„Odpowiedź jest chyba dla wszystkich oczywista: nie chodzi o to, żeby zapobiec seksualizacji dzieci, – w każdym razie nie od razu, – chodzi o uczynienie tego problemu jednym z wątków kampanii wyborczej” – w ten sposób rzekomą „inicjatywę obywatelską” chroniącą nieletnich w szkole ocenia Rafał Ziemkiewicz. Publicysta przypomina, że
– na wprowadzenie odpowiednich przepisów Prawo i Sprawiedliwość miało osiem lat.
Publicysta „oczywistym nonsensem” nazwał fakt, iż partia posiadająca bezwzględną większość parlamentarną, tworząca rząd i z której wywodzi się prezydent zamierza rozstrzygnąć kwestię seksualizacji dzieci w szkołach na drodze inicjatywy obywatelskiej. Podkreślając słuszność idei, wyjaśnia, że „szopka” jaką partia Jarosława Kaczyńskiego robi z poważnego problemu, wskazuje na głównie polityczne intencje autorów projektu.
„Po cóż z poważnego i, podkreślmy raz jeszcze, realnego problemu społecznego robi więc Jarosław Kaczyński ze swą partia szopkę? Co przeszkadza, żeby, skoro PiS dostrzegł problem, zgłosić zapobiegającą seksualizacji dzieci ustawę jako przedłożenie rządowe, względnie poselskie?
Kiedy premier Morawiecki dobił targu z premierem Netanjahu, PiS potrafił ścisnąć cały proces legislacyjny do jednego dnia. Pamiętacie Państwo? Dziś przedłożenie, dziś czytania i głosowania w Sejmie i Senacie, i dziś podpis prezydenta” – przypomina na łamach dorzeczy.pl.
„Odpowiedź jest chyba dla wszystkich oczywista: nie chodzi o to, żeby zapobiec seksualizacji dzieci, w każdym razie nie od razu, chodzi o uczynienie tego problemu jednym z wątków kampanii wyborczej. Oczywiste ograniczenie instytucji „projektu społecznego”, o którym wyżej wspomniałem, sprawia, że w praktyce taki projekt służy tylko do jednego: do zbierania pod nim podpisów. Zbieranie podpisów jest zaś okazją do nieustannego grzania tematu, organizowania „iwentów” i przypominania ludziom, że jeśli Platforma i jej przystawki dorwą się do władzy, będą wpuszczać do szkół zboczeńców” – przekonuje publicysta.
Przedstawiamy wywiad z Krzysztofem Falińskim – kandydatem do Sejmiku Województwa.
Krzysztof Faliński, syn Józefa Jerzego Falińskiego? Czy to Pana motyw do kandydowania?
W pewnym sensie tak, nie można nie być synem własnego ojca. Ale przede wszystkim jestem Krzysztofem Falińskim, który uważa, że w dzisiejszych czasach nie można stać z boku. Nie można bezczynnie godzić się z ograniczaniem czy hamowaniem swobód i oddolnych inicjatyw.
Przez wiele lat w samorządzie współpracowałem z osobami dyskryminowanymi i wykluczonymi oraz ze wspierającymi te osoby organizacjami. Utwierdziło mnie to z jednej strony w przekonaniu o potrzebie otwartości, zrozumienia, pomagania, a z drugiej w ogromnym szacunku do pracy społecznej.
Bycie radnym daje mi szansę na wsłuchiwanie się i realne wspieranie ruchów społecznych i obywatelskich. Według mnie to właśnie w oddolnych inicjatywach, prócz najlepszej wiedzy i kompetencji społeczników, znajduje się dobro. To z niego płynie chęć niesienia pomocy i działania na rzecz potrzebujących lub na rzecz własnej społeczności.
A dobro, bezinteresowność, szacunek do pracy to wartości bardzo mi bliskie, wyniesione z domu, zaszczepione właśnie przez ojca i przez mamę, przez rodzinę. Pojedynczy dobry człowiek może wiele, ale wielu dobrych ludzi może jeszcze więcej. Chciałbym mieć szansę tych ludzi słuchać i wspierać.
Uważa Pan, że nadchodząca kadencja samorządowa to Pana czas i miejsce?
Uważam, że przeszedłem długą drogę zawodową, która pozwoliła mi nabyć wiedzę i kompetencje w obszarach bliskich mi jako człowiekowi. Chciałbym móc to wykorzystać i przydać się w miejscu, w którym ustala się ważne kierunki pracy samorządu regionalnego.
Moje doświadczenia zawodowe to w dużym stopniu praca z potrzebującymi wsparcia oraz w obszarach związanych z profilaktyką zdrowia w różnych jego aspektach. Początki mojej zawodowej drogi to Ośrodek Pomocy Społecznej w Barlinku, Środowiskowy Dom Samopomocy dla Osób z Zaburzeniami Psychicznymi, specjalistyczne usługi opiekuńcze w miejscu zamieszkania.
Później pracowałem jako inspektor ds. jakości usług medycznych w Regionalnym Szpitalu Onkologicznym w Szczecinie oraz jako specjalista ds. promocji zdrowia w Zachodniopomorskim Centrum Organizacji i Promocji Zdrowia w Szczecinie.
Od 2004 roku jestem związany zawodowo z Urzędem Marszałkowskim Województwa Zachodniopomorskiego w Szczecinie, gdzie zajmowałem stanowiska od inspektora po dyrektora, cały czas w obszarze profilaktyki oraz spraw społecznych. Obecnie jestem Pełnomocnikiem Marszałka ds. Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Praca urzędnika wyższego szczebla dała mi możliwość diagnozowania problemów i potrzeb społecznych oraz kreowania zintegrowanej polityki wsparcia zarówno osób potrzebujących, jak i działających na ich rzecz organizacji pozarządowych.
Ale pełną świadomość problemów, dysfunkcji, zagrożeń dała mi praca terapeuty. Jestem psychoterapeutą, specjalistą terapii uzależnień, trenerem interpersonalnym, trenerem procesów grupowych. Wiedzę i doświadczenie zdobywałem m.in. w Instytucie Psychologii Zdrowia w Warszawie, Dolnośląskim Centrum Psychoterapii we Wrocławiu, Centrum Podejścia Skoncentrowanego na Rozwiązaniach w Warszawie, Krajowym Centrum ds. AIDS, Stowarzyszeniu Na Rzecz Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia”, Polskim Towarzystwie Psychologicznym. Jako terapeuta pracowałem w Zachodniopomorskim Towarzystwie Rodzin i Przyjaciół Dzieci Uzależnionych „Powrót z U” w Szczecinie, a obecnie w Centrum Terapeutycznym Symetria w Szczecinie.
Moja praca zawodowa i terapeutyczna to obszary bardzo trudne, często związane z ludzką krzywdą i cierpieniem. Uzależnienie, przemoc, dyskryminacja, wykluczenie społeczne. To obliguje mnie do stałej pracy nad sobą. Uczy empatii, wrażliwości, równowagi.
