„Na tron wprowadzono korporacje, co pociągnie za sobą erę korupcji na wysokich szczeblach. Władcy pieniądza będą dążyli do przedłużenia swojego panowania wykorzystując przesądy ludzi, dopóki bogactwa nie zostaną zgromadzone w jednych rękach a nasz kraj zniszczony.” – Abraham Lincoln.
„Pozwólcie mi kontrolować podaż pieniędzy w państwie, a nie będzie mnie obchodzić, kto tworzy jego prawa.” – Amsel Bauer Mayer Rothschild. Rok 1838.
Ostatnie tygodnie to rosnąca liczba emaili od Państwa, z informacjami o tym jak to ceny węgla w Polsce poszybowały do góry. Można pokusić się o stwierdzenie, że ceny węgla w naszym kraju wybiły niczym szambo i notabene zaczyna coraz wyraźniej śmierdzieć. Tego odoru nie można już dłużej ukrywać, stąd po raz kolejny napiszemy o tym patologicznym procederze do jakiego doszło w naszej Ojczyźnie.
Rozpocznijmy od podstaw a mianowicie dla przykładu, w roku 2021 cena ekogroszku za jedną tonę wynosiła około 1000 zł. W roku 2022 cena za jedną tonę przekracza już 2000 zł. Jest to wzrost o ponad 100%. Jest to czysty obłęd zwłaszcza, że Polska „leży na węglu” i mogłaby dosłownie dla wewnętrznych potrzeb rozdawać ten surowiec za darmo. Zamiast tego ceny rosną tak szybko, że spojrzenie na nie z góry może powodować „wybicie zębów”. Powstaje pytanie: „co z tym wszystkim robił PiS? A następnie PO?”. Na to pytanie również dziś odpowiemy.
==============================
[MD: Sprawdzam w maju 2024:
Ogłasza się, że przeciętna średnioroczna cena detaliczna 1000 kg węgla kamiennego w 2023 r. wyniosła 2137,88 zł. Węgiel Orzech Premium+ 1700 zł brutto Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 2300 zł
======================================
Japonia nie tak dawno ogłosiła, że chce wybudować ponad trzydzieści nowych elektrowni węglowych, a dokładnie trzydzieści sześć. Tak o to w praktyce wygląda koniec epoki węgla na świecie. Na rozwój energetyki węglowej Japonia wyłoży ponad czterdzieści miliardów dolarów. A w Polsce Mateusz Morawiecki, co robił? Zamykał kopalnie? „Zajeżdża do cna kopalnie”? Ja się pytam: „co u licha dzieje się w naszej Ojczyźnie?” I oczywiście „Donaldinio” robi o samo.
Jaki koniec epoki węgla? Co to za jakieś bzdury? A nasi „rządzący” w myśl utopijnych idei doprowadzają do gospodarczej i energetycznej katastrofy w naszym kraju. I oczywiście przede wszystkim tracimy także na suwerenności. W mojej opinii to wszystko co od kilku lat dzieje się w Polsce w kwestii energetyki węglowej, ociera się o zdradę stanu i działanie na rzecz zniszczenia naszej Kochanej Ojczyzny.
To jest skandal jak „pluje się Polakom w twarz”. Pcha się nas w jakieś bliżej nieokreślone wojny, wymachuje w telewizji szabelką i chce zbawiać cały świat, ponieważ zaiste tak właśnie robił PiS a PO to kontynuuje. A we własnym kraju coraz większa ilość Polskich rodzin nie ma pieniędzy na opał! Nie ma pieniędzy na węgiel, którego pod „naszymi stopami” mamy na co najmniej sto lat! I to nie są moje wyliczenia ale wyliczenia ekspertów. [w latach 90-tych XX wieku nasze zasoby wystarczały na co najmniej 700 lat. Mirosław Dakowski]
Na naszym portalu już wielokrotnie alarmowaliśmy w kwestii niszczenia Polskiego górnictwa. Za kilka lat okaże się, że kopalnie będą wygaszone, wydobycie węgla wyzerowane a my będziemy kupować węgiel czy też coraz większe ilości gazu (na poczet wygaszanych Polskich kopalni), od Niemiec albo ponownie od Rosji. To się po prostu w głowie nie mieści i to właśnie wpływa na koszty produkcji w Polsce, co przełoży się na szybki wzrost cen produktów (z resztą mieliśmy już szalejącą inflację, ale rząd PiS uspokajał… Co za hipokryci).
A teraz na koniec bardzo ważne podsumowanie, otóż tak naprawdę chodzi o to aby Polska, kraj dosłownie „leżący” na złożach węgla przestał z niego korzystać. Jest to żelazny punkt projektu globalistycznej rewolucji. Wiadomo, że kraj posiadający własne zasoby, umożliwiające mu pozyskiwanie energii, jest dzięki temu suwerenny. Dostrzegacie już do czego zmierzamy? Chodzi właśnie i przede wszystkim o suwerenność Polski!
Własne zasoby to gwarancja niezależności. Dlatego globalny projekt, pod pretekstem troski o środowisko i klimat, dąży do tego, aby pozbawić kraje własnych źródeł energii, bądź sprawić, że korzystanie z nich stanie się dla nich zbyt drogie. Dzięki temu uzależni się je od konieczności korzystania z zewnętrznych źródeł energii (pod kontrolą wielkich korporacji), a tym samym uczyni bezbronnymi wobec planów globalistów.
Dla przeciętnego obywatela oznacza to zaś, że (przeciwnie do składanych deklaracji) na pewno nie będzie miał dostępu do energii „po przystępnej cenie”.
To dzieje się obecnie w Polsce. Mateusz Morawiecki pod patronatem PiS, wychodzi na mównicę i mówi nam, że energia będzie po przystępnej cenie, że będzie ekologicznie, zdrowo i tanio. Jak jest w rzeczywistości? Cóż odpowiedź na to pytanie zawarliśmy powyżej.
Sąd Okręgowy w Świdnicy skazał Rafała K. na dwa lata więzienia za udział w grupie terrorystycznej i planowanie zamachu z wykorzystaniem materiałów wybuchowych. Chciał zostać męczennikiem i przeprowadzić akcję odwetową na „niewiernych” w Polsce – poinformował w czwartek rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych Jacek Dobrzyński.
Rafał K. został zatrzymany przez funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w połowie czerwca ubiegłego roku. Służby ustaliły, że pod koniec 2022 r. mężczyzna zmienił wyznanie na islamskie. Jego wzorami do naśladowania mieli być Osama Bin Laden, Ibrahim Awwad oraz Anwar Al-Awlaki.
30 kwietnia wyrokiem Sądu Okręgowego w Świdnicy mężczyzna został skazany na dwa lata więzienia.
Jak przekazał rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych Jacek Dobrzyński, Rafał K. inspirował się działalnością organizacji terrorystycznej, tzw. Państwa Islamskiego oraz organizacji i osób ją wspierających.
„Rafał K. chciał zostać męczennikiem i przeprowadzić akcję odwetową na ‘niewiernych’ w Polsce. W tym celu zebrał informacje i półprodukty do wykonania pasa szahida, przy pomocy którego planował przeprowadzenie zamachu bombowego. Mężczyzna utrzymywał także, za pośrednictwem komunikatorów, szereg kontaktów z osobami wspierającymi działalność terrorystyczną, która przejawiała się m.in. propagowaniem w intrenecie treści i symboli pochwalających postulaty i działanie ISIS” – poinformował Dobrzyński.
Dodał, że osoby te czynnie uczestniczyły w agitacji i indoktrynacji tego polskiego obywatela. „Polak otrzymał od nich również instrukcje dotyczące wykonania ładunków wybuchowych w warunkach domowych” – zaznaczył Dobrzyński.
Śledztwo w tej sprawie prowadzone było przez Wydział Zamiejscowy we Wrocławiu Delegatury ABW w Poznaniu pod nadzorem Dolnośląskiego Wydziału Zamiejscowego Departamentu ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej we Wrocławiu.
Prokurator po zapoznaniu się z uzasadnieniem wyroku rozważa zasadność i celowość wniesienia apelacji od wydanego przez Sąd Okręgowy w Świdnicy wyroku.
Proces w sprawie brutalnego napadu na willę w powiecie łęczyckim, w wyniku którego 53-letni łódzki biznesmen Marcin S. został zamordowany, zaś jego 51-letnia żona Ewa S. doznała poważnych obrażeń, zakończył się we wtorek 14 maja w Sądzie Okręgowym w Łodzi.
Proces w Łodzi: zabójcy jak kościotrupy
Ta pamiętna zbrodnia 4 czerwca 2021 w gminie Piątek wstrząsnęła mieszkańcami woj. łódzkiego. Według prokuratury, bandyci mający na sobie upiorne maski kościotrupów skatowali trzonkami od siekier Marcina S. i Ewę S., która po pierwszych ciosach udała nieprzytomną i być może dzięki temu przeżyła. Napastnicy zrabowali gotówkę, cenną biżuterię oraz złote zegarki i monety za prawie 400 tys. zł. Zostali spłoszeni przez patrol policji wezwany przez dwie idące drogą kobiety.
Sprawcami byli dwaj Ukraińcy, z których jeden został zatrzymany. Jest to 41-letni Mykoła L. z Krzywego Rogu. Ma wyższe wykształcenie – jest inżynierem mechanikiem. Przed napadem mieszkał w Łodzi i pracował w Głownie. Przyznał się do winy. Jego wspólnikiem był Jarosław D., który uciekł za granicę i przepadł. Jego sprawę wyłączono do osobnego postępowania.
Pomagała im 39-letnia Tamara B. z Melitpolu na Ukrainie. Ona też ma wyższe wykształcenie – jest księgową. Przed napadem mieszkała i pracowała w Łodzi. Jej rola polegała na tym, że przywiozła bandytów i odwiozła z miejsca napadu. Nie przyznała się do winy. W sprawie tej Ewa S. oraz jej córka Julia S. są oskarżycielkami posiłkowymi. Ich pełnomocnikami został adwokat Bartosz Tiutiunik.
Proces w Łodzi: 25 lat czy dożywocie?
I właśnie Mykoła L. oraz Tamara B. zasiadali na ławie oskarżonych na procesie, który od początku toczył się za zamkniętymi drzwiami. Podczas głosów stron prokurator zażądał dla Mykoły L. 25 lat więzienia, natomiast oskarżyciel posiłkowy domagał się kary dożywocia. Wyrok w tej sprawie zapadnie 27 maja.
Benzyna już zaraz będzie kosztowała osiem złotych za litr, węgiel już sięga blisko trzy tysiące złotych za tonę. Jak to się dzieje, że w kraju, w którym właściwie śpimy na węglu, zwanym przez fachowców czarnym złotem, zaraz nie będzie NICZEGO, cytując klasyka?
Czarne złoto…
Przypominam sobie rok 2016 i protesty, które organizowaliśmy pod Ministerstwem Gospodarki w obronie słynnej Kopalni Krupiński, która miała być sprzedana za bezcen, rzecz jasna Niemcom. Bardzo to sprytnie wymyślili, bo chcieli to zrobić poprzez spółkę krzak naprędce założoną w Wielkiej Brytanii. Wtedy nam się udało, ale postarajmy się odpowiedzieć na pytanie, o co tutaj właściwie chodzi. Dlaczego w państwie, w którym właściwie śpimy na węglu, węgiel jest sprowadzany z innych państw?
Eksperci szacują, że Państwo Polskie jest bardzo bogatym państwem, bogatym nie tylko pięknym, dumnym narodem, ale także złożami, które posiadamy pod ziemią. Liczby, o których słyszałem od fachowców aż zapierają dech w piersiach. Polska ma być bogata i bezpieczna energetycznie na przynajmniej 200-300 lat poprzez swój największy skarb, jaki ma pod ziemią, czyli węgiel, tzw. „czarne złoto”. Polecam obejrzeć serię programów, jakie zrobiłem w tym temacie, włącznie ze słynną debatą na temat Kopalni Krupiński, gdzie gościłem między innymi ekspertów Krzysztofa Tytko, byłego dyrektora Kopalni Czeczot i Krzysztofa Adamczyka, eksperta ds. złóż naturalnych. Już wtedy Panowie prezentowali ekspertyzy, z których jasno wynika, że gdyby w Polsce wprowadzić tzw. system zgazowania węgla, bylibyśmy bezpieczni energetycznie na ponad 200 lat. Z naszego bardzo kalorycznego węgla nie tylko moglibyśmy otrzymywać gaz, ale także prąd, czyli nie tylko my moglibyśmy być bezpieczni, ale także moglibyśmy eksportować ten jeszcze w tym momencie dziejowym jakże cenny pierwiastek i sprzedawać go innym państwom.
Polska Kuwejtem Europy?
Niegdyś w jednym z moich programów w Telewizji wRealu24 stworzyłem powiedzenie: Polska powinna być Kuwejtem Europy! Dokładnie tak uważam i dziś, Śląsk powinien być gospodarczym i ekonomicznym centrum Polski i także Europy. Nie rozumiem, dlaczego do tej pory, mimo tylu próśb, tylu protestów, tylu listów, spotkań i programów, jakie zrobiliśmy z ekspertami w tej dziedzinie, nic nie jest robione w tym aspekcie. Przecież bylibyśmy bezpieczni jako państwo nie tylko energetycznie, ale także gospodarczo, a co za tym idzie militarnie, zdrowotnie itp. Pieniądz, tym bardziej ten zarobiony na własnej energii, daje potężną przestrzeń suwerenności.
Klimatyczne agentury wpływu chcą zniszczyć Polskę KLIMATYZMEM?
Niestety komuś bardzo zależy na tym, by Polska nigdy nie stała się państwem suwerennym poprzez swoją własną energię. No właśnie, komu? Zauważmy, ilu namnożyło się nam pseudo-ekspertów od klimatu, którzy non stop brylują w TVP lub TVN, bredząc ciągle, jakim to człowiek jest potworem i jak wyniszcza środowisko naturalne. Jakoś w Chinach, USA, Rosji, Indiach czy Niemczech, nikomu to nie przeszkadza i fedrują, i palą węglem, jak trzeba dzień i noc. Zauważcie Państwo, że zły jest tylko polski węgiel. Dlaczego?
Do tego dochodzi cała ta narracja sekt klimatycznych i generowanie problemu, którego de facto nie ma. O co tutaj chodzi? Ano chodzi o ogromne pieniądze i władze nad złożami naturalnymi.
KULISY MANIPULACJI, CZYLI JAK TEORIE SPISKOWE STAŁY SIĘ FAKTEM?
W mojej książce „Kulisy manipulacji, czyli jak teorie spiskowe stały się faktem?”, dogłębnie opisuję ten proceder. Sytuacja wygląda tak, że jeśli Polacy się prędko nie ogarną, to zaraz stracimy nie nasze srebra: w mojej o
Po to właśnie tworzy się te wszystkie pseudo polityki klimatyczne czy ministerstwo klimatu lub zaprasza do Polski Grecię HAŁDERJU Thunberg.
Jeśli myślicie, że chodzi tu naprawdę o jakiś klimat, to jesteście w dużym błędzie, tu chodzi wyłącznie o grabież naszego majątku narodowego. Do przemyślenia, bo drę się o tym od lat. Miło byłoby, żeby choć raz Polska była przed szkodą, a nie po szkodzie.
Ambasador Izraela znów atakuje Polskę. Bosak: Czy kontynuowanie misji dyplomatycznej tego buca w Polsce jest bardziej niekorzystne dla Polski czy dla Izraela?
Zgromadzenie Ogólne ONZ uchwaliło w piątek rezolucję popierającą przyznanie statusu stałego członka Palestynie. Wśród 143 państw głosujących za rezolucją była Polska. Ambasador Izraela w Polsce, Ja’akow Liwne, skrytykował działania naszego państwa. Na jego wpis zareagował m.in. Krzysztof Bosak.
Przeciw rezolucji było dziewięć państw, a 25 się wstrzymało od głosu.
Ponieważ przyznanie statusu stałego członka musi zatwierdzić Rada Bezpieczeństwa, Zgromadzenie Ogólne wezwało do ponownego rozpatrzenia wniosku w sprawie zapewnienia Palestyńczykom tego prawa.
Zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych potencjalni członkowie ONZ muszą „miłować pokój”, a Rada Bezpieczeństwa musi zalecić ich przyjęcie Zgromadzeniu Ogólnemu w celu ostatecznego zatwierdzenia. W 2012 roku Palestyna stała się państwem obserwatorem niebędącym członkiem ONZ.
Projekt rezolucji „określa”, że państwo Palestyna kwalifikuje się do członkostwa – rezygnując z pierwotnego sformułowania, że w ocenie Zgromadzenia Ogólnego jest to „państwo miłujące pokój”. Dokument zaleca, aby Rada Bezpieczeństwa ponownie rozpatrzyła prośbę status członka „przychylnie”.
Ambasador Izraela w Polsce Ja’akow Liwne zareagował na polskie stanowisko w sprawie tej rezolucji wpisem w serwisie X: „Wsparcie Polski dla członkostwa Palestyny w ONZ po masakrze z 7.10 (7 października 2023 roku) jest: 1. Niebezpiecznym precedensem nagradzającym agresora. 2. Kontynuacją decyzji z 1988 (roku) pod sowiecką egidą o uznaniu +państwa palestyńskiego+. 3. Wynagradzaniem Iranu i Hamasu wbrew stanowisku USA i Izraela. 4. Całkowitym pogwałceniem Karty NZ dla politycznych korzyści. To zła i szkodliwa decyzja dla bezpieczeństwa, stabilności i dla Polski”.
Wpis Liwnego podał dalej i skomentował prezes Ruchu Narodowego i wicemarszałek Sejmu Krzysztof Bosak.
„Zaczynam się zastanawiać czy kontynuowanie misji dyplomatycznej tego buca w Polsce jest bardziej niekorzystne dla Polski czy dla Izraela? Swoją drogą w ostatnich kilku latach mamy w Polsce ciekawą kumulację różnych wtop dyplomatycznych w wykonaniu ambasadorów kilku różnych państw, na tle których warto docenić kunszt ambasadorów, którzy działają po cichu i nie robią wokół siebie nadmiaru zamieszania, a załatwiają konkretne tematy czy po prostu pełnią w sposób prawidłowy swoją misję reprezentując swoje kraje bez żadnych skandali, w sposób bardziej „nudny” i przewidywalny” – napisał narodowiec.
Publicysta Grzegorz Kuczyński zauważył z kolei, że Rosja postąpiła dokładnie tak samo jak Polska, ale tego państwa Izrael nie odważył się potępić za pośrednictwem ambasadora.
„Ambasador Izraela w Polsce atakuje Polskę w tej sprawie. Rosja zagłosowała tak samo, jak Polska. Myślicie, że ambasador Simona Halperin ją skrytykowała? Nie. Podwójne standardy Izraela” – napisał dziennikarz.
A to się dopiero narobiło! Sezonowy pan marszałek Szymon Hołownia właśnie przełożył na inny termin posiedzenie Sejmu z dnia 10 maja, bo tego dnia przez Warszawę ma znowu przewalić się kolejny protest rolników. Jak pamiętamy, protestują oni z dwóch zasadniczych powodów.
Po pierwsze – przeciwko zalewaniu krajów Unii Europejskiej ukraińskimi produktami rolniczymi, które nie tylko trafiają tu bez żadnych ograniczeń, ale w dodatku, przy ich wytwarzaniu nie obowiązują standardy, które w stosunku do rolników tubylczych Unia Europejska surowo egzekwuje.
Drugim powodem jest tak zwany “Zielony Ład”, czyli seria wariackich pomysłów, mających rzekomo na celu “ratowanie planety” – ale tak naprawdę – kontynuowanie tresury milionów, a może miliardów ludzi, wcześniej tresowanych w ramach pilotażowego programu tresury uruchomionego pod pretekstem epidemii zbrodniczego koronawirusa.
Tym razem dodatkowej pikanterii całej sprawie ukraińskiego eksportu rolnego na obszar państw UE dodaje aresztowanie ukraińskiego ministra rolnictwa, Mikołaja Solskiego, który jest oskarżony o przywłaszczenie sobie państwowych gruntów wartości 7 mln dolarów. Ale – jak się dowiadujemy – po zapłaceniu kaucji nie tylko został wypuszczony na wolność, ale “wrócił do pełnienia obowiązków”. Najwyraźniej nie tylko zapłacił kaucję, ale i podzielił się z kim tam było trzeba i już tamtejsza iustitia nie ma do niego żadnych pretensji.
Zresztą – jakże tu mieć pretensje do ministra, że chciał sobie to i owo na boku sprywatyzować, kiedy na Ukrainie jest to reguła? W przeciwnym razie skąd wzięliby się tam “oligarchowie”, a nawet “parchowie-oligarchowie”, którzy nie tylko mają prywatne wojska, nie tylko drużyny deputowanych do najwyższego sowietu, ale nawet decydują, kto będzie prezydentem? Na tym zresztą polega zasadnicza różnica między Ukrainą i Rosją.
Na Ukrainie to oligarchowie decydują, kto zostanie prezydentem, podczas gdy w Rosji, to prezydent decyduje, kto może zostać oligarchą.
Za Jelcyna było inaczej, to znaczy – tak samo, jak na Ukrainie – ale zimny ruski czekista Putin tych wszystkich “parchów-oligarchów” przechytrzył, czego Judenrat “Gazety Wyborczej”, której współwłaścicielem jest stary żydowski grandziarz finansowy Jerzy Soros, do dzisiaj nie może mu darować, że pozbawił go takich wielkich, ruskich alimentów.
Jak pamiętamy, właśnie to pozbawienie starego grandziarza ruskich alimentów, które wyrabiali mu tam “parchowie-oligarchowie”, było przyczyną kolorowych rewolucji. Pierwsza taka, nazwana “rewolucją róż”, odbyła się w Gruzji, gdzie jedna grupa osiłków w czarnych, skórzanych marynarkach wyprowadzała w sali obrad tamtejszego parlamentu prezydenta Edwarda Szewardnadze, podczas gdy druga wprowadzała drugimi drzwiami Michała Saakaszwiliego, prawdopodobnie amerykańskiego agenta.
