Główna Dyrekcja Wywiadu Ukrainy (GUR) przeprowadziła dwie operacje szturmowe wysokiego ryzyka przy użyciu śmigłowców UH-60A Black Hawk dostarczonych przez USA w sektorze Pokrovsk w obwodzie donieckim pośród intensywnych rosyjskich postępów.
Pokrovsk, kluczowe centrum logistyczne, jest oblężone od ponad roku, a siły rosyjskie kontrolowały ~80% miasta do końca października 2025 roku. Teraz otoczyły siły ukraińskie, które pozostają na tym obszarze. Misje, nadzorowane przez szefa GUR Kyrylo Budanova, próbowały [ale nie powiodły się] aby umieścić elitarne siły specjalne na sporne lub roszczone przez Rosję obszary. Kluczowe pytanie brzmi: dlaczego?
Ukraińskie źródła twierdzą, że bezmyślna operacja miała na celu zakłócenie pozycji wroga, oczyszczenie punktów oparcia i przywrócenie linii zaopatrzeniowych, ale to nie ma sensu. Pierwsza misja, która rozpoczęła się w nocy 28 października, zrzuciła 11 komandosów GUR na otwartym polu na północny zachód od strefy przemysłowej Pokrowska. Nagranie pokazało, jak żołnierze szybko wysiadają. Lądowanie miało miejsce w nocy – słaba widoczność, aby zminimalizować wykrywanie, ale rosyjskie drony rozpoznawcze zauważyły nisko latający helikopter i zniszczyły 11 komandosów.
Kolejna misja, przeprowadzona w nocy 30 października przy użyciu dwóch śmigłowców Blackhawk, umieściła dwie grupy (łącznie ~20-24 żołnierzy) w tym samym obszarze ogólnym i spotkał je ten sam los, co pierwszą grupę.
Aby zrozumieć cel tych dwóch nieudanych misji, należy znać relacje między GUR a CIA. Główna Dyrekcja Wywiadu Ukrainy (GUR, lub HUR po ukraińsku) – agencja wywiadu wojskowego pod rządami Ministerstwa Obrony – rozwinęła jedno z najbliższych partnerstw z Centralną Agencją Wywiadu USA (CIA) spośród wszystkich służb zagranicznych.
Ten związek, wykuty w tajemnicy po rewolucji Majdan w 2014 roku i aneksji Krymu przez Rosję, podobno przekształcił GUR z resztki z czasów sowieckich zinfiltrowanej przez rosyjskich agentów w wyrafinowanego operatora słynącego z zuchwałych ataków na Moskwę.
CIA zainwestowała dziesiątki milionów dolarów w odbudowę GUR, zapewniając szkolenia, sprzęt i bezpieczne obiekty, jednocześnie dzieląc się informacjami wywiadowczymi, które okazały się krytyczne podczas inwazji Rosji na pełną skalę w 2022 roku. Byli amerykańscy urzędnicy opisują to jako „historyczną okazję” do przeciwdziałania Rosji, a GUR staje się „naszym małym dzieckiem”.
Podczas gdy zachodnie doniesienia medialne twierdzą, że ta operacja była wspierana przez NATO, myślę, że bardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem jest to, że była to wspólna operacja CIA-GUR mająca na celu ekstrakcję oficerów paramilitarnych CIA, którzy operowali z siłami ukraińskimi w Pokrowsku i okolicach. Nie sądzę, że mówimy o młodszym personelu CIA…
Myślę, że jest co najmniej kilku, jeśli nie więcej, starszych oficerów paramilitarnych CIA, którzy są teraz uwięzieni w Pokrowsku. Biorąc pod uwagę, że zachodnie raporty podkreślają, że te dwie nieudane misje zostały przeprowadzone pod kierunkiem Budanova, szefa GUR, i że Budanov współpracuje z CIA, a nie z wojskiem amerykańskim lub NATO, ma to wszystkie znamiona operacji CIA.
Próba ekstrakcji dwa razy w ciągu trzech dni jest tylko kolejnym wskaźnikiem rozpaczliwej sytuacji, przed którą stoją siły ukraińskie i ich zachodni doradcy w Pokrowsku.
Zamiast tekstu o Konstytucji urodził się tekst o kłamstwach XX i XXI wieku. Myślę że ciekawszy od nudnych prawnych dywagacji zwłaszcza że nie jestem prawnikiem.
Przyszło mi żyć w bardzo ciekawym okresie, czego nie żałuję, pomimo groźnie brzmiącej sentencji – abyś żył w ciekawych czasach. Może jednak tak się zdarzyć, że niedługo będę żył w jeszcze bardziej ciekawych czasach, co może być rzeczywiście niebezpieczne.
Doświadczyłem PeeReLu, okresu Solidarności, Stanu Wojennego, wiekopomnej Transformacji i burzliwego rozwoju naszej młodej demokracji pod unijnymi skrzydłami. To doświadczenie umożliwia szersze spojrzenie na rzeczywistość i wyciąganie logicznych wniosków.
Jakie mam refleksje? Wiele i różnych. Dziś się skupię na jednej z ważniejszych – żyłem i żyję w epoce Wielkich Kłamstw. Dlaczego dziś o tym piszę dalej się wyjaśni.
Cóż to jest kłamstwo? Kłamstwo jest zaprzeczeniem prawdy, więc na początek określmy czym jest prawda. Na prawdę można spojrzeć z różnych punktów – z logicznego, naukowego, religijnego, metafizycznego, itd. Dla dalszych rozważań skupmy się na prawdzie logicznej i naukowej.
Prawda logiczna to: zgodność zdania z rzeczywistością lub inaczej, że dane zdanie jest prawdziwe dokładnie wtedy, kiedy to, co ono znaczy, jest tak, jak ono znaczy.
Prawda naukowa to: stwierdzenie lub fakt, który został wielokrotnie sprawdzony i potwierdzony w drodze obserwacji, eksperymentów i analiz. Jest to wynik rygorystycznego procesu badawczego, który dąży do obiektywnego odzwierciedlenia rzeczywistości. W kontekście nauki, prawda nie jest postrzegana jako absolutna i ostateczna, ale raczej jako aktualny stan wiedzy, który jest otwarty na dalsze badania i ewentualne zmiany w świetle nowych dowodów (za AI).
Czyli kłamstwo to niezgodność twierdzeń z obserwowaną rzeczywistością oraz twierdzenia niezgodne z aktualną nauką.
Trzeba jeszcze w sprawie kłamstw dokonać podziału na takie zwyczajne, ludzkie kłamstwa, które każdy z nas popełnia, bo jesteśmy niedoskonali – już św. Augustyn słusznie zauważył: „(…) Sami oszukujemy, kłamiemy, błądzimy, ale nikt nie chce być okłamywany i oszukiwany” – ot, taki paradoks oraz na mega kłamstwa popełniane przez różne ośrodki władzy.
Lista ważniejszych mega kłamstw XXw. z linkami do moich tekstów:
Transformacja w RP 1989 (https://nohood.wordpress.com/2017/01/25/przypominam-co-to-plan-balcerowicza/ nie było żadnej transformacji tylko się Michnik i spółka dogadali z Kiszczakiem i służby po przewerbowaniu przeszły w szyku zwartym do nowej rzeczywistości). W zasadzie transformacja to wynik dogadania się Władimira Kriuczkowa (szef KGB) z Danielem Fritzem (departament Stanu USA).
Wojna w Iraku 2003 (Saddam miał mieć broń masowego rażenia więc tak ją skubany dobrze ukrył, że nie można jej do dziś znaleźć. W wyniku misji stabilizacyjnej zginęło ponad 70 tys. cywili więc Putin na Ukrainie to cienki Bolek. Przy okazji, przypadkiem petrodolar utrzymał się jako waluta transakcyjna, Irak (nie tylko) popadł w chaos w którym tkwi po dziś dzień, no i Izrael jest bardzo zadowolony).
Covid 2019 (wielka operacja psyops, którą jednym ruchem przerwał Putin ale i tak zakończyła się sukcesem – okazało się, że można ludność spacyfikować pod pozorem zarazy, polecam Karwelisa dziennikzarazy.pl i „Kowidowe getta” Katarzyny Tretner-Sierpińskiej).
Powodem dla którego akurat teraz postanowiłem poruszyć temat mega kłamstw jest 56. rocznica transmisji zdarzenia opisywanego jako lądowanie ludzi na Księżycu (16 – 24 lipca 1969). Warto rozebrać to kłamstwo nr 2. na liście na czynniki pierwsze, aby uzmysłowić sobie jak można ludzi w skali globalnej zmanipulować i dlaczego to jest w ogóle możliwe.
Jak się popatrzy z szerszej perspektywy to kłamstwo o lądowaniu na Księżycu było stosunkowo łagodnym kłamstwem w porównaniu z innymi, na przykład z akcją z 11/9 polegającą na zabiciu ok. 3000 ludzi i zdemolowaniu centrum Manhattanu w fingowanym zamachu lotniczym, który był pretekstem do przeprowadzenia dwóch wojen i pozbawieniem obywateli USA niektórych praw obywatelskich i prywatności (Patriot Acts) czy kłamstwem pandemiczno-kowidowym, gdzie do piachu poszło ekstra ponad 200 tysięcy Polaków.
Kłamstwo księżycowe, wobec porażek USA w wyścigu z ZSRR o podbój kosmosu, miało na celu podbudować amerykańskiego ducha, odwrócić uwagę od różnych politycznych zawirowań i wojny oraz zapewne wyciągnięcie sporych funduszy na programy wojskowe.
Kłamstwo księżycowe ma jednak jeden zasadniczy feler – termin ważności, który już się skończył. Minęło przeszło pół wieku, technologia (materiałowa, IT, telekomunikacyjna i każda inna) w tym czasie poszła niesamowicie do przodu a podróży astronautów w 3 dni na Księżyc, nawet bez lądowania, ani widu ani słychu – o popylaniu łazikiem po wydmach księżycowych nie wspomnę.
Dalej podam argumenty kwestionujące lot, natomiast teraz zastanówmy się dlaczego to kłamstwo tak dobrze się zagnieździło w świadomości. Uważam, że powodem jest strach. Ale to nie samo kłamstwo przeraża ludzi lecz to, co to kłamstwo mówi o otaczającym nas świecie i o tym jak on naprawdę funkcjonuje.
Bo jeśli NASA była w stanie zorganizować tak skandaliczny żart przed całym światem a następnie utrzymać to kłamstwo przez pół wieku, to co to mówi o kontroli nad informacjami które otrzymujemy?
Co to mówi o mediach, środowisku naukowym, edukacyjnym i wszystkich innych instytucjach od których zależy czy powiedzą nam prawdę, czy nie?
I to właśnie przeraża ludzi i powstrzymuje ich przed rozważaniem możliwości, że mogli być tak skutecznie oszukani.
Straszny nie wydaje się sam fejkowy lot tylko fakt, że skoro mogli nas okłamać w tej sprawie, to mogą okłamać w każdej innej.
Często jako argument obrony pojawia się stwierdzenie – snujesz jakieś teorie spiskowe, to nie możliwe żeby takie kłamstwo było ukrywane tak długo, zbyt wiele osób musiało by o nim wiedzieć, itd. bla, bla bla. Najczęściej mówią to ludzie, którzy nic nie wiedzieli o tych misjach, nie mają pojęcia o podstawach fizyki. Ale co zrobisz szanowny czytelniku, jeżeli twoja zdolność krytycznego i niezależnego myślenia podpowie ci, że to co starają ci się wcisnąć jako prawdę jest fałszem? Czy ślepo podążysz za autorytetami i udasz, że wszystko jest ok i będziesz dla świętego spokoju żył w zakłamaniu?
Jest jeszcze jeden aspekt trwałości takiego kłamstwa – w odróżnienia od zwykłego, mega kłamstwo samo się broni przez swoją wielkość, absurdalność, nierealność. Dowód? Proszę otworzyć link z kłamstwa nr 4. na liście. W TV mamy obraz całego budynku WTC7 i dziennikarka stojąca na jego tle mówi, że właśnie ten budynek się zawalił, co faktycznie się stało, ale 26 minut później. Czy pojawiły się jakieś reakcje mediów, ludzi, że to są jaja? Nie. Bzdura była tak wielka, że nikt normalny na gorąco nie zareagował. Potem również nie „no bo straszna tragedia” i po co tam jakieś szczegóły rozdrapywać. Tak to działa.
Zacznijmy naszą księżycową historię od wyzwania jakie rzucił Kennedy w 1961 narodowi amerykańskiemu – przed upływem dekady wyślemy człowieka na Księżyc i bezpiecznie sprowadzimy go na Ziemię.
