Iran przygotowuje się do radykalnej zmiany swojego krajobrazu energetycznego, realizując strategię mającą na celu rozbudowę potencjału energii odnawialnej, łącząc niezawodność energii wodnej z rosnącym potencjałem energii słonecznej.
W kraju, który od dawna opiera się na paliwach kopalnych, decyzja o zintegrowaniu energii słonecznej z istniejącą infrastrukturą zapór wyraźnie wskazuje na zwrot w stronę bardziej zrównoważonej przyszłości energetycznej.Najnowsza inicjatywa rządu, która zakłada budowę elektrowni słonecznych obok zapór wodnych, wykorzystuje zasoby naturalne Iranu i istniejącą infrastrukturę.
Projekt ten, łączący innowacyjne pomysły i praktyczne rozwiązania, ma poprawić stabilność sieci, ograniczyć emisję dwutlenku węgla i pomóc krajowi osiągnąć ambitne cele energetyczne. Strategia Iranu opiera się na prostej, ale potężnej koncepcji: synergii. Rząd niedawno podpisał Memorandum of Understanding (MoU) z Iranian Renewable Energy and Electricity Efficiency Organization (SATBA) w celu budowy elektrowni słonecznych w strategicznych miejscach zapór w całym kraju.
Przedstawiciele władz podkreślają, że łącząc energię słoneczną z energią hydroelektryczną, Iran może skutecznie włączyć odnawialne źródła energii do swojego miksu energetycznego, zmniejszając jednocześnie zależność od paliw kopalnych.
Irańska rewolucja w dziedzinie odnawialnych źródeł energii dzięki synergii energii słonecznej i wodnej
Pierwsza irańska pływająca elektrownia fotowoltaiczna została otwarta w zakładach petrochemicznych Mahabad w sierpniu 2020 r.Iran przygotowuje się do radykalnej zmiany swojego krajobrazu energetycznego, realizując strategię mającą na celu rozbudowę potencjału energii odnawialnej, łącząc niezawodność energii wodnej z rosnącym potencjałem energii słonecznej.
W kraju, który od dawna opiera się na paliwach kopalnych, decyzja o zintegrowaniu energii słonecznej z istniejącą infrastrukturą zapór wyraźnie wskazuje na zwrot w stronę bardziej zrównoważonej przyszłości energetycznej.Najnowsza inicjatywa rządu, która zakłada budowę elektrowni słonecznych obok zapór wodnych, wykorzystuje zasoby naturalne Iranu i istniejącą infrastrukturę.Projekt ten, łączący innowacyjne pomysły i praktyczne rozwiązania, ma poprawić stabilność sieci, ograniczyć emisję dwutlenku węgla i pomóc krajowi osiągnąć ambitne cele energetyczne.
Strategia Iranu opiera się na prostej, ale potężnej koncepcji: synergii. Rząd niedawno podpisał Memorandum of Understanding (MoU) z Iranian Renewable Energy and Electricity Efficiency Organization (SATBA) w celu budowy elektrowni słonecznych w strategicznych miejscach zapór w całym kraju. Przedstawiciele władz podkreślają, że łącząc energię słoneczną z energią hydroelektryczną, Iran może skutecznie włączyć odnawialne źródła energii do swojego miksu energetycznego, zmniejszając jednocześnie zależność od paliw kopalnych.
Rola odnawialnych źródeł energii w przyszłości dylematu energetycznego Iranu
Zasoby odnawialnych źródeł energii, takich jak energia słoneczna, wiatrowa, biomasa i energia geotermalna, w Iranie są tak duże, że ich rozwój i ekspansja są nieuniknione. Celem jest wygenerowanie 500 megawatów nowej mocy słonecznej, co stanowi istotny krok w kierunku osiągnięcia szerszych celów Iranu w zakresie energii odnawialnej. Biorąc pod uwagę dużą liczbę słonecznych dni w Iranie, energia słoneczna jest w wyjątkowej sytuacji i może zapewnić krajowi niezawodne i zrównoważone źródło energii. Jednakże być może najbardziej nowatorskim aspektem tej transformacji energetycznej jest przejście na pływające elektrownie słoneczne.
W obliczu gwałtownie rosnących cen gruntów w ośrodkach miejskich potrzeba alternatywnych lokalizacji dla farm słonecznych nigdy nie była bardziej pilna. Iran, który zmaga się z podobnymi ograniczeniami, zwraca się ku swojej rozległej sieci tam i zbiorników jako potencjalnym miejscom dla pływających systemów fotowoltaicznych (PV).Kraj uruchomił już pilotażowy projekt pływającej energii słonecznej w Mahabad Petrochemical Company, wykorzystując krajowe konstrukcje pływające. Ten początkowy sukces otwiera drogę do projektów na większą skalę i jest przykładem rosnącej wiedzy eksperckiej kraju w zakresie energii odnawialnej.
Pływający model solarny eliminuje potrzebę drogiego terenu w pobliżu ośrodków zaludnienia. Te elektrownie mogą być umieszczane na zbiornikach- pontonach, co zmniejsza potrzebę kosztownej infrastruktury przesyłowej i łagodzi problemy, takie jak gromadzenie się pyłu, które utrudnia wydajność farm słonecznych na pustyni. Korzyści środowiskowe płynące z pływającej energii słonecznej są znaczące, szczególnie dla kraju takiego jak Iran, który zmaga się zarówno z niedoborem wody, jak i surowym klimatem. Umieszczając panele słoneczne na zbiornikach wodnych, Iran może znacznie ograniczyć parowanie wody ze swoich zbiorników.Pomaga to nie tylko oszczędzać cenne zasoby wody, ale także zwiększa ogólną wydajność paneli słonecznych, ponieważ chłodzenie wodą może zwiększyć ich wydajność o 5–10%.
Z perspektywy ekonomicznej pływające ogniwa słoneczne mogą być bardziej opłacalnym rozwiązaniem dla rosnącego zapotrzebowania Iranu na energię. Dzięki swojej zdolności do zwiększania wydajności, zmniejszania parowania wody i oferowania bardziej zrównoważonego źródła energii, pływające ogniwa słoneczne mogą ostatecznie pomóc obniżyć koszty produkcji energii elektrycznej w dłuższej perspektywie, przyczyniając się do długoterminowej stabilności energetycznej kraju.Jednym z najbardziej przekonujących aspektów tej inicjatywy jest potencjalna synergia między energią słoneczną i energią hydroelektryczną.Iran ma długą historię wytwarzania energii wodnej. Irańska Spółka Rozwoju Wody i Energii odpowiada za ponad 70% elektrowni wodnych w kraju.Te elektrownie tradycyjnie zapewniały niezawodne i stałe źródło energii. Jednak rozwój nowych projektów hydroelektrycznych zwolnił w ostatnich latach z powodu ograniczeń finansowych i innych wyzwań, głównie suszy.
Łącząc energię słoneczną z energią hydroelektryczną, Iran mógłby zmniejszyć problemy z niestabilnością dostaw, które zwykle dotykają odnawialne źródła energii.Energia słoneczna jest generowana w ciągu dnia, podczas gdy energia wodna może zapewnić stały przepływ energii elektrycznej w nocy. Ta uzupełniająca się relacja może pomóc ustabilizować sieć, zapewnić bardziej spójne zasilanie i zwiększyć ogólną odporność systemu energetycznego. Ponadto w porze suchej, gdy poziom wody w zbiornikach hydroelektrycznych jest niski, produkcja energii słonecznej mogłaby pomóc zrekompensować zmniejszoną produkcję energii przez elektrownie wodne.
Z drugiej strony, w porze deszczowej, gdy produkcja energii słonecznej jest ograniczona, elektrownie wodne mogłyby przejąć pałeczkę. Ta synergia mogłaby zapewnić bardziej niezawodny miks energetyczny i zwiększyć zdolność Iranu do zaspokajania zapotrzebowania na energię elektryczną przez cały rok.Pomimo obiecującego potencjału, ambicje Iranu w zakresie energii odnawialnej nie są pozbawione wyzwań. Złożoność techniczna pływających systemów solarnych przy zmiennych poziomach wody stwarza przeszkody inżynieryjne.
Dodatkowo koszty finansowe takich projektów są wyższe niż w przypadku farm słonecznych na lądzie, ponieważ wymagają specjalistycznych materiałów i procesów instalacyjnych. Ponadto, podczas gdy Iran jest bogaty w zasoby naturalne, zabezpieczenie niezbędnego kapitału na projekty energii odnawialnej na dużą skalę pozostaje poważnym wyzwaniem. Lata międzynarodowych sankcji i krajowych nacisków finansowych ograniczyły dostęp Iranu do inwestycji, co może opóźnić tempo rozwoju.Jednakże światowy sukces pływających systemów solarnych, którego przykładem są duże projekty realizowane w Chinach, Indiach i Korei Południowej, dowodzi wykonalności tej technologii.
Biorąc pod uwagę rosnące koszty gruntów i coraz większą presję na oszczędzanie zasobów wodnych, pływające panele słoneczne stają się kluczowym elementem rozwiązań energii odnawialnej na całym świecie.W tym kontekście inicjatywa Iranu, aby zintegrować pływające panele słoneczne ze strategią energii odnawialnej, stawia go na czele nowego trendu. Wykorzystując swoje ogromne zasoby wody i obfite światło słoneczne, Iran jest w dobrej pozycji, aby poczynić znaczące postępy zarówno w produkcji energii, jak i oszczędzaniu wody.Dostęp do strony internetowej Press TV można uzyskać również pod następującymi adresami www.presstv.co.uk
(Matka Boża Fatimska. Our Lady of Fatima International Pilgr))
W Narodowym Sanktuarium Matki Bożej Budsławskiej odbyły się w sobotę główne obchody ku czci Patronki Białorusi, poprzedzone poświęceniem Kościoła w tym kraju Niepokalanemu Sercu Maryi, a następnie Miłosierdziu Bożemu.
Transmitowaną w internecie oraz na kanale 3 telewizji publicznej Mszę Świętą odprawił „przewodniczący” [cóż to za nowotwór? md] episkopatu, arcybiskup Józef Staniewski. W uroczystości uczestniczyli: nuncjusz apostolski abp Ignazio Ceffalia, wszyscy białoruscy biskupi, a także licznie zgromadzeni wierni. Przybyła również grupa wiernych z diecezji św. Klemensa w Saratowie (Rosja) wraz ze swoim biskupem Clemensem Pickelem. W uroczystościach wzięli udział przedstawiciele władz państwowych i instytucji państwowych, a także misji dyplomatycznych. Nad porządkiem czuwali białoruscy harcerze.
W słowie wprowadzającym abp Staniewski zapowiedział, że Eucharystię będzie sprawował za Białoruś, aby w jej społeczeństwie panowała „miłość, zgoda i spokojne niebo”.