Następnego dnia w Tbilisi wylądował pod fałszywym paszportem przepędzony przez Putina z Rosji Borys Abramowicz Bieriezowski, żeby się zorientować, co z tej całej Gruzji można wycisnąć dla starego grandziarza. Okazało się, że chyba niewiele, w zwiazku z czym, w następnym, 2004 roku, wybuchła “pomarańczowa rewolucja” na Ukrainie.
W odróżnieniu od Gruzji, Ukraina to dla grandziarza było prawdziwe złote jabłko, więc Borys Abramowicz chciał nawet się tam osiedlić, ale ktoś starszy i mądrzejszy musiał mu wytłumaczyć, że to niepotrzebne, skoro teraz na Ukrainie interesu pilnuje prezydent Wiktor Juszczenko i jego pierwszy minister w osobie pięknej Julii Tymoszenko.
A potem, kiedy prezydent Obama za 5 mld dolarów urządził na Ukrainie “majdan”, kraj ten stał się dla “parchów-oligarchów” – również amerykańskich – prawdziwym Eldorado, w związku z czym europejskie rolnicze protesty rozbijają się o mur obojętności, niczym bałwany morskie o skały. Cóż w tej sytuacji może zrobić cienki Bolek, czyli sezonowy pan marszałek Hołownia, jeśli nie przełożyć posiedzenie Sejmu, żeby się z tymi całymi rolnikami już nie konfrontować?
Tymczasem w związku ze zbliżającymi się wyborami do Reichstagu, tym razem nazywanego Parlamentem Europejskim, nasi Umiłowani Przywódcy muszą na siłę wynajdować sobie jakieś punkty, w których mogliby się “pięknie różnić”. Ponieważ – jak wiadomo – uprawianie prawdziwej polityki mają od naszych sojuszników surowo zakazane, to muszą wynajdywać sobie tematy zastępcze.
I oto w dniach ostatnich obóz “dobrej zmiany” pod wodzą byłego Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego oznajmił, że rząd Donalda Tuska podpisał cyrograf stwierdzający, iż prawo Unii Europejskiej ma charakter nadrzędny nad prawem tubylczym, z tubylczą konstytucją włącznie. Łapani na sejmowych korytarzach dygnitarze z gabinetu Donalda Tuska nic na ten temat nie wiedzieli, chociaż wyglądali na zmieszanych przyłapaniem na takim akcie zdrady.
To zmieszanie wynika jednak z ignorancji. Rzecz w tym, że już w roku 1964, orzekając w sprawie Flaminio Costa przeciwko ENEL, Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu sformułował zasadę, według której prawo wspólnotowe (bo wtedy nie było jeszcze Unii Europejskiej, jako odrębnego podmiotu prawa międzynarodowego, która została proklamowana dopiero 1 grudnia 2009 roku, tylko “wspólnoty europejskie”) ma charakter nadrzędny nad prawami krajowymi i to bez względu na rangę ustawy.
Z tego właśnie powodu, podczas przeprowadzonej wiele lat temu debaty na Uniwersytecie Warszawskim, poświęconej ewentualnemu wejściu Polski do unii walutowej (Polska zobowiązała się do wejścia do unii walutowej, to znaczy – do przyjęcia euro – już w traktacie akcesyjnym, ratyfikowanym po referendum w roku 2003, tyle, że nie ustalono daty tego przystąpienia), pani sędzia Małgorzata Jungnikiel z Sądu Apelacyjnego w Warszawie otwartym tekstem powiedziała, że sądy w Polsce będą stosowały prawo Unii Europejskiej nawet w sytuacji jego sprzeczności z polską konstytucją.
I tak właśnie jest, czego dowodem jest choćby faszystowska regulacja w postaci ustawy o ochronie danych osobowych, która nakłada na obywateli ograniczenia swobody wypowiedzi tylko do sytuacji dozwolonych przez prawo. Tymczasem konstytucja, która w przypadku organów władzy publicznej wymaga, by postępowały one “na podstawie i w granicach prawa”, w stosunku do obywateli stoi na stanowisku, że dozwolone jest wszystko, co nie jest zakazane.
Tymczasem wspomniana ustawa wprowadza zasadę, że jeśli jeden człowiek chce powiedzieć coś drugiemu, to musi prosić o pozwolenie trzeciego. Dlatego nazywam tę regulację “faszystowską”, ponieważ istotą faszyzmu jest przekonanie, że państwu wolno wszystko – na przykład penalizować “mowę nienawiści”. A co to jest “mowa nienawiści”? Ano, to każda opinia sprzeczna z aktualną linią partii.
I niezawisłe sądy w Polsce akomodują się do tych faszystowskich, unijnych regulacji tak samo skwapliwie, jak w czasach stalinowskich akomodowały się do standardów sowieckich, sformułowanych w art. 58 Kodeksu Karnego RSFRR, na podstawie którego miliony ludzi straciły życie, mienie, zdrowie i wolność.
Stanisław Michalkiewicz serwis „Prawy.pl” 11 maja 2024 michalkiewicz
W związku z wyborami do Parlamentu Europejskiego, w których swoje kandydatury powystawiali nie tylko liczni ministrowie rządu koalicji 13 grudnia pod przewodnictwem Donalda Tuska, jak i wybrani niedawno do Sejmu parlamentarzyści, pojawiły się na mieście fałszywe pogłoski, że nie jest to przypadek i że wcale nie chodzi o to, iż posłowie do PE dostają znacznie większe pieniądze, niż ministrowie, nie mówiąc już o parlamentarzystach tubylczych. Owszem, pieniądze są większe, a poza tym podobno żadna Schwein nie stoi nad takim jednym z drugim posłem i nie patrzy mu na ręce – podczas gdy w naszym nieszczęśliwym kraju nad każdym byłym ministrem czy posłem wydziwia nie jakaś pojedyncza Schwein, tylko cały chlewik, w którym porozumiewawczo chrząkają, albo dla odmiany — przeraźliwie kwiczą – płomienni szermierze praworządności ludowej pod batutą pana ministra Bodnara.
Nie to jednak jest przyczyną dla której dygnitarze uczestniczący w koalicji 13 grudnia, kierowanej przez Volksdeutsche Partei, jeden przez drugiego stają do wyborów. Pozornie idzie o to, by zmobilizowani przez Reichsfuhrerin Urszulę von der Leyen folksdojcze wszystkich krajów połączyli się i viribus unitis dali odpór tym wszystkim, którzy pragną sypać piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów, co to pędzi prosto do Ausch… to znaczy pardon – nie do żadnego „Auschwitz”, tylko ku świetlanej przyszłości – ale prawdziwa przyczyna, o której mówią wspomniane fałszywe pogłoski może być całkiem inna. Chodzi o to, że kto jak kto – ale ministrowie, a nawet niektórzy parlamentarzyści – coś tam przecież muszą wiedzieć, więc kto wie, czy już się nie dowiedzieli, że zaraz po czerwcowych wyborach do PE, tak, żeby zdążyć ze wszystkim przed listopadowymi wyborami prezydenckimi w Ameryce, a już najpóźniej – do stycznia następnego roku, kiedy to wybrany w listopadzie na prezydenta USA twardziel obejmie urzędowanie – nasz nieszczęśliwy kraj zostanie zlikwidowany, nie tyle może w sensie dosłownym, chociaż oczywiście wszystko jest możliwe – tylko w tym sensie, że III Rzeczpospolita zostanie przekształcona w Generalne Gubernatorstwo.
A w Generalnym Gubernatorstwie nie będzie potrzeby zatrudniać aż tylu ministrów, zwłaszcza na stanowiskach czysto operetkowych, jak na przykład resort równości, którym kieruje Wielce Czcigodna pani Kotula, czy resort kultury, z którego właśnie czmycha do PE moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, co to myśli, że Średniowiecze było „ciemne” – i wielu innych. Toteż, zgodnie z rozkazem zawartym w „Międzynarodówce” („ruszamy z posad”), opuszczają tubylcze dygnitarstwa, żeby w nowej sytuacji ustrojowej zająć odpowiednią pozycję społeczną, materialną i polityczną w aparacie nadzoru i terroru nad mniej wartościowymi narodami tubylczymi, o których zarówno Alfiero Spinelli, jak i wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler mówili, że powinny zostać zlikwidowane.
Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, więc nic dziwnego, że w sytuacji gdy nasz mniej wartościowy naród tubylczy ze swoim – pożal się Boże! – państwem, zostanie poddany likwidacji, lepiej się trzymać od niego z daleka. Przecież ośrodek przygotowawczy dla przyszłych kadr pełniących służbę wartowniczą i porządkową w uruchomionych, a chwilowo nieczynnych obozach, w Trawnikach koło Lublina nie został jeszcze uruchomiony, chociaż pan minister Bodnar już zapowiadał zwolnienie co najmniej 20 tys. więźniów kryminalnych, którzy te wszystkie obowiązki przejmą. A z doświadczenia wiadomo, że nie ma nic gorszego, niż takie niedoszkolone kadry, które jeszcze nie do końca rozróżniają między interesem państwowym i prywatnym. Dopóki zatem Generalne Gubernatorstwo ze swoimi kadrami nie okrzepnie, lepiej trzymać się od niego z daleka, żeby nie oberwać nawet przypadkowo, jakimś rykoszetem.
A tu jeszcze jak na złość, na Ukrainie sytuacja się komplikuje. Wprawdzie ostateczne zwycięstwo nadejdzie, bo – jak wiadomo – nadejść musi, ponieważ taki jest rozkaz, ale na razie brakuje tam 200 tysięcy żołnierzy. Tak w każdym razie uważa jeden z naszych generałów, który chwilowo odzyskał poczucie rzeczywistości. Spora część tych brakujących żołnierzy, a może nawet wszyscy, znajduje się w naszym nieszczęśliwym kraju. Problem jednak w tym, że nie chcą oni wcale wracać na Ukrainę, by tam chwalebnie zginąć w amerykańskiej wojnie o osłabienie Rosji, tylko woleliby przyczyniać się do nieubłaganego postępu w naszym nieszczęśliwym kraju. W takim razie ukraińskie władze mogą nakazać naszym Umiłowanym Przywódcom, żeby zaczęli ich wyłapywać i dostarczać na Ukrainę, gdzie… – i tak dalej.
Jakieś zobowiązania musiały zostać podjęte, bo jeszcze niedawno Książę-Małżonek wprawdzie wspominał o takiej możliwości, ale właśnie – jako o „możliwości”, która w dodatku obfitowałaby w „trudności natury etycznej”, ale cóż robić; Polska nadal pozostaje przecież „sługą narodu ukraińskiego”, więc nic dziwnego, że pan minister Władysław Kosiniak-Kamysz niedawno oznajmił, że jak padnie taki rozkaz, to Ukraińcy będą łapani. Czy te łapanki będzie prowadziła nasza niezwyciężona armia, czy też 16 tysięcy żołnierzy brytyjskich, o których niedawno mówił brytyjski premier – tego jeszcze nie wiemy, podobnie jak nie wiemy, czy ci młodzi Ukraińcy nie stawią na przykład jakiegoś desperackiego oporu. W takiej sytuacji również ukraińskie władze mogłyby dopatrzyć się plusów dodatnich, bo niewątpliwie ułatwiłoby to uzyskanie dla Ukrainy jakiejś rekompensaty za terytoria utracone na rzecz Rosji w ostatniej wojnie Ameryki z Rosją, prowadzonej do ostatniego Ukraińca.
To niewątpliwie ułatwiłoby Ukrainie podjęcie decyzji o nawiązaniu z Rosją jakichś rokowań, a z drugiej strony ułatwiłoby to Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen, albo jakiemuś innemu Reichsfuhrerowi, jaki objawi się po czerwcowych wyborach do PE, przeprowadzenie zamiany III RP w Generalne Gubernatorstwo, łącząc ją z dokończeniem procesu zjednoczenia Niemiec, zgodnego z aktualną konstytucją, czyli – do granicy z 1937 roku. W takiej sytuacji mandaty parlamentarzystów zarówno z tamtych okręgów wyborczych chyba by wygasły, podobnie jak z terenów przeznaczonych na rekompensatę dla Ukrainy. Nie jest wykluczone, że jakimści sposobem wszyscy zainteresowani już się o tym dowiedzieli i dlatego obserwujemy taki exodus części Wybrańców Narodu do Brukseli, gdzie te wszystkie zawirowania będzie można bezpiecznie przeczekać, aż do momentu, gdy wszystko się – jak pisał Adam Mickiewicz – „jak figa ucukruje, jak tytuń uleży”.
“Kwiatem rozwoju i dumą ludów jest poczucie narodowe […]”
“Poczucie narodowe jest kwiatem cywilizacji łacińskiej.”
“Zdobywszy poczucie narodowe trzeba dalej pracować, by je utrzymać, co wymaga trudów bezustannych. Co musi się zdobywać, to można również utracić.”
“ […] upadają narody, gdy się osłabi w nich idea narodowa, wydająca z siebie patriotyzm. […] Gdzie się zagnieździła mieszanka, wygrywają cywilizacje niełacińskie, tym łatwiej, im bardziej powiodła się propaganda antynarodowa, kosmopolityczna.”
“Żywioł rodzimy musi mieć przewagę nad napływowym, i to znaczną, inaczej byt narodu staje się wątpliwym.”
[F. Koneczny]
I. NARÓD, OSOBA I LUDZKOŚĆ ORAZ NOWOMOWA ZRODZONA Z NIENAWIŚCI
§ 1. Stopnie dojrzałości wspólnoty. Persona i nacja, personalizm i nacjonalizm – deformacje świadomości narodowej – nazizm i syjonizm – degradacja z narodu na lud – istnieją tylko nacjonalizmy konkretnych narodów – osoba jako fundament narodu – „ogólny nacjonalizm” nie istnieje – prawo ludów i gromad do krytykowania narodów? – dojrzałość i niedojrzałość ludów – narody in statu nascendi.
Tak jak osoba jest ideałem życia jednostkowego, tak w sposób naturalny ideałem życia zbiorowego jest nacjonalizm. Jeśli absurdem byłoby negowanie wartości personalizmu ze względu na to, że istnieją tak zdegenerowane “osoby”, czy raczej półludzkie osobniki jak np. Harvey Weinstein czy Jeffrey Epstein, tak też absurdem jest negowanie i podważanie nacjonalizmu z tego powodu, że istniał Adolf Hitler i niemiecki, nacjonalny kult państwa (statolatria) oraz Fuehrera. Niedawno Robert Winnicki powiedział: “Jesteśmy nacjonalistami chrześcijańskimi”. Można też ową postawę określać: “nacjonalizm katolicki. I tak trzeba mówić i myśleć, by przywracać zdeformowany sens słowom wypaczanym celowo przez forpoczty kosmopolitycznego marksizmu kulturowego. Tak jak istnieją zdegenerowane formy życia wspólnotowego: kosmopolityzm wolnomularski, religijny (lub religijno-państwowy) rasizm żydowski (od Izaaka Lurii poprzez chasydyzm Chabad Lubawicz do syjonizmu Bubera, Rosenzweiga i Herzla), tak istnieją też właściwe formy życia społecznego jakimi są nacjonalizm, czy też nacjonalizm chrześcijański.
Zdegenerowane formy samowiedzy ludu kradnące nacjonalizmowi chrześcijańskiemu jego nazwę, częstokroć wiążą się ze swoistym mesjanizmem. Jest to mesjanizm dwojakiego rodzaju:
1. samo-mianowany mesjanizm jakiegoś ludu (por. Dugin o wyższości narodu rosyjskiego oraz socjalista Moses Hess o tym, że „naród” żydowski jest swym własnym mesjaszem, a także – szokująca być może niektórych – paradoksalna obserwacja żydowskiego intelektualisty, Victora Klemperera (LTI, s.237), o pokrewieństwie Herzla, twórcy i głównego ideologa współczesnego syjonizmu z… Hitlerem: „Jakże uderza ta stale powtarzająca się zgodność ich obu – myślowa i stylistyczna, psychologiczna, spekulatywna, polityczna; a ile sobie wzajemnie zawdzięczali!”, oraz( LTI, s.238) o tym, że, „ Doktryna nazistowska niewątpliwie zawdzięcza syjonizmowi niejeden impuls i niejeden element wzbogacający […]”)
2. mesjanizm ludu („narodu”), który wydał z siebie/dał się uwieść (niepotrzebne skreślić) przywódcę i ideologa uważającego siebie samego za mesjasza, co wkrótce owa wspólnota potwierdziła „uwierzywszy w jego misję” (por. Klemperer, LTI, s.235: „ […] podobieństwo myślowe, moralne, językowe między mesjaszem Żydów a mesjaszem Niemców przybiera to groteskową, to znów przerażającą postać”).
Bycie narodem, tak jak bycie pełną osobą ludzką nie jest czymś danym, zastanym. Ludy na swojej drodze ewolucyjnej ku staniu się narodami mogą się stoczyć w „gromadyzm” (stają się wtedy „masą”, którą posiada władza, por. Canetti, Masa i władza, a także Klemperer, LTI. Notatnik filologa: „”Mein Kampf Hitlera opisuje dobitnie i z drobiazgową dokładnością głupotę mas i głosi potrzebę utrzymywania ich w tej głupocie i odwodzenia od wszelkiej refleksji” i w innym miejscu trafny opis celów i metod władzy, która degraduje naród zamieniając go w tłum i masę: „ […] porwać za sobą ludzi prymitywnych, a tych, którzy mają już lub mieli pewną zdolność myślenia, przemienić z powrotem w prymitywne stadne zwierzęta.”).
Ludy mogą być narodami jakiś czas, po czym mogą tę rangę utracić, najczęściej pod wpływem obcych cywilizacyjnie wpływów. Naród to realność duchowa zbudowana w oparciu o rzeczywistość duchową, jaką jest osoba ludzka. Pełnia osoby ludzkiej to idea, którą odkryło i poczęło wprowadzać w życie chrześcijaństwo, personalizm to idea poczęta z ducha arystotelesowskiej etyki, czyli ideału dojrzałej osoby spełniającej się w moralnym działaniu w obrębie i na rzecz swojej etnicznej wspólnoty. Żadna inna religia nie dała takiego impulsu do samo-podnoszenia się ludów ku wyższemu stadium, jakim są narody. Idea dynastyczna w Europie poprzedzała ideę narodową, tak jak faza młodzieńczości pod opieką rodziców poprzedza fazę wieku dojrzałego.
Ludy zaczęły dorastać do bycia narodami na przestrzeni XIX w., każdy lud na swój sposób. Jak nie ma „dojrzałości w ogóle”, tak nie ma nacjonalizmu nieprzynależnego konkretnemu narodowi (nie ma idei „narodowej” w oderwaniu od konkretnego „narodu” mającego określone cechy i dzieje, mówiąc słowami Arystotelesa: „wykształcony” nie może istnieć bez kogoś, kto jest wykształcony”). Nie istnieje nacjonalizm „w ogóle”, tak jak nie istnieje etyka „w ogóle”, prawo „w ogóle”, religia „w ogóle”. Nie możemy oceniać nieskonkretyzowanych prawa, etyki, religii, nacjonalizmu. Możemy oceniać etykę chrześcijańską w porównaniu z etyką islamską lub buddyjską, nacjonalizm polski w porównaniu z nacjonalizmem niemieckim, ale pod zarzutem błędu szkolnego nie możemy formułować sądu poznawczego empirycznego w odniesieniu do pojęcia pierwotnego należącego do aksjomatyki danej dziedziny.Nie możemy krytykować „ogólnego nacjonalizmu” (krytykować “ogólnie” nacjonalizmu), bo taki nie istnieje.
W jedynym przypadku, gdy krytykowany jest nacjonalizm na poziomie ogólnym (czyli ‘każdy” nacjonalizm”) do udowodnienia jest teza, iż krytyka ta, ubrana w termin „kosmopolityzm” przychodzi spoza obrębu cywilizacji łacińskiej (dziedzictwo szkoły cyników i szkoły Zenona z Kition, jak go nazywa Kornatowski: semity z pochodzenia), czyli, jak to określa Koneczny, ze strony „gromadyzmu azjatyckiego”.Konflikt „nacjonalizm-kosmopolityzm” byłby wtedy refleksem na płaszczyźnie politologicznej bardziej zasadniczego konfliktu cywilizacyjnego „okcydentalizm-orientalizm”. Idąc dalej można by postawić tezę, że idee nacjonalizmu są swego rodzaju strażą graniczną cywilizacji zachodniej.
Nacjonalizm to dojrzałość ludu, który stał się narodem.Agresywne, cudzożywne gromady, plemiona, ludy, społeczności mogą nazywać siebie „narodem” a swoją doktrynę „nacjonalizmem” chcąc sobie przydać wartości w oczach innych, cywilizowanych wspólnot, jednak nie ma to mocy uczynienia ich narodami, podobnie jak wielokrotny przestępca może uważać siebie za pełnoprawną osobę nie rozumiejąc swojego niższego socjalnie statusu. Jeżeli istnieje etyka subkultury przestępców (więźniów), to tylko wtedy, gdy ujmiemy ją w cudzysłów. Kodeks subkultury to nie etyka, ideologia agresywnej wspólnoty, to nie nacjonalizm. Gdy państwo zamieszkiwane jest przez lud, populację nie czującą żadnych oporów przed eksploatowaniem sąsiednich wspólnot państwowych, to lud ten może być nazywany „narodem” a jego doktryna „nacjonalizmem” tylko w sensie przenośnym, nie ścisłym (por. Lutosławski: „ […] związki między ludźmi uważane za narodowości, nie zawsze są istotnymi narodami” i jak bardziej szczegółowo ujął to 100 lat temu „W dzisiejszej Europie narody romańskie są coraz to szczerzej pogańskimi, a narody germańskie w najszlachetniejszych swych odmianach, jak Anglicy i Skandynawowie dopiero przeniknęły się duchem Starego Testamentu, więc zasługują na miano starozakonnych […]”).