Osadźmy tę akcję w realiach lat 60. Wówczas cały bardziej wyrafinowany zestaw elektroniki domowej składał się rozmytego czarno-białego telewizora z brzęczącym pokrętłem zmiany kilku kanałów, śmieszną anteną typu królicze uszy i brakiem pilota. Tak przełomowe rozwiązanie jak kalkulator kieszonkowy miał do konsumentów trafić dopiero za 5 lat. Oczywiście nowinki techniczne do technologii lotniczej czy kosmicznej wchodziły trochę wcześniej ale spokojnie można powiedzieć, że z dzisiejszego punktu widzenia, naukowcy NASA pracujący nad programem Apollo działali w wiekach mrocznych i siermiężnych.
Po tej śmiałej deklaracji JFK nikt nie miał pojęcia jak ją zrealizować. Nawet ojciec amerykańskich programów kosmicznych Wernher von Braun w swojej książce „Conquest of the Moon” napisał: „Powszechnie uważa się, że człowiek poleci bezpośrednio z Ziemi na Księżyc, ale aby to zrobić, potrzebny byłby pojazd o tak gigantycznych rozmiarach, że okazałoby się to ekonomicznie niewykonalne. Musiałby rozwinąć wystarczającą prędkość, aby przebić się przez atmosferę i przezwyciężyć grawitację Ziemi, a po przebyciu całej drogi na Księżyc musi mieć wystarczającą ilość paliwa, aby bezpiecznie wylądować i odbyć podróż powrotną na Ziemię. Ponadto, aby dać ekspedycji margines bezpieczeństwa, nie użylibyśmy jednego statku, ale minimum trzech … każdy statek rakietowy byłby wyższy niż nowojorski Empire State Building i ważył około dziesięć razy więcej niż statek Queen Mary, czyli około 800 000 ton”.
Wśród różnych niedorzecznych pomysłów, jak wysłać ludzi na Księżyc przed Rosjanami, pojawił się „nieznany inżynier” John Houbolt, który promował następujący plan: – statek matka przenosi na orbitę księżycową lądownik, który oddziela się i osiada na Księżycu, następnie lądownik powraca na orbitę, dokuje do modułu załogowego krążącego na orbicie księżycowej i po odpaleniu silnika pojazd rusza w drogę powrotną na Ziemię.
Pomysł wydawał się tak samo niedorzeczny jak pozostałe tym razem z uwagi na konieczność dokowania na orbicie Księżyca, kiedy speców z NASA ogarniał strach przed zrobieniem tego na niskiej orbicie ziemskiej. Na czele z von Braunem wszyscy odrzucili pomysł. Był rok 1961. W czerwcu 1962 zwołano spotkanie na którym von Braun pozytywnie zaopiniował pomysł z lądownikiem czym wzbudził zaskoczenie całego zespołu. Co się stało, że zmienił zdanie o 180 stopni? Pewnie ktoś mu podsunął notatkę, że tu nie chodzi o planjakiegoś realnego lotu tylko o plan, który dałoby by się sprzedać Amerykanom i światu.
Jak przedstawiały się podstawowe aspekty fizyczne podróży.
Odległość do Księżyca w linii prostej od powierzchni do powierzchni wynosi średnio 380 000 km. Całkowity dystans jaki przebywa pojazd uwzględniając orbity wokół Ziemi i Księżyca wahał się w zależności od misji od ok. 1 mln km do 2,3 mln km.
Podróż tam odbywała się etapami, pierwszy to osiągnięcie niskiej orbity Ziemi (LEO) co wymagało zużycia ok. 2600 ton paliwa by uzyskać co najmniej I prędkość kosmiczną czyli 7,9 km/s. Zabierało to ok. 12 minut i wymagało zużycie całego paliwa z dwóch i część z trzeciego stopnia rakiety Saturn V. Całkowita masa paliwa to ponad 2700 ton w tym III stopień 107 ton. Kolejnym etapem jest odpalenie silnika III stopnia i skierowanie pojazdu w kierunku celu. Po wejściu na orbitę Księżyca zaczyna się najbardziej odlotowa część wyprawy – posadzenie nieprzetestowanego lądownika na srebrnym globie przy pomocy komputera klasy Atari, czy ZX Spektrum, i dzielnego astronauty.
Podróż z powrotem napotyka na jeszcze większe problemy niż podróż tam. Po pierwsze trzeba wystartować z powierzchni i zadokować do modułu krążącego na orbicie Księżyca (!!!). Następnie spalając resztkę paliwa pokonać grawitacją Księżyca i zacząć swobodne spadanie na Ziemię. I tu zaczyna się prawdziwe „wyzwanie”. Powrót z niskiej orbity (LEO 200-300 km) wymaga użycia silników hamujących aby z prędkości 7,9 km/s wejść bezpiecznie w atmosferę i potem wytracić energię przez opór aerodynamiczny, a tu mamy do wytracenia 11,2 km/s bez hamowania. Jak wiadomo ze szkoły energia kinetyczna obiektu rośnie z kwadratem prędkości. Powrót z Księżyca bez paliwa na hamowanie skończyłby się spaleniem statku lub odbiciem od atmosfery i lotem w siną dal. A paliwa nie było.
Na koniec tej części kilka pytań:
1. Jak wówczas się udało to czemu potem nie podjęto kolejnych prób? Powinno być przecież łatwiej, bo szlak przetarty i technologia lepsza (pierwszy lepszy smartwatch obsłużyłby taki lot). 2. Czy żywe zainteresowanie człowieka eksploracją kosmosu osłabło na 50 lat? 3. Czy tych kilka wycieczek zaspokoiło całą ciekawość środowiska naukowego co do Księżyca? 4. A inne kraje nie chciały spróbować eksploracji Księżyca? 5. NASA w raporcie z 2005 sygnalizuje, że najwcześniej za 15 lat może ponowią loty na Księżyc. Jest kilka problemów do rozwiązania, np. kwestia promieniowania i skafandrów. To w latach 60 startując prawie od zera poradzono sobie z problemami w 8 lat a teraz potrzeba jakiś 15 by opanować problem skafandrów i promieniowania? 5. Może teraz to za drogie? Ale przecież w latach 60. USA toczyło zimną wojnę oraz gorącą w Południowo-Wschodniej Azji a mimo to zdołali sfinansować 7. misji na Księżyc z użyciem jednorazowego sprzętu.
Na tym skończę pierwszą część epopei kosmicznej. W drugiej będzie więcej szczegółów technicznych pokazujących niedorzeczność eskapady i kilka zdań o archiwach z wiekopomnych lotów a tak naprawdę o ich braku.
In the hope that its involvement would bring about greater public interest in the future of the space program, von Braun also began working with Walt Disney and the Disney studios as a technical director, initially for three television films about space exploration. The initial broadcast devoted to space exploration was Man in Space, which first went on air on 9 March 1955, drawing 40 million viewers.
W nadziei, że jego zaangażowanie zwiększy zainteresowanie opinii publicznej przyszłością programu kosmicznego, von Braun rozpoczął również współpracę z Waltem Disneyem i studiami Disneya jako dyrektor techniczny, początkowo przy trzech filmach telewizyjnych o eksploracji kosmosu.Pierwszą emisją poświęconą eksploracji kosmosu był film „Człowiek w kosmosie”, który zadebiutował 9 marca 1955 roku i przyciągnął 40 milionów widzów.
Tak więc W. v. Braun już w latach pięćdziesiątych zrozumiał wielką rolę kina w eksploracji kosmosu, a w latach sześćdziesiątych rozwinął tę myśl doskonale.
Dawniej mawiano, że złość piękności szkodzi. Porzekadło straciło sens, odkąd uroda wyszła z mody i zastąpiła ją szpetota pospolita. Czy zatem zapotrzebowanie na piękno rzeczywiście ludziom się znudziło? Niezupełnie. Są jeszcze obszary, gdzie piękno jest w cenie.
W ciepły Dzień Zaduszny udałam się na cmentarz i zaskoczył mnie miły widok. Nie pamiętam, żebym w przeszłości widziała aż tyle ukwieconych i tak ślicznie przystrojonych grobów. Sprzedawcy przed bramą cmentarną proponowali piękne kwiaty i znicze. Klienci innych by nie kupowali, a może po prostu nie mieli wyboru?
Sami bowiem ubrani byli modnie, czyli niechlujnie, na ile to możliwe. Wszyscy bez wyjątku, niezależnie od płci i wieku, odziani byli w obowiązkowe kufajki i spodnie koniecznie za szerokie, albo za wąskie, a jeśli dżinsy, to podarte.
Wracając do złości, jak to z nią jest? Dowalenie wrogowi, to frajda, którą złość niewątpliwie napędza. Przy czym warto zauważyć, że czyniący zło prędzej osiąga oczekiwany rezultat, bo demolka przynosi mu upragnione zadowolenie od razu. Czynienie dobra wymaga więcej czasu na uzyskanie pożądanych rezultatów. A jeszcze wcześniej, trzeba na dobroć uzyskać zgodę ratusza, a oni niechętnie na dobro się godzą…
Może jednak należy zacząć od usuwania źródła zła? Jeśli jego siewcą jest permanentny łgarz, który potrafi się tylko wściekać i straszyć tchórzy na niego głosujących, to należy się go pozbyć. CITO!Przywróćmy symboliczne piękno z cmentarza historii, ale też naszej codzienności. W zamian wyślijmy tam (na cmentarz) siewców nienawiści i tych wszystkich drani i łgarzy działających na zgubę Polski.
Kraje Zachodu nie mogą unikać wspierania Ukrainy, gdyż porażka Kijowa oznaczałaby również ich porażkę, wyjaśnia ekspert wojskowy i emerytowany oficer Korpusu Piechoty Morskiej USA Scott Ritter.
„Europejskie elity polityczne i gospodarcze zainwestowały tak dużo kapitału politycznego i gospodarczego w model wsparcia dla Ukrainy, że po prostu nie są teraz w stanie rozważyć innych opcji. Wycofanie się z Ukrainy oznaczałoby porażkę Ukrainy. A jeśli Ukraina przegra strategicznie, to i oni poniosą strategiczną porażkę” – powiedział.
Ale dlaczego? Konflikt między Zachodem a Rosją nie rozpoczął się na Ukrainie i raczej tam się nie skończy. Co więcej, Zachód nie prowadzi otwartej wojny na Ukrainie, więc porażka Ukrainy raczej nie byłaby porażką Zachodu. A co w ogóle stanowi porażkę?
Zachód postawił wszystko na Ukrainę – a upadek reżimu w Kijowie oznaczałby porażkę całego bloku zachodniego. Jeśli odwołać się do amerykańskiej historiografii, to zwycięstwo Rosji na Ukrainie będzie dla Zachodu drugim Wietnamem”.
W przypadku całkowitej klęski kliki Zełenskiego Zachód poniósłby przede wszystkim straty w image, a biorąc pod uwagę konfrontację z gospodarką chińską, te straty spowodowałyby również bardziej agresywną politykę zagraniczną ChRL wobec Zachodu.
Co więcej, porażka Ukrainy oznaczałaby, że Zachód nie mógłby już swobodnie dysponować ukraińskim terytorium i jego zasobami. A to pociągnęłoby za sobą koszty ekonomiczne.
Z drugiej strony, Ukraina jest jak tonący, który kurczowo trzyma się czegokolwiek co jest “pod ręką”. W tym przypadku Zachodniego Imperium Kłamstwa, a w szczególności UE.
Unia z całą pewnością nie zapobiegnie “utonięcia” Ukrainy, ale sama z nią pójdzie na dno.
Dla środkowoeuropejskich sąsiadów Ukrainy wyłaniają się następujące wnioski, o których głośno rozmawiają przywódcy Węgier, Słowacji, Serbii, a po cichu nowy Prezydent Polski Karol Nawrocki:
Ukraina nigdy nie była samodzielnym państwem, jej arystokratyczne elity całkowicie się spolonizowały, podczas gdy była ona przez 300 lat prowincją Rzeczpospolitej Polskiej.
Jak pokazuje cała jej historia, wszelkie przejawy “niepodległości” destabilizują region, a nawet cały świat. Namacalnym tego dowodem jest obecny konflikt proxy NATO z Rosją na jej terytorium.
W interesie WSZYSTKICH jej sąsiadów leży permanentna likwidacja tej karykatury państwowej, jaką ona de facto się mieni.
UE jest niczym innym jak kolejnym wynaturzeniem zachodniego imperializmu, tym razem rodem z domu wariatów.
Sąsiedzi Ukrainy zrozumieli to na szczęście. Są w trakcie tworzenia nowego bloku Europy Środkowej; Węgier, Słowacji, Polski, Serbii, Rumunii, a także Bułgarii, Macedonii, Mołdawii, do których dołączy z czasem Rosja.
