Kiedy wg Talmudu płód ludzki staje się człowiekiem? Czy w chwili poczęcia, czy później? Baba Jaga to stosuje.

Kiedy wg Talmudu płód ludzki staje się człowiekiem?

Czy w chwili poczęcia, czy później?

[Podziwiajmy jasność i jednoznaczność nauczania rabinów. Do działań “Baby Jagi” – morderczyni Jagielskiej to wszystko pasuje. “gra i koliduje” md ]

=======================

AS:

Ogólnie rzecz biorąc:

W tradycji talmudycznej płód nie jest uznawany za pełnoprawną osobę (nefesz) aż do narodzin. 
Oto, jak się to przedstawia:

1. Do 40. dnia po poczęciu: „woda”

Talmud (np. Jevamot 69b) mówi, że do 40. dnia ciąży płód jest traktowany jako „mayim be’alma” – po prostu „woda”. W tym czasie nie ma jeszcze żadnego statusu prawnego jako istota ludzka.
(“Mayim be’alma” (מים בעלמא) to wyrażenie w języku aramejskim, które dosłownie oznacza “woda w świecie” lub “zwykła woda”.
Używane jest w literaturze talmudycznej i w innych tekstach żydowskich w odniesieniu do zwykłej, naturalnej wody, w odróżnieniu od wody, która została poświęcona lub użyta w jakimś rytuale. Może również oznaczać wodę bez żadnych specjalnych właściwości.
W szerszym kontekście, “mayim be’alma” może odnosić się do czegoś prostego, zwyczajnego lub pozbawionego szczególnego znaczenia.)

2. Po 40. dniu – początek formowania

Po 40. dniu płód zaczyna nabierać pewnej formy, ale nadal nie jest uważany za osobę w pełnym znaczeniu (nefesz). Jego status stopniowo wzrasta, ale wciąż można podejmować decyzje oparte np. na zdrowiu matki, a nie na „prawach” płodu.

3. Pełna ludzkość – dopiero przy urodzeniu (głowa lub większość ciała na zewnątrz)

W Traktacie Ohalot 7:6 czytamy, że płód nie ma statusu osoby (nefesz) aż do momentu, gdy głowa (lub większość ciała) wyjdzie na zewnątrz podczas porodu.Jeśli życie matki jest zagrożone, można przerwać ciążę aż do momentu, kiedy głowa dziecka się ukaże – potem już nie, bo nie można „zabić jednego nefesz, by uratować inny nefesz”.
To klasyczne talmudyczne podejście do wartości życia matki i dziecka – matka ma pierwszeństwo aż do momentu narodzin dziecka.
Ogólna zasada:
Podstawą do zezwolenia na przerwanie ciąży w przypadku zagrożenia życia matki jest zasada “pierwszeństwo życia” (pikuach nefesz). W judaizmie życie ludzkie ma najwyższą wartość i jego ratowanie ma pierwszeństwo przed niemal wszystkimi innymi przykazaniami.

Moment graniczny:
Większość autorytetów rabinicznych zgadza się, że dopóki dziecko nie wyszło w większości na świat (niektórzy mówią o większości ciała, inni konkretnie o główce), płód nie jest jeszcze uważany za pełnoprawną “nefesz” (duszę, życie) w pełnym tego słowa znaczeniu w kontekście zasady “nie zabijaj”.
W związku z tym, jeśli życie matki jest zagrożone, przerwanie ciąży jest dozwolone, aby je ratować. 
Jednakże, gdy główka dziecka się ukaże, wielu autorytetów uważa, że dziecko jest już traktowane jako pełna “nefesz”. W tym momencie zasada “nie można zabić jednej nefesz, by uratować inną nefesz” zaczyna mieć zastosowanie. Oznacza to, że bezpośrednie zabicie dziecka w celu ratowania matki staje się problematyczne. 
Różnice w interpretacji:
Warto zaznaczyć, że istnieją różne niuanse i interpretacje tej zasady wśród różnych odłamów i autorytetów judaizmu. Niektóre opinie mogą dopuszczać pewne działania nawet po ukazaniu się główki, jeśli życie matki jest nadal w bezpośrednim niebezpieczeństwie, argumentując, że wciąż istnieje stan “pościgu” (rodef), w którym płód “ściga” życie matki.
Podsumowując:
Ogólnie rzecz biorąc, w judaizmie istnieje przyzwolenie na przerwanie ciąży w celu ratowania życia matki do momentu ukazania się główki dziecka.
Po tym momencie sytuacja staje się bardziej złożona i podlega różnym interpretacjom, opierając się na zasadzie ochrony życia i definicji “nefesz”.

4. Znaczenie duszy – brak pojęcia „duszy” przy poczęciu

W tradycji rabinicznej nie ma jednego wyraźnego momentu „wszczepienia duszy” – nie funkcjonuje tu koncepcja momentalnego „zduchowienia” jak w niektórych nurtach chrześcijańskich. Nefesz i neszama (dwa z pojęć oznaczających różne aspekty duszy) rozwijają się stopniowo i mają związek z oddechem, świadomością, relacją z Bogiem – nie z momentem poczęcia.”Nefesz” (נֶפֶשׁ) i “neszama” (נְשָׁמָה) to dwa kluczowe pojęcia w myśli żydowskiej, odnoszące się do różnych aspektów duszy lub istoty życia. Choć oba są często tłumaczone jako “dusza”, reprezentują odmienne poziomy i funkcje.

Oto główne różnice między nimi:
Nefesz (נֶפֶשׁ):Najniższy poziom duszy: Nefesz jest uważana za najniższy poziom duszy, związany z życiem biologicznym, instynktami, pragnieniami fizycznymi i emocjami. Jest to “siła życiowa”, która ożywia ciało. 
Powszechna dla wszystkich żywych istot: Nefesz nie jest unikalna dla ludzi. Zwierzęta również posiadają nefesz, która odpowiada za ich podstawowe funkcje życiowe.
 Związana z ciałem: Nefesz jest silnie związana z ciałem i ustaje wraz ze śmiercią fizyczną. 
Przykłady funkcji: Oddychanie, odżywianie się, rozmnażanie, podstawowe emocje jak głód, pragnienie, strach. 
W Biblii: Termin “nefesz” jest często używany w Biblii w odniesieniu do osoby jako całości (“cała nefesz, która wyszła z domu Jakuba do Egiptu…”). Może również oznaczać “życie”, “osobę”, “apetyt” lub “pragnienie”.

 Neszama (נְשָׁמָה):Wyższy poziom duszy: 
Neszama jest uważana za wyższy, bardziej duchowy poziom duszy, który jest unikalny dla ludzi. Jest to “tchnienie życia” dane człowiekowi przez Boga. Związana z intelektem i duchem: Neszama jest związana z rozumem, świadomością, moralnością, intuicją i zdolnością do połączenia z Bogiem. Jest to iskra boskości w człowieku.
Trwa po śmierci ciała: Wierzy się [nie wszyscy] , że neszama jest nieśmiertelna i powraca do swojego źródła po śmierci ciała.
 Przykłady funkcji: Myślenie abstrakcyjne, rozumienie moralności, duchowe wzniesienie, modlitwa, kontemplacja.
W Biblii: W Księdze Rodzaju (2:7) jest napisane: “Wtedy Pan Bóg ukształtował człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia (niszmat chajim); i stał się człowiek istotą żywą (nefesz chaja)”. Tutaj “niszmat chajim” (tchnienie życia) odnosi się do neszamy, która ożywia nefesz (ciało

5. Prawo a metafizyka

Rabiniczne rozważania są bardziej halachiczne (dotyczące prawa) niż filozoficzne. Nie odpowiadają bezpośrednio na pytanie: „kiedy płód staje się człowiekiem w sensie ontologicznym?”, ale raczej: „kiedy i w jakich okolicznościach można podjąć takie lub inne decyzje?”.

Podsumowując:

Wg Talmudu: Do 40 dni – płód to „woda”.Po 40 dniach – zaczyna się uznawanie płodu za coś „więcej”, ale nie jest to jeszcze osoba (nefesz). Osobą staje się dopiero przy narodzinach (głowa na zewnątrz). Życie matki ma pierwszeństwo nad życiem płodu do momentu narodzin.
Poniżej zebrałem najważniejsze źródła talmudyczne oraz komentarze klasycznych autorytetów żydowskich na temat statusu płodu i tego, kiedy staje się on człowiekiem w rozumieniu halachicznym i egzystencjalnym. Dodałem także krótkie wyjaśnienia kontekstu.

🔹 1. ŹRÓDŁA TALMUDYCZNE

📜 Talmud Babiloński, Jevamot 69b

„Ubar yerekh imo” – „Płód jest jak udo matki” (czyli część jej ciała).
„Do 40 dni to tylko woda” (mayim be’alma).To podstawowy tekst, na którym opiera się tradycyjna interpretacja, że płód nie ma jeszcze niezależnego statusu do 40. dnia od poczęcia. W praktyce prawnej oznacza to, że zabieg aborcyjny (zwłaszcza w dawnych czasach) do tego momentu nie był traktowany jako poważne naruszenie prawa religijnego.

📜 Talmud Babiloński, Sanhedrin 72b

„Jeśli kobieta ma trudny poród i życie jej jest zagrożone, wolno [zniszczyć] płód – ponieważ życie matki ma pierwszeństwo. Ale jeśli już urodziła (np. głowa dziecka się pokazała), nie wolno, bo nie odrzuca się jednego nefesz, by uratować drugi.
Tu pojawia się jasno: pełny status osoby (nefesz) przysługuje dopiero dziecku w trakcie porodu – kiedy już „głowa wyszła na zewnątrz”. Przedtem można poświęcić płód, aby ratować matkę. Po tym momencie – nie.

📜 Miszna, Ohalot 7:6

„Jeśli kobieta cierpi przy porodzie, można rozciąć płód i wyjąć go człon po członie, ponieważ jej życie ma pierwszeństwo. Ale jeśli większość [ciała] się już pojawiła – nie wolno go dotknąć, bo nie można odsunąć jednej duszy, by ratować drugą.
To źródło halachiczne (z Miszny), które potwierdza powyższy pogląd. Płód nie ma pełnego statusu nefesz do momentu porodu.

🔹 2. KOMENTARZE RABINICZNE

🧠 Raszi (Rabi Szlomo Icchaki, XI w.)

Do Sanhedrin 72b komentuje:„Dopóki dziecko nie wyszło, nie nazywa się nefesz – duszą żyjącą – i można je zabić, by ratować matkę.”
(Komentarz do Talmudu, Sanhedrin 72b)Raszi jasno identyfikuje narodziny jako moment uzyskania statusu osoby.

🧠 Maimonides (Rambam, XII w.)

Mishne TorahHilchot Rotzeach 1:9: „To [płód] nie jest uważane za duszę (nefesz), i można go zniszczyć, by ratować życie matki. Ale gdy głowa dziecka się ukaże, nie wolno – bo to już nefesz, i nie można poświęcić jednej duszy dla drugiej.

Maimonides, lekarz i prawodawca, potwierdza klasyczną interpretację – status prawny osoby zaczyna się w momencie narodzin (lub tuż przed, przy pokazaniu się główki).

🧠 Rabi Meir Abulafia (XIII w.)

W komentarzach do Jevamot 69b: „Do 40 dni nie ma jeszcze formy ani duszy. Później zaczyna się rozwój, ale status osoby zależy od wyjścia z ciała matki. Abulafia wzmacnia przekonanie, że proces stawania się człowiekiem jest stopniowy, ale prawnie wiążący moment to dopiero poród.

🔹 3. PÓŹNIEJSZE ROZWINIĘCIA

🧠 Szulchan Aruch, Choszen Miszpat 425:2

Nie dotyczy bezpośrednio aborcji, ale potwierdza: „Zabicie płodu nie jest równoznaczne z zabójstwem człowieka.”W praktyce halachicznej oznacza to, że aborcja – choć może być grzechem – nie jest traktowana jako morderstwo.

🔹 PODSUMOWANIE

Moment ciąży
Status w Talmudzie / Halasze
Do 40. dnia – Płód to „woda” – brak niezależnego statusu
Po 40. dniu – Rozpoczyna się rozwój, ale płód nadal nie jest pełnoprawną osobą
trakcie porodu – Status nefesz – osoba, dusza
Po porodzie – Pełnia praw i ochrona życia

============================================

mail:

Szanowny Panie Profesorze,
rozważania tam zawarte tyczą żydów a nie gojów.

===================================

Ależ oczywiście!!! Tylko żydów.

Ale co jeśli aborterka jest żydówką? A “matka” gojką???

warto przytoczyć opinie rabinów.

===============================================

mail:

Niemiec. Żydówka.

=================================

mail:

Ursula von der Leyen wyznała: “Europa ma wartości Talmudu”.

Wszyscy się oburzali, tymczasem ona powiedziała prawdę!!!
Oczywiście, że tak! Wszystko w co nas wprowadzają, wkręcają, czy jak to tam nazwać ma fundament w Talmudzie – więcej niż dwie płcie, pedofilia, kazirodztwo…

Nie tylko aborcja.

A co do aborcji u gojów, to jest ona morderstwem… ale nie ma się co dziwić, wszak jesteśmy zwierzętami, więc jakby wszystkie gojki wyskrobać, to nie miałby kto służyć panom… tyle że ostatnio cóś za dużo ty służby, aż tyle nie potrzeba… więc…
 a

Wywiad z Jagielską. Chyba szczery? Widać i słychać ogromną ciemnotę oraz nienawiść do ludzi. Przerażająca.

Mirosław Dakowski:

Jestem starym człowiekiem, obytym ze złem. W czasie słuchania tego wywiadu płakałem, ryczałem z rozpaczy. Tyle ZŁA jawnie wyznawanego przez osobę, która powinna leczyć, ratować ludzi.

A ile niewiedzy, ignorancji, do której się przyznaje z dumą czy może pychą. Dr. Mengele to przy niej czeladniczek !

Ostrzegam, proszę, by osoby o delikatniejszej psychice tego nie oglądały. Ktoś twardy niech im opowie, łagodząc wypowiedzi tej – jak wynika z jej czynów i z tego dokumentu – satanistycznej morderczyni.

Ona z procederu kata czerpie perwersyjną przyjemność. Chyba świadoma satanistka? Potrzebne zdanie egzorcysty.

=====================================

Niemiec. Żydówka.

