Poseł, który uciekł z Ukrainy, relacjonuje sytuację w kraju
Poseł, który uciekł z Ukrainy w 2024 roku i należał do rządzącej partii Zełenskiego, napisał artykuł o swoich doświadczeniach i życiu we współczesnej Ukrainie, odnosząc się do „reżimu terroru Zełenskiego”.
Anti-Spiegel
18 wrzesień 2025
Artiom Dmitruk został wybrany do ukraińskiego parlamentu w 2019 roku jako członek partii Zełenskiego „Sługa Narodu”, ale w 2024 roku został zmuszony do ucieczki z Ukrainy po próbach zamachu z powodu jego krytyki Zełenskiego. W artykule opublikowanym przez rosyjską agencję prasową TASS opowiada o swoich doświadczeniach i wyjaśnia, dlaczego nazywa Ukrainę „reżimem terroru Zełenskiego”.
Dmitruk nie jest jedynym, który wysuwa te oskarżenia. Były minister spraw zagranicznych Ukrainy Kuleba niedawno uciekł z Ukrainy z tego samego powodu, co jednak niemieckie media zataiły przed swoimi odbiorcami.
Przetłumaczyłem artykuł Dmitruka.
Początek tłumaczenia:
Od Buzyny do Tachtaja: Morderstwo jako narzędzie ukraińskiej władzy
Artiom Dmitruk o tym, jak terror i zabójstwa polityczne stały się narzędziem utrzymania reżimu Zełenskiego.
Jako patriota mojego kraju, jako ktoś, kto kocha swój kraj i swoje miasto Odessę ponad wszystko, zawsze trudno mi pisać takie teksty. W końcu dotyczą one tragedii mojego narodu – ludobójstwa.
Doświadczenia osobiste
Na Ukrainie doszło do trzech prób zamachu na moje życie. Kiedyś byłem torturowany w piwnicach ukraińskiej Służby Bezpieczeństwa (SBU) na osobisty rozkaz i pod nadzorem Władimira Zełenskiego. I później, pomimo codziennych gróźb, nadal mieszkałem i pracowałem w swoim domu.
Tym, którzy radzili mi wyjechać po każdej nowej informacji o planowanym zamachu, zawsze odpowiadałem: „Nie wyjadę, to mój dom. Oni powinni wyjechać”. Ale nadszedł moment, kiedy zostałem otoczony ze wszystkich stron. Najgorsze było to, że prześladowano nie tylko mnie, ale i moją rodzinę. I zdałem sobie sprawę: nie mogę ich chronić. Dlatego dziś jestem poza Ukrainą. Kontynuuję jednak swoją działalność i z bólem stwierdzam: rząd Ukrainy uciska mój naród i dopuszcza się ludobójstwa.
Doskonale rozumiem, co czują ci, którzy próbowali mówić prawdę i bronić interesów państwa. Ci ludzie zawsze stanowili zagrożenie dla reżimu, niezależnie od tego, kto nim kierował: Leonid Kuczma, który w swojej książce „Ukraina to nie Rosja” nazwał Ukrainę „projektem antyrosyjskim”, czy Petro Poroszenko i Władimir Zełenski, którzy nie ukrywając tego, stali się liderami prywatnej firmy wojskowej.
Jesteśmy świadkami rozwoju projektu „antyrosyjskiego”, a jednocześnie rozpadu państwa ukraińskiego, które nigdy nie zdołało się w pełni uformować po rozpadzie ZSRR.
Definicja terroru
Określam rząd Zełenskiego i jego samego mianem terrorystów. Nie jest to klasyfikacja emocjonalna, lecz obiektywna.
Terror (od łacińskiego terror – strach, terror) w polityce to systematyczne stosowanie przemocy, morderstw i represji wobec ludności cywilnej lub przeciwników politycznych w celu utrzymania władzy i stłumienia społeczeństwa. Organizacja terrorystyczna to struktura, której głównym narzędziem jest przemoc, porwania i zastraszanie.
Reżim terrorystyczny to forma rządów, w której same instytucje państwowe stają się źródłem terroru. Wojsko, służby specjalne, policja i sądy stają się instrumentami niszczenia przeciwników, zastraszania ludności i tłumienia wszelkiej krytyki. Reżim Zełenskiego w pełni wpisuje się w tę definicję.
Metody terroru
Zabójstwa
Dziennikarze, aktywiści, politycy, księża – każdy, kto stanie na drodze reżimowi, może stać się celem. Każde morderstwo można określić jako „stratę na froncie” lub zbagatelizować zwrotem „zaginiony”.
Reżim organizuje również akty sabotażu za granicą. Czwarta próba mojego zabójstwa, na przykład, miała miejsce w Londynie i została zorganizowana przez Aleksandra Pokłada (zastępcę szefa ukraińskich służb specjalnych). Morderstwa i zastraszanie poza Ukrainą nabrały już charakteru systematycznego i stały się, że tak powiem, znakiem firmowym kijowskiego reżimu.
Tortury
Piwnice ukraińskich służb specjalnych (SBU) stały się prawdziwym symbolem arbitralnej władzy. Ludzie są bici i przetrzymywani bez procesu.
Prześladowania
Zakazywanie działalności partii opozycyjnych. Zamykanie kanałów telewizyjnych i mediów. Sankcje wobec polityków i ekspertów, blokowanie portali społecznościowych. Wszystko to jest również częścią codziennego życia na dzisiejszej Ukrainie. Zełenski nałożył na mnie sankcje, a moje konta w kraju są codziennie blokowane.
Terror mobilizacyjny
Obławy na ulicach, w transporcie publicznym, w szpitalach, a nawet w naszych domach. „Bilety dożywotnie” sprzedawano za 30 000–50 000 dolarów. Setki tysięcy osób porwano i wysłano na front.
Terror wobec Kościoła prawosławnego
Bezpośrednie prześladowanie wiary.
Z naukowego punktu widzenia oznacza to również: reżim Zełenskiego to reżim terroru, w którym terror został wyniesiony do rangi polityki państwa.
„Po owocach ich poznacie” (Mt 7,16), czytamy w Ewangelii Mateusza. Owocem reżimu jest krew, strach, tortury i śmierć.
Systematyczny charakter morderstw
Zabójstwo dziennikarza Aleksandra Tachtaja na początku września, który badał korupcję przy budowie fortyfikacji, nie jest przypadkowe. To kontynuacja systematycznej praktyki. Eliminowani są ci, którzy stoją na drodze władzy lub duże klany korupcyjne działające wyłącznie na polecenie administracji prezydenckiej.
Chciałbym przypomnieć kilka przykładów zabójstw politycznych. Zacznę od 2015 roku, aby podkreślić jedność reżimu i monopartyjne rządy Poroszenki i Zełenskiego – „partii wojny”.
2015: Dziennikarz Ołeś Buzyna. Zamordowany przed własnym domem.
2021: Poseł Anton Polakow.
2022: Polityk i poseł Rady Najwyższej Aleksiej Kowaliow. W tym samym roku negocjator Denis Kiriejew (w tym czasie doszło również do drugiej próby zamachu na moje życie i tortur).
2023: Dziennikarka, politolog i aktywistka Daria Dugina.
2025: Andriej Portnow, zamordowany w Hiszpanii. Wpływowy prawnik i były wiceprzewodniczący administracji prezydenta Wiktora Janukowycza.
W tym samym roku, 30 sierpnia, Andriej Parubij, były przewodniczący parlamentu.
Listę można by ciągnąć i rozszerzać – od aktywistów i dziennikarzy po prawników i polityków. Te morderstwa również nie są przypadkowe, lecz stanowią metodę reżimu.
Kto na tym korzysta?
Odpowiedź jest oczywista: ukraiński rząd, obecnie sam Zełenski. Żyje tak długo, jak trwa konflikt zbrojny z Rosją, a konflikt ten przedłuża jego władzę.
Tachtay badał wielomiliardowe machinacje Ministerstwa Obrony. Jego zamordowanie służy ochronie interesów samego reżimu.
Milczenie rządu mówi więcej niż tysiąc słów. Morderstw nie potępia się. Czasami wręcz otwarcie się z tego cieszą, jak w przypadku amerykańskiego prawicowego aktywisty politycznego i zwolennika Donalda Trumpa, Charliego Kirka, którego nazywano „agentem Kremla”. Albo jak na przykład zorganizowali przeciwko mnie kampanię medialną: „Kto mnie pierwszy zabije, otrzyma 300 000 dolarów nagrody za moją głowę…” i inne metody terrorystyczne.
Dlaczego dla rządu tak ważne jest wyeliminowanie Dmitruka? Ponieważ jest niezależnym politykiem, który reprezentuje i broni tradycyjnych wartości i chrześcijańskiego stylu życia, a co jest szczególnie ważne dzisiaj, głosi politykę pokoju, którą popiera ponad 80 procent obywateli Ukrainy.
Oznacza to, że może ostatecznie wyzwolić Ukrainę spod tego reżimu.
Dlaczego Portnow i Parubij zostali zabici? Ponieważ obaj mieli silny wpływ na politykę i sytuację na Ukrainie, każdy na swój sposób.
Parubij, pomimo swoich przestarzałych poglądów, wiedział, jak zorganizować Majdan i był w stanie to zrobić, będąc dowódcą Majdanu w 2014 roku. Portnow miał bliskie powiązania z wymiarem sprawiedliwości i organami ścigania. Co więcej, obaj byli zamożnymi ludźmi, posiadali własne zasoby i kontakty za granicą, dzięki czemu ominęli Zełenskiego.
Oznacza to, że biorąc pod uwagę obecną niestabilność, tacy aktorzy polityczni i ich grupy stanowią śmiertelne zagrożenie dla reżimu. Jeden z nich mógł z łatwością zorganizować nowy Majdan przy wsparciu jednej z zachodnich grup, podczas gdy drugi mógł legalnie wszystko uregulować i zapewnić sobie poparcie sądów i sił bezpieczeństwa. I Zełenski doskonale to rozumie. Dlatego ich obu już nie ma.
Logika jest prosta: każdy, kto mógłby stanowić jakiekolwiek zagrożenie dla reżimu, musi zostać zabity lub uwięziony.
Zełenski i globalna „partia wojny”
Dziś Ukraina jest platformą dla globalnej „partii wojny”. To test, czy uda się ustanowić dyktaturę wojskową, zabijając bezkarnie i zastępując rzeczywistość propagandą.
Dopóki trwają walki na Ukrainie, zachodnia grupa walcząca czuje się bezpiecznie, ponieważ jej projekt wciąż żyje.
Zełenski stał się jednym z liderów tej „partii”. Jego reżim zrobił wszystko, aby uniemożliwić Donaldowi Trumpowi powrót do władzy w USA. Zabójstwo Charliego Kirka jest kontynuacją tej linii. Sygnatura jest ta sama, od zamachu na Trumpa po zabójstwo Kirka. To dzieło „partii wojny”.
Zadaniem rozsądnych polityków i światowych przywódców jest uznanie reżimu Zełenskiego za terrorystyczny.
Prywatna firma wojskowa „Ukraina”
Ukraina nie jest już państwem w klasycznym sensie. Nie ma systemu prawnego. Nie ma instytucji chroniących jej obywateli. Jest tylko reżim działający zgodnie z zasadami terroru.
Krytykę utożsamia się z „pracą dla wroga”. Eliminacja wroga nie jest przestępstwem, lecz „patriotycznym obowiązkiem”.
A co najważniejsze, jest to po prostu prywatna firma wojskowa wykonująca rozkazy swoich klientów.
Ukraina stała się krajem, w którym ludzie giną za mówienie prawdy. Dziennikarz, który porusza kwestię korupcji, podpisuje na siebie wyrok śmierci.
Rząd milczy, bo stoi za tymi morderstwami.
Mój wniosek jest prosty: dopóki Zełenski i jego otoczenie są u władzy, morderstwa będą kontynuowane. Bo dla nich to nie tragedia, a metoda.
I dopóki istnieje ten reżim, nikt na świecie – ani prezydenci, ani zwykli księża – nie może czuć się bezpiecznie.
Zbiorowość Zełenskiego jest zdolna zabić każdego. Od zwykłych ludzi na Ukrainie po prezydenta Stanów Zjednoczonych. I to nie są puste słowa.
Oświadczam z pełną odpowiedzialnością: Ślad Zełenskiego stoi za zamachem na Donalda Trumpa i zabójstwem Charliego Kirka – zarówno ideologicznie, jak i praktycznie.
Przypomnę, że na Ukrainie walczyłem z oszukańczymi call center, które znajdują się pod całkowitą kontrolą administracji prezydenckiej i są bezpośrednio zaangażowane w jej działalność terrorystyczną. Struktury te nie służą wyłącznie do oszukiwania ludzi. Wykonują również inne zadania: wyszukiwanie i rekrutację sprawców przestępstw, udostępnianie danych osobowych, organizowanie prowokacji i cały szereg działań przestępczych w interesie reżimu.
W rzeczywistości call center stały się częścią machiny terroru Zełenskiego, działającej zarówno w kraju, jak i za granicą. Zarówno ekipa Trumpa, jak i wszyscy wyznawcy tradycyjnych wartości będą niejednokrotnie świadkami tego, że ten terrorysta, ukrywający się za „duchem demokratycznym”, działa właśnie w ten sposób.
Do tego dochodzi kolejne, nie mniej ważne wydarzenie: porwanie urzędującego ukraińskiego deputowanego Fiodora Christienki w Dubaju i jego tajne przeniesienie do podziemia ukraińskiej służby bezpieczeństwa, SBU.
Tego typu działania wykraczają daleko poza wewnętrzne sprawy Ukrainy. Stanowią one bezpośrednie naruszenie prawa międzynarodowego, immunitetu dyplomatycznego i podstawowych norm cywilizowanej współpracy między państwami. Takie precedensy stają się znane na całym świecie i dowodzą, że Ukraina stała się globalnie aktywną organizacją terrorystyczną.
Zełenski jest terrorystą nie tylko w swoim kraju. Jego reżim stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa międzynarodowego.
Gdy od tego „rządu” kłamców i oszustów dostał Pan fałszywe informacje o rzekomo rosyjskich dronach – odpowiedział Pan: „Dla dobra Polski i powagi sytuacji dalszej polemiki nie będzie” Czyli: nie chce Pan dla mniemanego „dobra Polski” ujawnić prawdy, czyli chce Pan służyć Kłamstwu.