§ 2. Udawana miłość i skryta nienawiść. Humanitaryzm jako stłumiona nienawiść do wartości wyższych i niedostępnych rewolucjonistom – trzy imiona antynarodowej filantropii – ludzkość jako fikcyjne indywiduum kolektywne – niedojrzałość i histeria humanitarna i filantropijna – udawana miłość skrywająca faktyczną nienawiść – gra resentymentu – nienawiść do miłości narodu – nienawiść do narodu i osoby – miłość bliźniego i miłość najdalszych – stawianie siebie na miejscu Boga – apostołowie wszech-równości – socjaliści i humanitaryści jako reprezentanci Ludzkości i zastępcy Boga – źródło nienawiści – oskarżenia o mowę nienawiści jako klątwa Rady Mędrców – społeczeństwo otwarte – maski tyranii – walka.
Dla opisu głównego „przeciwnika frontowego” nacjonalizmu, idei narodowych, głównego i zaprzysięgłego jego wroga często używa się pojęcia „kosmopolityzm”. Jest to trafna lokalizacja głównego destruktora fundamentów cywilizacji łacińskiej, aczkolwiek nie sięgająca do korzeni tej postawy. Innym mianem nadawanym tejże samej postawie – także trafnym – jest „socjalizm”. Jednak określeniem najbardziej całościowym obejmującym całokształt postaw oraz ideologii atakujących rdzeń cywilizacji łacińskiej, czyli poczucie narodowości oraz idee chrześcijańskie – jest humanitaryzm. Dmowski tego destruktora łacińskości nazywa „antropocentrycznym humanizmem”, jeden z największych umysłów XX w., Max Scheler na to samo używa nazwy „nowożytny humanitaryzm”, albo bardziej opisowo „nowożytna miłość do człowieka, filantropia”, „rewolucyjne serce”, Le Bon zaś „apostołowie nowego dogmatu”, „apostołowie wszechrówności”, Koneczny natomiast ma na to takie nazwy: „rewolucyjność nowoczesna”, „rewolucjonizm”, „altruizm wyłącznej miłości samej tylko ludzkości”, „służba dla ludzkości”. Najbardziej wszechstronną analizę tej antynarodowej ideologii daje Scheler w swoim znakomitym dziele „Resentyment a moralność”, gdzie poświęca jej rozbiorowi cały rozdział ‘Resentyment a nowożytny humanitaryzm”, w którym daje jej wiwisekcję socjotechniczną, psychologiczną i wreszcie metafizyczną.
Według Schelera ów nowożytny humanitaryzm jest udawaną miłością, grą resentymentu (ideologicznym przekształceniem własnych niemożności), skrywającymi zgoła całkiem inne motywy i emocje, niż te hałaśliwie demonstrowane. Nie jest „prawdziwym”, „autonomicznym” ruchem miłości, z własnym pozytywnym fundamentem w istocie ducha ludzkiego, „lecz tylko tezą walki” przeciwko miłości do narodu (do człowieka z własnego kręgu kulturowego) oraz walki przeciwko chrześcijańskiej miłości do osoby i Boga. Niektórym może się ta teza wydawać śmiała, ale jej powszechność w różnych językowo kręgach myślicieli początku XX w. świadczy, że tak właśnie przebiegał front walki intelektualnej, ideologicznej i duchowej od przełomu XIX i XX w. i przebiega aż po dziś dzień. Scheler idzie dalej, wykazuje, iż jest to nie tylko nienawiść do miłości narodu, osoby i Boga, lecz wynika owa postawa z prostej, źródłowej nienawiści do
1. narodu,
2. osoby
3. Boga.
Nie miejsce tu na relacjonowanie dalszej, fascynującej schelerowskiej analizy odnajdującej psychologiczne korzenie mentalności humanitarnych rewolucjonistów (histeria, osobowość niedojrzała, transytywizm, utrata granic osobowości i myślenie pierwotne), wypada odesłać każdego do pełnej lektury obydwu dzieł Schelera: „Resentyment a moralność” oraz „Istota i formy sympatii”.
Stworzenie jakiegoś indywiduum kolektywnego, owej „ludzkości” a następnie wzywanie do tego, by ową „ludzkość jako masę” kochać „bardziej od narodu, ojczyzny a cóż dopiero od Boga” jest nie tylko złe i niemoralne, ale jest też – jak wywodzi Scheler – faktycznym obaleniem zachodniego porządku wartości. Być może owa dewiacyjność nie powinna dziwić, skoro zakorzeniona jest w dwóch ideach, które zrodziły się w głowach dwóch mających pewne kłopoty z równowagą umysłową autorów. W idei „altruizmu” Comte`a, tym – jak określa go Scheler – barbaryzmie i pustym, patetycznym frazesie oraz w Nietzschego abderyckiej „idei „miłości do najdalszych” mającej zastąpić chrześcijańską „miłość do najbliższego, do bliźniego”. Jak celnie zauważa Scheler: „Jest rzeczą nader charakterystyczną, że terminologia chrześcijańska nie zna „umiłowania ludzkości”. Jej podstawowe pojęcie brzmi „miłość bliźniego”.
„Ludzkość” to fikcja językowa, pojęcie niemożliwe, sprzeczne wewnętrznie, contradictio in adiecto, indywiduum kolektywne, które – jak pisze Koneczny – nie istnieje ani historycznie, ani socjologicznie, albo, jak zauważa Scheler, takie, o które można zapytać: „Komu […] dane jest to „indywiduum”? Kosmopolityczni rewolucjoniści ogłaszają swoją miłość do ludzkości, lecz ponieważ ludzkość nie istnieje, to jak – częściowo z humorem, choć sprawa sama nie jest wcale żartobliwa – wywodzi Koneczny, w związku z jej nieistnieniem nie możemy się dowiedzieć, czy… odwzajemnia ona tę miłość socjalistów, a skoro w związku z tym, że nie istnieje, to „nie może zająć żadnego stanowiska wobec kochających ją rewolucjonistów; robią się więc oni sami reprezentantami całej ludzkości, i stąd prosty wniosek, że służbą dla ludzkości jest służba dla rewolucji”. Sprawa pozornie żartobliwa faktycznie staje się złowieszcza. Dlaczego? Odpowiedź daje niezawodny Scheler: ci, którzy twierdzą, że kochają całą ludzkość… stawiają siebie na miejscu Boga, ponieważ „tylko Bóg bardziej kocha ludzkość […] od narodu; tylko Bogu to wolno i tylko On ma poniekąd „do tego prawo”. I tu powoli dochodzimy do kresu naszej peregrynacji badawczej, naszej podróży do źródeł herezji – postawienie siebie na miejscu „obalonego” Boga i potrójna nienawiść: do narodu, osoby i tegoż „strąconego” Boga.
U kresu poszukiwań docieramy do miejsca, gdzie bije źródło. Chociaż obie strony wojny duchowej zarzucają sobie nienawiść – nie może być tak, by obie zarazem miały rację. Takie „rzeczy” tylko w żydowskich dowcipach o „przemądrym” rabinie, który wysłuchawszy zaprzeczających sobie zeznań żony i męża orzekł, że oboje mają rację. Gdy pozostajemy w obrębie świata realnego, nie talmudycznego, to arystotelesowska zasada niesprzeczności nie tylko jest w mocy, ale stanowi osnowę uniwersum logosu i uniwersum bytów wszelakich. W świecie prawdziwym rzeki mają swoje źródła i swoje ujścia do morza. I żadne ze źródeł rzek nie może być jednocześnie ujściem. Dotyczy to także wylewających się z brzegów rzek nienawiści… Wszystko więc wskazuje, że owym źródłem i nienawiści i nieustającego szermowania dzidą oskarżeń o mowę nienawiści jest brodacz z Trewiru, Karol Marks z jego barbarzyńskim, dogmatycznym wyznaniem wiary: „Wszystkich nienawidzę Bogów!”.
Oczywiście, jest to początek uchwytny, lecz rzeki często nim wytrysną – płyną pod ziemią. I tak oto na 104 lata przed Manifestem Komunistycznym ukazała się napisana przez kobietę broszura „La Franc-Maçonne”, gdzie ideał tych podziemnych środowisk zaprezentowany jest w postaci demokratycznej republiki, gdzie, jak podaje M.Ghyka, „królem jest Rozum, radą najwyższą zaś – Zgromadzenie Mędrców”. Zwróćmy uwagę: królem nie jest ani Bóg, ani naród, ani choćby Parlament, tylko Rozum, ten sam, który później ubóstwiła rewolucja. Obie zaś zasady tej antyteocentrycznej utopii, ubóstwiony Rozum i Radę Mędrców odnajdujemy u ujścia tej rzeki nienawiści, w jej delcie, w pochodzącej z 1948 r. ideologii żydowskiego intelektualisty, prymitywnego ideologicznego awanturnika (określenie Erica Voegelina), Karla Raimunda Poppera, utopii tzw. społeczeństwa otwartego, gdzie owa otwartość okazuje się tylko wielobarwną maską skrytych marzeń o tyranii takiej, jakiej jeszcze świat nie widział (por. T.Gabiś, Karl Popper – Duchowy mistrz George`a Sorosa). Maską żądzy tyranii – ostatecznie – płynącej z potrójnego źródła stłumionej nienawiści: nienawiści do narodu, osoby i Boga. Nienawiści – by użyć zwrotu Schelera z jego analizy nowożytnego humanitaryzmu – „ukrytej głęboko za tą „łagodną”, wyrozumiałą”, „ludzką postawą” epatującą hollywoodzkim, szerokim uśmiechem. Uśmiechem tak szerokim, jak szeroka jest rozpadlina i nieprzekraczalna przepaść między humanizmem teocentrycznym a antropocentrycznym – „Te dwie odmiany humanizmu muszą się wzajemnie zwalczać, gdyż są one sobienie tylko przeciwstawne, ale i sprzeczne – jak mówi Dmowski posługując się terminologią Arystotelesa. Nie ma tu żadnej możliwości kompromisu”. I po jednej ze stron tej – żądającej wyboru – otchłani, każdy z nas musi stanąć. Brak wyboru będzie też wyborem, wyborem tchórzostwa, lub obojętności, która przecież w swej niewolniczej naturze nie przystoi mężnym, świadomym reprezentantom gatunku homo sapiens.
§ 3. System myśli narodowej. Nie można być cywilizowanym na dwa sposoby – bezcelowość polemiki i niemożliwość przymierza – potrzeba systemu myśli narodowej – nacjonalizm jako jedyny sposób zatrzymania socjalistycznej degradacji państwa i narodu.
Diagnostyka natury światopoglądu środowisk walczących z państwami narodowymi jest jasna – o ile jest systematyczna, dogłębna, oparta o klasyczne prawa myśli i logiki oraz indukcję historyczną – i jako jasna, do ewidentnych też winna prowadzić wniosków. Jak mówi Koneczny: „Wnioski co do terapii same się narzucają. Nie można być cywilizowanym na dwa sposoby”. „Przywróćmy panowanie cywilizacji łacińskiej […]”, a nie będzie rewolucji obyczajowych, wielokulturowych, nie będzie socjalizmu i socjalistów, kosmopolityzmu i inwazji apatrydów duchowych. Koneczny podsumowuje, że polemika z nurtami politycznymi, które negują istnienie wyższych wartości, ponieważ ich nie percypują a na ich miejsce stawiają sfabrykowane idole bytów i wartości – nie prowadzi do niczego. „Kontragitacja, rywalizująca co do demagogii, stanowi próżną stratę czasu. Terapia wymaga tu działania pozytywnego. Trzeba mieć doktrynę antyrewolucyjną, chcąc zwalczać rewolucyjność. Trzeba mieć coś do przeciwstawienia; sama polemika pogłębia tylko przepaść. […] Idea kosmopolityczna nie może być zarazem narodową. Przymierze między nimi może być tylko oportunistyczną komedią.” Dodam, w duchu Dmowskiego uzupełniając myśl Konecznego:trzeba mieć ideę antykosmopolityczną, antysocjalistyczną, teocentryczną. „Trzeba hasła, które by wyrażało się również krótko, węzłowato, jędrnie, a z którego dałoby się wywodzić wszystko dedukcją.” Jest tylko jedno jedyne hasło spełniające wszystkie powyższe warunki – tym hasłem jest polski nacjonalizm, tą ideą jest myśl narodowa, idea polska, państwo etnicznych Polaków.
Potrzebą chwili jest rekultywacja i odbudowa – używając zwrotu Konecznego – „korzeni i ścian działowych” polskiej tożsamości narodowej i polskiej etniczności. Scena polityczna zawłaszczona jest przez oświeceniowo-socjalistyczne ideologie, co – jak mówi Koneczny – „przyczynia się w wielkiej mierze do tego, by niższość brała górę. Przyczynia się bowiem do obniżenia iloczynu społecznego.” Przyczynia się więc do bezustannej, postępującej degradacji polskiego potencjału kulturowego i gospodarczego, polskiego narodu i państwa, karlenia polskiej duszy narodowej.
§ 4. Fałszywe słowa, fałszywe myśli i droga ku totalizmowi. Triada semantyczna – manipulacje zespołami pojęć – jak powstaje nowomowa – manichejska dychotomia zamiast klasycznej triady – jak rodzi się totalizm mentalny
Słowa są niezwykle ważne. Często – w sposób niezauważalny – stają się one naszymi myślami. Nieświadomie zaczynamy myśleć słowami podsuniętymi nam w złych intencjach przez inne osoby. Victor Klemperer pisze o tym niebezpieczeństwie przeoczonego przez nas przejścia od form językowych do form myślowych, od słów, do myśli, tak: „przejście od jednych do drugich jest prawie nieuchwytne, zwłaszcza u natur prymitywnych”. Dlatego ważne jest, by poznać najczęściej stosowaną i najbardziej skuteczną manipulację słowami. Słowami, które potem niebacznie bierzemy za… swoje myśli. Jak nauczyć wystrzegać się ulegania manipulatorom językowym – w tym może pomóc poniższa analiza najbardziej pospolitego triku.
Chcąc przybliżyć właściwy sens pojęcia naród, nacja, nacjonalizm nie można tego uczynić bez myślowego przywołania kontekstu terminów pokrewnych, powiązanych terminów takich jak: lud, plemię, ludzkość, rasa, rasizm, szowinizm, kosmopolityzm, patriotyzm, obywatel, pochodzenie, osoba, personalizm. Pojęcia wyższego rzędu (aksjologemy) egzystują w diadach, czy też mówiąc ściślej i zgodnie z genialną prezentacją ich sposobu bytu dokonaną przez Arystotelesa – w triadach. Triadach odmierzających trzy stopnie, trzy fazy: za mało – za dużo – w sam raz. Na konkretnym przykładzie: za mało = tchórzostwo, za dużo = zuchwałość, w sam raz = odwaga. Zasadą organizującą relacje między zakresem znaczeniowym pojęć ROZUMNIE POŁĄCZONYCH jest więc zasada niedobór – eksces – BALANS.
Analogicznie do triady tchórzostwo-zuchwałość-odwaga mamy klasyczną triadę: za mało = kosmopolityzm, za dużo = szowinizm i w sam raz = nacjonalizm. Klarowne dystynkcje pojęciowe przez ostatni wiek są intensywnie rozmywane i niszczone przez neomarksizm. W tym konkretnym przypadku manipulacja pojęciowo-językowa polega na usuwaniu z języka terminu “szowinizm” i przeniesieniu całej jego negatywnej konotacji na termin “nacjonalizm”, podczas gdy przecież nacjonalizm w swym pierwotnym, jeszcze XIX-wiecznym znaczeniu (w imię którego ludy i narody walczyły o swoją wolność wyrywając ją zorientowanym antynarodowo i kosmopolitycznie dynastiom) nie ma nic wspólnego z militarnym ekspansjonizmem i szowinizmem. Zamiast na wzór arystotelesowski zbudowanej triady kosmopolityzm-nacjonalizm-szowinizm otrzymujemy manichejską diadę humanizm-faszyzm (czyli nacjonalizm), co jest najzwyklejszą realizacją totalitaryzmu w sferze myślowej i tworzeniem – groźnej dla zdolności myślenia – nowomowy.
Podsumujmy manipulację mającą na celu usunięcie z przestrzeni językowej pozytywnego znaczenia pojęcia nacjonalizm. Organiczną triadę pojęciową (niedobór – eksces – BALANS, czyli kosmopolityzm – szowinizm- nacjonalizm) zastępujemy diadą kosmopolityzm – nacjonalizm. Usuwamy więc stopniowo z uzusu językowego pojęcie denotujące postawę skrajną, czyli “szowinizm”. Całą zaś negatywną treść pojęcia “szowinizm” przenosimy “PO CICHU, PO WIELKIEMU CICHU”, na to pojęcie, które chcemy zdeprecjonować, czyli na “nacjonalizm”, czyli na pojęcie denotujące postawy, które chcemy zwalczać a później represjonować, gdyż stanowią przeszkodę w przeszkodę w przejmowaniu etnicznych terenów. Treść zaś terminu “kosmopolityzm”, by nie raził odsłonięciem prawdziwych zamiarów, przenosimy na termin “patriotyzm”. Zamiast więc spektrum trzech, płynnie przechodzących w siebie jakości (kosmopolityzm-nacjonalizm-szowinizm) otrzymujemy diadę, czy też raczej dychotomiczny podziałpatriotyzm-nacjonalizm. Dokonując kolejnych podstawień uzyskujemy kompletnie fałszywą alternatywę: albo patriotyzm (w sensie, ogólnikowym, niesprecyzowanym i pozostawiającym nam swobodę dowolnej definicji, np. takiej: patriotyzm to płacenie podatków i sprzątanie kup po psie), albo nacjonalizm, który nacechowujemy krańcowo negatywnie poprzez synonimiczne nazywanie go “faszyzmem”, “ksenofobią”, “nienawiścią”, “rasizmem”, “przyczyną mowy nienawiści”.
Zamiast więc zespołu powiązanych ze sobą trzech pojęć przedstawia się nam manichejską diadę dwóch wykluczających się wzajemnie pojęć pomiędzy którymi zieje przepaść i tym samym sankcjonuje się tylko jedną jedyną dozwoloną postawę, tę, którą samemu się reprezentuje. Totalitarne zapędy zostają przełożone na język i wpisane do… słowników i encyklopedii, z których potem korzystają nasze dzieci w szkole i na studiach wytwarzając w sobie mentalność agresora, lub niewolnika lub… zmuszonego kryć się po niszach internetu rzekomego ksenofobicznego przestępcy. W państwie suwerennym, takim w którym naród tworzy państwo – jest na odwrót. Kulturkampf w wieku XIX walczyła z językiem polskim, w wieku XXI walczy z językiem zdrowego sensu. Ta druga walka jest może nawet bardziej groźna dla narodu i bardziej skuteczna w dziele wynaradawiania, gdyż bywa, że narody zmieniają język, mowy zdrowego sensu jednak nie da się zamienić na inną, poza nią jest obłęd i niewola w szacie ignorancji. Tak jak w XIX w. broniliśmy przetrwania mowy polskiej przed fizycznymi zaborcami, tak dzisiaj musimy z równą determinacją bronić mowy sensu i kultury sensu oraz przekazywać ją dzieciom niezależnie od mentalnej okupacji przez obce nacjonalizmy i marksizm kulturowy dziarsko maszerujący przez instytucje państwowe opanowane przez wszelkiej maści socjalistów, uniwersalistów europejskich i “liberałów”.
Musimy sobie zdawać z tego sprawę, iż władza po okrągłym stole należy do środowisk antynarodowych i to świadomie antynarodowych. Musimy wiedzieć dokładnie jak wygląda “pierścień władzy” i kto go porwał, bo to pierwszy krok do jego odbicia, odzyskania w twardej walce duchowej.Nie możemy też dać się zwieść dzisiejszej chwytliwej sztuczce, gdy ten, co ukradł pierścień władzy ogłasza nagrodę za jego odnalezienie… Albo wysyła wygadanego akwizytora, żeby jako polski pierścień władzy sprzedał nam podobną kształtem… obrożę psa łańcuchowego koncernów i korporacji.
Z socjalistycznej koncepcji narodu otwartego zrodzić się tylko może patriotyzm zbierania psich odchodów. Socjalizm i patriotyzm to – jak nazywa to Koneczny – incompatibilia. Patriotyzm głęboki, tożsamościowy zrodzić się może tylko z nacjonalizmu.
Socjalizm chrześcijański, naród otwarty, społeczeństwo otwarte – cały ten „pokost patriotyczny i religijny”na działaniach socjalistów nigdy nie trwa długo. „We Francji wielka rewolucja odwoływała się do patriotyzmu, póki groziły armie zagraniczne, ale też tylko dlatego, że armie te były antyrewolucyjnymi. Potem wycofał się rewolucjonizm francuski wcale szybko z wszelkich stosunków z patriotyzmem, aż doszli do tezy, że proletariusz nie ma Ojczyzny.” Nasuwa się analogia z dzisiejszymi, polskimi socjalistami, którzy realizują korporacyjną doktrynę o migracji zarobkowej i nomadyzmie pracowniczym bez mrugnięcia okiem, przed autochtonami przykrywając ją politurą ckliwego, banalnego „patriotyzmu”. Socjaliści zawsze będą zarzucać – wg słów Konecznego – „poczuciu narodowemu ciasnotę”, albo… nienawiść.
Czynieniu z narodów bezwolnych mas proletariackich może przeciwstawić się tylko silna myśl narodowa, jasno sformułowany i przełożony na stosunki gospodarcze i kulturowe – polski nacjonalizm.
Część naszego narodu postradała poczucie własności tych ziem i królujących im idei, albo – zupełnie bez swojej winy – dała się zwieść chytrym demagogom i ich ckliwym atrapom “częściowej niepodległości” (przeróżnym Kaczyńskim, Bąkiewiczom etc.) i kupić za pozwolenie śpiewania na ulicy “Pierwszej Brygady”.
