Niemieccy piloci śmiali się z Polaków — dopóki Dywizjon 303 nie zestrzelił 59 samolotów w 42 dni
Oct 19, 2025
Jest sierpień 1940. Nad Anglią huczą czarne klucze Luftwaffe, a RAF traci pilotów szybciej niż samoloty. Do Northolt wchodzą Polacy — weterani dwóch klęsk [nad Polską i nad Francją] , przyjęci z pobłażaniem i odsunięci na szkolenia.
30 sierpnia Ludwik Paszkiewicz łamie procedury i strąca Bf 110; dzień później Dywizjon 303 dostaje zielone światło. Na Hurricane’ach ruszają na polowanie.
To historia, w której jedno nieposłuszeństwo otwiera drogę do zwycięstwa. „Polska szkoła” rezygnuje z bezpiecznego dystansu: 100, czasem 50 jardów, krótkie serie z ośmiu Browningów . Dywizjon 303 — nie brawura, metoda. 7 września pada 14 zgłoszeń, 15 września — Dzień Bitwy o Anglię.
W 42 dni Dywizjon 303 przypisuje sobie 60 potwierdzonych zestrzeleń, a śmiech niemieckich asów zamienia się w przerażone milczenie.
Odkryj opowieść o eskadrze uchodźców, która zmieniła zasady walki i pomogła ocalić angielskie niebo.
Badanie testów PCR na koronawirusa: Tylko jeden na siedem pozytywnych wyników oznaczał zakażenie
Dalsze ustalenia badania: Do końca 2020 r. jedna czwarta populacji Niemiec nabyła już naturalną odporność po zakażeniu / Naukowcy wzywają do pilnych zmian w ustawie o ochronie przed zakażeniami / Instytut Roberta Kocha odmówił komentarza na temat treści badania
7 listopada 2025 r. Stuttgart / Koblencja.
Niedawne badanie wykazało, że podczas pandemii COVID-19 tylko jeden na siedem pozytywnych testów PCR w Niemczech odpowiadał rzeczywistemu zakażeniu SARS-CoV-2. Recenzowane badanie zostało przeprowadzone przez psychologa Haralda Walacha, fizyka Michaela Günthera i matematyka Roberta Rockenfellera. W niedawnym wywiadzie dla Multipolar, Günther i Rockenfeller wyjaśniają swoje odkrycia. Wśród nich jest spostrzeżenie, że do końca 2020 roku około jedna czwarta populacji wykształciła już naturalną odporność na wirusa w wyniku zakażenia.
Badanie oparto na danych z testów PCR i testów na obecność przeciwciał przeprowadzonych przez Stowarzyszenie Akredytowanych Laboratoriów Medycznych (ALM). Stowarzyszenie to zrzesza prawie 180 laboratoriów w całym kraju. Według stowarzyszenia, laboratoria te odpowiadały za około 90 procent wszystkich testów na COVID-19 wykonanych podczas pandemii. Na podstawie swoich ustaleń, naukowcy stwierdzili w wywiadzie, że każda liczba przypadków COVID-19 lub zgonów powinna być teraz dzielona przez siedem.
Wezwali również do pilnych zmian w artykułach 22a i 28a Ustawy o Ochronie przed Zakażeniami. Artykuły te stanowią, że jedynie test PCR może potwierdzić obecność — lub brak — zakażenia, a pozytywne wyniki testów PCR stanowią podstawę siedmiodniowego wskaźnika zapadalności. Argumentowali, że jest to „niedopuszczalne”.
Wyniki badania stoją w jaskrawej sprzeczności z oświadczeniami rządu federalnego Niemiec. Federalny Instytut Zdrowia Publicznego, podlegający Federalnemu Ministerstwu Zdrowia, podaje na swojej stronie internetowej „infektionsschutz.de”, że test PCR jest „złotym standardem” wśród testów na koronawirusa. Jest on uważany za „najbardziej wiarygodną metodę” w zakresie wyjaśniania podejrzeń ostrego zakażenia koronawirusem SARS-CoV-2. Instytut Roberta Kocha (RKI), niemiecki narodowy instytut zdrowia publicznego, również określa test PCR jako „złoty standard pod względem czułości i swoistości” na swojej stronie informacyjnej dotyczącej COVID-19.
W swoim badaniu Günther i Rockenfeller powołują się również na dane RKI, które wskazują, że do połowy listopada 2020 r. jedynie od 2,0 do 2,8% populacji niemieckiej wytworzyło przeciwciała przeciwko SARS-CoV-2. Jednak według danych ALM odsetek pozytywnych testów na obecność przeciwciał wynosił już wówczas 15%, wzrósł do 24% pod koniec 2020 r. i osiągnął 50% w maju 2021 r. W wywiadzie dla Multipolar Günther wyjaśnia, że RKI ma teraz możliwość przesłania „Listu do Redakcji”, jeśli instytut uzna badanie za zawierające błędy. Jednak w procesie recenzji naukowej naukowcy byli w stanie „przekonać recenzentów o słuszności pomiarów i naszych wyników w ciągu półtora roku”. Rockenfeller zauważa również, że „bardziej przekonujące” jest „argumentowanie” za kampanią szczepień w populacji o „najniższym możliwym poziomie naturalnej odporności”.
W odpowiedzi na zapytanie Multipolar, rzecznik RKI stwierdził, że agencja „zasadniczo” nie komentuje „badań zewnętrznych”. Zapytany o to, gdzie dane dostarczone przez ALM i przekazane RKI zostały wykorzystane w badaniach agencji nad przeciwciałami, rzecznik powołał się na stronę internetową RKI z września 2022 r., poświęconą „Seroepidemiologicznym badaniom SARS-CoV-2 w RKI i w Niemczech”, a także na cotygodniowe raporty RKI. Jednak w cytowanych badaniach nad przeciwciałami ani w cotygodniowych raportach RKI, korzystając z wyszukiwania pełnotekstowego, nie znaleziono żadnych odniesień do tych danych.
Christian Drosten, który w sierpniu zeznawał przed saksońską komisją śledczą ds. koronawirusa , że pozytywny wynik testu PCR zawsze oznaczał zakażenie, nie odpowiedział na prośbę o komentarz w wyznaczonym terminie. Prokuratura w Dreźnie prowadzi już dochodzenie w sprawie innych możliwych fałszywych oświadczeń Drostena złożonych przed komisją.
Po zniszczeniu Rosji w latach 1917-1991, “Ten, Który Dzieli” wydaje się teraz opętać Zachód.[frajerze: Szatan działał tam ZAWSZE. Reformacja, masoneria, Wielka rewolucja anty-francuska, Marks i spadkobiercy… To płynne przejście, to Kontynuacja… md]
==========================
Tuż przed wylotem do Waszyngtonu na przesłuchanie w Senacie 19 listopada 2020 r. dr McCullough odbył niepokojącą rozmowę z pastorem swojego kościoła, Andrew Forrestem.
“Nie rozumiemy, co dzieje się w naszym świecie” – wyjaśnił McCullough. “Moje filmy na YouTube na temat wczesnego leczenia zostały usunięte, a następnie moja planowana konferencja WebEx z australijskim parlamentarzystą na temat leczenia została zhakowana. Teraz administratorzy mojego szpitala zachowują się tak, jakbym nie mógł przyjąć zaproszenia senatora USA do złożenia zeznań na temat choroby. To tak, jakby po raz pierwszy w historii nasz system medyczny sprzeciwiał się opiece nad chorymi. Co się u licha dzieje?”
Andrew wcale się tym nie dziwił.
“Są chwile, kiedy zło w dużym stopniu przeważa nad dobrem” – powiedział. “Wiemy z ciemnych okresów historii, że zdarzyło się to już wcześniej, a teraz dzieje się ponownie. To, co opisujesz, to szatan działający w sercach i umysłach ludzi, siejąc strach, zamieszanie i gniew. Wszystko, co możesz zrobić, to starać się czynić dobro, dopóki nie odwróci się bieg wydarzeń. W przemówieniu w Senacie przesłanie musi być radosne, radosne i jasne, niezaśmiecone negatywnymi emocjami. W ten sposób pozwolisz, aby Boże światło świeciło w tej ciemności.”
W czasie, gdy dr McCullough opowiadał mi tę historię, myślałem, że pastor Forrest jest melodramatyczny. Z pewnością, pomyślałem, to, co opisywał, było zwykłym ludzkim strachem i głupotą, a nie dziełem nadprzyrodzonej istoty – złowrogiego ducha zwanego “Szatanem”.
Od tamtej pory coraz bardziej skłaniam się ku wrażeniu, że pastor Forrest miał rację.
Nawet jeśli ktoś odrzuci ideę diabła jako nadprzyrodzonego ducha, który rzeczywiście istnieje, racjonalny i bezstronny obserwator i tak będzie się dziwił, jak wielkie masy ludzkie nagle – jakby zarażone duchową zarazą – wezmą udział w irracjonalnym i wysoce destrukcyjnym przedsięwzięciu.
Zbierając materiały do mojej nadchodzącej książki,Mind Viruses: America’s Irrational Obsessions, przeanalizowałem, w jaki sposób “Diabeł” był przedstawiany w literaturze sięgającej do Biblii.
Greckie słowo oznaczające diabła, diábolos, oznacza “ten, który dzieli”. Angielskie słowo “diaboliczny” pochodzi od greckiego czasownika diabollein, który oznacza “rozdzierać na strzępy”.
Oprócz tego, że “rozdziera na strzępy”, diabeł jest również często przedstawiany jako “niszczyciel”. W “Fauście“ Goethego Mefistofeles przedstawia się w następujący sposób:
Ich bin der Geist der stets verneint! Und das mit Recht; denn alles was entsteht Ist werth daß es zu Grunde geht;
Ja jestem duchem, który nieustannie neguje! I słusznie; bo wszystko, co powstaje, zasługuje na zniszczenie;
Dziś rano pomyślałem o tej słynnej niemieckiej sztuce, kiedy czytałem wiadomości, że Niemcy odrzuciły rosyjską ofertę gwarancji nieagresji dla UE i NATO. Niemiecki rząd chce eskalacji.
W ostatnich latach wysocy rangą członkowie rządów USA i UE twierdzili, że prezydent Rosji Władimir Putin jest zdeterminowany, aby odtworzyć coś na kształt starego imperium sowieckiego w Europie Wschodniej i Środkowej. Mówi się nam, że Putin dąży do zajęcia Berlina, tak jak zrobiła to Armia Czerwona po upadku Trzeciej Rzeszy w 1945 roku.
Rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow zaprzeczył temu twierdzeniu w zeszłym tygodniu na III Międzynarodowej Konferencji w Mińsku na Białorusi. Stwierdził, że Rosja chętnie przystąpiłaby do paktu o nieagresji. Jak sam to ujął.
Wielokrotnie mówiliśmy, że nie mieliśmy i nie mamy zamiaru atakować żadnego z obecnych członków NATO czy UE. Jesteśmy gotowi usankcjonować to stanowisko w przyszłych gwarancjach bezpieczeństwa dla tej części Eurazji.
Niemcy od razu odrzuciły ofertę Ławrowa. Było to zgodne z odrzuceniem przez NATO jesienią 2021 r. rosyjskiej propozycji zawarcia umowy o neutralności Ukrainy. Jak powiedział sekretarz NATO Jens Stoltenberg w Parlamencie Europejskim w nagranym na wideo oświadczeniu.
Jesienią 2021 roku Rosja wysłała projekt traktatu, który chciała, aby NATO podpisało, aby obiecać, że nie będzie już więcej rozszerzania NATO. To było to, co nam wysłali i to był warunek wstępny, żeby nie najeżdżać Ukrainy. Oczywiście, że tego nie podpisaliśmy.
Biorąc pod uwagę spektakularny sukces austriackiego układu neutralności z 1955 r., który doprowadził do wycofania się Armii Czerwonej z kraju i od tego czasu respektowania neutralności Austrii, było dla mnie oczywiste, że umowa o neutralności w stylu austriackim byłaby zdecydowanie najlepszym rozwiązaniem dla Ukrainy.
Wiem o neutralności Austrii, ponieważ mieszkałem w tym kraju w sumie przez piętnaście lat. Neutralność była ogromnym błogosławieństwem dla Austrii i była głównym powodem kosmopolitycznej, otwartej i wyluzowanej atmosfery w Wiedniu aż do 2020 roku, kiedy to rząd austriacki został przejęty przez globalistycznych gangsterów, którzy kierowali reakcją na pandemię.
Gdyby Zachód zaakceptował rosyjską propozycję umowy o neutralności Ukrainy, a Rosjanie następnie ją naruszyli, wówczas Zachód miałby wyraźny casus belli. Zastanówmy się nad skrajną irracjonalnością tego, co sugerowano w odrzuceniu neutralności Ukrainy, co można wyrazić w następujący sposób.
Nie możemy zgodzić się na rosyjską propozycję neutralności Ukrainy, ponieważ jeśli Rosja ją później naruszy, będziemy musieli iść na wojnę z Rosją. Lepiej iść na wojnę z Rosją teraz, niż ryzykować możliwość pójścia na wojnę z Rosją później.
Była to ta sama diaboliczna “logika”, która została zastosowana podczas pandemii, kiedy hospitalizowanym pacjentom z COVID-19 odmówiono iwermektyny, ponieważ – według administratorów szpitala – przyjmowanie iwermektyny może być “niebezpieczne”. Jak ujęła to pewna odważna pielęgniarka w filmie o tym okrucieństwie:
W jaki sposób wypróbowanie iwermektyny może być gorsze niż śmierć na COVID-19?
Stwierdzenie “Władimir Putin dąży do podboju Europy” przypomina następujące fałszywe i sprzeczne tezy, które od dawna są cechą dyskursu publicznego na Zachodzie.
· Ziemia spala się w wyniku zmian klimatycznych wywołanych przez człowieka, mimo że istnieje wiele dowodów na to, że w różnych okresach przeszłości Ziemia była znacznie gorętsza niż obecnie. Po dziesięcioleciach upierania się, że Ziemia stanie się niezdatna do zamieszkania z powodu zmian klimatycznych wywołanych przez człowieka, Bill Gates ogłosił niedawno, że tak się nie stanie. Może to mieć coś wspólnego z faktem, że będzie potrzebował o wiele więcej energii elektrycznej, aby uzyskać zwrot z niedawnych, ogromnych inwestycji w sztuczną inteligencję.