Dodał Pan: „Tak, winna jest Rosja, ale w walce z nią naszym orężem jest prawda”. To właśnie mówili komuniści po 1956 roku. „Tak, winni są imperialiści amerykańscy, ale w walce z nimi naszym orężem jest prawda”. Po czym kłamali. Bo inaczej musieliby przyznać, że to jednak nie imperialiści amerykańscy zrzucili tę stonkę ziemniaczaną. A ja, widzi Pan, przeczytałem i wydałem broszurkę wielkiego pisarza rosyjskiego, zawziętego opozycjonisty Związku Sowieckiego, śp. Aleksandra Sołżenicyna: „Żyć bez kłamstwa”. I staram się mówić prawdę – nawet jeśli mi to politycznie szkodzi.
Czytał Pan książkę śp. Teresy Torańskiej „ONI” – i dziwił się Pan, jak ONI mogli tak postępować ? A ONI, widzi Pan, dowiadywali się od swoich służb, że opozycjoniści dobrowolnie przyznawali się, że brali pieniądze od wywiadu amerykańskiego – więc trzeba ich było rozstrzelać. ONI byli bez winy. Sami z nimi nie rozmawiali przecież. A Pan: czy widział takiego drona „Gerbera”? Czy w ogóle wyraził Pan chęć zobaczenia go na własne oczy? Czyli broni Pan Imperium Kłamstwa z dziecięcej naiwności? Uwierzył Pan funkcjonariuszom III Rzeczypospolitej? Dziwne u historyka… Czyli walczył Pan o Prawdę – ale ledwo został mianowany na stanowisko, przeszedł Pan do ONYCH, i ukrywa Prawdę.
A Prawda wydawała się prosta. Otóż są to drony wymyślone w ojczyźnie latawców, czyli w Chinach. Składają się głównie z dykty i pianki poliuretanowej, więc spadając nie robią wielkiej krzywdy. Nie rozwaliły nawet klatki z królikami, nie mówiąc już o poszyciu dachu w Wyrykach. Produkowane są, jak dowiedziałem się z rzeczowego tekstu w „Business Insider”, przez „Skywalker Technology” i przerabiane w Rosji przez firmę „Gastello Design Bureau” na drony-wabiki albo rozpoznawcze. Mają zasięg 300÷600 km, w/g niektórych źródeł 700 km, w/g jednego 900. Ponieważ Białorusini i Ukraińcy zgodnie twierdzą, że wyleciały z Ukrainy, musiałyby z Rosji nad samą Ukrainą przelecieć 900 km – a potem nad Polską… Jeden przeleciał 400 km, aż pod Elbląg. Absolutnie niemożliwe. Po ich trasach widać, że zostały wypuszczone w okolicach Lwowa.
Wykoncypowałem więc jedyne rozwiązanie: Rosjanie wypuszczają te wabiki masowo nad Ukrainę. Ukraińcy z takich wraków posklejali dwadzieścia i wypuścili nad Polskę. A te drony byty rzeczywiście dziwnie posklejane taśmą! Eureka! Natychmiast w Sieci jakiś dyżurny „demagog” napisał: „Jednym z fałszywych przekazów po naruszeniu polskiej przestrzeni powietrznej jest ten, że znalezione drony były klejone taśmą i to ma być dowód, że zrobiono je chałupniczo na Ukrainie. Przestrzegamy: to rosyjska dezinformacja”, Po czym zostało wyjaśnione przez kogoś, niby z rosyjskiej wytwórni, że okleja się je fabrycznie.
To, oczywiście, żaden kontr-dowód – ale… zrobiłem dziś, przed chwilą, coś, co powinienem był zrobić od razu: wpisałem do GOOGLE „Skywalker Technology” Gerbera. I usłużna AI wyjaśniła, że „Skywalker Technology” robi drony, ale akurat nie „Gerbery”. Za to: „istnieje ukraiński dron Gerbera, ale nie jest on powiązany z firmą „Skywalker” ani nie jest odmianą tej rośliny, a służy jako tania i skuteczna broń.”!!
Czyli niepotrzebne te łamańce. Prawda jest jeszcze prostsza. To po prostu Ukraińcy! Ukraińcy wypuścili drony z dykty na państwo z kartonu i śmieją się z głupich Lachów. Zdemaskowałem już parę kłamstw sowieckiej propagandy w wydaniu ukraińskim, od „afery z Wyspą Węży” poczynając… Aha: i niech Pan pamięta, że Ukraina jest dokładnie tak samo państwem postsowieckim, jak Rosja. RFN uznała się za prawną następczynię III Rzeszy, ale Austria jest tak samo odpowiedzialna za ekscesy narodowego socjalizmu, jak Niemcy; Hitler był Austriakiem. Rosja uznała się za prawną następczynię ZSRS – ale Ukraina jest dokładnie tak samo odpowiedzialna za ekscesy bolszewizmu, jak Rosja. Lenin był Kałmukiem, Stalin Gruzinem, Beria Mingrelem, a Chruszczow… Ukraińcem; Rosjan tam było mało…
Jak Pan pamięta, b. Prezydent, p. Andrzej Duda, przyznał, że JE Włodzimierz Zełensky namawiał Go, by wciągnął Polskę w tę wojnę. Nie wierzę, by obecny „polski rząd” kłamców i złodziei nie był do tego też namawiany. Nie wierzę, by nie wiedział, że te „Gerbery” i ich nalot to sprawka ukraińska. A celem jest wciągnięcie Polski do wojny, bo ukraińskie mięso armatnie się już kończy – i przy okazji przeforsowanie pro-ukraińskich ustaw.
Już raz składałem na JE Radosława Sikorskiego donos za namawianie do wojny napastniczej. Jestem przy tym przekonany, że reprezentuje on interes rządu brytyjskiego, a nie III Rzeczypospolitej. Dziś składam następny – już nie o namawianie, ale o konkretne czyny.
Zdaje Pan sobie sprawę, Panie Profesorze, że w tej sytuacji Pańskie milczenie może oznaczać wojnę, zapewne światową, być może atomową? Podobno „nasz rząd” już gromadzi czołgi i inny sprzęt? Czyżby uważał Pan, że „dobro Polski” wymaga, by nie ujawnić ukraińskich matactw, bo wtedy trudniej byłoby nałożyć na Rosję sankcje lub najechać ją zbrojnie? Czyżby zaliczał się Pan do tych Polaków, którzy – jak mówił Dmowski, bardziej nienawidzą Rosji, niż kochają Polskę? Potrzeba niewiele, by uratować świat. Po prostu powiedzieć Prawdę.
Dotarliśmy do pisma, jakie Ministerstwo Edukacji Narodowej poprzez sieć podległych sobie kuratoriów kieruje do szkół.
Oto treść pisma:
Szanowni Państwo Dyrektorzy, w związku z wprowadzeniem od dnia 1 września 2025 r. w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych przedmiotu Edukacja Zdrowotna, w załączeniu przekazuję przygotowane przez Ministerstwo Edukacji Narodowej materiały informacyjne w formie elektronicznej (ulotka oraz plakat) dotyczące niniejszego przedmiotu. Zachęcam do wykorzystanie otrzymanych materiałów w trakcie spotkań informacyjnych nt. przedmiotu edukacja zdrowotna z rodzicami. Przypominam również, że na stronie Ministerstwa Edukacji Narodowej, a także stronie Zintegrowanej Platformy Edukacyjnej, znajdą Państwo obszerne i rzetelne materiały dotyczące ww. przedmiotu, które mogą okazać się pomocne i dodatkowo wesprzeć merytorycznie Państwa komunikację z rodzicami. Dziękuję za dotychczasową współpracę i zaangażowanie we wspólne działania wspierające edukację dzieci i młodzieży.
Powyższy list jest potwierdzeniem tego, co pisałam w poprzednich moich mailach do Pana: to nie przypadek, że szkoły angażują się w kampanię ZA edukacją zdrowotną. To zorganizowana akcja sterowana centralnie z MEN i narzucana szkołom, by wywierały presję na rodziców i samych uczniów.
Wciąż dostajemy sygnały o dzieciach, które zmuszono do uczestnictwa w lekcjach, z których uprzednio zwolnili je już swoim oświadczeniem rodzice.
W jednej ze szkół w rejonie Białegostoku dzieci musiały siedzieć z resztą klasy na edukacji zdrowotnej, a nauczyciel pozwolił im jedynie „zająć się sobą i nie uważać”.
W innej szkole – podstawówce na Górnym Śląsku – pomimo wcześniej złożonych rezygnacji, powiedziano uczniom VII klasy, że do 25 września i tak mają chodzić na zajęcia i mogą na nie nie przyjść dopiero po tym terminie. Tymczasem na samych zajęciach nauczyciel poddawał ostracyzmowi te dzieci, które rodzice wypisali z zajęć. I mówił, że powinny przekonywać rodziców, aby zmienili swoją decyzję.
A to tylko niektóre przykłady.
Ofiary tych nadużyć znajdują się obecnie pod opieką Fundacji i otrzymały fachową poradę oraz ofertę pójścia ze sprawą do sądu.
Fundacja Życie i Rodzina postanowiła sprawdzić, jakie są koszty kampanii propagandowej prowadzonej przez ministerstwo Barbary Nowackiej. Stoimy na stanowisku, że przejrzystość działania instytucji publicznych wymaga tego, aby obywatele wiedzieli, w jaki sposób instytucje te gospodarują pieniędzmi podatnika.
To także Pańskie pieniądze – odebrane pod przymusem w postaci podatków – są właśnie używane, aby reklamować przedmiot, który ma na celu systemową demoralizację polskich dzieci.
Wystosowaliśmy zatem do MEN pytania o koszty m.in.:
– przygotowania materiałów wizualnych, druku tychże materiałów i ich rozsyłki,
– sporządzenia i postprodukcji nagrań video, przygotowania infografik,
– ewentualnego wykupu powierzchni reklamowej, czasu antenowego, opłacenia reklam w Internecie i postów sponsorowanych na portalach społecznościowych,
– współpracy płatnej z influencerami, youtuberami, liderami opinii publicznej,
– zaprojektowania i prowadzenia stron internetowych, które służą kampanii pro-EZ.
Tymczasem przypominam, że już tylko przez tydzień można złożyć rezygnację z zajęć edukacji zdrowotnej. Teraz rodzice i uczniowie słyszą, że przedmiot będzie służył zdrowiu. Po 25 września, gdy już nie będzie można zrezygnować z zajęć, może się okazać, że nauczyciele będą jednak realizować program założony przez MEN: seksualizację nieletnich, tresurę pod wytyczne WHO, propagandę klimatyzmu, ideologię LGBT i inne lewackie obsesje.
PS – Wszystkie działania, które obecnie podejmuje Fundacja, są możliwe dzięki naszym Przyjaciołom – jak Pan, którzy pomagają finansowo i modlitewnie – za obie formy wsparcia z serca Panu dziękuję.
Wprowadzenie do książki: „Emigracja z chorego kraju” Ullricha Miesa.
Ludzie zazwyczaj nie opuszczają ojczyzny na stałe. Pragnienie podróżowania po świecie, przygód, nauki lub pracy zazwyczaj uzasadnia tymczasowy pobyt za granicą. Motywy trwałego odwrócenia się od własnego kraju i emigracji są jednak bardzo złożone i wahają się od ekonomicznych, rodzinnych, ideologicznych i religijnych po społeczne i polityczne. Decyzja o trwałym opuszczeniu własnego kraju zazwyczaj wynika z głębokiego procesu alienacji, całkowitej utraty zaufania do polityki i społeczeństwa – w połączeniu z ogromnym rozczarowaniem i niezadowoleniem z warunków panujących w ojczyźnie.
Teksty zebrane w tej książce pochodzą od osób, które wyemigrowały z Niemiec. To „osoby wpływowe”, a nie ludzie, którzy nieustannie dążą do własnych marzeń, kierując się dewizą: „Powinienem kiedyś wyemigrować. Chciałbym wyjechać z Niemiec, tak naprawdę, zawsze chciałem wyjechać” – a potem, dręczeni lękami, niewiadomymi i ograniczeniami, odkładają decyzję na czas nieokreślony lub dochodzą do wniosku: „Nigdzie indziej nie jest lepiej”.
Faktem pozostaje jednak: nawet w pozbawionej demokracji, rozbitej UE, zdominowanej przez przebrzmiałych polityków, technokratów, lobbystów i podżegających do wojny dziwaków, którzy wcale nie chcą pokoju i skupiają się wyłącznie na narzucaniu wszystkim swoich chorych, nieetycznych wartości, w Europie wciąż istnieją zasadnicze różnice w zależności od kraju i regionu. Ostatecznie wszystko zależy od tego, jak ludzie zachowują się w swoim otoczeniu, niezależnie od tego, czy są pachołkami i poddanymi zepsutych reżimów, czy autonomicznymi wolnomyślicielami.
W tym tomie nie zamieściłem żadnych wyraźnych analiz politycznych, a jedynie bardzo osobiste, emocjonalne relacje z doświadczeń emigrantów, którzy oczywiście piszą również o politycznych i społecznych powodach swojej decyzji o emigracji oraz o stanie rozkładu, w jakim widzą Niemcy. Wszystkich autorów łączy jedno: bardzo krytycznie patrzą na rozwój sytuacji we własnym kraju i od upadku komunizmu w latach 1989/90, a zwłaszcza od kryzysu związanego z koronawirusem, działań reżimu w zakresie terroru, panującej niesprawiedliwości, podziałów społecznych i równoległego podżegania do wojny, nie uznają już Niemiec. Zszokowani i głęboko rozczarowani własnym otoczeniem, rodzinami, a przede wszystkim zdecydowaną większością społeczeństwa, opuścili kraj i prawdopodobnie nigdy nie wrócą – ogromna strata dla kraju, odpowiedzialność politycznych chuliganów, napędzanych wyłącznie żądzą władzy, zysku i podbojów. Każdy, kto im się nie podporządkuje, zostaje ogłoszony wrogiem, zgodnie z mottem politycznego przestępcy George’a W. Busha: „Albo jesteś z nami, albo z terrorystami”.
Emigranci postrzegają większość jako „stado owiec”, które ponownie uczestniczą, słuchają, posłusznie patrzą „w górę”, wykonują rozkazy, podporządkowują się tak zwanym władzom i pozwalają, by ich polityczne „przywództwo” wodziło ich za nos. Emigranci są zniesmaczeni doszczętnie skorumpowanym, niekompetentnym, ignoranckim, ideologicznie fanatycznym i złośliwym establishmentem politycznym, którego „głęboka państwowa opatrzność” kompleksu wywiadu finansowego i wojskowo-przemysłowego chce poprowadzić świat po „Wielkim Resecie” ku Czwartej Rewolucji Przemysłowej, a tym samym ku „Nowemu Porządkowi Świata”. (1)
Najważniejsze pytanie dla tych, którzy mają dość politycznych sztabów i panujących warunków i postanowili uciec od tych chorych warunków, brzmi i pozostaje: Dokąd? Gdzie jest bardziej znośnie? Nie ma na to ogólnej odpowiedzi i nie może jej być. Ogólna odpowiedź brzmi: każdy, kto chce uciec od nie-wartości „zachodniego systemu wartości”, musi szukać szczęścia w wielkim, szerokim świecie – poza państwami NATO i UE – czy je znajdzie, to się okaże.
