Oddajcie ostatnią koszulę! [Przecież ONI jej żądają !!]

Katarzyna Treter-Sierpińska

Maj 23, 2022 https://wprawo.pl/katarzyna-ts-oddajcie-ostatnia-koszule/

[Ciekawa dyskusja – w oryginale. MD]

===============

W niedzielę (22.05.2022) prezydent Andrzej Duda przemawiał w ukraińskim parlamencie w Kijowie. – Moment dziejowy sprawia, że Ukraina i Polska mają niesamowitą polityczną szansę jako dwa blisko spokrewnione narody tej samej części Europy – powiedział PAD. – Nadszedł dzisiaj czas, w moim głębokim przekonaniu, na nowy polsko–ukraiński traktat o dobrym sąsiedztwie, na traktat, który uwzględni wszystko to, co razem zbudowaliśmy w naszych relacjach choćby w ostatnich miesiącach – stwierdził PAD.

Prezydent Duda oświadczył też, że osobiście bardzo zależy mu na tym, aby Ukraina dołączyła do inicjatywy Trójmorza i zapewnił, że Polska będzie „ze wszystkich sił” wspierać Ukrainę w drodze do członkostwa w Unii Europejskiej. Podkreślił, że „Ukraina musi być odbudowana przede wszystkim na koszt agresora”, czyli Federacji Rosyjskiej. – Na ten cel w pierwszej kolejności należy przeznaczyć zamrożone dziś w zachodnich bankach rosyjskie rezerwy walutowe, a te są ogromne. Ogromne! To Rosja zrujnowała Ukrainę i to Rosja musi za to zapłacić. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. I wierzę w to, że nikt uczciwy na świecie też żadnych wątpliwości nie ma – powiedział prezydent Duda.

Odwoływanie się do uczciwości w polityce jest – delikatnie mówiąc – naiwne. Polityka jest antytezą uczciwości. Czy to się komuś podoba, czy nie, w polityce liczy się siła i brak siły.

Gdyby w polityce liczyła się uczciwość, to Wielka Brytania i Francja przyszłyby Polsce z pomocą we wrześniu 1939 roku, a Churchill i Roosevelt nie sprzedaliby nas Sowietom na konferencji w Teheranie w 1943 roku. Gdyby w polityce liczyła się uczciwość, to zbrodnia katyńska zostałaby osądzona w Norymberdze jako zbrodnia sowiecka. Tyle o uczciwości w realiach międzynarodowych. Teraz przejdźmy do postulowanego przez prezydenta Dudę nowego traktatu polsko-ukraińskiego. Co to ma być?

W poniedziałkowym (23.05.2022) wywiadzie w Rozmowie RMF Jakub Kumoch, szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej, wyjaśnił, że traktat ów mógłby być wzorowany np. na traktacie elizejskim, czyli francusko–niemieckim traktacie o współpracy podpisanym w 1963 roku przez prezydenta Francji Charles’a de Gaulle’a i kanclerza Niemiec Konrada Adenauera. Traktat ten uważany jest za fundament powojennego pojednania i przyjaźni między Niemcami i Francuzami. Kumoch powiedział, że traktat polsko-ukraiński mógłby nosić nazwę „traktatu sarmackiego” lub „paktów sarmackich”.  – Chcemy, żeby Polska i Ukraina były powiązane tak, żeby nie dało się tego rozerwać – podkreślił.

I jeszcze jedna kwestia, czyli jak mają wyglądać granice Ukrainy. Oto deklaracja prezydenta Dudy wygłoszona w ukraińskim parlamencie: Świat, wspólnota międzynarodowa powinien się domagać od Rosji zaprzestania agresji, całkowitego wycofania się z terytorium Ukrainy (…) Jeżeli dla świętego spokoju, interesów gospodarczych czy politycznych ambicji zostanie poświęcona Ukraina, choćby centymetr jej terytorium i kawałek suwerenności, będzie to olbrzymi cios nie tylko dla ukraińskiego narodu, ale dla całej wspólnoty Zachodu.

Mamy zatem plan, którego założenia wyglądają tak: Ukraina wygrywa wojnę i zachowuje „każdy centymetr” swojego terytorium; Rosja zostaje obarczona kosztami odbudowy Ukrainy; Polska i Ukraina podpisują traktat, który ma je powiązać tak, żeby „nie dało się tego rozerwać”; Zachód przestaje robić jakiekolwiek interesy z Rosją; Rosja upada; wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Kurtyna!

To jest plan, dla realizacji którego Polacy mają wspierać Ukrainę za każdą cenę, a nawet ponad siły. Przecież warto oddać ostatnią koszulę, żeby zniszczyć Rosję, prawda? Tak  przedstawia to rządowa propaganda. Oddajcie ostatnią koszulę, ale cieszcie się, że na wasze domy nie spadają bomby. A benzyna może być i po 10 złotych! Za ten dzisiejszy wysiłek dostaniecie reaktywację Rzeczypospolitej Obojga Narodów. I wróci dawna wielkość „sarmackiej” potęgi. Razem z Ukraińcami będzie nas 80 milionów i to my będziemy dyktować warunki Niemcom i Francuzom.

W całym tym planie tylko jedna rzecz jest pewna: jeśli nasi „sarmaccy” wizjonerzy nie opamiętają się, to Polska faktycznie odda ostatnią koszulę i zostaniemy z gołą dupą. Czyli jak zawsze.

Bądźmy poważni. Komisja Europejska (czytaj: Niemcy) właśnie prowadzi akcję „zagłodzenia” Polski i ma w nosie to, czy to jest uczciwe, czy nieuczciwe. Jednocześnie Niemcy i Francja robią, co mogą, żeby przypadkiem ich biznesy z Rosją za bardzo nie ucierpiały. Podczas gdy prezydent Duda opowiada w kijowskim parlamencie o tym, że „jako Polska od dawna ostrzegaliśmy Europę przed imperialnymi zapędami Rosji i Putina; przed chęcią odbudowy wpływów Związku Sowieckiego, a może i carskiej Rosji; przed uzależnianiem od rosyjskich źródeł energii”, europejscy nabywcy rosyjskiego gazu zgodzili się płacić za niego w rublach, tak jak zażyczył sobie prezydent Putin. Natomiast Komisja Europejska przedstawiła instrukcję, w jaki sposób te rublowe płatności mają się odbywać, aby nie naruszało to unijnych sankcji. Spotkanie w tej sprawie zostało zwołane na wniosek Francji, a jego ustalenia  zostały entuzjastycznie przyjęte przez niemieckie spółki. Wojna wojną, sankcje sankcjami, ale biznes z Rosją trwa i Polska może sobie protestować do upojenia. Nie każdy chce oddawać ostatnią koszulę, żeby realizować „sarmackie” projekty.

Tak się gra, jak przeciwnik pozwala. A w tej rozgrywce przeciwnikiem Polski jest nie tylko Rosja. Przede wszystkim są to Niemcy, które nie po to zrobiły z Unii Europejskiej narzędzie swojej hegemonii w Europie, żeby teraz Polska realizowała jakieś mrzonki o powrocie Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Dlatego pytam, czy polskie władze mają jakiś plan B na wypadek, gdyby oddanie ostatniej koszuli nie wystarczyło do zbudowania wyśnionej potęgi w sojuszu z Ukrainą, która czci sprawców ludobójstwa na narodzie polskim. Czy polskie władze w ogóle zakładają możliwość porażki koncepcji o pokonaniu Rosji „raz na zawsze” przy pomocy ukraińskiego przedmurza?

Obawiam się, że cała ta zabawa skończy się dla nas bardzo smutno. Decyzje premiera Morawieckiego doprowadziły do tego, że Niemcy mają nas w garści i sukcesywnie odcinają nam środki finansowe. Za zgodę na wdrożenie mechanizmu „pieniądze za praworządność” i akceptację dekarbonizacji, a co za tym idzie, utratę suwerenności energetycznej przez Polskę, Morawiecki powinien utracić stanowisko i stanąć przed Trybunałem Stanu. Oczywiście nic takiego się nie stanie. Zamiast oglądać świat zza krat, premier Morawiecki będzie wydawał kolejne miliardy, żeby sfinansować pomoc dla Ukrainy, a prezydent Duda będzie opowiadał, że to „wielka, dziejowa, historyczna szansa i wielki, dziejowy, historyczny przełom”. Ze zdroworozsądkowego punktu widzenia nawet ostatnia polska koszula nie wystarczy, żeby zrealizować utopijny plan naszych „sarmatów”. Ale za to biedę z nędzą mamy gwarantowaną.

Czy jest jakiś plan B? Obawiam się, że nie ma.

Jak powstaje inflacja – krótka bajka na przykładzie wioski smerfów

https://joemonster.org/art/64162 · 24 maja 2022 Mateusz Borowiecki

Jak powstaje inflacja? Ta krótka bajeczka autorstwa Mateusza Borowieckiego wyjaśni to w bardzo prosty sposób. Pojawiła się ona na jego profilu na Facebooku.

W wiosce smerfów mieszkało ich – wiadomo – setka. Każdy smerf miał inne umiejętności, które codziennie mógł sprzedać za jedną monetę, za którą mógł następnie kupić u innego smerfa to co mu akurat było potrzebne. Np. Łasuch każdego dnia produkował jedno ciastko i sprzedawał je za jedną monetę. Wszystkim oczywiście zarządzał Papa Smerf – on też będąc szefem wioski jako jedyny miał prawo wydawać nowe monety dla wioskowej społeczności, jeśli zaszłaby taka potrzeba.
Na początku zupełnie wystarczało 100 monet – po jednej dla każdego Smerfa. Pewnego dnia Smerf Malarz zaczął malować dwa obrazy dziennie zamiast jednego – pomyślał, że mógłbym zarabiać dwie monety. W jego ślady poszły jeszcze dwa inne Smerfy. Papa Smerf wyprodukował więc dodatkowe 3 monety i kupił za nie usługi u pracowitych smerfów. Dzięki tej operacji w obrocie były już 103 monety a trzech smerfów pracowało więcej i zarabiało 2 razy więcej od pozostałych – po dwie monety dziennie.
Inne smerfy też zapragnęły dobrobytu i zaczęły mocniej pracować aby zarabiać więcej monet. Papa Smerf stopniowo produkował nowe monety. Nie minął więcej niż rok i w obrocie było już 150 monet i odpowiednio tyle samo produktów i usług wytwarzanych przez społeczność. Wzbudziło to jednak niepokoje i niezadowolenie. Przykładowo taki Smerf Poeta występował 3 razy dziennie i zarabiał 3 monety, nie wspominając o Pracusiu, który prawie nie sypiał ale zarabiał aż 5 monet. Nadal jednak aż 60 smerfów zarabiało tylko 1 monetę. Bardzo drażniło to szczególnie Smerfa Ciamajdę, który niewiele potrafił zrobić dobrze i nadal sprzedawał swoje usługi za 1 monetę. Wraz z Smerfem Marudą i Lalusiem postanowili bardziej sprawiedliwie podzielić monety.
Ogłosili, że jeśli Smerf Ciamajda zostanie wybrany na nowego szefa wioski, to natychmiast da po dodatkowej monecie każdemu smerfowi, który dziś zarabia tylko jedną. Smerfy – reformatorzy zwołali zebranie całej społeczności i ogłosili swój program. Spodobał się on oczywiście 60 smerfom zarabiających po jednej monecie – byli oni chętni na głosowania na nowego szefa. Szefem wioski został Ciamajda a Papę Smerfa odsunięto od rządzenia jako niezdolnego do zapewnienia dobrobytu mieszkańcom.
Nowy szef Ciamajda rozdał więc dodatkowe 60 monet – mieliśmy ich zatem w wiosce już 210. Niestety nadal produkowano łącznie towary i usługi warte jeszcze wczoraj tylko 150 monet. Nowo wzbogacona grupa smerfów posiadająca już do dyspozycji 2 monety ustawiła się w kolejkach na zakupy. Pracuś szybko zorientował się, że nie da rady świadczyć więcej niż 5 usług dziennie a w kolejce stało 10 Smerfów.
Co więc zrobił? Ogłosił, że od dziś każda jego usług kosztuje 2 monety zamiast jednej. Smerfy z kolejki trochę ponarzekały na drożyznę, ale koniec końców pierwszych pięciu szczęśliwców z kolejki zapłaciło tyle ile oczekiwał Pracuś. Ten zakończył dzień z 10 monetami, nie miał zatem problemu aby zacząć płacić na ciastka Łasucha też 2 monety, bo te oczywiście też zdrożały.
Zwykłe smerfy zaczęły się orientować, że wszystko kosztuje coraz więcej, przyszły więc ze skargą do Ciamajdy.

Ten jednak uspokajał ich – to wszystko wina Gargamelflacji a nie jego decyzji o rozdaniu 60 monet. W końcu Papa smerf też rozdał 50 monet przez poprzedni rok i nic się nie działo. Ogłosił też, że Smerfy powinny się cieszyć bo zarabiają teraz 2 monety a nie jak za czasów Papy tylko jedną. Kazał nadawać o tym materiał promocyjny codziennie przez wioskowy radiowęzeł. Dodał też, że chętnie rozda kolejne 100 monet i teraz to już na pewno Smerfy będzie na wszystko stać.
Smerfy odeszły szczęśliwe do domu, już myśląc jak to będzie wspaniale zarabiać 3 monety. Pracuś natomiast już drukował nowy cennik za swoje usługi.

Rabunki w Europie. Mapa i komentarze.

Zdjęcie

Marcin Palade: rabunki w Europie. Wsi spokojna, wsi anielska, ta środkowoeuropejska 😉

Andrzej Zdzitowiecki: Ciekawe, że w UK czy Hiszpanii nie można nosić przy sobie nawet scyzoryka. Nic dziwnego, że tam, gdzie tak się dba o BHP w zawodzie bandziora, to usługi rabunku kwitną.

Jacek Piekara: Szukanie powiązań pomiędzy liczbą rabunków a liczbą wpuszczonych do danego kraju „lekarzy i inżynierów” z Azji oraz Afryki jest w oczywisty sposób wstrętnym rasizmem!

Kiedy skończy się płot…

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”  •  24 maja 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5184

Konrad Lorenz opisywał kiedyś dwa psy, biegnące wzdłuż płotu z drucianej siatki. Każdy z psów był uosobieniem wściekłości; już nawet nie warczały, ale charczały na siebie i można było odnieść wrażenie, że gdyby nie ten płot, pożarłyby się nawzajem w mgnieniu oka. I kiedy tak biegły, nagle płot się skończył, a psy, zamiast rzucić się na siebie i się nawzajem pożreć, nagle umilkły; cała wściekłość wyparowała z nich w jednej chwili i na sztywnych łapach, w pozach pełnych godności, rozeszły się, każdy w swoją stronę.

Ta historia jest znakomitą ilustracją polskiej sceny politycznej, przez którą od 30 lat przewala się konflikt między obozem zdrady i zaprzaństwa, a obozem płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm. Można odnieść wrażenie, że gdyby mogły, to pożarłyby się wzajemnie. No dobrze, ale dlaczego właściwie się nie pożerają? Przecież żadnego płotu między nimi nie ma. Płotu może i nie ma, ale jest niewidzialne, mocne pole siłowe, jak między biegunami magnesu, które sprawia, że obydwa takie bieguny odpychają się nawzajem i w rezultacie pojawia się między nimi pusta przestrzeń, pełniąca funkcję siatkowego płotu, dzięki któremu psy mogły całkiem dla siebie bezpiecznie odgrywać sceny nieprzejednanej wściekłości i wrogości.

