Rosyjski atak na Lwów zniszczył muzeum Romana Szuchewycza

1 stycznia 2024 pch24.pl/rosyjski-atak-na-lwow-zniszczyl-muzeum-romana-szuchewycza

Rosyjski atak na Lwów zniszczył muzeum Romana Szuchewycza

(fot. wikipedia)

W rosyjskim ataku przeprowadzonym w poniedziałek nad ranem doszczętnie zniszczono muzeum Romana Szuchewycza we Lwowie – poinformował mer tego miasta Andrij Sadowy. Jak dodał, po ataku drona zapalił się też historyczny budynek uniwersytetu rolniczego w pobliskich Dublanach.

Jak dodał, na uczelnię spadły szczątki drona Shahed, co spowodowało pożar dachu, który jednak został ugaszony. Nie było ofiar. Ataki przeprowadzono 1 stycznia, w dzień urodzin Stepana Bandery – zaznaczył Sadowy.

Według wstępnych ustaleń przyczyną pożaru, który wybuchł w budynku muzeum Szuchewycza, było również uderzenie drona – przekazał szef Lwowskiej Obwodowej Administracji Wojskowej Maksym Kozycki. Alarm przeciwlotniczy dla Lwowa został już odwołany – dodał gubernator.

Stepan Bandera (1909-1959) był przywódcą jednej z frakcji Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), a Roman Szuchewycz (1907-1950) działaczem OUN, w latach 1934-1937 więzionym za organizację zamachów na przedstawicieli polskich władz. W latach 1941-42 Szuchewycz dowodził oddziałami ukraińskimi w służbie nazistowskich Niemiec. Od 1943 roku był dowódcą zbrojnego ramienia OUN, Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), która do 1945 roku dokonała masowych mordów na około 100 tys. Polaków z Wołynia i Galicji Wschodniej. Szuchewyczowi przypisuje się bezpośrednią odpowiedzialność za wydanie zbrodniczego rozkazu. Zginął w obławie radzieckiego NKWD.

Źródło: PAP pap logo

Pach 

Co atakowali Rosjanie 29 grudnia?

Co atakowali Rosjanie 29 grudnia?

Posted by Marucha w dniu 2023-12-31 (Niedziela) marucha/co-atakowali-rosjanie-29-grudnia

Polskie propagandowe media wszystkich opcji, w ślad za ukraińskimi, podawały w ciągu całego 29 grudnia 2023 o tym, jak to rosyjskie siły zbrojne atakowały wyłącznie… miasta, domy mieszkalne szpitale położnicze itp. (wiadomo – „barbarzyńska” Rosja).

Ani w jednej informacji nie podano jakie były prawdziwe cele ataku. Jest to kolejny dowód na to, że nie ma w Polsce rzetelnych dziennikarzy, mediów, są za to propagandowe tuby ukraińskiej wojennej propagandy.

Jest to tym bardziej irytujące, że w państwach szeroko pojętego Zachodu – aż takiej ordynarnej kłamliwej propagandy nie ma. W tym przypadku militarywatchmagazine.com obszernie poinformował o celach rosyjskich ataków, które były bez wątpienia odpowiedzią na zniszczenie rosyjskiego okrętu desantowanego w Nowoczerkasku. Oto fragment artykułu na portalu militarywatchmagazine.com:

„Jeszcze przed godziną 7 rano czasu lokalnego ukraiński system obserwacyjny przekazał informację, że Rosja poderwała 18 rosyjskich bombowców strategicznych – dziewięć Tu-95MS i dziewięć Tu-22M3 przygotowywało się do wystrzelenia pocisków manewrujących na cele na Ukrainie.

Ścisła obserwacja rosyjskich baz lotniczych, w których stacjonują takie samoloty, od dawna służy do uzyskiwania z wyprzedzeniem informacji o zbliżających się uderzeniach, choć zdolność bombowców do latania przez wiele godzin, a od października nieustanne patrole prowadzone przez rosyjskie myśliwce uderzeniowe MiG-31K uzbrojone w pociski balistyczne, znacznie utrudniły to zadanie.

Według źródeł ukraińskich w ciągu doby na ukraińskie cele uderzyło 18 rosyjskich bombowców międzykontynentalnych. Jednocześnie oficerowie Sił Zbrojnych Ukrainy podkreślają, że zestrzelenie pocisków Ch-22, które są uzbrojone w bombowce Tu-22M3, jest absolutnie niemożliwe – od początku działań wojennych ukraińska obrona powietrzna nie była w stanie przechwycić ani jednego takiego pocisku.

Rosyjskie drony Geran-3, nowe drony jednorazowego użytku, przeprowadziły pierwsze uderzenia na pozycje ukraińskie około północy, docierając do obwodu lwowskiego na zachodzie kraju i jednocześnie zasypując uderzeniami obwód odeski na południu. Innymi celami dronów były lotniska w Kijowie oraz szereg obiektów w obwodzie winnickim.

Wraz z nadejściem poranka pociski bazowania powietrznego i morskiego poleciały na cele w Charkowie, Dniepropietrowsku, Kijowie, Zaporożu i Odessie, a także na lotnisko w Myrhorodzie i inne obiekty w obwodach czerkaskim i winnickim. Wśród pocisków używanych przez Rosję znalazły się pociski manewrujące Kalibr używane przez marynarkę wojenną, pociski manewrujące wystrzeliwane z powietrza Ch-59 i Ch-22, pociski balistyczne wystrzeliwane z powietrza Ch-47M2 oraz pociski balistyczne 9K720 Iskander-M, co czyni zmasowane uderzenie największym uderzeniem od początku konfliktu.

Po południu kontynuowano ataki na inne obiekty. Według niektórych doniesień członkowie ukraińskich sił obrony powietrznej w pewnym momencie wykrzyknęli nawet: „Nigdy nie widzieliśmy tylu celów na monitorach jednocześnie!”. Później pojawiły się doniesienia, że Rosja użyła innych pocisków, w tym Ch-32 wystrzeliwanych z bombowców Tu-22M3, pocisków wystrzeliwanych z powietrza Ch-101, a nawet pocisków ziemia-powietrze z radzieckich systemów S-300, które zostały ponownie wykorzystane jako broń ziemia-ziemia.

Jeśli chodzi o charakter trafionych celów, źródła rosyjskie podały, że zaatakowano bazę zachodnich najemników wojskowych we Lwowie, a także obiekty energetyczne i składy broni. W obwodzie chmielnickim Rosjanie uderzyli w lotnisko, samoloty i kilka magazynów, w obwodzie charkowskim uderzyli w lotnisko, magazyny i infrastrukturę energetyczną, a w Dniepropietrowsku w kolejne lotnisko.

Tymczasem w Kijowie głównymi celami były fabryki i obiekty infrastruktury energetycznej w stolicy. W Odessie pociski uderzyły w terminale, magazyny i porty, w Mikołajowie – w lotnisko, port, terminale paliwowe i budynki administracyjne, a w Chersoniu, Konotopie i Zaporożu – w magazyny i systemy obrony powietrznej, w tym stanowiska do wystrzeliwania pocisków. W Chersoniu, który znajduje się bliżej linii styczności, uderzenia spadły na miejsca koncentracji personelu wojskowego.

Poinformowano, że priorytetem były magazyny z europejskimi pociskami manewrującymi dalekiego zasięgu Strom Shadow/SCALP oraz lotniska, na których rozmieszczono samoloty do ich wystrzelenia. Tym samym uderzenia uderzyły w szereg celów zarówno strategicznych, jak i taktycznych na całej Ukrainie. W ciągu 18 godzin Rosja wystrzeliła ponad 100 pocisków i kilkaset dronów jednorazowego użytku”.

[to “Myśl polska” Dwa razy próbowałem dać ten adres.Widocznie – inna “myśl” jest dominująca. Mirosław Dakowski]

==============================

W kadrze uchwycono mężczyznę w tureckiej kamizelce kuloodpornej, którego ukraińskie media nie zdołały jeszcze przedstawić jako matkę wielodzietną
https://t.me/uklad_warszawski/17694

Potop i ogień. Prof. Andrzej Nowak o historii zdrady i wojny polsko-polskiej

27 grudnia 2023 pch24.pl/potop-i-ogien

Potop i ogień. Prof. Andrzej Nowak o historii zdrady i wojny polsko-polskiej\

(Obrona Jasnej Góry na obrazie Januarego Suchodolskiego)

Upadek nadziei, upadek wiary w to, że Polska się utrzyma spowodował, że pod sztandary Karola Gustawa w końcu 1655 roku poszła bardzo duża część szlachty. Podam najbardziej przykry przykład: Jan Sobieski, późniejszy bohater, nie tylko przystąpił pod sztandary szwedzkie, ale najdłużej wytrwał pod tymi sztandarami, bo jeszcze w słynnej bitwie pod Gołębiem, w której Czarniecki stawił skuteczny opór Szwedom w lutym 1656 roku Sobieski walczył po stronie Szwedów. Tak więc nie tylko dołączył się do zdrady, ale wytrwał w niej dłużej niż innimówi w rozmowie z portalem PCh24.pl prof. Andrzej Nowak, autor serii „Dzieje Polski” (wydawnictwo Biały Kruk).

Szanowny Panie profesorze, szósty tom Pana bestsellerowej serii „Dzieje Polski” nosi podtytuł „Potop i ogień 1632-1673” i jest w dużej mierze poświęcony Potopowi Szwedzkiemu. W szkole podstawowej uczono mnie, że atak Szwedów na Polskę był tak naprawdę wojną religijną. Czy kwestia religii i sporu między katolikami a protestantami faktycznie była kluczowa, jeśli chodzi o wojnę w latach 1655-1660?

Rzeczywiście w interpretacji, jaka rodzi się w XVIII wieku, czyli w wieku oświecenie próbuje się przedstawić wszystko, co było wcześniej, zwłaszcza wiek XVI i XVII, jako chaos i serię klęsk wywołanych przez konflikt religijny. Według „oświeconych” odejście od religii miało być przedstawiane jako nadzieja na ład, na stabilizację, na uniknięcie krwawych konfliktów.

Motyw religijny niewątpliwie od chwili protestanckiej rewolucji, czyli od 1517 roku, był na pewno bardzo istotnym powodem konfliktów. Protestantyzm podniósł sztandar „świętej wojny” przeciwko papiestwu nazywanemu „bestią”, na czole której rogiem najbardziej niebezpiecznym była Rzeczpospolita. „Zetrzeć ten róg bestii, zniszczyć go właśnie dlatego, że służy papistom, że służy łacinnikom”, to było hasło, do którego już w wieku XVII odwoływał się najpierw Karol Gustaw w czasie wojny trzydziestoletniej, a potem Olivier Cromwell – fanatyczny despota, który stanął na czele rewolucji w Anglii. Do tego hasła odwoływał się także przywódca Braci Czeskich przygarnięty w Rzeczpospolitej, w której wciąż przecież trwały podstawowe zasady tolerancji, a mianowicie Jan Ámos Komenský, który z Leszna rozsnuwał swoją korespondencję po całej Europie do przywódców protestanckich m. in. do wywołanego wcześniej Cromwella, czy do Gustawa II Adolfa, króla szwedzkiego. Wzywał on, żeby uderzyć na Rzeczpospolitą, żeby zniszczyć Rzeczpospolitą.

Ten motyw religijny nie może być wobec tego całkiem lekceważony. Motyw ten występował ze szczególną siłą po stronie państw protestanckich i niewątpliwie on także z chwilą, gdy Szwedzi, których armia składała się w bardzo dużej części także z niemieckich najemników, plądrowali polskie kościoły, znieważali Najświętszą Panienkę występował w czasie Potopu i składał się na polski „odruch obronny” nie tylko części polskiej szlachty, ale także katolickiego mieszczaństwa i prawie całego polskiego chłopstwa, ponieważ czynnik religijny był wtedy najsilniejszym. „No jak to?”, pytano, „Skoro niszczą kościoły, niszczą to, co dla nas święte, to musimy bić takiego najeźdźcę, takiego lutra”, odpowiadano.

To bez wątpienia ważny przyczynek swego rodzaju powstania narodowego, jakie wybuchło przeciwko Szwedom w grudniu 1655 roku, zwłaszcza po informacjach, jakie zaczęły krążyć po kraju, że szwedzcy najeźdźcy dokonali zamachu na największą wówczas dla polskich katolików świętość, czyli na klasztor jasnogórski.

W tym sensie rzeczywiście element religijny jest ważny. Był on także ważny, ale instrumentalnie tylko wykorzystywany przez Kozaków (chodzi oczywiście o prawosławie).

Kozacy sami w sobie, mówiąc najdelikatniej, nie byli szczególnie religijni. Żyli po prostu z walki i zabijania. Nawet w ich obrzędowości wewnętrznej związanej z wyborem hetmana, z wyborem pułkowników nie było najmniejszych śladów przywiązania do religii prawosławnej. Natomiast w momencie, kiedy podnieśli wilki bunt pod wodzą Chmielnickiego przeciwko Rzeczypospolitej, to właśnie odwołanie do hasła rzekomego ucisku, prześladowania prawosławia w Rzeczypospolitej (co nie miało żadnego związku z rzeczywistością w roku 1648) w latach 1596 a 1620 – kiedy hierarchia prawosławna przestała legalnie istnieć, ponieważ król Zygmunt III Waza miał nadzieję na wprowadzenie Unii i tylko unicka hierarchia była zaakceptowana – było ważnym czynnikiem, który miał mobilizować, scalać, spajać chłopstwo ukraińskie wykorzystywane jako mięso armatnie przez Kozaków, przez Chmielnickiego.

