Zmiana czasu po raz ostatni miała być w 2021 roku. Biurokracja UE über alles.

Zmiana czasu po raz ostatni miała być w 2021 roku. Biurokracja UE über alles.

W ten weekend znów przestawimy zegarki.

Tylko 21 proc. ankietowanych opowiada się za utrzymaniem przestawiania zegarków dwa razy do roku. Od tej praktyki miała odejść UE, ale projekt ugrzązł – podaje czwartkowa „Rzeczpospolita”.

„Rzeczpospolita” przytacza wyniki sondażu, przeprowadzonego na zlecenie gazety przez IBRiS. Na pytanie, czy zmiana czasu na zimowy bądź letni powinna zostać zniesiona, zadane ponad tysiącu ankietowanym, „zdecydowanie tak” odpowiedziało 57,5 proc., a „raczej tak” – 11 proc. To w sumie dwie trzecie ankietowanych. Odpowiedź „raczej nie” wskazało 15,9 proc, a „zdecydowanie nie” – zaledwie 4,7 proc. – czytamy.

Gazeta dodaje, że wynikami nie jest zaskoczony poseł PSL Andrzej Grzyb, który przez dwie kadencje zasiadał w europarlamencie w zespole mającym na celu odejście od zmiany czasu. „Podobne wyniki od lat przynoszą inne sondaże dotyczące zmiany czasu, a odsetek przeciwników tej praktyki zdaje się nawet rosnąć” – komentuje Andrzej Grzyb.

Polska nie jest wyjątkiem, bo odejścia od zmiany czasu chce niemal cała Europa.

„W 2018 roku Komisja Europejska przeprowadziła internetowe konsultacje w sprawie zmiany czasu, w ramach których otrzymała rekordową liczbę 4,6 mln ankiet. 84 proc. respondentów uznało, że chce zrezygnować z sezonowej zmiany czasu. Parlament Europejski przyjął wówczas rezolucję o końcu zmiany czasu, a ówczesny szef KE Jean-Claude Juncker ogłosił, że ‘likwidacja jest przesądzona’” – czytamy na łamach gazety.

Jak dodano, po raz ostatni wskazówki mieliśmy przesunąć w 2021 roku. Wpływ na tamtą decyzję miała postawa kilku państw, w tym Finlandii, Litwy, Szwecji i Polski. Jak to jednak w biurokracji bywa, termin ten nie został dotrzymany. [—]

W 2023 roku będziemy przechodzić na czas zimowy w nocy z 28 na 29 października. Wskazówki zegarków przestawiamy z 3.00 na 2.00.

PiS zagłosował w PE za wprowadzeniem jedzenia z robaków

PiS zagłosował w PE za wprowadzeniem jedzenia z robaków

pis-za-wprowadzeniem-jedzenia-z-robakow

To, że przedstawiciele PO popierają sprowadzenie Polaków do poziomu zwierząt jedzących robaki, nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem. Dlaczego jednak europosłowie PiS, która to partia mieni się patriotyczną, również poparli rezolucję wskazującą na rzekome plusy jedzenia przez gojów chityny? Patryk Jaki mówi o pomyłce, Kosma Złotowski w rozmowie z Interią zapowiada “zmianę głosowania”, a Andżelika Możdżanowska przekonuje, że jej decyzja była podyktowana “interesem polskich rolników”.

PiS zagłosował za wprowadzeniem jedzenia z robaków. Chodzi o niedawne głosowanie w Parlamencie Europejskim.

Przypomnijmy: wiosną br. wybuchła afera jedzenia robaków. Wówczas to politycy tzw. “Zjednoczonej Prawicy” (PiS i Suwerenna Polska) ostrzegali, że eurokołchoz nakaże Polakom jeść robaki. Przez kilka tygodni alarmowali m.in. wielkimi ilustracjami czy filmikami owadów, które zamieszczali w mediach społecznościowych. Sugerowali, że tylko oni bronią polskiej godności i polskiego talerza na którym jest normalne mięso.

W ubiegłym tygodniu Parlament Europejski przyjął rezolucję dotyczącą europejskiej strategii w zakresie białka. “Za” było 307 parlamentarzystów, w tym zdecydowana większość europosłów Prawa i Sprawiedliwości.

W dokumencie, który odnosi się w większości do wykorzystania białka pochodzącego z owadów w sektorze rolnym. Czytamy w niej m.in. o rosnącym potencjale białka pochodzącego z owadów przeznaczonego do spożycia przez ludzi, a zwłaszcza do żywienia zwierząt. Jest tam też sporo innych odniesień do jedzenia białka pochodzącego z owadów przez ludzi.

Jak się okazuje, za rezolucją zagłosowali niemal wszyscy politycy Zjednoczonej Prawicy z PE, w tym Beata Kempa, Patryk Jaki, Joachim Brudziński, Tomasz Poręba, Andżelika Możdżanowska, Beata Szydło, Anna Zalewska, Ryszard Czarnecki i Kosma Złotowski.

-Przede wszystkim chodzi o żywienie tym białkiem zwierząt. Miała to być domieszka do pasz, a nie do surówek, które ludzie zjadają. Chodziło głównie o to, dlatego głosowaliśmy za – tłumaczył dla Interii europoseł PiS Kosma Złotowski. -Prawdopodobnie jednak zmienimy nasze głosowania, póki jeszcze możemy. Mamy na to kilka dni – zapowiadał.

Zaatakowany przez Konfederację europoseł Patryk Jaki stwierdził, że po prostu się pomylił. “Jak zwykle kłamiecie. Po prostu tak jak często wasi posłowie, pomyliłem się w głosowaniu, co szybko poprawiłem. Mój głos jest na “NIE”” – napisał na X, wskazując, że Robertowi Winnickiemu też zdarzyła się kiedyś pomyłka. Wpis można przeczytać tutaj.

Co ciekawe, zdania w sprawie głosowania nie zamierza zmieniać Andżelika Możdżanowska, która deklaruje, że gdyby miała zagłosować jeszcze raz, postąpiłaby dokładnie tak samo.

-Nie pomyliłam się, to była jasna strategia w obronie polskiego rolnika. Mieliśmy bowiem do czynienia nie tylko z robakami, czyli strategią białkową, ale też kilkoma innymi obszarami: to budowa bezpieczeństwa żywnościowego w UE, wzmacnianie niezależności od importu białka w celu zwiększenia dochodu m.in. naszych rolników, wspierania produkcji białka, jasna informacja dla konsumentów dotycząca pochodzenia produktu, ale też kwestia biogazowni. Gdybyśmy głosowali przeciwko, byłoby to wbrew polskiemu rolnikowi – przekonywała europoseł PiS.

Europosłanka tłumaczyła wiosenną narrację swojej partii dotyczącą robaków “wymogami kampanii wyborczej”.  -Staram się skupiać bardziej na merytorycznych kwestiach, a nie piarowskich. Jak wiemy, kampania rządzi się swoimi prawami, dotarcie do wyborców również, ale ja stoję na straży zapisów, które są adekwatne do wdrażanych rozwiązań.

NASZ KOMENTARZ: Cieszymy się, że przynajmniej pani Moższanowska wykazała się szczerością i przyznała, że sprzeciw PiS wobec zrobienia z Polaków zjadaczy robaków, był tylko chwytem wyborczym. W rzeczywistości po raz kolejny okazuje się, że PIS = PO. Program tych partii to w skrócie: Polak nie będzie w Polsce gospodarzem, tylko gojem i nędzarzem. Jak na goja, czyli zwierzę człekokształtne przystało, Polak ma też zjadać robaki.

Mięso i jaja z Ukrainy niszczą polskich hodowców [i w całej UE].

Mięso i jaja z Ukrainy niszczą polskich hodowców [i w całej UE].

Mięso i jaja z Ukrainy niszczą polskich hodowców. Problemem są utrzymujące się wysokie koszty produkcji po polskiej stronie. Nasi hodowcy muszą wszak przestrzegać wyśrubowanych norm eurokołchozowych. Ukraińcy nie mają takich ograniczeń.

W październiku odbyło się posiedzenie grupy roboczej „Jaja i drób” Copa-Cogeca. Spotkanie rozpoczęło się od przedstawienia sytuacji rynkowej w poszczególnych krajach.

Polska delegacja zwróciła uwagę, że ceny broilerów na skutek zwiększonej produkcji jesienią oraz importu z Ukrainy spadają.  Polska w sierpniu 2023 uzyskała status kraju wolnego od ptasiej grypy. Niestety, ale już w październiku 2023 ten status utraciliśmy. W tym roku w Polsce wybito już ponad 1 milion sztuk drobiu z powodu HPAI. [—-]

Zwrócono uwagę na rosnący problem importu mięsa drobiowego i jaj z Ukrainy. Z przedstawionych danych wynika, że w okresie od stycznia i sierpnia 2023 z Ukrainy całkowity import mięsa drobiowego do UE wyniósł: 168 tysięcy ton, +72% w porównaniu z tym samym okresem ubiegłego roku, +337% w porównaniu z tym samym okresem 2021 roku przed liberalizacją handlu.

Z kolei całkowity import jaj do UE wyniósł: 30 tysięćy ton, +140% w porównaniu z tym samym okresem ubiegłego roku, +755% w porównaniu z tym samym okresem z 2021 r. sprzed liberalizacji handlu.

Członkowie Copa i Cogeca podkreślili, że „w pełni rozumieją znaczenie wspierania ukraińskich kolegów-rolników i nie sprzeciwiają się przyszłej integracji Ukrainy z UE”. Jednak biorąc pod uwagę szybki i stały wzrost eksportu, należy wprowadzić próg importowy prowadzący do automatycznego uruchomienia środków ochronnych. Zaproponowano środki ochronne

[bla-bla. md]

Wszelkie produkty importowane powyżej średniej kwartalnej powinny automatycznie podlegać tranzytowi wyłącznie poza UE i posiadać dowód przeznaczenia. Takie przepisy zmniejszyłyby obciążenia producentów unijnych w krajach sąsiadujących i zapewniły dotarcie towarów do krajów słabiej rozwiniętych.

Na zlecenia Copa-Cogeca opracowana została ocena skutków wprowadzenia zakazu chowu klatkowego. Wynikało z niej, że takie zmiany będą miały poważny wpływ na bilans handlowy netto 27 krajów UE we wszystkich prognozowanych scenariuszach. W większości przypadków wprowadzenie zakazu spowoduje gwałtowny wzrost importu, szczególnie wieprzowiny, a we wszystkich scenariuszach spadek eksportu wieprzowiny i jaj. Wprowadzenie zakazu spowoduje nasilenia koncentracji gospodarstw rolnych w związku z możliwością odejścia części drobnych producentów z działalności.

“Świeża krew” z “połowy Afryki”. Taki jest plan …

“Świeża krew” z “połowy Afryki”. Taki jest plan?

Michał Karnowski


Pismo Michnika chce “świeżej krwi z Afryki”. Holland ujawnia, że wkrótce będzie tu pół Afryki. Taki jest plan?

Kolejna, codzienna porcja migracji - tym razem na Kanarach / autor: PAP/EPA
Kolejna, codzienna porcja migracji – tym razem na Kanarach / autor: PAP/EPA

https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/666684-swieza-krew-z-polowy-afryki-taki-jest-plan

Jeszcze niedawno język jakim europejski establishment medialno-polityczny mówił o migracji zawierał sporo zasłon i zwodów. Była więc mowa o „kontrolowaniu migracji”, „zarządzaniu migracją”, „ubogaceniu kulturowym” a nade wszystko powoływano się na powody humanitarne, podciągając każdego pukające do granic czy wchodzącego bez pytania do kategorii „uchodźca”.

Cyniczna gra miłosierdziem Europejczyków doszła jednak do granic. Nawet najbardziej naiwni ludzie zaczynają rozumieć, że nie można umiłować tak samo każdego człowieka na świecie, że żaden lewicowy bełkot nie zniesie konieczności porządku miłowania czyli ordo caritatis. A zatem w pierwszej kolejności troska o nasz dom, potem o rodzinę, wspólnotę lokalną, ojczyznę. A już na pewno nie można narażać tych wspólnot na śmiertelne ryzyko w imię miłosierdzia. Taki skutek ma właśnie masowa migracja z krajów skrajnie dalekich kulturowo. To po prostu nie działa, niosąc gwałty, mordy, handel ludźmi, sztyletowanie nastolatków i ogólny radykalny spadek poziomu codziennego bezpieczeństwa.

Zalana migrantami Europa ma dość. Już w Niemczech kombinują jak zawrócić z tragicznie błędnej ścieżki zapraszania na wszystkich, choć pomysł mają szatański: przerzucić problem do Polski, także dlatego, by Niemcom zszedł z oczy zaraźliwy przykład możliwej i skutecznej innej polityki migracyjnej.

Jednocześnie jednak postępuje inne zjawisko. Czujący się panami świata establishment nie zamierza dokonywać żadnej korekty. Odwrotnie, czując swoją siłę, wiedząc iż potrafi zniszczyć i wykluczyć każdego kto się im przeciwstawi, nie chcąc bawić się już w niuanse, mówi wprost: tak, migracja jest może nieprzyjemna ale będzie kontynuowana. Przymusowo i w skali z której sobie nie wyobrażaliście.

Taki sens mają choćby dwie medialne publikacje, bardzo ważne i reprezentatywne.

Pismo Michnika ogłosiło właśnie iż

albo wpuścimy świeżą krew z Afryki albo Europa będzie muzeum dla bogatych Chińczyków.

Zostawiam na boku oczywisty idiotyzm tego „równania”, bo akurat Chińczycy sami mają gigantyczny problem demograficzny – i jakoś nie odpowiadają na niego ściąganiem migrantów, ani z bliska ani z daleka.

Istotą tego tekstu jest brutalne powiedzenie czytelnikom, że te tłumy młodych mężczyzn dokonujące właśnie inwazji na kontynent to nie żaden błąd, żadna nieudolność zarządców kontynentu – to jest właśnie plan. Na zimno przyjęty, brutalnie wdrażany.

Tekst chwilowo na stronach GW niedostępny, ale pewnie się po wyborach odnajdzie. Zajawki zostały.

