Chciałem dać poniższy tytuł, ale jednak… postawiłem na szczerość.
Rosnąca blokada informacyjna w najważniejszych sprawach.
Mirosław Dakowski 12 sierpień 2024
Omówię parę problemów, pytań wymagających, a właściwie żądających konkretnych, zgodnych z Prawdą, odpowiedzi. Skupię się tylko na tych kilku sprawach, w rozwiązywaniu czy wyjaśnianiu których sam uczestniczyłem. Jest ich oczywiście wielokrotnie więcej.
Czarnobyl, Fukushima.
Ukrywana jest już od 40 prawie lat wiadomość, że ilość ofiar śmiertelnych w Czarnobylu zdecydowanie przekroczyła milion osób. Sprawy te były opisane m. inn. przez profesora Aleksieja W. Jabłokowa i jego zespół w wielu publikacjach oraz w książce, ale spotkały się z całkowitym milczeniem panującym w mediach. Można powiedzieć że jest to cisza cmentarna. Por.: Dziś rocznica: Poprawna ocena ofiar Czarnobyla: półtora miliona (jak dotąd)
W sprawie wybuchu trzech czy czterech reaktorów Fukushima 1 w 2011 roku zasłona tajemnicy jest porównywalnie wielka. Przyczyny tych wybuchów podawane oficjalnie, to znaczy fale tsunami, które zniszczyły podobno [od strony lądu!] linie energetyczne oraz zabezpieczające agregaty diesla, są ewidentnie nieprawdziwe. Ale nawet władze Japonii zakazały publikowania istniejących badań wskazujących na prawdziwe przyczyny tych wybuchów. Pisaliśmy o tym.
Sprawa Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego
– została również ujawniona przez Michała Falzmanna na początku lat 90-tych zeszłego stulecia. Zrabowane Polsce tym sposobem miliardy stały się podstawą wielkich fortun, które posłużyły między innymi jako narzędzie indoktrynacji, w postaci [ciągle kwitnących] centrów telewizyjnych i informatycznych. Istnieje porażająco pełna informacja i dokumentacja rabunku – ale rabusie i ich „interesy” kwitną.
Zielony komunizm
Wprowadzany w ostatnich dziesięcioleciach w skali światowej zielony komunizm jest odwrotnością naturalnych kierunków poszanowania energii i wykorzystania energii odnawialnych które zaproponowaliśmy – a narzucały się one w sposób naturalny – już przed laty ponad 30-tu. Mianowicie można było uzyskać szybkie i pozytywne zmiany w energetyce, więc i w konkurencyjności gospodarki, korzystając z aktywnych i światłych przedsiębiorczych ludzi, pojedynczych osób, bez narzucania „procedur’ i nakazów od góry. Obecny przymus prowadzi do katastrofy, na pewno Europę, więc i bierną Polskę.
Bajki Darwina i darwinistów
Od co najmniej 100 lat wiadomo, udowodniono, że naciągane bajki darwinistów i Darwina, trwające ciągle jako „naukowa teoria”, są sprzeczne z nauką, szczególnie z biologią, logiką i z matematyką. Omówiłem to m. inn. w pracy: CZY EWOLUCJONIZM JEST NAUKĄ. MATEMATYKA EWOLUCJI A LOGIKA EWOLUCJONISTÓW. I nic! Z uporem tego ucza.
WTC – oszustwo w czasie rzeczywistym
Pierwsze wielkie oszustwo na skalę planetarną w czasie rzeczywistym, to było zniszczenie dwóch, a przecież w rzeczywistości trzech wież w New Yorku 9/11 2001 . Są dostępne dziesiątki czy setki dowodów inscenizacji, oraz przejrzyste ukazanie dowodów realnego przebiegu długo planowanej i przygotowywanej zbrodni. Ale setki milionów telewidzów uwierzyło w wersję ukazywaną im na ekranach.
Zbrodnia smoleńska
Drugie oszustwo w czasie rzeczywistym to była inscenizacja tak zwanej „katastrofy” smoleńskiej, a w rzeczywistości Zbrodni Smoleńskiej. Prawdziwa wersja, logicznie wynikająca z ukrywanych, ale jednak dostępnych faktów, ukazuje kłamstwa i fałsze obu wersji oficjalnych, to jest tej rosyjskiej, z generalszą Anodiną i w Polsce z jakimś Millerem z ekipy Tuska, jak i wersje grupy Macierewicza z pseudo-naukowymi symulacjami. Tam sygnalizowano kilkanaście razy kolejne „odkrycia”, z których nic nie wynikało. Dlaczego oni kłamali ??
W rzeczywistości była to nieporadna, kulejąca inscenizacja w czasie rzeczywistym, właśnie na wzór 9/11 i WTC. Por.: Zbrodnia Smoleńska a Zło Absolutne
Covid – plandemia.
I tutaj ilość jednoznacznie udowodnionych kłamstw i sprzecznych wzajemnie wersji oficjalnych jest ogromna. Miliardowe zyski koncernów są faktem. Na łapówki dla marionetek „rządzących” poszły zapewne jedynie miliony. Ale podrzędni sprawcy i wykonawcy są ciągle bezkarni i bezczelnie awansowani.
Zastanawiające jest, skąd u nich ta pewność bezkarności??
Skąd bierze się ta bierność ludzi, którzy by mogli lawinę kłamstwa powstrzymać? Skąd to tchórzostwo, ślepota badaczy, których z definicji powinna cechować ciekawość – jak jest naprawdę?
Parę przykładów.
We wszystkich chyba krajach cywilizowanych, w których prowadzi się statystyki, udokumentowano ogromną ilość nadmiarowych zgonów. Czemu medycy, naukowcy nie publikują prac omawiających przyczyny tego zjawiska? Takie prace pojawiają się tylko w internecie, a nie [o ile wiem], w czasopismach medycznych. A te nieliczne, które tam opisują prawdę, są przemilczane.
Fascynujące jest przecież prześledzenie skutków tej plandemii czyli pandemii zaplanowanej – np. dla demografii.
Medykom, uczonym w Danii udało się zbadać korelację między partiami szczepionek covidowych a ilością objawów szkodliwych, “ubocznych”.
Ani w Polsce, gdzie próbowaliśmy do takich badań zachęcić, ani w innych krajach – wyników badań nie ma, w każdym razie ja ich nie znalazłem w dostępnej mi części internetu. Czytamy jedynie, że lekarze alarmujący i piszący o tym są surowo karani. Przecież aż narzuca się, by znów standardowo podzielić takie przypadki pod względem wieku, płci, przebytych innych chorób, i wielu innych parametrów.
Czemu świat medyczny zgodził się bez słyszalnego szemrania, by krew do transfuzji nie była oznaczona od jakiego dawcy pochodzi? Ile dawca przyjął szpryc kowidowych i jakie? Ludzie chcący otrzymać krew dawcy nieszczepionego nie mają do tego prawa!! Wprowadzono jednak zakaz takiego oznaczania!Pacjent obawiający się skutków krwi zmienionej genetycznie [wszystko jedno, czy słusznie] jest bezradny.
Raki turbo
W wielu artykułach w internecie sygnalizuje się, że w ostatnich latach wzrosła ilość nowotworów atakujących błyskawicznie, są to tak zwane nowotwory turbo.
Przecież można opracować statystyki, odpowiadające na pytanie czy turbo-raki wzrosły 200 czy 800 razy.
A może nowe badania wykażą, że wcale nie wzrosły? Byłby to wynik uspokajający.
Przecież na przykład dwóch młodych a ciekawskich mogłoby się zainteresować, statystyką na temat Turbo. I znaleźć, że – może – to nie jest wzrost o kilkaset razy, a odwrotnie – naprawdę ich jest np. 17 razy mniej niż 20 lat temu? Jakżeż byłoby to optymistyczne. Tymczasem czytamy jedynie, że lekarze alarmujący i piszący na ten temat – są surowo karani.
Aż narzuca się, by znów, standardowo, podzielić przypadki pod względem ilości przyjętych szczepień, wieku, płci, przynależności do „klasy panującej” i podobnych parametrów. Nikt tego nie robi.
A przy okazji może mogliby znaleźć chemikalium YZ, tanie, które na przykład raz zażyte eliminuje tendencję do nowotworów 50 razy. Cóż to byłoby za ulga dla ludzi – ale klęska dla koncernów farmaceutycznych.
Za komuny, przy całej nędzy i zacofaniu medycyny, gdy chory jednak dostał się do szpitala, to go naprawdę leczyli, człowieka, a nie tylko – jakoś może i czasem błędnie zdiagnozowaną – chorobę. Bardzo wielu lekarzy, szczególnie starszej daty, znało zioła i ich działanie. Chyba dopiero w latach 80 ubiegłego wieku usunięto ziołolecznictwo z wykładów na akademiach medycznych. Zapanowała za to [narzucona przez kogo??] mania „procedur”. Dzieciak wypisany i usunięty ze szpitala umiera na rękach rodziców w drodze do domu. Ordynator pytany, jak coś takiego mogło się stać – tłumaczy spokojnie, że „wszystko odbyło się zgodnie z procedurami”.
A taki Grzesiowski, jeden z głównych propagandystów szpryc covidowych, jeden z najbardziej odpowiedzialnych za ponad 200 000 nadmiarowych zgonów w Polsce, zamiast iść na długo do więzienia, awansowany jest na stanowisko Głównego Inspektora Sanitarnego.
Czy badacze stracili ciekawość naukową, a medycy – w tym wypadku onkologowie – sprzeniewierzają się podstawowym celom swojego zawodu? Oraz pozwalają, by zniesławiać i tępić lekarza, który o tym ośmieli się mówić i pisać ?? Czy to możliwe, by oni wszyscy przyszli na stronę Ojca kłamstwa i zbrodni?
A propagandyści nie mają żadnych argumentów, tylko oklejają uczciwych badaczy i uczciwe badania inwektywami i pomówieniami.
Nie są to pytania retoryczne, naprawdę oczekujemy na nie odpowiedzi.
Staram się wskazywać w swych publikacjach jako drogowskazy tylko te kierunki, w które sam wierzę i idę. Bo bardzo mnie kiedyś zraziły i oburzyły argumenty i usprawiedliwienia różnych demagogów, żydów z GW i postępowych biskupów i podobnego [—], że drogowskaz nie biegnie w kierunku, który wskazuje.
– Nie mogę więc umieszczać u siebie np. propozycji, jak poprawić „ordynację proporcjonalną”. Bo ta ordynacja jest stekiem sprzeczności [porównaj na przykład: OSZUSTWA wmontowane w ordynację „proporcjonalną” przyczyną dziwacznych, szkodliwych “koalicji”]. Należy w całości wyrzucić i zmyć teren polityki z tego szkodliwego świństwa. Każda próba ulepszenia od wewnątrz musi skończyć się klęską. Dziwne, że również tu jakoś stosują się twierdzenia Gödla.
– Nie mogę proponować, jak usprawiedliwić postulaty i fantazje „ekologistów”, bo znam się na tym dobrze. Wyrzucić ich i ich postulaty na kopach [silnych]. Większość, a chyba mniejszość z nich – do wariatkowa.
– Popatrzmy również: Nie mogę proponować, jak ulepszyć modele płaskiej ziemi. O dziwo, zderzam się ciągle ze zwolennikami tej „hipotezy”. Inżynier, dyrektorzy budów, publicyści!! Są więc niebezpieczni, ale zamknąć w wariatkowach się nie dają.
– Czy, a raczej kiedy, da się „coś zrobić” z darwinistami oraz „ewolucjonistami Wszechświata”. Ci pierwsi zatruwają biologię i naukę od prawie dwóch wieków [np. Lamarck], a drudzy – od początku myśli, nauki ludzkiej. Głupota przeplata się z chorobą [głównie psychiczną], ale też ze złem. Przywyknąć? Nie, zwalczać, tępić, ośmieszać. Nigdy zaś nie „ulepszać” nie poprawiać.Won, Q… !!
– Gdzie umieścić zwolenników Religii Uniwersalnej, tych różnych pojebów i franciszków? A, tym to chyba zajmie się osobiście sam Pan Bóg. Ale sądzę naiwnie, że każe większość z nich wyszuflować do piekła? Prawda?
I, co pewne, wszyscy to kiedyś, zapewne niedługo, ujrzymy. Ślepi też! Lub – głupsi, więc biedniejsi – doświadczymy…
Czy tzw. konsensus naukowy w sprawie globalnego ocieplenia to fikcja, a badacze boją się podważać mainstreamową narrację o zbliżającej się katastrofie klimatycznej? O tym z prof. Leszkiem Marksem, byłym szefem Państwowego Instytutu Geologicznego i emerytowanym wykładowcą geologii na Uniwersytecie Warszawskim, rozmawia redaktor „Najwyższego Czasu!” Jakub Zgierski.
Jakub Zgierski: – Nawiążę do głośnej sprawy z kwietnia tego roku. Państwowy Instytut Geologiczny (PIG-PIB) podał wówczas informację odnośnie wpływu człowieka na klimat. Chodzi oczywiście o globalne ocieplenie. To była narracja podważająca tzw. konsensus naukowy w tej kwestii. Później PIG się z tego wycofał, a m.in. Pan padł ofiarą zmasowanej krytyki. Jak to wyglądało od środka? Jakby mógł Pan zdradzić kulisy tej sprawy.
Prof. Leszek Marks: – Wyglądało to w ten sposób, że odbywały się wówczas Dni Ziemi. Jestem emerytowanym profesorem Państwowego Instytutu Geologicznego, ale zwrócono się do mnie z prośbą o przygotowanie odpowiedniej informacji, ponieważ wiadomo było, że od lat zajmuję się zagadnieniami klimatu. Zresztą geologia – praktycznie rzecz biorąc – bazuje na zmianach klimatu, nie tylko w ostatnim czasie, ale w ogóle od początku istnienia Ziemi. Można powiedzieć, że historia Ziemi jest w pewnym sensie historią klimatu. Wobec tego zwrócono się do mnie, abym przygotował materiały do depeszy, którą miałaby przedstawić Polska Agencja Prasowa (PAP). Mogłyby z tego później skorzystać różne redakcje. Przygotowałem te materiały i zostały one zaakceptowane, a później wysłane do PAP. O ile ja zrobiłem to w formie bardziej zwartego tekstu, to PAP przeredagował całość i opublikował w formie bardziej przejrzystej. To korzystnie wpłynęło na odbiór, bo pewne myśli zawarte w tekście zostały wyraźnie od siebie oddzielone. Na końcu została jeszcze dołożona część dotycząca geochemii gleb, która nie była przygotowana przeze mnie.
Wydźwięk mojego tekstu był nie tyle przeciw ogólnej narracji dotyczącej ocieplenia, ile redukował rolę człowieka, który miałby wyłącznie wpływać na zmiany klimatu teraz i w przyszłości. Na początku zareagowały różne gremia propagujące wyłączność wpływu działalności człowieka na współczesne ocieplenie oraz Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Następnego dnia na stronie Instytutu pojawił się komunikat w zasadzie potwierdzający to, co zostało zawarte w depeszy PAP. Może troszkę wyłagodzono temat, ale generalnie główny wydźwięk był mniej więcej podobny. Po paru godzinach ten komunikat został zastąpiony kolejnym, którego treść już była diametralnie inna, co wskazuje na to, że nie został on opracowany przez pracowników Instytutu. Generalnie rzecz ujmując, muszę powiedzieć, że dostałem po tym wszystkim dużo wyrazów wsparcia, przede wszystkim ze strony geologów. Mogę oszacować, że mniej więcej 3/4 tego środowiska podziela moje poglądy. Ponadto dotarło do mnie wiele słów wsparcia od innych osób zarówno z kraju, jak i zagranicy, także od moich dawnych studentów sprzed wielu lat, co sprawiło mi dużą przyjemność. Potem miałem okazję podzielić się swoimi poglądami na temat zmian klimatu w licznych wywiadach dla telewizji, radia i prasy.
Alternatywne podejście do zmian klimatu od tej niby powszechnie akceptowanej koncepcji globalnego ocieplenia antropogenicznego jest potrzebne. Nauka rozwija się tylko wówczas, gdy rozmawiamy i dyskutujemy swobodnie, spierając się na argumenty, a nie wtedy, kiedy dopuszczalna jest tylko jedna, arbitralnie przyjęta koncepcja. Takie czasy już mieliśmy, doskonale je pamiętam i wiem, jak to wyglądało, gdy o pewnych rzeczach mówiło się tylko prywatnie, a nie publicznie. To był chory system, niedopuszczalny w państwie demokratycznym.
–Można powiedzieć, że doszło do pewnej samokrytyki ze strony Instytutu. Ponadto w przestrzeni medialnej pojawiły się stwierdzenia, że to były informacje sprzeczne z ustaleniami nauki, jakieś spekulacje naukowe autora tekstu. Co więcej, fizyk i popularyzator nauki Tomasz Rożek uznał, że przez ten tekst pogłębi się podważanie wyników badań o zmianach klimatu. Czyli wszystko przez Pana.
– Na pewno nie wszystko przeze mnie. W różnych krajach europejskich mam wielu znajomych i przyjaciół, którzy – generalnie rzecz biorąc – mają te same poglądy na przyczyny współczesnych zmian klimatu. Ale, jeżeli ktoś jest nadal czynny zawodowo, to nie może tego otwarcie ujawniać, bo wtedy najczęściej wiążą się z tym jakieś reperkusje.
–Na antenie Radia Wnet stwierdził Pan wprost, że „naukowcy nie podejmują nieskrępowanej dyskusji o klimacie, bo boją się utracić granty”. Czyli nawet jeżeli ktoś się nie zgadza w środowisku naukowców, to lepiej się nie wychylać, bo nie będzie grantów, wyrzucą z uczelni albo pojawią się inne negatywne konsekwencje, tak?
Jeśli ktoś pełni funkcję dyrektora instytutu, kierownika zakładu albo dziekana wydziału, a wystąpi z takimi poglądami, to może się to odbić na jednostce, za którą jest odpowiedzialny. Konformizm takich ludzi można zrozumieć, bo oni czują się odpowiedzialni nie tylko za siebie, ale i za cały zespół.
–A jak jest z tym konsensusem, że niby 99 proc. naukowców zgadza się co do globalnego ocieplenia? Większość z tych 99 proc. to są konformiści, którzy się boją i po prostu się pod tym podpisują?
– Warto zobaczyć, jakiej profesji są to osoby – jaki dorobek w zakresie zmian klimatu mają ludzie, którzy wypowiadają się w tej kwestii w sposób rygorystyczny i jednoznaczny. Jak widzę w telewizji wypowiedzi tzw. ekspertów klimatycznych, to sprawdzam, jakie oni mają wykształcenie. Okazuje się, że wielu z nich nigdy nie zajmowało się klimatem. To często między innymi filozofowie, socjologowie, historycy, a więc osoby, które co prawda mogą się wypowiadać – mamy wolność słowa – ale nie są to profesjonaliści. Ten tzw. konsensus klimatyczny jest po prostu dosyć atrakcyjny, w wielu przypadkach także finansowo.
–Na czym się właściwie zasadza ten cały konsensus? Cały czas pojawia się przekaz, że przeważająca większość tak twierdzi, więc ten 1proc. to jest – tak potocznie mówiąc – jakaś szuria.