UE finansuje projekt „europejski Koran”. A my – zgadzamy się i płacimy.

UE finansuje projekt „europejski Koran”

europejski Koran

conajwazniejsze-ue-finansuje-projekt-europejski-koran

Fundusze europejskie wspierają projekt „uświadamiania roli Koranu w Europie”. Inicjatywa ta, nazwana „europejski Koran”, wzbudza protesty prawicy i niezależnych naukowców, którzy widzą w tym islamistyczny prozelityzm na rzecz Bractwa Muzułmańskiego.

Projekt „europejski Koran”

Unia Europejska, poprzez jej nowy program „doskonałość naukowa”, zarządzany przez komisyjną Europejską Radę ds. Badań Naukowych, przekazała 10 milionów euro na rzecz projektu „europejski Koran”.

Ten projekt, funkcjonujący od 2019 roku, łączy prace trzydziestu naukowców hiszpańskich, włoskich, holenderskich, węgierskich, duńskich i francuskich i ma na celu „odkryć, jak Koran wpłynął na kulturę i religię w Europie w latach 1150–1850”.

Organizatorzy prac piszą: „Nasz projekt opiera się na przekonaniu, że Koran odegrał ważną rolę w kształtowaniu różnorodności religijnej i tożsamości Europy w średniowieczu i wczesnym okresie nowożytnym i że nadal to robi”. To hasła, które rodzą pytania, gdy islamizm postępuje w całej Europie, zagrażając jedności kulturowej kontynentu.

Zwłaszcza że francuski dyrektor projektu, profesor John Tolan z uniwersytetu Nantes, jest autorem książki pod tytułem Mahomet Europejczyk i funkcjonuje blisko kręgów związanych z Bractwem Muzułmańskim. W 2019, 2020 i 2022 r. John Tolan brał również udział w wydarzeniach organizowanych przez stowarzyszenie Musulmans de France, opisanych przez badacza CNRS Haouesa Seniguera jako „przyczółek neobractwa muzułmańskiego we Francji”.

Projekt „europejski Koran” zawiera także pedagogiczny wymiar. Zorganizowano dwie wystawy, jedną w Tunezji i jedną w Wiedniu, mające na celu „pokazanie, że islam zawsze stanowił integralną część kultury europejskiej”.

Według informacji francuskiej gazety „Journal du Dimanche” kolejne wystawy tego typu są planowane we Francji, Hiszpanii, Węgrzech i Watykanie. W dodatku komiksy dla dzieci mają się także ukazać pod tytułem Safar. Historia Koranu w Europie. Ewidentnym celem jest osłabienie naturalnej nieufności Europejczyków wobec imigrantów muzułmańskich i ich roszczeń.

„Służyć retoryce Bractwa Islamskiego”

Profesor Florence Bergeaud-Blackler, antropolog i naukowiec francuskiego Narodowego Centrum Badań Naukowych, mówi w wywiadzie dla dziennika „Le Figaro”, że projekt „europejski Koran” służy retoryce Bractwa Islamskiego. Opisuje profesora Johna Tolana jako naukowca, którego prace są wykorzystywane w celach islamistycznych: „Jest to problem dotyczący badaczy islamu, którzy, co godne pochwały, chcą zwalczać negatywne stereotypy, ale ostatecznie tworzą pozytywne stereotypy, które są równie fałszywe z naukowego punktu widzenia”. „Mówienie o europejskim Koranie nie jest zasadne z naukowego punktu widzenia, ale jest ciekawym tematem dla Bractwa Muzułmańskiego i ich projektu islamskiej Europy”, dodaje.

Co ważne, pani Bergeaud-Blackler przedstawia obraz świata naukowego podporządkowanego brukselskiej ideologii: „W świecie akademickim, jeśli chce się uzyskać finansowanie badań w naukach humanistycznych i społecznych, trzeba zwrócić się do UE, która jako jedyna ma odpowiednią siłę finansową. Aby uzyskać te środki, należy napisać wnioski w sposób zgodny z europejską polityką inkluzyjności, używać instytucjonalnego języka nowomowy…”.

Dodaje, że promuje to badaczy, „którzy spełniają oczekiwania instytucjonalne i są zgodni ze standardami, a nie prawdziwie krytyczne i innowacyjne umysły”.

Promuje także podejście polityczne i ideologiczne dostosowane do tzw. „wartości europejskich”. Na przykład aby skutecznie przekonać brukselskich urzędników, dobrze jest używać takich haseł, jak „inkluzyjność”, „różnorodność”, „dialog”, „spójność”, „otwarcie”, „dostępność”, „postęp”, „sprawiedliwość społeczna”.

To coś, co doskonale zrozumieli działacze islamistyczni, stawiając na promowanie islamu jako uciśnionej mniejszości religijnej. „W przypadku projektu »europejski Koran« taki program mógłby służyć pewnemu rewizjonizmowi historycznemu, który ma na celu przekształcenie Europejczyków w ummę (naród islamski), który ignoruje sam siebie.

Jest to marzenie Bractwa Muzułmańskiego”, alarmuje Florence Bergeaud-Blackler.

Nathaniel Garstecka

Dokumentowała izraelskie zbrodnie. Zabili ją i całą jej rodzinę

Dokumentowała izraelskie zbrodnie.

Zabili ją i całą jej rodzinę

19.04.2025 nczas/izraelskie-zbrodnie-zabili-ja-wraz-z-cala-rodzina

Strefa Gazy, zniszczenia po izraelskim ataku na dzielnicę Jenin w Rafah.
Strefa Gazy, zniszczenia po izraelskim ataku na dzielnicę Jenin w Rafah. Zdjęcie ilustracyjne. / Fot. PAP/ABAC

Fatima Hassouna, 25-letnia palestyńska fotograf dokumentująca życie w ogarniętej wojną Strefie Gazy, zginęła w izraelskim ostrzale jej domu w północnej części enklawy. W ataku śmierć poniosło również dziesięcioro członków jej rodziny.

Hassouna była nie tylko fotografem, ale także naocznym świadkiem pogarszającej się z dnia na dzień rzeczywistości. Dokumentowała izraelskie zbrodnie w Strefie Gazy.

W jednym z wcześniejszych wpisów Hassouna pisała proroczo: „Jeśli chodzi o nieuniknioną śmierć, jeśli umrę, chcę głośnej śmierci. Nie chcę widzieć siebie w breaking news, ani w grupie, chcę śmierci, o której usłyszy świat. Śladu, który trwa wiecznie i nieśmiertelnych obrazów, których ani czas, ani przestrzeń nie mogą pogrzebać”.

Dzień przed śmiercią Fatimy Stowarzyszenie Niezależnych Filmów do Dystrybucji (ACID) ogłosiło, że film dokumentalny „Put Your Soul on Your Palm and Walk” (Połóż duszę na dłoni i idź), w którym była główną bohaterką, został zakwalifikowany do udziału w nadchodzącym festiwalu filmowym w Cannes.

Reżyserka filmu, wygnana z Iranu Sepideh Farsi, w wywiadzie dla Le Monde opisała Fatimę jako osobę, która „była słońcem”. Wspominała również, jak młoda fotograf codziennie przesyłała jej zdjęcia, wiadomości i nagrania audio z Gazy. „Każdego ranka budziłam się i zastanawiałam, czy jeszcze żyje” – wyznała Iranka.

Dramatyczna sytuacja dziennikarzy w Strefie Gazy

Według danych Międzynarodowej Federacji Dziennikarzy (IFJ), od początku izraelskiej wojny w Strefie Gazy zginęło co najmniej 157 dziennikarzy i pracowników mediów. Inne raporty sugerują, że rzeczywista liczba ofiar wśród przedstawicieli mediów może przekraczać 200.

Federacja stanowczo potępiła ciągłe ataki na dziennikarzy, podkreślając konieczność położenia kresu bezkarności Izraela. „Ta masakra musi się skończyć” – czytamy w oświadczeniu organizacji, która wezwała do natychmiastowego i niezależnego śledztwa w sprawie zabójstw dziennikarzy.

„Dziennikarze w strefach konfliktu powinni być traktowani jak cywile i mieć możliwość wykonywania swojej pracy bez ingerencji. Istnieje powszechne globalne zainteresowanie tym, co dzieje się w Strefie Gazy, ale możemy zobaczyć prawdę tylko wtedy, gdy dziennikarze będą mieli do niej dostęp” – przypomniał sekretarz generalny IFJ Anthony Belanger.

Źródło:pl.euronews.com

BioWeapons, Unconventionally. Global-Control Whack-a-Mole?


[Whack-a-Mole: Seria bezsensownych, syzyfowych zadań, których pomyślne ukończenie powoduje, że gdzie indziej pojawia się kolejne . md]

Robert W Malone MD, MSApr 19 · Malone News
Dr. Bock’s thoughtful and provocative essay raises several interesting points about our past and future histories regarding bioweapons, the bioweapons treaty, our allies and enemies, and where do we go from here?  

One key note- this essay overlooks the fact that Israel is not a signatory to the treaty, and has highly developed advanced molecular biology, immunology, microbiology, and virology capabilities.

BioWeapons, Unconventionally 

Global-Control Whack-a-Mole?

RANDALL BOCK APR 19

The United Nations Office for Disarmament Affairs’ 1972 Biological Weapons Convention (BWC) has 188 States Parties— and nine outside the BWC: four states in limbo (Egypt, Haiti, Somalia, Syria) and five non-signatories (Chad, Djibouti, Eritrea, Israel, Kiribati). This document didn’t prevent Iran and Iraq’s lobbing bioweapons at each other in the 1980s; Russia’s targeted political bio-agent poisonings; nor Syria’s  chemically attacking its own, 2010s. Control’s an illusion—treaties don’t kill intent or capability.

A symbolic digital painting representing the collapse of global biological weapons control. In the center, a fragile, crumbling treaty scroll (labeled 'BWC') tears apart, releasing dark DNA strands that morph into viruses, syringes, and circuit boards. Around it, shadowy figures in lab coats work behind locked glass walls, representing nations hiding bioweapons programs. In the background, AI neural networks and code symbols (like GitHub and arXiv logos) merge with microscopic organisms, hinting at dual-use research. A weary figure in a tattered teacher's uniform watches from the sidelines, powerless, while a chaotic playground full of masked, unmasked, and armed children plays in confusion. Stark contrast between sterile lab tech and messy playground chaos, evoking a sense of warning and loss of control.

History agrees. Look at U.S. narcotics from 1920 to 1965: prohibition didn’t eliminate drugs, but it kept use low. Then we medicalized addiction, rebranded users as patients, and demand exploded. A vast opiate-hunger’s incentivizing Fentanyl-smuggling is our reward. 

Grand schemes don’t fix root causes; they backfire. The War on Poverty threw cash at need, but people adapted—gaming the system became the game. Gun control? Gangs still shoot. The BWC’s another noble façade, a paper wall against a world that laughs at rules.

Rewind to the Cold War. In a bipolar world—U.S. vs. Soviets—the BWC had more bite. Fear of the U.S. kept many in line, while Soviet alignment shielded others. Ken Alibek, a top Soviet bioweapons scientist who defected in 1992, revealed how vast their program really was: two systems—one he helped dismantle, the other, run by Russia’s Ministry of Defense, left intact.

He warned that Russia never stopped, instead diving into genetic manipulation—signaled by Putin in the early 2000s and echoed in recent accusations against Ukraine. Treaties mean nothing when capabilities persist. Today, we’re overextended and strapped for cash while rogue states catch up fast. AI and open info-sharing—GitHub, arXiv—flatten the playing field. Compliance is obsolete; it’s whack-a-mole without a referee.

This is exactly the concern echoed in a 2023 future-planning study by the U.S. Marine Corps. It identified cutting-edge biological applications—genetic engineering, synthetic biology, and CRISPR gene editing—as some of the most disruptive and dangerous dual-use technologies on the horizon. CRISPR, in particular, is a game-changer: cheap, precise, and accessible. It allows live genomic editing in bacteria, viruses, fungi, plants—even humans. Synthetic biology pushes further still, with the first fully artificial bacterial genome created in 2019. What once took years in military labs can now be built from a desktop and a DNA printer. With synthetic life on the table, biological weapons become modular, programmable, and disturbingly democratized.

China, according to U.S. intelligence assessments, continues to blur the line between civilian biotech and military ambition. Presentations from Chinese military medical institutions reportedly explore, identify, and test numerous toxins with potential dual-use applications. The United States has explicitly accused China of failing to distance itself from weaponizable biotech. Add North Korea, Iran, and an unrepentant Russia to the mix, and the idea of a globally enforceable ban begins to look delusional.

Syria refused to ratify and already has a history of chemical and biological attacks. Israel, a non-signatory, faces existential threats. Signing the BWC while Syria shrugs would be like locking your door while the arsonist roams free—especially after October 7, 2023’s literal playing out of that analogy. Iran signed, but taqiyya invites deception; its nuclear program tells the story. China signed too—but Wuhan’s SARS redux speaks louder. It’s bait-and-switch: we chase signatures, they chase capability.

Worse, we’ve outsourced biodefense to partners like China and Ukraine via groups like EcoHealth Alliance. We poured USAID cash into countries we assumed would play fair. While we debated gain-of-function semantics, China mastered the technique—and may lead this tech race, as happened with cars. Ford and GM entered China thinking they’d struck gold. Beijing reverse-engineered their playbooks, undercut them, and waved goodbye with a smirk. That happened in public—why expect anything different in secret labs?

Grand strategies fail when execution is uneven. ASPR and BARDA embody this: bloated bureaucracies that slow U.S. biodefense while adversaries push forward. Since 1972, the BWC has banned lethal bioweapons research—hamstringing our ability to develop countermeasures. Our adversaries don’t care. Think SALT, or the Paris Accords: we step back, they sprint ahead. Now we settle for treaty-compliant “non-lethal” viruses that disable, not kill — half-measures in a (war-)game designed to be lost.

The UN? Useless. Morally bankrupt. It churns out resolutions against Israel—a functioning democracy—while brutal regimes that imprison dissidents and crush minorities skate by. USAID mirrors that hypocrisy: we fund, they pretend to reform, the UN looks the other way. 

Alibek’s take on COVID-19 resonates—our containment model is too slow, too rigid. But where does this leave us? No treaty at all? The BWC tasks signatory states with self-enforcement – undoubtedly akin to O.J. Simpson’s vowing to find Nicole’s killer.

