Rok i dwa miesiące więzienia dla 23-letniego Jegora O. i 1,5 roku więzienia dla 47-letniego Oleksandra O. – takie kary wymierzył im Sąd Okręgowy w Rzeszowie.
Dwaj obywatele Ukrainy zostali zatrzymani w lutym 2021 roku przez funkcjonariuszy wydziału do walki z cyberprzestępczością Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie. Potem sprawę przejęło Centralne Biuro Zwalczania Cyberprzestępczości.
Jegor O. i Oleksandr O., jak ustalono w śledztwie, oszukali na Allegro 489 osób i podmiotów. Od lipca do października 2020 roku oferowali do sprzedaży m.in. miksery, kosiarki i roboty kuchenne. Klienci wpłacali pieniądze, towaru nie otrzymali.
Ukraińcy na Allegro używali dwóch kont: „SalesStock” oraz „EverStock”. Pieniądze wyłudzili nie tylko od kupujących, ale również od samego serwisu aukcyjnego – ok. 30 tys. zł.
Oszukani byli z całej Polski. Ich łączne straty sięgnęły pół miliona złotych. Policjanci przesłuchali około 600 osób. Ukraińcy, oprócz oszustw, odpowiadali przed sądem za tzw. pranie brudnych pieniędzy, czyli lokowanie wyłudzonej gotówki w legalne interesy.
Jegor O. i Oleksandr O. nie musieli nigdzie pracować, zyski z oszustw na Allegro pozwalały im na wystawne życie. Internetowych naciągaczy namierzyli rzeszowscy policjanci, po złożonym wcześniej zawiadomieniu o przestępstwie przez Allegro.
Znany serwis aukcyjny zwrócił pieniądze oszukanym osobom, teraz sam będzie dochodził swoich roszczeń od Ukraińców, którzy właśnie zostali skazani za oszustwa przez Sąd Okręgowy w Rzeszowie. Sąd potwierdził ustalenia w śledztwie.
Jegor O. został skazany na rok i dwa miesiące więzienia, a Oleksandr O. ma spędzić za kratkami 1,5 roku. Groziło im nawet 15 lat więzienia. Obaj dostali też grzywny – do zapłacenia po 15 tys. zł. Mają zwrócić wyłudzone pieniądze i pokryć koszty postępowania.
Ukraińcy dobrowolnie poddali się karze.
(ram) redakcja@rzeszow-news.pl
NAPISZ KOMENTARZ:
Areszt dla dwóch obywateli Ukrainy za kradzież rowerów
Data publikacji 18.09.2023
Wnikliwa praca kryminalnych z Jaworzna zaowocowała ustaleniem i zatrzymaniem dwóch obywateli Ukrainy podejrzanych o liczne kradzieże rowerów, do których doszło na terenie Jaworzna i innych miast woj. śląskiego oraz małopolskiego. Policjanci odzyskali łącznie 11 rowerów o łącznej wartości ponad 50 tys. złotych. Sprawcy usłyszeli już zarzuty. Decyzją sądu najbliższe 3 miesiące spędzą w areszcie.
Kryminalni z Jaworzna prowadzili czynności operacyjne w sprawie kradzieży dwóch rowerów z Jaworzna, do których doszło pod koniec sierpnia. Każdorazowo złodzieje wykorzystywali moment, gdy rower był pozostawiony, a właściciel nie był w pobliżu. Sprawcy usuwali zabezpieczenie i kradli rower. Kryminalni przy pomocy monitoringu miejskiego wytypowali pojazd, którym poruszało się dwóch obywateli Ukrainy odpowiedzialnych za kradzież. Ustalili, że jeden z nich przebywa w Krakowie. Tam 29-latek został zatrzymany. Następnie kryminalni ustalili tożsamość drugiego sprawcy, który miał przebywać w miejscowości Wieszowa pod Tarnowskimi Górami. Na miejscu siłowo weszli do mieszkania, w którym ukrywał się 41-letni sprawca. Podczas przeszukania pomieszczeń mundurowi ujawnili 11 rowerów. Ich łączna szacowana wartość to ponad 50 tys. zł. Zatrzymani trafili do policyjnego aresztu. Kryminalni z Jaworzna zgromadzili materiał dowodowy. Obu mężczyznom przedstawili zarzuty kradzieży dwóch rowerów z terenu Jaworzna o łącznej wartości ponad 10 tys. zł oraz zarzut kradzieży roweru z terenu Krakowa o wartości ponad 12 tys. zł. Sprawa jest rozwojowa. Śledczy ustalają pochodzenie pozostałych rowerów, co może skutkować kolejnymi zarzutami dla sprawców. Na wniosek śledczych jaworznicki Sąd wczoraj aresztował mężczyzn na trzy miesiące. Grozi im do 5 lat pozbawienia wolności.
Sekretarz ukraińskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony (RBNiO) Ołeksij Daniłow zaproponował, by pomoc dla Ukraińców została zapisana w ustawodawstwie krajów sojuszniczych. Miałoby to sprawić, że wsparcie byłoby kontynuowane przez kolejne rządy.
Kijów chce, by Polska i inni wasale USA zapisały pomoc Ukrainie w swoim ustawodawstwie. Według Daniłowa, przedłużający się konflikt zbrojny może nasilić “zmęczenie wojną” wśród zachodnich społeczeństw. To z kolei może spowodować, że po zmianie władzy w kolejnych państwach, chęć kontynuowania pomocy będzie mniejsza niż w pierwszych miesiącach inwazji.
Sekretarz ukraińskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony wezwał sojuszników “do wypracowania wizji ukraińskiego zwycięstwa oraz do określenia pomocy wojskowej dla Ukrainy w ramach krajowych legislacji obejmujących długoterminowe cykle”.
“Biorąc pod uwagę cykle wyborcze i możliwą zmianę sytuacji w Europie i w Stanach Zjednoczonych, dalekowzrocznym krokiem byłaby konsolidacja pomocy wojskowej w ramach legislacyjnych” – napisał.
Ocenił, że taki krok nie tylko zobowiązałby kolejne rządy do kontynuowania pomocy, ale też przyczyniłby się do “zachowania stabilności partnerstwa” między Ukrainą, a krajami Zachodu.
Daniłow wezwał też Zachód do wdrożenia “zestawu środków, mających na celu zmniejszenie ‘zmęczenia wojną’, na które liczy Rosja”.
Według niego, biorąc pod uwagę nastawienie Rosji, nie należy się spodziewać, że w najbliższym czasie możliwe będą jakiekolwiek rozmowy pokojowe. Jak stwierdził, “na froncie należy się raczej nastawiać na bieg długodystansowy z przeszkodami”, a do tego Ukraina potrzebuje “stabilności”.
NASZ KOMENTARZ: Bezczelność i roszczeniowość Ukraińców przekroczyły już wszelkie granice. Przypominamy, że “zmęczenie wojną” wśród zachodnich społeczeństw pojawiło się w związku z ukraińskimi niepowodzeniami zapowiadanej od zimy kontrofensywy. Zamiast zatem wymuszać na Europie wpisywanie pomocy dla Kijowa do ustaw (a zapewne też konstytucji), może lepiej wziąć się za siebie i skuteczniej walczyć na froncie? [albo – zawrzeć pokój MD]
Kijów zapowiada, że pozwie Polskę, Węgry i Słowację w związku z odmową zniesienia embarga na ukraińskie produkty rolne – powiedział wiceminister gospodarki i rolnictwa Ukrainy Taras Kaczka w wywiadzie dla „Brussel Playbook” Politico.
– Będziemy zmuszeni do działań odwetowych na dodatkowe produkty i zakażemy importu owoców i warzyw z Polski – zapowiedział Kaczka. Według niego odpowiednie kroki prawne zostaną podjęte już w poniedziałek 18 września. Pozew ma zostać wytoczony przed Światową Organizacją Handlu, tak, aby „cały świat zobaczył jak państwa członkowskie UE zachowują się wobec swoich partnerów handlowych”.
Przedstawiciel Ukrainy stwierdził również, że uzasadnienie decyzji Polski i Węgier ochroną interesu własnych rolników jest błędne. – Polski zakaz nie pomoże rolnikom, nie wpłynie na ceny, ponieważ ceny są globalne – to, co robią, opiera się na opinii publicznej – powiedział.
Do zapowiedzi ukraińskiego polityka odniósł się w Studio PAP poseł PiS Radosław Fogiel. – Ani jedna tona ukraińskiego zboża nie może pozostać na terytorium Polski. Rząd będzie bronił polskich interesów – zapewnił. – Decyzja o pozwaniu Polski to nie jest najrozsądniejsza decyzja ukraińskich polityków – ocenił szef sejmowej komisji spraw zagranicznych. – Decyzja Ukrainy odbije się niedobrym echem w Polsce i Ukraina musi mieć tego świadomość. Nasza decyzja nie jest wymierzona w Ukrainę, jest podyktowana ochroną polskiego rolnika i ochroną interesu Polski, bo to jest dla nas najważniejsze – wskazał.
Głos zabrała także Beata Szydło. Wiceminister gospodarki Ukrainy Taras Kaczka zachowuje się impertynencko, pouczając Polskę w sprawie zboża – oceniła była premier. Jej zdaniem Kaczka powinien pomyśleć, jaki przykład daje Ukraina, gdy w taki sposób traktuje kraj, który uratował ją w dramatycznych chwilach.
„To, że Ukraina chce pozwać Polskę (oraz Słowację i Węgry) za przedłużenie zakazu importu ukraińskiego zboża – to jedno. Drugie – to zadziwiający styl wypowiedzi ukraińskiego wiceministra gospodarki Tarasa Kaczki, który zachowuje się po prostu impertynencko. W wywiadzie dla +Politico+ poucza Polskę, co jego zdaniem mogą, lub nie mogą robić kraje członkowskie Unii. Kaczka mówi wręcz, że pozwanie Polski ma być przykładem dla świata” – napisała Beata Szydło.
„Ukraiński wiceminister zamiast pouczać Polskę, powinien pomyśleć, jaki +przykład dla świata+ daje Ukraina, gdy w taki sposób traktuje kraj, który uratował Ukrainę w najbardziej dramatycznych chwilach. A przede wszystkim zastanowić się, jak Polacy odbierają słowa i zachowanie ukraińskich władz” – podkreśliła była premier.
Po decyzji Komisji Europejskiej, która nie przedłużyła embarga na ukraińskie zboże dla pięciu krajów, Polska, Słowacja i Węgry przedłużyły zakaz importu produktów rolnych z Ukrainy. Rumunia z decyzjami w tej kwestii wstrzymuje się do 18 września, czekając na propozycje Kijowa w sprawie środków kontroli eksportu ukraińskiej produkcji rolnej.
Na stronach Rządowego Centrum Legislacji opublikowano projekt rozporządzenia Ministra Rozwoju i Technologii w sprawie zakazu przywozu z Ukrainy do Polski produktów rolnych, m.in. pszenicy, kukurydzy, nasion rzepaku, słonecznika. Rozporządzenie weszło w życie w sobotę 16 września.
“To są wielkie gospodarstwa, które są własnością czy też w jakimś użytkowaniu międzynarodowych koncernów. To jest kilkanaście milionów hektarów czarnoziemów – najlepszych gleb na świecie. Stosowane są technologie niedozwolone w UE, tania siła robocza, tania energia. Praktycznie te firmy, ze względu na powiązania z oligarchami, z politykami ukraińskimi, nie płacą żadnych podatków na Ukrainie” – powiedział Jan Krzysztof Ardanowski na temat zniesienia embarga na ukraińskie płody rolne przez UE.
Komisja Europejska poinformowała, że obowiązujące do 15 września embargo na ukraińskie zboże i inne produkty rolne nie zostanie przedłużone. Przyczyna takiej decyzji to stabilizacja rynku płodów rolnych w UE, która zdaniem Komisji Europejskiej już nastąpiła.
Na taki obrót spraw nie zdecydowały się takie kraje, jak Polska, Węgry, Słowacja, Bułgaria i Rumunia. Premier Morawiecki poinformował, że embargo ze strony Polski nie zostanie zniesione. Podobne rozwiązanie wprowadziły także m.in. Węgry. Zgodnie z obowiązującym tam dekretem, węgierski rynek jest zamknięty dla ukraińskich produktów rolnych, poza ich tranzytem.
“Martwię się tym, że Komisja Europejska nie do końca rozumie, dlaczego my nie chcemy tego zboża ukraińskiego, czy szerzej, żywności z Ukrainy. Brnie dalej w uzależnienie bezpieczeństwa żywnościowego poprzez import z Ukrainy, a jestem o tym przekonany, tylko dobrze funkcjonujące rolnictwo w każdym z krajów unijnych, rolnictwo unijne, a my pro domo sua, tylko nasze dobre rolnictwo może zapewnić długofalowo bezpieczeństwo żywności, nie import” – powiedział Ardanowski w rozmowie z telewizją wpolsce.pl.
“Ukraina gra w dziwną grę, którą coraz trudniej zrozumieć. To są wielkie gospodarstwa, które są własnością czy też w jakimś użytkowaniu międzynarodowych koncernów. To jest kilkanaście milionów hektarów czarnoziemów – najlepszych gleb na świecie. Stosowane są technologie niedozwolone w UE, tania siła robocza, tania energia. Praktycznie te firmy, ze względu na powiązania z oligarchami, z politykami ukraińskimi, nie płacą żadnych podatków na Ukrainie. Ta żywność zawsze będzie konkurencyjna w stosunku do tego, co produkuje rolnictwo w Unii. (…) Musimy twardo bronić własnego rynku. Proeuropejskie tendencje Ukrainy wspieramy, ale musi być serdeczna, ale i twarda, rozmowa z Ukraińcami. Z ich strony musi być wyciągnięta ręka” – stwierdził.
“Mamy obowiązek bronić własnego rolnictwa, bo tylko ono w ostateczności zapewnia nam bezpieczeństwo” – skonkludował.
Ardanowski: Ukraina gra w dziwną grę, którą coraz trudniej zrozumieć. Mamy obowiązek bronić własnego rolnictwa
Dlaczego Polska chce embarga na zboże z Ukrainy? Jaka jest rola oligarchów z Ukrainy? Na czym polega problem z tzw. Fit for 55? Do tych kwestii odniósł się na antenie telewizji wPolsce.pl Jan Krzysztof Ardanowski.
Przewodniczący Rady ds. Rolnictwa i Obszarów Wiejskich przy Prezydencie RP był gościem telewizji wPolsce.pl podczas Krynica Forum 2023.
Były minister rolnictwa komentował sprawę polskiego sprzeciwu wobec zdjęcia unijnego embargo na ukraińskie zboże.
Martwię się tym, że Komisja Europejska nie do końca rozumie dlaczego my nie chcemy tego zboża ukraińskiego, czy szerzej, żywności z Ukrainy. Brnie dalej w uzależnienie bezpieczeństwa żywnościowego poprzez import z Ukrainy, a jestem o tym przekonany, tylko dobrze funkcjonujące rolnictwo w każdym z krajów unijnych, rolnictwo unijne, a my pro domo sua, tylko nasze dobre rolnictwo może zapewnić długofalowo bezpieczeństwo żywności nie import– mówi Ardanowski na antenie wPolsce.pl.
Następnie zwraca uwagę na problem ukraińskich oligarchów.
Ukraina gra w dziwną grę, którą coraz trudniej zrozumieć. To są wielkie gospodarstwa, które są własnością czy też w jakimś użytkowaniu międzynarodowych koncernów. To jest kilkanaście milionów hektarów czarnoziemów – najlepszych gleb na świecie. Stosowane są technologie niedozwolone w UE, tania siła robocza, tania energia. Praktycznie te firmy, ze względu na powiązania z oligarchami, z politykami ukraińskimi, nie płacą żadnych podatków na Ukrainie. Ta żywność zawsze będzie konkurencyjna w stosunku do tego, co produkuje rolnictwo w Unii. (…) Musimy twardo bronić własnego rynku. Proeuropejskie tendencje Ukrainy wspieramy, ale musi być serdeczne, ale i twarda, rozmowa z Ukraińcami. Z ich strony musi być wyciągnięta ręka – twierdzi.
Mamy obowiązek bronić własnego rolnictwa, bo tylko ono w ostateczności zapewnia nam bezpieczeństwo – dodaje.
Zagrożenie dla rolnictwa
Jan Krzysztof Ardanowski odniósł się też do kwestii rzekomej walki o środowisko, które forsuje Komisja Europejska.
Ukuto tezę, że działalność gospodarcza człowieka, w tym również rolnictwo, szkodzi środowisku, klimatowi, przyrodzie. (…) Twierdzenie, że rolnictwo szkodzi klimatowi jest jakimś niezrozumieniem, a słyszę codziennie, że pola uprawne to nie przyroda, lasów nie powinniśmy zagospodarowywać, a hodowla zwierząt jest czymś zbrodniczym. Mówi się o tym, że nie powinno się jeść mięsa. (…) Z tej ochrony przyrody zrobiono nową religię. To ekoreligia i bałwochwalstwo wobec zwierząt, które stają się ważniejsze od ludzi. Ludzi się poniża. (…) Nikt nie kwestionuje potrzeby troski o przyrodę, a w najmniejszym stopniu rolnicy, którzy wśród tej przyrody żyją. Są kustoszami tej przyrody. Dbają o zwierzęta również dlatego, że mają w tym interes– mówi.
Jeżeli będziemy dalej brnęli w tę utopię, to zniszczymy produkcję żywności i przestanie ona być wystarczająca dla 500 milionów ludzi w Unii Europejskiej– dodaje.
Ukraińskie media ujawniły, że w proceder ucieczki z kraju poborowych zamieszane było 327 organizacji. Chodziło o wydawanie dokumentów umożliwiających opuszczanie Ukrainy na podstawie systemu “Szlach”.
W proceder zamieszanych jest szereg organizacji społecznych, które dzięki systemowi Szlach wysyłały rezerwistów za granicę, przedstawiając ich m.in. jako wolontariuszy działających na rzecz pozyskania broni i amunicji oraz wyposażenia dla ukraińskiej armii. Zidentyfikowano 327 takich instytucji. Niektóre noszą dumne nazwy, odwołujące się do dziedzictwa historycznego państwa, jak “Fundacja Charytatywna im. Stepana Bandery” czy “Legion Strzelców Siczowych”.
Co więcej, ujawniono kwoty, jakie trzeba było zapłacić za czarnorynkowy koszt zakupu niezbędnych dokumentów. Ceny wahają się do 3 do 5 tys. dolarów.