– Nie wiadomo, w jaki sposób ten 1 proc. został wyliczony. Sięgając do raportów Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC), opracowywanych i publikowanych co kilka lat, trzeba przyznać, że jest w nich dużo dobrej, pełnej wiedzy naukowej, ale to dotyczy raportów grup roboczych, z których każdy może mieć nawet ponad tysiąc stron. Tam jest dużo wartościowego materiału napisanego przez naukowców, jednak większość ludzi propagujących tzw. konsensus klimatyczny zaznajamia się jedynie ze streszczeniem technicznym dla polityków, o objętości zwykle stu kilkudziesięciu stron, które jest przygotowywane przede wszystkim przez polityków. W nauce, a zwłaszcza w naukach doświadczalnych i przyrodniczych, wiarygodność koncepcji czy hipotez określamy w procentach prawdopodobieństwa oraz zawsze podajemy zakres niepewności. Do tego służą metody statystyczne, którymi się to określa, np. coś jest wiarygodne na 60 proc. Natomiast w tych streszczeniach technicznych IPCC wiarygodność i prawdopodobieństwo nie są określane z użyciem jakiejkolwiek metodologii, tylko jest to przegłosowywane w ograniczonym zespole, w którym na ogół nie ma specjalistów w temacie głosowania. Nie ma to nic wspólnego z metodami stosowanymi w nauce.
–Jeżeli większość osób z tej organizacji coś twierdzi, to oni to po prostu przegłosowują, tak?
– Tak, jeśli chodzi o te streszczenia techniczne. Wnioski w nich przedstawione często są niezgodne z materiałami zawartymi w raportach grup roboczych, które zwykle (nie zawsze) opierają się na wiarygodnych źródłach i zostały opracowane w większości przez fachowców. Znam niektórych naukowców, którzy przygotowywali fragmenty raportów grup roboczych, i często są to specjaliści o wysokim prestiżu naukowym.
–Czyli naukowcy swoje, a politycy swoje?
– Wyciągane wnioski są ukierunkowane politycznie. Jeśli sięgnie się do raportów grup roboczych, to w wielu przypadkach nie ma tam zwykle prawdopodobieństwa występowania określonych, prognozowanych zjawisk klimatycznych na poziomie 95 proc. czy 90 proc., tylko znacznie mniejsze.
Przed kilku laty pisałem o konieczności działań wobec plag akademickich w Polsce na wzór włoskiej operacji „Universita bandita”.
Włosi zaniepokojeni patologiami akademickimi, a w szczególności ustawianiem konkursów na etaty, podjęli działania, aby patologię ograniczyć i wielu rektorów znalazło się na ławach oskarżonych. U nas takich działań się nie podejmuje, a proceder ustawiania konkursów na etaty traktuje się jako normę, a nie jako plagę!
Czarny rynek pisania prac dyplomowych, oferowanych przez wyspecjalizowane firmy, też nie jest skutecznie zwalczany. Może ten stan rzeczy zmieni afera korupcyjna w Polskiej Komisji Akredytacyjnej i Collegium Humanum, choć to tylko wierzchołek góry lodowej, która tak łatwo chyba się nie stopi.
Niemniej kilku rektorów, nie tylko głównego szefa Collegium Pawła C., już zatrzymało Centralne Biuro Antykorupcyjne, uznając, że mamy do czynienia ze zorganizowaną grupą przestępczą, degradującą nie tylko polską domenę akademicką, lecz także osłabiającą struktury państwa. Wystawiano bowiem, za korzyści majątkowe i osobiste, dokumenty ukończenia studiów MBA, które uprawniają do zasiadania w radach nadzorczych spółek z udziałem skarbu państwa.
Zaufanie społeczne do dyplomów i tytułów akademickich powinno jeszcze bardziej spadać, bo skala oszustw na drodze do ich uzyskiwania jest wielka. Wydawanie lipnych dyplomów to intratny interes, a takie dokumenty stały się obiektami mrocznego pożądania dla nader wielu. Okazało się, że mimo różnej orientacji politycznej beneficjenci tego procederu nie różnią się orientacją etyczną, akceptując zasady nikczemnego postępowania. To spuścizna nie do końca upadłego komunizmu, w którym zorganizowane, nieraz do dziś anonimowe, grupy przestępcze oczyszczały kadry akademickie z elementu o odmiennej orientacji etycznej. Najwyższy czas, aby przystąpiono też do likwidacji innych plag, także w uczelniach publicznych, i powołania Polskiego Ośrodka Monitoringu Patologii Akademickich, co postulowałem jeszcze w 2010 roku!
Ale taka POMPA nadal nie działa, więc plagi mają się dobrze.
Państwowe Wydawnictwo Naukowe opracowało poradnik pt. „Jak nauczyć studentów krytycznego myślenia i poprawnego dobierania źródeł”, co nie powinno budzić zdziwienia. Poziom krytycznego myślenia, nie tylko u studentów, zbliżony jest chyba do zera, o czym mogą świadczyć wyniki ostatnich wyborów parlamentarnych rozstrzygniętych w głównej mierze przez młodych. Nie mając zbytniego doświadczenia i perspektywy czasowej, narażani są na szkodliwy wpływ dezinformacji i manipulacji. Na uczelniach dominują orientacje lewicowo-liberalne, konformizm i klimat antykultury unieważniania. To ma także uwarunkowania historyczne, bo przez kilkadziesiąt lat budowania komunizmu krytyczne myślenie stanowiło zagrożenie dla jedynie słusznego systemu.
Uczący krytycznego myślenia i nonkonformizmu byli marginalizowani, usuwani z uczelni, gdyż traktowano ich jako mających negatywny wpływ na młodzież akademicką. Ten stan rzeczy przetrwał do III RP z wyselekcjonowanymi konformistycznymi kadrami akademickimi, pozbawionymi zdolności krytycznego myślenia, a nawet bojącymi się myśleć, mimo – jak się mówi – odzyskanej wolności. Natomiast w wolnej Polsce nonkonformiści często jednak nie odzyskali wolności kontaktów ze studentami.
Kto ma zatem skłaniać studentów do refleksji, do krytycznego myślenia? Przejawy takich niepoprawnych poczynań u nielicznych akademików prowadzą do mobbingu, do marginalizacji, przemilczenia, wykluczenia z posłusznego „autorytetom” środowiska. Takich nie zaprasza się na konferencje, nie mają wiele szans na awanse, na uzyskanie środków finansowych na badania. Nawet „doskonali” profesorowie, autorytety pedagogiczne, intencjonalnie dezinformują nie tylko akademicką społeczność, wprowadzają do obiegu publicznego fałszywe informacje, manipulują faktami, aby tylko zdyskredytować im niewygodnych. Unikają powoływania się na źródła, bo te mogą zmieniać lokalizację i wprowadzać w błąd [sic!].
Niestety PWN nie opracował do tej pory poradnika dla takich akademików, którzy bezkrytycznie, bezmyślnie zasłaniają się nieświadomością swojego postępowania.
Chociaż dawni i obecni bolszewicy mają pełne usta zapewnień o demokracji, to nie przejmowali się i nie przejmują tym, czego chcą ludzie. Pośród wywołanego przez siebie chaosu chcą jak najdalej posunąć rewolucyjny walec. Im większy chaos, tym łatwiej wprowadzać nieakceptowalne w zwyczajnych warunkach rewolucyjne zmiany. Zwłaszcza jeżeli forsowane są one równocześnie na wielu polach, co znacznie zmniejsza potencjalny opór.
Na początek „nasz news” – wraz z symboliczną datą 7 listopada rząd Donalda Tuska oficjalnie zmieni nazwę na Radę Komisarzy Ludowych. Funkcje pełnione dzisiaj przez ministrów i ministry – które to określenia kojarzą się z burżuazyjnymi przesądami – obejmą komisarze oraz komisarki.
News pochodzi wprost od renomowanego Radia Erywań, ale jest w nim ziarno prawdy. W analogii z rządami bolszewików – nawet więcej niż ziarno.
Ekipa sprawująca dziś władzę w Polsce, w ślad za dyrektywami globalistów ogromnie przyspieszyła dążenia do celów, które w poprzednich dwóch kadencjach realizowane były z większą ostrożnością. Rzucony w obieg przez Światowe Forum Ekonomiczne WEF i potężne fundacje paradygmat rozłożonej na dekady likwidacji państw narodowych oraz utworzenia światowego gułagu, narzucił diabelsko sprytną metodę.
W drodze do imperium pozbawionego wolności i własności prywatnej generowane są kolejne kryzysy. Efektem tych kryzysów, z początku oderwanych od siebie, lecz z czasem występujących równocześnie, będzie narastający z coraz większą siłą chaos. Równolegle postępować ma bowiem lawinowy wzrost cen energii, likwidacja rolnictwa, stopniowe wywłaszczanie – dyrektywa budynkowa UE, walka z prywatnymi samochodami, kolejne podatki i obciążenia „ekologiczne”, tłamszenie rolnictwa czy przemysłu mięsnego…
W tym samym czasie kraje Europy zalewane są tłumami roszczeniowych i często agresywnych imigrantów z kultur zupełnie niepodatnych na asymilację w nowym miejscu zamieszkania. Media i politycy prowokują strach przed wojną, zza rogu wychyla się kolejna śmiertelna „pandemia”… W naszym kraju dokonuje się dodatkowo gorączkowe nadrabianie zaległości w sferze edukacji i prawa rodzinnego – w myśl doktryny genderowej.
Bojowniczka wielu frontów
Wracając do analogii wziętej z czasów komunistycznego, październikowego przewrotu, to na polskim gruncie ważną rolę w nowej radzie komisarzy pełniłaby z pewnością Barbara Nowacka. Gorliwość, z jaką stara się ona wcielać w czyn najbardziej skrajne lewicowe idee, odpowiada dzisiejszym potrzebom rewolucyjnego ducha czasu.
Obecność tak radykalnej działaczki nowej komuny w fotelu „ministry” istotnego resortu powinna zapalić czerwone światło w głowach wszystkich zainteresowanych kształcącą, a nie degenerującą szkołą.
Widząc zagrożenie związane z próbami stopniowej eliminacji katechezy ze szkół, nasi biskupi napisali w swym czerwcowym stanowisku: „Zachęcamy wszystkich wiernych, aby podejmować działania ukazujące wartość lekcji religii w szkole. Szczególnie prosimy katolickich rodziców, aby odważnie zabierali głos w tej sprawie. Apelujemy także do mediów katolickich, ruchów i wspólnot religijnych, aby podejmowali podobne działania”.
[A sami co zrobili?? Gdzie ich NON POSSUMUS?? MD]
To wybitnie aktualny apel. Jednak podobny alarm należałoby ogłosić w odniesieniu do próby wielopoziomowego zniszczenia polskiej szkoły m.in. przez redukcję programów, eliminację wartościowych lektur, usunięcie przedmiotu Historia i Teraźniejszość, zapowiadane wprowadzenie genderowej seksedukacji pod przykrywką „wiedzy o zdrowiu” wraz z początkiem roku szkolnego 2025/2026. W trakcie zaledwie kilku miesięcy komisarz Nowacka zdążyła już poczynić wiele niszczycielskich ruchów.
Społeczny sprzeciw wobec wypychania ze szkół publicznych katechezy szefowa MEN skwitowała słowami: – Rozumiem, że protestują, dlatego że w tej chwili Kościół zyskuje na tym, że państwo zatrudnia katechetów, księży przede wszystkim, i Kościół nie czuje się zobowiązany świadczyć im takich świadczeń, jakie powinien realnie. Mam świadomość, że uderzamy w interes pewnej grupy – sprowadzając katolików do kategorii jedynie wpływowego lobby.
„Ministra” zapowiedziała też wprowadzenie do nauczania w placówkach publicznych tak zwanego języka śląskiego. Jak zaznaczyła, „w niedługiej perspektywie będzie wchodził do szkół, gdzie będzie uczony, tak jak jest uczony język mniejszości narodowej czy język regionalny”.
Ostatnio poparła legalizację związków jednopłciowych (tak zwanych partnerskich) wraz z możliwością przysposabiania dzieci, tłumacząc to… realizacją praw tych ostatnich.
Również w tych dniach „zasłynęła” szokującymi wypowiedziami odnoszącymi się do planów zmiany listy szkolnych lektur. Barbara Nowacka zadeklarowała, że zatwierdzony już wykaz zostanie ogłoszony do 29 czerwca. – Z mojej strony ten temat jest absolutnie zamknięty – stwierdziła.
Jak łaskawie zapewniła, uczniowie nadal będą zapoznawać się z treścią „Pana Tadeusza”, „Chłopów” czy „Potopu”, ale jedynie fragmentarycznie.
Inna bulwersująca część tyrady komisarz oświaty dotyczyła twórców współczesnych.
– Lista lektur była gigantyczna i – niestety – nieczytana – oceniła minister. – Były pewne pomysły indoktrynacyjne, na przykład w ostatnich latach powkładano poezję niejakiego Rymkiewicza. Eksperci bardzo rekomendowali usunięcie. Podpisałam dokument, gdzie pan Rymkiewicz czy pan Dukaj się nie pojawiają – oznajmiła.
Tego było za wiele już nie tylko dla przedstawicieli konserwatywnie nastawionej opinii społecznej. Na lewicową szefową MEN posypała się krytyka także ze strony znanych publicznie osób, które nie sposób posądzać o szczególne sentymenty wobec prawicy: Wojciecha Szackiego, Michała Szułdrzyńskiego, Jakuba Żulczyka.
Z kolei zawsze starannie ważący słowa profesor Andrzej Nowak komentując poczynania Nowackiej nie zawahał się przypomnieć słów Stefana Kisielewskiego o „dyktaturze ciemniaków”. W swym felietonie dla portalu wPolityce.pl krakowski historyk napisał również: „Wypowiadałem się już nieco wcześniej na temat obrazu radykalnie wykastrowanej z polskości nowej podstawy programowej nauczania historii, jaką przygotował resort Nowej Europejskiej Przestrzeni Edukacyjnej (bo to chyba jest już właściwa nazwa?). Zmiany zapowiedziane przez panią ministrę na liście lektur z języka polskiego idą odważnie w tym samym kierunku”.
Lekcyjne godziny zwolnione przez Sienkiewicza, Dukaja i Rymkiewicza zajmą między innymi omówienia utworów Olgi Tokarczuk. To idealna autorka na czasy trwającej rewolucji kulturalnej. Domaga się na przykład wpisania do Konstytucji „praw zwierząt”, oskarża o najgorsze zbrodnie Kościół katolicki, wspiera za to polityczny ruch LGBT+ dążący do obalenia rodziny.
Odchudzanie programów nie ograniczy się oczywiście do języka polskiego. Uczniowie poznają w ograniczonym zakresie również geografię, chemię, fizykę, biologię i historię.
Przez walkę o aborcję do międzynarodowych zaszczytów
Barbara Nowacka ma w swoim życiorysie wiele organizacji i ugrupowań politycznych, Najbardziej znana jest jednak z wieloletniej walki o swobodę zabijania dzieci nienarodzonych. Tej aktywności zawdzięcza nominację do grona listy „100 najważniejszych globalnych myślicieli” magazynu „Foreign Policy” w 2016 roku. Uzasadnieniem tych honorów było współorganizowanie czarnych protestów przeciwko społecznemu projektowi „Stop Aborcji”, utrąconemu ostatecznie przy decydującym udziale Zjednoczonej Prawicy.
Wspomniany tu amerykański dwumiesięcznik wykazał się dużą “intuicją” w typowaniu Polsce przyszłych „elit” politycznych. Nowacka została bowiem uhonorowana wraz z Agnieszką Dziemianowicz-Bąk obecną minister rodziny, pracy i polityki społecznej. Dodajmy, że cztery lata wcześniej ten sam zaszczyt przypadł w udziale Radosława Sikorskiego, zaś w 2019 roku – samego Donalda Tuska. Cała trójka ma obecnie wybitny udział w dokonujących się obecnie w Polsce przemianach.
10 maja w stolicy przeszła około 300-tysięczna manifestacja sprzeciwu wobec Zielonego Ładu. Maszerowali głównie rolnicy i robotnicy z Solidarności z całej Polski, protestując przeciwko polityce UE, która może doprowadzić – nie tylko ich – do biedy i do utraty suwerenności przez Polskę. Akademików w tym tłumie nie było widać.
Manifestacja przechodziła przed bramą Uniwersytetu Warszawskiego, przed Pałacem Staszica – siedzibą PAN – i tam też nie było akademików, którzy demonstrowaliby swoje odmienne poglądy, zapraszaliby do debat nad Zielonym Ładem, czyli realizowaliby społeczną powinność ludzi nauki.
W czasach PRL akademicy byli bardziej widoczni publicznie, podczas corocznych marszów 1-majowych demonstrując swe poparcie dla władz komunistycznego państwa.
W rewanżu byli uznawani za koryfeuszy nauki, no i cieszyli się zdecydowanie największym prestiżem zawodowym. Sformatowani na modłę przewodniej siły narodu, ulegli jednak degradacji, abdykując z poszukiwania prawdy. Dla zdobycia awansów i finansowania swej działalności gotowi są unieważniać wszelkie niewygodne fakty, które podważałyby narzucaną ideologię.
I dziś mamy deficyt debat o zdumiewającej walce z klimatem, podnoszeniu decydującej roli człowieka w jego zmianach, przy unieważnieniu roli Słońca czy aktywności wnętrza Ziemi. Do tej pory to klimat wpływał na człowieka w całej jego historii, a teraz podobno to człowiek ma dać sobie radę z procesami kształtującymi klimat, i ta ideologia ma nie podlegać dyskusji.
Co to ma wspólnego z nauką? Zdroworozsądkowe argumenty nieutytułowanych obywateli są bardziej przekonujące, a społeczna rola uczonych zdaje się spadać do zera, tak jak prestiż profesora się obniża (w tegorocznym rankingu prestiżu zawodów profesorowie spadli na szóstą pozycję).
Nadzwyczajna kasta akademicka formująca nasze elity nie zniża się do dialogu nie tylko z nieutytułowanymi, lecz także z naukowcami ośmielającymi się wątpić w skalę ludzkiej odpowiedzialności za zmiany klimatu, które zawsze istniały od milionów lat, i to na znacznie większą skalę, bez udziału człowieka.
W psychologii społecznej znane jest pojęcie złudzenia ponadprzeciętności zwane efektem jeziora Wobegon oraz efektu Dunninga-Krugera, błędu poznawczego, polegającego na tym, że niektórzy przekonani są o swojej nieprzeciętności, nadprzeciętnych kompetencjach i umiejętnościach w porównaniu z innymi ludźmi. Nietrudno zauważyć funkcjonowanie tych efektów w domenie akademickiej.
Na efekcie Dunninga-Krugera oparta jest w gruncie rzeczy akademicka siatka płac, odnosząca się do poziomu wynagrodzeń tytularnych profesorów jako osób uważanych za ponadprzeciętne. Można się jednak przekonać, że jest to jedynie złudzenie, błąd poznawczy, jako że osoby mniej utytułowane lub nieutytułowane często wykazują się większą inteligencją, kompetencjami i umiejętnościami (nawet w dziedzinach uprawianych przez profesorów), a prace doktorów bywają bardziej wartościowe, więcej wnoszące do gmachu nauki, niż prace profesorów.