Homilię wygłosił nuncjusz abp Ignazio Ceffalia. Przekazał „ojcowskie pozdrowienie i apostolskie błogosławieństwo naszego umiłowanego papieża Leona XIV, który zapewnia o swojej modlitwie „za ten ukochany i szanowany kraj i za każdego z was”. Przyznał, że było to jego pierwsze spotkanie z białoruskimi katolikami jako nuncjusza, na które czekał z niecierpliwością.
– Przybywam do was nie jako obcy, ale jako brat pośród braci, jako pielgrzym pośród pielgrzymów. Przybywam ze szczerym pragnieniem poznania was, podążania wraz z wami i służenia wam – zapewnił. Wyraził nadzieję, że okres spędzony przezeń na Białorusi stanie się „czasem łaski i wzajemnego towarzyszenia”, a mieszkańcy tego kraju „jako wierny lud, wspierany nadzieją i kierowany czułością Maryi” będą go wspierali.
Nawiązując do hasła obecnego Roku Świętego – „pielgrzymi nadziei” nuncjusz stwierdził, że najbardziej ludzkim i trwałym obliczem tej nadziei jest Maryja. Nawiązując do odczytanego podczas Mszy Świętej fragmentu Ewangelii o Zwiastowaniu, arcybiskup Ceffalia podkreślił, że Ona „nie zamknęła się w sobie, ale pobiegła do swojej krewnej Elżbiety… a Jej serce przepełniła radość”. – Jakiż to cudowny obraz Kościoła pielgrzymującego! Jakiż żywy obraz was samych, drodzy pielgrzymi! — zawołał kaznodzieja zwracając się do obecnych.
Komentując słowa hymnu Magnificat wskazał, że ten styl Maryi Kościół winien ucieleśniać na całym świecie. Ona bowiem jest świadkiem nadziei. Zwrócił uwagę, że nasza cześć dla Matki Bożej jest konkretną podróżą wiary. Prowadzi nas do naśladowania Jej: w Jej aktywnej wierze, w Jej pokornej odwadze, w Jej bezgranicznej służbie.
Kończąc swą homilię arcybiskup Ceffalia raz jeszcze wyraził chęć towarzyszenia wiernym Białorusi jako ich „współ-pielgrzym”. Życzył im, aby macierzyńska obecność Maryi „inspirowała nas do kontynuowania naszej podróży jako lud w drodze, jako odważni uczniowie, jako Kościół, który ma nadzieję i wierzy”.
Pod koniec Mszy świętej arcybiskup Staniewski zwrócił się do młodzieży zachęcając ją, aby z entuzjazmem odpowiedziała na zaproszenie do pracy w winnicy Pana. Podziękował starszemu pokoleniu za przykład wiary poprzez pielgrzymowanie, a także dzieciom, które śmiało wkraczają na tę drogę. Namawiał obecnych księży i wiernych do kontynuowania modlitwy, w tym do odprawiania nabożeństw maryjnych w pierwszą sobotę każdego miesiąca.
– Zawierzam życie Kościoła, całej ludzkości i naszego kraju Panu Jezusowi, prosząc o Jego miłosierdzie — powiedział arcybiskup mińsko-mohylewski.
Zwracając się do nuncjusza apostolskiego przewodniczący białoruskiego episkopatu poprosił go o przekazanie Ojcu Świętemu serdecznego synowskiego pozdrowienia i zapewnienia o modlitewnej o nim pamięci. Dodał także: – Zapraszamy i z niecierpliwością oczekujemy papieża Leona XIV na Białorusi. Serdecznie go zapraszamy. Następnie, przed wystawionym Najświętszym Sakramentem, odczytał Akt Poświęcenia Metropolii Mińsko-Mohylewskiej Miłosierdziu Bożemu.
Zniszczone budynki po irańskim ataku rakietowym na Beit Yam na terenach okupowanych, 15 czerwca. (Zdjęcie: Reuters)
Hebrajskojęzyczna gazeta Ma’ariv, cytując źródła, poinformowała w czwartek, że w rejonie Tel Awiwu odnotowano najwięcej zniszczeń budowlanych na skutek irańskich ataków rakietowych.
W raporcie wskazano również, że co najmniej 200 dużych budynków zostało poważnie uszkodzonych, a dziesiątki z nich trzeba będzie całkowicie zburzyć.
Poważne zniszczenia dotknęły takie dzielnice jak Ramat Gan, Bnei Brak, Givatim, Holon, Beit Yam, Ramat Hasharon i Herzliya.
„W wyniku trafienia rakiet w Tel Awiw, obszary Ramat Gan, Beit Yam, Holon i Bene Berak doznały znacznych zniszczeń” – czytamy w raporcie.
Erez Ben-Eliezer, planista obszaru Tel Awiwu, potwierdził również, że gęsto zaludniony obszar Tel Awiwu doznał największych zniszczeń podczas wojny narzuconej przez USA i Izrael przeciwko Iranowi. Stwierdził, że odbudowa co najmniej 200 poważnie uszkodzonych budynków zajmie lata.
Według izraelskich mediów i raportów ekonomicznych, Izrael poniósł szacunkowe 12 miliardów dolarów bezpośrednich strat w wyniku 12-dniowej wojny agresywnej z Iranem, a łączna suma strat może wzrosnąć do 20 miliardów dolarów.
Instytut Weizmanna: Irańskie rakiety uderzyły w serce izraelskiego centrum naukowo-wojskowego
Straty obejmują wydatki na cele wojskowe, szkody spowodowane atakami rakietowymi, wypłaty dla poszkodowanych osób i przedsiębiorstw oraz naprawy infrastruktury.
Eksperci ostrzegają, że ostateczna suma może wynieść 20 miliardów dolarów, gdy tylko zostaną w pełni uwzględnione pośrednie skutki ekonomiczne i roszczenia cywilne dotyczące odszkodowań.
Jak wynika z danych opublikowanych przez prawicową gazetę „Israel Hayom”, jak dotąd do funduszu odszkodowawczego reżimu wpłynęło ponad 41 000 wniosków, a liczba ta jest znacznie większa.
Izraelska gazeta „Jedi’ot Achronoth” podała wcześniej, że skarb państwa poniósł już straty w wysokości 22 miliardów szekli (6,46 miliarda dolarów).
Wojsko izraelskie stara się teraz o dodatkowe 40 miliardów szekli (11,7 miliardów dolarów) na uzupełnienie zapasów broni, zakup dodatkowych myśliwców przechwytujących i broni ofensywnej oraz utrzymanie jednostek rezerwowych. Przed wojną wnioskowano o 10 miliardów, a później o 30 miliardów szekli.
Analitycy ekonomiczni ostrzegali, że przedłużanie wojny może doprowadzić gospodarkę Izraela na skraj załamania.[Nic to.. Wujek SAM każe wam dopłacić.. md]
13 czerwca Izrael rozpoczął niesprowokowaną agresję przeciwko Iranowi, atakując obiekty nuklearne i mordując wysokich rangą dowódców wojskowych i naukowców, a także zwykłych cywilów.
W odpowiedzi Iran wystrzelił setki rakiet balistycznych i dronów, które uderzyły w wiele newralgicznych i strategicznych lokalizacji w Izraelu, co potwierdziły izraelskie media.
Izrael został zmuszony do jednostronnego zaakceptowania zaproponowanego przez USA zawieszenia broni po poniesieniu ciężkich strat i nieudanej próbie zniszczenia irańskiej infrastruktury nuklearnej.
Lider Ruchu Obrony Granic Robert Bąkiewicz przekazał szokujące informacje. Według jego słów niemiecka policja miała próbować zatrzymać Polaków… na terytorium Polski.
„Halt Polen”
– Przed chwilą otrzymaliśmy informację, że doszło do próby zatrzymania polskich wolontariuszy Ruchu Obrony Granic przez Bundespolizei na polskim terytorium w Krzewinie Zgorzeleckiej. Niemcy krzyczeli „Halt, Polen!”.
– W przypadku przekroczenia uprawnień przez niemieckiego funkcjonariusza na szkodę polskiego obywatela, śledztwo może prowadzić Prokuratura w Polsce. Posiadamy w tym zakresie jurysdykcję.- skomentował mec. Bartosz Lewandowski.
Sytuacja na granicy z Niemcami
To Niemcy w dużym stopniu wywołali kryzys migracyjny w Europie. Kanclerz Niemiec Angela Merkel zaprosiła migrantów do Niemiec i prowadziła politykę „Herzlich Willkomen”, a niemieckie ośrodki wpływu uderzały w kraje Unii Europejskiej, które nie chciały się tej polityce podporządkować.
Teraz trwa proceder podrzucania do Polski przez Niemców nielegalnych imigrantów przy bierności polskich służb. Nie ma wiarygodnych danych na temat liczby przerzucanych imigrantów.
Polskiej granicy broni Ruch Obrony Granic Roberta Bąkiewicza i Jacka Wrony, oraz liczne ruchy obywatelskie. Rząd Donalda Tuska grozi obywatelom patrolującym polską granicę, a niemieckie media lamentują, że „Ruch Obrony Granic uderza w niemiecką politykę migracyjną”
Przed chwilą otrzymaliśmy informację, że doszło do próby zatrzymania polskich wolontariuszy Ruchu Obrony Granic przez Bundespolizei na polskim terytorium w Krzewienie Zgorzeleckiej. Niemcy krzyczeli „Halt, Polen!”. Wygląda na to, że Niemcy nie trzymają ciśnienia. #RuchObronyGranic
212,1 tys. wyświetleń
=============================================
mail:
Jak to? Białoruscy policjanci nie wchodzili na teren Polski, a płot zbudowano.
29-letni Kolumbijczyk podejrzewany o śmiertelne ugodzenie nożem 41-latka w Nowem (Kujawsko-Pomorskie) został w nocy z soboty na niedzielę zatrzymany przez policję. Zatrzymanych zostało łącznie siedem osób – w tym pięciu obcokrajowców.
Rzeczniczka prasowa świeckiej policji Joanna Tarkowska powiedziała PAP, że policjanci zostali wezwani po godzinie 2 do bójki pomiędzy grupami mężczyzn, do której doszło w jednym z lokali w Nowem k. Świecia. Jedna grupa przebywała w lokalu, a druga przechodziła obok.
Jak wskazała rzeczniczka, w trakcie szarpaniny doszło do ugodzenia nożem 41-letniego mieszkańca powiatu świeckiego, który zmarł w wyniku odniesionych obrażeń.
Dwie inne osoby mają niegroźne obrażenia. Uczestnicy bójki próbowali uciekać autem i nie poddawali się wezwaniom do zatrzymania.
