NCZAS.INFO | Kanclerz Niemiec Friedrich Merz. Foto: PAP/DPA
– Proszę zapytać córki […]. Podejrzewam, że otrzyma pan dość jasną i jednoznaczną odpowiedź – powiedział kanclerz Niemiec Friedrich Merz dziennikarzowi, który pytał, czy powinien przeprosić imigrantów.
Niemcy prowadzą obecnie dość mocną politykę przeciwko nielegalnej imigracji. Jednocześnie w ostatnim czasie kanclerz Merz wskazał, że należy zająć się też ogromną ilością legalnych imigrantów i uruchomić masowe deportacje.
W minionym tygodniu w Niemczech wybuchła afera, której kanclerz się jednak nie poddał. Podczas wizyty w Poczdamie Merz powiedział, że liczba imigrantów – użył określenia „uchodźcy”, ale wiadomo, że chodzi o imigrantów – którzy przybywają do Niemiec w maju spadła.
– Ale oczywiście nadal mamy ten problem w krajobrazie miejskim i dlatego minister spraw wewnętrznych pracuje obecnie nad umożliwieniem i przeprowadzeniem repatriacji na bardzo dużą skalę – powiedział kanclerz Niemiec Friedrich Merz.
Słowa te wywołały oburzenie w społeczeństwie nafaszerowanym politpoprawnością. Wynikało z nich bowiem, że imigranci nie są ubogaceniem, lecz „problemem”. Ponadto deportacje na dużą skalę – tu ładnie nazwane „repatriacją” – to raczej domena AfD, niż rządzącej koalicji.
Niemieckie media oczekiwały przeprosin ze strony Merza, jednak ten nie tylko ich nie wystosował, lecz dolał oliwy do ognia. W poniedziałek Merz odpowiadał na pytania dziennikarzy w siedzibie swojej partii w Berlinie. Dziennikarze pytali m.in., co sądzi o krytyce na swój temat za słowa o imigrantach i czy chciałby je odwołać lub „kogoś przeprosić” albo „czy kanclerz musi przeprosić migrantów w Niemczech”.
– Nie wiem, czy ma pan dzieci. A jeśli wśród nich są córki, to proszę zapytać córki, co mogłem przez to powiedzieć. Podejrzewam, że otrzyma pan dość jasną i jednoznaczną odpowiedź – odpowiedział kanclerz Niemiec Friedrich Merz.
– Nie mam nic do odwołania. Przeciwnie i to podkreślam: Musimy tu coś zmienić. Nad tym pracuje minister spraw wewnętrznych i będziemy to wdrażać – stwierdził Merz.
– Wielu mówi to samo, ocenia i osądza. Jeszcze raz: zapytajcie swoje dzieci, zapytajcie swoje córki, zapytajcie znajomych i krewnych. Wszyscy potwierdzą, że to problem. Najpóźniej od zapadnięcia zmierzchu – powiedział w odpowiedzi na kolejne pytanie.
„Deutsche Welle” jest oburzone postawą kanclerza.
„Kanclerzowi chodzi o to, że w niemieckich miastach jest problem z wysoką przestępczością, nękaniem, a nawet napaściami na tle seksualnym. Problem ze śmieciami i zaniedbaniem. Zwłaszcza po zmroku. A jeśli Merz – jak sam twierdzi – nie ma w tej kwestii nic do odwołania, to jego zdaniem w dużej mierze winni za te warunki są migranci i uchodźcy. W końcu zmniejszenie liczby uchodźców to właśnie polityka, którą minister spraw wewnętrznych Alexander Dobrindt z bawarskiej chadecji CSU ma realizować w imieniu kanclerza” – wyjaśnia redakcja, najwyraźniej nie wierząc, że imigranci – także legalni – mogą zostać uznani za problem.
Pytanie, czy i u nas w końcu zostanie to jasno stwierdzone przez rządzących?
PRZEMÓWIENIE OJCA ŚWIĘTEGO LEONA XIV DO UCZESTNIKÓW ŚWIATOWEGO SPOTKANIA RUCHÓW LUDOWYCH
Aula Pawła VI
Czwartek, 23 października 2025 r.
(…) Najważniejsze jest dla mnie, aby wasza służba była ożywiona miłością. Znam podobne rzeczywistości i doświadczenia w innych krajach, prawdziwe przestrzenie wspólnotowe pełne wiary, nadziei, a przede wszystkim miłości, która pozostaje największą z cnót (por. 1 Kor 13,13). Kiedy bowiem tworzymy spółdzielnie i grupy robocze, aby nakarmić głodnych, zapewnić schronienie bezdomnym, ratować rozbitków, opiekować się dziećmi, tworzyć miejsca pracy, zapewnić dostęp do ziemi i budować domy, musimy pamiętać, że nie tworzymy ideologii, ale naprawdę żyjemy Ewangelią.
(…) Na koniec chciałbym poruszyć kwestię bezpieczeństwa. Państwa mają prawo i obowiązek chronić swoje granice, ale powinno to być zrównoważone moralnym obowiązkiem zapewnienia schronienia. W przypadku nadużyć wobec bezbronnych migrantów nie mamy do czynienia z legalnym egzekwowaniem suwerenności narodowej, ale raczej z poważnymi przestępstwami popełnianymi lub tolerowanymi przez państwo. Podejmowane są coraz bardziej nieludzkie środki – wręcz celebrowane politycznie – aby traktować owych „niepożądanych” jak śmieci, a nie jak ludzi. Chrześcijaństwo natomiast odwołuje się do Boga miłości, który czyni nas wszystkich braćmi i siostrami i wymaga od nas, abyśmy żyli jak bracia i siostry. (…)
Pomijając już nawet ten aspekt, że nie jest to ratowanie rozbitków którym ot, przytrafiło się nieszczęście na pełnym morzu — tylko wyławianie z wody łazików i pasożytów, którzy pchają się do Europy “na socjal” — otóż nawet, jeśli nie wspomnieć o tym, to zawsze można “uratować”, nakarmić, napoić, po czym… odesłać [ciupasem!! md] “do domu”. Leon XIV nie powinien być niezadowolony — Z.B.
Robert Bąkiewicz zareagował na atak ze strony m.in. premiera Donalda Tuska i jego ministrów Radosława Sikorskiego oraz Marcina Kierwińskiego. „Cała lewacka szczujnia ruszyła z bezpardonowym atakiem” — napisał na platformie X lider Ruchu Obrony Granic.
Robert Bąkiewicz podczas wiecu PiS 11 października 2025 r. / PAP/Radek Pietruszka
Wystąpienie Roberta Bąkiewicza na wiecu PiS
Sprawa dotyczy wiecu PiS z 11 października, kiedy protestowano przeciwko nielegalnej migracji. Głos zabrał wówczas również zaproszony Robert Bąkiewicz. — Nie bójcie się prokuratur, sądów, ci ludzie zapłacą za to cenę. I ta droga na Grunwald musi być taka, że sprawiedliwość musi zapaść, że te chwasty trzeba z polskiej ziemi powyrywać i napalm na tę ziemię rzucać, żeby nigdy nie odrosły — powiedział.
Rzucił też hasło „kosy na sztorc!”.
Sikorski: “Faszysta używa faszystowskiego języka”
Radosław Sikorski, autor m.in. słynnego stwierdzenia o „dożynaniu watahy”, komentował wówczas: „Nie dziwi mnie to, że faszysta używa faszystowskiego języka. Dziwi tylko to, że trybunę udostępnia mu główna partia opozycyjna”.
Szef MSWiA Marcin Kierwiński nazwał wystąpienie „nienawistnym” i poinformował o reakcji prokuratury, która z urzędu podjęła czynności.
Natomiast premier Donald Tusk powiązał nawet wypowiedź Bąkiewicza z próbą podpalenia budynku z siedzibą PO.
Bąkiewicz: „Uderz w stół, a nożyce się odezwą”
Robert Bąkiewicz odniósł się do opinii członków rządu.
„Uderz w stół, a nożyce się odezwą” — mówi przysłowie. Gdy powiedziałem, że chwasty trzeba powyrywać z polskiej ziemi i nie dopuścić do ich powrotu („napalm rzucić…”), cała lewacka szczujnia ruszyła z bezpardonowym atakiem. Na czele tej nagonki stanęli naczelni hejterzy — Donald Tusk i, jak zwykle niezbyt trzeźwy, Marcin Kierwiński — a ich bezmyślni wyznawcy zawtórowali wyciem pełnym oburzenia. – napisał na platformie X.
Wytknął przy tym wcześniejsze określenia oburzonego premiera i jego ministrów.
„Oczywiście, co innego, gdy mowę ‚miłości’ wygłaszał Tusk, mówiąc o wieszaniu, albo inny arbiter elegancji, Sikorski, wzywający do ‚wyrzynania watahy’ — nie mówiąc już o ‚humanitarnym’ strząsaniu szarańczy czy ‚medycznym’ pokonaniu sepsy przez Owsika. Ton dyskursu publicznego nadają ‚sześćdziesięciolatkowie’ — zawsze ‚młodzi, wykształceni, z wielkich miast’. To oni przekształcili język debaty w bełkot meneli. Ważne, by z odpowiednim namaszczeniem wyrażać potępienia dla tych, którzy mają być potępieni, i wygłaszać pochwały wobec samych siebie”.
„Powiedziałem bez owijania w bawełnę”
Robert Bąkiewicz wyjaśniał następnie zdecydowany ton swojej wypowiedzi z 11 października.
„Powiedziałem wprost — bez owijania w bawełnę — że król jest nagi, bo dziś Polska, tak jak w I Rzeczypospolitej, jest rozkładana od środka przez ludzi działających na rzecz obcych interesów. Wtedy jurgieltnicy i konfederaci nie ponieśli konsekwencji, a ich zdrada otworzyła drogę do rozbiorów i upadku państwa. Dziś musi być inaczej. Obecni zaprzańcy — politycy, część elit akademickich, medialnych i samorządowych — osłabiają naród, rozkładają państwo od środka i wyprzedają jego suwerenność”.
— podkreślił i dodał, że „to nie są abstrakcje, ale konkretni ludzie”.