Ditch the treaty? It’s difficult to recommend that, but certainly we should have vigilance and skepticism that many others have already done it, despite external façades.

The good news? We’re not stuck in the “old days” of rigid vaccine stockpiles—prevention’s the play, not proliferation. mRNA tech can churn out vaccines fast—COVID proved it—but the rollout flopped, awkwardly timed after SARS-CoV-2 peaked, peddling an antiquated jab for a virus that’d already left the stage, risks with dwindling benefits. Still, with CRISPR, synthetic biology, and genetic tricks, we could mix-and-match smarter: a diffuse nationwide network for just-in-time vaccine and therapeutic production, tailored to active, severe threats—not blanket shots for ghosts.

Stockpiles still matter—but not for vaccines. Think treatments—ivermectin, once sneered at by the CDC

—antivirals, antibodies, anything to blunt the edge while we scale up.

Grzegorz Braun w Oleśnicy? A my gdzie ??

Grzegorz Braun w Oleśnicy?

Agnieszka Piwar 2025-04-18 Grzegorz-braun-w-olesnicy

W okresie Wielkiego Tygodnia tematem numer jeden w Polsce są wydarzenia wokół interwencji poselskiej Grzegorza Brauna w szpitalu w Oleśnicy. W placówce zabija się dzieci – co w języku nowomowy niektórzy nazywają „aborcją w majestacie prawa”. Według danych, w 2024 roku w oleśnickim szpitalu wykonano 155 aborcji [może już mówmy prawdę – zamordowano. Mirosław Dakowski] , z czego 62 dotyczyły dzieci z zespołem Downa, a 13 – całkowicie zdrowych.

Stanowczy sprzeciw obrońców życia budzi fakt, że „zabiegi” przeprowadzono na podstawie przesłanki zagrożenia zdrowia psychicznego matki. Pod tymże właśnie pretekstem – jak dowiedzieliśmy się w ostatnich dniach z mediów – zabito w szpitalu w Oleśnicy dziecko w 9. miesiącu ciąży. Morderstwa z premedytacją dokonała ginekolog Gizela Jagielska, która wstrzyknęła do serca chłopca chlorek potasu.

Powód? Podejrzewano u dziecka łamliwość kości. Matka przedstawiła zaświadczenie o zagrożeniu dla jej zdrowia psychicznego, co stanowiło podstawę do przeprowadzenia aborcji. Wcześniej, w innym szpitalu, zaproponowano kobiecie cesarskie cięcie i specjalistyczną opiekę, jednak zdecydowała się na aborcję w Oleśnicy.

MORDERCY Z DYPLOMEM LEKARZA

Zabicie dziecka tuż przed porodem rozkręciło ogólnopolską dyskusję. Jedni mówią, że aborcję wykonano legalnie, bo wystąpiło zagrożenie zdrowia i życia matki. Drudzy przekonują, że doszło do zabójstwa dziecka, które mogło żyć.

Polskie Towarzystwo Ginekologów i Położników (PTGiP) zwróciło się nawet do minister zdrowia o doprecyzowanie przepisów dotyczących aborcji w zaawansowanej ciąży. Podkreślono, że choć możliwe jest przerwanie ciąży w przypadku zagrożenia życia lub zdrowia kobiety, nie może ono polegać na celowym uśmierceniu płodu zdolnego do życia poza organizmem matki. Prawnicy ostrzegają, że taka praktyka może być uznana za przestępstwo. Płód w takim stadium traktowany jest jako człowiek, co oznacza obowiązek jego ratowania.

Po zabiciu dziecka w oleśnickim szpitalu fora internetowe rozgrzały się do czerwoności. Użytkownicy mediów społecznościowych udostępniają zrzuty ekranów ze strony „Znany Lekarz”, gdzie przed lekarką z Oleśnicy przestrzegają jej byłe pacjentki. Oto przykładowy komentarz:

«Do dr Jagielskiej trafiłam z polecenia, ze zdiagnozowaną nieprawidłową pępowiną. Dr Gizela Jagielska przeprowadziła badanie USG i stwierdziła szereg wad rozwojowych oraz anatomicznych u mojego dziecka i zaproponowała mi punkcję (naciskając na mnie) lub kontrole co 2 tygodnie. Ponieważ pani doktor z każdą wizytą miała dla mnie coraz gorsze wiadomości, a mój lekarz prowadzący nie zgadzał się z jej diagnozami, zrezygnowałam z jej porad. W maju 2023 urodziłam zdrową dziewczynkę – w terminie, donoszoną, bez problemów, 10/10 Apgar. Po porodzie córka miała badania USG i okazało się, że wszystkie organy są prawidłowo rozwinięte i dziecko nie ma żadnych wad genetycznych. Nie mam pojęcia, dlaczego diagnozy dr Jagielskiej dla mojego dziecka były tak negatywne, wręcz drastyczne, i jak to się stało, że widziała tyle nieprawidłowości u zdrowego dziecka. Polecam szczególną ostrożność i kierowanie się ograniczonym zaufaniem do tego lekarza.»

Ile było przypadków, że Gizeli Jagielskiej udało się skutecznie wystraszyć matkę „uszkodzonym” dzieckiem i nakłonić do aborcji? Tego nie sposób dociec. Wiem natomiast, że kiedy w 1978 roku moja mama była w pierwszej ciąży, po badaniu kontrolnym ginekolog oznajmił, że płód jest wadliwy i urodzi się potworek. Po czym nakłaniał ją na aborcję. Mama nie posłuchała „rady” lekarza-mordercy, natychmiast opuściła gabinet i nigdy tam nie wróciła. Moja najstarsza siostra Marta urodziła się całkowicie zdrowa i wyrosła na piękną kobietę.

BRAWUROWA OBRONA ŻYCIA

Na mordercze praktyki w oleśnickim szpitalu zareagował Grzegorz Braun, poseł do Parlamentu Europejskiego i kandydat na prezydenta Polski. 16 kwietnia polityk przeprowadził obywatelską interwencję w placówce. Powołując się na moralny obowiązek obrony życia, oskarżył szpital i lekarzy o popełnienie zabójstwa i nawoływał do ich natychmiastowego odsunięcia od pracy z pacjentami.

W trakcie interwencji modlił się, rozmawiał z policją i wezwał funkcjonariuszy do współdziałania w obywatelskim zatrzymaniu lekarki Gizeli Jagielskiej. W ocenie Brauna szpital dopuścił się „zbrodni prenatalnej”, a chlorek potasu używany był do metodycznego uśmiercania dzieci na późnym etapie ciąży.

Działania Grzegorza Brauna wpisują się w szerszą krytykę praktyk aborcyjnych w Oleśnicy, gdzie – jak informują organizacje pro-life – miały miejsce liczne przypadki aborcji w trzecim trymestrze ciąży, często przy powoływaniu się na przesłanki psychiczne. Braun stwierdził wprost: „Macie krew na rękach” i zapowiedział dalsze działania w imię obrony życia nienarodzonych.

Interwencja Brauna wywołała ogromne poruszenie, w tym krytykę. Niektórzy zarzucają politykowi, że wykorzystuje śmierć dziecka w Oleśnicy do zwrócenia na siebie uwagi w trakcie kampanii wyborczej. Faktem jest, że nazwisko Brauna jest teraz odmieniane przez przypadki we wszystkich mediach. Jednak jego krytycy najwyraźniej zapomnieli, co robił Grzegorz Braun, zanim wszedł do polityki.

O Grzegorzu Braunie pierwszy raz usłyszałam kilkanaście lat temu. Moją uwagę przykuły jego filmy dokumentalne. Największe wrażenie wywarł na mnie film „Eugenika. W imię postępu”. Dokument demaskuje współczesne oblicza eugeniki – ideologii, która pod pozorem postępu promuje eliminację „niepożądanych” ludzi.

Braun pokazał w swoim filmie, że eugeniczne praktyki nie skończyły się na III Rzeszy, lecz przetrwały m.in. w aborcji, kontroli urodzeń i politykach globalnych elit. Dokument ostrzega przed dehumanizacją człowieka w imię „naukowego postępu”. Doceniając jego warsztat i bezkompromisowość, w 2013 roku skontaktowałam się z reżyserem.

Jako dziennikarka po prostu byłam ciekawa, co ma do powiedzenia taki twórca. W efekcie nawiązania znajomości przeprowadziłam z reżyserem wiele wywiadów w tamtym okresie. W pierwszej połowie 2014 roku Grzegorz Braun podzielił się ze mną planami nt. swojego najnowszego projektu. Zapowiedział, że realizuje film dokumentalny o Mary Wagner, kanadyjskiej działaczce pro-life.

W STANIE WYŻSZEJ KONIECZNOŚCI

Kanadyjka wielokrotnie była aresztowana za udział w pokojowych protestach pod klinikami aborcyjnymi, gdzie rozdaje białe róże i rozmawia z kobietami, zachęcając je do ocalenia życia nienarodzonych dzieci. Choć jej działania mają charakter nieagresywny, pozostają niezgodne z kanadyjskim prawem, co prowadzi do regularnych zatrzymań. Za każdym razem odmawia podpisania zobowiązania do zaprzestania swojej działalności, które mogłoby umożliwić jej zwolnienie z aresztu.

Grzegorz Braun, zainspirowany historią Mary Wagner, zrealizował film dokumentalny, który nie tylko przedstawił jej historię, ale także poruszył tematykę walki o życie nienarodzonych dzieci oraz konfliktu między ruchem pro-life a przemysłem aborcyjnym. Film pt. „Nie o Mary Wagner” (2014) oparł na relacji z procesu Kanadyjki oraz analizie szerszego kontekstu społeczno-prawnego.

W trakcie wywiadu, jakiego przed laty udzielił mi Braun, dowiedziałam się, że obrońca Mary Wagner, dr Charles Lugosi, powołuje się na precedensy z prawa anglosaskiego, argumentując, że jej działania były uzasadnione stanem wyższej konieczności (ang. necessity defense). Prawnik przywołał m.in. sprawę z XIX wieku, w której grupa mężczyzn włamała się do cudzego domu, by ocalić kobietę przed śmiercią z rąk jej męża. Sąd uniewinnił ich, uznając, że działali w obronie wyższego dobra.

Dr Lugosi zwrócił uwagę, że w tamtym czasie kobiety nie miały pełni praw – nie były traktowane jako podmioty prawa na równi z mężczyznami. Na tej podstawie Mary Wagner i jej obrońca wskazują na analogiczną sytuację współcześnie: nienarodzone dzieci, choć są istotami ludzkimi, pozbawione są podstawowej ochrony prawnej – prawa do życia i obrony. Dlatego prawo nie powinno stać na przeszkodzie tym, którzy – wiedząc, że bezbronna istota może zostać brutalnie pozbawiona życia – próbują interweniować, by ją ocalić.

Dzięki rozmowie z reżyserem byłam pierwszą dziennikarką w Polsce, która poinformowała o produkcji nt. poruszającej historii Mary Wagner. W związku z tym czuję się zobowiązana poświadczyć, że Grzegorz Braun angażował się w obronę życia poczętego, zanim wszedł do polityki. Stanowczo walczył z aborterami jeszcze w czasach, kiedy nie był w Polsce powszechnie znany. Dlatego uważam, że sugerowanie, jakoby interweniował w oleśnickiej placówce w ramach kampanii wyborczej, jest nadinterpretacją.

Grzegorz Braun pojawił się w szpitalu w Oleśnicy, kierując się tymi samymi motywami co Mary Wagner – bohaterka jego filmu, która wchodzi do klinik aborcyjnych, by ratować nienarodzone dzieci. Oboje działają w stanie wyższej konieczności, starając się ocalić niewinne życie przed śmiercią z rąk oprawców. Rzeczywiście, zdarzenie to zbiegło się w czasie z kampanią wyborczą. Jednak, jak już wspomniałam, Braun występował przeciwko przemysłowi aborcyjnemu jeszcze zanim zaangażował się w politykę.

Agnieszka Piwar

“Wszystko co uczyniliście jednemu z tych braci Moich najmniejszych, Mnieście uczynili”

Fundacja Pro-Prawo do życia
“Wszystko co uczyniliście jednemu z tych braci Moich najmniejszych, Mnieście uczynili” 
Jezus zdradzony przez najbliższych, fałszywie oskarżony, skazany na śmierć przez tchórzy i nienawistników, umarł w męczarniach. Chłopiec imieniem Felek został podobnie potraktowany w szpitalu w Oleśnicy. Ministrowie Tuska wcielili się w role sanhedrytów Kajfasza. 
Niewinny musiał umrzeć. 
Historia nie skończyła się w Wielki Piątek. Chrystus zmartwychwstał i obiecał nam zmartwychwstanie. Zło na Krzyżu zostało pokonane. 
Pamiętajmy o zwycięstwie naszego Króla, również wtedy, kiedy widzimy bezkarność zbrodni możnych tego świata i cierpienia najmniejszych. 
Zwycięstwo już się dokonało. Niech pamięć o nim rozpala nas do walki w obronie najsłabszych.
 Błogosławionych Świąt życzy Fundacja Pro-Prawo do ŻyciaKartka z życzeniami [foto]Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
stronazycia.pl

Linia porozumienia i walki

Linia porozumienia i walki

Stanisław Michalkiewicz  19 kwietnia 2025 linia/porozumienia

Ach, dzisiaj on pazury schował i będzie się przymilał” – tak recenzowały zachowanie senatora Nowosilcowa damy, które zaprosił on do siebie na tańce i w ogóle – a co utrwalił dla potomności Adam Mickiewicz w „Dziadach” części III.

Skąd obywatelu Tusku Donaldu przyszedł do głowy pomysł, by schować pazury i zacząć się przymilać? Warto zwrócić uwagę, że obywatel Tusk Donald zaczął się przymilać po rozmowie z Reichsfuhrerin Urszulą Wodęleje, która musiała mu przekazać pater noster. Przypuszczam, że przypomniała mu o strategii, jaką w latach 80-tych, już po wprowadzeniu stanu wojennego, stosował generał Jaruzelski – mianowicie „linii porozumienia i walki”.