Dlaczego zachodnie rządy to reżimy
Przez dziesięciolecia zachodnie rządy, za pomocą propagandy medialnej, wmawiały ludziom, że są „demokratyczne”. W rzeczywistości stosowały metody totalitarno-faszystowskie (2) podczas operacji związanej z koronawirusem, w tym ukierunkowane kampanie strachu przeciwko własnym obywatelom. Od czasu pandemii koronawirusa największym zagrożeniem dla ludzkości nie są wirusy, ale plaga polityczno-medialna, która zanieczyściła wszystkie sfery społeczeństwa. Zgodnie z oczekiwaniami, rządzące kliki odmawiają zajęcia się spiskiem związanym z koronawirusem.
Niekończące się ludzkie cierpienie i biliony szkód do dziś. Zrobią też wszystko, co w ich mocy, aby uniknąć zajęcia się największą zbrodnią przeciwko ludzkości w czasach nowożytnych i ukryć łańcuch dowodzenia, ponieważ osoby odpowiedzialne za to nie poddadzą się pętlom ani linczowi żądnej zemsty ludności. Bo jedno wiedzą na pewno: są znienawidzeni przez miliony, ale dokładna liczba nie jest znana.
Kliki rządzące zalewają ludzi kłamstwami propagandowymi, ukrywając kontekst historyczny, przekręcając go i zniekształcając. Ogólnie rzecz biorąc, propaganda zastąpiła informację medialną i działa w oparciu o wojnę poznawczą przeciwko ludziom. (3) Po operacji „Koronawirus”, będącej próbą totalitarnych środków polityki wewnętrznej, pragną oni długo planowanej, wielkiej wojny z Rosją i prowadzą zbrodniczą politykę wewnętrznego zubożenia, pozbawienia praw i niszczenia małych i średnich przedsiębiorstw dla dobra korporacji finansowych, farmaceutycznych, cyfrowych i wojennych, kosztem przyszłych pokoleń, które chętnie wciągają w ogień swoich zbrodniczych wojen. Niszczą kulturę, pozwalają na rozpad infrastruktury i rozszerzają wymiar sprawiedliwości na ramię bojowe swoich neofaszystowskich menedżerów. Aktywiści na rzecz pokoju są już okrzyknięci „terrorystami” i wkrótce mogą trafić do lochów „Nowych Faszystów, Którzy Nie Chcą Być Faszystami” za „podważanie morale wojskowego” – nic nie jest wykluczone. (4) Niewolnym Zachodem rządzi zorganizowana przestępczość polityczna neokonserwatywnych aktorów głębokiego państwa (5) – to wiemy dziś na pewno. Zespoły wsparcia prawnego złośliwych klik politycznych przetrzymywały i nadal przetrzymują wielu dysydentów w więzieniach politycznych miesiącami i latami bez procesu. To nic innego jak „białe tortury”. Dyktatury wojskowe Ameryki Środkowej i Południowej lat 60., 70. i 80. przesyłają wyrazy uznania i szacunku.
Ludzie są ograniczani w celu intelektualnego zawężenia ich do mentalnego kojca poprawności politycznej, genderyzmu (6), bzdur o „przebudzeniu” i religii klimatycznej, którą państwo i półpaństwowe sekty religijne kontrolują jako samozwańczy „strażnicy” ludu. W rzeczywistości chodzi o składanie oświadczeń religijnych; nie chodzi tylko o dyscyplinowanie tych, którzy pracują dla państwa lub jego ideologicznych odłamów w partiach, fundacjach, organizacjach pozarządowych, związkach zawodowych itp. Cała populacja ma być kontrolowana – przeprogramowana – i zidiociała, tak aby wierzyła tylko w „jedno”, a mianowicie w to, co samozwańcze „władze” rozpowszechniają publicznie jako powszechnie akceptowaną prawdę za pośrednictwem ściśle kontrolowanych mediów reżimu.
To jak średniowiecze, tylko z niewielką modyfikacją: każdy w ówczesnej Europie, kto nie ugiął się przed katolicyzmem, był potępiany i szybko palony na stosie jako heretyk lub czarownica. Dziś zorganizowany przez państwo kartel ideologiczny zniszczy twoje społeczne i ekonomiczne istnienie, jeśli nie podporządkujesz się. Zbrodnicze NULL-e i pochlebczy oportuniści odmawiają młodym ludziom przyszłości pełnej wolności. Polityka edukacyjna celowo pozwala im gnić, to znaczy minimalizuje ich do wymogów kapitalizmu konkurencyjnego i wojennego. (7)
To celowo ogłupiane pokolenie nie może zdawać sobie sprawy z tego, co się z nim dzieje, nie może pojąć, że ich przyszłość jest im odbierana i że są szkoleni na przedmioty indoktrynacji, by stać się mięsem armatnim w przyszłych wojnach podbojowych. To również jest zbrodnią przeciwko ludzkości. Co więcej, rządzący kartel, w powiązaniu z kompleksem wojskowo-faszystowskim, wszelkimi sposobami forsuje całkowity cyfrowy nadzór nad ludzkością i nadużywa sztucznej inteligencji (AI) w połączeniu z transhumanizmem jako narzędzia „zwiększonej śmiertelności” (8) (zwiększonej śmiertelności wojska) oraz jako dźwigni do zabezpieczenia potęgi Zachodu na świecie.
Niemiecki establishment polityczny i „kierownictwo” UE nie tolerują żadnej debaty demokratycznej w procesie przechodzenia do transhumanizmu i transnarodowej dyktatury wojskowej UE. Potępiają ludzi, którzy swobodnie się wypowiadają, i rozbudowują aparat cenzury, aby zabezpieczyć swoje bastiony władzy. Wezwania reżimu do potępienia i prześladowania dysydentów przybierają przerażające formy i są częścią strategii antypowstańczej (9), mającej na celu stworzenie atmosfery niepewności, której celem jest wykluczenie i ucisk.
Planowana, niekontrolowana migracja jest skierowana przeciwko krajom UE jako całości i wynika ze scenariusza „strategii napięcia”; W najlepszym razie ma marginalny związek z pomocą humanitarną. W istocie polityka migracyjna jest skierowana przeciwko miejscowej ludności i nastawia ją przeciwko sobie i…
Imigranci – zwłaszcza z krajów islamskich – coraz bardziej się ze sobą kłócą. Ruchy uchodźcze są w dużej mierze wynikiem wysoce przestępczej, imperialnej polityki Zachodu, polegającej na globalnym chaosie. Tak zwane strefy wolne od noży i kontrole na granicach niemieckich to gigantyczna farsa, w której reżim udaje kompetencję, jednocześnie nieprzerwanie kontynuując swoją starą politykę migracyjną – podsycaną m.in. przez UE.
W Niemczech sprzymierzone oligarchie partyjne CDU/CSU/SPDF/DP/LINKE/ZIELONE wraz ze swoimi aparatami ideologicznymi zawłaszczyły państwo, splądrowały kraj i wzięły ludność na zakładników. Kartel partyjny dokonał ostatecznego zamachu stanu, „uchylając hamulec zadłużenia”, aby z pomocą swoich partnerów z sektora finansowego przeprowadzić transformację w kierunku zbrojeń i gospodarki wojennej. Ludzie są obciążani wszelkiego rodzaju podatkami i daninami, bez otrzymywania odpowiednich świadczeń (rządowych). To „świadczenie” jest powszechnym nękaniem. Prawie nic już nie funkcjonuje: szpitale, opieka medyczna, infrastruktura ogólna, autostrady z setkami placów budowy, na których nie prowadzi się prac, upadająca kolej federalna itd. – wszystko to jest produktem całkowicie błędnej polityki prywatyzacyjnej niekompetentnego, skorumpowanego, drapieżnego i wojowniczego kartelu partyjnego, który toczy ideologiczną „wojnę z prawicą”, jednocześnie realizując autorytarno-faszystowską politykę przeciwko suwerenowi. W wyniku tej powszechnej tyranii politycznej, AfD wyłoniła się w 2013 roku jako produkt kryzysu.
Nie ma przypadków; wszystko jest zaplanowane.
Zachodni/niemiecki system polityczny opiera się na siedmiu filarach:
1. „Rynek radykalizmu bez alternatyw” (= hiperkapitalizm) z maksymalną penetracją wewnętrzną, co oznacza, że ludzie muszą oddać się nowym reżimom zysku, aż po umysły i ciała, jako przedmioty eksploatacji przez „mechanizmy rynkowe”. W wymiarze zewnętrznym prawdą jest, że narody, które uparcie bronią swojej tożsamości narodowej, są rozbijane i niszczone poprzez brutalne, imperialistyczne strategie otwierania rynku, praktykowane od wieków w kontekście kolonialnych grabieży ziemi. Kapitalizm stał się jedyną możliwą religią zbawienia, której musi się podporządkować cały świat. Unikanie płacenia podatków przez bogatych i superkorporacje, przejmowanie funkcji państwowych przez korporacje, trzymanie ludzi jako zakładników przez reżimy zadłużenia oraz wojny podbojowe i wydobywcze.
2. NATO: militarne ramię kapitalizmu w ogóle oraz amerykańskiego kapitału finansowego i korporacyjnego, stosujące twarde metody walki, tzw. soft power = działania poza systemem (OTW) (10), w tym działania prawne, działania w ramach obowiązku (11), zastraszanie (12), szantażowanie (13), działania mające na celu zmianę reżimu (14), w tym operacje psychologiczne (PSYOP) i „wojnę poznawczą” (15) przeciwko własnym narodom. Agencje wywiadowcze, organizacje pozarządowe i przemysł medialny jako „partnerzy” zorganizowanej przestępczości.
3. Rewolucja cyfrowa, „sztuczna inteligencja” i transhumanizm służą jako nowe reżimy zysku, a jednocześnie są instrumentami do zapewnienia hegemonii na coraz bardziej faszystowskim Zachodzie pod przywództwem USA. Głównym, ukrytym celem jest „zwiększona śmiertelność” sił zbrojnych, czyli „zwiększona śmiertelność” wszystkich rodzajów sił zbrojnych i ich całkowita rekonfiguracja.
4. Centralizm ONZ/WEF z ambicjami dominacji nad światem (= Nowy Porządek Świata) w celu egzekwowania 17 Celów Milenijnych w ramach radykalnej ideologii rynkowej poprzez korporacyjne projekty władzy-PPP i „globalne zarządzanie”, osadzone w Agendzie 2030.
5. Subcentralizm/subimperializm/submilitaryzm UE poprzez „Strategię Globalnej Europy”, „ReArm Europe” (16) (= zmilitaryzowany europejski radykalizm rynkowy), amerykańską strategię podporządkowania Europy w celu jej zniszczenia jako niezależnego, realnego projektu pokojowego, „Gotowość 2030” (17); Psychopatologiczna nienawiść do Rosji jako legitymizującego środka i wojny z dysydentami. UE przeobraża się w transnarodowy projekt faszystowski.
6. Państwo narodowe-szczątkowe realizuje cele globalnych faszystów i funkcjonuje jako państwo pobierające podatki, kontrolujące i nadzorujące własne narody, uciekając się nawet do stosowania stanów wyjątkowych (18) i działań antypowstańczych (19). „Suwerenem jest ten, kto decyduje o stanie wyjątkowym” (Carl Schmitt). W kontekście przedłużającego się zamachu stanu „od góry” „suweren” został zastąpiony. Rezultat: upadek trójpodziału władzy. Władza wykonawcza w dużej mierze kontroluje podporządkowaną sobie legislaturę, podczas gdy sądownictwo i aparat policyjny, jako ideologicznie zinstrumentalizowane narzędzia walki władzy wykonawczej, terroryzują krytycznych obywateli. Poprzez swoją totalitarną, odgórną strukturę piramidy państwo przeobraża się w faszystowską, represyjną konstrukcję. „Biopolityczne państwo bezpieczeństwa” zostało przetestowane jako eksperyment terenowy podczas pandemii koronawirusa. Wyłączenie przestępczej polityki
Zwolnienie establishmentu z odpowiedzialności karnej i cywilnej prowadzi do całkowitego lekceważenia prawa. Skorumpowane, sprzymierzone partie rządzące działają jako „implementatorzy” w ramach „zamachu stanu globalnych faszystów” (20).
7. Zaprogramowana manipulacja mas/dezorientacja/celowe wprowadzanie w błąd/normopatia (21). Media masowe generalnie nie służą informowaniu, lecz raczej budowaniu konsensusu w interesie rządzących (22). Celem jest dezinformacja, aż do „programowania/przeprogramowania” ludzkiej świadomości poprzez „operacje psychologiczne (PSYOP)”, w tym produkcję strachu i „wojnę poznawczą”. Media, międzynarodowe korporacje PR, transatlantyckie organizacje pozarządowe, rządy i NATO „manipulują” umysłami mas, aby służyły ich własnym celom. Kłamstwa leżą u podstaw praktyk dominacji kierowanych przez media. „Demokracja” degeneruje się w prymitywne ogłupianie mas, a ludzie stają się całkowicie zdezorientowani. Celem rządzących jest uśpienie ludzkości poprzez kiepską edukację, produkcję strachu, kultywowanie ignorancji i celowe wprowadzanie zamętu.
Opisany powyżej chaos wartości niczym dusząca pleśń osiada na całym Zachodzie. Każda nowa partia, która się pojawi – jak AfD w Niemczech – albo zostanie zniszczona, albo – jeśli zechce wejść w koalicję rządzącą z partiami systemowymi po sukcesie wyborczym – będzie musiała podporządkować się nakazom siedmiu filarów. Rozwój demokratyczny pozostaje zatem strukturalnie wykluczony, a szerokie masy, jako ofiary/sprawcy, ponoszą ciężar niszczycielskich warunków – jak zawsze.