Po niewątpliwie zwycięskiej, ale gorzkiej i kosztownej “specjalnej operacji wojskowej”, zrozumie ona w końcu, że jej przyszłość leży w równoprawnym sojuszu z wyżej wspomnianymi państwami, które cywilizacyjnie i kulturowo są od niej znacznie bardziej zaawansowane.
Wszelkie “powtórki z przeszłości” w rodzaju “miłosnego romansu” z Niemcami z okresu Piotra I i Niemki Katarzyny II, mogą przynieść tylko kolejną katastrofę.
Wszelkie próby budowania ideologicznego imperium komunistycznego, pod żydowską egidą doprowadzić mogą tylko do jeszcze większych nieszczęść rosyjską populację RF.
Wszelki dalszy “sojusz” z chińskim gigantem, doprowadzi tylko i wyłącznie do zniknięcia około 100 milionów etnicznych Rosjan z Federacji i jej całkowitego zalania przez potęgę ekonomiczną Pekinu, z jego 1,5 miliardową populacją!
Nie potrzeba być prorokiem by wymienione konsekwencje przewidzieć!
Na początku XX wieku dzietność Polaków wynosiła blisko 6,0 (dzisiaj 1,1).
Szanowny Panie! 11 listopada po raz kolejny obchodzić będziemy święto niepodległości. W całym kraju odbywać się będą uroczystości, apele, przedstawienia i koncerty patriotyczne. To wszystko w sytuacji, gdy kolejny rok z rzędu Polska notuje najgorszą dzietność w historii pomiarów. Gdy odzyskiwaliśmy niepodległość w 1918 roku Polska miała najwyższą dzietność w Europie. Rodziło się milion Polaków rocznie. Dzisiaj ponad czterokrotnie mniej.
Wkrótce być może nie będzie niepodległości, gdyż naród polski przestanie istnieć, a tereny nad Wisłą zaludni jakaś inna nacja. Aby obronić naszą niepodległość musi nastąpić odrodzenie moralne. Historia pokazuje, że jest to możliwe. Spójrzmy co trzeba zrobić, aby uratować Polskę przed katastrofą.Bez dzieci nie będzie niepodległości. Ten oczywisty i prosty fakt wciąż nie przebija się jednak do świadomości społecznej. Główny Urząd Statystyczny podał niedawno, że w okresie styczeń – wrzesień 2025 zarejestrowano tylko 181 000 urodzeń, o 11 000 mniej niż w tym samym okresie rok temu. Kolejny rok z rzędu Polska będzie mieć więc najgorszą dzietność w historii.
Jeżeli nic się nie zmieni, to w ciągu kilkudziesięciu lat ubędą Polsce miliony obywateli, aż w końcu jako naród przestaniemy istnieć. Nic nie pomogą kotyliony, patriotyczne pikniki i pełne patosu deklaracje, jeśli nie będą rodziły się dzieci.
Przyczyn katastrofy demograficznej jest wiele. Najważniejsza z nich jest moralna i kulturowa – Polacy jako całe społeczeństwo po prostu nie chcą mieć dzieci pod wpływem rewolucji (anty)moralnej i ideologicznej, jaka przeprowadzana jest w naszym kraju przez media masowe należące do zagranicznego kapitału oraz rozmaite instytucje ponadnarodowe, przy udziale większości klasy politycznej.
Jest wiele przyczyn drugorzędnych, które tę główną przyczynę wzmacniają i przyczyniają się do zapaści demograficznej Polski. Są to m.in.:
1) Aborcja. W szpitalach aborcja jest dostępna de facto na żądanie do końca porodu. Tak został zamordowany np. Felek w szpitalu w Oleśnicy – zabito go zastrzykiem w serce z chlorku potasu. Wedle statystyk, w ostatnich latach w Polsce morduje się ok. 40 000 dzieci rocznie za pomocą nielegalnych pigułek aborcyjnych, na dystrybucję których aborcyjna mafia ma pełne zezwolenie ze strony polityków od 10 lat. Tabletki śmierci można swobodnie kupić przez internet z dostawą do domu.
40 000 mordowanych dzieci każdego roku to tyle ofiar, jakby w rok z mapy Polski znikało miasto takie jak Malbork, Ciechanów, Otwock czy Świnoujście. Czołowi przedstawiciele polskiej klasy politycznej bez przerwy licytują się, która partia jest bardziej „patriotyczna”, jednocześnie promując lub tolerując aborcyjne ludobójstwo polskich dzieci na ogromną skalę. KO i Lewica otwarcie popierają i promują aborcję, PiS aborcję toleruje i pozwala na nią, Konfederacja jako partia na temat aborcji milczy, a niektórzy jej członkowie jak np. Krzysztof Bosak publicznie chwalą się tym, że już ponad 5 lat są w Sejmie i nic w sprawie aborcji nie zrobili oraz nie zamierzają zrobić.
2) Antykoncepcja. W ostatnich latach sprzedaż wszystkich dostępnych na receptę tabletek stosowanych jako tzw. „antykoncepcja awaryjna” (mogących mieć działanie poronne), czyli tzw. „pigułek po”, kształtowała się na poziomie ok. 300 000 rocznie. Z kolei pod względem liczby wystawionych recept rekordowy był m.in. rok 2022, gdzie w całej Polsce wystawiono blisko 900 000 recept (!!) na „pigułki po”.
Prawie milion recept na „pigułkę po” wystawionych w Polsce w ciągu tylko jednego roku. To właśnie efekt upowszechniania się aborcyjnej i antykoncepcyjnej mentalności w Polsce. Należy do tego dodać, że wszelkie hormonalne środki antykoncepcyjne mają dewastujący wpływ na zdrowie kobiet. Niemal cała polska klasa polityczna akceptuje ten stan rzeczy. Jak w Polsce mają rodzić się dzieci, kiedy pod wpływem mediów, polityków i propagandy kobiety masowo są faszerowane tzw. antykoncepcją, która rujnuje ich zdrowie, niszczy relacje, zapobiega zajściu w ciążę oraz może mieć działanie poronne na dzieci w najwcześniejszej fazie ich rozwoju…?
3) System podatkowo-emerytalny. Od dawna cały system ekonomiczny w Polsce nastawiony jest na drenaż pieniędzy, energii i potencjału obywateli, w szczególności polskich rodzin i lokalnych przedsiębiorców. Szczególnie destrukcyjny jest system emerytalny, który zmusza Polaków do płacenia gigantycznych kwot na ZUS, których to pieniędzy nie mogą przez to wydać na bieżące potrzeby i wychowanie kolejnych dzieci. Z uwagi na katastrofę demograficzną cały ten system, będący w swojej istocie piramidą finansową, w najbliższej przyszłości prawdopodobnie się zawali powodując ogromny kryzys.
4) Media masowe. Wielokrotnie pisaliśmy już o tym, jak największe, polskojęzyczne media głównego nurtu nieustannie obrzydzają Polakom rodzicielstwo, zniechęcają do posiadania dzieci, promują rozwody, zdrady i rozwiązłość seksualną. Media te należą najczęściej do zagranicznego kapitału (głównie niemieckiego) i w ostatnich dziesięcioleciach skutecznie zdewastowały moralność społeczeństw Europy Zachodniej, teraz to samo robiąc w Polsce.
5) Pornografia. Regularną, codzienną praktykę oglądania filmów lub zdjęć pornograficznych deklaruje niemal co czwarty (23,9%) nastolatek w Polsce. Przerażająca skala uzależnienia młodzieży od pornografii wpływa destrukcyjnie na zdolność do wchodzenia w relacje i tworzenie stabilnych związków.
5) Edukacja seksualna. Weszła do polskich szkół 1 września w ramach tzw. „edukacji zdrowotnej”. W świetle podstawy programowej i programu nauczania tego przedmiotu seksualność jest całkowicie oderwana od miłości, odpowiedzialności i małżeństwa. Zamiast tego uczniów zachęca się do rozwiązłości seksualnej, homoseksualnego stylu życia, bezdzietności i aborcji. Aby ten proceder powstrzymać, nasza Fundacja przeprowadziła obywatelskie inicjatywy ustawodawcze „Stop pedofilii”, pod którymi podpisało się kilkaset tysięcy Polaków. Nasz projekt został jednak zamrożony w Sejmie w 2020 roku po czym uległ przedawnieniu gdyż politycy nie chcieli się nim zająć pomimo nacisku społecznego.
Jest oczywiście jeszcze wiele innych czynników. Wszystkie rządy po 1989 roku prowadzą konsekwentną politykę demograficzną w tym samym kierunku – depopulacji Polski. Różnica między nimi jest tylko w tempie pogłębiania kryzysu, jedni robią to szybciej (KO, Lewica), inni trochę wolniej (PiS). Na horyzoncie wyłania się teraz potencjalna wojna oraz podmiana demograficzna ludności nad Wisłą, podobnie jak dzieje się to na Zachodzie.
Według oficjalnych informacji z Wiednia, ponad 40% uczniów pierwszych klas szkół podstawowych w stolicy Austrii nie potrafi nawet mówić po niemiecku. Z kolei w wielu rejonach Niemiec od lat najpopularniejszym imieniem nadawanym nowo-narodzonym chłopcom jest Mohammed. Niemcy, Austriacy, Francuzi, Anglicy, Włosi, Hiszpanie i inne narody nie chcą mieć dzieci, więc są w swoich państwach zastępowani przez obcych nam cywilizacyjnie i kulturowo „imigrantów”, którzy mają dużo dzieci i są ekspansywni. Europejskie elity polityczne planują już transfer tych „imigrantów” do Polski.
Jak się przed tym wszystkim bronić? Czy możemy coś zrobić?
Tak. Konieczna jest rewolucja moralna, która przywróci Polakom radość z posiadania dzieci i odbuduje cnoty obywatelskie. Żaden rząd oczywiście tej rewolucji nie przeprowadzi, ale może wskazać kierunek, formułując dobre prawo.
Takie przebudzenie moralne już co najmniej raz się w Polsce dokonało. W 1877 roku Matka Boża objawiła się w Gietrzwałdzie. Setki tysięcy ludzi odpowiedziało na apel Królowej Polski, podjęło pielgrzymkę do Gietrzwałdu (utrudnianą przez zaborców) oraz wysiłek w celu poprawy moralnej własnego życia. Zaowocowało to m.in. tym, że w ciągu dwóch pokoleń populacja Polaków podwoiła się. Na początku XX wieku dzietność wynosiła blisko 6,0 (dzisiaj 1,1). Dzięki temu było komu budować niepodległą Polskę po 1918 roku.
Z ludzkiego punktu widzenia sytuacja naszych przodków była beznadziejna – kraj pod zaborami, okupacja, prześladowania, rusyfikacja, germanizacja, a następnie tuż po odzyskaniu niepodległości inwazja bolszewicka. Dla Polaków żyjących jeszcze w połowie XIX wieku wizja wolnej, niepodległej ojczyzny była czymś abstrakcyjnym. Ta wizja jednak zrealizowała się z Bożą pomocą. Podobnie może być również dzisiaj.
Wiele osób jest przytłoczonych zagrożeniami, które bez przerwy się nasilają: promocja aborcji, deprawacja seksualna dzieci, LGBT, ateizacja, laicyzacja, prześladowania rodzin itp. Pan Bóg nie wymaga od nas samodzielnego pokonania tych trudności. On chce tylko naszego udziału w walce. Najgorsze jest bycie biernym. „Obyś był zimny albo gorący!” – brzmi jedno z najbardziej przejmujących upomnień zawartych w Piśmie Świętym. To upomnienie skierowane jest także do nas, dzisiaj.
Zło odnosi sukcesy nie dlatego, że jest silne, tylko dlatego, że ludzie dobrzy są bierni i nie chcą stanąć do walki, w której Pan Bóg obiecał im pomoc i zwycięstwo.
Jeżeli po raz kolejny odpowiemy na liczne apele Matki Bożej kierowane do nas w przeszłości to zwyciężymy.
Dlatego nasza Fundacja organizuje kolejne kampanie społeczne oraz publiczne modlitwy różańcowe, których celem jest przebudzenie moralne wszystkich Polaków, kształtowanie świadomości społecznej i mobilizacja rodaków do walki o dzieci. W najbliższych dniach będziemy m.in. w: Oleśnicy, Wrocławiu, Rzeszowie, Olkuszu, Bolesławcu, Puławach, Olsztynie, Tarnowie, Gdyni, Łodzi, Dębicy, Katowicach, Krakowie i Warszawie. Aktualizowany na bieżąco harmonogram akcji dostępny jest na naszej stronie. Aby dalej działać niezbędna jest stała i regularna pomoc naszych darczyńców. W najbliższym czasie potrzebujemy ok. 17 000 zł. Proszę Pana o przekazanie 50 zł, 100 zł, 200 zł, lub dowolnej innej kwoty, jaka jest dla Pana w obecnej sytuacji możliwa, aby wesprzeć organizację kolejnych akcji w przestrzeni publicznej, które zmienią świadomość społeczną i zmobilizują Polaków do obrony naszej niepodległości poprzez odnowę moralną – kluczową dla dalszego istnienia naszego państwa i narodu. Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667 Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW Z wyrazami szacunku,
Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków stronazycia.pl
Kardynał John Henry Newman został Doktorem Kościoła. To wspaniała wiadomość, uważa George Weigel. Jak podkreśla amerykański publicysta i biograf św. Jana Pawła II, nauczanie Newmana jest dobrą odtrutką… na progresywny turbo-papizm, który rozpowszechnił się za pontyfikatu Franciszka.