Motyw antykatolicki w walce z Rzeczpospolitą, Polakami i polskością będzie powracał przez kolejne stulecia. Przypomina mi się w tym miejscu jedna z rozmów, jaką miałem przyjemność z Panem profesorem odbyć kilka lat temu na antenie Niepoprawnego Radia PL. Dotyczyła ona Fiodora Dostojewskiego i jego fenomenalnej powieści „Biesy”, w której to rosyjski pisarz pisał wprost, że zagrożeniem dla świata, zagrożeniem dla imperium nie jest katolicyzm. Tym zagrożeniem jest POLSKI KATOLICYZM – ludowy, lekko naiwny, gdzie wiara jest przekazywana przez babcie i dziadków. Jak to jest, że mijają wieki, a wszyscy wrogowie Polski i Polaków atak na nas i naszą ojczyznę zawsze w pierwszej kolejności podejmują działania antykatolickie, a mimo to wiara w narodzie trwa?

Z jednej strony, tak jak Pan redaktor przypomniał, w tradycji rosyjskiego imperializmu ważne jest podkreślanie katolicyzmu w Polsce jako podstawy wrogości, którą jeśli się zniszczy, to z miejsca Polska przestanie być jakąkolwiek przeszkodą dla dalszej ekspansji imperializmu rosyjskiego w Europie.

Podam dwa przykłady oprócz tego, który Pan przytoczył. Dodam tylko, że dużo obszerniej na ten temat Dostojewski wypowiadał się na ten temat w swoim „Dzienniku pisarza” publikowanym w najpopularniejszej w latach 70. XIX wieku w Petersburgu gazecie, gdzie dużo ostrzej powtarzał tezy przytoczone przez Pana redaktora.

Tak się składa, że 12 grudnia byłem na dużej konferencji w Warszawie poświęconej dziejom różnych form imperializmu rosyjskiego. Podczas tego wydarzenia niezwykle ciekawy referat wygłosił prof. Stanisław Wiech z Uniwersytetu im. Jana Kochanowskiego w Kielcach, który drobiazgowo analizował plany przygotowywane przez rząd rosyjski w maju 1914 roku, czyli na niedługo przed wybuchem Wielkiej Wojny. Rząd rosyjski, który chciał jakoś przezwyciężyć skutki ustępstw wobec katolicyzmu, do jakich doszło w skutek rewolucji w 1905 roku, kiedy wprowadzono ukaz o tolerancji; kiedy pozwolono w ograniczonym zakresie budować kościoły katolickie na terenie Imperium Rosyjskiego zwłaszcza na tzw. ziemiach zabranych, czyli dawnych ziemiach Rzeczypospolitej (wcześniej było to całkowicie zakazane). Do dzisiaj w naszym dyskursie pojawia się sugestia: „No, ta Rosja imperialna, zwłaszcza po 1905 roku, kiedy już była Duma, czyli parlament; kiedy zainstalowano tam instytucje normalnego, zachodniego, cywilizowanego państwa była wspaniałym krajem, w którym Polacy mogliby świetnie żyć”.

To jest teza, która zawsze mnie oburza wśród wielbicieli Józefa Mackiewicza – genialnego pisarza, który kompletnie nie rozumiał, nie pamiętał, nie miał świadomości tego, jak straszliwie niszczycielskim wobec Polski, wobec polskości, wobec wszystkich innych narodów niż szowinistyczne, nacjonalistyczne, oparte na systemie zagłady innych narodowości rosyjskie imperium, rzekomo „liberalne” imperium rosyjskie.

Te szczegółowe plany snute przez gubernatorów i ministrów rosyjskich w 1914 roku są aż groteskowe w tej nienawiści, zapiekłości, żeby odebrać znowu jakiekolwiek prawa katolikom. A cel jest ten sam: osłabić, a potem zniszczyć podstawę polskości.

I drugi przykład: w bardzo interesującym wywiadzie udzielonym jeszcze w latach 90. magazynowi „Fronda” przez Aleksandra Dugina, rzecznik najbardziej brutalnego imperializmu rosyjskiego w ostatnich 30 latach powiedział wprost jakie zmiany w Polsce należy wprowadzić, żeby było to dla Rosji korzystne. Na pierwszym miejscu wymienił „zniszczenie katolicyzmu”. Jego zdaniem trzeba zniszczyć katolicyzm, spróbować znaleźć i wyeksponować w polskiej tradycji neo-poganizm; pokazać, że jeśli była jakaś Polska, z którą Rosja może się porozumieć, to była to Polska sprzed chrztu łacińskiego, Polska pogańska. Widać zresztą, że coraz częściej się do tego nawiązuje także w kulturze masowej w Polsce. Ewentualnie, mówił dalej Dugin, mogą być jakiekolwiek sekty, jakiekolwiek ośrodki alternatywnych religii czy wyznań wspierane, byle tylko osłabić katolicyzm. Wtedy Polska przestanie być groźna dla wielkiego imperium rosyjskiego. Taką receptę przedstawił otwarcie, bez ogródek Aleksander Dugin.

Bardzo dziękuję. Wróćmy do szóstego tomu „Dziejów Polski”. Czy to przypadek, że największy szturm na Jasną Górę Szwedzi dokonali w przededniu Bożego Narodzenia?

To zapewne Opatrznościowy zbieg okoliczności. Na pewno nie było to jakoś specjalnie planowane przez Szwedów, ponieważ woleliby oni zdobyć co najmniej 2 tygodnie wcześniej ten „kurnik” jak z pogardą wyrażał się na temat murów klasztoru jasnogórskiego dowodzący oblężeniem generał Burchard Müller. Szwedom jednak się to nie udało i dlatego aż do świąt Bożego Narodzenia kontynuowali swoje wysiłki.

W szkole podstawowej, że jeszcze raz odwołam się do tego czasu, uczono mnie, że Szwedzi zaatakowali Jasną Górę, ponieważ chcieli ukraść stamtąd wszystko, co tylko dało się ukraść…

Historyczne powody ataku na Jasną Górę były dużo bardziej złożone. Oczywiście element łupiestwa, element kradzieży był ważny w każdym posunięciu wojsk szwedzkich, które – podkreślam to z pełną odpowiedzialnością – spustoszyły ziemie polskie tak jak żadna inna armia przed nimi, i żadna armia po nich. Oczywiście innego rodzaju zniszczenia polegające na wywożeniu setek tysięcy ludzi w głąb Rosji spowodowała okupacja moskiewska na wschodnich terenach Rzeczypospolitej w tym samym czasie, ale wracając do Szwedów i ich niszczycielskiej okupacji podkreślam: tak, cele grabieżcze były dla Szwedów pierwszoplanowe, jeśli chodzi o atak na Jasną Górę ale oprócz tego Szwedzi mieli cel strategiczny, czy operacyjny.

Jasna Góra była jedyną niezdobytą twierdzą, jedynym niezdobytym punktem oporu na pograniczu między niemal w całości okupowaną przez wojska szwedzkie Koroną i Śląskiem, gdzie znajdowała się ostatnia baza króla Jana Kazimierza, który właśnie na Śląsku Opolskim się schronił. Stąd właśnie Szwedzi chcieli przeciąć tę komunikację, która mogła iść przez Częstochowę, przez Jasną Górę między królem Janem Kazimierzem, a partyzantami polskiej niepodległości, którzy podnieśliby rebelię przeciwko szwedzkiej okupacji. Zdobycie Jasnej Góry było, powtórzę, bardzo ważnym celem operacyjnym – odciąć możliwość powrotu króla do Polski najkrótszą drogą. Król jak wiadomo wracał okrężną drogą od południa przez Karpaty, ale to co bez wątpienia mu pomogło to ta mobilizacja, olbrzymia mobilizacja społeczna, czy nawet narodowa wywołana echami agresji szwedzkiej na Jasną Górę, bo wtedy zaczyna się próba tworzenia oddolnie odsieczy przez chłopów z Żywiecczyzny, przez oddziały partyzanckie także w dużej mierze chłopskie z Wielkopolski, na odsiecz Najjaśniejszej Królowej Nieba i Ziemi, czyli Matce Boskiej Częstochowskiej. Te tysiące ludzi zaczynają ciągnąć na Jasną Górę. Wśród Polaków wraca poczucie świadomości, że muszą walczyć! Walczyć o wypędzenie wroga, którego wpuszczono wcześniej do Rzeczypospolitej, bo jeśli nie zostanie on wypędzony, to będzie koniec Polski, koniec naszej wiary.

Chłopi zachowali się jak trzeba. Dlaczego w taki sam sposób nie zachowało się wielu przedstawicieli magnaterii i arystokracji? Dlaczego tak wielu z nich krzyczało „Vivat Carolus Gustavus rex”?

Tu znów w szczegółach przyczyny są złożone i bardzo różne. Jedne zasługują wyłącznie na potępienie i pogardę. Mam tu na myśli zachowanie przywódców Wielkopolski na czele z autorem satyr, wojewodą poznańskim Krzysztofem Opalińskim, który wybrał kapitulację przed słabszymi siłami szwedzkimi wkraczającymi do Wielkopolski niż pospolite ruszenie, którym dowodził razem z wojewodą kaliskim Andrzejem Grudzińskim. Stało się tak tylko dlatego, ponieważ Opaliński uznał, że dobrze by było, aby króla Jana Kazimierza, którego Opaliński nie lubi dobrze byłoby usunąć i zlikwidować. Lepiej, żeby rządzili nami Szwedzi, a jeśli nie Szwedzi to ktokolwiek inny, byle tylko pozbyć się znienawidzonego króla, wybranego zaledwie kilka lat wcześniej zupełnie legalnie i prawidłowo.

Ta część magnackiej pychy, która nie uznawała własnego króla i uważała, że ma prawo decydować o tym, kiedy króla strącić i sprzymierzyć się z każdym zewnętrznym wrogiem Polski, byle pokonać tego, którego uważano za wewnętrznego wroga, czyli króla, to bardzo ważna część zdrady, jaka miała miejsce w 1655 roku i tu rzeczywiście kapitulacja pod Ujściem w lipcu 1655 roku jest największą hańbą, jakiej doświadczyła Rzeczpospolita.

Przykładem jeszcze bardziej rażącym jest Hieronim Radziejowski. Ten zdrajca, wyłącznie z powodu osobistych zatargów z królem, sprzymierzył się z każdym wrogiem Rzeczypospolitej byle zniszczyć znienawidzonego króla. To Radziejowski doprowadził do połączenia, do nawiązania kontaktów na rzecz zniszczenia Polski między Chmielnickim a Karolem Gustawem. Starał się on zresztą współpracować, raz jeszcze podkreślam, z każdym wrogiem Polski, byle tylko zniszczyć Jana Kazimierza, byle samemu stać się kimś w rodzaju gubernatora z łaski okupantów Polski. To naprawdę przerażający przykład zdrady i to zdrady nieukaranej.

To są proste rzeczy, jeśli chodzi o ocenę moralną – tu nie ma żadnej wątpliwości, że to było łajdackie, najgorsze z możliwych zachowanie depczące elementarną lojalność wobec Rzeczypospolitej.

Z kolei w przypadku Radziwiłłów sprawa jest bardziej skomplikowana. Kiedy Janusz Radziwiłł kapitulował przed Szwedami, to Litwa, którą uważał za swoją podstawową ojczyznę i miał do tego prawo, była w całości niemal zajęta przez Moskwę pustoszącą ją bezlitośnie. Zniszczenie Wilna przez wojska moskiewskie było czym bezprecedensowym.

W tej sytuacji można powiedzieć, że wybór Szwedów przez bezsilnego wówczas hetmana Janusza Radziwiłła – który oczywiście wcześniej spiskował z protestanckimi przywódcami, czy władcami w Europie, m.in. ze Szwecją, z Siedmiogrodem, gdzie książę był wyznania kalwińskiego, by osłabić wpływy katolicyzmu w Polsce – był w jakimś stopniu racjonalny. Jednak ta granica zdrady została przekroczona w końcu 1655 roku, kiedy Janusz Radziwiłł poddaje Litwę nie mając do tego żadnych uprawnień panowaniu króla szwedzkiego. Jest jednak jedna okoliczność łagodząca w tym akcie oskarżenia przeciwko Januszowi Radziwiłłowi i jego stryjecznemu bratu Bogusławowi – był to rodzaj wyboru mniejszego zła. Moskwa już zajęła Litwę i w tej sytuacji szukanie opieki w królu szwedzkim, skoro Polska chwilowo nie jest w stanie udzielić żadnej opieki Litwinom mogło być uznane za rodzaj rozpaczliwego aktu nadziei w beznadziei czy może nadziei beznadziejności. Nie usprawiedliwiam Radziwiłła, pokazuję tylko okoliczności.

Przypominam również, że ten upadek nadziei, upadek wiary w to, że Polska się utrzyma spowodował, że pod sztandary Karola Gustawa w końcu 1655 roku poszła bardzo duża część szlachty. Podam najbardziej przykry przykład: Jan Sobieski, późniejszy bohater, nie tylko przystąpił pod sztandary szwedzkie, ale najdłużej wytrwał pod tymi sztandarami, bo jeszcze w słynnej bitwie pod Gołębiem, w której Czarniecki stawił skuteczny opór Szwedom w lutym 1656 roku Sobieski walczył po stronie Szwedów. Tak więc nie tylko dołączył się do zdrady, ale wytrwał w niej dłużej niż inni. Inni wcześniej zdecydowali się wypowiedzieć służbę Szwedom i zacząć wielkie polsko-litewskie powstanie w obronie niepodległości. Najpierw Konfederacja Wierzbołowska na Litwie, a potem Konfederacja Tyszowiecka w Koronie.

