105 rocznica wyzwolenia Lwowa przez Orlęta Lwowskie
kresywekrwi./105-rocznica-wyzwolenia-lwowa
kresywekrwi./105-rocznica-wyzwolenia-lwowa
Raport Najwyższej Izby Kontroli z września tego roku ujawnił brak przygotowania polskiego rządu na wielki kryzys, jakim okazała się pandemia COVID-19. W ciągu całego okresu obowiązywania stanu epidemii rząd nie opracował ogólnokrajowego planu działania ani nie ogłosił stanu klęski żywiołowej, co przewidziane jest w Konstytucji RP.Zamiast tego uchwalono tzw. Ustawę Covidową, na podstawie której praktycznie zamknięto nas w domach na okres dwóch lat. Co gorsza, za tym projektem zagłosowały niemal wszystkie ugrupowania opozycyjne. Brak właściwego planu działania, chaos i nieprzygotowanie rządzących do tej sytuacji to dla nas wszystkich koszt miliardów złotych: 190 miliardów z Funduszu Przeciwdziałania COVID-19, 941 milionów na szpitale tymczasowe, 82,3 milionów na wadliwe respiratory. Musimy zrobić, co w naszej mocy, aby ktoś za to odpowiedział i by zapewnić, że ten koszmar już więcej się nie powtórzy. Razem wezwijmy nowo wybrany parlament do natychmiastowego działania, utworzenia komisji śledczej oraz pociągnięcia poprzedniego rządu do odpowiedzialności za katastrofalną w skutkach politykę dotyczącą COVID-19. Podpiszcie Państwo naszą petycję TERAZ, aby zażądać od nowo wybranego parlamentu utworzenia komisji śledczej, która zbada nieprawidłowości rządu podczas pandemii COVID-19. Żądamy także wyjaśnień od opozycji, która w większości poparła działania rządu w czasie pandemii. Ci ludzie, którzy od lat przechwalają się swoją miłością do demokracji, są nam winni wyjaśnienia, dlaczego głosowali za ustawą łamiącą Konstytucję RP. Razem możemy doprowadzić do ujawnienia prawdy i pociągnięcia rządu do odpowiedzialności za ich działania. Mamy siłę, aby dokonać zmian! Dziękuję za Państwa wsparcie, Filip Marinov z całym zespołem CitizenGO PS Prześlijcie Państwo, proszę, tę petycję rodzinie i znajomym. Im więcej osób się zaangażuje, tym silniejszy będzie nasz nacisk. Poniżej wiadomość, którą wysłałem Państwu wcześniej: Pamiętacie Państwo, co działo się podczas pandemii COVID-19? Strach, niepokój oraz odebranie nam podstawowych praw i wolności? Nie pozwólcie zamieść tego pod dywan. Nasze wspólne działanie stworzy nacisk społeczny, który może doprowadzić do istotnych zmian. Podpiszcie Państwo petycję domagającą się utworzenia komisji śledczej do zbadania szkodliwej polityki rządu w czasie COVID-19. Zjednoczmy się, domagając się wyjaśnień od partii politycznych, które za to odpowiadają. PODPISZ PETYCJĘ Wszyscy doskonale pamiętamy trudności i ograniczenia związane z pandemią COVID-19 – niepewność, strach i ingerencję w naszą wolność. Nikt z nas już nigdy więcej nie chce tego doświadczyć. Dlatego ta wiadomość jest tak ważna. Okres lockdownów, obowiązkowe noszenie masek, zamknięte kościoły i szkoły, przymuszanie do szczepień i ograniczenia w prowadzeniu działalności gospodarczej – to wszystko wydaje się już być za nami. Jednak jako osoby wierzące i obywatele demokratycznego społeczeństwa, jesteśmy zobowiązani do walki o zachowanie naszej wolności w obliczu przyszłych kryzysów.Czy słyszeli Państwo o tym, że Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) zapowiada kolejne pandemie? Zróbmy wszystko, by nasz kraj był na to przygotowany. Zasługujemy na właściwe ustawodawstwo, które pozwoli zachować nasze podstawowe prawa i ochroni nas przed szkodliwym wpływem globalistów. Podczas rozprzestrzeniania się pandemii COVID-19 Polska, znalazła się w sytuacji wielkiego kryzysu. Choć istniały przepisy prawne mające na celu zarządzanie sytuacjami nadzwyczajnymi, rząd zdecydował się na uchwalenie specjalnej ustawy dotyczącej COVID-19. Ustawa ta, zamiast dostarczać konkretne rozwiązania, przyniosła ze sobą szereg nowych, szkodliwych regulacji. Prawdziwym zaskoczeniem było to, że mimo wcześniejszych ostrzeżeń Polska nie posiadała skutecznego planu na walkę z pandemią. W okresie od maja do września 2020 roku, kiedy liczba zachorowań gwałtownie zmalała, nasi liderzy pozostawali bierni i nie przygotowali kraju na jesienną falę zakażeń. Nadszedł czas, aby pociągnąć ich do odpowiedzialności za te zaniedbania. Prosimy, podpiszcie Państwo naszą petycję, wzywającą nowo wybrany parlament do powołania komisji śledczej, która pociągnie do odpowiedzialności poprzedni rząd za jego reakcję na pandemię COVID-19. Przypomnijmy skutki nieudolnej polityki rządu w czasie pandemii: Nadmierna śmiertelność,Kryzys ekonomiczny, którego skutkiem jest m.in. aktualna wysoka inflacja,Upadek licznych małych firm,Utrata miejsc pracy,Problemy psychiczne wśród dorosłych i dzieci,Uzależnienie dzieci od urządzeń elektronicznych oraz zaległości w edukacji,Alienacja,I inne poważne konsekwencje…Nadszedł moment, by zadbać o to, aby odpowiedzialni ponieśli konsekwencje i by zapobiec powtórzeniu się tego koszmaru w przyszłości. We wrześniu tego roku Najwyższa Izba Kontroli (NIK) ujawniła szokujące fakty dotyczące polityki pandemicznej naszego państwa. Ujawniono skandal, w który aż trudno uwierzyć. Najwyższa Izba Kontroli ogłosiła, że na wadliwe respiratory zostało zmarnowanych 82,3 miliony złotych z publicznych pieniędzy, a urzędnicy Ministerstwa Zdrowia i Kancelarii Premiera są podejrzani o poważne zaniedbania. Ta sprawa została już zgłoszona do prokuratury. Na budowę szpitali tymczasowych wydano z kolei ponad 900 milionów złotych. Jeden z takich obiektów, przygotowany w Szczecińskiej Netto Arenie kosztował nas wszystkich 29 milionów. Nie przyjęto tam nawet jednego pacjenta! Kto poniesie za to wszystko odpowiedzialność? Dzięki Państwa wsparciu możemy uniknąć powtarzania tak nieodpowiedzialnych decyzji. Żądamy szczegółowych wyjaśnień odnośnie działań rządu oraz ochrony naszych konstytucyjnych swobód. Niech Państwa głos zostanie usłyszany. Proszę, dołączcie Państwo do naszej petycji, w której domagamy się od posłów w nowo wybranym parlamencie, aby nie zwlekali i powołali specjalną komisję śledczą. Nie pozwólmy zamieść tej sprawy pod dywan. Państwa podpisy generują społeczną presję na rzecz istotnych zmian. Opozycja, która teraz ma większość w parlamencie, powinna być zmotywowana do rozliczenia działań poprzedniego rządu. Jeśli przegramy tę kampanię, politycy mogą stać się nietykalni, co będzie stanowiło zagrożenie dla naszych wolności w przypadku kolejnej pandemii. Jednak, jeśli odniesiemy sukces, zmusimy parlamentarzystów do opracowania ustawodawstwa, które będzie chronić nasze wolności i respektować Konstytucję. Nie zwlekajcie. Podpiszcie Państwo naszą petycję, w której nawołujemy posłów nowej kadencji sejmu do powołania specjalnej komisji śledczej już teraz. Dziękuję za Państwa niesłabnące wsparcie,Filip Marinov z całym zespołem CitizenGO PS Ta sprawa jest niezwykle pilna. Musimy działać jak najszybciej, kiedy temat jest świeży i nadal popularny. Tutaj chodzi o naszą wolność! Kiedy już podpiszą Państwo tę petycję, prosimy o jej udostępnienie jak największej liczbie osób. Potrzebujemy wielu podpisów, aby nasz głos został usłyszany. Więcej informacji: COVID-19 w Polsce – na początku był chaos https://www.nik.gov.pl/aktualnosci/covid-19-w-polsce.html NIK: W czasie pandemii rząd narażał życie i zdrowie Polaków. Nieprawidłowości na dziesiątki milionów zł https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/nik-ujawnia-w-czasie-pandemii-rzad-narazal-zycie-i-zdrowie-polakow/9jf5pte Walka z COVID-19 w Polsce. Raport NIK zarzuca władzy “daleko idącą niegospodarność” https://www.rp.pl/polityka/art39180861-walka-z-covid-19-w-polsce-raport-nik-zarzuca-wladzy-daleko-idaca-niegospodarnosc NIK o rządach PiS w czasie Covid-19: Miliardy w błoto, możliwa bezprawność ustaw https://pch24.pl/nik-o-rzadach-pis-w-czasie-covid-19-miliardy-w-bloto-mozliwa-bezprawnosc-ustaw/ 190 mld zł z Funduszu Przeciwdziałania COVID-19 – ekstra budżet rządu, który kiedyś trzeba będzie spłacić https://www.nik.gov.pl/aktualnosci/fundusz-przeciwdzialania-covid-19.html |
CitizenGO to społeczność aktywnych obywateli, która stara się, aby ludzkie życie, rodzina i wolność były darzone szacunkiem na całym świecie. Członkowie CitizenGO zamieszkują wszystkie kraje świata. Nasz zespół pracuje w 16 państwach na 5 kontynentach i działa w 12 językach. Więcej o CitizenGO dowiedzą się Państwo tutaj. Mogą nas Państwo także śledzić na Facebooku i Twitterze.
Przesyłamy wybór wiadomości dotyczących obrony życia i rodziny, które przeczyta Pan w portalu www.RatujZycie.pl.
Wojna z życiem i normalnością jest niezwykle zacięta. Szczególnie silnie widać to w Europie Zachodniej – na jej przykładzie możemy zobaczyć, co już wkrótce może stać się w Polsce. Czy się stanie? Wiele zależy od tego, czy Polacy będą świadomi, czujni i gotowi do działania.
36-letnia Alexina Wattiez cierpiała na raka. Gdy w 2021 zdiagnozowano u niej chorobę, a lekarze zapowiedzieli, że pozostał jej rok życia, kobieta zdecydowała się na eutanazję. Nieznane są motywy jej decyzji, ale ta śmierć nie miała nic wspólnego z godnością.Czytaj dalej >
Gdzie nie ma ochrony życia i jest prawne przyzwolenie na zabijanie dzieci nienarodzonych, tam obserwujemy morderstwa na chorych dzieciach już narodzonych. Przykładów jest niestety coraz więcej. Wyrokiem sądu i wbrew woli rodziców zabija się bezbronne dzieci, które mogłyby dalej żyć.Czytaj dalej >
Młoda kobieta wyrzuciła swojego nowo narodzonego syna do kosza na śmieci. Została skazana na 16 lat pozbawienia wolności za usiłowanie morderstwa pierwszego stopnia.Czytaj dalej >
Po październikowych wyborach obserwujemy wzmożone działania aktywistów LGBT. Ostatnio przedstawiciele ponad 40 organizacji LGBT spotkali się z partiami opozycji, by przedstawić im swoje żądania. „To konsekwencja braku działań podczas minionej kadencji rządu” – zauważa Krzysztof Kasprzak. Fundacja Życie i Rodzina procedowała projekt ustawy „Stop LGBT”, której celem było ukrócenie możliwości działania organizacji LGBT, zahamowanie ich ofensywy. Jednak opieszałość rządu Zjednoczonej Prawicy sprawiła, że ustawa ta nie została do tej pory przyjęta i mimo przejścia przez pierwsze czytanie „Stop LGBT” wciąż czeka w komisji.Czytaj dalej >
Feministki przekonują, że kobiety które chcą aborcji i tak jej dokonają, ale nie wspominają o poważnym ryzyku jakie niesie również dla matki. Oprócz śmierci dziecka, aborcja może też powodować śmierć kobiety. Nie ma zatem bezpiecznej aborcji.Czytaj dalej >
Medycyna teoretycznie istnieje po to, by ratować życie i zdrowie jednak, gdy zostanie podważona nienaruszalność wartości ludzkiego życia to sytuacja dramatycznie się zmienia. O medycynie bez etyki na podstawie książki Grzegorza Górnego “Zbrodnia i medycyna” w najnowszym odcinku vloga Pro-Life Bez Cenzury.Oglądaj >
Popierasz to, co robimy? Wesprzyj!
Działamy dzięki pomocy Ludzi Dobrej Woli.
W świecie pełnym kłamstwa – docieramy do ludzi z prawdą. Możemy kontynuować te działania dzięki Twojemu wsparciu.
Subskrybuj i obserwuj nasze kanały. Podawaj dalej linki do ciekawych materiałów – niech prawda się rozchodzi!
– Facebook:
https://www.facebook.com/fundacjazycieirodzina
– Instagram:
https://www.instagram.com/fundacjazycieirodzina/
– YouTube:
https://www.youtube.com/@FundacjaZycieiRodzina
– BanBye:
https://banbye.com/channel/ch_8Fu4CGYzdJpO
– Rumble:
https://rumble.com/c/c-3027020
NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA
TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE
DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY:
IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
KOD SWIFT: BIGBPLPW
MOŻNA TEŻ SKORZYSTAĆ Z SYSTEMÓW DO SZYBKICH PRZELEWÓW, BLIKA LUB PŁATNOŚCI KARTAMI POD LINKIEM: https://ratujzycie.pl/wesprzyj/
Akt Wdzięczności ludu Polski – Matce Bożej Łaskawej
——————————————–
[Akt Wdzięczności ludu Łomży, złożony 18-11-2023 przed obrazem Matki Bożej Łaskawej – Patronki Warszawy i Strażniczki Polski, peregrynującym w Parafii p.w. św. Andrzeja Boboli
———————————
Matko i Królowo, do stóp Twoich upadamy, przed tron Twój w Niebie i tu w najgłębszej pokorze hołd miłości i wdzięczności zanosimy za naszą najdroższą Ojczyznę, za lud Łomży i Ziemi Łomżyńskiej, wraz z przybyłymi pocztami sztandarowymi.
Z dawna Polski Tyś Królową, Maryjo…
– Matko Zbawiciela dziękujemy Ci, że zechciałaś być Królową Polski. A to jest zapewne wolą Boga, bo Ty zawsze pełnisz wolę Boga. A On jest obecny w życiu Polski od Chrztu mieszkowego
– Dziękujemy Ci Matko i Królowo, że jesteś z nami i z tymi, którzy przyznają się do dziecięctwa Bożego i mają Ciebie w sercach i na ustach. Jak rycerstwo pod Grunwaldem z pieśnią „Bogurodzica”, jak dragoni i husaria na kulbakach, ciągnący pod Wiedeń, wielu z różańcami w rękach, jako członkowie Bractw Różańcowych
– Dziękujemy Ci za Cud obrony Jasnej Góry, za Cud niepodległości Polski, po wezwaniu z Gietrzwałdu ludu i elit ziem polskich do Różańca, do odnowy życia rodzinnego, odnowy moralnej całego narodu
– Dziękujemy Ci Matko i Królowo za Cud nad Wisłą r. 1920, w miejscach złożenia ofiar życia przez ks. Ignacego Skorupko i por. Stefana Pogonowskiego
– I dziękować jeszcze wypada za odnowę moralną Polski w czasach Solidarności, po wezwaniu przez Jana Pawła II mocy Ducha Św. i na ofierze świętego księdza – Jerzego Popiełuszko, błogosławionego Kościoła.
Gdyś pod krzyżem Syna stała tyleś Matko wycierpiała! I mamy ufną pewność, żeś Matko towarzyszyła Polakom i Żołnierzom Niezłomnym w ich krzyżach.
I tu stawiamy pytanie, czy tamte krzyże były niepotrzebne?Więc musimy – i Polska i każdy kto dzieckiem Narodu Polskiego – znać dzieje Polski i na tym fundamencie robić rachunek sumienia, z czasu minionego i teraźniejszości. Bo musimy spytać, czy wiemy co się stało z Polską, skoro po Cudzie nad Wisłą r. u progu niepodległości, Polska już nie umiała obronić się przez klęską w r 1939. Musimy wiedzieć, przed następną szkodą: ówczesne elity ufały wiarołomnym władzom Anglii i Francji oficjalnie, a lożom masońskim nieoficjalnie. I nie zwróciły się w uniżeniu do Boga i swojej Królowej, jak w sierpniu r. 1920.
A przecież: – Wszechmogący zapewniał osłonięcie przed hekatombą wojny i wywyższenie Polski, pod warunkiem intronizacji Chrystusa Króla – Króla Polski, w Krakowie,
– przecież ostrzegałaś Matko Łaskawa nasza z Siekierek – lud i duchowieństwo Warszawy – o konieczności uniżenia przed Bogiem, bo „krew popłynie rynsztokami Warszawy”, w Powstaniu Warszawskim,
– przecież przypominałaś Polsce cały Dekalog – szczególnie podczas pielgrzymki r. 1991 Jana Pawła II – u progu nowej niepodległości. I później. Tylko że jakbyśmy tego wezwania nie usłyszeli, albo nie zrozumieli. Zapewne znaczący wpływ miały na to niejawne umowy, na fundamencie „okrągłego stołu” i merkantylne interesy oraz wszechobecne struktury masonerii, czyli „pomocników szatana na ziemi”, „wybiórcze” media.
I musimy spytać jeszcze to: czy wiemy co się stało z naszą Polską? Więc stawiamy nam wszystkim też pytanie, co się stało z dorobkiem Jana Pawła II złożonym do depozytu Kościoła i z zasiewem w czasie „Bierzmowania dziejów” Polski na krakowskich Błoniach, i później? I czy będziemy bronić? Bronić na fundamencie pokuty.
Dziś wyciągamy ręce i wołamy o ratunek, o odnowę moralną narodu i Bogobojne elity na miarę dziejowych wyzwań.
Bo w I dekadzie XXI w. Polska uległa:
– dekatolicyzacji;
– demoralizacji;
– demonizacji;
– depopulacji, i…
tracimy niepodległość.
To mówi o stanie Polski w r. 2023 ekspert ks. prof. Krzysztof Bielawny.
————————————
Więc zawierzamy Ci Matko i Królowo naszą teraźniejszość i przyszłość. Pragniemy by Naród Polski stał się i cała Polska wzorcem normalności i odwiecznych katolickich zasad życia społecznego.
A na tydzień przed uroczystością Chrystusa Króla prosimy Matko-Królowo o nowy cud nad Wisłą. Aby w Polsce współ-królował nam Jezus Chrystus, jako Król Polski – w sercach Polaków i Państwie Polskim – skoro On tego chce. I niech to się dokona tak, jak On tego chce!
Matko Jezusa i Matko nasza Najłaskawsza, Królowo Polski. Miej w opiece naród cały, niech on żyje dla Bożej chwały, niech rozwija się wspaniały, Maryjo!
A że często cnót i rozumu i woli może nam zabraknąć – na zmagania z szatanem – to na wtedy i na dziś w pokorze wołamy:
Pod Twoją obronę uciekamy się święta Boża Rodzicielko… [dalej mówią wszyscy]
Szanowny Panie,
tydzień temu ulicami Warszawy przeszedł Marsz Niepodległości, objęty oficjalnym monitoringiem prawnym Ordo Iuris. Patriotyczną i rodzinną atmosferę Marszu dopełniało miasteczko namiotowe, w którym również my spotykaliśmy się z Sympatykami i Darczyńcami Instytutu Ordo Iuris. Ta budująca atmosfera jest już tylko wspomnieniem, bo nad naszą niepodległością gromadzą się najczarniejsze chmury. Z wielką powagą i troską o los Polski gorąco proszę Pana o poświęcenie czasu i zapoznanie się z tym szczególnie ważnym listem.
Sześć lat temu lider europejskich liberałów Guy Verhofstadt nazwał uczestników Marszu „neonazistami”. Wówczas Parlament Europejski, który teraz ściga polskich europosłów za lajkowanie spotów wyborczych, oddalił wniosek Ordo Iuris o uchylenie immunitetu belgijskiego oszczercy. Dzisiaj jego postać wraca jednak w znacznie groźniejszej roli. Kierowana przez Verhofstadta Komisja Konstytucyjna Parlamentu Europejskiego zaakceptowała 267 poprawek do unijnych traktatów. Ziściło się zagrożenie, przed którym ostrzegaliśmy od kilku lat. Bez cienia przesady należy stwierdzić, że wejście w życie tych zmian byłoby końcem suwerennej i niepodległej Rzeczypospolitej.
22 listopada, w najbliższą środę, projekt 267 poprawek zostanie poddany pod głosowanie całego Parlamentu Europejskiego. Wiele wskazuje na to, że pakiet zostanie przyjęty przytłaczającą większością głosów. Rozpocznie się procedura zmian traktatowych – narodziny „Państwa Europa”.
O powadze tej epokowej chwili i zagrożeniu dla Polski mówiłem w przemówieniu na zakończenie Marszu Niepodległości.
Wśród minionych pokoleń były te, które w odpowiedzi na zagrożenie dla niepodległości Ojczyzny zrywały się do boju ale i te, które zbagatelizowały zagrożenie. Dla nas decydująca walka rozpoczyna się teraz i to od nas będzie zależeć dalsze istnienie niepodległej Polski. Czas, by wszystkie nasze wysiłki i myśli oddać na służbę Ojczyzny. Jeżeli zignorujemy to dziejowe zagrożenie, kolejne Święto Niepodległości będzie tylko smutnym wspomnieniem utraconej suwerenności.
Projektowane zmiany traktatowe oznaczają przeniesienie do Brukseli decyzji w zakresie polityki zagranicznej, sił zbrojnych, polityki zdrowotnej, rozwoju przemysłu, przyjmowania milionów migrantów. Oznaczają także nieograniczoną władzę unijnych biurokratów do wprowadzania aborcji, przymusowej i wulgarnej edukacji seksualnej, promowania refundowanych przez podatników „tranzycji” czyli chirurgicznego okaleczenia dzieci i młodzieży. Opór Polski nie będzie miał znaczenia, bo poprawki odbierają nam prawo weta. Wystarczy, że Francja i Niemcy przekonają (lub skutecznie zaszantażują) kilka mniejszych państw UE, a każda decyzja ich rządów stanie się prawem obowiązującym także w Polsce.
Na szczęście wciąż jest szansa aby tę walkę wygrać.
Odpowiedź na to zagrożenie wymaga koordynacji i wspólnego działania, którego nie zapewnią ani pozbawione dotychczasowych rządowych grantów organizacje, ani tym bardziej rząd Donalda Tuska. Ze świadomością ciążącej na nas odpowiedzialności, musimy uznać, że Instytut Ordo Iuris – dzięki swej niezależności oraz wsparciu Darczyńców i Przyjaciół – jest obecnie jedynym ośrodkiem zdolnym zbudować merytoryczne i stabilne zaplecze profesjonalnego i masowego oporu wobec zamachu na polską suwerenność. Pracowaliśmy na to przez lata, budując silną społeczność ekspertów i Przyjaciół Instytutu oraz rozwijając wolne od konfliktów, dobre relacje ze wszystkimi środowiskami niepodległościowymi, pozarządowymi i partyjnymi.
Dlatego powołujemy całkowicie nowy projekt – Kolegium Suwerenności. W jego ramach zgromadzimy ekspertów wielu dziedzin, niezbędnych dla funkcjonowania suwerennego państwa, aby dać odpór zakusom UE na naszą Konstytucję i wyłączne, narodowe kompetencje. Kolegium Suwerenności będzie wspierać każdego, kto chce swymi działaniami bronić niepodległości. Do współtworzenia Kolegium Suwerenności zapraszamy wszystkich Polaków, którzy chcą wesprzeć budowę niepodległościowej koalicji społecznej i jej merytorycznego zaplecza eksperckiego.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk
Pierwszym wyzwaniem stojącym przed Kolegium Suwerenności, jego ekspertami i całą naszą społecznością, będzie ocalenie Polski przed forsowaną dzisiaj zmianą unijnych traktatów. Do rewolucyjnych zmian w traktatach UE może dojść tylko za zgodą wszystkich państw członkowskich. W Polsce ratyfikacja zmian wymaga większości 2/3 Sejmu oraz Senatu, którą nie dysponuje koalicja budowana przez Donalda Tuska. Alternatywą dla rządu będzie rozpisanie referendum, a to oznacza, że przed nami wielka kampania propagandowa, która ma wmówić Polakom, że głosowanie przeciwko federalizacji to głosowanie przeciwko Europie. Możemy spodziewać się zaangażowania większości mediów – w tym nowego formatu TVP, filmów, audycji, dokumentalnych programów – które będą utrwalać w Polakach przeświadczenie, że Naród i suwerenność to pojęcia przestarzałe, czy wręcz wstydliwe. W to miejsce promowany będzie mit wspólnej, pokojowej i altruistycznej współpracy europejskiej – możliwej, gdy tylko znikną blokujące ją mechanizmy wetowania w imię niezrozumiałych narodowych interesów. Obywatelstwo europejskie będzie miało stać się ważniejsze niż przynależność narodowa.