[—]
Prawie 25 lat pracy w różnych obszarach, to bogaty dorobek. Co uznaje Pan za swój największy sukces? Ma Pan na swoim koncie nagrody, wyróżnienia?
Nigdy nie przywiązywałem wagi do nagród, nie jestem typem kolekcjonera. Nie było czasu aby się o nie starać, zgłaszać czy aplikować. Jak na tyle lat pracy nie ma ich wiele. Ale jest taka, która cieszy mnie szczególnie. Jest to złota „Czerwona Kokardka”. To wyróżnienie przyznawane za działania na rzecz poprawy jakości życia osób żyjących z HIV, chorych na AIDS oraz za działania profilaktyczne w dziedzinie HIV i AIDS w Polsce. „Czerwona kokardka” jest symbolem solidarności z osobami żyjącymi z HIV i AIDS, ich rodzinami i bliskimi. Złote odznaczenie przyznawane jest przez grono nosicieli i osób chorych. Z dumą znalazłem się w gronie innych odznaczonych, wśród których są na przykład pani Jolanta Kwaśniewska czy ksiądz Arkadiusz Nowak. To odznaczenie jest dla mnie naprawdę ważne. Myślę, że podobnie ucieszyłby mnie jedynie Order Uśmiechu.
To chyba dość daleko idąca skromność. Są przecież sukcesy związane z Pana realnym wpływem na rozwiązania prawne, np. zmiany dotyczące sprawców przemocy w ustawie o przemocy w rodzinie. Jest zaszczepienie na teren naszego województwa idei terapii skoncentrowanej na rozwiązaniach. Są ciekawe wojewódzkie kampanie społeczne dotyczące jazdy pod wpływem alkoholu, niekontrolowanego zażywania leków bezreceptowych czy używania substancji psychoaktywnych. Są wykłady dla słuchaczy uniwersytetu trzeciego wieku. Jest praca biegłego sądowego. Nie ma zatem powodu do takiej skromności. Może mniej skryty będzie Pan w opowiedzeniu, co Pana fascynuje prywatnie?
Mam to szczęście, że moje prywatne zainteresowania łączę w dużym stopniu z działalnością zawodową. Interesują mnie obszary związane z psychologią, psychoterapią, profilaktyką uzależnień. Pracuję społecznie, prowadząc stowarzyszenie „Równość na Fali”, nastawione na przeciwdziałanie wszelkim przejawom dyskryminacji. Mam szczęście współpracować ze świetnymi ludźmi o podobnych zainteresowaniach. Bardzo lubię ludzi, bardzo lubię też zwierzęta. Z racji licznych obowiązków mogę zapewnić opiekę jedynie mało wymagającemu kotu, ale bardzo kocham psy. Ostatnio organizowałem warsztaty dla właścicieli agresywnych psów. Z zainteresowaniem śledzę działania na rzecz dzikich zwierząt, np. ochrony wilków. Moją pasją w czasie wolnym są od zawsze podróże. Lubię odwiedzać inne kraje, poznawać inne kultury, smakować nowych kuchni. Z tego smakowania zrodziła się moja kolejna pasja – gotowanie. Od ponad roku prowadzę w Szczecinie własną restaurację – Marshal food. [—]
Jak zachęci Pan wyborców do oddania na siebie głosu?
Staram się być dobrym i uczciwym człowiekiem, wierzę w dobro w innych ludziach, wierzę w bezinteresowność, w czyste intencje. Chcę słuchać, widzieć, wiedzieć i pomagać. Liczę na głosy tych wyborców, którzy zgadzają się ze mną, że dobro powraca.
Dzieci powinno być tyle, ile urodziłoby się w naturalnych warunkach.
Co zrobić, żeby dzieci rodziło się tyle co kiedyś? Korwin-Mikke: „Jedyny realny program”
[Rzadko cytuję JKM. To jednak – warto.
Choć – nic nie wspomina o monogamii, katolickiej przysiędze „Miłość, wierność i uczciwość małżeńską. I że nie opuszczę cię aż do śmierci” Te dwa podejścia razem – dadzą wynik zbawienny. Mirosław Dakowski]
Jak sprawić, by młodzi znów chcieli mieć dzieci? „Więcej ministerstw, instytutów, urzędów, ustaw, rozporządzeń, przepisów i podatków z pewnością rozwiąże każdy problem” – ironizuje Janusz Korwin-Mikke i podaje swoją receptę.
Na początku wpisu Janusz Korwin-Mikke przywołuje cytat z wolnościowego klasyka Fryderyka Bastiata: „Nasi przeciwnicy sądzą, że działalność, która nie jest ani finansowana, ani regulowana przez państwo, jest skazana na upadek. My uważamy, że jest wręcz przeciwnie. Oni wierzą w ustawodawcę, a nie w ludzi. My wierzymy w ludzi, a nie w ustawodawcę!”.
„Dzieci powinno być tyle, ile urodziłoby się w naturalnych warunkach”
„Dzieci powinno być tyle, ile urodziłoby się w naturalnych warunkach. I to, co będę pisał dalej, to nie recepta, jak zwiększyć liczbę dzieci, tylko: jak usunąć ingerencję ludzką, która spowodowała, że dzieci rodzi się mniej, niż w warunkach naturalnych” – pisze Janusz Korwin-Mikke w swoich mediach społecznościowych.
Zdaniem polityka są dwie przyczyny tego, że dzieci jest mniej: „Zniszczenie rodziny” i „Względy ekonomiczne”
Dzieci jest mniej, bo zniszczono rodzinę
„Lewica świadomie i celowo niszczyła i niszczy rodzinę – bo to „siedlisko zacofania”. ICH zdaniem dzieci powinny się rodzić z próbówek, a przynajmniej jak najwcześniej po urodzeniu być zabierane do żłobków, przedszkoli, a matki zajęte „pracą zawodową”. Dziwne, gdy politycy z nazwy chrześcijańscy powtarzają te same mantry!! Nikt przy zdrowych zmysłach nie wsiądzie na statek, na którym władzę sprawuje dwóch równorzędnych kapitanów. Tymczasem Czerwoni na podróż takim statkiem skazują wszystkie dzieci. By rodzina mogła działać MUSI być przywrócone pojęcie „głowy rodziny”. I oczywiście musi to być ojciec” – pisze Janusz Korwin-Mikke.
„Dlaczego ojciec? Bo w 99% małżeństw mężczyzna jest wyższy, silniejszy i inteligentniejszy (nie mówię: „mądrzejszy!) od kobiety. Dlaczego? Bo każda kobieta chce mieć faceta, który jest od niej wyższy, silniejszy i inteligentniejszy – nie tylko po to, by chwalić się nim przed koleżankami! Co właśnie świadczy o mądrości kobiet – bo mężczyźni często kierują się wyglądem nóg kobiety” – dodaje.
