. Prezes to jedno, ale prezydenta lekceważyli też Antoni Macierewicz czy Witold Waszczykowski. Duda nie umiał sobie z tym poradzić, obawiał się rzucić wyzwanie ludziom, których poważał i uznawał zapewne za godnych szacunku.

A przecież polityka nie polega na duserach. To twarda gra interesów, wymagająca równie twardych charakterów. I sprawnej armii, gotowej do walki za przywódcę, której pan prezydent nigdy się nie dorobił. Pewnie, że armia to nie wszystko, o czym w historii przekonywali się tacy wojownicy jak Jeremi Wiśniowiecki, nie otrzymawszy godności hetmańskiej pomimo posiadania oczywistych talentów militarnych. Spryt i polot to cenne artefakty w politycznych machinacjach, ale jednak zaplecze odgrywa ważną rolę. Duda nie miał się na kim oprzeć trochę na własne życzenie, wszak sam pokpił sprawę zatrudnienia w Pałacu wiernego Marcina Mastalerka z obawy przed… prezesem Kaczyńskim. 

Prezydent Duda równie bardzo chciał być wielkim prezydentem, co nie potrafił nim być. I w istocie na tym polega tragizm tej postaci. Był w swoich działaniach głęboko niekoherentny. Wielkie ambicje rozbudzone świetną kampanią w 2015 roku, napotykały blokadę w postaci raczej nikczemnych rozmiarów osobowości, niezdolnej wprowadzać w czyn swoich planów. Ta sprzeczność stała się lajtmotivem prezydentury Andrzeja Duda, wszak sprawiała, że jego działania można było często sprowadzać do prostej konstatacji: plan świetny, wykonanie kiepskie.

Jak inaczej, jeśli nie konfliktem wewnętrznym, można nazwać niespójność działań Andrzeja Dudy w kwestiach światopoglądowych? Oto zdeklarowany katolik oraz człowiek który powstrzymał marsz po prezydenturę progresywnego liberała Rafała Trzaskowskiego; który niedługo po tym, jak został wybrany prezydentem z autentycznym przejęciem podniósł w trakcie Mszy Świętej Hostię, by zanieść ją kapłanowi i który później wziął udział w oddaniu Polski pod panowanie Chrystusa Króla, uległ w 2020 roku czarnym protestom proponując powrót do „kompromisu aborcyjnego”. Z tego, co radowało serce wszystkich ludzi dobrej woli, czyli zakazu zabijania chorych dzieci w prenatalnej fazie rozwoju, uczynił targ polityczny i ofertę dla liberalnej Polski. Sprzedawca wartości? Iluzjonista? Nie, raczej zbudowany z obawy przed zmianą i doprowadzeniem istotnych spraw do końca, chwiejny polityk.

Paradoks? Oczywiście. Podobnych było znacznie więcej w innych kluczowych momentach, jakimi były pandemia COVID-19 oraz wojna na Ukrainie.

Chciał, ale mu nie wyszło

Te dwa kluczowe wydarzenia w najnowszej historii Polski wiążą się rzecz jasna z poważnymi kryzysem, stanowiącymi zazwyczaj probierz jakości przywództwa politycznego.

Andrzej Duda w obydwu tych przypadkach poniósł porażkę. W czasie pandemii właściwie zniknął z pola widzenia, choć przecież miał szansę stać się rzecznikiem interesów obywateli, krzywdzonych przez potężną machinę państwową. Stugębna plotka głosiła wówczas, że osobiście poprosił ministra Jarosława Gowina, by pozostawił otwarte stoki narciarskie na jakiś czas, bo brakowało mu zażycia choćby odrobine ulubionej pasji. Czy to pomówienia czy prawda – trudno rozsądzić, dość powiedzieć, że, niestety, bardzo pasuje to do charakteru prezydenta Dudy.

Nieco inaczej sprawy mają się z wojną na Ukrainie. Tutaj Duda szybko przejął inicjatywę, jak gdyby poczuł, że to „jego temat”. Nic dziwnego, wszak jest uczniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego, dla którego piłsudczykowska idea „wolnej Ukrainy” stanowiła arcyważny polityczny kierunek. Duda zresztą dbał o relację z prezydentem Wołodymirem Zełenskim, świadom różnic dzielących obydwa narody. Stąd próba – jeszcze przed wojną – rozładowania atmosfery w prezydenckiej rezydencji w Wiśle, w trakcie wspólnej popijawy delegacji polskiej i ukraińskiej.

W pierwszy miesiącach wojny Andrzej Duda również zrobił wiele, by ratować zagrożoną upadkiem Ukrainę. Dzisiaj, w obliczu napięć na linii Warszawa-Kijów, zapominamy już, że pierwsze tygodnie tamtej wojny Ukraina przetrwała w dużej mierze dzięki polskiej akcji wysyłania sprzętu, amunicji a wreszcie: udanej próby umiędzynarodowienia tego konfliktu. Nie zapominajmy, że kiedy Rosjanie ruszyli na Kijów, świat stanął, oczekując niemo na wynik konfrontacji. Powszechne sądzono wtedy, że „druga armia świata” opanuje stolicę Ukrainy, a Zachód stanie przed koniecznością uznania faktów dokonanych. Polska właściwie jawiła się jako ostatni bastion nadziei, że jednak można Ukrainę obronić, co oczywiście nie wynikało z altruizmu, ale z właściwego zdefiniowanie naszego interesu.

Andrzej Duda odegrał tutaj istotną rolę, udzielając wsparcia Zełenskiemu i apelując do opinii międzynarodowej. Działał bardzo sprawnie, wspierając wschodniego sąsiada bez oglądania się na sojuszników. To robiło wrażenie i był to – przyznajmy – gwiezdny czas Dudy.

Kłopot w tym, że i tu niebawem ujrzeliśmy paradoks jego osobowości. Kiedy bowiem mieliśmy już pewność, że rosyjski blitzkrieg zmieni się w wojnę pozycyjną, należało dokonać szybkiej korekty w relacjach z Ukrainą. Niestety, ani polski rząd, ani prezydent Duda, nie byli w stanie przestawić się na „politykę transakcyjną”, czyli wymianę interesów między Kijowem a Warszawą. Prezydent Duda wręcz stał się mentalnie niezdolny do gry ze stroną ukraińską. Relacje międzynarodowe, w których czynnie brał udział, jako reprezentant interesów polskiego państwa, bałamutnie przyrównywał do międzyludzkich relacji, przywołując analogię z płonącym domem sąsiada, potrzebującego szybkiej pomocy, a nie rozmowy o interesach.

Skutki takiego mentalu okazały się tragiczne. Ukraina uznała, że skoro polski rząd i prezydent Duda stali się rzecznikami ich interesu, to nie należy specjalnie angażować zasobów w budowanie obustronnych relacji. Warszawa ponosiła więc kolejne porażki: na polu polityki pamięci o ofiarach ludobójstwa na Wołyniu czy gospodarczym, jak w przypadku otwarcia granic na zboże dla Ukrainy czy dopuszczenia do unijnego rynku ukraińskich przewoźników.

Pan prezydent właściwie do końca swojej kadencji bronił tej polityki, zawzięcie dowodząc, iż postąpił w jedynie słuszny sposób. Pytania o Wołyń zbywał opowieściami o tym, że Ukraińcy nie znają tej historii i trudno w związku z tym oczekiwać od nich jakiś gestów czy decyzji w kwestii ekshumacji ofiar tamtej zbrodni. Duda tak bardzo zżył się z tym modelem uprawiania polityki, że obrażał nawet zasłużonego dla walki z komuną i sprawy pamięci o Wołyniu ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego.

Krótko mówiąc: prezydent miał dobre intencje i do pewnego momentu działał bardzo skutecznie, by wreszcie całkowicie pogubić się w relacjach ze znacznie bardziej przebiegłym partnerem. Blokował go charakter, ów paradoks nikczemnego charakteru i wielkiego stanowiska.

Czy zdecydowała tutaj chęć przejścia do historii? A może zwykła naiwność? Wydaje mi się, że raczej niezdolność do zmiany polityki. By dokonywać zwrotów, trzeba mieć w sobie rys wizjonera, umiejętność przekonywania innych a wreszcie: siłę charakteru. Duda, jak już wyżej napisałem, nie miał żadnej z tych cech. Wszystko realizował w połowie, a kiedy pojawiły się przeszkody lub potrzeba stanięcia w poprzek społecznym nastrojom czy dokonania zmiany politycznego planu, stawał się bierny, niezdolny do podjęcia wyzwania. Ambicje nie wytrzymywały próby konfrontacji z trudną, polityczną rzeczywistością. Twierdził, że broniąc Ukrainy, broni polskiego interesu, ale przecież dzisiaj gołym okiem widać, że skutecznie wytrącił Polsce argumenty do stawiania twardo polskich spraw w relacjach z Kijowem.

Kiepski obrońca uciśnionych

Prezydentura Andrzeja Dudy pełna była takich właśnie paradoksów. Deklarował, że stoi na straży konstytucji, ale sam ją złamał przyjmując przysięgę od pięciu sędziów Trybunału Konstytucyjnego, bezprawnie wybranych przez PiS. Poszedł na wojnę z Donaldem Tuskiem, domagając się respektowania prawa łaski wobec Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, ale gdy przyszedł moment konfrontacji, prędko wycofał się, przechodząc do porządku dziennego nad wtargnięciem policji do Pałacu Prezydenckiego. Duda nie potrafił obronić spójności swoich działań i ostatecznie musiał uznać wyższość rządowej narracji, stosując kolejny raz – zgodnie z życzeniem ministra sprawiedliwości Adama Bodnara – prawo łaski.

Jak na rzecznika obywateli, odwiedzającego z pasją wszystkie powiaty, kiepsko angażował się też w obronę wolności obywatelskich. Podpisał ustawę inwigilacyjną, wziął w obronę wspomnianych Kamińskiego i Wąsika, skazanych przecież za nadużycie władzy w czasach pierwszy rządów PiS, których kordialnie witał w Pałacu Prezydenckim, angażując tutaj cały swój autorytet, jak gdyby walczył o dobre imię polskich bohaterów narodowych, a nie niesfornych kolegów partyjnych.

O bierności w czasach COVID-19, czyli najbardziej spektakularnego w okresie rządów PiS łamania prawa i ingerencji w wolność obywateli, już pisałem, dość jeszcze powiedzieć, że prezydent szybko przeszedł do porządku dziennego nad tamtymi wydarzeniami, za nic mając chociażby skandaliczne procesy lekarzy, ciąganych po sądach za to, że mieli odwagę zaprezentować inne zdanie niż Horban czy Sutkowski. Na końcu tej wyliczanki wymienić wypada jeszcze zgodę prezydenta na tzw. komisję ds. badań wpływów rosyjskich, która de facto była partyjnym straszakiem, dającym ówczesnej władzy możliwość rozkręcenia spirali podejrzeń i prześladowań dla inaczej myślących w sprawie konfliktu rosyjsko-ukraińskiego na nielimitowaną skalę. Prezydent Duda tym samym wziął udział w budowaniu swoistego McCarthyzmu w polskiej polityce. Na czele tej komisji stanął – co warto odnotować – prof. Sławomir Cenckiewicz, mianowany szefem BBN-u przez prezydenta-elekta Karola Nawrockiego.

Zresztą, to już na marginesie, efekty tamtego szalonego pomysłu PiS odbiły się rzecz jasna w polityce Donalda Tuska, który postanowił powołać – tym razem rozporządzeniem – nieco podobną komisję, mającą stanowić straszak nie tylko dla polityków opozycyjnych partii, ale także dla konserwatywnych organizacji i mediów. Na szczęście całkiem niedawno Tusk zdecydował o rozwiązaniu komisji, być może z prozaicznego powodu: jej ustalenia były na tyle kompromitujące, że bardziej opłacało się ją „zniknąć” niż trzymać przy życiu.

Prezydent nie tylko lekceważył wolności obywatelskie, ale nawet na polu zdawałoby się tak komfortowym jak polityka historyczna – cóż jest piękniejszego niż udział w uroczystościach i przecinanie wstęg? – niewiele zdziałał. Sprawę ludobójstwa na Wołyniu, jako się rzekło, oddał Ukrainie bez walki, ale przecież nie wyszedł z absolutnie żadną inicjatywą ani z okazji stulecia niepodległości Polski, ani stulecia Bitwy Warszawskiej.

I tu już nawet nie chodzi o zwykłe wypomnienie braku aktywności. To po prostu jeden wielki skandal, który jest udziałem zresztą nie tylko ośrodka prezydenckiego, ale także i ówczesnego rządu. Pokazuje on, jak wiele jeszcze mamy do zrobienia, by Polska stała się normalnym państwem, którego władze czują potrzebę wyrażenia dumy z wielkich dokonań poprzednich pokoleń, a nie jedynie odfajkowania udziałem w jakimś wydarzeniu czy akademii z okazji kolejnej rocznicy.

Na koniec tej listy zażaleń do pana prezydenta można wymienić, to co działo się w końcówce jego kadencji. Andrzej Duda w ostatnich tygodniach prezydentury zaczął nagle ochoczo nagradzać odznaczeniami polityków, publicystów, celebrytów itd. Robił to bez ładu i składu. Wśród tych nominacji błysnęły te „polityczne”, jak przyznanie odznaczeń braciom Karnowskim czy Magdalenie Ogórek, ale też oburzające, jak przypięcie orderu do piersi postkomuniście Jackowi Majchrowskiemu, politykowi odpowiedzialnemu za degrengoladę samorządowej polityki. Co ciekawe, kilkanaście lat temu ostro krytykował go sam… Andrzej Duda, ale zapewne na starość tępieją nieco i charakter, i pamięć.  

Bez gwarancji

Jedynymi wielkimi sukcesami Andrzeja Dudy były tak naprawdę dwa zwycięstwa wyborcze w 2015 i 2020 roku. Faktycznie, pan prezydent potrafił zaskarbić sobie sympatię Polaków. Jest typem everymana, człowieka, który – jak większość z nas – pracuje, dba o rodzinę, ma swoje drobne słabostki, nie wstydzi się potknięć. Dość powiedzieć, że wysyp prześmiewczych memów porównujących Andrzeja Dudę do Maliniaka – komicznej choć przewrotnej postaci z serialu Jerzego Gruzy „Czterdziestolatek” – raczej wzbudził dla niego sympatię niż niechęć.  

Nie zmienia to jednak faktu, że ta prezydentura zostanie zapamiętana, jako czas zmarnowany dla Polski. Andrzej Duda zostawał prezydentem w dobie rozbudzonych ambicji, gdy Polacy chcieli dalszego rozwoju i szybszego awans, a żegna się ze swoją funkcją, gdy są wściekli na całą klasę polityczną i rozczarowani także „dobrą zmianą”, obiecaną przez PiS.

Andrzej Duda wpadł w pułapkę paradoksu – jego słaby charakter musiał zmierzyć się z wielkimi oczekiwaniami. Dlatego obydwie kadencje Dudy należy uznać raczej za porażkę. We wstępie tego tekstu porównałem oczekiwania wobec Andrzej Dudy z oczekiwaniami, jakie Amerykanie wiązali z Kennedym. Z całą pewnością  było ono przesadzone na potrzeby dobrze czytającej się frazy, ale trzeba przyznać, że i prezydentura Dudy, i prezydentura Kennedy’ego nie były niczym szczególnym w historii odpowiednio Polski i Ameryki. Nadzieją dla nas jest to, że po Kennedym prezydentem został niezwykle sprawczy – choć niestety progresywny – Lyondon Johnson. Czy konserwatysta Karol Nawrocki okaże się również politykiem sprawczym? Niewykluczone, choć pamiętajmy rzecz jasna, że prezydentura w Polsce to instytucjonalny potworek, który naprawdę nie gwarantuje sukcesu czy natychmiastowego przejścia do historii.   

Tomasz Figura

Realizacja planu podmiany narodów Europy. Władza lewicowych wariatów.

Realizacja planu podmiany narodów Europy.

TSUE wydało absurdalne orzeczenie

ws. nielegalnych imigrantów.

Bosak: Władza lewicowych wariatów

5.08.2025 realizacja-planu-podmiany-narodow-europy-tsue

Imigranci na łodzi. Zdjęcie ilustracyjne. Foto: PAP/EPA
Imigranci na łodzi. Zdjęcie ilustracyjne. Foto: PAP/EPA

Europejski Trybunał Sprawiedliwości orzekł, że nie można odsyłać nielegalnych imigrantów, bo – zdaniem unijnej instytucji – żaden kraj nie może zostać uznany za „bezpieczny”. „Jeśli nie ma miejsca dla migrantów w specjalnych ośrodkach, to władze muszą w jakiś sposób pomieścić i nakarmić domniemanych azylantów […] nawet jeśli oznacza to utrudnienia dla rodzimej społeczności” – alarmuje prezes Warsaw Enterprise Institute Tomasz Wróblewski.

Wróblewski udostępnił informację z portalu infomigrants.net i streścił ją.

„Europejski Trybunał Sprawiedliwości nie ułatwia rządom narodowym opanować nastrojów antyemigranckich w Europie. Otóż TSUE zdecydował, że żaden kraj nie może zostać uznany za ‘bezpieczny kraj pochodzenia’ do którego można odsyłać osoby nielegalnie przebywające w UE. Chyba że cała populacja tego kraju zostanie uznana za bezpieczną – napisał na X Tomasz Wróblewski.

Prezes Warsaw Enterprise Institute wyjaśnił, że „w praktyce wyrok oznacza, że żaden migrant nie może być siłą odesłany do domu”.

„W każdym ubogim kraju znajdzie się ktoś kto nie czuje się bezpiecznie” – czytamy.

„Sąd odrzucił też argument, że nagły napływ osób ubiegających się o azyl uzasadnia ograniczenie świadczeń dla oczekujących na azyl. Sąd stwierdził, że ograniczenia zasobów nie mogą być podstawą do ograniczenia ‘praw podstawowych’. Obowiązek ten pozostaje wiążący nawet w przypadku czasowego przepełnienia ośrodków dla migrantów” – napisał Wróblewski.

„Oznacza to, że jeśli nie ma miejsca dla migrantów w specjalnych ośrodkach, to władze muszą w jakiś sposób pomieścić i nakarmić domniemanych azylantów – w hotelach, restauracjach, jakkolwiek można to zrobić – nawet jeśli oznacza to utrudnienia dla rodzimej społeczności” – stwierdził Wróblewski.

Wpis skomentował m.in. Krzysztof Bosak. Jak ocenił, „oddaliśmy się pod władzę lewicowych wariatów”.

„To nie przesada. To fakty. Cała klasa polityczno-medialna od 20 lat staje na głowie żeby to zamaskować, ale możliwość manewru ekstremalnie im się zawęża” – stwierdził.

„Będzie trzeba spod tej władzy wychodzić. W gruncie rzeczy wszyscy powoli to zaczynają rozumieć, więc sądzę że oburzanko, które nas czeka, będzie o przeciętnym stopniu intensywności, niczym zapał do tępienia odchyleń od marksizmu w PZPR w późnych latach osiemdziesiątych” – napisał Krzysztof Bosak.