„W miejscowości Zdrojewo (gm. Nowe), w trakcie próby zatrzymania, kierujący hyundaiem usiłował zepchnąć radiowóz z drogi, doprowadzając do kolizji. W efekcie policjanci zatrzymali pojazd. Wybiegło z niego czterech mężczyzn. Mimo próby dalszej ucieczki pieszo, policjanci zatrzymali mężczyzn w wieku od 21 do 45 lat. Wszyscy zatrzymani byli nietrzeźwi” – podała Tarkowska.
Inny patrol w jednym z hoteli zatrzymał 29-letniego obywatela Kolumbii, który jest podejrzewany o zabójstwo. Łącznie zatrzymano siedem osób – w tym pięciu Kolumbijczyków.
W Nowem trwają czynności procesowe pod nadzorem prokuratora.
Ponad 500 000 osób zgromadziło się 5 lipca na koncercie chorwackiego piosenkarza Marko Perkovića Thompsona.
Jest on znany ze swoich emocjonalnych piosenek o wierze, ojczyźnie i dumie narodowej. Gdy zapadła noc, niebo rozświetliły obrazy Matki Bożej i krzyża. Koncert był jednym z największych biletowanych koncertów w historii (sprzedano około 450 000 biletów).
Kłamstwo zrodzone z herezji utoczy krwi ludom głuchym na Słowo
Tytułem wstępu do refleksji nad wydarzeniem historycznym
„jak heretycy żydom ułatwili życie cudzym kosztem”
Fragment
Wiara, że – zgodnie z proroctwami biblijnymi – Żydzi powrócą do swego starożytnego domu, towarzyszy protestantyzmowi na Wyspach od jego zarania. Jednak w projekt polityczny przekształca się dopiero po wojnach napoleońskich, gdy Wielka Brytania wyrasta na potężne globalne imperium mające realną możliwość przyczynienia się do restauracji „w Palestynie domu narodowego dla ludu żydowskiego”. Dzięki temu mnożnikowi siły widzimy splot religii i polityki imperialnej na rzecz syjonistycznej idei wszędzie w Wielkiej Brytanii. Przykładowo, w 1833 r., gdy Osmanowie tracili władzę nad Lewantem, arcybiskup Canterbury i arcybiskup Dublinu stwierdzili w Izbie Lordów, że Biblia mówi jasno: Żydzi mają no nowo ustanowić własne państwa w Palestynie. Doniosłą rolę w tym przedsięwzięciu ma też odegrać Wielka Brytania. Istotnie, od lat 30 XIX w. filosemityzm i syjonizm chrześcijański mocno utrwaliły się w tożsamości brytyjskiej.
Najwybitniejszym w XIX w. brytyjskim syjonistą chrześcijańskim był Anthony Ashley-Cooper, od 1851 r. lord Shaftesbury, jednocześnie najważniejszy ówczesny reformator społeczny, autor ustaw o dziejowym znaczeniu dotyczących m.in. osób umysłowo chorych, dzieci, kobiet i górników. Wyobraźmy sobie Dickensa w roli prawodawcy. Otóż Shaftesbury przez całe swoje długie i jakże aktywne życie działał także na rzecz przywrócenia Palestyny Żydom – w Parlamencie, w prasie i w organizacjach ewangelikalnych.
Jako zięć lorda Palmerstona, ministra spraw zagranicznych i premiera UK, cieszył się jego czynnym poparciem. Na przykład, Shaftesbury przyczynił się do utworzenia w 1838 r. brytyjskiego konsulatu w Jerozolimie oraz do założenia tam w 1841 r. anglikańsko-luterańskiego biskupstwa, wierząc, że jego powstanie wpłynie na rozwój osadnictwa żydowskiego w Palestynie, co z kolei przyśpieszy powrót Jezusa. Na początku tegoż roku opublikował w brytyjskiej prasie apel do protestanckich władców Europy i Ameryki Północnej o zorganizowanie międzynarodowego kongresu w celu utworzenia państwa żydowskiego w Palestynie.
Pięćdziesiąt pięć lat przed Der Judenstaat.
Restauracjonizm rzeczywiście przeniknął wówczas społeczeństwo brytyjskie na wskroś. Przykładowo, archeolodzy i duchowni założyli w 1865 r. Fundację Eksploracji Palestyny, która prowadziła szeroko zakrojone badania miejsc związanych z Biblią. Odkrycia Fundacji regularnie odnotowywała prasa, skupiając w ten sposób uwagę ewangelikalnych na Ziemi Świętej.
Lista „Brytyjczyków” [dodałem cudzysłów, bo to rasowo są Chazarzy. md], którzy od lat 30 XIX w. przedstawili poważne plany żydowskiego osadnictwa w Palestynie jest zadziwiająco długa i obejmuje wojskowych, pastorów i marzycieli (…)
… Laurence Oliphant, który cieszył się szczególnie dużym autorytetem w brytyjskim establishmencie. W 1879 r. Oliphant przedstawił premierowi Disraelemu i ministrowi spraw zagranicznych lordowi Salisbury „Plan dla Gileadu”. Postulował w nim skolonizowanie przez Żydów północnych ziem biblijnego Izraela. Uzyskał nawet obietnicę Fundacji Eksploracji Palestyny, że dołoży ona 40 000 funtów do przedsięwzięcia, które miało powstać jako dzierżawa zawarta na 25 lat. Dzięki poparciu Disraelego i Salisbury’ego, Oliphant wybrał się w tymże roku w podróż badawczą do Lewantu, i ostatecznie do Stambułu, gdzie starał się o firman, czyli zgodę Turków na osiedlenie Żydów. Sułtan jednak odmówił. Jak zobaczymy, Oliphant niemniej nie ustawał w wysiłkach i wznowił je trzy lata później.
(…)
Z powodu przeszkód tureckich i rosyjskich, w drugiej połowie 1882 r. doszło do upadku BILU/ organizacji młodych, gorliwych syjonistów (przede wszystkim z Charkowa), którzy postanowili osiedlić się w Erec Jisrael jako rolnicy. Ruch Howewe Syjon też stanął na krawędzi. Uratował go rabin Mohylewer – i to nie tylko w Europie środkowo-wschodniej, gdzie utrzymywał ruch przy życiu i organizował liczne zebrania, tworząc tym samym jakże ważną dla przyszłości syjonizmu syntezę polityczno-religijną.
Otóż rabinowi udało się pozyskać dla jiszuw samego barona de Rothschilda, który przez swoją ogromną hojność stał się ojcem jiszuw. Tędy wiodła droga do sukcesu żydowskiego osadnictwa w Palestynie, i tędy także do dziejowej konferencji Howewe Syjon w Katowicach w listopadzie 1884 r.
Philip Earl Steele
Warszawa
S Y J O N I Ś C I C H R Z E Ś C I J A Ń S C Y
W E U R O P I E Ś R O D K O W O – W S C H O D N I E J , 1 8 7 6 – 1 8 8 4 .
P R Z Y C Z Y N E K D O P O W S T A N I A H I B B A T S Y J O N ,
P I E R W S Z E G O R U C H U S Y J O N I S T Y C Z N E G O
Współczesny fenomen zwany „chrześcijańskim syjonizmem” ma swoje źródło w religijnej historii Stanów Zjednoczonych i to jeszcze w okresie kolonialnym. Anglosaską Nową Anglię, powiększoną drogą podboju bądź wykupu o inne dzisiejsze stany, zasiedlili głównie i zbudowali religijni „dysydenci” od głównych nurtów protestanckiej reformacji: anglikanizmu, kalwinizmu i luteranizmu, szukający tam schronienia przed represjami ze strony urzędowego w Anglii „Kościoła Ustanowionego” (Established Church) i związanej z nim monarchii, której byli zaciekłymi wrogami.
Nadto, gdy przywołamy symbol piramidy na amerykańskim banknocie dolarowym, to napis na zwoju u stóp zdobiącej go piramidy, obwieszczający Novus Ordo Seculorum, „standardowo tłumaczy się jako «nowy porządek wieków», ale możemy też uwolnić masoński sens tej formuły, a wówczas otrzymamy: «nowy świecki zakon»” (Druga Babel. Antynomie siedemnastowiecznej angielskiej myśli politycznej, Warszawa 2005, s. 30-31).
Ruch Obrony Granic kupił termowizyjne drony. Błyskawicznie zakazano ich lotów przy granicy
Od piątku przy granicy polsko-niemieckiej obowiązują ograniczenia lotów dronów. Informację przekazała w sobotę Polska Policja. Wprowadzenie przepisów dziwnym trafem zbiegło się z zakupem tego sprzętu przez Ruch Obrony Granic. Internauci nie mają wątpliwości, iż w działaniach służb chodzi o coś innego niż bezpieczeństwo obywateli.
@RBakiewicz | @PolicjaSlubice – x.com Policja wprowadziła ograniczenia lotów dronami przy granicy
Od 7 lipca na granicy z Niemcami wprowadzona zostanie czasowa kontrola. Jak przekazał premier Donald Tusk, ma to zmniejszyć przepływ nielegalnych migrantów z zachodu do Polski. Wielu komentujących jest jednak zdania, iż cel jest zupełnie inny. Ma nim być ograniczenie obecności na przejściach granicznych Ruchu Obrony Granic, którego działacze nagłaśniają przypadki przywożenia do naszego kraju cudzoziemców przez niemieckie służby.
Zakup dronów
Inicjator Ruchu, Robert Bąkiewicz poinformował 3 lipca, iż uczestnicy tej akcji intensyfikują działania. Dzięki wsparciu finansowemu udało im się kupić m.in. 20 radiostacji, fotopułapki, kamery nasobne, lornetki a także dwa specjalistyczne drony z kamerami termowizyjnymi.
„Dzięki waszemu wsparciu granica będzie jeszcze lepiej chroniona!”
– napisał na platformie X, dodając, iż nowy sprzęt miał zostać wykorzystany już następnego dnia, w piątek.
Zakaz dronów
Tak się złożyło, że akurat od piątku na granicy wprowadzono… ograniczenia lotów dronów. Poinformowano o tym na oficjalnym koncie Polskiej Policji. Ograniczenia mają obowiązywać do soboty, jednak w komunikacie zastrzeżono, iż mogą zostać przedłużone.
Co ciekawe, w informującym o tym wpisie zablokowano możliwość komentowania.
Internauci wciąż mogą jednak udostępniać komunikat dalej, przez co zyskał dużą popularność. Odnoszący się do niego użytkownicy portalu X są przekonani, iż ruch służb to nie odpowiedź na nielegalną migrację, a na działania obrońców granicy. Sprawę skomentował m.in. Robert Bąkiewicz.
„Polska Policja to skandal, że w sytuacji, kiedy nasze drony, działając prewencyjnie ograniczają przemyt migrantów i patrzą na ręce nieudolnej władzy, która nas nie broni przed niemieckim zagrożeniem – wy zakazujecie nam tych działań. Więc komu służycie? Ponadto informujemy, że drony niemieckich służb wciąż latają po polskim niebie”– napisał.