„Rodzice muszą mieć pełnię władzy”
„Po drugie: rodzice muszą mieć przywrócona PEŁNIĘ władzy rodzicielskiej. PO CO mam mieć dziecko – skoro nie jest to MOJE dziecko?: Skoro jego właściciel, państwo, może mi je w każdej chwili zabrać (ostatnio odebrano dziecko matce, bo.. była za gruba; odebrano (i oddano do domu dziecka!) chłopca, bo matka prowadziła samochód pozwalając dziecku by wlazło na tylna półkę (matkę zresztą wsadzono do wiezienia!), można pójść siedzieć za danie dziecku klapsa! Nie można zdecydować, do jakiej szkoły idzie dziecko, nie można zdecydować, czy będzie szczepione, czy nie… Dlaczego niewolnik ma rodzić dziecko swojemu panu?!?” – pisze dalej wolnościowy polityk.
„Mężczyzna chce mieć rodzinę – po to, by być w niej PANEM, by mieć własne małe królestwo. Gdy w tej rodzinie nie jest on panem, tylko parobkiem – to PO CO ma ją zakładać??” – dodaje Korwin-Mikke.
„Powtarzam: musimy odtworzyć rodzinę, układ naturalny. Ingerencja władzy w rodzinę jest NIENATURALNA, i zwolennicy życia we środowisku naturalnym powinni mnie tu poprzeć. Przywrócić pojęcie głowy rodziny – i zlikwidować WSZELKĄ ingerencję w sprawy rodziny. Tak – w wyniku tego będzie więcej dzieci źle traktowanych – ale obecnie niszczone moralnie są WSZYSTKIE dzieci. Bo nie mają normalnej rodziny. I nie rodzą się miliony innych dzieci” – twierdzi prezes partii KORWiN.
Dzieci jest mniej przez względy ekonomiczne
„Nie jest prawdą, że dzieci się nie rodzą, bo rodziny nie mają pieniędzy ! To bzdura. Przez 4000 lat najwięcej dzieci rodziło się w stadłach biednych, a nie w bogatych!! Co się stało? Wprowadzono nienaturalny SYSTEM EMERYTALNY” – diagnozuje prezes partii KORWiN.
„We środowisku naturalnym bogaci odkładają sobie na starość. Biedni mają tylko proles, potomstwo („proletariusz” to ten, którego jedynym bogactwem są dzieci). I proletariusze produkowali je masowo, by ktoś ich na starość utrzymywał. O, nie – oni o tym świadomie nie myśleli – to był zakodowany kulturowo obyczaj. Selekcja naturalna: przeżywały geny rodzin, które tak postępowały…” – twierdzi Janusz Korwin-Mikke.
„Rodzice musieli (A) mieć dzieci dużo; (B) dać im dobre wykształcenie, by dużo zarabiały; (C) dobrze je wychować, by nie zostawiły rodziców na łasce losu i (D) dobrze je traktować (by na starość się nie odgryzły). Rodzina była spojona niesłychanie silną więzią ekonomiczną” – dodaje.
„Obowiązkowy system emerytalny zniszczył tę więź. Rodzice nie mają pieniędzy na dzieci, na ich kształcenie – bo pieniądze idą na wysoką składkę emerytalną – i nie potrzebują dzieci na starość, bo będą mieli emeryturę!”.
Korwin stwierdza, że „jeśli więc Europa ma przetrwać – system obowiązkowych emerytur trzeba zlikwidować!”.
„Nasze córki i wnuczki powędrują do haremów”
„Ktoś powie: systemu emerytalnego „nie da” się znieść – bo „opór społeczny”, bo przyzwyczajenie… Ktoś powie: rodziny nie da się przywrócić, bo zaprotestują feministki i inni „postępowcy”. No, to trudno: to pozostaje tylko czekać, aż upadnie nasza cywilizacja i przyjdą muzułmanie. Nasze córki i wnuczki powędrują do haremów – i będą im rodziły dużo dzieci” – stwierdza lider Konfederacji.
„Czy Europa nie może wrócić do naszej cywilizacji?” „Twierdzę, że może. Zawsze jest tak, że wszyscy „wiedzą”, że czegoś nie da się zrobić – aż przychodzi taki, który tego nie wie – i on to właśnie robi. Więc ja nie wiem. Natomiast mam program. I jest to JEDYNY realny program. Lex Papia Poppaea i wszelkie późniejsze inne ustawy rzymskie mające sztucznie zwiększyć liczbę dzieci nie dawały wyniku. Natomiast w wyniku przyjęcia tego programu liczba dzieci zwiększy się do naturalnej. A czy to będzie liczba „optymalna”? Nie nam o tym decydować!”.
„Czy ten program pozwoli nam przetrwać? Sądzę, że tak. Gwarancji nie daję: nawet w naturalnych warunkach cywilizacje czasem upadają. Jednak warto spróbować. Bo innego NIE MA” – kończy swój wpis polityk Konfederacji.
Jest dramatycznie źle – powiedziała, odnosząc się do zmniejszającej się liczby Polaków wiceminister RiPS, pełnomocniczka rządu ds. polityki demograficznej Barbara Socha, która udzieliła wywiadu „Super Expressowi”. Dodała, że zły trend demograficzny dla Polski zaczął się 30 lat temu.
Socha została zapytana, czy zaskoczyły ją wyniki Narodowego Spisu Powszechnego, według których w ciągu dekady liczba ludności Polski skurczyła się o 1,2 proc., czyli ok. 0,5 mln osób. Wiceminister rodziny przyznała, że wyniki spisu nie są zaskakujące. Zaznaczyła przy tym, że w demografii zmiany nie następują z dnia na dzień.
„Jest dramatycznie źle. Natomiast ta dramatyczna sytuacja to ostatnie 30 lat. To nie jest tak, że coś się wydarzyło w ostatnim czasie. Oczywiście pandemia sprawiła, że mieliśmy więcej zgonów i przyhamowały urodzenia. Ale zły trend demograficzny dla Polski zaczął się 30 lat temu” – stwierdziła Socha.
„Mieliśmy transformację szokową, która zburzyła poczucie bezpieczeństwa Polaków. Skutki tego są odczuwalne do dzisiaj (…) Dzisiaj dorosło pokolenie Polaków urodzonych w latach 90. I ono tworzy mniejsze rodziny niż poprzednicy. Mamy mniej kobiet, które mogą urodzić dzieci. Stąd spadek urodzeń” – zauważyła.
Podkreśliła, że kiedy do władzy doszło Prawo i Sprawiedliwość, na poważnie potraktowało wyzwania demograficzne: począwszy od programu 500 Plus, poprzez powołanie pełnomocnika ds. pracy nad strategią demograficzną. [hi, hi… md]
Na uwagę, że w ostatnich latach nie widać wzrostu dzietności, a wręcz przeciwnie, jej spadek, wiceminister rodziny odpowiedziała, że nie będzie widać wzrostu dzietności przez co najmniej 20 lat. „Zmiany zauważalne są dopiero z pokolenia na pokolenie. Dlatego też w Strategii Demograficznej horyzont czasowy to 2040 r. Pracujemy nad tym, by młodzi ludzie, którzy dopiero myślą o zakładaniu rodziny, mogli swoje plany prokreacyjne realizować w dobrych warunkach” – powiedziała.
