Warszawa wprowadza tzw. ekologiczne rozwiązania za sprawą klimatycznych lobbystów. Badania, na które powoływał się stołeczny ratusz i na podstawie których wprowadzona zostanie tzw. Strefa Czystego Transportu, przeprowadziła i zapłaciła za nie fundacja związana z promocją drogich samochodów elektrycznych.
Do dokumentów dotarli działacze warszawskich struktur związanych dziś z Januszem Korwin-Mikkem. O dane wnioskował Jacek W. Bartyzel, a miasto po wielu tygodniach zwłoki wreszcie je wydało.
– Przedstawię wam informację, która była dla mnie porażająca i jestem zdziwiony, że żadne ogólnopolskie media o tym nie mówią. Okazało się, że miasto stołeczne Warszawa zleciło badania przed wprowadzeniem Strefy Czystego Transportu fundacji na rzecz promocji pojazdów elektrycznych – tak rozpoczyna nagranie osoba analizująca dokumenty.
– Badanie zostało ufundowane przez tę fundacje. Warszawa nie zapłaciła ani złotówki za badanie przed tak dużym projektem, który wpływa na życie tysięcy warszawiaków. Oba badania, na które powoływał się warszawski ratusz przed konsultacjami dotyczącymi Strefy Czystego Transportu w Warszawie, powstały z inicjatywy fundacji promocji pojazdów elektrycznych – mówi dalej i cytuje zapisy dokumentów.
Jak przekonuje, lobbyści mają cel we wprowadzeniu STC, bo dzięki temu duża część floty samochodowej w Warszawie zostanie wymieniona na elektryki. Poddaje też w wątpliwość jakość przeprowadzanych badań. Zaznacza, że dane zawarte w dokumentach mogą być nawet prawdziwe, ale dobrane są w odpowiedni sposób.
– Tak samo producenci garnków, które byłyby drogo sprzedawane podczas spotkań emerytom, też mogliby zasponsorować badania, gdzie te garnki byłyby przedstawione w samych superlatywach i pewnie te informacje też byłyby nawet prawdziwe w tym badaniu. Jednak dane byłyby w taki sposób dobrane, aby nie przedstawiałyby drugiej strony, drugiego aspektu – np. opłacalności – albo alternatyw w postaci tańszych, ale równie dobrych garnków – porównuje.
– Miasto stołeczne Warszawa postanowiło użyć zasponsorowanych badań, nie przeprowadziło żadnych niezależnych badań. Jest to szokujące dla mnie – podkreśla.
Przedstawia jeszcze jeden punkt zapisu umowy m.st. Warszawy z Fundacją Promocji Pojazdów Elektrycznych. Okazuje się, że obie strony „zobowiązują się do nie podejmowania żadnych czynności, które mogłyby zagrozić powodzeniu założeń programu Strefy Czystego Transportu oraz zobowiązują się do zachowania lojalności względem siebie.
– Jak miasto Warszawa mogło podpisać taką umowę? Jak miasto Warszawa mogło postawić nas mieszkańców przed faktem dokonanym? Jak miasto Warszawa mogło użyć sponsorowanego badania i oprzeć tak znaczący projekt o te badanie? – pyta retorycznie. Ma nadzieję, że tematem zajmą się ogólnopolskie media, ale na to byśmy nie liczyli.
Prezesem Fundacji Promocji Pojazdów Elektrycznych jest Marcin Korolec, który kręci się przy polityce. W poprzednim rządzie Tuska był m.in. ministrem środowiska czy pełnomocnikiem rządu ds. polityki klimatycznej. Dziś jest także prezesem Instytutu Zielonej Gospodarki. No i wykonuje „badania”, na podstawie których politycy prowadzą m.in. antysamochodową politykę pod pretekstem „walki z globalnym ociepleniem”. Z taką polityką próbuje walczyć Korwin-Mikke, proponując zamiast tego stricte wolnościowe podejście.
„Panie Trzaskowski, proszę wyjaśnić wyborcom jakim cudem osoby aktywistyczne, które niszczą Syrenkę i zakłócają koncerty w filharmonii mogą korzystać z ogromnego 160-metrowego miejskiego lokalu w samym centrum Warszawy za… 4000 zł m/c (25 zł/mkw)?”, pyta mec. Bartosz Lewandowski.
Współpracujący z Instytutem Ordo Iuris mec. Lewandowski zwrócił uwagę, że chodzi o „ul. Kruczą 17, gdzie ceny najmu lokali użytkowych wynoszą od ok. 120 zł za metr w górę (cena rynkowa najmu min. 19 200 zł), a wartość lokalu to ponad 3,5 miliona zł (cena za mkw to 22161 zł)”.
„Jestem pewien, że tak znakomity włodarz naszej stolicy, mający czas na czytanie książek w metrze, oczywiście wie, że pod tym adresem działa Gniazdo – Centrum Aktywizmu Klimatycznego. Jak na łamach @gazeta_wyborcza mówił jeden z przedstawicieli Gniazda Michał Żyłowski:Gniazdo tworzy Młodzieżowy Strajk Klimatyczny, Extinction Rebellion i Rodzice dla Klimatu”, czytamy we wpisie.
„Ostatnie Pokolenie, o którym ostatnio głośno wskutek skandalicznych aktów wandalizmu, zbiera pieniądze jako Fundacja Aktywizmu Klimatycznego, która ma właśnie siedzibę na ul. Kruczej 17. Podobnie strona internetowa odsyła do Fundacji jako beneficjenta zbiórek”, dodaje prawnik.
„Czyli podsumowując: dzięki uprzejmości urzędników pana Prezydenta Trzaskowskiego ludzie, którzy demolują Warszawę krzycząc coś o płonącej planecie (dokładnie jak Pan Prezydent!), korzystają z wielkiego lokalu w centrum miasta za śmiesznie małe pieniądze, zarabiają przy tym na podnajmowaniu go i – żeby tego było mało – domagają się biletu miesięcznego na transport regionalny za 50 zł… Żyć nie umierać”, puentuje mec. Bartosz Lewandowski.
Centra miast staną się „gettami”, do których wstęp będą mieli tylko zamożni mieszkańcy.
Czy słyszeli Państwo o koncepcji Stref Czystego Transportu w polskich miastach? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest to “szlachetny i godny pochwały pomysł”. Niestety ma on bardzo mało wspólnego z czystym powietrzem i ochroną środowiska.
Ten projekt to ingerencja w nasze fundamentalne prawa takie jak swoboda poruszania się i posiadania własności prywatnej.
Strefy Czystego Transportu mogą skutkować wyższymi kosztami utrzymania, a nawet prowadzić do izolacji społecznej. Mogą ograniczyć dostęp do wysokiej jakości edukacji, wpłynąć na bezrobocie, a także zwiększyć poziom stresu i lęku w społeczeństwie.
To polityka dyskryminacji wobec mniej zamożnych, samotnych rodziców, właścicieli małych firm, osób starszych i studentów. W praktyce bogatsi mieszkańcy będą mieli swobodę działania, podczas gdy reszta będzie borykać się z trudnymi konsekwencjami.
Taki świat to marzenie zielonych komunistów…
W sytuacji, gdy strefy te okazały się nieskuteczne i są stopniowo wycofywane w krajach zachodnich, w Polsce “ekoterroryści” robią wszystko, aby wprowadzić je wszędzie tam, gdzie jest to możliwe.
Musimy powstrzymać ich działania, zanim będzie za późno!
Poniżej wiadomość, którą wysłaliśmy Państwu wcześniej:
Stańmy w obronie prawa do swobodnego przemieszczania się! Tak zwane Strefy Czystego Transportu pod pretekstem ochrony środowiska, nakładają niesprawiedliwe obciążenia na rodziny o niskich dochodach, osoby starsze, rodziców samotnie wychowujących dzieci oraz mieszkańców terenów wiejskich.Takie przepisy są przejawem dyskryminacji, przyczyniają się do wzrostu kosztów życia oraz pogłębiają różnice społecznie.PROSZĘ PODPISAĆ PETYCJĘ
Wyobraźcie sobie Państwo, że z dnia na dzień zostajecie pozbawieni prawa do przemieszczania się po własnym mieście, wyłącznie dlatego, że nie stać was na nowy „ekologiczny” samochód. Niestety taka sytuacja już niedługo może stać się naszą rzeczywistością!
Właśnie teraz władze największych polskich miejscowości planują wprowadzenie tak zwanych Stref Czystego Transportu, do których wjazd będą mieli tylko uprzywilejowani mieszkańcy.
W tym roku takie strefy mają obowiązywać w Warszawie, Krakowie i we Wrocławiu.
Choć intencje stojące za wprowadzeniem tych przepisów mogą wydawać się “szlachetne” i pozornie dotyczyć ograniczenia zanieczyszczeń, istnieją uzasadnione obawy dotyczące ich wpływu na naszą wolność, finanse i życie codzienne.
Pomyślcie Państwo o rodzinach borykających się z trudnościami finansowymi. Teraz będą zmuszone do wymiany swoich starych, niezawodnych samochodów na drogie i „ekologiczne” elektryki. Efekt? Wybór między jedzeniem na stole a samochodem w garażu.
Wprowadzenie Stref Czystego Transportu przyczyni się do pogłębienia różnic społecznych. Dla wielu będzie oznaczało izolację społeczną i brak łatwego dostępu do urzędów, szkół, uczelni i placówek kulturowych.
Centra miast staną się „gettami”, do których wstęp będą mieli tylko zamożni mieszkańcy.
Musimy działać teraz, aby powstrzymać te niebezpieczne zmiany. Strefy Czystego Transportu są już wprowadzane w największych polskich miastach. Pokażmy nasz sprzeciw i walczmy o zachowanie naszych podstawowych praw.