· Rasa jest istotną cechą tożsamości, a rasizm ma charakter systemowy. Stało się to oczywiste dla milionów ludzi podczas prezydentury Baracka Obamy, czarnoskórego człowieka, który w jakiś sposób przekonał rasistowską Amerykę, by wybrała go na prezydenta.
· Biali nacjonaliści stanowią poważne zagrożenie dla amerykańskiego społeczeństwa, mimo że nie mają pieniędzy i nie zajmują żadnych znaczących stanowisk w rządzie, wojsku, mediach, edukacji, przemyśle rozrywkowym czy finansowym.
· W społeczeństwie amerykańskim znajduje się wiele mniejszościowych grup ofiar. Osoby, które identyfikują się z tymi grupami, powinny być traktowane preferencyjnie i awansowane na stanowiska władzy, aby potężni ludzie, którzy ich mianowali, mogli zasygnalizować swoją cnotę.
· “Orientacja” seksualna jest istotną cechą czyjejś tożsamości i należy ją wyrażać publicznie – chyba że jest się “cispłciowym” i “heteronormatywnym” w swojej “orientacji” seksualnej.
· Donald Trump jest faszystą w zmowie z Władimirem Putinem. Prezydent USA musi dążyć do wojny z Rosją, zamiast dążyć do pokojowych i opartych na współpracy przedsięwzięć, które przyniosłyby korzyści zarówno narodowi amerykańskiemu, jak i rosyjskiemu. Pokój to wojna.
· SARS-CoV-2 musi być powstrzymywany za pomocą lockdownów, masek i dystansu społecznego, mimo że – jak słusznie zauważył w marcu 2020 r. szwedzki epidemiolog Anders Tegnell – wirus rozprzestrzenił się już daleko poza granice opanowania.
· Wczesne leczenie COVID-19 musi zostać za wszelką cenę zahamowane. Lepiej, aby pacjenci umierali w szpitalu, zamiast przyjmować leki zatwierdzone przez FDA do wczesnego leczenia domowego, aby uniknąć śmierci w szpitalu.
· Policjanci są agentami systemowego rasizmu; George Floyd został zamęczony przez jednego z nich [?? bzdura. md] . Wszyscy muszą pozostać w domu, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się Covid, chyba że chcą wziąć udział w zamieszkach BLM.
· Każdy musi zaszczepić się przeciwko COVID-19, nawet jeśli już przeszedł chorobę i nawet jeśli szczepionka nie powstrzyma infekcji i transmisji. Dorastający mężczyźni nie są narażeni na znaczące ryzyko zapalenia mięśnia sercowego wywołanego szczepionką, mimo że u tysięcy zdiagnozowano zapalenie mięśnia sercowego wywołane szczepionką – efekt uboczny oficjalnie potwierdzony przez CDC.
· Dysforia płciowa jest powszechna wśród nieletnich i powinna być leczona hormonalnie i chirurgicznie, mimo że od dawna powszechnie wiadomo, że nieletni nie mają wystarczającej świadomości i osądu, aby podejmować ważne nieodwołalne decyzje i nie wolno im spożywać alkoholu do 21 roku życia.
· Chociaż współczesna medycyna może “przenieść” lub “przekwalifikować” człowieka z jednej płci na drugą, nie ma czegoś takiego jak płeć “biologiczna”. To powiedziawszy, “przejście” z jednej “przypisanej” płci do drugiej wymaga otrzymania wysokich dawek hormonów i operacji, które kosztują miliony dolarów.
Wszystkie powyższe twierdzenia – które są artykułami wiary dziesiątków milionów ludzi na Zachodzie – są fałszywe. W mojej mającej się ukazać książce “Mind Viruses: America’s Irrational Obsessions” (Wirusy umysłu: irracjonalne obsesje Ameryki) badam pochodzenie tych fałszywych twierdzeń i wpływowych ludzi, którzy je propagowali.
W przypadku Rosji to rząd USA dąży do konfrontacji militarnej, a nie na odwrót. Podczas gdy rząd USA nadal upiera się, że Rosja nie może rozmieszczać sił wojskowych przeciwko Ukrainie w celu ochrony rosyjskiego bezpieczeństwa narodowego, rząd USA przygotowuje się obecnie do możliwej akcji wojskowej przeciwko Wenezueli, argumentując, że rząd Wenezueli zagraża bezpieczeństwu narodowemu USA.
Takie zachowanie przywodzi na myśl słynne pytanie retoryczne: “Dlaczego zauważasz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym?”
Najpóźniej od 2014 r. amerykański kompleks wojskowo-wywiadowczy systematycznie nakłania Rosję do inwazji na Ukrainę z aspiracją, że Rosja pogrąży się w bagnie w stylu Afganistanu. Jak ujęła to Hillary Clinton w wywiadzie dla MSNBC z Rachel Maddow w lutym 2022 roku.
Pamiętajmy, że Rosjanie najechali Afganistan w 1980 roku. Nie skończyło się to dobrze dla Rosjan… ale faktem jest, że bardzo umotywowana, a następnie finansowana i zbrojna rebelia w zasadzie wyparła Rosjan z Afganistanu.
Clinton nie przestała uważać, że uboczne straty dla narodu ukraińskiego będą astronomiczne. Nie przestała też myśleć o tym, że Stany Zjednoczone finansowały i uzbrajały mudżahedinów – facetów takich jak Osama bin Laden, którzy nie służyli USA zbyt dobrze po swojej przygodzie w Afganistanie.
Jeśli chodzi o to, co stanie się z narodem ukraińskim i ukraińskimi żołnierzami, z wywiadu Clinton jasno wynikało, że nie poświęciła im najmniejszej uwagi. Jej afekt i wypowiedzi przypomniały mi o tym, jak Edmund Burke scharakteryzował jakobinów w swoim eseju Refleksje nad rewolucją we Francji:
Wypaczyli one w sobie i w tych, którzy ich słuchają, wszystkie dobrze ulokowane sympatie ludzkiej duszy.
Zatwardziali szaleńcy, którzy kierują polityką zagraniczną USA i UE, są zachwyceni, że Ukraińcy mogą walczyć z Rosją aż do śmierci każdego z nich. Niektórzy ukraińscy żołnierze zdali sobie sprawę, że to się dzieje i nagrali filmy, na których wyrażają rozpacz, gdy są wysyłani na pewną śmierć na froncie. Wczoraj zobaczyłam taki filmik i od razu doprowadził mnie do łez.
Inną rzucającą się w oczy cechą facetów, którzy rządzą USA i Unią Europejską, jest ich zwyczaj oskarżania ludzi o robienie tego, co sami robią i do czego dążą.
Psychologowie nazywają to “projekcją” i jest to powszechny nawyk wśród psychopatów.
Historyczna ironia – być może nawet paradoks – leży u podstaw naszego obecnego stanu rzeczy na Zachodzie. Na studiach przeczytałem dużo literatury na temat Rosji w XIX i XX wieku.
“Biesy” Dostojewskiego oraz “Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa ukazują diabła odwiedzającego Rosję i opętanej jego duchem. Ta ostatnia powieść zainspirowała Micka Jaggera do napisania “Sympathy for the Devil” (Sympatia dla diabła) ze złowrogimi wersami.
Utknąłem w okolicach Petersburga
Kiedy zobaczyłem, że nadszedł czas na zmianę
Zabiłem cara i jego ministrów Anastazja krzyczała na próżno
Jeździłem czołgiem, miałem stopień generała
Gdy szalał blitzkrieg A ciała śmierdziały
Zastanawiam się, czy po zniszczeniu Rosji w latach 1917-1991 Diabeł opuścił ten zrujnowany kraj i zamieszkał na Zachodzie, który uznał za łatwy do zdobycia, ponieważ nasze zwycięstwo w zimnej wojnie spowodowało, że staliśmy się aroganccy, ignoranccy i zadowoleni z siebie.
My na Zachodzie od dawna mamy w zwyczaju zakładać, że to my jesteśmy tymi dobrymi, ale czy na pewno?
Czy to możliwe, że – mimo wszystkich swoich wad – Rosjanie są teraz obrońcami cywilizacji zachodniej, podczas gdy nasi przywódcy na Zachodzie są jej niszczycielami?
(Modlitwa pro life, fot. Karla Cote / Zuma Press / Forum)
Władze miasta Ratyzbona w niemieckiej Bawarii zostały zmuszone do wycofania się z ograniczeń zakazujących czuwania modlitewnego w pobliżu klinik aborcyjnych. To efekt wyroków sądów, które stwierdziły, stworzenie strefy buforowej narusza wolności obywatelskiej zapisane w konstytucji.
Jak informuje CNA Deutsch, władze Ratyzbony zniosły stumetrową strefę wykluczenia wokół placówek aborcyjnych. Decyzje zapadły po tym, jak władze miasta poniosły porażkę zarówno przed Sądem Administracyjnym w Ratyzbonie, jak również Bawarskim Sądem Administracyjnym. O sprawie informuje również międzynarodowa organizacja praw człowieka ADF International.
Strefa buforowa została ustanowiona latem 2025 roku, co w praktyce uniemożliwiło organizowanie czuwania modlitewnego przez grupę Pomocnicy dla Cennych Dzieci Bożych (niemiecki oddział międzynarodowej organizacji pro-life Helpers for God’s Precious Children) w bezpośrednim sąsiedztwie klinik.
Bawarski Sąd Administracyjny w swoim orzeczeniu wyjaśnił, że ustawa o konfliktach ciążowych (Schwangerschaftskonfliktgesetz), zmieniona pod koniec 2024 roku, nie zezwala na ogólne strefy zakazu wyrażania opinii lub zgromadzeń w pobliżu klinik aborcyjnych.
Sąd stwierdził, że miasto nie udowodniło, iż uczestnicy modlitw wywierali niedopuszczalny przymus na kobiety szukające aborcji, jak twierdzili urzędnicy.
Felix Böllmann, dyrektor ds. rzecznictwa w organizacji ADF International (Alliance Defending Freedom) określił wynik sprawy jako „jasne potwierdzenie praworządności”.
„To zwycięstwo chroni pokojowych protestujących przed partyjną polityką i zapobiega nadużywaniu zmienionych przepisów w celu tłumienia podstawowych wolności” – stwierdził Böllmann w komunikacie prasowym.
Według ADF, które reprezentowało modlitewną grupę pro-life w tej sprawie, miasto wycofało swoje ograniczenia, ponieważ prawdopodobnie przegrałoby główny proces.
Wprowadzenie strefy buforowej nastąpiło po długotrwałej presji politycznej na władze miasta – poinformowała ADF International. Jeden z posłów do niemieckiego Bundestagu z Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD) miał wzywać władze samorządowe do podjęcia działań przeciwko czuwaniom modlitewnym.
Sprawa stanowi kolejny etap sporu w Niemczech dotyczącego pokojowego świadectwa pro-life w pobliżu klinik aborcyjnych. W 2022 roku Sąd Administracyjny w Mannheim orzekł na korzyść czuwań modlitewnych organizowanych przez ruch 40 Dni dla Życia w Pforzheim po tym, jak miasto zakazało tych zgromadzeń.
Biskup Rudolf Voderholzer z Ratyzbony jest jednym z czołowych głosów w Niemczech opowiadających się za ochroną życia i regularnie uczestniczy on w corocznym Marszu dla Życia w Berlinie.
Dlaczego ludzie kurczowo trzymają się fałszywych dychotomii niczym tratw ratunkowych podczas burzy? Jasne, zwolennicy propagandy je uwielbiają – czarno-białe ujęcie to idealne narzędzie do dziel i rządź, zaganiające owce do przeciwnych zagród, podczas gdy pasterze liczą wełnę. Ale nie udawajmy, że to cała historia. Prawdziwa zgnilizna sięga głębiej, prosto w ludzką psychikę, gdzie wygoda zawsze góruje nad złożonością.
Rozmawiałem ostatnio z bardzo bliskim przyjacielem, który jest zagorzałym przeciwnikiem Trumpa (wiem, co sobie myślisz, nie pytaj). Niestety, zeszliśmy na „dyskusję” o fiasku z 6 stycznia (i nie pytaj, po co mi to). Raz po raz spotykam się z czymś takim – gdy lewica uważa, że ma 100% racji w każdej konkretnej kontrowersyjnej kwestii.
Niezależnie od tego, jak wiele sprzecznych (z ich stanowiskiem) informacji podam, oni odrzucają je jako bzdury. „Oczywiste jest, o co chodzi, i tyle”. Jak to bywa z większością rzeczy w dzisiejszych czasach, uważam to za dziwne.
Nic nie jest w 100% właśnie takie, bez jakiegokolwiek przekonującego argumentu na poparcie. Nic poza bardzo prostymi rzeczami. Opisuję tu oczywiście niesławną „fałszywą alternatywę” [false binary], „fałszywą dychotomię” lub „fałszywy dylemat”.
To oczywiście nic nowego. Idea fałszywej alternatywy krąży w ludzkiej myśli od czasów, gdy filozofowie w togach debatowali nad naturą rzeczywistości. To błąd logiczny równie stary jak sama logika, którego korzenie sięgają starożytnej Grecji.
Arystoteles, praojciec filozofii zachodniej, poruszał podobne idee w swoich pracach o retoryce i etyce, ostrzegając przed nadmiernym upraszczaniem złożonych argumentów do sztywnych wyborów typu „albo-albo”, ignorujących chaotyczne niuanse życia. Nie nazywał tego „fałszywą dychotomią” per se – termin ten pojawił się później – ale w istocie piętnował to samo intelektualne lenistwo w swojej krytyce sofistyki, gdzie dyskutanci zastawiali pułapki na przeciwników, by zdobyć punkty, zamiast szukać prawdy.
