Przedsiębiorcy zawieszają lub likwidują działalność. Wielu z nich nie przetrwa tego roku i zimy – twierdzą w „Rzeczpospolitej”.
Pandemia, wojna na Ukrainie i inflacja coraz mocniej uderzają w polską gospodarkę. Kolejni przedsiębiorcy po podwyżkach rachunków za gaz i prąd myślą o zamykaniu biznesu – pisze „Rzeczpospolita”.
– Rzeczywiście, w ostatnim czasie ponad 200 tys. firm zamknęło bądź zawiesiło działalność – potwierdza cytowany przez gazetę Adam Abramowicz, rzecznik małych i średnich przedsiębiorców.
Dziennik dodaje, że o tym, jak trudna jest sytuacja, świadczą też sygnały z biur rachunkowych.
– Biura rozliczają różne branże i jako pierwsze widzą nadciągające kryzysy. To my dostajemy informacje o tym, że przedsiębiorcy rozważają zawieszenie lub zamknięcie swoich działalności. Obecnie widzimy duże zdenerwowanie wśród klientów – mówi „RZ” Julia Dybkowska, wiceprezes Fundacji Wspierania i Rozwoju Biur Rachunkowych i właścicielka biura rachunkowego Clever Tax.
To, że nastroje wśród klientów nie są najlepsze, w rozmowie z gazetą potwierdza też Beata Boruszkowska, prezes Krajowej Izby Biur Rachunkowych i właścicielka biura rachunkowego BEATA z Brodnicy. – Paniki jeszcze nie ma, ale firmy już się zamykają – wskazuje.
Jak czytamy w gazecie, na rosnące rachunki za prąd rząd znalazł „antidotum”. Problem „rozwiązać” ma ustawa wprowadzająca maksymalne ceny energii, także dla sektora małych i średnich przedsiębiorców. Nie trzeba jednak przypominać, jak każdorazowo kończy się socjalizm. Ceny na rynku wynikają z popytu oraz podaży. Są one określane na poziomie, na którym zarówno ktoś jest gotów sprzedać dany towar, jak i ktoś inny jest gotów go kupić. Wprowadzenie ceny maksymalnej przyniesie opłakane skutki.
Nowa książka prof. Adama Wielomskiego pt. „Yuval Noah Harari. Grabarz człowieczeństwa” jest dostępna w Bibliotece Wolności. Wieloletni publicysta „Najwyższego CZAS!”-u demaskuje w niej poglądy jednego z kluczowych ideologów nowego porządku świata po Wielkim Resecie.
Harari jest kreowany na autorytet „od wszystkiego”. Jego wypowiedzi są cytowane jako genialne bez względu na to czy dotyczą pandemii, wojny na Ukrainie, globalnego ocieplenia, agendy LGBT, religii czy przyszłości świata. Jego książki polecają takie osoby jak Mark Zuckerberg czy Bill Gates, a premier Mariusz Morawiecki był zaszczycony, że mógł sobie zrobić z nim zdjęcie podczas imprezy Impact’22.
Zdaniem prof. Wielomskiego Harari zawdzięcza ten wielki sukces nie merytorycznej zawartości swoich książek, a wręcz przeciwnie, dzięki jej brakowi! W swojej trylogii stworzył opowieść, która ma pełnić rolę mitu dla świata po Wielkim Resecie. To Mit XXI a nawet XXII wieku. Mit, który ma zastąpić wszystko to, co stworzyła cywilizacja grecka, rzymska i chrześcijaństwo, a w co ludzie mają bezkrytycznie uwierzyć.
Mitu takiego potrzebuje kasta miliarderów, która dąży do stworzenia społeczeństwa niezdolnego do buntu, choćby z racji narastających nierówności społecznych. Jeśli ludzie uwierzą w spisaną przez Harariego opowieść, to obudzą się w takim właśnie świecie. W świecie, w którym garstka właścicieli globalnych korporacji przejmie kontrolę nie tylko nad całą własnością i władzą polityczną na naszej planecie, ale także nad ludzkimi ciałami i umysłami.
Książkę można nabyć na stronie sklep-niezalezna.pl lub klikając TUTAJ.
Stanislaw Michalkiewicz – October 28, 2022 https://www.goniec.net/2022/10/28/michalkiewicz-hupka-i-czaja-wiecznie-zywi/
No i jak tu nie wierzyć, że Putin jest dobry na wszystko? Wracając z Podlasia, gdzie miałem serię spotkań z tamtejszą publicznością, usłyszałem w radio RMF FM reklamę – jak się okazało – rządową. Rząd się tam przechwalał, jak to dba o obywateli, ile tarcz ochronnych dla nich przygotował, żeby włos im nie spadł z głowy – a jednocześnie przestrzegł, żeby nie wierzyć w “putinowską propagandę”.
Najwyraźniej autor tego reklamowego tekstu uważał, że jak tylko ktoś nie basuje rządowi “dobrej zmiany”, to na pewno jest agentem Putina. Nie jest to może pomysł specjalnie oryginalny, bo i za pierwszej komuny partia szantażowała obywateli podobnie. Komu się polityka partii i rządu nie podobała, to lał wodę na młyn zachodnioniemieckich rewizjonistów i odwetowców: Hupki i Czai.
W 1968 roku, kiedy nasza 3 kompania zmotoryzowana Studium Wojskowego UMCS w Lublinie słabo wykonała ostre strzelanie, pułkownik Kwaśniewski kazał zrobić zbiórkę i przez zaciśnięte zęby – bo miał taki sposób mówienia – przestrzegł, że każdy żołnierz, który nie wykona strzelania, będzie uważany za agenta Bundeswehry. Jak widzimy, transformacja ustrojowa to i owo zmieniła. Kiedyś Hupka i Czaja, a teraz Putin – ale mechanizm został taki sam, bo po co go zmieniać, skoro działał i za komuny i teraz?
W ogóle, w miarę zbliżania się przyszłorocznej kampanii wyborczej, Putin wkracza u nas w samo centrum politycznego dyskursu. Kiedy wspólnik pana Marka Falenty, zażywający obecnie statusu “małego świadka koronnego” (“nie brak świadków na tym świecie – twierdził Rejent Milczek) powiedział, że pan Falenta sprzedał podsłuchane nagrania Putinowi, to Donald Tusk od razu wpadł w samołówkę i zaczął domagać się sejmowej komisji śledczej, a generał Dukaczewski powiedział nawet, że oto mamy dowód, iż podmianka na pozycji lidera politycznej sceny w 2015 roku została przeprowadzona przez Putina. Jeśli pan generał Dukaczewski naprawdę tak myśli, to można podejrzewać, że te wszystkie stare kiejkuty niewiele były i są warte. Nawiasem mówiąc, właśnie niezawisła prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie tajnych więzień CIA w Starych Kiejkutach. Jak pamiętamy, delikwenci byli tam przewożeni z bazy w Guantanamo na Kubie na lotnisko w Szymanach, a stamtąd – do Starych Kiejkutów, gdzie oprawiali ich amerykańscy oprawcy, podczas gdy stare kiejkuty stały na świecy – za co dostały 15 mln dolarów, które odebrały w amerykańskiej ambasadzie w Warszawie, zapakowane w kartony.
Domyślam się, że gdyby prokuratura kogoś w tej sprawie oskarżyła, to Nasz Najważniejszy Sojusznik pokazałby jej ruski miesiąc, a więc coś w rodzaju Putina i to w całej straszliwej postaci – więc nie wiemy nawet, czy z tych 15 milionów coś kapnęło dla ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego czy ówczesnego premiera Leszka Millera. Daj im Boże jak najlepiej, chociaż gdyby się pochwalili, to mielibyśmy gotowe wzory do naśladowania w charakterze autorytetów moralnych. Kto się bowiem prostytuuje na życzenie Naszego Najważniejszego Sojusznika, to jest autorytetem moralnym, podczas gdy nawet dawanie posłuchu “putinowskiej propagandzie” jest potępiane bez komentarza nawet przez radio RMF FM, chociaż uchodzi ono za rozgłośnię zaprzyjaźnioną raczej z obozem zdrady i zaprzaństwa. Czego jednak nie robi się dla Polski, zwłaszcza za pieniądze? Skoro dla Polski można nawet zabijać ludzi, to dlaczegóż powstrzymywać się przed prostytuowaniem?
Wróćmy jednak do Donalda Tuska, który najwyraźniej w ferworze nie zauważył zastawionej na niego pułapki. Oto bowiem już następnego dnia “mały świadek koronny” zeznał, że syn byłego premiera, pan Michał Tusk, odebrał od niego reklamówkę z “Biedronki” w której znajdowało się 600 tys. euro tytułem łapówki. Pan Michał Tusk oczywiście energicznie zaprzeczył, ale wtedy świadek uzupełnił, że scena wręczania łapówki została nagrana i to z dźwiękiem aż przez dwie kamery, co młody pan Tusk nawet widział, ale podobno nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia.
To trochę podważa wszystkie zaprzeczenia, ale ma też plusy ujemne z punktu widzenia prokuratury, która – jak to wyjaśnił pan wiceminister Kaleta – podobno jeszcze nie zebrała dowodów i dlatego nie postawiła Michału Tusku, a może i Donaldu, żadnych zarzutów. Najwyraźniej nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale by gonić go – to znaczy – by na przyszły rok Donald Tusk nie tylko odstąpił od żądania komisji śledczej, ale w ogóle – niczym stary towarzysz Wardęga z nieśmiertelnego poematu “Towarzysz Szmaciak” — “zwijał się jak w ukropie, by ratować chłopię”. W tej sytuacji otwiera się pole do działania dla pana prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego, który w maju za oceanem znalazł punkt oparcia u tamtejszych Żydów nie tylko do wysadzenia w powietrze Donalda Tuska, którego Naczelnik Państwa uznał oficjalnie za porte-parole Republiki Federalnej Niemiec na Polskę, ale – kto wie? — może i samego Naczelnika, bo rząd premiera Morawieckiego cieszy się poparciem już tylko 26 procent indagowanych obywateli. Czyżby skrycie sympatyzowali z Putinem? Ładny interes! W każdym razie pan Trzaskowski też szykuje się do przyszłorocznych wyborów, zabiegając o względy sodomczyków i gomorytek, które najwyraźniej zaczynają tworzyć potężne polityczne lobby. Oto przypadkowo dowiedziałem się, że za namową pana Rabieja, który sam ma – jak mówił dowódca naszej zmotoryzowanej kompanii — “tendencje inklinacyjne”, chciał szpital miejski przy ul. Solec w Warszawie przerobić na hotel dla sodomczyków i gomorytek ze wszystkich 77 płci. Dlaczego sodomczykowie i gomorytki nie mogłyby bzykać się w zwyczajnych hotelach – tajemnica to wielka – ale na szczęście udało się ten szpital uratować.
Tymczasem liczba agentów Putina rośnie i niedawno trafił na nią Książę-Małżonek za swoje dziękczynienie dla USA po eksplozjach przy bałtyckich gazociągach. Rządowa telewizja nakręciła specjalny film, w którym go bezlitośnie zdemaskowała. To oczywiście dobrze, ale i niedobrze, bo jak już go zdemaskowała, to drugi raz zdemaskować go nie może, a tymczasem do wyborów jeszcze rok i Książę-Małżonek może wymyślić coś jeszcze gorszego. Na razie w sukurs i Księciu i Donaldu Tusku ruszył Judenrat “Gazety Wyborczej”, na której łamach pan red. Tomasz Piątek, najwyraźniej już zdetoksowany, demaskuje Naczelnika Państwa, jak to stare kiejkuty dawały mu pieniądze. Czy z tych, które dostały za tajne więzienia CIA – tego nie wiemy, chociaż umorzenie śledztwa w tej sprawie przez prokuraturę otwiera pole do domysłów. Okazuje się, że niełatwo udelektować Naszego Największego Sojusznika, to znaczy – może i łatwo – tylko potem pojawiają się rozmaite zgryzoty. Ale już Voltaire zauważył, że kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku.
Tymczasem Putin nowym fake-newsem wzburzył nie tylko światową opinię, ale i zdenerwował generałów w Pentagonie. Chodzi o “brudną bombę”, która miała przygotować Ukraina. Oczywiście Ukraina zaprzecza, ale tamtejsza wicepremierka wystąpiła z dramatycznym apelem, by uchodźcy, Boże broń, nie wracali do kraju, zwłaszcza w zimie. Najwyraźniej coś wie, czego my jeszcze nie wiemy. Tymczasem na Biegunie Północnym uformował się wir polarny, który – jak twierdzą eksperci — może sprawić, że zima albo będzie ciepła, albo będzie mroźna. Słowem — “kiedy na świętego Prota jest pogoda albo słota, to w świętego Hieronima będzie deszcz, albo go nima”.