Artykuł niniejszy stanowi czwartą część z minicyklu o wojnie, sprowokowanej przez małe państwo Chazarów i wywołanej przez wielkie Anglosasów. Pierwotnie miał mieć trzy części. Pierwszy artykuł omawia sprawy amerykańskie, drugi – światowe, a trzeci – polskie. Zaszła jednak potrzeba, aby rozbudować treść o kilka ważnych kwestii. Część trzecia dotyczyła wierzeń podżegaczy do wojny światowej, część czwarta traktuje o wadach i zaletach USA jako sojusznika.
Artykuł niniejszy stanowi czwartą część z minicyklu o wojnie, sprowokowanej przez małe państwo Chazarów i wywołanej przez wielkie Anglosasów. Pierwotnie miał mieć trzy części. Pierwszy artykuł omawia sprawy amerykańskie, drugi – światowe, a trzeci – polskie. Zaszła jednak potrzeba, aby rozbudować treść o kilka ważnych kwestii. Część trzecia dotyczyła wierzeń podżegaczy do wojny światowej, część czwarta traktuje o wadach i zaletach USA jako sojusznika.
Omówienie Ameryki poprzedzam wstępem dotyczącym Europy, niedługim, bo nie ma zbytnio o czym mówić. Nasz nieszczęsny kontynent jęczy pod okupacją wrogiej siły chazarskich gnostyków, którzy kupili lub w inny sposób przejęli rządy państw europejskich. Przegląd kreatur politycznych Europy, należącej do tzw. kolektywnego Zachodu przyprawia o mdłości. Prezydenci, premierzy, kanclerze, koronowane głowy, elity polityczne i społeczne, jakże daleko odeszli oni od łacińskiej cywilizacji swoich przodków. Pod takim przewodnictwem Europa stacza się w otchłań, i z uporem maniaka niszczy sama siebie. Część zachodnia kontynentu to masa upadłościowa, tyle, że jeszcze nie ogłoszono tego publicznie. Być może zrobią to nachodźcy, sprowadzani milionami. Ludność Europy niewiele lepsza, ogłupiona, zdebilizowana, wyprana. Upadłość ich państw pozwoli tym ludziom, po otrząśnięciu się z szoku, na odbudowę swojej rzeczywistości. Trzeba będzie przypomnieć sobie, kim się jest – tożsamość narodową, kulturową, religijną, i przeprosić się z pożyteczną pracą. Na razie jednak Europa jeszcze jedzie po ślepym torze. Awantura Chazarów i Anglosasów z Persami pokazała rozmiar degrengolady europejskich przywódców. Pomimo, że każdy normalny człowiek bez trudu widzi, że agresorem są Chazarzy, tamci głoszą winę Persów i nakazują im, aby przestali. Ciekawe, kiedy ktoś im nakaże, aby przestali już żyć. Tak samo prezydent Duda jedyne, co miał do powiedzenia, to że jeśli Ameryka zaatakowała, to dobre jest, widocznie był powód. Podobnie zachowali się politycy obecnej ekipy warszawskiej.
Oznacza to, że strategiczny sojusz z państwami europejskimi obarczony jest wielkim ryzykiem, z dwóch powodów. Po pierwsze, mogą w każdej chwili zmienić politykę państwa, wraz ze zmianą ekipy po kolejnych wyborach. Po drugie, ich polityka jest zależna od ukrytych sił, które z cienia wydają polecenia ich politykom. Po co więc dogadywać się z figurantami, lepiej od razu poszukać ich właścicieli i dogadywać się bezpośrednio. Unia Europejska nie jest obecnie żadnym partnerem geopolitycznym, i nigdy nim nie będzie, chwała Bogu. Z liczących się państw europejskich Hiszpania opanowana przez lewaków, Francja przez masonów, Brytania przez Rotszyldów, Niemcy przez wiadomo kogo, a wszyscy po jednych pieniądzach służą gnostyckim Chazarom. Niemcy ponadto tradycyjnie traktują nas jako obszar ekspansji i nie zamierzają traktować jako partnera. Sami się tego dopraszamy, poprzez polityków merdających ogonkami do Niemiec i Unii. Poza tym Europa, mimo, że dysponuje wielkim potencjałem, jest zarządzana celowo fatalnie i stoi przed wielorakimi kryzysami. Polska oczywiście również pogrążona jest w problemach, co dobitnie wyrażają np. takie parametry, jak dług publiczny i demografia. My jednak mamy dużo szczęścia – jesteśmy na tej upadającej Unii obrzeżach.
Ameryka
Mam na myśli oczywiście USA, anglosaskie państwo założone przez masonów i politycznie okupowane przez gnostyckich Chazarów. Zostało wybrane do roli światowego hegemona, o czym pisałem w części I cyklu. W tej chwili Ameryka, jeśli chce utrzymać swoją uprzywilejowaną pozycję musi stoczyć dwie walki. Pierwszą, łatwiejszą już toczy, a jest to walka o kontrolę strefy atlantyckiej, czyli utrzymanie imperium amerykańskiego. Nie jest to hegemonia globalna ani państwo światowe, tylko własne imperium. Zakłada ono zmodyfikowaną doktrynę Monroe. USA musi liczyć się z rosnącym znaczeniem państw, skupionych w BRICS, położonych również w Ameryce Południowej, a także z tym, że musi kontrolować Europę, ale ma coraz mniej możliwości. Europa jest bowiem złączona z Azją, a tam znajdują się dwie potęgi, których znaczenie musi uznać imperium amerykańskie: Rosja i Chiny, a także zyskujące na znaczeniu Indie. Te potęgi także mają swoje aspiracje i nie chcą uznać nad sobą żadnej hegemonii, a to oznacza, że Ameryka, która chce poukładać swoje sprawy musi dogadać się co do modus vivendi, które zaakceptują co najmniej Rosja i Chiny. To sytuacja nowa, kształtująca się dopiero kilkanaście lat, więc mnóstwo rzeczy wciąż jest do poukładania. Sprawę przesądzają parametry statystyczne, pokazujące rosnącą pustotę dolara, w miarę, jak używany jest do produkcji fikcyjnego pieniądza, oraz spadek zdolności sterowniczych USA na tle równoległego wzrostu Azji. Oprócz tych trudności ekonomicznych, które kiedyś doprowadzą Zachód do bankructwa, Ameryka ma do rozwiązania trzy najważniejsze problemy polityczne: co zrobić z Europą, co zrobić z państwem Chazarów, i co zrobić z gnostyckimi Chazarami, okupującymi USA.
Druga więc walka, którą Ameryka musi stoczyć, aby zachować swoją uprzywilejowaną pozycję to rozwiązanie problemu gnostycko-chazarskiego. To, co świat z zapartym tchem ogląda na Bliskim Wschodzie jest tylko odbiciem tego, co dzieje się w Ameryce i Europie. Nie byłoby problemu chazarskiego, gdyby nie infiltracja całego państwa i narodu amerykańskiego przez tych ludzi we wszystkich aspektach życia. W Europie jest podobnie, choć w mniejszym stopniu.
Waga tego problemu zaczęła się objawiać z całą mocą właśnie teraz, gdy maski opadają. Poparcie Trumpa dla inwazji na Iran sprawiło, iż pojawiło się podejrzenie, że Ameryka nie zamierza podjąć tej walki i całkowicie się poddała. W chwili, gdy piszę ten artykuł sytuacja wciąż nie jest jasna, ale wiele wskazuje na to, że jednak prezydent Trump podjął grę o uwolnienie Ameryki spod chazarskiej okupacji, korzystając z napięcia wokół Iranu. Pokazuje to historia dziwnej wojny Izraela z Iranem, połączonej z interwencją USA. Nieoczekiwane i dramatyczne zmiany zachowania największego (póki co) mocarstwa świata przyprawiły ten świat o zawrót głowy i dezorientację. Wciąż nie wiadomo, co było prawdą, a co inscenizacją, co Trump musiał, a co chciał zrobić. Na dzień 2 lipca 2025 roku trwa rozejm między Izraelem a Iranem, a USA, poza jednym nalotem nie zaangażowały się głębiej. Również Iran poza jednym symbolicznym atakiem na amerykańskie bazy, o którym uprzedził Amerykanów powstrzymał się od dalszych działań. Prezydent Trump oficjalnie ogłosił, że technologia jądrowa Iranu została całkowicie zniszczona, pomimo przecieków raportów wywiadu USA, który stwierdza uszkodzenia powierzchowne. Dodatkowe światło na scenę rzucają przecieki, podawane m.in. przez Tehran Times, jakoby agenci chazarscy zamierzali spowodować bardzo silny wybuch w jednym z amerykańskich miast, aby zrzucić winę na Persów. Podczas spotkania w Białym Domu Zelenski ostrzegał Trumpa: „poczujecie wojnę u siebie”. Trzeba być czujnym i zwracać uwagę na detale.
Co będzie dalej z rozejmem, tego na dzień 2 lipca 2025 roku nie da się jeszcze stwierdzić z całą pewnością. Albo więc Ameryka spróbuje otrząsnąć się z wrogiej siły, i wówczas utrzyma pozycje mocarstwa, albo tej sile ulegnie, a wówczas najpierw wzbije się w chwilową złudną potęgę, a później pogrąży się w upadku.
Obecna sytuacja Ameryki daje podstawy do dwóch przeciwnych interpretacji. Obydwie zakładają, że Izrael rozpoczął atak na Iran dzięki wsparciu i technologii USA. Oto interpretacja pierwsza, podległościowa. Gdy Iran zaczął zadawać ciosy Izraelowi, a zasoby izraelskie zaczęły się wyczerpywać, słowem, gdy temu państwo groziło coś poważnego, natychmiast urządziło histerię w Ameryce i wezwało Amerykę do pomocy. Ameryka jest okupowana przez siły, związane z Izraelem, władza w Ameryce jest uzależniona, a prezydent szantażowany. Suma tych wpływów sprawiła, że Ameryka została wciągnięta do wojny. Eskalacji zapobiegła interwencja Chin, które tajnymi kanałami zagroziły swoim zaangażowaniem. Dlatego Trump wykonał atak pozorowany na Iran i poprosił Chiny o pośrednictwo z Iranem, aby ten dokonał pozorowanej odpowiedzi. Deeskalacja konfliktu i zawieszenie broni były więc zasługą dyplomacji chińskiej. Oznacza to, że Ameryka rozpoczyna wojnę przez Izrael, a kończy przez Chiny i Rosję. Oznacza to również, że USA nie prowadzą polityki suwerennej i zależą od sił zewnętrznych.