Najwyraźniej takie pole siłowe między obozem zdrady i zaprzaństwa, a obozem „dobrej zmiany” musi istnieć. Ale co je wytwarza? Na trop odpowiedzi na to pytanie naprowadza nas pewna okoliczność. Jak bowiem wiadomo, w sprawach o zasadniczym znaczeniu dla państwa, na przykład dla jego suwerenności, obydwa psy, to znaczy – pardon, żadne tam „psy”, tylko wrogie obozy, zachowują się identycznie. Tak było w przypadku referendum w sprawie Anschlussu do Unii Europejskiej w roku 2003, tak było w sprawie głosowania nad ustawą upoważniającą prezydenta do ratyfikacji traktatu lizbońskiego, który amputował Polsce ogromny kawał suwerenności, czego skutki dzisiaj odczuwamy w postaci szantażu finansowego ze strony Niemiec i tak było podczas „Majdanu” na Ukrainie, podobnie było przy ratyfikowaniu w Sejmie ustawy o zasobach własnych UE, kiedy to PiS zostało wsparte tym razem nie przez PO, która pragnęła uniknąć ostentacji, tylko przez Lewicę – i tak dalej.

Jaki z tego można wyciągnąć wniosek? Ja wyciągam taki, że obydwie formacje, tkwiące korzeniami w uzgodnieniach z Magdalenki, odgrywają komedię w postaci walki kogutów na użytek ogłupianych propagandą „suwerenów”, podczas gdy tak naprawdę, mają ten sam interes – żeby ani z jednej, ani z dru7giej strony nie pojawiła się żadna polityczna alternatywa.

Ujawnił to jeszcze w latach 90-tych Stefan Bratkowski, odpowiadając na łamach „Gazety Wyborczej” na list grupy AK-owców ze Stanisławem Jankowskim „Agatonem”, na czele – że w Magdalence umówiono się, by na scenę polityczną nie dopuszczać żadnych alternatyw, czy to narodowców, czy to katolików, czy to liberałów, którzy dzisiaj, gwoli odróżnienia od żydokomuny nazywają się „wolnościowcami– a tymczasem za kulisami rzeczywistą władzę sprawują bezpieczniacy, których stronnictwa Ruskie, Pruskie i Amerykańsko-Żydowskie, rotacyjnie rządzą naszym nieszczęśliwym krajem w interesie swoich mocodawców, do których przewerbowali się jeszcze na przełomie lat 80-tych i 90-tych.

Czyż tej teorii spiskowej nie potwierdza podmianka, jaka w roku 2015 została dokonana na pozycji lidera tubylczej sceny politycznej, gdy Polska spod kurateli niemieckiej ponownie przeszła pod kuratelę amerykańską? Dopóki Polska była pod kuratelą niemiecką, to naturalnym liderem była Volksdeutsche Partei Donalda Tuska, ale kiedy po resecie resetu nasz nieszczęśliwy kraj ponownie trafił pod kuratelę amerykańską, to pozycję lidera zajęło PiS z satelitami i utrzymuje się na topie mimo polityki służącej interesom partii, kosztem interesów państwa. Mam tu na myśli niebywałą rozrzutność finansową rządu, między innymi w postaci wzięcia na utrzymanie obywateli ponad 3,5 mln ukraińskich uchodźców, zgodnie z rozkazem Naszego Najważniejszego Sojusznika, który tak właśnie porozkładał na uzależnione od niego bantustany koszty wojny, jaką prowadzi z Rosją na Ukrainie. Obóz zdrady i zaprzaństwa nie ośmiela się przeciwko temu protestować, a tylko działa na rzecz Niemiec, popierając na terenie UE szantaż finansowy wobec Polski i Węgier, dzięki któremu Berlin ma nadzieję na wybicie obydwu tym państwom z głowy wszelkich mrzonek o „Trójmorzu”.

Tymczasem, korzystając z tego, że pod pretekstem wojny na Ukrainie, Ameryka mocno chwyciła całą Europę za twarz, Niemcy wpadli na pomysł przekonania Naszego Najważniejszego Sojusznika do kolejnej podmianki na tubylczej scenie politycznej. Chodzi o to, że USA pod rządami Partii Demokratycznej, której lewe skrzydło to czysta komuna, stają się eksporterem komunistycznej rewolucji, przede wszystkim w sferze obyczajowej, jednocześnie odwracając uwagę opinii światowej od banksterów, poprzez kierowanie jej na walkę z klimatem. Ponieważ PiS uwodzi znaczną cześć swoich wyznawców udawaniem konserwatyzmu obyczajowego, w postępowych środowiskach USA musi rodzić to rosnące zniecierpliwienie. Toteż do Ameryki poleciał na zwiady pan Rafał Trzaskowski, który na stanowisku prezydenta Warszawy znacznie przekroczył własny szczebel niekompetencji.

Co prawda nadskakiwanie ze strony PiS póki co Amerykanom całkowicie wystarcza, ale pan Rafał prezentował się gdzie tylko mógł w charakterze Wielkiej Nadziei Białych. Namawiał Amerykanów, żeby mianowicie „nie tracili z pola widzenia jakości demokracji w Polsce”. A kiedy demokracja w Polsce będzie się charakteryzowała pierwszorzędną jakością? Wtedy, kiedy Amerykanie sprawiedliwie podzielą się z Niemcami wpływami politycznymi w naszym bantustanie.

Wyobrażam to sobie tak, że pozycję lidera sceny politycznej objęłaby koalicja Volksdeutsche Partei z Polską 2050 na fasadzie której Nasz Najważniejszy Sojusznik umieścił pana Szymona Hołownię. Najwyraźniej pan Rafał Trzaskowski już się do tego sposobi zwłaszcza, że wcześniej spotkał się z synem starego żydowskiego finansowego grandziarza, a poza tym, sondaż pokazał, że jeśli tylko opozycja (bez Konfederacji) zewrze szeregi (i pośladki), to bezapelacyjnie wygra. Wtedy pan Rafał, któremu w marcu udało się schwytać prezydenta Bidena – na razie tylko za rękę – spróbowałby ponownie zostać prezydentem naszego bantustanu, więc już dzisiaj zaprezentował swoje polityczne priorytety w postaci walki z klimatem i promowaniem sodomczyków. Jestem pewien, że taki program wielu naszym rodakom bardzo się spodoba, więc możliwe, że bezpieczniacy do spółki z Amerykanami, przy dyskretnym wsparciu Niemców, wylansują go naszemu bantustanowi na następnego prezydenta.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Nagrody w Ministerstwie Finansów. Blisko 65 mln zł w trzy lata. [Za inflację?]

Malwina Gadawa, https://www.money.pl/gospodarka/blisko-65-mln-zl-w-trzy-lata-takie-nagrody-dostali-w-ministerstwie-finansow-6772020765112832a.html

Ministerstwo Finansów doceniło swoich pracowników. Kierownictwo resortu w latach 2019-2021 wypłaciło urzędnikom blisko 65 mln zł netto nagród. W tym roku planowany fundusz na nagrody ma wynieść ponad 8 mln zł. Ministerstwo Finansów długo zwlekało, aby zdradzić te sumy.

Zanim Ministerstwo Finansów odpowiedziało na interpelację poselską, wiceminister Piotr Patkowski dziewięć razy przekładał termin odpowiedzi

W 2019 roku 2392 pracownikom Ministerstwa Finansów wypłacono nagrody w wysokości 36 408 322,14 zł netto. Jak wylicza resort finansów, średnia wysokość pojedynczej nagrody wynosiła 3 418,94 zł netto. Natomiast w 2020 r. wypłacone zostały nagrody 154 pracownikom Ministerstwa Finansów w wysokości 511 013,48 zł netto, średnia wysokość pojedynczej nagrody wynosiła 3 115,94 zł netto. W ubiegłym roku wypłacono nagrody w łącznej wysokości 27.844.060,35 zł netto. Nagrody te wypłacono 2574 pracownikom Ministerstwa Finansów, a przeciętna wysokość nagrody wyniosła 3611,42 zł. Jak podaje resort, nagrody wypłacono „za szczególne osiągnięcia w pracy zawodowej”.

Zarówno w ubiegłym roku, jak i w latach poprzednich kierownictwu resortu, czyli sekretarzom stanu i podsekretarzom stanu nagród nie wypłacono.

Ministerstwo Finansów w odpowiedzi na interpelację przewodniczącego Nowoczesnej, posła Adama Szłapki poinformowało także, że „fundusz na nagrody planowany dla członków korpusu służby cywilnej z wyłączeniem osób zaangażowanych w realizację programów unijnych wynosi w 2022 roku 8 mln 117 tys. zł.

Poseł zawiadamia prokuraturę

Co ciekawe, poseł Adam Szłapka długo musiał czekać na ujawnienie tych danych. Termin odpowiedzi na pierwszą z jego interpelacji, dotyczącą nagród za lata 2019-2020 przekładano aż dziewięć razy.

Jak wynika z informacji dostępnych na stronie Sejmu, w każdym przypadku o przedłużeniu terminu zwracał się Piotr Patkowski, podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów. Poseł pytanie zadał w październiku 2020 roku, a odpowiedź uzyskał dopiero w tym miesiącu. W lutym złożył zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa poprzez niedopełnienie obowiązków przez wiceministra Piotra Patkowskiego, w związku z nieudzieleniem odpowiedzi na poselską interpelację.

Zarówno majątek premiera Morawieckiego, jak i nagrody przyznawana pracownikom administracji publicznej to nie są „sprawy intymne”, które trzeba ukrywać, ale elementarz przejrzystego i uczciwego państwa. W świetle ostatnich wypowiedzi szefa rządu można złośliwie zapytać, czy skoro stać ich na tak wysokie uposażenia, to nie powinni się nimi z Polakami podzielić? Zachęcam do pisania listów do Ministerstwa Finansów w tej sprawie – przekonuje w rozmowie z money.pl poseł Adam Szłapka.

Parlamentarzysta nawiązuje do sobotnich słów premiera Mateusza Morawieckiego, powiedział on, że Norwegowie „żerują na tym, co się dzieje” i zarabiają na wysokich cenach paliw kopalnych. Mateusz Morawiecki uważa, że Norwegowie „powinni się tym błyskawicznie podzielić”. Premier zaapelował także do młodzieży, aby pisała do swoich norweskich rówieśników, licząc na to, że dzięki temu uda się przekonać rząd Norwegii, by ten podzielił się zyskami.

Wydatki resortu finansów pod lupą NIK?

O nagrodach w Ministerstwie Finansów już jest głośno. Jak ustaliła „Wyborcza.biz”, urzędnikom Ministerstwa Finansów przyznano nagrody za przygotowanie Polskiego Ładu. Nagrody miało dostać 122 pracowników resortu finansów. W sumie wypłacono 1,43 mln zł brutto.

Po tym, jak wyszła na jaw kwestia przyznanych nagród, posłowie Lewicy poinformowali w poniedziałek, że złożyli wniosek do Naczelnej Izby Kontroli o prześwietlenie wydatków resortu finansów.

W związku z nowymi informacjami dotyczącymi nagród zapytaliśmy w poniedziałek resort finansów, jakie kryteria były brane pod uwagę przy nagradzaniu urzędników, ile wynosi najwyższa indywidualna nagroda przyznana zarówno w 2019, 2020 i 2021 roku, kto ją otrzymał i za jakie osiągnięcia. Zapytaliśmy też, czy już wiadomo, ilu pracowników w tym roku zostanie nagrodzonych? Jak na razie czekamy na odpowiedź.

O komentarz w sprawie nagród poprosiliśmy także wiceministra finansów Piotra Patkowskiego. Do momentu opublikowania materiału nie odpowiedział na naszą prośbę.

Premier „zWarszawy” w Davos: Wolny świat musi zadbać o nowy porządek…

W Davos rozpoczęło się Światowe Forum Ekonomiczne (WEF). W rozmowach dotyczących najważniejszych światowych problemów, m.in. wojny na Ukrainie, pandemii Covid-19, zmiany klimatu i kryzysów ekonomicznych bierze udział blisko 2500 osób – polityków, przedstawicieli biznesu, organizacji pozarządowych i naukowców.

https://wgospodarce.pl/informacje/112249-permier-w-davos-wolny-swiat-musi-zadbac-o-nowy-porzadek

Premier Mateusz Morawiecki przekonywał w poniedziałek w Davos, że po brutalnej agresji Rosji na Ukrainę wolny świat musi stworzyć nowy porządek, w którym taki atak nie będzie już możliwy. Porządek ten – jak mówił – musi oznaczać niepodległą i niezależną Ukrainę z nienaruszoną integralnością terytorialną. Mówił też o Polsce jako wyspie bezpieczeństwa. Komentował też fuzję Orlenu z Lotosem oraz, że w tej sprawie Donald Tusk „ubrał się w ornat i ogonem na mszę dzwoni”

Premier Morawiecki przebywa w Szwajcarii, gdzie będzie uczestniczyć w Światowym Forum Ekonomicznym w Davos. W poniedziałek szef rządu otworzył „Dom Polski” („Polish House”), w którym będą odbywać się dyskusje dotyczące możliwości inwestycyjnych w naszym kraju i całym regionie Europy Środowo-Wschodniej, a także transformacji energetycznej i dywersyfikacji źródeł energii.

Podczas otwarcia szef polskiego rządu zabrał głos najpierw po polsku, później po angielsku. W drugiej części swego wystąpienia Morawiecki przekonywał, że trzeba zająć się zagrożeniami płynącymi ze Wschodu i „zwalczać tę brutalną siłę, przemoc wojskową oraz zbrodnie wojenne”. „To jest w rękach naszych ukraińskich przyjaciół, a wszystko, co możemy zrobić, to dostarczać im broń i to organizujemy” – dodał premier.

Przypomniał, że organizowane i koordynowane są także sankcje na Rosję, a Polska jest w tej sprawie – jak ocenił – „jednym z najbardziej radykalnych” zwolenników ciężkich sankcji uderzających w ten kraj. „Sankcje działają na zasadzie wspólnego mianownika, dlatego nie wszystkie sankcje, które proponujemy, są od razu przyjmowane. Tydzień po tygodniu obserwujemy jednak, jak te ogromne sankcje zaczynają działać, być skuteczne w oddziaływaniu na rosyjską gospodarkę. Dlatego wolny świat rozmawiający tutaj w Davos musi wypracować odpowiednie rozwiązania na przyszłość” – powiedział Morawiecki.

Według niego, po brutalnym, barbarzyńskim ataku Rosji na Ukrainę potrzebne jest stworzenie nowego, światowego porządku, w którym tego typu atak nie będzie już możliwy. „Musimy działać w kierunku rozwiązania pokojowego, ale to rozwiązanie musi oznaczać, że Ukraina będzie niepodległa, niezależna, z niepogwałconą integralnością terytorialną” – podkreślił szef polskiego rządu. Jak dodał, musi się to odbyć na koszt Rosji.

