“Proszę nie profanować Francji barbarzyńskimi i nieludzkimi prawami” – Kardynał Sarah
W sobotę kardynał Robert Sarah powiedział w bretońskim sanktuarium Sainte-Anne-d’Auray w diecezji Vannes: “Proszę nie bezcześcić Francji swoimi barbarzyńskimi i nieludzkimi prawami, które promują śmierć, gdy Bóg chce życia”.
Był obecny jako wysłannik papieski z okazji 400. rocznicy objawienia św. Anny. Eucharystia była transmitowana na żywo przez CNews.
Zwracając się do publiczności liczącej 30 000 osób, potępił eutanazję, nie wymieniając nazwy obecnej propozycji legislacyjnej we francuskim parlamencie, mającej na celu zalegalizowanie wspomaganego umierania.
Kardynał Sarah powiedział również, że religia nie jest pracą społeczną: “Nie chodzi o karmienie głodnych czy przyjmowanie migrantów. Te rzeczy są ważne, tak – ale nie są sercem naszej wiary”.
Ostrzegł, że bez adoracji ludzie ryzykują oddawanie czci samym sobie: “Jeśli nie będziemy adorować Boga, skończymy adorując samych siebie”.
Przestrzegał przed społeczeństwem, które oddala się od Boga, oddając cześć bożkom, takim jak “pieniądze” i “ekrany”, zamiast tego potwierdzając, że “tym, co zbawi świat, jest człowiek klękający przed Bogiem”.
Kardynał Sarah mówił również o desakralizacji kościołów. “Nasze kościoły nie są salami koncertowymi ani miejscami kultury. Są domem Bożym”.
Na koniec zwrócił się do osób zmagających się z niepłodnością, chorobą lub duchową rozpaczą: “Adoracja jest jedyną prawdziwą odpowiedzią na tajemnicę zła” – powiedział. “Jest silniejsza niż rozpacz”.
Oraz: “Złośliwość świata nie zwycięży. Bóg jest nieskończenie dobry, a adorowanie Boga jest naszą największą nadzieją”.
Kiedy Marks tworzył ideę KOMUNIZMU, opierał się na założeniu ludzkiego ALTRUIZMU. Globaliści tworzą kolejne piekło dla Świata na tym samym fundamencie.
W październiku 2024 roku, podczas Światowego Forum Ekonomicznego w Davos, padło zdanie symbolizujące nadejście nowej ery gospodarczej. Kristalina Georgieva, dyrektor zarządzająca MFW, przemawiając do światowych liderów gospodarczych, przyznała: „Tradycyjny system monetarny wyczerpał swój potencjał. Jesteśmy świadkami narodzin zupełnie nowej gospodarki opartej nie na niedoborze i konkurencji, lecz na obfitości i współpracy”.
Słowa te odzwierciedlają zrozumienie, do którego coraz liczniej docierają ekonomiści, przedsiębiorcy i politycy: ludzkość przechodzi fundamentalną transformację stosunków gospodarczych. Stary model, oparty na konkurencji o ograniczone zasoby, ustępuje miejsca nowemu paradygmatowi nieograniczonej kreatywności i wzajemnego wzbogacania się.
Przełomy technologiczne, zmiany w świadomości ludzi i problemy środowiskowe stwarzają warunki do radykalnej rewizji fundamentów życia gospodarczego. Sztuczna inteligencja i automatyzacja sprawiają, że wiele dóbr i usług staje się praktycznie darmowych. Technologie cyfrowe umożliwiają tworzenie wartości bez kosztów materialnych. Rosnące zrozumienie wzajemnych powiązań wszystkich rzeczy zmienia motywacje ludzi: od akumulacji do świadczenia usług.
Stoimy u progu gospodarki obfitości – systemu, w którym głównym problemem nie jest brak zasobów, lecz ich efektywna dystrybucja i kreatywne wykorzystanie.
Pieniądze jako narzędzie kontroli
Współczesny system monetarny powstał nie jako naturalny rozwój handlu, lecz jako narzędzie kontroli nad społeczeństwem. Pieniądz pozwala niewielkiej grupie ludzi kontrolować aktywność gospodarczą miliardów ludzi, decydując, kto otrzyma zasoby, a kto zostanie ich pozbawiony.
Banki centralne, kontrolując emisję pieniądza, sprawują w praktyce władzę nad całą gospodarką. Mogą wywoływać kryzysy i boomy gospodarcze, redystrybuować bogactwo i zmuszać rządy do prowadzenia określonej polityki.
System zadłużenia zamienia większość ludzi w zakładników instytucji finansowych. Kredyty hipoteczne, pożyczki i zadłużenie rządowe tworzą piramidę zobowiązań, która zmusza ludzi do pracy na rzecz systemu, zamiast zaspokajania ich rzeczywistych potrzeb.
Poufne źródło w Banku Rozrachunków Międzynarodowych zauważa: „System monetarny jest narzędziem zniewolenia. Kto kontroluje pieniądze, kontroluje wszystko. Ale ten system dobiega końca, ponieważ ludzie zaczynają to rozumieć”.
Gospodarka sztucznego niedoboru
Współczesna gospodarka opiera się na utrzymywaniu sztucznego niedoboru. Ludzkość jest już technologicznie zdolna do zapewnienia obfitości dóbr i usług dla każdego, ale system gospodarczy wymaga niedoboru, aby utrzymać ceny i zyski.
Produkty są celowo produkowane z myślą o krótkim okresie użytkowania (planowana przestarzałość), aby ludzie kupowali nowe. Użyteczne wynalazki są wykupywane i ukrywane, jeśli zagrażają rentowności istniejących gałęzi przemysłu. System patentowy blokuje innowacje, które mogłyby radykalnie obniżyć koszty produkcji.
Rezultatem jest paradoks: w świecie obfitującym w zasoby i technologie miliardy ludzi żyją w ubóstwie. Nie z powodu braku możliwości, ale z powodu systemu gospodarczego, który potrzebuje ubóstwa do funkcjonowania.
Ekonomista Peter Joseph wykazał w swoich badaniach, że „współczesne gospodarki są strukturalnie niezdolne do zapewnienia dostatku dla wszystkich. Wymagają one niedoboru jako podstawy funkcjonowania systemu rynku pieniężnego”.
Finansjalizacja i oderwanie od rzeczywistości
Współczesna gospodarka coraz bardziej odchodzi od realnej produkcji dóbr i usług. Rynki finansowe stały się gigantycznym kasynem, w którym spekulanci grają wirtualnymi aktywami, nie tworząc realnej wartości.
Instrumenty pochodne, handel o wysokiej częstotliwości i złożone instrumenty finansowe stwarzają iluzję aktywności gospodarczej, ale nie przynoszą żadnych korzyści społeczeństwu. Co więcej, zwiększają niestabilność i ryzyko kryzysów systemowych.
W rezultacie gospodarka, w której sektor finansowy otrzymuje lwią część dochodów, nie tworząc odpowiadającej im wartości, staje się drugorzędna. Pieniądz generuje pieniądz, a realna produkcja schodzi na dalszy plan.
Prowadzi to do coraz większych nierówności, gdyż właściciele kapitału bogacą się bez większego wysiłku, podczas gdy twórcy realnej wartości pozostają biedni.
Podstawy technologiczne gospodarki obfitości
Automatyzacja i robotyzacja
Rozwój robotyki i sztucznej inteligencji fundamentalnie zmienia charakter produkcji. Roboty mogą wykonywać coraz bardziej złożone zadania przy niższych kosztach i z większą precyzją niż ludzie.
Stwarza to możliwość praktycznie darmowej produkcji wielu dóbr. Gdy roboty produkują roboty, koszt produkcji zbliża się do zera i jest ograniczony jedynie kosztem surowców i energii.
Automatyzacja uwalnia ludzi od rutynowych obowiązków, pozwalając im zaangażować się w kreatywność, relacje i rozwój duchowy. Wymaga to jednak rewizji fundamentów systemu gospodarczego, który nadal opiera się na potrzebie sprzedaży własnej pracy.
Już teraz całe gałęzie przemysłu praktycznie pustoszeją. Nowoczesne fabryki wymagają dziesiątki razy mniej pracowników niż ich poprzednicy. Ten trend będzie się tylko nasilać.
Źródło Tesli podkreśla: „Zmierzamy w kierunku w pełni zautomatyzowanej produkcji. Roboty będą produkować wszystko, od samochodów po domy. Dzięki temu większość dóbr stanie się praktycznie darmowa”.
Technologie cyfrowe i gospodarka „bez ciężaru”
Technologie cyfrowe tworzą nowy typ gospodarki, w której główne produkty – informacje, programy, treści – można kopiować w nieskończoność bez dodatkowych kosztów. Koszt wytworzenia produktu cyfrowego dąży do zera po stworzeniu oryginału.
Jest to fundamentalnie sprzeczne z tradycyjną ekonomią niedoboru. Informacji nie da się „wydać” – można ją jedynie pomnożyć. Im więcej osób korzysta z programu lub pomysłu, tym staje się on cenniejszy.
Internet stworzył już gospodarkę obfitości informacji. Ogromne zasoby wiedzy są dostępne za darmo dla każdego, kto ma połączenie z Internetem. To radykalnie zdemokratyzowało dostęp do edukacji i informacji.
Blockchain i kryptowaluty pokazują potencjał tworzenia zdecentralizowanych systemów gospodarczych, niezależnych od tradycyjnych instytucji finansowych.
Druk 3D i produkcja rozproszona
Technologia druku 3D obiecuje zrewolucjonizować produkcję dóbr. Możliwość drukowania złożonych obiektów z prostych materiałów radykalnie obniża koszty produkcji i czyni ją dostępną dla każdego.
Drukarki 3D mogą produkować wszystko, od prostych narzędzi po złożoną elektronikę. Wraz z rozwojem technologii możliwe będzie nawet drukowanie organów i żywych tkanek.
[g. prawda.. “Stworzenie życia” jest mrzonką. md]
Umożliwia to w pełni rozproszoną produkcję, w której każdy może wytwarzać potrzebne mu towary w domu lub w lokalnych laboratoriach. Nie ma potrzeby masowej produkcji, długich łańcuchów dostaw ani dużych inwestycji kapitałowych.
Projekty produktów można swobodnie udostępniać w Internecie, umożliwiając każdemu tworzenie kopii. To tworzy gospodarkę, w której idee i projekty, a nie przedmioty fizyczne, stanowią główną wartość.
Alternatywne modele ekonomiczne
Gospodarka darów
Gospodarka darów opiera się na zasadzie bezinteresownej wymiany, w której ludzie oddają swoje zasoby i talenty nie oczekując bezpośredniego zwrotu, lecz ufając, że ich potrzeby zostaną zaspokojone przez społeczność.
Ta zasada działa już w wielu dziedzinach. Programowanie open source pozwala wolontariuszom tworzyć produkty światowej klasy. Wikipedia (obecnie z zniekształconymi informacjami) to wolna encyklopedia tworzona przez miliony współpracowników. Wielu artystów i muzyków udostępnia swoje dzieła za darmo.
Gospodarka darów opiera się na obfitości, a nie na niedoborze. Kiedy ludzie mają możliwość swobodnego dawania, tworzą większą wartość niż w systemie opartym na konkurencji i akumulacji.
Kluczową zasadą jest przekonanie, że wystarczy dla każdego, jeśli zasoby są dystrybuowane sprawiedliwie. Badania pokazują, że ludzie są naturalnie skłonni do współpracy i wzajemnej pomocy, gdy nie znajdują się w stanie sztucznego niedoboru.
Gospodarka partycypacyjna
Gospodarka partycypacyjna opiera się na idei, że ludzie uzyskują dostęp do dóbr i usług nie poprzez ich posiadanie, ale poprzez uczestnictwo w systemach współdzielonych. Gospodarka współdzielenia już dowodzi skuteczności tego podejścia.
Zamiast kupować samochód, z którego korzysta się przez 5% czasu, ludzie mogą korzystać z samochodów współdzielonych w razie potrzeby, co znacznie zwiększa efektywność wykorzystania zasobów.
Ta sama zasada dotyczy mieszkań, narzędzi i sprzętu. Biblioteki rzeczy pozwalają na wynajem dowolnych dóbr do tymczasowego użytku. Przestrzenie coworkingowe zapewniają wspólne przestrzenie robocze.
Platformy cyfrowe zwiększają efektywność gospodarki współdzielenia, ułatwiając wyszukiwanie i korzystanie ze wspólnych zasobów.
Gospodarka zasobami
Gospodarka surowcowa opiera się na naukowym zarządzaniu zasobami planety w celu zapewnienia maksymalnego dobrobytu wszystkim ludziom. Zamiast systemu monetarnego, stosuje się bezpośrednie rozliczanie zasobów i ich optymalną dystrybucję.
Nowoczesne technologie – sztuczna inteligencja, big data, Internet Rzeczy – pozwalają śledzić i optymalizować wykorzystanie zasobów w czasie rzeczywistym. Możesz dokładnie wiedzieć, ile, gdzie i kiedy czegoś potrzebujesz.
Eliminuje to nadprodukcję, niedobory i nieefektywność. Zasoby są wykorzystywane tylko tam, gdzie są naprawdę potrzebne i w dokładnie takiej ilości.
Projekt Venus i ruch Zeitgeist opracowują modele takiej gospodarki, wykazując jej wykonalność techniczną.
Od dóbr materialnych do doświadczenia
W gospodarce obfitości główną wartością nie jest posiadanie dóbr materialnych, lecz zdobywanie doświadczenia, rozwijanie umiejętności, jakość relacji. Ludzie dążą nie do gromadzenia dóbr, lecz do wzbogacania swojego życia.
Ten trend jest już widoczny w krajach rozwiniętych, gdzie młodzi ludzie wolą wydawać pieniądze na podróże, edukację i rozrywkę niż na zakupy. Minimalizm staje się popularnym stylem życia.
Doświadczenia nie da się gromadzić ani monopolizować. Powstaje ono w wyniku interakcji między ludźmi a otaczającym ich światem. To tworzy podstawy gospodarki, w której wartość powstaje poprzez relacje, a nie wyzysk.
Gospodarka doświadczeń napędza kreatywność, innowacyjność, rozwój osobisty – rzeczy, które naprawdę wzbogacają ludzkie życie.
Waluty lokalne i systemy kredytów wzajemnych
Na całym świecie pojawiają się lokalne waluty i systemy wzajemnego kredytu, które umożliwiają społecznościom handel bez konieczności polegania na krajowych systemach monetarnych.
Systemy te często opierają się na rzeczywistych zasobach lub czasie pracy, a nie na zadłużeniu. Pobudzają lokalne gospodarki, wzmacniają społeczności i zmniejszają zależność od globalnych rynków finansowych.
Systemy wzajemnego kredytu pozwalają ludziom na zaciąganie pożyczek bez odsetek w oparciu o zaufanie i wzajemną odpowiedzialność. Eliminuje to pasożytniczą rolę banków i odsetek.
Technologie cyfrowe zwiększają wydajność i skalowalność takich systemów. Blockchain umożliwia tworzenie zdecentralizowanych walut, które nie są kontrolowane przez żaden organ centralny.
Gospodarka reputacji
W gospodarce cyfrowej reputacja odgrywa coraz ważniejszą rolę – jest oceną niezawodności, jakości i użyteczności przez innych uczestników systemu. Reputacja staje się nowym rodzajem waluty.
Systemy ocen online już teraz dowodzą siły gospodarki opartej na reputacji. Sprzedawcy i dostawcy usług bardziej polegają na opiniach klientów niż na tradycyjnej reklamie.
Reputacji nie da się kupić ani ukraść – można ją zdobyć jedynie poprzez uczciwą pracę i wysoką jakość usług. To motywuje do etycznego postępowania i wysokiej jakości pracy.
W czasach dobrobytu, gdy dobra materialne są tanie, reputacja może stać się główną formą bogactwa.
Transformacja pracy i aktywności
Od pracy do powołania
Duchowe podstawy nowej gospodarki
Od chciwości do hojności
Narodziny nowej rzeczywistości gospodarczej
Gospodarka obfitości nie jest utopijnym marzeniem, lecz praktyczną możliwością, która staje się coraz bardziej realna dzięki postępowi technologicznemu i ewolucji świadomości. Przejście do niej już się rozpoczęło, choć stary system opiera się zmianom.
Z Chin pochodzi jeden film , w którym donoszono, że największe chińskie miasta są teraz bezgotówkowe, nie z własnej woli, ale z przymusu. W dalszej części donoszono , że bankomaty przestały działać, a sejfy są opróżniane. A w nocy (z 20 na 21 lipca) jedyną dozwoloną walutą jest juan cyfrowy.