Zasady systemu Szlach określają czas powrotu. Według mediów, zidentyfikowało co najmniej 2248 osób, które skorzystały z takiej możliwości, ale przekroczyły dozwolony okres pobytu i prawdopodobnie nie wróciły do kraju.
O przekrętach wiedzą ukraińskie władze. Tymczasowa Komisja Śledcza Rady Najwyższej ustaliła, że do kwietnia 2023 roku kraj opuściło prawie 19 tys. rezerwistów.
Wcześniej władze w Kijowie ujawniły skalę przekrętów w komisjach wojskowych, które wydawały fałszywe orzeczenia lekarskie. Kijów groził, że będzie ubiegać się o ekstradycję zbiegłych za granicę mężczyzn. Procedura jest praktycznie niemożliwa do zrealizowana w obecnych warunkach, głównie ze względu na czasochłonność procesu.
NASZ KOMENTARZ: Dotychczas nie skontrolowano jeszcze ukraińskiej straży granicznej. Przed wojną za każdym razem gdy wracało się do Polski, trzeba było włożyć do bagażnika określoną sumę pieniędzy. Jesteśmy pewni, że wojna stała się dla strażników granicznych dodatkowym źródłem utrzymania i w zamian za gratyfikacje finansowe, przepuszczają do Polski niejednego poborowego.
Eurodeputowany Jacek Saryusz-Wolski zamieścił informację o tym, jakie podmioty sprawują kontrolę nad największą częścią ziemi rolnej na Ukrainie.
„Kto kontroluje ziemię rolną na Ukrainie?” – postawił w mediach społecznościowych pytanie Jacek Saryusz-Wolski.
W ramach odpowiedzi europarlamentarzysta PiS zamieścił zestawienie dziesięciu największych firm kontrolujących ziemię rolną na Ukrainie.
Z zestawienia tego dowiadujemy się, iż największym posiadaczem ziemskim w kraju naszych wschodnich sąsiadów jest luksemburski Kernel Holding, który dysponuje aż ponad 582 tysiącami hektarów ziemi rolnej na Ukrainie.
Kolejne miejsca na podium okupują dwie cypryjskie firmy, w których posiadaniu znajduje się łącznie blisko 765 tys. hektarów.
Na kolejnych miejscach znajdziemy jeszcze dwie firmy amerykańskie, holenderską, saudyjską oraz kolejne z Luksemburgu i Cypru. Każda z tych firm z osobna posiada znacznie ponad 100 tys. hektarów ukraińskiej ziemi rolnej.
Dopiero ostatnie miejsce w pierwszej dziesiątce wspomnianego zestawienia zajmuje koncern ukraiński o nazwie Nibulon, który może się pochwalić dysponowaniem 82,5 tys. hektarów ziemi rolnej na Ukrainie.
Szacuje się, że na Ukrainie znajduje się ok. 40 mln hektarów ziemi rolnej, co stanowi ponad 70 proc. całej powierzchni kraju. Dla porównania Polska dysponuje ponad 18 mln ziemi uprawnej, co stanowi ok. 58 proc, powierzchni naszego państwa.
Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg ocenił, że nie należy się spodziewać szybkiego zakończenia wojny na Ukrainie. “Pokój nastąpi, gdy broń złoży Rosja, jeśli jednak poddadzą się Ukraińcy, to ich kraj przestanie istnieć” – uznał Stoltenberg w wywiadzie dla niemieckiej grupy medialnej Funke.
Większość wojen trwała dłużej, niż przewidywano, gdy się zaczynały. Musimy zatem przygotować się na długą wojnę na Ukrainie – powiedział Stoltenberg w wywiadzie opublikowanym w niedzielę. Wszyscy chcemy szybkiego pokoju, ale jednocześnie musimy przyznać, że jeśli prezydent (Wołodymyr) Zełenski i Ukraińcy przestaną walczyć, to ich kraj przestanie istnieć – dodał szef NATO.
Według jego słów pokój nastąpi, gdy broń złoży Władimir Putin i Rosja. Stoltenberg ocenił także, że po zakończeniu wojny potrzebne będą gwarancje dla Ukrainy, inaczej bowiem “historia może się powtórzyć”.
Stoltenberg wyraził też przekonanie, że “prędzej czy później Ukraina będzie w NATO”. [?? md]
Według informacji podanej przez Witolda Gadowskiego obywatele Ukrainy kupujący lekarstwa w aptekach na terenie Polski mogą liczyć na zniżki sięgające od 85 do 95 procent.
W „Komentarzu Tygodnia na swym kanale You Tube publicysta podzielił się informacją uzyskaną od polskiego farmaceuty. – Przychodzą do apteki Ukraińcy i płacą od 5 do 15 procent ceny leku, ponieważ resztę mają refundowane – dzięki aplikacji Epruf. Zaintrygowało mnie to, bo mało o tym wiemy – powiedział Gadowski.
Według tych doniesień, wojenni imigranci uzyskują ogromne zniżki niedostępne dla Polaków.
– Przychodzi babcia i musi płacić za swoje leki grube pieniądze, na dzieci bierzemy leki i płacimy grube pieniądze, chociaż płacimy cały czas podatki. Przychodzą Ukraińcy i płacą góra 15 procent ceny leku, nawet bardzo drogiego – stwierdził autor komentarza.
Według felietonisty, polskie państwo wprowadziło system kodów, dzięki którym przybyli do Polski po rozpoczęciu rosyjskiej agresji obywatele Ukrainy mogą cieszyć się w naszym kraju takimi przywilejami.
– Aplikacja Epruf współpracuje z fundacją charytatywną ze Stanów Zjednoczonych o nazwie Direct Relief. Direct Relief przygotował program „Health 4 Ukraine”. Przekazał na ten cel – według oficjalnych danych – 10 milionów dolarów. To (…) jest jakieś 41-42 miliony złotych. Wsparciem zostało objętych 100 tysięcy obywateli Ukrainy. Po to nadane im były numery PESEL. Mają refundację od 85 – do 100 procent ceny leku – opisywał Gadowski.
Według relacji, oprócz wspomnianego Direct Relief, partnerami programu są: Polski Czerwony Krzyż, Fundacja ING Dzieciom i Fundacja Deloitte. Jak wyliczył publicysta, skorzystanie przez 100 tysięcy osób ze zniżek wynoszących po 500 złotych daje kwotę 50 milionów, co już przekracza o 8 mln kwotę zadeklarowaną przez Direct Relief.
Chciałbym zobaczyć, czy Direct Relief przekazał te pieniądze, ile przekazał, a ile już kosztowała refundacja leków Ukraińcom. Bo to są pieniądze, których w ostatecznym rachunku brakuje w budżecie państwa i stąd następuje w tej chwili jakaś niesamowita kreacja długu publicznego – podkreśla autor.
Jeśli zagadnienie migracji pojawia się w obecnej kampanii wyborczej, to właściwie wyłącznie w karykaturalnej albo skrajnie powierzchownej postaci. Najnowsza odsłona tego dramatu czy może raczej farsy to afera wizowa.
Mamy tu trzy opowieści.
Pierwsza to opowieść obozu władzy. Zgodnie z nią były może jakieś nieprawidłowości, ale zostały szybko wykryte przez nasze dzielne służby, zaś za winowajców zabrała się już prokuratura. Nie ma wśród podejrzanych byłego wiceministra Piotra Wawrzyka, w sumie zaś może chodzić jedynie o kilkaset osób, które za sprawą układu korupcyjnego mogły się przedostać do Europy.
Druga to opowieść największej partii opozycyjnej, zgodnie z którą mamy do czynienia z aferą tysiąclecia, a za sprawą układu w polskim MSZ na kontynent przedostały się setki tysięcy nielegalnych imigrantów, będących potencjalnymi terrorystami.
Trzecia opowieść to, jak się zdaje, dobrze udokumentowana historia, opisana przez Andrzeja Stankiewicza na portalu Onet, pokazująca wycinek działania korupcyjnego mechanizmu. Co ważne: poza jednym detalem – kwestią tego, czy Polska zaczęła działać sama na rzecz wykrycia patologii (jak twierdzi minister Stanisław Żaryn) czy dopiero pod wpływem informacji ze służb USA (jak twierdzi redaktor Stankiewicz) – wersja rządowa w niczym nie zaprzecza informacjom Onetu. A obraz, jaki się z nich wyłania, jest nawet nie tyle karykaturalny, co memiczny: były wiceminister, który wraz ze swoim 25-letnim asystentem, nachalnie przez niego zresztą promowanym, próbował wymuszać na konsulacie w Mumbaju wydanie wielokrotnych wiz Schengen dla indyjskich „filmowców”, którzy z filmem mieli tyle wspólnego, co ja z kolektywem „Stop Bzdurom” (tym od „Margota”).
To, co wokół tej sprawy się dzieje w obecnej kampanii wyborczej, jest symptomatyczne dla poziomu dyskusji o imigracji. Nawet antyrządowy portal OKO Press (mimo swojej jednoznacznej orientacji czasem publikujący rzetelne teksty) wskazuje, że twierdzenie, jakoby Polska sprowadziła setki tysięcy muzułmanów czy Hindusów, jest absurdalne i bezpodstawne. A tak właśnie zaczęli twierdzić politycy Platformy Obywatelskiej. Oczywiście, że tak nie było – zdecydowaną większość sprowadzanych co roku setek tysięcy obcokrajowców stanowili do ubiegłego roku obywatele Ukrainy i Białorusi. To się zaczęło z oczywistych przyczyn zmieniać po 24 lutego 2022 r., aczkolwiek wciąż nie radykalnie.
W dodatku w tej sprawie jasny ogląd sytuacji utrudnia pomieszanie ze sobą kilku kategorii danych, odnoszących się do liczby obcokrajowców (spoza UE), pracujących w Polsce. Jedną stanowią pozwolenia na pracę (ich wydanie jest warunkiem przyznania wiz pracowniczych), drugą – wizy pracownicze, trzecią – pierwsze zezwolenia na pobyt w Polsce cudzoziemców związany z pracą. To oczywiście wina rządzących, że nie prezentują danych w czytelnej dla obywateli, jasnej i klarownej formie.
Mimo to najważniejsze liczby są jednoznaczne. Pisałem już o tym w kilku miejscach: liczby pozwoleń na pracę dla obywateli krajów, mogących budzić wątpliwości, wzrosły znacząco w 2022 r. Spójrzmy na najbardziej problematyczną grupę imigrantów zarobkowych: Gruzinów. Policyjna statystyka (opublikowana niedawno przez „Rzeczpospolitą”) wskazuje, że choć liczbowo w przypadku cudzoziemców w statystykach przestępczości przodują Ukraińcy, to jednak relatywnie do liczby osób przebywających w Polsce najgorzej wypadają właśnie Gruzini. W dodatku w ich przypadku nie chodzi głównie o – jak u Ukraińców – jazdę po alkoholu, ale o przestępczość pospolitą: kradzieże, włamania, rozboje.
W 2018 r. pozwoleń na pobyt związany z pracą Gruzinom wydano 4733. Jeszcze w 2021 r. było ich 6651. Zaś w roku ubiegłym już 14748. Wiz pracowniczych obywatelom tego kraju wydano około połowy tej liczby: 8413 (pozwolenia na pobyt mają niejako opóźnienie w stosunku do osób wjeżdżających do Polski na podstawie wiz pracowniczych). Gruzini są w tej statystyce trzeci, po wciąż pierwszych Ukraińcach (214 tys.) oraz Białorusinach (130 tys.). W następnej kolejności są Hindusi (12126), Turcy (11774) i Mołdawia (8325).
Jeśli spojrzymy na liczbę pozwoleń na pracę (pierwszy krok do wydania wizy pracowniczej) Ukraina jest na pierwszym miejscu (ponad 85 tys. – co jest ogromny spadkiem w relacji do poprzednich lat), później są Indie (ponad 41,5 tys.), następnie Uzbekistan (ponad 33 tys.), później Filipiny (22,5 tys.), dalej Nepal (20 tys.), Białoruś (18 tys.) oraz Bangladesz (13,5 tys.), który jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych kierunków sprowadzania imigrantów do pracy.
Jednocześnie po stronie rządzących nie ma nawet próby zmierzenia się z problemem migracji na poważnie. Suflowana jest wciąż ta sama retoryka: że wyłącznie PiS jest nas w stanie ochronić przed losem takim, jaki spotkał zachodnie społeczeństwa, gdzie imigracja stała się olbrzymim problemem. Przedstawiciele obozu władzy zapominają, że kłopoty między innymi Niemiec wzięły się właśnie ze sprowadzania masowo imigrantów zarobkowych.
A to, jak się zdaje, jest właśnie droga, na którą Polska wkracza. Różnica polega na tym, że Niemcy sprowadzali imigrantów – w olbrzymiej części Turków – do pracy we własnych firmach. Dzisiaj według oficjalnej statystyki w Niemczech mieszka około 1,5 mln osób z tureckim obywatelstwem, zaś łącznie osób o tureckim pochodzeniu jest blisko 3 mln. Na to nałożyły się problemy wynikłe z kryzysu imigracyjnego lat 2014-15.
Do Polski natomiast imigranci, w tym z krajów muzułmańskich, są sprowadzani przecież nie na zapotrzebowanie i „zamówienie” małych oraz średnich polskich przedsiębiorców, ale wielkich korporacji, w przeważającej części zagranicznych. Korporacje zyskują w ten sposób tanich pracowników, natomiast koszty obecności obcokrajowców – nie tylko finansowe, ale też społeczne – obciążają nasz kraj.
Próżno szukać w programach dwóch największych ugrupowań poważnego odniesienia się do problemu imigracji. Wiarygodność wiecowego przekazu Zjednoczonej Prawicy i Koalicji Obywatelskiej w tej sprawie jest w zasadzie żadna. Platforma Obywatelska ustawiała się zawsze po stronie proimigracyjnej, choć trzeba też przyznać, że wbrew kolportowanemu przez obecną władzę stereotypowi w latach 2014-15 Donald Tusk, jako przewodniczący Rady Europejskiej, nie był entuzjastą niemieckiej Willkomenskultur i niejednokrotnie dawał temu publicznie wyraz. Prawo i Sprawiedliwość z kolei nigdy nie przedstawiło żadnej poważnej strategii migracyjnej, pozostając na poziomie najprostszego, żeby nie powiedzieć: prymitywnego przekazu.
Na czym w takim razie polega problem i dlaczego mamy prawo domagać się, żeby partie, które chcą być uważane za poważne, zaprezentowały rzetelne programy zmierzenia się z zagadnieniem imigracji?
Najpierw trzeba sobie zadać pytanie, czy jakakolwiek masowa imigracja do Polski jest konieczna. Niestety, realistyczna odpowiedź jest taka, że prawdopodobnie nie będziemy w stanie jej na jakimś poziomie uniknąć – chyba że nastąpi coś, co radykalnie napędzi naszą demografię. Na to się jednak nie zanosi.
Opublikowana niedawno prognoza demograficzna GUS na rok 2060 jest zatrważająca. Według niej w wariancie optymistycznym mielibyśmy mieć wówczas 34,8 mln ludności, w środkowym – 30,4 mln, zaś w pesymistycznym – jedynie 26,7 mln. Miejmy zarazem świadomość, że byłaby to ludność w ogromnej części w wieku poprodukcyjnym, co oznacza, że radykalnie wzrosłoby obciążenie każdej pracującej w naszym kraju osoby, która musiałaby utrzymywać znacznie więcej osób niepracujących niż dzisiaj. Skończyłoby się to nakładaniem kolejnych obciążeń, a te z kolei byłyby impulsem do emigracji. Mielibyśmy zatem błędne koło. Najlepszym wyjściem, jako się rzekło, jest radykalnie zwiększenie dzietności. Niestety, statystyka pokazuje, że sprawy zmierzają raczej w odwrotnym kierunku. Pozostaje nam w tej sytuacji jedynie umiejętnie i roztropnie zarządzana imigracja, choć oczywiście patrząca perspektywicznie władza powinna równolegle zdiagnozować przyczyny niechęci do posiadania dzieci i starać się im przeciwdziałać.
Druga kwestia to ta, że imigracja puszczona na żywioł musi się skończyć źle. Przykładów tego mamy wystarczająco dużo: Niemcy, Francja, Szwecja, Włochy. Rozsądna polityka imigracyjna musi być posadowiona na kilku parametrach. Po pierwsze – wpuszczamy jedynie tyle osób, ile jest absolutnie niezbędne. Po drugie – bardzo skrupulatnie wybieramy, skąd te osoby przyjeżdżają, biorąc pod uwagę wskaźniki przestępczości w danym kraju, doświadczenia innych państw, bliskość kulturową, wyznawaną religię. Bywa też tak, że brak bliskości kulturowej nie musi oznaczać problemów. Tak jest choćby w przypadku Wietnamczyków lub Filipińczyków.
Po trzecie – w przypadku doraźnych potrzeb przedsiębiorstw bierzemy pod uwagę przede wszystkim te polskie, a nie wielkie międzynarodowe korporacje.
Po czwarte wreszcie – i jest to punkt absolutnie najważniejszy – musimy dokładnie zaplanować politykę asymilacji tych imigrantów, których chcielibyśmy w Polsce zatrzymać. Trzeba tu podkreślić rozróżnienie między integracją a asymilacją właśnie. Integracja to poziom niżej, podczas gdy w przypadku tych, którzy mają trwale polepszyć nasze wskaźniki demograficzne, należałoby celować raczej w asymilację. Tu znów warto spojrzeć na mniejszość, która wydaje się znakomicie asymilować nie tylko w drugim pokoleniu: na Wietnamczyków. Szacunki dotyczące wielkości tej diaspory w Polsce mówią mało precyzyjnie o kilkudziesięciu tysiącach osób. Natomiast ważne jest, że Wietnamczycy urodzeni już w Polsce lub ci, którzy przyjechali tutaj jako dzieci czy w młodym wieku, asymilują się w zasadzie bezproblemowo. Mówią znakomicie po polsku, znają polską kulturę, mają polskich przyjaciół, dzieci chodzą do polskich szkół. (Jeśli chcą państwo zobaczyć, jak mogą w Polsce funkcjonować zasymilowani Wietnamczycy, polecam choćby kanał popularnonaukowy Emce Kwadrat, prowadzony od 2014 r. przez bardzo miłą Polkę wietnamskiego pochodzenia). I taka właśnie asymilacja powinna być naszym celem. Kierunki imigracji należy dobierać pod kątem podatności na działania asymilacyjne.
Oczywiście asymilacja nie nastąpi sama z siebie. Państwo musi mieć odpowiednią strategię. Polska jej nie ma. Nie ma zresztą również strategii integracji.