Nie bez przyczyny projekt 267 traktatowych zmian odwołuje się do komunisty Altiero Spinellego, który snuł wizję Europy wolnej od państw i granic, w której dyktatura „partii europejskiej” zmieni ludzką naturę i stworzy nową, „prawdziwą demokrację” na gruzach państw narodowych.
Jednak Kolegium Suwerenności to coś więcej niż pospolite ruszenie przeciwko zmianom w UE. To szansa na zbudowanie w Polsce stabilnego, niezależnego i profesjonalnego zaplecza niepodległościowych rządów. Bez względu na to, kto będzie je w przyszłości formował. Tylko długofalowa praca nad polityką państwa może ocalić Polskę przed ciągłą zmiennością wymuszaną przez kadencyjność władz. Taką stabilność zapewniają w USA czy Wielkiej Brytanii niezależne organizacje, finansowane przez społeczność obywateli czujących osobistą odpowiedzialność za losy państwa i narodu. Czerpiąc z tych wzorów budujemy Kolegium Suwerenności. Te słowa piszę zresztą do Pana z pociągu jadącego z Nowego Jorku do Waszyngtonu, gdzie odbywamy dziesiątki spotkań z najskuteczniejszymi amerykańskimi organizacjami, wspieranymi przez miliony Amerykanów i stojącymi od lat za skutecznością konserwatywnych rządów w USA.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk
Przed nami niesłychane wyzwanie. Aby bronić życia, rodziny i wolności, musimy najpierw ocalić suwerenność i niepodległość Rzeczypospolitej. Aby tego dokonać, musimy przekonać do dołączenia do Kolegium Suwerenności i do wsparcia naszego przedsięwzięcia nie tylko ekspertów, ale także tysiące niezaangażowanych dotąd rodaków – w tym rodziny zatroskane o swoje dzieci i wnuki, ale także przedsiębiorców, którzy doskonale rozumieją, jak ważna jest dla nich niepodległa Rzeczpospolita.
To jedna z najważniejszych wiadomości, jaką kiedykolwiek do Pana wysyłałem, bo mamy do czynienia z największym zagrożeniem dla polskiej suwerenności, przed jakim staną żyjące obecnie pokolenia Polaków. Dlatego bardzo zachęcam do przeczytania poniższego tekstu do samego końca.
Jako Naród wiele razy pokazywaliśmy, że w najtrudniejszych momentach potrafimy się zjednoczyć.
Dlatego będę Panu bardzo wdzięczny za każde wsparcie udzielone Instytutowi Ordo Iuris, dzięki któremu będziemy mogli sfinansować początki istnienia nowej inicjatywy i włączyć się z całą mocą w walkę o polską suwerenność.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk
O tym, że integracja europejska zmierza w bardzo niepokojącym kierunku mówimy od lat.
Już ponad 4 lata temu przetłumaczyliśmy na język polski „Manifest z Ventotene”, w którym włoski komunista Altiero Spinelli pisał wprost, że celem integracji europejskiej musi być całkowite zniesienie państw narodowych, które uznawał za źródło wojen i tamę dla postępu. Spinelli – jako wierny, ideowy, radykalny komunista – pisał też o konieczności ograniczenia, a nawet zniesienia własności prywatnej, która „mogłaby być tolerowana jedynie w przypadkach koniecznych”.
Z rozbrajającą szczerością pisał, że wyśnionego federalnego państwa europejskiego nie uda się stworzyć w demokratycznych procedurach i za zgodą Europejczyków. Twierdził, że „w czasach rewolucyjnych, gdy nie chodzi o zarządzanie instytucjami, lecz ich tworzenie, praktyka demokratyczna ponosi sromotną klęskę”. Dlatego proponował realizację swojej wizji za pomogą „dyktatury partii rewolucyjnej, która stworzy nowe państwo, a wokół niego – nową, prawdziwą demokrację”.
Dzięki naszej pracy, każdy może dziś przeczytać polskie tłumaczenie manifestu Spinellego i samodzielnie przekonać się, że mamy w nim do czynienia z radykalnym, twardogłowym trockizmem; rewolucyjnym, całkowicie bolszewickim podejściem do budowy państwa europejskiego.
I choć europejscy decydenci mówią wprost o tym, że Spinelli jest jednym z ojców europejskiej integracji (nawet jeden z budynków Parlamentu Europejskiego nosi jego imię!) – wielu Polaków ignorowało i bagatelizowało jego wizje zniszczenia suwerennych państw i uznawało ją za teorię spiskową, czy jedynie szaleńczą wizję pojedynczego człowieka.
Ale dziś widać już wyraźnie, że ta wizja jest konsekwentnie realizowana. Zresztą nikt tego nawet nie ukrywa. Autorzy projektu poprawek do traktatów już w preambule dokumentu przywołują Manifest z Ventotene – mówiący wprost o przemocy politycznej i dyktaturze partii rewolucyjnej – jako jedną ze swoich głównych inspiracji.
Plan Spinellego był rozpisany na lata i dokładnie tak samo jest realizowany. Wyznawcy europejskiego, internacjonalistycznego komunizmu od początku wiedzieli, że nie są w stanie zrealizować swojej wizji od razu. Gdyby otwarcie mówili jaki mają plan w 2004 roku – zapewne Polacy nie zgodziliby się na przystąpienie do Unii Europejskiej.
Ale po dwudziestu latach jesteśmy w momencie, w którym miliony Polaków nie widzą nic zdrożnego w tym, że unijni urzędnicy szantażują finansowo polski rząd i wpływają na proces demokratyczny w Polsce, uzależniając wypłatę środków z budżetu unijnego – na który się wspólnie składamy – od tego, kto rządzi w Polsce i jaką ma wizję reformowania państwa.
Jednym z elementów zaplanowanego na lata planu budowy unijnego superpaństwa była Konferencja o Przyszłości Europy – pozorowana kampania konsultacyjna, dzięki której teraz federaliści mogą mówić, że większość Europejczyków pragnie rewolucji; pragnie odbierania suwerenności własnym rządom krajowym i niszczenia własnej demokracji. W rzeczywistości – większość Europejczyków nawet nie miała świadomości, że taka kampania w ogóle się odbywała. W Holandii badania wykazały, że nie więcej niż 3% Holendrów wiedziało o tej inicjatywie. Polaków nawet nikt nie zapytał o zdanie.
Konferencja przebiegła pod ścisłą kontrolą federalistów, którzy zarezerwowali sobie kluczowe stanowiska w procesie wypracowywania jej dokumentu końcowego. Pisaliśmy o tym w raporcie, w którym przeanalizowaliśmy przebieg i finalne zalecenia Konferencji. Anglojęzyczną wersję naszego raportu przekazaliśmy wszystkim eurodeputowanym i mówiliśmy o nim na zorganizowanej w Brukseli międzynarodowej konferencji na ten temat.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk
Teraz przyszedł czas na ostatni cios w suwerenne państwa narodowe i powołanie europejskiego superpaństwa.
Już w przyszłym tygodniu, na sesji plenarnej w Parlamencie Europejskim ma się odbyć debata nad przyjęciem projektu 267 poprawek do Traktatu o Unii Europejskiej oraz Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Projekt został pod koniec października przyjęty przez Komitet Spraw Konstytucyjnych Parlamentu Europejskiego. Jego autorami jest pięciu eurodeputowanych z Belgii oraz Niemiec – na czele z Guy Verhofstadtem, założycielem europarlamentarnej Grupy Spinelli, do której władz należą także Danuta Hübner i Radosław Sikorski.
Jeszcze przed głosowaniem w komisji, opublikowaliśmy komentarz prawny poświęcony propozycjom zmian. Szczegółowo przeanalizowaliśmy przedstawione propozycje, wykazując, że mogą one umożliwić Unii promocję ideologii gender, wpływanie na treść programów szkolnych, a także dyktowanie państwom rozwiązań w zakresie ochrony środowiska, aborcji czy walki z dyskryminacją. Wprowadzenie postulowanych zmian doprowadziłoby między innymi do usunięcia z traktatów wzmianek o „kobietach i mężczyznach” i zastąpienie ich określeniem „płci społeczno-kulturowej”. Wdrożenie propozycji pociągnęłoby za sobą też przyznanie Unii wyłącznej kompetencji w zakresie ochrony środowiska. Poprawki zakładają także wprowadzenie instytucji ogólnoeuropejskiego referendum, w drodze którego będzie można między innymi dokonywać przyszłych zmian traktatów bez zgody wszystkich państw członkowskich. Natomiast w ramach kompetencji do regulacji ochrony zdrowia, Unia mogłaby ograniczyć lub nawet zlikwidować ochronę życia dzieci nienarodzonych, wymuszając na państwach legalizację aborcji.
Niepokoić może też postulat uproszczenia – przewidzianej w art. 7 TUE – procedury zawieszania uprawnień członkowskich tym państwom, które naruszają wartości unijne takie jak „wolność”, „demokracja”, „równość, „prawa człowieka’ czy „rządy prawa”. Ogólnikowość tych pojęć powoduje, że instytucje unijne mogą je swobodnie interpretować, co rodzi ryzyko represjonowania państw z przyczyn politycznych, pod pozorem ochrony wartości unijnych. Gdy wszczynano taką procedurę przeciwko Polsce, mogła ona liczyć na weto Węgier, a gdy wszczynano ją przeciwko Węgrom – Węgrzy mogli liczyć na weto Polski. Jeśli te poprawki wejdą w życie – procedura ta będzie bez najmniejszych przeszkód używana do represjonowania i surowego karania „niepokornych” rządów.
Przyjęcie projektu przez Parlament Europejski nie kończy oczywiście procesu powoływania „Państwa Europa”. To początek długiej walki. Przed nami jeszcze kilka krytycznych momentów, w których będziemy mieli okazję zablokować tę rewolucję i obronić naszą suwerenność.
Jeśli projekt zostanie przyjęty na sesji plenarnej PE, zostanie formalnie zainicjowana procedura zmiany traktatów. Projekt trafi wówczas do Rady Unii Europejskiej (złożonej z właściwych ministrów poszczególnych państw członkowskich), a następnie do Rady Europejskiej (złożonej z szefów państw i rządów).
Trzecim etapem procedury będzie podjęcie przez Radę Europejską, zwykłą większością głosów, decyzji o zwołaniu konwentu złożonego z przedstawicieli parlamentów narodowych, szefów państw i rządów, Parlamentu Europejskiego i Komisji Europejskiej, którzy przyjmą zalecenia dla konferencji międzyrządowej. Alternatywnie – Rada Europejska może samodzielnie ustalić takie zalecenie bez zwoływania konwentu, ale na taki ruch musi uzyskać zgodę Parlamentu Europejskiego.
Następnie przewodniczący Rady UE zwołuje konferencję międzyrządową, na której przedstawiciele rządów państw członkowskich dyskutują i wypracowują ostateczną treść poprawek traktatowych, które mogą przyjąć jedynie w drodze konsensusu. W efekcie, służby prawne Rady UE i Komisji dokonują legislacyjnej redakcji tekstu poprawek w formie traktatów rewizyjnych. Potem nie można już dokonywać żadnych zmian w treści poprawek.
Nawet jeśli na tym etapie nie będziemy mogli liczyć na polski rząd, to wciąż będziemy mogli prowadzić szeroką kampanię międzynarodową – przy współpracy z naszymi partnerami z całej Europy – by przekonać do sprzeciwu jak najwięcej decydentów. Radykałowie na pewno będą w stanie przełamać opór jednego lub kilku mniejszych krajów. Im więcej państw stanie w obronie własnej suwerenności – tym większa szansa na zatrzymanie ich planów.
Ostatnim etapem procedury jest ratyfikacja nowych traktatów przez wszystkie państwa członkowskie zgodnie z ich konstytucyjnymi wymaganiami. W przypadku Polski ratyfikacji takich traktatów mógłby dokonać Prezydent RP po uzyskaniu uprzedniej zgody parlamentu, wyrażonej odrębnie przez Sejm i Senat – w każdym przypadku większością 2/3 głosów.
Łatwiejsze dla większości parlamentarnej byłoby prawdopodobnie uzyskanie zgody na ratyfikację w narodowym referendum, w którym wystarczyłaby aprobata większości obywateli wyrażona przy ponad 50% frekwencji.
Do zmiany traktatów na pewno nie dojdzie zatem z dnia na dzień. Spodziewam się raczej wielu miesięcy intensywnych negocjacji, ale też… pewnego rodzaju politycznego teatru – gry pozorów ze strony rządów, które będą próbowały wmówić swoim obywatelom, że walczą o dobro swojego narodu.
Nie bez powodu radykałowie zaproponowali aż 267 poprawek. Zapewne doskonale wiedzą, że nie przeforsują wszystkich. Wystarczy jednak przyjęcie niewielkiej części – być może nawet kilkunastu kluczowych poprawek – by nasza suwerenność stała się fikcją. Ale zaproponowanie tak wielkiej liczby, rewolucyjnych zmian sprawia, że politycy tacy jak Donald Tusk mogą dziś dystansować się od całego projektu, a potem wracać z kolejnych sesji negocjacyjnych, ogłaszając swój sukces, jakim miałoby być odrzucenie jakiejś części traktatowych zmian. W ten sposób Polacy mieliby nie dostrzec w informacyjnym szumie tego, co najważniejsze.
Nasza rola będzie kluczowa. Musimy rozpocząć jak najszerszą akcję uświadamiania Rodaków, że przyjęcie proponowanych poprawek oznacza zmianę Unii Europejskiej w federalne superpaństwo ze stolicą w Brukseli oraz zmianę państwa polskiego w jeden z europejskich regionów – jeden ze „stanów” w komunistycznych „Stanach Zjednoczonych Europy”, w których nie będziemy mieli żadnego wpływu na kształt polskiego prawa, narzucanego nam przez unijnych urzędników.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk
Naturalnym rozwinięciem bogatego, dotychczasowego doświadczenia Instytutu Ordo Iuris jest powołanie Kolegium Suwerenności, którego celem jest precyzyjne identyfikowanie kluczowych zagrożeń dla ładu konstytucyjnego, mobilizacja sprzeciwu społecznego i politycznego oraz podejmowanie interwencji analitycznych i procesowych w obronie niepodległości i suwerenności Rzeczypospolitej.
Brak niezależnego ośrodka stabilizującego misję obrony suwerenności prowadzić musi do oddania przewagi na tym kluczowym polu rzecznikom wyzbycia się suwerenności w zamian za udziały w przyszłych i niepewnych korzyściach ponadnarodowego eksperymentu europejskiego. Pewne też jest, że leżące u podstaw cywilizacyjnego sukcesu Europy zasady aksjologiczne, moralne i kulturowe zrodzone na gruncie chrześcijańskiego dziedzictwa mogą być w obecnych uwarunkowaniach skutecznie chronione jedynie w kontekście narodowym, suwerennym i niepodległym.
To projekt ambitny i rozłożony na miesiące i lata. Stosownie do możliwości finansowych i pozyskanych ekspertów, w Kolegium Suwerenności funkcjonować z czasem powinny ośrodki badawcze odnoszące poszczególne aspekty polityki państwa do zagadnienia suwerenności:
Właściwy rozwój Kolegium Suwerenności pozwoli na dynamiczne i skuteczne kontrowanie inicjatyw zagrażających fundamentalnym zasadom ładu konstytucyjnego i zachowaniu suwerenności narodowej.
Każdy z obszarów badawczych i interwencyjnych, zatrudniający doświadczonych i uznanych ekspertów w swoich dziedzinach z wieloletnim stażem, powinien zostać zbudowany w ścisłej współpracy z zespołami komunikacyjnymi. Rozwiązaniem modelowym funkcjonowania Kolegium Suwerenności są działające obecnie i dowodzące od lat swej skuteczności centra badawcze i interwencyjne Instytutu Ordo Iuris. Te z kolei czerpią z bogatego doświadczenia partnerskich instytucji badawczych (think tanków) z USA, stanowiące zaplecze merytoryczne politycznych środowisk konserwatywnych, umiejętnie łączące zagadnienia cywilizacyjne, etyczne oraz szeroką paletę zagadnień z obszaru polityki krajowej i międzynarodowej.
Jednym z najważniejszych zadań stojących przed Kolegium Suwerenności oraz całą siecią naszych europejskich kontaktów jest przygotowanie naszego własnego pakietu propozycji zmian traktatowych, które umocniłyby suwerenność narodów w ramach Unii Europejskiej, wzmocniłyby znaczenie krajowych parlamentów, ograniczyłyby władzę Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej i sprowadziłyby na nowo Komisję Europejską do właściwej pozycji sekretariatu obsługującego przedstawicieli państw członkowskich. Ta praca wymaga pilnego zebrania ekspertów oraz koordynacji ich analiz tak, by naprzeciw 267 poprawek nie podnosić prostej negacji, ale konkretny program wierny idei Europy współpracujących ze sobą niepodległych państw – idei przedstawionej niegdyś przez (tak często przeciwstawianego Spinellemu) Roberta Schumana.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk
Działalność i rozwój Kolegium Suwerenności to plan rozpisany na lata – podobnie jak realizowane właśnie plany rewolucjonistów. Jedno jest pewne – mamy do czynienia z absolutnie kluczowym momentem i nie mamy czasu do stracenia.
Kluczowe dla powodzenia całego projektu będzie oczywiście jego finansowanie. Nie możemy dopuścić do tego, żeby cała inicjatywa została przejęta i wykorzystana do celów politycznych.
Z doświadczenia realizacji naszej wspólnej misji Ordo Iuris wiemy, że utrzymanie instytucji powszechnie rozpoznawanej w Polsce oraz cieszącej się wysokim poziomem rozpoznawalności marki w globalnej przestrzeni konserwatywnej oraz w obszarze praw człowieka, nieustanny udział w debacie publicznej oraz zdolność wdrażania do niej nowych tematów, zostały osiągnięte przy bardzo skromnym budżecie, stanowiącym ułamek budżetu organizacji partnerskich z USA, Hiszpanii czy nawet Węgier. To doświadczenie pozwala na określenie kosztów powołania i rozwoju Kolegium Suwerenności. Wiemy, że na przestrzeni roku lub dwóch, gdy będziemy budować niezbędną suwerennościową strukturę Kolegium, musimy zgromadzić każdego roku kilka milionów złotych.
W skali wielkich kwot wydatków budżetu państwa to wydaje się niewiele. Ale my nie operujemy takimi środkami. Nie możemy też liczyć na globalnych filantropów, którzy – jak choćby George Soros – przekazują dziesiątki miliardów na wybrane organizacje realizujące lewicowe programy. Budując Instytut na bardzo rozważnym gospodarowaniu darowiznami naszych Darczyńców i Przyjaciół, wiemy, że pozyskanie stosownych kwot oznacza wielkie wyzwanie.
Dlatego wiemy, że będzie to możliwe jedynie wtedy, gdy nasi dotychczasowi Darczyńcy przekonają kolejne osoby, aby dołączyły do środowiska Ordo Iuris, a sam projekt przyciągnie także wiernych Ojczyźnie przedsiębiorców.
Taki już nasz narodowy los, że każde pokolenie Polaków musi usłyszeć dzwon bijący na trwogę, ostrzegający przed utratą narodowej niepodległości. Tylko od nas zależy, czy na jego głos zmobilizujemy się tak, jak wobec bolszewickiej nawałnicy w latach odrodzenia polskiej państwowości, czy też zignorujemy alarm, korzystając z życia, jak to symbolicznie ukazał Jan Matejko na słynnym obrazie „Stańczyk w czasie balu na dworze królowej Bony wobec straconego Smoleńska”.
Z wyrazami szacunku
P.S. To jest decydujący moment dla Polski, ale także dla misji Instytutu Ordo Iuris. Przez ostatnie osiem lat nie powstały inne niezależne organizacje, które mogłyby przyjąć na siebie ciężar i odpowiedzialność stworzenia niezbędnego, merytorycznego zaplecza dla wszystkich Polaków walczących o niepodległość. Wobec epokowych zagrożeń, musimy zająć się tematami dotychczas pozostającymi poza obszarem naszego bezpośredniego zainteresowania. Tylko tak możemy stanąć w obronie suwerenności, bez której nasza walka w obronie życia, rodziny i wolności byłaby skazana na porażkę. Wiem jednak, że nasza rosnąca wspólnota ekspertów i Przyjaciół podoła temu wielkiemu wyzwaniu.
Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris jest fundacją i prowadzi działalność tylko dzięki hojności swoich Darczyńców.
Marzena Nykiel
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/669373-jadwiga-zamoyska-wybitna-i-mezna-co-zrobila-dla-polski
„Szanujmy każdą cząstkę tej ziemi po ojcach odziedziczoną. Nie puszczajmy jej w obce i wrogie ręce; ratujmy to, co zagrożone!” – apelowała Jadwiga z Działyńskich Zamoyska. Bez wahania napiszę, że była jedną z najwybitniejszych Polek! Jej życie to opowieść tak nieprawdopodobnie barwna i głęboka, że materiału wystarczy dla wielu pokoleń. Wybitna patriotka, poliglotka, gorliwa działaczka, wizjonerka, założycielka nowatorskiej szkoły dla kobiet, autorka systemu pedagogicznego, kobieta zachwycająca, mężna i wybitna.
Jedna z pierwszych osób odznaczonych Orderem Odrodzenia Polski, Służebnica Boża. Krzewiła polskość pod zaborami, działała dla Rzeczypospolitej w kręgach emigracyjnych i dyplomatycznych, tworzyła dzieła służące odzyskaniu niepodległości Polski. Jej głęboki patriotyzm, katolicyzm i wierność narodowemu dziedzictwu szły w parze z niezwykłym intelektem, ciekawością świata, przenikliwością i mądrością. Była żoną generała Władysława Zamoyskiego, z którym łączyła ją nie tylko niezwykła więź małżeńska i oddana przyjaźń, ale także wspólne działania dyplomatyczne na rzecz sprawy polskiej. Założyła pierwszą w Polsce, nowatorską Szkołę Domowej Pracy Kobiet.
Cały majątek rodu Zamoyskich i Działyńskich, zebrany przez jej syna hr. Władysława Zamoyskiego pod szyldem Fundacji Zakłady Kórnickie, przekazany został w darze narodowi polskiemu. To właśnie on – przy pełnej akceptacji i wsparciu matki – kupił Tatry, by uchronić je od niszczycielskiej działalności właścicieli żydowskich, przez 20 lat w międzynarodowych sądach walczył o wpisanie Morskiego Oka w polskie granice, zainwestował w rozbudowę Zakopanego, założył kolej i stworzył infrastrukturę. Jadwiga Zamoyska zmarła równo 100 lat temu – 4 listopada 1923 roku. Właśnie dobiega końca jej rok ogłoszony przez Sejmu RP. Od 2012 roku toczy się jej proces beatyfikacyjny. Przez całe życie wyznaczała sobie jeden cel: „Służyć Bogu – służąc Ojczyźnie, służyć Ojczyźnie – służąc Bogu”. Z efektów tej służby Polska korzysta do dziś. I pewnie wielu z nas wciąż nie ma świadomości, jak wiele zawdzięczamy ofiarności i gorącemu patriotyzmowi rodów Działyńskich i Zamoyskich.
Jadwiga Zamoyska urodziła się 4 lipca 1831 roku w Warszawie, w Pałacu Błękitnym Zamoyskich. Była córką Tytusa Działyńskiego i Gryzeldy Celestyny z Zamoyskich. Ojciec Jadwigi – gorący patriota, mecenas sztuki, bibliofil, działacz polityczny, uczestnik Powstania Listopadowego. Matka angażowała się w sprawy społeczne, zajmowała się biednymi, pomagała im w zdobywaniu wykształcenia i lepszego życia. W ich bogatym, arystokratycznym domu głównym filarem wychowania była służba Bogu. ludziom i Ojczyźnie. Patriotyzm został surowo ukarany przez zaborców. Za udział w Powstaniu władze pruskie odpłaciły Działyńskim konfiskatą majątku w Poznaniu i Kórniku. Cała rodzina z sześciorgiem dzieci przez lata zmuszona była wieść wręcz tułaczy żywot. Część dzieciństwa Jadwigi Działyńscy spędzili w majątku rodziny matki w Oleszycach. Nawet te trudne warunki nie zatrzymały ich charytatywnej działalności. Jadwiga we „Wspomnieniach” pisze:
Moja Matka w szczególności zajmowała się chorymi. Sprawiła sobie maleńką chłopską klaczkę, tak małą, że bez pomocy mogła na nią wsiadać i z niej zsiadać, i codziennie, zawiesiwszy na kuli od siodła worek z rozmaitymi lekarstwami i żywnością dla chorych, tak jechała do kościoła, a z kościoła do wsi do chorych i wracała dopiero na pierwszą, na obiad. Po obiedzie przyjmowała ich u siebie; opatrywała rany, szyła bieliznę dla nich itp.
