Prawie 24 tony ziaren prosa importowanego z Ukrainy zatrzymano na granicy ze względu na obecność żywych szkodników – poinformowała w środę Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych (IJHARS).
Inspekcja przekazała na platformie X, że IJHARS w Lublinie wydała decyzję o zakazie wprowadzenia do obrotu na teren Polski 23 tys. 970 kg ziarna prosa importowanego z Ukrainy ze względu na obecność żywych szkodników. Decyzji nadano rygor natychmiastowej wykonalności.
Do tej pory na granicy zatrzymano również m.in. 19 ton koncentratu pomidorowego ze względu na zaniżoną kwasowość, czy 20 ton maliny mrożonej z powodu stwierdzenia obecności plastiku.
Zgodnie z rozporządzeniem Ministra Rozwoju i Technologii z 15 września 2023 r. w sprawie zakazu przywozu z Ukrainy produktów rolnych, Polska wprowadziła bezterminowy zakaz przywozu do naszego kraju m.in. niektórych rodzajów zbóż, nasion oleistych, śrut czy makuch.
Redakcja nto dotarła do nagrania, w którym poseł Polski 2050 Adam Gomoła nakłania jednego z polityków do wpłaty 20 tysięcy złotych na konto prywatnej firmy szefowej swojego sztabu wyborczego.
Polityk zabiegał o pierwsze miejsce na liście wyborczej. Koalicjanci Trzeciej Drogi mówią o niedopuszczalnym „handlu”. I przekonują, że po ujawnieniu takiego skandalu parlamentarzysta powinien zniknąć z życia publicznego.
Pieniądze na konto firmy 22-latki
Rozmowa miała miejsce w połowie lutego, jeszcze przed zamknięciem list do wyborów samorządowych. Na nagraniu słychać głos posła Adama Gomoły, najmłodszego polskiego parlamentarzysty, lidera opolskich struktur Polski 2050. Gomoła tłumaczy kandydatowi jak ominąć limit finansowania kampanii wyborczej i zaleca wpłatę pieniędzy na konto prywatnej firmy.
Chodziło o kwotę 20 tysięcy złotych. Suma ta miała być przekazana bezpośrednio na konto firmy „Carrington Media&Event” prowadzonej przez 22-letnią Barbarę Łabędzką, szefową sztabu partii Szymona Hołowni na Opolszczyźnie, bliskiej współpracownicy posła.
Aby uzasadnić wpłatę, przygotowano umowę, która zakładała świadczenie usług konsultingowych w zakresie wizerunku, w tym „przygotowanie raportów na temat efektów przeprowadzonych działań”.
Taki dokument, obejmujący okres świadczeń usług konsultingowych od lutego do maja, otrzymał do podpisania mężczyzna, którego Gomoła rozważał jako lidera listy do samorządu. W rzeczywistości wpłacone 20 tys. zł miały iść nie tyle na same usługi konsultingowe co na promocję komitetu w regionie.
Co istotne, w treści umowy nie wspomniano ani słowem o kampanii wyborczej ani wyborach samorządowych. Mimo że na nagraniu słychać, jak poseł Adam Gomoła sugeruje kandydatowi, by to właśnie w taki sposób rozwiązać kwestię finansowania działań kampanijnych.
Poseł Polski 2050: „To u nas powszechne”
Na wątpliwości kandydata, czy to odpowiedni sposób na wsparcie kampanii, Gomoła odpowiada krótko: „W wyborach parlamentarnych też takie umowy podpisywaliśmy”.
W dalszej części rozmowy kandydat coraz wyraźniej zaznacza swoje opory przed uczestnictwem w proponowanej przez posła Gomołę konstrukcji finansowej. Wyznaje, że po głębszym zastanowieniu boi się w tym uczestniczyć z uwagi na odpowiedzialność prawną.
– Mam rodzinę do stracenia – mówi do Gomoły.
Młody poseł próbuje jednak uspokoić kandydata, argumentując, że podpisywanie umów konsultingowych jest powszechną praktyką w jego otoczeniu politycznych.
– Na kluczowych miejscach często się tak dzieje – twierdzi poseł Polski 2050.
Jak wynika z treści nagrań, 20 tysięcy złotych wpłacone na konto szefowej sztabu miało posłużyć do sfinansowania kampanii partii. Jak chciano tego dokonać? Dlaczego ominięto przy tym obowiązujące procedury?
Wiemy jedynie, że kandydat, któremu to zaproponowano, ostatecznie nie wpłacił żadnych pieniędzy na konto Barbary Łabędzkiej. I ostatecznie „jedynki” na liście Polski 2050 nie otrzymał.
Poniżej stenogram nagrania z udziałem posła Adama Gomoły:
Kandydat: Wiesz co, ja to tak przemyślałem trochę szerzej niż wczoraj. Bo wczoraj tak jakby, wiesz, nie zareagowałem szybko. Jakby nie zdążyłem tego przemyśleć, ale ja mam od wczoraj taki niepokój. Ta umowa jest nie do obrony, to jest 20.000 zł w okresie kampanii na jakieś usługi wizerunkowe. No, ale jakie usługi? To jest nie do obrony, w razie czego to są totalne kłopoty.
Adam Gomoła: Wiesz co, bo ten konsulting, no to zawsze masz, wiesz, możliwość dodzwonienia i tak dalej. To, to nie jest nic dziwnego. Myśmy jako kandydaci w wyborach parlamentarnych też takich dużo umów podpisywali. Jak sobie porównujesz z wyborami parlamentarnymi, to w tych kluczowych miejscach no to, to często takie rzeczy się dzieją obok kampanii jeszcze, czy przed kampanią, czy w trakcie, jakieś dłuższe okresy.
Kandydat: Ja bym wolał normalnie to, wiesz, no, normalnym trybem działać. No, bo firmy nie znam. Barbara Łabędzka, ja nie wiem, kto to jest, więc, no, jakby to wszystko jest poukładane w czasie, są zatwierdzone listy, jest konto komitetu, wpłaca się na komitet.
Adam Gomoła: Tak, tylko masz limity, wiesz o tym.
Kandydat: No, ale to to chyba większe są, nie? Gdzieś z 60.000 tys. zł, tak mi się coś obiło o uszy.
Adam Gomoła: No nie, właśnie, na kandydatów do sejmiku są trochę mniejsze. Wiesz, ja myślę, że mamy to do przeliczenia, yy, ale ten, yy, ale no, jakby ja się boję, że wiesz, że tu z tym limitem będzie, będzie problem. Po prostu.
Kandydat: No, wiesz, ja bym wolał płacić jakby za siebie. Nie chcę sponsorować kogoś czy czegoś. Nie wiem tak w zasadzie na co takie pieniądze idą, Adam.
Adam Gomoła: To jest osoba, która szefuje naszemu sztabowi, więc i tak te pieniądze są koniec końców wydawane na promocję komitetu w regionie, no.
Kandydat: Ja bym chciał, Adam, żeby to było wszystko, jakby zgodnie z prawem, tak, jak to w kampanii się, wiesz, odbywa. Ja mam rodzinę. Ja nigdy takich rzeczy nie robiłem, nie wpadałem na taki pomysł. Chcę żeby to było wszystko po prostu, no, przejrzyste i czyste, nie. Inaczej jakby nie wezmę w tym udziału. Mam za dużo do stracenia, ja nie będę ryzykował jakichś działań takich, powiedzmy, kontrowersyjnych.
Adam Gomoła: Yyyyy…
Kandydat: Jak będzie zatwierdzona lista, chcesz, żebym był na jedynce, będzie zatwierdzona lista, będę na tej liście, wpłacę na komitet, no i robimy kampanię.
Adam Gomoła:Dobra, zobaczę, jak z tymi limitami. Dobra, jeżeli limity będą okej, to możemy tak to zrobić. No, tylko mnie tutaj trzymają limity, limity finansowania.
Szefowa sztabu wyborczego wstydzi się funkcji?
Kluczową rolę w tym procederze miała odegrać 22-letnia Barbara Łabędzka, która jest szefową sztabu wyborczego Polski 2050 na Opolszczyźnie. Wcześniej była przewodniczącą samorządu uczniowskiego III LO w Opolu – czyli tego samego liceum, do którego uczęszczał Gomoła.
Po raz pierwszy rozmawialiśmy z nią podczas zbierania informacji do poprzedniego artykułu o kryzysie w lokalnych strukturach Polski 2050. Łabędzka kategorycznie zaprzeczyła, żeby szefowała kampanii. Nerwowo pytała dziennikarza, skąd posiada takie informacje.
W dalszej części rozmowy Łabędzka sama przyznała jednak, że zajmuje się „sprawami kadrowymi” i polityką informacyjną kampanii wyborczej. Gdy próbowaliśmy się dowiedzieć szczegółów tej współpracy, usłyszeliśmy od niej, że jest to „zamówienie zewnętrzne”, a „pytania mamy sformułować na piśmie”. Gdy to zrobiliśmy, żadnej odpowiedzi nie otrzymaliśmy.
Po wcześniejszych publikacjach dotyczących zarządzania partią przez Gomołę, skontaktowali się z naszą redakcją działacze partyjni, którzy potwierdzili nam, że Łabędzka rzeczywiście jest szefową sztabu.
– Naprawdę nie rozumiem, dlaczego wstydziła się o tym powiedzieć. Przecież to żadna tajemnica. Może chodziło o to, że Adam (Gomoła – przyp. red.) nie wiedział, że Basia wcześniej angażowała się w młodzieżówkę PiS-u? Lub wiedział i czuł, że obciąży to całą partię – wyjaśnia jeden z działaczy.
Polityk potwierdził nam, że Łabędzka przedstawia się w e-mailach słanych kandydatom na radnych jako szefowa sztabu, tak też na nagraniu tytułuje ją sam Gomoła. Nie wiemy jednak na jakiej zasadzie jest zatrudniona w partii, czy pobiera za to wynagrodzenie (a jeśli tak, to jakiej wysokości) ani czy nadal jest członkiem Forum Młodych PiS?
Tajemniczy inwestor miał sfinansować działania sztabu
Łabędzka pojawiła się w partii krótko przed wyborami parlamentarnymi. Po zdobyciu przez Gomołę mandatu posła, została przez niego namaszczona na „architekta” tego politycznego sukcesu. Ku zdziwieniu osób, które w kampanii pracowały od początku.
– O pani Łabędzkiej dowiedzieliśmy się po wyborach. Adam Gomoła poinformował jedynie zarząd partii, że ta pani teraz z nim współpracuje, a dla nas korzystnie będzie, jak ją zatrudnimy do koordynacji wyborów samorządowych – mówi Piotr Sitnik, były szef wojewódzkich struktur partii Szymona Hołowni na Opolszczyźnie.
Naciski na zatrudnienie Łabędzkiej – jak się okazało – były jednym z powodów, dla których trzech z pięciu członków zarządu wojewódzkiego zdecydowało się w lutym br. opuścić szeregi partii. Oprócz Sitnika odeszła także sekretarz Aleksandra Pawlik oraz skarbnik Karolina Sabok.
– Nasze pierwsze pytanie do posła Gomoły dotyczyło tego, w jaki sposób sfinansujemy pracę pani Łabędzkiej. Usłyszeliśmy od niego, że będzie jakiś sponsor, który wpłaci na kampanię. Wiedziałem już wówczas, że nie chcę w tym projekcie dłużej uczestniczyć, bo robi się nieprzyjemnie. Jakieś umowy, tajemniczy sponsorzy, brak kontroli nad tym, co dzieje się w partii. Zostając, ryzykowalibyśmy, że ta sprawa nas pogrąży. Gdyby finansowanie szefowej sztabu było w pełni przejrzyste, byłoby wszystko w porządku. Gdyby jednak wyszły jakieś nieprawidłowości, jako zarząd partii ponieślibyśmy za to odpowiedzialność – wyjaśnia Piotr Sitnik.
Były szef struktur podkreśla, że w takiej sytuacji rezygnacja z partii była jedynym rozwiązaniem.
W rozmowie z nto Sitnik wraz byłą sekretarz Aleksandrą Pawlik oraz skarbnik Karoliną Sabok potwierdzają, że dotychczasowy zarząd dokładnie wyartykułował posłowi Gomole swoje zastrzeżenia. A uwagi dotyczące umowy z firmą Łabędzkiej przechyliły szalę oraz zdecydowały o odejściu części zarządu z partii. Jak przyznają zgodnie byli członkowie – nie akceptowali tego typu postępowania.
– Ostatecznie nie wiem, czy udało się znaleźć tego tajnego sponsora, ani czy coś wpłacił. Nie mam pojęcia, jak się ta sprawa zakończyła, ponieważ nie należałem już wtedy do Polski 2050 – przyznaje Sitnik.
Na co miało być wydane 20 tysięcy złotych?
Kwestie finansowania kampanii wyborczej oraz limitów wpłat i wydatkowania przewijają się w nagraniu kilkukrotnie.
Dlaczego poseł Gomoła sugerował, aby pieniądze na kampanię wpłacić z pominięciem komitetu wyborczego? W rozmowie z kandydatem argumentował to rzekomymi limitami. Nie dał się nawet przekonać, gdy usłyszał, że limit wpłat wynosi 60 tys., przy czym kandydat miał przekazać zaledwie 20 tys.
W rzeczywistości limit wpłat na rzecz komitetu wyborczego wynosi 63 tys. 630 zł. I nie ma znaczenia, czy wpłatę dokonuje osoba wchodząca w skład komitetu wyborczego, sympatyk partii czy kandydat w wyborach.
Drugim zagadnieniem, o które mogło chodzić Gomole, jest limit wydatkowania. Komitety wyborcze mogą bowiem wydawać na kampanię wyborczą wyłącznie kwoty ograniczone limitem wydatków. Te limity ustala się oddzielnie dla każdego komitetu wyborczego. W przypadku listy Trzeciej Drogi, która zarejestrowała listy w całym województwie, limit ten – jak słyszymy od osób zajmujących się wydatkowaniem kampanii – byłby praktycznie nie do przekroczenia.
Gomoła nie przyznaje się do składania niemoralnych propozycji
Nasze ustalenia postawiliśmy skonfrontować z posłem Gomołą. Poinformowaliśmy go, że posiadamy informacje o składaniu przez niego propozycji kandydatowi, którego namawiał do wpłacenia pieniędzy na kampanię poza oficjalnym komitetem.
Poseł Gomoła stwierdził, że „nic takiego nigdy nie miało miejsca”. A kwestie dotyczące zawierania umów z kandydatami są mu obce. Kategorycznie zaprzeczył, aby posiadał wiedzę w tym zakresie.
Gdy zadaliśmy pytanie, czy Łabędzka jest faktycznym szefem sztabu, usłyszeliśmy od Gomoły, że… nie wie. Później doprecyzował jednak, że… nie wie na jakich zasadach.
Wobec tego przedstawiliśmy posłowi fragmenty nagrania. W rozmowie stwierdził jednak, że „nie przypomina sobie żadnej takiej rozmowy”.
Co dalej z koalicją Trzeciej Drogi na Opolszczyźnie?
Dalszej współpracy z Adamem Gomołą nie wyobrażają sobie jego koalicjanci z PSL, z którymi tworzą koalicję Trzeciej Drogi. Marcin Oszańca, prezes PSL na Opolszczyźnie nie pozostawia w tej kwestii złudzeń.
– Ciężko mi uwierzyć, jeśli to wszystko okaże się prawdą, że dyskusja o starcie w wyborach może być przedmiotem handlu. Takiej sytuacji, od kiedy jestem w polityce, ani nie widziałem, ani o niej nie słyszałem, ani do głowy by mi nie przyszło, żeby posunąć się do takich rozwiązań. To jest skandal, po którym każdy polityk powinien zniknąć z życia publicznego – mówi prezes Oszańca.
Szef ludowców w regionie nie zamyka jednak drzwi przed współpracą z “Polską 2050” jako całością.
– Nie wyobrażam sobie możliwości współpracy z kimś, kto dopuszcza się takich czynów. Natomiast w Polsce 2050 jest wielu wartościowych ludzi. Cała idea projektu koalicji i współpracy z nimi jest słuszna, co pokazały wybory 15 października, jak i dotychczasowa współpraca w tej kampanii – przyznaje.
Oszańca podkreśla, że pomimo kontrowersji wokół posła Adama Gomoły, nie można zapominać o wartościach i celach, które przyświecają całemu projektowi Trzeciej Drogi.
– W każdej rodzinie znajdzie się jakaś czarna owca, ale nie można oceniać całej rodziny przez perspektywę tej jednej osoby – dodaje prezes PSL na Opolszczyźnie.
Kilka osób, które nielegalnie uzyskały dyplomy w Collegium Humanum, zgłosiło się do Centralnego Biura Antykorupcyjnego – podaje RMF FM, powołując się na ustalenia reportera Krzysztofa Zasady. Prokuratura prowadzi wielkie śledztwo w sprawie handlu dyplomami na tej prywatnej uczelni wyższej.
Służby nie chcą ujawniać tożsamości, ani nawet zawodów, czy funkcji, które pełnili świadkowie. Wiadomo natomiast, że chodzi o ludzi, którzy wbrew przepisom uzyskali dyplomy MBA. Świadectwa ukończenia tych studiów menadżerskich były przepustką między innymi do zatrudnienia w radach nadzorczych państwowych spółek. Afera z dyplomami na Collegium Humanum. Wśród absolwentów politycy PiS
Jak ustalił reporter RMF FM, są to pierwsze osoby, które odpowiedziały na propozycję CBA dotyczącą możliwości uniknięcia kary. Nie są karane osoby, które zgłosiły udział w korupcji osoby publicznej i ujawniły wszelkie szczegóły tego procederu.