Jak widzimy, poruszone zostały nawet Moce, a tu pan Dawid Podsiadło, najwyraźniej pozazdrościł pannie Jamroży, która niedawno przypomniała sobie, jak to została zgwałcona, a wcześniej ogłosiła dokonanie apostazji. Pan Podsiadło jak dotąd żadnego zgwałcenia sobie nie przypomniał, więc właśnie głosił, że sposobi się do apostazji.
I Putin i “brudna bomba” i apostazja… Co my biedni teraz zrobimy?
Szanowni Państwo! URSULA VON DER LEYEN dla „prawdziwych Europejczyków”, to nieomylna wyrocznia, której deklaracje obowiązują tak długo, póki sama ich nie zmieni, a przynajmniej do końca dnia ich emisji, bo następnego nikt już przecież nie pamięta, co powiedziała, bo i po co? Dla mniej wykształconych z mniejszych miast, którzy liznęli trochę angielskiego, a nie znają niemieckiego, to WON TEN LIAR. Dla nas prostaczków to hasło brzmi po polsku: WON KŁAMCZUCHO! Radek S jest znany powszechnie jako były minister tego i owego. Wypisuje w internecie różne bzdury sprzeczne jedne z drugimi, a mimo to, albo właśnie dzięki temu, popularność jego nie maleje. Publicyści zastanawiają się, kiedy i dlaczego zmienił poglądy. A skąd wiadomo, że w ogóle kiedykolwiek jakieś poglądy miał? Może jest po prostu durniem, jakiego lobby rusko-pruskiemu udało się umieszczać na eksponowanych stanowiskach, dla kreciej roboty na szkodę Polski wyłącznie? W moim mieście panoszy się pewien tęczowy dupek, który chce być tytułowany „dupiarzem”. Tu też nikt nie ma wątpliwości, co do jego małego rozumku. I znowu, może właśnie o to chodzi tym, którzy go wylansowali? Durniowi brak świadomości, że się kompromituje, może i dobrze, ale przy. okazji kompromituje, nas wszystkich, zarówno „prawdziwych Europejczyków”, jak i prostaczków, nie umiejących wymienić pięćdziesięciu paru płci wyszczególnionych w UE. Czy przy takiej konkurencji, człowiek myślący zdroworozsądkowo ma jeszcze jakieś szanse zaistnienia w świadomości publicznej? Chcę wierzyć, że tak, dlatego chodzę na spotkania z mądrymi ludźmi i wszystkich do tego zachęcam.
Władze samorządowe uderzają w podstawowe, konstytucyjne prawa mieszkańców, dążąc do wprowadzenia tzw. Strefy Czystego Transportu na terenie całego Krakowa. Pomijając manipulacyjny wydźwięk samego tytułu projektu, nie możemy milczeć wobec realnej groźby wykluczenia z ruchu samochodowego w Krakowie setek tysięcy mieszkańców. W związku z tym, Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi publikuje oficjalne stanowisko w tej sprawie i apeluje do radnych z wszystkich klubów o głosowanie przeciwko uchwale.
=================
Oświadczenie Stowarzyszenia Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi w sprawie ograniczania praw obywateli do swobodnego korzystania z pojazdów samochodowych.
Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Księdza Piotra Skargi wyraża zdecydowany sprzeciw wobec podejmowania przez władze samorządowe Miasta Krakowa kolejnego działania uderzającego w prawa obywateli, właścicieli samochodów, Mieszkańców, osób odwiedzających Kraków oraz osób prowadzących w Krakowie działalność gospodarczą.
Procedowana obecnie uchwała w sprawie ustanowienia Strefy Czystego Transportu w Krakowie nie jest pierwszą inicjatywą krakowskiego samorządu o antyobywatelskim i antyekonomicznym kierunku. Zamierzenia objęcia całego miasta, w jego administracyjnych granicach, tzw. Strefą Czystego Transportu są całkowitym zaprzeczeniem racjonalnego działania i gospodarskiego podejścia do zagadnienia organizacji transportu w mieście.
Zmiany te jednocześnie stanowią dla dużych grup mieszkańców drastyczne ograniczenie prawa do korzystania z własności i prawa do swobodnego przemieszczania się. Budzi to poważne wątpliwości w zakresie zgodności z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej szeregu przepisów projektu uchwały Rady Miasta, zawartego w druku nr 2990. Przede wszystkim, należy wskazać na wysoce prawdopodobną niezgodność § 4, § 5 oraz § 6 rzeczonego projektu uchwały z art. 32 Konstytucji, a więc z punktu widzenia ujętej w nim zasady niedyskryminacji w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym, bez względu na jej przyczynę, a także na wysoce prawdopodobną niezgodność całości projektu uchwały z art. 52 ust. 1 Konstytucji w związku z ust. 3 tegoż artykułu, który przewiduje jako wyłączony dla wprowadzenia tego typu ograniczeń tryb ustawowy. W systematyce ustawy zasadniczej przepis ten widnieje w katalogu wolności i praw osobistych, co dodatkowo nasuwa wątpliwości w zakresie nieuprawnionej ingerencji w życie prywatne obywatela ze strony organu samorządu terytorialnego.
Na inicjatywę wprowadzenia tzw. Strefy Czystego Transportu należy spojrzeć także z punktu widzenia interesów zdecydowanej większości mieszkańców, która nie należy do najbardziej majętnych obywateli Krakowa. Już dzisiaj w Krakowie obserwujemy skutki wprowadzenia, a później rozszerzania, strefy płatnego parkowania, która drastycznie zmniejszyła dostępność komunikacyjną wielu obszarów miejskich. Efektem tych decyzji władz miasta stało się wyludnienie znacznych rejonów Krakowa, upadek małych i średnich firm z różnych branż, a przez to skazanie centrum podwawelskiego grodu na uzależnienie od jednego sektora gospodarczego – turystyki – branży podatnej na wahania koniunkturalne, czego doświadczaliśmy w czasie tzw. pandemii.
Niebezpieczny dla osób zamieszkujących całą aglomerację krakowską upadek placówek handlowych i usługowych w centrum oznacza skazanie tych osób na utratę tysięcy miejsc pracy oraz na korzystanie z galerii handlowych, które staną się głównym beneficjentem zmian w organizacji komunikacji.
Nieracjonalny pomysł zamykania miasta dla samochodów, ukrywany pod zwodniczą nazwą „strefy czystego transportu”, to uderzenie w ludzi biednych, starszych i chorych, często poruszających się starszymi modelami pojazdów lub w ogóle nie posiadających własnych samochodów i korzystających z pomocy bliskich w dowozie do placówek służby zdrowia, miejsc kultu religijnego czy instytucji administracji publicznej.
Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Księdza Piotra Skargi wyraża głębokie zaniepokojenie wobec projektowanej dalszej degeneracji ekonomicznej i społecznej Krakowa w wyniku ewentualnego wdrożenia nowego pomysłu władz samorządowych, ograniczającego dostęp znacznej części pojazdów do miasta. W myśl naszych celów statutowych, zawsze będziemy upominać się o rodzinę, własność i wolność obywateli, którym zagrażają promotorzy totalitarnych rozwiązań.
Podkreślamy, że ideologicznie argumentowane wyrzucanie samochodów z granic administracyjnych Miasta Krakowa dokonuje się w czasie, gdy władze miasta nie potrafią zorganizować sprawnego układu węzłów przesiadkowych typu „Parkuj i Jedź”, w zastępstwie wdrażając ograniczenia poprzez likwidację miejsc postojowych i windując taryfy w strefie płatnego parkowania.
Obok zaniedbań w budowie systemu „Parkuj i Jedź”, nie widać determinacji władz Krakowa w zapewnianiu miejsc rekreacji i obszarów parkowych na osiedlach położonych poza centrum miasta, na których – z przyzwoleniem władz – dopuszczono do zagęszczenia zabudowy mieszkaniowej bez zabezpieczenia terenów zielonych i parkingów. Wobec tych zaniechań, deklaracji o dbaniu o jakość powietrza nie można traktować poważnie.
Wątpliwości w procedowanej uchwale w sprawie ustanowienia Strefy Czystego Transportu w Krakowie budzą podane w uzasadnieniu wyrywkowe dane, mówiące o tym, że w 2021 r. transport drogowy był drugim w kolejności największym źródłem emisji zanieczyszczeń pyłem PM 10, a jego udział wynosił blisko 40 proc. Permanentne wskazywanie jednego „winnego” za zanieczyszczanie powietrza w mieście i nakładanie na tej podstawie kar na wszystkich właścicieli aut należy traktować jako manipulację, służącą wyłącznie uzasadnianiu bolesnych społecznie i ekonomicznie działań władz miasta, które wytrwale milczą np. na temat ruchu lotniczego odbywającego się nad Krakowem i jego wpływie na jakość powietrza w mieście.
Równie niewiarygodnie przedstawiają się wyliczenia ekonomicznych skutków regulacji procedowanej w związku z ideą ustanowienia w Krakowie Strefy Czystego Transportu.
W uzasadnieniu projektu uchwały o SCT uwzględnione zostały wydatki na ustawienie niezbędnego oznakowania strefy, natomiast pominięto podanie danych o wiele istotniejszych. W dokumencie przedłożonym Radzie Miasta Krakowa nie ma nawet przybliżonej prognozy skutków likwidacji miejsc pracy, obniżenia wpływów z podatków po spadku aktywności gospodarczej czy kosztów społecznych, związanych z wymianą samochodów na droższe pojazdy dopuszczane do ruchu lub preferowane w strefach czystego transportu.
Mając na względzie podane powyżej argumenty, Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Księdza Piotra Skargi uważa, że podjęcie uchwały w sprawie ustanowienia tzw. Strefy Czystego Transportu w Krakowie będzie skutkowało negatywnie dla dalszego funkcjonowania całego miejskiego organizmu, z którego dzisiaj korzystają nie tylko sami Mieszkańcy, ale także przybywające często do Krakowa osoby z terenu aglomeracji oraz turyści.
Apelujemy do przedstawicieli Mieszkańców – wszystkich Radnych zasiadających w Radzie Miasta Krakowa – o odrzucenie w całości przedłożonej przez Prezydenta Miasta Krakowa uchwały w sprawie ustanowienia tzw. Strefy Czystego Transportu w Krakowie jako aktu prawnego nieuzasadnionego ekonomicznie i szkodliwego społecznie.
Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi
To tylko przykładowe informacje z ostatnich 2 dni… wcale nie trzeba było ich wyszukiwać, gdyż są powszechnie dostępne… Podobnych jest dużo więcej, lecz media z reguły milczą o masowej fali “nagłych i niespodziewanych” oraz oczywiście “niewyjaśnionych” zgonów, podając jedynie zgony celebrytów, bo trudno o ich odejściu milczeć. O prawdziwej lawinie zgonów motłoch maseczkowo-szczepionkowy nie dowie się z tych zakłamanych mediów.
====================
Wieloletni brytyjski dziennikarz prowadzący swój program radiowy zmarł nagle w poniedziałek (24 października) podczas prezentowania swojego codziennego segmentu na antenie – poinformowała jego stacja radiowa.
Tim Gough, 55 lat, zmarł wczesnym rankiem w poniedziałek, podczas gdy jego program “Tim Gough at Breakfast” był emitowany na żywo. Przyczyną nagłego zgonu podejrzewa się zawał serca.[…]
◊ ◊ ◊ ◊ ◊
W poniedziałek (24 października) zmarł nagle Ash Carter, były sekretarz obrony USA podczas administracji Obamy. Carter zmarł w wieku 68 lat po nagłym ataku serca – poinformowała we wtorek jego rodzina w oświadczeniu. […]
◊ ◊ ◊ ◊ ◊
8 września 18-letnia Kayla Rose Lumpkins zasnęła i nigdy się nie obudziła. Jej matka, Renee Greer, poszła obudzić ją następnego dnia i odkryła, że córka zmarła we śnie.
Według Renee, jej córka była fizycznie zdrowa, dopóki nie otrzymała “zastrzyku przypominającego” (booster).
“Miała dwie [szczepionki]. Potem miała trzecią na dobrą sprawę 7 miesięcy przed [8 września]. Mówię wam wszystkim, że była zdrowa. Z jej szalonym harmonogramem; chórem, teatrem, treningiem, porannymi rozgrzewkami, próbami, występami w połowie czasu gry w piłkę nożną, przedstawieniami, koncertami, doskonaleniem się w jej dodatkowych zajęciach szkolnych i wszystkim innym, co robiła, nie było mowy, żeby była chora. Gdyby była, nie byłaby w stanie tego zrobić. Wciąż czekam, aby się czegoś dowiedzieć” – powiedziała zrozpaczona matka.