Mimo to w naszym systemie profesorowie, jako osoby „hurtowo” ponadprzeciętne, mają otrzymywać 2,5-krotnie wyższe wynagrodzenie od przeciętnego. A nieprzeciętni, gdy są mniej utytułowani, mają zarabiać całkiem przeciętnie (lub jeszcze mniej), co nie stanowi trampoliny do uzyskiwania dużych osiągnięć naukowych. Niestety, efekt Dunninga-Krugera został określony na podstawie badań studentów, gdy poszukiwania w cyberprzestrzeni odniesienia tego efektu do gremiów profesorskich nie przyniosły rezultatów. Może mamy tu do czynienia z błędem poznawczym.
Jakby zwieńczeniem efektu Dunninga-Krugera jest zainstalowanie w polskiej domenie akademickiej Rady Doskonałości Naukowej, selekcjonującej rzesze akademików do doskonałości. U członków Rady, mimo że często niedoskonałych i niemających świadomości swych braków, zaznacza się złudzenie ponadprzeciętności (efekt jeziora Wobegon), co w konsekwencji może prowadzić do zatopienia naszej domeny akademickiej w takim jeziorze. Nasz niewydolny, nieefektywny system tytularny oparty jest jednak na takich złudzeniach. A co więcej, przeciętni obywatele mają zaufanie do telewizyjnych profesorów, ekspertów w każdej dziedzinie.
Szanowni Państwo, Zacznę od fragmentu listu. W tych dniach bowiem mam być zamordowany. Chciałem być Tobie ojcem i przyjacielem. Bawić się z Tobą i służyć radą i doświadczeniem w kształtowaniu twego umysłu i charakteru. Niestety okrutny los zabiera mnie przedwcześnie a Ciebie zostawia sierotą. Dlatego piszę i płaczę… Te słowa skierował do swojego małego syna podpułkownik Łukasz Ciepliński, ps. „Pług”, który został zamordowany strzałem w tył głowy w więzieniu UB na Mokotowie. W piątek przypadała 73. rocznica jego śmierci i z tej racji obchodziliśmy Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. Jestem pewien, że nikomu z Państwa nie trzeba przedstawiać takich postaci jak gen. August Emil Fieldorf „Nil”, mjr Marian Bernaciak „Orlik” czy sierż. Józef Franczak „Lalek”. Nie trzeba opowiadać ich historii ani objaśniać jej tragizmu. Nazywani faszystami, bandytami, choć pragnęli tylko ujrzeć swój ukochany kraj prawdziwie wolnym. Dziś ich rodziny często nadal nie wiedzą, gdzie spoczywają ich szczątki. Ale na pewno wiedzą też Państwo, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu te historie nie były tak znane, bo zwyczajnie nie wolno było o nich mówić. Ta część naszej historii była jak bolesna drzazga, która tkwi pod skórą, ale zamiast zająć się nią i próbować oczyścić ranę, musimy ją ukryć i mierzyć się z bólem, o którym nie wolno nawet wspominać. Dziś możemy wspominać Żołnierzy Niezłomnych, obchodzić publicznie dzień pamięci i mówić o nich naszym dzieciom. Ale już wkrótce mogą powrócić w mroki niepamięci. Żołnierzom wyklętym szykuje się kolejną śmierć – bo tę pierwszą zadano im fizycznie, a drugą próbując wymazać pamięć o nich. Teraz, po latach ich obecności na kartach podręczników do historii, znów mają zniknąć. A to wszystko za sprawą zmian proponowanych przez resort edukacji.Można było się spodziewać, że Lewica marzy o dobraniu się do stołków w Ministerstwie Edukacji Narodowej nie bez przyczyny. I rzeczywiście – planowane przez nich zmiany w podstawie programowej pokazują wyraźnie, że chcą wywrócić polską szkołę niemalże do góry nogami. Myli się jednak ten, kto sądzi, że są to zmiany chaotyczne czy przypadkowe. Bynajmniej – wszystko to skrzętnie przemyślane posunięcia, a każda, nawet pozornie nieznacząca zmiana, służy wyższym celom. Chcą bowiem wychować pokolenie wykorzenione z polskości i nieznające własnej historii. Pokolenie niezdolne do rozumienia bieżących procesów społecznych, bo do tego potrzebna jest przecież znajomość pewnych ciągów przyczynowo-skutkowych. Z podstawy programowej historii znikną tak istotne dla rozumienia polskich losów postacie jak Danuta Siedzikówna „Inka”, rotm. Witold Pilecki, Irena Sendlerowa, rodzina Ulmów czy właśnie Żołnierze Niezłomni. Zniknie też zapis o tym, że na Wołyniu dokonano ludobójstwa Polaków, bo dziś to – jak się okazuje – nieprawomyślne. Teraz mowa ma być jedynie o „konflikcie polsko-ukraińskim”. Przyznają Państwo, że konflikt między dwoma narodami, a ludobójstwo dokonane przez jeden z tych narodów na drugim, to jednak zasadnicza różnica. Relatywizowanie tych wydarzeń to zwyczajne kłamstwo i próba zatarcia pamięci o ofiarach tamtych wydarzeń. Po co to wszystko? Zgodnie z oficjalną wersją, kolportowaną uspokajającym tonem przez orędowników reformy, chodzi tylko o „odchudzenie podstawy programowej”, tak aby stała się możliwa do realizacji. Uczniów i nauczycieli trzeba odciążyć, zdejmując z nich obowiązek realizacji pewnych nadmiarowych zagadnień. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że te nadmiarowe i niepotrzebne zagadnienia wybierano zgodnie z bardzo jasnym kluczem: z podstawy wypada to, co buduje narodową dumę, co pokazuje bohaterstwo Polaków i to, co mogłoby urazić sąsiednie narody. Z lekcji historii ma zniknąć wszystko to, co kojarzy się z patriotyzmem, tożsamością narodową czy chrześcijaństwem. Ale to nie wszystko, bo zmiany dotyczą także innych przedmiotów. I są równie niepokojące. Nie zgadzam się na niszczenie edukacji !Z podstawy programowej dla geografii również – zapewne także całkiem przypadkowo – znikają zagadnienia dotyczące polskiej gospodarki, tradycji i kultury. Polska ma najwyraźniej pozostać tylko „ubogim krewnym” Zachodu i bez marudzenia czy jakichkolwiek ambicji zajmować przeznaczone jej miejsce kraju posłusznie spełniającego polecenia większych i bogatszych. Sądzę, że to, co opisałem pozwala już Państwu zrozumieć, dokąd zmierza ta „reforma” edukacji, ale to jeszcze nie wszystko. Równie niebezpiecznie zapowiadają się także zmiany w programie biologii. I znów trudno tu uniknąć narzucających się skojarzeń ideologicznych. Z podstawy programowej tego przedmiotu mają zniknąć wiadomości dotyczące płciowości i rozrodczości, np. wiedza o przebiegu cyklu miesięcznego kobiety, o wpływie różnych czynników na rozwój dziecka w łonie matki czy o zasadach profilaktyki chorób przenoszonych drogą płciową. Już to powinno budzić nasze obawy. To przecież niezwykle istotne informacje, zwłaszcza w kontekście przygotowania do macierzyństwa. Być może jednak twórcom reformy wcale nie zależy na tym, aby wychowywać młodzież do odpowiedzialnego podejścia do seksualności i rodzicielstwa. Zamiast tego można przecież przedstawić im inne podejście: najważniejsze to się „zabezpieczyć”, bo ciąża to zagrożenie, a to, jak zadbać o prawidłowy rozwój dziecka przed narodzinami nie powinno być potrzebne, bo w razie czego będziemy przecież mieć dostęp do aborcji na życzenie. Najbardziej ideologiczną zmianą jest jednak wykreślenie z podstawy programowej punktu, w którym mowa o tym, że nie należy bez konsultacji z lekarzem przyjmować preparatów hormonalnych. Chyba bardziej wprost nie dało się powiedzieć, że od teraz dziewczęta mogą bezrefleksyjnie faszerować się pigułkami „dzień po” i latami łykać tabletki antykoncepcyjne albo że branie hormonów przesłanych przez „znajomego z internetu” może się skończyć nieodwracalnym okaleczeniem ciała! A żeby jeszcze bardziej skutecznie zniszczyć zdrowie dzieci, reformatorzy wykreślają też z podstawy programowej wzmianki o znaczeniu ruchu dla zdrowia czy o szkodliwości substancji psychoaktywnych: narkotyków, środków dopingujących, dopalaczy i niektórych leków. Czy to wiedza zbędna dla dzieci i młodzieży? A może zbyt trudna…? Dlaczego więc tego rodzaju treści mają zniknąć ze szkół? Może po to, aby łatwiej było uformować społeczeństwo bierne, nieświadome i skoncentrowane tylko na własnej, doraźnej przyjemności? Bez znajomości przeszłości i bez umiejętności spojrzenia w przyszłość – bo po co. Edukacja w służbie władzy – to już było. I, niestety, wraca. Chcę chronić dzieci przed indoktrynacją! I choć jestem pewien, że z ust polityków będziemy teraz słyszeć gorące zapewnienia, że to wszystko dla dobra uczniów, że ma ich odciążyć i dać czas na rozwijanie pasji; że szkoła ma stać się miejscem przyjaznym, a nie blokiem startowym w wyścigu szczurów; albo że to tylko kosmetyczne zmiany bez znaczenia – nie mam wątpliwości, że nie możemy dać się zwieść tego rodzaju zaklęciom. Szkoła od lat jest kluczowym polem ideologicznej walki dla wszelkiej maści propagandystów, a środowiska „postępowe” – Polacy wstydzący się własnego pochodzenia, feministki, edukatorzy seksualni czy lobbyści ruchu LGBT – już od dawna ostrzą sobie zęby na nasze dzieci. Teraz wreszcie mają do nich dostęp i nie obawiają się wytoczyć wszystkich dział, aby przejąć rząd dusz w tym najmłodszym pokoleniu. To dla nich prawdziwe żniwa. Jeszcze zanim ci młodzi ludzie wykształcą w pełni swoją osobowość, zanim będą zdolni chronić się przed wpływem tego prania mózgów, indoktrynacja ruszy pełną parą. To ostatni moment, aby ich powstrzymać! Na etapie prekonsultacji Centrum Życia i Rodziny zgłosiło swoje zastrzeżenia i wypunktowało szkodliwe propozycje zmian. Niestety nie ma pewności, że te głosy sprzeciwu zostaną uwzględnione. Jeśli na dalszym etapie konsultacji związanych z reformą okaże się, że najgroźniejsze zmiany zostały zachowane, będziemy również aktywnie działać w interesie dzieci i młodzieży. A jeżeli rządzący nie posłuchają tych głosów sprzeciwu wyrażonych na drodze konsultacji – nie złożymy broni. Jesteśmy gotowi protestować pod gmachem ministerstwa, jeśli jedyną drogą przemówienia politykom do rozsądku będzie wyjście na ulicę. Wspieram takie działania! Wiem, że wielu z Państwa doskonale rozumie znaczenie edukacji w tym starciu cywilizacji. Po ostatnim mailingu, w którym proponowaliśmy Państwu możliwość zorganizowania spotkań z naszymi ekspertami na temat smartfonów w szkołach, otrzymaliśmy już kilka zaproszeń. Wszystko wskazuje na to, że teraz takie spotkania będą jeszcze ważniejsze. Rząd przygotowuje się bowiem do całkowitej cyfryzacji szkoły. Może się to wydawać dobrym pomysłem, w końcu szkoła także powinna iść z duchem czasu. Ale jak się okazuje inne kraje, które tę ścieżkę wydeptały już przed nami… teraz z niej schodzą. Przykładem takich zmian może być Szwecja, która po latach cyfryzacji, wraca teraz do tradycyjnych metod edukacji. Do szkół wracają tradycyjne, drukowane podręczniki, nauka odręcznego pisania i czas na ciche czytanie. To duża zmiana, bo w ostatnich latach szkoły kładły nacisk głównie na naukę „kompetencji cyfrowych” czy pisania na klawiaturze. W ciągu kilku lat jednak wyniki szwedzkich uczniów w zakresie umiejętności czytania niepokojąco spadły. I znów nasuwa się pytanie: czy musimy powtarzać błędy innych, aby czegoś się nauczyć? Wierzę, że z Państwa pomocą możemy wiele zdziałać, zanim w polskich szkołach również rozpocznie się eksperyment o nazwie „postępowa edukacja”. Mając po swojej stronie świadomych zagrożenia rodziców, dziadków, nauczycieli i wychowawców, możemy skutecznie zareagować: przede wszystkim informując i alarmując o niebezpieczeństwach związanych z planowaną reformą. Potrzebujemy jednak w tych ważnych działaniach Państwa pomocy. Każdy wyjazd na spotkanie z rodzicami czy nauczycielami w sprawie szkodliwości nadużywania smartfonów łączy się z kosztami. Do tego dochodzi konieczność sfinansowania wydruku materiałów informacyjnych, a tych, wraz ze zwiększającym się zainteresowaniem, potrzebujemy coraz więcej. Dlatego bardzo proszę Państwa o wsparcie naszych działań w walce o dobrą edukację i w obronie dzieci i młodzieży przed lewicową indoktrynacją dobrowolnym datkiem w wysokości 50 zł, 100 zł czy 200 zł lub innej, którą uznają Państwo za odpowiednią.Wspieram walkę o dobrą edukację!Aby działać w tej sprawie skutecznie, musimy przede wszystkim zbudować silny front sprzeciwu wobec „deformy”. Niezbędne są więc spotkania informacyjne, rozmowy z rodzicami i przekonywanie ich, że – choć mami się ich twierdzeniami, że to wszystko dla dobra ich dzieci – nie tędy droga. Tylko przekonanie jak największej liczby Polaków o tym, że planowane zmiany to tak naprawdę koń trojański, który zdewastuje polskie szkoły, pozwoli nam wywierać skuteczną presję na polityków. Wykorzenienie tradycji, historii, postaw patriotycznych nie może skończyć się dobrze. Zakłamywanie przeszłości jest tylko wstępem do budowania opartej na fałszu przyszłości. Do budowania społeczeństwa zależnego, biernego, poddającego się z pocałowaniem ręki ideologom „nowego, wspaniałego świata”. Ale jestem pewien, że nie o taką Polskę walczyli Żołnierze Niezłomni, których pamięć czcimy. Serdecznie pozdrawiam
Nie milkną echa afery związanej z uczelnią Collegium Humanum, która w ekspresowym tempie wystawiała dyplomy MBA ułatwiające zatrudnienie w spółkach skarbu państwa. Jak ustaliło Radio ZET, ekspert zasiadający w prezydenckiej Narodowej Radzie Rozwoju uzyskał taki dyplom w… 20 dni.
Niepubliczna uczelnia Collegium Humanum powstała w 2018 roku. Oferuje studia na różnych kierunkach i poziomach. Ma siedzibę główną w Warszawie oraz filie w kilku innych miastach w Polsce i za granicą.
Popularność uczelni niekoniecznie wynikała z jakości kształcenia, lecz szybkości, w jakim wydawała dyplomy MBA – studiów dyplomowych dla kadry menedżerskiej. W normalnym trybie uzyskanie dyplomu zajmuje dwa lata. Na Collegium Humanum ścieżka była znacznie przyspieszona.
To sprawiało, że uczelnię wybierało wiele osób z pierwszych stron gazet – celebryci, sportowcy, osoby związane z branżą szeroko rozumianej kultury. Dyplomy na uczelni uzyskały także dziesiątki osób z polityki lub ściśle powiązanych z polityką, dzięki czemu spełniały one warunki konkursowe przy rekrutacji na stanowiska państwowe.
Na przykład Jacek Sutryk, prezydent Wrocławia, dyplom MBA uzyskał w 2020 roku. Jak pisał „Fakt”, „w tym samym roku (w czerwcu i w lipcu) dołączył do rad nadzorczych trzech spółek: Regionalnego Centrum Gospodarki Wodno–Ściekowej w Tychach, Spółki Koleje Dolnośląskie z siedzibą w Legnicy i Śląskiego Centrum Logistyki z siedzibą w Gliwicach”.
Radio ZET opisuje, jak wyglądał proceder przyznawania dyplomów MBA. Jedną z głównych ról odgrywał współpracujący z Collegium Humanum Zbigniew D. To do niego trafiały osoby zainteresowane przyspieszonym trybem „nauki”. Za odpowiednią opłatą ustanawiano „indywidualny tok studiów”.
Z takiej opcji skorzystał np. Marek S., ekspert Rady do spraw Ochrony Zdrowia Narodowej Rady Rozwoju działającej przy prezydencie Andrzeju Dudzie. Według ustaleń Radia ZET, zapłacił Zbigniewowi D. 10 480 złotych. Dokumenty rekrutacyjne otrzymał 7 czerwca 2021 roku, a już 27 czerwca, czyli 20 dni później, miał dyplom ukończenia studiów MBA. Wg jego zeznań, był zapewniany, że w żadnych zajęciach uczestniczyć nie musi. Na dyplomie widniała liczba 286 godzin zajęć, które rzekomo odbył Marek S.
Zbigniew D. miał przekonywać Marka S., że w taki sam sposób uzyskało dyplomy Collegium Humanum wiele osób z ministerstw i wielu czołowych polskich polityków.
Radio ZET podaje, że Zbigniew D. nie był jedyną osobą, która organizowała cały proceder. „Naganiaczem” miał być również Józef H., który do 27 lutego br. był komendantem głównym Służby Ochrony Kolei. Zarzuty ciążą także na Pawle Cz., czyli rektorze Collegium Humanum oraz kilku innych osobach.
[Według doniesień medialnych dyplomy w Collegium Humanum uzyskało około 50 polityków. Gros z nich znalazło potem zatrudnienie w spółkach skarbu państwa czy na innych państwowych stanowiskach.]
==================================
prof. dr hab. Paweł Czarnecki, MBA, dr h.c. mult. – Rektor
Collegium Humanum jest uczelnią o międzynarodowym wymiarze kształcenia.
Prowadzimy studia w siedzibie w Warszawie, w Filiach w Poznaniu, Rzeszowie, Wrocławiu, Lublinie, Szczecinie, Kielcach, Gdańsku i Katowicach
Jesteśmy obecni także w Czechach (Filie w Pradze oraz Frydku-Mistku), na Słowacji (Filia w Bratysławie), w Uzbekistanie (Filia w Andiżanie) i Austrii (Filia w Wiedniu).