Według doniesień medialnych, w Collegium Humanum na wielką skalę dochodziło do handlu dyplomami – mowa o setkach przypadków. Pod koniec lutego w ręce agentów CBA wpadł między innymi rektor tej prywatnej uczelni. [Siedzi].
==================
mail:
Sześć osób związanych z władzami uczelni Collegium Humanum zostało zatrzymanych przez agentów Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
Zboże z Ukrainy zalało Polskę. GUS rozwiewa wątpliwości
Napływ zboża z Ukrainy, to jeden z powodów, dlaczego polscy rolnicy wyszli na ulice. Główny Urząd Statystyczny przekazał informacje dotyczące importu produktów rolnych z Ukrainy. Jak się okazuje, Polska w 2022 roku została zalana zbożem zza wschodniej granicy.
Jak wynika z danych GUS przesłanych do redakcji money.pl, import zboża Ukrainy osiągnął najwyższy poziom w 2022 r. To właśnie wtedy do Polski przyjechało blisko 2,5 mln ton zboża z Ukrainy. Głównie dane te dotyczą kukurydzy oraz pszenicy. Co więcej, to kosztowało Polskę prawie 2,8 mln zł.
Wśród powodów możemy tutaj wskazać inwazję Rosji na Ukrainę, co w konsekwencji doprowadziło do decyzji Unii Europejskiej o wprowadzeniu bezcłowego handlu z Kijowem. Jest to jedna z form pomocy, na które zdecydowała się Europa.
Taka sytuacja doprowadziła do fali protestów, która przetoczyła się przez kraje europejskie, w tym Polskę. To spowodowało, że poprzedni rząd w 2023 r. nałożył jednostronny zakaz handlu z Ukrainą, co było niezgodne z zasadami UE.
Jak zatem wyglądał import zboża w 2023 r.? Okazuje się, że w ubiegłym roku Polska sprowadziła 1 mln ton zboża, głównie kukurydzy oraz pszenicy – według danych GUS. To kosztowało kraj 1 mln zł.
Dla porównania w latach 2020-2021, import zbóż z Ukrainy był o wiele niższy. Według danych GUS w 2021 r. Polska sprowadziła 65,3 tys. ton zbóż, a w 2020 r. – 18,2 tys. ton.
Protesty rolników
W ostatnim czasie przez Polskę przetacza się fala protestów rolników, którzy m.in. nie zgadzają się na import zboża z Ukrainy. Na początku marca odbyło się spotkanie protestujących z premierem Donaldem Tuskiem.
Po spotkaniu z rolnikami premier zapowiedział, że w najbliższym czasie złoży do Sejmu projekt uchwały wzywający Komisję Europejską do nałożenia sankcji na import rosyjskiego zboża. Jak pisaliśmy w money.pl, to może być krok, który pozwoli polskiemu rządowi upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: uspokoi w ten sposób polskich rolników, a zarazem wyśle wyraźny sygnał do Kijowa.
Protest rolników trwa. Dziś blokowana jest Warszawa. Przed KPRM strajkujący rolnicy rzucają petardami w policję. Na tym jednak nie koniec. Protestujący palą też unijne flagi.
Obecna na miejscu dziennikarka Wirtualnej Polsce przekazała, że protestujący rolnicy przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów rzucają w policję petardami.
Przed siedzibą KPRM płoną także unijne flagi oraz śmieci. “Rolnicy domagają się wstrzymania importu produktów rolnych z Ukrainy oraz odrzucenia Zielonego Ładu” – przekazała Kamila Gurgul.
Rolnicy na proteście w Warszawie spalili trumnę
Na środowym proteście rolników w Warszawie spalono także trumnę. Na tabliczce, którą dołączono do trumny, można przeczytać, że ta należy do rolnika.
W środę w Warszawie odbywają się dwie demonstracje rolników. Jedna z nich zlokalizowana jest przed budynkiem KPRM, a druga z kolei przed Sejmem.
Stołeczna policja przekazała że w związku z protestami wstrzymany został ruch pojazdów na ciągu ul. Belwederskiej i w Al. Ujazdowskich od skrzyżowania z Gagarina do ronda de Gaulle’a.
Protest rolników. Tusk o zaproszeniu
Premier Donald Tusk poinformował, że rolnicy zostali zaproszeni na spotkanie w Centrum Dialogu Społecznego w sobotę o godz. 10.00, żeby zaproponować im działania ws. importu zboża z Ukrainy i Zielonego Ładu.
===============================
Okrzyki: “Chyży Rój ma w dupie”.
——————————
Czołg ABRAMS na proteście rolników 6 marca pod budynkiem „rządu”.
TREŚĆ OŚWIADCZENIA W JĘZYKU POLSKIM Amerykańska Polonia oczekuje przyjazdu Prezydenta Polski Dudy i Premiera Tuska którzy 12 marca przybędą do Waszyngtonu na spotkanie z Prezydentem Bidenem. Mamy nadzieję, że ta krytycznie ważna wizyta wzmocni wizerunek Polski jako orędownika normalizacji stosunków europejskich i kluczowego rzecznika nowej architektury bezpieczeństwa w Europie opartej na pokoju i współpracy. W obliczu zbliżającej się dziesiątej rocznicy konfliktu zbrojnego na Ukrainie, mamy nadzieję, że Polska poprowadzi świat w kierunku deeskalacji tego konfliktu i jego rozwiązania na drodze negocjacji. Wierzymy głęboko w to, że Europa potrzebuje nie wojny, ale pokoju. Wszelkie różnice interesów muszą być negocjowane i rozwiązywane pokojowo. Wielu członków Polonii jest głęboko przekonanych, że NATO powinno pozostać sojuszem obronnym, a nie instrumentem realizacji ambicji geopolitycznych dominujących członków sojuszu. Polska nie może dać się wciągnąć lub być zmuszona do militarnego zaangażowania poza granicami Polski, chyba że najpierw sama zostanie zaatakowana. Kierunek przyszłego rozwoju sytuacji nie jest łatwy do przewidzenia ani z góry ustalony. Wiadomo jednak, że przyszłe decyzje polityczne i wojskowe Federacji Rosyjskiej będą uzależnione w dużej mierze od działań jej przeciwników. Zachowania eskalujące, spotkają się, jak można przewidzieć, z eskalacyjnymi reakcjami drugiej strony. Przekonanie Rosji o tym, że stoi ona w obliczu egzystencjalnego zagrożenia oraz fakt, że wyraźnie sygnalizuje ona swą determinację, aby wykorzystać w konflikcie wszystkie swoje militarne możliwości muszą być poważnie brane pod uwagę i uwzględniane przed podejmowaniem jakichkolwiek kroków eskalujących sytuację. Konsekwencje eskalacji konfliktu, za którą opowiadają się i do której dążą niektórzy przywódcy europejscy, mogą mieć bardzo tragiczne skutki dla Polski i świata. Wzywamy polskich polityków, aby powstrzymywali się od obraźliwych, retorycznych ekscesów i pustych gróźb, które ilustrują niestety wyłącznie ich niemożność realistycznej oceny rzeczywistych możliwości Polski w sytuacji faktycznej konfrontacji militarnej. Amerykanie polskiego pochodzenia są gotowi wspierać i służyć pomocą Prezydentowi Dudzie i Premierowi Tuskowi w ich działaniach na rzecz wzmocnienia i utrzymania polskiego potencjału odstraszania militarnego, jednak stanowczo sprzeciwiają się głębszemu angażowaniu Polski w wojnę, której nie da się wygrać i która może ostatecznie doprowadzić do zniszczenia Polski. Apelujemy do przywódców Polski, aby dołączyli do tych przywódców europejskich, którzy wzywają do pokojowego rozwiązania tego konfliktu. ===============================
Dear Members and Friends, Enclosed please find an Open Letter from Polish Americans and other Polish expats to Andrzej Duda, Donald Tusk, Radoslaw Sikorski, Malgorzata Kidawa-Blonska and Szymon Holownia, ahead of the Polish President’s and the Polish Prime Minister’s visit to the White House on March 12, 2024. Please, let me know if you would like to add your name to the list of the signatories of this letter, and with it, please include your name, city/state, and email address. Thanks, Edward Wojciech Jeśman, President Polish American Strategic Initiative (PASI)and Polish American Congress of Southern Californiapresident@joinpasi.org ===================================================================== February 29, 2024 Andrzej Duda, President of PolandDonald Tusk, Prime Minister of PolandRadoslaw Sikorski, Minister of Foreign AffairsMałgorzata Kidawa-Błońska, Marszałek SenatuSzymon Hołownia, Marszałek Sejmuc/o Ambassador Marek MagierowskiEmbassy of the Republic of Poland2640 16th St NW, Washington, DC 20009Via email: washington.amb.sekretariat@msz.gov.pl Polish Americans against Poland’s military engagement in Ukraine American Polonia welcomes Poland’s President Duda and Prime Minister Tusk in Washington, DC, as they meet with President Biden on March 12th. We hope that this critical visit will advance Poland’s image as a key advocate of normalizing European relations and steadfast proponent of a new security architecture through peace and cooperation in Europe. As we approach the 10th anniversary of the military conflict in Ukraine, we hope Poland will lead the world on the path to de-escalation of the conflict and a negotiated settlement. We strongly believe that Europe needs not war but peace. All the differences of interests must be negotiated and resolved peacefully. Many within the Polish American community strongly believe that NATO should remain a defense alliance and not an instrument of unrestrained geopolitical ambitions of its most dominant members. Poland must not allow itself to be drawn or forced into military engagement(s) outside of Polish borders unless attacked. The trajectory of future developments is not easy to predict nor is it predetermined. However, it is a given that the future political and military decisions of the Russian Federation will depend on the actions of its adversaries. Escalatory behaviors will be predictably met with escalatory reactions. Russia’s conviction of facing an existential threat and its clearly signaled determination to use all its capabilities in the conflict need to be seriously considered before any escalatory steps are taken. The consequences of conflict escalation advocated by some European leaders might lead to highly tragic outcomes in Poland and globally. We urge Polish politicians to refrain from offensive rhetorical excesses and empty threats, which regrettably indicate an inability to realistically assess Poland’s capabilities in a situation of actual military confrontation. Polish Americans stand ready to support and assist President Duda and Prime Minister Tusk as they work together to strengthen and maintain Poland’s deterrence capabilities but remain adamantly opposed to engaging Poland deeper in a war that cannot be won, and which would ultimately lead to the destruction of Poland. We appeal to Poland’s leaders to align with those European leaders who call for a peaceful resolution of the war.
Edward Wojciech Jeśman, PresidentPolish American Strategic Initiative (PASI) and Polish American Congress of Southern CaliforniaGene Sokolowski, PresidentPolish American Strategic Initiative Educational OrganizationCelina Urbankowski, PresidentPolish American Congress, Northern New Jersey DivisionAndrzej Burghardt, PresidentPolish American Congress, New Jersey DivisionEdward Brzozowski, PresidentPolish National Alliance Lodge 1684Cohoes, NYEdward Swiderski, PresidentPolish National Alliance Lodge 113Amsterdam, NYLes A. Sosnowski, J.D., Ph.D.Attorney, IllinoisDr. Marek KierlańczykChicago, IllinoisMarek Bober, JournalistChicago, IllinoisDr. Krystyna Zamorska, Independent ScholarWest Hartford, ConnecticutAdam Bąk, Entrepreneur & PhilanthropistNew Jork / New JerseyEdward Dusza, Publisher/AuthorStevens Point, WisconsinUrszula Oleksyn, EducatorFullerton, California
Szanowni Państwo, Zacznę od fragmentu listu. W tych dniach bowiem mam być zamordowany. Chciałem być Tobie ojcem i przyjacielem. Bawić się z Tobą i służyć radą i doświadczeniem w kształtowaniu twego umysłu i charakteru. Niestety okrutny los zabiera mnie przedwcześnie a Ciebie zostawia sierotą. Dlatego piszę i płaczę… Te słowa skierował do swojego małego syna podpułkownik Łukasz Ciepliński, ps. „Pług”, który został zamordowany strzałem w tył głowy w więzieniu UB na Mokotowie. W piątek przypadała 73. rocznica jego śmierci i z tej racji obchodziliśmy Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. Jestem pewien, że nikomu z Państwa nie trzeba przedstawiać takich postaci jak gen. August Emil Fieldorf „Nil”, mjr Marian Bernaciak „Orlik” czy sierż. Józef Franczak „Lalek”. Nie trzeba opowiadać ich historii ani objaśniać jej tragizmu. Nazywani faszystami, bandytami, choć pragnęli tylko ujrzeć swój ukochany kraj prawdziwie wolnym. Dziś ich rodziny często nadal nie wiedzą, gdzie spoczywają ich szczątki. Ale na pewno wiedzą też Państwo, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu te historie nie były tak znane, bo zwyczajnie nie wolno było o nich mówić. Ta część naszej historii była jak bolesna drzazga, która tkwi pod skórą, ale zamiast zająć się nią i próbować oczyścić ranę, musimy ją ukryć i mierzyć się z bólem, o którym nie wolno nawet wspominać. Dziś możemy wspominać Żołnierzy Niezłomnych, obchodzić publicznie dzień pamięci i mówić o nich naszym dzieciom. Ale już wkrótce mogą powrócić w mroki niepamięci. Żołnierzom wyklętym szykuje się kolejną śmierć – bo tę pierwszą zadano im fizycznie, a drugą próbując wymazać pamięć o nich. Teraz, po latach ich obecności na kartach podręczników do historii, znów mają zniknąć. A to wszystko za sprawą zmian proponowanych przez resort edukacji.Można było się spodziewać, że Lewica marzy o dobraniu się do stołków w Ministerstwie Edukacji Narodowej nie bez przyczyny. I rzeczywiście – planowane przez nich zmiany w podstawie programowej pokazują wyraźnie, że chcą wywrócić polską szkołę niemalże do góry nogami. Myli się jednak ten, kto sądzi, że są to zmiany chaotyczne czy przypadkowe. Bynajmniej – wszystko to skrzętnie przemyślane posunięcia, a każda, nawet pozornie nieznacząca zmiana, służy wyższym celom. Chcą bowiem wychować pokolenie wykorzenione z polskości i nieznające własnej historii. Pokolenie niezdolne do rozumienia bieżących procesów społecznych, bo do tego potrzebna jest przecież znajomość pewnych ciągów przyczynowo-skutkowych. Z podstawy programowej historii znikną tak istotne dla rozumienia polskich losów postacie jak Danuta Siedzikówna „Inka”, rotm. Witold Pilecki, Irena Sendlerowa, rodzina Ulmów czy właśnie Żołnierze Niezłomni. Zniknie też zapis o tym, że na Wołyniu dokonano ludobójstwa Polaków, bo dziś to – jak się okazuje – nieprawomyślne. Teraz mowa ma być jedynie o „konflikcie polsko-ukraińskim”. Przyznają Państwo, że konflikt między dwoma narodami, a ludobójstwo dokonane przez jeden z tych narodów na drugim, to jednak zasadnicza różnica. Relatywizowanie tych wydarzeń to zwyczajne kłamstwo i próba zatarcia pamięci o ofiarach tamtych wydarzeń. Po co to wszystko? Zgodnie z oficjalną wersją, kolportowaną uspokajającym tonem przez orędowników reformy, chodzi tylko o „odchudzenie podstawy programowej”, tak aby stała się możliwa do realizacji. Uczniów i nauczycieli trzeba odciążyć, zdejmując z nich obowiązek realizacji pewnych nadmiarowych zagadnień. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że te nadmiarowe i niepotrzebne zagadnienia wybierano zgodnie z bardzo jasnym kluczem: z podstawy wypada to, co buduje narodową dumę, co pokazuje bohaterstwo Polaków i to, co mogłoby urazić sąsiednie narody. Z lekcji historii ma zniknąć wszystko to, co kojarzy się z patriotyzmem, tożsamością narodową czy chrześcijaństwem. Ale to nie wszystko, bo zmiany dotyczą także innych przedmiotów. I są równie niepokojące. Nie zgadzam się na niszczenie edukacji !Z podstawy programowej dla geografii również – zapewne także całkiem przypadkowo – znikają zagadnienia dotyczące polskiej gospodarki, tradycji i kultury. Polska ma najwyraźniej pozostać tylko „ubogim krewnym” Zachodu i bez marudzenia czy jakichkolwiek ambicji zajmować przeznaczone jej miejsce kraju posłusznie spełniającego polecenia większych i bogatszych. Sądzę, że to, co opisałem pozwala już Państwu zrozumieć, dokąd zmierza ta „reforma” edukacji, ale to jeszcze nie wszystko. Równie niebezpiecznie zapowiadają się także zmiany w programie biologii. I znów trudno tu uniknąć narzucających się skojarzeń ideologicznych. Z podstawy programowej tego przedmiotu mają zniknąć wiadomości dotyczące płciowości i rozrodczości, np. wiedza o przebiegu cyklu miesięcznego kobiety, o wpływie różnych czynników na rozwój dziecka w łonie matki czy o zasadach profilaktyki chorób przenoszonych drogą płciową. Już to powinno budzić nasze obawy. To przecież niezwykle istotne informacje, zwłaszcza w kontekście przygotowania do macierzyństwa. Być może jednak twórcom reformy wcale nie zależy na tym, aby wychowywać młodzież do odpowiedzialnego podejścia do seksualności i rodzicielstwa. Zamiast tego można przecież przedstawić im inne podejście: najważniejsze to się „zabezpieczyć”, bo ciąża to zagrożenie, a to, jak zadbać o prawidłowy rozwój dziecka przed narodzinami nie powinno być potrzebne, bo w razie czego będziemy przecież mieć dostęp do aborcji na życzenie. Najbardziej ideologiczną zmianą jest jednak wykreślenie z podstawy programowej punktu, w którym mowa o tym, że nie należy bez konsultacji z lekarzem przyjmować preparatów hormonalnych. Chyba bardziej wprost nie dało się powiedzieć, że od teraz dziewczęta mogą bezrefleksyjnie faszerować się pigułkami „dzień po” i latami łykać tabletki antykoncepcyjne albo że branie hormonów przesłanych przez „znajomego z internetu” może się skończyć nieodwracalnym okaleczeniem ciała! A żeby jeszcze bardziej skutecznie zniszczyć zdrowie dzieci, reformatorzy wykreślają też z podstawy programowej wzmianki o znaczeniu ruchu dla zdrowia czy o szkodliwości substancji psychoaktywnych: narkotyków, środków dopingujących, dopalaczy i niektórych leków. Czy to wiedza zbędna dla dzieci i młodzieży? A może zbyt trudna…? Dlaczego więc tego rodzaju treści mają zniknąć ze szkół? Może po to, aby łatwiej było uformować społeczeństwo bierne, nieświadome i skoncentrowane tylko na własnej, doraźnej przyjemności? Bez znajomości przeszłości i bez umiejętności spojrzenia w przyszłość – bo po co. Edukacja w służbie władzy – to już było. I, niestety, wraca. Chcę chronić dzieci przed indoktrynacją! I choć jestem pewien, że z ust polityków będziemy teraz słyszeć gorące zapewnienia, że to wszystko dla dobra uczniów, że ma ich odciążyć i dać czas na rozwijanie pasji; że szkoła ma stać się miejscem przyjaznym, a nie blokiem startowym w wyścigu szczurów; albo że to tylko kosmetyczne zmiany bez znaczenia – nie mam wątpliwości, że nie możemy dać się zwieść tego rodzaju zaklęciom. Szkoła od lat jest kluczowym polem ideologicznej walki dla wszelkiej maści propagandystów, a środowiska „postępowe” – Polacy wstydzący się własnego pochodzenia, feministki, edukatorzy seksualni czy lobbyści ruchu LGBT – już od dawna ostrzą sobie zęby na nasze dzieci. Teraz wreszcie mają do nich dostęp i nie obawiają się wytoczyć wszystkich dział, aby przejąć rząd dusz w tym najmłodszym pokoleniu. To dla nich prawdziwe żniwa. Jeszcze zanim ci młodzi ludzie wykształcą w pełni swoją osobowość, zanim będą zdolni chronić się przed wpływem tego prania mózgów, indoktrynacja ruszy pełną parą. To ostatni moment, aby ich powstrzymać! Na etapie prekonsultacji Centrum Życia i Rodziny zgłosiło swoje zastrzeżenia i wypunktowało szkodliwe propozycje zmian. Niestety nie ma pewności, że te głosy sprzeciwu zostaną uwzględnione. Jeśli na dalszym etapie konsultacji związanych z reformą okaże się, że najgroźniejsze zmiany zostały zachowane, będziemy również aktywnie działać w interesie dzieci i młodzieży. A jeżeli rządzący nie posłuchają tych głosów sprzeciwu wyrażonych na drodze konsultacji – nie złożymy broni. Jesteśmy gotowi protestować pod gmachem ministerstwa, jeśli jedyną drogą przemówienia politykom do rozsądku będzie wyjście na ulicę. Wspieram takie działania! Wiem, że wielu z Państwa doskonale rozumie znaczenie edukacji w tym starciu cywilizacji. Po ostatnim mailingu, w którym proponowaliśmy Państwu możliwość zorganizowania spotkań z naszymi ekspertami na temat smartfonów w szkołach, otrzymaliśmy już kilka zaproszeń. Wszystko wskazuje na to, że teraz takie spotkania będą jeszcze ważniejsze. Rząd przygotowuje się bowiem do całkowitej cyfryzacji szkoły. Może się to wydawać dobrym pomysłem, w końcu szkoła także powinna iść z duchem czasu. Ale jak się okazuje inne kraje, które tę ścieżkę wydeptały już przed nami… teraz z niej schodzą. Przykładem takich zmian może być Szwecja, która po latach cyfryzacji, wraca teraz do tradycyjnych metod edukacji. Do szkół wracają tradycyjne, drukowane podręczniki, nauka odręcznego pisania i czas na ciche czytanie. To duża zmiana, bo w ostatnich latach szkoły kładły nacisk głównie na naukę „kompetencji cyfrowych” czy pisania na klawiaturze. W ciągu kilku lat jednak wyniki szwedzkich uczniów w zakresie umiejętności czytania niepokojąco spadły. I znów nasuwa się pytanie: czy musimy powtarzać błędy innych, aby czegoś się nauczyć? Wierzę, że z Państwa pomocą możemy wiele zdziałać, zanim w polskich szkołach również rozpocznie się eksperyment o nazwie „postępowa edukacja”. Mając po swojej stronie świadomych zagrożenia rodziców, dziadków, nauczycieli i wychowawców, możemy skutecznie zareagować: przede wszystkim informując i alarmując o niebezpieczeństwach związanych z planowaną reformą. Potrzebujemy jednak w tych ważnych działaniach Państwa pomocy. Każdy wyjazd na spotkanie z rodzicami czy nauczycielami w sprawie szkodliwości nadużywania smartfonów łączy się z kosztami. Do tego dochodzi konieczność sfinansowania wydruku materiałów informacyjnych, a tych, wraz ze zwiększającym się zainteresowaniem, potrzebujemy coraz więcej. Dlatego bardzo proszę Państwa o wsparcie naszych działań w walce o dobrą edukację i w obronie dzieci i młodzieży przed lewicową indoktrynacją dobrowolnym datkiem w wysokości 50 zł, 100 zł czy 200 zł lub innej, którą uznają Państwo za odpowiednią.Wspieram walkę o dobrą edukację!Aby działać w tej sprawie skutecznie, musimy przede wszystkim zbudować silny front sprzeciwu wobec „deformy”. Niezbędne są więc spotkania informacyjne, rozmowy z rodzicami i przekonywanie ich, że – choć mami się ich twierdzeniami, że to wszystko dla dobra ich dzieci – nie tędy droga. Tylko przekonanie jak największej liczby Polaków o tym, że planowane zmiany to tak naprawdę koń trojański, który zdewastuje polskie szkoły, pozwoli nam wywierać skuteczną presję na polityków. Wykorzenienie tradycji, historii, postaw patriotycznych nie może skończyć się dobrze. Zakłamywanie przeszłości jest tylko wstępem do budowania opartej na fałszu przyszłości. Do budowania społeczeństwa zależnego, biernego, poddającego się z pocałowaniem ręki ideologom „nowego, wspaniałego świata”. Ale jestem pewien, że nie o taką Polskę walczyli Żołnierze Niezłomni, których pamięć czcimy. Serdecznie pozdrawiam
Czytam, że za chwilę zabraknie w Polsce lekarzy, że ci, którzy nas leczą, są coraz starsi. Dlaczego tak się dzieje? Bo za mało lekarzy kształcimy? No to zwiększcie ilość miejsc na studiach medycznych. Bo lekarze wyjeżdżają pracować za granicę – na Zachód, do Skandynawii, do bogatych szejków arabskich? No to wprowadźcie zasadę – nie tylko dla absolwentów medycyny, ale dla wszystkich absolwentów studiów wyższych, że po studiach muszą odpracować minimum 10 lat w Polsce, albo będą musieli spłacać koszty studiów plus odsetki.
Zamiast wprowadzić dobre, rozsądne regulacje prawne, które zresztą istnieją w wielu krajach, to nasi politykierzy i dziennikarzyny wolą biadolić, jak to jest u nas źle. Gdzie jest polska racja stanu, do cholery? Gdzie myślenie, jak wyeliminować niekorzystne zjawiska i zadbać o Polskę? Znów winni są Niemcy, globaliści, Klaus Schwab itp.?
Takie biadolenie „mediów” (tub propagandowych!) i państwowych polityko-urzędasów słyszę permanentnie: w sprawie węgla, kopalni, zboża, portów, polskiego samochodu elektrycznego, kolei, edukacji, nauki polskiej (której prawie nie ma) itd. itp. Zastanawiam się wtedy, czy powodem tego jest taka indolencja i tak niski poziom inteligencji „kadr” politycznych, urzędniczych i samorządowych w Polsce, czy to jest prywata i rozdzieranie „kołderki” przez rozmaite partyjne klany, gangi, koterie i kliki, czy rzeczywiście steruje tym ktoś z zewnątrz Polski, kto ma „haki” lub inne przełożenie na tych żałosnych funkcjonariuszy-decydentów między Odrą a Bugiem?
Faktem jest, że Polska nie jest dobrze rządzona, że mnóstwo pary idzie w gwizdek, mnóstwo pieniędzy jest marnotrawionych (np. na leżaki przy jednym z najruchliwszych skrzyżowań w Warszawie, na ławeczki na skwerku z drogiego giętego drewna za miliony złotych, na nieuprawnione moralnie nagrody i odprawy „znajomych królika”, na prace, które zostały źle zaprojektowane i trzeba pruć ulicę kilka racy w ciągu roku czy dwóch, bo nikt nie pomyślał, że jak się raz rozkopie, to można wszystko zrobić za jednym zamachem itd. itp.) Skala niekompetencji, bezsensu, marnotrawstwa, prywaty jest ogromna, a za tym idzie infantylne biadolenie, jakby nie było żadnego związku przyczynowo – skutkowego między zachowaniami politykierów i urzędników a stanem, jaki jest.
Biadolenie, narzekanie (jakże nasze polskie!), psioczenie, wyzwiska na „onych” – zamiast kontrpropozycji, rzeczowej krytyki, wybrania na różne funkcje ludzi kompetentnych i uczciwych, aby zastąpili tę mierną „klasę polityczną”, która jest spuścizną tzw. okrągłego stołu.
I jeszcze słowo o tzw. dziennikarstwie: dziś króluje propaganda, pustosłowie, pusta sensacja i biadolenie w przekazach medialnych. Od ponad 30 lat łapię się za głowę, jak słabe merytorycznie teksty piszą tzw. dziennikarze. Mam wrażenie, że ogromna ich większość to skryby pracujące dla obcych sił, dla mafii, klik lub jakichś lobby. Po prostu dramat.
Na wszystko jest sposób, recepta. Tylko trzeba chcieć i trzeba mieć odwagę. Kiedy polski naród się obudzi i przegoni karierowiczów, nieudaczników, złotoustych oszustów i uprawiających prywatę? Już najwyższy czas skończyć z biadoleniem i wziąć sprawy w swoje ręce. Polska to bogaty kraj – ludźmi, surowcami itd. Możemy dogonić kraje zachodnie, a w wielu aspektach przegonić. Ale działajmy, a nie narzekajmy! Budujmy CPK nie oglądając się na nikogo! Budujmy elektrownie atomowe, port kontenerowy w Świnoujściu, fabrykę samochodów, koleje dużych prędkości, sieci światłowodowe, fabryki olejów roślinnych, zakłady przetwórstwa owocowo-warzywnego, sztuczną inteligencję, polskie satelity! Bez biadolenia.
PROSZĘ, rozsyłajcie to dalej...
Życzę wiary, nadziei, miłości i zdrowia
"Dalej w głąb i dalej wzwyż!"
Bądźmy nadzieją dla Polski i świata
Dr Aleksander Kisil
Cybernetyk, psycholog, przedsiębiorca,
doradca, szkoleniowiec, mówca, autor.
Wojnę na Ukrainie sprowokował Zachód i jest to wojna zastępcza prowadzona rękami Ukraińców w celu poszerzenia wpływów Waszyngtonu, który posługuje się strukturami NATO, wspierając jednocześnie ludobójczy reżim żydowski w Izraelu…
Kto tak twierdzi? Otóż, Drodzy Państwo, nie żadna „ruska onuca”, lecz spora część amerykańskich elit, w tym lewicowych, które mówią o tym otwarcie. Tymczasem u nas, ani mówić nie wypada, ani nawet cytować głosów zza oceanu, żeby nie narazić się na łatkę „klakiera Putina”…
Zresztą, aby zostać „onucą”, tak naprawdę wystarczy tylko bronić polskich interesów. Przekonali się o tym rolnicy, którzy zostali scharakteryzowani jako „forpoczta Putina” przez Tomasza Lisa, który bredził coś o „ogromnym zawodzie i ciosie w tradycję broniącej kraju i narodu polskiej wsi”.
Na czym polega specyfika polskiego życia publicznego, że tak łatwo narazić się na wyzwiska i oskarżenia o zdradę? Czy chodzi o emocje, którymi kierujemy się, zamiast poddawać wydarzenia pod sąd rozumu? Dlaczego nie umiemy po prostu nie zgadzać się, a mimo to rozmawiać ze sobą, bez inwektyw i odsądzania się nawzajem od czci i wiary?
Nie przeszkadzają nam przy tym fakty, przez co realia polskiego życia politycznego wyglądają tak, że w momencie gdy „Radek” Sikorski lobbuje w Stanach Zjednoczonych za Ukrainą, to Ukraińcy obrażają Polaków i kierują bezczelne groźby pod adresem polskich rolników i rządu Warszawie.
Zwróćmy wreszcie uwagę, jak uboga jest u nas nawet narracja uznanych ekspertów. Czy będzie to kwestia wojny na Ukrainie, czy wcześniej tzw. pandemii koronawirusa, „duże” nazwiska w Polsce trudnią się właściwie tylko powtarzaniem najwęższego wycinka, jakim jest wersja lansowana oficjalnie przez rząd w Warszawie. I tak jedyna narracja na temat wojny na Ukrainie, to od samego początku wyłącznie narracja, której wytyczne przekazują nam ambasadorzy Joe Bidena i Włodzimierza Żeleńskiego w Warszawie.
Tymczasem gdy posłuchamy głosów zza oceanu, okaże się, że nawet „duże” nazwiska i to bynajmniej nie związane ze stroną konserwatywną, nie są aż tak jednorodne w swoich poglądach i tak skłonne, by stawać się pudłami rezonansowymi (zmieniającej się co kilka lat) władzy politycznej.
Żydowski globalista krytykuje wojnę zastępczą
Bodaj największym zdziwieniem mogą być dla nas opinie wygłaszane przez niejakiego Jeffreya Sachsa. Nazwisko w Polsce dobrze znane, gdyż to właśnie ten kolega Leszka Balcerowicza miał nam zafundować gospodarczą „terapię szokową” w roku 1989. Obecnie jego nazwisko powraca, ale… w Watykanie. Ów żydowski ekonomista – propagujący bałamuctwo tzw. zrównoważonego rozwoju – został bowiem członkiem Papieskiej Akademii Nauk Społecznych, na forum której wygłasza nie tylko pochwałę globalizmu, ale także bezpardonowe ataki na Stany Zjednoczone, których pozostaje obywatelem.
Nie wchodząc w życiorys Sachsa, bo to każdy może łatwo uczynić, zwróćmy tylko uwagę, że jest to nazwisko zupełnie pierwszorzędne i nie mają co do tego wątpliwości elity władzy na całym świecie. Pomimo to, gdy posłuchamy, co ów ekspert mówi na temat wojen na Ukrainie i w Strefie Gazy, to stanie się jasne, iż w Polsce niechybnie byłby uznany za „ruską onucę”.
Sachs pojawił się m. in. w podcaście Tulsi Gabbard (znanej i powszechnie szanowanej polityk, prawdziwej patriotki, która odeszła z Partii Demokratycznej, twierdząc, iż stała się ona skrajnie lewicową „kabała podżegaczy wojennych”). Tulsi twierdzi, że odbywa się na Ukrainie „wojna zastępcza”, którą USA i NATO prowadzą przeciwko Rosji, a Biden wmawia Amerykanom i światu, że musimy prowadzić tę wojnę, bo „jej ceną są wolność i demokracja”. Sachs zgadza się z nią i na bazie faktów również odrzuca tezę o rzekomo „niesprowokowanej wojnie”, którą Putin miał „nagle” rozpocząć w 2022 roku. Jakby tego było mało, ów globalista opowiada się za pokojem, stwierdzając, że aby ten został osiągnięty, Kijów musi iść na ustępstwa.
Tak więc gdy u nas „Szymuś” Hołownia grzmi z mównicy o „wgniataniu Putina w ziemię”, amerykańskie elity nie mają wątpliwości ani co do tego, co naprawdę stoi za tym konfliktem, ani co do tego, że nie może być mowy o zwycięstwie słabej i skrajnie już wykrwawionej Ukrainy nad rosyjskim molochem.