Oboje rodzice przykładali wielką wagę do wszechstronnego wykształcenia dzieci. Powrót do Kórnika i Poznania (rodowego miasta Tytusa, syna Augustyna Działyńskiego, wojewody kaliskiego) znacznie to ułatwiał. Jadwiga szybko się uczyła, uwielbiała czytać, miała niezwykłą łatwość do języków obcych. Francuski i angielski stanowiły dla niej oczywistość, zwłaszcza że jej guwernantka, Panna Birt była Brytyjką. Jeszcze w dzieciństwie Jadwiga nauczyła się perskiego. Gdy była już żoną gen. Władysława, potrzebowała zaledwie 10 dni, by opanować szwedzki. Niewiele dłużej zajęło jej nauczenie się tureckiego. Równie gorliwa była w pracy nad sobą i wykuwaniu charakteru. Zaczytywała się w „Żywotach Świętych” ks. Piotra Skargi. Przewodniczką duchową była dla niej w dzieciństwie matka, ale także brat Jan. Patriotyczny duch domu Działyńskich przejawiał się w szerokiej działalności zarówno rodziny, jak i przyjaciół.
W swoich wspomnieniach Jadwiga wskazuje na kogoś, kto oprócz najbliższych, ogromnie przyczynił się do ukierunkowania jej świadomości. Był to dr Karol Marcinkowski – lekarz, społecznik, filantrop, inicjator budowy hotelu Bazar w Poznaniu, który wspólnie z Tytusem Działyńskim próbował stworzyć polską tradycję kupiecką.
Był to człowiek, jakich na świecie mało. Dla drugich dobry, współczujący, miłosierny, poświęcony, szczodry o tyle o ile dla siebie był twardy, ostry, nieugięty i niemiłosierny. Jako lekarz głównie chorymi się zajmował, ale zawsze miał gotowe posłuchanie, współczucie i mądrą radę na wszelkie innego rodzaju ludzkie utrapienia. Dniem i nocą najbiedniejszym pomoc nosił z narażeniem własnego życia, a przy tym taki Polak!
Chciał kraj dźwigać, uwalniając go ile możebne od żydowsko-pruskich wpływów i wyzyskiwań; w tym celu starał się podźwignąć narodowy przemysł i kupiectwo. Wszystkie zajezdne domy i wszelki handel były w ręku Żydów i Niemców. Pan Marcinkowski składkowymi funduszami wybudował tak zwany w Poznaniu Bazar, wielki gmach, którego wyższe piętra służyły za oberżę, a cały dół wynajmowany był samym polskim kupcom. Niestety kupców improwizować nie można. Trzeba dużo lat cierpliwości i nauki wytrwałej, żeby z jakiegokolwiek człowieka zrobić mądrego kupca; ale cóż dopiero, kiedy chodzi o to, żeby z Polaka zrobić kupca! Toteż pierwsze początki kupiectwa polskiego w Poznaniu więcej przyniosły strat, niż korzyści, nie dla samychże kupców, którzy zwykle zaczynali bez własnych kapitałów, ale za pożyczony grosz. Po ten pożyczony grosz często pan Marcinkowski przychodził do moich rodziców. Temu pożyczono 1000, tamtemu 2000, innemu 3000 i więcej talarów. Te sumy, ile wiem, zwykle nie powracały się wcale. Ale cóż było począć, moi rodzice dzielili zapatrywania pana Marcinkowskiego, pragnęli tego polskiego kupiectwa, a nie było sposobu innego na rozbudzenie go. Toteż, jeżeli ogromne pieniądze wykładane przez moich rodziców na to polskie kupiectwo, zrazu nie przyniosło pożądanych skutków, to sam fakt, że na sklepach mogły być polskie nazwiska i napisy, oswajało polskie społeczeństwo z myślą, że kupiectwo jest i dla Polaka możebnym zawodem. I jeżeli ci pierwsi pionierzy polskiego kupiectwa prawie co do jednego pobankrutowali, to jednak przechodni chłopiec niejeden zwrócił w tę stronę myśl i nauki. A tak, jak się często na wojnie zdarza, póki jakaś garstka walecznych ginie w nierównej walce i jakby bez celu, inne i regularne wojsko czas ma do boju się sformować i stanąć do zwycięstwa, straconą przez poprzedników bitwą. Więc i te datki moich rodziców, które tak często wydać się mogły próżne i stracone, niemało się przyczyniły do późniejszego rozwoju polskiego kupiectwa.
Setki książek można by napisać w oparciu o tę niezwykłą miłość Jadwigi i Władysława. Nie dość, że był od niej 28 lat starszy, to jednocześnie był jej wujem, bratem matki. Do zawarcia tego ślubu konieczna była papieska dyspensa. Jadwiga niezwykle kochała generała Zamoyskiego, którego poznała świadomie dopiero jako dorosła panienka. Jawił jej się jako wzór cnót i patriotyzmu, a jednocześnie atrakcyjny i rycerski mężczyzna. We „Wspomnieniach” pisała o nim tak:
Co tylko mężczyzna posiadać może, ażeby się kobiecie podobać, co tylko człowiek posiadać może, ażeby ująć młody umysł i młode serce, zdaje się, że wuj Władysław to posiadał. (…) Szczupły, wysoki, oczy czarne jak pochodnie rozżarzone w bladej ściągłej twarzy, włosy kędzierzawe, pięknie na czole rosnące, postać cała niezmiernie szlachetna, ręce męskie, a piękne niezmiernie. Niezmierna uprzejmość i łagodność, przy wielkiej żywości. Dziwnie powiedzieć, ale była w nim zarazem jakaś dzielność rycerska i czułość kobieca. Współczucie, na każdą boleść, na każdą troskę; zawsze dla każdego gotowe posłuchanie, gotowa uwaga i współczucie. Tak jak sprężyna, którą nagiąć można aż do ziemi, a która sama sobie zostawiona, podnosi się natychmiast w górę, tak on z niezmierną łatwością naginał się do tego, co drugich zajmować lub obchodzić mogło, ale sam sobie zostawiony, do jednego i jedynego przedmiotu miłości i myśli się zwracał natychmiast: Bóg i Ojczyzna, Ojczyzna i Bóg. O każdej chwili dnia i nocy, w podróży, na przechadzkach, wśród najrozmaitszych zajęć, rozmów, przy stole, przy zabawie, ta jedyna myśl nieustannie się zdradzała. Po kilku dniach znajomości zrobił na mnie wrażenie strzały w napiętym łuku, która za najlżejszym dotknięciem prosto do celu leci.
Pomyślałam sobie: ten człowiek nie ma nigdy roztargnienia, zawsze ku jednej myśli ma umysł napięty: służba krajowi. A ta służba krajowi, tak związana ze służbą Bożą, że trudno było jedno od drugiego rozróżnić. Mimo woli nie mogłam o nim myśleć ani na niego spojrzeć, ażeby mi się nie nasuwały słowa Ewangelii: Ecce homo. A to słowo nie miało w umyśle moim znaczenia, że on był urzeczywistnieniem tego, czym był Chrystus, ale urzeczywistnieniem tego, czym ja rozumiałam, że człowiek być powinien. Według mnie, człowiek doskonały, ze wszechmiar zupełny.
Tak o mężczyźnie pisać może jedynie kobieta kochająca, wręcz wielbiąca. Rzecz jednak w tym, że sama instytucja małżeństwa była dla Jadwigi czymś obcym, czego nie chciała brać pod uwagę. Wydawało jej się, że to utrata wolności, odbierająca możliwość służenia Bogu, ludziom i ojczyźnie. Że to zawężenie działalności do domowych, przybijających obowiązków. Stąd jej niemałe wahanie, gdy wreszcie padła propozycja ślubu. Życie pokazało, jak bardzo się myliła. Małżeństwo z generałem Zamoyskim było zupełnie wyjątkowe, wręcz partnerskie. Żyli ze sobą w ogromnej przyjaźni, w głębokiej więzi, w szczerym oddaniu, będąc dla siebie jednocześnie podporą, wzajemnym głosem mądrości. Wspólnie prowadzili działalność dyplomatyczną na rzecz Polski, jeździli po świecie, by pozyskiwać zagraniczne wsparcie dla sprawy polskiej. Generał Zamoyski był wówczas prawą ręką księcia Adama Jerzego Czartoryskiego, przywódcy Hotelu Lambert. W imieniu księcia odpowiadał za politykę zagraniczną polskiego obozu. Jadwiga natychmiast stała się prawą ręką Generała. Nazywano ją cichym „szefem gabinetu męża”. Towarzyszyła mu podczas licznych podróży dyplomatycznych, gdzie często pełniła funkcję tłumacza. Uczestniczyła również w staraniach Generała o zorganizowanie polskich oddziałów wojskowych w Turcji, Bułgarii i Rumunii, które miałyby podjąć walkę przeciwko Rosji. Pomagała także żołnierzom, zakładając szpitale i troszcząc się o pomoc duchową dla nich. A żołnierze nosili swoją Generałową na rękach. Była szanowana i uwielbiana, choć zawsze trzymała należny dystans.
Zamoyscy mieli czworo dzieci: dwóch synów, Władysława i Witolda, oraz dwie córki o tym samym imieniu Maria – pierwsza zmarła jako roczne dziecko. Witold odszedł w wieku lat 19. Generał Zamoyski zmarł w 1868 roku. Jadwiga nigdy powtórnie nie wyszła za mąż.
Całkowite podporządkowanie się woli Bożej – tak można by podsumować postawę generałowej Zamoyskiej, jaka niezwykle wyraźnie przebija z jej „Wspomnień”:
Zdaje mi się, że tak jak Pan Bóg mi natchnął ślub uczyniony w Hali, tak mi natchnął modlitwę w Szumli. Ta modlitwa była mniej więcej takiej treści: „Mój Boże, niczego nie chcę i niczego nie pragnę, tylko tego czego Ty chcesz; naucz mnie, co mam czynić, a uczynię. Wskaż, gdzie mam iść i kiedy, z kim mam mówić i jak, a wszystko czynić będę, co mi każesz”. Ledwo tę modlitwę wyrzekłam, a już była wysłuchaną. Od chwili wyjazdu mego męża, aż do chwili jego powrotu coś zaszło, czego nie umiem ani wytłumaczyć, ani nazwać, ani nawet dokładnie opisać, chyba tak jak to później księdzu Mariote powiedziałam, ktoś mną kierował, ktoś mi w każdej chwili wewnętrznie szeptał, co mam mówić i czy prędko, czy wolno, czy głośno, czy cicho. Ktoś kierował moim słuchem, moim wzrokiem, każdym najmniejszym czynem. Byłam zdumiona własnym postępowaniem i coraz mówiłam sobie: to nie ja mówię, to nie ja działam, ta mądrość nie ze mnie płynie, nie ode mnie pochodzi. Tak jak ten, co pisze pod dyktowaniem czyimś, tak ja działałam i żyłam pod czyimś natchnieniem.
Tych natchnień słuchała uważnie. Wiele razy wskazywała, że to Światło wskazywało jej rozwiązania w najtrudniejszych sytuacjach. „Świętość polega na cnotach dla każdego przystępnych potrzeba tylko dobrej woli, woli wiernej, mężnej, roztropnej, cierpliwej, pokornej, wytrwałej” – pisała w swojej książce „O pracy”. Często powtarzała, że zepsucie bierze się z bezczynności, dlatego wartościowej aktywności poświęciła tak wiele czasu. Jej największą troską było wychowanie młodego pokolenia. Była przekonana, że „naród może odrodzić się tylko przez odrodzenie rodziny, a rodzina – przez odrodzenie jednostki”.
Od wczesnej młodości Jadwiga nosiła w sobie myśl, że zjawiskiem ogromnie pożądanym byłaby „szkoła życia”. Mimo, że wychowywana była w duchu służby innym i nie były jej obce domowe prace, których uczyły się wszystkie dobrze wychowane arystokratki, na początku swojego życia małżeńskiego boleśnie zderzała się z rzeczywistością. O wielu sprawach w prowadzeniu domu nie miała pojęcia. I choć potrafiła z trudnych sytuacji wychodzić sprytem i mądrością, nabierała przekonania, że założenie „szkoły życia” jest jej powinnością. Podpatrywała na świecie różne rozwiązania w szkołach gospodarczych i zawodowych. Rozumiała jednak, że samo kierunkowe wykształcenie to za mało. Konieczne jest formowanie, wychowywanie, tworzenie takich postaw, które przysłużą się Ojczyźnie, pozwolą na jej dobre prowadzenie po odzyskaniu niepodległości. Bo chociaż Polska wciąż rozszarpana była pazurami zaborców, Generałowa wierzyła, że wolność i suwerenność wrócą.
Sytuacja kobiet w XIX wieku nie była łatwa, choć na przykładzie Jadwigi Zamoyskiej widać doskonale, że płeć nie ograniczała pola działania, jeśli duch był mężny i wytrwały. Zdawała sobie jednak sprawę, że trzeba młodym dziewczętom pomóc. Nie wszystkie miały możliwość edukacji. Zależało to od statusu materialnego i pochodzenia. Jadwiga chciała stworzyć szkołę, która da tę możliwość kobietom niezależnie od pochodzenia. Absolwentki zyskałyby nie tylko zawód, ale i niezależność, zdolność samodzielnego funkcjonowania. Wszystko czyniła jednak z myślą o Polsce. Uczennice miały otrzymać także szerokie wykształcenie oraz wychowanie formujące postawy patriotyczne i religijne. Pomysł stał się ciałem.
W 1882 roku w Kórniku Jadwiga otworzyła Szkołę Domowej Pracy Kobiet. Bardzo szybko zyskała ogromne zainteresowanie społeczne, co nie podobało się zaborcom. W grudniu 1885 roku rodzina Zamoyskich na mocy tzw. rugów pruskich została zmuszona do opuszczenia swojej siedziby. Szkoła w Kórniku musiała zostać zamknięta. Kilka razy zmieniała siedzibę (Stara Lubowla na Spiszu, Kalwaria Zebrzydowska, willa „Adasiówka” w Zakopanem – obecna „Księżówka”). Dopiero w czerwcu 1891 znalazła swoje docelowe miejsce w Kuźnicach, gdzie syn Jadwigi – Władysław kupił dobra zakopiańskie. Szkoła została przeniesiona do wyremontowanego i zmodernizowanego budynku dawnej administracji huty (obecnej siedziby Dyrekcji TPN), gdzie przetrwała aż do II wojny światowej pod niezmienioną nazwą: Zakłady Kórnickie.
Marzę o potrójnym godle dla naszego zakładu: krzyż, kądziel i książka, tzn. modlitwa, praca i nauka. Chciałabym, aby nasz dom był domem modlitwy, pracy, nauki”
— pisała Generałowa w jednym z listów. Traktowała to dzieło jako misję patriotyczną, wiodącą ku odrodzeniu moralnemu i organicznemu narodu. Zależało jej, by dziewczęta kształciły się w pracy fizycznej, umysłowej i duchowej, stąd też w statucie Zakładu Kórnickiego jako cel zapisano:
Dać kobietom możność uzupełnienia wychowania w zakresie obowiązków życia domowego, wprawiając je do potrójnej pracy, ręcznej, umysłowej i duchowej, do zasadniczego przestrzegania porządku i oszczędności sił, czasu i mienia.
Miało to głębokie uzasadnienie, które Zamoyska wykłada w swojej książce „O pracy”:
Zdolności człowieka są trojakie: fizyczne, umysłowe i duchowe; praca zatem zarówno trojaka być musi, ażeby tym zdolnościom odpowiadała: ręczna, umysłowa i duchowa.
Była to szkoła absolutnie nowatorska. Wychowanki pochodziły ze wszystkich warstw społecznych i ze wszystkich trzech zaborów. Wszystkie wykonywały te same prace. Warunki przyjęcia do szkoły, jak i obowiązujące w niej zasady były bardzo ściśle sprecyzowane:
Zakład Kórnicki przyjmuje na naukę jedynie osoby, które mają zdrowie i siły niezbędne do zajęć gospodarskich, nie potrzebują wyjątkowych warunków i zobowiążą się do przestrzegania przepisów oraz szanowania porządku domowego. Nauka trwa rok – ma ona na celu uzupełnienie wykształcenia potrzebnego kobietom, ale nie może zastąpić nauk szkolnych, po ukończeniu których uczennice powinny przybywać do Zakładu.
Uczennice przechodzą teoretycznie i praktycznie: naukę prania i prasowania, porządków domowych (sprzątanie, usługa przy stole itp.), kucharstwa, piekarstwa, mleczarstwa, robienia zapasów zimowych, utrzymywania bielizny domowej, kroju, szycia i cerowania, gospodarstwa podwórzowego, prowadzenia kasy. Godziny popołudniowe przeznaczone są na czytanie, oraz lekcje religii, historii Polski, rachunków gospod., śpiewu chórowego i pogadanki pedagogiczne.
Przy nauce i pracy bierze się pod uwagę zdolności i siły uczennic. Uczennice same sobie usługują, rzeczy swoje utrzymują według udzielonych wskazówek, same do wszystkich zajęć rękę przykładają i od żadnych nauk i zajęć objętych programem nie mają prawa się uchylać. W razie potrzeby obowiązane są zastępować jedna drugą w zajęciach. Uczennice, pragnące nabyć większej wprawy i doświadczenia gospodarskiego, mogą przedłużyć pobyt w Zakładzie, o ile są zadawalniające. Po skończonej nauce uczennice otrzymują od Zakładu prywatne świadectwa.— czytamy w „Kursie Rocznym Gospodarstwa Domowego”.
Początkowo Szkoła służyła tylko dziewczętom wiejskim, które korzystały z nauki bezpłatnie, jednak z czasem Zakład zaczął przyjmować dziewczęta stanu średniego. Pod koniec XIX wieku „Zakład Jenerałowej Zamoyskiej” składał się z trzech Oddziałów. „Do pierwszego Oddziału trafiały dziewczęta z domów bogatych i średniozamożnych. Ziemianie i inteligencja, a nawet arystokracja. Musiały one posiadać już pewne przygotowanie teoretyczne i praktyczne. Ich nauka trwała minimum rok. W drugim Oddziale, gdzie obowiązywał co najmniej trzyletni kurs nauki, uczyły się dziewczęta stanu średniego, pracowite szlachcianki i mieszczki, które wcześniej ukończyły szkołę elementarną. Do trzeciego Oddziału, gdzie nauka trwała od trzech do pięciu lat trafiały ubogie dziewczęta wiejskie po ukończonej szkole ludowej, pragnące wyuczyć się zawodu. Uczennice zdobywały wiedzę ogólnokształcącą w zakresie nauk matematyczno-przyrodniczych i humanistycznych. Język i literatura polska, języki obce, historia Polski, a także muzyka. Opanowywały także umiejętności praktyczne potrzebne w prowadzeniu gospodarstwa domowego i wiejskiego w zakresie krawiectwa, tzw. robótek ręcznych, białego szycia haftu, cerowania, szeroko pojętej kuchni domowej, ogrodnictwa, mleczarstwa, chowu drobiu i hodowli zwierząt. Uczyły się także introligatorstwa, ponieważ Zakład wydawał własne publikacje. Zamoyska napisała wiele tekstów religijno-wychowawczych. Są wśród nich „O miłości Ojczyzny”, „O pracy”, „O wychowaniu”, a także „Zarys historii Polski w streszczeniu”.
Pod względem moralnym wszystkie oddziały równej doznają troskliwości, pod względem zdrowia jednakowej opieki, pod względem porządku, czystości, przyzwoitości wszystkie tym samym podlegają przepisom. Nauki we wszystkich oddziałach stopniują się do wykształcenia, z jakiem uczennice do Zakładu przybywają; pracy ręcznej wymaga się od wszystkich; nie ma różnicy pod względem jakości pracy, zachodzi ona tylko pod względem czasu, jaki się każdemu rodzajowi pracy poświęca, a to w zamiarze, ażeby uczennice mogły nabierać większej wprawy w kierunkach, w których jej na przyszłość więcej potrzebować będą.
Różnica między oddziałami polega na stole i mieszkaniu. Tej różnicy trzymamy się z zasady. Ona pomaga do wyrobienia roztropności, we właściwem ocenianiu stosunkowej wartości rzeczy; ona uczy niczego wbrew prawdzie i rozumowi nie lekceważyć, niczego nie przeceniać; ona pomaga do zdobycia odporności przeciw tak powszechnej skłonności do życia i używania po nad mienie.
Zakład nasz stara się być nie tylko szkołą pracy, ale i szkolą życia; stara się uczennice utrzymać nie w sztucznych, ale w rzeczywistych warunkach życia. A że rozmaitość i nierówność warunków bytu są w życiu nieuniknione, źle by się Zakład uczennicom swoim przysłużył, gdyby im dawał przywyknienia stawiające je w sprzeczności z późniejszem otoczeniem rodzinnem. O ile podobna, pragniemy, ażeby uczennice utrzymywały się u nas na stopie mniej więcej takiej, jaka je czeka za powrotem do rodzicielskich domów”.
— pisała Zamoyska w broszurze pt. „O trzech oddziałach w Zakładzie Kórnickim”. Praktyczna edukacja możliwa była dzięki zapleczu gospodarskiemu. W Kuźnicach była szkolna chlewnia, obora, mleczarnia, piekarnia, szwalnia, pralnia, prasowalnia, introligatornia, lampiarnia, mydlarnia i wydawnictwo. Zorganizowano także tkactwo, pszczelarstwo i szewstwo. Była także wozownia z powozami, stangret i woźnica oraz stajnia z końmi. Funkcjonowanie szkoły na tak dogodnych warunkach było możliwe dzięki dochodom z dobrze funkcjonujących majątków Jadwigi i Marii Zamoyskich w Wielkopolsce, stałym dotacjom Władysława Zamoyskiego, opłatom czesnego oraz systemowi przemyślanej, samowystarczalnej gospodarki, która przynosiła znaczące przychody. Ten zamysł nauczenia dziewcząt gospodarowania także był dla Jadwigi istotny. „Pragniemy, ażeby uczennice nasze wpoiły sobie w sumienie, że „rozchód powinien być z dochodem w zgodzie” – pisała, podkreślając że gospodarność ma wyrobić w nich niezależność i zdolność skutecznego kierowania własnym życiem. W prowadzeniu szkoły pomagała Generałowej córka Maria, a syn Władysław wspierał placówkę finansowo.
„Szkoła Jenerałowej” szybko zdobyła ogromne zainteresowanie społeczne oraz poparcie władz kościelnych. W 1886 roku papież Leon XIII wystosował do Zamoyskiej pismo z błogosławieństwem i gratulacjami. List do hrabiny napisał także po latach jego następca, Pius X:
„Podoba się nam w istocie, że macie na celu uzupełnienie wychowania dziewcząt, często zaniedbywanego w najniebezpieczniejszej dla nich chwili, gdy opuszczają szkołę; że kształcicie je w pobożności i nauce, i uczycie przykładać ręce do pracy domowej. Stąd wynika, że wasza instytucja jest zarówno praktyczną szkołą życia chrześcijańskiego, jak i szkołą dobrego gospodarstwa domowego. Co jednak jeszcze milsze czyni na Nas wrażenie i bez wątpienia rozszerza zakres waszej działalności, to dążenie wasze, by przyjść z pomocą całemu społeczeństwu, a to za pośrednictwem uczennic przez was wychowywanych”.
„Narody są uleczalne” – zacznijmy to uleczenie od siebie samych! Niech praca nasza ścisłością i dokładnością się odznacza! Kładźmy w nauce naszych uczennic szczególny nacisk na to, co szczególnej wymaga dokładności: to właśnie dopomoże nam do wyrobienia w sobie i w drugich zalet, tak bardzo do naszego narodowego odrodzenia potrzebnych
— pisała hrabina Zamoyska. Ogromnie wierzyła, że trzeba zrobić wszystko, by wypracować w narodzie zdolność odzyskania niepodległości, a następnie utrzymania jej. Uświadamiała, jak wiele wysiłku trzeba będzie włożyć w odbudowanie Rzeczypospolitej. Podkreślała, że każdy stan jest w tej ciężkiej pracy dla ojczyzny użyteczny i konieczny, że „praca nie hańbi, lecz uszlachetnia”, „że każdy we własnym położeniu może być użytecznym członkiem społeczeństwa”, „że skromność i umiarkowanie daje równowagę umysłu i serca i zabezpiecza spokój duszy”, „a zapewniając sobie samemu zadowolenie i pewien stopień szczęścia, można przyczyniać się równocześnie do szczęścia całego narodu”.
Jeżeli kraj cały staje się bogaty materialnym bogactwem swoich obywateli, to bardziej jeszcze wzbogaca się ich cnotą, mądrością, wykształceniem. Jakkolwiek materialne bogactwo jest wielką siłą, na to, ażeby ta siła materialna nie była martwą a nawet zabójczą, musi być używana na podniesienie, a nie na poniżenie społeczeństwa, a zatem znajdować się powinna w rękach ludzi mądrych i cnotliwych— pisała Generałowa.
Podkreślała, że „człowiek należy wreszcie do Ojczyzny, której stanowi cząstkę żywotną, której chwała i pomyślność od niego w części zależą”. Uczyła, że „Ojczyznę trzeba znać i kochać, ażeby móc jej wiernie służyć, królestwo Boże w niej szerząc”:
Ojczyznę zatem trzeba znać: znać jej dzieje, jej język, jej właściwe cechy, jej warunki bytu ekonomiczne, społeczne i polityczne, gdyż z obeznania się z jej sprawami ubiegłymi i bieżącymi, z jej zasobami materialnymi i moralnymi wynika możność służenia jej rozumnie i skutecznie. W rzeczy samej, ludzie najbardziej pod względem narodowym wykształceni zwykle najpożyteczniej Ojczyźnie służą.