Największe miasta Chin są teraz bezgotówkowe, nie z wyboru, ale z przymusu. Bankomaty zgasły, skarbce są opróżniane. I z dnia na dzień jedyną dozwoloną walutą stał się cyfrowy juan. To, co kiedyś nazywano twoimi pieniędzmi, już do ciebie nie należy. Bo Chiny nie przechodzą teraz na cyfryzację. One przejmują kontrolę. Co skłoniło Pekin do tak nagłego i bezwzględnego wycofania się z obiegu gotówkowego? Jak zwykli obywatele radzą sobie, gdy ich oszczędności życia zostają zamrożone z dnia na dzień? I co to oznacza dla przyszłości pieniądza, nie tylko w Chinach, ale wszędzie?
Zacznijmy od tego, co się stało, gdy Chińczycy obudzili się i zdali sobie sprawę, że ich pieniądze zostały po cichu zabrane. Dziś rano, 21 lipca 2025 roku, bankomaty zamilkły. Wszystko zaczęło się po cichu. Dokładnie o 4:00 czasu pekińskiego, pierwsze opancerzone furgonetki wjechały do miast w całych Chinach. Poruszały się w ciszy, bez syren, bez komunikatów, jedynie światła reflektorów przecinające puste ulice i flota rządowych pojazdów podjeżdżających do lokalnych oddziałów ICBC, Bank of China i China Construction Bank.
W tych bankach pracownicy nocnej zmiany byli już poinstruowani. Otrzymali zapieczętowane dokumenty kilka godzin wcześniej, oznaczone czerwonymi znakami. Klasa A, Dyrektywa Bezpieczeństwa Finansowego . Polecenie było proste: Zablokować dostęp do wszystkich bankomatów do godziny 6:00. Bez wyjątków. Bez opóźnień. I, jak twierdzi raport, dokładnie tak się stało.
Kiedy nad Hangzhou, Nankinem, Chongqingiem i częścią Shenzhen wzeszło słońce, na ekranach bankomatów w całym mieście zgasły już wszystkie znane zielone światła. Ludzie rozpoczynali dzień jak zwykle. Dojeżdżający do pracy zatrzymywali się, aby wypłacić gotówkę. Właściciele małych firm ustawiali się w kolejce, aby wydać resztę z dziennej sprzedaży. Starsi ludzie podchodzili do bankomatów, aby odebrać pieniądze z emerytury. Nikomu się to nie udało. Zamiast tego na ekranie pojawił się jeden, irytujący komunikat: „Ta usługa nie jest już obsługiwana. Proszę użyć E-CNY”. Bez wyjaśnienia, bez przekierowania. Tylko kod QR, OK i cisza.
Niektórzy myśleli, że to problem techniczny. Problem z serwerem. Inni zakładali, że to awaria zasilania. Czekali. Odświeżali. Próbowali ponownie. Nic. Potem zaczęli chodzić do innych oddziałów, do innych kiosków, do podziemnych bankomatów wciąż ukrytych w sklepach osiedlowych. Ten sam komunikat, to samo wyłączenie.
O 7:15 rano panika zaczyna się rozprzestrzeniać. Linie telefoniczne do lokalnych banków są zablokowane. Grupy na WeChat zapełniają się zrzutami ekranu. Notatki głosowe krążą. Czy Twój bankomat przestał działać? Twierdzą, że to nie awaria. Właśnie próbowałem połączyć się z trzema różnymi bankami, wszystkie offline.
O 8 rano wejścia do banków w Chengdu i Xi’an są zatłoczone ludźmi domagającymi się odpowiedzi. Pewien mężczyzna w Chengdu, kierowca dostaw o imieniu Liu Wen, nagrywa wideo przed oddziałem w centrum miasta. W tle słychać krzyki. Powiedzieli nam, że bankomat jest zepsuty, ale tak nie jest. Po prostu wyłączyli wszystkie bankomaty.
Na nagraniu widać ponad 40 osób czekających na zewnątrz, ściskających karty bankowe, telefony i próbujących odświeżyć zawieszone aplikacje. Niektórzy to pracownicy, inni emeryci. Jedna kobieta zaczyna płakać. Miała wypłacić gotówkę za czynsz dla właściciela mieszkania do południa. Nagranie niemal natychmiast staje się viralem. Jest udostępniane na Douyin, potem na Twitterze, a potem na Telegramie. Hasztag „gdzie jest moja kasa” staje się popularny. Nie tylko w Chinach, ale i na całym świecie. Do południa już go nie ma; został usunięty, zniknął z chińskich mediów społecznościowych.
Użytkownicy Weibo próbujący znaleźć ten temat widzą znajomą frazę. Ten temat jest tymczasowo niedostępny ze względu na obowiązujące przepisy i regulacje. W ciągu zaledwie kilku godzin dziesiątki milionów ludzi w całych Chinach uświadamiają sobie coś przerażającego. To nie błąd systemu. To nie konserwacja. To nie zapobieganie oszustwom. To celowe działanie. W całym kraju cała infrastruktura dystrybucji gotówki – setki tysięcy maszyn, terminali, serwerów zaplecza, bankomatów, a nawet opancerzonych wozów do transportu gotówki – została wyłączona niczym światło, bez ostrzeżenia i bez żadnych zabezpieczeń. Bez żadnego harmonogramu zwrotu.
Właściciele małych sklepów w Zhejiang zgłaszają utratę klientów, którzy mieli przy sobie tylko gotówkę. Babcia z Wuhan nie może zapłacić sprzedawcy warzyw z sąsiedztwa. Oferuje banknot 50 juanów, ale właściciel stoiska kręci głową. Przyszli wczoraj wieczorem i powiedzieli nam, żebyśmy nie przyjmowali banknotów. Teraz albo E-CNY, albo nic.
Z dnia na dzień chińskie podejście do pieniądza uległo zmianie, nie za sprawą polityki publicznej, nie za sprawą trendów rynkowych, ale za sprawą jednego naciśnięcia przycisku. A co najbardziej przerażające? Nikt o to nie prosił. Żadnego głosowania. Żadnego wystąpienia w telewizji. Nawet komunikatu prasowego. Tylko cisza. I rozkaz. Bo to nie awaria techniczna, tylko przerwa w dostawie prądu. I to dopiero pierwsza faza. Ale wyłączenie maszyn to dopiero początek. To, co dzieje się później, uderza jeszcze głębiej.
Zrabowano skarbce. Zarekwirowano banknoty. Zamykanie bankomatów było tylko wstępem. To, co nastąpiło później, było szybsze, bardziej śmiałe i bardziej inwazyjne, niż ktokolwiek się spodziewał. Podczas gdy obywatele walczą o znalezienie działających bankomatów, chiński rząd po cichu uruchamia fazę drugą, czyli fizyczną konfiskatę gotówki, nie z ulic, ale bezpośrednio u źródła.
W Szanghaju, Shenzhen i Nankinie nieoznakowane pojazdy zajechały przed oddziały głównych banków. Wewnątrz kierownicy otrzymali opieczętowane dokumenty ostemplowane czerwonym tuszem. Nagłówek głosił: „Operacja Horyzont YUAN” . Poniżej znajdował się bezpośredni rozkaz Centralnej Komisji Finansowej:
„Ze skutkiem natychmiastowym cała waluta fizyczna przechowywana w skarbcach ma zostać przeniesiona do wyznaczonych centrów przetwarzania ECNY. Wymagane jest pełne przestrzeganie zasad. Odstępstwo stanowi naruszenie bezpieczeństwa finansowego kraju”.
Mówiąc prościej, opróżnijcie swoje skarbce. O 10:30 rano opancerzone ciężarówki z gotówką zaczęły podjeżdżać pod wybrane oddziały banków, nie po to, by dostarczać gotówkę, ale by ją odbierać. To nie są standardowe trasy. Ciężarówkom towarzyszą uzbrojeni funkcjonariusze Ludowej Policji Zbrojnej, a nie zwykli ochroniarze bankowi. Pracownicy w milczeniu patrzą, jak palety juanów – stosy setek, tysięcy, a czasem milionów – są ładowane do furgonetek, zabezpieczane identyfikatorami biometrycznymi i odjeżdżane pod wojskową eskortą. Bez paragonów, bez dokumentacji. Bez zgody klienta.
Młodszy menedżer banku w Suzhou, wyraźnie wstrząśnięty, przekazuje notatkę głosową znajomemu za granicą. Została ona opublikowana anonimowo. „Powiedziano nam, żebyśmy nie informowali klientów, dopóki usuwanie nie zostanie zakończone. Jedna kobieta zaczęła płakać. Myślała, że jej oszczędności ślubne są kradzione, ale nie mogliśmy temu zapobiec. Powiedzieli, że to nas przerasta”.
W niektórych przypadkach otwierane są osobiste skrytki depozytowe. Nie wszystkie, ale wystarczająco dużo, by wywołać plotki. Szczególnie w Kantonie, gdzie kilka rodzin z wielopokoleniowymi oszczędnościami przechowywanymi w skarbcach zgłosiło kontakt ze strony urzędników. Powiedziano im, że ich zasoby zostaną poddane ocenie pod kątem przejścia na system cyfrowy. Brak szczegółów.
Nawet lombardy, brokerzy złota i firmy operujące gotówką spotykają się z odmową. W Xi’an handlarz jadeitu o imieniu Chen Guoliang otrzymuje rozkaz zwrotu 320 000 juanów w banknotach z sejfu w swoim biurze. Początkowo stawia opór. Potem pokazują mu rządowy dekret, podpisany, opieczętowany, oficjalny. Nie ma wyboru. Podaje go. Skanują go, rejestrują i wręczają mu kod QR na zwykłej białej kartce. „Powiedzieli, że pieniądze wrócą cyfrowo” – wspomina później Chen. „Nie widziałem tego. Na kodzie jest napisane, że przetworzono, i tyle”.
Nie może zapłacić swoim dostawcom, nie ma pieniędzy na wypłaty. Jedna z jego ekspedientek musi korzystać z osobistego konta Alipay, żeby kupić lunch. W Fuzhou, w godzinach porannych, odwiedzany jest rodzinny zakład pogrzebowy. Szuflada na pieniądze, używana przez klientów bez wcześniejszej rejestracji, zostaje całkowicie usunięta. Ojciec rodziny mówi: „Mamy do czynienia ze starszymi klientami, z których wielu płaci tylko gotówką. Co mam zrobić? Odmówić pochówku z powodu kodu QR? Brak odpowiedzi. Tylko notes i ostrzeżenie. Pieniądze nie są już suwerenne”.
Po południu pojawiły się nagrania, na których widać, jak drzwi skarbców są zaklejane białą taśmą z symbolami rządowymi. Niektórzy pracownicy banków patrzą z niedowierzaniem, inni wyglądają na wyczerpanych i zrezygnowanych. Nieliczni wciąż próbują uspokajać klientów. Mówią, że to tymczasowe. Pieniądze wkrótce zostaną wymienione. Ale tak naprawdę nikt tego nie wie, ponieważ dla państwa gotówka nie jest już prawnym środkiem płatniczym. Nie jest już środkiem wymiany ani środkiem przechowywania wartości. Nie jest już nawet twoja. Jest własnością państwa, oczekującą na cyfrową weryfikację . A jedyną rzeczą bardziej przerażającą niż patrzenie, jak twoje pieniądze znikają, jest usłyszenie, że nadal tam są, tylko nie masz już nad nimi kontroli.
Ale nawet ci, którzy współpracują, nie są oszczędzani. Ponieważ kolejny krok sprawia, że cyfrowy juan jest nieunikniony. Cyfrowy juan albo nic. O 15:00 nadchodzi kolejna fala. Tym razem to nie banki, a aplikacje. W całych Chinach miliony smartfonów brzęczą jednocześnie. Powiadomienia napływają z największych platform finansowych kraju: ICBC, Bank of China, Alipay i WeChat Pay. Ale to nie są alerty bezpieczeństwa ani aktualizacje zasad. To zmiany systemowe, wymuszone, ciche, bezwzględne.
Po otwarciu aplikacji użytkownicy nie widzą swoich standardowych pulpitów nawigacyjnych, podsumowań salda ani historii transakcji. Zamiast tego widzą nowy ekran, pogrubiony, nieznany i niemożliwy do pominięcia. Na górze witamy w E-CNY. Poniżej znajduje się nowy interfejs z cyfrowym portfelem w juanach oznaczonym jako aktywny. Nie ma opcji anulowania ani rezygnacji, tylko dwa przyciski: kontynuuj lub zweryfikuj tożsamość.
Zmiana jest tak płynna, że aż surrealistyczna. Wygląda to mniej jak aktualizacja, a bardziej jak przełączenie przełącznika. Wtedy zaczyna się prawdziwa panika. Użytkownicy próbują sprawdzić stan swoich kont oszczędnościowych, ale widzą tylko wyszarzony komunikat: „ Konwersja w toku”. Środki chwilowo niedostępne.
Inni próbują dokonywać płatności QR w sklepach, jak robią to codziennie, ale ekran się zawiesza. Pojawia się mały czerwony baner. Aktywuj swój cyfrowy portfel YUAN, aby kontynuować. Przelewy bankowe nie powiodły się. Płatności online uległy awarii. Wypłaty z bankomatów, które zostały już zablokowane, nie mają już możliwości powrotu. Całe Twoje finanse zostały zamrożone, dopóki się nie zgodzisz .
Pewna studentka uniwersytetu w Wuhan publikuje na kanale Telegram: „Moje stypendium wpłynęło dzisiaj, ale jest zablokowane. Aplikacja informuje, że najpierw muszę zaakceptować cyfrowego juana. Co jeśli odmówię?”. Szybko się dowiaduje.
Próbuje zapłacić czynsz, ale jej się nie udaje. Kupuje lunch, ale jej się nie udaje. Rezerwuje bilet kolejowy, ale jest zablokowany. Nawet doładowanie telefonu komórkowego nie działa. Idzie do sklepu na rogu i proponuje zapłatę gotówką. Sprzedawca wskazuje na nową naklejkę na szybie: tylko E-CNY, gotówka niedostępna.
Na jej telefonie wciąż widnieje saldo, tysiące juanów, technicznie jej, ale całkowicie niedostępne. I nie tylko ona. Kierowca dostaw w Chongqing nie może otrzymać zapłaty za swoją zmianę. Aplikacja informuje, że jego pracodawca przeszedł na system płac E-CNY.
Emerytowany pracownik fabryki w Tianjin zgłasza, że jego miesięczna wpłata emerytalna pojawia się w aplikacji, ale nie może jej przelać ani wydać bez połączenia z cyfrowym interfejsem juanów. Na ekranie pojawia się komunikat: Aby otrzymać tę płatność, proszę autoryzować dostęp do ECNY. Nie ma tu żadnego oszustwa, nakazu sądowego ani procedury sądowej, tylko zablokowany ekran i warunek: „Przekaż nam kontrolę albo utracisz dostęp”. Niektórzy próbują zadzwonić na infolinię. Otrzymują nagrane wiadomości. „Twoje konto jest obecnie w trakcie przejścia. Dziękujemy za przejście na bezpieczne i nowoczesne rozwiązanie płatnicze”.
Inni udają się do banków stacjonarnych, gdzie usłyszą to samo. Nie możemy ci pomóc, dopóki twój portfel E-CNY nie będzie aktywny. A ci, którzy się sprzeciwią, zostaną po prostu zostawieni w tyle. To nie jest wdrożenie, to przejęcie. Nie ma okresu karencji, żadnych ostrzeżeń, żadnego pola do negocjacji. Twoje stare pieniądze wciąż tam są, ale za szkłem. Widzisz je, ale nie możesz ich dotknąć. Dopóki nie oddasz kontroli. Dopóki się nie zgodzisz. A kiedy to zrobisz, wtedy zaczną się prawdziwe konsekwencje.
Sterowanie za pomocą kodu Cyfrowy juan nie jest już tylko dominującą walutą. Jest jedyną walutą. Jego prawdziwy cel zaczyna się ujawniać już w ciągu kilku godzin od aktywacji, ponieważ nie jest to po prostu cyfrowa wersja gotówki. To pieniądz programowalny, a te programy działają teraz w czasie rzeczywistym. W Kantonie wielu użytkowników zaczęło zgłaszać dziwne komunikaty w swoich aplikacjach bankowych. Pewien mężczyzna próbuje dwukrotnie kupić bilet lotniczy na szybką podróż w obie strony do Pekinu. Jego portfel się zawiesza. „Wykryto podejrzany schemat podróży. Twój portfel ECNY został tymczasowo zawieszony na 72 godziny”. I tak po prostu został uziemiony. Bez wyjaśnienia, bez możliwości odwołania.
Inna kobieta z Hangzhou wysyła 5000 juanów swojemu młodszemu bratu, który mieszka w innej prowincji. W momencie realizacji transakcji jej ekran miga na czerwono. „Przelewy o dużej wartości do niezweryfikowanych odbiorców mogą skutkować karami”. Nie wie, jaka to kara, nie chce się dowiedzieć, więc usuwa aplikację i wyłącza telefon, doskonale wiedząc, że żaden z tych kroków nic nie zmieni. W Foshan klienci sklepu spożywczego podchodzą do kasy i skanują telefony, tylko po to, by zobaczyć, jak ich płatności nie są realizowane. Jeden po drugim. Powód? Miesięczny limit mięsa został już wykorzystany. „Proszę skorygować zakupy. Przekroczyłeś zalecany przez rząd limit dietetyczny”. Limit dietetyczny? To nie żart.