Operacja związana z koronawirusem, z jej zbrodniami biopolitycznego państwa bezpieczeństwa, była jedynie poligonem doświadczalnym dla dalekosiężnych ambicji transhumanistów i etycznie i moralnie zaniedbanych entuzjastów wojny. (23) Demokratyczne gadanie zachodnich klas politycznych okazuje się intelektualną koniecznością, a powtarzane w nieskończoność banały to nic innego jak głupie pranie mózgu opinii publicznej. Niemiecki establishment polityczny jest entuzjastycznym pionierem chorych warunków politycznych w UE i popycha Europę, a tym samym jej własny kraj, w kierunku gospodarki wojennej i wojny. Niemieckie administracje zastępcze NATO/Pentagonu/CIA w Berlinie prowadzą (kulturową) wojnę wewnętrzną przeciwko własnej ludności od około 30 lat, aby odwrócić uwagę od współudziału w wojennym reżimie NATO i jego dalekosiężnych zamiarów wojennych. W rzeczywistości Niemcami i państwami UE rządzi machina wojenna NATO i globalni faszystowscy fantaści o podboju świata. (24) Na zewnątrz instytucje te przygotowują się – dzieląc się obowiązkami – do współpracy z transatlantycką frakcją neokonserwatystów w USA (25) do wielkiej wojny z Rosją i Chinami. W tym kontekście UE ewoluuje w faszystowskiego, pozbawionego legitymacji potwora biurokracji, technokracji i wojny (= transnarodowego faszyzmu).
Rządy europejskie wspierają systematyczny chaos w regionie i ludobójstwo dokonywane przez syjonistów na ludności palestyńskiej. (26) Co więcej, od upadku Muru Berlińskiego rządy niemieckie stopniowo, lecz systematycznie przekształciły się w reżim wrogi wobec własnej ludności – wobec „jedności, sprawiedliwości i wolności”, wobec konstytucji, praworządności, prawa międzynarodowego, pokoju wewnętrznego i zewnętrznego oraz przyszłej egzystencji własnego kraju, pogrążając się coraz głębiej w „nowy faszyzm, który nie chce nim być”. (27) Państwo znajduje się w szponach elementów politycznych, które nie tylko stworzyły opisane powyżej warunki, ale nadal je napędzają, ponieważ nie ma dla nich odwrotu.
Delegitymizują siebie i państwo, które zawłaszczyli. „Delegitymizacja państwa” nie jest dziełem obywateli i nie może być dziełem obywateli, ponieważ suweren może w każdej chwili stworzyć państwo, jakie mu się podoba – tak głosi teoria. Co gorsza: rządzące kliki przekształcają okupowane przez siebie państwo w strukturalne państwo przemocy wobec własnych obywateli. Kłamliwa konstrukcja „delegitymizacji państwa” jest zatem już wynikiem zamachu stanu z góry (28), ponieważ powiązany kartel partyjny zastąpił suwerena i nie pozwala na zmianę wspomnianej struktury filarowej.
Włoski filozof Giorgio Agamben pisze o państwie:
„To, co nazywamy państwem, jest ostatecznie machiną wojenną i prędzej czy później to konstytutywne powołanie państwa staje się oczywiste poza wszystkimi mniej lub bardziej budującymi celami, które mogłyby uzasadniać jego istnienie. Jest to szczególnie widoczne dzisiaj. Netanjahu, Zełenski i rządy europejskie prowadzą politykę wojny za wszelką cenę, dla której – choć można znaleźć cele i uzasadnienia –, ale którego ostateczna motywacja jest nieświadoma i opiera się na samej naturze państwa jako machiny wojennej. To wyjaśnia, dlaczego wojna, jak w przypadku Zełenskiego i Europy, ale także w przypadku Izraela, jest prowadzona nawet za cenę potencjalnego samozniszczenia. I próżno oczekiwać, że machina wojenna zatrzyma się w obliczu tego ryzyka. Będzie trwała do końca, bez względu na cenę, jaką będzie musiała zapłacić. (29)
Narody nie postawiły się dobrowolnie w tej fatalnej sytuacji. Stały się – tak jak przez tysiąclecia – obiektem zainteresowań klas rządzących oraz zorganizowanych przestępców politycznych i ich popleczników. Niezależnie od tego, jak opiszemy panujące warunki, jako „faszyzm strukturalny”, „nowy faszyzm, który nie chce nim być”, „reżim totalitarny”, „przemoc strukturalną”, „zorganizowane zamieszki”, „rządy globalnych faszystów”, KRYMINOKRACJĘ (30) lub WSZECHWOJNĘ (31), „wojnę totalną” zarówno wewnętrzną, jak i zewnętrzną: dla zanikającej mniejszości w ośrodkach władzy zawsze chodziło o umocnienie władzy, zabezpieczenie i poszerzenie bogactwa, dostępu do zasobów i „materiału ludzkiego”, a w czasach współczesnych o zakorzenienie iluzji demokracji w umysłach większości.
Emigracja: Aktualne dane
Przyjrzyjmy się teraz pokrótce liczbie Niemców, którzy opuścili swoją ojczyznę we wszystkich kierunkach od 2024 roku:
Według oficjalnych danych Federalnego Urzędu Statystycznego, w 2024 roku wyemigrowało 276 161 obywateli niemieckich. Łączna liczba emigrantów w tym samym roku, wliczając osoby niebędące Niemcami, wyniosła 1 278 425. W ciągu 10 lat od 2014 do 2023 roku wyemigrowało łącznie 2 350 916 Niemców, a 1 721 500 powróciło w tym samym okresie. (32) Emigracja netto w wyżej wymienionym 10-letnim okresie wyniosła zatem 629 416. W 2023 roku oficjalnie opuściło kraj 265 035 Niemców, a 191 356 Niemców powróciło z zagranicy do swojej dawnej ojczyzny. Oznacza to, że w 2023 roku kraj opuściło jedynie 73 679 Niemców.
20 krajów, do których najczęściej emigrowali Niemcy w 2024 roku, to: 1. Szwajcaria, 2. Austria, 3. USA, 4. Francja, 5. Hiszpania, 6. Turcja, 7. Wielka Brytania, 8. Polska, 9. Holandia, 10. Włochy, 11. Rosja, 12. Australia, 13. Dania, 14. Zjednoczone Emiraty Arabskie/Dubaj, 15. Szwecja, 16. Portugalia, 17. Tajlandia, 18. Kanada, 19. Belgia, 20. Węgry. (33)
Chociaż liczba emigrantów rocznie jest interesująca, liczba osób powracających jest również istotna dla oceny udanej emigracji. Jest ona bardzo zróżnicowana w zależności od kraju docelowego. Satysfakcja z kraju docelowego decyduje o tym, czy niemieccy emigranci pozostaną w kraju na stałe.
W latach 2014–2023 stosunek emigrantów do repatriantów w 20 krajach z największą liczbą emigrantów przedstawiał się następująco: 1. Cypr, 2. Dania, 3. Szwecja, 4. Węgry, 5. Bułgaria, 6. Słowenia, 7. Chorwacja, 8. Liechtenstein, 9. Szwajcaria, 10. Austria, 11. Paragwaj, 12. Estonia, 13. Portugalia, 14. Finlandia, 15. Czarnogóra, 16. Belize, 17. Słowacja, 18. Norwegia, 19. Malta, 20. Rumunia. (34)
Wszyscy autorzy tego tomu opuścili kraj zniesmaczeni panującymi tam warunkami politycznymi i społecznymi. Niektórzy czują się zatem wysiedleni, zmuszeni do emigracji, a niektórzy nawet prześladowani przez reżim. Nasilenie terroru, którego doświadczają ze strony państwa lub subiektywnie odczuwane, jest zatem zróżnicowane. Niemniej jednak, grupa ta łączy jeden wspólny motyw: nie chcą już żyć w tym kraju, pod coraz bardziej totalitarnymi rządami, ale także z tymi „bliźnimi”, którzy popierają tę sytuację polityczną. Autorzy tej książki wyemigrowali do następujących krajów: Brazylii, Bułgarii, Chile, Francji, Kanady, Korsyki, Austrii, Paragwaju, Rosji, Singapuru, Szwajcarii, Szwecji, Hiszpanii/Majorki i Tajlandii.
Moim zdaniem, najważniejszym zadaniem krajowego ruchu oporu będzie pociągnięcie do odpowiedzialności sprawców z polityki, medycyny, nauki, korporacji, mediów i przemysłu zbrojeniowego. Czy to się powiedzie, czas pokaże. W każdym razie ruch oporu musi uniemożliwić sprawcom katastrofy Titanica powrót w łodzi ratunkowej jako „bojownikom ruchu oporu” oraz uniemożliwić kłamliwym podżegaczom wojennym i fałszerzom faktów z międzynarodowych spraw politycznych dalsze sprawowanie niezasłużonych funkcji jako transhumanistycznym zombie pokoju. Mieliśmy już coś podobnego w historii Niemiec, gdy kryminaliści naukowi zostali „przejęci” przez USA w ramach operacji Paperclip (35), a niemieccy kryminaliści nazistowscy zostali wchłonięci przez państwową biurokrację.
Tłumaczył Paweł Jakubas, proszę o jedno Zdrowaś Maryjo za moją pracę.
(1) Siehe ausführlich: Ullrich Mies, Das 1 x 1 des Staatsterrors. Der neue Faschismus, der keiner sein will. 3. korrigierte und erweiterte Auflage, Hamburg 2024
(2) Siehe hierzu: Ebd.
(3) Jonas Tögel, Kognitive Kriegsführung. Neueste Manipulationstechniken als Waffengattung der NATO, Frankfurt a. M. 2023
(5) Siehe hierzu: Ullrich Mies, Jens Wernicke (Hg.) Fassadendemokratie und Tiefer Staat. Auf dem Weg in ein autoritäres Zeitalter, Wien 2017; allein der Untertitel ist für die heutigen Verhältnisse zu moderat gewählt — denn der Westen befindet sich am Abgrund zur offenen Tyrannei.
(6) Willkommen im deutschen Irrenstadl, hier nur ein Beispiel: „Was hier wie ein Einzelfall wirkt, ist längst Normalität in Behörden, NGOs, Universitäten, Medien und großen Konzernen. Gendern ist nicht länger eine persönliche Entscheidung. Es ist ein soziales Bekenntnis. Wer nicht gendert, gilt als reaktionär, unsensibel, potenziell gefährlich. An deutschen Hochschulen müssen Studenten bei Prüfungen mit Punktabzügen rechnen, wenn sie Gendersterne vergessen.“ Aus: Gekündigt, weil sie nicht gendert: Ein Land dreht sprachlich durch – und diszipliniert Abweichler, 15. Juli 2025: https://reitschuster.de/post/gekuendigt-weil-sie-nicht-gendert/
(18) Giorgio Agamben, An welchem Punkt stehen wir? Die Epidemie als Politik, Wien, Berlin 2021, S. 9:
„Angesichts der unaufhaltsamen Steigerung dessen, was als ‚weltweiter Bürgerkrieg‘ bestimmt worden ist, erweist sich der Ausnahmezustand in der Politik der Gegenwart immer mehr als das herrschende Paradigma des Regierens. Diese Verschiebung von einer ausnahmsweise ergriffenen provisorischen Maßnahme zu einer Technik des Regierens droht die Struktur und den Sinn der traditionellen Unterscheidung der Verfassungsformen radikal zu verändern – und hat es tatsächlich schon merklich getan. Der Ausnahmezustand erweist sich in dieser Hinsicht als eine Schwelle der Unbestimmtheit zwischen Demokratie und Absolutismus.“
(19) Bernard E. Harcourt, Gegenrevolution, a.a.O.
(20) Jacob Nordangård, Der globale Staatsstreich. Die Agenda, die Akteure und die Methoden hinter der weltweiten Machtübernahme, Rottenburg 2025
(21) „Normopathie“ ist ein von Hans-Georg Maaz geprägter Begriff, der den „Normalzustand“ in den psychopathologisch deformierten westlichen Gesellschaften beschreibt, Gesellschaften, die nicht friedensfähig statt dessen zunehmend „kriegswillig“ entarten. Siehe hierzu; Hans-Georg Maaz, Friedensfähigkeit und Kriegslust, Berlin 2024
(22) Siehe hierzu die Schriften von Noam Chomsky
(23) Ullrich Mies, Den Transhumanisten auf der Spur, a.a.O.
(24) Interview mit Thierry Meyssan, “Die wirklichen Opfer der NATO sind in erster Linie die West- und Mitteleuropäer“, von Meera Terada, 14. Februar 2022: https://www.voltairenet.org/article215648.html
(25) Siehe hierzu: „Vor unseren Augen“ (19/25): Das amerikanische Imperium nach dem 11. September überwacht, plündert und tötet, von Thierry Meyssan, 10. August 2021: https://www.voltairenet.org/article213725.html
(30) In Anlehnung an den britischen Wissenschaftler Paul Cudenec habe ich die moderne Form der transnationalen/transatlantischen Politkriminalität als CRIMINOCRACY — die Herrschaft des Verbrechens — bezeichnet: https://paulcudenec.substack.com/p/criminocracy-and-its-lies
W Narodowym Funduszu Zdrowia brakuje ponad 2 mld złotych, by zamknąć trzeci kwartał tego roku. Łącznie w tym roku rząd musi przeznaczyć dodatkowo mld zł, by rachunek NFZ się spiął. Jeśli do tego nie dojdzie, szpitale będą musiały ograniczyć działalność.
Mimo kolejnych kroplówek finansowych od rządu, może zabraknąć ponad 2 mld zł w kasie NFZ na rozliczenie trzeciego kwartału z placówkami zdrowia. Sytuacja może powtarzać się w kolejnych kwartałach. Bez dolania przez rząd w tym roku łącznie ok. 8 dodatkowych miliardów złotych, rachunek NFZ przestanie się spinać, a to prosta droga do tego, by szpitale ograniczyły świadczenia dla pacjentów.
Kasa NFZ świeci pustkami
To ponure wnioski, które z jednej strony płyną z analizy danych NFZ dokonanej przez Wojciecha Wiśniewskiego, współprzewodniczącego Trójstronnego Zespołu ds. Ochrony Zdrowia i eksperta Federacji Przedsiębiorców Polskich, a z drugiej – z nieoficjalnych rozmów dziennikarzy portalu Money.pl z osobami znającymi sytuację w ochronie zdrowia.
Ze względu na brak płynności finansowej po stronie Narodowego Funduszu Zdrowia, uregulowanie zobowiązań za trzeci kwartał w terminie jest po prostu niemożliwe – ocenia Wiśniewski i przekonuje, że sytuacja prowadzi do “daleko idących konsekwencji dla świadczeniodawców na przełomie października i listopada” (wtedy bowiem szpitale powinny dostać pieniądze za świadczenia rozliczane kwartalnie, czyli w tym przypadku – po trzecim kwartale).