Renee podejrzewa w swoim poście, że śmierć córki spowodowana została przyjęciem preparatu genetycznego mRNA oferowanego jako “szczepionka przeciwko kowid”. Jej post został usunięty.
◊ ◊ ◊ ◊ ◊
Nawet wysokonakładowe mainstreamowe gazety zaczynają wspominać o prawdziwej pandemii: pandemii zaszczepionych. Według The Sacramento Bee (pismo założone w 1857 roku jest największą codzienną gazetą w tym mieście, piątą największą gazetą w stanie Kalifornia i 27 największą gazetą w USA), w artykule pt “Śmierć z powodu zawału serca gwałtownie wzrosła wśród młodych Amerykanów podczas drugiego roku pandemii COVID”. Oczywiście w tymże “drugim roku pandemii kowida” nie chodzi o to, że jakiś wyimaginowany kowid zabija młodych dorosłych Amerykanów, lecz padają oni nagle i niespodziewanie jako efekt “szczepionek przeciwko kowid”.
“W drugim roku pandemii, dramatyczny wzrost liczby zawałów rozłożył modele mające przewidywać liczbę zgonów. Śmiertelne ataki serca wśród dorosłych w wieku 25-44 lat wzrosły o 29,9% w stosunku do przewidywań. Śmierć z powodu ataku serca wzrosła o 19,6% dla dorosłych w wieku 45-64 lat i o 13,7% dla osób w wieku 65 lat i starszych. Naukowcy z Cedars-Sinai stwierdzili, że te nadmiernie wysokie wskaźniki zgonów związanych z atakiem serca utrzymywały się przez cały czas trwania pandemii, co stwarza możliwość, że COVID-19 może wywołać lub przyspieszyć chorobę wieńcową.” – pisze kalifornijska gazeta. Podając te dane, media dalej trzymają się niewzruszonej narracji, że “kowid” i “wirus powodujący kowida” powodują te nagłe zgony, podczas gdy są to właśnie przyjęte do organizmu groźne preparaty.
Te genetyczne ludobójcze mikstury zabijają ludzi szybko i wolniej. Nikt nie wie jak reaguje organizm na różnego rodzaju toksyny, nikt nie zna granicy której przekroczenie kończy się nagłym kryzysem, albo staje sie bodźcem do nieco wolniejszego niszczenia organów. Dla tych odporniejszych “szczepionka” znajdzie swoją drogę poprzez wyzwolenie swej skuteczności poprzez długofalowe choroby autoimmunologiczne czy choroby nowotworowe.
Właśnie dowiadujemy się, że spotkały się w Waszyngtonie dwie gnidy odpowiedzialne za rozpętanie i podtrzymywanie histerii “pandemii”, szczepionkowy terror i śmierć niezliczonej liczby osób. Minister Śmierci Adam Niedzielski podpisał podczas wizyty porozumienie o współpracy z siecią amerykańskich ośrodków onkologicznych National Comprehensive Cancer Network (NCCN). Skurw… którzy doprowadzili do chorób będą teraz prowadzili “edukację i prewencję nowotworów”. Nie wątpimy, że jedną z “prewencji” będą kolejne “szczepionki”, a “leczenie” będzie polegało na stosowaniu innych silnych trucizn. Opornych, którzy przetrwają wszystkie fazy “prewencji i leczenia” w ostatniej podłączy się do respiratora i może poda się uniwersalny Remdesivir.
W ten sposób niemal wszyscy będą zadowoleni: statystyki “ofiar kowida” powiększą się – a jest to niezbędne w utrzymywaniu narracji, bo “Covid będzie z nami latami“; fundusze emerytalne zaoszczędzą na wypłatach; firmy farmaceutyczne powiększą astronomiczne zyski; ministerstwa “zdrowia” będą miały pełne ręce roboty; szpitale będą miały niezliczoną liczbę klientów-pacjentów; zarządy cmentarzy i firmy kamieniarskie powiększa obroty. Same radości. Tylko rodziny będą opłakiwały zmarłych, ale te prywatne smutki nikogo nie obchodzą.
◊ ◊ ◊ ◊ ◊
Niedzielski spotkał się z Faucim
Minister zdrowia Adam Niedzielski, który jest ekonomistą i nie posiada wykształcenia medycznego, pojechał do Stanów Zjednoczonych spotkać się z niesławnym dr. Anthonym Faucim. Obaj są wielkimi orędownikami masowego wciskania ludziom eksperymentalnych preparatów terapii genowej zwanych marketingowo „szczepionkami COVID-19”.
Anthony Fauci nazywany jest czasami „pierwszym lekarzem USA” i odpowiada za rozkręcanie w tym państwie histerii pandemicznej i pandemicznego zamordyzmu. Promował zasłanianie ust i nosa maseczkami, które wywoływały wdychanie do płuc rozmnożonych na maseczkach zarazków i wydychniętego wcześniej dwutlenku węgla, ale także „szczepienia” błyskawicznie zatwierdzonymi warunkowo preparatami mRNA. Jest również odpowiedzialny za destrukcyjną dla psychiki, zdrowia i ekonomii izolację osób z dodatnim wynikiem testu, o którym sam jego twórca mówił, że nie nadaje się do diagnostyki.
W przeszłości dr Fauci dokonywał wysoko śmiertelnych eksperymentów medycznych na bezbronnych dzieciach – głównie sierotach i maluchach z biednych rodzin.
Do dziś nie wykazuje żadnych oznak wyrzutów sumienia. Pastwił się też nad psami, co widać na poniższym zdjęciu.
Wracając do spotkania w Stanach Zjednoczonych… Cóż takiego ustalili Niedzielski i Fauci? „Minister zdrowia Adam Niedzielski i dr Anthony Fauci podczas spotkania w Waszyngtonie rozmawiali o potrzebie przekonywania ludzi do szczepień. Uznali, że jakikolwiek przymus jest niewskazany. Poziom wyszczepienia przeciw COVID-19 w Polsce i USA jest podobny” – czytamy w komunikacie Ministerstwa Zdrowia.
Rozumiecie? Po miesiącach masowego łamaniach praw człowieka, przymuszania do „szczepień” dyskryminacjami, represjami i szantażami, nagle uznali, że „przymus jest niewskazany”. Ciekawe, kiedy wezmą pełną odpowiedzialność prawną za swoje decyzje, które doprowadziły do nadmiarowych zgonów liczonych w setkach tysięcy.
Znienawidzony przez Amerykanów Anthony Fauci jest „na wylocie” i wkrótce odejdzie z rządu federalnego. Minister Niedzielski porządzi dłużej, zapewne do wiosennych wyborów, o ile rząd Morawieckiego nie upadnie wcześniej.
Przedstawiamy Państwu kolejne nowości książkowe w naszej księgarni – w tym tygodniu jest ich bardzo dużo!
Są wśród nich książki autorów takich jak J.R.R. Tolkien, Grzegorz Kucharczyk, Zofia Kossak, Bp Athanasius Schneider, Jadwiga Zamoyska, Jacek Woroniecki OP, Bp George Hay – każdy znajdzie coś dla siebie.
Wszystkie nowości znajdziecie tutaj, a poniżej prezentujemy najciekawsze z nich.
Na południu Polski trwa wielka wycinka drzew. Ceny węgla spowodowały, że górale ruszyli do lasów. Na południu Polski ponad 80 procent z nich jest w rękach prywatnych!
Na Podhalu, Spiszu, Orawie i Pieninach ruszyła masowa wycinka drzew. Górale z powodu cen węgla gromadzą opał na zimę. Sytuacja jest krytyczna gdyż w tym rejonie ponad 80 procent wszystkich lasów jest w rękach prywatnych i taka wycinka jest niestety legalna.
W samym powiecie tatrzańskim aż 82 proc. wszystkich lasów (4420 hektarów) należy do właścicieli prywatnych. Pozostałe 18 proc. to tereny Tatrzańskiego Parku Narodowego. Podobnie jest w powiecie nowotarskim.
Inflacja i ceny opału widać także w cenach drzewa opałowego. Na wiosnę 2022 roku 1 kubik drewna (1 m3.) kosztował w Małopolsce około 200 złotych. Obecnie cena wzrosła do 450 złotych za metr.
Ceny węgla powodują, że wycinka trwa nawet na terenach bardzo atrakcyjnych przyrodniczo i turystycznie. Straty ekologiczne takich działań mogą być odczuwalne ponad 25 lat.
Wycinka drzew może też nasilić groźne zjawiska takie jak powodzie czy wichury. Wiosenne roztopy na ziemiach pozbawionych drzewostanu będą gwałtowniejsze a co za tym idzie ryzyko powodzi będzie większe.
Po weryfikacji przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych co piąty imigrant z Ukrainy pobierający wcześniej w Polsce świadczenie „500+”, utracił prawo do tego zasiłku. Powodem było nieprzestrzeganie warunków otrzymywania pieniędzy z polskiego budżetu, przede wszystkim stałe przebywanie poza naszym krajem.
Co piąty uchodźca, który wcześniej uzyskał w Polsce 500 plus na dziecko, stracił już prawo do pobierania tych środków – ustalił portal money.pl. „Podobnie jest z rodzinnymi kapitałami opiekuńczymi dla Ukraińców – ZUS odbiera im to świadczenie. Powodem są wyjazdy z Polski na okres dłuższy niż 30 dni. ZUS sprawdza, gdzie faktycznie mieszkają rodziny z Ukrainy, które wnioskowały o te świadczenia” – czytamy.O przyznanie zasiłku „500+” złożyło dotychczas wnioski 440 tys. ukraińskich matek, mówią statystyki. chodzi o okres rozliczeniowy biegnący przez rok od maja obecnego roku.
– W wyniku podjętych działań na 440 tys. przyznanych świadczeń wychowawczych „500+” na okres świadczeniowy 2022/2023 i 18 tysięcy rodzinnych kapitałów opiekuńczych przyznanych obywatelom Ukrainy wstrzymaliśmy wypłatę świadczeń dla ponad 80 tysięcy obywateli Ukrainy z uwagi na nieprzebywanie w Polsce – poinformował Paweł Żebrowski, rzecznik prasowy ZUS.
Aby otrzymywać świadczenie „500+”, należy faktycznie zamieszkiwać wraz z dzieckiem czy nieletnim do 18. roku życia na terenie naszego kraju.
Z kolei świadczenie o wysokości 12 tysięcy złotych w ramach rodzinnych kapitałów opiekuńczych Polska przyznaje na drugie i następne dziecko.
„W czerwcu – gdy bardzo duża grupa uchodźców wróciła do swoich domów na Ukrainę, a co trzeci wybrał emigrację do innych państw UE lub Kanady – zmieniały się warunki udzielania świadczeń. Według nowych przepisów ci, którzy opuszczali Polskę na dłużej niż 30 dni – bez względu na to, gdzie jechali – automatycznie tracili prawo do świadczenia na dzieci” – pisze money.pl.
Zakład Ubezpieczeń Społecznych wzywał uchodźców do stawiania się w swoich oddziałach w ciągu 3 dni i potwierdzania miejsca zamieszkania. Ci, którzy tego nie zrobili, automatycznie stracili prawo do pobierania pieniędzy.
ZUS uzyskuje dane na temat beneficjentów zasiłków od Straży Granicznej oraz tak zwanych osób trzecich, które informują o wyjazdach Ukraińców do swojego kraju czy też do innych państw.
„Chociaż mało kto z rządu o tym publicznie mówi, nasze możliwości finansowe pomagania uchodźcom z Ukrainy są już na skrajnym wyczerpaniu. Tymczasem kolejni uchodźcy cały czas do nas napływają. Jak poinformował w weekend w rozmowie w RMF FM wiceminister spraw wewnętrznych Paweł Szefernaker na 23 tys. Ukraińców, którzy codziennie przekraczają naszą granicę, 5 proc. podaje się za uchodźców. W skali miesiąca daje to 34,5 tys. osób” – podaje money.pl.
Źródło: money.pl
==============
Mail: Oh, jak szybko się połapali, że są dojeni, a miliony z kieszeni podatników już nie wrócą. Brawo, rząd! D.K.
Zakład Ubezpieczeń Społecznych rozpoczął masowe odbieranie świadczeń 500+ Ukraińcom. Proceder nielegalnego pobierania świadczeń kwitł wśród osób które przyjechały do Polski tylko po to by zarejestrować się jako świadczeniobiorca.
Wśród wielu Ukraińców trwał proceder turystyki socjalnej. Obywatele Ukrainy chętnie przyjeżdżali do Polski tylko w celu pobierania świadczeń socjalnych. O problemie tym wielokrotnie donosili między innymi radni z Przemyśla.
Po nabyciu świadczeń osoby takie wracały na Ukrainę pobierając nadal pieniądze polskich podatników.