Trzeba wreszcie wspomnieć o wielkim ryzyku społecznym i politycznym, wynikającym z braku takiej strategii oraz z braku jakiegokolwiek imigracyjnego filtra.
Najlepiej dać tutaj za przykład ukraińskich uchodźców, przebywających obecnie w Polsce. Nie wiemy wprawdzie, jak duża ich część ostatecznie wyjedzie z Polski do innych krajów na Zachodzie albo wróci na Ukrainę. Można założyć, że całkiem spora – na to wskazywałyby opublikowane niedawno rezultaty badania zespołu pod kierownictwem dr. Roberta Staniszewskiego z Uniwersytetu Warszawskiego. Ukraińscy respondenci, przebywający w naszym kraju, w aż 47 proc. zadeklarowali chęć powrotu na Ukrainę po zakończeniu wojny, 3,3 proc. chce wyjechać do innego kraju, 16,5 proc. chce pozostać w Polsce przez jakiś czas po zakończeniu działań zbrojnych, zaś o osiedleniu się u nas mówi tylko 10,3 proc. Jeśli te deklaracje miałyby się spełnić, nie zrealizowałyby się nadzieje tej grupy komentatorów, którzy uważają, że ukraińscy uchodźcy będą ratować polską demografię.
Lecz nawet jeśli w Polsce pozostałoby w sumie niespełna 30 proc. spośród obecnie przebywających tu Ukraińców, wciąż byłaby to pokaźna grupa 200-300 tys. osób. Taka diaspora najpewniej nie uległaby asymilacji. Zresztą obecne relacje pomiędzy Polakami a goszczącymi u nas Ukraińcami, podobnie jak wcześniejsze doświadczenia z ukraińską imigracją zarobkową, wskazują, że Ukraińcy – być może paradoksalnie – nie tylko się nie asymilują, ale nawet słabo się integrują. Polacy i mieszkający dzisiaj w Polsce Ukraińcy to w zasadzie dwa światy, które się w dużej mierze nie przenikają. Ogólna socjologiczna prawidłowość jest taka, że im większa mniejszość, tym trudniej o jej integrację, o asymilacji nie mówiąc.
To zaś może z czasem doprowadzić do sytuacji, gdy ukraińska mniejszość zażąda przyznania jej pełnych praw obywatelskich i politycznych oraz zacznie na tej bazie tworzyć własną reprezentację polityczną. Byłby to naturalny proces i trudno byłoby o to mieć pretensję do Ukraińców. Natomiast jego konsekwencje społeczne mogą być dramatyczne. Wystarczy wyobrazić sobie sytuację, w której w jakimś 20-tysięcznym mieście Ukraińcy wygrywają wybory samorządowe i przejmują władzę. Tylko kompletny ignorant mógłby twierdzić, że nie stałoby się to źródłem olbrzymich napięć społecznych.
Strategia imigracyjna dla Polski powinna być jednym z głównych tematów publicznej debaty. Jeśli nie zamierzają jej podejmować partie polityczne, powinny się nim zająć organizacje pozarządowe, a przede wszystkim powinien tę dyskusję podjąć pan prezydent. Tak się jednak nie dzieje. Można odnieść wrażenie, że podobnie jak jest z wieloma innymi problemami, które w ciągu kilku lat zwalą się nam na głowę, tak i tutaj polityczna elita uważa, że jakoś to będzie.
Po głowie chodzi pewna teoria. Nie spiskowa, ale tak dla Polski wielce niebezpieczna. Po wizycie w Waszyngtonie w lutym 2022 roku, kanclerz Niemiec otwarcie i bez ogródek zaczął mówić o budowie federalnego europejskiego państwa pod przywództwem Berlina. Jeszcze bardziej tajemnicze było spotkanie Scholza z Bidenem w marcu tego roku, po którym politycy niemieccy, bez żadnych ogródek głosić zaczęli zamiar podporządkowania sobie Polski, a Mark Brzezinski równie otwarcie i demonstracyjnie stawiać zaczął na partię wnuka żołdaka z Wehrmachtu. Innymi słowy Waszyngton dał zielone światło na dominację Berlina w Europie, a Tusk na ustanowienie w Warszawie marionetkowego rządu, któremu nie będą roiły się w głowie mrzonki o reparacjach wojennych od Niemiec.
Za co zostaliśmy sprzedani? Może to forma nacisku, aby prezydent RP dalej przepraszał za zbrodnie na Żydach dokonane przez Niemców, a Polska nadal wypłacała odszkodowania Żydom? A może chodzi o Judeopolonię? Niemcy zręcznie wykorzystują sytuację związaną z wojną dla ożywienia projektu Mitteleuropy, w niczym nie różniącym się od projektu Judeopolonii.
Czy podkopywanie wasalnego, skrajnie proamerykańskiego rządu ma związek z tym, że w polsko-żydowskim „dialogu” obowiązują bezlitosne zasady gry, które nie przewidują żadnego kompromisu? A jak już wycisną z Polski wszystkie żywotne soki, jak już ogołocą armię z wszelkiej broni, jak już spłacą żydowskie roszczenia, Mark Brzezinski powie: „Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść”. Oczywiście w nowym, poprawnym politycznie brzmieniu: „Polak zrobił swoje, Polak może odejść”.
W grudniu ubiegłego roku falę oburzenia wywołał wpis Janusza Korwin-Mikkego: „Ja się nie boję Niemców pro-rosyjskich! Boję się Niemców pro-ukraińskich, którzy wczoraj popierali Stefana Banderę, a jutro razem z Ukrainą mogą ruszyć po Wrocław, Przemyśl, Szczecin, Rzeszów, Opole, Chełm, Koszalin, Zamość. Nawet gdyby w Rosji było okropnie i panowało tam ludożerstwo, byłbym za dobrymi stosunkami z Rosją, bo boję się rosnącej w potęgę Ukrainy”. Przypomnijmy, że Korwin-Mikke oskarżał lidera PiS o „wspomaganie utworzenia na naszej wschodniej granicy proniemieckiego i antypolskiego państwa ukraińskiego” (oraz o „uczestnictwo w „żydowskiej agenturze”).
Czy to przypadek, że ukraińscy „uchodźcy” osiedlają się (lub są osiedlani) głównie na Ziemiach Odzyskanych? Czy to prawda, że akcję koordynują żydobanderowcy w Kijowie, diaspora ukraińska w Kanadzie i Berlin, i że celem jest „odzyskanie” tych terenów dla Niemców? Jeśli dorzucimy do tego pretensje terytorialne Ukrainy do kilkunastu powiatów na wschodzie Polski, to co z Polski zostanie? Tu drugie pytanie: Dlaczego fanatycznie proukraiński minister spraw wewnętrznych i podlegająca mu ABW pozwalają Niemcom na odzyskanie Ziem Odzyskanych przez wykup ziemi i, przy pomocy służb ukraińskich naszpikowanych banderowcami, polują na tych, którzy o tym mówią?
Stało się to, czego się trzeba było obawiać najbardziej – Rosja, jedyne państwo na świecie, którego media nie obwiniały Polski o holokaust, zmieniła front. Zanim to nastąpiło doszło do intensywnych kontaktów Netanjahu z Putinem, który nazwał Rosję „największym przyjacielem Izraela”. Potem przyszły gierki Izraela z Rosją na Bliskim Wschodzie. Potem nastąpiło przypieczętowanie interesów Rosji w odniesieniu do Krymu, który przyznano jej za koncesje na Bliskim Wschodzie. Potem nastąpiła synergia działań na arenie międzynarodowej, wymierzona w podstawowe interesy Polski. I na taki rozwój wydarzeń nie zareagował żaden prożydowski polityk PiS, a pogeremkowskie złogi w MSZ, które się bezpośrednio do tego przyczyniły, obnażyły swoją całą dyplomatyczną nędzę proponując, jako antidotum, zacieśnienie współpracy z Izraelem, unię z Ukrainą i… Ukropolin. Izrael i Rosja ogłosiły światu nową narrację: Związek Sowiecki, wyzwalając Polskę z rąk antysemitów, przyczynił się do ograniczenia skali Zagłady. I tak, szybkimi krokami zbliżamy się do wysunięcia tezy, że bandyci z UPA napadli na Polaków po to, by ratować Żydów przed pogromami.
Czy częścią tej układanki nie jest to, że rządzące Ukrainą oligarchiczne i hajdamacki klany nie przepraszają za ludobójstwo, bo wiedzą, że patron zza Wielkiej Wody nie zgadza się na polską martyrologię, gdyż monopol na tym polu przysługuje tylko Żydom? Wiedzą też, że amerykańscy Żydzi nawet żydowskim niedobitkom na Ukrainie nie pozwalają powiedzieć na Banderę złego słowa. Ale nie tylko Żydzi i nie tylko amerykańscy. Bo, kto w Polsce bierze czynny udział w promowaniu banderowskiej narracji historycznej? Od początku istnienia III RP środowisko trockistowskiego KOR, które za cel główny swoich działań postawiło sobie lansowanie idei pojednania polsko-ukraińskiego, które tropiąc wszelkie przejawy nacjonalizmu w Polsce, przeszło do porządku dziennego nad skrajnie szowinistyczną ideologią OUN-UPA, któremu nie przeszkadza, że ludzie, których wzięli w obronę mają na sumieniu śmierć tysięcy Żydów. Główną wykładnią stały się słowa Jacka Kuronia: „Jeśli Ukraina chce być niepodległa, nie może wyrzec się pamięci o UPA. UPA była powstańczą armią walczącą o niepodległość”. Inną sprawą jest, czy pomysł był autorstwa wiecznie pijanego Kuronia, czy raczej wiecznie uganiającego się za ukraińskimi tirówkami Geremka, i czy u podłoża miłości PiS do Ukrainy, nie leży to, że i Polską i Ukrainą i USA od dekad rządzi żydokomuna pochodząca z dzisiejszej Ukrainy?
Problemem, który ujawnił się bardzo wyraźnie, było także to, że polsko-izraelskie strategiczne partnerstwo, o które z wielkim poświęceniem zabiegają kolejne rządy w Polsce, jest dzisiaj tylko mitem. Izrael i jego diaspora bardziej ceni sobie Niemcy i, co jeszcze bardziej niebezpieczne, Rosję. W tym kontekście poważne znaczenie ma wybitna pozycja mniejszości żydowskiej w Rosji, 20 procentowy elektorat rosyjskojęzyczny w Izraelu i 200 tysięcy żydowskich przesiedleńców w Niemczech. Inny wymowny element – Izrael jest zmuszony do negocjowania swego bezpieczeństwa z Rosją, przy całych wynikających z tego poważnych konsekwencjach geopolitycznych dla Polski.
Dlaczego ogłosili wrogami Rosję i Białoruś – dwa państwa, które roszczeń wobec Polski nie wysuwają, a za najbliższych przyjaciół uważają Izrael i Ukrainę – dwa państwa, które roszczenia wobec Polski głoszą?
„Ukraińskimi” miastami jest nie tylko Chełm i Przemyśl. W wersji dalej idącej ukraińskim jest Kraków i ziemia aż po Wisłę. Ukraiński hymn opiewa topienie we krwi ziemi od Sanu do Donu. A nad Sanem leży Przemyśl i Sandomierz. Jest też w nim odniesienie do Maksyma Żeleźniaka, „hieroja”, który zabił swoją matkę, bo była z pochodzenia Laszką i katoliczką, i przywodził rzezi humańskiej – morzu zbrodni na Polakach.
Nachodzi refleksja: Gdyby w przyszłości przyszło nam rywalizować z pewnym państwem na literę „U”, wrogo nastawionym do Polaków, które, jak tylko odsapnie po wojence z Rosją, lufy otrzymanych od rządu polskiego czołgów i haubic skieruje na Polaków, wtedy sojusznikiem może okazać się Rosja. Dlaczego nie chcą mieć za sąsiada stabilne państwo, nawet rządzone przez dyktatora, lecz państwo rządzone przez demokratów od Sorosa? Dlaczego wywołują Majdan w Mińsku, podczas gdy zachowanie Białorusi w obecnym geopolitycznym kształcie to doskonała okazja do zrównoważenia relacji z Ukrainą? Kaczyński biadoli od lat o złodziejskiej transformacji ustrojowej w Polsce, a bezkrytycznie poparł ukraińską Magdalenkę, dorwanie się do władzy oligarchów pochodzenia sowieckiego i świadomie wpycha Ukrainę w łapy Sorosa, czyli tych samych globalistycznych korporacji, które Polskę okradły.
Prekursorami wszystkich komunistycznych rewolucji byli Żydzi emigrujący do Ameryki z terenów polskich Kresów. W Polsce pozostawili po sobie Komunistyczną Partię Polski, zgrupowanie kilku tysięcy żydowskich fanatyków, marzących o dorwaniu się do władzy drogą krwawej rewolty. Po roku 1945 Stalin skierował do Lublina tysiące takich lumpów, którzy zajęli miejsce wyniszczonych polskich elit. Ich łupem padły też wszystkie organa władzy w Polsce posierpniowej, gdy władzę przejęli z rąk Kiszczaka ludzie związani z elitą towarzysko-rodzinną wywodzącą się ze środowisk trockistowskich. Swych przedstawicieli umieścili we wszystkich instytucjach i partiach rządowych, a na wszelki wypadek także w instytucjach i partiach antyrządowych.
Innego zdania jest „nasz” Duda: „Polacy i Żydzi na tych ziemiach to tysiącletnia tradycja współżycia dwóch narodów, kultur, często małżeństw, pokrewieństwa, przyjaźni, znajomości. 1000 lat wspólnej historii i trwania razem – w Polin, ziemi przyjaznej żydowskiemu narodowi”. Czyli stuletni okres „współżycia Polaków z żydokomuną” ot, tak sobie, pominął. A może wyjaśniają to chanukowe imprezy Chabad Lubawicz w Belwederze? A może prawdą jest, że tak, jak Stalin oddał Polskę w arendę Żydom, tak Jaruzelski oddał Polskę w łapy Geremka i Michnika, a Kaczyńscy przejęli schedę po tych dwóch trockistach?
Transformację ustrojową w Polsce zaprojektował z ramienia Departamentu Stanu Daniel Fried, który o sobie mówił: „Jestem małym żydkiem z Galicji”. Zapytajmy zatem: Dlaczego wojna jest w interesie rządzących w USA skomunizowanych „żydków z Galicji”? Dlaczego nacjonalista żydowski stał się nacjonalistą ukraińskim? Dlaczego neonazistom nie przeszkadzają Żydzi, a Żydom nie przeszkadzają neonaziści? Dlaczego sowieckiemu żydkowi Zełenskiemu nie przeszkadzają pomniki nazistowskich kolaborantów? A może chodzi o coś całkiem prozaicznego? Z polskiego doświadczenia wiemy, że gdy chodzi o „interes” gotowi są nawet na kolaborację ze swoimi katami. Tak, jak ten handełes z przedwojennej anegdoty. Karcony przez rabina za handel antysemickimi broszurami, odpowiada: Jakie one antysemickie, kiedy od każdej sprzedanej sztuki mam 20 groszy.
„Konserwatyzm” funkcjonującej w Waszyngtonie formacji politycznej (przez siebie przewrotnie albo dla niepoznaki zwanej neokonserwatywną, a przez prawdziwych konserwatystów zwanej neotrockistowską) sprowadza się do zapalczywości w awanturach wojennych w interesie Izraela, a nazwa „neokonserwatysta” odbierana jest w Ameryce jak antysemicka obelga (jeden z nich jest autorem słów:„Nienawidzę terminu neokonserwatysta, bo w wielu kręgach to grzeczne określenie Żyda”). To oni wywołali inwazję na Irak. To oni stali za przewrotem na Majdanie. To oni bronili „demokracji” w Syrii, a dziś bronią „demokracji w Ukrainie”. Po zwycięstwie Joe Bidena wrócili do Białego Domu z politycznej Syberii, na którą zesłał ich Trump. Problem jednak w tym, że nie rządzi Biden, lecz ocierające się o komunizm radykalne skrzydło Demokratów. Ich duplikatem w Polsce są politycy PiS, na których Trump działał, jak czerwona płachta na byka. Czy nie dlatego, że przeraziła ich doktryna „Najpierw zadbamy o nasz kraj, zanim będziemy się przejmować wszystkimi innymi”? A poza tym PiS jest „neokonserwatywny„ także dlatego, że konserwuje żydokomunę.
Gdzie zbiegają się wszystkie nitki? Do kogo należy pociągająca za nie ręka? Na czyje polecenie żydowskie gazety dla Amerykanów i żydowskie gazety dla Polaków nawołują do bezgranicznej pomocy dla Ukrainy (i równocześnie podgrzewają temat antysemityzmu Polaków)? Czy to przypadek, że są pod kontrolą żydków z Galicji? Potwierdzają to dwie rzekomo wrogie sobie gazety – „Gazeta Wyborcza” i „Gazeta Polska” oraz dwie rzekomo wrogie sobie telewizje – TVP i TVN, zgodnie nawołujące do pomocy dla ukraińskich oligarchów (i zgodnie wzywające do rozprawienia się z tymi, którzy „antysemityzm wypili z mlekiem matki”).
Dlaczego centra dezinformacji zgodnie wzywają do rozprawienia się z „krwawym satrapą” w Moskwie i „krwawym ajatollahem” w Teheranie? Na zdrowy rozum wojna z Rosją jest niekorzystna dla interesów USA. Ale podobnie było z inwazją na Bagdad. Czy w obu przypadkach nie chodzi o machinację – wojna niekorzystna dla interesów USA, ale korzystna dla interesów lobby żydowskiego? Dlaczego właśnie teraz?Czy nie dlatego, że w łby rządzących wtłoczyli rozumowanie: Bezpieczeństwo Polski zależy nie od Kongresu, ale Amerykańskiego Kongresu Żydów, i że Polska powinna stać u boku jakiegoś państwa, niezależnie od tego, czy jej się to opłaca, czy nie? W rezultacie, polscy żołnierze ginęli w Iraku kierując się interesem bezpieczeństwa Izraela, a w niedalekiej przyszłości będą ginąć w Persji.