Czy to wszystko, cały heroiczny bój ze Szwedami musiał zakończyć się bratobójczą, krwiożerczą bitwą pod Mątwami, kiedy to najświetniejsze, dopiero co zwycięskie wojska Rzeczypospolitej wymordowały się nawzajem w jakimś niepojętym szale dzikiej nienawiści?

Nie wiem, czy musiało się zakończyć, ale na pewno warto zastanowić się nad źródłami tego bagna, w którym utonęła szansa na odwojowanie wszystkiego, co Rzeczpospolita straciła w czasie Potopu. Przypomnijmy, że w 1660 roku przyszły największe zwycięstwa militarne Rzeczypospolitej. Nie tylko pokój ze Szwecją w Oliwie bez żadnych strat terytorialnych, ale także niesłychanie błyskotliwe zwycięstwo nad moskiewskimi i kozackimi wojskami na północy pod Połąką i nad Basią oraz najbardziej błyskotliwe zwycięstwo chyba w całej historii polskiego oręża, czyli zmuszenie do kapitulacji całej armii moskiewskiej pod Cudnowem przez hetmana Jerzego Stanisława Lubomirskiego.

Hetman Lubomirski, najbardziej zasłużony ze wszystkich magnatów w czasie Potopu Szwedzkiego dla obrony polskiej niepodległości; człowiek bez którego Jan Kazimierz nie wróciłby do Polski staje w poprzek planom tegoż Jana Kazimierza i jego żony Ludwiki Marii. Planom, które nie miały nic wspólnego z reformą Rzeczypospolitej, jak wmawiają do dzisiaj niektóre podręczniki. Był to po prostu prywatny projekt królowej osadzenia na tronie w Polsce jej siostrzenicy, bo dzieci nie miała, a potem wydania jej za mąż z kandydatem z Francji. Żaden projekt reformy nie był z tym związany, a jedynie chęć wprowadzenia za życia Jana Kazimierza na tron w Polsce francuskiego kandydata ożenionego z siostrzenicą królowej Ludwiki Marii.

Narzucenie szlacheckim obywatelom konieczności wyboru kandydata, którego dyktuje im żyjący król było radykalnie sprzeczne z prawem, z konstytucjami Rzeczypospolitej i z obyczajem politycznym w Polsce, z podstawą wolności jak ją rozumieli obywatele Rzeczypospolitej, jaką była wolność wyboru władcy. „My mamy prawo wybierać sobie władcę. Możemy wybrać źle, możemy wybrać dobrze, ale nikt nie będzie nam dyktował, kto ma być tymże władcą”, mówiono.

To właśnie spowodowało, że kiedy Lubomirski stanął po stronie prawa i niewątpliwie miał rację, wówczas król i królowa postanowili zniszczyć go i dlatego oskarżyli go o zdradę, co było wołającą o pomstę do nieba niesprawiedliwością, bo żaden ze zdrajców z okresu Potopu Szwedzkiego nie został osądzony i nie został skazany, a człowiek najbardziej zasłużony dla zwycięstwa tego wielkiego powstania narodowego w obronie Rzeczypospolitej – hetman Jerzy Stanisław Lubomirski, zwycięzca spod Cudnowa, wyzwoliciel Krakowa, Torunia, Bydgoszczy został skazany w skutek intrygi dworu królewskiego za zdradę, pozbawiony wszystkich stanowisk, wszystkich majętności i zmuszony do emigracji. Żeby tego było mało: królowa dwukrotnie nasłała na niego płatnych zabójców…

To godne ubolewania zacietrzewienie dworu królewskiego, króla i królowej wywołało z kolei po stronie hetmana Lubomirskiego odruch obronny. Odruch, w którym sam Lubomirski przekroczył w pewnym momencie także granicę zdrady. Zrobił to jednak po tym jak został zaszczuty. Nie chcę powiedzieć zmuszony, ale na pewno sprowokowany przez akcję dworu królewskiego, kiedy to żeby się ratować szukał pomocy na dworze cesarskim, czyli w Wiedniu; w Królewcu, czyli u elektora brandenburskiego i wreszcie nawet w Moskwie. Na tym polega tragedia Rzeczypospolitej, że w wojnie domowej, która stąd wynika utopiona została możliwość dokończenia wojny wyzwoleńczej na wschodzie, przywrócenia granic sprzed Potopu i odzyskania Kijowa, bo to była najważniejsza strata, której nie udało się odzyskać, właśnie wskutek wojny domowej w Polsce.

Henryk Sienkiewicz przedstawia króla Jana Kazimierza praktycznie w samych superlatywach, jako ten bez którego Polski by nie było. Z kolei Jacek Komuda – fantastyczny pisarz zakochany w I RP – przedstawia Jana Kazimierza jako źródło wszelkiego zła, spiskowca i człowieka, który dla swoich chorych ambicji podpisałby pakt z samym diabłem. Który z tych dwóch pisarzy jest bliższy prawdy?

Historiografia jest podzielona w ocenie Jana Kazimierza tak jak i literatura piękna. Moja odpowiedź na podstawie najstaranniejszej jaką miałem analizy historiografii i samych źródeł, z jakimi się zapoznałem jest prosta i jednocześnie zachęcająca do bardziej zniuansowanego myślenia.

Jan Kazimierz był prawdziwym bohaterem bez którego Rzeczpospolita nie ocalałaby w tych trudnych czasach. Był takim bohaterem pod Zborowem, kiedy w desperackiej próbie zmusił resztki wojska koronnego do odsieczy dla oblężonych w Zbarażu bohaterów z Jeremim Wiśniowieckim na czele. Był on również bohaterem pod Beresteczkiem – największej bitwie w XVII wieku stoczonej przez wojsko polskie i litewskie, w której osobiste dowodzenie Jana Kazimierza było rozstrzygające. Potem bojkot ze stromy części magnatów, części szlachty, którzy nie chcieli kontynuować tego zwycięstwa sprawił, że nie zostało ono w pełni wykorzystane, ale to niewątpliwie to jedno z najważniejszych i najbardziej błyskotliwych zwycięstw w historii polskiego oręża było zasługą Jana Kazimierza jako naczelnego dowódcy i organizatorem planu walki.

No i wreszcie trzeci tytuł do sławy, o którym nie wolno zapomnieć, to jest właśnie to, że w momencie, kiedy wszystko się zawaliło, kiedy Moskwa zajęła razem z Kozakami trzy piąte Rzeczypospolitej, czyli cały jej wschodni obszar, a Szwedzi zajęli dwie piąte, czyli zachodnią część, czyli cała Rzeczpospolita z wyjątkiem Jasnej Góry, Lwowa, Zamościa i Gdańska znalazła się w rękach obcych okupantów, to Jan Kazimierz zmuszony do emigracji w Opolu jednak nie załamał się.

Niewątpliwie wpływ na to miała jego żona, którą przed chwilą krytykowałem – Ludwika Maria. Odegrała ona razem z mężem kapitalną rolę we wspólnym podbudowaniu się nawzajem do tego by nie skapitulować. Król szwedzki słał bowiem listy do Jana Kazimierza, żeby ten skapitulował, żeby oddał mu Polskę, ale Jan Kazimierz nie zrobił tego, co prawie 150 lat później zrobi Stanisław August Poniatowski, czyli nie podpisał żadnej abdykacji, tylko stanął na czele walki o niepodległość. Gdyby Jan Kazimierz nie stanął na czele tej walki, to nie byłoby Rzeczypospolitej. Sami konfederaci nie wystarczyliby. Król był podstawą legalnego oporu i rzeczywiście Jan Kazimierz taką rolę odegrał w następnych latach walki aż do 1660 roku.

Jednocześnie ten sam król był mały, był podły w wielu swoich posunięciach, był zaślepiony indywidualną nienawiścią, zaciekłością tak jak w sprawie hetmana Lubomirskiego. Trzeba połączyć w jednym obrazie te różne aspekty działania konkretnego króla, tak jak w ocenie każdego człowieka trzeba znaleźć miejsce na pokazanie słabości, bo w każdym z nas na różną skalę są te elementy i elementów wielkości. W Janie Kazimierzu te dwa sprzeczne wątki są połączone jak być może w żadnym innym władcy i stąd budzi on takie kontrowersje, ale wydanie werdyktu potępiającego lub apologizującego jest niehistoryczne. Ma do tego prawo pisarz, ale nie historyk. Historyk powinien pokazać rzeczywistość w całej jej złożoności, bo tylko taka rzeczywistość jest ciekawa.

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Przewoźnicy na granicy z Ukrainą nie ustępują. Zaostrzają protest.

Przewoźnicy nie ustępują. Zaostrzają protest

26.12.2023 https://nczas.info/2023/12/26/przewoznicy-nie-ustepuja-zaostrzaja-protest/

Granica polsko-ukraińska, protest przewoźników.
Granica polsko-ukraińska, protest przewoźników. / Fot. PAP

Do ponad 30 dni zwiększył się czas oczekiwania kierowców tirów na wyjazd z kraju przez przejście z Ukrainą w Dorohusku – poinformowała we wtorek Izba Administracji Skarbowej w Lublinie. Wynika to z zaostrzenia protestu przewoźników, którzy przepuszczają obecnie jeden pojazd co trzy godziny.

Według danych lubelskiej IAS, w kolejce na wyjazd z Polski do Ukrainy przez przejście w Dorohusku oczekuje 1,5 tys. ciężarówek. „Szacunkowy czas oczekiwania – przy założeniu obecnego tempa przepuszczania pojazdów przez przewoźników – to ponad miesiąc” – poinformowano. W normalnych warunkach, czas oczekiwania takiej liczby pojazdów na odprawę w Dorohusku wynosiłby – jak podała IAS – ok. 68 godzin. Kolejka tirów liczy ok. 40 km i sięga do miejscowości Marynin w gminie Siedliszcze.

Przewodnicząca protestu przewoźników w Dorohusku Edyta Ozygała poinformowała PAP o zaostrzeniu protestu w ten sposób, że obecnie w stronę Ukrainy przepuszczana jest jedna ciężarówka co trzy godziny. Dotychczas były to 3 pojazdy na godzinę. „Protest trwa już ósmy tydzień; musimy jakoś zmienić taktykę. Przez siedem tygodni nasze ustępowanie stronie ukraińskiej nie przyniosło efektów, więc teraz zaostrzamy protest” – wyjaśniła Ozygała.

W kolejce do odprawy w Hrebennem czeka obecnie 950 pojazdów, co przekłada się na 12 dni oczekiwania. Jak wyjaśniła IAS, w normalnych warunkach byłoby to ok. 80 godzin.

Trwający od 6 listopada protest przewoźników przed przejściem w Dorohusku został rozwiązany 11 grudnia przez wójta gminy Wojciecha Sawę. Jednocześnie przewoźnicy złożyli kolejny wniosek o nowe zgromadzenie od 18 grudnia do 8 marca, które wójt również zakazał. Sąd Okręgowy w Lublinie uchylił tę decyzję wójta i protestujący powrócili na granicę.

Jednocześnie trwa protest przed przejściami granicznymi w Hrebennem (woj. lubelskie) i Korczowej (woj. podkarpackie), gdzie przewoźnicy przepuszczają kilka aut na godzinę.

Przewoźnicy domagają się m.in. wprowadzenia zezwoleń komercyjnych dla firm ukraińskich na przewóz rzeczy, z wyłączeniem pomocy humanitarnej i zaopatrzenia dla wojska ukraińskiego, zawieszenia licencji dla firm, które powstały po wybuchu wojny na Ukrainie i przeprowadzenia ich kontroli. Jest też postulat dotyczący likwidacji tzw. elektronicznej kolejki po stronie ukraińskiej.

https://nczas.info/2023/11/07/protest-polskich-przewoznikow-na-granicy-z-ukraina-zwarycz-o-bolesnym-ciosie-w-plecy-warzecha-nie-wytrzymal/embed/#?secret=iy19HUMc0R#?secret=JRy92DEiUq

Niemcy: CDU chce 200 tys. Ukraińców, dezerterów odciąć od zasiłków dla bezrobotnych.

Niemcy: CDU chce 200 tys. Ukraińców, dezerterów odciąć od zasiłków dla bezrobotnych.

pch24/niemcy-ukrainscy-dezerterzy-maja-byc-odcieci-od-zasilkow-dla-bezrobotnych

Około 200 tys. Ukraińców, którzy uciekli z kraju przed poborem prawdopodobnie straci prawo do ubiegania się o zasiłek dla niepracujących. W Niemczech tzw. Bürgergeld wynosi 450 euro [w 2023 już 502 euro md] . To ma „zachęcić” poborowych do powrotu do domu i wypełnienia obowiązku obrony kraju.

Rozwiązanie zaproponowała CDU. Sprawę opisał portal Merkur, który wskazał, że Ukraińców – dezerterów należy pozbawić świadczeń, aby „mogli odpowiedzieć na wezwanie Ministra Obrony Ukrainy do powrotu do domu, by tam mogli zastąpić żołnierzy frontowych wyczerpanych po dwóch latach trwania wojny”.  „CDU, co zrozumiałe, argumentuje, że chodzi o sprawiedliwość wobec przebywających na froncie żołnierzy i ich rodzin” – czytamy.

W ciągu ostatnich dwóch lat tylko do Niemiec zdezerterowało około 200 tys. Ukraińców w wieku poborowym. Jak zauważa portal, niekorzystny przebieg wojny, po części spowodowany zmęczeniem Zachodu, stawia teraz społeczeństwo niemieckie „przed trudnym dylematem: czy zgodzi się na to, że ci ludzie będą uchylać się od obrony swojej ojczyzny i że inni będą musieli za nich ginąć?”.[To gdzie tu, q.., dylemat? md]

Jak stwierdza Merkur, znalezienie prostej odpowiedzi nie jest łatwe, szczególnie w sytuacji gdy Rosja formalnie nie wypowiedziała Ukrainie wojny, a agresję określiła mianem „operacji specjalnej”.