Po pierwszych kontrolach ZUS odkryto ponad 80 tysięcy przypadków wyłudzania świadczeń przez Ukraińców. Zasiłki takie jak 500 plus są wstrzymywane, jednak obywatele Ukrainy póki co nie ponoszą konsekwencji za swój przestępczy proceder.
Bloomberg, największa światowa agencja zajmująca się sprawami ekonomicznymi zwróciła uwagę na katastrofalną politykę gospodarczą Polski. Według ekspertów, Polska popełnia rażące błędy w polityce finansowej a polski dług radzi sobie najgorzej na świecie.
Polski rynek obligacji jest w katastrofalnej sytuacji. Eksperci Bloomberga alarmują, że Polska z jej polityką ekonomiczną jest odosobniona na świecie a polski dług radzi sobie najgorzej na świecie.
Polska w bolesny sposób przekonuje się, co się dzieje, gdy inwestorzy zaczną się bać, że polityczni decydenci na dobre odwrócili się plecami do walki z inflacją, by dorzucać paliwa do ekonomicznego pieca przed zbliżającymi się wyborami – pisze Bloomberg.
Eksperci zauważają, że rentowność polskich obligacji spada z dnia na dzień. Na globalnych rynkach trwa masowa wyprzedaż polskiego długu. Zdaniem Bloomberga sygnałem do wyprzedaży polskiego długu była decyzja RPP, żeby nie podwyższać stóp procentowych mimo wciąż rosnącej inflacji. Miało to podważyć zaufanie inwestorów do polskiej polityki ekonomicznej.
Bloomberg podkreśla także, że ruchy rządu w postaci pompowania pieniędzy w programy socjalne i dotacje to impuls proinflacyjny napędzający spadek wartości polskiej waluty i wzrost cen.
W artykule o Polsce Bloomberg zauważa także, że Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie od początku 2022 r. straciła 38 proc. swojej wartości, co jest najgorszym wynikiem ze wszystkich rynków śledzonych przez agencję.
11 listopada 2022 roku ulicami Wrocławia przejdzie Marsz Polaków. To największa patriotyczna manifestacja w stolicy Dolnego Śląska, w której co roku uczestniczą tysiące osób. W tym roku organizatorzy spodziewają się wysokiej frekwencji, a przed wymarszem szykują prezentację wspomnień Świadków ludobójstwa na Polakach.
Hasło
Manifestacja przejdzie pod hasłem „Polak w Polsce gospodarzem”. – To hasło nie jest pobożnym życzeniem! To żądanie ze strony Polaków, którzy nie godzą się na to, aby we własnym kraju traktowano nas jak ludzi drugiej kategorii. W ubiegłym roku maszerowaliśmy pod hasłem “Polska antybanderowska”. W obliczu narastającej banderyzacji Ukrainy to hasło nadal jest aktualne i tegoroczny marsz również do niego nawiązuje. Marsz pod hasłem „Polak w Polsce gospodarzem” dedykuję nie tylko Ojcom polskiej niepodległości, ale również ofiarom ukraińskiego ludobójstwa oraz polskiej samoobronie utworzonej na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, która – mimo przewagi liczebnej wroga – mężnie odpierała ataki ukraińskich ludobójców z gloryfikowanej dziś na Ukrainie Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii. Gdy władze Rzeczypospolitej nie chcą mówić o polskich ofiarach na Kresach, naszym obowiązkiem jest o nich krzyczeć – mówi organizator marszu, Jacek Międlar.
Trasa, rozpoczęcie i wspomnienia Świadków
Marsz wystartuje o godzinie 17 spod Dworca PKP i dotrze na Plac Katedralny na Ostrowie Tumskim. Jednak zgromadzenie zacznie się już godzinę wcześniej. W tym czasie, między godziną 16.00 a 17.00, przed dworcem (od strony ul. Piłsudskiego) zostaną zaprezentowane wspomnienia Świadków ludobójstwa na Polakach oraz pieśni patriotyczne.
Zapraszamy!
W manifestacji mogą wziąć udział wszyscy, którym leży na sercu dobro naszej Ojczyzny. – Zapraszamy polskie rodziny z dziećmi, patriotów, nacjonalistów oraz kibiców z całej Polski. Zachęcamy do wzięcia udziału w marszu oraz prezentacji wspomnień, która będzie miała miejsce już godzinę wcześniej – mówi Jacek Międlar.
Przykro patrzeć, jak rząd „dobrej zmiany” desperacko walczy ze skutkami własnych działań. Pan premier Mateusz Morawiecki lekkomyślnie – przy czym podejrzenie działania lekkomyślnego jest przypuszczeniem uprzejmym – popodpisywał wszystkie wynalazki wariatów, którzy – do spółki z łajdakami – obsiedli instytucje Unii Europejskiej – te wszystkie „zielone łady”, te wszystkie „dekarbonizacje”, których celem, pod tymi „ekologicznymi” pretekstami, było podstępne zmuszenie państw słabszych i głupszych do korzystania z ruskiego gazu, którego dystrybucją na Europę miały zajmować się Niemcy.
Wojna z Rosją na Ukrainie, którą Stany Zjednoczone, na czele innych państw NATO, prowadzą do ostatniego Ukraińca, zmieniła sytuację, chociaż nawet wtedy pan premier Morawiecki zaczął się zachowywać jak wzorowy ormowiec i w ramach sankcji, które miały Rosję rzucić na kolana, wstrzymał import ruskiego gazu i ruskiego węgla, zanim jeszcze pod naciskiem amerykańskim zrobiły to pozostałe państwa NATO.
W rezultacie u progu zimy stoimy w obliczu kryzysu energetycznego, na który rząd „dobrej zmiany” swoim zwyczajem reaguje jak nie zwalaniem wszystkiego na Putina, a jak już na Putina braku węgla zwalić nie można, to rozkłada odpowiedzialność za jego dystrybucję na samorządy, przekupując je kwotą 500 zł za tonę, co jest oczywiście rozszerzeniem programu rozrzutności, który ostatnio objął również koszty prądu elektrycznego.
Ale nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być jeszcze gorzej. Oto Naczelnik Państwa, zorientowawszy się, że „dążenie” do prawdy w sprawie katastrofy smoleńskiej nikogo już nie rajcuje i z punktu widzenia przyszłorocznej kampanii wyborczej do niczego się nie przyda, wykombinował sobie innego samograja w postaci programu „dążenia” do reparacji wojennych od Niemiec. Wielce Czcigodny poseł Mularczyk, w ramach utworzonego za ciężkie miliony Instytutu Strat Wojennych wyliczył, że grubo przekraczają one bilion dolarów. Wprawdzie rząd niemiecki wielokrotnie oświadczał, że ten temat jest „zamknięty”, ale z punktu widzenia „dążenia” to nic nie szkodzi, bo przecież „dążyć” można mimo to, a nawet przede wszystkim dlatego. „Nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale by gonić go” i w ten sposób uwodzić wyznawców, żeby w przyszłym roku głosowali prawidłowo. Optymistycznie nastawiony poseł Mularczyk ogłosił, że wszystko nam sprzyja, bo jeśli inflacja będzie nadal postępowała w stachanowskim tempie, a „dążenie” potrwa dostatecznie długo – co wydaje się rzeczą pewną – to znakomicie, bo wtedy kwota reparacji wzrośnie niebotycznie. Resztki modestii nie pozwoliły mu na wyciągnięcie ostatecznych wniosków, ale samo przez się się rozumie, że w takiej sytuacji Polska zwyczajnie będzie mogła przejąć Niemcy za długi i w ten sposób wybić się w Europie na mocarstwowość.
Na takie dictum Niemcy zareagowały eskalacją wojny hybrydowej, jaką przeciwko Polsce prowadzą od początku roku 2016 i w dniach ostatnich zablokowały nie tylko Fundusz Odbudowy, ale również preliminowane w unijnym budżecie 76 miliardów euro z tzw. funduszy spójności, które zostały uwzględnione w projekcie przyszłorocznego budżetu. Pretekstem są oczywiście niezawisłe sądy, które dokazują coraz bardziej, jakby realizowały zadania wyznaczone przez BND – ale nawet gdyby rząd w podskokach spełnił wszystkie żądania szantażystów, to mają oni w zanadrzu kolejny pretekst w postaci tzw. Karty Praw Podstawowych. Została ona przyjęta na szczycie Rady Europejskiej w Nicei w roku 2000 i wbrew nazwie sugerującej katalog jakichś fundamentalnych praw, na kształt praw naturalnych, stanowi ona w gruncie rzeczy manifest komunistyczny, zawierający wszystkie wynalazki narzucane obecnie przez promotorów komunistycznej rewolucji Ameryce Północnej i Europie. W pierwszej kolejności będziemy szantażowani koniecznością zapewnienia dobrostanu sodomczykom i jeśli rząd nie ustanowi prawa, że każdy człowiek ma obowiązek nadstawić się sodomczykowi na jego żądanie, to będzie ścigany i sądzony za „homofobię”. A gdyby nawet takie prawo zostało ustanowione, to w kolejce czekają kolejne preteksty, bo w „Karcie” upchano tych wynalazków, ile się tylko dało. Polska początkowo nie chciała tej „Karty” podpisać, mimo naporu ze strony Solidarności” – bo jej autorzy przyznali związkowcom rozmaite daleko idące uprawnienia do dokonywania destrukcji własności prywatnej – ale potem przystała na tzw. „protokół brytyjski”, w którym stwierdzono m.in., że kompetencje Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości nie rozciągają się na status rodziny itp.
Aliści traktat lizboński pozbawił te zastrzeżenia sensu, wprowadzając tzw. zasadę lojalnej współpracy, według której państwo członkowskie musi powstrzymać sie przez każdym działaniem, którego mogłoby zagrozić urzeczywistnieniu celów Unii Europejskiej. Wystarczy tedy wpisać, że np. dobrostan sodomczykłów jest celem Unii Europejskiej i już Trybunał w Luksemburgu może wszystkich sztorcować. Co tu ukrywać; dobrze to nie wygląda – ale o tym trzeba było myśleć w 2003 roku, kiedy to zarówno bracia Kaczyńscy, jak i Donald Tusk, zgodnie stręczyli Polakom Unię Europejską – że to niby sypnie złotem i znowu będzie jak za Gierka. Toteż teraz pan Bogdan Pęk, jako „były człowiek”, nawołuje, żeby sporządzić bilans. Nie wyjaśnia, co powinniśmy zrobić, jeśli bilans wypadnie niekorzystnie, bo – jak się wydaje – dla Naczelnika Państwa obecność Polski w Unii Europejskiej ma charakter dogmatu. Ale chociaż spróbujmy pobieżnego bilansu. Kiedy jeszcze składka Polski do UE była mniejsza, niż dzisiaj, obliczyłem, że za roczną składkę można by zbudować 500 kilometrów autostrady, łącznie z wynagrodzeniem za wywłaszczenie gruntów. Zatem przez 20 lat moglibyśmy wybudować nawet 10 tys. kilometrów autostrad, których aż tyle Polsce nie potrzeba. Tymczasem samorządy, które – aby dostać unijne subwencje – muszą najpierw wyłożyć wkład własny, a potem przeznaczyć forsę na inwestycje wątpliwej jakości, np. betonowanie placów miejskich, czy budowanie basenów, których potem nikt nie odwiedza i nie bardzo wiadomo, co z tym wszystkim robić. Ale długi już są prawdziwe, toteż niektóre miasta na dobry porządek można by zlicytować, tylko nikt nie wie, co robić potem, więc nie robi się nic.
Tymczasem w miarę zbliżania się przyszłorocznych wyborów odkurzona została afera podsłuchowa. Wprawdzie opinia publiczna poznała tylko okruszki z 900 godzin rozmów podsłuchanych po knajpach i 700 godzin rozmów podsłuchanych w rezydencji premiera Tuska, bo ktoś nałożył na to embargo – ale za to w dniach ostatnich dowiedzieliśmy się, że pan Falenta, który wcześniej uznany został za sprawcę kierowniczego całej afery i przez niezawisły sąd skazany na 2,5 roku więzienia, sprzedał wszystkie nagrania Putinowi. Tak w każdym razie twierdzi jego były wspólnik, który jeszcze jest pod śledztwem, więc szykuje się wesoły oberek, bo właśnie pan generał Dukaczewski dał do zrozumienia, że właśnie dzięki temu w roku 2015 dokonała się w Polsce podmianka na pozycji lidera sceny politycznej. Może się okazać, że wokół aż roi się od ruskich agentów, ale myślę, że wtedy ktoś przypomni niepisaną zasadę konstytuującą III Rzeczpospolitą, że „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych”. Dzięki temu nasza młoda demokracja przetrwała 32 lata, więc tego się trzymajmy.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
Wielokrotnie zwracałem uwagę na analogie między czasami współczesnymi, a wiekiem XVIII. Weźmy takie sprawy obyczajowe. Wtedy nie tylko w naszym nieszczęśliwym kraju, ale i gdzie indziej, panował znaczy luz. To zaczęło się zresztą wcześniej, kiedy do Polski przybyła Ludwika Maria Gonzaga ze swoim fraucymerem, złożonym z panienek ze zubożałych francuskich rodzin arystokratycznych. Zapanowała wtedy moda na obdarzanie kochanków bransoletkami z włosów. Poczciwy XIX-wieczny historyk roztkliwia się nad sentymentalizmem ówczesnej młodzieży, przechodząc do porządku nad szczegółem, skąd te włosy pochodziły – a to całkowicie zmieniało przecież postać rzeczy. Zresztą moda ta miała wieloznaczny charakter, bo na przykład czytamy, jak to pewna dama, świeżo przybyłemu do Warszawy dandysowi, natychmiast ofiarowała „bransoletkę”.