„Niszczą naszą moralną i kulturową spójność, blokują strategiczne inwestycje, bronią zdegenerowanych sędziów, niszczą polski kod kulturowy w edukacji, pozbawiają młodzież dzieł kształtujących tożsamość narodową, odbudowują niemiecką narrację na ziemiach odzyskanych, podkopują fundamenty bezpieczeństwa Polski, promują postawy sprzeczne z naszą tradycją i przykładają rękę do demograficznej katastrofy naszego narodu. Tak jak w epoce saskiej państwo trawiła zdrada i sprzedajność, tak dziś mamy nowych kolaborantów. Tym razem jednak muszą ponieść odpowiedzialność. Historia nie może się powtórzyć”. — zaznaczył lider ROG.
“Każdy naród ma prawo nazywać zło złem”
Bąkiewicz podkreślił, że „każdy naród ma prawo się bronić. Ma prawo nazywać zło złem i dobro dobrem”.
Mamy obowiązek przeciwstawiać się działaniom, które godzą w naszą tożsamość, kulturę, wiarę i suwerenność. Dziś w Polsce zło rozpleniło się niczym chwasty — jeśli nie staniemy do walki, scenariusz z końca XVIII wieku z pewnością się powtórzy. Należy więc w sposób dobitny atakować zdradzieckie postawy i stosowanie mocnych metafor jest jak najbardziej na miejscu”.
“Kosy na sztorc!”
„Nie dajmy się zastraszyć! Działajmy w sposób godziwy, lecz odważny — nie obawiajmy się słów, które jasno opisują rzeczywistość. Miejmy w sobie siłę, męstwo i determinację w działaniu! Kosy na sztorc!” — podsumował Robert Bąkiewicz.
W Szwajcarii 62% wyroków skazujących wydanych przez sądy w 2024 r. dotyczyło cudzoziemców. Wśród skazywanych obcokrajowców dużą część stanowili np. Algierczycy. 4 października Federalny Urząd Statystyczny (FSO) opublikował dane dające jasny przegląd wyroków wydanych w tym kraju według narodowości.
Szwajcarzy przodują w rankingu, co specjalnie nie dziwi, bo to ciągle ich kraj, chociaż w wielu przypadkach może chodzić o „naturalizowanych” Szwajcarów, czego już statystyka nie ujmuje. W sumie w 2024 roku skazano 33 088 osób, z czego 12 642 obywateli Szwajcarii.
Jeśłi porównamy dane z liczbą ludności w każdej społeczności, okaże się, że prawdziwym liderem przestępczości są… Gruzinie. 2,06% skazanych obywateli tego kraju na w sumie niewielką diasporę. Tuż za nimi plasują się obywatele Angoli (2,05%), co oznacza znacznie wyższy wskaźnik niż „średnia szwajcarska” wynosząca 0,18%. Nadreprezentacja obcokrajowców w tych statystykach jest oczywista i powinna skłaniać do pewnych wniosków także w innych krajach.
Algierczycy z kolei zajmują drugie miejsce po Szwajcarach w liczbach bezwzględnych. Obywatele tego kraju zapracowali sobie na 1888 spraw sądowych dotyczących mężczyzn i 22 kobiet. Na dalszych miejscach plasują się Francuzi (1721) i Włosi (1518).
Jeśli chodzi o przestępstwa związane z „życiem i nietykalnością cielesną ”, na 4299 skazanych osób znalazło się 1999 Szwajcarów, którzy wyprzedzili Portugalczyków (229), Francuzów (199) i Włochów (196). Statystyka narodowościowa zmienia się jednak już przy wyrokach skazujących za kradzieże i zniszczenie mienia. Dotyczy to 15 972 osób, w tym 1600 Algierczyków (51 stałych rezydentów), następnie Rumunów (1174) i Francuzów (878).
Za przestępstwa seksualne wśród 1105 skazanych znajduje się 705 Szwajcarów, wyprzedzając Portugalczyków (51), Niemców (40) i Włochów (35). FSO precyzuje, że dane te nie uwzględniają kontekstu społecznego, ale pokazują, że niektóre narodowości, pomimo niewielkiej liczebności, są nadreprezentowane w szwajcarskich więzieniach.
Papież Leon XIV zachęcił do odnowienia w sobie żaru powołania misyjnego. Jednocześnie zwrócił uwagę na konieczność otwartości, akceptacji czy przyjęcia migrantów, którzy szukają lepszego, bezpiecznego życia.
Podczas homilii głoszonej w ramach jubileuszu świata misyjnego i migrantów, papież zwrócił uwagę na konieczność odnowienia w sobie żaru powołania misyjnego. Dodał, że może się on wyrażać przez niesienie radości i pociechy Ewangelii, także tym, którzy przeżywają trudności. W tym gronie znajdują się – jak wskazał – migranci, którzy opuścili swoją ojczyznę.
Leon XIV wyraził przekonanie, że dzisiaj w historii Kościoła rozpoczyna się nowa era misyjna. Nie jest to już wyruszanie do dalekich krajów, aby tam prowadzić działalność misyjną, lecz jest to otwarcie się na migrantów, którzy przybywają do naszych krajów.
„Te łodzie, które mają nadzieję dostrzec bezpieczny port, w którym mogą się zatrzymać, i te oczy pełne niepokoju i nadziei, które szukają stałego lądu, do którego można by przybić, nie mogą i nie powinny spotkać się z chłodem obojętności lub piętnem dyskryminacji!” – stwierdził papież, apelując o przyjęcie, współczucie i solidarność wobec imigrantów.
„Nie tyle chodzi tutaj o „wyruszenie”, ile o „pozostanie”, aby głosić Chrystusa poprzez przyjmowanie, współczucie i solidarność: pozostać, nie chroniąc się w wygodzie naszego indywidualizmu; pozostać, aby spojrzeć w twarz tym, którzy przybywają z odległych i udręczonych krajów,; pozostać, aby otworzyć przed nimi ramiona i serca, przyjąć ich jak braci, być dla nich obecnością pocieszenia i nadziei” – wskazywał Leon XIV w swojej homilii.
Nawiązując do pierwszego czytania dzisiejszej liturgii (Ha 1, 2-3; 2, 2-4) Leon XIV zauważył, że krzyk cierpienia towarzyszy człowiekowi od samego początku, ale prorok wskazuje, iż zło będzie miało swój kres i nadejdzie zbawienie. Zaznaczył, że wiara nie tylko pomaga nam przeciwstawiać się złu, wytrwać w dobru, ale także przemienia nasze życie tak, że staje się ono narzędziem zbawienia, które Bóg nadal chce realizować w świecie. Dokonuje się ono, gdy troszczymy się o cierpienie bliźniego, „gdy służymy Ewangelii i braciom, nie dążąc do własnych korzyści, lecz jedynie po to, aby nieść światu miłość Pana” – wskazywał papież.
Leon XIV zapewnił o swoim wsparciu misjonarki i misjonarzy, a także zapewnił migrantów, że zawsze są mile widziani.
Na świecie istnieją trzy główne modele polityki migracyjnej. Polska, na poły jako króliczek doświadczalny, na poły jako ochoczy wolontariusz, staje się właśnie pionierem czwartego. Czyni to ku własnej zgubie.
Nie było w ostatnich latach bardziej istotnej kwestii niż odpowiednia polityka migracyjna. Nie były nią zmiany geopolityczne, transformacje gospodarcze ani nawet zmiany klimatu. To polityka migracyjna, pozornie niezauważalna, sunąca wolno niczym góra lodowa, doprowadza do zmian tak nieodwracalnych, że kiedy obejrzeć się za siebie i spojrzeć uważnie, można zobaczyć, jak pozostawia ze sobą cmentarzyska państw i cywilizacji. Dziś nie musimy już grzebać w prehistorii, bo zmiany te zachodzą na naszych oczach w czasie rzeczywistym.
Dzieje się tak z bardzo prostego powodu: to ludzie tworzą kraje, które zamieszkują, nie zaś na odwrót. Nie można mówić o nowych Niemcach, nowych Francuzach czy nowych Polakach bez automatycznej zgody na to, że zgadzamy się także na nowe Niemcy, nową Francję i nową Polskę – które być może będą się tak samo nazywać, ale ze starymi krajami o tej nazwie będą miały tyle wspólnego co zamek w drzwiach z zamkiem królewskim, czyli samą nazwę (po polsku nazywamy takie słowa homonimami).
Wesprzyj nas już teraz!
25 zł
50 zł
100 zł
Gdybyśmy na przykład wszystkich Norwegów przenieśli do Nigerii, a Nigeryjczyków do Norwegii, to w przeciągu kilku pokoleń Norwegia przestałaby być najzasobniejszym i najnudniejszym państwem Europy, a Nigeria przestałaby być targanym zamachami terrorystycznymi siedliskiem korupcji i zmarnowanych szans. Państwa to ludzie.
Nieuchronność migracji?
Powiedzieliśmy sobie, że procesy migracyjne przebiegają wolno, często niezauważalnie; że są niczym majestatyczny rejs góry lodowej. Ale także, podobnie jak w przypadku góry lodowej, widzimy zaledwie cząstkę zjawisk związanych z migracją, tak jak widzimy tylko czubek tego, co kryje się pod wodą. Często słyszymy, że migracja jest świetna, bo dzięki niej można się najeść do syta pysznej chińszczyzny, i kto nie lubi muzyki latynoamerykańskiej…
Ale migracja oznacza nieporównanie więcej niż tylko widzialne ornamenty kulturowe. Te inne zjawiska suną w naszym kierunku niezauważone, ciche, ukryte pod spokojną powierzchnią wody. To na nich rozbijają się nasze społeczeństwa; niełatwo je wykryć ze względu na stopniowe tempo i rozległe ramy czasowe, w których działają, co z kolei sprawia, że mogą spowodować o wiele bardziej rozległe zniszczenia niż krótkie, ale zauważalne kryzysy (jak na przykład dramatyczny, ale krótkotrwały napływ uchodźców z Ukrainy w roku 2022).
Mówimy o zmianach przybierających formę rutynowych zdarzeń, które stają się zakorzenione jako domyślne cechy w systemie, a nie wyjątkowe i przyciągające uwagę wiadomości. We Francji gazety już nie donoszą o bójkach na noże. Gdyby to robiono, zabrakłoby w nich miejsca. Przestępczość jest tam częścią codziennego życia.