Wkrótce zamrożą konflikt. Zełenski pogodzi się z utratą Krymu. Ukraina zostanie drugim Izraelem w Europie, a Polska drugą Palestyną w Europie – państwem trzymanym pod parą, aktywowanym „na gwizdek”, w zależności od potrzeb „strategicznych sojuszników”. Gdy zabraknie frontu z Rosją, pójdziemy na front z Persją. Bo Polak łatwo wykonuje nakazy z góry: Obama kazał kochać Putina. Biden kazał kochać Zełenskiego, a jutro każe pokochać Putina i znienawidzić ajatollaha. Wszyscy kierują się w stosunkach międzynarodowych własnym interesem. My za swój przyjęliśmy interes ukraiński, konflikt uznaliśmy za „naszą wojnę”, a za doktrynę polityki zagranicznej: „Jesteśmy sługami narodu ukraińskiego”. Czy w przyszłości, broniąc Izraela przed ajatollahami, nie przerobią jej na: „Jesteśmy sługami narodu izraelskiego”, a Antek Macierewicz nie podpisze umowę o nieodpłatnym przekazaniu wszystkich zasobów państwa polskiego Izraelowi?
Co Lech uzyskał w zamian za poparcie „naszej wojny” w Iraku? Żydowskie roszczenia majątkowe. A co jego brat w zamian za umizgi wobec nowojorskich trockistów? Tytuł „mocarstwa humanitarnego” i zaszczyt bycia największym dostawcą pomocy wojskowej dla Ukrainy. Przypomnijmy – interesy w „wyzwolonym” Iraku robił każdy, tylko nie my. Z wartego 3 mld dolarów programu uzbrojenia nowej irackiej armii, 85 procent przypadło Ukraińcom, tym samym, którzy biorą od nas broń za darmo. Czy czegoś to nie przypomina? Kaczyński robi wszystko, by „strategiczni partnerzy” uznali go za jedynego plenipotenta swoich interesów w Polsce. Problem w tym, że aby to osiągnąć musi zapomnieć o polskich interesach. I na tej ścieżce postąpił już bardzo daleko. Scenariusz, w którym Biden dogaduje się z Putinem, a Kaczyński przygląda się temu z rozdziawioną gębę, wydawał się koszmarem. Ale tak się właśnie dzieje – przegrywamy, i to z kretesem, bo za Krym, oprócz Polski, nikt nie chce umierać. Na koniec powtórzmy raz jeszcze: Wiemy, że jest wojna, ale nie wiemy, kto strzela.
„Kolekcja kanalii” i „zbiegowisko aferzystów” – tak Roman Dmowski określał środowiska, które mogą chcieć rozgrywać kwestię ukraińską. Blisko 100 lat temu, w roku 1930 Roman Dmowski opublikował swoje opracowanie pt. „Kwestia ukraińska”.
Tekst ten poraża dziś swoim trafnym i aktualnym przesłaniem. Czytając ten tekst, czytelnicy mogą odnieść wrażenie, że został napisany współcześnie, w roku 2023.
Na początku lat dwudziestych lider obozu Narodowej Demokracji, były szef Komitetu Narodowego Polskiego oraz były minister spraw zagranicznych rządu RP praktycznie porzucił aktywną działalność publiczną. W kraju od kilku lat szalał terror rządów sanacyjnych, w roku 1930 aresztowano najwybitniejszych polityków opozycji do rządów Piłsudskiego. Było to preludiom do słynnego procesu brzeskiego, w trakcie którego orzeczono kary więzienia dla uznanych polskich polityków opozycyjnych. Za kratki mieli wkrótce pójść tak oddani polskiej sprawie ludzie, jak Wincenty Witos czy Wojciech Korfanty. O Berezie Kartuskiej na razie niewiele się słyszało, ale już wkrótce wątpliwe uroki tego poleskiego miasteczka, a zwłaszcza zlokalizowanego właśnie tam specjalnego obozu odosobnienia, poznać mieli wszyscy ci, którzy ważyli się zadrzeć z marszałkiem.
Roman Dmowski mieszkający już od pewnego czasu w dworku w pod-poznańskim Chludowie oddał się niemal całkowicie swojej działalności pisarskiej i publicystycznej. Pod pseudonimem Kazimierz Wybranowski napisał nawet powieść historyczną pt. „Dziedzictwo”, ale przede wszystkim pisał opracowania społeczno-polityczne, w tym szczególnie chętnie o tematyce międzynarodowej, w której czuł się szczególnie kompetentny.
Kierunek Wschód
Polityka wschodnia II RP, szczególnie kwestia rosyjska, była mu szczególnie bliska, a to przede wszystkim ze względu na jego polityczną drogę (był przecież przez wiele lat posłem do rosyjskiej Dumy Państwowej, a politycy obozu, któremu patronował, byli w dużej mierze odpowiedzialni za przebieg i kształt granicy wschodniej niepodległej Polski. Tezy, które Dmowski przedstawił w swojej pracy, mogły ówczesnych czytelników zaskoczyć, być może nawet szokować. Ukraina jako niezależny byt państwowy wówczas nie istniała, a jej narodowe terytorium podzielone było pomiędzy silniejszych sąsiadów. Przede wszystkim Polskę i Rosję Sowiecką, w mniejszym stopniu Czechosłowację i Rumunię. I choć wewnętrzne problemy na tle stosunków narodowościowych polsko-rusińskich przetaczały się regularnie przez polską scenę polityczną, to nie stanowiły w żadnym wypadku najważniejszej osi dyskursu politycznego w kraju.
A jednak Dmowski w „Kwestii ukraińskiej” postawił tezę, że zagadnienie ukraińskiej tożsamości jest problematem nie tylko wagi regionalnej, ale wręcz ogólnoświatowej.
„Jednym z ważniejszych zagadnień naszej polityki zarówno wewnętrznej, jak i zewnętrznej – jest kwestia ukraińska. Pojmuje się ją powszechnie jako jedną z kwestii narodowości, które się obudziły do samoistnego życia w dziewiętnastym stuleciu, podniosły swą mowę z narzecza ludowego do godności języka literackiego, a w końcu osiągnęły niezawisły byt państwowy”.
Dmowski antycypował, że prędzej czy później musi pojawić się niepodległe państwo ukraińskie.
„W tym pojęciu, na mapie Europy – zjawienie się odrębnego państwa ukraińskiego – jest tylko kwestią czasu i to niedalekiego”.
Lider polskiego ruchu narodowego widział ogromne możliwości przyszłego państwa kijowskiego. Rozumiał jego potencjał ludnościowy oraz potęgę wynikającą z ogromnych bogactw naturalnych w zakresie produkcji żywności czy eksploatacji kopalin. Już w siedemnastym stuleciu ziemie ukrainne określano jako Egipt Wschodu i wielki spichlerz Europy. Dlatego też szczególnie akcentował predyspozycje gospodarcze dawnej Rusi Kijowskiej. Jednocześnie krytykował ówczesne polskie elity, które kwestię ukraińską traktowały z lekceważeniem.
„Kwestia ukraińska w obecnej swojej postaci daleko wykracza poza granice miejscowego zagadnienia narodowości: jako kwestia narodowości – jest ona o wiele mniej interesująca i mniej doniosła, niż jako zagadnienie gospodarczo-polityczne, od którego rozwiązania zależą wielkie rzeczy w przyszłym układzie sił nie tylko Europy, ale całego świata. To jej znaczenie trzeba przede wszystkim rozumieć, ażeby móc w niej zająć jakiekolwiek świadome własnych celów stanowisko. Nie licząca się z nim polityka ukraińska będzie niepoczytalną.
Kwestii tedy ukraińskiej nie można tak traktować, jak się traktuje kwestię pierwszej lepszej narodowości, obudzonej do życia politycznego w XIX stuleciu. Znaczeniem swoim przerasta ona wszystkie inne ze względu na liczbę ludności mówiącej po małorusku, jak na rolę obszaru przez nią zajmowanego i jego bogactw naturalnych w zagadnieniach polityki światowej”.
Kolekcja kanalii
Obserwując, co od kilkunastu lat, a szczególnie silnie od wiosny ubiegłego roku, dzieje się nad Dnieprem, można się szczerze zdumieć nad profetyzmem i umiejętnością przenikania przyszłych wydarzeń urodzonego w Warszawie polityka. Dmowski pisze, że pojawienie się niepodległego państwa nad Dnieprem wywoła efekt pojawienia się tam „zbiegowiska aferzystów”, stając się poletkiem dla mętnych interesów „bogatej kolekcji międzynarodowych kanalii”. Czy to nam dziś czegoś nie przypomina? Oczywiście język pana Romana może dziś szokować, ale wówczas nie odbiegał specjalnie swym zabarwieniem emocjonalnym od polskiej średniej (żeby przypomnieć choćby słynne prostackie wypowiedzi Piłsudskiego).
„Nie ma siły ludzkiej, zdolnej przeszkodzić temu, ażeby oderwana od Rosji i przekształcona na niezawisłe państwo Ukraina stała się zbiegowiskiem aferzystów całego świata, którym dziś bardzo ciasno jest we własnych krajach, kapitalistów i poszukiwaczy kapitału, organizatorów przemysłu, techników i kupców, spekulantów i intrygantów, rzezimieszków i organizatorów wszelkiego gatunku prostytucji: Niemcom, Francuzom, Belgom, Włochom, Anglikom i Amerykanom pośpieszyliby z pomocą miejscowi lub pobliscy Rosjanie, Polacy, Ormianie, Grecy, wreszcie najliczniejsi i najważniejsi ze wszystkich Żydzi. Zebrałaby się tu cała swoista Liga Narodów…
Te wszystkie żywioły przy udziale sprytniejszych, bardziej biegłych w interesach Ukraińców, wytworzyłyby przewodnią warstwę, elitę kraju. Byłaby to wszakże szczególna elita, bo chyba żaden kraj nie mógłby poszczycić się tak bogatą kolekcją międzynarodowych kanalii”.
Ideowy przywódca endecji oczywiście dostrzegał wagę, jaką stanowił aspekt ukraiński w polityce niemieckiej. Już od drugiej połowy XIX wieku emancypacja dążeń Rusinów była wykorzystywana przez rządy monarchii Habsburgów i Hohenzollernów w walce z głównym przeciwnikiem Niemczyzny na wschodzie, za jaki tradycyjnie uważana była Polska. Rodzący się ukraiński ruch narodowy obok nieco słabszego litewskiego czy białoruskiego miał osłabiać polskie dążenia do odbudowy dawnej Rzeczpospolitej.
„Już pod koniec ubiegłego stulecia zajęła ona poczesne miejsce w planach polityki Niemiec, pod których patronatem została tak szeroko postawiona. Odbudowanie państwa polskiego nie zmniejszyło, ale raczej zwiększyło jej znaczenie w widokach polityki niemieckiej: z jej rozwiązaniem wiążą się nadzieje na zmianę granicy niemiecko-polskiej i na zredukowanie Polski do obszaru, na którym byłaby państewkiem nic nie znaczącym, od Niemiec całkowicie uzależnionym.
Ekonomiczna zaś strona kwestii tak wielką rolę grająca w widokach mocarstwa Hohenzollernów, dla dzisiejszych Niemiec, przy ich potężnych trudnościach gospodarczych, jest jeszcze donioślejsza. Niewątpliwie miał ją między innymi na myśli szef rządu niemieckiego, gdy niedawno w swej mowie wskazywał główne źródło finansowych i gospodarczych kłopotów niemieckich w układzie rzeczy politycznych na wschód od Niemiec.
W ostatnich latach, dzięki węglowi i żelazu Zagłębia Donieckiego oraz nafcie kaukaskiej, Ukraina stała się przedmiotem żywego zainteresowania przedstawicieli kapitału europejskiego i amerykańskiego i zajęła miejsce w ich planach gospodarczego i politycznego urządzenia świata na najbliższą przyszłość.
Do tego trzeba dodać – co nie jest wcale najmniej znaczącym – rolę, jaką Ukraina obok Polski odgrywa w zagadnieniach polityki żydowskiej”.
Polski polityk doskonale przewidział, że niepodległa Ukraina wkrótce może zacząć dryfować nie w kierunku tworzenia zdrowych podstaw silnego i niepodległego państwa, ale powoli zacznie przekształcać się w coś na kształt „międzynarodowego przedsiębiorstwa” toczonego przez „szybki postęp rozkładu i zgnilizny”.
„Ukraina stałaby się wrzodem na ciele Europy; ludzie zaś marzący o wytworzeniu kulturalnego, zdrowego i silnego narodu ukraińskiego, dojrzewającego we własnym państwie, przekonaliby się, że zamiast własnego państwa, mają międzynarodowe przedsiębiorstwo, a zamiast zdrowego rozwoju, szybki postęp rozkładu i zgnilizny. Ten, kto przypuszcza, że przy położeniu geograficznym Ukrainy i jej obszarze, przy stanie, w jakim znajduje się żywioł ukraiński, przy jego zasobach duchowych i materialnych, wreszcie przy tej roli, jaką posiada kwestia ukraińska w dzisiejszym położeniu gospodarczym i politycznym świata, mogłoby być inaczej – nie ma za grosz wyobraźni.
Kwestia ukraińska ma rozmaitych orędowników, za¬równo na samej Ukrainie, jak poza jej granicami. Między ostatnimi zwłaszcza jest wielu takich, którzy dobrze wiedzą, do czego idą. Są wszakże i tacy, którzy rozwiązanie tej kwestii przez oderwanie Ukrainy od Rosji przedstawiają sobie bardzo sielankowo. Ci naiwni najlepiej by zrobili, trzymając ręce od niej z daleka”.
Ukraina i kwestia chińska
W swej pracy Dmowski dostrzegał istotną rolę Chin w naszej wschodnio-europejskiej układance. Ostrzegał wprost, że pozbawienie Rosji (nie ważne w jakiej formie ustrojowej) gospodarczego znaczenia Donbasu i rolniczego zaplecza słynnych ukraińskich czarnoziemów osłabi mocarstwo moskiewskie w nieubłaganej konfrontacji z Państwem Środka.
Było to o tyle zaskakujące, że ówczesna Republika Chińska była państwem pogrążonym w anarchii i piekle wojen domowych, które rozdzierały dawne azjatyckie imperium. Już wkrótce kraj ten miał zmierzyć się agresją Cesarstwa Japonii. W tej sytuacji mało kto zawracał sobie ówcześnie głowę potencjalnym chińskim zagrożeniem. Dmowski przeciwnie, już w okresie międzywojennym dostrzegał ogromny potencjał Chin i przewidywał, że prędzej czy później państwo to stanie się super-mocarstwem.
„Gdyby Rosja została pozbawiona Ukrainy, a przez to węgla, żelaza i nafty została pozbawiona – jej widoki na przeciwstawienie się Chinom w wojnie stałyby się wkrótce znikome. Historia bliskiej przyszłości byłaby historią posuwania się państwowego i kolonizacji chińskiej ku Bajkałowi, a potem niezawodnie dalej. Byłaby to zguba Rosji, z punktu widzenia niejednej polityki pożądana. Przyszedłby wszakże czas, i to może dość rychło, kiedy narody europejskie spostrzegłyby i nawet odczuły, że Chiny są za blisko.
To położenie sprawia, że Rosja, jakikolwiek rząd w niej będzie rządził, musi bronić Ukrainy jako swej ziemi, do ostatniego tchu, w poczuciu, że strata jej by¬łaby dla niej ciosem śmiertelnym”.
Ukraina a Polska
Roman Dmowski nigdy nie lekceważył dążeń emancypacyjnych Ukraińców. Przeciwnie, był przekonany, że dla Polski są one skrajnie niebezpieczne. W jego opinii zostały one wystarczająco jasno wyrażone w zapisach Traktatu Brzeskiego. Niepodległa Ukraina, jeśli miałaby być władna przeciwstawić się Rosji, musiałaby być potencjalnie jak najsilniejsza, władać maksymalnie dużym terytorium i posiadać odpowiednio jak najliczniejszą i dobrze uzbrojoną armię.
„Położenie nasze w tej sprawie jest bardzo wyraźne. Choćbyśmy mieli najmętniejsze pojęcie o dążeniach ukraińskich, to przecie posiadamy pisany dokument, będący oficjalnym programem państwa ukraińskiego. Jest nim traktat brzeski. Konspirujący z naszymi konspiratorami Ukraińcy mogą nawet szczerze dziś deklarować wiele rzeczy, ale zdrowo myśląca polityka nie może się przecie opierać na deklaracjach pojedynczych ludzi czy organizacji, czy nawet urzędowych przedstawicieli całego narodu. Musi ona patrzeć przede wszystkim na to, co tkwi w instynktach, w dążeniach ludów i w logice rzeczy. Jakiekolwiek byłoby państwo ukraińskie, zawsze musiałoby ono dążyć do objęcia wszystkich ziem, na których rozbrzmiewa mowa ruska. Musiałoby dążyć nie tylko dlatego, że takie są aspiracje ruchu ukraińskiego, ale także dlatego, że chcąc się ostać wobec Rosji, która by się nigdy z jego istnieniem nie pogodziła, musiałoby być jak największym i posiadać jak najliczniejszą armię”.
Jak pokazała historia, Dmowski miał całkowitą rację i pojawienie się niepodległej Ukrainy owocuje dziś potężnymi problemami na skalę ogólnoświatową. Dmowski przewidział zainteresowanie Ukrainą międzynarodowych środowisk żydowskich i pierwszorzędną rolę Chin w przyszłym konflikcie. Oczywiście dostrzegał rolę Niemiec, nie docenił tylko pozycji USA, której w swoich pracach nie widział w roli światowego hegemona, może dlatego, że w tamtym okresie Stany Zjednoczone przeżywały okres izolacjonizmu i dyplomatycznej bierności.
Zdumiewać musi przenikliwość i słuszność osądu pana Romana, a martwić może fakt, że tej miary polityk i mąż stanu został skazany na przymusową wewnętrzną emigrację przez polityków ówczesnego reżimu.
Z majątkiem szacowanym na niecałe 1,7 miliarda dolarów Ihor Kołomojski znajduje się w piątce najbogatszych obywateli Ukrainy. W weekend został aresztowany przez władze Ukrainy pod zarzutem szeregu oszustw i prania pieniędzy. W delikatnym momencie rząd stara się pokazać światu, że potrafi uporać się z głęboko zakorzenioną korupcją.
Skorumpowany miliarder odpowiedzialny za dojście Zełenskiego do sławy i władzy aresztowany
Z majątkiem szacowanym na niecałe 1,7 miliarda dolarów Ihor Kołomojski znajduje się w piątce najbogatszych obywateli Ukrainy. W weekend został aresztowany przez władze Ukrainy pod zarzutem szeregu oszustw i prania pieniędzy. W delikatnym momencie rząd stara się pokazać światu, że potrafi uporać się z głęboko zakorzenioną korupcją.
W sobotnim oświadczeniu Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) stwierdzono, że miliarder, określany jako „de facto właściciel dużej grupy finansowo-przemysłowej” – rzekomo próbował wypraćponad 500 milionów hrywien ukraińskich (13,5 miliona dolarów) za pomocą „transferu ich za granicę, przy wykorzystaniu infrastruktury kontrolowanych przez niego instytucji bankowych.”