Za panowania Stanisława Augusta luz był jeszcze większy, w czym celował sam król, który namiętnie lubił miętosić damy. Jeszcze większym amatorem tej zabawy był książę Józef, który dodatkowo propagował wśród ówczesnej młodzieży „tężyznę”. Damy, ma się rozumieć, chętnie poddawały się tym karesom, ale wolały być miętoszone przez rosyjskich ambasadorów – oczywiście do czasu Sejmu Czteroletniego, kiedy to zapanowała moda na patriotyzm. Nawiasem mówiąc były do tego zachęcane przez własnych mężów, bo od dobrego humoru ambasadora bardzo wiele zależało. Toteż kiedy na recepcji u króla Stanisława Augusta młodziutka księżna Radziwiłłówna zatańczyła kozaka, zachwycona publiczność wśród oklasków krzyczała „brawo autor!” – a ambasador Stackelberg uprzejmie się kłaniał.
Za „najbardziej wyrozumiałego z mężów” uchodził książę Adam Czartoryski. W księżnej Izabeli na serio zakochał się bowiem sam ambasador Repnin, czego owocem był kolejny książę Adam Czartoryski, do którego w późniejszych latach księżna Izabela zwracała się: „mój panie Adamie”. Sam król też nie przepuszczał żadnej okazji, czego świadectwem jest zachowany do dzisiaj pawilon w Łazienkach, nazywany „Trou Madame”, co po francusku brzmi znacznie lepiej, niż po polsku. Ta namiętność była zresztą przyczyną ustawicznych kłopotów finansowych króla, który – gdy tylko udało mu się pożyczyć coś u lichwiarzy – z upodobaniem cytował św. Pawła, że „zbawienie przychodzi od Żydów”. Kiedyś przyjechał do Warszawy francuski teatr i królowi wpadła w oko ładna aktoreczka. Przekazał jej tedy bilecik z zapytaniem, czy może zapukać do jej serduszka. – Tak Najjaśniejszy Panie – odpowiedziała – ale to będzie bardzo drogo kosztowało.
Boy-Żeleński w „Słówkach” sugeruje, że „dawniej ludzie mniej mieli kultury lecz byli szczersi”. Szczersi może i byli, ale czy mieli mniej kultury? Jak pokazuje przykład z aktoreczką, wtedy takie sprawy załatwiano dyskretnie i natychmiast, co dało podstawę dla spostrzeżenia, że najlepszym przyjacielem kobiety są brylanty – ale nikomu nie przychodziło do głowy, by za to samo, po 30 latach domagać się brylantów drugi raz i to za pośrednictwem policji i niezawisłych sądów. Jak się okazuje, mimo podobieństw, są też istotne różnice i to niestety – na niekorzyść czasów współczesnych.
Ale sprawy obyczajowe, to tylko jedna z analogii, w dodatku – chyba poboczna. Plagą wieku XVIII w Polsce była agentura, w dodatku – nie tylko całkowicie bezkarna, ale nawet ciesząca się rodzajem prestiżu. Wtedy nikt nawet nie podejmował wobec niej działań pozornych, ot choćby takich, jak słynna „ustawa dezubekizacyjna”, za pomocą której Naczelnik Państwa zamydlił oczy swoim wyznawcom. Jak pamiętamy, na jej podstawie rząd zmniejszył ubekom emerytury. Aliści okazało się, że oni je sobie skutecznie odprocesowali w niezawisłych sądach, w których prawdopodobnie też roi się od konfidentów tak, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji musiało z tego tytułu do tej pory wypłacić ubekom 286 mln złotych, a przecież nikt jeszcze nie powiedział w tej sprawie ostatniego słowa. To znaczy – zapłacili Bogu ducha winni podatnicy, których Naczelnik Państwa, dla potrzeb politycznego wizerunku swojego gangu, w ten sposób na każdym kroku dyma.
Toteż nic dziwnego, że agentura pleni się w naszym nieszczęśliwym kraju i dzisiaj niczym „grzyb trujący i pokrzywa”. Zaryzykowałbym nawet opinię, że w Polsce nie można był skutecznym politykiem, nie będąc niczyim agentem – abstrahując w tej chwili od znaczenia owej „skuteczności”. 32-letnia historia naszej młodej demokracji w całej rozciągłości to potwierdza, podobnie jak moją ulubioną teorię spiskową, według której Polską rotacyjnie rządzą trzy stronnictwa: Stronnictwo Ruskie, Stronnictwo Pruskie i Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie. Podobnie było również w wieku XVIII, kiedy to początkowo pełnią władzy cieszyło się Stronnictwo Ruskie, co – jak wspomniałem – odbijało się również na stronie obyczajowej – ale potem, podczas Sejmu Czteroletniego i wojny rosyjsko-tureckiej, górę wzięło Stronnictwo Pruskie. Skończyło się to fatalnie, bo – jak głosił ówczesny anonimowy wierszyk – „Zwiódł król pruski marszałków, marszałkowie posłów…”. Chodziło o to, że król pruski nie chciał być wymiksowany z kolejnego rozbioru Polski przez Rosję, toteż zaoferował Polsce przymierze, a kiedy tylko Katarzyna zgodziła się na udział Prus w II rozbiorze, natychmiast o tym przymierzu zapomniał. Jak po zawarciu tego przymierza pisał do niego pruski poseł w Warszawie Lucchesini, „Teraz, kiedy mamy już w rękach tych ludzi i kiedy przyszłość Polski jedynie od naszych kombinacji zależy, kraj ten posłużyć może Waszej Królewskiej Mości przedmiotem targu przy układach pokojowych. Cała sztuka z naszej strony jest w tym, aby ci ludzie niczego się nie domyślili i aby niczego nie mogli przewidzieć, do jakich ustępstw będą zmuszeni w chwili, gdy Wasza Królewska Mość za swe usługi zażąda od nich wdzięczności”.
Teraz też niczego się nie domyślamy, ale nawet nie śmiemy się domyślać, ogłupieni propagandą ukraińskiego Sztabu Generalnego, którym sterują pierwszorzędni fachowcy z Waszyngtonu. Przeciwnie – nadymamy się własnym gazem, jak to „przewodzimy Europie”, jak to „cała Europa” nas słucha i naśladuje oraz – jak zapewnia pan prezydent Duda – że będziemy stali przy Ukrainie murem aż do końca – pewnie nawet wtedy, gdyby na przykład Rosja i USA uzgodniły, że w zamian za zaanektowane terytoria za Dnieprem i na wybrzeżu czarnomorskim, Ukraina otrzyma rekompensatę w postaci „Zakerzonia”, to znaczy – województwa podkarpackiego, małopolskiego – do Nowego Sącza, a także – części Lubelskiego – aż do Podlasia.
Po przymierzu z Prusami II rozbiór Polski też wydawał się nieprawdopodobny i nawet posłowie przysięgali, że nie oddadzą „ani cząsteczki” kraju, ale podczas rozbiorowego sejmu w Grodnie biskup Kossakowski przekonał ich, że wszystko jest w najlepszym porządku, bo przecież nie chodzi o żadne „cząsteczki”, tylko ogromne kawały terytorium państwowego – i II rozbiór nastąpił, podobnie jak trzeci i ostatni.
Wpadła mi w ręce wspomnieniowa książeczka Kiry Gałczyńskiej pod tytułem: „Jak się te lata mylą..” Faktycznie dużo się moim zdaniem Kirze pomyliło. Nasze drogi wiele razy się przecięły choć nie znam jej osobiście. Ostatni raz spotkałyśmy się 25 lat temu gdy odprowadziwszy konno ( miałam kontuzję kolana i nie mogłam przejść 15 km.) wycieczkę szkolną z Koczka (gdzie biwakowaliśmy po spływie Krutynią) do leśniczówki Pranie poprosiłam ją o napojenie mego konia i spotkałam się z wrogą odmową. Nie odważyłam się sprowadzić konia w ręku stromą ścieżką do jeziora Nidzkiego, więc zrezygnowałam z napojenia go i ruszyłam z powrotem konno do Koczka przez lasy. Napoił klacz po drodze przy stacji w Karwicy napotkany robotnik kolejowy. Dla niego, w przeciwieństwie do Kiry, było oczywiste, że przy upale takiej prośbie po prostu nie można odmówić. Kira natomiast wydawała się wręcz urażona, że ktoś ośmiela się naruszyć powagę sanktuarium, które wybudowała swemu ojcu Konstantemu Ildefonsowi Gałczyńskiemu w Praniu. Jasne stało się dla mnie, że należymy ( w sensie Konecznego) do zupełnie różnych cywilizacji.
Tak się złożyło, że spotykałam się z jej rodzicami u wspólnych znajomych. Natalia Gałczyńska, jak zawsze piękna i grająca pierwsze skrzypce i Konstanty ścielący się u jej stóp, trzeźwy czy pijany, odgrywali nieodmiennie swój popisowy spektakl. Czy Natalia, jak twierdziła, faktycznie była gruzińską księżniczką czy konfabulowała? Nie wiem i właściwie mnie to nie interesuje. Byli częścią uprzywilejowanego przez komunistów literackiego towarzycha, obdarowywanego cudzymi mieszkaniami, meblami i obrazami, które to dary przyjmowali z rąk choćby Cyrankiewicza bez najmniejszych skrupułów. Jak pisze Kira Gałczyńscy mieszkali przez całe lata obok komunistycznych prominentów w Alei Róż. Bezrefleksyjnie bawiąc się w arystokrację grzali się również w cieple cudzych pałaców Nieborowa i Obór. Dla mnie, niezależnie od talentu Konstantego, byli zwykłymi kolaborantami.
Kira ukończyła to samo co ja liceum imienia Narcyzy Żmichowskiej w Warszawie i wspomina tych samych nauczycieli. Choć poznałam ich później, bo edukacja licealna starszej ode mnie Kiry przypadła na lata stalinowskie, nasze obserwacje się pokrywają. Kira we swych wspomnieniach wysoko ocenia niezależność świetnej polonistki pani Michałowskiej. „ Pani Michałowska miała cięty dowcip, nie schylała głowy, mówiła co myślała” – pisze. Za moich czasów, gdy podczas obozu w Giżycku jakaś koleżanka popisywała się lewackimi frazesami pani Michałowska powiedziała: „Moja droga, oszczędź nam wszystkim tej brukowej filozofii”. Taka właśnie była, odważna i nieprzekupna. Kira doceniła również dobroć profesora Krügera , który postawił jej na wyrost trójkę z matematyki. „ Byłam klasycznym matematycznym jełopem” -pisze. Profesor Krüger faktycznie był bardzo dobrym nauczycielem matematyki i szlachetnym człowiekiem, a jego córka Halina Krüger-Syrokomska to jedna z najwybitniejszych polskich alpinistek.
Z niejasnych dla mnie przyczyn Kira nie tylko zapisała się do ZMP lecz uczestniczyła w rozkułaczaniu rolników. „ Z pełnym oddaniem walczyłyśmy z polskim kułakiem” (-) w zwalczaniu kułactwa brałam jeszcze udział na I roku studiów”-pisze. Jak na wnuczkę gruzińskiej księżniczki to raczej kiepsko.