Obie cechy procesów migracyjnych, czyli ich relatywna powolność i niezauważalność sprawiają, że społeczna debata na temat migracji oraz uwzględnienie jej w systemie politycznym danej wspólnoty jest bardzo trudne, zwłaszcza w warunkach demokracji elektoralnej, która przede wszystkim uzależniona jest od cyklicznych kaprysów i krótkiej pamięci elektoratu. Jeżeli już myślimy o migracji, to najczęściej w kategoriach kryzysu, jak w 2015 lub w 2021 roku. Kryzys zaś (termin pochodzący od greckiego słowa krisis, który pierwotnie oznaczał czas podejmowania decyzji lub osądu) powszechnie rozumie się jako nagłe wydarzenie lub serię wydarzeń, które wyrządzają znaczną szkodę w stosunkowo krótkim czasie.
Konwencjonalne obrazy kryzysu migracyjnego często przywołują sceny łodzi przybywających na Lampedusę, osób tłoczących się na granicach lub przepełnionych ośrodków dla azylantów. Jest to błąd wynikający ze skupiania się na widowiskowych aspektach zjawiska. Kryzysy migracyjne są w istocie stopniowe, narastające i rozproszone, a nie spektakularne; są raczej wynikiem trwających procesów, a nie ich zerwania. Stanowią polityczne wyzwanie – co wynika z wrodzonej krótkowzroczności demokracji – w którym politycy często inicjują działania, których nie są w stanie ukończyć (cóż szkodzi obiecać) lub podejmują inicjatywy bez konieczności stawienia czoła konsekwencjom swoich działań (za cztery lata nie będziemy już rządzić).
Jeśli przyjrzymy się ostatnim pięćdziesięciu latom demokratycznej polityki w Europie, staje się niezaprzeczalne, że chociaż nikt wyraźnie nie głosował za masową migracją (ba, wielu głosowało przeciwko niej) i żadna partia polityczna nie umieściła jej w swoim programie wyborczym, lodowa góra migracji sunęła jak gdyby nigdy nic. Takie podejście nasyca wszelkie debaty o przyszłości naszych narodów – naszych wspólnot politycznych – poczuciem nieuchronności, które przesłania potencjalne alternatywy. Utopijna eschatologia przyszłości migracyjnych służy jako model argumentacyjny, źródło autorytetu normatywnego i mocy transformacyjnej, która wpływa na polityczne, moralne i kulturowe aspekty współczesnych społeczeństw. Migracja zawsze była, jest i będzie. Innego modelu nie będzie.
Trzy modele
Nie jest to prawda. Istnieją trzy różne modele polityki migracyjnej i warto je rozróżniać. Pierwszy model, nazwijmy go rodzinnym, jest tym, co pozwoliło Europie na dojście do szczytu swojej potęgi. W rodzinie inwestuje się przede wszystkim we własne dzieci i o nie się dba. Oczywiście, ich koledzy i koleżanki czasem wpadają w odwiedziny, czasem zjedzą z nami posiłek albo nawet zostaną na noc, ale nie wprowadzają się nagle do salonu, twierdząc, że tutaj jest im lepiej niż u własnych rodziców, bo tata jest alkoholikiem.
Model rodzinny szybko jednak ustąpił miejsca modelowi drużyny piłkarskiej. Zaczęliśmy mówić naszym dzieciom:
– Piotrusiu, twoje oceny z matematyki pozostawiają wiele do życzenia, dostałem właśnie do wglądu świadectwo małego Li z Pekinu i postanowiliśmy z mamą, że to jednak jemu będziemy opłacać dodatkowe zajęcia, a potem czesne na najlepszej uczelni, na jaką się dostanie. Podobnie nasze państwa, zaczęły ściągać do siebie najlepszych z całego świata, co sprawiło, że rodzime populacje musiały konkurować już nie tylko ze sobą nawzajem, ale ze wszystkimi, którym chciało się stanąć do takich zawodów. Narody przestały być rodzinami, stały się drużynami piłkarskich gwiazd, jak Real Madryt.
Problem w tym, że gwiazdy są trudne do zdobycia i trudne w utrzymaniu. Nie ma ich też zbyt wiele. Model drużyny piłkarskiej okazał się zatem niezbyt wydajny. Piotruś być może był zmuszony porzucić marzenia o Uniwersytecie Warszawskim, ale w dalszym ciągu nie chciał rozwozić pizzy przez całe życie.
I wtedy pojawili się zwolennicy modelu fabrycznego, w którym Piotruś musi współzawodniczyć nie tylko z pekińskim Li, ale także mówi się mu, że jeżeli nie chce pracować za najniższą krajową przy zbiorze szparagów, to Muhammad ali z Taszkientu zrobi to z radością za połowę stawki. Model fabryczny działa w oparciu o jedną tylko świętość, a jest nią rosnące PKB. Fabryka jednak nie potrzebuje ludzi – potrzebuje doskonale zastępowalnych i wymienialnych trybików, które muszą być użyteczne i tanie, i tylko to się liczy. Model fabryczny jest bowiem ślepy na to, że zyski w płaszczyźnie gospodarczej wiążą się z niekwestionowanymi (i często o wiele większymi) stratami w obszarach społecznych i kulturowych.
Polska wysypiskiem Europy?
Jeśli wydaje się nam, że model fabryczny był złym pomysłem, to i tak blednie on w porównaniu z obecnie testowanym w Polsce modelem, który trudno nazwać inaczej jak śmieciowym.
Polega on na tym, że państwo A (w tym przypadku Niemcy) przerzuca do państwa B (w naszym przypadku jest nim Polska) niechciane elementy migracyjne, pozbywając się w ten sposób kłopotu, który samo sobie stworzyło, otwierając granice w 2015 roku. Działaniem tym jednocześnie osłabia nielubianego sąsiada, który będzie musiał teraz na własny koszt zająć się niewykształconym i często agresywnym elementem, niezdolnym do integracji i jeszcze mniej chętnym do pracy, będącym zatem tylko i wyłącznie obciążeniem zatruwającym organizm społeczny.
Era masowej migracji właśnie się w Europie kończy – widzi to każdy, kto uważnie śledzi rozwój sytuacji. Potrzeba jeszcze jednego, maksymalnie dwóch cykli elektoralnych, by ta zmiana stała się faktem. Pierwszy kongres remigracyjny odbył się w tym roku w Austrii (nie było tam nikogo z Polski). Partie polityczne rozmawiają już nie o tym czy, ale jak pozbywać się niechcianych migrantów; niemiecka AfD ma cały siedmiokrokowy plan takiej polityki. Jednak od wydalenia kogoś do Erytrei czy Somalii prostsze, tańsze i szybsze jest przecież przerzucenie takiego osobnika przez most w Gubinie. Na razie robią to tylko Niemcy – jeśli jednak nie sprzeciwimy się temu szybko i stanowczo, Polska stanie się wysypiskiem całej Europy.
Monika Gabriela Bartoszewicz – specjalistka w dziedzinie bezpieczeństwa społecznego. Wykłada na UiT The Arctic University of Norway. Po polsku dostępna jest jej książka Festung Europa.
Tekst ukazał się w 106. numerze magazynu „Polonia Christiana” (wrzesień – październik 2025)
Aby zamówić numer skontaktuj się z nami pod numerem: tel: +48 12 423 44 23
„Ponad siedem milionów migrantów pozostaje poza rynkiem pracy Unii Europejskiej, pomimo twierdzeń liberalnej klasy politycznej, że miliony przybyłych migrantów w ostatnich dziesięcioleciach przyniosłyby korzyści Europie” – alarmuje „European Conservative”.
Flaga UE / Pixabay
Życzeniowe myślenie środowisk lewicowo-liberalnych, jakoby masowa migracja z krajów afrykańskich i Bliskiego Wschodu miała przynieść Europie gospodarcze korzyści nie wytrzymują zderzenia z rzeczywistością. Według najnowszego raportu Komisji Europejskiej na temat zatrudnienia i rozwoju społecznego w Europie (ESDE) stopa bezrobocia wśród migrantów jest dwukrotnie wyższa od średniej UE: 11,8% w porównaniu do 5,9%. Migranci są również najbardziej narażeni na ubóstwo – 38% żyje w niebezpieczeństwie.
Ponad połowa migrantek nigdy nie pracowała
Chociaż Komisja twierdzi, że pomocne mogą być lepsze zachęty podatkowe, prostsze zezwolenia na pracę i silniejsze szkolenia językowe, dane wskazują również na głębsze przeszkody natury społecznej. Otóż okazuje się, że ponad połowa imigrantek, które nie są na rynku pracy, nigdy nie pracowała. Nie bez znaczenia są tu tradycje kulturowe: w wielu społeczeństwach muzułmańskich kobiety nie są zachęcane do podejmowania pracy zarobkowej, co utrzymuje się po migracji do Europy.
Pomaga to wyjaśnić, dlaczego wskaźnik aktywności zawodowej imigrantek pozostaje tak znacząco w tyle zarówno za mężczyznami, jak i kobietami urodzonymi w domu.
Kolejną barierę stanowi brak znajomości języka kraju, do którego wyemigrowali. W 2021 r. tylko jedna czwarta migrantów spoza UE zgłosiła, że po przybyciu biegle włada językiem kraju przyjmującego. Nic dziwnego, że sami migranci uznali “brak umiejętności językowych” za najczęstszą przeszkodę w znalezieniu pracy.
Niemcy mają problem
Kolejny problem to, jak wskazuje „European Conservative” uznawanie kwalifikacji – często “długi, złożony i kosztowny” proces, który sprawia, że wiele osób z wyższym wykształceniem jest zatrudnionych w niepełnym wymiarze godzin lub całkowicie wykluczonych.
Jak ustaliła w swoim raporcie katolicka organizacja charytatywna Malteser, trzy czwarte dorosłych bez żadnych kwalifikacji szkolnych i prawie połowa bez przeszkolenia zawodowego było pochodzenia migracyjnego. Wiele dzieci w domu nie mówi po niemiecku, a w 2024 r. około 14% dzieci przebywających w placówkach opieki nad dziećmi finansowanych ze środków publicznych w ogóle nie mówiło po niemiecku.
Totalne odrealnienie Brukseli
Mimo tego Bruksela w dalszym ciągu podkreśla korzyści płynące z migracji. Cytowana przez „European Conservative” Roxana Mînzatu, wiceprzewodnicząca wykonawcza Komisji ds. praw socjalnych, powiedziała: „Musimy zrobić więcej, aby zapewnić każdemu możliwość wniesienia swoich umiejętności i talentów. Usuwając przeszkody, podważając stereotypy i promując równość płci, możemy uporać się z niedoborami siły roboczej, zwiększyć naszą konkurencyjność i zbudować bardziej sprawiedliwe, bardziej włączające społeczeństwo”.