Zwrócił uwagę, że wartość zamrożonych w wyniku sankcji rosyjskich aktywów będzie rosła. „Dlatego musimy konfiskować, przechwytywać te aktywa. Musimy opracować rozwiązania, które przyniosą pokój, dobrobyt oraz sprawiedliwość, czyli ściganie wszystkich przestępstw, które przyniosą odbudowę niepodległej Ukrainy” – wskazał Morawiecki.

Premier Morawiecki: to nie rynki decydują o sile państw, to państwa decydują o rynkach

To nie rynki decydują o sile państw, lecz państwa kształtują okoliczności, od których zależy funkcjonowanie rynków – powiedział premier Mateusz Morawiecki, otwierając w poniedziałek na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos Dom Polski.

To, co dzieje się za naszą wschodnią granicą, wyznaczy na pewno bieg wydarzeń nie tylko na najbliższe lata, ale – jestem przekonany – na najbliższe dekady. Myślę, że agresja każdego agresora, jest poprzedzona poprzez uśpienie. I z takim okresem mieliśmy do czynienia właśnie wcześniej, kiedy Rosja – patrząc na to, co się dzieje wokół – doszła do wniosku, że Zachód nie zareaguje, że jest coraz bardziej uzależniony od surowców energetycznych – powiedział szef rządu.

Dodał, że „Polska przestrzegała przed tymi ryzykami, które dzisiaj się materializują”, a „nasz głos, najpierw głos wołającego na puszczy, potem (był) coraz lepiej odczytywany”.

Według premiera oponenci polityczni obecnej władzy „jakoś tak do końca nie zauważali tej wielkiej zmiany”, która „dotyczyła zmiany paradygmatu – z paradygmatu gospodarczego, zysku, w kierunku zmiany paradygmatu geopolitycznego, bezpieczeństwa, jako najważniejszych elementów, fundamentów globalnego współistnienia i współpracy międzynarodowej”.

Dziś, poniewczasie, wielu naszych partnerów zdało sobie sprawę z tego, że jesteśmy w nowym paradygmacie, żyjemy w nowych okolicznościach. Zdaliśmy sobie sprawę, że to nie rynki decydują o tym, jaka jest siła państw, ale suwerenne państwa kształtują okoliczności tak, żeby rynki mogły w ogóle normalnie funkcjonować – stwierdził Morawiecki.

Premier Morawiecki: nasi sąsiedzi patrzą na nas, jak na bezpieczną wyspę w morzu ryzyk związanych z presją rosyjską

Nasi sąsiedzi patrzą na nas, jak na bezpieczną wyspę w morzu ryzyk związanych z presją rosyjską – powiedział w poniedziałek premier Mateusz Morawiecki. Poinformował, że rano rozmawiał z premierem Słowacji o interkonektorze na Słowację, którego przepustowość będzie wynosiła 5,7 mld metrów sześciennych.

Szef rządu pytany w poniedziałek w TVP info o bezpieczeństwo energetyczne Polski w sytuacji, kiedy w wielu krajach może zabraknąć ważnych surowców takich jak ropa czy gaz, powiedział, że rząd rozpoczął „prace na rzecz suwerenności energetycznej już w 2015 roku”.

Budujemy gazociąg do Norwegii; rozbudowujemy gazoport Świnoujście; przygotowujemy pływający gazoport w Zatoce Gdańskiej i interkonektory – wyliczał premier. „Dziś rano rozmawiałem z premierem Słowacji o interkonektorze na Słowację, który jest bardzo ważny, ponieważ jest o dużej przepustowości 5,7 mld metrów sześciennych” – dodał Morawiecki.

Podkreślił, że „wszystkie działania po stronie infrastrukturalnej, jak również napełnienie magazynów gazem, powodują, że dziś jesteśmy bezpieczni”.

Nasi sąsiedzi patrzą na nas, jak na bezpieczną wyspę w morzu ryzyk związanych z presją rosyjską – stwierdził szef polskiego rządu.

Zaznaczył, że Polska jest solidarna i stara się pomagać swoim sąsiadom południowym i zachodnim w uniezależnieniu się od importu rosyjskiej ropy. „Jeśli nie dziś, jutro, to przynajmniej pojutrze Putin straci swoje wielkie dochody związane z ropą” – ocenił Morawiecki.

Premier przypomniał, że niemiecka polityka polegała „na zmianie poprzez handel”. Zauważył, że zmiana nie nastąpiła a Putin dostał więcej pieniędzy”.

Pytany, czy pomysł Donalda Tuska ws. sprzedaży Lotosu kapitałowi rosyjskiemu wynikał z naiwności, czy raczej był podyktowany oczekiwaniem Niemiec, premier powiedział, że „obecne działania Tuska przypominają złodzieja, który mówi: +Łapać złodzieja+”.

Jest tyle grzechów, wypowiedzi, faktów, pism, dokumentów, które świadczą o tym, że chcieli oni nawiązywać jak najbardziej normalne relacje, że traktowali rosyjskich inwestorów jak normalnych inwestorów, a kapitał rosyjski, jako niezaangażowany politycznie – zauważył Morawiecki.

Szef rządu przyrównał obecne wypowiedzi lidera PO do słów wypowiedzianych przez Zagłobę w „Potopie”, że „diabeł ubrał się w ornat i ogonem na mszę dzwoni”. Przypomniał, że „jeszcze rok temu (Tusk) opowiadał, że rządy Niemiec to jest błogosławieństwo dla Europy, a także dla krajów sąsiadujących, czyli dla Polski”. „Boże broń nas przed takim błogosławieństwem” – stwierdził premier.

Dziś my pokazujemy, że byliśmy tymi, którzy dobrze przewidzieli ryzyka związane z Rosją – oświadczył. – Niestety również ryzyka związane z polityką niemiecką – dodał Morawiecki.

W szwajcarskim Davos w niedziele rozpoczęło się Światowe Forum Ekonomiczne (WEF). W rozmowach dotyczących najważniejszych światowych problemów, m.in. wojny na Ukrainie, pandemii Covid-19, zmiany klimatu i kryzysów ekonomicznych bierze udział blisko 2500 osób – polityków, przedstawicieli biznesu, organizacji pozarządowych i naukowców.

PAP, mw

„500+” teraz jest warte 395 zł. Bo inflacja galopuje…

Ile dziś warte jest 500 plus? Okazuje się, że niewiele.

https://nczas.com/2022/05/23/ile-dzis-warte-jest-500-plus-okazuje-sie-ze-niewiele/
Eksperci z Instytutu Emerytalnego obliczyli, ile dzisiaj warte jest 500 plus. Jak się okazuje – niewiele. Jest to prawdziwy żart losu, bo to m.in. ten program niszczy Polską gospodarkę i obniża wartość pieniądza.

Inflacja zjada Polakom pensje i oszczędności. Nasze pieniądze są coraz mniej warte. Coraz mniej możemy za nie kupić, a po wymienieniu ich na inną walutę również jesteśmy coraz bardziej stratni. Ogromny wpływ na to mają pisowskie programy socjalne, a wśród nich ten wiodący – 500 plus.

Warszawski rząd zapełnia Polskę coraz mniej wartym, pustym pieniądzem. Oczywiście tracą na tym wszyscy – nie tylko ci, którzy pracują na utrzymanie tego wszystkiego, ale także pobieracze wszystkich tych socjalnych zapomóg.

Eksperci z Instytutu Emerytalnego — niezależnego think tanku, który zajmuje się systemem emerytalnym i długoterminowymi oszczędnościami — obliczyli, o ile zmalała wartość samego 500 plus.

„Wartość nabywcza świadczenia 500 plus od 2016 r. spadła poniżej 400 zł i wynosiła pod koniec marca 2022 r. dokładnie 395,45 zł!” — czytamy we wpisie Instytutu Emerytalnego w mediach społecznościowych. „Wydatki na 500+ od początku przekroczyły już 180 mld zł!”.

Przerażająca jest inflacja w tym okresie – to aż 26,44 proc.

Niestety, warszawski rząd nie wyciąga wniosków. Pokazuje to chociażby reakcja na obecną galopującą inflację – z jednej strony podnoszone są stopy procentowe, a z drugiej daje się emerytom 14. emeryturę. Pisowski rząd stał się zakładnikiem swoich socjalnych łapówek, którymi kupuje sobie głosy i wszystko wskazuje na to, że prędzej do końca zrujnuje gospodarkę niż zakończy rozdawnictwo pieniędzy odbieranych pracującym Polakom.

Dwaj z Włocławka. Jak wielką głupotą rządzi się świat.

Jeszcze raz gorąco zachęcam wszystkich myślących Polaków do kupienia i przestudiowania książki Wojciecha Zajączkowskiego pod tytułem „Rosja i narody. Ósmy kontynent. Szkic dziejów Eurazji.” Ja kupiłem tę książkę za 26 zł.

Autor ukazuje na przykładzie Imperium Rosyjskiego, jak wielką głupotą rządzi się świat. Myślę też o „Świecie” w 2022, a w tym wypadku, sądzę, jest to stwierdzenie optymistyczne.

Zajączkowski obecnie, to jest w 2022 roku jest ambasadorem Polski w Chinach. MD.

=====================================

Dwaj z Włocławka.

Włocławek drugiej połowy XIX wieku był niewiele znaczącym punktem na mapie imperium Rosyjskiego, nie wyróżniał się niczym specjalnym nawet ma mapie Królestwa Polskiego. Zbieg okoliczności sprawił jednak, że właśnie tutaj przyszli na świat odpowiednio w 1866 i 1872 roku dwaj ludzie, którzy wywarli znaczący wpływ na dzieje Rosji, Polski i Europy Wschodniej. Obaj urodzili się w rodzinach mieszanych – jeden w polsko niemieckiej, drugi w polsko – rosyjskiej, lecz obaj władali językiem polskim i nad brzegami Wisły spędzili swoje dzieciństwo.

Obaj też, choć każdy na swój sposób, w pewnym momencie swojego życia zakwestionowali swoją polskość. Jeśli gdzieś ich drogi mogły się bezpośrednio przeciąć, to właśnie we Włocławku, później już nie mieli szansy się spotkać, mimo że uczestniczyli w tej samej wielkiej rozgrywce, jaką stał się rozpad Cesarstwa i rosyjska wojna domowa.

Pierwszym z nich był Julian Marchlewski, drugim Anton Denikin. W przypadku Marchlewskiego polskość ustąpiła rewolucyjnemu internacjonalizmowi, natomiast Denikin, syn carskiego oficera i zubożałej polskiej szlachcianki, wybrał rosyjskość i prawosławie. Każdy z nich okazał się wybitną osobowością – jeden jako rewolucjonista, drugi jako najbliższy zwycięstwa dowódca białych podczas wojny domowej.

Latem 1919 roku, gdy wkroczyła ona w najbardziej dramatyczną fazę, nacierające z południa oddziały generała Denikina systematycznie zbliżały się do Moskwy. Na zachodzie czerwoni musieli walczyć z wojskami polskimi. Upadek starej stolicy zdawał się być nieodległą perspektywą, dużo jednak zależało od tego, jak zachowają się Polacy. Zabiegi o porozumienie z nimi podjęli i biali, i czerwoni. 26 września do Taganrogu przybyły misje generałów Karnickiego i Iwanickiego, reprezentujących odrodzone państwo polskie. Po latach Denikin wspominał, że z jego strony „uznanie niepodległości Polski było pełne i bezwarunkowe”, jednak obie strony nie potrafiły dojść do porozumienia w sprawie wschodnich granic Rzeczypospolitej, czy też szerzej w sprawie przyszłości ziem ukraińskich i białoruskich. „Nalegałem pisał Denikin – by utrzymać granicę tymczasową aż do określenia przyszłości terytoriów pogranicznych w oparciu o kryterium etnograficzne wspólnie przez władze polskie i rosyjskie. (…) Piłsudski jednak nosił się z innymi planami, na skalę o wiele większą (…), dążył do „nowej organizacji wschodu Europy” poprzez pełny podział Rosji sprowadzenia jej do granic zamieszkanych przez element rdzennie ruski. (…) Chętnych do rozbioru Rosji pośród ruchu białych zabrakło. (…) Nigdy żadna Rosja czy to reakcyjna, czy demokratyczna, republikańska czy autorytarna nie dopuści do oddzielenia się Ukrainy.”

Mniej więcej w tym samym czasie rozmowy sondażowe podjął w Warszawie, przebywający potajemnie w Polsce Marchlewski.

„Już w lipcu mogłem zakomunikować przedstawicielowi Piłsudskiego (był nim p. Więckowski), że rząd sowiecki gotów jest do daleko idących ustępstw, a kwestia granic nie stanowi żadnego problemu, podobnie zresztą w sprawie głosowania władze sowieckie gotowe były wykazać ustępliwość i zgodzić się, by w sprawie przynależności do republiki polskiej lub sowieckiej głosowała cała ludność spornych ziem.”

Z polskiego punktu widzenia brzmiało to nieco lepiej niż to, co mówili biali, jednak Polacy wahali się. W październiku, gdy misja generała Karnickiego gościła jeszcze u Denikina, w Mikaszewiczach, niewielkiej, białoruskiej stacji kolejowej, rozpoczęły się poufne rozmowy delegacji przybyłej z Warszawy, na czele której stał zaufany współpracownik Józefa Piłsudskiego, kapitan Ignacy Boerner, oraz delegacji sowieckiej, kierowanej przez Juliana Marchlewskiego. „Czas od października do grudnia 1919 były dla władzy sowieckiej momentem krytycznym pisał ten ostatni w swoich „komentarzach do wojny polsko – bolszewickiej. Kontr-rewołucyjne hordy Denikina, zająwszy Orzeł, zagrażały z jednej strony Tule, gdzie znajdowały się ogromne zakłady zbrojeniowe, zaopatrujące w broń Armię Czerwoną, a z drugiej — Moskwie. Judenicz maszerował w tym czasie na Piotrogród. (…) Oświadczono mi, że władze polskie nie mogą się zgodzić na otwarte rokowania, wyjaśniło się jednak również i to, że oczekiwania dowództwa polskiego nie idą dalej niż ówczesna linia frontu, która przebiegała do Nowogrodu Wołyńskiego przez Owrucz, do rzeki Ptycz, a następnie wzdłuż niej do kanału Berezyńskiego i wzdłuż Berezyny. W efekcie działania wojenne zostały zawieszone na całej linii frontu.”

Formalnego porozumienia nie zawarto, lecz czerwoni wiedzieli, że Polacy ich nie zaatakują, nawet jeśli oni ogołocą swoje pozycje i przerzuca kilkadziesiąt tysięcy ludzi na front przeciw Denikinowi. Późną jesienią biali ponieśli klęskę na wszystkich kierunkach, na południe musiał wycofać także Denikin, który oskarżał później Piłsudskiego, że Rosja sowiecka przetrwała właśnie dzięki jego bezczynności na froncie zachodnim. Nie wiedział, że ważną rolę w tej rozgrywce odegrał jego starszy o sześć lat ziomek z Włocławka.

