{Brak tych młodych Ukraińców, co chcą sobie “fajnie pożyć”, popić.. itde…]
[ministra zmienili, a Scheiss, czyli “zboże techniczne”, zamienione na ” “czyściwo przemysłowe“, dalej wjeżdża.. ]
{Brak tych młodych Ukraińców, co chcą sobie “fajnie pożyć”, popić.. itde…]
[ministra zmienili, a Scheiss, czyli “zboże techniczne”, zamienione na ” “czyściwo przemysłowe“, dalej wjeżdża.. ]
Język kłamie głosowi a głos myślom kłamie…
Izabela BRODACKA 15 kwietnia 2023
W mojej klasie w szkole podstawowej był chłopczyk o podwójnym bardzo charakterystycznym nazwisku połączonym spójnikiem „vel”. Kiedyś przyniósł do szkoły prawdziwy pistolet i wyszło na jaw, że jest synem jakiegoś tajniaka, ubeka. Nie podaję tego bardzo rzadkiego podobno nazwiska bo noszą je, jak sprawdziłam, szanowani ludzie różnych szanowanych zawodów, którzy zapewne nic nie wiedzą o rodzinnym trupie w szafie. A może wiedzą i się tym nawet szczycą. W naszych czasach wszystko jest możliwe. Chłopczyk wielokrotnie odgrażał się w klasie, że jego ojciec kogoś z nas aresztuje i „wyśle na białe niedźwiedzie”. Używał takiej retoryki, wyraźnie wyniesionej z domu.
Naiwnym wydaje się, że „vel” to coś w rodzaju „von” i że nobilituje posiadacza podwójnego nazwiska. Tymczasem „vel” to łacińskie słowo, znaczące „czyli”. Jeśli występuje z dwoma nazwiskami, to wskazuje na to, że ktoś używał lub używa tych dwóch nazwisk. Zwykle przynajmniej jedno z nich jest fałszywe albo celowo zmienione po to, by jego właściciel mógł ukryć swoją tożsamość. Konstrukcję typu „Kowalski vel Nowak” spotyka się najczęściej w komunikatach policyjnych i w kronice kryminalnej.
Kolejne nieporozumienie językowe to nieprawidłowe użycie zwrotu: „między Bogiem a prawdą” zamiast prawidłowo: „Bogiem a prawdą”. „Bogiem a prawdą” oznacza „prawdę mówiąc”. Przywołuje obyczaj przysięgania na Boga aby nasze słowa uznano za prawdę. Przecież między Bogiem i prawdą nie można nic stawiać bo Bóg jest prawdą nawet w rozumieniu wyłącznie kulturoznawczym.
To przeinaczenie ma jednak swoją logikę. Sens tego powiedzenia grawituje od „ściśle rzecz biorąc” do „na marginesie”. Tak jakby między prawdą i prawdą była jakaś szczelina w której mieści się to co mówimy. To typowo postmodernistyczne podejście do prawdy.
Do języka potocznego wszedł obecnie termin: „zadziało się” używany zamiast: „ zdarzyło się”, „stało się”, „miało miejsce”. Kto to u licha wymyślił? Przecież „zapodziało się” lub „zadziało się” znaczyło zawsze „zagubiło się”.
Nie chodzi mi o to, żeby wyśmiewać czyjeś błędy językowe czy nieporadność językową. Fascynują mnie jednak przemiany języka, te spontaniczne, mimowolne a nie zadekretowane tak jak idiotyczna zmiana zwrotu „na Ukrainie” na zwrot „ w Ukrainie” inspirowana polityką. Taką spontaniczną zmianą sensu słowa na dokładnie przeciwny jest używanie słowa „bynajmniej” nie w sensie przeczenia lecz potwierdzenia. Podobnie w przeciwnym, pozytywnym sensie używane jest przez niektórych słowo „niestety”. Pamiętam z kabaretowego programu radiowego; „to moja narzeczona bynajmniej niestety”.
Każda zmiana języka zarówno spontaniczna jak i zadekretowana jest znacząca. Doskonale rozumiał to Orwell. Komunistyczną nowomową i jej rolą w niewoleniu społeczeństwa zajmował się w Polsce miedzy innymi wybitny socjolog Jakub Karpiński.
Podstawowy problem to rozróżnienie pomiędzy znaczącym i znaczonym. Pamiętna jest przedwojenna anegdota sądowa opisująca skazanie kobiety za nazwanie sąsiada „sufraganem”. Kobieta nie widziała zapewne co oznacza słowo sufragan ale zdecydowanie chciała sąsiada obrazić. Słowo neutralne może być zatem uznane za obraźliwe w zależności od intencji osoby je wypowiadającej. Inna wielokroć przytaczana anegdota mówi o procesie pewnego wieśniaka, który nazwał Franciszka Józefa starym pierdołą. Krakowscy językoznawcy poproszeni o ekspertyzę oświadczyli zgodnie że „ stary pierdoła” oznacza „szanowanego i lubianego starszego człowieka” i chłopina został uniewinniony.
Żarty językowe stają się z czasem normą językową. Boję się więc czasem nawet żartować. Na przykład historyka sztuki nazywa się u nas w domu „histerykiem sztucznym” na cześć pewnej damy tej specjalności, która była niezwykle pobudliwa i niezwykle nadęta. Muzykę klasyczną nazywamy „muzyką pogrzebową” od czasu gdy jeźdźcy z tatersalu w Koczku zgłosili się do właściciela ośrodka ze skargą, że słuchamy muzyki pogrzebowej. Na niedogotowany makaron mówimy „al dante” zamiast „al dente” od czasu gdy ku naszej radości tak usprawiedliwiał paskudną pastę bardzo miły kelner z restauracji w Siemianach nad Jeziorakiem. Pewnie myślał, że Dante lubił jadać surowe kluchy. Zamiast „mam to w nosie” mówimy „mam to w nosiu” ponieważ politycy i dziennikarze nagminnie mówią „ w cudzysłowiu” zamiast poprawnie „w cudzysłowie”.
Te żarty to nasz rodzinny slang, persyflaż. Ze zgrozą myślę, że usłyszę kiedyś te same słowa wypowiadane zupełnie serio przez dziennikarza lub polityka. Podobnie jak zupełnie serio dziennikarze mówią „w tych pięknych okolicznościach przyrody” choć te słowa padły jako dowcip z ust Jana Himilsbacha w satyrycznym filmie „Rejs” Marka Piwowskiego, a inny frazeologizm o żartobliwej proweniencji: „i to by było na tyle” jest też coraz częściej przez nich używany na serio.
To znak czasów, signum temporis. Kiedyś to lud psuł język elit. Na przykład mówiąc „ kontrol” zamiast kontrola, albo „sosza” zamiast „szosa”. Również używając jako przerywnika niecenzuralnych słów. Obecnie język ludu, czyli nas wszystkich, psują elity. Elity władzy, elity mediów, elity naukowe. Oto jeden z przykładów. Małgorzata Kidawa-Błońska odczytując z mównicy sejmowej nazwę dzieła Kopernika “O obrotach sfer niebieskich” przekręciła ją na: „O obrotach stref niemieckich”.Chciałabym wierzyć, że był to tylko lapsus. A może to wręcz przejęzyczenie freudowskie? Inny przykład. Profesor Uniwersytetu Szczecińskiego Inga Iwasiów podczas demonstracji na szczecińskim Placu Solidarności bodajże w 2020 roku używała w swoim wystąpieniu wyjątkowo wulgarnych słów. Cytuję dosłownie : „jebać PiS i wypierdalać”. W jej obronie stanęli miedzy innymi dr Mikołaj Iwański, prorektor Akademii Sztuki w Szczecinie oraz dr hab. Tomasz Kitliński z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. No cóż. Ideał Uniwersytetu jako świątyni wiedzy i kultury sięgnął bruku. Chciałabym jednak mieć nadzieję, że pani profesor stylizuje się tylko na ulicznicę.
I jej język kłamie głosowi a głos myślom kłamie.
HANDEL Z WROGIEM ?? [Pajac potrafi!!]
Czy administracja Bidena ma pomysł na rozwiązanie konfliktu w obliczu szerzącej się korupcji w Kijowie i gromadzenia się wojsk amerykańskich na granicy z Ukrainą?
Rząd Ukrainy, na czele którego stoi Wołodymyr Zelensky, wykorzystuje fundusze amerykańskich podatników, aby drogo płacić za niezbędny olej napędowy, który utrzymuje ukraińską armię w ruchu w jej wojnie z Rosją.
Nie wiadomo, ile rząd Zelensky’ego płaci za galon paliwa, ale Pentagon płacił aż 400 dolarów za galon, aby przetransportować benzynę z portu w Pakistanie, ciężarówką lub na spadochronie, do Afganistanu podczas trwającej tam dekady amerykańskiej wojny.
Nie wiadomo też, że Zelensky kupował paliwo od Rosji, kraju, z którym i Waszyngton jest w „stanie wojny”, a ukraiński prezydent i wielu z jego otoczenia skubało niezliczone miliont amerykańskich dolarów przeznaczonych na zakup oleju napędowego.
Jeden z szacunków analityków Centralnej Agencji Wywiadowczej określił zdefraudowane fundusze na co najmniej 400 milionów dolarów w zeszłym roku; inny ekspert porównał poziom korupcji w Kijowie jako zbliżony do tego z wojny w Afganistanie, “chociaż nie będzie profesjonalnych raportów z audytu wychodzących z Ukrainy”.
“Zelensky kupuje od Rosjan olej napędowy z rabatem“, powiedział mi jeden znający się na rzeczy urzędnik amerykańskiego wywiadu. “A kto płaci za gaz i ropę? My.
Putin i jego oligarchowie zarabiają na tym miliony”.
Wiele ministerstw rządowych w Kijowie dosłownie “rywalizowało”, powiedziano mi, o założenie firm -przykrywek dla kontraktów eksportowych na broń i amunicję z prywatnymi handlarzami bronią na całym świecie, z których wszyscy zapewniają sute łapówki. Wiele z tych firm znajduje się w Polsce i Czechach, ale uważa się, że inne istnieją w Zatoce Perskiej i Izraelu. “Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy dowiedzieli się, że istnieją inne w takich miejscach jak Kajmany i Panama, i jest w nie zaangażowanych wielu Amerykanów” – powiedział mi amerykański ekspert od handlu międzynarodowego.