Interpretacja druga, niepodległościowa również zakłada, że atak USA na Iran był wynikiem presji Izraela, dzięki potężnym wpływom w tym państwie. Trump jednak nie chce ulegać dłużej Izraelowi i postanowił zastawić pułapkę na siły okupujące Amerykę. Uzgodnił sprawę z Chinami, Rosją i Iranem. Strony te wiedziały, że atak USA i odpowiedź Iranu będą pozorowane, a cała awantura zakończy się szybkim rozejmem po to, by odsłonić Izraela i chazarskich gnostyków. Dlatego Trump użył pojęcia „wojna dwunastodniowa” (być może drwina z Wojny Sześciodniowej). Izrael pokazał, jak bardzo jest zależny od USA, odsłoniły się słabości systemów obronnych i samego państwa, Iran udowodnił, że Izrael można pokonać, a wszyscy teraz będą się zastanawiać, co się naprawdę stało, i wszędzie dostrzegać wpływy służb i tajne działania chazarskich gnostyków.
Można postawić też trzecią interpretację, której wszelako nie daję wiary, lecz ujawniam ją z kronikarskiego obowiązku. Tu też Izrael nakłonił Amerykę do zaangażowania przeciw Iranowi, wywołując wojnę, której nie miał szans wygrać, ze względu na różnicę potencjałów ludnościowych. Zaangażowanie wielkiego brata zostało uzyskane starymi metodami, czyli korupcją i szantażem. Siły agresora jednak wyczerpały się szybciej, niż przypuszczał, a pociski, miotane przez napadniętych Persów okazały się dolatywać częściej i wyrządzać większe szkody, niż założyli chazarscy autorzy sytuacji. Poprosili wówczas wielkiego brata, aby tak zaaranżował sytuację, by chazarskie państwo mogło dostać czas na zaleczenie ran. Dlatego nie daję wiary tej interpretacji, ponieważ gnostyccy Chazarowie nigdy nie przejmowali się komfortem życia swoich poddanych, a nawet samym ich życiem. Zawsze te kwestie traktowali instrumentalnie, wydając wyroki na swoich rękami obcych i na obcych rękami swoich. Od dawna wykorzystują takie sprowokowane przez siebie fakty i zmyślone narracje do szantaży moralnych i prawnych. Celem istnienia chazarskiego państewka nie jest wcale jego potęga, ale zdolność destabilizacji okolicy i świata. Destabilizacja z kolei służy temu, aby zawsze utrzymywać dialektyczną sytuację nierozwiązywalnego konfliktu, tak, aby stale nad światem wisiała wojna lub jej groźba. Gdy jest wojna, można zaopatrywać i zadłużać obie strony, a gdy jej groźba, sterować zachowaniami, zakupami i zobowiązaniami rządów i narodów. Jedna i druga sytuacja uzależnia państwa od długu, zaciąganego u gnostyków, co sprawia, że ich rządy zaczynają prowadzić politykę samobójczą.
Świadomość dramatyzmu tych wyborów musi zostać uwzględniona przy planowaniu sojuszy Polski. Sojusz z Ameryką ma trzy wady.
Po pierwsze, polityka USA może się zmienić co 4 lata, wraz ze zmianą prezydenta. Po drugie, USA nie są państwem całkowicie suwerennym, zależą bowiem od chazarskich gnostyków, którzy nienawidzą i jednocześnie pożądają całego świata, a jednocześnie rząd USA musi również liczyć się z rosnącą potęgą państw, nad którymi nie ma kontroli. Po trzecie, dowodzą tam Anglosasi, wyznający protestantyzm, czyli herezję, mający tendencje do instrumentalnego traktowania wszystkiego. Świadczą o tym liczne wojny, wywołane przez to państwo w jego krótkiej historii, od zaboru części Meksyku począwszy. Mają więc tendencje do wiarołomstwa, co wynika z tego, że ich system wierzeń jest strategiczną inwestycją gnostycką, zaprojektowaną i podsuniętą Anglosasom do wierzenia już w XVI wieku. Polityka amerykańska nie jest więc wyrazem konsekwentnej woli narodu, lecz skomplikowanym węzłem tajnych wpływów i zależności, co miało miejsce zawsze, ale stało się jawne dopiero w ostatnich latach. Ameryka ma też zalety. Nie można podbić jej z zewnątrz, jest ludna, ma duży potencjał gospodarczy, mamy z nimi wspólne korzenie cywilizacyjne, mają największą armię świata, wraz z atomem i środkami przenoszenia, no i sprawne służby, które potrafią obalać rządy, wywoływać wojny i usuwać niewygodnych przywódców. To są istotne powody, dla których lepiej być sojusznikiem, niż wrogiem Ameryki. Bardzo ważne jest jednak, jak ten sojusz wygląda.
Największym problemem Polski z Ameryką jest stosunek Polaków do amerykańskiego państwa. Traktujemy je jak bóstwo i uważamy za wzór cnót i zalet. To skutek bardzo sprawnej demagogii, uprawianej zresztą przez chazarskich gnostyków, gdy pracowali na potęgę państwa, które kontrolowali. Nie należy dać się zwodzić blichtrowi, państwo to jest groźne i może robić wiele złych rzeczy, szczególnie, gdy jest politycznie okupowane przez Chazarów. Kolejną wadą w postępowaniu Polaków wobec USA jest wasalny stosunek pseudoelit. Kolejne pokolenia polityków w Polsce łaszą się u amerykańskich klamek, tak samo, jak wcześniej u brytyjskich. Tymczasem tam nikt takich pętaków nie lubi i nie szanuje. Nie lubią takich ani jankesi z Północy, ani kowboje z Południa. Tam się szanuje twardych facetów, którzy nie boją się grać ostro i twardo negocjować, a jak trzeba, potrafią przywalić w zęby. Miarą niepodległości Polski będzie moment, w którym ci, którzy rządzą w Polsce postawią się Niemcom i USA. Wejdziemy na tą drogę, gdy politycy w Polsce nie będą zachowywać się głupio jak sztubacy, których się karci, ale mądrze jak mężowie stanu, którym oferuje się lepsze warunki.
Pojawia się jednak pytanie, nie zadawane dotąd w polskiej infosferze, do czego w ogóle Ameryce potrzebna jest Polska. Każdy polityk odpowie z entuzjazmem: ależ jesteśmy wschodnią flanką NATO! Dla USA jesteśmy tym, co oddziela Europę Zachodnią od rusosfery. Jeśli więc będziemy psem łańcuchowym Ameryki, który pod stołem czeka na ochłapy, będziemy strefą zgniotu, i wszelkie światowe poruszenie zawsze będzie nas przyprawiać o stres, czy te rakiety spadną na nas już teraz, czy może mamy jeszcze trochę czasu. Związanie sojuszem z Ameryką na obecnych warunkach oznacza rezygnację z własnej polityki zagranicznej, za co otrzymujemy zapewnienie o naszym bezpieczeństwie. Kto jest zaś naszym wrogiem? Rosja, oczywiście, bo to wynika z geopolitycznej koncepcji, w której pozostaniemy zamknięci tak długo, jak długo będziemy wieszać się na amerykańskiej klamce.
Sojusz z USA jest więc dla nas źródłem nie tyle bezpieczeństwa, ile zagrożenia i eksploatacji przez zachodnie korporacje. Wyjaśniłem jednak wyżej, że należy traktować USA jako sojusznika, gdyż wrogość z nimi jest nam nie na rękę. Można to pogodzić, pod warunkiem zredefiniowania wzajemnych stosunków. Docelowy sojusz Polski z Ameryką powinien być nie na zasadzie wyłączności. To znaczy, że niezbędnym warunkiem sojuszu Polski z USA musi być uznanie przez to państwo podmiotowości Polski i swobody kształtowania przez Polskę własnej polityki zagranicznej i wewnętrznej. Dotąd bowiem Ameryka mieszała się nie tylko do naszej polityki zagranicznej i gospodarczej, ale nawet do spraw światopoglądowych. Nie możemy być wyłącznie uzależnieni od dostawy bezpieczeństwa od Ameryki, bo to nie jest faktyczne bezpieczeństwo, ale złudne uczucie. W razie realnego ataku Rosji na terytorium Polski USA nas nie obronią, bo nie będą w stanie i nie będą chciały, tak samo, jak nasi alianci w 1939 r. USA mogą natomiast używać nas do swoich celów, strategicznych i taktycznych, np. do trzymania Rosji w szachu. Kosztem zawsze będzie bezpieczeństwo Polski i dobrobyt Polaków. Niewiele zyskujemy w sojuszu z Ameryką. Brak niepodległości, infiltracja obcych służb, służebności wobec wszystkich innych, niż naród polski, likwidacja narodowej gospodarki, drogie surowce, iluzja bezpieczeństwa, drogie uzbrojenie, pakowanie się w zagrożenie. Broń, którą kupujemy w Ameryce jest nie tylko bardzo droga, ale również zależna od kodów źródłowych, których Amerykanie nie chcą udostępniać, poza tym jej dostawy potrwają lata. Nie ma też żadnej gwarancji, że nie każą nam oddać broni, za którą zapłaciliśmy innemu państwu za darmo, np. Ukrainie lub Izraelowi. Nie mamy też pewności, czy kolejna administracja nie zechce nas wkręcić w jakąś swoją operację polityczną lub wojskową, dla nas niekorzystną. Sojusz z Ameryką jest więc drogi i niebezpieczny.
Ciąg dalszy w części piątej.
Poradnik świadomego narodu, księga 1: Historia debilizacji
27 lipca 2023 roku nieprzytomny 16-miesięczny Preston Davey trafił do szpitala Blackpool Victoriaw hrabstwie Lancashire w Wielkiej Brytanii. Na ciele miał ślady obrażeń, które wskazywały na wielokrotne wykorzystywanie seksualne i przemoc fizyczną. Dziecka nie udało się uratować.Zmarło tego samego dnia. Okazało się, że chłopiec mieszkał z parą gejów, którzy wystąpili o jego adopcję i zgodnie z obowiązującą w Wielkiej Brytanii procedurą mogli zamieszkać z dzieckiem pod kontrolą ośrodka adopcyjnego. Jednak pracownicy ośrodka nie zgłaszali żadnych zastrzeżeń do pary homoseksualistów zapewne w obawie przed oskarżeniem o homofobię. Przestępcami są – 36-letni nauczyciel szkoły średniej Jamie Varley oraz 31-letni John McGowan-Fazakerley. Nie tylko wielokrotnie zgwałcili oni chłopca i robili mu pornograficzne zdjęcia, lecz katując go zadali mu ciężkie obrażenia, które spowodowały jego śmierć.
Pierwszym krokiem w tej spirali przemocy jest obowiązująca w WB ustawa o rejestrowanych związkach partnerskich. W Polsce projekt tej ustawy propagowanej przez Katarzynę Kotulę, minister w – jak to nazywają internauci- nierządzie Tuska, ma duże poparcie lewicowych koalicjantów. Nie wiadomo komu odebrano małego Brytyjczyka przed oddaniem go pod opiekę pary dewiantów. Przez wiele lat wdrukowywano ludziom przeświadczenie, że największym zagrożeniem dla dziecka jest jego biologiczna rodzina. Szczególnie ta niezamożna, hołdująca tradycyjnym wartościom, czyli w oczach lewactwa skłonna do przemocy, religijna a więc przesądna.
