Gościem programu Tomasza Sommera był znany prawicowy publicysta Stanisław Michalkiewicz. Tematem rozmowy obu panów był głośny ostatnio temat niezidentyfikowanych obiektów latających, czyli tzw. UFO, które zestrzelono kilka dni temu z amerykańskiego nieba.
-================
Tomasz Sommer powiedział w rozmowie ze Stanisławem Michalkiewiczem, że na świecie dzieją się rzeczy zdumiewające i „wszędzie ląduje UFO”.
– Rzeczniczka Białego Domu to zdementowała, że te niezidentyfikowane obiekty latające nie pochodziły od kosmitów. Panie Tomaszu, gdyby, proszę pana, władze Stanów Zjednoczonych nie trzymały palca na atomowym cynglu, to może by to było śmieszne, ale wie pan – w takiej sytuacji, to jest bardzo niepokojące, bo to znaczy, że ten kraj powoli przechodzi pod władzę jakichś wariatów – stwierdził Stanisław Michalkiewicz.
Publicysta podejrzewa, że Amerykanie tak naprawdę „niczego nie zestrzelili poza tym chińskim balonem”. Zdaniem Michalkiewicza wskazuje na to, że „nie wiedzą, co zestrzelili, nie wiedzą, gdzie to spadło”.
– Niczego nie zestrzelili, tylko, proszę pana, taki dziennikarz śledczy amerykański, renomowany napisał, proszę pana, i to z dowodami, ze szczegółami, że Amerykanie, że CIA, wysadziło w powietrze gazociągi Nord Stream 1 i Nord Stream 2. […]
No to trzeba tutaj UFO uruchomić. Zawsze tak jest, jak, proszę pana, trzeba coś przykryć, a tu jakieś śmierdzące dmuchy się wydostały, a właśnie się wydostały, to trzeba to przykryć, wie pan, UFO. Najlepsze jest UFO. UFO jest dobre na wszystko – powiedział Michalkiewicz.
– Wie pan dlaczego UFO jest najlepsze? – zapytał swojego gościa Tomasz Sommer.
– Nie wiem.
– Bo jest niezidentyfikowane.
W dalszej części programu Stanisław Michalkiewicz dalej naśmiewał się z Amerykanów wierzących w UFO.
– Kongres, kilka miesięcy temu, Kongres zupełnie na trzeźwo przeprowadził specjalną sesję na temat UFO. Wie pan, wszyscy byli, tak przynajmniej mówili, że są trzeźwi – powiedział.
Michalkiewicz powiedział jednak, że być może nikt nie poinformował o tym prezydenta Joe’go Bidena. Dalej publicysta stwierdził, że rozmowa o UFO to są „bzdury”.
Komentarz do sytuacji militarnej Polski, fundacji Ad Arma:
Baza przemysłowo-wojskowa USA nie jest wystarczająco przygotowana na międzynarodowe środowisko bezpieczeństwa, które teraz istnieje. W dużym konflikcie regionalnym, takim jak wojna z Chinami w Zatoce Tajwańskiej, zużycie amunicji prawdopodobnie przekroczyłoby obecne zapasy USA – wynika z raportu autorstwa think-tanku Center for International Strategic Studies. Główne tezy raportu przedstawiła w języku polskim Polska Agencja Prasowa.
Wedle analiz CISS, Ameryce najprawdopodobniej zabrakłoby precyzyjnych pocisków dalekiego zasięgu już po niecałym tygodniu wojny, a amerykański przemysł zbrojeniowy nie ma obecnie zdolności do szybkiej rozbudowy potencjału. CISS zwraca też uwagę na zbiurokratyzowane procesy sprzedaży broni sojusznikom, które wydłużają dostawy nawet o 2 – 4 lata.
Analitycy CISS przypominają również, że USA wciąż nie dostarczyły sprzętu o łącznej wartości 19 mld dolarów, jaki miał trafić na Tajwan od 2019 r.
Komentarz Fundacji Ad Arma: Cała zdolność obronna Ukrainy wisi na wsparciu amerykańskim. Uzupełnienie braków w broni pancernej i w artylerii w Polsce wisi na wsparciu amerykańskim oraz na zakupach w Korei. Obie te rzeczy zależą bezwzględnie od sytuacji pomiędzy USA, a Chinami.
Jakikolwiek konflikt wokół Tajwanu stawia pod wielkim znakiem zapytania dostawy sprzętu nie tylko na Ukrainę, ale również do Polski. Szczególnie warto w tym momencie przypomnieć wnioski z analizy pt. „Preserving the balance. A U.S. Euroasia defence strategy”, autorstwa Center for Strategic and Budgetary Asessments z 2017 roku. CSBA przypomina, że Europa Wschodnia wraz z Polską jest, z punktu widzenia interesów USA, drugorzędnym rejonem świata i teatrem działań wojennych, a utracenie całej Europy Wschodniej jest dla USA akceptowalną ewentualnością.
Od maja zeszłego roku wiadomo, że wysyłamy na Ukrainę duże ilości sprzętu. Jest to sprzęt wysyłany głównie z jednostek wojskowych, a nie z zapasów i magazynów.
NATO z kolei poważnie nadwyrężyło zapasy magazynowe, a w USA publicznie się mówi o tym, że ilość broni przeciwpancernej i lekkiej przeciwlotniczej gwałtownie zmalała nie tylko w magazynach, gdyż te rodzaje broni były wycofywane również z jednostek polowych. To wszystko w sytuacji, w której Polska ogłasza duże zakupy, jednak nie na terenie własnego kraju, a u sojuszników leżących na drugim końcu świata. W związku z tym, terminowa realizacja zamówień nie zależy wyłącznie od nas.
W USA już pojawiają się głosy, że mogą być trudności z dotrzymaniem terminów w przekazaniu Polsce używanych Abramsów, do których się zobowiązano. Oznacza to lukę w zdolnościach wojskowych Wojska Polskiego nawet w przypadku terminowej realizacji dostaw. Luka ta, na dzień dzisiejszy będzie, miała prawdopodobnie około trzy lata. Całe plany operacji obronnych Wojska Polskiego, jakie mieliśmy, od roku są nieaktualne. Z tej prostej przyczyny, że część jednostek nie ma sprzętu.
Brak możliwości wystawienia jednostek to nie tylko luka, brakujący puzzel, w układance, w której brak kilku puzzli nie zaburza całości obrazu. To raczej efekt domina, gdzie jeden przewrócony klocek wpływa na ruinę wszystkiego. Na czym to polega? Część polskich jednostek miała być użyta wewnątrz narodowego wysiłku operacji obronnej, która zgodnie z planami NATO miała wytrzymać 30 dni, w ciągu których NATO miało wystawić 30 batalionów, a więc w uproszczeniu 10 brygad, które wsparłoby Wojsko Polskie. Kolejna część polskich jednostek została zgłoszona przez państwo Polskie do sił szybkiego reagowania. Tych sił, które Polskę miałyby ratować, pod dowództwem sojuszu NATO.
W związku z tym, w razie rozpoczęcia wojny, kierownictwo państwa Polskiego stanie przed dylematem – czy pozostałe jednostki, których jest za mało w stosunku do planów, wysłać do obrony państwa polskiego łamiąc zobowiązania sojusznicze, czy też wypełnić zobowiązania sojusznicze, mając za mało sił do obrony kraju przez 30 dni? W obu przypadkach jest to poważny problem również polityczny, ponieważ jeśli nie utrzymamy się przez 30 dni, państwa NATO mogą uznać, że nie ma już kogo bronić. Natomiast jeżeli zdecydujemy się złamać zobowiązania sojusznicze, żeby spróbować utrzymać się 30 dni, państwa Sojuszu mogą uznać, że są zwolnione ze zobowiązań, które sami złamaliśmy, nie wysyłając jednostek, które obiecaliśmy Sojuszowi.
Patrząc zaś z innej perspektywy, w momencie rozpoczęcia operacji, jednostki o podwyższonej gotowości osłaniać mają rozwinięcie kolejnych. W związku z tym, brak sprzętu może oznaczać, że nie ma jednostki, która osłania rozwijanie kolejnych, albo jednostki osłaniające nie będą mogły być zastąpione przez jednostki drugiego rzutu, które po prostu przestały istnieć z powodu braku sprzętu. W całym skomplikowanym przecież planie obrony, wyjęcie jednego puzla, będzie jak przełamanie frontu w jednym punkcie. Zdarzenie lokalne skutkuje efektem całościowym. Jak niedawno przyznano publicznie, nowe plany operacyjne, w zgodzie z nową ustawą, opracowują w znacznej części politycy z cywila zamiast Sztabu Generalnego, bo obowiązki te przekazano ze Sztabu Generalnego do Ministerstwa Obrony Narodowej. Samo to powinno wystarczyć za szokujące podsumowanie sytuacji Polski.
Jeśli tego jednak mało i jeżeli ktoś czuje euforię z tego, że Polacy są w pierwszym szeregu wspierających Ukrainę, i że to my zmuszamy do czegoś Niemcy w dyplomacji, a nie na odwrót, pragniemy przypomnieć, że w 1938 roku odzyskaliśmy Zaolzie, unormowaliśmy stosunki z Litwą Kowieńską, mieliśmy Ligę Kolonialną i marzenia o modnych wtedy koloniach i uznawaliśmy się niemal za mocarstwo, przynajmniej regionalne. Przed ministrem Beckiem w Londynie rozwijano czerwone dywany. Natomiast w zaciszu gabinetów Rydz-Śmigły niecały rok przed rozpoczęciem wojny mówił generałom, że nie mamy wystarczającej ilości amunicji na prowadzenie kampanii. W samej kampanii zaś, którą Brytyjczycy szacowali na 6 miesięcy przed kompletnym upadkiem Polski, przegraliśmy w trzy tygodnie. Z perspektywy wojskowej katastrofa była całkowicie pewna, czasem przyszłym dokonanym, 5 września.
Niech to będzie memento i kubłem zimnej wody dla wszystkich, którzy oglądają rzeczywistość przez różowe okulary.
[Koszmarne , mechaniczne tłumaczenie. Próbuję trochę poprawić, ale… prawie „polski” tekst jednak jest. Dla tych, co nie czytali tekstu oryginalnego, leniwce! How America Took Out the Nord Stream Pipeline . Tam można porównać, gdy znajdziecie jakieś brednie w tłumaczeniu. MD]
Poniżej głośny tekst Seymour’a Hersh’a.
Centrum nurkowania i ratownictwa Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych znajduje się w miejscu równie nieznanym jak jego nazwa – przy wiejskiej drodze koło Panama City, obecnie kwitnącym kurorcie w południowo-zachodniej części Florydy, 70 mil na południe od granicy z Alabamą. Kompleks centrum jest równie niepozorny, jak jego lokalizacja – szara, betonowa budowla z okresu po II wojnie światowej, mająca wygląd szkoły średniej w zachodniej części Chicago. Wzdłuż czteropasmowej drogi znajduje się pralnia na monety i szkoła tańca.
Ośrodek od dziesięcioleci szkoli wysoko wykwalifikowanych nurków głębinowych, którzy po oddelegowaniu do amerykańskich jednostek wojskowych na całym świecie są w stanie nurkować technicznie do celów dobrych – używając materiału wybuchowego C4 do oczyszczania portów i plaż z gruzów i niewybuchów amunicji – a także tych złych, takich jak wysadzanie obcych platform wiertniczych, zanieczyszczanie zaworów zasilających elektrowni podmorskich lub niszczenia śluz na ważnych kanałach okrętowych. Ośrodek w Panama City, który szczyci się drugim co do wielkości krytym basenem w Ameryce, był idealnym miejscem do rekrutacji najlepszych absolwentów szkoły nurkowania, którzy zeszłego lata z powodzeniem wykonali to, do czego zostali upoważnieni 260 stóp pod powierzchnią Morza Bałtyckiego.
Według źródła bezpośrednio obeznanego z planowaniem operacji, w czerwcu ubiegłego roku nurkowie Marynarki Wojennej znani jako BALTOPS 22, pod przykrywką szeroko promowanych ćwiczeń NATO w połowie lata, zdetonowali zdalnie ładunki wybuchowe, które trzy miesiące później zniszczyły trzy z czterech gazociągów Nord Stream.
Dwa z tych gazociągów, znane pod wspólną nazwą Nord Stream 1, dostarczały Niemcom i większości krajów Europy Zachodniej tani rosyjski gaz ziemny przez ponad dekadę. Druga para gazociągów, nazwana Nord Stream 2, została zbudowana, ale nie została jeszcze uruchomiona. Teraz, gdy wojska rosyjskie gromadzą się na ukraińskiej granicy i grożą najkrwawszą wojną w Europie od 1945 roku, prezydent Joseph Biden widział w gazociągach środek, w jaki sposób Władimir Putin może wykorzystać gaz ziemny do swoich politycznych i terytorialnych ambicji.
Rzeczniczka Białego Domu Adrienne Watson, która została poproszona o komentarz, napisała w e-mailu: „To fałszywa i kompletna fikcja”. Tammy Thorp, rzeczniczka Centralnej Agencji Wywiadowczej, napisała podobnie: „To twierdzenie jest całkowicie nieprawdziwe”.
Decyzja Bidena o sabotowaniu rurociągów naftowych została podjęta po ponad dziewięciu miesiącach ściśle tajnych debat w społeczności bezpieczeństwa narodowego w Waszyngtonie na temat najlepszego sposobu osiągnięcia tego celu. Przez większość tego czasu nie zastanawialiśmy się, czy wykonać misję, ale jak ją wykonać, nie wiedząc, kto jest za nią odpowiedzialny.
Istniał ważny biurokratyczny powód, dla którego polegano na absolwentach szkoły nurkowania w Panama City. Nurkowie byli tylko członkami Marynarki Wojennej, a nie Amerykańskiego Dowództwa Operacji Specjalnych, którego tajne operacje muszą być zgłaszane do Kongresu i wcześniej informowane o nich kierownictwu Senatu i Izby Reprezentantów – tzw. Gang Osiem. Administracja Bidena robiła wszystko, aby uniknąć wycieków informacji, ponieważ planowanie miało miejsce pod koniec 2021 roku i w pierwszych miesiącach 2022 roku.
Prezydent Biden i jego zespół ds. polityki zagranicznej – doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan, minister spraw zagranicznych Tony Blinken i Victoria Nuland – wiceminister spraw zagranicznych ds. polityki – konsekwentnie i głośno sprzeciwiali się obu rurociągom. Biegły one obok siebie 750 mil pod Bałtykiem z dwóch różnych portów na północnym wschodzie Rosji w pobliżu granicy z Estonią i przebiegały w pobliżu duńskiej wyspy Bornholm, kończąc się w północnych Niemczech
Bezpośrednia trasa, omijająca tranzyt przez Ukrainę, była korzystna dla niemieckiej gospodarki, dysponującej wystarczającą ilością taniego rosyjskiego gazu do obsługi fabryk i ogrzewania domów, a jednocześnie umożliwiała niemieckim dystrybutorom sprzedaż jego nadwyżek z zyskiem do całej Europy Zachodniej. Działania, które można przypisać administracji, naruszyłyby obietnice USA dotyczące zminimalizowania bezpośredniego konfliktu z Rosją. Tajemnica była konieczna.
Od pierwszych dni Nord Stream 1 był postrzegany przez Waszyngton i jego antyrosyjskich partnerów w NATO jako zagrożenie dla zachodniej dominacji. Spółka holdingowa Nord Stream AG została założona w Szwajcarii w 2005 roku we współpracy z Gazpromem, rosyjską spółką notowaną na giełdzie, przynoszącą akcjonariuszom ogromne zyski jest kontrolowana przez oligarchów, o których wiadomo, że są pod władzą Putina. Gazprom kontrolował 51% spółki, a cztery europejskie firmy energetyczne – jedna we Francji, jedna w Holandii i dwie w Niemczech – posiadały pozostałe 49% akcji z prawem kontroli późniejszej sprzedaży taniego gazu lokalnym dystrybutorom w Niemczech i Europie Zachodniej. Zyski Gazpromu były dzielone przez rząd rosyjski, a dochody państwa ze sprzedaży gazu i ropy w niektórych latach szacowano na 45% rocznego budżetu Rosji.
Amerykańskie obawy polityczne były realne: Niemcy i reszta Europy Zachodniej stałyby się zależne od taniego gazu dostarczanego z Rosji, zmniejszając jednocześnie zależność Europy od Ameryki. W rzeczywistości dokładnie tak się stało. Wielu Niemców uważało Nord Stream 1 za element wyzwolenia słynnej teorii polityki wschodniej byłego kanclerza Willy’ego Brandta, która pozwoliła powojennym Niemcom zrehabilitować siebie i inne narody europejskie zniszczone w II wojnie światowej, między innymi poprzez wykorzystanie taniego rosyjskiego gazu do wspierania dobrze prosperującego rynku zachodnioeuropejskiego i gospodarki handlowej.
Według NATO i Waszyngtonu Nord Stream 1 był wystarczająco niebezpieczny, ale Nord Stream 2, którego budowa została zakończona we wrześniu 2021 roku, podwajałby ilość taniego gazu, który byłby dostępny dla Niemiec i Europy Zachodniej, gdyby został zatwierdzony przez niemieckie organy regulacyjne. Drugi gazociąg zapewniłby również wystarczającą ilość gazu dla ponad 50 proc. rocznego zużycia w Niemczech. Napięcie między Rosją a NATO narastało, popierane przez agresywną politykę zagraniczną administracji Bidena.
Sprzeciw wobec Nord Stream 2 wybuchł w przededniu inauguracji Bidena w styczniu 2021 roku, kiedy republikanie w Senacie pod przewodnictwem Teda Cruza z Teksasu wielokrotnie zwracali uwagę na zagrożenie polityczne związane z tanim rosyjskim gazem ziemnym podczas przesłuchań w sprawie nominacji Blinkena na stanowisko ministra spraw zagranicznych. Do tego czasu zjednoczony Senat zdołał uchwalić ustawę, która, jak powiedział Cruz Blinkenowi, „zatrzymała [gazociąg] w jego początkach”. Niemiecki rząd pod przewodnictwem Angeli Merkel wywierał ogromną presję polityczną i ekonomiczną na uruchomienie drugiego gazociągu.
Czy Biden przeciwstawi się Niemcom? Blinken odpowiedział, że tak, ale dodał, że nie mówił o konkretnych poglądach kandydata na prezydenta. “Znam jego silne przekonanie, że jest to zły pomysł – Nord Stream 2” – powiedział. „Wiem, że chciałby, abyśmy użyli wszystkich dostępnych nam narzędzi perswazji, aby przekonać naszych przyjaciół i partnerów, w tym Niemcy, aby tego nie robili”.
Kilka miesięcy później, gdy budowa drugiego gazociągu zbliżała się do końca, Biden mrugnął. W maju tego roku administracja zdumiewająco zrezygnowała z sankcji wobec Nord Stream AG, przy czym jeden z urzędników MSZ przyznał, że próba zatrzymania gazociągu poprzez sankcje i dyplomację była „zawsze ryzykowna”. Za kulisami urzędnicy administracji nalegali na prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, który w tym czasie był zagrożony rosyjską inwazją, by nie krytykował tego kroku
Miało to natychmiastowe konsekwencje. Republikanie w Senacie z Cruzem na czele ogłosili natychmiastową blokadę wszystkich nominacji Bidena w polityce zagranicznej, a kilka miesięcy później, do jesieni, odłożyli uchwalenie corocznej ustawy o obronności. Politico później opisało zwrot Bidena w kwestii drugiego rosyjskiego gazociągu jako „jedyną decyzję, prawdopodobnie większą niż chaotyczne wycofanie armii z Afganistanu, zagrażająca planowi Bidena”.
Administracja zachwiała się niepewnie, chociaż w połowie listopada doszło do odroczenia kryzysu, gdy niemieckie organy regulacji energetyki zawiesiły zatwierdzenie drugiego gazociągu Nord Stream. Ceny gazu w ciągu kilku dni gwałtownie wzrosły o 8% w wyniku narastających obaw w Niemczech i Europie, że zawieszenie gazociągu i rosnąca możliwość wojny między Rosją a Ukrainą doprowadzi do bardzo niechcianej zimnej wojny. Waszyngton nie wiedział, jak zareaguje na to nowo mianowany kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Kilka miesięcy wcześniej, po upadku Afganistanu, Scholtz w swoim wystąpieniu w Pradze publicznie poparł apel prezydenta Francji Emmanuela Macrona o bardziej niezależną europejską politykę zagraniczną – co wyraźnie wskazywało na mniejszą zależność od Waszyngtonu.
Przez cały czas na granicach Ukrainy stale i złowrogo gromadziły się wojska rosyjskie, a pod koniec grudnia ponad 100 tysięcy żołnierzy było gotowych do ataku z Białorusi i Krymu. W Waszyngtonie narastały obawy, w tym szacunki Blinkena, że liczba tych żołnierzy może „podwoić się w krótkim czasie”.
Administracja po raz kolejny skupiła się na Nord Stream. Dopóki Europa będzie zależna od taniego gazu ziemnego, Waszyngton obawiał się, że kraje takie jak Niemcy będą niechętnie dostarczać Ukrainie pieniędzy i broni, których potrzebuje, aby pokonać Rosję.
Właśnie w tym niespokojnym momencie Biden zlecił Jake’owi Sullivanowi utworzenie międzyagencyjnej grupy, która opracowałaby plan.