Kwestia korupcji została bezpośrednio poruszona z Zelenskim podczas spotkania w styczniu ubiegłego roku w Kijowie z dyrektorem CIA Williamem Burnsem. Jego przesłanie do ukraińskiego prezydenta, jak powiedział mi urzędnik wywiadu mający bezpośrednią wiedzę o spotkaniu, było jak z filmu o mafii z lat 50-tych.
Starsi generałowie i urzędnicy państwowi w Kijowie byli wściekli na to, co postrzegali jako chciwość Zelensky’ego, więc Burns powiedział ukraińskiemu prezydentowi, ponieważ “brał większą część pieniędzy z tych pieniędzy, które trafiała do generałów”.
Burns przedstawił również Zelensky’emu listę trzydziestu pięciu generałów i wyższych urzędników, których korupcja była znana CIA i innym członkom amerykańskiego rządu. Zelensky odpowiedział na amerykańskie naciski dziesięć dni później, publicznie zwalniając dziesięciu najbardziej ostentacyjnie kradnących urzędników z listy – i robiąc niewiele więcej. “Tych dziesięciu, których się pozbył, bezczelnie przechwalało się pieniędzmi, które mieli – jeżdżąc po Kijowie w swoich nowych mercedesach” – powiedział mi urzędnik wywiadu.
=========================================
Mail :
<< “Zelensky kupuje od Rosjan olej napędowy z rabatem“, powiedział mi jeden znający się na rzeczy urzędnik amerykańskiego wywiadu. “A kto płaci za gaz i ropę? My.
Putin i jego oligarchowie zarabiają na tym miliony”. >>
To nie tylko pajac, ale i zbrodniarz.
Zresztą w tej trójce – sami zbrodniarze:
Putin sprzedaje olej, by czołgi ukraińskie .MOGŁY ZABIJAĆ Rosjan.
Zelensky płaci Rosjanom za olej.
Pieniądze Zelenskemu dostarczają Amerykanie, świadomi sposobu ich wykorzystania.
Byle wojenka trwała.
Jak w drugiej wojnie światowej.
Żołnierze amerykańscy walczyli na froncie, a bank BIS w Szwajcarii zasilał gotówką Hitlera.
Tak główka (olej) pracuje.
Na podst.: wydalismy-juz-na-pomoc-ukrainie-50-miliardoów
Polska wydała łącznie na pomoc Ukrainie ok. 50 mld złotych, tj. 2 proc. polskiego PKB – powiedziała minister finansów Magdalena Rzeczkowska w dyskusji think-tanku Atlantic Council w Waszyngtonie. Zaznaczyła przy tym, że wydatki te są konieczne, bo „Ukraina walczy za przyszłość Polski”.
Pytana podczas dyskusji na marginesie odbywających się w tym tygodniu spotkań wiosennych MFW i Banku Światowego o polską pomoc dla Ukrainy i jej efekty, szefowa MF wymieniła cały szereg sposobów pomocy, od przyjęcia uchodźców i uchwalenia dla nich pakietu udogodnień, przez pomoc humanitarną i wojskową.
– Całkowita kwota wydatków na Ukrainę wynosi do 2 proc. naszego PKB, tj. ok. 50 mld złotych, więc to jest naprawdę ważna pozycja w naszym budżecie – powiedziała minister. Zaznaczyła przy tym, że choć Polska nie otrzymała części zapowiadanych pieniędzy na ten cel z Unii Europejskiej, to „mimo wszystko, jest to coś, co trzeba zrobić, bo Ukraina walczy za naszą przyszłość, za nasze wartości i za naszą wolność.
[Dalej bla-bla-bla, więc opuszczam MD]
Stanisław Michalkiewicz 14 kwietnia 2023 namiestnik
Antoni Słonimski wspomina, jak to przed wojną przyjechał do Warszawy Włodzimierz Majakowski, podówczas czołowy sowiecki „poeta proletariacki” („Mnie legczie czem drugim, ja Majakowski. Siżu i jem kusok konski”- Mnie lżej niż innym, ja Majakowski. Siedzę i jem kawałek koniny – pisał w okresie głodu w Sowdepii). Związek Literatów, który go podejmował, wydał na jego cześć przyjęcie w hotelu „Bristol”. Podczas kolacji Majakowski, chcąc okazać ostentacyjne lekceważenie „burżuazyjnym” formom towarzyskim, sięgnął ręką do salaterki z kiszonymi ogórkami, wyjął jeden i ostentacyjnie zakąsił. Siedzący naprzeciwko niego Słonimski sięgnął wtedy ręką do salaterki z sałatką majonezową i całą garść wepchnął sobie do ust. Na ten widok Majakowski roześmiał się i odłożył trzymany w ręku ogórek na talerzyk.
Przypomniała mi się ta historia z okazji przyjazdu do Warszawy z gospodarską wizytą w charakterze Namiestnika Pana Naszego z Waszyngtonu, ukraińskiego prezydenta Włodzimierza Zełeńskiego. Pan prezydent Duda powitał go w garniturze pod krawatem, podczas gdy prezydent Zełeński wystąpił w kostiumie w postaci podkoszulka, którego chyba nigdy nie zdejmuje. I tak dobrze, że nie pojawił się w piżamie albo w kalesonach.
Ciekawe, że pani Zełeńska, co to potrafiła w godzinę wydać w paryskim luksusowym magazynie 40 tysięcy euro, nie pomyślała o tym, żeby sprokurować sobie kostium „małej, dzielnej żony żołnierza”, tylko wystąpiła w zwyczajnym stroju, to znaczy – w sukni i płaszczu, podobnie jak pani prezydentowa Agata Dudzina. Prezydent Zełeński na „dzieńdobry” dostał od prezydenta Dudy order Orła Białego – pewnie gwoli udobruchania z powodu myśliwców MiG 29, na które strona ukraińska kręci nosem, że „przestarzałe” i w ogóle – Scheiss – i domaga się samolotów F-16. Oczywiście za darmo, bo przecież umowa z 2 grudnia 2016 roku obowiązuje. To może rzeczywiście lepiej zatkać mu usta orderem Orła Białego? To wysokie odznaczenie nikogo nie hańbi, chociaż, obok pana red. Michnika, dostali je również rozmaici konfidenci.
Wizyta prezydenta Zełeńskiego w Warszawie spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Oficjalnie ma nam „podziękować” za darmowe dostawy broni, amunicji i tak dalej, za wzięcie na utrzymanie polskich podatników około 2 milionów „uchodźców”, no i za zapchanie polskich magazynów zbożem wtrynionym Polsce przez tamtejszych oligarchów, co to mają latyfundia powyżej pół miliona hektarów.
Nawiasem mówiąc, właśnie z tego powodu podał się do dymisji pan Kowalczyk, minister rolnictwa w rządzie „dobrej zmiany”, ale najwyraźniej jest on tylko kozłem ofiarnym, bo tu inni szatani byli czynni, a on tylko wykonywał rozkazy. Kandydat na jego następcę, były minister rolnictwa pan Ardanowski odgraża się, że „natychmiast wstrzyma” import tego zboża do Polski, ale każdy najpierw się tak odgraża, a potem przychodzą do niego panowie i powiadają jemu: „wy Ardanowski, wiecie, rozumiecie, wy lepiej bardzo u nas uważajcie, bo będzie z wami brzydka sprawa” – no i taki jeden z drugim dygnitarz już wie, czego się trzymać i odtąd jest cichy i pokornego serca.
Więc oczywiście bardzo się cieszymy, że prezydent Zełeński będzie nam dziękował, bo jak wiadomo, dobra psu i mucha – ale tak naprawdę, to po co przyjechał? Pewne światło rzuca na to publikacja, która w ostatnią niedzielę ukazała się w poświęconym polityce zagranicznej amerykańskim piśmie „Foreign Policy” – żeby mianowicie Polska utworzyła z Ukrainą jedno państwo. W tej sytuacji wypada przypomnieć, że w porywie serca gorejącego, o „unii” Polski z Ukrainą bredził 3 maja ubiegłego roku również pan prezydent Duda, ale potem ktoś starszy i mądrzejszy musiał mu wyperswadować, żeby nie wychodził przed orkiestrę, tylko znał swoje miejsce w szyku, więc bredził juz przytomniej, że to niby granica polsko-ukraińska, powinna „łączyć” – cokolwiek by to miało znaczyć – a nie „dzielić”. Żeby nawet jednak „łączyła”, to najpierw jednak musiałaby istnieć, a w tej sytuacji o żadnej „unii” mowy być nie może.
Teraz jednak za pośrednictwem „Foreign Policy”, w ten niezobowiązujący sposób odezwał się Nasz Najważniejszy Sojusznik, który najwyraźniej już obmyślił dla nas świetlaną przyszłość. Mamy mianowicie podjąć suwerenną decyzję o zlaniu się w jedno państwo z Ukrainą, dzięki czemu, na wypadek, kiedy na Ukrainie zabraknie ostatniego Ukraińca, to Nasz Najważniejszy Sojusznik będzie, jak gdyby nigdy nic, prowadził wojnę z Rosją w celu jej „osłabienia”, do ostatniego Polaka. Oczywiście autor artykułu, jakiś słowacki „ekspert” od robienia ludziom wody z mózgu, roztacza przed nami niebywale ekscytujące perspektywy, tak zwane – jak to w żydowskiej gazecie dla Polaków napisał kiedyś Aleksander Smolar – „postjagiellońskie mrzonki” – że to niby do spółki z Ukraińcami rozgromimy Rosję i w ten sposób Polska będzie od morza do morza, to znaczy – od Pacyfiku po Atlantyk.
Warto w tej sytuacji przypomnieć, że podobne wizje w swoim czasie rozsnuwał Mieczysław Moczar mówiąc, że „dla nas, partyjniaków”, prawdziwą ojczyzną jest Związek Radziecki, a nasze granice – kto wie, może gdzieś hen, na Gibraltarze? Wystarczy tedy, że „ekspert” podstawi za „Związek Radziecki” Ukrainę, a za „Gibraltar” – rdzennie polskie miasto Władywostok nad Pacyfikiem, żeby dzisiejsi „partyjniacy” dostali orgazmu, jak przy jakimś zbiorowym gwałcie. Nie konfunduje ich nawet ruski jądrowy arsenał, podobnie jak statysty z rządu RP w Londynie nie konfundowało zbliżanie się Armii Czerwonej do polskiej granicy: co tam Sowieci! Strzelają amunicją angielską, a żywność mają amerykańską! – jak wspominał Stanisław Cat-Mackiewicz.