Hrabina Zamoyska uczyła tej odpowiedzialnej miłości za Polskę nie tylko swoje uczennice. W tym duchu wychowała swoje dzieci. Zarówno Maria, jak i Władysław wypełnili te zadania wyjątkowo starannie. Ich szlachetność, oddanie, mądrość, pracowitość, patriotyzm, wierność sprawie polskiej, wyrażona w słowach matki: „służąc Ojczyźnie, służyć Bogu”, nie miały sobie równych. Żadne z jej dzieci nie założyło rodziny. Do ostatnich chwil z oddaniem pracowali dla Polski. Maria prowadziła Szkołę, Władysław założył w 1924 roku Fundację Zakłady Kórnickie, która to dzieło wspierała. Hrabia Władysław wiedział, że pomnaża majątek tylko po to, by oddać go narodowi polskiemu. Pomysł rodziny Zamoyskich i Działyńskich był taki, by założyć fundację i cały majątek przekazać państwu. Nad ostatecznym kształtem tego projektu Zamoyski pracował nocami, konsultując to z matką i siostrą. Ostatecznie tak określił cele Zakładów Kórnickich:
1. Rozwój Szkoły Pracy Domowej Kobiet; 2. Popieranie wychowania młodzieży męskiej w duchu polskim i katolickim; 3. Stypendia dla wyjątkowo uzdolnionych; 4. Utrzymanie muzeum i biblioteki w Kórniku jako pamiątki martyrologii narodu i dla zachowania pamięci o cudzoziemcach, którzy pomagali Polsce; 5. Założenie zakładu dendrologii w Kórniku; 6. Krzewienie w majątkach wiedzy zawodowej i ducha spółdzielczości.
Pracować na to miały dobra ziemskie, folwarki, nieruchomości, zakłady w Trzebawiu, Starym Dymaczewie, Gądkach, Dachowie, Bninie, Babinie, Bagrowie, Jarosławcu, Źrenicy, Januszewie i Pławcach; w Biernatkach, Borowcu, Czmoniu, Czmońcu, Czołowie, Dziećmierowie, Konarskiem, Kórniku, Kromolicach, Mieczewie, Pierzchnie, Prusinowie, Skrzynkach, Zwoli, Zwolińcu, Runo- wie, Szczodrzykowie, Bieganowie, Kijewie, Małej Kępie, Ziminie, Zmysłowie; w Poznaniu, Zakopanem, Brzegach, Bukowinie, Kościelisku, Zubsuchem i Dębnie. Majątki wielkopolskie obejmowały prawie 800 ha roli uprawnej i łąk, około 4500 ha lasów oraz trochę nieużytków i kilka różnej wielkości jezior. Przynajmniej drugie tyle lasów mieli Zamoyscy w Tatrach (też bez wód i nieużytków). Łącznie stanowiło to blisko 20 000 ha, w tym 19 folwarków. Razem z budynkami, pałacami w Poznaniu i Kórniku oraz muzealiami i zbiorami bibliotecznymi wartości właściwie niewymiernej, był to majątek wart przynajmniej kilkanaście milionów złotych w ustabilizowanej już walucie II Rzeczypospolitej.
O swojej decyzji, pisał Władysław Zamoyski tak:
Majątku, jaki mi Bóg w ręce oddał, nigdym nie uważał za własność moją, lecz za własność Polski, w czasowem mojem posiadaniu; własność, z której mi uronić niczego nie wolno, która Ojczyźnie jedynie, a nie mnie ma służyć. Na potrzeby moje osobiste nigdym z Kórnika centa nie wziął. Na zbytki żadne, nigdym sobie nie pozwalał. Odmawiałem sobie wszystkiego, co mi się nie wydawało wprost niezbędnem. Ale gdzie sądziłem, że sprawa tego wymaga, wysiłków nie szczędziłem. Jedno miałem pragnienie gorące, by wysiłki były skuteczne, a pomoc dana zmarnowaną nie została. Nie chodzi tu o mnie, boć mnie niewiele potrzeba, ale o krzywdę wyrządzoną sprawie publicznej, której służy i służyć ma wszystko, czem rozporządzam”.
Maria i Władysław to postacie równie barwne i świetliste, jak ich rodzice. Każde z nich zasługuje na odrębną opowieść. Wszechstronnie utalentowana Maria, która oddała się bez reszty sprawie polskiej i już w Paryżu organizowała potężne dzieła charytatywne dla rodaków, jak i Władysław, który uratował polskie Tatry i wszelkie wysiłki podporządkował celom narodowym. Kto wie, czy i oni nie wiedli świętego żywota.
Szanujmy każdą cząstkę tej ziemi po ojcach odziedziczoną. Nie puszczajmy jej w obce i wrogie ręce; ratujmy to, co zagrożone!
— pisała generałowa Zamoyska. Ileż mocy w jednej osobie? Jak wiele można zrobić dla Polski, której de facto nie ma na mapach? Jadwiga była wizjonerką zdolną przekuwać w wizję w czyn. Widziała jasne cele i potrafiła je osiągać. Wszystko to – jak wielokrotnie powtarzała – z natchnienia Ducha Świętego. Nie była przy tym egzaltowana i nierzeczywista. Przeciwnie! Niezwykle bystra, przytomna, mądra, ale czarująca, wrażliwa, zabawna. Lektura jej „Wspomnień” to niebywała uczta. Nie sposób oderwać się od jej opowieści. Należą do tych, które na zawsze zmieniają serce czytającego.
W 1931 roku rozpoczął się proces beatyfikacyjny ś. p. Jadwigi Zamoyskiej, który został przerwany przez wojnę i czasy PRL. Został wznowiony w 2012 roku decyzją Abpa Stanisława Gądeckiego, Metropolity Poznańskiego. Od tego momentu przysługuje jej miano Służebnicy Bożej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/669373-jadwiga-zamoyska-wybitna-i-mezna-co-zrobila-dla-polski
Stanisław Michalkiewicz; tygodnik „Goniec” (Toronto) • 19 listopada 2023 michalkiewicz.pl
I stało się, że 13 listopada pan Marek Sawicki z PSL, jako marszałek-senior, otworzył pierwsze posiedzenie nowego Sejmu. Umiłowani Przywódcy, którzy tym razem stawili się w komplecie, złożyli ślubowanie, w ramach którego posłowie pobożni dodawali do roty prośbę, żeby w służbie dla naszego nieszczęśliwego kraju, jakiej zamierzają się poświęcić, pomagał im sam Pan Bóg, no a posłowie bezbożni, którzy nie tylko uważają, że Pana Boga nie ma, ale nawet, że oni sami nie mają duszy, recytowali samą rotę, niekiedy przykładając do serca prawą dłoń – bo tak zrobił Donald Tusk, a oni – jak za panią matką – też, albo dlatego, że widzieli w kinie, iż tak właśnie robią dygnitarze amerykańscy, a w tym sezonie politycznym na nich się właśnie snobujemy. To ślubowanie ma o tyle wagę, że jest warunkiem sine qua non objęcia mandatu i uzyskania immunitetu, z czego najbardziej chyba cieszy się pan mecenas Roman Giertych, któremu bez przeszkód udało się dotrzeć na salę sejmową. Najwyraźniej niezależna prokuratura już nie śmiała robić mu żadnych wstrętów i przedstawiać nowych zarzutów nawet do – jak to się mawiało w czasach sarmackich – „pani starej”. Jak bowiem pamiętamy, kiedy poprzednio prokurator chciał panu mecenasu Giertychu przedstawić zarzuty, ten czujnie zemdlał, odwracając się twarzą do ściany, a w stronę prokuratora wystawiając „panią starą”. W rezultacie niezawisły sąd, co to powinność swej służby rozumie, w podskokach stwierdził, że takie przedstawienie zarzutów było nieskuteczne. Tedy ośmielony uzyskaniem immunitetu pan mecenas natychmiast zaczął się odgrażać, że zacznie donosić do prokuratury, zapewne w przekonaniu, że teraz będzie ona służyć nowym panom – między innymi – również jemu.
Następnie głos zabrał pan prezydent Duda, przestrzegając większość sejmową przed pokusą jakobinizmu. Część Wysokiej Izby przyjęła przemówienie pana prezydenta szyderczym, bazarowym rechotem, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji. Rzecz w tym, że większość sejmowa pod przewodnictwem Volksdeutsche Partei, dysponuje tylko 248 mandatami, podczas gdy do obalenia veta prezydenckiego tych mandatów potrzeba aż 276, w związku z czym pan prezydent może skutecznie zablokować każdą ustawę, która nie będzie mu się podobała. W tej sytuacji strategowie kierujący walką o przywrócenie w naszym bantustanie praworządności kombinują, jakby tę praworządność przywracać przy pomocy uchwał sejmowych, których prezydent nie wetuje. Nie jest to sprawa prosta, bo wprawdzie Sejm może podejmować uchwały, niechby nawet przeciwko lodowcom, czy trzęsieniom ziemi – ale na przykład zadekretowanie uchwałą Sejmu nielegalności tak zwanych „neo-sędziów” może wzbudzić wątpliwości. A przywracanie praworządności ma właśnie polegać na kuracji przeczyszczającej w sądownictwie, której ofiarą mają paść ci „neo-sędziowie”. Zostali oni mianowani przez pana prezydenta z rekomendacji „nowej” Krajowej Rady Sądownictwa, której nie tylko nie uznaje Judenrat „Gazety Wyborczej”, ale również sędziowie, co to samego jeszcze znali Stalina, a jeśli nawet nie jego, to przynajmniej generała Kiszczaka, a w ostateczności – generała Marka Dukaczewskiego, ostatniego szefa Wojskowych Służb Informacyjnych przed formalną ich likwidacją. Nie uznają jej też sędziowie zwerbowani przez ABW w charakterze konfidentów w ramach „Operacji Temida”. Więc dekretowanie nielegalności „neo-sędziów” drogą uchwały sejmowej to byłby pierwszy przejaw jakobinizmu, chociaż jeszcze nie najgroźniejszy. Groźniejsze byłoby uznanie, że nie tylko ci „neo-sędziowie” są „nielegalni”, ale że nielegalne są również wydane przez nich orzeczenia. Jestem pewien, że coś takiego mogłoby doprowadzić do sytuacji, w której rozwścieczeni obywatele ruszyliby na sądy, powyrzucali tych wszystkich sędziów z okien na bruk, a same budynki podpalili. Ciekawe, czy taki scenariusz jest brany pod uwagę w niemieckiej BND – bo cały czas obowiązuje ustawa nr 1066, przewidująca możliwość interwencji sił zbrojnych obcych państw w tłumieniu rozruchów w Rzeczypospolitej. To byłby nawet niezły pretekst do wprowadzenia Bundeswehry na terytorium RP – o czym niedawno wspominał były ambasador RFN w Warszawie.
Potem odbyły się wybory marszałka Sejmu, którym został były ojczyk („petit pere”) – dominikanin, w osobie pana Szymona Hołowni, obecnie nastręczonego nam przez Amerykanów na jasnego idola, no i wicemarszałków. Łupy zostały podzielone zgodnie z mechanizmem obowiązującym w tzw. societas leonina – jak starożytni Rzymianie nazywali „spółkę lwią”, to znaczy – że zwycięzcy biorą wszystko, albo prawie. Dzięki temu, że „prawie”, to wicemarszałkiem został również pan Krzysztof Bosak z Konfederacji, która wcześniej poparła wybór pana Holowni. Natomiast głosowała wraz z innymi przeciwko kandydaturze dotychczasowej Pani Kierowniczki Sejmu Elbiety Witek, która nie uzyskała większości i wicemarszałkiem nie została. Tymczasem Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński uparł się, że PiS nie wystawi innego kandydata – tylko Panią Kierowniczkę. Można by to skwitować słowami poety, że „takiej dostał dziwnej manii, że chciał tylko od Stefanii”, gdyby nie to, że Jarosław Kaczyński jest wirtuozem intrygi i upór w sprawie kandydatury Pani Kierowniczki można uznać za element przemyślanej strategii.
Rzecz w tym, że po marcowym przyzwoleniu udzielonym przez amerykańskiego prezydenta Józia Bidena kanclerzowi Scholzowi, że Niemcy mogą urządzać Europę po swojemu, Berlin w pośpiechu i bez oglądania się na zachowanie pozorów, forsuje budowę IV Rzeszy poprzez modyfikację traktatu lizbońskiego, z którego zniknie prawo weta, zmniejszona zostanie liczba uczestników Rady Europejskiej z 27 do 15 i przekazanie do wyłącznej kompetencji UE kolejnych 65 obszarów decyzyjnych. Ponieważ wydaje się pewne, że Donald Tusk prędzej by splamił mundur, niż stanął w tej sprawie Niemcom okoniem, Naczelnik Państwa najwyraźniej wykombinował sobie, że będzie teraz odgrywał rolę męczennika za świętą sprawę niepodległości Polski, dzięki czemu wszyscy zapomną, że w 2003 roku, ręka w rękę z Donaldem Tuskiem, stręczył Polakom Anschluss, że w 2008 roku razem z PO głosował w Sejmie za upoważnieniem prezydenta do ratyfikacji traktatu lizbońskiego, który amputował Polsce ogromny kawał suwerenności i że całkiem niedawno przeforsował przy pomocy klubu Lewicy ratyfikację ustawy o zasobach własnych Unii Europejskiej, będącej milowym krokiem na drodze budowy IV Rzeszy. Upór przy kandydaturze Pani Kierowniczki na stanowisko wicemarszałka Sejmu jest właśnie elementem tej strategii, obliczonej na wykreowanie męczeńskiego wizerunku, który w Polsce zawsze budzi współczucie.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
Stanisław Michalkiewicz. 18.11.2023 nczas-praworzadnosc-socjalistyczna
W jednym z najnowszych komentarzy, które pojawiły się na kanale Stanisława Michalkiewicza na YouTubie, publicysta skomentował możliwe scenariusze tworzenia nowego rządu.
– Pan kierowniczek Sejmu wielce czcigodny Szymon Hołownia przerwał posiedzenie Wysokiej Izby do bodajże 25 listopada, kiedy to Pan premier Mateusz Morawiecki ma ogłosić skład nowego rządu. Pan premier Morawiecki zapowiada, że będą wielkie zmiany – rozpoczął Michalkiewicz.
– Nie wiem, jak to należy rozumieć. Moim zdaniem o wielkich zmianach to można by mówić wtedy, gdyby Pan premier Morawiecki powołał tzw. rząd fachowców spoza Sejmu – tzn. złożony w całości ze starych kiejkutów – wskazał.
– To wielu ludziom wydaje się mało prawdopodobne, ale przypominam, że pewien precedens już był. Był taki rząd, na którego czele stał Pan Marek Belka. Do tego rządu nie przyznawało się żadne ugrupowanie parlamentarne, a ten rząd nie tylko uzyskał wotum zaufania, ale rządził jak gdyby nigdy nic. Inna rzecz, że Pan Marek Belka miał aż dwa pseudonimy operacyjne – przypomniał.
– No ale Pan Mateusz Morawiecki też miał dwa pseudonimy operacyjne – i to nawet lepsze – w tym sezonie politycznym – dodał.
– Ciekaw jestem, co by Donald Tusk na taki rząd powiedział, czy odważyłby się podnieść zbrodniczą rękę na rząd złożony ze starych kiejkutów. Myślę, że by się przynajmniej głęboko zamyślił przed podjęciem decyzji – ocenił.
Przypomniał, że w 2008 roku ówczesny premier Tusk „zadarł ze starymi kiejkutami, to stare kiejkuty wsadziły go na aferę hazardową i nie wiadomo, jak by się to skończyło, gdyby pomocnej dłoni nie podała mu Nasza Złota Pani, załatwiając mu nagrodę im. Karola Wielkiego, a potem – na wszelki wypadek – mocną ręką przenosząc go na brukselskie salony, gdzie zrobiła z niego człowieka”.
Dodał, że Tusk „miałby się nad czym zastanawiać”. – Tym bardziej, że mógłby przyjść do niego ktoś starszy i mądrzejszy i powiedziałby tak jemu: wiecie, rozumiecie Tusk, wy się cieszcie, że żywy, zdrowy i tu nic nie kombinujcie, nie wierzgajcie przeciwko ościeniowi, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa, tzn. my będziemy musieli przypomnieć wam, skąd wam wyrastają nogi” – dodał.
– Być może, że Pan Morawiecki nie wpadnie na taki pomysł, tylko taktownie ustąpi Donaldu Tusku, że tak powiem, pola. No i wtedy Donaldu Tusku będzie tworzył rząd. Co ten rząd nie zrobi? Wszystkich będzie dusił gołymi rękami, a przede wszystkim neosędziów – skwitował.
Jak podkreślił – mimo iż sędziowie podlegają tylko ustawom – koalicja już zapowiedziała, że rozwiąże tę kwestię uchwałami. Prezydent Duda zaś zapewniał, że uchwały będzie wetował.
– No widać, że powrót do praworządności będzie bardzo zabawnie wyglądał, bardzo osobliwie. Ale oczywiście judenrat „Gazety Wyborczej” taką drogę na skróty popiera, bo jest praworządność i praworządność socjalistyczna. Więc teraz będzie praworządność nie tylko socjalistyczna, ale narodowo-socjalistyczna, dlatego że jak się ta nowelizacja traktatu lizbońskiego powiedzie, to Polska będzie Generalnym Gubernatorstwem w IV Rzeszy. A jakie mogą obowiązywać zasady w Generalnym Gubernatorstwie? Narodowo-socjalistyczne, to chyba oczywiste – podsumował Stanisław Michalkiewicz.
50 lat Cyrku Polskiego czyli elita przy władzy
Izabela Brodacka, 18 listopada 2023
W 1970 roku, w 25 rocznicę powstania Sejmu, na ulicach Warszawy pojawiły się plakaty z tekstem „25 lat Cyrku Polskiego”. Na rozkaz rozjuszonej komunistycznej władzy specjalne grupy porządkowych zdzierały te plakaty, choć nie była to bynajmniej akcja małego sabotażu opozycji, a tylko zwykły zbieg okoliczności.
Sale różnych szacownych instytucji niejedno w historii widziały. W październiku 1960 r. Nikita Chruszczow na Sali obrad ONZ walił butem w pulpit. W 2015 roku Bronisław Komorowski podczas wizyty w japońskim parlamencie najpierw wszedł w butach na fotel spikera, a później przywoływał generała Stanisława Kozieja słowami: “chodź, szogunie”. W październiku 2016 roku polityk brytyjski Steven Woolfe wdał się w bójkę z kolegą z partii Mike’m Hookem. Do incydentu doszło podczas spotkania wewnętrznego członków UKiP. (Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa) w związku z decyzją deputowanego, który postanowił zmienić partyjne barwy i dołączyć do brytyjskich Torysów. W 2000 roku Gabriel Janowski zatruty podstępnie podanymi mu narkotykami skakał po ławach sejmowych i został wyniesiony z sali obrad przez straż marszałkowską.
Jednak takiego cyrku jakim jest obecny Sejm polski nigdy nie widzieliśmy.
Marszałkiem Senatu została Małgorzata Kidawa- Błońska. To przedstawicielka prawdziwej elity intelektualnej. Zdystansowała głębią swych wypowiedzi nawet Ewę Kopacz Trzeba pamiętać, że Ewa Kopacz jest autorką rewolucyjnej koncepcji wyginięcia dinozaurów, zgodnie z którą dinozaury wytłukli kamieniami pierwotni ludzie. Fakt, że pomiędzy erą w której żyły dinozaury a pojawieniem się homo sapiens jest różnica kilkudziesięciu milionów lat dla Ewy Kopacz nie ma najmniejszego znaczenia. To prawdziwy przewrót kopernikański w geologii i antropologii. Ewa Kopacz niewątpliwie otrzyma nagrodę Nobla, a przynajmniej doktorat honoris causa Uniwersytetu Makerere. Na ministra finansów KO proponuję niejakiego Ryszarda Petru. Petru jak pamiętamy wsławił się stworzeniem całkowicie nowej algebry. Zgodnie z jej prawami 3=6. Gdy Petru ujawni pozostałe aksjomaty swojej algebry niewątpliwie też zasłuży na nagrodę Nobla.
Marszałkiem Sejmu został Szymon Płaczliwy zwany odtąd Szymonem Rotacyjnym albo ze względu na szczególną urodę – laleczką Chucky. Jak mówią złośliwi ex-katolik i ex- talent. Wśród wicemarszałków jest Krzysztof Bosak ex- tańczący z wilkami (przepraszam, ex-tańczący z gwiazdami) oraz pani Dorota Niedziela z KO. Jako priorytet swojej działalności pani Dorota postuluje przeforsowanie wpuszczania psów do budynku Sejmu i do ogrodów sejmowych Dodajmy, że pies pani Doroty – jak sama oznajmiła wyborcom – waży tylko 4,5 kilograma czyli tyle co duży kot. Mogłaby go właściwie przemycać pod swetrem. Piesek pani poseł miał poza tym prekursora, słynną Sabę marszałka Ludwika Dorna. Saba, niby sznaucer, swobodnie przechadzała się po Sejmie, była wyprowadzana przez borowców i doczekała się nawet inwokacji prezydenta Kwaśniewskiego. Brzmiała ona mniej więcej tak ( cytuję z pamięci): „ Ludwiku Dornie, psie Sabo, błagam, nie idźcie tą drogą”. Pani Dorota będzie mogła się oczywiście powołać również na precedens Incitatusa, którego cesarz rzymski Kaligula uczynił senatorem. Incitatus mieszkał w marmurowej stajni, jadł ze żłobu z kości słoniowej, nosił uprząż wysadzaną drogocennymi kamieniami, chodził okryty purpurą i miał do dyspozycji osiemnastu służących. Pies Pani Doroty ma więc przed sobą wielką przyszłość a ona sama bardzo wiele do zrobienia dla społeczeństwa.
Wśród senatorów widzimy Rafała Grupińskiego z KO oraz Michała Kamińskiego. Rafał Grupiński to człowiek orkiestra. Był ministrem, wydawcą, pisarzem, członkiem licznych rad i fundacji. Wchodził w skład Rady Muzeum Historii Żydów Polskich Polin w Warszawie lecz zasiadał również kiedyś w radzie nadzorczej Przedsiębiorstwa Produkcyjno-Handlowego AGROPOL w Sokołowie. Michał Kamiński to taki Jaś Wędrowniczek ( bon mot zapożyczyłam od Witolda Gadowskiego) polskiej sceny politycznej. Z pewnością będzie mógł wykorzystać swoje doświadczenie w transferach.
Jak Państwo widzą piszę tylko o wybitnych postaciach. Bardzo ciekawie wygląda droga życiowa i polityczna Włodzimierza Karpińskiego. Karpiński przebywający w więzieniu w związku z aferą śmieciową w Warszawie obejmuje mandat europosła, który chroni go przed prokuratorem. Nic nowego – mecenas Giertych ukrywający się przed prokuratorem za granicą też zostaje posłem co daje mu chwilowo ochronę przed zbytnią dociekliwością śledczych. Mecenas Giertych z racji wykształcenia i praktyki kryminalnej ma najwyższe kwalifikacje aby zostać ministrem sprawiedliwości. To słuszna droga. Najlepszym ekspertem w sprawie podpaleń jest przecież piroman -z atem piromana powinno się zatrudniać jako naczelnika Straży Pożarnej. Jak wiadomo hakerów zatrudnia się do walki z przestępstwami komputerowymi.
Do ustawowej walki z hejtem w Internecie może być zatem powołany Krzysztof Brejza – jak sam podaje- zawód senator. Teraz będzie podawał- zawód poseł. Pamiętam jak za czasów komuny zaśmiewaliśmy się z pewnego generała lotnictwa, który w sądzie podał jako swój zawód – generał. Pomimo, że ten generał wysłał na pewną śmierć dwóch lotników większość społeczeństwa nabrała do niego sympa
tii. Powszechnie wiadomo, że większość ludzi zdecydowanie woli osoby śmieszne od poważnych. Nie bez przyczyny, swego czasu, gwiazdą internetowych filmików stał się niejaki Kononowicz z Białegostoku, lansowany przez internautów na prezydenta RP. Ludzie wolą również na ogół niezamierzony talent komiczny od profesjonalnego rozbawiania. Podobny jak pan Kononowicz talent miał niegdyś Władysław Gomułka.
Niezamierzony, lecz duży efekt komiczny to również jedyne rozsądne wyjaśnienie niesłabnącego poparcia dla Donka, pomimo braku jakichkolwiek realnych tego podstaw. Donek to specjalista najwyższej klasy. Swą pokerową twarzą mógłby konkurować z Buster Keatonem. A jego sejmowa drużyna obok profesjonalnych błaznów ma wielu utalentowanych amatorów.