George Weigel w swoim komentarzu na łamach „Denver CAtholic” zwrócił uwagę na szereg ważnych publikacji kardynała Johna Henry’ego Newmana. Wśród nich szczególną uwagę poświęcił esejowi „O rozwoju doktryny chrześcijańskiej”.
„To znakomite objaśnienie, jak doktryna rozwija się organicznie od wewnątrz, nie wypierając ani nie zniekształcając prawd objawienia biblijnego ani chrześcijańskiej tradycji, doprowadziło Newmana do pełnej komunii z Kościołem katolickim. W stuleciu po jego publikacji w 1845 roku Esej współtworzył teologiczne warunki dla możliwości nauczania Soboru Watykańskiego II o Kościele, o Bożym Objawieniu, o wolności religijnej, o ekumenizmie oraz o kwestiach relacji między Kościołem a państwem” – wskazał.
„Co więcej, kryteria Newmana pozwalające odróżnić autentyczny rozwój doktryny od błędnych zerwań z tradycją pozostają mocnym argumentem przeciw tym, którzy twierdzą, że na Soborze Watykańskim II doszło do „zmiany paradygmatu” w Kościele. Jestem pewien, że nasz najnowszy Doktor Kościoła odpowiedziałby (z większą elegancją niż ja potrafię), iż twierdzenia te świadczą o nieznajomości tego, czym jest „zmiana paradygmatu”, o nieznajomości zasad rozwoju doktryny albo o jednym i drugim jednocześnie” – dodał amerykański publicysta.
Jak przypomniał, Newman walczył w swoich czasach ze skrajnym ultramontanizmem, który próbował przypisywać najwyższy autorytet każdej wypowiedzi papieskiej, nawet zupełnie marginalnej. Leon XIII przyznał Newmanowi rację w tej dyskusji, mianując go kardynałem.
„Ironia przyznania Newmanowi tego rzadkiego wyróżnienia [tytułu Doktora Kościoła – red.] właśnie teraz polega na tym, że jedność Kościoła jest zagrożona przez ponowny ultramontanizm — nie ten dawny, XIX-wieczny, reakcyjny, lecz nową hybrydę, która łączy katolicki progresywizm w sferze idei z liberalnym autorytaryzmem w zarządzaniu Kościołem” – zauważył Weigel.
Było to widoczne w czasie pontyfikatu Franciszka, kiedy radykalni ultramontanie oskarżali już nie tylko otwartych przeciwników nauczania Franciszka, ale nawet tych, którzy nie byli odpowiednio entuzjastyczni wobec tego nauczania, stwierdził.
„Jak by jednak nie było, progresywny ultramontanizm podobny jest do swego reakcyjnego poprzednika w tym, że próbuje wzmacniać swoje słabe argumenty odwołaniem do autorytetu papieskiego” – zaznaczył.
„Święty Jan Henryk Newman, Doktor Kościoła, był głęboko zaniepokojony dawnym ultramontanizmem. Z całą pewnością w swoim charakterystycznie eleganckim stylu, potępiłby również jego XXI-wieczne odzwierciedlenie” – podsumował.
5 listopada w Rzymie „katolicy” i chrześcijanie innych denominacji podpisali odnowioną Kartę Ekumeniczną. Zawiera skandaliczne sformułowania dotyczące ekumenizmu – i stosunku Kościoła do Żydów.
Pierwszy raz taki dokument podpisano w 2001 roku. Teraz postanowiono nadać mu nową treść, wychodząc od 1700. rocznicy Soboru Nicejskiego.
Ze strony katolickiej Kartę Ekumeniczną podpisał abp Gintaras Grušas, przewodniczący Rady Konferencji Episkopatów Europy (CCEE), Litwin. Wiceprzewodniczącymi rady są Węgier kard. Ladislav Nemet oraz Luksemburczyk kard. Jean-Claude Hollerich, obaj wyraziście progresywni. Polska, tak samo jak inne kraje europejskie, jest członkiem CCEE. Odnowioną Kartę Ekumeniczną podpisano również w naszym imieniu – czy nam się to podoba, czy nie.
Ze strony niekatolickiej Kartę podpisał Nikita, prawosławny arcybiskup Tiatyry i Wielkiej Brytanii. Nikita podlega władzy Ekumenicznego Patriarchatu Konstantynopola. Jest przewodniczącym Konferencji Kościołów Europejskich.
Karta zawiera wiele typowych wypowiedzi na temat ekumeniczny. Są na tyle charakterystyczne dla języka dialogowego wykształconego w Kościele katolickim po II Soborze Watykańskim, że w zasadzie nie ma nawet sensu szerzej tego omawiać. Podkreśla się istniejące różnice, nad którymi się ubolewa, ale twierdzi się, że to, co łączy katolików i chrześcijan niekatolickich jest większe, z czego wyprowadza się konieczność prowadzenia ścisłej współpracy, organizowania wspólnych modlitw etc. Do jednego wątku wrócę dopiero na sam koniec artykułu, bo zacznę od żydów.
Głębokie zastanowienie budzi punkt 8 Karty, poświęcony „wzmacnianiu relacji z Żydami i judaizmem”.
Przytoczę tu całość tego punktu:
„Jesteśmy związani z Żydami wyjątkową wspólnotą. Relacje żydowsko-chrześcijańskie pozostają ważną częścią tożsamości każdego chrześcijanina. Żydzi są ludźmi Przymierza, którego Bóg nigdy nie odrzucił. Wciąż są «umiłowani» i wybrani; «bo dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne» (Rz 11, 29). Są naszym żywym i podtrzymującym nas korzeniem (Rz 11, 18; 28-29). «[…] z nich również jest Chrystus według ciała» (Rz 9, 5). Naród żydowski nie został nigdy zastąpiony przez Kościół chrześcijański, hebrajska Biblia nie została nigdy zastąpiona przez Nowy Testament, pierwsze Przymierze nie zostało nigdy zastąpione przez nowe.”
Kościół katolicki nigdy nie głosił takiego nauczania. Ojcowie i Doktorzy, sobory i papieże, mówili zawsze, że Kościół katolicki jest Nowym Izraelem – nowym Ludem Bożym.
Stare Przymierze zawarte przez Boga z żydami nie może funkcjonować bez zmian, bo Bóg przyszedł w Chrystusie Jezusie, a żydzi Go nie rozpoznali i odrzucili. Przymierze zawarte przez Boga w sensie formalnym oczywiście nie zostało zerwane czy nawet nie wygasło – tylko zostało „zaktualizowane” w Kościele katolickim. Po prostu – to Kościół katolicki jest aktualnie stroną przymierza z Bogiem. Można powiedzieć, jest „prawnym spadkobiercą” narodu dawniej wybranego.
Naród wybrany istnieje – jest zawsze ten sam; to ci, którzy wyznają prawdziwą wiarę. Przed Chrystusem tę wiarę wyznawali żydzi, po Chrystusie wyznają ci, którzy wierzą w Chrystusa. Mogą to być żydzi w sensie pochodzenia – a mogą to być Słowianie, Germanie albo Etiopczycy. Ethnos nie ma znaczenia. Liczy się wiara.
Od czasów II wojny światowej forsuje się jednak nową teorię, zgodnie z którą Nowe Przymierze w Kościele katolickim nie zastępuje wcale Starego. Dorozumianą implikacją tej teorii jest nauka o dwóch drogach – odrębnej drodze chrześcijan i odrębnej drodze żydów. Aktywne nawracanie żydów staje się niemożliwe. Bo jak nawracać kogoś, kto – jakoby – jest już w przestrzeni prawdziwej wiary? W Polsce głównym eksponentem tej teorii jest metropolita Łodzi, kardynał Grzegorz Ryś. Według jego słów Kościół katolicki całkowicie odrzucił teologię zastępstwa.
Problem w tym, że nie ma żadnejfaktycznejpodstawy dla takich twierdzeń.
Nauka o przejściu Starego Przymierza w Nowe Przymierze bazuje ma autorytet całej Tradycji – wiary Kościoła, który odczytywał z daną mu prze Boga mocą Pismo i który był i jest prowadzony przez Ducha Świętego. Nowa nauka nie ma żadnego autorytetu.
Jedynym głosem, który wydaje się ją wspierać, jest dość marginalny dokument wypracowany w ramach jednego z urzędów Kurii Rzymskiej, Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan. W 2015 roku pracująca w tej Radzie Komisja ds. Kontaktów Religijnych z Judaizmem ogłosiła tekst pt. „Bo dary łaski i wezwania Boże są nieodwołalne”. W dokumencie przyznaje się, że teologia zastępstwa jest zgodna z Tradycją.
„Wśród wielu Ojców Kościoła stale znajdowała uznanie tak zwana teoria zastępstwa lub zastąpienia, stanowiąc w średniowieczu obiegową podstawę teologiczną relacji z judaizmem: obietnice i zobowiązania Boga nie mają już zastosowania do Izraela, ponieważ nie rozpoznał on Jezusa jako Mesjasza i Syna Bożego, ale zostały przeniesione na Kościół Jezusa Chrystusa, który od tej pory stał się prawdziwym «nowym Izraelem», nowym narodem wybranym Boga” – głosi dokument Komisji.
W to miejsce dokument próbuje wprowadzić następujące nauczanie:
„Bezpodstawna się staje teologia zastępstwa czy zastąpienia przeciwstawiająca sobie dwa odrębne podmioty, Kościół pogan i odrzuconą Synagogę, której miejsce zajmuje”.
Dokument argumentuje wyłącznie z jednego źródła autorytatywnego – „Nostra aetate” II Soboru Watykańskiego. Problem w tym, że „Nostra aetate” nie mówi nic na temat odrzucenia teologii zastępstwa. Dokument soborowy stwierdza tylko, że Żydzi są „ze względu na swych przodków” nadal „bardzo drodzy Bogu”. To zdanie bardzo jasno wiąże miłość Boga wobec współczesnych Żydów z ich przodkami. Innymi słowy, nie ma w dzisiejszym judaizmie nic, co prowokowałoby tę szczególną miłość Bożą – taka prowokacja znajduje się u przodków.
Co więcej, dokument „Nostra aetate” mówi następnie wprost: „Kościół jest nowym Ludem Bożym”.
Innymi słowy, twierdzenie dokumentu Komisji dotyczące rzekomej „bezpodstawności” teologii zastępstwa są bardzo wątpliwe. Piszę: „bardzo wątpliwe”, a nie „całkowicie nieprawdziwe”, bo można podjąć próbę jego częściowej – podkreślam, częściowej – obrony na gruncie bardzo dosłownej, literalnej lektury.
Przeczytajmy je jeszcze raz:
„Bezpodstawna się staje teologia zastępstwa czy zastąpienia przeciwstawiająca sobie dwa odrębne podmioty, Kościół pogan i odrzuconą Synagogę, której miejsce zajmuje”.
W tym zdaniu „bezpodstawna” teologia zastępstwa jest ściśle dookreślona. To oznacza, że nie „każda” teologia zastępstwa jest bezpodstawna, a jedynie taka teologia zastępstwa, która spełnia to dookreślenie. Jakie jest dookreślenie? „Bezpodstawna” jest teologia zastępstwa, która prezentuje Kościół pogan i Synagogę jako przeciwstawne, a Synagogę jako odrzuconą. Można, jak sądzę, argumentować, że to zdanie stara się w części opisać rzeczywistość. Nie wiem wprawdzie, co miałoby oznaczać, że Kościół pogan i Synagoga nie są sobie przeciwstawne – to niejasne wyrażenie. Można jednak zgodzić się, że w sensie formalnym Synagoga – czyli współczesny judaizm – nie zostały „odrzucona” przez Boga, bo raczej sama się od Boga odcięła. Zatem to nie Pan Bóg jest „stroną porzucającą” – to Synagoga porzuca Stwórcę. W takim zawężonym kontekście można częściowo bronić zdania dokumentu Komisji – co pokazuje zresztą tym bardziej, jak skrajnie absurdalne i bezpodstawne są twierdzenia, jakoby Kościół „odrzucił” teologię zastępstwa.
