Sługa gotowy do bezgranicznych poświęceń

Sługa gotowy do bezgranicznych poświęceń

Stanisław Michalkiewicz   12 września 2023 michalkiewicz

Ludzie to straszni egoiści – użalał się pewien mizantrop. – Każdy myśli tylko o sobie. O mnie myślę tylko ja jeden na całym świecie!

Jakże kompatybilne jest to stwierdzenie z dwoma wydarzeniami, które łączy pewien wspólny mianownik! Oto „pani reżyserowa” Agnieszka Holland, w ramach „pedagogiki wstydu”, którą Żydowie w porozumieniu z Niemcami na tym etapie aplikują mniej wartościowemu narodowi polskiemu, nakręciła film „Zielona granica”, który podobno święci na świecie triumfy. Film opowiada o niewinnych nachodźcach, którzy najpierw przylatują samolotami do Mińska na Białorusi, albo do Rosji, a potem, prowadzeni są przez białoruskie służby pod polską granicę, żeby ją sobie przekraczały i w ten sposób dostawały sie na terytorium Unii Europejskiej, gdzie czeka na nich socjal i w ogóle – życie, jak w Madrycie. Nad tymi niewinnymi nachodźcami pastwią się polscy okrutnicy głównie ze Straży Granicznej, którzy również przepędzają przyszłych „Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata”, którzy pragną nachodźcom przychylić nieba, byle tylko zrobić na złość znienawidzonemu reżymowi Jarosława Kaczyńskiego. Jak donoszą niezależne media, film skłania wielu ludzi dobrej woli do potępiania polskiego faszystowskiego reżymu, co może być pomocne w przyszłości, kiedy Żydowie przystąpią do egzekwowania wobec Polski „roszczeń majątkowych” w ramach amerykańskiej ustawy 447. Ciekaw jestem, czy „pani reżyserowa” wprowadziła do swego filmu tak zwane „momenty” – jak to zrobił w „Malowanym ptaku” Jerzy Kosiński, przypisując polskim pejzanom takie wyrafinowanie w seksualnych zboczeniach, o których próżno by marzyli członkowie nowojorskiej awangardy obyczajowej – ale nie to jest najważniejsze, tylko przesłanie. A przesłanie brzmi następująco: ci nachodźcy, to współczesne wcielenie Żydów, dla których przedstawiciele narodów mniej wartościowych powinni się bezwarunkowo poświęcać. Dzięki temu – jak przewiduje „pani reżyserowa” – ci, którzy nachodźcom przychylają nieba, będą już za 20 lat uznani przez Sanhedryn za „Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata”, podczas gdy funkcjonariusze zbrodniczej Straży Granicznej w służbie mniej wartościowego państwa polskiego poniosą zasłużoną karę – być może nawet w postaci zagazowania w jakimś, chwilowo nieczynnym obozie, nadal dysponującym sprawną infrastrukturą.

Drugim wydarzeniem, z którym łączy z dziełem „pani reżyserowej” wspólny mianownik, jest zbliżająca się beatyfikacja rodziny państwa Ulmów. Została ona w czasie okupacji zamordowana przez Niemców za udzielenie schronienia w swoim obejściu bodajże ośmiorgu Żydom. Z tej okazji JE abp Stanisław Gądecki wygłosił zdumiewającą deklarację, że państwo Ulmowie „są przykładem dla każdej rodziny”. Oczywiście polskiej, to się rozumie samo przez się. Cóż zatem każda taka polska rodzina powinna zrobić, żeby zasłużyć na beatyfikację? Ano, to samo, co państwo Ulmowie; narazić nie tylko siebie, ale i własne dzieci na utratę życia, byle tylko spełnić oczekiwania Żydów szukających schronienia przed prześladowaniem, albo nawet śmiercią.

Najwyraźniej JE abp Stanisław Gądecki zgadza się z poglądem wygłoszonym w swoim czasie przez panią Barbarę Engelking, czyli Królową Anielską, zwaną mniej ceremonialnie „ciocią Ruchlą”, że dla głupiego goja, dajmy na to – Polaka, śmierć to sprawa „czysto biologiczna”, podczas gdy w przypadku Żyda to „tragedia, dramatyczne doświadczenie, metafizyka”. Nietrudno znaleźć źródło tego rozumowania. Jest nim żydowski Talmud, według którego „goje”, a już chrześcijanie w szczególności, to tylko rodzaj człekokształtnych zwierząt, podczas gdy prawdziwymi człowiekami – wszystko jedno – sowieckimi, czy nie – są tylko Żydowie.

W tej sytuacji jest rzeczą oczywistą, że na Żydach nie ciążą żadne obowiązki, na przykład choćby w postaci refleksji, czy gwoli ratowania własnego życia wolno im narażać na śmierć całą wielodzietną rodzinę? Najwyraźniej żaden z Żydów ukrywanych przez państwa Ulmów nie miał wątpliwości, że wyświadczenie im przez nich takiej przysługi jest ich obowiązkiem, natomiast oni mają prawo żądania od nich bezgranicznego poświęcenia.

Ciekawa rzecz, że z podobnym stanowiskiem spotykamy się w innym obrazie „pani reżyserowej”: „Europa, Europa”, w której główny bohater, żydowski chłopiec, gwoli przetrwania, najpierw jest komsomolcem, czy może pionierem i jako taki robi różne świństwa na rzecz Sowietów kosztem polskich przygodnych znajomych, bo oczywiście „musi”, a potem, kiedy front niemiecki przysuwa się do przodu, wstępuje do Hitlerjugend, gdzie też dokazuje, bo „musi”, ale ma tylko jeden problem – żeby żaden z kolegów nie odkrył, iż jest on obrzezany. Morał z tego taki, że gwoli własnego przetrwania można zrobić wszystko, dopuścić się każdego łajdactwa, zwłaszcza wobec przedstawicieli narodów mniej wartościowych.

Najwyraźniej tak też musi uważać JE abp Stanisław Gądecki, co tłumaczę zbyt długim i intensywnym kontaktem a Żydami, w ramach tak zwanego „dialogu z judaizmem”, którego jest w Polsce animatorem i krzewicielem. Z kim przestajesz, takim się stajesz, a w przypadku Jego Ekscelencji jest to szczególnie groteskowe, jako że jest on stuprocentowym gojem – jeśli w ogóle w takich sprawach można mieć pewność.

Ale poza aspektem, że tak powiem, metafizycznym sprawy beatyfikacji rodziny państwa Ulmów, jest jeszcze aspekt praktyczny, czysto polityczny – jeśli tego rodzaju polityce przypisywać czystość. Otóż Ekscelencja twierdzi, że beatyfikacja ta „działa na rzecz pogłębienia relacji katolicko-żydowskich, a także na rzecz umocnienia więzi Polaków z narodem żydowskim”. Mniejsza już o „relacje katolicko-żydowskie”, chociaż warto zauważyć, iż pogląd, jakoby bez „judaizmu” nie można było w ogóle zrozumieć chrześcijaństwa, wydaje się dziwaczny, jeśli w ogóle nie heretycki – ale w dzisiejszych czasach przyzwyczailiśmy się do jeszcze bardziej osobliwych opinii. To może trochę niedobrze, bo na widok tylu osobliwości ludzie przestają przywiązywać wagę do wypowiedzi eklezjastycznych dostojników, którzy są do tego stopnia mało spostrzegawczy, że nie zauważają, iż w ramach „dialogu” podcinają gałąź, na której sami siedzą.

Mam na myśli watykański dokument, że „w przeszłości” zdarzały się „niewłaściwe interpretacje Ewangelii” to znaczy – niekorzystne dla Żydów. Ponieważ interpretowanie Ewangelii jest najważniejszym zadaniem Urzędu Nauczycielskiego Kościoła, to skoro „w przeszłości” zdarzały się interpretacje „niewłaściwe”, to któż może nam zaręczyć, że te obecne na pewno są już „właściwe”? Ale ważniejsza i groźniejsza wydaje mi się intencja by ta beatyfikacja działała na rzecz umocnienia więzi Polaków z narodem żydowskim. Nietrudno się domyślić, jaki w takim razie ta więź powinna mieć charakter. Nie ulega wątpliwości, że w świetle zacytowanych wypowiedzi JE abpa Stanisława Gądeckiego, Polacy powinni być sługami Żydów i to gotowymi do bezgranicznych poświęceń na ich rzecz. Jak wiadomo, Polska została już „sługą narodu ukraińskiego”, no a teraz słyszymy, że również żydowskiego. Czy to nie za dużo szczęścia na raz?

Stanisław Michalkiewicz

Blackrock udziałowcem Orlenu

Blackrock udziałowcem Orlenu

Andrzej Kumor goniec

Orlen jest jednym z największych producentów ropy naftowej w Polsce i Europie. Spółka ta działa w branży paliwowej, petrochemicznej oraz energetycznej. Obecnie akcje spółki są notowane na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie (GPW) oraz London Stock Exchange (LSE).

Według danych z kwietnia 2021 roku, PKN Orlen ma ponad 109 tysięcy akcjonariuszy indywidualnych i instytucjonalnych. Najwięcej – aż około 30% – posiada Skarb Państwa.

Drugim co do wielkości udziałowcem jest fundusz inwestycyjny BlackRock Inc., który posiada blisko 5% wszystkich akcji spółki. Trzeci pod względem ilości posiadanych papierów wartościowych to Nordea Funds AB ze Szwecji, którego udziały wynoszą około trzech procent całej puli akcji PKN Orlen SA. Mimo że Skarb Państwa jest największym udziałowcem Orlenu, to jego wpływ na zarządzanie firmą nie jest aż tak duży. Władza wykonawcza nad spółką zależy od Rady Nadzorczej i Zarządu.

BlackRock nowojorska firma, która posiada biura w 30 krajach  stała się też czwartym co do wielkości pakietu akcji udziałowcem Pekao, drugiego największego banku w Polsce.

Według dorocznego raportu doradcy inwestycyjnego Willis Towers Watson, BlackRock – który zarządza aktywami o wartości 6,84 biliona dolarów – jest największą firmą inwestycyjną na świecie. Amerykańska firma dzierży ten tytuł nieprzerwanie od 2009 roku.

Połączone fundusze BlackRock są warte więcej niż gospodarka Japonii, trzecia co do wielkości na świecie.

Samo Pekao poinformowało, że zwiększenie zaangażowania przez BlackRock traktują jako pozytywną ocenę potencjału banku.

====================

mail:

=============================

mail:

No to siedzimy w gównie po uszy!!! 

Król Julian na prezydenta

Król Julian na prezydenta

Izabela Brodacka

W trakcie wyborów prezydenckich w 2005 roku byłam z ramienia PiS mężem zaufania w jednej z mokotowskich komisji wyborczych. Ku mojemu  zdumieniu na bardzo wielu kartach wyborczych widniał dopisek: „ król Julian na prezydenta”. Nie rozumiałam o co chodzi dowcipnisiom, szczególnie, że głosy z różnymi, nawet wulgarnymi dopiskami okazały się ważne, dopóki zgorszone moją ignorancją wnuki nie namówiły mnie do obejrzenia ich ulubionego serialu:  „Pingwiny z Madagaskaru”. 

Kilka dni temu z prawdziwą przyjemnością obejrzałam odcinek „Pingwinów” poświęcony pandemii, która wybuchła w ZOO. Objawem choroby było nieznośne swędzenie. Dla bezpieczeństwa ZOO król Julian, narcystyczny lemur, zarządził kwarantannę chorych w akwarium, do którego wepchnięto ich jak worki z kartoflami, jednego na drugim. Warto posłuchać wypowiedzi króla Juliana na temat jego odpowiedzialności za losy całego ZOO. Jakbym słyszała naszych propagandzistów od szczepionek, maseczek i zamykania ludzi w domach. Król Julian jest poza tym esencją – jeżeli można tak powiedzieć- przezydenckości.  Esencją polityka, którego jedyną rolą jest pilnowanie żyrandola, lecz który swoimi chaotycznymi i megalomańskimi posunięciami przynosi społeczności ZOO wiele szkody. Po wielu latach zrozumiałam wreszcie o co chodziło dowcipnisiom z 2005 roku i bardzo się wstydzę, że nie widziałam tego wcześniej.

Wzorcem władcy absolutnego,  zawsze  słuchanego przez swoich poddanych jest również król z którym spotyka się Mały Książe, bohater słynnej powieści dla dzieci od roku do stu lat, którą napisał Antoine de Saint-Exupéry. 

Król podczas rozmowy przekazuje Małemu Księciu filozofię swojej władzy.  Otóż jeżeli władca chce być dokładnie wysłuchiwany przez swoich poddanych musi im wydawać wyłącznie rozsądne rozkazy.

„Si j’ordonnais à un général de voler une fleur à l’autre à la façon d’un papillon, ou d’écrire une tragédie, ou de se changer en oiseau de mer, et si le général n’exécutait pas l’ordre reçu, qui, de lui ou de moi, serait dans son tort?” Co znaczy:

„Gdybym nakazał generałowi latać jak motylek z kwiatka na kwiatek, albo napisać tragedię, albo zmienić się w morskiego ptaka i jeżeli generał nie wykonałby otrzymanego rozkazu to kto popełniłby błąd, on czy ja?” 

Mały Książę dobrze zrozumiał króla. Poza tym poczuł się trochę znudzony jego wywodami więc powiedział:

Si votre majesté désirait être obéie ponctuellement, elle pourrait me donner un ordre raisonnable. Elle pourrait m’ordonner, par exemple, de partir avant une minute”. Co znaczy:

Jeżeli Wasza Wysokość pragnie być dokładnie wysłuchany może mi wydać jakiś rozsądny rozkaz. Może mi na przykład rozkazać abym odszedł stąd przed upływem minuty”.

Ne mogłam się oprzeć przed zacytowaniem tych tekstów w oryginale bo podczas szkolnego międzynarodowego obozu językowego w Giżycku odgrywałam właśnie rolę króla i swoją rolę pamiętam do dziś. Małego Księcia brawurowo odegrała koleżanka Basia Sokół. Na marginesie. W szkolnych przedstawieniach zawsze grałam króla, mędrca albo smoka. Nigdy nie zagrałam królewny, księżniczki a nawet choćby tylko nieszczęsnej topielicy czyli Ofelii – a tak o tym marzyłam. Taki już jest mój podły los.

Kiedy Mały Książę poprosił króla żeby rozkazał słońcu zajść ten odparł, że czeka na sprzyjające okoliczności. Na planetoidzie numer 325 oprócz króla mieszkał – o ile dobrze pamiętam – tylko stary szczur. Król zaproponował księciu aby jako minister sprawiedliwości regularnie skazywał tego szczura na śmierć a potem go ułaskawiał. A Małego Księcia opuszczającego planetoidę zgodnie z wydanym rozsądnym rozkazem król mianował swoim ambasadorem.

Revenons à nos moutons – wracając do naszych baranów czyli do naszego tematu.

Wydaje mi się, że filozofia władzy jaką prezentuje król z planety Małego Księcia jest dokładnie filozofią władzy naszego obecnego prezydenta. On też usiłuje zawsze być rozsądny i wydawać wyłącznie rozsądne rozkazy. Nie chce rozumieć, że nie da się wszystkich zadowolić i trzeba czasami zdecydowanie opowiedzieć  się po jednej ze stron. Nie da się służyć Ukrainie ( takie sformułowanie padło w oficjalnej rządowej narracji)  oraz  przyjaźnić z jej dość operetkowym prezydentem i wytłumaczyć potomkom ofiar rzezi wołyńskiej, dlaczego bezskutecznie się walczy o prawo do godnego pochówku ich krewnych. Jeżeli Ukraińcy chcą budować swą tożsamość narodową w oparciu o kult Bandery nie mamy prawa w tym uczestniczyć. Doszukiwanie się zasług Bandery oraz symetrii wzajemnych krzywd jest dla nas po prostu niedopuszczalne. To tak jakby trawestując znane powiedzenie zapalić Panu Bogu tylko ogarek a diabłu całą świecę. Nie można cieszyć się, że wilk jest syty jeżeli owca została pożarta.  

W innych działaniach prezydenta też widać zdumiewającą niekonsekwencję.  Bez sensu jest inicjować reformę systemu prawnego i natychmiast tę reformę blokować. Albo wnosić poprawki do już przegłosowanej  i skierowanej tylko do podpisania  ustawy. Pragnienie żeby zadowolić wszystkich to syndrom Zeliga, któremu w Chinach robią się skośne oczy.  Trzeba wreszcie zrozumieć, że tak jak niemożliwa jest synkretyczna religia, niemożliwe jest stworzenie synkretycznej wersji historii. Interesy ludzkie są sprzeczne, podobnie sprzeczne są interesy narodowe. Sprawa sądowa, z której obydwie strony wychodzą usatysfakcjonowane wyrokiem jest jedną ze szlachetnych utopii. Podobną utopią okazał się koniec historii, który głosił Francis Fukuyama. Natomiast niefrasobliwe pisanie historii pod cudze dyktando grozi, że staniemy się w oczach świata winnymi wszystkich jego nieszczęść i wszelkich zbrodni. Forsowanie podyktowanej doraźnymi względami politycznymi wersji historii grozi również utratą narodowej tożsamości . Szczególnie niebezpieczne jest gdy doraźnie przyjęty paradygmat polityczny jest traktowany jak dogmat, a sprzeciwiający się jego wyznawaniu traktowani jak schizmatycy. Tak został potraktowany ksiądz Isakowicz Zaleski upominający się o pamięć o wołyńskim ludobójstwie nazywanym dla rozmycia odpowiedzialności tragedią.

========================

mail:

Dla ignorantów:

Ratyfikacja Traktatu Lizbońskiego bez czytania. Za coś takiego powinna być natychmiastowa dymisja.

Ratyfikacja Traktatu Lizbońskiego bez czytania. Za coś takiego to w porządnym państwie powinna być natychmiastowa dymisja

Stanisław Michalkiewicz

w-porzadnym-panstwie-powinna-byc-natychmiastowa-dymisja

W serii pytań i odpowiedzi na swoim kanale na YouTube Stanisław Michalkiewicz wskazywał m.in. na podobieństwa między PiS-em a Koalicją Obywatelską.

Przypomniał wspólne głosowania partii Kaczyńskiego i Tuska w sprawach dla Polski niezwykle istotnych.

„Często w swoich wypowiedziach powtarza Pan, że PiS i KO, dawniej PO, w sprawach istotnych głosują jednomyślnie. Czy mógłby Pan podać kilka takich najistotniejszych głosowań? Czego dotyczyły?” – pytał jeden z internautów.

– Mógłbym, oczywiście. I to w sprawach naprawdę przesądzających o losie państwa na dziesięciolecia, jeśli nie na stulecie – wskazał Michalkiewicz.

Przypomniał, że w roku 2003 przed referendum akcesyjnym „i Prawo i Sprawiedliwość i Platforma Obywatelska, ręka w rękę, zgodnie agitowały (…), stręczyły Polakom Unię Europejską”.

Jako drugi przykład Michalkiewicz podał „głosowanie w Sejmie 1 kwietnia 2008 roku nad ustawą upoważniającą prezydenta Kaczyńskiego do ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego”. – I Platforma Obywatelska i PiS, co prawda część posłów (…) się zbuntowała i nie głosowała za tym, ale reszta głosowała. „Naczelnik państwa” głosował „za”, podobnie jak Platforma Obywatelska – wskazał.

Michalkiewicz zaznaczył też, że „ratyfikacja Traktatu Lizbońskiego, nawiasem mówiąc 13 grudnia 2007 roku Donald Tusk, razem z «księciem małżonkiem», czyli ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim podpisali Traktat w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, jak się okazało bez czytania, do czego Donald Tusk się przyznał”.

– No to jak Donald Tusk go nie czytał, to „książę małżonek” tym bardziej go nie czytał. Za coś takiego to w porządnym państwie, na dobry początek, powinna być natychmiastowa dymisja, na szpicach butów powinien taki premier wylecieć – ocenił Michalkiewicz.

– No ale Polska jest państwem pozostałym, także przeszło to bez echa, w ogóle nikt nie zwrócił na to uwagi, mimo że Donald Tusk bez bicia się przyznał – wskazał.

Michalkiewicz zaznaczył, że „dopiero teraz się dowiadujemy jak ogromny kawał suwerenności ten traktat Polsce amputował”, ale „do końca tego nie wiemy”.

Prawdopodobnie nikt tego nie czytał, również ci posłowie, którzy głosowali za ustawą upoważniającą prezydenta Kaczyńskiego do ratyfikacji tego Traktatu i obawiam się, że prezydent Kaczyński też go nie czytał i podpisał, ratyfikował ten Traktat 10 października 2009 roku i teraz czkawką nam się to odbija – stwierdził Michalkiewicz.

– Całkiem niedawny przykład. Tu akurat Koalicja Obywatelska nie w całości współpracowała z „naczelnikiem państwa”, ale na przykład klub parlamentarny Lewicy jak najbardziej. Dzięki niemu właśnie „naczelnik państwa” przeforsował ratyfikację ustawy o zasobach własnych Unii Europejskiej wyliczał dalej Michalkiewicz.

– Ta ustawa przewidywała wyposażenie Komisji Europejskiej w dwa nowe uprawnienia, których ona przedtem nie miała. Uprawnienie do zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii i uprawnienie do nakładania bezpośrednich, unijnych podatków wyjaśnił.

Michalkiewicz podkreślił, że „tu nawet znaczna część PiS-u się zbuntowała”, więc „nie było innej rady, żeby tę ratyfikację przepchnąć, to «naczelnik państwa» odwołał się do swoich takich wrogów zaprzysięgłych, mianowicie klubu Lewicy i tymi głosami to przeforsował”.

– W sprawach rzeczywiście istotnych, które decydują o losie państwa, te formacje działają ręka w rękę – skwitował publicysta.

ŹRÓDŁO YouTube/Stanisław Michalkiewicz

Halina i Jasiek. Legenda sandomierska – Cz. III

Andrzej Juliusz Sarwa

Opowieść o Halinie córce Piotra z Krępy

legenda sandomierska – Cz. III

Halina i Jasiek

Wiosna tego roku przyszła wcześniej niż zwykle. Już pod koniec lutego nie uświadczyłbyś szczypty śniegu, nawet po jarach i rozpadlinach, gdzie słońce rzadko zagląda. Na gałęziach krzów i drzew nabrzmiewały pąki, opite sokami wyssanymi z ziemi-rodzicielki.

Z początkiem marca zaś, na tle czerni i szarzyzn, widniały całe plamy młodej zieleni. Okwitły leszczyny i olsze, a podbiały całymi łanami porastały miejsca niżej położone, o wilgotniejszej glebie, tak iż zdawało się, że to nie gąszcz kwiatów, ale kałuże żółtej farby, którą rozlał jakiś nieuważny malarz. 

Oto minęło już osiem lat od onej pamiętnej, a tragicznej dla Haliny zimy, podczas której Tatarzy pozbawili ją ojca, a i sama omal nie straciła życia. 

Pierwsze tygodnie i pierwsze miesiące, kiedy wróciła do Krępy po uciążliwej wędrówce, podczas której wraz z piastunką przymierały głodem, kąsane przez mróz, dla dwunastoletniej wówczas dziewczynki były straszne. 

Chociaż za dnia starała się zachowywać zupełnie spokojnie, maskując lęk i boleść, które nie opuszczały jej ani na chwilę, nocą, wtuliwszy głowę w poduszkę, płakała cichutko. Tęskniła za ojcem, który przecież odszedł z jej życia na zawsze, i tęskniła za rodzinnym Sandomierzem. 

Gdy Tatarzy, przeszedłszy przez kraj niczym huragan, wycofali się do swych pieleszy, poza ruską ziemią leżących, a ludzie odzyskali nieco spokoju, opłakali zmarłych i uprowadzonych oraz odżałowali już utracony dobytek, krewniacy – Nałęcze przypomnieli sobie o sierocie. 

Dziewczynka rodzinę miała liczną, zamożną i wpływową, więc nie musiała się lękać o swoją przyszłość. Jedna z ciotek zresztą rychło wzięła ją do siebie na wychowanie.

Ale gdy księżna Kinga dowiedziała się, iż córka Piotra Krępy żyje, nakazała, by sprowadziła się na dwór książęcy i odtąd sama miała nad nią pieczę. 

Mijały lata. Halina z dziecka przeistoczyła się w piękną pannę i nie jeden chłopak strzelał za nią oczyma, ale ona jakoś na żadnego nie zwracała uwagi. Zresztą księżna Kinga swoje dwórki żelazną trzymała ręką i nawet marzyć nie mogły o jakichś znajomościach, o których by ona sama nie zadecydowała. 

Życie płynęło Halinie monotonnie, chociaż nie w lenistwie, bo przez cały dzień miała jakieś zajęcie. Trochę przemieszkiwała w Krakowie, trochę w Sandomierzu, w zależności od tego, w której z owych dwu stolic akurat przebywał dwór. Ostatnio wszakże najczęściej w Sączu, stanowiącym własność księżny, która najchętniej nie ruszałaby się stamtąd wcale. 

Wyjazdy do Sandomierza sprawiały Halinie niewymowną radość. Oto każdy kamień, każdy krzak były jej tu bliskie. Chociaż czasem budziły się w dziewczynie smutne wspomnienia, to przecież jednak, wędrując malowniczymi lessowymi wąwozami, czy spacerując brzegiem Wisły, wracała oczyma wyobraźni do tych dni szczęśliwych, gdy trzymając ojca za rękę, dreptała obok niego po tych samych dróżkach. 

Księżna Kinga nie pozwalała swoim dwórkom włóczyć się po mieście, ale Halina rozmaite stosując wybiegi, wymykała się, ilekroć to tylko było możliwe.

Tym razem dwór zjechał do Sandomierza, by spędzić tu święta wielkanocne. Bito wieprze i cielęta, pieczono słodkie ciasta i kołacze. Woń kiełbas, czosnku, wędzonych mięs, zamorskich korzeni, piwa i miodu wypełniała ogromną zamkową kuchnię. Spodziewano się licznych i wysoko postawionych gości, bo oboje księstwo nigdy by dla siebie i swego tylko dworu nie kazali nagotować takiej obfitości jadła. Wstrzemięźliwi byli oboje nad miarę i jadali skromnie, co jak można się domyślać, wcale nie cieszyło dworzan. 

Poza tym – jak to przed świętami – panowała atmosfera ożywienia, podniecenia nawet. Dziewczęta z otoczenia księżny, na ogół zdyscyplinowane i ciche, teraz zmieniły się nie do poznania. Po wszystkich korytarzach niósł się ich śmiech, a co odważniejsze wpadały do kuchni, by porwać jakiś smakołyk, a później z piskiem uciec przed rozdrażnionym kucharzem, dwojącym się i trojącym wokół palenisk i saganów, co przypominało jakiś cudaczny taniec. 

Halina ryzykując, iż księżna może się na nią pogniewać, wymykała się teraz z zamku już co dnia i włóczyła poza miastem. Śnieg stopniał dość dawno, nie padały deszcze, a za to przyświecało słonko, więc ziemia obeschła dobrze i bez narażenia się na ubłocenie mogła odwiedzać swe ulubione zakątki: brzeg wiślany i głęboki, mroczny wąwóz przerzynający, aż do jego serca prawie, całe Wzgórze Świętopawelskie. 