14 listopada, wpis nr 1232 dziennikzarazy Jerzy Karwelis
Jak tu już zaprorokowałem na temat Tuska, trochę już wiadomo jak to będzie wyglądać. Biegacze kolejnej kadencji moszczą się w blokach i widać powoli jak, a właściwie w jakim kierunku, będą biegać. Jako się rzekło z Tuskiem, co widać zresztą po pierwszych posiedzeniach w Sejmie – będą igrzyska zamiast chleba. Pytanie tylko czy lud się tym pożywi? Ekstremalni pewnie i owszem, bo tym tak dudni zemstą w główkach, że długo nie usłyszą burczenia w brzuszkach. Ale z innymi będzie gorzej. Tusk ładnie wystawił Hołownię na marszałka Sejmu, bo ten się będzie zużywał w sejmowych awanturach, co osłabi jego potencjał jako kandydata na prezydenta koncyliacyjnego, na jakiego się maluje. Już mieliśmy tego próbę, kiedy po swoim sejmowym expose „marszałka wszystkich Polaków” wspólnie z kolegami, i własnymi głosami wykopał z prezydium Sejmu i Senatu przedstawicieli zwycięskiej w wyborach partii. Tusk siedział cichutko w ławach i się uśmiechał, bo rączki z tyłu, a brudną robotę odwalali inni. Ale to już drobnica – dzieje się za to w PiS-ie.
PiS i jego nowa narracja
Dzień pierwszy sejmowy, to PiS-u dwa wystąpienia: sprawozdanie ustępującego rządu autorstwa Mateusza Morawieckiego oraz wywiad w biegu, udzielony przez prezesa Kaczyńskiego. Ten ostatni był poprzedzony mniej emocjonalną i mniej wyzwiskową analizą dokonaną w przeddzień 11 listopada. Z tych wszystkich opowieści wyłania się nowy kierunek PiS-u, o dużym potencjale rozwojowym, ale przede wszystkim polaryzacyjnym. Chodzi o zapędy federalizacyjne Unii Europejskiej.
PiS samomianował się tu głównym walczącym z Unią. Ma to osiągnąć kilka celów (sceptycy mówią – kilka cel…). Po pierwsze PiS gra znowu na podział. Oni chyba tak już mają, że inaczej nie mogą. Zresztą cała scena polityczna gra na podział, bo to się najbardziej opłaca, ale jedynie w horyzoncie praktycznym. Dla powalczenia, wywalczenia i ewentualnie utrzymania władzy. Co oznacza zanik programów pozytywnych, bo jedyny postulat anihilacji przeciwnika, trudno uznać za coś budującego. Będziemy więc mieli powtórkę z rozrywki, czyli zawłaszczenie tematu unijnego, tworzenie sekt i fal histerii. Ale, używając analogii do scenariusza smoleńskiego z tą zanikającą suwerennością Polski, to tak jakby za sterami fatalnej tutki siedział Jarosław Kaczyński, a po jej rozwaleniu żalił się Polakom, że to wszystko przez Tuska. Przecież obecny lejek utraty właściwie już niepodległości nie powstał wczoraj – PiS ochoczo wchodził w niego przez ostatnie osiem lat, z naiwnością dzieciaka, co najmniej dając się ograć wciąż na ten sam trick.
Teraz więc narzekanie na Unię, której się podpisało wcześniej wszystko jest obliczone na łaskawą niepamięć, ale chyba tylko własnego twardego elektoratu. Ten jest w stanie wybaczyć Jarosławowi wszystko, a właściwie zapomnieć o niewygodnych faktach. Ale to „twardziele” z PiS-u. Inni, którzy się wahnęli w wyborach, przeszli to tu, to tam, i nie kupią tej bajeczki o niewinnych łątkach, które od tyłu zaszła Unia.
Znowu zły Tusk i Konfa
To jest też granie na złego Tuska, ten bowiem, nawet jakby tylko realizował dalszy ciąg kalendarza utraty suwerenności rozpisanego przez PiS, wyjdzie na strasznego egzekutora brukselsko-berlińskich zapędów. Tu będzie jechane. Spodziewajmy się rwania biało-czerwonych szat z trybuny sejmowej, oraz oczywistych replik ze strony nowej większości – o co wam chodzi, pany, przecież jedziemy na wspólnym wózku, który wy też pchaliście w tę stronę. Oczywiście, Tusku poluzuje parę propozycji, które niby pójdą za daleko, wstawi się o odpuszczenie do Ursuli, nawet wskaże palcem na PiS, że już z tym pozbawieniem suwerenności to się zapędził swoimi zgodami. Ale to będą tylko harce na użytek wewnętrzny – na zewnątrz wszystko się odbędzie jak trzeba.
PiS robi to też ze względu na konkurencję z prawej strony. Znowu wnioski błędne zostały wyciągnięte z oczywistych faktów. Czyli znowu – żadnych kolegów, żadnego hodowania rozszerzających swój elektorat przyszłych partnerów koalicyjnych. Kaczyńskiemu dwa razy udał się cud – hołdując strategii „ja siama” udało mu się zebrać większość, a to jest cud właśnie w obowiązującej ordynacji proporcjonalnej, która zakłada rozproszenie i zdolność do koalicji. I dalej w to brnie. Symbolem tego, że teraz będzie na złą Konfederację jest nawet taka małostkowość, jak odmówienie jej siedzenia w ławach sejmowych z brzegu prawej strony. Nawet wizualnie PiS ma wyglądać na jedyną prawicową partię, choć rację miał pewien X-sowicz, że tak naprawdę, biorąc pod uwagę podejście do gospodarki i polityki społecznej, to PiS powinien siedzieć gdzieś pomiędzy Koalicją Obywatelską a Lewicą. PiS rzutem na taśmę a właściwie zrządzeniem losu odebrał w końcówce kampanii monopol Konfederacji na dwa kluczowe dla niej tematy: Ukraina i migranci – widzi w tej niszy swoją szansę na wywalenie z tych pól konkurencyjnej Konfederacji, którą już od dni pierwszych sejmowych oskarża o kolaborację z tuskami. Zrządzenie losu z tymi dwoma tematami nie polegało na tym, że Kaczyński zobaczył tam szansę. Bóg chyba jednak go lubi(-ł?), bo znowu poddał mu fuksa, jakim był widowiskowy najazd migrantów na Lampeduzę, żeby nie wspomnieć o tym, że buta Zełeńskiego dała mu pretekst do zmiany narracji proukraińskiej. Doszło aż do tego, że PiS pojawił się na granicy i u rolników jako ich obrońca. I znowu jak z Unią – najpierw sam powywijał jako „sługa narodu ukraińskiego”, by za chwilkę taktycznie wstawić się za ofiarami swych własnych błędów.
PiS idzie na podział, czego dowodem jest wręcz prowokacyjne wystawienie posłanki Witek na stanowisko marszałka Sejmu. Wiadomo było, że nie przejdzie, że to jest pusty gest, mający tylko rozsierdzić jeszcze tylko przez chwilę opozycyjne ławy. Tyle się przy tych pierwszych podchodach nagadało na Witek (genialny jak zwykle Braun! I tego człowieka schowano na wybory, by zamiast soczystych i kwiecistych połajań na system zaprezentować centromiałkość samobójczej narracji Konfederacji w końcówce kampanii), tyle się nagadało, że jej krytyczna ocena przeniosła się na jej porażkę w kandydowaniu również na wicemarszałka. PiS to moim zdaniem robi specjalnie, by pokazać brzydką twarz opozycji, ale i nowego marszałka. Czyli gramy na zaostrzenie podziału, nawet za cenę nieobsadzenia wakującego stanowiska. Będzie mówione – proszę, tacyście nowi, a nie ma w prezydium Sejmu nikogo ze zwycięskiej partii! Opozycja zgodziłaby się pewnie na inną propozycję PiS-u, ale właśnie o to chodzi, by się na tę konkretną nie zgodziła, po to by utyskiwać na gorsze (w rzeczywistości takie same, tyle, że ze znakiem odwrotnym) standardy nowej władzy.
Zmarnowane referendum
Ale głównym pisowskim tematem grzanym będzie walka o utrzymanie unijnego weta. Tu będzie totalny monopol na temat, dopóki PiS nie odda publicznej telewizji. To zajmie tak ze trzy miesiące, zanim pojawią się tam komisarze, ale przez ten czas będzie dudnienie w jeden bęben. A przecież można było inaczej. PiS musi teraz żałować, że przerżnął z głupoty referendum. Gdyby tam wstawił jedno pytanie o zaakceptowanie rezygnacji z weta, to miałby i frekwencję, i większość po swojej stronie. Teraz by szermował wolą ludu, że tuski jej nie respektują, mimo tego, że od wyniku, nawet stanowiącego, referendum daleka droga do realizacji, to można byłoby wtedy mocno grzać temat i nawet zrobić ruch na referendum polexitowe, a co najmniej dać sobie nowy impuls do zjednoczenia eurosceptyków z nową narracją. Ta dzisiaj jest już przegrzana po pudle referendalnym.
Najgorsze jest, że to temat ważny, tylko… PiS się za niego wziął. Przypomnę, że formacja Kaczyńskiego miała od 2015 roku dość dobrze zdefiniowany projekt tego, gdzie się ma znaleźć Polska. Tylko realizacja nie wyszła. Nie wyszła na tyle, że z powodów wręcz estetycznych Polacy przyjęli projekt dużo gorszy, nawet o tym nie wiedząc. Ale tak to jest z PiS-em: swoją kampanię tradycyjnie oparł na polaryzacji, walił w Tuska, zamiast przypominać o swoich dobrych dokonaniach. Suweren więc o tym zapomniał, zniesmaczył się tą ciągłą walką i poszedł nie do Tuska, ale do… Hołowni, który wrzucił pod koniec kampanii ideę pojednania, którą kupił elektorat zmęczony Tuskiem.
Należy też przypomnieć, że wielu głosujących z powodu młodego wieku nie pamiętało rządów Tuska, a tylko tego strasznego PiS-u, więc dla nich decyzja była boleśnie prosta – może być tylko lepiej. Ci, niewiele wiedzieli o osiągnięciach PiS-u, dla nich to była normalka, zawsze tak było za ich świadomego życia, wystarczy sobie tylko uświadomić, że najmłodsi głosujący na Tuska mieli po 10 lat, jak w 2015 roku odchodził pełowski klientelizm z jego wrodzonymi wadami, które teraz – zmutowane – będzie można obejrzeć ponownie. Dla nich dorosłe życie to ten okropny PiS, którym straszono codziennie, a który sam dostarczał kontrargumentów przeciw sobie, popadając w pychę opartą na (mylnym okazało się) przeświadczeniu, że jesteśmy jacy jesteśmy, ale alternatywą jest straszny Donek. A okazało się, że to magicznie sprawdzające się do dziś zaklęcie już nie działa, zaś perspektywa pojednania i zejścia z kręgu wojny polsko-polskiej emulowana fałszywie przez Trzecią Drogę pozwala wahającemu się wyborcy wybrać coś innego niż proponowane „mniejsze zło”.
Zawłaszczą i nie dowiozą
To rodzi niebezpieczeństwo takie, że taktyczne znowu, i obliczone na rynek wewnętrzny, zmonopolizowanie przez PiS tematu obrony naszej suwerenności przed Unią może skończyć się tak samo. Strategiczny temat będzie niedowieziony. Najpierw pogonimy wszystkich konkurentów do tej idei, zawłaszczymy ją, a potem spitolimy. Jak zwykle. Dlatego jest to niebezpieczny moment, bo nie tylko PiS może to przegrać, ale i wszyscy Polacy.
Napisał Jerzy Karwelis
5–6 minut
Francuski portal internetowy „Observatoire du journalisme” podał, że fundusz inwestycyjny znanego węgierskiego [?? md] miliardera Geogre’a Sorosa Media Development Investment Fund oraz niemiecki koncern Ringier Axel Springer dokonały podziału polskich mediów między siebie.
Według materiału zamieszczonego w „Observatoire du journalisme” w dniu 8 listopada radę nadzorczą holdingu Wirtualnej Polski zasilił przedstawiciel funduszu George’a Sorosa. Portal dodał, że rodzina Sorosa opanowała w 2016 roku przyczółek w polskiej prasie codziennej, a później rozwinęła swoje wpływy na radio, co miało miejsce w 2019 roku. Z początkiem października bieżącego roku familia wpływowego węgierskiego finansisty zakupiła udziały w Wirtualnej Polsce.
Francuski portal podał informację, że szacunkowa kwota, za jaką Soros nabył 0,2 proc. udziałów w Wirtualnej Polsce wynosi sześć milionów złotych. Autorzy publikacji określili wkład inwestycyjny Sorosa jako „szlachetny cel”, który przede wszystkim ma wesprzeć niezależność mediów w Polsce. Według ich informacji włodarze Wirtualnej Polski postanowili sprzedać udziały funduszowi Media Development Investment poniżej rzeczywistej ceny rynkowej.
Wsparcie finansowe Sorosa dla Wirtualnej Polski utożsamiane jest przez samego jej prezesa w kategoriach politycznych.
W tym przypadku znacznie ważniejsze dla nas jako właścicieli jest jednak znalezienie partnera, który wesprze nas w obronie wolności mediów w Polsce. Pakiet kontrolny pozostaje w polskich rękach — powiedział Jacek Świderski, zacytowany przez „Observatoire du journalisme”.
Intencji wykupienia 0,2 proc. akcji przez fundusz George’a Sorosa nie kryje również inny prominent z MDIF.
MDIF wspiera wolne media na całym świecie, ponieważ są one podstawą demokracji i kręgosłupem społeczeństwa obywatelskiego. (…) Ta inwestycja pokazuje stałe zaangażowanie MDIF w ochronę niezależnych mediów na polskim rynku — zaznaczył Harlan Mandel z CEO MDIF.
Co ciekawe, francuscy dziennikarze zwrócili uwagę w swoim artykule na rywalizację Wirtualnej Polski i portalu Onet.pl o miano najchętniej odwiedzanego polskiego portalu informacyjnego.
W publikacji zaznaczono również, że rynek medialny w Polsce został zdominowany przez media, które nie kryją swoich sympatii do Koalicji Obywatelskiej. Francuski portal nie ukrywa, że Onet jest własnością medialnej grupy Ringier Axel Springer, do której nalezy również dziennik „Fakt” i tygodnik „Newsweek Polska”.
W dalszej części artykuły można przeczytać o tym, że Holding Wirtualna Polska jest w posiadaniu o2.pl, a portal Gazeta.pl to własność „Gazety Wyborczej” z grupy medialnej Agora, gdzie George Soros także ma swoje udziały.
Na trzecim miejscu listy polskich portali znalazła się interia.pl, ktora należy do grupy Polsat. W tym przypadku wskazano, że grupa ta jest mniej wrogo nastawiona do konserwatystów [sic!! md] z Prawa i Sprawiedliwości.
Interesujące, że portal „Observatoire du journalisme” dość trzeźwo w swej analizie podchodzi do sprawy ewentualnego przejęcia polskich mediów publicznych przez formującą się koalicję KO, Trzeciej Drogi i Lewicy. W tym kontekście można przeczytać, że jeśli TVP znów dostanie się w ręce stronnictwa Donalda Tuska, to polskie media staną się monotonne jak przed dojściem PiS do władzy.
Analiza dotyczy także grupy Gremi Media, do której należą dzienniki „Rzeczpospolita” i „Parkiet”. Tutaj w posiadaniu największej ilości udziałów jest Pluralis B.V., spółka z Holandii. Ona również należy do funduszy George’a Sorosa.
Francuski portal pokusił się o stwierdzenie, że w Polsce zamiast mediów niezależnych istnieją „media współzależne w ramach tej samej sieci”.
Podsumowanie publikacji nie jest pokrzepiające, gdyż mimo przewidywań, że w nieodległym czasie we Francji nie będzie się już dłużej słyszeć o problemach wolności mediów i pluralizmu w Polsce, to dopiero teraz zaczną się one naprawdę. Autorzy podkreślają, że najpotężniejsze i najbogatsze medialne ośrodki nad Wisłą stoją już po stronie Donalda Tuska i jego akolitów.
pn/tvp.info
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/671164-co-z-pluralizmem-soros-kupil-udzialy-w-wirtualnej-polsce
Zamoyski #6486
Dlaczego jasno nie okreslicie, ze sa to skoordynowane dzialania? Strefa informacyjna i medialna jest tak wazna stratagicznie, jak energia, obronnosc i sadownictwo. Powinna byc objeta szczegolna piecza i uwaga. Powazne panstwa maja to restrykcyjnie uporzadkowane, ale trudno nazwac PL powaznym panstwem. Republika bananowa kolesi Tuska. Dramat.
mello #15031
Wielkie zaniedbanie. Mało się o tym mówi, do dziś nie mam wiedzy, dlaczego nie uchwalono ustawy, zabraniającym obcym podmiotom posiadanie wiecej niż 30% akcji danego medium. Czy są, były jakies przeszkody? Może ktoś wie? Może o tym należałoby wiecej pisać?
Brr #34382
Syn Sorosa powiedzial publicznie ze jest jeszcze bardziej radykalny jak ojciec . Wlasnie przejal po nim schede.
wgm #2595
SP.pl Sorosowa Polska Gazeta Sorosa Radio Zet Soros Radio TokSoros * Der Onet Der Newsweek Der Fakt ** Trzeba będzie jak za komuny – czytać między wierszami.
Miles #19224
Czy rodzina Sorosa poprzez prezydenta Warszawy Trzaskowskiego, który korzystał ze stypendium Sorosa, a niedawno nawet fotografował się z Sorosem jr., nie uzyskała nienależnych wpływów w Warszawie? Czy nie wspierała, poprzez Trzaskowskiego, marszów zwolenników Tuska?
Jajec #20970
Taka to była „repolonizacja mediów”. No takiej repolonizacji to świat nie widział jeszcze. Prezes Obajtek zrobił co mógł i kupił kilka małych gazetek. I to wszystko. Taka repolonizacja! I wybory chcieliście wygrać? Repolonizatorzy w krótkich spodenkach!
Mop #36600
Nic dziwnego, że tylu ludzi ma wyprane mózgi skoro z wielu strony atakuje ich lewactwo, które opanowało media. Na każdym już kroku widać tę ofensywę w portalach internetowych, filmach i prasie. Nawet programów czy treści historycznych nie można spokojnie obejrzeć (np. Discovery) czy poczytać nie natykając się na każdym kroku na natarczywą indoktrynację, a to o Hilterze atakującym Polskę, a wojska niemieckie tylko maszerują, bo mordują przecież tylko naziści, a to o np. miastach na śląsku w ramach programu Polska z góry, gdzie lektor natarczywie przypomina, że są one pod polską administracją (jakby miały zaraz wrócić do Reichu). Niestety te medialne działania Sorosa odnoszą skutek, co widać po wyborach, jak i obserwuję to zjawisko w rozmowach z ludźmi z otoczenia (wszyscy po studiach) powtarzającymi bezkrytycznie różne głupoty z Wyborczej czy TVN. Gdy ich pytam czemu tak nienawidzą PIS, a przecież biorą 500+, wyprawki i inne benefity, to plotą coś o zagrożeniu demokracji, ale szczegółowo to nie wiedzą dlaczego. Typowy wyprany mózg.
karowd #17859
Okazuje się, że w świetle kamer i z przychylnością różnych „wolnościowych” gremiów, powstaje w Polsce państwo totalitarne. Pierwsze oznaki już widać: brak reprezentacji najsilniejszego klubu w Prezydium Sejmu, przejmowanie TVP. groźby rozliczeń poprzedniej władzy (w sposób bezprawny); promowanie ludzi mających zarzuty prokuratorskie o przestępstwa kryminalne. Jakby tego było mało zwycięstwo opozycji w ostatnich wyborach osiągnięte zostało w sposób co najmniej wątpliwy. Wyborcy głosujący na PSL nie głosowali na Donalda Tuska, na Hołownie nie głosowali na Czarzastego. Pytanie ilu z tych wyborców popiera zmianę w prawie aborcyjnym. Na dodatek spory udział w tym wątpliwym zwycięstwie mają zagraniczne grupy medialne, które mają swoje interesy i nie pokrywają się one z pomyślnością Polski. Także wyborcy centrolewu nie unikniecie odpowiedzialności za poparcie nieograniczonej aborcji. Jeżeli jest uniwersalna sprawiedliwość, to kiedyś spotkacie się z jej wyrokiem. Na koniec pani Holland. My nie najechaliśmy na Białoruś. To ten kraj napadł na Polskę za pomocą migrantów. Przecież mogli zostać u Łukaszenki. Pamięta pani „Obronę Głogowa”, pewnie nie, bo to nie pasuje do kontekstu pani twórczości.
wawel , 18 listopada 2023 ekspedyt-effrey-sachs-mateusz-jakub-m-prorok-wielkiego-resetu
Premier Mateusz Jakub Morawiecki wczoraj zapowiedział, że nowy rząd ma się formować pod hasłami Koalicja Polskich Spraw i Zrównoważony Rozwój. Premier Jakub M. od momentu swojego exposé do dzisiaj wykazuje wyjątkową słabość do idei Zrównoważonego Rozwoju (SUSTAINABLE DEVELOPMENT) Jeffreya Sachsa (znanego z planu Balcerowicza).
J. Sachs jest Dyrektorem Centrum Zrównoważonego Rozwoju na Uniwersytecie Columbia. Oczywiście, lisek chytrusek Jakub, od 2017 r. tak przedstawia opinii publicznej ów Zrównoważony Rozwój, żeby elektorat PIS-u z Trąbek Wielkich Jerychońskich myślał, że tu chodzi tylko o zrównanie (zrównoważenie) wsi z miastami, Trąbek Wielkich Jerychońskich z Warszawą itp.
Słowem nasz Jakub nie zająknie się, że Zrównoważony Rozwój to cały pakiet, czyli tzw. w komunizmie “sprzedaż wiązana”. Nabywasz to, co jest ci potrzebne ale pod warunkiem nabycia tego, co jest ci zbędne, albo czego winieneś się wręcz wystrzegać. Wyczerpuje to definicję niewolnictwa: masz wikt (zielony i entomologiczny) oraz opierunek (w wypożyczonych i będących własnością całego kibucu pralkach) a o całej reszcie możesz zapomnieć. You’ll own nothing and be happy…
Ilustracja. Cele Zrównoważonego Rozwoju.
Zrównoważony Rozwój to kompleksowa, globalna operacja kulturowo-ekonomiczno-psychologiczna (socjalizm oligarchiczno-plutokratyczny plus kolektywizm neomarksistowski). W jego kilkunastu celach są precyzyjnie “upakowane” wszystkie czynniki destruujące tożsamość i zamożność cywilizacji zachodniej. Jest tam “zzipowana” plemienna ideologia gender, anomalistyczny atak na tradycyjną moralność (LGBT, relatywizacja pedofilii, wprowadzenie płci urojonej oraz… normalizacja sadomasochizmu i fetyszyzmu), walka z globalnym ociepleniem, walka ze zmianami klimatu, walka z CO2, neomarksistowska destrukcja edukacji, sukcesywne niszczenie naturalnego rolnictwa i hodowli na rzecz “hodowli” syntetycznej żywności (sztuczne mięso w kadziach, owady etc.), przechwycenie zasobów naturalnych (lasy, zbiorniki wodne), przygotowywanie faszystowskiego traktatu pandemicznego WHO, zacieśniająca się cenzura, likwidacja własności (ekonomia współdzielenia), transhumanizm, cyfrowa inwigilacja… ciała, psychiki i mobilności, centralna, cyfrowa waluta połączona z chińskim kredytem społecznym i wiele, wiele innych niespodzianek od naszych ukochanych, dynastycznych filantropów…
2.
Mało kto zauważył, że Premier Jakub Mateusz głosił, sławił i promował Wielki Reset już 2,5 roku przed jego powiązaniem z pseudopandemią Covid i ogłoszeniem przez Klausa Schwaba w książce “COVID-19: The Great Reset”. W swoim exposé z 2017 r. Jakub Mateusz promował hasło Nie będziesz miał nic i będziesz szczęśliwy, nie w tym brzmieniu w jakim ogłosił je krąg Światowego Forum Ekonomicznego 2,5 roku później, lecz opisowo i w języku technicznym: “[…] gospodarka współdzielenia to nowy nurt myślenia w gospodarce o środowisku, o życiu społecznym, o życiu gospodarczym. Jest to odejście od skupienia się na własnych potrzebach na rzecz wspólnoty i wspólnego dobra.”
Skąd takie prorocze zdolności magistra historii z Wrocławia? Czyżby gorąca linia z przyszłą stolicą UE, Berlinem (filią Waszyngtonu z o.o.)? 😉
3.
Andrzej Czyżewski to były prokurator, działacz „Solidarności”, internowany w 1981 r. (jako jeden z dwóch w kraju prokuratorów), w latach 90 współpracownik Uniwersytetu w Hamburgu, później związany z firmami paliwowymi i budowlanymi w Niemczech, w Belgii i w Holandii, ekspert międzynarodowych grup gospodarczych działających w Polsce. Zasłynął ujawnieniem w 2000 r. kulisów działania mafii paliwowej w Polsce.
Prokurator Andrzej M.Czyżewski twierdzi, że Solidarność Walcząca (jak i wiele innych, podobnych grupek) została założona przez WSI (prawdopodobnie – podobnie jak V Komenda WiN – w celu odławiania potencjalnie najgroźniejszych patriotów) i że dokumenty to potwierdzające osobiście oglądał i kopiował w archiwum Stasi, tzn. Federalnym Urzędzie ds. Akt Stasi (Instytut Gaucka) i przekazał także kilku osobom. Twierdzi też, że ma kopie dokumentów pokazujących czarno na białym, że obaj panowie Morawieccy mieli swoich oficerów prowadzących z WSI. Prokurator Czyżewski relacjonuje też kulisy “kariery” bankowej p.Mateusza…
Ostatnio wersję prokuratora Czyżewskiego potwierdził Leszek Szymowski.