Wspominając z nostalgią Aleję Róż Kira pisze że obecnie ulica ta jest „ pozbawiona swej niepisanej pryncypialności, elegancji i znanych postaci z pierwszych stron gazet”. Te postaci to „ premier Cyrankiewicz z żoną znaną i piękną Niną Andrycz. (-) Matwinowie, Motykowie, Artur Starewicz z żoną Marią Rutkiewicz (-) Maria Rutkiewiczowa była łączniczką radzieckiego skoczka, zwiadowcy i radiotelegrafisty..”. Faktycznie prawdziwa elita przywieziona na sowieckich tankach , instalująca w Polsce stalinizm i bawiąca się w cudzych mieszkaniach i pałacach. A wśród nich literaccy kolaboranci. Aby nie było wątpliwości co do atmosfery tego środowiska przytoczę w jaki sposób Kira opisuje pogrzeb Bolesława Bieruta: „ Pogrzeb Bieruta zgromadził tysiące osób, które w milczeniu przechodziły przed trumną. Kronika Filmowa utrwaliła rozszlochaną twarz młodej ślicznej Hanki Skarżanki”. Hanna Skarżanka już nie żyje ale chyba wstydziłaby się takiej rekomendacji. Podobno pochodziła z rodziny ziemiańskiej, podobno należała do Kedywu Okręgu Wileńskiego AK. Jeżeli nie są to tylko mity ( a mam nadzieję, że nie) – trudno mi sobie wyobrazić, żeby osoba z ziemiańskiej rodziny szlochała po Bierucie. Chyba, że należała do grupy oportunistycznych kolaborantów, którzy zdarzali się również i w tej sferze, skłonnych dla kariery podeptać wyniesione z domu ideały i zasady.
Trudno dziś zrozumieć specyficzną atmosferę warszawki gdyż ludzie którzy bywali na literackich salonach nie chcą na ogół pisać wspomnień z tego okresu, które zawierałyby prawdziwą charakterystykę kolaboranckich środowisk. Jak powiedział mi kiedyś Marek Nowakowski nie jest bezpiecznie i miło pluć pod wiatr, bo zawsze plwocina trafi ci prosto w twarz. Dlatego Marek wolał opisywać warszawski margines. Ludzie marginesu byli bardziej autentyczni niż pupile komuny czyli grzęznący w swoim zakłamaniu pisarze, poeci i intelektualiści. Dlatego historycy mogą chyba liczyć tylko na wspomnienia takich naiwnych panienek jaką w młodości była Kira Gałczyńska. Pomimo charakterystycznej minoderii nie potrafi ona ukryć fascynacji przywilejami którymi szafowali wobec wybranych komuniści, poczucia wyższości wobec reszty społeczeństwa, czyli typowych rysów komunistycznych kolaborantów. Czy wyjątkowy talent Gałczyńskiego usprawiedliwia jego przyjaźnie z komunistycznymi prominentami? Czy nie rozumiał, że w ten sposób legitymizuje ten zbrodniczy ustrój? Czy był tak spragniony luksusów, że w ogóle się nad tym nie zastanawiał?
Faktem jest, że wszystkie zbrodnicze reżimy mogły zaistnieć tylko dzięki oportunistom i idiotom. I bardziej niż komunistyczne przyjaźnie Gałczyńskiego szokujące jest dla mnie uczestnictwo młodziutkiej Kiry w rozkułaczaniu chłopów.
Paweł Ozdoba | Centrum Życia i Rodziny <kontakt@czir.org Szanowni Państwo, „Czeka nas ciężka zima…” – od takich nagłówków uginają się nie tylko szukające sensacji tabloidy, ale także wypowiedzi ekspertów w dziedzinie gospodarki, zwłaszcza energetyki. Z pewnością i Państwu i członkom Państwa rodzin towarzyszy niepokój, jak udźwigniemy tegoroczne koszty opłat za energię? Czy uda się spiąć domowy budżet?… Choć polski rząd zaproponował maksymalne ceny prądu dla odbiorców wrażliwych, małych i średnich firm oraz gospodarstw domowych, to jednak polski podatnik zmagać musi się z czymś jeszcze… Z unijnym haraczem, który już od lat drenuje nasze kieszenie! Z pewnością słyszeli Państwo o systemie EU ETS (europejski system handlu emisjami), który jest zawartą w cenie prądu opłatą za uprawnienia do emisji CO2. Ogromny udział opłat ETS przekłada się na wysokość rachunków nie tylko podmiotów produkujących energię ze źródeł nieodnawialnych, ale także dla zwykłego gospodarstwa domowego. Udział wydatków na zakup uprawnień do emisji CO2 w kosztach produkcji ciepła zwiększył się kilkakrotnie i w wielu firmach ciepłowniczych – w dużej części wciąż należących do samorządów – przekracza już 30-40 proc. Efektem są podwyżki cen ciepła oferowanego przez zakłady ciepłownicze. Wiemy zatem, kto naprawdę chce „zafundować” nam i naszym rodzinom ciężką zimę!Żądam od KE likwidacji tych opłat!Ale nie tylko to… To także wszechobecna drożyzna, spowodowana koniecznością podniesienia cen produktów i usług, bo firmy obciążone są równie wysokim ETS. Sklepy, piekarnie, restauracje, lokale usługowe – to kolejne ofiary tego absurdalnego rozwiązania unijnych agend. W ten sposób Unia Europejska wprowadza ideologiczny dyktat odnawialnych źródeł energii, dla którego ważniejsze jest budowanie tzw. polityki zielonego ładu i dążenie za wszelką cenę do neutralności klimatycznej, niż dobro ludzi, rodzin, które są w tej sytuacji najbardziej poszkodowane. Nie możemy zgodzić się na to, by przez hołdowanie ideologii ekologizmu cierpiały polskie rodziny, gospodarstwa domowe i małe firmy! W skali roku każda polska rodzina ponosi koszt ok. 1200 zł, a rodziny wielodzietne nawet 1900 zł, za ten klimatyczny wymysł, nie licząc kosztów za emisję CO2 w transporcie, które wynoszą dodatkowe ok. 1700 zł. Każdego miesiąca tracimy zatem aż ok. 300 zł z domowych oszczędności! Proszę wyobrazić sobie sytuację rodziny wielodzietnej, która korzysta np. z dwóch pralek, eksploatowanych niemal non-stop. Taka rodzina będzie zmuszona zapłacić rachunek za energię horrendalnej wysokości! Nie możemy zgodzić się na to, by rodziny dźwigające Polskę w jej demograficznej słabości, ponosiły taką niesprawiedliwą karę! I dlatego, wobec takiej polityki unijnej wymierzonej przede wszystkim w kieszenie polskiej rodziny, nie pozostajemy obojętni! Nie zgadzam się z unijnym dyktatem zielonego ładu! Dlatego właśnie Centrum Życia i Rodziny przygotowało petycję skierowaną do Przewodniczącej Komisji Europejskiej o likwidację lub przynajmniej zawieszenie na czas wojennych kryzysów energetycznych opłat związanych z funkcjonowaniem systemu ETS. Mówimy głośno: „Komisarze unijni z Ursulą von der Leyen na czele! Polska rodzina to nie CO2!” Utrzymywanie napędzanego przez chore pojęcie ekologizmu systemu ETS, jest absurdem unijnych urzędników, często manipulowanych przez ideologicznych eko aktywistów! Chroniąc nasze rodziny i suwerenność naszego państwa, nie możemy się na to zgodzić! Dlatego mówimy: dość gnębienia polskiej rodziny! Dość dyktatu klimatycznych głupców! Podpisuję petycję do KE o zniesienie systemu ETS!Wzywamy Komisję Europejską, by zgodnie z celami określonymi przez unijne traktaty, stała przede wszystkim na straży interesów obywateli UE! Wierzę, że również dla Państwa jest to ważna i potrzebna inicjatywa. Chcemy z nią dotrzeć do różnych środowisk. Planujemy jak najszerszą promocję tej petycji, zwłaszcza w mediach społecznościowych. Po zebraniu odpowiedniej ilości podpisów chcemy, oczywiście, ją przetłumaczyć i rozpowszechnić wśród członków Komisji. Dlatego, jeśli również dla Państwa ważne są postulaty, których realizacji żądamy od Komisji Europejskiej, prosimy o wsparcie finansowe tych działań. Prosimy o przekazanie nam dobrowolnego datku w wysokości 30 zł, 50 zł lub nawet 100 zł czy 200 zł, bądź inny, który uznają Państwo za właściwy. Wspieram działania Centrum Życia i Rodziny! Nie możemy poddać się niewolniczej polityce unijnych komisarzy, którzy próbują coraz mocniej zaciskać nam pętlę zielonej ideologicznej poprawności, realizując swoje odrealnione pomysły kosztem dobra ludzi, dobrobytu rodziny! Wierzę, że razem z Państwem powstrzymamy kolejną próbę ucisku naszej Ojczyzny, wyzysku naszych rodzin, ze strony unijnych biurokratów! Serdecznie Państwa pozdrawiam
Ogrodnik Bogdan Królik z Chrzypska Wielkiego (woj. wielkopolskie) kupił węgiel do ogrzewania tuneli z kwiatami. Surowiec pochodzi z Australii. Problem w tym, że – jak mówi – nie chce się palić. Przedsiębiorca zorganizował przed kamerą TVN24 prezentację, podczas której dwóch mężczyzn usiłowało rozpalić zakupiony węgiel za pomocą palnika gazowego. Bez powodzenia. Pan Bogdan opowiada, że chciał, by australijski węgiel był używany także do ogrzewania mieszkań pracowniczych. – Po dwóch dniach pracownik przyszedł z płaczem: „szefie, ten węgiel nie pali się w żadnym z tych pieców” – relacjonuje.
Bogdan Królik to ogrodnik z Chrzypska Wielkiego, któremu udało się – za pośrednictwem polskiej firmy – kupić węgiel pochodzący z Australii. Kiedy surowiec został dostarczony, przedsiębiorca był przekonany, że uda mu się ogrzać tunele foliowe, w których mają rozwijać się rośliny ozdobne, przede wszystkim tulipany. Żeby było to możliwe, rośliny trzeba „oszukać” – za pomocą wysokiej temperatury uruchomić w nich procesy, które zaczynają się dopiero wiosną. Niestety, na razie plany ogrodnika stanęły pod znakiem zapytania.
Okazuje się bowiem, że sprowadzony z południowej półkuli węgiel… nie chce się palić. Przedsiębiorca zorganizował przed kamerą TVN24 prezentację, podczas której dwóch mężczyzn usiłowało rozpalić zakupiony węgiel za pomocą palnika gazowego. Eksperyment pokazał, że rozgrzany surowiec gaśnie już po kilku sekundach od odstawienia znad niego płomienia.
– Ten węgiel to śmieci, którymi nie da się palić w piecu – opowiada przedsiębiorca.
„Nie wszystko ładne, co się świeci”
Pan Bogdan Królik opowiada, jak węgiel pochodzący z Australii sprawdzi się w piecach w warunkach mieszkalnych.
– Ten węgiel australijski skierowaliśmy do budynku mieszkalnego, gdzie mamy zatrudnionych pracowników w naszej firmie, Polaków. I mamy również hotel dla Ukraińców, który tez jest wyposażony w piece na ekogroszek. Postanowiłem wydać dyspozycję, żeby ten australijski węgiel był używany nie tylko do produkcji ogrodniczej, ale również, żeby ogrzewał mieszkania naszych pracowników – tłumaczy. Dodaje, że zlecił to jednemu z pracowników.
– Po dwóch dniach przyszedł z płaczem: „szefie, ten węgiel nie pali się w żadnym z tych pieców”. Byłem bardzo zdziwiony. Bo przez 25 lat jak prowadzę ogrodnictwo nie zdarzyło mi się, żeby węgiel, który zakupiłem, nie zapalał się – opowiada ogrodnik.
– Na pierwszy rzut oka, jak otrzymałem ten węgiel z Australii, on wydawał się bardzo ładny. Bo organoleptycznie on wygląda bardzo ładnie, nie ma popiołu, nie ma miału, ładny kolor, ale nie wszystko ładne, co się świeci – dodaje przedsiębiorca.
Ogrodnik Bogdan Królik: powiedziano mi, że ten węgiel nie pali się w żadnym z pieców w mieszkaniach moich pracowników.
– Ja alarmuję innych ogrodników, którzy sprowadzili i być może leżą u nich zapasy węgla sprowadzone z Australii, żeby tak jak ja sprawdzili, czy ten węgiel z Australii w ogóle będzie się palił. Być może mają z jakiegoś innego źródła, jakieś inne pochodzenie, inna partia.
Bogdan Królik przekazuje, że w obliczu problemów z dostępem do węgla w Polsce, udało mu się też kupić surowiec pochodzący z Kolumbii. Ten – w przeciwieństwie do australijskiego – przynajmniej się pali, ale odległy jest jakościowy od tego, czym przedsiębiorca zazwyczaj ogrzewał swoje tunele.
Reklamacje i szukanie sposobu
Bogdan Królik podkreśla, że niepalny węgiel z Australii posiadał specyfikację – w tym kaloryczność – na którą teraz powołał się przy składaniu reklamacji od dostawcy. Nie została ona jednak rozpatrzona.