Sidła zastawione! Śmiertelna pułapka internetu czyha na dzieci. Pornografia. Uzależnienie. Cyber-przemoc. Gry śmierci. Uwodzenie.
Dzieci, które nie umieją jeszcze bezpiecznie korzystać z internetu, mogą wpaść w śmiertelną pułapkę.
Bardzo aktualnym przykładem jest tu tragedia 12-letniego Archiego Battersbee, który stał się ofiarą igrania ze śmiercią podczas tzw. internetowego wyzwania, zwanego „Blackout Challenge” (w polskim tłumaczeniu „utrata przytomności”). Do tej pory ta demoniczna zabawa kosztowała życie już siedmioro dzieci. A to nie jedyny „wilczy dół”, do którego mogą wpaść nasze pociechy, kiedy bez żadnej kontroli, swobodnie serfują w sieci.
7 kwietnia 2022 roku rodzice znaleźli Archiego w stanie nieprzytomności. Leżał, bez oznak życia, na podłodze w rodzinnym domu. Zabrano go do szpitala, gdzie lekarze stwierdzili, iż mózg nastolatka uległ bardzo poważnym uszkodzeniom wskutek niedotlenienia. Dziecko podłączono do aparatury podtrzymującej życie. Po jakimś czasie dyrekcja szpitala podjęła decyzję o odłączeniu Archiego od tej aparatury, gdyż zdaniem lekarzy pień mózgu umarł i chłopca nie da się uratować. Rodzice nie zgadzali się z decyzją szpitala. Podali sprawę do sądu, który rację przyznał jednak lekarzom. Archiego 7 sierpnia odłączono od aparatury, niedługo po tym przestał oddychać.
Rozpoczęło się dochodzenie jak doszło do tej tragedii. Ostatecznie ustalono, że nastolatek dał się namówić do udziału w tzw. „wyzwaniu”, upowszechnionym na portalu społecznościowym Tik Tok. Wyzwanie to, zwane z angielska „Blackout Challenge” (utrata przytomności) polega na możliwie najdłuższym wstrzymaniu oddechu. Wówczas to w mózgu pozbawionym tlenu powstają halucynacje, podobne do wizji narkotycznych. Kiedy jednak człowiek zbyt długo nie oddycha, wówczas najpierw traci przytomność, a potem umiera.
Do tej pory, na całym świecie, ujawniono co najmniej 7 przypadków zgonów dzieci, które „bawiły się” w „Blackout Challenge”. Ich rodzice złożyli pozwy do sądów przeciwko platformie Tik Tok, oskarżając ją o nie zablokowanie śmiercionośnego challengu. Szefowie Tik Tok bronią się podając, iż zablokowano możliwość wyszukiwania hasła Blackout. Gracze znaleźli jednak tzw. „obejście”. Wyzwanie „utrata przytomności” nie jest bynajmniej pierwszym takim igraniem ze śmiercią za pośrednictwem internetu. Wcześniejsze grupowe „wyciskanie” adrenaliny w mediach społecznościowych, też miało tragiczne skutki.
Uzależnienie
Internet jest pełen pułapek i sideł zastawionych na dzieci, nieświadomych czyhających tam na nie niebezpieczeństw. Samo długotrwałe przebywanie w odrealnionym, cyfrowym świecie prowadzi do uzależnienia. Dziecko uzależnione od internetu, traci kontakt z rzeczywistością, a kiedy pozbawi się go dostępu do sieci, staje się agresywne. Czasem tak bardzo, iż potrafi zranić, albo nawet zabić. Świeża jest tragedia, do której doszło w tym roku, w domu położonym niedaleko hiszpańskiego miasteczka Elche. Kiedy rodzice, z powodu złych wyników w nauce, odcięli dostęp do internetu swojemu 15-letniemu synowi, ten wpadł w szał i zastrzelił całą swoją rodzinę – rodziców i brata.
Skala problemu uzależnienia od bycia w sieci widoczna jest chociażby bo gwałtownie rosnącej liczbie psychiatrycznych oddziałów odwykowych od interentu na całym świecie, również w Polsce. Ministerstwo zdrowia uruchomiło niedawno program „Terapia dla dzieci i młodzieży uzależnionych od nowych technologii cyfrowych”. Już 12 dużych ośrodków zdrowia psychicznego w całej Polsce bierze udział w tym programie. Ośrodki te znajdują się na ogół w dużych miastach, takich jak m.in. Warszawa, Wrocław, Białystok, Szczecin, Łódź, Toruń czy Siemianowice Śląskie.
Pornografia
Jednym z największych niebezpieczeństw grożących dzieciom, poruszających się w sieci, jest wszechobecna tam pornografia, która bardzo mocno degeneruje młode umysły i szybko je uzależnia. Według badań naukowych mózg dziecka nie jest przygotowany na zmierzenie się z treściami pornograficznymi, które czynią w nim wielkie spustoszenie. Te przedwczesne i nieuporządkowane doznania seksualne, mają bardzo negatywny wpływ na późniejsze – życie dorosłe. – Osoby, które miały wczesny kontakt z pornografią, np. w wieku 12 lat bądź wcześniej, o wiele częściej wskazują na problemy związane z czerpaniem satysfakcji w związku małżeńskim – powiedział podczas jednego z wykładów wybitny specjalista – dr hab. Piotr Rzymski z Zakładu Medycyny Środowiskowej na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu. Niestety te problemy są częstym powodem rozbicia małżeństwa. Z danych statystycznych wynika również, że osoby uzależnione od pornografii o wiele częściej, niż osoby nie uzależnione, dopuszczają się gwałtów i przemocy wobec kobiet.
Rozwiązaniem dla rodziców są na pewno odpowiednie programy, które blokują strony pornograficzne oraz tego rodzaju reklamy. Jedną z najskuteczniejszych takich zapór są przeglądarki internetowe, produkowane przez firmy profesjonalnie zajmujące się tworzeniem programów antywirusowych. Pomysłowość naszych dzieci jest jednak ogromna i potrafią one skutecznie poradzić sobie z różnego rodzaju blokadami stron, dlatego nieodzowna jest rodzicielska kontrola. Co jakiś czas trzeba zasiąść do komputera naszej pociechy i sprawdzić czy wszystko jest w porządku, bo bez tego zdrowego monitoringu, nasza pociecha może stać się dla nas ciężkim utrapieniem. Wystarczy, że same naturalne przemiany rozwojowe w wieku nastoletnim są dla rodziców poważnym wyzwaniem, po co więc sobie jeszcze dokładać. Pewien mądry i wesoły człowiek powiedział „Kto przeżyje trudy wieku nastoletniego swoich dzieci – temu czyściec będzie darowany”. I tej nadziei się trzymajmy.
