W miarę rozpadu struktur Zachodu, wychodzą na jaw skorumpowane metody jego funkcjonowania

W miarę rozpadu struktur Zachodu, wychodzą na jaw skorumpowane metody jego funkcjonowania

Przy czym określenie skorumpowane jest dużym niedopowiedzeniem. Fraza „zbrodnicze metody” adekwatnie to charakteryzuje.

DR IGNACY NOWOPOLSKI OCT 21

Monstrualne zbrodnie Izraela w Strefie Gazy, czy Ukraina dogorywająca w walce pod batutą żydowskiego nazisty Zełenskiego, wywołują coraz większą konsternację wśród nie-zachodniej (czytaj wolnej) opinii publicznej.

Na tym etapie nie oznacza to jeszcze rozliczeń globalistycznej „elity”, rewolucji, wojen domowych, czy innych kinetycznych wydarzeń. Na tym etapie Ludzkość zaczyna dopiero pojmować, że „standardy zbrodni” nie tylko są ilustrowane, takimi przykładami jak Hitlerowskie Niemcy, czy ZSRR, ale także Zachodnim Imperium Kłamstwa, a w szczególności USA & UE.

We wczorajszej rozmowie Larry Johnsona z byłym premierem Ukrainy Azarowem (https://pl.wikipedia.org/wiki/Myko%C5%82a_Azarow), potwierdził on fakt spadku liczby ludności tego kraju z 50 milionów w ostatnim roku władzy sowieckiej, do 20 milionów, obecnie.

Nie oznacza to, że wszyscy „brakujący” zginęli na froncie. Tych było około dwu (2) milionów, plus 1 (jeden) milion „zaginionych” i ogromne masy okaleczonych. Pozostali, to emigranci do UE i Rosyjskiej Federacji.

Ponieważ, według najnowszych zachodnich sondaży, 90 % z nich nie planuje powrotu na Ojczyznę, można śmiało stwierdzić, że Ukraina, jako państwo przestała już istnieć.

Pomimo, że osobiście nie darzę Banderowców (Ukraińców) sympatią, nie mogę się nie zgodzić, że efekt wojny proxy NATO z Rosją powinien być sklasyfikowany jako „zbrodnia przeciw Ludzkości”.

Przy czym nie będę tu wdawał się w dywagacje, kto jest temu winien. Na pewno odpowiadają za to Banderowcy, Zachód i Rosja. W jakim stopniu, historia to osądzi.

Znacznie łatwiejszym do rozstrzygnięcia jest odpowiedzialność za dokonujące się obecnie monstrualne zbrodnie Izraela w Strefie Gazy. Według płk. Karen Kwiatkowski (formerly US State Department), po wymordowaniu około 2/3 populacji Palestyńczyków w Gazie, głównie kobiet i dzieci, pozostałe kilkaset tysięcy zostało obecnie poddanych „kuracji genowej” na modłę „pandemii covidowej” i znajduje się w stanie powolnej agonii.

Niewątpliwie Izrael jest tu głównym zbrodniarzem. Ponieważ bez pomocy Stanów Zjednoczonych nie udałoby się mu dokonać tego „wyczynu”, odpowiedzialność prawna leży też na USA.

Otwartym pozostaje pytanie, kto z kierownictwa waszyngtońskiego stanie przed przyszłym Trybunałem Norymberga 2 ?

Czy Trump, de facto podwładny izraelskiego premiera Bibi Netanyahu? Czy inni oficjele.

Sytuacja jest tym trudniejsza, że Trump i jego ekipa autentycznie stara się zakończyć wojnę na Ukrainie, wbrew unijnym globalistom, sabotującym Jego wysiłki!

Oczywiście historia zbrodni wojennych USA i NATO, jest bardzo długa. Mało tego związana z korupcja na wielka skalę.

Scott Ritter wspomina okres, gdy jako Inspektor ONZ, był poddany naciskom prowadzącym do kłamliwej deklaracji o posiadaniu przez Irak broni masowego rażenia. Aby skłonić go do kłamstwa, wysoko postawiony oficjel waszyngtoński zaoferował mu łapówkę w wysokości $6 milionów.

Scott odrzucił ta ofertę, za co na dodatek był szykanowany przez administrację waszyngtońską do końca swej kariery.

Scott, jako człowiek wiary i honoru, odrzucił ofertę. Otwartym pytanie pozostaje ilu kundli waszyngtońskich zaakceptowało takie i większe łapówki za umożliwienie Ameryce jej zbrodniczej działalności od wojny do wojny?

Na poniższym wideo w minucie 14:41 jest zapisane jego zeznanie. Początek filmu jest ustawiony na właśnie ten moment:

Na razie zbiera się dowody a na stryczek przyjdzie czas późniejszy!

Były oficer policji, właściciel psów, które zagryzły mężczyznę – Niewidzialny dla policji, nie do ukarania…

Sluzby_w_akcji

Służby w akcji @Sluzby_w_akcji

Grubo. Naprawdę grubo.

Były oficer policji, właściciel psów, które zagryzły mężczyznę w lesie w Zielone Górze miał już wcześniej odebrane psy, schronisko nie chciało ich wydać, to przyjechał z kolegami z policji i wymuszono na schronisku ich wydanie.

W 2022 roku te psy zaatakowały w lesie kobietę z dzieckiem, kobieta dzwoniła na numer alarmowy, ale policja pojawiła się dopiero po 4 godzinach, jak stwierdzono, „ktoś” odwołał policję, że nie jest już potrzebna.

W 2024 roku psy zaatakowały młodego mężczyznę, któremu odgryzły uszy. Po złożonych przez właściciela strzelnicy zeznaniach o rzekomym włamaniu się na jego teren, postępowanie zostało umorzone, a owczarki po krótkim pobycie w schronisku wróciły na posesję do swojego właściciela.

– W 2024 roku trafiły do nas z ranami postrzałowymi i kłutymi. Świadczy to o tym, że gdy doszło do pogryzienia, nie mogli nad nimi zapanować, nawet sam właściciel, który był na miejscu. Może strzelał, żeby się uspokoiły – mówi Dominika Gręzicka ze schroniska dla zwierząt w Zielonej Górze. Jak wspomina dyrektor schroniska, w 2024 roku nie chcieli wydać tych psów właścicielowi.

– Z uwagi na to, że pan korzystał z pomocy policji, która przyjechała z nim na miejsce, to wyegzekwowali na pracownikach ich oddanie właścicielowi – mówi Krzysztof Rukojć, dyrektor schroniska dla zwierząt w Zielonej Górze. Niepokój mieszkańców wzbudzały nie tylko agresywne zachowania psów, ale także niewłaściwie, ich zdaniem, zabezpieczona strzelnica należąca do byłego oficera policji.

Mieszkańcy okolicy, spacerując po lesie, nieraz napotykali pociski z broni palnej. Strzelnica powinna być nadzorowana przez komendę wojewódzką w Gorzowie Wielkopolskim, ale nie ma informacji czy i kiedy odbywała się ostatnia kontrola. Petycje mieszkańców o zagrożeniach wynikających z działalności strzelnicy, kierowane trzy lata temu tak do władz miasta, jak i do organów ścigania nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Policja odmówiła wszczęcia śledztwa w tej sprawie. Przedstawiciel policji odmówił spotkania z mediami przed kamerą.

Zagryziony 46-latek nim lekarze stwierdzili zgon, miał amputowane wszystkie 4 kończyny.

Pani @K_Galecka czy @PolskaPolicja lub MSWiA będzie przeprowadzać postępowanie sprawdzające odnośnie nadzoru nad strzelnicą i odmówienia wszczęcia postępowania w tej sprawie?

Odmowa komentarza przed mediami i brak oficjalnego oświadczenia odnośnie w tej sprawy budzi kontrowersje, komenda miejska policji w Zielonej Górze na FB wyłącza komentarze pod każdym nowym postem od wielu dni. Tak nie prowadzi się komunikacji kryzysowej. O sprawie można dowiedzieć się więcej w najnowszym wydaniu UWAGA TVN

Person in tactical vest with shoulder straps, blue shirt, gray pouch on chest, tan arm patches, gray pants, brown gloves, black balaclava covering face, standing in forested area with trees, vehicles in background, red and white barrier, grass and dirt ground.

Ostatnia zmiana: 391,3 tys. wyświetleń

Sianie chaosu jako narzędzie polityki zagranicznej

Sianie chaosu jako narzędzie polityki zagranicznej

Mariusz K. Pomianowski Wysłane przez: Marucha w dniu 2025-10-20

Współczesna polityka międzynarodowa coraz częściej operuje takimi terminami jak „wojna hybrydowa”, „operacje niekinetyczne” czy „sianie chaosu”.

Nie są to tylko pojęcia akademickie – to realne strategie, które wpływają na losy państw i społeczeństw.


Artykuł ten analizuje mechanizmy wykorzystywania chaosu jako narzędzia wpływu, przedstawia jego główne środki oraz omawia potencjalne konsekwencje dla Polski. Jego celem jest zarysowanie obrazu, w którym wojna ekonomiczna, polityczna i kulturowa działa równolegle do – i często zamiast – otwartego konfliktu zbrojnego.

Cel strategiczny i racjonalność kosztowa

Fundamentalnym założeniem polityki wykorzystującej chaos jest racjonalność kosztowa. Konflikt konwencjonalny jest kosztowny – wymaga znacznych wydatków militarno-logistycznych i niesie ryzyko eskalacji. Wobec istnienia arsenałów zdolnych do zadania katastrofalnych szkód decydenci skłonni są sięgać po metody asymetryczne – do osiągnięcia celów wystarczą często działania wieloetapowe, pozornie „miękkie”, ale w skali czasu prowadzące do dezintegracji państwa i osłabienia pozycji przeciwnika. Taki model jest długofalowy i relatywnie tani – zamiast jednorazowego wielkiego wysiłku generuje wiele drobnych, skumulowanych efektów.

Instrumenty – finanse i chaos

W praktyce narzędzia te można sprowadzić do dwóch komplementarnych kategorii: finanse oraz wywoływanie i wykorzystywanie chaosu społeczno-politycznego.

Finanse: globalizacja i międzynarodowe przepływy kapitału umożliwiają transfery zysków, relokację technologii oraz „odsysanie” kluczowych komponentów przemysłu z kraju docelowego. Preferencyjne traktowanie zagranicznych podmiotów, naciski na deregulację i solenie rynków powodują osłabienie krajowych sektorów strategicznych. W rezultacie państwo traci zdolność autonomicznego kształtowania polityki gospodarczej.

Chaos społeczno-kulturowy: długotrwałe kampanie medialne, promowanie określonych wzorców konsumpcyjnych i zachowań społecznych, angażowanie kultury masowej i influencerów prowadzą do zmian w normach społecznych. Efektem może być osłabienie więzi rodzinnych i społecznych, spadek zaufania publicznego oraz atomizacja życia społecznego – stany szczególnie niebezpieczne w porach kryzysu.

Chaos polityczny: finansowanie organizacji pozarządowych, think-tanków i kampanii lobbystycznych, a także wspieranie frakcji politycznych sprzyjających zewnętrznym interesom może doprowadzić do erozji elit i instytucji państwowych. Przenikanie wpływów zewnętrznych do decyzyjnych ośrodków powoduje, że suwerenność decyzyjna staje się iluzoryczna.

Mechanizmy operacyjne – jak to działa?

W praktyce działania mają charakter wielowątkowy.

Destabilizacja infrastruktury: sabotaż, ataki na infrastrukturę krytyczną bądź jej bezpośrednie zniszczenie prowadzą do kryzysów humanitarnych i migracyjnych, poprzez wywoływanie powszechnego niezadowolenia i presji społecznej na zmianę władz lub polityki.

Wykorzystanie migracji: masowe przepływy ludności mogą zostać instrumentalizowane, by wywołać napięcia w krajach przyjmujących – zarówno w sensie ekonomicznym (obciążenie systemów publicznych), jak i politycznym (polaryzacja społeczna).

Wspieranie konfliktów wewnętrznych: szkolenie i wyposażanie grup paramilitarnych, tworzenie „jątrzących się” ran konfliktowych, które długo się nie goją, osłabiają państwo generując długofalowy koszt bezpieczeństwa.
Dezinformacja i manipulacja: kampanie medialne i działania w przestrzeni cyfrowej polaryzują opinie, rozbijają konsensus społeczny i podkopują zaufanie do instytucji.