W związku z toczącym się śledztwem kijowski sąd nakazał tymczasowe aresztowanie go na dwa miesiące, a kaucję ustalono na oszałamiające 14 milionów dolarów.
Co ważne, dziennik „The New York Times” we wtorkowej relacji z aresztowania Kołomojskiego podkreślił, że był on wcześniej głównym zwolennikiem obecnego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego i przyczynił się w dużej mierze do doprowadzenia go do władzy. Powszechnie uważa się, że w różnych okresach finansował prywatne armie ekstremistycznych milicji.
Jak pisze „NY Times”: „Jego zainteresowania biznesowe obejmowały ropę naftową i bankowość, a kiedyś uważano go za patrona pana Zełenskiego, byłego komika, którego popularne programy były emitowane w kanale telewizyjnym pana Kołomojskiego, zanim jeszcze skutecznie ubiegał się o urząd prezydenta”.
Podejrzenia o korupcję i defraudację nie odstępują Kołomojskiego od lat. W 2017r. wyjechał z Ukrainy do Szwajcarii i Izraela po tym, jak rząd ówczesnego prezydenta Petra O. Poroszenki przejął bank, którego był współwłaścicielem i oskarżył go o oszustwo na dużą skalę, które groziło destabilizacją gospodarki Ukrainy.
Naturalnie więc zachodnia prasa głównego nurtu przedstawia teraz to jako oskarżenie wobec „grubej ryby”, pokazujące, że Zełenski staje się „twardy” i wreszcie zaczyna działać ‘bez rękawiczek’, ujawniając długotrwałą korupcję.
Moment również jest interesujący, biorąc pod uwagę, że Zełenski właśnie zwolnił własnego ministra obrony, co nastąpiło w ten sam weekend, co aresztowanie miliardera Kołomojskiego. „W tym tygodniu parlament zostanie poproszony o podjęcie decyzji personalnej… Zdecydowałem się na zmianę ministra obrony Ukrainy. Oleksji Reznikow przeżył ponad 550 dni wojny na pełną skalę” – powiedział w weekend Zełenski.
I zgadnijcie, kogo i ile dzieliło od Huntera Bidena, podejrzewanego o dziwne związki z Burismą? „Oprócz kontaktów za pośrednictwem giganta energetycznego Burisma, Hunter Biden prowadził interesy z bankiem Ihora Kołomojskiego” – czytamy w jednym z wcześniejszych raportów.
Hunter Biden’s Ukraine contact allegedly a ‘fixer’ for shady oligarchs https://trib.al/hvYTr89
Jeśli chodzi o zwolnionego ministra obrony, Reznikow znajdował się w centrum śledztwa o łapówkarstwo w sprawie płacenia przez wojsko zawyżonych cen za importowane produkty, czasami droższych trzykrotnie lub więcej, z czego, jak się uważa, zyski napełniały kieszenie czołowych urzędników wojskowych. Dochodzi do tego także niedawny skandal rekrutacyjny, podczas którego główni rekruterzy otrzymywali duże łapówki, aby umożliwić poszczególnym osobom uniknięcie poboru do wojska.
W tle wniosek Ukrainy o przystąpienie do Unii Europejskiej. Oczywiście fakt, że Ukraina znajduje się na szczycie listy najbardziej skorumpowanych społeczeństw w Europie, prawdopodobnie pozostanie główną przeszkodą w nadchodzących latach.
Tymczasem rosyjskie media zwróciły uwagę, że Kołomojski czasami osobiście wkraczał na arenę polityczną i że jego pieniądze wywarły ogromny wpływ na kraj w znany i nieznany sposób:
Kołomojski wdarł się na scenę polityczną w 2014 roku, kiedy został mianowany gubernatorem południowo-wschodniego obwodu dniepropietrowskiego po wspieranym przez Zachód zamachu stanu w Kijowie. Rok później został jednak odwołany ze stanowiska w związku z konfliktem z ówczesnym prezydentem Ukrainy Petrem Poroszenką w ramach walki o kontrolę nad Ukrnaftą i państwowym operatorem rurociągów naftowych Ukrtransnafta.
W 2016 roku władze ukraińskie znacjonalizowały także PrivatBank Kołomojskiego, uznając go za główne zagrożenie dla systemu finansowego kraju w następstwie zarzutów o oszustwa na dużą skalę.
Powszechnie uważa się, że Kołomojski odegrał główną rolę w dojściu do władzy prezydenta Władimira Zełenskiego. Przed rozpoczęciem kampanii politycznej w 2019r. Zełenski był komikiem, którego program emitował kontrolowany przez Kołomojskiego holding medialny. Sam magnat mówił, że „chciał”, aby Zełenski został prezydentem, zaprzeczył jednak bliskim kontaktom z nim.
W tym konkretnym przypadku jest bardzo prawdopodobne, że to Waszyngton wywarł presję na Kijów, biorąc pod uwagę, że już w 2021 roku Departament Stanu USA nałożył sankcje na Kołomojskiego i członków jego rodziny. W ówczesnym oświadczeniu USA stwierdzono, że był on zaangażowany „w działania korupcyjne, które podważały praworządność i wiarę ukraińskiego społeczeństwa w demokratyczne instytucje ich rządu”.
Ukrainian oligarch Igor Kolomoisky faces charges related to fraud and the laundering of unlawfully acquired assets, according to reports from the Security Service of Ukraine (SBU). The SBU’s findings indicate that during the period spanning 2013 to 2020, Igor Kolomoisky allegedly engaged in the process of legalizing over half a billion hryvnias by transferring them abroad, leveraging the infrastructure of banking institutions under his control.
Być może w pewnym momencie pozbawiono go nawet ukraińskiego paszportu, ale osobiście zaprzeczył tym doniesieniom, a także szeroko rozpowszechnionym zarzutom o korupcję, uznając je za „nonsens” i pozbawione podstaw.
Ukraine is so corrupt the USA just made them fire their DEFENSE MINISTER for stealing. All the untold thousands you’ve paid the IRS over your lifetime of hard work is equal to what they piss away on coke and whores in a night.
·
* * *
Być może dlatego Zełenskiemu łatwo było teraz (po tylu latach „otwartej” korupcji) postawić go przed sądem? Począwszy od 2019 roku Kołomojski zaczął wygłaszać pewne prorosyjskie oświadczenia, w mocno odwróconym kierunku…
Ukraina powinna porzucić Zachód i wrócić do rosyjskiej strefy, powiedział wpływowy ukraiński miliarder Ihor Kołomojski w środowym wywiadzie dla „The New York Times”.
Powiązania biznesowe Kołomojskiego z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim są przedmiotem szczegółowej analizy od początku tegorocznej kampanii wyborczej byłego komika. Obaj mężczyźni odrzucili sugestie jakoby Kołomojski miał zakulisowy wpływ na Zełenskiego.
„Moscow Times” wybrał cytaty z emocjonalnego i przepełnionego wulgaryzmami wywiadu Kołomojskiego, które według „The New York Times” oznaczają „niezwykłą zmianę nastawienia” ze strony byłego przeciwnika Rosji.
As Ukraine announces that it will now start to conscript women into the armed forces you can be fairly certain that the daughter of the head of the Ukrainian Chernigov region conscription office, Alexander Sapon won’t be recruited. Here she shows off her luxury lifestyle…
If you don’t know what freedom is, better figure it out now!
AlterCabrio 8 września 2023
Uprzedzę. WSZYSTKIE odnośniki DZIAŁAJĄ. Lecz niektóre z nich prowadzą do anglojęzycznej wersji RT, a do tego serwisu nie dostaniemy się z polskiej strefy internetu. Zainteresowani mogą próbować przez serwery proxy. _________________
Odnośnie ostatniego TT w tekście [bo panowie mogą być zainteresowani, z przyczyn politycznych, of’coz], to chodzi o to:Ponieważ Ukraina ogłasza, że od teraz rozpocznie pobór kobiet do sił zbrojnych, można być niemal pewnym, że córka szefa ukraińskiego urzędu poborowego obwodu czernihowskiego Aleksandra Sapona nie zostanie powołana.Tutaj pokazuje swój luksusowy styl życia…
– W pierwszych czterech miesiącach 2023 r., gdy trwały już protesty polskich rolników, sprowadzono z Ukrainy prawie 338 tys. ton pszenicy. To aż 610 razy więcej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego – mówi dr hab. inż. Arkadiusz Artyszak, prof. SGGW. Na zdjęciu protest rolników przy przejeździe kolejowym w Hrubieszowie w kwietniu br.
W ciągu roku import zbóż do Polski potroił się – z 1,1 mln ton w 2021 r. do 3,2 mln ton w 2022 r., a największy wzrost dotyczy pszenicy i kukurydzy, której w ubiegłym roku sprowadziliśmy ponad 2 mln ton – dane Ministerstwa Finansów i Krajowej Administracji Skarbowej, które „Rzeczpospolita” uzyskała z resortu rolnictwa, potwierdzają rekordowy, nienotowany dotąd wwóz produktów rolnych z Ukrainy.
– W pierwszych czterech miesiącach 2023 r., gdy trwały już protesty polskich rolników, sprowadzono z Ukrainy prawie 338 tys. ton pszenicy. To aż 610 razy więcej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego – mówi dr hab. inż. Arkadiusz Artyszak, prof. SGGW. – Skala importu zbóż z Ukrainy w ostatnim półtora roku jest dla mnie szokująca – dodaje.
Z 6 tys. ton kukurydzy z Ukrainy w 2021 r. do blisko 2 mln ton w roku ubiegłym – przedstawiamy szokujące dane rządu o polskim imporcie zbóż.
Zalew zbóż to efekt decyzji Brukseli z maja 2022 r. o bezcłowym otwarciu granic dla produktów rolnych z Ukrainy.
Zboże z Ukrainy. Techniczne zjedliśmy?
Nie wiadomo, czy dane te uwzględniają zboże techniczne (uprawiane na potrzeby przemysłowe, nie do spożycia), a i takie sprowadzano z Ukrainy. Pojęcie to wymyślono, by obejść kontrole na granicy i przyspieszyć wwóz.
Według resortu rolnictwa w 2022 r. z Ukrainy sprowadzono blisko 101 tys. ton zbóż deklarowanych jako techniczne i przemysłowe, a w obecnym (styczeń–kwiecień) – 2 tys. ton. Po wjeździe było sprzedawane jako paszowe lub konsumpcyjne. Trwa śledztwo w sprawie oszustw związanych ze zbożem technicznym, obejmuje ok. 90 spraw. – W czerwcu KAS przeszukała ponad 200 firm i agencji celnych – wskazuje Biernat-Łożańska, rzeczniczka Prokuratury Regionalnej w Rzeszowie.
Rząd puścił na żywioł tranzyt ukraińskiej żywności przez Polskę, zalała więc nasz rynek. To zagrożenie dla rodzimej produkcji. Pomysłów na systemowe rozwiązanie problemu nie widać.
Co się stało ze „zbożem technicznym” z Ukrainy? – Zjedliśmy je, a część poszła na paszę. Nie słyszałem, żeby zostało spalone w piecach – mówi nam Wiesław Gryń, lider stowarzyszenia Oszukana Wieś.
Obawy rolników ws. zboża z Ukrainy
Blokadę na cztery zboża z Ukrainy do pięciu państw UE przedłużono tylko do połowy września. Rolnicy boją się, że potem KE otworzy granice.
Oliwy do ognia dolały słowa prezydenta Andrzeja Dudy w Kijowie, które odczytano jako opowiedzenie się za szybkim uwolnieniem handlu. Ukraiński portal Kyiv Post napisał wprost, że „Polska zgadza się na zniesienie blokady Ukrainy po 15 września”. Wpis usunięto po reakcji ministra Przydacza z Kancelarii Prezydenta. „W rzeczywistości prezydent powiedział, że istnieje potrzeba skutecznego mechanizmu zapobiegania nadużyciom” – wyjaśnił sekretarz stanu. Protestujący rolnicy ze stowarzyszenia Oszukana Wieś zapowiedzieli, że jeżeli embargo zostanie zniesione, zablokują granicę.
Nie przycicha sprawa sprzedaży skażonego, zboża ukraińskich oligarchów w Polsce. Choć tranzyt tego zboża cały czas trwa, Kijów domaga się możliwości zalania nim polskiego rynku. Straszy też sądem.
Ukraina zapowiada pozew przeciwko Polsce. –Z pełnym szacunkiem i wdzięcznością dla Polski, w przypadku wprowadzenia jakichkolwiek zakazów po 15 września, Ukraina wniesie sprawę przeciwko Polsce i UE do Światowej Organizacji Handlu – powiedział w rozmowie z Politico Taras Kachka, wiceminister gospodarki Ukrainy.
Jak przypomina amerykańskie medium, eksport zboża z Ukrainy jest obecnie objęty zakazem na rynki Polski, Węgier i trzech innych krajów UE na mocy porozumienia zawartego z Komisją Europejską na początku tego roku, aby chronić rolników przed napływem tańszych produktów z ich rozdartych wojną krajów sąsiadujących.
–Nadmiar, wywołany inwazją Rosji na Ukrainę i blokadą przez nią tradycyjnych szlaków eksportowych tego kraju nad Morzem Czarnym, wbił klin między Ukrainą a państwami wschodniego frontu UE, które były jednymi z największych zwolenników militarnej walki Kijowa – czytamy w Politico.
Ograniczenia wygasną 15 września. W obliczu spekulacji, że przewodnicząca Komisji Ursula von der Leyen pozwoli na ich wygaśnięcie, Polska i Węgry zagroziły nałożeniem własnych jednostronnych zakazów importu, co stanowi naruszenie wspólnych zasad handlowych bloku.
Komentarze Kachki potwierdziły ostrzeżenie wydane w tym tygodniu przez doradcę prezydenta Zełenskiego. Jeśli Bruksela nie podejmie działań przeciwko krajom, które naruszają umowę handlową, Kijów „zastrzega sobie wybór mechanizmów prawnych dotyczących reakcji” – powiedziała Igor Żółka Interfax-Ukraine.
Ministerstwo spraw zagranicznych Ukrainy stwierdziło, że Kijów zastrzega sobie prawo do wszczęcia postępowania arbitrażowego w ramach układu o stowarzyszeniu z UE lub do wystąpienia do WTO.
–Niemamy zamiaru natychmiast podejmować działań odwetowych, biorąc pod uwagę ducha przyjaźni i solidarności między Ukrainą a UE – wyjaśnił Kaczka. Dodał jednak, że systemowe zagrożenie dla interesów Ukrainy „zmusza nas do wniesienia tej sprawy do WTO”.
Kaczka w pisemnych uwagach nadesłanych w odpowiedzi na pytania Politico stwierdził, że nie ma dowodów na istnienie odchyleń cenowych lub znaczącego wzrostu dostaw zbóż, które uzasadniałyby rozszerzenie ograniczeń importowych. Kijów zaangażował się w „konstruktywną współpracę” z Komisją, pięcioma państwami członkowskimi, a także z Mołdawią, kluczowym węzłem tranzytowym dla ukraińskiego eksportu do UE.
–Otrzymaliśmy duże wsparcie w zapewnieniu lepszego tranzytu towarów przez terytorium sąsiadujących państw członkowskich, w tym Polski i Węgier – przyznał Kachka.
Sprawę wymownie skomentował m.in. europoseł PiS, Jacek Saryusz-Wolski. Napisał m.in.: “Ukraina w tej sprawie działa w złej wierze, wykorzystując sytuację wojenną do wymuszenia na UE nienależnego otwarcia dla UA na stałe rynku rolnego UE i utrwalenia tego czasowo ograniczonego precedensu. (…) Czyniąc to, Kijów szkodzi sam sobie, marnując kapitał dobrej woli po stronie tych, którzy jak Polska, najbardziej Ukrainie pomagają i zarazem tworząc napięcia, które są w interesie Moskwy.”
===========================
NASZ KOMENTARZ: Swoją dwuletnią już uległością, rząd warszawski spowodował, że bezczelność ukraińska osiągnęła niesamowite rozmiary. Jej zachowanie idealnie wpisuje się w powiedzenie ludowe: “Daj kurze grzędę, a ona: jeszcze wyżej siędę”.
Żydoukraiński oligarcha Ihor Kołomojski, który według śledczych dopuścił się oszustw i prania pieniędzy, został aresztowany na 2 miesiące z możliwością wpłacenia półmiliardowej kaucji.
Zelenski pozbywa się swojego sponsora. Jak napisał portal ukrinform.net, w sobotę sąd w Kijowie zdecydował o zastosowaniu środka zapobiegawczego wobec Ihora Kołomojskiego. Aresztowano go na 60 dni z możliwością wniesienia ponad 509 mln hrywien (około 57 mln zł) kaucji.
Wcześniej podano, że Służba Bezpieczeństwa Ukrainy uznała Kołomojskiego za podejrzanego o oszustwo i pranie brudnych pieniędzy. Zdaniem śledczych, w latach 2013-2020 Kołomojski miał zalegalizować ponad pół miliarda hrywien, transferując je za granicę z wykorzystaniem instytucji bankowych, które wówczas były w jego posiadaniu.
Jak zaznaczono, nawet w razie wpłaty kaucji na Kołomojskim będzie ciążyć obowiązek stawiania się na wezwanie sądu i oddania paszportu. Nie będzie mógł też opuszczać miejsca zamieszkania bez zgody sądu. Ponadto, oligarsze nie wolno kontaktować się ze świadkami lub innymi podejrzanymi.
W lutym br. SBU i Biuro Bezpieczeństwa Gospodarczego przeprowadziły przeszukanie w domu Ihora Kołomojskiego. Chodziło o śledztwo dotyczące spółek „Ukrtatnafta” i „Ukrnafta”, których jest udziałowcem.
Na pytanie dziennikarza, czy miał czas zapoznać się z zarzutami, Kołomojski oświadczył, że „naprawdę krótko, powierzchownie”. Zaznaczył też, że się z nimi nie zgadza.
Latem ubiegłego roku Hennadij Korban, bliski współpracownik Kołomojskiego, utknął na polsko-ukraińskim przejściu granicznym. Miał zostać poinformowany, że na mocy prezydenckiego dekretu pozbawiono go obywatelstwa Ukrainy. Wcześniej nieoficjalnie informowano, że obywatelstwo miał stracić również sam Kołomojski. Obaj mają żydowskie pochodzenie.