W tym samym medium niedawno ukazał się wywiad z Agnieszką Holland, która dokładnie w tym tonie i równie szczerze doprecyzowuje ile ma być tej „świeżej krwi”.

Za dwadzieścia lat a najdalej za pięćdziesiąt pół ludności Afryki tu już będzie i żadne mury nie pomogą — stwierdziła.

 ten cytat, powielany wcześniej, też jakby zniknął z wywiadu.

I też pewnie się po wyborach odnajdzie.

Kiedy więc patrzymy na inwazję setek tysięcy młodych mężczyzn na Europę pamiętajmy, że plan jest taki, by za nimi przyszły miliony, dziesiątki milionów, a potem pół kontynentu. To dokładnie nam szykują.

Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/666684-swieza-krew-z-polowy-afryki-taki-jest-plan

Forsa i sojusze

Stanisław Michalkiewicz: Forsa i sojusze magnapolonia

No i stało się. Podczas gdy Polską wstrząsały  spory, ilu było uczestników „marszu miliona serc” złamanych w Warszawie, albo reklama, jaką rząd „dobrej zmiany” zrobił za darmo pani reżyserowej, aż zdezorientowany Watykan przyznał jej też specjalną nagrodę, co może być wstępem do beatyfikacji – Unia Europejska podjęła decyzję w sprawie migrantów. Jest ona całkowice zgodna z wnioskami, jakie pani Urszula von der Layen wciągnęła po obejrzeniu dantejskich scen na Lampedusie, gdzie wybrała się razem z włoską premier Giorgią Meloni.

O ile pani Meloni wyciągnęła wniosek, że trzeba zatrzymać napływ migrantów do Europy, o tyle pani Urszula wyciągnęła wniosek inny, idący po myśli gangu brukselskich biurokratów, którzy myślą tylko o poszerzeniu swojej  władzy, również kosztem Europy – że nie ma rady, tylko trzeba przyjąć rozwiązanie problemu w postaci relokacji, to znaczy – rozdzielaniu przybywajacych do Europy migranów według brukselskiego rozdzielnika.

I właśnie w dniach ostatnich – najwyraźniej nadchodzą zapowiadane „dni ostatnie” – ambasadorowie członkowskich bantustanów przegłosowali obowiązkową relokację migrantów – a jeśli jakiś bantustan nie będzie chciał przyjąć wyznaczonej przez bruselski gang kwoty – będzie musiał zapłacić 20 tys. euro za każdego nieprzyjętego migranta. Ambasadorowie Węgier i Polski głosowali przeciw, a trzech innych (czeski, słowacki i austriacki) wstrzymało się od głosu.

Teraz, z inicjatywy Europeische Volksdeutsche Partei, do której należą posłowie PO i PSL, Parlament Europejski ma w podskokach przygotować odpowiednie przepisy w tej sprawie. W podskokach, bo – jak zauważył wiceszef Komisji Europejskiej, Grek Margarits Schinas – zwłoka sprawi, że sprawa migrantów stanie się wodą na młyn „wrogów demokracji”.

A wiadomo, że demokracja, to rzecz święta, której trzeba przed wrogami bronić za wszelką cenę – toteż wszyskie członkowskie bantustany mają zostać zobowiązane do „solidarności”, to znaczy – do składania się na bantustany, które przez migrantów  są szczególnie ukochane, m.in. Niemcy. Właśnie przez brak solidarności, to znaczy – przez niechęć niektórych państw do przyjmowania migrantów – powiadają, dotychczasowa polityka UE nie wypaliła. Gdyby wszyscy migrantów przyjmowali chlebem i solą, ewentualnie – kieliszkiem sznapsa – wszystko byłoby gites, tenteges.

Podczas sesji Parlamentu Europejskiego pani Beata Szydło żałośliwym głosem poinformowała, że Polska „nigdy” nie zgodzi się na przyjmowanie migrantów, ani na ich relokację. Jak pamiętamy z rozmowy Winstona Churchilla ze Stanisławem Mikołajczykiem, który brytyjskiemu premierowi powiedział, że Polska „nigdy” nie zgodzi się na oddanie Wilna i Lwowa – nikomu nie można zabronić wypowiadania tego słowa. Toteż pani Beata Szydło bez ceregieli z tego przyzwolenia korzysta.

Czy jednak ma to oznaczać, że Polska nie zapłaci 20 tysięcy euro za każdego migranta, którego nie przyjmie? To już nie jest takie pewne, bo Komisja Europejska wypracowała skuteczne sposoby omijania polskiej nieustępliwości. Na przykład  pod pretekstem nieprawidłowej reformy sądownictwa TSUE nałożył na Polskę karę w wysokości miliona euro dziennie, którą w kwietniu br. zmniejszył o połowę po tym, jak zlikwidowana została Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego.

Od 27 października 2021 roku trochę się tego uzbierało, a jeśli Naczelnik Państwa po wyborach utrzyma władzę, albo Sejm zostanie rozwiązany i będą rozpisane nowe wybory, to licznik będzie bił przez cały czas.

W ten sposób do kwoty ponad 500 mln euro, którą licznik nabił według starej taryfy, czyli miliona euro dziennie, dochodzi już ponad 100 milionów euro według taryfy nowej – a przecież  to nie koniec walki o praworządność w Polsce, bo jeśli nawet Volksdeutsche Partei zlikwidowałaby nie tylko Izbę Odpowiedzialności Zawodowej SN, ale w ogóle – cały Sąd Najwyższy – to przecież Komisja Europejska znajdzie jakiś inny pretekst, a luksemburscy przebierańcy już tam powinność swojej służby zrozumieją.

Jak wiadomo, kary te Unia Europejska potrąca sobie z pieniędzy, które miałyby Polsce przypaść, czy to z tytułu „odbudowy” po wariactwach towarzyszących epidemii zbrodniczego koronawirusa, czy to z innych tytułów. W ten sposób Polska może stać się płatnikiem netto jeszcze przed 2027 rokiem, kiedy to ma nim zostać urzędowo.

Tymczasem sprawa migrantów i ich relokacji jest przedmiotem przewidzianego na 15 października referendum, jakie ma się odbyć razem z wyborami. Jest chyba sprawą oczywistą, że jeśli nawet cały nasz mniej wartościowy naród tubylczy odpowiedziałby na to pytanie jak się należy, to znaczy – że nie – to nie miałoby to przecież żadnego wpływu na naliczanie Polsce 20 tys. euro za każdego nieprzyjętego migranta, które Komisja Europejska potrąci sobie z przypadających na Polskę unijnych pieniędzy.

Ciekawe, w jaki sposób w tej sytuacji Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński będzie bronił „suwerenności” Polski, o której mówił na niedawnym wiecu w Bogatyni. Jak pamiętamy, powiedział wtedy, że w Unii Europejskiej jesteśmy i być chcemy – ale suwerenni. W dodatku, w czerwcu 2021 roku sam przyłożył rękę do przeforsowania ratyfikacji ustawy o zasobach własnych Unii Europejskiej, na podstawie której Komisja Europejska uzyskała dwie nowe kompetencje: zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii oraz nakładania „unijnych” podatków.

Dzięki ratyfikowaniu tej ustawy przez parlamenty wszystkich członkowskich bantustanów, Komisja Europejska pożyczyła 750 mld euro, z których utworzyła tzw. Fundusz Odbudowy, skąd środki miałyby być rozdzielone między poszczególne bantustany. Ale ze względu na wspomniane kary Polska żadnych środków z tego funduszu nie dostała, natomiast będzie musiała spłacić przypadającą na nią część zaciągniętego przez KE długu – niezależnie od składki członkowskiej.

Wspominam o tym również dlatego, że w tygodniku „Do Rzeczy” pan red. Tomasz Cukiernik opublikował artykuł, że Polska powinna z Unii Europejskiej wystąpić. Wywołał on wśród europejsów ogromny klangor – ale nie od strony merytorycznej, bo „koń jaki jest – każdy widzi” – tylko w postaci świętego oburzenia, jak autor, a także redakcja tygodnika, mogli dopuścić się takiego świętokradztwa. Okazuje się, że nie tylko za pierwszej komuny sojusze uchodziły za rzecz świętą.

Wtedy na przykład, na zakończenie szkolenia wojskowego, dowództwo 7 kołobrzeskiego pułku piechoty hurtowo wystawiało podchorążym certyfikaty, że są „do krajów socjalistycznych ustosunkowani pozytywnie”. Jestem pewien, że tylko patrzeć, jak podobne certyfikaty będą wystawiały i władze wojskowe i wszelkie inne – że delikwenci są pozytywnie ustosunkowani do uczestnictwa Polski w IV Rzeszy.

Wąsik: Większość osób, które podają się za uchodźców, oszukuje tę głupią Europę

Wąsik: Większość osób, które podają się za uchodźców, oszukuje tę głupią Europę

oprac. Paweł Auguff dziennik-wiekszosc-osob-ktore-podaja-sie-za-uchodzcow-oszukuje

“Większość migrantów, którzy w nielegalny sposób przekroczyli granicę i wystąpili u nas o azyl i tak ucieka do Niemiec wykorzystując europejski system ochrony uchodźców” – ocenił wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Maciej Wąsik.

====================

Wąsik mówił, że w Europie wystarczy powiedzieć, iż jest się prześladowanym “i już cały sztab ludzi ma badać, czy ta osoba jest, czy nie jest prześladowana”.

Ja oczywiście jestem za tym, żeby pomagać rzeczywistym uchodźcom – zadeklarował. Ocenił jednak, że zdecydowana większość osób, które za uchodźców się podają “oszukuje tę głupią Europę, która ma postawiona wysoko polityczną poprawność”.

Tylko w tym roku większość tych, którzy przeszli przez granicę polsko-białoruską – oni nie szukają w Polsce azylu, nawet nie próbują, bo wiedzą, że jeśli zaczną procedurę azylową w Polsce, to nie będą mogli potem wyjechać do Niemiec. Ale niektórzy – namówieni – po prostu nadużywają tego prawa i mówią, że szukają ochrony międzynarodowej w Polsce – powiedział w wywiadzie wiceminister. Wówczas my mamy obowiązek zamknąć ich w ośrodku i (…) do czasu, kiedy nie przebadamy, czy on rzeczywiście jest migrantem, czy uchodźcą. Oczywiście dziewięćdziesiąt parę procent, to są migranci – nie uchodźcy. I teraz sądy mówią, że te osoby mają być w ośrodku otwartym, a nie zamkniętym. Wtedy prawie nikt nie dociera do ośrodka otwartego i wszyscy oni jadą do Niemiec – dodał.

Mieliśmy ponad 1000 osób, które w tym roku w ten sposób oszukały ten europejski system ochrony międzynarodowej. Nadużyły tego. Namówieni oczywiście przez jakichś aktywistów, czy różnych ludzi, którzy mienią się obrońcami praw człowieka, tak naprawdę oszukują europejski system, bo prowadzą tych ludzi do Niemiec – ocenił wiceszef MSWiA.

Jego zdaniem Niemcy wcześniej czy później cofną tych ludzi do Polski, a my będziemy musieli sobie z tym radzić. Pytany o proponowany system przymusowej relokacji uchodźców w UE, na który nasz rząd nie zgadza się – ocenił, że migranci nie chcą być w Polsce, tylko trafić do Niemiec, “bo my nie dajemy im takiego socjalu, jak w Niemczech”. Mało tego – jeśli przymusowo relokuje ich tutaj Unia Europejska, czy będzie taki rząd, który ich przyjmie – to dlaczego oni mieliby tu zostać, skoro my im nie damy mieszkania, nie damy im wysokich zasiłków, a za Odrą są wysokie zasiłki – mówił Wąsik w PR24.

autor: Aleksander Główczewski

Na służbie u Naszych Braci

Na służbie u Naszych Braci

Tomasz MIANOWICZ

Jeszcze Polska nie zginęła, ale zginąć musi

Ukraińska parafraza polskiego hymnu narodowego

Serwilizm jest – niestety – stałym elementem polskiej polityki zagranicznej, i to już od XVIII w. Jeśli spojrzeć retrospektywnie na ostatnie 100 lat historii Polski, to okaże się, że wśród polityków pełniących najważniejsze funkcje w państwie, niewielu było takich, w działalności których nie znaleźlibyśmy tego czynnika. Brak go w polityce prowadzonej przez Józefa Piłsudskiego, który – niezależnie od tego, jak go oceniać – kierował się interesem państwa. Drugim, i jak dotychczas chyba ostatnim politykiem, wolnym od skazy serwilizmu był… Władysław Gomułka. Realizując „polską drogę do socjalizmu” doprowadził do wycofania z PRL doradców radzieckich i to w okresie, który w obecnej polityczno-propagandowej retoryce określa się jako „okupację sowiecką”. W porównaniu z aktualnymi przywódcami partii i państwa tow. Wiesław urasta zatem do rangi męża stanu.

Wyjątkowo żenującym przykładem politycznego serwilizmu było niedawne zachowanie Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzej Dudy, bawiącego w Nowym Jorku przy okazji sesji ONZ. Trudno nie dostrzec, że Duda od dawna nadskakuje Wołodymirowi Zełenskiemu, co odpowiada oficjalnej linii polskiej polityki; rzecznik MSZ Łukasz Jasina ogłosił przecież wszem i wobec, że Polska jest „sługą narodu ukraińskiego”. Dla dopełnienia obrazu dodać należy, iż Duda występował w Nowym Jorku już po tym, jak Kijów zapowiedział, że po wprowadzeniu embarga na wwóz ukraińskiego zboża na terytorium RP skieruje do Światowej Organizacji Handlu (World Trade Organization) skargę przeciwko Polsce. Wydawało się oczywiste, że po takim oświadczeniu Warszawa powinna ze swej strony zapowiedzieć retorsje wobec Ukrainy i zastosować je po wniesieniu przez Kijów skargi do WTO. Nic takiego jednak nie nastąpiło; wprost przeciwnie – przedstawiciele polskich władz prześcigali się w zapewnieniach, że nadal będą wspierać Ukrainę w jej wojnie przeciwko Rosji, powtarzając tym samym – przy użyciu innych sformułowań – deklarację MSZ. Trudno się zatem dziwić, że Kijów nałożył embargo na import polskich produktów rolnych, embargo dotkliwe, z uwagi na znaczenie rynku ukraińskiego dla polskiego eksportu.