Jego zdaniem późną jesienią lub zimą tego roku pacjenci mogą zacząć bezpośrednio odczuwać skutki fatalnej sytuacji finansów w zdrowiu, przede wszystkim w postaci ograniczonej liczby świadczeń. A to oznacza nic innego jak dłuższe kolejki do lekarzy i specjalistów.
Bez dotacji z budżetu państwa w tym okresie czeka nas bardzo daleko idące ograniczenie podaży świadczeń. Nie mówię nawet o czwartym kwartale, ponieważ żeby go rozliczyć, trzeba będzie sięgnąć po pieniądze z przyszłorocznego planu w bezprecedensowej wysokości – stwierdza Wojciech Wiśniewski.
Jak ekspert doszedł do tych wniosków? Składa się na to kilka kwestii. Na przykład widać już, że regularnie, w miesięcznych odstępach, NFZ niemal zeruje swój rachunek, a to zdaniem Wiśniewskiego dowód na to, że kryzys płynności, który rozpoczął się w NFZ 18 miesięcy temu, jest “stałym elementem systemu”.
Dzieje się tak, mimo że do dzisiaj, tj. jeszcze przed zakończeniem trzeciego kwartału, do NFZ w formie dotacji podmiotowej z budżetu państwa trafiło 24,85 mld zł. A to stanowi aż 136 proc. wartości pierwotnie zaplanowanej i jednocześnie niemal 90 proc. obecnie planowanej dotacji. Przy czym do wykorzystania w tym roku pozostaje już tylko 2,8 mld zł z tego źródła. Jeśli z kolei zapotrzebowanie NFZ na wydatki zdrowotne za pierwsze trzy kwartały tego roku okaże się podobne jak w ubiegłych dwóch latach, to można szacować, że do rozliczenia trzeciego kwartału zabraknie 2,1 mld zł.
Jak podkreśla ekspert, do pokrycia zobowiązań trzeba zatem więcej, aniżeli zostało wolnej dotacji budżetowej do przekazania. By unormować sytuację, niezbędne jest dofinansowanie NFZ.
Odpowiedź NFZ
Aktualnie jesteśmy w trakcie tzw. bilansowania umów za drugi kwartał 2025 r., czyli zestawiamy nadwykonania z tego okresu z niedowykonaniami, czyli świadczeniami, których dana placówka medyczna nie zrealizowała, a miała je w kontrakcie z NFZ. Pozostając więc przy drugim kwartale 2025 r., nadwykonania nielimitowane za ten okres wynoszą ok. 3,5 mld zł, zaś niedowykonania ok. 2 mld zł. Do tego dochodzą jeszcze leki w programach lekowych i w chemioterapii – 1,2 mld zł. Trzeci kwartał trwa, więc jest za wcześnie, aby mówić o konkretnych kwotach – tłumaczy NFZ
Dzieci trzeba wychować do czystości, bo dziś świat atakuje nieczystością. Nieczystość jest najłatwiejszym orężem, najbardziej skutecznym, żeby zniszczyć człowieka, zwłaszcza za młodu.
◊
Narzeczeństwo jest to czas ‘wychowywania się’ do małżeństwa. Warunek? Będzie tam czystość. Jeżeli czystość jest naruszona, to nie ma wychowywania, zaczyna się konsumpcja, oczekiwania i wykorzystanie. I z tymi postawami jako małżeństwo, to tam rozwód będzie za jakiś czas albo tragedia innego rodzaju. Czystość, to jest warunek wstępny. Nieczyste fakty przedślubne to jest rakieta. To jest pocisk rakietowy wystrzelony w przyszłość. Spadnie za 15 lat, rozwali małżeństwo.
−∗−
“Mężczyznami” feministek są plastusie w krótkich spodenkach – ks. Marek Bąk
Ten artykuł wcale nie musiałby być napisany. Wystarczy spojrzeć na zdjęcie: mega-twarz Bergoglio górująca nocą nad Bazyliką Świętego Piotra.
Wszystko to za sprawą Światowego Spotkania na rzecz Braterstwa Ludzi,, na zakończenie którego „ponad trzy tysiące dronów rozświetliło niebo nad kopułą Bazyliki Świętego Piotra, komponując twarz papieża Franciszka w hołdzie jego pamięci”.
A jako dodatek: śpiew i taniec „artystów” szerzących hiper-seksualne przesłania.
Abstrahując od “kapitalnego” pomysłu sięgnięcia po pokaz dronów właśnie teraz, gdy te urządzenia automatycznie kojarzą się z wojną i śmiercią, ta olbrzymia twarz Bergoglia nad kopułą jest dla mnie niepokojąca.
Jakby ktoś chciał nas powiadomić: “Spójrzcie, tamta era wcale nie skończyła się. My wciąż tu jesteśmy i kontynuujemy jego dzieło”.
Ale przede wszystkim jest toforma bałwochwalstwa.
Być może pamiętacie neopogańską obrzydliwość sprzed dziesięciu lat, kiedy to na fasadzie Bazyliki wyświetlano wizerunki dzikich bestii i małp, aby uhonorować Matkę Ziemię. Cóż, znowu to samo. Idolatria. I to nad grobem Piotra!
Ośmielę się zapytać: co, tym w Watykanie przychodzi do głowy?
Kilka dni temu wpuścili do Bazyliki Świętego Piotra przedstawicieli tzw. «społeczności lgbtq», którzy, biorąc pod uwagę ich strój, wyglądali tak, jakby przybyli tam prosto z parady gejowskiej; dodajmy, że nieśli krzyż pomalowany na tęczowo.
I z pewnością pamiętacie pachamamę powitaną i uhonorowaną w Bazylice w roku 2019, czemu towarzyszył publiczny akt bałwochwalstwa ze strony papieża i kardynałów.
Dlaczego nadal tak postępują? – Dlaczego kpią z Boga? – Skąd bierze się tak rażące bałwochwalstwo?
Jeśli dodamy, że kilka dni temu papież mianował na stanowisko prezesa watykańskiej akademii sztuk pięknych działaczkę na rzecz osób homoseksualnych, która ma na swoim koncie wystawy o obscenicznych i perwersyjnych treściach, a „L’Osservatore Romano” opublikowało w zeszłym miesiącu opowiadanie, w którym jego autorka zamieściła szczegóły o wyraźnie erotycznym charakterze, pytanie staje się jeszcze bardziej natarczywe: do czego, ci w Watykanie zmierzają?
Na koniec: czy ktoś zada sobie trud ponownej konsekracji Bazyliki?
…………….
Pokaz świetlny został zrealizowany przy pomocy 3000 dronów dostarczonych przez Kimbala Muska, brata Elona, CEO i założyciela firmy Nova Sky Stories.
Ten artykuł wcale nie musiałby być napisany. Wystarczy spojrzeć na zdjęcie: mega-twarz Bergoglio górująca nocą nad Bazyliką Świętego Piotra.
Wszystko to za sprawą Światowego Spotkania na rzecz Braterstwa Ludzi,, na zakończenie którego „ponad trzy tysiące dronów rozświetliło niebo nad kopułą Bazyliki Świętego Piotra, komponując twarz papieża Franciszka w hołdzie jego pamięci”. A jako dodatek: śpiew i taniec „artystów” szerzących hiperseksualne przesłania.
Abstrahując od “kapitalnego” pomysłu sięgnięcia po pokaz dronów właśnie teraz, gdy te urządzenia automatycznie kojarzą się z wojną i śmiercią, ta olbrzymia twarz Bergoglia nad kopułą jest dla mnie niepokojąca. Jakby ktoś chciał nas powiadomić: “Spójrzcie, tamta era wcale nie skończyła się. My wciąż tu jesteśmy i kontynuujemy jego dzieło”.
Ale przede wszystkim jest toforma bałwochwalstwa.
Być może pamiętacie neopogańską obrzydliwość sprzed dziesięciu lat, kiedy to na fasadzie Bazyliki wyświetlano wizerunki dzikich bestii i małp, aby uhonorować Matkę Ziemię. Cóż, znowu to samo. Idolatria. I to nad grobem Piotra!
Ośmielę się zapytać: co, tym w Watykanie przychodzi do głowy?
Kilka dni temu wpuścili do Bazyliki Świętego Piotra przedstawicieli tzw. «społeczności lgbtq», którzy, biorąc pod uwagę ich strój, wyglądali tak, jakby przybyli tam prosto z parady gejowskiej; dodajmy, że nieśli krzyż pomalowany na tęczowo. I z pewnością pamiętacie pachamamę powitaną i uhonorowaną w Bazylice w roku 2019, czemu towarzyszył publiczny akt bałwochwalstwa ze strony papieża i kardynałów.
Dlaczego nadal tak postępują? – Dlaczego kpią z Boga? – Skąd bierze się tak rażące bałwochwalstwo?
Jeśli dodamy, że kilka dni temu papież mianował na stanowisko prezesa watykańskiej akademii sztuk pięknych działaczkę na rzecz osób homoseksualnych, która ma na swoim koncie wystawy o obscenicznych i perwersyjnych treściach, a „L’Osservatore Romano” opublikowało w zeszłym miesiącu opowiadanie, w którym jego autorka zamieściła szczegóły o wyraźnie erotycznym charakterze, pytanie staje się jeszcze bardziej natarczywe: do czego, ci w Watykanie zmierzają?
Na koniec: czy ktoś zada sobie trud ponownej konsekracji Bazyliki?
…………….
Pokaz świetlny został zrealizowany przy pomocy 3000 dronów dostarczonych przez Kimbala Muska, brata Elona, CEO i założyciela firmy Nova Sky Stories.
Izraelskie służby za pośrednictwem jednej z linii lotniczych poprosiły polskie lotniska, by nie wyświetlały na tablicach informacji o lotach z Izraela. Powodem miał być incydent w Katowicach, gdzie pasażerów z Tel Awiwu powitała młoda Palestynka z transparentem “Free Palestine”.
Izrael prosi o ukrywanie lotów. Powodem incydent w Katowicach
Według ustaleń autorów podkastu “W związku ze śledztwem” Mariusza Gierszewskiego z Radia ZET i Dominiki Długosz z Newsweeka nietypowy wniosek trafił do polskich portów lotniczych za pośrednictwem jednej z firm lotniczych.
Izraelskie służby argumentowały, że chodzi o bezpieczeństwo i unikanie prowokacji po zajściu w Katowicach. Z informacji dziennikarzy wynika, że lotnisko w Katowicach zaakceptowało propozycję i przestało wyświetlać część połączeń z Izraela.
Lotnisko Chopina w Warszawie odmówiło ukrywania lotów
Inaczej postąpiło Lotnisko Chopina w Warszawie, gdzie realizowanych jest najwięcej lotów do i z Izraela – jego władze odrzuciły prośbę o ukrywanie rejsów z Tel Awiwu. Zwrócono uwagę, że połączenia lotnicze i tak można śledzić w otwartych serwisach, takich jak Flightradar. Brak informacji na tablicach przylotów mógłby jedynie wywołać większe zainteresowanie i krytykę wobec lotniska za stosowanie nietypowych, nieprzejrzystych praktyk.
Na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ polski rząd okłamał cały świat. Wiceminister spraw zagranicznych Marcin Bosacki zaprezentował zdjęcie zniszczonego domu w Wyrykach i przekonywał, że rosyjskie drony „starały się uderzyć w polskie domy”. Kilka dni później okazało się, że narracja ta, choć nośna i dramatyczna, ma z rzeczywistością niewiele wspólnego.
Do incydentu doszło w nocy z 9 na 10 września, gdy polska przestrzeń powietrzna została naruszona przez rosyjskie drony. W odpowiedzi poderwano polskie i sojusznicze myśliwce. Wkrótce potem świat obiegła informacja o uszkodzonym budynku mieszkalnym w niewielkiej miejscowości Wyryki w województwie lubelskim.
Na zwołanym na wniosek Polski nadzwyczajnym posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ wiceminister Bosacki nie wahał się użyć tego obrazu jako koronnegu dowodu. – Drony są instrumentami terroru, które niszczą na całej Ukrainie domy, rodziny i społeczności. Dwa dni temu starały się uderzyć w polskie domy. To jest jeden z nich – grzmiał z międzynarodowej trybuny, pokazując fotografię. Przekaz był jasny i jednoznaczny.
W Polsce już wtedy kiełkowała inna, znacznie mniej komfortowa dla rządu wersja wydarzeń. Na salonach szeptano, że to jednak nie rosyjski dron spadł na prywatną posesję. Władysław Kosiniak-Kamysz, pytany na jednej z konferencji, co dokładnie uderzyło w dom, migał się od odpowiedzi.
Ostatecznie „Rzeczpospolita” uznała, że nie należy dłużej milczeć. Poinformowała, że przyczyną zniszczenia domu w Wyrykach nie był rosyjski dron, a rakieta powietrze-powietrze AIM-120 AMRAAM, wystrzelona z polskiego myśliwca F-16. Pocisk, który miał zneutralizować wrogą maszynę, najprawdopodobniej uległ awarii i niefortunnie zakończył swój lot na prywatnej posesji.
Stało się jasne, że przedstawiciele rządu – nie mając pewności – po prostu dezinformowali. Przyjęli wygodną dla siebie wersję i przez kilka dni wprowadzano w błąd międzynarodową społeczność.
Gdy kłamstwo wyszło na jaw, Bosacki pobiegł do zaprzyjaźnionego TVN24 i zaczął się tłumaczyć. – Taki był mój stan wiedzy – stwierdził lakonicznie, chcąc dać do zrozumienia, że właściwie to on nie ma sobie nic do zarzucenia. – Obojętnie, czy na ten dom spadły fragmenty drona, czy rakiety, która polowała na drona – wina leży po stronie Rosji – dodawał od razu.
Prawda jest jednak taka, że przedstawiciel państwa polskiego nie może pozwolić sobie na prezentowanie informacji, które nie są zweryfikowane w stu procentach. To elementarz dyplomacji, którego zignorowanie podważa wiarygodność Polski na arenie międzynarodowej.
Czyli było tak, że za ruskimi latawcami z silnikiem do kosiarki lataliśmy samolotami za 70 mln dolarów, strzelając do nich rakietami za 2 mln dolarów. Do tego, nie zawsze udało się trafić w latawiec, więc zniszczyliśmy też rakietą polski dom. A ja jestem atakowany za to, że po RBN nie czułem się tym wszystkim uspokojony.
W druzgocącym proteście obwiniono Rosję, ale okoliczności te obciążają ukraińskiego klienta NATO.
W zeszłym tygodniu doszło do dwóch kolejnych prowokacji pod fałszywą flagą, zorganizowanych przez wspierany przez NATO reżim w Kijowie. Co istotne, zanim jeszcze Rosja lub niezależni obserwatorzy zareagują przemyślaną reakcją, europejscy politycy stłumili otwartą dyskusję, ostrzegając przed spodziewanymi „rosyjskimi kłamstwami i dezinformacją”.