Jak przypomniał portal kresy.pl, w marcu 2021 roku Stany Zjednoczone wpisały Kołomojskiego na listę sankcyjną Powodem była “znacząca korupcja”, której miał dopuścić się w latach 2014-2015, kiedy to był gubernatorem obwodu dniepropietrowskiego. Według Amerykanów, wykorzystywał piastowany urząd do celów osobistych.
Należy zaznaczyć, że prezydent Wołodymyr Zelenski, był przez dłuższy czas uważany za powiązanego z Kołomojskim. Faktem jest, że politycznie wywodzi się ze środowiska tego żydo-ukraińskiego oligarchy. Kołomojski był faktycznym protektorem obecnego prezydenta, który wyniósł go na stanowisko głowy państwa. To właśnie na antenie stacji „1+1”, należącej do oligarchy, Zełenski ogłosił swój start w wyborach (oświadczenie w tej sprawie wyemitowane dokładnie w tym czasie, gdy inne stacje pokazywały noworoczne przemówienie Poroszenki). Sam Zełenski zapewniał, że jego relacje z Kołomojskim miały charakter wyłącznie biznesowy.
NASZ KOMENTARZ: Wygląda na to, że z jakichś powodów na Ukrainie doszło do “kłótni w rodzinie”. Zełenski pozbył się swojego sponsora w ramach bliżej nieznanych porachunków mafijnych. W każdym razie walka tych dwóch panów nie może być nazywana “antysemityzmem”, gdyż obaj są Żydami
Powołanie jeszcze przez reżim Poroszenki własnej prawosławnej organizacji kościelnej, której przyznano państwowy monopol na reprezentowanie wschodnich chrześcijan na Ukrainie, stanowiło usankcjonowanie trwającej już od Euromajdanu kampanii agresji przeciw jedynej kanonicznej wspólnocie, jaką na tych terenach stanowi Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Moskiewskiego.
Akcja ta spotykała się z aplauzem rusofobicznych środowisk w Polsce, bezkrytycznie pomijających antychrześcijańskie i antyreligijne podłoże gwałtownej westernizacji, a więc w praktyce neoliberalnej ateizacji Ukrainy, gdzie napadom na cerkwie towarzyszy wprowadzana pod takie samo dyktando Zachodu promocja agendy LGBTQ+. Nijak to jednak nie przeszkadza fałszywej „prawicy narodowo-chrześcijańskiej” III RP, wprost przeciwnie zupełnie głośno zaczęto się w tych kręgach domagać… ukrainizacji prawosławia w Polsce.
Wojna z chrześcijaństwem
Także dla chrześcijanin obrządków zachodnich powinno być już zupełnie jasne, że wbrew zaciemniającej propagandzie nie mamy do czynienia z żadnym kryzysem (wyłącznie) prawosławia. Od dłuższego już czasu trwa natomiast bezwzględny atak, mający na celu rozsadzenie wspólnot chrześcijańskich od środka, co widzimy przy okazji kolejnych przypadków zastraszania wiernych, przejmowania i profanowania świątyń. To wszystko są nieodłączne elementy prowadzonej przez globalistyczny, neoliberalny, imperialistyczny Zachód duchowej kolonizacji chrześcijańskiego Wschodu.
Ukraina jest tylko kolejnym frontem tej wojny, jak były nimi wcześniej Bośnia, Kosowo czy Syria. Zniszczenie Kościoła jest wszak odwiecznym i niezmiennym celem Antychrysta, niezależnie od tego czy posługuje się on bombami i rakietami, demoralizującą anty-kulturą czy fałszywymi katechezami kłamliwych proroków. Wojna na Ukrainie jest również wojną religijną i ten jej duchowy aspekt nie może pomijany w żadnych analizach.
Groźba ukrainizacji polskiego prawosławia
Zagrożenia tak dotkliwie doświadczające Ukrainę i ukraińskich chrześcijan – przeniknęły także do Polski. Przyjazd blisko 5 milionów przesiedleńców z Ukrainy, przybywających z zamiarem stałego osiedlenia i korzystających z licznych przywilejów politycznych i finansowych – przekształca nasz kraj w państwo faktycznie dwunarodowe, a więc i dwukulturowe. Nowi przybysze, poczynając sobie bezczelnie, starają się zdominować zastane struktury, w tym i te kościelne. Pod pozorem ukrainizacji polskiego prawosławia – na terytorium kanonicznym Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego mamy do czynienia z próbami tworzenia alternatywnej hierarchii, podległej bezpośrednio sekcie Dumenki-Poroszenki-Zełeńskiego. Polskim biskupom zarzuca się „kolaborację z Moskwą”, denuncjuje się używanie rosyjskiego w kazaniach i starocerkiewno-słowiańskiego w Boskiej Liturgii, domagając się zastąpienia ich ukraińskim (nawet w parafiach polskich i białoruskich). Ba, nawet w dawnych parafiach ukraińskich atakuje się duchownych, którzy nie chcą przyjmować zapisków w intencji „walczących na Ukrainie przeciw rosyjskiej agresji”. Taka sytuacja miała miejsce np. w Lublinie, gdzie aktywiści banderowscy chcieli przejąć jedną z cerkwi i naciskali na władze duchowne i państwowe, by usunęły jej proboszcza.
Śmiertelny błąd katolickiej hierarchii
Hasła te wydają się nieprzypadkowo znajome. Od dawna występuje z nimi inne niebezpieczne narzędzie antychrześcijańskie – Ukraińska Cerkiew Uniacka, obecnie z powodzeniem współpracująca z sektą Dumenki. Uniaci działają nie tylko pod osłoną administracji państwowej, ale niestety także części hierarchii rzymsko-katolickiej, która toleruje ośrodki nazistowskiej, banderowskiej propagandy w uniackich seminariach duchownych i na katolickich uczelniach. To kolejny bardzo poważny błąd instytucjonalnego Kościoła w Polsce, po wcześniejszym poddaniu się COVID-dyktaturze państwowo-medialnych ciemniaków. Krok zaś to tym bardziej fatalny, że niemal na pewno nie ustrzeże katolicyzmu przed takim samym naciskiem imperialistyczno-banderowskim, z jakim od lat zmaga się już prawosławie.
Katolicy będą następni
Poparcie dla nazizmu i nienawiść do prawosławia do główne punktu wspólne sekty Dumenki, uniatów i władz w Kijowie, którym wsparcia udziela ślepo także podporządkowana Anglosasom III RP. Czy lepiej pamiętającym lata 90-te nie przypomina to koalicji nienawiści przeciw Jugosławii? Naziści, fałszywi chrześcijanie, fundamentaliści islamscy – zawsze ci sami wrogowie, zawsze w pierwszej linii walki przeciw Prawdzie, podobnie zresztą jak m.in. w Iraku i zwłaszcza w Syrii, gdzie chrześcijańskich wspólnot przed „demokratycznymi przyjaciółmi Zachodu” musiały bronić czy to wojska rządowe, czy proirańskie milicje szyickie. Nie miejmy jednak złudzeń. W Nowym Wspaniałym Świecie miejsca na chrześcijaństwo nie będzie w ogóle, dlatego po Asyryjczykach i jakobitach uderzyli w ukraińskich prawosławnych, ale na liście nie zabraknie i katolicyzmu.
Po wystąpieniu papieża Franciszka do młodzieży rosyjskiej jest tylko kwestią czasu, kiedy na Ukrainie wykreowana zostanie kolejna schizma, tym razem wymierzona w Kościół katolicki, a wraz z jej objawieniem rozpoczną się prześladowania wiernych podejrzanych o sprzyjanie „prokacapskiemu Rzymowi”. W procederze tym chętnie będzie zapewne uczestniczyć Cerkiew uniacka, która podobnie jak sekta Dumenki-Poroszenki-Zełeńskiego już przecież nawet nie udaje, że jest czymś więcej niż zapleczem banderyzmu w duchu fałszywej religijności i szowinizmu. Pierwszym sygnałem wydaje się być wystąpienie biskupa Skomarowskiego, który w imieniu Konferencji Episkopatu Ukrainy pouczył papieża o konieczności „odpowiedniego dialogu” z Kijowem. Niezależnie od tego czy stanowisko to zostało wymuszone, czy jest dowodem politycznej demoralizacji hierarchii katolickiej na Ukrainie – jest to znak, że rzekomy kryzys prawosławia staje się coraz wyraźniej bezpośrednim atakiem na całe chrześcijaństwo w jego kanonicznych formach i wartościach.
Na dzisiejszej Ukrainie nie ma już miejsca na inną wiarę niż ta w nazizm, ideologicznie przykrywający upadek państwa i jego oligarchiczny zarząd w interesie anglosaskiego imperializmu. Nie ma innych apostołów tej wiary niż aktorzy wynajęci do ról prezydentów, metropolitów, patriotów i duchownych. I nie ma innych świętych niż Bandera i jemu podobni.
A te grzechy bałwochwalstwa prowadzić mogą, niestety, tylko do dalszego męczeństwa.
Konrad Rękas
Wystąpienie na konferencji „Kršenje verskih prava sa posebnim osvrtom na Ukrajinsku pravoslavnu crkvu”, zorganizowanej 28. sierpnia 2023 r. w Belgradzie przez serbski Centar za Geostrateške Studije.
Polskojęzyczni politycy i dziennikarze, którzy negują lub minimalizują zbrodnie ukraińskich nacjonalistów albo przypisują je Rosjanom bądź też głoszą, że to nie jest dobry czas (aby szczerze pomówić o bandytyzmie OUN-UPA) – wszyscy oni są mentalnym pomiotem komunistycznych propagandystów, ongiś zakłamujących rzeź katyńską wedle identycznego wzorca.
Kłamstwo pierwsze: Żołnierze, nie bandyci
O czasach komuny można powiedzieć jedną rzecz dobrą – bandytów UPA nazywano wtedy zwyczajnie bandytami. Dziś co rusz wyskakuje jakiś zgorszony esteta, dla którego takie określanie sprawców zarzynania dzieci, wyłupywania im oczu czy wbijania na pal to relikt komunistycznej propagandy. Przed laty śp. profesor Paweł Wieczorkiewicz przykładnie zdruzgotał ów sposób myślenia. Wskazał, że UPA była organizacją przestępczą nie dlatego, że walczyła przeciw Polakom, ale ponieważ 90 do 95 proc. jej ofiar było cywilami.
Rzeczywiście, zabijanie bezbronnych stanowiło modus operandi wszelkich formacji zbrojnych OUN. W 1939 roku ukraińskie bojówki nie odniosły spektakularnych sukcesów w bojach z Wojskiem Polskim, podobnie jak w roku 1941 „grupy marszowe OUN” nie epatowały męstwem w spotkaniach z Armią Czerwoną; za to w obu przypadkach ochoczo wybijano cywilów. Na Ukrainie sowieckiej w pierwszych „powojennych” ośmiu latach (do 1953 roku) UPA zgładziła 30 676 osób, z tego zaledwie 8340 żołnierzy i milicjantów. Podobne wyliczenia przedstawił polsko-ukraiński historyk Jarosław Syrnyk odnośnie do powiatu leskiego (lata 1944-1947) – spośród 800 zabitych tam przez UPA na ludność cywilną przypadło aż 600 ofiar.
Prawdziwie szokujące są proporcje uśmierconych polskich cywilów i wojskowych na Wołyniu oraz w Małopolsce Wschodniej w latach 1943-1944. W klasycznym dziele o ludobójstwie na Wołyniu Ewy i Władysława Siemaszków wyliczono, że wśród 60 000 zamordowanych wołyńskich Polaków zaledwie paruset zginęło z bronią w ręku. Wiedząc to możemy lepiej ocenić naszych estetów, oburzających się na nazywanie UPA bandytami.
Kłamstwo wtóre: Nie ten czas
Każdy, kto dorastał w PRL, miał wątpliwą przyjemność wysłuchiwania wynurzeń partyjnych funkcjonariuszy dowolnego szczebla, bajdurzących o odpowiedzialności Niemiec hitlerowskich za Katyń. Bywało jednak, szczególnie u schyłku komuny, że niektórzy z owych złotoustych łgarzy potrafili przyznać półgębkiem, że z tym Katyniem przecież wszyscy wiemy, jak było. Jednakowoż (prawili łgarze, przybierając pozę zatroskanych mężów stanu) jeszcze za wcześnie głośno o tym mówić, jako że wróg nie śpi. Przecie dookoła czyhają hordy obcych agentów tudzież imperialistów, gotowych zaatakować nasz ukochany kraj! Dlatego właśnie nie możemy ulegać prowokacjom, godzącym w nasze sojusze (tu boleściwy ton łgarzy przechodził w pryncypialną nieugiętość); dlatego jeszcze nie czas, jeszcze nie ta pora, by porozmawiać o tych tragicznych wydarzeniach…
Czyż nie brzmi to znajomo dla obserwatorów dzisiejszej dyskusji „wołyńskiej”? Komunizm upadł, ale mentalność partyjnych poprawiaczy historii okazała się ponadczasowa.
Kłamstwo trzecie:Słowa czyli Orwell po polsku
Wspomniane tragiczne wydarzenia to eufemizm ukuty w PRL na określenie mordów popełnionych przez funkcjonariuszy reżimu. Oficjalnie „władza ludowa” nie mogła popełniać zbrodni, skądże znowu, ale dochodziło do tragicznych wydarzeń i tragedii. Mieliśmy więc tragiczne wydarzenia w Poznaniu i na Wybrzeżu, tragedię w kopalni „Wujek” i tak dalej.
Współcześni kłamcy podchwycili tę manierę. Piszą o tragicznych wypadkach na Wołyniu oraz wołyńskiej tragedii (chyba chodzi o to, żeby niewyedukowana historycznie tłuszcza myślała, że na tym Wołyniu wydarzyła się kiedyś powódź albo trzęsienie ziemi). Furorę zrobiło enigmatyczne określenie antypolska akcja UPA. Mnie doprowadził do szału pewien utytułowany profesor historii, który obwieścił wszem wobec, że w 1943 roku na Wołyniu UPA rozpoczęła walki partyzanckie z Polakami.
Głęboko niesmak pozostawiły po sobie zacięte spory w polskim Sejmie o użycie słowa ludobójstwo w rocznicowych uchwałach (część parlamentarzystów wyrażała troskę, że tak ostre sformułowanie urazi delikatne uczucia Ukraińców). W 2003 roku posłowie przyjęli zdumiewające „Oświadczenie”, w którym przeprowadzona z premedytacją wielka akcja ludobójcza OUN-UPA została zrównana z przypadkami polskich odwetów, podejmowanych tu i ówdzie przez lokalnych komendantów. Tragedii Polaków mordowanych i wypędzanych z ich miejsc zamieszkania przez zbrojne formacje Ukraińców towarzyszyły również cierpienia ludności ukraińskiej – ofiar polskich akcji zbrojnych. Była to tragedia obu naszych narodów – mogliśmy przeczytać.
Kiedyś myślałem, że właśnie w tym momencie polscy politycy osiągnęli ostateczną granicę podłości. Po latach zrewidowałem ów pogląd, gdy obserwowałem inicjowanie przez Kaczyńskiego, Tuska i Dudę banderowskich pozdrowień (Sława Ukrainie – herojom sława!) czy pamiątkowe fotki Niedzielskiego i Błaszczaka na tle czerwono-czarnych barw. Na polu upokarzania własnego kraju nadwiślańscy plenipotenci wykazują się ogromną kreatywnością.
Kłamstwo czwarte: Baćko nasz Bandera
Komuna miała swoje okresy błędów i wypaczeń, wynikające rzekomo nie z ideologii, a z czynnika ludzkiego. Niby ustrój był świetlany, ale stało się nieszczęście, bo do władzy dorwał się psychopata Stalin. Ale któż był konkurentem Stalina? Toż Bronstein-Trocki, obu zaś wywindował na szczyty Lenin. W czym przejawiała się wyższość moralna Bronsteina nad Dżugaszwilim? Całe to towarzystwo miało ręce umazane krwią.
Podobnie dziś trwają poszukiwania banderyzmu z ludzką twarzą. – No dobrze, Szuchewycz czy Klaczkiwski byli rzeźnikami – zgadzają się łaskawie piewcy pojednania. – Ale czym wam zawinił Bandera?
Dopóki tak idiotyczne pytanie stawiały jakieś pętaki, można było kwitować je wzruszeniem ramion. Ale bakcyl rezuńskiego rewizjonizmu był zaraźliwy. Naprawdę zdębiałem, kiedy z usprawiedliwianiem Krwawego Stiepana pospieszył mecenas Jan Olszewski, były premier. Pouczył on Polaków, że Bandera popełnił jedno przestępstwo przeciw Polsce, zaś z ludobójstwem UPA nie miał nic wspólnego, bo od roku 1941 Niemcy więzili go w obozie w Sachsenhausen.
Owym jednym przestępstwem miał być, wedle pana mecenasa, zamach na ministra Pierackiego w 1934 r. Tylko że, poza Pierackim, z rozkazów Bandery uśmiercono jeszcze przynajmniej dwanaście osób. W świetle prawa przestępstwem było przewodzenie organizacji terrorystycznej, jak i działania na rzecz oderwania fragmentu obszaru Rzeczypospolitej. Właśnie za te liczne przestępstwa sąd wymierzył Banderze karę śmierci – niestety, nieodmiennie pobłażliwe w takich przypadkach państwo polskie ocaliło go przed stryczkiem.
W roku 1941 Bandera współorganizował rozmaite formacje paramilitarne – „grupy marszowe OUN”, batalion „Nachtigall”, milicję „Sicz” i inne, które po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej ochoczo masakrowały Polaków i Żydów. Tylko podczas niesławnych „Dni Petlury” w lipcu 1941 roku na ulicach Lwowa naliczono dwa tysiące trupów. Gdy Bandera pokłócił się z niemieckimi pryncypałami, w następnych latach działania ludobójcze realizowali jego współpracownicy, których wódz wychował w nienawiści do Lachów, Moskwy i Żydów.
Kłamstwo piąte: Ruscy agenci
Nie tylko komuniści traktowali historię jako poręczną kłonicę do okładania oponentów. Skoro Katyń był kiedyś przypisywany Niemcom, to czemuż zbrodniami UPA nie obciążyć Sowietów (bądź „Rosjan”)?