Spacerując po okolicy, z przyjemnością spoglądała dookoła. Przyroda budziła się już na dobre z zimowego snu. Zioła wychylały się z ziemi. Coraz częściej można było – nie licząc podbiałów, stokrotek i przebiśniegów – zoczyć kwiat jaki, a trawa poczęła nabierać swej naturalnej zieleni. Tej zieleni, która zda się zachęcać, aby pożywszy się na niej na wznak, wsłuchując się w szmery i odgłosy stworzeń wiodących swoje ciche żywoty śród źdźbeł, wystawiwszy twarz ku promieniom słonecznym, śledzić białe obłoki niesione po firmamencie łagodnym podmuchem wietrzyku. 

Halina, znalazłszy się nad Wisłą, przysiadła na ogromnym dębowym pniu, poczerniałym od wody i starości, który wyrzucił tutaj nurt. Patrzyła w zamyśleniu na szarą taflę rzeki, która niebieszczała dopiero gdzieś hen, w oddali, odbijając niczym zwierciadło błękit wiosennego nieba. Pachniało mułem i wierzbowymi baziami.

Gdzieś blisko dał się słyszeć plusk. 

„Ryby się rzucają” – pomyślała dziewczyna. 

Przymknąwszy oczy i odrzuciwszy głowę do tyłu, oddała się rojeniom.

Oto znów była małą dziewczynką. Ojciec niósł ją na rękach, a ona śmiejąc się, chwytała go za włosy. Musiało to być wspomnienie z bardzo wczesnego dzieciństwa. 

Potem znów przypomniała sobie jakieś letnie popołudnie. Żar lejący się z nieba, brzęczenie pszczół zbierających słodki nektar z lipowego kwiecia. Słodkawy, cudowny jego zapach sycił powietrze. Ostrożnie, by nie płoszyć owadów, zrywała gałązkę po gałązce, a później wkładała je do przepaścistej wiklinowej kobiałki. Miał to być zapas na całą zimę, kiedy to z lipowego suszu parzy się woniejący słodkawo, o miodowym odcieniu, napój. W kubku pozłocistego płynu zaklęte było lato, i słońce, i kumkanie żab, i dzwonienie koników polnych, i spokój jeszcze jednego beztrosko przeżytego dnia… 

Wspominała swoje najszczęśliwsze lata. 

Naraz z owych rojeń wyrwał ją niski, spokojny, męski głos: 

– Nie boisz się, dziewczyno, siedzieć sama na tym odludziu? 

Wystraszona zerwała się na równe nogi i spojrzała w stronę, z której ów głos ją dobiegł. 

Na pochyłości łagodnego w tym miejscu, wiślanego brzegu stał młody mężczyzna. Stał z gołą głową i wiatr rozwiewał mu jasne, niczym żytnia słoma, włosy. 

Odziany był w bogaty kaftan z grubego niemieckiego sukna. Jedną ręką podparł się pod bok, w drugiej dzierżył giętką wiklinową witkę, którą od czasu do czasu uderzał się po bucie. 

Halina spłoniła się, jakby złapana na gorącym uczynku czynienia czegoś niedozwolonego, a później jąkając się z przejęcia, rzekła: 

– Nie… nie… lękam się. 

A po chwili odzyskawszy panowanie nad głosem, dorzuciła:

– Niby czego miałabym się lękać? Czyż nie jestem bezpieczna w Sandomierzu? Książę z dworem tu stoi, straży pełno, któż by się odważył napastować dwórkę księżny? 

– A choćby ja! – zawołał z przekorą w głosie nieznajomy. 

– Nie żartujcie, panie. Lepiej pozwólcie mi przejść. 

Halina skierowała się w stronę miasta. 

Ale mężczyzna zastąpił jej drogę. 

– Wpierw mi musisz rzec jak ci na imię, dziewczyno. Nie widziałem piękniejszej od ciebie. 

Ostatnie słowa wyrzekł z taką mocą w głosie i z takim przekonaniem, iż Halina zrozumiała, że wyrzekł je szczerze.

Zatrzymała się więc. Śmiało spojrzała mu w oczy, a potem powiedziała: 

– Na imię mi Halina, skoroś taki ciekawy. A jak tobie? 

– Jasiek.

– Tedy mnie przepuść, Jaśku, jeśli nie chcesz mieć do czynienia z pana wojewody sandomierskiego strażą. Sprawiedliwy to pan, jak słyszałam, i o krzywdę sieroty upomnieć się potrafi. Zawszeć to lepiej po wolności chodzić, tym bardziej że coraz piękniej na świecie, niż w zamkowym lochu gnić, albo i też katu głowę dać.

Słuchał Jasiek owej perory z niejakim zdziwieniem, zaskoczony tak wielką pewnością siebie i odwagą panny. Ale wysłuchawszy jej do końca, zaniósł się gromkim śmiechem, jakby istotnie coś zabawnego, a nie pogróżki usłyszał. 

A ona nie czekając, aż natręt przestanie się śmiać, pchnęła go z całej siły w piersi, tak iż zachwiał się z lekka, nie będąc przygotowany na cios. Halina, utorowawszy sobie w ten sposób drogę, ile sił w nogach pobiegła do zamku. 

Umykając, posłyszała jeszcze głos Jaśka: 

– A strzeż się, bo rychło cię dopadnę! Nie umkniesz mi, dziewczyno, nie umkniesz! 

Skoro Halina znalazła się już pośród grodowych obwałowań, uprzytomniła sobie, iż owa przygoda mogła się była skończyć zgoła inaczej. Chwalić Boga, nie był to widać żaden łotr, lecz jakowyś żartowniś tylko. Postanowiła wszelako, iż od tej pory nie będzie sama jedna włóczyć się po odludnych miejscach, niezbyt to bowiem bezpieczne. 

Chociaż była odważna, to jeszcze na wspomnienie owego zdarzenia czuła drżenie w łydkach i mrowienie w krzyżu. Wzięła się jednak w garść, przygładziła rozwiane w czasie ucieczki włosy i spokojnym krokiem podążyła do komnaty, w której zwykle księżna pani przebywała z dwórkami.

* * *

W komnacie owej panowało dziwne jakieś podniecenie. Księżny Kingi nie było, nie było też dwu czy trzech dziewcząt, które zabrała ze sobą dla towarzystwa. Pozostałe dwórki zaś rozprawiały o czymś tak zawzięcie, iż nie zauważyły wejścia Haliny. 

Dopiero gdy spytała – a pytanie powtarzać musiała kilkakroć, aby zostało wreszcie usłyszane – co też się dzieje, dziewczęta ją otoczyły i jęły podniesionymi głosami, z przejęciem wielkim, jedna przez drugą wołać: 

– Gdzieś była? 

– Księżna cię szukała! 

– Ma przyjechać dzisiaj nowy pan wojewoda sandomierski! 

– Z rycerską drużyną! 

– Może sobie jakiegoś rycerza upatrzę? – marzyła w głos jedna z dziewcząt. 

– A któryż cię zechce? – pokpiwała z niej druga. 

– A dlaczegoż by miał mnie nie zechcieć? Brakuje mi czego? – oburzyła się pierwsza. 

Inna znów wtrąciła się do rozmowy: 

– A mnie może i sam wojewoda wybierze? 

– Patrzcie, patrzcie! Cóż to się jej roi?! – kpiła jej przyjaciółka. 

– Dlaczego nie? Przecie to jeszcze kawaler! 

Halina machnęła ręką i poszła w kąt, gdzie wziąwszy płat jedwabnej tkaniny, poczęła haftować na nim rozpoczętą wcześniej kiść gron winnych. Chciała opowiedzieć dziewczętom o swojej przygodzie, ale uznała, że żadnej to nie zainteresuje, że teraz myślą tylko o jednym, aby jak najlepiej wyglądać i przypodobać się nowo przybyłym wraz z wojewodą rycerzom. 

Siedziała tedy w kącie zajęta swoją robotą, a harmider, miast maleć, narastał jeszcze. Aż oto ustał nagle jakby nożem ucięty. Otworzyły się bowiem drzwi i w progu stanęła księżna. 

– Moje panny – rzekła. – Przybył do zamku dzisiaj nowy pan wojewoda sandomierski i jeszcze kilku godnych mężów, o czym zresztą, jak widzę, już wiecie. Mój książęcy małżonek będzie z nimi wieczerzał. Przyodziejcie się tedy, jak możecie najpiękniej, aby mnie, książęciu i całemu dworowi wstydu nie przynieść. A teraz dość już owego harmidru, co go to pewnie aż na mieście słychać. Niechaj każda weźmie się za swoją robotę. Bierzcie przykład z Haliny. Spójrzcie, jak pilnie wyszywa!

Skończywszy tę przemowę, pani Kinga sama jęła haftować przepiękną tuwalnię dla kościoła Świętego Jana przeznaczoną. Jej zręczne palce malowały nicią pozłociste pszeniczne kłosy, podbarwiały je z lekka czerwienią, tak iż wyglądały, jak największy skarb tej ziemi – czerwonokłosa pszenica-sandomierka. 

Dalsze godziny upływały monotonnie. Jedyne urozmaicenie stanowił skromny południowy posiłek, który tym razem spożyły, nie opuszczając komnaty.

Gdy jednak na dworze jęło się z lekka zmierzchać, księżna powiedziała:

– Dość już na dzisiaj, moje panny. Niechaj teraz każda przyodzieje się w to, co ma najlepszego, najpiękniejszego, a potem razem ze mną uda się na wieczerzę. Pamiętajcie tylko o skromności – największym i najcenniejszym skarbie, jaki posiada dziewczyna. 

Usłyszawszy te słowa, dwórki z piskiem rozbiegły się do swoich izdebek. Halina tylko ociągała się z wyjściem, chcąc skończyć haft jednej jeszcze jagódki w winnej kiści. 

– Nie męcz już oczu, dziecko. Wystarczy na dziś – dobrotliwie ozwała się księżna. – Zawsześ smutna jakaś, zamyślona. Idź, przyodziej się godnie, jak na Krępiankę przystało. Zobaczymy nowe twarze, może usłyszymy ciekawe jakie opowieści. Rozerwiemy się nieco.

Odłożyła tedy Halina igłę i posłuszna poszła wykonać polecenie księżny Kingi. 

Ubierając się i czesząc swoje pyszne, pozłociste włosy, rozmyślała o dzisiejszej przygodzie, jaka ją spotkała na wiślanym brzegu. I o dziwo, im dłużej myślała, tym przyjaźniejsze uczucia zaczynała żywić względem owego młodzieńca. 

W końcu złapała się na tym, iż wabi jego obraz pod przymknięte powieki, a myśl kieruje ku jego osobie. 

„Przecie to nie żaden zbrodzień” – kotłowało jej w głowie. 

„Wyglądał raczej na syna jakowegoś możnego pana. Ubrany był dostatnio…” 

„Gdyby chciał mnie ukrzywdzić, cóż mu niby stało na przeszkodzie?” 

„Niewinnie posądziłam człeka o złe zamiary”. „Ach, jakiż on urodziwy, jaki urodziwy. Jeszcze żaden mi się taki nie wydawał”.

„Czy go spotkam kiedykolwiek?” 

Skończyła toaletę i dołączyła do dwórek, które całą gromadą udawały się do komnat księżny. Pani Kinga też już była wyszła na korytarz i na czele dziewcząt udała się do sali jadalnej.

Książę siedział u szczytu stołu. Na widok małżonki wstał z uszanowaniem i wskazał jej miejsce po swej prawej stronie. Idąc za jego przykładem, powstali również obecni tam rycerze i urzędnicy dworscy.

Dziewczęta rozlokowały się, każda na przeznaczonym jej miejscu i bacznie rozglądały się dookoła, wypatrując nowych twarzy. 

Halina dostąpiła nie lada zaszczytu, bo posadzono ją po lewej ręce księcia Bolka, Wstydliwym przez lud nazwanego, od którego dzieliło ją tylko jedno puste miejsce. Widno przeznaczone dla pana wojewody sandomierskiego, który miał być dzisiaj najważniejszym gościem, a podczas wieczerzy opowiedzieć o swych ostatnich zmaganiach z Tatarami w okolicach Lublina, jednego z najważniejszych grodów Sandomierskiej Ziemi. 

Ale mimo iż wieczerza już się miała rozpocząć i obcych twarzy rycerskich z drużyny pana sandomierskiego sporo już widać było między zebranymi, miejsce wojewody pozostawało puste. 

Książę począł się niecierpliwić. A wiadomym było powszechnie, iż nie znosi niepunktualności. Wszelako zniecierpliwienie jego okazało się przedwczesne, bo oto w drzwiach ukazała się męska postać, a na sali dał się słyszeć czyjś głos: 

– A oto i Jan Pilawa, pan wojewoda sandomierski!

Na co chudy podkanclerzy dodał po łacinie: 

– Comes Joannes palatinus sandomiriensis. 

Oczy zebranych obróciły się ku wejściu. Spojrzała w tę stronę i Halina, wiedziona ciekawością i w tejże samej chwili zamarła, zaskoczona widokiem, którego nie spodziewała się ujrzeć. Do sali wchodził jej nieznajomy znad Wisły!

Wspomniawszy wszystko, co doń mówiła, a szczególnie owo straszenie go wojewodzińską strażą, zawstydziła się tak bardzo, iż najchętniej zapadłaby się popod ziemię. Zgarbiła się tedy, jak najbardziej mogła, i pochyliła twarz nad stołem, nie podnosząc wzroku.

Tymczasem wojewoda podszedł do wskazanego mu przez księcia siedziska i oddawszy wprzód uszanowanie władcy i jego małżonce, rozparł się wygodnie i jął z zainteresowaniem rozglądać się śród obecnych.

Okazało się, iż miał pośród nich wielu znajomych i krewniaków, toteż kłaniał się na prawo i lewo, słał lub odwzajemniał uśmiechy. 

Halina drżała na myśl o tym, co będzie, gdy w końcu i na nią zwróci uwagę i, co nie daj Bóg, rozpozna.

Uczyniła tedy rzecz najgłupszą, jaką mogła uczynić. Wyjęła z rękawa chusteczkę, przytknęła ją do policzka, chcąc w ten sposób ukryć twarz. 

Księżna Kinga zauważyła to natychmiast i w głos zapytała: 

– Cóż ci się stało, Halino? Czyżby zęby jęły ci dokuczać? 

Na głos księżnej, a pewnie również na dźwięk wypowiedzianego przez nią imienia, spojrzał wojewoda na siedzącą obok dziewczynę i, jak można się było tego spodziewać, natychmiast ją rozpoznał.

Uśmiechnął się szeroko, bo zrozumiał, iż to nie ból zębów, miała ta chusteczka koić, ale nie dając nic poznać po sobie, ozwał się w te słowa: 

– Jakaż szkoda, że akurat teraz poczęłaś odczuwać cierpienie, kiedy stół zastawiony suto. A może mógłbym ci pomóc? Znam się nieco na zębach. Wraz przygotuję lekarstwo. 

Rzekłszy to, pochylił się do ucha Haliny i wyrzekł jeszcze ściszonym głosem: 

– A nie mówiłem, Halino, że mi nie uciekniesz? 

Dziewczyna zapłoniła się niczym polny mak i odpowiedziała szeptem:

– Nie wiedziałam, że to w zwyczaju wojewodów zachowywać się wobec niewiast po pogańsku. 

Księżna bacznie obserwowała oboje, bo zdało się jej, iż mają oni jakowąś wspólną tajemnicę. Ale nie chciała indagować ich o to przy całym dworze. W duchu jednak pomyślała, iż doskonalszej od Pilawy partii nie mogłaby dla Haliny wyszukać. A chciała ją przecie wydać za mąż jak najlepiej, bacząc na zasługi ojca i zobowiązania, jakie byli księstwo wobec tego rodu zaciągnęli.

Nie przypuszczała jednakże, iż młodzi mogą się mieć ku sobie, bo i skąd, jeśli nie znali się wcześniej. Niemniej coś kazało jej sądzić, iż jednak nie są sobie zupełnie obcy. Rozpaliło to ciekawość księżny, postanowiła zatem, iż zaraz po wieczerzy rozmówi się z obydwojgiem. 

Wieczerza, chociaż postna, była dość wyszukana. Kucharz przeszedł samego siebie i nagotował tak smakowitych i tak wymyślnych potraw z ryb i raków, jakich dostarczyła Wisła i książęce stawy, że nikt nie czuł się niesyt. 

Wesoło było i gwarno. Pilawa i jego rycerze rozprawiali o starciach na granicy księstwa z Rusią, pomiędzy nimi a tatarskimi zagonami. 

Cieszono się z przewag swojaków, winszowano zwycięstw. Książę, słuchając tego wszystkiego, radował się w duchu, że tak słusznego dokonał wyboru, czyniąc młodziutkiego Jaśka wojewodą. Chociaż, znający życie doradcy, ganili go za to, uważając, iż brak Pilawie doświadczenia w dowodzeniu rycerstwem, książę czuł, że nikogo odpowiedniejszego nie mógłby owym stanowiskiem zaszczycić. I oto okazało się, iż jego rachuby były trafne.

Gdy wszyscy się już posilili, a i powoli jęło brakować tematów do rozmów, księżna i książę podnieśli się zza stołu i oddzielnie udali się do swych komnat.

Księżna Kinga odchodząc, rzekła do Pilawy:

– A przyjdźże zaraz do mnie, wojewodo. Mam z tobą do pomówienia.

– Nie omieszkam, miłościwa pani. Dobrze się składa, iż chcesz ze mną mówić, bowiem i ja mam sprawę do ciebie. Ważną dla mnie niczym samo życie.

Rzekłszy to, rzucił ogniste spojrzenie na Halinę, a ta zaczerwieniła się po samo czoło. Księżna nie miała już żadnych wątpliwości. Nie mogła tylko jednego pojąć. Jakże można tak szybko obdarzyć uczuciem nieznajomą osobę. 

– A zatem czekam – dodała na odchodnym. – Halino, pójdź ze mną. 

* * *

Znalazłszy się w swej komnacie, księżna Kinga usiadła na dębowym, rzezanym w jakoweś zamorskie liście i owoce zydlu. Stał on w pobliżu wnęki okiennej. Drewniane ramy obciągnięte były cienką pergaminową skórką albo błonami ze świńskich pęcherzy, które prawie wcale nie przepuszczały światła, chociaż na dworze widno było prawie jak w dzień, bowiem księżyc stał w pełni.

Oliwny kaganek dawał lichy poblask. Od migotliwego płomienia kładły się na ścianach chybotliwe cienie, długie jakieś i zniekształcone. W kominie pogwizdywał wiatr. Po rozgwarze i radości sali biesiadnej tutaj panował dziwny smutek. 

Halina stała wpodle kominka, w którym tlił się żar, i czekała, co też ma jej do powiedzenia księżna. Ale Kinga milczała dłuższy czas. Miała opuszczoną głowę i wpatrywała się w swoje wychudłe dłonie, splecione na brzuchu. Rozmyślała widać nad czymś niewesołym. Może nad losem sierocym, a może nad tym, iż nie tak winna była ułożyć sobie życie, jak ułożyła. Później zaś westchnęła ciężko i podniósłszy głowę, spojrzała Halinie prosto w oczy: 

– Skąd się znacie z wojewodą?

Dziewczyna tak była zaskoczona owym niespodzianym pytaniem, którego przewidzieć w żaden sposób nie mogła, iż nie próbowała nawet żadnych wykrętów i z całą prostotą odrzekła: 

– Poznaliśmy się dzisiaj przypadkiem nad Wisłą. 

– Gdzie?! – nieomal krzyknęła księżna. – A cóżeś tam robiła bez mojej wiedzy i zgody? 

– Daruj, miłościwa pani. Daruj. Wiem, że źle uczyniłam, ale ilekroć dwór zjedzie do Sandomierza, nie mogę się oprzeć pokusie, aby odwiedzić wszystkie zakątki, kędyśmy ongiś z panem ojcem chadzali. Przeciem tu się rodziła. Kocham to miasto. Daruj, miłościwa pani. Więcej tak już nie uczynię. 

– Nie dam ci po temu okazji. Będę bardziej na ciebie baczyła. Wiesz, żem nie tylko twoją panią, ale i matką. I czuję się w sumieniu odpowiedzialna za ciebie.

Halina poczęła szlochać i upadłszy do nóg księżny, przepraszała ją z całego serca. 

– No już dobrze, dobrze. Wiem, że z lekkomyślności nie byłaś mi posłuszna, ale też cię rozumiem. Ach, jakże ja tęsknię nieraz za swoją rodzinną ziemią. Tęsknię tak, iżbym, gdyby nie wstyd, w głos płakała. Ale powiedz mi, córuchno, długoście nad tą Wisłą ze sobą rozmawiali? 

– Nie, miłościwa pani. Ledwie chwil kilka, bo jak mnie Jasiek – tu spłoniła się i poprawiła zaraz – wybaczcie, wojewoda, zaczepił, zarazem go pchnęła z całej mocy i uciekła do grodu. 

Rozbawiło księżnę to wyznanie i poczęła śmiać się w głos. 

– Swoją drogą nie brak ci odwagi – rzekła. – A gdybyż to był zbój jaki, na twoje życie dybiący?

– Ale – chwalić Boga – nie był. 

– I jakże ci się widzi ów wojewoda? Młodzik to jeszcze, ale już najwyższych zaszczytów dostąpił. 

Halina spłoniła się znowu, co nie uszło bacznym oczom księżny. 

– Cóż, miłościwa pani. Urodziwy jest, a jak się okazało z opowieści o bitwach z poganami, waleczny także.

– To i dobrze, że ci się widzi. To i dobrze. A teraz idź do swojej komnaty – dorzuciła. – Zostaw mnie samą, bo, jak wiesz, czekam tutaj na Pilawę.

Ledwo za Haliną zamknęły się drzwi, a jej kroki ścichły za zakrętem korytarza, załomotał ktoś ostro we framugę. 

– Wejdźcie, wojewodo, wejdźcie – ozwała się księżna. 

Dźwierza rozwarły się ze skrzypieniem nieoliwionych wrzeciądzy i do komnaty wszedł krokiem pewnym, chociaż na licu malowało mu się jakieś dziwne pomieszanie, Jasiek Pilawa. 

– Miłościwa pani… – tu skłonił się dwornie. 

– Darujcie sobie, wojewodo, te ceremonie. Nie lubię ich, jeśli mam być szczera. Usiądźcie lepiej na tamtym oto zydlu wpodle ognia, bo chociaż już prawie wiosna, to jednak noce ostre niczym w zimie. Chciałam z wami pomówić, ale jeśli i wy macie do mnie jakowyś interes, tedy najpierw was wysłucham.

Ale Pilawa jakoś nie kwapił się do rozmowy. Widać było, iż coś mu bardzo ciąży na sercu, a tu bądź nie śmie, bądź wstyd mu o tym czymś rozprawiać. Księżna widząc jego niezdecydowanie, ofuknęła go: 

– At, dzielny mąż! Taki co to woje wodzi, a zachowuje się niczym panna. Mówcież, panie Janie, co wam na sercu leży, bo widzę po minie, iż to coś okrutnie wam doskwiera. 

Wojewoda poczerwieniał mocniej, przejechał rozcapierzonymi palcami po gęstej czuprynie i widomie mocując się ze sobą, w końcu podniósł się z zydla, a potem runął przed Kingą na oba kolana i zawołał:

– Miłościwa pani, księżno moja! Ulituj się nade mną biednym! Daj mi twoją dwórkę, oną Halinę za żonę! Nie żyć mi bez niej! Nijak nie żyć! 

Uśmiechnęła się księżna, ale tak nieznacznie, żeby rycerz tego nie dostrzegł i udając oburzenie, zawołała: 

– Wstańcie natychmiast, panie. Za stateczniejszego męża was miałam. A wyście płochy, jak widzę. Poznał dziewczynę przed południem, nie wie, kto ona, a chciałby się żenić. Wstyd! 

– Ale, miłościwa pani! – zaprotestował Pilawa. – Skorom tylko ją ujrzał, od razu zrozumiałem, że albo ta, albo żadna. 

Zamilkł i na powrót usiadł na wskazanym mu pierwej przez księżnę miejscu. Pani Kinga czas jakiś nic nie mówiła, tylko bacznie przyglądała się młodzieńcowi. W końcu zaś ozwała się w te słowa: 

– Widzisz, wojewodo. Owa Halina to nie byle kto i z równego twemu, o ile nawet nie szlachetniejszego jeszcze rodu pochodzi. 

– A któż ona? – z zaciekawieniem spytał Jasiek. 

– Krępianka – odparła księżna. 

– Córka Piotra z Krępy, kasztelana sandomierskiego, który poległ był, broniąc miasta przed Tatarami? 

– Ta sama. 

– To tym goręcej jej pragnę! Szlachetną krew ze szlachetną krwią łączyć się godzi! 

– Cóż, wojewodo. Jeśli mam być szczera – powiedziała księżna – to i ja rada bym widziała wasz związek. Boję się tylko jednego, że to tylko chwilowe jakieś zadurzenie. Że minie parę niedziel, a zapomnisz o niej. Te wyznania, którem dzisiaj tutaj usłyszała, wydadzą ci się śmieszne, a serce przylgnie do innej dziewczyny. 

– Nigdy! – gwałtownie zaprzeczył Pilawa. 

– Cóż ty wiesz, młodziku, cóż wiesz? Nie takiem namiętności oglądała w swym życiu, które nie tylko w obojętność, ale i w nienawiść się przeradzały. 

– Miłościwa pani! – zawołał wojewoda i znów upadł przed księżną na kolana. – Miłościwa pani, miej litość nade mną, nie odmawiaj! 

– Ależ ja nie odmawiam! Wiem o tobie, żeś zacny i duszę masz szczerą. Wiem, żeś bogaty i że ród twój szlachetny. Ale na niepewne dziewki nie dam. Jej ojciec życie stracił dla ojczyzny. Jam jej teraz matką i opiekunką. Muszę dbać o przyszły los dziewczyny, aby był szczęśliwy! Myślę, iż najlepiej będzie – ciągnęła dalej księżna – jeśli poprosisz mnie o rękę Haliny po roku. Jeśli przez ten czas zyskasz jej przychylność, a sam nie odmienisz uczucia, sprawimy zrękowiny. I cóż ty na to? 

Wojewoda westchnął ciężko i rzekł: 

– Ano cóż? Niczego innego mi do wyboru nie dano. Uczynię, jak chcecie, pani. Ale uschnę bez niej. Tęsknota mnie zagryzie! 

– Nie plećcie byle czego, wojewodo. Przecie będziecie się widywać. Nie odeślę jej nigdzie, zostanie przy dworze, jak dotychczas było. A i wy przecież przy księciu musicie przebywać – powiedziała pani Kinga.

Po chwili milczenia dorzuciła: 

– A teraz zostawcie mnie już samą. Dobranoc. 

– Dobranoc – odrzekł wojewoda, lecz położywszy rękę na klamce, stał dalej niezdecydowany. 

– Czego jeszcze chcecie, panie? – zapytała księżna.

– Ja? Niczego. Ale przecież to wy, miłościwa księżno, wzywaliście mnie tutaj w jakiejś sprawie. 