Minister sprawiedliwości Marco Buschmann (FDP) uznał, że rząd federalny „nie może i nie będzie zmuszał nikogo do służby wojskowej”. „Faktem jednak jest, że setki tysięcy Ukraińców zdolnych do służby wojskowej opuściły swój kraj, co nie pomaga ani walczącej o przetrwanie Ukrainie, ani europejskim krajom goszczącym uchodźców i ich obywatelom, którzy ponoszą już znaczne obciążenia finansowe związane z dostawami broni na Ukrainę” – napisał Merkur.

Źródło: PAP/Oprac. MA

Estonia chce podpisać umowę z Ukrainą. Mężczyźni w wieku poborowym zostaną odesłani do kraju.

Chcą podpisać umowę z Ukrainą. Mężczyźni w wieku poborowym zostaną odesłani do kraju

23.12.2023 dezerterzy- do boju

Wojna na Ukrainie. Zdjęcie ilustracyjne. Źródło: pixabay
Wojna na Ukrainie.

Rząd Estonii jest gotowy podpisać z Ukrainą umowę, na mocy której do kraju odesłani zostaną mężczyźni w wieku poborowym – poinformowała w piątek telewizja ERR.

Ministerstwo obrony Ukrainy wezwało do powrotu mężczyzn w wieku poborowym, którzy uciekli z kraju po rozpoczęciu rosyjskiej agresji w 2022 roku. Estonia wielokrotnie już wyrażała zainteresowanie podpisaniem z Kijowem umowy o repatriacji mężczyzn podlegających mobilizacji.

Jeśli Ukraina tego potrzebuje, Estonii uda się znaleźć i odesłać te osoby do kraju – zapewnił minister spraw wewnętrznych Estonii Lauri Laanemets. – W zasadzie wiemy, gdzie przebywają i czym się zajmują. Większość z nich pracuje; mają miejsca zamieszkania w Estonii – dodał.

Choć z Kijowa nie otrzymano żadnych oficjalnych pism, estońskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych wielokrotnie kontaktowało się zarówno z ambasadorem Ukrainy, jak i ministrem spraw wewnętrznych, aby w razie potrzeby zgłaszać uchodźców przebywających w kraju – podała ERR.

W ciągu najbliższych dni minister Laanemets ma przedstawić pisemną propozycję zawarcia porozumienia między obydwoma krajami. Obecnie ekstradycja cudzoziemców do kraju ojczystego możliwa jest jedynie w przypadku, gdy wobec danej osoby toczyło się postępowanie karne.

Ponad 7 tys. mężczyzn z Ukrainy będących w wieku mobilizacyjnym złożyło wnioski o tymczasową ochronę w Estonii.

Szpiedzy, wenerycy i kwestia ukraińska

Szpiedzy, wenerycy i kwestia ukraińska

myslpolska/szpiedzy-wenerycy-i-kwestia-ukrainska

Oddanie władzy nie jest sprawą prostą. Nie tyle nawet technicznie, co z przyczyn czysto psychologicznych. Nie zaskoczyło mnie więc, że mędrcy z PiS-u rzutem na taśmę wyciągnęli, niczym królika z kapelusza, swoją Wunderwaffe.

Komisja do spraw rosyjskich wpływów, bo to o niej mowa, przed odwołaniem jej członków przez Sejm nowej kadencji ogłosiła „cząstkowy raport” dotyczący rzekomych wpływów Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej (FSB) na Służbę Kontrwywiadu Wojskowego. Miało to być ostatecznym ciosem w Donalda Tuska, okazało się jednak zwykłym kapiszonem. Interesujące jest jednak coś innego. Do „raportu” dołączono wykaz nazwisk agentów FSB, odwiedzających siedzibę SKW, wraz z datami i okolicznościami tych wizyt. Tyle że, jak ujawniły media, na liście znaleźli się także… bezcenni Ukraińcy. Ich nazwiska po cichu usunięto z raportu, który widnieje na stronach rządowych.

Przypomniało mi to o podobnej, niedawnej wpadce naszych asów wywiadu. W sierpniu ABW we współpracy z Prokuraturą Krajową rozbiła siatkę rosyjskiego wywiadu, która działała na terytorium Polski. Zatrzymano 16 osób. Jednak jak podał „The Washington Post”, polskie władze z powodów politycznych nie podały do publicznej wiadomości, że wśród zatrzymanych w ramach rozbitej siatki było aż 12 Ukraińców. Jako, że cała grupa miała liczyć łącznie16 członków jest to proporcja wręcz imponująca. Smaczku sprawie dodaje fakt, że większość z zatrzymanych Ukraińców ma w Polsce status uchodźców wojennych.

Warto w tym momencie powiedzieć: a nie mówiłem, czy w zasadzie: a nie mówiliśmy. Nie dla małostkowej satysfakcji. Ale by przypomnieć, że to my przed już niemal dwoma laty ostrzegaliśmy przed wpuszczaniem wszystkich faktycznych i mniemanych uchodźców „jak leci”. Na próżno. Polacy w geście źle pojętej gościnności szeroko otwarli serca i granice. Tym, którzy mówili, że pomagając należy zachować elementarną troskę o własne bezpieczeństwo natychmiast zamykano usta, przylepiając mało estetyczną etykietę „ruskich onuc”.

Tymczasem według najświeższych danych polskiej Straży granicznej od 24 lutego 2022 roku, czyli dnia początku wojny, granicę polsko-ukraińską przekroczyło ponad 17,59 miliona „uchodźców” z Ukrainy. Owi „uchodźcy” raczej średnio lękają się wojny, gdyż przynajmniej część z nich regularnie odwiedza swe domowe pielesze, na co dzień korzystając jednak z wygodnego życia na koszt naiwnych Europejczyków, w tym Polaków. Obecnie Polskę zamieszkuje ok 3 milionów obywateli Ukrainy z czego połowa była u nas już przed wojną.

Ilu spośród owych 17,59 miliona „uchodźców” odnotowanych przez straż graniczną lub choćby z owych 3 milionów obywateli Ukrainy mieszkających obecnie w Polsce stanowią agenci obcych (zapewne różnych) wywiadów? – nie wiemy. Na pewno jest to ułamek procenta. Tylko, że w przypadku liczb tak ogromnych nawet ułamek procenta to zatrważająco dużo. Tymczasem, szczególnie w pierwszych tygodniach wojny, do Polski wpuszczano wszystkich chętnych. Praktycznie bez żadnej kontroli czy weryfikacji. Ostrzeżenia, formułowane także przez publicystów naszego tygodnika, były przez podległe ministrowi Kamińskiemu służby konsekwentnie ignorowane. Zamiast podjąć działania na rzecz bezpieczeństwa państwa pisowscy aparatczycy zastosowali, także wobec nas, nielegalną cenzurę. Wszystko w zgodzie z koncepcją, że najprostszym sposobem pokonania gorączki jest zepsucie termometru.

Tymczasem problem infiltracji fali „uchodźców” przez obce służby, jakkolwiek istotny, nie jest bynajmniej jedyny. Poza nimi do Polski i Europy dostała się także cała masa pospolitych przestępców. Ich, zorganizowaną już obecnie działalność, muszą dziś zwalczać organy ścigania całego zachodniego świata.

Pozornie mniejszym, lecz perspektywicznie znacznie poważniejszym problemem może być przedostanie się na teren Polski ukraińskich środowisk neonazistowskich. Skrajni szowiniści spod znaku Stepana Bandery mogą obecnie jawić się jako skrajność, będą oni jednak rozsiewali swą zbrodniczą ideologię w ukraińskiej diasporze. To szczególnie niebezpieczne dla nas, gdyż nacjonalizm ukraiński zdefiniowany jest w sposób jednoznacznie antypolski i konfrontacyjny. Winien być zatem przez nas nie tylko potępiany, ale systematycznie zwalczany.

Różnorakich problemów zresztą jest więcej. Niedawno media alarmowały na przykład, że w ostatnim czasie liczba zakażeń HIV zauważalnie wzrosła.

Z danych GIS wynika, że w 2022 r. zarejestrowano w Polsce rekordową i nienotowaną dotychczas liczbę zakażeń HIV – 2380 przypadków, wobec 1248 przypadków zarejestrowanych w roku poprzednim – 2021. Oznacza to wzrost liczby zakażeń o ok. 90 proc. w stosunku rok do roku. Jako że w tak krótkim czasie nie zmieniły się drastycznie nawyki Polaków, nie pojawiły się też nowe, bardziej zakaźne odmiany wirusa, pozostaje tylko jeden logiczny wniosek. To pojawienie się u nas nowej, znaczącej liczebnie populacji było czynnikiem generującym zwiększenie liczby zachorowań. Tym bardziej, że w Polsce w roku 2021 zakażenie HIV stwierdzono u 27.557 osób. W analogicznym okresie na Ukrainie było to, przy podobnej wielkości populacji, ok 260.000 osób. Zatem dziesięciokrotnie więcej.

HIV to najbardziej widowiskowy ale nie jedyny z istotnych problemów medycznych. Zakład Epidemiologii Chorób Zakaźnych i Nadzoru NIZP PZH odnotował dwukrotny wzrost liczby wykrytych przypadków kiły w stosunku do analogicznego okresu w zeszłym roku. W przedmiotowym okresie zanotowano też 4314 zachorowań na gruźlicę, co oznacza o 17,5% przypadków więcej niż w roku poprzednim. I tak dalej, i tak dalej. Dlaczego ten sam rząd, który zaledwie kilka tygodni wcześniej konsekwentnie zatruwał życie Polaków absurdalnymi „antypandemicznymi” pomysłami, zapomniał przebadać tłumy przekraczające naszą granicę? – pozostanie zagadką. To po prostu kolejne z szokujących zaniedbań, które obciążają polityczny rachunek rządu Mateusza Morawieckiego.

W pierwszej połowie 2022 roku Polacy gromadnie otwarli swe serca i domy. Wykazując się przesadną wrażliwością na faktyczną czy mniemaną krzywdę bliźniego zapomnieliśmy jednak o trosce o nasze wspólne sprawy. O elementarnej ostrożności i po prostu o zdrowym rozsądku. Teraz płacimy za to wysoką cenę. Pamiętajmy jednak, że w pro-ukraińskim, a de facto antyrosyjskim amoku, byli i tacy którzy zachowali zdrowy rozsądek. Dzisiejsze otrzeźwienie jest zapewne w dużej części ich (a więc i naszą) zasługą. To dobry prognostyk, który daje nadzieję na lepsze jutro.

Przemysław Piasta

Myśl Polska, nr 51-52 (17-24.12.2023)

Koniec ukraińskiej awantury?

Koniec ukraińskiej awantury?

koniec-ukrainskiej-awantury

Stanisław Michalkiewicz

Wygląda na to, że moje przypuszczenia w sprawie losów wojny na Ukrainie zaczynają się sprawdzać. Przypomnę, że od samego początku twierdziłem, że Stany Zjednoczone, które zachęciły prezydenta Zełeńskiego do odrzucenia porozumień mińskich z roku 2014 i 2015, postanowiły wydać Rosji wojnę do ostatniego Ukraińca. Wypsnęło się to sekretarzowi obrony Lloydowi Austinowi, który podczas rytualnej pielgrzymki do Kijowa powiedział, że celem tej wojny jest “osłabienie Rosji”.

Czy Rosja została na skutek tej wojny osłabiona? Prawdopodobnie tak, bo ugrzęzła na Ukrainie podobnie, jak Stany Zjednoczone ugrzęzły w Wietnamie, gdzie wojowały przecież nie z Wietnamem, bo z nim poradziłyby sobie w miesiąc – tylko z całym Układem Warszawskim i Chinami na dodatek. Jak pamiętamy, wybory prezydenckie w USA w roku 1968 wygrał Ryszard Nixon tak naprawdę tylko dlatego, że obiecał, iż tę wojnę zakończy – co rzeczywiście zrobił, odwiedzając w tym celu Pekin.

W odróżnieniu od rozmaitych ukraińskich narwańców, którzy upajali się własnymi fantasmagoriami, jak to “zdemilitaryzują” europejską część Rosji – Amerykanom takie pomysły nawet nie przychodziły do głowy. Najwyraźniej zdawali sobie sprawę, że gdyby Rosja rzeczywiście sie rozpadła, to Syberii nie zagospodarowaliby ani Jakuci, ani Czukcze, ani Samojedzi, tylko Chińczycy, których USA prawdopodobnie już nie mogłyby stamtąd usunąć. I co dalej? Ponieważ na to pytanie nikt nie może udzielić odpowiedzi, to USA – owszem – chciałyby “osłabić Rosję”, ale nie za bardzo.

Pewne światło na tę sprawę rzucił sekretarz generalny NATO p. Stoltenberg, który wyraził obawę, by ta wojna “nie wymknęła się spod kontroli” Wynika z tego, że przez cały czas znajdowała się pod kontrolą i to w dodatku – z obydwu stron, to znaczy – z amerykańskiej i rosyjskiej. Amerykanie nie dostarczali Ukraińcom broni dalekiego zasięgu, przy pomocy której mogliby atakować Rosję, a z kolei Rosja powstrzymywała się i nadal powstrzymuje, przed niszczeniem np. ukraińskiej infrastruktury kolejowej. Co więcej – wycofała się chyba z niszczenia infrastruktury energetycznej, którą w swoim czasie zdewastował generał Surowikin.