Pojawiające się tu i ówdzie stwierdzenie, że ludobójstwo wołyńsko-małopolskie przeprowadziło NKWD przebrane za UPA było tak beznadziejnie głupie i łatwe do obalenia, że mało kto odważył się na tak ostentacyjną kompromitację. Pewną popularność, szczególnie wśród osób skłonnych do teorii spiskowych, zdobyła teza o rosyjskiej prowokacji. W 2008 roku Bronisław Komorowski, podówczas marszałek Sejmu RP, udzielił wywiadu „Rzeczpospolitej”, opatrzonego wymownym tytułem: Za Wołyń odpowiadają Sowieci. Pięć lat później „Gazeta Wyborcza” odpaliła wytwór Mirosława Czecha (posła UD i UW, członka władz Związku Ukraińców w Polsce): Jak Moskwa rozpętała piekło na Wołyniu. Po kolejnych trzech latach ówczesny minister obrony Antoni Macierewicz pozwolił sobie na uwagę: Prawdziwym wrogiem, który rozpoczął i który użył ukraińskich sił nacjonalistycznych do tej straszliwej zbrodni ludobójstwa, jest Rosja. To tam jest źródło tego straszliwego nieszczęścia.
Interesujące jest obserwowanie takich przypadków, kiedy prominentne postacie z (podobno) zwaśnionych obozów politycznych, niespodziewanie prezentują zadziwiającą zbieżność poglądów, łżąc w zgodnym chórze ponad podziałami. Ale teza o moskiewskiej prowokacji nie przyjęła się, z dwóch powodów. Po pierwsze rzetelni historycy nie znaleźli na nią dowodów. Po wtóre – gadanie, że UPA była sterowana przez Sowietów wywołało wzburzenie na… Ukrainie. I trudno się temu dziwić – gdyby twierdzenie potraktować na serio, stanowiłoby srogie oskarżenie względem dzisiejszych elit politycznych Kijowa. Skoro stawiają pomniki sowieckiej agenturze – to pewnikiem sami są agentami! To zaś oznaczałoby, że PO, PiS, GazWyb i Związek Ukraińców w Polsce wspierają agenturę Kremla…
Kłamstwo szóste: Łzy Mariupola
Sprytnym zabiegiem lewicowej propagandy na całym świecie było „przykrywanie” Katynia poprzez podkreślanie cierpień narodów ZSRS podczas II wojny światowej. W Polsce udawało się to średnio – każdy normalny człowiek szczerze współczuł głodzonym mieszkańcom Leningradu albo rodzinom z chutorów palonych przez niemieckich Europejczyków, czemu jednak miałby traktować ulgowo Stalina i siepaczy z NKWD?
Dziś dyskusje o OUN mają być zniwelowane przez obecną wojnę toczącą się na Ukrainie. Doświadczył tego pan Wojciech Cejrowski, gdy na antenie Radia Wnet w kwietniu 2022 roku postulował, że Polska powinna wymusić na naszym sąsiedzie stosowne ustępstwa: Teraz jest najbardziej właściwa chwila. Skoro Ukraina jest w ogniu, to możemy od nich zażądać jasnego stanowiska: – Jesteście w Europie czy jesteście w Azji? Czy potępiacie przybijanie mężczyzn do ściany stodoły, żeby obserwowali, jak gwałcone są żony i córki? […] Kaczyński pojechał do Kijowa i nie zająknął się ani słowem o Wołyniu. A groby wyją!.
Cejrowskiemu dał odpór nie byle kto, bo Krzysztof Skowroński, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Poza powtarzaniem mantry, że o Wołyniu można porozmawiać wtedy, kiedy będzie na to pora, pouczył także, że Bandera jest bardziej skomplikowany, a przypominanie tej rzezi jest na rękę Rosjanom. Zdaje się, że to ostatnie było dlań najistotniejsze. Jak ulał pasowała tu kwestia Romana Dmowskiego sprzed ponad stu lat: Bardziej Rosji nienawidzicie niż Polskę kochacie.
Pan Skowroński podkreślił cierpienia spowodowane obecną wojną, posuwając się do stwierdzenia, że w samym Mariupolu Rosjanie wymordowali 50 do 100 tysięcy Ukraińców. Ciekawe, skąd pan redaktor wytrzasnął owe liczby? Wiele miesięcy później, w lutym roku 2023, po roku działań wojennych, ONZ potwierdziła śmierć jedynie 8000 cywilów na obszarze całej Ukrainy, najczęściej z powodu wzajemnych ostrzałów artyleryjskich. Kiedyś powstaną prace naukowe na temat rzetelności mediów podczas obecnej wojny – i nie wątpię, będą to prawdziwe księgi hańby.
Proszę mnie nie zrozumieć źle. Osiem tysięcy cywilów zabitych na Ukrainie w ciągu roku to straszna tragedia. Jednak tylu samo zginęło w Iraku podczas pierwszych sześciu tygodni amerykańsko-brytyjskiej inwazji w roku 2003, co nie wywołało specjalnego poruszenia polskich mediów. Podobna liczba Polaków poniosła śmierć na Wołyniu w kilka godzin, w Krwawą Niedzielę 11 lipca 1943 roku. Kłopot w tym, że „nasi” dziennikarze na ogół nie mają pojęcia o wojsku, nie odróżniają ofiar działań wojennych od ofiar zbrodni, szastają pojęciami nie znając ich definicji (ludobójstwo to dla nich po prostu duża liczba trupów).
Polacy na Wołyniu nie zginęli przypadkiem, dlatego że na ich dom spadła rakieta, bo mieszkali za blisko bazy wojskowej albo ktoś im ustawił armaty na podwórku, czyniąc z obejścia cel uprawniony. Ani ponieważ jacyś żołnierze zamienili ich domostwa w fortece, które przeciwnik uparł się szturmować, bo zwaśnione strony wybrały sobie ich wieś czy miasto na pole bitwy. Nie zginęli nawet dlatego, że w tej czy innej armii trafił się zwyrodnialec albo osoba z zaburzeniami psychicznymi bądź chłopak zwyczajnie przerażony grozą wojny i strzelający na oślep dookoła.
Nie, Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej mordowano na zimno, z premedytacją. Cechą ludobójstwa jest jego intencjonalność.Ludobójstwo to nie bitewny amok, to działanie zaplanowane. W przypadku wbijania ludzi na pal, przerzynania ich piłami, wbijania im gwoździ w czaszkę, wypruwania wnętrzności – nie sposób mówić o przypadkowych ofiarach wojny.
Kłamstwo siódme: Wczoraj i dziś
Gdy już nie staje argumentów, wybielacze banderowców mówią, że to było dawno. Że nie ma sensu spierać się dziś o sprawy sprzed 80 lat.
Jednak pomniki Bandery i Szuchewycza to nie dawne zamierzchłe dzieje. Podobnie jak zadeptywanie mogił pomordowanych Polaków, dekrety o konieczności wychowania ukraińskiej młodzieży w kulcie zbrodniarzy, tłumy fanatyków maszerujących z pochodniami i skandujących swe uwielbienie dla UPA i SS-Galizien. Nie 80 lat temu, ale w kwietniu 2022 roku aż 71 proc. Ukraińców deklarowało swój „pozytywny stosunek” do OUN-UPA. Jak nasi macherzy od „polityki wschodniej” wyobrażają sobie sąsiedztwo z narodem wychowanym w kulcie morderców?
Mnie przypomniał się inny sondaż, przeprowadzony w naszym kraju w roku 2008. Zaledwie 31% Polaków wiedziało, kto padł ofiarą zbrodni wołyńskiej, tylko 14% poprawnie wskazało sprawców (19% było przekonanych o winie Rosjan!). Tubylczy politycy i dziennikarze głównego ścieku winni być z siebie dumni. Podobno coś zmieniło się od tego czasu, ale niby dlaczego przeciętny człek ma być wyedukowany lepiej niż reprezentanci narodu?
Wszyscy mogliśmy oglądać na ekranach telewizorów, jak w Warszawie fetowano prezydenta Ukrainy. Na tę okazję Wołodymyr Zełenski nie założył bluzy ze zwykłym ukraińskim tryzubem, w jakiej spotykał się choćby z amerykańskimi politykami. Nie, wystąpił we wdzianku, na którym tryzubybyły specjalnie wystylizowane, ze środkowym ostrzem przybierającym postać miecza. Jest to plagiat godła Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, a następnie (od 1940 roku) jej frakcji melnykowskiej (OUN-M) – tej, co do końca dochowała wierności Hitlerowi. Tak wystrojony Jego Ekscelencja stanął w centrum Warszawy – miasta ongiś spalonego przez Grupę Korpuśną Ericha von dem Bacha, który miał w swych szeregach także oddziały melnykowców! I co? Nikt nie podszedł do prowokatora, by zerwać mu kryptonaziolskie naszywki. Dostojnego gościa powitały radosne facjaty nadwiślańskich klaunów.
Podczas wystąpienia na Zamku Królewskim Zełenski zwrócił się do zgromadzonych, inicjując banderowskie hasło Sława Ukrajini – herojom sława!. Znowu odpowiedzią była klaka. Czekałem zaciekawiony, czy imć Wołodymyr nie ryknie teraz gromko: Sieg heil!, coby uczcić patriotyczne zaangażowanie ukraińskich wachmanów z Treblinki i Sobiboru. Jakoś się powstrzymał, może przez wzgląd na żydowskich przodków. Jednak nie wątpię, że gdyby tak uczynił, przyjazne uśmiechy na twarzach polskich polityków stałyby się jeszcze szersze, zaś szczebiot dziennikarzy jeszcze radośniejszy.
Glosa: Nam mówić nie kazano
Jeśli władze państwa ukraińskiego chcą stawiać na pomnikach przestępców, jeżeli od wielu lat szantażują nas brakiem zgody na ekshumacje pomordowanych – to jest to ich (anty)cywilizacyjny wybór. Dodajmy do tego bieżące „dowody przyjaźni”, jak kłamstwa w sprawie ostrzału rakietowego Przewodowa, blokowanie polskich pociągów i tirów, przestępczy eksport tzw. zboża technicznego itd., itp.
Wypadałoby te fakty uznać, nazwać je po imieniu, po czym podjąć adekwatne działania. Jak słusznie zauważył przywołany tu pan Cejrowski, Polska ma dziś wszystkie narzędzia, pozwalające na wyegzekwowanie naszych racji. Już dawno ktoś mądry napisał, że wystarczyłoby ogłosić konieczność czasowego zamknięcia lotniska w Rzeszowie, choćby „ze względu na pilne prace remontowe”, a ukraińscy dyplomaci gięliby się w pokłonach, spiesząc na wyścigi do załatwiania kwestii spornych. Ale tak się nie stanie.
Niestety, polscy politycy to w głównej mierze stado trzęsących portkami niedołęgów o zacięciu masochistycznym, za to z szerokim gestem do rozdawania nieswoich pieniędzy, niczym pokraczna karykatura Świętego Mikołaja. Zaś dziennikarze mediów głównego nurtu od lat specjalizują się w pudrowaniu ekskrementów.
Postscriptum: Słodko-gorzki czyli samotność zdradzonych
Od lat powtarzam, że jest grupa szczególnie poszkodowana obrzydliwym pojednaniem między ukraińskimi spadkobiercami zbrodniarzy a polskojęzycznymi zaprzańcami.
Nigdy dość wspominania uczciwych Ukraińców, odrzucających kult Bandery i SS-Galizien. Niegdyś mordowano ich bezlitośnie jako zdrajców nacji. Dziś są piętnowani jako rzekoma piąta kolumna Putina i ruscy agenci. A przecież to oni mogliby stać się fundamentem prawdziwego porozumienia. Niestety, polityczna „Warszawka” odwróciła się do nich plecami.
Ktoś przekazał mi relację z pewnej rzymskokatolickiej parafii na zachodzie Ukrainy. W ubiegłym roku osiedliła się tam gromada uchodźców ze wschodu, wiernych obrządku greckiego. Po jakimś czasie wydelegowali oni swych przedstawicieli na rozmowę z miejscowym proboszczem.
– Nie ma ksiądz nic przeciw temu, że będziemy przychodzili do waszego kościoła? – zagaili.
– Ależ… Zapraszam! Jednakowoż tutaj, zaraz obok, stoi cerkiew. Czemu tam nie idziecie? – zdumiał się kapłan.
– Proszę księdza – wyjaśnili mu. – Tam wiszą flagi banderowców. My nie będziemy modlić się w świątyni, w której czci się morderców!
Ktoś może uznać, że w tej krzepiącej opowieści tkwi spora łyżka dziegciu. Wiedza historyczna owych zacnych Rusinów wcale nie była owocem jakiejś kampanii informacyjnej prowadzonej przez państwo polskie. Nie, ci ludzie wyznali szczerze, że prawdę o zbrodniczości Bandery i UPA poznali z… rosyjskiej telewizji. Przypuszczam, że taki redaktor Skowroński byłby tym wielce zgorszony…
Podkreślmy z szacunkiem ogromną odwagę, jaką mieć trzeba, by otwarcie wystąpić przeciw oficjalnemu kultowi państwowemu, i to w kraju ogarniętym wojną. W kraju, w którym osoby posądzone o „zdradę” neobanderowcy z Prawego Sektora katowali na śmierć albo palili żywcem. Poziom męstwa i godności tych prostych Ukraińców wydaje się całkowicie nieosiągalny dla pełniących obowiązki Polaków włodarzy Kraju nad Wisłą.
Rosja ulepszyła najważniejsze drony Lancet . Mobilne wyrzutnie to postrach polskich haubic Krab.
Komentuje to rosyjski kanał TO: «Русские создали воздушный «авианосец» для дронов»: в польской прессе оценили новое изделие ВС РФ] rosja-ulepszyla-drony
Rosyjskie wojsko wykorzystuje specjalne platformy wystrzeliwania dronów Lancet. Dzięki nim są znacznie mobilniejsze, dając im kluczową przewagę na froncie.
Drony Lancet to jedna z najgroźniejszych broni w arsenale Putina. Aby usprawnić ich wykorzystanie na froncie, Rosjanie zaczęli montować ich wyrzutnie na specjalnych przyczepach ciągniętych przez SUV-y. Rosjanie wykorzystują mobilne wyrzutnie dronów Lancet
Widoczna na zdjęciach i nagraniu wyrzutnia została postawiona na przyczepie i przykryta siatką maskującą. Ukraińcy dopowiedzieli, że po zauważeniu mobilnej wyrzutni, Rosjanie szybko przetransportowali ją na tyły. Przez to nie udało się jej zniszczyć.
Widać, że taka mobilna wyrzutnia może wystrzelić jednego drona i wraz z nią podróżuje stacja sterowania. To proste rozwiązanie usprawnia efektywność dronów Lancet. Pozwala na szybkie przemieszczenie drona, zwiększając jego mobilność na froncie. Rosyjscy operatorzy mogą transportować przygotowanego do wystrzału Lanceta na potrzebny odcinek i szybko uciec.
Rosyjskie drony Lancet to postrach polskich haubic Krab
ZALA Lancet-3 to jedno z największych zagrożeń, z jakim mierzą się ukraińscy żołnierze. Może lecieć na odległość 40 kilometrów z maksymalną prędkością 100 km\h, dzięki elektrycznemu silnikowi z przodu kadłuba. Maszyna może prowadzić rekonesans dzięki zamontowanej stacji optycznej, ale głównie wykorzystywana jest jako amunicja zaporowa, przenosząc 3 kilogramy materiałów wybuchowych, wzbudzając postrach wśród Ukraińców.
Dron Lancet jest sterowany za pomocą współrzędnych GPS, a podczas zbliżania się do celu operator może ręcznie korygować jego lot z pomocą kamery. Układ skrzydeł w kształcie litery X zapewnia aerodynamiczność i dobrą zwrotność. Pomaga to w naprowadzeniu precyzyjnego uderzenia.
Początkowo maszyna nie powalała efektywnością w Ukrainie, mając nieraz problemy ze zniszczeniem celu. Jednak wraz z nabywaniem doświadczenia przez rosyjskich operatorów, drony Lancet stał się niszczycielską siłą, którą naprawdę boją się Ukraińcy. Są masowo wykorzystywane do niszczenia kluczowego zachodniego sprzętu jak polskie armatohaubice AHS Krab. Wiele nagranych zniszczeń przekazanej przez nas artylerii to właśnie wynik ich trafienia.
=================================
Mail:
tekst o rosyjskich dronach lancet to jedna wielka lipa. Ten autor nie widział tego drona na oczy, bo myli przód z tyłem. Śmigło jest z tyłu, kamera z przodu. Prędkość przelotowa to 100 km/ h ale już prędkość ataku to 300 km/h (najprawdopodobniej chodzi o lot nurkowy).
Przedstawiony w tym filmie zestaw tj samochód suv i przyczepa to jakiś miejscowy wynalazek żołnierzy. Jest tam używana starego typu katapulta. Rzeczywiście rozłożenie jej zajmuje trochę czasu i chyba dlatego żołnierze zdecydowali się na zainstalowanie jej na stałe na przyczepie.
Jednak jest już nowe rozwiązanie, tj wyrzutnia przypominająca wyrzutnię katiusza. Jest/są to rury , w których mieści się dron ze schowanymi skrzydłami. Po odpaleniu (nie wiem czy pneumatycznie czy za pomocą ładunku wybuchowego) następuje wyrzut drona z rury, dron sam rozkłada skrzydła i startuje. Taki zestaw ma 4 albo 6 ? rur. Są też pojedyncze.
Jak zwykle z pomocą przychodzi komunistyczna gazeta wydawana od 1897 roku w Nowym Jorku dla żydowskich imigrantów z Europy Wschodniej. 28 lipca „Forward”, w tekście Larry Cohler-Essesa pisze: Paul Massaro, wysoki funkcjonariusz Komisji Helsińskiej występując w Kongresie z gloryfikującą Banderę opaską na ramieniu, pochwalił się otrzymaną od Brygady Azow flagą, na której widniał Wolfsangel (wilczy hak), oficjalny emblemat dywizji Waffen SS. Tu dodajmy, że Komisja Helsińska to założona i kierowana przez Żydów organizacja „obrony praw człowieka”. Dalej Cohler-Esses pisze: Tolerancja wobec skrajnie prawicowych uczestników wojny z rosyjskim agresorom osiągnęła w mediach żydowskich poziom nie notowany od lat 30-tych. Ukraina wyniosła do rangi bohaterów postaci o faszystowskich korzeniach, a sojusznicy Ukrainy, w tym tak zwykle wyczuleni na antysemityzm żydowscy liderzy, w większości milczą.