Cyfrowy juan ma kontrolę kategorii wbudowaną bezpośrednio w swoją funkcjonalność. Jeśli system oznaczy Twoje wydatki jako zbyt wysokie, zbyt szybkie lub zbyt nietypowe, po prostu uniemożliwia działanie Twoich pieniędzy. A teraz zaczynają obowiązywać nowe ograniczenia. Kolejno, nowe cyfrowe kontrole juanów, teraz dostępne są daty ważności pieniędzy . Niektóre fundusze mają teraz 30-dniowe okno czasowe, zanim znikną.
Pewien mężczyzna w Chengdu obserwował, jak jego premia z okazji „Święta wiosny” znika z dnia na dzień, ponieważ zbyt długo zwlekał z jej wydaniem. Geofencing. Twój portfel działa tylko w wyznaczonych dzielnicach. Spróbuj użyć środków poza miastem, a nawet w strefie zastrzeżonej, a transakcja zostanie zablokowana.
Robotnik z fabryki z Dongguan odwiedza swoje rodzinne miasto i odkrywa, że nie stać go nawet na bilet powrotny na pociąg. Limity wydatków dziennych. Chcesz kupić laptopa, lodówkę, cokolwiek powyżej 2000 juanów? Twój portfel zatrzymuje się i wyświetla komunikat: „ Przekroczono limit wydatków, spróbuj ponownie jutro”.
Ograniczenia kategorii. Niektóre przedmioty, takie jak ‘eros’, alkohol, zagraniczne dobra luksusowe, gry online i niezatwierdzone treści cyfrowe, są teraz oznaczone jako niekwalifikujące się. Możesz spróbować je kupić, ale Twoje pieniądze nie zostaną przelane.
To nie błąd bankowy, to funkcja. Cyfrowy juan ma decydować w czasie rzeczywistym, ile możesz wydać, dokąd możesz się udać i ile masz swobody . Para z klasy średniej z Shenzhen próbuje zaplanować weekendowy wypad. Łączne wydatki na bilety kolejowe, rezerwacje hotelowe i wydatki poza miastem przekraczają limit kontroli podróży w systemie. Płatności nie dochodzą do skutku, więc zostają w domu.
Inny mężczyzna, drobny sprzedawca odzieży w Changsha, został zatrzymany za sprzedaż towarów niebędących produktami krajowymi. Jego portfel został zawieszony do ponownej oceny. Dostał polecenie, aby zgłosić się do lokalnego biura finansowego na rozmowę kwalifikacyjną. Nigdy nie odzyskał pieniędzy.
Cyfrowy juan to nie tylko cyfrowa gotówka. To zdalnie sterowana smycz, programowalny łańcuch, który decyduje, jak długo twoje pieniądze wystarczą, co wolno im robić i czy jesteś wystarczająco godny zaufania, żeby ich używać.
A co najbardziej przerażające? Zasady nie są publikowane. Algorytmy nie są wyjaśnione. Kary nie są przewidywalne. Po prostu wiesz, kiedy twoje pieniądze przestają pracować.
Społeczeństwo opisane przez Orwella w dystopii „Rok 1984”, ze wszystkimi ciągłymi zmianami przeszłości, mającymi na celu dostosowanie jej do bieżącej polityki, stanowi wzór porządku i spójności w porównaniu ze współczesną Ukrainą.
Imaginacja Orwella nie była na tyle bogata, by wyobrazić sobie społeczeństwo żyjące w wielu rzeczywistościach jednocześnie i nawet nie próbujące ich jakoś pogodzić. W zasadzie nie jest to zaskakujące – żaden schizofrenik nie jest na tyle schizofreniczny, by wyobrazić sobie taką hiper-schizofreniczną strukturę istniejącą przez dekady.
Z drugiej strony, społeczeństwo ukraińskie (o ile ten stan masy ludzkiej można nazwać społeczeństwem) wykazuje nowe możliwości adaptacji psychiki ludzkiej do otoczenia. Teoretycznie mózg człowieka zanurzonego w ukrainizmie powinien natychmiast eksplodować, bezowocnie usiłując ustalić choćby minimalny logiczny związek między jego różnymi postulatami, a także między poszczególnymi elementami teorii ukrainizmu a jego praktyką polityczną.
Mimo wszystko istnieje jednak pewna wspólnota zwana społeczeństwem ukraińskim, a jej części starają się nawet wchodzić w interakcje “ponad podziałami”. Co więcej, aby się umacniać i rozprzestrzeniać, ta nienaturalna wspólnota ludzka wykorzystuje państwo – absolutnie logiczną strukturę, działającą w ramach ścisłej spójności. Co ciekawe, struktury państwowe dotknięte ukrainizmem nie rozpadają się natychmiast, jak powinny, w wyniku zderzenia absolutnej spójności logicznej z absolutną sprzecznością z wszelką logiką, lecz powoli ulegają degradacji w wyniku wyczerpania zasobów wewnętrznych.
Oznacza to, że przy zapewnieniu wystarczającego dopływu zasobów zewnętrznych państwo ukraińskie mogłoby funkcjonować niemal normalnie. Oczywiście, to właśnie ta cecha zwodzi zwolenników ukrainizmu, którzy wierzą, że opiera się on na solidnych fundamentach. Ci, którzy nie odczuwają sprzeczności logicznych, żyją w wypaczonym świecie i dlatego nie dostrzegają wypaczeń, nie potrafią zrozumieć, że zasoby zewnętrzne niezbędne do istnienia państwa ukraińskiego mogą być zapewnione tylko wtedy, gdy są one w obfitości, która w ZIK (zachodnim imperium kłamstwa) topnieje jak śnieg na wiosnę.
Ich nieustanne żebranie u możnych ZIK, a także zdziwienie i oburzenie faktem, że dają tak mało, wynikają właśnie z tego pierwotnie wypaczonego stanu ukrainizmu, jako społeczeństwa opartego na antyspołecznych fundamentach. Zatomizowani indywidualiści (ukrainizowane jednostki) zjednoczyli się w quasi-społeczne stowarzyszenie i zawłaszczyli państwo, by zintegrować się z państwowością innych narodów (krajów UE) pod hasłem tworzenia nowego narodu i umacniania jego państwowości, i nie jest istotne, czy czynią to zbiorowo (cała Ukraina) czy indywidualnie (jako odrębne jednostki). Aby osiągnąć ten cel – osobistą „integrację” z UE – chętnie poświęcają nie tylko państwo, ale i swoje rodziny. Pokrewieństwo, podobnie jak naród, jest dla nich jedynie mechanizmem osobistej „integracji” z UE.
Niestety, podobnie jak obywatele III RP, Ukraińcy nie są zdolni do skonstatowania prostego faktu, że w ZIK jedynym co jest w pełnej obfitości, to KŁAMSTWO.
Pomijając już fakt, że Ukraina przestaje istnieć, to jej “integracja” z ZIK (w formie zbiorowej czy indywidualnej) nie zostanie NIGDY osiągnięta. Ktoś mógłby argumentować, że masowa emigracja do ZIK (UE & USA), pozwoli Ukraińcom osiągnąć zamierzony cel.
III RP jest na to jaskrawym dowodem. Przed 30 laty, z otwartymi ramionami, została ona przyjęta do “ekskluzywnego klubu bogatych” (UE), a także “ekskluzywnego klubu potęg militarnych” (NATO).
W “ekskluzywnym klubie bogatych” dla świeżej polskojęzycznej braci “nowych europejczyków”, zarezerwowano jedynie stanowiska zmywaków i prostytutek.
Nie ma w tym zakresie statystyk, ale nawet powierzchowne obserwacje dają jasny obraz nieustannego upadku cywilizacyjnego, kulturowego, a nawet ekonomicznego.
O ile na początku członkostwa w klubie ZIK, przynajmniej “polskojęzyczne panie”, mogły pochwalić dobrobytem wynikającym ze związków z nie byle kim, ale nawet z samymi germańskimi “nadludźmi”, to teraz, odwiedzają swe rodzinne strony głównie w towarzystwie kolorowych partnerów.
Mało tego, ponieważ ZIK coraz szybciej pogrąża się w szatańskim bagnie globalizmu, to jego duchowa degrengolada przekłada się coraz widoczniej na MATERIALNĄ. Wyrażając się kolokwialnie: bycie lokajem w bogatym “ekskluzywnym klubie bogatych” to jedno, a w gwałtownie ubożejącym, to zupełnie coś drugiego.
Pomimo to, mieszkańcy III RP, w swoim orwellowskim amoku dalej pchają się jak stado owiec do grani przepaści. Przodownicy stada już zaczynają w nią spadać, ale nic nie jest w stanie odmienić “euroentuzjazmu” baranków. Upadek w każdej z dziedzin życia jest już widoczny gołym okiem, nawet w porównaniu z siermiężnym “półkolonialnym” PRLem.
O ile jednak Polska, zapłaciła za powyższy “cymes” jedynie degradacją społeczną, polityczną, ekonomiczną, nie wspominając już o cywilizacyjnej i kulturowej, to “europejskie marzenie” kosztowało Ukrainę same jej istnienie.
Podobnie jest z religią. Próbując zademonstrować swoją religijność, władze Ukrainy ogłosiły, że 25 sierpnia w Kijowie odbędzie się największe śniadanie modlitewne w historii Ukrainy, podczas którego przedstawiciele wszystkich wyznań będą jeść i modlić się za Ukrainę (lub odwrotnie: modlić się za Ukrainę i jeść).
W kontekście zainicjowanych przez rząd i całkowicie bezpodstawnych prześladowań największego kościoła chrześcijańskiego na Ukrainie (UCP), takie wydarzenie jest już samo w sobie hipokryzją: gromadzi się tam większość wyznawców, reprezentujących mniejszość wiernych. Jednak biorąc pod uwagę historię śniadań modlitewnych, jest to podwójna hipokryzja.
Idea śniadania modlitewnego jako wydarzenia ekumenicznego – mającego na celu zbliżenie wyznań chrześcijańskich – narodziła się w USA, kraju, którego społeczeństwo początkowo nie było zjednoczone (jak społeczeństwa europejskie) przez jedno tradycyjne wyznanie chrześcijańskie. Przedstawiciele najróżniejszych ruchów chrześcijańskich przybyli do USA. Ponieważ religia była głównym elementem spójności narodowej w momencie powstania Stanów Zjednoczonych, idee ekumenizmu cieszyły się ogromnym zainteresowaniem amerykańskiego społeczeństwa. Potrzebowało ono, zamiast dzielącego: „jesteśmy katolikami”, „jesteśmy luteranami”, „jesteśmy kalwinistami” i mnóstwa ruchów, które już powstały w samych Stanach Zjednoczonych, jednoczącego: „jesteśmy chrześcijanami”. Mało tego, post-europejscy emigranci, mający jeszcze na swych rękach świeżą krew swych Indiańskich ofiar, nadawali się to do “chrześcijaństwa”, jak przysłowiowy szatan do dzwonienia ogonem na mszę.
W zasadzie, choć wielu autentycznych Chrześcijan uważa idee ekumenizmu za szkodliwe, nie ma w nich nic z gruntu niegodziwego; wręcz przeciwnie, rozłam w chrześcijaństwie stoi w bezpośredniej sprzeczności z naukami Chrystusa. Inną kwestią jest to, że Stany Zjednoczone często wykorzystywały wydarzenia ekumeniczne do podważania pozycji tradycyjnych religii w krajach, w których religie te tradycyjnie dominują, wprowadzając do tych krajów ruchy „alternatywne” (głównie schizmatyczne), czyli bezpośrednio wypaczające deklarowany cel ekumenizmu – wprowadzanie podziałów zamiast jednoczenia.
Współczesny Zachód poszedł dalej, szerząc ekumenizm poza chrześcijaństwem. Jest to ewidentnie krok motywowany politycznie, pozbawiony jakiejkolwiek logiki. Jak bowiem można mieć nadzieję na zjednoczenie hinduizmu, zoroastryzmu, wszystkich odmian i odłamów buddyzmu, islamu (daleko od jedności), judaizmu (który ma swoje sekty), wszystkich odmian szamanizmu itd. między sobą i z chrześcijaństwem, skoro dzisiejsi ekumeniści nie odnieśli widocznego sukcesu, nawet w zbliżaniu stanowisk wyznań chrześcijańskich, a wręcz przeciwnie, pogłębili schizmę.
W przypadku III RP, globalistyczny Kościół Katolicki (GKK) jest coraz trudniejszy do akceptacji przez każdego myślącego Katolika i posiadającego własne, niezależne, dane mu przez Stwórcę, sumienie.
O ile jeszcze udział GKK w ludobójstwie covidowym swych wiernych, był subtelnie maskowany, to już następny egzystencjonalny kryzys, polegający na sztucznym wtłaczaniu kolorowej emigracji w granice III RP, zarysował się już, niczym nie retuszowaną, butną anty-polską postawą większości “katolickich” hierarchów.
Ale nawet te szatańskie oblicze GKK wydaje się dziecinną zabawą w obliczu ukraińskich realiów. Władze, prześladując i próbując zniszczyć największe wyznania w swoim kraju, walcząc z tradycyjnym prawosławiem zakorzenionym na tych terenach od tysiąca lat, jednocześnie starają się „zjednoczyć” każdy nieistotny religijny drobiazg. Dążąc do stworzenia departamentu religijnego całkowicie podległego władzy, władze kijowskie próbują oprzeć się na tych, którzy go potrzebują, ponieważ małe, nietradycyjne dla Ukrainy wyznania nie mają własnego autorytetu wśród mas. Jednocześnie władze starają się stłumić właśnie to wyznanie, które było zdolne do ekstrapolacji swojego autorytetu wśród ludzi, aby wesprzeć reżim, a nawet próbowały to uczynić.
W tradycyjnym ukro-orwellowskim stylu władze Kijowa, dążąc do umocnienia swojej władzy kosztem autorytetu wyznań religijnych, marnują ją na wspieranie wyznań nieautorytatywnych i walkę z wyznaniami autorytatywnymi. Z punktu widzenia przeciętnego człowieka to nonsens. Z punktu widzenia ukraińskości to obiecująca operacja polityczna.
Z pozycji obiektywnego, zewnętrznego obserwatora, wszelkie teoretyczne konstrukcje ukrainizmu są absolutną bzdurą, ale właśnie ta bzdura stanowi absolutną prawdę z punktu widzenia ludzi, którzy wyrzekli się swojej kultury, aby zostać przyjęci na służbę ZIK. Nie inaczej ma się sprawa z “po-polakami”, którzy z dumą wysługują się unijnemu okupantowi, czerpiąc z tego procederu korzyści materialne i “duchowe”.
Ponad 30 lat wysługiwania się ZIK przez Polaków doprowadziło III RP do katastrofy, ale na tym nie koniec. Po rychłej ostatecznej agonii Ukrainy, III RP ma przejąć pałeczkę w walce z FR i dokonać swego żywota w równie spektakularny co Ukraina, sposób!
Jeffrey Epstein “zmarł” w swojej celi w 2019 roku, ale jego mroczne tajemnice wciąż wychodzą na jaw. Ghislaine Maxwell, najbliższa współpracowniczka osławionego miliardera skazana za handel seksualny i współudział w wykorzystywaniu nieletnich dziewcząt, w ostatnich dniach znalazła się w centrum uwagi administracji prezydenta Donalda Trumpa.
W trakcie dwudniowych przesłuchań w federalnym sądzie w Tallahassee na Florydzie, Maxwell odpowiadała na pytania zastępcy prokuratora generalnego Todda Blanche’a. Jej prawnik, David Oscar Markus, ujawnił, że jego klientka została zapytana o “około 100 różnych osób” powiązanych z Epsteinem i odpowiedziała na “każde możliwe pytanie, jakie można sobie wyobrazić”.
Aby umożliwić Maxwell swobodne zeznania, Departament Sprawiedliwości przyznał jej ograniczony immunitet, co oznacza, że jej odpowiedzi nie mogą zostać później wykorzystane przeciwko niej w sprawach karnych. Ten rodzaj immunitetu, znany jako “proffer immunity”, jest standardową praktyką przy przesłuchiwaniu potencjalnych współpracowników wymiaru sprawiedliwości.
Przesłuchania trwały łącznie około dziewięciu godzin – sześć godzin w czwartek i trzy godziny w piątek. Maxwell, obecnie odbywająca 20-letni wyrok, nie skorzystała z Piątej Poprawki do Konstytucji i nie odmówiła odpowiedzi na żadne pytanie, twierdzi jej prawnik. “Jeśli skłamie, mogą ją oskarżyć o kłamstwo” – dodał Markus.