– Cóż – roześmiała się księżna – chciałam cię wybadać, jakie masz wobec Haliny zamysły. Ślepa nie jestem i podczas wieczerzy dobrze widziałam, jakeś ją oczami jadł. No, ale idź już wreszcie. Późno się zrobiło bardzo. 

Pilawa pokłonił się nisko swej pani i wyszedł z komnaty. Jeszcze przez chwilę rozlegał się na korytarzu odgłos jego energicznych kroków, ale rychło zamilkł.

* * *

Na święta wielkanocne najechało się gości co niemiara. Możni panowie, tak świeccy, jako i duchowni wraz z orszakami. Wniosło to trochę ożywienia do monotonnie mijających dni na dworze Bolesława i Kingi. 

Dziewczęta z otoczenia księżnej znalazły nareszcie okazję, aby stroić się, w co miały najlepszego. Dla niektórych zaś z nich były to już ostatnie święta w Sandomierzu, bowiem za zgodą panujących powychodziły za mąż i porozjeżdżały się do mężowskich dworzyszcz. 

Święta minęły szybko. To tylko same przygotowania do nich trwały długo. Później znów powiało nudą z mrocznych korytarzy sandomierskiego zamczyska. 

Książę Bolesław i księżna Kinga nieradzi widzieli bowiem światowe rozrywki. Wiodąc na poły mniszy żywot, pragnęli aby spokoju i ciszy, tak potrzebnych do kontemplacji i modlitwy. 

Halina od owej pamiętnej rozmowy z księżną, podczas której opowiedziała o swym pierwszym spotkaniu z Pilawą na wiślanym brzegu, korzystać mogła z większej niż dotąd swobody. 

Pani Kinga rozumiejąc sentyment dziewczęcia, pozwalała jej odtąd na codzienne spacery po Sandomierzu i najbliższej okolicy. Pod warunkiem jednak, iż za każdym razem opowie dokładnie, dokąd idzie, i weźmie sobie jedną lub dwie przyjaciółki do towarzystwa.

Radość Haliny z owej swobody była ogromna. I nie trzeba dodawać, iż ilekroć tylko mogła, korzystała z przywileju. A i dziewczęta, które zabierała ze sobą, cieszyły się z tego, bo przecież zawsze to lepiej wędrować po Bożym świecie, tym bardziej iż wiosna uczyniła go tak pięknym, niż siedzieć w ciszy mrocznej i zatęchłej izby. 

Zaraz na pierwszy spacer, wziąwszy jeszcze dwie panny ze sobą, chciała pójść daleko od miasta, aż do Gór Pieprzowych, kędy ją gnała niewypowiedziana jakaś tęsknota. Ale dziwna to była tęsknota, bo przecież z górami onymi wiązało się najprzykrzejsze z dziecięcych wspomnień Haliny. 

Wszelako chciała odszukać to miejsce, gdzie razem z piastunką wyszły po wędrówce przez lochy na swobodę i gdzie kryła się krypta grobowa pięknej i nieszczęśliwej Judyty. 

Ślicznie było na dworze. Słonko przygrzewało mocno. Ptaki świergotały śród gałęzi okrytych delikatną pianą młodziutkich listków, a łagodny wietrzyk niósł w nozdrza zapach świeżo zaoranej ziemi, która rychło przyjąć miała w siebie ziarno, z którego wyrasta chleb.

Na łagodnym skłonie wzgórza zakonnik dominikański w białej sukni i czarnym płaszczu, który mu wiatr rozdymał, tak iż przypominało to jakby skrzydła ogromnego ptaka, oglądał z zaciekawieniem i uwagą młode drzewka rosnące w klasztornym sadzie.

Dziewczęta mijając go, pozdrowiły pięknie, a on pomachał do nich dłonią i zawołał: 

– A przyjdźcie tutaj do mnie, to wam coś pokażę! 

Skręciły posłuszne, a podszedłszy bliżej, jedna z nich zapytała: 

– Czegóż to chcesz od nas, ojcze? 

– Patrzcie, dziewczęta – szerokim gestem ręki objął sad. Widać było, iż owe drzewka, które oglądał, to cały jego świat, całe jego życie i ukochanie, że bez nich byłby bardzo nieszczęśliwy. Widać też było, że ich widok cieszy go tak bardzo, iż radością swoją chciałby się z kimś podzielić. 

– Patrzcie, dziewczęta. Powiadali, że się nie uda, a oto się udało! 

– Ale co, ojcze? Co takiego? 

– No jakże? Mówili mi, że nie urośnie na tej ziemi morela. Cudowne drzewo, które krzyżowcy z Armenii do Italii przywieźli, a które wydaje najwyborniejsze owoce spośród wszystkich, jakich kosztowałem w życiu. 

– A cóż to za owoce, ojcze? – zaciekawiła się Halina. 

– Zobaczysz, jak dojrzeją. Bo w tym roku będzie już pierwszy zbiór. Ale powiem ci też nieco o nich. 

– Mają one barwę złocistą, czasem czerwonawy rumieniec na skórce, smak słodki, z kwaskowym odcieniem, a zapach tak cudny, że go opisać nie sposób.

Pochylił się, nabrał garść żółtawej ziemi i przesiewając ją między palcami, ciągnął w zamyśleniu, jakby mówił sam do siebie: 

– Błogosławionaż to ziemia, sandomierska ziemia. I pszenicę urodzi, i żyto, i jęczmień, ale i plon gron winnych wyda, i orzechy włoskie wykarmi, i oną morelę… Moją morelę… Przyjdźcie, dziewczęta, tutaj w pełni lata, a i potem też, gdy jesień wybarwi późniejsze owoce. Dam wam skosztować i moreli, i winogron, i onych orzechów, które to święty Jacek z rodu Odrowążów z italskiej ziemi przywiózł. Wiedział ów mąż Boży, że najprędzej je sandomierska ziemia przyjmie, najprędzej wykarmi, że tu tylko plon wydać mogą stokrotny. I nie omylił się!

– Dzięki ci, ojcze, nie omieszkamy przyjść, skosztować takowych specjałów! – odparły dwórki. – Ale pora nam udać się w swoją stronę. Tedy bywajcie!

– Bywajcie – odrzekł i uśmiechnąwszy się przyjaźnie, powrócił do swego około drzew zajęcia. 

Dziewczęta skręciły na mocno wydeptany, bo też i często uczęszczany, szlak idący wzdłuż biegu Wisły, w dół jej leniwego nurtu. Nie bały się oddalać od grodu, toteż podążały gościńcem wiodącym ku odległemu o kęs drogi brodowi prowadzącemu na drugą stronę rzeki, naprzeciw którego leżała wieś Gorzyce, a dalej wił się trakt ku Przemyślowi wiodący i ku ruskim grodom. 

Minąwszy Rybitwy, gdzie na opłotkach widać było rozciągnięte rybackie sieci i inny sprzęt do chwytania wodnych stworzeń sposobny, poszły ku wsi Kamień. Między brzegiem wiślanym, a gościńcem, ziemia gęsto zakryta była krzewami jeżyn, których ostre i kolące witki stanowiły gąszcz trudny do przebycia. Prócz jeżyn rosły tam potężne drzewa wierzbowe, a gdzieniegdzie olszyna i czarny bez.

Halina, wróciwszy wspomnieniami ku tamtym strasznym dniom zimowym, kiedy dzicz tatarska wyła pod wałami grodu, kiedy wdarła się do jego wnętrza, a ona wraz z piastunką błądziła w ciemnościach podziemnych korytarzy, błagając boskiego zmiłowania, stała się smutna. 

Zapragnęła naraz podzielić się z przyjaciółkami tym wszystkim, co kamieniem, mimo upływu lat, ciągle leżało jej na sercu. Poczęła tedy opowiadać. O mordach, pożodze, o lęku i głodzie, i zimnie, o wilkach, które wyły na pobojowisku… 

Dziewczęta słuchały przejęte, bo chociaż opowieści takowe nie były dla nich czymś nowym, a dzieje Haliny znały dobrze, to jednak po raz pierwszy posłyszały wszystko, co ją bolało. 

Droga minęła im szybko. Nie wiedzieć kiedy, zasłuchane, stanęły u podnóża Gór Pieprzowych. Opadały one ku dopływowi Wisły – przez miejscowych Wisełką zwanemu – bądź łagodnymi stokami lessowymi, bądź osypiskami kruszącego się na tysiączne drobiny czekoladowej barwy łupku. 

Skoro znalazły się już na miejscu, ciekawość połączona ze zniecierpliwieniem gnała je, aby jak najprędzej dotrzeć do owego podziemnego lochu, w którym – jak mówiła Halina – Żydówka Judyta znalazła wieczny odpoczynek. 

Ale gdy podeszły do kępy krzewów tarniny, poza którą znajdować się miało owo małe okienko krypty, przystanęły, bojąc się iść dalej, bojąc się niemiłego widoku ludzkich kości. 

Wszakże próżny był ich lęk, bo skoro jednak przełamały obawy i weszły w gąszcz, rozczarowane zobaczyły niezbyt stary obryw ziemi, który pogrzebał w swym wnętrzu i loch, i wejście do niego, i tajemniczą mogiłę. To pewnie Wisła, gdy wezbrała wiosennymi roztopami, podmyła lessową ścianę, a ta osunąwszy się, zatarła wszelki ślad, jaki tutaj ongiś pozostawiła ręka człowiecza. 

Postały tedy dziewczęta jeszcze czas jakiś u podnóża góry, podumały nad opowieścią zasłyszaną z ust Haliny, obejrzały złoty pierścień – pamiątkę i zarazem ostatni ślad po nieszczęsnej Judycie – a potem wróciły do miasta.

* * *

Jasiek Pilawa nerwowo przechadzał się po dziedzińcu zamkowym, pełen niepokoju, że przegapi wyjście Haliny na codzienną przechadzkę. Od kilku dni już niepostrzeżenie wymykała się, tak że nawet nie mógł pokłonić się jej choćby z daleka.

Pamiętał, co ongiś rzekła mu księżna, że musi sobie zaskarbić przychylność dziewczyny i dopiero wówczas wolno mu będzie myśleć o ożenku z nią. Tymczasem dni płynęły jeden za drugim. W Sandomierzu bywał z rzadka, bowiem rycerskie obowiązki co rusz pędziły go w pole, walczyć z Tatarami, Litwinami, Jadźwingami czy Rusią, bezustannie nękającymi granice Sandomierskiej Ziemi.

Bał się, że rok minie, a on nie tylko nie zmówi sobie dziewczyny, ale jej nawet lepiej nie pozna. Toteż gdy teraz był w mieście, nie chciał stracić okazji porozmawiania z nią. 

W tym samym czasie, gdy Jasiek z niepokojem spoglądał dookoła, wypatrując Haliny, ona zerkała przez ledwo uchylone okno i obserwowała go. W jej spojrzeniu widać było czułość i tęsknotę, ale czy to nieśmiałość, czy może raczej panieński wstyd kazały jej unikać spotkań z wojewodą. 

Gdy ujrzała, iż Pilawa, opuściwszy ze smutkiem głowę, oddala się w stronę bramy wiodącej z grodu do miasta, odeszła od okna i przemknąwszy mrocznymi zamkowymi korytarzami, wybiegła na dwór. 

Tym razem jednak los nie był dla niej łaskawy (a może odwrotnie, może właśnie był łaskawszy niż zwykle?) i próba, by wymknąć się na przechadzkę i nie zostać przez Jaśka zauważoną, spełzła na niczym.

Nieomal zderzyli się w bramie, bo wojewoda właśnie nawrócił do grodu. 

– Ach, to wy, panie Janie?! – zawołała Halina, nie bardzo wiedząc, co ma rzec, i zaczerwieniła się przy tym po samo czoło. 

– Witaj, Halino – odparł Pilawa. – Mówże mi jak wtedy, nad Wisłą, po imieniu. 

Dziewczyna zawstydzona opuściła oczy i rzekła: 

– Niech będzie. Witaj, Jaśku. 

A po chwili dodała: 

– Ale ty się spieszysz i ja się spieszę. Pójdę już w swoją stronę. 

– Mnie nie spieszno – odezwał się młodzieniec. – A po prawdzie to na ciebie czekałem. 

– Na mnie? – zdziwiła się dziewczyna. – A po co?

– Cóż… widzisz… Bo to wszystko, com ci ongiś, tam nad Wisłą mówił, to szczera prawda. Ale przecie nie stójmy tu, w bramie. Wiem, że idziesz na przechadzkę. Jeśli pozwolisz, pójdę z tobą. 

– Ale czy to wypada? – zaniepokoiła się Halina, lecz dostrzegłszy niemą prośbę w oczach wojewody, dodała: 

– No dobrze, chodźmy. Tylko niezbyt daleko.

Szli powoli w stronę wzgórza leżącego naprzeciw zamku, w głębi za Wzgórzem Kolegiackim, wznoszącego się stromymi obrywami skarp zarosłych na łagodniejszych skłonach sztywną srebrzystozieloną trawą i gąszczem krzewów czarnego bzu, szakłaku, trzmieliny i dzikiej róży. Na caliznach gołego lessu zieleniały uczepione cienkimi, acz mocnymi korzeniami duże kępy dzikich wisienek stepowych.

Na płaskim szczycie wzniesienia wrzała praca. Murarze i cieśle budowali rzędy domów, wyznaczających rynki i nowe ulice tam, kędy do tej pory złociły się tylko pszeniczne łany lub srebrzyły zagony żyta. 

Wzgórza Świętojakubskie i Świętopawelskie, gdzie przed paru jeszcze laty wąskie, kręte uliczki pełne miejskiego gwaru, tętniły życiem i radością, teraz były puste, ciche, wymarłe. 

Przeszło osiem lat od owej przerażającej rzezi, jaką Tatarzy urządzili sandomierzanom, a pamięć o nieszczęściu ciągle jeszcze była żywa. Lęk przed ponownym doświadczeniem podobnego koszmaru, a i przed ciągłymi wspomnieniami minionego, sprawił, iż ludzie nie chcieli wracać tam, gdzie ongiś stały ich domostwa. 

Nazbyt wiele krwi i łez wsiąkło w ową ziemię. Woleli tedy wznosić nowe domy, na nowym miejscu, a świeżo przybyli osadnicy poszli w ich ślady i rychło stary Sandomierz wyludnił się do cna i poza kilkorgiem chałup lada jakich i trzema kościołami, nic nie świadczyło o tym, iż kiedykolwiek było tam miasto.

Jasiek z Haliną mijali poszczególne budowy, skąd dochodził zapach wilgotnej gliny, świeżo zlasowanego wapna i miła woń żywicy sącząca się z belek i desek, których stosy całe przygotowane były do zbijania pował, dachów i facjat.

– Ależ to pilnie pracują! Jeszcze kilka lat i stanie tu większe i piękniejsze miasto niż ono stare, które spalili Tatarzy – powiedział Pilawa. 

– Może i większe, może i piękniejsze, ale przecież ja zawsze czuć się będę u siebie tylko na Starym Sandomierzu – odrzekła Halina. 

– Wybacz – ozwał się Jasiek. – Wiem, ciebie to boli, jeszcze się rany na sercu nie całkiem zagoiły. 

– I nigdy się nie zabliźnią. Och! Jaśku, mnie się tamto wciąż śni po nocach. Budzę się z krzykiem, spocona i przerażona, mając pod powiekami obrazy owych zdarzeń.

Halina, jak przed nikim dotąd, otworzyła swe serce przed Jaśkiem. Przez tę bolesność wspomnień poczęła drżeć na całym ciele i łzy zaszkliły się jej w kącikach oczu. 

Pilawa odruchowo ujął ją za rękę, a wolną dłonią począł gładzić włosy dziewczyny. Nie broniła się przed pieszczotą. Stała milcząca i płakała. 

– Już dobrze, dobrze. Nie myśl o tym, co przeszło, przeminęło i nie wróci. Już nie musisz być sama na tym okrutnym świecie. Nie musisz. Rzeknij tylko jedno słowo, a w ogień dla ciebie skoczę, wpław przebędę morze. Boś ty dla mnie wszystkim – i dniem, i nocą, i snem, i jawą. Jedynym sensem wędrówki przez życie. 

Nie wiedzieć kiedy wyszli poza obręb nowo wznoszonego miasta i znaleźli się na krawędzi wąwozu, którego dnem prowadził gościniec ku Lublinowi. Zatrzymali się tedy, nie mogąc iść dalej. 

– Nie mów tak, Jaśku – odezwała się Halina. – Po co te wielkie słowa, których mógłbyś później żałować. 

– Ale przecie to wszystko prawda! Od owej pory, gdy cię zoczyłem siedzącą na zwalonym pniu na wiślanym brzegu, pomyślałem – śmiertelniczka to, czy rusałka-wodna boginka? I wraz serce żywiej zabiło mi w piersiach, bom zrozumiał, że albo ty, albo żadna inna, że bez ciebie mi nie żyć na tym świecie. 

– Proszę cię, Jaśku. Nie mów tak. Nie wypowiadaj słów, których mógłbyś potem żałować. Lepiej usiądźmy tutaj. Patrz, jak pięknie! 

Istotnie, pięknie tam było. W dole wąwóz opadał łagodnie do stóp wzgórza. Jego bokiem płynął wąski strumyczek kryształowo czystej wody, szemrząc cichutko. Strome ściany parowu odcinały się delikatną żółcią lessowej glinki od sinosrebrnych traw przetykanych liliowymi dzwonkami i sztywnymi łodygami żółto kwitnącego dziurawca. Gdzieniegdzie widniały rozłożyste kępy dzikich goździków o pąsowych główkach, krzaki liliowej driakwi lub żółciły się gąszcze złocieni. Karłowate wisienki stepowe czepiały się długimi korzeniami największych stromizn skarp. Na tle ciemnozielonych, błyszczących, skórzastych listków czerwieniały miniaturowe owocki.

Wokoło było słychać brzęczenie pszczół i trzmieli. Gdzieś kłóciły się wróble, a z oddali dobiegało pianie kogutów. 

Od soczystej murawy smużył się niepowtarzalny, cudny zapach lipcowego przedpołudnia, gdy słońce wypije już rosę, ale jeszcze nie nęka upałem. 

Jasiek i Halina usiedli na trawie, zapatrzeni w najdalszą dal nieba, po którym – mącąc nieco spokój czystego błękitu – sunęły wolno białe, kłębiaste obłoczki. 

Nie mówili nic, zasłuchani w szelest liści trącanych leciutkim podmuchem wietrzyku, w odgłosy życia dobiegające spośród gałęzi drzew, źdźbeł traw i kęp ziół rosnących wokoło.

Nie mówili nic, ale ich ręce, bezwiednie, zbliżały się do siebie, by wreszcie się spleść w uścisku znaczącym więcej niż słowa. 

Upłynął spory szmat czasu i słońce zbliżyło się już do zenitu, gdy wreszcie Jasiek przemógł sam siebie, swoje zażenowanie, lęk i zapytał: 

– Chcesz mnie za męża, Halino? 

A ona odpowiedziała: 

– Chcę, Jaśku. 

I były to ostatnie już słowa, jakie tego dnia wyrzekli do siebie. Od tej chwili byli już pewni, że nigdy, przenigdy się nie rozstaną, że od tej pory ich los spłynie w jedno łożysko, którym podąży ku kresowi żywota, dając im przez wszystkie wspólne lata tak wiele szczęścia, jak nikomu jeszcze nie dał. 

* * *

Pilawa zaraz następnego dnia, nie czekając, aż minie wyznaczony mu przez księżnę roczny okres wyczekiwania, poszedł – teraz już pewien swego – prosić księżnę Kingę o rękę Haliny. 

– Cóż, skoro ci ona przychylna, niech tak będzie, jak chcesz. Sprawimy zrękowiny, a na Boże Narodzenie ślub – odezwała się, wysłuchawszy wojewody księżna Kinga. 

– A wiecie, panie Janie? – dorzuciła po chwili. – To nawet dobrze, żeście się tak rychło uwinęli, bo przynajmniej nie będziecie się już lękać o przyszłość.

– Czemuż to? – zapytał zdziwiony Pilawa. 

– Bo za dwie niedziele jadę z dwórkami do mojego umiłowanego Sącza, gdzie byś, panie, raczej nie miał okazji do spotkań z Haliną. Nie mówiąc już o tym, iż nie byłoby ci po drodze w tamtą stronę – roześmiała się księżna. 

Pilawa zaniepokoił się, słysząc te słowa: 

– A kiedyż na nowo, miłościwa pani, zawitasz do Sandomierza albo do Krakowa? 

Księżna westchnęła głęboko: 

– Ach, gdybyż to tylko ode mnie zależało, to ani tu, ani tu bym się więcej nie zjawiła. Najlepiej mi w Sączu. Lecz cóż, nie zawsze władamy swym losem, nawet my, panujący. Pytasz, kiedy ściągnę do Sandomierza? Nie wcześniej jak na wasze weselisko. Zatem do tej pory musisz się zadowolić marzeniami. A teraz już idź.

Odprawiła go skinieniem ręki.

Wojewoda, schyliwszy się głęboko przed Kingą, wycofał się ku drzwiom, a potem wyszedł na korytarz. Słowa, które usłyszał na odchodne, zmartwiły go niezmiernie. Nie wiedział, jak doczeka grudniowych świąt, do których ponad pięć miesięcy zostało. Jak ich doczeka, tęskniąc za Haliną. 

Wyszedł z zamku i jął krążyć po wewnętrznym dziedzińcu, czekając dziewczyny, która jak co dnia miała wyjść mu na spotkanie. Pragnął co prędzej podzielić się z nią ową wieścią, ale i nacieszyć, póki jeszcze można, jej widokiem. 

* * *

Czas do Bożego Narodzenia minął o wiele szybciej, niż się to Pilawie wydawało owego lipcowego dnia, kiedy księżna powiedziała mu o wyjeździe do Sącza.

Sprawy publiczne i wojaczka wypełniały wojewodzie czas tak dokładnie, iż brakowało mu go na to, aby oddawać się smutkowi. Tęsknił, to prawda, i to bardzo tęsknił za Haliną, ale przecież jakoś owo wytrzymywał. Pracowicie spędzane dnie mijały mu nad wyraz szybko, nie zostawiając wiele czasu na rozpamiętywania, a zmęczenie sprawiało, iż nocami spał snem kamiennym, bez marzeń i majaków.

Gorzej było z Haliną. Jej godziny, dnie i tygodnie upływały wolno, bo wypełnione nudnymi, monotonnymi obowiązkami – tkaniem, haftowaniem, szyciem… Rzadkie przechadzki dostarczały niewiele radości. A poza tym do tęsknoty za Pilawą dołączyła się tęsknota za rodzinnym Sandomierzem. 

Toteż gdy wreszcie jesień przebarwiła liście na drzewach, krasząc je złotem, czerwienią, żółcią i rozmaitymi odcieniami brązu, gdy potem przymrozki jęły ścinać kałuże, a wreszcie śnieg ubielił cały świat, jej serce przepełniło się radością. Oto zbliżał się czas upragniony, czas wyjazdu z Sącza i czas ślubu z Jaśkiem. Z jej Jaśkiem, dzielnym, pięknym, mądrym, poza którym nie widziała świata. 

Księżna Kinga dotrzymała słowa i gdy wraz z dwórkami stanęła z początkiem grudnia w sandomierskim zamku, natychmiast nakazała czynić przygotowania do ślubu i do weselnej uczty. 

Bito wieprze, cielęta i owce. Woń kiełbas, wędzonego mięsiwa i ryb, czosnku i zamorskich korzeni przesyciła powietrze w całym wielkim gmachu. Księżna pragnęła, aby ślub Krępianki wypadł jak najokazalej i by w ten sposób spłacić choćby cząstkę długu, jaki księstwo zaciągnęło u jej ojca. O ile dług krwi można spłacić czymkolwiek. 

A poza tym Kinga rzeczywiście traktowała Halinę jak córkę rodzoną. Może dlatego, iż nie miała dzieci, a może dlatego, że przypominała trochę ją samą? Jedna i druga, księżna i dwórka, chowały się samotne na tym świecie, bez rodziców. Obie jednakowo spragnione były ciepła matczynych rąk i ojcowskiej czułości. 

Ta między nimi była tylko różnica, że Halinie zabrała rodziców śmierć, a księżna musiała ich zostawić dla dobra ojczyzny. Odesłano ją bowiem, jako ośmioletnią dziewczynkę, ze stolicy Węgier do Sandomierza – drugiej ze stolic Małopolski – przeznaczając na żonę dla innego dziecka – księcia Bolka. Owo małżeństwo miało dla Węgrów istotne znaczenie, ponieważ zyskiwali przez nie pewnych sojuszników do walki z Tatarami, którzy wciąż, niby chmura gradowa, wisieli nad granicami łacińskiej Europy. 

Nikt i nigdy nie pytał Kingi o zgodę, nikogo nie interesowało, iż tam, daleko, za masywnym łańcuchem gór, w cudzej ziemi, będzie płakać z żalu i tęsknoty. 

Gdy dowiedziała się o smutnym losie Haliny, zrozumiała, iż jest to bliska jej istota, bliska przez swoją niedolę. Tak samo samotna i pokrzywdzona przez życie. I od tamtej pory postanowiła, iż o ile to tylko będzie w jej mocy, zastąpi dziewczynie matkę. 

Dlatego teraz, skoro nadszedł czas ślubu Haliny, chciała, aby wypadł on jak najokazalej, aby godny był książęcej wychowanicy i jednego z najpierwszych w Polsce panów. Wszelkie przygotowania doń prowadzone tedy były z rozmachem. 

Gdy książę przybył z Krakowa w otoczeniu licznych dworzan i panów, właściwie wszystko było już gotowe. Księżna zadbała, aby stoły były pełne jadła i napitków rozmaitych, przez wiele dni. Gotowa też już była suknia Haliny. Wyglądała pysznie. Szyta z białej jedwabnej materii, zdobiona srebrnym haftem i aplikacjami z pereł, budzić mogła zazdrość nie tylko dwórek – przyjaciółek Haliny, ale i najbogatszych niewiast w kraju. Ba! Samych księżnych nawet!

Skoro nadszedł ten dzień, dzień długo wyczekiwany, rozdzwoniły się dzwony wszystkich kościołów w mieście. Barwny orszak weselników sunął z zamku ku kościołowi Świętego Jakuba, gdzie Halina przez pamięć przeora Sadoka i pomordowanych dominikanów pragnęła oddać swą rękę Jaśkowi. 

Po obu stronach ulicy stały nieprzebrane tłumy mieszczan, chłopstwa, które ściągnęło na tę uroczystość z okolicznych wsi, i czerni zamieszkującej liczne przedmieścia Sandomierza. 

Tu i ówdzie dały się słyszeć z tłumu okrzyki wznoszone na cześć młodych, a głównie Haliny, którą miejscowi kochali przez wzgląd na ojca i stryja, a i przez wzgląd na to, co sama wycierpiała także.

Gdy Jasiek i Halina weszli do świątyni, już ich tam oczekiwał, stojąc przed ołtarzem sam biskup krakowski. Ubrany był we wspaniałą kapę z białego adamaszku, szytą złotem i srebrną nicią w krzyże, winne grona i pszeniczne kłosy, a przyozdobioną suto półszlachetnymi kamieniami. W równie pięknie haftowanej infule na głowie, z pastorałem w ręku, złotym krzyżem napierśnym i wielkim pierścieniem z ogromnym rubinem na wskazującym palcu, wyglądał bardzo dostojnie. 

