„Polityczne harakiri”. O planowanym unijnym podatku od ogrzewania ETS2

„Polityczne harakiri”. Ekspert o planowanym unijnym podatku od ogrzewania

Autor:Piotr Brzyski 26 lutego, 2025,

Ursula von der Leyen. Źródło: Flickr
Ursula von der Leyen, po ponownym wyborze na szefową KE zapewniła, że nadal będzie realizowała założenia Zielonego Ładu / Źródło: Flickr

– Ten podatek nigdy nie powinien wejść w życie – powiedział w rozmowie z Biznes Alertem Łukasz Horbacz, prezes zarządu Polskiej Izby Gospodarczej Sprzedawców Węgla odnosząc się do planowanego przez Unię Europejską podatku od ogrzewania. Wprowadzenie takiego haraczu oznaczałoby drastyczny wzrost rachunków dla milionów Polaków. – To byłoby polityczne harakiri, bo planowane wejście podatku to 2027 rok, czyli rok wyborczy w Polsce – wskazał Horbacz. 

Unia Europejska przegłosowała nowe przepisy dotyczące Europejskiego Systemu Handlu Emisjami (ETS2). I rozszerzyła je na sektor budynków mieszkalnych. Przyjęte w Brukseli regulacje przewidują m.in. obowiązkowe montowanie paneli fotowoltaicznych i zakaz pieców węglowych. Każdy kto zaś wciąż ogrzewa dom, czy mieszkanie węglem i gazem ma dodatkowo płacić. Tzw. podatek od emisji dwutlenku węgla miałby obowiązywać od 2027 roku.

– Na razie nie ma mechanizmu, który pozwoliłby na zmuszenie państw do wdrożenia unijnej dyrektywy – podkreślił jednak Łukasz Horbacz. Wskazał, że już np. Słowacja stanowczo zaprotestowała i powiedziała, że w ETS2 nie weźmie udziału. 

Ile trzeba będzie płacić?

Koszt nowego podatku będzie uzależniony od ilości zużywanego paliwa oraz stawek ustalonych na poziomie unijnym i krajowym. Dokładne kwoty będą zależeć od ilości zużywanego gazu lub węgla oraz ewentualnych mechanizmów wsparcia dla odbiorców. 

Jak wstępnie wyliczają eksperci gospodarstwo domowe w Polsce emituje około 6 ton dwutlenku węgla w skali roku. W przypadku wprowadzenia unijnego podatku, trzeba się liczyć z dodatkowym kosztem rzędu 1200 zł rocznie, czyli około 100 zł miesięcznie. A to oznacza wzrost rocznych rachunków o kilkadziesiąt procent. Czy do tego dojdzie?

– Uważam, że ETS2 nie wejdzie w 2027 roku.  Jest to rok wyborczy w Polsce i nie wyobrażam sobie, żeby w roku wyborczym podnieść obywatelom koszty funkcjonowania we wszystkich dziedzinach życia. Byłoby to politycznym harakiri – ocenił Horbacz.  

Unia nie zmienia swojej polityki

Zdaniem prezesa Horbacza, zmiana na stanowisku prezydenta USA nie ma na razie wpływu na politykę Unii w zakresie gospodarki, a więc i ETS2. 

– Nie widzę tego efektu Trumpa w Europie. A jeżeli jest, to mocno pozorowany. Mam wrażenie, że Stany Zjednoczone ocknęły się i zaczynają faktycznie stawiać gospodarkę na pierwszym miejscu – powiedział. 

– Moim zdaniem, politycy nie tylko w Polsce, ale również europejscy żyją w jakimś letargu i przeświadczeniu, że będą dalej robić to samo co robili do tej pory, oczekując innych efektów – dodał. 

Nowy, rozszerzony system handlu emisjami, obejmujący m.in. transport i budownictwo, ma obowiązywać w UE od 2027 roku Reforma ta została przyjęta w związku z pakietem legislacyjnym Fit for 55, którego celem jest ograniczenie emisji w UE o co najmniej 55 procent do 2030 roku w porównaniu z poziomem z 1990 roku

Piotr Brzyski

Dwa dni po wyborach do Berlina przyleciały samoloty… z imigrantami z Afganistanu. Więcej wypiętych zadków.

Dwa dni po wyborach do Berlina przyleciały samoloty… z imigrantami z Afganistanu

https://pch24.pl/dwa-dni-po-wyborach-do-berlina-przylecialy-samoloty-z-imigrantami-z-afganistanu

(fot. rawpixel.com)

Niemcy nie musieli długo czekać na pierwsze powyborcze ubogacenie kulturowe. Już we wtorek, dwa dni po niedzielnych wyborach do Bundestagu, na lotnisku w Berlinie wylądowały dwa samoloty ze szczególnym ładunkiem na pokładzie: imigrantami z Afganistanu.

W sumie do niemieckiej stolicy przetransportowano 155 Afgańczyków. Wszystko zostało ustalone przez lewicowy rząd jeszcze przed wyborami, ale ze względu na oczywistą reakcję obywateli – z realizacją lotów czekano aż do teraz.

Jak podaje „Die Welt”, w ciągu ostatnich niespełna czterech lat Niemcy sfinansowały przyloty prawie 36 tysięcy Afgańczyków. Chodzi teoretycznie o ludzi, którzy pomagali niemieckiemu kontyngentowi wojskowemu w tym kraju; ujawniono jednak, że wśród przybyszów byli też ludzie bez ważnych dokumentów.

Co ciekawe, w ostatnich miesiącach to właśnie Afgańczycy dopuszczali się w Niemczech krwawych zamachów terrorystycznych. Ich przywożenie do kraju to ogromny koszt: jak dotąd przyloty wraz z całą organizacją przedsięwzięcia kosztowały kilkaset milionów euro.

To jeszcze nie koniec. W pakistańskim Islamabadzie na podróż do Niemiec czeka kolejnych 3000 obywateli Afganistanu.

Źródło: welt.de Pach

Raport Hudson Institute: Oskarżenie administracji Bidena i ostrzeżenie przed Unią Europejską. “Terror Tuska”.

Raport Hudson Institute: Oskarżenie administracji Bidena i ostrzeżenie przed Unią Europejską

25.02.2025 tysol/raport-hudson-institute-oskarzenie-administracji-bidena

Niszczenie wolności słowa, represje polityczne wobec opozycji, ignorowanie legalnych orzeczeń sądów i Trybunału Konstytucyjnego. To tylko część listy grzechów obecnego rządu Donalda Tuska i jego koalicji z Szymonem Hołownią, Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem i postkomunistami.

Flaga UE. Ilustracja poglądowa Raport Hudson Institute: Oskarżenie administracji Bidena i ostrzeżenie przed Unią Europejską

Flaga UE. Ilustracja poglądowa / Pixabay.com

Według raportu amerykańskiego think tanku Hudson Institute, obecny “centrolewicowy” rząd w Warszawie przekroczył fundamentalne granice demokracji. To nie jest diagnoza tylko Polski, tak naprawdę to diagnoza UE i obraz tego, czym może się stać w pełni Zachód pod rządami szalonych lewicowców.

Raport i przemówienie

Tak piszą Matthew Boyse i Peter Doran, autorzy raportu „Gdy demokraci rządzą niedemokratycznie: Przypadek Polski”. Dużo o nim ostatnio, szkoda, że tylko w konserwatywnej „bańce informacyjnej”. Bo to niewygodna prawda dla mainstreamu, czy to polskiego, czy europejskiego, czy amerykańskiego. Właśnie, skoro mowa o Ameryce.

Zła informacja jest taka, że łamanie prawa przez Tuska może osłabić sojusz Polski z USA. Nie, nie dlatego, że w Białym Domu urzęduje obecnie prawicowy prezydent. Dlatego, że to, co robi Tusk, jest łamaniem podstawowych zasad demokracji, będących fundamentem państwa amerykańskiego, z wolnością słowa na czele.

Smutne jest to, że poprzednia administracja USA wspierała rządy bezprawia w Polsce w imię ideologicznych przekonań. Stąd raport Hudson Institute jest ważny nie tylko dla Polski, czy Europy, ale też samych Stanów Zjednoczonych. Bo stawia pytanie o czysto amerykańskie wartości, łamane przy pomocy lewicowej administracji USA. Autorzy raportu piszą, że rząd Bidena, wraz z Komisją Europejską i większością mediów mainstreamu, „bezkrytycznie zaakceptował narrację Tuska i przyjął jego język”.

Nie da się traktować raportu Hudson Institute odrębnie od historycznego przemówienia J.D. Vance’a w Monachium, gdy wiceprezydent USA (moim zdaniem to przyszły prezydent) wskazywał władcom Unii Europejskiej, jak mając usta pełne frazesów o demokracji i wolności, coraz skuteczniej je niszcząc. Czy to w Polsce, czy w Rumunii, czy w Niemczech. Raport to bezlitosny wyrok dla UE, dla tego, jak eurokraci depczą demokrację i wolność słowa. Ostrzeżenie, czym staje się Unia Europejska.

Orwellowskim uniwersum, bezlitosnym dla swych obywateli, słabym zarazem wobec zewnętrznych brutalnych reżimów, jak Rosja i Chiny. Autorzy raportu twierdzą, że sprawa Polski postawiła ważne pytania dotyczące interpretacji demokracji przez Komisję Europejską, tego, jak dużą kontrolę Bruksela powinna mieć nad implementacją prawa w państwach członkowskich, wykorzystując coraz mocniej narzędzie rzekomo legalnej nadrzędności prawa UE nad prawem krajowym i konstytucjami.

Terror Tuska

Hudson Institute zwraca dużo uwagi – nie wiem, czy to świadome, czy po prostu tak wynika z ustaleń autorów – na język, jakim posługują się eurokraci-autokraci. Zaczynając od „rządów prawa”, które interpretują tak, jak im pasuje. Stąd epatowanie rzekomym „upadkiem polskiej demokracji” za rządów PiS, stąd – to już krok dalej – pozostawione przez Brukselę i różne komisje weneckie bez reakcji, stalinowskie stwierdzenie Tuska o „demokracji walczącej” i zapowiedź łamania prawa. Rząd Tuska mówi o „przywracaniu demokracji”, jakby nie zauważał, że wybory w 2023 roku odbyły się całkowicie demokratycznie, a „niedemokratyczny” PiS nie robił problemów, żeby formalnie oddać władzę.

Autorzy raportu stwierdzili, żeod czasu objęcia urzędu w grudniu 2023 r. rząd Tuska rozpoczął kampanię walki z prawem i kryminalizacji różnic politycznych, której celem jest zapewnienie, że PiS nigdy więcej nie będzie stanowić poważnego wyzwania dla jego władzy”.

Odcięcie finansowania PiS i wsadzanie jego polityków za kraty na celu wyciągnięcie zeznań i zaszczepienie strachu. Tusk terroryzuje też dyplomację (niespotykana fala odwołań ambasadorów) i samorządy. Tutaj pozwolę sobie na małą osobistą dygresję. Przypadek pierwszy. Mój dobry znajomy, specjalista od Wschodu, który zaliczył Akademię Dyplomatyczną przy MSZ, zaczynał za Cimoszewicza, był w dyplomacji za pierwszego Sikorskiego, był za ministrów z PiS, zapłacił głową ambasadora (nie, żeby w jakimś ważnym kraju) tylko dlatego, że nominację na placówkę dostał w czasów PiS. To jedyny powód.