Lewica ustami pani minister oświaty zapowiedziała oprócz podwyższenia płac nauczycieli likwidację prac domowych. Propozycja ta wpisuje się w program kokietowania nieletnich. W niższych klasach zamiast ocen rysuje się uśmiechnięte lub smutne buźki, wiele szkól wprowadziło samocenę uczniów nie rozumiejąc że realizują w ten sposób koncepcje wychowawcze niejakiego Makarenki, a obecnie chce się zwolnić uczniów od pracy własnej. Oczywiście projektodawcy planują obciążenie nauczycieli dodatkową pracą z uczniem w szkole. Pomijam problem przekupywania nauczycieli obiecywanymi i chyba tylko obiecywanymi podwyżkami. Jako wieloletni doświadczony belfer z całą odpowiedzialnością stwierdzam – zadawanie prac domowych jest koniecznością, bo niezbędna jest praca własna uczniów. Moim uczniom zawsze tłumaczyłam. Przeczytaj sobie podręcznik konnej jazdy, wszystko jest zrozumiałe więc siądź na konia i wygraj Wielką Pardubicką albo nawet zwykłą gonitwę płaską na Służewcu. Bez treningu nawet podczas przejażdżki rekreacyjnej w lesie spadniesz ze spokojnego konia na pierwszym zakręcie. Albo przeczytaj podręcznik narciarstwa, wszystko wydaje ci się jasne więc zjedź z Kasprowego. Albo przeczytaj podręcznik żeglarski i weź rumpel do ręki przy silnym wietrze. Prawie pewne, że wywrócisz łódkę. Teoria teorią ale operowanie łódką, samochodem czy skuteczne jeżdżenie konno lub na nartach wymaga wielu godzin własnej pracy, wielu godzin treningu. Specyficzna pamięć mięśniowa umożliwia unikanie przy uprawianiu tych dyscyplin podstawowych i groźnych w skutkach błędów. Podobny efekt
istnieje przy praktykowaniu na przykład matematyki. Zrozumienie tematu nie daje sprawności rachunkowej. Obecnie uczniowie, a nawet studenci, mają problemy z przekształcaniem wzorów, robią błędy przy sprowadzaniu wyrażeń wymiernych do wspólnego mianownika, mają kłopoty z jednostkami. W czasie lekcji nauczyciel najczęściej sam rozwiązuje zadania na tablicy, więc bez rozwiązywania zadań w domu uczeń nie ma szans na nabranie niezbędnej sprawności rachunkowej. Oczywiście organizacja współczesnej szkoły pozostawia wiele do życzenia. Wśród uczniów popularne jest bliskie prawdy stwierdzenie: „kiepskie liceum nie uczy i nie wymaga, dobre liceum nie uczy ale wymaga”. Stąd rozwinięty rynek korepetycyjny. Powszechny jest pogląd, że za większe pieniądze nauczyciele prywatnie uczą skutecznie dzieci i młodzież tego czego nie są w stanie czy nie chcą nauczyć ich w szkole. Stąd mylne przeświadczenie, że wystarczy nauczycielom dobrze zapłacić aby poziom szkoły poszybował w górę. Mylne, gdyż za czasów realnego socjalizmu nauczyciele byli jedną z najgorzej uposażonych grup społecznych, a poziom oświaty był relatywnie wyższy. Mówię tu o przedmiotach przyrodniczych i matematyce. Historia była oczywiście zakłamywana a literatura kastrowana. Pisałam o tym wielokrotnie i wiem, że się powtarzam, ale to ważne. Jak pisałam w poprzednim tekście większość zadań ze zbioru zadań do matematyki dla klasy V-VI szkoły podstawowej Tadeusz Korczyca i Jerzy Nowakowskiego zdecydowanie przerasta możliwości maturzysty wybierającego obecnie maturę na poziomie podstawowym. Należy zadać sobie
pytanie jak to się stało, że w ciągu ostatnich lat przeciętny maturzysta osiągnął poziom niższy od ucznia V klasy szkoły podstawowej w PRL? Za PRL istniał wśród uczniów kult olimpiad fizycznych i matematycznych. Większość nazwisk wybitnych obecnie naukowców można odnaleźć na listach nagrodzonych w tych olimpiadach. Często byli to ludzie z małych ośrodków, którzy swój sukces zawdzięczali prawdziwemu talentowi i uczciwej pracy. Nauczyciele z oddaniem przygotowywali swoich uczniów do olimpiad. W liceum Żmichowskiej znanym, świetnym nauczycielem fizyki był pan Piotr Halfter organizator olimpiad fizycznych. Halfter- jak głosiła wieść gminna- nie był wcale fizykiem lecz matrosem. Nie wiem czy to prawda. Jego żona uczyła rosyjskiego. Nie bardzo się lubiliśmy bo były to zaciekłe komuchy, ale uczyli świetnie. Przeciętni nasi uczniowie, którzy wyjeżdżali za granicę, byli tam uważni niemal za geniuszy. Poziom nauczania w Polsce był o wiele wyższy niż w szkołach publicznych we Francji czy w Stanach pomimo niskich zarobków nauczycieli. Nie oznacza to bynajmniej, że nie należy nauczycielom dobrze płacić. Oznacza tylko, że nie ma korelacji dodatniej pomiędzy wysokością pensji nauczyciela a poziomem oświaty. To jeden z tych mitów, podobnie fałszywych jak słynny bon oświatowy, który miał wprowadzić polską szkołę na wyżyny. Płacić trzeba dobrze, bon oświatowy można stosować, lecz wysoki poziom nauczania może zapewnić wyłącznie wysoki etos zawodowy nauczyciela i wytężona praca własna ucznia. Rezygnując z pracy własnej ucznia będziemy kształcić zbieraczy szparagów dla Niemiec.
Składam życzenia świąteczne Redakcji, moim Czytelnikom i wszystkim ludziom dobrej woli. Życzę głębokiego przeżycia sensu Narodzin Pańskich, Narodzin Jezusa Chrystusa, (które to święto sprzedajne bandy określają mianem “magicznego święta” bojąc się imienia Jezus Chrystus jak diabeł święconej wody).
Narodziny Syna Bożego w sensie anagogicznym to narodziny mądrości w świecie i mądrości w duszy ludzkiej. A także narodziny wiedzy i pewności o istnieniu indywidualnej, nieśmiertelnej duszy ludzkiej. Właśnie tego będzie dotyczyć druga cześć mojej notki. By te dni wyjątkowe w skali każdego roku nie rozpłynęły się w miłej, lecz pozbawionej treści emocjonalności postanowiłem zamieścić wyjątkowy, unikalny, prawie nieznany i trudno dostępny tekst polskiego filozofa na temat nieśmiertelnej duszy ludzkiej.
MOTTO
“Zbankrutowała więc i zwariowała niezależna, harda, liberalna, a raczej jak bicz dziadowski rozpuszczona myśl ludzka. Gdyby nawet nie było innych dowodów, że zarówno punkt wyjścia, jak i kierunek tej myśli są zasadniczo fałszywe, już sam fakt jej tragicznego upadku wystarczyć by winien do przekonania o tym ludzi bezstronnych. Rozpoczęła filozofia wolnomyślna od zwątpienia o wszystkim, a skończyła również na zwątpieniu o wszystkim; wziąwszy za podstawę “ja” i jego stany, poza “ja” i jego stany wyjść nie zdołała; wzgardziwszy dumnie zdrowym rozsądkiem, jako prostaczym przesądem, i wiarą w pomoc Bożą, jako mistycznym zabobonem, liberalizm myślenia nawet główne swoje bożyszcze, tak zwany rozum krytyczny, uznał za “przesąd i wątpliwą wiarę”. Dotknęła go kara ciężka za pychę – wpadł w chorobę bezdennego przeczenia. Są pewniki, prawdy zasadnicze i postulaty logiczne nieuniknione, na które się targać nie wolno bezkarnie. Istnieją dla krytyki wielkie granitowe słupy Herkulesa, na których Opatrzność wypisała czytelnymi dla wszystkich głoskami:
Nec plus ultra
Skrajny sceptycyzm jest objawem wyraźnie patologicznym. Gdy się bowiem czyta bajeczne niedorzeczności sceptyków, wypowiadane tonem wcale poważnym; gdy z jednej strony słyszy się ich teorię, że świat jest złudzeniem, a z drugiej gdy się widzi, jak ci sami ludzie piszą i wydają książki, uważając swych czytelników za realnie bytujące istoty i żądając równie realnych pieniędzy za owe książki; kiedy filozofowie i przyrodnicy starają się w nas wmówić, iż mizerny człowiek jest stwórcą wszechrzeczy, że istnienie wszystkiego zależy od istnienia świadomości ludzkiej, – gdy się rzeczy takie czyta, słyszy i widzi, trudno zaiste powiedzieć, że mamy do czynienia z osobnikami zdrowymi umysłowo. Nic tu nie znaczy, że sceptycy są nieraz profesorami znakomitych wszechnic albo członkami najpierwszych akademii: na każdym stanowisku obłędu dostać można – w części lub całkowicie.”
“Mania podmiotowego sądzenia rzeczy, wynikająca z protestanckiej zasady “liberum examen ” i z kartezjańskiego “de omnibus dubitandum “, prowadzi szerokim i bardzo pochyłym gościńcem w przepaść absolutnego nihilizmu.
Miło z Pyrronem w rozigrania chwili
Przepływać błędnej spekulacji szlaki,
Lecz co, jeżeli łódka się przechyli?
Mędrcy, jak wiecie, to kiepskie pływaki…
Warto zaiste, żeby ironiczną tę uwagę Byron’a zapisali sobie w pamięci wszyscy zwolennicy subiektywizmu i protestancko-racjonalistycznych spekulacji!”
[W. M. Dębicki]
Tekst poniższy pochodzi z 1895 r. z czasopisma o nazwie “Przełom”. Nieszczęściem tego tekstu jest, iż nie był on przedrukowywany w żadnym innym miejscu. Biorąc pod uwagę jego mistrzostwo formalne oraz treściowe oraz fundamentalność filozoficzną winien on wejść do kanonu historii filozofii światowej i edukacji powszechnej. Pomyśleć tylko, że kiedyś mieliśmy umysły tej rangi, by skończyć na przeróżnych Środach, Kuiszach, Rychardach… I pomyśleć do jakiego upadku musiało dojść szkolnictwo wyższe w Polsce, by doktorat honoris causa Uniwersytetu Śląskiego otrzymał taki hochsztapler “naukowy” jak algierski Żyd Jacques Derrida.
Twardowski dokonuje doskonałej, perfekcyjnej logicznie refutacji każdej “filozofii” materializmu, ateizmu. Jest to tekst napisany w duchu wielkiej klasyki myśli helleńskiej i to napisany lekką ręką, w niczym nie przypominający napuszonego, koturnowego tonu filozofów germańskich.
Pomijając rzadkie i nieuniknione archaizmy językowe tekst brzmi jak napisany dziś. Jest on bezcenny zwłaszcza na czas ostatniej dekady, kiedy to światowy rozgłos (=raban na plemiennych tam-tamach) zyskują hochsztaplerzy, oszuści, sofiści, sztukmistrze infantylizmu i nihilizmu w rodzaju izraelskiego “uczonego” Harariego.
Tekst ten czytelnikowi uważnemu i rozumnemu daje niewiarygodnie mocny oręż do stosowania w dyskusjach, sporach, polemikach z ludźmi o orientacji materialistycznej, sceptycznej, agnostycznej, antychrześcijańskiej.
Rozpaczliwie niski poziom nauki filozofii na szczeblu szkolnictwa średnim i wyższym wymaga tak właśnie ścisłej i precyzyjnej techniki myślenia jak ta zaprezentowana przez Twardowskiego, by wchodzące pokolenia zyskały szansę na wypracowanie głębokiego i prawdziwego poglądu na świat dającego im zbroję “przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich”.
Dusza ludzka nie istnieje, jaźń nie istnieje, podmiot osobowy nie istnieje, wszystko, co nazywamy duszą jest li tylko mknącym strumieniem wrażeń, który wkrótce wygaśnie (ergo: nie istnieje Bóg ani wolna wola, ani nieśmiertelność indywidualnej duszy ludzkiej) – to jest kanon materialistów od 2400 lat. Większość ludzi jest zbyt mało zaprawiona w sztuce myślenia by móc sobie poradzić z chytrymi sztuczkami materialistycznej sofistyki.
Błyskotliwie, wręcz genialnie, Kazimierz Twardowski przyszpila dziesiątki sprzeczności systematu materialistycznego (ateistycznego, sceptycznego etc.). Pod jego okiem wyłażą one z nor na światło słoneczne niezwyciężonej logiki. Niezaprzeczalnym osiągnięciem artykułu Twardowskiego jest wykazanie niezbite, iż materializm jest systemem wewnętrznie sprzecznym.
Nawet jeśli ktoś nie czuje się skłonny do tego, aby teraz czytać ten filozoficzny artykuł, sugeruję by go zapisać na dysku i wrócić wkrótce do lektury. Bo jest to rzadkiej piękności perła myśli ludzkiej. Pomyśleć tylko jakie by były osiągnięcia polskiej myśli filozoficznej, gdyby nie bolszewizm i nazizm…
Kazimierz Twardowski
Metafizyka duszy
„Przełom” r. I, nr 15 z 31 sierpnia 1895, s. 467–480
Ze wszystkich teorii, tyczących się duszy ludzkiej, najosobliwszymi niezawodnie są te, które zgoła istnienia duszy nie uznają. A jeżeli pod duszą rozumiemy podmiot niematerialny, substancję niecielesną zjawisk umysłowych, wtedy do rzędu takich teorii zaliczyć musimy nie tylko naukę Fechnera, nie uznającą istnienia jakichkolwiek substancji, lecz także materializm, twierdzący, iż podmiot zjawisk umysłowych jest czymś materialnym, cielesnym. Materialiści i paraleliści (tak bowiem nazywają dziś zwolenników Fechnera, choć tenże sam naukę swą mienił synechologią) nie znają duszy; a jeżeli się tym wyrazem posługują, czynią to tylko dla określenia pewnej jednolitej całości zjawisk umysłowych, tych właśnie, które każdy uważa za swoje własne.
Jak przy głosowaniu nad rozmaitymi wnioskami zaczyna się zwykle od najdalej idącego, tak i w ocenie teorii filozoficznych o podmiocie zjawisk umysłowych, o naszym „ja”, najlepiej zacząć od zapatrywania najskrajniejszego. A więc, czy zdanie, jakoby nie istniał wcale podmiot naszych objawów duchowych, jest słusznym? Czy możemy się obejść bez substancji, której akcydensami byłyby wszystkie zjawiska, składające się na nasze życie umysłowe? Czy możemy twierdzić z Humem i Fechnerem, że istnieją tylko następujące po sobie zjawiska, ujęte w jedną całość samowiedzą i pamięcią? Fechner nadzwyczaj zręcznie broni tego zapatrywania, a gdyby się ono miało okazać słusznym, pociągnęłoby za sobą wielkie uproszczenie licznych teorii metafi zycznych. A jednak, zdaje mi się, argumentacja Fechnera nie prowadzi do zamierzonego celu.
Wedle Fechnera w świecie umysłowym nie istnieje nic, prócz stanów świadomości następujących po sobie czasem bez przerwy, czasem z większymi lub mniejszymi przerwami, spowodowanymi snem itp. Każdy taki stan obejmuje zazwyczaj kilka zjawisk: np. wrażenie zmysłowe i przywiązane do niego uczucie (widok osoby i uczucie nienawiści ku niej). Fechner, odrzucając podmiot tych zjawisk, stara się nam wytłumaczyć, skąd dochodzimy do przekonania o jedności każdego takiego stanu świadomości i do przekonania o tożsamości jakiegoś (urojonego wedle Fechnera) „ja”, trwającego niezmiennie mimo różnych następujących po sobie stanów świadomości.
Dotyczące [tej sprawy] wywody Fechnera są zupełnie trafne i nie można przeciwko nim podnieść żadnego zarzutu. Mimo to chybiają właściwego celu. Albowiem Fechner zapomina, iż winien nam odpowiedzi, nie na pytanie, skąd dochodzimy do przekonania o jedności i tożsamości naszego „ja”, lecz na pytanie, czy to przekonanie jest słusznym lub mylnym. Twierdząc, iż jest mylnym, a wykazując jego powstanie, mniema Fechner, że dowiódł, iż jest mylnym.
Byłoby jednak możliwym, że Fechner, mimo iż swego twierdzenia nie udowodnił, ma słuszność. Zdarza się bowiem nieraz, że jeden uczony stawia jakieś twierdzenie, nie popierając go dowodem, a że dopiero inny uczony dowodu tego dostarcza. Nie trzeba brać braku dowodu za znak fałszu. Jakże się więc rzecz ma w naszym wypadku? Jak stanąć wobec kwestii, czy istnieje podmiot zjawisk umysłowych, czy „ja” nasze jest czymś innym, jak całością pewnych zjawisk umysłowych, czymś niezmiennie trwałym wśród zmiennych objawów życia duchowego?
Odpowiadam, że „ja” takie istnieje; ale przyznaję, że nie jestem w stanie podać jakikolwiek dowód istnienia tego „ja”. Albowiem istnienie mego „ja” należy dla mnie do tych prawd, które są bezpośrednio oczywiste. A prawdy takie nie mogą być udowodnione, ale też nie potrzebują być udowodnionymi. Nikt nie wymaga dowodu na to, że nie istnieje koło kwadratowe; albowiem jest rzeczą bezpośrednio oczywista, iż coś podobnego istnieć nie może. A równie bezpośrednio oczywistym jest przekonanie o własnym bycie. Nie twierdzę tu nic nowego. Św Augustyn, a po nim Kartezjusz wypowiedzieli to już dawno: a ten ostatni sformułował tę prawdę w zdaniu: „Myślę, więc jestem”.
Znaleźli się później arcymądrzy ludzie, który mówili: Ściśle rzecz biorąc, bezpośrednio oczywistym jest tylko istnienie mojego myślenia, ale że poza tym myśleniem istnieje jakiś podmiot tego myślenia, jakieś „ja”, które myśli, to już jest dowolnym twierdzeniem. Ich zdaniem nie powinniśmy właściwie mówić „ja myślę” (ich denke), lecz tylko „myśli” (es denkt), tak jak mówimy „grzmi” (es donnert), nie przesądzają tym sposobem kwestii, co myśli i czy istnieje coś myślącego, co by nie było samym myśleniem.
Na to mogę tylko powiedzieć: „Habeant sibi!” Jeżeli ktoś przeczy, jakoby istniał, wtedy nie wiem, na co mam przekonywać kogoś, co nie istnieje. A gdy ten nie istniejący ktoś mi powie, że „on” wprawdzie nie istnieje, ale że natomiast istnieje jakaś grupa wrażeń, myśli, uczuć itp., pragnąca ze mną prowadzić dyskusję filozoficzną, wtedy może powstać niebywały jeszcze dialog. Ta grupa wrażeń itd. twierdzi bowiem, ze to, co ludzie nazywają swoim „ja”, jest tylko taką jak ona grupą zjawisk umysłowych. A więc, gdy zechce się wyrażać ściśle, nie śmie używać zaimku pierwszej osoby, lecz może o sobie mówić jedynie właśnie jako o grupie zjawisk umysłowych. A dialog nasz będzie wtedy brzmiał mniej więcej tak:
Ja. Niechże mi grupa zjawisk umysłowych powie, skąd grupa wie, że jakieś zjawisko umysłowe do niej należy, a nie jest częścią innej jakiejś grupy zjawisk umysłowych?