I co? I nic. Wszyscy milczą. Nikt nie zakłada sprawy. Oprócz niszowych stron internetowych – woda w usta. Niech żyje Rzeczpospolita haków! I SW niech żyje, jedyna nie zinfiltrowana organizacja w całym obozie sowieckim! ; ) Jeśli lud w to wierzy, to tak jest i tak będzie! Bo ma być tak, jak być ma! A wiara czyni cuda. A służby mają wszystko – jak mówił… Mateusz na amerykańskich, sowich taśmach – mają nawet wszystkie banki (tutaj sprostaczył trochę ten wgląd za kulisy nasz Mateusz, bo struktura zakulisowej władzy jest trochę bardziej złożona i są instancje bardziej fundamentalne od służb, albo co najmniej będące równej rangi).
4.
Mateusz Morawiecki objął stanowisko kapitana nawy państwowej podczas tzw. rekonstrukcji, która spowodowała pełzające samobójstwo PIS-u. Mało kto pamięta dziwne okoliczności owej rewolucji zarządzania dużym krajem w środku Europy. Otóż w czasie procesu rekonstrukcji pojawiła się informacja, że radykalne zmiany muszą zajść w rządzie, gdyż są jakieś informacje od służb o sytuacji międzynarodowej, która tego wymaga. Pisał o tych tajnych informacjach od służb nawet prof. Andrzej Nowak.
Pół roku wcześniej pojawiały się naciski ze strony izraelskiej co do konieczności zmian w… polskim rządzie (na stanowisku premiera i niektórych ministrów). Informowały o tym portale izraelskie. Mówił o tym też JK. Później był telefon od Merkel. Ewidentnie służby (Mosad, BND, CIA) kręciły się wokół polskich spraw.
Jakie (dez)informacje dostały polskie służby od “sojuszniczych”, tego się raczej nie dowiemy. W każdym razie przekazano ten pakiet dezinformacyjny Prezesowi. Dziadkowi, który nawet matury nie był w stanie zdać o własnych siłach i przez całą późniejszą drogę “naukową” musiał być prowadzony przez starszych i mądrzejszych – było łatwo wcisnąć dowolny matriks… Po to, by umieścić na wierchuszce w centrum Europy najbardziej ergonomiczną marionetę. Może też najbardziej zahakowaną.
Istnieje też pewna ewentualność, że nie był to matriks i że planowano którąś z operacji – “pandemia”, “ukraińska wojna”, fałszywa flaga Hamasu (?) – i chciano mieć na czele RP osobę maksymalnie poręczną (przypomnijmy sobie późniejszą nadgorliwość Mateusza Jakuba: najwięcej w Europie psu na budę potrzebnych szpitali tymczasowych, zapowiedź budowy fabryki szczepionek w Polsce, irracjonalne wyrwanie się Mateusza przed szereg z sankcjami na Rosję itd.).
W każdym razie pionek Jakub Mateusz został wstawiony na szachownicę w trakcie partii szachów przez tzw. “umbrella people”…, czyli przez jedno, dwa lub trzy państwa (USA – Izrael, RFN), które wypełniają definicję ‘counterintelligence state’ (“Państwo kontrwywiadowcze to państwo, w którym służba bezpieczeństwa państwa penetruje i przenika wszystkie instytucje społeczne, w tym wojsko”, https://en.wikipedia.org/wiki/Counterintelligence_state). Szczegółów operacji zamiany pionków nie poznamy, ale wiemy, że miała miejsce i że w obcych interesach.
5.
Na zakończenie zbadajmy prorocze geny i zdolności naszego Premiera.
Pamięć i archiwa to dobra rzecz. Dlatego z punktu widzenia orwellowskich demiurgów muszą zostać zneutralizowane. Co nie zawsze jest proste, dzięki czemu możemy przytoczyć z 2017 r. expose premiera będące proroczą wizją (czasem dosłowną, czasem brzmiącą jak czarna ironia) ery “pandemii” i Wielkiego Resetu:
“Sercem naszej filozofii gospodarczej są mikro, małe i średnie firmy, [= LOCKDOWN], które dają utrzymanie milionów Polaków. Dla małych i średnich przedsiębiorców mam ważne przesłanie: wszyscy uczciwi przedsiębiorcy mogą oczekiwać dbałości o otoczenie prawne, [=ZARZĄDZENIA] a jednocześnie równych zasad konkurencji [= WYKUPYWANIE ZBANKRUTOWANYCH MAŁYCH I ŚREDNICH FIRM PRZEZ HOLDINGI I KORPORACJE].
Jednocześnie też chciałbym poruszyć przy tej okazji, może taki ważny społeczny i gospodarczo temat jakim jest gospodarka współdzielenia. [= KOMUNIZM] To nowy nurt myślenia [= WIELKI RESET] w gospodarce o środowisku, o życiu społecznym, o życiu gospodarczym. Jest to odejście od skupienia się na własnych potrzebach [ = NIC NIE BĘDZIESZ MIEĆ, ALE BĘDZIESZ SZCZĘŚLIWY] na rzecz wspólnoty i wspólnego dobra.[= TECHNOFEUDALIZM = KLAUS SCHWAB] Zresztą jest to zbieżne z chrześcijańską nauką [ = NIE LICZCIE NA KOŚCIÓŁ, ONI TEŻ DOŁĄCZAJĄ DO NAS], jest to zbieżne z etyką „Solidarności” [ = LOŻE JUŻ PISZĄ PROGRAMY DLA “WEF”], ale o dziwo – i bardzo się cieszę – jest to również zbieżne ze strategią Komisji Europejskiej [= SOWIECKI SOJUZ]– nie zawsze się to zdarza.
Korzyści płynące z gospodarki współdzielenia to: wyższa produktywność gospodarki, właśnie czystsze środowisko, lepsze wykorzystanie zasobów naturalnych i oszczędności dla naszego portfela [ = DLA ICH PORTFELA]. To wszystko jest dzisiaj możliwe dzięki technologii. Ja wierzę, że właśnie technologia [ = TECHNOKRACJA] – również wszystkich nas tutaj – może dzisiaj połączyć.
Bezpieczeństwo naszego kraju, naszych rodaków, [= ORWELL] było, jest, i będzie priorytetem działań rządu Prawa i Sprawiedliwości. Dzięki dotychczasowym działaniom naszego rządu ponad 90 proc. Polaków uważa, że w Polsce żyje się bezpiecznie. Pragnę też, by wszyscy żołnierze, policjanci, strażacy, strażnicy, funkcjonariusze – dzielni, odważni ludzie – wiedzieli, że mogą liczyć na państwo, bo są jego tarczą i mieczem,[= ORWELL] i bardzo im wszystkim dziękuję.
Następne pole naszych działań to program Przyjazna Polska. Miarą dojrzałości państwa jest to, jak traktuje i opiekuje się swoimi słabszymi obywatelami. Naszym wielkim zadaniem będzie stworzenie Polski prawdziwie przyjaznej dla osób starszych i niepełnosprawnych. [250 TYS. NADMIAROWYCH przeniesień na przyjazne łono Abrahama] Dzisiaj wiele osób z niepełnosprawnościami wciąż nie ma możliwości w pełni funkcjonować w życiu społecznym i zawodowym. Seniorom i emerytom będziemy nadal pomagać w najróżniejszy sposób [ = W ICH DŁUUUGIEJ JAK STRZYKAWKA PODRÓŻY PRZEZ ŻYCIE].”
Dyrektor Centrum Zrównoważonego Rozwoju.
Autor: Ewaryst Fedorowicz , 17 listopada 2023 ekspedyto-amerykanach-wychodzacych-po-angielsku
Kolonie nie mają doktryny, ponieważ ze swej, ułomnej natury, są nie podmiotem, a przedmiotem.
Przedmiotem, podlegającym obrotowi, w którym to obrocie uczestniczą zbywca i nabywca.
***
Kiedy panowie Kriuczkow i Fried dogadywali szczegóły przekazywania dotychczasowej, sowieckiej kolonii w amerykańską sferę wpływów, pijany tzw. wolnością lud tubylczy, nie zwracał uwagi na takie detale, jak wielkoskalowa (to modne dziś określenie) grabież (marka handlowa – transformacja).
Trzeba przyznać, że Amerykanie zachowali się pragmatycznie i na początku, błyskawicznie wycisnęli z nowej kolonii co się dało (a dało się wiele, bo PRL była kolonią zasobną), po czym w ramach tzw. partnership in leadership , wydzierżawili Kraj nad Wisłą (dalej KnW) swoim, zaufanym wasalom, czyli Niemcom, którzy kontynuowali grabież latami, z właściwą sobie systematycznością.
Wyciskanie odbywało się przy udziale sitw kompradorskich (najpierw kapitalistycznych, potem socjalistycznych), pod czujną opieką przewerbowanych z rubli na dolary smutnych panów, co gwarantowało i regularność transferów haraczu, i spokój.
Pragmatyzm amerykański (czyli grab and run) wynikał z tzw. twardej przesłanki:
kolonia była położona daleko, bo aż za oceanem, a niemiecki wasal miał KnW tuż za rzeką, czyli najdosłowniej pod (grabiącą) ręką.
***
Emancypacja (nadmierna zdaniem Waszyngtonu) wasala niemieckiego, sprowokowała ponowne wejście do gry Amerykanów (to nie ja – to staliniątko Targalski), które spowodowało 8 lat temu przemeblowanie tzw. sceny politycznej w KnW.
Ale każdy, kto choć raz meblował mieszkanie wie, że meble (jak każdy sprzęt) się zużywają, nie tylko fizycznie, ale i moralnie.
Dlatego też, powróceni do gry Amerykanie, zmajstrowali nowoczesny zestaw meblowy „Szymek”, który ma zastąpić zużytą (fizycznie i moralnie) post peerelowską meblościankę „Jarek”, z jednoczesnym przyblokowaniem przestrzeni mieszkaniowej dla importowanych zza Odry meblarskich szrotów, pod roboczą marką „Donek”.
***
Kolonia KnW była i jest kompradorsko zarządzana przez lokalsów w najlepszym razie bez kindersztuby, a w najgorszym… wstyd być precyzyjnym, co każdy mógł (i może) sam zauważyć i usłyszeć.
Oczywiście wiek zaawansowany daje tu wielki handicap, bo ja pamiętam ferajny Gomułki, Gierka, Jaruzelskiego, Mazowieckiego, Bieleckiego. Suchockiej, Cimoszewicza…aż do Morawieckiego włącznie i bez problemu dostrzegam swoim, uzbrojonym w okulary okiem, nieustanną replikację buractwa, wyłażącego spod pseudo-inteligenckiej panierki.
I dlatego bardzo sobie cenię dobre maniery.
Rzecz jasna, wzorem savoir vivre jest Albion, znany ze swej uprzejmości aż po ostatni stopień szafotu.
Do kodeksu dobrych manier wrócę po krótkim opisie sensacyjki, której autorem jest prezes NBP Glapiński, który w przerwach pomiędzy naradami z asystentkami potrafi strzelić takim bon motem, że buzi dać (to przenośnia):
„Jest (…) bezpieczeństwo (…) militarne, bo jesteśmy częścią NATO.
Chociaż między nami Polakami (…) bez centralnego portu komunikacyjnego, ten 5 punkt NATO jest po prostu punktem.
Musi być taki port, żeby amerykańskie na przykład wspomożenie obrony naszego wschodu miało gdzie wylądować i się logistycznie rozłożyć.
O tym się nie mówi publicznie, bo każdy się boi, ja się nie boję, powiem: ogromne znaczenie strategiczne, militarne CPK a nie fiu bździu”
To piękne, że pomiędzy obowiązującym bajdurzeniem o wygodzie Polaków podróżujących po świecie, ktoś wreszcie powiedział, że budujemy CPK dla Amerykanów, żeby mogli tu przylecieć (do czego jeszcze wrócę).
Budujemy za w sumie nieduże pieniądze, bo 40 miliardów, co wobec 100 miliardów wydanych w rok na ferajnę pajaca Zełeńskiego jest niewiele.
Bo jak nam Ukraina te 100 miliardów odda, to będziemy mogli sobie wybudować kolejne 2 (i pół) CPK, tym razem już dla zwiedzających świat Polaków, albo 50 razy przekopać Mierzeję Wiślaną – bo kto bogatemu zabroni?
***
Wracając do dobrych manier (i mojej, długiej pamięci) zatrzymam się na wychodzeniu po angielsku:
Pamiętam, jak po angielsku wyszli Amerykanie z Wietnamu, co doskonale wizualizowały zdjęcia helikopterów startujących z dachu ambasady w Sajgonie, zabierających tylko najcenniejsze aktywa, w tym co ładniejsze panienki.
Cóż, helikoptery miały ładowność ograniczoną, stąd zrozumiałym jest, że zdecydowaną większość lokalnych sojuszników USA, trzeba było zostawić do dyspozycji wjeżdżających w tym samym czasie do Sajgonu na czołgach, komunistów.
A ci potrafili się nimi zająć wg najlepszych sowieckich wzorów.
Ale kogo to dziś obchodzi?
***
Znacznie później, gdy jako tzw. młody pracownik naukowy zarabiałem na swój pierwszy kolorowy telewizor (i magnetowid – było kiedyś takie słowo) zbierając na norweskich zboczach truskawki, Saddamowi zachciało się/został podpuszczony podboju Kuwejtu.
Robota była prosta, łup atrakcyjny, ale wtedy do gry wkroczyli Amerykanie w osobie gen Schwarzkopfa, a dokładniej w ciągu 100 godzin armie sprzymierzone wyzwoliły Kuwejt i wkroczyły na ok. 200 kilometrów w głąb Iraku, jednak rozkaz ówczesnego amerykańskiego prezydenta George’a H.W. Busha zmusił generała do zaniechania ofensywy (Wiki)
Kłopot w tym, że „Pod wrażeniem wezwań amerykańskich przywódców do buntu przeciwko irackiej dyktaturze, do walki z nią spontanicznie przystąpiły dwie dyskryminowane grupy: iraccy szyici w południowym Iraku oraz zamieszkujący północną część kraju Kurdowie.
Powstańcy nie otrzymali zagranicznego wsparcia; słabo uzbrojeni i pozbawieni jednolitego kierownictwa ponieśli klęskę w walkach z Gwardią Republikańską. Podczas przeprowadzonej przez Alego Hasana al-Madżida, Husajna Kamila al-Madżida oraz Tahę Jasina Ramadana pacyfikacji szyitów zginęło od 50 tys. do 300 tys. powstańców i cywilów. Z Iraku uciekło ponadto ok. 2 mln Kurdów (Wiki)
Swoją drogą, urocza jest ta dezynwoltura:
„zginęło od 50 tys. do 300 tys. powstańców i cywilów”
No, ale tu przecież chodzi o jakichś szyitów, irackich do tego, więc nie ma co się obruszać.
***
Amerykanów wyjście po angielsku z Afganistanu było tak niedawno, że kto chciał, mógł obejrzeć hollywoodzkie wręcz sceny z Afgańczykami, czepiającymi się podwozi startujących wieeeelkich samolotów i potem spadających na rodzinną ziemię lotem swobodnym, ze skutkiem rozczarowującym.
Sceny szturmowania odgrodzonego szpalerem marines_lotniska, przez przerażonych, uciekających przed talibami lokalsów, wyglądały przy tym banalnie.
Swoją drogą, jakoś nie widzę/nie słyszę troski o los afgańskich kobiet pozostawionych przez Amerykanów na łaskę talibów, ale to pewnie kwestia niedoskonałości mojego wzroku i słuchu.
Zresztą – pewnie brzydkie te kobiety były.
***
Wracając do CPK:
prezes Glapiński nie powiedział jednak wszystkiego (bo odwaga nawet Glapińskiego, ma swoje granice:
otóż nie wspomniał, że pasy startowe CPK będą, jak by to ująć…. o! mam! – dwukierunkowe, co oznacza, że będą służyły nie tylko samolotom lądującym w KnW z amerykańskim cargo, ale i startującym np. za Atlantyk, albo choćby tylko do (niemieckiej) bazy w Ramstein
***
Na koniec wytłumaczę położenie ekipy, która postawiła wszystko (z nami włącznie), na egzotycznego (no oczywiście, że egzotycznego) sojusznika:
kot, który jednej dziury pilnował, z głodu zdechł.
http://ewaryst-fedorowicz.szkolanawigatorow.pl/jak-pis-kondominium-na-kolonie-amerykanska-zamieniI
Zapoczątkowana młodzieżową rewoltą na Zachodzie nowa strategia rewolucji komunistycznej najwyraźniej wchodzi w nowy etap. Jak bowiem pamiętamy, wiodącym hasłem tamtej rewolty było: „Zabrania się zabraniać”. Chodziło przede wszystkim o usunięcie wszelkich możliwych ograniczeń w dziedzinie seksualnej, bo młodzi – jak to młodzi – w większości przypadków przede wszystkim chcieli się wybzykać z panienkami – ale nie da się ukryć, że to hasło było bardzo podobne do tego, które towarzyszyło rewolucji bolszewickiej w samych jej początkach: „Grab nagrabliennoje!” W jednym i drugim przypadku chodziło o obalenie dotychczasowych reguł stabilizujących społeczeństwo. „Grab nagrabliennoje” godziło w dotychczasowe stosunki własnościowe, bo gwałtowna i gruntowana zmiana stosunków własnościowych była – obok masowego terroru i masowego duraczenia – istotnym elementem bolszewickiej strategii rewolucyjnej. W 1968 roku sytuacja była inna; zmiana stosunków własnościowych, jeśli w ogóle była postulowana, to raczej na marginesie zmian obyczajowych. Myślę, że złożyły się na to dwie przyczyny. Po pierwsze ówczesna młodzież na Zachodzie znakomicie wpasowała się w panujący tam system ekonomiczny i nikomu nie przychodziło do głowy, by cokolwiek w nim zmieniać. Owszem, zdarzały się wyjątki.
Na przykład podczas wyjazdu na „saksy” do Francji w roku 1978, pracowałem na winobraniu z pewnym Grekiem. Był on zdecydowanym rewolucjonistą, ale kiedy zwróciłem mu uwagę, że jeśli wybuchnie rewolucja to prawdopodobnie zabraknie bagietek, bardzo się zaniepokoił i zażądał wyjaśnień. Wyjaśniłem mu więc, że w rewolucji udział biorą nie tylko tacy rewolucjoniści, jak on, ale przede wszystkim – tak zwany „lud”, czyli między innymi piekarze. – Co ty sobie myślisz – mówiłem – że ty będziesz się kotłował rewolucyjnie, a oni po staremu całymi nocami będą po piekarniach wypiekać bagietki, żebyś każdego ranka miał do dyspozycji świeżą i chrupiącą? Nic z tego; oni też będą chcieli się trochę pokotłować, więc bagietek może nie być. Na takie dictum mój Grek głęboko się zamyślił i sądzę, że zasiałem w nim straszliwą wątpliwość, czy w takim razie w ogóle robić jakąś rewolucję. Druga przyczyna była taka, że o ile w przypadku rewolucji bolszewickiej, jedną z jej sił napędowych był żydowski proletariat ze Wschodniej Europy, to w roku 1968 Żydzi, którzy nadal byli w awangardzie rewolucji komunistycznej, kontrolowali już sektor finansowy na Zachodzie, więc w tej sytuacji, na wszelki wypadek, woleli skierować uwagę zrewoltowanej młodzieży w stronę genitaliów, niż stosunków własnościowych.
Celem rewolucji komunistycznej jest bowiem uchwycenie władzy nad większością przez mniejszość i dlatego właśnie Żydzi tradycyjnie są w awangardzie komunistycznej rewolucji, bez względu na to, czy są biedni, czy bogaci. Nowa rewolucyjna strategia, której programem pilotażowym była wspomniana rewolta, nie dążyła do obalenia istniejących instytucji, jak np. banki czy fundusze inwestycyjne, tylko do ich wykorzystania w służbie rewolucji. Dotyczyło to również instytucji publicznych, czyli struktur państwowych, a także – co akurat dokonuje się na naszych oczach w postaci dokazywania w ramach enigmatycznej ”synodalności” – również struktury Kościoła katolickiego. Po ateistycznym, bolszewickim terrorze, pojawił się zwiastun nowego etapu w postaci „ekumenizmu”, w ramach którego ćwiczyliśmy i nadal ćwiczymy tak zwany „dialog z judaizmem”, który w końcu właśnie doprowadza do wmontowania struktur Kościoła w ariergardę komunistycznej rewolucji, dowodzonej oczywiście tradycyjnie przez tzw. starszych i mądrzejszych.
Od roku 1968 minęło już ponad 55 lat, czyli mniej więcej – dwa pokolenia – więc promotorzy rewolucji musieli dojść do wniosku, że musi ona wejść w kolejny etap. Toteż na naszych oczach etap umizgów z jego hasłem: „zabrania się zabraniać”, właśnie jest zastępowany przez nadchodzący etap surowości, w którym lista zachowań i postaw zabronionych nie tylko każdego dnia się wydłuża, ale w dodatku – coraz częściej na straży tych zakazów stawiane są instytucje państwowe, z orwellowskim Ministerstwem Prawdy i Ministerstwem Miłości na czele. A skoro tak, to nic dziwnego, że towarzyszą temu zmiany obyczajowe, a zwłaszcza jedna. O ile na etapie umizgów, podobnie jak na etapie uwiądu starczego, na który rewolucja bolszewicka zaczęła zapadać po śmierci Ojca Narodów Józefa Stalina, donosicielstwo uznane było powszechnie za zachowanie niegodne człowieka honorowego, to obecnie przeżywa ono nie tylko okres rehabilitacji, ale również – instytucjonalnego rozwoju. Donosiciele nie nazywani są już „konfidentami” – o co jeszcze w stanie wojennym obrażał się pewien oficer SB prowadzący ze mną „rozmowę ostrzegawczą” po zwolnieniu z obozu internowania w Białołęce – aż musiałem mu wyjaśnić, że po łacinie „konfident” znaczy po prostu „zaufany”, a więc nie ma w tym nic obraźliwego – to teraz donosiciele, podobnie jak zboczenia płciowe, które ponad 30 lat temu zostały uznane za szlachetne „orientacje”, noszą szlachetne nazwy „aktywistów” i „sygnalistów”, którzy pozostają pod szczególną ochroną prawa, przede wszystkim – funkcjonariuszy Ministerstwa Miłości, czyli niezawisłych sędziów – o czym świadczy niedawny prawomocny wyrok skazujący kol. Rafała Ziemkiewicza na przymusowe „prace społeczne” (jak zwykle: grabimy – mawiało się za pierwszej komuny), ale nawet tworzą specjalnie organizacje delatorskie w rodzaju „Nigdy Więcej”, czy Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych.
Jak widać choćby na przykładzie pana Rafała Gawła, założyciela tej ostatniej organizacji delatorskiej, korzysta on z ochrony władz państw miłujących pokój chociaż skazany został w Polsce za przestępstwa kryminalne: oszustwa i wyłudzenia. Takich właśnie jednak komunistyczna rewolucja na tym etapie potrzebuje, bo zmiany obyczajowe dopiero się rozpoczynają, toteż Parlament Europejski, w którym liczba wariatów w sensie medycznym prawdopodobnie dorównuje liczbie rewolucyjnych postępków, którzy w podskokach dostarczają pozorów legalności coraz to nowym „myślozbrodniom”, właśnie na skutek donosu pana Gawła, cofnął immunitet czterem europosłom za „polubienie” jakiegoś wpisu na Twitterze. Jestem przekonany, że za ten bohaterski czyn pan Rafał Gaweł nie tylko już wkrótce zostanie oczyszczony ze wszystkich fałszywych zarzutów, być może nawet przez tego samego sędziego, który go wcześniej skazał (wiecie, rozumiecie sędzio, wy lepiej naprawcie krzywdę wyrządzoną naszemu sygnaliście, by inaczej będzie z wami brzydka sprawa), ale przez Judenrat „Gazety Wyborczej” zostanie dokooptowany do grona autorytetów moralnych. Toteż nic dziwnego, że na mieście krążą fałszywe pogłoski, jakoby na Uniwersytecie Warszawskim i innych tego typu parkach jurajskich w Polsce, mają zostać utworzone specjalne kierunki delatorskie, gdzie młode kadry będą przez starych praktyków kształcone w służbie rewolucji.
Stanisław Michalkiewicz
pch24-podlaskich-puszczy-wracaja-wotywne-kapliczki
(Fot. AB/PCh24.pl)
Mieszkańcy miejscowości Studzianki (woj. podlaskie) kultywują tradycję tzw. desek wotywnych. Są to pięknie zdobione, nieduże deski z krzyżem lub pasyjką, które wiesza się na drzewach, głównie w puszczach terenu województwa podlaskiego. Takie kapliczki deskowe to wotum dziękczynne Bogu lub błaganie w ważnej intencji.