Gry śmierci
Inną „toksyną” związaną z komputerem, grasująca nie tylko w przestrzeni internetu, są agresywne gry komputerowe. Pełno w nich przemocy, krwawych i brutalnych scen. Oglądnie, a do tego jeszcze uczestnictwo w zabijaniu na ekranie, wulgarny język gier, nie może pozostać bez negatywnego wpływu na umysły graczy. Cyfrowe gry są coraz bardziej nasycone wszelkiego rodzaju dewiacjami i agresją. Ich bohaterowie to przeważnie seryjni mordercy, psychopaci, zombi, wampiry i demony. Godziny, które gracze spędzają w takim ciemnym towarzystwie, na pewno im nie służą. Jak mówi stare, mądre przysłowie „Z kim przestajesz takim się stajesz”.
Kiedy któregoś razu odwiedzałem kuzyna, wszedłem do pokoju jego nastoletnich synów, żeby się z nimi przywitać. Obaj grali właśnie na komputerze w bardzo drastyczną grę. Gdy zobaczyłem na ekranie monitora skalę okrucieństwa i przemocy, aż zimny pot mnie oblał. Poczułem się jakbym znalazł się nagle w przedsionku piekła. Zapytałem chłopaków jak mogą na to patrzeć i to wiele godzin. Jeden z nich odpowiedział ze spokojem „To tylko gra”. Jak muszą być znieczulone sumienia osób uczestniczących w tych cyfrowych igrzyskach śmierci? Jak stępiona ludzka wrażliwość?
Uwodzenie
Dla pedofilów sieć internetowa stała się siecią, którą łowią dzieci. Te szatańskie łowy doczekały się nawet swojej anglojęzycznej nazwy – grooming. Pedofil tworzy profil na ulubionym portalu społecznościowym upatrzonej ofiary. Podaje się tam za dziecko, najlepiej rówieśnika osoby małoletniej, którą chce skrzywdzić. Zwyrodnialec obserwuje ofiarę, stara się zdobyć jej zaufanie poprzez przyjazne rozmowy, wysyłanie swoich fałszywych zdjęć. Wszystko to, aby wyłudzić od dziecka jego adres zamieszkania lub szkoły. Kiedy mu się to uda, wówczas może już uderzyć.
Cyberprzemoc
Agresja w internecie przejawia się na wiele sposobów i ma wiele imion. Trollowanie to różnego typu nieprzyjazne zachowania wobec innych użytkowników portali społecznościowych, prowadzone w celu rozbicia ich dyskusji. Flamingiem nazywa się sprowadzanie rozmowy do tonu jak najbardziej agresywnego i wulgarnego. Doskonale znany hejt to obraźliwe, nienawistne wypowiedzi kierowane wobec innych osób. Można by tu jeszcze długo wymieniać te angielskie imiona nienawiści, obecnej w sieci. Ale może lepiej sobie tego oszczędźmy. Dość powiedzieć, że przemoc w internecie nie jest wirtualna, ale realna. Do tego stopnia, że potrafi zabić.
Mój przyjaciel, opowiedział mi historię dziewczyny o bardzo kruchej psychice, która po zawodzie miłosnym, targnęła się na swoje życie. Odratowano ją. Przeszła terapię, stanęła na nogi. Zdawało się, że poukłada sobie życie. Niestety internetowi hejterzy przypuścili na nią atak. Jeden z tych nienawistników napisał „jest nieudacznikiem, nawet samobójstwa nie potrafi popełnić”. To było jak kamieniowanie. Policja podała w komunikacie, że druga próba samobójcza była niestety skuteczna. Ale tak naprawdę to nie ona się zabiła – zabiła ją ludzka nienawiść, zwana internetowym hejtem.
Nie pozostawiajmydzieci samych z cyfrową hydrą
Najnowsze badania wskazują, że współczesny rodzic jest bardzo często nieobecny w cyber świecie swojego dziecka. W 60 proc. domów rodzice nie stawiają dzieciom żadnych granic w korzystaniu z internetu, a wiadomo, że dzieci same sobie tych granic nie postawią. Siedzą, czy leżą godzinami ze wzrokiem utkwionym w ekran monitora lub smartfona. Trwanie w takim bezruchu jest częstym powodem nadwagi, lub innej skrajności – niedowagi, gdyż dziecko urzeczone wirtualną rzeczywistością, nie da rady oderwać się od niej, nawet na posiłek. Brak ruchu, świeżego powietrza prowadzi do utraty zdrowia, osłabienia odporności. Wady wzroku to obecnie wśród dzieci i młodzieży prawdziwa plaga, a to też efekt obciążania wzroku gapieniem się w ekran z bliskiej odległości. Kolejnym „efektem ubocznym” braku ograniczania przez rodziców czasu, które dzieci spędzają przy monitorach, jest brak snu naszych pociech. Niewyspanie odbija się niezdrowa czkawką w postaci braku zdolności koncentracji, co prowadzi do słabych wyników w nauce i wzmożonej nerwowości, a nawet depresji i nerwic.
Warto więc znaleźć czas dla dziecka. Nie wykręcać się sianem, że muszę dużo pracować, zarabiać, mam inne obowiązki. Jeżeli nie znajdziemy czasu dla dziecka, to możemy je – stracić. Cóż wówczas będą znaczyły nasze pieniądze, praca i obowiązki? Przecież czas przeżyty z osobą bliską, to czas najlepiej przeżyty. Postarajmy się więc wyrwać swoje dziecko, choć na krótki czas, ze świata wirtualnego i zainteresować go światem realnym, który jest bez porównania piękniejszy i ciekawszy. Mogą w tym pomóc wspólne spacery, sporty, gry, zabawy na świeżym powietrzu, w otoczeniu przyrody. Dobrze jest też pomóc dziecku w odkrywaniu jego talentów i zachęcić, aby je rozwijało. Wspólne, dobre spędzanie czasu razem z dzieckiem buduje zdrową relację, która jest podstawą, do tego, aby dziecko nie bało się nam powiedzieć o swoich problemach i radościach, również do tego, aby wysłuchało naszej opowieści o Stwórcy, świecie i prawdziwym sensie życia.
Co wspólnego mają ze sobą helikopter i płatek śniegu? Jak się okazuje, sporo. „Rodzice –helikoptery” wychowują pokolenie płatków śniegu.
Katarzyna, szefowa HR w warszawskim oddziale amerykańskiej korporacji, codziennie czyta kilka albo kilkanaście CV młodych ludzi. Niektórych z nich zaprasza później na rozmowę. Umawia się z kandydatami na konkretny dzień i godzinę, na wszelki wypadek podaje swój numer telefonu. Jednak kiedy recepcjonistka dzwoni i mówi, że ktoś do niej przyszedł, jest zaskoczona. Bo z reguły nie przychodzą.
Rozmowy rekrutacyjne to czasem gotowy scenariusz na tragikomedię. Kandydaci często mają imponujące wykształcenie, rozmaite kursy i nagrody dla młodych wilków (fakt, że wymagania firmy są spore – podobnie jak oferowane zarobki). Jednak z drugiej strony zachowują się jak gwiazdy światowej finansjery, żeby po chwili np. rozpłakać się albo wstać w połowie zdania i wyjść.