Na stole powinny znaleźć się wszystkie możliwości. Pojawiła się jednak tylko jedna.
Planowanie
W grudniu 2021 roku, dwa miesiące przed tym, jak pierwsze rosyjskie czołgi wkroczyły na Ukrainę, Jake Sullivan zwołał spotkanie nowo utworzonej grupy roboczej – mężczyzn i kobiet z Kolegium Szefów Sztabów, CIA oraz Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Finansów – i poprosił ich o zalecenia, jak zareagować na zbliżającą się inwazję Putina.
Było to pierwsze z serii ściśle tajnych spotkań w strzeżonym pomieszczeniu na najwyższym piętrze budynku biurowego Old Executive Office, który sąsiaduje z Białym Domem i siedzibą Prezydenckiego Komitetu Doradczego ds. Wywiadu Zagranicznego (PFIAB). Odbywały się zwykłe rozmowy, które ostatecznie doprowadziły do zasadniczego pytania wstępnego: czy zalecenie, które grupa przekazała prezydentowi, jest odwracalne – na przykład kolejna porcja sankcji i ograniczeń walutowych – czy też nieodwracalne – czyli działania kinetyczne, których nie można cofnąć?
Według źródła bezpośrednio obeznanego z procesem, dla uczestników było jasne, że Sullivan zamierza, aby grupa opracowała plan zniszczenia obu gazociągów Nord Stream – i że spełnia życzenie prezydenta.
Podczas kolejnych spotkań uczestnicy dyskutowali o możliwościach ataku. Marynarka Wojenna zaproponowała użycie nowego okrętu podwodnego do bezpośredniego ataku na rurociąg. Siły Powietrzne dyskutowały o zrzuceniu bomb z opóźnionymi detonatorami, które można zdetonować na odległość. CIA twierdzi, że cokolwiek się stanie, musi pozostać tajne. Wszyscy uczestnicy zdawali sobie sprawę, jaka jest stawka. “To nie jest dziecinna sprawa” – mówi źródło. Jeśli atak byłby możliwy do wyśledzenia w Stanach Zjednoczonych, to „jest to akt wojny”.
W tym czasie CIA kierował William Burns, umiarkowany były ambasador w Rosji, pełniący funkcję wiceministra spraw zagranicznych w rządzie Obamy. Burns szybko zlecił agencji utworzenie grupy roboczej ad hoc, w skład której wchodziła osoba znająca umiejętności nurków głębinowych marynarki wojennej w Panamie. W ciągu kilku następnych tygodni członkowie grupy zadaniowej CIA rozpoczęli przygotowywanie planu tajnej operacji mającej na celu wywołanie eksplozji wzdłuż rurociągu.
Coś podobnego już było. W 1971 roku amerykańska społeczność wywiadowcza dowiedziała się z nieznanych dotąd źródeł, że dwie ważne jednostki rosyjskiej marynarki wojennej komunikują się za pomocą podmorskiego kabla zakopanego w Morzu Ochockim na rosyjskim Dalekim Wschodzie. Kabel łączył regionalne dowództwo marynarki wojennej z dowództwem na lądzie we Władywostoku.
Gdzieś w Waszyngtonie wybrani pracownicy Centralnej Służby Wywiadowczej i Agencji Bezpieczeństwa Narodowego zebrali się w głębokiej tajemnicy i z pomocą nurków marynarki wojennej, zmodyfikowanych łodzi podwodnych i podwodnego pojazdu ratunkowego opracowali plan, który po wielu próbach i błędach doprowadził do odnalezienia rosyjskiego kabla. Nurkowie umieścili na kablu pomysłowe urządzenie podsłuchowe, które z powodzeniem przechwyciło rosyjski ruch i zarejestrowało go w systemie nagrywającym.
NSA odkryła, że wysocy oficerowie rosyjskiej marynarki wojennej, przekonani o bezpieczeństwie swoich połączeń komunikacyjnych, rozmawiali ze swoimi kolegami bez szyfrowania. Urządzenie nagrywające i jego taśma musiały być wymieniane co miesiąc, a projekt był wesoły przez dziesięć lat, dopóki nie zagroził mu czterdziestoczteroletni cywilny technik NSA Ronald Pelton, który mówił płynnie po rosyjsku. W 1985 roku Pelton został zdradzony przez rosyjskiego zbiega i skazany na więzienie. Rosjanie zapłacili mu tylko 5 tysięcy dolarów za ujawnienie operacji i 35 tysięcy dolarów za inne rosyjskie dane operacyjne, które dostarczył, a które nigdy nie zostały upublicznione.
Ten podwodny sukces pod kryptonimem Ivy Bells był innowacyjny i ryzykowny i przyniósł bezcenne informacje na temat intencji i planów rosyjskiej marynarki wojennej.
Jednak grupa międzyagencyjna początkowo była sceptycznie nastawiona wobec entuzjazmu CIA do tajnego ataku głębinowego. Było zbyt wiele pytań bez odpowiedzi. Wody Morza Bałtyckiego były silnie strzeżone przez rosyjską marynarkę wojenną i nie było tam żadnych platform wiertniczych, które mogłyby posłużyć jako przykrywka dla operacji nurkowania. Czy nurkowie będą musieli udać się na szkolenie do Estonii, która znajduje się tuż za granicą z rosyjskimi dokami przeładunkowymi gazu ziemnego? “To będzie kozi chlew” – powiedzieli agencji.
Podczas „wszystkich tych intryg”, powiedziało źródło, „niektórzy pracownicy CIA i Departamentu Stanu mówili: „Nie róbcie tego”. To jest głupota i będzie to polityczny koszmar, jeśli to wyjdzie na jaw”.
Jednak na początku 2022 roku grupa zadaniowa CIA poinformowała międzyagencyjną grupę Sullivana: „Mamy sposób na wysadzenie rurociągów naftowych”.
To, co się stało, było zdumiewające. 7 lutego, niecałe trzy tygodnie przed pozornie nieuchronną rosyjską inwazją na Ukrainę, Biden spotkał się w swoim biurze w Białym Domu z kanclerzem Niemiec Olafem Scholzem, który po pewnym wahaniu stał teraz mocno po stronie amerykańskiej. Na briefingu prasowym Biden wyzywająco oświadczył: „Jeśli Rosja zaatakuje. . . , Nord Stream 2 już nie będzie. Zakończymy go”.
Dwadzieścia dni wcześniej wiceminister Nuland wygłosiła na briefingu Ministerstwa Spraw Zagranicznych zasadniczo to samo przesłanie, o którym prasa niewiele informowała. “Chcę wam to dzisiaj jasno powiedzieć” – powiedziała w odpowiedzi na pytanie. “Jeśli Rosja zaatakuje Ukrainę, tak czy inaczej Nord Stream 2 nie ruszy naprzód”.
Kilka osób zaangażowanych w planowanie misji do rurociągu było przerażonych tym, co uważali za pośrednie odniesienia do ataku.
“To było jak podłożenie bomby atomowej w Tokio i powiedzenie Japończykom, że ją zdetonujemy” – mówi źródło. „Plan był taki, że te opcje zostaną wdrożone dopiero po inwazji i nie będą publicznie reklamowane. Biden po prostu tego nie rozumiał lub ignorował”.
Niedyskrecja Bidena i Nuland mogła rozczarować niektórych planistów. Jednocześnie stworzyła okazję. Według tego źródła niektórzy wysocy rangą urzędnicy CIA uznali, że wysadzenie rurociągu „nie może być już uważane za tajną opcję, ponieważ prezydent właśnie ogłosił, że wiemy, jak to zrobić”.
Plan wysadzenia Nord Stream 1 i 2 został nagle zdegradowany z tajnej operacji, o której musiał zostać poinformowany Kongres, do operacji, która została uznana za wysoce tajną operację wywiadowczą wspieraną przez wojsko USA. Zgodnie z prawem, wyjaśniło źródło, „nie było już prawnego wymogu informowania Kongresu o operacji. Teraz wystarczyło, że ją po prostu wykonali – ale i tak musiała pozostać tajemnicą. Rosjanie kontrolują Morze Bałtyckie”.
Członkowie grupy roboczej Agencji nie mieli bezpośredniego kontaktu z Białym Domem i chcieli się dowiedzieć, czy prezydent mówił poważnie – czy misja jest teraz gotowa. Źródło wspomina: “Bill Burns wrócił i powiedział: “Zróbcie to”.
Norweska marynarka szybko znalazła właściwe miejsce na płytkiej wodzie, kilka mil od duńskiej wyspy Bornholm.
Operacja
Norwegia była idealna do tej misji.
W ciągu ostatnich kilku lat kryzys między Wschodem a Zachodem znacznie rozszerzył swoją obecność w Norwegii, której zachodnia granica rozciąga się na 1400 kilometrów wzdłuż północnego Atlantyku i za kołem podbiegunowym łączy się z Rosją. Pentagon stworzył wysoko płatne miejsca pracy i kontrakty, pomimo niektórych lokalnych kontrowersji, inwestując setki milionów dolarów w modernizację i rozbudowę obiektów amerykańskiej marynarki wojennej i lotnictwa w Norwegii. Nowe prace obejmowały przede wszystkim zaawansowany radar z syntetyczną aperturą daleko na północy, który był w stanie przeniknąć w głąb Rosji i który został uruchomiony dokładnie w czasie, gdy amerykańska społeczność wywiadowcza straciła dostęp do wielu punktów podsłuchu dalekiego zasięgu w Chinach.
Nowo zrekonstruowana amerykańska baza okrętów podwodnych, budowana przez kilka lat, została uruchomiona, a inne amerykańskie okręty podwodne mogły teraz ściśle współpracować ze swoimi norweskimi kolegami, aby śledzić i szpiegować główną rosyjską redutę jądrową 250 mil na wschód na półwyspie Kola. Ameryka znacznie rozszerzyła również norweską bazę lotniczą na północy kraju i dostarczyła norweskiemu lotnictwu flotę samolotów patrolowych P8 Poseidon produkowanych przez Boeinga, aby wzmocnić zdalne szpiegostwo na wszystko, co dotyczy Rosji.
W listopadzie ubiegłego roku norweski rząd rozgniewał liberałów i niektórych umiarkowanych posłów w parlamencie, przyjmując uzupełniającą umowę o współpracy w dziedzinie obrony (SDCA). Zgodnie z nowym porozumieniem amerykański system prawny w niektórych „uzgodnionych obszarach” na północy będzie miał jurysdykcję nad amerykańskimi żołnierzami oskarżonymi o przestępstwa poza bazą, a także nad obywatelami Norwegii oskarżonymi lub podejrzanymi o zakłócanie pracy w bazie.
Norwegia była jednym z pierwszych sygnatariuszy traktatu NATO w 1949 roku, na początku zimnej wojny. Dziś głównodowodzącym NATO jest Jens Stoltenberg, zdeklarowany antykomunista, który przez osiem lat był premierem Norwegii, zanim w 2014 roku przy wsparciu USA przeniósł się na wysokie stanowisko w NATO. Był zwolennikiem twardej postawy wobec wszystkiego, co dotyczy Putina i Rosji, który współpracował z amerykańską społecznością wywiadowczą od czasu wojny w Wietnamie. Od tego czasu ma do niego pełne zaufanie. “To rękawica, która wpadnie w ręce Amerykanów” – podało źródło.
W Waszyngtonie planiści wiedzieli, że muszą udać się do Norwegii. “Nienawidzili Rosjan, a norweska marynarka wojenna była wypełniona doskonałymi marynarzami i nurkami, którzy od pokoleń mieli doświadczenie w wysoko dochodowych poszukiwaniach ropy i gazu” – podało źródło. Mieli nadzieję, że utrzymają misję w tajemnicy. Norwegowie mogli mieć inne zainteresowania. Zniszczenie Nord Streamu – gdyby udało się to Amerykanom – pozwoliłoby Norwegii sprzedawać znacznie więcej własnego gazu do Europy.
Tymczasem w marcu kilku członków zespołu poleciało do Norwegii na spotkanie z norweskim wywiadem i marynarką wojenną. Jednym z kluczowych pytań było to, gdzie dokładnie na Morzu Bałtyckim jest najlepsze miejsce do umieszczania materiałów wybuchowych. Gazociągi Nord Stream 1 i Nord Stream 2, każdy z dwoma zestawami rurociągów, dzielił nieco ponad kilometr, kierując się do portu Greifswald w dalekich północno-wschodnich Niemczech.
Norweska marynarka wojenna szybko znalazła właściwe miejsce na płytkich wodach Morza Bałtyckiego, kilka mil od duńskiej wyspy Bornholm. Rurociągi przebiegały ponad kilometr wzdłuż dna morskiego na głębokości zaledwie 260 stóp. Byłoby to w zasięgu nurków, którzy nurkowaliby z norweskiego myśliwca min typu Alta z mieszaniną tlenu, azotu i helu wypływającą z ich zbiorników i umieściliby ładunki C4 na czterech rurach z betonowymi osłonami. To byłaby długa, czasochłonna i niebezpieczna praca, ale wody na Bornholmie miały jeszcze jedną zaletę: nie było dużych prądów pływowych, które znacznie utrudniałyby nurkowanie.
[. . . ]
Po kilku godzinach Amerykanie podjęli decyzję.
W tym momencie do gry ponownie przyłączyła się grupa nurków głębinowych Marynarki Wojennej w Panamie. Szkoły głębinowe w Panama City, których uczestnicy uczęszczali do Ivy Bells, są elitarnymi absolwentami Akademii Morskiej w Annapolis, zwykle dążących do sławy, gdyż są sklasyfikowani śmieciarze. Jeśli ktoś musi stać się „czarnym butem” – to znaczy członkiem mniej pożądanego dowództwa okrętów nawodnych – zawsze znajdzie się przynajmniej służba na niszczycielu, krążowniku lub statku płazowym. Najmniej czarująca ze wszystkich jest wojna minowa. Jej nurkowie nigdy nie pojawiają się w hollywoodzkich filmach ani na okładkach popularnych czasopism.
„Najlepsi nurkowie z kwalifikacjami do głębokiego nurkowania tworzą wąską społeczność, a do tej operacji rekrutowani są tylko najlepsi, którym powiedziano, że są gotowi na wezwanie do CIA w Waszyngtonie” – podało źródło.
Norwegowie i Amerykanie mieli do dyspozycji miejsce i jednostkę operacyjną, ale istniała jeszcze jedna obawa: jakakolwiek niezwykła aktywność podwodna na wodach Bornholmu może przyciągnąć uwagę szwedzkiej lub duńskiej marynarki wojennej, która mogłaby o tym poinformować.
Dania była również jednym z pierwotnych sygnatariuszy NATO i była znana w społeczności wywiadowczej ze swoich szczególnych powiązań z Wielką Brytanią. Szwecja złożyła wniosek o członkostwo w NATO i udowodniła swoje wielkie umiejętności w zarządzaniu podwodnymi systemami czujników dźwiękowych i magnetycznych, które z powodzeniem śledziły rosyjskie okręty podwodne, czasami pojawiające się na odległych wodach archipelagu szwedzkiego i zmuszone do wypłynięcia na powierzchnię.
Norwegowie dołączywszy do Amerykanów nalegali, aby niektórzy wysocy urzędnicy w Danii i Szwecji byli ogólnie informowani o możliwej działalności nurkowej w regionie. W ten sposób ktoś z wyższych stanowisk może interweniować i utrzymać wiadomość poza łańcuchem dowodzenia, izolując w ten sposób operację. „To, co im powiedziano, a to, co wiedzieli, celowo się różniło” – powiedziało mi źródło (ambasada norweska, która została poproszona o komentarz na temat tego artykułu, nie odpowiedziała).
Norwegowie byli kluczem do pokonania kolejnych przeszkód. Wiadomo, że rosyjska marynarka wojenna dysponuje technologią śledzenia zdolną do wykrywania i odpalania min podwodnych. Amerykańskie urządzenia wybuchowe musiały być zamaskowane tak, aby rosyjskie systemy wydawały się częścią naturalnego tła – co wymagało dostosowania do specyficznego zasolenia wody. Norwegowie znaleźli rozwiązanie.
Norwegowie mieli również odpowiedź na zasadnicze pytanie, kiedy operacja ma się odbyć. Szósta Flota Stanów Zjednoczonych, której okręt flagowy znajduje się we włoskiej Gaecie na południe od Rzymu, od 21 lat sponsoruje wielkie ćwiczenia NATO na Morzu Bałtyckim, w których biorą udział dziesiątki okrętów alianckich z całego regionu. Obecne ćwiczenia, które odbędą się w czerwcu, znane są pod nazwą Baltic Operations 22, czyli BALTOPS 22. Norwegowie sugerowali, że będzie to idealna przykrywka do podłożenia min.
Amerykanie dostarczyli jeden ważny element: przekonali planistów szóstej floty do włączenia do programu ćwiczeń badawczo-rozwojowych. Ćwiczenia opublikowane przez marynarkę obejmowały szóstą flotę we współpracy z „ośrodkami badawczymi i wojennymi” marynarki. Akcja na morzu miała się odbyć u wybrzeży Bornholmu, w której uczestniczyły zespoły nurków NATO, którzy podłożyli miny, a rywalizujące zespoły wykorzystywały najnowsze podwodne technologie do ich odnalezienia i zniszczenia.
To było przydatne ćwiczenie i genialna przykrywka. Chłopcy z Panama City wykonaliby swoją pracę, a ładunki wybuchowe C4 byłyby na miejscu do końca BALTOPS22, z dołączonym 48-godzinnym timerem. Wszyscy Amerykanie i Norwegowie zniknęliby przed pierwszym wybuchem.
Dni były odliczane. “Czas mijał, a my zbliżaliśmy się do zakończenia misji” – mówi źródło.
Waszyngton zmienił zdanie. Bomby zostały podłożone podczas BALTOPS, ale Biały Dom obawiał się, że dwudniowy termin na ich zdetonowanie będzie zbyt krótki przed zakończeniem ćwiczeń i byłoby oczywiste, że Ameryka była w to zaangażowana.
Zamiast tego Biały Dom złożył nową prośbę: „Czy chłopcy w terenie mogliby wymyślić jakiś sposób, aby wysadzić rury później na rozkaz?”.
Niektórzy członkowie zespołu planowania byli źli i sfrustrowani pozornym niezdecydowaniem prezydenta. Nurkowie w Panamie wielokrotnie ćwiczyli umieszczanie C4 na rurociągu, jak to będzie miało miejsce podczas BALTOPS, ale teraz zespół w Norwegii musiał wymyślić sposób, aby dać Bidenowi to, czego chciał – możliwość wydania polecenia w wybranym przez siebie czasie.
CIA była przyzwyczajona do arbitralnych zmian w ostatniej chwili. Jednocześnie jednak wznowiło to obawy niektórych osób co do konieczności i legalności całej operacji.
Tajne rozkazy prezydenta przypominały również dylemat CIA z czasów wojny w Wietnamie, kiedy prezydent Johnson, w obliczu narastających nastrojów przeciwko wojnie, nakazał agencji naruszyć jej statut – który wyraźnie zabraniał jej działania w Ameryce – i szpiegować przywódców antywojennych, aby sprawdzić, czy nie są kontrolowani przez komunistyczną Rosję.
Agencja w końcu się zgodziła i w latach 70-tych pokazała, jak daleko jest gotowa się posunąć. Po aferze Watergate pojawiły się doniesienia prasowe o szpiegostwie amerykańskich obywateli, zaangażowaniu agencji w zabójstwa zagranicznych przywódców i podważaniu socjalistycznego rządu Salvadora Allende.
Odkrycia te doprowadziły w połowie lat 70. do dramatycznej serii przesłuchań w Senacie pod przewodnictwem Franka Churcha z Idaho, które jasno pokazały, że Richard Helms, ówczesny dyrektor Agencji, przyznał, że jest zobowiązany do robienia tego, czego chce prezydent, nawet jeśli oznacza to złamanie prawa.
W niewypowiedzianym zeznaniu za zamkniętymi drzwiami Helms z żalem wyjaśnił, że „jeśli robisz coś na tajny rozkaz prezydenta, to jest to prawie niepokalane poczęcie”. „Niezależnie od tego, czy to dobrze, że to masz, czy źle, że to masz, [CIA] działa według innych zasad niż jakakolwiek inna część rządu. ” W zasadzie powiedział senatorom, że jako szef CIA rozumie, że pracuje dla Korony, a nie dla Konstytucji.
Amerykanie pracujący w Norwegii kierowali się tą samą logiką i posłusznie zaczęli pracować nad nowym problemem – jak zdalnie zdetonować ładunek wybuchowy C4 na rozkaz Bidena. To było o wiele trudniejsze zadanie, niż się zdawało tym w Waszyngtonie. Drużyna w Norwegii nie wiedziała, kiedy prezydent wciśnie przycisk. Czy będzie to za kilka tygodni, za kilka miesięcy, za pół roku lub dłużej?