Współczesne konflikty pokazują różne warianty tej strategii: działania destabilizujące w Syrii, nieprzewidywalne skutki tzw. wiosen arabskich, instrumentalizacja migracji czy ingerencje hybrydowe w państwach europejskich. Wnioski płynące z tych przypadków sugerują, że metody te są skuteczne szczególnie wtedy, gdy cel nie jest poboczny – celem jest długotrwałe osłabienie zdolności państwa do funkcjonowania.

Konsekwencje dla Polski

Polska, ze względu na swoje położenie geopolityczne, historię i strukturę gospodarczą, jest szczególnie narażona na kombinację nacisków ekonomicznych, migracyjnych i informacyjnych. Główne zagrożenia to:

  • gospodarcze: utrata kontroli nad sektorami strategicznymi, relokacja produkcji, uzależnienie od zewnętrznych łańcuchów dostaw;
  • polityczne: przenikanie wpływów do elit decyzyjnych, erozja zdolności do prowadzenia niezależnej polityki zagranicznej;
  • społeczne: spadek kapitału społecznego, rosnąca polaryzacja i osłabienie więzi obywatelskich;
  • spadek bezpieczeństwa: wzrost kosztów utrzymania porządku publicznego, podatność na manipulacje i wykorzystanie kryzysów do ingerencji zewnętrznych.

Odpowiedź – budowanie odporności

Skuteczna strategia przeciwdziałania musi być kompleksowa i długofalowa. Proponowane filary odporności to:

  • wzmocnienie infrastruktury krytycznej – modernizacja, redundancja systemów energetycznych, telekomunikacyjnych i transportowych; plany awaryjne i ćwiczenia obrony cywilnej;
  • dywersyfikacja gospodarcza – odbudowa krajowej produkcji w strategicznych sektorach, rozwój łańcuchów dostaw niezależnych od pojedynczych dostawców;
  • edukacja medialna – programy przeciwdziałania dezinformacji, podnoszenie kompetencji cyfrowych obywateli, promowanie rzetelnych mediów;
  • przejrzystość i odporność elit – mechanizmy przeciwdziałania przenikaniu wpływów zewnętrznych: transparentność finansowania, regulacje lobbingu, wzmacnianie niezależności instytucji;
  • współpraca międzynarodowa – aktywna dyplomacja i współdziałanie w ramach sojuszy, które podnoszą koszt ingerencji zewnętrznych i wspierają autentyczną autonomię strategiczną.

Wnioski

Sianie chaosu jest dziś jednym z użytecznych narzędzi polityki międzynarodowej – opłacalnym dla podmiotów, które chcą utrzymać lub rozszerzyć wpływy bez otwartego konfliktu zbrojnego. Dla Polski oznacza to konieczność budowy odporności wielowymiarowej: energetycznej, gospodarczej, społecznej i informacyjnej. Kluczem jest zwiększenie kosztów ingerencji oraz wzmacnianie wewnętrznej spójności, tak aby zewnętrzne próby destabilizacji nie znalazły podatnego gruntu.

Z racji zainteresowań od pewnego czasu poświęcam się problematyce polityki zagranicznej. Poczesne miejsce zajmuje oczywiście sytuacja w Ukrainie, Syrii i strefie Gazy. Jest wiele podobieństw wynikających z udziału tych samych uczestników i animatorów oraz z podobnych metod i technik walki – nie tylko militarnej, ale też gospodarczej, politycznej i kulturowej. To krótkie rozwinięcie jest tylko wstępem do przemyślenia kwestii dotyczącej postrzegania tych działań przez zwykłych ludzi.

Bardzo często spotykam się ze rozważaniami: dlaczego siły USA bombardują szpitale, elektrownie, stacje transformatorowe i inną infrastrukturę (w Syrii), wprost wspierają terrorystów z ISIL czy neobanderowców w Ukrainie oraz inne organizacje, których celem jest destabilizacja sytuacji w danym kraju?

Najważniejszym czynnikiem jest koszt militarny. Trzeba stosować metody równie skuteczne, a przy tym wielokrotnie tańsze, często finansowane ze źródeł pozabudżetowych, a najlepiej na koszt przeciwnika. To żadna nowość. Kto by chciał to prześledzić, zauważyłby, że na przestrzeni dziejów to stała praktyka: uderzenie w gospodarkę i politykę jest równocześnie uderzeniem w armię przeciwnika. Słabe państwo targane wewnętrznym chaosem nie przeciwstawi się skutecznie wrogowi ani zewnętrznemu, ani wewnętrznemu.

Nasuwają mi się następujące wnioski. To, co opisałem, to środki do realizacji celu. Cel główny, nadrzędny i podstawowy, który jest sensem istnienia establishmentu USA, to utrzymanie hegemonii w skali świata. Do jego osiągnięcia potrzeba środków oraz realizacji celów pośrednich. Cele pośrednie to zniszczenie każdego kraju, który może być potencjalnym zagrożeniem dla USA obecnie lub w przyszłości. Takimi krajami są m.in. Rosja, Chiny oraz Niemcy. Lista ciągle się zmienia: dochodzą nowe, ubywają stare.

Jak powiedział Henry Kissinger: „bycie wrogiem USA jest niebezpieczne, ale jeszcze gorzej być jego przyjacielem”. USA nie ma przyjaciół, tylko wasali. Potencjalnym wrogiem jest każdy kraj, którego elity polityczne choć trochę chciałyby istnieć samodzielnie, poza kuratelą oligarchii z USA. Nie piszę „rządu”, gdyż prezydent USA zawsze był i będzie marionetką konglomeratu militarno-przemysłowego. Mówiąc konkretnie, cele polityki USA to:

  • sprawienie, aby świat był otwarty i przyjazny globalizacji, a szczególnie amerykańskim ponadnarodowym korporacjom;
  • zwiększanie kwot pojawiających się w rocznych sprawozdaniach finansowych krajowych kontrahentów ministerstwa obrony, hojnych sponsorów kampanii wyborczych członków Kongresu i rezydentów Białego Domu;
  • pilnowanie, aby w żadnym kraju nie zrodził się nowy model gospodarczo-społeczny, godny naśladowania jako alternatywa wobec modelu kapitalistycznego;
  • rozszerzanie politycznej, gospodarczej i wojskowej hegemonii na globie, zapobieganie powstaniu jakiejkolwiek regionalnej siły kontestującej amerykańską dominację i narzucenie światu amerykańskiego porządku – jak przystało na jedyne supermocarstwo (za W. Blum, „Przewodnik po mrocznym Imperium”).
  • Wymieniłem cel. Teraz pora na środki i narzędzia – są nimi przede wszystkim finanse oraz chaos. Tak jak każdy, również USA kieruje się rachunkiem ekonomicznym i opłacalnością przy podejmowaniu działań prowadzących do osiągnięcia celu. Wywołanie totalnej wojny jest obecnie nieopłacalne ze względu na możliwość symetrycznej odpowiedzi Rosji, Chin, Indii czy Pakistanu – odpowiedzi na tyle niszczącej, że nie byłoby ani zwycięzców, ani pokonanych, tylko pył, zniszczenie i śmierć. Tego oligarchowie USA nie akceptują. Pozostaje więc inny sposób: uderzenie asymetryczne i hybrydowe, czyli powolne krok po kroku osaczanie, odrywanie i pomniejszanie pola manewru, osłabianie ekonomiczne, społeczne i kulturowe – niszczenie spójności więzi międzyludzkich.

Chaos gospodarczy – wprowadzanie globalizacji i wyprowadzanie najwartościowszego komponentu poza granice, niszczenie krajowego przemysłu i przedsiębiorczości. Podmioty zagraniczne, wielkie korporacje są w pozycji uprzywilejowanej. Wszystko, co rodzime, jest sekowane. Efektem jest utrata kontroli nad rozwojem gospodarczym własnego kraju, uzależnienie od kaprysów korporacji globalnych oraz graczy typu Soros i MFW.

Chaos polityczny – przejęcie elit politycznych i uczynienie z nich pokornych wykonawców poleceń podmiotów zewnętrznych. W tej roli aktywne są różnego rodzaju ośrodki i fundacje zależne od Sorosa, służby specjalne obcych państw oraz lobbyści korporacji globalnych. Nie zapominajmy też o roli organizacji Klausa Schwaba. Zainteresowany może to zobaczyć choćby na przykładzie Serbii, Mołdawii, a nawet Słowacji. Za tym idzie niszczenie fundamentów demokracji – według nich demokracja to sytuacja, w której to oni rządzą, a nie opozycja. Tu można podać przykłady nadużyć w różnych krajach; niekiedy pojawiają się też teorie spiskowe dotyczące nagłych zgonów polityków, jednak ja ograniczam się do wskazania mechanizmu wpływu i destabilizacji.

Chaos kulturowo-społeczny – poprzez filmy, modę, trendy w rozrywce i zachowaniach społecznych niszczy się dotychczasowy model rodziny, zachowań społecznych, religię i więzi między ludźmi. Jako atrakcyjne i przynoszące korzyść podsuwa się modele, które osłabiają i rozbijają społeczeństwo. Wiara katolicka bywa przedstawiana jako coś przestarzałego i „nienowoczesnego”. Rodzina wielopokoleniowa również jest marginalizowana. W ogóle posiadanie dzieci bywa przedstawiane jako passe. Media często grają na jedną nutę i wręcz natarczywie „obrzydzają” ciążę i rodzenie. Nastawia się kobietę przeciwko mężczyźnie. Jaki może być tego efekt? Spadek dzietności, brak poczucia więzi z innymi, w ostateczności olbrzymia podatność na manipulację i w efekcie – upadek państwa i kres narodu.

Ogromnym sukcesem takiej operacji miała być Polska – przykładem jest postawa niektórych przedstawicieli rządu wobec pamięci historycznej i symboliki, na co społeczeństwo zbyt często reaguje obojętnością.

Te trzy elementy wojny hybrydowej składają się na niską efektywność w dziedzinie militarnej przeciwnika. Wracając do polityki międzynarodowej, to jest efekt wywierania wpływu na społeczeństwo, którego kulminacją była „Magdalenka” w 1989 roku.

Najtańszym i bardzo skutecznym środkiem destabilizacji jest szkolenie, wyposażanie i skierowanie do działań przeciw własnemu społeczeństwu jego własnych obywateli wraz z najemnikami. I wcale nie chodzi tylko o przejęcie władzy i utworzenie nowego marionetkowego rządu – choć jeśli się da, to się to robiło, jak w Ukrainie i wiele razy wcześniej w Panamie, Nikaragui, Salwadorze i innych krajach. Najważniejsze jest stworzenie jątrzącej się rany, która osłabia i wyczerpuje.

Przejdźmy do kwestii szpitali i elektrowni: z bandami terrorystów siły rządowe jakoś sobie radzą, jednak państwo walczące z wrogiem, którego samo stworzyło, może zostać doprowadzone do całkowitej destabilizacji poprzez niszczenie infrastruktury niezbędnej do życia. Jak reaguje społeczeństwo? Ucieczką.

Środkiem do osłabienia i zniszczenia Rosji jest zablokowanie współpracy z Europą, zwłaszcza z Niemcami. Podstawowym celem całych tzw. wiosen arabskich byłą destabilizacja Europy, niby sojusznika i przyjaciela, ale także potencjalnego rywala, gdyby zaczęła dążyć do większej samodzielności (np. tworzenia europejskiej armii). Jak to zrobić? Wystarczy, aby miliony emigrantów z krajów objętych zdalnie sterowanymi rewolucjami ruszyły do „ziemi obiecanej” – Europy. Ten plan napotkał jednak spore trudności i nie do końca się powiódł (jak dotąd). Kluczowe było osadzenie u władzy w Egipcie Bractwa Muzułmańskiego, ale armia egipska przy pomocy Rosji sobie z tym poradziła. Gdyby wydarzyło się inaczej, być może nie byłoby już nas.

Proces wojny trwa, uległ jednak spowolnieniu. Zdecydowane działania Rosji oddaliły koszmarny scenariusz na pewien czas. Jak mówię – taka powolna, ukryta wojna jest mało kosztowna, bardzo skuteczna i będzie nadal stosowana przez USA, choć ze zmiennym skutkiem.

Putin powiedział niedawno, że Waszyngton tworzy „Imperium Chaosu”. To nie jest całkowita nowość – USA stosuje metody chaotyzacji co najmniej od dwóch stuleci. Ktoś policzył, że przez większość okresu swego istnienia USA nie doświadczała trwałego pokoju w sensie militarnym. Nowością jest skala i konsekwencja tych działań. Dotychczasowe imperia zdobywały nowe tereny i narzucały na nich ład według własnego wzorca – Pax Romana, ład cesarza Chin czy pewne formy tolerancji na dworze Saladyna. Tak samo postępowali starożytni Persowie, Babilończycy czy Hetyci. Nawet niemiecka III Rzesza nie miała planów siania totalnego światowego chaosu. Dziś innym przykładem są Chiny, które w Afryce budują drogi, lotniska, szkoły i szpitale – oczywiście w zamian za korzyści, ale jednocześnie zmniejszają wpływy tradycyjnych kolonizatorów, co wywołuje oburzenie w ich elitach.