Tym samym Nasi Bracia przystąpili do wojny ekonomicznej przeciwko Polsce, prowadzonej już przez Niemcy, które wykorzystują do tego instytucje Unii Europejskiej. Prócz tego podsycają zimną, aczkolwiek zażartą wojnę domową w Polsce a poprzez podporządkowanie naszego ustawodawstwa dyrektywom płynącym z Brukseli, doprowadzili do anarchizacji państwa, co oznacza postępujący paraliż jego funkcji (wygląda na to, że jeden [!] z ministrów polskiego rządu zdaje sobie z tego sprawę; myślę o Zbigniewie Ziobrze).

Właśnie z uwagi na zachowanie większości dostojników państwowych i rządowych Polska jest tak lekceważona na forum międzynarodowym i pomiatana przez B-B (Berlin-Brukselę) jako najgorzej traktowany członek Unii Europejskiej. Ani w stosunku do Węgier, ani w stosunku do Republiki Czeskiej, gdy jej prezydentem był Vaclav Klaus, Niemcy nie pozwalali sobie na takie afronty dyplomatyczne, jak wypowiedź przewodniczącego grupy Europejskiej Partii Ludowej w Europarlamencie Manfreda Webera na temat PiS-u. A przecież już wcześniej Uschi von der Leyen, jeszcze jako ministerka w rządzie RFN (swą obecną funkcję naczelnej komisarki UE zawdzięcza patriotycznym europosłom PiS-u), otwarcie deklarowała poparcie dla polskiej opozycji, walczącej z PiSem o władzę. W stosunku do żadnego państwa ambasadorowie „sojuszników” nie pozwolili sobie na otwarte wystąpienie z krytyką polityki wewnętrznej rządu państwa przyjmującego. Jest to sprzeczne z Wiedeńską konwencją o stosunkach dyplomatycznych z 1961 roku, ale któż by się dzisiaj przejmował prawem…

Gdy nieustraszony ukraiński prezydent na oczach całego świata nasrał Dudzie na głowę (excusez le mot; dosadność sformułowań jest jednak w publicystyce dopuszczalna, a niekiedy nawet wskazana), ten ostatni zapewnił, że Zełeńskij jest jego przyjacielem. Andrzejowi Dudzie brak elementarnego poczucia godności osobistej, problemem jest jednak nie ta cecha jego osobowości, lecz funkcja, jaką pełni.

Co prawda premier Morawiecki po antypolskim wystąpieniu prezydenta Ukrainy w Nowym Jorku i po ogłoszeniu przez Kijów sankcji gospodarczych wobec Polski, zapowiedział wstrzymanie pomocy wojskowej dla Naszych Braci, aliści po negatywnej reakcji Waszyngtonu wszystko odszczekano. Wracamy zatem do „służby”, której wartość już dawno przekroczyła 100 mld złotych (nie licząc udziału Polski we wspieraniu Ukrainy poprzez UE i inne organizacje międzynarodowe). Gdy na przełomie lutego i marca 2022 roku po raz pierwszy wypowiadałem się na temat wojny pomiędzy Rosją a Ukrainą (de facto NATO) przewidywałem, że udział w niej będzie nas kosztować krocie. Czasem myślę o tym, aby już niczego nie przewidywać, bowiem moje pesymistyczne przepowiednie z reguły się sprawdzają…

A zatem już po raz ostatni ogłaszam prognozę – tym razem dotyczy ona załamania się budżetu państwa. Oprócz służby u Naszych Braci, rujnującej publiczne finanse na różnych poziomach, Polska wydaje gigantyczne kwoty na zbrojenia. Rzecz jasna nie można krytykować zamiaru stworzenia silnej armii. Problem polega na tym, że w kontekście polityki zagranicznej RP, nawet najsilniejsza armia nie zapewni Polsce suwerenności, z której zresztą już niewiele zostało. Polskie władze, podobnie jak ogromna większość społeczeństwa, nie dostrzegają zagrożeń ze strony globalizmu i Unii Europejskiej, która jest jego instrumentem.

Breżniewowska doktryna „ograniczonej suwerenności” to niemal raj wolności w porównaniu z obecną sytuacją Polski. Bo przecież sowiecki okupant przed 1989 rokiem nie decydował o wycinaniu drzew w Puszczy Białowieskiej, czy też o obsadzie najwyższych sądów w Polsce. Niestety, polska polityka skupia się na antyrosyjskim dżihadzie, nie chcąc przyjąć do wiadomości elementarnych faktów, determinujących zagrożenia dla suwerenności państwa: Ukraina – mówiąc oględnie – jest państwem Polsce nieżyczliwym, zaś Unia Europejska, w której Niemcy pełnią „przewodnią rolę”, konsekwentnie dąży do odebrania RP resztek samodzielności. Może zatem dojść do tego, że Polska będzie dysponowała potężną armią, wyposażoną w najnowocześniejszy sprzęt amerykański, a równocześnie jej działalność na arenie międzynarodowej będzie się sprowadzała do realizacji decyzji podejmowanych w Waszyngtonie i w Berlinie. No dobrą sprawę ten etap podległości już osiągnięto.

Nie zdziwiłbym się zatem, gdyby po wyborach w Polsce Komisja Europejska interweniowała na rzecz Kijowa w sporze dotyczącym embarga na wwóz ukraińskich produktów rolnych. Przecież już wiosną tego roku Uschi przypomniała władzom w Warszawie, kto w Polsce rządzi: o zakazie wwozu ukraińskich zbóż decyduje Bruksela, a nie polski rząd. Komisja Europejska może zaostrzyć sankcje finansowe wobec Polski. Czołowa niemiecka eurodemokratka – Katarina Barley (swego czasu ministerka sprawiedliwości w rządzie federalnym, dziś w Europarlamencie), proponowała już komisji ”zagłodzenie Węgier”. W obecnej chwili interwencja B-B byłaby niezręczna, bo nawet proniemiecka opozycja udaje, że troszczy się o polskich rolników. W rzeczywistości rodzime władze szkodzą im od lat, czego przykładem może być śmiertelny niemal cios zadany polskiemu sadownictwu, poprzez zakaz eksportu owoców do Rosji i na Białoruś (a przecież jeszcze nie tak dawno Polska była największym eksporterem jabłek w Europie!).

Potężna armia ma odstraszyć Putina od ataku na Polskę – zapewniają rządowi dygnitarze. Po co Putin miałby zaatakować państwo należące do NATO – nie wie nikt, kto analizuje polityczne realia, zamiast obracać się w wirtualnym świecie, skonstruowanym przy propagandę i media masowej manipulacji. Rzeczywiste powody wojny na Ukrainie są w Polsce nieznane, choć tę wojnę zapowiadano od lat, podając przy tym jej rzeczywiste przyczyny, w przeciwieństwie do wojen prowadzonych przez naszego Najważniejszego Sojusznika – przeciwko Jugosławii, Irakowi, Syrii, Libii (jako lekarstwo na ignorancję polecić wypada film „Maidan: The Way to War”, dostępny – jeśli cenzura go nie zablokowała – pod polskim tytułem na portalu „Wolne Media”).

Niemniej jednak polska armia może się przydać, bowiem – zakładając dalszą eskalację konfliktu NATO – Rosja – Waszyngton może jej użyć do bezpośrednich działań na froncie. Joe Biden zarządził przecież długą wojnę a w myśl oficjalnej doktryny, ogłoszonej przez amerykańskiego ministra wojny Lloyda Austina, chodzi obecnie o zadanie Rosji jak największych strat (oznacza to co prawda również wzrost strat po stronie Ukrainy, tym jednak w Waszyngtonie nikt się nie przejmuje). Dlatego też NATO dostarcza na Ukrainę coraz bardziej śmiercionośne oręże: ostatnio bomby kasetowe i samoloty F-16, w najbliższej przyszłości pociski ze zubożonym uranem, w dalszej przyszłości rakiety cruise. Amerykański przemysł zbrojeniowy, związany z Partią Demokratyczną, ma się w tej chwili doskonale.

Finansowanie wojny na Ukrainie obciąża co prawda budżet Stanów Zjednoczonych, aliści państwo to już jest bankrutem, i to od wielu lat; dług publiczny USA nie zostanie spłacony do końca świata. I dopóki amerykański dolar – od 1971 roku bez pokrycia w złocie – pozostaje główną walutą rezerwową świata, można go po prostu drukować na potrzeby wojen. Ale i sojusznicy nie chcą pozostać w tyle: niemiecki Rheinmetall zapowiedział uruchomienie produkcji na Ukrainie, aby zaoszczędzić koszty transportu uzbrojenia z RFN na linię frontu. W moim przekonaniu Joe Biden byłby skłonny zaopatrzyć Ukrainę w broń atomową, rzecz jasna tylko w „celach obronnych”. Jej użycie wyrządziłoby Rosji (ale nie tylko) ogromne straty, a że Ukraina – i kraje sąsiednie – leżą daleko od Stanów Zjednoczonych, wymiana uderzeń nuklearnych na ternie Europy Wschodniej nie stanowiłaby dla USA bezpośredniego zagrożenia. Zważywszy na przewagę NATO w dziedzinie sił konwencjonalnej i zawrotne tempo zbrojeń w Stanach Zjednoczonych, nie można wykluczyć, że w wypadku niekorzystnego rozwoju działań wojennych Moskwa sięgnie do taktycznej broni nuklearnej (z tego niebezpieczeństwa zdaje sobie sprawę Viktor Orbán, chyba jako jedyny szef rządu w tej części Europy).

W dłuższej perspektywie czasowej możliwe jest otwarcie przez NATO drugiego frontu – np. w rejonie Bałtyku. Z uwagi na odruchy warunkowe, którymi kierują się politycy Polski i krajów bałtyckich, sprowokowanie konfliktu i przypisanie winy Putinowi nie stanowiłoby większych trudności. Obecnie USA realizują wypracowaną przez RAND Corporation koncepcję wywoływania wojen na granicach Rosji. Nie udało się co prawda doprowadzić do „kolorowych rewolucji” na Białorusi i w Kazachstanie, natomiast Armenia „zmieniła front” – na prozachodni i planuje wspólne manewry z wojskami amerykańskimi. Służby specjalne Ukrainy z nadania Waszyngtonu starają się zorganizować regime change w Gruzji, odmawiającej dotychczas przystąpienia do wojny z Rosją.

Nawet jeśli teraz miałoby dojść do zawieszenia broni na Ukrainie albo do traktatu pokojowego, kolejna wojna NATO z Federacją Rosyjską jest tylko kwestią czasu. Szanse na wstrzymanie rozlewu krwi na Ukrainie wzrosną, jeśli Joe nie wygra kolejnych wyborów prezydenckich w USA (dla przypomnienia: za rządów Donalda Trumpa nasz Najważniejszy Sojusznik nie zaatakował żadnego państwa, a nawet nie wywołał żadnej nowej wojny). Zamrożenie konfliktu będzie zatem tylko przejściowe, a to dlatego, że globalizm, podobnie jak stosunkowo niedawno sowiecki komunizm, ma w sobie immanentną potrzebę ekspansji. Skoro stratedzy globalizmu zdecydowali się na wojnę z Rosją, która stoi na przeszkodzie totalnej hegemonii światowej USA, to nie po to, aby się teraz z tego konfliktu wycofać. A RAND Corporation opracowuje już koncepcje wojny Stanów Zjednoczonych z Chinami.

Tak czy inaczej pola do popisu dla polskiej armii nie powinno zabraknąć. Przecież nasi chłopcy już przyczynili się chwały polskiego oręża, odnosząc u boku naszego Najważniejszego Sojusznika błyskotliwe sukcesy w wojnie przeciwko Jugosławii, przeciwko Irakowi, czy też walcząc w Afganistanie. Jeden z polskich ministrów spraw zagranicznych deklarował, że Polska gotowa jest wziąć udział w wojnie USA (i Izraela) z Iranem. Swego czasu późniejszy minister był aktywistą ruchu pacyfistycznego, niechętnego rządowi Stanów Zjednoczonych (prezydentem był wówczas Ronald Reagan).

Wracając do perspektywy załamania się budżetu państwa: nie potrafię podać jego konkretnej daty. Prawdopodobne jest jednak, że finansowa katastrofa w Polsce nastąpi wcześniej niż na Ukrainie, bowiem jej budżet jest zasilany bezpośrednimi transferami z postępowego świata. A jego przywódcy deklarują przecież, iż będą wspierać Ukrainę tak długo, dopóki będzie to konieczne, czyli do „ostatecznego zwycięstwa” (po niemiecku Endsieg).

Polska zmierza zatem do kolejnej dziejowej katastrofy. Ale czyż już obecnej sytuacji nie należy uznać za katastrofę? Kraj szarpany jest od lat zimną wojną domową (gdyby posłów wybierano w myśl demokratycznej ordynacji wyborczej w systemie JOW, nigdy nie doszłoby do takiej sytuacji), stracił suwerenność w dziedzinie ustawodawstwa, obronności, polityki zagranicznej, gospodarki, energetyki, zainfekowany jest ideologią gender i czeka go załamanie finansów publicznych. A szans na zmianę nie widać. Czyli jest już bardzo źle. Ale będzie jeszcze gorzej.

Monachium 4 X 2023 Tomasz MIANOWICZ

„Prawdziwa demokracja powstanie dzięki dyktaturze rewolucyjnej”. Siedem postulatów komunistycznego manifestu z Ventotene, na który powołuje się projekt Rezolucji PE

„Prawdziwa demokracja powstanie dzięki dyktaturze rewolucyjnej”. 7 postulatów komunistycznego manifestu z Ventotene, na który powołuje się projekt Rezolucji PE

02.10.2023 prawdziwa-demokracja-powstaje-dzieki-dyktaturze-rewolucyjnej-7-postulatow-komunistycznego-manifestu-z-

„7 głównych postulatów komunistycznego manifestu z Ventotene, na który powołuje się projekt Rezolucji PE na temat zmiany Traktatów UE. Tę Rezolucję i Raport PE popiera opozycja” – pisze w mediach społecznościowych europoseł PiS Jacek Saryusz-Wolski.