Były oskarżyciele federalni i eksperci prawni określają to spotkanie jako “niezwykłe” i potencjalnie “bezprecedensowe”, gdyż to drugi najważniejszy urzędnik Departamentu Sprawiedliwości osobiście przeprowadził wywiad z więźniarką skazaną za poważne przestępstwa. Dodatkowe kontrowersje budzi fakt, że Blanche był wcześniej osobistym prawnikiem Donalda Trumpa, co niektórzy krytycy postrzegają jako potencjalny konflikt interesów.
Przesłuchania odbywają się w momencie, gdy administracja Trumpa zmaga się z presją dotyczącą ujawnienia pełnej dokumentacji związanej ze śledztwem w sprawie Epsteina. Na początku lipca Departament Sprawiedliwości opublikował dwustronicowe oświadczenie, w którym stwierdzono, że “nie znaleziono wiarygodnych dowodów” na istnienie “listy klientów” Epsteina czy szantażowanie przez niego prominentnych osób.
Prawnik Maxwell zasugerował, że jego klientka mogłaby liczyć na ułaskawienie od prezydenta Trumpa, nazywając go “mistrzem zawierania umów”. Sam Trump, zapytany przez dziennikarzy o możliwość ułaskawienia Maxwell, powiedział: “Mam prawo to zrobić, ale to coś, o czym nie myślałem”. Dodał jednak, że “to nie jest czas na rozmowy o ułaskawieniach”.
Maxwell została również wezwana do złożenia zeznań przed Komisją Nadzoru Izby Reprezentantów 11 sierpnia, gdzie może skorzystać z prawa do odmowy składania zeznań. “Musimy podjąć decyzję, czy to zrobi, czy nie” – powiedział jej prawnik.
Sprawa nabiera dodatkowego wymiaru politycznego, ponieważ Epstein utrzymywał kontakty z wieloma wpływowymi politykami i biznesmenami, w tym byłym prezydentem Billem Clintonem, założycielem Microsoftu Billem Gatesem i samym Donaldem Trumpem. Trump podobno zerwał kontakty z Epsteinem w 2004 roku i później zakazał mu wstępu do swojej posiadłości Mar-a-Lago.
Markus twierdzi, że Maxwell “była traktowana niesprawiedliwie przez ostatnie pięć lat” i “nie otrzymała uczciwego procesu”. Podkreśla, że “prawda wyjdzie na jaw” o tym, co wydarzyło się w sprawie Epsteina, a jego klientka jest osobą, która odpowiada na te pytania.
Roman Fritz w rozmowie z Julią Gubalską na kanale Tomasza Sommera mówił o kłamstwach na temat Grzegorza Brauna w kontekście komór gazowych w niemieckim obozie Auschwitz-Birkenau. Odniósł się też do zarzutu „kradzieży zuchwałej” „flagi” Unii Europejskiej.
Braun oskarżany o nie swoje słowa
Roman Fritz został zapytany o temat komór gazowych w niemieckim obozem Auschwitz-Birkenau.
– Mamy dowód na to, że o niektórych rzeczach można mówić, a o niektórych nie można mówić. Co jest ciekawe i osobiście dla mnie zaskakujące, to jest to, że cała w zasadzie scena polityczna w Polsce, jak za dotknięciem jednego przycisku, staje na baczność i tak przez dobry tydzień oni stali na baczność, „ruki pa szwam” i wszyscy rytualnie potępiają tego straszliwego Grzegorza Brauna – powiedział Roman Fritz.
– To pokazuje, że ci ludzie nie są w stanie nawet wysilić własne myślenie, aby zdobyć się na jakiś prywatny, osobisty osąd. Oskarża się Grzegorza Brauna o rzeczy, których on w ogóle nie powiedział. I to jest najczęstszy przypadek – dodał Fritz.
Następnie wspominał o procedowanej w Sejmie uchwałę specjalną, która potępiała m.in. Grzegorza Brauna.
– Słowa potępienia przecież płyną z całej Polski, jak długa i szeroka. Oskarża się przede wszystkim Grzegorza Brauna o to, że on zaprzecza skali mordów niemieckich, głównie na Żydach, ale przecież i ogólnie. Zaprzecza czemuś takiemu, jak holokaust, co jest absolutnie nieprawdą – stwierdził.
Braun ma prawo pytać o Auschwitz
– Grzegorz Braun w życiu czegoś takiego, jak go znam, nie powiedział – podkreślił Roman Fritz.
– Poddaje natomiast w wątpliwość, jak sam powiedział, z biegiem lat coraz mniej ufności ma w ten system, w jaki sposób zabijano ludzi w Auschwitz. I on jest uprawniony do tego, żeby zadawać te pytania, dlatego, że tam zginął jego wujek. Wówczas chłopak 17-letni. I Grzegorz Braun chciałby się dowiedzieć przynajmniej, w jaki sposób on tam zginął. Chociaż z tego względu warto by sprawdzić, zadawać te pytania, na co zezwala polska konstytucja. Dlatego, że w artykule 54 mamy zapewnione, że cenzura prewencyjna w Polsce jest zabroniona. Nie ma jej być, a najwidoczniej jest – mówił polityk KKP.
„Kradzież” „flagi” UE
Gościa zapytano także o zarzut zuchwałej kradzieży „flagi” UE. O sprawie przeczytacie poniżej.
– Ministerstwo Przemysłu, już nieistniejące. I to jest fajna rzecz, że moja interwencja poselska w Ministerstwie Przemysłu w Katowicach, w której towarzyszył mi właśnie poseł do Europarlamentu Grzegorz Braun i wielu innych asystentów, sprawiła być może to, że obnażyła wszem i wobec, że to ministerstwo jest kompletnie niepotrzebne – mówił poseł Fritz.
– Bo to nazwaliśmy od razu po tej naszej wizycie Ministerstwem Likwidacji Przemysłu. Tam po prostu jest atmosfera stypy, cmentarza, nie wiem, grabarze tam chodzą i starają się jeszcze robić jakieś dobre wrażenie – kontynuował Fritz.
– Była taka sytuacja, że pod koniec tej naszej wizyty Grzegorz Braun podszedł do tego emblematu Unii Europejskiej. Bo to nie jest flaga, Unia Europejska nie ma flagi. No i chciał ją tam ściągnąć, a ja złapałem tę metalową rurkę, do której była ta flaga przytwierdzona i tak ją trzymałem, nie wiem, pół minuty czy tam 40 sekund. I za to, że ja trzymałem tę metalową rurkę, pan Adam Bodnar, ówczesny, bo już nie obecny, minister sprawiedliwości skierował wniosek do Szymona Hołowni, Marszałka Sejmu o uchylenie immunitetu – relacjonował Roman Fritz.
– To nie jest zarzut, proszę państwa, trzymania metalowej rurki. To jest zarzut z 278 artykułu paragrafu punkt 3a Kodeksu karnego mówiący o kradzieży szczególnie zuchwałej. I tu nie ma żartów, bo za to grozi od pół roku do ośmiu lat odsiadki. To jest poważna rzecz, więc jeżeli państwo polskie chce do końca się skompromitować, no to proszę bardzo, ja jestem gotów stanąć i się skonfrontować wobec tak poważnych zarzutów – zadeklarował.
– Taka zbrodnia, proszę państwa, no ja tak wspominam, bo zdejmowanie flag to jest też jakiś tam mój dorobek z poprzednich dekad. Jeszcze za poprzedniej komuny w latach 80-tych też ściągałem flagi, tylko że wówczas były to czerwone flagi, najczęściej w jakieś tam święta typu 1 maja czy 22 lipca, te jeszcze PRL-owskie. No ale wówczas władze komunistyczne nie posunęły się do tego, żeby postawić z tego powodu jakiekolwiek zarzuty – mówił dalej polityk KKP.
– No teraz natomiast ta władza totalitarna, z którą mamy do czynienia, sięga po takie rzeczy. Ja oczywiście troszeczkę sobie ironizuję, bo ja się tam mam nadzieję jakoś z tego wykaraskam, natomiast żal mi strasznie ludzi, którzy wcześniej też ściągali flagi na przykład ukraińskie i którzy mają podobne zarzuty i tutaj nie ma żartów, jeden z nich nawet już siedzi w areszcie – podkreślił Roman Fritz.
– Komuna wróciła, po prostu komuna wróciła – podsumował Fritz.
Zanim wejdziesz z wnioskiem w dłoni, zatrzymaj się i rozejrzyj. Budynki ZUS w całej Polsce to żywe pomniki architektury lat 90. — beton, przyciemniane szyby, ciężkie daszki. Wszystko toporne, masywne, bez cienia lekkości. I może właśnie o to chodzi. Bo trudno o lepszą oprawę dla miejsca, w którym dowiadujesz się, że na emeryturę to jeszcze nie teraz.
ZUS jak z pocztówki z końca świata. Gdyby architektura mogła mówić, powiedziałaby: “Witamy w rzeczywistości”
Rozbuchane daszki, przydymione szybki, labirynty korytarzy. Architektura ZUS-ów wygląda jak projekt dystopijnego uniwersum lat 90., ale przecież właśnie dlatego tak dobrze oddaje naszą relację z tą instytucją. Gdyby ktoś chciał zaprojektować przestrzeń dla absurdu – to już zostało zrobione.
Oto ZUS. Budynek, który mówi wszystko, zanim zdążysz cokolwiek załatwić
Nadmuchany rozmach, monumentalizm z odzysku i korytarze, które kończą się ścianą. ZUS-y w całej Polsce wyglądają tak, jakby miały udowodnić, że forma może odzwierciedlać funkcję. Tyle że zamiast “opieki społecznej”, czujesz “społeczne zawieszenie w próżni”.
Gdziekolwiek nie wejdziesz – czujesz się jak w PRL-u na sterydach lub w biurowcu z alternatywnej rzeczywistości, w której Kafka robił doktorat z ergonomii. A przecież to tylko siedziby Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Tylko albo aż – bo każda z nich jest jak architektoniczny komentarz do egzystencjalnego pytania, które najlepiej zadał Tymon Tymański w zespole Kury. Kto pamięta?
ZUS jako instytucja i ZUS jako budynek. I wszystko się zgadza
Tymon na legendarnym “Polovirusie” śpiewał w “Dlaczego”:
„Dlaczego pracujemy i po co ZUS płacimy?”
I choć było to dekady temu, pytanie pozostaje aktualne. Odpowiedź częściowo znajdziemy… w estetyce tych obiektów. Miejsca te nie udają – są szczere do bólu. Monumentalne jak absurd, który trzeba przeżyć, by w ogóle je zrozumieć.
ZUS-y nie próbują być modne. One nie muszą. Ich przekaz jest prosty: „przetrwanie ponad wszystko”. I właśnie dlatego tak bardzo pasują do tego, jak widzimy tę instytucję – coś między koniecznością a opowieścią o niespełnionym śnie o państwie opiekuńczym.
Centrala ZUS w Warszawie? Pentagon po miesiącu w Polsce
Główna siedziba ZUS w stolicy? Tego nie da się nie zobaczyć. Wygląda jak Pentagon po doświadczeniu wszystkich faz transformacji ustrojowej i reformy emerytalnej. Rozległa, chłodna i niezaprzeczalnie monumentalna – równie gotowa na audyt, co na inwazję… biurokracji.
Najważniejsze wiadomości z kraju i ze świata
Dalszy ciąg artykułu pod wideo ↓
To właśnie tam podejmuje się decyzje, które potem docierają do Białegostoku, Prudnika czy Jastrzębia-Zdroju, pakowane w koperty z logo, które widzisz częściej niż własne odbicie w lustrze. Wszystko się tu spina. Architektoniczny i życiowy postmodernizm.
Prudnik, Zamość, Jelenia Góra. ZUS w małym mieście, forma w rozkwicie
Nie trzeba jednak jechać do stolicy, żeby poczuć architektoniczną potęgę tej instytucji. ZUS w Zamościu? Przypomina muzeum postmodernizmu. Białystok? Wygląda, jak skocznia im. Adama Małysza. Jelenia Góra? To już właściwie zamek.
A przecież to tylko okienko, do którego przychodzisz zapytać, czemu świadczenie nie wpłynęło.
W takich miejscach czujesz, że nie jesteś tu po to, żeby cokolwiek załatwić. Jesteś po to, żeby zrozumieć – ten budynek, ten urząd, to całe doświadczenie.
To nie żart. To ZUS
Czy to źle? Nie. Przeciwnie – te budynki są jak rzeźby społeczeństwa. Pomniki kompromisów, zawieszonych nadziei i uporu urzędników. Tylko tutaj kafelki z 1997 roku mogą koegzystować z komputerem z 2012 i formularzem z 1984.
To nie są pomyłki. To świadoma estetyka. ZUS nie udaje, że będzie miło. I w tym jest uczciwy. A jego architektura? Jest równie nieugięta jak system, który reprezentuje. Piękne jak okręt, jak konie w galopie.
Zobacz nasz ranking najbardziej spektakularnych ZUS-ów w Polsce
W galerii przedstawiamy najbardziej reprezentatywne, dziwaczne, monumentalne i zaskakująco konsekwentne siedziby ZUS w województwie śląskim. Na deser i porównawczo: kilka fenomenalnych przykładów z Polski. Niektóre z nich trudno zapomnieć. Innych nie da się zlokalizować bez mapy. Wszystkie jednak coś mówią – i o nas, i o państwie, które je zbudowało.
Nie milkną echa myślozbrodni, jakiej dopuścił się Grzegorz Braun. Wprawdzie został potępiony ponad podziałami, bo zgodnie potępili go wierzący i niewierzący, partyjni i bezpartyjni, żywi i uma… – no, mniejsza z tym – ale nadal nie wiadomo, co z tym fantem zrobić.
Władze, to znaczy – vaginet obywatela Tuska Donalda zachowuje się w tej sprawie tak, jak Murzyni, co to na pustyni złapali grubasa. Nie wiedzieli co mu zrobić, ucięli – no, mniejsza z tym. Pewne światło na tę sprawę rzucił Naczelnik Państwa, obywatel Kaczyński Jarosław. Stwierdził, że Grzegorz Braun „zaprzeczył holokaustowi” – przy czym słowo „holokaust” Naczelnik Państwa wymówił z dużej litery. Podobnie postępował pewien handlarz bydłem, który dorobił się na sprzedaży wołów. Kiedy już się dorobił, to słowo „wół” też zawsze pisał z dużej litery.
Wracając do Naczelnika, to stwierdził on dodatkowo, że myślozbrodnia Grzegorza Brauna negatywnie rzutuje na nasze stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. Najwyraźniej Naczelnik Państwa, podobnie jak wszyscy inni antysemici uważa, że Ameryką rządzą Żydowie, a już specjalnie kręcą prezydentem Donaldem Trumpem, który pragnąłby uchodzić za twardziela.. Coś może być na rzeczy, bo ostatnio przeczytałem energiczne dementi szefa Mosadu, który zaklinał się, że niejaki Epstein, co to – jak zwykle Żydowie – podsuwał rozmaitym twardzielom panienki i robił im tak zwane kompromitujące fotografie – na pewno nie był agentem Mosadu.
Zaraz przypomniało mi się, że „na pewno”, to wszyscy umrzemy, a poza tym – opinia księcia Gorczakowa, ministra spraw zagranicznych u cesarza Aleksandra III, co to twierdził, że nie wierzy nie zdementowanym informacjom. Ponieważ informacja, jakoby Epstein był agentem Mosadu, została energicznie zdementowana, to dzięki temu lepiej rozumiemy przyczyny, dla których prezydent Trump i inni amerykańscy twardziele, są tacy bezradni wobec premiera izraelskiego rządu jedności narodowej, Beniamina Netanjahu. Inna sprawa, że ta bezradność może być rezultatem panującej w USA hipokryzji, która – według francuskiego aforysty, Franciszka księcia de La Rochefoucauld – jest „hołdem, jaki występek składa cnocie”.
Kiedy za komuny SB przedstawiła Stanisławowi Catowi-Mackiewiczowi „kompromitujące” zdjęcia z nieskromnymi kobietami w nadziei, że w ten sposób skłonią go do uległości, ten, po obejrzeniu fotografii, zapytał, czy może pokazać je Wańkowiczowi – „bo jak mu opowiadam, to nie wierzy”.
Wracając do Naczelnika Państwa, to jego poglądy na sojusz polsko-amerykański sprawiają, że coś mogło być na rzeczy w krążących przed 2010 rokiem po Warszawie fałszywych pogłoskach, że jeden z braci Kaczyńskich jest Żydem tylko nie wiadomo który.
Tymczasem z potępieniem Grzegorza Brauna spieszą przedstawiciele kolejnych środowisk, w nadziei, że dzięki temu w Ameryce będą cieszyć się dobrą opinią i czesać fosę za występy. Na przykład ostatnio klawischowitz z muzycznego zespołu „Myslowitz” na widok plakatu z Grzegorzem Braunem aż przerwał koncert, żeby poinformować publiczność, że on też go potępia. Skoro communis opinio Grzegorza Brauna potępia, to ani chybi zostanie on potępiony i z powodu swojej myślozbrodni pójdzie do piekła, gdzie – jak wiadomo – cały czas będzie bolało. Myślę, że gdyby J. Em. Grzegorz kardynał Ryś (co zatwierdzicie na ziemi to będzie zatwierdzone w Niebiesiech) wystąpił z taką poważną zastawką, to już nikt, nawet niewierzący, nie odważyłby się podawać w wątpliwość zatwierdzonych dogmatów przemysłu holokaustu, a nasze stosunki z Ameryką weszłyby w wiek złoty.