Wcale bym się tedy nie zdziwił, gdyby Reichsfuhrerin surowo mu przykazała, by pazury – a więc operacje prowadzone w ramach „demokracji walczącej” – trochę schował, natomiast żeby zaczął czynić gesty pod adresem tak zwanych „mas”. – Verstehen Sie, dumm Kerl? – mogła mu powiedzieć – na co obywatel Tusk Donald, zwierając pośladki, służbiście zameldował: „Jawohl, meine Reichsfuhrerin, ich alles fersztejen.” No i zaraz zaapelował, by już się nie przekomarzać wokół smoleńskiej rocznicy, tylko zewrzeć pośladki, to znaczy – pardon; jakie tam znowu „pośladki”? Nie żadne „pośladki”, tylko oczywiście szeregi!

Ale u nas – jak to u nas: Polnische Wirtschaft. Bezpieczniaki, widać, jak zwykle się pochlały i w rezultacie wokół smoleńskiego pomnika na Placu Piłsudskiego, na który wcześniej wdrapał się jegomość z „Ostatniego Pokolenia”, zalał go czerwoną farbą i zapowiedział, że nie zejdzie, dopóki obywatel Tusk Donald nie wdrapie się na pomnik, by odbyć z nim rozmowę, która zdecyduje o losie „planety” – więc wokół tego pomnika po staremu doszło do awantur. Najwyraźniej nikt nie powiedział słynnemu „przedsiębiorcy”, panu Komosie, żeby na razie schował sobie przygotowany wieniec w jakąś dziurę, podobnie jak nikt nie powstrzymał „Babci Kasi” przed wykonaniem miesięcznicowego zadania.

Wskutek tego braku koordynacji umizgi obywatela Tuska Donalda nie wypadły przekonująco i Naczelnik Państwa znowu mógł odprawować tam swoje smoleńskie liturgie na cały regulator. Mamy tu najwyraźniej już do czynienia z pewną symbiozą; gdyby tak pewnego dnia pod smoleńskim pomnikiem zabrakło „przedsiębiorcy” z jego wieńcem, czy „Babci Kasi” z jej niewyparzoną gębą, to liturgie smoleńskie zostałyby wydatnie zubożone – a tak, to dzięki bezpieczniakom, którzy na tę okazję uruchamiają agenturę, obrasta ona w coraz to nowe elementy, ekscytując niemrawą opinię publiczną.

Wracając do obywatela Tuska Donalda, to w ramach realizowania nakazanej przez Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje „linii porozumienia i walki”, nie poprzestał na apelach o zwarcie poś… („Cóż u diabła z tym kutasem, jak powiadał stary Fredro”) znaczy – z tymi freudowskimi pomyłkami. Przecież mówię, że nie żadnych „pośladków”, tylko szeregów!

Pośladki to może sobie zwierać pan Rafał Trzaskowski [a może nie??? md] , podczas uczestnictwa w Paradzie Równości, gdzie niebezpieczeństwo czyha z każdej strony, a zwłaszcza z tyłu – podczas gdy „linia porozumienia i walki” nakazuje zwierać szeregi. SZEREGI! „Rośnie żelazna hołota w karnych szeregach…” pisze poeta – i tego się trzymajmy!

Skoro tedy już wiemy, czego się trzymać, to obywatel Tusk Donald najwyraźniej musiał zostać przez kogoś oświecony, że ten cały jego „Marsz Folksdojczów-Patriotów”, pierwotnie planowany na 11 maja, a teraz przesunięty przez obywatela Czaskoskiego na 25 maja, tuż przed drugą turą, nie nawiązuje do żadnej rocznicy. Tymczasem Naczelnik Państwa, ogłaszając swój “Marsz Patriotów” na dzień 12 kwietnia, nawiązał do 1000-letniej rocznicy koronacji Bolesława Chrobrego.

Ajajajajajajajaj! Toteż obywatel Tusk Donald natychmiast pospieszył naprawić zaniedbania na tym odcinku i zapowiedział, że 25 kwietnia, jak tylko wszyscy wytrzeźwiejemy po Świętach, urządzi pokazuchę, jakiej świat nie widział. Będzie puszczał drony i bąki, no i pościąga z nieba wszystkie gwiazdy. Bolesław Chrobry by się nie powstydził – zapewnia. A wszystko po to, by przepchnąć kandydaturę obywatela Trzaskowskiego Rafała w wyborach prezydenckich. Skoro tak, to nie jesteśmy do końca pewni, czy Chrobry by się nie powstydził. Miał i on swoje za uszami – ale jedno wydaje się pewne – że żadnych jerozolimskich korzeni to on nie miał. Niezależnie od tego, ciekawe, jak obywatel Tusk Donald rozliczy te drony, bąki i gwiazdy. Też będzie udawał, że to tylko taki „piknik rodzinny”?

Ale umizgi i zapowiedź pokazuchy na 25 kwietnia to tylko jedna część „linii porozumienia i walki” – ta odnosząca się do „porozumienia”.

Tymczasem linia „walki” została po staremu powierzona niezawisłym sądom – to znaczy – oczywiście bezpiece, która z kolei mobilizuje agenturę w niezawisłych sądach. Okazuje się, że na czym, jak na czym – ale na niezawisłych sądach można polegać nie tylko w Rumunii, Turcji, czy Francji – ale i u nas też, a może nawet przede wszystkim.

Oto niezawisły sąd administracyjny w Warszawie orzekł o nieważności koncesji dla telewizji „Republika” i telewizji „wPolsce-24”. Na razie orzeczenie nie jest prawomocne i dopóki nie wiemy, czy wyrok jest przeforsowany na tegoroczne wybory prezydenckie, czy na wybory parlamentarne w roku 2027, to trudno przewiedzieć, jakie rozkazy otrzyma niezawisły sąd warszawski i Naczelny Sąd Administracyjny. Jeśli na wybory prezydenckie, to najpewniej otrzyma taki: wiecie, rozumiecie sędzio niezawisły. Postarajcie się przygotować uzasadnienie w tempie stachanowskim.

A NSA z kolei dostanie rozkaz: wy sędzio niezawisły, oddalcie apelacje z szybkością płomienia, żebyśmy mogli te wraże telewizje wyłączyć jeszcze przed pierwszą turą. Zróbcie to dla Polski, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa.

Ale jak na wybory parlamentarne w roku 2027, to już niezawisłe sądy bez dodatkowych rozkazów powinność swej służby zrozumieją i zrobią, co będzie trzeba. Podobne rozkazy musiał otrzymać niezawisły sąd orzekający w trybie wyborczym ze skargi pana marszałka Hołowni Szymona przeciwko Sławomirowi Mentzenowi. Pan Mentzen powiedział, że marszałek Hołownia zaprosił był do Sejmu nielegalnych migrantów i się z nimi afiszował.

I chociaż cała Polska widziała stosowne nagrania z wyjaśnieniem – kto był fetowany – niezawisła pani sędzia, sprawiająca – mówiąc nawiasem – wrażenie trochę zaniedbanej higienicznie, nie tylko nakazała panu Mentzenowi sprostować „kłamstwa”, ale w dodatku zakadziła smrodkiem dydaktycznym o „rzetelności” i w ogóle.

No i wreszcie – „debaty”. Gangi telewizyjne rada w radę uradziły, że przeprowadzą debatę z udziałem panów Trzaskowskiego i Nawrockiego. Zawrzał gniewem pan marszałek Hołownia i zapowiedział, że przybędzie do Końskich – bo tam właśnie wyznaczono miejsce „debaty”. Tymczasem telewizyjne gangi przeszły do porządku nad tym, że o ile telewizje komercyjne mogą wzywać, niechby i na „debaty”, kogo tylko chcą, to telewizja rządowa takiej swobody nie ma i powinna zapewnić równy udział w debacie wszystkim 15 kandydatom – bo PKW dwóch skreśliła, jako, że dostarczyli oni liczne wyrazy poparcia zza grobu. Wprawdzie wydobycie politycznego poparcia zza grobu wydaje się trudniejsze, niż od obywatela jeszcze żyjącego, ale najwyraźniej tym razem PKW stanęła nieugięcie na nieubłaganym gruncie praworządności socjalistycznej. Więc jakże będzie z tą debatą? W czynie społecznym podsuwam pomysł racjonalizatorski, żeby w Końskich, przed kamerami telewizyjnymi, pan Trzaskowski i pan Hołownia obciągnęli sobie laski i w ten sposób pokazali, że nie ma takiej rzeczy, której nie zrobiliby dla Polski.

Stanisław Michalkiewicz

Herezja rozwiązłości, czyli kto naprawdę odbiera nam wolność?

Herezja rozwiązłości, czyli kto naprawdę odbiera nam wolność?

(Fot. stock.adobe.com)

Na szósty (ostatni) odcinek cyklu PCh24.pl o „nowoczesnych herezjach” zapraszają ks. prof. Piotr Roszak i Tomasz D. Kolanek.

Kliknij TUTAJ i zobacz wszystkie opublikowane w tej serii rozmowy

Według abp. Fultona Sheena herezja rozwiązłości oznacza wywrócenie na opak wolności. „Rozwiązłość definiuje wolność jako prawo do robienia wszystkiego, cokolwiek się człowiekowi podoba robić, czyli brak prawa, ograniczeń, dyscypliny. Człowiek uważany jest za wolnego, jeśli wszystko, czego zapragnie, zostaje spełnione; nie jest natomiast wolny, jeśli jego pragnienia zaspokojone nie są”, wskazuje amerykański hierarcha. Jaka w związku z tym jest katolicka definicja wolności?

Zdecydowanie inaczej katolicyzm rozumie wolność, gdyż nie traktuje jej jako wolności „od”, np. ograniczeń, praw czy moralnych wskazań, ale jako wolność „do” osiągania tego, co wartościowe. Wolność nie jest po prostu jakąś nieokiełznaną siłą w człowieku, która by go pchała w różne strony. To sposób wybierania dobra, bo człowiek wybierając jedynie dobro nie traci wolności – wybór zła sprawia, że kolejne wybory są obarczone uzależnieniem, jak wybór narkotyków nie jest przejawem wolności, gdyż w rezultacie tego wyboru i kolejnych tego rodzaju człowiek ostatecznie traci wolność.

Od stuleci toczy się w kulturze spór tych dwóch rodzajów wolności, które można jeszcze inaczej ująć, z jednej strony wolność oparta na samym wybieraniu, to znaczy dopóki mam alternatywę jestem wolny. Zwolennik takiej wolności na siłę będzie szukał innych opcji, aby mieć z czego wybierać. W takiej optyce, w niebie zabraknie wolności, bo zbawieni nie mogą trafić do piekła czy nie wybrać Boga, którego widzą twarzą w twarz. Nie mogą przestać kochać Boga, a jednak dopiero wtedy są prawdziwie wolni, bo – i tu pojawia się ta druga forma wolności – jest ona mocą osiągania dobra, jej istota tkwi w sposobie właściwym człowiekowi kierowania się do celu, a więc przez akceptację tego, co jest prawdziwym dobrem, bez przymusu, po uprzednim poznaniu prawdy.

W traktowaniu wolności jako kaprysu robienia co się chce wybrzmiewają różne współczesnej herezje, między innymi koncepcje tzw. „wolności morfologicznej”, która wypływa wprost z transhumanizmu, a są oparte na nienawiści do ciała. Wolność wówczas to możliwość robienia z ciałem co się chce, bez nawet prawa do krytyki czy podawania argumentów przeciwnych.

Po co człowiekowi wolność?

Aby mógł realizować dobro i ustanawiać prawdziwe relacje. Nie da się zrozumieć chrześcijaństwa bez wolności, to pewien paradoks, bo ciągle słychać narzekanie jak to chrześcijanie nie lubią wolności, a przecież to podstawowy warunek zbawienia. Tylko wolny człowiek może kochać… a Bóg zaprasza do wspólnoty miłości, więc znaleźć się tam mogą jedynie ci, którzy tego chcą.

Wymaga to więc poszerzania rozumienia wolności. Toruński filozof, prof. Marek Szulakiewicz podkreśla w swojej ciekawej książce „O mocy rozstrzygania. Siedem esejów o wolności” (Toruń 2024), że wolność to pewna „orientacja”, krytykując tym samym dominujące socjopolityczne podejście do wolności związane z redukcją wolności do uwalniania się od wpływu innych czy forsowania własnych przekonań.

Trudno się z tym nie zgodzić obserwując jak temat wolności bywa eksplorowany na gruncie polityki. Potrzebujemy, diagnozuje dalej prof. Szulakiewicz, powrotu do metafizycznego ujęcia, które wolność rozumie jako orientacje moralną, sposób realizacji wartości, odchodząc tym samym od dwóch skrajności: mówienia „nie” temu, co wcześniej było normą lub tradycją i bezrefleksyjnego przyjmowanie zdania innych, zwalniającego z myślenia. Nie można oddać kontroli nad własnym życiem innym, różnej maści ideologiom, interesom. Człowiek potrzebuje wolności jako „wewnątrz-sterowalności”, by użyć sformułowania wspomnianego prof. Szulakiewicza.

Wydaje mi się, ze można to porównać do jazdy np. samochodem. Współcześnie są one wyposażone w skomplikowaną elektronikę, umożliwiającą automatyzacje wielu funkcji, np. pilnowania toru jazdy, aby przez rozproszenie nie zjechać na drugi pas i stworzyć zagrożenie, ale tego typu wsparcie nie jest ograniczeniem i nie pozbawia wolności kierowcy.

Kiedy fałszywe rozumienie wolności stało się ogólnoświatową normą? Kiedy wolność zaczęła być pojmowana jako wezwanie do robienia czegokolwiek na co tylko ma się ochotę, czyli przede wszystkim łamania Prawa Bożego i prawa naturalnego?

Dyskusje między dwiema wspomnianymi wcześniej koncepcjami wolności – „od” i „do”, które można rozpatrywać również jako spór między wolnością opartą na wybieraniu i wolność opartą na wartościach – sięga korzeniami późnego średniowiecza, czasów Wilhelma Ockhama, ale wybucha z nową siłą wraz z oświeceniem. To wówczas, ludzie uważający, że mogą sami odważyć się być mądrymi (zgodnie ze słynną dewizą sapere aude!) i tym samym przejść z okresu dzieciństwa intelektualnego do dorosłości, są przekonani, że zrobią to przez krytykę dotychczasowych form. Tak jak dziecko, które wychodzi z dzieciństwa negując swoje dawne nawyki, reagując alergiczne na wspomnienia rodziców i stawiając im gorzkie „nie’: już nie jestem dzieckiem.