Bardzo często okazuje się, że napisali nieprawdę w CV, np. że znają języki, w których faktycznie nie potrafią nawet powiedzieć „dzień dobry”. Prawie nikt nie ma obrączki na palcu. Niedawno pewien mężczyzna podpisał umowę o pracę, ale w umówionym dniu nie przyszedł do biura. Kiedy do niego zadzwoniono, powiedział, że przeżywa ciężkie chwile, bo… jego pies choruje. Katarzyna zajmuje się HR-em prawie dwadzieścia lat, ale z takim natężeniem problemów ma do czynienia dopiero od kilku lat. Często myśli, co powinna robić, żeby własne dzieci wychować inaczej.
Wyjątkowi jak płatki śniegu
Pokolenie płatków śniegu – tak niekiedy określa się dzisiejszych nastolatków i dwudziestokilkulatków. „Nie jesteś wyjątkowy. Nie jesteś pięknym i unikalnym płatkiem śniegu” – mówi bohater powieści Fight Club amerykańskiego pisarza Chucka Palahniuka (w Polsce książka ukazała się w dwóch tłumaczeniach – jako Podziemny krąg i Fight Club. Podziemny krąg). Wkrótce po ukazaniu się powieści w 1996 r. ten cytat zaczął jednak żyć własnym życiem. „Płatkami śniegu” zaczęto nazywać młodych ludzi przekonanych o swojej wyjątkowości i mających olbrzymie oczekiwania wobec życia. A jednocześnie – nadmiernie wrażliwych, nieodpornych na przeciwności i mało samodzielnych. W 2016 roku określenie snowflake generation zostało uznane przez prestiżowe brytyjskie wydawnictwo Collins English Dictionary za jedno ze słów roku.
Oglądaliście kiedyś z bliska płatek śniegu? Jest misterny i piękny, każdy jest zupełnie inny. Wielu młodych ludzi postrzega samych siebie właśnie w ten sposób – od początku świata nie urodził się nikt taki jak on/ona. Obiektywnie mają rację, bo każdy człowiek jest przecież bezcenny i unikalny. Ale w ich przypadku owocuje to skrajnym indywidualizmem, nadmierną koncentracją na sobie i roszczeniowością. Niestety, „śnieżynki” są też delikatne jak płatki śniegu. Są przewrażliwione na swoim punkcie, nie znoszą krytyki. Łatwo je urazić, zestresować i wyprowadzić z równowagi. Znacznie częściej niż ich rodzice i dziadkowie cierpią na rozmaite zaburzenia psychiczne. Mają również tendencję do dramatyzowania i przyjmowania roli ofiary. W życiu społecznym taka postawa buduje tzw. kulturę oburzenia – kiedy gniew staje się argumentem w sporze, zastępującym racje i dowody.
Moja „mama-helikopter”
Kiedy mowa o pokoleniu płatków śniegu, często pada również określenie: „rodzice-helikoptery”. To ojcowie i – przede wszystkim – matki, którzy przedkładają potrzeby dzieci ponad wszystko inne. Nadmiernie lękają się o ich bezpieczeństwo i niepotrzebnie je wyręczają. „W poprzednich pokoleniach rodzice rozumieli, że ich «pracą» jest jak najszybsze pozbycie się tej «pracy», czyli przygotowanie dzieci do opuszczenia domu i samodzielności. Wygląda na to, że teraz rodzice szukają dla siebie stałego zatrudnienia” – pisze prof. Jonathan Haidt z Uniwersytetu Nowojorskiego, współautor książki The Coddling of American Mind (Rozpieszczanie amerykańskiego umysłu) z wymownym podtytułem Jak dobre intencje i złe pomysły przygotowują generację porażki.
Wielkimi winowajcami są też media społecznościowe, które rozbudowują międzyludzkie relacje w internecie kosztem tych w realu i budują w młodych ludziach dziwaczne przekonania na własny temat, będące mieszanką zawyżonej i zaniżonej samooceny.
Jak uratować swoje dziecko przed losem „śnieżynki”? Nie dawać mu za wcześnie smartfona, a później ograniczyć ten kontakt do minimum. A przede wszystkim – pozwalać dziecku samodzielnie poznawać świat i brać się z nim za bary. „Wyzwanie, porażka, regeneracja, wnioski – właśnie tak uczymy się, jak w końcu osiągnąć sukces” – tłumaczy Jonathan Haidt.
Dr Mariusz Kaszubowski, dyrektor Woj. Szpitala Psychiatrycznego im. prof. T. Bilikiewicza w Gdańsku, w wywiadzie dla „Dziennika Bałtyckiego” mówi o tragicznej kondycji polskiej psychiatrii państwowej. Tymczasem teraz, po lockdownach, wiele osób potrzebuje pomocy.
– W tym momencie nie jesteśmy już w stanie przyjmować dzieci. Mamy 46 miejsc na oddziale, zaś obecnie przebywa na nim około 60 pacjentów, część z nich na tzw. dostawkach – mówi dr Mariusz Kaszubowski, dyrektor Woj. Szpitala Psychiatrycznego im. prof. T. Bilikiewicza w Gdańsku.
To nie jest obraz psychiatrii wyłącznie na Pomorzu, ale ogólny obraz państwowej psychiatrii w Polsce.
Tymczasem po lockdownach, które wprowadził rząd w Warszawie, ograniczając ludziom możliwość zarabiania na życie i spotykania się z innymi ludźmi, wiele osób potrzebuje pomocy specjalistów.
– Obserwujemy duży napływ pacjentów, których stan wymaga hospitalizacji. Tymczasem mamy ograniczone możliwości, jeśli chodzi o ich przyjmowanie. Przyczyną rosnącej fali osób potrzebujących pomocy psychiatrycznej jest postęp cywilizacyjny, pandemia koronawirusa czy również wojna na Ukrainie i jej ekonomiczne konsekwencje – tłumaczy dr Kaszubowski.
Najmocniej w tej sytuacji ucierpieli najmłodsi – tymczasem to właśnie dziecięca psychiatra państwowa jest w najgorszym stanie.
– To są dzieci w głębokim kryzysie – najczęściej po próbach samobójczych albo z myślami samobójczymi. Od dawna obserwujemy wzrost liczby dzieci z problemami psychiatrycznymi, ale pandemia jeszcze bardziej te problemy zaostrzyła – tłumaczy dr Kaszubowski.
Znów okazuje się, że państwo stworzyło problem, ale nie potrafi go rozwiązać. Jest to tym bardziej przytłaczające, że cierpią na tym najbardziej niewinni, czyli dzieci.
Szwecja zdecydowała się nie zalecać szczepionek przeciw COVID dzieciom w wieku 5-11 lat. To decyzja podjęta w ub tygodniu przez Agencję Zdrowia, która argumentuje, że korzyści ze szczepienia dla dzieci nie przewyższają ryzyka.