Tymczasem nasz nieszczęśliwszy kraj zastyga w oczekiwaniu dwóch wydarzeń. Po pierwsze – głębokiej rekonstrukcji rządu, która już raz została odłożona, a po drugie – zaprzysiężeniu prezydenta-elekta Karola Nawrockiego przed Zgromadzeniem Narodowym. Vaginet obywatela Tuska Donalda wydrukował wreszcie stosowny komunikat, co oznacza, że obywatel Bodnar Adam z czarnym podniebieniem, już utracił nadzieję, że ponowne przeliczanie głosów w komisjach na coś się przyda. Toteż obywatel Hołownia Szymon rozsyła zaproszenia na to uroczyste zaprzysiężenie, które ma odbyć się 6 sierpnia, o godzinie 10.00. Wysłał je również do Kukuńka, który odpowiedział na nie jednym słowem: „odmawiam”. Miejmy tedy nadzieję, że nieobecność Kukuńka na uroczystości jakoś przeżyjemy.
Ale to jeszcze nic w porównaniu z mocarstwowym wystąpieniem Księcia-Małżonka wobec Watykanu. Otóż podczas pielgrzymki Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę, JE biskup Wiesław Mering wygłosił przemówienie, które się Księciu-Małżonku nie spodobało. W rezultacie nie tylko wysłał do Watykanu notę, by Stolica Apostolska zaniechała ingerencji w wewnętrzne sprawy Polski, ale w dodatku publicznie wezwał biskupa Meringa, by „zdjął sukienkę”. Podobno to wezwanie przez część przewielebnego duchowieństwa, zwłaszcza tę, która skłania się ku postępowi, zostało uznane za zaproszenie do bliskich spotkań III stopnia z vaginetem obywatela Tuska Donalda i rozbudziło wielkie oczekiwania. Z Watykanu żadna odpowiedź do tej pory nie doszła, ale gdyby doszła, to mogłaby składać się z zapytania, od kiedy Książę-Małżonek ma te objawy.
Chodzi o to, że biskupi uczestniczący w uroczystościach na Jasnej Górze nie są obywatelami Watykanu, tylko – obywatelami RP. Gdyby przemawiał tam dajmy na to, nuncjusz, to co innego – ale nuncjusza w ogóle tam nie było. W związku z tym w czynie społecznym proponuję by wzmocnić kadrowo Ministerstwo Spraw Zagranicznych, powołując na wiceministra Wielce Czcigodną Martę Wcisło, której – jak twierdzą znawcy przedmiotu – wszystko poszło w warkocz. Lepiej może nie będzie, ale za to – weselej.
A trochę radości akurat nam się przyda, bo Adam Bodnar z czarnym podniebieniem właśnie wystąpił o uchylenie immunitetu pani Małgorzacie Manowskiej, będącej Pierwszą Prezes Sądu Najwyższego, z zamiarem umieszczenia jej w areszcie wydobywczym. Jestem pewien, że na niej się nie skończy, tym bardziej, że pani Manowska zawiadomiła prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez vaginet Tuska Donalda, który opublikował wprawdzie uchwałę SN o ważności wyborów prezydenckich, ale dopisał tam opinię, że ten cały sąd nie jest w ogóle sądem, tylko bandą przebierańców. Jak tak dalej pójdzie, to ani się obejrzymy, a wszyscy wyaresztują się nawzajem i w ten sposób nastąpi finis Poloniae.
Przewidział to jeszcze za głębokiej komuny Sławomir Mrożek pisząc sztukę „Policjanci – dramat ze sfer żandarmeryjnych”, której pointa polega właśnie na tym, że wszyscy wyaresztowują się nawzajem. Jak się okazuje, wcale nie potrzeba tu Putina, wystarczy samoobsługa.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
Ostrzegam: Ten tekst nie spodoba się wielu Czytelnikom. Będą nim oburzeni i wściekli na autora, zarzucając mu pomylenie, ciężkie wariactwo i odklejenie od rzeczywistości. Wiem o tym z góry – ale mimo wszystko go piszę. Zapraszam do lektury.
***
„Nie” dla dzieci, „tak” dla psów i LGBT. W ten sposób oznaczyła swoją szybę jedna z restauracji nad Bałtykiem, wywołując wiele reakcji publicystów i polityków – nie tylko prawicowych.
Wrogość wobec dzieci sięga dziś zenitu, napędzana przez szydercze artykuły w dużych lewicowych mediach. Efektem jest tragiczna sytuacja demograficzna Polski – rodzi się u nas o wiele mniej dzieci, niż w większości państw europejskich, nawet tak bliskich nam kulturowo jak Czechy, Słowacja, Węgry, Bułgaria czy Rumunia.
Często są to zdecydowanie biedniejsze kraje, bo tu nie chodzi o przyczyny ekonomiczne. Kluczową rolę odgrywa po prostu niechęć do dzieci. Dobrze, że z tym zjawiskiem zaczyna się coraz częściej walczyć, przedstawiając rodzinę w pozytywnym świetle; dobrze, że czynią to politycy różnych prawicowych formacji. Nieustannie pytam jednak: gdzie w tym wszystkim jest Kościół katolicki?
To pytanie, uważam, kluczowe, bo za fatalnie niską dzietność Polaków część odpowiedzialności ponosi również kościelne nauczanie – zarówno to, którego nie ma, jak i to, które jest – a jest często po prostu błędne.
Teoretycznie wydaje się, że Kościół robi, co trzeba. Na przykład – piętnuje antykoncepcję. To ma pierwszorzędne znaczenie, bo czego by nie opowiadać o przyczynach kryzysu demograficznego, to właśnie łatwa dostępność skutecznej antykoncepcji jest jego „warunkiem”. Gdyby nie antykoncepcja, unikanie potomstwa byłoby trudne, a przez to dalece rzadsze – to oczywiste. Dzięki łatwej i skutecznej antykoncepcji, dzisiaj dziecko już się nie „zdarza” – jest wynikiem decyzji o tym, by w danym okresie życia małżeńskiego zrezygnować z antykoncepcji.
Antykoncepcja stała się normą, ale Kościół tę normę odrzuca. Tyle, że w ogóle się o tym nie mówi. Temat jest nieobecny na kazaniach, nie ma go w katechezie, rzadko tylko pojawia się w katolickiej publicystyce. Badania wskazują, że przytłaczająca większość polskich katolików po prostu ignoruje nauczanie Kościoła na temat antykoncepcji – a duszpasterze zdają się ten fakt po prostu przyjmować jako niezmienialny. Tak już jest – i tyle.
Dlaczego? Przyczyna jest dość prosta – choć zarazem bardzo głęboka. Otóż Kościół sam się obezwładnił, wprowadzając pod koniec lat 60. katastrofalną w skutkach kategorię „świadomego rodzicielstwa”. Kategoria ta pojawiła się w encyklice „Humanae vitae” papieża Pawła VI, ale była już wcześniej obecna w wielu dyskusjach i publikacjach.
„Odpowiedzialne rodzicielstwo” oznacza tymczasem totalne przewartościowanie.
W naturalnym modelu rodziny dzieci jest tyle, ile jest: małżonkowie prowadzą normalne życie małżeńskie, a dzieci przychodzą na świat. Generuje to oczywiście różne trudności, ale – tak jest. Małżeństwo oznacza wielodzietność, kropka.
W modelu „świadomego rodzicielstwa” jest inaczej. To rodzice decydują o tym, ile będą mieć dzieci. Może siedmioro? A może tylko troje albo nawet jedno? To ich decyzja. Owszem, papież Paweł VI – a za nim katolickie duszpasterstwo posoborowe – teoretycznie mówi o otwartości na dzieci oraz o tym, że nie można ograniczać ich liczby „bez poważnej przyczyny”. Jednak w praktyce to, co jest „poważną przyczyną”, każdy definiuje sobie sam – porównując się z innymi ludźmi.
Koleżanka z pracy ma dwoje dzieci i razem z mężem mogą zapewnić im dobrą edukację. Jeżdżą co roku za granicę. Mają ładne i wygodne mieszkanie w centrum. A ja mam urodzić trzecie dziecko? Znowu zrezygnować z pracy? Jak zresztą zapłacę im wszystkim za dodatkowy angielski? Na wakacje pojedziemy tylko nad jezioro? Skąd wezmę większy samochód? Wreszcie, będzie trzeba mieszkać w domku pod miastem i wszędzie dojeżdżać?
Przecież to zniszczy „dobre życie”!
Czy nie jest to „poważna przyczyna”?
W sumie każda przyczyna staje się „poważna” – bo może się taką stać. Nie ma tu jasnych reguł, nie ma wytycznych, nikt o tym nie mówi; temat nie istnieje. Kiedy przyjmuje się paradygmat, w którym to rodzice „świadomie” ograniczają liczbę dzieci – temu ograniczaniu nigdy nie będzie końca, a ludzie będą chodzić na łatwiznę.
Tak się właśnie dzieje. Zamiast dużych, wielodzietnych rodzin, katolicy zakładają malutkie rodziny z jednym czy dwojgiem dzieci. No, góra z trojgiem, przy czym troje uchodzi już za heroizm albo fanaberię, co kto woli. Dane są jasne. Tylko 8,6 proc. rodzin ma w Polsce troje lub więcej dzieci. Przy czym troje to absolutna większość w tej grupie. Normalne, naturalne rodziny, w których dzieci jest na przykład siedmioro czy dziesięcioro – to w skali kraju całkowity margines. W skali kraju oznacza, że również – w skali Kościoła w Polsce.
Do totalnego chaosu dokłada się jeszcze sposób, w jaki Kościół katolicki zaleca realizować to „odpowiedzialne rodzicielstwo”. Jest nim „naturalna kontrola poczęć”. Bardzo szybko zaczęła być przedstawiana jako „katolicka antykoncepcja” – i nic dziwnego, bo do tego się sprowadza.
Paweł VI zakazał stosowania antykoncepcji, ale nakazał (sic!) „odpowiedzialnie planować rodzinę”. Katolicy wzorują się na innych ludziach (to normalne) i chcą w aspekcie materialnym żyć, jak oni. Mają więc mało dzieci – bo tak się dziś żyje, no, a zresztą papież kazał być „odpowiedzialnym” – jak się rozumuje, żeby było na ten angielski, wakacje i samochód.
Muszą to jakoś osiągnąć. Zaczynają zatem „naturalnie kontrolować poczęcia”. Problem polega na tym, że choć jest to niewątpliwie „kontrola poczęć”, to naturalna nie jest na pewno.
Polega to na tym, że mąż i żona odsuwają się od siebie w okresie płodnym, współżyjąc tylko wówczas, kiedy kobieta jest niepłodna. Naturalnie mąż i żona współżyliby właśnie wtedy, kiedy kobieta jest płodna – wtedy ma do tego skłonność, tego wymaga naturalny rytm.
Zgodnie z „odpowiedzialnym rodzicielstwem” następuje jednak całkowite zaburzenie tego naturalnego rytmu. Po drugie, żeby stwierdzić, kiedy jest niepłodna a kiedy płodna, kobieta kontroluje się za pomocą specjalistycznej aparatury, co wprowadza do codziennego życia kolejny całkowicie nienaturalny element.
W posoborowym duszpasterstwie dorabia się do tego całą ideologię, na pozór bardzo pobożną. Słychać na przykład – pisał o tym również Jan Paweł II – że tego rodzaju postępowanie uczy wstrzemięźliwości, bo wprowadza do małżeństwa czas bez pożycia. Nie zwraca się już uwagi na frustrację, którą to rodzi. Zapomina się, że okresy wstrzemięźliwości są naturalne dla każdego małżeństwa, również tego, które nie zajmuje się „odpowiedzialnym rodzicielstwem”. Miesiączka, ciąża, połóg – tak wyglądają „naturalne” okresy wstrzemięźliwości.
Kompletnie ignoruje się też sprytny wybieg, którego dokonuje „naturalna” kontrola poczęć. „Otóż akt małżeński z natury swej zmierza, ku płodzeniu potomstwa. Działa zatem przeciw naturze i dopuszcza się niecnego w istocie swej nieuczciwego czynu ten, kto spełniając uczynek, świadomie pozbawia go jego skuteczności” – tak pisał w „Casti connubii” Pius XI. Posoborowe duszpasterstwo twierdzi, że „naturalne” planowanie rodziny pod to nie podpada.
Na pewno?
Papież potępił „świadome pozbawienie” skuteczności aktu małżeńskiego, który z natury zmierza ku płodzeniu potomstwa. Wstrzymywanie się z tym aktem do momentu, kiedy dzięki specjalistycznym narzędziom stwierdzamy niepłodność kobiety, jest w oczywisty sposób „świadomym pozbawieniem” aktu małżeńskiego jego skuteczności. Dzięki technice znajdujemy moment, kiedy akt nie będzie mieć swojej skuteczności – i wówczas go realizujemy. Jasne, że to coś innego, niż mechaniczne albo chemiczne obezpłodnienie aktu. Niemniej jednak – nadal jest to sprytne i przemyślne „użycie” małżeństwa tak, by dzieci z tego nie było. Uczciwie byłoby zatem ogłosić, że… Pius XI po prostu się pomylił, jak i cała katolicka Tradycja w ogóle. Absurd – prawda?
Są katolicy, którzy próbują łączyć wymaganie odrzucenia antykoncepcji z przyjęciem współczesnego stylu życia – i faktycznie przez całe życie małżeńskie stosują „naturalne” metody ograniczania dzietności, jakoś sobie z tym radząc. Wielu z nich ma przy tym wiele dzieci – pięcioro, siedmioro, dziesięcioro. To jednak bardzo rzadkie przypadki – o wiele rzadsze, niż liczba ludzi, którzy naprawdę głęboko wierzą w Jezusa Chrystusa i regularnie chodzą do Kościoła. Jak to możliwe?
Przyczyna jest prosta. Nie bardzo rozumieją, dlaczego mieliby to zrobić: użycie prezerwatywy jest złem, ale unikanie całymi tygodniami pożycia i zbliżanie się tylko w okresie niepłodnym – jest już w porządku? Na zdrowy chłopski rozum – nie ma to sensu; a życiem rządzi zwykle zdrowy chłopski rozum, a nie romantyczne rozważania posoborowych teologów o wielkiej wartości relacyjnej aktu seksualnego w okresie, w którym żona jest niepłodna.
Metoda, owszem, inna, ale przecież cel dokładnie ten sam – odrzucić główny cel małżeństwa, uniknąć dzieci.
Uniknąć dzieci – oto credo „odpowiedzialnego rodzicielstwa” tak, jak rzeczywiście jest realizowane.
Dokładnie to samo, którym posługuje się modernistyczna cywilizacja wroga normalności. Różnią się tylko przyjętymi narzędziami i używaną propagandą, ale realizują dokładnie ten sam cel.
Skutki są, jakie są – dzieci nie ma, bo wszyscy starają się ich unikać.
Co zatem? Sądzę, że z tego impasu są dwa wyjścia. Pierwsze zakłada quasi-modernistyczną rewolucję na modłę niemiecką. Duszpasterze musieliby przestać udawać i bawić się w romantyczne gry słowne. Koniec z pozornie „naturalnym” planowaniem rodziny. Kościół uznaje, że skoro o liczbie dzieci decydują rodzice, to mają prawo robić to tak, jak im jest wygodnie – byleby nie wiązało się to z naruszeniem prawa do życia. Innymi słowy, antykoncepcja „chemiczna” pozostaje niedopuszczalna, bo jest potencjalnie wczesnoporonna; niedopuszczalne są także inne jej formy, które mogłyby zniszczyć rodzące się życie. Takie formy współżycia i antykoncepcji, które nie naruszają życia, zostają całkowicie dopuszczone i rzecz pozostawia się w gestii małżonków. Nie teoretyzuję – to model, który został przyjęty przez biskupów w wielu diecezjach świata, tam, gdzie „Humanae vitae” od początku została uznana za zbyt restrykcyjną. Koronnym przykładem są oczywiście Niemcy. W Kościele katolickim w RFN przyjęto tzw. etykę relacyjną. Uznaje się, że w życiu seksualnym małżonków dopuszczalne jest to, co w ich ocenie służy relacji – i tyle. Logicznie prowadzi to również do zaakceptowania seksu homoseksualnego.
W tym niemieckim paradygmacie zasadniczo na bok odsuwa się pojęcie natury. To bardzo konsekwentne rozwinięcie pryncypiów, które wyłożono w duszpasterstwie po II Soborze Watykańskim, czyli unikania potomstwa i kładzenia prymatu na romantyczną relację między ludźmi. Niemiecki model jest przy tym jawnie niezgodny z wcześniejszym nauczaniem Kościoła, ale nikt tego nie kryje. Uważa się, że tak po prostu można – i już.