Ale Tusk zastrasza też samorządy. Sprawa z małej gminy mazowieckiej, choć nagłośniona przez „Gazetę Wyborczą”: po wieloletnich rządach burmistrza z PSL władzę przejmuje młody i prężny człowiek. Nie żaden aparatczyk. W kilka lat robi dla gminy więcej, niż przez ponad 20 lat poprzednik. Ale ma przechlapane, bo robi to współpracując z rządzącym Polską PiS. Efekt? Oskarżenia o rzekome nadużycia przy jednej z dużych inwestycji infrastrukturalnych. Zawieszenie w wykonywanej funkcji. Dęta sprawa (od dawna na niego ośmiogwiazdkowcy polowali), która za ileś lat zakończy się oczyszczeniem z zarzutów (wciąć nie ma procesu). Ale sygnał do samorządów poszedł. O tym właśnie, nie tylko o wielkiej polityce, Sądzie Najwyższym czy mediach publicznych, jest ten raport. To raport o niszczeniu państwa na każdym szczeblu, dławieniu wolności słowa, robieniu z demokracji „demokracji ludowej”. Takiej z niebieską flagą z gwiazdkami w tle. W końcu nazwa „komisarz” zobowiązuje.

  • Autor: Antoni Rybczyński
  • ======================
  • mail: Rząd Tuska mówi o „przywracaniu demokracji”,
  • To literówka: Chodzi o przewracanie.

KE dopuszcza larwy w pieczywie, serach i dżemach. „Nie przeczytasz etykiety, nawet nie poczujesz”.

„Nie przeczytasz etykiety, nawet nie poczujesz”. KE dopuszcza larwy w pieczywie, serach i dżemach

https://pch24.pl/nie-przeczytasz-etykiety-nawet-nie-poczujesz-ke-dopuszcza-larwy-w-pieczywie-serach-i-dzemach

(GS/PCh24.pl)

Sproszkowane robactwo już wkrótce zagości w naszych sklepach jako składnik żywności. Zgodnie z nowym rozporządzeniem Komisji Europejskiej, producenci pieczywa, serów i dżemów mogą dodawać do swoich produktów larwy m.in. mącznika młynarka.

KE wydała rozporządzenie zezwalające na dodawanie sproszkowanych larw mącznika młynarka do szeregu produktów spożywczych. Mowa o pieczywie, ciastach, serach czy dżemach. 

Unijne przepisy określają dozwoloną ilość takiego dodatku, wymagają również uwidocznienia informacji o takim dodatku na opakowaniu lub etykiecie produktu. Ale, jak przekonuje RMF FM, jeżeli klient nie przeczyta informacji o składzie produktu, „może nawet nie wiedzieć, że jadł żywność z dodatkiem białka owadów”.

Entuzjaści pomysłu wskazują na celowy charakter takiej strategii. Wprowadzenie do obrotu całych larw uniemożliwia bowiem „uprzedzenie społeczne”. – Na pewno owady jadalne nie będą wprowadzone do obrotu od razu jako całe owady do jedzenia, bo faktycznie może być uprzedzenie społeczne. Raczej będzie to w formie mąki, dodatków do żywności, gdzie tak naprawdę nie wyczujemy „obecności” tych owadów w produktach spożywczych – tłumaczy Adam Grdeń, dietetyk z Uniwersytetu Medycznego w Lublinie

Białko owadzie jest reklamowane jako „zdrowsze od białka odzwierzęcego”. Zdaniem popularyzatorów rozwiązania, produkcja białka z larw nie stanowi również takiego obciążenia dla środowiska jak przemysłowa hodowla np. wołowiny. Entuzjaści owadziego białka nie wspominają jednak o kaloryce produktu oraz ilości larw jakie należy spożyć, by zastąpić składniki obecne w tradycyjnych potrawach mięsnych.

Źródło: rmf24.pl PR

=============

A tu -pomalowane?

W Polsce mówią, że się nie da. A we Włoszech chcą wyrzucić unijny system ETS do kosza

W Polsce mówią, że się nie da. We Włoszech chcą wyrzucić unijny system ETS do kosza

23.02.2025 nczas/w-polsce-mowia-ze-sie-nie-da-we-wloszech-wyrzucic-unijny-system-do-kosza

W Polsce co i rusz słyszymy, że wypowiedzieć szkodliwego systemu EU ETS – powodującego szokujący wzrost cen m.in. za prąd czy gaz – nie można.

Włosi najwyraźniej o tym nie słyszeli i właśnie przymierzają się do tymczasowego zawieszenia unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji CO2.

System EU ETS wymaga od elektrowni węglowych i gazowych zakupu uprawnień do emisji CO2, co bezpośrednio przekłada się na wyższe koszty produkcji energii elektrycznej. Przedsiębiorstwa energetyczne wliczają te dodatkowe wydatki w końcową cenę prądu dla odbiorców.

Włoski minister gospodarki Giancarlo Giorgetti przygotowuje specjalny dekret, który ma umożliwić czasowe zawieszenie uczestnictwa w systemie EU ETS. Wiceminister ds. środowiska i bezpieczeństwa energetycznego Vannia Gava wtóruje i zaznacza, że „konieczne jest pilne zawieszenie systemu EU ETS, który stanowi dodatkowe obciążenie dla firm i utrudnia ich funkcjonowanie”.

Włoskie władze krytykują również obecny system ustalania cen gazu oparty na giełdzie TTF w Amsterdamie, uznając go za podatny na spekulacje i oderwany od rzeczywistych kosztów wydobycia i transportu.

Włosi doszli do wniosku, że dłużej finansować unijnej polityki klimatycznej nie będą i szukają sposobu, jak się z systemu wycofać. W Polsce, gdy podobny postulat jest podnoszony, od razu odzywają się wszelkiej maści klimatyści, którzy twierdzą, że tego zrobić się nie da.

Tymczasem Unia Europejska wciąż nie doszła do wniosku, że system handlu emisjami prowadzi ludzi do biedy i planuje drugą, jeszcze ostrzejszą odsłonę regulacji wprowadzanych w imię „walki z globalnym ociepleniem”.

UE twierdzi, że chroni demokrację — ale to jest fałszowanie wyborów w biały dzień.

Tajny plan UE ujawnił, w jaki sposób establishment, lewicowi liderzy spiskowali, aby zablokować prawicowym partiom dostęp do władzy — zakazując im wstępu do kluczowych komitetów, blokując ich propozycje i izolując je od koalicji.

Cel? Uniemożliwić im wpływ, pomimo że miliony na nich głosują.

1. Planowali kontrolować debatę ustawodawczą, odrzucając konserwatywne propozycje, zanim jeszcze doszły do dyskusji.

➡️ Narusza artykuł 10(1) TUE, który gwarantuje system demokracji przedstawicielskiej. Blokowanie udziału wybranych urzędników unieważnia wolę wyborców.

2. Zablokowali prawicowym prawodawcom dostęp do kierownictwa komisji, zapewniając, że nie będą mieli głosu w kształtowaniu polityki.

➡️ Narusza artykuł 2 TUE, który stanowi, że UE opiera się na „pluralizmie” i „niedyskryminacji”. Wykluczanie urzędników ze względu na ideologię jest czystą represją polityczną.

3. Sfałszowali sojusze, wywierając presję na partie centrowe, aby umieściły konserwatystów na czarnej liście, uniemożliwiając im tworzenie koalicji.

➡️ Narusza artykuł 10(3) TUE, który obiecuje każdemu obywatelowi prawo do uczestnictwa w demokracji. Jeśli ich wybrani przywódcy zostaną umieszczeni na czarnej liście, ich głosy nie mają znaczenia.

UE twierdzi, że chroni demokrację — ale to jest fałszowanie wyborów w biały dzień.

Źródło: EU Conservative, Politico

„Mafijna oligarchia, która rządzi Ukrainą” i „euroskowyt” na Trumpa.

„Mafijna oligarchia, która rządzi Ukrainą” i „euroskowyt” na Trumpa. Celny komentarz Rafała Ziemkiewicza – PCH24.pl

https://pch24.pl/mafijna-oligarchia-ktora-rzadzi-ukraina-i-euroskowyt-na-trumpa-celny-komentarz-rafala-ziemkiewicza


Trump pokrzyżował plany Niemcom i Francuzom, którzy chcieli uczynić z Ukrainy „zastępcze Chiny” i czerpać potężne zyski. „Trzeba doprawdy nic kompletnie z polityki nie jarzyć, żeby mieć o to do niego pretensje” – konstatuje publicysta, komentując „euroskowyt”, jaki zrobił się wokół działań Donalda Trumpa.

Jak zauważa Ziemkiewicz, dzięki Trumpowi w negocjacjach pokojowych na Ukrainie zaistniał temat wyborów, który w praktyce oznacza odpalenie Zelensky’ego, czyli mafijnej oligarchii, która rządzi Ukrainą (prawdopodobnie tak czy owak władzę przejmie wtedy generalicja, z którą USA mają dużo lepsze kontakty).

To między innymi jeden z wabików dla Putina, który może liczyć, że w wyborach wkręci w Kijowie jakąś swoją agenturę, pewnie nie tak skutecznie jak w Gruzji, ale zawsze będzie miał więcej wpływów niż teraz. Ale przede wszystkim to odsunięcie od przyszłych zysków z Ukrainy Niemiec, które kupiły sobie oligarchów i samego Zelenskego obietnicą przyszłych obrywów od niemieckich inwestycji, co zresztą przejawiło się w sposób dla nas bardzo przykry – uważa redaktor tygodnika „Do Rzeczy”.

Autor wpisu na Facebooku proponuje także interpretację histerii medialno-politycznej, jaka powstała wokół działań pokojowych Donalda Trumpa: Cały ten euroskowyt, który tak głośno rezonuje w naszych mediach, wynika z zawalenia się unijnego planu – planu „nearshoringu”, przekształcenia Ukrainy w zastępcze Chiny, gdzie można będzie wszystko sprzedać i wszystko tanio wyprodukować, bez duszących euronorm i na taniej energii, i bez obawy, że Ukraińcy ukradną technologię i wydymają UE tak jak to zrobili Chińczycy.

Niemcy i Francuzi wyobrażali to sobie tak: Ukraina za amerykańskie pieniądze i amerykańską bronią będzie „ścierać” siły Rosji tak długo, ile będzie trzeba – bo Ukraina nie może przestać się bronić, a Ameryka nie może jej „zdradzić”, bo jakby to wyglądało.

A Europa spokojnie wyczeka, aż Putin zmięknie, no bo w końcu musi i wtedy to jej przywódcy, jako przyjaźniejsi mu niż Amerykanie, wynegocjują pokój. Tak mogli sobie roić przy omszałym Bidenie, i, jak powszechnie zakładano, idiotce Harris – tłumaczy Ziemkiewicz.

Trump natomiast właśnie pokazuje Niemcom i Francuzom politykę realną i to, gdzie jest w niej miejsce dla gołodupców. Trzeba doprawdy nic kompletnie z polityki nie jarzyć, żeby mieć o to do niego pretensje – dodaje.