System C4 przymocowany do rurociągu zostałby uruchomiony za pomocą boi sonarowej, którą samolot zrzuciłby w krótkim czasie, ale procedura obejmowałaby najnowocześniejszą technologię przetwarzania sygnału. Gdy opóźnione urządzenie zegarowe zostanie przymocowane do dowolnego z czterech rurociągów na miejscu, może zostać przypadkowo uruchomione przez złożoną mieszaninę dźwięków oceanicznego tła w całym silnie uczęszczanym Morzu Bałtyckim – pobliskich i odległych statków, odwiertów podwodnych, zdarzeń sejsmicznych, fal, a nawet zwierząt morskich. Aby temu zapobiec, boja sonarowa po umieszczeniu na miejscu emitowałaby sekwencję unikalnych dźwięków o niskiej częstotliwości – podobnych do tych emitowanych przez flet lub fortepian – które wykryłoby urządzenie zegarowe i uruchomiło ładunki wybuchowe po ustalonym godzinnym opóźnieniu. „Chcesz mieć wystarczająco silny sygnał, aby żaden inny sygnał nie mógł przypadkowo wysłać impulsu, który zdetonowałby ładunek wybuchowy” – powiedział dr Theodore Postol, emerytowany profesor nauk, technologii i polityki bezpieczeństwa narodowego na MIT. Postosto, który był doradcą naukowym szefa operacji morskich Pentagonu, powiedział, że problem, z którym boryka się norweska grupa z powodu opóźnienia Bidena, jest kwestią przypadku: „Im dłużej materiały wybuchowe byłyby w wodzie, tym większe ryzyko przypadkowego sygnału, który zdetonowałby bomby”.
26 września 2022 roku norweski samolot obserwacyjny P8 wykonał pozornie rutynowy lot i strącił boję sonarową. Sygnał rozprzestrzenił się pod wodą, najpierw do sieci Nord Stream 2, a następnie do sieci Nord Stream 1. Kilka godzin później wybuchł potężny ładunek wybuchowy C4, a trzy z czterech rurociągów zostały wyłączone. W ciągu kilku minut na powierzchni wody można było zaobserwować rozprzestrzeniające się kałuże metanu, które pozostały w zamkniętych rurach, a świat dowiedział się, że stało się coś nieodwracalnego.
Bezpośrednio po ataku na rurociąg amerykańskie media potraktowały to wydarzenie jako nierozwiązaną zagadkę. Rosja była wielokrotnie wymieniana jako prawdopodobny sprawca, co było spowodowane wyrachowanymi wyciekami informacji z Białego Domu – ale nigdy nie ustalono jasnego motywu takiego samobójstwa, poza zwykłym odwetem. Kilka miesięcy później, gdy okazało się, że rosyjskie władze po cichu zbierały szacunki kosztów naprawy rurociągu, New York Times opisał ten raport jako „skomplikowaną teorię o tym, kto stoi za atakiem”. Żadna duża amerykańska gazeta nie śledziła wcześniejszych gróźb pod adresem Bidena i wiceministra spraw zagranicznych Nuland, dotyczących gazociągów.
Chociaż nigdy nie było jasne, dlaczego Rosja próbowałaby zniszczyć własny lukratywny gazociąg, bardziej wymowne uzasadnienie kroku prezydenta przedstawił minister spraw zagranicznych Blinken.
Na konferencji prasowej we wrześniu ubiegłego roku Blinken został zapytany o konsekwencje pogarszającego się kryzysu energetycznego w Europie Zachodniej i określił ten moment jako potencjalnie dobry:
„Jest to ogromna szansa, aby raz na zawsze wyeliminować zależność od rosyjskiej energii, a tym samym odebrać Władimirowi Putinowi możliwość uzbrajania energii jako środka do realizacji jego imperialnych celów. Jest to bardzo ważne i stanowi ogromną strategiczną szansę na nadchodzące lata, ale w międzyczasie jesteśmy zdeterminowani, aby zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby nie ponosić konsekwencji tego wszystkiego w naszych krajach i na całym świecie”.
Niedawno Victoria Nuland wyraziła zadowolenie z powodu zamknięcia najnowszego gazociągu. Podczas przesłuchania Senackiej Komisji Spraw Zagranicznych pod koniec stycznia powiedziała senatorowi Tedowi Cruzowi: „Tak jak wy myślę, że administracja jest bardzo zadowolona, że Nord Stream 2 jest teraz, jak lubicie to nazywać, kawałkiem metalu na dnie morza”. Źródło miało znacznie sprytniejsze spojrzenie na decyzję Bidena o sabotowaniu ponad 1500 milowego gazociągu Gazpromu przed zbliżającą się zimą. — Cóż — powiedział, mówiąc o prezydencie — muszę przyznać, że ten facet ma jaja. Powiedział, że to zrobi i to zrobił”. Na pytanie, dlaczego uważa, że Rosjanie nie zareagowali, cynicznie odpowiedział: „Może chcą mieć możliwość robienia tych samych rzeczy, co USA. “To była piękna przykrywka” – kontynuował. „Stała za tym tajna operacja, podczas której w terenie rozmieszczono ekspertów i urządzenia, które działały na tajnym sygnale. “Jedynym błędem była decyzja, by to zrobić. “ How America Took Out The Nord Stream Pipeline ukazał się 8.2.2023 na seymourhersh.substack.com Tłum. Moje. [Marek-M ] – Słabiutkie, leniwy panie. MD
All Global Research articles can be read in 51 languages by activating the Translate Website button below the author’s name.
***
Energy Crisis? Food crisis? Industrial collapse? Supply chains disruptions? Fractured Communications? Cyber-attacks? Black-outs? Hyper-inflation? Climate change? Wars, civil conflicts, and more plandemics, culminating in human misery…
Yes.
It’s all manufactured.
It’s all part of the plan to destroy civilization as we know it, to replace it with the 4th Industrial Revolution robots and humanoids – acting on AI-generated electronic commands and surviving on programmable digital central bank currencies (DCBC).
If we keep sitting at the sideline, watching, instead of doing something to stop this insanity, this crime of biblical proportions, it indeed will happen. Humanity and what’s left of Mother Earth will be ready for the abyss.
Shortages create inflation – and if inflation doesn’t occur naturally, it is manufactured. Media propaganda talking full-time of inflation gives industrial and service conglomerates a free pass to increase prices. Nobody questions whether its justified. The media says there is inflation – so, price increases are indeed of the order.
Many of the crises are not even happening in reality; most of them just in the media. By 24/7 endless propaganda. And by Artificial Intelligence (AI)-induced appearances.
And soon to come Central Bank Digital Currencies (CBDC) will be replacing our cash currencies. CBDCs will eventually be programmable. They can be turned on and off, and programmed to be used for certain purchases – goods or services, whether you want them or need them or not. Your behavior and obedience will be crucial. See this 7-min video-awakener, an excellent summary of what governments through CBDCs will be able to do with us, see blow or click here.
Right now, we are being primed for the abyss.
Many odd things are happening at the same time. For confusion. But also, for speed of implementation of the nefarious Agenda 2030 – the Great Reset — and, of course, the 4th Industrial Revolution, supposed to make of human survivors transhumans.
That’s not new.
Reputed researchers and analysts have said it before, have warned us, humanity, of the looming annihilation. It must be repeated until a societal mental breakthrough is achieved.
Hélas, so far to not much avail. Not giving up is the ruling Mantra.
We keep sitting on our sofas, watching the mainstream news – the eternal lie-machine. We are royally distracted by the War in Ukraine. The media even tells us day-in-day-out that Putin is the villain. That more weapons need to be supplied by NATO countries to Ukraine, and that more budget support must be given to President Zelenskyy. Putin is responsible for all the catastrophes descending upon us.
Zelensky’s Ukraine has already received close to 100 billion US-dollars equivalent in weapons and “budget support” mostly from the US and the EU. But Zelenskyy is not happy. He screams for more. While Putin is responsible for the endless misery.
Think about it.
There cannot be a balanced view. Unless you take your own life in your own hands and in your own mind and start on your own thinking and adding up the dots. Turn off the mainstream media, TV, radio, newspapers, and seek out alternative news.
The challenge is, we don’t want a balanced view. Because if we did, we would have to think on our own. We might wake up to an uncomfortable reality.
We don’t want to leave the realm of our silky-cushy comfort.
Focus on the war – is a distraction from what’s being prepared behind iron gates.
* * *
German and Italian gas deposits are full to 94%, or more. This is the case throughout Europe. Definitely no energy crisis. And if for some reason there was to be an energy shortage, President Putin has repeatedly emphasized Russia would honor her contractual engagements with Europe and the world. And he certainly would – if NATO lets him.
So that this won’t happen, Washington instigated the destruction of Nord Stream 1 and 2.
Russia asserted, the pipelines could be fixed, but Washington / NATO won’t allow it. Madame von der Leyen, (unelected) President of the European Commission (EC) and her buddy, German Chancellor Olaf Scholz – both obedient scholars of Klaus Schwab’s (WEF) Academy for Young Global Leaders (YGL) – are hellbent not to repair the gas pipelines and to let Europe go down the drain.
European gas LNG (Liquefied Natural Gas) storage tanks are filled to the brim, above the average of the last ten years. There is no space for more hydrocarbons in available deposits.
Hundreds if not thousands of fully loaded fossil fuel tankers are floating the oceans. They cannot unload their goods because, either they are not allowed to, mainly by the European and North American port authorities, who are following orders from the Dark Cult, or they cannot unload, because there is no space for storage, or they – the gas and petrol companies – don’t want to unload, because, of negative gas prices. See this map of tankers on high seas, unable to unload.
Natural gas futures in several European markets were negative. The first time in history. Of course, these are spot prices. They may fluctuate by the hour – but the sheer fact that they have fallen into the negative zone, indicates that energy shortages are manipulated.
See this map of tankers on high sea, unable to
CNN reports
“The price of benchmark European natural gas futures has dropped 20% since last Thursday, and by more than 70% since hitting a record high in late August 2022. On Monday [24 October], Dutch gas spot prices for delivery within an hour — which reflect real time European market conditions — dipped below €0, according to data from the Intercontinental Exchange.
The United States, via the “digital, financial and military industrial complex”, the currently reigning Globalist Cult, of which the WEF occupies a prominent Director Seat, dictates to governments, especially European ones, they must reject energy shipments. That drives prices down, because the merchandise is floating on the High Seas, ready to be delivered – but can’t. That creates an oversupply. And certainly, no inflation.
This scenario shows how Washington is seeking to “deindustrialize” Europe and weaken its militarily, says Russian Foreign Minister Sergey Lavrov (RT 30 October 2022).
A fake energy crisis must be manufactured. Because from it flow the other crises and calamities that will destroy humanity as we know it. It is a deception which is a giant step in the direction of absolute tyranny. See this.
Everything depends on energy – fertilizer and food production, communications, water supply, manufacturing of metals, supply chains and much more.
Europe, may slide ever faster into self-generated oblivion. Europe has no raw materials to speak of, and most of the energy sources of greater Europe comes from Russia, which is “sanction-banned” from delivering fossil fuels to Europe.
Today the world still depends to 84% of all energy sources, on fossil fuel. Never mind that so far 26 UN Climate Conferences of the Parties (COP) – UNFCCC – have proclaimed to reduce the use of fossil fuel. Its pure talk. The well-off industrialized world still buys SUVs and at 3 liter-plus engine cars (1 out of 3 in Europe and North America) – and corporate execs travel in their private jets.
COP27 will take place from 6-18 November 2022 in Sharm el-Sheikh, Egypt. The world is holding its breath to find out what new “commitments” the political rulers will make.
An orchestrated wanton energy crisis, shutting down Europe’s industrial apparatus, means bankruptcies, job losses, poverty famine – outright misery. Once Europe is shuttered, reviving it may be next to impossible, or at best, a long and painful process.
Latest news – just in – the Netherlands is lifting her sanctions against Russia, to receive gas deliveries to alleviate the potential economic and human disasters of the coming winter. The Dutch may trigger a political awakening of other countries doing likewise. See video below or click here.
Food crises
Simultaneously, Monsanto, Bayer, Syngenta (ChemChina) are pushing their genetically modified food (GMO = genetically modified organisms) upon developing country governments, of which contract terms are not open to the public. This, accompanied by global grain trade conglomerates like Cargill, Louis Dreyfus and others, will lead to food manipulation and consequential food tyranny.
The result is targeted famine, misery and famine-induced diseases and death; a convenient instrument of population reduction. The key Gates-Rockefeller input to the Great Reset. See this for more details.
Health Tyranny
Not to forget are the plandemics – Bill Gates predicts many very serious ones. He doesn’t say, but if they are coming, they are laboratory made and will of course be followed by coerced mRNA vaxx campaigns. The plandemics and deadly vaxxes will further intimidate and decimate the population.
The ever-reoccurring plandemics will help bestowing WHO with the powers to decide over the world populations health, above and beyond sovereign countries Constitutions. WHO, with its 194 member countries, is not a real UN agency, but being funded by at least 70% private funders (mostly pharma-trust funds), is at best a private-public partnership organization.
As such it follows the mandate of private donors, playing a double role, through global vaxx-mandates shuffling billions of dollars into pharmaceutical “profit treasuries” – and making sure there is never a shortage of plandemics.
At present WHO is in the midst of debating – mostly behind closed doors – the Global Health Pact and the so-called Pandemic Treaty. If this Treaty is passed in one way or another, Dr. Tedros Adhanom Ghebreyesus, WHO’s Director-General, will have unprecedented power over all matters of health throughout the world.
On purpose, the media hardly talk about it. Don’t wake up a sleeping lion. In case the treaty passes, people will again be “stunned”, shocked and haplessly dumbfounded.
If not stopped by the member countries, and if the disastrous Covid management is any indication, WHO is hellbent to become the master of health tyranny, and as such, the ruler over life and death.
*
Climate Change
In parallel with crisis after crisis – comes the climate catastrophe – the so-called man-induced “climate change”.
Yes, climate change is man-induced, but not because of our civilization’s extreme thirst for fossil fuels and CO2 emissions, but because of highly sophisticated weather geoengineering. The exceedingly record-of-all-times hot and dry summer of the Global North, the extremely severe hurricanes and consequential floods, including extended disastrous monsoon rains in Pakistan – may be followed by a life-threatening northern cold winter.
Honoring the energy shortage narrative, indoor temps this winter must be kept at around 19 degrees C – or else. Transgressors are warned by many European governments of severe punishment.
Who controls the weather controls the people – said President Lyndon Johnson already in 1962. A recently released Pentagon paper aims at 2025 for total control of the weather, worldwide.
Severe weather phenomena – there are “indications” that we are living through weaponized geoengineering, the effects of which may be as deadly as nuclear war.
*
While all of this reads and sounds like a series of doomsday scenarios, there is a silver lining cyrcling the dark cloud. Mankind by nature is inventive. By becoming conscious of what is going on – in warp speed since the beginning of 2020 – men can stop the destruction. Men have always been ingenious, when forced to the extreme for survival. This is the moment.
*
Note to readers: Please click the share buttons above. Follow us on Instagram and Twitter and subscribe to our Telegram Channel. Feel free to repost and share widely Global Research articles.
Peter Koenig is a geopolitical analyst and a former Senior Economist at the World Bank and the World Health Organization (WHO), where he worked for over 30 years around the world. He lectures at universities in the US, Europe and South America. He writes regularly for online journals and is the author of Implosion – An Economic Thriller about War, Environmental Destruction and Corporate Greed; and co-author of Cynthia McKinney’s book “When China Sneezes: From the Coronavirus Lockdown to the Global Politico-Economic Crisis” (Clarity Press – November 1, 2020).
Peter is a Research Associate of the Centre for Research on Globalization (CRG). He is also is a non-resident Senior Fellow of the Chongyang Institute of Renmin University, Beijing.
The Worldwide Corona Crisis, Global Coup d’Etat Against Humanity
by Michel Chossudovsky
Michel Chossudovsky reviews in detail how this insidious project “destroys people’s lives”. He provides a comprehensive analysis of everything you need to know about the “pandemic” — from the medical dimensions to the economic and social repercussions, political underpinnings, and mental and psychological impacts.
“My objective as an author is to inform people worldwide and refute the official narrative which has been used as a justification to destabilize the economic and social fabric of entire countries, followed by the imposition of the “deadly” COVID-19 “vaccine”. This crisis affects humanity in its entirety: almost 8 billion people. We stand in solidarity with our fellow human beings and our children worldwide. Truth is a powerful instrument.”
ISBN: 978-0-9879389-3-0, Year: 2022, PDF Ebook, Pages: 164, 15 Chapters
As a means to reaching out to millions of people worldwide whose lives have been affected by the corona crisis, we have decided in the course of the next few weeks to distribute the eBook for FREE.
Próby [skuteczne] na Morzu Ochockim, 1971r. [ang.]
Something like this had been done before. In 1971, the American intelligence community learned from still undisclosed sources that two important units of the Russian Navy were communicating via an undersea cable buried in the Sea of Okhotsk, on Russia’s Far East Coast. The cable linked a regional Navy command to the mainland headquarters at Vladivostok.
A hand-picked team of Central Intelligence Agency and National Security Agency operatives was assembled somewhere in the Washington area, under deep cover, and worked out a plan, using Navy divers, modified submarines and a deep-submarine rescue vehicle, that succeeded, after much trial and error, in locating the Russian cable. The divers planted a sophisticated listening device on the cable that successfully intercepted the Russian traffic and recorded it on a taping system.
The NSA learned that senior Russian navy officers, convinced of the security of their communication link, chatted away with their peers without encryption. The recording device and its tape had to be replaced monthly and the project rolled on merrily for a decade until it was compromised by a forty-four-year-old civilian NSA technician named Ronald Pelton who was fluent in Russian. Pelton was betrayed by a Russian defector in 1985 and sentenced to prison. He was paid just $5,000 by the Russians for his revelations about the operation, along with $35,000 for other Russian operational data he provided that was never made public.
That underwater success, codenamed Ivy Bells, was innovative and risky, and produced invaluable intelligence about the Russian Navy’s intentions and planning.
The U.S. Navy’s Diving and Salvage Center can be found in a location as obscure as its name – down what was once a country lane in rural Panama City, a now-booming resort city in the southwestern panhandle of Florida, 70 miles south of the Alabama border. The center’s complex is as nondescript as its location—a drab concrete post-World War II structure that has the look of a vocational high school on the west side of Chicago. A coin-operated laundromat and a dance school are across what is now a four-lane road.
The center has been training highly skilled deep-water divers for decades who, once assigned to American military units worldwide, are capable of technical diving to do the good—using C4 explosives to clear harbors and beaches of debris and unexploded ordinance—as well as the bad, like blowing up foreign oil rigs, fouling intake valves for undersea power plants, destroying locks on crucial shipping canals. The Panama City center, which boasts the second largest indoor pool in America, was the perfect place to recruit the best, and most taciturn, graduates of the diving school who successfully did last summer what they had been authorized to do 260 feet under the surface of the Baltic Sea.
Last June, the Navy divers, operating under the cover of a widely publicized mid-summer NATO exercise known as BALTOPS 22, planted the remotely triggered explosives that, three months later, destroyed three of the four Nord Stream pipelines, according to a source with direct knowledge of the operational planning.
Two of the pipelines, which were known collectively as Nord Stream 1, had been providing Germany and much of Western Europe with cheap Russian natural gas for more than a decade. A second pair of pipelines, called Nord Stream 2, had been built but were not yet operational. Now, with Russian troops massing on the Ukrainian border and the bloodiest war in Europe since 1945 looming, President Joseph Biden saw the pipelines as a vehicle for Vladimir Putin to weaponize natural gas for his political and territorial ambitions.
Asked for comment, Adrienne Watson, a White House spokesperson, said in an email, “This is false and complete fiction.” Tammy Thorp, a spokesperson for the Central Intelligence Agency, similarly wrote: “This claim is completely and utterly false.”
Biden’s decision to sabotage the pipelines came after more than nine months of highly secret back and forth debate inside Washington’s national security community about how to best achieve that goal. For much of that time, the issue was not whether to do the mission, but how to get it done with no overt clue as to who was responsible.
There was a vital bureaucratic reason for relying on the graduates of the center’s hardcore diving school in Panama City. The divers were Navy only, and not members of America’s Special Operations Command, whose covert operations must be reported to Congress and briefed in advance to the Senate and House leadership—the so-called Gang of Eight. The Biden Administration was doing everything possible to avoid leaks as the planning took place late in 2021 and into the first months of 2022.
President Biden and his foreign policy team—National Security Adviser Jake Sullivan, Secretary of State Tony Blinken, and Victoria Nuland, the Undersecretary of State for Policy—had been vocal and consistent in their hostility to the two pipelines, which ran side by side for 750 miles under the Baltic Sea from two different ports in northeastern Russia near the Estonian border, passing close to the Danish island of Bornholm before ending in northern Germany.
The direct route, which bypassed any need to transit Ukraine, had been a boon for the German economy, which enjoyed an abundance of cheap Russian natural gas—enough to run its factories and heat its homes while enabling German distributors to sell excess gas, at a profit, throughout Western Europe. Action that could be traced to the administration would violate US promises to minimize direct conflict with Russia. Secrecy was essential.
From its earliest days, Nord Stream 1 was seen by Washington and its anti-Russian NATO partners as a threat to western dominance. The holding company behind it, Nord Stream AG, was incorporated in Switzerland in 2005 in partnership with Gazprom, a publicly traded Russian company producing enormous profits for shareholders which is dominated by oligarchs known to be in the thrall of Putin. Gazprom controlled 51 percent of the company, with four European energy firms—one in France, one in the Netherlands and two in Germany—sharing the remaining 49 percent of stock, and having the right to control downstream sales of the inexpensive natural gas to local distributors in Germany and Western Europe. Gazprom’s profits were shared with the Russian government, and state gas and oil revenues were estimated in some years to amount to as much as 45 percent of Russia’s annual budget.