Słowa te świadczą o kompletnym odrealnieniu brukselskich urzędników. Wśród muzułmańskich imigrantów lewicowe zdobycze kulturowe w postaci tzw. równości płci z pewnością nie są i nie będą propagowane, podobnie jak i nie będą negowane tradycyjne role kobiet i mężczyzn. Natomiast próba podważenia tego stanu rzeczy doprowadzi jedynie do protestów społeczności imigranckich, a już na pewno nie przyczyni się do wzrostu zatrudnienia. Odpowiedzią na kryzys na rynku pracy jest nie migracja, ale polityka pronatalistyczna, którą niestety wiele liberalno-lewicowych rządów a priori odrzuca. Dla przykładu Francja chce sprowadzać tyle migrantów, ile morduje się w niej dzieci poczętych.
Jest jeszcze jedna kwestia – muzułmańscy imigranci traktują świadczenia socjalne, jako dżizję, czyli podatek od niewiernych, stąd nie zamierzają podejmować jakiejkolwiek pracy. Brak zrozumienia przez europejskie “elity” kultury islamu z pewnością spowoduje w Europie poważne perturbacje. Jest to tylko kwestią czasu.
Sąd Rejonowy w Chelmsford, we wschodniej Anglii, uznał Murzyna przebywającego w hotelu w Epping za winnego wszystkich pięciu zarzucanych mu czynów, w tym napaści seksualnej na 14-letnią dziewczynkę. Zdarzenie to wywołało falę protestów w całej Wielkiej Brytanii.
Brytyjski rząd kontynuuje niebezpieczną w swoich skutkach hucpę, umieszczając za pieniądze podatników potencjalnych bandytów przybywających nielegalnie do tego kraju w hotelach o dobrym standardzie.
Jeden z nich został skazany za gwałt na 14-latce. Podczas ogłaszania wyroku sędzia stwierdził, że nastolatka była konsekwentna w swoich zeznaniach, a kobieta, która zgłosiła napaść i wezwała na miejsce policję była wiarygodnym świadkiem.
Do molestowania dziewczynki doszło 7 i 8 lipca w Epping, gdzie mężczyzna, obywatel Etiopii, mieszkał w hotelu dla azylantów. 41-latek w swoim kraju był nauczycielem sportu. Podczas procesu zaprzeczył wszystkim postawionym mu zarzutom.
Sędzia odroczył ogłoszenie wyroku do 23 września. Stwierdził, że najbardziej prawdopodobnym wyrokiem będzie „natychmiastowe pozbawienie wolności”, dodając: „pytanie tylko na jak długo”.
Zdarzenie w Epping wywołało w połowie lipca falę demonstracji pod hotelami dla azylantów w całej Wielkiej Brytanii. Brytyjczycy upomnieli się o poszanowania prawa i wykonywanie przez władze ich podstawowej powinności, jaką jest zapewnienie bezpieczeństwa w kraju.
Zwolennikom wyniszczania państwa i tkanki społecznej przez imigrantów nie wystarczyła kolejna zbrodnia seksualna popełniona przez Murzyna z Afryki. Lewicowe organizacje wyszły na ulice z „kontrmanifestacjami”. Podczas niektórych demonstracji dochodziło do starć z policją oraz zatrzymań uczestników.
Według danych brytyjskiego ministerstwa spraw wewnętrznych (Home Office) w drugim kwartale 2025 r. działało 210 hoteli dla osób uznanych za „azylantów” na terenie całego kraju, w których przebywało ponad 32 tysiące osób. Rządowym celem jest podobno zamknięcie hoteli dla migrantów do 2029 roku.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat niektóre kraje Europy Zachodniej, zwłaszcza Niemcy i Wielka Brytania, zachęcały do nieproporcjonalnie wielkiego napływu osób z krajów o większości muzułmańskiej, głównie sklasyfikowanych jako uchodźcy, powiedział biskup Athanasius Schneider w wywiadzie dla LaNuovaBq.it (23 sierpnia).
Opisuje on ten proces jako “przesiedlanie obywateli muzułmańskich do chrześcijańskich krajów europejskich, zaaranżowane przez władze polityczne wyższego szczebla we współpracy z niektórymi organizacjami międzynarodowymi”.
Monsignor Schneider dodaje, że pod pretekstem integracji, islamskie praktyki religijne są wprowadzane do szkół i życia publicznego, takie jak żywność halal, publiczne kolacje w celu zakończenia postu podczas ramadanu i reklamy związane z ramadanem.
Stwierdza on, że w wielu tradycyjnie chrześcijańskich krajach populacja islamska w niedalekiej przyszłości przewyższy liczebnie ludność rodzimą, a muzułmanie już teraz zajmują wpływowe stanowiska polityczne.
Biskup Schneider opisuje to podejście jako ogromny błąd, stwierdzając: “Zamiast promować imigrację, rządy europejskie powinny inwestować w projekty humanitarne i gospodarcze, które umożliwią uchodźcom i imigrantom pozostanie w ich własnych krajach, poprawiając ich warunki życia, a tym samym przyczyniając się do dobrobytu i postępu ich ojczyzny”.
Ostrzega, że “wielu przedstawicieli Kościoła kieruje się dziś polityczną poprawnością”: “Dialog międzyreligijny jest metodą dwuznaczną. Wzywa do harmonii między religiami, która nie istnieje w doktrynie lub moralności i często brakuje jej również w praktyce”.
Oraz: “Koran i prawo szariatu zawierają wyraźne stwierdzenia dyskryminujące niemuzułmanów, ale nigdy się do nich nie odnosi. Tego rodzaju “dialogowi” brakuje szczerości. Problem upolitycznionego islamu i rosnących prześladowań chrześcijan, szczególnie w krajach islamskich lub z rąk islamskich grup ekstremistycznych, jest rzadko omawiany”.
Środowiska patriotyczne przygotowują antyimigracyjną manifestację w Warszawie. Z hasłem „Polska dla Polaków, Polacy dla Polski” przeciwnicy niekontrolowanego napływu cudzoziemców przejdą przez stolicę, domagając się zerwania z polityką otwartych granic. Jak podkreślają organizatorzy zagraża ona bezpieczeństwu w kraju i oznacza wzrost przestępczości.
6 września odbędzie się marsz antyimigracyjny pod hasłem „Polska dla Polaków. Polacy dla Polski”. Wydarzenie będzie organizowane przez Młodzież Wszechpolską oraz Stowarzyszenie „Marsz Niepodległości”.
Zapowiadając wydarzenie Prezes Stowarzyszenia „Marsz Niepodległości” Bartosz Malewski stwierdził, że hasło „Polska dla Polaków” nie powinno budzić kontrowersji. – Dla kogo innego miałaby być Polska? – pytał
Manifestacja rozpocznie się o godz. 13 pod siedzibą Komisją Europejskiej, a zakończy się pod Sejmem. Organizatorzy podkreślają, że trasa ma charakter symboliczny i odwołuje się do realiów polskiej polityki. To Komisja Europejska narzuca nam migrantów poprzez mechanizm relokacji oraz Pakt Migracyjny, a Sejm jest jedynie wykonawcą zagranicznej polityki. W pobliżu znajduje się również Ambasada Niemiec, którego to państwo nielegalnie przerzuca nam imigrantów przez granicę, wyjaśnili przeciwnicy masowej migracji.
– Widzieliśmy co wydarzyło się w Toruniu, widzieliśmy co wydarzyło się w miejscowości Nowe, widzimy, że przestępczość wśród społeczności migranckiej wzrasta. I bardzo dobrze, że Polacy oddolnie organizują się w patrole obywatelskie – mówił zachęcając do udziału w wydarzeniu prezes Młodzieży Wszechpolskiej Marcin Osowski.
Celem manifestacji jest zaprotestowanie przeciwko polityce migracyjnej polskiego rządu polegającej na ściąganiu imigrantów do naszego kraju z całego świata oraz upamiętnienie jednego z najważniejszych wydarzeń w historii Polski i Europy – Odsieczy Wiedeńskiej z 1683 roku. Tego dnia, wojska polskie pod wodzą króla Jana III Sobieskiego, w sojuszu z wojskami cesarza Leopolda I, stanęły do walki z armią osmańską pod dowództwem Kara Mustafy. Był to moment kluczowy dla przyszłości Europy, a jego znaczenie wykraczało daleko poza wynik samej bitwy.
– Rzeczywistość pokazuje, że masowa i pozaeuropejska imigracja do Europy kończy się nie tylko wzrostem przemocy i brakiem bezpieczeństwa dla Europejczyków, a zwłaszcza Europejek, ale także pokazuje, że multi-kulti jest pewną iluzją. Polacy mają prawo do własnego państwa. Polacy przez wieki walczyli o swoje państwo i nie mogą go stracić w tak głupi sposób, ponieważ masowa imigracja jest tym, co zachwiało posiadaniem własnego państwa przez Brytyjczyków, Szwedów i Francuzów – zaznaczał publicysta portalu nlad.pl Kacper Kita.
Manifestacja 6 września ma być centralnym zwieńczeniem ponad trzydziestu manifestacji antyimigracyjnych odbywających się pod hasłem Polska dla Polaków organizowanych w całym kraju przez Młodzież Wszechpolską.
Nasz naród jest osłabiony systemowo od dziesiątków lat. Nasi rządzący podwykonawcy reprezentują niepolskie interesy i ci emigranci to nie są emigranci, to są zorganizowane, sprowokowane grupy ludzi, nieco przeszkolone, którzy tu przyjeżdżają, a raczej są przywożeni, przecież nie za swoje pieniądze, jako nachodźcy, aby zniszczyć państwa narodowe, kulturę katolicką i polskość rozmyć w masie innych ras, innych narodów, byśmy mieli kondycję Londynu czarnego od czarnoskórych. To nie są żadne emigracje zarobkowe. To nie jest żadna spontaniczność.
* * *
Jest straszna presja na ludzi prawdy i ludzi polskości. Kto powie prawdę, jest okrzyknięty wrogiem publicznym i się go linczuje na różne sposoby. My w Polsce nie mamy emigracji. My mamy nachodźców jako okupantów, jako ludzi bez kultury własnej, moralności, nie mają nic do stracenia.