Przechodząc z poziomu metafory na grunt myśli, można zauważyć, że to wówczas w XVIII wieku ideałem stała się krytyka, stająca się kwintesencją filozofii: już nie mądrość, ale krytyka. Wtedy wydaje mi się pojawiają się pierwsze przebłyski wolności jako swawoli moralnej, wprowadzanie nowej moralności, a co zostanie potem wzmocnione przez liberalizm i modernizm pod koniec XX wieku.

Mówienie „nie” stało się symptomem wolności i miało mieć swój wyraz w mówieniu „nie” Kościołowi, prawu moralnemu i naturalnemu, to wtedy rodzi się poszukiwanie tzw. prawdziwego Jezusa Chrystusa, którego rzekomo źle przedstawiają Ewangelię i tworzy się cały nurt pisarzy piszących o Jezusie jako rewolucjoniście, feminiście, micie, że nigdy nie istniał, że lansował poglądy Buddy i inne niedorzeczności.

Skoro człowiek może robić wszystko w imię wolności, to po co jakiekolwiek prawo?

Jedynie po to, aby zabezpieczać chyba samowolę, np. nie pozwalając, aby samowola doprowadziła ludzi do pozabijania siebie nawzajem. Tak rodzi się nowożytna idea ograniczeń wolności jedynie wolnością innego, bez wtrącania się w zakres wyboru, jego racjonalność… tu ujawnia się rozwód z kulturą argumentacji, którą chrześcijaństwo lansowało przez wieki. To wyjaśnia awersję do prawa, nawet jeśli ma ono za zadanie zabezpieczyć podstawowe wartości – życia, prawdy, dobra – umożliwiające przecież zaistnienie wolności. Nawet takie prawa są opresyjne dla zwolenników samowoli, bo jakoś zmuszają do odpowiedzi na odkrywane wartości… niechęć do jakichkolwiek reguł anarchizuje życie duchowe i społeczne, bo podważa się wtedy nawet oczywiste naturalne zobowiązania wynikające z natury jak np. wychowanie potomstwa, bo przecież taki obowiązek też ogranicza wolność… To spirala absurdu, w którą wprowadza idea samowoli. Rację miał Antoine de Saint-Exupery w „Twierdzy”, ze zbydlęcenie człowieka dokonuje się wtedy, gdy nie stawia mu się żadnych wymagań… 

Co sprawia bowiem, że coś jawi się w życiu jest ważne? Czy samowola może to pokazać – ową ważność – skoro każdy wybór jest dobry, skoro nie można go oceniać – wtedy wszystko jest ważne… Czy zasady gry w szachy ograniczają graczy czy tworzą możliwości? Czy da się grać z szachy z kimś, kto neguje zasady, czy jest możliwa z taką osobą jakakolwiek komunikacja? Liberalna koncepcja wolności – która stoi za ową ‘samowolą, można tak w dużym skrócie powiedzieć – jest po prostu dewastująca.

Jaki jest sens „wolności dla samej wolności”? Czy taka „wolność” w ogóle ma sens?

Słyszałem, że ostatnio tzw. słowem roku było brain-rot, czyli „gnicie mózgu”, opisujące bezmyślne przewijanie tzw. rolek, przeglądanie stron internetowych bez żadnego celu. Wydaje mi się to symptomatyczne i opisujące istotę przekonania, o które Pan pyta, wolności dla niej samej… ale wolność dla samej wolności oznacza w gruncie rzeczy dominację tymczasowości, zagubienie w świecie, które pogłębia jeszcze bardziej kulturowy odruch – bardzo już utrwalony i często ludzie nie wiedzą dlaczego tak robią – odrzucania pomocnej dłoni, w postaci prawa czy tradycji, chcących stanowić punkt odniesienia, aby się orientować… Nie ma sensu wolność rozumiana jako samowola, oparta na buncie i kaprysie, a tak naprawdę na indywidualizmie, bo człowiek w ostatecznym rozrachunku ma wrażenie, ze żyje na niby, nic nie jest ważne i ostateczne, a przez to traci siebie. Ratunkiem może być racjonalność, która wspiera wybory prawdziwych wartości, ale i tu tkwimy w klinczu, skoro podważa się sam rozum w naszej kulturze.

Abp Sheen podkreśla, że siewcy herezji rozwiązłości powtarzają, iż najważniejsze, to być autentycznym w tym, co się robi. Odnoszę wrażenie, że pogląd ten zaczyna przedostawać się do Kościoła. Co najmniej kilkukrotnie słyszałem od teologów, że w sumie nieważne, w co się wierzy. Ważne, żeby wierzyć autentycznie i szczerze, ponieważ Pan Bóg chce różnorodności religijnej. Przepraszam, ale coś mi tutaj nie gra…

To nie są nowe zagrożenia, wiele razy w historii pojawiały się redukcje wiary do zaufania Bogu, nie wymagające przyjmowania żadnej prawdy o Bogu. Dla takich koncepcji wiara to akt rozumu, ale woli – ale czy to rzeczywiście jest wiara czy może raczej: łatwowierność. W moim przekonaniu to ciągle ta sama choroba, którą można dziś nazwać neomodernizmem, o której ostatnio pisał w jednej z książek kard. Ennio Antonelli[1]. Chodzi o przekonanie, że nie trzeba przyjmować Ewangelii, prawd wiary, zasad moralnych wypływających z chrześcijaństwa, bo można wierzyć po swojemu i jak się chce, byle być autentycznym i po prostu wierzyć, czyli ufać. Ale o takiej postawie nie przeczytamy w Ewangeliach, nie znajdziemy u Jezusa zdań o tym, ze nie ważne jaki masz obraz Boga… nie ważne w jakiego Mesjasza wierzysz, bylebyś wierzył. Nie. Znajdziemy za to wezwania do nawrócenia, metanoia, które jest zmianą myślenia, oczyszczaniem wiary z antropomorfizmów, wznoszeniem umysłu ku Bogu, a nie ściąganiem i wciskaniem Boga w nasze schematy. Jezus domagał się wiary w Siebie, koryguje wiarę uczniów, ukazuje tajemnice Królestwa i piętnuje np. w przypowieściach jak bardzo złe wyobrażenie Boga rzutuje na potem na postępowanie, wystarczy przypomnieć sobie gdy mowa o słudze, który zakopał talenty z obawy przed swoim panem (por Mt 25,14-30). 

Czym jest „wolność religijna”? Czy jako katolicy, czyli ludzie wierzący, że tylko nasza wiara jest święta i prawdziwa możemy porzucić akcję ewangelizacyjną i próby nawracania świata w imię rzekomej „wolności religijnej”?

Nie, wolność religijna nie oznacza tego, ze nie można kogoś przekonywać do wiary, wręcz przeciwnie. Wolność religijna to uznanie fundamentalnego prawa do posiadania poglądów religijnych, swobodnego ich wyznawania w pluralistycznym społeczeństwie, brak przymusu do wyznawania określonej wiary lub do ateizmu, a takowy przymus może dokonywać się zarówno w postaci fizycznej agresji, jak również subtelnych form ośmieszania, strereotypizowania osób wierzących. Chodzi zatem o pozytywne uprawnienie „do” realizacji wyznawanej wiary, a nie jedynie tolerowanie innych. To ważne przejście, od znoszenia poglądów, z którymi się nie zgadzamy do postawienia na to, aby człowiek wybierał, a przez to zakorzeniał się w wyznawanej prawdzie. To wprost wypływa z godności człowieka, o czym wspominałem, a która wyraża się w przekonaniu, że istotą osoby jest wolne zdążanie do celu, a nie bycie prowadzonym na siłę.

Ale idea wolności religijnej nie oznacza, że wszystkie religie są równe, ani tego, że Bóg chce rzekomo wielości religii. Może zostać przez Niego „dopuszczona”, ale nie „chciana”. W takich dyskusjach jak sądzę myli się religijność i wiarę, zapominając o możliwych wypaczeniach – przez grzech – różnych form religijności, a tego Bóg przecież nie chce, podobnie jak nie chce żadnego zła.  

Swego czasu zwracał Ksiądz profesor uwagę na łamach PCh24.pl, że wielu innowierców poszukuje Prawdy, a tą Prawdą jest Chrystus. Coraz częściej we Francji mamy do czynienia z następującą sytuacją: muzułmanie najpierw dokonują konwersji na któryś z odłamów protestantyzmu, a następnie nawracają się na świętą wiarę katolicką. Z drugiej strony coraz częściej słyszymy, że rodzice w Polsce nie ochrzcili dzieci, ponieważ jak te skończą 18 lat same zdecydują, czy tego chcą. Proszę o komentarz.

Z zewnętrz wielokrotnie widać lepiej i konwertyci czasem nas wierzących, będących „w środku” Kościoła, po prostu zawstydzają, bo cenią sobie to w chrześcijaństwie, co dla nas, od lat katolików, jest oczywiste, banalne i tego nie doceniamy. Widać, że w skali świata, w takiej makro-perspektywie, chrześcijaństwo jest atrakcyjne, ale społeczeństwa zachodnie są tym zmęczone, może się wstydzą tego… pojawiają się zjawiska jak auto-cenzura, gdzie sami katolicy unikają przyznawania się, ze są katolikami.

Argument, że same dzieci mają wybrać jaką wiarą chcą żyć i dlatego nie wolno ich chrzcić jest absurdalny: w tak wielu różnych aktywnościach dzieci nie pytamy o zdanie, np. nie odkładamy decyzji o nauce alfabetu aż zdecydują, w którym języku chcą mówić albo czy pójdą i do jakiej szkoły podstawowej, bo wiadomo ile zależy od edukacji wczesnoszkolnej. Rodzice troszczą się również o formację religijną dzieci, szanując przy tym rozwijające się sumienie dziecka, bo tam rodzi się wolność, którą trzeba wzmacniać – stawiając wymagania – ale nie niszczyć. W tych sprawach dobrze widać, ze zaniechanie wychowania religijnego już jest jakimś wyborem (za dziecko!), a więc nie ochrzczenie dziecka w sytuacji, gdy rodzice są praktykującymi katolikami a rzekomo w imię wolności dziecka jest czymś nie zrozumiałym.

To rodzi wręcz absurdalne sytuacje, jak np. sprzeciwy rodziców w przedszkolach czy szkołach, żeby dzieci nie śpiewały kolęd w okresie Bożego

 Narodzenia czy nie brały udziału w jasełkach: czy zamierzają w imię tej ich wolności karmić ich tylko jedną wizją świata, udawać, ze nie ma kolęd, które stanowią część kultury, słychać w radio, w hipermarketach. Czy z wszystkim, z czym rodzice się nie zgadzają, tak separują dziecko czy tylko z religią? Bo jeśli religia stała się tak wrogo traktowana, to wypływa to z ideologii niż racjonalnych argumentów. Ktoś po prostu wmówił i wmawia, że religia jest czymś złym, a to rodzi swoje konsekwencje.

Według abp. Sheena to właśnie dlatego, że opisaliśmy sobie wolność jako prawo do robienia wszystkiego, co się komu podoba, zbudowaliśmy cywilizację będącą niczym innym jak tylko siatką krzyżujących się na planie ekonomicznym, politycznym i międzynarodowym jednostkowych egoizmów. Czy egoizm jest grzechem?

Nie tylko grzechem, ale i głupotą, ponieważ niszczy głębokie relacje, a grzech głupoty to paraliż duchowy, a więc problem chcenia pewnych rzeczy bez żadnego ich odniesienia do celu. Głupotą jest chcieć rzeczy bez celu albo które nam szkodzą. To może być widoczne na poziomie jednostki, ale i gospodarki, gdzie lansuje się model konsumpcji, w którym masz gromadzić różne produkty, ile się tylko da, nie ważne czy to pomaga w osiąganiu celu życia czy też nie. Niewielu dziś pyta po co jest gospodarka i dobrobyt, tu urywa się odpowiedź, a przecież to są środki, a nie cele do osiągania.

Egoizm tak rozumiany to odmiana pychy lub próżności – ulubiony grzech Złego, jak to pada w jednej z ostatnich scen w filmie „Adwokat diabła” – „Próżność to zdecydowanie mój ulubiony grzech”, mówi szatan, który wcielił się w filmie w właściciela kancelarii prawniczej Johna Miltona. Egoizm rozbija relacje głównego bohatera, ale ten scenariusz jest niezwykle popularny, skupieniem jedynie na sobie i nawet celebrowaniem siebie.

Czy uzasadnionym jest twierdzenie, że XXI wiek jest wiekiem egoistów? Gdyby było inaczej to chyba nie mielibyśmy m. in. takiej fali rozwodów, czy aborcji, która jest „tłumaczona” słowami o „zrujnowanym życiu”, prawda?

Na różne sposoby socjologowie opisują kolejne pokolenia, charakteryzując ich zachowania i wybory, ale chyba nie jest przypadkiem, że obok liter na oznaczenie pokoleń mówi się także o „me-generation”. W tym określeniu chodzi o wagę, jaką przywiązuje się do „moje” – moje poglądy, moje pieniądze, mnie, dla mnie, z mego powodu. To wskazanie, że egoizm oznacza zerwane sieci powiązań z innymi, który wypływa z kryzysu sensu i celu życia. To pochodna tego, ze znika w kulturze „moment transcendencji”, który pojawiał się dzięki religii – jeśli nie ma transcendencji to po co mieć wiele dzieci, to nie jest już ideał, dla którego warto cokolwiek poświęcać, np. swoje wakacje. Nie mówię o sytuacji trudności z posiadaniem dzieci, ale o samoograniczaniu się co do liczby potomstwa wynikającej z pewnej mentalności, gdzie nie ma „niczego więcej niż ten świat”.

Czy nie jest tak, że to, co piewcy wolności nazywają „auto-ekspresją” i „wyrażaniem siebie” jest w istocie „autodestrukcją”?

Tak, bo to spuszczenie hamulców i trwanie w fałszywym odczuciu, ze nie ma reguł, a nawet że nikt nie może ich nadać, bo to będzie przemoc, nienowoczesne, paternalistyczne. Zobaczmy, nawet nie można powiedzieć, ze istnieją reguły, bo to może okazać się dla kogoś obraźliwe. To znaczy, że nie jest to już kłótnia o poszczególne kwestie, różnice w poglądach, ale w ogóle o to, by nie było wartościowania. Istotnie, budowanie na byciu sobą – ale jakim? – jest banałem, bo nie oznacza żadnego kierunku życia, a kręcenie się w kółko, wokół własnego ‘ja’.