Źródło: Facebook / Rafał Ziemkiewicz

Kandydat na prezydenta Rumunii Calin Georgescu zapowiada zakaz działalności „sieci Sorosa”.

Kandydat zapowiada zakaz działalności „sieci Sorosa”. Musk zachwycony.

18.02.2025 https://nczas.info/2025/02/18/kandydat-zapowiada-zakaz-dzialalnosci-sieci-sorosa-musk-zachwycony/

Calin Georgescu
Calin Georgescu. / foto: Wikimedia, Mihaipinteac, CC BY 4.0

Kandydat na prezydenta Rumunii Calin Georgescu zapowiada zakaz działalności „sieci Sorosa” w kraju. Inicjatywa ta spodobała się Elonowi Muskowi, co główny nurt odczytuje już jako „mieszanie się w rumuńską kampanię”.

————-

Inevitable West @Inevitablewest

BREAKING: Călin Georgescu announces that on his first day as president, he will ban the entire Soros network in Romania “We have ways to do this. We know who they are, it’s very clear.”

Zdjęcie

34,7 mln wyświetleń

——————

W grudniu 2024 roku rumuński Trybunał Konstytucyjny unieważnił wybory prezydenckie z 24 listopada, które w pierwszej turze wygrał „niewłaściwy” kandydat, czyli właśnie Georgescu. Jako oficjalny powód podano „wykrycie nieprawidłowości” w kampanii, tj. rzekomy wpływ Rosji na wybory.

Do sytuacji niedawno odniósł się wiceprezydent USA J.D. Vance. Oskarżenia o dezinformację do praktyk z czasów sowieckich. „Jeśli boicie się własnych wyborców, Ameryka nie może nic dla was zrobić” – stwierdził Vance.

Tymczasem europejscy politycy całkiem otwarcie przyznają, że „wariant rumuński” może być powtórzony w innym kraju, jeśli wybory pójdą nie po myśli systemu.

==========================

Unijny dygnitarz wygadał się. Unieważnienie wyborów w Rumunii to ICH robota. Zapowiada kolejne [ w Niemczech].

11.01.2025

Thierry Breton.
Thierry Breton. / Fot. © European Union, 2025, CC BY 4.0 , Wikimedia Commons

Mówią to już otwartym tekstem. Były komisarz Unii Europejskiej Thierry Breton zapowiedział, że w przypadku niewłaściwych wyników wyborów parlamentarnych w Niemczech zrobi się tak, jak w Rumunii, czyli unieważni wybory.

Zachowajmy spokój i egzekwujmy nasze przepisy w Europie, gdy istnieje ryzyko ich obejścia i gdy mogą, jeśli nie będą egzekwowane, prowadzić do ingerencji. Zrobiliśmy to w Rumunii i oczywiście będziemy musieli to zrobić, jeśli zajdzie taka potrzeba, w Niemczech – oświadczył Breton w wywiadzie dla francuskiej telewizji.

W Rumunii powołano się na rzekomą ingerencję Rosji w wybory, a w Niemczech będzie grana karta Elona Muska. Bliski współpracownik Donalda Trumpa kilkukrotnie publicznie stwierdził, że „tylko AfD może uratować Niemcy”. Wśród europejskich elit takie wyrażanie opinii jest niedopuszczalne. Oczywiście gdyby w miejsce prawicowej AfD podstawić inną partię, wszystko byłoby w porządku.

Zdaniem Bretona działalność Muska, w szczególności platformy X, w razie czego będzie można uznać za „ingerencję w wybory”. No chyba, że wyniki będą takie „jak należy”, wtedy ingerencji nikt się nie dopatrzy.

Komentarze po zapowiedzi anulowania wyborów w Niemczech

Zapowiedź Bretona skomentował węgierski europoseł András László. „Główny nurt UE odmawia poszanowania norm demokratycznych (…) Niezwykle przerażające! Kiedy 10 milionów dolarów zostało nielegalnie przekazane węgierskiej lewicy na kampanię wyborczą w 2022 roku, elity w Brukseli milczały. Kiedy ambasada USA w Budapeszcie zaczęła przekazywać fundusze lewicowym mediom, elity w Brukseli milczały. Kiedy węgierski parlament przyjął ustawę o ochronie suwerenności, aby zapobiec takiej dalszej ingerencji, Komisja Europejska pozwała Węgry. Komisarze przyjmowali jednak George’a Sorosa przy wielu okazjach w Komisji Europejskiej na oficjalnych spotkaniach. Organizacje pozarządowe, które lobbują w UE, otrzymują jego fundusze.

Teraz, gdy pojawił się kolejny miliarder, Elon Musk, który odważył się jedynie wyrazić swoją opinię na temat polityki europejskiej na korzyść jednej lub drugiej strony politycznej, tak zwane liberalne elity chcą anulować demokrację, jeśli nie spodoba im się wynik wyborów. I szczerze mówią o tym, że właśnie to zrobiły ostatnio w Rumunii. Potrzebujemy zmian w Brukseli! Musimy bronić naszych demokracji i naszej suwerenności!” – napisał.

Elon Musk skomentował to krótko: „Właśnie tak”.

Vance o Europie. „To jest orwellowskie i wszyscy muszą odrzucić to szaleństwo”.

Vance znów ostro o Europie. „To jest orwellowskie i wszyscy muszą odrzucić to szaleństwo”

18.02.2025 https://nczas.info/2025/02/18/vance-znow-ostro-o-europie-to-jest-orwellowskie-i-wszyscy-musza-odrzucic-to-szalenstwo/

Wiceprezydent USA James David Vance. Fotot: PAP/DPA
Wiceprezydent USA James David Vance. Fotot: PAP/DPA

Wiceprezydent USA JD Vance ostro skrytykował przepisy kryminalizujące wypowiedzi w internecie. Odniósł się do niemieckich działań, ale podobnie sytuacja wygląda w wielu europejskich państwach, także w Polsce pod batutą uśmiechniętego rządu Donalda Tuska.

W programie telewizyjnym „60 Minutes” na antenie CBS wyemitowano reportaż z Niemiec. Dziennikarka Sharyn Alfonsi towarzyszyła niemieckiej policji podczas porannego nalotu na dom obywatela oskarżonego o opublikowanie „rasistowskiej karykatury”. Sześciu uzbrojonych funkcjonariuszy przeszukało jego mieszkanie, konfiskując telefon i komputer.

To jedna z ponad 50 podobnych akcji przeprowadzonych jednocześnie w całych Niemczech. W Polsce ostatnio podobne naloty miały osoby, które „groziły” w internecie Jerzemu Owsiakowi.

Niemieckie władze otwarcie przyznają, że kryminalizują obraźliwe wypowiedzi w internecie. Według danych przedstawionych w reportażu, co najmniej 750 Niemców zostało oskarżonych o nielegalne wypowiedzi online. Przestępstwem może być nawet nazwanie polityka obraźliwym słowem czy rozpowszechnianie fałszywych cytatów.

„Obrażanie kogoś nie jest przestępstwem, a kryminalizacja wypowiedzi może poważnie obciążyć relacje europejsko-amerykańskie. To (działanie Niemiec – red.) jest orwellowskie i wszyscy w Europie i USA muszą odrzucić to szaleństwo” – podsumował Vance, komentując telewizyjny reportaż.

Insulting someone is not a crime, and criminalizing speech is going to put real strain on European-US relationships.

This is Orwellian, and everyone in Europe and the US must reject this lunacy. https://t.co/WZSifyDWMr

— JD Vance (@JDVance) February 17, 2025

Francuskie [gł. masońskie] jęki i wrzaski po wystąpieniu wiceprezydenta USA w Monachium

https://pch24.pl/bogdan-dobosz-francuskie-echa-wystapienia-wiceprezydenta-usa-w-monachium

Bogdan Dobosz: Francuskie echa wystąpienia wiceprezydenta USA w Monachium

(For. Leah Millis / Reuters / Forum)

Po wystąpieniu wiceprezydenta USA JD Vance’a na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium widać wyraźny szok w wielu krajach UE. Niemcy protestują przeciw ingerencji USA w „wewnętrzne sprawy” kraju i swoje wybory, Wielka Brytania rządzona przez lewicową Partię Pracy czerwieni się za prześladowanie chrześcijan modlących się za dzieci nienarodzone, Rumunia łyka wstyd za łamanie demokracji i unieważnione wybory prezydenckie, inne kraje biorą do siebie krytykę za ograniczanie wolności słowa, cenzurę, czy wpuszczanie do siebie mas imigrantów, które niszczą normy społeczne.

„Masowe migracje” to „najpilniejszy” problem, z jakim zmagają się wszystkie kraje – powiedział wiceprezydent USA w piątek 14 lutego na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. JD Vance wezwał też Europejczyków do „zmiany kursu” również w tej kwestii.

Vance przypomniał „tubylczym” politykom, że „żaden wyborca ​​na tym kontynencie nie poszedł do urn, żeby otworzyć wrota dla milionów niekontrolowanych imigrantów”. Dodał, że „masowa migracja” jest „najpilniejszym” problemem, z jakim zmagają się wszystkie kraje. Poruszył również kwestię wolności słowa, wyjaśniając, że ta wolność wyraźnie „słabnie”, zwłaszcza w Europie, a administracja Donalda Trumpa będzie „walczyć w obronie wolności słowa”, bo „w Waszyngtonie jest nowy szeryf w mieście”.

Vance mówił wprost, że największe zagrożenie dla Europy pochodzi z wewnątrz, a nie z Rosji i Chin; i chodzi o odwrót Europy od najbardziej podstawowych wartości. Stosowanie cenzury, ignorowanie opinii wyborców i prześladowanie chrześcijan, uznał za największe zagrożenie dla kontynentu. Politykę moderacji mediów społecznościowych w Europie porównał do cenzury z czasów sowieckich. „Patrzę na Brukselę, gdzie komisarze Komisji Europejskiej ostrzegają obywateli, że w czasie niepokojów społecznych zamierzają wyłączyć media społecznościowe w momencie, gdy natkną się na treści, które ich zdaniem są, cytuję, nienawistne” – mówił Vance. Podawał też przykłady kar dla chrześcijan protestujących przeciwko aborcji czy islamowi w Wielkiej Brytanii, Niemczech i Szwecji. „Jeśli amerykańska demokracja przetrwała 10 lat łajania ze strony Grety Thunberg, wy przetrwacie kilka miesięcy Elona Muska” – kpił wiceprezydent. Vance zacytował przy tym wezwanie Jana Pawła II „Nie lękajcie się!”, nawołując, by europejscy liderzy nie bali się woli własnych wyborców…

Wystąpienie Vance’a było szokiem, bo UE i jej politycy najwyraźniej nie są przyzwyczajeni do tego typu mówienia wprost o problemach. We Francji media piszą o „lekcji udzielonej Europejczykom” w tematach imigracji, demokracji, wolności słowa. „Le Figaro” stwierdza, że „JD Vance jeszcze bardziej ochłodził stosunki na linii Waszyngton-Europa, krytykując państwa Starego Kontynentu”. Gazeta dodaje, że „pierwszego dnia Konferencji Bezpieczeństwa, wybrzmiała godzina konfrontacji między Stanami Zjednoczonymi a Starym Kontynentem” i jej zdaniem wyglądało to tak, jakby „w ciągu miesiąca rozpadł się sojusz zawarty przez zachodnich zwycięzców II wojny światowej, wzmocniony czterdziestoletnią zimną wojną”. „Le Figaro” stwierdza, że przemówienie Vance’a było „chaotyczne” i „pełne jadu”. Relacjonując połajanki wiceprezydenta USA dziennik podaje m.in. „w szczególności przykład działaczy antyaborcyjnych, którzy rzekomo są prześladowani w Wielkiej Brytanii…”

„Le Point” wypowiada się w podobnym duchu. Według pisma „J.D. Vance szokuje Europejczyków jadowitym przemówieniem” i udał się „do Monachium, nie po to aby rozmawiać o Ukrainie, lecz po to, aby wstrząsnąć europejską elitą przywódczą”. Francuski periodyk złośliwie zauważa, że Elon Musk, „właściciel X musiał delektować się przemówieniem amerykańskiego wiceprezydenta J. D. Vance’a”. Według „Le Poiny”  J. D. Vance „prowadził kampanię na rzecz swojego modelu demokracji, wolności słowa, tej koncepcji wolności wypowiedzi, która nie zna europejskich ograniczeń przeciwko mowie nienawiści, wezwań do przemocy, propagowania rasizmu, antysemityzmu”. „Bohater i zwolennik Trumpa wśród wieśniaków z Ohio wygłosił miażdżącą krytykę Starego Kontynentu” – daje komentarz.