—————————-
Jednocześnie od środy 9 lutego Szwecja otwiera granice i nie będą tu wymagane certyfikaty Covid-19 ani testy. Skończą się więc kontrole graniczne podróżnych wjeżdżających z UE. To także decyzja oparta „na ocenie Urzędu Zdrowia Publicznego, który uznał, że ten środek kontroli nie jest już dłużej konieczny″.
W przypadku wjazdu do Szwecji z innych krajów niż państwa UE, państw nordyckich oraz Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej kontrole epidemiczne na granicy mają się zakończyć 31 marca.
Rząd dodał, że policja sprawdzająca obecnie certyfikaty Covid-19 lub wyniki testów, będzie mogła skoncentrować się… na walce z przestępczością.
Od środy szwedzkie władze znoszą wszystkie restrykcje, w tym limity zgromadzeń w pomieszczeniach, a także obowiązek okazywania zaświadczeń o zaszczepieniu na Covid-19 w kinach oraz teatrach.
W przypadku szczepień nieletnich, Britta Bjorkholm, przedstawicielka Agencji Zdrowia, podkreśliła, że „współczesny stan wiedzy, przy niskim ryzyku poważnych objawów u dzieci, nie pozwala stwierdzić wyraźnych korzyści z ich szczepienia”.
Dodała, że decyzja może zostać zmieniona, jeśli pojawią się nowe badania lub nowy wariant koronawirusa. Jednak szczepienie dalej jest zalecane dla dzieci z „grup wysokiego ryzyka”.
Niemcy. Bawarska policja zrobiła nalot na prywatną szkołę, w której dzieciom pozwalano na naukę bez masek. Szkoła nie była zarejestrowana przez bawarski rząd, a rodzice założyli ją w celu ochrony dzieci przed reżimem covidowym.
——————————–
Szkołę w bawarskiej miejscowości w Erlangen założyli rodzice, którzy chcieli uchronić swoje dzieci przed traumą i zdrowotnymi konsekwencjami wprowadzonego w Bawarii reżimu sanitarnego.
Mowa tu m.in. o nakazie zakrywania ust i nosa przez najmłodszych.
Lokalne media podają, że policja zorganizowała nalot na prywatną szkołę po tym, jak ustalono, że działa ona bez zezwolenia rządu Bawarii, a dzieci uczą się na prywatnej posesji.
Po interwencji służb mundurowych placówka została zamknięta.
Jedna z matek, która posyłała swoje dziecko do rzeczonej szkoły, twierdzi, że akcję przeprowadziło około 30-35 funkcjonariuszy w pełnym rynsztunku – mieli być wyposażeni w pałki i broń automatyczną, a drzwi do budynku wyważyć taranem.
W dniu, w którym przeprowadzono akcję, w szkole znajdowały się dzieci w wieku od 4. do 14. lat. Gdy policjanci rozpoczęli nalot, przerażone dzieci zaczęły uciekać na piętro budynku, ale mundurowi zatrzymali je.
Dzieci miały zostać oddzielone od rodziców i przesłuchiwane indywidualnie przez 4 godziny.
Portal Reitschuster.de twierdzi, że policja zastosowała taktykę zastraszania, mówiąc dzieciom, że zostaną umieszczone w domach dla nieletnich, jeśli odmówią podania swoich nazwisk.
Ponadto policjanci skonfiskowali dzieciom przybory szkolne. Mają one zostać zwrócone po zakończeniu dochodzenia.
Mimo, że demograficzny zegar Polski tyka niczym bomba, a znawcy tematu od lat biją na alarm, polskie społeczeństwo nadal śpi snem sprawiedliwego, pokrywając się coraz bardziej zmarszczkami. Fakt, że w sposób nieuchronny zmierzamy ku populacyjnej katastrofie dociera powoli do świadomości rządzących. Ale zanim ktoś na poważnie zacznie krzyczeć: „Demografia, głupcze!”, warto zapoznać się z treścią raportu pt. „Nastawienie do decyzji prokreacyjnych o pierwszym dziecku”, by lepiej móc rozeznać, dlaczego w kwestii tej jest tak źle i będzie jeszcze gorzej.
Przygotowany przez ekspertów z Copernicus Reseach Team raport powstał w ramach realizowanego przez Fundację Edukacji Zdrowotnej i Psychoterapii projektu „Dbam o świat i siebie – decyzje młodych ludzi o małżeństwie, rodzinie i potomstwie” i stanowić ma merytoryczną podstawę do interwencji publicznej w postaci kampanii społecznej prowadzonej z inicjatywy Ministra Rodziny i Polityki Społecznej. Z przeprowadzonych badań literaturowych wynika, że podjęcie decyzji o pierwszym dziecku przez osoby myślące o potomstwie zależy od pewnych, istotnych czynników. Nie sposób mówić o nich bez uprzedniego nakreślenia sytuacji demograficznej, jaką mamy Polsce.
Od czterdziestu lat w kraju nad Wisłą utrzymuje się zjawisko depresji urodzeniowej. W 2020 roku, w porównaniu do 1980, liczba urodzeń zmniejszyła się niemal o połowę (z 702 tys. do 355 tys. dzieci). Okresowe wzrosty przypadające na lata 2003-2009 i 2015-2017 nie zatrzymały tendencji spadkowej, a proces ten dodatkowo pogłębiła pandemia. Wstępne szacunki pokazują, że w styczniu 2021 roku, czyli 9 miesięcy po pierwszym lockdownie, urodziło się o około 5 tysięcy dzieci mniej niż w tym samym miesiącu rok wcześniej. Do tego, trudno przewidzieć, jak ostatecznie polityka sanitarna władz wpłynie na decyzje prokreacyjne Polaków. Nic nie wskazuje jednak na to, żeby negatywne tendencje demograficzne miałyby ulec odwróceniu. Od lat obserwuje się w Polsce wzrost przeciętnego wieku kobiet w momencie urodzenia pierwszego dziecka, co jest zjawiskiem ogólnoeuropejskim, nie bez znaczenia dla możliwości zajścia w ciążę i urodzenia zdrowego potomka. Wyższy wiek przeciętnej pierworódki wiąże się z mniejszym współczynnikiem dzietności, który wynosi 1,37 (2020 r.). Jak wiadomo, aby zapewnić prostą zastępowalność pokoleń, współczynnik dzietności powinien utrzymywać się na poziomie ok. 2,10-2,15, a to oznacza, że każda kobieta w wieku rozrodczym powinna urodzić średnio nieco więcej niż dwójkę dzieci. Jako że w Polsce od dwóch dekad obserwuje się rosnącą liczbę zgonów w stosunku do spadku urodzeń żywych, od 2013 r. możemy mówić o ujemnym przyroście naturalnym, który w 2020 r. wyniósł -3,19.