America’s political fears were real: Putin would now have an additional and much-needed major source of income, and Germany and the rest of Western Europe would become addicted to low-cost natural gas supplied by Russia—while diminishing European reliance on America. In fact, that’s exactly what happened. Many Germans saw Nord Stream 1 as part of the deliverance of former Chancellor Willy Brandt’s famed Ostpolitik theory, which would enable postwar Germany to rehabilitate itself and other European nations destroyed in World War II by, among other initiatives, utilizing cheap Russian gas to fuel a prosperous Western European market and trading economy.
Nord Stream 1 was dangerous enough, in the view of NATO and Washington, but Nord Stream 2, whose construction was completed in September of 2021, would, if approved by German regulators, double the amount of cheap gas that would be available to Germany and Western Europe. The second pipeline also would provide enough gas for more than 50 percent of Germany’s annual consumption. Tensions were constantly escalating between Russia and NATO, backed by the aggressive foreign policy of the Biden Administration.
Opposition to Nord Stream 2 flared on the eve of the Biden inauguration in January 2021, when Senate Republicans, led by Ted Cruz of Texas, repeatedly raised the political threat of cheap Russian natural gas during the confirmation hearing of Blinken as Secretary of State. By then a unified Senate had successfully passed a law that, as Cruz told Blinken, “halted [the pipeline] in its tracks.” There would be enormous political and economic pressure from the German government, then headed by Angela Merkel, to get the second pipeline online.
Would Biden stand up to the Germans? Blinken said yes, but added that he had not discussed the specifics of the incoming President’s views. “I know his strong conviction that this is a bad idea, the Nord Stream 2,” he said. “I know that he would have us use every persuasive tool that we have to convince our friends and partners, including Germany, not to move forward with it.”
A few months later, as the construction of the second pipeline neared completion, Biden blinked. That May, in a stunning turnaround, the administration waived sanctions against Nord Stream AG, with a State Department official conceding that trying to stop the pipeline through sanctions and diplomacy had “always been a long shot.” Behind the scenes, administration officials reportedly urged Ukrainian President Volodymyr Zelensky, by then facing a threat of Russian invasion, not to criticize the move.
There were immediate consequences. Senate Republicans, led by Cruz, announced an immediate blockade of all of Biden’s foreign policy nominees and delayed passage of the annual defense bill for months, deep into the fall. Politico later depicted Biden’s turnabout on the second Russian pipeline as “the one decision, arguably more than the chaotic military withdrawal from Afghanistan, that has imperiled Biden’s agenda.”
The administration was floundering, despite getting a reprieve on the crisis in mid-November, when Germany’s energy regulators suspended approval of the second Nord Stream pipeline. Natural gas prices surged 8% within days, amid growing fears in Germany and Europe that the pipeline suspension and the growing possibility of a war between Russia and Ukraine would lead to a very much unwanted cold winter. It was not clear to Washington just where Olaf Scholz, Germany’s newly appointed chancellor, stood. Months earlier, after the fall of Afghanistan, Scholtz had publicly endorsed French President Emmanuel Macron’s call for a more autonomous European foreign policy in a speech in Prague—clearly suggesting less reliance on Washington and its mercurial actions.
Throughout all of this, Russian troops had been steadily and ominously building up on the borders of Ukraine, and by the end of December more than 100,000 soldiers were in position to strike from Belarus and Crimea. Alarm was growing in Washington, including an assessment from Blinken that those troop numbers could be “doubled in short order.”
The administration’s attention once again was focused on Nord Stream. As long as Europe remained dependent on the pipelines for cheap natural gas, Washington was afraid that countries like Germany would be reluctant to supply Ukraine with the money and weapons it needed to defeat Russia.
It was at this unsettled moment that Biden authorized Jake Sullivan to bring together an interagency group to come up with a plan.
All options were to be on the table. But only one would emerge.
PLANNING
In December of 2021, two months before the first Russian tanks rolled into Ukraine, Jake Sullivan convened a meeting of a newly formed task force—men and women from the Joint Chiefs of Staff, the CIA, and the State and Treasury Departments—and asked for recommendations about how to respond to Putin’s impending invasion.
It would be the first of a series of top-secret meetings, in a secure room on a top floor of the Old Executive Office Building, adjacent to the White House, that was also the home of the President’s Foreign Intelligence Advisory Board (PFIAB). There was the usual back and forth chatter that eventually led to a crucial preliminary question: Would the recommendation forwarded by the group to the President be reversible—such as another layer of sanctions and currency restrictions—or irreversible—that is, kinetic actions, which could not be undone?
What became clear to participants, according to the source with direct knowledge of the process, is that Sullivan intended for the group to come up with a plan for the destruction of the two Nord Stream pipelines—and that he was delivering on the desires of the President.
Over the next several meetings, the participants debated options for an attack. The Navy proposed using a newly commissioned submarine to assault the pipeline directly. The Air Force discussed dropping bombs with delayed fuses that could be set off remotely. The CIA argued that whatever was done, it would have to be covert. Everyone involved understood the stakes. “This is not kiddie stuff,” the source said. If the attack were traceable to the United States, “It’s an act of war.”
At the time, the CIA was directed by William Burns, a mild-mannered former ambassador to Russia who had served as deputy secretary of state in the Obama Administration. Burns quickly authorized an Agency working group whose ad hoc members included—by chance—someone who was familiar with the capabilities of the Navy’s deep-sea divers in Panama City. Over the next few weeks, members of the CIA’s working group began to craft a plan for a covert operation that would use deep-sea divers to trigger an explosion along the pipeline.
Something like this had been done before. In 1971, the American intelligence community learned from still undisclosed sources that two important units of the Russian Navy were communicating via an undersea cable buried in the Sea of Okhotsk, on Russia’s Far East Coast. The cable linked a regional Navy command to the mainland headquarters at Vladivostok.
A hand-picked team of Central Intelligence Agency and National Security Agency operatives was assembled somewhere in the Washington area, under deep cover, and worked out a plan, using Navy divers, modified submarines and a deep-submarine rescue vehicle, that succeeded, after much trial and error, in locating the Russian cable. The divers planted a sophisticated listening device on the cable that successfully intercepted the Russian traffic and recorded it on a taping system.
The NSA learned that senior Russian navy officers, convinced of the security of their communication link, chatted away with their peers without encryption. The recording device and its tape had to be replaced monthly and the project rolled on merrily for a decade until it was compromised by a forty-four-year-old civilian NSA technician named Ronald Pelton who was fluent in Russian. Pelton was betrayed by a Russian defector in 1985 and sentenced to prison. He was paid just $5,000 by the Russians for his revelations about the operation, along with $35,000 for other Russian operational data he provided that was never made public.
That underwater success, codenamed Ivy Bells, was innovative and risky, and produced invaluable intelligence about the Russian Navy’s intentions and planning.
Still, the interagency group was initially skeptical of the CIA’s enthusiasm for a covert deep-sea attack. There were too many unanswered questions. The waters of the Baltic Sea were heavily patrolled by the Russian navy, and there were no oil rigs that could be used as cover for a diving operation. Would the divers have to go to Estonia, right across the border from Russia’s natural gas loading docks, to train for the mission? “It would be a goat fuck,” the Agency was told.
Throughout “all of this scheming,” the source said, “some working guys in the CIA and the State Department were saying, ‘Don’t do this. It’s stupid and will be a political nightmare if it comes out.’”
Nevertheless, in early 2022, the CIA working group reported back to Sullivan’s interagency group: “We have a way to blow up the pipelines.”
What came next was stunning. On February 7, less than three weeks before the seemingly inevitable Russian invasion of Ukraine, Biden met in his White House office with German Chancellor Olaf Scholz, who, after some wobbling, was now firmly on the American team.
Twenty days earlier, Undersecretary Nuland had delivered essentially the same message at a State Department briefing, with little press coverage. “I want to be very clear to you today,” she said in response to a question. “If Russia invades Ukraine, one way or another Nord Stream 2 will not move forward.”
Several of those involved in planning the pipeline mission were dismayed by what they viewed as indirect references to the attack.
“It was like putting an atomic bomb on the ground in Tokyo and telling the Japanese that we are going to detonate it,” the source said. “The plan was for the options to be executed post invasion and not advertised publicly. Biden simply didn’t get it or ignored it.”
Biden’s and Nuland’s indiscretion, if that is what it was, might have frustrated some of the planners. But it also created an opportunity. According to the source, some of the senior officials of the CIA determined that blowing up the pipeline “no longer could be considered a covert option because the President just announced that we knew how to do it.”
The plan to blow up Nord Stream 1 and 2 was suddenly downgraded from a covert operation requiring that Congress be informed to one that was deemed as a highly classified intelligence operation with U.S. military support. Under the law, the source explained, “There was no longer a legal requirement to report the operation to Congress. All they had to do now is just do it—but it still had to be secret. The Russians have superlative surveillance of the Baltic Sea.”
The Agency working group members had no direct contact with the White House, and were eager to find out if the President meant what he’d said—that is, if the mission was now a go. The source recalled, “Bill Burns comes back and says, ‘Do it.’”
“The Norwegian navy was quick to find the right spot, in the shallow water a few miles off Denmark’s Bornholm Island . . .”
THE OPERATION
Norway was the perfect place to base the mission.
In the past few years of East-West crisis, the U.S. military has vastly expanded its presence inside Norway, whose western border runs 1,400 miles along the north Atlantic Ocean and merges above the Arctic Circle with Russia. The Pentagon has created high paying jobs and contracts, amid some local controversy, by investing hundreds of millions of dollars to upgrade and expand American Navy and Air Force facilities in Norway. The new works included, most importantly, an advanced synthetic aperture radar far up north that was capable of penetrating deep into Russia and came online just as the American intelligence community lost access to a series of long-range listening sites inside China.
In return, the Norwegian government angered liberals and some moderates in its parliament last November by passing the Supplementary Defense Cooperation Agreement (SDCA). Under the new deal, the U.S. legal system would have jurisdiction in certain “agreed areas” in the North over American soldiers accused of crimes off base, as well as over those Norwegian citizens accused or suspected of interfering with the work at the base.
Norway was one of the original signatories of the NATO Treaty in 1949, in the early days of the Cold War. Today, the supreme commander of NATO is Jens Stoltenberg, a committed anti-communist, who served as Norway’s prime minister for eight years before moving to his high NATO post, with American backing, in 2014. He was a hardliner on all things Putin and Russia who had cooperated with the American intelligence community since the Vietnam War. He has been trusted completely since. “He is the glove that fits the American hand,” the source said.
Back in Washington, planners knew they had to go to Norway. “They hated the Russians, and the Norwegian navy was full of superb sailors and divers who had generations of experience in highly profitable deep-sea oil and gas exploration,” the source said. They also could be trusted to keep the mission secret. (The Norwegians may have had other interests as well. The destruction of Nord Stream—if the Americans could pull it off—would allow Norway to sell vastly more of its own natural gas to Europe.)
Sometime in March, a few members of the team flew to Norway to meet with the Norwegian Secret Service and Navy. One of the key questions was where exactly in the Baltic Sea was the best place to plant the explosives. Nord Stream 1 and 2, each with two sets of pipelines, were separated much of the way by little more than a mile as they made their run to the port of Greifswald in the far northeast of Germany.
The Norwegian navy was quick to find the right spot, in the shallow waters of the Baltic sea a few miles off Denmark’s Bornholm Island. The pipelines ran more than a mile apart along a seafloor that was only 260 feet deep. That would be well within the range of the divers, who, operating from a Norwegian Alta class mine hunter, would dive with a mixture of oxygen, nitrogen and helium streaming from their tanks, and plant shaped C4 charges on the four pipelines with concrete protective covers. It would be tedious, time consuming and dangerous work, but the waters off Bornholm had another advantage: there were no major tidal currents, which would have made the task of diving much more difficult.
After a bit of research, the Americans were all in.
At this point, the Navy’s obscure deep-diving group in Panama City once again came into play. The deep-sea schools at Panama City, whose trainees participated in Ivy Bells, are seen as an unwanted backwater by the elite graduates of the Naval Academy in Annapolis, who typically seek the glory of being assigned as a Seal, fighter pilot, or submariner. If one must become a “Black Shoe”—that is, a member of the less desirable surface ship command—there is always at least duty on a destroyer, cruiser or amphibious ship. The least glamorous of all is mine warfare. Its divers never appear in Hollywood movies, or on the cover of popular magazines.
“The best divers with deep diving qualifications are a tight community, and only the very best are recruited for the operation and told to be prepared to be summoned to the CIA in Washington,” the source said.
The Norwegians and Americans had a location and the operatives, but there was another concern: any unusual underwater activity in the waters off Bornholm might draw the attention of the Swedish or Danish navies, which could report it.
Denmark had also been one of the original NATO signatories and was known in the intelligence community for its special ties to the United Kingdom. Sweden had applied for membership into NATO, and had demonstrated its great skill in managing its underwater sound and magnetic sensor systems that successfully tracked Russian submarines that would occasionally show up in remote waters of the Swedish archipelago and be forced to the surface.
The Norwegians joined the Americans in insisting that some senior officials in Denmark and Sweden had to be briefed in general terms about possible diving activity in the area. In that way, someone higher up could intervene and keep a report out of the chain of command, thus insulating the pipeline operation. “What they were told and what they knew were purposely different,” the source told me. (The Norwegian embassy, asked to comment on this story, did not respond.)
The Norwegians were key to solving other hurdles. The Russian navy was known to possess surveillance technology capable of spotting, and triggering, underwater mines. The American explosive devices needed to be camouflaged in a way that would make them appear to the Russian system as part of the natural background—something that required adapting to the specific salinity of the water. The Norwegians had a fix.
The Norwegians also had a solution to the crucial question of when the operation should take place. Every June, for the past 21 years, the American Sixth Fleet, whose flagship is based in Gaeta, Italy, south of Rome, has sponsored a major NATO exercise in the Baltic Sea involving scores of allied ships throughout the region. The current exercise, held in June, would be known as Baltic Operations 22, or BALTOPS 22. The Norwegians proposed this would be the ideal cover to plant the mines.
The Americans provided one vital element: they convinced the Sixth Fleet planners to add a research and development exercise to the program. The exercise, as made public by the Navy, involved the Sixth Fleet in collaboration with the Navy’s “research and warfare centers.” The at-sea event would be held off the coast of Bornholm Island and involve NATO teams of divers planting mines, with competing teams using the latest underwater technology to find and destroy them.
It was both a useful exercise and ingenious cover. The Panama City boys would do their thing and the C4 explosives would be in place by the end of BALTOPS22, with a 48-hour timer attached. All of the Americans and Norwegians would be long gone by the first explosion.
The days were counting down. “The clock was ticking, and we were nearing mission accomplished,” the source said.
And then: Washington had second thoughts. The bombs would still be planted during BALTOPS, but the White House worried that a two-day window for their detonation would be too close to the end of the exercise, and it would be obvious that America had been involved.
Instead, the White House had a new request: “Can the guys in the field come up with some way to blow the pipelines later on command?”
Some members of the planning team were angered and frustrated by the President’s seeming indecision. The Panama City divers had repeatedly practiced planting the C4 on pipelines, as they would during BALTOPS, but now the team in Norway had to come up with a way to give Biden what he wanted—the ability to issue a successful execution order at a time of his choosing.
Being tasked with an arbitrary, last-minute change was something the CIA was accustomed to managing. But it also renewed the concerns some shared over the necessity, and legality, of the entire operation.
The President’s secret orders also evoked the CIA’s dilemma in the Vietnam War days, when President Johnson, confronted by growing anti-Vietnam War sentiment, ordered the Agency to violate its charter—which specifically barred it from operating inside America—by spying on antiwar leaders to determine whether they were being controlled by Communist Russia.
The agency ultimately acquiesced, and throughout the 1970s it became clear just how far it had been willing to go. There were subsequent newspaper revelations in the aftermath of the Watergate scandals about the Agency’s spying on American citizens, its involvement in the assassination of foreign leaders and its undermining of the socialist government of Salvador Allende.
Those revelations led to a dramatic series of hearings in the mid-1970s in the Senate, led by Frank Church of Idaho, that made it clear that Richard Helms, the Agency director at the time, accepted that he had an obligation to do what the President wanted, even if it meant violating the law.
In unpublished, closed-door testimony, Helms ruefully explained that “you almost have an Immaculate Conception when you do something” under secret orders from a President. “Whether it’s right that you should have it, or wrong that you shall have it, [the CIA] works under different rules and ground rules than any other part of the government.” He was essentially telling the Senators that he, as head of the CIA, understood that he had been working for the Crown, and not the Constitution.
The Americans at work in Norway operated under the same dynamic, and dutifully began working on the new problem—how to remotely detonate the C4 explosives on Biden’s order. It was a much more demanding assignment than those in Washington understood. There was no way for the team in Norway to know when the President might push the button. Would it be in a few weeks, in many months or in half a year or longer?
The C4 attached to the pipelines would be triggered by a sonar buoy dropped by a plane on short notice, but the procedure involved the most advanced signal processing technology. Once in place, the delayed timing devices attached to any of the four pipelines could be accidentally triggered by the complex mix of ocean background noises throughout the heavily trafficked Baltic Sea—from near and distant ships, underwater drilling, seismic events, waves and even sea creatures. To avoid this, the sonar buoy, once in place, would emit a sequence of unique low frequency tonal sounds—much like those emitted by a flute or a piano—that would be recognized by the timing device and, after a pre-set hours of delay, trigger the explosives. (“You want a signal that is robust enough so that no other signal could accidentally send a pulse that detonated the explosives,” I was told by Dr. Theodore Postol, professor emeritus of science, technology and national security policy at MIT. Postol, who has served as the science adviser to the Pentagon’s Chief of Naval Operations, said the issue facing the group in Norway because of Biden’s delay was one of chance: “The longer the explosives are in the water the greater risk there would be of a random signal that would launch the bombs.”)
On September 26, 2022, a Norwegian Navy P8 surveillance plane made a seemingly routine flight and dropped a sonar buoy. The signal spread underwater, initially to Nord Stream 2 and then on to Nord Stream 1. A few hours later, the high-powered C4 explosives were triggered and three of the four pipelines were put out of commission. Within a few minutes, pools of methane gas that remained in the shuttered pipelines could be seen spreading on the water’s surface and the world learned that something irreversible had taken place.
FALLOUT
In the immediate aftermath of the pipeline bombing, the American media treated it like an unsolved mystery. Russia was repeatedly cited as a likely culprit, spurred on by calculated leaks from the White House—but without ever establishing a clear motive for such an act of self-sabotage, beyond simple retribution. A few months later, when it emerged that Russian authorities had been quietly getting estimates for the cost to repair the pipelines, the New York Times described the news as “complicating theories about who was behind” the attack. No major American newspaper dug into the earlier threats to the pipelines made by Biden and Undersecretary of State Nuland.
While it was never clear why Russia would seek to destroy its own lucrative pipeline, a more telling rationale for the President’s action came from Secretary of State Blinken.
Asked at a press conference last September about the consequences of the worsening energy crisis in Western Europe, Blinken described the moment as a potentially good one:
“It’s a tremendous opportunity to once and for all remove the dependence on Russian energy and thus to take away from Vladimir Putin the weaponization of energy as a means of advancing his imperial designs. That’s very significant and that offers tremendous strategic opportunity for the years to come, but meanwhile we’re determined to do everything we possibly can to make sure the consequences of all of this are not borne by citizens in our countries or, for that matter, around the world.”
More recently, Victoria Nuland expressed satisfaction at the demise of the newest of the pipelines. Testifying at a Senate Foreign Relations Committee hearing in late January she told Senator Ted Cruz, “Like you, I am, and I think the Administration is, very gratified to know that Nord Stream 2 is now, as you like to say, a hunk of metal at the bottom of the sea.”
The source had a much more streetwise view of Biden’s decision to sabotage more than 1500 miles of Gazprom pipeline as winter approached. “Well,” he said, speaking of the President, “I gotta admit the guy has a pair of balls. He said he was going to do it, and he did.”
Asked why he thought the Russians failed to respond, he said cynically, “Maybe they want the capability to do the same things the U.S. did.
“It was a beautiful cover story,” he went on. “Behind it was a covert operation that placed experts in the field and equipment that operated on a covert signal.
Jedną z bardziej interesujących historii, które wypłynęły w zeszłym tygodniu z „ula szumowin i łajdaków” z Davos, była zapowiedź Samanthy Power, administratora waszyngtońskiego ramienia soft power, USAID, że Waszyngton ma nadzieję na powtórzenie „sukcesu” ukraińskiej aplikacji dla e-administracji, Diia, w innych krajach na całym świecie.
−∗−
Tłumaczenie artykułu z serwisu Naked Capitalism omawiającego plany elit z Davos dotyczące szerokiego zastosowania w wielu krajach, opracowanej na Ukrainie platformy dla e-administracji DIIA. /AlterCabrio – ekspedyt.org/
___________***___________
USAID po cichu ujawnia plany eksportu ukraińskiego modelu zarządzania cyfrowego na cały świat
=============================
Hurtowa cyfryzacja usług rządowych na Ukrainie miała miejsce jeszcze przed wojną, ale w odwiecznym duchu, by nigdy nie zmarnować dobrego kryzysu oraz przy wsparciu finansowym USAID i UE. Od tego czasu została znacznie rozszerzona.