Bolesny powrót do rzeczywistości po tych marzycielskich euforiach byłby taki, że Polska – zgodnie z tym, co niedawno mówił ambasador RP w Paryżu, pan Rościszewski – „nie miałaby wyjścia”, jak włączyć się do tego konfliktu ze wszystkimi tego konsekwencjami. Z punktu widzenia Naszego Najważniejszego Sojusznika byłoby to znakomite wyjście – bo nastąpiłaby dostawa na ukraińską wojnę świeżego mięsa armatniego, w dodatku w sposób nie angażujący ani Stanów Zjednoczonych, ani w ogóle – NATO, bo procedury przewidziane w art. 5 traktatu waszyngtońskiego uruchamiane są tylko w przypadku „zbrojnej napaści” na państwo członkowskie, a nie w przypadku włączenia się takiego państwa do wojny prowadzonej formalnie przez państwa do NATO nie należące.
Czy zatem prezydent Zełeński przypadkiem nie przybył do Warszawy z gospodarską wizytą, by jako Namiestnik Pana Naszego z Waszyngtonu objawić nam naszą najbliższą i dalszą przyszłość? Jeśli tak, to nic dziwnego, że nie fatygował się nawet, by zmienić koszulę.
Z Centralnym Portem Komunikacyjnym jest jak z Yeti: wszyscy o nim mówią, a nikt go nie widział. I zapewne nikt nigdy nie zobaczy.
Paweł Wojciechowski 14.04.2023 yeti-na-miare-naszych-mozliwosci
Jeśli bowiem dzisiejsza opozycja wygra wybory, to raczej wstrzyma giga-inwestycję w port lotniczy w Baranowie, a zdecyduje się tylko na realizację części połączeń kolejowych dla kolei dużych prędkości.
Słusznie więc pytają niepokorni, którzy nie chcieli sprzedać swoich gruntów: „po co nas straszycie przymusowymi wywłaszczeniami, skoro nie ma ani decyzji środowiskowej, ani nawet decyzji lokalizacyjnej”? Na dodatek nie wiadomo, co będzie po wyborach.
Zagadką pozostaje także to, ile pieniędzy dotychczas utopiono w realizacji tej sztandarowej inwestycji, co zresztą z rozbrajającą szczerością przyznaje pełnomocnik rządu do spraw CPK. Pełną parą idą jednak przygotowania do wbicia łopaty, jeszcze przed wyborami.
Najtrafniej pomysł podsumował prezes Ryanaira: „Jeśli chodzi o CPK, to szczerze powiem, że nie rozumiem tej inwestycji. Mimo że podatnicy wydali na ten bezsensowny projekt miliardy, nadal jeszcze można z niego zrezygnować i nie brnąć dalej. To lotnisko jest niepotrzebne. Zostało zaplanowane w nieodpowiednim miejscu i w niewłaściwych czasach. Tylko bardzo głupi politycy mogli zdecydować się na coś takiego. Warszawa ma już dwa porty lotnicze. Wystarczy je dobrze wykorzystać”.
Mowa o wizji duo–portu opartego na lotniskach na Okęciu i w Modlinie. Jednak na razie trwa urzędowe utrudnianie rozbudowy tego drugiego portu. Chociaż kilkanaście dni temu, po korzystnym wyroku w NSA, pojawiła się iskierka nadziei. I być może za cztery lata zostanie wybudowane niespełna 5,5 km linii kolejowej niezbędnej dla rozwoju lotniska.
Choć nigdy nie zrobiono analizy porównawczej obu koncepcji, to jest oczywiste, że rozbudowa dwóch istniejących lotnisk jest dużo tańsza niż budowa nowego. Brak realizmu wynika również z ignorowania potrzeb klientów, przewoźników i mieszkańców miast. Pasażerowie preferują dziś porty regionalne i połączenia bez przesiadek. Iluzją jest to, że „narodowy przewoźnik” wykorzysta port w Baranowie jako węzeł przesiadkowy. Zwłaszcza po zamknięciu nieba nad Rosją, co mocno ogranicza azjatycki kierunek lotów. Mieszkańcy oczekują kolei dużych prędkości łączących centra miast. Dlatego koncentryczny układ torów powinien się zbiegać w stolicy, a nie w porcie lotniczym odległym od niej o 40 km.
Niestety, rząd spieszy się z wydawaniem publicznych pieniędzy na port lotniczy w szczerym polu, a nie na inwestycje kolejowe. W ub.r. zbudowano 2 km nowych dróg kolejowych w Polsce. Gdyby budowano w tym tempie, co teraz, to budowa 2 tys. km nowych szlaków CPK zajmie 1000 lat!
Aby jednak nie było wrażenia, że partia rządząca nie daje rady, to jak feniks z popiołów powstało lotnisko w Radomiu. Tam prace rozpoczynano już dwukrotnie. Najpierw wydano 120 mln zł. Powstał port lotniczy „najbezpieczniejszy na świecie”, bo nikt z niego nie latał. W rekordowym roku poleciało z niego mniej niż 10 tys. pasażerów! Potem wpompowano kolejne 800 mln zł, dwukrotnie więcej, niż zakładano. Teraz Radom będzie nie tylko najbezpieczniejszy, ale i najdroższy.
Chętnych na jego użytkowanie (oczywiście poza „narodowym przewoźnikiem”) na razie brak, głównie z powodu czasu dojazdu. Na podróż z warszawskiego Dworca Centralnego do portu lotniczego Warszawa-Radom, bo tak nazywa się nowe-stare lotnisko, trzeba przeznaczyć dwie godziny. Paradoksalnie, jednak jeśli zmodernizuje się połączenie kolejowe do Radomia, to rozwiązanie będzie lepsze niż CPK.
Może więc warto zrezygnować z „Baranowa naszych marzeń”, na rzecz „Radomia naszych możliwości”? Jest jeszcze czas.
slowacja-zamyka-rynek-dla-ukrainskiego-zboza-i-maki
Słowackie ministerstwo rolnictwa zakazało wprowadzania na rynek pochodzącego z Ukrainy zboża i wyprodukowanej z niego mąki. Jednocześnie nie wprowadzono zakazu importu ukraińskiego zboża. Decyzja jest reakcją na stwierdzenie w zbożu z Ukrainy groźnego dla zdrowia stężenia pestycydów.
Minister rolnictwa Słowacji Samuel Vlčan w środę informował o przekroczonych normach stężenia pozostałości pestycydów w transporcie 1500 ton zboża pochodzącego z Ukrainy.
Laboratoryjna analiza ustaliła, że stężenie jest groźne dla zdrowia. W konsekwencji resort uznał, że całe znajdujące się w magazynach na terenie Słowacji zboże i powstałe z niego przetwory nie mogą być wprowadzane na rynek.
Całość pochodzącego z Ukrainy zboża zostanie poddana kontroli, poinformował w komunikacie resort rolnictwa. Jednocześnie władze nie wydały zakazu sprowadzania ziarna z Ukrainy, ale stanowczo odradzają jego import.
Vlčan ma o podjętych decyzjach powiadomić ambasadora Ukrainy w Bratysławie Myroslava Kastrana. Zapowiedziano także spotkanie szefów resortów rolnictwa krajów Grupy Wyszehradzkiej czyli Polski, Słowacji, Czech i Węgier oraz Bułgarii i Rumunii. Rzecznik resortu powiedział PAP, że do rozmowy dojdzie w piątek w trybie online.
======================
mail: do nas przekierują??
nie-dostana-preferencji-na-ukrainie
Wojna w Ukrainie jeszcze trwa, ale władze kraju już myślą o jego odbudowie. — Polska nie dostanie jakichś specjalnych ułatwień prawnych zabezpieczających interesy naszego biznesu na Ukrainie. „Byłoby to bowiem sprzeczne z prawem unijnym” — mówi z wnp.pl Igor Burakowski, profesor uniwersytecki z Kijowa.
Według Burakowskiego powojenne scenariusze są opracowywane w ministerstwie ekonomiki Ukrainy, banku narodowym i nawet w Międzynarodowym Funduszu Walutowym. — Wedle prognoz, w związku z wojną, nastąpi zmniejszenie PKB Ukrainy o około 40 proc.
W rozmowie prof. stwierdził, że indywidualnych preferencji dla polskiego biznesu jak na razie NIKT NIE PROPONUJE. — Bo to byłoby niezgodne z prawami unijnymi. Tyle, że choćby z racji na bliskość geograficzną, kulturową i tak polski biznes będzie miał faktyczne preferencje w kontaktach mających zaowocować konkretnymi kontraktami — wyjaśnił.
Burakowski dodał, że obecnie w Kijowie przedstawia się krajom zachodnim propozycję ustanowienia “jakiegoś międzynarodowego systemu ubezpieczeń dla przychodzącego biznesu”. — Jeśli taki system zostanie wypracowany, to będzie ułatwieniem dla wszystkich potencjalnych inwestorów. Jeśli zaś chodzi o udział polskiego biznesu w odbudowie Ukrainy, to wszystko będzie zależało od tegoż biznesu i wielkości kapitału, jaki będzie on chciał zaangażować na Ukrainie — ocenił.
================
Te polit-poprane nieuki nie wiedzą, że po polsku należy pisać Na Ukrainie, na Litwie, czy Słowacji. „Njuspik”… to szambo językowe.
CzarnaLimuzyna czysciwa-przemyslowego
„Bestie antyszczepionkowe, robakofoby, antysemici i ruskie onuce”.
Lista nie jest zamknięta. Dołączają, wymieniane przez sygnalistów (*), kolejne radykalne grupy dla których „zrównoważony rozwój i zielony ład” są solą w oku.
Gdyby nie kampania wyborcza ostatnia afera byłaby ogłoszona jako sukces rządu PiS. Tak było z ratyfikacją i podpisaniem Traktu Lizbońskiego, podpisaniem wszystkich dotychczasowych cyrografów klimatycznych łącznie ze zgodą na neomarksistowską praworządność.