Drugie wyjście jest, powiedziałbym, o wiele bardziej katolickie. Odrzuca się w nim „odpowiedzialne rodzicielstwo” w jego obecnej patologicznej formie. Rezygnuje się z „naturalnego” planowania rodziny jako normy – na rzecz przyjęcia wielodzietności jako właściwego i zwykłego modelu katolickich rodzin.
Przyjmuje się, że katolicka rodzina co do zasady nie ogranicza liczby dzieci, ale ma ich tyle, ile da Pan Bóg. Trudności, które z tego wynikają, przyjmuje się jako krzyż; ale dzięki pociesze płynącej z mocnej wiary są one przecież do zniesienia.
„Naturalne” metody unikania potomstwa zostają sprowadzone do marginesu i służą teologom moralnym do wypracowywania zasad „używania” małżeństwa w rzeczywiście trudnych sytuacjach, kiedy na przykład na kolejne poczęcie nie pozwala trudna sytuacja zdrowotna.
W przypadku zwykłym, powtarzam, normą staje się autentyczna wielodzietność – i z tej perspektywy prowadzone jest duszpasterstwo. Rodzina 2+2, bo małżonkowie nie chcieli więcej dzieci, choć zdrowotnie mogli, staje się patologią, a nie „odpowiedzialnym rodzicielstwem”.
Przyjmując drugie wyjście Kościół katolicki, jak sądzę, zachowałby wierność wobec swojej misji, którą jest głoszenie naturalnego prawa moralnego i Bożego Objawienia, a nie układanie się z modelem życia wykreowanym przez antychrześcijańską i wrogą wobec człowieka Rewolucję.
Nie wymagam, by ten nowy model od razu się zakorzenił, a ci, którzy do niego nie dostają, spotykali się z ciężkim potępieniem, bynajmniej. Błąd już się zakorzenił i ludzkie decyzje należy oceniać w adekwatnym kontekście. Moralna odpowiedzialność małżonków, którzy na różne sposoby unikają potomstwa, jest bardzo różna, a kto chciałby wszystko wrzucać do worka grzechu ciężkiego skazującego na wieczne potępienie, ten, sądzę, naruszyłby zasady sprawiedliwego osądu – szczegóły muszą oczywiście rozstrzygać moraliści, nie dziennikarze.
Kościół musi jednak zrobić wszystko, co w jego mocy, by rozpowszechniony błąd – zaniknął.
Dlatego wielkim wyzwaniem duszpasterskim i teologicznym na XXI wiek jest odrzucenie kategorii „świadomego rodzicielstwa” i wprowadzenie na to miejsce naturalnej kategorii katolickiej wielodzietnej rodziny, która przyjmuje dzieci jako dar od Pana Boga, znosząc w pokorze i modlitwie trudy dnia codziennego.
Tomasz Sommer oraz Grzegorz Braun podpisujący gaśnice. / Foto: NCzas
Poddanie w wątpliwość najbardziej szokującego współczesnego odbiorcę dogmatu dzisiejszej religii imperialnej, jaką jest niewątpliwie holokaustianizm, doprowadziło do wielkiej nadaktywności jego nadwiślańskich wyznawców. Sarkaniom i potępieniom nie było końca. W jednym, zwartym, szeregu stanęli i Jarosław Kaczyński i Donald Tusk i rabin Michael Schudrich i kardynał Grzegorz Ryś i wielu, wielu innych.
Chciałoby się przypomnieć w tym kontekście wiersz Cypriana Kamila Norwida „Siła ich”:
— Ogromne wojska, bitne generały, Policje tajne, widne i dwupłciowe Przeciwko komuż tak się pojednały? — Przeciwko kilku myślom, co nie nowe!…
Jarosław Kaczyński, przy tej okazji, stwierdził wręcz, że to „jest uderzenie w nasze najbardziej elementarne interesy” bo „nie było administracji tak bardzo związanej ze środowiskami żydowskimi, jak ta (obecna – przyp. Red.), chociaż oczywiście sam Trump nie jest Żydem, ale Żydów już w rodzinie ma, a wiadomo, że jest bardzo rodzinny”. Nie wiem czy Kaczyński zdaje sobie sprawę, że wypominając żydowskie wpływy w Białym Domu, wyczerpuje tzw. „roboczą definicję antysemityzmu”, którą starają się rozpropagować po świecie organizacje żydowskiego lobby, na pewno jednak zupełnie świadomie pokazał, że przyjmuje wobec nich postawę służebną, gdyż panicznie się ich boi.
To ponure widowisko rasowego serwilizmu, rozgrywające się na naszych oczach skłania do przypomnienia, że nie jest to wcale sytuacja specjalnie nowa. Opisywał ją już dość szczegółowo jeden z Ojców Kościoła, św. Jan Chryzostom, który w swoich „Mowach przeciwko judaizantom i Żydom”, wygłoszonych pod koniec IV w. po Chrystusie w Antiochii, zwracał uwagę na potrzebę zatrzymania judaizacji Kościoła i państwa, która najwyraźniej podówczas zaszła być może nawet dalej niż dzisiaj, przy czym szczególną uwagę przywiązywał do powstrzymania chrześcijan od udziału w judaistycznych świętach i celebracjach.
Gdyby św. Jan Chryzostom przyjrzał się dzisiejszej sytuacji, zauważyłby, że jego nauki zostały niemal całkowicie zapomniane, a judaizantów, zarówno w Kościele, jak w i w państwie znów przybyło. Zresztą, po czasach Jana Chryzostoma, podobne sytuacja w różnych zakątkach świata chrześcijańskiego, wielokrotnie się powtarzała. Zawsze udawało się jednak wrócić do korzeni. Słowem nihil novi sub sole. Co nie zwalnia świadomych sytuacji ludzi od działania.
Społeczeństwo jest przecież homeostatem, czyli ma zdolność do korygowania skrajności. Najnowsza inicjatywa Grzegorza Brauna jest właśnie takim zdrowym odruchem w kierunku przywrócenia równowagi, by zbytni przechył spowodowany przez polskich judaizantów nieco wyrównać.
A niejako przy okazji przywrócić wolność słowa, która jest ograniczona sprzeczną z konstytucją ustawą penalizującą „negowanie zbrodni nazistowskich i komunistycznych”. Każdy wolnościowiec chyba się przecież zgodzi, że karanie za poglądy, bez względu na to, jakie by one nie były, to barbarzyński skandal. Więc każdy wolnościowiec musi dziś sine qua non popierać Brauna.
W minionym tygodniu nasza Fundacja Najwyższy Czas otrzymała wpłatę 1,5 proc. podatku PIT w wysokości ok. 500 tys. złotych. Serdecznie dziękuję wszystkim Darczyńcom za przekazanie nam swoich podatkowych środków. Wydamy je, podobnie jak w latach ubiegłych na honoraria autorów portalu nczas.info, koszty kolejnych Konferencji Prawicy wolnościowej i dystrybucję książek wolnościowych. We wrześniu bądź październiku otrzymamy z urzędu skarbowego listę adresową Darczyńców i tradycyjnie, jakiś czas później, dotrą do Państwa nasze nagrody książkowe – w tym roku moja pracę „Czy można usprawiedliwić podatki?” Jeszcze raz wszystkim Państwu dziękuję za hojność!
Imigranci w brytyjskim hrabstwie Kent po przepłynięciu przez Kanał La Manche. Zdjęcie ilustracyjne. / Fot. PAP/EPA
Wielka Brytania po raz pierwszy w historii nałożyła sankcje na dwadzieścia pięć osób i podmiotów oskarżonych o transportowanie dziesiątek tysięcy migrantów na Wyspy w ostatnich miesiącach. Są podejrzani o przetransportowanie łącznie 170 000 nielegalnych imigrantów od 2018 roku.
„Od Europy po Azję prowadzimy walkę z przemytnikami, którzy ułatwiają nielegalną migrację, atakując ich wszędzie na świecie” – oświadczyło brytyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Ta obietnica padła po tym, jak premier Keir Starmer obiecał „zniszczenie siatek przemytniczych”.
Lewicowy rząd cenę, że jest w stanie poradzić sobie z problemem, z którym nie uporali się rządzący wcześniej konserwatyści. Stąd sankcje na podmioty podejrzewane o ułatwianie przemytu ludzi.
Chodzi o dwadzieścia pięć osób i podmiotów oskarżonych o ułatwianie nielegalnego przybycia migrantom na terytorium Wielkiej Brytanii. Na liście sankcji wobec przemytników są m.in. „północnoafrykański przywódca klanu „stosującego brutalne metody”, były tłumacz policyjny w Serbii, chińska firma promującą swoje… pontony do przeprawy przez kanał La Manche.
Jest też operator finansowy systemu Hawala. To nieformalny system transferu pieniędzy, który opiera się na zaufaniu i honorowych umowach między pośrednikami, a nie na tradycyjnych kanałach bankowych, co ułatwia opłaty za przemyt.
Kwestia migracji stała się niezwykle drażliwa w Wielkiej Brytanii, zwłaszcza po zamieszkach wywołanych morderstwem przez mającego korzenie w Rwandzie nożownika trzech dziewcząt w Southport.
The Trump administration has canceled federal contracts worth millions from Springer Nature, a German-owned scientific publisher.
Approximately. $20 million in government grants for journal subscriptions have been rescinded, with potentially “billions more in grants and contracts to be soon retracted. Springer Nature publishes over 3,000 journals, including Nature and Scientific American. Officials have stated that U.S. taxpayer money should not fund what they consider “unused subscriptions to junk science.” This move is unprecedented in the scientific publishing world and is just one of the opening volleys against what the Trump administration has labelled “woke science.”
The Trump administration has initiated a campaign against what it termed “woke science,” particularly by removing specific research terminology from government platforms, reorienting funding priorities, and dismissing scientists it considered aligned with “woke” or progressive views.
Nature Springer is the most important publisher of scientific journals in the world. It was created by the 2015 merger of Springer Science + Business Media, Holtzbrinck Publishing Group’s Nature Publishing Group, Palgrave Macmillan, and Macmillan Education.
According to Retraction Watch, Springer Nature issued 2,923 retractions in 2024 and has had issues with quality control over the past few years. Despite all these retractions, Springer Nature has significantly downplayed the COVID lab-leak theory and refused to retract blatantly false publications that promote the COVID origins being from a natural source. In fact, one paper in Nature Medicine, titled “The proximal origin of SARS-CoV-2”, published in May 2020, includes multiple factual misrepresentations and omissions.
The paper begins with the quote:
Our analyses clearly show that SARS-CoV-2 is not a laboratory construct or a purposefully manipulated virus.
Prominent scientists and experts, including those who testified before Congress, have stated that the paper meets the criteria for retraction due to “unreliable content” and the misrepresentation of the authors’ true scientific views at the time of publication. Nature has received petitions and thousands of retraction requests for this specific paper, but Nature Springer refuses to retract it. One has to wonder if this is because of its ties with China and the CCP.
Springer Nature has censored content to appease the Chinese government and has acknowledged in 2017 to blocking over 1,000 journal articles in mainland China following government requests. Censored topics include politically sensitive issues to the CCP, like Tibet, Taiwan, the Tiananmen Square protests, elite politics, Uyghur rights, and the Cultural Revolution.
Is Springer Nature, which has a monopoly within specific scientific fields and is the largest and most prestigious academic publisher in the world, openly biased toward leftist politics and policies? Or is the Trump administration blowing rhetorical smoke?
We spent some time examining Springer Nature’s actions and publications over the past decade and have concluded that, yes – in fact, the company does not truly represent the scientific endeavor but has become a mouthpiece for liberal policies supporting a globalist agenda. It also has a “peer review” process that critics believe is dominated by woke groupthink.
To illustrate this point with specific examples, Springer Nature is a signatory of the SDG Publishers Compact, a UN initiative that prioritizes the Sustainable Development Goals (SDGs) of the UN when publishing. The UN’s SDG publishers Compact states that “Signatories aspire to develop sustainable practices and act as champions of the SDGs during the Decade of Action(2020-2030), publishing books and journals that will help inform, develop, and inspire action in that direction.” Action items required by the UN for publishers signing the compact include:
1. Committing to the SDGs: Stating sustainability policies and targets on our website, including adherence to this Compact; incorporating SDGs and their targets as appropriate.
2. Actively promoting and acquiring content that advocates for themes represented by the SDGs, such as equality, sustainability, justice and safeguarding and strengthening the environment.
3. Annually reporting on progress towards achieving SDGs, sharing data and contribute to benchmarking activities, helping to share best practices and identify gaps that still need to be addressed.
4. Nominating a person who will promote SDG progress, acting as a point of contact and coordinating the SDG themes throughout the organization.
5. Raising awareness and promoting the SDGs among staff to increase awareness of SDG-related policies and goals and encouraging projects that will help achieve the SDGs by 2030.
6. Raising awareness and promoting the SDGs among suppliers, to advocate for SDGs and to collaborate on areas that need innovative actions and solutions.
7. Becoming an advocate to customers and stakeholdersby promoting and actively communicating about the SDG agenda through marketing, websites, promotions and projects.
8. Collaborating across cities, countries, and continents with other signatories and organizations to develop, localize and scale projects that will advance progress on the SDGs individually or through their Publishing Association.
9. Dedicating budget and other resources towards accelerating progress for SDG-dedicated projects and promoting SDG principles.
10. Taking action on at least one SDG goal, either as an individual publisher or through your national publishing association and sharing progress annually.
Other signatories to this UN pact in the USA include:
(Note: that the Marine Corps University Press is an official publication of the United States Marine Corps. President Trump and the WH administration might want to know that the Marine Corps University Press has placed allegiance to the UN sustainability goals above those of the US government!)
However, let’s return to Springer Nature, where the organization prioritizes the UN’s sustainability goals over good science.
Springer Nature has organized its publications into 17 SDG-related content hubsand has launched the following journals themed around those sustainability goals: Nature Climate Change, Nature Energy, Nature Sustainability, Nature Food, Nature Human Behaviour, Nature Water, and Nature Cities.
Springer’s journal, Environment, Development, and Sustainability, was one of a handful of journals to receive the highest possible “Five Wheel” impact rating from the “SDG Impact Intensity journal rating system”, which assessed relevance to the Sustainable Development Goals (SDGs).
The Springer Nature website is a hub of woke jargon, with the UN’s Sustainable Development Goals, as well as diversity, equity, social justice, and inclusion, at the focus of editorial decisions. The following screenshots of their various publication policies represent just a tiny fraction of the effort to force equity, social justice, DEI policies, and sustainability goals onto scientists, writers, editors, and readers globally.
Images from the Springer Nature website – for educational purposes only.
But how does this translate into influencing science into radical and leftist positions?
The Nature.com website enables keyword searches across all Nature journals. When we entered some of the following search terms, the following results were returned.
1342 published papers with the keyword search “social justice”
Junk science involves scientific claims, studies, or methods that lack validity, reliability, or proper scientific rigor due to faulty data, poor methodology, or deliberate misrepresentation aimed at promoting personal, political, or financial goals. Although it is often presented as credible science, it does not adhere to the established standards of empirical research or the scientific method. Springer Nature is using its science-related publishing house to push its political agenda. This fits the definition of junk science.
The Trump administration claims that Springer Nature publishes junk science. The truth is that the Springer Nature publication standards are of questionable quality, and it’s political goals are driving publications. This is, by definition, junk science. There is truth to this claim.
The Trump administration can not stop Springer Nature from publishing, nor should they. But they can and should stop financially supporting their operations.
It is not a First Amendment issue, as some claim. Stopping payments that support woke science is a fiscal policy grounded in doing what is right for science (and science workers) in America.
Zasada „follow the money” staje się coraz bardziej uniwersalna. Podążanie za pieniądzem nie służy tylko do łapania aferzystów, ale równie sprawdza się w tropieniu intencji politycznych, czyli …aferzystów wyższego poziomu. Ze skrupulatnych analiz budżetów państwowych wynika bezpośrednio cały ciąg intencji do zrealizowania przez władze. Zazwyczaj debaty budżetowe są nudne, niestety bardziej przyciągają publiczność przyczynkarskie afery i emocje, niż analizy zamierzeń rządzących zaklęte w tabelkach. A są to debaty prorocze, gdyż jeśli się w nie wsłuchać widać nie tylko intencje władz, ale także kierunki, w których hołubią one wybrane przez siebie grupy społeczne.
Ostatnio odbyła się – jedna z pierwszych – przymiarek do budżetu Unii na lata 2028-2034 Tam intencje władz wyszły bardzo wyraźnie, choć fachowcy przekonują, że są to sygnały przesadzone, na wyrost, by było Unii z czego „schodzić” w tym prawie dwuletnim procesie negocjacji budżetu. Ale intencje wyszły wyraźnie, w dużej mierze w budżetach państw w miejsce wspieranych i pogrążanych grup społecznych w przypadku budżetu Brukseli występują całe kraje, choć – jak to w budżetach lewackich, a taką organizacją zdaje się być Unia Europejska – widać tu także podejście klasowe: jedne klasy idą do góry drugie na dół. Ale zacznijmy od samej istoty budżetu.