Jedną z bardziej interesujących historii, które wypłynęły w zeszłym tygodniu z „ula szumowin i łajdaków” z Davos, była zapowiedź Samanthy Power, administratora waszyngtońskiego ramienia soft power, USAID, że Waszyngton ma nadzieję na powtórzenie „sukcesu” ukraińskiej aplikacji dla e-administracji, Diia, w innych krajach na całym świecie. Pomimo swojej wartości informacyjnej, historia była ledwie wspomniana w głównym nurcie czy w mediach finansowych. W rzeczywistości jedyną relacją, jaką mogłem znaleźć, był artykuł w Axios, którego autor przeprowadził wywiad z S. Power na marginesie dorocznej imprezy WEF.
Ale najpierw film promocyjny oznaczony na Twitterze przez brytyjską grupę kampanii Stop Common Pass:
[jest w oryginale md]
I dalej w artykule z Axios:
[Samantha] Power postrzega to jako część większych wysiłków, aby pomóc demokratycznym reformatorom na całym świecie w zapewnieniu korzyści swoim obywatelom i mówi, że kraje zostaną odpowiednio wybrane.
„Chcemy przyjrzeć się jasnym punktom, krajom, które są zaangażowane w przejrzystość i program antykorupcyjny, które przeciwstawiają się światowym trendom” – powiedziała Power. Zauważyła, że reformatorski rząd Mołdawii już wyraził zainteresowanie ukraińskim podejściem do e-administracji.
Power ma również nadzieję na partnerstwo z krajami globalnego południa. Powiedziała, że biorąc pod uwagę obecne „trudności gospodarcze”, nawet przywódcy, którzy pracują nad wyeliminowaniem korupcji i poprawą rządów, mogą mieć trudności z poprawą życia swoich obywateli. Argumentowała, że aplikacja, która pozwala obywatelom składać deklaracje podatkowe lub uzyskiwać dostęp do aktów urodzenia bez czekania godzinami w kolejce, może być namacalną poprawą.
Kijów już w grudniu podpisał DTA [digital trade agreement] czyli Cyfrową Umowę Handlową (tak, one istnieją) z rządem Wielkiej Brytanii. Umowa ta obejmuje zobowiązanie do współpracy nad tożsamością cyfrową, o czym pisałem w artykule “Against Backdrop of War, Rolling Blackouts and Internet Outages, Ukraine Is Trying to Digitize Everything“ [Na tle wojny, ciągłych awarii i przerw w dostępie do internetu Ukraina próbuje zdigitalizować wszystko].
Teraz Ukraina jest „chętna do dzielenia się” z innymi krajami podejściem i technologią, którą opracowała dla e-administracji. A będzie wspierana w tym przedsięwzięciu przez USAID czyli Amerykańską Agencję ds. Rozwoju Międzynarodowego.
Jednym z krajów, które obecnie pracują nad replikacją ukraińskiego systemu identyfikacji cyfrowej jest Estonia, która już jest jednym z najbardziej zdigitalizowanych krajów na świecie. Jak zauważyła premier Estonii Kaja Kallas, posunięcie to stanowi „nowy rozdział” w cyfrowej współpracy obu krajów.
Finansowanie z USA i UE w działaniu
Cyfryzacja usług rządowych na Ukrainie poprzedza konflikt z Rosją, ale w odwiecznym duchu, by nigdy nie zmarnować dobrego kryzysu, od rozpoczęcia działań wojennych została ona znacznie rozszerzona. Tak jak teatry działań wojennych w Iraku i Afganistanie służyły jako poligon doświadczalny dla masowego gromadzenia i przechowywania wrażliwych danych biometrycznych, z których część wpadła w ręce talibów, gdy Stany Zjednoczone opuściły Afganistan, teraz rozdarta wojną Ukraina jest wykorzystywana do pilotowania szybkiej budowy wszechstronnego cyfrowego systemu zarządzania.
Pomimo faktu, że sieć energetyczna Ukrainy została zdziesiątkowana przez chirurgiczne ataki rosyjskie, co spowodowało coraz bardziej powszechne przerwy w dostawie prądu, jej bank centralny również nie może się doczekać wprowadzenia własnej waluty cyfrowej, tak zwanej e-hryvny. W zeszłym tygodniu w Davos Minister Transformacji Cyfrowej Ukrainy Mychajło Fiedorow (który jest także wicepremierem, a także absolwentem programu Młodych Globalnych Liderów Światowego Forum Ekonomicznego) zgłosił się na ochotnika jako pierwszy użytkownik.
„Dwa tygodnie temu widziałem pilota elektronicznej e-hryvny na Ukrainie”, powiedział o planach emisji CBDC w połączeniu z zajmującą się kryptowalutami i pochodzącą z San Francisco organizacją non-profit, Stellar Development Foundation. „Planuję zostać pierwszym testowym użytkownikiem elektronicznej hrywny i planuję otrzymywać wynagrodzenie w e-hrywnach.”
Uruchomiona w lutym 2020r. przez Ministerstwo Transformacji Cyfrowej, które samo powstało pod koniec 2019r., platforma Diia służy do zapewniania publicznego dostępu do większości usług rządowych on-line. W sumie ma dziewięć cyfrowych danych uwierzytelniających: dowód osobisty, certyfikat dostawcy tożsamości (IDP) umożliwiający dostęp do sieci, akt urodzenia, paszport, prawo jazdy, numer podatkowy, legitymację studencką i dowód rejestracyjny pojazdu.
Platforma jest częściowo finansowana z unijnej inicjatywy eu4digital, która, jak sama mówi, „ma na celu rozszerzenie korzyści płynących z jednolitego rynku cyfrowego Unii Europejskiej na kraje Partnerstwa Wschodniego, kierując wsparcie UE na rozwój potencjału cyfrowej gospodarki i społeczeństwa, aby przyczynić się do wzrostu gospodarczego, stworzenia większej ilości miejsc pracy, poprawy poziomu życia ludzi i biznesu”. UE pracuje również pełną parą, aby do 2024r. uruchomić własny system tożsamości cyfrowej, tzw. „eID”.
Ukraińskie Ministerstwo Transformacji Cyfrowej również otrzymało finansowanie początkowe od USAID, aby pomóc mu uruchomić system Diia i wzmocnić jego cyberbezpieczeństwo. Następnie, po rozpoczęciu wojny, ministerstwo otrzymało kolejny zastrzyk funduszy (8,5 miliona dolarów), jako pomoc w rozszerzeniu usług aplikacji. Teraz USAID wlewa dodatkowe 650 000 dolarów w Diię, co jest raczej marną kwotą. Ale inicjatywa prawie na pewno będzie otrzymywać fundusze z innych źródeł.
Oczywistym celem USAID jest eksport ukraińskiego modelu zarządzania cyfrowego do innych krajów, zarówno w Europie, jak i na globalnym południu. Aby rozpocząć ten proces, administratorka USAID Samantha Power i minister transformacji cyfrowej Ukrainy spotkali się w Davos, aby omówić ten pomysł z kilkoma krajami i potencjalnymi partnerami z sektora prywatnego, którzy mogliby pomóc w jego skalowaniu.
„Państwo w smartfonie”
Ostatecznym celem Diia – co po ukraińsku oznacza „działanie” i jest skrótem od derzhava i ia – „państwo i ja” – jest cyfryzacja i automatyzacja wszystkich usług rządowych w ramach koncepcji „państwo w smartfonie” prezydenta Wołodymyra Zełenskiego.
„Dla obywateli administracja powinna być tylko usługą – prostą, ale przede wszystkim zrozumiałą” – powiedział Zełenski na początku prezentacji Diia na początku 2020 roku. „Ogólnie rzecz biorąc, naszym celem jest, aby wszystkie relacje z państwem można było przeprowadzić za pomocą zwykłego smartfona i Internetu. W szczególności głosowanie. To jest nasze marzenie, które zrealizujemy podczas wyborów prezydenckich, parlamentarnych czy samorządowych. To jest wyzwanie. Ambitne, ale osiągalne”.
I wyjątkowo niebezpieczne, zwłaszcza w kraju o tak kruchym, dysfunkcjonalnym i nękanym korupcją systemie rządzenia. Jak ostrzega grupa ukraińskich analityków ds. cyberbezpieczeństwa, zezwolenie na używanie aplikacji Diia do celów głosowania to katastrofa, która może się wydarzyć. Analitycy powołują się na list otwarty wysłany przez American Association of the Advancement of Science do gubernatorów, sekretarzy stanu i komisji wyborczych USA w kwietniu 2020r., wzywający ich do „powstrzymania się od zezwalania na korzystanie z jakiegokolwiek internetowego systemu głosowania”.
Podpisany przez amerykańskie organizacje badawcze, naukowców i światowej sławy ekspertów, w tym Bruce’a Schneiera, technologa na rzecz interesu publicznego, Martina Hellmana, kryptologa i matematyka ze Stanford, list stwierdza, że w tym momencie „głosowanie przez Internet w Stanach Zjednoczonych nie jest bezpiecznym rozwiązaniem do głosowania i nie będzie w dającej się przewidzieć przyszłości. Podczas głosowania internetowego nadal możliwe są potencjalnie niewykrywalne manipulacje głosami oraz liczne luki w zabezpieczeniach, w tym ataki typu „denial of service” [blokada usług], włamania przy użyciu złośliwego oprogramowania i masowe naruszenia prywatności”.
Jak zauważają ukraińscy analitycy, tylko jeden kraj zachodni posunął się tak daleko, by przeprowadzić wybory krajowe on-line — Estonia — i to po 20 latach starannego opracowywania modelu głosowania pod okiem społeczeństwa obywatelskiego, partii politycznych i przedstawicieli UE:
Po drodze wykryto wiele krytycznych luk w systemie głosowania on-line, a najlepsi eksperci stale go ulepszają. Działa, ponieważ obywatele estońscy mają nieprawdopodobnie wysokie zaufanie do swojego rządu, a jego podstawa metodologiczna jest w jaskrawym kontraście z metodologią Diia.
Analitycy zgłaszają cały szereg innych problemów z aplikacją Diia, w tym poważne defekty w architekturze aplikacji, jej potencjał do wykorzystania w defraudacjach i oszustwach, brak możliwości wyłączenia konta, jej skutki wykluczające (niektórych obywateli nie stać lub nie wiedzą, jak korzystać z aplikacji Diia), podatność na włamania i cyberataki, zależność od połączenia internetowego i oczywiście funkcjonującej sieci energetycznej (na Ukrainie to nie jest zapewnione, ani obecnie, ani w dającej się przewidzieć przyszłości) oraz brak przejrzystości i odpowiedzialności organizacji obsługujących aplikację. Aplikacja tworzy również nadmiernie scentralizowaną formę zarządzania, a także nienaturalny monopol.
Zdigitalizowane, sprywatyzowane, zautomatyzowane i zlecone na zewnątrz
Celem rządu Zełenskiego jest stworzenie systemu identyfikacji cyfrowej, który w ciągu trzech lat uczyni Ukrainę najbardziej „wygodnym” państwem na świecie, działając jak dostawca usług cyfrowych, jak opisał to Fiedorow uczestnikom edycji programu WEF Young Global Leaders w 2021, którego sam jest wychowankiem. „Kształtujemy wizję powojennego rządu” – powiedział. W tej wizji administracja zostanie zdigitalizowana, sprywatyzowana, zautomatyzowana i zlecona podmiotom zewnętrznym [outsourced]:
Rząd musi stać się elastyczny i mobilny jak firma informatyczna, zautomatyzować wszystkie funkcje i usługi, znacząco zmienić strukturę, zredukować 60% urzędników, wprowadzić prywatyzację na dużą skalę i outsourcing funkcji administracjnych. Nawet w urzędzie celnym. Tylko taki rząd będzie w stanie przeprowadzić szybkie i odważne reformy odbudowujące kraj i zapewnić szybki rozwój.
Ten szybki rozwój najwyraźniej zostanie osiągnięty dzięki wielu partnerstwom publiczno-prywatnym, dla których Światowe Forum Ekonomiczne jest wiodącym na świecie swatem. Tylko w tym tygodniu Zełenski złożył podziękowania i pochwały amerykańskim korporacjom, w tym Goldman Sachs, BlackRock, JP Morgan, Westinghouse i Starlink, za inwestowanie na Ukrainie, gdzie „bronimy”, jak powiedział, „wolności i własności”. Jednocześnie jego rząd opycha [flog] najcenniejsze składowe majątku kraju zagranicznym firmom i inwestorom, głównie z USA i Europy, w cenie centów za dolara.
To krótkie przemówienie brzmi jak oda do broni, wojny i Wall Street. Noszące tytuł „Po zakończeniu wojny amerykański biznes może stać się lokomotywą globalnego wzrostu gospodarczego”, zawierało następujące dwa akapity:
Udało nam się już przyciągnąć uwagę i nawiązać współpracę z takimi gigantami międzynarodowego świata finansowego i inwestycyjnego jak Black Rock, J.P. Morgan czy Goldman Sachs. Takie amerykańskie marki jak Starlink czy Westinghouse stały się już częścią naszej ukraińskiej drogi. Wasze genialne systemy obronne – takie jak HIMARS czy Bradleys – już łączą naszą historię wolności z waszymi przedsięwzięciami. Czekamy na Patrioty. Uważnie przyglądamy się Abramsom…
I każdy może robić wielkie interesy, współpracując z Ukrainą. We wszystkich sektorach – od broni i obrony po budownictwo, od komunikacji po rolnictwo, od transportu po IT, od banków po medycynę.
Innymi słowy, zbliża się kolejny plan Marshalla XXI wieku. Poprzez uzbrojenie i ostateczną „odbudowę” (ha!) Ukrainy, niezliczone miliardy dolarów, euro i funtów zostaną, parafrazując Juliana Assange’a, „wypłukane” z systemów podatkowych Stanów Zjednoczonych, Europy i Wielkiej Brytanii i z powrotem w ręce ponadnarodowej elity.
Abyśmy nie zapomnieli (jak wydaje się, że większość decydentów politycznych i opiniotwórczych na Zachodzie wygodnie to zrobiła), przed wybuchem wojny o Ukrainie otwarcie mówiono, że jest jednym z najbardziej skorumpowanych krajów w Europie. W Indeksie Percepcji Korupcji Transparency International w 2021r. Ukraina zajęła drugie miejsce pod względem korupcji w Europie, po Rosji. We wrześniu 2021r., zaledwie pięć miesięcy przed rozpoczęciem działań wojennych, Trybunał Obrachunkowy UE stwierdził, że wielka korupcja i zawłaszczanie państwa są nadal szeroko rozpowszechnione na Ukrainie, pomimo wszystkich miliardów pomocy napływających do kraju:
Wielka korupcja i zawłaszczanie państwa są powszechne na Ukrainie. Nie tylko utrudniają konkurencję i wzrost, ale także szkodzą procesowi demokratycznemu. W wyniku korupcji co roku traci się dziesiątki miliardów euro.
Oczywiście endemiczna korupcja nie zniknęła. Tylko w ubiegłym tygodniu pięciu wojewodów, czterech wiceministrów, dwóch szefów agencji rządowej, zastępca szefa administracji prezydenckiej i zastępca prokuratora generalnego złożyli rezygnacje (lub zostali zwolnieni, w zależności od źródła) w związku z zarzutami o szerzące się przekupstwa i sprzeniewierzenia funduszy publicznych. Być może najbardziej godne potępienia jest to, że urzędnicy Ministerstwa Obrony są oskarżeni o kupowanie żywności dla żołnierzy po mocno zawyżonych cenach, a następnie zagarnianie różnicy.
Mimo to rząd Zełenskiego otrzymuje więcej pieniędzy na pomoc wojskową niż kiedykolwiek wcześniej. Jednocześnie USAID przedstawia głęboko wadliwy system zarządzania cyfrowego jako wzór do naśladowania dla innych rządów. Jak zauważa nawet artykuł w Axios, eksportowanie aplikacji Diia na cały świat budzi potencjalne obawy dotyczące bezpieczeństwa i prywatności:
Nietrudno wyobrazić sobie rząd używający takiej aplikacji do śledzenia ruchów i działań obywateli lub manipulowania świadczeniem usług rządowych za pośrednictwem aplikacji w celu uzyskania korzyści politycznych.
Istnieje oczywiście wiele innych problemów, w tym ochrona danych, kruchość systemu i niezliczone zagrożenia, jakie tożsamość cyfrowa, systemy nadzoru i płatności stwarzają dla podstawowych praw i wolności człowieka. W czerwcu zeszłego roku Centrum Praw Człowieka i Globalnej Sprawiedliwości (CHRGJ) NYU School of Law ostrzegło, że inwestowanie w systemy tożsamości cyfrowej grozi „brukowaniem cyfrowej drogi do piekła”.
W swoim wywiadzie dla Axios Samantha Power odrzuciła te obawy. Pomimo że przyznaje, iż niektóre kwestie nie zostały jeszcze przemyślane i podkreśla potrzebę podejścia do projektu z „oczami otwartymi na ryzyko związane z technologią i zarządzaniem”, uważa jednocześnie, że replikacja modelu Diia będzie z ogólną korzyścią netto dla usług, wzrostu gospodarczego i przejrzystości rządów w innych państwach-klientach USA.
CBDC czyli ostateczna kontrola nad stadem Jeśli CBDC ostatecznie stanie się nowym systemem monetarnym, jego podstawowe cechy sprawią, że światowe rządy nie będą już potrzebować czegoś takiego jak globalny kryzys zdrowotny, aby drukować pieniądze lub zamykać […]
__________________
Tryptyk cyfrowy czyli w przededniu bezgotówkowej tyranii Wprowadzają nas do Niewolniczego Systemu Kredytu Społecznego opartego o zerową emisję dwutlenku węgla z walutą cyfrową banku centralnego – i o TO właśnie w tym wszystkim chodzi. Zastrzyk Śmierci, kontrolowane […]
__________________
Davos 2023 – podsumowanie sabatu Dziś dobiega końca coroczny tygodniowy szczyt Światowego Forum Ekonomicznego. Nie wiedziałbyś tego, gdybyś czytał gazety głównego nurtu, które ‘zakopały’ to pod doniesieniami o Ukrainie. Ale dla tych z nas, którzy […]
__________________
„Musimy lepiej kłamać” czyli „Nowy System” z Davos Ale może to być coś innego, być może to znak, że etap propagandy „wielkiego resetu” się skończył i teraz przechodzimy do następnego etapu. Sygnalizacja odejścia od biernej manipulacji i psychologicznych […]
[Jest gdzieś lepsza mapka tego lotu, ale nie mogę znaleźć. Może ktoś mi prześle? -Już przesłał, dzięki. Są na dole]
Od pewnego czasu czytamy o podróżach chińskiego balonu meteorologicznego przez rozległe Stany w Ameryce Północnej. Jak czytamy, aerostat [??] ten porusza się w sposób kierowany i przeleciał nad wszystkimi potrzebnymi Chińczykom tajnymi bazami amerykańskimi, przedefilował dostojnie od Alaski, nad Kanadą, nad całymi Stanami, by wreszcie zostać zestrzelonym na drugim końcu Stanów Zjednoczonych: Sterowiec został zestrzelony, więc zniszczony w Karolinie Południowej, bardzo blisko Florydy! Proszę na szkicu przedłużyć sobie trasę do Florydy…
Nie dziwię się, że przez cały ten czas żurnaliści polscy nie zorientowali się, że nie jest to balon, tylko sterowiec. Do tego zawodu dobierani są przecież ludzie ulegli, a nie inteligentni.
Inna musi być jednak przyczyna, dla której wojska amerykańskie pozwoliły na tak daleki, bezczelny lot sterowca chińskiego. Przecież musieli wiedzieć, że aparat ten ma swoje autonomiczne źródła energii. Najprawdopodobniej cała powłoka balonu pokryta jest folią fotowoltaiczną, a na tych ogromnych wysokościach [ponad 18 km] żadne chmury przed zbieraniem energii słonecznej nie bronią.
Fakt, że staremu sklerotykowi Bidenowi pozwolono wygłosić jakieś bełkotliwe zdania na ten temat, jest może zabawny – ale i straszny. Powtarza bowiem praktykę starczych drgawek z końcówki sowietów, gdy mówiło się, że Breżniew do poruszania się oczekuje na dostawę [ukradzionych w Ameryce] tranzystorów, a pijany Jelcyn, gdy bełkotał przemówienia, podtrzymywany był przez dwie hoże a krzepkie komsomołki. Widzimy, że przepowiednia Matki Boskiej o rozszerzeniu się błędów Rosji na cały świat ma również takie, widowiskowe strony. Bidena powinno podtrzymywać w pozycji stojącej dwóch murzynów -pederastów?
Nie wiem czy jest możliwe, że również w Centralnej Agencji Wywiadowczej rządzą „generałki”. Dowiedziałem się niedawno z rozbawieniem, że cały front Południowy Armii Stanów Zjednoczonych jest dowodzony przez jakąś pańcię, właśnie generałkę. Oczywiście panie takie w Sztabie Armii zajmują się kontrolowaniem właściwej proporcji [a może pozycji?? ] żołnierek do żołnierzy, czy też pederastów do normalnych. Nie mają więc czasu na zastanawianie się o celach niewinnych meteorologicznych balonów chińskich.