Skoro młodzi zbliżyli się do niego i przyklęknęli na stopniach ołtarza, oddał pastorał jednemu z asystujących mu diakonów i rozpoczął ceremoniał ślubny.

Halina i Jasiek, zapatrzeni w siebie, przysięgali miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz to, iż jedno drugiego nie opuści, aż ich śmierć rozłączy. Powtarzali w głos słowa roty za biskupem. A gdy ów, związał im dłonie stułą, poczuli się tak szczęśliwi, jak jeszcze nigdy dotąd. Halina zaś, prócz tego, poczuła się spokojna i ufna. Tak spokojna i tak ufna, jak wiele lat temu, kiedy zasypiała przytulona do ojcowskiej piersi, gdy w kominku płonął ogień, na ścianach chybotały roztańczone cienie, a za oknami szalała wichura, miotąc zimne strugi dżdżu. 

Ale oto uroczystość się skończyła, biskup odchodził od ołtarza, mnisi o gładko wygolonych tonsurach jęli śpiewać jakąś pieśń łacińską. Otworzyła Halina wpół przymknięte powieki i podtrzymywana przez Jaśka podniosła się z klęczek. Spojrzała mu w oczy i nie mogąc się opanować, przywarła doń całym ciałem.

– Teraz-eś mój, mój, na zawsze – wyszeptała. 

– Jako ty moja – odrzekł. – I nigdy się już nie rozstaniemy. Nigdy.

KSIĄŻKA JEST DOSTĘPNA W SPRZEDAŻY:

https://ksiegarnia-armoryka.pl/Opowiesc_o_Halinie_corce_Piotra_z_Krepy_Legenda_sandomierska.html

———–

Andrzej Sarwa

KTO PYTA, SAM SOBIE SZKODZI

KTO PYTA, SAM SOBIE SZKODZI

Krzysztof Baliński 10 września 2023

Po głowie chodzi pewna teoria. Nie spiskowa, ale tak dla Polski wielce niebezpieczna. Po wizycie w Waszyngtonie w lutym 2022 roku, kanclerz Niemiec otwarcie i bez ogródek zaczął mówić o budowie federalnego europejskiego państwa pod przywództwem Berlina. Jeszcze bardziej tajemnicze było spotkanie Scholza z Bidenem w marcu tego roku, po którym politycy niemieccy, bez żadnych ogródek głosić zaczęli zamiar podporządkowania sobie Polski, a Mark Brzezinski równie otwarcie i demonstracyjnie stawiać zaczął na partię wnuka żołdaka z Wehrmachtu. Innymi słowy Waszyngton dał zielone światło na dominację Berlina w Europie, a Tusk na ustanowienie w Warszawie marionetkowego rządu, któremu nie będą roiły się w głowie mrzonki o reparacjach wojennych od Niemiec.

Za co zostaliśmy sprzedani? Może to forma nacisku, aby prezydent RP dalej przepraszał za zbrodnie na Żydach dokonane przez Niemców, a Polska nadal wypłacała odszkodowania Żydom? A może chodzi o Judeopolonię? Niemcy zręcznie wykorzystują sytuację związaną z wojną dla ożywienia projektu Mitteleuropy, w niczym nie różniącym się od projektu Judeopolonii.

Czy podkopywanie wasalnego, skrajnie proamerykańskiego rządu ma związek z tym, że w polsko-żydowskim „dialogu” obowiązują bezlitosne zasady gry, które nie przewidują żadnego kompromisu? A jak już wycisną z Polski wszystkie żywotne soki, jak już ogołocą armię z wszelkiej broni, jak już spłacą żydowskie roszczenia, Mark Brzezinski powie: „Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść”. Oczywiście w nowym, poprawnym politycznie brzmieniu: „Polak zrobił swoje, Polak może odejść”.

W grudniu ubiegłego roku falę oburzenia wywołał wpis Janusza Korwin-Mikkego: „Ja się nie boję Niemców pro-rosyjskich! Boję się Niemców pro-ukraińskich, którzy wczoraj popierali Stefana Banderę, a jutro razem z Ukrainą mogą ruszyć po Wrocław, Przemyśl, Szczecin, Rzeszów, Opole, Chełm, Koszalin, Zamość. Nawet gdyby w Rosji było okropnie i panowało tam ludożerstwo, byłbym za dobrymi stosunkami z Rosją, bo boję się rosnącej w potęgę Ukrainy”. Przypomnijmy, że Korwin-Mikke oskarżał lidera PiS o „wspomaganie utworzenia na naszej wschodniej granicy proniemieckiego i antypolskiego państwa ukraińskiego” (oraz o „uczestnictwo w „żydowskiej agenturze”).

Czy to przypadek, że ukraińscy „uchodźcy” osiedlają się (lub są osiedlani) głównie na Ziemiach Odzyskanych? Czy to prawda, że akcję koordynują żydobanderowcy w Kijowie, diaspora ukraińska w Kanadzie i Berlin, i że celem jest „odzyskanie” tych terenów dla Niemców? Jeśli dorzucimy do tego pretensje terytorialne Ukrainy do kilkunastu powiatów na wschodzie Polski, to co z Polski zostanie? Tu drugie pytanie: Dlaczego fanatycznie proukraiński minister spraw wewnętrznych i podlegająca mu ABW pozwalają Niemcom na odzyskanie Ziem Odzyskanych przez wykup ziemi i, przy pomocy służb ukraińskich naszpikowanych banderowcami, polują na tych, którzy o tym mówią?

Stało się to, czego się trzeba było obawiać najbardziej – Rosja, jedyne państwo na świecie, którego media nie obwiniały Polski o holokaust, zmieniła front. Zanim to nastąpiło doszło do intensywnych kontaktów Netanjahu z Putinem, który nazwał Rosję „największym przyjacielem Izraela”. Potem przyszły gierki Izraela z Rosją na Bliskim Wschodzie. Potem nastąpiło przypieczętowanie interesów Rosji w odniesieniu do Krymu, który przyznano jej za koncesje na Bliskim Wschodzie. Potem nastąpiła synergia działań na arenie międzynarodowej, wymierzona w podstawowe interesy Polski. I na taki rozwój wydarzeń nie zareagował żaden prożydowski polityk PiS, a pogeremkowskie złogi w MSZ, które się bezpośrednio do tego przyczyniły, obnażyły swoją całą dyplomatyczną nędzę proponując, jako antidotum, zacieśnienie współpracy z Izraelem, unię z Ukrainą i… Ukropolin. Izrael i Rosja ogłosiły światu nową narrację: Związek Sowiecki, wyzwalając Polskę z rąk antysemitów, przyczynił się do ograniczenia skali Zagłady. I tak, szybkimi krokami zbliżamy się do wysunięcia tezy, że bandyci z UPA napadli na Polaków po to, by ratować Żydów przed pogromami.

Czy częścią tej układanki nie jest to, że rządzące Ukrainą oligarchiczne i hajdamacki klany nie przepraszają za ludobójstwo, bo wiedzą, że patron zza Wielkiej Wody nie zgadza się na polską martyrologię, gdyż monopol na tym polu przysługuje tylko Żydom? Wiedzą też, że amerykańscy Żydzi nawet żydowskim niedobitkom na Ukrainie nie pozwalają powiedzieć na Banderę złego słowa. Ale nie tylko Żydzi i nie tylko amerykańscy. Bo, kto w Polsce bierze czynny udział w promowaniu banderowskiej narracji historycznej? Od początku istnienia III RP środowisko trockistowskiego KOR, które za cel główny swoich działań postawiło sobie lansowanie idei pojednania polsko-ukraińskiego, które tropiąc wszelkie przejawy nacjonalizmu w Polsce,  przeszło do porządku dziennego nad skrajnie szowinistyczną ideologią OUN-UPA, któremu nie przeszkadza, że ludzie, których wzięli w obronę mają na sumieniu śmierć tysięcy Żydów. Główną wykładnią stały się słowa Jacka Kuronia: „Jeśli Ukraina chce być niepodległa, nie może wyrzec się pamięci o UPA. UPA była powstańczą armią walczącą o niepodległość”. Inną sprawą jest, czy pomysł był autorstwa wiecznie pijanego Kuronia, czy raczej wiecznie uganiającego się za ukraińskimi tirówkami Geremka, i czy u podłoża miłości PiS do Ukrainy, nie leży to, że i Polską i Ukrainą i USA od dekad rządzi żydokomuna pochodząca z dzisiejszej Ukrainy?

Problemem, który ujawnił się bardzo wyraźnie, było także to, że polsko-izraelskie strategiczne partnerstwo, o które z wielkim poświęceniem zabiegają kolejne rządy w Polsce, jest dzisiaj tylko mitem. Izrael i jego diaspora bardziej ceni sobie Niemcy i, co jeszcze bardziej  niebezpieczne, Rosję. W tym kontekście poważne znaczenie ma wybitna pozycja mniejszości żydowskiej w Rosji, 20 procentowy elektorat rosyjskojęzyczny w Izraelu i 200 tysięcy żydowskich przesiedleńców w Niemczech. Inny wymowny element – Izrael jest zmuszony do negocjowania swego bezpieczeństwa z Rosją, przy całych wynikających z tego poważnych konsekwencjach geopolitycznych dla Polski.

Dlaczego ogłosili wrogami Rosję i Białoruś – dwa państwa, które roszczeń wobec Polski nie wysuwają, a za najbliższych przyjaciół uważają Izrael i Ukrainę – dwa państwa, które roszczenia wobec Polski głoszą?

„Ukraińskimi” miastami jest nie tylko Chełm i Przemyśl. W wersji dalej idącej ukraińskim jest Kraków i ziemia aż po Wisłę. Ukraiński hymn opiewa topienie we krwi ziemi od Sanu do Donu. A nad Sanem leży Przemyśl i Sandomierz. Jest też w nim odniesienie do Maksyma Żeleźniaka, „hieroja”, który zabił swoją matkę, bo była z pochodzenia Laszką i katoliczką, i przywodził rzezi humańskiej – morzu zbrodni na Polakach.

Nachodzi refleksja: Gdyby w przyszłości przyszło nam rywalizować z pewnym państwem na literę „U”, wrogo nastawionym do Polaków, które, jak tylko odsapnie po wojence z Rosją, lufy otrzymanych od rządu polskiego czołgów i haubic skieruje na Polaków, wtedy sojusznikiem może okazać się Rosja. Dlaczego nie chcą mieć za sąsiada stabilne państwo, nawet rządzone przez dyktatora, lecz państwo rządzone przez demokratów od Sorosa? Dlaczego wywołują Majdan w Mińsku, podczas gdy zachowanie Białorusi w obecnym geopolitycznym kształcie to doskonała okazja do zrównoważenia relacji z Ukrainą? Kaczyński biadoli od lat o złodziejskiej transformacji ustrojowej w Polsce, a bezkrytycznie poparł ukraińską Magdalenkę, dorwanie się do władzy oligarchów pochodzenia sowieckiego i świadomie wpycha Ukrainę w łapy Sorosa, czyli tych samych globalistycznych korporacji, które Polskę okradły.

Prekursorami wszystkich komunistycznych rewolucji byli Żydzi emigrujący do Ameryki z terenów polskich Kresów. W Polsce pozostawili po sobie Komunistyczną Partię Polski, zgrupowanie kilku tysięcy żydowskich fanatyków, marzących o dorwaniu się do władzy drogą krwawej rewolty. Po roku 1945 Stalin skierował do Lublina tysiące takich lumpów, którzy zajęli miejsce wyniszczonych polskich elit. Ich łupem padły też wszystkie organa władzy w Polsce posierpniowej, gdy władzę przejęli z rąk Kiszczaka ludzie związani z elitą towarzysko-rodzinną wywodzącą się ze środowisk trockistowskich. Swych przedstawicieli umieścili we wszystkich instytucjach i partiach rządowych, a na wszelki wypadek także w instytucjach i partiach antyrządowych.

Innego zdania jest „nasz” Duda: „Polacy i Żydzi na tych ziemiach to tysiącletnia tradycja współżycia dwóch narodów, kultur, często małżeństw, pokrewieństwa, przyjaźni, znajomości. 1000 lat wspólnej historii i trwania razem – w Polin, ziemi przyjaznej żydowskiemu narodowi”. Czyli stuletni okres „współżycia Polaków z żydokomuną” ot, tak sobie, pominął. A może wyjaśniają to chanukowe imprezy Chabad Lubawicz w Belwederze? A może prawdą jest, że tak, jak Stalin oddał Polskę w arendę Żydom, tak Jaruzelski oddał Polskę w łapy Geremka i Michnika, a Kaczyńscy przejęli schedę po tych dwóch trockistach?

Transformację ustrojową w Polsce zaprojektował z ramienia Departamentu Stanu Daniel Fried, który o sobie mówił: „Jestem małym żydkiem z Galicji”. Zapytajmy zatem: Dlaczego wojna jest w interesie rządzących w USA skomunizowanych „żydków z Galicji”? Dlaczego nacjonalista żydowski stał się nacjonalistą ukraińskim? Dlaczego neonazistom nie przeszkadzają Żydzi, a Żydom nie przeszkadzają neonaziści? Dlaczego sowieckiemu żydkowi Zełenskiemu nie przeszkadzają pomniki nazistowskich kolaborantów? A może chodzi o coś całkiem prozaicznego? Z polskiego doświadczenia wiemy, że gdy chodzi o „interes” gotowi są nawet na kolaborację ze swoimi katami. Tak, jak ten handełes z przedwojennej anegdoty. Karcony przez rabina za handel antysemickimi broszurami, odpowiada: Jakie one antysemickie, kiedy od każdej sprzedanej sztuki mam 20 groszy.

„Konserwatyzm” funkcjonującej w Waszyngtonie formacji politycznej (przez siebie przewrotnie albo dla niepoznaki zwanej neokonserwatywną, a przez prawdziwych konserwatystów zwanej neotrockistowską) sprowadza się do zapalczywości w awanturach wojennych w interesie Izraela, a nazwa „neokonserwatysta” odbierana jest w Ameryce jak antysemicka obelga (jeden z nich jest autorem słów:„Nienawidzę terminu neokonserwatysta, bo w wielu kręgach to grzeczne określenie Żyda”). To oni wywołali inwazję na Irak. To oni stali za przewrotem na Majdanie. To oni bronili „demokracji” w Syrii, a dziś bronią „demokracji w Ukrainie”. Po zwycięstwie Joe Bidena wrócili do Białego Domu z politycznej Syberii, na którą zesłał ich Trump. Problem jednak w tym, że nie rządzi Biden, lecz ocierające się o komunizm radykalne skrzydło Demokratów. Ich duplikatem w Polsce są politycy PiS, na których Trump działał, jak czerwona płachta na byka. Czy nie dlatego, że przeraziła ich doktryna „Najpierw zadbamy o nasz kraj, zanim będziemy się przejmować wszystkimi innymi”? A poza tym PiS jest neokonserwatywny także dlatego, że konserwuje żydokomunę.

Gdzie zbiegają się wszystkie nitki? Do kogo należy pociągająca za nie ręka? Na czyje polecenie żydowskie gazety dla Amerykanów i żydowskie gazety dla Polaków nawołują do bezgranicznej pomocy dla Ukrainy (i równocześnie podgrzewają temat antysemityzmu Polaków)? Czy to przypadek, że są pod kontrolą żydków z Galicji? Potwierdzają to dwie rzekomo wrogie sobie gazety – „Gazeta Wyborcza” i „Gazeta Polska” oraz dwie rzekomo wrogie sobie telewizje – TVP i TVN, zgodnie nawołujące do pomocy dla ukraińskich oligarchów (i zgodnie wzywające do rozprawienia się z tymi, którzy „antysemityzm wypili z mlekiem matki”).

Dlaczego centra dezinformacji zgodnie wzywają do rozprawienia się z „krwawym satrapą” w Moskwie i „krwawym ajatollahem” w Teheranie? Na zdrowy rozum wojna z Rosją jest niekorzystna dla interesów USA. Ale podobnie było z inwazją na Bagdad. Czy w obu przypadkach nie chodzi o machinację – wojna niekorzystna dla interesów USA, ale korzystna dla interesów lobby żydowskiego? Dlaczego właśnie teraz?Czy nie dlatego, że w łby rządzących wtłoczyli rozumowanie: Bezpieczeństwo Polski zależy nie od Kongresu, ale Amerykańskiego Kongresu Żydów, i że Polska powinna stać u boku jakiegoś państwa, niezależnie od tego, czy jej się to opłaca, czy nie? W rezultacie, polscy żołnierze ginęli w Iraku kierując się interesem bezpieczeństwa Izraela, a w niedalekiej przyszłości będą ginąć w Persji.

Wkrótce zamrożą konflikt. Zełenski pogodzi się z utratą Krymu. Ukraina zostanie drugim Izraelem w Europie, a Polska drugą Palestyną w Europie – państwem trzymanym pod parą, aktywowanym „na gwizdek”, w zależności od potrzeb „strategicznych sojuszników”. Gdy zabraknie frontu z Rosją, pójdziemy na front z Persją. Bo Polak łatwo wykonuje nakazy z góry: Obama kazał kochać Putina. Biden kazał kochać Zełenskiego, a jutro każe pokochać Putina i znienawidzić ajatollaha. Wszyscy kierują się w stosunkach międzynarodowych własnym interesem. My za swój przyjęliśmy interes ukraiński, konflikt uznaliśmy za „naszą wojnę”, a za doktrynę polityki zagranicznej: „Jesteśmy sługami narodu ukraińskiego”. Czy w przyszłości, broniąc Izraela przed ajatollahami, nie przerobią jej na: „Jesteśmy sługami narodu izraelskiego”, a Antek Macierewicz nie podpisze umowę o nieodpłatnym przekazaniu wszystkich zasobów państwa polskiego Izraelowi?

Co Lech uzyskał w zamian za poparcie „naszej wojny” w Iraku? Żydowskie roszczenia majątkowe. A co jego brat w zamian za umizgi wobec nowojorskich trockistów? Tytuł „mocarstwa humanitarnego” i zaszczyt bycia największym dostawcą pomocy wojskowej dla Ukrainy. Przypomnijmy – interesy w „wyzwolonym” Iraku robił każdy, tylko nie my. Z wartego 3 mld dolarów programu uzbrojenia nowej irackiej armii, 85 procent przypadło Ukraińcom, tym samym, którzy biorą od nas broń za darmo. Czy czegoś to nie przypomina? Kaczyński robi wszystko, by „strategiczni partnerzy” uznali go za jedynego plenipotenta swoich interesów w Polsce. Problem w tym, że aby to osiągnąć musi zapomnieć o polskich interesach. I na tej ścieżce postąpił już bardzo daleko. Scenariusz, w którym Biden dogaduje się z Putinem, a Kaczyński przygląda się temu z rozdziawioną gębę, wydawał się koszmarem. Ale tak się właśnie dzieje – przegrywamy, i to z kretesem, bo za Krym, oprócz Polski, nikt nie chce umierać. Na koniec powtórzmy raz jeszcze: Wiemy, że jest wojna, ale nie wiemy, kto strzela.

Krzysztof Baliński

=======================

Trocki Lew

Antoni Macierewicz


Mariusz Kamiński

====================

Daniek Fried

Wielki, przenikliwy polityk – Dmowski o ew. państwie ukraińskim: „Kolekcja kanalii” i „zbiegowisko międzynarodowych aferzystów”.

Wielki, przenikliwy polityk – Dmowski o ew. państwie ukraińskim: „Kolekcja kanalii” i „zbiegowisko międzynarodowych aferzystów”.

„Zbiegowisko kanalii” – jak Roman Dmowski przewidział wojnę na Ukrainie

Marek Skalski zbiegowisko-kanalii-jak-dmowski-przewidzial-wojne-na-ukrainie

„Kolekcja kanalii” i „zbiegowisko aferzystów” – tak Roman Dmowski określał środowiska, które mogą chcieć rozgrywać kwestię ukraińską. Blisko 100 lat temu, w roku 1930 Roman Dmowski opublikował swoje opracowanie pt. „Kwestia ukraińska”.

Tekst ten poraża dziś swoim trafnym i aktualnym przesłaniem. Czytając ten tekst, czytelnicy mogą odnieść wrażenie, że został napisany współcześnie, w roku 2023.

Na początku lat dwudziestych lider obozu Narodowej Demokracji, były szef Komitetu Narodowego Polskiego oraz były minister spraw zagranicznych rządu RP praktycznie porzucił aktywną działalność publiczną. W kraju od kilku lat szalał terror rządów sanacyjnych, w roku 1930 aresztowano najwybitniejszych polityków opozycji do rządów Piłsudskiego. Było to preludiom do słynnego procesu brzeskiego, w trakcie którego orzeczono kary więzienia dla uznanych polskich polityków opozycyjnych. Za kratki mieli wkrótce pójść tak oddani polskiej sprawie ludzie, jak Wincenty Witos czy Wojciech Korfanty. O Berezie Kartuskiej na razie niewiele się słyszało, ale już wkrótce wątpliwe uroki tego poleskiego miasteczka, a zwłaszcza zlokalizowanego właśnie tam specjalnego obozu odosobnienia, poznać mieli wszyscy ci, którzy ważyli się zadrzeć z marszałkiem.

Roman Dmowski mieszkający już od pewnego czasu w dworku w pod-poznańskim Chludowie oddał się niemal całkowicie swojej działalności pisarskiej i publicystycznej. Pod pseudonimem Kazimierz Wybranowski napisał nawet powieść historyczną pt. „Dziedzictwo”, ale przede wszystkim pisał opracowania społeczno-polityczne, w tym szczególnie chętnie o tematyce międzynarodowej, w której czuł się szczególnie kompetentny.

Kierunek Wschód

Polityka wschodnia II RP, szczególnie kwestia rosyjska, była mu szczególnie bliska, a to przede wszystkim ze względu na jego polityczną drogę (był przecież przez wiele lat posłem do rosyjskiej Dumy Państwowej, a politycy obozu, któremu patronował, byli w dużej mierze odpowiedzialni za przebieg i kształt granicy wschodniej niepodległej Polski. Tezy, które Dmowski przedstawił w swojej pracy, mogły ówczesnych czytelników zaskoczyć, być może nawet szokować. Ukraina jako niezależny byt państwowy wówczas nie istniała, a jej narodowe terytorium podzielone było pomiędzy silniejszych sąsiadów. Przede wszystkim Polskę i Rosję Sowiecką, w mniejszym stopniu Czechosłowację i Rumunię. I choć wewnętrzne problemy na tle stosunków narodowościowych polsko-rusińskich przetaczały się regularnie przez polską scenę polityczną, to nie stanowiły w żadnym wypadku najważniejszej osi dyskursu politycznego w kraju.

A jednak Dmowski w „Kwestii ukraińskiej” postawił tezę, że zagadnienie ukraińskiej tożsamości jest problematem nie tylko wagi regionalnej, ale wręcz ogólnoświatowej.

„Jednym z ważniejszych zagadnień naszej polityki zarówno wewnętrznej, jak i zewnętrznej – jest kwestia ukraińska. Pojmuje się ją powszechnie jako jedną z kwestii narodowości, które się obudziły do samoistnego życia w dziewiętnastym stuleciu, podniosły swą mowę z narzecza ludowego do godności języka literackiego, a w końcu osiągnęły niezawisły byt państwowy”.

Dmowski antycypował, że prędzej czy później musi pojawić się niepodległe państwo ukraińskie.

W tym pojęciu, na mapie Europy – zjawienie się odrębnego państwa ukraińskiego – jest tylko kwestią czasu i to niedalekiego”.

Lider polskiego ruchu narodowego widział ogromne możliwości przyszłego państwa kijowskiego. Rozumiał jego potencjał ludnościowy oraz potęgę wynikającą z ogromnych bogactw naturalnych w zakresie produkcji żywności czy eksploatacji kopalin. Już w siedemnastym stuleciu ziemie ukrainne określano jako Egipt Wschodu i wielki spichlerz Europy. Dlatego też szczególnie akcentował predyspozycje gospodarcze dawnej Rusi Kijowskiej. Jednocześnie krytykował ówczesne polskie elity, które kwestię ukraińską traktowały z lekceważeniem.

„Kwestia ukraińska w obecnej swojej postaci daleko wykracza poza granice miejscowego zagadnienia narodowości: jako kwestia narodowości – jest ona o wiele mniej interesująca i mniej doniosła, niż jako zagadnienie gospodarczo-polityczne, od którego rozwiązania zależą wielkie rzeczy w przyszłym układzie sił nie tylko Europy, ale całego świata. To jej znaczenie trzeba przede wszystkim rozumieć, ażeby móc w niej zająć jakiekolwiek świadome własnych celów stanowisko. Nie licząca się z nim polityka ukraińska będzie niepoczytalną.

Kwestii tedy ukraińskiej nie można tak traktować, jak się traktuje kwestię pierwszej lepszej narodowości, obudzonej do życia politycznego w XIX stuleciu. Znaczeniem swoim przerasta ona wszystkie inne ze względu na liczbę ludności mówiącej po małorusku, jak na rolę obszaru przez nią zajmowanego i jego bogactw naturalnych w zagadnieniach polityki światowej”.

Kolekcja kanalii

Obserwując, co od kilkunastu lat, a szczególnie silnie od wiosny ubiegłego roku, dzieje się nad Dnieprem, można się szczerze zdumieć nad profetyzmem i umiejętnością przenikania przyszłych wydarzeń urodzonego w Warszawie polityka. Dmowski pisze, że pojawienie się niepodległego państwa nad Dnieprem wywoła efekt pojawienia się tam „zbiegowiska aferzystów”, stając się poletkiem dla mętnych interesów „bogatej kolekcji międzynarodowych kanalii”. Czy to nam dziś czegoś nie przypomina? Oczywiście język pana Romana może dziś szokować, ale wówczas nie odbiegał specjalnie swym zabarwieniem emocjonalnym od polskiej średniej (żeby przypomnieć choćby słynne prostackie wypowiedzi Piłsudskiego).

Nie ma siły ludzkiej, zdolnej przeszkodzić temu, ażeby oderwana od Rosji i przekształcona na niezawisłe państwo Ukraina stała się zbiegowiskiem aferzystów całego świata, którym dziś bardzo ciasno jest we własnych krajach, kapitalistów i poszukiwaczy kapitału, organizatorów przemysłu, techników i kupców, spekulantów i intrygantów, rzezimieszków i organizatorów wszelkiego gatunku prostytucji: Niemcom, Francuzom, Belgom, Włochom, Anglikom i Amerykanom pośpieszyliby z pomocą miejscowi lub pobliscy Rosjanie, Polacy, Ormianie, Grecy, wreszcie najliczniejsi i najważniejsi ze wszystkich Żydzi. Zebrałaby się tu cała swoista Liga Narodów…

Te wszystkie żywioły przy udziale sprytniejszych, bardziej biegłych w interesach Ukraińców, wytworzyłyby przewodnią warstwę, elitę kraju. Byłaby to wszakże szczególna elita, bo chyba żaden kraj nie mógłby poszczycić się tak bogatą kolekcją międzynarodowych kanalii”.