Ach, gdyby nie trwająca kampania, inaczej z nimi byśmy pogadali – srożył się podobno jeden z tych, któremu się należy, według jednych – nagroda, a według “antyszczepionkowych bestii”, szubienica.
Ostateczna wersja jest taka, że Ukraina już niedługo „wstrzyma się” z wysyłaniem do Polski pleśni, grzybów i robaków. Równocześnie minister Telus stwierdził bez ogródek: „Do Europy płynie również zboże rosyjskie”.
Tymczasem policja udaremniła próbę blokady przejścia kolejowego PKP LHS.
– Będziecie jeść chleb ze zboża technicznego – mówił do funkcjonariuszy Michał Kołodziejczak.
Pazerny Kołodziejczak nie ma racji. Od dwóch dni nie jest to już “zboże techniczne” tylko “czyściwo przemysłowe”, a tego blokować nie można.
Według Marcina Sobczuka, rolnika ze Stowarzyszenia „Oszukana Wieś”, obecnie ukraińskie zboże wjeżdża do Polski jako czyściwo przemysłowe.– Służby na granicy dostały wytyczne, by tira odprawiać do trzech minut. W tym czasie nie da się nawet odbezpieczyć plandeki– mówi Sobczuk./rp.pl/
Jak zwykle w takich momentach ujawnia się ruska agentura próbując przestraszyć Polaków:
Butwienie ziarna i rozwój pleśni drastycznie zwiększa ryzyko zatrucia mykotoksynami, które są substancjami toksycznymi i kancerogennymi, wytwarzanymi przez niektóre grzyby pleśniowe.
„My dbamy o to, żeby pomóc polskiemu rolnikowi, bo jest sprawa tragiczna związana z wojną. Sprawa związana z agresorem, którym jest Putin. A wy przez to krzyczenie pomagacie Putinowi” – powiedział minister Telus w Sejmie.
Zaskakując zgromadzonych, do ruskich onuc przystąpiła, ujawniając robakofobię… Sroka. Posłanka Sroka:
Miesiącami zapewnialiście, że zboże z Ukrainy jest kontrolowane. Tymczasem wjechało zboże techniczne. To wy zafundowaliście dzisiaj Polakom, nam wszystkim, że jemy w naszym polskim chlebie, chleb z mąki ze zmielonymi robakami, które przyjechało w zbożu technicznym
i obyte z propagandą. Zwrócił na to uwagę Chłop Antoni
(*) sygnalista: dawniej donosiciel; potocznie: s…n i kapuś.
Tytuł może się wydawać niektórym kontrowersyjny z powodu słowa „powrót”. Nie powrócili. Od lat tkwią w tym samym miejscu. Na różnych stanowiskach. Wszyscy przy korycie.
Tak wygląda “powrót odry” według niektórych ekspertów Naganiacze zrobią wszystko, aby społeczeństwo szczepiło się, jak najczęściej i jak najwięcej, bez dyskusji nt. korzyść/ryzyko Straszą chorobami zakaźnymi i uprawiają propagandę – “czempioni produktu”. Piotr Witczak/TT
Eksperci ogłosili “powrót odry”. Szkoda, że dziennikarze nie weryfikują tych wypowiedzi… Absolutny hit to wypowiedź pewnego profesora, że spadek zachorowań w 2020 r. to wpływ lockdownu, który jak widać z wykresu musiał działał wstecz! Tak wygląda ekspercki “powrót odry”! Marek Sobolewski/TT
Ależ farsa! Usiądź, zanim przeczytasz. W ramach „Funduszu Przeciwdziałania C-19″ w 2023 r. Polska wyda 25 MILIARDÓW zł, z czego 17 MILIARDÓW zł rozdysponuje @KPRM_CIR, czyli Pan@MorawieckiM. Przecież to jest jakiś absurd! 25 MILIARDÓW zł?! Czy ktoś w @pisorgpl oszalał? – zadaje pytanie Grzegorz Płatek , a tymczasem…
WOW! Wczoraj w całym kraju przeciw C-19 zaszXXepiło się 20 OSÓB! W magazynie @MZ_GOV_PL przechowuje obecnie 25 mln dawek, a już wkrótce… nowe dostawy i kolejne miliony dawek. Panie ministrze @a_niedzielski – to jak? Naraził pan budżet Polski na ogromne straty, czy nie?
O powołanie komisji śledczej ws. ukraińskiego zboża [ i drobiu, jaj..]. Zalew, który został świadomie dopuszczony i nawet przyspieszony przez rząd.
Konfederacja składa wniosek o powołanie komisji śledczej ws. ukraińskiego zboża, bo sprawa jest publiczna, dotyczy szczytu władzy politycznej, polityki unijnej i międzynarodowej, działania służb państwowych i spraw wątpliwych prawnie, jak tzw. zboża techniczne – poinformowali posłowie Konfederacji Krzysztof Bosak i Stanisław Tyszka. Przekonywali, że winni miliardowych strat muszą zostać przedstawieni opinii publicznej oraz rozliczeni w wyborach.
– Zalew polskiego rynku towarami z Ukrainy, który ma miejsce w wyniku rozporządzenia Unii Europejskiej, trwa od mniej więcej roku, okazuje się być zalewem, który został świadomie dopuszczony przez rząd i nawet przyspieszony przez rząd – przekonywał Bosak podczas konferencji prasowej w Sejmie.
Mówiąc o stratach tym spowodowanych w polskim rolnictwie, współprzewodniczący Rady Liderów Konfederacji powołał się na organizacje rolnicze, które szacują je „na miliardy”. Przypomniał, że były już minister rolnictwa Henryk Kowalczyk został „awansowany” na szefa Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów, a w ub. roku „oszukał polskich rolników, mówiąc o tym, że będą sprzedawać swoje zboża drożej”.
– Okazuje się, że zboże, które wjeżdżało jako tzw. techniczne, było sprzedawane następnie jako paszowe, czy sprzedawane do młynów, jako zboże spożywcze. Okazuje się, że służby skarbowe, inspekcje rolne, weterynaryjne, odstępowały od prowadzenia standardowych kontroli – mówił.
Bosak przypomniał, że „rozporządzenie unijne znosiło cła i znosiło kwoty, ale nie znosiło obowiązku badania standardów”. W imieniu partii oświadczył, iż „to, że polski rząd nacisnął na służby podległe, żeby nie kontrolowały napływu płodów rolnych z Ukrainy, to w naszej ocenie jest złamanie prawa”. Dodał, że było to działanie „zamierzone”.
– Mamy do czynienia z działaniem rządu na szkodę, na wielką szkodę gospodarczą polskiego rolnictwa, a także polskiego drobiarstwa, polskiej branży paszowej, polskiego przetwórstwa; i mamy do czynienia z działaniem zamierzonym – owiedział.
Poseł wskazał przy tym na wtorkową publikację dziennika „Rzeczpospolita”, z której wynika, że „ten proceder ciągle trwa”.
– Z doniesień ‘Rzeczpospolitej’ wynika, że zboże z Ukrainy ciągle wjeżdża, tym razem nie jako tak zwane „zboże techniczne”, tylko jako – uwaga – czyściwo przemysłowe. i nikt tego nie kontroluje – relacjonował.
Wspomniał że „podobno służby celne mają obowiązek odprawiać każdą ciężarówkę szybciej niż w 3 minuty, co powoduje, że nie ma nawet czasu otwierać prawidłowo plandeki”.
– Jeżeli to wszystko jest prawdą, to mamy do czynienia z trwającą aferą gospodarczo -polityczno-międzynarodową. Ta afera wykracza poza kompetencje prokuratury z Zamościa, która już w tej chwili niektórymi wątkami tej afery zajmuje się, jak między innymi oszustwem dokonanym przy sprzedaży tego zboża do polskich młynów, gdzie sprzedawano je, jako zboże polskie – powiedział.[I pełnowartościowe !! MD]
Uzasadniając wniosek o powołanie właśnie w Sejmie specjalnej komisji śledczej, Bosak zaznaczył, że „to tu są odpowiedzialni, to tu jest większość złożona sprawie wszystkich partii poza Konfederacją, które popierały ten proceder”. Jak przy tym przypomniał, „europosłowie wszystkich partii głosowali za tym rozporządzeniem UE i tolerowali to, co zrobił rząd PiS-u”.
– Dziś Konfederacja składa wniosek o specjalną komisję śledczą; rozpoczynamy zbiórkę podpisów. I jest to sprawa na specjalną komisję śledczą, bo sprawa jest publiczna, dotyczy szczytu władzy politycznej i wręcz polityki unijnej i międzynarodowej, dotyczy działania służb państwowych, dotyczy też spraw, co do których są wątpliwości prawne – poinformował.
Poseł Tyszka wskazał ponadto na rozwojowy charakter tej sprawy, ponieważ „mamy do czynienia już w tym momencie z napływem również drobiu i jaj gorszej jakości. Drobiu, które również nie spełnia bardzo wysokich wymogów UE”.
Podkreślił jednocześnie, iż w produkcji drobiu Polska jest potentatem i liczącym się eksporterem, „tymczasem napływa drób, który nie spełnia tych wymogów, które narzuca nam UE”.
– Za chwilę będziemy mieli problem z napływem owoców z rynku ukraińskiego – ostrzegał.
Poseł ponownie przypomniał, że po stronie ukraińskiej to nie rolnicy korzystają na tej sytuacji, tylko w większości międzynarodowe koncerny. – Pytanie, czy PiS po prostu robiło to, co robiło w ciągu ostatniego roku z głupoty, z uległości wobec Unii Europejskiej i Ukrainy, czy robiło to w czymś interesie. I pytanie, w czyim? To powinna wyjaśnić komisja śledcza. Wzywamy do jej powołania – podsumował Tyszka.
Co jest największą bolączką Vateuszka na froncie??
Jest brak amunicji.
oprac. Bartosz Lewicki morawiecki-zubozony
Zabiegamy o to, aby w Polsce była usytuowana produkcja rdzeni amunicji do Abramsów ze zubożonego uranu, supernowoczesnej amunicji – oświadczył w Anniston w USA premier Mateusz Morawiecki.