Elity rządzące USA przyjęły inną koncepcję: sianie chaosu zawsze i wszędzie. Każdy kraj jest potencjalnym wrogiem, nawet sojusznicy i wasale nie mogą czuć się bezpiecznie ani myśleć o samodzielności względem oligarchów z USA. Najprostszy sposób to wzniecanie antagonizmów – co widać także w Polsce, np. w kreowaniu nastrojów secesjonistycznych na Śląsku czy w napięciach związanych z obecnością społeczności ukraińskiej, która przez niektórych jest przedstawiana jako roszczeniowa. Tu również pojawiają się wpływy innych graczy, w tym Niemiec.

Chaos jako sposób prowadzenia polityki sprawdził się w Libii, Korei (tu można doprecyzować kontekst historyczny), Chile czy – obecnie – w Afganistanie, gdzie utrzymuje się długotrwały, wielopokoleniowy bałagan. Z punktu widzenia normalnego państwa poniesiono tam strategiczną i taktyczną klęskę, ale z punktu widzenia teorii chaosu – osiągnięto zamierzony efekt.

Nie łudźmy się, będzie to trwać i będzie to stosowane także w innych krajach. W Syrii metoda ta przyniosła katastrofalne skutki – państwo zostało rozbite i podzielone między strefy wpływów tureckie, amerykańskie, rosyjskie i innych aktorów; Assad uciekł częściowo w stronę Rosji. Ukraina z „wrzącego kotła” zamieniła się na razie w „leniwie gotujący się czajnik” – niby jest pod kontrolą, ale sytuacja na froncie cały czas się dynamicznie zmienia. Swoje interesy mają też Brytyjczycy, Niemcy i Francuzi – często kosztem nas, Polaków.

Proszę zauważyć, że wiele potencjalnie korzystnych dla Polski przedsięwzięć zostało storpedowanych: straciliśmy zyski z Jamału i rurociągu Przyjaźń, a zaplanowany szlak przez Białoruś i Polskę do Niemiec nie został zrealizowany zgodnie z oczekiwaniami (wspominam działania premiera Tuska i blokady granic).

W każdym razie my, Polacy, mamy wiele powodów do troski, bo naszym największym zagrożeniem nie jest kraj wskazywany w rządowej propagandzie, lecz sojusznicy i partnerzy, którym często ufamy. Umowy podpisane przez Waszyngton nie zawsze miały trwałą wartość – doświadczyli tego Indianie, Hiszpanie, Meksykanie oraz liczne narody na przestrzeni ponad 200 konfliktów, w które zaangażowane było to „Imperium Chaosu” po II wojnie światowej. Umowy zawarte przez Waszyngton bywają warte mniej niż papier, na którym je spisano – o czym świadczą wydarzenia związane z Turcją, Iranem czy Koreą Północną. Celem rodów panujących w USA jest utrzymanie hegemonii; nie zawahają się one przed niczym, poświęcą wszystko i wszystkich.

Czy możemy temu przeciwdziałać? To już zupełnie inny temat. Pamiętajmy jednak, że wszelka chwała przemija, a każde rodzące się imperium nosi w sobie ziarno zagłady. Chwałę USA zbudowano na przemocy, grabieży i imigrantach – paradoksalnie to dzisiaj może przyczynić się do upadku USA jako państwa.

Mariusz K. Pomianowski
https://myslpolska.info

niedziela: Siedlce – Msza święta i Pokutny Marsz Różańcowy za Ojczyznę

26.10.2025 Siedlce – Msza święta i Pokutny Marsz Różańcowy za Ojczyznę

21/10/2025 antyk2013

Niech Będzie Pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze Dziewica.
      Zapraszamy 26 października, niedziela, na 108 Pokutny Marsz Różańcowy ulicami Siedlec w intencji naszej kochanej Ojczyzny – Polski. Zaczynamy o godzinie 14:00, pod Pomnikiem Św. Jana Pawła II. Msza Święta w intencji Ojczyzny zostanie odprawiona w katedrze siedleckiej o godzinie 16:00. Uwielbiając Boga w Trójcy Świętej Jedynego, modlimy się razem z Maryją Królową Polski, o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu. Szczegóły na plakacie.

Z Panem Bogiem,

Andrzej Woroszyło

Na froncie walki o pokój

Na froncie walki o pokój

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    21 października 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5914

Ach, co za zawód! Wydawało się, że po rekomendacji, jakiej premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela Beniamin Netanjahu udzielił kandydaturze amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa do Pokojowej Nagrody Nobla, norweski komitet noblowski będzie tą rekomendacją „związany” podobnie, jak Beniamin Netanjahu czuje się „związany” ideą „Wielkiego Izraela”.

Jak pamiętamy, idea ta pochodzi stąd, jakoby Stwórca Wszechświata upodobał sobie w pewnym mezopotamskim koczowniku i w zamian za to, że koczownik będzie Go wychwalał i spełniał wszystkie Jego zachcianki, uczyni go w rewanżu „ojcem wielkiego narodu”, któremu przekaże w arendę obszar „od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej – rzeki Eufrat”. To jest właśnie obszar „Wielkiego Izraela”, a realizacja tej idei jest już stosunkowo nieźle zaawansowana. Dzięki sprytnemu wykorzystaniu przez władze Izraela siły Ameryki, w której Żydowie podporządkowali sobie tamtejszych twardzieli, udało się państwa leżące na tym obszarze politycznie obezwładnić, a to może być wstępem do ich rychłego podboju.

Okazało się jednak, że norweski komitet noblowski nie poczuł się „związany” rekomendacją Beniamina Netanjahu i Pokojową Nagrodę Nobla przyznał pani Marii Korynnie Machado z Wenezueli. Pani Maria, z wykształcenia inżynier, pozostaje w nieprzejednanej opozycji do reżymu wenezuelskiego tyrana Mikołaja Maduro, podobnie jak wcześniej – wobec reżymu poprzedniego tamtejszego tyrana Hugona Chaveza. W tej sytuacji istnieje jednak pewien związek pani Machado z prezydentem Donaldem Trumpem. Chodzi o to, że – jak pamiętamy – prezydent Trump nakazał rozstrzeliwanie wenezuelskich łodzi z dalekonośnych kartaczy – co pokazuje, że los Wenezueli nie jest dla Stanów Zjednoczonych obojętny.

Skoro zaś tak, to nie jest wykluczone, że gdy CIA wreszcie przeprowadzi jakąś udaną inwazję w wenezuelskiej Zatoce Świń, to pani Maria Korynna Machado zostanie demokratycznym prezydentem Wenezueli, tak samo, jak inny laureat Pokojowej Nagrody Nobla, Kukuniek, został demokratycznym prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju. Kogóż w końcu państwa miłujące pokój miałyby wspierać, jeśli nie demokratycznych polityków, którzy w dodatku zostali zatwierdzeni jako osoby zasłużone w walce o pokój? Dlatego pani Marii Korynnie Machado wróżę świetlaną przyszłość – ale jeszcze nie teraz, tylko po szczęśliwym obaleniu złowrogiego reżymu Mikołaja Maduro. Kiedy to nastąpi i w jaki sposób – tego na razie nie wiemy, bo – jak zauważył niemiecki kanclerz Otto Bismarck – to nawet dobrze, że zwykli ludzie, ot tacy jak np. my – nie wiedzą, jak się robi politykę i parówki. Pewnej wskazówki dostarcza nam partyjny buc z filmu „Kontrakt”, grany przez Janusza Gajosa, który powiada, że demokracja – owszem – demokracją – ale ktoś przecież musi tym kierować!

Żeby jednak nieco osłodzić prezydentowi Donaldowi Trumpowi gorycz pominięcia przez norweski komitet noblowski jego kandydatury do Pokojowej Nagrody Nobla został on zaproszony do bezcennego Izraela i tam udelektowany owacją, jeszcze większą, niż te, którymi bywał delektowany premier Beniamin Netanjahu w amerykańskim Kongresie. Niezależnie od owacji, prezydent Trump został uznany za „największego” przyjaciela Izraela. Może to oznaczać nadzieję Żydów, że jak tylko zakładnicy zostaną zwolnieni, co zresztą nastąpiło, to prezydent Trump nie będzie kręcił nosem na izraelskie oskarżenia Hamasu, że złamał warunki zawieszenia broni i w konsekwencji dopuści do realizacji jednego z punktów swojego planu pokojowego w postaci zapalenia Izraelowi zielonego światła dla dokończenia operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy – ale tym razem z wyłącznej winy Hamasu. Ze Strefą Gazy trzeba przecież coś zrobić tym bardziej, że Pokojowa Nagroda Nobla została już przyznana i żadnym norweskim mądralom nie trzeba na razie się podlizywać.

Oczywiście – jak przestrzega ;poeta – „na tym świecie pełnym złości, nigdy nie dość jest przezorności” – więc jeśli nawet w tym roku już nie trzeba się żadnym norweskim mądralom podlizywać, to przecież trzeba unikać jakichś ostentacji, bo w przyszłym roku Pokojowa Nagroda Nobla też będzie przyznawana. Jeśli tedy prezydent Trump nawet zapaliłby Izraelowi zielone światło dla dokończenia operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy, to powinien opatrzyć je takimi warunkami, żeby w każdej chwili światło zielone mogło zostać zmienione na czerwone.

Coś takiego właśnie prezydent Trump próbuje stosować wobec Ukrainy, której wcześniej obiecał sprzedać „Tomahawki”. Podczas telefonicznej rozmowy z prezydentem Zełeńskim musiał mu chyba powiedzieć, że owszem – sprzeda – ale pod warunkiem, że Ukraińcy tymi ”Tomahawkami” nie będą atakowali cywilów na terenie Rosji. Prezydent Zełeński natychmiast skwapliwie na ten warunek przystał, tym łatwiej, że „Tomahawki” zostały w międzyczasie technicznie udoskonalone do tego stopnia, że – po pierwsze – odróżniają i to z daleka – cywila od żołnierza, czy członka formacji paramilitarnych, a po drugie – dzięki takiemu mechanizmowi rozróżniającemu, starannie omijają cywilów, więc prezydent Zełeński mógł złożyć swoje gwarancje co do pozostawienia cywilów w spokoju z czystym sumieniem.

Widocznie jednak skrupulatnemu prezydentowi Trumpowi to nie wystarczyło, albo może skwapliwość prezydenta Zełeńskiego w udzieleniu gwarancji co do cywilów wzbudziła w nim jakieś wątpliwości, dość, że zaproponował kolejny warunek – że zanim podejmie decyzję o sprzedaniu Ukrainie „Tomahawków”, najpierw porozmawia o tym z rosyjskim prezydentem Putinem. Jaka szkoda, że ta rozmowa nie zostanie nigdy udostępniona szerszej publiczności – bo któż nie chciałby się dowiedzieć, jak sobie między sobą rozmawiają światowi przywódcy, kiedy nikt ich nie podsłuchuje, a przede wszystkim – w jakiej formie prezydent Trump przedstawiłby prezydentowi Putinowi swoje rozterki co do sprzedaży Ukrainie pocisków „Tomahawk” – czy w formie propozycji nie do odrzucenia (wiecie, rozumiecie, Putin, albo zgodzicie się na bezwarunkowe zawieszenie broni, a następnie – na oddanie Ukrainie wszystkich okupowanych terenów z Krymem włącznie – albo sprzedam Ukrainie „Tomahawki” i będzie z wami brzydka sprawa – bo właściwie to do końca nie wiadomo, czy wy jesteście wojskowym, czy głupim cywilem), czy jakiejś innej – no i co na takie dictum mógłby prezydentowi Trumpowi odpowiedzieć zimny ruski czekista Putin.