Ideowy przywódca endecji oczywiście dostrzegał wagę, jaką stanowił aspekt ukraiński w polityce niemieckiej. Już od drugiej połowy XIX wieku emancypacja dążeń Rusinów była wykorzystywana przez rządy monarchii Habsburgów i Hohenzollernów w walce z głównym przeciwnikiem Niemczyzny na wschodzie, za jaki tradycyjnie uważana była Polska. Rodzący się ukraiński ruch narodowy obok nieco słabszego litewskiego czy białoruskiego miał osłabiać polskie dążenia do odbudowy dawnej Rzeczpospolitej.

„Już pod koniec ubiegłego stulecia zajęła ona poczesne miejsce w planach polityki Niemiec, pod których patronatem została tak szeroko postawiona. Odbudowanie państwa polskiego nie zmniejszyło, ale raczej zwiększyło jej znaczenie w widokach polityki niemieckiej: z jej rozwiązaniem wiążą się nadzieje na zmianę granicy niemiecko-polskiej i na zredukowanie Polski do obszaru, na którym byłaby państewkiem nic nie znaczącym, od Niemiec całkowicie uzależnionym.

Ekonomiczna zaś strona kwestii tak wielką rolę grająca w widokach mocarstwa Hohenzollernów, dla dzisiejszych Niemiec, przy ich potężnych trudnościach gospodarczych, jest jeszcze donioślejsza. Niewątpliwie miał ją między innymi na myśli szef rządu niemieckiego, gdy niedawno w swej mowie wskazywał główne źródło finansowych i gospodarczych kłopotów niemieckich w układzie rzeczy politycznych na wschód od Niemiec.

W ostatnich latach, dzięki węglowi i żelazu Zagłębia Donieckiego oraz nafcie kaukaskiej, Ukraina stała się przedmiotem żywego zainteresowania przedstawicieli kapitału europejskiego i amerykańskiego i zajęła miejsce w ich planach gospodarczego i politycznego urządzenia świata na najbliższą przyszłość.

Do tego trzeba dodać – co nie jest wcale najmniej znaczącym – rolę, jaką Ukraina obok Polski odgrywa w zagadnieniach polityki żydowskiej”.

Polski polityk doskonale przewidział, że niepodległa Ukraina wkrótce może zacząć dryfować nie w kierunku tworzenia zdrowych podstaw silnego i niepodległego państwa, ale powoli zacznie przekształcać się w coś na kształt „międzynarodowego przedsiębiorstwa” toczonego przez „szybki postęp rozkładu i zgnilizny”.

„Ukraina stałaby się wrzodem na ciele Europy; ludzie zaś marzący o wytworzeniu kulturalnego, zdrowego i silnego narodu ukraińskiego, dojrzewającego we własnym państwie, przekonaliby się, że zamiast własnego państwa, mają międzynarodowe przedsiębiorstwo, a zamiast zdrowego rozwoju, szybki postęp rozkładu i zgnilizny. Ten, kto przypuszcza, że przy położeniu geograficznym Ukrainy i jej obszarze, przy stanie, w jakim znajduje się żywioł ukraiński, przy jego zasobach duchowych i materialnych, wreszcie przy tej roli, jaką posiada kwestia ukraińska w dzisiejszym położeniu gospodarczym i politycznym świata, mogłoby być inaczej – nie ma za grosz wyobraźni.

Kwestia ukraińska ma rozmaitych orędowników, za¬równo na samej Ukrainie, jak poza jej granicami. Między ostatnimi zwłaszcza jest wielu takich, którzy dobrze wiedzą, do czego idą. Są wszakże i tacy, którzy rozwiązanie tej kwestii przez oderwanie Ukrainy od Rosji przedstawiają sobie bardzo sielankowo. Ci naiwni najlepiej by zrobili, trzymając ręce od niej z daleka”.

Ukraina i kwestia chińska

W swej pracy Dmowski dostrzegał istotną rolę Chin w naszej wschodnio-europejskiej układance. Ostrzegał wprost, że pozbawienie Rosji (nie ważne w jakiej formie ustrojowej) gospodarczego znaczenia Donbasu i rolniczego zaplecza słynnych ukraińskich czarnoziemów osłabi mocarstwo moskiewskie w nieubłaganej konfrontacji z Państwem Środka.

Było to o tyle zaskakujące, że ówczesna Republika Chińska była państwem pogrążonym w anarchii i piekle wojen domowych, które rozdzierały dawne azjatyckie imperium. Już wkrótce kraj ten miał zmierzyć się agresją Cesarstwa Japonii. W tej sytuacji mało kto zawracał sobie ówcześnie głowę potencjalnym chińskim zagrożeniem. Dmowski przeciwnie, już w okresie międzywojennym dostrzegał ogromny potencjał Chin i przewidywał, że prędzej czy później państwo to stanie się super-mocarstwem.

„Gdyby Rosja została pozbawiona Ukrainy, a przez to węgla, żelaza i nafty została pozbawiona – jej widoki na przeciwstawienie się Chinom w wojnie stałyby się wkrótce znikome. Historia bliskiej przyszłości byłaby historią posuwania się państwowego i kolonizacji chińskiej ku Bajkałowi, a potem niezawodnie dalej. Byłaby to zguba Rosji, z punktu widzenia niejednej polityki pożądana. Przyszedłby wszakże czas, i to może dość rychło, kiedy narody europejskie spostrzegłyby i nawet odczuły, że Chiny są za blisko.

To położenie sprawia, że Rosja, jakikolwiek rząd w niej będzie rządził, musi bronić Ukrainy jako swej ziemi, do ostatniego tchu, w poczuciu, że strata jej by¬łaby dla niej ciosem śmiertelnym”.

Ukraina a Polska

Roman Dmowski nigdy nie lekceważył dążeń emancypacyjnych Ukraińców. Przeciwnie, był przekonany, że dla Polski są one skrajnie niebezpieczne. W jego opinii zostały one wystarczająco jasno wyrażone w zapisach Traktatu Brzeskiego. Niepodległa Ukraina, jeśli miałaby być władna przeciwstawić się Rosji, musiałaby być potencjalnie jak najsilniejsza, władać maksymalnie dużym terytorium i posiadać odpowiednio jak najliczniejszą i dobrze uzbrojoną armię.

„Położenie nasze w tej sprawie jest bardzo wyraźne. Choćbyśmy mieli najmętniejsze pojęcie o dążeniach ukraińskich, to przecie posiadamy pisany dokument, będący oficjalnym programem państwa ukraińskiego. Jest nim traktat brzeski. Konspirujący z naszymi konspiratorami Ukraińcy mogą nawet szczerze dziś deklarować wiele rzeczy, ale zdrowo myśląca polityka nie może się przecie opierać na deklaracjach pojedynczych ludzi czy organizacji, czy nawet urzędowych przedstawicieli całego narodu. Musi ona patrzeć przede wszystkim na to, co tkwi w instynktach, w dążeniach ludów i w logice rzeczy. Jakiekolwiek byłoby państwo ukraińskie, zawsze musiałoby ono dążyć do objęcia wszystkich ziem, na których rozbrzmiewa mowa ruska. Musiałoby dążyć nie tylko dlatego, że takie są aspiracje ruchu ukraińskiego, ale także dlatego, że chcąc się ostać wobec Rosji, która by się nigdy z jego istnieniem nie pogodziła, musiałoby być jak największym i posiadać jak najliczniejszą armię”.

Jak pokazała historia, Dmowski miał całkowitą rację i pojawienie się niepodległej Ukrainy owocuje dziś potężnymi problemami na skalę ogólnoświatową. Dmowski przewidział zainteresowanie Ukrainą międzynarodowych środowisk żydowskich i pierwszorzędną rolę Chin w przyszłym konflikcie. Oczywiście dostrzegał rolę Niemiec, nie docenił tylko pozycji USA, której w swoich pracach nie widział w roli światowego hegemona, może dlatego, że w tamtym okresie Stany Zjednoczone przeżywały okres izolacjonizmu i dyplomatycznej bierności.

Zdumiewać musi przenikliwość i słuszność osądu pana Romana, a martwić może fakt, że tej miary polityk i mąż stanu został skazany na przymusową wewnętrzną emigrację przez polityków ówczesnego reżimu.

O dzielnej Marysi i siedmiu wrednych zarazach.

O dzielnej Marysi i siedmiu wrednych zarazach.

Paweł Kowalik

Przeczytałem Pana artykuł o tym, jak Marysia z Łubna sprzedawała na parkingu wiśnie zerwane w sadzie dziadka. https://www.dakowski.pl/gorzka-lekcja-przedsiebiorczosci-jak-wladza-uczy-mlodziez-biernosci-a-popiera-donosicieli/

Faktycznie jest to gorzka lekcja przedsiębiorczości, ale także i prawa, a raczej ustawowego bezprawia.

Marysia zobaczyła jak mają przedsiębiorcy którzy muszą spełnić szereg często absurdalnych czy niezwykle kosztownych i nieadekwatnych wymagań, bo takie jest tzw. „prawo”. Faktycznie zaś ma to mniej więcej tyle wspólnego z prawem co krzesło elektryczne z krzesłem. Poniżej wyjaśniam dlaczego. 

Pierwsza sprawa – słowo klucz, czyli osoba. Jeżeli weźmiemy jakąkolwiek ustawę, to mowa jest w niej o osobach i że dotyczy ona osób, organy władzy mają takie a takie uprawnienia wobec osób, osoby mają takie obowiązki itp. Wyjątkiem jest bodajże ustawa o policji gdzie jest mowa, że ma ona obowiązek chronić ludzi (nie osoby). Osoba nie jest człowiekiem, przynajmniej tak to jest traktowane w tzw. prawie stanowionym (zwanym też prawem morskim czy prawem admiralicji morskiej).
Słowo osoba oznacza maskę, którą zakładał aktor w teatrze starożytnym aby grać rolę kobiety. Takie jest też łacińskie znaczenie słowa persona, czyli osoba. W amerykańskim słowniku prawa Blacka (VII edycja) mamy podane, że osoba to podmiot, taki jak korporacja, rozpoznawany przez prawo, mający prawa i obowiązki człowieka. Czyli osoba to korporacja. Potwierdza to też art. 43 kodeksu cywilnego. W pkt 1 wymienia on że m.in. osoba fizyczna prowadząca działalność gospodarczą lub zawodową we własnym imieniu jest przedsiębiorcą, w pkt 2 jest napisane, że przedsiębiorca działa pod firmą, a w pkt 4 jest napisane, że firmą osoby fizycznej jest jej imię i nazwisko.

Zatem każdy z nas jest traktowany jako firma JAN KOWALSKI, a nie jako żyjący człowiek Jan Kowalski. Sposób zapisu nie jest przypadkowy, bo JAN KOWALSKI to właśnie jest firma, czyli coś co jest martwe (tak samo zapisuje się imiona i nazwiska zmarłych na grobach, tak też pisano imiona i nazwiska niewolników w starożytnym Rzymie – mieli status Capitus Deminutio Maxima -największe pozbawienie praw). Ludzie o tym powszechnie nie wiedzą, choć nie jest to żadna tajemnica skoro kodeks cywilny w art. 43 wprost o tym stanowi. 
Ta firma JAN KOWALSKI powstała w momencie gdy matka Jana podpisała w USC akt urodzenia. W ten sposób matka nieświadomie zrzekła się w naszym imieniu praw do bycia traktowanym jako człowiek. W tym momencie suweren Jan Kowalski, posiadający 1/38 000 000 całej Polski stał się niewolnikiem tzw. państwa (“zasobem ludzkim”) i zaczął podlegać pod jego “prawo”, a nie pod prawo naturalne czyli najwyższe prawo Stwórcy. W akcie urodzenia imię i nazwisko też jest zapisane w całości wielkimi literami jak firma.

Czy mamy państwo? Nie! Od 2002 r. Polska jest zarejestrowana w USA w rejestrze Securities and Exchange Commision pod nr 0000079312 jako firma POLAND REPUBLIC OF. Rzekomo chodzi o sprzedaż obligacji. Tylko dlaczego nikt nas,obywateli nie poinformował o tym? Gdzie jest zgoda narodu na to? A skąd wiemy, że chodzi tylko o obligacje? A może faktycznie o obligacje tyle, że zrobione z naszych aktów urodzenia, jak twierdzą różni jak to się ich określa teoretycy spiskowi? Nic tak naprawdę nie wiemy poza tym, że Polska jest zarejestrowana jako firma. Stało się to w 2002 r. Czy wcześniej nasz kraj nie sprzedawał obligacji? Na pewno. I nie była potrzebna żadna firma POLAND REPUBLIC OF. Ja tego tłumaczenia rządu nie kupuję. 

Czy istnieją urzędy państwowe? Nie!

Wszystkie ważne tzw. urzędy i tzw. organy państwowe są także zarejestrowane jako firmy w rejestrze UPIK i mają nr DUNS – międzynarodowy numer handlowy. Można to dość łatwo sprawdzić jak ktoś chce. Policja jest firmą, ma nr DUNS, Sanepid, Urzędy Skarbowe, ZUS, Kancelaria Sejmu i Senatu, Sąd Najwyższy, sądy rejonowe, okręgowe itd. Żaden z urzędników nie posiada legitymacji urzędnika państwowego. Nawet sędziowie ich nie mają, a jedynie legitymacje służbowe, korporacyjne. Legitymacji takich jak w II RP nie mają. Sprawdziło to już wielu świadomych ludzi. 

Zatem to co Bartłomiej Sienkiewicz powiedział na taśmie u Sowy, że „państwo polskie istnieje tylko teoretycznie”, a praktycznie nie istnieje jest prawdą. Również Mateusz Morawiecki to oficjalnie potwierdził mówiąc, że cyt. “Polska jest krajem posiadanym przez kogoś zza granicy” (rozmowa z Bronisławem Wildsteinem w TVP Info w 2017 r.) Istnieje tylko fasada, symulująca państwo, a praktycznie to wszystko są geszefty handlowe zarejestrowane w USA czy Niemczech bez naszej wiedzy i zgody. Od 2002 r. nie ma urzędów i urzędników państwowych. Są jedynie pracownicy korporacji o nazwie urząd, sąd, sanepid itp.

Podstawą prawa handlowego i w ogóle wszelkiego od tysięcy lat jest maksyma Consensus facit legem – zgoda/umowa tworzy prawo. Jeżeli człowiek Jan Kowalski (nie osoba) sprzedaje swoje wiśnie, z własnego ogrodu np. na parkingu i przychodzę tam ja człowiek Paweł Kowalik (nie osoba) i obejrzę te wiśnie, spróbuję może jedną czy dwie i chcę kupić np. 2 kg tych wiśni to zawieram Janem Kowalskim umowę – on mi daje 2 kg wiśni, ja mu płacę tyle ile on chce (inaczej bym nie kupił) i je zabieram.

I nikomu nic do tego czy Jan Kowalski ma książeczkę sanepidu, czy spełnia wymagania HACCP czy innych dyrektyw eurokołchozowych. Żadna firma policja czy firma sanepid nie ma prawa się wtrącać. Jeżeli Kowalski sprzeda mi wiśnie które mi zaszkodzą tak, że poważnie zachoruję następnego dnia po ich zjedzeniu, to wtedy Kowalski za to odpowiada, bo mnie oszukał. Gdybym wiedział że po zjedzeniu zachoruję to przecież bym tych wiśni nie kupił. Zatem w interesie Jana Kowalskiego jest to, aby te wiśnie sprzedać w takich warunkach, aby nikogo nimi nie zatruć. Jest to oczywiste dla Kowalskiego jako człowieka o ile jest przynajmniej przeciętnie inteligentny. Nie musi mu tego nakazywać żaden paragraf żadnej ustawy, rozporządzenia, zarządzenia, kodeksu czy dyrektywy.   
Jeżeli mimo to firma policja z firmą sanepid wkraczają w tę transakcję ze swoimi paragrafami to jest to rażące bezprawie, bo ani Jan Kowalski ani ja umowy z tymi firmami o żadne pośrednictwo nie zawieraliśmy! 

Art. 4 konstytucji stanowi, że my jesteśmy suwerenami czyli zwierzchnikami władzy. My płacimy podatki i władza ma chronić nasze prawa i godność (art. 30 konstytucji), bo nasza godność jest źródłem naszych praw

 jako ludzi i obywateli. Tymczasem nasi pracownicy, nasi słudzy dyktują nam jak mamy żyć, narzucają nam swoje ustaw(k)owe bezprawie i nas terroryzują. Żyjemy w systemie całkowitego bezprawia. I tego właśnie bezprawia doświadczyła Marysia. 

Te dwie “urzędniczki” z firmy sanepid nie ponoszą dużej winy. One są tylko pionkami w tym systemie, nie wiedząc jak on działa i myśląc, że egzekwują prawo. Faktycznie zaś egzekwują bezprawie. 

Drogą do tego, aby to zmienić jest uświadamianie innych jak jest, jakie są nasze prawa i domaganie się swoich praw naturalnych potwierdzonych (a nie ustanowionych) w Konstytucji czy Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Tylko tak możemy coś zmienić na lepsze. Kto bowiem nie dochodzi swoich praw, ten nie ma ich wcale.

Paweł Kowalik

===============

 trzy linki potwierdzające to co piszę.

Komenda Główna Policji – firma o nr DUNS: 52-289-5457: https://www.dnb.com/de-de/upik-profile-en/522895457/komenda_glowna_policji

Główny Inspektorat Sanitarny – firma o nr DUNS: 42-409-9648

firma Poland Republic Of nr 0000079312, w rejestrze SEC: https://www.sec.gov/cgi-bin/browse-edgar?CIK=0000079312

To może być potrzebne przed pierwszym zebraniem w szkole. I po…

Jeśli wiadomość nie wyświetla się poprawnie, należy skorzystać z linku – wersja przeglądarkowa

RatujŻycie.pl

Szanowny Panie, Drogi Obrońco Życia Dzieci!

Rozpoczął się rok szkolny, a wraz z nim wraca zagrożenie LGBT w szkołach. Tylko w tym tygodniu otrzymałam sygnały z kilku miejsc w Polsce, że sześciokolorowa ideologia atakuje z całą mocą – zarówno dzieci, jak i pedagogów.

Dyrektorzy terroryzują nauczycieli nakazując im mówić do uczniów zgodnie z ich „odczuwaną” płcią, a nie płcią faktyczną.

Dzieci w szkołach są poddawane podobnej presji – aby genderować rówieśników.

W wielu przypadkach genderowanie (zmiana imienia i zaimków) jest wstępem do tranzycji, czyli brutalnych i nieodwracalnych procedur „zmiany” płci. Zaczyna się od słów, a kończy na okaleczaniu.

Zmuszanie innych, by mówili do chłopaka jak do dziewczyny to gwałt na sumieniu, prawdzie i zdrowym rozsądku. Nie wolno zgadzać się na ideologiczny terror.

Poniżej znajdzie Pan wzory ważnych dokumentów:

– dla rodziców, którzy chcą zabezpieczyć dziecko przed niezdrowymi treściami oraz przed przymusem „genderowania” koleżanek lub kolegów,

– oraz dla nauczycieli, którzy wiedzą, że płci są tylko dwie i chcą do swoich uczniów mówić normalnie – zgodnie z ich naturalną biologiczną płcią.

Dokumenty należy wydrukować, podpisać, wpisać miejscowość i datę oraz złożyć u Dyrekcji szkoły. Dobrze jest wziąć potwierdzenie złożenia na kopii!

Dla rodziców: https://ratujzycie.pl/zabezpiecz-dziecko-przed-warsztatami-gender-w-szkole-wzor-oswiadczenia/.

Dla nauczycieli: https://ratujzycie.pl/pracujesz-w-szkole-nie-daj-sie-zmusic-do-genderowania-dzieciwzor-oswiadczenia-dla-nauczycieli/.

Jeśli któraś z tych sytuacji dotyczy Pana lub osoby Panu bliskiej – proszę nie wahać się i wysłać linki. Zaczynają się pierwsze zebrania w szkołach i może to być dobry moment, by rodzice wraz z wieloma innymi dokumentami złożyli także swoje oświadczenia i zabezpieczyli dzieci.

Serdecznie Pana pozdrawiam!

Kaja GodekKaja GodekKaja Godek
Fundacja Życie i Rodzina
www.RatujZycie.pl

PS – Szkoła jest miejscem, które powinno przede wszystkim służyć prawdzie. Ideologia LGBT zakłamuje rzeczywistość, dlatego nie wolno jej ulegać.

WSPIERAM

NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA
TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE
DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY:
IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
KOD SWIFT: BIGBPLPW

MOŻNA TEŻ SKORZYSTAĆ Z SYSTEMÓW DO SZYBKICH PRZELEWÓW, BLIKA LUB PŁATNOŚCI KARTAMI POD LINKIEM: https://ratujzycie.pl/wesprzyj/

BROŃMY NIENARODZONYCH PRZED NIEBEZPIECZNYMI ZMIANAMI W PRAWIE! Aborcja zabija, nie leczy !

PODPISZ APEL DO MINISTER ZDROWIA!

Aborcja zabija, nie leczy!

Środowiska promujące aborcję pod pretekstem troski o zdrowie psychiczne kobiet forsują rozwiązania, które umożliwią lekarzom zabijanie nienarodzonych właściwie na każde życzenie kobiety. W Ministerstwie Zdrowia powstał zespół, którego zadaniem jest opracowanie procedur dotyczących „zakończenia ciąży”. W jego skład wchodzą osoby znane ze swoich proaborcyjnych poglądów.

Apelujemy do Minister Zdrowia Katarzyny Sójki o zajęcie zdecydowanej postawy w obronie życia dzieci nienarodzonych, podejmowanie działań mających na celu wzmocnienie standardów opieki dla matek oczekujących narodzin dziecka oraz wyraźny sprzeciw wobec presji aborcyjnych aktywistów.

PODPISZ APEL!

Szanowna Pani Katarzyna Sójka
Minister Zdrowia

Szanowna Pani Minister, w odpowiedzi na podnoszony w debacie publicznej postulat rozszerzenia kryteriów legalności przerywania ciąży o dopuszczenie uśmiercenia nienarodzonego dziecka ze względu na zagrożenie zdrowia psychicznego matki, apeluję do Pani Minister o zajęcie zdecydowanego stanowiska w sprawie obrony życia dzieci nienarodzonych oraz o zapewnienie jak najlepszej opieki dla matek spodziewających się narodzin swojego dziecka.

Gdy 10 sierpnia 2023 r. wzięła Pani na siebie odpowiedzialność za zdrowie i życie Polaków, mówiąc: „przystępujemy do ciężkiej pracy, bo najważniejsze jest dobro pacjentów”, wyraziła Pani tym samym troskę o życie każdego, także najmniejszego Polaka, którego życie rozwija się pod sercem matki. 

Dlatego domagam się skutecznej ochrony każdego życia ludzkiego i podstawowych praw człowieka, niezależnie od stadium jego rozwoju.

W tym kontekście przypominam również stanowisko Zespołu Ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych w sprawie dopuszczalności aborcji w oparciu o przesłankę zdrowia psychicznego z 4 września br.  Aborcja – jak przypominają eksperci KEP – nie należy do metod terapeutycznych stosowanych w leczeniu, zabójstwo dziecka nie może być uważane za środek do przywrócenia zdrowia kobiety. Taki akt nie mieści się w standardach leczniczych.  

Pojawiające się w przestrzeni publicznej, sprzeczne z Konstytucją RP, roszczenia zmian w interpretacji obowiązującego prawa, są de facto dążeniem do legalizacji aborcji na żądanie. 

Domagam się zatem zdecydowanego sprzeciwu wobec nacisków wywieranych na resort zdrowia przez lobby aborcyjne, których wyrazem jest m.in. powołanie przez byłego Ministra Zdrowia Adama Niedzielskiego zespołu ds. opracowania wytycznych dla podmiotów leczniczych w zakresie procedur związanych z zakończeniem ciąży, zdominowanego przez ekspertów o poglądach proaborcyjnych.  

Nie ma mojej zgody, aby wbrew prawu – a także bez uczciwej i rzetelnej współpracy specjalistów – ustalane były procedury ułatwiające dokonywanie aborcji w polskich szpitalach.  

Liczę, że nie ulegnie Pani Minister presji środowisk, którym zależy na tym, aby w Polsce dochodziło do masowego zabijania niewinnych i bezbronnych dzieci, nawet na kilka dni przed porodem.  

Mam nadzieję, że prace resortu powierzonego Pani kierownictwu przyczynią się do umacniania szacunku wobec każdego życia, na każdym etapie jego rozwoju, podnosząc także standardy wszechstronnej opieki dla matek oczekujących narodzin dziecka.  

Z wyrazami szacunku

Polski bal na „Titanicu”

Polski bal na „Titanicu”

Andrzej Szlęzak myslpolska

Rzadko śledzę debaty przed wyborami. Nie wiem czy to przypadek, ale trafiam na dyskusje o problemach sięgających swoimi skutkami najwyżej kilku lat w przyszłość.

Czyżby problemy, które już są, a będą skutkować na pokolenia, nie były przedmiotem debat przed nadchodzącymi wyborami?

Te problemy swoją skalą i zasięgiem czasowym są z natury trudne do ogarnięcia, ale przez to samo stają się najważniejszymi. Byłoby to fatalne, ale patrząc na poziom polskiego życia politycznego, to raczej nie dziwi.

W tych dniach Główny Urząd Statystyczny ogłosił, że Polska wchodzi w kolejny kryzys demograficzny, a potwierdzeniem tego ma być fakt, iż w roku ubiegłym urodziło się najmniej dzieci od zakończenia II wojny światowej.

Przez najbliższe 20 – 30 lat ludność Polski zmniejszy się co najmniej o kilka milionów. To tak jakby wymarły więcej niż dwa województwa podkarpackie. Przypomnijmy, że województwo podkarpackie aktualnie zamieszkuje nieco ponad dwa miliony osób. Trudno mi sobie wyobrazić, że jadę ze Stalowej Woli do Ustrzyk Dolnych i po drodze nigdzie żywego ducha.

Jednak fakt, że Polska wymiera, to tylko część problemu. Bodaj większym problemem jest fakt starzenia się społeczeństwa. To rodzi większe problemy ekonomiczne, społeczne i polityczne niż wymieranie. Jeśli emeryt umarł, to koszt pogrzebu jest w zasadzie ostatnim kosztem, który wygenerował. Emeryt, który żyje, ale jest schorowany, zniedołężniały lub w inny sposób niezdolny do samodzielnego życia, generuje wysokie, dodatkowe koszty, choćby na opiekę medyczną. Polityczny problem polega na tym, że tacy emeryci stają się coraz większą siłą polityczną.

Powyższe fakty łączę z informacją o tym, że rząd PiS-u planuje budżet na przyszły rok z gigantycznym deficytem, czyli de facto zadłużeniem. Politycy PiS-u nawet tego nie kryją, że zadłużają państwo, by przekupić emerytów – wyborców. Dodatkowo w kampanii wyborczej obiecują, że nie podniosą wieku emerytalnego. Jeszcze kilkanaście lat temu mieliśmy w Polsce sytuację, gdy dwóch – trzech pracujących składało się na emeryturę jednego emeryta. Dużymi krokami zbliżamy się do sytuacji, w której jeden pracujący będzie musiał utrzymać dwóch – trzech emerytów. Kto to wytrzyma? Przecież już widać na horyzoncie punkt, w którym już nie da się ani zapożyczać, ani dodrukowywać pieniędzy. Taka polityka jest cynicznym oszustwem i prowadzi wprost do katastrofy w różnych wymiarach. Jednak póki co nie ma siły politycznej w Polsce, która miałaby odwagę powiedzieć to publicznie, a zwłaszcza w kampanii wyborczej. Żeby choćby próbować zapobiec tej katastrofie już teraz trzeba podjąć wiele bardzo niepopularnych decyzji.