Z członkami Brygady Azow spotkało się dotychczas 13 kongresmenów, mimo iż w 2018 r. Kongres zakazał finansowania tej formacji, z uwagi na jej ekstremistyczne korzenie. W czerwcu delegacja Azowców spotkała się z liderami Human Rights Watch, mimo że ta w 2015 r. potwierdziła „wiele informacji o bezprawnym więzieniu i stosowaniu tortur przez bojowców Brygady”. Gdy Azowców fetował na Uniwersytecie Stanforda prof. Francis Fukuyama, na ekranie za nim pojawiły się insygnia Wolfsangel. Nie przeszkodziło mu to w oświadczeniu dla mediów, że „uznaje ich za bohaterów”. Rzecznik prasowy Brygady, Dmytro Kozacki zamieścił w sieci selfie, gdy w podkoszulku z insygniami Waffen SS przyrządza ozdobioną swastyką potrawę przypominającą czulent. Na innym selfie wdział podkoszulek z nadrukiem „1488”, czyli liczbą, którą organizacje żydowskie klasyfikują, jako symbol białych suprematystów. Tenże Kozacki polubił tweet z graffiti z symbolem SS i napisem „Śmierć żydkom”. Niewiele wcześniej, jeden z bojowców Azow odgrażał się publicznie (z kałasznikowem na ramieniu): „Będę walczył z Żydami i Rosjanami na śmierć i życie, dopóki krew płynie w moich żyłach”. Cohler-Esses przypomina, że Brygadę powołał neonazista Andrij Bilecki, autor manifestu głoszącego, że przesłaniem Ukrainy jest „przewodzić Białym Ludziom na całym świecie w ostatecznej krucjacie przeciw podludziom, na czele których stoją Semici”.
Cohler-Esses konkluduje: To wszystko uwiarygadnia narrację Putina o tym, że Ukraina jest państwem nazistowskim, a jej armia faszystowska. Innego zdania jest Andrew Srulevitch, z Ligi Antydefamacyjnej: „Nie dołączajmy do rosyjskiej propagandy, która ma na celu pomniejszenie amerykańskiego poparcia politycznego dla Ukrainy, tylko dlatego, że kilku facetów nosi na przedramieniu jakieś opaski. Zagrożenie, które obecnie stwarza skrajna prawica jest nieistotne”. Tymczasem, w 2019 r. ADL uznała Brygadę Azow (wówczas pułk) za „ekstremistyczne ugrupowanie i milicję, które cieszą się uznaniem neonazistów na Ukrainie oraz białych suprematystów na świecie”, a jeszcze w tydzień po rosyjskiej inwazji brygada miała „wyraźne powiązania neonazistowskie”. Gdy na rządowym ukraińskim profilu pojawiło się zdjęcie ukraińskiego żołnierza z noszoną przez SS opaską Totenkopf, Srulevitch zareagował: „Mimo iż niektórzy Ukraińcy używają symboli nazistowskich i mimo ich podziwu dla Brygady Azow oraz Bandery, nie obawiam się, że kraj przejmą antysemici. W wyborach, w których zwyciężył Zełenski, jako pierwszy w tym kraju żydowski prezydent, blok skrajnie prawicowy zdobył 2 procent głosów”. Mało tego, Srulevitch pozwolił sobie na przepowiednię: Ukraina ma teraz wielu bohaterów, którzy walczyli z Rosją, a nie mordowali Żydów, przede wszystkim prezydenta Zełenskiego”.
Deborah E. Lipstadt, specjalny wysłannik Joe Biden ds. monitorowania i zwalczania antysemityzmu, w ogóle nie zabrała głosu. Ira Forman, jej poprzednik na tym stanowisku był zdania: „Każda administracja ma różne, czasami konfliktowe priorytety. Najważniejszym jest zagrożenie dla Żydów. Ja uważam, że Żydzi ukraińscy nie uważają skrajnych prawicowców za tych, którzy popełniają najwięcej antysemickich incydentów, bo te są dziełem Rosjan i sympatyzujących z Rosjanami, którzy chcą przypiąć faszystowską łatkę rządowi Ukrainy”. Inaczej zareagował publicysta „The Atlantic”, któremu Ukraińcy też wymordowali członków rodziny: Przerobiliśmy to już kiedyś. Gdy amerykańscy Żydzi popierali ruchy antykomunistyczne we Wschodniej Europie, wiedzieli doskonale, że ludzie, o wolność których walczyliśmy, mają bardzo brzydkie kartoteki. Robiliśmy to jednak z praktycznych powodów.
David Fishman z Centralnej Jesziwy Nowego Jorku zauważa: „Jest coś zadziwiającego -aktywiści ultra nacjonalistycznej prawicy nie biorą na celownik Żydów. Nie ma dowodów wskazujących na to, że wśród ukraińskich neonazistów są antysemici. To jest coś w rodzaju subkultury młodzieżowej, która kładzie nacisk na agresję, nienawiść, przemoc, i takie właśnie znaczenie mają dla nich symbole nazistowskie. Ich głównym wrogiem są dzisiaj Rosjanie, w tym Rosjanie żyjący na Ukrainie, a na drugim miejscu Murzyni i Cyganie”. Tu przypomnijmy, że gdy premierem Ukrainy został Grojsman, Fishman powiedział: „Jego żydowskie pochodzenie nie odegrało żadnej roli, bo na Ukrainie antysemityzm nie jest tak powszechny jak w Polsce, gdzie Żydzi często kojarzeni są z komunizmem. W niepodległej Ukrainie antysemityzm został zmarginalizowany i znaczącym jest, że nikt nie sprzeciwiał się, aby premierem został Żyd”.
1 stycznia Rada Najwyższa Ukrainy upamiętniła rocznicę urodzin Stepana Bandery. Przypomniała też jego wypowiedź, że „całkowite i ostateczne zwycięstwo ukraińskiego nacjonalizmu nastąpi wtedy, gdy Rosja przestanie istnieć” oraz deklarację: „Przesłanie Stepana Bandery jest dobrze znane naczelnemu dowódcy Sił Zbrojnych Ukrainy Walerijowi Załużnemu” (którego gabinet zdobi popiersie Bandery). Gdy dwa lata temu w Kijowie z tej samej okazji przeszedł marsz, potępił go ambasador Izraela, ale wody w usta nabrał ambasador Polski. Milczał strachliwie polski Sejm, polski Senat i polski IPN. Milczała „Gazeta Polska” i „Gazeta Wyborcza”.
A był to marsz neonazistów ku czci dywizji SS Galizien, która składała się z ukraińskich ochotników, podlegała Waffen SS i spaliła żywcem tysiące polskich kobiet i dzieci w Hucie Pieniackiej. Milczał także Biały Dom, a rzecznik Departament Stanu ograniczył się do komunikatu: „Odrzucamy rosyjską kampanię dezinformacyjną, która łączy poparcie dla ukraińskiej suwerenności z poparciem dla neonazistowskich i faszystowskich ideologii”.
Mimo świadomości, iż ofiarami UPA było kilkadziesiąt tysięcy jej ziomków, dyspensę ukraińskiemu nacjonalizmowi udzieliła Anne Applebaum. „Ukraina potrzebuje więcej, a nie mniej nacjonalizmu” – głosiła. Banderowców zaczęli wybielać też redaktorzy żydowskiej gazety dla Polaków. Okazało się, że dla „Wyborczej” antysemici i naziści mogą być dobrzy i źli, anacjonalizm nie jest zły, jeśli nie jest nacjonalizmem polskim, a jeśli jest antypolski, to wspaniale.
Applebaum Anne
—————————-
Przypomnijmy – Majdan został wywołany przez lobby żydowskie w Waszyngtonie, a czynny udział w puczu wzięła Victoria Nuland vel Nudelman, dziś prawa ręka Antony’ego Blinkena. Zabierając się do zmiany reżimu w Kijowie, nie zwracała uwagi na to, że na Majdanie wznoszono transparenty sławiące sprawców okropieństw wymierzonych w jej ziomków, że demokratycznie wybranego prezydenta obalają neonazistowskie oddziały szturmowe, którym przewodzi wnuk osławionego mordercy Żydów. Musiała się też nieźle napocić, gdy pod oknami ambasady USA banderowcy wyśpiewywali: „Smert moskowsko-żidiwskij komunie”. Innymi słowy – Żydzi obalili Wiktora Janukowycza, mimo że w lutym 2010 r. z ulgą przyjęli jego zwycięstwo, bo anulował dekret swego poprzednika nadający pośmiertnie zbrodniarzowi wojennemu odpowiedzialnemu za śmierć tysięcy Żydów tytułu bohatera, zezwolił na zwoływanie w Kijowie wojskowych parad, na których wznoszono okrzyki „Bij żyda”, a obowiązkową lekturą zrobił poemat „Hajdamacy”, w którym Taras Szewczenko wzywa do mordowania Żydów, i w którym przeczytać można, że Żyd to „świnia i parch”.
Nuland Victoria
—————
Krytyczne podejście środowisk żydowskich skończyło się, jak rękę odjął, gdy premierem został Wołodymyr Grojsman. Te same media i ci sami rabini podkreślać zaczęli nagle, że w niepodległej Ukrainie antysemityzm został zmarginalizowany. „Wołodymyr Grojsman przeszedł do historii, jest pierwszym żydowskim premierem Ukrainy, dotychczas mocno tkwiącym w psyche Żydów jako kraj antysemitów i pogromów i jest jedynym Żydem zajmującym tak prominentne stanowisko w Europie Wschodniej”. Autor tych słów, działający w Wiedniu ekspert od skrajnej prawicy podkreślał, że żydowskie pochodzenie Grojsmana nie odegrało roli, bo na Ukrainie antysemityzm nie jest tak powszechny jak w Polsce, gdzie Żydzi często kojarzeni są z komunizmem. „Nie mogę sobie wyobrazić kogoś takiego na stanowisku premiera w Warszawie. Tam byłby olbrzymi sprzeciw.
Doszły do tego inne, niesłychane dotąd wypowiedzi. Gdy parlament ukraiński uczcił chwilą ciszy Symona Petlurę, który wymordował 50 tysięcy Żydów, naczelny rabin Ukrainy Josef Zissels (niegdyś czołowy pogromca ukraińskich nacjonalistów i autor wypowiedzi w Kongresie, że „większość Żydów uznaje Banderę i ukraińskich nacjonalistów za odpowiedzialnych za dziesiątki pogromów”) oświadczył: „Zajmowanie się tym tematem prowadzi do niepotrzebnego stygmatyzowania Ukraińców. Mianowanie na premiera ukraińskiego Żyda jest dowodem na to, że antysemityzmu na Ukrainie nie ma”. Ale na tym nie poprzestał: „Żydzi też wyrządzili Ukraińcom straszne rzeczy. ZSRR prześladowała Ukraińców, a Żydzi byli częścią sowieckiego aparatu przemocy i było całkiem naturalne, że gdy nadarzyła się okazja wzięli na nich rewanż. Nikt na Ukrainie nie chwali nacjonalistów, dlatego że mordowali Żydów, ale dlatego że walczyli o niepodległą Ukrainę”.
Doszło do unikalnego w skali świata fenomenu – Ukraiński Kongres Żydów poświadczył, że na Ukrainie nie ma antysemityzmu. I tak, z dnia na dzień, w propagandzie za Oceanem i za Wzgórzami Golan zaczął dominować wątek: Ukraina to najbardziej przyjazne Żydom miejsce na ziem. Jakąkolwiek wzmiankę o zbrodniach UPA na Żydach kontrowano argumentem, że Ukraina ma żydowskiego prezydenta i że to Rosja jest kolebką antysemityzmu i rajem neonazistów, a oskarżenia o gloryfikowanie kolaborantów Hitlera odrzucano jako kłamstwa Moskwy, posługując się przy tym sloganem „Lepsza Ukraina banderowska niż sowiecka”.
Kult Bandery rozwija się w najlepsze. Kolaborantów Hitlera wybiela i wspiera światowe żydostwo. To prawdziwa semantyczna rewolucja – naziści są akceptowani przez Żydów, jeśli akceptują rządy żydowskiego komika, osadzonego w pałacu prezydenckim przez żydowskiego oligarchę, który w poprzednim wcieleniu nie stronił od występów w rosyjskiej telewizji, gdzie świetnie bawił się z Wladimirem Rudolfowiczem Sołowiowem, naczelnym wojennym propagandystą Kremla, też pochodzenia żydowskiego. A czy przypadkiem jest, że Jewgienij Prigożyn, który z taką zawziętością walczył z Brygadą Azow, ma ojca Żyda i ojczyma też Żyda, i że ulubionymi oligarchami Putina są bracia Rottenbergowie?
W USA od dziesięcioleci funkcjonuje formacja polityczna, przez siebie zwana neokonserwatywną. To grupa skrajnie proizraelskich polityków żydowskiego pochodzenia, w prostej etnicznej i ideologicznej linii wywodzących się z bandy Trockiego, którą Stalin przegnał na Zachód. Wszyscy pochodzą ze Wschodniej Europy i wszyscy odziedziczyli po przodkach ambicje „robienia porządków” w krajach swego pochodzenia. Kręcą się w Białym Domu, zasiadają w Kongresie, zarządzają wielkimi bankami, kształcą studentów, pisują dla tamtejszych gazet wyborczych, no i brylują na dyplomatycznych salonach, bo dziś bastionem, w którym okopali się najbardziej jest Departament Stanu. Duplikatem neokonserwatystów w Polsce są działacze PiS, których marzeniem od zawsze są Stany Zjednoczone na ścieżce wojennej z Rosją. Z trockistowskimi neokonserwatystami powiązany jest Antoni Macierewicz, też trockista, który pielgrzymuje do nich regularnie. I tu pytanie: Czy nie na polecenie owych „Żydków z Galicji” podpisał 2 grudnia 2016 roku tajne porozumienie, w którym Polska zobowiązała się do nieodpłatnego udostępnienia Ukrainie wszystkich swoich zasobów?
Victoria Nuland to żona Roberta Kagana, którego nazwisko swojsko brzmi w kontekście Łazara Kaganowicza, współpracownika Stalina, architekta Hołodomoru. Kevin MacDonald pisał: „Wielu nieżydowskich bolszewików pochodziło z nierosyjskich grup etnicznych lub miało Żydówki za żony. Rewolucja bolszewicka miała wyraźne ostrze etniczne, co miało katastrofalne skutki dla Rosjan i innych grup etnicznych, które nie weszły w struktury władzy, kiedy Żydzi mieli do wyrównania własne rachunki etniczne. Terror bolszewicki i masowe mordy w wielu przypadkach motywowane były zemstą na ludach historycznie antyżydowskich, a Żydzi wstępowali w tak wielkiej liczbie do sił bezpieczeństwa, aby zemścić się za prześladowania z czasów caratu”. MacDonald cytuje Moshe Kahana: „W trakcie kampanii przeciwko chłopom na Ukrainie Kaganowicz czerpał niemal perwersyjną rozkosz z faktu, że był panem życia i śmierci Kozaków. Doskonale pamiętał, ile zarówno on, jak i rodzina wycierpieli z rąk tych ludzi […] Teraz wszyscy za to zapłacą – mężczyźni, kobiety, dzieci. Bez różnicy. To przecież kość z kości i krew z krwi. Temu poświęci życie. Nigdy nie wybaczy ani nigdy nie zapomni”. Żydowski historyk nie ukrywa, że motywem do zbrodni była chęć rewanżu za okres upokorzenia Żydów w carskiej Rosji, a Trocki, patron Kaganowicza był fetowany przez światowe żydostwo, jako „mściciel, żydowskich upokorzeń z czasów caratu, niosący ogień i rzeź swym słowiańskim wrogom”.
Korzystna koniunktura międzynarodowa kończy się nieubłaganie. Geopolityczne młyny mielą na drobne. Ukraina zostaje drugim Izraelem w Europie, a Polska drugą Palestyną. A my? My wiemy, że jest wojna, ale nie wiemy, kto strzela. Zamiast strategii, chaotycznie miotamy się od ściany do ściany z bełkotliwym zaklęciem „Nie ma suwerenności Polski bez suwerenności Ukrainy”. Wdajemy się w gierki, których nie rozumiemy i w których jesteśmy pionkami.
Na koniec pytanie: Jak żydowska jest ta wojna?
– Czy nie jest w interesie osiadłych w Nowym Jorku skomunizowanych „żydków z Galicji”?
– Czy u podłoża miłości do Ukrainy nie leży to, że w USA od dekad rządzi żydokomuna pochodząca z polskich Kresów?
– Czy w tej miłości nie chodzi o oligarchów, z których tylko jeden na 130 ma nieżydowskie pochodzenie?
– Dlaczego nacjonalista żydowski stał się nacjonalistą ukraińskim, wybaczył banderowcom unicestwienie swoich ziomków, i nawet żydowskim niedobitkom na Ukrainie nie pozwala powiedzieć na Banderę złego słowa?
– Dlaczego żydobanderowców na Ukrainie broni żydokomuna z „Gazety Wyborczej”, a osłonę medialną zapewnia im „Gazeta Polska”?
– Dlaczego Duda licytuje się z Zełenskim, kto ma większe względy u Chabad Lubawicz, a Morawiecki, kto ma więcej ciotek w Izraelu?
Siatka rosyjskiego wywiadu, która działała na terytorium Polski, została rozbita przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego we współpracy z Prokuraturą Krajową. 12 członków to obywatele Ukrainy.
Od kilku miesięcy Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wraz z prokuraturą dokonywała zatrzymań osób związanych z rosyjską siatką szpiegowską.
Już wcześniej “The Washington Post” informował, że polskie władze miały ukrywać narodowość zatrzymanych osób.
Jak podaje “Rzeczpospolita” większość zatrzymanych to nie tylko Ukraińcy, ale również część to osoby ze specjalnymi przywilejami.
——————–
“The Washington Post” napisał, że polskie władze z powodów politycznych nie podały do publicznej wiadomości, że wśród zatrzymanych w ramach rozbitej siatki szpiegowskiej działającej na rzecz rosyjskiego wywiadu jest 12 ukraińskich uchodźców. Łącznie grupa miała liczyć 16 członków.
Część z zatrzymanych ma status uchodźców wojennych w Polsce, a niektórzy przebywali już wcześniej na terenie Polski.
Działania siatki szpiegowskiej
“The Washington Post”, powołując się na polskich śledczych, podał, że współpracownicy rosyjskich tajnych służb otrzymali zadanie obserwacji polskich portów morskich, umieszczania kamer wzdłuż linii kolejowych i ukrywania urządzeń śledzących w ładunkach wojskowych. Potem, w marcu, nadeszły zaskakujące nowe rozkazy – wykolejenia pociągów przewożących broń na Ukrainę. Plan doprowadzenia do katastrofy kolejowej został uruchomiony w czasie, gdy Ukraina planowała kontrofensywę i kiedy nowe systemy uzbrojenia, w tym niemieckie czołgi Leopard, zmierzały już na wschód.
_________________