Mieszkańcy dużych miast obawiają się, że wprowadzenie Stref Czystego Transportu w ich miastach zakłóci normalne funkcjonowanie ich rodzin.
Jedna z mieszkanek Krakowa podzieliła się swoimi obawami:
“Mam 4 dzieci w wieku 15 lat, 13 lat i bliźniaczki w wieku 12 lat i sama je wychowuję i pracuję na pełny etat. Mieszkam w Krakowie. Rok temu radni Krakowa z partii pana Majchrowskiego uchwalili prawo, które wyklucza za 3 lata moje auto z całkowitego użytku. To diesel z 2007 roku, ale w bardzo dobrym stanie, służy mi głównie do dojazdów do pracy i do zawożenia dzieci do lekarzy” *
Strefy Czystego Transportu nie dotyczą jedynie mieszkańców miast, lecz wszystkich obywateli Polski oraz turystów. Każdy, kto chciałby wjechać np. do Warszawy czy Wrocławia będzie musiał zarejestrować swój pojazd w specjalnym systemie elektronicznym i jeśli jego auto nie spełni odpowiednich wymogów, znaczna część miasta będzie dla niego zamknięta.
A co z mieszkańcami obszarów wiejskich, gdzie komunikacja publiczna dojeżdża rzadko lub w ogóle nie funkcjonuje? Oni muszą korzystać z prywatnych samochodów, aby dotrzeć do miasta i załatwić sprawy urzędowe, zawieźć dzieci do szkoły, udać się do lekarza czy też do szpitala w przypadku nagłych sytuacji.
Ten projekt nie ma nic wspólnego z czystym powietrzem. To jest ingerencja w nasze fundamentalne prawa takie jak swoboda poruszania się i posiadania własności prywatnej. To polityka dyskryminacji wobec mniej zamożnych, samotnych rodziców, właścicieli małych firm, osób starszych i studentów. W praktyce bogatsi mieszkańcy będą mieli swobodę działania, podczas gdy reszta będzie borykać się z trudnymi konsekwencjami.
To jest walka o nasze podstawowe prawa gwarantowane przez Konstytucję. Nie możemy pozwolić politykom na tak łatwe ograniczanie naszych swobód bez odpowiednich konsultacji społecznych i bez rzetelnych argumentów, popartych niezależnymi badaniami.
Ochrona klimatu to szlachetny cel, jednak nie można go osiągnąć poprzez metody autorytarne!
Strefy Czystego Transportu mogą skutkować wyższymi kosztami utrzymania, a nawet prowadzić do izolacji społecznej. Mogą ograniczyć dostęp do wysokiej jakości edukacji, wpłynąć na bezrobocie, a także zwiększyć poziom stresu i lęku w społeczeństwie. To nie jest przyszłość, której pragniemy dla siebie i naszych dzieci.
Czas ucieka nieubłaganie. Te zmiany są właśnie teraz wprowadzane w największych miastach w Polsce.
W tej trudnej sytuacji dostrzegamy iskierkę nadziei. Zauważamy, że w krajach zachodnich maleje poparcie dla Stref Czystego Transportu, co skutkuje ich stopniową likwidacją. Z kolei w Krakowie obywatele walczą o unieważnienie uchwały dotyczącej strefy i zdają się mieć duże szanse na osiągnięcie sukcesu.
Jeżeli nie zatrzymamy teraz projektu wprowadzenia Stref Czystego Transportu w Polsce, możemy już nigdy nie mieć prawa do swobodnego korzystania z naszych pojazdów, tak jak robiliśmy to dotychczas.
Nawet jeśli teraz zainwestują Państwo duże sumy ciężko zarobionych pieniędzy w “ekologiczny” samochód, nie ma pewności czy taki pojazd będzie nadal dopuszczony do użytku w Państwa mieście w niedalekiej przyszłości.
Czas ma ogromne znaczenie. Samorządy już działają w celu utworzenia Stref Czystego Transportu w największych polskich miastach. Musimy reagować, zanim będzie za późno.
Szanowni Państwo Zwracam się dzisiaj do Państwa w bardzo ważnej sprawie. To dotyczy tak naprawdę mieszkańców wszystkich dużych miast w Polsce, nawet jeżeli jeszcze nie zdają sobie z tego sprawy.Być może już Państwo wiedzą, że od lipca 2024 roku w dwóch polskich miastach pojawi się tzw. strefa czystego transportu. Będą to Warszawa i Kraków. To jednak jest tylko początek! Tak jak wspomniałem wyżej, kwestia szkodliwych SCT dotyczyć może każdego większego miasta. Podobne rozwiązanie do tego z Warszawy szykują m.in. włodarze Wrocławia, którzy nie robią sobie nic z protestów mieszkańców przeciwko temu pseudoekologicznemu pomysłowi. Właśnie dlatego piszę do Państwa. Tzw. strefy czystego transportu najbardziej uderzą w tych, których nie będzie stać na nowe samochody spalinowe, a tym bardziej pojazdy elektryczne – w najbiedniejszych i schorowanych. To “prawo” będzie szkodliwe w zasadzie dla każdego zwykłego mieszkańca, dojeżdżającego do pracy, odwożącego dzieci do szkoły, chcącego dotrzeć z chorym pasażerem do szpitala. Poszkodowanymi będziemy zarówno ja, jak i Państwo.Chcemy i możemy to zmienić! Nie pozwólmy, aby miejscy urzędnicy zabierali nam wolność, ograniczając nas w używaniu własnego auta. Dlatego pragnę Państwa poinformować, że właśnie przed momentem…rozpoczęliśmy nową kampanię billboardową przeciwko SCT! Pod tym linkiem mogą Państwo się w nią włączyć, o co już teraz gorąco proszę. Celem jest jasny przekaz do mieszkańców Warszawy i Krakowa, którzy często nie są świadomi tego, jak te nowe przepisy mogą zmienić ich codzienne życie. Nie możemy pozwolić na to, aby decyzje podejmowane nad głowami obywateli i bez zapytania ich o zdanie wprowadzały chaos i niepewność.Być może zapytają mnie Państwo, dlaczego billboardy? Wybraliśmy je ze względu na skuteczność i zasięg. Planujemy umiejscowienie billboardów w strategicznych punktach, szczególnie przy ważnych ciągach komunikacyjnych, aby dotrzeć do jak największej liczby osób. Tym samym łatwiej trafimy do osób, którym najbardziej zależy na możliwości poruszania się samochodem – kierowców. Czy chcą Państwo wesprzeć naszą akcję i włączyć się do zbiórki na ten ważny cel?Wspieram akcję billboardową – chcę uświadomić Polaków o zagrożeniu!Szanowni Państwo! Nasz ruch społeczny “Nie Oddamy Miasta” nie jest przybudówką żadnej partii czy innej organizacji politycznej. To grupa zwykłych mieszkańców, którzy najczęściej wszystkie inicjatywy (protesty, konferencje, akcje ulotkowe na mieście itp.) organizują całkowicie bezinteresownie.To oznacza również, że nie jesteśmy przez nikogo finansowani.To oznacza także, że jedyne środki, które posiadamy, to dobrowolne datki. Gesty finansowego wsparcia otrzymujemy od naszych Przyjaciół i Darczyńców, którzy – nie mając czasu lub fizycznie możliwości działać z nami – w ten właśnie sposób angażują się w działalność naszego ruchu.Chciałbym przywołać nasz wcześniejszy sukces, jakim był protest w Krakowie, który spotkał się z szerokim poparciem i zainteresowaniem mediów. To wydarzenie pokazało, że nasz głos ma znaczenie i że możemy wpłynąć na decyzje władz lokalnych. Nasz sprzeciw wobec pseudoekologicznych rozwiązań jest ważny i może przynieść realne zmiany.Dzięki dotychczasowej hojności naszych Przyjaciół, właśnie teraz, gdy piszę do Państwa te słowa – drukują się kolejne partie ulotek informujących i mobilizujących do oporu przeciwko SCT. W nowym roku ruszymy z ich rozprowadzaniem po Warszawie i Krakowie. Przygotujemy także projekty ulotek dla kolejnych miast. Jak Państwo widzą, pracy jest tyle, że chwilami nie wiemy, w co włożyć ręce, jak zrealizować kolejne pomysły itd. Dlatego gorąco zachęcam Państwa do wsparcia naszej akcji, poprzez wpłatę darowizny dla naszego ruchu. Razem powstrzymajmy chory bubel prawny, który pod postacią SCT wprowadzają polscy urzędnicy!
Do połowy lutego musimy uzbierać 38 tysięcy złotych. Czy nam się to uda? Z Państwa pomocą na pewno!Wpłaty mogą Państwo dokonać na naszej stronie: nieoddamymiasta.pl, za pomocą przelewu internetowego, przelewu tradycyjnego lub PayPal (np. dowolną kartą płatniczą). Każda złotówka jest tutaj na wagę złota. Gorąco liczę na Państwa pomoc!Wspieram zbiórkę ruchu “Nie Oddamy Miasta” – walczę o moją wolność i własność! Mam dla Państwa jeszcze jedną wiadomość. Jako wyraz wdzięczności dla tych, którzy zdecydują się wesprzeć naszą inicjatywę, przygotowaliśmy specjalny prezent – ebook pt. “Rewolucja transportowa: mity, manipulacje, zagrożenia”. Jest to zbiór cennych informacji, analiz i danych, które rzucają światło na problematykę zmian w polityce transportowej, jak również dostarczają narzędzi do skutecznej obrony przed wprowadzaniem niekorzystnych dla mieszkańców rozwiązań. Już wkrótce drogą e-mailową prześlemy go wszystkim naszym Darczyńcom. Bardzo na to liczę, że Państwo także będą w tym gronie.Dziękuję bardzo za każdy przejaw zaangażowania i wsparcia z Państwa strony, za każdy datek, polecenie znajomym, czy nawet udostępnienie na Facebooku.Jeszcze raz zapraszam na naszą stronę nieoddamymiasta.pl (można kliknąć tutaj), gdzie znajdą Państwo więcej informacji na temat naszych działań oraz podstronę, na której prowadzimy właśnie wspomnianą zbiórkę pieniędzy na billboardy o SCT w największych miastach Polski. Pozdrawiam Państwa serdecznie, życząc wszelkiej pomyślności w nowym roku.