Przeskoczmy o kilka wieków do przodu, a koncepcja ta staje się bardziej sformalizowana w epoce Oświecenia, kiedy myśliciele tacy jak John Locke i David Hume zaczęli analizować ludzkie rozumowanie i jego pułapki. Jednak tak naprawdę skrystalizowała się w XIX i XX wieku wraz z rozwojem logiki formalnej i badań nad błędami logicznymi. Logicy tacy jak John Stuart Mill w swoim dziele „System of Logic” (1843) podkreślali, jak ludzie często ujmują debaty w czarno-białe ramy, aby manipulować wynikami, wykluczając kompromisy lub alternatywne możliwości.
W połowie XX wieku było to już podstawowym elementem tekstów poświęconych krytycznemu myśleniu – wystarczy wspomnieć „Wprowadzenie do logiki” Irvinga Copiego z lat 50. XX wieku, w którym zostało to uznane za klasyczny błąd logiczny. W istocie, fałszywa dychotomia przedstawia sytuację tak, jakby istniały tylko dwie wzajemnie wykluczające się opcje, podczas gdy w rzeczywistości istnieje spektrum, czyli trzecia (lub czwarta, lub piąta) ścieżka czająca się w cieniu. To tak, jakby powiedzieć: „Albo jesteś z nami, albo przeciwko nam”, jakby lojalność była przełącznikiem, którego nie da się przyciemnić ani przeprogramować. Ten trik zmusza ludzi do spolaryzowania się, blokując dialog i sprawiając, że kompromis wydaje się zdradą.
W naszym współczesnym domu wariatów jest to wszędzie zamieniane na broń – od polityki, gdzie wybory przedstawiane są jako apokaliptyczne bitwy dobra ze złem, po mantrę „szczep się albo giń” z czasów pandemii covid, która wymazała wszelkie rozmowy o naturalnej odporności czy alternatywnych metodach leczenia. To pułapka umysłu, która żeruje na naszych plemiennych instynktach, dając nam poczucie bezpieczeństwa w naszej słuszności, jednocześnie oślepiając nas na szare obszary, gdzie kryje się prawdziwe zrozumienie. I to jest właśnie przewaga zgryźliwców (myślących po swojemu): wychwytywanie tych iluzji, zanim nas uwikłają.
Kit Knightly, błyskotliwy redaktor Off-Guardian, posługuje się terminem „fałszywa alternatywa” (lub jego przebiegłym kuzynem „sztuczna alternatywa”) jak skalpelem na sali operacyjnej analizy narracji – precyzyjnie, przenikliwie i zawsze wycelowanym w ropiejące serce kontrolowanej opozycji.
Knightly wykorzystuje go głównie na OffG, gdzie od początków istnienia serwisu jest jego filarem, aby demaskować, jak struktury władzy narzucają sfałszowane wybory. Takie jak niekończące się pułapki lewica/prawica, czerwoni/niebiescy czy szczepionkowcy/antyszczepionkowcy, które zaganiają osoby o odmiennych poglądach do starannie przygotowanych kojców, zapewniając, że prawdziwe wyjście pozostanie zamknięte na klucz. Jego gwóźdź programu? Współprowadzenie transmisji na żywo „Debunking the False Binary” we wrześniu 2024 roku z nowo powstałym Independent Media Alliance (IMA) – w asyście takich tuzów jak Iain Davis, Derrick Broze i James Corbett. Tam właśnie podważają „fałszywą alternatywę” jako podstawową technikę kontroli narracji, obnażając, jak „alternatywne” media są infiltrowane podziałami przesiąkniętymi optymizmem: zbawcy Trumpa kontra horrory Harris, proukraińscy „bojownicy o wolność” kontra prorosyjscy izolacjoniści czy technoutopie kontra technofobiczna panika – wszystko to zaprojektowane, by siać podziały, podczas gdy technokratyczni władcy chichoczą z cienia.
W innym miejscu Knightly nawiązuje do tego w manifeście założycielskim IMA, przedstawiając fałszywą alternatywę jako wroga publicznego numer jeden w wojnie alternatywnych mediów: przeciwdziałając „fałszywym dwustronnym paradygmatom”, kibicując wojnie imperialnej i „rozwiązaniom” cyfrowej tożsamości przedstawianym jako jedyne lekarstwo na wszystkie bolączki. Knightly nie tylko wskazuje błąd, mapuje również jego zastosowanie w operacjach psychologicznych w czasie rzeczywistym, od kultów przestrzegania zasad covid-19 po teatr wyborczy, wzywając nas do porzucenia scenariuszy i zanurzenia się w niuansach.
Dlaczego ludzie kurczowo trzymają się fałszywych dychotomii niczym tratw ratunkowych podczas burzy? Jasne, zwolennicy propagandy je uwielbiają – czarno-białe ujęcie to idealne narzędzie do dziel i rządź, zaganiające owce do przeciwnych zagród, podczas gdy pasterze liczą wełnę. Ale nie udawajmy, że to cała historia. Prawdziwa zgnilizna sięga głębiej, prosto w ludzką psychikę, gdzie wygoda zawsze góruje nad złożonością.
Większość ludzi nie jest stworzona do maratonu poznawczego, którego wymaga krytyczne myślenie. Niuanse są wyczerpujące. Wymagają trzymania w głowie sprzecznych idei bez zaśmiecania mózgu. Polaryzacja? To jak przytulny kocyk. Wybierz stronę, przypnij etykietę i nagle świat nabiera sensu – bez irytujących szarości, o które można się potknąć. To mentalny odpowiednik fast foodu: szybki, sycący i ostatecznie szkodliwy dla zdrowia. Dysonans poznawczy jest bolesny – schematy fałszywych alternatyw to środki przeciwbólowe.
Carl Jung, ten stary szwajcarski mędrzec psychiki, trafnie ujął to, mówiąc o „napięciu przeciwieństw” – elektryzującej przestrzeni, w której teza ściera się z antytezą, rodząc żywą syntezę, jaką jest prawdziwe życie. To nie jest jakieś proste rozwiązanie. To nieustanne balansowanie na linie, wymagające, abyśmy trzymali nieznośne „niepoznanie” w drżących dłoniach, wpatrując się w otchłań między czernią a bielą bez mrugnięcia okiem. Większość lemingów (i muszę dodać, że w dzisiejszych czasach również wielu zgryźliwców) pędzi ku klifom pewności, przerażona zawrotem głowy, jaki towarzyszy przyznaniu: „może się mylę, może to jedno i drugie, a może żadne z nich”. Ego woła o solidny grunt – wybierz stronę, wbij flagę, ucisz dysonans – więc ich napięcie zapada się w fałszywą alternatywę, gasząc iskrę, która mogłaby rozświetlić prawdę. Większość osób myślących krytycznie (przynajmniej tych, z którymi się zadaję) najlepiej czuje się gdy są tarcia, a mięśnie bolą od naciągnięcia, ponieważ tam właśnie ukrywają się bogowie, szepczący sekrety tym, którzy są na tyle odważni, by słuchać bez odpowiedzi.
Do tego dochodzi jeszcze siła plemienna. Ludzie to zwierzęta stadne, a nic nie spaja grupy szybciej niż wspólny wróg. „My kontra Oni” to nie tylko sztuczka narracyjna – to ewolucja. W czasach sawanny przetrwanie nie polegało na rozważaniu moralnej dwuznaczności wrogiego plemienia. Wybierało się stronę i machało maczugą. Dziś ten instynkt zostaje przejęty przez algorytmy i gadające głowy, ale mechanizmy są takie same. Przyznanie się do błędu własnej drużyny wydaje się zdradą, więc ludzie stawiają wszystko na jedną kartę, nawet gdy fakty wskazują na coś zupełnie innego.
I owszem, krytyczne myślenie jest podtrzymywane przy życiu od dziesięcioleci. Szkoły uczą posłuszeństwa, a nie ciekawości. Media nagradzają oburzenie, a nie analizę. Platformy społecznościowe pompują najgłośniejsze i najprostsze poglądy. Wychowaliśmy pokolenia, które mylą pewność z siłą, a wątpliwość ze słabością. Jeśli nigdy nie nauczono cię kwestionowania, polaryzacja jest nie tylko łatwiejsza, ale to jedyna droga, jaką widzisz. I to, rzecz jasna, jest w dużej mierze, jeśli nie całkowicie, dziełem agendy, której jedynym celem jest kontrolowanie mas.
Mimo to, program ten wykorzystuje zjawiska już istniejące: zbiorowe lenistwo umysłu, lęk przed niejednoznacznością i desperacką potrzebę przynależności. Pasterze nie tworzą owiec, po prostu budują lepsze ogrodzenia. Ci z nas, którzy posługują się myśleniem krytycznym, widzą furtki i szukają dróg wyjścia ze stada. Większość nawet nie patrzy.
If you don’t know what freedom is, better figure it out now!
4 komentarze
Dogmatyk 9 listopada 2025
Autor tego artykułu się gruntownie myli. Czerń i biel, czyli zdrowe rozróżnienie zła i dobra bynajmniej nie jest przyczynkiem fałszywej dychotomii. To w szarym cieniu ukrywa się zło osobowe, a wraz z nim trumpy, kaczory, wodęleje, półtiny et consortes.
proca 9 listopada 2025
jeszcze podpiera się autorytetem Arystotelesa – ojca logiki dwuwartościowej – albo prawda w wypowiedzianym zdaniu, albo fałsz. Nie każda dychotomia jest fałszywa. Owszem, retoryka sofistyczna używa dychotomii, by z fałszywego rozumowania wyprowadzić “prawdę”.
AlterCabrio 9 listopada 2025
Tak – tak. Nie – nie. A co nadto to od złego…’ to jedna rzecz. Czym innym jest tworzenie fałszywych alternatyw / dychotomii / dylematów aby przekierować uwagę albo po prostu spolaryzować daną społeczność. Autor nigdzie nawet nie sugeruje, że istnieją tylko dychotomie fałszywe.Te kwestie dotyczą również dyskusji na temat ‘pochodzenia wirusa’, czy z laboratorium czy z targowiska. To legitymizuje samo istnienie tego najsławniejszego ostatnio patogenu. A istnieje? Był wyizolowany? No, właśnie. Nagród do dziś nie odebrano.Jak widać ten problem występuje nawet w niekwestionowanym otoczeniu wiary i rozumu.
CzarnaLimuzyna 9 listopada 2025
Wydaje mi się, że autor nie wyklucza logiki dwuwartościowej, ale opisuje fałszywe alternatywy np. w polityce.W felietonie jest fragment, który może wywieść czytelnika na manowce:Carl Jung, ten stary szwajcarski mędrzec psychiki, trafnie ujął to, mówiąc o „napięciu przeciwieństw” – elektryzującej przestrzeni, w której teza ściera się z antytezą, rodząc żywą syntezę, jaką jest prawdziwe życie.Jung był heglistą? Według mnie nie, a jego opisy psychiki odnosiły się do sprzecznych i uzupełniających się pierwiastków, lecz nie były to sprzeczności narażające na szwank etykę, lecz opisy działającego mechanizmu. Integracja z cieniem polega na uświadomieniu sobie negatywnych cech, grzeszności- akceptacja ich istnienia, a potem praca i przekształcenie ich. Na tym polega włączenie go do psychiki.Fałszywe alternatywy. Mamy doskonały przykład w polityce: PiS albo KO. Drugim przykładem jest Rosja albo Ukraina. Zwolennicy jednej lub drugiej opcji fałszują “na biało” wybrany obiekt.
Czym żyje nasz nieszczęśliwy kraj? Nasz nieszczęśliwy kraj nie żyje, tylko zamiera w oczekiwaniu na to, co zrobi złowrogi Zbigniew Ziobro, ongiś minister sprawiedliwości i prokurator generalny w rządzie „dobrej zmiany”, formalnie pod dyrekcją Mateusza Morawieckiego, chociaż każde dziecko wiedziało, że ostatnie słowo należało i należy do Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego.
Otóż, jak tylko weszła w życie umowa Komisji Europejskiej z Ukrainą, na podstawie której rynek produktów rolniczych Unii Europejskiej został otwarty dla ukraińskiego eksportu rolnego, obywatel Tusk Donald postanowił przyśpieszyć na odcinku tak zwanych „rozliczeń”. Zapobiec wejściu w życie umowy z Ukrainą nie mógł, jako że na terenie międzynarodowym uważany jest za tak zwanego „cienkiego Bolka” – co kompensuje sobie groźnymi spojrzeniami i właśnie „rozliczeniami”. „Rozliczenia” bowiem stanowią właściwie jedyny program Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda – jeśli oczywiście nie liczyć stachanowskiego zadłużania naszego nieszczęśliwego kraju, który – jeśli chodzi o dług publiczny – jest już trzykrotnym „bilionerem” – co jest jednym z elementów niemieckiego programu przekształcania Polski w Generalną Gubernię – podobnie jak terroryzowanie obywateli pod pretekstem walki ze znienawidzoną nienawiścią.
W najgorszej sytuacji jest chyba Polskie Stronnictwo Ludowe, które najwyraźniej odpuściło sobie „obronę interesów polskiej wsi i rolnictwa”, bo jakże tu nawet markować obronę, kiedy Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje postanowiła pójść na rękę ukraińskim oligarchom, a zwłaszcza – amerykańskim, holenderskim i niemieckim dzierżawcom ukraińskich latyfundiów? Toteż PSL chyba położył lachę na „wieś i rolnictwo”, przerzucając się na sodomczyków i gomorytki. Przybrało to postać poparcia dla projektu ustawy o związkach partnerskich. Ciekawe, jak to zostanie przyjęte przez Koła Gospodyń Wiejskich – czy przestawią się one na gomorię, podobnie jak strażacy z OSP – na sodomię? Wszystko jest możliwe, skoro sodomią i gomorią zainteresowali się nawet przewielebni Karmelici Bosi, organizując „rekolekcje” – na razie dla rodziców sodomczyków i gomorytek – ale jak ten program pilotażowy wypali, to kto wie – może i na polską wieś wtargnie nowoczesność od całkiem nieoczekiwanej strony?