Rdzennego, etnicznego mieszkańca tych ziem można łatwo rozpoznać po tym, że zamiast idiotycznych kołchozowych kamieni milowych broni dwóch kamieni węgielnych swego narodu, czyli katolicyzmu i nacjonalizmu. Natomiast osobę obcą, duchowego apatrydę można rozpoznać po znieważaniu i deptaniu obrońców tożsamości narodowej oraz po bezustannym stosowaniu manipulacji słowno-pojęciowych mających na celu unicestwianie idei nacjonalizmu polskiego. Po zastosowaniu takich kryteriów rozpoznawania “obcości” zobaczymy jasno jak z przebierańców opadają szaty pustosłowia, z ich siedzib odpadają wprowadzające w błąd szyldy. I zdziwimy się tym, jak nas, rdzennych jest dużo…
Czy dla Ukraińców jest w Polsce miejsce? Zatrważająca odpowiedź Witolda Gadowskiego
Rozwój ukraińskiego podziemia kryminalnego. „Tu erupcję mamy dopiero przed sobą. Na razie staliśmy się ogromną pralnią brudnych pieniędzy ukraińskich oligarchów. Ukraińscy nababowie kupują w Polsce hurtowe ilości mieszkań za gotówkę, inwestują pieniądze w polskie firmy i pod różnymi pretekstami lokują duże środki w naszym systemie bankowym. W ten sposób legalizują w UE ukradzione na Ukrainie środki”
„Coraz bardziej jesteśmy zaniepokojeni zmieniającą się strukturą społeczną Polski. Na ulicach dużych miast nagle – i to w dużej liczbie – pojawili się ludzie z wyraźnie innej kultury. Dotyczy to także milionów Ukraińców. Co prawda nie budzą oni takich obaw jak przybysze z Bliskiego Wschodu i Afryki, ale wyraźnie widać, że prezentują inną kulturę i inny sposób życia niż Polacy”, pisze na łamach tygodnika „Niedziela” Witold Gadowski.
Publicysta przypomina, że pierwszy masowy napływ Ukraińców do Polski rozpoczął się już w 2014 roku, kiedy rozpoczęła się rosyjska inwazja na Krym. „Ukraińcy zaludniali nasze restauracje, kawiarnie, pojawiali się jako istotna grupa pracowników na naszych budowach”, relacjonuje.
W roku 2022 rozpoczęła się trwająca do dziś druga fala ukraińskiej emigracji do Polski. „Nie sposób przy tym nie zauważyć, że Ukraińcy wypełnili niszę społeczną spowodowaną masową emigracją ekonomiczną młodych Polaków po otwarciu się rynku pracy na Wyspach Brytyjskich. (…) Nie ma co wnikać w ocenę tego zjawiska – ono jest faktem. Faktem jest też to, że nagle ze społeczeństwa homogenicznego, jednonarodowego, staliśmy się wspólnotą z liczną obecnością gości, którzy zaczynają sobie coraz śmielej poczynać”, podkreśla autor „Niedzieli”.
Zdaniem eksperta programu „Prawy Prosty PLUS” na antenie PCh24 TV od pewnego czasu obserwujemy zjawisko obecności osób o pochodzeniu ukraińskim i ukraińskich korzeniach w instytucjach naszego państwa – w rządzie, w samorządach, w wojsku, w policji, w urzędach etc. „Widzimy, że to zjawisko może także stanowić potencjalny czynnik zmian, i to niekoniecznie na lepsze. Niektóre grupy zorganizowanych Ukraińców jawnie odwołują się bowiem do banderowskich korzeni i tym samym są bardzo podatne na historyczne sentymenty wobec Niemiec”, wyjaśnia.
Kolejny problem to rozwój ukraińskiego podziemia kryminalnego. „Tu erupcję mamy dopiero przed sobą. Na razie staliśmy się ogromną pralnią brudnych pieniędzy ukraińskich oligarchów. Ukraińscy nababowie kupują w Polsce hurtowe ilości mieszkań za gotówkę, inwestują pieniądze w polskie firmy i pod różnymi pretekstami lokują duże środki w naszym systemie bankowym. W ten sposób legalizują w UE ukradzione na Ukrainie środki”, zaznacza.
Ostatni, nie mniej ważny problem, to w ocenie publicysty, zjawisko, które zdecydowanie się spotęguje, gdy na rosyjsko-ukraińskim froncie będziemy mieli do czynienia z rzeszami opuszczających front, bezrobotnych żołnierzy. „Wszyscy nie znajdą przecież zatrudnienia w prywatnych firmach militarnych. W zestawieniu z 20 tys. nieobsadzonych etatów w polskiej policji wygląda to nader poważnie”, podkreśla.
„A zatem – czy dla Ukraińców jest w Polsce miejsce? Oczywiście, że tak. Mogą tu z nami żyć, ale ze świadomością tego, iż muszą się dostosować do obowiązujących nad Wisłą standardów. Możemy razem żyć, ale na polskich warunkach i z szacunkiem dla polskiej wrażliwości. W innym przypadku konflikty są nie do uniknięcia”, podsumowuje Witold Gadowski.
Źródło: tygodnik „Niedziela” TG
=======================================
mail:
Na koniec przestraszył się swoich argumentów i napisał: Możemy razem żyć, ale na polskich warunkach i z szacunkiem dla polskiej wrażliwości. To znaczy, że jednak Ukropol.
Jak wiadomo są dwa sposoby gotowania żab: jeden wrzucić je do wrzątku, wtedy żaby natychmiast wyskoczą, a drugi podgrzewać je stopniowo, wtedy nawet nie zauważą kiedy zostaną ugotowane.
Ta druga strategia jest stosowana przez globalistów z dużym powodzeniem, także w przypadku III RP.
Ponieważ od zarania Rzeczpospolitej, proces gotowania, w różnych aspektach i sprawach jest bez przerwy prowadzony w stosunku do Jej obywateli, nie będę poruszał starszych wątków, o których pisałem niejednokrotnie, ale skoncentruję się na teraźniejszości.
Trzeba tu nadmienić, że proces „gotowania” obywateli III RP oraz bardziej przyspiesza, wprost proporcjonalnie do degeneracji i zidiocenia „elit”. To, że praktycznie bez wyjątku stanowią oni grupę karierowiczów i oportunistów, jest jeszcze do strawienia. Niestety, są oni również całkowicie bezmyślni i bezrefleksyjni. Tak bardzo zajęci są podlizywaniem się swoim zagranicznym globalistycznym pryncypałom, tak bardzo absorbują się manewrami w uzyskiwaniu najlepszej i najbardziej „prestiżowej” pozycji przy żłobie, że nie mają czasu i szarych komórek na najprostszą nawet analizę, tego co dzięki ich zaprzaństwu czeka III RP, Jej obywateli i ich samych.
Nabrzmiewający temat, od wielu już lat stanowi „rosyjska agresja na naszą Ojczyznę”. Osobiście unikam, jak cuchnącego łajna, mediów głównego nurtu, ale pomimo to rzucają mi się prawie codziennie w oczy alarmujące nagłówki, w rodzaju: „Polskie lotnictwo i nasi sojusznicy poderwali samoloty…..”.
Przypomina mi się wtedy dowcip, kiedy to dwu starszych panów pije koniaczek w kawiarni, a przy sąsiednim stoliku zainstalowały się młode atrakcyjne panienki. „To co podrywamy te dupy?”-pyta jeden- „Podrywamy”- odpowiada drugi. Po czym poderwali swoje dupy i opuścili lokal.
Identyczny efekt ma „podrywanie polskich i sojuszniczych samolotów”. Tyle, że panowie z dowcipu na nic oprócz śmieszności się nie narazili, podczas gdy obywatele III RP, za każdym takim „poderwaniem” zbliżają się o krok do nuklearnej zagłady.
Naszym władcom i ich genialnym wojskowym, nawet przez myśl to nie przejdzie, gdy po „owocnym i pracowitym dniu”, raczą się ze swoimi lokalnymi nadzorcami, szklanką whisky. Zapewne nawet nie wiedzą na czym polega wojna nuklearna i jakie ZAWSZE są jej efekty. Delektują się w błogim spokoju własnym lizusostwem, sprytem i hipokryzją!
Ostatnio rozpoczął się dynamiczny proces gotowania polskiej żaby w odniesieniu do kolorowej emigracji z krajów III ŚWIATA. Nie nagłaśnia się tego tematu, ale z samych obserwacji, bez trudu można zauważyć na polskich ulicach dosłownie codzienny wzrost liczby ciemnych buziaków „drogich gości”. Co prawda, w przeciwieństwie do naszych uwielbianych „partnerów” z Zachodu, Polska nigdy nie parała się wyzyskiem kolonialnym, ale co bystrzejsi polskojęzyczni euro – obywatele, mogą argumentować, że III Świat jest trzeci, tak jak III RP i to powinno wystarczyć!
W obecnej rzeczywistości III RP, trudno jest mieć choć cień nadziei na poprawę, ale za to pewność, że ,w najbliższym czasie, nasi nadzorcy „rządowi” i „parlamentarni” zaczną wdrażać jakiś kolejny proces „gotowania polskiej żaby”.
Świat stoi dziś w obliczu dwóch wielkich zagrożeń: wybuchu WW3 i wielkiego kryzysu 2.0, znacznie poważniejszego niż ten z lat 2008-11 i podobnego do załamania rynków z lat 30-tych XX wieku.
Oba te zjawiska są zresztą ze sobą powiązane, bowiem trwająca seria wojen lokalnych i duże prawdopodobieństwo pojawienia się kolejnych ognisk zapalanych, na Bliskim Wschodzie i na Morzu Południowo-chińskim wydają się być metodami zakamuflowania nadchodzącego kryzysu neoliberalnego globalnego kapitalizmu.
W tej sytuacji uniknięcie wojny staje się zagadnieniem życia i śmierci, w szczególności dla narodów środkowoeuropejskich, znajdujących się w naturalnej strefie zgniotu między Zachodem i Wschodem.
Jakiekolwiek straty i zniszczenia, które dotknęłyby Polskę, Rumunię, Węgry czy Słowację i Czechy w związku z wojną z Rosją – przez Anglosasów uznawane są za koszty akceptowalne. Możemy być kolejnymi ofiarami tej wojny i ani w Waszyngtonie, ani w Londynie nikt się zawaha, by wysłać polskich czy rumuńskich żołnierzy, by ginęli najpierw na Ukrainie, a potem może i na terytorium naszych własnych państw.
NATO już jest na Ukrainie
Wojska NATO nie muszą zresztą nawet na Ukrainę wkraczać, bowiem od dawna już tam są. Z tygodnia na tydzień zwiększa się po stronie Kijowa obecność francuska i brytyjska, oficjalnie głównie szkoleniowa i logistyczna, no i wywiadowcza, ale wiadomo też o aktywności NATO-wskich sił specjalnych, saperów, żandarmerii, a nawet policji, m.in. polskiej. Po prostu informacje na ten temat są dawkowane opinii publicznej Zachodu tak, by stopniowo oswajać ją z coraz większym zaangażowanie militarnym NATO.
W ten sposób pełnowymiarowe włączenie się do wojny takich państw jak Polska będzie wydawać się po prostu logiczną konsekwencją już wcześniej trwających działań. Niestety, w obecnej sytuacji politycznej, jeśli taka decyzja zapadnie – nie można sobie wyobrazić uniknięcia udziału Polski w wojnie z Rosją, choć wysłaniu polskich wojsk na Ukrainę sprzeciwia się ponad 90 proc społeczeństwa. To nie Polacy jednak decydują, ale amerykański hegemon.
Miraż Kresów
Zwłaszcza w Rosji polskie wejście do wojny bywa niekiedy przedstawiane jako próba aneksji terytoriów stanowiących obecnie Zachodnią Ukrainę. Tymczasem trzeba rozdzielić sentymenty i nadzieje polskiego społeczeństwa od polityki rządu Polski.
Władze w Warszawie nie chcą anektować części Ukrainy, to zupełna oczywistość, której w Polsce nikomu tłumaczyć nie trzeba, a rosyjskie media niepotrzebnie łudzą się, że jest inaczej. Oczywiście, gdy blisko 1/3 Polaków ma jakieś historyczne, rodzinne związki z Kresami Wschodnimi, w tym z ziemiami zajmowanymi obecnie przez Ukrainę – trudno, byśmy zapomnieli, że miasta takie jak Lwów, Łuck, Stanisławów, Równe, Tarnopol przez stulecia stanowiły one żywe ośrodki polskiego życia kulturalnego i społecznego. Powrót tych terenów do polskiej macierzy byłby wydarzeniem epokowym i wielkim świętem narodowym, jednak obecni rządzący nie będą Polakom robić takich prezentów.
Przeciwnie, jeśli polskie wojska znajdą się na Ukrainie, to by ratować reżim kijowski i uratować dawne polskie ziemie… dla Ukrainy. Sami Polacy zresztą nie byliby obecnie wstanie zmierzyć się z jakimikolwiek zmianami granicznymi, nieważne, na korzyść czy niekorzyść Polski.
Oczywiście też jednak, jeśli polskie wojska wejdą do Lwowa, nawet jako sojusznicy prezydenta Zełeńskiego i mera Sadowego nie oznacza to wcale, że szybko stamtąd wyjdą. Stworzona zostanie nowa sytuacja geopolityczna, a ta zawsze może zostać nasycona nową treścią. Może nią być unia polsko-ukraińska, ale czy będzie ona bardziej polska, czy bardziej ukraińska – dopiero się okaże i wiele zależy od determinacji i zaangażowania samych Polaków, jeśli granica przedzielające odwiecznie polskie ziemie naprawdę zniknie.
W końcu milionom Ukraińców bardziej niż na ziemi zależy na wyjeździe dalej na Zachód. A próżnię na ich miejsce będzie można wypełnić. Na pewno Polacy nie zarządzaliby gorzej swoją dawną własnością na Wschodzie niż robią to dzisiaj oligarchowie i kapitał zachodni.
Z pewnością też jednak brać należy pod uwagę słabość polskiego potencjału, tak demograficznego, jak i gospodarczego. Wypluwszy na zachodni rynek pracy 3 miliony aktywnych zawodowo Polaków – III RP pozostaje tylko podwykonawcą gospodarczych Wielkich Niemiec. W takiej sytuacji to aktywny na Ukrainie kapitał międzynarodowy miałby z miejsca przewagę w ramach nierównej unii, co poniekąd może tłumaczyć samo pojawienie się i zadziwiającą trwałość całego konceptu.
Widmo UkroPolin
Pomysł unii polsko-ukraińskiej, czymkolwiek miałaby ona być co jakiś czas pojawia się zwłaszcza w kręgach bliższych brytyjskiej polityce wobec Kijowa. Można więc domniemywać, że jest to jeden kilku możliwych scenariuszy, przewidywanych w Londynie i Waszyngtonie dla Ukrainy, w zależności od przebiegu wypadków na froncie i zapewne od stabilności reżimu Zełeńskiego. Gdy zacznie się on chwiać, zaś Polska będzie musiała stać się kolejnym państwem frontowym, wówczas jakiś nowy polsko-ukraiński twór państwowy pozwoliłby tylnymi drzwiami wciągnąć Ukrainę do NATO, a ponadto inne państwa należące do sojuszu miałyby rozwiązane ręce, by nie udzielać UkroPolinowi bezpośredniej pomocy zbrojnej, nie zachodziłaby bowiem przesłanka art. 5 Traktatu.
Własność, a nie unia
Scenariusz taki ma więc wiele plusów dla Zachodu, byłby natomiast bardzo niebezpieczny dla Polski, która za jednym zamachem znalazłaby się w stanie faktycznej wojny z Rosją, a w dodatku wyrzekłaby się własnej suwerenności (i tak wprawdzie ograniczonej przez NATO i UE) na rzecz jakiegoś niedookreślonego tworu państwowego ze znaczącym wpływem nazistów i oligarchów.
Zamiast więc odnieść jakieś narodowe korzyści z upadku reżimu w Kijowie – zapewnilibyśmy mu bezpośredni wpływ na wewnętrzną politykę polską, w dodatku ostatecznie dewastując własną gospodarkę, zwłaszcza rolnictwo i transport. Tymczasem Polacy mogą i powinny dążyć do odzyskania polskiej WŁASNOŚCI na Kresach Wschodnich, ale bez zbędnego i szkodliwego obciążenia tamtejszą skorumpowaną ukraińską administracją oraz przede wszystkim bez uwikłania się w samobójczą z naszego punktu widzenia wojnę z Rosją.
Rosjanie nie są wrogami Polaków ani żadnego innego narodu Europy Środkowej, prawdziwym zagrożeniem są natomiast dla nas wszystkich podżegacze wojenni, zachodni kompleks wojenno-przemysłowy, a także kijowscy naziści i oligarchowie. To przed nimi musimy się bronić za wszelką cenę unikając wojny.
Stanisław Michalkiewicz „Forum Polskiej Gospodarki” (fpg24.pl) • 5 maja 2024 micha
„Towarzyszu z Kanady, który zbożem palisz, To nieprawda, że mąki nikomu nie trzeba. Łopatą ziarna ty mnie od głodu ocalisz. Daj chleba!” – Pisał dawno temu Antoni Słonimski w wierszu: „Palenie zboża” . Chodziło o to, że zdarzyło się wtedy, iż gwoli podtrzymania cen na pszenicę, podobnie jak na kawę i bawełnę, w Kanadzie palono zboże, w Brazylii topiono w morzu kawę, a w południowych stanach Ameryki palono bawełnę.
W tamtych czasach zdarzało się to wyjątkowo, podczas gdy teraz jest to rutynowa praktyka, która nazywa się „kwotowaniem produkcji”. Kiedy jeszcze w latach 80-tych byłem we Francji na winobraniu, niszczyliśmy część zbiorów, bo w przeciwnym razie wydajność winnicy przekroczyłaby 50 hl wina z hektara, a wtedy właścicielowi groziły drakońskie kary. Tymczasem taka maksymalna wydajność była podyktowana przez Brukselę, bo produkcja wina już wtedy była w UE „kwotowana”. Była to realizacja ideału gospodarczego Hilarego Minca – jednego z trójki wszechmogących Żydów, których Stalin przysłał do Polski, żeby tresowali nas do komunizmu. Ten Hilary Minc miał ideał gospodarczy w postaci „planu doprowadzonego do każdego stanowiska pracy”. W Polsce to nigdy w stu procentach się nie udało, podczas gdy na Zachodzie, gdzie przez całe dziesięciolecia rządziły partie socjaldemokratyczne, często do spółki z komunistami, udało się ten ideał osiągnąć.
„Kwotowanie” jest biurokratyczną reakcją na prawo podaży i popytu. Wielu ludzi reaguje na nie w sposób nieoczekiwany. Adam Grzymała-Siedlecki w swoich wspomnieniach pisze o niejakim panu Zapalskim, ziemianinie gdzieś w Świętokrzyskiem, który nawet skończył uniwersytet. Gospodarował w swoim majątku całkiem sprawnie, aż do momentu, kiedy zimą, wywrócił się z saniami, uderzając głową w węgieł stodoły. Od tego czasu jego umysł zaczął pracować jakimś ilorazem teorii naukowych i bzika. Akurat Europa została zalana tańszym amerykańskim zbożem, co spowodowało kryzys w tutejszym rolnictwie. Pan Zapalski zareagował nań właśnie takim ilorazem: nie mogę zwiększyć popytu na pszenicę, ale mogę zmniejszyć jej podaż na rynek – i ku desperacji oficjalistów i rodziny, zabronił obsiewać pola w swoim majątku.
Ponieważ w Unii Europejskiej, w odróżnieniu od takiej Ukrainy, która do Unii nie należy, rolnictwo, podobnie jak wszystkie inne gałęzie gospodarki – może z wyjątkiem przemysłu molestowania – podlega biurokratycznej dyktaturze, to wskutek tego tutejsze koszty produkcji rolniczej są wyższe, niż gdziekolwiek indziej – również dlatego, że biurokraci w ostatnich dziesięcioleciach popadli w zależność od wariatów, którzy w ten sposób narzucili całemu kontynentowi rozmaite absurdalne pomysły, w rodzaju walki z klimatem, co jeszcze bardziej te koszty podnosi. Dodatkowo w tej sytuacji Unia Europejska jest zasypywana ukraińskim zbożem i innymi produktami rolniczymi, które nie podlegają żadnym standardom, jakie są egzekwowane od tutejszych rolników.
Ci przeciwko temu protestują, ale te protesty są daremne w sytuacji, gdy oligarchowie, którzy zdominowali ukraińskie rolnictwo, musieli przekupić brukselskich biurokratów, by otworzyli unijny rynek rolny przed ukraińskimi produktami. Toteż jakiekolwiek interwencje u tubylczych ministrów, czy nawet premiera Tuska, nie przynoszą żadnych rezultatów, ponieważ ani oligarchowie z Ukrainy, ani brukselscy biurokraci nie chcą rozmawiać z żadnymi tubylczymi kacykami, od których nic już nie zależy, bo suwerenność polityczną swoich bantustanów już dawno przefrymarczyli za tak zwane „subwencje”. Teraz, gdy chodzi o umieszczenie w brukselskim przytułku dla „byłych ludzi” swoich faworytów, którzy przy okazji będą firmowali kolejne kroki na drodze „pogłębiania integracji”, czyli budowania IV Rzeszy, na użytek naiwniaków, któtrzy w czerwcu mają wziąć udział w głosowaniu, demonstrują asertywność – jak na przykład Książę-Małżonek, czy nawet sam Gauleiter Donald Tusk, albo nawet sprzeciw („jestem za, a nawet przeciw” – mówił Kukuniek) – jak Jarosław Kaczyński, czy Mateusz Morawiecki, który jeszcze niedawno w podskokach podpisywał wszystkie „Zielone łady” i inne biurokratyczne wynalazki – teraz się odgraża, że będzie odbudowywał „Europę Ojczyzn” – jakby nie wiedział, że została ona pogrzebana wraz z wejściem w życie traktatu z Maastricht już w roku 1993. Co ciekawe – i jednym i drugim to uwodzenie swoich wyznawców może się udać, bo – jak zauważył Franciszek ks. de La Rochefoucauld – „tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego”.