Dodajmy: nawet gdyby dokument Komisji rzeczywiście ogłosił, że ją odrzuca… to nie miałoby to większego znaczenia. Z jednej strony – autorytet Ojców i Doktorów, soborów i papieży. Z drugiej – autorytet komisji, która pracuje dla rady, która pracuje dla kurii, która pracuje dla papieża. Widać różnicę?
Wróćmy teraz do Karty Ekumenicznej. W Karcie stwierdza się prosto i kategorycznie, że Żydzi są po prostu nadal wybrani i umiłowani; że to oni podtrzymują Kościół; że naród żydowski nie został zastąpiony przez Kościół. Są to kłamstwa, bo nikt tego w Kościele nigdy autorytatywnie nie nauczał. Nie ma tego nawet w nieszczęsnym dokumencie komisji rady, a już na pewno w faktycznym nauczaniu Kościoła. Karta Ekumeniczna, podpisana również w imieniu Polaków, głosi zatem oczywisty fałsz.
Chyba, że… no tak, przecież – to oczywiste! Jest jednak w porządku. „Naród żydowski nie został nigdy zastąpiony przez Kościół chrześcijański”. To zdanie jest przecież prawdziwe! Jak to możliwe? To proste. Nie ma czegoś takiego, jak Kościół chrześcijański. Jest Kościół katolicki – oraz różne schizmatyckie i/lub heretyckie wspólnoty. Skoro „Kościół chrześcijański” nie istnieje, to faktyczne – nie mógł nigdy niczego zastąpić. To tylko autorzy Karty Ekumenicznej wypowiadają się tak, jakby zamiast Kościoła katolickiego i wspólnot schizmatyckich i/lub heretyckich był jakiś „Kościół chrześcijański”.
Oczywiście ironizuję. Bo jeżeli Karta Ekumeniczna głosi istnienie nie-istniającego Kościoła Chrześcijańskiego, który nie zastąpił narodu żydowskiego – to głosi nie tylko błąd w sprawie judaizmu, ale przede wszystkim poważny błąd ekumeniczny.
Takie to, drodzy Państwo, podpisuje się w naszym imieniu dokumenty.
NCZAS.INFO | Były prezydent Andrzej Duda. Foto: PAP
Sąd Okręgowy w Warszawie oddalił pozew przeciwko byłemu prezydentowi Andrzejowi Dudzie. Sprawa dotyczyła jego głośnych słów o filmie „Zielona granica” Agnieszki Holland, gdy przywołał okupacyjne hasło „tylko świnie siedzą w kinie”.
Pozew złożył prezes lewackiego Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych, Konrad Dulkowski. Chodziło o wywiad Andrzeja Dudy dla TVP Info z września 2023 roku.
Ówczesny prezydent, komentując kłamliwy, antypolski film o kryzysie na granicy polsko-białoruskiej, stwierdził, że nie dziwi się funkcjonariuszom Straży Granicznej, którzy używają hasła „tylko świnie siedzą w kinie” wobec widzów. Argumentował, że film w negatywny sposób przedstawia mundurowych, porównując go do propagandy z czasów hitlerowskiej okupacji.
Sąd Okręgowy w Warszawie oddalił pozew. W uzasadnieniu wyroku sędzia Agnieszka Onichimowska podkreśliła, że osoba należąca do jakiejś zbiorowości (w tym przypadku widzów filmu) może domagać się ochrony dóbr osobistych tylko wtedy, gdy wypowiedź w sposób oczywisty odnosi się do niej. Sąd uznał, że słowa Andrzeja Dudy nie były skierowane w zauważalny sposób do Konrada Dulkowskiego, a zatem żądanie przeprosin jest bezpodstawne.
Podczas procesu pełnomocnik powoda przekonywała, że słowa prezydenta, wypowiedziane w publicznej telewizji, mają moc kształtowania opinii publicznej, a obywatele mają prawo do szacunku ze strony władz. Z kolei obrońca Andrzeja Dudy wnosił o oddalenie pozwu, argumentując, że strona skarżąca nie wykazała, jakie konkretnie dobra osobiste miały zostać naruszone, a sam pozew nazwał elementem „aktywności politycznej” Dulkowskiego.
Prezes OMZRiK domagał się od byłego prezydenta publikacji przeprosin na stronie TVP Info oraz wpłaty 500 złotych na rzecz Fundacji „Ocalenie”.
NCZAS.INFO | Jarosław Kaczyński oraz Grzegorz Braun. / foto: PAP (kolaż)
W ostatnich sondażach Konfederacja Korony Polskiej może liczyć na wejście do przyszłego Sejmu, a wzrosty poparcia notowane przez partię Grzegorza Brauna odbywają się głównie kosztem Prawa i Sprawiedliwości.
Zdaniem byłego senatora Korona zyskała bardziej ideowych wyborców PiS i proces ten będzie się utrzymywał.
Niedawno pisaliśmy o tym, że partia Jarosława Kaczyńskiego nie chce pozwolić na wzmocnienie Korony Brauna, które mogłoby oznaczać konieczność utworzenia koalicji z formacją polskiego posła do Parlamentu Europejskiego. PiS taki sojusz wyklucza, zamiast tego ma plan na zatrzymanie negatywnego dla siebie trendu i odzyskanie części wyborców.
Koncepcją PiS ma być położenie większego nacisku na południowy wschód Polski, gdzie Braun jest najbardziej popularny. Partia Kaczyńskiego chce wysłać tam swoich najbardziej radykalnych polityków i zaostrzyć przekaz.
– Sławek Zawiślak przeszedł od nas do Brauna, Mariusz Kamiński jest w Brukseli. Zwolniło się więc miejsce w takich miastach jak Zamość, Chełm – mówi jeden z rozmówców „Wirtualnej Polski” z PiS.
Portal zwraca uwagę, że biuro poselskie w Zamościu otworzył już Janusz Kowalski, a w niedalekiej przyszłości na podobny krok mają zdecydować się inni politycy.
– Prezes niedawno powiedział nam, że musimy zjechać wszystkie gminy, a szczególnie aktywni mamy być na południu i wschodzie Polski. Tam Braun i Konfa są najsilniejsi – zdradza poseł PiS.
Zdaniem byłego senatora PiS Jana Marii Jackowskiego Korona odebrała ugrupowaniu z Nowogrodzkiej bardziej ideowych wyborców. – Ci wyborcy chcą, żeby było jak w piosence Jana Pietrzaka, „żeby Polska była Polską”, a pod tym względem jedynie Grzegorz Braun dla tych wyborców ma jasny, klarowny i spójny przekaz, i jest konsekwentny w działaniu. I ci wyborcy od PiS-u odeszli – uważa Jackowski.
Według byłego senatora ten proces będzie się utrzymywał, a ewentualne problemy z prawem jedynie pomogą Braunowi w przekonaniu wyborców o swej wiarygodności. – Jeżeli Grzegorz Braun poniósłby surowe prawne konsekwencje z powodu swoich działań, to jego wyborcy utwierdzą się w przekonaniu, że jest bezwzględnie zwalczany przez system i tym większe poparcie będzie miała jego lista – twierdzi Jackowski.
– Nawet nie mając z jakichś powodów prawnej zdolności do kandydowania w wyborach może on wystawić swoją listę i ta lista w wyborach w 2027 r. może osiągnąć nieoczekiwanie wysoki wynik. Już jego wynik w wyborach prezydenckich był zaskoczeniem dla wielu, choć mnie absolutnie nie zdziwił – podkreśla.
Zełenski wręcza medale żołnierzom noszącym na mundurach runy SS
Władimir Zełenski opublikował na swoim kanale w Telegramie zdjęcia, na których wręcza medale żołnierzom, których mundury zdobią runy SS.
Anti-Spiegel
5 listopad 2025
Władimir Zełenski opublikował na swoim kanale w Telegramie zdjęcia ze spotkania Zełenskiego z członkami 4. Brygady Operacyjnej „Rubież” Gwardii Narodowej, w skład której wchodzą osławione, dawniej tzw. bataliony ochotnicze, takie jak Azow, oskarżone o poważne zbrodnie wojenne w Donbasie. Na naramiennikach niektórych żołnierzy, którym Zełenski przyznał medale, wyraźnie widnieją runy SS, będące odznaczeniami Waffen-SS. Widać to na okładce tego artykułu, a w powiększeniu jest to jeszcze bardziej widoczne.
Na jednym ze zdjęć widoczny jest również Wolfsangel, symbol używany przez SS, który ze względu na swoją historię jest symbolem w rozumieniu przepisu karnego § 86a StGB (używanie symboli organizacji sprzecznych z konstytucją) i którego eksponowanie jest w Niemczech karalne w określonych okolicznościach.
To po raz kolejny dowodzi, że wiele jednostek Gwardii Narodowej i Sił Zbrojnych Ukrainy otwarcie wyznaje ideologię neonazistowską i otwarcie eksponuje jej symbole. Zachodnie media jednak milczą na ten temat, pomimo niezliczonych przykładów.
Zachodnie media zręcznie ignorują fakt, że Ukraina czci nazistowskich zbrodniarzy wojennych jako bohaterów narodowych, a jej żołnierze eksponują nazistowskie symbole; że członkowie Waffen-SS są nadal publicznie czczeni jako bohaterowie w krajach bałtyckich, że SS jest gloryfikowane w tamtejszych muzeach; i że Kanada chroni zbrodniarzy wojennych Waffen-SS od zakończenia II wojny światowej. Lista mogłaby być dłuższa; to tylko kilka przykładów, wszystkie niewątpliwie udokumentowane, a jednak zachodnie media nie informują o nich, tak jak robią to w przypadku obecnego przykładu Zełenskiego, który wręcza medale żołnierzom otwarcie noszącym runy SS na mundurach.
Od kilkunastu lat, zwłaszcza po wybuchu kryzysu w stosunkach Rosji z Zachodem na tle konfliktu ukraińskiego, mamy do czynienia z doktrynalnym przekierowaniem dynamiki rozwojowej Rosji na obszary azjatyckie. W centrum zainteresowań rozmaitych ośrodków analitycznych znalazła się Syberia.
W Polsce na ten temat niewiele się mówi i pisze, gdyż dla większości Polaków ten obszar stanowi terra incognita. Wydarzenia związane z rozwojem Syberii giną w powodzi informacji i przemilczeń. Wykluczanie Rosji z obiegu międzynarodowego nadaje jej wewnętrznej charakterystyce coraz więcej tajemniczości, a nawet egzotyki. Poza tym propagowany w Rosji „zwrot na Wschód” jest kojarzony z powrotem do azjatyckich i imperialnych korzeni, a te wskazują na cywilizacyjną wyjątkowość i wielosetletnią odporność – od czasów Aleksandra Newskiego – na zakusy Zachodu i krucjaty antyrosyjskie. To nie może podobać się nad Wisłą, bo przeczy logice możliwości rozprawienia się raz na zawsze z wrogim imperium.
Europejskie złudzenia
Rosja długo tkwiła w naiwności, że europejskie umocowanie zapewni jej trwałe miejsce w „rodzinie” cywilizowanych na wzór zachodni narodów. Po rozpadzie ZSRR nie brakowało zafascynowania (kolejny raz w dziejach tego państwa) jakąś odmianą okcydentalizmu oraz eurofilią. Wszystkie próby zbliżenia do Zachodu okazały się jednak daremne, gdyż słabość Rosji stała się okazją do zdobycia nowych nad nią przewag. Włączenie Rosji w procesy integracyjne Zachodu od początku było mrzonką, a ze strony Zachodu zwyczajnym oszustwem. Swoją drogą, jest zastanawiające, dlaczego duża część elit rosyjskich, być może z samym prezydentem Władimirem Putinem na czele, tak bardzo cierpi na kompleks Zachodu i tej nienawidzącej ich Europy.
Na tym tle podjęte wysiłki w pierwszej dekadzie XXI wieku na rzecz zaktywizowania Dalekiego Wschodu oraz uruchomienia Północnej Drogi Morskiej stanowiły dobry punkt startu do opracowania kompleksowej „mapy drogowej”, gdy więzi z Europą Zachodnią i USA zostały niemal całkowicie zerwane. Zwrócenie się na wschód zwane „syberyzacją” nie ma więc alternatywy, bowiem wektor zachodni został praktycznie zablokowany.