Zmiana paradygmatu
Struktura budżetu pokazuje generalny zwrot i jest to zwrot nie tylko ku państwu federalnemu, ale ku państwu, w którym za centrum będzie „robił” Berlin. Unia rezygnuje z dotychczasowych priorytetów, wycofuje gros środków ze swoich podstawowych programów: funduszu spójności oraz dopłat do rolnictwa. Te, dotychczas podstawowe, fundusze miały swoje znaczące uzasadnienie dla istoty całej Unii. Pierwszy – fundusz spójności – miał wyrównywać różnice w poziomie rozwoju poszczególnych regionów i państw członkowskich, tak by w miarę równomiernie rozszerzać sferę włączenia zapyziałych państw w rozwój całej Unii. Idea ta, wraz z całym funduszem spójności, była sprzedawana jako wyraz solidarności europejskiej, jednego z filarów tzw. „wartości europejskich”, czyniła z mieszkańców Europy suwerena jednolitego, wspieranego i unifikowanego ambicjami rozwojowymi w jeden kosmopolityczny lud.
Obecna rezygnacja z priorytetów rozwojowych a właściwie zasypujących w dziele rozwoju różnice, jest obecnie uzasadniana na wyrost – tłumaczy się nam, że kraje już osiągnęły w miarę równy poziom rozwoju i nie ma co tam pchać pieniędzy, zwłaszcza, że przeznaczane były one na oldskulowe inwestycje w twardą infrastrukturę, czyli beton i stal, drogi, komunikację i dostępność transportową. Teraz, kiedy, jak utrzymują eksperci Unijni, osiągnęliśmy w miarę równoważny poziom tej twardej podstawy rozwojowej, można już przejść do wspierania rozwoju nie w zakresie „starej” infrastruktury, ale przenieść te środki na wpieranie nowych technologii, z cyfryzacją włącznie.
Tu mamy już parę zastrzeżeń. Ja jakoś nie widzę, żeby członkowie, zwłaszcza ci najświeżsi, jakoś szybko doszlusowali do równego poziomu, szczególnie w zakresie infrastruktury. W Unii pełno jest krajów wciąż rozwojowo odstających od innych, zwłaszcza w zakresie infrastruktury. Mało tego – infrastrukturalnie zapada się także „stara” Unia. Nawet w gospodarczo dumnych z siebie Niemczech widać zapóźnienia w odtwarzaniu prostej infrastruktury, takiej jak drogi, autostrady, mosty, czy w rzeczach najprostszych, takich jak dostępność do szerokopasmowego internetu. A więc nie bardzo jest jak zwijać ten program spójności.
Poza tym widać wyraźnie, że w tych funduszach wcale nie chodziło o równanie do średniej, ale wspieranie przez unijne środki rozwoju infrastruktury państw, które są strategicznie ważne ze względu na interesy gospodarki niemieckiej. Na przykład my na tym skorzystaliśmy, gdyż takie na przykład budowy dróg były wspierane przez fundusze unijne z powodów przydatności dla polityki niemieckiej. Składała się ona z dwóch elementów – zabezpieczenia logistyki wymiany gospodarczej Niemiec z Rosją oraz łatwego transferowania półproduktów polskiej gospodarki do Niemiec, które realizowały u siebie marżę właściwą. Była to realizacja starej idei Mitteleuropy, gdzie państwa Europy Centralnej miały stanowić zaplecze produkcyjne, peryferyjne i uzupełniające dla gospodarki niemieckiej i wymagały łatwego logistycznego zabezpieczenia tej idei. Inne kraje – nie po drodze, szczególnie na linii wymiany handlowej Niemcy-Rosja, nie miały tyle szczęścia i tam pieniądze unijne na dogonienie poziomu infrastruktury nie objawiły się tak szczodrze.
Klasowy aspekt budżetu
Przy, moim zdaniem taktycznie chwilowej, zapaści handlu Niemiec z Rosją, takie wydatki nie mają już uzasadnienia ze strony Niemiec, a więc te środki pójdą gdzie indziej, ponieważ nowy budżet Unii będzie preferował dwa kierunki – cyfryzację oraz wydatki militarne. Drugi obszar, po funduszu spójności, którego kosztem się to odbędzie to dopłaty do rolnictwa. To tu się zabierze najwięcej. Straci na tym głównie Francja i Polska. Ale jak padnie rolnictwo w Unii, to co będziemy jeść? Ano będziemy w kleszczach, imadle z dwoma składnikami: wschodnim i zachodnim. Nie tylko brak dopłat wykończy europejskie rolnictwo, ale dojdą jeszcze dwie rzeczy – wewnętrznie i kosztowo będzie to zielone szaleństwo, które podroży unijną produkcję rolną, zaś zewnętrznie będą to ekstra warunki dla importu żywności z kierunków ukraińskiego i południowoamerykańskiego.
Tu wchodzi wspomniany element klasowy. Progresywna Unia od samego początku walczy z chłopstwem, jako rozsadnikiem najgorszych wad stojących na drodze postępu. Są nimi dwa składniki – raczej konserwatywne podejście do tradycji i wartości oraz rzecz najbardziej znienawidzona przez postępaków – własność najbardziej wymierna, gdyż jest to własność ziemi. A więc ta klasa jest do wytępienia na wiele sposobów, od podrożenia produkcji przeregulowaniem, zwłaszcza środowiskowym, poprzez walkę z mniejszymi gospodarstwami rolnymi, aż po zmniejszenie tej grupy społecznej poprzez kulturowe uatrakcyjnianie miastowej alternatywy dla młodych.
A więc, co paradoksalne, europejscy rolnicy padną, ale będzie co jeść, gdyż artykuły spożywcze sprowadzi się z dwóch kierunków. Jednego – ukraińskiego – gdzie przy farmizacji gospodarstw o wielkości kilku polskich województw zarobią wielkie rolnicze korporacje (amerykańskie i europejskie). Drugi kierunek to Mercosur, czyli umowa z Ameryką Południową, gdzie dojdzie do wymiany – tańsza żywność w zamian za europejskie, a właściwie niemieckie, towary, które już nie schodzą, nawet w samej Europie, czego przykładem może być padaczka motoryzacyjna Niemiec.
I, o dziwo, odbędzie się to w oparach totalnej hipokryzji, gdyż jednym z czynników rozwalenia europejskiego rolnictwa będzie utopia zielonego ładu. A w tym samym czasie zarówno Ukraina, jak i Ameryka Południowa będą smrodziły ile wlezie, o napychaniu swych produktów GMO już nie wspominając. Te dwa nowe kierunki importu, przy zapaści rodzimej produkcji, narażą Europejczyków na zanik bezpieczeństwa żywnościowego, gdyż pozbawią Europę suwerenności w produkcji spożywczej na długie lata. Długie, bo tyle czasu zajmie ewentualne odtworzenie wyciętych zasobów produkcji rolnej, o utracie kompetencji rolników też nie wspominając.
Odpadnie więc wspieranie rozwoju podstawowej infrastruktury krajów aspirujących oraz wspieranie rolnictwa, które – nota bene – jak narkotyk, poprzez system dotacji doprowadziły do degrengolady rolnictwa, bo czym innym jest korumpowanie rolników płacąc im za nic nie robienie, wmuszanie ugorowania ziemi, czy wprowadzanie durnot na poziomie bioróżnorodności. Zmniejszenie dotowania rolnictwa to przewrót kopernikański w historii budżetu unijnego, co oznacza, że Bruksela już się nie boi ani państw „nowej Unii”, ani klasy rolników jako takiej. I może im tam wyszło, że te dwa czynniki – jeden państwowy, drugi klasowy – są na tyle spacyfikowane, że nie podskoczą. I może mają tu rację.
Co w zamian?
Tak „zaoszczędzone” środki pójdą na dwie dziedziny – cyfryzację oraz militaria. Zacznijmy od słynnej cyfryzacji. Już strategia lizbońska obiecywała, że Amerykę i Chiny w tym względzie dogonimy i przegonimy. Co z tego po tych dwudziestu pięciu latach wyszło – sami widzimy. Świat przegonił Europę o kilka długości i nie ma się co dziwić: tak jest zawsze jak rozwój jest zadekretowany przez urzędników. To oni są przecież unijnymi dysponentami tych środków, decydują na co to pójdzie. A więc idzie na „kolegów królika” – wystarczy popatrzeć choćby na rezultaty wielomiliardowego funduszu Horyzont Europa, gdzie walczy się o wielomilionowe granty na kompletnie przyczynkarskie projekty, pali się kasę na międzynarodowe prace badawcze nie mające nic wspólnego z innowacjami, nowymi technologiami czy cyfryzacją. Te, jeśli w ogóle, to są robione w Europie przez firmy prywatne, które walczą swoimi budżetami z gargantuicznymi dotacjami ze środków publicznych na przedsięwzięcia zlecane przez urzędników urzędnikom, za których coraz częściej robi naukowa sfera badawcza.
Tak przepalono ciężkie miliardy, które w prywatnej gospodarce dałyby stokroć lepsze rezultaty, choćby poprzez obniżenie podatków. Ale kto bogatemu zabroni? Teraz będziemy pchać w cyfryzację. Ale przy takim upadku innowacyjności na co to w takim razie pójdzie? Otóż w kwestii cyfryzacji rozwija się w Unii jedyna dziedzina – zdigitalizowanie kontroli społecznej. Proces ten znacznie przyspieszył w czasach kowidowych i jesteśmy właśnie świadkami w tym względzie implementacji obiecywanej „nowej normalności”. Ta „normalność” nie jest normalna, tylko „nowa”. Eksperyment z kowidową kontrolą powiódł się całkiem dobrze, ale nie został dokończony – kowid zabiła wojna na Ukrainie i z implementacją totalnej cyfryzacji kontroli społecznej czeka się tylko na jakiś nowy pretekst, stymulowany jak zwykle strachem.
I na to pójdą pieniądze „na cyfryzację”. I nawet tu nie będą to wykwity naszej, europejskiej innowacyjności, tylko produkty kupione z półek chińskich czy izraelskich. I jak znam te kierunki, nie tylko będą te ich produkty służyły europejskim celom, ale będą dawały ich pozaeurpejskim producentom pełen wgląd w zbierane i agregowanie dane dotyczące zachowań Europejczyków – strategicznie priorytetowego czynnika III wojny światowej, kontynuowanego obecnie w formie hybrydowej.
Cyfryzacja będzie też domeną kontroli treści pod pretekstem tropienia nienawistników w mowie, piśmie i obrazie. Z tym, że też odbędzie się to za cudze pieniądze, gdyż tak pojęta cyfryzacja będzie tylko przeznaczona do kontroli całych platform tzw. mediów społecznościowych, które wedle nowego prawa unijnego już są zmuszane do kontroli samych siebie, pod względem tropienia mowy nienawiści. Samo pojęcie jest na tyle gumowe, kary zaś za jej niewytropienie tak surowe, że platformy same będą naddatkowo stosować cenzurę prewencyjną. Tyle cyfryzacja.
militaria.eu
Drugi obszar hołubiony przez budżet Unii to będzie obronność. Z tym, że będzie to fundusz selektywny. Mają zarobić Niemcy i Francuzi. I tyle. Widać to po założeniach, w dodatku już zastosowanych, w funduszu ReArm Europe. Ustalono kryteria europejskości produkcji uznanej za wartą dofinansowania ze środków unijnych: są to procentowe progi udziałów produkcji spoza Europy, których przekroczenie dyskwalifikuje z finansowania. Czyli obecnie, a tym bardziej po rozpędzeniu się tego mechanizmu, z tych funduszy będzie można wydać kasę na produkty niemieckie lub francuskie.
Interesująca jest także kwestia obecnej struktury tego funduszu – część z pożyczek a la KPO, czyli zapożyczamy się krajowo, ale na co możemy to wydać decyduje Bruksela. Drugi składnik ma pochodzić z poluzowania limitów zadłużania się krajów członkowskich, czyli znowu – będziemy się mogli zapożyczyć, by ewentualnie kupić wojenne zabawki od „silnika Europy”, czyli Niemców i Francuzów, o czym zdecyduje Komisja Europejska. Czyli w obu przypadkach strumień unijnych pieniędzy, nie pierwszy raz, będzie przekierowany zostanie do Berlina.
Ten numer jest możliwy tylko wtedy kiedy np. taka Polska nie ma własnej bazy produkcyjnej dla militariów. Jej strukturalne osłabienie to ponura historia ciągłości zaniedbań całej III RP. Tak się jakoś, przypadkiem oczywiście, złożyło – wszelkie próby poprawienia polskiej zbrojeniówki dziwnie lądowały w krzakach, tak samo jak… wybudowanie polskiej elektrowni atomowej.
Widać, że komuś zależy na naszym braku suwerenności, zarówno energetycznej, jak i militarnej. I temu „komuś” zawsze udaje się znaleźć lokalnych, polskich popleczników takich działań. Pozostajemy więc w tym względzie w sferze ciągłych dyskusji, bez przełożenia na działanie.
To zeuropeizowanie militariów anuluje unijne wsparcie naszych, lepszych czy gorszych, ale jakichś, planów zakupów uzbrojenia. Pozamawialiśmy poza Europą (bo niby skąd mieliśmy brać, jak produkcja europejskiego przemysłu zbrojeniowego nie wydala?) i nie sfinansujemy tego z powyższych powodów z funduszy unijnych, a więc będziemy musieli kupować za swoje, podczas gdy Niemcy czy Francuzi będą kupować dla siebie, od siebie za… nasze. Genialne, co? I taki jest ten budżet w sensie państwowo-klasowym. Ale ma on jeszcze kilka aspektów pokazujących co nas czeka.
Budżet na hura
Budżet ma być rekordowy. Tak ze dwa tysiące miliardów euro. Wiemy już na co pójdzie, ale interesujący jest sam fakt i cel jego rozdęcia. Nawet nie chce mi się już tu utyskiwać na tych polskich gęgaczy (uwaga – równo po stronie POPiS-u), którzy chwalą się, że mamy rekordowy budżet w Unii i Polska na tym skorzysta. Jak widać w militariach nie bardzo, zaś w cyfrówce, jeżeli ta ma być tylko instrumentem kontroli, to może się tak lepiej nie cieszyć? W ogóle cieszenie się, że gdzieś tam, jakaś organizacja „wirtualnej wspólnoty” będzie miała więcej naszej kasy do politycznego oddziaływania na kraje członkowskie może cieszyć tylko cynika lub nierozgarniętego.
Jak to się bowiem poskłada taki rekordowy budżet, skoro składki są uzależnione pośrednio od gospodarczej sytuacji państw członkowskich? Ta, jak wiemy, w Europie się pogarsza, skąd więc ma się wziąć ten rekordowy naddatek? Głównie, proszę państwa z tzw. dochodów własnych Unii. A więc opodatkowania na jej rzecz krajów członkowskich. Nie chcę nawet przypominać, że głównym pionierem w tej kwestii był nasz premier Mateusz, jeszcze w czasach wczesno kowidowych. Potem poszło jak po maśle, taki np. podatek od plastiku na rzecz Brukseli, płacony przez wszystkie kraje, uzasadniono ideą ekologiczną, zaś konieczność wygenerowania przez Unię funduszu pożyczkowego pod zastaw zobowiązań państw członkowski uzasadniono potrzebą odbudowy kontynentu po szaleństwie kowidowym.
Przykład KPO (to po polsku, po „europejsku”: „europejskiego funduszu nowej generacji”, czyli budowy Nowego Świata) jest tu znamienny. Mieliśmy się wylizywać za tę kasę z upadku gospodarki, głównie małych przedsiębiorców – najczęstsze ofiary lockdownów – a pieniądze poszły nie wiadomo dlaczego na wiatraki, dopłaty do elektrycznych samochodów i krajobrazowotwórcze farmy fotowoltaiki. O tęczowych funduszach równościowych już przez grzeczność nie wspomnę. I tak będzie i teraz – pod szantażem strachu, tym razem wojennego, zapożyczy się kto ma się zapożyczyć, zaś zarobi ten, co ma zarobić. I taki jest ten budżet.
Dlatego jest duży, bo na realizację opisanych wyżej nowych obszarów trzeba się będzie nam zapożyczyć. Tama „dochodów” własnych została spektakularnie zarysowana za kowida i właśnie pęka na naszych oczach za pomocą głosowań wybranych przedstawicieli ludu ginącego kontynentu. Co paradoksalnie – Niemcy, którzy tym wszystkim kręcą otrzymają w spadku swych imperialnych dążeń kontynent zrujnowany, ale kto by się tam martwił o kolonie, dopóki dostarczają tego, czego się od nich chce?