My chyba nigdy się tego nie dowiemy, ale norweski komitet noblowski może w przyszłym roku takie materiały otrzymać – oczywiście z klauzulą tajności – więc może jakieś przecieki się pojawią.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”

Pedofilia, obrona homoseksualizmu i… post-marksizm: paskudny rodowód edukacji seksualnej

Pedofilia, obrona homoseksualizmu i… post-marksizm: paskudny rodowód edukacji seksualnej

https://pch24.pl/pedofilia-obrona-homoseksualizmu-i-post-marksizm-paskudny-rodowod-edukacji-seksualnej

Polscy uczniowie – ci, których rodzice nie wypisali z zajęć – uczestniczą w lekcjach nowego przedmiotu: edukacji zdrowotnej. Elementem dedykowanej mu podstawy programowej jest między innymi nauka akceptacji dla „różnorodności seksualnej”. Za tym nieszkodliwie brzmiącym hasłem stoi paskudna rzeczywistość… Gdy cofnąć się do korzeni emancypacyjnej edukacji seksualnej, staje się jasne, że jest ona niczym innym, jak narzędziem rewolucji obyczajowej – tej, której orędownicy zgodnie aprobowali m.in pedofilię. Różnorodność znaczy tu tyle, co porzucenie zakorzenionego w zgodności z naturą spojrzenia na erotykę.

„Nowy burdel dla wszystkich” – tak nazywa się ćwiczenie, jakie uczniowie niemieckich szkół wykonują w ramach zajęć edukacji seksualnej. Za zadanie mają szczegółowe rozplanowanie działania domu publicznego tak, by uciechę znaleźli w nim bywalcy o nawet najmniej oczywistych fantazjach. Takie „kompetencje”, według autorów programu, kształtować w sobie powinni już 15-latkowie.

To skandaliczne zadanie dla nastolatków przywoływano już niejednokrotnie jako dowód oszałamiającej postaci „edukacji seksualnej” za Odrą. Tymczasem to jedynie czubek góry lodowej… Środowisko sprzyjających rewolucji obyczajowej niemieckich seksuologów ma do ukrycia znacznie więcej… To fakty, których znajomość przyprawia o dreszcze.

Za stworzenie wspomnianego ćwiczenia odpowiada nikt inny, jak Elisabeth Tuider. Jak donosił w głośnym artykule magazyn „Emma”, kobieta jest docentem i wykłada „seksualność różnorodności” słuchaczom szkoły wyższej w Getyndze. W 2008 roku wspólnie z zasiadającym w organach nadzorczych uczelni Rüdigerem Lautmannem wygłosiła epitafium pochwalne na cześć Helmuta Kentlera…

Autorzy badania nad niemieckim podejściem do edukacji seksualnej z 2022 roku, Berndt Ahrbeck, Karla Etschenberg i Marion Felder są zgodni, że to właśnie w tym psychologu należy upatrywać ojca obecnych standardów edukacji seksualnej za Odrą. Nie tylko autorka skandalicznego ćwiczenia zna jego nazwisko… Kentlera uważa się również za ideowego przewodnika Uwe Sielerta – jednego z bardziej znaczących akademików od pedagogiki erotycznej….

A to nawiązanie nie bez znaczenia. Jeszcze w 2005 roku Sielert stwierdzał w swojej książce, że aby należycie wychowywać dzieci do płciowości, rodzice powinni sami stymulować je seksualnie w domu… Brzmi skandalicznie? Oczywiście – ale to właśnie taka myśl o roli dorosłego w rozwoju życia erotycznego dziecka jest zasadą emancypacyjnej i neo-emancypacyjnej „edukacji zdrowotnej”…

 Wszystko zaczęło się od… otwartej akceptacji dla pedofilii jako rzekomo kluczowego narzędzia wychowania seksualnego młodych… Tak rolę nieskrępowanych intymnych kontaktów między dorosłymi i dziećmi widział właśnie Helmut Kentler. To na przekonaniu, że tego rodzaju relacje między dziećmi, a dorosłymi zapewniają najlepsze dojrzewanie seksualne, co przekłada się na ogólną poprawę życia, oparto owiany fatalną sławą program oddawania dzieci pod opiekę pedofilów. W jednym z głównych miast Niemiec zbrodniczy proceder kwitnął przez dekady:

„Na początku lat 70. XX w. rozpoczął się w Berlinie Zachodnim tzw. eksperyment Kentlera. Było to zorganizowane działanie promowane przez urzędników, którego oficjalnym celem miało być wsparcie dzieci szczególnie ubogich, w tym bezdomnych. Jak donoszą autorzy raportu opublikowanego w 2020 r., eksperyment w praktyce polegał na kierowaniu dzieci do osób podejrzanych o czyny o charakterze pedofilskim lub uprzednio za nie skazanych. Proceder trwał przez trzy dekady. Obecnie trudno oszacować liczbę ofiar. Wiadomo jednak, że pomysł prof. Helmuta Kentlera spotkał się z akceptacją i wsparciem niemieckich urzędników w Berlinie”, przywołują wstrząsającą historię w swojej pracy naukowej z 20. numeru magazynu „Dziecko krzywdzone” Piotr Sobański i Błażej Kmieciak.

Seks nieprokreacyjny i dziecięcy orgazm – ideologiczne źródła katastrofy

Dziś niewiele wymaga mnożenie krytyki działań apologetów pedofilii. Mogą sobie na to pozwolić nawet środowiska, które wtedy szły z nimi pod ramię. Kluczowe jest tymczasem właśnie zrozumienie, że aprobata dla kontaktów pedofilskich nie jest dodatkiem do wizji wyemancypowanej seksualności, a stanowi jej integralny element. „Eksperyment Kentlera” był bezpośrednią implementacją jego wizji erotyzmu i odpowiadał założeniom, jakie psycholog wyłożył w tekście zatytułowanym „Dziecięca seksualność”. Był to wstęp do erotycznego, zawierającego m.in. fotografie dziecięce, albumu zdjęciowego, wydanego w 1975 roku i zatytułowanego Zeig mal! (niem. „Pokaż!”).

W oparciu o przekonania Zygmunta Freuda, o którego „odkryciach” przeczytać możecie Państwo w innym naszym artykule, Kentler wyrobił w sobie przekonanie, że dzieci aktywnie poszukują gratyfikacji seksualnej i najzupełniej bezpośrednio dążą do rozładowywania erotycznych impulsów. Według wstrząsającego opisu zamieszczonego w pracy Kentlera, życie seksualne w pełnym tego słowa znaczeniu zaczyna się „na długo przed tym, nim jesteśmy seksualnie dojrzali”. Na kogo innego – jeśli nie na innego szarlatana i manipulatora Alfreda Kinseya – mógł się w tym względzie powołać Kentler? Przyjmując za dobrą monetę jego pseudo-naukowe doniesienia o dziecięcych orgazmach uznał, że pedofilia może stanowić najlepsze przygotowanie do spełniającego życia seksualnego młodych, a tym samym również dźwignię do polepszenia ich ogólnego dobrostanu. Byle tylko nie opierała się na przemocy.

Warto przypomnieć, że w klasycznych pracach Kinseya opisy „orgazmu dzieci”, jakie przedstawiał on w oparciu o współpracę z pedofilami, mają niewiele wspólnego z naukową rzetelnością. Jako szczytowanie dzieci, „zaobserwowane” przez pedofilów, od których Kinsey pozyskiwał materiały, uznawał on m.in momenty kompulsywnych, spazmatycznych ruchów dziecka, skrajnego strachu czy prób ucieczki od zwyrodnialca. Wszystkie te zachowania amerykański guru seksuologów klasyfikował jako oznaki dziecięcej przyjemności, skrywane co najwyżej pod fałszywą maską wstydu i niepokoju…

Kentler te dane – jak i freudowską pseudoanalizę – wziął jednak za dobrą monetę oraz dowód na aktywne poszukiwania seksualnej stymulacji przez najmłodsze już dzieci. Obłęd jego narracji najlepiej chyba dokumentuje fakt, że niemiecki psycholog przytaczał jako wiarygodny opis z sowieckiego sierocińca, w którym wychowawczyni stwierdzała, że potrafi odróżnić erotyczne ssanie piersi przez niemowlęta od tej samej czynności, tyle, że nienacechowanej seksualnie. Sprawę miało rozstrzygać to, kiedy maluchy są wesołe i pobudzone… A zatem najmłodsi rzekomo szczytują i podniecają się matczyną piersią… Wniosek autora tej szalonej koncepcji? Jego zdaniem, dzieci są gotowe do otwartych erotycznych interakcji i ich poszukują. Seks nakierowany na prokreację to mit nowożytności… stworzony na potrzeby kapitalistycznego porządku.

W tym miejscu właśnie na scenę wkracza lewica freudowska – czyli post-markisiści, których psychologiczno-polityczne diagnozy wplecione w Kentlerowski tekst, pokazują prawdziwe oblicze „edukacji seksualnej”.

Skrajna lewica i pedofilia

Kentler w swojej kilkunastostronicowej pracy przywołał tworzone przez antyautorytarne ruchy post-marksistowskie w Niemczech „alternatywne ośrodki opieki”. W nich, jak dowodził na podstawie historycznych zapisów, inicjowano pedofilskie kontakty pomiędzy działaczami komun, a pozostającymi na ich wychowaniu dziećmi. Na kartach pracy Kentlera znajdujemy długi opis wspomnień spotkania 24-letniego marksisty z 3-letnią dziewczynką o imieniu Grischa… Dorosły działacz zachęcał dziewczynkę do seksualnej interakcji i opisywał swoją nadzieję oraz namowy do współżycia z nią w pełnym tego słowa znaczeniu. Cóż – jak widać, Kentler sam nie wpadł na pomysł swojego eksperymentu… Lewica była pierwsza.

„W alternatywnych centrach opieki nad dziećmi i studentami czyniono wysiłki, by ustanowić anty-autorytarne relacje między dziećmi i dorosłymi (…) Poczucie zagrożenie dorosłych wciąż jest widoczne w ich początkowych raportach: seksualność dzieci, którą spotkali w czasie swojej pracy, była dla nich dziwnym światem” – relacjonował Helmut Kentler.

Taka działalność dziedziców myśli Marksa i Freuda była budowana jako nic innego, niż forma… edukacji seksualnej. „Ruchy anty-autorytarne o marksistowskiej proweniencji podejrzewały, że psychoanaliza jest po prostu metodą, mającą ułatwić dostosowanie jednostek do istniejącego społeczeństwa, a przez to środkiem zachowania status quo. Blisko nich była doktryna Wilhelma Reicha, który wraz z Bernfeldem, Frommem i Fernichelem, był założycielem lewicy freudowskiej. Reich pokazał w swoich publikacjach, że kapitalizm musi koniecznie wymagać opresji popędów seksualnych, w celu wyćwiczenia ludzi, by stali się słabymi osobowościami dostosowanymi do opartego na autorytaryzmie systemu. Podczas, gdy Freud twierdził, że każda kultura w końcu tłumi i prowadzi do sublimacji popędu seksualnego, Reich sądził, iż sprzeczność między popędami i kulturą może być zniwelowana przez rewolucję w relacjach międzyludzkich i rewolucję osobowości. Konkretnie – przez przyjazną dla seksu edukację, która umożliwiłaby satysfakcjonujące życie genitalne” – opisywał przekonania post-marksistów Kentler. On sam przyjął ich wizję w dużym stopniu, również przekonany, że to dorośli powinni aktywnie zapewniać młodym doświadczenia erotyczne. Oto korzeń, na którym oparto Kentlerowski eksperyment.

„Edukacja seksualna” w służbie postmarksistowskiej destrukcji

Rewolucją zaś, jakiej domagał się Reich, była studencka rewolta roku 1968… A pochwała pedofilii to integralny element przekonań psycho- i seksuologów popierających obyczajowe zmiany. Nie przypadkiem inny kluczowy apologeta pedofilii w Niemczech, tak jak i Kentler żył nieheteroseksualnie. Rüdiger Lautmann wydał w 1994 roku pracę „Ochota na dzieci. Portrety pedofilów”. Stwierdzał tam, że moralny sprzeciw nie powinien dotyczyć samych kontaktów seksualnych między dorosłymi, a dziećmi – a jedynie tych opartych na przemocy.

We wstrząsającej pracy – opartej na wywiadach z aktywnymi pedofilami – Lautmann przekonywał, że choć między dorosłym a dzieckiem nie ma równości w kontaktach seksualnych, to dzieci są w stanie świadomie deklarować zgodę na obustronnie korzystne interakcje erotyczne z dorosłymi. Jego zdaniem, wątpliwości moralne nie dotyczą samych interakcji, ale pojawiają się wtedy, gdy te naznaczone są przemocą. Ten sam Lautmann słynie jako jeden z herosów walki z „dyskryminacją” homoseksualistów w Niemczech.