================

Krzysztof Bosak @krzysztofbosak

Oddaliśmy się pod władzę lewicowych wariatów. To nie przesada. To fakty. Cała klasa polityczno-medialna od 20 lat staje na głowie żeby to zamaskować, ale możliwość manewru ekstremalnie im się zawęża. Będzie trzeba spod tej władzy wychodzić. W gruncie rzeczy wszyscy powoli to zaczynają rozumieć, więc sądzę że oburzanko, które nas czeka, będzie o przeciętnym stopniu intensywności, niczym zapał do tępienia odchyleń od marksizmu w PZPR w późnych latach osiemdziesiątych.

Tomasz Wróblewski @tomaawroblewski

Europejski Trybunał Sprawiedliwości nie ułatwia rządom narodowym opanować nastrojów antyemigranckich w Europie. Otóż TSUE  zdecydował, że żaden kraj nie może zostać uznany za “bezpieczny kraj pochodzenia” do którego można odsyłać osoby nielegalnie przebywające w UE. Chyba że cała…

27,6 tys. wyświetleń

=========================

Należy jednak przypomnieć, że Konfederacja WiN konsekwentnie przekonywała w ostatnim czasie, że Polska opuścić UE nie powinna, a część jej działaczy twierdziła, że jest to wręcz niemożliwe. Czy więc odpowiedzią na to szaleństwo powinno być tylko utyskiwanie i dalsze podporządkowywanie się, tylko, że „bez uśmiechania się”?

Czy jednak należy przyznać, że PolExit od lat jest słusznym kierunkiem?

Widać wyraźnie, że walka z narodami Europy zaostrza się, a unijni biurokraci chcą pozbawić Europejczyków wszelkich możliwości obrony.

Jego Eminencja Kardynał Krajewski i jego alter ego – Wielebny Green z “Krwawego południka”

Ferdynand Dembowski wysłuchał z uwagą kazania Jego Eminencji Kardynała Konrada Krajewskiego i miał nieodparte wrażenie, że gdzieś już je słyszał. Ten Wielki Jałmużnik, dla którego  Kolumnada Berniniego to Cloaca Maxima, jest alter ego  Wielebnego Greena z “Krwawego południka” Cormaca MacCarthy’ego.

Ferdynand Dembowski ma pewność, że słyszał kazanie oszusta i wielce nad tym boleje, że, niestety,  nie przyjedzie po niego ani  żaden szeryf, ani żaden łowca nagród, ani żadni oburzeni słuchacze nie wytarzają Wielebnego w smole i pierzu.

Kard. Krajewski: Ramiona Chrystusa przyjmują wszystkich! | Jubileusz Młodych 2025

“Wielebny przerwał kazanie. W namiocie zaległa głęboka cisza. Wszyscy patrzyli na przybysza. Ten poprawił kapelusz, a potem przepchnął się do przodu, aż do ambony zrobionej z drewnianej skrzyni, po czym odwrócił się, żeby przemówić do słuchaczy wielebnego Greena. Miał pogodną i osobliwie dziecięcą twarz. I małe dłonie, które wyciągnął przed siebie.

  • Panie i panowie, uznałem za swoją powinność, by was powiadomić, że  człowiek prowadzący to nabożeństwo jest zwykłym oszustem. Nie ma dokumentów duszpasterskich z żadnego ustanowionego ani nowego Kościoła. Nie ma też żadnych kwalifikacji do sprawowania godności, którą sobie przywłaszczył, bo ledwie opanował na pamięć kilka ustępów ze świętej księgi, żeby swoim szalbierczym kazaniom nadać wątły pozór pobożności, którą w istocie gardzi. Prawdę mówiąc, człowiek, który przed wami stoi i podaje się za sługę bożego, to nie tylko zupełny analfabeta, ale też przestępca ścigany prawem w stanach Tennessee, Kentucky, Missisipi i Arkansas.
  • Święty Boże, krzyknął wielebny, to są łgarstwa, łgarstwa! Zaczął gorączkowo czytać z otwartej Biblii”. 

[Cormac MacCarthy, Krwawy południk, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011, s. 14]

==============================

Dopowiedzenie

W “Krwawym południku” jest też  drugie oblicze kardynała Krajewskiego. Jest nim sędzia Holden, będący wcieleniem chaosu, nihilizmu i mordu. O ile w powieści MacCarthy’ego  Bóg zostaje zdetronizowany, a jego miejsce zajmuje przemoc i wojna, o tyle w kazaniu kardynała Krajewskiego otrzymujemy karykaturalny obraz Boga i Jego Ewangelii, gdzie w miejsce rozumu, porządku i pokoju Jego Eminencja lansuje nam świat  – podobnie jak sędzia Holden – w którym de facto  rządzi  szatan.

Pycha przebijająca z kazania kardynała Krajewskiego nasuwa na myśl słynne zdanie z “Raju utraconego” Miltona, że “Lepiej rządzić w piekle niż służyć w Niebie”. Pod pozorem pokory i miłosierdzia mamy do czynienia z okrutną manipulacją  człowieka pysznego i żądnego władzy.

Ferdynand Dembowski

Pogromczyni nieprzyjaciół Krzyża – Matka Boża Śnieżna

Pogromczyni nieprzyjaciół Krzyża – Matka Boża Śnieżna

https://pch24.pl/pogromczyni-nieprzyjaciol-krzyza-matka-boza-sniezna

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Historia Kościoła obfituje w niezwykłe zdarzenia, będące owocem ingerencji Nieba w porządek ziemski. Wierzących budują moralnie, z kolei dla odrzucających wiarę stanowią przyczynę zgorszenia lub, w najlepszym wypadku, budzą ich sceptycyzm. Do takich faktów należą m.in. dzieje bazyliki i obrazu Matki Bożej Śnieżnej.

Śnieg w letni poranek

Rzymianie, którzy 5 sierpnia 352 roku przechodzili przez wzgórze eskwilińskie, z wielkim zdziwieniem obserwowali niezwykłe zjawisko. Mimo letniej pory jego zbocze pokrywała warstwa śniegu. Co było przyczyną niezwykłego wydarzenia, wiedział papież Liberiusz oraz rzymski patrycjusz Jan. W nocy ukazała im się bowiem Matka Boża i wyraziła wolę, by w tym miejscu stanęła świątynia ku Jej czci. Jak mówi stara tradycja, wspomniany patrycjusz oraz jego żona nie doczekawszy się potomstwa, zastanawiali się, jak spożytkować ku chwale Bożej swój majątek. Jakże zadziwić, a zarazem uradować musiała ich taka odpowiedź…

W miejscu cudu stanęła pierwsza świątynia poświęcona Bogarodzicy. Nie była jeszcze tak wielka i wspaniała jak dziś. Tę wzniesiono dopiero za pontyfikatu Ojca Świętego Sykstusa III (432-440), który chciał uczcić sukces soboru w Efezie, a przede wszystkim ogłoszenie dogmatu, że Najświętszej Maryi Pannie przysługuje tytuł Bożej Rodzicielki (Theotokos). Świątynia zyskała nazwę bazyliki Matki Bożej Większej.

Pamięć cudu leżącego u genezy fundacji świątyni przetrwała w nazwie wizerunku Maryi czczonego w jej wnętrzu oraz święcie ustanowionym w rocznicę niezwykłego zjawiska (5 sierpnia) – Matki Bożej Śnieżnej. Piękna legenda przenosi moment powstania ikony daleko wstecz, przypisując jej namalowanie św. Łukaszowi Ewangeliście. Według historyków sztuki, znany nam obecnie obraz powstał najprawdopodobniej w XII wieku. Do Rzymu trafił zapewne w XIII stuleciu, wraz z krzyżowcami powracającymi do Europy.

Wybawicielka rzymian

Obraz cieszy się sławą cudownego, a przedstawia Maryję trzymającą na lewej ręce małego Pana Jezusa, który z kolei lewą rączką podtrzymuje Księgę, a prawą wyciąga przed siebie w geście błogosławieństwa. Znany jest także pod nazwą Salus Populi Romani, czyli Ocalenie Ludu Rzymskiego. Wielokroć bowiem, w chwilach poważnych zagrożeń, Matka Boża Śnieżna przychodziła z pomocą rzymianom.

To właśnie Jej ingerencji lud rzymski przypisuje ocalenie miasta przed dżumą za pontyfikatu św. Grzegorza Wielkiego. Później, podczas wielkiego pożaru, który wybuchł w 847 roku, gdy papieżem był Leon IV, wizerunek Matki Bożej Śnieżnej niesiono ulicami Wiecznego Miasta, wypraszając wygaśnięcie ognia. Podobna procesja z obrazem Maryi Salus Populi Romani przeszła przez Rzym w trakcie starcia z flotą muzułmańską pod Lepanto w 1571 roku. Wtedy to losy bitwy rozstrzygnęły się na korzyść połączonej floty katolickiej.

Należy dodać, że wizerunek Matki Bożej Śnieżnej stał się bardzo popularny w całym świecie chrześcijańskim. Do jego rozpropagowania przyczynił się generał jezuitów św. Franciszek Borgiasz, zamawiając liczne kopie cudownego wizerunku, by potem wysłać je do różnych zakątków świata. Jedna z nich trafiła do Jarosławia w Polsce. W oparciu o ten obraz powstały kolejne repliki.

Rada na wagę zwycięstwa

Należy podkreślić, że także w Polsce Matka Boża Śnieżna uczyniła cud porównywalny do rzymskich, przyczyniając się do zwycięstwa w bitwie chocimskiej. 

Stało się to w 1621 roku, gdy rok po zwycięstwie nad armią polską na polach Cecory, w której zginął hetman Stanisław Żółkiewski, Turcy szykowali nową wyprawę na Rzeczpospolitą. Całej potędze Turcji drogę zastąpiły szczupłe siły pod dowództwem hetmana Jana Karola Chodkiewicza. Niestety, utalentowany militarnie hetman zmarł w oblężonym obozie. Gdy wieść o tym doszła do kraju, biskup Marcin Szyszkowski zarządził w Krakowie uroczystą procesję błagalną, podczas której niesiono ulicami miasta przechowywaną w kościele oo. Dominikanów kopię wizerunku Matki Bożej Śnieżnej. Gdy wszystko zapowiadało klęskę, bo otoczone przez pogan wojska polskie dysponowały zaledwie jedną beczką prochu, dowodzącemu nimi regimentarzowi Stanisławowi Lubomirskiemu ukazała się Matka Boża. Madonna wypowiedziała tylko jedno słowo: Wytrwałość. Wódz zastosował się do rady, dzięki czemu Polska strona wynegocjowała pokój na korzystnych warunkach. Sukces uznano za dzieło Niepokalanej. 

Jako wotum dziękczynne dla Bogarodzicy żona Stanisława Lubomirskiego, Anna, ufundowała w Krakowie kościół i klasztor ss. Dominikanek, naturalnie pod wezwaniem Matki Bożej Śnieżnej. Do dziś zakonnice oraz wierni czczą w nim Maryję, modląc się przed jedną z kopii eskwilińskiego obrazu.

Modlitwa do Najświętszej Maryi Panny Śnieżnej

O Maryjo, Matko moja Niebieska,
najczulsza, najlepsza z matek,
do stóp i do Serca Twego Macierzyńskiego
tulę się z miłością i ufnością dziecięcą.
Patrz, oto Twe dziecię przychodzi do Ciebie
i wzywa Twej pomocy!
Czy potrzeba o Matko, by wiele Ci mówiło,
Twe Serce wszystko już odczuło…
Ty wiesz, że cierpi, że płacze, że zgrzeszyło…
O Matko łaski Bożej, źródło życia i radości,
o Ty wsławiona w tym cudownym Obrazie łaskami bez miary,
spraw Twoim wstawiennictwem u Boga,
by i na moje serce dotknięte cierpieniem i winami,
spadły białe, śnieżne płatki Twej pociechy,
zmiłowania i wysłuchania.
Bóg Ci niczego odmówić nie może,
jeśli tylko prośby nasze nie sprzeciwiają się
zamiarom Jego Ojcowskiego Serca, tak bardzo nas miłującego.
O Matko Najświętsza, wierzę, iż wszystko możesz u Boga!
O Matko Miłosierdzia, ufam Twemu Macierzyńskiemu Sercu,
O Matko Najczulsza, Tobie powierzam wszystko,
co dotyczy mojej duszy, mego ciała i moich najdroższych!
O Matko Ukochana, miłuję Cię i wiem,
że miłujesz mnie jak dziecię swoje.
W Twoje ręce najświętsze składam życie,
śmierć i wieczność moją,
wierząc, że nie zginę na wieki. Amen.

Litania do Najświętszej Maryi Panny Śnieżnej

Kyrie, eleison. Chryste, eleison. Kyrie, eleison.
Chryste, usłysz nas. Chryste, wysłuchaj nas.
Ojcze z Nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu, Odkupicielu świata Boże,
Duchu Święty Boże,
Święta Trójco, Jedyny Boże,

Święta Maryjo, módl się za nami.
Święta Maryjo Panno Śnieżna,
Święta Maryjo Dziewico Niepokalana,
Święta Maryjo Pokorna Służebnico Pańska,
Święta Maryjo Żywy Przybytku Słowa Wcielonego,
Święta Maryjo Nowa Ewo, obiecana w raju,
Święta Maryjo Pociecho, radości i błogosławieństwo Ludu Wybranego,
Święta Maryjo Idąca za Chrystusem aż do stóp Krzyża,
Święta Maryjo Świeczniku ozdobiony w siedmiorakie dary Ducha Świętego,
Święta Maryjo Najwyższa chlubo świata chrześcijańskiego,
Święta Maryjo Królowo Nieba i ziemi,
Święta Maryjo Wzorze modlitwy i wyrzeczenia,
Święta Maryjo Wspomożenie małżeństw i rodzin,
Święta Maryjo Opiekunko pielgrzymów i podróżujących,
Matko nasza najłaskawsza,
Matko Miłosierdzia,
Matko ofiarności i dobroci,
Matko poświęcenia i służby,
Matko zsyłająca swe łaski wraz z płatkami śniegu,
Matko prowadząca zagubionych w chaosie świata,
Matko darząca uśmiechem swoich gości,
Matko o każdej porze roku zapraszająca do siebie czcicieli,
Matko udzielająca wszelkiej pomocy potrzebującym,
Matko wypraszająca łask wszelkich,
Matko której bezgranicznie zaufaliśmy,
Matko pouczająca o Miłowaniu Boga i bliźnich,
Matko wypraszająca pokój i Boże przebaczenie,
Matko nawołująca do gorliwego odmawiania Różańca,
Matko wzywająca do czynienia pokuty,
Matko umacniająca chorych i cierpiących,
Matko wychowawczyni powołań kapłańskich, zakonnych i misyjnych,
Matko otaczająca opieką wszystkich parafian,
Matko roztaczająca Macierzyńską opiekę nad młodzieżą i dziećmi,
Matko chroniąca nas od niewiary,
Matko ucząca nas prostoty i życia w prawdzie,
Matko pomagająca naszej Ojczyźnie i światu całemu,
Matko towarzysząca nam w pielgrzymce wiary,
Matko pocieszająca strapionych i nadziejo umierających,
Matko prosząca swego Syna o świętość dla nas,

Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – przepuść nam, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – wysłuchaj nas, Panie.
Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata – zmiłuj się nad nami.

K. Módl się za nami, Święta Boża Rodzicielko.

W. Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

Módlmy się
: Boże Wszechmogący, Ojcze i Przyjacielu ludzi, Ty prowadzisz Swój lud pośród zmieniających się kolei życia. Dzięki Ci składamy za to, że łaskawie wejrzałeś na naszą ziemię, gdzie czcimy Najświętszą Maryję Pannę Śnieżną. Udziel nam i tym wszystkim, którzy powierzają się Jej Matczynej Opiece, łaski coraz większego umiłowania Zbawiciela Jezusa Chrystusa. Który żyjesz i królujesz przez wszystkie wieki wieków. Amen

Źródło: dladuszy.piotrskarga.pl

Ceny paliwa: Między rynkiem, chciwością fiskusa a politycznym sterowaniem

Ceny paliwa: Między rynkiem, chciwością fiskusa a politycznym sterowaniem

autor: Arkadiusz Kopeć 21 lipca 2025 https://100argumentow.pl/artykuly/ceny-paliwa-miedzy-rynkiem-chciwoscia-fiskusa-a-politycznym-sterowaniem

Ceny paliwa: między rynkiem, chciwością fiskusa a politycznym sterowaniem

Absolutną podstawą współczesnej gospodarki jest ropa naftowa. Dzisiaj poświęcimy uwagę najważniejszym spośród dziesiątków tysięcy jej zastosowań, czyli paliwom. Konkretnie zaś – ich cenom obowiązującym w Polsce. Nie zawsze bowiem rozstrzygają o nich czynniki rynkowe. Niejednokrotnie decydujący głos chcą mieć politycy.

***

Z czego składa się cena paliwa?

Na koszty zakupu paliw składać się powinny cztery główne czynniki:

  1. Cena ropy naftowej na światowych rynkach – chodzi o kontrakty na ropę WTI i Brent;
  2. Kurs dolara, czyli wartość złotówki wobec waluty amerykańskiej – ropa naftowa jest wyceniania na światowych rynkach na podstawie USD, w ramach tzw. petrodolara;
  3. Koszty własne, tj. infrastruktura, utrzymanie sieci dystrybucji, wynagrodzenia pracowników, a także marża, czyli zysk;
  4. Podatki, które oscylują pomiędzy 40 a 50% finalnej ceny na stacjach. Chodzi przede wszystkim o akcyzę, VAT oraz pozostałe narzuty, m.in. opłatę paliwową czy od 2027 roku – także ETS2.

Bez względu na to, czy nam się to podoba, czy nie; czy posiadamy samochód, czy też wystarcza nam komunikacja zbiorowa i rower, ceny paliw mają bezpośredni wpływ na nasze wydatki. Nawet jeśli mieszkamy w dobrze skomunikowanym mieście, musimy dokonywać zakupów. Jedzenie, ubrania, przedmioty użytku codziennego, wreszcie sprzęty gospodarstwa domowego – wszystko to, czego potrzebujemy na co dzień, nie pojawia się w sklepie ot tak – trzeba je tam przywieźć: chleb z piekarni pod miastem, ubrania z fabryki położonej często setki, jeśli nie tysiące kilometrów stąd. Elektronika wyprodukowana na Dalekim Wschodzie, nawet samochody.

W przypadku pieczywa sytuacja jest dość prosta: piekarnia na obrzeżach miasta produkuje chleb, ten ląduje w samochodzie dostawczym i zostaje dowieziony do sklepu. Jednak w odniesieniu do bardziej zaawansowanych produktów, szczególnie technologicznych, sprawa wygląda zgoła inaczej: najpierw towar jest wywożony do najbliższego portu z fabryki, najczęściej w Chinach, Wietnamie czy podobnym państwie. Zużywamy paliwo. Następnie transport trafia na olbrzymi kontenerowiec, którego silniki spalają mazut – ciężką i niebezpieczną dla środowiska substancję, powstającą jako odpad z przetwórstwa ropy. Z portu docelowego, ciągniki siodłowe (tzw. TIR-y) zawożą produkty do magazynów, a z tychże trafiają one do sklepów pojazdami dostawczymi. Podsumowując, czego byśmy nie nabywali jako konsumenci, najpierw musi to zostać dostarczone do sklepu, kosztem mniejszej lub większej ilości paliwa.