Dla „Le Point” był to „frontalny atak, który wywołał u publiczności dreszcze”. Przywołano też b. francuskiego komisarza Thierry Bretona, który powiedział, że „UE nie odwołała wyborów w Rumunii”, a eurocenzura  „nie reguluje treści”, ale „gwarantuje przejrzystość” i „żadna platforma – chińska, singapurska, amerykańska czy europejska – nie może manipulować algorytmami”. Breton dodał, że „apeluje do Amerykanów, aby szanowali europejskie prawa w Europie, tak jak Europejczycy szanują amerykańskie prawa w Stanach Zjednoczonych”.
„Le Point” zauważa, że oklaski dla Vance’a w Monachium „rozlegały się tylko z jednej strony widowni”, a całe wystąpienie zabrzmiało jak „ultimatum dla europejskiego establishmentu”. Gazeta dodaje, że „Stany Zjednoczone, wersja Trump 2.0, nie będą czasami łagodnymi dla Europy, którą uważają za oderwaną od swoich narodów”. Cytują tu słowa wiceprezydenta: „Dorastałem w miasteczku, w którym ludzie pracowali rękami, kochali Boga, rodzinę i społeczność. Było to również miejsce opuszczone przez klasy rządzące Waszyngtonu”. „Le Pont” nazywa przemówienie Vance’a „kazaniem”.

Dziennik „Le Monde” stwierdza, że w Monachium J.D. Vance „wypowiedział Europie wojnę ideologiczną” i zarzuca, że „nie skupił się na kwestii ukraińskiej”. Gazeta porównuje przemówienie wiceprezydenta USA z 2025 roku, do wystąpienia w tym miejscu Putina w roku 2007. „Dwie daty, dwa wrogie przemówienia, które wywołały symetryczny szok wśród elit obronnych i dyplomatycznych, które co roku gromadzą się w stolicy Bawarii”. „Le Monde” przypomina, że w 2007 roku prezydent Rosji, „zaproszony po raz pierwszy do Monachium, zaskoczył Zachód bardzo obraźliwym przemówieniem pod adresem Stanów Zjednoczonych, które oskarżył o chęć ustanowienia porządku jednobiegunowego”. „W piątek 14 lutego nasz wielki sojusznik Ameryka zwróciła się przeciwko swoim europejskim partnerom, doprowadzając do rozłamu na Zachodzie”.

Gazeta „Le Parisien” skupiła się na kwestii regresu „wolności słowa” w Europie. Jej korespondent także zauważa, że „oczekiwano, iż w swoim przemówieniu otwierającym Monachijską Konferencję Bezpieczeństwa J.D. Vance poruszy temat do Ukrainy”, ale ten postanowił zaatakować „swoich europejskich sojuszników”. Gazeta poświęciła osobny passus sprawie aborcji i prześladowań obrońców życia poczętego w Wielkiej Brytanii. Twierdzi, że dla Vance’a „​​wiara chrześcijańska jest jego osobistym i politycznym kompasem, a on sam wypowiadał się przeciwko wyjątkom  aborcyjnym, nawet w przypadkach gwałtu i kazirodztwa”. We Francji brzmi to jak poważne oskarżenie.

Publiczne France Info komentowało przemówienie Vance’a krótko: „W Monachium wiceprezydent USA JD Vance jeszcze bardziej pogłębił przepaść między Waszyngtonem a jego europejskimi sojusznikami, szczególnie Niemcami. Amerykański przywódca poruszył jedynie marginalnie kwestię ukraińską i plany działania Waszyngtonu mające na celu zakończenie działań wojennych i skoncentrował się na przemówieniu atakującym Europejczyków”.
W sumie komentarze dotyczące przemówienia wiceprezydenta USA są nad Sekwaną pełne zdumienia i ledwie skrywanego oburzenia. Widać, że mainstreamowe media mają trudności z przełknięciem jasno stawianych tez i obrony wartości, które do tej pory klasyfikowano jako „język skrajnej prawicy”. W przypadku polityka nr 2 wielkiego mocarstwa, przypinanie takiej łatki nie jest już tak proste, więc mają problem. Wpływ zmiany administracji w USA na politykę UE widać już zaledwie miesiąc od inauguracji prezydentury Donalda Trumpa. Unijny establishment wydaje się zdezorientowany, a przecież zapowiada się dość ciekawy „ciąg dalszy”…

Bogdan Dobosz

Pełna treść przemówienia wiceprezydenta JD Vance’a o cenzurze i wolności słowa – z Monachium

14 lutego 2025

Mocne wystąpienie wiceprezydenta JD Vance’a o cenzurze i wolności słowa. Zobacz pełną treść przemówienia z Monachium

https://pch24.pl/mocne-wystapienie-wiceprezydenta-jd-vancea-o-cenzurze-i-wolnosci-slowa-zobacz-pelna-tresc-przemowienia-w-monachium

(Wiceprezydent USA JD Vance, fot. Benoit Tessier / Reuters / Forum)

Obawiam się, że wolność słowa jest w odwrocie moi przyjaciele”. „Doszliśmy oczywiście do punktu, w którym sytuacja stała się tak zła, że w grudniu tego roku Rumunia wprost anulowała wyniki wyborów prezydenckich”. „Uważam, że spośród wszystkich pilnych wyzwań, przed którymi stoją reprezentowane tu narody, nie ma nic pilniejszego niż masowa imigracja”. „Patrzę na naszych drogich przyjaciół, Wielką Brytanię, gdzie odejście od praw sumienia sprawiło, że podstawowe wolności religijne Brytyjczyków znalazły się na celowniku” – to tylko kilka cytatów z mocnego wystąpienia wiceprezydenta USA JD Vance’a, które wygłosił w Monachium.

Poniżej przedstawiamy pełną transkrypcję przemówienia, które wiceprezydent USA J.D. Vance wygłosił podczas Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa.

„Jedną z rzeczy, o których chciałem dziś powiedzieć, są oczywiście nasze wspólne wartości. Wspaniale jest wrócić do Niemiec. Jak słyszeliście wcześniej, byłem tu w zeszłym roku jako senator Stanów Zjednoczonych. Widziałem ministra spraw zagranicznych Davida Lammy’ego i zażartowałem, że w zeszłym roku obaj mieliśmy inne stanowiska niż teraz. Ale teraz nadszedł czas, aby wszystkie nasze kraje, wszyscy, którzy mieli szczęście otrzymać władzę polityczną od naszych narodów, wykorzystali ją mądrze, aby poprawić ich życie.

Chcę też powiedzieć, że miałem szczęście spędzić trochę czasu poza murami tej konferencji w ciągu ostatnich 24 godzin i byłem pod ogromnym wrażeniem gościnności ludzi, nawet jeśli, oczywiście, są wstrząśnięci wczorajszym strasznym atakiem. Po raz pierwszy byłem w Monachium z moją żoną, która zresztą jest tu dziś ze mną, na osobistej wycieczce. Zawsze kochałem Monachium i jego mieszkańców.

Chcę tylko powiedzieć, że jesteśmy bardzo poruszeni, a nasze myśli i modlitwy są z Monachium i wszystkimi dotkniętymi złem wyrządzonym tej pięknej społeczności. Myślimy o was, modlimy się za was i z pewnością będziemy wam kibicować w nadchodzących dniach i tygodniach.

Gromadzimy się na tej konferencji, oczywiście, aby dyskutować o bezpieczeństwie. Zwykle mamy na myśli zagrożenia dla naszego bezpieczeństwa zewnętrznego. Widzę tu wielu, wielu wspaniałych przywódców wojskowych. Ale podczas gdy administracja Trumpa jest bardzo zaniepokojona bezpieczeństwem Europy i wierzy, że możemy dojść do rozsądnego porozumienia między Rosją a Ukrainą. Jesteśmy również przekonani, że w nadchodzących latach ważne jest, aby Europa zintensyfikowała działania w celu zapewnienia własnej obrony. Jednak zagrożeniem, o które najbardziej się martwię w stosunku do Europy, nie jest Rosja, nie są to Chiny, nie jest to żaden inny podmiot zewnętrzny. Martwię się o zagrożenie wewnętrzne. Odwrót Europy od niektórych z jej najbardziej fundamentalnych wartości: wartości wspólnych ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki.

Uderzyło mnie, że były komisarz europejski wystąpił niedawno w telewizji i był zachwycony, że rumuński rząd właśnie unieważnił całe wybory. Ostrzegł, że jeśli sprawy nie pójdą zgodnie z planem, to samo może stać się w Niemczech.

Te beztroskie wypowiedzi są szokujące dla amerykańskich uszu. Przez lata mówiono nam, że wszystko, co finansujemy i wspieramy, odbywa się w imię naszych wspólnych wartości demokratycznych. Wszystko, od naszej polityki wobec Ukrainy po cenzurę cyfrową, jest przedstawiane jako obrona demokracji. Ale kiedy widzimy, jak europejskie sądy odwołują wybory, a wysocy rangą urzędnicy grożą odwołaniem innych, powinniśmy zadać sobie pytanie, czy trzymamy się odpowiednio wysokich standardów. Mówię my sami, ponieważ zasadniczo wierzę, że jesteśmy w tej samej drużynie.

Musimy zrobić coś więcej niż tylko mówić o demokratycznych wartościach. Musimy nimi żyć. Za czasów żywej pamięci wielu z was na tej sali, zimna wojna postawiła obrońców demokracji przeciwko znacznie bardziej despotycznym siłom na tym kontynencie. Zastanówmy się, która strona w tej walce cenzurowała dysydentów, zamykała kościoły, odwoływała wybory. Czy to byli ci dobrzy? Z pewnością nie.