I chyba nieprzypadkowo (nieżyjący już ksiądz Bronisław Bozowski mawiał, że „nie ma przypadków, są tylko znaki”) doszliśmy do Pana Boga, jako że w Nim ostatnia nadzieja. I rzeczywiście. Kiedy już wyglądało na to, iż na ten kryzys w rolnictwie, spowodowany z jednej strony unijną biurokracją, a z drugiej – ukraińskimi oligarchami – nie ma rady – kiedy Gauleiter Donald Tusk zaczął grozić, że będzie „wypalał żelazem” zatajonych putinowców, do których oczywiście zalicza wszystkich przeciwników Volksdeutsche Partei z rolnikami na czele, kiedy pan wiceminister Kołodziejczak z wyżyn swojej wieży z kości słoniowej zaczął z sejmowej trybuny pomstować na „głupców” – nie było rady – musiał interweniować Pan Bóg. Na szczęście nie w taki sposób, jak to zrobił Putin, który z dnia na dzień zlikwidował pandemię zbrodniczego koronawirusa, tylko po swojemu, to znaczy – dyskretnie.
Zesłał mianowicie na Europę nagłą falę przymrozków, które wymroziły nie tylko znaczną część sadów i zbóż ozimych. Mogłoby się wydawać, że to dla rolnictwa niekorzystne, ale tak nie jest, bo te przymrozki doprowadzą do obniżenia plonów zarówno zbóż, jak owoców, a także miodu – a więc tych produktów rolniczych, z którymi są największe problemy. Dzięki temu jest szansa, że ceny nie tylko nie spadną do jakiegoś katastrofalnego poziomu, ale nawet – że nieznacznie wzrosną. Tak to Pan Bóg sprytnie wykorzystał prawo podaży i popytu, być może nawet wychodząc naprzeciw prośbom zdesperowanych rolników, którzy uznali, że tylko On może jakoś zaradzić złu. „Stąd dla żuka jest nauka”, by nie lekceważyć mechanizmów rynkowych, skoro posługuje się nimi sam Stwórca Wszechświata, który – mówiąc nawiasem – musiał te mechanizmy rynkowe też ustanowić już podczas aktu stworzenia. Dotyczy to nie tylko Lewicy, która ostentacyjnie nie wierzy w Pana Boga, ale również socjalistów pobożnych, którzy wprawdzie w Pana Boga wierzą, ale nie wierzą w istnienie mechanizmów rynkowych – bo bardziej wierzą w Jarosława Kaczyńskiego. Jednak w sprawie kryzysu rolnego Jarosław Kaczyński – podobnie jak Gauleiter Donald Tusk – okazał się całkowicie bezradny, podczas gdy Pan Bóg – przeciwnie – i to w dodatku – przy pomocy mechanizmów rynkowych.
16 maja o godzinie 10:00 Sejmowa Komisja Nadzwyczajna ds. aborcji organizuje wysłuchanie publiczne ws. proaborcyjnych ustaw. Oznacza to, że każdy obywatel może zgłosić się i zabrać głos – za zabijaniem lub za życiem. Pan też ma prawo przyjść do Sejmu i mówić.
Nie trzeba wiele, wystarczy być i powiedzieć tylko dwie rzeczy: że dziecko jest człowiekiem od poczęcia i że pod żadnym pozorem nie wolno mordować niewinnych dzieci. Lub w inny wybrany przez Pana sposób dać świadectwo prawdzie.
Pański głos się liczy.
Na wysłuchanie publiczne trzeba się zgłosić w określony sposób:
Wydrukować formularz zgłoszenia w PDF wpisując numer druku sejmowego 176 lub 177 lub 223 lub 224 – dowolny z nich. W okienku w części D wystarczy wpisać „Będę bronić życia dzieci” lub podobne zdanie.
Zanieść wypełniony dokument do Biura Podawczego Sejmu Al. Na Skarpie 16 w Warszawie lub nadać pocztą listem poleconym (najlepiej także priorytetowym).
Ostatni dzień na zgłoszenia to 6 maja – decyduje data stempla pocztowego lub dzień zaniesienia zgłoszenia osobiście do Biura Podawczego w Warszawie.
NIE można zgłaszać się mailem.
Czy może Pan być 16 maja w Sejmie? Jeśli tak, to bardzo proszę się zgłosić. Proszę pamiętać, że dzieci zagrożone aborcją nie będą mogły nic powiedzieć w swojej obronie, dlatego potrzebują właśnie Pana.
Proszę także o przekazanie tej wiadomości innym osobom o poglądach pro-life – im więcej z nich zjawi się na posiedzeniu komisji, tym lepiej.
PS – Wysłuchanie publiczne to czas, gdy posłowie dostają informację, jak powinni się zachować. Dlatego obecność w Sejmie każdego, kto żąda ochrony życia dzieci, jest kluczowa.
WSPIERAM
NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230 NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY: IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230 KOD SWIFT: BIGBPLPW
MOŻNA TEŻ SKORZYSTAĆ Z SYSTEMÓW DO SZYBKICH PRZELEWÓW, BLIKA LUB PŁATNOŚCI KARTAMI POD LINKIEM: https://ratujzycie.pl/wesprzyj/
Były wiceprezydent Gdańska pedofilem? Wdrażał edukację seksualną
Piotr K., były wiceprezydent Gdańska ds. edukacji, został właśnie skazany przez sąd za pedofilię. Usłyszał wyrok wykorzystania seksualnego małoletniego i doprowadzenia go do tzw. innej czynności seksualnej. Wcześniej Piotr K. publicznie domagał się ukarania wolontariuszy naszej Fundacji za organizację akcji “Stop pedofilii” na ulicach Gdańska. Piotr K. to współpracownik gdańskiego lobby LGBT, odpowiedzialny jako wiceprezydent za wdrażanie w szkołach Gdańska tzw. “edukacji seksualnej”. To właśnie z inicjatywy tego środowiska zostałem skazany na rok ograniczenia wolności za organizację kampanii “Stop pedofilii” w Gdańsku. Urząd Miasta Gdańsk i współpracujące z nim organizacje lobby LGBT od dawna prześladują wolontariuszy naszej Fundacji za kampanię “Stop pedofilii”. Chcą wszelkimi metodami nas uciszyć, gdyż “edukacja seksualna” oparta o te same standardy co w Gdańsku ma być wprowadzona w szkołach całej Polski. Nie możemy się na to zgodzić!Sąd w Gdańsku wydał właśnie wyrok na Piotra K., byłego wiceprezydenta Gdańska ds. edukacji. Został skazany za seksualne wykorzystanie małoletniego. Nieprawomocny wyrok to m.in. 1 rok więzienia, warunkowo zawieszony na okres próby wynoszący 3 lata, oraz kwota 5 000 zł zadośćuczynienia.
Trzy miesiące temu w Gdańsku zapadł prawomocny wyrok sądu wobec mnie. Jako członek zarządu naszej Fundacji zostałem skazany na 1 rok ograniczenia wolności i 15 000 zł kary za organizację mobilnej akcji informacyjnej “Stop pedofilii” na ulicach Gdańska. Miesiąc wcześniej za udział w tej samej akcji “Stop pedofilii” na pół roku ograniczenia wolności sąd w Gdańsku skazał kierowcę naszej furgonetki Adriana. Nasza kampania dotyczyła deprawacyjnego programu tzw. “edukacji seksualnej”, który władze Gdańska wdrażały w szkołach przy współudziale lokalnych aktywistów LGBT. Za pomocą akcji społecznych i kampanii furgonetkowych ostrzegaliśmy rodziców z Gdańska przed lekcjami deprawacji. Osobą odpowiedzialną za kwestie edukacyjne z ramienia Urzędu Miasta Gdańsk był wiceprezydent Piotr K.
I to właśnie Piotr K. był jedną z osób, które aktywnie zabiegały o to, abyśmy zostali skazani za organizację akcji “Stop pedofilii”.
Piotr K. jako wiceprezydent Gdańska oficjalnie poparł zawiadomienie do prokuratury, jakie przeciwko nam złożyli aktywiści LGBT z organizacji Tolerado domagający się ukarania nas w związku z furgonetkową akcją “Stop pedofilii” na ulicach Gdańska. Sprawa ciągnęła się od 2019 roku. 28 lutego 2019 r. aktywiści LGBT wraz z wiceprezydentem Piotrem K. zorganizowali w Gdańsku specjalną konferencję prasową, podczas której złożyli na nas donos do prokuratury. W trakcie konferencji głos zabrała m.in. Marta Magott, wiceprezes Tolerado, która powiedziała:
“…czujemy się jako osoby homoseksualne bezpośrednio dotknięci jakimikolwiek sugestiami próbującymi zestawić nas z osobami wykorzystującymi seksualnie dzieci.”
Gdy Marta Magott mówiła te słowa, tuż obok niej stał Piotr K., który został właśnie skazany przez sąd za pedofilię i wykorzystanie seksualne małoletniego.
Do podobnej sytuacji doszło dwa miesiące temu w Szczecinie. Kierowca naszej furgonetki Jan Bienias został skazany przez sąd na 30 000 zł kary za udział w akcji “Stop pedofilii“, ostrzegającej rodziców przed “edukacją seksualną”. Wyrok na Janazapadł krótko po tym, jak do opinii publicznej przedostała się informacja, że polityk Koalicji Obywatelskiej i lider lokalnego lobby LGBT trafił do więzienia za pedofilię. Krzysztof F., bo o nim mowa, prowadził razem ze swoim homoseksualnym partnerem restaurację w centrum Szczecina, w której organizował „randki LGBT”. Był współzałożycielem Stowarzyszenia Równość na Fali, które najpierw działało pod nazwą Kampania Przeciw Homofobii Szczecin. W sierpniu 2020 roku Krzysztof F. wykorzystał seksualnie 13 letniego chłopca. Przed gwałtem usiłował podać dziecku narkotyki. Gdy sąd w Gdańsku skazywał mnie na rok ograniczenia wolności za organizację akcji “Stop pedofilii”, skazujący mnie sędzia argumentował, że nasza kampania “Stop pedofilii” utrudnia aktywistom LGBT “działalność edukacyjną”. Ta działalność “edukacyjna” to forsowanie w polskich szkołach tzw. “edukacji seksualnej” według Standardów Edukacji Seksualnej opracowanej przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) i rząd Niemiec.
Piotr K. w 2020 roku wziął udział w propagandowym wiecu “Jestem LGBT”, w trakcie którego wyrażał swoją solidarność z aktywistami LGBT, obiecując wdrażanie w życie kolejnych żądań politycznych i prawnych tego środowiska. Jednym z takich zrealizowanych już żądań było wprowadzenie do szkół Gdańska programu “edukacji seksualnej” zatytułowanego ZdrovveLove, prowadzonego według Standardów Edukacji Seksualnej w Europie autorstwa WHO i rządu Niemiec. W ramach tego programu gdańscy uczniowie dowiadywali się m.in., że:
– „Istnieją przeróżne sposoby masturbacji, poszczególne osoby mogą stosować niepowtarzane techniki lub przedmioty.”
– „Jeżeli jesteś osobą LGBT, to masz prawo nią być i tworzyć takie relacje intymne, jakie będą dla Ciebie i Twojego partnera, partnerki lub partnerów satysfakcjonujące”.
Gdański program “edukacji seksualnej” zakłada promocję wśród uczniów zachowań homoseksualnych, transseksualizmu, “zmiany płci”, antykoncepcji, masturbacji oraz posiadania wielu partnerów seksualnych równocześnie. Skazany za pedofilię wiceprezydent Gdańska Piotr K. przyznawał, że gdański program “edukacji seksualnej” został stworzony w oparciu o wytyczne WHO i niemieckich instytucji. Wśród tych wytycznych znajduje się m.in.:
Dzieci w wieku 0-4 lat mają być zachęcane do masturbacji.
W wieku 4-6 lat dzieci mają wyrażać uczucia seksualne takie jakie podniecenie oraz rozwijać w sobie szacunek dla różnych „norm seksualnych”.
W wieku 6-9 lat dzieci mają zrozumieć, na czym polega wyrażanie zgody na seks.
W wieku 9 lat dzieciom należy przekazać informacje na temat pierwszych doświadczeń seksualnych i orgazmu.
“Edukacja seksualna” według Standardów Edukacji Seksualnej ma prowadzić do tego, że dzieci mają posiąść „umiejętności negocjowania i komunikowania się w celu uprawiania bezpiecznego i przyjemnego seksu”. W Gdańsku forsowano zajęcia z takiej “edukacji seksualnej” w czasie gdy za kwestie edukacji odpowiadał skazany za pedofilię były wiceprezydent Piotr K. Umiejętność wyrażania przez dzieci zgody na seks nie jest potrzebna dzieciom. Jest potrzebna pedofilom. Właśnie dlatego nasza Fundacja jest prześladowana za utrudnianie aktywistom LGBT “działalności edukacyjnej” i za ostrzeganie rodziców przed “edukacją seksualną”. Próby wdrożenia w Polsce „edukacji seksualnej” na wzór niemiecki, inspirowane Standardami WHO, były już wielokrotnie podejmowane. Od wielu lat odbywa się to lokalnie w miastach takich jak Gdańsk, Warszawa, Poznań czy Wrocław, gdzie lokalne władze zezwalają organizacjom „edukatorów seksualnych” wchodzić do szkół z wulgarnymi i deprawacyjnymi zajęciami. Teraz „edukacja seksualna” ma zostać odgórnie narzucona we wszystkich szkołach w Polsce. Decyzją Donalda Tuska we wszystkich szkołach mają odbywać się lekcje “edukacji seksualnej”. Nowy przedmiot, dla zmylenia czujności rodziców, ma nazywać się “Edukacja zdrowotna”. Rzekomo prozdrowotny charakter tego przedmiotu zachwala rząd. Dokładnie takiej samej argumentacji używał skazany za pedofilię Piotr K. – “edukacja seksualna” w Gdańsku również miała mieć charakter “prozdrowotny”. To, co stało się w Gdańsku, ma mieć teraz wymiar ogólnopolski i wejść do wszystkich szkół. Szerzej informowaliśmy już o tym na naszej stronie. Jako społeczeństwo musimy powstrzymać plany deprawatorów wobec naszych dzieci. Trzeba działać i walczyć, aby „edukacja seksualna” w ogóle nie weszła do polskich szkół. Nasza Fundacja Pro-Prawo do Życia mobilizuje Polaków do działania i organizuje opór w całej Polsce. Organizujemy niezależne akcje społeczne i docieramy do rodziców z ostrzeżeniem. W związku z nasileniem się działań deprawatorów w ostatnim czasie, musimy organizować kolejne akcje uliczne, kampanie furgonetkowe, wystawy i akcje plakatowe. Jak najwięcej osób powinno się dowiedzieć czym jest “edukacja seksualna” i kto za tym stoi. Dlatego proszę Pana o przekazanie 50 zł, 100 zł, 200 zł, lub dowolnej innej kwoty, aby umożliwić organizację niezależnych kampanii informacyjnych ostrzegających Polaków przed zagrożeniem deprawacją ich dzieci.Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667 Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPWJesteśmy prześladowani za organizację kampanii “Stop pedofilii”, gdyż ujawnia ona plany deprawatorów wobec polskich dzieci. Najbardziej przeszkadza ona środowiskom, których członkowie lub współpracownicy okazali się pedofilami. Trzeba prowadzić ją dalej w całej Polsce pomimo prześladowań i represji. Proszę Pana o pomoc i umożliwienie nam tych działań. Z wyrazami szacunku Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków stronazycia.pl
Mirosław Dakowski [prawie sprzed 20 lat, a jakże aktualne! MD]
…”Szablą odbierzemy !” – Gdzie ta szabla?
Wystąpienie na IV Kongresie Polski Suwerennej, Warszawa, 18. XII. 2004
Na wstępie naszego spotkania śpiewaliśmy “co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy”. Przez całe spotkanie przewijał się temat, CO nam wzięto, tak w dziedzinie materialnej, jak kulturowej i duchowej. Prezentowano również różne, zwykle uzupełniające się poglądy na to, KTO nam to wszystko odbierał i odbiera.
Prezentowano również propozycje i postulaty, jaki Komitet Wyborczy powołać, z jakimi programami gospodarczymi i społecznymi i jaki powinien być podział wpływów między różne Porozumiewające się Strony. Jak dotąd nie zauważyłem jednak, by przedstawiono realistyczne sposoby, jak ten nurt patriotyczny mógłby na najbliższych wyborach zaważyć. Bo przy obecnej, partyjniackiej ordynacji szansa na wprowadzenie choć jednego posła jest równa zero. Wskazują na to tak obliczenia, jak i dotychczasowe wieloletnie doświadczenia.
Stąd uzasadnione wydaje się pytanie postawione na początku:
Gdzie ta szabla?
Gdy czytamy gazety, lub oglądamy telewizor, zauważamy, że wśród parlamentarzystów jest ogromny procentowy udział mafiozów, ściślej – żołnierzy konkretnych gangów mafijnych krajowych i zagranicznych, także pospolitych przestępców, kłamców czy wreszcie zboczeńców. I to całe towarzystwo jest bezkarne, dalej, nawet po ujawnieniu, prowadzące swoje “interesy”. Udział ten jest zdecydowanie wyższy, niż wśród ludzi, którzy by zostali wzięci z zaskoczenia, z łapanki z ulicy i przeniesieni do rządzenia nami na ul. Wiejską. Nadreprezentacja. Również udział ludzi stawiających interesy Polski ponad osobiste lub partyjne, wydaje się niższy w Parlamencie, niż wśród “ludzi z łapanki”.
Czy świadczy to jednak o tym, że “Polacy nie dorośli do demokracji”, że należy jeszcze wiele lat (a może dziesięcioleci) “nimi” porządzić? Tak przecież przedstwiają sytuację różne “autorytety”.
NIE, widzimy i wykazujemy, że te patologie powoduje raczej sposób doboru ludzi do Parlamentu. Ten sposób to ordynacja partyjniacka, zwana oficjalnie, a z pogwałceniem logiki i faktów “proporcjonalną”. Sposób ten jest jeszcze gorszy, niż znany za komuny sposób kreowania działaczy partyjnych, powodujący powstanie kasty działaczy BMW (bierny, mierny ale wierny). Obecnie, sposób nam niemiłościwie panujący, dobiera rzeczywiście miernych i biernych, ale już nawet nie wiernych. Dowodem mogą służyć statystyki zmian barw partyjnych, czy klubowych w paru ostatnich kadencjach sejmowych. Te zmiany idą w setki na kadencję, powstają też różne kluby-efemerydy, czy partie-efemerydy, na które jako żywo NIKT nie głosował.
Te cztery warianty ordynacji, według których mieliśmy “dać głos” w wyborach (hau-hau!), są pozatem jawnie sprzeczne z Konstytucją: wybory nie są równe, ani powszechne, ani – to oczywisty skandal – nie są proporcjonalne. Konstytucjonaliści mówią nam na to, iż nie są istotne argumenty matematyczne, logiczne, czy wynikające z powszechnego rozumienia pojęć: istotne i decydujące jest zdanie eksperta-profesora-konstytucjonalisty (SIC!). Czyli inaczej i dalej – “wola polityczna” grup będących u koryta (pardon, u władzy).
O ordynacji mogącej złamać ten zaklęty krąg samopowielania się kasty politycznej głośno mówimy już od 12-tu lat. Jest to ordynacja oparta o Jednomandatowe Okręgi Wyborcze (JOW). Otóż zmiana ordynacji nie powinna być CELEM , do którego różne nurty polityczne dążą. Tu, na sali, są przedstawiciele co najmniej paru takich nurtów. Dla nas musi to być środek, sposób, wreszcie ta poszukiwana Szabla, dzięki której wywalczymy suwerenną Polskę.
T. zw. Oniwiedzą, jak groźną bronią w demokracji jest powszechne żądanie, by wybierać swych przedstawicieli tak, jak robią to Brytyjczycy, Amerykanie czy Hindusi, czy wreszcie obywatele 60-ciu innych krajów.
I dlatego osoba zajmująca Pałac Namiestnikowski i stanowisko prezydenta mówi nam, że na razie Polacy nie dojrzeli do Demokracji, że rozważymy wprowadzenie JOW za parę, może paręnaście lat…
I dlatego długie szeregi dyżurnych (bo przecie nie samozwańczych) Autorytetów m-oralnych występują z gorącym apelem do prezydenta, by wprowadzić JOW. Wśród tych ludzi są tacy, którzy jeszcze dwa dni wcześniej, przy wódeczce naśmiewali się z pomysłu JOW. I pare tygodni później – również.
I dlatego co sprytniejsze partie polityczne stawiają jako “swój cel” mówienie o JOW. By jednak tego nie wprowadzić skutecznie, niektóre mieszają ten postulat ze zmniejszeniem sejmu (co znacznie utrudniłoby wejście do sejmu działaczy naprawdę niezależnych oraz będących bez pieniędzy). I chcą koniecznie… w dwóch turach, bo druga tura umożliwiłaby im machlojki między turami, jak to ma miejsce np. we Francji. Ich propozycja ma jeszcze parę nieistotnych dla wyborcy i dla Polski zmian. Nic dziwnego, że prości ludzie mówią o nich “ślepaki”: bo uśmiech jest, a jakże, ale… oczków brak.
I dlatego, gdyby demonstracja Ruchu JOW po marszu z Jasnej Góry na Warszawę liczyła nie 200 osób skandujących pod Pałacem Namiestnikowskim “chcemy posła, a nie osła”, lecz 20 tysięcy, to od razu wszystkie wymienione wyżej Siły stanęłyby naprawdę na czele ruchu JOW – i błyskawicznie wprowadziły ten postulat. Bo to są “zwierzęta polityczne”, czują, która sprawa zwycięża. I staną na jej czele. Daj nam to, Panie Boże, bo przed ich manipulacjami i oszustwami będzie nam się wtedy łatwiej bronić.