Podatek od kampanii wyborczej

Jak zaznaczono wcześniej, na koszt oleju napędowego, benzyny czy gazu LPG powinny składać się cztery główne czynniki. No właśnie – powinny, ponieważ niestety dochodzi jeszcze piąty z nich, to jest polityka.

Gdyby nie ona, teoretycznie można by pokusić się o miarodajne szacunki ceny, którą muszą zapłacić kierowcy: wystarczyłoby przemnożyć kwotę, jaką hurtowy odbiorca surowca wydaje na każdą baryłkę (ang. barell, jednostka uznana w przemyśle petrochemicznym i oznaczająca 159 litrów) przez kurs dolara oraz dołożyć koszty przetwórstwa (mniej więcej stałe) i podatki (które również nie ulegają gwałtownym zmianom). Jednak gdy przyjrzymy się wahaniom cen na polskich stacjach, okazać się może, że te nie mają zbyt wiele wspólnego z powyższym schematem.

W Polsce, gdy ceny ropy na światowych rynkach rosną, na stacjach paliw szybko idą w górę, czasem nawet w ciągu 48 godzin. Ale gdy giełdowa wartość tego surowca spada, obniżki w handlu detalicznym pojawiają się z opóźnieniem, nawet po 1 – 2 tygodniach. Taka polityka budzi wątpliwości, ponieważ dostawy zamawiane są z wyprzedzeniem, a rafinerie mają je zakontraktowane od kilku dni do kilkunastu tygodni naprzód. PKN Orlen, jako „narodowy” koncern paliwowy, odgrywa kluczową rolę. Tego rodzaju przedsiębiorstwa mogą manipulować cenami, aby zarabiać więcej.

Co działo się z cenami paliw w Polsce w latach 2022-2023?

W 2022 roku Orlen utrzymywał wysokie ceny hurtowe, co przełożyło się na rekordowe zyski, wynoszące kilkadziesiąt miliardów złotych. Nie można przy tym pominąć faktu, że w tym samym roku wybuchł za naszą granicą zbrojny konflikt, a Polska była krajem najbardziej zaangażowanym w pomoc broniącej się Ukrainie. Oprócz masowych dostaw sprzętu i amunicji, oznaczało to również ogromne transporty paliw na front. Jednak rząd Mateusza Morawieckiego, zamiast przyznać wprost, że z kieszeni kierowców finansuje paliwo dla ukraińskich czołgów, wybrał prymitywną propagandę, czego efekty mogliśmy obserwować na billboardach:

Źródło: wyborcza.biz

Zaznaczmy: intencją tego artykułu nie jest ocena zasadności działań rządu, zwłaszcza w kontekście polskiej racji stanu. Faktem jest jednak, że polski kierowca sfinansował wtedy nie tylko dostawy paliw na front, ale również rekordowe zyski Orlenu:

Źródło: gurufocus.com

Jak widać powyżej, w 2022 roku przychody koncernu wzrosły ponad dwukrotnie (ze 131 do 281 mld PLN), natomiast zyski – prawie czterokrotnie (z 11 do 39 mld PLN). Sytuacją tą zajął się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK), jednak nie stwierdził on naruszeń. Być może uzasadnieniem tych wzrostów jest przejęcie Lotosu przez Orlen, z drugiej strony jednak, większy wolumen zakupów surowca powinien wskazywać na spadek, a nie wzrost cen paliwa.

Z kolei latem 2023 roku, przed wyborami, Orlen sztucznie obniżał ceny, mimo rosnących globalnych cen ropy. Takie działania po dziś dzień budzą kontrowersje, a ówczesna opozycja oskarżała koncern o manipulację dla celów politycznych.

W tym momencie warto odwołać się do danych historycznych. Poniższy wykres przedstawia notowania ropy Brent (linia niebieska, prawa skala) oraz kurs dolara w przeliczeniu na złotówki (linia czerwona, lewa skala):

Źródło: tradingview.com

Po przeliczeniu kursu, notowania baryłki ropy kształtują się w sposób następujący:

Źródło: tradingview.com

A tak oto wyglądały ceny paliw na polskich stacjach:

Źródło: ewgt.com

Naszą uwagę powinny zwrócić przede wszystkim dwie rzeczy:

Po pierwsze, w momencie pisania tego artykułu, cena baryłki kształtuje się na poziomach bardzo podobnych do tych ze stycznia 2020 roku (czerwona linia na wykresie). W tamtym okresie, cena paliwa na stacjach wynosiła pomiędzy 5,00 a 5,20 PLN za litr. Obecnie, mimo iż baryłka kosztuje niemal tyle samo co wtedy, paliwo na stacji jest 20 – 30% droższe!

Po drugie, warto zwrócić uwagę na rozjazd cenowy pomiędzy benzyną 95 a olejem napędowym (ON) czyli paliwem diesla (czarne strzałki). Mimo iż zazwyczaj ich ceny oscylują na podobnych poziomach, to w szczytowych momentach różnica pomiędzy nimi potrafiła wynosić ponad 1 zł za litr. W tym momencie warto zaznaczyć, że większość ciężkiego sprzętu wojskowego (czołgi, kołowe transportery opancerzone, haubice etc.) najczęściej napędzana jest silnikami dieslowskimi.

Czy zwiększona marża Orlenu uzasadnia obecne ceny paliw?

Nie do końca. Poniższy wykres prezentuje marże PKN Orlen za lata 2018 – 2024.

Źródło: tradingview.com

O ile marża utrzymywała się na rekordowych poziomach w latach 2021 – 2023, to już za poprzedni rok była najniższa od dawna. Należy pamiętać, że w międzyczasie wzrosły podatki, w tym akcyza i opłata paliwowa (co jest o tyle absurdalne, że ta ostatnia aktualizowana jest o wskaźnik inflacji, a ten zależy m.in. od… cen paliw). Otwartym pozostaje pytanie, o ile zwiększyły się koszty produkcji paliwa.

Pozostaje również kwestią nierozstrzygniętą, na ile wzrosły koszty przetwórstwa paliw, w związku z partycypacją Polski w systemie ETS (ang. European Transmission System, Europejski System Emisji). Wszak przemysł petrochemiczny należy do tych bardziej energochłonnych.

Kolejny haracz dla UE

W porównaniu do tego, co nas czeka w przyszłości, powyżej opisane mechanizmy mogą jednak okazać się i tak stosunkowo niewielkim problemem.

Od 2027 roku Unia Europejska wprowadzi nowy system ETS2, który obejmie emisje CO2 z transportu drogowego i budynków. Firmy będą musiały kupować pozwolenia na każdą tonę dwutlenku węgla wytwarzanego poprzez spalanie paliw. To zwiększy koszty dla firm paliwowych, a one prawdopodobnie przeniosą te obciążenia na konsumentów, co spowoduje podniesienie cen. Dla Polski wpływ może być szczególnie duży. Raporty wskazują, że nasz kraj został zaliczony do grupy pięciu największych emitentów (z Niemcami, Włochami, Francją i Hiszpanią), których łączny udział wynosi 70% CO2 objętego mechanizmem ETS2.

Ceny paliw w Polsce są wynikiem złożonych mechanizmów, w tym manipulacji cenami przez Orlen, a także kursu dolara, wysokich podatków i przyszłych regulacji takich jak ETS2. Konsumenci powinni być świadomi tych czynników, aby lepiej rozumieć zmiany cen i ich potencjalny wpływ na nasze budżety domowe.

System ETS2 wchodzi w życie w 2027 roku. Jednocześnie należy pamiętać, że jest to rok wyborów parlamentarnych w Polsce. Czy znowu doświadczymy „cudów na Orlenie”? Czas pokaże.

Dziwna wojna ponownie

Dziwna wojna ponownie

Zorard 1 lipca, 2025 [a dziś, 5 sierpnia, pytania i sugestie ciągle aktualne.. MD]

Często rozsądnie jest poczekać z ocenianiem i komentowaniem różnych wydarzeń. I tak właśnie jest też w przypadku „wojny” Iranu z USA. O ile raczej rzeczywiście Żydzi pozabijali Persom fizyków atomowych i wyższych dowódców a z kolei Persowie faktycznie porozwalali Żydom rakietami różne obiekty (czy kogoś ważnego przy tym zabili, tego nie wiadomo, bo w miłującym demokracje i postęp Izraelu jest ścisła cenzura) to wielki atak USA na Iran i równie wielki odwet Iranu sprawiają wrażenie działań pozorowanych. No bo tak, najpierw USA bombardują opustoszałe zakłady a jedynym dowodem na ich działania są jakieś zdjęcia na których widać ponoć jakieś dziury a następnie Iran atakuje rakietami opustoszałe bazy USA w Katarze – opustoszałe, bo uprzejmie wcześniej uprzedził o swoich zamiarach. I co? I pstro. Ani nie nastąpiła blokada cieśniny Ormuz ani dalsza eskalacja…

Prawdę pisząc tym, co powodowało, że z pewnym niedowierzaniem podchodziłem do relacji medialnych to fakt, że… rynki finansowe w ogóle nie reagowały na dziejące się wydarzenia. Jeśli spojrzeć na 5-cio letni wykres cen ropy naftowej cała „wojna USA z Iranem” jest nic nie znaczącą malutką górką, która nawet nie doszła do połowy cen z okresu początków pierwszej „dziwnej wojny” na Ukrainie1.

Podobnie miały się też inne wskaźniki. Może to jest tak, że świat już tak zobojętniał na wojny a nawet ludobójstwo – wydarzenia w Gazie dzieją się niestety naprawdę – że jakieś tam drobne bombardowania nie robią już na „inwestorach” wrażenia. A może „inwestowanie” jest na tyle już domeną automatów, że bez twardych danych nie ma żadnych reakcji? Ostatecznie wyobrażenie o giełdzie jako miejscu gdzie mądrzy ludzie podejmują rozsądne decyzje o alokacji środków w działalność gospodarczą przynoszącą realne zyski jest z gruntu fałszywe. Mimo to jednak brak reakcji „rynków finansowych” daje mi naprawdę poważnie do myślenia.

Warto przy tym pamiętać, że funkcjonujemy w świecie, w którym zwykli ludzie mający dostęp do modeli takich jak Veo 3 Google są w stanie wygenerować całkowicie przekonywające filmy. Przyjmując rozsądną zasadę, że zakulisowa technologia wyprzedza tą jawną oznacza to, że tzw. „media głównego nurtu” z powodzeniem mogłyby pokazać nam obrazy ataków rakietowych, bombardowań i innych okropieństw, które się w ogóle nie wydarzyły.

Możliwe, że jednak jakieś bomby z jakiegoś B2 zrzucono gdzieś na jakieś góry i jakieś rakiety nadleciały nad Katar. Czemu zatem nic dalej się nie dzieje?

I tu można snuć różne domysły. Na przykład takie, że prezydent Trump w ten sposób oszukał swoich żydowskich panów bo z jednej strony zrobił to, co chcieli, ale zrobił to w taki sposób, że nic realnie nie zniszczył? Albo, że przed dalszym rozwojem wypadków powstrzymał panów z USA telefon z Pekinu albo z Moskwy z uprzejmą sugestią, żeby Iran zostawić w spokoju jeśli nie chcą sami spłonąć w nuklearnej zagładzie?

Oj, dziwna ta wojna Irańsko-Amerykańska. Kolejne z serii wydarzeń, których prawdziwy przebieg i przyczyny poznają dopiero nasze prawnuki z niszowych, specjalistycznych publikacji historycznych o naszej epoce. A to bardzo niepokoi mnie, bo nasze życie coraz bardziej zależy od procesów całkiem dla nas nieprzewidywalnych, od walk potężnych sił, których istnienia możemy się tylko domyślać.

  1. Przy okazji – wojna na Ukrainie to jednak naprawdę. Skąd wiem? Ano, dotarło już do mnie dostatecznie dużo relacji ze źródeł prywatnych o łapankach na Ukrainie, o powracających w trumnach albo i to nie ofiarach tych łapanek i tak dalej. Jeśli ludzie giną naprawdę, to coś się tam naprawdę dzieje. Ale znów – czemu mimo podobno zatrzymania pomocy z USA Rosjanie nie są jeszcze w Kijowie lub przynajmniej Odessie? ↩︎

Nowi bohaterowie dla „europejczyków polskiego pochodzenia”

Nowi bohaterowie dla „europejczyków polskiego pochodzenia”

Zorard 24 lipca, 2025 https://zorard.wordpress.com/2025/07/24/nowi-bohaterowie-dla-europejczykow-polskiego-pochodzenia/

Odzywam się, by skomentować ostatnią kronikę towarzysko-pudelkową a mianowicie historię kosmicznej miłości Sławosza i Aleksandry. W tej historii widzimy wyraźnie ślady umiejętnego zarządzania zza kulis, lansowania ikon dla nowego pokolenia nowych ludzi – „europejczyków polskiego pochodzenia”. Jak bowiem wiedzą nasi umiłowani „macherzy z zaplecza” hodowli nowego pokolenia całkowicie uległych gojów nie da się oprzeć tylko na pałce i knucie, muszą być i tacy, którzy będą uwielbiać swoje zniewolenie, bić brawo dla własnej zagłady uważając ją za najwyższą formę postępu i wolności (oj, nie mylił się stary Orwell, „niewola to wolność”…).

Właśnie: postępu. Postęp bowiem nadal święci tryumfy – dzięki błyskawicznemu rozwojowi technologicznemu ostatnich około 250 lat (para – elektryczność – samoloty – radio – atom – rakiety – komputery – tak w dużym skrócie) udało się skutecznie wbić ludziom do głowy skojarzenie, że nowe równa się lepsze.

I właśnie dla nich lansuje się nową „pierwszą parę” – Sławosza i Aleksandrę, oni są tak idealnie wpasowani w tą narracje, że gdyby ich „wielka miłość” i „przypadkowe spotkanie” się nie wydarzyły, to trzeba by było je wyreżyserować. Ich zestawienie jest wręcz perfekcyjnie dobrane pod gusta „europejczyka polskiego pochodzenia”.

On naukowiec, grzeczny chłopczyk, który polecał w kosmos by zjeść tam pierogi i złożyć wyznanie anty-wiary poprzez zawiezienie tam serduszka WOŚP (oj, jakie to słodkie, prawda?). Oczywiście naukowiec – bo jak wiemy credo posłusznego goja to „wiara w naukę”. Oczywiście, jak każdy samiec z gatunku „europejczyk polskiego pochodzenia” po ślubie przyjął część nazwiska żony. Jest więc w każdym calu anty-Polakiem, jedyne co zostało w nim polskiego to owe pierogi.

Ona mieszaniec, ćwierć Polka, ćwierć Chinka, ćwierć Tajka, [deklaruje się jako Polka i Tajka md] również „wykształcona” to znaczy ukończyła coś w rodzaju nowoczesnej szkoły dla politruków postępu w Oxfordzie. Parlamentarzystka nagle wyciągnięta znikąd przez kręgi PO – ewidentnie lansowana na ikonę „nowej Polski”, nowej Polski, która Polską jest tylko z nazwy oczywiście. Nie dziwi w tej sytuacji, że jako jedyna nie głosowała za (pozbawioną zresztą jakiegokolwiek praktycznego znaczenia) rezolucją dotyczącą upamiętnienia ofiar Wołynia.

Ślub, oczywiście świecki.

Naprawdę, wyrazy uznania dla reżyserów, którzy tak to pięknie skomponowali.

Nawiasem mówiąc ona jest wyjątkowo niebezpieczna, bo nie jest świadoma własnej głupoty i jest duża szansa, że święcie wierzy w te postępowe dyrdymały, które opowiada za każdym razem kiedy ma okazję się wypowiedzieć. Ponieważ tam gdzie jest wjechała przede wszystkim dzięki pieniądzom swojego ojca to uważa, że sama na wszystko zasłużyła i sama to sobie wypracowała – klasyczne wyparcie u dzieci milionerów. Zarazem, będąc mieszańcem nie ma jasnej przynależności rasowej co powoduje, że wszelkie idee globalistyczne są jej potrzebne by uzasadnić niejako sens własnego istnienia (mało kogo stać by przyznać choćby przed samym sobą, że jest efektem fatalnego błędu swoich rodziców). Mieszanka ta powoduje, że pani Aleksandra jest ideowa – a jak wiemy ideowi komuniści byli dużo bardziej niebezpieczni i szkodliwi od tych, którzy do KPZR czy PZPR zapisywali się dla kariery. Zarazem, jest zbyt głupia by dostrzec sznureczki doczepione do kończyn i zrozumieć, że jest marionetką której zadaniem jest wsparcie procesu niszczenia polskości jako konceptu.

Jestem pewien, że o tej parze jeszcze nie raz usłyszymy. Obawiam się, że ona może być nawet lansowana do stanowisk klasy prezydent albo premier – jakiż by to był piękny cios zadany polskości gdyby stanowisko takie zajęła kobieta-mieszaniec!

Pozostaje mieć nadzieję, że atrakcyjność jedzenia pierogów w kosmosie jest dużo mniejsza niż reżyserzy myśleli a tym bardziej zblednie kiedy bieda będąca wynikiem dokręcania śruby pod zielonymi pretekstami zajrzy w oczy większej liczbie nie tylko Polaków, ale i „europejczyków polskiego pochodzenia”.

Tak na marginesie: chyba rozumiemy już, że „niewidzialna ręka” wskazała palcem na pana Sławosza w trakcie wyboru polskiego astronauty nieprzypadkowo. Myślę, że obecna kampania medialna była już wtedy przewidywana.

Narkotykowe tsunami we Francji. „Egzystencjalne zagrożenie dla kraju”

„Białe tsunami” we Francji. Władze biją na alarm. „Egzystencjalne zagrożenie dla kraju”

4.08.2025 https://nczas.info/2025/08/04/biale-tsunami-we-francji-wladze-bija-na-alarm-egzystencjalne-zagrozenie-dla-kraju/

Francja Paryż flaga
Francja.

Narkotykowe „białe tsunami” stanowi zagrożenie dla Francji, a handel narkotykami staje się coraz bardziej brutalny – poinformował dziennik „Le Monde”, powołując się na raport podlegającego francuskiemu MSW Biura ds. Zwalczania Narkotyków (Ofast).

Cytowany przez gazetę międzyresortowy raport „Stan zagrożenia związany z handlem narkotykami” pochodzi z końca lipca. W jego przedmowie minister spraw wewnętrznych Francji Bruno Retailleau użył zwrotu „białe tsunami” w odniesieniu do narkotyków, w tym kokainy, która stała się „egzystencjalnym zagrożeniem dla kraju”.

Raport mówi o rosnącym popycie, konsumpcji i produkcji kokainy we Francji, która jest jednym z najbardziej zagrożonych przez handel narkotykami krajów UE.