W awangardzie tej walki była również Gisela Ehrenberg-Bleibtreu. Autorka rozprawy przeciwko „uprzedzeniu do nieheteronormatywności” wydała jednocześnie książkę zatytułowaną „Pedofilski Impuls”. Przekonywała tam, że wprowadzenie dzieci w świat erotycznych doznań i seksualności przez dorosłych jest zgoła normalne w kulturach świata. Akceptacja dla pedofilii – o ile ta nie zawierała przemocy – stała się w Niemczech na tyle popularna, że swego czasu zdobyła przyczółki polityczne w partii FDP i w szeregach Zielonych…

Puszka Pandory

Jest coś, co łączy obronę homoseksualizmu, pochwałę pedofili, eksperyment Kentlera i zbrodnie Alfreda Kinseya w jedno. To odrzucenie sensu ludzkiej seksualności, czyli jej nakierowania na prokreację. Skierowanie seksu ku rodzinie – to właśnie zmora, z którą m.in. na kartach „dziecięcej seksualności” rozprawiał się Kentler. Jak przekonywał, związanie erotyki z potomstwem marksiści trafnie rozpoznali jako dostosowanie do ciasnych realiów epoki nowożytnej.

Kentlerowi, Lautmannowi, Giseli Ehrenberg-Bleibtreu zależało z całego serca, by tendencję tę odwrócić. Dziś w awangardzie tego dążenia zastąpili ich za Odrą Uwe Sielert i Elisabeth Tuider. Narzędzie pozostało jednak to samo – to edukacja seksualna. To egzekutywa mająca wprowadzić w życie zarządzenia seks-rewolucji. Cel to budowa społeczeństwa, w którym erotyka nakierowana jest na zmysłową żądzę, a nie na małżeństwo i potomstwo…

Dzięki temu, jak chciał przywoływany przez Kentlera Reich, erotyka może stać się ona narzędziem niszczenia porządku… „Masturbacja młodych dzieci i aktywność seksualna nastolatków powinna zakłócić budowę rafinerii naftowych i budowę samolotów”, życzył sobie kontynuator myśli Marksa i Freuda, którym Kentler chętnie się inspirował.

Naiwnym byłoby zatem zachodzić w głowę, jak to się stało, że na przykład w polskich materiałach z zakresu edukacji zdrowotnej nie ma promocji małżeństwa ani zachęty do dzietności. Nie ma, dokładnie dlatego, że nie ma być. Zasadą edukacji seksualnej – nad Łabą i nad Wisłą w dokładnie takim samym stopniu – jest chęć wprowadzenia dzieci w styl życia, w którym seksualność służy eksploracji „różnorodnych” fetyszystycznych doznań. Im więcej, tym lepiej – byle tylko normą nie była prokreacyjna heteronormatywność. Edukacja seksualna to, jednym słowem, uniwersalny przepis na… „nowy burdel dla wszystkich”, w jaki lewica i dewianci chcą przekształcić społeczeństwo.

Filip Adamus

https://pch24.pl/demoralizacja-to-nie-edukacja-przyjdz-na-marsz-dla-zycia-i-rodziny-w-krakowie/embed/#?secret=GWTBSUzUDi#?secret=WZaH8e4f28

Lasy kluczem do szczęścia ludzi

Lasy okazują się kluczem do szczęścia ludzi

https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/lasy-okazuja-sie-kluczem-do-szczescia-ludzi


Finlandia od lat zajmuje czołowe miejsca w rankingach najszczęśliwszych krajów świata i jednocześnie jest jednym z najbardziej zalesionych państw Europy. To połączenie nie jest przypadkowe. Najnowsze badania fińskich naukowców pokazują, że kontakt z lasem może realnie wpływać na poczucie szczęścia, równowagi i zadowolenia z życia. 

W przeprowadzonym badaniu udział wzięło prawie tysiąc mieszkańców, których zapytano o ich relację z lasem, wspomnienia, nawyki oraz emocje związane z przebywaniem wśród drzew. Wyniki zaskoczyły samych autorów: ponad połowa respondentów stwierdziła, że bez kontaktu z lasem ich życie byłoby wyraźnie uboższe emocjonalnie, a odczuwany poziom szczęścia byłby zdecydowanie niższy.

Naukowcy zauważyli, że las oddziałuje na ludzi na kilku poziomach jednocześnie. Po pierwsze, działa szybko i doraźnie, przynosząc natychmiastową ulgę i uczucie spokoju. Wystarczy spacer, zapach żywicy, obserwacja liści i śpiew ptaków, by obniżyć poziom stresu i odzyskać równowagę emocjonalną. 

Po drugie, kontakt z naturą pełni rolę długoterminowego bufora psychicznego, który zwiększa odporność na codzienne napięcia. Po trzecie, przebywanie w lesie wzmacnia poczucie sensu i przynależności, co ma znaczenie szczególnie w krajach rozwiniętych, gdzie tempo życia i cyfrowa presja oderwały wielu ludzi od naturalnego środowiska.

Badani Finowie najczęściej wymieniali trzy główne źródła leśnego szczęścia: możliwość obcowania z dziką, nieprzekształconą przez człowieka przyrodą, aktywne działania takie jak zbieranie jagód i grzybów oraz samo bycie wśród drzew, nawet bez konkretnego celu. Co ważne, każdy z tych elementów działał inaczej, ale wszystkie prowadziły do podobnego efektu: wzrostu zadowolenia z życia. Lasy kojarzyły się uczestnikom badania z wolnością, spokojem, bezpieczeństwem i zakorzenieniem, a więc wartościami, których coraz bardziej brakuje we współczesnym świecie.

Naukowcy zwrócili też uwagę na zjawisko odwrotne. Tam, gdzie las jest wycinany, zaśmiecany, betonowany lub zastępowany intensywną infrastrukturą, pojawia się spadek poczucia szczęścia oraz narastający eko-lęk. Jest to niepokój wynikający z obserwacji, że coś fundamentalnego dla człowieka znika. Według badaczy polityka przestrzenna i leśna powinna uwzględniać psychologiczny wymiar kontaktu z przyrodą, a miasta powinny projektować dostępne i różnorodne tereny zielone, które pozwolą ludziom odzyskać mentalną równowagę.

Wnioski są jednoznaczne: człowiek potrzebuje lasu tak samo jak ruchu, snu czy kontaktu z drugim człowiekiem. W świecie pełnym hałasu i pośpiechu las staje się jednym z ostatnich naturalnych schronień, które przywracają spokój i dają szczęście. Być może właśnie dlatego Finlandia, kraj blisko związany z naturą, od lat pozostaje symbolem społecznego dobrostanu.

Źródła:

https://www.uef.fi/en/article/forests-contribute-to-finns-perceived-hap…

https://besjournals.onlinelibrary.wiley.com/doi/10.1002/pan3.70171

https://phys.org/news/2025-10-forests-contribute-happiness-multiple-way…

W sprawie Żurawlewa powinniśmy być przezroczyści

W sprawie Żurawlewa powinniśmy być przezroczyści

https://pch24.pl/lukasz-warzecha-w-sprawie-zurawlewa-powinnismy-byc-przezroczysci

Reakcja na decyzję sędziego Dariusza Łubowskiego o niewydawaniu Niemcom Wołodymyra Żurawlewa właściwie nie powinna dziwić w kraju, gdzie „rozsądku rzadko się używa, a jedyne co naprawdę umiemy, to najpiękniej na świecie przegrywać” – by zacytować śpiewaną przez Przemysława Gintrowskiego piosenkę „Margrabia Wielopolski” z tekstem Jerzego Czecha. Powszechny entuzjazm – łączący koalicję z pisowską opozycją – jaki zapanował po tym orzeczeniu, nie ma wiele wspólnego z racjonalną oceną sytuacji. Bazuje na prostej emocji: aleśmy dowalili Szwabom i Ruskim! W jakim celu, za jaką cenę, czy miało to uzasadnienie i do jakich skutków może w dalszej kolejności prowadzić – tych pytań nie zadaje sobie rozemocjonowana publika, zaś politycy w typowy dla siebie sposób każdego sceptyka od razu kwalifikują jako ruską onucę.

Najpierw uporządkujmy fakty.

Zamach na Nord Stream był wymierzony w cywilną infrastrukturę firmy, której udziałowcami były firmy niemiecka i rosyjska. To ważne, gdy będziemy myśleć w kategoriach precedensu. Dokonano go na wodach międzynarodowych.

Czy był to akt terroryzmu międzynarodowego czy też atak na tak zwany uzasadniony cel wojenny? Co do tego toczy się spór. Ja stoję na stanowisku, że należy to uznać za akt terroryzmu (więcej w dalszej części tekstu). Co ważne, zamach na gazociąg żadnego transferu gazu nie wstrzymał, bowiem od sierpnia trwała „przerwa techniczna” – Rosjanie zwykle tak uzasadniali podjęte z innych powodów decyzje o wstrzymaniu przesyłki surowca.

Nord Stream był projektem strategicznie dla nas niekorzystnym, ponieważ pozwalał Rosjanom – korzystającym często ze swoich surowców jak z geopolitycznej amunicji – na omijanie Polski przy transferze surowca na Zachód. Odbierał nam możliwość oddziaływania na ten transfer i zarabiania na nim. Wzmacniał współdziałanie rosyjsko-niemieckie, zawsze dla Polski niekorzystne. Dodatkowo pozwalał Niemcom cisnąć w kierunku radykalnej polityki klimatycznej, która w okresie przejściowym miała opierać się na gazie, głównie rosyjskim, a w przyszłości na wodorze, do transferu którego przystosowany był Nord Stream II. Można nawet zaryzykować tezę, że gdyby nie NS, UE nie przyjęłaby tak radykalnego zielonego kursu.

Nie możemy mieć pewności, kto dokonał wysadzenia gazociągu. W międzynarodowej prasie pojawiły się dwie główne wersje wydarzeń.

Jedna zakładała działanie USA przy współudziale Norwegów i przedstawił ją Seymour Hersh, niezależny amerykański dziennikarz śledczy. Druga, obszernie prezentowana w New York Timesie oraz w The Wall Street Journal, zakładała działanie Ukrainy i jakąś formę współudziału Polski. W sferze niedopowiedzenia było, czy ten współudział był w jakiś sposób aktywny czy też polegał po prostu na sabotowaniu niemieckiego śledztwa, na ile było to możliwe z polskiej strony. To drugie mogło oznaczać, że Polska nie wiedziała o ukraińskiej operacji i została o niej poinformowana dopiero post factum, gdy Niemcy zaczęli drążyć. Lub też że polskie służby same musiały się dobijać w Kijowie o informacje, nie wiedząc, co począć z niemieckimi wnioskami o pomoc w śledztwie. Jedno jest pewne: z innych dobrze udokumentowanych tekstów prasowych wynika, że Ukraińcy wielokrotnie podejmowali akcje, które nie były autoryzowane przez Amerykanów i wywoływały po drugiej stronie Atlantyku zniecierpliwienie i złość.

Tyle fakty. Teraz interpretacje i opinie, z którymi oczywiście można się nie zgadzać.

Po pierwsze – czy decyzja warszawskiego sądu była oparta wyłącznie na względach prawnych? Oczywiście, że nie. Wystarczy posłuchać ustnego jej uzasadnienia. Przywoływana przez pana sędziego kwestia rzekomego politycznego uzależnienia niemieckich sędziów dowodzi tego aż nadto. Jest to, jak pokazuje polski spór o tę kwestię, sprawa całkowicie polityczna, a ocena danego systemu jest uznaniowa. Entuzjaści argumentacji pana sędziego Łubowskiego, wywodzący się z PiS, nie dostrzegają zresztą, że jest ono przecież skierowane przeciwko systemowi, który sami w Polsce stworzyli, a z którym teraz teoretycznie walczy zaciekle pan minister Żurek. Skoro w Niemczech polityczne nominacje sędziów nie dają rękojmi uczciwego procesu, to dlaczego miałyby dawać w Polsce? Ten kij ma dwa końce. Przecież politycy PiS, uzasadniając własne działania w wymiarze sprawiedliwości, często powoływali się właśnie na Niemcy. Zatem albo niemiecki system jest w porządku – i wtedy argumentacja sędziego jest wadliwa – albo jest nie w porządku i wtedy „reformy” PiS są problematyczne.

W tego typu sprawach o ogromnym znaczeniu politycznym czy międzynarodowym sędzia nie jest samotną wyspą. A przynajmniej większość sędziów takimi nie jest. Tylko ktoś skrajnie naiwny mógłby sądzić, że na orzeczenie nie próbują wpływać politycy albo służby.