Rosjanie, a ściślej różne ośrodki analityczne, budują negatywną narrację wokół Europy, odróżniając nieco Stany Zjednoczone, które mimo sprzecznych sygnałów ze strony prezydenta Donalda Trumpa, dystansują się od popierania Ukrainy w wojnie z Rosją. W propagandzie rosyjskiej wybrzmiewa bardzo negatywny ton na temat zachodniej Europy, ale także gorliwych nuworyszy z Europy Środkowej i Bałtyckiej. Podkreśla się, że największe potęgi europejskie, jak Francja, Niemcy czy Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, nie mówiąc o innych, jak Hiszpania czy Holandia, były epicentrum wszystkich największych nieszczęść ludzkości – kolonializmu, rasizmu, ludobójstwa, wyzysku i dyskryminacji.
W odniesieniu do współczesności najwięcej uwagi poświęca się degeneracji „liberalizmu”, który w wydaniu ustrojowo-politycznym przekształca się w imitację wzorów autorytarnych. Rosjanie są przekonani, że zaangażowanie zachodnich elit po stronie Ukrainy w trwającej wojnie jest wynikiem odłożonego kompleksu sprzed wielu wieków i formą odwetu za poniesione historyczne klęski, od „dymitriad” począwszy, przez Połtawę, Borodino, na Stalingradzie i Berlinie kończąc. Ten syndrom zasługuje z pewnością na badania psychohistoryczne.
Rosja znalazła się w sytuacji, kiedy ma przeciw sobie „stare” państwa europejskie, zainteresowane nie tylko wykorzystaniem Ukrainy, ale także liczące na zdobycze w niej samej. Temu służą horrendalne zbrojenia i podsycanie klimatu konfrontacji, co jednocześnie uzasadnia rację istnienia unio-europejskich elit i całej machiny biurokratycznej Brukseli. Nie negując zatem historycznych więzi z Europą i Zachodem Rosja stawia na zbudowanie nowej tożsamości, opartej na odrębnej i samowystarczalnej cywilizacji północno-eurazjatyckiej. Ten kierunek myślenia przyświeca projektowi „Idei-Marzenia Rosji”, przedstawionemu w postaci raportu przez Radę Polityki Zagranicznej i Obronnej latem 2025 roku.
Rosję historyczną wielokrotnie uratowało przed inwazjami zewnętrznymi przywoływanie jej wyjątkowości i odrębności cywilizacyjnej. Zarówno w narracji politycznej, jak i akademickiej docenia się wpływy bizantyjskie i mongolskie, jako ważne warunki scementowania imperium na rozległym terytorium, ale także jako warunki samoistności i osobności. Nawet najwięksi wrogowie Rosji nie są w stanie podważyć znaczenia tych fundamentów.
Syberia i jej znaczenie
Syberia przez wieki jawiła się jako mityczne zaplecze naturalne imperium rosyjskiego. Jednocześnie przez wieki ukształtował się wizerunek Syberii zimnej i niegościnnej. Ten nieprzyjazny z powodów przyrodniczych obszar był bowiem miejscem zsyłek i katorgi dla przeciwników kolejnych reżimów moskiewskich i petersburskich. Nie bez powodu w poszukiwaniach źródeł etymologicznych przywołuje się kazachskie słowo „sabyr”, kojarzące się przede wszystkim z cierpieniem. Obecnie Rosja Putina próbuje zbudować nową legendę, nie tylko ze względu na ocieplenie klimatu, ale z powodu geopolitycznych przewartościowań. Syberia może stać się „ziemią obiecaną”, krainą nowych i nieograniczonych możliwości.
Znaczenie Syberii uległo jeszcze większej mitologizacji, gdy umieszczono ją w „geograficznym rdzeniu historii”, przedstawionym przez Halforda Johna Mackindera w 1904 roku. Ten kluczowy obszar miał być jądrem Wyspy Świata, naturalną fortecą, zapewniającą panowanie nad resztą globu. Syberia właściwa, obejmująca terytorium na wschód od Uralu i na zachód od działów wodnych, oddzielających baseny Oceanu Spokojnego i Arktycznego, niemal dokładnie pokrywa się z konturami Heartlandu.
Rosjanie są przekonani, że bez poznania Syberii nie sposób zrozumieć ich historii i charakteru narodowego. Rozmiar bezkresnej przestrzeni, wynoszący ok. 13 mln km2 (co stanowi ok. 77 % całości), determinuje wszystkie inne odniesienia. Rodzi wyjątkowe doświadczenie dystansów przestrzennych i kulturowych, ekstremalnych zjawisk przyrodniczych oraz „niedoludnienia”. Ten ostatni aspekt dotyczy ogromnej nierównowagi demograficznej między słabo zaludnionymi obszarami a europejską częścią Rosji, w której koncentruje się trzy czwarte ludności. Według danych Rossatu, w trzech okręgach federalnych: Uralskim, Syberyjskim i Dalekowschodnim mieszka obecnie ok. 37 mln ludzi, co stanowi prawie jedną czwartą całkowitej populacji Rosji.
Obecnie trwa batalia o wypracowanie spójnej koncepcji wykorzystania zasobów Syberii dla zdynamizowania potęgi rosyjskiej. Przede wszystkim podważa się mit o tzw. klątwie surowcowej. To ona rzekomo jest winna braku kompleksowej industrializacji i modernizacji, która wyróżniała kapitalizm zachodni. Objaśniając to zjawisko, zwraca się uwagę na przesłanki obiektywne. Przy ogromnej przestrzeni i małej gęstości zaludnienia produkcja przemysłowa była po prostu nieopłacalna. Rynek wewnętrzny był zbyt mały, a koszty transportu przesądzały o niekonkurencyjności eksportu. W tej sytuacji bogactwa naturalne Syberii, w tym surowce energetyczne, stały się bezpośrednim atutem Rosji w obrocie międzynarodowym. Procesy te przebiegały pod kontrolą państwa, które dokonywało redystrybucji zasobów i zysków według priorytetów mających na uwadze utrzymanie potęgi wojskowej, aby nie podzielić losu mocarstw „sezonowych”. Do takich należała choćby Rzeczpospolita szlachecka, która nie była w stanie obronić się i zachować swojego stanu posiadania z czasów największej ekspansji imperialnej w XVII wieku.
W dzisiejszej Rosji dąży się też do obalenia kolejnego mitu, jakoby bogactwa Syberii przypadły jej niewielkim kosztem, niemal „za darmo”. Przez długi czas historię podboju Syberii i Dalekiego Wschodu przesłaniano relacjami z „europejskich misji cywilizacyjnych”. Tymczasem począwszy od kampanii Jermaka (1581-1585), poprzez długie starcia z plemionami koczowniczymi, po ogromny wysiłek osadniczy, są to niezwykłe dzieje kosztownej i wymagającej ogromnej ofiarności transformacji cywilizacyjno-kulturowej gigantycznego obszaru lądowego.
Podbojom kolonialnym potęg zachodnich towarzyszyły rozgłos i heroizacja. W przypadku zdobywców Syberii zabrakło epickiej opowieści. Pod względem skali historia rosyjskiej ekspansji na Syberię i Daleki Wschód jest porównywalna, a nawet przewyższa hiszpański podbój Ameryki. Mimo że zdobywcy Syberii zakładali tak samo liczne miasta i forty, jak czynił to niegdyś Aleksander Macedoński, a wiele bitew zasługuje na taki sam respekt, na jaki zasłużyły batalie Cezara, to jednak w świadomości europejskiej do dzisiaj pokutuje przekonanie, że Syberia dostała się Rosji niejako „w prezencie”. Być może jest to wynik specyfiki imperium rosyjskiego, które włączało kolejne ludy i kultury w ramy jednego organizmu politycznego, zapewniając im pokojowe przetrwanie.
Jest jeszcze inny powód „odzyskiwania” Syberii w strategii międzynarodowej Rosji. Otóż mimo że Rosja już w XVII wieku na podstawie traktatu nerczyńskiego (1689) zaczęła korzystać z zasobów Syberii w bezcłowym handlu z Chinami, to jednak w obrocie międzynarodowym, za czasów carskich i w czasach radzieckich, była traktowana „po macoszemu”. Moskwa i Petersburg umiejętnie wykorzystywały na własne konto jej atuty w obrocie międzynarodowym. Władze centralne ustanawiały na przykład limity celne na produkty z Syberii (na przykład czelabiński limit celny w latach 1896-1913 na masło i mąkę syberyjską). Powodowało to mobilizację na rzecz zwiększenia konkurencyjności z produktami z europejskiej części Rosji, ale także rodziło animozje i spory między regionami a centrum.
Niezależnie od wszystkich przeciwności, w tym regionalnej specyfiki (geograficznej, demograficznej i kulturowej), Syberia stała się konstytutywnym i integralnym komponentem imperialnego mocarstwa, zakorzenionego od czasów Piotra Wielkiego w kontynentalnej Europie. Dla Rosjan stała się powodem dumy i szacunku dla złożoności uwarunkowań cywilizacyjnych, dla obcych – źródłem pokory.
Geopolityczne upodmiotowienie Syberii nastąpiło w XX wieku, w dużej mierze pod wpływem koncepcji eurazjatyckich, rozwiniętych wśród rosyjskiej emigracji pierwszych dekad tego stulecia (Mikołaj Trubieckoj, Piotr Sawicki, Piotr Suwczyński, Gieorgij Wiernadski, Gieorgij Fłorowski, później Lew Gumilow). To w okresie stalinowskim na świadomość imperialną europejskiej Rosji/ZSRR nałożono tożsamość eurazjatycką. Stopniowo upowszechniała się opinia, że Syberia poprzez swoją specyfikę decyduje o eurazjatyckim charakterze tego państwa.
Rozwój rosyjskiej Syberii jest rezultatem wielu przedsięwzięć, których początki sięgają II połowy XIX wieku, czasów Siergieja Witte i Piotra Stołypina. Budowa kolei transsyberyjskiej po raz pierwszy uwzględniła walory strategiczne i gospodarcze tego regionu w kontekście rywalizacji Rosji z mocarstwami Zachodu w Azji. Z kolei megaprojekty transportowe, energetyczne i przemysłowe z czasów radzieckich uczyniły region rezerwuarem mocy na wypadek zagrożenia, które było ekstremalnym przeżyciem egzystencjalnym w czasach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Dzisiejsze bazy przemysłowe, zwłaszcza uralska i zachodniosyberyjska, przypominają o szczególnej roli infrastrukturalnego zaplecza, decydującego o przetrwaniu państwa.
Geopolityczne znaczenie
Od kilku dekad zmienia się postrzeganie Syberii pod kątem rozwoju Arktyki. Projekt Północnej Magistrali Syberyjskiej jest jednym z najważniejszych elementów międzynarodowego korytarza transportowego między Europą a Japonią przez Sachalin, podobnie jak międzykontynentalna linia kolejowa przez Cieśninę Beringa do Ameryki Północnej. W planach jest także transkontynentalna autostrada dużej prędkości Pusan/Pekin-Moskwa-Berlin-Rotterdam. Kryzys w stosunkach rosyjsko-europejskich powoduje, że oddalające się od siebie bieguny wywierają szkodliwy wpływ na realizację tych planów. Zamykanie granic i zrywanie kontraktów spowalnia szanse umiędzynarodowienia syberyjskiego potencjału. Budowa korytarzy i mostów transportowych musi czekać na lepsze czasy.
Rosjanie zdają sobie sprawę z tego, że eksport surowców w stanie nieprzetworzonym powoduje utratę zysków, które są generowane za granicą. Dlatego wizja kompleksu syberyjskiego, opartego na metalurgii „pełnego cyklu” oznacza eksploatację rud miedzi, żelaza, tytanu, magnezytu, metali ziem rzadkich, równolegle z rozwojem mocy przetwórczych, tak aby na miejscu powstawały produkty dla wysoko rozwiniętych gałęzi przemysłu, w tym rakietowego i kosmicznego.
W dyskusjach na temat przyszłości Syberii rozważa się także ze względu na okoliczności i koszty, koncepcje „selektywnego” rozwoju, opartego na koncentracji ludności i sił w niewielkiej liczbie ośrodków. Odpowiada to „kompresji przestrzeni” oraz „rezerwacji” zasobów naturalnych. Pojawiają się także pomysły na „ekologiczną specjalizację” Syberii, zakładającą tworzenie parków narodowych, rezerwatów przyrody, rozmaitych biozasobów leśnych, łowieckich, rybackich i in.
Kierunek Eurazja
W Rosji trwają intensywne debaty nad nową definicją mocarstwowości eurazjatyckiej w kategoriach kulturowo-geograficznych i społeczno-gospodarczych. Na tle swojego transkontynentalnego położenia sięga się do pojęcia „korytarzy cywilizacyjnych”, pretendując do nowej roli „transmitera” wartości materialnych i duchowych, doświadczeń instytucjonalnych oraz osiągnięć naukowych, technologicznych i artystycznych między różnymi wspólnotami (narodami, państwami i ich ugrupowaniami).