Grupa zjawisk umysłowych: Każda grupa zja[wisk] um[ysłowych] wie o tym stąd, że zjawiska umysłowe własne bezpośrednio spostrzega za pomocą doświadczenia wewnętrznego; o innych zaś, nie należących do niej zjawiskach umysłowych dowiaduje się jedynie na drodze wnioskowania.
Ja. Zgadzam się zupełnie; ale niech mnie grupa zja[wisk] um[ysłowych] zechce pouczyć, czym jest owo postrzeżenie wewnętrzne, któremu każda grupa zawdzięcza tak ważne dla niej wiadomości?
Grupa zja[wisk] um[ysłowych]. Każde postrzeżenie wewnętrzne jest także tylko jednym z licznych zjawisk umysłowych, składających się na taką grupę, którą ludzie zwykle mianują swoim „ja”.
Ja. Ślicznie. Ale skąd grupa wie, że to postrzeżenie wewnętrzne należy właśnie także do tej samej grupy zjawisk umysłowych, z którą mam zaszczyt prowadzić tak pouczającą dla mnie konwersację?
Grupa zja[wisk] um[ysłowych]. Wie o tym po prostu stąd, że i to postrzeżenie wewnętrzne jest dla niej przedmiotem wewnętrznego postrzeżenia.
Ja. Czy te dwa postrzeżenia wewnętrzne są jednym, czy dwoma postrzeżeniami?
Grupa zja[wisk] um[ysłowych]. Oczywiście dwoma, gdyż pierwsze z nich poucza grupę o należących do niej zjawiskach z wyjątkiem właśnie tego jednego, które ją o tym poucza; drugiemu zaś postrzeżeniu wewnętrznemu grupa zawdzięcza wiadomość o tym, że i owo pierwsze postrzeżenie należy do tej samej grupy.
Ja. Rozumiem. Ale o tym, że i to drugie postrzeżenie należy do tej samej grupy zjawisk umysłowych, której częścią jest pierwsze, grupa skąd się dowiaduje?
Grupa zja[wisk] um[ysłowych]. Rzeczą jasną [jest], że od podobnego dwom pierwszym, trzeciego postrzeżenia.
Ja. A więc mógłbym tak samo dalej się pytać. Dziękuję grupie za gotowość, z jaką mi dała powyższe objaśnienia. Wiem już, że tym sposobem żadna grupa nigdy się nie dowie, jakie zjawiska do niej należą, gdyż na to, aby się o tym dowiedzieć, musiałaby nieskończoną ilość następujących po sobie postrzeżeń wewnętrznych zrobić; a na to trzeba by jej czasu nieskończenie długiego.
Grupa zja[wisk] um[ysłowych]. Widzę, że sposób podany przeze mnie nie prowadzi do celu. A więc stawiam hipotezę, że już pierwsze postrzeżenie wewnętrzne, pouczając grupę o tym, jakie zjawiska do niej należą, poucza ją równocześnie o tym, że samo też do niej należy.
Ja. Zgadzam się na ten wykręt, który grupa tak ładnie nazwała hipotezą. Ale pozostaje jeszcze jedna wątpliwość, którą swym ograniczonym rozumem nie umiem sobie wyjaśnić. Grupa twierdzi, że ona się za pomocą postrzeżenia wewnętrznego o czymś dowiaduje. A przecież ta grupa nie jest czymś, co by miało byt samoistny obok zjawisk, z których się składa, lecz jest tylko ilością mniejszą lub większą zjawisk. Więc, ściśle się wyrażając, trzeba by powiedzieć, że pewna ilość zjawisk dowiaduje się od jednego z tych zjawisk, mianowicie od postrzeżenia wewnętrznego, że składa się z pewnej ilości zjawisk.
Grupa zja[wisk] um[ysłowych]. Widzę, że jesteś pojętnym bardzo uczniem.
Ja. Dziękuję grupie za komplement. Żałuję, że grupie nic podobnie pochlebnego powiedzieć nie mogę. Wszak ilość nie jest niczym, prócz pojęciem oderwanym?
Grupa zja[wisk] um[ysłowych]. Tak jest.
Ja. A więc jeszcze nie dość ściśle wyrażamy się, mówiąc, że ilość pewna zjawisk umysłowych o czymś wie; powinniśmy mówić, że zjawiska w liczbie dziesięciu np., a tworzące jedną grupę, dowiadują się o czymś.
Grupa zja[wisk] um[ysłowych]. Słusznie.
Ja. Gdy więc zjawiska, składające się na grupę, z jaką w tej chwili rozmawiam, rozumieją to, co ja mówię, czy zrozumienie to ma miejsce raz tylko, czy tyle razy, ile jest zjawisk, a więc dajmy na to 10 razy?
Grupa zja[wisk] um[ysłowych]. Oczywiście raz tylko, a dzieje się to tym sposobem, że na każde z tych dziesięciu zjawisk przypada jedna część zrozumienia, które to części składają się na jedno, całkowite zrozumienie.
Ja. Czołem! Takie pojmowanie rzeczy wiele bardzo tłumaczy; tłumaczy bowiem także, dlaczego nie mogę całkowicie zrozumieć twierdzenia tych, co utrzymują, że nie istnieją i że „oni”, to tylko grupy zjawisk umysłowych. Widocznie brak mi jakiegoś zjawiska umysłowego, w którym by tkwiła jeszcze jakaś część zrozumienia, potrzebna do tego, aby ono było całkowitym. Niechże jednak grupa szanowna przebaczy, że mimo to zadam jej jeszcze pytanie. Albowiem nie rozumiem, jakim sposobem zjawiska umysłowe w liczbie dziesięciu wiedzą o tym, że te części zrozumienia, rozłożone po jednej w każdym z tych zjawisk, należą do siebie i tworzą jedną całość, jedno całkowite rozumienie. Wszak ta wiedza o tym także jest tylko jedną i składa się sama z części dziesięciu, rozmieszczonych po jednej w każdym zjawisku?
Grupa zja[wisk] um[ysłowych]. Rzecz pewna.
Ja. Wtedy jednak potrzeba nam drugiej wiedzy, pouczającej te zjawiska umysłowe o tym, że tkwiące w każdym z nich części owej pierwszej wiedzy, tworzą jedną całość; a o tej drugiej wiedzy trzeba powiedzieć to samo, co o pierwszej itd. in dulce infi nitum! A więc nigdy zjawiska umysłowe, składające się na oto tę rozmawiającą ze mną grupę, niczego nie wiedzą, gdyż każde z nich posiada wprawdzie jakąś część wiedzy, ale nic tych części nie układa w jedną całość. Na to bowiem trzeba by nieskończenie wiele aktów wiedzy, a na nie znowu nieskończenie długiego czasu. Z tego prostu wniosek, że rozmawiałem wprawdzie ze zjawiskami umysłowymi w liczbie dajmy na to dziesięciu, ale że te zjawiska mnie nie zrozumiały, gdyż warunkiem zrozumienia jest wiedza o przynależności wzajemnej poszczególnych części zrozumienia, a wiedza taka nigdy osiągniętą być nie może. A co za tym idzie, to to, że te zjawiska w ogóle o niczym wiedzieć nie mogą; dlatego też bez najmniejszego skrupuły kończę z nimi rozmowę, nie żegnając się i nie dziękując, gdyż zjawiska te o niczym nie wiedzą, nie wiedzą, czy mówię z nimi dalej lub nie, czy się z nimi żegnam lub nie. – Koniec dialogu.
W ten mniej więcej sposób można tych doprowadzić ad absurdum, co utrzymują, że ich „ja” nie jest niczym innym, jak zbiorowiskiem, grupą zjawisk umysłowych.
Trzeba ich tylko przycisnąć do muru, trzeba ich dopilnować, aby wyrażali się w sposób, wypływający konsekwentnie z ich założenia, a wtedy można sobie dać z nimi radę. Fechner, a za jego przykładem Wundt, posługują się w swych wywodach, którymi chcą wykazać, iż nie istnieje dusza, jako podmiot zjawisk umysłowych, właśnie tym wyrazem „dusza”. Wprawdzie utrzymują, że tym słowem oznaczają jedynie grupę, pewną całość zjawisk umysłowych, nic więcej, ale mimo woli podsuwają temu wyrazowi jego znaczenie pierwotne i tym sposobem usuwają sobie sami spod uwagi trudności nie do przezwyciężenia, jakie powstają, gdy się pod duszą, pod naszym „ja” chce zrozumieć jedynie pewną ilość następujących po sobie lub równoczesnych zjawisk umysłowych.
Ktokolwiek się nie łudzi słowami czczymi, a stara się wniknąć do gruntu w tę cokolwiek subtelną kwestię, ten nie potrafi na serio twierdzić, że jego „ja” nie jest niczym, jak mianem zbiorowym dla pewnych zjawisk umysłowych.
Ergo sum. Jestem, istnieję nie jako grupa zjawisk umysłowych, lecz jako podmiot, z którego się te zjawiska wyłaniają. Przekonanie o jedności i o tożsamości mego „ja” nie kłamie, mówiąc mi, że spostrzegane przeze mnie zjawiska umysłowe odnoszą się do jednego jedynego „ja”, trwającego wśród zmiennych i coraz to nowych objawów życia duchowego. A kto przeczy temu, kto mniema, iż wie, że podmiot taki nie istnieje, ten sam sobie się sprzeciwia, gdyż z jego rzekomej wiedzy wypływa konsekwencja, iż on żadnej nie może posiadać wiedzy.
* * *
Przekonawszy się, iż zjawiska umysłowe posiadają podmiot, do którego przynależą jako akcydensy do substancji, musimy się zapytać, jakim jest ten podmiot.
Wewnętrzne doświadczenie podmiotu nam nie okazuje; spostrzegamy tylko zjawiska; ale może rodzaj tych zjawisk razem z faktem jedności świadomości i tożsamości naszego podmiotu pozwoli nam na drodze wnioskowania orzec coś o właściwościach tego podmiotu. Zamiast więc badać kolejno, czy materialiści, lub moniści, albo inni mają słuszność, polecając swoje określenie podmiotu jako jedynie prawdziwe, będziemy się starali wprost o wykrycie takich cech podmiotu, które by eo ipso rozstrzygnąć nam pozwoliły, czy nasze „ja” należy pojmować w duchu tej lub owej szkoły filozoficznej.
Jako punkt wyjścia obieramy znowu fakt niewątpliwy, znany nam dobrze z doświadczenia wewnętrznego. Zdarza się często, iż dwa przedmioty ze sobą porównujemy.
Gdy np. przekonujemy się, że równocześnie coś słyszymy i widzimy, przekonanie to opiera się na porównaniu czasu, w którym się odbywa wrażenie wzrokowe, i czasu właściwego wrażeniu słuchowemu. Porównujemy więc jedno wrażenie z drugim ze względu na czas, w którym mają miejsce i dochodzimy do przekonania, że czas ten dla obu wrażeń [jest] ten sam. Mamy więc cztery odrębne zjawiska umysłowe: (1) wyobrażenie barw i kształtu (wrażenie wzrokowe), (2) wyobrażenie dźwięku (wrażenie słuchowe), (3) czynność porównania, (4) sąd, iż oba wrażenia [są] równoczesne. Nam wystarczy zwrócić uwagę na pierwsze trzy zjawiska.
Otóż fakt, iż porównujemy ze sobą zjawiska umysłowe, jakimi są w naszym wypadku wrażenia wzrokowe i wrażenia słuchowe, sam ten fakt niewątpliwy pozwala nam twierdzić z wszelką stanowczością, iż podmiot tych zjawisk jest pojedynczym, że się nie składa z części; a twierdzenie to można udowodnić za pomocą rozumowania, przeciwko któremu nie można podnieść żadnego zarzutu.
Jeżeli bowiem przypuścimy, że podmiot składa się z części i każde zjawisko umieścimy w jednej części, wtedy porównywanie zjawisk staje się niemożliwym. Można tę doniosłą prawdę wykazać w ten sposób. Zjawisko umysłowe, oznaczone liczbą (1), niechaj się mieści w części A podmiotu, zjawisko, oznaczone liczbą (2), niechaj tkwi w części B podmiotu. Gdzież więc umieścić zjawisko, oznaczone liczbą (3), sam akt porównywania? Jeżeli je umieścimy w części A, będzie mu przystępnym tylko zjawisko (1), a więc wrażenie wzrokowe; nie będzie mu jednak przystępnym zjawisko (2), z którym zjawisko (1) ma być porównanym. A jeżeli je umieścimy w części podmiotu B, będzie mu przystępnym jedynie zjawisko (2), wrażenie słuchowe, z wykluczeniem zjawiska (1), a więc znowu zabraknie drugiego zjawiska dla porównania niezbędnego. Pozostają jeszcze dwie możliwości:
można umieścić zjawisko (3), porównywanie, albo w obu częściach, A i B, albo w trzeciej jakiejś części C. W pierwszym wypadku znowu by nie mogło nastąpić porównanie, gdyż każde z tych mających powstać porównań, znalazłoby się tylko wobec jednego wrażenia; na to jednak, by móc porównywać, trzeba dwóch przedmiotów.
Ale i w drugim wypadku porównanie nie może mieć miejsca, gdyż należąc do innej części podmiotu, aniżeli mające być porównane wrażenia, nie może nic o tych wrażeniach wiedzieć. Gdyby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości w tym względzie, ten niechaj rozważy, że rozdzielając na trzy części podmiotu zjawiska, które mają być porównane ze sobą i samo zjawisko porównania, mamy do czynienia z trzema podmiotami częściowymi, z których część A widzi, część B słyszy, część C porównuje to, co widzi A, z tym, co słyszy B, czego jednak część C ani [nie] widzi, ani [nie] słyszy, Więc C, nie widząc żadnej barwy, którą widzi tylko A, i nie słysząc żadnego dźwięku, który słyszy jedynie B, ma na podstawie własnego, wewnętrznego doświadczenia orzec, czy wrażenie barwy i wrażenie dźwięku są równoczesnymi. Z takim samym prawem można by od kogokolwiek żądać, by za pomocą wewnętrznego doświadczenia porównywał ze sobą myśli dwóch osób, pomiędzy którymi siedzi. Aby porównanie mogło przyjść do skutku, potrzeba, by ta sama część podmiotu, która ma porównywać, posiadała także zjawiska, które mają być porównane ze sobą. C tylko wtedy potrafi porównać jakieś wrażenie słuchowe z wrażeniem wzrokowym, jeżeli samo C te dwa wrażenia odbiera, jeżeli one są jego własnymi wrażeniami. To znaczy, że podmiot zjawisk porówn[yw]anych ze sobą musi być identyczny z podmiotem porównania; nie może tkwić porównanie w innym podmiocie częściowym, aniżeli to, co bywa porównanym.
A ponieważ możemy porównywać przynajmniej ze względu na czas, w którym się odbywają, każde z naszych zjawisk umysłowych z każdym, więc wszystkie nasze zjawiska umysłowe w jednym i tym samym tkwić muszą podmiocie. A choćbyśmy przypuścili, że nasze „ja” składa się z licznych części, to mimo to wszystkie nasze zjawiska umysłowe musielibyśmy przypisać jednej tylko części niepodzielnej już, gdyż w tej chwili, w której zjawiska umieścimy w rozmaitych częściach, porównanie między nimi staje się z przytoczonych powodów niemożliwym. A wtedy właściwym podmiotem, właściwym naszym „ja” będzie właśnie owa część tamtego złożonego podmiotu, gdyż podmiotem naszych zjawisk umysłowych nazywamy właśnie to, w czym one tkwią. Więc nie ma wątpliwości, ze to, co widzi, słyszy, porównuje, sądzi itd., że podmiot tych czynności duchowych, że nasze „ja” jest pojedynczym, że nie składa się z części.
Na podstawie osiągniętego wyniku, że podmiot zjawisk umysłowych jest niepodzielnym, możemy orzec, że każdy kierunek filozoficzny, przyjmujący podmiot złożony z części, należy odrzucić jako fałszywy, niezgodny z wnioskami, wyprowadzonymi z oczywistych faktów. A więc błędnym jest materializm, błędnym [jest] też monizm Häckla, gdyż obaj uczą, że podmiotem zjawisk umysłowych jest mózg, złożony z niezliczonych atomów. Nie wiem, na co sobie niektórzy zadają tyle pracy, aby z wszelką dokładnością zbijać jeden argument materialistyczny lub Häcklowski po drugim. Wystarcza zupełnie wskazać na fakt niezaprzeczalny, iż zjawiska umysłowe ze sobą porównujemy i na wynikająca stąd niepodzielność podmiotu tych zjawisk, aby zmusić Büchnera i Häckla do odwrotu. Niech się oni uporają z tym faktem, nie sprzeniewierzając się swym teoriom. Ale właśni oni nie śmią mu zajrzeć w oczy. Konstatuję tutaj z wszelkim naciskiem okoliczność wielce znamienną, że żadne dzieło, broniące materializmu lub monizmu Häckla, nie starało się o pogodzenie tych teorii z faktem, z którego wysnuliśmy przekonanie o pojedynczości naszego „ja”. Omijali tę kwestię, jak diabeł wodę święconą, a jeżeli przez takie postępowanie nie zasłużyli na zarzut złej woli, to z pewnością okazali wielką niesumienność.
Jak długo będą stronili od poruszenia tej właśnie kwestii, tak długo nie mogą mieć pretensji, by ich uważać za poważnych badaczy, którym jeden tylko cel powinien w pracy przyświecać: wykrycie prawdy.
Tym sposobem, będąc zmuszeni odrzucić tak zdanie tych, co przeczą istnieniu podmiotu, jak i tych, co upatrują go w mózgu ludzkim, uzyskaliśmy nadwyżkę po stronie nieśmiertelności. Albowiem wszystkie poglądy na istotę podmiotu, z którym się nieśmiertelność duszy pogodzić nie daje, okazały się błędnymi. Pozostały tylko te kierunki, które albo wprost za nią przemawiają, jak monadologia, albo jej się przynajmniej nie sprzeciwiają, lub nawet, gdy uzupełnimy je preegzystencją, na równi co do przekonania o nieśmiertelności stają z monadologią.
Nadwyżka to, na razie może nie bardzo wielka, nabiera donioślejszego znaczenia, gdy zważymy, że i monizm w znaczeniu Spinozy lub Hartmanna z faktami pogodzić się nie daje. Wedle tych filozofów istnieje tylko podmiot jeden i jedyny dla zjawisk umysłowych wszystkich ludzi. Wolno się zatem zapytać, dlaczego te zjawiska wszystkie o jednym wspólnym podmiocie nie łączą się z sobą w jedną całość, tworząc tym sposobem jedną tylko osobę o nader licznych zjawiskach umysłowych? A choćby nam dano na to odpowiedź zadawalającą, to istnieje inna większa trudność, tak wielka, że o nią się rozbija cały monizm. Tę trudność stanowi fakt, że często jeden człowiek właśnie temu zaprzecza, co drugi twierdzi. Np. jeden mówi: „dusza jest nieśmiertelna”, a drugi mówi: „dusza jest śmiertelna”.