Innymi słowy, krytyczna analiza tych incydentów jest niedozwolona. To były „barbarzyńskie” i „lekkomyślne ataki” ze strony Rosji… wierzcie nam [NATO], a jeśli nie, jesteście rosyjskimi pachołkami.
Polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski potępił rosyjską agresję w przemówieniu wideo i dogmatycznie oświadczył, że należy ufać wyłącznie informacjom pochodzącym od rządu NATO. Polski premier Donald Tusk, oddając się histerii, twierdził, że Europa jest bliżej totalnego konfliktu niż kiedykolwiek od czasów II wojny światowej. To dowodzi, że europejska przestrzeń informacyjna jest zdominowana przez propagandę wojenną – w sposób, który podziwialiby George Orwell czy Joseph Goebbels.
Co się wydarzyło w tym tygodniu?
Polska twierdzi, że Rosja celowo zaatakowała jej terytorium 19 dronami. Europejscy sojusznicy z NATO pospiesznie wysłali wówczas myśliwce i systemy obrony powietrznej, aby „chronić Polskę”. Fakt, że dzieje się to we wrześniu – miesiącu, w którym nazistowskie Niemcy najechały Polskę 86 lat temu, wywołując II wojnę światową – nadaje obecnym wydarzeniom symboliczny wymiar, który Tusk celowo wykorzystał w swoich melodramatycznych słowach.
Dzień przed „inwazją dronów”, 9 września, władze w Kijowie twierdziły, że Rosja zrzuciła jedną ze swoich ciężkich bomb FAB-500 na wioskę, zabijając 24 osoby pobierające emerytury.
Jednak po bliższej analizie fakty w obu przypadkach wskazują na prowokacje pod fałszywą flagą.
Domniemana masakra w Jarowej
Masakra we wsi Jarowaja w kontrolowanym przez Ukrainę obwodzie donieckim nie była spowodowana bombą FAB-500. Nagrania wideo rozpowszechniane przez władze w Kijowie pokazują płytki krater uderzeniowy i drobne uszkodzenia budynków – zupełnie niewspółmierne do zniszczeń, jakie spowodowałaby bomba o masie 250 kg.
Ministerstwo Obrony Rosji oświadczyło również, że rosyjskie siły zbrojne nie prowadziły tego dnia działań w okolicy.
Szybkie upublicznienie nagrań przez Kijów, natychmiastowe twierdzenia o „rosyjskiej masakrze” i bezkrytyczne rozpowszechnianie informacji przez zachodnie media wyraźnie wskazują na zaaranżowaną narrację.
Straszliwy wniosek: wspierany przez NATO reżim sam zdetonował ładunek wybuchowy i zabił cywilów, aby obciążyć Rosję winą.
Istnieje wiele precedensów takich haniebnych czynów. Ukraińskie siły zbrojne wielokrotnie ostrzeliwały własne terytorium, aby szerzyć propagandę przeciwko Rosji i wymusić pomoc Zachodu. Przykłady:
Hroza, 5 października 2023 r .: 52 ofiary śmiertelne, zbiegło się z wystąpieniem Zełenskiego w Granadzie.
Konstantinowka, 6 września 2023 r .: 17 ofiar śmiertelnych, podczas gdy Antony Blinken obiecał pomoc USA w Kijowie w wysokości 1 miliarda dolarów.
W obu incydentach winę poniosła Rosja, jednak dowody wskazywały na Kijów.
Bucza i ciągłość fałszywych flag
Reżim w Kijowie to handlarz śmiercią pod fałszywą flagą. Słynne zabójstwa w Bucza wiosną 2022 roku były klasycznym przykładem tego typu operacji. Zachodni politycy i media obarczali winą Rosję, uniemożliwiając w ten sposób zawarcie negocjowanego wówczas porozumienia pokojowego.
Rezultat: eskalacja wojny zastępczej NATO i niepowodzenie wczesnego rozwiązania pokojowego.
Drony nad Polską
19 dronów w polskiej przestrzeni powietrznej to nieuzbrojone drony obserwacyjne lub wabikowe Gerbera. Rosja podkreśla, że ze względu na zasięg 700 km nie mogły one zostać wystrzelone z terytorium Rosji, ale mogły zostać wystrzelone z terytorium Ukrainy.
Ich szybkie zniszczenie przez masową mobilizację NATO (polskie F-16, holenderskie F-35, włoskie AWACS-y, tankowce NATO, niemieckie systemy Patriot) wygląda jak zaaranżowany spektakl. Młot kowalski rozbijający orzech.
Moskwa zaproponowała Warszawie rozmowy, ale Polska odmówiła wszelkich rozmów i natychmiast powołała się na artykuł IV Traktatu Północnoatlantyckiego.
Teatr Europejskich Elity
Prezydent Francji Macron wysłał myśliwce Rafale, a Niemcy i Wielka Brytania dołączyły do nich – chór klaunów. Uderzające jest to, że nikt nie mówił o „ataku”, tylko o „naruszeniu”. To pokazuje, że chcą eskalacji, ale nie chcą ryzykować wojny totalnej.
Od początku wojny NATO z Rosją w 2022 r. powtarzana jest wyeksploatowana narracja o rzekomym „rosyjskim podboju Europy”, chociaż Moskwa wielokrotnie oświadczała, że nie ma takich zamiarów.
Rozpacz “elit“
Podczas gdy europejskie elity pogrążone są w kryzysie wewnętrznym – protesty we Francji po upadku czwartego premiera w ciągu dwóch lat, napięcia społeczne w Niemczech i Wielkiej Brytanii – próbują odwrócić uwagę za pomocą dramatów geopolitycznych.
Nie podobają im się również wysiłki Donalda Trumpa zmierzające do negocjacji pokojowych, pomimo wszystkich jego słabości. Twierdzą, że ujawniłyby one ich skorumpowaną politykę wobec Ukrainy. Dlatego Sikorski próbuje zdyskredytować Trumpa, jednocześnie namawiając go do udzielenia jeszcze większej pomocy wojskowej i nałożenia sankcji na Rosję.
Wniosek
„Sezon fałszywych flag” trwa w najlepsze. Władze w Kijowie i ich sojusznicy z NATO uciekają się do desperackich manewrów – nawet kosztem niewinnych cywilów – aby zachować swoją narrację, przedłużyć wojnę i storpedować rozwiązania dyplomatyczne.
Idea unii była podstawowym środkiem realizacji idei jedności chrześcijan w Kościele sprzed soboru Watykańskiego II. Po tym soborze obrządki unijne zachowano, bo też trudno sobie wyobrazić, aby takie wspólnoty rozpędzać. Rzym poszedł jednak daleko w odstąpieniu od idei unii. Znalazło to wyraz w deklaracji podpisanej w Balamand (1993), w której Stolica Apostolska nawet odżegnała się do stosowania unii jako metody działania. Dokument ów operuje neologizmem „uniatyzm”, a zjawisko to krytykuje, zaliczając go do prozelityzmu. Tu oczywiście zaznaczyła swoją obecność ideologia ekumenizmu, jakże groźna. Nie nawracajmy, ale uprawiajmy dialog – tak można streścić to stanowisko. Jednym słowem, ważniejszy jest ekumenizm niż unia – mówi prof. Marek Kornat w rozmowie z PCh24.pl.
PCh24.pl: Szanowny Panie profesorze, dlaczego Rosja jest prawosławna, a nie katolicka?
Prof. Marek Kornat: Na ten temat można by napisać kilka solidnych książek. Spróbuję odpowiedzieć w maksymalnym skrócie. Jest prawosławna, bo przyjęła chrześcijaństwo od Bizancjum, które zerwało z Rzymem w r. 1054. Rzecz wszakże w tym, że Ruś Kijowska to była jednak cywilizacja europejska, czego o Moskwie nie można powiedzieć. W Europie miał wówczas miejsce dualizm cywilizacyjny, podział na łaciński Zachód i grecki Wschód. Rozwój cywilizacji wschodnio-chrześcijańskiej, do której Ruś Kijowska należała, doznaje straszliwego wstrząsu, jakim jest opanowanie kraju przez Mongołów w pierwszej połowie wieku XIII. Symbolem ówczesnej klęski Rusi jest bitwa nad rzeką Kałką w 1223 roku. Wówczas dopełniła się katastrofa Rusi, a Mongołowie stali się panami ogromnych przestrzeni geograficznych Europy Wschodniej. Dopiero kiedy załamuje się Imperium Mongolskie, Ruś otrzymuje szansę odzyskania wolności. Na gruzach mongolskiego panowania wybija się Moskwa, gdzie znajduje się najsilniejszy ośrodek aspirujący do zjednoczenia ziem ruskich.
Moskwa bierze początek od Iwana Kality. Jego przydomek nie jest przypadkowy. Słowo „kalita” po rosyjsku znaczy sakiewka. Iwan był wyznaczony na swego rodzaju skarbnika Mongołów w zbieraniu danin, które trzeba było płacić im jako lenno. W Moskwie, w centrum tamtej organizacji państwowej, powstaje Nowa Ruś. Choćby ze względu na położenie geograficzne Moskwy jest bardzo wyraźnie obciążona wpływami Wschodu. Trzeba też pamiętać o ponad dwustu latach panowania mongolskiego. To jest prawie dwa razy tyle, ile trwały rozbiory Polski, które przecież odbiły się mocno na naszej narodowej świadomości i kulturze.
Bitwa na Kulikowym Polu, w której książęta ruscy zadali ciężkie straty armii Mongołów, została stoczona w roku 1380. Wtedy pojawiają się przed Rusią nowe perspektywy. Ruś jednak jest już z zasadniczym centrum w Moskwie, a takie ośrodki jak Kijów schodzą na plan dalszy. Tu oczywiście ogromne znaczenie ma przyłączenie tych terytoriów do Wielkiego Księstwa Litewskiego, które zostanie pod koniec XIV wieku, jak wiadomo, związane z Polską unią personalną.
Oczywiście idea unii po zerwaniu więzi z Rzymem przez schizmę Cerulariusza jest ciągle żywa. Ideę unii mocno wyartykułował najpierw Sobór Lyoński w 1274, a potem Sobór Florencki w 1439, ale carowie moskiewscy nie mieli jakiejkolwiek ochoty rzeczywiście iść w stronę unii, choćby dlatego, że oznaczałoby to zależność od Biskupa Rzymskiego w polityce kościelnej. Pamiętajmy, że Stolica Apostolska nigdy nie odstąpiłaby od prymatu jurysdykcyjnego i prymatu w nauczaniu Biskupa Rzymskiego, chociaż to nie było wtedy formalnie ogłoszone i potwierdzone dogmatami, co zrobił dopiero I Sobór Watykański; nauka pozostawała jednak cały czas w mocy. Trudno dziwić się carowi, że prowadził politykę samowładcy, a więc despotyczną, politykę podbojów. Politykę tę prowadzili carowie przemocą nie tylko wobec potęgi państwowej, jaką była polsko-litewska Rzeczpospolita, ale rozpoczęli ją od zdławienia Nowogrodu Wielkiego, który był republiką (1470). Ten epizod pokazuje bezwzględność carów w dążeniu do ekspansji za wszelką cenę. Takiemu państwu unia kościelna w oczywisty sposób nie była potrzeba i sądzę, że nie ulegało wątpliwości dla wielkich książąt moskiewskich, zwłaszcza dla Iwana III, Wasyla III czy Iwana IV, że schizma Cerulariusza to było błogosławione zrządzenie losu czy też Opatrzności.
Tworzyła się oczywiście też określona ideologia, uznania Moskwy za „trzeci Rzym”. Zgodnie z tą ideą „pierwszy” Rzym upadł wraz z krachem Cesarstwa Zachodnio-Rzymskiego w 476 roku; „drugi”, czyli Konstantynopol, upadł w 1453, a w tych warunkach przejmie całe dziedzictwo Moskwa jako „trzeci”. „Czwartego Rzymu” już nie będzie.
Czasami Stolica Apostolska – co mówię już na marginesie – przyczyniała się do niechcący do udzielenia Moskwie pomocy. Na przykład wyraziło się to w naciskach na króla Stefana I Batorego, aby zatrzymał ofensywę polską na wschód, bo car obiecywał Rzymowi unię. Oczywiście kiedy tylko zagrożenie minęło, odstąpił od jakichkolwiek przyrzeczeń. To była już końcowa część XVI stulecia.
Kiedy pojawiła się idea, że prawosławie jest prawdziwą wiarą chrześcijańską? Jak w ogóle ów „trzeci Rzym” miał wyglądać? Dlaczego dzisiaj Rosja wraca do tej koncepcji?
Przede wszystkim operowano tu następującymi argumentami: Zachód jest materialistyczny, nie tak duchowy jak Wschód; chrześcijaństwo na Zachodzie doznało swoistego zepsucia. Papiestwo to nic innego jak po prostu wielki renesansowy dwór książąt świeckich prowadzących doczesne interesy – tymi książętami są oczywiście papieże, którym cały świat Zachodu składa hołd i uznaje wobec nich swoje posłuszeństwo. Kierownictwo Kościoła uznano za skażone i tym samym nieprawowite. Dodawano do tego takie argumenty jak na przykład, że w Kościele Rzymskim doszły sprzeczne z ortodoksją dodatki jak choćby dogmat o pochodzeniu Ducha Świętego od Chrystusa, czego prawosławni nie chcieli przyjąć. Powoływali się na to, że pojawiło się to dopiero w hymnie pochwalnym ku czci Trójcy Przenajświętszej, jakim jest Gloria in Exclesis Deo, który obowiązkowo zaczęto śpiewać we mszach uroczystych dopiero w XI wieku i to podczas koronacji królów niemieckich na cesarzy rzymskich. Doszły argumenty, że ogromną rolę w Kościele odgrywa machina biurokratyczna. Że jest potęga jezuitów, którzy sprowadzili naukę Kościoła do kazuistyki i do formułek prawnych oraz dystynkcji pojęciowych. W końcu podnoszono, że prawosławie ma świeżą wiarę ludu, nie jest zepsute, nie doznaje tych wszystkich skażeń cywilizacją zachodnią i w związku z tym ma w rękach przyszłość. Oczywiście pomijano to, że Cerkiew prawosławna jest bezwzględnie podporządkowana despotycznemu państwu, że jest narzędziem takiej władzy. To było oczywiście pomijane w narracji propagandowej, która miała uzasadnić słuszność tezy o „trzecim Rzymie”.