Premier Mateusz Morawiecki, który w tym tygodniu przebywa z wizytą w USA, odwiedził zakłady ANAD Anniston Army Depot w Alabamamie. Premier podkreślał, że obecnie jest tak, że bezpieczeństwo mierzy się także jakością wojskowego sprzętu i jego dostępnością. Poinformował, że ma potwierdzenie, że najpóźniej do czerwca do Polski trafi 14 czołgów Abrams, które są potrzebne, by zastąpić postsowiecki sprzęt, który trafił już z Polski na Ukrainę. Jak dodał, “to preludium”, ponieważ zamówiono w USA 250 supernowoczesnych Abramsów i 116 zmodernizowanych czołgów.
Szef rządu podkreślał, że ten sprzęt “to pancerna kurtyna, która ochroni wschodnią część Polski”. – Jesteśmy jednocześnie przekonani, że wraz z ta pancerną kurtyną, która umacnia nasze bezpieczeństwo, przyjdzie dodatkowo amerykański biznes – powiedział. Mówił, że rozmawiał z amerykańskimi wojskowymi i kierownictwem tego zakładu o możliwości “posadowienia w Polsce zakładów, które będą utrzymywały i naprawiały czołgi Abrams w Europie”.
Zabiegamy również o to, aby w Polsce posadowiona była produkcja rdzeni amunicji do Abramsów, rdzeni ze zubożonego uranu, supernowoczesnej amunicji – powiedział szef rządu. Podkreślał, że obecnie największą bolączką na froncie jest brak amunicji. – Dlatego nasz narodowy program budowy odpowiednich sił, odpowiedniego potencjału amunicyjnego jest bardzo ważny – mówił premier Morawiecki.
Potentat-zwiazany-z-ludzmi-psl-importerem
BZK Holding i powiązany z nią BZK Group, to jedna z największych w Polsce instytucji biznesowych zajmująca się przetwórstwem, handlem i produkcją rolną. Do grupy należą tak znane firmy jak „Bakoma”, „Polskie młyny”, czy „Bioagra”. Holding to też konglomerat innych spółek, w których bez trudu odnaleźć można nazwisko rodziny Komorowskich, w tym najbardziej znane: Zbigniewa Komorowskego. Ten były, wieloletni polityk PSL stał się nie tylko symbolem sukcesu polskiej branży rolnej, ale także jej powiązań politycznych. Dla BZK pracuje dziś m.in. Waldemar Pawlak, związany z „Polskimi Młynami”, a to właśnie Zbigniewowi Komorowskiemu miał były premier zawdzięczać prezesurę Warszawskiej Giełdy Towarowej. Spółki związane z holdingiem BZK znalazły się na liście, która już przed Świętami Zmartwychwstania Pańskiego trafiła w ręce dziennikarzy.
Media skupiły się na kilku (z kilkuset) firmach, ale o BZK milczały. Portal wPolityce.pl już w lutym tego roku zwrócił się do BZK z pytaniami o ich politykę importową z kierunku ukraińskiego. Potwierdzono nam, że holding sprowadzał zboża z Ukrainy. Z naszych informacji i list podmiotów, którą posiada redakcja wynika, że chodzi głównie o kukurydzę.
Spółki Grupy BZK zajmujące się przetwórstwem bazują na polskim surowcu. Na przestrzeni ostatnich trzech lat wykorzystały średnio 6 proc. zbóż importowanych z Ukrainy. Import zbóż stanowi margines surowca wykorzystywanego do produkcji — czytamy w lakonicznym mailu przesłanym niedawno naszej redakcji z BZK Holding.
Zapytaliśmy także o import zboża przez „Polskie Młyny”.
Informujemy, że spółka Polskie Młyny nie importuje i nie używa pszenicy z Ukrainy. Firma używa najwyższej jakości pszenicy wyprodukowanej przez polskich rolników, zgodnej z obowiązującymi przepisami i normami — czytamy w odpowiedzi na nasze pytania.
Na długiej liście podmiotów nie znajdziemy ilości sprowadzanych przez nie zbóż. W przypadku BZK Group znaleźliśmy ( w jednym z arkuszy) lakoniczną informację o 40 wagonach kukurydzy.
Ja tam pamiętliwy ani wredny do ludzi staram się nie być. Zawszę daję spotkanemu człowiekowi dwie szanse: pierwszą i ostatnią. Nie mszczę się za krzywdy, za to raczej nie utrzymuję stosunków. Uważam się za porządnego gościa, zaś zrobienie takiemu komuś krzywdy – nie tylko mnie, ale każdemu porządnemu – uważam za dyskwalifikujące. Poza tym jestem już w tym wieku, gdy starannie dobiera się społeczne otoczenie – czas się powoli (mam nadzieję, że powoli) kończy i szkoda go na toksyczne relacje, utrzymywane nie wiadomo po co. Mam parę osób na czarnej liście, życzę im źle, czasem jest mi to obojętne, bo nie chcę marnować własnej energii na walkę z jej czarną postacią, wystawiając się na jej emanację.
Mam na tej liście ministra Niedzielskiego. Jego los jest mi obojętny, pod warunkiem, że zobaczę go kiedyś na ławie oskarżonych uczciwego procesu. Nie jestem z tych licznych, co to by go zadusili gołymi rękami, bo widzę, że coraz częściej groźby te kończą się nawet absencją odważnych w gębie, choćby na gościa spotkaniach wyborczych. Jeśli wzniosę się ponad własne emocje, widzę w Niedzielskim papierek lakmusowy i rządu, i nas, jako społeczeństwa. I to z kilku powodów.
Po pierwsze za bycie uczestnikiem i animatorem spuszczenia do dołu 250.000 Polaków, ofiar ponadnormatywnych zgonów. To ewidentna wina działań administracyjnych rządu, w którym Niedzielski dowodził pandemią. I nie ma co się tu zasłaniać, że „nic na początku nie wiedzieliśmy” o wirusie i wyszywaliśmy po ciemku, w dobrej intencji. Niedzielski przyszedł po respiratorowym blamażu poprzednika w sierpniu 2020 roku, kiedy o kowidzie wiadomo było wszystko. A więc ten argument odpada. Jego dorobek to właśnie hekatomba październikowo-listopadowa, kiedy w ciągu 30 dni zmarło ponad 40.000 ponadnadmiarowych (w 3-5% kowidowych) Polaków, zaraz po jego fatalnej i śmiertelnej decyzji ujednoimienniania szpitali. Tu nie szalał żaden kowid, bo nawet przy tak niskiej frakcji kowidowych ponadnadmiarowych ofiar i tak kwestia ich zgonów z powodu kowida była wątpliwa w przypadku testów go oznaczających, o 70% przekłamaniu, jako wyników fałszywie pozytywnych. I tu nie ma się jak wywinąć.
To znaczy – jednak były obrzydliwe próby. Niedzielski bowiem stanął przed tymi niewątpliwymi faktami dopiero wtedy, kiedy miał odpowiedź co do przyczyn, czyli media go o to nie pytały, bo jeszcze odpowiedzi nie było. I odpowiedź była najokrutniejsza z możliwych. Zawiniły… ofiary. Polacy, którzy się źle prowadzili. Pewnie przez całe życie, ale te występki przyszło im dziwnie spłacać nagle w ciągu 30 dni 2020 roku. Niedzielski napluł na setki tysięcy grobów i w twarz milionom rodzin, które utraciły swoich bliskich. Rodzinom, które dostawały zaszczane zwłoki wychudzonych rodziców w czarnych workach, albo tylko urenkę z prochami kogoś, kto jeszcze tydzień temu wjechał do szpitala z przeziębieniem i pechowym wynikiem losowego testu lub pojechał leczyć swą zasadniczą chorobę, ale tym razem nie wrócił. Pomachał tylko z balkonu swej celi kwarantannej, pogadał przez telefon i tyle. I takim rodzinom Niedzielski powiedział, że to wina ich bliskich. Nie ma w słowniku ludzi kulturalnych odpowiednich słów, które by wystarczająco obelżywie mogły określić takie postępowanie…
Tyle zgony. Teraz kasiora. Nawet nie chcę podliczać ile kolo puścił kasy. Podam tylko jeden fakt. System rzygał forsą, a i tak okazało się, że nie przeputał wszystkiego, bo po pierwszym pełnym roku kowidowym zostało 10 miliardów superaty. Tak gospodarowaliśmy. Dla mnie najbardziej miarodajnym przykładem są szczepionki. Pora więc na bilans, bo przy szczepach Szumowskiego już nie było i jest to osobiste dzieło ministra. „Zgodnie z warunkami umowy Polska jest zobowiązana do odebrania zamówionych szczepionek Pfizera na kwotę około 6 miliardów złotych. Gdy do 6 miliardów dodamy 2,4 miliarda zalegających w magazynie, 420 miliony w zamówieniach od Moderny i koszty magazynowania, to łącznie minister Niedzielski i rząd Morawieckiego narazili Polskę na stratę około 9 miliardów złotych.” I kolo, mając taki rekord „skuteczności” w gospodarowaniu publicznym groszem, jeszcze dokupuje to badziewie. A czyni to już po okresie, kiedy „nic nie wiedzieliśmy i o szczepionkach”, a teraz co? Skoro szczepionki to był dobry pomysł, to po kiego udawać dzielnego, że się walczy z podpisanymi przez siebie umowami. Dawać wszystko nas stół i szczepić wszystko co się rusza i do szurów nie ucieka. A, że to było dobrowolne i tylko tyle udało się wcisnąć ludowi symulowanemu rządową przymusową dobrowolnością? Figę prawda – Niedzielski zamówił po co najmniej cztery dawki na głowę dwudawkowej szczepionki od razu, a więc niech nie pitoli, że tamte się postarzały, bo przyszły nowe warianty. Na pierwsze warianty była już superata. Ciekawe dlaczego?
Inne kraje wycofują się rakiem z błędu szczepionkowego modląc się o ślepotę suwerena, żeby ten im łba nie urwał. A u nas trąbi się o ponad 90-procentowej odporności stadnej i dalej się szczepi. Zabijając odporność naturalną tą sztuczną, co już jest udowodnionym faktem naukowym. I u nas jedziemy z koksem. Wniosek jest jedyny – bezkarność rozzuchwala. Na tyle, że można popaść w cynizm.