Ponieważ wedle Spinozy i Hartmanna ci dwaj ludzie, różniący się tak w swych zapatrywaniach, mają jeden wspólny podmiot, a więc ten podmiot nazwany przez Spinozę Bogiem, przez Hartmanna Nieświadomym, zapatrywałby się na tę samą rzecz na dwa sposoby wręcz sobie przeciwne. A więc Bóg, lub absolut nieświadomy twierdziłby i przeczyłby równocześnie przez usta swych dwóch objawów w kształcie ludzkim, jakoby dusza była nieśmiertelną! To już chyba istna niedorzeczność! Pozostaje więc do wyboru: monadologia, spirytualizm i dualizm; a dwa na ostatnim miejscu wymienione kierunki mogą być uzupełnione preegzystencją, albo bez niej wyznawane. Gdyby istniał sposób, za pomocą którego można by wykazać, iż należy wybrać monadologię, a odrzucić spirytualizm lub dualizm, kwestia nieśmiertelności byłaby rozstrzygnięta. Ze spirytualizmem można by sobie może jeszcze dać radę; ale na nic się to nie przyda, jeżeli nie możemy rozstrzygnąć spór systemów filozoficznych na korzyść monadologii, gdyż pozostanie zawsze jeszcze wybór między monadologią a dualizmem, a dualizm sam z siebieo nieśmiertelności nic nie stanowi. Nie znam zaś żadnych argumentów, które by nas zmuszały do przyjęcia monadologii, a odrzucenia dualizmu, tak samo, jak nie znam argumentów, które by przemawiały za dualizmem, a sprzeciwiały się monadologii. Nic nas moim zdaniem nie uprawnia, byśmy odrzuciwszy dualizm, stanęli po stronie monadologii i z tego stanowiska, przemawiającego wprost za nieśmiertelnością, orzekli, iż dusza jest nieśmiertelną.
A więc zdaje się, iż nie ma tu wyjścia. Uzyskaliśmy wprawdzie nadwyżkę po stronie nieśmiertelności, wykazawszy, że wszystkie kierunki filozoficzne, z których wynika śmiertelność, są błędne. Ale ponieważ nie możemy wykazać, że i dualizm jest błędny, z którym równie dobrze można pogodzić śmiertelność jak nieśmiertelność duszy, więc nadwyżka uzyskana zdaje się być za małą, by stanowczo wagę przechylić na stronę nieśmiertelności.
A jednak tak nie jest. Albowiem chociaż brak nam argumentów, by móc stanowczo zgodzić się na monadologię lub dualizm, możemy w kwestii nieśmiertelności uczynić jeszcze jeden i to decydujący krok naprzód. A mianowicie w następujący sposób:
Rozumowaniem nie dającym się obalić, opartym na faktach niewątpliwych dowiedliśmy, ze podmiot zjawisk umysłowych, że nasze „ja” jest czymś niepodzielnym.
Jest ono więc tak samo ostatecznym pierwiastkiem w świecie zjawisk umysłowych, jak atomy są ostatecznymi pierwiastkami w świecie zjawisk zmysłowych.
Tu [jest] kres analizy naukowej, która jest wprawdzie w stanie wykazać, jak z połączenia niepodzielnych pierwiastków powstają przedmioty i jak giną, rozkładając się znowu na pierwiastki, która atoli nie jest w stanie wytłumaczyć ani powstania, ani zaniku niepodzielnych tych pierwiastków i widzi się wskutek tego zmuszoną twierdzić, że te pierwiastki są wieczne, że zawsze istniały, zawsze istnieć będą. Materia, mówi nauka, jest wieczną. A to samo rozumowanie, co prowadzi nas do przekonania o wieczności pierwiastków materialnych, przekonywanie nas o tym, że nie ma sposobu wytłumaczyć na drodze naturalnej, tj. za pomocą sił przyrodzonych, działających w[e] wszechświecie, powstawanie pierwiastków umysłowych dusz. A więc traducjanizm, przyjmujący właśnie takie tłumaczenie powstawania dusz, jest ze stanowiska naukowego niekonsekwencją.
Twierdząc, że niepodzielne pierwiastki bytu są wiecznymi, nauka właściwie niczego nie tłumaczy. Uznaje tylko, że co do powstania tych pierwiastków nic nie jest w stanie orzec. Umysł ludzki nie umie się jednak zadowolić takim stanem rzeczy. Albowiem dziwnym mu się wydać musi, że to pierwiastki same z siebie, o własnych siłach mają istnieć ciągle, bez wszelkiej przyczyny. Umysł ludzki o Bogu tylko jest w stanie uwierzyć, że bez przyczyny istnieje; wszystko inne, co jest, musi mieć przyczynę, a co jej nie ma w siłach przyrodzonych, ma ją w Bogu.
W ten sposób jedynie można dojść do zadawalającego rozum nasz poglądu na całość istniejących rzeczy. A więc mówimy, że pierwiastki niepodzielne, atomy i dusze, nie powstały wskutek działania chemicznych, mechanicznych, lub organicznych albo umysłowych sił – gdyż siły te istnieć nie mogą przed owymi pierwiastkami – lecz, że zawdzięczają swe istnienie Bogu, który je stworzył.
Mógłby mi tu ktoś zarzucić, iż sam się sobie sprzeciwiam, twierdząc, że atomy i dusze są przez Boga stworzone, podczas gdym przedtem powiedział, że są wieczne. Ale sprzeczność jest tylko pozorną, a znika, jeżeli ściśle określimy pojęcie stworzenia. Stworzonym nazywamy to, co nie powstaje wskutek działania sił przyrodzonych, lecz zawdzięcza swe istnienie bezpośrednio Bogu. A wtedy coś może być stworzonym, a przecież wiecznym w zwykłym tego słowa znaczeniu. Albowiem jest rzeczą możliwą, że coś, co zawdzięcza swój byt czemuś innemu, nie jest od niego późniejszym. Jak światło, mające swój początek w płomieniu i jemu zawdzięczające swoje istnienie, nie powstaje później od płomienia, lecz istnieje w każdej chwili, w której istnieje płomień, tak samo i pierwiastki, zawdzięczające swe istnienie Bogu, mogą istnieć tak długo jak Bóg istnieje, a więc „wiecznie”, w potocznym tego wyrazu znaczeniu. Przyznając więc atomom i pierwiastkom istnienie wieczne, nie przeczymy bynajmniej, iż przez Boga zostały stworzone.
Ale wieczność nie jest czasem nieskończenie długim, lecz nieobecnością czasu. Jak bezbarwność nie jest jakąś nieokreśloną barwą, lecz brakiem wszelkich barw, jak cisza nie jest tonem pewnym, lecz brakiem wszelkiego dźwięku, tak wieczność nie jest jakimś nieograniczonym czasem, lecz zupełną nieobecnością czasu. Mówiąc o Bogu, że był zawsze i będzie zawsze, wyrażamy się zupełnie niewłaściwie, albowiem Bóg nie jest zgoła w czasie, tak jak nie jest w przestrzeni, nie posiada kształtu, ani barwy. Czas jest tak samo jak barwa czymś, co powstaje w naszym umyśle na podstawie jego organizacji. Umysł ludzki stwarza sam pojęcie czasu, a nie został w czasie stworzonym. Czas istnieje tylko w umyśle naszym, a gdzie nie ma takiego umysłu żyjącego wśród pewnych warunków, tam i czas nie istnieje. A gdy Bóg nie jest w czasie, wtedy i Jego czynności nie są w czasie; Bóg niczego nie robi w tej lub tamtej chwili, lecz wszystko robi wiecznie, tj. Jego działanie tak samo, jak Jego istnienie, nie może być określone za pomocą różnic czasu.
Z takiego pojęcia wieczności, pojęcia jedynie zrozumiałego, wynika, że między kreacjonizmem a nauką o preegzystencji pozorna tylko sprzeczność zachodzi. Jeżeli kreacjonizm twierdzi, iż Bóg każdą duszę stwarza w chwili, w której pewien zarodek ciała ludzkiego osiągnął odpowiedni stopień rozwoju, wyraża się o czynności twórczej Boga tak, jak gdyby mówił o czynnościach ludzkich, odbywających się w czasie, pierwej lub później. Przenosi właściwość przedmiotu stworzonego, duszy, która w połączeniu z ciałem podpada pod kategorię czasu, na czynność tworzenia. Tak samo mówimy np. o artyście, że w sposób plastyczny odtworzył jakąś grupę. A właściwie plastyczność nie jest przymiotem czynności odtwarzania, lecz przedmiotu odtworzonego. Powinniśmy zatem mówić, że artysta odtworzył plastyczną grupę. A powinniśmy też mówić, że Bóg stworzył duszę, która w chwili, gdy zarodek ciała do pewnego doszedł rozwoju, zaczyna działać i objawiać się w sposób przystępny określeniom czasowym. Wtedy nie powiemy nic o tym, kiedy dusza została stworzona; i słusznie, gdyż stworzenie duszy jako akt działania Boga, nie ma miejsca ani w tej lub tamtej chwili, lecz ma miejsce wiecznie, tj. w sposób nie dający się oznaczyć za pomocą określeń czasowych. Nauka o preegzystencji zaś niczego innego nie twierdzi. Ucząc, że dusze istnieją wiecznie, przyznaje się przede wszystkim do przekonania, iż powstanie dusz nie można wytłumaczyć za pomocą sił naturalnych. Na to i kreacjonizm się godzi. A różnica, zachodząca między tymi dwoma kierunkami polega jedynie na tym, że teoria preegzystencji zadawala się tą wiedzą czysto ujemną, podczas gdy kreacjonizm uzupełnia ją dodatnim twierdzeniem, mówiąc, iż dusze nie mogące powstać wskutek działania sił naturalnych, zawdzięczają swe istnienie tak samo jak materia, sile nadprzyrodzonej, czynowi twórczemu Boga. A więc sprzeczności między kreacjonizmem i teorią preegzystencji nie ma; sprzeczność ta powstaje dopiero, gdy kreacjonizm zaczyna do tego czynu twórczego Boga stosować miarę, którą bierze z czynów ludzkich, gdy zaczyna się pytać, kiedy Bóg dusze stwarza. Stawiać takie pytanie, znaczy zaprzeczać Bogu wieczności.
Jesteśmy u celu. Widzieliśmy, że z licznych teorii tyczących się duszy ludzkiej, ostać się mogą tylko te, które po pierwsze nie odmawiają jej istnienia jako podmiotu naszych zjawisk umysłowych, a po drugie nie przypuszczają, jakoby ten podmiot składał się z części. Więcej filozofia o podmiocie nam powiedzieć nie umie. A więc nie wiemy też, czy mamy pójść za spirytualizmem, za monadologią, za dualizmem. Ale wiemy, że ten podmiot, że nasze „ja”, skoro jest pojedyncze, nie może być wynikiem działania sił przyrodzonych, naturalnych, że powstać nie może w tych warunkach, w których powstają wytwory działań chemicznych, mechanicznych, biologicznych itd., że zatem tak samo jak niepodzielne już cząstki świata cielesnego, jest wiecznym. Różnica między teorią preegzystencji i kreacjonizmem należycie pojętym, na to przekonanie nie wpływa. Co zaś jest wiecznym, to nie ma ani początku w czasie, ani końca w czasie. Dusza, będąc wieczną jest nieśmiertelną.
* * *
A więc twierdzenie, jakoby kwestia nieśmiertelności była rozstrzygniętą już dawno, nie było pozbawionym słuszności. Platon ją rozstrzygnął, a wszystko, co później w tej mierze zdziałano, przyczyniło się może do ściślejszego sformułowania tej lub owej części dowodu, ale nie zmieniło głównego toku rozumowania.
Podnoszono niezliczone zarzuty przeciwko nieśmiertelności; prawda, a w niniejszej rozprawce nie uwzględniłem żadnego z nich. Ale nie ma obowiązku bronić się przeciw zarzutom, które podnoszą się przeciwko wynikowi badania jakiegoś, a badanie samo zostawiają nietknięte. Niech mi przeciwnicy nieśmiertelności wskażą błąd w rozumowaniu, w drodze, którą doszliśmy do przekonania o nieśmiertelności, zamiast wołać, że dusza z tych a tych powodów musi być śmiertelną.
Krytyka naukowa nie powinna krytykować wyników badania, lecz drogę, którą się doszło do wyników. A ponieważ droga w naszym wypadku jest jasną, ponieważ wnioski wyłaniają się w sposób ściśle logiczny z faktów niewątpliwych, więc ci, którym nieśmiertelność nie na rękę, wołają, że dusza [jest] śmiertelna, lub że nie ma duszy. Jak długo oni będą tylko podawać rzekome dowody na to, że dusza jest śmiertelną, jak długo nie dadzą dowodu, że w dowodzie nieśmiertelności tkwi błąd, tak długo będziemy mieli prawo na nich nie zważać. Póki nas ktoś nie przekona, żeśmy złą kroczyli drogą, póty będziemy wierzyć, żeśmy nie zbłądzili i celu nie chybili.
======================
Kazimierz (Jerzy Adolf ze Skrzypny Ogończyk) Twardowski (1866-1938).
Był znakomitym uczonym o dorobku światowym, a jego działalność nauczycielska i organizacyjna była wręcz imponująca. Do jego bezpośrednich uczniów należało ok. 30 późniejszych profesorów (nie tylko) polskich uniwersytetów z różnych dziedzin wiedzy. Skupił wokół siebie i swojego programu naukowego krąg ludzi nauki, który zdobył międzynarodowe uznanie, jak żadna inna grupa uczonych polskich w jakiejkolwiek dyscyplinie. Jego pracowitość, samodyscyplina i charyzma są już legendarne. Wywarł i wciąż wywiera wpływ na sposób uprawiania filozofii w Polsce.
Urodzony we Wiedniu, egzamin dojrzałości złożył we wiedeńskim Theresianum. Studiował na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu we Wiedniu filozofię pod kierunkiem Franciszka Brentano, filologię klasyczną, matematykę i fizykę. Doktorat z filozofii w 1891. W roku 1892 pracuje w laboratorium Wundta w Lipsku i Carla Stumpfa W Monachium. Habilitacja na Uniwersytecie Wiedeńskim w 1894. 15 listopada 1895 mianowany profesorem filozofii na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Lwowskiego (1898 – profesorem zwyczajnym), gdzie pełni obowiązki profesorskie aż do przejścia na emeryturę w 1930 roku (profesor honorowy na Uniwersytecie Lwowskim aż do śmierci). Przez kilka lat Dziekan Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu Lwowskiego, w latach 1914-1917 rektor tego Uniwersytetu. 1898/1899 rozpoczyna wykłady z psychologii eksperymentalnej i organizuje pierwszą w Polsce pracownię psychologiczną. 1920-1928 dyrektor Instytutu Psychologicznego na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie (od 1928 kierownikiem M. Kreutz), oraz do 1930 kierownik Katedry Filozofii (od 1930 kierownikiem Kazimierz Ajdukiewicz). Współorganizator Polskiego Towarzystwa Filozoficznego, członek redakcji szeregu polskich czasopism filozoficznych. Twórca szkoły lwowsko-warszawskiej, wychowawca, obok szerokiej rzeszy nauczycieli szkół średnich, licznych nauczycieli akademickich, którzy objęli katedry filozofii i psychologii we wszystkich większych miastach Polski. Zwolennik proponowanej przez Brentano metody analitycznej w badaniu zjawisk psychicznych i prymatu introspekcji w docieraniu do faktów psychicznych. Rozróżniał czynności (akty) od ich wytworów, te pierwsze miały by domeną psychologii, te drugie, w kontekście orzekania o ich prawdziwości – domeną logiki i epistemologii. Szczególną uwagę poświęcał psychologii poznania (sądy, wyobrażenia, pojęcia). Przyznawał psychologii szczególne miejsce wśród innych nauk filozoficznych. Pisma zebrane w K. Twardowski: Wybrane Pisma Filozoficzne. Warszawa, 1965.
Na Uniwersytecie Waszyngtońskim przepisy dotyczące praw obywatelskich nie powstrzymały rażącej dyskryminacji rasowej przy zatrudnianiu wykładowców.
6 grudnia 2023 r
Niedawne wewnętrzne dochodzenie w sprawie zatrudniania wykładowców na Uniwersytecie Waszyngtońskim ujawnia wyczerpujące wysiłki podejmowane przez uniwersytety, aby dyskryminować białych kandydatów do pracy. Po tym, jak na początku 2023 r. Wydział Psychologii uniwersytetu zidentyfikował białego kandydata jako najlepiej wykwalifikowanego na stanowisko profesora etatowego, działający na tym wydziale Komitet Doradczy ds. Różnorodności wywarł presję na komisję ds. rekrutacji, aby ponownie sklasyfikowała kandydatów zgodnie z metodologią określoną w wewnętrznym podręczniku zatytułowanym „Obiecujące praktyki zwiększania równości w poszukiwaniach wydziałowych”, tak aby zamiast tego pracę otrzymała czarna kobieta. Podręcznik ten, uzyskany przez Krajowe Stowarzyszenie Uczonych , opisuje, w jaki sposób wykluczać kandydatów rasy niepożądanej i zapewniać zatrudnienie kandydatów rasy preferowanej.
Podręcznik rzuca światło na dyskryminujące praktyki zatrudniania stosowane w przeszłości na wydziale psychologii. W roku akademickim 2020–21 wydział zatrudniał wyłącznie kandydatów BIPOC (czarni, rdzenni mieszkańcy, ludzie kolorowi) na pięć stanowisk na czas nieokreślony. Zachwycony sukcesem w wykluczeniu wszystkich białych kandydatów, działający przy tym departamencie Komitet Doradczy ds. Różnorodności zamówił podręcznik „Obiecujące praktyki” jako studium przypadku dokumentujące manipulacje procesem rekrutacji w przeszłości. Podręcznik służył jako podręcznik instruktażowy w roku akademickim 2022–2023, zapewniając zatrudnienie kandydata BIPOC na jedyne w tym roku stanowisko profesora stałego na wydziale.
Po pierwsze, podręcznik radzi rekruterom, aby „przygotowali się na sukces” poprzez opracowanie strategii zatrudniania na podstawie rasy. Aby zagwarantować kandydatom rasy innej niż biała, osoby rekrutujące powinny kontaktować się bezpośrednio z kandydatami z niedostatecznie reprezentowanej mniejszości (URM). Komisja poszukiwawcza wydziału „wysłała ponad 100 osobistych e-maili, głównie do badaczy URM”. W podręczniku starannie sklasyfikowano uprzywilejowane grupy mniejszościowe, w szczególności „Czarnych/Afroamerykanów, Latynosów/Latynosów lub Indian amerykańskich/rdzennych”, ponad mniej preferowanymi, w szczególności „Amerykanami pochodzenia azjatyckiego lub Amerykanami z Bliskiego Wschodu”.
Następnie podręcznik zaleca sporządzenie opisów stanowisk pasujących do życiorysów konkretnych kandydatów z mniejszości. Dzięki temu aplikacje będą idealnie dopasowane do ogłoszenia o pracę. Nakazuje instytucjom „[v]wizualizację idealnych kandydatów i cofanie się od tego momentu, aby sformułować ogłoszenie. Jeśli mógłbyś wybrać kogokolwiek, mając na uwadze naukowców z URM, którzy obecni naukowcy w Twojej dziedzinie byliby najlepszymi kandydatami na to stanowisko? Jak opisują swoją pracę i cele? Rozważ użycie podobnego języka”.