O ile jednak USA i cały Sojusz Atlantycki wspierał Ukrainę dostawami broni i amunicji, o tyle nie był w stanie uzupełniać ubytków w tak zwanej “sile żywej”, której część (co najmniej 500 tys.) wyginęła w walkach, część wskutek obrażeń, np. utraty rąk, czy nóg, nie jest już zdolna do walki, no a pozostała część młodych ludzi w znacznym stopniu czmychnęła za granicę. W tym ostatnim przypadku – korzystając z fikcyjnych zwolnień od służby wojskowej, wystawianych za łapówki przez tamtejsze wojskowe komendy uzupełnień, albo nawet nie zadając sobie takiej fatygi.

W rezultacie zapowiadana z wielkim przytupem ukraińska kontrofensywa okazała się niewypałem z uwagi na to, że upojeni niepowodzeniem rosyjskiego Blitzkriegu Ukraińcy, przez 8 miesięcy się radowali, pozwalajac rosyjskiemu wojsku urządzić chronioną polami minowymi i umocnieniami polowymi, głęboko urzutowaną (na 30-50 km w głąb) obronę zajętych i włączonych do Federacji Rosyjskiej 4 ukraińskich obwodów: ługańskiego, donieckiego zaporoskiego i chersońskiego.

Przypomnijmy, że odrzucone przez Ukrainę porozumienia mińskie przewidywały tylko ustanowienie autonomii w obwodzie ługańskim i donieckim, które jednak miały pozostać w granicach Ukrainy.

Toteż kiedy okazało się, że ukraińska kontrofensywa spaliła na panewce (przez pół roku udało się ukraińskim wojskom posunąć na 19 km i na blisko 1000-kilometrowym froncie zająć obszar ok. 130 kilometrów kwadratowych, każdy zrozumiał, że żadnego przełomu w tej wojnie nie będzie. W dodatku władze ukraińskie w lipcu br. lekkomyślnie się pochwaliły, że Ukraina uzyskała rekordowy poziom rezerw walutowych.

W tej sytuacji, gdy czołowi faworyci Partii Republikańskiej w przyszłorocznych wyborach prezydenckich w USA odgrażają się, że zakończą ukraińską awanturę, podobnie jak Nixon obiecał zakończyć wojnę w Wietnamie, musiała dostroić się do tego również administracja prezydenta Józia Bidena, który najwyraźniej postanowił służyć Ameryce i światu do upadłego.

Ogłosiła, że – po pierwsze – wysyła na Ukrainę komisję celem zbadania co się naprawdę stało ze 140 mld dolarów amerykańskiej pomocy, a po drugie – Departament Stanu nakazał Ukraińcom przeprowadzić antykorupcyjną kurację przeczyszczającą całego państwa, bo jak nie, to USA wstrzymają pomoc.

Ponieważ wykorzenienie korupcji na Ukrainie wydaje się zamierzeniem jeszcze trudniejszym od uprzątnięcia stajni Augiasza, widać było, że administracja prezydenta Bidena poszukuje pretekstu, by się z tej awantury ukraińskiej wyplątać – ale metodą Kukuńka. Pan Paweł Pitera, małżonek pani Julii, twierdził, że Kukuniek przez całe życie miał jeden problem – jak wynieść za  bramę puszkę farby, żeby w razie czego podejrzenie padło na portiera. Raz to jest puszka, innym razem – cała Polska – ale mechanizm jest taki sam.

Toteż, niezależnie od dwóch wspomnianych pretekstów, prezydent Józio Biden chwycił się trzeciego, który wydaje się strzałem w dziesiątkę. Chodzi o to, że kongresmani republikańscy domagają się od prezydenta cięć budżetowych i dodatkowych środków na ochronę granicy amerykańsko-meksykańskiej przez migrantami.

Jeśli administracja nie zgodzi się ani na jedno, ani na drugie – nie chcą uchwalić budżetu na rok 2024. Już we wrześniu w związku z tym Ameryce zagroziła niewypłacalność – ale Izba Reprezentantów w ostatniej chwili uchwaliła budżet tymczasowy na 45 dni – w którym jednak nie znalazła się pozycja o pomocy dla  Ukrainy.

45 dni minęło i sytuacja znowu się powtórzyła, więc Izba Reprezentantów znowu przyjęła budżet tymczasowy do stycznia przyszłego roku – ale tam też nie ma środków na pomoc dla Ukrainy. A dotychczasowa forsa właśnie się skończyła. Na domiar złego – ponieważ prezydent Józio Biden zaparł się w sprawie warunków stawianych przez Republikanów i nie chce ustąpić ani na jotę – 6 grudnia Senat USA odrzucił pomysł pakietu pomocowego na ponad 100 mld dolarów, z którego Ukraina miałaby dostać prawie 70 mld.

Prezydent Biden oficjalnie jest załamany, ale jestem pewien, że kiedy nikt nie widzi, to zaciera ręce z radości, że już niczego Ukraińcom nie da – ale nie ze swojej winy, tylko z winy złych Republikanów. “Taka, panie, kombinacja” – jak mawiał Antoni Lange.

A jeśli Ameryka niczego Ukraińcom nie da, to nie ma rady – musi nastąpić zamrożenie konfliktu, Bóg wie na jak długo – bo prezydent Zełeński zaklina się, że z Putinem rozmawiać nie będzie.  Możliwe jednak, że ktoś mu podstawi nogę, bo z Ukrainy dobiegają coraz wyraźniejsze pomruki niezadowolenia – również z kół wojskowych, no a wtedy może nawet odbędą się rozmowy z Rosją, które Wiktor Orban chciałby zorganizować w Budapeszcie.

Die Welt stwierdza, że ​​Ukraina „rozpada się”!

DieWelt stwierdza, że ​​Ukraina „rozpada się”!

drnowopolski 7 grudnia, 2023drnowopolski

W szokującym wyznaniu czołowy niemiecki dziennik Welt zauważa, że ​​opinia premiera Węgier Viktora Orbána na temat konfliktu na Ukrainie była przez cały czas słuszna
„Czy Kijów już przegrał?” – niemiecka gazeta Welt stwierdza, że ​​Ukraina „rozpada się” i że Orbán miał rację, ale „nikt nie ma odwagi się do tego przyznać”
.

https://rmx.news/defense/has-kyiv-already-lost-germanys-welt-newspaper-claims-ukraine-is-crumbling-and-that-orban-was-right-but-nobody-dares-admit-it/embed/#?secret=iqIMXLaHKj#?secret=xKmlrHq4mD

Niemiecka gazeta Welt, być może najpopularniejsza gazeta w kraju, znana jest ze swojego proukraińskiego stanowiska i w przeszłości publikowała liczne artykuły na temat prawdopodobnego powodzenia ukraińskiej ofensywy wojskowej przeciwko Rosji.

Jednak w felietonie opublikowanym wczoraj przez głównego korespondenta tej gazety, Saschę Lehnartza, szanse Ukrainy w wojnie ocenia się jako wyjątkowo ponure, pisze John Cody .

Pod tytułem „Czy Kijów już przegrał?” w artykule opisano, jak armia ukraińska popada w coraz większą przygnębienie, do tego stopnia, że ​​naczelny wódz kraju przyznaje, że na froncie panuje „impas”.

„Zima jest tuż za rogiem. Wygląda na to, że kontrofensywa nie powiodła się. Alianci są zmęczeni. A najpóźniej od początku listopada prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski ma nowego przeciwnika, którego niekoniecznie się spodziewano: swojego własnego Naczelnego Wodza Walerija Załużnego” – pisze „Die Welt”.

Welt wskazuje na niedawny wywiad dla „The Economist”, w którym najwyższy generał Ukrainy Walerij Załużny stwierdził, że „osiągnęliśmy, podobnie jak podczas pierwszej wojny światowej, poziom techniczny, który stawia nas w impasie” i że aby wygrać, Ukraina , potrzebuje cudownej broni, aby pokonać Rosjan, „jak chiński proch strzelniczy”.

W artykule opisano, jak wyznanie Załużnego stanowi dla Zełenskiego wyraźne zawstydzenie.

„Wszyscy są zmęczeni i niezależnie od statusu są różne opinie” – powiedział Zełenski w odpowiedzi na komentarze na konferencji prasowej z przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen, dodając:

„Ale to nie jest impas”. Zastępca szefa jego biura Ihor Żółkiew powiedział, że mówienie o impasie „ułatwia pracę agresorowi” i wywołuje „panikę” wśród ukraińskich sojuszników.

W odpowiedzi Welt napisał, że rosnący podział między ukraińskimi siłami zbrojnymi a rządem w sprawie statusu wojny może stanowić poważny punkt zwrotny.

„Spór między prezydentem a najwyższym oficerem wojskowym pokazuje, że jednolity front wewnętrzny na Ukrainie rozpada się. A wszelkie wątpliwości wyrażane w Kijowie co do perspektyw sukcesu Ukrainy są wzmacniane w korytarzach siedzib rządów europejskich i amerykańskich” – pisze Lehnartz.

Welt zwraca także uwagę, że zwycięstwa polityczne kilku przywódców populistycznych w Europie prawdopodobnie stworzą poważne problemy w zakresie dalszego wsparcia materialnego i finansowego dla Ukrainy. Pogłębiający się kryzys budżetowy w Niemczech może oznaczać także dalsze cięcia w budżecie Ukrainy, zagrażające wysiłkowi wojennemu tego kraju.

„Niedawne zwycięstwa wyborcze Geerta Wildersa w Holandii i Roberta Fico na Słowacji – obaj odrzucili dalsze transakcje zbrojeniowe dla Ukrainy – są także symptomami rosnącego zmęczenia wojną na Zachodzie” – pisze Welt.

„Włoska premier Giorgia Meloni przyznała to we wrześniu, kiedy została oszukana przez telefon przez duet komediowy z Moskwy: widziała „dużo zmęczenia ze wszystkich stron”. Premier Węgier Viktor Orbán już uznał ukraińską strategię za „porażkę”. Wszyscy o tym wiedzą, ale nikt (oprócz Orbána) nie ma odwagi powiedzieć tego na głos” – kontynuuje gazeta.

Orbán od dawna był krytykowany za swoje wysiłki pokojowe na Ukrainie, ostrzegając, że Rosji nie można pokonać, ponieważ jest potęgą nuklearną i że tysiące Ukraińców i Rosjan tracą ojców i braci w wojnie na wyniszczenie.

Następnie Welt wymienia główne przeszkody, jakie Ukraina napotyka na polu bitwy, zauważając, że podczas kontrofensywy Ukraina odbiła niecałe 0,25 procent terytorium, które chce odzyskać od Rosji. W rezultacie „z dnia na dzień maleje liczba osób wierzących, że Ukraina może jeszcze «wygrać» tę wojnę, czyli osiągnąć wyzwolenie wszystkich terytoriów okupowanych przez Rosję. Rosyjski plan A, zakładający zajęcie Kijowa w ciągu kilku dni i rządy mniej lub bardziej bezpośrednio, „poniósł fiasko” – powiedział James Nixey, dyrektor programu Rosja i Eurazja w brytyjskim think tanku Chatham House. Wydaje się jednak, że plan B działa: poczekać, aż sojusznicy Ukrainy się poddadzą i wrócić do domu”.

W artykule zauważono jednak, że ten impas wydaje się być zamierzony – przynajmniej w pewnym stopniu. Na przykład rządy zachodnie mają trudności z dostarczaniem prostych technologii wojskowych, takich jak pociski artyleryjskie, w obiecanych ilościach. Rządy te w dalszym ciągu niechętnie dostarczają bardziej zaawansowaną broń wojskową, taką jak rakiety kierowane Taurus, która teoretycznie mogłaby zniszczyć most Kerczeński – ważny szlak dostaw dla Rosji. Jednak rządy zachodnie nadal bardzo niechętnie dostarczają Ukrainie taką broń w obawie przed eskalacją wojny. W rzeczywistości chcą jedynie dostarczyć wystarczającą ilość broni, aby Ukraina nie mogła ani przegrać, ani wygrać:

Jest to symptomatyczne dla postawy Niemiec, ale ostatecznie także rządu amerykańskiego. Ekspert amerykańskiej polityki zagranicznej Walter Russell Mead poskarżył się niedawno w „Wall Street Journal”, że konflikt był ostatecznym celem administracji Bidena: wyczerpani Ukraińcy powinni w pewnym momencie zaoferować Rosji pokój, „a Biały Dom sprzedaje to wówczas jako chwalebne zwycięstwo demokracji i rządów prawa”.

Artykuł w die Welt kończy się jednak kontrowersyjną notatką.

Pomimo faktu, że znaczna część artykułu opisuje, w jaki sposób wojna znalazła się w impasie, powodując niewiarygodne straty zarówno dla Rosji, jak i Ukrainy, z artykułu wynika, że ​​jedynym wyjściem jest podwoić wsparcie militarne dla Ukrainy, zamiast pracować na rzecz pokojowego rozwiązania.

„Zachód będzie musiał zdecydować, czy nadal wierzy w siebie. I to szybko” – podsumowuje die Welt.

Bruksela przeciwko Polsce. Jesteśmy ofiarą bezwarunkowej pomocy Ukrainie.

Bruksela przeciwko Polsce. Jesteśmy ofiarą bezwarunkowej pomocy Ukrainie.