* * *
I gdyby szczególnie obdarowani przez Pana Jezusa kapłani nie pożałowali siebie i swego, może byśmy mieli inną Polskę. A ponieważ konformizm i tchórzostwo stały się normą i obyczajem akceptowanym, to mamy tę nędzę duchową i ojczyźnianą, jaka jest nam dana.
−∗−
Za obronę polskości jest się ukaranym. Ziemia może tego nie wytrzymać – ks. Marek Bąk
−∗−
Warto porównać:
Dokonuje się powolny rozbiór Ojczyzny – ks. prof. Stanisław Koczwara Co nam, wspominającym go podczas Najświętszej Ofiary Zbawiciela Świata, chce powiedzieć ten niezrównany człowiek? Zwłaszcza nam, Polakom, którzy żyjemy w czasie, kiedy i z naszej winy dokonuje się powolny rozbiór […]
______________
Pasterze Kościoła – gdzie w was sumienie?! «Następny jubileusz, który nam dała do obchodzenia Boża Opatrzność, to 100 lat odzyskania przez Polskę niepodległości. Minął ten wspaniały jubileusz w kościele polskim bez większego echa, nie licząc miernego kazania […]
______________
Biblią szantażują katolików – ks. Daniel Wachowiak Sam szatan potrafił Panu Jezusowi cytować różne zdania z Pisma Świętego, ale przedstawiał je w takim kontekście, w którym ta interpretacja była bardzo fałszywa. Podobnie robią ci, którzy na co […]
Imigranci z Afryki w Hiszpanii. Zdjęcie ilustracyjne. Foto: PAP/EPA
Polacy mają unikalną szansę bycia mądrym przed szkodą. Chodzi o imigrację i doświadczenie „wielokulturowości” krajów zachodnich, które przetestowały takie „ubogacenie” na sobie. Wydaje się, że obecnie rozgrywa się walka o przyszłość Polski, a wściekłość prounijnych „elit” np. na takie inicjatywy jak Ruch Obrońców Granic, pokazuje, że mamy być może moment decydujący. Europa, odcinając się m.in. od swoich „korzeni” kulturowych, powoli walkę o swoją tożsamość przegrywa, Polska nie leży z kolei na bezludnej wyspie, ale ma ciągle szansę na opóźnienie projektu niszczenia narodów i tworzenia na naszym kontynencie skonstruowanym z chrześcijaństwa, filozofii greckiej i rzymskiego prawa, „nowego człowieka”, którego wychowa się na miazmatach tzw. tolerancji, neomarksizmu, „elgiebetizmu”, także islamu. Forpocztą i bazą tych zmian jest masowa imigracja. Niemal każdy dzień przynosi w tym względzie nowe alarmy…
Ostrzegania przed negatywnymi skutkami tego zjawiska, nigdy dość. Najnowszy przykład pochodzi z Francji, gdzie zmiany społeczne związane z imigracją zaczynają przerażać coraz większe grupy tubylców. Oto mer miasteczka Villeneuve-de-Marc (departament Isère), Gilles Dussault, został zaatakowany przez arabskiego sąsiada. Chodzi o sąsiedzki spór, jakich nigdy i nigdzie nie brakowało, ale sposoby rozwiązywania takich waśni noszą już znamiona „importu”.
Miasteczko Villeneuve-de-Marc, leżące między Lyonem a Grenoble i liczące 1200 mieszkańców, jest w szoku. W czwartek rano, 7 sierpnia obserwowali policyjne radiowozy przejeżdżające główną ulicą na miejsce tragedii. Mer miasta, Gilles Dussault, został pobity i dźgnięty nożem przed swoim domem przez sąsiada niejakiego Maleka A. Podejrzany osobnik pobił mera, później usiłował przejechać go samochodem i staranował mur ogrodzenia. Zdążył jeszcze pobić syna mera, który usiłował pomóc ojcu i w w końcu sprawca zbiegł z miejsca zdarzenia już pieszo. Po 2 dniach został jednak złapany.
Sprawa jest urodzony w Algierii i od dzieciństwa mieszka we Francji, posiada też obywatelstwo francuskie. Bez przeszłości kryminalnej, wiedzie stosunkowo dyskretne życie, bez dzieci, ma dyplom ukończenia studiów wyższych (BTS) z wzornictwa przemysłowego. Porządny obywatel, z tym, że podczas przeszukania domu, pod poduszką znaleziono… dwa noże.
Gilles Dussault w ciężkim stanie został przewieziony helikopterem do szpitala Édouard Herriot w Lyonie, a jego syn został przewieziony do szpitala w Vienne. Głos w tej sprawie zabrał sam Prezydent Republiki, Emmanuel Macron, który napisał na „X”: „Kiedy atakowany jest urzędnik państwa, naród staje po jego stronie (…). Kiedy atakowani są jej przedstawiciele, Republika musi być surowa i bezkompromisowa. Robimy wszystko, aby znaleźć i skazać sprawcę tego tchórzliwego czynu”…
Sprawa sąsiedzkiego sporu trwającego od kilku miesięcy, nabrała rozgłosu, ale tylko dlatego, że ofiara jest merem. Chodzi tu jednak o znacznie szersze zjawisko utrwalania się stref bezprawia nawet na prowincji, o stan bezpieczeństwa społecznego kraju, o zmieniające się normy współżycia ludzi.
Malek A., mieszkał w tym mieście od kilku lat. Problem sąsiedzki był podobny do wielu innych. W Villeneuve-de-Marc zamknięto rok temu ostatni sklep spożywczy. Gmina zdecydowała się na zakup tej nieruchomości położonej obok domu podejrzanego, aby spróbować wznowić działalność. Jednak jedna ze ścian posesji zawaliła się, uszkadzając dom Maleka A. Sprawa odszkodowania trwa, ale od tego momentu zaczął się i spór. Poszkodowany przeprowadził kilka prac naprawczych, ale bez autoryzacji i pozwolenia. Spowodowało to, że wszedł w konflikt z gminą, a w końcu postanowił go rozstrzygnąć po swojemu…
𝗔𝗟𝗘𝗥𝗧𝗘 𝗜𝗡𝗙𝗢 — L’individu ayant POIGNARDÉ le maire de Villeneuve-de-Marc, Gilles Dussault, se nomme Malek A. Après avoir poignardé le maire à 3 reprises au niveau du thorax, il est remonté dans son véhicule et a FONCÉ sur le maire et son fils pour les ÉCRASER. Le père et le fils ont miraculeusement évité la voiture qui s’est encastré dans un mur. L’individu, toujours en fuite, est activement recherché. (Le Parisien)
Imigranci na łodzi. Zdjęcie ilustracyjne. Foto: PAP/EPA
Europejski Trybunał Sprawiedliwości orzekł, że nie można odsyłać nielegalnych imigrantów, bo – zdaniem unijnej instytucji – żaden kraj nie może zostać uznany za „bezpieczny”. „Jeśli nie ma miejsca dla migrantów w specjalnych ośrodkach, to władze muszą w jakiś sposób pomieścić i nakarmić domniemanych azylantów […] nawet jeśli oznacza to utrudnienia dla rodzimej społeczności” – alarmuje prezes Warsaw Enterprise Institute Tomasz Wróblewski.
Wróblewski udostępnił informację z portalu infomigrants.net i streścił ją.
„Europejski Trybunał Sprawiedliwości nie ułatwia rządom narodowym opanować nastrojów antyemigranckich w Europie. Otóż TSUE zdecydował, że żaden kraj nie może zostać uznany za ‘bezpieczny kraj pochodzenia’ do którego można odsyłać osoby nielegalnie przebywające w UE. Chyba że cała populacja tego kraju zostanie uznana za bezpieczną – napisał na X Tomasz Wróblewski.
Prezes Warsaw Enterprise Institute wyjaśnił, że „w praktyce wyrok oznacza, że żaden migrant nie może być siłą odesłany do domu”.
„W każdym ubogim kraju znajdzie się ktoś kto nie czuje się bezpiecznie” – czytamy.
„Sąd odrzucił też argument, że nagły napływ osób ubiegających się o azyl uzasadnia ograniczenie świadczeń dla oczekujących na azyl. Sąd stwierdził, że ograniczenia zasobów nie mogą być podstawą do ograniczenia ‘praw podstawowych’. Obowiązek ten pozostaje wiążący nawet w przypadku czasowego przepełnienia ośrodków dla migrantów” – napisał Wróblewski.
„Oznacza to, że jeśli nie ma miejsca dla migrantów w specjalnych ośrodkach, to władze muszą w jakiś sposób pomieścić i nakarmić domniemanych azylantów – w hotelach, restauracjach, jakkolwiek można to zrobić – nawet jeśli oznacza to utrudnienia dla rodzimej społeczności” – stwierdził Wróblewski.
Wpis skomentował m.in. Krzysztof Bosak. Jak ocenił, „oddaliśmy się pod władzę lewicowych wariatów”.
„To nie przesada. To fakty. Cała klasa polityczno-medialna od 20 lat staje na głowie żeby to zamaskować, ale możliwość manewru ekstremalnie im się zawęża” – stwierdził.
„Będzie trzeba spod tej władzy wychodzić. W gruncie rzeczy wszyscy powoli to zaczynają rozumieć, więc sądzę że oburzanko, które nas czeka, będzie o przeciętnym stopniu intensywności, niczym zapał do tępienia odchyleń od marksizmu w PZPR w późnych latach osiemdziesiątych” – napisał Krzysztof Bosak.
Oddaliśmy się pod władzę lewicowych wariatów. To nie przesada. To fakty. Cała klasa polityczno-medialna od 20 lat staje na głowie żeby to zamaskować, ale możliwość manewru ekstremalnie im się zawęża. Będzie trzeba spod tej władzy wychodzić. W gruncie rzeczy wszyscy powoli to zaczynają rozumieć, więc sądzę że oburzanko, które nas czeka, będzie o przeciętnym stopniu intensywności, niczym zapał do tępienia odchyleń od marksizmu w PZPR w późnych latach osiemdziesiątych.