Otóż na takim np. lotnisku na Okęciu dzień-w-dzień samoloty wypalają nawet kilkaset tys. litrów paliwa — a one przecież nie są wyposażone ani w katalizatory, ani w zawory EGR czy inne eko-bajery obniżające emisję zanieczyszczeń.
I władzom Warszawy jakoś to nie przeszkadza — to morze paliwa wypalane codziennie – zaś przeszkadzają spełniające surowe normy samochody, czy jakiś babciny piecyk.
Proszę sprawdzić — bo łatwo to wygooglować — ile spala paliwa duży samolot pasażerski podczas startu: „On takeoff a 777 burns 15,000 to 42,000 liters, depending on weight, engine model, throttle position and elevation included as takeoff.”
Oczywiście różne modele samolotów różnią się zużyciem — ale (jeśli chodzi o duże liniowe odrzutowce) rząd wielkości pozostaje ten sam. To proszę to sobie przemnożyć przez liczbę samolotów startujących codziennie z Okęcia — i dodać jeszcze paliwo wypalane podczas lądowań.
Wpływ zanieczyszczeń generowanych przez samoloty nie jest do pominięcia. Artykuł z „National Geographic” jasno mówi:
„Plane Exhaust Kills More People Than Plane CrashesToxic pollutants kill at least ten thousand annually, study says.Earlier studies had assumed that people were harmed only by theemissions from planes while taking off and landing. The new researchis the first to give a comprehensive estimate of the number ofpremature deaths from all airline emissions.”We found that unregulated emissions from [planes flying] above 3,000feet [914 meters] were responsible for most of the deaths,” said studyleader Steven Barrett, an aeronautical engineer at the MassachusettsInstitute of Technology in Cambridge.”
I co — i jakoś nie ma nacisku na zamknięcie lotniska, aby zrobić tam„strefę czystego transportu” opartą na szybowcach?
I nawet rozmaite organizacje „proekologiczne” jakoś nabrały wody w usta na ten temat (pewnie dostali działkę za „nieinteresowanie się”) — a ciągle czepiają się kierowców w mieście?
Konkluzja: jeśli ktokolwiek wygania z dużego miasta samochody, które spełniają przecież do przesady wyśrubowane normy — zaś przemilcza kwestię zanieczyszczeń generowanych przez lotnisko — to jest hipokrytą ukrywającym swoje prawdziwe intencje i zamiary.
Zachodzi zatem pytanie: czemu spełniające coraz surowsze normy samochody uznawane są za tak szkodliwe i „trujące”, zaś naprawdę zanieczyszczające powietrze (i zużywające duże ilości tlenu) samoloty nie są w ogóle w tym kontekście zauważane?
A może chodzi tak naprawdę o to, że te samochody są indywidualnymi środkami transportu — zaś te wielkie samoloty to „zbiorkom”, miły wszelkiej maści lewicy? — uszanowanie, Zbigniew Baniewski
Mokotowska 50, czyli komuna wiecznie żywa. Święte prawo własności ukradzionej.
Izabela Brodacka
Znana wielu, a mi z autopsji, była po wojnie sprawa tak zwanych promes budowlanych. Komunistyczne władze nie radząc sobie z odbudowywaniem zniszczonej przez Niemców stolicy udzielały przedwojennym właścicielom nieruchomości zgody na jej odbudowanie zobowiązując się, że pozostanie ona we władaniu i użytkowaniu tych właścicieli. To zobowiązanie władz nazywało się właśnie „ promesą budowlaną”. Oczywiście komunistyczne władze nie miały najmniejszego zamiaru swoich zobowiązań dotrzymywać i w dniu zakończenia budowy do mieszkania czy willi wprowadzani byli na gotowe kwaterunkowi lokatorzy, najczęściej ze sfer ubecko- milicyjnych. Nie uczestniczyli w kosztach eksploatacji i ogrzewania budynku i żądali od właściciela wykonywania nawet najdrobniejszych napraw w użytkowanym mieszkaniu. Pamiętam, że cała nasza rodzina obsługiwała, również w nocy, piec centralnego ogrzewania, bo nie stać nas było na palacza, a ojciec klnąc jak szewc naprawiał lokatorom spłuczkę w toalecie i wymieniał uszczelki w kranach. Lokatorzy panoszyli się w cudzym ( należącym do siostry mojej matki) domu przekonani o swoich prawach.
Podobno mamy niepodległość, podobno komuna upadła lecz komunistyczna mentalność i sposób zarządzania społeczeństwem się nie zmieniły. Kilka miesięcy temu opisywałam sprawę pani Bargieł, której ojciec po wojnie przebudował rozpadający się baraczek czy magazyn na domek jednorodzinny o powierzchni przeszło 80 metrów kwadratowych. Oczywiście otrzymał wszelkie niezbędne pozwolenia. Już w wolnej Polsce gmina usiłuje wyeksmitować panią Bargieł do dwudziestometrowego lokalu socjalnego bez mowy o zwrocie poniesionych przez rodzinę nakładów, które niezależny ekspert (powołany przez sąd a nie przez panią Bargieł) wycenił na milion złotych. Z podobną sprawą mam do czynienia obecnie.
Dotyczy zabytkowej kamienicy przy ulicy Mokotowskiej 50 w Warszawie gdzie usiłuje się „wyrzucić” dyplomowanego muzyka z adaptowanego przez niego na mieszkanie strychu.
Historia jego prac adaptacyjnych rozpoczęła się w roku 1990. Muzyk otrzymał zgodę Wydziału Spraw Lokalowych Urzędu Dzielnicowego. Strych pochodził z wykazu pomieszczeń do adaptacji na cele mieszkalne zgodnie z Rozporządzeniem Ministra Budownictwa. Z różnymi kolejami losu artysta wybudował w oparciu o pełną dokumentację i wyłącznie za swoje pieniądze lokal, w którym z rodziną mieszka ponad 20 lat. Wymienił zniszczone elementy więźby, wzmocnił legary, ocieplił dach, zmienił pokrycie dachu i zmurszałe krokwie- wszystko pod specjalistycznym nadzorem budowlanym i za zgodą konserwatora zabytków.
Niespodziewanie gmina Śródmieście w 2021 r postanowiła wykonać remont na połowie dachu kamienicy nad mieszkaniem muzyka. Jednak przez ponad dwa lata nikt nie interesował się ani faktycznym stanem zachowania dachu (brak ekspertyz) ani pozostałą częścią dachu nad sąsiadami. Aktualnemu inwestorowi, który wpakował w przebudowę spore pieniądze przydzielono mieszkanie zamienne o znacznie niższym standardzie, nie dając żadnej gwarancji powrotu do przebudowanego lokalu. Co gorsza z zamiarem zniszczenia elementów stałej zabudowy lokalu i z pisemnym potwierdzeniem braku możliwości ich odtworzenia.
Pikanterii tej sprawie dodaje fakt, że nikt z decydentów nawet nie sprawdził jak wygląda faktyczny stan dachu od strony wnętrz. Nie ma też mowy o kwestiach odszkodowawczych a obiecana możliwość wykupu lokalu, pozostająca tak jak w przypadku pani Bargieł w sferze mglistych obietnic, została anulowana. Informacja o decyzji odsprzedania lokali mieszkańcom pojawiła się na tablicy w urzędzie przy Nowogrodzkiej ale została szybko zdjęta. Zgromadzono liczną korespondencję pomiędzy zainteresowanymi osobami a gminą, w której zmienia się powody remontu jak rękawiczki. Są liczne dowody, że to sprawa szyta grubymi nićmi i bezprawnie kontynuowana.
Opisywany problem zastanawia zwłaszcza w świetle częstego nadbudowywania pod pretekstem remontu kolejnego piętra nad dachami okolicznych zabytków.
Wniosek nasuwa się sam. Gdy potomkowie stalinowców osadzonych w skradzionych prawowitym właścicielom mieszkaniach wykupili te lokale za około 10% wartości rynkowej, sprzedaż mieszkań kwaterunkowych została wstrzymana. Faktycznie niektórzy szczęśliwcy zdołali również uwłaszczyć się za te 10%, zapewne by usankcjonować wykup apartamentów w Alei Róż, Alei Przyjaciół czy przy Szucha 16 zrabowanych przez komunę ich właścicielom. Obecnie przedwojennym właścicielom mieszkań proponuje się czasami ich wykup po cenie rynkowej podczas gdy w ramach fałszywej reprywatyzacji złodzieje kupowali kamienice, a właściwie roszczenia do kamienicy nawet za 50 złotych (taki rekord dotyczy kamienicy przy ulicy Hożej w Warszawie) i te kamienice „odzyskiwali”. W ten złodziejski proceder zaangażowane były sądy potwierdzające pełnomocnictwa podpisane przez osoby nie żyjące od przeszło stu lat, notariusze i adwokaci. Pewna pracownica ratusza powiązana podobno rodzinnie ze znanym adwokatem Robertem Nowaczykiem zajmującym się skupowaniem roszczeń uzyskała przeszło 40 milionów odszkodowania za nieruchomości których nigdy nie posiadała. Jak wyliczono w akcie oskarżenia prawnik wywalczył dla swoich klientów około 96 milionów złotych z tytułu odszkodowań, zwrot ponad 40 kamienic i działek. Nowaczyk wyratował się od odpowiedzialności prawnej współpracując z prokuraturą, a w lipcu tego roku uprzejmie młodo zmarł. Nic nowego się już od niego nie dowiemy.