Również Noam Chomsky, wybitny językoznawca o lewicowych poglądach, mówi to, czego – jak sam przyznaje – „mówić nie wolno”. Wychodząc od krytyki waszyngtońskich dogmatów polityki zagranicznej i wcześniejszych interwencji USA na Bliskim Wschodzie, przechodzi do wojny na Ukrainie, ubolewając nad jej ofiarami, po czym jakby nigdy nic stwierdza, że „dla większości świata jest oczywiste, że jest to wojna zastępcza pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją”. Spróbuj, Polaku, coś takiego powiedzieć, a zostaniesz momentalnie strącony do najgłębszego kręgu piekła przeznaczonego dla „ruskich onuc” i „awangardy Putina”!
Takie samo stanowisko prezentuje inny popularny uczony i znawca geopolityki, prof. John Mearsheimer, który już osiem lat temu wygłosił prelekcję Dlaczego Ukraina jest winą Zachodu? Mearsheimer obciąża Zachód winą za stopniowe eskalowanie konfliktu, który doprowadził do obecnej wojny. Zaznacza przy tym, że Ameryka kieruje się zasadą promowania demokracji i wybierania demokratycznych przywódców, którzy jednocześnie będą pro-amerykańscy, ale nie rozumie, że to, co można próbować realizować w małych państwach Bliskiego Wschodu (pytanie, z jakim skutkiem?), niekoniecznie będzie tolerowane przez światowe mocarstwa, jak Rosja czy Chiny.
Profesor wskazuje nie na rzekomą „nieobliczalność” Putina (o której ciągle słyszymy), lecz na jego konsekwentne i jasne stawianie sprawy: nie ma mowy, by Ukraina stała się strefą wpływów NATO, gdyż jest to kwestia egzystencjalnej wagi dla Rosji. Co ciekawe, podobny głos wychodzi od początku również z watykańskich kręgów dyplomatycznych i od samego papieża Franciszka, który mówił obrazowo o „szczekaniu NATO u bram Rosji”.
Mearsheimer wspomina o szczycie NATO w Bukareszcie w 2008 roku, gdzie wyrażono wprost twierdzenie, że Gruzja i Ukraina są mile widziane w sojuszu, czego bezpośrednim następstwem była wojna w Gruzji. Nie ma on również problemu z nazwaniem rzeczy po imieniu i stwierdzeniem, że tzw. pomarańczowa rewolucja była zamachem stanu (inni komentujący dodają, że inspirowanym przez CIA). Bezpośrednią przyczyną ówczesnych wydarzeń były rozmowy Janukowycza z Unią Europejską, w odpowiedzi na które wkroczył Putin, mówiąc: hola, hola, nic o nas bez nas.
Sam Mearsheimer podkreśla, że są to powszechnie znane fakty i publiczne wypowiedzi. Przytacza on także esej Władimira Putina z 12 lipca 2021, o którym cały świat mówi, że stanowił uzasadnienie inwazji na Ukrainę, tymczasem Mearsheimer nie boi się twierdzić, że jest wręcz przeciwnie. Gdy sięgniemy do tekstu źródłowego, widzimy, że Putin wyraźnie uznaje, że „prawdziwa suwerenność Ukrainy jest możliwa tylko w partnerstwie z Rosją”, gdyż taki jest jego pogląd, którego nie kryje, natomiast nie ma tam nic na temat tego, że życie w stanie wojny z Ukrainą miałoby w jakikolwiek sposób realizować interesy – czy tym bardziej ideologię – Rosji. Autor eseju wskazuje na konflikt interesów z nacjonalistycznym lobby ukraińskim, który za swoje zasady fundacyjne stawia wrogość wobec Rosji i służalczość wobec USA.
Niezależnie od oceny mocarstwowych poglądów Putina, Mearsheimer jeszcze przed inwazją Rosji na Ukrainę wyrażał pogląd wymagający elementarnej logiki i nieignorowania faktów: że jeżeli Zachód będzie nadal przenosił granice NATO na wschód, to prędzej czy później doprowadzi do wojny i w konsekwencji – do ogromnej skali zniszczeń na samej Ukrainie. Amerykański uczony nie ocenia tych wydarzeń, lecz stwierdza prostą przyczynowo-skutkową zależność: Zachód rozszerzał swoją strefę wpływów na wschód – Putin od razu mówił, że to wykluczone – a więc doszło do wojny. Choć Putin nadał jej pełnoskalowy wymiar, to jednak nie Putin do niej doprowadził – ocenia prof. Mearsheimer. Na koniec dodajmy, że sam Mearsheimer przyznaje, iż większość osób nie zgadza się z jego poglądami, jednak wśród tych, którzy się zgadzają jest między innymi… Henry Kissinger. Mamy więc kolejne lewicowe „bożyszcze”, które nie poczytuje za swój obowiązek kolportowania propagandy Waszyngtonu.
Jeszcze większą dozę realizmu politycznego odnajdziemy w bardzo ciekawej rozmowie na kanale niejakiego Andrew Napolitano, emerytowanego sędziego, który prowadzi program „Judging Freedom” na YouTubie. Wystąpił u niego były oficer wywiadu wojskowego USA i inspektor ONZ ds. uzbrojenia, Scott Ritter, doświadczony również w pracy na terenie Rosji. Porównuje on standardy stosowane podczas wojny przez Rosjan i przez Żydów z Izraela, oskarżając tych drugich o łamanie wszelkich praw człowieka i praw międzynarodowych. Wskazuje ponadto na dramatyczną sytuację Ukrainy, której prezydent opowiada niestworzone historie na temat rzekomych kilkudziesięciu tysięcy zabitych żołnierzy ukraińskich, podczas gdy różne szacunki wskazują raczej na liczbę kilkuset tysięcy, a sam Żeleński „wygadał” się w jednym z wywiadów na temat „milionów” ofiar, po czym momentalnie poprawił się, że mówi o ofiarach, które nastąpią w przyszłości, jeżeli świat nie zrobi jeszcze więcej dla walczącej Ukrainy.
Ritter, będąc amerykańskim patriotą, ma jednocześnie odwagę mówić o zbrodniach wojennych popełnianych przez Amerykanów choćby w Wietnamie, a także bez ogródek potępić najważniejszego sojusznika USA – Izraela, Żydów określając wręcz „ludobójczymi maniakami”, których celem jest de facto likwidacja ludności palestyńskiej, a narzędziem „masowe mordy na cywilach”.
Nota bene, u sędziego Napolitano właśnie pojawił się również Jeffrey Sachs, który powtórzył, że wojna na Ukrainie „była całkowicie do uniknięcia i jest wojną, która toczy się o ekspansję NATO”, stanowiąc katastrofę dla Ukrainy i „granie życiem Ukraińców” przy użyciu amerykańskich pieniędzy. Ponadto, jak wskazuje Sachs, nawet liberalny New York Times zauważył zaangażowanie CIA w wydarzenia na Ukrainie, choć w sposób kuriozalny jego zdaniem datują to zaangażowanie dopiero na rok 2014, podczas gdy sięga ono znacznie głębiej w historię. Mówi też wprost o „szaleństwie” zachodnich przywódców, którzy robią wszystko, żeby eskalować konflikt, dobrze wiedząc, że Rosja nie zgodzi się na objęcie Ukrainy strefą wpływów NATO. Piętnuje wreszcie porażkę dyplomatyczną Bidena, jaką jest kategoryczna odmowa wszelkich negocjacji z Rosją, a stawianie wyłącznie na konflikt zbrojny podbudowany propagandą ukraińskiego sukcesu.
Syjonistyczny mesjanizm amerykańskich szabes gojów
Amerykańska opinia publiczna, a szczególnie kręgi najbardziej konserwatywne, zgadza się co do bezsensowności eskalowania konfliktu na Ukrainie. Sprawa nie jest jednak równie oczywista w odniesieniu do Bliskiego Wschodu. Pokazuje to, że opinie cytowanych wyżej ekspertów stanowią w pewnym sensie wręcz „bluźnierstwo”.
Aby ukazać, jak głęboki jest ten kontrast, wystarczy spojrzeć na postać spikera Izby Reprezentantów, Mike’a Johnsona, który jak na razie skutecznie blokuje pompowanie kolejnych miliardów w machinę wojenną na Ukrainie, a jednocześnie nie widzi nic złego w ludobójstwie dokonywanym przez Żydów na Bliskim Wschodzie. Johnson został wybrany w kontrze do pro-ukraińskiego Kevina McCarthy’ego i dlatego – jak trafnie zauważono w konserwatywnym portalu The Federalist – pro-ukraińskość byłaby dla niego wyrokiem politycznej śmierci.
Jednocześnie w tym samym The Federalist ukazał się więcej niż jeden artykuł wprost opiewający rzekome żydowskie „prawo moralne” do rozciągania nieograniczonej dominacji nad Palestyną. Tekst ten może stanowić modelowy wręcz przykład radykalnej syjonistycznej podbudowy amerykańskiego stosunku do Izraela. Niejaki Jason Hill przekonuje, że „Izrael ma moralne prawo do aneksji całego Zachodniego Brzegu”, a uznanie po wojnie w 1967 roku jakiegokolwiek statusu Palestyńczyków innego niż „nielegalnych okupantów” było błędem i powodem niepotrzebnych problemów.
Następnie konserwatywny publicysta wpada w ton „mesjanistycznie” umizgującego się do Żydów szabes goja, gdy pisze: „Żydowska wyjątkowość i wyjątkowość cywilizacji żydowskiej wymagają bezwarunkowej przestrzeni dla dalszej ewolucji ich cywilizacji. To, co jest dobre dla cywilizacji żydowskiej, jest dobre dla całej ludzkości. Cywilizacja żydowska jest międzynarodowym skarbem, który należy chronić”.
Przy takim nastawieniu większości republikańskich elit Jeffrey Sachs okazał się być prawdziwym obrazoburcą, gdy 5 lutego 2020 roku w Watykanie atakował Donalda Trumpa, twierdząc, że „multilateralizm” (wspólne reagowanie wielu państw na wydumane problemy świata) „jest zagrożony przez Stany Zjednoczone”. Oskarżał Trumpa o rzekome blokowanie „każdej umowy multilateralnej”, podczas gdy w rzeczywistości miał na myśli te umowy, które narzucały światu ideologię ekologizmu. Jak bardzo Sachs nienawidzi Ameryki, której obywatelstwo posiada, świadczy również jego narracja na temat Chin, w ramach której żydowski globalista uznał, iż podjęta przez Trumpa próba technologicznego uniezależnienia się od Państwa Środka była… „atakiem na Chiny”, które mogą jego zdaniem budować dominującą pozycję, ponieważ „nikt nie ma monopolu na wiedzę i talenty”. Warto o tym wspomnieć, aby ukazać jak zwodnicze może być poleganie na tego typu autorytetach, które wprawdzie wykazują się duża dozą realizmu politycznego, ale jednocześnie beznadziejnie ulegają ideologii, operując zupełnie fałszywymi założeniami bazowymi i ostatecznie wyciągając fałszywe wnioski ze swoich rozumowań.
Dzień świra jak Dzień świstaka…
Krótki przegląd przykładów z USA pokazuje, że pomimo całego tamtejszego doktrynerstwa, toczy się tam jednak jakaś debata publiczna. Wydaje się tymczasem, że nad Wisłę nie docierają nawet głosy oficjalnie uznanych autorytetów, takich jak Sachs, które sprzeciwiają się narracjom rodem z CNN-u i biura prasowego Białego Domu.
Mówienie o faktach i upominanie się o polską rację stanu jest spychane na „pro-rosyjski” margines marginesów, czego skutkiem jest ogólna radykalizacja. Trudno się dziwić wściekłości rolników, skoro polskie władze konsekwentnie ignorowały i ignorują zagrożenie ekspansją ukraińskich oligarchów. Trudno się dziwić ostrym komentarzom polskiej „ulicy” na temat współczesnych banderowców, skoro każdy publicysta, który skrytykuje ukraińską hucpę, jest atakowany jako rzekomy sprzymierzeniec Putina.
Jednocześnie trudno sobie wyobrazić, by problemy polskiej polityki były podejmowane w Warszawie z pewną dozą realizmu, skoro nawet mówienie o ukraińskiej rakiecie, która zabiła dwóch Polaków, było owiane dziwnym tabu i dopiero po wyciszeniu sprawy przebąkiwano coś na temat prawdziwej wersji wydarzeń.
Czyż nie jest to wymowne, że aby posłuchać opinii wykraczających poza najściślejszy mainstream, musimy uplasować się na marginesie polskiej debaty publicznej albo sięgać do odległych materiałów zza oceanu i to niekoniecznie konserwatywnych?
Na koniec zwróćmy uwagę na jeszcze inny – nader dziwaczny – zakręt historii. Otóż, pod koniec wspomnianej rozmowy pomiędzy sędzią Napolitano (ponoć katolickim tradycjonalistą) a Jeffreyem Sachsem (jakby nie było, podwójnym „autorytetem” dla Polaków, bo ekonomicznym i obecnie „religijnym”), obaj panowie w kordialnym tonie stwierdzają: No to widzimy się za tydzień w Rzymie na konferencji z okazji… 750-lecia śmierci św. Tomasza z Akwinu. Po czym Sachs konstatuje, że jest to wspaniała okazja, by przypomnieć kluczową rolę, jaką Akwinata przypisywał… cnocie i prawu naturalnemu w rozwoju i przetrwaniu człowieka. Do czego doszło, że żydowski globalista musi nam przypominać o cnocie i prawie naturalnym, a więc faktycznie podstawowych pojęciach naszej cywilizacji, o których raczej nie usłyszymy od naszych proboszczów i biskupów!
Filip Obara
===========================
Michał Rogoziński 5 marzec 2024
No to brawo Panie Redaktorze za… spostrzegawczosć. Czasem potrafi Pan przestać marnowac swój niewątpliwy talent na tematy jałowe. Ja nie będę tak odkrywczy i opisze stan polskiej swiadomości w słowach znacznie prostszych. Po pierwsze to tej świadomości nie ma (PCh24, to środowisko niszowe, co by o tym nie mowić, sam jestem taką niszą od lat kilkudziesięciu, wiec FAKTY trzeba przyjmowac do wiadomości i tyle.) Przeciętny „Polak” po szkole w jakiejś „Psiej Wólce” z programem szkolnym jaki jest i jaki był, pojęcie o Polsce, polskiej historii i realnych zagrożeniach ma takie, jakie może mieć absolwent zawodówki, lub szkoły rolniczej w najlepszym wypadku, czyli kibicowskie. I tu pomijajac patologie – pocieszę, te ponad tysiac lat chrześcijaństwa na coś się przydało.
Pomijajac patologie (te są wszedzie) zwykły szary człowiek z ulicy, porządnie pracujacy, to… przedstawiciel cywilizacji lacińskiej (choć sam o tym nie ma pojęcia, ale jego zmysl moralny i patriotyczny jest NORMALNY, no w miarę normalny). Tyle, ze te dyrdymaly, które tu wszyscy produkujemy, takze w komentarzach zupełnie do niego nie dochodzą. Wobec braku aparatu pojęciowego co najwyzej brzydko zaklnie komentujac jakies bieżace wydarzenia, natomiast ludzi typy PCh24, albo w ogóle nie zauważa (pojęcia nie ma o ich istnieniu i zupełnie do niego nie dociera ten sposób pojmowania rzeczywisci – co najwyzej jesteśmy jakimis szalonymi nawiedzeńcami, od których lepiej trzymać sie z daleka, „bo kazdy swój rozum ma”.
Tak więc to nie jest dyskusja czy rozumowanie dla zwykłego Polaka z ulicy, bo to zupełne abstrakcje.) Ujmujac rzecz prościej – choćby patrząc na ostanie wybory polski wybór docelowy, to bycie Generalnym Gubernatorstwem, lub Palestyną. Mnie nie odpowiada ani jedno, ani drugie, a biorąc pod uwage tradycję moją i mojej żony, to już zupełnie mi z taką wizją nie po drodze. Ponieważ nic z tym zrobic nie mogę, to by nie wyświadczać niedźwiedziej przyslugi swoim dzieciom i na wszelki wypadek uratowac cos dla przyszłości tego kraju, jesli taka będzie, wyprowadziłem się z kraju, poza obręb tej alternatywy (GG- Palestyna). Natomiast żyjemy, tu gdzie zyjemy od pokoleń i wszystko jedno czy będzie to Polska szlachecka, ludowa, czy demokratyczna, realiów nie zmienimy. Pomijam żydo-bolszewię, na walke z żywiołem germańskim moja rodzina poświecila szmat historii i choć najwiekszych krzywd doznała ostatnio ze Wschodu, to patrząc realnie – w obecnej sytuacji z kims się trzeba dogadywać.
Dogadywanie się z Niemcami (Tusk) znamy i to jest wybór pomiędzy „kabaretem” serwowanym publice przez Palikota (o ile wiem Zyda i podobnie jak Hartman absolwenta KUL – serdecznie gratuluję KUL-owi absolwentów tej miary), a niedoszłego dominikanina Hołownię. To ichne bredzenie może się podobać publice, gawiedzi, plebsowi, jak kto woli, ale to tylko zewnetrzne atrybuty tego co dzieje się za kulisami. I tutaj, ja bym się zastanowil powaznie nad propozycjami przedstawianego jako alkoholik byłego prezydenta Rosji. Zeby bylo ciekawiej, one są nie tylko uzasadnione historycznie, ale powtarzaja tezy prof. Konecznego sprzed 80-100 lat. Jak dla mnie Rosja przez ostanie lata – przynajmniej za mojego świadomego życia zachowuje się w miarę racjonalnie. Tymczasem my przyjmujemy narrację Żydów, ktora nigdy racjonalna nie była, Prusaków, ktorzy na Polsce wyrośli, albo Anglosasów, ktorzy zawsze wyciagali kasztany z ognisak cudzymi rękami. Nie chce epatowac przykładami, bo szkoda na to czasu.