Tomasz Wróblewski @tomaawroblewski
Europejski Trybunał Sprawiedliwości nie ułatwia rządom narodowym opanować nastrojów antyemigranckich w Europie. Otóż TSUE zdecydował, że żaden kraj nie może zostać uznany za “bezpieczny kraj pochodzenia” do którego można odsyłać osoby nielegalnie przebywające w UE. Chyba że cała…
27,6 tys. wyświetleń
=========================
Należy jednak przypomnieć, że Konfederacja WiN konsekwentnie przekonywała w ostatnim czasie, że Polska opuścić UE nie powinna, a część jej działaczy twierdziła, że jest to wręcz niemożliwe. Czy więc odpowiedzią na to szaleństwo powinno być tylko utyskiwanie i dalsze podporządkowywanie się, tylko, że „bez uśmiechania się”?
Czy jednak należy przyznać, że PolExit od lat jest słusznym kierunkiem?
Widać wyraźnie, że walka z narodami Europy zaostrza się, a unijni biurokraci chcą pozbawić Europejczyków wszelkich możliwości obrony.
W Grenoble mer tego miasta Éric Piolle chce ubogacić „bogate getta” białych mieszkańców mieszkaniami socjalnymi. Piolle to polityk Partii Zielonych (EELV) i na taki pomysł wpadł kilka miesięcy przed końcem swojej kadencji.
31 lipca oświadczył, że chce „rozbić bogate getta” poprzez tworzenie w zamożnych dzielnicach mieszkań socjalnych „w imię różnorodności”. Taka propozycja padła w wywiadzie, którego Zielony polityk udzielił gazecie „Dauphiné Libéré” w czwartek, 31 lipca.
Éric Piolle bronił swojej polityki „różnorodności społecznej”. „Staramy się rozbić getta, a zwłaszcza te bogate” – oświadczył mer, argumentując, że „problemem Grenoble są obszary, w których nie ma mieszkań socjalnych”.
Opozycja ostro krytykuje pomysły obecnego mera. Były burmistrz miasta i kandydat opozycji w wyborach samorządowych w 2026 roku, Alain Carignon, mówił o „nieprzyzwoitym” pomyśle. Wskazał, że w Grenoble są dzielnice bezprawia, jak La Villeneuve, charakteryzujące się codziennymi starciami między młodzieżą a organami ścigania” i dodał, że Piolle chce zafundować to samo w spokojniejszych dotąd częściach miasta.
W mediach społecznościowych, także eurodeputowany Zjednoczenia Narodowego (RN) Aleksander Nikolić wyraził oburzenie pomysłami mera i dodał, że „lewica nie rozwiązuje problemów trudnych dzielnic, ale chce je eksportować na inne części miasta”.
Kierowca pojazdu z przewozów na aplikację gruzińskiej narodowości, który zgwałcił Agnieszkę H. z Wrocławia został skazany na 4,5 roku więzienia. Kobieta podzieliła się relacją, z której wynika, że choć sprawca został ukarany, to ona nadal walczy o zadośćuczynienie.
W nocy z 16 na 17 listopada 2022 roku Agnieszka H. została zgwałcona przez imigranta pracującego na przewozach na aplikację. Gruzin wywiózł ją z Wrocławia, po czym zgwałcił na drodze między Głoską a Błoniami w gminie Miękinia.
– W trakcie myślałam, że mnie zabije. Modliłam się, żeby ktoś poinformował moich najbliższych, co się stało – powiedziała „Gazecie Wrocławskiej” H.
Z jej relacji wynika, że próbowała się bronić. Uderzała pięściami w okna i krzyczała. W pewnym momencie z naprzeciwka nadjechało auto. Osoby w środku zauważyły, że coś jest nie tak. Obcokrajowiec też zdał sobie z tego sprawę.
Wówczas Agnieszka H. uciekła z pojazdu, a 23-letni imigrant odjechał. Do domu odwieźli ją obcy ludzie.
– Na drugi dzień zgłosiłam się na policję. Znaleźli go wiele kilometrów za Wrocławiem. Sprawa w sądzie potoczyła się szybko. Na teczkach było napisane „pilne” – mówiła H.
Na początku imigrant-gwałciciel przyznał się do czynu.
– Myślał, że posiedzi 3 miesiące i wyjdzie – oceniła Agnieszka H.
– Jednak jak dostał adwokatkę, to zaczął się z tego wycofywać. Twierdził, że sama tego chciałam, że nazywałam go: „serduszkiem”, „kochaniem” i „skarbem”.
Sędzia był zaskoczony. Przed sobą miał wyniki badań DNA i zeznania, które pokazywały zupełnie coś innego. On mówił, że zostały sfałszowane – relacjonowała kobieta.
Wyrok w II instancji 23 maja ubiegłego roku wydał Sąd Okręgowy we Wrocławiu. Orzeczono 4,5 roku pozbawienia wolności.
Ponadto Gruzin dostał 10-letni zakaz zbliżania się do swojej ofiary. Musi też zapłacić zadośćuczynienie w wysokości 20 tys. zł.
– Cieszę się, że on siedzi, ale wciąż nie zapłacił mi za doznaną krzywdę psychiczną i fizyczną. Te pieniądze powinny zostać przekazane na naprawę szkody. Tylko że sama nie jestem w stanie ich wyegzekwować – powiedziała Agnieszka H.
Wezwanie do zapłaty wysłała na teren więzienia. Była też u komornika, ale ten okazał się być nieskuteczny.
Zgłosiła się również do Funduszu Sprawiedliwości. Zaproponowano jej pomoc psychologiczną.
– Chciałabym, żeby ludzie wiedzieli, jak to wygląda. Sprawca siedzi w więzieniu. Je, śpi i ćwiczy za nasze podatki, a ofiara zostaje sama. Państwo nie chce mi dać za doznaną krzywdę. Wiem, że te pieniądze nie są w stanie naprawić psychiki, ale mogłyby pomóc – podsumowała.
„Gazeta Wrocławska” skontaktowała się z Ministerstwem Sprawiedliwości. Te potwierdziło, że państwo nie pokrywa zasądzonego zadośćuczynienia za krzywdy, gdy sprawca jest w więzieniu i nie ma takiego funduszu.
„Ofiara przestępstwa, która nie otrzymała zasądzonych świadczeń, może skorzystać z bezpłatnej pomocy psychologicznej, prawnej i materialnej w ramach Funduszu Sprawiedliwości, a także złożyć wniosek o państwową kompensatę – jeśli spełnia ustawowe warunki (ciężki uszczerbek na zdrowiu i brak innych źródeł pokrycia kosztów) – przekazał przedstawiciel wydziału prasowego Ministerstwa Sprawiedliwości.
Zbieg okoliczności, w którym „Kościół otwarty” i „wolna miłość” wspólnie występują przeciwko kontroli migracji jest pouczający.
===============================================
Niedawno w kościołach archidiecezji łódzkiej wierni doświadczyli zaskakującego wręcz zaangażowania biskupa w sprawy społeczne. Kardynał Ryś z werwą apelował o… „nawrócenie języka” w dyskusji na temat migracji. W specjalnym liście pasterskim wpajał diecezjanom otwartość na cudzoziemców. Jak przekonywał hierarcha, katolikowi nie wolno oponować, gdy człowiek korzysta ze swojego „prawa” do osiedlenia się tam, gdzie mu się żywnie podoba – nie ważne, jakie miałby przekonania i kulturę. Tym, którzy tak myśleć nie chcą ksiądz kardynał zalecał zaś milczenie.
W tym samym czasie zmartwionych masową migracją Polaków uciszyć chciała znana właśnie z „braku granic” aktorka filmów pornograficznych. Podobieństwo jej wypowiedzi i interwencji kardynała Rysia to pouczający zbieg zdarzeń.
Kard. Ryś ubogaca wiernych
Szeroko krytykowany i komentowany list pasterski łódzkiego ordynariusza odczytany został we wszystkich kościołach diecezji w niedzielę 20 lipca. Sednem dokumentu było przekonanie, że każdy człowiek ma swobodę wyboru miejsca zamieszkania, gdzie musi zostać przyjęty z jego przekonaniami, kulturą, językiem i religią. Atmosferę oporu wobec zmasowanej migracji kardynał Ryś uznał za „wiszące w powietrzu” zagrożenie zwycięstwa „hejtu, strachu przed obcym, stereotypów i nienawiści” nad „racjami ludzkimi i Ewangelicznymi”.
Analizując treść listu łódzkiego hierarchy trzeba przyznać, że jest on skrajnie jednostronny. Ostrożnej polityki migracyjnej wiernym popierać nie wolno, bo prawo do osiedlenia się wedle życzenia przysługuje każdemu. Co więcej, list epatuje nawet skompromitowaną logiką „ubogacenia kulturowego”, jakie gwarantować mają otwarte granice.
„Otóż, aby kogoś przyjąć, nie wystarczy jedynie zaprosić go do domu, dać mu jeść i pić; może nawet, zaoferować mu nocleg. Co innego jest „konieczne”: KONIECZNE jest siąść u stóp przybysza i posłuchać, co ma do powiedzenia. A wtedy natychmiast człowiek z obdarowującego staje się obdarowanym – może przeżyć gościnność nie jako wysiłek, lecz jako bogactwo i łaskę”, uczył hierarcha. Oto logika „ubogacenia kulturowego” z ambony. Migrantów wykarmimy, sami utrzymamy – ale za to oni do nas przemówią – i wyniosą na inny poziom człowieczeństwa. Zdawałoby się, że w 2025 roku: gdy od tylu lat Europa krwawo weryfikuje tę propagandę, wprost nie sposób znowu po nią sięgać.
Prawa dla migrantów
List kardynała spotkał się z wieloma krytycznymi komentarzami. I słusznie. Nietrudno dostrzec, że próba oparcia polityki o wskazania w dokumentu oznacza chaos i niesprawiedliwość. Reguła prawa do życia w miejscu swojego wyboru nie może objąć wszystkich – bo zastosowana do migrantów odbiera taki sam przywilej rodzimym mieszkańcom.