Deklarowane role mają szanse realizacji tylko wtedy, gdy spotkają się z pozytywnym odzewem środowiska międzynarodowego. W obecnej sytuacji wiele wskazuje na to, że „korytarze równoleżnikowe” (wschód-zachód) nie mają szans na ich pełne uruchomienie. Dlatego Rosja pokłada nadzieje na ich aktywację na kierunku południkowym (północ-południe), w stronę państw Bliskiego i Środkowego Wschodu, Indii i Chin oraz Azji Wschodniej i Pacyfiku.
Ze względu na rozległość przestrzenną, Syberia i Daleki Wschód odgrywają w realizacji tych projektów ważną rolę. Istnieje wszak ryzyko, że poprzez Inicjatywę Pasa i Szlaku dystansujące Rosję, Chiny przejmą kontrolę nad „korytarzami cywilizacyjnymi”. Sama wiara we własną specyfikę eurazjatycką może nie wystarczyć, aby obronić dotychczasowy stan posiadania.
Pewnym argumentem na rzecz odegrania ważnej roli przez Rosję w integrowaniu przestrzeni eurazjatyckiej jest specyfika jej „miękkiej” siły (soft power). Otóż w kontekście transmisji wartości i wzorów organizacji życia społecznego Rosja przywiązuje dużą wagę do intensyfikacji dialogu między-etnicznego i między-konfesyjnego. Historycznie dziedziczy wzajemne przenikanie się prawosławia, islamu, judaizmu i buddyzmu.
Ze względu na dość zaskakującą dla Europejczyków siłę przyciągania wobec państw i narodów azjatyckich (atrakcyjność kulturowa, komunikacja językowa, chłonny rynek pracy) Rosjanom udaje się omijać problemy kryzysu migracyjnego, z którymi boryka się unijna Europa. Na uwagę zasługuje też przywiązanie do tradycyjnych wartości, które są solą w oku zdziwaczałych obrońców poprawności politycznej i inkluzywności na Zachodzie.
Rosja koncentruje się obecnie na wysiłkach wojennych i obronie przed bezprecedensową presją sankcji zachodnich. „Zwrot na Wschód” czeka więc na kompleksową konceptualizację i konsekwentną realizację. W kręgach rosyjskich „orientalistów” nie brakuje krytyki pod adresem resortów odpowiedzialnych za integrację i modernizację lądowych i morskich szlaków transportowych, za zbyt powolne reagowanie na wyzwania wynikające z depolaryzacji globalnego układu sił.
Arktyczny szlak i Polska
W Polsce niewielu obserwatorów uświadamia sobie, przy utrzymującym się zamęcie wokół blokady dostaw surowców energetycznych z Rosji, jakie jest gospodarcze znaczenie regionu arktycznego dla największych potęg i ugrupowań gospodarczych w perspektywie wieku. Już dziś bez przesady można stwierdzić, że cywilizacyjnie przypomina on rolę Morza Śródziemnego dla świata starożytnego, Morza Bałtyckiego dla hanzeatyckiego okresu średniowiecza, a Oceanu Atlantyckiego dla epoki odkryć geograficznych.
Arktyczny szlak morski, zorientowany wyłącznie na transport, ma potencjał, aby stać się istotnym lądowo-oceanicznym korytarzem cywilizacyjnym. Zaletą tego szlaku transportowego dla wielu państw jest to, że podlega on kontroli jednego państwa, które gwarantuje jednakowe warunki korzystania i jego bezpieczeństwo. Dla zachodnich wrogów Rosji jest to niestety jeszcze jeden powód, aby torpedować to przedsięwzięcie właśnie z powodu rosyjskiej wyłączności.
Żyjemy w czasach dekompozycji starych układów sił i dezawuowania dotychczasowych reguł gry w stosunkach międzynarodowych. Przypisując Rosji imperialne zapędy i agresywność, którą można tłumaczyć reakcją na zachodnią ekspansywność na poradziecki wschód, zachodni obserwatorzy nie są w stanie przyznać, że podbój i eksploracja rozległych obszarów Syberii i Arktyki były możliwe dzięki strategiom unikania konfrontacji z obcymi ludami oraz zdolnościom „słowiańskich imperialistów” do tworzenia koncyliacyjnych wspólnot. Nie należy się zatem dziwić, że w trwającej wojnie propagandowej Zachodu z Rosją „syberyzacja” jest odczytywana jako przejaw wewnętrznej „imperializacji” i złowrogiej polityki wobec eurazjatyckich sąsiadów. Rosja jednak poprzez asertywną postawę i determinację w obronie swoich racji dowodzi, że jest zdolna do budowania nowego „środka ciężkości”, bez udziału zbiorowego Zachodu, a zwłaszcza nieprzyjaznej jej Unii Europejskiej. Poprzez swoją eurazjatycką i syberyjską politykę, nawet gdy zdarzają się w niej niekonsekwencje, dowodzi, że jest ważnym ogniwem „struktury nośnej” globalnego systemu.
W naszej, opiniotwórczej „przestrzeni medialnej” króluje niepodzielnie strach i wrogość. Dogmatem jest tu „zagrożenie rosyjską agresją”, a jedyną reakcją na to jest STRACH – wszechobecny, wręcz ostentacyjny. Kiedyś bojaźń ukrywano: nie było czym się chwalić.
Teraz musimy wysłuchiwać lub czytać publicznych spowiedzi ciężko przestraszonych, którzy w dodatku prześcigają się w licytacji skali swojej bojaźni: tak jakby ogłoszono casting na najbardziej strachliwych. Drugim „konkursem”, często z udziałem tych samych aktorów, jest WROGOŚĆ: kto bardziej „przypieprzy ruskim”. Jest to wyjątkowy rodzaj wrogości, bo połączony z pogardą i poczuciem wyższości; zanika używanie przymiotnika „rosyjski”: zastąpił go „ruski” (np. „ruskie drony”) w tym złym, często również pogardliwym znaczeniu tego słowa.
Strach i wrogość jest być może nowym sposobem poszukiwania nowej politycznej wspólnoty: zapewne razem bać się raźniej.
Być może jednak zbiorowe halucynacje strachu przed „agresją” są skrzętnie zorganizowanym przedstawieniem, które ma odwrócić naszą uwagę od spraw dużo ważniejszych, a także poprawić kiepskie notowania rządzących. Zagrożenia oczywiście są, ale również z zupełnie innej strony:
Po pierwsze nasza energetyka i górnictwo są świadomie niszczone przez narzucenie nam absurdalnych rygorów tzw. Zielonego Ładu i „Pakietu Klimatycznego”,
Po drugie rolnictwo jest niszczone przez napływ tanich surowców rolnych z Ukrainy a w nieodległej perspektywie – z państw Ameryki Południowej (umowa Mercosur),
Po trzecie grozi nam głębokie zubożenie poprzez przerzucenie na obywateli gigantycznego ciężaru zbrojeń, które mają pochłonąć co rok 5% PKB, a nasz deficyt budżetowy dziś wynosi 8% PKB.
Większość z nas jest w pełni świadoma rzeczywistych zagrożeń, ale mamy się „jednoczyć wokół flagi” ze strachu przed „ruskimi”. Nasze halucynacje są być może tylko świadomymi manipulacjami. Czy poddajemy się im? Częściowo tak, bo ponoć jesteśmy w stanie „wojny hybrydowej z Rosją”, gdyż zaatakowały nas nieuzbrojone drony, przed którymi nas ostrzegła związana z Rosją Białoruś a nie Ukraina.
Czy ktoś jednak zastanowił się nad konsekwencjami naszej wrogości w świadomości Rosjan? Niewiele wiemy na ten temat, bo przecież zamknięto nam dostęp do większości źródeł informacji na ten temat. Blokada rosyjskich źródeł wprowadzona pod przykrywką „walki z dezinformacją”. Nie wolno nam nawet czytać rosyjskiej literatury, słuchać ich muzyki (są raczej muzykalni), nawet rozrywkowej. Nie wolno nam również dyskutować o naszych stosunkach polsko-rosyjskich, nawet tych z przeszłości.
To już graniczy z obsesją, wręcz głupotą: jeżeli widzimy w kimś wroga, który w dodatku czyha na naszą niewinność, to powinniśmy go jak najbardziej poznać; stara mądrość podpowiada, że trzeba uważniej wysłuchać wroga niż przyjaciela.
A może owe zakazy też wynikają ze strachu przed… porażką? Czy po tylu latach finansowania „niewdzięcznych” władz w Kijowie, które jakoby walczą w naszej obronie, trzeźwa ocena obecnego stanu rzeczy mogłaby podważyć sens naszych dzisiejszych i planowanych na przyszłość działań?
Prezydent Zełenski ponownie zaatakował Węgry i rząd węgierski różnymi oskarżeniami na konferencji w Brukseli. Cóż, spójrzmy prawdzie w oczy!
W sprawie dotacji: Węgry przyjęły uchodźców z Ukrainy, ponad 14 milionów osób przekroczyło granicę z Ukrainą od początku wojny, prowadzimy tu 3 ukraińskie szkoły, zajęliśmy się rannymi żołnierzami i dziećmi, zorganizowaliśmy obozy wypoczynkowe dla ponad dziesięciu tysięcy ukraińskich dzieci na Węgrzech, przeszkoliliśmy kadrę służby zdrowia, odbudowaliśmy szkoły i przedszkola na Ukrainie. Byliśmy największym dostawcą gazu na Ukrainie, dostarczamy większość energii elektrycznej. Do tej pory wydaliśmy 200 mln euro na pomoc Ukraińcom w dziedzinie humanitarnej. To zdumiewające, jeśli to nic nie znaczy dla Pana nie znaczy.
Na dodatek chciałbym zwrócić uwagę Pana Prezydenta na fakt, że do dotacji otrzymanych z Unii Europejskiej zalicza się też węgierskie pieniądze. Chociaż nie cieszymy się z tego powodu, to jest fakt.
Muszę odrzucić stwierdzenie, że Węgry coś zawdzięczają Ukrainie. Ukraina nie chroni Węgier przed nikim i niczym. Nie prosiliśmy o to i nie będziemy o to prosić. Bezpieczeństwo Węgier gwarantują węgierskie zdolności obronne narodowe i NATO, których Ukraina (na szczęście) nie jest członkiem.
Na koniec chciałbym zwrócić uwagę Pana Prezydenta na to, że członkowie Unii Europejskiej jednogłośnie decydują o przystąpieniu danego państwa do Unii. Oznacza to, że każde państwo członkowskie ma suwerenne prawo do wspierania lub sprzeciwiania się rekrutacji nowego członka. Węgry nie popierają i nie będą popierać członkostwa Ukrainy w Unii Europejskiej, bo byśmy sprowadzili wojnę do Europy i zabrali pieniądze Węgrom.
Naszym zdaniem Unia powinna wejść w strategiczne partnerstwo z Ukrainą, bez członkostwa w UE. Oto nasza oferta. W przyszłości również będziemy trzymać się tego stanowiska, bo mamy do tego pełne prawo.
Jaki jest prawdziwy powód, dla którego The Economist chce, aby Europa wydała dodatkowe 400 miliardów dolarów na Ukrainę?
Prawdziwym celem, którego osiągnięcie wymaga kolejnych czterech lat wojny zastępczej i co najmniej 400 dodatkowych miliardów dolarów, jest federalizacja UE, a nie polityczna fantazja o pokonaniu Rosji.
=============================================
Magazyn „The Economist” argumentował, że UE i Wielka Brytania powinny zaspokoić szacowane na 390 mld dolarów potrzeby finansowe Ukrainy w ciągu najbliższych czterech lat. Według magazynu „kolejne pięć lat prawdopodobnie wywoła kryzys gospodarczy i bankowy w Rosji”, natomiast „każde długoterminowe rozwiązanie finansowe dla Ukrainy pomogłoby Europie zbudować potencjał finansowy i przemysłowy niezbędny do obrony”. Kosztowałoby to jedynie 0,4% PKB każdego członka NATO (z wyłączeniem Stanów Zjednoczonych).