Trzecia Rzeczpospolita odwołując się do tradycyjnych wartości zamieniła je w parodię. „Święte prawo własności” w III Rzeczpospolitej oznacza „święte prawo własności ukradzionej”, prawna ochrona praw nabytych nie znaczy po prosu nic. Ojciec pani Bargieł przeliczył się uważając, że przebudowując w zgodzie z promesą barak i zamieniając w domek jednorodzinny zabezpieczył swoją rodzinę. Artysta przeliczył się angażując finansowo i rzeczowo w przebudowę strychu przy Mokotowskiej 50. Urzędnik gminy jednym pismem jest w stanie anulować wszelkie podjęte wobec niego zobowiązania.
Narkotykowy koszmar dotyka Warszawy. Już są tam miejsca, w które lepiej się nie zapuszczać. Władze stolicy są świadome problemu… i „nieco bezradne”. Co na to prezydent miasta, Rafał Trzaskowski ma do powiedzenia mieszkańcom?
Trzaskowski spotkał się z mieszkańcami warszawskiej Pragi-Północ. Mieszkańcy zapytali swojego włodarza o sytuację w rejonie Bazaru Różyckiego i ulicy Brzeskiej. Jak mówili, ulica jest opanowana przez gangi narkotykowe, pełno na niej handlarzy i narkomanów, którzy chcą kupić narkotyki lub są pod ich wpływem. To rodzi duże obawy o bezpieczeństwo.
Trzaskowski przyznał, że Praga zmieniła się przez ostatnie 30 lat, ale niestety, w niektórych miejscach dalej jest niebezpiecznie, tak jak na przykład na ulicy Brzeskiej. – My z policją współpracujemy na tyle, ile możemy. Wiemy, że w tej okolicy dochodzi do handlu narkotykami, specjalnie dlatego finansujemy dodatkowe patrole policji – powiedział.
I dodał, że… również, że nie chodzi po nocy w okolicy Bazaru Różyckiego. – Wiem, że jest to miejsce newralgiczne. Sam po nocach się tam nie szlajam, zdaję sobie sprawę, że sytuacja bezpieczeństwa w tym miejscu jest wyjątkowa. Policja też zdaje sobie z tego sprawę, nawet jeśli kilku handlarzy narkotyków zostanie zatrzymanych, to pojawiają się zaraz nowi – zaznaczył.
Ulica Brzeska jest dobrze znana stołecznym stróżom prawa, którzy zatrzymują tam handlarzy narkotyków. We wrześniu mundurowi przechwycili prawie 1,3 kg różnego rodzaju narkotyków. Zatrzymany został 45-latek, usłyszał zarzuty za ich posiadanie, trafił na trzy miesiące do aresztu.
Wojewoda Mazowiecki Tobiasz Bocheński zwrócił się do prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego o wyjaśnienia w związku z zalaną trasą S8 – poinformował w czwartek Zespół Prasowy Wojewody Mazowieckiego.
Zespół Prasowy Wojewody Mazowieckiego poinformował, że wojewoda w piśmie skierowanym do prezydenta pyta m.in. o to, jakie działania zostały podjęte w celu usunięcia utrudnień w ruchu kołowym na drodze ekspresowej S8, jakie działania w tym zakresie zrealizowało Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji oraz z jakiego powodu nie został uruchomiony sztab kryzysowy.
„Jak podkreśla Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad w Warszawie w ramach oddanego, po rozbudowie w 2015 r., do eksploatacji odcinka drogi ekspresowej wykonano system odwodnienia trasy S8, której wody opadowe trafiajądo kanalizacji deszczowej miejskiej, a jej parametry zostały specjalnie przebudowane i dostosowane do nowej trasy, poprzez budowę odpowiedniej przepustowości rur kanalizacyjnych i zbiorników retencyjnych” – napisano w informacji przekazanej przez zespół prasowy wojewody.
Dodano, że właściwe funkcjonowanie tego systemu jest możliwe, gdy kanalizacja miejska jest drożna oraz przepustowa. „Do tej pory w tym miejscu trasa nie została zalana, kanalizacja odbierała wody opadowe” – zaznaczono.
Podkreślono, że wojewoda po otrzymaniu informacji o zalaniu drogi S8 „podjął działania mające na celu ustalenie, co spowodowało taki stan rzeczy”. „Okazało się, że przyczyną nie jest infrastruktura drogowa podległa rządowi, a zapchanie infrastruktury miejskiej odbierającej wody opadowe” – czytamy.
W środę w wyniku ulewnych deszczy zalane zostały niektóre ulice w Warszawie. Trasa S8 została podtopiona, zalany został tunel przy rondzie Zesłańców Syberyjskich oraz ulice Złota i Emilii Plater w centrum miasta. W popołudniowym szczycie przejazd przez wszystkie mosty w mieście był sparaliżowany.
„Cześć! Jesteśmy grupą ludzi i czworonogów działającą w Warszawie. Pochodzimy z różnych środowisk, ale naszym celem jest wspólna idea nowego, zaangażowanego społecznie i kulturalnie miejsca w mieście. Działamy w starej piekarni rodziny Fronc, pragniemy tam realizować swoje projekty, jak również zaprosić Was, sąsiadów do wspólnego ożywiania tego miejsca”
– brzmi wiadomość, jaką dzicy lokatorzy zostawili na bramie okupowanej byłej piekarni przy ul. Kamionkowskiej 50 w Warszawie. To miejsce historyczne, szczególnie ważne i sentymentalne dla rdzennych mieszkańców.
Piekarnia Fronc. Cenna lekcja historii dla okupantów
Piekarnia rozpoczęła działalność w 1955 roku; zaprzestała jej w momencie, gdy pan Zbigniew Fronc zachorował lata temu. Niemal 90-latkiem zajmuje się obecnie jego młodsza córka.
Rodzina Fronców przez lata szczególnie zasłużyła się dla miasta. Kamienica, w której dziś funkcjonuje prywatna szkoła DIDASKO, została wzniesiona około 1990 roku. W latach 1994-2010 była to siedziba Instytutu Psychologii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
W 1993 roku pan Fronc subsydiował renowację Konkatedry Matki Boskiej Zwycięskiej. Ówczesny proboszcz biskup dr Zbigniew Józef Kraszewski postanowił umieścić tablicę w przedsionku kościoła, która mieści się tam do dziś.
Jak wynika z wpisu na stronie 1944.pl, Zbigniew Fronc stawiał czynny opór w Powstaniu Warszawskim. W jego powstańczym biogramie czytamy:
imię, nazwisko, pseudonim: Zbigniew Fronc ps. „Mały”,
funkcja: łącznik,
stopień: strzelec,
oddział: Warszawski Okręg Armii Krajowej – I Obwód “Radwan” – odcinek bojowy “Zagończyk” – sztab,
szlak bojowy: Śródmieście Północ,
losy po Powstaniu: wyszedł z Warszawy z ludnością cywilną.
Mieszkańcy opowiadają nam „miejską legendę”. Zgodnie z nią, starsza córka p. Fronca zginęła w wypadku samochodowym w latach 90., podczas powrotu z Niemiec. Kobieta miała się wówczas zajmować handlem militariami, co nie podobało się ojcu. Jej śmierć miał uznać za karę, a samo subsydiowanie Konkatedry mogło mieć charakter walki o wieczne zbawienie.
– Jeszcze przed kilkoma laty, pan Fronc kazał się tutaj przywozić, by móc doglądać tego miejsca
– słyszymy od okolicznych mieszkańców.
Wracając do spraw bieżących: przez szacunek dla ojca, opiekująca się nim córka od lat odwleka podjęcie jakiejkolwiek decyzji w związku z nieruchomością, nie chcąc zderzać go z bolesnym faktem. Wobec takiej postawy, w cynicznej i bolesnej kontrze stają okupanci, pisząc:
„latami budynek stał pusty a teraz jak ktoś w nim zamieszkał i zaczął coś robić to wielkie oburzenie. Dosłownie jak pies ogrodnika. Niech właścicielka się zastanowi nad sobą. Bo co jej przeszkadza, że ktoś korzysta z tego miejsca?!”.
Absurdalna argumentacja aktywistów ws. zajęcia nieruchomości ma ciąg dalszy. Piszą:
„oprócz oczywistych powodów, takich jak rosnące ceny czynszów, które sprawiają, że życie w wynajętych mieszkaniach jest prawie niemożliwe, chcemy stworzyć bezpieczne miejsce do działań kulturalnych i społecznych”.
I to – przynajmniej w optyce lewackich działaczy – wyczerpuje temat okupacji.
Wyrzucili właścicielkę z jej własnej posiadłości, ale są „otwarci na rozmowy”
Równie absurdalny wydźwięk ma inne pismo – komunikat przyklejony na frontowej bramie.
Określający się mianem „studentów i studentek, działaczek społecznych, doświadczonych edukatorek, antropologów, artystów i aktywistek” skarżą się na podjętą przez właścicielkę interwencję:
„niestety wczoraj – 13 lipca ok.13:00 na miejscu pojawiła się uzbrojona ochrona. Ochroniarze z pałkami teleskopowymi próbowali zastraszyć nas i siłą wyrzucić z budynku. Przyjechała policja oraz wspierający nas prawnicy. Padliśmy ofiarą agresywnej i niezgodnej z prawem próbie eksmisji. Po długich negocjacjach i oporze naszym oraz wspierających nas sąsiadx, aktywistx i przyjaciółx, Właścicielka wraz z wynajętymi czyścicielami opuściła posesję”.