Cóż więc w takich okolicznościach przyrody mógł zrobić obywatel Tusk Donald, jak nie dokonać przyspieszenia na odcinku „rozliczeniowym”? Toteż obywatel Żurek Waldemar, którego obywatel Tusk Donald wziął do swojego vaginetu na chłopaka od mokrej roboty, złożył do Sejmu wniosek o uchylenie immunitetu złowrogiemu Zbigniewowi Ziobrze, któremu z tej okazji postawionych zostało aż 26 „zarzutów”, wśród których jest również „zarzut” o zorganizowanie w Ministerstwie Sprawiedliwości i Prokuraturze Generalnej „zorganizowanej grupy przestępczej”.
Pretorianie obywatela Tuska Donalda mówią o tym ze zgrozą, jako o „precedensie” – a przecież zarówno w czasach stalinowskich, jak i teraz, właśnie w Ministerstwie Sprawiedliwości i Prokuraturze Generalnej nie było, ani nie ma żadnego normalnego urzędnika, tylko przestępcy – jak nie z tej zorganizowanej grupy, to z tamtej. Dotychczas rotacja zorganizowanych grup przestępczych w tym resorcie przebiegała bezkolizyjnie, zgodnie z niepisaną zasadą, konstytucyjną III Rzeczpospolitą, która też jest przecież organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym – o czym zapewnił nas nie byle kto, tylko sam obywatel Tusk Donald oznajmiając, że będzie używał środków „pozaprawnych”. Tej bezkolizyjności sprzyjała wspomniana zasada: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych” – ale teraz okazało się, że nie da się jej utrzymać i jedni drugich będą musieli ruchnąć.
Z czeluści Ministerstwa Sprawiedliwości dobiegają odgłosy, że złowrogiemu Zbigniewowi Ziobrze grozi nawet 25, albo i 30 lat więzienia. Toteż nic dziwnego, że w dniach ostatnich udał się on na Węgry, gdzie przekonał Wiktora Orbana, że obywatel Tusk Donald popadł „w panikę”, co oczywiście jest „bardzo smutne”. Toteż cały nasz nieszczęśliwy kraj zamiera w oczekiwaniu, czy złowrogi Zbigniew Ziobro wróci na ojczyzny łono, by wylądować w areszcie wydobywczym na długie lata, czy też – jak mawiało się za pierwszej komuny – „wybierze wolność” na Węgrzech. W audycji z udziałem byłych premierów i prezydenta Komorowskiego zdania były podzielone; Jan Krzysztof Bielecki obstawał, że Zbigniew Ziobro wróci, podczas gdy Leszek Miller twierdził, że w żadnym wypadku – a z kolei Bronisław Komorowski nie miał w tej sprawie zdania.
Na razie złowrogi Zbigniew Ziobro naskarżył do prokuratury na obywatela Żurka Waldemara, że „naruszył tajność”. bo zanim jeszcze okazał wniosek o zrzeczenie się immunitetu zainteresowanemu delikwentowi, już wszystko zostało udostępnione funkcjonariuszom Propaganda Abteilung, czyli niezależnych mediów głównego nurtu. Ciekaw jestem, co prokurator zrobi z tym oskarżeniem, czy podetrze się nim od razu, czy przeciwnie – zachowa je na wypadek zmiany rządu, żeby wkupić się w łaski nowej organizacji przestępczej, która przejmie Ministerstwo Sprawiedliwości i Prokuraturę? Chodzi o to, że instynkt samozachowawczy, a także zmysł praktyczny już podszepnął niezawisłym, co przystoi im czynić, by pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić.
Oto niezawisły sędzia Henryk Komisarski, ze sławnego na całym świecie z niezawisłości i nieprzekupności poznańskiego okręgu sądowego uchylił wyrok dożywocia jegomościowi oskarżonemu o potrójne zabójstwo pod pretekstem, że w jego sprawie orzekł „neo-sędzia” Daniel Jurkiewicz. Jestem prawie pewien, że pan sędzia Komisarski uchylił ten wyrok wyłącznie z umiłowania socjalistycznej praworządności, chociaż na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności – bo akurat i moja sprawa leży i czeka na swoją kolej w tamtejszym Sądzie Apelacyjnym, więc co właściwie powinienem w tej sytuacji myśleć? W każdym razie droga została przetarta i jestem pewien, że ten wynalazek niesłychanie wzbogaci jurysprudencję nie tylko w znanym na całym świecie z niezawisłości i w ogóle okręgu sądowym poznańskim, ale i we wszystkich pozostałych okręgach. I słusznie, bo czasy są ciężkie, a w ciężkich czasach kogo wynagradzać, jak nie miłośników socjalistycznej praworządności, co to poświęcają się dla Polski?
Toteż na mieście krążą już fałszywe pogłoski, że jak tylko Zbigniew Ziobro wróci na ojczyzny łono i zostanie wtrącony przez niezawisły sąd do aresztu wydobywczego, to obywatel Żurek Waldemar albo udusi go tam własnymi rękoma, albo wezwie do pomocy Wielce Czcigodnego Giertycha Romana, który ma ręce podobne do Ernesta Kaltenbrunnera, szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA), o którym mówiono, że ma „łapy dusiciela”. Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie musi być ani słowa prawdy – ale czy można się dziwić złowrogiemu Zbigniewowi Ziobrze, że się waha?
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
(Hans Memling, Public domain, via Wikimedia Commons)
Kościół wierzy oraz wyznaje, iż pewne rzeczy są nieuniknione i będą udziałem wszystkich ludzi.Pierwszą z nich jest śmierć, która będąc powszechnym doświadczeniem człowieka, a nie jedynie ludzi wierzących, jest tak oczywista, namacalna i doświadczalna, że nie ma potrzeby pisania o niej osobnego tekstu, jakby udowadniając jej istnienie. Jeśli zaś pójdziemy o krok dalej to wtedy wchodzimy na pole wiary chrześcijańskiej, gdyż drugim wydarzeniem, przez które przejdą wszyscy po swojej śmierci, jest Sąd Boży. Dzieli się on na sąd szczegółowy oraz ostateczny. W tym artykule poruszę zagadnienie źródeł wiary w oba te sądy oraz wykażę dlaczego są one dwa, a nie tylko jeden.
Sąd szczegółowy w wierze katolickiej
Wiara w istnienie definitywnego sądu szczegółowego, który następuje zaraz po śmierci człowieka, to naturalny wniosek z tekstu św. Pawła z 2 Listu do Koryntian. Pisze on tam, że „dopóki jesteśmy w ciele, pielgrzymujemy od Pana”, zaś jednak mamy „odwagę i dobrą wolę, aby raczej wywędrować z ciała, a być obecnymi przy Panu”, albowiem „wszyscy bowiem musimy się ukazać przed stolicą Chrystusową, aby każdy otrzymał za własne sprawy ciała według tego, co uczynił, albo dobre, albo złe” (2 Kor 5, 6. 8. 10). Z tekstu tego wynika to, iż każdy człowiek musi stanąć przed sądem Bożym sprawowanym przez Chrystusa, a także to, że człowiek żyjący dobrze i zgodnie z wiarą może od razu po śmierci być przy Panu Bogu, czyli może zostać zbawionym. Dalej, także sama przypowieść o Łazarzu oraz bogaczu uczy nas tego, iż definitywny sąd następuje zaraz po śmierci człowieka (Por. Łk 16, 19-31). Zbawienie, zaraz po utraceniu ziemskiego życia, zapowiedziane jest też dobremu łotrowi, który usłyszał od Chrystusa Pana: „[D]ziś ze mną będziesz w raju” (Łk 23, 44).
Tradycja Ojców Kościoła również dużo mówi o sądzie, który ma miejsce po śmierci każdej osoby, a od którego nie ma odwołania. Klemens Rzymski, czwarty z kolei papież, mówi o św. Piotrze, który od razu po męczeństwie „odszedł ku należnemu miejscu chwały” oraz św. Pawle, który po oddaniu życia za wiarę „odszedł na miejsce święte” („Epistula ad Corinthios”). Cyprian, święty biskup Kartaginy, pisze: „Śpieszmy do naszych bliskich, abyśmy z nimi szybko połączyli się i przyszli do Chrystusa” („De mortalitate”, 26 – PL 4, 601). Jan Chryzostom głosi wyraźnie wiarę w sąd szczegółowy, gdy mówi, iż „[w]ielkim nieszczęściem jest stąd odchodzić mając duże ciężary grzechów (…) Tam bowiem jest sąd i nie ma czasu na pokutę” (PG 42, 175). Istnienie definitywnego sądu szczegółowego potwierdza też teologia Augustyna z Hippony (Por. PL 35, 1751). Hieronim ze Strydonu, autor „Wulgaty”, świadczy na korzyść sądu szczegółowego zaraz po śmierci człowieka, gdy mówi, że to, co „zaistnieje w dniu sądu dla wszystkich, to dla każdego spełnia się w dniu śmierci” („In Joel” – PL 25, 965). Także Grzegorz Wielki, w swoich słynnych „Dialogach”, pisze ze stanowczością, iż „jak wybranych raduje szczęście, tak od dnia śmierci potępionych męczy ogień” (PL 77, 365).
Wiara w sąd szczegółowy została wyłożona pośrednio przez Benedykta XII w dogmatycznej konstytucji „Benedictus Deus”. Ogłasza on, między innymi, doktrynę o tym, że „dusze umierających w uczynkowym grzechu śmiertelnym zaraz po swej śmierci zstępują do piekła, gdzie doznają kar piekielnych” (BF, s. 157). Katechizm Kościoła katolickiego, wydany przez św. Jana Pawła II, podsumowuje dogmat wiary katolickiej w następujących słowach: „Każdy człowiek w swojej nieśmiertelnej duszy otrzymuje zaraz po śmierci wieczną zapłatę na sądzie szczegółowym” (KKK 1022).
Sąd drugi – ostateczny
Nowy Testament wyraźnie wspomina o tym, iż Pan Jezus przyjdzie ponownie i dokona sądu nad ludzkością. Sam Zbawiciel, na łamach Ewangelii Mateusza, zapowiada to, że „Syn Człowieczy przyjdzie w majestacie swoim i wszyscy aniołowie z nim, wtedy usiądzie na stolicy majestatu swego” (Mt 25, 31) i osądzi ludzi według ich uczynków. Zbawionym powie On: „Pójdźcie, błogosławieni Ojca mego, posiądźcie królestwo, zgotowane wam od założenia świata” (Mt 25, 34), zaś potępionym rzeknie: „Idźcie ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny” (Mt 25, 41). Będzie to sąd dokonany nad wszystkimi ludźmi, jacy kiedykolwiek żyli: „I zgromadzą się przed nim wszystkie narody” (Mt 25, 32). Wiarę w ten ostateczny i powszechny sąd widzimy również w pismach św. Pawła, Apostoła Narodów (Por. 2 Tm 4, 1-2; 2 Kor 5, 10).
Tradycja katolicka jest jednoznaczna, jeśli chodzi o przekonanie dotyczące sądu ostatecznego. Nie ma Ojców Kościoła, którzy by ten element wiary w jakikolwiek sposób negowali. Samo magisterium jest także jednomyślne w tej wierze. Sobór Nicejski wyznaje, że Chrystus „przyjdzie sądzić żywych i umarłych” (BF, s. 32). Koncylium Laterańskie IV, w definicji przeciw albigensom i katarom, ogłasza stanowczo, iż Jezus Chrystus „przyjdzie na końcu czasu, aby sądzić żywych i umarłych, i każdemu z nich pojedynczo oddać według ich uczynków, zarówno odrzuconym, jak też wybranym” (BF, s. 147). Sąd ten, dokonany u końca czasów, nie zmieni już jednak przeznaczenia wiecznego wszystkich ludzi, ponieważ los ten został już przypieczętowany na sądzie szczegółowym.
Dlaczego są dwa sądy Boże?
Zdawać by się mogło, skoro sąd ostateczny nie zmienia wyroku zbawienia lub potępienia, iż nie ma potrzeby być sądzonym drugi raz. W rzeczywistości, jak wytłumaczył „Katechizm Rzymski” Piusa V, nie chodzi o zmianę wyroku, lecz pomnożenie chwały lub cierpień w związku z przykładem życia jaki człowiek zostawił. Jak tłumaczył słynny Katechizm Soboru Trydenckiego: „[P]o śmierci człowieka zostają czasem synowie, którzy ojców naśladują, zostają też potomkowie i uczniowie, którzy i przykładów i mów i spraw ich miłośnikami i obrońcami bywają, z których to rzeczy albo zapłata, albo męka ludziom umarłym pomnażana być musi” (KR1, s. 135). Sąd ostateczny ma też za zadanie, w obliczu całej ludzkości, przywrócenie dobrego imienia dobrym ludziom, którzy cierpieli niesprawiedliwość (Por. KR1, s. 135). Zgodnie z nauczaniem Piusa V godzi się także, żeby wszyscy „dobrzy i źli”, którzy czynili wszystko w swoich ciałach, byli wskrzeszeni w tych właśnie ciałach, „które onych spraw narzędziami były” (KR1, s. 135). Sąd ten ma też za cel ukazanie Bożej chwały i sprawiedliwości, a także pocieszenie sprawiedliwych oraz przestraszenie ludzi złych.
Wypadało też, aby to Syn Boży, który przyjął ludzką naturę, był Sędzią ludzkości, gdyż dzieli z ludźmi te same człowiecze zmysły i w ten sposób ostateczny sąd będzie dla ludzi w pełni zrozumiały (Por. KR1, s. 137). I również słuszne jest to, że On, jako skazany i zabity niesprawiedliwie przez ludzi, ukaże się wszystkim jako Sędzia, aby ukazać Boski majestat i sprawiedliwość.
Wszystkie cytaty biblijne za: „Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu w przekładzie polskim W. O. Jakuba Wujka S. J., Wydanie trzecie poprawione, Kraków 1962”.
Nieśmiertelność, jaką obiecują sobie transhumaniści, nie będzie życiem wiecznym. W wieczności, którą chcą stworzyć lub odtworzyć, nie będzie miłości. To wizja piekła nie mająca nic wspólnego z obietnicą Syna Bożego: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki” (J 11,25–26).