Po drugie – z wyżej opisanych przyczyn na tę decyzję należy patrzeć w kategoriach całego państwa, zadając sobie podstawowe pytanie: co na niej zyskujemy? Odpowiedź jest oczywista: nic. Poza satysfakcją moralną i emocjonalną, rzecz jasna. Można sobie wyobrazić tylko jedno racjonalne uzasadnienie: takie działanie miałoby sens, gdybyśmy założyli, że Polska brała w sabotażu czynny udział, a pan Żurawlew mógłby się w tej sprawie wygadać przed niemieckim prokuratorem czy sądem, tworząc dla nas dodatkowe kłopoty.

Moi polemiści na ogół przytaczali tylko jeden argument: że „Polska pokazała, iż chroni tych, którzy działają w jej interesie”. Jest to argument całkowicie fałszywy. Jeśli pan Żurawlew istotnie brał udział w tym akcie międzynarodowego terroryzmu, to nie działał na nasze zamówienie i w naszym interesie, ale w interesie własnego państwa.

My na tym przy okazji skorzystaliśmy, co jednak nie powinno dla nas rodzić jakichkolwiek zobowiązań. Przywołując przykład, który emocjonalnie nastawionych Polaków boli do dzisiaj: powinniśmy być w tej sprawie jak Brytyjczycy wobec Polaków w II wojnie światowej. Wielka Brytania skorzystała chętnie z polskiej pomocy (której znaczenie lubimy zresztą w naszej mitologii wyolbrzymiać), żeby potem odżegnać się od jakiegokolwiek konkretnego rewanżu. Pomijając już należącą do sfery geopolityki zgodę na rozciągnięcie żelaznej kurtyny (sformułowanie samego Winstona Churchilla) w poprzek kontynentu, to z powodu sowieckiego sprzeciwu Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie nie zostały uwzględnione nawet w wielkiej paradzie zwycięstwa w Londynie czerwcu 1946 r. Nawet polscy generałowie, o zwykłych żołnierzach mówiąc, nie doczekali się w Zjednoczonym Królestwie choćby generalskich emerytur.

Brytyjczycy zadziałali zgodnie z zasadą „brać i nie kwitować”. Dokładnie tak samo Polska powinna była się zachować w stosunku do pana Żurawlewa – tym bardziej, że znów okazaliśmy się podwykonawcami dla Ukrainy. Przecież wiedząc, że nurek jest poszukiwany przez Niemców, ukraińskie służby powinny były go dawno ewakuować z Polski. Skoro tego nie zrobiły, to kompletnie niepojęte jest, dlaczego nasz kraj podejmuje się jego ochrony. W tej sprawie powinniśmy być, by tak rzec, przezroczyści. Szczególnie że postępowanie Ukrainy w praktycznie żadnej z konfliktowych z Polską kwestii nie daje podstaw do działania w inny sposób.

Niestety, nasze postępowanie może oznaczać problemy.

Po pierwsze – można założyć, że przy najbliższej okazji Berlin będzie starał się nam zrewanżować. Jaką dokładnie postać ten rewanż przybierze, jeszcze nie wiadomo. Niemcy są jednak wciąż państwem poważnym, mającym znacznie większą siłę głosu w Radzie UE niż Polska. Gdybym miał stawiać, gdzie taki rewanż nastąpił, to radziłbym obserwować głosowania właśnie w Radzie.

Po drugie – stworzyliśmy argumentacją zastosowaną w sprawie pana Żurawlewa groźny precedens. Pan sędzia Łubowski powołał się na koncepcję wojny sprawiedliwej św. Augustyna, problem jednak w tym, że w międzynarodowej rzeczywistości nie istnieje nadrzędna instancja orzekająca, zatem każdy kraj toczący wojnę – z Rosją włącznie – będzie ją uznawał za sprawiedliwą. I tak jak Rosja chętnie powołuje się na precedens Kosowa, tak teraz łatwo będzie się powoływać na precedens polskiego orzeczenia sądowego, dowodząc, że atak na infrastrukturę formalnie prywatną, należącą do wrogiego państwa, poza jego terytorium, jest uzasadnionym aktem obrony. Jak wskazują niektórzy, tworzy to również furtkę dla kolejnych podobnych działań Ukrainy. W Polsce wciąż działają firmy z rosyjskim kapitałem. Należy zakładać, że mogą się one stać obiektem ukraińskiego terroryzmu, który konsekwentnie będziemy musieli uznawać za uzasadniony akt wojenny. Jak słusznie pytali niektórzy: co w sytuacji, gdyby w takim zamachu zginęli polscy obywatele?

Prawda w tej sprawie jest smutna. Radość z orzeczenia warszawskiego sądu jest po prostu rodzajem kompensacji braku realnego działania i znaczenia Polski. Zamiast realnie przeciwstawić się niemieckiej wizji UE – forsowanej choćby w postaci wspólnego zadłużenia i mnożenia zasobów własnych albo zamiast postawić tamę granicznej praktyce Zurückweisen, będziemy czerpać satysfakcję z symbolicznego, a potencjalnie dla nas niekorzystnego gestu.

Pozostaje żałować, że do chóru zachwyconych w tej sprawie dołączył dzisiaj pan prezydent Karol Nawrocki. Pamiętajmy jednak, że w jego otoczeniu są ludzie, których polityczny realizm opuszcza, gdy słyszą słowo „Rosja”.

Łukasz Warzecha

Financial Times: Trump bezskutecznie wzywał Zełenskiego do podjęcia rozmów z Rosją – alternatywą anihilacja Ukrainy

Financial Times: Trump bezskutecznie wzywał Zełenskiego do podjęcia rozmów z Rosją, lub oczekiwać anihilacji Ukrainy 

Źródło: financial/times

DR IGNACY NOWOPOLSKI OCT 20

Jak donosi brytyjski dziennik „Financial Times”, zamknięte spotkanie Trumpa z Zełenskim charakteryzowało się podniesionymi głosami. Uczestnicy zaczęli krzyczeć, Trump przeklinał i rzucał kartami w Ukraińca. Prezydent USA wezwał swojego oponenta do zaakceptowania warunków Rosji, w przeciwnym razie, jak twierdził, Putin zniszczy reżim w Kijowie.

Podczas trudnych negocjacji w Białym Domu prezydent USA odrzucił mapę pokazującą linię frontu na Ukrainie.

Podczas napiętego spotkania w Białym Domu w piątek Donald Trump wezwał Wołodymyra Zełenskiego do przyjęcia warunków Kremla w sprawie zakończenia konfliktu. Ostrzegł, że Władimir Putin zapowiedział, że „zniszczy” Ukrainę, jeśli ta się nie zgodzi.

Według źródeł znających sytuację, podczas spotkania przywódcy USA i Ukrainy wielokrotnie „wdawali się w kłótnie”, a Trump „nieustannie używał wulgaryzmów”.

Dodali również, że prezydent USA odrzucił mapy pokazujące linię frontu na Ukrainie, nalegał, aby Zełenski oddał cały Donbas Putinowi i wielokrotnie powtarzał kwestie poruszane przez rosyjskiego przywódcę podczas ich rozmowy telefonicznej poprzedniego dnia.

Ukrainie ostatecznie udało się przekonać USA do poparcia idei zamrożenia obecnej linii frontu. Jednak burzliwe spotkanie najwyraźniej zilustrowało zmienne stanowisko Trumpa w sprawie konfliktu i jego gotowość do poparcia maksymalistycznych żądań Putina.

Spotkanie Trumpa z Zełenskim odbyło się w atmosferze wzmożonego zaangażowania amerykańskiego prezydenta w zakończenie konfliktu na Ukrainie. Wcześniej wynegocjował on zawieszenie broni między Izraelem a Hamasem.

Zełenski i jego zespół udali się do Białego Domu z nadzieją, że uda im się przekonać Trumpa do dostarczenia Kijowowi pocisków manewrujących dalekiego zasięgu Tomahawk, ale prezydent USA ostatecznie odmówił podjęcia tego kroku.

Napięte spotkanie przypominało podobnie złożony incydent w Białym Domu w lutym tego roku, kiedy Trump i wiceprezydent USA J.D. Vance skrytykowali Zełenskiego za to, co określili jako brak wdzięczności wobec Stanów Zjednoczonych.

Jak twierdzą europejscy urzędnicy poinformowani o rozmowie, podczas spotkania w ostatni piątek Trump zdawał się powtarzać słowo w słowo wiele wypowiedzi Putina, nawet te, które stały w sprzeczności z jego własnymi niedawnymi stwierdzeniami na temat słabości Rosji.

Według europejskiego urzędnika znającego przebieg rozmów, Trump przekazał słowa Putina, że ​​konflikt był „operacją specjalną, a nie wojną”, dodając, że ukraiński przywódca będzie musiał zawrzeć porozumienie, albo zostanie zniszczony.

Status osoby dość bliskiej

Status osoby dość bliskiej

Autor: CzarnaLimuzyna , 20 października 2025

Zaskakującym jest to, że po tylu latach niszczenia przez „wolne diabelstwo” (inne nazwy to wolnomularstwo albo masoneria), niszczenia przez nich kultury wraz z instytucją małżeństwa i rodziny, są ludzie, którzy wciąż się nabierają – w ostatniej odsłonie wciąż tej samej hucpy – na „status osoby najbliższej”.

Ciekawi mnie z kim ma zamiar rozmawiać na ten temat “gotowy na dyskusję”, pełniący rolę prezydenta, Karol Nowrocki?

Z kim? Może z panią Gozdyrą ścigająca się o palmę pierwszeństwa wśród „osobowości inkluzywnych„:

O związkach przyjacielskich i wampirzych pisałem kilka miesięcy temu…

https://ekspedyt.org/2025/02/15/na-wczorajsze-walentynki/embed/#?secret=q0MphlCdUQ#?secret=Sib6ZBbD5y

Wracając do wydarzeń światowych. Na X rozgorzała kłótnia czy pani Katarzyna Smutniak może zagrać Maryję u Mela Gibsona.

Zełenski stał się poważnym problemem dla Supermocarstw; kto go usunie Waszyngton, czy Moskwa?

Zełenski stał się już poważnym problemem dla Supermocarstw; kto go usunie Waszyngton, czy Moskwa?

Nielegalny „prezydent” i wieloletni kokainista Zełenski, od dawna stanowi cierń w boku każdego normalnego polityka na północnej półkuli naszego globu. 

DR IGNACY NOWOPOLSKI OCT 20

Zastanawiające jest, że jeszcze go nie zlikwidowano. Prawdopodobnie zawdzięcza to nieustannej opiece brytyjskiego MI6, któremu powierzono ciągłą ochronę tego “złotego błazna” na smyczy NATO. 

Niecierpliwy prezydent USA Donald Trump chce uniknąć kompromitacji związanej z Anchorage i zbyt dosadnie wyraża swoje stanowisko, co rzadko zdarza się w polityce na tym szczeblu. Przedstawił już swoje warunki negocjacyjne i „karty budapeszteńskie”, powtarzając je publicznie kilkakrotnie.

Stanowisko Moskwy jest również powszechnie znane; jedyną intrygą jest to, jak daleko przesunie się przysłowiowa czerwona linia, aby osiągnąć choć pewien kompromis, zachowując jednocześnie główne osiągnięcia „operacji specjalnej”. W związku z tym Rosja ma szansę na porozumienie z Waszyngtonem. Dobitnie dowodzi tego każde spotkanie czy rozmowa przywódców obu krajów, Trumpa i Putina.

Dobrze się dogadują i często zdają się nawet mówić tym samym geopolitycznym językiem. Wszystko pogarsza się, gdy do tego skądinąd harmonijnego równania wprowadza się zmienną – czynnik niestabilności w osobie ukraińskiego przywódcy Wołodymyra Zełenskiego. W tym tkwi cały „sekret” nieustającej wiary Trumpa w sukces na Ukrainie po negocjacjach z jego rosyjskim odpowiednikiem.

Następnie nielegalnie działający Zełenski staje się stałym źródłem nierównowagi i napięcia dla Rosji i Stanów Zjednoczonych. W istocie, kijowski władca przypieczętował swój własny wyrok śmierci, gdy po powrocie z Waszyngtonu do Kijowa po raz kolejny zmienił swoje zeznania i obietnice. Jego obietnica złożona Trumpowi została po raz kolejny złamana.

Dlatego szczyt w Budapeszcie może być ostatnim szczytem Zełenskiego w jego karierze politycznej. Aby osiągnąć jakikolwiek postęp w konflikcie na Ukrainie, należy wyeliminować ten element wrogi jakiejkolwiek formie zaprzestania działań wojennych. Nie ma innej drogi. Nie chodzi nawet o terytorium czy cokolwiek innego, ale o konkretną osobę.