Czytamy, że Antifa „od pierwszego spotkania z Właścicielką budynku deklaruje otwartość na rozmowy”. Skarży się jednak, że spotyka się „z dużą wrogością i oporem przed nawiązaniem dialogu”. Manifestują, że nie ma ich zgody „na stosowanie strategii zastraszania i siłowej próby rozwiązania sporu”.
I dalej: „piekarnia stała się naszym domem. Zatrudnianie firmy ochroniarskiej i zlecanie im agresywnej eksmisji jest nie w porządku. Nie ugniemy się pod tym. Nie możemy też zrozumieć, dlaczego nie możemy korzystać z przestrzeni, która od lat stoi pusta, na którą nie ma planu, otwarcie mówiąc o tym, że chcemy wykorzystać to miejsce do inicjatyw służących dobru większej społeczności”.
RPO staje po stronie okupantów?
Dotarliśmy do pisma, jakie do Komendanta Stołecznego Policji – którego policjanci podejmowali interwencje przy Kamionkowskiej 50 – wystosował Zastępca Rzecznika Praw Obywatelskich Wojciech Brzozowski.
W dokumencie czytamy, że na podstawie przesłanego opisu wydarzeń (sporządzonego przez aktywistów -przyp. red.) „Rzecznik powziął wątpliwości natury prawnej co do możliwości zastosowania dozwolonej samopomocy przez właścicielkę”.
„Skarżący przebywają w opuszczonym budynku pewien czas, zatem mogli stać się posiadaczami opisywanej nieruchomości, co prawda bez tytułu prawnego, ale mającym prawo do ochrony posiadania” – wskazuje zastępca RPO.
Udziela reprymendy właścicielce nieruchomości: „w takich okolicznościach nawet właściciel nie może naruszać prawa posiadania i utrudniać lub uniemożliwić korzystania z lokalu posiadaczowi”.
Zdaniem RPO niemożliwe jest obecnie wyproszenie dzikich lokatorów, bo „eksmisja mogłaby nastąpić wyłącznie jako realizacja prawomocnego orzeczenia sądu, z udziałem komornika, co jest kluczowym warunkiem legalności tego rodzaju działań”.
„Atmosfera jest fatalna”. Rozmawiamy z sekretarzem Rady Osiedla Kamionek
Ostatnie dni obecności dzikich lokatorów w kompleksie dawnej piekarni opisuje dla niezalezna.pl Dorota Lamcha z Towarzystwa Przyjaciół Kamionka i Skaryszewa.
Rozpoczyna: „to prawdziwa forteca. Wejście do piekarni oddziela wysoka brama, budynek nie ma prawie okien. Tam regularnie przyjeżdżała ochrona, która sprawdzała zabezpieczenia”.
Tłumaczy, że pierwsi dostrzegli ich właściciele kawiarni Między Wierszami. – Zgłosili na policję, że po dachu kręcą się zamaskowane postacie. Nikogo jednak nie złapano. To wtedy zaczynali się instalować w piekarni. To bardzo duża kubatura, łatwo więc się ukryć. Zauważono ich dopiero, kiedy zaczęli manifestować swój pobyt – słyszymy.
Lamcha opisuje, że od frontu kompleksu jest kamienica, w której mieści się szkoła. – Bezpośrednio do niej przylegają budynki piekarni. Nie ma tam żadnego ogrodzenia – tłumaczy. Dodaje, otrzymała pismo od matki jednego z chłopców, który spędza wolny czas w okolicy.
– Chłopcom po 10-12 lat, którzy biegają po okolicznych podwórkach z uwagi na wakacje, to się bardzo podoba. Ci ludzie tym dzieciom tłumaczą, że ich pobyt jest legalny, bo „jak puste to można wejść”. Dzieciom rozdają ulotki, a rodzice nie życzą sobie, by ich dzieci były manipulowane – słyszymy.
– Głoszą, że pustostany można zajmować, bo jest zła polityka mieszkaniowa w Polsce, w związku z tym można zabrać innemu człowiekowi, który całe życie pracował, dorobił się domu – można mu zabrać… To jest oburzające. Mieszkańcy, na pewno ci średniego i starszego pokolenia, jednoznacznie piętnują tych ludzi i upominają się o egzekwowanie prawa własności – mówi dalej.
Podsumowuje, że „atmosfera jest fatalna”. – Właściciele kawiarni boją się ją zamknąć i udać na urlop, bo nie wiedzą, czy ta sama grupa nie wedrze się do ich lokalu – przyznaje.
Solidarność „polityczki” Razem ze… squatersami
Solidarność z Antifą wyraziła Inga Domańska – członek Rady Osiedla Grochów-Kinowa z ramienia partii Razem.
Co tu sie dzieje? Od niedawna działajacy Squat w piekarni przy Kamionkowskiej 50, na Grochowie ma problem z właścicielką lokalu. Budynek od 12 lat stoi pusty i niszczeje. Pomysłem kolektywu był oddolny dom kultury i mieszkania. W czwartek, na prośbę mieszkańców, byłam w piekarni. Właścicielka w towarzystwie 12 ochroniarzy, czyścicieli kamienic, chciała wykurzyć ekipę squatujacą siłą. Skończyło się policją wezwaną przez członków kolektywu z tytułu ochrony miru domowego. Dziś zaczęło się od gróźb pobicia, od tajemniczego Pana Sławomira. Ktoś wezwał policję i straż pożarną. Ulica jest zablokowana. Na zdjęciu sytuacja o godzinie 17:00. Zachęcam do przyjścia i solidaryzowania się! Nie dla przemocowych eksmisji!
Czemu to ważne? Prawo własności ma znaczenie (do dziś mamy problemy z dekretem Bieruta) ale w Polsce nadal brakuje podatku katastralnego. Można mieć nieruchomość, nie korzystać z niej i doprowadzić do ruiny. Ta sytuacja ma negatywny wpływ na cały rynek nieruchomości i najmu. Stoją puste lokale miejskie, kamienice, działki i mieszkania.
Pytanie więc do kogo właściwie należy miasto? Do kogo chcemy by należało?
Jej post wzbudził szerokie zainteresowanie. Przytłaczająca większość kpi z „polityczki” i całej zgrai nielegalnych okupantów. Poniżej prezentujemy jedynie część komentarzy, jednoznacznie stających w obronie właścicielki.
Źródło: niezalezna.pl
Anonim 22.07.2023 12:40
Lewacy i tzw. “antifa” to więcej niż idioci – “co jej przeszkadza, że ktoś korzysta z tego miejsca?!”. Co właścicielowi przeszkadza, że ktoś ukradł mu jego własność?! Lewacy jako grupa społeczna to idioci na dopalaczach :-)))
Anonim 22.07.2023 12:40
Robią dokładnie to samo, co Putin na Ukrainie. Też sobie zajął cudze terytorium bo tak, i już. Według Putina nie ma czegoś takiego jak naród ukraiński więc tym bardziej mu wolno. Uderzające jest podobieństwo argumentacji. Ta banda komunistycznych nierobów i degeneratów uważa, że jak “jest puste” (cokolwiek to znaczy) to mogą się tam wprowadzić. To tak teraz wygląda normalność? Idąc na zakupy trzeba wynająć “domownika” żeby bandyci się nie wprowadzili w tym czasie.
Anonim 22.07.2023 13:16
Własnym oczom nie wierzę: ktoś (czytaj: globaliści) realizuje w Polsce ten sam skrypt który realizowano w USA w 2020. Nawet Antifę do Polski przenieśli! Uważajcie, to ugrupowanie działa jak brązowe koszule Hitlera. Już za chwilę będą wam podpalać budynki i atakować ludzi na ulicach. Antifa jest niebezpieczna, nie dajcie im urosnąć w siłę.
Zatrzymani we wtorek przez CBA cztery osoby, w tym wiceburmistrz Pragi-Południe Adam C. i Jacek G., naczelnik wydziału architektury i budownictwa w urzędzie tej dzielnicy usłyszeli w prokuraturze zarzuty popełnienia przestępstw karno-skarbowych oraz korupcyjne. Zatrzymani usłyszeli w prokuraturze zarzuty popełnienia przestępstw karno-skarbowych oraz korupcyjne.
We wtorek funkcjonariusze warszawskiej delegatury Centralnego Biura Antykorupcyjnego zatrzymali cztery osoby, w tym dwóch urzędników z urzędu dzielnicy Praga-Południe.
„Zgromadzony materiał dowodowy świadczy o tym, że jeden z zatrzymanych – Adam C. pełniący funkcję Zastępcy Burmistrza Dzielnicy Praga-Południe – obiecał udzielić, a następnie udzielił obiecanej korzyści osobistej w postaci zatrudnienia na stanowisku naczelnika wydziału w zamian za wydanie korzystnej decyzji administracyjnej na budowę inwestycji deweloperskiej w Rembertowie” – poinformowało CBA.
Zaznaczyło, że pozwolenie zostało wydane według projektu korzystnego dla spółki, lecz z naruszeniem przepisów prawa procesowego.
„Zatrzymany zataił także informację o prowadzeniu działalności gospodarczej. Z ustaleń śledztwa wynika, że w sposób faktyczny nadzorował i prowadził spółkę, która uzyskała pozwolenie na budowę inwestycji” – dodało.
W sprawie zatrzymano także dwóch przedsiębiorców, którzy pośredniczyli w sprawach związanych z przestępczym procederem. Jeden z nich był prezesem spółki, którą faktycznie zarządzał i kontrolował Adam C. Kolejny przedsiębiorca wystawiał puste faktury na rzecz spółki zarządzanej przez urzędnika. „Dokumenty nie odzwierciedlały zdarzeń gospodarczych i służyły do wyłudzenia należności publicznoprawnej” – wyjaśniło CBA.
Zatrzymani zostali doprowadzeni do Prokuratury Okręgowej Warszawa Praga w Warszawie.