„Dzięki 5,5 tys. km wybrzeża, największemu portowi lotniczemu w Europie i centralnemu położeniu w Europie, Francja stanowi doskonałe miejsce zarówno dla konsumpcji, jak i coraz częściej jako punkt tranzytowy do krajów trzecich” – pisze w omówieniu raportu „Le Monde”.

W około 60-stronicowym opracowaniu opisano również hierarchię osób zaangażowanych w handel narkotykami. Na samej górze piramidy stoi kilkudziesięciu handlarzy z dostępem do południowoamerykańskich producentów; kontrolują oni prawie cały import do Francji, choć często robią to np. z Afryki Północnej czy Dubaju.

Handlarze narkotyków „zagrażają republikańskiemu porządkowi”, dążąc do „destabilizacji instytucji” – ocenili autorzy raportu, cytowani przez portal France Info, który również miał wgląd do raportu.

W pierwszych sześciu miesiącach 2025 r. konfiskaty kokainy osiągnęły we Francji rekordową wielkość 37,5 tony w porównaniu z 25,8 tony w pierwszej połowie 2024 r., co stanowi wzrost o 45 proc.

Na początku lutego MSW opublikowało dane za 2024 r., według których we Francji przejęto 53,5 tony kokainy, czyli o 130 proc. więcej w porównaniu z rokiem poprzednim. Retailleau określił te liczby mianem rekordowych. W 2024 r. przemoc narkotykowa skutkowała również 110 ofiarami śmiertelnymi.

Sny premiera

Sny premiera

Daniel Tokar 03/08/2025 https://strajk.eu/sny-premiera/

„Polska była, jest i będzie po stronie Izraela w jego konfrontacji z islamskim terroryzmem. Ale nigdy po stronie polityków, których działania prowadzą do głodu i śmierci matek i dzieci.”

Te zdania mogły napisać tylko dwa rodzaje ludzi. Albo mentalnie nieprzystający do średniej, za to odnajdujący się w najniższych czeluściach skali, albo noszący obłudę jak płaszcz na co dzień.

Niestety, nie mogę tego określić dosadniej, bo dałem słowo. A ja słowa dotrzymuję, w przeciwieństwie do osobnika, który doszedł do władzy obiecując sto konkretów w sto dni.

Polska była, jest i będzie po stronie Izraela, ale nie po stronie jego polityków, którzy nakazują zabijać kobiety i dzieci. Wynika z tego po pierwsze, że pan Tusk nie ma niczego przeciwko zabijaniu nastolatków, mężczyzn i starców. Najwidoczniej uważa on, że ci są terrorystami z urzędu. W przeciwieństwie do dzieci i kobiet, które nie są terrorystami jeszcze. Dzieci są terrorystami in spe, wszak rosną. Sumienie Tuska nie pozwala na ich zabijanie teraz, ale w przyszłości jak najbardziej. Co do kobiet to nie był on logiczny w swoim widzeniu świata. Kobiety przecież rodzą dzieci, które dorastają i w myśl wywodu premiera stają się terrorystami. Zasadne byłoby więc wyeliminować przyczynę, czyli matki, żeby nie doszło do skutku.

To jest jedna sprawa. Druga jest taka, że Tusk, podobno historyk z wykształcenia, uważa, że winne nie jest państwo Izrael, a politycy, którzy rządząc krajem kierują aparat państwa w postaci sił zbrojnych do fizycznej eliminacji Palestyńczyków.

To jest ten moment, żeby żyjący jeszcze nauczyciele Tuska albo zwrócili pensje, albo poprawili mu oceny na świadectwie. Z historii pała.

Nie, to nie jest wina tylko Bibiego Netanyahu, który przecież w polityce nie znalazł się dwa lata temu, a jak on odejdzie, to Izrael stanie się barankiem pokoju. Eliminacja narodu palestyńskiego to systemowe działanie Izraela, które zaczęło się dziesiątki lat temu. Zaś prawo do tego daje Żydom księga rzekomo podyktowana przez ich boga, który obiecał im Ziemię Obiecaną. Akurat leżącą w Palestynie. Nie przejmują się zapisami prawa międzynarodowego, mówiącego o traktowaniu ludności cywilnej na obszarach objętych działaniami wojennymi, ale zapiskami sprzed kilku tysięcy lat, stworzonymi przez ludzi dla których szczytem techniki była taczka.

Zresztą to nie jest wojna. Z uwagi na przewagę militarną, technologiczną, ekonomiczną to jest strzelanie do kaczek. Te kaczki mają się wynieść precz, gdzie to ich sprawa, albo zginąć.

W swojej wypowiedzi Tusk za „islamski terroryzm” ma zapewne odpowiedzieć Hamas. Ale Hamas nie jest organizacją terrorystyczną. To organizacja narodowo-wyzwoleńcza, która o swoje cele walczy przy użyciu takich środków jakie posiada. A celem jest odzyskanie Palestyny dla Palestyńczyków. To IDF stosuje terrorystyczne metody głodząc oblężonych, zakazując pomocy humanitarnej, wreszcie ostrzeliwując ludzi, którzy pojawiają się w punktach pomocy, gdzie chcą uzyskać żywność. Ludzie w Gazie umierają z głodu. Umierają niemowlęta, dzieci, kobiety, czyli osoby, które według Tuska nie są terrorystami. To nie obchodzi władz Izraela, bo one chcą Palestyny tylko dla siebie. Zresztą nie tylko Palestyny. Działania w Syrii, Iranie pokazują, że apetyt jest nienasycony.

Proces niszczenia palestyńskiego społeczeństwa to nie jest proces kilkuletni. Rozpoczął się on po I Wojnie Światowej, kiedy brytyjskie władze sprawujące wówczas nadzór nad Palestyną zezwoliły na masową migrację Żydów z Europy. Zeew Żabotyński – ojciec duchowy Begina, Szamira, Szarona, Olmerta i Netanjahu już w 1923 roku pisał, że „każda rdzenna populacja na świecie opiera się kolonistom dopóty, dopóki ma jakąkolwiek nadzieję, że uda się jej uniknąć zagrożenia kolonizacją. To właśnie robią Arabowie w Palestynie i przy tym będą się upierać tak długo, jak długo pozostanie choćby cień nadziei, że zdołają zapobiec przekształceniu „Palestyny” w „Ziemię Izraela””.

Jaśniej się chyba nie da. Kolonizować, łamać opór, aż pozostali przy życiu przyjmą swój los. Tych, którzy nie przyjmą – eliminować. I to właśnie dzieje się od lat. Do roku 1939 syjoniści zdominowali Palestyńczyków w Palestynie. W kolejnych latach tłamsili ich opór zbrojnie, zmuszając do emigracji, wsadzając do więzień. Rok 1948, rok 1967, inwazja na Liban w 1982 roku celem zniszczenia OWP. I tak do dzisiaj. To nie są dane utajnione, wręcz przeciwnie.

Wydawałoby się, że poważny polityk powinien najpierw zapoznać się z faktami zanim wypowie publicznie swoje zdanie. Donald Tusk nie jest poważnym politykiem. Ten człowiek uznał za wiarygodnego świadka pana Murańskiego.

Kończąc chciałbym wbić jeszcze jeden nóż prawdy w plecy premiera. Jeżeli Polska nie jest po stronie polityków, których działania prowadzą do głodu i śmierci matek i dzieci, to dlaczego po latach ustanowiliśmy ambasadora w Izraelu? I dlaczego zakupiliśmy od tego państwa systemy radarowe? To pierwsze świadczy, że Polska uznaje rządzących obecnie Izraelem za polityków, z którymi warto i należy utrzymywać kontakty. To drugie, że śmierć matek i dzieci mamy tam, gdzie mogą pana majstra pocałować w odbyt, bo finansujemy ludobójstwo mające miejsce w Palestynie.

Życzę panu premierowi, żeby co noc śniły mu się nie tylko kobiety i dzieci, ale wszyscy niewinni ludzie ginący w Strefie Gazy.

List otwarty do Donalda Tuska: „Nie byłoby Hamasu, gdyby nie Izrael”

List otwarty do Donalda Tuska: „Nie byłoby Hamasu, gdyby nie Izrael”

Agnieszka Piwar 2025-08-04 https://piwar.info/list-otwarty-do-donalda-tuska-nie-byloby-hamasu-gdyby-nie-izrael/

Panie Premierze,

Zwracam się do Pana o opamiętanie i powstrzymanie się od wyrażania opinii, które bardzo szkodzą wizerunkowi Polski na arenie międzynarodowej.

3 sierpnia na platformie X napisał Pan:
«Polska była, jest i będzie po stronie Izraela w jego konfrontacji z islamskim terroryzmem, ale nigdy po stronie polityków, których działania prowadzą do głodu i śmierci matek i dzieci. To musi być oczywiste dla narodów, które przeszły wspólnie przez piekło II wojny światowej.»

Otóż, gdyby wsłuchiwał się Pan w głos Narodu Polskiego – o co Pana nie podejrzewam – to wiedziałby Pan, że Polska (czyli kraj, który zamieszkują w większości właśnie Polacy) zdecydowanie nie jest po stronie Izraela.

Wytłumaczę coś Panu najbardziej łopatologicznie, jak się da. Izrael od kilkudziesięciu lat brutalnie okupuje Palestynę (podobnie jak w czasie II wojny światowej Niemcy okupowali Polskę). Żydowscy założyciele Izraela w 1948 roku ukradli [zrabowali md] ziemię Palestyńczyków, na której rozpoczęli budowę swojego syjonistycznego tworu państwowego. Równolegle rozpoczęła się Nakba, czyli z arabskiego „katastrofa” – to określenie Palestyńczyków na dramat lat 1947–1949, gdy po powstaniu Izraela około 750 tysięcy ludzi zostało zmuszonych do opuszczenia domów, a setki wiosek zniszczono lub wyludniono. Izrael zajął terytorium znacznie większe, niż przewidywała rezolucja ONZ.

Nakba to wciąż żywa rana. Obecnie miliony palestyńskich uchodźców żyją w diasporze, pozbawione prawa do powrotu.

Tymczasem Palestyńczyków, którzy pozostali na okupowanych przez Izrael ziemiach, pozbawiono podstawowych praw niezbędnych do egzystencji. Wystarczy wspomnieć, że od kilkudziesięciu lat odbiera się im prawo do życia i bezpieczeństwa (zagrożenie ze strony działań militarnych, ataków, ograniczony dostęp do opieki zdrowotnej), prawo do korzystania z zasobów naturalnych i ziemi (ograniczony dostęp do wody i ziemi rolnej, przymusowe wysiedlenia, rozbudowa żydowskich osiedli), prawo do swobodnego przemieszczania się (liczne blokady, kontrolne punkty, ograniczenia wjazdu i wyjazdu ze Strefy Gazy oraz Zachodniego Brzegu), prawo do samostanowienia i politycznego udziału (ograniczone poprzez trwałą okupację).

Od początku okupacji Izrael stosuje perfidne metody upokarzania i niszczenia Palestyńczyków. Do tych metod należy zaliczyć arbitralne, masowe aresztowania – także dzieci i kobiet. Palestyńczycy cierpią i umierają w więzieniach często bez aktu oskarżenia, jedynie na podstawie „tajnych” dowodów, które – jak wiemy z własnej historii – okupant może sobie wymyślić na poczekaniu.

Szacuje się, że od 1967 roku (po wojnie sześciodniowej) do dziś ponad milion Palestyńczyków było przetrzymanych w izraelskich więzieniach – to ok. 20 % całej palestyńskiej populacji i 40 % męskiej populacji. Żeby trafić do izraelskiego więzienia, wystarczy np. znaleziona u Palestyńczyka gazeta czy płyta z palestyńską muzyką wzywającą do wolności. Niekiedy powodem do aresztowania może być spojrzenie uznane za niestosowne. Czasem wystarczy tylko ton głosu czy silna osobowość, aby zostać zatrzymanym i pozbawionym wolności.

Palestyńscy więźniowie są systematycznie poddawani torturom. Do najczęściej stosowanych metod należą bicie, rażenie prądem, duszenie, długotrwała izolacja, pozbawianie snu oraz trzymanie w ekstremalnym zimnie. Osadzeni w izraelskich więzieniach doświadczają także przemocy na tle seksualnym, w tym zbiorowych gwałtów. Wiele ofiar jest rozbieranych do naga i zmuszanych do upokarzających pozycji.

Dzieci są przetrzymywane w ciemnych celach, zastraszane i brutalnie przesłuchiwane, często bez obecności prawnika lub opiekuna. Te działania stanowią poważne naruszenie prawa międzynarodowego i są uznawane za formę systemowej represji.

Czy w świetle tych faktów uważa Pan za „islamskich terrorystów” prześladowanych przez dziesięciolecia Palestyńczyków, którzy po prostu próbują przetrwać w trudnej rzeczywistości? Ponieważ zabrał Pan głos w reakcji na komentarz Toma Rose’a, kandydata na ambasadora USA w Polsce, do słów Radosława Sikorskiego, szefa MSZ, nietrudno wywnioskować, że za „islamskich terrorystów” uważa Pan Hamas. Dlatego pozwolę sobie wyjaśnić, skąd biorą się takie organizacje.

Hamas to palestyński ruch oporu, który zrodził się w odpowiedzi na izraelską okupację. Izrael wprowadził apartheid – system instytucjonalnej segregacji rasowej, w którym jedna grupa etniczna, narodowa lub rasowa dominuje i dyskryminuje inną, odbierając jej podstawowe prawa obywatelskie, społeczne i polityczne. W tym przypadku mamy do czynienia z żydowskimi osadnikami, którzy prześladują Palestyńczyków.

Nie byłoby Hamasu i jego działań – także tych zbrojnych – gdyby żydowscy osadnicy nie zajęli ziemi Palestyńczyków i nie pozbawili ich wszelkich praw, w tym prawa do życia.

Akcja rodzi reakcję! Oznacza to, że każde działanie wywołuje określone skutki lub odpowiedź. Radzę Panu wbić to sobie do głowy, bo jako szef rządu powinien znać te mechanizmy i czuć przed nimi respekt.

Reasumując: to, co dziś dzieje się w Palestynie, jest wyłącznie winą Izraela – syjonistycznego tworu państwowego, który okupuje cudzą ziemię. Każdy, kto staje po jego stronie, kolaboruje ze złem.

Agnieszka Piwar
polska dziennikarka, autorka książki „Holokaust Palestyńczyków”

American Pravda: Jeffrey Epstein, the Franklin Scandal, Pedophilia, and Political Blackmail

American Pravda:

Jeffrey Epstein,

the Franklin Scandal,

Pedophilia,

and Political Blackmail

=================================

The Firestorm Over Trump’s Refusal to Release the Epstein Files

EPub Format

Several months ago, the Trump Administration fulfilled one of its campaign pledges and declassified a large batch of JFK Assassination files, finally making them publicly available after sixty-odd years.

Few of these unredacted documents seemed to contain anything new or interesting, with the most dramatic memo being the report that longtime CIA Counter-Intelligence Chief James Jesus Angleton had a very close relationship with the Israeli Mossad, and was believed by some to have assisted Israel in developing its nuclear weapons program. That item quickly went viral on Twitter and was heavily emphasized by those bloggers discussing the document-dump.

While these facts were certainly interesting, I hardly regarded them as shocking discoveries. For example, renowned investigative journalist Seymour Hersh had revealed Angleton’s extremely close relationship with Israeli intelligence in his 1991 bestseller The Samson Option, while Michael Collins Piper’s seminal 1994 book Final Judgment had fingered Angleton as a likely Israeli asset who had greatly abetted that country’s nuclear weapons development effort. Indeed, shortly after Angleton’s death more than 37 years ago, an article in the Washington Post revealed that he had “reportedly aided Israel in obtaining nuclear data.” So if certain facts had already been widely known or suspected for more than 37 years, their apparent confirmation in a declassified government document could hardly be regarded as revolutionary.

But the huge wave of renewed public interest in the JFK Assassination prompted Mike Whitney to interview me about that subject. This provided me an opportunity to summarize my previous half-dozen years of investigation in a lengthy piece that soon received quite a lot of readership and attention.

Then earlier this month, Trump reversed himself on his pledge to declassify and release all the government files related to a different high-profile criminal case, and this surprising U-turn provoked an even larger storm of public controversy.

Back in 2019, a mysterious wealthy financier named Jeffrey Epstein had been arrested on charges of molesting minors and sex-trafficking them to many dozens of America’s richest and most powerful individuals, amid widespread suspicions that he had been running a sexual blackmail ring on behalf of a foreign intelligence agency. According to media reports, an enormous trove of sexually-incriminating photographs and videos had been found in the safe of his huge New York City mansion.

Six years ago this Tuesday, soon after Epstein’s arrest, I’d published a long article on the case, placing it in the broader context of the crucial role that blackmail seemed to play in secretly controlling many of America’s top political leaders.

In that piece, I’d explained that I’d never paid any attention to the wild Epstein stories circulating on the Internet, dismissing them as just too bizarre to possibly be true.

For many years, reports about Epstein and his illegal sex-ring had regularly circulated on the fringes of the Internet, with agitated commenters citing the case as proof of the dark and malevolent forces that secretly controlled our corrupted political system. But I almost entirely ignored these discussions, and I’m not sure that I ever once clicked on a single link.

Probably one reason I paid so little attention to the topic was the exceptionally lurid nature of the claims being made. Epstein was supposedly an enormously wealthy Wall Street financier of rather mysterious personal background and source of funds, who owned a private island and an immense New York City mansion, both regularly stocked with harems of underage girls provided for sexual purposes. He allegedly hobnobbed on a regular basis with Bill Clinton, Prince Andrew, Harvard’s Alan Dershowitz, and numerous other figures in the international elite, as well as a gaggle of ordinary billionaires, frequently transporting those individuals on his personal jet known as “the Lolita Express” for the role it played in facilitating illegal secret orgies with young girls. When right-wing bloggers on obscure websites claimed that former President Clinton and the British Royals were being sexually serviced by the underage girls of a James Bond super-villain brought to life, I just naturally assumed those accusations were the wildest sort of Internet exaggeration.

Moreover, these angry writers did occasionally let slip that the fiendish target of their wrath had already been charged in a Florida courtroom, eventually pleading guilty to a single sexual offense and receiving a thirteen month jail sentence, mitigated by very generous work-release provisions. This hardly seemed like the sort of judicial punishment that would lend credence to the fantastical accusations against him. If Epstein had already been investigated by law enforcement authorities and given the sentence one might expect for writing a bad check, I found it quite unlikely that he was actually the Goldfinger or Dr. No that deluded Internet activists made him out to be.

But once Epstein’s arrest and the resulting media coverage confirmed the reality of those astonishing stories, a huge blizzard of political agitation erupted. This became far greater when Epstein was suddenly found dead in his maximum security prison cell, having allegedly committed suicide while the guards tasked with checking his safety had happened to fall asleep and the video cameras monitoring his cell had strangely malfunctioned. Many very powerful people surely breathed a huge sign of relief at Epstein’s sudden demise, so all but the most credulous became extremely suspicious at this strange turn of events.

During the half-dozen years since then, the Epstein case and its many conspiratorial elements had become a huge issue in political activist circles, especially those on the far right. Perhaps partly as a consequence, bizarre theories involving networks of elite pedophiles later became the heart of the wildly popular QAnon movement.