Dlaczego „wyrażanie siebie” według piewców wolności zawsze, ale to zawsze musi polegać na odrzuceniu prawa, konwencji, tradycji i autorytetu?

Wyczuwam ironię w Pana pytaniu, ale trudno inaczej… rzeczywiście, dla piewców swobody obyczajowej jest tylko jeden dopuszczalny sposób wyrażania siebie, wszystkie inne są zabronione. Wyrażanie siebie przez życie zgodne z prawem moralnym, w odniesieniu do sprawdzonej tradycji, nie ma tego wątku „buntu” i kwestionowania zastanej formy życia, a chodzi przecież innym o dokonanie rewolucji.

W takim myśleniu, ze jesteśmy sobą jak mówimy wszystkiemu „nie, bo nie”, jest ukryte przekonanie, że na dnie osobowości jesteśmy kłębkiem namiętności, że dając upust nieokiełznanym emocjom jesteśmy „sobą”. Dlaczego tak jest? Bo ważniejsze jest osłabienie dotychczasowych form życia niż autentyczność, a więc widać jak to się traktuje instrumentalnie, jako środek w wojnie kulturowej. Niektórzy niestety przekładają to na wychowanie, w którym mówią, ze dziecko wszystko może, nie wolno niczego zabraniać, tyle, że w taki sposób rodzą się ludzi niezdolni do życia we wspólnotach. Skutki takiej pedagogiki już dostrzegamy.

„Wśród nielicznych ograniczeń, na jakie pozwala sobie człowiek kultury odczuciowej, są te, które sprzyjają jego własnemu dobrostanowi fizycznemu. Dieta to niemal jedyna pozostała jeszcze forma dyscypliny, ale dieta to jednak nie post. Dietę stosuje się dla ciała; post – dla duszy. Ograniczenia moralne, dyscyplina duchowa, życie ascetyczne, unikanie złych myśli i pokus, limitowanie sobie dostępu do godziwych przyjemności życiowych – wszystkie te rzeczy są bez sensu dla człowieka nowoczesnego, który ma poczucie, że zagwarantowano mu możliwość odrzucenia standardów moralnych z tego jednego tylko, ale wystarczającego powodu, że są one stare”, pisze abp. Sheen. Kolejny raz w tym cyklu musi paść pytanie: w ciągu 80 lat zmieniło się tyle, że jest to samo, tylko bardziej, prawda?

Wiele zrobiono, aby wspominane przez abp Sheena wysiłki ascetycznie kojarzone były z odległą przeszłością, a przez to nieaktualne. Nastąpiła erozja sensu, być może to wynik tego, że nie do końca trafiało do wszystkich uzasadnienie „dlaczego coś robimy”, a jeśli padało, to z racji tego, ze rozpadły się szersze ramy kulturowe, a przez to sens dawnych praktyk, przestawały mieć znaczenie takie uzasadnienia.

Na tym polega tragizm, że nie można być trochę chrześcijaninem, że można sobie wybrać jedne praktyki katolickie, a inne odrzucić, gdyż jak to się dziś popularnie mówi „to idzie w pakiecie”, dlatego, że wynikają one z pewnej kultury, która uzasadnia te praktyki. Tymczasem zaczęto tę zewnętrzną kulturę rozbierać na części, a przez to straciły grunt motywacje dla tych praktyk. Tak, dieta pozostała, ale to produkt „chrześcijańskopodobny” – post był i jest czymś innym, on ma cel duchowy, nie cielesny: nie pościmy by schudnąć na święta, ale by przygotować się na Wielkanoc, przyjęcie Chrystusa.

Dlatego warto przywracać prawdziwy sens praktykom chrześcijańskim, przejść do ponownego ich tłumaczenia, wdrażać takie abecadło chrześcijańskie. My czasem błędnie zakładamy, ze wszyscy wiedzą i znają tradycję, a lepiej założyć odwrotnie, że trzeba każdy krok tłumaczyć. Wiele na tym zyskamy. Nie ma innej drogi niż pogłębienie wiary – jak strumień, który nie płynie, bo są na drodze nurtu przeszkody, i dlatego trzeba pogłębić koryto….

Zdecydowanie zmieniło się wiele w ciągu 80 lat, ale to nie jest tak, że się da zatrzymać kulturę, zabetonować ją, a przecież w średniowieczu i baroku też się ona zmieniała, ale to my chrześcijanie inspirowaliśmy i zmienialiśmy kulturę, a teraz kultura zmienia nas. Jakoś mi się wydaje, ze to w gruncie rzeczy nasza słabość. Przestaliśmy inspirować świat, bo może sami nie dajemy się inspirować Ewangelii, żyjąc w przekonaniu o wstydzie z chrześcijaństwa. Ewangelia jednak to naprawdę szczyt nowoczesności.

Trochę to przypomina sytuację „wyłączenia prądu”, jak dziś tzw. trzeci stopień zasilania – to nie jest tak, że nie działa lodówka, ale, że po prostu wyłączono prąd: nasze najlepsze urządzenia nie mają więc prawa działać! Zatem najpierw potrzeba przywrócić kulturę chrześcijańską, bo nie da się funkcjonować i rozwijać w kulturze, która jest materialistyczna i egoistyczna. Trzeba nawrócić kulturę, wiele razy nam się to udawało, w starożytności i nowożytności, czemu teraz nawet nie próbujemy?

„Człowiek nowoczesny, który odrzucił moralność, poddaje swoją wolność opinii publicznej, stając się niewolnikiem mody i przemijających trendów; chrześcijanin zaś, korzystając ze swej wolności, oddaje ją Bogu, po czym nabywa godność niewolnika Nieskończonego, w którym jest Miłość i Prawda, i Życie”, podkreśla autor „Wojny i rewolucji”. Czy to nie jest trochę paradoks? Aby zyskać prawdziwą wolność, trzeba stać się niewolnikiem?

Św. Paweł określał się jako „sługa” Jezusa Chrystusa, ale w jego listach z Nowego Testamentu jest określenie doulos, z greckiego dosłownie niewolnik. Apostoł pisał do tego, ze żyje już nie on, ale Chrystus. Co to znaczy? Tomasz z Akwinu wyjaśniał to tak, że Chrystus staje się zasadą życia św. Pawła, a więc jest trochę jak silnik w samochodzie, który porusza autem, umożliwia osiąganie celów.

Bycie niewolnikiem prawdy, dobra, piękna – nie zniewala, to paradoks. Podobnie zresztą jak są dobre przyzwyczajenia. Wszystko zależy od przedmiotu… Człowiek nie jest samowystarczalny, komuś musi się powierzyć: pytanie czy Bogu czy Złemu.

Kto chce zachować, straci – ale stracić z powodu Jezusa to zyskać. Tak to paradoks, wiele jest takich w chrześcijaństwie, ale to oznacza, że pozorne sprzeczności – istota paradoksu – rozwiązują się na poziomie wyżej.

Skąd przekonanie, że dając ludziom maksimum wolności praktycznie bez praw, ograniczeń, tradycji i autorytetu ludzie zawsze będą robili rzeczy słuszne? Skąd przekonanie, że maksimum fałszywej wolności naprawi świat?

To kolejna wersja „angelizmu” w podejściu do człowieka. Ona funkcjonuje kulturowo od oświecenia w postaci mitu „dobrego dzikusa”, który byłby dobrym, ale niszczy go cywilizacja. Czynimy z człowieka anioła, zapominają o grzechu pierworodnym, a to najtrudniejsza z prawd dla tych ludzi, choć paradoksalnie tak łatwa do weryfikacji na ulicy. Problem jak już mówiliśmy, leży jednak w rozumieniu wolności i myleniu jej ze spontanicznością i dowolnością wyboru. Wolność jest siłą do osiągania dobra, zdolnością do wybierania go w sposób właściwy człowiekowi, a więc bez przymusu, natomiast wybór zła jest

Celowo w poprzednim pytaniu użyłem słowa „praktycznie”. Jedynym ograniczeniem dla „wolności bez granic” ma być rozum, ponieważ tylko on jest podobno w stanie zapanować nad impulsami anarchii. Ile jest w tego typu twierdzeniach prawdy pokazała nam historia, która uczy nas, że rozum jest najlepszym narzędziem, aby z wielką łatwością usprawiedliwiać wszelkie zło. Rozum został nam dany, by nas prowadzić do wiary. Co jednak, kiedy rozum zostaje wyrwany ze swych korzeni w Bogu?

Nie zawsze jest tak, ze rozum jest najlepszym narzędziem aby łatwo usprawiedliwiać zło, gdyż to pozornie jedynie racjonalne uzasadnienia. Zauważmy, że dyktatorzy boją się myślenia swoich obywateli i dlatego rozum to miecz obosieczny dla nich.

Może jednak istnieć rozum znieprawiony, który będzie rozwijał logikę zła, nakręcał to zło, czynił je coraz bardziej wyrafinowanym. Od dawna w chrześcijaństwie obecny jest ten paradoks, że wiara potrzebuje rozumu i go wzmacnia, że wiara rozwija rozum, a jednocześnie grzech wyciska swoje skutki na rozumie. Tradycja mówiła o tzw. ranach po grzechu pierworodnym, a jeden z nich dotknął rozumu, to rana „ignorancji’, niewiedzy o tym, co powinno się wiedzieć.

Ostatni papieże, św. Jan Paweł II i Benedykt XVI próbowali zrekonstruować to, co stało się z rozumem, gdy ten odszedł od Boga – to przypomina, by przywołać papieską metaforą, zakuwanie się ponownie w kajdany, bo Bóg, za którym tęsknił rozum, a może się wadził nawet próbując zrozumieć np. cierpienie niewinnych, ten Bóg zbawia także rozum, od zamknięcia w sobie i odsłania mu możliwości nieskończone.

Czy pokłosiem fałszywej wolności jest przekonanie, że grzechu nie ma, a zło – jeśli oczywiście istnieje – jest owocem braku odpowiedniej edukacji bezreligijnej?

Jeśli wolność jest absolutna i polega na samym wybieraniu, to oczywiście nie można oceniać tych decyzji, bo wtedy wprowadzamy jakieś kryteria, kanon zachowań, a to najgorsze, bo może rzekomo osłabić czyjąś wolność. A przecież to absurd, bo wówczas np. spojrzenie kogoś na mnie jest postrzegane jako „przemoc”, obecność symboli religijnych będzie rzekomo traumą… fanatyzm wolności staje się obsesyjny, bo istnienie jakichkolwiek praw ponoć ogranicza, ale to trwanie w iluzji, podobnej do sytuacji, w której ktoś odrzuca prawo ciążenia, bo go niby ogranicza. No tak, może się buntować przeciwko grawitacji, ale przecież nie na tym polega problem. Podobnie jak nie jest ograniczeniem naszej wolności, że musimy jeść, aby przeżyć… wolność w takim przypadku polega na tym, że my wybieramy co i kiedy będziemy jeść. Nie ma sprzeczności między koniecznością a wolnością, a tu jak mi się wydaje współczesna kultura liberalna popełnia błąd, na poziomie metafizyki…

Abp Fulton Sheen zwraca uwagę, że już ponad 80 lat temu na uniwersytetach rozgorzały dyskusję, podczas których w imię wolności próbowano relatywizować zło; podczas których mówiono o postępie, nauce, jako głównych wyznacznikach ludzkiego działania i egzystencji etc.. Czy można w związku z tym postawić tezę, że wszystkie herezje, o których rozmawialiśmy w tym mini-cyklu są ze sobą ściśle powiązane i nie jest tak, że oddając się jednej herezji jesteśmy odporni na pozostałe?

Z wadami i cnotami zasadniczo jest tak, że są ze sobą powiązane: to są pewne sprawności w czynieniu zła (wady) lub dobra (cnoty), więc angażują poszczególne władze człowieka, intelekt i wolę, a więc zależą od siebie wzajemnie.

Ale też braki pewnych cnót u człowieka np. cierpliwości czy sprawiedliwości sprawiają, że jego działanie, pomimo dobrych intencji, niestety przeradza się w wady. To trochę jak ze swetrem, który pruje się od jednej nici… Innymi słowy, potrzeba integralnego podejścia, całościowego, nie wystarczy poprawienie jednej wady, czy zwalczanie poszczególnej herezji. Relatywizm czy materializm mają wpływ na scjentyzm czy rozwiązłość… To oznacza, że budowanie odporności na te herezje wymaga przylgnięcia do pełni prawdy, a nie tylko do prawd cząstkowych, bycia dobrym w pewnych aspektach. G.K. Chesteron w „Ortodoksji” pisał, że wyprostowanym można być tylko pod jednym kątem, zaś pochylonym bardziej lub mniej, na wiele sposobów…

Ciekawe w cytowanej przez Pana wypowiedzi abp Sheena jest zwrócenie uwagi na to, że zło jest wtórne wobec dobra, dlatego często hasło „postęp” czy „nauka”, same w sobie będące czymś dobrym, były jednak wypaczane i wykorzystywane do rozwijania złych projektów przez to, że odcinało się je od korzenia i traktowała redukcjonistycznie

Na koniec – bo jakżeby inaczej – pozwolę sobie ostatni raz w tym cyklu zacytować abp. Sheena: „Wiek, który całą swoją ufność położył w oświeceniu, widząc w nim lekarstwo na zło, doświadczył na sobie opętania przez największe znane w historii świata zło i największą w dziejach wojnę”. Nie wiem, czy w XXI wieku czeka nas jeszcze większa wojna… Widzę jednak, że opętanie postępuje, a „lekarstwem”, które świat na nie proponuje jest… więcej oświecenia. Dokąd nas to zaprowadzi?

Paradoksalnie to droga prowadząca od „oświecenia” do „zaślepienia”… dlatego, że nie wystarczy oświecenie intelektualne, uzmysłowienie sobie co należy zrobić. To nie jest kwestia jedynie ignorancji, ale paraliżu woli, braku zaangażowania, lekceważenia zła i wmówienia człowiekowi, że nie musi się starać, ze nie ma sensu pokuta, post, wola jest siłą, która zamiast być usprawniania cnotą umiarkowania – która ją zwraca w stronę dobra godziwego, aby nie pomieszać hierarchii dóbr – ma być autentyczna i samowolna.