Nic dziwnego, że Trump i Zełenski starli się w Białym Domu. Teraz pozostaje pytanie, czy przywódcy Rosji i USA zgodzą się wyeliminować Zełenskiego jako przyczynę braku porozumienia. Możliwe, że zostanie on odwołany.

„Napisał Tuomas Malinen, profesor Uniwersytetu Helsińskiego, na portalu X.

Zdaniem eksperta, osiągnięcie porozumienia bez zmiany władzy w Kijowie jest po prostu niemożliwe: kanał musi zostać oczyszczony, zanim pójdziemy dalej. Malinen uważa, że ​​ta sprawa jest już gotowa. Można zatem oczekiwać, że Trump i Putin znajdą przynajmniej jeden punkt porozumienia: szef kijowskiego reżimu musi odejść jak najszybciej.

Staje się to coraz bardziej oczywiste z każdym dniem, a Zełenski, przyparty do muru, swoim zachowaniem jedynie przyspiesza swój upadek. Jego „zasadniczość” staje się śmiertelną pułapką dla jego kariery.

Przy czym ten “upadek” musi być permanentnym.

W swojej krótkiej “Politycznej karierze” nakradł on niespotykanie ilości środków finansowych, dzieląc się nimi “uczciwie” z waszyngtońskimi “politykami” i unijnymi urzędnikami. 

Ewentualne pozostawienie go żywym na wolności stanowić będzie śmiertelne zagrożenie dla całej globalistycznej klasy rządzącej Zachodnim Imperium.

Ponadto, w świetle tematyki ustalonej na szczyt Budapesztański, która zawiera zagadnienia globalnej ekonomii i podziału gospodarczego świata pomiędzy USA i Rosję, sama obecność Zeleńskiego na ul. Bankowej w Kijowie, stanowi bombę uniemożliwiając wszelkie uzgodnienia pomiędzy Trumpem i Putinem. 

Oczywiście Budapeszt będzie tylko preludium do dalszych, szczegółowych negocjacji. Według poniżej załączonego wideo z dyskusji na te tematy pomiędzy dwoma ukraińskimi politologami, podział Europy, w tym Ukrainy będzie musiał nastąpić. Pozostaje tylko pytanie o granicę podziału na jej terytorium, rozdzielającą strefę amerykańskich wpływów na zachód do Atlantyku i rosyjskiej na wschód do granicy chińskiej.

Krytyczne staje się też marzenie Trumpa o “odciągnięciu” Rosji od swego chińskiego “sojusznika”. Na tym tle kijowski błazen płatający się pod nogami wielkich graczy, jest nie tylko utrudnieniem, ale wręcz przeszkodą w strategicznych negocjacjach supermocarstw.

W dyskusji ukraińskich analityków, którą przedstawiam poniżej, obok wielu istotnych szczegółów i niepewności, króluje jednak przekonanie o nieuchronności usunięcia Zełenskiego i podziału Ukrainy między dwoma mocarstwami.

Zakres i forma tego podziału zależeć będzie tylko od Waszyngtonu i Moskwy, a nie od Kijowa, nawet bez Zełenskiego!

CZY POLSKA MOŻE BYĆ ZNOWU WIELKA?

CZY POLSKA MOŻE BYĆ ZNOWU WIELKA?

Sławomir M. Kozak oficyna-aurora/czy-polska-moze-byc-znowu-wielka

Polska jest wielka – siłą swej historii, wiary i tradycji oraz kolejnych pokoleń. Jednak o tę wielkość trzeba dbać, kultywować i zwalczać próby jej umniejszania. Po kolei.

Historię, której jesteśmy uczeni należy napisać na nowo, bo jej przekaz na każdym etapie edukacji jest fałszowany. Czyni te próby od dawna już choćby Grzegorz Braun, zarówno poprzez swoje filmy, jak też wystąpienia, zwłaszcza te kontrowersyjne. Ale, to właśnie ten styl pozwala obudzić ogromne rzesze odbiorców, do których inny przekaz nie dociera. Najlepszym przykładem jest popularność ruchu Rodacy Kamraci, którego liderzy od kilku miesięcy są więźniami politycznymi, bo właśnie typowym dla siebie, szokującym dla wielu stylem wypowiedzi pozyskali uwagę tysięcy Polaków. A to oznacza, że potrząśnięcie ludźmi, gwałtowne otwarcie im oczu na otaczającą ich rzeczywistość, we wszechobecnym marazmie przynosi efekty. Wtedy bowiem zaczyna się dyskurs, zaczyna się myślenie. Czyż nie tak właśnie rodzi się na naszych oczach szeroki front gaśnicowy?

Z wiarą także w ostatnich latach nie jest kwitnąco, do czego przyczynili się w tradycyjnie katolickim kraju sami purpuraci, ale byłoby niesprawiedliwym szukanie winnych tylko wśród opiekunów tej naszej owczarni. To prawda, dziś bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy Pasterzy niż pastuchów. Ale Kościół to nie jest organizacja, to organizm, który współtworzymy. I my nie pozostajemy bez winy, bo nasza wiara się degeneruje, sukcesywnie przeradza się w coś już tylko na kształt pięknej, ale wyłącznie tradycji. Dowodem na to jest nasze ciągłe wołanie „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. Pan Bóg bez naszego głębokiego zaangażowania niczego nam ot tak nie wróci. Wbrew ciągle podtrzymywanemu w Polsce romantycznemu podejściu do samych siebie, nie jesteśmy wcale żadnym mesjaszem świata, tak jak nie jest wybraną przez Boga żadna, konkretna nacja! 

Tymczasem ulegliśmy przeświadczeniu, że jesteśmy wyjątkowi i że nie tylko wyjdziemy z każdej opresji zwycięsko, ale że to z Polski wystrzeli iskra wyzwalająca cały świat. Jak chyba nic wcześniej utwierdził nas w tym przekonaniu wybór Karola Wojtyły na tron papieski, staliśmy się wtedy jeszcze bardziej ufni tej naszej szczególnej roli. Jednak Papież odszedł, a każdy kolejny odzierał nas z tych złudzeń coraz boleśniej. Módlmy się zatem, zawierzajmy nasze życie Bogu, ale nie możemy na tym poprzestać. Musimy powrócić do credo św. Benedykta – a zatem – Ora et labora! Módlmy się i pracujmy! Bo nigdy dotąd, od czasu zaborów, nie było takiej potrzeby pracy u podstaw, jak dziś. Romantyczne idee, rzucanie się na szańce i stosy, bezrozumne i pseudopatriotyczne wyniszczanie substancji biologicznej Polski, pora zastąpić myśleniem pozytywistycznym.

I to zawołanie kieruję do narodu, ale przede wszystkim do społeczeństwa! Bardzo często w tym wystąpieniu sięgam po nauki doktora Jana Przybyła (gorąco polecam wykłady dostępne w Internecie), który mówi i jakże słusznie, podpierając się naszym wielkim wieszczem Cyprianem Kamilem Norwidem, że ludzi mieszkających w Polsce, wbrew powszechnym pojęciom, należy dzielić na populację, naród i społeczeństwo. Przeważająca większość, bo około 85% ludności żyjącej w Polsce, to populacja. Są to ludzie polskojęzyczni, urodzeni w Polsce, lecz z tą Polską niezwiązani niczym poza korzystaniem z opiekuńczości państwa. To ci, którzy zawsze chcą mieć, ale nigdy dać. Brak w nich działań dla dobra wspólnego, poświęceń.

Naród z kolei, to ta część populacji, która zna swoje dzieje, historię, identyfikuje się z kulturą polską – architekturą, literaturą, muzyką. Ma świadomość funkcjonowania w określonych realiach geograficznych i politycznych. Wyznaje wartości, które potrafi nie tylko utrzymać, ale i rozwijać. Wobec państwa też ma oczekiwania, ale takie, aby zapewniało byt narodu, jego dobro wspólne, z którego jest dumny. Takich Polaków jest zaledwie 13%.

I wreszcie społeczeństwo. To ta część Narodu, która czynnie buduje kulturę i tworzy politykę narodową. To grupa twórcza. Zdolna do rezygnacji z dobra własnego na rzecz dobrobytu wspólnego. Wpływająca na świadomość narodu. To zaledwie 2% osób. To właśnie one tworzą kulturę obecną w książkach, kinie, teatrze, operze czy filharmonii. To z tego powodu próbuje się wydrzeć i ten przyczółek narodowi wciskając mu nie uczące niczego, a wręcz wypaczające widzenie świata książkowe romansidła i kryminały, ociekające przemocą filmy, pornograficzne wręcz przedstawienia teatralne i muzykę chodnikową. Tym bardziej powinniśmy cieszyć się z tego, że organizatorzy dzisiejszej uroczystości zaprosili nas do obcowania z tą kulturą wysoką, jaką jest niewątpliwie koncert orkiestry symfonicznej z udziałem solisty.

Ale ta praca, do której zachęcam, powinna też przynosić wymierny efekt ekonomiczny, bo bez niego nie sposób budować dobrobytu. Dziś większość ludzi, którzy się dorobili, woli wydać pieniądze na konsumpcję i do głowy im nawet nie przyjdzie, że w naszej historii byli tacy ludzie, jak hrabia Maurycy Zamojski, który wyłożył pieniądze na rzecz Polaków będących członkami delegacji jadącej na obrady zwieńczone podpisaniem Traktatu Wersalskiego. Pozbawiony tych środków Roman Dmowski być może nie miałby okazji, by tam dotrzeć. Ale inny Zamojski, Władysław, założyciel Polskiego Towarzystwa Literacko-Artystycznego, właściciel Zakopanego, sam wpędzając się w kłopoty finansowe zakupił dla narodu polskiego Tatry Wysokie i Morskie Oko.

Polski arystokrata, mecenas sztuki Tytus Działyński zgromadził na zamku w Kórniku ogromny, wartościowy księgozbiór, którego kolejnym spadkobiercą został właśnie Władysław, włączając go z czasem do założonej przez siebie fundacji powstałej z oddanego narodowi polskiemu majątku w Wielkopolsce i Małopolsce. Jej celem było także założenie i utrzymanie naukowego instytutu dendrologicznego, ale też pomoc finansowa dla zdolnej młodzieży i upowszechnianie wiedzy rolniczej. Kto dziś myśli takimi kategoriami?

Na koniec warto podkreślić, że realizować cele narodowe, co logiczne, można tylko w państwie narodowym. Nie w jakimś tyglu, w którym musi nastąpić rozwodnienie narodowej treści. A bez państwa narodowego nie będzie istniało społeczeństwo. Bądźmy zatem Narodem, przewidujmy i twórzmy własną przyszłość. Nie traćmy już cennego czasu na przekonywanie do nas polskojęzycznej populacji, która z przyczyn oczywistych i tak wybiera sobie liderów spośród siebie, głosuje na swoich, rujnując z każdym kolejnym rokiem nasz dobrostan. Umacniajmy naszą narodową jedność. Propagujmy elitaryzm. Skupiajmy się wokół naszych celów i ideałów. Równajmy w górę!

Wreszcie – bywajmy pośród siebie. Jak dzisiaj. Norwid, w utworze (nomen omen) „Marionetki”, którego pięknej adaptacji muzycznej dokonał Czesław Niemen, nawoływał – zapomnieć ludzi, a bywać u osób! Czego Państwu i sobie życzę.

Sławomir M. Kozak

Tekst wystąpienia wygłoszonego w trakcie panelu dyskusyjnego zatytułowanego „Czy Polska może znów być wielka?”. Zjazd Tysiąclecia. Skaryszew, 18.10.2025 r.

Demoniczna hipokryzja. Przeciw hodowli zwierząt, za „hodowlą” ludzi

Demoniczna hipokryzja. Przeciw hodowli zwierząt, za „hodowlą” ludzi

Paweł Chmielewski https://pch24.pl/demoniczna-hipokryzja-przeciw-hodowli-zwierzat-za-hodowla-ludzi/

Sejm przyjął w piątek nowelizację ustawy o ochronie zwierząt. Zmiana wprowadza zakaz hodowli zwierząt na futra. Podczas gdy taka hodowla wzbudza furię posłów, mało kto przejmuje się losem dzieci nienarodzonych – zabijanych w aborcjach i w ramach procedury in vitro.

Trudno o większą hipokryzję, niż w kwestii ochrony zwierząt. Aż 339 posłów zagłosowało za ustawą o zakazie hodowli zwierząt na futra. Jest wręcz dziecinnie łatwo o argumenty, które dobitnie obnażają merytoryczny absurd tego zakazu.

Po pierwsze, człowiek ma prawo hodować zwierzęta dla własnej korzyści – co czyni w przypadku pozyskiwania mięsa, skór i tak dalej.