Most of the groups and individuals holding those views regarded Donald Trump as their great hero and paladin, the leader who would defeat those diabolical villains and bring them to justice if he somehow managed to regain the White House, and his promise to release all the Epstein files energized many of his supporters. Leading right-wing influencers in the Trump camp such as Dan Bongino had made the Epstein files one of their signature issues, so Bongino’s appointment as Deputy Director of the FBI seemed proof that Trump would soon honor that pledge.

But then three weeks ago, the Trump Administration reversed its position and declared that no additional Epstein files would be released, even suggesting that much of the material didn’t actually exist. This naturally produced howls of outrage by Trump’s erstwhile supporters. Elon Musk ridiculed Trump in an insulting meme that was viewed more than 63 million times:

With no further Epstein files released, no new facts existed. So I fully stood by the analysis I’d originally presented in my 2019 article. But now that this enormous outpouring of public controversy has returned the issue to the center of national attention, I’ve decided to expand and extend what I had previously written.

Former FoxNews host Tucker Carlson is probably the biggest figure in today’s fragmented media landscape and a crucial supporter of Donald Trump. But he and many others like him have strongly denounced the administration’s reversal on the release of the Epstein files.

The largest youthful pro-Trump organization is called Turning Point USA, and Carlson happened to give a speech to the huge audience at their annual convention a few days after Trump’s decision. He dramatically declared that that not a single person he knew in DC doubted that Epstein had been running a blackmail operation on behalf of the Israeli Mossad, and despite that controversial statement his speech drew widespread cheers. This suggests that his remarks—and the positive reaction they attracted—may themselves mark “a turning point” in what had been decades of uniformly pro-Israel sentiments among American conservatives. So ideas once marginalized or considered entirely forbidden may now apparently be freely discussed, sometimes even attracting widespread support, and this may be the most important lasting legacy of the current political firestorm over the Epstein files.

https://youtube.com/watch?v=irnX4TMruIY%3Fstart%3D400%26feature%3Doembed

Video Link

Indeed, given Carlson’s words only the most willfully blind could fail to connect such Mossad operations with the unwavering levels of support that Israel has long enjoyed from our members of Congress. Over the last couple of years, nearly the entire rest of the world has come to regard Israeli Prime Minister Benjamin Netanyahu as one of modern history’s worst war-criminals, now under indictment by the International Court of Justice for his horrific ongoing massacre of Gaza’s helpless civilians. But when he has visited Congress, the trained barking seals of that political body have provided him endless standing ovations. Obviously the money and media deployed by the Israel Lobby explain most of this behavior, but the powerful role of blackmail has almost certainly supplemented those factors.

The notion that many of our own elected officials are being ruthlessly blackmailed by a foreign power must surely outrage most patriotic Americans, and the increasing circulation of these ideas may eventually have important consequences. Just a few days after Carlson’s remarkable speech, Republican Rep. Marjorie Taylor Greene, one of the fiercest MAGA partisans in Congress, surprisingly joined with Democrats Reps. Rashida Tlaib and Ilhan Omar, two of her most leftwing colleagues, in voting to cut U.S. funding for Israel. This resolution only attracted a handful of supporters, but small cracks in a dam sometimes presage much larger breaks.

Epstein’s operation has widely been described as a Mossad “honeytrap,” the term for intelligence projects that use women to ensnare prominent, unsuspecting men in sexual blackmail, but there seemed to be some puzzling aspects to this picture.

Given the enormous scale of Epstein’s operation and the decades that it had remained in place, it’s difficult to believe that so many wealthy, well-connected individuals could have naively fallen into his clutches. Surely the stories of all his underage girls and the rumors of his hidden cameras would have gotten around. And billionaires strongly interested in such illicit pleasures could easily have arranged these for themselves rather than risking Epstein’s blackmail demands.

The answer to this puzzle is an obvious one, though I’ve only seen it explained by Internet provocateur Andrew Anglin, whose key explanatory phrase was “voluntary blackmail.”

He pointed out that the dark, secret forces such as Mossad that control much of American politics would only lend their support to those persons whom they considered fully under their control, and powerful blackmail evidence was the surest means of establishing such control. In effect, those individuals who wanted to advance their careers or gain powerful hidden allies would knowingly use Epstein’s services to create a blackmail tape of their illegal sexual activity with underage girls, thereby marking themselves as “safe” recipients of support. He stated all of this in his usual crude, insulting style:

So, it’s definitely not a “conspiracy theory.” Let’s make sure we don’t get lost here. The government has a lot of information on what certainly and definitely appears to be a “Mossad blackmail ring,” which involved people, presumably voluntarily, allowing themselves to be recorded having sex with underage girls.

That’s another point to be clear on: you would have to be retarded to do it just because you were horny. Prince Andrew appears to have actually done that, but he also appears to clearly suffer from mental retardation. Normal people who we would be talking about here would knowingly have illicit sex on video for the Mossad to keep so that powerful Jews would know they were loyal and give them promotions…

However, whenever you’re talking about a “blackmail ring,” you’re talking pretty much exclusively about voluntary blackmail. Any kind of systematic blackmail is necessarily voluntary, as you are not going to set up a system of seducing people and tricking them into having sex on video. It has been a thing since forever that criminal gangs require someone to do some crime, such as murder, and then keep some evidence on them. It’s just common sense that if you have evidence of someone committing a serious crime, or something that would otherwise destroy their life, you’re going to trust them, because no such person is going to betray you.

Anglin may have regarded the point he was making as a totally obvious one, and perhaps that’s correct. But I hadn’t really considered it myself, nor had I seen anyone else make it in such explicit fashion.

Over the centuries, many secret societies have similarly inducted their members with extreme initiation rituals, and the traditional mafia supposedly required its candidates to commit a murder in order to become “a made man.” As Anglin later explained, the popular 1973 crime film Serpico was based upon real life events, and the corrupt NYC officers it portrayed required all of their colleagues to join them in taking bribes and payoffs, fearing that those who refused might eventually decide to report their illegal activities.

Ironically enough, a sentence I’d published a decade ago had made exactly that point, and I’d quoted it again in my 2019 Epstein article. But I’d never followed through on the idea nor considered its full implications:

I have sometimes joked with my friends that perhaps the best career move for an ambitious young politician would be to secretly commit some monstrous crime and then make sure that the hard evidence of his guilt ended up in the hands of certain powerful people, thereby assuring his rapid political rise.

Given that no additional Epstein documents had been released, my impression was that little if anything new had come to light in the half-dozen years since his highly suspicious death in prison, so I’d felt my 2019 analysis remained just as valid today and saw little reason to update it.

During those years, I’d paid relatively little attention to the smoldering Epstein case, and I noticed that some pundits recently claimed that researcher Ryan Dawson had uncovered some important new information, including a much more comprehensive list of the names of Epstein’s elite clients. So I watched his interview focusing on that subject:

https://youtube.com/watch?v=GdcxDmhskAI%3Ffeature%3Doembed

Video Link

Unfortunately, I was rather disappointed. He revealed nothing particularly new or interesting, and this included his supposedly comprehensive list of Epstein clients.

About half the names were of individuals obscure to me, and I thought I’d already seen almost all the others mentioned in the media around the time of Epstein’s arrest and death. Since Dawson claimed to have produced his list by carefully examining public documents and mainstream journalists had probably done the same at the time, this was hardly surprising.

Others suggested to me that a former mainstream media journalist named Nick Bryant had long been doing the best work on the Epstein case. Although his name was only vaguely familiar, I discovered that he’d been the one who obtained and released Epstein’s black book years before the financier’s arrest and death, so this seemed to confirm his important role.

I soon watched Bryant’s hour-long interview with Pulitzer Prize-winning former New York Times reporter Chris Hedges, and was very impressed by the information that Bryant provided as well as by his level-headedness on a topic so often filled with wild claims and exaggerations. Others apparently had a similar reaction, and that Bryant interview has now been viewed a million times on YouTube:

https://youtube.com/watch?v=2GK114NGCM8%3Ffeature%3Doembed

Video Link

Prior to watching Bryant’s discussion, I’d had the mistaken impression that Epstein’s operation had often been mischaracterized as involving pedophilia and that instead virtually all of his young victims had been slightly under-age girls, generally 15, 16, or 17, recruited to voluntarily provide sexual favors in exchange for small cash payments. These girls generally came from broken homes or other vulnerable situations and Epstein was obviously cruelly exploiting them, but pedophilia seemed a wild exaggeration.

However, Bryant convincingly explained that although a large majority of those used by Epstein fell into that category, apparently a considerable number were in their early teens or even pre-teens, so claims of pedophilia seemed much more justified.

The Franklin Scandal of the 1980s

Although Bryant had done important work on the Epstein case, I think he was best known for his books on other scandals of a similar nature, notably the years of effort he had put into investigating a very similar story centered in Omaha, Nebraska of all places.

Omaha’s population is just under a half-million, and I’ve always vaguely assumed it was a rather dull and bland Midwestern city. As a child I had sometimes watched the nature show Wild Kingdom, sponsored by the Mutual of Omaha insurance company and I understood that the city was the home of Warren Buffett, with those two facts exhausting my knowledge. However, several years ago I ordered and read a book that presented Omaha in very different terms.

During the late 1980s, the national media had heavily covered accusations about the Franklin child prostitution ring centered in Omaha, but after two grand juries declared the case a hoax, the story had vanished from the headlines. John DeCamp was a conservative Republican who had served sixteen years in the Nebraska Legislature, and in 1992 he published The Franklin Cover-Up, arguing that all those claims had been entirely true.

According to his account, Larry King, the local black executive who ran the Franklin Credit Union and was later jailed for embezzling $40 million in a banking fraud, had spent years supplying young boys and girls to powerful individuals all across the country, including high-ranking political figures in DC. King had procured many of his victims from Boys Town, the world famous nearby orphanage, and over the years his sexual predation had led to an enormous number of complaints, but all of these had been completely ignored.

King had long been a rising black star in the Republican Party, notably singing the American national anthem at the 1984 Republican National Convention in Dallas. So when his bank collapsed in 1988 due to financial fraud, the story attracted a great deal of attention, after which some of his young alleged victims also came forward and accused him of molestation and sex-trafficking. Nebraska appointed a small legislative committee to look into those charges, with DeCamp and the other members ultimately concluding that the stories were true.

But according to DeCamp, the powerful individuals who had been part of King’s pedophilia network launched a massive cover-up operation. Their efforts successfully suppressed the facts, pressured most of the victims into recanting their public testimony, and ultimately managed to have two grand juries declare the pedophilia scandal to be a hoax. DeCamp was firmly convinced otherwise, and published his book to present the contrary case. The inflammatory nature of his accusations was indicated by his subtitle: “Child Abuse, Satanism, and Murder in Nebraska.”

Not only did DeCamp describe a bizarre national ring of elite pedophiles, but he claimed that its members included some of Omaha’s most prominent figures. The Omaha World-Herald was Nebraska’s dominant newspaper and its publisher and star society columnist were allegedly pedophiles, as was the chief of the Omaha police department, an important local district judge, and one of the city’s billionaire businessmen. According to DeCamp, these powerful individuals together with their national pedophile allies in DC and elsewhere had successfully covered up the Franklin Scandal, including pressuring most of the young victims into recanting their public testimony, while the main accuser who held fast was convicted of perjury in 1991 and given a long prison sentence.

If I had encountered DeCamp’s story a decade or two earlier, I would surely have dismissed it as ridiculous lunacy, a QAnon-type conspiracy before its time. But in the wake of the Jeffrey Epstein revelations and credible accounts of other sex-trafficking rings, my assumed framework of reality had significantly shifted, so I read his account with an open mind. And although I thought that the pedophile conspiracy he described seemed very bizarre, certain elements of it led me to conclude that it might actually be true.

DeCamp himself hardly seemed like a crank from the fringe. As a conservative Republican he had spent many years in elected office, and he opened the book by describing his decades of close friendship with former CIA Director William Colby, stretching back to their years together in Vietnam. According to his account, he convinced Colby that the pedophile stories were probably true, but the spymaster still urged him to abandon his effort, saying that he was up against forces too powerful and too dangerous for him to face. However, DeCamp also claimed that Colby urged him to write and publish his book as an insurance policy, saying that even if it never sold a single copy, its existence would greatly reduce the likelihood that the author would meet with some sort of fatal accident.

Attempts to document the existence of the pedophile ring were certainly complicated by a number of highly-suspicious deaths. For example, DeCamp’s Franklin Committee of the state legislature had retained Gary Caradori, an extremely experienced private investigator who ran a large Midwestern firm, and he succeeded in getting four of the alleged victims to testify on-camera, describing the molestations they had suffered across a dozen hours of such eye-witness video recording.

But massive pressure was brought to bear against those victims. A couple of their close family members soon died strange or violent deaths, so most of them recanted their testimony, claiming that they had been coached. With its own publisher and columnist standing accused, the World-Herald ran numerous front-page stories denouncing what it called a witch-hunt and claiming that the charges were part of Caradori’s organized conspiracy aimed at extracting millions in lawsuit damages and perhaps making him the hero of a lucrative Hollywood movie, so the investigator soon faced the prospect of legal charges and loss of his license.

To protect his reputation, Caradori urgently sought hard evidence that the pedophilia ring had actually existed, and in 1990 he managed to track down one of the photographers employed for blackmail purposes, claiming that he had obtained a trove of the photographic evidence documenting what had happened. But as he flew his small plane back from Chicago to Omaha with the photos he had supposedly obtained, it suddenly disintegrated or exploded in mid-air, killing him and his son who had accompanied him, and his briefcase supposedly containing the photos was never located.

While the NTSB never found any evidence of sabotage or other foul play and ruled the deaths accidental, any reasonable individual would certainly be very suspicious under the circumstances. And with Caradori no longer alive to defend his work and his investigation, the grand jury declared the pedophilia conspiracy a hoax and closed the matter. Caradori and his son are numbered among the fifteen suspicious deaths of individuals associated with the Franklin Scandal that DeCamp describes in Appendix A of his book.

A powerful DC Republican lobbyist named Craig Spence had allegedly been one of Larry King’s main collaborators in the national pedophile operation. In 1989 the Washington Times had broken the story of his homosexual prostitution and blackmail ring catering to top Republican officials in the Reagan and Bush Administrations, with Spence even sometimes demonstrating his power and influence by arranging private, midnight tours of the White House for the young call-boys whom he employed. Spence also soon departed this world, with his death ruled a suicide.

A few of those named in this supposed pedophile conspiracy hoax planned legal counter-attacks against their accusers, but their efforts sometimes proved unsuccessful. For example, the influential Omaha society columnist whom DeCamp named as an alleged pedophile began preparing a defamation lawsuit against the legislator. But he abandoned that effort after he was arrested and convicted for sex crimes involving male minors along with possession of a huge stash of child pornography.

Subscribe to New Columns

Many of the supposed victims who provided the testimony regarding the activities of this alleged pedophile ring were hardly the best sort of witnesses, often being impoverished drug-abusers or suffering mental health problems, conditions that may or may not have been caused by years of sexual abuse. It’s easy to imagine that some of their stories were greatly exaggerated or fictional, with one of the leading accusers even diagnosed as suffering from multiple-personality disorder. But after carefully reading DeCamp’s text, I strongly believe that at least many of their stories were true.

In 1996 DeCamp published the second edition of his book, which added an entirely new Part II, which increased the length by more than one-third to total well over 400 pages.

At the beginning of this additional section the author mentioned that his book had already sold some 50,000 copies, a figure certainly comparable to a national bestseller. Furthermore, the year after it appeared, Britain’s Yorkshire Television decided to produce Conspiracy of Silence, an hour-long video documentary on the Franklin Scandal for broadcast by America’s Discovery Channel. The documentary team spent months on the project, interviewing many of the key participants, and according to DeCamp, they even verified those statements by extensive use of polygraph exams. Based upon the material they had put together, they believed that their project would win numerous awards.

The documentary was scheduled to air nationwide on May 4, 1994 and had been listed in TV Guide, when the Discovery Channel suddenly cancelled its broadcast without explanation. According to DeCamp, major legislation regarding the Cable TV industry was then being debated in Congress, and key politicians warned the executives that if the documentary were aired the consequences to the industry might be very negative, so it was never released but the cable channel instead paid a half-million dollar kill-fee to the British producers.

A nearly completed version of the documentary was eventually leaked and may now be conveniently watched on YouTube, though the copy I located has only accrued fewer than 500 views. Given the complexity of the story and the length of DeCamp’s book, this somewhat unpolished documentary version may be the most convenient means of gaining an easy introduction to the story. I certainly found the lengthy, on-camera interviews of many of the key participants quite convincing, and I think that others will have the same reaction.

https://youtube.com/watch?v=TI3wQRh-6tA%3Ffeature%3Doembed

Video Link

The publication of the DeCamp book and the British documentary together stirred up a great deal of discussion on the Internet, and a few years later this came to the attention of Nick Bryant.

Prior to his freelance writing career, Bryant had spent many years publishing academic journal articles dealing with disadvantaged children and child abuse, and he became fascinated with this story that had provoked so much popular interest while being completely shunned by the media. After ordering and reading the DeCamp book and watching a DVD of the unpolished Yorkshire Television documentary, he decided to undertake a major investigation of the issue. Originally intending to write one or more lengthy articles for national magazines, he instead ultimately devoted seven years of research to producing The Franklin Scandal, first published in 2009 and running more than 600 pages, with over 100 of those containing copies of the documentation he uncovered during his research.

Having been quite impressed by Bryant’s demeanor in his long interview on the Epstein case with Hedges, I ordered and carefully read his book, and found the additional material it added to the story of the Franklin Scandal quite convincing. Bryant seemed an honest and careful journalist, with several books and many academic articles to his credit, and I very much doubted that any of his material consisted of flat-out lies or deliberate deceptions. And if his statements were accurate, there seemed a near-certain likelihood that the Franklin Scandal indeed consisted of the large-scale national pedophile ring as had been claimed, with the investigation ultimately suppressed by some of the very powerful people implicated, including those at the national political level in DC.

Much of his material was obviously parallel to that already provided in the earlier DeCamp book, though fleshed out with far greater amounts of research and also telling the detailed stories of a number of other major victims of the longstanding child trafficking operation.

Some of the items Bryant reported were quite striking. For example, at one point the local billionaire involved in the pedophilia ring and his attorneys had considered seeking immunity from prosecution from the FBI in exchange for his testimony. But according to the sworn affidavit of Sen. Loran Schmit, who chaired the Nebraska legislative committee on the Franklin Scandal, they reported that the FBI agents had rejected their offer in rather dramatic terms, telling them and their client “Keep your head down, or you’ll get it blown off, your mouth shut and talk to no one.” I assume that they told the story to Schmit and his fellow legislators in order to reduce the likelihood that the wealthy businessman might later meet with a fatal accident.

We were also told that after Gary Caradori’s light plane mysteriously exploded in mid-air, killing him and his young son, a large team of FBI agents immediately descended upon his offices with a subpoena, seizing “any and all” evidence and documentation related to the Franklin Scandal he had been investigating, along with any information regarding off-site safe deposit boxes or other storage facilities that could hold such materials. Furthermore, Caradori’s very high profile death quickly prompted many potential witnesses to decide that silence was the safest policy.