Przy okazji, zadziwia jak bardzo stare problemy, rzekome lekarstwa, które się nie sprawdziły, z uporem są stosowane współcześnie. Wychodzi owe zacięcie ideologiczne, które nie liczy się z prawdą, a na siłę chce forsować swoją utopijną wizję świata. Przecież o tym irracjonalnym podejściu mówił w Ratyzbonie papież Benedykt XVI próbując pokazać, że skoro oświecenie nie zadziałało, recepty okazały się trujące, zniewalające i doprowadziły do kataklizmów wojennych XX wieku, to może trzeba się cofnąć do momentu, gdy podjęliśmy złą decyzję i podjąć na nowo inną? Skoro oświecenie zachęcało, aby żyć jakby Boga nie było, a to prowadziło do tragedii, to może choć spróbować żyć „jakby Bóg istniał”? Wydaje się to logiczne, ale niestety racjonalny głos papieża Benedykta XVI został całkowicie zakrzyczany, bo czy można podważyć dziedzictwo oświecenia? Dogmaty nowożytności są niepodważalne i wielu trzyma się ich choć prowadzą donikąd…  

Widząc kolejne absurdy i ogrom zła na świecie wiele osób pół-żartem, pół-serio rzuca hasło „Kometo, przybywaj”, co oznacza, że jedynym rozwiązaniem jest uderzenie asteroidy w Ziemię, ponieważ nie ma już ratunku dla cywilizacji, ludzkości etc. Otóż jest ratunek, a jest nim Chrystus Zmartwychwstały! Czy biorąc to wszystko pod uwagę powinniśmy jeszcze intensywniej modlić się o Jego powtórne przyjście?

Tak, ale trzeba to wołanie o przyjście Pana w chwale widzieć nie jako ucieczkę, ale jak słyszymy w modlitwie po Ojcze nasz w czasie Mszy świętej, w tzw. embolizmie, „abyśmy pełni nadziei oczekiwali przyjścia naszego Pana Jezusa Chrystusa”.

Nie chodzi o byle jakie czekanie, ale pełne nadziei… Dlatego św. Paweł mówi o Chrystusie zmartwychwstałym, że On jest początkiem… bo od Chrystusa wszystko się zaczyna. Istnieje jakaś kolejność zmartwychwstania, tak to św. Paweł powtarzał, a to bardzo istotna uwaga dotycząca nowego życia w Chrystusie, że dokonuje się według pewnej kolejności… my jesteśmy i czekamy na Chrystusa nie jako kogoś kto zrobi porządek za nas, ale który daje moc – płynącą ze Zmartwychwstania – by przyczyniać się do przychodzenia tego Królestwa.

Moc zmartwychwstania działa już dziś, choć w myśl pewnej logiki i chrześcijanie są pełni nadziei, gdy widzą moc Pana, który pokonał śmierć, piekło i szatana. A choć walka trwa, to wiadomo, że szala przesunęła się na stronę Chrystusa.

Bóg zapłać za rozmowę

Tomasz D. Kolanek

[1] E. Antonelli, Fedelta e rinnovemento. Una riflessione teologica e filosofica, Edizioni Ares, Milano 2023.

Biada ci, Oleśnico!

Biada ci, Oleśnico!

[Zamiast “Oleśnico” powinno być “Polsko”]

Autor: pokutujący łotr, 18 kwietnia 2025

Na portalu Cypriana Polaka ukazał się w tych dniach wstrząsający tekst – pieśń hańby “Biada ci, Oleśnico!”. Przekazany został przez blogera o nicku Qaisar Assaqalabi. Autora nie podano. https://cyprianpolakwiaradodatki.blogspot.com/2025/04/10-04-2025-maria-magdalena-pouczenia.html

Początkowo, tekst ten zamieściłem jako post pod artykułem redakcyjnym Legionu o zbrodni na 9-cio miesięcznym dziecku dokonanej w szpitalu w Oleśnicy pt. Trzeba było zabić to dziecko.

Jednak wysłuchawszy zaiste diabelskiego w swej zimnej zbrodniczej determinacji wywiadu z doktor Gizelą, uznałem, że trzeba działać ostrzej, bo mamy do czynienia z potężnym i dobrze wyszkolonym przeciwnikiem. A tekst taki, jak poniżej, przyjmuje wobec tej wyrafinowanej zbrodni, dokonanej na najmniej mogącej się obronić istocie, najwyższy ton eschatologiczny. Ton właściwy, zwłaszcza wobec zapowiedzi zbrodniarki pozbawionej już nawet nie skruchy, a jakiejś podstawowej prawnej czy lekarskiej refleksji, opartej na elementarnej wiedzy o człowieku, że zamierza robić tak dalej.

Jeśli więc sądy nie zajmą się nią, co w obecnej Polsce jest wysoce prawdopodobne, to Sam Bóg, być może już niebawem, tego nie wiemy, postawi ją przed Swym najsprawiedliwszym sądem. A wtedy  jej buta i wymachiwanie papierami rodowymi już nic nie pomogą.

Osąd Boży dotknie jednak również uśpione miasto, od lat godzące się na trwający w jego murach proceder, o którym od lat głośno w Polsce, ale nie słychać stamtąd żadnego protestu. Gdzie ruchy społecznościowe? Demonstracje? Gdzie jedna, dwie odezwy jakichś mniej czy bardziej “prawicowych” posłów, radnych, osób publicznych?

Może były, ale ich nie nagłośniono? A jeśli ich nie było, to należy zgodzić się z tekstem niżej opublikowanym. Bo to przez takich potulnych, zastraszonych, akceptujących zło pseudokatoli i innego duchowego tałatajstwa, poutykanego w różnych Oleśnicach, cała nasza  Ojczyzna będzie musiała przejść ciężkie próby oczyszczenia – już je przechodzi – by zmyć z polskiego oblicza hańbę zabójstwa nienarodzonych i stać się godną Świętego Planu, jakie Bóg postawił przez naszym narodem.   

Pokutujący Łotr

——————————

Biada ci, Oleśnico!

[Qaisar Assaqalabi]

BIADA CI, OLEŚNICO!
BIADA CI, OLEŚNICO!
BIADA, CI OLEŚNICO!
Bo krew pomordowanych woła do PANa z ziemi twojej splugawionej,
Okrutna morderczyni, co samemu Złemu służysz!
Zawyjesz z bólu bólem wielkim, który czyniłaś rękami swemi tym, którzy nie mogli się bronić przed twoimi szponami śmierci!
Jak czyniłaś tym nienarodzonym, tak będą czynić tobie,
Przyjdzie miecz i kara od ludów dzikich i nieokiełznanych i poznasz na sobie swoje okrucieństwo, które oni przyniosą ze sobą.

Jako gnój porozrzucany będą leżeć ludzie twoi,
A kogoś przekłuła, tak i przekłują ciebie abyś widziała, coś uczyniła tym maluczkim!

Czyń pokutę, póki żyjesz, oblecz się w wór i płacz nad swoją dolą,
a tego, co plugawi twą ziemię wypędź i poddaj pod miecz i osąd,
albowiem gniew PAŃski się zbliża, gniew surowy a sprawiedliwy i nie masz nikogo, kogo by ominął.

Tak zburzone twoje mury będą i kamień na kamieniu z twych budowli nie ostanie się, gdyż dawałaś synów i córki swoje i cudze na pożarcie Molochowi żarłocznemu.
Jako się z drzewa owoc wytrąca, że kilka ledwie owoców na drzewie się ostaje, tak i nieliczni uchowają się od miecza, który na nich sama sprowadziłaś!

Tak więc
BIADA CI, OLEŚNICO I LUDOWI TWOJEMU!
BIADA CI, OLEŚNICO I BUDOWLOM TWOIM!
BIADA, CI OLEŚNICO I RZĄDCOM TWOIM!
Jeśli się nie odwrócisz od zbrodni swoich!

Amen.

Ta zbrodnia woła o pomstę do Nieba! – ks. Marek Bąk

Ta zbrodnia woła o pomstę do Nieba! – ks. Marek Bąk

Autor: AlterCabrio 18 kwietnia 2025

«Niszczą nas. I tutaj największym narzędziem zniszczenia jest strach. Strach, który prowadzi do bezsilności, bezradności. Obezwładnia ludzi i czyni ich niewolnikami. I to ma miejsce.»

«Przecież ta kobieta stanie przed Sądem Boskim. Jeżeliby ona teraz skruchy nie miała i tak umarła. Pójdzie w ogień wieczny. Taka jest jej przyszłość. Może nawet niedaleka, bo bezkarność za młodu i bezsilność ofiary nie jest końcem sprawy. To jest dopiero początek.

To dziecko zginęło śmiercią męczeńską, choć jest niewinnym dziecięciem. Nie wolno mordować ludzi. Ciekawa sprawa, że dla zbrodniarzy nie ma kary śmierci, a bez wyroku sądowego są ludzie zabijani z powodu “bez powodu”. Bo to dziecko niczego złego nikomu nie uczyniło.»

−∗−

Ta zbrodnia woła o pomstę do Nieba! – ks. Marek Bąk

Dobór „naturalny” w Globalizmie i Satanizmie

Dobór „naturalny” w Globalizmie

W tym Dniu Męki Pańskiej, jedno wiemy na pewno, że Zbawiciel zmartwychwstanie i pokona szatana i śmierć.

Niestety nie dotyczy to Ludzkości dnia dzisiejszego.

DR IGNACY NOWOPOLSKI APR 18

Walkę z Bogiem prowadzi szatan od zarania, jednakowoż dopiero w XX i XXI wieku, zaczął on dominować w obszarze ludzkiej świadomości i przeniknął on do wszystkich zakamarków ludzkiej natury.

We współczesnej formie Globalizmu, dokonuje on już tylko ostatnich „kosmetycznych pociągnięć” w sferze umacniania swej totalnej władzy nad Światem. Oczywiście, jako Chrześcijanie wierzymy, że jego władzy nadejdzie rychły kres, jednakowoż nie wszyscy, a może nawet nie większość dostąpi Nagrody Niebieskiej. Przy czym prawdopodobnie nikt z obecnych globalistycznych władców „Zachodniego Imperium Kłamstwa” nie znajdzie się w gronie Zbawionych.

Zły od dawna rafinuje klasę swoich namiestników, zwanych „globalistycznymi elitami”. Aby w dzisiejszych czasach dostać się do „władzy”, trzeba wykazywać się szeroką gamą walorów i umiejętności.

Przede wszystkim trzeba być psychopatą, niezdolnym nie tylko do jakiejkolwiek empatii w stosunku do Ludzkości, ale nawet do czucia się jej częścią. Aby tego dokonać, trzeba zostać satanistą, zboczeńcem ( w sensie dosłownym) pijącym krew niemowląt, pederastą, pedofilem, malwersantem, kłamcą, złodziejem, bandytą, finansistą, dziennikarzem, mordercą, maniakiem, etc., etc., etc,.

Dopiero z tego grona wybierani są przez apostołów szatana, czyli globalną oligarchię finansową, „młodzi przywódcy”. Jak z powyższego widać; konkurencja jest niewyobrażalna i trudno normalnemu człowiekowi pojąć skalę zła, którą muszą oni sobą reprezentować.

Nie oznacza to jednak negowania tego niezbitego faktu! Tymczasem ogromna większość populacji swoją niezdolność pojmowania inteligencji i wyuzdania szatańskiego, łączy z jego negacją!

I to prawdopodobnie jest główną przyczyną niewiarygodnych sukcesów diabła i jego wyznawców w dzisiejszych czasach. Bez zrozumienia powyżej przedstawionych faktów, nie ma możliwości uwolnienia Ludzkości z jego jarzma.

Amerykanin zastrzelił porywacza, murzyna Akinyela. Brawo!

SZOKUJĄCE sceny. Pasażer zastrzelił

porywacza (miał na imię Akinyela) samolotu

18.04.2025 nczas/pasazer-zastrzelil-porywacza-akinyela

screen

Środkowoamerykańskie Belize jest popularnym celem podróży wśród amerykańskich turystów. Do dramatycznych scen i próby porwania doszło w tym kraju w samolocie belizeńskich linii lotniczych Tropic Air.

Miejscowa policja poinformowała, że ​​uzbrojony w nóż obywatel USA [sic !! md] próbował porwać mały samolot w Belize w czwartek 17 kwietnia. Został zastrzelony przez pasażera. Samolot Cessna Grand Caravan wystartował rano z 14 osobami na pokładzie z Corozal (na północy) w kierunku wyspy San Pedro.

Porywacz grożąc pilotowi nożem nakazał mu jednak zmianę trasy. „Krótko po starcie samolot został porwany przez pasażera na pokładzie, obywatela USA. Wydaje się, że jest weteranem wojennym” – powiedział komisarz policji Chester Williams. [Co za wyuczone, bardzo szkodliwe zakłamanie tego idioty – “komisarza” md]

Z pierwszych ustaleń wynika, że porywacz chciał, by pilot wywiózł go poza Belize.

Samolot przez jakiś czas krążył nad międzynarodowym lotniskiem w Belize i w końcu tam wylądował, bo brakowało mu paliwa. Z niewyjaśnionych dotąd powodów [pytasz zbrodniarza o “powody”? może go komar kujnął? md] porywacz nagle dźgnął nożem dwóch pasażerów, ale w odpowiedzi jeden z nich śmiertelnie go postrzelił.

Dwóch rannych pasażerów przewieziono do szpitala, w tym strzelca, który według władz miał pozwolenie na broń [no, a jakżeż inaczej! Toć to Amerykanin, tacy zbudowali USA md].

Porywaczem okazał się być 49-letni Afroamerykanin Akinyela Sawa Taylor. [Q-wa !! Co wypiszecie!! Jak wam nie wstyd!! To był murzyn, czarnuch, negr,. Sam jesteś produkt polono-podobny, kłamczuszku. md]

Ambasada USA w Belize wyraziła ubolewanie, stwierdzając, że nie nawet nie miała wiedzy o obecności w Belize porywacza – swojego obywatela. Na lotnisku Philip Goldson z powodu tego incydentu czasowo wstrzymano ruch.

==================================

National Conservative @NatCon2022

“US citizen” Akinyela Sawa Taylor stabs three people on a small aircraft in Belize. Eventually neutralized by police.

Zdjęcie

Mrgunsngear @Mrgunsngear

24 tys. wyświetleń

Więcej o aborterce Jagielskiej. „Z tą panią doktor jest szerszy problem”

Bosak OSTRO o aborterce Jagielskiej.