Bruksela przeciwko Polsce

Unijna komisarz do spraw transportu Adina Vălean zwoła wspólny komitet Unii Europejskiej i Ukrainy dotyczący problemów transportu, ale dopiero po zniesieniu blokad na polsko-ukraińskiej granicy – to jedno z ustaleń posiedzenia Rady UE ds. transportu – poinformowała korespondentka RMF FM w Brukseli. Dodała, że unijna komisarz wyraźnie powiedziała, że nie może być powrotu do zezwoleń dla przewoźników z Ukrainy.

 Obecne porozumienie o przewozach w transporcie drogowym z Ukrainą jest przecież częścią „szlaków solidarnościowych”. Nie możemy wrócić do zezwoleń. Mogę sobie wyobrazić, ile udzieliłaby ich Polska, Słowacja i Węgry, skoro te kraje już teraz nie godzą się na obecność Ukraińców na naszym rynku. (…) Nie możemy wznawiać dyskusji o wspólnych zobowiązaniach za każdym razem, gdy w naszych krajach pojawiają się protesty. Wzywam wszystkich do opamiętania i do jak najszybszego odblokowania granicy – nawoływała w Brukseli komisarz Valean.

UE odrzuca oczekiwania Polski, Słowacji i Węgier w kwestii przywrócenia systemu zezwoleń i uregulowania ekolejki. Wręcz ustami komisarz żąda od Polski przywrócenia możliwości wykonywania tej umowy. Eurokołchoznicy są głusi na nasze argumenty. Gdyby mieli u nas swoje siły porządkowe czy unijną straż graniczną już byśmy byli pacyfikowani. Unia wygenerowała problem którego by nie było gdyby nie odebrano Polsce tej kompetencji, a teraz wymaga od nas że w milczeniu oddamy kolejną po rolnictwie gałąź gospodarki – komentuje Rafał Mekler, jeden z liderów protestu przewoźników.

– To co jest Polsce proponowane to „rozwiązanie polityczne”, czyli że niszczonej przez ukraińską konkurencję branży możemy płacić odszkodowania z własnego budżetu.

Wczoraj na Radzie UE przeciw Polsce stanęły nawet wszystkie państwa bałtyckie – przedstawiane w kontekście Ukrainy jako bliscy sojusznicy Polski, także zagrożeni przez Rosję. Jest źle. W UE nie ma ani zrozumienia polskiej sytuacji w kontekście wpływu Ukrainy na rynek UE, ani nawet poważnego zainteresowania nią – pisze w mediach społecznościowych poseł Konfederacji, Krzysztof Bosak.

Ukraina bezwzględnie korzysta z nadanych przez Brukselę przywilejów

Przypomnijmy, iż  2021 r. udział polskich przedsiębiorców w przewozach drogowych wykonywanych w relacji: Polska-Ukraina wynosił około 38%, zaś przewoźników z Ukrainy – 62%. Według stanu na koniec października 2023 r. polscy przewoźnicy drogowi wykonywali zaledwie około 8% takich przewozów, zaś przewoźnicy z Ukrainy – 92%.

Dodajmy, że presja handlowa ze strony Kijowa trwa od dawna. Jak przypomina portal dorzeczy.pl w styczniu 2022 r. Ukraina zablokowała tranzyt kolejowy z Azji do Polski przez swoje terytorium. Oficjalnym powodem była konieczność przeprowadzenia prac remontowych na kolei.

Tajemnicą poliszynela było jednak, że Kijów w ten sposób chciał na Warszawie wymusić ustępstwa w kwestii transportu drogowego. Ekipa Zełenskiego zdecydowała się na ten krok dosłownie w przededniu wybuchu wojny. Warto w tym kontekście przypomnieć, że od kilku miesięcy Kijów publicznie oskarża Warszawę o blokadę eksportu do UE ukraińskiego zboża, choć rzeczona blokada dotyczy tylko kilku krajów, a tranzyt przez polskie terytorium odbywa się bez problemów przypomina redakcja Do Rzeczy, która podkreśla, że „Ukraina bezwzględnie korzysta z nadanych przez Brukselę przywilejów, żeby podbić europejskie rynki, w tym przede wszystkim polski”.

Gigantyczna korupcja na szczytach ukraińskiej armii. Oszustwa przy zakupach dronów i komputerów.

Gigantyczna korupcja na szczytach ukraińskiej armii. Generał zdefraudował 62 miliony hrywien

gigantyczna-korupcja-na-szczytach-ukrainskiej-armii

(fot. Pixabay)

Defraudacja blisko 62 milionów hrywien w związku z zakupami dronów i komputerów dla Sił Zbrojnych Ukrainy – takie zarzuty usłyszał generał brygady Jurij Szczygol i jego zastępca Wiktor Żory. Wojskowi popełnili przestępstwa działając w Państwowej Służbie Specjalnej Ochrony Łączności i Informacji. W proceder ma być zaangażowane również ukraińskie ministerstwo cyfryzacji.

Podejrzenia wobec wojskowych pojawiły się już w zeszłym roku. Podczas aresztowania w mieszkaniu oskarżonych znaleziono korespondencję z „kontrahentami” oraz pokłady kryptowalut o wartości 1,5 miliona dolarów. Sprawą zajmuje się prokuratura. Szczegóły ujawnił były wiceminister obrony Ukrainy i założyciel funduszu „Return Alive” Witalij Deinega.

Według najnowszych informacji, oskarżeni wojskowi odpowiedzialni są za oszustwa finansowe dokonywane przy zakupach specjalistycznego sprzętu m.in. dronów i komputerów, które miały trafić do jednostek Sił Zbrojnych Ukrainy.

Zdaniem Deinegi, śledztwo jest celowo prowadzone w taki sposób, by nie skazać odpowiedzialnych za korupcję. Dodatkowo, sprawa jest wyciszana medialnie, gdyż w proceder mają być zaangażowani czołowi przedstawiciele Ministerstwa Cyfryzacji.

Jednym z głównych celów zreformowanego w 2019 r. resortu było rozprawienie się z plagą korupcji. Miała w tym pomóc realizacja wizji „państwa w Smartfonie”, w którym wszystkie spawy urzędowe można załatwić przez rządową aplikację. Według Deinegi, ministerstwo cyfryzacji zamiast zwalczać proceder, przyczyniło się do rozwoju nowego rodzaju korupcji, tzw. „korupcji w stylu SMART”.

„Wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do korupcji w starym stylu. Do korupcji, w której kradną ludzie starsi od naszego pokolenia, którzy mają niewielu obserwujących na Instagramie, a Elon Musk nie robi sobie z nimi zdjęcia. Nie jesteśmy gotowi na korupcję w stylu SMART z dobrymi prezentacjami i aplikacjami na telefon” – zauważył. 

Źródło: interia.pl
PR

Ukraińcy, wojskowi i mafiozi, sprzedawali na bazarach pomoc humanitarną z Polski. Także tanio chodzą “puste” faktury…

Ukraińcy sprzedawali na bazarach pomoc humanitarną z Polski

magnapoloni/ukraincy-sprzedawali-na-bazarach-pomoc-humanitarna-z-polski

Państwowe Biuro Śledcze i Służby Bezpieczeństwa Ukrainy rozbiły grupę przestępczą zajmującą się nielegalną sprzedażą produktów przeznaczonych dla wojska, które pochodziły m.in. z Polski. Żywność trafiała do prywatnych sklepów, restauracji i na lokalne bazary, którymi opiekuje się ukraińska mafia.

Ukraińcy sprzedawali na bazarach pomoc humanitarną z Polski. O zatrzymaniu kilku mundurowych z jednostki wojskowej w obwodzie kijowskim poinformowała służba prasowa Państwowego Biura Śledczego.

“W skład zorganizowanej grupy wchodzili żołnierze i pracownicy jednostki wojskowej, którzy weszli w spisek z prywatnymi przedsiębiorcami i sprzedawali w sklepach, restauracjach i na bazarach produkty przeznaczone dla wojskowych. Z magazynu zabranych zostało co najmniej 30 procent produktów, ograniczając codzienne dostawy żywności dla wojska” – czytamy w komunikacie.

Nie był to jedyny przestępczy proceder, którego się dopuszczono. Jak wynika ze wstępnych ustaleń śledczych, przedstawiciele jednostki wojskowej wystawiali także “puste” faktury na dostawy produktów, które w rzeczywistości nigdy nie trafiały do magazynów. Mowa o wielomilionowych kwotach.

Fikcyjne faktury trafiały do Ministerstwa Obrony Narodowej, które dokonywało przelewów za zamówione przez jednostkę produkty. Następnie środki były wypłacane przez przedsiębiorców i dzielone pomiędzy członków grupy przestępczej.

W toku śledztwa ustalono, że przestępcy wzbogacili się co najmniej o pięć milionów hrywien.

Ujawnione działania grupy mundurowych z Kijowa to kolejna afera związana z nieprawidłowościami dotyczącymi zakupów dla Sił Zbrojnych Ukrainy. Pod koniec października audytorzy Izby Obrachunkowej Ukrainy zatwierdzili raport dotyczący wydatków ukraińskiego Ministerstwa Obrony. Jego wyniki okazały się druzgocące dla urzędników, którzy przez wiele miesięcy kupowali mienie i żywność dla wojska po znacznie zawyżonych cenach.

1 listopada Ministerstwo Obrony ogłosiło radykalną zmianę w podejściu do zakupów dokonywanych na rzecz Sił Zbrojnych Ukrainy. Wprowadzone zostały m.in. minimalne i maksymalne ceny produktów. “Zmiany w zasadach zakupów żywności to rozwiązanie tymczasowe, które pozwala znacząco ograniczyć ryzyko korupcji” – napisano w komunikacie. Póki co jednak, złodziejstwo i korupcja na Ukrainie nadal rosną. Wszystko wskazuje też, że będą rosły, wraz z pogarszaniem się sytuacji frontowej.

NASZ KOMENTARZ: Gdy Polacy publikowali zdjęcia z ukraińskich sklepów, gdzie sprzedawano żywność i inne produkty z naszej pomocy humanitarnej, wyzywano ich od ruskich agentów, a aferę nazywano fejkiem. Brylował w tym m.in. lewicowy kolektyw “Demagog”.

Skandal na KUL. Boją się książki „Wołyń bez mitów”.

Szanowni Państwo, z przykrością informujemy, że od dzisiaj nie znajdziecie nas na Katolickich Targach Książki w Lublinie, odbywających się w holu Collegium Jana Pawła II na „Katolickim” Uniwersytecie Lubelskim, na których mieliśmy stoisko.

Dziś rano zostaliśmy wyrzuceni z targów.

Cały czas czekamy na podanie oficjalnej przyczyny. Nieoficjalnie przekazano nam, że powodem była ekspozycja książki „Wołyń bez mitów”. Decyzję przekazał nam Prezes Stowarzyszenia Wydawców Katolickich, a kierownictwo KUL wysłało dwóch „pomocników”, którzy mieli dopilnować, abyśmy niezwłocznie opuścili teren uczelni. W związku z tym musieliśmy odwołać wizyty Leszka Żebrowskiego, Piotra Plebaniaka, dr Ewy Kurek oraz dr. Leszka Pietrzaka, którzy mieli być na naszym stoisku.

Od wielu lat uczestniczymy w targach książki, a z taką sytuacją spotkaliśmy się po raz pierwszy. Szczególnie oburzający jest fakt, że próba kneblowania ust nastąpiła na Uniwersytecie, z definicji mającym być forum wymiany i ścierania się myśli. To, że dochodzi do tego na uczelni mającej w nazwie „katolicki” i odwołujący się do spuścizny św. Jana Pawła II, jest wprost niewyobrażalne. Kryjącym się w cieniu władzom uczelni dedykujemy słowa jej patrona: „Nie lękajcie się”.

Ludobójstwo wołyńskie jest niezaprzeczalnym faktem, a jego skala i okrucieństwo do dzisiaj budzi przerażenie. Pamięć o ofiarach jest nie tylko obowiązkiem, jest koniecznością, choćby by taka zbrodnia nigdy więcej się nie powtórzyła, a domaganie się chrześcijańskiego pochówku dla niepogrzebanych jest na wskroś katolickie. Zamilczanie tego bolesnego tematu w imię fałszywie pojmowanej poprawności politycznej jest czymś gorszym niż błąd – jest podłością.

Jako zespół Capital deklarujemy, że nie ulegniemy tej nienawistnej kampanii wykluczania i dalej będziemy kontynuować naszą misję. Jesteśmy jeszcze bardziej zmotywowani do pracy i tworzenia nowych projektów. Nadal też będziemy współpracować ze Stowarzyszeniem Wspólnota i Pamięć, której to współpracy owocem jest zakazana od dziś na KUL książka „Wołyń bez mitów”.

Capitalbook

Dokąd jedzie i płynie ukraińskie zboże? Oj, nie do “biednych murzynków”…

Ukraińskie zboże ratuje świat przed głodem? Prawda jest inna

ukrainskie-zboze

Jeszcze niedawno władze naszego kraju mydliły nam oczy, że zboże z Ukrainy chroni kraje potrzebujące przed klęską głodu, a przez Polskę odbywa się jedynie tranzyt tych towarów. Tymczasem okazało się, że ukraińskie zboże zalało polski rynek.

Ukraińskie zboże nie ratuje świata przed głodem. Dane za okres  1.08.2022 – 17.07.2023 pokazują, że na 31 mln ton wyeksportowanego ziarna z Ukrainy 8 mln ton trafiło do Chin, 6 mln ton do Hiszpanii, 3,2 mln t do Turcji, 2,1 mln t do Włoch i 2 mln ton do Holandii. – Czy to są kraje zagrożone głodem? – dopytuje Karol Olszanowski, prawnik i ekonomista związany z branżą rolną. Odpwiedź jest oczywista.