Zamiast pokornie schylić głowę i zgiąć kolano przed kochającym Stwórcą, ludzie pokroju Raya Kurzweila wolą pokładać złudną nadzieję słowach Bestii: „Na pewno nie umrzecie!” (por. Rdz 3,4). Jakże złowieszczo wobec tego brzmią słowa z Apokalipsy św. Jana: „I w owe dni ludzie szukać będą śmierci, ale jej nie znajdą, i będą chcieli umrzeć, ale śmierć od nich ucieknie” (Ap 9,6).
„Politycy powinni czytać science fiction, a nie westerny czy powieści detektywistyczne” – mówił w jednym z wywiadów Arthur C. Clarke, brytyjski pisarz i futurysta. Lepiej jednak nie przyjmować tej opinii bezkrytycznie. Słońce wschodzi i zachodzi również dlatego, że żaden z polityków nie ma na to wpływu – przynajmniej na razie. Strach pomyśleć, co stałoby się ze światem, gdyby biblioteki państwowych przywódców pełne były powieści z gatunku SF.
Przedsmak albo posmak takiej ewentualności dało się wyczuć w zasłyszanej niedawno rozmowie Władimira Putina z Xi Jinpingiem. Podczas wrześniowej parady wojskowej w Pekinie gospodarz miejsca miał zagadnąć rosyjskiego prezydenta o jego zdanie na temat długowieczności. Uchwycony przez telewizyjne mikrofony dialog w niczym nie przypominał charakterystycznej dla oficjalnych spotkań wymiany zdań. Kojarzył się bardziej z opowiadaniem Stanisława Lema pt. „Przekładaniec”.
Przywódca Rosji twierdził bowiem, że życie wieczne mogłoby być już dziś osiągalne dzięki naukowym postępom. „Wraz z rozwojem biotechnologii ludzkie organy mogą być nieustannie przeszczepiane, a ludzie mogą żyć coraz młodziej, a nawet osiągnąć nieśmiertelność” – mówił. Wizję tę Rosjanin zamierza urzeczywistnić w powołanym z własnej inicjatywy ośrodku badawczym o nazwie „Nowe Technologie Zachowania Zdrowia”. Do jego zadań należeć będzie opracowanie metod spowalniających proces starzenia się komórek, rozwój neurotechnologii oraz innych dziedzin mających na celu zapewnić ludziom dłuższe życie.
Zachwyt autokratów ideą przeszczepiania ludzkich organów może niepokoić, biorąc pod uwagę większą niż w demokracjach podległość obywateli wobec władzy. Trudno powiedzieć, czy pragnienie życia bez końca lidera rosyjskiego i chińskiego imperium ujawnia ponadczasową fascynację dzierżących władzę i żyjących w dostatku ludzi, Dżingis-chan miał już bowiem posyłać swoich emisariuszy do znanych z poszukiwań „eliksiru długowieczności” daoistycznych alchemików, czy kryje się za tym jakiś większy projekt. Wyraźniej określone wydają się być intencje koncernów cyfrowych z Doliny Krzemowej zakulisowo promujących idee „myślicieli” typu Yuvala Noaha Harariego.
Jeśli mamy się nie bać tych, co zabijają ciało, lecz „Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle” (por. Mt 10,28). To być może bardziej niż szaleńców ze Wchodu należałoby się obawiać ludzi lansujących wizję odczłowieczonej ludzkości rządzonej przez „rasę panów”, czyli udoskonalonych genetycznie „homo-deusów”, zarządców międzynarodowych korporacji. W świecie tym „podludzie” egzystować mają na ciągłym haju w jakimś rodzaju e-przestrzeni, trzymani przez długowiecznych władców w ułudzie życia. Zarówno popleczników Harariego, jak i transhumanistów-praktyków spod znaku Raya Kurzweila dążących do stworzenia cyfrowego odpowiednika umysłu człowieka, który to niczym sobowtór z wnętrza maszynowej symulacji będzie mówić i zachowywać się dokładnie tak samo jak jego oryginał, łączy idea nieśmiertelności możliwej do osiągnięcia poza Bogiem.
Z pewnością mało kto z nich rozważa sokratejskie pytanie z dzieła Platona pt. „Gorgiasz”: „Czy twoja sztuka uczy tego, co prawdziwe i dobre, czy tylko tego, co skuteczne?”. W odpowiedzi Sokrates miał powiedzieć: „Każda sztuka i nauka winna wiedzieć, ku czemu zmierza jej działanie. Rzeczy, które nie wiedzą, czemu służą, nie są sztukami, lecz tylko zręcznością”. Chrześcijanin po słowie „czemu” dodałby „komu”, a to – w kontekście naszych rozważań – implikuje ważne pytanie: Czy to nie starodawny wąż zapewniał kobietę: „Na pewno nie umrzecie!” (por. Rdz 3,4)?
Czerwona lampka powinna była się nam więc zapalić, gdy w 1999 r. wspominany Kurzweil wydał swoją książkę pt. „The Age of Spiritual Machines”. Zawarta w niej predykcja nieśmiertelności możliwej do osiągnięcia po połączeniu człowieka z maszyną po niespełna trzech dekadach zdaje się być o wiele bardziej realna. Ale czy w istocie nie jest echem rajskiej obietnicy szatana? Nawet gdyby przyjąć, że będzie to możliwe, to znów należałoby zapytać: jakie będą tego konsekwencje?
Po stworzeniu Adama i Ewy Bóg umieścił ich w ogrodzie Eden. Ze wszystkich rosnących tam drzew mogli spożywać owoce, z wyjątkiem owoców rodzących się z drzewa poznania dobra i zła. Skutkiem złamania tego zakazu jest śmierć, z której wyzwolił człowieka Drugi Adam. Konsekwencją działań transhumanistów mogłaby być zatem nieśmiertelność, ale taka, z której nie będzie wyzwolenia. W czym bowiem reprezentująca nowy etap ewolucji hybryda człowiek-maszyna miałaby przypominać stworzoną na Boży obraz i podobieństwo istotę ludzką? Od samego początku istnienia człowiek otrzymał wyjątkowe zadanie: być obrazem Boga w świecie.
Rola człowieka jako „obrazu” Stwórcy wiąże się z kolei z cielesnością. Jak pisał Byron L. Sherwin, uczony i autor prac z zakresu teologii żydowskiej: „Obraz Boży odnosi się nie tylko do duszy, rozumu i woli, lecz także do ciała. Ciało jest zwierciadłem odbijającym obraz Boży i naczyniem, które zawiera Boże podobieństwo”. Warto zauważyć, że w cielesność Bóg wpisał płciowość. Obrazu Bożego możemy się dopatrzyć również w zjednoczeniu mężczyzny i kobiety. Z ludzką cielesnością, ze zróżnicowaniem płci musi wiązać się zatem godność i tajemnica tak wielka, skoro sam Bóg stał się człowiekiem i umarł za człowieka. Do kogo podobny może być więc bezpłciowy cyborg, bo i taki wariant jest zakładany?
Na to pytanie odpowiedzmy cytatem z dzieła Jozepha Ratzingera pt. „Bóg Chrystusa. Medytacje trynitarne”: „Apokalipsa św. Jana mówi o przeciwniku Boga – Bestii. Bestia ta, będąca wrogą potęgą, nie ma imienia, lecz tylko liczbę. Liczba jej wynosi sześćset sześćdziesiąt sześć, mówi wizjoner (Ap 13,18). Jest to numer i czyni z opatrzonej nim istoty numer. Co to oznacza, wiemy – my, którzy przeżyliśmy świat obozów koncentracyjnych: jego groza polega właśnie na tym, że wymazuje on twarz, że wymazuje indywidualną historię, że zamienia człowieka w numer, w wymienną cząstkę wielkiej maszyny. Człowiek staje się tylko swoją funkcją, niczym więcej. Dzisiaj musimy się obawiać, że obóz koncentracyjny był tylko przygrywką, że świat na zasadzie uniwersalnego prawa maszyny przybiera jako całość strukturę obozu koncentracyjnego. Jeśli bowiem istnieją już tylko funkcje, to i człowiek nie jest już niczym innym. Maszyny, które zbudował, narzucają mu teraz swoje prawo. Musi on stać się czytelny dla komputera, a może być taki tylko wtedy, gdy zostanie przełożony na liczby. Wszystko inne w nim przestaje mieć znaczenie. Co nie jest funkcją, jest niczym. Bestia jest numerem i czyni innych numerem”.
Nieśmiertelność, jaką obiecują sobie transhumaniści, nie będzie z pewnością życiem wiecznym. W wieczności, którą chcą stworzyć lub odtworzyć, nie będzie miłości. To wizja piekła nie mająca nic wspólnego z obietnicą Syna Bożego: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki” (J 11,25–26). Zamiast pokornie schylić głowę i zgiąć kolano przed kochającym Stwórcą, ludzie pokroju Raya Kurzweila wolą pokładać złudną nadzieję słowach Bestii: „Na pewno nie umrzecie!” (por. Rdz 3,4). Jakże złowieszczo wobec tego brzmią słowa z Apokalipsy św. Jana: „I w owe dni ludzie szukać będą śmierci, ale jej nie znajdą, i będą chcieli umrzeć, ale śmierć od nich ucieknie” (Ap 9,6).
Dla wierzącym grób nie jest końcem wszystkiego, lecz początkiem innego. Jak przepięknie zauważył bośniacki pisarz Meša Selimović: „Śmierć to przeprowadzka z jednego domu do drugiego. Nie jest zniknięciem, lecz nowym narodzeniem. Tak jak skorupka jajka pęka, gdy pisklę osiągnie pełnię życia, tak przychodzi moment, gdy dusza oddziela się od ciała”.
Ale tylko „na chwilę”, bo Stwórca w swoim pierwotnym zamyśle przeznaczył nas do życia w ciele. Nie technologicznie ulepszonym, ale cudownie przemienionym w królestwie życia, pieśni i miłości, u Boga, który JEST MIŁOŚCIĄ (por. 1 J 4,8).
W relacjach między premierem Donaldem Tuskiem a prezydentem Karolem Nawrockim doszło do kolejnego sporu – tym razem o zasady współpracy ze służbami specjalnymi. Prezydent poinformował, że premier zakazał szefom służb kontaktów z głową państwa, co Biuro Bezpieczeństwa Narodowego uznało za „groźne dla bezpieczeństwa Polski”. W związku z brakiem kontaktu z szefami służb Karol Nawrocki wstrzymał nominacje oficerskie.
Fake news Adama Szłapki
– Podpisywanie nominacji oficerskich to konstytucyjny obowiązek Prezydenta – zaszczytny, ale obowiązek. Nie łaska, nie dobra wola, nie kaprys.
– napisał rzecznik rządu Adam Szłapka.
Tymczasem w Konstytucji żaden zapis o takim obowiązku nie istnieje.
1. Szefowie Agencji, każdy w zakresie swojej właściwości, przekazują niezzwłocznie Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej i Prezesowi Rady Ministrów informacje mogące mieć istotne znaczenie dla bezpieczeństwa i międzynarodowej pozycji Rzeczypospolitej Polskiej.
2. Szefowie Agencji, każdy w zakresie swojej właściwości, przekazują niezwłocznie Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej informacje, o których mowa w ust. 1, w każdym przypadku, kiedy Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej tak zdecyduje.
– czytamy w Ustawie.
Komentarze internautów
Tweet Adama Szłapki stał się obiektem powszechnych szyderstw.
– W Konstytucji nie ma nic o obowiązku
– pisze Cezary Gmyz.
– Człowieku, nogi umyj. Zrób to dla siebie. Bo dla Polaków nie masz nic do zaoferowania
– pisze Agnieszka Siewiereniuk-Maciorowska.
– Adaś, ty o Konstytucji? Serio?
– A ten jak zwykle ŁŻE JAK PIES!!! STARY OSZUŚCIE w Konstytucji RP NIC NIE MA o OBOWIĄZKU podpisywania czegokolwiek!!
– Gdzieś tu miałem nagrodę złotego goebbelsa za kłamstwa i propagandę.- piszą inni internauci.
Atak Donalda Tuska na Prezydenta RP
W piątek Donald Tusk przekazał, że nie mógł wziąć udziału w uroczystości wręczenia stopni oficerskich funkcjonariuszom Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, ponieważ – jak twierdzi – prezydent Karol Nawrocki nie podpisał nominacji. Premier skomentował to ostro, mówiąc: – Żeby być prezydentem, nie wystarczy wygrać wyborów.
– To nieprawda, że służby specjalne nie przekazują informacji prezydentowi. Otrzymuje on tak samo jak poprzednicy stosowne informacje, podobnie jak uprawnieni urzędnicy jego kancelarii. Współpracę prezydenta ze służbami specjalnymi regulują przepisy, które nie przewidują indywidualnych odpraw prezydenta z szefem służby. Obok przekazywanych dokumentów formą współpracy prezydenta ze służbami jest Kolegium do spraw Służb Specjalnych, w którym zasiadają przedstawiciele prezydenta i BBN. Nigdy nie odmówiono im jakichkolwiek informacji (…)
– twierdzi minister członek Rady Ministrów, koordynator służb specjalnych Tomasz Siemoniak.
Stanowisko rzecznika Prezydenta RP Rafała Leśkiewicza
– Po wczorajszym żenującym i kłamliwym stand – upie Pana Premiera Donalda Tuska dotyczącym promocji oficerskich w służbach specjalnych, w sukurs Panu Premierowi ruszyli jego podwładni. Powielając retorykę fałszu i manipulacji, rodem z podręczników szkoleniowych komunistycznej „bezpieki”.
Tymczasem fakty są takie, że pierwszy raz w historii III RP szefowie służb specjalnych nie przyjęli zaproszenia Prezydenta RP na spotkania dotyczące istotnych spraw związanych z bezpieczeństwem państwa. Odcięto Pana Prezydenta od dostępu do informacji.
Te spotkania miały także dotyczyć nominacji oficerskich. Prezydent chciał omówić z szefami służb skierowane do niego wnioski. Do spotkań nie doszło, bo Pan Premier zakazał przyjęcia zaproszeń od Pana Prezydenta. Cóż, być może obawiał się, co powiedzą Panu Prezydentowi podczas spotkań w cztery oczy.