,Aktualnie w Polsce toczy się bardzo ważna bitwa o przyszłość nas wszystkich.Musimy zadać sobie fundamentalne pytania:Co się stanie, jeśli liczba rolników w Polsce i w innych krajach europejskich będzie nadal gwałtownie spadać?Kto będzie produkował żywność dla nas oraz dla naszych dzieci i wnuków?Czy będziemy mogli cieszyć się produktami z naszego kraju, czy będziemy zmuszeni polegać na imporcie?Jakie będą ceny i jaka będzie jakość żywności w przyszłości?Sytuacja jest niepokojąca – liczba rolników, żyjących wyłącznie z pracy na ziemi, maleje w alarmującym tempie.Jeżeli ta sytuacja będzie się utrzymywać, możemy dojść do momentu, w którym młodsze pokolenia oraz pozostali rolnicy i hodowcy porzucą pracę w sektorze rolnym. W takim przypadku naszym udziałem może stać się żywność o niskiej jakości, do której trudno będzie się przyzwyczaić…
To nie jest tylko ostrzeżenie – to realna przyszłość, jeśli nie zaczniemy działać już teraz.
Nasze podpisy to nie tylko moralne wsparcie. Podpisując petycję, przyczyniamy się do ruchu, który dąży do zapewnienia przyszłości polskiego i europejskiego rolnictwa.Podpisując, stajemy również u boku naszych rolników, hodowców i innych grup zawodowych na protestach! W rzeczywistości to nie tylko walka rolników. Jest to walka, która dotyczy nas wszystkich, gdyż to właśnie rolnicy dostarczają nam pożywienia. Od ich pracy zależy nasze codzienne odżywianie i bezpieczeństwo żywnościowe. Podpisując tę petycję, dołączasz do nich w tej bitwie i okazujesz swoje wsparcie i solidarność. Razem możemy zabezpieczyć środki do życia tych, którzy żywią nasze rodziny. Dziękuję za dołączenie do tej walki!
PROSZĘ PODPISAĆ PETYCJĘ Z serdecznymi pozdrowieniami, Sylwia Mleczko, Dyrektor CitizenGO w Polsce z całym zespołem
Smak wolności: Dlaczego protest rolników dotyczy każdego z nas
CitizenGO Rozpoczął tą petycję do Komisji Europejskiej oraz polskiego komisarza w UE ds. rolnictwa – 2024/02/19
My wszyscy, na czele z naszymi rolnikami i hodowcami stoimy w obliczu ogromnego kryzysu! Ostatnia decyzja Komisji Europejskiej, która pozwala na bezcłowy import ukraiński do UE przynajmniej do czerwca 2025 roku, wywołała szerokie zaniepokojenie i protesty. Tysiące rolników i hodowców protestuje właśnie teraz w Polsce, na Węgrzech i w całej Europie przeciwko niebezpiecznym działaniom Komisji Europejskiej!
Polityka Komisji prowadzi do nieuczciwej konkurencji dotyczącej produktów rolnych z Ukrainy, podważa stabilność ekonomiczną naszych rolników i hodowców poprzez zalewanie naszych rynków tańszymi produktami, które nie są poddawane takim samym rygorystycznym standardom, jakich przestrzegają nasi rolnicy. Ponadto, środowisko regulacyjne na Ukrainie w zakresie GMO nie jest zgodne ze standardami UE, co budzi obawy o potencjalny napływ produktów GMO poprzez ich masowy import.
Polityka tzw. Zielonego Ładu Unii Europejskiej pod pretekstem transformacji gospodarek w kierunku neutralności klimatycznej stwarza nowe zagrożenie dla rolnictwa.
Ograniczenia w używaniu nawozów,
wymogi przejścia na energię odnawialną
i promowanie mniej intensywnych metod uprawy mogą znacząco zwiększyć koszty produkcji, zagrażając istnieniu wielu gospodarstw.
Zielona polityka UE, mająca rzekomo na celu promowanie tzw. zrównoważonego rozwoju, jest całkowicie sprzeczna z ekonomicznymi realiami, z jakimi mierzą się rolnicy i hodowcy.
To wszystko pogłębia ich problemy! Podpisując tę petycję adresowaną do Komisji Europejskiej mamy możliwość ich wesprzeć. Rolnicy i hodowcy biją na alarm, zwracając uwagę, że wdrażane regulacje będą eskalować koszty działania, zagrażać przetrwaniu wielu gospodarstw i niszczyć tradycyjne rolnictwo.
Wspierajmy z zaangażowaniem naszych rolników i hodowców w ich proteście pamiętając o tym, że ich rola producentów żywności w naszym społeczeństwie jest niezastąpiona.
Czas działać teraz! Podpiszcie petycję, aby domagać się sprawiedliwości dla naszych rolników oraz hodowców i by zapewnić, że Komisja Europejska usłyszy nasz wspólny głos. Naszą petycję kierujemy również do Janusza Wojciechowskiego, unijnego komisarza ds. rolnictwa i reprezentanta Polski w UE, który ma dbać o sprawy polskich rolników.
W Polsce, od 9 lutego, rolnicy i hodowcy rozpoczęli serię protestów, które objęły około 300 różnych lokalizacji w całym kraju, co wskazuje na ogromną skalę i determinację tego ruchu. Ich protesty będą trwały 30 dni.
Te masowe mobilizacje, z tysiącami traktorów blokującymi drogi i miasta, takie jak demonstracja w Poznaniu, gdzie aż 1000 traktorów zablokowało główne drogi, są potężnym sygnałem dla polityków i decydentów. Węgierscy rolnicy i hodowcy również rozpoczęli protesty na granicy z Ukrainą, wysyłając jasny komunikat do Komisji Europejskiej mówiący o tym, że również sprzeciwiają się ukraińskiemu dumpingowi i polityce Zielonego Ładu UE.
Jesteśmy przekonani, że UE teraz, bardziej niż kiedykolwiek, musi zwrócić uwagę na te połączone głosy protestu i musi dostosować swoją politykę środowiskową do potrzeb sektora rolnego!
Znajdujemy się w kluczowym momencie, gdy musimy sprzeciwić się szkodliwym działaniom Komisji Europejskiej, aby chronić rolników i hodowców w Polsce!
Sytuacja jest krytyczna. Teraz jest czas, by podjąć działanie. Nie możemy stracić tej okazji. Bruksela już ustąpiła w niektórych obszarach, obawiając się, że protesty rolników mogą negatywnie wpłynąć na nadchodzące wybory do Parlamentu Europejskiego.
Dołączcie do protestu naszych rolników i hodowców, podpisując naszą petycję do Komisji Europejskiej. Razem możemy mieć większy wpływ!Dziękujemy za wsparcie tej ważnej sprawy!
Janusz Wojciechowski zamienił PSL na PiS. Kim jest komisarz UE ds. rolnictwa? https://wiadomosci.radiozet.pl/polska/polityka/janusz-wojciechowski-wiek-rodzina-komisja-ds-rolnictwa-kim-jest-posel-pis
Więcej informacji po angielsku:
Węgierscy i polscy rolnicy organizują protest na granicy z Ukrainą – Hungarian and Polish farmers stage protest on border with Ukraine
Polski rolnicy rozpoczynają 30-dniową blokadę Ukrainy, przejmują ukraińskie zboże do kontroli – Polish farmers begin 30-day blockade of Ukraine, seize Ukrainian grain for inspection
Petycja do Komisji Europejskiej i polskiego komisarza w UE ds. rolnictwa: apel wsparcia dla polskich rolników i hodowców
My, niżej podpisani, zwracamy się z pilnym apelem do Komisji Europejskiej o rewizję polityki, która negatywnie wpływa na życie naszych rolników i hodowców.
Polityka, która zezwala na bezcłowy import z Ukrainy do czerwca 2025 roku, poważnie zagraża rolnikom w Polsce i w UE, wprowadzając nieuczciwą konkurencję i umożliwiając import produktów, na które nie nałożono takich samych rygorystycznych standardów, jakie obowiązują rolników w UE.Domagamy się natychmiastowego przeglądu i ponownego zbadania statusu bezcłowego dla importu rolnego z Ukrainy, aby zapewnić uczciwą konkurencję i chronić interesy rolników UE.Ponadto apelujemy do Komisji Europejskiej o dostosowanie polityki rolnej Agendy 2030 oraz Europejskiego Zielonego Ładu, w taki sposób, aby lepiej odpowiadały one ekonomicznej rzeczywistości rolnictwa. Zapewni to, że dążenie do zrównoważonego rozwoju nie będzie odbywać się kosztem polskich rolników i hodowców.Nasze wsparcie dla nich jest wyrazem solidarności z tymi, którzy martwią się o swoją przyszłość i zasługują na naszą uwagę oraz ochronę. Ich walka jest naszą walką, ponieważ dostarczają oni wysokiej jakości, lokalne produkty żywnościowe dla nas wszystkich.Natychmiastowe działanie jest konieczne, aby zapobiec dalszemu krzywdzeniu naszych rolników i by chronić polskie i europejskie rolnictwo.Apelujemy o to, by Komisja Europejska szybko wzięła pod uwagę nasze obawy i konstruktywnie odpowiedziała na nasze prośby.
Link na petycję: https://citizengo.org/pl/ot/213039-jestesmy-z-wami-rolnicy-i-hodowcy
Szanowny Panie,w tych dniach rozpoczyna się najważniejsza walka o edukację i wychowanie młodego pokolenia. Bez zawahania można powiedzieć, że od siły i skali naszej reakcji zależeć będzie los Polski w kolejnych dekadach XXI wieku. Ministerstwo Edukacji Narodowej przedstawiło propozycje drastycznego „odchudzenia” podstawy programowej w szkołach na każdym poziomie edukacji. Deklarowanym celem jest zapewnienie „czasu na spokojniejszą i bardziej dogłębną realizację tych zagadnień, które w podstawie programowej pozostaną”. Oczywisty sprzeciw budzą radykalne cięcia w przedmiotach ścisłych, wprowadzane bez zrozumienia podstawowych pojęć z zakresu matematyki i fizyki… co doprowadzi do pozbawienia naszych dzieci umiejętności zrozumienia coraz bardziej złożonego otoczenia. Jednak prawdziwa katastrofa dzieje się w zakresie nauk humanistycznych. Wystarczy pokrótce zapoznać się z propozycjami Ministerstwa, by dostrzec, że wykreślane tematy nie są przypadkowe, ale zmierzają do wyobcowania młodych Polaków z narodowej historii i kultury. Jednak nie wszystkie zajęcia mają zostać „odchudzone”. Część czasu zabranego z lekcji matematyki, polskiego i historii dzieci mają poświęcić na… wulgarną edukację seksualną.W szkole „zreformowanej” przez – znaną z aborcyjnej aktywności – minister Barbarę Nowacką pominięte lub okrojone miałyby być między innymi tematy dotyczące konfliktu Polski z Cesarstwem Niemieckim, wojen polsko-krzyżackich, konfederacji barskiej, powstania wielkopolskiego, powstań śląskich, obrony Polski przed napaścią hitlerowskich Niemiec w 1939 roku, mordowania Polaków przez niemieckich i sowieckich okupantów, ratowania Żydów przez Polaków w trakcie II Wojny Światowej czy walki „Żołnierzy Wyklętych” z Sowietami.Spośród celów nauczania historii ma zostać wykreślone dążenie do rozbudzania w uczniach „poczucia miłości do ojczyzny przez szacunek i przywiązanie do tradycji i historii własnego narodu oraz jego osiągnięć, kultury i języka ojczystego”. Ministerstwo chce wykreślenia z listy lektur nielicznych dzieł św. Jana Pawła II i bł. kard. Stefana Wyszyńskiego, usunięcia tematów dotyczących prześladowań Kościoła w okresie stalinowskim czy wzmianki o postaci św. Maksymiliana Kolbe.Sprzeciwiając się pomysłom minister Nowackiej – we współpracy z licznymi ekspertami i organizacjami specjalizującymi się w systemie edukacji – opracowaliśmy analizę poświęconą propozycjom zmian w podstawie programowej, którą przekazaliśmy ministerstwu i nagłośniliśmy w mediach. Resortowe zmiany w programie szkół eksperci podsumowali jako: depolonizację dechrystianizację dehumanizację deprawacjęi degradację całego systemu edukacji.Wskazane zmiany – w połączeniu z zapowiedzianą likwidacją prac domowych – doprowadzą do obniżenia poziomu nauczania, skutkując drastycznym zmniejszeniem wiedzy uczniów i ich zdolności do krytycznego, samodzielnego myślenia.Tzw. prekonsultacje do propozycji zmian w podstawie programowej zakończyły się 19 lutego. Obecnie czekamy na projekt rozporządzenia MEN w sprawie nowej podstawy programowej. Dokument musi zostać skierowany do konsultacji społecznych.Gdy to się stanie – będziemy nie tylko służyć merytoryczną analizą prawną wszystkich proponowanych projektów, ale także przeprowadzimy mobilizację wszystkich przejętych losem naszych dzieci, bo tylko masowy sprzeciw Polaków może zmusić rząd Tuska do wstrzymania antynarodowej i antychrześcijańskiej rewolucji w edukacji.Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przyciskBroniąc polskiej szkoły, zabraliśmy głos w konsultacjach nad projektem rozporządzenia w sprawie likwidacji prac domowych. W przedstawionej ministerstwu analizie wykazaliśmy, że forma i zakres zmian wprowadzanych w dokumencie narusza obowiązujące przepisy rangi ustawowej i konstytucyjnej. Ponadto, zniesienie prac domowych może skutkować pogłębieniem różnic w wynikach w nauce osiąganych pomiędzy uczniami, którzy mają dobre stopnie i tymi, którzy potrzebują dodatkowej motywacji – np. w formie pracy domowej – aby powtórzyć materiał omawiany na lekcji. Pogłębią się także różnice pomiędzy szkolnictwem publicznym, a odpłatnym i oferującym więcej godzin zajęć szkolnych szkolnictwem prywatnym.Wobec tych radykalnych zmian rodzi się podejrzenie, że „odchudzenie” podstawy programowej ma na celu zrobienia miejsca dla zajęć wulgarnej edukacji seksualnej.Tym bardziej, że sama Minister Nowacka zapowiedziała, że w ramach nowego programu „edukacji prozdrowotnej” wszystkim polskim uczniom przekazywana będzie wiedza „nie tylko nowoczesna, ale również wolna od uprzedzeń i ideologii”. Cóż miałoby to oznaczać w praktyce?Odpowiedzi na to pytanie udzielił Rzecznik Praw Pacjenta Bartłomiej Chmielowiec, który pisał do minister Nowackiej by „edukacja zdrowotna” stała się okazją „na poruszenie między innymi kwestii takich jak seksualność, profilaktyka związana ze zdrowiem psychicznym, szacunek dla osób LGBT i ich seksualności”. Po co nowy przedmiot? To proste. Tylko w ten sposób rząd może uczynić wulgarną edukację seksualną przedmiotem obowiązkowym. W przypadku odmowy posłania dziecka na deprawacyjne warsztaty rodzicom grozić będą kary za… uchylanie się od realizacji obowiązku szkolnego.Przewidując nadchodzącą promocję wulgarnej edukacji seksualnej, przygotowaliśmy cykl esejów poświęconych edukacji seksualnej, publikowanych co tydzień od grudnia na stronie Instytutu Ordo Iuris. Zawierają wiele szokujących faktów dotyczących genezy i założeń edukacji seksualnej oraz przykładów jej wdrażania w państwach Europy zachodniej.Lektura tych tekstów na pewno otworzy oczy wielu osobom, które nie są świadome tego, czym dziś jest w praktyce permisywna edukacja seksualna intensywnie promowana na Zachodzie.W ramach zakończenia całego cyklu publikacji, zorganizowaliśmy debatę ekspertów, w której obok prawników Ordo Iuris udział wzięli także ginekolog i położnik – prof. Bogdan Chazan, była małopolska kurator oświaty – Barbara Nowak, psycholog z Instytutu Ona i On – Agnieszka Marianowicz Szczygieł i autorka podręczników do wychowania do życia w rodzinie oraz była przewodnicząca Zespołu Opiniodawczo-Doradczego MEN – Teresa Król.Prawnicy Ordo Iuris są w nieustannej gotowości, aby interweniować wszędzie tam, gdzie genderowi aktywiści będą usiłowali wejść do szkół wbrew woli rodziców albo gdzie będą zmuszali nauczycieli do przekazywania uczniom wulgarnych i ideologicznych treści. Żadna rodzina oraz żadne dziecko nie pozostaną bez naszego wsparcia.Obrona polskiej edukacji jest kluczowa dla uratowania młodego pokolenia Polaków przed wyobcowaniem z narodowej kultury i chrześcijańskiego dziedzictwa oraz genderową demoralizacją. Głęboko wierzę w to, że – z pomocą ludzi takich jak Pan – jesteśmy w stanie zatrzymać ideologiczną rewolucję w polskiej szkole. Propozycje minister Nowackiej uderzają w polski system edukacjiPragnąc, aby polskie dzieci nadal uczyły się w polskiej szkole o polskich bohaterach i arcydziełach narodowej literatury – wspólnie z organizacjami zajmującymi się sprawami oświatowymi