-W Afryce największym importerem jest Egipt 1,6 mln t. Dalej Libia 0,5 mln – informuje Olszanowski w publikacji na portalu X (dawny Twitter). –Celem mojego wpisu nie jest pokazanie, że inicjatywa czarnomorska nie jest potrzebna. Jest wręcz niezbędna dla prawidłowego handlu. Moim celem jest zwrócenie uwagi, że duża część medialnego przekazu jest po prostu niezgodna z faktami. 

Argumenty jakoby w Afryce i Azji miała się rozlać fala głodu wobec braku dostaw ziarna z Ukrainy,  są w świetle tych danych nierzetelne, ponieważ to ziarno i tak nie trafia (a przynajmniej w swojej masie i nie bezpośrednio) do odbiorców zagrożonych głodem – wskazuje prawnik.

– Dane dot. eksportu proszę połączyć z poprzednimi moimi wpisami, gdzie pokazywałem kraje rejestracji największych producentów rolnych na Ukrainie, połączonych z mechanizmem offshore, gdzie za pomocą konkretnych danych pokazano jak zboże z Ukrainy jest tak naprawdę sprzedawane przez spółki zarejestrowane w Szwajcarii, na Cyprze etc. – wskazuje Olszanowski, pokazując wykresy danych.

Karol Olszanowski

@KarolOlszanows1

Dokąd wypływa ziarno z [ 1.08.22 – 17.07.23]?

Zdjęcie

Zdjęcie

NASZ KOMENTARZ: Wszyscy pamiętamy jak epatowano nas tekstami o głodujących przez Putina dzieciach z Afryki. Jak zwykle okazało się, że to kłamstwo, by urabiać ciemny lud.

Wlada Nikolczenko, Ukrainka w Warszawie: “Nienawidzę tego kraju, zwłaszcza ludzi, którzy tu mieszkają”

“Nienawidzę tego kraju, zwłaszcza ludzi, ktorzy tu mieszkaja” -Ukrainka o Polsce

anita-kowalewka

Gimnastyczka z Ukrainy, Wlada Nikolczenko, w mediach społecznościowych wyjawila, co mysli o Polsce. Napisala: “Zrujnowany nastroj z samego rana. Nienawidzę tego kraju, a zwlaszcza ludzi, ktorzy tu mieszkaja. Jestem tu tylko dlatego, bo zamknęli lotnisko na Ukrainie…”

Dowody:

Gdzie się podziali Ukraińcy w wieku poborowym? W Niemczech ze 300 tys, a ilu w Polsce i UE? Z Ukraińców na terenie Niemiec udałoby się stworzyć “od ośmiu do dziesięciu brakujących dywizji”.

Gdzie się podziali Ukraińcy w wieku poborowym? W Niemczech ze 300 tys, a ile w Polsce?

“Die Welt”: Oficjalnie w Niemczech jest ich 190 tys… Ponad 650 tys. ukraińskich mężczyzn w wieku 18-64 lat jest zarejestrowanych jako uchodźcy w 27 państwach UE, a także w Norwegii, Szwajcarii i Liechtensteinie.

Z Ukraińców przebywających na terenie Niemiec udałoby się stworzyć “od ośmiu do dziesięciu brakujących dywizji”.

oprac. Bartosz Lewicki gdzie-sie-podziali-ukraincy-w-wieku-poborowym

“Na terenie Niemiec mieszka ponad 189 tys. Ukraińców w wieku poborowym – wynika z oficjalnych danych MSW. Nielegalnie może tam przebywać dodatkowe 100 tys. mężczyzn z tej grupy” – informuje w niedzielę dziennik “Welt”.

“Rząd ukraiński nie ma możliwości sprowadzenia z powrotem do kraju potencjalnych żołnierzy, dla Ukrainy odpływ sprawnych, zdolnych do służby wojskowej mężczyzn stanowi w drugim roku wojny ogromny problem”.

Od 24 lutego 2022 roku, czyli rozpoczęcia rosyjskiej inwazji, do Niemiec przybyło 221 571 Ukraińców w wieku poborowym (18-60 lat). Obecnie przebywa ich tam 189 484 – wynika z danych niemieckiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych na 31 sierpnia br.

Legalnie i nielegalnie…

Wielu z tych mężczyzn brało udział w walkach z rosyjskimi wojskami, ale część nie (np. z powodu chorób, opieki nad rodziną lub niechęci do walki) – opisuje “Welt”. Szacuje się, że oprócz oficjalnie odnotowanych 189 tys., w Niemczech nielegalnie przebywa kolejne 100 tys. Ukraińców, którzy nie przekroczyli 60 roku życia – dodaje dziennik.

Rosyjska inwazja wywołała na Ukrainie masowy exodus, szczególnie poza granice kraju. Według Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) od początku wojny Ukrainę opuściło prawie 6,3 mln osób – głównie kobiety i dzieci, w większości celem ich podróży były kraje europejskie.

Z danych Eurostatu wynika, że ponad 650 tys. ukraińskich mężczyzn w wieku 18-64 lat jest zarejestrowanych jako uchodźcy w 27 państwach UE, a także w Norwegii, Szwajcarii i Liechtensteinie. To tysiące potencjalnych żołnierzy – “szczególnie biorąc pod uwagę niedawne oświadczenie nowego ministra obrony Ukrainy Rustema Umierowa, że regularna armia kraju liczy łącznie 800 tys. żołnierzy” – przypomina “Welt”.

W obliczu strat na froncie, o których rząd w Kijowie nie informuje, a które są oczywiście duże, dla skutecznej obrony kraju kluczowa może okazać się możliwość powołania przynajmniej części tych, którzy uciekli za granicę – zauważa “Welt”, przyznając, że wielu Ukraińców przebywających za granicą swego kraju może .

Wielu z nich “sprawia wrażenie silnych”

Według szacunków Connection e. V., niemieckiego stowarzyszenia wspierającego dezerterów, z Ukrainy od początku wojny przed poborem uciekło co najmniej 175 tys. mężczyzn, część z nich do Niemiec.

Jak podkreśla “Welt”, sytuacja ta wzbudza coraz więcej pytań, także w Niemczech, również dlatego, że Berlin wnosi znaczący wkład we wzmacnianie zdolności obronnych Ukrainy. “Kilka dni temu rząd federalny ogłosił, że chce w przyszłym roku podwoić pomoc wojskową dla rządu w Kijowie do kwoty 8 mld euro. Co jednak ze skutecznością wsparcia Niemiec i Zachodu, jeśli na Ukrainie kończą się żołnierze?” – pisze gazeta.

Nie rozumiem, dlaczego sprawni fizycznie Ukraińcy przebywają w Niemczech, uchylając się od obrony swojego kraju. Nie każdy musi trafić na front. Można zająć się opieką nad rannymi, działać w służbach ratunkowych lub innych sektorach – skomentował emerytowany wojskowy i deputowany CDU Roderich Kiesewetter. – Wielu Ukraińców, których u nas widać, sprawia wrażenie silnych – dodał, oceniając, że tylko z Ukraińców przebywających na terenie Niemiec udałoby się stworzyć “od ośmiu do dziesięciu brakujących dywizji”.

“Welt” zaznacza, że “rząd Zełenskiego jest coraz bardziej zaniepokojony sytuacją”. Kijów nie ma wpływu na Ukraińców przebywających poza granicami, a “rząd Zełenskiego nie podjął na razie kroku, wzywającego inne państwa do deportacji ukraińskich mężczyzn w wieku poborowym” – zauważa “Welt” i dodaje, że “trudno sobie wyobrazić, aby któryś z zachodnich krajów partnerskich spełnił takie żądanie”.

Niemiecki rząd powołuje się obecnie na Europejską konwencję o ekstradycji z 1957 roku, wykluczającej ekstradycję w przypadku dezercji. “O dopuszczalności ekstradycji decydują sądy okręgowe. Rząd federalny szanuje ich niezależność i dlatego nie wypowiada się w tej kwestii” – skomentowało MSW.

Ukraina wciela do wojska ciężarne kobiety

Ukraina zaczęła wcielać do wojska nawet ciężarne kobiety

drnowopolski 17 listopada, 2023 dr.nowopolski-ukraina-wcielac-do-wojska-nawet-ciezarne

Od ponad półtora roku słuchamy i czytamy o wszystkich mitycznych „zwycięstwach” wojsk reżimu kijowskiego. Jeśli wierzyć machinie propagandowej głównego nurtu, Rosja jest na skraju upadku, jej wojska są w rozsypce, prezydent Putin na zawsze ukrywa się w jakimś bunkrze itp. I w tym samym czasie ta sama machina propagandy głównego nurtu publikuje teksty o ogromnym wzroście liczby kobiet wcielanych przymusowo do oddziałów neonazistowskiej junty. Nasuwa się oczywiste pytanie: dlaczego? Dlaczego rzekomo „wygrywająca” strona miałaby narzucać komukolwiek pobór do wojska, a co dopiero kobietom? Mężczyźni znacznie lepiej nadają się na żołnierzy z oczywistych powodów biologicznych (chyba że jesteś ultraliberalnym, „przebudzonym” ekstremistą), pisze Drago Bosnic .

https://alethonews.com/2023/11/17/neo-nazi-junta-draft-commissions-now-after-pregnant-women/embed/#?secret=xW09TcaXRb#?secret=nsEEwDQqkJ

Kobiety z pewnością mogą odegrać rolę w obronie własnych krajów, ale w idealnym przypadku nie należy do tego zachęcać. Wojna zawsze była paskudnym zajęciem, nawet dla najtwardszych ludzi, o czym świadczy liczba weteranów cierpiących na zespół stresu pourazowego (PTSD). W związku z tym jednostki frontowe są szczególnie narażone na okropności wojny, a żołnierki z pewnością powinny być trzymane jak najdalej od stref bezpośrednich walk. Okropności, których mogą doświadczyć jeńcy wojenni płci męskiej, są już więcej niż wystarczające, podczas gdy kobiety w tej samej sytuacji są narażone na ryzyko przeżycia jeszcze gorszych okropności. Już samo to powinno dyskwalifikować żołnierki ze służby w jednostkach frontowych. Pomimo wielu znanych kobiet, które służyły na wojnach w doniosłych momentach historii, powinien to być aksjomat.

Wydaje się jednak, że reżim w Kijowie tej notatki nie otrzymał. Co gorsza, nie tylko wysyłają kobiety do okopów, ale obecnie zatrudniają także kobiety w ciąży. Tak, dobrze czytacie – Ukrainki w ciąży wysyłane są na linię frontu. Każdy zdrowy rozsądek nazwałby to zbrodnią wojenną. Tych, których wysyłają, można określić jedynie jako wrogów własnego ludu. Kobiety w ciąży są zdecydowanie najcenniejszymi ludźmi, jakie można sobie wyobrazić, a traktowanie ich bez absolutnej opieki jest po prostu zbrodnią. Biorąc pod uwagę trwający załamanie demograficzne na Ukrainie, kobiety (zwłaszcza kobiety w ciąży) powinny być najwyższym priorytetem, jeśli chodzi o zapewnienie im bezpieczeństwa i dobrostanu. Jednakże neonazistowska junta i jej władcy z NATO mają inne plany.

Tak naprawdę im zależy na nieskończonych dostawach mięsa armatniego. Jak dotąd jest co najmniej ćwierć miliona KIA (poległych w akcji), podczas gdy wielokrotnie więcej jest WIA/MIA (rannych/zaginionych w akcji). Niektórzy, jak pułkownik armii amerykańskiej Douglas McGregor (w stanie spoczynku), twierdzą, że liczby są znacznie gorsze. Według jego szacunków w bitwach zginęło dotychczas ponad pół miliona Ukraińców. Liczby mogą podlegać dyskusji, ale nie ma wątpliwości, że są przerażające. Ale to wciąż nie wystarczy politycznemu Zachodowi i jego ulubionemu marionetkowemu reżimowi. Neonazistowskie junty aktywnie werbują kobiety, aby zrekompensować te straty, ponieważ próby werbowania ukraińskich uchodźców mieszkających za granicą nie powiodły się, a kraje przyjmujące po prostu odmawiają ich egzekwowania.

Setki tysięcy młodych Ukraińców, którym nie dano szansy na opuszczenie kraju, ukrywa się, bo nie ma innego sposobu, aby uniknąć bezwzględnych komisji poborowych, które regularnie wyłapują ludzi na ulicach i wysyłają ich do jednostek frontowych. Oczywiście zwolnieni są z tego zwolennicy reżimu w Kijowie, a także ci, których stać na płacenie ogromnych łapówek wojskowym komisjom medycznym (MMC). W ten sposób synowie niezliczonej liczby skorumpowanych oligarchów otrzymują możliwość prowadzenia wystawnego stylu życia za granicą (wszystko kosztem narodu ukraińskiego), podczas gdy kobiety w ciąży wysyłane są na wojnę. Ponadto z niedawno opublikowanego materiału filmowego wynika, że ​​niektóre z nich zostały już przechwycone przez rosyjskie wojsko. Na nagraniu widać kobietę krzyczącą „Jestem w ciąży!” krzyczy, poddając się rosyjskim żołnierzom.

Choć można powiedzieć, że żołnierka na nagraniu mówi to po prostu ze strachu, to już pojawiły się skargi ze strony kobiet w ciąży powołanych do służby wojskowej. Ponieważ w różnych jednostkach służy obecnie ponad 50 000 żołnierek, liczba ciężarnych żołnierzy jest trudna do ustalenia, ale z łatwością może sięgać setek (jeśli nie nawet tysięcy). I chociaż ograniczenia prawne chroniły wcześniej kobiety, zakazując im służby w jednostkach frontowych, większość z nich została zniesiona po rozpoczęciu Specjalnej Operacji Wojskowej (SMO). Tak więc kobiety-żołnierze mogą teraz służyć jako strzelcy maszynowe, dowódcy czołgów, snajperzy, kierowcy ciężarówek itp. Niestety nie jest to zaskakujące, ponieważ osoby z poważną niepełnosprawnością fizyczną i psychiczną również są uważane za „zdolne do służby”.