I dzięki Bogu przegrali zimną wojnę. Przegrali, ponieważ nie cenili ani nie szanowali wszystkich niezwykłych błogosławieństw wolności, wolności do zaskakiwania, popełniania błędów, wymyślania, budowania. Jak się okazuje, nie można nakazać innowacji czy kreatywności, podobnie jak nie można zmusić ludzi do tego, co mają myśleć, co czuć lub w co wierzyć. Wierzymy, że te rzeczy są ze sobą powiązane. Niestety, gdy patrzę dziś na Europę, czasami nie jest jasne, co stało się z niektórymi zwycięzcami zimnej wojny.

Patrzę na Brukselę, gdzie komisarze Komisji Europejskiej ostrzegli obywateli, że zamierzają wyłączyć media społecznościowe w czasie niepokojów społecznych: w momencie, gdy zauważą „nienawistne treści”, lub na ten kraj, w którym policja przeprowadziła naloty na obywateli podejrzanych o publikowanie antyfeministycznych komentarzy w Internecie w ramach „walki z mizoginią” w Internecie.

Spoglądam na Szwecję, gdzie dwa tygodnie temu rząd skazał chrześcijańskiego aktywistę za udział w paleniu Koranu, który doprowadził do zabójstwa jego przyjaciela. I jak zauważył sędzia w jego sprawie, szwedzkie przepisy rzekomo chroniące wolność słowa w rzeczywistości nie dają – cytuję – „wolnej przepustki” do robienia lub mówienia czegokolwiek bez ryzyka obrażenia grupy, która wyznaje te przekonania.

I być może najbardziej niepokojące jest to, że patrzę na naszych drogich przyjaciół, Wielką Brytanię, gdzie odejście od praw sumienia sprawiło, że podstawowe wolności religijne Brytyjczyków znalazły się na celowniku. Nieco ponad dwa lata temu brytyjski rząd oskarżył Adama Smitha Connera, 51-letniego fizjoterapeutę i weterana armii, o ohydne przestępstwo stania 50 metrów od kliniki aborcyjnej i cichej modlitwy przez trzy minuty, bez przeszkadzania komukolwiek, bez interakcji z kimkolwiek, po prostu cicho modląc się samemu. Po tym, jak brytyjskie organy ścigania zauważyły go i zażądały informacji, o co się modli, Adam odpowiedział po prostu, że w imieniu nienarodzonego syna.

On i jego była dziewczyna abortowali go wiele lat wcześniej. Teraz funkcjonariusze nie byli poruszeni. Adam został uznany za winnego złamania nowej rządowej ustawy o strefach buforowych, która penalizuje cichą modlitwę i inne działania, które mogą wpłynąć na decyzję osoby znajdującej się w odległości 200 metrów od placówki aborcyjnej. Został skazany na zapłacenie tysięcy funtów kosztów prawnych na rzecz prokuratury.

Chciałbym móc powiedzieć, że był to przypadek, jednorazowy, szalony przykład źle napisanego prawa przeciwko jednej osobie. Ale nie. W październiku tego roku, zaledwie kilka miesięcy temu, szkocki rząd rozpoczął dystrybucję listów do obywateli, których domy znajdowały się w tak zwanych „strefach bezpiecznego dostępu”, ostrzegając ich, że nawet prywatna modlitwa w ich własnych domach może oznaczać złamanie prawa. Naturalnie, rząd wezwał czytelników do zgłaszania wszelkich współobywateli podejrzanych o popełnienie przestępstw myślowych w Wielkiej Brytanii i całej Europie.

Obawiam się, że wolność słowa jest w odwrocie moi przyjaciele. Przyznam, że czasami najgłośniejsze głosy na rzecz cenzury nie pochodzą z Europy, ale z mojego kraju, gdzie poprzednia administracja groziła i zastraszała firmy mediów społecznościowych, aby cenzurowały za tak zwane dezinformacje. Dezinformacji, takich jak na przykład pogląd, że koronawirus prawdopodobnie wyciekł z laboratorium w Chinach. Nasz własny rząd zachęcał prywatne firmy do uciszania ludzi, którzy odważyli się wypowiedzieć to, co okazało się oczywistą prawdą.

Dlatego przychodzę tu dzisiaj nie tylko z obserwacją, ale z ofertą. I tak jak administracja Bidena wydawała się zdesperowana, by uciszyć ludzi za mówienie tego, co myślą, tak administracja Trumpa zrobi dokładnie odwrotnie i mam nadzieję, że będziemy mogli wspólnie nad tym pracować.

W Waszyngtonie pojawił się nowy szeryf. Pod przywództwem Donalda Trumpa możemy nie zgadzać się z twoimi poglądami, ale będziemy walczyć o twoje prawo do wyrażania opinii na forum publicznym. Zgadzasz się czy nie? Doszliśmy oczywiście do punktu, w którym sytuacja stała się tak zła, że w grudniu tego roku Rumunia wprost anulowała wyniki wyborów prezydenckich w oparciu o wątłe podejrzenie agencji wywiadowczej i ogromną presję ze strony swoich kontynentalnych sąsiadów. Teraz, jak rozumiem, argumentem było to, że rosyjska dezinformacja zainfekowała rumuńskie wybory. Chciałbym jednak poprosić moich europejskich przyjaciół o spojrzenie z pewnej perspektywy. Możecie wierzyć, że kupowanie przez Rosję reklam w mediach społecznościowych w celu wpływania na wasze wybory jest złe. Z pewnością tak uważamy. Można to nawet potępić na arenie międzynarodowej. Ale jeśli demokracja może zostać zniszczona za pomocą kilkuset tysięcy dolarów reklamy cyfrowej z obcego kraju, to na początku nie była ona zbyt silna.

Dobra wiadomość jest taka, że uważam, iż wasze demokracje są znacznie mniej kruche, niż wielu ludzi najwyraźniej się obawia.

I naprawdę wierzę, że pozwolenie naszym obywatelom na wyrażanie własnego zdania uczyni je jeszcze silniejszymi. Co oczywiście sprowadza nas z powrotem do Monachium, gdzie organizatorzy tej właśnie konferencji zakazali udziału w rozmowach prawodawcom reprezentującym populistyczne partie zarówno lewicowe, jak i prawicowe. Ponownie, nie musimy zgadzać się ze wszystkim, co ludzie mówią. Ale kiedy przywódcy polityczni reprezentują ważny okręg wyborczy, spoczywa na nas obowiązek przynajmniej uczestniczenia w dialogu z nimi.

Teraz, dla wielu z nas po drugiej stronie Atlantyku, wygląda to coraz bardziej jak stare zakorzenione interesy ukrywające się za brzydkimi słowami z czasów sowieckich, takimi jak misinformacja i dezinformacja, którym po prostu nie podoba się pomysł, że ktoś z alternatywnym punktem widzenia może wyrazić inną opinię lub, nie daj Boże, zagłosować w inny sposób, lub co gorsza, wygrać wybory.

Teraz jest to konferencja na temat bezpieczeństwa i jestem pewien, że wszyscy przyszliście tu przygotowani, aby porozmawiać o tym, jak dokładnie zamierzacie zwiększyć wydatki na obronę w ciągu najbliższych kilku lat zgodnie z nowym celem. To świetnie, ponieważ prezydent Trump jasno powiedział, że wierzy, iż nasi europejscy przyjaciele będą odgrywać większą rolę w przyszłości tego kontynentu. Nie sądzimy, aby słyszeli Państwo termin „podział obciążeń”, ale uważamy, że jest to ważna część bycia we wspólnym sojuszu, że Europejczycy zwiększają swoje wysiłki, podczas gdy Ameryka koncentruje się na obszarach świata, które są w wielkim niebezpieczeństwie.

Ale pozwólcie, że zapytam, jak w ogóle zaczniecie zastanawiać się nad kwestiami budżetowymi, jeśli nie będziemy wiedzieć, czego w ogóle bronimy? Wiele już usłyszałem w moich rozmowach i odbyłem wiele, wiele wspaniałych rozmów z wieloma osobami zgromadzonymi w tej sali. Słyszałem wiele o tym, przed czym trzeba się bronić, i oczywiście jest to ważne. Ale to, co wydaje mi się nieco mniej jasne, i z pewnością myślę, że dla wielu obywateli Europy również, to to po co dokładnie się bronicie. Jaka jest pozytywna wizja, która ożywia ten wspólny pakt bezpieczeństwa, który wszyscy uważamy za tak ważny?

Głęboko wierzę, że nie ma bezpieczeństwa, jeśli boisz się głosów, opinii i sumienia, które kierują twoim własnym narodem. Europa stoi przed wieloma wyzwaniami. Ale kryzys, przed którym stoi teraz ten kontynent, kryzys, z którym, jak wierzę, wszyscy razem się zmagamy, jest naszym własnym dziełem. Jeśli obawiasz się własnych wyborców, Ameryka nie może nic dla ciebie zrobić. Nie ma też nic, co mógłbyś zrobić dla Amerykanów, którzy wybrali mnie i prezydenta Trumpa. Potrzebujesz demokratycznych mandatów, aby osiągnąć cokolwiek wartościowego w nadchodzących latach.

Czy nie nauczyliśmy się, że słabe mandaty dają niestabilne wyniki? Ale jest tak wiele wartości, które można osiągnąć dzięki demokratycznemu mandatowi, który moim zdaniem będzie wynikał z większej reakcji na głosy obywateli. Jeśli zamierzamy cieszyć się konkurencyjnymi gospodarkami, jeśli zamierzamy cieszyć się przystępną cenowo energią i bezpiecznymi łańcuchami dostaw, potrzebujemy mandatów do rządzenia, ponieważ musimy dokonywać trudnych wyborów, aby cieszyć się wszystkimi tymi rzeczami.

Oczywiście wiemy o tym bardzo dobrze. W Ameryce nie można zdobyć demokratycznego mandatu, cenzurując przeciwników lub wsadzając ich do więzienia. Niezależnie od tego, czy jest to lider opozycji, skromny chrześcijanin modlący się we własnym domu, czy dziennikarz próbujący przekazać wiadomości. Nie można też wygrać, lekceważąc swój podstawowy elektorat w kwestiach takich jak to, kto może być częścią naszego wspólnego społeczeństwa.

Uważam, że spośród wszystkich pilnych wyzwań, przed którymi stoją reprezentowane tu narody, nie ma nic pilniejszego niż masowa imigracja. Obecnie prawie 1 na 5 osób mieszkających w tym kraju przeniosła się tu z zagranicy. To oczywiście rekord wszech czasów. Nawiasem mówiąc, to podobna liczba co w Stanach Zjednoczonych, również najwyższa w historii. Liczba imigrantów, którzy przybyli do UE z krajów spoza UE podwoiła się tylko w latach 2021-2022. I oczywiście od tego czasu znacznie wzrosła.

I znamy tę sytuację. Nie powstała ona w próżni. Jest wynikiem szeregu świadomych decyzji podjętych przez polityków na całym kontynencie i innych na całym świecie w ciągu dekady. Wczoraj w tym mieście widzieliśmy okropności, do jakich doprowadziły te decyzje. I oczywiście nie mogę ponownie o tym wspomnieć, nie myśląc o strasznych ofiarach, którym zrujnowano piękny zimowy dzień w Monachium. Nasze myśli i modlitwy są z nimi i pozostaną z nimi. Ale dlaczego w ogóle do tego doszło?