Widziany był w Montanie. W stanie tym, podobnie jak w Wyoming i Północnej Dakocie, znajdują się amerykańskie bazy z bronią atomową. W bazie sił powietrznych w Montanie znajduje się ok. 150 silosów przeznaczonych do przechowywania pocisków międzykontynentalnych.
Zabawne jest tłumaczenie: „Dowódcy armii USA odradzili prezydentowi Joe Bidenowi zestrzelenie balonu, w obawie przed tym, by jego szczątki spadając na ziemię nie stworzyły zagrożenia”.
Tymczasem najprawdopodobniej sterowiec ten na żywo przekazywał dane, które miał zebrać do jakiegoś stateczku rybackiego, czy to najpierw łowiącego ryby u wybrzeży na Oceanie Spokojnym, czy później, kiedy sterowiec przeleciał aż nad Atlantyk, przekazywał te wszystkie dane do innych spokojnych rybaków. Przecież Chinatown są w Stanach Zjednoczonych liczne i bardzo patriotyczne. Najpewniej wiązką bardzo wąską, by nie denerwować CIA.
Jeśli meteorologowie i inni uczeni chińscy potrafili jedynie zmianami wysokości balonu wprowadzać go na właściwe tory, we właściwe nurty atmosfery, to należą im się największe uznanie i gratulacje. Poza tym przekazywanie zdobytych wiadomości mogło być wąskokątną wiązką do przelatujących satelitów. Jest to odległość wielokrotnie mniejsza niż nawet do zaprzyjaźnionych stateczków.
Również samo zestrzelenie, na końcu mającej tak wielki sukces trasy niewinnego balonu zostało chyba nakazane przez jakiegoś wielbiciela Chin Ludowych. Prawie na pewno pilot tego Raptora, który miał za zadanie zniszczyć tak zwany balon, również miał sympatię pro-chińskie. Jakiś Китайчонок Ли ??. Przecież Chińczykom zależało, by zniszczyć aparaturę, która została już wykorzystana i więcej niepotrzebna, a Amerykanom ta wiedza by się przydała… Byłoby przykro, gdyby najnowsze osiągnięcia chińskiej elektroniki i informatyki dostały się w ręce niepowołanych Amerykanów.
A można było przestrzelić powłokę, dla ew. szybszego spadania – w kilku miejscach, by uzyskać nietkniętą aparaturę chińską…
========================
mail:
...i dalej, nad Florydę… Wot, kak mudryj…
Tu napędu nie widać…Tylko kilka paneli
===================
mail od kontrolera lotów:
Każdy balon meteo musi być opisany w międzynarodowej bazie NOTAM (Notice to Air Men), gdzie podaje się miejsce startu, przewidywaną wysokość i czas trwania lotu. Jeśli ten akurat był balonem meteo, to taki ślad powinien być dostępny w sieci lotnictwa i Chińczycy mogliby, gdyby chcieli, udostępnić taką informację.
A, jeśli chodzi o reakcję amerykańską, to wydaje się dziwne, że strącili go pociskiem rakietowym, co dawało pewność, że go zniszczą w takim stopniu, że udowodnienie istnienia w nim potencjalnego napędu i, co ważniejsze, sprzętu szpiegowskiego, będzie niemożliwe.
Przecież, gdyby to miał być balon szpiegowski, należałoby go przechwycić mniej drastycznymi środkami i sprowadzić na ziemię. Ostatecznie – nie leci on z jakąś zawrotną prędkością.
Kiedy tylko Polska, ku euforii naszych Umiłowanych Przywódców, została przez emerytowanego żołnierza brytyjskiej piechoty morskiej Ryszarda Kempa, awansowana na „supermocarstwo”, zaraz okazało się, że Niemcy się zawstydziły swojej zatwardziałości i puściły farbę w sprawie „Leopardów” dla Ukrainy. Gwoli zachowania twarzy utrzymują, że owszem, zgodziły się, ale dopiero wtedy, gdy USA spełniły ich warunek i obiecały Ukrainie dostarczenie „Abramsów”, tyle, że bez płaszcza ze zubożonego uranu. Ale pan Jakub Kumoch, niedawno odwołany z Kancelarii Prezydenta, spenetrował prawdę, że wcale nie dlatego się zgodziły, tylko – że zostały zawstydzone przez Polskę, która – będąc supermocarstwem – zawstydza kogo się tylko da. Skoro tak, to może niedobrze, że pan prezydent Duda zgodził się na odwołanie pana Kumocha – chyba, że ktoś mu surowo to przykazał? Ale Niemcy, to jedna sprawa; zostały zawstydzone aż do bólu i teraz będą pamiętały, by we wszystkim słuchać pana prezydenta Dudy, a zwłaszcza – pana premiera Morawieckiego.
Pan premier Morawiecki bowiem dostarcza dobrego przykładu; we wszystkim słucha Niemiec, ale swoje posłuszeństwo maskuje tromtadracką retoryką. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak Niemcy też zaczną uprawiać tromtadrację. Kto może wiedzieć, co zrobią? Tego nie wie nikt, więc jesteśmy skazani na domysły. Ja na przykład się domyślam, że gdyby tak Niemcy razem z „Leopardami” wysłały na Ukrainę generała Heinza Guderiana, albo jeszcze lepiej – feldmarszałka Ericha Mansteina, to po wojnie zostałyby nam tylko wspomnienia. Widocznie jednak Nasz Najważniejszy Sojusznik, zainteresowany, by wojna jeszcze trochę potrwała, nie pochwala takich pomysłów.
Toteż pan Andrzej Jermak, szef kancelarii prezydenta Zełeńskiego niedawno powiedział, że ma „pozytywne sygnały” z Polski, że nasz nieszczęśliwy kraj gotów jest przekazać Ukrainie swoje samoloty F-16. Wszystko to być może; nasz nieszczęśliwy kraj przekazał już Ukrainie wszystko, co miał i co kupił lub pożyczył, właśnie z wyjątkiem samolotów. Wynika to z umowy, jaką rząd RP zawarł z rządem Ukrainy jeszcze 2 grudnia 2016 roku (umowa jest opublikowana w Monitorze Polskim, dlaczegoś dopiero z roku 2019, pod pozycją 50). Na podstawie art. 12 tej umowy Polska zobowiązała się do nieodpłatnego dostarczania Ukrainie wszystkich swoich zasobów, bojowych i niebojowych, przy czym żadna górna granica tego poświecenia nie została nawet zamarkowana.
Dopiero na tym tle w pełni rozumiemy, co miał na myśli pan Łukasz Jasina z Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Warszawie, kiedy powiedział, że „Polska jest sługą narodu ukraińskiego”. Pewnie dlatego gospodarską wizytę w Warszawie zapowiedział pod koniec lutego prezydent Józio Biden. Pańskie oko konia tuczy, więc skoro Polska jest sługą narodu ukraińskiego, który od roku wkręcany jest w maszynkę do mięsa w interesie USA, to nic dziwnego, że prezydent Stanów Zjednoczonych chce osobiście przekonać się, jak jest; komu wyciągnąć głowę do góry, a kogo trzepnąć po łbie. Wydaje się to konieczne tym bardziej, że prezydent Zełeński właśnie przeprowadza na Ukrainie kurację przeczyszczającą; po dygnitarzach z intendentury, przyszła kolej na ministrów. Kto wie, czy jak ta kuracja się rozszerzy, na Ukrainie zostanie ktoś jeszcze – oczywiście poza prezydentem i jego urzędnikami i doradcami?
Jak tam będzie, tak tam będzie; w swoim czasie wszystko to zostanie nam objawione, a tymczasem co się okazuje? Okazuje się, że moja ulubiona teoria spiskowa sprawdza się na całej linii! Jak wiadomo, od lat twierdzę, że Polską rządzi bezpieka za pośrednictwem swojej agentury i że czy w ogóle można być u nas skutecznym politykiem, nie będąc niczyim agentem?
Niedawno np. gruchnęła wieść, że pan Mateusz Morawiecki był zarejestrowany przez STASI jako jej tajny współpracownik i to aż o dwóch pseudonimach. Rewelacja ta została przyjęta głuchym milczeniem, które dowodzi, że nasi Umiłowani Przywódcy, zarówno z rządu, jak i opozycji, wiedzą, że nie mówi się o sznurze w domu wisielca. To znaczy – raz się nie mówi, a innym razem się mówi. Właśnie Judenrat „Gazety Wyborczej” doniósł, że pan prezes Orlenu Daniel Obajtek, był (był!) tajnym współpracownikiem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a jego oficerem prowadzącym była pewna przedsiębiorcza pani, która nawet miała po drodze złamać prawo. Była to „dzika lustracja”, którą w 1992 roku Judenrat „Gazety Wyborczej” pryncypialnie piętnował.
Mądrość etapu jednak podpowiada, że kiedy lustrują naszych, to jest rzecz karygodna, natomiast kiedy my lustrujemy, to zawsze w słusznej, a nawet świętej sprawie. To jasne, natomiast niejasne jest, skąd Judenrat „Gazety Wyborczej” nie tylko ma informacje „tajne specjalnego znaczenia”, ale jeszcze w dodatku je publikuje, bez obawy, że ktoś za te przestępcze niedyskrecje pociągnie go za konsekwencje? Tajemnica to wielka, więc w celu uchylenia jej rąbka muszę odwołać się do swojej ulubionej teorii spiskowej. Głosi ona, jak wiadomo, że u progu transformacji ustrojowej bezpieczniacy asekuracyjnie przewerbowali się do naszych przyszłych sojuszników i że te zależności reprodukują się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii. Jedni tedy przewerbowali się do niemieckiej BND i być może w roku 2015 podpowiedzieli Naczelnikowi Państwa, by wicepremierem, a potem nawet premierem rządu „dobrej zmiany” mianował pana Mateusza Morawieckiego? Właśnie Judenrat podał, że akta paszportowe Naczelnika Państwa gdzieści „zaginęły”.
Jak pamiętamy, Wielce Czcigodny minister Antoni Macierewicz w informacji przekazanej 4 czerwca 1992 roku posłom i senatorom o stanie zasobów archiwalnych MSW podał, że przez rozpoczęciem niszczenia dokumentów Ministerstwa, zostały one zmikrofilmowane co najmniej w trzech kompletach, z których dwa są „za granicą”, a jeden – „w kraju”. Gdzie „w kraju”? Aaaa, to wielka tajemnica, a kto by ją zdradził, umrze podwójnie; ciałem i duszą.
Wracając tedy do pana Obajtka, to został on zlustrowany ponieważ najwyraźniej popsuł czyjeś interesy, sprzedając udziały w Lotosie saudyjskiemu Aramco, podczas gdy te udziały nabyć miał kto inny – być może nawet w myśl ustawy nr 447? Tedy stare kiejkuty wyznania mojżeszowego, co to w 1988 roku musiały przewerbować się do Mosadu, mogą dzisiaj informacyjnie obsługiwać Judenrat „Gazety Wyborczej”, który nie waha się takich informacji publikować, świadomy, że nie ma w Polsce takiej władzy, która ośmieliłaby się podnieść rękę na pana redaktora Adam Michnika.
Taka ręka bowiem zostałaby natychmiast odrąbana przez Naszego Najważniejszego Sojusznika, który już kilka razy pokazał, na straży czyich interesów tutaj stoi.
Pan minister Błaszczak, zwłaszcza w dniach ostatnich (najwyraźniej nadchodzą zapowiadane w Piśmie Świętym „dni ostatnie”), wielokrotnie powtarzał łacińską sentencję: „si vis pacem para bellum” (jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny), na uzasadnienie gigantycznych zakupów uzbrojenia, twierdząc przy tym, że jest ono kupowane na potrzeby polskiej armii, która ma się zwiększyć do 300 tys. żołnierzy, no a tych trzeba odpowiednio uzbroić. To, że trzeba ich uzbroić, to oczywiste, chociaż przy okazji niedawnej rocznicy Powstania Styczniowego można przypomnieć popularną pieśń z tamtych czasów:
„Obok Orła znak Pogoni;
poszli nasi w bój bez broni, hu, ha,
wiatr gra, krew gra, hu, ha!
Niechaj Polska zna, jakich synów ma!”
Ale mniejsza z tymi wspominkami, między innymi, jak to powstańców styczniowych wspierali mężni Ukraińcy, bo ważniejsze jest to, że ani pan prezydent Duda, ani pan premier Morawiecki, ani nawet Naczelnik Państwa nie wykorzystał okazji by podkręcić jednego, albo drugiego, żeby przekonał prezydenta Józia Bidena, aby uzbrojenie tych dodatkowych 200 tysięcy polskich żołnierzy sfinansowały Stany Zjednoczone.
Prezydent Biden wielokrotnie wspominał, że USA chciałyby wydatnie wzmocnić wschodnią flankę NATO, więc pan prezydent Duda mógłby mu podpowiedzieć, jak to zrobić. Właśnie tak. Niestety, pan prezydent Duda, zwłaszcza w stosunkach z amerykańskimi prezydentami, jest bardzo nieśmiały. Bez pozwolenia nie ośmiela się usiąść w ich obecności, ani nawet się odezwać– co sam powiedział uczestnikom przyjęcia, wydanego w listopadzie 2018 roku w polskiej ambasadzie w Waszyngtonie z okazji 100 rocznicy odzyskania niepodległości – że podczas przeprowadzonej tego samego dnia rozmowy w cztery oczy z prezydentem Trumpem nie poruszył sprawy ustawy nr 447, „bo strona amerykańska tego nie zaproponowała”.
Wracając tedy do łacińskiej sentencji nadużywanej w dniach ostatnich przez pana ministra Błaszczaka, to można by ją uzupełnić inną sentencją: „si vis belli para bellum”, co się wykłada, że jeśli chcesz wojny, szykuj się do wojny. Chodzi o to, że wprawdzie wszystkie wojny toczą się o pokój, a w każdym razie wszystkie one kończą się jakimś pokojem – ale żeby doprowadzić do pokoju, to najpierw trzeba doprowadzić do wojny. A żeby doprowadzić do wojny, to najpierw trzeba się do niej przygotować, to chyba jasne.
Tymczasem pod koniec lutego ubiegłego roku, kiedy to rozpoczęła się rosyjska inwazja na Ukrainę, można było odnieść wrażenie, jakby rząd polski nie był do tej wojny przygotowany. Okazuje się jednak, że ze strony rządu to był tylko taki zwód, żeby przed opinią publiczną lepiej ukryć pewne wydarzenie, które miało miejsce na długo przed rosyjską inwazją na Ukrainę, bo 2 grudnia 2016 roku. Tego dnia między rządem polskim, a rządem ukraińskim została bowiem podpisana umowa o wzajemnej współpracy w dziedzinie obronności. Została ona dlaczegoś opublikowana dopiero 3 lata później, w Monitorze Polskim z roku 2019 pod pozycją 50. Bardzo możliwe, że ze względu na zawarty w niej art. 12, którego treść uzasadniałaby zmianę tytułu umowy – że nie o „współpracy w dziedzinie obronności”, tylko „o oddaniu Ukrainie wszystkich zasobów, jakie znajdują się w posiadaniu Rzeczypospolitej Polskiej”. Przytoczę ten artykuł w pełnym brzmieniu, żeby Czytelnik sam się o tym przekonał.
„1. W razie stanu wyjątkowego, katastrofy naturalnej lub stanu wojennego, ogłoszonego na terytorium jednej lub obu Stron, mogą one proponować sobie wzajemnie niezwłoczne wsparcie.
2. Wsparcie o którym mowa w ust. 1 niniejszego artykułu, będzie odbywać sie na zasadach określonych w prawie wewnętrznym Strony udzielającej tego wsparcia i będzie obejmować:
1. Nieodpłatne przekazania uzbrojenia, produktów podwójnego zastosowania i mienia niebojowego, pochodzącego z zasobów sił zbrojnych jednej ze stron;
2. Specjalne doradztwo i wsparcie wraz z czasową wymianą wyszkolonego i kompetentnego personelu wojskowego i cywilnego w celach wykonania uprzednio określonych prac i świadczenia usług;
3. W zakresie przewidzianym prawem wewnętrznym Stron, wyposażenie, zapasy, produkty i materiały czasowo wwiezione na terytorium Strony i wywiezione z niego w związku ze wsparciem o którym mowa w ust. 1 niniejszego artykułu, bedą zwolnione z podatków, ceł i innych opłat.”
Warto dodać, że umowa opatrzona jest jedynie parafkami obydwu sygnatariuszy, więc nie wiadomo, kto konkretnie „z upoważnienia rządu Rzeczypospolitej Polskiej” ją podpisał, ale bez względu na to, kto to był, odpowiedzialność za jego działania ponosi ówczesny premier rządu, czyli pani Beata Szydło, dzisiaj na politycznej emeryturze w luksusowym przytułku dla „byłych ludzi”, czyli Parlamencie Europejskim, dokąd została zesłana przez Naczelnika Państwa w następstwie „głębokiej reorganizacji rządu” w roku 2017.
W zacytowanym artykule umowy zwraca uwagę zobowiązanie do „nieodpłatnego” przekazania uzbrojenia itd., „z zasobów sił zbrojnych”. Krótko mówiąc, w tej umowie rząd polski zobowiązał się do uzbrajania i wyposażania Ukrainy kosztem osłabienia zdolności obronnych państwa polskiego – do czego w niepojętym przypływie szczerości, być może podyktowanym pragnieniem zaimponowania przybyłym do Davos na swój zjazd złotym cielcom z różnych zakątków świata – pan prezydent Duda się przyznał – że 260 czołgów i innych rodzajów uzbrojenia, jakie Polska nieodpłatnie przekazała Ukrainie, nie pochodziło z rezerw – bo tych Polska nie miała – tylko zwyczajnie – z jednostek liniowych, które w tym celu zostały ogołocone.
Nawiązując jeszcze raz do sentencji, której w dniach ostatnich tak obficie cytował pan minister Błaszczak, warto zwrócić uwagę, że wspomniana umowa została zawarta 2 grudnia 2016 roku, a więc w trzy lata po wysadzeniu w powietrze przez prezydenta Obamę ustanowionego 20 listopada, na dwudniowym szczycie NATO w Lizbonie, porządku politycznego, będącego konsekwencją dokonanego przezeń 17 września 2009 roku „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich.
Wzbudza to podejrzenia, że Nasz Najważniejszy Sojusznik już wtedy rozpoczął przygotowania do wojny z Rosją, w ramach których 2 grudnia 2016 roku nakazał polskiemu rządowi nieodpłatnie oddać do dyspozycji Ukrainy zasoby Rzeczypospolitej Polskiej – bo umowa nie przewiduje żadnych ilościowych ograniczeń, stawiając tylko warunek, by pochodziły one „z zasobów sił zbrojnych jednej ze Stron”. Ta okoliczność wyjaśnia przyczyny, dla których rząd polski, rzekomo w celu uzbrojenia powiększanej armii polskiej, za bajońskie sumy dokonuje za granicą zakupów uzbrojenia, które – w miarę przedłużania się wojny na Ukrainie – prawdopodobnie będzie „nieodpłatnie” przekazywał temu państwu.
Obserwując polskie życie publiczne, które jednak jest znacznie szerszym pojęciem niż życie polityczne, człowiek musi coraz bardziej kombinować, żeby oddać obraz sytuacji. Hiperbole, porównania i przerzutnie działają coraz słabiej, bo jak się zwykło mawiać rzeczywistość przerosła oczekiwania. Stąd rozpaczliwe próby poszukiwania nowych form i tak się narodzili „bardziej ukraińscy od papieża”. Co autor miał na myśli? Nic szczególnego, pospolitą nadgorliwość, ale jej rozmiary sprawiają, że trzeba balansować na krawędzi grafomanii. Jedno tym wszystkim jest jednak pewne, a mianowicie to, że nigdy nie warto twierdzić, że nic gorszego, czy bardziej absurdalnego się nie wydarzy.
Dokładnie tak sobie w duchu pomyślałem w czasie „pandemii” i teraz muszę się gryźć w uduchowiony język.
Zachowania polityków i Polaków związane z sytuacją na Ukrainie, momentami sięgają absurdów pandemicznych i kto wie, czy nie przeskakują tej wysoko zawieszonej poprzeczki. Oddaliśmy więcej niż sporo, ugościliśmy bardziej niż wypadało i dalej drzemie w narodzie olbrzymi potencjał. „Paliwo może być po 10 złotych”, to hasełko, które bardzo przypomina niesławne „zostań w domu, bo jeśli to uratuje choć jedną osobę, to warto”. Absurdalne wydatki za nic nie robienie, zastąpiono wyprowadzeniem ostatnich cieląt z obory. Nie ma drugiego takiego kraju na świecie, który oddałby w przeliczaniu na możliwości własne, tyle sprzętu i pieniędzy Ukrainie, ile oddała Polska. Jeszcze jakiś czas temu przynajmniej strach paraliżował samobójcze kroki, tak było w przypadku Migów, ale dziś nie ma strachu, by oddać ostatnie poniemieckie i proradzieckie czołgi.
Dobrze, ale co z tą papieskością i ukraińskością? Jak to co, gdyby nie wypowiedź Bidena, że USA nie da Ukrainie F16, to nasze już fruwałby nad Kijowem, Chersoniem i Mariupolem. I na tym nie koniec, bo narodziła się nowa polska tradycja i w tym przypadku barejowskie „muszą nam oddać samolot” jest jak najbardziej na miejscu. Oto najbardziej światli stratedzy i markowi publicyści opowiadają, że Polsce nie jest potrzebny sprzęt wojskowy, jeśli Ukraina się nie obroni. Przyznaję, że w tym momencie staję się całkowicie bezbronny, przy takim ciosie w potylicę i to teoretycznie od swoich, człowiek zapomina jak się nazywa.