Ale nie dajmy się nabrać w zabawę w Czarnego Luda. Minister nie pracuje w próżni, ale w rządzie. Ma co prawda znaczące prerogatywy, nadane śmiertelnym, tu pierwszym w historii, aktem „porozumienia ponad podziałami”. K…wa plemiona, które walczą ze sobą w medialnym widowisku na śmierć i życie, tu akurat – w sprawie uruchomienia maszynki do mięsa dla Polaków – się zgodzili. No, bez Konfederacji, co będzie jej pamiętane przez kowidian i antykowidian. Niedzielski nie mógłby kiwnąć palcem bez zgody rządu, zaś wszelkie decyzje firmował Morawiecki. Nie ma inaczej. Niedzielski robi za pajaca – no tu nie musi się starać za bardzo -, na którego może wskazać karzący palec, kiedy zaczną zrzucać z sań.
Moim zdaniem Niedzielski był co prawda jastrzębiem i ekscytował w rządzie w górę sanitaryzm, co prawda to nie luzuje samego rządu ze wspólnych przecież decyzji. Mam na to dowód taki, że kiedy wchodził jakiś kolejny debilizm zrzucający odpowiedzialność za egzekwowanie „przymusowej dobrowolności” szczepień na pracodawców i pracowników, by ci skoczyli sobie do gardeł, by rząd mógł sobie zajadać popcorn, patrząc się na to sprokurowane widowisko, to minister powiedział, że jak to nie wejdzie, to on zrezygnuje z funkcji. Uważam, że jest to człowiek pozbawiony honoru, piszę to publicznie, gdyż ustawa nie weszła, a on dalej dzieli Polaków i ich pieniądze.
Pytanie tylko – czy zaczną zrzucać? Wracamy więc do punktu wyjścia, do mojej starej już tezy, że kowidowe przygody wcale nie zależały od walki na wypłaszczanie, fali zakażeń, szpitalnej rzezi. To były efekty uboczne. Obostrzenia włączano nie w rytmie decyzji Rad, czy analiz jakichś wykresów medycznych. Tam były cały czas analizy, ale nie medyczne, tylko społeczne. Pokazał to okres czkania przez PiS hocowymi projektami ustaw, kiedy po ich ogłoszeniu i szybkim badaniu akceptacji społecznej znikały jak zdmuchnięte, pozostawiając na placu samotnego posła-sprawozdawcę, jak Himilsbacha z angielskim. Ale naród pamięta, że to nie byli soliści, co można sprawdzić po podpisach na listach posłów, wymaganych do wniesienia projektu poselskiego. Badania społeczne weryfikowały wszelkie twórcze pomysły zaciskania sanitarystycznej pętli, nie jakieś tam wymędrki ekspertów od pediatrii, obsadzonych w roli epidemiologów.
Ale czy lud to pamięta? Moim zdaniem postać Niedzielskiego to dowód na upadek przyzwoitości suwerena. Gdyby opór wobec tej postaci był duży, to by go odstrzelili. A może też jest i tak, że on się podjął pod solidnym warunkiem zapewnienia mu ochrony, czyli, że go nie zwolnią, a co najmniej dostanie ochronę w postaci poselskiego immunitetu. Zobowiązanie musiało być solidne, bo Niedzielski jest w sumie obciążeniem list PiS-u, ale przy D’Hondtcie – pomijalnym. Ale powiem Wam dlaczego w ogóle ma czelność gościu występować publicznie, organizuje spotkania z wyborcami, gdzie nikt z rodzin poszkodowanych jego decyzjami nie pojawi się z podstawowymi pytaniami. Ja uważam, że gros Polaków ma jednak kaca, że się dali w to wrobić. A więc nie pchają się w sytuację, które mogą im o tym przypomnieć, nawet w cyniczny niedzielski sposób, że padły dziadek sam sobie był winny, bo nagle w wieku 90-ciu lat zaczął pić i palić jak szalony.
Ja tam rozumiem, że sponsorowane przez Niedzielskiego instytucje i media oddają mu teraz co jego w postaci uznania za pomocą przeróżnych nagród i wyróżnień. Wizjoner służby zdrowia z 250.000 ofiar na karku może być ozdobą rzeczywiście upiornych konwentykli. A propos – wy tam media nagradzające też pamiętajcie, że jest i lista waszych sponsorowanych egzemplifikacji kowidowej wersji wolności słowa.
Jednak jedna nagroda mną wstrząsnęła. Niedzielski dostał nagrodę od fundacji zajmującej się pielęgnacją pamięci Inki. Myślę, że prezes tej instytucji albo zwariował, albo jest kompletnym cynikiem. Z jednej strony Inka patrząca się w lufę ubeckiego pistoletu, ginąca za to, że chciała uratować Polaków przed zagładą – z drugiej minister patrzący w oczy Polakom, wydający ukazy skazujące ich na śmierć. Inka takim gagatkom, którzy spuszczali Polaków do dołów, to raczej odpalała przy skroni pistolet. Dziś pamięć zbrukana. No rzeczywiście, prezesie, znaleźć sobie taki kontekst do umieszczenia obok pamięci Inki, to trzeba być debilem. Bo jeśli to cynizm, to jesteś Pan skończony, bez przebaczenia. Ale dobra, niech będzie Inka. Mam nadzieję, że wobec nagrodzonego, kiedyś naród „zachowa się porządnie”. Tyle powinno wystarczyć.
Ale chyba nie – może trzeba będzie na niego patrzeć kolejne lata, jak będzie się chował pod kamieniem poselskiego immunitetu. Wybrany przez suwerena przecież. Będzie to chodzący wyrzut sumienia, ale tylko dla tych, co jeszcze je ocalili, a więc pewnie niewielki.
PS. Tak dla przybliżenia, to 250.000 zgonów – daje ponad 2.600 tupolewów, jak ten co spadł w Smoleńsku. Myślę, że byliśmy „na ścieżce i na kursie”. Pytanie czyim?
Jerzy Karwelis
11 kwietnia, dzień 1135.
Wpis nr 1124
zakażeń/zgonów 146/0
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Minister zdrowia stanowczo ukrywa, czyli odmawia udostępnienia informacji publicznej na temat tego, ile było w Polsce zgonów w rozbiciu na:
– osoby zaszczepione przeciwko covid,
– osoby które zaszczepiły się po raz pierwszy w 22 roku oraz
– osoby w ogóle nie szczepione przeciwko covid.
====================
Pozatem nakazał, by krew dawców nie była różnicowana na krew od szczepionych i od nieszczepionych:
Zadzwoniłem dziś do Stacji Krwiodawstwa w Płocku z następującym pytaniem.
Czy w Stacji jest krew od osób niezaszczepionych.
Uzyskałem odpowiedź, że „nie oznacza się krwi w ten sposób”.
Czy gdzieś w Polsce rozdziela się krew na : dawca szczepiony i dawca nieszczepiony??
Stanisław Michalkiewicz 12 kwietnia 2023 jak na Titanicu
Stefan Kisielewski przedstawił kiedyś różnicę między pielęgniarką polską i żydowską. Polska pielęgniarka rankiem zdaje przybyłem właśnie do szpitala doktorowi sprawozdanie, jak chorzy spędzili noc, czy wydarzyło się coś godnego odnotowania, czy też – jak to się mówi we francuskim wojsku – rien a signaler – bo w polskim wojsku za komuny w takich sytuacjach meldowało się, że „nic ważnego nie zaszło”. Tymczasem pielęgniarka żydowska wybiega naprzeciw doktora i woła: „panie doktorze, co JA przeżyłam!” Więc za pielęgniarką żydowską możemy i my dzisiaj zakrzyknać: co myśmy przeżyli!
Mam tu oczywiście na myśli wizytę ukraińskiego prezydenta Włodzimierza Zełeńskiego w raz z małżonką w Warszawie. Pan prezydent Zełeński pojawił się w swoim zwykłym kostiumie, stylizowanym na polowy mundur, co miało zrobić na nas wrażenie w związku z toczącą się na Ukrainie wojną, w której USA z sojusznikami wojują z Rosją do ostatniego Ukraińca. Pan prezydent Duda, jako cywil, wystąpił w garniturze i pod krawatem, co z kolei – a w każdym razie ja tak odczytałem tę aluzję – miało świadczyć, że jest przywódcą miłującym pokój. To pierwsze wrażenie zostało potem niestety zatarte, bo przemawiając pod Arkadami Kubickiego, pan prezydent Duda wygłosił bardzo bojowe przemówienie, robiąc przy tym miny bardzo podobne do tych prezentowanych przez Benito Mussoliniego.
Ta scena znakomicie potwierdza spostrzeżenie Konrada Lorenza, że zwierzęta wyposażone przez naturę w śmiercionośne narzędzia, rzadko kiedy walczą między sobą na śmierć i życie, bo przeważnie jeden z walczących, czując się słabszym, ratuje się ucieczką, a zwycięzca nawet go nie goni, kontentując się tą kapitulacją. Tymczasem – powiada Lorenz – zwierzęta nie wyposażone przez naturę w śmiercionośną broń, na przykład – synogarlice – nie przerywają walki aż jedna drugą zadziobie na śmierć. Pan prezydent Duda do spółki z panem premierem Morawieckim, zdążyli już przekazać Ukrainie całą posiadaną przez Polskę broń, w związku z czym nie jest w stanie skrzywdzić nawet muchy, a w tej sytuacji – w odróżnieniu od prezydenta Zełeńskiego – musi nadrabiać buńczuczną retoryką i mimiką.