Ale dziwić może ta radość z tego stanu rzeczy, duma z „rekordowego budżetu”. Jest to radość karpi z przedłużenia o tydzień świąt Bożego Narodzenia. Po prostu nie można patrzeć na taki debilizm. Jak można się cieszyć z podniesienia podatków, w dodatku takich, z których nic do nas nie wróci? Przeciwnie – nasze podatki będą użyte do budowy potęgi państwa o interesach coraz bardziej sprzecznych z naszą racją stanu, jeśli taka w ogóle istnieje w umysłach polskich polityków.
Polska trendsetterem
W budżecie też jest zapisana idea przetestowana już na Polakach. Jest nią zasada praworządności, którą ćwiczono na nas od czasów nastania rządu Kaczyńskiego. Eksperyment się udał i można go teraz, jak widać w budżecie, wdrożyć w całej Unii. Otóż ostatecznym kryterium dla otrzymania wszelkich środków z rekordowego budżetu będzie spełnianie kryteriów praworządności. I tu trafiamy na parę min.
Po pierwsze – co to jest ta praworządność, to nikt nie wie. Przykład Polski pokazał, że to bez znaczenia, gdyż jest to kryterium wirtualne. Przypomnę, że Polska za czasów rządów PiS-u została pozbawiona dostępu do unijnych środków, na poczet których sama się zapożyczyła, gdyż nie spełniała kryteriów państwa praworządnego. Pal licho czy to prawda czy nie, ale jak tylko się zmieniła władza to natychmiast stała się Polska krajem praworządnym, choć w organizacji infrastruktury praworządności nie zmieniło się od czasów PiS nic. Zmieniła się tylko władza, na taką bardziej po myśli Berlina. Co prawda automatycznie dostęp do środków unijnych wcale się nie otworzył (dostaliśmy do dziś ok. 15% funduszy przeznaczonych dla nas w ramach KPO) – ot, tylko poszedł w kierunkach zielonoładowych (i to głównie w części dotacyjnej), bo na „prawdziwe” projekty, jeżeli już, to możemy się jeszcze starać z pożyczkowej części KPO.
W ten sposób tak przetestowana praworządność staje się agresywnym narzędziem, za pomocą którego, jak widać na przykładzie Polski, Komisja Europejska może wpływać na rządy państw członkowskich w każdym aspekcie, wywierając na nie naciski w sferach kompletnie nie objętych traktatami akcesyjnymi. Tym samym centrum zarządzania europejskimi krajami przenosi się do niekontrolowanych ciał, zaś w ten sposób polityczne wybory w poszczególnych państwach stają się fasadową zabawą dla naiwnych. Komisja za pomocą takich mechanizmów uzyskuje pełnię władzy nad kontynentem. Co paradoksalne krajami rządzi organizacja o budżecie nie przekraczających (nawet w rekordowym budżecie 2 bilionów) 1,5% łącznego PKB wszystkich krajów członkowskich. Czyni to bowiem Komisja nie za pomocą pieniędzy, ale regulacji, którymi wpływa na lokalne polityki, oraz wzmaga publiczność propagandą o pieniądzach, które leżą i czekają, ale tylko na praworządnych. Cokolwiek to znaczy w unijnej nowomowie.
Ale ten aspekt brukselskiego samodzierżawia ma jeszcze rozszerzony efekt. Tu już nie chodzi o trzymanie za pysk krajów niewygodnych politycznie. Tu chodzi o wzmożenie procesu unifikacji Unii w państwo federalne. Centrum dowodzenia już jest, a więc pora na konsolidację budżetu. Nawet biedni komisarze z Komisji Europejskiej żalą się, że nie mają dostępu do całości budżetu, nie ma do niego, uwaga!, komisarz do spraw budżetu (Polak zresztą). Ten jest tylko od sprawozdawania na forum Parlamentu Europejskiego dawek propedeutycznych budżetu ustalonego w wąskim gronie „starszych i mądrzejszych”.
Komisja Europejska ma więc ambicje wyposażenia nowego centrum zarządzania Europą we wszelkie atrybuty władzy: do regulacji dochodzi bowiem aspekt scentralizowanego budżetu, pochodzącego coraz bardziej z opodatkowania peryferiów. Składki jeszcze stanowiły jakiś listek figowy równouprawnienia podmiotów, zaś opodatkowanie na rzecz centrum to już dowód na centralizację władzy wymuszoną przemocą, na razie regulacyjną.
Ostatni taki zajazd
Wiadomo – dyskusje nad tym budżetem potrwają ze dwa lata i wiele się jeszcze może zmienić. Ale widać w jakim kierunku idą intencje. I postuluję tu tezę, że to będzie ostatni taki budżet. I nie chodzi tu ani o jego wielkość, ani o strukturę. Chodzi o coś innego – o pryncypia. Jeśli bowiem, idąc za takim budżetem, wszystko pójdzie w tę stronę, to dojdziemy do sytuacji granicznej. Albo następny budżet będzie budżetem sfederalizowanego państwa (socjalistycznych) republik europejskich, albo będzie to ostatni budżet Unii, bo ona sama w trakcie realizacji tego budżetu się rozpadnie. Dlatego będzie to moim zdaniem ostatni nie TAKI budżet, ale ostatni W OGÓLE budżet Unii. I niech każdy sobie odpowie na pytanie którą wersję by wolał. Nie ma bowiem moim zdaniem ani czasu, ani miejsca na dalsze gnicie tego tworu, gdyż jego funkcjonalna gangrena zarazi już witalne części naszego organizmu.
Albo więc pójdziemy w niewolę, albo odetniemy ten chory twór. Przy dalszym trwaniu tego marazmu, nawet po jego upadku może już być dla nas za późno. Szkodnik zginie wraz z nosicielem, a marna to dla nas, nosicieli tego unijnego garbu, satysfakcja.
Jeśli wiesz, że Logos jest po twojej stronie – i że nikt, nawet Szatan w całej swojej mocy, aby oszukać świat, nie może utrudniać pracy Logosa w historii ludzkości – wtedy powinieneś zawsze dążyć do pokoju i modlić się za tych, których serca i umysły zostały uwięzione przez siły szatańskie.
Podczas niedawnego wywiadu z Tuckerem Carlsonem, Masoud Pezeshkian, prezydent Iranu, politycznie i historycznie zdemontował wiele kłamstw i fabrykacji, które Benjamin Netanjahu od dawna utrwalał na temat Iranu i szerszego Bliskiego Wschodu. Podobnie jak jego poprzednik Mahmoud Ahmadinejad, Pezeshkian pozostał spokojny, opanowany i elokwentny, gdy odpowiadał na poważne pytania Carlsona z jasnością i przekonaniem.
Jeszcze bardziej godne podziwu w Pezeshkianie było to, że pośrednio przywołał Logos w rozmowie politycznej. Kiedy Carlson zapytał: “Czy wierzy Pan, że rząd izraelski próbował Pana zamordować?”, Pezeshkian odpowiedział:
“Próbowali, tak. Działali odpowiednio, ale zawiedli. Jako prawdziwy wierzący ufam, że w rękach Boga Wszechmogącego leży ustalenie, kiedy dana osoba umrze, a kiedy nie. Jeśli Bóg Wszechmogący zechce, możesz umrzeć nawet chodząc swobodnie po ulicach.”
Innymi słowy, ani Benjamin Netanjahu, ani reżim izraelski nie kontrolują historii, ani nie determinują przyszłości Logos – jak to ujmuje E. Michael Jones. I chociaż Logos może czasami działać w sposób, który rzuca wyzwanie ludzkiemu zrozumieniu, nigdy nie zaprzecza rozumowi – ponieważ sam rozum jest przejawem Logosu.
Spokojna, ale stanowcza postawa Pezeshkiana, zakorzeniona w metafizycznej prawdzie, w sposób dorozumiany obnaża moralne i duchowe bankructwo izraelskiego reżimu – reżimu, który nadal propaguje rozlew krwi i cierpienie na Bliskim Wschodzie, zwłaszcza w Gazie, gdzie zginęła niezliczona liczba niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci. To nie jest tylko opinia kogoś siedzącego za biurkiem piszącego polemikę; nawet izraelscy i syjonistyczni historycy, tacy jak Benny Morris, na swój sposób uznali te surowe realia. Nawet niektórzy żołnierze IDF wypowiadają się teraz, mówiąc, że zniszczenia w Gazie są moralnie naganne i muszą zostać zatrzymane. Izraelska gazeta Haaretz opublikowała niedawno artykuł stwierdzający:
“W rzadkim akcie sprzeciwu, pięciu izraelskich żołnierzy rezerwy mówi o tym, dlaczego odmawiają walki w Gazie – i domagają się zakończenia niszczycielskiej wojny Netanjahu. ‘Wiem, że jedynym celem tej wojny jest przetrwanie rządu – kosztem tysięcy dzieci z Gazy, zakładników, żołnierzy i naszego zbiorowego bezpieczeństwa.'”
Historycy tacy jak Jean-Pierre Filiu niedawno opisali Gazę jako “pola śmierci”. Stwierdził: „Teraz rozumiem, dlaczego Izrael odmawia dziennikarzom dostępu do przerażającej sceny w Gazie”.
Dlatego ludzie rozsądku nie powinni żyć w strachu tylko dlatego, że imperium syjonistyczne – wspierane przez pomocników, takich jak Stany Zjednoczone – rozszerzyło swój zasięg na cały region i uwiodło większość świata do zaakceptowania jego programu.
Dobrą wiadomością jest to, że Logos – który ma historię zadziwiania swoich wrogów – ostatecznie zwycięży.
Jak zauważył Hegel, Logos ma sposób rozwijania się w historii – zawsze działając na rzecz dobra, nawet w obliczu zła i niegodziwości człowieka. I ilekroć Logos ujawnia się w historii – nawet w teraźniejszości – poniża nas wszystkich, obnażając granice naszej wiedzy, naszą zdolność do uchwycenia głębokich metafizycznych prawd i głupotę tych, którzy łudzą się myśląc, że mogą zwyciężyć w tej kosmicznej walce bez Logos. Logos jest niezbędny, ponieważ same zdolności intelektualne i umiejętności retoryczne nie wystarczą, aby przekonać ludzi do porzucenia swojej satanistycznej ideologii i przyjęcia prawdy. Potrzeba mocy przekraczającej ludzkie zrozumienie – siły transcendentnej – aby zmienić nie tylko bieg historii, ale także serca samych ludzi.
Więc jeśli wiesz, że Logos jest po twojej stronie – i że nikt, nawet Szatan w całej swojej mocy, aby oszukać świat, nie może utrudniać pracy Logos w historii ludzkości – to powinieneś zawsze dążyć do pokoju i modlić się za tych, których serca i umysły zostały uwięzione przez siły szatańskie.
Iran stał po stronie Logosu od wieków, a fakt, że nawet jego obecny prezydent, Masoud Pezeshkian, nie opowiada się za przemocą ani wobec Stanów Zjednoczonych, ani wobec Izraela – pomimo rzeczywistości, że oba narody zaangażowały się w akty terroryzmu, aby zdestabilizować Iran – demonstruje, jak bardzo imperium syjonistyczne nadal przegrywa.
Jeśli twój wróg przyjmuje i opiera się na terroryzmie jako broni z wyboru, podczas gdy ty odrzucasz takie metody, to z pewnością jesteś ponad swoimi wrogami. Ich diaboliczne działania nie zniżą cię do ich poziomu, na którym przebywają szatan i jego sługusy.
– W jednej z restauracji przebywa Robert Bąkiewicz z organizatorami zgromadzenia. Wraz z nimi około 7-8 osób w podeszłym wieku. Około 70 funkcjonariuszy policji w tym momencie pilnuje restauracji – informuje Telewizja Republika i pokazuje to, co dzieje się w sobotę w Wałbrzychu.
Policja otoczyła restaurację w Wałbrzychu, w której zebrali się członkowie Ruchu Obrony Granic / fot. tysol.pl
Policja otoczyła restaurację, w której przebywa Bąkiewicz
W sobotę, po manifestacji przeciw nielegalnej imigracji na Placu Magistrackim w Wałbrzychu, doszło do zaskakującej sytuacji – policja pilnuje restauracji, w której przebywa Robert Bąkiewicz wraz z kilkoma innymi osobami.
Sytuacja wydaje się groteskowo. W jednej z restauracji przebywa Robert Bąkiewicz z organizatorami zgromadzenia. Wraz z nimi około 7-8 osób w podeszłym wieku. Około 70 funkcjonariuszy policji w tym momencie pilnuje restauracji – informuje dziennikarz Telewizji Republika.
Manifestacja przeciw nielegalnej imigracji w Wałbrzychu
W sobotę na Placu Magistrackim w Wałbrzychu zebrało się około 100 osób, aby zaprotestować przeciwko nielegalnej imigracji. Manifestację firmował Ruch Obrony Granic i jego lider Robert Bąkiewicz.
Według informacji podanych przez serwis dziennik.walbrzych.pl, policja uznała zgromadzenie za nielegalne, a pomiędzy funkcjonariuszami a manifestantami doszło do ostrej wymiany zdań.
Ostatecznie zgromadzenie się odbyło, a – jak informuje serwis – “manifestacja przebiegała spokojnie i bez incydentów”.
Najwięcej emocji wzbudziły działania policji, która po zakończeniu protestu okrążyła plac Magistracki szczelnym kordonem i legitymowała osoby biorące udział w zgromadzeniu – czytamy.
Robert Bąkiewicz: To przejaw represji
Do całej sprawy odniósł się sam Robert Bąkiewicz, lider Ruchu Obrony Granic, który stwierdził, że “po prawidłowo zwołanym zgromadzeniu, zostaliśmy otoczeni przez policję, która żądała wylegitymowania wszystkich uczestników”.
Policjanci twierdzili, że dopuściliśmy się zakłócania ładu i porządku publicznego. Oceniamy to jako kolejny przejaw represji wobec Ruchu Obrony Granic. W wyniku działań funkcjonariuszy zasłabł starszy uczestnik zgromadzenia – ponad 80-letni mężczyzna – przekazał Bąkiewicz.
90-letni człowiek zasłabł. Nie wytrzymał stresu.
Dla mieszkańców, którzy przyszli dziś na Plac Magistracki w Wałbrzychu, kontakt z uzbrojonymi po zęby oddziałami policji w pełnym rynsztunku do tłumienia zamieszek, to nie jest „tylko wylegitymowanie”.
(Zniszczenia w Strefie Gazy (fot. AgenciaAndes, CC BY-SA 2.0 , via Wikimedia Commons))
Na skutek izraelskich ataków na obszar Deir al-Balah został poważnie uszkodzony główny ośrodek pomocy humanitarnej Caritas w południowej części Strefy Gazy. „Według informacji naszych pracowników, izraelskie czołgi i buldożery zrównały z ziemią cały obszar, w tym drzewa, budynki i całą otaczającą infrastrukturę. Działania te spowodowały również szkody strukturalne centrum pomocy” – czytamy w oświadczeniu Caritas z 25 lipca.
W zeszłym tygodniu, na polecenie izraelskiej armii, zostało ewakuowane centrum medyczne w dzielnicy Al-Burka w Deir al-Balah, a ważne zaopatrzenie medyczne zostało przezornie przetransportowane do centrum medycznego w obozie Al-Nuseirat.
Współpracownicy organizacji pomocowej w Strefie Gazy, podobnie jak reszta ludności cywilnej, „nadal zmagają się z niewyobrażalnymi warunkami – cierpią głód, są w stanie traumy i muszą zmagać się z rozpadającym się systemem opieki zdrowotnej”. „Ci, którzy zginęli na początku wojny, są w pewnym sensie szczęściarzami. Przynajmniej uniknęli powolnej, upokarzającej śmierci głodowej, którą teraz musimy znosić” – zacytował Caritas jednego z pracowników.
Katolicka organizacja pomocowa zaapelowała do prezydenta USA Donalda Trumpa o interwencję i zakończenie wojny. Podkreślono, że potrzebne jest „natychmiastowe otwarcie korytarzy humanitarnych, abyśmy mogli dotrzeć do tysięcy niewinnych ludzi – w tym naszych kolegów w Gazie – zanim będzie za późno”.
Skandal antykorupcyjny i protesty trwają na Ukrainie, a Zełenski zmienił zdanie i planuje wycofać kontrowersyjną ustawę.
Zełenski kontaktował się ze Starmerem, Macronem, Merzem i innymi przywódcami UE i zobowiązał się do przywrócenia niezależności i autonomii ukraińskich agencji antykorupcyjnych. Napięcie rośnie, ponieważ Rosja kontynuuje swoją letnią ofensywę, docierając do obrzeży Kupińska, Myrnogradu i Pokrowska. Europejscy przywódcy wysyłają na Ukrainę wszystko, co mogą, aby odeprzeć rosyjskie natarcie.
Niemcy właśnie zobowiązały się do dostarczenia Ukrainie ósmego systemu IRIS-T i kolejnych systemów przeciwlotniczych Gepard. Szczyt UE-Chiny zakończył się bez większych przełomów i wielu uznało go za fiasko.