Jak widać po wczorajszej kampanii dezinformacji uruchomionej przez rządzących, rozpoczętej tuż po prezentacji prezydenckiego projektu ustawy obniżającej ceny energii elektrycznej o 33 %, Pan Premier postanowił wykorzystać Bogu ducha winnych młodych funkcjonariuszy służb do swoich rozgrywek politycznych.
Najgorsza jest w tym wszystkim postawa szefów służb specjalnych. Wysokich rangą oficerów, którym zabrakło poczucia odpowiedzialności i odwagi, by stawić się na zaproszenie Pana Prezydenta – najwyższego przedstawiciela RP odpowiedzialnego za bezpieczeństwo państwa. Po to żeby zrealizować ich ustawowe obowiązki opisane w artykule 18 ustawy o ABW i AW a także w art. 19 ustawy o SKW i SWW.
Drodzy rządzący, pomyślcie czasem o Polsce…
– pisze Rafał Leśkiewicz.
Mocna odpowiedź Karola Nawrockiego
Na reakcję głowy państwa nie trzeba było długo czekać. Karol Nawrocki odpowiedział w nagraniu opublikowanym w mediach społecznościowych.
– Pan premier Tusk musi zrozumieć, że nie jest królem, tylko szefem rządu – stwierdził.
Prezydent oskarżył szefa rządu o upolitycznianie służb. – Żeby być premierem, nie wystarczy wrzucanie postów na X. Trzeba jeszcze umieć rządzić i stawiać państwo ponad partyjne interesy. Pan premier w swoim stylu skłamał i nie wyjaśnił, co naprawdę się wydarzyło – mówił Karol Nawrocki.
Jak podkreślił, Donald Tusk miał uniemożliwić prezydentowi kontakt z najważniejszymi służbami.
– Donald Tusk podjął decyzję, że szefowie służb specjalnych mają zakaz spotykania się z prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej. W ten sposób po raz kolejny premier wykorzystał służby specjalne w walce politycznej – powiedział.
Nawrocki zaznaczył, że takie działania utrudniają mu wykonywanie konstytucyjnych obowiązków.
– W czasie, gdy za naszą wschodnią granicą trwa wojna, zdecydował, że prezydent, zwierzchnik sił zbrojnych, ma być pozbawiony dostępu do najważniejszych informacji o bezpieczeństwie państwa. Odmówiono udzielenia istotnych informacji dotyczących bezpieczeństwa państwa przedstawicielowi prezydenta podczas posiedzenia Kolegium do spraw Służb Specjalnych – wyjaśnił.
Dodał również, że w ostatnim czasie odwołano kilka kluczowych spotkań. – Odwołano cztery moje spotkania z szefami służb specjalnych. To właśnie na nich miały zostać omówione kluczowe kwestie dla bezpieczeństwa Polski. Miały też zapaść decyzje dotyczące nominacji oficerskich. Tak się jednak nie stało, bo pomylono interes państwa z interesem partyjnym. Na to nie może być i nie będzie mojej zgody – podsumował Karol Nawrocki.
„Najbardziej rzucającą się w oczy cechą tego gwałtownie rosnącego trendu zapadalności i rozpowszechnienia autyzmu jest to, że rozpoczął się on wkrótce po uchwaleniu w 1986 roku Krajowej Ustawy o Urazach Poszczepiennych u Dzieci (NCVIA)… Od tego czasu liczba nowych szczepionek w kalendarzu szczepień dla dzieci znacznie wzrosła – z 12 dawek w 1986 roku do 54 dawek w 2019 roku”.
107 badań łączy szczepionki z autyzmem i innymi zaburzeniami mózgu
„Szczepienia w dzieciństwie stanowią najważniejszy modyfikowalny czynnik ryzyka” autyzmu
Nowa, szeroko zakrojona analiza przeprowadzona przez Fundację McCullough potwierdziła, że „najważniejszym modyfikowalnym czynnikiem ryzyka” autyzmu są szczepienia dzieci.
Większość z nich sugeruje, że obecny harmonogram szczepień stanowi „pilny priorytet zdrowia publicznego” w kontekście autyzmu.
Oznacza to, że szczepionki, których wartość rynkowa szacowana jest na 82 miliardy dolarów w 2025r. a według prognoz do 2032r. na całym świecie ma osiągnąć 125 miliardów dolarów, najprawdopodobniej powodują jedną z najbardziej wyniszczających i tragicznych chorób znanych ludzkości.
Autorzy piszą:
„Skojarzone i wczesne rutynowe szczepienia dzieci stanowią najistotniejszy modyfikowalny czynnik ryzyka ASD [autism spectrum disorder], co potwierdzają zbieżne wyniki badań mechanistycznych, klinicznych i epidemiologicznych, a także charakteryzuje się intensywnym stosowaniem, grupowaniem wielu dawek w krytycznych okresach rozwoju neurologicznego oraz brakiem badań nad skumulowanym bezpieczeństwem pełnego schematu szczepień pediatrycznych. Ponieważ częstość występowania ASD stale rośnie w niespotykanym dotąd tempie, wyjaśnienie ryzyka związanego z kumulacją dawek i czasem szczepień pozostaje pilnym priorytetem zdrowia publicznego”.
W artykule wymienieni są następujący autorzy: Nicolas Hulscher, MPH; John S. Leake, MA; Simon Troupe, MPH; Claire Rogers, MSPAS, PA-C; Kirstin Cosgrove, BM, CCRA; M. Nathaniel Mead, MSc, PhD; Breanne Craven, PA-C; Mila Radetich; Andrew Wakefield, MBBS; i Peter A. McCullough, MD, MPH.
Większość badań wskazuje na związek ze szczepionkami
Fundacja McCullough przeanalizowała ponad sto publikacji, które oceniały powiązania między szczepieniami a wynikami neurorozwojowymi.
Większość z nich wskazała, że problemem są szczepionki.
Autorzy piszą:
„Spośród 136 badań analizujących szczepionki dziecięce lub ich substancje pomocnicze, 29 wykazało neutralne ryzyko lub brak związku, podczas gdy 107 wskazało na możliwy związek między szczepieniami lub składnikami szczepionki a ASD lub innymi zaburzeniami neurorozwojowymi (NDD)”.
Innymi słowy, prawie cztery na pięć przeanalizowanych badań wykazały pewien poziom korelacji między narażeniem na szczepionkę a zmianami neurorozwojowymi.
Brak długoterminowego badania pełnego harmonogramu szczepień
Raport ujawnia, że testy bezpieczeństwa nigdy nie oceniały zbiorczego programu szczepień, który faktycznie otrzymują dzieci.
„Do tej pory żadne badanie nie oceniło bezpieczeństwa całego skumulowanego pediatrycznego programu szczepień pod kątem wpływu na rozwój neurologiczny do 9. lub 18. roku życia. Niemal wszystkie dotychczasowe badania koncentrowały się na wąskiej grupie poszczególnych szczepionek lub ich składników – głównie szczepionek MMR, zawierających tiomersal lub adiuwanty glinowe – co oznacza, że tylko niewielki ułamek całkowitej ekspozycji na szczepionki w dzieciństwie został kiedykolwiek oceniony pod kątem związku z ASD lub innymi zaburzeniami neurologicznymi”.
Każda szczepionka jest licencjonowana osobno, ale dzieci narażone są na działanie dziesiątek różnych szczepionek jednocześnie.
Jest to poważna luka w przepisach, która podważa wszelkie twierdzenia dotyczące „bezpieczeństwa i skuteczności” harmonogramu jako całości.
Istnieją doniesienia, że niezaszczepione dzieci mają ogólnie lepszy stan zdrowia
Autorzy podkreślają podzbiór porównań między populacją zaszczepioną i całkowicie niezaszczepioną.
„Dwanaście badań porównujących dzieci i młodych dorosłych szczepionych rutynowo i całkowicie niezaszczepionych jednoznacznie wykazało lepsze ogólne wyniki zdrowotne wśród osób niezaszczepionych, w tym znacznie niższe ryzyko przewlekłych problemów zdrowotnych i zaburzeń neuropsychiatrycznych, takich jak ASD”.
Wyniki te wskazują na powtarzalny wzorzec w niezależnych zbiorach danych.
Sugeruje to, że kontakt ze szczepionką wiąże się z gorszymi wynikami zdrowotnymi w dłuższej perspektywie.
Autorzy twierdzą, że składniki szczepionek mogą uszkadzać mózg
W raporcie przeanalizowano biologiczne prawdopodobieństwo wystąpienia zapalenia tkanki nerwowej związanego ze szczepionką.
„Antygen, konserwant i adiuwant (etylortęć i aluminium) indukowały dysfunkcję mitochondriów i układu neuro-immunologicznego, uszkodzenie ośrodkowego układu nerwowego i w rezultacie początkową ekspresję fenotypową ASD”.
Opisują kaskadę, w której aluminium i rtęć wywołują stres oksydacyjny i uszkodzenia mitochondriów u podatnych na to dzieci.
Stanowi to mechanistyczną podstawę ich szerszej argumentacji.
Czas i nagromadzenie dawek zwiększają ryzyko
Autorzy pokazują również, że kluczową rolę odgrywa czas, ponieważ wiele dawek podanych jednocześnie zwiększa niebezpieczeństwo.
„Podawanie dawek szczepionek w grupach i wczesną ekspozycję na nie w krytycznych momentach rozwoju neurologicznego wydaje się zwiększać ryzyko wystąpienia ASD”.
Twierdzą, że stymulacja układu odpornościowego wywołana szczepionką podczas szybkiego wzrostu mózgu w dzieciństwie może prowadzić do przewlekłego stanu zapalnego.
Wzrost zachorowań na autyzm śledzony równolegle z rozszerzeniem obowiązkowych szczepień
W artykule zwrócono uwagę na zbieżność czasową pomiędzy federalną ochroną odpowiedzialności cywilnej producentów a rosnącą liczbą przypadków autyzmu.
„Najbardziej rzucającą się w oczy cechą tego gwałtownie rosnącego trendu zapadalności i rozpowszechnienia autyzmu jest to, że rozpoczął się on wkrótce po uchwaleniu w 1986 roku Krajowej Ustawy o Urazach Poszczepiennych u Dzieci (NCVIA)… Od tego czasu liczba nowych szczepionek w kalendarzu szczepień dla dzieci znacznie wzrosła – z 12 dawek w 1986 roku do 54 dawek w 2019 roku”.
Autorzy łączą immunitet prawny producentów z szybkim rozrostem harmonogramu.
Stanowi to dowód na to, że bodźce finansowe i prawne zwiększyły narażenie, jednocześnie ograniczając odpowiedzialność za bezpieczeństwo.
Podsumowanie
W raporcie Fundacji McCullough przedstawiono wiele mocnych argumentów podważających dziesięciolecia zapewnień o stanie zdrowia publicznego:
większość przeanalizowanych badań wskazuje na możliwe powiązania;
dzieciom niezaszczepionym powodzi się lepiej;
brak łącznego harmonogramu testowania;
składniki szczepionki i czas jej podania mogą wywołać zapalenie tkanki nerwowej;
a wzrost zachorowań na autyzm jest równoległy z rozszerzaniem kalendarza szczepień.
Skala raportu i reputacja jego autorów gwarantują, że zawarte w nim argumenty ujawnią poważne zagrożenia, jakie niosą ze sobą szczepionki.
Jeśli choć część zarzutów zawartych w raporcie jest prawdziwa, to sugeruje to, że współczesna polityka zdrowia publicznego zaniedbała najważniejsze pytanie naszych czasów dotyczące bezpieczeństwa: co się stanie, gdy skumulowany biologiczny ciężar szczepień zderzy się z rozwijającym się ludzkim mózgiem?
Autyzm. Zagadka rozwiązana? – dr Piotr Witczak «Fakty są takie, że w ciągu ostatniej dekady ilość osób z diagnozą autyzmu, czy spektrum autyzmu – z ASD, czyli zaburzenia ze spektrum autyzmu, to jest szersze pojęcie – wzrosła […]
NCZASD.INFO | Trypolska Elektrownia Cieplna. Zdjęcie ilustracyjne z 2015 roku. Foto: wikimedia
Rosja przeprowadziła największy strajk w ukraińskich elektrowniach od początku wojny. Ukraińca państwowa firma energetyczna Centrenergo poinformowała o całkowitym zatrzymaniu produkcji energii.
Centrenergo — jedna z największych państwowych firm energetycznych Ukrainy — ogłosiła całkowite zamknięcie wszystkich swoich elektrowni cieplnych (TPP) po potężnym, skoordynowanym ataku Rosji w nocy 8 listopada 2025 r.
Według oficjalnego oświadczenia firmy, Rosjanie jednocześnie zaatakowali wszystkie czynne obiekty energetyczne zarządzane przez Centrenergo. Atak spowodował pożary w wielu elektrowniach, co doprowadziło do całkowitej utraty mocy.
„Stacje płoną. Zatrzymaliśmy je. Dzisiaj generacja jest zerowa — zerowa! Straciliśmy wszystko, co udało nam się przywrócić dzięki całodobowej pracy. Całkowicie” – oświadczyła Centrenergo w emocjonalnym komunikacie.
Firma potwierdziła, że w nocy uszkodzone zostały wszystkie trzy jej główne elektrownie cieplne — Trypolska Elektrownia Cieplna w obwodzie kijowskim, Żmijowska Elektrownia Cieplna w obwodzie charkowskim oraz Wuhłehirska Elektrownia Cieplna w obwodzie donieckim.
Centrenergo podkreśliła, że do ataku doszło niecały miesiąc po poprzedniej fali rosyjskich ataków na ukraińską infrastrukturę energetyczną.
„Nie minął nawet miesiąc od ostatniego ataku, a dziś wieczorem wróg zaatakował całe nasze elektrownie naraz. Bezprecedensowa liczba pocisków i niezliczone drony wycelowane zostały w te same zakłady, które udało nam się odbudować po niszczycielskich atakach w 2024 roku” – czytamy w oświadczeniu.
Centrenergo jest cywilnym producentem energii, dostarczającym energię elektryczną i ciepło milionom Ukraińców.
„Nie produkujemy broni. Zatrudniamy cywilów. Jednak za każdym razem wróg atakuje mocniej, bardziej cynicznie, z większym okrucieństwem” – dodano w oświadczeniu.