Powagę sytuacji dodatkowo odsłania przygotowana przez Główny Urząd Statystyczny prognoza demograficzna na lata 2016-2050. Szacuje się, że od 2022 do 2050 r. liczba gospodarstw domowych z co najmniej jednym dzieckiem spadnie o 13 proc., czyli o około 58 tysięcy. W 2011 r. gospodarstwa bezdzietne stanowiły 66, 5 proc. całej struktury, natomiast – zgodnie z prognozą – w ostatnim okresie będą stanowić ponad 75 proc. Dane te należy jednak traktować jako wariant optymistyczny, ponieważ w swoich przewidywaniach GUS nie uwzględnił zmian wywołanych przez pandemię. Zatem dlaczego jest tak źle i będzie jeszcze gorzej?
W świetle przywołanych przez ekspertów z Copernicus Research Team badań widać, że wyraźnie istotnym czynnikiem mającym wpływ na decyzję o pierwszym dziecku jest osiągany dochód. Wprawdzie pozytywna ocena sytuacji materialnej do pewnego stopnia tylko zwiększa intencje rodzicielskie, gdyż brak „odpowiednio dużej pensji” został uznany też jako niewystarczający powód do rezygnacji z rodzicielstwa. Decyzja o pierwszym dziecku nie zależy od poziomu zarobków w sytuacji, gdy kobieta nie może znaleźć zatrudnienia lub gdy posiadana praca jest niesatysfakcjonująca. Wówczas alternatywą dla kariery zawodowej może być macierzyństwo.
Kolejnym ważnym powodem odwlekania planów prokreacyjnych jest niepewność co do przyszłości. Rosnące tempo życia wynikające ze zmian globalizacyjnych oraz postępu technologicznego, a także towarzyszące tym przeobrażeniom transformacje społeczne wpływają na poczucie bezpieczeństwa jednostek odnoście sytuacji ekonomicznej, zatrudnienia, warunków na rynku pracy. Istotna jest również, szczególnie w przypadku kobiet, stabilność związku. Zamężne decydują się na dziecko w krótszym czasie. Większa społeczna akceptowalność rozwodów sprawia, że ludzie częściej odraczają zamiary prokreacyjne. Opóźnianie decyzji o pierwszym dziecku ma też związek z kontynuacją nauki (studia) ze względu na zależność finansową uczącego się od rodziny i przewidywaną trudność w łączeniu obowiązków rodzicielskich ze szkołą. Zamiar posiadania potomstwa jest również silnie skorelowany z postrzeganą satysfakcją z związku oraz zbieżną orientacją obojga partnerów co do realizacji planów prokreacyjnych. Różnica zdań w tej kwestii skutkuje zwykle przesunięciem w czasie decyzji o potomku. Ponadto, wyniki badań dostarczają dowodów, że ludzie nie chcą mieć dzieci ze względu na strach przed odpowiedzialnością, przy czym obawy przyszłych matek różnią się od wątpliwości przyszłych ojców. Kobiety boją się porodu i konieczności opieki nad niemowlęciem, mężczyźni natomiast lękają się odpowiedzialności finansowej, choć strach działa na nich również motywująco.
Co prawda optymizmem napawać mogą przywołane w raporcie badania potwierdzające, że tradycyjne rozumienie rodziny wciąż dominuje w polskim społeczeństwie. Zdecydowana większość Polaków postrzega rodzinę jako wartość, są też na ogół zadowoleni z typu rodziny, w którym wyrośli i chcieliby, aby ich własna była do niego podobna. Większość deklaruje również chęć posiadania potomstwa, zwłaszcza, gdy relacje z najbliższymi, szczególnie rodzicami, układają się poprawnie. Martwić powinien jednak preferowany przez bezdzietnych model małej rodziny z dwójką dzieci. W małych rodzinach chcą też żyć bezdzietne małżeństwa, samotnie wychowujący dzieci, osoby żyjące już w takich rodzinach, osoby tworzące niesformalizowane związki partnerskie. Ponadto, niepokoić powinien systematyczny wzrost udziału procentowego osób nieposiadających potomstwa w porównaniu do gospodarstw co najmniej jednym dzieckiem w całej strukturze gospodarstw domowych, rośnie też odsetek bezdzietnych małżeństw, a ich liczba jest alarmująca.
Pesymistyczne zdają się być natomiast wnioski przedstawionego w raporcie badania jakościowego intencji prokreacyjnych dotyczących pierwszego dziecka wśród osób od 18 do 35 roku życia. Do najważniejszych przyczyn nieposiadania dzieci zaliczono uzyskanie przez ludzi młodych niezależności w związku z wejściem w dorosłość, a decyzja o potomku stanowi zagrożenie dla tego stanu. Odłożenie w czasie planów prokreacyjnych wiąże się też z rozpoczęciem kariery zawodowej, obawą dotyczącą odpowiedzialności, jaka wiąże się z posiadaniem dziecka, zwłaszcza konsekwencji nieumiejętnego wychowywania. Jako przyczyną niskiej dzietności wskazano również brak stałego partnera, brak świadomego powodu, dla którego trzeba mieć dziecko, oraz problemy zdrowotne mogące utrudnić w zajście w ciążę. Podnoszoną, szczególnie przez kobiety, kwestią były również lęki związane z okresem ciąży i porodu, co wynikać miało z kolei z braku wiedzy na ten temat.
W kontekście przywołanych badań, które stanowić mają podstawę do interwencji publicznej w postaci kampanii społecznej oraz działań mających na celu zwiększenia szansy na podjęcie decyzji prokreacyjnych przez osoby młode, zastanawia, czy sprawujący władzę kolejny raz bohatersko staną do walki z problemami, które sami stwarzają. Opodatkowanie pracy w Polsce na poziomie dóbr luksusowych generuje bezrobocie, bezrobocie generuje niepewność, niepewność generuje problemy demograficzne, co wynika też z omawianego raportu. Ponadto, każdy przychodzący w naszym kraju na świat noworodek obciążony jest długiem wynikającym z pożyczek, jakie wcześniej na jego konto zaciągały wszystkie bez wyjątku rządy. Obecnie młode pokolenie płaci już dotkliwie za powiększający się dług publiczny i tym samym zwiększane ciężary podatkowe na jego obsługę. Nic nie zmieni skupienie uwagi społeczeństwa na ulgach prorodzinnych w podatku dochodowym, które de facto finansują same sobie rodziny, płacąc rozliczne daniny. „Proludnościowych” oczekiwań nie spełnił też trwający od pięciu lat program „Rodzina 500 plus”.
Klimatu przyjaznego zakładaniu rodziny nie tworzy zapewne lawina rozwodów, które w pierwszym kwartale 2021 roku przewyższyły ilością zawierane małżeństwa, oraz kapitulacja rządzących przed forsowaną przez Unię Europejską promocją „kultury LGBT”. Dlatego z niecierpliwością oczekiwać należy rezultatu badań zawartych w raporcie pt. „Nastawienie do decyzji prokreacyjnych o pierwszym dziecku”. Nie trzeba być żadnym ekspertem, żeby wiedzieć, że wyznaczony przez aktualnie sprawującą władzę formację kierunek polityki rodzinnej nie skłoni ludzi młodych do posiadania większej liczby dzieci, a zwłaszcza tych, którzy nie widzą świadomego powodu, dla którego warto je mieć.