„Z tą panią doktor jest szerszy problem” [VIDEO]

18.04.2025 https://nczas.info/2025/04/18/bosak-ostro-o-aborterce-jagielskiej-z-ta-pania-doktor-jest-szerszy-problem-video/

Krzysztof Bosak
Krzysztof Bosak. / Foto: screen YouTube/RMF24

Wicemarszałek Sejmu Krzysztof Bosak był gościem Tomasza Terlikowskiego w RMF FM. W rozmowie pojawiła się m.in. głośna sprawa zabójstwa dziecka nienarodzonego w 9. miesiącu ciąży i interwencji poselskiej Grzegorza Brauna w oleśnickim szpitalu.

Auschwitz i doktor Mengele

– Szpital nie jest miejscem, żeby dziecko w 9. miesiącu ciąży uśmiercać zastrzykiem trucizny prosto w serce. To są praktyki, które kojarzą mi się z Auschwitz, z doktorem Mengele. W ten sposób, zastrzykiem w serce, zamordowano ojca św. Maksymiliana Kolbego, w naszej kulturze zastrzyk trucizny w serce jest i powinien być traktowany jako morderstwo a nie jako świadczenie zdrowotne – mówił w RMF FM Krzysztof Bosak.

– Myślę, że wielu Polaków, którzy się o tym w tej chwili dowiedzieli, jest zszokowanych faktem, że NFZ płaci za takie nieludzkie, haniebne potraktowanie kogoś, kto ma prawa pacjenta – bo dziecko ma prawa pacjenta, także dziecko nienarodzone dodał.

– Przed chwilą pan powiedział o lukach w prawach, pan doskonale wie, że w tej sprawie polskie prawo jest nieprecyzyjne – wtrącił Terlikowski.

– Nie w kwestii objęcia prawami pacjenta i moim zdaniem tę sprawę w tej chwili na poziomie prawnym można z wielu stron rozpatrywać, także od strony naruszenia praw pacjenta, tego chłopca – media nazwały go Felkiem, w tej chwili patrzy już i naszej debacie przygląda się z góry, wierzę w to głęboko, natomiast to, w jaki sposób został potraktowany – wszyscy ponosimy odpowiedzialność za to. I nie możemy być wobec tego obojętni – wskazał Bosak.

Tak (nie)działa polskie prawo

– Lewica, także ministerstwo zdrowia odpowiada: aborcja w przypadku zagrożenia życia lub zdrowia matki jest dopuszczalna do końca – stwierdził dziennikarz.

– Ustawa mówi o przerwaniu ciąży, a nie o zamordowaniu dziecka – odpowiedział polityk.

– Zgoda, tak mówi Polskie Towarzystwo Ginekologów i Położników, które mówi można wywołać poród… – mówił Terlikowski.

– I to jest bardzo ciekawy głos, że wreszcie środowisko lekarskie ruszyło się, środowisko lekarskie, profesorskie, i zaczyna mówić o tym, co dotychczas podnosili wyłącznie działacze pro-life i niektórzy prawicowi politycy, tzn., że polskie prawo napisane jest w mocno niejasny sposób, a te interpretacje, które przedstawiła minister Leszczyna, a nad którymi zaczął pracować, przypomnijmy, jeszcze poprzedni rząd i minister Niedzielski, te interpretacje nie mają tak naprawdę żadnego statusu prawnego. Niekoniecznie też są w ogóle zgodne z prawem – wtrącił Bosak.

– Tak, bo – przypomnijmy – to nie jest aborcja z powodu stanu zdrowia tego chłopca, ponieważ ta jest zakazana przez Trybunał Konstytucyjny. To jest aborcja ze względu na stan zdrowia lub życia matki, a konkretnie jej dobrostan psychiczny – podkreślił Terlikowski.

– Tutaj mamy do czynienia z – moim zdaniem – dość oczywistym polem do nadużyć, tzn. interpretowaniem przez psychiatrów, że czyjaś kondycja się pogorszy, więc trzeba zabić dziecko. To jest bardzo grząski grunt – przewidywanie czyjejś kondycji, czy nastrojów, szczególnie że wiadomo, że ciąża to okres, kiedy nastroje szczególnie mocno się zmieniają, też ze względu na kwestie związane z fizjologią organizmu – odparł Bosak.

– To był też 37. tydzień, dodajmy, więc gdyby ten zastrzyk został zrobiony dzień po urodzinach, godzinę po urodzinach, pięć minut po urodzinach to to by było działanie absolutnie niezgodne z polskim prawem, byłaby to po prostu eutanazja noworodka – wskazał Terlikowski.

– My uważamy, że to było działanie niezgodne z polskim prawem, natomiast mamy zdania w tej chwili wśród prawników podzielone i wśród polityków, lekarzy, urzędników i zaczęło się rozgrywanie przez lobby proaborcyjne. Bo przypomnijmy, że kobieta, którą do tej tragicznej sytuacji doprowadzono, ona rzeczywiście była w złej kondycji psychicznej i obsiedli ją zawodowi prawnicy lobby proaborcyjnego, z tych organizacji, które zajmują się kreowaniem takich sytuacji i to oni tak jakby wyciągnęli ją ze szpitala, w którym miała najwyższej klasy profesorów, z Łodzi, po to, żeby pomóc i jej i jej dziecku – zaznaczył polityk.

Aborcyjna propaganda

– I przypomnijmy, że ta propaganda jest wyłącznie propagandą o tym, że było oczywiste, że to dziecko umrze po urodzeniu. Nie ma takich informacji w żadnym artykule prasowym ani nie mamy danych medycznych, a osoby z tą wadą, czyli z tą wrodzoną łamliwością kości, żyją, niektóre z nich uczestniczą także w debacie na ten temat w mediach społecznościowych. Te osoby mają dzieci, te dzieci także żyją, lekarze są w stanie tym dzieciom pomagać, one są pełnosprawne intelektualnie i czasem mają pewne wady fizyczne – w jednych można pomóc, w innych niekoniecznie – dodał.

Pytany, jaka kara powinna spotkać doktor Gizelę Jagielską, odparł: „Moim zdaniem z tą panią doktor jest szerszy problem, który wynika też z opinii publikowanych w internecie na jednym z serwisów społecznościowych, gdzie można publikować opinie o tym, jak zostało się potraktowanym przez lekarza”.

– Tak na marginesie, ona podobno skasowała swój profil w ostatnich dniach z tej platformy. I ten problem, który się wyłania, to że ona ponadprzeciętnie często namawiała swoje pacjentki do aborcji, te pacjentki rodziły później zdrowe dzieci. I to jest szerszy problem z tą przesłanką eugeniczną, którą w 2020 roku uchylił TK, że my w Polsce nie mieliśmy żadnej kontroli prawidłowości diagnoz podawanych rodzicom wskazał.

– My, jako politycy, nie wiemy, jak często lekarze mówili prawdę, jak często mylili się, a jak często być może niestety były takie przypadki, że manipulowali diagnozą – mówił Bosak.

Ale po co mieliby to robić? – pytał Terlikowski.

– Może dlatego że np. niektórzy mają poglądy proaborcyjne – odparł wicemarszałek Sejmu. Terlikowski oburzał się, że przecież „nie robią tego dla przyjemności”.

– Proszę poczytać, proszę posłuchać, co ta kobieta mówi. Moim zdaniem mamy do czynienia z pewnym fanatyzmem u niektórych osób i w przypadku osób, które wprost deklarują materialistyczny, ateistyczny światopogląd – a to jest przypadek tej lekarki – ma to formę też potwierdzenia światopoglądu – wskazał Bosak.

– Bardzo zachęcam, żeby być ostrożnym też z diagnozami. Diagnostyka prenatalna nie jest stuprocentowo skuteczna. To nie jest moja opinia, od lekarzy bardzo wysoko postawionych, którzy czasem wstrzymują się, żeby mówić w mediach, słyszałem, że medycyna ciągle ma przed nami wiele tajemnic, np. na poziomie diagnostyki wydaje się, że dziecko będzie miało bardzo poważne wady, rodzi się prawie zdrowe, wydaje się, że umrze po porodzie – okazuje się, że żyje wiele lat – dodał.

E-rowery: Szybko, cicho, niebezpiecznie i niezgodnie z prawem.

Szybko, cicho i niezgodnie z prawem.

Krakowska drogówka skontrolowała e-rowerzystów

pch/szybko-cicho-i-niezgodnie-z-prawem

(pixabay.com)

Wraz z rozkwitem rynku elektrycznych jednośladów, rośnie problem z ich bezpiecznym użytkowaniem. Okazuje się, że pojazdy niby są rowerami, ale rozwijają bezwysiłkowo o wiele wyższe prędkości. Do tego są niezauważalne, bo poruszają się cicho… A często też niezgodnie z przepisami. Czy jest na to rada?

W dużych miastach w zasadzie jest już normą kojarzenie e-rowerów z dostawcami – piratami drogowymi. Ich użytkownicy za nic mają przepisy ruchu drogowego, nie zważają na samochody, znaki, sygnalizację świetlną, e-rowery pędzą też chodnikami za nic mając pieszych… Bo liczy się czas…

Oczywiście nie czynią tak wszyscy użytkownicy elektrycznych jednośladów, ale opisane problemy zdarzają się coraz częściej. A trzeba dodać, że e-pojazdy rozwijają bardzo duże prędkości i w razi wypadku mogą wyrządzić duże szkody.

Problem w tym, że wiele z tych pojazdów z rowerami nie ma już nic wspólnego. To mocne maszyny, które powinny mieć tablice rejestracyjne, ubezpieczenie, a ich kierowcy – prawo jazdy. Tymczasem rzeczywistość to samowolka na dwóch kółkach. „Problem w tym, że wiele z tych pojazdów z rowerami nie ma już nic wspólnego. To mocne maszyny, które powinny mieć tablice rejestracyjne, ubezpieczenie, a ich kierowcy – prawo jazdy. Tymczasem rzeczywistość to samowolka na dwóch kółkach” pisze krknews.pl

Dlatego też problemem postanowiła zająć się krakowska policja. 15 i 16 kwietnia prowadzone były kontrole tego rodzaju pojazdów. Warto przytoczyć przykład z kontroli, by uzmysłowić sobie z czym mamy do czynienia. Otóż zatrzymany na ul. Straszewskiego „rowerzysta” poruszał się pojazdem z silnikiem o mocy… 1400W (dopuszczalna moc 250W). Kierujący traktował swój pojazd jak rower, tymczasem spełnia on już warunki zupełnie innej kategorii – jego prowadzenie wymaga uprawień, pojazd winien być zarejestrowany i ubezpieczony (OC).

Jak przypomina krknews.pl, w myśl obowiązującego w Polsce prawa „rower – to pojazd o szerokości nieprzekraczającej 0,9 m poruszany siłą mięśni osoby jadącej tym pojazdem; rower może być wyposażony w uruchamiany naciskiem na pedały pomocniczy napęd elektryczny zasilany prądem o napięciu nie wyższym niż 48 V o znamionowej mocy ciągłej nie większej niż 250 W, którego moc wyjściowa zmniejsza się stopniowo i spada do zera po przekroczeniu prędkości 25 km/h”.

Wniosek? Wszelkie pojazdy napędzane za pomocą manetki, które rozwijają prędkość nawet 50km/h – nawet jeśli łudząco podobne, to jednak nie rowery i podlegają zupełnie innym wymogom niż tradycyjne rowery.

Źródło: krknews.pl

MA

Czy polska królewska korona to jedynie wspomnienie?

[Wyjątek z artykułu: “Żywa pamięć koronacji. Testament Chrobrego ma przed sobą kolejne 1000 lat. pch24.pl/zywa-pamiec-koronacji-testament-chrobrego]

Czy zatem polska królewska to jedynie wspomnienie? Nie według prof. Jacka Bartyzela. Jak podkreślał uczony, idea monarchiczna zasadza się na odniesieniu do porządku nadprzyrodzonego, a zatem – wbrew powszechnej opinii – nie traci na aktualności. I wciąż czeka na powrót do jej realizacji. Zdaniem prezesa Organizacji Monarchistów Polskich obchody millenium koronacji Bolesława mogą stać się „impulsem do rozpalenia jeszcze silniejszym płomieniem żagwi idei królewskiej w Polsce”.

Na drodze do wprowadzenia tej idei w życie widać rzeczywiście mnóstwo przeszkód. Nie oznacza to jednak, że monarchia to na dobre zamknięty rozdział polskich dziejów. Według dr. Jakuba Majewskiego należy powoli budować przywiązanie do ideału władzy królewskiej, dbać o to, by nie został on ośmieszony przez nieodpowiedzialne środowiska, a wreszcie… modlić się.

„Istnieje bowiem tylko jeden sposób budowania poparcia dla takiej przyszłej zmiany: ciągłe, bezustanne i na każdy możliwy sposób głoszenie wyższości monarchii. Prezentowanie dobrych monarchów w mediach, filmach, książkach i grach; nagłaśnianie monarchistycznych postulatów; mówienie o konieczności restauracji monarchii, nigdy jednak, przenigdy nie poddając tego pod głosowanie; ciągłe podnoszenie królewskiego sztandaru, ale tak, by nie dawać wrogom monarchii okazji do obalenia go wynikami tego czy innego referendum. Sztandar ten ma być czysty, niezbrukany przyziemną polityką i partyjniactwem – trzymany w nieustannym pogotowiu dla tego, który znajdzie w sobie siłę dzierżyć go (nie bez powodu tak wiele legend o pierwszych monarchach zawiera jakiś wariant arturiańskiego miecza w kamieniu). Nade wszystko zaś trzeba się modlić o powrót króla”, uważa publicysta.

Modlić się o nastanie jakiegoś szczególnego ustroju? Czy przywrócenie monarchii to rzeczywiście sprawa takiej wagi?

W artykule „Polska powinna być monarchią, bo tak się godzi” Paweł Chmielewski zaznaczał, że monarszy ustrój państwa, choć nie jest konieczny, bardziej odpowiada chrześcijańskiemu społeczeństwu. „Właściwsza dla katolików jest jednak monarchia. Nie chodzi wyłącznie o długoletnie współbytowanie Kościoła katolickiego i monarchii średniowiecznych. Analogiczność pomiędzy porządkiem katolickim a monarchią zachodzi na głębszym poziomie, co wiąże się po pierwsze z monarchiczną strukturą Kościoła, a po drugie z monarchiczną strukturą samego stworzenia”, zaznaczał.