oraz ekspertami w tej dziedzinie – przygotowaliśmy analizę zaproponowanych przez ministerialnych ekspertów zmian do podstawy programowej.W dokumencie wskazaliśmy, że usuwanie z lekcji historii odniesień do ważnych dla naszego Narodu postaci i wydarzeń jest szkodliwe. Wbrew deklaracjom autorów zmian, nie skutkuje to redukcją treści, ale zmianą charakteru nauczania historii. Obecnie uczniowie poznają dzieje Polski poprzez postacie historyczne. Dzięki temu historia jest przedmiotem żywym i zrozumiałym. Jeśli proponowane zmiany wejdą w życie, uczniowie mogą nie usłyszeć o Zawiszy Czarnym, o. Augustynie Kordeckim – obrońcy jasnogórskiego klasztoru w trakcie potopu szwedzkiego czy wymienionym w hymnie narodowym, uczestniku wojen XVII-wiecznych, hetmanie Stefanie Czarnieckim. Z programu mają zniknąć tematy dotyczące bohaterstwa Polaków w trakcie II wojny światowej, np. obrony Westerplatte, Wizny i Warszawy oraz bitwy nad Bzurą i pod Kockiem. Z wcześniejszych okresów historii Polski pominięte w podstawie programowej miałyby zaś być nawet takie wydarzenia jak zwycięstwo grunwaldzkie czy hołd pruski.W złożonej do MEN analizie dowodzimy, że podobne zmiany zanegują wychowawczy cel historii, sprowadzając ten przedmiot do suchej faktografii. Będzie to sprzeczne z celami edukacyjnymi wyrażonymi w preambule ustawy Prawo oświatowe, która stanowi, że „kształcenie i wychowanie służy rozwijaniu u młodzieży poczucia odpowiedzialności, miłości Ojczyzny oraz poszanowania dla polskiego dziedzictwa kulturowego”.Podkreślamy konieczność utrzymania w podstawie programowej powszechnie lubianych i wykorzystywanych podczas uroczystości szkolnych pieśni patriotycznych, które stanowią niezwykle cenny łącznik międzypokoleniowy pomiędzy Polakami z różnych epok. Wskazujemy, że wbrew zaleceniom ministerialnych ekspertów polska epopeja narodowa „Pan Tadeusz” powinna być nadal znana polskim maturzystom w całości, a nie tylko we fragmentach, gdyż od lat stanowi fundament polskiej tożsamości. Wskazujemy, że młodzi Polacy powinni mieć w szkole możliwość poznania twórczości św. Jana Pawła II i bł. kard. Stefana Wyszyńskiego, których dzieła obecnie znajdują się na liście lektur uzupełniających.Drastyczne okrojenie programu nie ominęło też matematyki, która jest królową nauk, czy fizyki, która pozwala zrozumieć świat. Zamiast tego minister Nowacka chce wprowadzić do szkół nowy przedmiot w postaci „edukacji zdrowotnej”, w ramach którego może dojść do próby wprowadzenia do polskich szkół wulgarnej edukacji seksualnej oraz oswajania naszych dzieci z propagandą lobby LGBT. Niestety, o ile obecnie na przekazywanie dzieciom treści związanych z wrażliwą tematyką psychoseksualną trzeba uzyskać zgodę ich rodziców, o tyle uczestnictwo w lekcjach nowego przedmiotu będzie obowiązkowe.Brak naszej stanowczej reakcji na to zagrożenie może doprowadzić do sytuacji, w której polscy rodzice, którzy odmówią posyłania swoich dzieci na takie zajęcia będą represjonowani i karani.W Niemczech od lat za odmowę posłania dziecka na lekcje wychowania seksualnego grozi kara grzywny, a w przypadku odmowy jej zapłacenia aresztu. W niektórych przypadkach dzieci są z tego powodu zabierane z domu, a rodzice tracą prawo do opieki nad nimi.Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przyciskPolska edukacja zostanie podporządkowana UE?Zapowiadane przez minister Nowacką zmiany w podstawie programowej przedmiotów szkolnych, zmierzające do przemiany polskiej tożsamości w tożsamość ogólnoeuropejską, wychodzą naprzeciw projektowanym przez eurokratów zmianom w traktatach europejskich. Ich częścią jest między innymi poszerzenie kompetencji UE w zakresie edukacji.Omawiamy to zagrożenie w naszym raporcie „Po co nam suwerenność?”, gdzie wskazujemy, że zwolennicy Państwa Europa chcą, aby ten kluczowy obszar – edukacja – został przeniesiony ze strefy wyłącznych kompetencji państw członkowskich UE do strefy kompetencji dzielonych. W praktyce oznaczałoby to przyznanie UE pierwszeństwa w decydowaniu o tym, czego mają się uczyć polskie dzieci. W rezultacie to, czy w programie edukacji uczylibyśmy się o narodowej kulturze i historii, nie zależałoby od wybranych przez Polaków posłów i ministrów, ale niewybieralnych unijnych urzędników, którzy nie musieliby się liczyć z naszym zdaniem.Mogłoby to doprowadzić do sytuacji, w której zmierzający do pogłębienia integracji eurokraci nakazaliby Polakom skoncentrowanie na uczeniu wspólnej, europejskiej historii, obejmującej tematy takie jak „Europejczycy w czasach konfliktów narodowych” czy „dzieje integracji europejskiej”, traktując po macoszemu lub całkowicie pomijając omówienie historii własnego narodu. Podobnie mogłaby zostać potraktowana nauka własnego języka, która zostałaby okrojona kosztem języków największych państw UE.Unifikacja systemów edukacji krajów UE umożliwi ponadto radykałom odgórne narzucenie Polakom i innym konserwatywnym narodom naszego regionu wprowadzenie do szkół – i to od najmłodszych klas – obowiązkowych zajęć wulgarnej edukacji seksualnej. Kto stoi za permisywną edukacją seksualną?Aby uświadomić Polakom zagrożenia związane z permisywną edukacją seksualną – określaną przez jej zwolenników jako wszechstronna lub kompleksowa – opracowaliśmy cykl esejów, w których przeanalizowaliśmy założenia tego modelu, jego genezę, sposób realizacji, metody działania edukatorów seksualnych oraz możliwe konsekwencje jej wdrażania dla dzieci i młodzieży.W eseju poświęconym genezie współczesnej edukacji seksualnej wskazujemy na prekursorów permisywnego – tj. zezwalającego na niemal zupełną swobodę w postępowaniu i zachowaniu – modelu edukacji seksualnej. Jednym z nich jest współtwórca marksistowskiej szkoły frankfurckiej Herbert Marcuse, który w książce „Eros i cywilizacja”, twierdził, że „dopiero urzeczywistnienie i wydobycie erotycznej natury człowieka (…) da ludzkości prawdziwe wyzwolenie”. Przeciwników rewolucji seksualnej uznawał za faszystów. Innymz ojców wulgarnej edukacji seksualnej był amerykański entomolog Albert Kinsey, który twierdził, że człowiek jest istotą seksualną od urodzenia, dlatego nawet najmniejsze dzieci mają prawo do czerpania przyjemności ze swojej seksualności. Swoje twierdzenia Kinsey oparł na wynikach badań przeprowadzanych na dzieciach (w tym na niemowlakach!) dopuszczając się przy tym kryminalnym nadużyć seksualnych.Na koncepcje głoszone przez seksedukatorów wpływ miał także niemiecki psycholog i zdeklarowany homoseksualista Helmut Kentler, który w swojej książce „Wychowanie seksualne” jako cele pedagogiki seksualnej wymieniał między innymi onanizowanie dzieci od najmłodszych lat, łagodzenie tabu kazirodztwa między rodzicami i dziećmi czy wprowadzanie zabaw seksualnych w przedszkolach i szkołach. Kentler twierdził, że „stosunki pederastyczne mogą bardzo pozytywnie wpływać na rozwój osobowości chłopca”. Swoje teorie wcielił w życie organizując, trwający trzy dekady, tzw. eksperyment Kentlera, w ramach którego, przy wsparciu niemieckich urzędników, dzieci z domów dziecka były oddawane pod opiekę osobom podejrzewanym lub skazanym za przestępstwa pedofilskie. Po latach okazało się, że uczestniczące w eksperymencie dzieci były maltretowane i wykorzystywane seksualnie przez swoich opiekunów oraz samego Kentlera.W naszej publikacji wskazujemy, że bazująca na teoriach wymienionych autorów permisywna edukacja seksualna nie uznaje tematów tabu ani dolnej, sztywnej granicy inicjacji seksualnej. W parze z tym idą między innymi zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia z 2010 r., które wprost mówią o tym, że małe dzieci już wieku 0-4 lat powinny być uczone na temat masturbacji. Uczestnictwo w takich zajęciach wyrabia w młodych ludziach błędne przekonanie, że zamiast panować nad własnymi popędami, należy im ulegać.
Czego seksedukatorzy chcą „uczyć” nasze dzieci?W esejach obnażamy fałszywą narrację radykałów, którzy chcą seksualizować dzieci między innymi pod pretekstem… przeciwdziałania dyskryminacji. Dowodzimy, że nieodłączną częścią składową forsowanej przez genderystów edukacji seksualnej jest oswajanie dzieci z niemal całkowitą swobodą zachowań seksualnych. Sekedukatorzy redukują ludzką seksualność do sfery przyjemności. Pomijają przy tym jej funkcję prokreacyjną a nawet więziotwórczą, roztaczając przed młodymi ludźmi wizję świata, w którym poczęcie dziecka jest problemem, niepożądanym efektem ubocznym współżycia seksualnego, zagrażającym wygodnemu stylowi życia, samorealizacji i dalszemu korzystaniu z „praw seksualnych”. W tej perspektywie zabicie dziecka nienarodzonego jest ukazywane jako rozwiązanie problemu oraz element tzw. praw reprodukcyjnych i seksualnych. Dowodzimy, że wulgarna edukacja seksualna przekazuje dzieciom fałszywe twierdzenia ideologii gender, w myśl których o płci człowieka nie decydują fakty biologiczne, ale subiektywne odczucie, które – jak pokazują liczne przykłady osób po przejściu chirurgicznej „korekty płci”, żałujących swojej decyzji – może się zmieniać. Edukacja ta promuje także wysoce ryzykowny styl życia subkultury LGBT oraz homoseksualne praktyki. Kontakt z tego typu treściami wywiera negatywny wpływ na młodych ludzi, mogąc wywołać poczucie zagubienia, dezorientację oraz wątpliwości co do swojej tożsamości psychoseksualnej.W cyklu „O czym nie powiedzą edukatorzy seksualni?” omawiamy przykłady materiałów, gier, zabaw i podręczników, które są wykorzystywane w ramach zajęć edukacji seksualnej. Opisujemy między innymi niemiecki poradnik, który zaleca, aby w ramach zabawy małe dzieci wzajemnie poruszały się na czworaka jak psy i wzajemnie wąchały swoje części ciała – w tym miejsca intymne. Przywołujemy stworzony na zlecenie austriackiego Ministerstwa Edukacji, Sztuki i Kultury film instruktażowy dla młodzieży w wieku 12-18 lat, w którym prezentowane są animacje seksualne. Oglądająca go nastolatka usłyszy, że „od czternastych urodzin życie seksualne prowadzisz na własną odpowiedzialność. Od tej pory uważana jesteś za dojrzałą seksualnie. Rodzicom nic do tego i możesz sypiać z kim chcesz”. W publikacji zwracamy także uwagę na treści, na jakie mogą trafić dzieci w polskim internecie.Piszemy między innymi na temat publikacji Grupy Ponton, na której stronach internetowych możemy znaleźć zachęty do oglądania pornografii czy na treści publikowane przez Fundację SEXEDPL, założoną przez modelkę Anję Rubik, spotkaniem z którą nie tak dawno chwaliła się w mediach społecznościowych obecna minister edukacji Barbara Nowacka. Młodzi ludzie przeczytają tam między innymi na temat tego, jak przygotować się do seksu analnego, jak dbać o higienę gadżetów erotycznych oraz dowiedzą się, że decydując się na kolczyk w łechtaczce, można „zapewnić sobie dodatkowe bodźce nie tylko w trakcie pieszczot i stosunku, ale także podczas samego chodzenia”. Pokazujemy efekty wulgarnej edukacji seksualnej W naszym cyklu omawiamy też możliwe negatywne skutki poddawania dzieci genderowej seksualizacji. Przywołujemy przykłady krajów zachodnich, gdzie coraz więcej młodych ludzi podejmuje ryzykowne praktyki seksualne propagowane przez lobby LGBT. Wskazujemy, że pomiędzy 2015 a 2020 rokiem w Wielkiej Brytanii odsetek takich osób wzrósł z 3,3% do 8% w przedziale wiekowym 16-24 lata. Z kolei w USA, pomiędzy rokiem 2012 a 2017, odsetek dorosłych osób deklarujących się jako „LGBT” wzrósł z 3,5% do 4,5%, przy czym wzrost nastąpił niemal wyłącznie w najmłodszej badanej grupie ludzi urodzonych pomiędzy 1980 i 1999 rokiem.Zwracamy także uwagę na lawinowy – rzędu od kilkuset do nawet kilkunastu tysięcy procent (USA 175%, Kanada 438%, Finlandia 543%, Holandia 804%, Wielka Brytania 2 353%, Włochy 7 100%, Australia 12 550%, Szwecja 19 600%) – wzrost zaburzeń tożsamości płciowej wśród młodzieży w krajach, które wprowadziły permisywistyczną edukację seksualną. Niestety znaczna część z tych dzieci nie otrzymuje fachowej pomocy psychologicznej, ale trafia w ręce „specjalistów”, którzy afirmują ich zaburzenia. W rezultacie dzieci otrzymują hormony płci przeciwnej i są poddawane nieodwracalnym, okaleczającym operacjom, które mają na celu zafałszowanie ich płci biologicznej.Uzupełnieniem naszego cyklu esejów jest dziesięć rozmów z ekspertami w tej wrażliwej tematyce, które ukazały się na naszym profilu w serwisie YouTube
Jeśli zapowiadane przez rząd Donalda Tuska zmiany w podstawach programowych wejdą w życie, młodzi Polacy nie poznają w szkołach kluczowych informacji na temat naszej narodowej kultury i historii. Ograniczona zostanie także ich wiedza w zakresie matematyki, fizyki, nauk przyrodniczych. W efekcie jeszcze łatwiej będą poddawani manipulacji i populistycznym hasłom lewicowych rewolucjonistów.W to miejsce wejdzie permisywna, wulgarna edukacja seksualna, w ramach której uczniowie będą zapoznawani z propagandą lobby LGBT.W rezultacie młode pokolenie zostanie zdemoralizowane, czego konsekwencje będą tragiczne. Nie mogąc do tego dopuścić, robimy wszystko, co w naszej mocy, by zatrzymać tę ideologiczną rewolucję w polskim systemie edukacji. Każde z naszych działań wymaga jednak zabezpieczenia określonych środków. Stały monitoring prac rządu i Sejmu wymaga codziennego zaangażowania naszych analityków, którzy na bieżąco sprawdzają praktyczne skutki wdrażania proponowanych zmian prawa. Miesięczny koszt tej aktywności to co najmniej 6 000 zł. Pozwala nam to jednak na szybką reakcję za każdym razem, gdy radykałowie usiłują zmieniać prawo, aby dostosować je do swoich poglądów.Opracowanie każdej analizy to – w zależności od stopnia złożoności problemu oraz zakresu proponowanych zmian – koszt od 8 000 do nawet 15 000 zł.Podjęcie interwencji w obronie praw rodziców do wychowywania dzieci w zgodzie z własnymi przekonaniami lub w obronie nauczycieli, którzy nie chcą przekazywać swoim uczniom ideologicznych i wulgarnych treści to koszt niekiedy przekraczający nawet 10 000 zł. Spodziewamy się, że wskutek zapowiedzianego przez minister Nowacką otwarcia szkół na wulgarnych edukatorów seksualnych w najbliższych miesiącach, będziemy mieli szereg takich zgłoszeń. Dlatego bardzo Pana proszę o wsparcie Instytutu kwotą 80 zł, 130 zł, 200 zł lub dowolną inną, dzięki czemu prawnicy Ordo Iuris będą skutecznie bronić polskich szkół przed depolonizacją, dechrystianizacją, dehumanizacją, deprawacją i degradacją. Z wyrazami szacunkuP.S. W dobie totalnej degradacji systemu szkolnictwa i edukacji w Polsce, nie możemy ograniczać się tylko do działalności reaktywnej. Musimy również sami wychodzić z inicjatywami konkretnych alternatyw edukacyjnych. Właśnie dlatego powołaliśmy do życia uczelnię Collegium Intermarium, która jest dziś oazą normalności w czasach szaleńczej, ideologicznej rewolucji. W Collegium Intermarium dążymy do powrotu do idei klasycznych uniwersytetów i klasycznego, wszechstronnego wykształcenia.