Niegdyś desek wotywnych wieszanych na drzewach, najczęściej wzdłuż leśnych dróg, było w podlaskich puszczach bardzo wiele. Dziś zobaczyć taką „perełkę”, jest bardzo trudno. Dlatego mieszkańcy Studzianek powzięli decyzję, aby ratować tą piękną, religijną tradycję. W wiejskiej świetlicy zorganizowali warsztaty wyrobu desek wotywnych. W ten sposób wykonano już 11 takich rzadkich kapliczek, które w najbliższym czasie umieszczone zostaną w różnych miejscach Puszczy Knyszyńskiej, na skraju której leżą Studzianki. Na deskach, ich twórcy i twórczynie, zapisali osobiste podziękowania i intencje. W ten sposób cenna tradycja na nowo ożyła i została przekazana młodemu pokoleniu.
Wieszanie na drzewach desek wotywnych jest bardzo dawną tradycją Podlasia. Nie jest jednak pewne jak starą, gdyż drewniany materiał, z których robi się deski, nie zachowuje się długo. Najstarsze, istniejące deski wotywne pochodzą z wieku XIX. Są one przechowywane w muzeach. Obecnie w Puszczy Knyszyńskiej można spotkać, wiszące jeszcze na drzewach, prawie stuletnie deski wotywne. Napis na jednej z nich, sporządzonej w roku 1930, brzmi „Jezu proszę serdecznie dopomóż w mojej biedzie.” Na innej desce znajdującej się w puszczy koło Supraśla znajdujemy napis „Boże miej nas zawsze w opiece”. Deski wotywne sporządzała głównie ludność puszczańskich wsi i osad. Były to formy leśnych kapliczek.
W czasie Powstania Styczniowego deski wotywne pełniły też w rolę skrzynek kontaktowych między leśnymi oddziałami tzw. partiami). To w nich ukrywano, przeważnie zaszyfrowane, wiadomości. Najstarsze zachowane XIX-wieczne deski wotywne, mają bogato profilowany kontur i są dość spore, od 70 do 180 cm wysokości i od 30 do 40 cm szerokości. Młodsze, powstałe po pierwszej i drugiej wojnie światowej, są mniejsze – nie przekraczają 70 cm wysokości.
Kapliczki deskowe wykonywano najczęściej z żywicznego drewna sosnowego. Na najstarszych zawieszano krzyż z rzeźbioną figurą Ukrzyżowanego Chrystusa. Czasem rzeźbę mocowano bezpośrednio do deski, na namalowanym czarną farbą krzyżu. Deski polichromowano farbą olejną, dzieląc barwami całość na dwie części. Górę malowano na niebiesko, co symbolizowało niebo; dół na czarno lub brunatno, co oznaczało ziemię.
Często na deskach kapliczek drzewnych umieszczano symbol krzyża z półksiężycem, który dawni mieszkańcy Podlasia rozumieli jako symbol zwycięstwa Chrystusa nad śmiercią lub Matki Bożej nad szatanem. Półksiężyc traktowany tu jako symbol ciemności i zła, występuje u nasady większości kutych, kowalskiej roboty, krzyży. Te półksiężyce, znajdziemy na Podlasiu nie tylko na kapliczkach deskowych ale też wieńczą one szczyty dawnych, drewnianych krzyży przydrożnych i cmentarnych. Najbardziej znanym półksiężycem jest ten na słynącym łaskami wizerunku Matki Bożej Ostrobramskiej w Wilnie. Jako wotum podarowała go Maryi w roku 1849, nieznana osoba. „Dzięki Tobie składam Matko Boska za wysłuchanie próśb moich, a proszę Cię, Matko Miłosierdzia, zachowaj mnie nadal w łasce i opiece Swojej Przenajświętszej W. I. J.” – wygrawerowano na srebrnym półksiężycu. Treść tego napisu jest bardzo podobna do wielu napisów na wotywnych kapliczkach deskowych.
Dawniej, ale i dziś, szczególnie szanowane jest drzewo, na którym zawieszano kapliczkę deskową. Takie drzewo mieszkańcy puszczańskich okolic nazywają „święte”. W powszechnym przekonaniu, nie można go ścinać, ale musi ono obumrzeć ze starości. Przykładem tego była stojąca, około stu lat, w Supraślu ogromna sosna – nazywana przez miejscowych świętą. Kiedy upadła, skruszona zębem czasu, pracownicy Lasów Państwowych, przygotowali dla niej specjalne, zadaszone miejsce, gdzie już kilkadziesiąt lat, do dziś dnia, można ją podziwiać. Sami leśnicy szanują tradycję drzew z leśnymi kapliczkami. Przy zrębach, nie wycina się ich.
Adam Białous
16.11.2023 nczas/oredzie-holowni-gdyby-sie-przynajmniej-poplakal-a-on-nic
Zostało wygłoszone. – Jedynie tyle można powiedzieć o „orędziu Hołowni”. Po raz kolejny okazało się, że bycie telewizyjnym celebrytą to coś zupełnie innego od – choćby odgrywania – roli poważnego polityka.
„Sejm ma przede wszystkim służyć tym Polakom, którzy na co dzień w nim nie bywają. Będzie bliżej zwykłych, codziennych spraw”.
„Dzięki państwa głosom i rekordowej frekwencji w wyborach 15 października Sejm X Kadencji ma najsilniejszy mandat w historii”.
„W tym tygodniu posłowie i posłanki zdecydowali się powierzyć mi zaszczytną rolę marszałka Sejmu. Dziękuję za okazane zaufanie w głosowaniu, które jest jednocześnie dowodem na stabilność nowej większości”.
„Zniknęły bariery, które od siedmiu lat niepotrzebnie odgradzały parlament od Polaków. Otwieramy znów Sejm na media. Zdecydowaliśmy też o poszerzeniu prezydium Sejmu, tak by mogli w nim zasiąść przedstawiciele wszystkich Klubów Parlamentarnych od Lewicy po Konfederację. Tego wymaga szacunek do Państwa głosów. Bo demokracja to rządy większości, z poszanowaniem praw mniejszości”.
„Jutro pojadę do prezydenta Andrzeja Dudy, by zapewnić go o potrzebie szybkiego stworzenia rządu, który zaraz zajmie się rozwiązywaniem realnych spraw Polaków: obniżeniem kosztów życia, zapewnieniem bezpieczeństwa”.
„Podziękuję też przewodniczącemu Państwowej Komisji Wyborczej za sprawne przeprowadzenie wyborów i omówię z nim niezbędne zmiany w Kodeksie Wyborczym. Zwrócę szczególną uwagę na konieczność usprawnienia głosowania Polek i Polaków mieszkających za granicą”.
Itd., itp., etc. Oto przesłanie, które dostarczył publiczności Szymon Hołownia. Banały, pustosłowie, zero konkretnej treści. To przykre, że odchodzące „elity” zastępują właśnie nowe – znów nijakie, napełnione dodatkowo polityczną poprawnością.
„Hołownia powiedział, że nie ma nic do powiedzenia. Gdyby się przynajmniej popłakał. A on nic, śladu łez” – celnie skomentował przemowę nowego marszałka Sejmu Tomasz Sommer, redaktor naczelny nczas.info i „Najwyższego czasu!”.
=============================
Hołownia płacze nad konstytucją. Internauci kpią [VIDEO]
==========================================
Jednym słowem, jak słusznie mówi Janusz Korwin-Mikke: „Co to jest demokracja: rządy ludzi, którzy nie znają się na niczym i decydują o wszystkim”.
Hołownia powiedział, że nie ma nic do powiedzenia. Gdyby się przynajmniej popłakał. A on nic, śladu łez.
·
2 331 Wyświetlenia
Nie pomylić: To Laleczka Chucky
Agnieszka Piwar przekazac-rosjanom-wazne-przeslanie 2023-11-13
W dobie szalejącej rusofobii, kiedy za kontakty z Rosjanami można trafić do aresztu, a już na pewno doświadcza się wykluczenia społecznego, postanowiłam wiele zaryzykować, by spróbować przełamać ten impas. 9 listopada, w murach Państwowego Uniwersytetu w Sankt Petersburgu, uczestniczyłam w międzynarodowej dyskusji o tym, jak odzyskać utracone zaufanie, co powinno stanowić podstawę przyszłego dialogu i kiedy zakończy się konfrontacja.
Konferencja pt. „Wielki Bałtyk: dziedzictwo historyczne i kulturowe, specyfika etnokulturowa i edukacyjna”, odbyła się w ramach XI Bałtyckiego Forum Rodaków. W dyskusji uczestniczyli przedstawiciele Rosji, Białorusi, krajów bałtyckich i Polski. Wśród delegatów przeważali uczeni i eksperci poważnych instytucji, którzy rozprawiali nad nowymi wyzwaniami. Byłam jedyną osobą z Polski zaproszoną na to wydarzenie.
Przyjęto mnie bardzo życzliwie. Osobiście doświadczyłam tego, że wroga polityka nie musi się przekładać na niechęć między narodami. Dlatego jestem przekonana, że Polacy w każdej chwili mogą rozpocząć dialog z Rosjanami. Podobnie jak z sąsiadami zza Buga. Na konferencji w Sankt Petersburgu była niezwykle interesująca ekipa z Białorusi. Tak się złożyło, że podczas kolacji miałam wspólny stolik z Białorusinami. To połączenie sprawiło, że stolik nasz zyskał miano „najweselszego”.
Większość Polaków nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wiele tracimy nie utrzymując dobrych relacji ze słowiańskimi narodami – rosyjskim i białoruskim – chowając przy tym jakieś irracjonalne urazy. Najwyższy czas to zmienić.
W trakcie konferencji wygłosiłam odczyt pt. „Ostracyzm wobec polskich dziennikarzy piszących obiektywnie o Rosji. Jak pokonać rusofobię?”. Pierwsza część przemówienia została odebrana jako spora sensacja, dzięki czemu przykułam uwagę audytorium. Jednak w moim wystąpieniu kluczowe było to, co przekazałam w drugiej części. Uważam wręcz, że była to najważniejsza misja, jaką do tej pory zrealizowałam w swoim życiu. Poniżej moje przemówienie w całości.
Szanowni Państwo!
Przyjechałam z Polski, w związku z tym wybaczcie proszę, jeśli zniekształcę język rosyjski. Jak wiadomo, najlepszym sposobem na naukę języka jest praktyka. Niestety komunikacja między naszymi krajami jest obecnie znacznie utrudniona. Przyczynia się do tego wroga polityka oraz zerwanie połączeń lotniczych z Unii Europejskiej do Rosji.
Wśród moich rodaków panuje obawa, że jeśli podejmą dialog z Rosjanami, to spotka ich za to w Polsce sporo problemów i trudności.
Tacy dziennikarze jak ja – czyli rozmawiający z Rosjanami i piszący obiektywnie o Rosji – doświadczają ogromnego ostracyzmu. Na moim przykładzie pokrótce to zobrazuję.
Zaczęło się od udziału w Międzynarodowych Motocyklowych Rajdach Katyńskich. W latach 2015 i 2016 pojechałam z polskimi motocyklistami do Katynia i Miednoje, na groby polskich oficerów zamordowanych przez NKWD. Na podstawie materiałów zebranych podczas tych wypraw, zrealizowałam dwa filmy dokumentalne oraz napisałam reportaże.
Właśnie wtedy uruchomiono w Polsce nagonkę przeciwko mnie. Osoby, które mnie atakowały nie doceniły tego, że w moich relacjach przypomniałam o ofiarach terroru komunistycznego. Skrytykowano mnie, bo komuś się nie spodobało, że pokazałam, iż podczas naszych wypraw Rosjanie przyjęli nas bardzo serdecznie. Pokazałam przyjacielskie relacje między naszymi narodami, między normalnymi ludźmi.Przypuszczam, że niektórych oburzył także fakt, iż w moich relacjach przypomniałam o tym, że naród rosyjski był pierwszą i najliczniejszą ofiarą terroru komunistycznego.
W efekcie, w polskojęzycznych mediach zaczęto mnie określać epitetami: „propagandystka Kremla”, „ruska agentka”, „szpieg Putina”. Proszę mi wierzyć: dla dziennikarza w Polsce jest to jak wyrok śmierci cywilnej, gdyż oznacza wykluczenie z życia publicznego.Paradoksalnie, ta kampania oszczerstw sprawiła, iż zapragnęłam lepiej poznać Rosję i Rosjan. W związku z czym, w kolejnych latach przeprowadziłam wiele wywiadów z osobami publicznymi z Rosji: dyplomatami, ekspertami, dziennikarzami. Ponadto, wielokrotnie podróżowałam do Rosji – do różnych regionów tego kraju – w celu zebrania materiałów, żeby napisać obiektywne reportaże, jakich brakowało w polskich mediach.
W moich publikacjach nawiązywałam do trudnej historii między naszymi narodami, czyli do tego co nas tak często dzieli. Jednocześnie, starałam się także pokazać niektóre dobre strony, czyli to co nas łączy. Ponadto, próbowałam odszukać możliwe drogi wyjścia z kryzysu.W efekcie mojego zaangażowania w polsko-rosyjski dialog, doświadczyłam w Polsce absurdalnych ataków. Oto jeden z przykładów. Dyrektor telewizji Biełsat Agnieszka Romaszewska, której mąż został niedawno nowym ambasadorem Polski na Ukrainie, zaatakowała mnie publicznie, kiedy otrzymałam akredytację prasową na Białoruś.
Udałam się na Białoruś m.in. po to, aby wziąć udział w Wielkiej Rozmowie z Prezydentem, podczas której jako dziennikarka z Polski zadałam Aleksandrowi Łukaszence pytanie: „Co jest gotowy zrobić dla poprawienia relacji polsko-białoruskich?”.
Przy okazji mojego dziennikarskiego wyjazdu na Białoruś, Romaszewska opublikowała w mediach społecznościowych mój wizerunek podpisując: „regularnie opłacania moskiewska najmitka”. Rzuciła takie kłamliwe oskarżenia nie mając żadnego dowodu na poparcie swoich słów.
Kolejny przykład. Kilka miesięcy temu pojechałam do Iraku na Międzynarodowy Festiwal Imama Husajna w Karbalii. Zaprosiła mnie tam miejscowa organizacja szyicka. Wyjazd relacjonowałam w mediach społecznościowych. W efekcie, pewien popularny w Polsce dziennikarz publicznie zasugerował, że za moim wyjazdem do Iraku stoją… rosyjskie służby specjalne.
W takiej absurdalnej rzeczywistości przyszło mi żyć.Piętnowanie nasiliło się po 24 lutego 2022 roku. Nigdy nie popierałam wojny na Ukrainie. Jednak wkrótce po rozpoczęciu tzw. „specjalnej operacji wojskowej” – zacytowałam w mediach społecznościowych wypowiedzi dwóch popularnych amerykańskich ekspertów: profesora Johna Mearsheimera, twórcy teorii realizmu ofensywnego oraz Douglasa Macgregora, emerytowanego pułkownika armii USA. Obaj Amerykanie wyraźnie wskazali, że za kryzys na Ukrainie w znacznym stopniu odpowiada ekspansja NATO na Wschód.
Zacytowanie tych konkretnych amerykańskich ekspertów, spowodowało, że spadła na mnie fala hejtu, a atakujący zarzucili mi, że… powtarzam propagandę Kremla.Podobna nagonka spotyka każdego dziennikarza w Polsce, który obiektywnie pisze o Rosji.
Celem tych ataków jest odbieranie wiarygodności i stygmatyzowanie: «Oto straszny ruski agent».
W Polsce wielu ludzi boi się Rosji. A wystraszonymi ludźmi łatwiej jest sterować.
Jak pokonać rusofobię? Ufam, że jest pewne antidotum.
Znajdujemy się w Sankt Petersburgu. Chcę opowiedzieć o wielkim Rosjaninie i świętym męczenniku, który urodził się w tym pięknym mieście. Mam na myśli Mikołaja II Romanowa, ostatniego cara Rosji, który był także tytularnym królem Polski.
Niedawno zmarł wybitny rosyjski reżyser Gleb Anatoljewicz Panfiłow. Jego ostatnim dziełem był wstrząsający film o zmordowaniu rodziny carskiej przez bolszewików, pt. „Carska rodzina Romanowów”. W jednym z wywiadów Panfiłow powiedział:
«Jestem głęboko przekonany, że skrucha za rozstrzelanie rodziny królewskiej wśród Rosjan jeszcze nie nastąpiła. Piotr I odrąbałby im głowy, utopił ich we krwi i pozostał na tronie. A tu – inteligent, przyzwoity człowiek. On nie był do tego zdolny. I poświęcił siebie, swoją rodzinę… Dzieje się tak wtedy, gdy prawdy moralne wchodzą w konflikt z wymogami prawdziwego życia, okrutnymi i bezlitosnymi! I co robić w sytuacji Mikołaja II? Mówimy o polityce, a ona często wchodzi w konflikt z kategoriami moralnymi, chrześcijańskimi. Po abdykacji już zwykły polityk Mikołaj II stał się niedościgły pod względem moralnym. Stał się, z mojego punktu widzenia, wielki. A cała jego droga krzyżowa mówi o wielkości ducha. Tylko najwybitniejsi ludzie mają taką cierpliwość i taki stopień poświęcenia.»
Męczeńska śmierć Mikołaja II, to straszna katastrofa i punkt zwrotny w historii świata. Dlatego uważam, że przywrócenie jemu należytej czci jest kluczem do wszystkiego. Należy uświadamiać nasze narody, kim naprawdę był ostatni władca Rosji i jaką poniósł ofiarę.
Na koniec chciałabym przytoczyć fragmentem opisu zamieszczonego na jednym z kanałów aplikacji Telegram: «Mikołaj II ze względu na swoją pobożność i moralność, prostotę i skromność, pragnienie przestrzegania chrześcijańskich przykazań i rytuałów stał się obcy otaczającemu go zdeprawowanemu społeczeństwu, pogrążonemu w okultyzmie i masonerii.»
Gdyby Polacy znali prawdę o tym najbardziej niezrozumianym rosyjskim carze, to jestem przekonana, że wielu moich rodaków zaczęło by odchodzić od rusofobii.
Dziękuję Państwu za uwagę.
Agnieszka Piwar Sankt Petersburg, 09.11.2023r.
Fot. Roman Surikow
Adam Wielomski konserwatyzm.pl/wielomski-kto-powinien-wygrac-wojne
Czytam w mediach taki oto newsik: „SZOKUJĄCE słowa Samueli Torkowskiej, która ODMÓWIŁA odpowiedzi na pytanie kto powinien wygrać wojnę rosyjsko-ukraińską!”.
Przyznam, że też jestem zszokowany, lecz nie odmową odpowiedzi ze strony kandydatki Konfederacji, lecz z powodu idiotyzmu tego pytania.
Kto powinien wygrać wojnę? – pytanie jest tak sformułowane, że polityk (a kandydując Samuela Torkowska tym samym stała się politykiem) nie może na nie odpowiedzieć, gdyż jest to pytanie z innego świata. Podobnie jest w przypadku politologa. Kategoria „powinien” pochodzi z filozofii Immanuela Kanta i z jego rozróżnienia pomiędzy tym, jaki świat jest (niem. Sein) a jaki być powinien (niem. Sollen) i kryła się za tym rozróżnieniem chęć likwidacji świata takim jakim on rzeczywiście jest, aby zastąpić go w przyszłości światem takim, jakim on powinien być.
Kant i jego uczniowie nigdy nie zrozumieli, że świat zawsze był, jest i będzie taki sam, ponieważ kierują polityką ludzie, którzy zawsze byli, są i będą tacy sami. Pytanie „kto powinien wygrać wojnę?” od biedy zadać można byłoby także scholastykom i neoscholastykom pracującym nad problemem wojny sprawiedliwej, o ile założymy, że wojnę powinien wygrać ten, kto prowadzi ją w słusznej sprawie (łac. justa causa).
Jednak polityka międzynarodowa nie funkcjonuje wedle kategorii „powinien wygrać”, lecz wedle kategorii „wygra lub przegra”. Dlatego poprawnie sformułowane i posiadające jakikolwiek wymiar praktyczny pytanie do Samueli Torkowskiej powinno brzmieć: „Kto Pani zdaniem wygra wojnę rosyjsko-ukraińską?”. Można także sformułować je jeszcze inaczej: „Pani zdaniem lepiej dla Polski byłoby, aby wojnę wygrała Ukraina czy Rosja?”. Albo jeszcze inaczej: „Czy Polska ma interes w dalszym popieraniu Ukrainy?”. To byłyby pytania adekwatne do polityka, a nie do oderwanego od realiów kantysty, który funkcjonuje w kategoriach „powinien”.
Polski problem od całych dziesięcioleci, albo i kilku stuleci, polega właśnie na tym, że nie myślimy w kategoriach jak jest (Sein), lecz jak być powinno (Sollen). Prawdę mówiąc uważam, że źródło tego błędu tkwi bardzo głęboko w naszej historii i wiąże się z naszym niedorozwojem ustrojowym jeszcze z epoki Rzeczypospolitej Szlacheckiej, gdy nasi przodkowie nie zbudowali silnej władzy monarchicznej, która kierowałaby się w polityce międzynarodowej kategorią racji stanu. Nie powstała w Polsce szkoła myślenia o polityce w kategoriach racji stanu, własnego interesu, etc. W to miejsce mieliśmy demokrację szlachecką z masami politycznie ignoranckiej szlachty, która nie rozumiała polityki międzynarodowej i którą magnaci i agenci obcych dworów szprycowali kategorią moralną „co jest słuszne, co niesłuszne, sprawiedliwe i niesprawiedliwe”.
Oczywiście, ci, który te idee popularyzowali swoje własne interesy ubierali w futerka sprawiedliwości i dobra, a interesy im przeciwne przedstawiali jako złe i niesprawiedliwe. I to nam zostało. Stało się trwałym i antypolitycznym dziedzictwem Rzeczypospolitej Szlacheckiej, wzmocnionym następnie tradycją insurekcyjną, która nigdy nie funkcjonowała w kategorii interesów narodowych, lecz „moralnego oburzenia”. I Polacy ciągle się na coś w polityce światowej „moralnie oburzają”, przy czym nie widzą, że ich oburzenia są skrajnie wybiórcze, skoro „oburzają się” na rosyjski atak na Ukrainę, a nie „oburzali się” na przykład na agresję NATO na Serbię. Działo się tak dlatego, że to media dyktują moralizatorskiej polskiej opinii publicznej na co należy się oburzać, a na co nie należy. Stąd to pytanie, od którego zacząłem ten tekst, a mianowicie „kto powinien wygrać wojnę?” – pytanie, które dla osoby myślącej w kategoriach racji stanu jest kompletnie bez sensu.
Weźmy taki przykład. Wyobraźmy sobie, że na mundialu polska reprezentacja trafiła do jednej grupy eliminacyjnej z Francją, Izraelem i Zimbabwe. Każdy kto mnie zna wie, że kulturowo jestem skrajnym frankofilem, a francuską filozofię i literaturę polityczną znam zdecydowanie lepiej niż polską. Równocześnie jestem antysyjonistą i nie darzę Państwa Izraela specjalną sympatią. Pierwszy mecz w grupie rozegrać zaś mają Francja i Izrael. Komu powinienem kibicować jako Polak? Jakkolwiek jako frankofil czuję, że moje serduszko bije dla Francji, to rozpoczynam rachunki futbolowe: bezsprzecznie najsilniejszym zespołem w grupie jest Francja, będąca absolutnym faworytem, aby wyjść z grupy z pierwszego miejsca. Izrael i Zimbabwe to drużyny słabsze od polskiej. Jeśli więc Polacy mieliby wyjść z pierwszego miejsca w grupie, to należy kibicować komu? Francji i czy Izraelowi? Oczywiście jesteśmy zainteresowani, aby Izrael wygrał ten mecz, aby choć zremisował, aby chociaż urwał jeden punkt, albo choć jedną bramkę!
Jednak nie umiemy tych samych kategorii przenieść do stosunków międzynarodowych i zacząć liczyć czyje zwycięstwo się nam opłaca, a czyje nie. Nie umiemy odróżnić naszych prywatnych sympatii do poszczególnych narodów i państw od realnych interesów politycznych. Jestem skrajnym kulturowym frankofilem, ale absolutnie nie życzę sobie zwycięstwa francuskiej polityki zagranicznej, która chce doprowadzić do federalizacji Unii Europejskiej.
Wiem, że to dziś niepopularne, ale zawsze byłem także rusofilem, a jednak wcale nie chciałbym, aby na przykład Rosja dokonała aneksji Ukrainy i Białorusi, co spowodowałoby, że bylibyśmy kolejnym i naturalnym celem dalszej ekspansji rosyjskiej. Po prostu sympatie prywatne do konkretnych narodów i państw muszą zostać schowane do szuflady, gdy rozpatrujemy stosunki międzynarodowe i rację stanu. Sympatie są namiętnościami, które zakrywają nam rację stanu, a racja – jak mówi sama nazwa (od łac. ratio) – to rozum! Stąd też całkowicie uprawnione byłoby pytanie „Pani zdaniem dla Polski lepiej byłoby, aby wojnę wygrała Rosja czy Ukraina?” – szczególnie, że już wiemy, iż Ukraina pozycjonuje się jako sojusznik Berlina przeciwko Warszawie, czyli i z Rosją i Ukrainą będziemy mieć złe stosunki.
pch24.pl/kosciol-na-strazy-demoliberalizmu-prof-bartyzel
#demokracja #Kosciół #liberalizm #państwo #prof. Bartyzel
(fot. stock.adobe.com)
Kościół staje się instytucją, która sama w swoich strukturach wprowadza chaos, a więc nie może być punktem odniesienia, wzorcem stabilności dla chaosu i anarchii w świecie świeckim.