Polityk PiS opublikował projekt sprawozdania w sprawie wniosków Parlamentu Europejskiego dotyczących zmiany traktatów, którego jednym ze sprawozdawców był Guy Verhofstadt, przewodniczący frakcji Porozumienia Liberałów i Demokratów, który niejednokrotnie w ostry sposób komentował działania polskiego rządu.

W projekcie czytamy, że Parlament Europejski w rezolucji powinien uwzględnić manifest z Ventotene. Saryusz-Wolski przypomniał niektóre z punktów dokumentu stworzonego przez m.in. Altiero Spinelliego, włoskiego komunisty uważanego za jednego z „ojców założycieli” UE.

W punktach dokumentu przypomnianych przez europarlamentarzystę PiS czytamy, że:

Europa powinna m.in.:

zlikwidować granice dzielące ją na suwerenność państwa,

skończyć z gospodarczą samowystarczalnością,

zlikwidować armie narodowe na rzecz wspólnej europejskiej.

W manifeście podkreślono również, że „europejska rewolucja musi być socjalistyczna, a prawdziwa demokracja powstanie dzięki dyktaturze rewolucyjnej partii”.

Manifest z Ventotene

Manifest „Europa Wolna i Zjednoczona” powstał podczas II wojny światowej na włoskiej wyspie Ventotene. Jego autorzy, komunista Altiero Spinelli i lewicowy radykał Ernesto Rossi, upatrywali źródeł totalitaryzmu, militaryzmu i wojen w samym fakcie istnienia państw narodowych. Ich zdaniem federalizacja kontynentu powinna rozwiązać te problemy – niezależnie od woli Europejczyków wyrażonej w plebiscytach. Dokument zawiera wiele stwierdzeń, które mogą budzić u współczesnego czytelnika konsternację. Wprost mówi o „dyktaturze partii rewolucyjnej” jako narzędziu do wprowadzenia „nowej, prawdziwej demokracji”. We wstępie do pierwszego wydania Manifestu z 1944 r. autorzy zawarli konkretne postulaty polityczne, w tym utworzenie europejskich sił zbrojnych.

Odwołanie się do Manifestu w „Białej Księdze w sprawie przyszłości Europy. Refleksje i scenariusze dotyczące przyszłości EU-27 do 2025 r.” to niejedyny przykład jego upamiętnienia. Imieniem autora aktu – Altiero Spinellego, nazwano główny budynek Parlamentu Europejskiego. W oficjalnych dokumentach dostępnych na stronie PE nazywa się go „Ojcem Europy”. W 2016 r., po referendum w sprawie brexitu, właśnie na Ventotene spotkali się liderzy największych państw Unii Europejskiej – kanclerz Niemiec Angela Merkel, prezydent Francji Francois Hollande i premier Włoch Matteo Renzi. Zakładany przez Spinellego Ruch Federalistów Europejskich funkcjonuje do dziś.

Saryusz-Wolski: Walec przymusowej relokacji toczy się przez UE

Saryusz-Wolski: Walec przymusowej relokacji toczy się

Radosław Molenda


„Obok Polski ‘regulacji kryzysowej’ dotyczącej migracji sprzeciwia się kilka państw z Europy środkowo-wschodniej. Niestety, już w tej chwili nie mają one większości blokującej. Możemy powiedzieć, że walec przymusowej relokacji toczy się niezależnie od naszych starań, by ten mechanizm nie został przyjęty” – ocenia w rozmowie z portalem wPolityce.pl europoseł PiS Jacek Saryusz-Wolski.

wPolityce.pl: Europosłowie Europejskiej Partii Ludowej, czyli – jak mówi premier Morawiecki – „partia Tuska i Webera” w przyszłym tygodniu chce przepchnąć w PE pakt, który w ostateczności zmusi Polskę do przyjmowania nielegalnych imigrantów. Znamy szczegóły, jak to ma się odbyć?

Jacek Saryusz-Wolski: Negocjacje „regulacji kryzysowej” masowego napływu imigrantów do Europy, który zawiera m.in. ich przymusową relokację do poszczególnych państw Unii – one są na finiszu. Wg informacji prezydencji hiszpańskiej Niemcy się godzą na to, co już wynegocjowano, pozostaje podobno jedynie do ustalenia kilka drobnych różnic.

Tym, co podaje się, jako powód presji EPL-u na PE i wniesienia tej sprawy na posiedzenie europarlamentu, jest powaga sytuacji na Lampedusie. To posiedzenie odbędzie się 5 października. Tak więc możemy powiedzieć, że walec przymusowej relokacji imigracji toczy się niezależnie od naszych starań, by ten pakt nie został przyjęty.

Polska ma w tym sojuszników?

Obok Polski sprzeciwia się kilka państw z Europy środkowo-wschodniej, jak Węgry. Niestety już w tej chwili nie mają one większości blokującej. Nie będą w stanie tej regulacji zatrzymać.

Nietrudno jednak stwierdzić, że proponowane rozwiązanie nie rozwiąże problemu imigracji, nie będzie napływu migrantów stopować, ale będzie ten napływ napędzać?

Przymusowa relokacja to rodzaj pompy ssąco-tłoczącej. Jeżeli będą odbierani do innych państw imigranci z miejsc takich, jak Lampedusa, to będzie to oczywisty sygnał dla innych czekających jeszcze na północnych wybrzeżach Afryki, żeby przepływać, zamiast zastosować rozwiązanie, które proponuje pani premier Włoch Giorgia Meloni, żeby zastosować blokadę morską z użyciem wojennej floty morskiej, do czego Unia z kolei nie chce się przechylić, a same Włochy wahają się, czy ją zastosować. Mamy tu więc poważny problem, na który są dwie odpowiedzi – relokacja albo blokada – i wszyscy są na nie zafiksowani.

Relokacja to rozwiązanie, które nie jest rozwiązaniem. Na blokadę, która – o ile dałoby się zorganizować – byłaby jakimś rozwiązaniem jako zastopowanie łodzi płynących do wybrzeży Europy, nie ma przyzwolenia większości.

Byłoby to rozwiązanie w jakimś sensie podobne do polskiego muru na granicy z Białorusią, tylko że na morzu, w postaci stojących na granicy wód terytorialnych danego państwa okrętów wojennych.

Mówi Pan, że tej regulacji nie da się już zatrzymać, premier Morawiecki zapowiedział jednak, że w przyszłym tygodniu jedzie na posiedzenie Rady Europejskiej, podczas którego powie stanowcze „nie”, podtrzyma weto Polski dla nielegalnej imigracji.

Tyle tylko, że Rada Europejska to nie Rada Europy, gdzie wymagana jest jednomyślność. Procedowanie paktu migracyjnego nie idzie trybem Rady Europy, Tu wystarczy większość.

Wspomnieliśmy o Szwecji. Są także inne kraje, jak Niemcy, Włochy czy Francja, które doświadczają „dobrodziejstwa” nielegalnej imigracji. Ich stanowisko prorelokacyjne trzeba ocenić jako próbę podzielenia się z takimi krajami, jak Polska, konsekwencjami swoich błędów?

Przede wszystkim od dawna są potężne siły, generalnie europejska Lewica, która jest z zasady, doktrynalnie za imigracją, dlatego nie chce bronić się przed nielegalną emigracją. W planie Lewicy jest zmienić strukturę demograficzną Unii Europejskiej. Liczą, że to będą masy nowych ludzi w Europie, którzy wcześniej czy później będą na nich głosowali. Sądzą, że to rozwiąże problemy na rynku pracy. To są płonne, ale jednak, rachuby na tanią siłę roboczą, czyli traktowanie przemytu ludzi jako czegoś, co podtrzyma szwankujący w Europie wzrost gospodarczy. Krótko mówiąc: stoi za tym szereg doktrynalnych, ideologicznych, ale i ekonomicznych przesłanek, które sprawiają, że cała centrolewicowa strona sceny politycznej w Parlamencie Europejskim i wśród rządów za tym jest. To jest powodem tego, że wybiera się wariant rodzący sytuacje tak dramatyczne, jak obecnie widzimy to w Szwecji. Ale płoną przecież także przedmieścia Paryża. Mimo to jednak ta agenda, plan migracyjny europejskiej Lewicy jest forsowany.

Moim zdaniem nie jest problemem to, że poszczególne państwa nie wiedzą, jakie będą skutki przymusowej relokacji, ale problemem jest ich zgoda, by tak było.

Odciążenie swojego kraju poprzez relokację części swoich imigrantów do innych państw – to drugi wątek. On się jednoznacznie kojarzy z przymusowymi przesiedleniami w okresie, kiedy Niemcy okupowały Europę. To jest naruszenie praw człowieka poprzez transplantowanie go, relokowanie jak przedmiotu z miejsca gdzie jest, w miejsce, w którym niekoniecznie chce być. To dodatkowy element, ale właśnie taki jest pomysł europejskich elit.

Organizacje pozarządowe zwożą migrantów do Włoch. Niemcy deklarują – będziemy dalej to finansować 

https://niezalezna.pl/swiat/meloni-napisala-list-do-scholza-w-odpowiedzi-dostala-kpiarskie-zachowanie-i-drwiny-szefowej-niemieckiego-msz/499146


Na spotkaniu z włoskim ministrem spraw zagranicznych Antonio Tajanim, szefowa MSZ RFN Annalena Baerbock pozostała uparta: Niemcy będą nadal finansować statki organizacji pozarządowych, zajmujące się ratowaniem migrantów na Morzu Śródziemnym. Tajani wyjaśnił, że “jego zdaniem finansowanie promuje cierpienie na Morzu Śródziemnym” – pisze portal Tichys Einblick.

– Antonio Tajani jest dyplomatyczny. Zbyt dyplomatyczny. Na konferencji prasowej ze swoją niemiecką odpowiedniczką Annaleną Baerbock podkreśla przyjaźń niemiecko-włoską -.

Statki niemieckich organizacji pozarządowych wciąż docierają na Lampedusę

– Nad wizytą wisi jednak podwójny miecz Damoklesa. Z jednej strony pakt migracyjny, z drugiej kwestia, która “skłoniła premier Giorgię Meloni do napisania listu do kanclerza Olafa Scholza: mianowicie finansowanie statków organizacji pozarządowych przez Bundestag. Meloni zażądała odpowiedzi, Tajani obiecał zająć się tą sprawą – pisze Tichys Einblick.

Tajani wyjaśnia, że “jego zdaniem finansowanie promuje cierpienie na Morzu Śródziemnym. Włochy są zainteresowane tym, aby otaczające je morze było morzem pokoju i handlu, a nie morzem śmierci”. Baerbock “nie tylko broni swojego stanowiska, ale twierdzi, że Niemcy będą nadal płacić statkom organizacji pozarządowych”. Tajani zauważa jednak, że ludzie, którzy giną w wypadkach morskich, nie chcą jechać do Włoch, ale do innych części Europy. W domyśle do Niemiec.

“Włoscy dziennikarze podnosili tę kwestię co najmniej trzy razy, najwyraźniej niezadowoleni, że Niemcom w ogóle nie przeszkadza to, że ich (…) postawa może zostać przez niektórych odebrana jako ingerencja” – pisze portal.

“Wywiązała się scena, która prawdopodobnie zmroziła krew w żyłach nie tylko Tajaniego, ale także włoskiej delegacji – z powodu tak wielkiej bezczelności. Zapytana ponownie o list Meloni i jego konsekwencje, Baerbock powiedziała ze śmiechem: >>Jeśli list w sprawie finansowania organizacji pozarządowych jest naszym jedynym problemem…<<“.

“Baerbock chce bagatelizować tę sprawę. Dla niej włoska szefowa rządu i poważne zaniepokojenie włoskiego społeczeństwa są kwestią drugorzędną” – zauważył Tichys Einblick.

Niemiecki rząd dofinansował organizację pozarządową odpowiedzialną za przywóz nielegalnych migrantów do Włoch

W ubiegłym roku niemiecka prasa informowała, że chadecka Unia CDU/CSU oskarżyła wiceprzewodniczącą Bundestagu Katrin Goering-Eckardt o nepotyzm. Tłem były zatwierdzone fundusze państwowe dla organizacji ratownictwa morskiego “United4Rescue”. Komisja budżetowa postanowiła finansować ten zakrojony na szeroką skalę projekt kwotą dwóch milionów euro rocznie do 2026 roku – pisał portal focus.de.. “Uderzające jest to, że przewodniczący stowarzyszenia, Thies Gundlach, jest partnerem życiowym wiceprzewodniczącej Bundestagu”. Goring-Eckardt wyjaśniła wtedy gazecie “Bild”, że nie była bezpośrednio zaangażowana w tę decyzję.

Rzym protestuje przeciwko temu, że wszyscy migranci ratowani na Morzu Śródziemnym przez organizacje pozarządowe z różnych państw schodzą na ląd wyłącznie na włoskich wybrzeżach. Ponadto według władz Włoch obecność statków NGO nasila zjawisko wysyłania ludzi przez przemytników

Źródło: niezalezna.pl, PAP

Nowa Nienormalność czyli obsesja mikrozarządzania naszym życiem

Nowa Nienormalność czyli obsesja mikrozarządzania naszym życiem

Kategoria: Archiwum, Biologia, medycyna, Co piszą inni, Kontrowersyjne, Polecane, Polityka, Polska, psychologia, Świat, Ważne

Autor: AlterCabrio , 29 września 2023 nowa-nienormalnosc-czyli-obsesja-mikrozarzadzania-naszym-zyciem

Podstawy związane z pandemią covid-19 stanowią prolog do tego, co stanie się zdobyczą państwa policyjnego, czyli wtargnięcie za nową, stosunkowo niezbadaną granicę, tj. przestrzeń wewnętrzną, w szczególności wewnętrzne funkcjonowanie (genetyczne, biologiczne, biometryczne, umysłowe i emocjonalne) rasy ludzkiej. Zastanów się, na ile jeszcze sposobów rząd mógłby „chronić nas” przed nami samymi pod przykrywką zdrowia i bezpieczeństwa publicznego…

−∗−

Tłumaczenie: AlterCabrio – ekspedyt.org

−∗−

Nowa Nienormalność: maniacy autorytarnej kontroli chcą mikrozarządzania naszym życiem

„Człowiek rodzi się wolny, ale wszędzie jest w łańcuchach” (Jean-Jacques Rousseau).