During 1990, a federal grand jury had concluded that the pedophilia ring was a “carefully crafted hoax” and sentenced one of the 21-year-old accusers to up to twenty-five years in prison for perjury. The Omaha World-Herald greatly trumpeted that result as a vindication and Bryant fully recognized that this verdict was a leading reason that so many people and media outlets dismissed the story. As a result, he devoted more than 100 pages to an exhaustive blow-by-blow reconstruction of the case based upon a trial transcript, explaining how the grand jury had been manipulated in that severe miscarriage of justice, and although I found his account rather dull, I also considered it reasonably convincing.

Taken as a whole, I think these two lengthy books and the British documentary make a very strong and convincing case that the claims of a massive national child prostitution ring described as the Franklin Scandal were largely true. And because that ring provided its services to many very powerful people in DC, elements of the government and the FBI were then enlisted to suppress the investigation and produce a cover-up, probably deploying lethal means to do so, just as former CIA Director William Colby had originally warned his friend John DeCamp.

Whitney Webb and One Nation Under Blackmail

When the Epstein case exploded into the national headlines during 2019, one of the young independent journalists who most heavily covered it was Whitney Webb, and I remember reading many of her long articles on that topic.

A couple of years later, she drew upon all that research together with a great deal of related material and published One Nation Under Blackmail, a fairly comprehensive treatment of that general topic that became so long it was eventually released as two separate volumes, together running well over 900 pages, both of which I read immediately after their release. Her coverage included the Franklin Scandal, but given the very broad sweep of her narrative history, that particular case only rated a few pages.

Our standard political science and history textbooks describe the official nature of our American government and its constitutional system, including the important roles of political parties and a free press, perhaps sometimes even admitting that powerful lobbies and financial donations exercise an outsize influence never envisioned by our Founding Fathers. But Webb’s many hundreds of pages make it unmistakably clear that at least for the last one hundred years or so, the sordid role of blackmail, often tied to organized crime or intelligence agencies, has also played an important, hidden role in our system of governance.

Given my very wide reading on that topic, the bulk of her information was already somewhat known to me, but many important elements were not, and having such an enormous amount of material all gathered together in one set represents a very useful resource, especially given the more than 3,000 reference endnotes she includes. I think her copiously documented two volume set would be an extremely useful supplement to the standard reading list of many introductory courses on U.S. government.

Although the title of Webb’s set focused on blackmail, her subtitle describing the “sordid union between Intelligence and Organized Crime” probably more accurately reflects the contents. Webb’s introduction focused on the activities of Jeffrey Epstein as being the factor that inspired her writing project, but she apparently decided that his story could only properly be understood within the context of earlier events of a somewhat related nature. That discussion of the origin and rise of organized crime in America became the subject of her sprawling first volume, running nearly 550 pages.

Each chapter was focused around a general topic, and these were loosely grouped in chronological order, with one of the earliest covering the appearance and rise of organized crime in the wake of Prohibition. She explained that the more sophisticated gangs and bootleggers sometimes supplemented their bribery with blackmail as a means of protecting their lucrative operations from law enforcement agencies. The Canadian Bronfman family earned vast sums by providing illicit booze to their American middlemen, and Webb suggested that they may have later sometimes protected their reputation by lethal means.

Although our heavily Jewish Hollywood had traditionally portrayed American organized crime as overwhelmingly an Italian or Sicilian phenomenon, this was actually far from accurate, and at least at its higher levels, Jewish mobsters were probably more dominant. These Jewish crime networks were obviously very experienced in breaking or circumventing laws, and Webb went on to explain the crucial role they played in the postwar creation and arming of the State of Israel.

Throughout most of the twentieth century, homosexuality was deeply reviled, and hard evidence of the closeted lives of many of our most powerful figures was sometimes used to influence or control them. Those vulnerable to these pressures certainly included J. Edgar Hoover, the decades-long head of the FBI, as well as Cardinal Francis Spellman, whose very tight control over the Catholic archdiocese of New York City made him an immensely powerful figure in our nation’s largest metropolis.

During the early 1950s, Sen Joseph McCarthy’s meteoric anti-Communist crusade made him one of the most powerful political figures in America, and contrary to many other researchers Webb seems to believe that his hidden sexual preferences fell into the same category, as was certainly the case with his top aide, Roy Cohn. After McCarthy’s fall, Cohn went on to spend decades as one of the most powerful attorneys in NYC, with much of his influence derived from the huge quantities of blackmail he successfully harvested.

In many cases, large portfolios of mutual blackmail evidence effectively cancelled each other out. Thus, during the 1950s Hoover’s files on the many mistresses of CIA Director Allen Dulles was countered by the latter’s evidence of the former’s homosexuality, leading to an uneasy balance of power between the top leaders of those two rival intelligence agencies.

Webb’s first volume covers an enormous number of major crime and corruption scandals of the 1960s, 1970s, 1980s, and 1990s, some of which—like Iran-Contra and BCCI— received a great deal of media coverage at the time, but most of which did not.

Having devoted her first volume to what might be considered the American pre-history of the Jeffrey Epstein case, the financier and his blackmail ring became the central focus of her shorter second volume, which covered his activities in a great deal of detail, as well as those others in his close orbit such as the Maxwells and Leslie Wexner. So this is probably one of the most comprehensive such treatments currently available in print.

The Dark History of Sen. John McCain

Although Webb’s two-volume set on the role of blackmail in American politics covered a vast multitude of examples, most of these were relatively obscure and I was surprised that she seemed to omit some of the most important cases.

For example, the name “John McCain” never once appeared in her sprawling 900 pages of text, and Barack Obama was only glancingly mentioned in a couple of sentences. Yet as I had emphasized in an article a couple of years ago, those two men were probably among the most severely compromised figures in modern American political history, so much so that I had characterized their 2008 battle for the White House as being a case of “mutually-assured political destruction”:

In particular, Webb must surely be aware of the McCain story, which is one of the most heavily documented for any major political figure. Perhaps as a young independent journalist, she was reluctant to delve into the very troubled waters around such a powerful and important public figure, someone so greatly beloved and protected by our entire mainstream media.

But I regarded the case as such an indicative example that I had actually opened my long 2019 Jeffrey Epstein article by describing the stark contrast between McCain’s public persona as promoted by the media and the true facts found in his long career:

The death of Sen. John McCain last August revealed some important truths about the nature of our establishment media.

McCain’s family had released word of his incurable brain cancer many months earlier and his passing at age 81 was long expected, so media outlets great and small had possessed all the time necessary for producing and polishing the packages they eventually published, and that was readily apparent from the voluminous nature of the tributes that they ran. The New York Times, still our national newspaper of record, allocated more than three full pages of its printed edition to the primary obituary, and this was supplemented by a considerable number of other articles and sidebars. I cannot recall any political figure other than an American president whose passing had ever received such an enormous wealth of coverage, and perhaps even some former residents of the Oval Office might have fallen short of that standard. Although I certainly didn’t bother reading all of the tens of thousands of words in the Times or my other newspapers, the coverage of McCain’s life and career seemed exceptionally laudatory across the mainstream media, liberal and conservative alike, with scarcely a negative word appearing anywhere outside the political fringe.

On the face of it, such undiluted political love for McCain might seem a bit odd to those who have followed his activities over the last couple of decades. After all, the Times and most of the other leading lights of our media firmament are purportedly liberal and claim to have become vehement critics of our disastrous Iraq War and other military adventures, let alone the calamitous possibility of an attack upon Iran. Meanwhile, McCain was universally regarded as the leading figure in America’s “War Party,” eagerly supporting all prospective and retrospective military endeavors with gleeful fury, and even making his chant of “Bomb, Bomb, Bomb Iran” the most widely remembered detail of his unsuccessful 2008 presidential campaign. So either our major media outlets somehow overlooked such striking differences on an absolutely central issue, or perhaps their true positions on certain matters are not exactly what they seem to be, and merely constitute elements of a Kabuki-performance aimed at deceiving their more naive readers.

Even more remarkable were the discordant facts airbrushed out of McCain’s history.

As the winner of the Pulitzer Prize and two George Polk awards, the late Sydney Schanberg was widely regarded as one of the greatest American war correspondents of the twentieth century. His exploits during our ill-fated Indo-Chinese War had become the basis of the Oscar-winning film The Killing Fields, which probably established him as the most famous journalist in America after Woodward and Bernstein of Watergate fame, and he had also served as a top editor at The New York Times. A decade ago, he published his greatest expose, providing a mountain of evidence that America had deliberately left behind hundreds of POWs in Vietnam and he fingered then-presidential candidate John McCain as the central figure in the subsequent official cover-up of that monstrous betrayal. The Arizona senator had traded on his national reputation as our best-known former POW to bury the story of those abandoned prisoners, permitting America’s political establishment to escape serious embarrassment. As a result, Sen. McCain earned the lush rewards of our generous ruling elites, much like his own father Admiral John S. McCain, Sr., who had led the cover-up of the deliberate 1967 Israeli attack on the U.S.S. Liberty, which killed or wounded over 200 American servicemen.

As publisher of The American Conservative, I ran Schanberg’s remarkable piece as a cover story, and across several websites over the years it has surely been read many hundreds of thousands of times, including a huge spike around the time of McCain’s death. I therefore find it rather difficult to believe that the many journalists investigating McCain’s background might have remained unaware of this material. Yet no hints of these facts were provided in any of the articles appearing in any remotely prominent media outlet as can be verified by searching for web pages containing “McCain and Schanberg” dated around the time of the Senator’s passing.

Schanberg’s journalistic stature had hardly been forgotten by his former colleagues. Upon his death a couple of years ago, the Times ran a very long and glowing obituary, and a few months later I attended the memorial tribute to his life and career held at the New York Times headquarters building, which included more than two hundred prominent journalists mostly from his own generation, some of the highest rank. Times Publisher Arthur Sulzberger, Jr. gave a speech describing how as a young man he had always so greatly admired Schanberg and had been mortified by the unfortunate circumstances of his departure from the family’s newspaper. Former Executive Editor Joseph Lelyveld recounted the many years he had worked closely with the man he had long considered his closest friend and colleague, someone whom he almost seemed to regard as his older brother. But during the two hours of praise and remembrance scarcely a single word was uttered in public about the gigantic story that had occupied the last two decades of Schanberg’s celebrated career.

This same blanket of media silence also enveloped the very serious accusations regarding McCain’s own Vietnam War record. A few years ago, I drew upon the Times and other fully mainstream sources to strongly suggest that McCain’s stories of his torture as a POW were probably fictional, invented to serve as a cover and an excuse for the very real record of his wartime collaboration with his Communist captors. Indeed, at the time our American media had reported his activities as one of the leading propagandists of our North Vietnamese foes, but these facts were later flushed down the memory-hole. McCain’s father then ranked as one of America’s top military officers, and it seems likely that his personal political intervention ensured that the official narrative of his son’s wartime record was transmuted from traitor to war-hero, thereby allowing the younger McCain to later embark upon his celebrated political career.

The story of the abandoned Vietnam POWs and McCain’s own Communist propaganda broadcasts hardly exhaust the catalog of the major skeletons in the late Senator’s closet. McCain was regularly described by reporters as being remarkably hot-headed and having a violent temper, but the national press left it to the alternative media to investigate the real-life implications of those rather suggestive phrases.

In a September 1, 2008 Counterpunch expose later published online, Alexander Cockburn reported that interviews with two emergency room physicians in Phoenix revealed that around the time that McCain was sucked into the political maelstrom of the Keating Five Scandal, his wife Cindy was admitted to her local hospital suffering from a black eye, facial bruises, and scratches consistent with physical violence, and this same situation occurred two additional times over the next few years. Cockburn also noted several other highly suspicious marital incidents during the years that followed, including the Senator’s wife appearing with a bandaged wrist and her arm in a sling not long after she joined her husband on the 2008 campaign trail, an injury reported by our strangely incurious political journalists as being due to “excessive hand-shaking.” It’s an odd situation when a tiny leftist newsletter can easily uncover facts that so totally eluded the vast resources of our entire national press corps. If there were credible reports that Melania Trump had repeatedly been admitted to local emergency rooms suffering from black eyes and facial bruises, would our corporate media have remained so uninterested in any further investigation?

McCain had first won his Arizona Congressional seat in 1982, not long after he moved into the state, with his campaign bankrolled by his father-in-law’s beer-distributorship fortune, and that inheritance eventually elevated the McCain household into one of the wealthiest in the Senate. But although the Senator spent the next quarter-century in public life, even nearly upsetting George W. Bush for the 2000 Republican presidential nomination, only in late 2008 did I learn from the Times that the Phoenix beer-monopoly in question, then valued at around $200 million, had accrued to a man whose lifelong business partner Kemper Marley had long been deeply linked to organized crime. Indeed, close associates of that latter individual had been convicted by a jury of the car-bomb assassination of a Phoenix investigative crime reporter just a few years before McCain’s sudden triumphal entrance into Arizona politics. Perhaps such guilt-by-association is improper, but would our national press-corps have remained silent if the personal fortune of our current president were only a step or two removed from the car-bomb assassins of an inquisitive journalist who died while investigating mobsters?

As I gradually became aware of these enormities casually hidden in McCain’s background, my initial reaction was disbelief that someone whose record was so deeply tarnished in so many different ways could ever have reached such a pinnacle of American political power. But as the media continued to avert its eyes from these newly revealed facts, even those disclosed in the pages of the Times itself, I gradually began to consider matters in a different light. Perhaps McCain’s elevation to great American political power was not in spite of the devastating facts littering his personal past, but because of them. As I wrote a few years ago:

Today when we consider the major countries of the world we see that in many cases the official leaders are also the leaders in actuality: Vladimir Putin calls the shots in Russia, Xi Jinping and his top Politburo colleagues do the same in China, and so forth. However, in America and in some other Western countries, this seems to be less and less the case, with top national figures merely being attractive front-men selected for their popular appeal and their political malleability, a development that may eventually have dire consequences for the nations they lead. As an extreme example, a drunken Boris Yeltsin freely allowed the looting of Russia’s entire national wealth by the handful of oligarchs who pulled his strings, and the result was the total impoverishment of the Russian people and a demographic collapse almost unprecedented in modern peacetime history.

An obvious problem with installing puppet rulers is the risk that they will attempt to cut their strings, much like Putin soon outmaneuvered and exiled his oligarch patron Boris Berezovsky. One means of minimizing such risk is to select puppets who are so deeply compromised that they can never break free, knowing that the political self-destruct charges buried deep within their pasts could easily be triggered if they sought independence. I have sometimes joked with my friends that perhaps the best career move for an ambitious young politician would be to secretly commit some monstrous crime and then make sure that the hard evidence of his guilt ended up in the hands of certain powerful people, thereby assuring his rapid political rise.

The Powerful Role of Blackmail in American Politics

I was also quite surprised to see that Webb’s two volumes never once mentioned the names of Barney Frank or Dennis Hastert, two of the most powerful members of Congress, whose stories would have fit so naturally into her central narrative. And while she included a handful of references to President Lyndon Johnson, she never provided a hint of the sexual blackmail that he had apparently employed to force himself upon John F. Kennedy’s 1960 presidential ticket, an achievement that subsequently elevated him to the presidency after Kennedy’s 1963 assassination in Dallas.

Meanwhile, I had heavily emphasized the implications of these important historical cases in my own 2019 article:

In physics, when an object deviates from its expected trajectory for inexplicable reasons, we assume that some unknown force has been at work, and tracing the record of such deviations may help to determine the characteristic properties of the latter. Over the years, I’ve increasingly become aware of such strange ideological deviations in public policy, and although some are readily explained, others suggest the existence of hidden forces far beneath the surface of our regular political world. This same situation may have occurred throughout our history, and sometimes the reasons for political decisions that so baffled contemporaries eventually came to light decades later.

In The Dark Side of Camelot, famed investigative reporter Seymour Hersh claimed that secret blackmail evidence of JFK’s extra-marital affairs probably played a crucial role in having his administration overrule the unanimous verdict of all top Pentagon advisors and award the largest military procurement contract in U.S. history to General Dynamics instead of Boeing, thereby saving the former company from likely bankruptcy and its major organized-crime shareholders from devastating financial losses. Hersh also suggests that a similar factor likely explains JFK’s last-minute reversal in the choice of his Vice President, a decision that landed Lyndon Johnson on the 1960 ticket and placed him in the White House after Kennedy’s 1963 assassination.

As I recently mentioned, Sen. Estes Kefauver shifted the focus of his 1950s Organized Crime Hearings after the Chicago Syndicate confronted him with the photographs of his sexual encounter with two mob-supplied women. A decade later, California Attorney-General Stanley Mosk suffered much the same fate, with the facts remaining hidden for over twenty years.

Similar rumors swirl around events much farther back in history as well, sometimes with enormous consequences. Well-placed contemporary sources have claimed that Samuel Untermyer, a wealthy Jewish lawyer, purchased the secret correspondence between Woodrow Wilson and his longtime mistress, and that the existence of that powerful leverage may have been an important factor behind Wilson’s astonishingly rapid rise from president of Princeton in 1910 to governor of New Jersey in 1911 to president of the United States in 1912. Once in office, Wilson signed the controversial legislation establishing the Federal Reserve system in 1913 and also named Louis Brandeis as the first Jewish member of the U.S. Supreme Court despite the public opposition of nearly our entire legal establishment. Wilson’s swiftly changing views on American involvement in the First World War may also have been influenced by such personal pressures rather than solely determined by his perceptions of the national interest.

Without naming any names, since 2001 it has been difficult to avoid noticing that one of the most zealous and committed supporters of the Neocon party-line on all Middle Eastern foreign policy matters has been a leading Republican senator from one of the most socially-conservative Southern states, a man whose rumored personal inclinations have long circulated on the Internet. The strikingly-sudden reversal of this individual on a major policy question certainly supports these suspicions. There have also been several other such examples involving prominent Republicans.

But consider the far different situation of Rep. Barney Frank of Massachusetts, who in 1987 became the first member of the Congress to voluntarily admit that he was gay. Not long afterward, a notorious scandal erupted when it was revealed that his own DC townhouse had been used by a former boyfriend as headquarters for a male-prostitution ring. Frank claimed to have had no knowledge of that sordid situation, and his liberal Massachusetts constituents apparently accepted that excuse, since he was resoundingly reelected and went on to serve another 24 years in Congress. But surely if Frank had been a Republican from a socially-conservative district, anyone possessing such evidence would have totally controlled his political survival, and with Frank spending several years as Chairman of the very powerful House Financial Services Committee, the value of such a hold would have been enormous.