„Zastępca burmistrza usłyszał m.in. zarzut obietnicy udzielenia, a następnie udzielenia innemu urzędnikowi korzyści osobistej w zamian za naruszenie przez niego przepisów prawa w celu uzyskania korzystnego dla siebie rozstrzygnięcia w zakresie pozwolenia na budowę, ale także zarzuty posłużenia się nierzetelną fakturą w celu osiągnięcia korzyści majątkowej oraz przekroczenia uprawnień” – poinformowało CBA.
Drugi z zatrzymanych urzędników – naczelnik wydziału architektury i budownictwa urzędu dzielnicy Praga Południe, który w zamian za zatrudnienie na tym stanowisku wydał decyzję administracyjną z naruszeniem prawa, usłyszał zarzuty korupcyjne.
Zatrzymani przedsiębiorcy usłyszeli z kolei zarzuty popełnienia przestępstw karno-skarbowych i korupcyjne.
CBA zaznaczyło, że sprawa jest rozwojowa, niewykluczone są kolejne zatrzymania.
W związku z zatrzymaniami radni PiS chcą zwołania nadzwyczajnej sesji rady dzielnicy a aktywiści z Miasto Jest Nasze wzywają burmistrza dzielnicy do podania się dymisji.
Prokuratura: Wiceburmistrz wyłudził 492 tys. zł
Jak poinformowała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga prok. Katarzyna Skrzeczkowska, Adam C., wiceburmistrz Pragi-Południe, w ramach prowadzonej działalności gospodarczej przyjął i zaewidencjonował w księgach spółki oraz użył w składanych deklaracjach poświadczającą nieprawdę fakturę na kwotę 492 tys. zł, przez co naraził Skarb Państwa na straty z tytułu należności VAT.
Dodała, że w śledztwie ustalono, że Adam C. – zastępca burmistrza Dzielnicy Praga-Południe prowadził działalność zawodową wbrew ustawowemu zakazowi. Okazało się, że zarządzał spółką deweloperską, zarejestrowaną formalnie na jego ojca i z prowadzonej działalności czerpał korzyści. W oświadczeniu majątkowym zataił ten fakt.
Dodała, że C. działając z innym deweloperem zatrudnił na stanowisku naczelnika wydziału architektury i budownictwa urzędu dzielnicy [—? Brak w oryginale. md]
————————
…urzędnikowi dzielnicy Rembertów Janowi G. w zamian za wydanie pozwolenia na budowę i zatwierdzenie projektu budowlanego z naruszeniem przepisów prawa procesowego tj. bez powiadomienia o wydaniu tych decyzji osób będących stronami postępowania.
Wiceburmistrz i inny deweloper byli zainteresowani uzyskaniem pozwolenia na budowę na korzystnych dla siebie warunkach, co pozwalało na osiągnięcie większego zysku z planowanej inwestycji.
– W obawie, że właściciele sąsiednich działek taki proces mogliby zablokować, postanowili wpłynąć na urzędnika, składając mu propozycję korupcyjną, aby wydał decyzję bez powiadamiania stron.
Ponadto Adam C. przekazał zaprzyjaźnionemu przedsiębiorcy informacje, które miał z racji wykonywanych czynności służbowych, na temat nieruchomości znajdujących się we władaniu miasta, do czego nie było podstaw faktycznych i prawnych. W ten sposób przekroczył uprawnienia jako funkcjonariusz publiczny .
===================
13 lipca: Wiceburmistrz trafi do aresztu na dwa miesiące, a przedsiębiorca – na miesiąc.
Skandaliczne zaniedbanie polskich i warszawskich władz. Pomnik Ofiar Rzezi Wołyńskiej woła o pomoc i pamięć. “To miejsce uwłacza pamięci sadystycznie pomordowanych Polaków”
Do 80. rocznicy ukraińskiego ludobójstwa na Wołyniu pozostało kilka dni. Jak się okazuje, nie wszystkie miejsca upamiętnienia ofiar tego makabrycznego zdarzenia są odpowiednio zadbane. O pomoc i upamiętnienie domaga się pomnik Ofiar Rzezi Wołyńskiej przy warszawskiej obwodnicy.
[Na Marymoncie, ul. Gdańska, przy Alei Armii Krajowej md]
Już za kilka dni obchodzić będziemy 80. rocznicę bestialskiego ukraińskiego ludobójstwa dokonanego na Wołyniu.
Do tej pory strona ukraińska nie poczyniła odpowiednich kroków do przeproszenia i wynagrodzenia tego makabrycznego zdarzenia.
Jednakże polskie władze również zaniedbują ten fragment historii, jak na przykład nie zajmując się pielęgnacją pomnika Ofiar Rzezi Wołyńskiej w Warszawie.
Na blisko tydzień przez 11 lipca, czyli 80. rocznicą Rzezi Wołyńskiej – ukraińskiego ludobójstwa dokonanego przez szowinistyczną Ukraińską Powstańczą Armię – pomnik Ofiar Rzezi Wołyńskiej w Warszawie znajduje się w skandalicznym stanie. Zarówno warszawski ratusz prezydenta Rafała Trzaskowskiego, ani polskie władze premiera Mateusza Morawieckiego nie podjęli odpowiednich środków pielęgnacyjnych.
Prawnik Aleksander Jakubowski podzielił się kilkoma zdjęciami, na których widać jak wygląda pomnik na kilka dni przed jednym z ważnych uroczystości. Ofiary Rzezi Wołyńskiej, wręcz domagają się odpowiedniej pamięci o ich męczeństwie.
Do rocznicy Zbrodni Wołyńskiej pozostał tydzień. Tak wygląda otoczenie Pomnika Rzezi Wołyńskiej i Skweru Wołyńskiego w Warszawie. Smutek i wstyd. Zabiegając – i słusznie – o upamiętnienie ofiar tej zbrodni przez Ukrainę, warto może zadbać o godne upamiętnienie ich w Polsce.
Do rocznicy Zbrodni Wołyńskiej pozostał tydzień. Tak wygląda otoczenie Pomnika Rzezi Wołyńskiej i Skweru Wołyńskiego w Warszawie. Smutek i wstyd. Zabiegając – i słusznie – o upamiętnienie ofiar tej zbrodni przez Ukrainę, warto może zadbać o godne upamiętnienie ich w Polsce – poinformował Aleksander Jakubowski.
Tak wyglądał kiedyś:
Internauci oburzeni zaniedbanym pomnikiem ofiar Rzezi Wołyńskiej
Pod tym wpisem pojawiło się wiele głosów słusznego oburzenia społecznego. Jeden z użytkowników przypomniał, że pomnik Ofiar Rzezi Wołyńskiej leży w bliskiej odległości od autostrady o dużym natężeniu ruchu drogowego.
W ogóle na polu za trasą szybkiego ruchu… Skoro ulica przed ambasadą w Rosji może się nazywać ulicą ofiar rosyjskiej agresji to byłoby właściwe zobaczyć ulicę ofiar ukraińskiego ludobójstwa na Wołyniu przed ambasadą Ukrainy. Może nauczą się przepraszać zamiast tylko żebrać – zauważył użytkownik Twittera @Luciferomone.
Inny zaś z internautów podkreślił, że to miejsce uwłacza pamięci pomordowanym ofiarom.
Przykro strasznie jak ten skwer wygląda. To miejsce w takiej formie raczej uwłacza pamięci sadystycznie pomordowanych rodaków niż ich upamiętnia – podkreślił Adam Lustotański.
Redaktor Łukasz Warzecha, słynący z ostrego języka nie jest w stanie odpowiednio opisać zastanej sytuacji.
Kompromitujące i wstrząsające. Nawet nie wiem, jak to skomentować – stwierdził dziennikarz Łukasz Warzecha.
Niezbyt udane konsultacje społeczne w Warszawie dotyczące SCT. Władze miasta nie wzięły niestety pod uwagę głosów właścicieli samochodów i miłośników motoryzacji, skupiając się zamiast tego na głosach małych grup mieszkańców. Zamiast ułatwień będą utrudnienia a co najgorsze Strefa Czystego Transportu ma zostać powiększona.
„Po wysłuchaniu głosów wielu mieszkańców, zarówno rodziców, jak i seniorów, ale również ekspertów w temacie jakości powietrza i zdrowia przedstawimy nowy kształt strefy. Chcemy, by jej obszar był większy, ale mieszkańcom SCT i seniorom chcemy zaoferować specjalne ulgi.” – powiedział Tamas Dombi, dyrektor Biura Zarządzania Ruchem Drogowym m.st. Warszawy.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że sprawa konsultacji społecznych została wykorzystana przez samorządowców wybiórczo. W komunikacie prasowym, który przygotowały władze miasto, bardzo trudno doszukać się głosów samych zmotoryzowanych, którzy także wysyłali swoje uwagi i opinie.
Warto zwrócić uwagę, że Strefa Czystego Transportu nie posiada magicznej bariery, która by zatrzymywała spaliny czy wyziewy z kominów w jednym miejscu. To wyłącznie urzędniczy zakaz, który określa granice, w ramach których nie będzie można wjechać starszym samochodem. Nadmierna rozbudowa SCT spowoduje wzrost wykluczenia transportowego u wielu osób, dla których samochód jest jedynym lub optymalnym środkiem transportu.
Warszawa od lat prowadzi działania, które można określić jako utrudniające korzystanie z aut, jednocześnie bardzo drogo licząc sobie za możliwość parkowania, bo jest to jedno ze źródeł przychodów do budżetu. Kierowcy narzekają, że miasto nie potrafi poradzić sobie m.in. ze sprawnym zarządzaniem światłami, co powoduje korki. Zjawisko tamowania ruchu jest potęgowane nieprzemyślanymi wyłączeniami niektórych ulic oraz licznymi, mało skoordynowanymi remontami.