Ale z tego co Pan profesor przed chwilą wymienił wychodzi, że Moskwa nie wysuwała praktycznie żadnych argumentów i ataków dogmatycznych, tylko polityczne i administracyjne…
Nikt nie mógł powiedzieć, że Biskup Rzymski nie jest chrześcijaninem. Nie dało się głosić, że w Kościele katolickim nie ma wiary w Boga. Można było za to powiedzieć, że ta wiara jest skażona, obciążona naleciałościami i dodatkami heretyckimi i tak dalej. Należało mówić, że cywilizacja Zachodu wywarła taki wpływ na Kościół, iż ten Kościół jest skażony i tym samym bez przyszłości. Słynna wizja Dostojewskiego w powieści „Bracia Karamazow” coś nam mówi, prawda? Oskarża Inkwizycję o bezduszność, o bycie swego rodzaju machiną polityczną sterowaną rękami przywódców Kościoła. Pisarz ten mówił, że Inkwizycja, gdyby mogła, skazałaby Chrystusa Pana na śmierć, jak uczynił to żydowski Sanhedryn. Wielki Inkwizytor (w wizji Dostojewskiego papież) zwraca się do Zbawiciela w zuchwałych słowach, nakazując mu milczenie i otwarcie mówiąc, że „przyszedł nam przeszkadzać”.
Wobec tego stwierdzić należy, że jedyna, prawdziwa wiara jest w Moskwie, tak?
Może nie tyle w Moskwie, co na Wschodzie. Wschodnie chrześcijaństwo ma przyszłość. Zachodnie – nie. Takie było to rozumowanie.
Na wschodzie, a nie w Moskwie?
Tak, bo jest to chrześcijaństwo wschodnie, greckie. Gdyby ocalał Konstantynopol, to Moskwa nie mogłaby podstawić się w jego miejsce, stosując narrację o swojej misji. Jednak Konstantynopola nie ma od 1453, bo został zlikwidowany przez barbarzyńców. W związku z powyższym w rolę kontynuatora jego misji wchodzi Moskwa, biorąc na siebie obowiązek obrony chrześcijaństwa jako mandatariuszka prawdziwego Kościoła.
Kiedy Cerkiew została podporządkowana państwu?
Od początku w Kościele prawosławnym nie było mowy o tym, żeby tam wystąpił jakikolwiek biskup przeciwko władcy, cesarzowi, księciu, czy carowi, niezależnie od tego, czy była to Ruś Kijowska, czy było to Bizancjum, czy Moskwa jako Wielkie Księstwo, a potem Rosja. Tym właśnie różni się Zachód o Wschodu, że na Zachodzie takie przypadki sprzeciwu wobec władzy w imię zasad moralnych zaistniały. Przypadki św. Stanisława w Polsce (XI w.) czy Tomasza Becketa w Anglii (XII w.) są na to dowodem.
Uzależnienie Kościoła od państwa w chrześcijaństwie wschodnim była praktyką utrwaloną i nie nastąpiły od tego jakiekolwiek odstępstwa. Warto dodać, że w Bizancjum praktykowana była tradycja mianowania na stolicę patriarszą ministrów. Cerulariusz, który tak wybitnie przysłużył się sprawie schizmy 1054 r., był wcześniej ministrem, a nie duchownym. Z woli cesarza został głową Kościoła w Konstantynopolu. Skoro tak było, to pojawia się pytanie: jakiej idei ktoś taki służy, zajmując tak wysokie stanowisko. Kościołowi, czy państwu? Oczywiście służy temu, kto go mianował. A więc cesarzowi, czyli państwu. Tak mamy do czynienia ze ścisłym podporządkowaniem państwu Kościoła, bo o żadnej niezależności mowy być nie może.
Dalsze podporządkowanie Cerkwi państwu przeprowadził Piotr I. Jego wielka reforma kościelna zniosła, jak wiadomo, urząd patriarchy, czyli głowy Kościoła, degradując w ten sposób Moskwę do roli metropolii. Urząd najwyższy w Kościele przejął tak zwany Najświętszy Synod, a w tym Najświętszym Synodzie zasiadała grupa biskupów wybranych przez cara. Kierował nim minister, którym był człowiek świecki, nie musząc mieć żadnych święceń. Nosił tytuł prokuratora Najświętszego Synodu. Nie miał żadnych święceń, ale wydawał polecenia biskupom. To właśnie pokazuje, na czym polega najściślejsza zależność Kościoła od państwa w Rosji. Oczywiście, kiedy upadł carat, za Rządu Tymczasowego, Cerkiew nie pytając się o zgodę nowej władzy sama się w pewien sposób emancypowała. Zdobyła się na czyn, jakim było zwołanie już nie urzędowego, tylko prawdziwego synodu biskupów i proklamowała wznowienie Patriarchatu Moskiewskiego. Przeprowadzono kanoniczny wybór patriarchy. Potem zakomunikowano to rządowi.
Ale to był tylko przebłysk wolności Kościoła, bo zaraz go zgasił bolszewizm, który dążył do rozprawienia się z Kościołem prawosławnym tak, aby on po prostu zniknął z horyzontu.
Dzisiaj wiele osób odpowiedziałoby Panu profesorowi, że Cerkiew wcale nie jest podporządkowana państwu, tylko jest współpraca na linii państwo-Cerkiew. Mało tego! Podobno Rosja to modelowe państwo dla teorii dwóch mieczy – świeckiego i duchowego. W związku z tym państwo nie może istnieć bez Cerkwi, a Cerkiew bez państwa. One po prostu siebie potrzebują.
Jakby tak było, to musiałyby się przydarzyć takie fakty, które poświadczałyby, że Cerkiew, choćby broniąc nauki moralnej, wypowiedziała się przeciwko rządowi, albo poddała krytyce takie czy inne jej posunięcia. Tymczasem nie ma o czymś takim nawet mowy. Jest to nie do pomyślenia. Wręcz przeciwnie, mamy najściślejsze uzależnienie Cerkwi od państwa.
Cerkiew korzysta z profitów, także środkami wątpliwymi, jak chociażby słynne uprawnienie, które miał dostać przywódca Cerkwi od rządu na import papierosów na korzystnych warunkach (bez cła). To jest przecież bardzo dobry przykład na to uzależnienie. A że przywódca Cerkwi tak samo myśli o świecie, czy stosunkach międzynarodowych, jak prezydent-dyktator, to zrozumiałe, bo jego władza wybrała do rządzenia w Kościele. Potwierdza to tylko to, że istnieje najbardziej ścisła zależność Cerkwi od państwa. Zresztą w Kościele prawosławnym wszystkie stanowiska muszą być obsadzane przez porozumienie z rządem i za zgodę rządu, co oznacza jego decydujący głos. W związku z tym jest niemożliwe, żeby Synod swobodnie uchwalił wybór hierarchy, a potem tylko zakomunikowano to rządowi. Najważniejsze jest to, że Cerkiew nie sprzeciwia się w jakikolwiek sposób polityce rządu, jaki by obrót ta polityka nie przyjmowała. Czasami Cerkiew coś mówi, na przykład wtedy, kiedy była w Rosji sprawa preambuły do konstytucji a chodziło o wprowadzenie do tego tekstu słowa „Bóg” jako ozdobnika. Owszem, wystąpiły środowiska ateistyczne, które podniosły głos, że to jest złe. To jednak nie świadczy o sprzeciwie wobec władzy, tylko raczej o chęci uwiarygodnienia się w społeczeństwie. Powstała dobra okazja, aby powiedzieć, że Cerkiew szczerze broni zasad chrześcijaństwa w sferze publicznej, a nie głosi tylko poglądu, iż wolno się modlić, ale nic poza tym. Cerkiew czasami występuje w obronie prawa do obecności religii w życiu publicznym, ale to nie oznacza niezależności od państwa.
Ludzie, którzy się z Panem nie zgadzają, mają gotową odpowiedź – przecież w kręgu cywilizacji łacińskiej przez wieki władcy wybierali sobie biskupów, a Kościół tylko potwierdzał ich wybór. Mało tego – władcy obsadzali na tronach papieży, albo za sprawą ekskluzywy odbierali możliwość zostania papieżem komuś, kogo uważali za wroga, przeciwnika etc. Dzisiaj podobny mechanizm działa w Rosji, więc co w tym złego?
Tyle tylko, że papieże narzuceni Kościołowi przez cesarzy w XI wieku zdobyli się na sprzeciw wobec nich. Także później św. Pius X, wybrany w drodze ekskluzywy Franciszka Józefa, okazał się wielkim papieżem i nie słuchał żadnych sił świeckich. Służył Kościołowi z niezwykłym oddaniem..
Dodam tutaj tylko, że ci, którzy bronią w powyższej kwestii Rosji, jednocześnie oburzają się na pakt między Chinami a Watykanem, którego jeden z punktów mówi, że Pekin będzie wyznaczać biskupów, a Watykan będzie przyklepywał ten wybór. W tym wypadku jest to zdrada Chrystusa, herezja, niszczenie Kościoła etc. W przypadku Rosji tak nie jest i jestem przekonany, iż usłyszelibyśmy kilkadziesiąt argumentów za tym, że to są w ogóle sytuacje nieporównywalne. No właśnie, Panie profesorze: są czy nie są?
Cóż, to już kwestia oceny stanu rzeczy ze strony tego, kto się jej podejmuje. Kościół prawosławny nie specjalnie – szczerze mówiąc – mnie obchodzi w swojej sytuacji. Skoro on służy państwu – cóż mnie do tego. Bardziej mnie przejmuje Kościół katolicki w Chinach. Oddanie nominacji biskupów w ręce władz komunistycznych jest tragedią. Z upływem czasu powstanie hierarchia, która będzie narzędziem komunistycznego rządu. Nie będzie już możliwości łatwego odwrócenia tego stanu rzeczy. To zresztą jest skopiowanie rozwiązań, które próbował zrealizować bardzo życzliwie nastawiony do ZSRR Paweł VI w swojej Ostpolitik na początku lat siedemdziesiątych XX w.
Kolejna kwestia: w roku 2024 mieliśmy do czynienia z de facto likwidacją na Ukrainie prawosławia moskiewskiego. Bardzo wiele osób to oburzyło. Czy słusznie, to już zostawmy czytelnikom. Dlaczego znalazły się głosy w obronie patriarchatu moskiewskiego na Ukrainie, a praktycznie w ogóle nie słychać głosów w obronie księży katolickich, którzy głoszą Słowo Boże na Syberii, którym państwo rosyjskie cały czas rzuca kłody pod nogi?
To jest sprawa poglądów prorosyjskich środowisk w Polsce, które nie chcą stosować jednej miary. Jeżeli chodzi o katolików w Rosji, do tej pory nie było zarządzeń takich, które by prowadziły do zabronienia sprawowania kultu. Tak to wygląda, aczkolwiek władze tego kraju na pewno by sobie gorąco życzyły, żeby doszło do likwidacji struktur Kościoła katolickiego w Rosji. Były natomiast wprowadzone działania i to niewątpliwie programowe, przemyślane, żeby ograniczyć do absolutnego minimum obecność wspólnot katolickich, nie dążąc jednak do ich likwidacji fizycznej, np. żeby katolików zmusić do przejścia do Cerkwi albo zamknąć w obozach. Myślę, że zwłaszcza obecnie dyktatorowi Rosji zależy na podtrzymaniu jakiegoś kontaktu z Watykanem, a takie prześladowania by na pewno sprawę pogorszyły. Skoro Chiny tolerują jakiś rodzaj obecności katolików w swoim kraju, oczywiście tych prorządowych, to Rosja nie chce iść jeszcze dalej. Rosja dąży na pewno i z całą konsekwencją do depolonizacji katolickich wspólnot na swoim terytorium, tak, żeby one na przykład nie miały Polaka biskupa, czy innego hierarchy polskiego. To się im kojarzy z kulturową ekspansją polskości. W czasie, kiedy był robiony tak zwany reset z rządem Tuska (2007-2010), Rosja wymogła na Watykanie, żeby skierować do Moskwy na metropolitę kogokolwiek, ale nie Polaka. W efekcie został wybrany hierarcha włoski (Pezzi). Więc raczej depolonizacja, a nie likwidacja.
A jeśli chodzi o Ukrainę… No cóż, sytuacja prawnie i jurysdykcyjnie to sprawa bardzo czysta, dlatego, że Ukraina ma zgodę Konstantynopola na autokefalię swego Kościoła prawosławnego. Zgoda ta wyraża się w nadaniu tego samorządu na mocy tak zwanego tomosu. Jest to autokafalia, czyli samodzielność, czy też samorządność. Chodzi o to, że nie może być tak, że jakieś części kraju jurysdykcyjnie zależą od kierownictwa kościelnego, które rezyduje za granicą i to jeszcze w państwie nieprzyjaznym. Rosja jest państwem nieprzyjaznym Ukrainie. To chyba oczywiste. W związku z tym Ukraina chciała przeprowadzić realizację swego planu. W sumie sprawa udała się połowicznie. Część parafii przeszła na autokafalię, a część nie. Część biskupów ukraińskich zaczęła się na przykład obawiać, co będzie wtedy, gdy dojdzie do takich zmian politycznych, które spowodują, że Rosja rozciągnie swoje panowanie nad Ukrainą. Na przykład powstanie na Ukrainie z powrotem prorosyjski rząd i tak dalej. Co wtedy? Pojawiło się więc dużo obaw. Znaczna część parafii nie przeszła na autokafalię. Powstał nowy rozłam w Kościele, a to jest bardzo poważny problem. Ponieważ wojna podsyciła nastroje antyrosyjskie, postanowiono ustawą przeprowadzić zmiany, delegalizując wierny Moskwie odłam Kościoła prawosławnego.
Decyzję podjął patriarcha w Konstantynopolu. Nota bene, z tego powodu doszło do zerwania Konstantynopola z Moskwą. Kiedy odprawia mszę pop rosyjski, nie wypowiada imienia patriarchy Konstantynopola, którego imię wypowiada się we mszy prawosławnej, tak jak u nas imię papieża. My mówimy, że są to msze sine una cum, które odprawiają sedewakantyści, twierdzący, że tron papieski jest wolny, wakuje od Soboru Watykańskiego II. Rosja realizuje podobny chwyt, tylko to jest chwyt sprowadzający się do zignorowania istnienia patriarchy w Konstantynopolu. Po prostu według tej teorii patriarchą Konstantynopola jest heretyk, który samowładnie nadużył władzy i przekazał Ukraińcom prawo do autokefalii. Jednak patriarcha grecki w Konstantynopolu, szczerze mówiąc, nie mógł odmówić zgody. Nie mógł zadzwonić do Moskwy i prosić o zgodę na to, bo gdyby to zrobił, podkreśliłby, że pełni rolę marionetkową. Dodam jeszcze jako historyk, że u nas w Polsce też tak było z prawosławiem. Do 1938 roku nie była załatwiona formalnie sprawa autokefalii. Ze względu na katastrofę Cerkwi rosyjskiej sprawa była ułatwiona. Cerkiew działająca w Polsce, do której należeli Rosjanie, Białorusini, Ukraińcy etc. nie miała autokefalii, ale rząd polski wydelegował byłego ministra, niepełniącego już wtedy stanowiska, zresztą wybitnego człowieka, ale jednocześnie wolnomularza, jakim był Henryk Józewski do rozmów z patriarchatem w Konstantynopolu. Pozwoliło to uzyskać zgodę na autokefalię. Od 1938 do dzisiaj nie ma już takiej sytuacji, żeby obsadzać stanowisko biskupa w Polsce za zgodą patriarchy Moskwy.