Autorytarna kontrola połączona z obsesją na punkcie mikrozarządzania naszym życiem, stała się nową normalnością lub, ściślej mówiąc, nową nienormalnością, jeśli chodzi o sposób, w jaki rząd odnosi się do obywateli.

Ten apodyktyczny despotyzm, który poprzedzał histerię związaną z pandemią covid-19, jest czystą definicją państwa nadopiekuńczego [Nanny State], w którym przedstawiciele rządu (wybrani i wyznaczeni do pracy dla nas) przyjmują autorytarne przekonanie, że rząd wie najlepiej i dlatego musi kontrolować, regulować i dyktować niemal wszystko, co dotyczy życia publicznego, prywatnego i zawodowego obywateli.

Rzeczywiście, to niebezpieczny czas dla każdego, kto wciąż trzyma się idei, że wolność oznacza prawo do samodzielnego myślenia i odpowiedzialnego działania, zgodnie ze swoją najlepszą oceną.

To przeciąganie liny w kwestii kontroli i suwerenności nad sobą wpływa na prawie każdy aspekt naszego życia, niezależnie od tego, czy mówimy o decyzjach dotyczących naszego zdrowia, naszych domów, tego, jak wychowujemy nasze dzieci, co konsumujemy, czym jeździmy, co nosimy, jak wydajemy pieniądze, jak chronimy siebie i naszych bliskich, a nawet z kim się zadajemy i co myślimy.

Jak pisze Liz Wolfe dla „Reason”: „Drobne rzeczy, które czynią życie ludzi lepszym, smaczniejszym i mniej nudnym, są atakowane przez różne typy nadzoru ze strony rządu federalnego i stanowego”.

Nie można już kupić kuchenki, zmywarki, rączki do prysznica, dmuchawy do liści ani żarówki bez narażania się na konflikt z państwem nadopiekuńczym.

W ten sposób pod pozorem pseudożyczliwości rząd wymierzył tę biurokratyczną tyranię w taki sposób, aby unieważnić niezbywalne prawa jednostki i ograniczyć nasze wybory do tych nielicznych, które rząd uważa za wystarczająco bezpieczne.

Jednak ograniczony wybór to żaden wybór. Podobnie wolność regulowana nie jest żadną wolnością.

Rzeczywiście, jak wynika z badania Instytutu Cato, w ciągu ostatnich 20 lat poziom wolności przeciętnego Amerykanina ogólnie spadł. Jak wyjaśniają badacze William Ruger i Jason Sorens: „Naszą koncepcję wolności opieramy na ramach praw jednostki. Naszym zdaniem jednostki powinny mieć możliwość dysponowania swoim życiem, swobodami i majątkiem według własnego uznania, o ile nie narusza to praw innych osób”.

Wyraźne oznaki despotyzmu coraz bardziej autorytarnego reżimu, który podaje się za rząd Stanów Zjednoczonych (i ich korporacyjnych partnerów w zbrodni), są wszędzie wokół nas: cenzura, kryminalizacja, tzw. shadow banning i zamykanie kont w mediach społecznościowych osób wyrażających poglądy niepoprawne politycznie lub niepopularne; nadzór bez nakazu sądowego nad przemieszczaniem się i komunikacją Amerykanów; naloty oddziałów SWAT na domy Amerykanów; strzelanie przez policję do nieuzbrojonych obywateli; surowe kary wymierzane uczniom w imię zerowej tolerancji; ogólnospołeczne lockdowny i nakazy zdrowotne, które pozbawiają Amerykanów swobody poruszania się i integralności cielesnej; uzbrojone drony latające w przestrzeni powietrznej kraju; niekończące się wojny; wydatki wymykające się spod kontroli; zmilitaryzowana policja; rewizje osobiste przy drogach; sprywatyzowane więzienia z zachętą do zysku za przetrzymywanie Amerykanów w więzieniach; centra monitoringu, które szpiegują, gromadzą i rozpowszechniają dane na temat prywatnych transakcji Amerykanów oraz zmilitaryzowane agencje posiadające zapasy amunicji, żeby wymienić tylko niektóre z najbardziej przerażających.

Jednak bez względu na to, jak bezczelne mogą być te naruszenia naszych praw, są to niekończące się drobne tyranie — surowe, zagrożone karami dyktaty wydawane przez obłudną biurokrację Wielkiego-Brata-Który-Wie-Najlepiej dla przeciążonej, poddanej nadmiernym regulacjom i niedostatecznie reprezentowanej populacji – co wyraźnie ilustruje stopień, w jakim naród jest postrzegany jako niezdolny do przejawiania zdrowego rozsądku, osądu moralnego, uczciwości i inteligencji, nie mówiąc już o podstawowym zrozumieniu, jak żyć, założyć rodzinę lub być częścią funkcjonującej społeczności.

Kiedy nakazy drobnych biurokratów mają większą wagę niż indywidualne prawa obywateli, to mamy kłopoty, ludzie.

Rządy federalne i stanowe wykorzystały prawo jako pałkę do prowadzenia sporów sądowych, stanowienia prawa i mikrozarządzania naszym życiem poprzez nadmierną regulację i nadmierną kryminalizację.

Tak się dzieje, gdy biurokraci sterują przedstawieniem, a rządy prawa stają się niczym więcej niż poganiaczem bydła mającym na celu zmuszenie obywateli do maszerowania ramię w ramię z rządem.

Nadmierna regulacja to tylko druga strona medalu wobec nadmiernej kryminalizacji, czyli zjawiska, w którym wszystko staje się nielegalne, a każdy staje się przestępcą.

Nie trzeba daleko szukać, aby znaleźć liczne przykłady przepisów państwa nadopiekuńczego, które infantylizują jednostki i pozbawiają je możliwości samodzielnego decydowania o swoich sprawach. W 2012 roku ówczesny burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg niechlubnie zaproponował zakaz sprzedaży napojów gazowanych i dużych słodkich napojów w celu zapobiegania otyłości. W innych miejscowościach wprowadzono zakazy wysyłania SMS-ów podczas przechodzenia przez jezdnię, noszenia obwisłych spodni, utrzymywania nadmiernego błota na samochodzie, palenia na zewnątrz, przechowywania śmieci w samochodzie, niewłaściwego sortowania śmieci, przeklinania w zasięgu słuchu innych osób lub piszczenia oponami.

Choć państwo nadopiekuńcze ma nieograniczone możliwości mikrozarządzania naszym życiem, sytuacja staje się naprawdę złowieszcza, gdy rząd przyjmuje mechanizmy umożliwiające mu monitorowanie nas pod kątem naruszeń w celu narzucania licznych przepisów.

Państwo nadopiekuńcze, poznaj wszystkowidzące, wszechwiedzące Państwo Nadzoru i jego pomocnika, prężne Państwo Policyjne.

Widzisz, w dobie nadmiernej kryminalizacji – kiedy prawem wymachuje się jak młotkiem, aby wymusić przestrzeganie nakazów rządu, jakiekolwiek by one nie były – nie musisz zrobić nic „złego”, aby zostać ukaranym grzywną, aresztowanym lub poddanym nalotom, konfiskatom i nadzorowi.

Wystarczy po prostu odmówić marszu krok w krok z rządem.

Jak ostrzega analityk polityczny Michael Van Beek, problem nadmiernej kryminalizacji polega na tym, że na szczeblu federalnym, stanowym i lokalnym obowiązuje tak wiele przepisów, że nie jesteśmy w stanie ich wszystkich poznać.

„Niemożliwe jest również egzekwowanie wszystkich tych praw. Zamiast tego funkcjonariusze organów ścigania muszą wybrać, które z nich są ważne, a które nie. W rezultacie wybierają prawa, których Amerykanie naprawdę muszą przestrzegać, ponieważ to oni decydują, które prawa są naprawdę ważne” – podsumowuje Van Beek. „Przepisy federalne, stanowe i lokalne – zasady stworzone przez niewybranych biurokratów rządowych – mają tę samą moc prawną i mogą sprawić, że staniesz się przestępcą, jeśli naruszysz którekolwiek z nich… jeśli naruszymy te zasady, możemy być ścigani jako przestępcy. Bez względu na to, jak przestarzałe lub śmieszne, nadal stoi za nimi pełna moc prawa. Pozwalając na to, aby tak wiele z nich istniało, aż w końcu zostaną użyte przeciwko nam, zwiększamy siłę organów ścigania, która oferuje wiele opcji oskarżenia ludzi o naruszenia prawa i przepisów”.

Oto supermoc państwa policyjnego: wzmocnione przez państwo nadopiekuńcze, otrzymało władzę zmiany naszego życia w biurokratyczne piekło.

Rzeczywiście, jeśli wytrąciło cię z równowagi szybkie pogorszenie się kwestii prywatności w ramach państwa nadopiekuńczego, przygotuj się na przerażenie jakie wywoła matryca nadzoru, która zostanie wprowadzona przez państwo nadopiekuńcze współpracujące z państwem policyjnym.

Reakcja rządu na covid-19 obarczyła nas państwem nadopiekuńczym skłonnym do wykorzystania swoich drakońskich uprawnień związanych z pandemią, aby chronić nas przed nami samymi.

Podstawy związane z pandemią covid-19 stanowią prolog do tego, co stanie się zdobyczą państwa policyjnego, czyli wtargnięcie za nową, stosunkowo niezbadaną granicę, tj. przestrzeń wewnętrzną, w szczególności wewnętrzne funkcjonowanie (genetyczne, biologiczne, biometryczne, umysłowe i emocjonalne) rasy ludzkiej.

Zastanów się, na ile jeszcze sposobów rząd mógłby „chronić nas” przed nami samymi pod przykrywką zdrowia i bezpieczeństwa publicznego.

Na przykład pod pozorem zdrowia i bezpieczeństwa publicznego rząd mógłby wykorzystać opiekę psychiatryczną jako pretekst do atakowania i zamykania dysydentów, aktywistów i wszystkich osób, które niefortunnie znalazły się na rządowej liście obserwacyjnej.

W połączeniu z postępem technologii masowej inwigilacji, programami opartymi na sztucznej inteligencji, które mogą śledzić ludzi na podstawie ich biometrii i zachowań, danymi z czujników zdrowia psychicznego (śledzonymi za pomocą danych z noszonych opasek i monitorowanymi przez agencje rządowe, takie jak HARPA), ocenami zagrożeń, ostrzeżeniami dotyczącymi wykrywania zachowań, inicjatywy prewencyjne, przepisy dotyczące zagrożeń związanych z dostępem do broni i programy pierwszej pomocy w zakresie zdrowia psychicznego, mające na celu przeszkolenie strażników w rozpoznawaniu, kto może stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego. Te zapobiegawcze programy zdrowia psychicznego mogą równie dobrze sygnalizować punkt zwrotny w wysiłkach rządu mających na celu ukaranie osób angażujących się w tak zwane „myślozbrodnie”.

Tak to się zaczyna.

Amerykanie na co dzień rezygnują już (w wielu przypadkach dobrowolnie) z najbardziej intymnych szczegółów swojej tożsamości – budowy biologicznej, swoich wzorców genetycznych i danych biometrycznych (cechy i budowa twarzy, odciski palców, skany tęczówki oka itp.) — aby poruszać się po coraz bardziej zaawansowanym technologicznie świecie.

Uwarunkowawszy populację w przekonaniu, że bycie częścią społeczeństwa jest przywilejem, a nie prawem, dostęp taki można łatwo uzależnić od oceny wiarygodności społecznej, wiarygodności poglądów politycznych lub stopnia, w jakim dana osoba jest skłonna przestrzegać nakazów rządu, bez względu na to, jakie by one nie były.

Covid-19, w którym mowa o masowych testach, punktach kontroli bezpieczeństwa, śledzeniu kontaktów zakaźnych, paszportach odpornościowych i infoliniach dla kapusiów donoszących władzom o „łamaczach zasad”, był zapowiedzią tego, co ma nadejść.

Wszyscy powinniśmy być nieufni i pełni obaw.

W czasie, gdy rząd ma rosnącą listę – udostępnianą ośrodkom monitorowania i organom ścigania – zawierającą ideologie, zachowania, powiązania i inne cechy, które mogą oznaczyć daną osobę jako podejrzaną i skutkować etykietą potencjalnego wroga państwa, nie trzeba wiele, aby kogokolwiek z nas uznać za przestępcę lub terrorystę.

W końcu rząd lubi używać zamiennie słów „antyrządowy”, „ekstremistyczny” i „terrorystyczny”. Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego [DHS] szeroko definiuje ekstremistów jako osoby, „które są głównie antyrządowe, odrzucające władzę federalną na rzecz władz stanowych lub lokalnych lub całkowicie odrzucające władzę rządową”.

W pewnym momencie bycie indywidualistą zostanie uznane za równie niebezpieczne jak bycie terrorystą.

Kiedy dzieje się cokolwiek, gdy dzieje się to w imię bezpieczeństwa narodowego, walki z przestępczością i terroryzmem, „my, naród”, mamy niewielką lub żadną ochronę przed nalotami oddziałów SWAT, inwigilacją wewnętrzną, strzelaninami policyjnymi w kierunku nieuzbrojonych obywateli, przetrzymywaniami na czas nieokreślony i tym podobnymi, niezależnie od tego, czy zrobiłeś coś złego, czy nie.

W dobie nadmiernej kryminalizacji już jesteś przestępcą.

Rząd potrzebuje tylko dowodu na to, że łamiesz prawo. I to też dostaną.