Nowa doktryna wojenna Polski polega na demilitaryzacji w dodatku na rzecz państwa, które tylko w mediach i głowach polityków jest naszym przyjacielem. Fakty mówią coś zupełnie innego i nie trzeba sięgać do drażliwych tematów z czasów II Wojny Światowej, wystarczy historia najnowsza Ukrainy. Przez większości czasu po oderwaniu się ZSRR tym krajem rządzili radzieccy namiestnicy na przemian ze skorumpowanymi do imentu karierowiczami. O ile uznać epizod z Juszczenką na coś bliższego normalności, to poza nim nic normalnego na Ukrainie zobaczyć przez ostatnie 30 lat się nie dało. Mamy w Polsce takie przekonanie, skądinąd słuszne, że naszego położenia geopolitycznego nie zmienimy, ale to nie znaczy, że nie możemy sobie skomplikować życia jeszcze bardziej.
Dziś rzeczywiście warto kibicować Ukrainie nie Rosji, na odwiecznej zasadzie mniejszego zła, ale po pierwsze kibicować, a nie bezmyślnie się angażować, po drugie historia zmienia się bardzo szybko.
Co się stanie, za 5, 10 lat, gdy na przykład Ukraina znów wróci pod wpływy Moskwy? Sceptykom i niedowiarkom pragnę uświadomić, że wiele do tego nie potrzeba, wystarczy sobie przypomnieć, po którym majdanie prezydentem został Janukowycz. Gdyby tak się stało, czego nie tylko nie da się wykluczyć, ale każdy rozsądny człowiek powinien taki scenariusz brać pod uwagę, to nasze położenie geopolityczne jednak się zmieni.
Będziemy pomiędzy potrójnymi kleszczami! Z jednej strony Niemcy, z drugiej Rosja, z trzeciej uzbrojona Ukraina, a w środku rozbrojona Polska, czekająca na dostawy obiecanych 10 lat temu Abramsów i F35.
Kto by pomyślał, że na wzorowej Ukrainie coś takiego się zdarzy? Wprawdzie jest wojna, ale na wojnie – jak to na wojnie – dobrzy są po jednej, to znaczy – „naszej” stronie, podczas gdy po drugiej stronie nie ma ani jednego sprawiedliwego – jak w Sodomie i Gomorze. Mówię „po naszej”, bo za sprawą pana premiera Morawieckiego i pana prezydenta Dudy zniknęły wszelkie granice poświęcenia, jakie Polska może ponieść dla świętej sprawy ukraińskiej. Bo wojna – jak to bywa w takich sytuacjach – toczy się o świętą sprawę ukraińską, a konkretnie o to – co właśnie ujawnił Departament Stanu – że USA chciałyby przekształcić Ukrainę w swój nietonący europejski lotniskowiec – taki sam, jakim na Bliskim Wschodzie jest Izrael.
Ukraina jako Izrael Europy? Brzmi całkiem nieźle, zwłaszcza, że prezydent Zełeński ma przecież znakomite korzenie. W takiej sytuacji przed Polską otwierają się raczej przygnębiające perspektywy, w postaci roli ubogiego krewnego Ukrainy. Teraz wprawdzie – jak powiedział rzecznik MSZ, pan Jasina – jesteśmy już „sługą narodu ukraińskiego”, ale jeszcze traktowanym przyzwoicie, oczywiście, jak na garbatego, bo taki np. pan ambasador Melnyk w nagrodę za pochwały Stefana Bandery został awansowany na wiceministra spraw zagranicznych, a pan prezydent Duda mógł się w tej sytuacji tylko oblizać – ale kiedy Departament Stanu zrobi na Ukrainie to, co ma zrobić, to kto wie, czy w razie potrzeby Kijów nie chwyci kija i swoim sługom porządnie nie wygarbuje skóry, żeby nikomu nie przewróciło się we łbie. Jak widzimy, nasi Umiłowani Przywódcy prowadzą nas ku świetlanej przyszłości, a w tej sytuacji możemy sobie życzyć, żeby przynajmniej gorzej nie było, to znaczy – żeby gwoli przypodobania się Naszemu Najważniejszemu Sojusznikowi – nie wmanewrowali nas w wojnę.
Ale plany Departamentu Stanu będą realizowane nie wcześniej, aż po ostatecznym zwycięstwie, o którym wiemy, że jest zatwierdzone aż do odwołania. Tymczasem kiedy my tu na ostateczne zwycięstwo jeszcze niecierpliwie oczekujemy, z Ukrainy nadchodzą wieści o kuracji przeczyszczającej, jaką wobec swoich współpracowników zastosował prezydent Zełeński. Czy zasugerował mu to Departament Stanu, który Ukrainę w charakterze niezatapialnego lotniskowca w Europie widzi dopiero po wyplenieniu tam korupcji, czy złożyły się na tę kurację jakieś inne, zagadkowe przyczyny – mniejsza z tym, bo tak czy owak kuracja się rozpoczęła. Konkretnie chodzi o to, że do prezydenta Zełeńskiego dotarły informacje, że intendentura niezwyciężonej ukraińskiej armii kupowała dla niej żywność po cenach trzykrotnie wyższych od rynkowych.
Nas, wychowanych na „Lalce” Bolesława Prusa, takie rzeczy nie powinny dziwić. Wszak sztandarowa postać naszego literackiego kapitalizmu, pan Stanisław Wokulski, prawdziwy majątek zrobił dopiero na dostawach wojskowych, a nie na sodomii ze starą Minclową. Jak pamiętamy, pan Stanisław sprzedawał wojsku doskonałą mąkę. Jak tylko żołnierze najedli się chleba z tej mąki upieczonego, to ruszali na nieprzyjaciela z nieopisaną furią, a nieprzyjaciel uciekał, gęsto zaścielając pole trupem.
Coś podobnego dzieje się na Ukrainie, gdzie „bandyci Putina” ponoszą klęskę za klęską, podczas gdy ukraińscy żołnierze rzadko kiedy giną. Jeśli już w ogóle ktoś ginie, to przeważnie cywile, a zwłaszcza dzieci, na które Putin wydaje się być szczególnie zawzięty. Wprawdzie doradzający prezydentowi Zełeńskiemu pan Mychajło Podolak twierdzi, że od początku ruskiej inwazji zginęło 13 tysięcy Ukraińców, ale to chyba nieprawda, bo skąd by wzięły się tam takie straty? Po stronie rosyjskiej – powiada pan Podolak – zginęło 180 tysięcy – ale ta liczba wydaje się stanowczo za mała. Rosjan musiało, a wręcz powinno zginąć trzy, albo cztery razy więcej, no bo jakże inaczej?
Jak widzimy, jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej, a w tej sytuacji cała ta kuracja przeczyszczająca przypomina szukanie dziury w całym. No bo – powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – co z tego, że intendentura kupowała dla wojska żywność trzy razy drożej? Nie w cenie tkwi tajemnica sukcesu, tylko w jakości mąki, czy kaszy – a te musiały być pierwszorzędnej jakości, bo czy w przeciwnym razie niezwyciężona armia ukraińska odnosiłaby takie błyskotliwe sukcesy? Lektura „Lalki” nie pozostawia pod tym względem najmniejszych wątpliwości, więc o co tyle hałasu? To pytanie trzeba postawić tym bardziej, kiedy uświadomimy sobie, że owszem – intendentura kupowała żywność dla armii po cenach trzykrotnie wyższych od rynkowych – ale od kogo kupowała, to znaczy – komu te trzykrotnie wyższe ceny płaciła i kto się z kwatermistrzami tą forsą dzielił?
Na ten trop naprowadziły nas wcześniejsze informacje o tym, jak to przy pomocy ONZ i tureckiego prezydenta Erdogana udało się zmłotować Putina, żeby się zgodził na odblokowanie ukraińskiego eksportu rolnego przez Morze Czarne, bo w przeciwnym razie kraje Bliskiego Wschodu i Czarnej Afryki zaczęłyby cierpieć niewymowne katiusze głodowe. Przy okazji ujawniła się ukraińska struktura rolna. Okazało się, że wprawdzie tamtejsi chłopi mogli otrzymać po 2, a nawet 4 hektary ziemi, ale jak je tylko otrzymali, to zaraz je powydzierżawiali agroholdingom oligarchów, którzy w ten sposób stworzyli sobie ogromne latyfundia, w których po staremu pracują ukraińscy kołchoźnicy. No a oligarchowie – jak to oligarchowie – postarali się o zapewnienie sobie politycznej „kryszy”.
Wskutek tego pojawiły się fałszywe pogłoski, jakoby rolnictwo na Ukrainie kontrolowane było przez trzy amerykańskie giganty. Te fałszywe pogłoski zostały jednak natychmiast energicznie zdementowane. Żadnych amerykańskich gigantów nie ma, a nawet gdyby jakimś cudem były, to nie odważyłyby się kontrolować ukraińskiego rolnictwa, bo na Ukrainie obowiązuje surowe prawo, zakazujące cudzoziemcom nabywania ziemi na własność. Ale dzierżawa, to przecież nie własność, więc gdyby istniały te trzy amerykańskie giganty – których oczywiście „nie ma” i gdyby odważyły się kontrolować ukraińskie rolnictwo, to wszystko mogłoby być w jak najlepszym porządku. Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było, tym bardziej, że intendentura ukraińskiej niezwyciężonej armii żywność po trzykrotnie wyższych cenach kupowała od kogoś, kto mógł ją w niebagatelnych ilościach hurtowych sprzedać, bo miał jej pod dostatkiem, no i jemu płaciła.
A czy ten się potem podzielił, z kim trzeba, czy przeciwnie – nie podzielił, się, tylko wszystko chciał chapnąć sam, to taka chciwość zawsze prowadzić musi do nieporozumień, nawet w klubie gangsterów, a cóż dopiero na wzorowej Ukrainie, gdzie rozmowa w takich sprawach bywa krótka.
Moskwa przedstawiła kolejne dowody na istnienie amerykańskich laboratoriów biologicznych na Ukrainie
Ministerstwo obrony Rosji przedstawiło w poniedziałek [31 stycznia] kolejne dowody na to, że na Ukrainie działały laboratoria biologiczne finansowane przez USA. Dokumenty i materiały odzyskane przez rosyjskie wojska pokazały, że zachodnie firmy farmaceutyczne działające na terytorium pod kontrolą Kijowa prowadziły badania nad HIV/AIDS na ukraińskim personelu wojskowym. – podaje rosyjska agencja informacyjna RT oraz irańska PressTV.
Dowódca rosyjskich Sił Obrony Nuklearnej, Biologicznej i Chemicznej, generał porucznik Igor Kiriłow, przedstawił dokumenty w języku ukraińskim, odnoszące się do badań nad zakażeniem HIV, które rozpoczęły się w 2019 roku. Lista grup docelowych pokazuje członków służb obok więźniów, narkomanów i innych „pacjentów o wysokim ryzyku zakażenia”.
Według Kiriłowa, rosyjskie wojsko odzyskało ponad 20 000 dokumentów i innych materiałów związanych z programami biologicznymi na Ukrainie, jednocześnie przeprowadzając wywiady z naocznymi świadkami i uczestnikami. Dowody „potwierdzają koncentrację Pentagonu na tworzeniu komponentów broni biologicznej i testowaniu ich na ludności Ukrainy i innych państw wzdłuż granic [Rosji]”, powiedział generał dziennikarzom.
Jednym z przedstawionych dowodów pokazujących zagrożenie, jakie stwarzają badania biologiczne Pentagonu prowadzone poza granicami Ameryki, Kiriłow przywołał zaangażowanie USA w badania nad koronawirusem, w tym poprzez finansowanie organizacji nonprofit EcoHealth Alliance, która zawarła kontrakt z laboratorium w Wuhan w Chinach.
Kirillov przywołał również wybuch epidemii gorączki doliny Rift w 1977 roku w Egipcie, w pobliżu laboratorium biologicznego prowadzonego przez US Navy. Choroba znana wcześniej tylko na południe od Sahary pojawiła się niespodziewanie w Kairze kilka miesięcy po tym, jak pracownicy laboratorium zostali przeciwko niej zaszczepieni, powiedział generał. Co więcej, szczep kairski był „wysoce patogenny” w porównaniu z normalnymi objawami grypopodobnymi choroby, co sugeruje zaangażowanie eksperymentów typu gain-of-function.
Należałoby również dodać, że Stany Zjednoczone prowadzą co najmniej 336 laboratoriów biologicznych poza swoimi granicami, w 30 krajach świata, w tym prowadziły (a w niektórych przypadkach dalej prowadzą) co najmniej 46 bio-laboratoriów ulokowanych na terytorium Ukrainy.
Stany Zjednoczone jako współczesne Imperium Zła, kreują od kilkudziesięciu lat militarne kryzysy na całym świecie, finansują i przeprowadzają przewroty polityczne, zabijają niewygodnych polityków, przewodzą globalną kampanią dezinformacyjną oraz prowadzą niezwykle niebezpieczne badania na tworzeniem nowych patogenów jako broni biologicznej.
Jaja coraz droższe. Kryzys jajeczny pogłębia się. Kolejny ogromny pożar strawił trzecią największą fermę w USA . „Żryj robaki !!”.
Gigantyczny pożar spowodował duże straty w trzeciej największej fermie jaj w USA. Żywcem spłonęło nawet sto tysięcy kurczaków.
Drożejące w błyskawicznym tempie jaja będą jeszcze droższe.
Strażacy otrzymali zgłoszenie w sobotę po południu. Płonęła ferma Hillandale w miejscowości Bozrah w stanie Connecticut. W akcji gaszenia pożaru uczestniczyło w sumie 21 jednostek straży pożarnej. Walka z żywiołem trwała osiem godzin. Doszczętnie spłonął wielki, dwupiętrowy kurnik.
Właściciele i pracownicy fermy odmawiają na razie komentarza.
Ferma Hillandale jest trzecią największą fermą jaj w USA. Hoduje ponad 20 milionów kurcząt.
Przyczyny pożaru nie są na razie znane. Władze stanu Connecticut zapowiadają śledztwo.
Stany Zjednoczone zdeterminowane są walczyć z Rosją nie tylko do ostatniego ukraińskiego żołnierza, ale także do ostatniego czołgu. Byle tylko pochodził on z UK i Niemiec, no i najlepiej był przekazany za pośrednictwem Polski. Oczywiście, czym innym jest sprzęt amerykański, którego przecież nie ma co narażać i którego obsługa jest zdaniem Waszyngtonu widocznie zbyt skomplikowana dla słowiańskiej hołoty. Dlatego właśnie wspierać kijowską juntę pojadą czołgi ze znakami polskimi, brytyjskimi i zapewne niemieckimi, jednak nie amerykańskimi. I to w takich tylko ilościach, by walki na Ukrainie podtrzymywać, ale żeby – broń nas Hobbes! – nie dopuścić do żadnego w nich przełomu.
Polska stacja przepakowywania broni dla Kijowa
Polityczne tańce wokół zaopatrywania Kijowa w broń pancerną NATO są niebezpieczne nie tyle zresztą dla armii rosyjskiej, co dla wciąganych coraz głębiej w zaangażowanie w wojnę państw europejskich, ze szczególnym uwzględnieniem Polski. Wbrew bowiem mocarstwowym opowieściom kadry zarządzającej III RP – nasz kraj bynajmniej się nie zbroi. Przeciwnie, my tylko ko przepakowujemy (i finansujemy) zbrojeniowe prezenty dla Ukrainy. Kolejne deklaracje (jak ta prezydenta Andrzeja Dudy, złożona niedawno we Lwowie i powtórzona potem parokrotnie, m.in., w Davos) na temat oddania Ukrainie naszych (?) Leopardów – potwierdzają jedynie, że Polska wcale nie staje się taką militarną potęgą, jak przedstawiają to polscy politycy.
Przeciwnie – Polska to tylko stacja przeładunkowa broni, sprzętu wojskowego i najemników dla Ukrainy. Transporty z taką zawartością są przekazywane do Polski, przemalowywane (albo i nie…) w polskie barwy i natychmiast przesyłane dalej, do Kijowa. Czołgi, rakiety, amunicja, finansowane z polskich podatków nie służą bynajmniej Polsce, ale wyłącznie przedłużaniu wojny przez ukraińską juntę. Takie działania szkodzą zarówno interesom polskim, jak i ukraińskim przedłużając tę niepotrzebną, szkodliwą i destrukcyjną dla obu naszych nacji konfrontację z Moskwą.
Pójdziemy w bój bez broni?
Nawet bowiem przyjmując absurdalne założenie, że „lepiej żeby polski czołgi walczyły nad Dnieprem niż nad Bugiem” – jego zwolennicy nie zbliżają się do odpowiedzi na pytanie co miałyby począć Siły Zbrojne RP w sytuacji, gdyby Rosjanie faktycznie znaleźli się bezpośrednio na naszej południowo-wschodniej granicy? My stalibyśmy wobec nich całkowicie rozbrojeni, mając warunkowe deklaracje sojuszników do (być może…) podjęcia działań po upływie 48 godzin – za to nadchodzące siły rosyjskie miałyby zapewne w takiej sytuacji szereg pytań o używany przeciw nim polski sprzęt, jak i o walczących z nimi polskich najemników. I co wtedy?! – należałoby zapytać wszystkich zwolenników oddawania Ukraińcom ostatniego polskiego naboju. Jasne, będziemy wydawać więc, kupimy jeszcze więcej sprzętu. Po co? Żeby też „lepiej walczył nad Dnieprem”? Albo już może nad Zbruczem, wreszcie Bugiem? I żebyśmy tak czy inaczej – byli bez broni, bez amunicji i jeszcze bez pieniędzy?
Maszynka do mielenia Słowian
Z drugiej strony, jak trafnie zauważają eksperci, ilości sprzętu, o który obecnie toczy się międzynarodowy spór między Anglosasami a „Starą Europą” – to dla polski maksimum naszego dotychczasowego wysiłku zbrojeniowego, tymczasem na froncie rosyjsko-ukraińskim jest to przerób mniej więcej tygodniowy. Tyle samo trwa zużycie batalionu ukraińskich żołnierzy, wypuszczanych co trzy miesiące z amerykańskich obozów szkoleniowych NATO. Ani kompania polskich/niemieckich Leopardów 2, ani 14 brytyjskich Challengerów 2 tej wojny nie rozstrzygną. Nawet zebrane tak wielkim wysiłkiem politycznym maksymalnie 140 czołgów – to przedłużenie wojny o mniej niż kwartał.
O co więc naprawdę chodziło w całym tym sporze? Oczywiście, w dużej mierze o oswajanie zachodniej opinii publicznej z jawnym już angażowanie się NATO w ukraińskie działania kontrofensywne. Przesuwa to okno debaty dalej, zapewne docelowo w stronę użycia w charakterze rezerw i uzupełnień frontu ukraińskiego wojsk polskich czy rumuńskich. Oczywiście nadal przy politycznym jedynie i być może zaopatrzeniowym wsparciu Anglosasów – znowu jednak, nie by wygrać, nie by stworzyć „regionalne mocarstwa” (jak może śnią niektórzy nad Wisłą i Dunajem), ale by wielka maszynka do mięsa rozkręcona na Ukrainie nie zatrzymała się w nieustającym przerobie niepotrzebnych nikomu nacji środkowo- i wschodnio-europejskich.
Amerykańsko-brytyjsko-niemiecki rozbiór Polski?
Można też założyć, że odmawiając Ukrainie własnych Abramsów, a jednocześnie pozwalając na rozpętanie burzy propagandowej wokół niemieckiej pancernej wstrzemięźliwości – Waszyngton i Londyn mają własne cele w rozgrywce o przywrócenie własnych porządków w Unii Europejskiej. To „zły Berlin” miał zostać zdyscyplinowany tak, by nie tylko podporządkować się całkowicie geopolityce i celom militarnym Anglosasów, ale przede wszystkim by partycypować w pełni w realizowanej przez stolice globalnej finansjery transformacji kapitalizmu. I nie ma się co cieszyć, że ujawniona po raz kolejny różnica zdań między naszym głównym hegemonem politycznym (USA), a hegemonem gospodarczym (Niemcami) może przynieść nam jakąś korzyść, np. osłabienie którejś z tych zależności. Przeciwnie, bardziej prawdopodobne jest, że docelową cenę za kompromis anglosasko-niemiecki – również zapłaci… Polska.
Albo bowiem Niemcy w zamian za zwiększenie swego zaangażowania w podtrzymywanie wojny na Ukrainy uzyskają podtrzymanie carte blanche dla dalszego eksploatowania naszego kraju jako źródła taniej siły roboczej i ośrodka konsumowania resztek – albo wykrojenie z Unii Europejskiej bezpośredniej strefy wpływów amerykańsko -brytyjskich zostanie opłacone oddaniem Niemcom interesujących ich części Rzeczypospolitej w zupełnie już oficjalne władanie. Czy zatem naprawdę, przyjemność wysłania na zniszczenie 14 Leopardów warta jest potencjalnej utraty Wrocławia? I czy chcemy dalej prowadzić politykę konfliktu z Rosją pozbywając się jednocześnie uzbrojenia?