Całość tych problemów odnoszę do swojej sytuacji osobistej, czyli kogoś, kto za kilka lat znajdzie się w wieku emerytalnym. Sytuacja życiowa zmusza mnie do pozostania w Stalowej Woli, a spodziewam się nędznej emerytury. Obecnie Stalowa Wola to najszybciej wyludniające się miasto w województwie. To miasto w czołówce miast z najmniejszym przyrostem naturalnym i jednocześnie to miasto w pierwszej trójce miast w województwie z najstarszą populacją. Za góra kilkanaście lat połowę dorosłych mieszkańców Stalowej Woli będą stanowić emeryci.

Co to oznacza dla takiego miasta? Najogólniej mówiąc ogromną degradację pod każdym względem. Stalowa Wola będzie przytłaczana problemami ludzi strych, w dużej części schorowanych i w dodatku niezamożnych. O ile wiem obecne władze miasta w ogóle nie zastanawiają się, jak przystosować miasto do innych zasad funkcjonowania, zwłaszcza pod względem finansowym. Stalowa Wola, podobnie jak całe państwo, jest ogromnie zadłużona i to zadłużenie będzie rosnąć. W którymś momencie to zadłużenie państwa, jak i miasta zderzy się z procesami społecznymi i gospodarczymi wpływającymi negatywnie na możliwości finansowe i państwa, i miasta. Emeryci to w polskich warunkach słabi nabywcy i płatnicy podatków.

Co wtedy? Szukaniem odpowiedzi na to pytanie nie zaprzątają sobie głowy żadne siły polityczne ani w państwie, ani w Stalowej Woli. Efekty takiego braku dalekosiężnego myślenia i jakiegokolwiek braku poczucia odpowiedzialności już nas poniewierają. Przez trzydzieści lat nie potrafiono zbudować ponadpartyjnego konsensusu, żeby przebudować i zmodernizować system energetyczny w Polsce. W efekcie mamy ciągle rosnące ceny energii elektrycznej, a skutkiem tego jedne z najwyższych w Europie. Stoimy pod ścianą wobec dostosowania naszego systemu energetycznego do wymogów Unii Europejskiej, co grozi katastrofalnymi konsekwencjami dla polskiej gospodarki. Kręcimy się w błędnym kole. Z jednej strony trzeba twardo powiedzieć emerytom i nie tylko, że dalsza polityka przekupywania ich różnymi świadczeniami socjalnymi obraca się przeciwko nim. Z drugiej strony emerytów jako rosnącej siły politycznej nie wolno sobie zrażać, bo nie będzie wygranej w wyborach, więc brnie się w ekonomiczne nonsensy.

I cóż w tej sytuacji czeka mnie w Stalowej Woli? Ano bieda i ból. Bieda, bo emerytura głodowa i prawie żadnej możliwości dorobienia, ponieważ ani kodeks pracy, ani inne ustawy mające na to wpływ nie tworzą systemu zachęcającego pracodawców do zatrudniania emerytów albo tworzenia dla nich miejsc pracy. Ból, ponieważ mam choroby, które wraz z wiekiem się nasilają i jak widzę wokół siebie, czynią życie udręką, a przy tym pogłębia się degradacja systemu opieki medycznej.

Jeśli Stalowa Wola ma pozostać ośrodkiem przemysłowym, to jest nieuchronnym, że pojawią się w dużej liczbie imigranci, jako siła robocza. Jeśli będą stanowić jedną trzecią liczby mieszkańców miasta (a wcześniej niż później będą), to staną się już nie tylko siłą ekonomiczną, ale i społeczną oraz koniec końców polityczną. Zarówno oni, a zwłaszcza urodzone w Stalowej Woli ich dzieci, mogą nie zechcieć łożyć na takich, jak ja. Co wtedy? Przecież te obszary przyszłych problemów i konfliktów gospodarczych, społecznych i politycznych już są widoczne gołym okiem. Zarówno w Stalowej Woli, jak i w całej Polsce o tym cisza. Czy znajdzie się siła polityczna, która ją przerwie? Niestety nie wygląda na to, żeby ujawniła się przed tymi wyborami. Po wyborach raczej też się nie ujawni.

Andrzej Szlęzak

Niedziela: Biłgoraj, Warszawa – comiesięczne Msze Święte za Ojczyznę i Pokutne Marsze Różańcowe

10.09.2023 Biłgoraj, Warszawa – comiesięczne Msze Święte za Ojczyznę i Pokutne Marsze Różańcowe

07/09/2023przez antyk2013

Z Maryją Królową Polski modlić się będziemy o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu

BIŁGORAJ – w każdą drugą niedzielę miesiąca w kościele pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny o godz. 18.00 Msza Święta za Ojczyznę i Pokutny Marsz Różańcowy!

WARSZAWA – zapraszamy na comiesięczny Pokutny Marsz Różańcowy, który już od 9 lat odbywa się w stolicy. Rozpoczynamy Mszą Świętą o godz. 8.00 w kościele św. Andrzeja Apostoła i św. Brata Alberta na pl. Teatralnym 20, po niej udajemy się ulicami Warszawy pod Sejm RP.

Zgodnie ze słowami Najświętszej Dziewicy Maryi (zawartych we wszystkich uznanych objawieniach) modlitwa na Różańcu Świętym jest ostatnim ratunkiem dla świata. To jest FAKT – władze tego świata, odrzucają Boga a na Jego miejsce intronizują zachcianki człowieka (lub w najlepszym wypadku sentymentalnie celebrują humanizm).

Trasa naszego comiesięcznego Pokutnego Marszu Różańcowego w Warszawie:  Po drodze z placu Teatralnego idziemy ogarniając modlitwą Różańca Świętego ważne instytucje i ministerstwa położone przy Krakowskim Przedmieściu, modlimy się za Prezydenta RP pod jego siedzibą, skręcamy w  ul. Świętokrzyską by modlić się pod Ministerstwem Finansów, później przy pl. Powstańców Warszawskich 7 dochodzimy do budynku TVP, gdzie mieszczą się główne studia informacyjne telewizji publicznej (przez dziesięciolecia komunizmu i liberalizmu siejących nienawiść oraz kłamstwa). Modlić się będziemy o konieczne zmiany w mediach i nawrócenie środowisk dziennikarskich. Kierujemy się później w stronę placu Trzech Krzyży i na ul. Wiejską aby ogarnąć modlitwą władze ustawodawcze naszego Kraju. Zakończenie Pokutnego Marszu Różańcowego będzie pod Sejmem i Senatem RP (wcześniej podejdziemy pod ambasadę Kanady, gdzie Panu Bogu i Jego Matce zawierzać będziemy Mary Wagner, która toczy samotny bój o przestrzeganie prawa Bożego w Kanadzie).

https://youtube.com/watch?v=zL3tg863fSE%3Fversion%3D3%26rel%3D1%26showsearch%3D0%26showinfo%3D1%26iv_load_policy%3D1%26fs%3D1%26hl%3Dpl-PL%26autohide%3D2%26wmode%3Dtransparent
https://youtube.com/watch?v=FA-B8j-Tgbk%3Fversion%3D3%26rel%3D1%26showsearch%3D0%26showinfo%3D1%26iv_load_policy%3D1%26fs%3D1%26hl%3Dpl-PL%26autohide%3D2%26wmode%3Dtransparent

Będziemy się modlić o ustanie kłamliwych ataków na nasz Kościół i Ojczyznę, o nawrócenie nieprzyjaciół i pojednanie ludzi, narodów i państw na fundamencie prawdy, aby wobec ofiar zbrodni i ludobójstwa nastąpiło sprawiedliwe zadośćuczynienie za zło jakiego doświadczyli od prześladowców. Będziemy modlić się także o to by dla wszystkich narodów, dawniej i dziś zamieszkujących ziemie Rzeczypospolitej i Europę Środkowo Wschodnią, Jezus Chrystus był  j e d y n ą  Drogą, Prawdą i Życiem, o to też by na ziemiach nasączonych krwią ofiarną poprzednich pokoleń umocniona została święta wiara katolicka, poza którą nie ma zbawienia, by porzucone zostały błędne wyznania i religie wiodące na bezdroża nienawiści.

Share

Kategorie Biłgoraj, Msze św. za Ojczyznę, Pokutne Marsze Różańcowe, Warszawa Tagi Biłgoraj, Jasnogórskie Śluby Narodu, Krucjata Różańcowa za Ojczyznę, modlitwa za Ojczyznę, Msza Święta za Ojczyznę, Pokuta, Pokutny Marsz Różańcowy, różaniec za Ojczyznę, Warszawa

Zboże zalało Polskę. Rekordowy wwóz produktów rolnych z Ukrainy. “Techniczne” zjedliśmy?

Zboże zalało Polskę. Rekordowy wwóz produktów rolnych z Ukrainy

W pierwszych miesiącach 2023 r. wjechało do nas 600 razy więcej ukraińskiej pszenicy niż rok wcześniej.

10.07.2023 zboze-zalalo-polske-rekordowy-wwoz-z-ukrainy

– W pierwszych czterech miesiącach 2023 r., gdy trwały już protesty polskich rolników, sprowadzono z Ukrainy prawie 338 tys. ton pszenicy. To aż 610 razy więcej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego – mówi dr hab. inż. Arkadiusz Artyszak, prof. SGGW. Na zdjęciu protest rolników przy przejeździe kolejowym w Hrubieszowie w kwietniu br.

W ciągu roku import zbóż do Polski potroił się – z 1,1 mln ton w 2021 r. do 3,2 mln ton w 2022 r., a największy wzrost dotyczy pszenicy i kukurydzy, której w ubiegłym roku sprowadziliśmy ponad 2 mln ton – dane Ministerstwa Finansów i Krajowej Administracji Skarbowej, które „Rzeczpospolita” uzyskała z resortu rolnictwa, potwierdzają rekordowy, nienotowany dotąd wwóz produktów rolnych z Ukrainy.

– W pierwszych czterech miesiącach 2023 r., gdy trwały już protesty polskich rolników, sprowadzono z Ukrainy prawie 338 tys. ton pszenicy. To aż 610 razy więcej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego – mówi dr hab. inż. Arkadiusz Artyszak, prof. SGGW. – Skala importu zbóż z Ukrainy w ostatnim półtora roku jest dla mnie szokująca – dodaje.

Czytaj więcej Polska zasypana zbożem z Ukrainy

Z 6 tys. ton kukurydzy z Ukrainy w 2021 r. do blisko 2 mln ton w roku ubiegłym – przedstawiamy szokujące dane rządu o polskim imporcie zbóż.

Zalew zbóż to efekt decyzji Brukseli z maja 2022 r. o bezcłowym otwarciu granic dla produktów rolnych z Ukrainy.

Zboże z Ukrainy. Techniczne zjedliśmy?

Nie wiadomo, czy dane te uwzględniają zboże techniczne (uprawiane na potrzeby przemysłowe, nie do spożycia), a i takie sprowadzano z Ukrainy. Pojęcie to wymyślono, by obejść kontrole na granicy i przyspieszyć wwóz.

Według resortu rolnictwa w 2022 r. z Ukrainy sprowadzono blisko 101 tys. ton zbóż deklarowanych jako techniczne i przemysłowe, a w obecnym (styczeń–kwiecień) – 2 tys. ton. Po wjeździe było sprzedawane jako paszowe lub konsumpcyjne. Trwa śledztwo w sprawie oszustw związanych ze zbożem technicznym, obejmuje ok. 90 spraw. – W czerwcu KAS przeszukała ponad 200 firm i agencji celnych – wskazuje Biernat-Łożańska, rzeczniczka Prokuratury Regionalnej w Rzeszowie.

Rząd puścił na żywioł tranzyt ukraińskiej żywności przez Polskę, zalała więc nasz rynek. To zagrożenie dla rodzimej produkcji. Pomysłów na systemowe rozwiązanie problemu nie widać.

Co się stało ze „zbożem technicznym” z Ukrainy? – Zjedliśmy je, a część poszła na paszę. Nie słyszałem, żeby zostało spalone w piecach – mówi nam Wiesław Gryń, lider stowarzyszenia Oszukana Wieś.

Obawy rolników ws. zboża z Ukrainy

Blokadę na cztery zboża z Ukrainy do pięciu państw UE przedłużono tylko do połowy września. Rolnicy boją się, że potem KE otworzy granice.

Oliwy do ognia dolały słowa prezydenta Andrzeja Dudy w Kijowie, które odczytano jako opowiedzenie się za szybkim uwolnieniem handlu. Ukraiński portal Kyiv Post napisał wprost, że „Polska zgadza się na zniesienie blokady Ukrainy po 15 września”. Wpis usunięto po reakcji ministra Przydacza z Kancelarii Prezydenta. „W rzeczywistości prezydent powiedział, że istnieje potrzeba skutecznego mechanizmu zapobiegania nadużyciom” – wyjaśnił sekretarz stanu. Protestujący rolnicy ze stowarzyszenia Oszukana Wieś zapowiedzieli, że jeżeli embargo zostanie zniesione, zablokują granicę.

To nie kaczka dziennikarska: Ukraina wniesie sprawę przeciwko Polsce do WTO – grozi Taras Kachka, wiceminister gospodarki Ukrainy.

To nie kaczka dziennikarska: Ukraina wniesie sprawę przeciwko Polsce i UE do WTO – grozi Taras Kachka, wiceminister gospodarki Ukrainy.

Ukraina zapowiada złożenie donosu na Polskę

ukraina-zapowiada-pozew-przeciwko-polsce

Nie przycicha sprawa sprzedaży skażonego, zboża ukraińskich oligarchów w Polsce. Choć tranzyt tego zboża cały czas trwa, Kijów domaga się możliwości zalania nim polskiego rynku. Straszy też sądem.

Ukraina zapowiada pozew przeciwko Polsce. –Z pełnym szacunkiem i wdzięcznością dla Polski, w przypadku wprowadzenia jakichkolwiek zakazów po 15 września, Ukraina wniesie sprawę przeciwko Polsce i UE do Światowej Organizacji Handlu – powiedział w rozmowie z Politico Taras Kachka, wiceminister gospodarki Ukrainy.

Jak przypomina amerykańskie medium, eksport zboża z Ukrainy jest obecnie objęty zakazem na rynki Polski, Węgier i trzech innych krajów UE na mocy porozumienia zawartego z Komisją Europejską na początku tego roku, aby chronić rolników przed napływem tańszych produktów z ich rozdartych wojną krajów sąsiadujących.

Nadmiar, wywołany inwazją Rosji na Ukrainę i blokadą przez nią tradycyjnych szlaków eksportowych tego kraju nad Morzem Czarnym, wbił klin między Ukrainą a państwami wschodniego frontu UE, które były jednymi z największych zwolenników militarnej walki Kijowa – czytamy w Politico.

Ograniczenia wygasną 15 września. W obliczu spekulacji, że przewodnicząca Komisji Ursula von der Leyen pozwoli na ich wygaśnięcie, Polska i Węgry zagroziły nałożeniem własnych jednostronnych zakazów importu, co stanowi naruszenie wspólnych zasad handlowych bloku.

Komentarze Kachki potwierdziły ostrzeżenie wydane w tym tygodniu przez doradcę prezydenta Zełenskiego. Jeśli Bruksela nie podejmie działań przeciwko krajom, które naruszają umowę handlową, Kijów „zastrzega sobie wybór mechanizmów prawnych dotyczących reakcji” – powiedziała Igor Żółka Interfax-Ukraine.

Ministerstwo spraw zagranicznych Ukrainy stwierdziło, że Kijów zastrzega sobie prawo do wszczęcia postępowania arbitrażowego w ramach układu o stowarzyszeniu z UE lub do wystąpienia do WTO.

Nie mamy zamiaru natychmiast podejmować działań odwetowych, biorąc pod uwagę ducha przyjaźni i solidarności między Ukrainą a UE – wyjaśnił Kaczka. Dodał jednak, że systemowe zagrożenie dla interesów Ukrainy „zmusza nas do wniesienia tej sprawy do WTO”.

Kaczka w pisemnych uwagach nadesłanych w odpowiedzi na pytania Politico stwierdził, że ​​nie ma dowodów na istnienie odchyleń cenowych lub znaczącego wzrostu dostaw zbóż, które uzasadniałyby rozszerzenie ograniczeń importowych. Kijów zaangażował się w „konstruktywną współpracę” z Komisją, pięcioma państwami członkowskimi, a także z Mołdawią, kluczowym węzłem tranzytowym dla ukraińskiego eksportu do UE.

Otrzymaliśmy duże wsparcie w zapewnieniu lepszego tranzytu towarów przez terytorium sąsiadujących państw członkowskich, w tym Polski i Węgier – przyznał Kachka.

Sprawę wymownie skomentował m.in. europoseł PiS, Jacek Saryusz-Wolski. Napisał m.in.: “Ukraina w tej sprawie działa w złej wierze, wykorzystując sytuację wojenną do wymuszenia na UE nienależnego otwarcia dla UA na stałe rynku rolnego UE i utrwalenia tego czasowo ograniczonego precedensu. (…) Czyniąc to, Kijów szkodzi sam sobie, marnując kapitał dobrej woli po stronie tych, którzy jak Polska, najbardziej Ukrainie pomagają i zarazem tworząc napięcia, które są w interesie Moskwy.”

===========================

NASZ KOMENTARZ: Swoją dwuletnią już uległością, rząd warszawski spowodował, że bezczelność ukraińska osiągnęła niesamowite rozmiary. Jej zachowanie idealnie wpisuje się w powiedzenie ludowe: “Daj kurze grzędę, a ona: jeszcze wyżej siędę”.

Wyborcze myślozbrodnie

Wyborcze myślozbrodnie

Stanisław Michalkiewicz    7 września 2023 michalkiewicz.pl/tekst

Cogitationis poenam nemo patitur – mawiali starożytni Rzymianie, którzy – w odróżnieniu od innych starożytnych Żymian – każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji. Ta zacytowana wykłada się, że myśli nie podlegają karze. Tak było w koszmarnych czasach starożytnych, ale kiedy rewolucja francuska zapoczątkowała erę nowoczesności, pojawiły się – jak to nazwał Jerzy Orwell – „myślozbrodnie”, które od tamtej pory już nam towarzyszą. Na przykład w Stanach Zjednoczonych za myślozbrodnię uchodzi krytykowanie tamtejszej konstytucji, podczas gdy w Związku Radzieckim amerykańską konstytucję, nie mówiąc już o prezydencie, można było krytykować do woli. Za to krytyka konstytucji stalinowskiej stanowiła w ZSRR potworną myślozbrodnię, za którą – na podstawie art. 58 kodeksu karnego RFSRR – wędrowało się do dołu z wapnem, a w najlepszym razie – na tak zwaną „ćwiarę”, czyli na 25 lat do łagru. W Polsce za sanacji myślozbrodnię stanowiło demonstrowanie niewiary w tak zwaną „legendę” Józefa Piłsudskiego, którego kult rozwinął się wtedy do rozmiarów jeszcze większych od obecnego kultu prezydenta Lecha Kaczyńskiego – ale w tej sprawie jesteśmy dopiero na początku drogi. Z kolei za pierwszej komuny w Polsce myślozbrodnię stanowiło krytykowanie ustroju socjalistycznego i sojuszy. Na tym właśnie polegała różnica między dozwoloną krytyką konstruktywną, a myślozbrodniczym krytykanctwem; krytyka konstruktywna musiała stać na nieubłaganym gruncie akceptacji socjalizmu i sojuszy, bo w przeciwnym razie stawała się krytykanctwem. Transformacja ustrojowa i odwrócenie sojuszy nic tu w zasadzie nie zmieniły; myślozbrodnie nie przestały nam towarzyszyć, z tym, że zyskały zupełnie inną treść. No, może niezupełnie zupełnie inną, bo na przykład krytykowanie socjalizmu spotyka się z niezmiennym odporem i to w dodatku – płynącym z tych samych środowisk, które taki odpór organizowały również za pierwszej komuny. Mówię oczywiście nie tylko o Lewicy, z ramienia której do Sejmu będzie kandydowała moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, ale również – a może przede wszystkim – o Judenracie „Gazety Wyborczej”, który przez całe dziesięciolecia znajdował się w awangardzie rewolucji komunistycznej, a zmieniały się tylko tytuły gazet. Dzisiaj przeciwko myślozbrodniczemu krytykowaniu socjalizmu w wykonaniu pana Sławomira Mentzena, zdecydowany odpór daje pan Ryszard Petru – w okresie dobrego fartu przewodniczący partii Nowoczesna – który obecnie znalazł przytułek w „Trzeciej Drodze”, podobnie jak pan Artur Dziambor.

Ale mamy do czynienia nie tylko z myślozbrodniami świeckimi. Zwłaszcza w okresach przedwyborczych pojawiają się też myślozbrodnie o charakterze nadprzyrodzonym, nazywane inaczej grzechami, które – jak wiadomo – można popełnić na trzy sposoby: myślą, mową i uczynkiem. Na przykład podczas kampanii w wyborach prezydenckich w 1995 roku, JE ks. biskup Tadeusz Pieronek ogłosił nowy grzech. Grzechem mianowicie miało być powstrzymanie się od uczestnictwa w wyborach, w których trzeba było dokonać wyboru między dżumą a tyfusem, czyli między Lechem Wałęsą, a Aleksandrem Kwaśniewskim. Już miałem się z tego grzechu wyspowiadać, ale po wyborach, które Lech Wałęsa przegrał, JE ks. biskup Pieronek ten grzech odwołał, w dodatku na łamach „Życia Warszawy” piętnując tych, którzy „w kampanii wyborczej nadużywali religii dla celów politycznych”. Wspominam o tym, bo właśnie wielkie oburzenie w środowiskach zawodowych katolików wywołała myślozbrodnia JŚ. papieża Franciszka, który – zamiast wykląć i ekskomunikować rosyjskich katolików zgromadzonych w Petersburgu – zachęcał ich do kontynuowania dzieła zapoczątkowanego przez Piotra Wielkiego i Katarzynę II. Słów oburzenia nie krył pan red. Terlikowski, podobnie jak pan minister Czarnek, a także oczywiście – władze Ukrainy, którym najwyraźniej nie wystarcza demonstrowanie mocarstwowości wobec Polski, ale chętnie zajęłyby mocarstwową pozycję również wobec Królestwa Niebieskiego. To, że pan red. Terlikowski najwyraźniej uznaje te ambicje ukraińskich oligarchów za oczywiste, nie powinno nas dziwić, bo od pewnego czasu ma on we wszystkich sprawach poglądy takie, jak trzeba – to znaczy – zatwierdzone przez odpowiednie instancje. Pewne zaskoczenie natomiast wzbudziły objawy rygorystycznego przestrzegania ukraińskich norm życia partyjnego i w ogóle ukraińskich norm moralnych przez luminarzy tubylczej telewizyjnej publicystyki, np. panią red. Agnieszkę Gozdyrę. Pani red. Gozdyra przyswoiła sobie metodę wprowadzoną do tubylczego dziennikarstwa przez resortową „Stokrotkę”, czyli panią red. Monikę Olejnik, która swoich rozmówców wprawdzie jeszcze nie bije, tylko zwyczajnie przesłuchuje i sztorcuje za udzielanie nieprawidłowych odpowiedzi. Toteż kiedy zabrała się do przesłuchiwania pani Małgorzaty Zych, która chciała dostać się do Senatu z ramienia PSL, od razu zadała jej „śmiertelnego” w postaci podchwytliwego pytania, czy nazwałaby ruskiego prezydenta Putina „zbrodniarzem wojennym”. Pani Zych, zamiast skorzystać z mojej rady i scenicznym szeptem zapytać panią Gozdyrę, jak brzmi poprawna odpowiedź, a potem głośno powtórzyć ją do kamery, zaczęła plątać się w zeznaniach, co pani redaktor Gozdyrze wystarczyło do udowodnienia jej myślozbrodni w postaci wątpliwości, czy Putin jest zbrodniarzem wojennym. Tymczasem żadnych wątpliwości w tej kwestii nikomu mieć nie wolno, skoro nie tylko prezydent Zełeński obdarzył go takim epitetem, ale w dodatku Senat USA tak właśnie go podsumował. Wprawdzie Rosja nie poddała się jurysdykcji Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze, ale USA też przezornie nie poddały się tej jurysdykcji z obawy, by ich przywódcy nie zostali skazani za zbrodnie wojenne Iraku i Afganistanie – ale kto w Polsce by zawracał sobie głowę takimi głupstwami, kiedy jest rozkaz, że kto głośniej wymyśla Putinowi, ten bardziej kocha nasz nieszczęśliwy kraj? Pewien dysonans poznawczy może wzbudzić okoliczność, że Polska utrzymuje ze zbrodniczą Rosją stosunki dyplomatyczne, podobnie zresztą, jak Stany Zjednoczone. Ciekaw jestem tedy, czy standardy demonstrowane przez panią red. Agnieszkę Gozdyrę, dotyczą również charge d’affaires Rzeczypospolitej w Moskwie, pana Jacka Śladewskiego, który podczas wręczania listów uwierzytelniających prezydentowi Rosji Włodzimierzowi Putinowi I przy innych okazjach, powinien zwracać się do niego per: „ty s…synu, wojenny zbrodniarzu, podetrzyj się tymi papierami!” – i tak dalej – czy może jednak w sposób trochę bardziej wyszukany? Ale skoro by się okazało, że pan Śladewski nie ma obowiązku obsobaczać Putina, to dlaczego pani red. Gozdyra uważa, że pani Małgorzata Zych taki obowiązek ma? Byłoby to sprzeczne z konstytucyjną zasadą równości obywateli wobec prawa. Czyżby pani red. Agnieszka Gozdyra tej zasady nie uznawała? To by znaczyło, że i ona dopuściła się myślozbrodni. Ładny interes!

Stanisław Michalkiewicz

Strategia demograficzna Polski (2021-2055). Pod warunkiem powrotu do Prawa Bożego

Opublikowane w przez Jan Nowak strategia-demograficzna-polski-2023-2055

Strategia demograficzna Polski (2021-2055) Pod warunkiem powrotu do Prawa Bożego!!!

Zanim przejdziemy do naszej przyszłości, spójrzmy jak było w minionych dwóch stuleciach.

W ostatnich stu latach poprzez aborcje wyzbyliśmy się w Polsce 33,5 mln dzieci nienarodzonych, I i II wojna światowa pozbawiła nas 15 mln osób, emigracja polityczna i zarobkowa uszczupliła nam około 4 mln osób. Największego spustoszenia demograficznego uczyniła antykoncepcja, pozbawiła nas około 115 mln istnień ludzkich.