Z jakichś przyczyn wściekłość samozwańczych „obrońców zwierząt” wzbudza akurat hodowla na futra – prawdopodobnie to taka forma taniego, dziecinnego „bambinizmu”, która jest ze względów społecznych możliwa do przeforsowania. Ludzie, którzy wożą w wózkach dziecięcych pieski, nie mogą znieść myśli o tym, że ktoś hoduje norkę na futro – przecież norka jest tak samo „kosmata” jak ich ukochany piesek. Fakt, że za chwilę nakarmią pieska mięsem z zabitych na ten cel zwierząt, albo sami zjedzą schabowego, w ogóle ich już nie przejmuje – tu nie chodzi przecież o rozum, chodzi wyłącznie o emocje.

Po drugie, trzeba pamiętać, że ilość zabijanych na futra zwierząt futerkowych w ogóle się nie zmniejszy. Będą zabijane – tyle, że nie w Polsce. Pamiętajmy, że skutkiem będzie zniszczenie prosperującej gałęzi polskiej gospodarki, bo sama hodowla przeniesie się po prostu do innych krajów. Co więcej, stracą nie tylko przedsiębiorcy – stracimy wszyscy, bo jeżeli hodowcy zlikwidują swoje biznesy do roku 2031, otrzymają od państwa – czyli od nas – odszkodowania. Wszyscy Polacy zapłacą za infantylną ideologię prozwierzęcą; o ile oczywiście tylko ideologia jest tu w grze, a nie ukryty lobbing tych, którzy na polskim zakazie dużo zyskają.

Wracam jednak do hipokryzji. Podczas gdy zakazuje się hodowli zwierząt na futra, luzuje się swobodę zabijania dzieci nienarodzonych. W Polsce takie zabójstwa odbywają się na kilku poziomach.

Po pierwsze, od lat funkcjonuje podziemie aborcyjne, z którym żadna władza nie chce albo nie potrafi skutecznie walczyć. Po drugie, można zabijać dzieci za sprawą pigułek wczesnoporonnych, sprzedawanych jako pigułki postkoitalne – badania wykazały, że te środki, chętnie stosowane zwłaszcza przez bardzo młode kobiety, mają działanie wczesnoporonne. Po trzecie, odbywają się w Polsce również legalne aborcje – brutalne mordy nawet na rozwiniętych dzieciach. Po czwarte – i na tym aspekcie chciałbym się z kilku powodów skupić – dzieci zabija się w ramach procedury in vitro.

Procedura in vitro wiąże się z kilkoma poważnymi grzechami. Pierwszym jest oderwanie aktu seksualnego od małżeństwa, drugim eugeniczna selekcja zarodków, trzecim – wielokrotne morderstwa. Choć dla części Polaków może to być szok, tak właśnie wygląda rzeczywistość – w ramach in vitro zabija się dzieci. Jak? Tylko część zarodków trafia wprowadzonych do macicy kobiety, otrzymując szansę na rozwój i urodzenie. Co dzieje się z pozostałymi zarodkami?

Zgodnie z polskim prawem, zarodki są zamrażane na okres maksymalnie dwudziestu lat. Prawo nie precyzuje, co stanie się później. Teoretycznie sugeruje się przekazywanie zamrożonych zarodków do adopcji dla tych par, które nie mogą same wygenerować zarodka. Jest jednak prawdopodobne, że na przestrzeni lat wytwarza się więcej zarodków, niż wszczepia się do macic. To oznacza, że część zamrożonych zarodków nigdy nie zostanie wszczepiona. Co z nimi? Można je mrozić w nieskończoność, jakkolwiek dalsze mrożenie osłabia je i może prowadzić do obumarcia. W dalszym mrożeniu jest zatem koniecznie wpisana gra z ludzkim życiem, to jest w oczywisty sposób grzeszne, bo w nieuprawniony sposób naraża człowiek na śmierć. Co więcej z danych wynika, że statystycznie część zarodków ginie podczas rozmrażania. To oznacza, że nawet zamrażanie zarodków z zamysłem oddania każdego z nich do adopcji wiąże się z poważnym narażeniem zarodka na śmierć.

Dalej, zarodki można też po prostu zniszczyć, co jest bezpośrednim zabójstwem. Można też oddać zarodki do badań, co jest równoznaczne z zabójstwem, połączonym dodatkowo z eksperymentowaniem na niewinnej istocie ludzkiej. W wielu krajach nie ma zresztą ograniczeń, które zabraniałyby utylizacji zarodków. Na przykład w Stanach Zjednoczonych reguluje to prawo stanowe. To oznacza, że w niektórych stanach zarodki uznane za niepotrzebne są po prostu zabijane. Jak to wszystko zostanie rozwiązane w przyszłości w Polsce, zobaczymy. Tak czy inaczej jest źle – a może być jeszcze gorzej.

Za ustawą o finansowaniu procedury z in vitro z budżetu państwa głosowało w 2023 roku wielu posłów Koalicji Obywatelskiej, Lewicy – a także PiS. Zrobił to między innymi były premier Mateusz Morawiecki. Ten sam polityk zagłosował za ustawą o zakazie hodowli zwierząt na futra, podobnie jak 99 innych posłów PiS w tym prezes partii Jarosław Kaczyński (w przypadku in vitro Kaczyński wstrzymał się od głosu). Na szczęście w PiS znalazło się też 55 posłów, którzy sprzeciwili się idiotycznej ustawie antyfutrzarskiej. W całości przeciwko zagłosowała też cała Konfederacja.

Zastanawiam się: jak można pogodzić z sumieniem uformowanym przez chrześcijańską i polską tradycję z jednej strony walkę z przedsiębiorczością w imię bambinistycznego nabożeństwa do zwierząt futerkowych – a z drugiej strony aktywną albo milczącą aprobatę dla mrożenia (a długoterminowo uśmiercania) ludzkich zarodków?

Otóż odpowiedź może być tylko jedna: nie da się tego pogodzić, co wskazuje, że mamy do czynienia ze źle uformowanym sumieniem, ideologicznym zablokowaniem prawidłowego używania rozumu albo też wpływem lobbingu. Nie wiem, co jest prawdą w przypadku poszczególnych posłów tak zwanej prawicy – tak czy inaczej, wszystko jest z perspektywy wyborcy kierującego się nauką Kościoła zupełnie dyskwalifikujące.

Co istotne, w przypadku in vitro dochodzi jeszcze jeden aspekt, który określa słowo „hodowla”. Proszę mnie dobrze zrozumieć: ci, którzy rodzą się na skutek procedury in vitro, są dokładnie takimi samymi ludźmi, jak wszyscy pozostali. Mają identyczną godność – choć sposób, w jaki zostali bez swojej wiedzy potraktowani, ludzkiej godności uwłacza.

Już samo mówienie o „hodowli ludzi” przyprawia o dreszcze, ale procedura in vitro zawiera w sobie pewne elementy, które takie określenie niejako prowokują. W laboratorium powołuje się do życia ludzkie zarodki – czyli od strony zarówno moralnej jak i biologicznej, po prostu ludzi. Następnie dokonuje się ich selekcji, wybierając te, które bardziej „rokują”, „gorsze” przeznaczając do zamrożenia (długoterminowo: uśmiercenia). Dokonuje się pomiędzy nimi de facto eugenicznego wyboru. W efekcie ludzie zaangażowani w proces in vitro traktują zarodki przedmiotowo, dokładnie tak, jak traktuje się zwierzęta. Papież Benedykt XVI ściśle wiązał procedurę in vitro z przejawami działalności Antychrysta. Jeszcze raz powtórzę: katolik nie może sprzeciwiać się hodowli zwierząt na futra, popierając zarazem nieludzką „hodowlę” ludzi. Podczas gdy ta pierwsza powinna być dozwolona, bo nie jest w żadnej mierze wewnętrznie niegodziwa, to druga jest co do swojej genezy i przebiegu czysto demoniczna i jako taka, w każdym cywilizowanym państwie powinna być bezwzględnie zakazana.

Nie żyjemy jednak w cywilizowanym państwie. Żyjemy w kraju mentalnych barbarzyńców, którzy z pianą na ustach bronią dobrostanu zwierząt, z zimną bezwzględnością depcząc prawo do życia dzieci poczętych – także tych poczętych w ramach in vitro.

Paweł Chmielewski

Patologia kobiet w Polsce – nie uczą się, nie pracują i nie chcą mieć dzieci

Patologia kobiet w Polsce – nie uczą się, nie pracują i nie chcą mieć dzieci

https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/patologia-kobiet-w-polsce-nie-ucza-sie-nie-pracuja-i-nie-chca-miec-dzieci


Niepokojące zjawisko szerzy się w polskim społeczeństwie. Coraz więcej kobiet w Polsce świadomie wybiera życie na marginesie aktywności społecznej i zawodowej – nie pracują, nie uczą się i nie decydują się na macierzyństwo. Ta alarmująca tendencja, którą eksperci określają jako NEET (Not in Employment, Education or Training), osiąga w Polsce skalę nieporównywalną z innymi krajami europejskimi.

Liczby nie pozostawiają złudzeń. Według najnowszych danych Eurostatu, w Polsce aż 20,8% kobiet w wieku 20-34 lata funkcjonuje w tej strefie bezczynności – to niemal dwukrotnie więcej niż mężczyzn w tej samej grupie wiekowej (9,9%). Co więcej, gdy mężczyźni w kategorii NEET najczęściej aktywnie poszukują pracy, kobiety dobrowolnie pozostają poza rynkiem pracy i systemem edukacji.

Ta rosnąca rzesza biernych kobiet wydaje się ignorować możliwości, które otworzyła przed nimi nowoczesna gospodarka. Mimo rosnących zarobków, elastycznych form zatrudnienia i rozbudowanych programów wsparcia dla rodziców, polskie kobiety coraz częściej wybierają całkowitą dezaktywizację. Zamiast dążyć do niezależności finansowej i rozwoju kariery, znaczna część młodych Polek wycofuje się z życia zawodowego.

Równie niepokojąca jest ich postawa wobec macierzyństwa. Wskaźnik dzietności w Polsce spadł do katastrofalnego poziomu 1,16 dziecka na kobietę w 2023 roku (nawet do 1,099 w 2024), co jest jednym z najniższych wyników na świecie. Młode Polki nie tylko rezygnują z aktywności zawodowej i edukacyjnej, ale również odrzucają tradycyjną rolę matki – przecząc tym samym argumentom, że to właśnie macierzyństwo jest powodem ich zawodowej nieobecności.

Choć łatwo szukać winy w systemie – wskazując na niedostatki instytucjonalnej opieki nad dziećmi czy sztywność rynku pracy – dane sugerują, że u podstaw problemu leży zmiana mentalności i priorytetów. Program Rodzina 500+ (obecnie 800+) miał zapewnić wsparcie dla rodzin, a paradoksalnie stał się dla wielu kobiet pretekstem do całkowitego wycofania się z aktywności zawodowej, mimo że świadczenie to nie zapewnia pełnego utrzymania.

Konsekwencje tej bierności są druzgocące nie tylko dla samych kobiet, ale i dla całego społeczeństwa. Gospodarka traci ogromny potencjał, który mógłby napędzać jej wzrost. System emerytalny staje przed widmem załamania z powodu dramatycznie niskiej dzietności. Społeczeństwo starzeje się w zatrważającym tempie – w 2024 roku już 23,8% populacji osiągnęło wiek emerytalny, wobec zaledwie 12,8% w 1990 roku.

Eksperci alarmują, że bez radykalnej zmiany postaw i motywacji wśród młodych kobiet, Polska stoi przed poważnym kryzysem demograficznym i ekonomicznym. Zamiast korzystać z możliwości, jakie daje nowoczesne, otwarte społeczeństwo, zbyt wiele młodych Polek wybiera bierność i wycofanie. Pytanie, czy kolejne pokolenia kobiet będą kontynuować ten niepokojący trend, czy może odnajdą w sobie ambicję i motywację, by aktywnie kształtować swoją przyszłość i przyszłość całego kraju?

Źródła:

https://www.youth-impact.eu/2020/02/17/gender-dimension-of-neets-in-the…
https://national-policies.eacea.ec.europa.eu/youthwiki/chapters/poland/…
https://www.euronews.com/business/2025/08/23/young-people-neither-in-em…
https://www.cedefop.europa.eu/en/news/breaking-barriers-young-women-not…
https://documents1.worldbank.org/curated/en/099053025142519129/txt/P179…
https://notesfrompoland.com/2025/06/02/polands-fertility-rate-fell-to-n…