Niezależnie od tego, czy wykorzystuje się oprogramowanie monitorujące, takie jak ShadowDragon, które umożliwia policji śledzenie aktywności ludzi w mediach społecznościowych, czy też technologię wykorzystującą domowy router Wi-Fi i inteligentne urządzenia, aby umożliwić osobom z zewnątrz „widzenie” całego domu, to tylko kwestia czasu.

Jak wyjaśniam to w moich książkach, nie jest kwestią to, czy rząd będzie zamykał Amerykanów za przeciwstawienie się jednemu z ich licznych nakazów, ale kiedy.

__________________

The New Abnormal: Authoritarian Control Freaks Want to Micromanage Our Lives, John & Nisha Whitehead, The Rutherford Institute, September 26, 2023

−∗−

Warto przeczytać:

Proces przejęcia czyli mali ludzie kopią własne groby
Ludzie nie wygrywają. Przegrywają. Ale ten śmiertelny atak na ludzkość wciąż można odwrócić, jeśli choćby nieznaczna większość powstanie i weźmie odpowiedzialność za własne życie i wolność. Jeśli obecny trend się […]

__________________

Stałość zagrożeń czyli w drodze do całkowitego uzależnienia
Wszystkie te rzeczy oraz nieskończona ilość innych zagrożeń, w tym groźba wojny nuklearnej, załamania finansowego, niedoborów żywności, ekstremalnej inflacji prowadzącej do ekstremalnych cen, nowych sytuacji kryzysowych związanych z „pandemią”, ograniczeń […]

__________________

Smartfon, konsumpcja i brak oporu – ks. Marek Bąk
‘Ludzie przyzwyczaili się do nieprawości rządzących. Czują się bezsilni pod hasłem, że ‘nic się nie da zrobić’. Wręcz usprawiedliwiają swoich tyranów i niewiele robią, albo nic nie czynią. Otóż opór […]

__________________

Globalizm czyli „szatańskie” przygotowania – Abp Carlo Maria Viganò
Stwierdził, że „niezbędne” jest, aby katolicy „zrozumieli, że Sobór Watykański II i Novus Ordo były dla Kościoła tym, czym Rewolucja i Deklaracja Praw Człowieka były dla społeczeństw obywatelskich, ponieważ u […]

−∗−

Tagi:antyrządowy, autorytarny, biurokratyczna tyrania, c19, covid-19, dane biometryczne, despotyzm, dystopia, ekstremistyczny, HARPA, indywidualność, kryminalizacja, masowa inwigilacja, mikrozarządzanie, myślozbrodnie, nadmiar przepisów, nadzór, naloty, Nanny State, nowa niemoralność, nowa nienormalność, nowa normalność, państwo nadopiekuńcze, państwo policyjne, postawy obywatelskie, rewizje osobiste, Rząd, shadow banning, ShadowDragon, swobody, terrorystyczny, tyrania, USA, wielki brat, wolność, zdrowie psychiczne, życie

O autorze: AlterCabrio

If you don’t know what freedom is, better figure it out now!

W poszukiwaniu polskiej polityki zagranicznej. Czy ktokolwiek ją widział, ktokolwiek ją rozumie?

W poszukiwaniu polskiej polityki zagranicznej. Czy ktokolwiek ją widział, ktokolwiek ją rozumie?

Jakub Majewski https://pch24.pl/w-poszukiwaniu-polskiej-polityki-zagranicznej/


Dobijamy do ośmiolecia rządów „Dobrej Zmiany.” Choć w obliczu wyborów stojących na ostrzu noża, nie ma powodu, aby zakładać, iż Prawo i Sprawiedliwość ostatecznie żegna się z władzą, jest to dobry moment, aby pokusić się o ocenę międzynarodowej sytuacji Polski po dwóch ciągłych kadencjach rządów tej partii.

A sytuacja ta jest paradoksalna: z jednej bowiem strony, jest tragicznie. Ale z drugiej strony: jest zaskakująco dobrze. O co chodzi?

Wojna, jak mówił Clausewitz, to polityka prowadzona innymi środkami. Myliłby się jednak ten, kto uznałby, iż twierdzenie to jest wyłącznie cynicznym (i prawdziwym) określeniem wojny jako kolejnego, może nieco bardziej drastycznego, narzędzia w repertuarze dyplomaty. Być może tylko o to chodziło Clausewitzowi, ale śmiem twierdzić, iż zdanie to ma jeszcze drugie, głębsze znaczenie: wskazuje ono na nierozłączność spraw wewnętrznych (polityki) i zagranicznych (wojny). Jest naturalne i oczywiste, iż polityka zagraniczna wynika z polityki wewnętrznej, tak samo jak u człowieka jedzenie, czyli oddziaływanie na świat zewnętrzny, wynika z wewnętrznego stanu jakim jest głód, lub ewentualnie zwykłe łakomstwo. Ta analogia uświadamia nam jednocześnie, iż państwo może działać na arenie międzynarodowej na skutek albo bodźców wewnętrznych, własnych pragnień i potrzeb, albo zewnętrznych, czyli pod wpływem sąsiadów, ewentualnie czynników naturalnych.

Więcej: na każdy rodzaj bodźców, państwo może odpowiadać na dwa odmienne sposoby: albo reagować impulsywnie, albo też świadomie. Inaczej mówiąc, albo tłumić szkodliwe odruchy, aby działaniem przemyślanym osiągnąć większe dobro, albo też dążyć do spełnienia najbardziej błahych „potrzeb,” choćby kosztem przyszłości. A to jeszcze nie wszystko! Oceniając bowiem działania państwa, możemy zauważyć, że czasem, nieprzemyślane działania dają dobre skutki. Człowiek pijany może uniknąć ciosu przeciwnika po prostu tracąc równowagę, gdy na trzeźwo być może nie zawsze zdążyłby wykonać unik. Nie oznacza to, iż należy pijaka chwalić za pijaństwo – nawet jeśli czysto przypadkiem będzie zawdzięczał mu ocalenie życia.

Stan na wejściu

Uzbrojeni w te konstatacje, możemy przystąpić do właściwej oceny polityki zagranicznej rządu Prawa i Sprawiedliwości, oraz – oddzielnie – efektów tejże polityki. Zacznijmy jednak od sytuacji, którą formacja ta odziedziczyła.

Pierwsze piętnaście lat III RP charakteryzowało się polityką zagraniczną, z którą można się nie zgadzać, której efekty można jak najbardziej krytykować, ale która niezaprzeczalnie była świadoma, i co więcej: wyjątkowo łączyła dążenia elit i wolę ogółu narodu: ten ostatni oczekiwał, iż po półwieczu sowieckiej niewoli, nowe rządy zabezpieczą kraj przed powrotem Rosji, oraz utrwalą pozycję Polski jako części Zachodu. Słusznie czy nie, to dziś bez znaczenia – faktem jest, że członkostwo w Unii Europejskiej i NATO było konkretnym celem, który świadomie, z poparciem narodu, realizowano przez piętnaście lat niezależnie od tego kto dzierżył stery.

Skoro jednak akcesja do NATO i Unii była celem naszej polityki, to świadome działania urwały się w dniu zakończenia tego procesu w 2004 roku. Moment ten rozpoczął dekadę błogiego snu, porzucenia jakiejkolwiek myśli o polityce zagranicznej. Tematy te albo uznano za nieważne ze względu na inne priorytety, albo też – ze względu na świadomy wybór stanu wasalstwa. Ten ostatni, nota bene, stanowił poniekąd logiczny dalszy ciąg polityki akcesyjnej, a przynajmniej jednego z jej nurtów, tego który wychodził z założenia, że Polska nie wstępuje do Unii po to aby w niej świadomie działać, ale po to aby na Unię scedować troskę o własne dobro. Niezależnie zresztą od poglądów na Unię aktualnie rządzących, charakterystyczne było to, iż Polska przez całą tamtą dekadę, patrzała na świat przez pryzmat końca historii. Pryzmat ten sprawił, iż nikt chyba wśród wiodących polityków nie wyłamywał się z dogmatu konieczności „demokratyzacji” na wschód od naszych granic – co nie miało zresztą szczególnego znaczenia, gdyż poza rzadkimi i nieskutecznymi inicjatywami jak Partnerstwo Wschodnie, Polacy działali tam nie wskutek świadomej i przemyślanej własnej polityki, ale w ramach biernego wspierania polityki Unii, i Niemiec. Rzadko tylko pojawiały się momenty przebudzenia, np. gdy sygnalizowaliśmy nasz niepokój gazociągiem Nord Stream, ale widząc brak możliwości działania, nasz rząd nie przejął się szczególnie, uznając, iż trzeba po prostu zdać się na łaskę zachodnich partnerów.

Błogi stan dryfu przerwał się nagle u krańca rządów Platformy Obywatelskiej, wraz z pierwszą rosyjską inwazją na Ukrainę.

To jest ważne: samozwańcza Dobra Zmiana obejmowała władzę w chwili, gołym okiem było widać skutki dekady zaniedbań, ale nie było za późno by im przeciwdziałać i podjąć własną, asertywną politykę zagraniczną, szczególnie konieczną na wschodniej flance. Był to moment, gdy łatwo też można byłoby wytłumaczyć narodowi mocną zmianę polityki, jeżeli logika podpowiadałaby, że zmiana ta może zabezpieczyć nas przed niebezpieczeństwem płynącym z Rosji. Podobnie, dziesięć lat błogiego dryfu względem Unii oraz napięcia, które lada dzień miały zaowocować zwycięstwem Brexitu w Wielkiej Brytanii, dawały lepszą niż kiedykolwiek szansę na asertywną zmianę vis-à-vis Brukseli.

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie

Co więc wynikło z tej sytuacji? Dużo – i zarazem, niewiele. Cynicy mówią, że Polska zamieniła w 2015 r. rządy stronnictwa pruskiego na stronnictwo amerykańskie, co sprowadziło się po prostu do słuchania poleceń z innej ambasady. Niezaprzeczalne jest, że Polska w bardzo wyraźny sposób podporządkowała swoją politykę zagraniczną woli Stanów Zjednoczonych, na przykład kategorycznie blokując jakiekolwiek możliwości szerokiej współpracy z Chinami. Niezaprzeczalne jest też to, że Polska w wielu kwestiach zwyczajnie wstrzymywała się od zdania, jak gdyby czekając na instrukcje, które nie przychodziły. Tak oto, nasza polityka względem Białorusi była nijaka, niemrawa, pozbawiona znaczących inicjatyw, czego trudno nie wiązać z analogiczną apatią po stronie amerykańskiej.

Skutki tego poddaństwa pewnie nie zawsze były złe, ale kiedy już były – to były tragiczne.

Niebywała, ogromna tragedia, de facto pogrzebanie trzydziestu lat szans wydarzyła się na Białorusi, gdzie zamiast po cichu wspierać i łagodzić autorytarny rząd Łukaszenki, uznaliśmy iż jedyną drogą jest wspieranie opozycji zgodnie z mantrą demokratyzacji, po czym nagle zobaczyliśmy że pozbawiony mandatu narodu, Łukaszenka bynajmniej nie uciekł, ale poddał się Rosji.

Skutek tej bierności widzimy dziś aż za dobrze: o ile dla Ameryki, wasalizacja Białorusi stanowi drobne niepowodzenie zbyt mało ważne by się nim przejmować, o tyle dla Polski, oznacza przybliżenie zagrożenia ze wschodu oraz zerwanie mozolnie odbudowywanych więzi z wschodnią połową dawnej Rzeczypospolitej. Niedawno wzniesiony mur na naszej wschodniej granicy przecież biegnie nieopodal linii trzeciego rozbioru.

W przypadku Unii Europejskiej, było jeszcze gorzej: tu bowiem nie widać, aby powodowała nami niewidzialna ręka sojusznika zza oceanu, a raczej: bezmyślne dawanie upustu emocjom. Nie ulega wątpliwości przecież, iż Polska w 2015 r. była znacznie silniejsza gospodarczo niż przed dekadą, i że mogła świadomie dążyć do wzmocnienia swej pozycji w Unii, lub też przygotowania ewentualnego wyjścia z Unii gdyby uznano że dalsze członkostwo przynosi więcej szkód niż korzyści. Tak się nie stało: asertywność, owszem, pojawiła się, ale nie jako świadoma polityka, dążąca do konkretnych celów, lecz jako głupie impulsy, wywołujące coraz to kolejne burze, kolejne pełne tromtadracji boje werbalne, które, nie prowadzone jakąkolwiek strategią, nie będące środkami do osiągnięcia jakiegoś większego celu, zawsze przynosiły szkody, gdyż zawsze kończyły się kapitulacją. Spory te jednak dobitnie pokazują prawdę o polityce zagranicznej jako przedłużeniu polityki wewnętrznej – dwie główne partie, Platforma i PiS, nadmuchiwały konflikty z Unią, jedni by osłabić rząd w oczach swoich wyborców, a drudzy by wzmocnić go w oczach swoich.

Czy polska polityka zagraniczna więc istnieje? Czy ktokolwiek ją widział, ktokolwiek ją rozumie? Czy nie był to po prostu ciąg bezrozumnych reakcji przemieszany z mniej lub bardziej świadomą abdykacją woli na rzecz innych państw? Trudno doprawdy nie odnieść wrażenia, że mimo tak ostrego sygnału jakim był 2014 r., polska klasa polityczna – zarówno rządzący, jak też opozycja – traktowała relacje międzynarodowe jako kolejne pole wewnętrznej walki o władzę. Za wschodnią granicą trwała wojna, ale skoro udało się ją zamrozić, to wzmacnianie wojska polskiego ograniczało się głównie do deklaracji oraz symboli. Zmianę przyniósł dopiero rok 2021, gdy coraz ostrzejsze rosyjskie poczynania, pokazały, że wojna lada dzień rozgorzeje ze zdwojoną siłą. Dopiero wtedy zaczęły się realne działania, zamówienia sprzętu wojskowego i pertraktacje z potencjalnymi partnerami. Nawet jednak działania w trakcie wojny wydają się być głównie powodowane emocjonalnymi reakcjami, co szczególnie objawia się vis-à-vis Ukrainy – jakkolwiek bowiem z perspektywy polskiej państwowości niezaprzeczalnie wspieranie Ukrainy przeciw Rosji jest żywotnym interesem, to podejmowanie działań w stanie emocjonalnego uniesienia, bez jakiegokolwiek zastanowienia, bez podjęcia prób neutralizacji zagrożeń z tym związanych, doprowadziło paradoksalnej sytuacji gdzie państwo które usilnie wspieramy raz po raz obraca się przeciw nam, dążąc przy tym do osłabienia naszej pozycji wewnątrz Unii.