– Już w czerwcu, jako stowarzyszenie producentów roślin ozdobnych alarmowaliśmy u ministra (Jacka – red.) Sasina oraz (Henryka – red.) Kowalczyka, że niedługo będą problemy z ogrzewaniem tuneli foliowych – przekazuje przedsiębiorca.
Jaka była reakcja? Taka, że – jak mówi rozmówca TVN24 – po kilku miesiącach dowiedział się, że rząd deklaruje dostarczenie 600 tysięcy ton węgla dla ogrodnictwa.
– Zapytaliśmy, na jakich zasadach będzie odbywała się dystrybucja i identyfikacja podmiotów. Usłyszeliśmy w odpowiedzi, żebyśmy zaproponowali rozwiązanie tej sytuacji – mówi Królik.
Przedsiębiorca przyznaje, że uda mu się zbilansować koszt związany z zakupem niepalnego węgla. [Co to znaczy -po ludzku??? MD] Martwi się jednak o inne osoby z branży. Przekazuje, że część ogrodników rezygnuje z działalności do wiosny. To jednak oznacza duże straty i mniejszą dostępność do roślin ozdobnych w Polsce.
Tulipan pierwszej damy
W Chrzypsku Wielkim, gdzie plantatorem jest Bogdan Królik regularnie odbywają się spotkania z politykami, znanymi sportowcami czy ludźmi kultury, podczas których prezentowane są nowe odmiany tulipanów. Noszą one nazwę osoby, która ma być w ten sposób uhonorowana. W tym roku pokazano tulipana, który został nazwany imieniem pierwszej damy Agaty Kornhauser-Dudy. Miało to być – jak mówił 1 maja Bogdan Królik – wyraz uznania dla pierwszej damy.
Prawie 250 tysięcy samochodów będą musieli wymienić krakowianie w ciągu czterech lat – wynika z miejskiej ewidencji pojazdów. To prawie 40 proc. wszystkich pojazdów. Jeśli w połowie 2026 roku obszar całego miasta zostanie strefą czystego transportu, ich użytkowanie stanie się nielegalne – mieszkańcy będą musieli je wymienić, sprzedać lub zutylizować. Na ustanowienie strefy zgodzili się wstępnie miejscy radni ze wszystkich klubów. Problem w tym, że przedstawiono im zupełnie inne dane.
Na ostatniej sesji Rady Miasta Krakowa przedstawiono projekt wprowadzenia strefy czystego transportu obejmującej całe miasto. Do 4 listopada można składać wnioski i poprawki do uchwały. Głosowanie na sesji rady miasta ma się odbyć 9 listopada.
Proces wprowadzania strefy czystego transportu został podzielony na dwa etapy.
Pierwszy zaplanowano od 1 lipca 2024 r. do 30 czerwca 2026 r. W tym czasie pojazdy zarejestrowane po raz ostatni przed 1 stycznia 2023 r. będą podlegały bardzo łagodnym ograniczeniom.
Od 1 lipca 2026 r. wszystkie pojazdy, niezależnie od daty ostatniej rejestracji, podlegać będą tym samym wymogom.
Radni: Nie przekazano nam rzetelnych danych
W rozmowie z nami Grzegorz Stawowy, radny miasta Krakowa, przyznał, że podczas sesji dopytywał, ile samochodów będzie musiało zostać wymienionych. W odpowiedzi od Zarządu Transportu Publicznego, usłyszał, że w 2020 roku ¼ pojazdów w Krakowie nie spełniała norm, które są zapisane w uchwale.
Będę chciał uzyskać oficjalne, dokładne dane – zapowiada Stawowy.
Z kolei radny Łukasz Maślona mówi nam, że podczas posiedzeń komisji Rady Miasta pojawiały się informacje o liczbie samochodów, które ta strefa ma objąć, ale nie były one wyrażane liczbowo tylko procentowo.
Mówiono o 3 proc. samochodów w pierwszym etapie obowiązywania nowych regulacji – dodaje Maślona. Wskazał, że dane te prezentowali eksperci, którzy razem z ZTP realizowali badania.
Radni byli zapewniani przez ekspertów, że nowe regulacje mogą dotknąć maksymalnie do 10 proc. mieszkańców miasta, ale konkretnych danych z wydziału ewidencji pojazdów nam nie przedstawiono – wyjaśnia Maślona.
Potwierdza to inny miejski radny Michał Drewnicki: Nie przedstawiono nam konkretnych danych liczbowych, była mowa, że w pierwszym etapie, w czasie obowiązywania nowych regulacji, wymienionych będzie musiało zostać 3 proc. pojazdów.
Jak tłumaczą się urzędnicy?
Bardzo ciężko jest określić jednoznacznie, ile osób będzie musiało wymienić swój pojazd w związku z wprowadzeniem Strefy Czystego Transportu – mówi Sebastian Kowal z Zarządu Transportu Publicznego. Bardzo dużo osób posiada teraz bardzo stare samochody. Nie wiadomo, czy będą one jeździć za dwa lata.
Kowal przywołuje wyniki badań z 2019 roku dotyczące emisji spalin, podczas których zbadanych zostało 100 tysięcy samochodów, przejeżdżających tranzytem przez Kraków. Z badań wynika, że 27 proc. tych pojazdów generowało 48 proc. wszystkich zanieczyszczeń komunikacyjnych. Mówimy o jednej czwartej aut, które generują połowę zanieczyszczeń w ruchu – mówi Kowal i dodaje, że część aut to pojazdy, które nie są używane, ale nie zostały wyrejestrowane.
Jednocześnie ZTP nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego radnym nie przedstawiono danych z miejskiego wydziału ewidencji pojazdów, ale wyniki badań z 2019 roku.
Twarde dane z ewidencji pojazdów
Z danych Wydziału Ewidencji Pojazdów UMK wynika, że około 250 tysięcy samochodów zarejestrowanych w Krakowie, trzeba bedzie wymienić w ciągu najbliższych czterech lat.
Zgodnie z założeniami uchwały ograniczenia mają dotyczyć pojazdów zasilanych benzyną, które nie spełniają normy euro 3 oraz pojazdów zasilanych olejem napędowym, które nie spełniają normy euro 5 – mówi Grzegorz Wasyl, zastępca dyrektora Wydziału Ewidencji Pojazdów i Kierowców Urzędu Miasta Krakowa.
Średni wiek samochodu w Krakowie to 15 lat. Z bazy „Pojazd” wynika, że prawie połowa pojazdów to takie, które nie będą spełniały norm dotyczących wjazdu do Krakowa – wskazuje Grzegorz Wasyl.
Jeżeli patrzylibyśmy na te dane bezkrytycznie, to mamy 175 tys. pojazdów benzynowych, które nie spełniają norm i ponad 109 tys. diesli niespełniających norm. W sumie mamy prawie 284 tysięcy pojazdów, które nie będą mogły poruszać się w strefie czystego transportu – powiedział zastępca dyrektora Wydziału Ewidencji Pojazdów i Kierowców Urzędu Miasta Krakowa.
Biorąc pod uwagę, że około 40 tys. pojazdów może już nie istnieć, ale nie zostały wyrejestrowane, oznacza to, że ponad 240 tysięcy pojazdów będzie musiała zostać wymienionych.
Zestawienie danych wygląda następująco:
175 083 – tyle jest w Krakowie zarejestrowanych pojazdów benzynowych poniżej normy euro 3
109 463 – tyle jest zarejestrowanych pojazdów z silnikiem diesla poniżej normy euro 5
284 546 – pojazdy, które nie będą mogły poruszać się po Krakowie od połowy 2026 roku.
Jeżeli chodzi o normy jakości powietrza i lata rejestracji pojazdów obrazowo można to przedstawić w ten sposób, że w drugim etapie wprowadzania ograniczeń, czyli od połowy 2026 roku po Krakowie nie będą mogły poruszać się samochody:
z silnikami spalinowymi lub LPG, wyprodukowane przed rokiem 2000 lub niespełniające przynajmniej wymagania normy EURO3
i samochody z silnikami diesla wyprodukowane przed 2010 rokiem lub niespełniające przynajmniej wymagania normy EURO5.
Bezterminowy wjazd do SCT przewidziano dla pojazdów historycznych, pojazdów specjalnych, pojazdów do przewozu osób niepełnosprawnych a także pojazdów, których właścicielami są osoby w wieku co najmniej 70 lat, prowadzone przez właścicieli.
Nowe przepisy dotkną najbiedniejszych
Pierwsza w Polsce Strefa Czystego Transportu powstała na krakowskim Kazimierzu. Obowiązywała przez krótki czas w 2019 / Łukasz Gągulski /PAP
Każdego dnia do Krakowa dojeżdża wiele osób mieszkających w okolicznych miejscowościach. Mowa o ponad 250 tysiącach pojazdów dziennie. Nie wiadomo, ile z nich nie spełnia wyżej wymienionych norm emisyjności spalin.
Nowe, restrykcyjne normy oznaczają, że wiele osób zostanie wykluczonych z możliwości poruszania się samochodem po Krakowie. Zmiany dotkną szczególnie najbiedniejszych, których nie będzie stać na wymianę auta. Rosnąca inflacja i ceny aut, tylko powiększą tą grupę.
Osoby, które nie będą mogły od lipca 2026 roku korzystać ze swoich pojazdów na ternie Krakowa, nie dostaną nic w zamian, choć jednym z planów ZTP było „szczodre obdarowanie mieszkańców”, którzy zutylizują swoje auta, darmowym dwuletnim biletem na komunikację miejską w Krakowie.
Co z turystami?
Nowe regulacje mają zmniejszyć emisję spalin w Krakowie, a tym samym poprawić stan powietrza. Do miasta nie będą mogły wjeżdżać żadne samochody niespełniające norm, choć nie ma jasnej deklaracji, jak takie auta będą kontrolowane. Teoretycznie wszyscy turyści posiadający stare auta, będą musieli je zostawić przed granicami administracyjnymi miasta.
Tymczasem nie ma planu, by przygotować dla takich osób parkingi przed miastem. Parkingów na wjeździe do miasta brakuje nawet dla okolicznych mieszkańców.
Jak dojechać do pracy?
Urzędnicy planują wprowadzenie obostrzeń, by poprawić jakość powietrza. To idea słuszna. Może problem nie byłby tak palący, gdyby kierowcy chętniej przesiadali się do komunikacji zbiorowej? Nie robią tego m.in. z powodu deficytu parkingów Park and Ride, na których można zostawić auta i przesiąść się na komunikację miejską.
Mieszkam pod Krakowem. Do pracy codziennie dojeżdżam autem w ciągu około 15 minut, udaje mi się omijać korki. Tą samą trasę komunikacją miejską muszę pokonywać prawie półtorej godziny i to z dwiema przesiadkami, ponieważ moja firma znajduje się na uboczu głównych dróg. Nie stać mnie na wymianę auta na nowe, szczególnie przy rosnących cenach nawet używanych aut i galopującej inflacji – mówi jedna z mieszkanek miejscowości po północnej stronie Krakowa.
Trzeba uważać na indonezyjski węgiel. Ma dużą zawartość siarki, która może zniszczyć domowy piec. Ten z Australii też nie jest lepszy. Ma z kolei 20 proc. popiołu – ostrzegają eksperci. Według nich rząd przepłacił na imporcie, a teraz wciąga do współpracy samorządy, by podzielić się kłopotem.
Nasze porty zasypane są węglem z całego świata. W poniedziałek premier Mateusz Morawiecki poinformował, że mamy ok. 4 mln ton tego surowca. Jest on jednak bardzo różnej jakości i trzeba uważać, co się kupuje. Osoby z branży węglowej pytane o surowiec, który przyjechał z Indonezji i Australii, używają na ogół określeń typu „piach” i „błoto”. Wszystko przez jego kiepski skład.
W przypadku węgla z Indonezji chodzi głównie o wysoką zawartość siarki. Money.pl dotarł do certyfikatu wystawionego przez indonezyjskiego producenta. Wynika z niego, że surowiec ten zawiera aż 1,4 proc. siarki. To zbyt wiele dla domowych instalacji grzewczych nowszej generacji.
Z obawy o zniszczenie instalacji i kotłów grzewczych indonezyjskiego węgla z zawartością siarki na poziomie 1,4 proc. nie kupiły nawet niektóre ciepłownie. – Ma 1,4 proc. siarki? – pyta z niedowierzaniem serwisant Tekli, dużego producenta pieców węglowych. – Przy takim zasiarczeniu podzespoły i kocioł długo nie posłużą. Siarka skróci im życie – kwituje krótko nasz rozmówca.