Wizja optymistyczna

Czy są możliwe zmiany w wymiarze społecznym w Polsce? Przyjmę scenariusz optymistyczny, który zakłada, że liczba mieszkańców przestaje się kurczyć i z każdym rokiem rośnie. W ciągu dwóch dekad wskaźnik dzietności przekracza 3 punkty.

Czy to jest możliwe? By tak mogło się stać, potrzeba radykalnych zmian w wymiarze duchowym, moralnym i społecznym, a także politycznym. Należy kategorycznie zakazać, ścigając pod groźbą kary utraty wolności, używania jakichkolwiek środków antykoncepcyjnych, wprowadzić absolutny zakaz pozbawiania życia dzieci nienarodzonych, absolutny zakaz rozwodów. Nakazać zamknięcie wszystkich domów publicznych, klubów nocnych.

Za handel narkotykami powinno grozić więzienie, i to bardzo surowe. Zabawy dla młodzieży powinny mieć charakter przyzwoity, lansować kulturę przyjaźni i wzajemnej życzliwości. Grupy społeczne i polityczne propagujące destrukcję wśród ludności powinny zostać zdelegalizowane. Władzę powinny przejąć osoby tworzące porządek zgodny z prawem Bożym i naturalnym.

Kolejna pilna potrzeba to przeprowadzenie zmiany podstawy programowej w szkołach na zrównoważoną edukację. Miałoby to polegać na odpowiedniej liczbie godzin nauk humanistycznych i tyleż samo godzin przedmiotów matematyczno-przyrodniczych. Na uczelniach nie powinno być poprawności politycznej. Badania naukowe powinny cieszyć się autonomią.

Nauka religii w szkołach powinna być jednym z najważniejszych przedmiotów, wychowująca dzieci i młodzież do właściwej relacji do Pana Boga i bliźnich. Kształtując odpowiednie postawy moralne i duchowe w młodym pokoleniu Polaków, po trzech dekadach społeczeństwo polskie w ogromnym procencie by się odrodziło.

Życie wymusiłoby budowę nowych szkół i przedszkoli. Świątynie byłyby wypełnione wiernymi, a kraj o ogromnym potencjale ludzkim rozwijałby się dynamicznie w wymiarze ekonomicznym. Powstałyby nowe osiedla domków jednorodzinnych, nowe osady pełne dzieci i młodzieży.

Jest to jedyna droga ratunku narodu polskiego. Powrót do Prawa Bożego. Ale, czy ideolodzy cywilizacji śmierci na to pozwolą? Czy znajdzie się mąż stanu, który uratuje naród polski, przed niebytem dziejowym?

Dekadentyzm polskiej rodziny – w 2022 r. w Polsce było 3 mln bedzietnych małżeństw. Aborcja, antykoncepcja, deprawacja.
Głosując na PO czy LEWICĘ wspierasz idee satanistyczne. Aborcja, antykoncepcja, rozwody, eutanazja.
Aborcja dzieci polskich – to zabicie Polski.
Dla polskiej młodzieży PO i LEWICA to obciach. Sekta satanistyczna. Aborcja i antykoncepcja.
Polacy w 2023 r. za życiem dzieci nienarodzonych. 78% Polaków broni życia dzieci nienarodzonych.
Faszyści lewicowi i skrajne feministki w latach 2021-2022 pozbawiły życia około 100 tys. polskich dzieci. Aborcja, antykoncepcja.
Masowa deprawacja i demonizacja młodzieży w klubach nocnych. aborcja, antykoncepcja.

W 2022 roku w Polsce urodziło się 305 tys. dzieci. To najmniej od zakończenia drugiej wojny światowej.

W 2022 roku w Polsce urodziło się 305 tys. dzieci. To najmniej od zakończenia drugiej wojny światowej.

tak-zle-jeszcze-nie-bylo

Dramatyczne dane. Tak źle jeszcze nie było w powojennej historii Polski

W 2022 roku w Polsce urodziło się 305 tys. dzieci. To najmniej od zakończenia drugiej wojny światowej. Spada liczba kobiet w wieku rozrodczym, w dodatku coraz później i coraz rzadziej decydują się na macierzyństwo, a wskaźnik dzietności nieznacznie przekracza 1,26.

Największym problemem w polskiej demografii jest rozpad więzi społecznych. Duży wpływ mają również kwestie ekonomiczneocenia Michał Kot, dyrektor Instytutu Pokolenia.

Z opracowania GUS „Sytuacja demograficzna Polski do 2022 roku” wynika, że pod koniec 2022 roku liczba ludności Polski wyniosła niecałe 37,8 mln, o ponad 141 tys. mniej niż rok wcześniej. Stopa ubytku rzeczywistego wyniosła –0,37 proc., co oznacza, że na każde 10 tys. ludności ubyło 37 osób.

Liczba ludności zmniejsza się od 2012 roku (z wyjątkiem 2017 roku), a pandemia w sposób szczególny pogłębiła niekorzystne trendy obserwowane na przestrzeni ostatniej dekady. Wpływa na nie przede wszystkim przyrost naturalny, który pozostaje ujemny od 10 lat.

Jeszcze kilka lat temu rodziło się w Polsce około 400 tys. dzieci rocznie, 40 lat temu było to ponad 500 tys., dzisiaj liczba urodzeń oscyluje wokół 300 tys. rocznie i najprawdopodobniej w kolejnych latach będzie spadać – mówi Michał Kot.

W ubiegłym roku urodziło się ok. 305 tys. dzieci. To o niemal 27 tys. mniej niż rok wcześniej i jednocześnie najgorszy wynik w powojennej historii Polski.

GUS – na podstawie trendów z ostatnich 30 lat – określa sytuację ludnościową w kraju jako trudną i ocenia, że w najbliższej perspektywie nie można się spodziewać znaczących zmian gwarantujących stabilny rozwój demograficzny.

Spadek liczby urodzeń w kolejnych latach jest spowodowany dwoma czynnikami. Po pierwsze, jest mniej kobiet, które mogą urodzić dzieci. Kobiet w wieku 20–39 lat jest około 4,8 mln, ale jeszcze 20 lat temu było to 5,5 mln. Natomiast dziewczynek w wieku od 0 do 19 lat jest w tej chwili 3,7 mln, czyli za 20 lat będziemy mielijeszcze mniej kobiet, które mogą urodzić dziecko. Liczba kobiet w wieku rozrodczym spadła o około 1/3– mówi dyrektor Instytutu Pokolenia. – Drugim czynnikiem jest spadek średniej liczby dzieci, którą urodzi kobieta w ciągu swojego życia.

Współczynnik dzietności to miara określająca przeciętną liczbę dzieci, które urodziłaby kobieta w ciągu całego okresu rozrodczego. Aby zapewnić stabilny rozwój demograficzny kraju, w danym roku na każde 100 kobiet w wieku 15–49 lat powinno przypadać średnio co najmniej 210–215 urodzonych dzieci, obecnie jest to ok. 126. Jeszcze w 1990 roku wskaźnik ten wynosił 1,99.

Rodziny coraz później decydują się na dzieci. W 1990 roku średni wiek kobiety w momencie urodzenia pierwszego dziecka wynosił 22,7, a obecnie – 28,8. W latach 1990–2022 udział matek w wieku co najmniej 30 lat podwoił się – w ubiegłym roku stanowiły one 55 proc. kobiet rodzących. Coraz więcej pań decyduje o posiadaniu mniejszej liczby dzieci lub nawet o samotnym życiu.

Około 30 proc. kobiet w wieku 40 lat nie ma żadnego dziecka, ze względu na wiek i na biologię prawdopodobnie już tego dziecka nie urodzi. Kiedy przyglądamy się badaniom osób bezdzietnych, dlaczego tych dzieci nie mają, to najczęstszym wskazaniem jest to, że kobiety nie znalazły odpowiedniego partnera. Czyli można powiedzieć, że samotność, rozpad więzi społecznych to najważniejszy problem polskiej demografii. Wpływ na to mają też kwestie ekonomiczne – mówi Michał Kot. – Największym wyzwaniem są kwestie mieszkaniowe, zwłaszcza problem „uwięzienia” młodych ludzi w małych mieszkaniach. Często są to mieszkania, na które jest wzięty kredyt, czasami jest to kredyt we frankach szwajcarskich, co utrudnia zmianę tego lokum.

Z ubiegłorocznego sondażu Ipsos dla OKO.press wynika, że według 41 proc. badanych kobiety nie decydują się na macierzyństwo ze względu na lęk przed utratą pracy. Niewiele mniej (39 proc.) wskazuje na wysokie wydatki związane z utrzymaniem dziecka. Trzecim z najważniejszych czynników jest ryzyko związane z zajściem w ciążę. Kobiety obawiają się, że nie będzie ich stać (finansowo i psychicznie), aby podjąć się samodzielnego wychowania dziecka. Co czwarta wskazuje na zbyt małe mieszkanie, a 22 proc. – brak pomocy ze strony ojca dziecka.

Pojawia się często w debacie publicznej taki argument, że zmiana prawa aborcyjnego dokonana przez Trybunał Konstytucyjny wpłynęła na spadek dzietności, ale pytanie, czy to jest prawda. Nie ma żadnych wiarygodnych badań, które potwierdzałyby tę tezę, natomiast kiedy przyjrzymy się liczbie urodzeń w poszczególnych miesiącach przed wyrokiem i po nim, to widzimy, że nie było istotnego spadku. Nie widać, by liczba urodzeń spadła bardziej, niż wynika to z długoterminowych trendów – podkreśla ekspert. – Badania społeczne pokazują, że Polacy i Polki chcą mieć dzieci, chcą mieć zdecydowanie więcej dzieci, niż mają, według wskazań z różnych badań to jest mniej więcej 2,1–2,2 dziecka na osobę. Gdybyśmy te rodzinne aspiracje mieli zrealizowane, to nie mielibyśmy w ogóle problemu demograficznego, bylibyśmy jedynym krajem europejskim z poziomem dzietności powyżej 2, z zastępowalnością pokoleń.

Eksperci GUS podkreślają, że nie należy oczekiwać powrotu do wysokiego poziomu dzietności sięgającego istotnie ponad wartość 2. Utrzymywanie się przez długi czas niskiej dzietności grozi wejściem w tzw. pułapkę niskiej płodności, z której wyjście jest bardzo trudne. Skoro teraz rodzi się mało dzieci, to gdy to pokolenie dorośnie, nie będzie miało licznego potomstwa.

Będziemy mieli przez najbliższe dekady do czynienia z takimi trendami, że będzie coraz więcej zgonów i coraz mniej urodzeń. To oznacza spadek liczby ludności, oczywiście bez uwzględnienia migracji, starzenie się ludności. Oznacza to, że więcej osób będzie w wieku emerytalnym czy poprodukcyjnym, mniej osób w wieku produkcyjnym. Ma to konsekwencje dla bardzo wielu zjawisk ekonomiczno-społecznych – ocenia dyrektor Instytutu Pokolenia.

Wyniki „Prognozy ludności na lata 2023–2060” GUS wskazują, że w scenariuszu głównym liczba ludności Polski do 2060 roku spadnie do 30,4 mln osób, jednak w scenariuszu niskim może to być jeszcze głębszy spadek – do 26,7 mln. W dodatku kurczyć się będą zasoby ludności w wieku produkcyjnym. Według wyliczeń ZUS na 1 tys. osób w wieku produkcyjnym w 2023 roku będzie przypadać ok. 390 osób w wieku poprodukcyjnym, w 2061 roku – 806 osób, a w 2080 roku – 839 osób. Zmiany demograficzne przełożą się też na wyższe koszty opieki zdrowotnej.

Zdaniem eksperta powinniśmy czerpać z przykładów krajów, którym udało się odwrócić negatywny trend demograficzny, np. Czech. Raport Instytutu Pokolenia „Czeski sukces demograficzny” wskazuje, że jest to kraj z jednym z najwyższych wskaźników dzietności w UE (1,71), podczas gdy jeszcze 20 lat temu miał jeden z najniższych na świecie – 1,14. W przeliczeniu na 1000 kobiet w wieku rozrodczym rodzi się tam zdecydowanie więcej pierwszych (36 proc. więcej) i drugich dzieci niż w Polsce. [Ale wskaźnik (1,71) znczy, że wymierają, tylko.. odrobinę wolniej… MD]

Przyczynami czeskiego „sukcesu demograficznego” jest przede wszystkim to, że Czesi nie kopiowali innych państw, tylko znaleźli swoją drogę, swoją politykę społeczną, która była zakorzeniona w ich systemie wartości. Czesi w praktyce mocno cenią rodzinę, bardziej niż pracę zawodową i bardziej niż mieszkańcy innych krajów – tłumaczy Michał Kot.

Rodzice w Czechach otrzymują w przeliczeniu 60 tys. zł do wykorzystania na pokrycie kosztów opieki nad dzieckiem od siódmego miesiąca życia dziecka do ukończenia przez nie czwartego roku życia jako zasiłek rodzicielski.

Czeszki budują więzi, zajmują się dziećmi, a dopiero po ukończeniu przez nie trzeciego roku życia wracają do aktywności zawodowej, czyli przerwa w aktywności zawodowej wśród Czeszek jest elementem, który wyróżnia ich politykę od innych krajów. Czesi są krajem, w którym dzieci od 0 do 3 lat mają najmniejszy odsetek opieki instytucjonalnej i największy odsetek opieki przez rodziców, a jednocześnie kobiety, które wychowują dzieci do lat trzech, mają najniższy wskaźnik aktywności zawodowej spośród wszystkich krajów Unii Europejskiej. Z kolei po ukończeniu przez dzieci trzeciego roku życia mają najwyższy wskaźnik aktywności zawodowej – wyjaśnia ekspert.

W Czechach wskaźnik zatrudnienia matek mających dziecko w wieku 6–14 lat wynosi 92 proc., dla porównania w Polsce jest to 79 proc.

Na pytanie, czy urodzenie i wychowanie dziecka jest obowiązkiem wobec społeczeństwa, dwa razy więcej młodych Czechów odpowiada twierdząco niż wśród młodych Polaków. Natomiast na pytanie, czy praca zawodowa jest obowiązkiem wobec społeczeństwa, to Polacy częściej odpowiadają „tak”. Na tym systemie wartości Czesi zbudowali swój system polityki społecznej – podkreśla dyrektor Instytutu Pokolenia.

===========================

MD, komentarz:

Episkopat: Zaburzenia psychiczne matki nie usprawiedliwiają aborcji, pani ministerko “zdrowia” !!


Episkopat: zaburzenia psychiczne matki nie usprawiedliwiają aborcji
RatujŻycie.pl

Szanowny Panie, Drogi Obrońco Życia Dzieci!

Aborcja nie może być prawnie dopuszczona z powodu występowania u matki zaburzeń psychicznych – pisze Zespół ds. Bioetycznych Konferencji Episkopatu Polski. Pod stanowiskiem zespołu podpisał się jego Przewodniczący bp Józef Wróbel, SCJ.

Stanowisko pojawia się dokładnie w chwili, gdy w Ministerstwie Zdrowia trwają ostatnie prace zespołu ds. aborcji pod kierownictwem prof. Krzysztofa Czajkowskiego. Jestem bardzo przejęta tym, co napisał bp Wróbel, a jednocześnie cieszę się, że oświadczenie pojawia się, zanim morderczy zespół zakończył prace. Gdyby nie ostatnia interwencja w MZ, stanowisko KEP ukazałoby się już po zakończeniu obrad. 29 sierpnia br. grupa prof. Czajkowskiego chciała ostatecznie zaakceptować wytyczne dla lekarzy do mordowania nienarodzonych dzieci, jednak posiedzenie zostało odwołane po wejściu do budynku członków naszej Fundacji wraz z posłem Braunem.

Do tej pory nie odbyło się kolejne posiedzenie, a jego eksperci ze strachu przed obrońcami życia planują obradować on-line.

Co teraz zrobi ministerialny zespół i jego przewodniczący prof. Czajkowski? Jak zachowa się Minister Zdrowia Katarzyna Sójka, która sama głosowała w przeszłości przeciwko zwiększaniu ochrony życia?

Proszę bacznie obserwować, co dzieje się w gmachu przy Miodowej w Warszawie…

Pełna treść stanowiska KEP poniżej.

Stanowisko Zespołu Ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych
w sprawie dopuszczalności aborcji
w oparciu o przesłankę zdrowia psychicznego

  1. W ostatnim czasie w przestrzeni publicznej coraz częściej można spotkać opinie, że zagrożenie zdrowia psychicznego ciężarnej kobiety jest przesłanką uzasadniającą legalność aborcji. W związku z coraz szerszą dyskusją na ten temat Zespół Ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych z wielką uwagą i troską zapoznał się z tymi opiniami. Członkowie Zespołu przypominają zatem o wartości każdego życia ludzkiego i podstawowych prawach człowieka, niezależnie od stadium jego rozwoju. Stanowczo też podkreślają, że konieczną ochroną i terapią należy objąć zawsze zarówno matkę, jak i nienarodzone dziecko.
  2. Nie ulega wątpliwości, że w przebiegu ciąży zdarzają się sytuacje pogorszenia stanu zdrowia psychicznego kobiety. Mogą być one związane na przykład z niekorzystną diagnozą i prognozą dotyczącą rozwoju dziecka, postawioną już w okresie prenatalnym. U niektórych kobiet różne trudności mogą prowadzić w okresie ciąży do kryzysu psychicznego. W szczególności mogą pojawiać się obawy dotyczące np. zmian swojego życia (planów, sposobu funkcjonowania, warunków finansowych, bytowych, zawodowych, ciężaru obowiązków, wejścia w nową dla siebie rolę rodzica, samotnego rodzica lub rodzica dziecka chorego/niepełnosprawnego, itp.), odrzucenia przez ojca dziecka, osamotnienia, poczucia braku wsparcia ze strony bliskich, organizacji społecznych lub państwa, bez perspektyw osobistych i bez perspektyw dla dziecka. Mogą pojawić się lęki o przyszłość, często paraliżujące, odczuwane jako przekraczające siły i możliwości.
  3. W takich sytuacjach zarówno Kościół, jak i państwo oraz organizacje pozarządowe, oferują kobiecie kompleksowe wsparcie. Zależnie od sytuacji, matki mogą skorzystać z wielu różnych form pomocy, jak: domy samotnej matki, ośrodki adopcyjne, hospicja perinatalne, okna życia. W instytucjach tych pracują, zapewniając wsparcie, specjaliści różnych dziedzin: psychiatrzy i lekarze innych specjalności, psycholodzy, psychoterapeuci. Na pierwszy rzut oka aborcja może się wydawać jedyną drogą, aby ulżyć przeżywanemu cierpieniu, ale w rzeczywistości nią nie jest. Kościół katolicki niezmiennie stoi po stronie człowieka, bowiem jest wspólnotą, która szczególnie chroni najsłabszych i zagrożonych utratą życia. Pełen empatycznego zrozumienia podaje pomocną dłoń tym, którzy cierpią, odczuwają bezsilność, bezradność, którzy potrzebują wsparcia duchowego, emocjonalnego, a także zabezpieczenia podstawowych potrzeb bytowych.
  4. Kryzys psychiczny dotyka coraz większej liczby osób – dotyczy kobiet, mężczyzn, dzieci, niezależnie od tego, czy są wierzący, czy nie, jaki jest ich status majątkowy i społeczny, jaki wykonują zawód. Przywrócenie zdrowia psychicznego odbywa się przy pomocy metod leczniczych, w szczególności terapii farmakologicznej, psychoterapii, psychoedukacji. Takie są standardy lecznicze. Aborcja nie należy do metod terapeutycznych stosowanych w leczeniu. Uśmiercenie dziecka nie może być uważane za środek do przywrócenia zdrowia kobiety. Taki akt nie mieści się w standardach leczniczych. Jakkolwiek faktem jest, że w okresie ciąży zdarzają się sytuacje pogorszenia stanu zdrowia psychicznego kobiety, to sam fakt bycia w ciąży nie jest ani koniecznym, ani wystarczającym stresorem prowadzącym do wystąpienia zaburzeń psychicznych. Kluczowe są tutaj okoliczności towarzyszące ciąży, a zwłaszcza: poziom odczuwanego przez kobietę wsparcia ze strony otoczenia, społeczeństwa, państwa, najbliższych jej osób, poczucie bezpieczeństwa co do przyszłości czy poczucie stabilizacji emocjonalnej i bytowej. Nadto sformułowanie: „zagrożenie dla zdrowia psychicznego matki” nie jest samo w sobie klarowne. Dopuszcza bowiem różne interpretacje, w których istnieje znaczne ryzyko nadużyć. Interpretacje te mogą być zależne od subiektywnych odczuć i wykorzystywane utylitarnie w oparciu o koncepcję jakości życia.
  5. Liczne badania potwierdzają także, iż sama aborcja często skutkuje bardzo poważnymi komplikacjami (syndrom poaborcyjny) w obszarze zdrowia psychicznego towarzyszącymi matce nawet do końca jej życia. Często, gdy zmieniają się warunki życia, okoliczności, gdy kobieta zyskuje stosowne wsparcie, zmienia się również jej ocena sytuacji i zaczyna ona dostrzegać, że istnieją również inne rozwiązania kryzysowej dla niej sytuacji. Aborcja zaś jest działaniem nieodwracalnym.
  6. W sytuacji zagrożenia zdrowia i życia brzemiennej matki, należy zawsze objąć dwóch pacjentów – zarówno matkę jak i jej nienarodzone dziecko – konieczną ochroną i terapią, mając świadomość, iż życie i zdrowie matki są fundamentalnym warunkiem życia i prawidłowego rozwoju dziecka.
  7. W sytuacji, gdy nie jest możliwe uratowanie obojga, dopuszczalne są działania ratujące matkę, choćby ich ubocznym, przewidywanym, ale niechcianym i niemożliwym do uniknięcia efektem była śmierć dziecka. W takim przypadku etycznie usprawiedliwiony jest wybór matki, która decyduje się ratować własne życie, aczkolwiek zawsze gdy to możliwe należy pozostawić jej możliwość dokonania aktu heroicznego, jakim byłoby poświęcenie własnego życia dla ratowania życia dziecka, jeśli miałoby ono szanse przeżycia.
  8. Członkowie Zespołu Ekspertów zdecydowanie sprzeciwiają się próbie stworzenia nowej wykładni istniejącego prawa, zmierzającej do poszerzenia kryteriów, dopuszczających legalne pozbawienie życia nienarodzonego dziecka ze względu na przesłanki psychiatryczne, także dlatego, iż w praktyce oznaczałoby to ponowną legalizację aborcji na życzenie, w dodatku drogą niekonstytucyjnej, pozaustawowej manipulacji. Takie działanie jest sprzeczne z art. 39 Kodeksu Etyki Lekarskiej, który stanowi, że „Podejmując działania lekarskie u kobiety w ciąży lekarz równocześnie odpowiada za zdrowie i życie jej dziecka. Dlatego obowiązkiem lekarza są starania o zachowanie zdrowia i życia dziecka również przed jego urodzeniem”. Stawiałoby to także psychiatrów w sytuacji osób decydujących o śmierci nienarodzonego dziecka.
  9. Aborcja nie może być prawnie dopuszczona z powodu występowania u matki zaburzeń psychicznych. W takich przypadkach należy stosować uznane i skuteczne metody leczenia. Jakkolwiek temat etycznej dopuszczalności procedury aborcji był już przedmiotem licznych wypowiedzi Zespołu Ekspertów, powołujemy się ponownie na wartość życia ludzkiego, niezależnie od stadium jego rozwoju czy stanu zdrowia. Takie stanowisko przyjmuje każdy człowiek z prawidłowo ukształtowanym sumieniem. Znajduje ono także odzwierciedlenie w normach prawnych, stanowionych w obronie poszanowania fundamentalnych praw każdego człowieka, w tym także dziecka, już od chwili poczęcia. Do tych przesłanek odwołuje się także nauczanie Kościoła katolickiego wielokrotnie potwierdzone wypowiedziami papieży i – w ślad za nimi – Zespołu Ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych.
  10. Niniejszy dokument zwraca zasadniczo uwagę na problem pogorszenia się stanu psychicznego kobiety w okresie ciąży. Istnieją wszakże sytuacje, kiedy kobieta chora psychicznie zachodzi w ciążę wskutek wykorzystania przez nieodpowiedzialnego mężczyznę. Zazwyczaj nie jest ona zdolna do podjęcia obowiązków rodzicielskich. Jednak nienarodzone dziecko, znajdujące się w jej łonie, nadal zachowuje godność człowieka oraz wszystkie przysługujące mu prawa. Dlatego wymaga kompleksowej opieki zarówno przed, jak i po urodzeniu. Żadna forma terminacji ciąży nie jest tu usprawiedliwiona. W takim przypadku Kościół katolicki postuluje objęcie kobiety ciężarnej szczególną opieką przed urodzeniem, stworzenie jej godnych warunków wydania dziecka na świat, a następnie – gdyby nie mogła ona wychować dziecka – pomoc ośrodków pomocy społecznej, rodzinnych domów dziecka czy też np. placówek prowadzonych przez zakony żeńskie. Takie rozwiązanie nie wyklucza cennych kontaktów dziecka z jego biologiczną matką. Jednocześnie jest ono świadectwem moralnej dojrzałości społeczeństwa.

W imieniu Zespołu Ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych
Bp Józef Wróbel SCJ

/za: www.episkopat.pl/

O sprawie piszemy na portalu Fundacji pod linkiem: https://ratujzycie.pl/zespol-bioetyczny-kep-aborcja-nie-moze-byc-dopuszczona-w-przypadku-zaburzen-psychicznych-matki/.

Szanowny Panie!

To ostatnie chwile, by zaprotestować przeciw proaborcyjnej polityce Ministerstwa Zdrowia. Morderczy zespół ds. aborcji może lada chwila zebrać się w Ministerstwie Zdrowia i wydać wytyczne dla szpitali, aby zabijano bardzo wiele dzieci.

Nie można milczeć.

Proszę koniecznie podpisać petycję „Dość proaborcyjnej polityki w Ministerstwie Zdrowia” – jest ona dostępna pod linkiem: https://twojepetycje.pl/petycja/dosc-proaborcyjnej-polityki-w-ministerstwie-zdrowia/. Jeśli ludzie się zmobilizują, mamy szansę uratować wiele dzieci. Jeśli nie będzie głosu społeczeństwa, obawiam się, że stanie się najgorsze…

Jeszcze raz podaję link do petycji: https://twojepetycje.pl/petycja/dosc-proaborcyjnej-polityki-w-ministerstwie-zdrowia/.

Serdecznie Pana pozdrawiam!

Kaja Godek Kaja Godek
Kaja Godek Fundacja Życie i Rodzina
www.RatujZycie.pl

PS: My – już narodzeni – jesteśmy winni pomoc tym, którzy są jeszcze w łonach swoich matek. Wywierajmy nacisk na władzę, aby objęła ochroną każde poczęte dziecko.