To straszna historia, ale słyszeliśmy ją zbyt wiele razy w Europie i niestety zbyt wiele razy także w Stanach Zjednoczonych. Osoba ubiegająca się o azyl, często młody mężczyzna w wieku około 20 lat, znany już policji, wjechał samochodem w tłum i rozbił wspólnotę. Jedność. Ile razy musimy cierpieć z powodu tych przerażających niepowodzeń, zanim zmienimy kurs i poprowadzimy naszą wspólną cywilizację w nowym kierunku? Żaden wyborca na tym kontynencie nie poszedł do urny, by otworzyć wrota dla milionów niesprawdzonych imigrantów. Ale wiesz, za czym głosowali? W Anglii głosowali za Brexitem. I można się z tym zgadzać lub nie, ale zagłosowali za. I coraz więcej ludzi w całej Europie głosuje na przywódców politycznych, którzy obiecują położyć kres niekontrolowanej migracji. Tak się składa, że zgadzam się z wieloma z tych obaw, ale nie musisz się ze mną zgadzać.

Po prostu uważam, że ludzie troszczą się o swoje domy. Dbają o swoje marzenia. Dbają o swoje bezpieczeństwo i zdolność do utrzymania siebie i swoich dzieci.

I są mądrzy. Myślę, że jest to jedna z najważniejszych rzeczy, których nauczyłem się w moim krótkim czasie w polityce. W przeciwieństwie do tego, co można usłyszeć w Davos, obywatele wszystkich naszych krajów nie myślą o sobie jak o wykształconych zwierzętach lub wymiennych trybikach globalnej gospodarki. I trudno się dziwić, że nie chcą być pomiatani lub nieustannie ignorowani przez swoich przywódców. A zadaniem demokracji jest rozstrzyganie tych ważnych kwestii przy urnach wyborczych.

Uważam, że odrzucanie ludzi, lekceważenie ich obaw lub, co gorsza, zamykanie mediów, zamykanie wyborów lub odcinanie ludzi od procesu politycznego niczego nie chroni. W rzeczywistości jest to najpewniejszy sposób na zniszczenie demokracji. Zabieranie głosu i wyrażanie opinii nie są ingerencją w wybory. Nawet jeśli ludzie wyrażają poglądy poza granicami własnego kraju i nawet jeśli ci ludzie są bardzo wpływowi – i uwierz mi, mówię to z całym humorem – jeśli amerykańska demokracja może przetrwać dziesięć lat besztania przez Gretę Thunberg, wy możecie przetrwać kilka miesięcy Elona Muska.

Ale żadna demokracja, amerykańska, niemiecka czy europejska, nie przetrwa mówienia milionom wyborców, że ich myśli i obawy, ich aspiracje, ich prośby o ulgę są nieważne lub niegodne nawet rozważenia.

Demokracja opiera się na świętej zasadzie, że głos ludu ma znaczenie. Nie ma tu miejsca na zapory ogniowe. Albo przestrzegasz tej zasady, albo nie. Europejczycy, ludzie mają głos. Europejscy przywódcy mają wybór. Jestem głęboko przekonany, że nie musimy obawiać się przyszłości.

Przyjmijcie to, co mówią wam ludzie, nawet jeśli jest to zaskakujące, nawet jeśli się z tym nie zgadzacie. A jeśli to zrobisz, będziesz mógł stawić czoła przyszłości z przekonaniem i pewnością siebie, wiedząc, że naród stoi za każdym z was. I to jest dla mnie wielka magia demokracji. Nie ma jej w tych kamiennych budynkach czy pięknych hotelach. Nie ma jej nawet w wielkich instytucjach, które zbudowaliśmy razem jako wspólne społeczeństwo.

Wierzyć w demokrację to rozumieć, że każdy z naszych obywateli ma mądrość i głos. A jeśli odmówimy słuchania tego głosu, nawet nasze najbardziej udane walki niewiele dadzą. Jak powiedział kiedyś papież Jan Paweł II, moim zdaniem jeden z najbardziej niezwykłych orędowników demokracji na tym kontynencie lub na jakimkolwiek innym, „nie lękajcie się”. Nie powinniśmy bać się naszych ludzi, nawet jeśli wyrażają poglądy, które nie zgadzają się z ich przywództwem. Dziękuję wszystkim. Życzę wszystkim powodzenia. Niech Bóg was błogosławi”.

JD Vance, wiceprezydent Stanów Zjednoczonych podczas wystąpienia na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa w dniu 14. lutego 2025 roku.

Źródło: spectator.co.uk, You Tube White House

Tłumaczenie: WMa

Świat gna naprzód – tymczasem Unia Europejska ogranicza… saszetki z cukrem i solą

Świat gna naprzód – tymczasem Unia Europejska ogranicza… saszetki z cukrem i solą

https://pch24.pl/podczas-gdy-swiat-gna-naprzod-unia-europejska-ogranicza-saszetki-z-cukrem-i-sola

(Zdjęcie ilustracyjne / Pexels)

Podczas gdy w Stanach Zjednoczonych z dnia na dzień wraca normalność, a światowe potęgi rywalizują ze sobą w dziedzinie zbrojeń i technologii, w państwach Unii Europejskiej wchodzą w życie nowe przepisy o… opakowaniach i odpadach opakowaniowych. Ich celem jest ograniczenie jednorazowych saszetek z solą i cukrem oraz „zachęcenie” ludzi, by udawali się na zakupy z własnymi opakowaniami.

Nowe unijne przepisy zastąpiły poprzednie kuriozum z tej kategorii, czyli tzw. dyrektywę opakowaniową z 1994 r. Jako że przyjęły formę rozporządzenia, będą stosowane tak samo w całej UE, a państwa członkowskie nie muszą dostosować ich do prawa krajowego.

Regulacje narzucają rodzaj opakowań, które można wprowadzać do obrotu oraz sposób gospodarowania odpadami opakowaniowymi. Ich celem jest zminimalizowanie ilości wytwarzanych opakowań i odpadów.

Nowe regulacje obejmują zarówno opakowania, jak i odpadki po nich pochodzące z gospodarstw domowych, ale także sektora handlowego i przemysłowego. Przepisy ograniczają wykorzystywanie niektórych opakowań jednorazowych z tworzyw sztucznych, jak chętnie stosowane w hotelach, barach i restauracjach pojedyncze saszetki na przyprawy, sosy czy cukier.

Regulacje zakazują też pakowania w plastikowe worki lub owijania folią pojedynczych sztuk owoców i warzyw; pakowane w ten sposób będą mogły być owoce i warzywa o wadze powyżej 1,5 kg. Przepisy zakładają też zmniejszenia wagi i objętości samych opakowań oraz unikanie zbędnych opakowań. Chodzi tu o uniknięcie sytuacji, kiedy np. niewielkie produkty pakowane są w duże, w połowie puste paczki.

Przepisy zobowiązują także firmy sprzedające np. żywność lub napoje na wynos umożliwienie klientom przyniesienie własnych pojemników bez ponoszenia przez nich dodatkowych kosztów. W praktyce oznacza to, że klient będzie mógł przyjść po kawę na wynos z własnym kubkiem.

Regulacje wprowadzają też wytyczne dotyczące minimalnej zawartości materiałów z recyklingu w opakowaniach oraz cel zapewnienia, że do 2030 r. wszystkie znajdujące się na unijnym rynku opakowania będą się nadawały do recyklingu.

I wreszcie, rozporządzenie minimalizuje dopuszczalną zawartość substancji chemicznych w opakowaniach oraz ogranicza stosowanie tych z wysoką zawartością związków potencjalnie niebezpiecznych, jak związki per- i polifluoroalkilowe (PFAS); te stosowane są często w detergentach.

Nowe przepisy zaczną w pełni obowiązywać 12 sierpnia 2026 r.

Źródło: PAP / Jowita Kiwnik Pargana, Bruksela

Pakt samobójczy dla Polski – dobry czy zły?

Pakt samobójczy dla Polski – dobry czy zły?

Autor: CzarnaLimuzyna, 9 lutego 2025 https://ekspedyt.org/2025/02/09/pakt-samobojczy-dla-polski-dobry-czy-zly/

AI

Czasoprzestrzeń podczas kampanii wyborczej ulega zakrzywieniu. Notoryczni kłamcy zaczynają mówić prawdę, inni kłamią jeszcze bardziej. Pojawiają się nagle nagrania, filmy, zdjęcia i nieistniejące dokumenty.

Presji kampanijnej uległ Moskal. Jeżeli ktoś nie pamięta kto zacz, przypomnę. To „stary hunwejbin” Gnoma Sromotnika [tak b. niechętni nazywają JK… md], autor „piątki dla zwierząt” wycofanej po rolniczych protestach. Pan Moskal namawiał też prezesa do rezygnacji z „wojny kulturowej” i zazwyczaj milczał na temat nachodźców. Dziś jednak z powodu wyborów, pod wpływem chwilowej „mądrości etapu”, zajął stanowisko propolskie.

Moskal ujawnił dokument, który zadaje kłam słowom Tuska o „migrantach” w pakiecie samobójczym dla Polski znanym opinii publicznej jako „pakt migracyjny”. Tusk na początku bredził, że Polska będzie beneficjentem unijnego dyktatu –  „Polska będzie beneficjentem paktu migracyjnego”.

Słowa te były tak absurdalne, że nawet koalicjant Kobosko mocno się zdziwił, mówiąc:

Przyznam się, że nie do końca wiem, o co chodzi premierowi, kiedy mówi, że Polska będzie beneficjentem paktu migracyjnego.

Tymczasem z dokumentów, które ujawnił Moskal wynika, że ekipa Tuska przygotowuje się do procesu przyjęcia fałszywych azylantów. “W ten proces zaangażowane ma zostać nawet Wojsko Polskie, które ma odpowiadać za przewóz nielegalnych imigrantów z punktów granicznych do ośrodków azylowych na terenie Polski”.

Co na to Tusk?

Polska nie przyjmie…  żadnych ciężarów związanych z mechanizmem relokacji

Śledzenie komunikatów ze strony PiS albo KO nie ma, moim zdaniem, żadnego sensu. Jedyną weryfikacją byłoby wydalenie z Polski wszystkich nieproszonych gości, a tych jest wedle szacunku ponad milion.

Traktujemy was jak idiotów i to wystarcza

Ekipa Tuska nie kwapi się do takich działań zapowiadając, że procedura deportacji będzie stosowana tylko w przypadku konfliktu z prawem. Kandydat na miejsce w Belwederze, Trzaskowski coś przebąkiwał o tysiącu deportowanych, co jest kpiną w sytuacji wtargnięcia do Polski liczby kilkaset razy większej.

Jeżeli my, Polacy chcemy naprawdę zwiększyć realnie nasze bezpieczeństwo powinniśmy domagać się natychmiastowego rozpoczęcia akcji deportacji wszystkich niechcianych migrantów, w tym przesiedleńców z Ukrainy.

Zamiast gadać tylko o pakcie migracyjnym powinniśmy zażądać natychmiastowej deportacji nieproszonych gości w Polsce – już teraz. To będzie sprawdzianem woli politycznej każdej partii. Można dostosować prawo w jeden miesiąc. Potem będzie za późno!