Według dr. Przemysława Zaleskiego, eksperta ds. bezpieczeństwa energetycznego z Fundacji Pułaskiego i wykładowcy Politechniki Wrocławskiej, tak wysoki poziom siarki z reguły wyklucza możliwość wykorzystania surowca w energetyce. – LWB Bogdanka ma zasiarczenie na poziomie jednego procenta, dużo wyższe niż w innych polskich kopalniach. A to już branża energetyczna uznaje za wysoki stan – podaje przykład nasz rozmówca.
W składach opałowych węgla z Indonezji nie brakuje, chociaż nie handlują nim wszyscy. Nam taki opał udało się znaleźć w dwóch punktach, po 3350 zł za tonę (skład opałowy w Poznaniu) i po 3480 zł za tonę (skład ze Szczecina). Pracownicy obu składów zapewniali, że jest niezłej jakości.
Trzeba podkreślić, że węgiel z Indonezji jest bardzo różny, pochodzi z wielu kopalń, ale większość tego surowca sprowadzanego do Polski zawiera i tak więcej niż jeden procent siarki.
Strach tym handlować?
Jeszcze ostrzejsze słowa krytyki usłyszeliśmy pod adresem węgla sprowadzanego z Australii. Tu z kolei problemem jest wysoka zawartość popiołu, sięgająca nawet 20 proc. Warto przypomnieć znowu, że polski węgiel kamienny dobrej jakości zawiera do 8-10 proc. popiołu.
Co istotne, węgiel używany w domowych piecach nie powinien posiadać od 10 do maksymalnie 14 proc. popiołu. Popiół jest bowiem odpadem. Jego duża zawartość w węglu bardzo destrukcyjnie wpływa na domowe instalacje grzewcze. Po prostu je zapycha.
Prof. Piotr Gradziuk, ekspert od biomasy z Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa Polskiej Akademii Nauk, mówi krótko:
Węglem, który zawiera 1,4 proc. siarki, nie powinno się palić w domowych piecach. Również małe ciepłownie, które nie mają instalacji do odsiarczania, nie mogą go używać.
Jego rekomendacja dotycząca węgla o wysokiej zawartości popiołu jest identyczna:
Węglem, który ma 20 proc. spopielenia, nie wolno palić w domowych piecach. Nowoczesne piece tego nie wytrzymają. Ulegną zniszczeniu. Takim węglem można palić jedynie w bardzo prymitywnych urządzeniach.
Kiepskie parametry sprawiają, że składy opału boją się handlować niektórymi rodzajami importowanego przez rząd węgla. – Przedsiębiorcy boją się procesów sądowych o odszkodowania za zniszczone piece węglowe – komentuje dr Przemysław Zalewski.
Cenowy rollercoaster
Okazuje się, że handlujący węglem obawiają się nie tylko przyszłych procesów sądowych. Kiedy zapytaliśmy pracownicę poznańskiego składu opałowego, czy nie będzie problemu z zakupem węgla z Indonezji, odpowiedziała, że ich plac jest „zawalony tym surowcem”. Za to klientów jest jak na lekarstwo.
– Ludzie przestali kupować węgiel, bo usłyszeli, że samorządy będą go sprzedawały teraz po 2 tys. zł za tonę – informuje kobieta.
Łukasz Horbacz, prezes Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla (IGSPW), która zrzesza składy opałowe w całym kraju, przyznaje, że po zapowiedziach przedstawicieli rządu, iż węgiel będzie po 2 tys. zł za tonę, ruch w składach praktycznie zamarł. Ludzie wstrzymują się z zakupem, a składy przestały sprowadzać surowiec. – Wielu klientów wciąż dopytuje o węgiel za obiecywane 996,60 zł za tonę – przypomina prezes Horbacz.
Z danych IGSPW wynika, że zatowarowanie w składach jest o 80 proc. niższe niż rok temu o tej samej porze. To nie pierwszy raz w tym roku.
– W czerwcu, kiedy węgiel był w składach po 2 tys. zł za tonę, rząd namawiał Polaków, by go nie kupowali, bo na pewno stanieje – przypomina Horbacz i dodaje:
Teraz wyznaczają samorządom maksymalną cenę sprzedaży po 2 tys. zł za tonę i nie jest już ona za wysoka?
Ceny węgla
Ceny węgla szaleją, a słowa przedstawicieli polskiego rządu są – zdaniem ekspertów – natychmiast podchwytywane przez światowych traderów i producentów.
– Premier Mateusz Morawiecki, mówiąc publicznie, że rząd będzie sprowadzał miliony ton węgla, skąd się tylko da, nakręcił koniunkturę i wywindował ceny. Wyszliśmy na desperatów, płaciliśmy za węgiel drogo – ocenia jeden z analityków rynku, który prosi o anonimowość.
Jako przykład podaje ceny węgla kamiennego w portach ARA (Amsterdam–Rotterdam–Antwerpia), które są kluczowe dla dostaw różnych surowców. W czerwcu – kiedy rząd kupował węgiel – wynosiły one 381 dol. za tonę. Obecnie to już 269,5 dol. za tonę. Różnica to ponad sto dolarów za tonę.
Zdaniem naszego rozmówcy, gdyby węgiel nie był kupowany na górce cenowej, cena węgla sortowanego w porcie wynosiłaby teraz ok. 1,5 tys. zł za tonę. Tymczasem węgiel jest w portach po 2,1 tys. zł.
– Ktoś tu przepłacił – uważa nasz rozmówca. Dodaje, że rząd ma teraz twardy orzech do zgryzienia, bo musi ten drogi węgiel zbyć i wciąga do tej gry samorządy, których większość nie pali się do tej współpracy.
Zapytaliśmy Ministerstwo Środowiska i Klimatu,ile węgla z Indonezji zakontraktowano, czy w portach, po rozładunku, sprawdzana jest jego jakość i kto będzie wypłacał ewentualne odszkodowania za zniszczone piece węglowe.
Zapytaliśmy również spółkę PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna, która ma wprowadzić do sprzedaży dla odbiorców indywidualnych węgiel brunatny (zawartość siarki w polskim węglu brunatnym wynosi od 1 do nawet 6 proc., a jego popielność sięga nawet 50 proc.) o wolumen sprzedaży, cenę i parametry.
W obu przypadkach czekamy na odpowiedzi na nasze pytania.
Nasi rozmówcy doradzają, by domagać się okazania dokumentów przy zakupie węgla oraz by brać małe ilości na próbę (np. worek na początek).
Węgla zabraknie?
Łukasz Horbacz twierdzi, że wystarczą dwa tygodnie przymrozków, by węgla opałowego zabrakło. – Co z tego, że miliony ton półproduktu leżą w porcie, jeśli wymaga on czasochłonnego przetworzenia i uzyska się z niego maksymalnie 20 proc. węgla sortowanego? – pyta nasz rozmówca.
Według niego fakt, że płynie do nas jeszcze więcej milionów ton półproduktu sytuację zmienia w niewielkim stopniu. A dodatkowo prowizoryczna sieć dystrybucji w samorządach ruszy pewnie nie wcześniej niż w grudniu.
– Na wiosnę będziemy mieć nadmiar drogiego węgla z importu. Jeśli jednak zima będzie choćby umiarkowanie chłodna, doświadczymy kryzysu, jakiego Polska jeszcze nie widziała – uważa prezes Horbacz.
Ani wojna, ani kryzys w żaden sposób nie zmieniły oficjalnej polityki państwa wobec górnictwa. W dalszym ciągu obowiązują wszystkie rygory przeciwko inwestycjom górniczym, wszystkie mechanizmy redukcji poziomu wydobycia. W dalszym ciągu budżet państwa dotuje likwidację kopalń. 8 mld zł przeznaczonych jest przecież na zakłady, które zmniejszają wydobycie – komentuje Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki, ekspert górniczy.
Markowski na antenie Radia Piekary podkreślał paradoks dzisiejszego deficytu węgla, z którym borykamy się w Polsce. Zapasy węgla mamy najmniejsze od 15 lat, a wydobycie w sierpniu było najniższe w tym roku. Przez 8 miesięcy roku 2022 kopalnie wydobyły 600 tys. ton węgla mniej niż w roku ubiegłym. Mimo zwiększonych potrzeb po nałożeniu embarga na węgiel rosyjski.
– W obiegu administracyjno-decyzyjnym po wybuchu wojny na Ukrainie nie wydarzyło się w Polsce nic, co by dało szansę na zmniejszenie głodu węglowego w Polsce. Tytułem własnej produkcji – mówił Markowski. – Polska Grupa Górnicza już czwarty rok z rzędu zmniejsza swoje wydobycie. Dla mnie irytujące jest to, że stan, który jest przedmiotem zmartwienia całej klasy politycznej w kraju, nie wywołuje żadnej refleksji w zakresie polityki inwestycyjnej w górnictwie. Jeszcze raz podkreślę: jedynym sposobem na to, by dziś zmniejszyć deficyt węgla nie jest jego większy import, tylko zwiększenie wydobycia w Polsce. A to jeszcze jest możliwe.
Były wiceminister gospodarki zaznaczał, że trudno zrozumieć politykę państwa, która – 8 miesięcy po wybuchu wojny na Ukrainie – nadal likwiduje górnictwo w tempie sprzed rosyjskiej agresji na Wschodzie i kryzysu surowcowego.
– Wojna, kryzys – cała ta nadzwyczajna sytuacja w żaden sposób nie zmieniła oficjalnej polityki państwa wobec górnictwa. W dalszym ciągu obowiązują wszystkie rygory przeciwko inwestycjom górniczym, wszystkie mechanizmy redukcji poziomu wydobycia. W dalszym ciągu budżet państwa dotuje likwidację kopalń. 8 mld zł przeznaczonych jest przecież na zakłady, które zmniejszają wydobycie – mówi Markowski.
Samorządy i handel węglem
Rozwiązania? W piątek, 14 października rząd przyjął projekt, dzięki któremu samorządy otrzymały zezwolenie na sprzedaż węgla po określonej cenie. Zgodnie z ustawą jego cena za tonę nie może przekroczyć 2 tys. zł. Natomiast gmina będzie nabywać go za kwotę 1,5 tys. zł. Różnica wynika przede wszystkim z kosztów dystrybucji opału.
Markowski uważa, że pomysł sprzedaży przez gminy nie został przemyślany przez rząd. Jego zdaniem samorządy, które będą musiały podjąć się tego zdania, nie mają kadr, kompetencji, ani infrastruktury.
– Nie dziwię się, że w tej sytuacji, kiedy mają takie zadanie, a nie potrafią tego robić, gminy sięgają po pomoc wyspecjalizowanych firm, które dotychczas zajmowały się obrotem węglem, bo te to potrafią robić. Mają kadry, własne składowiska, nie mówiąc o odpowiednim sprzęcie – powiedział na antenie Radia Piekary.
Według Markowskiego wyjaśnił, iż powodem wyboru gminy na potencjalnego sprzedawcę węgla może być narzucona niska marża sprzedaży węgla.
– Na samorządy łatwiej narzucić niższą marżę niż na sprzedawców węgla. Jest to organ zależny od państwa, a ludzie którzy sprzedają węgiel zawodowo są związani wyłącznie kodeksem spółek handlowych, dlatego mogą robić to na co rynek pozwala, czyli np. stosować wyższe marże.
Gość Radia Piekary zaznaczył, że ten sam mechanizm można było zastosować do przedsiębiorstw zajmujących się sprzedażą węgla. Jego zdaniem proces przebiegłby sprawniej, a gminy zostałyby odciążone.
Handlarze są sobie winni?
Jak zauważa były wiceminister gospodarki, można zrozumieć, że w jakimś sensie winę za zmiany przyjęte 14 października przez rząd, ponoszą przedsiębiorstwa zajmujące się sprzedażą węgla, które narzucały zbyt wysoką marżę na sprzedawany węgiel.
– Handlarze wykorzystali różnicę w cenie, ponieważ kupowali węgiel przykładowo za 800 zł za tonę, a sprzedawali go, kiedy jego cena na rynku sięgnęła kwoty trzech tysięcy zł. Dlatego postanowili w części skorzystać z tego i podnieśli swoje ceny, a ktoś z rządu uznał, że kwoty są za wysokie i przeniósł te obowiązki na samorządy – tłumaczy Markowski.
Polityk podsumował. że węgla powinno wystarczyć na nadchodzący sezon zimowy, jednak nie jest to ten rodzaj, który powinien być wykorzystywany. – Jest to węgiel, który przychodzi do Polski dla wszystkich, czyli miał. Mało jest tam węgla grubego, a na ten na rynku jest największy popyt.
========================
mail:
Plan Morgenthaua (przedstawiony 9 września 1944 roku w trakcie brytyjsko-amerykańskiej konferencji w m. Quebec) przewidywał LIKWIDACJĘ niemieckiego przemysłu ciężkiego. Pan został ostatecznie odrzucony przez Roosevelta w listopadzie 1944 r.