Wyobraźmy sobie jedną z niewielkich wysp na Morzu Śródziemnym. Lampedusę lub Kanary. Tu i tu spotykamy olbrzymią presję masowej migracji. Wraz z nią zmienia się kompozycja ludnościowa – a dla mieszkańców relacje, w jakich uczestniczą, osoby i postawy, z jakimi się stykają, wygląd ich miast, okoliczności życia i pracy. Jedynie głupiec może powiedzieć, że ich wyspa pozostała takim samym miejscem. Zmienia się wraz z migracją. Przestaje być rodzime i własne, a staje się nieprzewidywalne. Co z prawem obywateli do życia w miejscu swojego wyboru? Czy oni akurat – inaczej niż migranci – są go pozbawieni? Cudzoziemcy mogą zmieniać ich dom – im jednak nie wolno liczyć na kontrolę sytuacji? Cóż to za specjalny status migrantów, że dane im wpływać na okoliczności życia swoje i lokalnej społeczności, ale rdzenni mieszkańcy mają pozostać bierni?
Tym bardziej nieodpowiedzialne są słowa kardynała o konieczności zaakceptowania każdego przyjezdnego z jego przekonaniami i kulturą. Udajmy na chwilę, że traktujemy te wskazania poważnie: zatem gwarancję wjazdu do Polski musi mieć również muzułmanin marzący o narzuceniu nad Wisłą islamskiego prawa? Entuzjasta ISIS i Dżihadu także? A Pakistańczyk, którego nie dziwi stosunek seksualny z dziewczęciem przed okresem dojrzewania? A Ukrainiec promujący w mediach społecznościowych symbole organizacji odpowiedzialnej za ludobójstwo naszych rodaków lub wyśmiewający w internecie polskie wartości i patriotyzm (to akurat przypadek z życia wzięty)? Skoro każdy ma prawo do miejsca wśród nas, to dla takich gości Polska musi stać otworem. Co za szczęście, że będą oni mogli się wśród nas osiedlić i „obdarować” nas swoimi cennymi perspektywami.
Założenia kardynała Rysia są z jednej strony faworyzujące dla migrantów, z drugiej zwyczajnie niebezpieczne w praktyce. Nie ma w nich śladu refleksji o tym, jak zabezpieczyć interes i dobro rodzimej społeczności. Nie ma też nawet podstaw zrozumienia, że nasilona migracja oznacza silne konflikty tożsamości i interesów. Zaklęcie „gościnności” – nic ponad skompromitowane „Willkommenskultur” – ma wystarczyć. „Przyjmujemy wszystkich – potem się zobaczy”. „Najwyżej zginie z 10 Polaków – ale ilu osobom pomożemy”? Czy nie tak, ekscelencjo?
A może jednak logika kardynała Rysia ma w sobie jakąś pocieszającą perspektywę? Gdy już bez jakiejkolwiek troski pozwolimy, by nawet najbardziej niebezpieczne i zdegenerowane osobniki zawitały pod polskim niebem i stanie się tu zbyt nieznośnie – to wtedy sami możemy zostać migrantami. Przywileje będą po naszej stronie
Chaos bez granic
Stanowisko łódzkiego hierarchy wobec problemu migracji na kpinę nadaje się świetnie. Jeśli chodzi o przydatność w budowanie porządku społecznego jest już znacznie gorzej.
Łódzki ordynariusz każe nam myśleć o fenomenie masowego i zorganizowanego napływu cudzoziemców jak o spotkaniu zabłąkanego przybysza pod naszymi drzwiami… Gdyby nawet uznać to porównanie za trafne, to przecież jasne, że pozbawiona rozsądku „gościnność” nie sprawdzi się nawet w tym wypadku.
Gdybyśmy spotkali jakiegoś włóczęgę wchodzącego do naszego domu przez okno lub piwnicę, tylko zupełny brak rozsądku mógłby kazać go „ugościć”. Tymczasem migranci koczujący na polskich granicach, czy zawracani z Niemiec, nie pukają do drzwi, a wdzierają się na terytorium kraju poza legalnymi procedurami. Fakt ten z niezrozumiałego powodu nie jest przez kościelnych promotorów otwartych granic brany pod uwagę.
Podjęcie decyzji o przyjęciu nieznajomego pod swój dach nawet dla ojca rodziny oznacza konieczność ostrożnego namysłu. Przecież na ryzyko oraz dyskomfort bliskich przystać możemy, kiedy to naprawdę konieczne – a nie dlatego, że ktoś o niewiadomych intencjach akurat poczuł potrzebę spędzenia u nas nocy. Jeśli jakiś katolicki rodzic wpuściłby nieznajomego, niezależnie od sugestii niesionych przez jego wygląd i stan, krążących wokół pogłosek o niebezpieczeństwie, wreszcie szczególnego nadzoru nad niespodziewanym gościem, to należy raczej objąć jego rozum modlitwą, niż stawiać za wzór.
„Wolna miłość” i Kościół otwarty
Mimo tak płytkiego i jednostronnego postawienia sprawy, łódzki purpurat kazał tym, którzy nie zgadzają się z jego wizją polityki migracyjnej, po prostu zamilknąć. Bez podania żadnego źródła takiego sądu przekonywał, że otwarte granice trzeba przyjąć chcąc trzymać się „nauki Chrystusa i Jego Kościoła”. A przecież mówimy tu wyłącznie o kwestii społecznej. Jak każdą doktrynę Magisterium, katolicką naukę społeczną również trzeba brać na poważnie – ale ostatecznie nie jest to pierwszorzędna materia wiary.
Rzecz dotyczy polityki – nie prawd boskich i moralności. Na nieomylne deklaracje nie ma tu zatem miejsca. Tym bardziej, że dyskusja dotyczy opinii współczesnych hierarchów wobec nowego problemu. Więcej tu zatem, niż w jakiejkolwiek innej dziedzinie, miejsca na „słuchanie wiernych” – o którym tak dziś głośno. A jednak – w tym wypadku nie ma o nim absolutnie mowy. Kto się nie zgadza – niech milczy.
Bierność Polaków zaniepokojonych perspektywą masowej migracji marzy się nie tylko kardynałowi Rysiowi. W podobnym czasie, co on inna szeroko znana postać oburzyła się na protesty przeciwko masowej migracji. Mowa o Sashy Grey – kobiecie, której nazwisko tak znane jest w świecie pornografii, że z kręgów obsceny przeniknęło do popkultury. Ikona zepsucia odwiedziła niedawno Kraków. Wyśmienita szansa, by usiąść u jej stóp i słuchać, co ma do powiedzenia – prawda? W końcu tak należy czynić wobec każdego gościa…
Podczas transmitowanego na żywo spaceru Grey dzieliła się ze swoimi słuchaczami niesmakiem, jaki wywołał u niej widok manifestacji przeciwko napływowi cudzoziemców. Oskarżyła protestujących o rasizm i faszyzm i wyraziła życzenie, by przeciwnicy otwartych granic „zamknęli się”.
Zbieg okoliczności, w którym „Kościół otwarty” i „wolna miłość” wspólnie występują przeciwko kontroli migracji jest pouczający.
Tak postępowe środowiska w Kościele, jak i kręgi rewolucji seksualnej są ofiarami niezrozumienia olbrzymiego znaczenia granic – w szerokim rozumieniu tego pojęcia. Sasha Grey jest w końcu ikoną braku granic moralnych – oderwania erotyki od ram, w których spełnia ona pożyteczną i budującą misję – to znaczy prokreacji i małżeństwa. Jeśli seksualność wymyka się za ten zakres, staje się destruktywna. Zamiast budować rodziny, niszczy tę podstawową komórkę życia społecznego. Zamiast wzbudzać nowe pokolenia walczy z życiem, by chronić własną frywolność.
Inkluzywność „Kościoła otwartego” również utrudnia mu pełnienie misji. Otwiera go za to szeroko na grzech i nie pozwala chronić dzieci bożych przed zgorszeniem. Normalizuje występowanie przeciwko prawu Bożemu i usypia sumienia, zamiast rozpalać je pragnieniem świętości. Ostatecznie zamiast prowadzić do wiecznej ojczyzny skupia się na budowaniu poczucia doczesnej wspólnoty.
Granice wszędzie są koniecznością, by zachować porządek, czyli zmierzanie rzeczy do ich właściwego celu. Musi to rodzić pewną ekskluzywność. Wojsko nie przyjmuje każdego, bo nie byłoby zdolne do walki. Kościół nie może zapraszać każdego niezależnie od intencji i postępowania, bo nie będzie skutecznie prowadził do zbawienia. Społeczeństwo za to nie może przyjąć i zadbać o każdego, bo straci zdolność zabezpieczania dobra „swoich”. Tymczasem to właśnie – jak wskazuje klasyczna katolicka nauka społeczna – jest jego celem. Podkreślał to m.in. Leon XIII w „Immortale Dei”. Państwa i narody to nie globalne organizacje pomocowe, ale wspólnoty mające troszczyć się o dobro tworzących je rodzin. Jeśli przestaniemy o tym pamiętać, poniesiemy dotkliwy koszt tego zapomnienia. Naiwny humanitaryzm zaburza działanie wspólnoty, jak rozpasany erotyzm dewastuje małżeństwo. Co jest „dla wszystkich” tak naprawdę nie służy nikomu.
Porządek miłowania
Z tego powodu określając chrześcijańskie powinności warto trzymać się „porządku miłowania”. W niektórych kręgach w Kościele to niemodne, by o nim mówić. Tymczasem znaczenie „ordo caritatis” dla katolickiej doktryny jest absolutnie kluczowe. To nauka moralna wpisana nawet w… Dekalog.
Wszak Kościół, wyjaśniając Dekalog, wskazywał, że człowiek musi darzyć Boga rzeczywiście największą i w zasadzie jedyną absolutną miłością. Tylko Boga kochać można dla Niego samego. Bliźniego miłujemy już ze względu na tę jedyną bezwzględną miłość. Ale i bliźnich kochać nie można zupełnie „równo”. Przecież „czcij ojca i matkę swoją” to wyszczególnione przykazanie. Wiemy doskonale, że ten nakaz nie pozwala wszystkich rodziców świata traktować tak samo – ale każe darzyć własnych szczególnym względem.
Porządek w miłości panuje z samego boskiego ustanowienia. Jak wyjaśniał na kartach Summy Teologii Św. Tomasz z Akwinu „ordo caritatis” każe nam najpierw miłować tych, którzy bardziej od nas zależą, którym więcej jesteśmy winni, którzy sami obdarzyli nas miłością i tych, z którymi łączy nas wspólna przynależność. Stąd najbardziej kochać mamy Boga, potem własną duszę, dalej najbliższych i braci w katolickiej wierze, przyjaciół, rodaków, wreszcie wszystkich ludzi. Gdyby nasze możliwości świadczenia dobra nie były ograniczone, moglibyśmy miłować wszystkich ludzi tak samo. Ale niestety – musimy wybierać i to roztropnie, komu okazywać dobro – bo zasobów i czasu niewiele.