Komisja rekrutacyjna nie powinna także oceniać kompetencji kandydatów. Komitety powinny „[d]konstruować, w jaki sposób ocenianie kandydatów” pod kątem ich produktywności, umiejętności komunikacji werbalnej lub przywództwa „może zapewniać przewagę grupom uprzywilejowanym nad grupami niedostatecznie reprezentowanymi”.
Podręcznik oferuje kolejną wskazówkę dotyczącą tego, w jaki sposób wydział odniósł tak duży sukces w zatrudnianiu kandydatów z mniejszości: jeśli kandydat URM został odrzucony, wydział po prostu cofnął decyzję o odrzuceniu. Wszystkim „odrzuconym kandydatom do URM automatycznie przyglądano się ponownie przed przejściem dalej”.
Aby zagwarantować, że status mniejszości otrzyma odpowiednią wagę, w podręczniku zasugerowano także „umieszczenie wkładu w różnorodność na wysokim miejscu” lub nawet uczynienie tego „kryterium, które kandydaci muszą spełnić, aby przejść do drugiej tury” – na przykład poprzez „wkład w różnorodność ” lub „służenie jako wzór do naśladowania dla studentów URM”. Ponieważ biali kandydaci nie mogą „przyczyniać się do różnorodności” ani „służyć za wzór do naśladowania” dla uczniów różnych ras, gwarantuje to, że zostaną zatrudnieni przedstawiciele właściwych ras.
Jeżeli w jakiś sposób komisji udało się zatrudnić białych ludzi lub niewłaściwe mniejszości, w podręczniku sugeruje się opracowanie procesu audytu w celu określenia kryteriów, w przypadku których „biali kandydaci, kandydaci płci męskiej… . . uzyskać wyższe wyniki”, tak aby kryteria te mogły zostać usunięte. W szczególności rygorystyczne praktyki naukowe, takie jak „publiczne publikowanie danych, hipotez i materiałów w celu ochrony przed oskarżeniami o wybiórcze raportowanie wyników lub fałszowanie danych”, zwykle „dadzą stronnicze wyniki”, a mianowicie zatrudnianie białych mężczyzn. Można to łatwo rozwiązać poprzez „późniejsze porzucenie” rygoru naukowego od „kryterium oceny” poszukiwań kandydatów.
Uniwersytet Waszyngtoński przeprosił najwyżej notowaną białą finalistkę, której odmówiono pracy podczas ostatnich poszukiwań wydziału ze względu na rasę. Zgłasza również, że podjęła nieujawnione jeszcze działania zaradcze i aktualizuje politykę instytucjonalną, aby „uwzględnić obszary, w których wysiłki mające na celu wyeliminowanie uprzedzeń mogą prowadzić do naruszeń przepisów lub zasad”. Jednak uderzenie w rękę przez dział wewnętrzny i przyznanie się do niewłaściwego postępowania nie wystarczą, aby powstrzymać dyskryminację. Dochodzenie uniwersytetu koncentruje się na wyniku końcowym jednego procesu rekrutacyjnego i nie bada dyskryminacji rasowej w innych poszukiwaniach pracy przy użyciu podręcznika. Co więcej, koncentruje się tylko na jednym wydziale, ale wydział, który poczuł się ośmielony, aby udokumentować tak wyrafinowaną dyskryminację rasową i zaoferować ją kolegom jako praktyczne ramy (z naruszeniem wytycznych urzędników uniwersyteckich), to prawdopodobnie wierzchołek góry lodowej.
Tytuł VII Ustawy o prawach obywatelskich z 1964 r. zabrania dyskryminacji osób ubiegających się o pracę ze względu na rasę. Dokumentacja takiego niewłaściwego postępowania na Uniwersytecie Waszyngtońskim otwiera drzwi do potencjalnych procesów sądowych ze strony kandydatów należących do ras defaworyzowanych. Jednak indywidualne pozwy nie odstraszyły jeszcze uniwersytetów od naruszania praw obywatelskich.
Na początku tego roku powodowie w sprawie Students for Fair Admissions przeciwko Harvardowi szczegółowo opisali wszechobecną dyskryminację rasową w procesie rekrutacji na uniwersytet, co stanowi podobne naruszenie Ustawy o prawach obywatelskich. Zgodnie z tytułem VI uniwersytetom grozi utrata całego finansowania federalnego. Mimo to, nawet po tym, jak Sąd Najwyższy nakazał uniwersytetom zaprzestanie dyskryminacji w SFFA , uniwersytety i administracja pozostają przeciwne .
Dochodzenie Uniwersytetu Waszyngtońskiego ujawnia, jak powszechna jest dyskryminacja rasowa na amerykańskich kampusach. Rządy federalne i stanowe muszą wykorzenić tę nielegalną dyskryminację rasową. Jeżeli odmówią, opracowany przez Uniwersytet Waszyngtoński podręcznik dotyczący dyskryminacji rasowej będzie skutecznie pełnił funkcję prawa obywatelskiego.
Anita Kinney jest studentką prawa na Northwestern University Pritzker School of Law. Anthony Pericolo jest gościem w Centrum Równych Szans.
Skandal! Uczony – a śmiał habilitację zrobić ! A do pisania sprawozdań, propozali! Pilnować procedur! Za habilitację – wyrzucić do kontenera. SGGW… Magnificencjo, to dzieje się w Katedrze Edukacji i Kultury…
W tej sprawie dowód na to, że nie jest wielbłądem ma przedstawić nie ta osoba, która to powinna zrobić For. HBStefan TruszczyńskiPan Andrzej Korczak, doktor habilitowany, adiunkt z 14-letnim stażem w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, wykładowca, autor wielu prac naukowych wydawanych w Polsce i za granicą, za kilka dni, 5 października 2023 r. będzie miał do wyboru – albo potulnie opuścić od dziewięciu lat zakwaterowanie w uczelnianym hotelu o nazwie „Eden”, albo wyprowadza go w asyście komornika i policji jak pospolitego przestępcę, może i w kajdankach, gdzieś pod most albo i do kontenera.
Powinny to sfilmować kamery niezależnych mediów choćby dlatego, że sprawa werdyktu sądowego czy pan Korczak jest czy już nie jest pracownikiem SGGW zakończona jeszcze nie została. Sąd Pracy (sygn. akt VIIP 5820) nie wysłuchał świadków zgłoszonych przez naukowca. Po prostu precz! Na bruk, bo tak chcą przełożeni pana Andrzeja Korczaka. A powód? Przeglądam historię „choroby”. To egzemplifikacja gangreny, nepotyzmu z korupcją, mafijnej solidarności środowiska, które nie rangą dokonań naukowych a źle pojmowaną solidarnością zmowy wyrzuca człowieka poza nawias pracy i życia. Jeszcze niedawno jednego ze swoich.
Bo ten śmiał nie podporządkować się, z a k a z o w i robienia i zrobienia habilitacji. Adiunkt nie posłuchał i zrobił to w Polskiej Akademii Nauk. Wbrew „woli” swojej przełożonej zajmującej się sprawami etyki a konkretnie mobbingu.
Zanim 5 października kamery zostaną ustawione pod Edenem chciałbym jeszcze zapytać władz całej tej przecież ważnej, historycznej w końcu uczelni polskiej, czy naprawdę nic nie wiedzą o skandalu, który się szykuje.
Magnificencjo, to wszystko dzieje się w Katedrze Edukacji i Kultury, z której osoby odpowiedzialne kandydują właśnie do krajowych gremiów decyzyjnych o edukacji naukowej.
Przez decyzyjne ośrodki nauki polskiej przechodzą raz po raz tsunami. Tacy jej niszczyciele jak np. panowie Giertych i Gowin, po krótkiej burzy odpływają w siną dal. A polska nauka odnotowywana jest w światowych rankingach na ostatnich miejscach. Nie może odbić się od dna. Wysyp beznadziejnie słabych z założenia tzw. wyższych uczelni został wprawdzie trochę ograniczony do ok. 300 w skali kraju. Te przystanki dla wędrujących rzesz wielo-etatowych wykładowców, pseudo-profesorów to był przerost ambicji regionalnych. Cierpiały także futrzaki. Ratunkiem dla gronostajów była decyzja, że nie muszą być stroje rektorów i wielkiej rzeszy prorektorów ozdabiane futrem żywotnych, łaskawie zgodzono się, że te kapoty mogą być sztuczne.
Nie ma natomiast kary dla plagiatorów i miernot, a tych jest zatrzęsienie. Polecam pracę pogromcy plagiatorów pana dr Marka Wrońskiego.
Jest żądanie: więcej pieniędzy na naukę! Jaką naukę? Gdzie wyniki? To wszystko dzieje się tak od lat. Przykład z SGGW: kara za pracę. Pomiatanie, mobbing przez określających się jako humaniści. Bez żenady, bez wstydu. Zakorzenione jest prawo do przeciętności i wzajemnego popierania w środowisku. o wszystko nie budzi już odrazy. Skąd to przyszło? Jak temu zaradzić?
Coraz więcej naukowców zgadza się, że media społecznościowe zdegradowały zdolności intelektualne całego pokolenia. Bez podjęcia radykalnych działań, w systemie edukacyjnym, na poziomie kulturotwórczym oraz – zwłaszcza – regulacyjnym, nie sposób będzie tego procesu powstrzymać – uważa profesor Andrzej Zybertowicz, doradca prezydenta RP.
Media społecznościowe destrukcyjnie wpływają na potencjał kognitywny ludzkości, ponieważ są zarządzane przez algorytmy sztucznej inteligencji, które preferują sprymitywizowane narracje, ciągłe informacyjne przeciążanie ludzi, przebodźcowywanie ich – w sumie uzależnianie od ciągłego strumienia informacji, które łącznie nie układają się w żadną sensowną wiedzę o świecie – podkreśla w rozmowie z PAP prof. Zybertowicz.
W jego opinii powoduje to tracenie zdolności do tzw. pracy głębokiej, będącej „kluczową dla całego dorobku intelektualnego i moralnego ludzkości”. Jedną z jej cech jest umiejętność trwałego skupienia się na jakimś zagadnieniu, mimo że przez dłuższy czas nie otrzymuje się z tego powodu gratyfikacji.
„Praca głęboka polega na przejściu przez fazę mozołu, czasami długiego, czasami metodą prób i błędów, zanim odniesie się sukces. A media społecznościowe, poprzez lajki, dźwięki, światełka, filmiki, tik-toki, oferują bodźce, dają poczucie sukcesu mózgowi, radość, ekscytację, by podtrzymać zaciekawienie z sekundy na sekundę” – powiedział profesor.
Jak dodał, w wyniku rewolucji cyfrowej, a następnie gwałtownego rozwoju AI „bardzo niebezpiecznie zbliżyły się do siebie dwie krzywe: jedna to wzrost możliwości intelektualnych i zdolności do rozwiązywania zadań przez AI, a druga to spadek zdolności rozwiązywania bardziej złożonych zadań przez człowieka”.
Profesor Zybertowicz przytoczył wyniki badań opublikowanych na łamach prestiżowego czasopisma naukowego „Nature”, które pokazują, że w ciągu ostatnich 50 lat, tj. w okresie rewolucji cyfrowej, z dekady na dekadę spada liczba ważnych, przełomowych odkryć naukowych.
„Wydaje się, że to właśnie rewolucja cyfrowa, już nie tylko w odniesieniu do umysłów nastolatków, ale na poziomie potencjału badawczego najwybitniejszych uczonych (…) spowolniła proces dokonywania kluczowych odkryć” – stwierdził rozmówca PAP.
„Ufundowana na tradycji oświeceniowej rewolucja naukowo-techniczna, prowadzona pod hasłami coraz głębszego rozumienia świata, doprowadziła obecnie ludzkość na skraj krawędzi, w okolicach której przestajemy mieć zdolność do rozumienia świata. Co więcej, tworzymy byty, które są dla nas coraz bardziej niezrozumiałe” – dodał.
Profesor wyjaśnił, że niektóre systemy sztucznej inteligencji już teraz rozwiązują zadania i osiągają cele w sposób niezrozumiały dla człowieka. „Przez tysiąclecia ludzkość eksplorowała nieznane (…), przesuwała granice wiedzy i niewiedzy, (…), ale od momentu zbudowania AI, która ma charakter czarnoskrzynkowy, tzn. działa według zasad, których nie rozumiemy, uczeni i inżynierowie zaczęli mnożyć nieznane, zapraszać do ludzkiej kultury byt, który, jak mówią eksperci, czym sprawniejszy, tym trudniejszy do kontroli” – powiedział profesor.
„Jesteśmy o krok od tego, żeby stworzyć siłę o piorunującym potencjale, której działania zupełnie nie pojmiemy. A obecnie procesu idącego w tę stronę nic i nikt chyba nie kontroluje” – podkreślił.
Zapytany o to, czy istnieją rozwiązania, które mogłyby powstrzymać degradację intelektualną ludzkości, np. wprowadzone na poziomie edukacji, prof. Zybertowicz stwierdził, że prawdopodobnie nadal jest możliwe ich wypracowanie. Wpierw jednak potrzeba do tego analizy tradycyjnych metod nauczania, aby stwierdzić, które z nich skutecznie wzmacniają u dzieci zdolność do pogłębionego myślenia. Jednak na poziomie osobistym – stwierdził profesor – każdy z nas musi stosować higienę cyfrową i co dzień walczyć w „nierównym starciu ze smartfonami”.
Jednocześnie jednak Big Techy potrafią poprzez lobbing i propagandę powstrzymywać działania regulacyjne w zakresie nowych technologii, jakie stara się wprowadzać choćby Unia Europejska – podkreślił.
„O co naprawdę się pytamy, gdy pytamy o AI, o jej potencjał, o zagrożenia i korzyści? Tak naprawdę zadajemy to samo pytanie od tysięcy już lat: kim jesteśmy, na czym polega dobre życie i co powinniśmy robić, żeby czas, z którego się to życie składa, był mądrze wykorzystany?” – uważa prof. Zybertowicz. „Gdy udzielimy sobie gruntownej odpowiedzi na to pytanie, to będziemy wiedzieli, jak postępować z AI”.
Postępy komunizmu: Schizofrenia bez-objawowa przeszła z Sowietów do Norwegii.
Norwegia: Publicystę zamknięto na oddziale psychiatrycznym za kwestionowanie zastrzyków mRNA
https://petersweden.substack.com/p/norway-locked-man-in-psychiatricNajpierw słowo ostrzeżenia. Ta historia, którą za chwilę przeczytasz, jest gorsza, niż myślisz.
Nie wierzyłem, że coś takiego może się zdarzyć w demokracji. Coś takiego nie powinno nigdy mieć miejsca w demokracji. Ale z drugiej strony zaczynam zadawać sobie pytanie, czy rzeczywiście nadal żyjemy w demokracji.
Zacznijmy od początku...
Chodzi o Norwega nazwiskiem Trond Harald Haaland. Od dawna otwarcie wypowiadał się na temat Światowego Forum Ekonomicznego, zmian klimatycznych i paszportów szczepionkowych. Opublikował wiele postów na temat nadmiernej liczby zgonów, którą zaobserwowaliśmy po wprowadzeniu szczepionek mRNA.
Inaczej mówiąc, jest to człowiek, który nie wierzy mainstreamowej narracji medialnej. Myśli samodzielnie. Aktywnie krytykuje norweski system opieki zdrowotnej za to, co wydarzyło się podczas pandemii.
Między innymi na początku tego roku wysłał list do bardzo znanego lekarza w swoim regionie, żądając zaprzestania szczepień dzieci w wieku od 5 do 11 lat na Covid.
Teraz ktoś anonimowo zgłosił go policji jako „niestabilnego psychicznie”. Nie mamy pojęcia, kto to był. Może to być ktokolwiek. Z tego, co wiemy, mógł to być jakiś ekstremista z Antify, który złożył na niego doniesienie.
Następnie policja skontaktowała się z systemem opieki zdrowotnej w oparciu o tę anonimową informację.
Tylko tyle wystarczyło, aby dwóch „pracowników służby zdrowia” wraz z dwoma umundurowanymi policjantami podeszło do jego drzwi, siłą wywlokło mężczyznę i zamknęło w oddziale psychiatrycznym.
Jakie było uzasadnienie podjęcia tak drastycznych środków?
Ponieważ publikował na Facebooku „teorie spiskowe”. Teorie spiskowe, takie jak mówienie o szczepionkach mRNA i nadmiernej liczbie zgonów Klausa Schwaba oraz to, że nie wierzy on w zmiany klimatyczne spowodowane przez człowieka.
Starszy lekarz [a very senior doctor] tak wypowiedział się na ten temat:
„Kiedy jest zdrowy i stabilny, nie publikuje postów i nie interesuje się tymi tematami [między innymi sceptycyzmem klimatycznym, sceptycyzmem dotyczącym szczepionek przeciwko Covidowi]. To nie jest normalne zachowanie, które teraz okazuje, biorąc pod uwagę to, jak się czuje, kiedy jest zdrowy. jest nadal tajemniczy i podejrzany.”
Innymi słowy, zdaniem lekarza, mężczyzna nie jest „zdrowy”, gdy zamieszcza posty na temat takich rzeczy, jak powstrzymywanie dzieci przed przyjęciem szczepionki mRNA i brak wiary w oficjalną narrację na temat zmian klimatycznych.
Och, więc czy ten lekarz czytał jego posty na Facebooku? Nie, lekarz nie miał nawet konta na Facebooku!
====================
Dalej nie tłumaczę, każdy zainteresowany może przeczytać – lub przetłumaczyć. MD
IT GETS WORSE
So the police showed up at his door on the 19th of July to drag him away. I had a look at his facebook profile to see what he had posted. And to my shock, he had shared one of my posts on the very same day that he was locked up for being “mentally unstable”!
I had posted about France passing a new law so that authorities can remotely activate the camera, microphone and GPS on suspects phones.
Trond Harald Haaland shared my post with his own comment:
“Have probably done it a long time. Snowden knew about it. What if they hack your phone…stalk you and you could never prove it to anyone and be declared insane, they can do a few crazy things…nobody would believe you. They can do it all day…Maybe someone has experienced it?”
The very same day that he posted this, police showed up on his door and he was forcibly locked up.
During the time he was locked up, there was some very concerning things that happened to him. Something that shouldn’t be happening in a democracy.
He was not allowed to go outside and get some fresh air, because he “did not want to be here”. His lawyer had also requested to be there when the senior doctor had a meeting with her client, but she (the lawyer) was denied.
So to summarize what happened.
The man posts things critical of the mainstream narrative on social media.
Someone anonymous reports him to the police.
The police reports him to the health system.
Two “health care workers” and two police officers arrive at his door the same day he shares one of my posts about government surveillance.
They drag him away and forcibly lock him up.
He is not allowed fresh air.
He is not allowed to have his lawyer present at a meeting.
Finally, after being held for 9 days, the man was let go after a jury at the Control Commission for Phsyciatric healthcare ruled that there was no justification for forcibly locking him up.
So it was ruled illegal to lock him up. Obviously.
But the fact that this could happen to begin with, and that he was locked up for 9 days is extremely worrying.
If they can do it to him, they can do it to more people as well.