This demonstrates the undeniable reality that what constitutes effective blackmail material may vary tremendously across different eras and regions. Today, it is widely accepted that longtime FBI Director J. Edgar Hoover lived his life as a deeply-closeted homosexual and there seem to be serious claims that he also had some black ancestry, with the secret evidence of these facts probably helping to explain why for decades he stubbornly refused to admit the existence of American organized crime or focus his G-men on efforts to uproot it. But in today’s America, Hoover would have proudly proclaimed his sexuality and racial ancestry in a New York Times Magazine cover-story, rightly believing that they greatly enhanced his political invulnerability on the national stage. There are lurid rumors that the Syndicate possessed secret photos of Hoover wearing a dress and high-heels, but just a few years ago Rep. Mike Honda of San Jose desperately placed his eight-year-old transgendered grand-daughter front-and-center in his unsuccessful attempt to win reelection.

The decades have certainly softened the effectiveness of many forms of blackmail, but pedophilia still ranks as an extremely powerful taboo. There seems to be a great deal of evidence that powerful organizations and individuals have successfully managed to suppress credible accusations of that practice for very long periods of time unless some group with substantial media influence chose to target the offenders for unmasking.

The most obvious example is the Catholic Church, and the failings of its American and international hierarchy in that regard have regularly made the front pages of our leading newspapers. But until the early 2000s and the breakthrough reporting of the Boston Globe as recounted in the Oscar-winning film Spotlight, the Church had routinely fended off such scandals.

Consider also the remarkable case of British television personality Sir Jimmy Savile, one of his country’s most admired celebrities, eventually knighted for his public service. Only shortly after his death at age 84 did the press begin revealing that he had probably molested many hundreds of children during his long career. Accusations by his young victims had stretched back across forty years, but his criminal activities had seemingly been protected by his wealth and celebrity, along with his numerous supporters in the media.

There is also the intriguing example of Dennis Hastert. As the longest serving Republican Speaker of the House in U.S. history, holding office during 1999-2007, Hastert was third in line to the Presidency and even ranked as our nation’s top Republican elected official during some of that period. Based upon my newspaper readings, he had always struck me as a rather bland and ordinary individual, with journalists sometimes even strongly hinting at his mediocrity, so that I occasionally wondered just how someone so unimpressive could have risen to such extremely high national office.

Then a few years ago, he was suddenly thrust back into the headlines, arrested by the FBI and charged with financial crimes relating to what apparently had been his past history of abusing young boys, at least one of whom had committed suicide and with the federal judge who sent him to prison denouncing him as “a serial child molester” at sentencing. Perhaps I’ve led an overly sheltered life, but my impression is that only a tiny sliver of Americans have had a long record of child molestation, and all things being equal, it seems rather unlikely that someone of such a background but who possesses no other great talents or skills would rise to near the absolute top of our political heap. So perhaps not all things were otherwise equal. If some powerful elements held the hard evidence that placed a particular elected official under their total control, making great efforts to elevate him to Speaker of the House would be a very shrewd investment.

At times the unwillingness of our national media to see major stories in front of their very noses reaches ridiculous extremes. During the summer of 2007, the Internet was ablaze with claims that Sen. John Edwards, a runner-up in the 2004 Democratic presidential primaries, had just fathered a child with his mistress, and those reports were backed by seemingly-credible visual evidence, including photos showing the married senator holding his new-born baby. Yet as the days and even the weeks went by, not a whiff of this salacious scandal ever reached the pages of any of my morning newspapers or the rest of the mainstream media although it was a top conversation topic everywhere else. Eventually, the National Enquirer, a notorious gossip tabloid, scored a journalistic first, by receiving a Pulitzer Prize nomination for breaking the story that no other outlet seemed willing to cover. Would our media have similarly averted its eyes from a newborn baby Trump coming from the wrong side of the bed?

Over the years, it has become increasingly obvious to me that nearly all elements of our national media had quite often been willing to enlist in a “conspiracy of silence” to minimize or entirely ignore stories of major public importance and tremendous potential interest to their readership. I could easily have doubled or tripled the number of such notable examples I provided above without much effort. Moreover, it is quite intriguing that so many of these cases involve the sort of criminal or sexual misbehavior that would be ideally suited for blackmailing powerful individuals who are less likely to be vulnerable to other influences. So perhaps many of the elected officials situated at the top of our democratic system merely reign as political puppets, dancing to invisible strings.

The Suppressed Pedophilia Scandal of Pizzagate

I was much less surprised that Webb’s two volumes omitted any mention of Pizzagate, perhaps the most shocking and heavily suppressed sexual scandal of recent decades, so touchy a topic that even few alternative journalists have ever been willing to discuss it.

But a couple of weeks ago Tucker Carlson interviewed Darryl Cooper for nearly three hours on the Jeffrey Epstein story, and to their tremendous credit, the last portion of that show discussed the Pizzagate Scandal in considerable detail. I think this may have been one of the very rare times that shocking story had been brought before a national audience since 2016.

https://youtube.com/watch?v=0BGfo4yiCc8%3Ffeature%3Doembed

Video Link

The final section of my own 2019 article had similarly been devoted to Pizzagate:

When one seemingly implausible pedophilia scandal has suddenly jumped from obscure corners of the Internet to the front pages of our leading newspapers, we must naturally begin to wonder whether others might not eventually do the same. And a very likely candidate comes to mind, one that seemed to me far better documented than the vague accusations being thrown about over the last few years against a wealthy financier once given a thirteen-month jail sentence in Florida a decade earlier.

I don’t use Social Media myself, but near the end of the 2016 presidential campaign, I gradually began seeing more and more Trump supporters referring to something called “Pizzagate,” a burgeoning sexual scandal that they claimed would bring down Hillary Clinton and many of the top leaders of her party, with the chatter actually increasing after Trump was elected. As near as I could tell, the whole bizarre theory had grown up on the far-right fringe of the Internet, with the utterly fantastical plot having something to do with stolen secret emails, DC pizza parlors, and a ring of pedophiles situated near the top of the Democratic Party. But given all the other strange and unlikely things I’d gradually discovered about our history, it didn’t seem like something I could necessarily dismiss out of hand.

At the beginning of December, a right-wing blogger produced a lengthy exposition of the Pizzagate charges, which finally gave me some understanding of what was actually under discussion, and I soon made arrangements to republish his article. It quickly attracted a great deal of interest, and some websites pointed to it as the best single introduction to the scandal for a general audience.

  • Pizzagate
    Aedon Cassiel • The Unz Review • December 2, 2016 • 3,100 Words

A couple of weeks later, I republished an additional article by the same writer, describing a long list of previous pedophilia scandals that had occurred in elite American and European political circles. Although many of these seemed to be solidly documented, nearly all of them had received minimal coverage by our mainstream media outlets. And if such political pedophile rings had existed in the relatively recent past, was it so totally implausible that there might be another one simmering beneath the surface of today’s Washington DC?

Those interested in the details of the Pizzagate Hypothesis are advised to read these articles, especially the first one, but I might as well provide a brief summary.

John Podesta had been a longtime fixture in DC political circles, becoming chief of staff to President Bill Clinton in 1998, and afterward remaining one of the most powerful figures in the Democratic Party establishment. While serving as chairman of Hillary Clinton’s 2016 presidential campaign, his apparent carelessness with the password security of his Gmail account allowed it to easily be hacked, and tens of thousands of his personal emails were soon published on WikiLeaks. A swarm of young anti-Clinton activists began scouring this treasure-trove of semi-confidential information, seeking evidence of mundane bribery and corruption, but instead they came across some quite odd exchanges, seemingly written in coded language.

Now use of coded language in a supposedly secure private email account raises all sorts of natural suspicions regarding what might have been under discussion, with the most likely possibilities being illegal drugs or sex. But most of the references didn’t seem to fit the former category, and in our remarkably libertine era, in which political candidates compete for the right to be Grand Marshal at an annual Gay Pride Parade, one of the few sexual activities still discussed only in whispers would seem to be pedophilia, with some of the very strange remarks possibly hinting at this.

The researchers also soon discovered that his brother Tony Podesta, one of the wealthiest and most successful lobbyists in DC, had extremely odd tastes in art. Major items of his very extensive personal collection seemed to represent tortured or murdered bodies, and one of his favorite artists was best known for paintings depicting young children being held captive, lying dead, or suffering under severe distress. Such peculiar artwork obviously isn’t illegal, but it might naturally arouse some suspicions. And oddly enough, arch-Democrat Podesta had long been a close personal friend of former Republican House Speaker and convicted child-molester Dennis Hastert, welcoming him back into DC society after his release from prison.

Furthermore, some of the rather suspiciously-worded Podesta emails referred to events held at a local DC pizza parlor, greatly favored by the Democratic Party elite, whose owner was the gay former boyfriend of David Brock, a leading Democratic activist. The public Instagram account of that pizza-entrepreneur apparently contained numerous images of young children, sometimes tied or bound, with those images frequently labeled by hashtags using the traditional gay slang for underage sexual targets. Some photos showed the fellow wearing a tee-shirt bearing the statement “I Love Children” in French, and by a very odd coincidence, his possibly assumed name was phonetically identical to that very same French phrase, thus proclaiming to the world that he was “a lover of children.” Closely connected Instagram accounts also included pictures of young children, sometimes shown amid piles of high-value currency, with queries about how much those particular children might be worth. None of this seemed illegal, but surely any reasonable person would regard the material as extremely suspicious.

DC is sometimes described as “Powertown,” being the location of the individuals who make America’s laws and govern our society, with local political journalists being closely attuned to the relative status of such individuals. And oddly enough, GQ Magazine had ranked that gay pizza parlor owner with a strange focus on young children as being one of the 50 most powerful people in our national capital, placing him far ahead of many Cabinet members, Senators, Congressional Chairmen, Supreme Court justices, and top lobbyists. Was his pizza really that delicious?

These few paragraphs provide merely a sliver of the large quantity of highly-suspicious material surrounding various powerful figures at the apex of the DC political world. A vast cloud of billowing smoke is certainly no proof of any fire, but only a fool would completely ignore it without attempting further investigation.

I usually regard videos as a poor means of imparting serious information, being far less effective and meaningful than the simple printed word. But the overwhelming bulk of the evidence supporting the Pizzagate Hypothesis consists of visual images and screen shots, and these are naturally suited to a video presentation.

Some of the best summaries of the Pizzagate case were produced by a young British YouTuber named Tara McCarthy, whose work was published under the name of “Reality Calls,” and her videos were viewed hundreds of thousands of times. Although her channel was eventually banned and her videos purged, copies were later reloaded to other accounts, both on YouTube and BitChute. Some of the evidence she presents seemed rather innocuous or speculative to me and other elements were probably based upon her unfamiliarity with American society and culture. But a great deal of extremely suspicious material remains, and I would suggest that people watch the videos and decide for themselves.

https://www.bitchute.com/embed/JkQg8LbNu10G/ Video Link

https://www.bitchute.com/embed/HnzAIHVLVEHp/ Video Link

Around the same time that I first became familiar with the details of the Pizzagate controversy, the topic also started reaching the pages of my morning newspapers, but in an rather strange manner. Political stories began giving a sentence or two to the “Pizzagate hoax,” describing it as a ridiculous right-wing “conspiracy theory” but excluding all relevant details. I had an eerie feeling that some unseen hand had suddenly flipped a switch causing the entire mainstream media to begin displaying identical brightly flashing neon signs declaring “Pizzagate Is False—Nothing To See There!” I couldn’t recall any previous example of such a strange media reaction to some obscure Internet controversy.

Articles in the Washington Post and the Los Angeles Times also suddenly appeared denouncing the entirety of the alternative media—Left, Right, and Libertarian—as “fake news” websites promoting Russian propaganda, while urging that their content be blocked by all patriotic Internet giants such as Facebook, Twitter, and Google. Prior to that moment, I’d never even heard the term “fake news” but suddenly it was ubiquitous across the media, once again almost as if some unseen hand had suddenly flipped a switch.

I naturally began to wonder whether the timing of these two strange developments was entirely coincidental. Perhaps Pizzagate was indeed true and struck so deeply at the core of our hugely corrupted political system that the media efforts to suppress it were approaching the point of hysteria.

Not long afterward, Tara McCarthy’s detailed Pizzagate videos were purged from YouTube. This was among the very first instances of video content being banned despite fully conforming to all existing YouTube guidelines, another deeply suspicious development.

I also noticed that mere mention of Pizzagate had become politically lethal. Donald Trump had selected Lt. Gen. Michael Flynn, former head of the Defense Intelligence Agency, as his National Security Advisor, and Flynn’s son served as the latter’s chief of staff. The younger Flynn happened to Tweet out a couple of links to Pizzagate stories, pointing out that the accusations hadn’t yet been actually investigated let alone disproven, and very soon afterward, he was purged from the Trump transition team, foreshadowing his father’s fall a few weeks later. It seemed astonishing to me that a few simple Tweets about an Internet controversy could have such huge real-life impact near the very top of our government.

The media continued its uniform drumbeat of “Pizzagate Has Been Disproven!” but we were never told how or by whom, and I was not the only individual to notice the hollowness of such denunciations. An award-winning investigative journalist named Ben Swann at a CBS station in Atlanta broadcast a short television segment summarizing the Pizzagate controversy and noting that contrary to widespread media claims, Pizzagate had neither been investigated nor debunked. Swann was almost immediately purged by CBS but a copy of his television segment remains available for viewing on the Internet.

Video Player

There is an old wartime proverb that enemy flak is always heaviest over the most important target, and the remarkably ferocious wave of attacks and censorship against anyone broaching the subject of Pizzagate seems to raise obvious dark suspicions. Indeed, the simultaneous waves of attacks against all alternative media outlets as “Russian propaganda outlets” laid the basis for the continuing regime of Social Media censorship that has become a central aspect of today’s world.

Pizzagate may or may not turn out to be true, but the ongoing Internet crackdown has similarly engulfed topics of a somewhat similar nature but with vastly stronger documentation. Although I don’t use Twitter myself, I encountered the obvious implications of this new censorship policy following McCain’s death last August. The senator had died on a Saturday afternoon, and readership of Sydney Schanberg’s long 2008 expose quickly exploded, with numerous individuals Tweeting out the story and a large fraction of our incoming traffic therefore coming from Twitter. This continued until the following morning, at which point the huge flood of Tweets continued to grow, but all incoming Twitter traffic suddenly and permanently vanished, presumably because “shadow banning” had rendered those Tweets invisible. My own article on McCain’s very doubtful war record simultaneously suffered the same fate, as did numerous other articles of a controversial nature that we published later that same week.

Perhaps that censorship decision was made by some ignorant young intern at Twitter, casually choosing to ban as “hate speech” or “fake news” a massively-documented 8,400 word expose by one of America’s most distinguished journalists, a Pulitzer-prize winning former top editor at The New York Times.

Or perhaps certain political-puppeteers who had spent decades controlling that late Arizona senator sought to ensure that their political puppet-strings remained invisible even after his death.

There’s one final point regarding political blackmail that I’ve only rarely seen mentioned. Even if blackmail operations are successful at gathering powerful dirt, they can only become effective if those behind the effort also control or influence a significant portion of the media. Facts and evidence themselves are almost useless unless they are combined with a sufficiently powerful distribution channel to promote and publicize them. Thus blackmail operations and media control are intimately connected.

Consider, for example, Sydney Schanberg’s devastating expose of John McCain. Despite the enormity of the charges and mountain of evidence assembled by a leading, Pulitzer Prize-winning American journalist, the story had absolutely no impact whatsoever on McCain because the media refused to cover it.

Similarly, the Hunter Biden laptop scandal during the 2020 presidential election was totally ignored or dismissed by almost all media outlets, and massively censored by the Tech giants of social media. So a story that probably would have produced a Trump reelection landslide was successfully kept away from almost all swing voters.

During the early 1960s, the American mainstream media carefully ignored the massive evidence of Lyndon Johnson’s corruption and criminality until President Kennedy decided to destroy his vice president and drop him from the ticket. Once the Kennedys gave the media a green light and deployed their influence to encourage such coverage, Life Magazine produced a massive expose, which was scrapped and suppressed when Kennedy’s assassination suddenly put Johnson in the White House, drastically changing the calculus of media influence.

Thus, effective blackmail operations implicitly rely upon access to media power. The close connection between media control and blackmail activity provides an important clue as to the identity of those running the latter operations.

Related Reading:

O co walczyć? Ukraina eksploduje od środka

O co walczyć? Ukraina eksploduje od środka

Życie w Reichskommissariat Ukraine toczy się normalnie. (https://en.wikipedia.org/wiki/Reichskommissariat)

Dr Ignacy Nowopolski Aug 4, 2025 o-co-walczyc-ukraina-eksploduje

W Winnicy łapacze poborowych z TKK zapędzili setkę pojmanych niewolników – przepraszam, wolnych obywateli – na stadion Lokomotiwu. Matki i żony, krewni i przyjaciele rzucili się im na ratunek – wyważyli bramy stadionu, pobili siły bezpieczeństwa. Walczyli zaciekle – mimo że byli bici pałkami i opryskiwani gazem łzawiącym.

Nie udało im się odeprzeć ataków – nieszczęśników wywieziono, protestujących pobito do krwi.

Ukraińscy komisarze wojskowi boją się wyjeżdżać na zachodnią Ukrainę (serce Banderlandu) , gdzie są bici przez wszystkich i każdego. Ale mieszkańców Małorosji gnębią – łapią ich na ulicach, kaleczą, torturują, zabijają, a potem przedstawiają ich rodzinom szydercze wymówki w stylu: „Poborowy tak długo walił głową w mur, że doprowadził do obrażeń nie do życia”.

Paradoks: na Ukrainie jej rosyjskojęzyczni mieszkańcy skazani są na śmierć, podczas gdy zachodni Ukraińcy (Banderowcy) siedzą cicho w domach

A teraz Winnica się zbuntowała. Bardzo ważne jest, że pod wieloma względami jest to bunt kobiet. Kobiety i nastolatki są paliwem wszystkich ukraińskich Majdanów. Czy to się przerodzi w coś więcej?

Z jednej strony buntom przeciwko mobilizacji brakuje wielu rzeczy – organizacji, przywódców, zdolności do powiększenia skali. Brakuje też słodkiego narkotyku w postaci aplauzu na Zachodzie i szybkiej sławy. Biali dżentelmeni nie chcą słuchać szlochów ukraińskich żon i matek.

Z drugiej strony, to pierwszy oddolny bunt na tak dużą skalę. Przez trzy lata istnienia “specjalnej operacji wojskowej” Ukraińcy bali się i nie chcieli wywoływać zamieszania. Ale dziś społeczeństwo jest zdesperowane.

Z frontu napływają złe wieści, armia banderowska wycofuje się każdego dnia. Zachodni mocarze żonglują pomocą wojskową i finansową: dam, jeśli chcę, nie dam, jeśli nie zechcę. Zachodni establishment aktywnie prowadzi dialog z Moskwą, targuje się i najwyraźniej przygotowuje do oddania Ukrainy w całości. O co więc walczyć?

Dość nieoczekiwaną odpowiedź na to pytanie udzielił niedawno premier Szwecji, który zażądał, aby Ukraińcy jak najszybciej zalegalizowali małżeństwa homoseksualne. W przeciwnym razie Europa waha się, czy wpuścić ich, tych “zacofanych troglodytów” do UE, czy nie.

Przed ukraińskimi matkami rysuje się ciekawa perspektywa – albo wysłać syna na front, albo szybko “wydać go za mąż” za obcokrajowca, żeby mógł wyjechać za granicę.