Reguła ta pozwala dokonywać trafnych wyborów moralnych. Dzięki niej ojciec rodziny nie porzuci bliskich, by dbać o bezdomnych, a matka nie odda się modlitwie za chorych pozwalając, by w jej domu panował chaos, a bliscy sami doświadczyli zaniedbania. Z tego samego powodu gospodarz, mając przyjąć gościa pod swój dach, zastanowi się, kim jest przybysz i czy nie zapowiada niebezpieczeństwa, odbierze broń przed wpuszczeniem nieznajomego za próg i będzie czuwał w nocy nad bezpieczeństwem najbliższych.
Oczywiście, chrześcijański porządek miłowania nie pozwala nikogo od miłości oddzielić: bliźnimi są bowiem wszyscy. Nie można jednak w związku z tym apelować o beztroskie szafowanie dobrem wspólnoty narodowej tak, jak gdyby interesy migrantów miały obchodzić nas w pierwszym rzędzie.
Podobnie polityka migracyjna – która chce odpowiadać wymogom sprawiedliwości – musi cechować się zatem roztropnym ustawodawstwem, akceptować wjazd do kraju wyłącznie w ramach rozsądnego prawa, zabezpieczającego bezpieczeństwo i interes Polaków. Zgadzając się na inną postawę politycy ignorują obowiązek troski o własny naród, który powierzony jest im w szczególny sposób. A zaniedbać swoich na rzecz pomocy obcym – to naprawdę nie szczyt cnoty. Jednym jest umieć przystać na poświęcenie interesu własnej społeczności wobec konieczności moralnej. Chętnie szafować jej dobrem to coś zgoła innego.
Kardynał Ryś postępuje doprawdy nierozważnie, zrównując troskę o własną społeczność z ksenofobią i hejtem. Jeśli jego ambicją jest walka z takimi postawami, to sam najbardziej szkodzi tym zamierzeniom, ośmieszając je naiwną retoryką. Na uczciwą dyskusję o chrześcijańskim stosunku do migrantów najlepiej wpłynie szeroki namysł oddzielający troskę o własny naród od niechęci do obcych. Pakowanie słusznych obaw do jednego worka z uprzedzeniami i nienawiścią skutkować może wyłącznie kompromitacją.
W jednym mimo wszystko kard. Rysowi udało się jednak odnieść sukces. Dowiódł, że „Kościół otwarty” nie ma żadnego poważnego programu, poza narzucaniem wiernym posłuszeństwa wobec lewicowych utopii i poprawności politycznej. I pod tym względem żadnej różnorodności nie zamierza akceptować. Tego akurat ksiądz kardynał dowiódł bezdyskusyjnie.
Imigranci w brytyjskim hrabstwie Kent po przepłynięciu przez Kanał La Manche. Zdjęcie ilustracyjne. / Fot. PAP/EPA
Wielka Brytania po raz pierwszy w historii nałożyła sankcje na dwadzieścia pięć osób i podmiotów oskarżonych o transportowanie dziesiątek tysięcy migrantów na Wyspy w ostatnich miesiącach. Są podejrzani o przetransportowanie łącznie 170 000 nielegalnych imigrantów od 2018 roku.
„Od Europy po Azję prowadzimy walkę z przemytnikami, którzy ułatwiają nielegalną migrację, atakując ich wszędzie na świecie” – oświadczyło brytyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Ta obietnica padła po tym, jak premier Keir Starmer obiecał „zniszczenie siatek przemytniczych”.
Lewicowy rząd cenę, że jest w stanie poradzić sobie z problemem, z którym nie uporali się rządzący wcześniej konserwatyści. Stąd sankcje na podmioty podejrzewane o ułatwianie przemytu ludzi.
Chodzi o dwadzieścia pięć osób i podmiotów oskarżonych o ułatwianie nielegalnego przybycia migrantom na terytorium Wielkiej Brytanii. Na liście sankcji wobec przemytników są m.in. „północnoafrykański przywódca klanu „stosującego brutalne metody”, były tłumacz policyjny w Serbii, chińska firma promującą swoje… pontony do przeprawy przez kanał La Manche.
Jest też operator finansowy systemu Hawala. To nieformalny system transferu pieniędzy, który opiera się na zaufaniu i honorowych umowach między pośrednikami, a nie na tradycyjnych kanałach bankowych, co ułatwia opłaty za przemyt.
Kwestia migracji stała się niezwykle drażliwa w Wielkiej Brytanii, zwłaszcza po zamieszkach wywołanych morderstwem przez mającego korzenie w Rwandzie nożownika trzech dziewcząt w Southport.
– W jednej z restauracji przebywa Robert Bąkiewicz z organizatorami zgromadzenia. Wraz z nimi około 7-8 osób w podeszłym wieku. Około 70 funkcjonariuszy policji w tym momencie pilnuje restauracji – informuje Telewizja Republika i pokazuje to, co dzieje się w sobotę w Wałbrzychu.
Policja otoczyła restaurację w Wałbrzychu, w której zebrali się członkowie Ruchu Obrony Granic / fot. tysol.pl
Policja otoczyła restaurację, w której przebywa Bąkiewicz
W sobotę, po manifestacji przeciw nielegalnej imigracji na Placu Magistrackim w Wałbrzychu, doszło do zaskakującej sytuacji – policja pilnuje restauracji, w której przebywa Robert Bąkiewicz wraz z kilkoma innymi osobami.
Sytuacja wydaje się groteskowo. W jednej z restauracji przebywa Robert Bąkiewicz z organizatorami zgromadzenia. Wraz z nimi około 7-8 osób w podeszłym wieku. Około 70 funkcjonariuszy policji w tym momencie pilnuje restauracji – informuje dziennikarz Telewizji Republika.
Manifestacja przeciw nielegalnej imigracji w Wałbrzychu
W sobotę na Placu Magistrackim w Wałbrzychu zebrało się około 100 osób, aby zaprotestować przeciwko nielegalnej imigracji. Manifestację firmował Ruch Obrony Granic i jego lider Robert Bąkiewicz.
Według informacji podanych przez serwis dziennik.walbrzych.pl, policja uznała zgromadzenie za nielegalne, a pomiędzy funkcjonariuszami a manifestantami doszło do ostrej wymiany zdań.
Ostatecznie zgromadzenie się odbyło, a – jak informuje serwis – “manifestacja przebiegała spokojnie i bez incydentów”.
Najwięcej emocji wzbudziły działania policji, która po zakończeniu protestu okrążyła plac Magistracki szczelnym kordonem i legitymowała osoby biorące udział w zgromadzeniu – czytamy.
Robert Bąkiewicz: To przejaw represji
Do całej sprawy odniósł się sam Robert Bąkiewicz, lider Ruchu Obrony Granic, który stwierdził, że “po prawidłowo zwołanym zgromadzeniu, zostaliśmy otoczeni przez policję, która żądała wylegitymowania wszystkich uczestników”.
Policjanci twierdzili, że dopuściliśmy się zakłócania ładu i porządku publicznego. Oceniamy to jako kolejny przejaw represji wobec Ruchu Obrony Granic. W wyniku działań funkcjonariuszy zasłabł starszy uczestnik zgromadzenia – ponad 80-letni mężczyzna – przekazał Bąkiewicz.
90-letni człowiek zasłabł. Nie wytrzymał stresu.
Dla mieszkańców, którzy przyszli dziś na Plac Magistracki w Wałbrzychu, kontakt z uzbrojonymi po zęby oddziałami policji w pełnym rynsztunku do tłumienia zamieszek, to nie jest „tylko wylegitymowanie”.
Deportacje nielegalnych migrantów, prowadzone systematycznie przez amerykańskie służby, przyniosły znaczny spadek bezprawnych wtargnięć na terytorium kraju. W tym wypadku Donald Trump konsekwentnie realizuje swoje wyborcze obietnice.
„Stosując nadzwyczajne środki i prowadząc szeroko nagłośnioną akcję deportacji imigrantów, Donaldowi Trumpowi udało się praktycznie wyeliminować nielegalną imigrację do Stanów Zjednoczonych”, donosi PAP.
W ciągu pół roku od objęcia władzy Trump zrobił to, co obiecywał swoim zwolennikom w kampanii wyborczej: powstrzymał napływ osób nielegalnie przekraczających granicę. W czerwcu funkcjonariusze służb napotkali na południowej granicy najmniejszą w historii liczbę osób próbujących nielegalnie przedostać się na terytorium USA – zaledwie 6 tys. Żaden z ujętych imigrantów nie został wpuszczony do kraju.
Skala ograniczenia tego procederu jest potężna. Odnotowuje się o 93 proc. mniej przypadków nielegalnej migracji w stosunku do prezydentury Joe Bidena – szczególnie w porównaniu ze szczytowym okresie kryzysu w 2024 r., gdy liczba osób zatrzymywanych na granicy wielokrotnie przekraczała 10 tys. dziennie.
Sukces w zabezpieczeniu terytorium kraju przyniósł szereg zdecydowanych kroków. Prezydent USA ogłosił stan wyjątkowy na granicy, zawiesił prawo do ubiegania się o azyl, zawracając niemal wszystkich przekraczających granicę poza przejściami granicznymi i wysłał na granicę wojsko.
Choć Trump dotąd nie spełnił swojej obietnicy przeprowadzenia „największej operacji deportacyjnej w historii kraju”, obejmującej miliony imigrantów, to działania te nabierają tempa. Do czerwca br. zatrzymano ponad 65 tys. osób. Liczby te nie odbiegają zbytnio od tempa deportacji za czasów prezydentów Bidena i Obamy, lecz znacznie zwiększono liczbę zatrzymań nielegalnych imigrantów przebywających w kraju od dłuższego czasu (za kadencji Bidena większość deportowanych stanowili migranci zatrzymani na granicy).
Służby, zwalczające nielegalną migrację podając, że 70 proc. deportowanych miało w kartotece przestępstwa lub wykroczenia. W w większości przypadków były to przewinienia drogowe lub imigracyjne. Tylko nieco ponad 10 proc. stanowili ludzie skazani za przestępstwa z użyciem przemocy, zaś mniej niż 1 proc. to zabójcy.