Zarząd Transportu Miejskiego poinformował o wakacyjnych zmianach w rozkładzie jazdy. Warszawiacy ostro krytykują tę decyzję.
Od soboty zmieniły się rozkłady jazdy kilkudziesięciu linii autobusowych. Inaczej będą też jeździć tramwaje i metro, a kursowanie wybranych linii autobusowych zostanie zawieszone.
Korekta rozkładów spotkała się z krytyką wśród Warszawiaków, którzy swoje zdanie wyrażają we wpisach w mediach społecznościowych.
„Co roku ten sam cyrk – wakacje nie powodują, że nie musimy docierać do pracy, albo że ktoś nam płaci za dodatkowy czas, który spędzamy w transporcie. Jakiekolwiek cięcia na liniach 204 i 104 są kompletnie nieuzasadnione, jeśli obetniecie też 17 to nie będzie w ogóle opcji, żeby dostać się z ONZ na Mordor – tam już teraz ledwo daje się wejść. Płacimy w podatkach ciężkie pieniądze, żeby transport działał dla nas sprawnie cały rok. Pogarszanie go na dwa miesiące, tak żeby wam było wygodnie jest kompletnym nieporozumieniem” – pisze internautka.
„Nie wiem czy w stolicy to są autobusy czy gimbusy? Co wakacje, ferie, święta i to jeszcze zawsze z zakładką przed i po rozkład specjalny, czyli połowa połączeń i ścisk. Może bilety też powinny być wtedy za połowę ceny?” – komentuje kolejna.
Z kolei inny internauta zwraca uwagę, że decyzja ZTM o wypróbowaniu przebiegu nowych linii w okresie wakacyjnym jest nieracjonalna.
„Z jednej strony piszecie, że okres wakacyjny to czas, kiedy miasto pustoszeje ergo mniej pasażerów, a z drugiej strony chcecie wypróbować nowe linie i trasy przy zmniejszonej liczbie pasażerów w mieście. Czyli z góry będzie wiadomo, że tych pasażerów na wybranych zmianach będzie mniej. Czy te liczby pasażerów będą więc reprezentatywne? Nie dało się tego zrobić wiosną przy normalnym ruchu?” – dopytuje.
Warszawiacy wytykają zawieszenie linii Z-4, zastępującej tramwaje wycofane z ul. Puławskiej, w związku z budową linii tramwajowej do Wilanowa.
Z kolei mieszkańcy wolskiego osiedla Koło są oburzeni likwidacją linii 249. „Linia 249 miała jeździć co 20 minut. Później zdecydowano że nie będzie jeździła w niedzielę. Następnie zmniejszono częstotliwość do 30 minut i teraz zdecydowano się w ogóle ją zawiesić. Dodatkowo bardzo krótkie godziny kursowania tylko do 21 sprawiają, że komunikacja po wschodniej stronie osiedla to jakaś tragedia. ZTM chyba bredzi, że po 21 nikt już na Koło nie wraca” – napisał mieszkaniec warszawskiej Woli.
Kolejny wpis i kolejna krytyczna opinia. „Wasze pomysły są coraz głupsze, wręcz niebywałe. Jaka jest celowość kierowania linii przyspieszonej 414, jadącej przez całe miasto i ogromne korki na moście Grota-Roweckiego, żeby obsłużyć lokalne potoki ruchu na dynamicznie rozwijającym się osiedlu? By tylko zawiesić lokalne 328?” – pyta. Internauta uważa, że linie przyspieszone nie powinny kursować w unikalnych relacjach, gdzie nie ma alternatywy w postaci linii zwykłej.
„Linia 517 na Torwarze, gdzie spotka się ze 187 – także z Ursusa – to chyba tylko przykład bezradności i braku lepszych pomysłów na wyzwolenie tej linii z korków na ul. Świętokrzyskiej. I też problem korków zamiast punktualności na krótszej linii 109. Dramat” – podsumowuje inny oburzony Warszawiak.
Podkreślił, że ZTM zdewastował komunikację na Bemowie. „Tramwaje stadami, 112-171-190 co pół godziny, 122 zawsze jadące razem ze 177, 523 stające wszędzie, wandalizacja rozkładów linii 105” – wymienił. „Nie umieliście (nie chcieliście) dogadać się z radnymi, stwarzając w zamian potworny projekt” – dodał.
„W tych zmianach wakacyjnych popełniliście chyba wszystkie błędy, jakie można popełnić przy trasowaniu linii. Za nasze podatników pieniądze” – podkreślił internauta.
Powraca temat Czajki. Ludzie narzekają na potworny smród.
“Jeżeli śmierdzi, to jest to dowód na to, że się rozchodzą bioaerozole, są one bardzo szkodliwe, atakujące nasz układ oddechowy, przyczyniają się do infekcji”.
Fetor wydostający się z oczyszczalni ścieków Czajka utrudnia życie mieszkańcom stołecznej Białołęki. Jest on szczególnie uciążliwy w upalne dni, a eksperci twierdzą, że jest także niebezpieczny dla zdrowia. MPWiK zapowiada, że za kilka lat zmodyfikuje instalacje w oczyszczalni, co ograniczy przedostawanie się przykrych zapachów do atmosfery.
Mieszkańcy Białołęki mają problem z fetorem
Podczas upalnych dni odór z oczyszczalni Czajka zatruwa życie zarówno Warszawiakom mieszkającym w pobliżu zakładu, jak i tym z odległych osiedli. “Taka piękna pogoda, a ja nie mogę wyjść do ogrodu, ani otworzyć okna, bo strasznie śmierdzi. Muszę siedzieć w szczelnie zamkniętym domu” – mówi mieszkanka jednego z osiedli domów jednorodzinnych. Dodaje, że nawet w kościele w Płudach, oddalonym o kilka kilometrów od zakładu, rano czuć fetor.
Smród z Czajki ma swoją długą historię. Zanim jeszcze podpisano umowę na modernizację stołecznej oczyszczalni ścieków, okoliczni mieszkańcy protestowali przez wiele lat. “Władze miasta i MPWiK obiecywały, że po renowacji nie będzie śmierdziało” – przypomina pani Jolanta. Dodaje, że teraz śmierdzi gorzej, niż przed rozbudową oczyszczalni.
Problem ma zostać zażegnany
“W Czajce na stałe stosuje się dezodoryzację za pomocą urządzeń zamgławiających typu mokra mgła czy dozowanie preparatu wiążącego odoranty na etapie przeróbki osadów” – zapewnia rzecznik MPWiK Marek Smółka.
“Proces oczyszczania mechanicznego ścieków oraz przeróbki osadów ściekowych odbywa się w warunkach hermetycznych, a powietrze odprowadzane z urządzeń jest poddawane oczyszczaniu” – dodaje Smółka.
Jednocześnie zapowiada, że w planach spółki jest modyfikacja obecnie wykorzystywanych instalacji oraz zahermetyzowanie kolejnych obiektów, z których powietrze przed wprowadzeniem do atmosfery będzie oczyszczane. “Realizacja dodatkowych instalacji do oczyszczania powietrza planowana jest w perspektywie kilku lat” – informuje rzecznik MPWiK.
Sytuacja jest poważna
Natomiast ekspert w dziedzinie projektowania i budowy oczyszczalni Janusz Waś ocenia, że fetor to wina złego projektu Czajki oraz złej eksploatacji. “Przede wszystkim Czajka jest przeciążona, z pewnością śmierdzi nie tylko nadmierny osad, ale także fetor wydobywa się podczas procesu oczyszczania ścieków”.
Ekspert podkreśla, że jeżeli oczyszczalnia działa prawidłowo, to „nie ma prawa” śmierdzieć. “Zapach dobrze pracującego reaktora biologicznego, to zapach mokrej ziemi. Przykre zapachy mogą się wydostawać jedynie z takiego miejsca, jak komora krat. Tam dopływają surowe ścieki i te kraty muszą je przecedzić” – mówi Waś.
“Jeżeli śmierdzi, to jest to dowód na to, że się rozchodzą bioaerozole, są one bardzo szkodliwe, atakujące nasz układ oddechowy, przyczyniają się do infekcji. To jest bardzo poważne zanieczyszczenie powietrza” – przestrzega.
Przypominamy, w sierpniu 2020 r. doszło do awarii kolektorów ściekowych pod Wisłą. Doszło do ogromnego wycieku. Tysiące hektolitrów ścieków wlały się do Wisły. Jako przyczynę awarii wskazano błędy projektowe zawarte w pierwotnym projekcie budowy układu przesyłowego.
Centralne Biuro Antykorupcyjne kontroluje oświadczenie majątkowe Włodzimierza Karpińskiego, byłego sekretarza Warszawy i głównego podejrzanego w tzw. aferze śmieciowej. Jak poinformowała „Gazeta Polska”, śledczy sprawdzają też oświadczenie majątkowe złożone przez żonę byłego wiceministra skarbu Rafała Baniaka, kolejnego z podejrzanych w tej sprawie. Joanna Baniak do niedawna była dyrektorem stołecznego biura informatyki; nadzorował je Karpiński.
Włodarze Warszawy powinni podziękować prokuratorom za wykrycie procederu korupcyjnego w gospodarce odpadowej w stolicy, a nie ich atakować – ocenił…
Były minister skarbu za rządów PO-PSL Włodzimierz Karpiński został zatrzymany przez CBA w lutym. Wraz z kilkoma innymi osobami, w tym z byłym wiceministrem skarbu Rafałem Baniakiem, jest podejrzany o załatwianie wartych 600 mln zł kontraktów z Miejskim Przedsiębiorstwem Oczyszczania w Warszawie.