Carl Schmitt w eseju pt. „Rzymski katolicyzm a forma polityczna” pisał, że jeżeli upada wszelka zasada autorytetu w świecie, jeśli upadają monarchie, jeśli upadają tradycyjne elity, to przynajmniej pozostaje ta latarnia na horyzoncie, jaką jest Kościół – jedyna instytucja, która wie na czym polega prawdziwa idea reprezentacji, to znaczy, że reprezentacja jest „z góry”, a nie „z dołu”; że władza zarówno duchowa, jak i polityczna, reprezentuje Boga wobec ludzi, a nie lud etc. Od kiedy mamy jednak anarchistę na Stolicy Piotrowej, bo tak trzeba nazwać tego człowieka, to nie ma nawet pół punktu odniesienia, nie ma się na czym oprzeć, nie ma żadnej ściany, która mogłaby zatrzymać nacierających orków – mówi w rozmowie z PCh24.pl prof. Jacek Bartyzel, autor książki „Demokracja” (PROHIBITA, 2023).
Jestem po lekturze książki Pana profesora pt. „Demokracja”, która ukazała się nakładem wydawnictwa PROHIBITA. Jak to jest, panie profesorze: w Polsce Tusk i jego przystawki szli do wyborów z hasłem „obrony demokracji”. Takie samo hasło mają Macron we Francji, Sánchez w Hiszpanii, Scholz w Niemczech, Biden w USA i wielu innych liderów politycznych na Zachodzie. Czego tak naprawdę chcą oni bronić? Czymże naprawdę jest „demokracja”?
To bardzo ciekawa kwestia. Wszystkie postacie, które Pan wymienił, ich ugrupowania i hasła, jeśli się im przyjrzymy, to w klasycznym rozumieniu demokracji, a przez klasyczną demokrację rozumiem przede wszystkim demokrację ateńską, powinny zostać uznane za antydemokratyczne i pro-oligarchiczne. Taki sam wniosek można wyciągnąć odwołując się do poglądów Jana Jakuba Rousseau – ojca demokracji nowożytnej.
Przykład: dotychczasowa opozycja w Polsce twierdziła, że broni niezawisłości sądów, zwłaszcza Trybunału Konstytucyjnego. Nawet jeśli przyjęlibyśmy za dobrą monetę, że im naprawdę chodzi o praworządność, to przecież taka instytucja jak Trybunał Konstytucyjny nie jest demokratyczna, tylko elitarna, jest z natury arystokratyczna. Członkowie Trybunału Konstytucyjnego są mianowani, a nie wybierani; muszą spełniać określone kryteria, np. muszą być prawnikami etc. To nie jest więc instytucja dla wszystkich, więc z punktu widzenia demokracji, która jest rządem liczby i równością polityczną, takie instytucje zawsze były powoływane do tego, żeby stawiać tamę roszczeniom demokracji, żeby powściągać demokrację, żeby powściągać zakusy suwerennego ludu do wszechwładzy. Nie przypadkiem wódz demokracji w „Nie-Boskiej komedii” Krasińskiego nosi imię Pankracy, a więc „Wszechwładny”.
To pomieszanie wynika oczywiście z tego, że to, co się współcześnie uważa za demokrację w świecie, którego jesteśmy częścią, tak naprawdę jest mieszaniną pewnych idei demokratycznych i idei liberalnych, czyli to jest tzw. demokracja liberalna. W tej mieszaninie występują co i rusz jakieś tarcia pomiędzy pierwiastkiem demokratycznym a pierwiastkiem liberalnym. Trybunał Konstytucyjny to tylko jeden z przykładów tego tarcia.
W dodatku dzisiaj problem jeszcze jest taki, że współczesna ideologia liberalna przeszła na bardzo radykalne pozycje ekstremalnego permisywizmu moralnego. W ideologii liberalnej niemal zawsze był czynnik obrony mniejszości, czy praw mniejszości. Dzisiaj mamy do czynienia z bardzo specyficznymi mniejszościami, przede wszystkim tzw. mniejszościami seksualnymi. W związku z tym obecnie tym, co jest szczególnie eksponowane i w propagandzie, i w polityce ruchów liberalnych jest właśnie forsowanie postulatów, które mają realizować życzenia tych mniejszości.
W swojej książce pt. „Demokracja” kilkukrotnie przywołuje Pan hasło, które jest „świętym Graalem” współczesnych wyznawców „władzy ludu”, a brzmi ono: demokracja to rządy większości z poszanowaniem praw mniejszości. Wiele osób wieszczy schyłek demokracji liberalnej. Ja złośliwie odpowiadam: mamy do czynienia z triumfem demokracji liberalnej, co pokazuje na przykład sprawa reformy emerytalnej we Francji. Popierało ją w porywach 5 proc. obywateli. Politycy ją przeprowadzili pod hasłem m. in. „trzeba szanować prawa i wolę mniejszości”.
To ma swoje dwojakie oblicze. Z jednej strony trzeba przypomnieć, co jest tym, co zasadniczo charakteryzuje zarówno demokrację, jak i liberalizm, i co powoduje antagonizm. Sednem demokracji jest zasada rządów większości i suwerenności ludu. Jak mówił Rousseau: tej suwerenności nie można stawiać żadnych granic, ponieważ byłoby to naruszenie zasady, że lud może wszystko. Ta suwerenność w praktyce przekłada się na suwerenność konkretnego ludu czy narodu. Natomiast liberalizm wychodzi z zupełnie innego podstawowego założenia, mianowicie: dla liberałów istnieje pewna abstrakcyjna jednostka – człowiek, która jest według liberałów wyposażona w pewne naturalne i niezbywalne prawa. Ta autonomiczna jednostka jest kimś zupełnie innym niż lud czy naród w demokracji. To tarcie wynika z tego, że próbuje się wolę suwerenną narodu ograniczyć przez wskazanie domniemanych praw autonomicznej jednostki.
Bardzo dobrym przykładem jest sprawa imigracji: z punktu widzenia interesów danego narodu niekontrolowana imigracja jest ogromnym zagrożeniem dla społeczeństwa, ale dla dogmatycznego liberała to jest kwestia autonomicznej jednostki, której wszystko jedno czy ktoś jest Polakiem, czy Syryjczykiem, który chce się tutaj dostać, czy przynajmniej przetransferować. Ta abstrakcyjna jednostka jest stawiana w centrum na jakimś piedestale.
I teraz na pytanie, które Pan stawia, czy demokracja liberalna triumfuje, czy nie, odpowiedź jest złożona. Z jednej strony ideologia, która stoi u podstaw demoliberalizmu, u podstaw demokracji liberalnej triumfuje na poziomie polityki większości państw, jak i przede wszystkim Unii Europejskiej, która zyskuje coraz większą władzę nad państwami członkowskimi. Można by językiem Marksa powiedzieć, że demokracja liberalna to „ideologia panująca klasy panującej” w Europie. Z drugiej jednak strony widzimy pewien opór. Pojawia się on w postaci ruchów, które władze unijne traktują jako zagrożenie i starają się im zapobiec. Te ruchy wpisują się w koncepcję demokracji nieliberalnej, którą ogłosił jako pierwszy z liczących się polityków premier Węgier Víktor Orbán.
Widzimy, że te ruchy wpisujące się w demokrację nieliberalną czasami dochodzą do władzy, bądź zyskują coraz większe poparcie w takich krajach, jak Niemcy, Francja czy Hiszpania. Przyszłość rysuje się więc ciekawie, bo pojawia się pytanie, która tendencja zwycięży? Czy walec unijny zdoła to powstrzymać, czy może raczej oddolny ruch będący w pewnym sensie powrotem do korzeni demokracji zdoła się umocnić i jednak odwrócić bieg historii?
Która koncepcja ostatecznie zatriumfuje, zdaniem pana profesora?
Najtrudniej jest prorokować… Moim zdaniem w najbliższych latach będziemy świadkami coraz bardziej pogłębiającej się sprzeczności. To właściwie taka trochę wojna pozycyjna: na jednych odcinkach frontu się przegrywa, a na innych wygrywa. W Polsce, jeśli uznamy, że PiS było reprezentantem demokracji nieliberalnej, to ta koncepcja właśnie przegrała, a wygrała frakcja, która jest zgodna z ideologią narzucaną z Brukseli. Z kolei na Węgrzech Orbán trzyma się mocno…
Najbliższe lata będą zapewne tak wyglądały, że w różnych krajach, czyli na różnych odcinkach tego frontu będzie to kształtowało się różnie. Ostatecznie jednak mam nadzieję, że zwycięży normalność, że to szaleństwo, które forsuje zdominowana przez liberalnych radykałów Unia na dwóch odcinkach – zmieniania natury ludzkiej i promowania wszelkich dewiacji oraz nieograniczonej imigracji – w końcu zostanie zatrzymane i pokonane przez siły oporu. Mam nadzieję, że narody europejskie w końcu zbuntują się przeciwko temu szaleństwu. Ale jeśli się nie zbuntują, to będzie to oznaczać, że umarły duchowo, czego niestety też nie możemy wykluczyć.
Miało być tak pięknie, panie profesorze. Francis Fukuyama ogłosił „koniec historii”. Demokracja liberalna zaorała wszystkie inne ustroje – komunizm, monarchię, tyranię etc. Dlaczego w związku z tym jest tak źle?
Nad Fukuyamą nie ma potrzeby się nadal znęcać, ponieważ po latach przyznał się on do pomyłki. Przede wszystkim jednak ogłaszając „koniec historii” nie zauważył on islamu, jako nowego wroga demoliberalizmu.
Jednakowoż to, że mamy nadzieję, iż demoliberalizmu upadnie, nie oznacza, że z miejsca zostaną rozwiązane wszystkie problemy, dlatego że nurt „czysto” demokratyczny też ma swoje wady i niesie różne zagrożenia. Nie chcemy przecież tego, żeby lud posiadał nieograniczoną władzę i robił to, co chce.
Prawdziwie tradycjonalistyczne środowiska są dzisiaj na zupełnym marginesie, więc żeby nastąpiła prawdziwa reakcja o charakterze kontrrewolucyjnym, a nie tylko buntu mas przeciwko panującej oligarchii, to na razie nie widać nic dobrego na horyzoncie.
Czy biorąc to wszystko pod uwagę pan profesor, jako monarchista, nadal wierzy w restaurację monarchii?
To zależy w jakiej perspektywie na to patrzeć. Konserwatyści myśląc w perspektywie dziesiątek czy nawet setek lat wiedzą, że zawsze jest to możliwe. Natomiast w dającej się przewidzieć aktualnej sytuacji nie ma na to żadnej szansy. Przede wszystkim, żeby powróciła tradycyjna, katolicka monarchia musi powrócić i zostać wdrożona maksyma „nie ma króla bez biskupa”. Najpierw więc musimy przezwyciężyć straszny kryzys w Kościele, a niestety on się dramatycznie pogłębia…
No właśnie… Kościół staje się obecnie jedną z najbardziej demoliberalnych instytucji na świecie…
Powiem więcej: Kościół staje się instytucją, która sama w swoich strukturach wprowadza chaos, a więc nie może być punktem odniesienia, wzorcem stabilności dla chaosu i anarchii w świecie świeckim. Carl Schmitt w eseju pt. „Rzymski katolicyzm a forma polityczna” pisał, że jeżeli upada wszelka zasada autorytetu w świecie, jeśli upadają monarchie, jeśli upadają tradycyjne elity, to przynajmniej pozostaje ta latarnia na horyzoncie, jaką jest Kościół – jedyna instytucja, która wie na czym polega prawdziwa idea reprezentacji, to znaczy, że reprezentacja jest „z góry”, a nie „z dołu”; że władza zarówno duchowa, jak i polityczna, reprezentuje Boga wobec ludzi, a nie lud etc.
Od kiedy mamy jednak anarchistę na Stolicy Piotrowej, bo tak trzeba nazwać tego człowieka, to nie ma nawet pół punktu odniesienia, nie ma się na czym oprzeć, nie ma żadnej ściany, która mogłaby zatrzymać nacierających orków.
Sugeruje pan profesor, że za niedługo hierarchia sama będzie się domagała tzw. rozdziału państwa od Kościoła?
Ależ to już dawno się stało. Przecież po II Soborze Watykańskim dyplomacja watykańska zażądała zarówno od frankistowskiej Hiszpanii, jak i od Irlandii czy krajów Ameryki Romańskiej, w których istniały jeszcze państwa katolickie, rewizji konkordatów właśnie w duchu odebrania katolicyzmowi pozycji religii uprzywilejowanej.
U nas w Polsce jest to jeden z kluczowych punktów nowej koalicji rządzącej…
Nawet obowiązujący konkordat nie stoi na gruncie państwa katolickiego. Nie mówi on o rozdziale, bo tego pojęcia tam nie ma. Nie jest to jednak konkordat państwa katolickiego ze Stolicą Apostolską. To jest konkordat państwa indyferentnego religijnie.
Bóg zapłać za rozmowę
Tomasz D. Kolanek
Dariusz Matuszak ttps://wpolityce.pl/polityka/670729-elektroniczna-smycz-dla-mieszkancow-unii
Parlament Europejski i Rada Unii Europejskiej porozumiały się w sprawie utworzenia „europejskich portfeli tożsamości cyfrowej” (eID), centralnego, cyfrowego systemu identyfikacji wszystkich Europejczyków. To aplikacja, która ma służyć do załatwiania spraw urzędowych przez Internet na poziomie Unii, ale też korzystania z usług online i samej sieci. W portfelu mają się znaleźć cyfrowe wersje dokumentów obywateli, a także cyfrowe pieniądze. Wielu ekspertów i przedsiębiorców ostrzega jednak przed potencjalnymi nadużyciami na wielką skalę. Portfel da władcom Europy możliwość pozbawiania obywateli ich fundamentalnych praw i praktycznie noeograniczonej kontroli nad nimi. To narzędzie do zaprowadzenia usmiechnietej, liberalnej tyranii.
Zgodnie z nowym prawem UE ma oferować obywatelom tzw. „portfele cyfrowe” – początkowo na zasadzie dobrowolności, które będą zawierać cyfrowe wersje ich dowodów osobistych, praw jazdy, dyplomów, dokumentacji medycznej, informacji o kontach etc. Ma to ułatwić załatwianie spraw urzędowych, korzystanie z usług online na terenie Unii, jak też poświadczania tożsamości i uznawanie dokumentów. W skrócie: w Portugalii nie będzie problemu z uzyskaniem i potwierdzeniem dokumentacji medycznej polskiego obywatela gdy ten znajdzie się w tamtejszym szpitalu. Podobnie ubezpieczeń, zezwoleń etc.
Wszyscy obywatele UE będą mieli możliwość posiadania unijnego portfela tożsamości cyfrowej, umożliwiającego dostęp do publicznych i prywatnych usług online przy pełnym bezpieczeństwie i ochronie danych osobowych w całej Europie – napisała Komisja Europejska w oświadczeniu.
Zaś Nadia Calvino hiszpańska wicepremier i minister cyfryzacji, która przewodzi teraz hiszpańskiej prezydencji w Unii oświadczyła pompatycznie:
Zatwierdzając europejskie rozporządzenie w sprawie tożsamości cyfrowej, podejmujemy zasadniczy krok, aby obywatele mogli mieć niepowtarzalną i bezpieczną europejską tożsamość cyfrową. Jest to kluczowy postęp, dzięki któremu Unia Europejska może stać się światowym punktem odniesienia w dziedzinie cyfrowej, chroniącym nasze demokratyczne prawa i wartości.
Oczywiście to unijny bełkot. Niby co ma wspólnego cyfrowe potwierdzanie tożsamości etc z demokracją i jakimiś tam wartościami europejskimi. Jeśli już to tylko dlatego, że im zagraża na co wskazuje 504 naukowców, ekspertów ds. prywatności i cyberbezpieczeństwa z 39 krajów, którzy podpisali wspólny list ostrzegający przed pułapkami, owego portfela i zagrożeniami jakie się z nim wiążą dla naszego bezpieczestwa w sieci i wolności. W Polsce praktycznie nikogo to nie interesuje. Pod listem znalazł się podpis tylko jednego przedstawiciela naszego kraju – prof. Mirosłąwa Kutyłowskiego z PAN. Tutaj jest link do listu protestacyjnego
By pojąć istotę zagrożeń warto cofnąć się kilka lat, gdy prace nad cyfrową tożsamością zostały bardzo przyspieszone. Wiązało się to z pandemią i wprowadzaniem paszportu covidowego. W istocie chodziło o szybką identyfikację tych, którzy nie zaszczepili się, więc zostali pozbawieni swych podstawowych praw – jak choćby możliwości przemieszczania się, podróży. Tych którzy nie mieli elektronicznych zaświadczeń o tym, że dobrowolnie poddali się przymusowemu szczepieniu w praktyce można było trzymać w gettach dla sanitarnie podejrzanych, czy nieprawidłowych. Nowy, projektowany portfel cyfrowy daje nieskończenie większe możliwości pozbawiania ludzi praw i zniewalania ich.
Już w pierwszej zalecie owego portfela – w tym, że wszystkie dokumenty będą w jednym miejscu, dostępne za pomocą jednego przycisku – jak zachwalają eurokraci, tkwi jedno z największych zagrożeń. Oznacza to bowiem, że jednym przyciskiem można nas też wszystkich dokumentów pozbawić. Póki są one rozproszone znacznie trudniej jest to zrobić. Ćwiczył to już w Kanadzie reżim Trudeau, który pozbawiał niezgadzających się na covidowy zamordyzm dostępu do kont, czyli pieniędzy, ale też unieważniał ubezpieczenia w kierowcom ciężarówek, którzy utworzyli wielki konwój protestacyjny.
Kontroli nad obywatelami nie sprawowałyby nawet rządy poszczególnych państw, ale Bruksela. W skrócie: to nie jakiś biurokrata w Warszawie unieważniałby niegrzecznym obywatelom ubezpieczenia, ale unijny eurokrata. Nawet w zaprowadzaniu reżimu i pozbawianiu wolności nie bylibyśmy suwerenni, tylko zdani na Brukselę.
Oczywiście Komisja nie planuje poprzestać na eID. Kolejną rzeczą, nad którą pracują władcy Europu jest cyfrowe euro. Komisarz Unii ds rynku wewnętrznego i usług Thierry Breton, ten sam, który zaprowadza cenzurę w mediach społecznościowych oznajmił: Teraz, gdy mamy portfel tożsamości cyfrowej, musimy coś do niego włożyć.
Oczywiście chodzi też o pieniądze. W unijnym portfelu mają znaleźć się nie tylko cyfrowe dokumenty, ale też cyfrowe pieniądze. To znakomicie ułatwia kontrolę i zaprowadzanie systemu kredytu społecznego. I znów – jak w Kanadzie, czy Brazylii, protestujący obywatele mogą zostać jednym kliknięciem” pozbawieni dostępu do swych kont, a więc pieniędzy. Nie wypłacą ich, nie dokonają nawet najbardziej podstawowej transakcji, bo ich karty i urządzenia elektroniczne będące nośnikiem cyfrowej waluty przestaną działać.
Catherine Austin Fitts amerykańska ekspertka finansowa i była sekretarz mieszkalnictwa w rządzie George’a Busha ostrzega, że cyfrowy system będzie kontrolowany centralnie, a środki finansowe każdej osoby mogą być ograniczane.
Możliwość dokonywania transakcji finansowych można wyłączyć. Powiedzmy, że chcę zmusić cię do przyjęcia szczepionki. Jeśli nie zrobisz tego, co ci każę, będzie można odmówić ci dostępu do środków finansowych, albo całkowicie je zablokować.
Taki system totalitarny mógłby również pozwolić państwu kontrolować też na co obywatele wydają swoje pieniądze. O tym, że nie jest to imaginacja, abstrakcja świadczy waśnie zablokowanie pieniędzy obywatelom w Kanadzie, czy protestującym przeciwko prezydentowi Luli w Brazylii.
Teoretycznie pieniądz cyfrowy ma być dużym ułatwieniem, ale jest znakomitym narzędziem kontroli pozbawiającym nas też prawa do prywatności.
Fintech i CBDC (pieniądz cyfrowy) niosą ze sobą konsekwencje społeczne. Gdyby gotówka ustąpiła miejsca CBDC, a systemy płatności były cyfrowe, wszelkie pojęcie anonimowości i prywatności w sprawach finansowych byłoby poważnie zagrożone.
pisze amerykański ekonomista, profesor Cornell University Eswara Pasada w swej książce „Przyszłość pieniądza. Jak rewolucja cyfrowa przemienia świat walut i finasów”.
CBDC stałoby się też narzędziem umożliwiającym wdrażanie różnych rządowych polityk gospodarczych i społecznych.
Przed niebezpieczeństwem waluty cyfrowej ostrzega też Adam Glapiński.
Nie można wykluczyć, że są wydatki…o których konsument nie chciałby informować swojego banku. W tym kontekście należałoby rozważać proponowaną regulację również w odniesieniu do prawa do prywatności konsumentów wobec przedsiębiorców, tym bardziej że ochrona tej prywatności została expressis verbis wyrażona m.in. w art. 76 Konstytucji RP – pisze prezes w liście do resortu finansów, który jest gorliwym zwolennikiem likwidacji gotówki, prezes NBP.
Edward Dowd, założyciel Phinance Technologies ostrzega, że każdy system CBDC będzie systemem totalitarnej kontroli powiązanej z „kredytem społecznym” w stylu chińskim. Nieposłuszni obywatele będą odcinani od pieniędzy, ale też dostępu do usług publicznych.
Pieniądz cyfrowy Staje się po prostu narzędziem inżynierii społecznej, gadżetem maniaka kontroli.- mówi Dowd.
Wszystko się ze sobą wiąże. To system, a nie pojedyncze, rozproszone działania. A więc trzeba pamiętać, iż forsowana w Brukseli zmiana Traktatów przewiduje likwidację walut krajowych i przymusowe zastąpienie ich euro. Polska nie tylko nie mogłaby prowadzić własnej polityki monetarnej, ale Unia kontrolowałaby też portfele, czyli pieniądze polskich obywateli.
Rządy przy pomocy cyfrowego pieniądza mogą nie tylko karać nieposłusznych obywateli, ale też kontrolować i dyscyplinować każdego, wymuszać określone zachowania w codziennej aktywności. Przykład płynie z uśmiechniętej, miłej i postępowej tyranii w Kanadzie. Spółdzielcza kasa oszczędnościową Vincity wprowadziła karty, które zliczają ślad węglowy, jaki zostawiły kupowane z jej pomocą towary. Podobne rozwiązanie wprowadził australijski Commonwealth Bank. Mamy więc znów do czynienia z fikcją anonimowości. System precyzyjnie zbiera dane o tym, na co użytkownicy wydają swoje cyfrowe kochane pieniążki, przechowuje je i przetwarza. Teraz wystarczy wprowadzić limit śladu węglowego przypadającego na każdego obywatela. Po jego przekroczeniu nie będzie można dokonać transakcji
Nie należy mieć najmniejszych złudzeń co do złych intencji władców Europy. Wszystko zbiega się w czasie. Szefowa Europejskiego Banku Centralnego Christina Lagarde, właśnie oznajmiła o znacznych postępach banku w pracach nad walutą cyfrową. Tymczasem amerykańska Rezerwa Federalna praktycznie nie podjęła żadnych prac. Gotówka w Ameryce jest niezagrożona.
Europa obok Chin jest prymusem w konstruowaniu elektronicznych smyczy na obywateli. Do tego dzieła służy nawet nieszczęsne KPO. 20% pieniędzy z unijnych pożyczek, czy grantów, które będą spłacane nowymi podatkami musi być przeznaczone na tzw. transformację cyfrową.
Ale jest coś, co może sprawić, że na razie władcom Europy nie uda się zaprowadzić systemu permanentnej, wszechogarniającej kontroli elektronicznej. Tym czymś jest katastrofalny stan niemieckiej gospodarki cyfrowej. Niemcy są na przedostatnim miejscu w Unii jeśli chodzi o dostęp do szybkiego Internetu. Wszędzie brakuje infrastruktury, a wszystko wskazuje na to, że nie będą w stanie szybko zbudować sieci światłowodowej, która jest niezbędna do wydajnej transmisji danych. To kraj bez wykształconej kadry i anachronicznych urządzeń jak faks. Trudno myśleć o elektronicznym paszporcie tam gdzie nie działają nawet najprostsze usługi online, czy o cyfrowym pieniądzu w kraju, w którym są kłopoty z płaceniem kartą.
Komisja Europejska ma 28 listopada głosować nad przyjęciem elektronicznego portfela Tymczasem nie wiemy nawet jakie stanowisko reprezentuje obecny polski rząd. Jak nasz przedstawiciel głosował na Radzie Unii Europejskiej. O tym jaką postawę zajmie przyszły rząd możemy myśleć z prawdziwą trwogą. Nie ma wątpliwości, że eurokraci chcą domknąć system i zbudować uśmiechnięty liberalny reżim, w którym obywatele są sprowadzeni do roli konsumentów, a wszytko kontrolują władcy i właściciele Europy.
ttps://wpolityce.pl/polityka/670729-elektroniczna-smycz-dla-mieszkancow-unii