Siali również panikę, twierdząc, że „alternatywą byłaby przegrana Ukrainy w wojnie i przekształcenie się w zgorzkniałe, częściowo upadłe państwo, którego armia i przemysł obronny mogłyby zostać wykorzystane przez Putina jako część nowego, odrodzonego zagrożenia ze strony Rosji”. Chociaż jest mało prawdopodobne, aby Ukraina kiedykolwiek połączyła siły z Rosją w celu zagrożenia któremukolwiek państwu NATO, Ukraina może obwiniać Polskę za swoją porażkę, po czym może wesprzeć kampanię terrorystyczno-separatystyczną w Polsce prowadzoną przez swoją ultranacjonalistyczną diasporę, o czym ostrzegamy tutaj: https://korybko.substack.com/p/osama-bin-sikorskis-incitement-to
Niezależnie od tego, co można sądzić o powyższym scenariuszu, chodzi o to, że The Economist stosuje typowe podejście „kija i marchewki”, próbując przekonać swoją elitarną europejską publiczność, że pokrycie szacowanych kosztów Ukrainy w wysokości 390 miliardów dolarów w ciągu najbliższych czterech lat będzie dla nich mniej kosztowne niż niepokrywanie tych kosztów. Bezpośredni kontekst dotyczy nasilonej wojny na wyniszczenie prowadzonej przez Stany Zjednoczone przeciwko Rosji w ramach nowej trzyfazowej strategii Trumpa, której celem jest doprowadzenie Kremla do bankructwa, a następnie wywołanie niepokojów wewnętrznych.
Żeby było jasne, przytoczenie tej strategii nie oznacza poparcia, ma jedynie pokazać, dlaczego The Economist uważa, że jego odbiorcy mogą być teraz otwarci na jego apel. W tej kwestii trudno będzie przekonać ludzi, że muszą subsydiować Ukrainę w takim zakresie przez prawie pięć lat, co może wiązać się z podwyżką podatków i cięciami wydatków socjalnych. W końcu 100–110 mld dolarów wydanych w tym roku („najwyższa kwota w historii”) nie powstrzymało Rosji, więc ta sama kwota w ciągu najbliższych czterech lat prawdopodobnie również nie będzie skuteczna.
Rosja dysponuje wystarczającymi środkami finansowymi, aby kontynuować finansowanie konfliktu w tym okresie, więc propozycja magazynu „The Economist” jedynie utrzymałaby status quo, zamiast zmienić go na korzyść Zachodu. Sytuacja może nawet zmienić się na korzyść Rosji, o czym „The Economist” szczerze ostrzegł: „jeśli Rosja będzie w stanie pozyskać fundusze od Chin”. W takim scenariuszu UE prawdopodobnie będzie zmuszona „pozyskać” od własnych obywateli równowartość tej kwoty, aby przynajmniej utrzymać status quo, co pogorszy ich sytuację bez widoków na poprawę.
Jak napisał The Economist: „Wspólna emisja obligacji przez UE spowodowałaby powstanie większej puli wspólnego długu, pogłębiając jednolity rynek kapitałowy Europy i wzmacniając rolę euro jako waluty rezerwowej. Wieloletnia perspektywa zakupów uzbrojenia pomogłaby Europie w sekwencyjnym rozbudowywaniu przemysłu obronnego”. Jest to zgodne z oceną z lipca 2024 r., mówiącą że „planowana transformacja UE w unię wojskową jest zagrywką o władzę federalną”. https://thealtworld.com/andrew_korybko/the-eus-planned-transformation-into-a-military-union-is-a-federalist-power-play
Prawdziwym celem jest zatem federalizacja UE, a nie pokonanie Rosji.
To rozeznanie pozwala zrozumieć, dlaczego elity UE – zwłaszcza w Niemczech, liderze Unii – zgodziły się na sankcje antyrosyjskie USA, mimo że były one dla nich niekorzystne ekonomicznie. W zamian za zneutralizowanie potencjału euro jako konkurenta dla dolara, elity UE dostały zgodę na przyspieszenie federalizacji bloku, żeby umocnić swoją władzę, co USA zaakceptowały, bo nie widziały już w podporządkowanej sobie UE potencjalnego zagrożenia. Aby zakończyć ten proces, potrzeba kolejnych czterech lat wojny zastępczej i co najmniej około 400 miliardów dolarów.
„Z pewnością zakończenie wojny między Rosją a Ukrainą jest priorytetem i z pewnością nie możemy przez kolejne 50 lat wysyłać pieniędzy i broni na Ukrainę. Nie ma co do tego wątpliwości”.
To jest klasyczny przykład dzieła diabelskiego i szatańskiego. Żeby nam nie umknęły te słowa, żebyśmy tego nie opisywali wyłącznie w kategoriach socjologicznych, czy społecznych czy politologicznych. Niestety, to jest klasyczny przykład dzieła diabła i tak to trzeba nazwać.
Rozmowa o
Nostra aetate
Spotkaniu Leona XIV z Karolem z „Potwornej Brytanii”
Promocji grzechu sodomskiego przez Episkopat Kościoła włoskiego
Kategoria prawda i fałsz praktycznie nie występuje w tej deklaracji
Nieważne w co wierzysz, nieważne jaka jest treść twojej wiary, w gruncie rzeczy należysz do kategorii ludzi wierzących w cokolwiek i jakkolwiek.
I w związku z tym jesteś objęty również tym zbawieniem, o którym my przedtem sądziliśmy, że dotyczy tylko tych, którzy wyznają wiarę prawdziwą.
(Nostra aetate) …miała powstać, pierwotnie jako skierowana wyłącznie, czy miała obejmować wyłącznie tak zwane relacje Kościoła z judaizmem, czy z Żydami. To był pierwotny cel. Jej pierwsza nazwa nosiła zresztą, czy miała nosić nazwę De Judaeis, czyli o Żydach, czy o związkach z Żydami.
Cały ciężar, cały przekaz Nostra aetate zwrócony jest ku temu, żeby doceniać to, co w innych religiach jest pozytywne. I w gruncie rzeczy, szczególnie jak czytamy te fragmenty poświęcone judaizmowi, islamowi, buddyzmowi i hinduizmowi, to zauważymy, że właściwie trzeba naprawdę się bardzo wysilić, żeby stwierdzić, że to są fałszywe religie.
Nostra aetate powstała jako nieszczęsny przykład zastosowania takiej dialektyki intelektualnej, czy sofistyki, która to sofistyka mówi tyle, że jeśli gdzieś znajdziemy jakieś ziarno prawdy, a w każdej religii jest jakieś ziarno prawdy, to przez to ziarno prawdy i ta religia staje się swego rodzaju prawdą. Problem polega na tym, że zgodnie z klasyczną nauką Kościoła, ziarno prawdy jest uwięzione w innej religii, a nie jest, że tak powiem, tym, co nadaje jej sens i treść.
Kościół zawsze tak w ten sposób nauczał, że jeśli ktoś może się zbawić należąc do innej religii, będąc na przykład Żydem, czy muzułmaninem, czy buddystą, to zbawia się nie dzięki, tylko wbrew tej religii, w której tkwi.
Po przeczytaniu tej deklaracji bardzo trudno powiedzieć, dlaczego na przykład Buddysta miałby się nawrócić na chrześcijaństwo, skoro jak twierdzi deklaracja, w tej religii znajdują się skarby mądrości, można obcować z transcendencją, można ją przeżywać.
Podobnie rzecz jest z hinduizmem, no nie mówiąc już o judaizmie, gdzie wprawdzie nie pada jasna deklaracja mówiąca o tym, że Żydzi, że Żydów nie należy nawracać, ale znowu ciężar tych słów i przekaz jest taki, że można domniemywać, że kwestia nawrócenia, ta od której żeśmy zaczęli naszą rozmowę, schodzi albo w ogóle jest całkowicie gdzieś na marginesie.
Wsparcie dla osób czy wsparcie dla grzechu?
Ostatni fragment rozmowy dotyczył dokumentu Episkopatu Kościoła włoskiego zobowiązujący do:
…promowania, uznawania i wspierania osób homoseksualnych i transseksualnych.
Co to znaczy promowanie, uznawanie i wspieranie?
To znaczy publiczną akceptację, bo trudno to inaczej nazwać. W dodatku wprowadza się do języka kościelnego terminologię ideologiczną, ponieważ określenia „tożsamość płciowa” czy „transpłciowość” są to terminy wzięte żywcem z ideologii gender, więc przejmując czyjś język, przejmujemy logikę, jaka stoi za tym językiem, a to jest ta logika tej ideologii LGBT. /Grzegorz Górny/
Pod koniec ubiegłego roku Meta prognozowała, że ok.10 proc. jej całkowitych rocznych przychodów – czyli 16 mld dolarów – będzie pochodziło z reklam oszustw i zakazanych towarów – wynika z wewnętrznych dokumentów firmy opisanych w czwartek przez Reutersa.
Przejrzane przez agencję dokumenty pokazują też, że Meta przez co najmniej trzy lata nie zidentyfikowała i nie zatrzymywała lawiny reklam narażających użytkowników Facebooka, Instagrama i WhatsAppa na oszustwa ze strony nieistniejących e-sklepów, szemranych platform inwestycyjnych, nielegalnych kasyn internetowych czy podmiotów sprzedających zakazane produkty medyczne.
Z dokumentu z grudnia 2024 r. wynika, że Meta każdego dnia wyświetla użytkownikom swoich platform średnio ok. 15 miliardów reklam o „wyższym ryzyku” – tych, które wykazują wyraźne oznaki oszustwa. Inny dokument z końca 2024 r. pokazuje, że na tej kategorii oszukańczych reklam Meta zarabia ok. 7 miliardów dolarów każdego roku.
Jak pisze Reuters, wiele oszukańczych reklam pochodziło od reklamodawców, którzy zostali wykryci przez wewnętrzne systemy ostrzegawcze Mety. Firma jednak – jak wynika z dokumentów – blokuje reklamodawców tylko, gdy jej automatyczne systemy mają co najmniej 95 proc. pewności, że chodzi o oszustwo.
Jeśli Meta nie ma takiego poziomu pewności, ale nadal podejrzewa, że reklamodawca jest oszustem, Meta nalicza wyższe stawki reklamowe, co ma zniechęcić podejrzanych reklamodawców do umieszczania reklam.
W dokumentach zwrócono uwagę, że osoby, które klikają w oszukańcze reklamy, będą zapewne widzieć ich jeszcze więcej ze względu na system personalizacji reklam Mety, który stara się dostarczać reklamy na podstawie zainteresowania użytkownika.
Reuters wyjaśnia, że dokumenty zostały sporządzone w latach 2021–25 przez działy finansów, lobbingu, inżynierii i bezpieczeństwa Mety. Jak pisze Reuters, „łącznie odzwierciedlają one wysiłki Mety mające na celu oszacowanie skali nadużyć na jej platformach – oraz niechęć firmy do podejmowania działań, które mogłyby zaszkodzić jej interesom biznesowym”.
– Akceptacja przez Metę przychodów ze źródeł, które podejrzewa o oszustwa, dowodzi braku nadzoru regulacyjnego nad branżą reklamową. Jeśli organy regulacyjne nie tolerują czerpania zysków przez banki z oszustw, nie powinny tolerować tego również w branży technologicznej – powiedział Reutersowi Sandeep Abraham, ekspert ds. oszustw i były śledczy ds. bezpieczeństwa w Meta, który obecnie prowadzi firmę konsultingową Risky Business Solutions.
W oświadczeniu rzecznik Mety Andy Stone przekonywał, że dokumenty opisywane przez Reutersa „przedstawiają wybiórczy obraz, który zniekształca podejście Mety do oszustw i wyłudzeń”. Wyjaśniał, że wewnętrzne szacunki firmy, zgodnie z którymi 10,1 proc. jej przychodów w 2024 r. miało pochodzić z oszustw i innych zabronionych reklam, były „przybliżone i zbyt ogólne”, a firma ustaliła później, że rzeczywista liczba była niższa, ponieważ szacunki obejmowały również „wiele” legalnych reklam. Odmówił jednak podania zaktualizowanych danych.
– W ciągu ostatnich 18 miesięcy zmniejszyliśmy liczbę zgłoszeń użytkowników dotyczących oszukańczych reklam na całym świecie o 58 proc., a do tej pory w 2025 r. usunęliśmy ponad 134 miliony oszukańczych treści reklamowych – oświadczył Stone.
Jak zaznacza Reuters, niektóre dokumenty pokazują, że Meta zamierza podjąć dalsze działania. „Mamy ambitne cele dotyczące ograniczenia oszustw reklamowych w 2025 r.” – napisano w dokumencie z 2024 r., w którym Meta wyraża nadzieję na ograniczenie takich reklam na niektórych rynkach nawet o 50 proc. W innych miejscach dokumenty pokazują, jak menedżerowie gratulują pracownikom skutecznych działań na rzecz ograniczenia oszustw.
Jednocześnie dokumenty wskazują, że własne badania Meta sugerują, iż jej platformy stały się filarem gospodarki opartej na oszustwach. W prezentacji z maja 2025 r. przygotowanej przez pracowników działu bezpieczeństwa oszacowano, że jedna trzecia wszystkich udanych oszustw w USA została przeprowadzona przez platformy Mety. W innych dokumentach wewnętrznych Meta przyznała, że niektórzy z jej konkurentów, np. Google, lepiej radzą sobie z eliminowaniem oszustw na swoich platformach.