———–

A. Denikin, Put’ russkogo oficera, PROZAiK, Moskwa 2012, s. 608 – 610.

J. Marchlewski, Wojna i Mir mieżdu burżuaznoj Polszej i prolietarskoj Rossijej, Gosudarstwiennoje Izdatiełstwo, Moskwa 1921, s. 14-15

… Jako wyraz nieobojętności na “XI przykazanie” Turskiego. Mariana.

Józef Wieczorek https://www.ekspedyt.org/2022/05/21/jako-wyraz-nieobojetnosci-na-xi-przykazanie/

Wydawnictwo Czarne wydało niedużą książeczkę Mariana Turskiego [XI. Nie bądź obojętny] prezentującą tak w języku polskim, jak i angielskim jego wystąpienia publiczne w ciągu kilku ostatnich lat, z najbardziej znanym o „XI przykazaniu” z roku 2020, wygłoszonym w Oświęcimiu w dniu obchodów siedemdziesiątej piątej rocznicy wyzwolenia Auschwitz.

Wstęp napisała laureatka nagrody Nobla w dziedzinie literatury Olga Tokarczuk, podkreślając, że Marian Turski, b. więzień Auschwitz, jest jednym z niewielu, którym udało się przetrwać i skłaniając do zastanowienia, jakby się przełożyło na idee społeczne, powieści, odkrycia naukowe, kompozycje muzyczne, gdyby ci wszyscy, którzy zginęli w obozach, żyli … Takie zastanawianie jest jak najbardziej uzasadnione, choć dobrze by było je rozszerzyć na tych, którzy zginęli w wyniku instalacji komunizmu, a było ich jeszcze więcej. Autorka uważa, że Marian Turski ”jest człowiekiem, który widzi świat we właściwych proporcjach” może dlatego, że „sam go tworzył”.

Wyrażając obawę o zapominanie zła, traktuje książkę jako szczepionkę przeciw złu, przestrzegając, że jak się nie będziemy szczepić „najstraszniejszymi doświadczeniami przeszłości – choroba wróci”.

Trudno nie przyznać racji tym obawom, ale w tym wstępie, podobnie jak i w tej książce, nie widać właściwych proporcji i można wyrazić obawę, że to może prowadzić do zapomnienia zła wyrządzanego przez drugi totalitaryzm – obłędny komunizm, tworzący bezmiar zła. A autor książki – Marian Turski – w swym życiu sam go tworzył, wspierając w Polsce jego instalację. Widać był zaszczepiony przeciwko barbarzyństwu nazistowskiemu, ale nie szczepił się przeciwko barbarzyństwu komunistycznemu, stąd mimo strasznych doświadczeń życiowych w obozach niemieckich, był obojętny na straszne doświadczenia życiowe innych ludzi więzionych, torturowanych, mordowanych w systemie komunistycznym i to przy jego współistnieniu, aktywności i to na polu propagandy, gdyż w takim sektorze instalowanego systemu zła (ZMW, Sztandar Młodych, później Polityka) działał. Nie był obojętny na zło komunistyczne, ale je wspierał, kiedy straszliwie torturowani, mordowani byli inni ludzie, też ci, którzy, podobnie jak Marian Turski, przeszli piekło Auschwitz!

Byłem świadkiem tego historycznego przemówienia w scenerii pozostałości po obozie zagłady Birkenau – które tak poruszyło świat, ale bezrefleksyjnie. Stąd pomysły przyznania nagrody Nobla, przyznanie nagrody oświęcimskiej, czy im. ks. Stanisława Musiała, no i wydanie tej książeczki.

W mojej publicystyce na te fakty reagowałem, aby skłonić innych do refleksji, ale chyba mało skutecznie. Wielu o tym propagowanym przez Mariana Turskiego „XI przykazaniu” nawet nie słyszało. Ja nie mogłem pozostać obojętny, bo przecież niejako unieważniane jest dzieło boskie – Dekalog, który spadł nam z Nieba, a w zastępstwie promowane jest jako „przykazanie” dzieło ludzkie, i to niezależne od wartości. Z takiego „przykazania” nic dobrego nie może powstać, o czym świadczy i postawa Mariana Turskiego, opowiadającego się jednocześnie i za „XI przykazaniem”, i za złem. Wobec takiego stanu rzeczy nie można być obojętnym. W tym historycznym przemówieniu Mariana Turskiego widać też sprzeczności. Mówił, że jest oczywistą oczywistością, że „Auschwitz nie spadł nam z nieba”, na końcu przestrzegając, że „jeżeli będziecie obojętni – to nawet się nie obejrzycie, jak na was, na waszych potomków jakiś Auschwitz nagle spadnie z nieba”.

Straszenie niebem jest przy tym niestosowne tym bardziej, że Auschwitz był emanacją piekła a nie nieba, stąd może byłoby uzasadnione straszenie piekłem a nie niebem! Sam Marian Turski ma się zresztą czego obawiać, nie tylko za swoje grzechy z okresu instalacji komunizmu, ale i dziś potępia ruchy pro life, opowiadając się za śmiercią, i to nienarodzonych, całkiem bezbronnych. Nie bez przyczyny „XI przykazanie” wykorzystywane jest w przestrzeni publicznej w manifestacjach proaborcyjnych, „tęczowych”, Strajku Kobiet, ziejących wulgaryzmami, nienawiścią do wszelkich wartości Dekalogu z wiary chrześcijańskiej. I o zgrozo ten stan rzeczy jest aprobowany, a nawet wspierany przez centra tworzenia naszych elit. Wystąpienia w obronie życia to mowa nienawiści, wystąpienia za zabijaniem -przejaw miłości [sic!].

Można by raczej przestrzegać, że jak będziecie obojętni, to nawet się nie obejrzycie, jak was, waszych potomków pochłonie piekło.

Ostatnio w Krakowie organizowano protesty, spektakle nienawiści wobec Małopolskiej Kurator Oświaty, jej przywiązania do chrześcijańskich wartości. Powoływano się na „ XI przykazanie” propagowane przez Mariana Turskiego. Marian Turski słusznie uważa, że stygmatyzowanie człowieka prowadzi do eskalacji nienawiści, a tu jego „przykazanie” właśnie prowadzi do stygmatyzowania człowieka i nienawiści.

W protestach brał udział znany z nienawiści wszystkiego, co się wiąże z religią, student UJ Franiczek Vetulani, także aktywny na polu opluwania bohaterów walki o niepodległość! Sam Marian Turski w czasach instalacji komunistycznego zniewolenia Polaków stał po stronie tych, co mordowali żołnierzy niezłomnie walczących o niepodległość i w jednym z tekstów przypomina obawę przed podziemiem niepodległościowym. A do tego podziemia należał inny więzień KL Auschwitz – Witold Pilecki – okrutnie torturowany i następnie zamordowany przez UB. Czy można być na taką postawę obojętnym?

Marian Turski zdecydowanie negatywnie wyraża się o ruchu pro life, który jego zdaniem uczciwiej by było nazwać pro hate, bo rzekomo lansuje w przestrzeni publicznej hasła pełne pogardy, wywołujące nienawiść. Czyli co? Obrona życia i to bezbronnych, jeszcze nie narodzonych – to nienawiść, to pogarda?

Czy można być obojętnym wobec takiej nienawiści do ludzi postępujących zgodnie z wartościami chrześcijańskimi, z Dekalogiem? Czy można milczeć wobec takiej postawy propagującego XI przykazanie, czyli „nie bądź obojętny”, niestety, „przykazania” oderwanego od wartości, stąd groźnego przy wprowadzaniu go w życie.

Zdumiewające jest przy tym, że „przykazanie” to jakby było skierowane tylko do płci męskiej , a co z płcią żeńską? Winno chyba też brzmieć „nie bądź obojętna”? A co ze społecznością LBGT? Przecież Marian Turski występuje w swych tekstach w obronie rzekomo prześladowanej społeczności LGBT, reprezentującej podobno kilkadziesiąt płci! Chyba się językowo pogubił, albo język polski jeszcze się nie dostosował wystarczająco do ideologii LGBT.

Jeśli ci, którzy słabiej się orientują w sprawach innych płci, czasem się pomylą i zwrócą „po męsku” do osoby wyglądającej na mężczyznę, ale czującej się kobietą, są oskarżani o dyskryminację, homofobię, mowę nienawiści…. A Marian Turski, propagując „po męsku” „XI przykazanie” jest ok?

Niemal w całej Polsce przeszły ostatnio (15 maja) procesje pod nazwą „Różaniec za Polskę” w obronie Polski, rodziny, życia, organizowane przez środowiska katolickie, także stowarzyszenia pro life, postępujące zgodnie z Dekalogiem i wyrażające przy tym postawę, aby nie być obojętnym wobec zagrożeń dla Ojczyzny, dla rodziny, dla życia. Poniekąd w zgodzie z „XI przykazaniem”, ale w niezgodzie z propagującymi „XI przykazanie”, jednocześnie unieważniającymi wartości Dekalogu. Przypominano biblijne słowa: „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali”. Gdyby to przykazanie było respektowane, nie byłoby Auschwitz ani obecnej putinowskiej barbarii, ani nienawiści wobec katolików z różańcami, czy chrześcijańskimi poglądami i zasadami.

Żadne „XI przykazanie” nie jest potrzebne, tym bardziej, gdy jest stosowane niezgodnie z Dekalogiem! Propagujący potrzebę swoiście rozumianego „ XI przykazania” i entuzjaści oświęcimskiego wystąpienia Mariana Turskiego, rzekomo na miarę Nobla, chyba czynią to bez głębszej refleksji.

Oby te moje uwagi skłoniły wyznawców „XI przykazania” do przemyślenia treści zawartych w książce Mariana Turskiego, wobec których ja nie mogę być obojętny.

Józef Wieczorek

/Były wykładowca UJ, wykluczony z systemu uczelnianego w PRL, obecnie publicysta, jako dysydent akademicki z szewską pasją działa na rzecz naprawy patologicznej domeny akademickiej./

==================

13 minut…

Morawiecki: Wariat – oraz kretyn?

Przechodzi sam siebie. Kompromitacja goni kompromitację.

https://nczas.com/2022/05/22/morawiecki-przechodzi-sam-siebie- kompromitacja-goni-kompromitacje-nie-uwierzysz-co-tym-razem-powiedzial-video/

Premier Mateusz Morawiecki jeździ po różnych kongresach, konferencjach i opowiada bzdury. Tym razem stwierdził, że Norwegia powinna podzielić się nadwyżką gazu albo chociaż pieniędzmi zarobionymi na surowcu.

Morawiecki wziął udział w Ogólnopolskim Kongresie Dialogu Młodzieżowego. Przyznał, że PiS realizuje politykę społeczną, która może być uważana za lewicową.

Głosił także wiele innych haseł, które z prawicowym poglądem, do których przecież oficjalnie odwołuje się PiS, nie mają wiele wspólnego.

Odpowiadając na pytania, Morawiecki przyznał, że nie jest zwolennikiem podziału na „prawicowy” i „lewicowy”.

Jak popatrzymy na naszą politykę społeczną, to ona jest bardzo solidarnościowa, czyli ktoś mógłby nawet powiedzieć, że lewicowa – przyznał Morawiecki w kwestii swoich rządów.

Jeśli chodzi o politykę wobec węgla, Morawiecki podkreślał, że Polska będzie realizować [lewacką] agendę Unii Europejskiej.

Ubrał to oczywiście we „właściwe” słowa. Mówił o energii odnawialnej i procesie przekształcania polityki energetycznej, czyli m.in. odejścia od węgla, których złóż akurat Polska ma pod dostatkiem.

Zarzucił także Norwegii, że sprzedaje za drogo gaz. Uważa, że kraj ten powinien się z Polską podzielić, a nie stawiać jakieś żądania finansowe.

Norwegia wręcz żeruje na sytuacji po wywołanej przez Putina wojnie. Oni powinni się tym (gazem – red.) błyskawicznie podzielić – ocenił.

Zyski z ropy i gazu małego, pięciomilionowego państwa jakim jest Norwegia, przekroczą 100 miliardów euro. Piszcie do waszych młodych przyjaciół w Norwegii: oni powinni się podzielić tym nadmiarowym gigantycznym zyskiem. Drodzy norwescy przyjaciele, to nie jest normalne, to nie jest sprawiedliwe – bajdurzył Morawiecki.

Wypowiedź Morawieckiego o norweskim gazie nie uszła uwadze mediów społecznościowych. Gros osób kpi z premiera i – idąc jego tokiem rozumowania – zastanawia się kto i czym jeszcze powinien się podzielić.

„Morawiecki z żoną mają trzy domy i kilka mieszkań. To nie jest normalne. Piszcie do niego, żeby się sknera podzielił” – zasugerował w duchu logiki Morawieckiego Tomasz Sommer.

„Zastanawiałem się, jak Morawiecki chce w kryzysie sfinansować te wszystkie wydatki które zaplanował. Zagadka rozwiązana. Mamy pisać po prośbie do norweskich znajomych, żeby się z nami podzielili swoimi nadmiarowych zyskami. Brzmi jak plan” – kpi Sławomir Mentzen.

„Poza kuriozalnością tej wypowiedzi, zastanawiam się, kiedy PMM ma czas na pracę. Taką prawdziwą pracę, a nie jeżdżenie po kongresach i uskutecznianie beztreściowego pierdolamenta” – pyta publicysta Łukasz Warzecha.

Z twierdzeń Morawieckiego drwią internauci. „Przedstawiam Państwu wielkiego kontynuatora myśli komunistycznej – MoraTseTunga” – czytamy.

„Ale nas – Polaków – Morawiecki upokorzył. Kraj żebraków” – to inny z komentarzy.

Kolejna ustawa z cyklu „Ukrainiec+++ 2.0 turbo+” ??

Grzegorz Braun: Ile to będzie kosztowało? Jaka będzie procedura konkursowa?

https://nczas.com/2022/05/21/grzegorz-braun-ile-to-bedzie-kosztowalo-jaka-bedzie-procedura-konkursowa-video/
Nie twórzcie takiej protezy. Ile to będzie kosztowało? Jaka będzie procedura konkursowa? A kardynalne pytanie brzmi w ogóle: Po co? – pytał niedawno z mównicy sejmowej Grzegorz Braun.

Rząd najpierw wprowadził specustawę o pomocy uchodźcom z Ukrainy, a teraz zabiera się za jej już drugą nowelizację. Pierwsza nastąpiła pod koniec kwietnia.

Znowelizowana ustawa zakłada utworzenie i zapewnienie funkcjonowania systemu teleinformatycznego służącego do ułatwienia nawiązywania kontaktów między pracodawcami a poszukującymi pracy obywatelami Ukrainy.

Zadaniem systemu będzie stworzenie bazy profili kandydatów do podjęcia zatrudnienia w Polsce. Za pomocą algorytmu system umożliwi połączenie kandydatów z ofertami pracy w sposób najlepiej odpowiadający ich kwalifikacjom.

W kwestii kolejnych ustawowych regulacji głos w Sejmie zabrał Grzegorz Braun.

Szczęść Boże wszystkim potrzebującym, pracodawcom, pracobiorcom! Niech szukają rozwiązań swoich problemów życiowych, bytowych i niech je znajdują, ale na litość boską, nie twórzcie takiej protezy. Oczywiście główne pytania, które tu już padały i wypada je powtórzyć, brzmią: Ile to będzie kosztowało? Jaka będzie procedura konkursowa?