Summę żądań ruchu JOW (przyszpilającą wszystkie machinacje “poprawiaczy”) umieściliśmy przed rokiem na znaczkach pocztowych JOW: “Żądamy 100% Jednomandatowych Okręgów Wyborczych do Sejmu”. Ludzie dopisują na niektórych kopertach: “Do Sejmu, Kwachu, nie do Senatu!”.
I w jednej turze! To ostatnie – dla Kaczorów. Schodząc do poziomu sloganów dla owieczek z Farmy Zwierząt Orwella: Zamiast mętnych “4*TAK” , żądamy “3*1” : 1 okrąg, 1 poseł, 1 tura.
Więc gorący apel: potraktujmy postulat zmiany ordynacji na JOW jako środek, jako tę poszukiwaną szablę, a o programy gospodarcze będziemy mogli spierać się w sejmie. W sejmie, w którym posłowie są odpowiedzialni przed Narodem, przed swymi wyborcami, a nie przed prezesem partii czy szefem grupy mafijnej.
Właśnie teraz mamy ogromną szansę, gdy obok, w t.zw. “polityce”, sypią się pokruszone post-komunistyczne betony, a równocześnie rozlegają się patetyczne jęki i dziewicze przysięgi kolejnych ujawnianych styropianowych agentów. Czas więc, by wymusić sposób wprowadzania do sejmu ludzi, których w naszym małym okręgu znamy, którym ufamy – i którym, dzięki prostocie JOW, będziemy mogli patrzeć na ręce.
Parokrotnie w naszych publikacjach i wypowiedziach pojawił się koncept Twierdzy Kulturowej. Czas wyjaśnić, czym to jest i czemu służy. Twierdza Kulturowa jest wizualizacją tego, co niegdyś było i co powinno być, a czego dziś nie ma, i z tego powodu należy to odbudować. Jest to skutek dochodzenia do przyczyn pierwszych, co odkrywa, jakie wartości życia osobistego i społecznego są fundamentalne i wspólne dla wszystkich ludzi dobrej woli. Można i należy traktować Twierdzę jako bazę i punkt wyjścia do dalszych rozważań i rozwiązań szczegółowych. W kontekście działań praktycznych stanowi wezwanie do działania dla wielu, a zarazem wyzwanie dla każdego.
Gdy zbudzi się naród cz.2. Twierdza Kulturowa. (program pozytywny – struktury)
Wielokrotnie podczas wystąpień i rozmów pojawia się zdanie, że dość już analizy rzeczywistości, dość opisu ponurego świata, jaki gotują nam globaliści, czas przedstawić jakąś propozycję kontra. Z tą opinią zgadzamy się co do drugiej części, co do pierwszej nie. Należy pracować dwutorowo.
Po pierwsze trzeba zrozumieć procesy, zachodzące w świecie, państwie, narodzie i umysłach, bowiem wszystkie są ściśle powiązane. Należy odkryć naturę procesów, ich przyczyny, przebieg i planowany kierunek. Należy też rozpoznać, kto nimi steruje, w jakim celu, w jaki sposób, jakich narzędzi używa. Ta analiza pomoże nam zacząć podejście do celu drugiego, jakim jest wysunięcie kontrpropozycji, która będzie adekwatna do okoliczności, zdatna do realizacji i możliwa do przyjęcia przez na tyle liczną grupę ludzi, aby podjąć próbę jej uskutecznienia. Nasza praca ma więc charakter dwojaki. Są teksty analityczne, służące zrozumieniu tego, co się dzieje, i te będziemy odtąd określali gryfem „analiza”, i teksty projekcyjne, przedstawiające projekty na przyszłość, opatrzone dopiskiem „program pozytywny”. Ten właśnie do tej drugiej kategorii należy.
Praca ta jest świadomą próbą pobudzenia refleksji nad dalszymi losami narodu i państwa polskiego, a w szerszym zakresie Europy i świata białego człowieka. Nie liczymy przy tym na poklask ni doraźne zyski, przeciwnie, spodziewamy się oporu, szyderstw, wrogości i zawiści. Jeśli będzie to jednak rzeczowa krytyka, przyjmiemy ją i wzbogacimy swoje recepty. Jeśli natomiast spotkamy negację z niskich pobudek, wiedzieć będziemy, kto będzie dla przyszłej odbudowy niezdatny. Nie mamy bowiem wątpliwości, że po wielopokoleniowym procesie mentalnego zniszczenia świata białego człowieka, po unijnej smucie, po globalistycznym pandemonium, po synodalnym lucyferyzmie będzie niezbędna praca odtworzeniowa we wszystkich przejawach życia, na wszystkich poziomach organizacji – jednostki, rodziny, narodu, państwa, Kościoła, kultury.
Nie oddajemy się więc biadoleniom lubo rozpaczy nad upadłym porządkiem. Przeciwnie – patrzymy w przyszłość z nadzieją, wierząc, że po czasach marazmu nastąpi moment rozpadu, po którym musi pojawić się powszechny pęd do odbudowy, i na tym posterunku chcemy być pierwsi. To, co innych przeraża, my traktujemy jako szansę. Od ponad osiemdziesięciu lat bowiem naród polski nie miał możności sam decydować o swym życiu i swych sprawach, a teraz, gdy rozpad dotyczy wszystkich wokoło, my, zaprawieni w przetrwaniu i odbudowie możemy wyjść na czoło peletonu narodów, dążących do odzyskania swojego bytu.
My to nie znaczy wszyscy, bo wbrew sentymentalnym westchnieniom dobroludzistów nie mamy złudzeń, aby kiedykolwiek ogół mógł i powinien decydować o wszystkim. Zarządzenie sprawami narodu i państwa nie jest ani dla wszystkich, ani dla każdego. To praca dla tych, którzy chcą i którzy umieją, i ci właśnie powinni ją podjąć. To kolejny moment, w którym jesteśmy wbrew obiegowym opiniom. Nie uważamy bowiem, że nastąpił już finis Poloniae. Naród polski wciąż istnieje, i pomimo strat, które poniósł może się podnieść i sięgnąć należnych mu wyżyn, póki my żyjemy. Państwo polskie jest bytem obiektywnym, ma wyznaczone granice i zorganizowane struktury, a to, że służą one obcym siłom nie stoi na przeszkodzie, by można było odebrać, co nam obca przemoc wzięła, choćby i szablą. Nie warto też wołać, że finis Europae, ta bowiem nie zapadła się dotąd w morskie odmęty, a o jej losach będą decydować nie ci, którzy dziś próbują narzucić swe prawa, ale ci, co w niej żyją.
Nie nadszedł także finis Ecclesiae, skoro króluje w niej Ten, który nie przeminie nigdy, a tu na ziemi istnieć będzie, dopokąd wyznawcy walczyć będą o dusz zbawienie, choćby pozostała ich garstka. Opinie, wieszczące definitywny koniec tych bytów pochodzą spoza nich samych, głoszone są przez ich odwiecznych wrogów, a chętnie podejmowane przez wszelkiej maści malkontentów, którzy wolą, aby im się portki trzęsły jako pętakom. Przed prawdą zamknęli swój czerep rubaszny, liczni jak szkieletów ludy, co sami sobie sterem, żeglarzem, okrętem, takie widząc świata koło, jakie tępemi zakreślą oczy. Ci boją się skrzydeł u ramion, aby przypadkiem nie sięgnąć gnuśnym rozumem, gdzie wzrok ich nie sięga, nie wzlecą więc nigdy nad swój własny poziom, by żarłocznemu wydrzeć piekłu ofiarę, do nieba podążyć po laury.
Jest więc naszą intencją, aby to, co głosimy światu, trafiło do umysłów naszego wzoru, natchnęło, zmieniło, wzbogaciło, uszlachetniło, do działań uzdolniło. Dziś trzeba odzyskać to, co nam zabrano, a czego sami chętnie się pozbywamy za garść świecidełek – myśl swobodną w umysłach chłonnych ludzi ochoczych. Ni mniej, ni więcej, jest to definicja prawdziwej elity, instruktaż arystokracji ducha, zaczyn nowej szlachty polskiego narodu. Nie ma w tym za grosz pychy ni arogancji, jest za to zuchwałość ludzi, którzy pozbyli się kagańców umysłu.
Wszelkie rozważania o świecie energomaterii tyczyć się muszą trzech sfer, w których odbywa się ludzka działalność. Jedne rozważania obejmą struktury systemów, czyli ich konstrukcje. Drugie opiszą procesy, a więc relacje, zachodzące między nimi i wewnątrz nich. Trzecie przedstawią program, czyli to, co tyczy się sfery umysłów, ich przekonań, idei, wierzeń, wzorów i dysfunkcji myślenia. We wszystkich rozważaniach, szczególnie dotyczących relacji narodów i państw przyjmujemy założenia, fundamentalne dla naszej kultury, a jednym z nich jest zasada stosunku do obcych: cudzego nie chcę, swojego nie dam ruszyć.
Parokrotnie w naszych publikacjach i wypowiedziach pojawił się koncept Twierdzy Kulturowej. Czas wyjaśnić, czym to jest i czemu służy. Twierdza Kulturowa jest wizualizacją tego, co niegdyś było i co powinno być, a czego dziś nie ma, i z tego powodu należy to odbudować. Jest to skutek dochodzenia do przyczyn pierwszych, co odkrywa, jakie wartości życia osobistego i społecznego są fundamentalne i wspólne dla wszystkich ludzi dobrej woli. Można i należy traktować Twierdzę jako bazę i punkt wyjścia do dalszych rozważań i rozwiązań szczegółowych. W kontekście działań praktycznych stanowi wezwanie do działania dla wielu, a zarazem wyzwanie dla każdego.
Twierdza Kulturowa ma strukturę twierdzy bastionowej, składającej się z cytadeli i koncentrycznych pierścieni obrony. Każdy element twierdzy jest bastionem, bastiony połączone są wałami kurtynowymi. Bastion z założenia nie jest przeznaczony do obrony okrężnej, jeśli więc wróg przerwie wał kurtynowy i dostanie się do wnętrza pierścienia obrony, zajdzie bastiony od tyłu. Mogą się one bronić przez pewien czas, w końcu jednak, atakowane od zaplecza, pozbawione wsparcia pozostałych bastionów, odcięte od sił głównych i zaopatrzenia muszą upaść jeden po drugim. Dlatego tak ważne jest zachowanie spoistości struktury twierdzy. Zarówno więc bastiony muszą być dobrze opatrzone i obsadzone załogą, jak i wały kurtynowe, łączące bastiony muszą być utrzymane w całości, stałej gotowości bojowej i patrolowane.
Cytadelą Twierdzy Kulturowej, jej samym centrum, wewnętrznym kręgiem, pierwszym i ostatnim punktem obrony jest każdy człowiek. Ten jest bytem złożonym z ciała i duszy, a ta posiada władze. Są tu więc władze niższe – gniewliwe i pożądawcze, czyli odruchy, popędy, instynkty, emocje, uczucia. Są też władze wyższe – rozum i wola. Rozum poznaje rzeczywistość, rozpoznaje, co jest dobro, co zło, co prawda, co fałsz, kto przyjaciel, kto wróg, i podpowiada woli, co ta ma czynić. Wola kieruje tymi wszystkimi władzami duszy, które ze swej natury dadzą się kierować. Człowiek więc potrzebuje ciała, bo dzięki niemu i osadzonym w nim zmysłom poznaje rzeczywistość, a za pomocą należących do ciała członków wywiera wpływ na otoczenie. Potrzebuje też duszy, bo dzięki zawartemu w niej rozumowi potrafi zrozumieć i wyciągnąć wnioski, a za pomocą woli rozkazuje członkom określone działania i zaniechania. Każdy człowiek jest osobnym bastionem, a zarazem częścią kolejnych kręgów Twierdzy.
Drugi krąg od środka to rodzina – bliższa i dalsza. Nie jest to jeno tzw. rodzina nuklearna, obejmująca ojca, matkę i dzieci. To także wstępni i krewni boczni. Rodzina, tworząca Twierdzę Kulturową to ród – ludzie, których łączą więzy krwi i zażyłości, i którzy mogą na siebie wzajemnie liczyć. Wewnątrz rodu nie może być kłótni i niesnasek, bo te prowadzą do waśni, wrogości i rozpadu, a wtedy rozpaść się może cała twierdza. Zasady wewnątrz rodu powinny panować jasne, proste i przejrzyste. Nikt nikomu w garnki nie powinien zaglądać, ale o sobie wzajem powinni ogólnie wiedzieć. Członkowie rodu powinni być w planach uwzględniani w pierwszej kolejności, a w razie problemów ród powinien stanąć za swoim człowiekiem murem. Ród poza więzami krwi powinien łączyć swoich członków bezpośrednim interesem, prowadzącym ich do starań, utrzymujących spójność rodu.
Trzeci krąg to naród, czyli rodzina rodzin. Są to ludzie, których nie łączy pokrewieństwo. Mają zatem inne łączniki – wspólna tożsamość, język, interes polityczny i ekonomiczny. Ludzie ci zwykle zamieszkują terytorium państwa w zwartej grupie, choć mogą też być w narodzie, żyjąc w diasporze rozsiani po świecie. Do narodu należy ten, kto chce, więc poza więzami krwi liczy się też tożsamość. Mogą być bowiem ludzie, którzy wywodząc się z narodu przez urodzenie świadomie decydują się na wybór innej tożsamości. Mogą też być tacy, co pochodząc z innych narodów, przybywszy tu, zechcą swój los, życie i tożsamość przywiązać do tego narodu, który wybiorą. Można więc być z pochodzenia Polakiem, ale wyrzec się polskiej tożsamości i być obcym, a nawet wrogiem. Można też być z obcych krain, innej rasy nawet, lecz umiłować Polskę, jej ludzi i kulturę, i z własnego wyboru szczerze do polskości przylgnąć, i przekazać ją dzieciom.
Naród nigdy nie jest monolitem, są więc ludzie bardziej świadomi i czynni, i ci dążą do tego, aby przekształcać świat, według tego co uznają za słuszne. Są też ludzie nieświadomi i bierni, którzy przyjmują świat taki, jakim jest, i nie próbują go zmienić, a raczej sami mu ulegają. Można więc podzielić ogólnie każdy naród na trzy grupy: Naród Polityczny, Naród Bierny (inaczej Nienaród) i Naród Negatywny (inaczej Antynaród).
Naród Polityczny stanowią ludzie mający wykształconą tożsamość narodową, świadomość wspólnego dobra, którzy nie będą wchodzili w konflikt między interesem osobistym a narodowym. Naród polityczny, bo wzorem I Rzeczypospolitej, gdzie szlachta takim narodem była, dopóki się nie zdegenerowała, powinien w przyszłości decydować o kierunkach polityki państwa, z uwagi na dobrą wolę i wiedzę, którą posiada. Muszą to więc być ludzie, którzy wiedzą dużo o świecie i państwie, i którzy z tej wiedzy potrafią zrobić użytek.
Spośród Narodu Politycznego winna wydzielić się grupa Narodu Czynnego, jeszcze bardziej świadoma i skora do działania. Ci to najlepsi z najlepszych, prawdziwa elita i arystokracja narodu. Nie po to jednak, aby domagać się więcej przywilejów, ale by wziąć na siebie więcej obowiązków. Oni to powinni kierować narodem i państwem, wspierani przez Naród Polityczny, aby prowadzić pozostałe, bierne grupy społeczne. Ludzie Narodu Czynnego winni mieć ogólną wiedzę o świecie, kontynencie, swoim państwie, o sprawach globalnych, o szansach i zagrożeniach. Ludzie ci nie powinni się zawahać, aby innych upominać i ostrzegać, a także by jako pierwsi stanąć w obronie swego narodu i państwa. Wiedzieć bowiem powinni, że bronią w ten sposób swych rodzin i siebie samych, a za swym przykładem pociągnąć pozostałych do tego samego. Naród z kolei winien im okazać posłuch, jako mądrzejszym i więcej wiedzącym. Układ sił ekonomicznych w państwie powinien być tak ułożony, aby grupa Narodu Czynnego miała podstawy bytu materialnego tak podniesione, aby stać ich było na działalność dla dobra wspólnego. Naród Czynny nie powinien jednak żądać rozdawnictwa dóbr publicznych, symonii i nepotyzmu, ani też państwo nie powinno im tego dawać, lecz uczciwie wynagradzać za pracę porządnie wykonaną. Tak samo we wszystkich relacjach gospodarczych nikt nie powinien liczyć, że inni mu darmo dadzą, czego potrzebuje, ale każdy winien mieć możność swoją pracą uczciwie na byt swój i rodziny zarobić. Kto bowiem na koszt innych żyje, chociaż mógłby starania podjąć, ten jest pasożyt, darmozjad i złodziej. Nie powinno więc być ani socjalizmu, który do takiego złodziejstwa prowadzi i nakłania, ani wyzysku, który nadmierne ciężary nakłada, owoce pracy zabiera, wolnego człeka niewolnikiem czyni. Narodu Czynnego, niezależnie od najlepszych chęci i wychowania, należy spodziewać się, że nigdy nie więcej będzie, niż 10 % populacji. Jeśli udałoby się tą miarę przekroczyć, byłby to epokowy powód do chluby. Zawsze bowiem jest tak, że to, co najlepsze, zarazem najtrudniejsze i najdroższe, przeto więc nieliczni jedynie zasłużą swą pracą, by po ten owoc sięgnąć.
Poniżej Narodu Politycznego rozciąga się wielki obszar Narodu Biernego, zwanego też Nienarodem. Są to ludzie, którzy specjalnie do niczego nie czują przywiązania, poza własnym interesem. O ten więc zabiegają, państwem wiele się nie przejmując, o naród zbytnio nie dbając. Ci to myślą, że naród to zawsze ktoś, ale nie oni. Państwem tak samo zarządza ktoś, kogo oni nie znają ni poznać nie chcą, aby im dobrze było. Zarazem prawa szanują, bo jako ludzie praktyczni, łamać ich nie będą. Porządku też znosić nie pomyślą, bo i po co im to. Jako, że do buntu nieskorzy, można ich wieść, gdzie Naród Polityczny uzna, byle im osobistej fortuny zbytnio nie szwankować. Właściwie prowadzeni, pójdą więc i zrobią, co trzeba. Mimo swej bierności zawsze tkwi w nich pierwiastek narodu i dobra wspólnego, poprzez więc pracę nad ich wychowaniem można ich narodem uczynić, a przynajmniej znaczną ich liczbę. Wychowanie rozumieć należy działania na ich dzieci, bo dorosłych zmienić dużo trudniej.
Jest i najniższa grupa narodu, czyli Naród Negatywny, zwany też Antynarodem, zwykle licząca tyle, co Naród Czynny, będąca więc jego lustrzanym odbiciem. To są ludzie, którzy wyrzekli się narodowej tożsamości, a państwo interesuje ich tyle tylko, ile prawo, któremu podlegają. Ci narodu swego nie lubią, nic dlań nie poświęcą, wspierać nie chcą. Często nienawiścią pałają do wszystkich kręgów Twierdzy, i zwykle nie ma tam racjonalnych przesłanek, lecz jakiś grzech osobisty i nieuporządkowane przywiązania. Nie chcą się jednak przyznać do tego przed samymi sobą, dlatego tkwią w pogłębiających się frustracjach i gotowi są poprzeć okupanta, byle tylko nie własny naród i państwo, a zwykle też i rodzinę do tego dołączają. Ludzie ci powinni być politycznie ubezwłasnowolnieni na rzecz Narodu Czynnego, nie powinni bowiem o sprawach powszechnych decydować ignoranci, głupcy i łajdacy. I tych jednak Naród Polityczny powinien choć próbować wciągnąć do sprawy narodowej i tożsamość im zaproponować. Używając wpływu edukacji, wychowania i kultury, można w znaczny sposób zmniejszyć liczebność Narodu Negatywnego, by przesunąć ludzi wyrwanych z piekła ludzkiego do kohort wyższych i bardziej użytecznych. Należy wyuczyć dobrego fachu, wpoić etos pracy i stworzyć warunki gospodarcze, aby uczciwie zarabiali za uczciwą pracę.
Każdy naród powinien być bastionem Twierdzy Kulturowej, łączącej narody.
Czwarty krąg Twierdzy Kulturowej to państwo, czyli organizacja narodu. Winno być tak, że to naród buduje państwo, określa jego struktury, wyznacza kierunki procesów, ustala fundamentalne prawa. Naród powinien być właścicielem państwa, zupełnie inaczej, niż dziś, kiedy to państwo chce być właścicielem narodu, ale nie samo dla siebie, lecz dla globalnej władzy, której zaprzedali się ci, co dziś zarządzają państwami. Skoro naród jest właścicielem państwa, to z założenia nie może zrzec się panowania nad swoim państwem w ręce innych państw lub organizacji, jak to jest dziś. Byłoby to bowiem sprzecznością samą w sobie, gdyby naród oddał obcym władzę nad sobą, rzeczą niemożliwą mentalnie, moralnie i prawnie. Jakiekolwiek więc układy z obcą władzą o scedowaniu władzy nad państwem są nieważne ipso facto, a wszelkie rozporządzenia, wydane na mocy zgodny niemożliwej – nieważne z samej natury. Państwo powinno przede wszystkim zabezpieczać interesy narodu wobec sił zewnętrznych i zapewniać porządek wewnętrzny. Ten powinien odpowiadać moralnym przekonaniom narodu i jego potrzebom. Powinien tworzyć porządek prawny, ale niezbyt szczegółowy, ponieważ zasadniczym programem działania narodu i ludzi nie powinno być prawo ani wola władzy, lecz etyka. Regulacje gospodarcze powinny być negatywne, a nie pozytywne, czyli wskazywać raczej to, czego nie wolno robić, niż regulować drobiazgowo, co się robić dozwala. Zadaniem państwa na zbiegu spraw zewnętrznych i wewnętrznych powinna być ochrona własnego rynku przed taką konkurencją gospodarczo – ekonomiczną, która mogłaby szkodzić interesom narodu. Używanie siły przez państwo powinno być zrównoważone przez możliwość użycia siły przez naród, wówczas, gdy państwo mu poważnie szkodzi, lub gdy nie chroni go przed zagrożeniem.