Zwraca uwagę okoliczność, że wizyta prezydenta Zełeńskiego była dość nieoczekiwana, a jej powód – dosyć zagadkowy. Oficjalnym powodem było pragnienie podziękowania Polsce i Polakom, że wspierają Ukrainę wprost bez opamiętania. To jednak można było zrobić przez telefon, bez narażania prezydenta Zełeńskiego na groźbę zamachu ze strony Putina, więc możliwe, że prawdziwy powód wizyty był całkiem inny. Pewne światło rzuca na tę sprawę artykuł ogłoszony kilka dni przez wizytą w prestiżowym amerykańskim piśmie poświęconym polityce międzynarodowej „Foreign Policy”, którego autor stwierdza, że „Polska powinna jak najszybciej utworzyć z Ukrainą jedno wspólne państwo”. Uzasadnia taką konieczność pragnieniem zrealizowania koncepcji „Międzymorza”. Jednak pierwotna koncepcja „Międzymorza” była inna i nie zakładała udziału Ukrainy w tym przedsięwzięciu. W tamtej, pierwotnej koncepcji, chodziło o to, żeby państwa Europy Środkowej przeciwstawiły się w ten sposób niemieckiej hegemonii, której brzemię Polska odczuwa coraz dotkliwiej. Był to pomysł nawiązania do zapomnianej już dzisiaj koncepcji „Heksagonale” – ale uzupełnionej i poprawionej – ze Stanami Zjednoczonymi, jako protektorem. Jak pamiętamy, reakcją Niemiec na deklarację prezydenta Trumpa, że ta koncepcja bardzo mu się podoba i że USA będą ją wspierały, był niemiecki akces do „Międzymorza”, zgodny z indiańskim przysłowiem, że jak nie możesz ich pokonać, to przyłącz się do nich. Jak pamiętamy, jedynym europejskim politykiem, który z tego powodu wyraził radość, był pan prezydent Andrzej Duda.
Trudno zrozumieć, co mu się stało, ale to nieważne, bo nowa koncepcja „Międzymorza” zmierza do wciągnięcia Polski do wojny z Rosją na wypadek, gdy ostatniego Ukraińca zabraknie. Słowem – okazuje się, że pan ambasador Rościszewski już wcześniej wiedział to, czego my jeszcze nie wiedzieliśmy – że jeśli na Ukrainie coś pójdzie nie tak, to Polska „nie będzie miała innego wyjścia”, jak „włączyć się do wojny”. Nie ma przypadków, są tylko znaki – jak mawiał ś. p. ksiądz Bronisław Bozowski – więc nieomylny to znak, że Nasz Najważniejszy Sojusznik właśnie obmyślił dla nas świetlaną przyszłość, w postaci rezerwuaru mięsa armatniego w amerykańsko-rosyjskiej wojnie. Z punktu widzenia USA to byłby prawdziwy dar Niebios, bo w tej sytuacji wcale nie jest pewne, czy przewidziane w art. 5 traktatu waszyngtońskiego procedury musiałyby zostać uruchomione. Rzecz w tym, że ten artykuł wyraźnie stwierdza, że są one uruchamiane tylko w przypadku „zbrojnej napaści” na której z państw członkowskich NATO. Jeśli natomiast państwo członkowskie samo na kogoś napadnie, albo włączy się z własnej inicjatywy do konfliktu, który już się toczy, to nie będzie ofiarą czyjejś „zbrojnej napaści”, a zatem taka sytuacja nie rodzi dla USA, ani – tym bardziej – dla NATO, żadnych zobowiązań. Toteż rzecznik Rady Bezpieczeństwa Białego Domu John Kirby, po wizycie prezydenta Zełeńskiego w Warszawie oświadczył, że USA zrobią „wszystko co możliwe”, żeby zapewnić prezydentowi Zełeńskiemu „najlepszą pozycję negocjacyjną”, gdy „przyjdzie czas na negocjacje” w sprawie zakończenia wojny. O tym, kiedy ten czas „przyjdzie” nie będzie jednak decydował ani pan prezydent Duda, ani prezydent Zełeński, tylko oczywiście – Waszyngton – bo bez amerykańskiej pomocy Ukraina nie będzie w stanie wojny kontynuować.
W tej sytuacji zaniepokojenie budzi obietnica nowych dostaw na Ukrainę „Krabów” i innego uzbrojenia, które Ukraina – jak twierdzi polski rząd – „zakupiła”. Ale jak dotąd Ukraina żadnego uzbrojenia, ani w ogóle niczego w Polsce nie „kupowała”, tylko dostawała „nieodpłatnie” – zgodnie z umową zawartą przez polski rząd z rządem ukraińskim 2 grudnia 2016 roku, która cały czas obowiązuje.
Budzi to podejrzenia, że rząd okłamuje opinię publiczną, podobnie jak okłamywał ją i nadal okłamuje w sprawie wtrynionego Polsce ukraińskiego zboża, asekurując się tylko opowieściami, że chociaż za te dostawy Ukraina nie zapłaci, „bo zapłacą USA i Unia Europejska”. Ciekawe, czy w USA i w Unii Europejskiej o tym w ogóle wiedzą, nie mówiąc już o tym, czy w ogóle w tej sprawie zapadły jakieś uzgodnienia. Jak pamiętamy, Unia Europejska miała zapłacić również za zboże, a tymczasem całkiem niedawno państwa graniczące z Ukrainą na lądzie albo przez morze – z wyjątkiem Turcji, która nie dała się tak wykorzystać – właśnie wystąpiły z supliką do Unii Europejskiej, dopraszając się łaski, by chociaż częściowo zrekompensowała poniesione przez nie straty. Jeszcze bardziej zagadkowo brzmią deklaracje o „wspólnym” produkowaniu amunicji – oczywiście dl, jaka potrzeb Ukrainy. Taka wspólnota mogłaby być pierwszym krokiem na drodze do „zlania się” Polski z Ukrainą w jedno państwo – o czym 3 maja ubiegłego roku wspominał pan prezydent Duda, dopóki ktoś starszy i mądrzejszy nie przestrzegł go, by nie wychodził przed orkiestrę.
Ale teraz orkiestra właśnie zagrała.
Urząd Trzaskowskiego ma 130 (sto trzydzieści) samochodów służbowych i ponad 70 kierowców samochodów osobowych na etatach – rząd brytyjski miał 17 (siedemnaście) samochodów do dyspozycji w 2009 roku …
Ciekawa jestem kiedy Trzaskowski zatrudni w urzędzie drugie 10 000 pracowników, którzy łącznie z rodzinami i znajomymi zapewnią mu kolejną kadencję, a Platformie Obywatelskiej dozgonne okupowanie stolicy Polski i życie na koszt warszawiaków.
Koncepcja Centralnego Portu Komunikacyjnego i Kolei Dużych Prędkości posiada zarówno grono zwolenników, jak i sceptyków. Dotychczas powiedziano i napisano bardzo dużo.
Jednak w wielu opracowaniach zapomina się o najważniejszym aspekcie. Na styku tych dwóch przeciwstawnych frakcji – monumentalnego zachwytu i mitomanii – jest człowiek. Człowiek zmagający się z nieprzejednanym aparatem państwowym, z codzienną walką o swój dobrostan i co niejednokrotnie lepiej przemilczeć… z depresją.
Wyobraźmy sobie przejażdżkę rollercoasterem. Szybka jazda, adrenalina, duża dynamika zmian. Z czasem osie przegrzewają się, wypadają poszczególne tryby. Brak jest serwisu, gwarancji i pieniędzy na zakup nowych części. Jednorazowa przejażdżka ? Nie, w tym rollercoasterze wiele osób tkwi już od paru lat, a urządzenie z wyglądu obecnie przypominające drezynę, nieustannie krążąc po torze gubi pozostałe części.
Wykup terenów nieopodal Kielc z zamiarem budowy lotniska. Teren kupiony, lotniska nie ma i nie będzie, ludziom nikt ziemi zwrócić nie chceto dobry teren inwestycyjny.
Kolejny pas startowy z mega-lotniskiem podobno powstanie tym razem z inicjatywy CPK, ale w zupełnie innej lokalizacji. Jaktorów, Baranów i okoliczne miejscowości – to tam ma nastąpić desant.
Potrzeba jeszcze infrastruktury kolejowej, ale to najmniejszy kłopot, bo można puścić obecną linią W17, a przy okazji rozpisać jeszcze z dwa warianty.
Tor działań nieustannie się zmienia. Funkcjonujące obecnie połączenie to jednak zbyt mało i można je właściwie pominąć. Należy wybudować nową siatkę połączeń, część zostanie puszczona przez środek miast i wsi. Niech zatrzęsą się w posadach domy i bloki mieszkalne.
Ile było zmian w przebiegu proponowanego projektu, chyba nie wie nikt. Przestrzeń inwestycji rozciąga się jak guma, elastyczny jest grunt, ale działa to tylko w jedną stronę.
W niektórych rejonach było to bezpieczne szacowanie terenu przeznaczonego na projekt. Niestety z miesiąca na miesiąc koncepcja ulegała zmianie. W zgłaszanych wnioskach projektowych do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska (RDOŚ) bezpieczne zmienia się na rozległe.
W tym wszystkim osadzony jest człowiek. Niekiedy na planie lotniska, torowiska, pomiędzy dwoma torowiskami a autostradą. Przedmiotowo traktowany, a wręcz tratowany, dotychczas znosił to z pokorą.
Pokojowe demonstrowanie jego niezadowolenia odbywa się w różnych miejscach Polski. Konstruktywna krytyka, pomysły ewentualnych zmian nie trafiają na podatny grunt.
Podkreślanie niedorzeczności planowanego przedsięwzięcia przywodzi na myśl tylko klasyka:
„Po co jest ten Miś ? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest Miś na skalę naszych możliwości. (…) My otwieramy tym Misiem oczy niedowiarkom. Patrzcie, mówimy, to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo. I nikt nie ma prawa się przyczepić (…) Prawdziwe pieniądze zarabia się tylko na drogich, słomianych inwestycjach” [1].
Z perspektywy mniej prześmiewczej – nikt nie lubi przyznawać się do błędów. Nawet kosmetyczna zmiana nie przystoi, a gdzież bić się w pierś w przededniu wyborów parlamentarnych.
Tylko co ma powiedzieć człowiek postawiony przed faktem dokonanym. On stoi pod ścianą, jeszcze bez opaski na oczach, ale widmo wywłaszczeniowe już nad nim wisi.
Inwestycja wyciszana przez wiele lat nabiera tempa dopiero teraz. Najwidoczniej czas wyborów przyspiesza decyzyjność.
No dobrze, ale o co cały ten krzyk. Przecież państwo zapewnia, że otrzymasz maksymalnie nawet 140% wartości swojej nieruchomości. Tak, tylko już słowem nie wspomina się, z jakiego rozdzielnika i jak wyliczane.