Karpiński usłyszał zarzut przyjęcia korzyści majątkowej w kwocie blisko 5 mln zł. Do tej pory przebywa w tymczasowym areszcie. Pod koniec marca został odwołany z funkcji sekretarza Warszawy przez Rafała Trzaskowskiego. Zasiadał również w radach nadzorczych spółek: Metro Warszawskie i Veolia.
Afera Karpińskiego i Baniaka
W połowie maja informowaliśmy, że przebywający w areszcie Karpiński złożył oświadczenie majątkowe za 2022 rok. Były sekretarz stolicy deklaruje, że nie ma żadnej gotówki w polskiej walucie. Miał jednak zgromadzić 500 euro, 2400 franków szwajcarskich i 1400 dolarów. Wszystkie te oszczędności objęte są małżeńską wspólnością majątkową. Posiada też papiery wartościowe na ok 38 tys. zł.
Za zasiadanie w radach nadzorczych spółek Metro Warszawskie i Veolia Karpiński zarobił w poprzednim roku kolejno 72 i 93 tys. zł. Za pracę stołecznego skarbnika zarobił z kolei 339 tys. zł. Ktoś wpłacił mu też zaliczkę na sprzedaż mieszkania w wysokości 50 tys. zł.
Miasto stołeczne pobrało w ubiegłym roku od mieszkańców ponad 180 mln zł za dużo za gospodarkę odpadami, dlatego w tym roku musi obniżyć stawki za odbiór śmieci – uznała Regionalna Izba Obrachunkowa. Warszawscy radni PiS żądają, aby władze stolicy, której prezydentem jest Rafał Trzaskowski, jak najszybciej wprowadziły niższe opłaty za odbiór śmieci.
Przewodniczący Klubu Radnych PiS Dariusz Figura wyjaśnił na konferencji prasowej, że pod koniec zeszłego tygodnia do stołecznego ratusza wpłynęła opinia Regionalnej Izby Obrachunkowej ws. wykonania przez zarząd Warszawy budżetu za ubiegły rok.
Miasto „zarabiało” na śmieciach. Ogromne kwoty
RIO odniosła się w nim m.in. do faktu, że zrealizowane dochody miasta w ramach gospodarowania odpadami komunalnymi opiewały na kwotę 1,08 mld zł, a łączne wydatki związane z odbiorem i zagospodarowaniem śmieci wyniosły 895,7 mln zł. – Zatem nadwyżka dochodów z opłat od mieszkańców wyniosła ponad 180 mln zł – wyliczył.
– RIO wskazała, że tego typu „oszczędności” nie mogą być przeznaczone na inne cele. Muszą być one wykorzystane w ramach systemu gospodarki odpadami komunalnymi – podkreślił Figura.
Zwrócił uwagę, iż RIO podkreśliła w opinii skierowanej do ratusza, że zgodnie w przepisami „środki pochodzące z opłat za gospodarowanie odpadami komunalnymi, które nie zostały wykorzystane w poprzednim roku budżetowym, gmina wykorzystuje [tj. powinna !! md ] na pokrycie kosztów funkcjonowania systemu”.
W opinii RIO wskazano na potrzebę weryfikacji kalkulacji kosztów systemu gospodarki odpadami komunalnymi oraz wysokości pobieranych stawek.
– Znaczy to, że urząd bez zbędnej zwłoki powinien przedstawić projekt uchwały, która będzie stanowiła niższe ceny dla mieszkańców. Bo skoro są oszczędności w systemie, to te pieniądze powinny trafić do kieszeni mieszkańców – ocenił radny.
„Trzaskowski nieobecny”
– Te fakty są znane od dwóch, trzech miesięcy i nic w tej sprawie się nie dzieje. Mamy nieobecnego prezydenta, który nie podejmuje niezbędnych decyzji, także tych korzystnych dla warszawiaków – powiedział Figura.
“Bujać to my, ale nie nas”. Tak podsumować można stanowisko warszawskiego ratusza dotyczące projektu “Urzędnicy na rowery: Rafał Trzaskowski daje przykład” – zgłoszonego w ramach warszawskiego Projektu Obywatelskiego.
Ku zaskoczeniu warszawiaków, zachęcanych do porzucenia aut na rzecz rowerów, projekt sprzedaży samochodów służbowych nie zyskał aprobaty w stołecznym ratuszu. Urzędnicy zaopiniowali go negatywnie i odrzucili. Ich argumenty to woda na młyn dla “przyspawanych do samochodów” mieszkańców.
Nie ma co ukrywać – inicjatywa, która wyszła od radnego PiS – Ernesta Kobylińskiego, to czysty “trolling” polityki transportowej miasta. Władze Warszawy prześcigają się obecnie w pomysłach utrudnienia życia zmotoryzowanym, co w założeniach skutkować ma porzuceniem prywatnych pojazdów na rzecz rowerów i komunikacji publicznej.
Radny chciał, by ratusz sprzedał samochody. Kuriozalne tłumaczenia urzędników
Sam projekt zakładał, by w miejsce wykorzystywanych przez prezydenta Trzaskowskiego i jego zastępców samochodów służbowych, ratusz zainwestował w:
rowery miejskie,
rowery cargo,
rowery tandem,
riksze dostosowane do przewozu dorosłych.
Autor projektu przekonywał ponadto, że władze “podróżując rowerami będą mogły realnie ocenić możliwość i komfort podróżowania jednośladem po Warszawie“, a także – dzięki rezygnacji z aut służbowych – “lepiej poznają realia i mankamenty komunikacji miejskiej“. Za projektem przemawiał też jego pozytywny wpływ na środowisko.
Ostatecznie zgłoszony przez Kobylińskiego projekt został odrzucony jako “naruszający przyjęte w urzędzie standardy odbywania podróży służbowych przez przedstawicieli stołecznych władz samorządowych”.
Trudno o bardziej kuriozalne uzasadnienie, bo idę o zakład, że z dokładnie tych samych powodów – “naruszenia standardów odbywania podróży” – warszawscy kierowcy nie spieszą się do przesiadki z własnych czterech kółek na rzecz rowerów czy komunikacji miejskiej.
Urzędnicze “samozaoranie” – nie chcę rowerów bo to niebezpieczne
Lektura argumentów przytoczonych przez urzędników za pozostawieniem floty samochodów służbowych daleko wykracza poza ramy popularnego dziś słowa “samozaoranie”. W piśmie czytamy bowiem, że “prezydent i kierownictwo Urzędu zwyczajowo korzystają z samochodów, które gwarantują im sprawne zarządzanie miastem“, a “rezygnacja z tego standardu wiązałaby się z ryzykiem obniżenia efektywności działań zarządczych – w szczególności w sytuacjach kryzysowych“.
Nie wiem, co warszawscy urzędnicy rozumieją pod pojęciem “sytuacji kryzysowych”, ale jako etatowa głowa rodziny, której członkowie w zbliżonym czasie dotrzeć muszą do przedszkoli, szkół i zakładów pracy – muszę się z nimi zgodzić. Faktycznie nie wyobrażam sobie bez własnego samochodu sprawnego zarządzania w codziennych sytuacjach kryzysowych własną rodziną, a co dopiero liczącym setki tysięcy mieszkańców miastem!
Jako rodzica ujął mnie również argument za tym że:
…poruszanie się kierownictwa Urzędu rowerami w czasie np. niekorzystnych warunków atmosferycznych, w szczególności warunków na drogach, podnosi ryzyko utraty zdrowia lub życia w możliwej kolizji drogowej; korzystanie z samochodu mającego liczne atesty i certyfikaty bezpieczeństwa jest w tym kontekście rozwiązaniem znacznie korzystniejszym.
Cóż, naprawdę rzadko zdarza mi się w pełni zgadzać z urzędnikami, ale sam nie ująłbym tego lepiej. Warszawscy urzędnicy odkryli właśnie fenomen SUV-ów – większych, cięższych i zapewniających wyższą pozycję za kierownicą niż standardowe samochody.
Pod argumentacją dotyczącą poziomu bezpieczeństwa podpisze się każdy rodzić, który – wbrew nawoływaniom do korzystania z rowerów i przyczepek – codziennie odwozi swoje dziecko do przedszkola autem. Dokładnie z tego powodu, zamiast rowerem z przyczepką, wożę córę samochodem ocenionym przez EuroNCAP na 5 gwiazdek.
Warszawscy urzędnicy: zamiast rowerów, nowe samochody
Inne argumenty? Np. taki, że po przesiadce na rowery:
….konieczne byłoby podjęcie kroków zmierzających do podniesienia ogólnego stanu zdrowia i tężyzny fizycznej pracowników, niezbędnych do sprawnego i szybkiego poruszania się rowerem/rikszą.
W tym miejscu widzę jednak pewną nieścisłość.
Przecież rower oznacza zdrowy tryb życia i w naturalny sposób przekłada się na podniesienie ogólnego stanu zdrowia oraz rozbudowanie tkanki mięśniowej. Czego tu się bać? Katar czy zapalenie zatok nikogo jeszcze nie zabiły, a odrobina ruchu pozwoli odegnać widmo nadwagi i choroby wieńcowej.
Tym bardziej, że – zgodnie z kolejnym argumentem – członkowie kierownictwa przejeżdżają dziennie nawet do – uwaga – 150 km. Ratusz mówi więc o konieczności zatrudnienia “rowerzystów zmienników”, a ja zachodzę w głowę, jak ten dystans ma się do promowanej przez władze stolicy idei miasta 15-minutowego?
Ostatecznie za samochodami przemawia jednak argument natury ekonomicznej. Urzędnicy piszą, że nie sprzedadzą samochodów i nie przesiądziemy się na rowery, bo: “w budżecie są już zaplanowane pieniądze na leasing samochodów służbowych, w tym samochodów elektrycznych“.
Gdyby ktoś z Was, drodzy Warszawiacy, miał wątpliwości – chodzi o WASZE PIENIĄDZE.