New York Supreme Court reinstates all employees fired for being unvaccinated, orders backpay
State Supreme Court found that being vaccinated ‘does not’ stop the spread of COVID-19
====================
A New York state Supreme Court ordered all New York City employees who were fired for not being vaccinated to be reinstated with back pay.
The court found Monday that “being vaccinated does not prevent an individual from contracting or transmitting COVID-19.” New York City Mayor Eric Adams claimed earlier this year that his administration would not rehire employees who had been fired over their vaccination status.
NYC fired roughly 1,700 employees for being unvaccinated earlier this year after the city adopted a vaccine mandate under former Mayor Bill de Blasio.
Centralne Biuro Badania Opinii Społecznej przeprowadziło badanie, który polityk w Polsce zasługuje na miano „Polityka Roku 2022”. Okazało się, że pan prezydent Andrzej Duda.
Co prawda uważa tak tylko 12 procent badanych, ale dobra psu i mucha, bo na pozostałych Umiłowanych Przywódców wskazało jeszcze mniej. Co innego w skali światowej. W skali światowej 20 proc. Polaków wskazało na prezydenta Ukrainy Włodzimierza Zełeńskiego, podczas gdy na prezydenta USA Józia Bidena zaledwie 15 procent.
Czytając te statystyki doznaję tak zwanych „mieszanych uczuć”. Z jednej strony za najpopularniejszego polityka w Polsce uchodzi pan prezydent Duda, ale – jak wspomniałem – na poziomie raczej minimalnym. Myślę tedy, że taki rezultat osiągnął pan prezydent nie dzięki jakimś swoim zasługom, bo chyba nie wynaleziono jeszcze aparatu fotograficznego, który te zasługi mógłby utrwalić, tylko dlatego, że propaganda zarówno z jednej strony, to znaczy – ze strony obozu „dobrej zmiany” – wycelowana jest na Donalda Tuska i z rządowej telewizji codziennie możemy się dowiedzieć, jakim to łajdakiem jest Donald Tusk, a ze strony drugiej, to znaczy – obozu zdrady i zaprzaństwa, propaganda nacelowana jest na Jarosława Kaczyńskiego i na przykład z TVN, możemy codziennie dowiedzieć się, jakim to łajdakiem jest Jarosław Kaczyński, a w najlepszym razie – któryś z jego pretorianów.
Słowem – możemy się dowiedzieć tyle, co nic – bo chociaż i jedna i druga opinia może być przecież prawdziwa, to co tu ukrywać – specjalnie naszej wiedzy ani o Polsce, ani o świecie nie poszerza. Korzysta z tego pan prezydent Duda, który – nawiasem mówiąc – wcale nie jest ani gorszy ani głupszy od poprzednich prezydentów naszego nieszczęśliwego kraju. Taki na przykład generał Jaruzelski wprawdzie był prezydentem, ale – jak relacjonował francuski dziennikarz Guy Sorman, który zbierając materiały do książki „Wyjść z socjalizmu” odwiedził go w Belwederze – panowała tam cisza i pustka. Lech Wałęsa; no cóż – jak opowiadali mi jego współpracownicy – oddawał się on „pracy naukowej” to znaczy – rozwiązywaniu krzyżówek – i żeby przypadkiem nikt go przy tej czynności nie zaskoczył, Mieczysław Wachowski przeniósł mu gabinet na piętro, dzięki czemu można było zyskać na czasie i nawet w razie niespodziewanej wizyty jakiegoś etranżera, materiały służące pracy naukowej ukryć. O Aleksandrze Kwaśniewskim nie mogę powiedzieć ani jednego dobrego słowa, może poza tym, że nosił garnitury i mówił językami – bo nie wykorzystał on ani jednej okazji, żeby załatwić dla Polski jakiś interes państwowy, chociaż takie możliwości podczas jego podwójnej, 10-letniej kadencji się pojawiały.
Prezydent Lech Kaczyński z kolei koncentrował się na działaniach pozornych, na podstawie których dzisiaj jego wyznawcy przypisują mu nawet zdolności profetyczne. Z kolei prezydent Komorowski zasłynął chyba najbardziej z występu w Japonii, gdzie stojąc na fotelu speakera tamtejszego parlamentu, prowadził dialog z panem generałem Koziejem, jako swoim „siogunem”.
No a teraz pan prezydent Andrzej Duda, o którym w ramach myślenia pozytywnego, do którego wszyscy nas zachęcają mogę powiedzieć, że – podobnie jak prezydent Lech Kaczyński – nie został zarejestrowany jako tajny współpracownik ani polskiej, ani żadnej innej bezpieki, co przytrafiło się panu premierowi Morawieckiemu. Nie jest to wiele, ale cóż robić; taki los wypadł nam, że na prezydentów naszego bantustanu rodacy wybierają akurat takich jegomościów? Zwłaszcza dwukrotny wybór Aleksandra Kwaśniewskiego dowodzi moim zdaniem całkowitego zaniku instynktu politycznego naszego narodu, który upodobał w nim sobie chyba ze względu na ludowe przysłowie, że „pokorne cielę dwie matki ssie”. Aleksander Kwaśniewski rzeczywiście udowodnił, że jest wyjątkowo zdolnym ssakiem, bo wyssał co się tylko dało i z komuny i z demokracji.
Co sprawiło, ze na drugą kadencję wybrany został pan prezydent Duda – trudno zgadnąć – chyba, że przypomnimy sobie, iż jego konkurentką początkowo była posągowa pani Małgorzata Kidawa-Błońska, której Wielce Czcigodny poseł Pupka musiał scenicznym szeptem podsuwać prawidłowe odpowiedzi na konferencjach prasowych, a potem – pan Rafał Trzaskowski, którego uważam za zarozumiałego blagiera. Tymczasem przegrał z panem prezydentem Andrzejem Dudą minimalnie, co wzbudza podejrzenia, że rodacy nie mają nic przeciwko temu, by na czele ich państwa stał właśnie ktoś taki.
O ile jednak wyniki badań CBOS na temat tubylczych Umiłowanych Przywódców potwierdzałyby smutną prawdę o stopniowym zanikaniu instynktu politycznego, to z kolei wyniki odnoszące się do polityków w skali światowej dowodzą czegoś jeszcze gorszego – mianowicie całkowitej utraty zdolności do myślenia w kategoriach politycznych. Jakiż bowiem inny wniosek można wyciągnąć z faktu, że w rankingu na Polityka Roku 2022 w skali światowej 20 procent uzyskał ukraiński prezydent Włodzimierz Zełeński, podczas gdy amerykański prezydent Józio Biden uzyskał zaledwie 15 procent?
Jeszcze za głębokiej komuny będąc we Wschodnim Berlinie, rozmawiałem z moim niemieckim przyjacielem, człowiekiem rozgarniętym i wykształconym, o wybitnym przywódcy socjalistycznym Adolfie Hitlerze. Mój rozmówca twierdził, że był on również wybitnym politykiem, bo nie tylko podniósł Niemcy z politycznego upadku, ale natchnął Niemców ideą panowania jeśli nie nad całym światem, to przynajmniej znaczną jego częścią. Zatem – i wielki i w dodatku – skuteczny. Że wielki – z tym specjalnie się nie spierałem, bo wszyscy politycy uznani za „wielkich”, jak na przykład Aleksander Macedoński, Juliusz Cezar, Czingis Chan, czy Napoleon Bonaparte, o którym z taką czułością śpiewamy w naszym hymnie, dążyli albo do władzy nad światem, albo przynajmniej nad jakąś jego częścią, więc Adolf Hitler również na ten przymiotnik zasługuje. Natomiast ze skutecznością, to całkiem inna sprawa. Adolf Hitler, w ciągu zaledwie 12 lat, jakie dzieliły rok przejęcia władzy w Niemczech od samobójczej śmierci, doprowadził do rozgromienia Niemiec i likwidacji tego państwa. Trudno w tej sytuacji uznać go za polityka skutecznego, skoro rezultat tak się różnił od intencji.
Wspominam o tamtej rozmowie, bo wydaje mi się, że nie tylko rzuca ona światło na osiągnięcia prezydenta Zełeńskiego, ale również – i to jest znacznie gorsze – na stan myślenia politycznego naszego społeczeństwa. Co prawda, prezydent Zełeński, będący wynalazkiem żydowskiego „oligarchy” Igora Kołomojskiego, który zrobił z niego prezydenta, tylko kontynuował politykę, w jaką Ukraina została wkręcona w roku 2013 przez amerykańskiego prezydenta Obamę, który wyłożył 5 mld dolarów na zorganizowanie na Ukrainie „Majdanu” i dokonanie tam przewrotu politycznego pod hasłami narodowo-wyzwoleńczymi, ale nawet w tych okolicznościach powinien był zrobić wszystko, by uchronić swój kraj przed wepchnięciem go w rosyjską maszynkę do mięsa.
Jak bowiem szczerze zauważył podczas swojej pielgrzymki do Kijowa amerykański sekretarz obrony Lloyd Austin, z amerykańskiego punktu widzenia celem wojny na Ukrainie jest „osłabienie Rosji”, a cena, jaką za ten, nawiasem mówiąc, wcale nie taki pewny rezultat, zapłacą Ukraińcy, nie ma większego znaczenia. Jakie były warunki Putina, zanim Rosja dokonała inwazji, co Putinowi powiedział Józio Biden podczas dwukrotnych, długich rozmów w czerwcu I lipcu 2021 roku i zatem – na jakich warunkach można było uchronić Ukrainę przed nieuchronną dewastacją, a naród ukraiński – przed stratami, które – co gorsza – w tym roku mogą być jeszcze większe – tego wszystkiego polska opinia publiczna nie wie, ponieważ jest skazana na prawdy preparowane przez pierwszorzędnych fachowców z ukraińskiego Sztabu Generalnego, któremu z kolei linię postępowania i propagandy wyznaczają pierwszorzędni fachowcy z Pentagonu. Wiemy tyle, że Putin to bandyta, a Zełeński – to „heroj”, a herojam – wiadomo – nic, tylko „sława” – no i – jak myślę – dlatego aż 20 procent rodaków uważa Włodzimierza Zełeńskiego za „Polityka Roku 2022”, a prezydenta Józia Bidena za takiego uważa zaledwie 15 procent.
Tymczasem na tytuł „Polityka Roku 2022” i to nie na poziomie 15, ani nawet 20 procent, tylko całych 100 procent, zasługuje właśnie Józio Biden. Nie tylko wykorzystał okazję, jaką stwarzało uwikłanie Rosji w konflikt z Ukrainą w rezultacie „Majdanu”, żeby Ukrainę uzbroić po zęby, nie tylko skutecznie usztywnił prezydenta Zełeńskiego wobec Rosji, by wkręcić Ukrainę w ruską maszynkę do mięsa, dzięki czemu może prowadzić z Rosją wojnę na odległym od USA, europejskim przedpolu i to bez użycia własnych żołnierzy, których szczęśliwie udało się ewakuować z Afganistanu, tylko – do ostatniego Ukraińca – a być może również – ostatniego Polaka – o ile spełniłyby się mrzonki pana prezydenta Dudy o oddaniu Polski Ukrainie, czyli „unii” i marzenia pana Bartosiaka, który już teraz wysłałby do Rosji polskich żołnierzy, żeby w ruską maszynkę do mięsa wkręcić również Polskę.
Polska bowiem, w odróżnieniu od Ukrainy, gotowa jest za dostawy amerykańskiej i koreańskiej broni i amunicji płacić. Przynajmniej pod tym względem prezydent Zełeński jest mądrzejszy od prezydenta Dudy, rządu „dobrej zmiany” i obozu zdrady i zaprzaństwa, chociaż z drugiej strony zdewastowana Ukraina płacić nie bardzo ma czym, pozostając już nie na finansowej kroplówce, co na prawdziwej finansowej transfuzji Zachodu. Bo prezydentowi Bidenowi pod pretekstem wojny o „osłabienie Rosji” udało się mocno chwycić Europę za twarz, wskutek czego europejska gospodarka ulega też postępującej dewastacji wskuktek obosiecznych „sankcji”, podczas gdy USA na wojnie zarabiają. Rząd zaciąga kredyty w Rezerwie Federalnej, która wprawdzie kreuje dolary z powietrza, ale już koncerny zbrojeniowe za broń i amunicję nie tylko dostają forsę „prawdziwą”, ale w dodatku płacą rządowi od tego podatki, więc – jak to się mawiało w sferach kupieckich – „biznes sze kręczy” – a w związku z tym wojna z Rosją na Ukrainie może trwać jak najdłużej, niechby i do ostatniego Ukraińca. Co tu ukrywać; prawdziwy majstersztyk! Czy to wykombinował sam prezydent Józio Biden, czy też doradził mu ktoś starszy i mądrzejszy – to nieważne, bo chodzi tylko o to, komu powinien przypaść tytuł „Polityka Rosku 2022”.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Nic dziwnego, że rozpętanej przez Elona Muska aferze „akt Twittera” towarzyszy gremialna zmowa milczenia. Wszak demaskacja dokonana w tych dniach odsłania powieloną przez niemal wszystkie media głównego nurtu na świecie metodologię kampanii propagandowej COVID-19.
Już wiemy, dlaczego amerykański miliarder tuż po finalizacji kupna Twittera wtargnął jak huragan do siedziby firmy w San Francisco. Cała szopka ze zlewem (let that sink in!) i spektakularnym wyrzuceniem na bruk (dosłownie!) kadry kierowniczej, przysłoniła główny cel operacji, a mianowicie niedopuszczenie, by poprzednicy „spalili” kompromitujące dokumenty i materiały.
A dotychczasowi CEO mieli się czego obawiać. Jak wynika z upublicznianych dzisiaj maili, największa platforma komunikacyjna świata działała niczym podwykonawca FBI, CIA i innych amerykańskich służb. Z kolei kadra kierownicza na bieżąco przepisywała zasady użytkowania zgodnie ze swoimi politycznymi afiliacjami.
Ilość upublicznionej korespondencji jest naprawdę potężna. Nie czas i miejsce cytować wszystkiego. Chętnych do dalszego pogłębienia sprawy odsyłam do zapoznania się z „materiałem dowodowym” – jest to naprawdę fascynująca lektura. W tym miejscu warto skupić się jednak na samym mechanizmie niebywałej symbiozy rzekomo prywatnej spółki technologicznej z tą częścią deep state, która sprzyja Partii Demokratycznej.
We współpracę z Twitterem zaangażowane było tak wiele rządowych podmiotów, że podczas wymiany korespondencji funkcjonował termin OGA (Other Government Organizations). Zdarzały się sytuacje, że organizatorzy mieli często problem z pomieszczeniem wszystkich przedstawicieli w jednym panelu.
Rządowi „delegaci” regularnie uczestniczyli w wewnętrznych spotkaniach firmy, składali sprawozdania, doradzali i wyznaczali obszary kooperacji. Jednak z obserwatorów „federalni” dosyć szybko przekształcili się w tak naprawdę głównych zarządzających kwestiami politycznymi, zmuszając kadrę do udostępniania wrażliwych danych czy umożliwiania śledzenia aktywności sieciowej poszczególnych użytkowników. Wszystko z pogwałceniem polityki wewnętrznej platformy.
Daleko było im jednak do formalizowania współpracy; agenci zdobyli przewagę stopniując nacisk, odwołując się do poglądów politycznych samych dyrektorów czy ich poczucia odpowiedzialności. Kiedy sprawy zabrnęły za daleko, bezradni szefowie po prostu oddawali stery w ręce dużo poważniejszych graczy.
„Wpływ zagraniczny” (Foreign Influence) stanowił termin – wytrych, zapewniający możliwość bezgranicznej inwigilacji amerykańskich użytkowników, głównie osób o poglądach prawicowo-konserwatywnych, wyborców Partii Republikańskiej czy zwolenników Donalda Trumpa. Szefowie Twittera, zwłaszcza po wybuchu wojny na Ukrainie, pracowali pod ciągłą presją służb. Jeżeli nawet nie znajdywano żadnych dowodów na „związki z Rosją”, a nawet wybrzmiewał komunikat o „nikłej poszlakowej szansie” takiego wpływu, zezwalano na inwigilację użytkowników wyłącznie ze względu na „prorosyjski przekaz”.
Z informacji prowadzących śledztwo dziennikarzy wynika, że proceder dotyczył również innych potentatów z branży high-tech: Microsoftu, Facebooka, Google i wielu innych. Jednak zarówno media społecznościowe, jak i służby pracowały w oparciu o modele wypracowane podczas COVID-19. Tuż po odsunięciu od władzy Donalda Trumpa administracja Bidena zażądała od szefów platformy komunikacyjnej spotkania dotyczącego kontroli kryzysu pandemicznego.
Od tego momentu Twitter zaczął cenzurować debatę nie według obiektywnych faktów, ale rządowych wytycznych. Przykładowo, administracja wyraźnie naciskała na oznaczenie jako „dezinformację” doniesień o gwałtownym i masowym wykupywaniu sklepowego asortymentu, tzw. panic buying. Problem w tym, że… było to zjawisko jak najbardziej powszechne.
Platforma wzięła za cel nie tylko konta „antyszczepionkowców” (anti-vaxxer) – bardzo często osób sprzeciwiających się wyłącznie przymusowi szczepień, a nie preparatom jako takim – ale i ekspertów medycznych posiadających nie gorszy autorytet niż rządowi specjaliści. W ten sposób ocenzurowano wypowiedź prof. Martina Kulldorfa z wydziału medycznego Uniwersytetu Harvarda. W jednym z twittów naukowiec nie rekomendował przyjęcia szczepionki po przechorowaniu COVID-19. Preparaty zalecał wyłącznie osobom starszym, należącym do grup ryzyka, za to stanowczo odradzał podawania ich dzieciom.
Nawet wypowiedzi udokumentowane literaturą naukową, ze wskazaniem źródła – np. artykuł z „Nature” o wzroście ryzyka wystąpienia chorób serca po przyjęciu preparatów mRNA w młodszych grupach wiekowych – choć zawierały informacje prawdziwe, były oznaczane jako misleading (wprowadzające w błąd). Jedyny zarzut – nie zgadzały się z wytycznymi CDC (Centrów ds. Chorób Zakaźnych).
Ponadto Twitter zrzucił gros swoich nowych obowiązków na barki botów i podwykonawców – np. z Filipin – którzy działali w oparciu o uproszczone modele postępowania. W ten sposób do jednego worka wrzucano zarówno wypowiedzi zupełnych wariatów, jak i opinie specjalistów najlepszych uczelni medycznych w Stanach, patologizując jeden z filarów demo-liberalnego świata.
Cenzorskie zacietrzewienie prowadziło też do prawdziwych absurdów. W pewnym momencie najważniejsi dyrektorzy platformy zastanawiali się, czy jako „dezinformację medyczną” nie oznaczyć wpisu Donalda Trumpa, który po wyjściu ze szpitala napisał aby „nie bać się COVID”. Ostatecznie uznano, że „przesłanie optymistyczne”… nie jest dezinformacją.
Wraz z powrotem PRAWDZIWEJ normalności, do czego przyczynił się również – co by o tym człowieku nie mówić – Elon Musk, rozpada się powoli cała kowidowa bańka narracyjna. Faktem okazała się bezpośrednia ingerencja służb konkretnej administracji w największej platformie informacyjnej świata. Śledztwo dziennikarskie POLITICO i DieWelt dowiodło, że „walka z pandemią” została oddana w ręce prywatnych fundacji i organizacji międzynarodowych wiszących na ich pasku. Badania z poszczególnych krajów wskazują na drastyczny wzrost myocarditis wśród zaszczepionych, głównie młodych ludzi. Szefostwo Pfizera podczas przesłuchań przyznaje, że szczepionki nie były badane po kątem transmisyjności. Natomiast o utracie zbiorowej odporności na skutek lockdownów i maseczek mówi sam minister zdrowia, Adam Niedzielski.
Ale ludzi, którzy nie ugięli się pod presją medialno-środowiskową i od początku przestrzegali przed gorszymi niż sam wirus narzędziami walki z patogenem, dzisiaj – kiedy jest już po wszystkim – zabrania się leczyć. I dokonują tego ludzie, którym w rękach rozpada się budowane przez dwa lata imaginarium. Nie tylko z przejawu zwykłej mściwości, ale z prostego faktu, że uznanie niewinności dr. Martyki oznaczałoby po prostu, że się mylili.
Sposób, w jaki lewicowo-liberalne media „relacjonują” sprawę lekarza z Dąbrowy Tarnowskiej (propaganda rodem z filmów Leni Riefenstahl) dowodzi, że „akta Twittera” mówią bardzo dużo o polskojęzycznych mediach. Z tą różnicą, że ich nikt nie musiał naciskać. „Zaangażowani dziennikarze” robią swoją robotę z autentycznym przekonaniem, każącym do upadłego głosić mądrości poprzedniego etapu.
Natomiast sam Twitter wpadł w sidła zastawione przez dużo większych cwaniaków. Ze szlachetnych pobudek [???? MD] pomógł wygrać wybory Demokratom, a ci odwdzięczyli się zakładając łańcuch i zaganiając do roboty na własnych zasadach. Choć globalne korporacje technologiczne wydają się dzisiaj trząść światem, to jak pokazuje przykład Twittera, przeróżne służby nigdy nie pozwolą, by rzeczywistość kształtowali choćby i najlepsi programiści oraz komputerowe nerdy.