Kupując ubezpieczenie nieruchomości zawsze zastawiam się, w jaki sposób szacowane są wskaźniki wartości. Dla przykładu dom, który posiadasz, ma według ubezpieczyciela wartość 500 tys. złotych. Przeglądając oferty rynkowe nieruchomości na sprzedaż w okolicy, o podobnej lub nawet mniejszej kubaturze budynku, trzeba do ceny sugerowanej przez ubezpieczyciela dorzucić 100%, a skąd wziąć pieniądze na potencjalny remont?
Najczęściej budowałeś, dostosowywałeś m.in. gabarytowo wszystkie pomieszczenia według własnych potrzeb. Wiesz, co masz w ścianach, jak zabezpieczona jest elewacja, dach. Masz iść do niewiadomego, najczęściej mniejszego i gorzej usytuowanego, miejsca ? Ustępstwa owszem, ale jakim kosztem?
Jeżeli chcesz budować od zera, potrzebujesz czasu. Musisz gdzieś mieszkać. Wynajęcie domu, pomieszczeń gospodarczych to też wydatek. Kto zwróci pieniądze za to przedsięwzięcie?
A jeżeli dom nie jest już pierwszej młodości? Dostaniesz niewiele i przy obecnym niewiarygodnym tempie zmian cen nieruchomości pozostaje bezdomność.
Bezdomność i widmo spłaty kredytu również w przypadku hipoteki. Proponowane 140% może nawet nie pokryć zobowiązania kredytowego.
Był jeszcze jeden kontrowersyjny pomysł, związany z likwidacją tzw. zasady korzyści. Wprowadzenie zmiany w życie miało spowodować, że właściciele np. gruntów zajętych pod inwestycje publiczne dostaną odszkodowanie wyliczone na gorszych niż dziś zasadach. Na szczęście nie udało się tego przeforsować i wyciszono sprawę przed zbliżającymi się wyborami.
Jeżeli ktoś przychodzi, wkłada nogę w drzwi i mówi: „Kupuję to od ciebie”, to on musi zaakceptować twoją cenę, a nie ty jego.
Niestety tylko w powiedzeniu starych drzew się nie przesadza. Jeżeli tylko twoja nieruchomość usytuowana jest w granicach naszego przedsięwzięcia, to przeprowadzimy wywłaszczenie. Po to zresztą wskazywany jest publiczny cel inwestycji zgodny z polityką i strategią rządu. Załatwimy wszystko od ręki. Jeżeli nie zgodzisz się na zaproponowaną cenę, to przecież zawsze pozostaje Ci prawo do odwoływania się przed sądem. Sprawy toczą się latami, a Ty pozostaniesz bez grosza przy duszy.
Państwo jest gwarantem ochrony jednostki, ale… niezwłocznie przyjedziemy z policją usunąć Cię z posesji.
Tak nie traktuje się nawet bydła. Abstrahując od tego, co mają zrobić ludzie ze zwierzętami gospodarczymi, parkiem maszynowym, ze zmagazynowanymi produktami i samym dobytkiem. Prowadzących działalność rolną, farmę zastaje ta sama sytuacja.
Część osób nie chce ponownie szukać siedliska i rozpoczynać wszystkiego od początku. Całe rodziny mieszkają w niedalekim sąsiedztwie. Przy wywłaszczeniu całego klanu nawet nie będą miały się gdzie podziać. Przypominać chyba również nie trzeba, że życia nie da się kupić za pieniądze.
Bezduszność, chamstwo i buta, czyli postawy nieobce pełnomocnikowi spółki CPK panu Marcinowi Horale. Przyrównywanie ludzi biorących udział w debacie publicznej do diabłów. Niewybredne docinki, opuszczanie z uśmiechem na ustach spotkań z tymi, którzy chcą rozmawiać i szukać wyjścia z beznadziejnej sytuacji. To tylko niektóre z prezentowanych antyspołecznych postaw.
Ale czego można wymagać od osoby, która gwałt i aborcję pakuje w panierkę kotletów schabowych? Na pewno więcej… empatii i ludzkiego podejścia do sprawy. Tylko z tego tytułu państwo powinno ponieść dodatkowy koszt, żeby przykryć bezczelność i bezkarność wypowiedzi jego przedstawiciela. Obecnie nie ma miejsca na takie zachowania. Upokarzanie ludzi walczących o swój byt, traktowanie jako zła koniecznego – to nie konsultacje społeczne, tylko szara brudna rzeczywistość.
Osoba stojąca gdzieś z boku, czytająca tylko artykuły opłacane przez CPK/KDP w ogólnopolskich periodykach, może nabrać przekonania, że wszystko jest w porządku. „Obywatel jest zaopiekowany”. Niestety człowiek po drugiej stronie barykady wyraża zgoła odmienną opinię. Pozostawiono go samemu sobie, niepokój i stres towarzyszą mu na co dzień. Ciężko to odchorowuje.
Państwo ma działać jak dobrze prosperująca firma. Nieźle zarządzana nie doprowadza do sytuacji, w której pracownicy się skarżą. Powtarzające uciążliwości piętnuje się jako mobbing. Niestety w tym przypadku brak jest reakcji na niedozwolone praktyki. Kolejne „sytuacje” występują nagminnie, a wycieńczony psychicznie pracownik nie otrzymuje pomocy. Jego głos nie jest słyszalny.
Niestety z tej firmy nie możemy się zwolnić, musimy tu tkwić i liczyć, że jednak sytuacja ulegnie zdecydowanej poprawie.
Planowane wydatki państwa są niebagatelne. Sam projekt mega-lotniska to ok. 1 M
LD PLN. Paręset miliardów złotych to wskazywany przez ekspertów koszt całego przedsięwzięcia. Lekką ręką można było wydać ok. 500 MLN PLN na utrzymywanie przez lata sztabu pracowników CPK, w praktycznie nie funkcjonującym biznesie.
Jeszcze nie zadbano o swoich obywateli, a Kolej Dużych Prędkości już gna na Wschód. Rząd w swoich mocarstwowych planach zamierza i tam budować sieć połączeń.
Są najwidoczniej na to wszystko pieniądze.
Nie pozostawiajcie zatem ludzi samych sobie, sięgnijcie głębiej do kieszeni lub przemyślcie zasadność inwestycji, zanim jeszcze nie jest za późno.
Gdzieś pomiędzy jest człowiek… tkwi w tym od dawna i jego jedynym marzeniem jest po prostu zaznanie w końcu świętego spokoju.
Przypisy i dodatkowe informacje:
[1] Cytat z filmu „Miś” w reż. Stanisława Barei
Wysiedleni pod CPK: Tu poleje się krew! Reportaż Igora Nazaruka – rozmowy z mieszkańcami, rolnikami z terenów, które mają być zajęte przez CPK. Zobaczcie koniecznie!
Skreśleni przez CPK – profil na FB
opracował Eryk Kielak zboze-z-ukrainy-sprzedawano-jako-made-in-poland
Trzy wielkie polskie młynarnie kupowały “polskie” zboże, które w rzeczywistości pochodziło z Ukrainy. W sumie miały one zostać oszukane na 1,5 mln zł. Prokuratura wszczęła w tej sprawie śledztwo – pisze “Rzeczpospolita”.
Ukraińskie zboże wjeżdżało do Polski jako techniczne, czyli przeznaczone do spalenia lub na pellet, a było sprzedawane jako polskie, z przeznaczeniem na produkcję mąki.Zboże „techniczne” nie musi spełniać żadnych jakościowych parametrów.
Prokuratura Okręgowa w Zamościu po zawiadomieniu Wojewódzkiego Inspektoratu Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych w Lublinie wszczęła w tej sprawie śledztwo. Pokrzywdzone mają być trzy firmy z grupy największych krajowych młynarni. O oszustwo oskarża się firmę pod Hrubieszowem, ale prokuratura na razie nie podaje jej nazwy. Od września do listopada 2022 r. firmy miały kupić aż 1025 ton pszenicy, nie wiedząc, że pochodzi z Ukrainy.
Zboże z Ukrainy sprzedawano jako “made in Poland”
– Postępowanie zostało wszczęte w sprawie doprowadzenia trzech podmiotów do niekorzystnego rozporządzenia mieniem, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej o wartości 1,5 mln zł. Nastąpiło to poprzez wprowadzenie w błąd osób ze spółek zbożowych co do kraju pochodzenia pszenicy – tłumaczy w rozmowie z “Rzeczpospolitą” prok. Anna Rębacz, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Zamościu. Jedna z pokrzywdzonych firm informuje, że kupiła aż 12 dostaw tego rodzaju zboża. Cały towar był składowany w młynie i nie został przerobiony na mąkę. Co ciekawe, został jednak przebadany i jak się okazało – spełnił normy. Mimo to producent nie ma zamiaru go używać. Jedna z pokrzywdzonych firm, wykorzystała dostarczone zboże. – Kupujemy wyłącznie polską pszenicę lub niewielką ilość od producentów z UE. Takie też zboże kupiliśmy jesienią ubiegłego roku od dwóch firm. Okazało się, że pochodzi z Ukrainy. Zostaliśmy oszukani, zażądaliśmy od sprzedającego wymiany na polską pszenicę. Czekamy. Firmy zgodziły się ją wymienić, ale zobaczymy, jak to się skończy – tłumaczy jeden z producentów.
Informacje te pojawiają się w środku kryzysu zbożowego w Polsce. Rolnicy od kilku tygodni skarżą się na niekontrolowany napływ do Polski płodów rolnych z Ukrainy – ogromnych ilości zboża, ziemniaków, ale także mięsa, co spowodowało, że obecne ich ceny w skupie są bardzo niskie, a co za tym idzie – nieopłacalne dla rolników. Z sytuacją nie mógł poradzić sobie były już minister rolnictwa Henryk Kowalczyk, który wcześniej obiecywał m.in. przywrócenie cła na zboże, a który w ubiegłym tygodniu złożył rezygnację. Problem zboża będzie teraz rozwiązywał nowy minister rolnictwa Robert Telus. Rolnicy zapowiedzieli już, że w środę zablokują na trzy dni przejście w Dorohusku. – Tą blokadą chcemy pokazać, jacy jesteśmy zdeterminowani.