Aktualnie na Collegium Intermarium trwają zapisy na Studium Filozofii Realistycznej, w ramach którego będzie można zapoznać się z dziedzictwem europejskiej filozofii klasycznej. Koszt kursu to 1600 zł, ale dla sympatyków Instytutu Ordo Iuris przygotowaliśmy ofertę, dzięki której na hasło Ordo Iuris można będzie zapisać się na kurs w promocyjnej cenie 890 zł. P.P.S. Chciałbym także zaprosić Pana na Mszę św. w intencji Darczyńców Instytutu Ordo Iuris, która zostanie odprawiona w środę 6 marca o godz. 18:00 w kościele pw. Wszystkich Świętych przy pl. Grzybowskim 3/5 w Warszawie. Działalność Instytutu Ordo Iuris możliwa jest szczególnie dzięki hojności Darczyńców, którzy rozumieją, że nasze zaangażowanie wymaga regularnego wsparcia.Ustaw stałe zlecenie i dołącz do naszej misji. Dołączam do Kręgu Przyjaciół Ordo Iuris
Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iurisul. Zielna 39, 00-108 Warszawa +48 793 569 815 www.ordoiuris.pl
Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” • 5 marca 2024 michalkiewicz
Powiadają, że jak ktoś traktuje serio pana wiceministra rolnictwa Michała Kołodziejczaka, to sam sobie szkodzi. Może i szkodzi – ale przecież nie panu ministru, który od premiera Tuska otrzymał fuchę wiceministra rolnictwa nie dlatego, żeby Donald Tusk traktował go serio, tylko – żeby go mieć na oku. Toteż pan minister Kołodziejczak uwija się wedle protestu rolników, pewnie w nadziei, że jak się będzie przy nich fotografował, to wystarczy. Chyba jednak nie bardzo, bo kiedy protestujący przekonali się, że pan Kołodziejczak tak naprawdę to nic nie może i tylko opowiada jakieś niestworzone historie, wcale nie chcieli z nim gadać i omal go nie pogonili. Musiało to urazić miłość własną wiceministra, bo 20 lutego zapowiedział ujawnienie listy firm, które z Ukrainy sprowadzały „zboże techniczne” i różne inne rzeczy.
Ciekawe, że pan minister Telus z ekipy „dobrej zmiany” też wielokrotnie zapowiadał opublikowanie listy tych firm, ale z zagadkowych przyczyn niczego nie opublikował. Czy zabronił mu tego pan premier Morawiecki, czy może sam Naczelnik Państwa – tego nie wiemy, ale domyślamy się, że musiała to być jakaś bardzo ważna przyczyna. Ja na przykład się domyślam, że pewne światło na tę sprawę rzuciłaby analiza struktury własnościowej tych firm – czy przypadkiem nie należą one do sympatyków Prawa i Sprawiedliwości, które przecież nie będzie zarzynało kury znoszącej mu złote jajka – bo nie wyobrażam sobie nawet w gorączce, że takie firmy by się z nikim nie podzieliły. Pisał o tym jeszcze przed wojną Konstanty Ildefons Gałczyński, że „mówiła żony ciotka: tych co płacą – nic nie spotka!”
Ponieważ obydwa zwalczające się polityczne obozy muszą się „pięknie różnić”, bo w przeciwnym razie wśród ich wyznawców zaczną lęgnąć się straszliwe wątpliwości, czy przypadkiem nie mają do czynienia z ustawką, zaraz po październikowych wyborach, w listopadzie ubiegłego roku, ukazała się pierwszą lista – ale nieoficjalna. Wynika z tego, że ustępujący rząd pana premiera Morawieckiego nie brał za nią odpowiedzialności, podobnie jak vaginet Donalda Tuska, który w listopadzie dopiero oczekiwał na zlożenie krzywoprzysięstwa na ręce pana prezydenta Dudy. Jak wiemy, nastąpiło to dopiero 13 grudnia. Dopiero 14 lutego pojawiła się tzw. „lista Kołodziejczaka”, zawierająca spis 541 firm, które miały z Ukrainy sprowadzać nie tylko zboże, ale różne inne produkty, a nawet przetwory rolnicze. Okazało się jednak, że to nie ta lista, bo 20 lutego pan minister Kołodziejczak oznajmił, że tę prawdziwą dopiero poznamy, jak się wyjaśni, co te firmy z tym zbożem zrobiły.
Ale nie to jest najważniejsze, chociaż oczywiście też ważne, bo ważniejsza wydaje się podana przez pana ministra Kołodziejczaka informacja, że na liście „widzimy firmy, które są powiązane z politykami, czy z partiami politycznymi i nie mówimy tutaj o jednej partii politycznej, żeby sprawa była jasna”. Ta informacja rzuca pewne światło, dlaczego tak długo nie można było podać do wiadomości listy tych firm, które jeszcze w listopadzie były objęte „tajemnicą celną”, a wcześniej pan minister Telus informował, że on niczego nie podaje, ponieważ nie pozwoliła mu na to „prokuratura”. Ciekawe, jak to będzie teraz; czy zasłona „tajemnicy celnej” zostanie rozdarta, niczym w Świątyni Jerozolimskiej podczas egzekucji Pana Jezusa, no i co na to powie „prokuratura”? Co prawda prokuratura ma teraz inne, większe zmartwienia, niż strzeżenie tej tajemnicy, ale warto zwrócić uwagę, że oprócz prokuratury istnieją w naszym nieszczęśliwym kraju jeszcze inne instytucje, których ciężar gatunkowy może być nawet większy niż „prokuratury” a nawet – „partii politycznych”.
Mam oczywiście na myśli stare kiejkuty, którymi podszyta jest nie tylko nasza młoda demokracja, ale również, a może nawet przede wszystkim – nasza socjalistyczna gospodarka. Jak pamiętamy, stare kiejkuty odgrywały pierwszorzędną rolę podczas transformacji ustrojowej, kiedy to intensywnie się uwłaszczały na czym tylko mogły, a potem sprzedawały nabytą własność rozmaitym etranżerom, by następnie uzyskany w ten sposób szmal pochować w taki sposób, by nikt nie trafił po śladach. A gdyby nawet jakaś Schwein tam cudem trafiła, to wtedy puszczone zostałyby w ruch „organy”, no i niezawisłe sądy, które taką Schwein przykładnie by skarciły. Na tym właśnie polega zasada jednolitej władzy państwowej, w myśl której – demokracja – demokracją – ale ktoś przecież musi tym kierować.
Muszę bowiem przypomnieć, że w naszym nieszczęśliwym kraju mamy pewien szczególny model kapitalizmu, który nazywam kapitalizmem kompradorskim. Od zwyczajnego kapitalizmu różni się on tym, że o ile w zwyczajnym kapitalizmie o dostępie do rynku i możliwości działania na nim, w zasadzie decydują zalety podmiotu działającego, to w kapitalizmie kompradorskim o dostępie do rynku i możliwości działania na nim decyduje przynależność do sitwy, której najtwardszym jądrem są właśnie stare kiejkuty. Ponieważ większość społeczeństwa do sitwy nie należy, to musi zostać wyrzucona na margines życia gospodarczego, bo główny jego nurt, z sektorem finansowym, paliwowy, energetycznym i tym podobnym na czele, zarezerwowany jest dla sitwesów, ewentualnie dla tych, komu sitwesy pozwolą.[dla młodzieży: Sitwa (jid. szitwes, z hebr. szuttafuth: spółka). md]
Jest to model podobny raczej do rosyjskiego, niż ukraińskiego, bo w ukraińskim to oligarchowie decydują, kto zostanie prezydentem państwa i kto będzie zawiadywał starymi kiejkutami, a w rosyjskim – to prezydent, będący najwyższą emenacją starych kiejkutów, decyduje, kto może zostać oligarchą i w ogóle – jaki „czyn” mu przysługuje – aż do samego dołu.
Spróbujmy tedy spojrzeć na listę tych firm z tego punktu widzenia, Czy znajdą się tam również firmy kontrolowane przez stare kiejkuty, czy też tak długa zwłoka w ich ujawnieniu bierze się stąd, że i do pana ministra Telusa i do pana ministra Kołodziejczaka przyszedł ktoś starszy i mądrzejszy i powiedział jemu tak: wiecie, rozumiecie, ministrze, wy nie wsadzajcie nosa tam, gdzie nie trzeba, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa. Gdyby było inaczej, to czyż pan minister Telus nie ujawniłby tej listy jeszcze przed jesiennymi wyborami, a i pan minister Kołodziejczak nie odkładałby decyzji na później, a wreszcie – wobec zarządzonego embarga nikt by niczego zakazanego z Ukrainy nie sprowadzał?
Tymczasem – dzięki protestującym rolnikom – widzimy, że nikt się tym nie przejmuje i import kręci się, aż miło! Najwyraźniej ci importerzy nie podlegają ani rządowi „dobrej zmiany”, ani vaginetowi Donalda Tuska, tylko odwrotnie, więc nie muszą obawiać się ani żadnych inspekcji, ani żadnej izby skarbowej.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Jeden kraj [ Niemcy md] zgarnął ponad połowę pieniędzy z gigantycznych środków, jakie Unia Europejska przeznaczyła na pomoc publiczną w związku z wojną w Ukrainie. Otrzymał 98 razy tyle, co Polska.
Pomoc publiczna trafiła do trzech krajów
Państwa członkowskie Unii Europejskiej w ramach pomocy publicznej w okresie marzec 2022 r.–czerwiec 2023 r. wydały 141 mld EUR na cele związane z łagodzeniem konsekwencji rosyjskiej inwazji na Ukrainę. 89 proc. środków trafiło tylko do trzech państw: Niemiec (52 proc.), Włoch (28 proc.) i Hiszpanii (9 proc.).
Firmy i instytucje niemieckie otrzymując 73,32 mld euro najbardziej korzystały z dotowanych pożyczek udzielanych na preferencyjnych zasadach oraz “projektów wspólnego europejskiego zainteresowania lub traktatowej ochrony przed zaburzeniami w gospodarce państwa członkowskiego”. To pomoc udzielana na postawie Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej (TFUE), głównego aktu prawnego, na podstawie, którego funkcjonuje europejska Wspólnota. Firmy włoskie korzystały przede wszystkim z gwarancji pożyczkowych, a hiszpańskie z bezpośrednich grantów i w ramach traktatowej ochrony przed zaburzeniami.
Tymczasowe Ramy Kryzysowe i Przejściowe (Temporary Crisis and Transition Framework – TCTF) miały umożliwić wsparcie przedsiębiorstw w czasie zaburzeń rynkowych związanych z rosyjską inwazją na Ukrainę. Poluzowanie zasad udzielania pomocy publicznej w UE miało także na celu ochronę konkurencyjności europejskich firm wobec Chin czy USA. Aktywna polityka przemysłowa miała z kolei zachęcić europejskie i zagraniczne podmioty do inwestycji lub utrzymania dotychczasowej działalności w UE przy jednoczesnej realizacji celów Zielonego Ładu.
Rośnie dominacja Niemiec względem innych państw
Działania na poziomie poszczególnych państw członkowskich, a nie na poziomie całej UE zagrażają jednak spójności jednolitego rynku ze względu na łączną kwotę udzielonych zgód na pomoc publiczną. KE zaakceptowała pomoc publiczną o wartości niemal 730 mld EUR z perspektywą ich realizacji do końca 2025 r. Ich zdecydowana większość (49 proc.) dotyczyła Niemiec, a także Francji (23 proc.), Włoch (8 proc.) oraz Danii (3,3 proc.). Dane te nie obejmują wsparcia udzielonego przez państwa członkowskie w ramach działań fiskalnych niekwalifikujących się jako pomoc publiczna. Opublikowane dane o wydanych środkach na pomoc publiczną potwierdzają dominację Niemiec w udzielaniu środków na wsparcie działalności przedsiębiorstw. Z drugiej strony wskazują również na dysproporcję między planowanym wsparciem przedsiębiorstw a faktycznie udzieloną pomocą, chociaż zgody obejmują finansowanie do końca 2025 r. Faktyczne wydatki wyniosły do czerwca 2023 r. 19 proc. wcześniej zadeklarowanej kwoty. Dominacja Niemiec względem innych państw europejskich nawet wzrosła.
Polska dostała niecały 1 procent unijnej pomocy
Natomiast Francja w znacznym stopniu nie skorzystała dotąd z zaakceptowanej przez KE pomocy, co było spowodowane sporem z Niemcami o swobodę kształtowania cen energii atomowej i redystrybucji ewentualnych korzyści dla francuskiego przemysłu. W Polsce wsparcie publiczne wyniosło 0,75 mld EUR (0,57 proc. całości pomocy, jaką wypłaciła UE), z czego 0,51 mld EUR przeznaczono na pomoc rekompensującą silny wzrost cen gazu i energii elektrycznej.
Warto przy tym pamiętać, że zgodnie z TFUE pomoc publiczna to wszelka pomoc przyznawana przez Państwo Członkowskie lub przy użyciu zasobów państwowych w jakiejkolwiek formie, która zakłóca lub grozi zakłóceniem konkurencji poprzez sprzyjanie niektórym przedsiębiorstwom lub produkcji niektórych towarów, jest niezgodna z rynkiem wewnętrznym w zakresie, w jakim wpływa na wymianę handlową między Państwami Członkowskimi.
Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto) • 3 marca 2024 michalkiewicz
Wreszcie ktoś ruszył głową i oto zbliżamy się do końca demonstracji bezradności zarówno poprzedniego, jak i obecnego rządu wobec protestujących rolników. Te protesty rozpoczęły się w kwietniu ubiegłego roku, kiedy okazało się, że do Polski docierają tysiące ton ukraińskiego „zboża technicznego”, które wkrótce zasypało polskie magazyny. Ówczesny rząd jak zwykle się „mniemaną potęgą nasrożył”, ale już wkrótce okazało się, że jest całkowicie bezradny, zwłaszcza, że pan Michał Kołodziejczak, który wtedy własną piersią bronił interesów wsi polskiej, nie szczędził mu słów krytyki pełnych goryczy. Uprzedzając nieco bieg wydarzeń dodajmy, że w nagrodę za to Donald Tusk nie tylko pozwolił mu kandydować do Sejmu z ramienia Koalicji Obywatelskiej, ale dał mu fuchę wiceministra rolnictwa – jak sądzę nie tyle ze względu na jakieś jego zalety, ale raczej – by mieć go na oku, zamiast pozwolić mu hulać samopas.
Toteż teraz pan Michał biega na krótkiej smyczy, ale okazało się, że dla protestujących rolników nie może uczynić nic więcej, niż nie mógł poprzedni minister pan Robert Telus. Odgrażał się on, jak pamiętamy, że nieubłaganym palcem wytknie po kolei wszystkie firmy, które zasypały Polskę ukraińskim „zbożem technicznym” – ale szybko się wyjaśniło, że nazwy tych firm są objęte „tajemnicą celną”, a i prokuratura nie kwapiła się ze wszczęciem tak zwanego „energicznego śledztwa”. Pan Kołodziejczak też się odgrażał, że wszystko powie, jak na spowiedzi, to znaczy – opublikuje listę tych firm do 25 lutego, ale – nie opublikował.
Tymczasem nie tylko ukraińskie „zboże techniczne”, ale i inne tamtejsze produkty rolnicze, jak gdyby nigdy nic, walą do Polski zarówno ciężarówkami, jak i koleją. Rolnicy protestują, blokują przejścia graniczne i drogi wewnątrz kraju, ale niczego to nie zmienia, mimo, że zarówno pan Michał Kołodziejczak, jak i sam pan prezydent Duda się z nimi „solidaryzuje”.
Powody protestu są dwojakie. Po pierwsze, rolnicy zwracają uwagę, że producenci rolni na Ukrainie nie muszą przestrzegać wyśrubowanych standardów, które obowiązują rolników w Unii Europejskiej. Podnosi to w UE koszty produkcji, wskutek czego, podobnie jak wskutek znanej żyzności ukraińskiej ziemi, polskie rolnictwo przestaje być konkurencyjne. Nie tylko zresztą polskie – bo i w zachodnich krajach rolnicy buntują się z tego samego powodu. Drugim powodem protestów, jest tak zwany „Zielony Ład”, to znaczy – seria szaleńczych pomysłów „ekologicznych”, które w perspektywie mogą doprowadzić do likwidacji rolnictwa, jako gałęzi gospodarki. Tymczasem podatki trzeba płacić, jak gdyby nigdy nic, kredyty trzeba spłacać – a dochody spadają, albo nawet zanikają.
Klaus Schwab, ten sam, który w otoczeniu przybywających do Davos worów złota, które następnie instruują światowych mężyków stanu, jak ma być, z pewnością zaciera ręce, bo przecież nie ukrywa, że dąży do pozbawienia wszystkich własności prywatnej, która – jak wiadomo od czasów Marksa i Proudhona – jest przyczyną wszelkich, albo prawie wszelkich zgryzot. Program głoszony dziś przez Klausa Schwaba opisał mową wiązaną jeszcze w latach 70-tych Janusz Szpotański w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak”:
„Wszystko mu także się odbierze,
by mógł własnością gardzić szczerze. (…)
A kiedy znajdziesz się za drutem,
opuści troska cię i smutek
i radość w sercu twym zagości,
żeś do królestwa wszedł Wolności.”
No dobrze – ale dlaczego pełnomocny premier Donald Tusk wykazuje identyczną bezradność, jak poprzednio – Naczelnik Państwa? Najwyraźniej przyczyny tej bezradności są takie same wtedy i teraz. A jakie? Po pierwsze, ukraińskie rolnictwo jest w rękach oligarchów, którzy mają tam latyfundia o obszarze kilkuset tysięcy hektarów. Ci oligarchowie mają „własnych” deputowanych” i kreują ministrów, toteż nic dziwnego, że rozmowy polskiego rządu z ukraińskimi ministrami nie mogą przynieść żadnego rezultatu.