A kardynalne pytanie brzmi w ogóle: Po co? Tu się rozpalił w tym wzmożeniu, które się wszystkim państwu udzieliło: i lewicy z lewej, i lewicy z prawej, pan poseł minister i powiedział kilkukrotnie, że poczuwa się do obowiązku wobec obywateli innego państwa– rozpoczął Braun.

Tak, niech pan to prześledzi. Pan się dziwi, pan nie wie, co pan mówi – niech pan spojrzy do protokołu. Otóż ja pana wyprowadzam z błędu, który może być błędem o charakterze deliktu przestępczego. Pan nie ma innych obowiązków poza tymi, które konstytucja na pana nakłada, i my tu, w tej Wysokiej Izbie jesteśmy od tego, żeby owszem, nieba przychylać, ale polskim obywatelom, żeby dbać o Rzeczpospolitą– kontynuował poseł Konfederacji.

Jest połowa maja. Wkrótce będzie 3,5 mln przybyszów, uchodźców, którzy z różnych przyczyn opuścili miejsca swojego dotychczasowego zamieszkania. Za marzec, za pierwszy miesiąc mieliśmy takie dane, że ilość czy udział procentowy tych, którzy garną się do pracy – jak to mój czcigodny kolega tutaj hurraoptymistycznie przed chwilą zdiagnozował – chcą pracować, wynosił 1%, nieprawdaż?

Jak jest w kwietniu, jak jest w maju? Chciałbym wierzyć, że jest lepiej, ale z tego, że konstruujecie tę apkę państwową reżimową do tego, żeby kojarzyć przedsiębiorców z szukającymi pracy, wnioskuję, że pewnie nie jest wesoło. No więc co, za chwilę roboty jakieś publiczne zaprojektujecie dla tych, których złapiecie do tego systemu? To oczywiście jest jeden wielki absurd, absurd na absurdzie i absurdem pogania – przedstawiał swój punkt widzenia.

Konfederacja nie popierała poprzednich projektów i nie będzie popierać tego, ani żadnego kolejnego projektu ustawy z cyklu Ukrainiec+++ 2.0 turbo+. Nie będziemy popierać tych projektów nie dlatego, żebyśmy źle życzyli ludziom w potrzebie, ale dlatego, że nie należy to do kompetencji waszej, szanowni panowie ministrowie, panie, panowie posłowie. Nie tym mamy się tutaj zajmować. Mamy się zajmować tym, żeby owszem, pracodawcy mogli oferować miejsca pracy, ale ten system teleinformatyczny nie jest rozwiązaniem tego problemu – podsumował Grzegorz Braun.

[VIDEO] -w oryginale. md

Między Scyllą a Charybdą. „Manifest z Ventotene” ich ewangelią.

Izabela Brodacka 20 maj 2022

Jesteśmy w podwójnym zagrożeniu. Pomiędzy – nie waham się tak powiedzieć – idiotycznymi jagiellońskimi mrzonkami Giedroycia powielanymi od lat przez polskich publicystów i  polityków, a nowym stugłowym potworem jakim staje się Unia Europejska, która nie ukrywa, że ma zamiar wziąć nas głodem i pożreć czyli zamienić w nic nie znaczący land tworzącej się właśnie IV Rzeszy.

Starszy pan z Maisons-Laffitte twierdził, że kiedy nie ma armat i pieniędzy, w cenie pozostaje przyjaźń, choćby  trudna. Trudna przyjaźń oznaczała dla niego  przede  wszystkim powszechną amnezję. Jak powiada Wyspiański  w Weselu: Myśmy wszystko zapomnieli; mego dziadka piłą rżnęli…Myśmy wszystko zapomnieli. Mego ojca gdzieś zadźgali, gdzieś zatłukli, popychali: kijkami, motykami krwawiącego przez lód gnali…Myśmy wszystko zapomnieli: o tych mękach, nędzach, brudzie; stroimy się w pawie pióra”.

Starszy pan, czyli  jak go nazywano Książę lubił się -mówiąc Wyspiańskim-  „narodowo bałamucić” czyli spoufalać z przedstawicielami innych klas społecznych a nawet nacji, zastępując arystokratyzm urodzenia arystokratyzmem ducha. Wątpię jednak czy według Giedroycia mieliśmy się posunąć aż do służenia sąsiednim nacjom jak to raczył sformułować niedawno pewien przedstawiciel  rządów dobrej zmiany czy wystarczyłyby pojednawcze gesty i wspieranie sąsiadów w ich konfliktach z Rosją.

W tle widać było wyraźnie mocarstwowe mrzonki postarzałego arystokraty z nieodłącznym fularem na szyi , oraz jego przyzwyczajenie do paternalistycznego traktowania sąsiednich krajów postrzegane niekiedy przez ich mieszkańców jako forma neokolonializmu. Jak sądzę Giedroyć marzył o dołączeniu Ukrainy, Litwy i Białorusi do Rzeczpospolitej i o odzyskaniu w ten sposób  Wilna i  Lwowa  a nie o dołączeniu Polski do Ukrainy jak to expressis verbis zaproponował prezydent Duda przemawiając podczas obchodów rocznicy Konstytucji 3 Maja.

Myślę, że większość Polaków nie chciałaby zniesienia granic –  zarówno pomiędzy Polską a Ukrainą jak pomiędzy Polską i  krajami europejskimi, a w każdym razie nie życzyłaby sobie podlegania obcemu rządowi. Ukraińcy też walczą obecnie o niepodległą Ukrainę, o samostanowienie i nie sadzę że chcieliby podlegać rządowi polskiemu.  Co najwyżej moglibyśmy mieć wspólne rządy ale czy naprawdę tego chcemy ? 

O wiele groźniejsze niż jagiellońskie mrzonki  naszych polityków są federalne plany UE.

Tydzień temu wiceprzewodniczący „Konferencji o Przyszłości Europy” Guy Verhofstadt jawnym tekstem ogłosił, że Konferencja „zatwierdziła radykalną przebudowę Unii Europejskiej: koniec jednomyślności, zniesienie prawa veta, unijna armia, ponadnarodowe listy wyborcze i wiele więcej”.

Choć należący do parlamentarnej „Grupy Spinellego” Verhofstadt mówi, że jest zwolennikiem stworzenia „Stanów Zjednoczonych Europy” to przyjęta wizja wspólnoty bardziej przypomina  Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich (przepraszam Europejskichw którym państwa wchodzące w skład federacji będą bezsilne wobec szkodliwych dla nich decyzji unijnej większości.

Oznacza to złamanie europejskich traktatów, które mówiły przecież o unii suwerennych państw narodowych. Dyktat unijnej większości byłby katastrofalny dla Polski nie tylko  w sprawach gospodarczych czy geopolitycznych, lecz w kwestiach obyczajowych i moralnych. Urzędnicy i politycy w Brukseli błyskawicznie rozpoczęli realizację przyjętych przez Konferencję założeń. 3 maja Parlament Europejski przyjął projekt utworzenia ogólnoeuropejskiego okręgu wyborczego, funkcjonującego równolegle do okręgów krajowych. 

Zaproponowano również wprowadzenie instytucji ogólnoeuropejskiego referendum, które mogłoby zdecydować o formalizacji związków jednopłciowych czy aborcji „na życzenie” również i w naszym kraju.  Utworzenie nowej unijnej armii oznaczałoby, że nasi żołnierze będą podlegać obcemu dowództwu.  

Unijną „Konferencję o Przyszłości Europy” zainaugurowano 9 maja 2021 roku w rocznicę wygłoszenia przez Roberta Schumana deklaracji stojącej u podstaw integracji Europy jako unii suwerennych narodów. Jednak celem„Konferencji” nie jest bynajmniej realizacja wizji Schumana lecz projektu marksistowskiego ideologa Altiero Spinellego, likwidacji państw narodowych  nawet wbrew woli Europejczyków.

Prace Konferencji podzielono na cztery panele, w ramach których wypowiadali się rzekomo „niezależni eksperci” wybrani przez brukselskich urzędników.  Urzędnicy zbierają i opracowują również pomysły i propozycje obywateli krajów UE a kieruje nimi wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej Věra Jourová, niezbyt życzliwa dla Polski i Węgier.

W zaleceniach Konferencji  znalazł się postulat rozszerzenia mechanizmu warunkowości wypłat funduszy UE w sytuacji każdego naruszenia praworządności i nieprzestrzegania bliżej nieokreślonych „wartości unijnych” oraz przyznania UE kompetencji w zakresie ochrony zdrowia, co jest eufemistyczną nazwą wprowadzenia aborcji i eutanazji. oraz rezygnacja z jednomyślności i prawa weta, które były ratunkiem mniejszych krajów przed terrorem unijnych gigantów. 

Większość postulatów jest jak zwykle sformułowana w sposób niejednoznaczny, co umożliwia ich dowolną  interpretację. 

Jak to w swoim expose jawnie ogłosił nowy kanclerz Niemiec Olaf Scholz  Niemcy będą dążyć do budowy scentralizowanego superpaństwa europejskiego opartego na zasadach „Manifestu z Ventotene”.

Manifest „Europa Wolna i Zjednoczona” powstał jak wiadomo podczas II wojny światowej na włoskiej wyspie Ventotene. Jego autorzy, komunista Altiero Spinelli i lewicowy radykał Ernesto Rossi twierdzili, że   likwidacja państw narodowych przeprowadzona niezależnie od woli Europejczyków rozwiąże  problemy wojen i totalitaryzmów. Ich postulaty polityczne to federalizacja Europy i utworzenie europejskich sił zbrojnych. 

Odyseuszowi szczęśliwie udało się przepłynąć między Scyllą a Charybdą. Czy kiedykolwiek uda się oczyszczenie tej stajni Augiasza jaką stała się współczesna Europa?

Czy  rzeka Wisła  mogłaby odegrać rolę rzeki Alfios? Czy znajdzie się jakiś Herkules?

O rządzie: Hańba biurokratom, którzy się prezentują jako zaprzańcy i pomyleńcy.

Braun OSTRO: „W najlepszym wypadku pomyleńcy”.

https://nczas.com/2022/05/21/braun-ostro-o-rzadzie-w-najlepszym-wypadku-pomylency-video/ 21. V. 2022

W rozmowie, która ukazała się na kanale Punkt Widzenia TV, poseł Konfederacji Grzegorz Braun odniósł się do rozdawnictwa, jakie rząd kieruje tym razem do Ukraińców w Polsce.
Jak podkreślał polityk, odbywa się to na koszt polskich podatników, a dodatkowo może generować konflikty społeczne. Dlatego właśnie Konfederacja się temu sprzeciwia.

Braun podkreślił, że „rozdawnictwo, dodruk pieniądza, ukryty – nie tak znowu już głęboko – podatek inflacyjny, stąd się rodzący to jest specjalność tego rządu, tej władzy”.

– Oni po prostu inaczej nie potrafią. A tu specjalna gratka się nadarzyła: można jeszcze szerzej rozsypywać pieniądze z helikoptera. Już wprawdzie wywiało tę panią minister (Emilewicz – przyp. red.), która o tym mówiła, ale praktyka pozostaje – pod pretekstem dobrym na wszystko – wojny ukraińsko-rosyjskiej – wskazał.

W ocenie posła Konfederacji „to jest operacja prowadzona pełną parą, z pełną bezkompromisowością przez rząd Morawieckiego, Kaczyńskiego et consortes, operacja przesiedlenia osadnictwa ukraińskiego w Rzeczpospolitej Polskiej”.

– Przecież zanim jeszcze ta wojna została rozpętana mogliśmy mówić zasadnie o może dwóch, może nawet okresowo więcej, milionach przybyszów, chwała Bogu w większości pracowitych, no ale teraz do tego dochodzą następne. W tych dniach, tygodniach to będzie 3,5 mln tzw. uchodźców wojennych z Ukrainy, więc niezależnie od ich motywacji, niezależnie od ich sytuacji (…) państwo polskie po prostu nie jest od rozwiązywania wszystkich problemów tego świata. Państwo polskie nie jest od tego, żeby wszystkie biedy i utrapienia tego świata leczyło, zwłaszcza na koszt polskiego podatnika – zaznaczył Braun.

Polityk odniósł się do owego rozdawnictwa, zwanego potocznie „Ukrainiec +”. – Ponieważ właśnie program „Ukrainiec +” przybrał już kształt kolejnych ustaw i ustaw o zmianie tych ustaw, ponieważ właśnie ponad pół miliona ukraińskich dzieci jest już objętych programem 500+, a przecież to nie jest ani pierwsze ani ostatnie słowo tego rządu, tej władzy w rozdawnictwie, pod różnymi miłymi, sentymentalnymi pretekstami, no to zgłaszamy weto. Zgłaszamy weto, ponieważ nie zgadzamy się na to, żeby Polacy, obywatele polscy, którzy wielopokoleniowo byli przymuszani do partycypacji w tym systemie, w tej piramidzie finansowej ZUS itd., żeby teraz byli obciążani kosztami tej transformacji – oświadczył.

Zdaniem Brauna owa transformacja „mając najpierw charakter ludnościowy, natychmiast generuje zmiany socjalne, społeczne, generuje także konflikty społeczne”.

– A potem będzie transformacja polityczna, nie daj Bóg geopolityczna, sądząc po tym, co wygaduje prezydent belwederski Duda o zniesieniu granicy między Polską a Ukrainą. Jakiekolwiek przypisać temu sensy i motywacje, po prostu to jest niebezpieczne – ocenił.

Braun zaznaczył też, że Konfederacja się temu sprzeciwia, także „dla dobra samych Ukraińców”. Jak mówił, „nie chcemy żeby ktoś im tutaj w Polsce czegoś zazdrościł i żeby ktoś im miał za złe”.

– My nie chcemy tych konfliktów społecznych i dlatego sprzeciwiamy się angażowaniu Rzeczypospolitej Polskiej, państwa polskiego, w te projekty o charakterze transformacji naszego państwa w jakiś zupełnie inny organizm. Ani Konstytucja nie nakazuje, ani – uwaga – nie uprawnia rządu Rzeczypospolitej Polskiej do tego, żeby spieszył z rozdawnictwem względem wszystkich adresatów, biorców, którzy tylko się nadarzą, ani też katolicka hierarchia, tradycyjnie pojmowana hierarchia obowiązków stanu, porządek miłosierdzia, tego nie podpowiada – wskazał.

Porządek miłosierdzia jest taki, że trzeba się najpierw zatroszczyć o, oczywiście zbawienie własnej duszy, ale tu w świecie doczesnym o swoich, swoje obejście, swoich bliskich, swoich pobratymców, a co dalej, no to wedle tego, co każdy może. Ale indywidualnie, bez przymusu państwowego. Więc wzniosę jeszcze raz hasło: „Chwała wolontariuszom!”, ale hańba tym biurokratom, którzy także i w tej dziedzinie nam się prezentują jako zaprzańcy i pomyleńcy, w najlepszym wypadku pomyleńcy – podsumował Grzegorz Braun.

[VIDEO – w oryginale md]

GDZIE RZYM, GDZIE KRYM, GDZIE KARCZMY BABIŃSKIE?