And this is nothing new. In fact, in the Soviet Union they actively persecuted political dissidents and locked them up in pshyicatric hospitals after “health experts” had deemed that their political opinions meant they were “mentally unstable”.
It was just a way for the Communists to lock up dissidents and people who opposed their tyrannical regime.
And it seem to be happening again. This man was locked in a pshyicatric ward for the crime of posting political opinions that goes against the mainstream narrative.
You can read more in detail about the political persecution of dissidents in the Soviet Union in my in-depth article here: [w orig. md]
Sztuczna inteligencja [AI], sztuczna prawda, jest również sztuczna fizyka, sztuczna biologia, sztuczna medycyna i sztuczna moralność. Sztuczny świat?
Mirosław Dakowski, 1 sierpień 2023
Ostatnio ciągle czyta się i słyszy w mediach o osiągnięciach, ewentualnie groźbach związanych z tak zwaną „sztuczną inteligencją” AI.
Ponieważ od kilkunastu lat zajmuję się filtrowaniem wiadomości prawdziwych z całego bagna, czy szamba wiadomości ogólnych, tak zwanych „pewnych”, więc zauważyłem, że poza sztuczną inteligencją od dziesięcioleci promowane są coraz bardziej inne pojęcia sztuczne.
Jest to na przykład sztuczna medycyna, jest również sztuczna fizyka, sztuczna moralność i sztuczna prawda. O sztucznej muzyce, sztucznej plastyce, czy ogólniej o sztucznej sztuce ledwo wspomnę.
Widzimy i słyszymy przekazy lecące do nas przez eter. Większość z nas, ludzi, wierzy, że to dzieje się naprawdę. Część jednak z nas stara się zrozumieć czy interpretować to, co słyszymy – jako „stuprocentową prawdę”.
Pojawiają się kolejne groźby, kolejne epidemie, przemianowywane przez WHO od razu jako pandemie, od dawna straszą nas ptasią grypą, świńską grypą, w tych dniach również kocią grypą.
A kolejne wagnery?
Nie wiem czy można mówić, że to co słyszy się czy widzi w polskich mediach oficjalnych to są „szczyty zakłamania”. Przecież takie podobne szczyty zakłamania osiągają media we Francji, w Holandii w Wielkiej Brytanii czy w Belgii. A w USA… ho,ho…
Przywykamy do tego, że karmią nas tylko kłamstwem. Kto z was potrafi uwierzyć, że na przykład jakaś rosyjska, kosztująca miliardy sterowana rakieta, np. Kalibr, wystrzelona czy to ze środka Rosji, czy gdzieś z Kamczatki, jest na tyle precyzyjna i okrutna, że w jakimś miasteczku ukraińskim trafiła w żłobek i zabiła jedno dziecko, w obecności ekipy telewizyjnej..
Muszę codziennie, z uporem śledzić przekazy medialne z całego świata. Mam wrażenie, że większość dostępnych interpretacji są wzięte zupełnie z próżni, może z powietrza, a raczej z kloaki.
Żurnaliści wyżywają się w tym, by pisać długie, puchate ale pustawe wypowiedzi. I „twierdzenia”. Wydaje mi się, że tam czyli gdzieś na świecie na przykład na styku Rosji i Ukrainy czy w Chinach czy gdziekolwiek indziej, walczą między sobą jakieś potwory, krwawe tyranozaury – i to tak między sobą, jak też pożerając te inne, roślinożerne, łagodne dinozaury.
Jako ilustrację podam, z ogromnej masy sztucznych prawd, jedynie kilka w tych dziedzinach, którymi zajmowałem się w swoim naukowym życiu.
– Sztuczna fizyka – to na przykład rozważania [„twierdzenia” !!] o wszechświatach równoległych, o wieczności w czasie tego wszechświata czy kolejnych wszechświatów, czy teoria strun. A ze spraw bardzo konkretnych – od 60 czy 70 lat ciągle czytam w prasie, nie tylko popularnej, ale i naukowej, że „już już… jesteśmy blisko rozwiązania taniej energii z fuzji lekkich jąder”. I setki podobnych.
– Z biologii ignoruje się wszystko, poza „teorią” ewolucji i darwinizmem. Ciągle omija się sprawę ważności celowości a przypadku, jak również matematycznego prawdopodobieństwa powstania życia poprzez ewolucję chemikaliów. Ledwo wspomnę o braku choćby jednego przykładu na samoistne powstanie nowych gatunków zwierząt.
– Cała klimatologia jest dętą anty-nauką, a tymi sprawami od stulecia zajmuje się przecież w sposób rozsądny geofizyka.
– Medycyna – stała się nadętą, opartą na „procedurach”, kłamstwie, korupcji, nienawiści do człowieka i pacjenta anty-nauką.
To tylko przykłady.[Żurnalista by dodał „spod dużego palca”. Bo mu płaca za ilość sloganów].
Jedyne jednak co my, to znaczy ludzie uczciwi, wiemy na pewno, to to, że w rzeczywistości są tylko dwa sztandary, dwie armie.
Te walczące między sobą potwory należą jednak wszystkie do jednej z tych armii, to znaczy do armii kłamstwa, armii przemocy, armii szatana.
W ostatecznym rachunku żaden z tych potworów nie wygra!
Nasz optymizm opiera się na tym, że wiemy na pewno, że w ostatecznej rozgrywce zwycięży armia pod sztandarem Chrystusa, pod sztandarem Trójcy Świętej. To ta nasza armia z całą pewnością zwycięży armię bytów sztucznych, sztucznych prawd, sztucznej inteligencji również, armię sztucznej nauki, sztucznej fizyki, sztucznej logiki.
Od nas jednak zależy, czy stanie się to za naszego życia czy dopiero potem.
Pamiętacie, jak trzy lata temu „naukowcy” przedstawiali w telewizji wyniki „badań” rozszerzania się straszliwej pandemii w trybie eksponencjalnym i zazwyczaj zatrzymywali swoje horrendalne prognozy na poziomie milionów chorych, ponieważ jeszcze dziesięć kroków dalej – co odpowiadało zaledwie kilku dniom takich „badań” – to musieliby podawać ilości chorych przekraczające liczbę ludności naszej planety? Modele matematyczne są cennym narzędziem badań naukowych, ale jak każde narzędzie może być wykorzystane w dobrym – wspomagającym rozwój, jak i w złym – siejącym sztucznie napędzany strach, celu.
Jeśli niektórzy z Was tego nie pamiętają, nic straconego, także dzisiaj w większości ci sami naukowcy nadążają z tworzeniem zmanipulowanych teorii na zamówienie młodej gałęzi przemysłu zakłamania i napędzania porządnym ludziom strachu.
Praca badawcza (źródło w języku angielskim), o której jest mowa w tym artykule, została opublikowana w renomowanym wydawnictwie naukowym Lancet. Przedstawiono w niej porównanie graficzne przypadków śmierci z zimna w Europie z tymi spowodowanymi przez upały. Dane w tych badaniach są prawidłowe, jednak sposób przedstawienia wyników jest czystą manipulacją. Użyto mianowicie odmiennej skali, by zrobić wrażenie większego zagrożenia przez upały niż z powodu zimna.
Jest to typowy przykład manipulacji często stosowany w mediach. Kiedy takie oszustwo przedstawiane jest w pracy ponoć naukowej, to świadczy o tym, że z tą nauką jest coś nie w porządku.
Tak wyglądałoby uczciwe porównanie, gdzie po obu stronach diagramu używa się tej samej skali:
W tej samej pracy autorzy przedstawiają w podsumowaniu następującą konkluzję:
W 854 obszarach miejskich w Europie oszacowaliśmy roczny nadmiar 203-620 (empiryczny 95% przedział ufności 180-882-224-613) zgonów przypisywanych zimnie i 20-173 (17-261-22-934) przypisywanych upałowi. Odpowiadało to standaryzowanym wiekowo współczynnikom 129 (empiryczny 95% przedział ufności 114–142) i 13 (11–14) zgonów na 100 000 osobolat. Wyniki różniły się w Europie i grupach wiekowych, z najwyższymi efektami w miastach Europy Wschodniej zarówno w przypadku zimna, jak i ciepła. Definicja ze słownika medycznego: Osobolata – iloczyn uśrednionej liczby osób narażonych w okresie prowadzenia obserwacji i czasu trwania obserwacji.
Sami przyznają, że z powodu zimna umiera w Europie ponad 10 razy więcej osób niż z powodu upałów. Tym bardziej w manipulujący sposób przedstawione wyniki, które prowadzą odbiorców do fałszywych z góry narzuconych konkluzji, dyskredytują autorów tej pracy z grona naukowców.
mail: Statystyka podana w artykule pozwala wnioskować o obszarach nędzy. Najwięcej marznie z zimna na Łotwie, Litwie, w Rumunii i Bułgarii, ponad 200 na 100 tysięcy.
Czterech naukowców z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (UAM), Uniwersytetu Opolskiego i Wrocławskiego chciało sprawdzić, ile było osób w komisjach awansowych, w których zasiadali członkowie Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów – organu odpowiadającego za przebieg tego procesu.
Wykorzystując dane dotyczące awansów w Polsce w latach 2011-2020, przeanalizowaliśmy ponad 12 500 wniosków habilitacyjnych i ponad 3000 wniosków o tytuł profesora, wyodrębniając dane osobowe dotyczące członkostwa w komisjach. Zidentyfikowaliśmy uprzywilejowaną grupę osób, które kontrolowały znaczną większość awansów — wyjaśnił jeden z autorów badania dr hab. Emanuel Kulczycki z UAM.
Niepokojące, ale „zgodne z prawem”
Bezpośrednią motywacją dla badań – jak podał dr hab. Kulczycki – była informacja, że jeden z naukowców sporządził ponad 650 recenzji (nie licząc tzw. super–recenzji) na stopnie lub tytuły naukowe, z czego 46 takich recenzji tylko w 2007 r.
Czy takie zjawisko należy uznać za niepokojące? Według jednego ze współautorów badania prof. Piotra Steca, mimo że rodzi to możliwe konflikty interesów, to taki mechanizm był „zgodny z prawem”. Plusem takiego scentralizowania było to, że w bardzo dużej liczbie postępowań powtarzają się te same osoby, co pozwala na standaryzację sposobu procedowania.
Brak ustawowych reguł powoływania członków i przewodniczących komisji habilitacyjnych
Nie było ustawowych reguł odnoszących się do powoływania członków i przewodniczących komisji habilitacyjnych przez CK, więc działając w ramach stworzonych przez ustawodawcę ram, podejmowała ona decyzję, kierując się rozmaitymi czynnikami. Ponieważ nie widać obiektywnego wzorca postępowania, a bardzo różne i niepowiązane ze sobą dyscypliny należą do grupy preferującej centralizację lub decentralizację, to prawdopodobnie decydujące znaczenie przy ustalaniu składu komisji miały kryteria środowiskowe — podkreślił prof. Stec.
Jak wyjaśnił w rozmowie z PAP, okazało się, że w komisjach prowadzących postępowania habilitacyjne i profesorskie było bardzo wielu członków Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów (CK).
Garstka ludzi decydowała o większości awansów
Świadczy to o tym, że w wielu dyscyplinach garstka ludzi decydowała o większości awansów. To dawało dużą władzę, a dobór składu komisji był prawdopodobnie zależny od innych czynników niż np. znajomość szczegółowej problematyki w ramach danej dyscypliny.
Nie decydowały o nim też wskaźniki bibliometryczne (jakość publikacji naukowych – PAP), widać natomiast, że członkostwo w CK było ważnym elementem doboru. I nie wiemy, dlaczego akurat to kryterium było bardzo ważne i dlaczego tylko w niektórych dyscyplinach — wskazał prof. Stec.
Według niego oznaczało to, że istniała mała grupa ludzi, z którą trzeba się było poważnie liczyć, jeśli chciało się awansować na kolejny szczebel w hierarchii akademickiej.
Z perspektywy innych osób ustawowo uprawnionych do pełnienia funkcji członka lub przewodniczącego komisji oznaczało to, że nie były one powoływane z jakichś nieznanych bliżej przyczyn, bo powoływano stale te same osoby — dodał.
Nadreprezentacja członków CK w komisjach
Prof. Stec wskazał na raport kontroli Najwyższej Izby Kontroli z 2016 r., w którym zwrócono uwagę na nadreprezentację członków CK w komisjach.
Władze CK nie wskazały merytorycznych przyczyn takiego stanu rzeczy, natomiast poinformowały o wprowadzeniu ograniczenia co do liczby członków CK zasiadających w jednej komisji. Oznacza to, że także w ramach CK musiały być wątpliwości co do tego, czy przyjęty model centralizacji jest właściwy.
Generalnie – jak przyznał prof. Stec – w przypadku postępowań w większości dyscyplin byli członkowie CK. Przykładowo w dyscyplinie biotechnologia wszyscy przewodniczący komisji awansowych byli też członkami CK, w przypadku elektrotechniki – 99 proc., ekonomii – 93 proc., językoznawstwa 91 proc.
Z danych przekazanych przez prof. Steca wynika, że na 93 badane dyscypliny rozkład postępowań habilitacyjnych, w których brał udział przynajmniej jeden członek CK, wygląda tak: 34 dyscypliny – 90-100 proc. postępowań, 31 dyscyplin – 50-89 proc. postępowań, 22 dyscypliny – 10-49 proc. postępowań, 6 dyscyplin – poniżej 10 proc. postępowań.
W przypadku postępowań profesorskich te liczby są niższe. Najwięcej członków CK brało udział w postępowaniach z farmacji (33 proc. postępowań) i naukach o zdrowiu (32 proc. postępowań). W naukach chemicznych i ekonomicznych to było po 2 proc. – przekazał prof. Stec.
Scentralizowany system
Nie wiemy, dlaczego aż tak popularny był taki model składów komisji habilitacyjnych, który można określić jako scentralizowany. Taki model, z członkami CK we wszystkich lub większości paneli pasowałby bardziej do systemu, w którym to CK nadaje stopień, a nie tylko wskazuje część składu komisji. Być może przeniesienie postępowań habilitacyjnych na szczebel centralny (tak jak zrobiono z postępowaniami profesorskimi) jest pomysłem wartym rozważenia. Na razie nie został on jednak zgłoszony — zwrócił uwagę prof. Stec.
Obecnie system awansów zmienił się w wyniku reformy nauki i szkolnictwa wyższego wprowadzonej przez Jarosława Gowina. W 2021 r. zadania CK przejęła częściowo „Rada Doskonałości Naukowej”. Publikacja na temat badań ukazała się w otwartym dostępie w czasopiśmie „Sage Open”.
“W wielu dyscyplinach od 2011 do 2020 r. garstka ludzi decydowała o większości awansów w polskiej nauce. Dawało to dużą władzę, a dobór składu komisji awansowej zależał prawdopodobnie od innych czynników niż merytoryczne”
Jeden z przykładów – członka Rady Doskonałości Naukowej – nadzwyczajnej kasty akademickiej Bogusława Śliwerskiego profesoradoktorahabilitowanegonaukipolskiej
Recenzje dorobku naukowego: 45 rec. w przew. prof.; 3 rec. w przew. prof. w Uniwersytecie Jana Amosa Komeńskiego w Bratysławie (Słowacja) i 1 w Uniwersytecie w Brnie (Czechy); 107 rec. hab., 71 rec. dokt.; 212 rec. grantów KBN, MNiSW, NCN; rec. proj. dla NCBR; rec. doctor honoris causa dla prof. Czesława Kupisiewicza (APS), prof. Zbyszko Melosika (Uniwersytet Szczeciński) i Janiny Ochojskiej (Śląski Uniwersytet Medyczny); profesora Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego dla Andrzeja Janowskiego; odnowienia doktoratu prof. Olgi Czerniawskiej.
Skutki są oczywiste , ale tylko dla “marginesu” akademickiego nie nadającego się do tak funkcjonującej domeny akademickiej i unieważnianego w tej materii, także przez środowiska patriotyczno-solidarnościowe. A środowiska rektorskie zadowolone jeśli nas [uczelnie] ocenią poniżej biednych krajów “III świata”. I niby jak Polska może osiągnąć należną im pozycję wśród europejskich krajów
o degradacji intelektualnej i moralnej polskiej domeny akademickiej nieco na blogu https://blogjw.wordpress.com/ ( tysiące tekstów [też książki] z którymi się nie dyskutuje i linki do innych stron akademickich)
Małgorzata Todd grabienie Szanowni Państwo! Czy 2+2 to tyle samo, co 2×2, czyli 4? Matematyk odpowie twierdząco i doda, że jest to jedyne zestawienie cyfr, których suma jest tożsama z ich iloczynem. Humanista będzie zastanawiał się nad punktem widzenia problemu, albo czymś podobnym. Prawnik wyłączy komórkę i zapyta, patrząc ci w oczy „a ile chcesz, żeby było”? Która z tych postaw jest dla społeczeństwa najkorzystniejsza? Kiedyś informacja prowadziła do wiedzy, a ta z kolei do mądrości. Dlaczego używam czasu przeszłego? Bo taka zasada przestała obowiązywać w natłoku internetowych sensacji, z których trudno wyłowić ziarno prawdy. Takiego zagracenia przestrzeni medialnej zbędnym balastem nikt przy zdrowych zmysłach nie wytrzymuje, a co dopiero wydobywanie z tego ścieku rzetelnej wiedzy! Teraz wiedza, kojarzy się raczej z wiedźmą, jak przed wiekami, kiedy to stare wiedźmy wiedziały najlepiej, udzielały porad wszelakich, bo w ciągu długiego życia mogły zebrać więcej informacji, niż młodzież. Współczesnej młodzieży mądrość, kojarzy się zapewne z wymądrzaniem się różnych dupków na dowolne tematy. Naukowcy poszukiwali jednak od zawsze prawdy o otaczającym ich świecie, a przynajmniej czynili to przez dwadzieścia ostatnich wieków. W wieku XXI zaniechali zbędnego wysiłku. Obecni „naukowcy” poszukują już wyłącznie grantów, a tych za dociekanie prawdy sponsorzy przecież nie dają. Przeróżne wynalazki leżą sobie opatentowane w sejfach, żeby nie psuć interesów tym przy żłobach. Tu należałoby przytoczyć jakichś spektakularny przykład, ale pojawia się sprzeczność wewnętrzna, bo gdybym taki przykład mogła przytoczyć, to by znaczyło, że ktoś żłobu nie dopilnował i tajemnica wyciekła, przestałby być tajemnicą. Przed wojną opowiadano sobie taką anegdotkę, że ktoś wynalazł zapałkę wielokrotnego użytku, ale monopol zapałczany zniszczył projekt, który by go zrujnował. Do sprawy warto by podejść od innej strony. Zamiast demaskować „zamrażaczy” patentów, należałoby patenty objąć bezwzględnym prawem polegającym na tym, że ten, kto patent kupi, musi go wdrożyć do produkcji i to w konkretnie przewidzianym terminie. Jeśli nie, to patent wraca do pierwotnego właściciela, który może go ponownie sprzedać. Proste? Zbyt proste, żeby mogło doczekać się realizacji. Już prawnicy, odpowiednio wynagradzani, przez kogo trzeba, do tego nie dopuszczą.