Atak na elektrownie Centrenergo to element kampanii Rosji mającej na celu sparaliżowanie ukraińskiego systemu energetycznego przed nadejściem zimy. Ukraińskie władze wielokrotnie ostrzegały, że Moskwa dąży do wywołania powszechnych przerw w dostawie prądu i kryzysów humanitarnych poprzez niszczenie krajowej infrastruktury elektroenergetycznej i ciepłowniczej.
Centrenergo jest jednym z najważniejszych producentów energii na Ukrainie, pokrywając do 10% zapotrzebowania kraju na energię elektryczną. Jej instalacje odgrywają kluczową rolę w bilansowaniu krajowej sieci elektroenergetycznej, szczególnie w okresach szczytowego zużycia w zimie.
Elektrownia Trypolska, położona niedaleko Kijowa, jest głównym źródłem energii elektrycznej dla regionu stołecznego i części centralnej Ukrainy. Elektrownia Żmijewska dostarcza niezbędną energię elektryczną do Charkowa i sąsiednich obwodów.
Jednoczesna utrata wszystkich działających elektrowni Centrenergo stanowi poważny cios dla ukraińskiego potencjału wytwórczego i może doprowadzić do tymczasowych niedoborów energii elektrycznej w wielu regionach. Wdrażane są środki nadzwyczajne w celu redystrybucji energii elektrycznej poprzez alternatywne źródła i sieci zapasowe.
Ministerstwo Energii Ukrainy i Ukrenergo , krajowy operator sieci elektroenergetycznej, współpracują z ekipami ratunkowymi, aby ocenić skalę zniszczeń i rozpocząć prace naprawcze, tam gdzie to możliwe. Jednak biorąc pod uwagę skalę zniszczeń i ciągłe zagrożenie ze strony dronów, naprawa może potrwać długie tygodnie.
Teraz, gdy Ameryka wyeliminowała rtęć ze wszystkich szczepionek, wzywam wszystkie światowe organy ds. zdrowia do podjęcia podobnych działań – zaapelował Robert F. Kennedy Jr., Sekretarz zdrowia i opieki społecznej Stanów Zjednoczonych.
W Stanach Zjednoczonych trwa gorąca debata na temat skuteczności szczepionek, oraz zależności pomiędzy szczepieniami dzieci a plagą autyzmu, zaobserwowaną w ostatnich dziesięcioleciach w USA. Zdaniem krytyków, w tym samego sekretarza zdrowia, za choroby odpowiadać ma obecność w preparatach metali ciężkich, głównie rtęci.
Tego lata Komitet Doradczy ds. Praktyk Szczepień im. Kennedy’ego rozpoczął badania nad harmonogramem szczepień dla dzieci. Komitet zalecił między innymi wycofanie tiomersalu, neurotoksycznego środka konserwującego zawierającego rtęć, który był stosowany w szczepionkach przeciw grypie.
Obecnie amerykański sekretarz zdrowia apeluje do resortów zdrowia na całym świecie, by wycofały preparaty zawierające tiomersal. „Teraz, gdy Ameryka wyeliminowała rtęć ze wszystkich szczepionek, wzywam wszystkie światowe organy ds. zdrowia do podjęcia podobnych działań” – powiedział Kennedy podczas Konwencji na temat Rtęci w Minamacie.
Wydarzenie to jest międzynarodowym spotkaniem mającym na celu zapobieganie kontaktu z rtęcią. Pierwiastek został przez Światową Organizacji Zdrowia (WHO) sklasyfikowany jako jedna z 10 substancji chemicznych budzących największe obawy w zakresie zdrowia publicznego. Traktat przeciwko stosowaniu rtęci w przemyśle farmaceutycznym, popierany przez Organizację Narodów Zjednoczonych (ONZ), został po raz pierwszy podpisany w 2013 r. przez ponad 140 krajów.
Kennedy zauważył, że chociaż cel grupy jest bez wątpienia godny pochwały, to jej wysiłki nie są wystarczające.
„Artykuł 4 konwencji wzywa strony do ograniczenia stosowania rtęci poprzez wycofanie z rynku wymienionych produktów zawierających rtęć. Jednak w 2010 roku, kiedy traktat nabierał kształtu, negocjatorzy wprowadzili istotny wyjątek. Szczepionki zawierające tiomersal zostały wyłączone z regulacji” – przypomniał.
„Ten sam traktat, który rozpoczął wycofywanie rtęci z lamp i kosmetyków, zdecydował się pozostawić ją w produktach podawanych niemowlętom, kobietom w ciąży i najbardziej wrażliwym osobom” – zauważył. „Musimy zadać pytanie: dlaczego? Dlaczego stosujemy podwójne standardy w odniesieniu do rtęci? Dlaczego nazywamy ją niebezpieczną w bateriach, lekach dostępnych bez recepty i kosmetykach, ale akceptowalną w szczepionkach i wypełnieniach dentystycznych?” – pytał.
W swoim przesłaniu wideo Kennedy zauważył, że etykieta produktów zawierających tiomersal powinna ostrzegać przed spożyciem niebezpiecznej substancji, dodając, że „nie ma ani jednego badania, które dowodziłoby jego bezpieczeństwa”.
„Dlatego w lipcu tego roku Stany Zjednoczone zamknęły ostatni rozdział dotyczący stosowania tiomersalu jako środka konserwującego szczepionki, co powinno było nastąpić już wiele lat temu” – poinformował. Kennedy wyjaśnił ponadto, że tiomersal jest „silną neurotoksyną, mutagenem, czynnikiem rakotwórczym i substancją zaburzającą gospodarkę hormonalną”, zaznaczając jednocześnie, że istnieją już „bezpieczne alternatywy”.
Kilka dni przerwy w pisaniu na tym blogu, spowodowane było moją wycieczką do stolicy Węgier. Zrobiłem tam we wtorek zdjęcie plakatu na słupie z budynkiem parlamentu w tle:
Marionetki w Brukseli chcą podnieść podatki. Protestujmy przeciwko podwyżce cen! Konsultacje krajowe.
Jeszcze 10 lat temu, taki plakat nie zwróciłby praktycznie większej uwagi. Dzisiaj także nie zauważyłem w Budapeszcie zainteresowania, jednak trudno sobie wyobrazić coś podobnego w innym kraju Unii.
Owszem pojawiały się sporadycznie billboardy głoszące opinie i fakty sprzeczne z panującą w mediach tendencją, były one jednak opłacane z prywatnych źródeł, co bardzo ograniczało ich powszechne stosowanie.
Ten billboard został powieszony w październiku 2021 r. w Wysokiem Mazowieckiem. Źródło.
Zawsze można znaleźć powody do krytyki wobec Wiktora Orbana. Jednak niezwykle trudno byłoby pokazać innego polityka, tak skutecznie walczącego o sprawy własnego narodu.
Dr Helmut Sterz, były szef toksykologii w Pfizer, ujawnia w swojej nowej książce „Die Impf-Mafia”(Mafia szczepionkowa), jak firmy farmaceutyczne i politycy pominęli kluczowe badania, by szybciej wprowadzić szczepionki na rynek.
Mowa o nieprzestrzeganiu zasad, braku testów na płodność, a nawet o działaniach, które mogą być uznane za przestępstwo! Dr Sterz to nie anonimowy krytyk, lecz ekspert z ponad 35-letnim doświadczeniem w największych firmach farmaceutycznych Europy. Pracował http://m.in. w Pfizerze, gdzie kierował europejskim ośrodkiem badań toksykologicznych.
Jako lekarz weterynarii i toksykolog, przez dekady odpowiadał za bezpieczeństwo nowych leków, zanim trafiły do ludzi. Zanim jakakolwiek substancja trafi do człowieka, musi przejść szereg badań – najpierw na komórkach, potem na zwierzętach, a dopiero na końcu na ludziach. To jak testowanie nowego samochodu – zanim wyjedzie na drogę, musi przejść crash-testy, sprawdziany hamulców i setki innych prób.
W przypadku szczepionek na COVID-19, jak twierdzi dr Sterz, wiele z tych etapów zostało pominiętych lub przeprowadzonych powierzchownie. Największy zarzut? Brak solidnych badań dotyczących płodności, bezpieczeństwa dla kobiet w ciąży i długofalowych efektów ubocznych. Przykład: testy na szczurach trwały zaledwie dwa tygodnie, a pominięto badania na innych gatunkach.
Co więcej, w badaniach nie uwzględniono samców – jakby męska płodność nie miała znaczenia! To tak, jakby testować nowy lek na serce tylko na kobietach i stwierdzić, że u mężczyzn na pewno zadziała tak samo…
Dr Helmut Sterz, były szef toksykologii w Pfizer, ujawnia w swojej nowej książce „Die Impf-Mafia”(Mafia szczepionkowa), jak firmy farmaceutyczne i politycy pominęli kluczowe badania, by szybciej wprowadzić szczepionki na rynek. Mowa o… pic.twitter.com/q8D2YbH0I8
I walnął piorun w rabarbar. Ruszyła nagonka na redaktora Rymanowskiego. Właściwie to nie wiadomo dlaczego teraz i za co, ale czujne moje oko widzi podczerwień na kilometr i mogę wywieźć co się stało, że postać redaktora striggerowała nagle media głównego ścieku do ataku nań. Zaraz powiem co uruchomiło lawinę i zbadam jej skład.
Otóż pan redaktor Rymanowski zaprosił na wywiad panią profesor Cichosz, którą pewnie zauważył po jej wystąpieniu na sejmowym zespole ds. Ochrony Życia i Zdrowia Polaków na sesji poświęconej bezpieczeństwu żywnościowemu. Pani profesor w swym wystąpieniu w sejmie zawarła tyle demitologizacji obecnych oficjalnie pewników dietetycznych, że wytrawny redaktor wyczuł w tym niezły materiał na wywiad o szerokich zasięgach. I nie pomylił się. Ponad 2 miliony wyświetleń jednego wywiadu to super wynik, szczególnie, że Rymanowski zaczął stosunkowo niedawno i wśród niezłej stawki blogerów. Start kanału lekko ponad rok temu i już takie wyniki…
Redaktor
Śledzę pana redaktora od dawna (okazało się, że też on mnie śledził w czasach kowidowej pogardy). Nasz bohater przecierał się po różnych kanałach telewizyjnych, ale wtedy to jeszcze nie było tak, że każdy dziennikarz musiał gdzieś partyjnie należeć. Ostateczny dowód swojej niezależności złożył jednak spektakularnie przesłuchując premiera Tuska na okoliczność znajomości przyszłego prezydenta, Karola Nawrockiego, z trójmiejskim półświatkiem. Donald tak się wkopał tym wywiadem (i pociągnął za sobą Trzaskowskiego kandydata), że trudno byłoby mówić o ustawce. Prędzej o refleksie, dobrym przygotowaniu dziennikarza w konfrontacji z rozleniwiającą, jak widać, pewnością siebie premiera, który poległ na żywo. Co się dziwić – jak się chodzi wciąż do mediów, które spijają z usteczek każdy przygotowany u PR-owców bon mocik, to można się nadziać, jeśli się tylko trafi na… normalne dociekliwe dziennikarstwo sprzed epoki postprawdy, czyli rzeczywistości jako sumy prawd tymczasowych. Rymanowski zrobił po prostu swoje, co zostało obwołane aktem i odwagi, i super przygotowania, ale powtarzam – to (kiedyś) było abecadło dziennikarstwa. Ale takie mamy czasy.
Rymanowski zapraszał do siebie różne persony – każde ciekawe, bo przecież taki kanał zajmuje się (również) monetyzowaniem zasięgów. A cóż bardziej niż kontrowersje przyciąga dziś widzów? Można by pomyśleć, że to cyniczna gonitwa za kasą, ale pan redaktor w trakcie tych rozmów wykazywał się obiektywną dociekliwością, tematy i rozmówca go prawdziwie interesowały. Był odwrotnością postawy prawnika, który zadaje przed sądem tylko takie pytania, na które zna już odpowiedź. A pan redaktor odpowiedzi nie znał, dla widza więc było to wspólne z dziennikarzem odkrywanie prawdy. Ucieleśnienie misji mediów.
Rymanowski ma jeszcze jedną cechę – nie przerywa rozmówcy. Tak, to takie proste, aby w dzisiejszych czasach lśnić jak diament wśród popiołów „wolnych mediów”. Redaktorzy przerywają swojemu rozmówcy, szczególnie babeczki – trójca założycielska tego trendu to Olejnik, Biedrzycka i Sznepf, gdzie te dwie ostatnie uczyły się od mamusi, rodzicielki tego potwora dziennikarskiego stylu – Olejnik – pyskowania do zaproszonych, wykłócania się z gośćmi i przerywania im. W sumie sprowadzało się to do tego, że głównym tematem wywiadów stawały się poglądy prowadzącej wywiad, ale czemu to ludzie mieliby się ekscytować setnym odcinkiem pt. co tam myśli pani redaktor, skoro wszystko już zostało przez te indywidua powiedziane. A więc są to spotkania przewidywalne – jednych gnoić i im przerywać, drugim spijać z usteczek każdą bzdurę i dać perorować swoje kompletne durnoty, gorzej, że kłamstwa.
Dwa typy dziennikarstwa
I tu jest kolejna kwestia – postulowana w ramach tej afery weryfikacji na miejscu tego co mówi na żywo interlokutor. Tu mamy dwie szkoły: jedna mówi, żeby od razu, na bieżąco demaskować fejknjusy, gdyż trzeba izolować lud odbiorczy od szkodliwych miazmatów, bo się nawdycha i mu jakieś głupoty przyjdą do głowy. A tak nie może być – trzeba weryfikować na żywo i z tzw. „pozycji”. To znaczy dziennikarz już wie jak jest i jak coś lub ktoś nie pasuje do tego obrazu, to ma reagować natychmiast, obnażając niecne zamiary ściągniętego w pułapkę gościa. Do tego, by tak robić nie trzeba wcale refleksu, inteligencji czy dociekliwości – przeciwnie. Trzeba mieć tylko gotowych parę sztanc, w które ma się wpasować gość. Jak się nie wpasuje, to ma się od razu gotowy zestaw powtarzalnych korekcji do prawidłowego kursu, magazynek argumentów przećwiczonych na strzelnicy redakcyjnych zebrań.