Każde państwo narodowe powinno się łączyć z innymi podobnymi państwami w Twierdzę.
Piąty, zewnętrzny krąg Twierdzy Kulturowej stanowi kultura, łącząca ludzi, rodziny, narody i państwa. Jest to kultura, wzniesiona na trzech głównych żywiołach: grecka filozofia, rzymskie prawo i religia chrześcijańska. Z tych żywiołów biorą się fundamentalne założenia kultury przez wielkie K, stanowiącej zewnętrzny krąg Twierdzy Kulturowej, Kultury Powszechnej. Pierwsze założenie to etyka, opierająca się na Dekalogu, przykazaniu miłości Jezusa i zasadzie pawłowej, dzięki której każdy człowiek powinien chcieć być przydatny. Drugie założenie to arystotelesowska definicja prawdy, że ludzkie wyobrażenia powinny być zgodne z tym, co jest. Trzecie założenie to etyka wychowawcza, opierająca się kształtowaniu cnót, aby osiągnąć cel wychowawczy, jakim jest dojrzałość. Piąte założenie to stosunek do wiedzy, która jest cenna dla siebie samej, a jej celem jest dążenie do mądrości. Szóste założenie, wypływające z pierwszego to niezmienność fundamentalnych założeń kultury i ich niezależność od woli ludzkiej, także od władzy, stanowiącej prawa. Siódme założenie, także wypływające z pierwszego jest przyjęciem Natury wraz z Objawieniem, co oznacza, że materia, w tym ciało ludzkie jest śmiertelna i ulega rozpadowi, duch ludzki natomiast jest nieśmiertelny i powinien wrócić do swojego źródła, którym jest Stworzyciel. Część tych założeń ma charakter filozoficzny, część teologiczny. Wszystkie jednak dadzą się obronić na płaszczyźnie filozofii realistycznej. Przyjęcie tych wszystkich założeń i ułożenie życia społecznego według nich pozwala na budowę dużych społeczności i ich sprawne funkcjonowanie bez konieczności stosowania przymusu i przemocy. Dzięki tej kulturze narody mogą tworzyć swoje państwa i nie muszą ze sobą walczyć ani migrować. Są więc stworzone warunki do pokoju w ludzkich duszach, w rodzinach, narodach, państwach i między narodami. Są one do przyjęcia przez wszystkich ludzi dobrej woli bez konieczności narzucania im konfesji.
Pierwotnie koncepcja Twierdzy Kulturowej w miejscu Kultury Powszechnej przewidywała Kościół, oczywiście Katolicki. Zdecydowałem jednak, że to wzbudzi powszechny opór i odrzucenie, nawet wśród katolików. Są ku temu dwa powody. Po pierwsze, ziemskie struktury Kościoła zostały przejęte przez wrogów Kościoła, Chrystusa, ludzkości i prawdy, czyli przez lucyferystów. Proces ten rozpoczął się już podczas Soboru Watykańskiego II, a w pontyfikacie Franciszka stał się już bezczelnie jawny. Posoborowe Magisterium Kościoła nie głosi więc tego, co Kościół głosił zawsze. W obecnych warunkach koncepcja Twierdzy Kulturowej jest więc sprzeczna z obecnym Magisterium, chociaż jest zgodna z nauczaniem prawdziwym, przedsoborowym.
Po drugie, wielu katolików jest dziś nastawionych negatywnie zarówno do Kościoła jako organizacji, jego nauczania, jak i do niezmiennej doktryny, a nawet do samego Boga. Bierze się to stąd, że sami nie mają wiedzy o tym, czego nienawidzą, lecz ponieważ zostali poddani warunkowaniu behawioralnemu sprawczemu wiedzą, że mają nienawidzić, i nie mają świadomości, że padli ofiarą oszustwa i manipulacji. Kultura Powszechna zawiera w sobie zasady etyczne, które są starsze od Kościoła, bo wywodzą się jeszcze z antycznej Grecji i Rzymu. Kościół natomiast jest częścią Kultury, lecz nie musi być przedmiotem uwagi tych ludzi, których chcemy przekonać do Twierdzy Kulturowej. Na tym etapie, na jakim znajdujemy się teraz, wystarczy, że nie będą oni kwestionować fundamentalnych zasad etycznych Kultury Powszechnej.
W obecnym czasie Twierdza stoi spustoszona, częściowo opuszczona, częściowo zniszczona. Wróg przerwał wały kurtynowe wszystkich pierścieni obrony, część bastionów padła, inne są otaczane, a wróg szykuje się do szturmu. Ci ludzie, którzy chcą przetrwać jako wolni, którzy chcą żyć w pokoju i dobrobycie, którzy chcą dobierać się w pary, kochać, rodzić dzieci, wychowywać je, którzy chcą pozostać w swych siedzibach na ziemi przodków swoich, którzy chcą oddawać cześć Panu, a nie chcą bluźnierstwa, świętokradztwa, nędzy, strachu, niewoli, wojny, hańby – ci powinni ruszyć do intensywnej pracy, aby odtworzyć Twierdzę Kulturową. Należy odbudować przerwane wały kurtynowe, bastiony należycie opatrzyć i obsadzić załogami. Potrzebna jest armia Twierdzy Kulturowej, która oprze się unijno – globalno – lewacko – lucyferycznej nawale, którą chcą nam urządzić panowie globaliści wraz z unijczykami i ich kupionymi pachołkami, działającymi wewnątrz pierścieni Twierdzy Kulturowej.
Poszczególne kręgi Twierdzy Kulturowej są elementami struktury. W niniejszym artykule zostały nakreślone główne elementy i wątki. W kolejnych artykułach będziemy przybliżać szczegóły konstrukcyjne struktur, opisywać rodzaje procesów i charakteryzować program dla poszczególnych kręgów Twierdzy.
Prosimy więc tych, którzy nas czytają, aby nie zostawiali tej wiedzy dla siebie, lecz przekazywali ją dalej. Potrzebna jest bowiem armia Twierdzy Kulturowej, a ta armia potrzebuje wodzów. I o nich głównie myślimy, publikując nasze słowa.
Zmierzch i odrodzenie. Czy upadek Zachodu jest nieunikniony? Pamiętajmy, że cywilizacja rzymska była w stanie wydać Marka Aureliusza sto lat po takich zwyrodnialcach jak Kaligula czy Neron. Czy narodu polskiego nie będzie stać na to, by wykrzesać z […]
_____________
Czerwony ład unijny czyli pełen wachlarz zakazów Miesiąc miodowy z Unią Europejską już dawno za nami, a teraz rozwija się szara codzienność związku. Okazuje się więc, że związek ten nie jest ani z miłości, ani z rozsądku. […]
_____________
„Kiedy ludzie się obudzą?” – NIGDY Z czasem media zaczęły wkraczać w życie społeczne niczym śmierć do zadżumionej wioski, niosąc po cichu spustoszenie, które przestało być przez społeczeństwo odczuwalne. Okres bezpośrednio przedwojenny przyniósł ze sobą dynamiczny […]
_____________
Ucieczka z… albo kto nami rządzi Nie czytają dokumentów, nie chcą wiedzieć, co się dzieje w Polsce, w Europie i na świecie, dopóki micha pełna, ciepła woda w kranie, grzejnik grzeje, a na ekranie ulubiona rozrywa. […]
Nienaród to ludzie, którzy nie identyfikują się z narodem i państwem, jego tradycją i celami. Żyją swoim życiem i interesuje ich wyłącznie przeżycie. Wydaje się im, że zaakceptują każdą władzę, byle mieli zaspokojone potrzeby socjalno – bytowe. Nie są również agresywni i nie atakują czynnie narodu i państwa, natomiast wsparcie zaoferują wtedy, jak się ich zmusi prawem lub kupi korzyścią. Wynarodowienie tej grupy jest jednak dość powierzchowne i nadają się do odzyskania dla narodowej sprawy. Stanowią obecnie większość ludności.
– −∗− –
Gdy zbudzi się naród cz.I (program pozytywny)
Nawiązać chcę do próby odpowiedzi na pytanie, zadawane przez wielu, zaniepokojonych bądź przerażonych tym co jest i tym, co być może. Pytanie to i odpowiedź na nie pojawiły się w naszym artykule sprzed tygodnia, a brzmiało ono: „kiedy ludzie się obudzą?”, natomiast udzielona odpowiedź: „nigdy”.
Zgadzając się z ogólną linią wywodu i konkluzją, iż nigdy, pragnę jednak uzupełnić wysnute wnioski. Otóż rzecz tyczyła się części mieszkańców naszego pięknego kraju, określonych jako mediotów. Ludzie ci, dotknięci zaczadzeniem umysłu w postaci mediotyzmu rzeczywiście nie widzą, nie słyszą, i wiedzieć nie chcą niczego innego, niż to, co oznajmia im wyrocznia, zwykle przyjmująca postać ekranu. Jest to również tożsame z opisaną przez nas wcześniej postawą religijną wyznawcy religii lustra oraz ogólnym stosunkiem do życia, polegającym na lewakowaniu, czyli lewackim leżakowaniu połączonym z lewitacją bez kontaktu z rzeczywistością. Trudno powiedzieć, jak wielki to odsetek, sądzę, że dla bezpieczeństwa lepiej przyjąć, że około połowy ludności Polski dotknięta jest różnym stopniem mediotyzmu. Pozostali też ulegają tym wpływom, ale przejawiają samodzielne myślenie i zdrowy rozsądek, lub chociaż zachowali zdolność do nich.
Rozkład tych grup koresponduje z zaproponowanym wcześniej podziałem społecznym Polski, na naród, nienaród i antynaród.
Muszę to uściślić, aby nie popełnić kardynalnego błędu. Naród to ci ludzie, którzy czują związek z narodem i państwem polskim, z jego przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Pamiętają, z czego się wywodzą, orientują się, co dzieje się teraz, przejmują się tym, co tu będzie się działo. Łączy ich wspólna tożsamość, język, interes polityczno – ekonomiczny. To istota narodu, jego elita, naród polityczny, jak niegdyś zwała się szlachta. Nazwa ta dobrze oddaje specyfikę tej grupy. Gdy uda jej się odzyskać panowanie nad państwem, wówczas właśnie ona powinna decydować o jego polityce. Liczebność na chwilę obecną można szacować na maksymalnie 30% populacji, jednak na dziś czynna jest niewielka część tej grupy, zapewne poniżej 1%. Resztę należy traktować jak potencjał narodowy, który dopiero należy uaktywnić. Nie należy jednak spodziewać się, że uda się kiedykolwiek pobudzić do konstruktywnego działania więcej niż 10% populacji. Tę część narodu politycznego nazwę narodem czynnym. Aktywność narodu została uśpiona przez pozorną prawicę, zarządzającą Polską w latach 2015–2023. Uśpiła ona czujność patriotów, zaanektowała liczne organizacje społeczne, rozbiła konsolidujące się środowisko narodowców. Dlatego właśnie naród polityczny jest uśpiony i rozbity.
Nienaród to ludzie, którzy nie identyfikują się z narodem i państwem, jego tradycją i celami. Żyją swoim życiem i interesuje ich wyłącznie przeżycie. Wydaje się im, że zaakceptują każdą władzę, byle mieli zaspokojone potrzeby socjalno – bytowe. Nie są również agresywni i nie atakują czynnie narodu i państwa, natomiast wsparcie zaoferują wtedy, jak się ich zmusi prawem lub kupi korzyścią. Wynarodowienie tej grupy jest jednak dość powierzchowne i nadają się do odzyskania dla narodowej sprawy. Stanowią obecnie większość ludności. Nazwa „nienaród” określa ich stosunek wobec narodu, jednak nie powinna ich wyrzucać poza jego nawias. Nie wolno rezygnować z tych ludzi, odmawiając im przynależności do narodu. Mimo, że sami do swej tożsamości przyznać się nie chcą, naród polityczny winien dążyć do pozyskania ich umysłów. Lepiej więc nazwać ich narodem biernym, natomiast naród polityczny ma wobec tych ludzi obowiązki roztoczenia swej opieki nad nimi, przewodzenia im, zamiany ich w naród polityczny.
Antynaród to ludzie zaślepieni nienawiścią do narodu i państwa polskiego, zwykle lewackiej proweniencji, choć zdarzają się też skrajni liberałowie. Zwykle powodem ich afektu są jakieś perturbacje osobiste i nie ma żadnej racjonalnej przyczyny, leżącej po stronie narodu. Prędzej już może zdarzyć się jakieś działanie państwa, choć znakomita większość antynarodowców ma na sumieniu na tyle poważne grzechy, że boi się nawrócenia. Antynaród jest także prawie w całości antykatolicki. Z powodu zaślepienia, upadku moralnego i degrengolady intelektualnej ludzie ci gotowi są posunąć się do zdrady i grzechu, by dać upust swej złości i zaspokoić próżność. Mimo ich żałosnego stanu naród polityczny także i ich winien wziąć pod swą opiekę i skłaniać do powrotu na swe łono. Ponieważ jednak mogą stanowić zagrożenie dla narodu, więc innych ludzi, a także dla siebie samych, należy ich uznać za ubezwłasnowolnionych w kwestiach politycznych. Ten bowiem, kto jest wrogiem własnego narodu i państwa nie powinien mieć praw do decydowania o ich losie, chyba, że się w sposób pewny nawróci. Aby ich również nie skreślać z tej szansy, należy ich odtąd zwać narodem negatywnym.
Medioci z kolei znajdują się po trosze w każdej z grup, tyle, że najwięcej ich w narodzie negatywnym, trochę mniej w narodzie biernym, niewiele ich w narodzie politycznym, w narodzie czynnym nie ma ich prawie wcale. W tej grupie znajduje się jeszcze podgrupa, póki co jeszcze nie tak liczna, ale rosnąca dzięki postępowi technologii. Są to ludzie, którzy popadli w kompletne otępienie, na co złożyło się kilka przyczyn. Błędy wychowawczo – edukacyjne, które nazywam chowem egotycznym; religia lustra; wejście w świat Króla Olch (inaczej świat wirtualny, vide Słownik globalizmu). Na skutek tych czynników poddali się potrójnemu oddziaływaniu – 3xO: oszukanie, ogłupienie, opętanie. Ich stan można porównać z zombifikacją.
Korzystają z pracy ludności Polski, z dobrobytu i bezpieczeństwa, zapewnianego przez naród i państwo, nie wiedzą jednak o tym, ponieważ są funkcjonalnymi zombie. Z uwagi na rolę, jaką w ich zombifikacji odegrały media, tę grupę mediotów można śmiało określić mianem mediozombie. Jak więc ich teraz obudzić. Otóż, jak wyżej wspomniałem, i jak to opisał mój szanowny kolega, części tych ludzi obudzić się nie da. Nie obudzą się z własnej woli, nie wpłyniemy na nich, używając ludzkiej mowy. Żyjąc w świecie Króla Olch jako mediozombie, upiory magicznego, wirtualnego świata masońskiego, zatracili poczucie czasu. Dla nich to, co jest teraz rozciąga się na całe kontinuum czasowe, myślą więc, że każdoczesna chwila bieżąca jest wiecznością, trwała zawsze i trwać będzie po kres dziejów, który nie nastąpi nigdy. Nie wiedzą nic o przeszłości, o przyszłość nie dbają wcale. Zatracili także związki przyczynowo skutkowe, nie mają więc poczucia rzeczywistości i nie odróżniają wirtualu od realu. Ponieważ oddziaływuje na nich ekran masofonu (smartfon według Słownika globalizmu), działając na układ nagrody i uzależniając od ich własnych hormonów, treści masofoniczne traktują jako te właściwe i prawdziwe. Jednocześnie są uzależnieni od dobrostanu, czyli dostaw towarów i usług, dostarczanych przez osoby trzecie.
Mediozombie nie są w stanie psychicznie podjąć żadnej długotrwałej i racjonalnej działalności, motywowanej etycznie i poznawczo. Mogą natomiast zmobilizować się do krótkotrwałego, spontanicznego działania, powodowanego emocjami. Można je wywołać na dwa sposoby.
Jednym jest bodziec, dostarczony przez masofon. Można to robić na skalę masową dzięki algorytmom, i globaliści mają te narzędzia. W Polsce użyto ich dwukrotnie – na jesieni 2020 r. aktywując tzw. strajk kobiet oraz podczas wyborów 2023 r., gdzie wysłano do urn ludzi dotąd biernych politycznie i kompletnie nie rozumiejących, na kogo głosują i po co.
Drugi sposób aktywacji mediozombie to deprywacja, czyli pozbawienie ich jakiegoś cennego dobra, niezbędnego wszystkim. Dla przeciętnej ludności jest to woda, prąd, żywność, zagrożenie. Dla mediozombie dodatkowo dochodzi odcięcie od ulubionych mediów. Są wówczas zdolni do zachowań irracjonalnych i destrukcyjnych, także przeciw sobie samym, utracili bowiem instynkt samozachowawczy. Pod wpływem manipulacji, perswazji i socjotechniki mogliby na przykład zaatakować fizycznie naród polityczny, posuwając się nawet do zbrodni. Cele można wskazać precyzyjnie lub zbiorowo – osoby lub obiekty. Takie przykłady już miały miejsce, co nie powinno dziwić, zważywszy, że ludzie z tego pokolenia byli w stanie zabić się, goniąc pokemona lub uczestnicząc w tiktokowym wyzwaniu.
Nie powinno nas to jednak szczególnie martwić. Medioci, w tym mediozombie są to głównie ludzie o niskim potencjale intelektualnym, i tacy byli zawsze. Nigdy nie brakowało głupców, głąbów i pospolitych kretynów. Ich odsetek się zasadniczo nie zmienia, dostali natomiast narzędzia do okazywania światu swojej głupoty i szaleństwa, a z drugiej strony masoński świat Króla Olch dostał szeroką bramę do ich umysłów. Wiedząc o tym, jakie są plany globalistów, jakie narzędzia ich władzy, na kogo mają wpływ, znając też wzorce reakcji można przewidzieć dość dokładnie, co może się wydarzyć. Medioci, a szczególnie mediozombie zachowają bierność w razie ataku wroga. Gdy ogarnie on ich siedziby, będą woleli oddać się w niewolę lub pozwolić się zabić, byle tylko nie musieli być czynni, byle nie musieli podjąć żadnych wysiłków ani podejmować decyzji. Oznacza to jednak również, że tak samo zareagują na przymus, wywierany przez naród czynny. Będzie więc można używać ich do różnych prac i posług, oczywiście pod ścisłym nadzorem.
Należy spodziewać się, że globaliści znowu zechcą sięgnąć po broń społeczną, jaką są masy mediotów i mediozombie. W razie próby masy te zostaną aktywowane w bardzo krótkim czasie, wyprowadzone na ulice i użyte przeciw wskazanym celom.
Podobnie, jak podczas marszu na Bastylię, gdy w tłumie kręcił się książę Filip Orleański, rozdając złote monety by przekupić tłum do szturmu, tak samo zadziałają masofony. Można to jednak wykorzystać dla swoich celów.
Należałoby wpierw przejąć kontrolę nad mediami poprzez opanowanie redakcji, centrów nadawczych i stacji przekaźnikowych. To, czego nie dałoby się przejąć na poziomie krajowym należałoby wyłączyć lub poważnie zagłuszyć, jednocześnie z dostępnych mediów emitując wyraźny przekaz emocjonalny, wskazując jako sprawcę całej sytuacji cel, przeznaczony do przejęcia lub zakłócenia. Wówczas należałoby tylko skanalizować narastającą energię tłumu poprzez podstawionych ludzi. Mediozombie mogliby na krótki czas osiągnąć stan gwałtownego wzmocnienia reakcji emocjonalnych, nie dłużej jednak, jak przez kilka godzin. W tym czasie energię można by wykorzystać do osiągnięcia celów, które mogłyby być kosztowne. Dla substancji narodowej jednak ubytek pewnej liczby mediozombie nie byłby dotkliwy, a nawet korzystny. Państwo utraciłoby w ten sposób część pasożytów, a reszta pod wpływem szoku poznawczego dużo łatwiej dałaby się pozyskać jako naród polityczny, włączając się do działań wspólnych dla dobra państwa.
Jest to jeden z wielu aspektów obecnej sytuacji, z której można wyciągnąć korzyści na przyszłość. Potrzebne są do tego trzy elementy na poziomie psychiki jednostki: 3xW: wiara, wiedza, wola.
Wiara w Boga oraz że się uda. Wiedza o przeciwniku, o nas i o sytuacji ogólnej. Ta musi prowadzić do wyciągnięcia logicznych wniosków – co należy zrobić, w jaki sposób i jakich zasobów użyć. Wola, aby zamiary przekuć w czyn. Konfiguracja ta wymaga określenia celu, a ten da się wyprowadzić na poziomie teoretycznym. Jego określenie będzie wymagało zasobów intelektualnych i pracy koncepcyjnej. Tym właśnie zajmuje się Towarzystwo Wiedzy Społecznej, które już niedługo będzie musiało poszerzyć krąg współpracowników o kolejne specjalności.
Realizacja celu natomiast będzie wymagała udziału narodu czynnego i współudziału narodu politycznego. Te siły muszą poprowadzić naród bierny i wykorzystać krótkotrwałą energię narodu negatywnego. Realizacja będzie rozciągnięta w czasie, być może na kilkadziesiąt lat, a może na wiek cały. Być może jednak będzie to trwało znacznie krócej. Każda bowiem realizacja każdego celu, wyznaczonego dla narodu i państwa polskiego wymagać będzie spełnienia kilku okoliczności naraz. Jedną z nich będzie rozpad lub poważny kryzys naszego obecnego zaborcy. A jest nim Inkluzja – trójgłowa bestia globalizmu, której jedna głowa to UE, druga to ONZ, a trzecia, ginąca w mroku trujących wyziewów to globalna finansjera. Musi więc pojawić się taka sytuacja jak w listopadzie 1918 r., i wszystko wskazuje, że taki moment dziejów znów nadciąga.