  Sławomir M. Kozak www.oficyna-aurora.pl 2022-05-20

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/gdzie-rzym-gdzie-krym-gdzie-karczmy-babinskie,p117584191

Konferencja jałtańska przeszła do historii, jako symbol zdrady zachodnich sojuszników wobec Polski. Podczas tygodniowych (4 – 11 lutego 1945) obrad w pałacu cesarskim w Liwadii, niedaleko Jałty na Krymie, tak zwana wielka trójka, czyli Stalin, Roosevelt i Churchill, ustalili zasady mające obowiązywać po zakończeniu II Wojny Światowej. Polska utraciła wówczas, tak zwane Kresy Wschodnie, czyli obecne tereny Litwy, Białorusi i Ukrainy, na rzecz Związku Sowieckiego i odzyskała Ziemie Zachodnie. Postanowiono o utworzeniu Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej i uznano zgodność działań NKWD z konwencją o prowadzeniu wojny na lądzie.

Rząd Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie w Londynie, już 13 lutego wydał oświadczenie, w którym potępiając owe postanowienia, mówił, m.in., że „decyzje Konferencji Trzech zostały przygotowane i powzięte nie tylko bez udziału i upoważnienia Rządu Polskiego, ale i bez jego wiedzy. Metoda ta w stosunku do Polski jest nie tylko zaprzeczeniem elementarnych zasad, które obowiązują sojuszników, ale stanowi niewątpliwe naruszenie litery i ducha Karty Atlantyckiej oraz prawa każdego do występowania w obronie własnych interesów. Z tego powodu decyzje Konferencji Trzech nie mogą być uznane przez Rząd Polski i nie mogą obowiązywać Narodu Polskiego. Oderwanie od Polski wschodniej połowy jej terytoriumprzez narzucenie tzw. linii Curzona jako granicy polsko-sowieckiej Naród Polski przyjmie jako nowy rozbiór Polski, tym razem dokonany przez sojuszników Polski”.

Myślę, że warto, byśmy nie zapominali tych słów choć, jak pokazała historia, był to już tylko pusty gest, nacechowany polityczną naiwnością. Brzmi to brutalnie, ale uważam, że premier Arciszewski mógł sobie darować odwoływanie się w tym oświadczeniu do Karty Atlantyckiej, która przecież wyraźnie mówiła, iż określa „

cele polityki Wielkiej Brytanii i USA w okresie II Wojny Światowej i po jej zakończeniu oraz zasady powojennych stosunków międzynarodowych”.

Jej zapisy stanowiły co prawda, że sygnatariusze nie życzą sobie zmian terytorialnych, które nie zgadzałyby się z wolno wypowiedzianymi życzeniami narodów, których te zmiany dotyczą” oraz, że „uznają prawo wszystkich narodów do wyboru formy własnego rządu”, ale opinię społeczną, bo przecież nie własne sumienia, uspokoili na Krymie, przyjmując za dobrą monetę zobowiązanie Stalina do przeprowadzenia w naszym kraju „wolnych, nieskrępowanych wyborów na zasadzie powszechnego głosowania”.

Z efektu tych wyborów nie możemy się podźwignąć do dziś. Porozumienie zawarli na tym samym Krymie, od którego rozpoczęło się tlić kilka lat temu zarzewie wojny kolejnej. Wtedy, w 1945, podjęli  również decyzję o wspólnym udziale, w późniejszej o dwa miesiące, konferencji założycielskiej ONZ. Wszystko wskazuje na to, że po III wojnie światowej, przyszli sygnatariusze traktatu pokojowego, umówią się na udział w konferencji założycielskiej nowego, światowego rządu.

Roosevelt, w drodze powrotnej z Krymu, 14 lutego, spotkał się na pokładzie krążownika USS Quincy (CA-71), stojącego w bezpiecznym Kanale Sueskim, z królem Abdul Azizem Ibn Saudem, założycielem Królestwa Arabii Saudyjskiej. Rozmawiali, między innymi, o żydowskim osadnictwie w Palestynie, przy czym Roosevelt próbował uzyskać poparcie króla dla utworzenia tam żydowskiej ojczyzny, na co król zareagował kategoryczną odmową. Dyskutowano także o niepodległości Syrii i Libanu, ale przede wszystkim skupiono się na przyszłości dynastii saudyjskiej w oparciu o arabską ropę naftową. Efektem tych rozmów był tak zwany Pakt Quincy, który miał gwarantować monarchii saudyjskiej – amerykańską ochronę wojskową, właśnie w zamian za dostęp do ropy. Pakt określał, że „stabilność Arabii Saudyjskiej jest częścią ‘żywotnych interesów’ Stanów Zjednoczonych, które w zamian zapewniają bezwarunkową ochronę rodzinie Saudów i Królestwu, przed wszelkimi, możliwymi zagrożeniami zewnętrznymi”. 

Ustalono, że przywództwo Arabii Saudyjskiej w tym regionie leży również w interesie amerykańskim.  Powołany do życia jeszcze w r. 1933, koncern Aramco (Arabian-American Oil Company), w ramach którego zezwolenie na poszukiwanie i eksploatację zasobów saudyjskich uzyskał Standard Oil of California (SoCal), dzisiejszy Chevron, a później dołączono doń Texas Oil Company (Texaco), Standard Oil of New Jersey (Esso) i Standard Oil of New York (Socony), uzyskał monopol na eksploatację pól naftowych na okres 60 lat. USA zgodzić się miały, w ramach paktu, na nieingerowanie w wewnętrzną politykę Saudów. Warto nadmienić, że ropa miała służyć głównie amerykańskim siłom zbrojnym.

Oczywiście, zgodnie z amerykańskim rytuałem politycznym, obietnice Roosevelta dotyczące Palestyny, złamał już jego następca, czyli Truman, który dał tym samym zielone światło dla budowy państwa Izrael. Jednak wydobycie ropy szło przez kolejne lata, zgodnie z umową, a koncern jest światowym liderem w jej produkcji. Współpraca przebiegała przez wszystkie te lata poprawnie, z małymi  zgrzytami, kiedy USA nie weszły do Syrii w r. 2010 i w 2013, kiedy nastąpiło zbliżenie amerykańsko-irańskie.

Ale, jak wiemy, już w r. 2011, w Syrii wybuchła „wojna domowa”, a w 2020 Amerykanie zlikwidowali [zamordowali] irańskiego generała Solejmaniego, rujnując wzajemne relacje, więc sytuacja między naftowymi partnerami zdawała się pozostawać niezakłócona. 

Arabia Saudyjska, wspólnie ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, pod wpływem usilnych starań Pentagonu, toczy od dłuższego czasu wojnę z Jemenem, wspierana dostawami amerykańskiej broni, w tym samolotów i dronów. Jednym z głównych założeń USA, było niedopuszczenie, by cieśnina Bab-al-Mandab (pomiędzy Jemenem, Dżibuti i Erytreą), łącząca Morze Czerwone z Oceanem Indyjskim, dostała się pod wpływy irańskie. Jest to bowiem istotny punkt żeglugowy na trasie Europa-Daleki Wschód.

Nawiasem mówiąc, Tarek Bin Laden, brat Osamy, właściciel firmy Middle East Development, planował przerzucić nad cieśniną najdłuższy na świecie most, a po stronie Dżibuti grupa Saudi Binladen miała budować miasto Noor, mające być pierwszym z projektowanych, tak zwanych setek „miast światła”.

Ale, w związku z realizacją Nowego Ładu, następca prezydenta Trumpa znowu, zgodnie z tradycją amerykańskiej polityki resetów wcześniejszych umów, postanowił powywracać figury na szachownicy i oskarżył saudyjskiego księcia Muhammada Bin Salmana o morderstwo dziennikarza Dżamala Chaszukdżi (bratanka wielokrotnie przeze mnie opisywanego międzynarodowego handlarza bronią, Adnana), a Arabię Saudyjską nazwał wyrzutkiem.

Równocześnie, Joe Biden wznowił rozmowy z Iranem, wstrzymał sprzedaż broni dla Saudyjczyków i usunął bojowników jemeńskich z amerykańskiej listy organizacji terrorystycznych. Pod koniec kwietnia, desygnował na stanowisko ambasadora w Arabii Saudyjskiej, Michaela Ratney, – co monarchia odebrała, jako dowód braku woli współpracy ze strony Waszyngtonu twierdząc, że Ratney, jako urzędnik cywilny nie spełnia oczekiwań w zakresie umowy o ochronie wojskowej wynikającej z Paktu Quincy, a co za tym idzie, wzbudza obawy dotyczące dalszej kooperacji w zakresie produkcji ropy naftowej. Jakby tego było mało, na początku maja, na polecenie Bidena, FBI upubliczniła dokumenty wskazujące na przekazywanie „porywaczom samolotów” 9/11 pieniędzy w czasie, kiedy przebywali na terenie USA, przez obywatela Arabii Saudyjskiej, Omara al-Bayoumi, powiązanego z saudyjskim wywiadem. Dokumenty, o których wspominałem już w którejś ze swoich książek, nie są niczym nowym i ten wątek pojawiał się znacznie wcześniej, ale obecnie robi się z tego niesamowitą sensację, podpierając te zarzuty kartką papieru, pozyskaną w trakcie przeszukania rzeczy Bayoumi’ego przez wywiad brytyjski (!), na której widoczne są wyliczenia dotyczące „wysokości samolotu dla osiągnięcia celu”.

Są one, moim skromnym zdaniem człowieka związanego z lotnictwem, równie poważne, jak odnaleziony u stóp WTC, nietknięty paszport jednego z porywaczy.

Dla równowagi, odcinając się od działań prezydenta, Sekretarz Skarbu, Janet Yellen, podkreśliła ostatnio znaczenie dwustronnych stosunków amerykańsko-saudyjskich. Obserwując szopkę dla naiwnych, wokół saudyjskiego wątku 9/11 i słuchając diametralnie  różnych wypowiedzi amerykańskich urzędników, a także mając na uwadze fakt, że Ratney pełnił do niedawna funkcję Konsula Generalnego USA w Jerozolimie, a szczególnie czytając wypowiedź byłego szefa wywiadu Arabii Saudyjskiej, Turki al-Faisala, według której „jego kraj czuje się opuszczony przez amerykańskiego sojusznika”, możemy spodziewać się niezwykle ciekawych zwrotów akcji w rejonie arabskim.

Tym bardziej, że Senat USA zagłosował właśnie za poparciem ustawy NOPEC (No Oil Producing and Exporting Cartels Act) czyli wymierzoną w Organizację Krajów Eksportujących Ropę Naftową (OPEC), a jeśli Biden ją podpisze, to uderzy ona w sektor naftowy i gazowy na całym świecie.

W marcu tego roku, Arabia Saudyjska oświadczyła, że będzie sprzedawała swoją ropę w chińskich juanach, Rosja zrobiła podobny ruch ze swoim rublem, a następnie powiązała swą walutę ze złotem, co zamierzają zrobić również Chiny. Widmo diabelskie na dnie kielicha rośnie coraz szybciej.

Felieton ukazał się pierwotnie w 20 numerze Warszawskiej Gazety

Ingusz – Polak dwa bratanki

[z bardzo dobrej książki Wojciecha Zajączkowskiego „Rosja i narody. Ósmy kontynent. Szkic dziejów Euroazji.”. Dla zainteresowanych obecną sytuacją w Azjopie (niektórzy tak nazywają Eurazję) – książka niezbędna. Ja kupiłem za 26 zł. MD]

Malsagowowie ród inguski, którego gniazdem rodowym była wybudowana w XV wieku twierdza Targim, położona w Górnej lnguszetii (dziś formalnie na terytorium Czeczenii). W 1815 roku Aleksander l nadał rodowi Malsagowych szlechectwo. Jego przedstawiciele zajmowali się głównie rzemiosłem wojennym, osiągając nawet stopnie generalskie (Gajty Malsagow i Safarbek Malsagow, który dowodził elitarnym Dagestańskim Pułkiem Konnym: w 1944 roku zmarł w Warszawie). W ZSRR Malsagowowie zajmowali się również działalnością naukową (m.in. Zaurbek Malsagow był twórcą pierwszej gazety inguskiej – „Serdało” – oraz autorem Gramatyki języka inguskiego), choć nie wyrzekli się kariery wojennej.

Najbardziej znanym przedstawicielem rodu w szeregach Armii Czerwonej był Achmet Malsagow (zginął w 1942 roku), lotnik samolotu myśliwskiego, któremu Stalin dwukrotnie odmówił przyznania tytułu Bohatera Związku Sowieckiego; dopiero pośmiertnie, w latach dziewięćdziesiątych, otrzymał on tytuł Bohatera Federacji Rosyjskiej.

Do najbardziej skomplikowanych w XX stuleciu należały losy potomków Artagana Malsagowa, który podczas wojny z Turcją w latach 1877-1878 otrzymał za swą waleczność order Św. Anny, otwierający jego dzieciom drogę do korpusu kadetów. Dwaj jego synowie, Sozerko i Orccho, ukończyli woroneski korpus kadetów. Podczas l wojny światowej jeden służył w Inguskim Pułku Kawalerii, drugi został artylerzystą.

Rewolucja podzieliła braci. Orccho stanął po stronie czerwonych i był jednym z dowódców obrony lnguszetii przed Denikinem, za co otrzymał Order Czerwonej Gwiazdy. W późniejszych latach zajął się działalnością kulturalną, zorganizował pierwszy teatr inguski i pierwsze muzeum.

Sozerko opowiedział się po stronie białych i walczył przeciw bolszewikom jako oficer Armii Kaukaskiej. W kwietniu 1923, przyjmując za dobrą monetę amnestię dla białogwardzistów, postanowił się poddać, lecz został aresztowany i skazany na trzy lata obozu koncentracyjnego. Trafił do sławnego więzienia na Wyspach Sołowieckich. W 1925 roku wraz z czterema innymi więźniami udało mu się uciec i przedostać do Finlandii. W tym samym roku wydał w Rydze wspomnienia z pobytu na Sołowkach zatytułowane Piekielna wyspa, pierwsze na Zachodzie bezpośrednie świadectwo więźnia tego obozu, przetłumaczone na angielski i wydane w Londynie.

W drugiej połowie lat dwudziestych został oficerem kontraktowym Wojska Polskiego, służył jako rotmistrz m.in 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich. Wziął udział w kampanii wrześniowej w 1939 roku jako dowódca szwadronu 8. Pułku Strzelców Konnych, walczył na Pomorzu, dostał się do niewoli. Udało mu się zbiec z obozu jenieckiego w Niemczech i przedostać do Polski. Wstąpił w szeregi ZWZ (pseudonim „Kazbek”) i decyzją dowództwa został przerzucony w składzie grupy dywersyjnej do Francji. Po wojnie znalazł się na emigracji w Wielkiej Brytanii, gdzie zmarł w 1976 roku.