„Nie wypłacili ani jednego euro”. Tak Unia pomaga polskim powodzianom.

„Nie wypłacili ani jednego euro”. Tak Unia pomaga polskim powodzianom.

https://pch24.pl/nie-wyplacili-ani-jednego-euro-tak-unia-pomaga-polskim-powodzianom

Unia Europejska przeznaczyła na usuwanie skutków powodzi 114 mln dla Niemiec i 4 mln dla Włoch. – Polska nie otrzymała ani jednego euro – poinformował europoseł PiS, Waldemar Buda.

Buda ujawnił w listopadzie, że mimo obiecywanej przez Donalda Tuska pomocy z Brukseli, rząd w Warszawie nie złożył nawet wniosku w tej sprawie. Dzień po interwencji europosła, odpowiednie pismo złożył szef MSWiA, Tomasz Siemoniak.

Powódź, która w zeszłym roku nawiedziła mieszkańców województw dolnośląskiego, opolskiego, śląskiego i lubuskiego, spowodowała straty w wysokości 113 mld zł.

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji zapewniało o wsparciu ze środków Funduszu Sprawiedliwości Unii Europejskiej.

Europoseł PiS postanowił zobaczyć, jak wygląda sytuacja w tej sprawie. W opublikowanym na X filmie, Waldemar Buda informuje, że Polska nie otrzymała z Brukseli jeszcze ani jednej złotówki.

Mam bardzo ciekawe informacje z Komisji Europejskiej! Pamiętacie jak Donald Tusk i Rafał Trzaskowski obiecali, że straty związane z powodzią zostaną pokryte przez KE? Później się okazało, że przez trzy miesiące min. Kierwiński nawet nie złożył wniosku. Dzisiaj sprawdziłem w Komisji co dzieje się z tymi pieniędzmi. Nie wypłacili ani jednego euro! – ujawnił polityk.

Źródło: dorzeczy.pl / X PR

Po „Zielonym Ładzie” Bruksela chce „Niebieskiego Ładu”. Grzegorz Braun alarmuje.

20 września 2024 pch24/po-zielonym-ladzie-bruksela-chce-niebieskiego-ladu

Po „Zielonym Ładzie” Bruksela chce „Niebieskiego Ładu”. Grzegorz Braun alarmuje: kolejny kij, bicz, kaganiec, który chcą nam założyć

(fot. PAP/Radek Pietruszka)

Błękitny Ład to jest polityka kontroli zużycia wody, służąca kontroli naszego życia. Chodzi o kolejny kij, bicz, smycz, kaganiec, który można nam założyć. No bo jeżeli urzędnik ma wiedzieć, kto tam i jak długo się pluska w wodzie, to znaczy, że w perspektywie urzędnik będzie się zgadzał lub nie zgadzał na to, żebyśmy brali, dajmy na to, trzecią kąpiel w miesiącu – mówił w piątek podczas specjalnej konferencji prasowej w Sejmie europoseł Grzegorz Braun.

Podczas Konferencji Marta Czech z Konfederacji Korony Polskiej wyjaśniła szczegóły nowego zamordystycznego pomysłu Unii Europejskiej. Chodzi o Europejski Niebieski Ład, tzw. Blue Deal. Najogólniej rzecz ujmując jest to swego rodzaju odpowiednik tak zwanego Europejskiego Zielonego Ładu. Niebieski został zatwierdzony, a w zasadzie jego założenia zostały zatwierdzone przez Komisję Europejską 26 października ubiegłego roku. Dla przypomnienia dodam, że zatwierdzenie założeń Europejskiego Zielonego Ładu to jest 2019 rok. I czym one się od siebie różnią? Otóż w Zielonym Ładzie chodzi o kontrolę emisji dwutlenku węgla poprzez ustalanie odgórnych jego limitów wydzielania, a także mierzenie tak zwanego śladu węglowego. W Europejskim Niebieskim Ładzie chodzi o kontrolę zużycia wody i mierzenie tak zwanego, uwaga, śladu wodnego – tłumaczyła.

Czech przytoczyła hasła jakie towarzyszą nowej inicjatywie UE. Są to m. in.: „walka z ubóstwem wodnym”, „zrównoważony rozwój infrastruktury wodnej”, „oszczędzanie wody w kontekście kryzysu klimatycznego, suszy, globalnego ocieplenia” itd.

A jakie wytyczne zawiera Europejski Niebieski Ład? To są m.in. „monitorowanie dostępu do wody”, „wprowadzanie etykiety zużycia wody na rynki”, „audyty wodne” i „powierzenie odpowiedzialności za kwestię wody specjalnemu komisarzowi unijnemu” – dodała.

Według przedstawicielki stronnictwa Grzegorza Brauna Europejski Niebieski Ład będzie dotyczył nas wszystkich, „bo każdy z nas korzysta z wody, ale przede wszystkim dotknie to przedsiębiorców, przemysł i rolnictwo”. – Jakie będą konsekwencje wprowadzenia w życie tych nieszczęsnych założeń? To oczywiście wyższe ceny wody; reglamentacja wody; większa, bardziej rozbudowana biurokracja, która będzie się wiązała m.in. z raportowaniem na razie dla przedsiębiorców o tzw. śladzie wodnym, o którym już wspomniałam. I tutaj rozróżniamy według tego, co nam podaje Unia Europejska w swoich założeniach, trzy rodzaje śladu wodnego, zielony, niebieski i szary – zaznaczyła, po czym podkreśliła, że „zielony ślad wodny” jest to informacja wysyłana do urzędu, ile wody pochodzącej z opadów zużywamy.

„Niebieski ślad wodny” to informacja wysłana urzędnikom o tym, ile wody podziemnej i wody powierzchniowej zużywamy. Z kolei „szary ślad wodny” to informacja wysyłana do urzędu, ile wody odprowadzamy do ścieków w wyniku naszej działalności, produkcji etc.

Następnie głos zabrał europoseł Grzegorz Braun. – Kiedy euro-kołchoz sięga po władzę nad naszym życiem w kolejnych obszarach, ci wszyscy, którzy łudzili się, że ten handel emisjami wprawdzie niszczący nasz przemysł, nie dotknie naszego domowego życia, nie wkroczy w nasze domowe pielesze. I oto, Szanowni Państwo, już nie tylko wielcy fabrykanci, ale także prywatni posiadacze domowego kominka mają legitymować się i rozliczać wielkiemu bratu z tego, ile tam drewek do ognia dołożyli – rozpoczął polityk.

Przez analogię ten błękitny ład, to jest rzeczywiście polityka kontroli zużycia wody, służąca kontroli naszego życia. Chodzi o kolejny kij, bicz, smycz, kaganiec, który można nam założyć. No bo jeżeli urzędnik ma wiedzieć, kto tam i jak długo się pluska w wodzie, to znaczy, że w perspektywie urzędnik będzie się zgadzał lub nie zgadzał na to, żebyśmy brali, dajmy na to, trzecią kąpiel w miesiącu – mówił dalej Braun.

Europoseł zażartował, że cały program Blue Deal najlepiej proroczo streścił Jan Brzechwa w wierszyku o żabie, która przyszła do doktora i usłyszała zalecenie, że ma być sucha i unikać jakiejkolwiek wody. – No i wiadomo, że puenta tego wierszyka jest taka, że po troszku została z niej kubka proszku. My nie chcemy się w proch obracać inaczej niż w trybie przewidzianym przez Boga Stwórcę. Nie chcemy, żeby w proch, w pył starte zostały nasze dokonania, nasze tradycje, nasze osiągnięcia także w wymiarze materialnym. I dlatego do diabła, tam skąd przyszli, odsyłamy wszystkich autorów zielonego, niebieskiego dealu – podsumował europoseł Konfederacji.

Źródło: YouTube / Grzegorz Braun

TG

Mit demokracji w służbie eurokracji

Mit demokracji w służbie eurokracji

[Nie znałem tego portalu. Jest świetyny – korzystajcie, państwo bezpośrednio. Mirosław Dakowski]

Dominik Liszkowski 20 marca 2024 wtowarzystwie.pl/mit-demokracji-w-sluzbie-eurokracji/

Wśród rzekomych „europejskich” wartości promowanych przez Unię Europejską, na jednym z pierwszych miejsc znajduje się demokracja. Ciężko nie uznać tego za szczególny przejaw eurokratycznej hipokryzji, kiedy weźmie się pod uwagę sposób funkcjonowania całej tej instytucji. Z demokracją nie ma on nic wspólnego.

Demokracja unijna swoim kształtem przypomina bardzo dobrze znany nam model demokracji ludowej, funkcjonujący niegdyś na terytorium PRL. Unijna demokracja polega na tym, że – podobnie jak w PRL – „obywatele” wybierają swoich przedstawicieli do parlamentu (Europarlament w UE, Sejm w PRL), którego rzeczywiste kompetencje są tak znacznie ograniczone, że organ ten nie posiada żadnego realnego wpływu na kierunek polityki danej organizacji czy też danego państwa. Model ten określamy demokracją fasadową, czyli taką demokracją, w której, choć istnieją z formalnego punktu widzenia procedury demokratyczne, w rzeczywistości nie mają one żadnego wpływu na kształtowanie polityki określonego podmiotu.

To, że w warunkach dzisiejszych, obywatele mają do wyboru znacznie większą ilość partii, reprezentujących bardziej rozmaite spektrum poglądów, nie robi z punktu widzenia faktycznego znaczenia wyborów żadnej różnicy poza tą natury psychologicznej. Wyborca – zazwyczaj kompletny ignorant, nieświadomy fasadowego charakteru organu, do którego wybiera swojego przedstawiciela – jest święcie przekonany, że posiada wpływ na polityczną rzeczywistość.

Fasadowość charakteryzuje zresztą nie tylko unijny proces demokratyczny. Słowo to doskonale odzwierciedla także charakter samego Parlamentu Europejskiego. W przeciwieństwie do parlamentów krajowych, ten europejski nie posiada inicjatywy ustawodawczej, co czyni z niego de facto atrapę parlamentu. Po co więc w ogóle stworzono tego rodzaju organ, jeżeli jego istnienie nie jest w ogóle potrzebne do funkcjonowania całej organizacji? Oficjalnie PE jest „organem prawodawczym”, ale kompetencje te dzieli z Radą Unii Europejskiej. Nie są to więc prerogatywy unikalne. Jedyną wartą wspomnienia realną kompetencją, jaką posiada to możliwość przyjmowania wraz ze wspomnianą Radą dyrektyw – wiążących, lecz nie normatywnych aktów prawa pochodnego. Dyrektywy te zobowiązują państwa członkowskie do wprowadzenia określonych regulacji, lecz jednocześnie nie określają metod ich realizacji.

Parlament teoretycznie dysponuje kompetencjami takimi jak zatwierdzanie Komisji Europejskiej i jej przewodniczącego czy też prawo uchwalania wotum nieufności wobec tejże komisji większością 2/3 głosów, ale w panujących od dekad warunkach totalnej dominacji stanowiących eurokratyczny establishment sił liberalno-lewicowych zarówno w PE, jak i KE, kompetencje te nie mają żadnego realnego znaczenia. Sytuacja mogłaby wyglądać inaczej jedynie w przypadku utraty większości przez wspomniane siły liberalno-lewicowe, co jakkolwiek ciężko sobie wyobrazić. Ponadto, niektóre z kompetencji Parlamentu Europejskiego brzmią wręcz śmiesznie – organ ten może np. wydać w dowolnej kwestii opinię, lecz w żaden sposób i wobec nikogo nie jest ona wiążąca.