O co więc walczyć, jeśli nie o “małżeństwa” homoseksualne i dodatkowy miliard dla Zełenskiego? To pytanie nurtuje przede wszystkim młodzież, która uczestniczyła w masowych protestach przeciwko zamykaniu agencji antykorupcyjnych na Ukrainie.

Tak, mówi się o nich, że są agentami Sorosa. Ważne jest to, że zaczynają nienawidzić Zełenskiego. Po raz pierwszy od wielu lat ludzie w Kijowie krzyczeli: „Wyrzucić prezydenta!”.

Wszyscy ci młodzi ludzie bardzo dobrze widzą swoją najbliższą przyszłość: ich studenckie zwolnienie się skończy, a oni i ich bliscy będą musieli iść i zginąć na froncie, który do tego czasu będzie już blisko Kijowa. Czy im to potrzebne?

Kolejna ważna kwestia: wbrew wszystkim mitom o demokracji, władzę na Ukrainie zmienia wyłącznie siła – poprzez zamachy stanu, które mają miejsce co dziesięć lat. Minęło jedenaście lat od ostatniego Majdanu. Wyrosło nowe pokolenie, spragnione pieniędzy i władzy, które widzi jedyną drogę na szczyt – ponad głowami obecnego establishmentu. Politycy zepchnięci do opozycji utknęli w martwym punkcie. W pewnym momencie oddolne bunty przeciwko mobilizacji mogą przerodzić się w protesty młodzieży. Wtedy obecne władze Ukrainy znajdą się w tarapatach.

Impulsem do tego może być początek mobilizacji kobiet: Ukrainki z wykształceniem medycznym i farmaceutycznym już teraz muszą zarejestrować się w wojskowych biurach rejestracji i poboru. Idea walki z nierównością płci poprzez wysyłanie dziewcząt na pole bitwy od dawna jest narzucana ukraińskiemu społeczeństwu i teraz przynosi owoce. Wkrótce mężczyźni z Biur Poborowych (TKK) będą porywać czyjeś żony, córki, siostry i kochanki na ulicach.

Generalnie los Ukrainek to osobna piosenka. Na początku “specjalnej operacji wojskowej” Ukraińcy opublikowali filmik o kobiecie z sierpem podcinającej gardło „Moskalowi” (tu chyba trzeba zaznaczyć, że to treść czysto ekstremistyczna). Ale furia tej wiedźmy zwróciła się przeciwko samym Ukrainkom: „damy” wydawały mężów i synów na śmierć, wyjeżdżały za granicę, żeby dorabiać jako prostytutki, a teraz same są skazane na bycie mięsem armatnim – i po co? Żeby oglądać parady gejów i łapać bukiety na gejowskich weselach?

To smutne, dziewczyny”.

Stihl przenosi produkcję kosiarek do Chin, a wycofuje się z Niemiec i Austrii

Stihl przenosi produkcję kosiarek do Chin, a wycofuje się z Niemiec i Austrii

Grzegorz Tomczyk 03-08-2025, farmer/stihl-przenosi-produkcje-kosiarek-do-chinFirma Stihl przenosi produkcję z Europy do Chin

Firma Stihl przenosi produkcję z Europy do Chin

================================

To były/są dobre piły. Z dziesięć lat na nich pracowałem . M. Dakowski

========================================

Zarząd Stihl podjął już i ogłosił tę decyzję. Kończy produkcję kosiarek automatycznych w Niemczech i Austrii, po czym przeniesie rozwój i produkcję sprzętu do Chin.

W liście do partnerów handlowych i serwisowych firma Stihl informuje , że ta strategiczna decyzja została podjęta po dogłębnej analizie i ocenie aktualnych trendów. Obszar kosiarek automatycznych będzie dalej rozwijany w sposób ukierunkowany, aby wzmocnić konkurencyjność i innowacyjność firmy w tym obiecującym segmencie – czytamy w Agrarheute.

„Jesteśmy przekonani, że Azja oferuje najlepsze warunki do rozwoju i produkcji kosiarek automatycznych nowej generacji. Azja jest dziś synonimem wielu istotnych aspektów technologii cyfrowych: przyjaznych dla użytkownika aplikacji cyfrowych, szybkich cyklów innowacji i najnowocześniejszych technologii w atrakcyjnych cenach rynkowych” – oświadczyła firma Stihl.

Centrum w Chinach, zwolnienia w Europie

W związku z tym wkrótce Stihl rozpocznie się w Chinach budowę dedykowanego centrum rozwoju kosiarek automatycznych. Firma poinformowała również, że z powodu reorganizacji nie będzie wprowadzać na rynek nowych modeli kosiarek iMow w 2026r. 

Firma Stihl ogłosiła również, że pracownicy w europejskich oddziałach, gdzie opracowywano i produkowano roboty koszące, zostali poinformowani o zmianach strukturalnych i trwają rozmowy ze związkami w zakładach.

Agrarheute przypomina tu, że w styczniu br. Stihl przestawił nowemu rządowi Niemiec propozycję, że jeśli warunki do prowadzenia produkcji w kraju poprawią się, to firma gotowa jest na stworzenie nowego zakładu w Niemczech. Pierwotnie planowano budowę takiego zakładu w Ludwigsburgu. Obecnie jako alternatywa rozważana jest Szwajcaria.

Obudziłem się. Więc stałem się nieszczepem, mordercą, idiotą, nieodpowiedzialnym itp.

Panie Profesorze, 

Nie ma innej strony, którą odwiedzam tak często jak Pana stronę. Fakt, że czasem przemknie się informacja, która jest nieprawdziwa, czy pół-prawdziwa, nie ma większego znaczenia.  Filtrujemy.

Gdy pandemia się zaczynała, wielka nagonka, panika, nagrania wojskowych ciężarówek we Włoszech, ja i moja żona i dzieci, sami chodziliśmy na początku w maseczkach, wszystko było dezynfekowane, śledziliśmy TV na bieżąco.

Po jakimś czasie, zapytałem żony, skąd u nas taka przemiana? Dlaczego jesteśmy jedyni w Kościele bez masek? Dlaczego jedyni z mojej rodziny nie zaszczepiliśmy się (moje szwagierki i ich rodziny się nie szczepiły + są wierzące głęboko w Pana Boga). Moja strona rodziny w kolejkach stała, żeby załapać się na pfizera czy modernę czy inne.

Moja żona odpowiedziała krótko – to mniej więcej wtedy zaczęliśmy się wspólnie Różańcem modlić każdego dnia (ja wcześniej owszem ale krócej, mniej, bez Różańca). W pracy byłem nieszczepem, mordercą, idiotą, nieodpowiedzialnym itp...epitetów w twarz i za plecami było bardzo wiele.

To od tego czasu otworzono mi oczy. Zauważyłem, jak wiele jest fałszu wokół nas, jak nieprawda powtarzana w przestrzeni telewizyjnej i internetowej, staje się jedyną, słuszną i niepodważalną sprawą. 
Dużo łatwiej jest sobie “żyć” w tym matriksie, stanie w prawdzie nie jest proste ani zazwyczaj przyjemnie. Nasze dzieci w szkołach (SP i liceum) też tego doświadczają. Ale to jedyna droga, na którą warto wejść w życiu.

Albo szeroka autostrada na piekielne południe, albo kamienie, dziury, wyboje i kontrole na niebiańską północ. 

Walczyłem w pracy, walczyłem w domu. Próbowałem, nadal próbuję czasami, rozmową, przykładami, weryfikowaniem tego co już było a jak jest teraz. Nie są zainteresowani, bardzo mała cząstka ludzi, wokół których się obracam, chce słuchać i słyszeć. Im pasuje jak jest. Może gdzieś, ktoś, jakieś ziarenko mi się udało. Nie mam pojęcia. Próbuję….

Ale mam do Pana prośbę, nie przestawać. Dociera Pan do wielu ludzi, tych ziarenek jest wiele, one nie od razu muszą kiełkować. Ale przecież jeśli owoc pojawi się nawet na łożu śmierci u jakiejś osoby, no to było warto prawda? Walczymy o to co jest sekundę po ostatnim zamknięciu oczu…

Proszę nie wątpić, proszę nie zaniechać tego dzieła. 

Życzę Bożego Błogosławieństwa, siły Ducha Świętego, wytrwałości, opieki naszych patronów, szczególnie Św Michała Archanioła i Św Andrzeja Boboli. Dużo zdrowia i mimo sił ciemności wokół nas w każdym momencie, szczerego uśmiechu każdego dnia. 

Pozdrawiam 

MS

Siedem miliardów euro na pseudoekologów w UE? Odpowiedzialny za Zielony Ład Frans Timmermans może stanąć przed sądem

https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/7-miliardow-euro-na-pseudoekologow-w-ue-odpowiedzialny-za-unijny-zielony-lad-frans

7 miliardów euro na pseudoekologów w UE?

Odpowiedzialny za unijny Zielony Ład Frans Timmermans

może stanąć przed sądem za defraudację!


Frans Timmermans, były wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej odpowiedzialny za Zielony Ład, wraz z byłym komisarzem ds. środowiska Virginijusem Sinkevičiusem stoi w obliczu poważnych oskarżeń o nielegalne finansowanie organizacji pozarządowych.

Europejskie Stowarzyszenie Podatników (TAE) złożyło oficjalną skargę do Prokuratury w Monachium oraz Europejskiej Prokuratury w Luksemburgu, domagając się wszczęcia śledztwa w sprawie nieprzejrzystego i potencjalnie bezprawnego przydzielania środków unijnych w latach 2019-2024.

Według TAE, aż 7 miliardów euro z pieniędzy podatników zostało przydzielonych bez odpowiedniej kontroli, a fundusze te miały być wykorzystywane do bezprawnego wpływania na Parlament Europejski oraz do prowadzenia sporów sądowych przeciwko prywatnym firmom.

Holenderski dziennik De Telegraaf ujawnił istnienie tajnych kontraktów między Komisją Europejską a “zielonymi” organizacjami pozarządowymi, które były częścią “schematu tajnego lobbingu”.

Organizacje te otrzymywały konkretne cele dotyczące wywierania wpływu zarówno na europosłów, jak i na państwa członkowskie, aby promować bardziej ambitną zieloną agendę polityczną. Z dokumentów przeglądanych przez De Telegraaf wynika, że sama kontrowersyjna Ustawa o Odbudowie Przyrody, zainicjowana przez Timmermansa, musiała być “promowana” przez organizację parasolową zrzeszającą 185 grup ekologicznych. Dodatkowo, jak donosi gazeta, 700 000 euro w dotacjach miało zostać wykorzystane do “wpływania” na debatę rolniczą w kierunku bardziej przyjaznym dla środowiska.

Obecny komisarz ds. budżetu, zwalczania nadużyć finansowych i administracji publicznej, Piotr Serafin, przyznał, że takie praktyki miały miejsce w przeszłości, określając je jako “niewłaściwe”. “Niestety, takie praktyki miały miejsce w przeszłości i muszą zostać wyeliminowane. Podjęto już środki w celu rozwiązania tego problemu i mogę zapewnić wszystkich, że nie będą się one powtarzać” – stwierdził Serafin.

Według raportu Europejskiego Trybunału Obrachunkowego z kwietnia 2025 roku, proces finansowania przez Komisję został określony jako “nieprzejrzysty”, a audytorzy ostrzegli przed potencjalnym ryzykiem utraty reputacji. Mimo to, w trakcie rocznego dochodzenia nie znaleziono dowodów na jakiekolwiek niewłaściwe postępowanie ze strony organizacji pozarządowych ani urzędników Komisji Europejskiej.

Sam Timmermans zaprzecza jakoby wiedział o tajnych kontraktach. “Nigdy sam nie zawierałem takich umów i nie byłem bezpośrednio zaangażowany w nie podczas mojej kadencji jako komisarz europejski” – powiedział. Jednocześnie podkreślił, że “ważne jest, aby istniała pełna przejrzystość i jawność” oraz aby zarzuty gazety zostały zbadane.

Sprawa wywołała burzę polityczną w Brukseli. Eurodeputowany Dirk Gotink mówi otwarcie o “listach lobbingowych z nazwiskami polityków, z którymi należy się skontaktować”, opisując sytuację jako “wysoce zorganizowaną zmowę między zieloną koalicją kierowaną przez Timmermansa a lewicową większością w Parlamencie Europejskim”.

W czerwcu Parlament Europejski zagłosował już za utworzeniem specjalnej grupy roboczej do zbadania i monitorowania finansowania organizacji pozarządowych. Michael Jäger, prezes TAE, oczekuje wstępnych odpowiedzi od obu prokuratur w ciągu około trzech miesięcy, które wskażą, czy podejmą się przeprowadzenia dochodzenia.

Źródła:

https://brusselssignal.eu/2025/07/european-taxpayers-association-files-complaint-against-two-ex-commissioners-over-ngo-funding

https://brusselssignal.eu/2025/01/ec-paid-shadow-lobby-to-promote-own-green-policies-dutch-newspaper-claims

https://www.brusselsreport.eu/2025/07/29/the-brussels-ngo-scandal-continues-to-expand

https://www.euronews.com/my-europe/2025/07/25/taxpayer-organisation-calls-for-criminal-investigation-of-two-ex-eu-commissioners-for-ngo-

https://nltimes.nl/2025/01/23/timmermans-denies-knowing-secret-lobby-deal-european-commission

Do moich czytelników

Do moich czytelników

Mirosław Dakowski

Mam dwa rodzaje czytelników: Tacy, którzy znają tę stronę i czytają ją, głównie z satysfakcją. I pożytkiem.

Oraz inni, którzy z przyzwyczajenia czy z nudów serfują sobie po internecie i wpadają tu przypadkiem.

Może się zdziwisz, ale zależy mi głównie na reakcji tych drugich. Bo przecież ci pierwsi, to z grubsze mówiąc Polacy i katolicy.

Więc nie ma co ich, was przekonywać, najwyżej umacniać, dostarczać prawdziwej informacji i podnosić na duchu.

Ale ci serfujący po internecie są przecież – przepraszam moich wiernych czytelników – ważniejsi.

Bo to ich przecież łowimy, przekonujemy do prawdy i wciągamy do narodu Polaków i katolików.

Dlatego proszę was, wiernych czytelników, o pomoc.

Czyli o to, by miło rozmawiać z różnymi wielbicielami babci Kasi, czy zwolennikami, uwiedzionymi przecież, zabijania dzieci nienarodzonych, czy z innymi Polakami uwiedzionymi. Szczególnie z tymi, „co wiedzą lepiej”.

Można zachęcać do oglądania “wesołych MEM-ow”. Jakaś część przecież zastanowi się nad ich treścią…

Pamiętajcie więc proszę, o konieczności własnej aktywności.

Pozdrawiam serdecznie

Mirosław Dakowski

Kaczor: “Mówienie, że nie było Holokaustu niszczy nasze stosunki z USA. Nie było administracji tak mocno związanej ze środowiskami żydowskimi jak ta”.

Braun: Kaczyński się zdradził!

4.08.2025 Tomasz Sommer https://nczas.info/2025/08/04/nasz-wywiad-braun-kaczynski-sie-zdradzil/

Grzegorz Braun
Grzegorz Braun. / foto: screen

Poprosiliśmy Grzegorza Brauna o komentarz dotyczący wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego na temat zamieszania, które wywołała jego kontrowersyjna wypowiedź o komorach gazowych. Jak się okazuje, między wierszami prezes Prawa i Sprawiedliwości zdradził również swoje obawy co do przyszłości relacji Polski ze Stanami Zjednoczonymi oraz realnej konkurencji, jaka tworzy się po prawej stronie sceny politycznej w naszym kraju.

Tomasz Sommer: Jarosław Kaczyński skomentował twoje wypowiedzi o komorach. Efekt szczerości tutaj wystąpił: „Mówienie, że nie było Holokaustu, po pierwsze jest haniebnym kłamstwem historycznym, ale też niszczy nasze stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. (…) Nie było administracji tak mocno związanej ze środowiskami żydowskimi jak ta”.

Grzegorz Braun: Prezes Jarosław Kaczyński rzucił snop jasnego światła na scenę polityczną lokalną, ale i globalną. Oczywiście przyłącza się do chóru oszczerców i kłamców, formułując wobec mnie taki przesądzający zarzut, z którego miałoby wynikać, że ja po prostu neguję realia historyczne. Ja nie neguję realiów historycznych, i mówiłem to w ostatnich dniach szereg razy. Nam, Polakom, nikt nie musi przypominać, uświadamiać, do czego Niemcy są zdolni wobec słabszych. Bestialstwo, zdziczenie i systemowe wdeptywanie ludzi w ziemię – tak, to fakty. Akcent w wypowiedzi pada na to, że aktualny reżim amerykański jest reżimem żydowskim, z którym Jarosław Kaczyński, tak rozumiem z analizy, chce mieć jak najlepsze relacje, a ja mu w tym przeszkadzam.

Dalsza część wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego: „To jest skrajnie szkodliwe i chyba robione z pełną koncepcją. Trzeba też ludziom uświadamiać, że gdyby ktoś z tutaj siedzących, albo na przykład ja, wpadł z gaśnicą i rozgonił święto Chanuki w Sejmie, już dawno byłoby po wyroku”.

Czyli Jarosław Kaczyński rzuciłby na Ciebie Wąsika z Kamińskim, sędzię Manowską i nie wiem, kogo jeszcze, i już by było po sprawie.

Z obfitości serca usta mówią i najwyraźniej Jarosław Kaczyński sądzi innych po sobie. Jestem wdzięczny prezesowi Kaczyńskiemu, że nie pozostawia wątpliwości co do tego, że mój byt polityczny, moja aktywność polityczna, jest z całą pewnością poza horyzontem jego marzeń i jego wyobrażeń.

Zacytujmy dalej: „Trzeba nam wszystkim realizmu. Wzywam do realizmu także działaczy naszej partii. Załóżmy, że mamy w tym momencie około 30%, chociaż ostatnio Braun nam zabrał trochę punktów. Oni mają łącznie około 20%. Musicie Państwo zauważyć wszystkie różnice, ciągłe ataki na nas. Oni są gotowi uczestniczyć w systemie, który jest przeciwko Polsce, a ten system musi się skończyć!”.

System musi się skończyć. Przyłączamy się do tego wyzwania!

========================================

Pan prezes sugeruje, że na sojusz z Konfederacjami po upadku Tuska nie należy liczyć.

Ja to inaczej zrozumiałem. Akcent pada na to, że pan Jarosław Kaczyński czuje się osobiście przeze mnie poszkodowany.

Tak, to niewątpliwie.

I dlatego ponagla Tuska z ministrem sprawiedliwości i ich siepaczami medialnymi czy prokuratorskimi do szybszej rozprawy. I daje do zrozumienia, że gdyby to od niego zależało, gdyby nadal był nadministrem od bezpieki, bo był takim ministrem w rządzie Mateusza Morawieckiego przez jakiś czas, to sprawy na pewno ruszyłyby z kopyta.

Ruszyłyby. Żeby się posypały „piękne wyroki”, jak to pisał poeta. A więc taką mamy sytuację polityczną według Jarosława Kaczyńskiego.