W Polsce odbierało się dzieci za muszki owocówki w kuchni, nieład w domu, czy nie poddawanie się przez rodziców zaleceniom domorosłych psychologów i pedagogów. Ostatnio opinię społeczną zbulwersował kolejny fakt śmierci dziecka w polskiej rodzinie zastępczej. W połowie maja dwudziestodwuletnia mieszkanka Warszawy Magdalena W. została zatrzymana przez policję i wylądowała w więzieniu. Najpierw podano, że została uwięziona za niepłacenie mandatów, potem rzecznik policji zdementował te informacje twierdząc, że Magdalena odpowiada z art. 286 KK. czyli za oszustwo.
Jej dzieci odebrane babci trafiły do rodziny zastępczej gdzie po czterech dniach jedno z nich, czteromiesięczny Oskar, zmarło. Według opinii ośrodka diagnostycznego rodzina biologiczna nie zapewniała dzieciom należytej opieki, którą rzekomo miała im zagwarantować rodzina zastępcza. Jakość tej opieki już poznaliśmy. Dodatkowo zbulwersował opinię społeczną fakt, że matka Oskara uczestniczyła w pogrzebie swego dziecka w więziennym uniformie i w kajdankach zespolonych jakby była niebezpiecznym mordercą. Jak wyjaśniła administracja więzienna „W trakcie pobytu osadzonej w jednostce penitencjarnej uzyskano informacje skutkujące negatywną prognozą kryminologiczno-społeczną”.
Dla mnie oznacza to tylko tyle, że Magdalena jest osobą niepokorną, która nie chce wysłuchiwać z nabożeństwem bredni wmawianych jej przez niedouczonych psychologów więziennych. Tak jak według informacji opieki społecznej nie poddawała się instrukcjom psychologów szkolnych.
Problem z biegłymi sądowymi, psychologami szkolnymi czy więziennymi nie polega wyłącznie na tym ,że są oni niedouczeni czy po prostu głupi. Każdy ma prawo być zwyczajnie po ludzku głupi. Problem sprowadza się do tego, że tym psychologom daje się ogromną władzę całkowicie nieadekwatną do ich poziomu intelektualnego. Biegły psycholog sądowy decyduje czy dziecko może być przesłuchiwane w sądzie, jego opinia jest wiążąca dla sądu przy podejmowaniu decyzji o odebraniu dzieci rodzinie, opinia psychologa więziennego zadecydowała zapewne, że matka uczestniczyła w pogrzebie własnego dziecka skuta kajdankami jak seryjny morderca w amerykańskim filmie dokumentalnym.
To nie pierwszy taki bulwersujący przypadek. W lipcu 2012 r. w mieszkającej w Pucku rodzinie zastępczej, opiekującej się piątką powierzonych i dwójką własnych dzieci, doszło do śmierci 3-letniego chłopca. We wrześniu 2012 r. w tej samej rodzinie zmarła jego 5-letnia siostra. Jak się okazało dzieci zostały zakatowane na śmierć przez zastępczych opiekunów. Władz nie zastanowiło, że w ciągu roku, dwoje z powierzonych rodzinie zastępczej dzieci ginie rzekomo spadając ze schodów, że pozostałe przy życiu dzieci boją się mówić na ten temat, że przyczyną odebrania dzieci rodzinie biologicznej była tylko niezamożność tej rodziny.
W trakcie wywiadu dyrektorka Centrum Pomocy Rodzinie stwierdziła, że nieprawidłowości w rodzinach zastępczych to tylko ułamek promila więc nie ma się czym zajmować. Przytomna dziennikarka skomentowała, że śmierć dwójki z pięciorga dzieci to dla ich rodziny 40 %, a nie ułamek promila.
To wszystko robi się dla dobra dziecka. Przecież zgodnie z art. 3 ust. 1 Konwencji o prawach dzieci: „We wszystkich działaniach dotyczących dzieci, podejmowanych przez publiczne lub prywatne instytucje opieki społecznej, sądy, władze administracyjne lub ciała ustawodawcze, sprawą nadrzędną będzie najlepsze zabezpieczenie interesów dziecka”.
Polska jest stroną Konwencji o Prawach Dziecka. Ratyfikowała ją 7 czerwca 1991 roku. Nie tylko dzieci są wyrywane z własnej rodziny dla ich własnego dobra. Opisywałam sprawę sąsiada, któremu pomagałam, a którego sąd nakazał dla jego własnego dobra umieścić w domu starców, gdzie po kilku tygodniach zmarł na gangrenę. Jedyną przewiną sąsiada były liczne zakurzone książki, które wizytująca jego locum kurator sądowa nazwała śmieciami i nakazała wyrzucić. Zaprotestowałam i tu popełniłam błąd. Należało przed panią psycholog sądową nisko merdać ogonem i na wszystko się zgodzić.
Podsumowując.
Niezbywalnym prawem człowieka – twierdzę – jest życie w takich warunkach jaki sobie stworzył. W biedzie, w nieładzie, z muszkami owocowymi w kuchni. Jeżeli nie prosi o pomoc nie wolno mu jej narzucać wbrew jego woli.
Pamiętam dowcipne hasło z czasów festiwalu Solidarności gdy ważyły się losy transformacji ustrojowej: „ Przestańcie się troszczyć o nasze dobro. Tak mało nam już go pozostało”
Analiza danych VAERS pokazuje znacznie zwiększoną liczbę zgłoszeń poważnych niepożądanych zdarzeń neuropsychiatrycznych po szczepieniu przeciwko COVID-19 — w tym upośledzenia funkcji poznawczych, tendencji samobójczych i zaburzeń psychicznych.
W poruszającym i brutalnie szczerym przesłaniu wideo prof. Sucharit Bhakdi wyraża zaniepokojenie globalnym rozprzestrzenianiem się technologii modRNA. Szanowany mikrobiolog, który ostrzegał przed ryzykiem nowych szczepionek mRNA od początku kryzysu związanego z koronawirusem, jasno to wyraża w swoim najnowszym wystąpieniu: Jego resztkowy optymizm zniknął.
„Nie jestem już optymistą” – zaczyna Bhakdi poważnym głosem, uzasadniając to szokującą diagnozą: Szczepionki RNA lub modRNA już spełniły swój rzeczywisty „cel” – destrukcyjny cel, którego nawet twórcy szczepionek nie do końca zrozumieli. Jego główne stwierdzenie: technologia mRNA doprowadziła do ogólnoustrojowego zapalenia naczyń w całym ciele – „od stóp do głów”.
Bhakdi opisuje to, co lata temu zidentyfikował jako prawdziwe zagrożenie: sztucznie wytwarzane białka kolców mogą uszkodzić naczynia krwionośne w całym ciele — w mózgu, sercu, wątrobie. To układowe zapalenie naczyń prowadzi do zniszczenia komórek nerwowych i zdolności umysłowych. „Widzimy miliardy ludzi, których mózgi nie funkcjonują już tak, jak powinny” — mówi Bhakdi. Mówi o globalnej zmianie zdolności poznawczych, utracie siły woli i osądu wśród milionów zaszczepionych osób.
Konsekwencja tej zmiany, według Bhakdiego, jest głęboka: „Nie mają już inteligencji, aby coś ruszyć”. Najwyraźniej ma na myśli zbiorowy paraliż społeczeństwa w obliczu przestępstwa szczepień o historycznych rozmiarach.
Dla niego jest to jasne: jedyną nadzieją jest całkowite zakończenie kampanii modRNA. „Naszą jedyną szansą jest powstrzymanie tej zbrodni modRNA. Ponieważ ta zbrodnia nas zniszczy”. Szczególnie niepokojące jest, jak mówi, to, że technologia ta jest teraz wdrażana wszędzie, nawet poza obszarem szczepień – często niezauważona przez opinię publiczną.
Apel Bhakdiego nie jest tylko ostrzeżeniem medycznym — to wezwanie do działania. Wezwanie do rozpoznania technologicznego ślepego zaułka modRNA i zapobieżenia pozbawieniu praw całego pokolenia przez interwencje biotechnologiczne. Jego słowa nie pozostawiają wątpliwości: stawką jest nic innego, jak przyszłość ludzkości.
***
Niedawne badanie w International Journal of Innovative Research in Medical Science potwierdza kluczowe ostrzeżenia prof. Bhakdiego: analiza danych VAERS pokazuje znacznie zwiększoną liczbę zgłoszeń poważnych niepożądanych zdarzeń neuropsychiatrycznych po szczepieniu przeciwko COVID-19 — w tym upośledzenia funkcji poznawczych, tendencji samobójczych i zaburzeń psychicznych.
Badanie potwierdza zatem twierdzenie Bhakdiego, że technologia modRNA może powodować rozległe uszkodzenia mózgu i układu nerwowego.
Rzadko zgadzam się teraz z obywatelem Tuskiem Donaldem, szczerze mówiąc – chyba nigdy – podczas gdy jeszcze 36 lat temu zgadzałem się z obywatelem Tuskiem Donaldem w bardzo wielu sprawach. Poznałem bowiem obywatela Tuska Donalda 1 lipca 1989 roku, kiedy to z inicjatywy środowiska „liberałów gdańskich” odbył się tam zjazd towarzystw gospodarczych i środowisk liberalnych. Uczestniczyłem z tym zjeździe nie tylko jako jeden z założycieli – wraz z Januszem Korwin-Mikke i Stefanem Kisielewskim – Ruchu Polityki Realnej – ale również jako prowadzący wraz z kol. Marianem Miszalskim – podziemne wydawnictwo „Kurs”, które stawiało sobie za cel zapoznanie czytelnika polskiego z ekonomiczną myślą liberalną – dzisiaj z uwagi na działalność „złodziei szyldów” z żydokomuny, którzy liberalizm zredukowali do sfery genitaliów – że wolność polega na tym, by je sobie przyprawiać, albo obcinać wedle chwilowego kaprysu – powiedziałbym – z ekonomiczną myślą wolnościową.
W tym celu wydaliśmy popularne książki francuskiego autora Guy Sormana z polsko-żydowskimi korzeniami: „Rewolucja konserwatywna w Ameryce”, przedstawiającą reaganowską kontrrewolucję ekonomiczną, „Rozwiązanie liberalne” – prezentującą praktyczne zastosowanie wolnościowych recept w rozmaitych państwach świata, ale też książkę laureata Nagrody Nobla z ekonomii Miltona Friedmana i jego żony Róży pod tytułem „Wolny wybór” – i wiele innych. Z tego powodu między „liberałami gdańskimi”, a nami, to znaczy – warszawską grupą – nie było jakichś istotnych różnic ideowych.