Jego rodzina żona i dwie córki została w Inguszetii. W 1944 roku wraz z resztą narodu inguskiego była deportowana do Kazachstanu; na Kaukaz wróciła po 1956. W 1963 roku Madina, młodsza córka Sozerko Malsagowa, nigdy nie widziana przezeń na oczy (przyszła na świat po jego aresztowaniu), odważyła się po raz pierwszy napisać list do ojca. Została za to pozbawiona stanowiska głównego lekarza jednego ze szpitali w Groznym. W latach dziewięćdziesiątych córka Madiny i zarazem wnuczka Sozerko, Mariam Jandyjewa, została przewodniczącym Inguskiego Oddziału Stowarzyszenia „Memoriał”, zajmującego się obroną praw człowieka oraz dokumentowaniem represji komunistycznych.

W 1996 roku roku ród Malsagowych liczył ok. 19300 osób, z czego 7000 mieszkało poza granicami Inguszetii, zarówno w Rosji, jak i w innych krajach.

Polska obroni Szwecję i Finlandię, gołymi rękami, na rowerach bojowych

Przez Matka Kurka – 19 maja 2022 https://www.kontrowersje.net/polska-obroni-szwecje-i-finlandie-golymi-rekami-na-rowerach-bojowych/

Które państwo może zachować się najgłupiej i najbardziej niekorzystnie dla siebie? Na tak generalne pytanie odpowiedź niestety brzmi znajomo, to Polska. Jeśli chodzi o konkretny zakres niemądrego i szkodliwego zachowania, to tym razem rzecz dotyczy przystąpienia Szwecji i Finlandii do NATO. Wiadomo już, że wszystkie kraje, oprócz Turcji, wstępnie zgodziły się na wejście nowych członków do paktu, ale też żaden kraj nie wykazał się takim wychodzeniem przed szereg, jak Polska. Dziś premier Morawiecki ogłosił, że nawet na tym etapie, czyli przed oficjalnym przystąpieniem Szwecji i Finlandii do NATO, Polska stanie w obronie tych państw, jeśli zostaną napadnięte przed Rosję. Gdyby ktoś nie skojarzył w sumie prostych faktów, to przypomnę, że Polska jest członkiem NATO, a pakt ten zawiera słynny artykuł 5, który mówi: „wszyscy za jednego, jeden za wszystkich”.

Z tej perspektywy Morawiecki wyrwał się z czymś, co dotyczy całego NATO i zdecydowanie wychodzi poza artykuł 5, ponieważ to nie Polska zostaje napadnięta, ale sama deklaruje przystąpienie do wojny. Na szczęście wiadomym jest, że ta pusta deklaracja nie ma szans na ewentualną realizację, bo ostatnie ruskie T72 oddaliśmy Ukrainie, razem z darmowymi dostawami paliw. Zostały nam jakieś używane niemieckie „Leopardy” i parę F16 niekoniecznie uzbrojonych. Problem jednak w tym, że polityka, to nie tylko sfera faktów i działań, ale również deklaracji i takie słowa z ust polskiego premiera musiały u pozostałych sojuszników wywołać kilka reakcji jednocześnie. Na pewno wstępną reakcją był śmiech wywołany dość klasyczną sytuacją, w której podlotek bez mlecznych siekaczy sepleni jaki łomot spuści kolegom jego starszy brat. Pośmiać się można, ale po chwili warto się zastanowić, czy to aby na pewno są takie polskie żarty, czy może mamy do czynienia z państwem nieprzewidywalnym. Europejski szef NATO z całą pewnością ciągle czuje każdą kroplę potu, jaka mu płynęła po karku i grzbiecie, gdy usłyszał, że Polska chce startować swoimi Migami i wykonywać loty bojowe nad Ukrainą. W ostatniej chwili powstrzymano tę akcję sprowadzającą się do wypowiedzenia wojny Rosji przez Sojusz Północnoatlantycki, ale za chwilę Kaczyński z Morawiakiem zaczęli obiecywać „misję pokojową NATO”.

Nie lubię szafować wartościami, nie przyklejam sobie do nazwiska patriotyzmu i polskości, co nie znaczy, że patriotą i Polakiem się nie czuję. W całej rozciągłości, szerokości i długości się czuję, ale i z tej pozycji dostrzegam, co się musi dziać w głowach przywódców innych państw i armii, po kolejnych wygłupach polskiego sojusznika. Jedynym ratunkiem w tym wszystkim jest to, że Polska nie robi na Rosji większego wrażenia, ciągle jesteśmy uznawani za brzęczącą muchę nad głowami większych i silniejszych. Paradoksalnie nasza słaba pozycja w NATO jest naszą największą tarczą, ale to przecież bardzo niewielkie pocieszenie. Brakuje mi wyobraźni, aby myśleć o tak dojrzałej polityce zagranicznej w wykonaniu Polski, jaką uprawia Erdogan, czy Orban. W zakresie moich cichych marzeń leży jedynie cud milczenia i nie wychylania się. Istnieje taka stara strategia niezwykle skuteczna i zalecana tym, którzy nie mają czym się pochwalić i tym bardziej nie mają czym postraszyć. Po prostu siedź cicho i nie zwracaj na siebie uwagi, bo jak inni zobaczą twoje połatane portki, to złupią cię do gołej skóry.

Szwecja i Finlandia to dwa kraje, które na forum Unii Europejskiej notorycznie występują przeciw Polsce, dyscyplinując nas „liberalną demokracją” i „praworządnością”. W rewanżu Polska będzie ginąć za potencjalnych członków NATO, zanim te kraje członkami zostaną. Erdoganowi pękają zajady, podobnie zresztą Scholzowi i Bidenowi. Niewytłumaczalne dążenie do wiecznego narażania własnego bezpieczeństwa i to w dodatku w tragikomicznych okolicznościach, to jest tak przykry i przygnębiający widok Polski, że naprawdę płakać się chce. Znów wystarczyło się nie odzywać, żeby się nie ośmieszać i nie pakować w kłopoty, których mamy pod dostatkiem. Najwyraźniej polscy politycy nie potrafią się inaczej zaprezentować, niż w roli błaznów krzyczących, że Polska obroni Szwecję i Finlandię, gołymi rekami, na rowerach bojowych.

Pandemia i wojna. Inna rzeczywistość, ta sama choroba

Tomasz Figura https://pch24.pl/pandemia-i-wojna-inna-rzeczywistosc-ta-sama-choroba/

(Oprac. GS/PCh24.pl)

To jasne, że chłodne i metodyczne definiowanie naszych interesów w kontekście wojny na Ukrainie nie jest łatwe. Znacznie prościej jest wrzasnąć: „szable w dłoń i na Moskala”. Ale właśnie kalkulacja może przynieść nam więcej pożytku niż najbardziej szczere szaleństwo.

Wieszczony już u zarania pandemii kryzys gospodarczy nadszedł i to z wielką siłą. Trochę uśmiecham się pod nosem, z ironią ale bez schadenfreude, gdy słyszę lub czytam pełne zdziwienia opinie komentariatu zawodowego bądź domorosłego, że rząd bezradny, że nic nie robi, że Glapiński zły, a Morawiecki rozrzutny i za to rozpasanie i nieporadność płacimy teraz frycowe. Zastanawiam się, w jaki sposób nie przeszkadzało to tym samym komentatorom jeszcze parę tygodni temu wzywać do lockdownów, a obecnie gardłować za tępieniem każdego rodzaju biznesu powiązanego z rynkiem rosyjskim. Są przecież i tacy, którym przeszkadza polska firma handlująca w Rosji… sedesami. Albo inni, którzy patrzą z zachwytem jak banda łobuzów blokuje wschodnie przejścia graniczne, żeby przypadkiem jakiś tir nie przejechał i nie zawiózł Rosjanom czy Białorusinom zakupionego przez nich wcześniej towaru.

Żeby była jasność: jestem zdecydowanym zwolennikiem dociskania Rosji kolanem. To agresywne imperium, którego zduszenie może stanowić dla nas cenny, geopolityczny prezent. Ale – podobnie zresztą jak w przypadku pandemii – nie możemy doprowadzić do sytuacji, że ucierpi zdrowy rozsądek i emocje wezmą górę. Wolę, prawdę mówiąc, bezpośrednią i jasno zdefiniowaną politykę Węgier, które nie wysyłają broni Ukrainie, a do konfliktu trzymają dystans, równocześnie asekuracyjnie deklarując, że nie będą czynić przeszkód w przyjmowaniu Ukrainy do NATO niż dwuznaczną orientację Francuzów, mających usta pełne frazesów, a w głowach marzenie o rychłym końcu wojny i ustaleniu z Putinem nowego modus operandi.

Utarło się wśród publicystów, obłąkanych szaleństwem nakładania na oślep sankcji na Rosję, że przecież mamy wojnę, a w czasie wojny trzeba robić sobie wyrzeczenia. Karierę zrobiła nawet anegdotka – wymyślona czy autentyczna, to mniejsza – z czasów II wojny światowej, gdy jakiś deputowany Izby Lordów skarżył się, że za Churchilla ceny benzyny są wyższe niż za Chamberlaina. To, niestety, obrazuje szaleństwo polskiej debaty: sprowadzanie rosnących cen paliwa do banalnych dykteryjek, by obśmiać każdego, kto ów temat podnosił, dowodząc jak bardzo obosieczną bronią mogą być sankcje. Ciekaw jestem, czy ci wszyscy publicyści, oglądający świat z warszawskich redakcji, opłacani całkiem przyzwoicie w największych polskich mediach, tę samą historyjkę przytoczyliby ojcu czy matce kilkuosobowej rodziny na prowincji, gdzie obydwie pensje nie sięgają średniej krajowej, a samochód i jego utrzymanie jest o tyle ważne, że umożliwia dojechanie do pracy i zawiezienie dzieci do szkół. Dylemat obcy dziennikarzom RMF FM czy „Rzeczpospolitej”, jest realnym problemem tysięcy Polaków.

I wreszcie last but not least: trudno, by zubożałe społeczeństwo zbudowało dzisiaj nowoczesną armię, zdolną do obrony kraju. A przecież to stało się dzisiaj głównym celem, co do którego zgodne są wszystkie siły polityczne. Bezmyślne nakładanie na nas ciężarów, których wielu nie będzie potrafiło unieść, nie jest żadnym „wyrzeczeniem” na czas wojny – dodajmy, że to nie my toczymy tę wojnę, wszak gdy czytam teksty niektórych publicystów, mam nieodparte wrażenie, że wojska rosyjskie już wkroczyły do Polski – ale niszczeniem tego, co udało się Polakom zbudować z wielkim trudem przez ostatnich 30 lat. I niszczeniem marzeń o tym, co można dzięki temu zbudować, chociażby armii zdolnej odstraszyć siły znacznie potężniejszego kraju.

Od pandemii do wojny

Dlatego z wielką trwogą obserwuję, jak wiele osób płynnie przeszło z trybu „więcej lockdownów” na tryb „więcej sankcji”. Zadziwia mnie nieustannie, że nie wyciągnięto żadnych wniosków z pandemicznego szaleństwa. Tysiące ludzi umierało poza systemem opieki zdrowotnej, ogromne pieniądze pompowano w kolejne tarcze antykryzysowe, a głupota niektórych nakazów (vide: maseczki w przestrzeni otwartej) raziła brakiem jakichkolwiek podstaw naukowych. A jednak wielu w to brnęło. Dzisiaj nikt nawet nie zająknie się o wyciąganiu konsekwencji, gdy NIK publikuje dane o horrendalnych dodatkach covidowych dla lekarzy, bo wszyscy skupiają się już na tym, by udusić Rosję sankcjami, choćby miał nas zalać potop. Żeby „udusić ruskiego”, warto podpalić polską gospodarkę, pozbawiać ludzi mieszkań, wpędzić wiele rodzin w skrajne ubóstwo. A wreszcie: wstrząsnąć polskim państwem, bo przecież naiwność chyba każe sądzić, że kraj słaby i rozbity będzie w stanie bronić się przed agresorem.

Przyznam, że podobnie jak w przypadku pandemii, nie dostrzegam żadnego spójnego planu w antyrosyjskiej polityce rządu. Niemcy chociażby, przy całym moim krytycyzmie dla ich stosunku do putinowskiej władzy, są świadomi tego, że nie mogą nałożyć embarga na wszystko, co rosyjskie, bo ich gospodarka się po prostu rozsypie. Dlatego konsekwentnie, choć stopniowo, ograniczają teraz swoją zależność od rosyjskiej ropy, ale gdyby słuchali części polskich publicystów rozgrzanych do czerwoności gniewem na każdego, kto wysyła choćby jednego tira za wschodnią granicę, najpewniej mieliby już dzisiaj kompletną polityczną rozwałkę. Przecież, gdy Moskwa zakręciła nam kurek z gazem, Twitter wręcz eksplodował z radości i niezdrowej napinki: ten obniżał ogrzewanie o 2 stopnia, tamten ogłaszał, że damy sobie radę bez gazu. W konsekwencji gaz od „ruskich” bierzemy, tyle że przez Niemcy. To o tyle „przyjemniejsze”, że biorąc ów gaz, możemy przynajmniej przeklinać pod nosem szwaba, który boi się zrobić kilku wyrzeczeń, by załatwić Putina. A że pieniądze rublach płynął do kieszeni Putina także z naszej kabzy? Trudno, my temu niewinni. Przynajmniej spać można spokojnie.

W Polsce zatem bez zmian: niech pali i niech się wali. Byle ruscy wreszcie padli. Niemal nikt nie pyta o koszty tej polityki, podobnie jak to było w przypadku antypandemicznych obostrzeń. A przecież dramatycznie wysoka inflacja, to właśnie skutek tarcz antykryzysowych, wprowadzanych w czasie lockdownów. Pamiętacie jeszcze państwo tamten nastrój? Pamiętacie, jak wielu napalonych komentorów wzywało rząd do wprowadzania kolejnych restrykcji, bo przecież zdrowie najważniejsze? Gdy ktoś wtedy zająknął się o pieniądzach i gospodarce, natychmiast odpowiadał mu przeraźliwy wrzask, że oto jest zimnym draniem, krwawym kapitalistą i że w chrześcijańskiej Polsce to się tak nie godzi. A czy godzi się, by rodziny traciły jedną pensję rocznie, przeżeraną przez inflację? Czy godzi się pozbawiać ludzi mieszkań, ciepła w domach czy energii elektrycznej, która staje się przecież coraz droższa? Czy znów mamy wrócić do czasów – wcale nie tak dawnych – gdy głód doskwierał dziesiątkom tysięcy dzieci? Zajrzyjmy do raportu z badań firmy MillwardBrown z 2007 roku. 120 tysięcy dzieci przychodziło głodnych do szkoły, a 70 tysięcy jadło tylko jeden posiłek dziennie. To oficjalne dane, które przez ostatnie lata ulegały zmianie, udało się wszak zmniejszyć skalę nędzy w Polsce. Nic jednak nie jest dane raz na zawsze, a prawa ekonomii są brutalne: nie można mieć ciastka i zjeść ciastka.

Szable w dłoń?