Przywódca neonazistowskiej junty Wołodymyr Zełenski ma obsesję na punkcie zadowalania swoich władców z NATO, włączając w to „zwycięstwa” militarne za wszelką cenę. Doprowadziło to jedynie do dalszej eskalacji konfliktu między Zełenskim a naczelnym dowódcą reżimu w Kijowie, generałem Walerym Załużnym. Ten ostatni po prostu nie chce marnować życia niezliczonych żołnierzy tylko po to, by osiągnąć taktyczne „zwycięstwa”, które tak naprawdę nie zmieniają ogólnej sytuacji na polu bitwy. Bezpośrednie zaangażowanie Zełenskiego w sprawy wojskowe (w tym zakresie nie ma on żadnej wiedzy) jest nieustannym źródłem frustracji Załużnego i jego oficerów. Jest tak nieziemski, że jeszcze bardziej utrudnia i tak już nędzne życie setkom tysięcy ukraińskich żołnierzy, ponieważ brakuje im odpowiedniego przeszkolenia i zaopatrzenia.

Kto „powinien” wygrać wojnę? Idiotyzm tego pytania.

Kto „powinien” wygrać wojnę? Idiotyzm tego pytania.

Adam Wielomski konserwatyzm.pl/wielomski-kto-powinien-wygrac-wojne

Czytam w mediach taki oto newsik: „SZOKUJĄCE słowa Samueli Torkowskiej, która ODMÓWIŁA odpowiedzi na pytanie kto powinien wygrać wojnę rosyjsko-ukraińską!”.

Przyznam, że też jestem zszokowany, lecz nie odmową odpowiedzi ze strony kandydatki Konfederacji, lecz z powodu idiotyzmu tego pytania.

Kto powinien wygrać wojnę? – pytanie jest tak sformułowane, że polityk (a kandydując Samuela Torkowska tym samym stała się politykiem) nie może na nie odpowiedzieć, gdyż jest to pytanie z innego świata. Podobnie jest w przypadku politologa. Kategoria „powinien” pochodzi z filozofii Immanuela Kanta i z jego rozróżnienia pomiędzy tym, jaki świat jest (niem. Sein) a jaki być powinien (niem. Sollen) i kryła się za tym rozróżnieniem chęć likwidacji świata takim jakim on rzeczywiście jest, aby zastąpić go w przyszłości światem takim, jakim on powinien być.

Kant i jego uczniowie nigdy nie zrozumieli, że świat zawsze był, jest i będzie taki sam, ponieważ kierują polityką ludzie, którzy zawsze byli, są i będą tacy sami. Pytanie „kto powinien wygrać wojnę?” od biedy zadać można byłoby także scholastykom i neoscholastykom pracującym nad problemem wojny sprawiedliwej, o ile założymy, że wojnę powinien wygrać ten, kto prowadzi ją w słusznej sprawie (łac. justa causa).

Jednak polityka międzynarodowa nie funkcjonuje wedle kategorii „powinien wygrać”, lecz wedle kategorii „wygra lub przegra”. Dlatego poprawnie sformułowane i posiadające jakikolwiek wymiar praktyczny pytanie do Samueli Torkowskiej powinno brzmieć: „Kto Pani zdaniem wygra wojnę rosyjsko-ukraińską?”. Można także sformułować je jeszcze inaczej: „Pani zdaniem lepiej dla Polski byłoby, aby wojnę wygrała Ukraina czy Rosja?”. Albo jeszcze inaczej: „Czy Polska ma interes w dalszym popieraniu Ukrainy?”. To byłyby pytania adekwatne do polityka, a nie do oderwanego od realiów kantysty, który funkcjonuje w kategoriach „powinien”.

Polski problem od całych dziesięcioleci, albo i kilku stuleci, polega właśnie na tym, że nie myślimy w kategoriach jak jest (Sein), lecz jak być powinno (Sollen). Prawdę mówiąc uważam, że źródło tego błędu tkwi bardzo głęboko w naszej historii i wiąże się z naszym niedorozwojem ustrojowym jeszcze z epoki Rzeczypospolitej Szlacheckiej, gdy nasi przodkowie nie zbudowali silnej władzy monarchicznej, która kierowałaby się w polityce międzynarodowej kategorią racji stanu. Nie powstała w Polsce szkoła myślenia o polityce w kategoriach racji stanu, własnego interesu, etc. W to miejsce mieliśmy demokrację szlachecką z masami politycznie ignoranckiej szlachty, która nie rozumiała polityki międzynarodowej i którą magnaci i agenci obcych dworów szprycowali kategorią moralną „co jest słuszne, co niesłuszne, sprawiedliwe i niesprawiedliwe”.

Oczywiście, ci, który te idee popularyzowali swoje własne interesy ubierali w futerka sprawiedliwości i dobra, a interesy im przeciwne przedstawiali jako złe i niesprawiedliwe. I to nam zostało. Stało się trwałym i antypolitycznym dziedzictwem Rzeczypospolitej Szlacheckiej, wzmocnionym następnie tradycją insurekcyjną, która nigdy nie funkcjonowała w kategorii interesów narodowych, lecz „moralnego oburzenia”. I Polacy ciągle się na coś w polityce światowej „moralnie oburzają”, przy czym nie widzą, że ich oburzenia są skrajnie wybiórcze, skoro „oburzają się” na rosyjski atak na Ukrainę, a nie „oburzali się” na przykład na agresję NATO na Serbię. Działo się tak dlatego, że to media dyktują moralizatorskiej polskiej opinii publicznej na co należy się oburzać, a na co nie należy. Stąd to pytanie, od którego zacząłem ten tekst, a mianowicie „kto powinien wygrać wojnę?” – pytanie, które dla osoby myślącej w kategoriach racji stanu jest kompletnie bez sensu.

Weźmy taki przykład. Wyobraźmy sobie, że na mundialu polska reprezentacja trafiła do jednej grupy eliminacyjnej z Francją, Izraelem i Zimbabwe. Każdy kto mnie zna wie, że kulturowo jestem skrajnym frankofilem, a francuską filozofię i literaturę polityczną znam zdecydowanie lepiej niż polską. Równocześnie jestem antysyjonistą i nie darzę Państwa Izraela specjalną sympatią. Pierwszy mecz w grupie rozegrać zaś mają Francja i Izrael. Komu powinienem kibicować jako Polak? Jakkolwiek jako frankofil czuję, że moje serduszko bije dla Francji, to rozpoczynam rachunki futbolowe: bezsprzecznie najsilniejszym zespołem w grupie jest Francja, będąca absolutnym faworytem, aby wyjść z grupy z pierwszego miejsca. Izrael i Zimbabwe to drużyny słabsze od polskiej. Jeśli więc Polacy mieliby wyjść z pierwszego miejsca w grupie, to należy kibicować komu? Francji i czy Izraelowi? Oczywiście jesteśmy zainteresowani, aby Izrael wygrał ten mecz, aby choć zremisował, aby chociaż urwał jeden punkt, albo choć jedną bramkę!

Jednak nie umiemy tych samych kategorii przenieść do stosunków międzynarodowych i zacząć liczyć czyje zwycięstwo się nam opłaca, a czyje nie. Nie umiemy odróżnić naszych prywatnych sympatii do poszczególnych narodów i państw od realnych interesów politycznych. Jestem skrajnym kulturowym frankofilem, ale absolutnie nie życzę sobie zwycięstwa francuskiej polityki zagranicznej, która chce doprowadzić do federalizacji Unii Europejskiej.

Wiem, że to dziś niepopularne, ale zawsze byłem także rusofilem, a jednak wcale nie chciałbym, aby na przykład Rosja dokonała aneksji Ukrainy i Białorusi, co spowodowałoby, że bylibyśmy kolejnym i naturalnym celem dalszej ekspansji rosyjskiej. Po prostu sympatie prywatne do konkretnych narodów i państw muszą zostać schowane do szuflady, gdy rozpatrujemy stosunki międzynarodowe i rację stanu. Sympatie są namiętnościami, które zakrywają nam rację stanu, a racja – jak mówi sama nazwa (od łac. ratio) – to rozum! Stąd też całkowicie uprawnione byłoby pytanie „Pani zdaniem dla Polski lepiej byłoby, aby wojnę wygrała Rosja czy Ukraina?” – szczególnie, że już wiemy, iż Ukraina pozycjonuje się jako sojusznik Berlina przeciwko Warszawie, czyli i z Rosją i Ukrainą będziemy mieć złe stosunki.

Postępy korupcji czy korupcja postępowa: Wojna wojną a luksusowy samochód kupić trzeba. Rekordy na Ukrainie.

Wojna wojną a luksusowy samochód kupić trzeba. Rekordy na Ukrainie

15.11.2023 Autor:Maciej Sołdan ncza-wojna-wojna-a-luksusowy-samochod-kupic-trzeba-rekordy

Pomimo wojny popyt na samochody z segmentu premium oraz indywidualne numery rejestracyjne jest na Ukrainie rekordowy; jedną z głównych grup nabywców byli w ostatnich miesiącach urzędnicy państwowi – poinformował portal Ukrainska Prawda.

W artykule „+Jamesowie Bondowie+ naszych czasów” Ukrainska Prawda przytoczyła dane dotyczące rekordowego popytu. Jak podkreślono w publikacji, jej tytuł wziął się stąd, że hitem wśród numerów rejestracyjnych jest kombinacja cyfr 0007.

„W czasie wojny Ukraińcy chcą przemieszczać się elegancko. Wraz z rosnącym popytem na luksusowe samochody, tablice rejestracyjne +VIP+ stały się atrybutem prestiżu” – zauważył portal.

Dane ukraińskich instytucji wskazują, że w sierpniu i październiku 2023 roku rejestrowano ponad 800 importowanych (nowych lub używanych) samochodów z indywidualnymi tablicami rejestracyjnymi VIP. Najpopularniejsze są te zawierające kombinację czterech identycznych cyfr, wśród których niekwestionowanym liderem jest „7777”. Prawie tysiąc samochodów zarejestrowanych w ciągu ostatnich pięciu lat jeździ obecnie z takimi tablicami rejestracyjnymi.

Niestandardowe tablice rejestracyjne kosztują. Podczas rejestracji pojazdu wszystkie dokumenty związane z uzyskaniem zwykłej tablicy będą kosztować do 600 hrywien (około 67 zł). Jeżeli właściciel chce mieć znaki rejestracyjne z czterema identycznymi cyframi, oficjalnie musi zapłacić 30 tys. hrywien (około 3,4 tys. zł). Tyle samo trzeba wydać na kombinacje cyfr od „0001” do „0009”.

Jednak uzyskanie takich numerów nie zawsze jest łatwe. Przez długi czas ukraińskie MSW nie oferowało oficjalnie tablic z możliwymi kombinacjami, wstrzymując najbardziej pożądane kombinacje w celu stworzenia sztucznego popytu. Spowodowało to, że pośrednicy oferowali „prestiżowe” tablice rejestracyjne za 3-4 tys. dolarów. W 2019 roku wartość czarnego rynku handlu tablicami rejestracyjnymi oceniano na 100 mln hrywien (około 11,2 mln zł).

Pod koniec 2021 roku MSW ukróciło ten proceder, uruchamiając internetowy system sprawdzania dostępnych tablic rejestracyjnych w czasie rzeczywistym. W 2023 roku popyt na rejestracje „VIP” jest największy w historii, pomimo spadku sprzedaży nowych samochodów o połowę w porównaniu do roku 2021.

Wśród najpopularniejszych tablic rejestracyjnych w 2023 roku znalazły się kombinacje z siódemkami, w tym „0007”. „Widocznie ich właściciele identyfikują się z Jamesem Bondem. (…) Od stycznia do października na Ukrainie zarejestrowano 145 takich +agentów+, czyli o 150 proc. więcej, niż w analogicznym okresie 2021 roku” – zauważyła Ukrainska Prawda.

Drugim najpopularniejszym numerem jest 9999 (123 wydane komplety tablic w porównaniu do 80 w 2021 roku). Popularnością cieszą się też takie kombinacje, jak 7777, 0001, 8888.

Ukrainska Prawda zwróciła też uwagę, że choć sprzedaż nowych samochodów na Ukrainie spadła, to wzrósł popyt na samochody klasy premium. Najczęściej kupowanym autem jest w obecnie BMW X, które w najprostszej wersji kosztuje 4 mln hrywien (około 460 tys. zł).

Wiele śledztw dziennikarskich wykazało, że luksusowe samochody często kupowali w ostatnich miesiącach urzędnicy państwowi i ich krewni – czytamy na łamach Ukrainskiej Prawdy. Autorzy publikacji zasugerowali, że było to prawdopodobnie związane z tym, że urzędnicy ograniczali się w poprzednich latach z zakupami luksusowych dóbr, ponieważ do ubiegłego roku musieli składać deklaracje majątkowe. Obowiązek ten został wówczas zniesiony, a następnie przywrócony ponownie w październiku 2023 roku.

Jak zaznaczały w ostatnich miesiącach ukraińskie media, wiele danych wskazuje na to, że poziom korupcji jest obecnie najwyższy od czasu proklamowania niepodległości przez Ukrainę w 1991 roku.

(PAP)

=============