Dzisiaj jest inaczej, bo moim zdaniem obywatel Tusk Donald odszedł od ideałów swojej młodości w kierunku „czystego” – o ile ten przymiotnik może mieć tu zastosowanie – pragmatyzmu władzy – co spycha go w stronę coraz to dziwniejszych aliansów, między innymi – z lewicą, czy PSL-em, zgodnie z zasadą opisaną przez Boya-Żeleńskego w „Kuplecie posła Bataglii” –
„Żadnych politycznych nie ma on przesądów;
każda partia dobra, byle dojść do rządów”.
O ideologicznych – nawet szkoda wspominać. Muszę jednak przyznać, że w jednej sprawie z obywatelem Tuskiem Donaldem się zgadzam – mianowicie, gdy powiada on, że żyjemy w okresie „przedwojennym”
W tej sprawie, jak w rzadko której – obywatel Tusk Donald ma rację, również z tego powodu, że on sam forsuje w naszym bantustanie rozwiązania, które kolaborant warszawskiego Judenratu, pan red. Tomasz Piątek, nazywa „demokracją wojenną”, a które skierowane są na przeforsowanie w naszym bantustanie tak zwanego „wariantu rumuńskiego” – zgodnie z życzeniem Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje i niemieckiego rządu. Chodzi bowiem o to, że zarówno brukselscy biurokraci, jak i przede wszystkim – rząd niemiecki, próbują wykorzystać pęknięcie w stosunkach euroatlantyckich do przyspieszenia budowy IV Rzeszy, której najtwardszym jądrem miałaby być uzbrojona po zęby za pieniądze całej Europy – niemiecka Bundeswehra – będąca trzonem „europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO”, dzięki którym Niemcy mogliby też próbować położyć również swój palec na francuskim atomowym cynglu.
Przeforsowanie „wariantu rumuńskiego” jest głównym zadaniem obywatela Tuska Donalda, który chyba nie jest jedyną osobą w tym kierunku zadaniowaną, bo ostatnio na czoło przygotowań wojennych wybija się Wielce Czcigodny obywatel Giertych Roman. W rezultacie już 2 lipca, to znaczy – dzień po ogłoszeniu przez Sąd Najwyższy orzeczenia w sprawie ważności wyborów prezydenckich, w których zwycięstwo przypadnie Karolowi Nawrockiemu, rozpocznie się wojna o Sąd Najwyższy, to znaczy – o podważenie tego orzeczenia pod pretekstem, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN nie jest żadnym sądem, tylko bandą przebierańców, podczas gdy „prawdziwym” Sądem Najwyższym jest Izba Pracy i Ubezpieczeń Społecznych SN, o której krążą fałszywe pogłoski, jakoby dlatego, iż wszyscy co do jednego jej sędziowie są konfidentami albo Wojskowych Służb Informacyjnych, albo Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, zwerbowanymi w ramach operacji „Temida”.
Ta wojna o Sąd Najwyższy, w której zostaną poruszone Moce Niebieskie, Ziemskie i Piekielne, w postaci instytucji Unii Europejskiej, jest zaledwie pierwszym etapem – bo etap drugi wymaga zaangażowania obywatela Hołowni Szymona jako „marszałka Sejmu” – żeby nie zwołał Zgromadzenia Narodowego, uniemożliwiając w ten sposób prezydentowi-elektowi złożenia przysięgi, a co za tym idzie – objęcia ,urzędu – a w tej sytuacji obowiązki prezydenta przejąłby obywatel Hołownia Szymon, który do czasu wyboru nowego prezydenta, popodpisywałby wszystkie ustawy podsunięte mu przez obywatela Tuska Donalda.
Otwartym tekstem mówił o tym zarówno pan prof. Wojciech Sadurski, ozdoba światowej jurysprudencji, jak i prof. Andrzej Zoll, wybitny przedstawiciel stada autorytetów moralnych. Zwraca uwagę postawa Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, którego na ten widok, jakby ktoś na sto koni wsadził. Taka wojna, w której – jeśli w ogóle poleje się krew – to najwyżej z nosa, bo przecież nasza niezwyciężona armia zachowa chwalebną neutralność w obliczu przerabiania Rzeczypospolitej na Generalne Gubernatorstwo w ramach IV Rzeszy, jako że i dla generalicji i dla korpusu oficerskiego, przysięga to jedna sprawa, ale dosłużenie do emerytury, na której zaczyna się prawdziwe życie – to sprawa druga, znacznie ważniejsza. Tedy dla Naczelnika Państwa taka bezpieczna wojna to prawdziwy dar Niebios, bo pozwala mu ona na ułatwione mobilizowanie wyznawców, dzięki czemu w wyborach parlamentarnych, jakie nastąpią najpóźniej w roku 2027, PiS uzyskał 40 procent głosów – o czym otwartym tekstem mówił na ostatnim Zjeździe, który ponownie przyznał mu godność prezesa. A ze to będzie już w Generalnej Guberni – to co to komu szkodzi?
Ale nie tylko dlatego wkraczamy w okres przedwojenny. Wprawdzie ostatnia wojna miedzy bezcennym Izraelem, a złowrogim Iranem, przy udziale Ameryki, która została do tego zmuszona przez izraelskich cadyków, zakończyła się wesołym oberkiem – ale dzięki niej każde ambitne państwo – nie mówię oczywiście o naszym bantustanie zarządzanym przez agenturę – chyba zostało przekonane, że w dzisiejszych czasach trudno mówić o suwerenności, bez wcześniejszego sprawienia sobie arsenału nuklearnego.
Myślę, że do takiego wniosku – oczywiście poza złowrogim Iranem – musiała dojść Turcja, z którą zarówno bezcenny Izrael, jak i USA, mogą mieć trudniej, niż z Iranem, bo przecież ona jest członkiem NATO, a więc ex defintione przynależy do rasy wyższej, której prawa do arsenału nuklearnego nie wypada odmawiać.
Współczesny fenomen zwany „chrześcijańskim syjonizmem” ma swoje źródło w religijnej historii Stanów Zjednoczonych i to jeszcze w okresie kolonialnym. Anglosaską Nową Anglię, powiększoną drogą podboju bądź wykupu o inne dzisiejsze stany, zasiedlili głównie i zbudowali religijni „dysydenci” od głównych nurtów protestanckiej reformacji: anglikanizmu, kalwinizmu i luteranizmu, szukający tam schronienia przed represjami ze strony urzędowego w Anglii „Kościoła Ustanowionego” (Established Church) i związanej z nim monarchii, której byli zaciekłymi wrogami.
Rzecz jasna, nie wszyscy koloniści północnoamerykańscy (w Ameryce Septentrionalnej, jak kiedyś mawiano) byli dysydentami i politycznymi wywrotowcami: Wirginię czy obie Karoliny zasiedlili przecież anglikańscy (a po części nawet „anglokatoliccy”) rojaliści. Jednak najmocniejsze piętno na ustroju i charakterze kolonii amerykańskich, w konsekwencji zatem i niepodległych Stanów Zjednoczonych, wywarli nowoangielscy purytanie – nurt ekstremistyczny pod każdym względem, czego dowiodło także śmiercionośne spustoszenie, jakie poczynili w Anglii podczas wojny domowej i rewolucji z lat 1640-1660 ich pobratymcy w metropolii; jak dowiódł Eric Voegelin, purytańska rewolucja była pod wieloma względami prefiguracją rewolucji bolszewickiej, a na pewno „czasem osiowym” przejścia od religijnej do świeckiej wersji gnostycyzmu.
Jak jednak wiadomo, pośród zbuntowanych w drugiej połowie XVIII wieku przeciwko Koronie Brytyjskiej kolonistów zaszły procesy sekularyzacyjne w duchu tzw. Oświecenia. „Ojcowie Założyciele” republiki północnoamerykańskiej byli niemal wszyscy deistami, czyli wyznawcami tzw. religii naturalnej, nie mającej nic wspólnego z chrześcijaństwem. Pamiętajmy, że w konstytucji amerykańskiej nie ma żadnej wzmianki czy odwołania się do Boga. Ze względów taktycznych nie mogli oni jednak wystąpić otwarcie przeciwko religii protestanckiej, ponieważ wyznawała ją przytłaczająca większość tworzącego się narodu amerykańskiego. Z tego powodu ideologią panującą nowego państwa stała się eklektyczna mikstura purytańskiej „teologii przymierza”, wigowskiego kultu pisanej konstytucji, Locke’owskiego kontraktualizmu, oświeceniowego deizmu, ideologii kupieckiej i wolnomularskiego okultyzmu. Jego ostatecznym rezultatem jest to, co w samej jurysprudencji amerykańskiej nazywa się „ceremonialnym deizmem” albo „uogólnionym” (na bazie różnych odłamów protestantyzmu i bez żadnej treści dogmatycznej) i a-konfesyjnym chrześcijaństwem.
Jak słusznie zauważa Nina Gładziuk, „gdy widzimy zaprzysiężenie amerykańskiego prezydenta, to trudno je sobie wyobrazić bez Księgi Biblii. Ale nie jest to zbiór pism religii objawionej, ale nade wszystko Księga Prawa: paktu, przymierza, umowy i testamentu. Jeżeli odsyła do jakiejś teologii, to jest teologia federalistyczna”.
Nadto, gdy przywołamy symbol piramidy na amerykańskim banknocie dolarowym, to napis na zwoju u stóp zdobiącej go piramidy, obwieszczający Novus Ordo Seculorum, „standardowo tłumaczy się jako «nowy porządek wieków», ale możemy też uwolnić masoński sens tej formuły, a wówczas otrzymamy: «nowy świecki zakon»” (Druga Babel. Antynomie siedemnastowiecznej angielskiej myśli politycznej, Warszawa 2005, s. 30-31).
Szwajcarska miejscowość Porrentruy wprowadziła zakaz wstępu dla cudzoziemców na odkryty basen. Wg oficjalnego komunikatu decyzję taką podjęto po serii „incydentów z udziałem młodych przyjezdnych”.
Od 1 lipca z kąpieliska na odkrytym basen w szwajcarskiej miejscowości położonej w pobliżu granicy z Francją korzystać wyłącznie obywatele Szwajcarii, osoby posiadające stały pobyt lub zatrudnione na podstawie szwajcarskiej umowy o pracę.
Turystom z zagranicy pozostaje jedynie furtka w postaci rezerwacji noclegu w hotelu bądź na kempingu, co po okazaniu specjalnej karty wstępu umożliwia jednorazowe wejście na teren basenu.