Procesy, rozpętanie przez globalistów dla osiągnięcia przez nich celu, jakim jest panowanie nad ludźmi i zasobami wymykają się bowiem spod jakiejkolwiek kontroli i stają się nieprzewidywalne nawet dla swoich twórców. Nie sposób przewidzieć konkretnych wydarzeń, można jednak założyć z całą pewnością, że nastąpi rozpad unijno – globalnego porządku. Co dalej – tego nie wie nikt z ludzi ani sam diabeł, który to zaplanował. Z pewnością jednak będzie to szansa dla nas, i o tym będziemy jeszcze pisać.
„Kiedy ludzie się obudzą?” – NIGDY Z czasem media zaczęły wkraczać w życie społeczne niczym śmierć do zadżumionej wioski, niosąc po cichu spustoszenie, które przestało być przez społeczeństwo odczuwalne. Okres bezpośrednio przedwojenny przyniósł ze sobą dynamiczny […]
Postaw czerwonego sukna czyli o farsie politycznej Społeczeństwo III RP jest społeczeństwem, które z punktu widzenia politycznego, z punktu widzenia zdolności do realistycznej oceny politycznej sytuacji, jest społeczeństwem skrajnie infantylnym. Po pierwsze nie potrafi ono zidentyfikować, jakie […]
___________
Zagrożenia polskiej suwerenności Słowem, które najlepiej obrazuje dzisiejszy stan społeczeństwa polskiego jest zobojętnienie. Podczas gdy ogromna część społeczeństwa zanurza się od prawie dwóch dekad w jałowym, kompletnie rujnującym polską wspólnotowość konflikcie politycznym między […]
Jeszcze Polska nie zginęła. Isten, áldd meg a magyart. يا رب احفظ الفلسطينيين.
Oj nie tak miało być, nie tak!
Mija 20 lat od anszlusu naszej Ojczyzny do czwartego rajchu * Przez ten okres udało nam się rozwiązać wszysktie problemy: spłacić długi, zażegnać kryzys demograficzny, odzyskać suwerenność monetarną, odbudować przemysł ciężki, lekki, farmaceutyczny, uzyskać nadwyżki w ZUS, a po ulicach jeździ już milion ałtów (pisownia celowa) elektrycznych, które same ładują się bezprzewodowo podczas jazdy (to polski wynalazek). Każdy ma już willę z basenem albo przynajmniej dwa mieszkania i bungalowa, a banki pękają w szwach i dyskach od oszczędności zgromadzonych tam przez Polaków. W OFE też ;-( Dobrobyt do polskich domów i mieszkań wlewa się już natomiast nie tylko przez okna i drzwi, ale przebija się z niespotykaną wręcz nachalnością przez każdą szczelinę/czerpnię/klimatyzację/ pompę ciepła i dobrobytu. Oto dowód: https://gospodarka.dziennik.pl/artykuly/9499836,ludnosc-polski-gus-podal-najnowsze-dane.html
****
Chiny wbijają klin między “przodującą demokrację” a UE * 5 maja rozpocznie się podróż przywódcy Chin Xi Jinping’a do Europy. Odwiedzi on Francję, Serbię i Węgry – państwa zabiegające o chińskie inwestycje. Jednak niektórzy martwią się, że przwodniczący Xi będzie przekonywał, że Chiny mają Europie do zaoferowania więcej niż “przodująca demokracja”,a sama wizyta to próba wbicia klina między nie. Co więcej okazuje się, że unijni dyplomaci zastanawiają się nad wprowadzeniem kolejnych ograniczeń dla chińskich firm w odwecie za wspieranie Rosji. * Oto link do artykułu: https://wiadomosci.dziennik.pl/swiat/artykuly/9499584,bloomberg-przywodca-chin-sprobuje-wbic-klin-miedzy-ue-i-usa.html * Panie Xi, życzę żeby ten klin się Panu wbić udało i żeby Europa i Chiny zostały dzięki niemu odcięte od nienażartych pośredników zza oceanu, ich marż i kolorowych rewolucji. * Panie Blómberkovitz, zapraszam do… Mentis Hospitium. Serdecznie 🙂
***** Również w Suomi jest coraz… “dobrzej”
Dzięki anszlusowi do czwartego rajchu, pozbyciu się własnej waluty, wejsciu do strefy Euro, nałożeniu sankcji na Federację Rosyjską oraz po widowiskowym byciu zrobioną w członka NATO także w Suomi odnotowuje się “postępy”:
– wzrośnie podstawowa stawka VAT z 24 do 25,5 % – książki i leki zostaną przeniesione z grupy 10% VAT do grupy 14% – wydłuży się maksymalny ustawowy czas oczekiwania na leczenie z robiących wrażenie dwóch tygodni (można?) na… trzy miesiące.
Czyli pięknie wszystko rośnie! No dobra – jest też jeden spadek: podatku na piwo. I od razu wiadomo o co chodzi.
Tymczasem w Palestynie * Na granicy izraelsko – palestyńskiej pojawiła się grupa osób chcących dostarczyć żywność dla głodujących w Strefie Gazy. W grupie tej było siedmioro rabinów i amerykańska pisarka. Jak skończyła się sprawa? Wszystkich aresztowano. Oto fragment wypowiedzi jednej z aresztowanych – rabin Alissy Wise dla “Democracy Now!” na temat tego jak traktowani są Palestyńczycy:
Wracamy do Skandynawii * I co my tu mamy? Wzrost zachorowań na… małpią ospę. Na razie 10 osób. Lokalne władze badają sprawę. Przyczyna wzrostu ilości zachorowań nie jest znana, ale infekcja dotknęła mężczyzn głównie o orientacji homoseksualnej. Oczywiście pojawił się także apel o szczepienia, bo nie widzę inaczej. * https://wiadomosci.dziennik.pl/swiat/artykuly/9499845,w-sztokholmie-wybuchlo-ognisko-rzadkiej-choroby-niezwykle-duza-liczb.html * Ja NATOmiast podejrzewam, że i Szwecja zaznaje już “korzyści” z tego, że zrobiono ją w członka SPA, bo jeśli “przodująca demokracja” w ramach “badań” nie żałowała sobie stosowania rozamitych paskudztw na ludziach na całym świecie (w tym także i na własnych obywatelach), to dlaczego nagle Szwedów mieliby potraktować inaczej jeśli ci sami (?) się tak nadstawili. Ciekawe co im dolegało, że tak postąpili? Coś na umyśle? * Tym nawiązujacym do nazwy cyklu “Mentis Hospitium” pytaniem kończę wpis stanowiący jego drugą część. A Szanownym Czytelnikom życzę dużo zdrowia w tym… zwariowanym świecie.
Dwadzieścia lat temu Polska dołączyła do Unii Europejskiej, otwierając nowy rozdział w swojej historii. Choć decyzja ta budziła wówczas mieszane uczucia, dziś, po dwóch dekadach, możemy z perspektywy czasu dokonać realnej oceny tego okresu.
Na samym początku członkostwa Polska doświadczyła masowej emigracji obywateli na Zachód. Miliony Polaków poszukiwało lepszych perspektyw zawodowych i życiowych poza granicami kraju. Jednak ten niekorzystny trend szybko się odwrócił. Jednak wielu z nich, zdobywszy doświadczenie i zarobione na Zachodzie środki, powracało do Polski, wnosząc ze sobą nowe umiejętności i etos pracy.
Okazało się, że Polacy są narodem przedsiębiorczym i pracowitym. Zamiast czerpać korzyści z unijnych dotacji, zaczęliśmy dynamicznie rozwijać własną gospodarkę. Ten proces wzbudzał jednak niechęć Brukseli a zwłąszcza Berlina, który próbuje na różne sposoby hamować polskie dążenia do dobrobytu. Najpierw uderzono w polskich przewoźników, tworząc przepisy wymierzone w tę branżę, a później podjęto jeszcze bardziej radykalne działania.
Unia Europejska, ogarniętą ideologią ekologiczną, zaczęła promować szaloną wizję “Zielonego Ładu”. Okazało się, że ta polityka jest wymierzona przede wszystkim w Polskę, kraj o wysokim udziale węgla w miksie energetycznym. Narzucane nam obowiązkowe remonty budynków oraz restrykcje dotyczące emisji CO2 stanowią poważne zagrożenie dla naszej gospodarki i finansów publicznych. Może to spowodować katastrofę w naszym kraju!
Polska wchodziła do UE, gdy była ona jeszcze Wspólnotą Węgla i Stali, a teraz ta sama wspólnota zapalczywie zwalcza te surowce, na których opiera się nasza przemysłowa potęga. Wydaje się, że Unia Europejska, którą znamy dzisiaj, to zupełnie inna organizacja niż ta, do której wstępowaliśmy dwie dekady temu. Coraz bardziej przypomina ona Związek Radziecki, tylko zamiast czerwonego, ten komunizm ma barwę zieloną.
Pomimo tych trudności, Polska zdołała się znacząco wzbogacić, nie dzięki, a wbrew polityce Unii Europejskiej. Nasz kraj stał się jednym z najszybciej rozwijających się gospodarek w Europie, a Polacy udowodnili, że potrafią radzić sobie nawet w niesprzyjających warunkach. Jednak nadchodzące lata mogą okazać się jeszcze trudniejsze.
Forsowana przez Brukselę ideologia “Zielonego Ładu” może doprowadzić do katastrofalnych skutków dla polskiej gospodarki. Astronomiczne ceny prądu, gazu i węgla, a także ruinujące domowników remonty budynków, to tylko początek problemów, z którymi będziemy musieli się zmierzyć. Wszystko to sugeruje, że Unia Europejska, do której wstępowaliśmy, odeszła od swoich pierwotnych założeń i coraz bardziej przybiera totalitarny charakter.
Po dwudziestu latach członkostwa w Unii Europejskiej Polska może z dumą patrzeć na swoje osiągnięcia, ale również z troską spoglądać w przyszłość. Stoimy przed kolejnymi wyzwaniami, które będą wymagały od nas determinacji i mądrości. Musimy bronić naszej suwerenności, naszej gospodarki i naszego stylu życia przed coraz bardziej agresywną polityką Brukseli. Tylko w ten sposób będziemy mogli zapewnić dobrobyt i bezpieczeństwo kolejnym pokoleniom Polaków.
Jak możemy podsumować dwie dekady członkostwa Polski w Unii Europejskiej? O tym redaktor naczelny „Najwyższego Czasu!” dr Tomasz Sommer rozmawia z ekonomistą Tomaszem Cukiernikiem, autorem książki „Dwadzieścia lat w Unii. Bilans członkostwa”, która została właśnie wydana m.in. pod patronatem naszego dwutygodnika.
Tomasz Sommer: Skąd pomysł na taką książkę?
Tomasz Cukiernik: W 2021 roku w Łodzi wraz z redaktorem Stanisławem Michalkiewiczem uczestniczyłem w spotkaniu autorskim promującym moją nowo wydaną książkę „Michalkiewicz. Biografia. Na ostatniej prostej”. Po naszych wystąpieniach jeden z uczestników spotkania zapytał mnie, czy po napisaniu mojej książki „Dziesięć lat w Unii. Bilans członkostwa” – podsumowania cieszącego się dużym zainteresowaniem czytelników, którego nakład wraz z dodrukiem się wyczerpał – planuję napisać pracę podsumowującą dwie dekady członkostwa Polski w bloku. Wówczas jeszcze o tym nie myślałem, ale dzięki temu człowiekowi uznałem, że może warto to zrobić. I tak doszło do napisania tej książki.
– To jak wychodzi ten dwudziestoletni bilans członkostwa Polski w Unii Europejskiej?
– Przede wszystkim – wbrew temu, co mówią niedouczeni dziennikarze i politycy – bilansem członkostwa Polski w Unii Europejskiej nie jest dodatnie saldo przepływów finansowych pomiędzy budżetem unijnym a polskim. To saldo w ciągu dwudziestu minionych lat wychodzi ok. 2 proc. PKB na korzyść Polski. W gruncie rzeczy nie ma ono większego znaczenia gospodarczego, a jeśli już – to negatywne, tym bardziej że są to pieniądze publiczne zasilające głównie wydatki urzędnicze. Najważniejsze są kwestie gospodarcze. Na przykład przez niemal całe dwie dekady Polska miała ujemne saldo zagranicznych obrotów towarowych, a z drugiej strony przez cały ten okres notowała dodatnie saldo zagranicznych obrotów usługami. Ale ktoś powie: przecież import towarów i usług nie jest naszą stratą. No, właśnie. To wszystko nie jest takie jednoznaczne. Co jednak pewne, Polska zyskiwała na uczestnictwie we wspólnym rynku, a traciła na konieczności wdrażania unijnych regulacji. Można przyjąć, że były to podobne wartości w relacji do PKB.
Z kolei liczby podane przez Ministerstwo Finansów mówią jednoznacznie, że w latach 2005-2022 do krajów Unii wytransferowano z Polski łącznie ok. 1,15 bln złotych i prawdopodobnie są to kwoty zaniżone. Z drugiej strony polskie firmy też uzyskiwały dochody z tytułu zagranicznych inwestycji. Jednak mamy w tym olbrzymią nierównowagę. O ile jeszcze w 2004 roku dochody z tytułu zagranicznych inwestycji bezpośrednich w Polsce były aż ponad tysiąc razy wyższe od dochodów polskich firm z tytułu ich inwestycji zagranicznych, to w 2022 roku – już tylko nieco ponad cztery razy. Łącznie w okresie 2004-2022 dochody z tytułu zagranicznych inwestycji bezpośrednich w Polsce były ponad 13 razy wyższe niż łączne dochody z tytułu polskich inwestycji bezpośrednich za granicą. Do tego dochodzi bardzo niekorzystne dla Polski zjawisko emigracji Polaków, którzy zamiast budować bogactwo swojego kraju, budują dobrobyt Niemców, Holendrów i Irlandczyków. Ta strata to co najmniej 6 proc. PKB. Ale są jeszcze straty niepoliczalne, takie jak na przykład kwestia utraty suwerenności, której Polska stopniowo wyzbywa się na rzecz centrali w Brukseli. A przecież trzeba zdać sobie sprawę z tego, że Unia Europejska nie działała, nie działa i nigdy nie będzie działała na rzecz polskiej racji stanu. Co najwyżej na rzecz niemieckiej czy francuskiej racji stanu, a w najlepszym z naszego punktu widzenia wypadku – na rzecz ogólnoeuropejskiej racji stanu.
Jednak to wszystko to już historia i będzie tylko gorzej. Zaproponowane w 2023 roku zmiany traktatów Unii Europejskiej, których celem jest budowa scentralizowanego państwa europejskiego, doprowadzą do całkowitej utraty niezależności krajów członkowskich. Zostaniemy też w końcu zmuszeni do przyjęcia waluty euro, co będzie miało również negatywny wpływ na gospodarkę. Z kolei Europejski Zielony Ład zdemoluje gospodarkę szczególnie w przypadku Polski. Według wyliczeń francuskiego Instytutu Rousseau co roku do 2050 roku tzw. dekarbonizacja i osiągnięcie tzw. neutralności klimatycznej mają nas kosztować 2,4 biliona euro. To znacznie więcej niż korzyści wynikające z uczestnictwa we wspólnym rynku. To niemal dziesięć razy więcej niż wszystkie dotacje unijne, jakie Polska dostała przez dwadzieścia lat!
– Warto zadać pytanie, jaka jest alternatywa. Do czego mógłby doprowadzić Polexit?
– Po pierwsze, nie oznacza to, że nagle wszystkie kraje Unii się na nas obrażą, tym bardziej że szczególnie Niemcy i Holandia sporo by straciły na zerwaniu więzi gospodarczych z Polską. Nie wierzę w taki scenariusz. Może nastąpiłoby rozluźnienie, ale na pewno nie zerwanie powiązań gospodarczych. Po drugie, będąc poza Unią Europejską, Polska nie byłaby związana unijnymi traktatami i mogłaby podpisywać dowolne umowy z krajami trzecimi czy blokami państw jak BRICS, który rozwija się zdecydowanie szybciej niż Unia Europejska. Można budować Trójmorze, współpracować w ramach Nowego Jedwabnego Szlaku czy przyłączyć się do bloku państw Regional Comprehensive Economic Partnership (państwa ze Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej oraz Chiny, Japonia, Korea Południowa, Australia i Nowa Zelandia). To największa strefa handlowa na świecie. W państwach bloku mieszka 2,2 mld ludzi, którzy wytwarzają 30 proc. światowego PKB. Pod względem PKB to dwa razy większy rynek niż Unia Europejska.
Pamiętajmy, że gospodarka światowa nie kończy się na Unii. Unia Europejska to zaledwie ok. 15 proc. światowego PKB, a ok. 85 proc. generują państwa pozaunijne. Po trzecie, ktoś skomentował w mediach społecznościowych hasło Polexit słowami, że Putin czeka z otwartymi ramionami. Czyli co – że musimy być niewolnikami albo jednych, albo drugich i wykonywać ich szkodliwe dla nas rozkazy? Że do końca świata mamy pracować na Ruska albo na Niemca? To mentalność niewolnika, który nie myśli o tym, żeby stać się wolnym, tylko o tym, żeby służyć lepszemu panu. I to nie obiektywnie lepszemu, tylko lepszemu według mądrości etapu.
– Eurostat podał, że PKB per capitawedług standardu siły nabywczejw Polsce w 2023 roku wyniósł 80 proc. unijnej średniej. W 2003 roku było to 50 proc. Czyli jednak dzięki Unii się szybko rozwijamy…
– To nie Unia buduje nam dobrobyt. Budujemy go sami ciężką pracą i oszczędnościami. Rozwijaliśmy się szybciej, zanim weszliśmy do Unii Europejskiej. W latach 1995-2024 średnioroczny wzrost PKB Polski wyniósł 4,6 proc., a w latach 2004-2023 – już tylko 3,9 proc. Poza tym ta unijna średnia z 2003 roku i z 2023 roku to całkiem inne średnie. Pamiętajmy o stagnacji panującej w krajach tzw. starej Unii. Wzrost jest tam bardzo powolny w związku z kryzysami finansowymi, lockdownem covidowym, a także z powodu tego, że inne państwa są członkami Unii. Z bloku wypadła bogata Wielka Brytania, a przystąpiły biedne Bułgaria, Rumunia i Chorwacja, co tę średnią obniżyło. W okresie referendalnym euroentuzjaści głosili, że Unia przyniesie nam niespotykany wzrost dobrobytu, że za 10-15 lat będziemy tak bogaci, jak mieszkańcy Europy Zachodniej, a może nawet jak Niemcy. Tymczasem w dogonieniu poziomu życia Niemców niewiele się zmieniło: w 2021 roku eksperci Warsaw Enterprise Institute przewidywali, że Polska może dogonić ten kraj już za… 34 lata.
– Dlaczego zadedykowałeś książkę właśnie śp. Michałowi Marusikowi i śp. Markowi Bernaciakowi?
– Działacz opozycji antykomunistycznej, a potem europoseł nieżyjący już niestety Michał Marusik miał bardzo trzeźwe i odważne podejście do Unii Europejskiej. Nie obawiał się mówić prawdy. Także w Parlamencie Europejskim wygłaszał śmiałe przemówienia. Miałem to szczęście, że kilka razy się z nim spotkałem i mogłem z nim rozmawiać, a jego poglądy na temat Unii umieściłem w książce. Wykorzystałem w niej również wypowiedzi nieżyjącego Marka Bernaciaka. Szkoda, że spotkałem się z nim tylko raz. Planowałem przeprowadzić jeszcze z nim wywiad, ale nie zdążyłem. To przedsiębiorca z Koła, który nie bał się publicznie piętnować brania przez firmy unijnych dotacji. Wbrew powszechnemu trendowi otwarcie argumentował, w jaki sposób szkodzą one zarówno firmom, jak i całemu państwu. Zwracał przede wszystkim uwagę, że dotacje odciągają biznes od podstawowego zadania, czyli działań gospodarczych, na rzecz myślenia o subwencjach i bezproduktywnego wypełniania wniosków. Teraz trudno nawet znaleźć menadżera, który by publicznie skrytykował skrajnie szkodliwą dla firm unijną regulację ESG (sprawozdawczość przedsiębiorstw w zakresie zrównoważonego rozwoju) – ona również powoduje koszty i odciąga firmy od ich zasadniczych zadań.
– Skąd na okładce informacja, że wydanie książki nie zostało sfinansowane z funduszy Unii Europejskiej?
– Właściwie powinienem napisać, że wydanie mojej książki nie było WSPÓŁFINANSOWANE z funduszy unijnych podatników. Bo po pierwsze Unia nie finansuje projektów w stu procentach, tylko wszystkie współfinansuje. Po drugie Unia nie ma swoich pieniędzy, a dysponuje pieniędzmi zabranymi pod przymusem unijnym podatnikom. Po prostu irytują mnie unijne tablice propagandowe rozmieszczone na każdym rogu ulicy. Przez to ludziom się wydaje, że wszystko, co w Polsce jest realizowane, powstaje z unijnych srebrników. Tymczasem nic bardziej mylnego. W mojej książce udowadniam, że wszystkie „unijne” projekty w Polsce przez dwie dekady Unia Europejska sfinansowała w mniej niż jednej trzeciej (30,5 proc.), a w ponad dwóch trzecich (69,5 proc.) to były pieniądze polskie! Co więcej, w przypadku samych inwestycji te proporcje są jeszcze bardziej druzgocące. Otóż w inwestycjach z lat 2004–2018 pieniądze pochodzące z Brukseli stanowią zaledwie 3 proc., czyli 97 proc. wartości inwestycji w Polsce w tym okresie zostało zrealizowanych za pieniądze POLSKIE!
–Gdzie można książkę kupić?
– Zarówno na stronie mojej księgarni internetowej tomaszcukiernik.pl, jak i w innych księgarniach prawicowych, jak na przykład sklep-niezalezna.pl. Zapraszam.