Nie jest więc tajemnicą, że istnienie tego biurokratycznego monstrum dla europejskiego podatnika stanowi jedynie obciążenie finansowe. Europejczycy mają w sumie na utrzymaniu liczbę 9947 pracowników PE, plus 705 europosłów z zarobkami przekraczającymi w przeliczeniu na złotówki ponad 40 tysięcy brutto miesięcznie. Roczne utrzymanie całego Europarlamentu to koszt 9,7 miliarda złotych (dane z budżetu za rok 2023). Z kolei utrzymanie tegoż szacownego i bezużytecznego zgromadzenia, którego główne kompetencje sprowadzają się do „możliwości zadawania pytań” i „wydawania opinii”, na przestrzeni całej kadencji kosztuje europejskich podatników 48,5 miliarda złotych!

I tu właśnie tkwi odpowiedź na pytanie o to, dlaczego Parlament Europejski w ogóle funkcjonuje. Z jednej strony – tak jak wspomniałem – jest podstawowym narzędziem unijnej propagandy, podtrzymującym fikcję demokracji, która rzekomo w tej organizacji panuje. Z drugiej strony jest studnią bez dna dla politycznych miernot z całej Europy, tudzież wymarzonym miejscem politycznej emerytury. Z tego też względu żadna pozytywna reforma tej instytucji nie jest możliwa, gdyż wśród osób decyzyjnych wszyscy zainteresowani są podtrzymaniem statusu quo. W niedawnych propozycjach zmian traktatowych UE pojawiła się wzmianka o roli Europarlamentu, lecz jedyne postulaty z nim związane, odnosiły się do przyznania mu inicjatywy ustawodawczej.

Warto tutaj wspomnieć o badaniach dokonanych przez Eurobarometr w roku 2023, gdyż jedno z zadanych pytań brzmiało: Czy chciałbyś, aby Parlament Europejski odgrywał bardziej lub mniej znaczącą rolę? Aż 49% Polaków opowiedziało się za zwiększeniem roli tego organu, przy 36% opowiadających się za jej zmniejszeniem (53% do 30% w skali ogólnoeuropejskiej).

Osobiście dodałbym do tej ankiety pytanie: Czy wiesz jakie kompetencje posiada aktualnie Parlament Europejski? Zakładam, że gdyby uważnie sprawdzić wiedzę na ten temat ankietowanych osób, okazałoby się, że większość z nich nie ma nawet pojęcia, czym jest Europarlament. Wielu ludzi nie rozróżnia go nawet od Komisji Europejskiej.

Kto naprawdę rządzi Unią?

Kto w takim razie sprawuje nad Unią rzeczywistą władzę? Unia posiada naturalnie swój oficjalny organ wykonawczy, którym jest Komisja Europejska, ale, jak dobrze wiemy, ludzie pokroju Ursuli von der Leyen czy wcześniej Jean-Claude’a Junckera są jedynie podwykonawcami, kontynuującymi realizację dawno już z góry nakreślonych strategii. Kto mianuje przewodniczącego tejże komisji? Formalnie jest to Rada Europejska, lecz nie jest tajemnicą, że o nominacji na to stanowisko decyduje w pierwszej kolejności kanclerz Niemiec. W przeszłości zachowywano pozory, wybierając na to stanowisko kandydatów z państw trzecich. W ostatnim rozdaniu doszło jednakże do ugody między stronami niemiecką i francuską, czyli dwoma głównymi siłami UE, które stwierdziły, że czas na zachowywanie pozorów już minął. Niemcy obsadzili stanowisko przewodniczącego KE Ursulą von der Leyen, a Francuzi wydelegowali Christine Lagarde na stanowisko prezesa Europejskiego Banku Centralnego. Czyż to nie kwintesencja demokracji?

Naturalnie, wybór ostatecznie zatwierdzić musi Parlament Europejski, ale – jak już wspominałem – jest to na ogół formalnością, gdyż faktyczna akceptacja ostatecznego kandydata na „pierwszego sekretarza” następuje na długo przed tym, jak w PE odbywa się głosowanie. Nikt nie ma interesu w blokowaniu wyznaczonego kandydata, gdyż przy okazji następuje przecież o wiele większy podział łupów – do rozdzielenia pozostaje o wiele większa ilość intratnych stanowisk, więc ostatecznie grono zadowolonych z obrotu spraw jest wystarczająco duże, by narzucony z góry układ przyklepać.

Warto też odnieść się do aspektów bardzo często pomijanych w kontekście „demokratycznego” funkcjonowania UE, czyli wpływu innych czynników ponadnarodowych oraz pozapaństwowych. Kiedy przyjrzymy się polityce konsekwentnie realizowanej przez UE na przestrzeni ostatnich dekad, dostrzeżemy, że ideologiczna agenda tej instytucji niemal w całej rozciągłości pokrywa się z głównymi postulatami agendy ideologicznej Organizacji Narodów Zjednoczonych, której ostatnią formę znamy jako dokument „Agenda 2030 na rzecz zrównoważonego rozwoju”. W „Sprawozdaniu ogólnym z działalności Unii Europejskiej” za rok 2023 czytamy:

„Pierwszy dokonany przez UE dobrowolny przegląd realizacji Agendy na rzecz zrównoważonego rozwoju 2030 pokazuje, że Unia jest w pełni zaangażowana w realizację 17 celów zrównoważonego rozwoju, które zostały przyjęte przez wszystkie państwa członkowskie ONZ w 2015 r. UE zdecydowanie umieściła zrównoważony rozwój w centrum swoich działań i podejmuje starania, aby osiągnąć postępy w realizacji Agendy 2030 zarówno w Europie, jak i na całym świecie, wspierając kraje partnerskie w ich działaniach wdrożeniowych. Unia włączyła te cele do swoich polityk, budżetów i planowania długoterminowego. Dzięki kompleksowemu podejściu obejmującemu całą administrację rządową Europejski Zielony Ład odgrywa główną rolę w dążeniu do bardziej zrównoważonej i dostatniej przyszłości dla wszystkich.”

Słowa o dostatniej przyszłości brzmią w tym miejscu niczym żart. Zielony Ład – i nie ma co do tego wątpliwości – prowadzić musi do ekonomicznej zapaści europejskich gospodarek, gdyż na skutek transformacji energetycznej znacząco wzrosną koszty produkcji, a wspomniane gospodarki zatracą całkowicie swoją konkurencyjność. Wspomniany wyżej dokument jest zresztą pełen absurdalnych, politpoprawnych teorii i stwierdzeń, pokazujących jedynie poziom oderwania od rzeczywistości eurokratów. Jeden z podrozdziałów zatytułowano nawet histerycznie „Realia wrzącej planety”, a powielana jest w nim ekoterrorystyczna narracja o nadciągającej apokalipsie i przegrzaniu się Ziemi, co ma służyć jako koronny argument, uzasadniający chorą politykę klimatyczną UE, która nie bierze w ogóle pod uwagę drastycznych konsekwencji ekonomicznych. Jeśli jednakże zawartość tego dokumentu kogoś ciekawi, to jest on dostępny do pobrania na stronach unijnych w wersji polskiej i znajduje się w nim sporo tzw. „smaczków”, pokazujących jak dogłębnie zideologizowaną w duchu neomarksistowskim organizacją jest obecnie Unia.

Więcej na temat unijnego eko-szaleństwa:
Od ekologizmu do klimatyzmu
Czerwony ład unijny

Ponadto – to akurat tajemnicą nie jest – instytucje unijne oblegane są nieustannie przez setki rozmaitych lobbystów, którzy forsują takie rozwiązania prawne na terytorium Unii, które sprzyjałyby rozwojowi reprezentowanych przez nich wielkich korporacji. Doskonałym przykładem takiego sprzężenia jest kwestia tzw. polityki klimatycznej. Tutaj bowiem spinają się ze sobą interesy zarówno ONZ, UE, wielkich korporacji, jak i międzynarodowej finansjery, która na transformacji energetycznej zbija niebotyczne sumy. Wspominałem już niegdyś w innym tekście, o tym, jak światowa finansjera promuje tzw. eko-agendę, gdyż jej forsowanie wymusi na państwach narodowych natychmiastowe działania na ogromną skalę, niemożliwe do zrealizowania za pomocą bieżących budżetów. To z kolei wymusi na państwach zaciąganie ogromnych kredytów, które spłacane przez dekady, będą stanowiły dla banków niekończące się źródło dochodów.

Czy wybory do Parlamentu Europejskiego mają sens?

Należałoby w ogóle zastanowić się czy w przypadku organizacji o tak skomplikowanej strukturze i charakterystyce, jakakolwiek kultura demokratyczna jest możliwa do zaprowadzenia. Odpowiedź brzmi jednoznacznie: nie. Realizacja demokracji w organizacji o tak zróżnicowanym podłożu etnicznym jest niemożliwa. Pojawiały się w przeszłości pomysły, aby w wyborach do PE stworzyć jedną, paneuropejską listę. Jest jednak oczywiste, że zdecydowana większość głosów podyktowana byłaby kryterium narodowościowym (choć zapewne wielu „Polaków” chętnie skorzystałoby z okazji zagłosowania na tak wybitne i miłujące Polskę jednostki jak Timmermans czy Verhofstadt!). Jedyną możliwością zwiększenia znaczenia procesów demokratycznych w UE byłoby przyznanie Parlamentowi większych kompetencji, ale biorąc pod uwagę stan umysłu ludzi zasiadających w tej instytucji, miejmy nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie.

Wbrew narracji, którą promują siły kreujące się na „eurosceptyczne”, nadchodzące wybory wcale nie są „decydujące dla przyszłości Unii”. Nawet gdyby siły oceniające krytycznie dotychczasowe funkcjonowanie tej organizacji zwiększyły swoje wpływy w Europarlamencie, nie doprowadzi to do żadnej reformy Unii, gdyż poprzez sam Europarlament nie da się tego zrobić. Unia Europejska celowo została skonstruowana tak, aby żaden demokratyczny proces nie był w stanie wyrwać sterów z rąk eurokratów, zarządzających bizantyjskim w swych rozmiarach aparatem biurokratycznym Komisji Europejskiej. Przy aktualnych politycznych trendach w Europie nie ma też raczej co liczyć na to, by „reformatorski” parlament podjął owocną współpracę z Radą Unii Europejskiej.

Udział w wyborach do Europarlamentu niestety legitymizuje jedynie tę całkowicie zbędną i pasożytniczą instytucję, jak i cały fasadowy proces demokratyczny stworzony przez eurokrację. Z drugiej strony: czy bierność i oddawanie bez walki wolnego pola sojuszowi liberałów, socjalistów, klimatystów i neokomunistów w dalszym rujnowaniu naszego kontynentu jest właściwym wyborem? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam.

Polecamy także:
Homo debilis w służbie idiokracji