Jak tłumaczy magistrat w oficjalnym komunikacie, regulamin zaostrzono po serii incydentów z udziałem młodych przyjezdnych, głównie z pobliskich francuskich miasteczek. Według relacji cytowanych przez dziennik „Le Quotidien Jurassien” i portal Watson, cudzoziemcy mieli nagminnie łamać zasady porządku publicznego: nękać młode kobiety, używać wulgarnego języka, a po upomnieniach ratowników reagować agresją.
FLASH – Suite à des incivilités répétées (harcèlement, langage inapproprié, violences) venant principalement de jeunes Français frontaliers, Porrentruy (JU) limite l’accès de sa piscine aux Suisses, résidents et frontaliers munis d’un permis de travail, du 4 juillet au 31 août.
1,6 mln wyświetleń
—————————————
Od początku sezonu ratownicy oraz ochroniarze byli zmuszeni wielokrotnie wyrzucać z obiektu osoby, które nie stosowały się do regulaminu. Władze gminy podkreślają, że indywidualne zakazy nie powstrzymały eskalacji problemu.
Zakaz, który ma obowiązywać do 31 sierpnia, został wprowadzony w trybie pilnym, by – jak podkreślają urzędnicy – „zapewnić bezpieczeństwo i komfort stałym użytkownikom”.
(Bitwa pod Kłuszynem, fragment okładki książki Radosława Sikory pt. „Kłuszyn 1610. Rozważania o bitwie”.)
To jest okres najbardziej wyraźnej przewagi Rzeczypospolitej Obojga Narodów nad Moskwą: można śmiało powiedzieć, że od tego okresu interwencji w Rosji, w Moskwie przez nasze państwo do pokoju polanowskiego z 1634, który potwierdził rozejm dywiliński. Ale tak naprawdę to my się zaczynamy cofać i przegrywać z Moskwą dopiero od wydarzeń z lat pięćdziesiątych XVII wieku – w ten sposób prof. Marek Kornat mówi o krótkim czasie, w którym Polska stanęła przed szansą by stać się największym mocarstwem świata. Kluczowym wydarzeniem była tu brawurowo rozegrana bitwa pod Kłuszynem z 4 lipca 1610 roku.
Panujący na przełomie XVI i XVII wieku król Zygmunt III Waza bywa krytykowany przez historyków za uwikłanie Rzeczypospolitej w zbrojny konflikt ze Szwecją. – Szczerze powiedziawszy, ta wojna, która się potem przerodzi w walkę o dominację nad Morzem Bałtyckim, była nieunikniona, bo Szwecja coraz mocniej wchodziła na arenę dziejową jako państwo aspirujące do rangi mocarstwa – mówi prof. Marek Kornat, historyk z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w rozmowie z Franciszkiem Podlachą z Instytutu Hetmana Żółkiewskiego.
Zanim doszło do bitwy pod Kłuszynem, Polacy interweniowali podczas wewnętrznych zmagań o władzę w Wielkim Księstwie Moskiewskim, historycznie poprzedzającym Rosję. Po śmierci Iwana Groźnego w 1584 roku trwał tam chaos i kryzys nazywany przez tamtejszych badaczy dziejów wielką smutą.
Wcześniej car – despota toczył wojnę z Rzecząpospolitą. Dążył do starcia. Polski król Stefan Batory po zdobyciu twierdzy Wielkie Łuki bezskutecznie oblegał Psków. W 1582 roku, wskutek m.in. działań dyplomatycznych Stolicy Apostolskiej, podpisano rozejm w Jamie Zapolskim. Porozumienie zawierało obietnicę przystąpienia przez Iwana Groźnego do unii z Rzymem – później niedotrzymaną.
Podczas wspomnianej smuty w Moskwie ujawnił się aspirujący do tamtejszego tronu oszust, znany jako Dymitr Samozwaniec. Rosyjskie bojarstwo, czyli wyższa magnateria rosyjska w krytycznym momencie podzieliła się na trzy grupy.
Jedno ze stronnictw widziało przyszłość księstwa w sojuszu ze Szwecją. Inne – z Rzeczpospolitą, zaś kolejne chciało jedynie cementować tożsamość rosyjską na bazie prawosławia.
Bitwa pod Kłuszynem była jednym z elementów w sekwencji wydarzeń składających się na polską interwencję w politykę i ustrój Wielkiego Księstwa Moskiewskiego.
Zygmunt III Waza wahał się, czy wkraczać. Magnateria polska z ruskich ziem Wielkiego Księstwa Litewskiego poparła Samozwańca, licząc głównie na własne korzyści.
Polityka polska podzieliła się na dwie opcje. Król zdecydował się w końcu na próbę wykorzystania kryzysu wewnętrznego monarchii moskiewskiej, aby odebrać utracony w 1514 roku Smoleńsk oraz ziemię siewierską i czernichowską.
Z kolei hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski uważał, że rolą Polski jest niesienie misji chrześcijańskiej na wschód, dążenie do okcydentalizacji Moskwy i jej elit politycznych, a następnie doprowadzenie do unii cerkwi prawosławnej z Rzymem.
W 1610 roku wojska polsko-litewskie wyruszyły pod Smoleńsk. Rozpoczęło się oblężenie. Król przyjechał by osobiście dowodzić armią.
Ponieważ miasto otrzymało wsparcie z Moskwy, hetman Żółkiewski dostał polecenie wyruszenia naprzeciw wojskom carskiego brata Dymitra Szujskiego. – Po forsownym marszu w lasach, zbliża się nasza armia, wykorzystując zaskoczenie nieprzyjaciela. O świcie atakuje siły moskiewskie i dochodzi do starcia zbrojnego 4 lipca 1610, zakończonego błyskawicznym zwycięstwem armii Rzeczypospolitej – opowiada historyk.
Wobec ogromnej dysproporcji sił na korzyść przeciwnika decydujące okazały się czynniki zaskoczenia, dobrego dowodzenia, wspaniałego udziału husarii i piechoty.
Według profesora, podawana przez część historyków liczba 36 tysięcy ludzi w oddziałach Szujskiego jest przesadzona. Jednak po stronie Moskwy walczyli m.in. żołnierze zaciężni z Europy Zachodniej, w tym Francuzi i Szwedzi. Dało to tamtej stronie aż siedmiokrotną przewagę liczebną.
Krótkie rządy w Moskwie
Konsekwencją polskiego triumfu był marsz na Moskwę. 27 sierpnia 1610 roku hetman zawarł układ z bojarami, którzy oddali koronę synowi naszego króla, czyli Władysławowi. Początkowo domagali się, by przeszedł on na prawosławie, na co raczej nie zgodziłby się ze względu na mocny katolicyzm Wazów.
Stanisław Żółkiewski liczył na zbliżenie moskiewskich elit z Zachodem oraz unię religijną dzięki m.in. takim czynnikom jak szlachecki przywilej mówiący, że przedstawiciele tej warstwy nie mogą być uwięzieni bez wyroku sądowego. Te ustrojowe zalety przyciągnęły wcześniej do Rzeczypospolitej możnowładców litewskich.
Do Moskwy, na zaproszenie, a nie przemocą, przybyli Polacy – początkowo 3 tysiące. Hetman przyjechał tam 10 października, by po kilku tygodniach wrócić do kraju. Jeden z wyższych dowódców Aleksander Gosiewski został komendantem w mieście i powołał urząd będący odpowiednikiem ministerstwa spraw wojskowych.
Według historyków, po wyjeździe Żółkiewskiego żołnierze polskiego garnizonu dopuszczali się nadużyć, w tym grabieży i gwałtów. Gosiewski słabo panował nad sytuacją, narastał sprzeciw ludności. W jego podsycaniu dużą rolę odgrywało wspomniane wcześniej rosyjskie stronnictwo narodowe oparte na cerkwi. Mocno protestowało ono przeciwko planom zawarcia unii. Już wiosną 1611 roku można było zaobserwować pierwsze symptomy rebelii. Wybuchła ona z dużą mocą latem i jesienią 1612 roku. W końcu polski garnizon został zmuszony do wycofania się z Moskwy.
Uzgodniony przez hetmana Żółkiewskiego układ, którego owocem miała być wschodnia ekspansja Rzeczypospolitej, nie doszedł do skutku. Polski monarcha nie zgodził się na objęcie tronu w Moskwie przez Władysława. Zapewne król obawiał się spisku i utraty życia przez syna, którego uważał za o wiele bardziej zdolnego niż drugi z potomków, Jan Kazimierz.
Polacy zdobyli natomiast ostatecznie Smoleńsk. Po kapitulacji twierdzy doszło do zwrotu akcji. W 1613 roku został ogłoszony carem Michał Romanow. Wznowił wojnę z Polską i bez efektu oblegał jeszcze raz Smoleńsk. Na mocy rozejmu zawartego w Dywilinie w 1619 roku ta twierdza, podobnie jak ziemie siewierska i czernichowska, wróciły do Polski. Nasze państwo zdołało więc istotnie powiększyć swoje terytorium.
– I to jest okres najbardziej wyraźnej przewagi Rzeczypospolitej Obojga Narodów nad Moskwą: można śmiało powiedzieć, że od tego okresu interwencji w Rosji, w Moskwie przez nasze państwo do pokoju polanowskiego z 1634, który potwierdził rozejm dywiliński. Ale tak naprawdę to my się zaczynamy cofać i przegrywać z Moskwą dopiero od wydarzeń z lat pięćdziesiątych XVII wieku – ocenił prof. Kornat.
Polsko-litewska interwencja zbrojna w Moskwie dała naszej stronie mniej więcej 50 lat wyraźnej przewagi w walce o urządzenie Europy Wschodniej. Cywilizacyjny program hetmana Stanisława Żółkiewskiego nie został zrealizowany. W życie wszedł natomiast pierwotny, minimalistyczny kierunek działania wyrażający się w poglądach Zygmunta III Wazy.
Kontynuacja projektu unii doprowadziłaby do powstania największego wówczas mocarstwa na świecie. Z drugiej strony hetman, snując swoje wspaniałe plany mógł nie doceniać rozmiarów nienawiści, jaką darzyły już wówczas Zachód i katolicyzm elity rosyjskie, duchowo formowane przez prawosławie.
Instytut Hetmana Żółkiewskiego wydał monografię bitwy pod Kłuszynem, której rocznica przypada 4 lipca. Ilustrowana, starannie wydana publikacja autorstwa Radosława Sikory, nosi tytuł „Kłuszyn 1610. Rozważania o bitwie”.
RoM
Źródła: Instytut Hetmana Żółkiewskiego
=======================================
Racjonalne wyjaśnienia dał dawno w swoich pracach Feliks Koneczny. Koniecznie przeczytać! Ludzie, w tym bojarzy z cywilizacji turańskiej i mieszanek zupełnie inaczej rozumieją pojęcia, niż ludzie cywilizacji łacińskiej. Więc nawet hipotetyczny „car polski” nie mógłby panować stabilnie, bo tam zmiana cywilizacji była niewykonalna. MD