Bynajmniej zaś nie jest tak, że nie dało się udzielać Ukrainie wsparcia w taki sposób, aby równocześnie wymuszać korzystne dla nas rozwiązania tych czy innych zatargów – pod warunkiem, że polscy dyplomaci mieliby konkretne cele do osiągnięcia, wpisane w szerszą strategię.

Stan na dzisiaj

Przykłady takich odruchowych, nieprzemyślanych działań można by mnożyć – ale po co, szukać innych przykładów? Cóż można znaleźć bardziej dobitnego niż wojna za wschodnią granicą, i niekompetencja w sporach kompetencyjnych z władzami centralnych pseudo-federacji której członkiem jesteśmy?

To wszystko prowadzi do wniosku, że polska polityka zagraniczna jest w stanie bardzo złym, żeby nie powiedzieć: tragicznym. Wydaje się, iż obecny rząd nie ma ani pomysłu na politykę zagraniczną, lub też nie potrafi narzucić swojej woli biurokratycznemu aparatowi ministerstwa – a może jedno i drugie? Zmarnowane szanse się mnożą, a Polska pogrąża się w dziwną, bo dualną zależność od Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych.

A jednak, o dziwo, jest czym się pocieszyć na zakończenie. Bowiem zważywszy na zaniedbania, realna sytuacja Polski jest zaskakująco dobra. Nasze potulne odrzucenie chińskich inicjatyw okazało się fortunne, bo gospodarcza zadyszka tego państwa, jego narastające kłopoty demograficzne i jego sojusz z Rosją, oznaczają, iż porzucenie Stanów na rzecz Chin i tak trzeba by desperacko odwracać w lutym 2022 roku – jeśliby się w ogóle dało.

Z kolei, nasze impulsywne wsparcie dla Ukrainy może nie przyczyniło się do uporządkowania relacji z tym krajem – ale przecież dobitnie pomogło Ukrainie zatrzymać i stępić ostrze Rosji, dramatycznie osłabiając jej kontrolę nawet nad Białorusią. Ani więc sytuacja na Ukrainie, ani na Białorusi nie okazuje się być beznadziejna – gdyby opracować świadomą strategię i systematycznie ją realizować. Względem Stanów Zjednoczonych, nasza zależność się pogłębiła, a mimo to wisi na włosku, gdyż głębokie rozdźwięki wewnętrzne tego kraju dają szansę na renegocjację naszych relacji – co jest o tyle pilne, że jeśli kryzys polityczny w Ameryce rozgorzeje, albo kraj ten znajdzie się na wojnie z Chinami, skończy się przede wszystkim amerykańskie wsparcie dla Polski i Ukrainy.

I wreszcie Unia Europejska – tu jest źle, a gdyby doszła do władzy prounijna Koalicja Obywatelska, byłoby katastrofalnie. A jednak: gospodarczo, Polska jest dziś diametralnie innym krajem niż była przed dekadą, o czasach akcesji nie wspominając. Militarnie, Polska stała się szańcem Unii, co nawet poskutkowało osobliwym „trendem” internetowym – nazbyt łatwo dziś znaleźć na YouTubie nagrania rozmaitych analityków proklamujących Polskę wschodzącym mocarstwem Europy. Puste słowa? Owszem – ale fakt, iż ludzie za granicą propagują taki obraz Rzeczypospolitej pokazuje, iż Polska dziś ma znacznie mocniejsze karty przetargowe względem Unii niż kiedykolwiek wcześniej.

Rozgrywka trwa. Karty, które trzymamy w rękach, [ nie my, synek, ale samozwańcze „elity”.. MD] wcale nie są złe – najwyraźniej, mimo wszystkich naszych błędów, Bóg jest zdeterminowany dać nam przynajmniej jeszcze jedną szansę. Pozostaje tylko żeby ktoś chciał, świadomie, rozumnie, z premedytacją tę szansę wykorzystać. Aby nasza polityka zagraniczna przestała być chaotyczną szamotaniną, aby przestać poddawać się uniesieniom i emocjom. Nie trzeba wiele: naprawdę wystarczy tylko chcieć. Czy fakt ten jest jednak powodem do optymizmu czy pesymizmu, to pozostawiam bez odpowiedzi.

Jakub Majewski

Panie Fialo, naród ma was dosyć. Chcemy rządu, który będzie kierować krajem, a nie jedynie słuchać rozkazów z Brukseli.

Panie Fialo, naród ma was dosyć. Chcemy rządu, który będzie kierować krajem, a nie jedynie słuchać rozkazów z Brukseli.

Tysiące osób na antyrządowej manifestacji w stolicy. „Naród dał jasny sygnał, że ma was dosyć”

tysiace-osob-na-antyrzadowej-manifestacji

Około 10 tys. Czechów zebrało się w sobotę w centrum Pragi w proteście przeciwko centroprawicowemu rządowi Petra Fiali. Domagano się dymisji rządu, któremu zarzucano nieradzenie sobie z inflacją oraz nadmierne wsparcie dla Ukrainy.

Protest zorganizowała pozaparlamentarna partia Prawo, Szacunek, Fachowość (PRO). Był to już trzeci taki wiec pod hasłem „Czechy przeciwko rządowi”, łączący skrajnie prawicowe i skrajnie lewicowe siły.

Demonstranci wielokrotnie skandowali przesłanie dla pięcio-partyjnej koalicji rządzącej, aby „podała się do dymisji”.

Panie Fialo, ten naród dał jasny sygnał, że ma was dosyć. Chcemy rządu, który będzie kierować krajem, a nie jedynie słuchać rozkazów z Brukseli. Nie chcemy premiera, który jest tylko marionetką w rękach Waszyngtonu i Kijowa powiedział na wiecu lider ugrupowania Jindrzich Rajchl. W tłumie pojawiały się hasła wzywające do wystąpienia z NATO.

Media relacjonujące przebieg demonstracji zwróciły uwagę na zatrzymanie przez policję jednego z uczestników protestów, który miał mieć na ubraniu symbole popierające rosyjską agresję na Ukrainę. Najprawdopodobniej chodziło o naszywki najemniczej Grupy Wagnera. Policjanci mieli także zareagować na widok mężczyzny zmierzającego w stronę demonstracji z flagą Ukrainy. Przekonali go, aby zawrócił.

Ratyfikacja Traktatu Lizbońskiego bez czytania. Za coś takiego powinna być natychmiastowa dymisja.

Ratyfikacja Traktatu Lizbońskiego bez czytania. Za coś takiego to w porządnym państwie powinna być natychmiastowa dymisja

Stanisław Michalkiewicz

w-porzadnym-panstwie-powinna-byc-natychmiastowa-dymisja

W serii pytań i odpowiedzi na swoim kanale na YouTube Stanisław Michalkiewicz wskazywał m.in. na podobieństwa między PiS-em a Koalicją Obywatelską.

Przypomniał wspólne głosowania partii Kaczyńskiego i Tuska w sprawach dla Polski niezwykle istotnych.

„Często w swoich wypowiedziach powtarza Pan, że PiS i KO, dawniej PO, w sprawach istotnych głosują jednomyślnie. Czy mógłby Pan podać kilka takich najistotniejszych głosowań? Czego dotyczyły?” – pytał jeden z internautów.

– Mógłbym, oczywiście. I to w sprawach naprawdę przesądzających o losie państwa na dziesięciolecia, jeśli nie na stulecie – wskazał Michalkiewicz.

Przypomniał, że w roku 2003 przed referendum akcesyjnym „i Prawo i Sprawiedliwość i Platforma Obywatelska, ręka w rękę, zgodnie agitowały (…), stręczyły Polakom Unię Europejską”.

Jako drugi przykład Michalkiewicz podał „głosowanie w Sejmie 1 kwietnia 2008 roku nad ustawą upoważniającą prezydenta Kaczyńskiego do ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego”. – I Platforma Obywatelska i PiS, co prawda część posłów (…) się zbuntowała i nie głosowała za tym, ale reszta głosowała. „Naczelnik państwa” głosował „za”, podobnie jak Platforma Obywatelska – wskazał.

Michalkiewicz zaznaczył też, że „ratyfikacja Traktatu Lizbońskiego, nawiasem mówiąc 13 grudnia 2007 roku Donald Tusk, razem z «księciem małżonkiem», czyli ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim podpisali Traktat w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, jak się okazało bez czytania, do czego Donald Tusk się przyznał”.

– No to jak Donald Tusk go nie czytał, to „książę małżonek” tym bardziej go nie czytał. Za coś takiego to w porządnym państwie, na dobry początek, powinna być natychmiastowa dymisja, na szpicach butów powinien taki premier wylecieć – ocenił Michalkiewicz.

– No ale Polska jest państwem pozostałym, także przeszło to bez echa, w ogóle nikt nie zwrócił na to uwagi, mimo że Donald Tusk bez bicia się przyznał – wskazał.

Michalkiewicz zaznaczył, że „dopiero teraz się dowiadujemy jak ogromny kawał suwerenności ten traktat Polsce amputował”, ale „do końca tego nie wiemy”.

Prawdopodobnie nikt tego nie czytał, również ci posłowie, którzy głosowali za ustawą upoważniającą prezydenta Kaczyńskiego do ratyfikacji tego Traktatu i obawiam się, że prezydent Kaczyński też go nie czytał i podpisał, ratyfikował ten Traktat 10 października 2009 roku i teraz czkawką nam się to odbija – stwierdził Michalkiewicz.

– Całkiem niedawny przykład. Tu akurat Koalicja Obywatelska nie w całości współpracowała z „naczelnikiem państwa”, ale na przykład klub parlamentarny Lewicy jak najbardziej. Dzięki niemu właśnie „naczelnik państwa” przeforsował ratyfikację ustawy o zasobach własnych Unii Europejskiej wyliczał dalej Michalkiewicz.

– Ta ustawa przewidywała wyposażenie Komisji Europejskiej w dwa nowe uprawnienia, których ona przedtem nie miała. Uprawnienie do zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii i uprawnienie do nakładania bezpośrednich, unijnych podatków wyjaśnił.

Michalkiewicz podkreślił, że „tu nawet znaczna część PiS-u się zbuntowała”, więc „nie było innej rady, żeby tę ratyfikację przepchnąć, to «naczelnik państwa» odwołał się do swoich takich wrogów zaprzysięgłych, mianowicie klubu Lewicy i tymi głosami to przeforsował”.

– W sprawach rzeczywiście istotnych, które decydują o losie państwa, te formacje działają ręka w rękę – skwitował publicysta.

ŹRÓDŁO YouTube/Stanisław Michalkiewicz

To nie kaczka dziennikarska: Ukraina wniesie sprawę przeciwko Polsce do WTO – grozi Taras Kachka, wiceminister gospodarki Ukrainy.

To nie kaczka dziennikarska: Ukraina wniesie sprawę przeciwko Polsce i UE do WTO – grozi Taras Kachka, wiceminister gospodarki Ukrainy.

Ukraina zapowiada złożenie donosu na Polskę

ukraina-zapowiada-pozew-przeciwko-polsce

Nie przycicha sprawa sprzedaży skażonego, zboża ukraińskich oligarchów w Polsce. Choć tranzyt tego zboża cały czas trwa, Kijów domaga się możliwości zalania nim polskiego rynku. Straszy też sądem.

Ukraina zapowiada pozew przeciwko Polsce. –Z pełnym szacunkiem i wdzięcznością dla Polski, w przypadku wprowadzenia jakichkolwiek zakazów po 15 września, Ukraina wniesie sprawę przeciwko Polsce i UE do Światowej Organizacji Handlu – powiedział w rozmowie z Politico Taras Kachka, wiceminister gospodarki Ukrainy.

Jak przypomina amerykańskie medium, eksport zboża z Ukrainy jest obecnie objęty zakazem na rynki Polski, Węgier i trzech innych krajów UE na mocy porozumienia zawartego z Komisją Europejską na początku tego roku, aby chronić rolników przed napływem tańszych produktów z ich rozdartych wojną krajów sąsiadujących.

Nadmiar, wywołany inwazją Rosji na Ukrainę i blokadą przez nią tradycyjnych szlaków eksportowych tego kraju nad Morzem Czarnym, wbił klin między Ukrainą a państwami wschodniego frontu UE, które były jednymi z największych zwolenników militarnej walki Kijowa – czytamy w Politico.

Ograniczenia wygasną 15 września. W obliczu spekulacji, że przewodnicząca Komisji Ursula von der Leyen pozwoli na ich wygaśnięcie, Polska i Węgry zagroziły nałożeniem własnych jednostronnych zakazów importu, co stanowi naruszenie wspólnych zasad handlowych bloku.

Komentarze Kachki potwierdziły ostrzeżenie wydane w tym tygodniu przez doradcę prezydenta Zełenskiego. Jeśli Bruksela nie podejmie działań przeciwko krajom, które naruszają umowę handlową, Kijów „zastrzega sobie wybór mechanizmów prawnych dotyczących reakcji” – powiedziała Igor Żółka Interfax-Ukraine.

Ministerstwo spraw zagranicznych Ukrainy stwierdziło, że Kijów zastrzega sobie prawo do wszczęcia postępowania arbitrażowego w ramach układu o stowarzyszeniu z UE lub do wystąpienia do WTO.

Nie mamy zamiaru natychmiast podejmować działań odwetowych, biorąc pod uwagę ducha przyjaźni i solidarności między Ukrainą a UE – wyjaśnił Kaczka. Dodał jednak, że systemowe zagrożenie dla interesów Ukrainy „zmusza nas do wniesienia tej sprawy do WTO”.