Po drugiej stronie mamy nielicznych Rymanowskich. No, nielicznych jeśli patrzeć tylko na mainstream i to po obu stronach plemiennych mediów. Dziennikarska kindersztuba ocalała jeszcze w czeluściach internetu, gdzie można spokojnie posłuchać co goście mają do powiedzenia, da się zbudować zdania podrzędnie złożone, podczas gdy ich wysoce płatni mainstreamowi „koledzy” nie po fachu szczekają równoważnikami zdań długości esemesa. I redaktor Rymanowski należy do tej zanikającej grupy, ale kłopot (?) z nim polega na tym, że z takimi manierami pobywa jednak w mediach mainstreamowych, co stanowi dla niego wyróżniającą z tłumu rysę.
Domniemana reakcja
Tak, rysę. Bo co zrobi teraz mainstream z takim harcownikiem? Po pierwsze – Rymanowski po otwarciu swego kanału youtubowego we wrześniu zeszłego roku sam się realizował poza swoimi macierzystymi antenami, tam budował swoją rozpoznawalność, tam przekierowywał swoich widzów, monetyzował ich kosztem zapewne swoich redakcji. Ale z drugiej strony (tak liczono) przyprowadzał grono swoich akolitów z internetu przed ekrany TV, co było swoistym barterem popularki, zasięgów i przepływów.
Ale teraz sprawa się zaogniła i zobaczymy jak wydawcy telewizyjni wyjdą z tego zakrętu. Z jednej strony rozpoczęła się nagonka, że Rymanowski podstawia mikrofony do ust i kamery do twarzy kompletnej szurii antysytemowej i to na polach wszelakich. A więc dochodzi do zadarcia z największymi tego świata – reklamodawcami. A od tego już tylko kroczek do reklamowego bojkotu „stacji Rymanowskiego”. A widzieliśmy wiele takich prób – większość udanych, że wspomnę tylko deklaracje wprost takich Owsiaków, wprost do reklamodawców, że albo ja – Juras – albo reklamy w telewizji Republika.
Kasa to jedno, ale co z politycznym oddziaływaniem na media? Te działania przekładają się na różne wpływy. Raz, że na rynek reklamodawców, bo każdy chce mieć dobrze z rządami przeregulowania i zagląda codziennie w oczy rządzącym czy dość dobrze i w sposób widoczny – wspiera prorządowe media. Jak rząd daje koncesję, to i może zabrać, c’nie? A więc trzeba uważnie, powoli, niespiesznie, w dodatku tak by nie podpaść następnej ekipie, bo to na wyborczym koniu suwerena łaska jeździ. Ciężko mają ci tam w mediach, ścieżka nad przepaściami jest bardzo wąska i można podpaść, a właściwie – spaść w każdą ze stron.
Oczywiście jest sporo mediów, które się nie szczypią ze swoją jawną stronniczością. Ale te mocno pracowały na stworzenie sobie pola do kompletnej dezynwoltury. Rynek medialny – naganiający progresywny konsumpcjonizm jest tak odrealniony, że trzecia telewizja (Republika) nie ma praktycznie reklam, za to inne niszówki nadają tych reklam tyle, że możesz spokojnie wziąć kąpiel, a i tak wrócisz przed końcem bloku reklamowego. W związku z tym rynek reklamowy nie ma nic wspólnego z optymalizacją kosztową zasięgów, o czym… wiedzą reklamodawcy. Jest to świadczenie wymienne – my mediom kasę, one nam – spokój.
Trigger
Ale dość o tym. Przeanalizowaliśmy zawartość tej lawiny już nie raz, teraz zobaczmy co spowodowało ten obryw. Szykowało się od dawna. Rymanowski zapraszał różnych, ale jak już politycznie dosięgnął zenitu konfliktu z mainstreamem zapraszając Brauna, to wybaczono mu tylko (tymczasowo) i to raczej z powodu domknięcia formuły serialu przesłuchań kandydatów na prezydenta w kampanii wyborczej. Potem było już tylko ostrzej – demaskacja kowidowa w wykonaniu dra Martyki czy dra Witczaka jeszcze jakoś przeszła, zaś zaproszenie braci Rodzeń, co to wykazali chociażby szkodliwość picia przez dzieci „zdrowotnych” soków owocowo-witaminowych, to już był niezły zgrzyt. Proceder zwieńczył się wspomnianym wywiadem z profesor Cichosz i mainstreamowi pękły szwy. Osiągnięty został już taki poziom zaprzeczenia filarom „nowej normalności”, że poszła reakcja wprost.
Zanim pokażemy przekrój tego aktu trzeba wspomnieć o cichej bohaterce afery – pani profesor Cichosz. Wszyscy jak się zaczęła afera rzucili się na redaktora – z atakiem lub w obronie. Jednak odezwały się i autorytety medyczne wymierzone nie w dziennikarza co to dopuścił się publicznego zgorszenia, ale w zaproszoną „gościnię”.
A to, że panie, pani profesor bzdury gada, a to, że to figa z niej nie dietetyk i niech się nie mądrzy, że podważa ustalenia naukowej dietetyki mówiąc o tym, co nam wpychają codziennie do dzioba. Odezwał się nawet (uwaga!) „znany popularyzator wiedzy z TikToka”, który zarzucił pani profesor dezinformację. Wezwano również do wyciągnięcia nie tyle wniosków, ale i konsekwencji wobec pani profesor, co rokuje kolejnym aktem, po procederze tropienia kowidowych odszczepieńców, polowania na czarownice. Z braku laku, czyli dowodów, znowu wysunięto na front nieskazitelne autorytety, które zamiast faktami zaczęły operować skalą swego prestiżu. Mamy więc zamiast Evidence Based Medicine, Authority Based Medicine, co zwalnia wszystkich od używania tych nurzących dowodów. Myślę, że pani profesor sobie poradzi, ale zobaczmy co z panem redaktorem.
Sygnał do ataku nadał Newsweek, po nim zaczęła się skolejkowana, naturalna i spontaniczna rzecz jasna reakcja ludzi dobrej woli, a w sumie pewnie płatnych trolli, internetowych cyngli do wynajęcia. Podejście Newsweeka było fajne – w prawie całym tekście to sami dziennikarze zeznają, że ten Rymanowski to zawsze był taki „nie nasz”, patriota i wierzący. Mamy więc do czynienia z zakablowaniem redaktora ze strony kolegów po fachu, że nie pasował już od dawna do zgranej czeredki. Cały zaś artykuł, łącznie z okładką Newsweeka jest zatytułowany „Brednie Rymanowskiego”, jakby to redaktor, co wcale nie wynika nawet z samego tekstu, gadał te brednie, nie zaś – ewentualnie jego interlokutorzy. Bo to był atak na samego redaktora, nie na jego „szurów”. Zgłosiła się też Wyborcza, tu kuriozalnie ale przewidywalnie. Otóż chodzi o to, że suflowana przez Rymanowskiego dezinformacja (jak każda w religii onucyzmu) ma być na rękę… Putinowi. Tak, to stara śpiewka, przećwiczona za pandemii, kiedy każdy wątpiący w dogmaty sanitaryzmu był ostracyzmowany (również medialnie) jako mniej lub bardziej świadomy poplecznik Putina, który chce by zdezinformowani pandemicznie Polacy pozakażali się i wymarli. Oskarżanie o poplecznictwo autorów dezinformacji zakłada od razu, że istnieje jakiś (tu wybitne nieformalny i rzec można „labilny”) organ oceniający co jest faktem a co jest fejkiem, a już na pewno takim obiektem oceniającym nie może być broń Boże odbiorca. I tu – jak to bywa z rzeczywistością umaczaną w oparach prestiżu – elity same wyznaczą taki nieformalny, acz stugębny organ, nadając mu kompetencje eksperckie i przystawiając mikrofon do ust. Za tą narracją podążyła jak zwykle spora grupka akolitów, bo ci naiwniacy ciągle się wzbudzają jak na komendę, choć przesłuchiwani pod lampą prędzej daliby sobie uciąć to i owo, niż by się przyznali do zewnętrznej inspiracji swoich tekstów i wyznań. I pewnie – ci uczciwie wzmożeni – mieliby rację: oni tak naprawdę myślą i piszą. Zresztą ta kolejność przechodzi już w powtarzalny algorytm, z którego publiczność coraz bardziej skołowana wyciąga wnioski, że te rzeczy dzieją się spontanicznie i naprawdę.
O co chodzi naprawdę?
Żeby skrócić zarzuty wobec redaktora (w mniejszym stopniu wobec pani profesor, co ciekawe) posłużę się nie cytatami z Newsweeka, ale bardziej kompaktowym zestawem zarzutów z któregoś internetowego „wzmacniacza” tej narracji „na Rymanowskiego”.
Piotr Szymlewicz pisze: „… sprawa jest prosta: zadaniem dziennikarza jest weryfikować wypowiedzi gości, a Rymanowski zaprasza szarlatanów i daje im swobodę plecenia bzdur. To źle świadczy o jego warsztacie”. Zatrzymajmy się tu na chwilkę. A skąd taka teza, że dziennikarz jest od „weryfikowania wypowiedzi gości”? Jako żywo ciężko gdzieś znaleźć taki opis zawodu dziennikarza. Ale ja wiem skąd to się bierze – dziennikarz w mediach postępackich ma być właśnie od tego, by zwolnić odbiorcę od chęci weryfikacji, własnej oceny wypowiedzi innych. A na jakich to kryteriach ma być oparta ta „weryfikacja”? No, rzecz jasna obiektywnych kryteriach faktczekingu.
Tyle, że tych wszystkich „obiektywnych” a właściwe „naukawych” weryfikacji nasłuchaliśmy się po kokardę w czasach kowidu. I niestety większość z nich nie wytrzymała właśnie weryfikacji faktów opartych na nauce. Co więc pozostało? Ano – powtarzanie mantr, że przecież „wszyscy wiemy” jak to było/jest i podpieranie się autorytetami. Słabe to wszystko jako model „weryfikacji”. I tak jest i teraz z tą sprawą Rymanowskiego. Podejście redaktora jest proste – wolność słowa jest pełna, albo jej nie ma, co potwierdził w swym wpisie-odpowiedzi na zarzuty Newsweeka.
U Rymanowskiego mamy do czynienia w sumie z rewolucyjną próbą powrotu do zdrowego rozsądku, który w czasach „nowej normalności” ma pozory ekstremalnie zaskakującego odkrycia. Dlatego tak mainstream wyje i dlatego widać jak daleko zaszliśmy, skoro podstawy już nawet nie wartości wolności słowa, ale skala rzetelności na poziomie podstaw redagowania gazetki ściennej są dziś objawieniem. Świadczy to też o kompletnie przedmiotowym traktowaniu odbiorcy, gdyż bez asysty weryfikującego świat dziennikarza biedaczek sam by sobie nie poradził w procesie oddzielania ziaren prawdy od chwastów manipulacji.
W internecie pełno odwrócenia zarzutów o dopuszczanie szurów do mediów. Skoro nie wolno dopuszczać takowych do mediów, to co w TVN robią osobniki rybie na serio odpytywane jak się żyje facetowi w ciele syrena, te wszystkie Julki, pedofile, propagatorzy kazirodztwa, o dumie z aborcji kilkunastoletnich dziewuszek nie wspominając? Czyli tam wolno, a tu nie wolno. A więc mainstream dopuszcza dewiacje do promowania w mediach, byleby to były dewiacje „nasze”, służące codziennemu ciurkaniu w polskie dusze postępactwa w celu rozłożenia resztek podstaw naszej cywilizacji – prawa do życia, integralności rodziny, tożsamości czy wiary. Inne, budzące z tego letargu staczania się w postęp, wieści będą blokowane.
Dwie rzeczy na koniec
I jeszcze dwie rzeczy: przed redaktorem Rymanowskim ciężkie czasy, gdyż ujęła się za nim gremialnie prawica. I to będzie teraz przerabiane przez lewicę jako zarzut. Okaże się zaraz, że Rymanowski to od dawna był kryptofaszystą, teraz się tylko ujawnił i to głównie poprzez swoich obrońców: popatrzcie się – oto walnęliśmy w Rymanowskiego i kto wyszedł w jego obronie spod kamienia? Sama prawica, ergo – ich ci on jest.
Druga, ostatnia sprawa jest już chyba najważniejsza. Bo popatrzcie – jak Rymanowski zapraszał do siebie i dał się wygadać takiemu Braunowi – nic się nie działo. Ale jak zadarł swymi gośćmi jednocześnie z Big Farmą i GMO-sami, to dopiero wtedy ruszyła lawina. Co dowodzi mili Państwo, że o polityce to sobie nawet możecie z szurami poszurać, ale jak się zabierzecie za globalne korpo to spadnie na was cała armia płatnych trolli i naiwnych paputczyków. I to jest w sumie… dobra wiadomość, szczególnie dla tych, którzy wierzą w prymat polityki. Jak widać ustępuje ona przed pieniądzem, szczególnie dla tych, którzy się angażują politycznie, by dało się zarobić. Głównie swoim globalistycznym patronom, a przy okazji i sobie. Walutą polityki stają się powoli napiwki płacone działaczom za obsługę na balu wielkich tego świata.
A panu redaktorowi życzymy wszystkiego dobrego, innym adeptom dziennikarstwa zapatrzenia się w alternatywny wzór dziennikarstwa pana Rymanowskiego, zaś widzom – uważnego śledzenia losów tegoż. Ale i tu nie mam większych obaw – nawet jak Rymanowskiego otorbi i wydali z siebie mainstream, ten, jak Tucker Carlson wywalony z telewizji, zatrzyma się na swoim kanale i da wszystkim bobu jeszcze większymi zasięgami. Może atak Newsweeka to tylko taka zazdrość medialna, a jest czego tygodnikowi zazdrościć, bo Rymanowski solo robi cały wielki koncern na szaro?
Jak napisał sam p. redaktor – „ja się dopiero rozkręcam”. Czego i jemu, i nam, widzom należy szczerze życzyć.