Owszem za inflację, która z łatwością może wpędzić nas w biedę, odpowiada w dużej mierze szef NBP, Adam Glapiński. To on finansował dług zaciągany na potęgę przez rząd. Sytuacja na rynku robi się zatem absurdalna: zalane pieniądzem banki nie podnoszą oprocentowania depozytów, ale za to chętnie ściągają wyższe raty kredytów. Rząd uwija się jak w ukropie, by temu zaradzić, ale kto potrafi łączyć pewne fakty, ten wie, że to nie jest kwestia „nieprzewidzianych wydarzeń”, lecz krótkowzroczności. Gdyby rok temu Glapiński powiedział weto finansowaniu rozdętych wydatków rządowych i podniósł – choćby i sygnalnie – stopy procentowe, być może sytuacja byłaby dzisiaj nieco bardziej spokojna. A przecież doskonale wiemy, że to „granica bólu” Morawickiego uratowała nas przed kolejnymi obostrzeniami w pandemii: premier najwidoczniej zdał sobie sprawę, iż kolejne tarcze wpędzą polską gospodarkę w takie kłopoty, że udławi się i rozleci. Wyobraźmy sobie, że rząd nałożyłby kolejny lockdown, którego w pewnym momencie domagała się jakaś połowa Polski. Mielibyśmy dzisiaj inflacje nie na poziomie 12 ale 20 procent. A to byłby już przedsionek katastrofy.

Niestety, towarzyszy nam emocjonalne rozedrganie, a ci, którzy biorą udział w tym szaleństwie stosują argumenty kompletnie nieprzystające do rzeczywistości. Co ciekawe, każdy przy tym powołuje się na zdrowy rozsądek i realizm polityczny. Katolicki publicysta ogłasza, że zwycięstwo Emmanuela Macrona jest korzystne dla Polski, bo Le Pen jest spolegliwa wobec Rosji, ale przecież Macron nie zrobił niczego, by zatrzymać tę wojnę. Zawsze świetnie dogadywał się z Putinem i wprost przyznaje dzisiaj, że Rosja stanowi ważny element architektury europejskiego bezpieczeństwa. Co więcej, o ile śmierć niewinnych ludzi na Ukrainie jest tragedią, o tyle zastanawia, dlaczego za taką tragedię wielu nie uznaje zbrodni aborcji, którą wspomniany Macron wręcz promuje, naciskając by stała się unijnym standardem. W tym kontekście udzielanie poparcia Macronowi skupia jak w soczewce obsesję znacznej części polskich elit na punkcie wszystkiego, co rosyjskie.

W żadnym wypadku nie uważam, że powinniśmy porzucić politykę walki z Rosjanami na terenie Ukrainy. Pobicie wrogiego nam mocarstwa na terenie innego kraju jest dla nas ze wszech miar korzystne. Ale musimy pamiętać także o tym, że Rosja nie zagraża nam w takim stopniu, jak państwom spoza Sojuszu Północnoatlantyckiego. Mamy pole manewru i czas, by kalkulować działania. Zanim zaczniemy pożerać własne ciało, postępując niczym wściekła choroba autoimmunologiczna, zastanówmy się, czy możemy osiągnąć cel środkami, które pozwolą nam obronić także bezpieczeństwo ekonomiczne Polaków. Nie chodzi tu o egoizm, ale o to, by nie pozbawiać milionów ludzi owoców ich pracy. To kwestia wręcz fundamentalna. Zdaje sobie sprawię, że nie jest to postulat tak popularny, jak okrzyk „szable w dłoń i bij Moskala”. Ale może nam przysporzyć nieco więcej pożytku niż krótkowzroczne, choćby i najbardziej szczere, dzikie szaleństwo.

Tomasz Figura

Śpiewamy nowe piosenki

Stanisław Michalkiewicz  19 maja 2022

Polska wygrała kolejną bitwę z Rosją. Pierwsze zwycięstwo nasz nieszczęśliwy kraj odniósł nad Rosją kilka tygodni temu, kiedy zostało przejęte tzw. „Szpiegowo”, czyli budynek, w którym za czasów sowieckich, a i później też, mieszkali rosyjscy dyplomaci i pracownicy rozmaitych rosyjskich instytucji w Polsce. Tamto zwycięstwo odniósł podobno pan prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, który złożył był już wizytę ad limina apostolorum w Waszyngtonie, namaszczając się tym samym na przyszłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju, kiedy już panu prezydentowi Dudzie skończy się przygoda na stanowisku prezydenta naszego bantustanu. Myślę, że z tej okazji pan prezydent Trzaskowski powinien przez pana prezydenta Dudę zostać udekorowany Krzyżem Wielkim Orderu Virtuti Militari, bo skoro tym orderem odznaczony został Leonid Breżniew, to dlaczego nie miałby go otrzymać pan prezydent Trzaskowski? Polska powinna w związku z tym wystąpić oficjalnie do Rosji, by ta zwróciła order posiadany przez Leonida Breżniewa – bo chyba nie został on pochowany z orderami? To oczywiście nie będzie rzeczą łatwą, ale – jak mi powiedział szef Instytutu Polityki Światowej w Waszyngtonie – trudne sprawy też trzeba podejmować. Co prawda wtedy nie chodziło o odzyskanie Virtuti Militari po Breżniewie, tylko o uzyskanie amerykańskiej obietnicy, że rząd USA nie będzie wywierał na Polskę żadnych nacisków w sprawie żydowskich roszczeń majątkowych – ale żaden z naszych Umiłowanych Przywódców nie odważył się czegoś takiego prezydentowi Bushowi zaproponować.

Podobnie zresztą żaden nie odważył się zaproponować prezydentowi Bidenowi, by USA, w ramach wzmacniania wschodniej flanki NATO, sfinansowały uzbrojenie dodatkowych 200 tys. żołnierzy, o których ma być powiększona nasza niezwyciężona armia, ani – żeby USA nacisnęły na Niemcy, żeby zakończyły hybrydową wojnę z Polską i Węgrami i odblokowały unijne fundusze. Niczym Polska nie ryzykowała, bo nawet gdyby prezydent Biden odmówił, no to przecież gorzej by nie było – ale prezydent Duda po poklepaniu go po plecach przez prezydenta Bidena podobno doznał ekstazy i z tego szczęścia zapomniał o całym świecie. W dodatku, powołując się na „proroctwa” prezydenta Żełeńskiego, 3 maja ogłosił likwidację granicy między Ukrainą i Polską. To na razie nie nastąpiło, ale to tylko kwestia czasu i to niedługiego, bo nasi Umiłowani Przywódcy już nie mogą doczekać się chwili, gdy Polska zostanie wciągnięta do bezpośredniej wojny z Rosją. Czeka na to nie tylko prezydent Zełeński, ale również amerykański sekretarz obrony Lloyd Austin, który niedawno zapewnił nas, że jak tylko Rosja Polskę zaatakuje, to USA przyjdą jej z pomocą. Na pewno tak będzie, podobnie jak było w 1939 roku, ale na razie USA, wraz z pozostałymi państwami NATO, prowadzą z Rosją na Ukrainie wojnę do ostatniego Ukraińca. A co będzie, jak Ukraińców zabraknie? Wtedy trzeba będzie prowadzić wojnę z Rosją do ostatniego Polaka, co byłoby nawet zgodnie z doktryną „elastycznego reagowania”, sformułowaną jeszcze w latach 60-tych przez ówczesnego sekretarza obrony USA, Roberta McNamarę. Wtedy ordery Virtuti Militari, zwłaszcza nadawane pośmiertnie, posypałyby się niczym groch, podobnie jak to było podczas Insurekcji Kościuszkowskiej. Nawiasem mówiąc, Tadeusz Kościuszko, uwolniony z w ruskiej turmy przez niestabilnego psychicznie cara Pawła, przez Finlandię, Szwecję i Anglię przedostał się do Ameryki, by wreszcie wylądować w spokojnej Szwajcarii.

Ale tamto zwycięstwo nad Rosją blednie i to dosłownie, w porównaniu ze zwycięstwem odniesionym 9 maja nad rosyjskim ambasadorem w Warszawie, Sergiuszem Andriejewem. Jak wiadomo, nie został on dopuszczony do złożenia kwiatów na Cmentarzu-Mauzoleum Żołnierzy Radzieckich w Warszawie w taki sposób, że przebywająca w Polsce ukraińska „aktywistka” oblała go czerwoną farbą. Muszę powiedzieć, że, jak na aktywistkę, zachowała się bardzo powściągliwie, bo przecież mogła ambasadora zadźgać, w czym pewnie nikt by jej nie przeszkodził, bo policja nie odważyła się ukraińskim demonstrantom przeszkadzać. Prawdopodobnie miała taki rozkaz od swojego szefa, pana ministra Kamińskiego, który – podobnie jak sam Naczelnik Państwa – na takie świętokradztwo by się nie odważył. Wprawdzie pan minister Rau wyraził z tego powodu „ubolewanie”, ale wiadomo, że chyba nieszczerze, bo wszyscy pamiętamy, jak rzecznik MSZ, pan Łukasz Jasina, z potrzeby serca gorejącego wyznał publicznie, że „Polska jest sługą narodu ukraińskiego”, a więc również – pogromczyni ambasadora, pani Iriny Ziemlianej, kolaborującej z Fundacją „Otwarty Dialog”. Warto zwrócić uwagę, że taki jeden z drugim sługa sobie przecież nie służy, tylko wysługuje się swojemu panu i władcy. Nic dziwnego, że zarówno pani Irina, jak i inni ukraińscy aktywiści, idąc za przykładem JE ambasadora Andrieja Deszczycy, zachowują się wobec służebnego, mniej wartościowego narodu tubylczego coraz bardziej mocarstwowo.

W tej sytuacji warto postawić pytanie, jak teraz zachowa sie nasze demokratyczne państwo prawne, urzeczywistniające zasady sprawiedliwości społecznej. Rzecz w tym, że pani Irina nie omieszkała się swoim zwycięstwem nad ruskim ambasadorem pochwalić, co z aprobatą odnotowały wszystkie niezależne media. Tymczasem taki czyn w art. 136 polskiego kodeku karnego zakwalifikowany jest jako przestępstwo zagrożone karą od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. Przepis ten bowiem stanowi, żekto na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej dopuszcza się czynnej napaści na głowę obcego państwa lub akredytowanego szefa przedstawicielstwa dyplomatycznego takiego państwa, albo osobę korzystającą z podobnej ochrony na mocy ustaw, umów lub powszechnie uznanych zwyczajów międzynarodowych, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.

Na dobry porządek niezależna prokuratura powinna wszcząć w tej sprawie postępowanie karne z urzędu, bo o zwycięstwie pani Iriny nad rosyjskim ambasadorem trąbiły wszystkie media, a następnie postawić ją przed obliczem niezawisłego sądu – ale wydaje mi się, że na takie świętokradztwo żaden z dygnitarzy naszego państwa prawnego się nie odważy, bo ręka która podniosłaby się na ukraińskiego aktywistę lub aktywistkę, zostałaby mu natychmiast odrąbana, niczym wszystkim tym, którzy w przeszłości podnosili rękę na władzę ludową. To właśnie jest najlepsze świadectwo powrotu do naszego nieszczęśliwego kraju „władzy ludowej” z tą modyfikacją, że teraz podmiotem tej władzy jest panujący nam – jeszcze nie wiemy, czy miłościwie, czy niemiłosiernie – naród ukraiński, a zwłaszcza – tamtejsi „aktywiści”.

Jednym w objawów tego panowania jest program zaprezentowany przez pana wicepremiera i ministra kultury, pana Piotra Glińskiego, że „na życzenie strony ukraińskiej” z polskiej sceny kulturalnej zniknie kultura rosyjska. Między innymi – piosenka o Anastazji Pietrownie, która jechała saniami po petersburskim Newskim Prospekcie, a na jej twarz padały płatki śniegu wielkości złotych pięciorublówek. A tymczasem na Newie cumował już krążownik „Aurora”. A potem krążownik „Aurora” wystrzelił i od tego czasu śpiewamy inne piosenki – śpiewał Maciej Zembaty. No a teraz będzie śpiewali jeszcze inne, między innymi – „Czerwoną kalinę” o Strzelcach Siczowych, a to nie będzie ostatnie słowo, bo – jak 3 maja objawił nam pan prezydent Duda – dotychczasowa historia została unieważniona i od tej pory będziemy musieli wierzyć w jej nową, zatwierdzoną wersję.

Ukraiński żołnierz o dowódcach: Kradną, kradną, kradną!

Brudna prawda o pomocy dla Ukrainy. Ukraiński żołnierz o dowódcach: Kradną, kradną, kradną! [VIDEO]

https://nczas.com/2022/05/18/brudna-prawda-o-pomocy-dla-ukrainy-ukrainski-zolnierz-o-dowodcach-kradna-kradna-kradna-video/
Oleksandr Mazur, młody ukraiński żołnierz, zwraca się z prośbą do prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Chłopak twierdzi, że ogromna część pomocy gotówkowej i materialnej, które Polacy wysyłają na Ukrainę, jest rozkradana przez dowódców, którzy nigdy nie byli na linii frontu.

– Jak się wojna zaczęła, ja pojechałem dobrowolnie na Ukrainę z Polski. Chociaż mogłem siedzieć sobie w Polszy na d**ie – mówi gorzko na nagraniu Oleksandr Mazur.

– Kochani, kiedy zabieram z Dniepra człowieka rannego na wylot i sześć operacji i matka płaci za to pieniądze – coś nie tak. Coś 53 brygada źle to robi – mówi młody wojak.

– Kiedy ja ściągam humanitarkę i 7 milionów dzięki wam Polaki – dzięki wam, od was ja ściągałem – i tu 80 proc. nie doszło na zerówkę, na jedynkę, tylko to, co ja rozdałem, więcej nikt tego nie widział, to też coś jest nie to – kontynuuje Mazur.

Z kontekstu wynika, że „jedynką” i „zerówką” Mazur określa linie frontu, pierwszą linię bezpośrednio walczącą i jej bezpośrednie zaplecze.

– Drodzy kochani, kradną. Jeżdżą na jeepach – dowódcy 53 brygady. Nigdy nie byli na linii frontu – ani na jedynce, ani na zerówce. Nigdy nie walczyli i nigdy nie strzelali. Kradną, kradną, kradną. Jeżdżą na jeepach. Chcą zarobić – mówi Ukrainiec o dowódcach brugady.

Następnie żołnierz zwrócił się do prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego i poprosił o osobiste spotkanie, by pokazać „jak tu ludzie śpią”.

– Jak tu nic nie ma, chociaż tu wszystko jest, tylko tam nie dochodzi, bo 80 proc. tam ku*wa kradną – mówi żołnierz.

Na koniec Mazur stwierdza: – My tak wojny nie wygramy.

Czy Mazur mówi prawdę? Oczywiście nikt poza osobami, które mają bezpośredni kontakt z rzeczoną brygadą i ich dowódcami nie jest w stanie tego stwierdzić. Jednak zawsze warto przyjrzeć się i skontrolować czy pomoc, której tak szczodrze udzielają Polacy, trafia tam gdzie powinna.

Polskie służby powinny się zainteresować tematem, i sprawdzić co i gdzie znika.

Całe nagranie: https://twitter.com/coolfonpl/status/1526930677605728256

80 sekund…

Mazur już wcześniej zasłynął apelem do „pana Jareczka”, czyli do Jarosława Kaczyńskiego. Prosił w nim, by Ukraińców, którzy będą się źle zachowywać w Polsce, wysyłać na Ukrainę na front.