Ale dlaczego rozmowy polskiego rządu z Komisją Europejską też nie mogą przynieść rezultatu? Starożytni Rzymianie mawiali, że nie ma takiej bramy, której nie przekroczyłby osioł obładowany złotem. Podejrzewam tedy, że ukraińscy oligarchowie przeborowali się ze swoim złotem do Komisji Europejskiej, której Reichsfuhrerin Urszula von der Layen już przy okazji pandemii pokazała, że jest kuta na cztery nogi i wie, z której strony chleb jest posmarowany. Inaczej trudno byłoby zrozumieć przyczynę, dla której ta sama Komisja, która w stosunku do własnych rolników śrubuje standardy, nagle wpuszcza na obszar UE miliony ton ukraińskich produktów rolniczych, które nie tylko nie trzymają żadnych standardów, ale w ogóle nie podlegają żadnej kontroli. Militaryści nawołują, by korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny – więc Komisja Europejska właśnie z wojny korzysta.
Widocznie jednak Donaldu Tusku nie odpowiada już statystowanie w pokazie bezradności, zwłaszcza, że ukraiński ambasador w Warszawie, pan Bazyli Zwarycz, napiętnował już [polskich] rolników za „haniebną zbrodnię”, a poza tym – że wkrótce stawi się przez obliczem prezydenta Józia Bidena, gdzie chciałby zaprezentować się jako energiczny mąż stanu. Ponieważ ani na ukraińskich oligarchów, ani na ludowych komisarzy w UE nie ma żadnego wpływu, to postanowił zrobić to, co jeszcze może. W tym celu pewien rolnik na Śląsku powiesił na swoim oflagowanym sowiecką flagą traktorze transparent wzywający Putina, by zrobił porządek i z Ukrainą i z polskim rządem. Natychmiast prokuratura w Gliwicach wszczęła tzw. energiczne śledztwo w sprawie tej gliwickiej prowokacji, a wspomniany rolnik, kontynuując – jak przypuszczam – wykonywanie zadania, zadzwonił do posła Grzegorza Brauna, żeby stanął w jego obronie.
Z kolei premier Tusk ogłosił, że będzie ogniem i żelazem tępił agentów Putina wśród rolników, a minister-ministrowicz Władysław Kosiniak-Kamysz, jako szef resortu obrony, zmilitaryzował przejścia graniczne i drogi dojazdowe do nich, włączając je do tzw. „infrastruktury krytycznej”. Toteż gdy po tych zarządzeniach pokręciłem się przy polsko-ukraińskiej granicy w rejonie Bieszczadów, żadnego oflagowanego ciągnika już nie widziałem. Tymczasem prezydent Zełeński urządził w Kijowie obchody drugiej rocznicy wybuchu wojny, jaką USA prowadzą z Rosją na Ukrainie do ostatniego Ukraińca. Mężyków stanu, którzy on-line wzięli w niej udział, tresowała w zatwierdzonym kierunku Włoszka Georginia Meloni, a do Kijowa przybyła sama Reichsfuhrerin Urszula von der Layen, premier Kanady Justin Trudeau i belgijski premier Aleksander de Croo. Nie zaproszono natomiast ani pana prezydenta Dudy, ani premiera Donalda Tuska. Tak prezydent Zełeński skarcił ich za niesubordynację wobec ukraińskich oligarchów. Jeszcze dalej poszedł ordynariusz diecezji kijowsko-żytomierskiej Witalij Krywyckij, który napiętnował wysypywanie przez protestujących rolników w Polsce ukraińskiego zboża, jako rodzaj grzechu przeciwko tamtejszym oligarchom, mówiąc, że przekroczyli oni „czerwoną linię”, włączając się w ten sposób do „wojny hybrydowej” przeciwko Ukrainie.
Czyżby osioł obładowany złotem zjawił się również u bramy Królestwa Niebieskiego? Ładny interes!
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
Igrzyska nadzwyczajnej kasty Szanowni Państwo! Każdej władzy nepotyzm może się przytrafić. A może też kompleksowa, wielobranżowa ignorancja? Jedni z tym walczą, inni udają, że walczą, a koalicja 13 grudnia podniosła to do rangi cnoty. Nieudaczny pociotek nie jest już strofowany za nieudolność. Przeciwnie, jest za nią nagradzany, niezależnie co spartoli, bo o to właśnie chodzi, żeby w Polsce popsuć wszystko, co tylko możliwe. Na takim dopiero gruzowisku Niemcy dadzą nam popalić. Sukcesu pandemii histerii nikt, rzecz jasna, nie przebije. Ale można sobie poigrać tu i ówdzie, zwłaszcza gdy się jest „nadzwyczajną kastą” od stanowienia i egzekwowania prawa, jak kasta je w danej chwili rozumie. Igrzyska też rozumiane są „nowocześnie”. Laury przypadają temu, kto wykaże się największą głupotą. Zamiast medalu otrzymuje się stanowisko ministra od ciepłej wody w kranie. Te igrzyska wyróżniają się jeszcze innowacją, polegającą na możliwości wymiany zawodników. To tak, jakby szachiście kazano skakać o tyczce. Lekarzowi powierza się wojsko, a analfabetce resort nauki. Może sama się dokształci? Chyba jednak lepiej nie, bo to groziłoby utratą stanowiska Z pozdrowieniami Małgorzata Todd
[Zupełnie się nie zgadzam z Autorem. W partiokracji nie mamy żadnej szansy. Tylko wymuszenie na łobuzach i ich “panach” ordynacji JOW dałoby nam jakąś szansę realną.
Ale – “na bezpticzu”.. Więc umieszczam. MD]
=============================
Nowak: Alternatywa dla Polski? Korwin, Braun i Mateusz Piskorski
– Aż 78 proc. Polek i Polaków popiera protesty rolników. Co więcej, skala poparcia się nie zmniejsza, gdy konfrontujemy interes polskich rolników z potrzebami walczącej Ukrainy i Zielonym Ładem UE – alarmuje skrajnie proukraiński portal OKO.press. – Aż 79 proc. (47 proc. zdecydowanie) uważa, że należy zatrzymać import żywności z Ukrainy i odrzuca argument, że może to zaszkodzić walczącemu z Rosją krajowi – podkreśla serwis, powołując się na zamówiony przez siebie oraz przez TOK FM sondaż przeprowadzony przez Ipsos.
Powyższe dane, które sprawiają wrażenie oddających realne nastroje społeczne, muszą być dla Systemu co najmniej alarmujące. Oto miażdżąca większość Polaków nie tylko popiera rolników, ale jest gotowa popierać ich nawet przy świadomości, że może to zaszkodzić Ukrainie. Rację ma zatem kol. Krystian Jachacy, który powiedział na kanale „Chrobry Szlak”:
– Tabu wobec Ukrainy przez te protesty padło. Ludzie zaczynają dostrzegać bardzo poważne ekonomiczne koszty ukrainofilskiej polityki. Dla środowisk ukrainofilskich w Polsce te protesty są gwoździem do trumny i do polityki ukrainofilskiej nie ma powrotu ani ekonomicznie, ani politycznie – zauważył celnie wzmiankowany komentator.
Pikanterii dodaje fakt, że nad protestami unosi się duch śp. Andrzeja Leppera, który staje się dla bieżących wydarzeń istotnym punktem odniesienia. „Takich protestów nie było od czasów Leppera” – można przeczytać tu i ówdzie, wchodząc na największe media elektroniczne w Polsce. Ostatni prawdziwy trybun ludowy III RP to wymowny dowód na to, że wprawdzie można zabić ciało, za to nie można zabić ducha. Wyśmiewany i kreowany za życia na chama z obory śp. Lepper nie tylko tryumfuje zza grobu nad swoim oprawcą Mariuszem Kamińskim, ale też tryumfuje jako ten, którego nadzwyczaj trafne diagnozy o nadchodzącym kolonialnym usytuowaniu III RP w Unii Europejskiej hulają po Internecie niczym natchnione mowy profetyczne. Pod nagraniami wystąpień Leppera pełno jest zaś komentarzy internautów żałujących niesprawiedliwych ocen, które formułowali pod adresem nieżyjącego dziś polityka.
Tymczasem, usiłujący zapanować nad komunikacją rządu z rolnikami wiceminister Kołodziejczak robił do niedawna karierę właśnie jako „drugi Lepper”, podczas gdy dziś znajduje się on w samym oku cyklonu, ponieważ w pewnym momencie wybrał alianse z Donaldem Tuskiem zamiast iść ścieżką dłuższą i trudniejszą, ale zdecydowanie bardziej konsekwentną i bardziej pasującą do miana „drugiego Leppera”. Bez względu na rezultat rozmów na linii rząd-rolnicy, jedno wiemy na pewno – schedy po śp. Andrzeju Lepperze Michał Kołodziejczak już nie przejmie.
Wiemy za to na pewno, że rację ma Krystian Jachacy – ukrainofile ponieśli całkowitą klęskę, ponad 10 lat propagandy od czasu Majdanu nie przyniosło rezultatu, a Polacy mimo wszystko nie zostali zaprogramowani tak, by bez względu na okoliczności popierać wbrew sobie interes ukraiński, nie pomaga też nawet szantaż w postaci agresji Rosji.
Skończony cynik mógłby też dodać, że gdyby nie było rzezi wołyńskiej, to należałoby ją wymyślić, ale akurat miała ona miejsce naprawdę, więc nie ma nic prostszego, niż nastawianie Polaków przeciwko obecnej Ukrainie. Niemniej – bezmiar okrucieństwa tej masakry nie robił na Polakach aż takiego wrażenia jak bieżący interes ekonomiczny, który ku zmorze twórców Systemu połączył polskich konsumentów i producentów, połączył zatem miasto i wieś, a więc dwa płuca narodu zaczęły wreszcie oddychać równomiernie i w tym samym rytmie.
Desperacja jest zresztą na tyle wielka, że doszło do mało wyszukanej prowokacji wymierzonej w wizerunek rolników, gdy jakiś figurant nie tylko wywiesił baner niczym „na zamówienie”, który to baner wzywał Putina do zrobienia porządku z całym złem tego świata, ale też „przyozdobiono” ów transparent flagą ZSRR. Tyleż to jednak wyszukane, co skuteczne, bo prowokacje także trzeba umieć robić, a te jednak zbyt grubymi nićmi też szyte być nie mogą.
Mamy zatem poparcie społeczeństwa dla rolników, mamy agonię ukrainofilii, którą chamskie wypowiedzi polityków z Kijowa jedynie przyspieszają, mamy narastającą atmosferę prowojenną ze strony dotychczasowych elit politycznych, mamy też ożywienie mitu śp. Andrzeja Leppera, mamy także coraz trudniejszą sytuację społeczno-ekonomiczną w kraju, a co za tym idzie, wzrost przestępczości, mamy również tlące się konflikty etniczne, nawet jeśli ich podłoże bywa wyłącznie subiektywne.
Nie mamy za to swojej partii. I nie łudźmy się, że będzie to Konfederacja, ponieważ Kontrsystem posiada tam jedynie swojego ambasadora w postaci Grzegorza Brauna, jego misja jest zresztą w fazie schyłkowej. Dla nikogo o zdrowych zmysłach partia Wiplera, Bosaka i Mentzena nie będzie wiarygodna, ponieważ wszyscy pamiętają osamotnienie Korwina czy Brauna, gdy ci mówili rzeczy będące dziś oczywistymi.
Dziś Konfederację trzyma przy życiu właściwie wyłącznie Grzegorz Braun, przy czym jest to głównie pudrowanie trupa, udawanie że jeszcze coś dobrego z tego projektu wyjdzie. Zresztą, sam Braun zdaje się już nie wierzyć, że projekt Konfederacji będzie tym, czy miał być u zarania. Paradoksem jest, że Bosak, Wipler i Mentzen są politycznymi beneficjentami własnej niemocy; tego, że nie są w stanie usunąć Brauna z Konfederacji.
I tak, Braun od początku przestrzegający przed ukrainizacją, Korwin wyśmiewający wręcz propagandę nadwiślańskich podnóżków upadającego z wolna reżimu kijowskiego, a dodatkowo będący zwolennikiem rozwiązań par excellence autorytarnych i zamordystycznych, stanowiliby w obecnej sytuacji społecznej zgrany duet. Obydwaj kontestują obecność Polski w Unii Europejskiej, obydwaj są też za karą śmierci, co przy spodziewanym wzroście przestępczości, w tym tej importowanej i zorganizowanej w gangi, może przysporzyć dodatkowego poparcia. Obydwaj są też wiarygodni da grup protestu kontestujących obecną rzeczywistość społeczno-ekonomiczną (ale mogący tę wiarygodność stracić, występując ramię w ramię z Bosakiem czy Mentzenem), a więc rolników, o ile nie będą zbyt nachalnie się pod nich podczepiać. Na to ostatnie się jednak nie zanosi, tym bardziej więc tandem ten może liczyć na dobry wynik w wyborach europejskich.
Wspomniany duet jest jednak niepełny, gdyż brakuje w nim elementu uwiarygodniającego kontynuowanie linii śp. Andrzeja Leppera, a tak się składa, że jednym z jego najbliższych współpracowników był także prześladowany przez III RP Mateusz Piskorski. Były poseł Samoobrony spędził 3 lata w areszcie wydobywczym właśnie za to, że postulował dokładnie to, co postulują – choć nie wprost – zbuntowani rolnicy. Zaprzestanie jednowymiarowej i kosztownej polityki proukraińskiej, otwarcie się na kraje i rynki spoza kolektywnego Zachodu, zaniechanie płacenia za cudzą wojnę interesem polskich producentów i konsumentów – linia Piskorskiego jest dziś linią polskich rolników, a ta z kolei ma zdecydowane poparcie całego społeczeństwa. Piskorski jest także i pod tym względem wiarygodny jako polityk reaktywujący mit Leppera. Jako reprezentant lewicy narodowej ma zaś wystarczająco dużo punktów stycznych z Korwinem i Braunem, by wspólnie przeprowadzić szturm chociażby na Parlament Europejski.
Dzisiejszy interes rolników, producentów, jak i konsumentów, ale i całego narodu narażonego na wojnę przez tych, którzy chcą „wgniatać Putina w ziemię”, zaciera podziały lewica vs prawica. Czas na swoisty „sojusz ekstremów”, czas na polską interpretację fenomenu AfD, czas wreszcie na postawienie żagla, gdy wieje wiatr przemian. Alternatywa dla Polski to Korwin, Braun i Mateusz Piskorski.
O to świadczenie, zgodnie z prawem, może ubiegać się osoba uzależniona od alkoholu i niezdolna do pracy zarobkowej. Maksymalnie wynosi 1588 zł. Prawo.pl podsumowuje, że z ubezpieczeń społecznych na ten cel w rok wydano 53,1 mln zł.
Renta alkoholowa. Ekspert: najgorsze to ją odebrać
Zdaniem dr. Tomasza Lasockiego z Katedry Prawa Ubezpieczeń Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, cytowanego przez Prawo.pl, renta alkoholowa jest dobrym rozwiązaniem i najgorsze, co można zrobić, to ją odebrać.
– Renty wypłacamy tym, którzy trwale nie są zdolni do pracy. Nie ma przy tym znaczenia, czy stan niezdolności został wywołany z przyczyn niezależnych, przez nieuważność albo zlekceważenie przepisów prawa, czy wreszcie wieloletnie nadużywanie alkoholu – zauważył.
Jak podkreślił ekspert, problemem jest natomiast to, że nie dajemy takiego świadczenia „wytchnieniowego” osobom chorym terminalnie.
– Osoby te oraz ich najbliżsi mogą czuć się gorzej potraktowani, jeśli w systemie nie przewidziano świadczenia dla chorych śmiertelnie, którzy – zgodnie z Konstytucją – muszą pracować, dopóki mają siłę. Stąd niektórzy formułują postulat wcześniejszego otwierania >>emerytalnej skarbonki<< dla takich osób, gdy odejście z medycznego punktu widzenia jest nieodległą perspektywą – wyjaśnił dr Lasocki.
W Polsce, w niektórych kręgach, zapanowało duże zaniepokojenie związane z przygotowaną prowokacją. Przygotowaną najprawdopodobniej przez służby specjalne niektórych państw NATO. Konkretnie, prawdopodobnie Polski i Stanów Zjednoczonych.
Prowokacją na wschodniej granicy Polski. I ta informacja o przygotowywanej prowokacji nałożyła się w tej chwili na informację o nagle zorganizowanym szczycie państw Unii Europejskiej. Suma tych treści plus doniesienia premiera Słowacji i vice marszałka sejmu słowackiego, te doniesienia wskazują na to, że albo cała Unia Europejska albo niektóre państwa Unii Europejskiej, zwłaszcza Polska, są przymuszane do przystąpienia do wojny na Ukrainie. Przystąpienia bezpośrednio.
−∗−
Pilny komunikat, Marek T. Chodorowski (27.02.2024)
Ekspresowe podsumowanie najnowszej porażki Bestii oraz agentury zarządzającej III RP.https://www.youtube.com/embed/GpMM6KuHlYE?si=C_lgALtvAJSZWhIT