WSPIERAM

NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA
TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE
DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY:
IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
KOD SWIFT: BIGBPLPW

MOŻNA TEŻ SKORZYSTAĆ Z SYSTEMÓW DO SZYBKICH PRZELEWÓW, BLIKA LUB PŁATNOŚCI KARTAMI POD LINKIEM: https://ratujzycie.pl/wesprzyj/

Franciszku, poczytaj: SŁOWO O BŁOGOSŁAWIONYM SADOKU – PRZEORZE i CZTERDZIESTU OŚMIU DOMINIKAŃSKIEJ BRACI w SANDOMIERZU PRZEZ TATARÓW OKRUTNIE POMORDOWANYCH

Andrzej Sarwa

SŁOWO O BŁOGOSŁAWIONYM SADOKU-PRZEORZE I CZTERDZIESTU OŚMIU DOMINIKAŃSKIEJ BRACI W SANDOMIERZU PRZEZ TATARÓW OKRUTNIE POMORDOWANYCH
Dzień wstał mroźny i rześki. Poza oknem celi przeora Sadoka, na tle białosiwego nieba, oświetlonego od wschodu szkarłatnozłocistą poświatą, rysowały się konary rozłożystej lipy, oprószonej świeżo spadłym śniegiem.

Do uszu zakonnika dobiegł głos sygnaturki zwołującej mieszkańców świętojakubskiego klasztoru na poranną mszę.

— Ech, inaczej było przed laty! — pomyślał przeor, przywołując w pamięci dni młodości. — Inaczej, gdym jako nieopierzony młodzik udał się był, anno Domini 1221, na kapitułę do Bolonii. Ileż zapału i ileż radości, ileż wdzięczności, gdy Ojciec Dominik posłał mnie i brata Pawła szczepić Zakon Kaznodziejski w ziemi węgierskiej i nieść światłość Panachrystusowej Ewangelii, Prawdy nie znającym Kumanom.

Spojrzał w okno napełniające się coraz większym blaskiem. Dzień się zaczął na dobre i całkiem widno się już zrobiło, mimo iż niebo jęły zasnuwać na nowo ciężkie śniegowe chmury, z których rychło poczęły bezszelestnie osypywać się grube i ciężkie płatki śniegowe, sfruwając przez niczym nie osłonięty otwór i osiadając na posadzce ułożonej z czerwonej cegły, kładzionej na sztorc ściśle jedna obok drugiej.

Przeor podszedł ku oknu i założył je szczelnie sosnową ramą obciągniętą błonami ze świńskich pęcherzy. Wstrząsnął nim dreszcz, bowiem ziąb ciągnący z dworu przejął niemłode już ciało, wnikając — zda się — aż do samych trzewi. Opuściwszy celę, wędrując niespiesznie tonącym w półmroku klasztornym korytarzem, kierował się ku kościołowi, jednocześnie rozmyślając o minionych dniach, miesiącach, latach…

Oto w umyśle pojawiły się obrazy przeszłości.

Znów był złotoustym kaznodzieją, przyciągającym tłumy pogan, znów polewał wodą nisko pochylone głowy nowo nawróconych, wymawiając sakramentalne słowa formuły chrzcielnej.

Wspominał dzień największego swojego triumfu, gdy do owczarni Jezusowej przywiódł, i obmył z grzechów, książąt tamtej ziemi: Bruchusa i Bembrocha z rodzinami i dworem.

Ale oto napłynęło wspomnienie inne, wspomnienie rzezi, jaką Kumanom urządzili Tatarzy… Przed oczyma stawały mu ciała porżniętych dominikanów: Pawła i współbraci, leżące w kałużach parującej na chłodzie krwi, której ciemnopąsowa powierzchnia ścinała się, marszcząc przy tym lekko.

Jego Pan Chrystus ocalił… Jego ocalił… Czemuż? Czyż nie prosił wówczas, o koronę męczeńską także i dla siebie? Czyż nie pragnął ofiarować życia na ołtarzu Pana? Dla Pana i za Pana?

Trzeba było potem opuścić ziemię Kumanów, bo nie miał już komu głosić Królestwa Bożego. Wrócił do ojczyzny, osiadł w sandomierskim, świętojakubskim klasztorze, wiodąc żywot cichy i skromny, budując Państwo Najwyższego inaczej zgoła niż tam, w odległej krainie, budując je codzienną mrówczą pracą, budując słowem głoszonym z kazalnicy, budując przykładem świątobliwego żywota, ale bez tak ciężkiej walki o dusze, które wcześniej przemocą wydzierać musiał ze szponów Szatana.

Sadok przyzwyczajony był do bojowania przez te długie lata, więc skoro przyszło zamieszkać w Sandomierzu, czuł, że powoli gnuśnieje. Mniej tu było sposobności, iżby wykorzystać całe bogactwo, całą siłę charakteru.

Tak, miał poczucie, iż gnuśnieje i bolał nad owym srodze. Jednocześnie zaś tęskniąc za minionym, choć minione to także był trud i udręczenie, i sen na twardej ziemi, i chłód, i niejednokrotnie pusty brzuch…

Nie buntował się przecież. Wiedział, iż taka jest wola Jezusowa, że skoro go tu przysłał, że sprawił, iż został przeorem, taki a nie inny zamysł miał wobec swego sługi, zatem sługa wolę Bożą musi wypełniać z pokorą…

* * *

Wciąż daleki myślami od sandomierskiej powszedniości nakładał w zakrystii humerał, albę, stułę — oznakę kapłaństwa, ornat i manipularz.

Szczupły, wysoki, o żółtawej niezdrowej cerze, kleryk Medardus ukląkł na stopniach ołtarza, podczas gdy Sadok uniósłszy w górę rozłożone ręce szeptał modlitwy mszalne…

Dzień zimowy, pochmurny dzień, niczym nie różnił się od tylu innych. jakie w cichej, acz wytrwałej, wytężonej pracy w upływał w sandomierskim, świętojakubskim klasztorze.

Śnieg bez ustanku grubymi płatkami bezszelestnie osypywał się z obłoków na ziemię, wszystko wokół szczelnie okrywając niepokalaną białością. Przed wieczorem wypogodziło się i nawet na widnokręgu pojawiło się nieco słonecznego poblasku, który zresztą zaraz umknął przed gęstym mrokiem. Sadok posłyszawszy, iż w grodzie uczynił się jakiś wielki ruch, wszedłszy do klasztornego ogrodu rozlokowanego na łagodnym skłonie Świętojakubskiego Wzgórza, spoglądał na sąsiednie — Zamkowe. Widział tak rycerzy, jak i pachołków, przebiegających spiesznie wąskie grodowe uliczki.

“ — I cóż to się wydarzyło, że gród przypomina mrowisko, które niebaczny przechodzień roztrącił stopą?” — pomyślał zakonnik.

Postał jeszcze chwilę, a potem udał się — jak to miał we zwyczaju — do kościoła, by adorować i cześć oddawać Panu Jezusowi ukrytemu w Eucharystycznym Chlebie. Nikły, żółtawy poblask kaganka ledwie oświetlał tabernakulum i niewielki krąg posadzki tuż u stopni ołtarzowych.

Ukląkł przeor, a skrzyżowawszy ręce na piersiach i nisko pochyliwszy głowę, pełnym żarliwości szeptem wypowiadał słowa modlitw.

Długo musiał tak tkwić nieporuszony, skoro w kolanach i plecach zgiętych w pałąk — mimo iż przecież nawykłych do nabożnych ćwiczeń — poczuł ból i zmęczenie. I oto naraz posłyszał odgłos kroków odbijających się echem od nagich ceglanych ścian korytarza prowadzącego do kościoła ku celom klasztornym.

Podniósł głowę i bacznie wpatrywał się w mrok, skąd po kilku chwilach wysunęła się postać ojca Piotra, furtiana, dzierżącego w wyciągniętej przed siebie i uniesionej dłoni, długą smolną szczypę płonącego łuczywa. Za furtianem szedł jeszcze ktoś, ciężko stawiając stopy. Przeor natężył wzrok. Był to Piotr z Krępy, kasztelan sandomierski. Podźwignął się tedy z kolan leciwy przeor Sadok, a zbliżywszy, się do przybysza, zapytał:

— I cóż to cię sprowadza do mnie, o tak późnej porze, panie kasztelanie?

— Dzisiaj przed wieczorem, świątobliwy ojcze, doszły nas wieści, iż Tatarzy, idą na Sandomierz… A miasto prawie bezbronne. Nie masz zbrojnych, prócz garstki rycerzy, bo reszta przy księciu panu, w Krakowie… — A zatem?… — zapytał przeor Sadok.

— Cóż… Będziemy bronić grodu. Bez walki go nie poddamy… Wezmą go Tatarzy siłą, wola boska, ale nikt nie powie, żeśmy nie próbowali…

— A miasto? — znów zapytał przeor, spoglądając Krępie prosto w oczy. Ten opuścił głowę na piersi i wyszeptał:

— Miasta bronić nie będziemy długo… Bo i kim? Kim, skoro ludzi niedosyt…

Krępa uniósł głowę i patrząc przeorowi prosto w oczy, dodał:

— Wiesz ojcze, co owo oznacza… Klasztoru także bronić nie będziemy…

* * *

Sadok klęczał przed Ukrzyżowanym. Zaczerwienionymi z bezsenności oczyma wpatrywał się w Twarz Cierpiącego. Złocisto—szkarłatne refleksy płonącego łuczywa igrały po surowych murach, po owej Twarzy, sprawiając pozór życia w wyrzezanym z ciemnego drewna Zbawicielu.

Poza oknem był mrok. I w kątach celi też czaił się mrok. A wpośród mroku słychać było oddech Kusiciela:

— Uchodź, uchodź czym prędzej… Oddech układał się w słowa.

— Uchodź, uchodź czym prędzej… Czy warto tak głupio skończyć? Oddech potężniał, niczym fala wiosennej powodzi uderzająca o ściany domostw wzniesionych na wiślanym brzegu.

— I jakiż sens dać gardło? Jaki sens? Ileż jeszcze — żywy — mógłbyś zdziałać w świecie? Umrzeć nietrudno… Głupio umrzeć łatwo… Umrzeć z sensem, to sztuka nie lada!…

A Chrystus Pan na Krzyżu w nieustającej męce Golgoty zakrył oczy powiekami. Twarz zastygła w boleści konania… Chciał Sadok odczytać radę z owej Twarzy, przecież daleka mu była teraz… Jakże daleka… Jak jeszcze nigdy w życiu…

— Nie zostawiaj mnie, Panie, w rozterce! — Sadok uniósł ręce w błagalnym geście — Nic zostawiaj samemu sobie! czemuż wydajesz mnie na pokuszenie? Czemuż nie chronisz, czemu nie osłaniasz?

Ale Jezus uparcie milczał. Tylko twarz wykrzywiła się w skurczu niesłychanej boleści. Jego udręka i pohańbienie sięgały krawędzi piekieł — na odkupienie wszystkich bez wyjątku przewin. Na obmycie wszelkiego brudu, na starcie każdego występku…

— Zbierz braci. Skoro świt nadejdzie… zbierz braci. Uchodźcie póki jeszcze można. Komuż pomoże to, iż dacie głowy? Komu?

Jezus na Krzyżu już nie cierpiał. Twarz wygładziła się. Wpółotwarte usta zastygły w bezruchu. Skonał.

* * *

Przeor odwrócił się od ołtarza. Jeszcze tylko jedno zdanie miał wyrzec: “— Ite missa est” — “Idźcie, msza skończona”, a bracia poczną wychodzić z kościoła.

Zawahał się. Poruszył wargami raz i drugi, ale nie wydobył z nich głosu. Aż wreszcie się przemógł, by rzec:

— Wiecie bracia, że za dzień — dwa przybędą Tatarzy. Wiecie, że nie ma rycerstwa w Sandomierzu… Ot, garstka… Tyle tylko, by obsadzić grodowe wały… Miasta nikt nie będzie bronił… A jak miasta, to i klasztoru… Któż z was chce, może odejść… Poszukać bezpiecznego schowu… Nie mam prawa przymuszać nikogo, iżby pozostał… Nie wolno mi cudzym szafować żywotem…

Bracia stojąc w dwuszeregu w pośrodku świątyni milczeli, nisko pochylając głowy. Ale oto ciszę przerwał głośny szept jednego z kleryków:

— A ty, ojcze?… A ty co uczynisz?…

— Ja?…

— Sadok zawahał się przez moment, Jeszcze skądś — nie wiedzieć skąd — wnikając wprost do mózgu doszedł go głos Kusiciela:

“— Uchodź!”

— Ja?… — powtórzył — Zostaję… Zostaję, bom nie po to stawał się Panachrstusowym żołnierzem, by stchórzyć, gdy nadejdzie czas próby… Bo nie godzi się pasterzowi owiec, porzucać je, lecz do końca trwać przy nich, nawet gdy wie, iż nie będzie mógł ich ochronić przed stadem wilków… Bo nie godzi się umykać tym, którzy są tu postawieni na straży chrześcijaństwa!… Przecież… Przecież wiedziałem… Zawsze to wiedziałem, iż kiedyś przecie nadejdzie taki dzień, w którym Pan zażąda mojego życia…

I nikt już nie wyrzekł ni jednego słowa. Mnisi jęli się rozchodzić, każdy do, swoich zajęć.

* * *

Następny dzień wstał pogodny i rześki. Słońce powoli wspinało się po nieboskłonie, niezbyt ostry mróz delikatnie szczypał w policzki i płatki uszu świątobliwego przeora Sadoka, który, skoro świt udał się do ogrodu i błądząc jego alejkami, zapatrzony w cud rodzącego się dnia, odmawiał pacierze, w oczekiwaniu na głos sygnaturki, która — jak zwykle — miała oto za czas jakiś wezwać na wspólne modły wszystkich braci do kościoła.

Śnieg chrzęścił pod stopami zakonnika, a gawrony, które licznym stadem obsiadły jabłoniowe i morelowe drzewa rosnące po obydwu stronach alejki, spoglądały nań ciekawie, przekrzywiając głowy, nie podrywając się do lotu, nawet gdy mnich zbliżał się do nich. Widać czuły, czarniawe ptaszyska, iż nic im nie zagraża ze strony owego człowieka.

Naraz — wrzask przeciągły i dziki wydobywający się z tysiąca piersi, uderzył w niebo. Gawrony wylęknione wzbiły się do góry i jęły krążyć ponad miastem, kracząc doniośle i przeciągle.

Oto Tatarzy — przeprawiwszy się nocą po lodzie przez zamarzniętą Wisłę — podeszli już pod same obwałowania i teraz wrzaskiem próbowali przestraszyć obrońców. A zaraz potem przypuścili atak. Najpierw jeden, potem drugi, dziesiąty… Każdy z nich odbijał się od wałów, niczym fala morska od stromizny wyniosłego brzegu. Oto bowiem, tak rycerstwo, jak też i sami łyczkowie dzielnie bronili miasta przed pogańską szarańczą.

Gdy zmrok spłynął na ziemię. walka ustała, aby zarówno wojownicy tatarscy, jak i obrońcy Sandomierza mogli odpocząć, opatrzyć rany, pogrzebać zabitych. Noc przyniosła też sny — jednym miłe i kojące, innym przerażające koszmary…

Pogoda, jak na zamówienie najeźdźców, utrzymywała się od chwili rozpoczęcia oblężenia wspaniała. Słońce nisko wiszące ponad widnokręgiem, przegnało precz śniegowe chmury. Leciutki mrozik utwardził ścieżki.

2 lutego 1260 roku, gdy Mongołowie, skoro świt, przypuścili następny atak, wiadomym było, iż miasto dłużej nie będzie mogło się opierać. Dominikanie, nie mniej uznojeni od walczących, którym przez wszystkie te dnie i noce opatrywali rany, przyrządzali gorące posiłki, dysponowali na śmierć i kopali mogiły, prawie przestali myśleć, co się stanie, skoro poganie sforsują wały i wedrą się do środka. Ot, po prostu, nazbyt wiele ciężkiej prać nie pozostawiało czasu na rozpamiętywanie tego, co miało już rychło nadejść.

Tymczasem — tak jak każdego ranka — rozdzwoniła się sygnaturka, wzywająca mnichów na poranną mszę. Jęli tedy zewsząd — z klasztoru i z wałów — schodzić się do kościoła, a skoro już każdy zajął swoje miejsce, wyszedł z zakrystii, przyodziany w szaty liturgiczne, w asyście dwu diakonów — Stefana i Mojżesza — leciwy przeor Sadok.

Nim zbliżył się do ołtarzowych stopni, podszedł wpierw ku ciężkiemu pulpitowi, wyrobionemu z jednego kloca dębu, a wyrzezanemu zmyślnie w kształt ludzkiej postaci. Na pulpicie spoczywała księga Martyrologium. Otwarł ją i odszukawszy odpowiednią stronicę, pochylił się, aby — jak zwyczaj kazał — odczytać, któregoż to z męczenników Pańskich czci Kościół Święty tego właśnie dnia. Spojrzał na kartkę i osłupiał: oto na pergaminie jarzyły się pozłocistym blaskiem kunsztowne — nieziemską ręką wymalowane — litery układające się w zdanie.

Bezskutecznie próbował wydobyć głos z zaciśniętego bolesnym skurczem gardła. Bezgłośnie tedy poruszał ustami. Zaniepokojeni mnisi spoglądali to na niego, to na siebie nawzajem, nie rozumiejąc, cóż wydarzyć się mogło.

Wreszcie przeor skinął na diakona Stefana, a gdy młodzieniec się zbliżył, odsunąwszy się od pulpitu, wychrypiał:

— Ty czytaj…

Spojrzał Stefan w rozwartą księgę i zdumienie pomieszane z lękiem odmalowało się na jego twarzy. Mimo jednak, iż drżeć począł na całym ciele, a pot perlisty zrosił mu czoło, zebrał się w sobie i głosem niepewnym, lecz wystarczająco donośnym, aby wszyscy posłyszeć go mogli, przeczytał:

“— Dziś błogosławionego Sadoka, przeora, i czterdziestu ośmiu dominikańskich braci, w Sandomierzu przez Tatarów okrutnie pomordowanych.”

Gdy Stefan skończył czytać zgroza ogarnęła mnichów. Spoglądali na siebie przerażonymi oczyma. Oto bowiem żaden z nich ani przypuszczał, iż w tym kościele, od tego pulpitu paść mogą słowa dotyczące jego samego. Takie słowa… A przecież padły…

Sadok, uniósłszy dłonie ku górze, rzekł:

— Ach, bracia, nie lękać, lecz cieszyć się nam trzeba. Bo wielka to łaska korona męczeńska — i nie każdy może na nią zasłużyć. Myśmy przecie zasłużyli. Bowiem żaden z nas nic stchórzył… Żaden nie uciekł z Sandomierza, opuszczając Panachrystusową owczarnię…

I nie powiedziawszy już nic więcej, zbliżył się do stopni ołtarza, by rozpocząć sprawowanie Najświętszej Liturgii.

— In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti. Amen. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

— Introibo ad altare dei. — Przystąpię do ołtarza bożego — rzekł.

— Ad Deum qui letificat iuventutem meam — Do Boga, który uweselił młodść moją — odpowiedział nowicjusz, który mu ministrantował.

I odprawiała się ta msza, jak tyle innych przed nią, jakby nic się nic wydarzyło, jakby poza drzwiami nie szalała bitwa, jakby Pan nie dał cudownego znaku… Skoro przeor uniósł patenę z hostią i kielich z winem na ofiarowanie, rumor straszny uczynił się przed świątynią, a Tatarzy jęli rąbać solidne drzwi dębowe, nabijane brązowymi ćwiekami, prowadzące do kościoła Świętego Apostoła Jakuba.

A gdy Sadok wyrzekł słowa przeistoczenia: Hoc est enim Corpus meum — To jest bowiem Ciało moje. — Hic est enim calix Sanguinis mei… — To jest bowiem kielich Krwi mojej… — a białą hostię uniósł wysoko ponad głowę, gdy ministrant zadzwonił na podniesienie, z trzaskiem pękła jedna zawiasa.

Tuż po komunii zaś, pękła druga, a rozwścieczeni, ochlapani krwią pomordowanych mieszczan żołdacy tatarscy wpadli do świątyni.

A stało się to tuż po tym, jak celebrans, odwróciwszy się od ołtarza, wyrzekł: — Ite missa est! — Idźcie, msza skończona.

Dominikanie stali w dwuszeregu w pośrodku świątyni. Przez małe, wąskie okienka wpadały pozłociste smugi światła, pachniało kadzidlanym dymem. Dostojnie było i uroczyście. Toteż Tatarzy miast od razu uderzyć na mnichów, zatrzymali się w pobliżu drzwi, zbici w gromadkę, zaskoczeni ich przedziwnym spokojem.

Pewnie inaczej by było, gdyby dominikanie poczęli uciekać, krzyczeć, żebrać litości. Ale oni stali z twarzami wzniesionymi ku górze, jakby wypatrując nadejścia kogoś ze sfery gwiazd.

I oto naraz subdiakon Mojżesz, asystujący przeorowi Sadokowi, skrzyżowawszy ręce na piersi, zaintonował pieśń za umarłych:

— Salve Regina… Witaj Królowo, Matko Miłosierdzia…

Natychmiast pozostali podjęli pieśń, która z mocą wybuchła z wszystkich piersi, odbijając się pogłosem od belkowanego świątynnego stropu i surowych czewonych, ceglanych ścian.

A wówczas — jakby czar spadł z Tatarów. Oto jeden z wojowników zdjął giętki łuk z pleców, nałożył na cięciwę pierzastą strzałę i wypuścił ją ze świstem w pierś najbliżej stojącego mnicha. Ów pochylił się gwałtownie do przodu, by zaraz paść na kolana, a wreszcie osunąć się na szare, piaskowcowe pyty posadzki. Wokół leżącego jęła się zbierać krew wypływająca z piersi. Parująca na zimnie rozlewała się w coraz większą i większą ciemnopąsową kałużę.

Karol de Prevot, Męczeństwo sandomierskich dominikanów

źródło ilustracji:http://www.swietyjakub.republika.pl/meczennicy.htm

Wyciągnęli wojownicy zakrzywione szable i z okrzykiem bojowym, z wyciem, rzucili się ku śpiewającym. I siekli ich dotąd, aż ostatni upadł, aż śpiew zamilkł, aż nastała cisza…

A jeden z mnichów, który jeszcze podczas sprawowania Świętej Liturgii chyłkiem opuścił szereg i skrył się na chórze, albowiem przeląkł się śmierci, skoro zobaczył współbraci swoich okrutnie pomordowanych, zawstydził się swego tchórzostwa, zszedł z chóru i uklęknąwszy przy zwłokach, jął za zabitych odmawiać pacierze.

Gdy dostrzegli go Tatarzy, przepełnieni wściekłością, rozsiekli go szablami. I nie ocalał nikt spośród sandomierskich dominikanów…

A gdy Tatarzy objuczeni łupami opuścili kościół i klasztor, oto aniołowie niebiescy przybyli z gałęźmi palmowymi, aby dusze pomordowanych zaprowadzić przed oblicze Pańskie, iżby za wierność mogli odebrać wiekuistą nagrodę w Raju.

A imiona owych Męczenników były te:

Błogosławiony Sadok, przeor. Błogosławiony Paweł, wikary. Błogosławiony Malachiasz, kaznodzieja. Błogosławiony Piotr, furtian. Błogosławiony Jędrzej, jałmużnik. Błogosławiony Jakub, mistrz nuwicjatu. Błogosławiony Abel, syndyk. Błogosławiony Szymon, penitencjarz. Błogosławiony Klemens. Błogosławiony Barnabasz. Błogosławiony Eliasz. Błogosławiony Bartłomiej. Błogosławiony Łukasz. Błogosławiony Mateusz. Błogosławiony Jan. Błogosławiony Barnabasz II. Błogosławiony Filip. Błogosławiony Joachim, diakon. Błogosławiony Józef, diakon. Błogosławiony Stefan, diakon. Błogosławiony Tadeusz, subdiakon. Błogosławiony Mojżesz. subdiakon. Błogosławiony Abraham, subdiakon. Błogosławiony Bazyli, subdiakon. Błogosławiony Dawid, kleryk. Błogosławiony Aaron, kleryk. Błogosławiony Benedykt, kleryk. Błogosławiony Onufry, kleryk, Błogosławiony Dominik, kleryk. Błogosławiony Michał, kleryk. Błogosławiony Maciej, kleryk. Błogosławiony Maurus, kleryk. Błogosławiony Tymoteusz, kleryk. Błogosławiony Gordian, kleryk. Błogosławiony Felicjan, kleryk. Błogosławiony Marek, kleryk. Błogosławiony Jan, kleryk. Błogosławiony Gerwazy, kleryk. Błogosławiony Krzysztof. kleryk. Błogosławiony Donatus, kleryk. Błogosławiony Medardus, kleryk. Błogosławiony Walenty, kleryk. Błogosławiony Dawid, nowicjusz. Błogosławiony Makary, nowicjusz. Błogosławiony Rafał, nowicjusz. Błogosławiony Izajasz, nowicjusz. Błogosławiony Cyryl, laiczek. Błogosławiony Hieronim, laiczek. Błogosławiony Tomasz, organista.

Te oto imiona w swoim dziele MATKA ŚWIĘTYCH POLSKA, w Krakowie roku Pańskiego 1767 tłoczonym, podał O. Floryan Jaroszewicz, kapłan zakonu Ś.O. Franciszka. reformat, z sandomierskiego konwentu Ś. Józefa. Kościół Rzymski Katolicki męczenników owych wyniósł na ołtarze, a ich święto wyznaczył na dzień 2. czerwca.

Andrzej Sarwa

———–

P.S. Dziś na dachu sandomierskiego kościoła św. Jakuba rosną brzozy, ściany prezbiterium popękane, wnętrze… brak słów… można więc już bezpiecznie chwalić Czyngis-chana i jego spadkobierców, bo o tamtych wydarzeniach jakoś nie chce się już pamiętać...

==============================

mail:

PSNLiN wzywa rząd do odstąpienia od legalizacji przymusu szczepień ochronnych dzieci.

PSNLiN.pl

@PSNLIN3

Polskie Stowarzyszenie Niezależnych Lekarzy i Naukowców (PSNLiN) wzywa rząd do odstąpienia od legalizacji przymusu szczepień ochronnych populacji dziecięcej. PIS forsuje przymus szczepień dzieci. Zareaguj!!! Pobierz i wyślij pismo do 4.09.2023r. https://psnlin.pl/news,polskie-stowarzyszenie-niezaleznych-lekarzy-i-naukowcow-psnlin-wzywa-do-odstapienia-od-legalizacji-p,200.html

olskie Stowarzyszenie Niezależnych Lekarzy i Naukowców (PSNLiN) wzywa do odstąpienia od legalizacji przymusu szczepień ochronnych populacji dziecięcej
Wobec publikacji przez Ministerstwo Zdrowia projektu rozporządzenia w sprawie przymusowych szczepień dzieci nr #MZ1574 w związku z uchyleniem obowiązku przez Trybunał Konstytucyjny w pierwszym orzeczeniu z 9 maja SK 81/19 https://legislacja.rcl.gov.pl/projekt/12376156/katalog/13001616#13001616

- rozporządzenia, które ma stać się aktem prawa powszechnie obowiązującego, Polskie Stowarzyszenie Niezależnych Lekarzy i Naukowców wzywa władze ustawodawcze w Polsce do nie wyrażania zgody na legalizację przymusu szczepień dzieci! Uzasadnienie swojego stanowiska, przekazaliśmy do Trybunału Konstytucyjnego w maju 2023r.

=======================

mail: Chcą jak kurczaki