Kaczka w pisemnych uwagach nadesłanych w odpowiedzi na pytania Politico stwierdził, że ​​nie ma dowodów na istnienie odchyleń cenowych lub znaczącego wzrostu dostaw zbóż, które uzasadniałyby rozszerzenie ograniczeń importowych. Kijów zaangażował się w „konstruktywną współpracę” z Komisją, pięcioma państwami członkowskimi, a także z Mołdawią, kluczowym węzłem tranzytowym dla ukraińskiego eksportu do UE.

Otrzymaliśmy duże wsparcie w zapewnieniu lepszego tranzytu towarów przez terytorium sąsiadujących państw członkowskich, w tym Polski i Węgier – przyznał Kachka.

Sprawę wymownie skomentował m.in. europoseł PiS, Jacek Saryusz-Wolski. Napisał m.in.: “Ukraina w tej sprawie działa w złej wierze, wykorzystując sytuację wojenną do wymuszenia na UE nienależnego otwarcia dla UA na stałe rynku rolnego UE i utrwalenia tego czasowo ograniczonego precedensu. (…) Czyniąc to, Kijów szkodzi sam sobie, marnując kapitał dobrej woli po stronie tych, którzy jak Polska, najbardziej Ukrainie pomagają i zarazem tworząc napięcia, które są w interesie Moskwy.”

===========================

NASZ KOMENTARZ: Swoją dwuletnią już uległością, rząd warszawski spowodował, że bezczelność ukraińska osiągnęła niesamowite rozmiary. Jej zachowanie idealnie wpisuje się w powiedzenie ludowe: “Daj kurze grzędę, a ona: jeszcze wyżej siędę”.

Sąd uniewinnił sprawców gwałtu zbiorowego? Skandaliczna argumentacja wyroku we Florencji.

Dlaczego włoski sąd uniewinnił sprawców gwałtu zbiorowego? Skandaliczna argumentacja wyroku we Florencji

  wloski-sad-uniewinnil-sprawcow-gwaltu-zbiorowego

System sądowniczy w krajach zachodnich zmierza dziś w przedziwnym [raczej: strasznym, skandalicznym !! MD] kierunku. Z jednej strony praktyka orzecznicza coraz częściej podporządkowana jest współczesnym ideologiom, które tworzą nowe katalogi przestępstw będących odpowiednikami Orwellowskich „myślozbrodni” (np. zakaz modlitwy w myślach w pobliżu klinik aborcyjnych lub kary za cytowanie niektórych fragmentów biblijnych); z drugiej strony rośnie natomiast pobłażliwość wobec sprawców prawdziwych zbrodni, którzy w oczach sędziów wręcz stają się ofiarami.

Przykładem takiego podejścia jest niedawny wyrok sądu we Florencji pokazujący kierunek, w którym zmierza obecnie wymiar „sprawiedliwości” na Zachodzie.

Ostatnio – jak informuje toskański dziennik „Il Tirreno” – sąd uniewinnił tam trzech młodych mężczyzn, którzy we wrześniu 2018 roku w miejscowości Rufina niedaleko Florencji podczas imprezy w prywatnym domu dokonali gwałtu zbiorowego na młodej dziewczynie. Jak sędzia uzasadnił ów niezwykły wyrok?

„Błąd w postrzeganiu zgody”

Po pierwsze, sprawcy twierdzili, iż byli przekonani, że ofiara wyraziła zgodę na uprawianie z nimi seksu. Dlaczego? Ponieważ nie protestowała głośno przeciwko temu, co z nią zrobili. Rzecz jednak w tym, że była odurzona alkoholem i narkotykami, dlatego niezdolna do wyraźnej odmowy.

Zdaniem sądu młodzieńcy popełnili „błąd w postrzeganiu zgody” i to „niewłaściwe postrzeganie”, choć „nie wymazuje obiektywnego zaistnienia czynu zawierającego przemoc na tle seksualnym”, to jednak „uniemożliwia uznanie ich zachowania za pociągające odpowiedzialność karną właśnie ze względu na zaistnienie tego błędu”. Według sądu, sprawcy „uczynili to w sposób zawiniony, zachowując się z pewnością nieostrożnie, ale nie z pełną świadomością braku zgody dziewczyny”.

Stosując powyższą argumentację sądu, można więc uniewinnić wszystkich gwałcicieli, którzy odurzają młode dziewczęta, dodając im do napojów „tabletki gwałtu”. Ofiary nie mogą wtedy wyrazić swojego protestu głośno i dobitnie, a bez takiej wyraźnie sformułowanej odmowy czyn nie może być karalny.

W podobnej sytuacji znajdują się też kobiety, które są tak sparaliżowane strachem przed sprawcami, iż nie są zdolne do wydania z siebie głosu. Tym samym mogą więc wprowadzić w błąd gwałcicieli, przekonanych, iż milczenie oznacza zgodę. Wtedy gwałt również nie może być karalny.

Nieszczęsne ofiary pornografii

Drugi argument, którego użyto, uniewinniając oskarżonych, jest równie zadziwiający. Otóż sędzia stwierdził, że sprawcy „są uwarunkowani niedopuszczalną pornograficzną koncepcją ich relacji z płcią żeńską, wynikającą być może z deficytu edukacyjnego, a w każdym razie wynikającą z bardzo zniekształconego pojmowania płci”. Innymi słowy: sprawcy byli uzależnieni od pornografii i na tej podstawie ukształtowali swą chorą wizję relacji seksualnych z kobietami, w której gwałt zbiorowy jest czymś normalnym. Dlatego właśnie zasługują na uniewinnienie.

Stosując tego rodzaju argumentację, można zatem uniewinnić wszystkich gwałcicieli uzależnionych od materiałów pornograficznych. W tej optyce nie oni są sprawcami, lecz sami wręcz przeistaczają się w ofiary pornografii.

Wyrok, który zapadł we Florencji, jest ilustracją ewolucji doktryny sądowej, która zmierza w niebezpiecznym kierunku, deformując samą ideę sprawiedliwości. Efektem jest bezkarność zbrodniarzy, ośmielająca do popełniania kolejnych przestępstw, poczucie niesprawiedliwości i kolejnej krzywdy doświadczanej przez ofiary, a także utrata zaufania obywateli do państwa i jego systemu sądowniczego. Może więc należałoby przestać mówić o „wymiarze sprawiedliwości”, a zacząć wprost o „wymiarze niesprawiedliwości”?

Ranking 30-tu najbardziej niebezpiecznych miast Francji. Najwięcej przestępstw w miastach pełnych imigrantów.

Ranking najbardziej niebezpiecznych miast Francji. Najwięcej przestępstw w miastach pełnych imigrantów

Douce-France

W Internecie pojawił się ranking najbardziej niebezpiecznych miast Francji. Autorzy oparli się na statystykach przestępstw zarejestrowanych przez policję i żandarmerię krajową i przeliczyli ich ilość na 1000 mieszkańców w gminach powyżej 20 000 mieszkańców.

Ranking jest dość jednoznaczny i pokazuje, że największa ilość przestępstw ma miejsce w miastach o dużym procencie imigrantów i tzw. „wrażliwych dzielnic”. Na pierwszym miejscu jest mocno „ubogacone wielokulturowością” Lille na północy Francji, a wiceliderem najbardziej imigranckie miasto Francji, czyli podparyskie – Saint Denis.

Na podium znalazł się i Paryż. Zaraz za nim, kolejne duże miasto Francji – Lyon. Na piątym miejscu jest kolejne podparyskie miasto – Orly, gdzie znajduje się międzynarodowe lotnisko. Być może ten fakt też miał pewien wpływ na statystyki. Na 6. pozycji znalazło się Bordeaux, coraz mocniej dotknięte przestępczością migrantów.

Nie dziwi wysoka, 7. pozycja górskiego Grenoble, od dawna najechanego przez dużą liczbę migrantów i znanego z dużej ilości osiedlowych zadym. Bardziej może zdumiewać wysoka pozycja następnego na liście Cannes, znanego m.in. z festiwalu filmowego. Być może bogactwo przyciąga jednak i przestępców.

Pierwszą „dziesiątkę” niechlubnego rankingu zamykają „socjalistyczne” Rouen i słynna Marsylia, gdzie trup ściele się gęsto i często. Odległa pozycja Marsylii, której bliżej już do miast Maghrebu, niż reszty Francji, to niespodzianka. W tym porcie mają miejsce bardzo ciężkie przestępstwa, ale być może „jakość” nie przechodzi w „ilość”.

Ciekawostką jest, że w większości wymienionych powyżej miast rządzi lewica, głównie Zieloni i socjaliści. Na pozycji 11 i 12 mamy podparyskie miejscowości Puteaux i Aubervillier, a dalej Valenciennes z regionu Nord-Pas-de-Calais.

Kolejne miasta to Agde (Oksytania), Roubaix (Pas-de-Calais i na 16 pozycji pierwsze miasto z departamentu zamorskiego, czyli dawna francuska kolonia karna – Cayenne w Gujanie. Pozycja 17. to Bobigny (region paryski), a dalej są Dax, Avignon i Angoulême.

I jeszcze „trzecia dziesiątka”:

21. Nantes
22. Pantin
23. Vénissieux
24. Saint-Ouen-sur-Seine
25. Toulouse
26. Noisy-le-Sec
27. Douai
28. Perpignan
29. Saint-Herblain
30. Villeneuve-la-Garenne

W Grecji ciągu tygodnia 517 pożarów. „Rząd” się budzi – po czasie, oczywiście.

W Grecji ciągu tygodnia 517 pożarów. „Rząd” się budzi – po czasie.

grecja-zatrzymani-w-zwiazku-z-wywolywaniem-pozarow

W Grecji w związku z pożarami zatrzymano dotąd 140 osób; 79 z nich „miało związek z podpaleniami” – poinformował rzecznik rządu w Atenach Pawlos Marinakis – podał w piątek portal BBC. W ciągu tygodnia od ubiegłego piątku w kraju wybuchło 517 pożarów. Pomiary satelitarne wskazują, że w największym pożarze na północnym wschodzie Grecji spłonęły 772 kilometry kwadratowe lasów.

Informując o podejrzanych przypadkach podpaleń, minister ds. kryzysu klimatycznego Wassilis Kikilias nazwał winnych podkładania ognia „kanaliami” i zapowiedział ściganie i karanie sprawców.

Wśród zatrzymanych znajduje się między innymi mężczyzna, który miał podłożyć ogień w lesie w pobliżu Aten, i drugi, podejrzany o podpalenie na wyspie Eubea. Zatrzymano również mężczyznę, który „niefrasobliwie” wyrzucił niedopałek do porośniętego wysuszoną trawą gaju oliwnego – podał portal ekathimerini.

Rzecznik rządu przypomniał, że winnym podpaleń grozi dożywocie. Zapytany o karanie sprawców dodał, że „jesteśmy to winni ludziom, którzy zginęli pomimo ewakuacji, jesteśmy to winni wszystkim ludziom, którzy stracili swoje nieruchomości, i wszystkim tym, którzy robią wszystko co w ich mocy, w nocy i w dzień, w najtrudniejszym lecie, jakie miała Grecja” – stwierdził Marinakis.

Oddamy domy za „ratowanie planety”? Koszty przepisów energetycznych.

Oddamy domy za „ratowanie planety”? Polityk-budowlaniec wylicza koszty przepisów energetycznych

domy-za-ratowanie-planety

(Fot. Bittermuir/Pixabay)

Emil Krawczyk, inżynier budownictwa i środowiska skomentował czekające nas prawdopodobnie konsekwencje przyjęcia przez polityków niemal wszystkich opcji unijnej strategii klasyfikowania energetycznego budynków. Jeśli ktoś nie powstrzyma szaleństwa eurokratów i ich zleceniobiorców zasiadających w rządach i parlamentach, stosowanie przepisów o ETS sprawi, że wielu z nas nie będzie już stać na własne domy.

Wpis polityka nawiązuje do przyjętej przez rząd Prawa i Sprawiedliwości „Strategii Renowacji”, zakładającej aż ćwierć miliona tego typu inwestycji każdego roku. Na pierwszy ogień pójdą budynki starsze, w najgorszym stanie. Ministerstwo Rozwoju zatwierdziło w tym celu klasy energetyczne, do których poszczególne obiekty będą kwalifikowana na podstawie świadectw energetycznych.

Jak pisze Emil Krawczyk, modernizacji w związku z tymi kryteriami wymaga aż połowa spośród 14,2 miliona budynków. Ma to kosztować, według szacunków inżyniera, aż 37,5 miliarda złotych co 12 miesięcy.

 „Skąd brać na to środki? Pan płaci, pani płaci, my płacimy”. Jak napisał, „Długoterminowa Strategia Renowacji Budynków” zakłada dofinansowanie z Banku Gospodarstwa Krajowego, zaangażowanego w promesy, czyli obietnice wypłat z funduszu Inwestycji Strategicznych Polskiego Ładu. Również BGK wypuścił 200 miliardów złotych pustego pieniądza na tarcze antycovidove, czyli skutek patologicznej polityki lockdownów i zarazem jeden z głównych czynników rozkręcających wielką inflację w naszym kraju.

„Za modernizację zapłacimy więc wszyscy, ale nie da się wejść do wiadra i w nim podnieść, więc ETS2 doprowadzi do lawinowej pauperyzacji społeczeństwa” – przewiduje inżynier.

„Owszem, są też wskazane jako źródła finansowania środki z UE. Jednak pieniądze z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego, Fundusze Norweskie i Fundusz Spójności na podobne cele w sumie dały 2,4 mld euro w latach 2014-21” – zastrzega.

System ETS2 dla budynków wchodzi w życie w 2027 roku. Właściciele budynków o gorszej klasyfikacji energetycznej będą płacić wyższe podatki, co w konsekwencji może doprowadzić do utraty kontroli nad swą własnością przez mniej zamożnych.

„Alternatywną będzie skonsumowanie oszczędności na modernizację – o ile ktoś je ma, kredyt, lub dotacja z drukarki. Bez tego nie uratujemy planety kochani” – puentuje ironicznie Emil Krawczyk.

Źródła: Twitter, PCh24.pl RoM