Jak to nazwać, jeśli nie co najmniej hipokryzją? Rosja, która głosi światu, że tylko ona naprawdę zna prawo, przestrzega go i potępia jego łamanie, tutaj ma problem, że coś stało się zgodnie z prawem…
Kościół jest narzędziem polityki i nic więcej. Pozwolenie Ukraińcom na autokefalię oznaczałoby wzmocnienie niezawisłości tego kraju. Ci, którzy rządzą Rosją – a to oni są mocodawcami Cerkwi – na to nie chcą pozwolić i trudno im się dziwić.
Cerkiew, jak Pan profesor powiedział, jest dzisiaj wykorzystywana politycznie przez Kreml. A czy w Rosji carów w XIX wieku również tak było, czy może oni jednak naprawdę wierzyli w Chrystusa? Chciałbym, abyśmy teraz przeszli do głównego tematu naszej rozmowy, czyli wybudowania Soboru Chrystusa Zbawiciela. Świątynia ta miała być przecież dziękczynieniem za uratowanie Rosji przed Napoleonem w 1812 roku.
W XIX wieku Rosja w stosunkach międzynarodowych osiągnęła bardzo poważną pozycję. Miała ją już za panowania Piotra I – do wojny krymskiej, kiedy to poniosła spektakularną porażkę. Po tej wojnie rola Rosji na arenie międzynarodowej znacznie osłabła, ale rangi mocarstwa nigdy nie utraciła. Rosja w XIX wieku prowadziła politykę kościelną w sposób bardzo prosty, kontynuują niezmiennie kurs oparty o reformy Piotra I. Nie było zmian, które by pozwoliły na emancypację Cerkwi spod władzy państwa. Cerkiew była jego narzędziem.
Ideę wzniesienia wielkiego kościoła w Moskwie, który miał przyjąć imię Chrystusa Zbawiciela, nie pochodziła od Cerkwi. Wyszła od cara i rządu. Miała umocnić więź między państwem a Kościołem prawosławnym i podbudować religijnie potęgę państwa, wykorzystując motyw niezwykłego zwycięstwa nad Napoleonem I. Jego historyczna wyprawa na Rosję zakończyła się katastrofalną klęską jesienią 1812 r. Motyw tego posunięcia był prosty. Chrystus zbawił Rosję. Przyszło ocalenie od Boga w obliczu śmiertelnego zagrożenia. To już nie było zagrożenie papieżem i jezuitami, którzy są chrześcijanami, wprawdzie złymi, ale jednak w optyce moskiewskiej chrześcijanami. W r. 1812 szedł na Rosję rewolucyjny cesarz, który niósł rewolucję, a rewolucja jest dziełem szatana. Ten przekaz był kierowany do Rosjan i z niego wyrosła idea votum w postaci nowej okazałej świątyni w Moskwie.
Przepraszam, ale ciężko się nie zgodzić z tym przekazem. Powiem więcej: chciałbym, żeby któryś ze współczesnych polskich przywódców powiedział słowa, że Chrystus nas uratował i w podzięce za to wybudujmy Mu największy kościół, na jakim nas stać…
Przyjmuję Pana rozumowanie i nie kwestionuję go. Pozwoli Pan jednak, że zreferuję, o co mi chodziło. Rewolucja jest dziełem szatana – to centralna myśl rosyjskiej myśli państwowej tamtego czasu. Mnie takie stwierdzenie nie razi. W rosyjskiej optyce, narzędziem rewolucji było Cesarstwo Francuzów, a obce armie chciały rozpalić pożar rewolucji, żeby doprowadzić do katastrofy i zniszczyć Rosję. Rosja się obroniła zwycięsko, choć nikt nie dawał jej szans, że stanie naprzeciw Wielkiej Armii Napoleona i zdoła zwyciężyć. Udało się to osiągnąć. Był sukces i triumf. Za to należy się dziękczynienie. Tak to uzasadniano.
Możliwe jest, że Aleksander I żywił szczere intencje. Ja bym tego nie wykluczył. Kiedy Aleksander I wznowił państewko polskie pod nazwą Królestwo Polskie, wykonując w ten sposób wolę Kongresu Wiedeńskiego, nasi patrioci, którymi możemy się szczycić jako Polacy, ale którzy byli z reguły ludźmi religijnie obojętnymi i do religii się nie odwoływali w swych wypowiedziach, chcieli wznosić mu Łuk Triumfalny w Warszawie, car odmówił zgody. Powiedział wyraźnie: „Zbudujcie kościół nie mnie, a Chrystusowi”. I tak powstał Kościół świętego Aleksandra. To bardzo piękne słowa.
Aleksander I to był oczywiście człowiek Oświecenia. Do religii pozostawał ustosunkowany z dystansem, jednak po zwycięstwie nad Napoleonem I coraz bardziej oddawał się nastrojom religijnym. Poza tym miał silne wyrzuty sumienia, bo przyłożył rękę do zamordowania swego ojca Pawła I w r. 1801. Choć osobiście tego nie zrobił, to miał wielki problem moralny. Przyczynił się do zamordowania ojca-psychopaty, despoty i szaleńca, ale jednak to czyn zbrodniczy. W efekcie Aleksander czynił różne gesty. Jest wiadome m.in. to, że spod jego pióra wyszły słowa preambuły Aktu Świętego Przymierza. A są wyjątkowo piękne. Mówią m.in., że jest „jeden chrześcijański naród, który ma w istocie jednego Pana, który sam tylko posiada władzę, bo w Nim jedynie tkwią wszystkie skarby miłości, wiedzy i mądrości nieskończonej, tj. Boga, naszego Boskiego Zbawiciela Jezusa Chrystusa, Prawdy Najwyższej, Słowa Życia. Monarchowie polecają przeto swoim ludom z najczulszą troskliwością, aby umacniały się nieprzerwanie w zasadach i wypełnianiu obowiązków, o których Boski Zbawiciel nauczał ludzi, jako że jest to jedyny sposób korzystania z dobrodziejstw pokoju, który rodzi się z czystego sumienia i który jedynie jest trwały”.
Istnieje też opowieść, że w ostatnich latach życia Aleksander I planował przejść na katolicyzm i zaprowadzić unię ze Stolicą Apostolską. W końcu zmarł w dość niejasnych okolicznościach, przeżywszy tylko 48 lat. Sprawa jest bardzo złożona. W ogóle jest to temat na napisanie rozprawy pod roboczym tytułem „Aleksander I a religia”. Natomiast nie ulega wątpliwości, że kiedy zagarnął władzę jego brat Mikołaj I, i kiedy oficjalną doktryną państwową miało być przyjęcie zasady „narodowość, soborność i prawosławie”, o żadnym szukaniu zbliżenia do Kościoła katolickiego mowy już być nie mogło. To była już ideologia inna, bo trzeba powiedzieć, że Aleksander I prowadził w gruncie rzeczy politykę liberalną, od której odstąpił, idąc twardą drogą konserwatywną jego młodszy brat, czyli Mikołaj I. Wtedy decydowała się kwestia wykonania gestu, jakim był zapowiedziany przez Aleksandra I projekt kościoła wotywnego w Moskwie. Doszło do intensyfikacji prac, ale one się przewlekały. Trzeba pamiętać, że mimo bogatego państwa, które na wojnę zawsze miało pieniądze, to pieniędzy na ten kościół zazwyczaj brakowało… Płynęły lata, a kościoła nie było. Kamień węgielny położono w 1817. Ale dopiero w osiemdziesiątych latach XIX wieku, kiedy rządził już Aleksander III, kościół wotywny ukończono i został on otwarty. Trzeba było oczywiście przeprowadzić jego konsekrację. Dopełnił tego aktu metropolita Moskwy Joannicjusz jako ordynariusz miejsca w r. 1883. Obecny był Aleksander III. Rok wcześniej w świątyni (jeszcze nie udekorowanej wewnątrz) miało miejsce wykonanie uwertury do Roku 1812 Piotra Czajkowskiego. W sumie można powiedzieć, że realizacja projektu kościoła wotywnego trwała ponad sześćdziesiąt lat.
Z jednej strony Rosja buduje piękny kościół ku czci Chrystusa Zbawiciela, a z drugiej trwają tam prześladowania, inwigilacja i walka z katolikami m. in. w dawnych ziemiach polskich…
Rosja zetknęła się z katolicyzmem za panowania Katarzyny II. Caryca identyfikowała katolicyzm z polskością. Według niej katolicy to są przede wszystkim Polacy. Oni byli katolikami na terytoriach, które Rosja zagarnęła w wyniku I, II i III. Ale to jeszcze nie spowodowało wytworzenia się stereotypu czy też hasła, głoszącego że Polak jest zdrajcą Słowiańszczyzny przez swój katolicyzm. Rosja w XVIII wieku, będąc na fali wznoszącej jako mocarstwo, odwoływała się raczej do ideałów Oświecenia niż religii. Cesarzowa była monarchinią Oświecenia. Idea Rosji jako obrończyni chrześcijaństwa, to już pomysł Mikołaja I. Panslawizm przyszedł jeszcze później. Ten sztandar podniósł Aleksander III.
Wspomniany już Aleksander I katolików nie prześladował. Kiedy jednak sześć lat po jego śmierci Powstanie Listopadowe zostało zdławione i Rosja ogłosiła, że przyłącza się Królestwo Polskie do swego imperium – zaczął tworzyć się stereotyp Polaka jako wroga Rosji, perfidnego wroga, który porzucił ideały Słowiańszczyzny i podjął trud walki z Rosją przy pomocy katolicyzmu. Katolicyzm jawił się głównym orężem Polaków do walki z Rosją o realizację swoich aspiracji państwowych. W praktyce do odbudowy wielkiego państwa, czyli dawnej Rzeczypospolitej, co Rosja postrzegała jako śmiertelne zagrożenie dla siebie. W związku z tym wszelkie hamulce zostały spuszczone. Katolicyzm obrządku rzymskiego z liturgią łacińską jawił się jako wróg główny, a wróg drugi to jest oczywiście unia. Bo unia to jest polski pomysł na przypodobanie się Watykanowi, aby zlikwidować prawosławie przez jego doprowadzenie do wierności papieżowi. W związku z tym unię likwiduje się siłą najpierw w 1839, a potem w 1875. W niejako w dwóch etapach. Walka z Kościołem katolickim stała się kluczowym elementem składowym rosyjskiej racji stanu. Na szczęście Rosja nie była w stanie zlikwidować unii na tych terytoriach, które przypadły Austrii w wyniku pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej, a więc mówię teraz o późniejszej Galicji Wschodniej, jak to nazywano w latach 1919-1920.
Rosja oczywiście próbowała oszukać Stolicę Apostolską drogą dyplomacji. Dyplomacja rosyjska przedkładała prosty koncept. Polacy są narzędziem rewolucji, dążącej do zburzenia porządku w Europie, a rewolucja ta ma w istocie antychrześcijańskiej oblicze, tylko że Polacy chcą się posłużyć katolicyzmem do urzeczywistnienia swojego celu. W dobie rozbiorów naszej ojczyzny taki był przekaz rosyjski do świata. Dodajmy, że wielu konserwatywnych polityków europejskich z kanclerzem austriackim Meternichem na czele, uważało, że Polacy są urodzonymi rewolucjonistami i dążą do podkopania porządku w Europie. Nie tylko w politycznym znaczeniu, ale także i społecznym. Zapewne przyczyniło się trochę do tego – moim zdaniem – niefortunne nazywanie Powstania Listopadowego przez samych Polaków „rewolucją”.
Jak wiemy, akcja dyplomacji rosyjskiej, żeby sobie zjednać Watykan i sprawić, aby potępił Polaków, zadając im nieoczekiwany cios, dała encyklikę Grzegorza XVI „Cum primum”. Grzegorz XVI nie wiedział, że to jest bardziej skomplikowane, niż myśli. Był to papież, jak wiemy, wybitny, ale tak jak to się zdarza, podobnie jak Pius X, nie miał za sobą kariery polityka. Bo karierę polityka robi się w Kościele generalnie służąc jako nuncjusz, ewentualnie pracując w Sekretariacie Stanu Kurii Rzymskiej. A on akurat tego za sobą nie miał. Wydał encyklikę, która była rzeczywiście największym sukcesem dyplomacji rosyjskiej. Pius IX już tego błędu nie popełnił. Był całą mocą po polskiej stronie. Potępił te czyny, których Rosja dopuszczała się dławiąc powstanie styczniowe. W efekcie powstanie styczniowe Pius IX jednoznacznie uznał za sprawiedliwą walkę Polaków o niepodległość, która nie ma nic wspólnego z rewolucją.
Dyplomacja Rosji nie zaprzestała jednak starań o to, aby zadać Polakom cios moralny. Jeszcze za Mikołaja II w początkach jego panowania Rosja osiąga znowu pewien sukces. Oto bowiem wyszła encyklika Leona XIII, też wybitnego papieża, która faktycznie nawoływała Polaków do poszanowania władz zaborczych, co można różnie rozumieć. W sferach patriotycznych tłumaczono to jako wezwanie do trójlojalizmu.
Pamiętajmy – rozmyślając o tym wszystkim – że Stolica Apostolska nie może zachęcać do wojny jako takiej. A położenie nasze (tj. narodu polskiego) było takie, że poprawę losu mogła dać jedynie wojna europejska.
Szanowny Panie profesorze, czy któryś z XIX-wiecznych carów Rosji zasługuje na miano władcy chrześcijańskiego?
Powiem szczerze, że to bardzo trudne pytanie… Moim zdaniem żadnego z XIX-wiecznych carów nie można nazwać przykładnym władcą chrześcijańskim, co nie zmienia faktu, że wielu z nich powoływało się dla realizacji celów politycznych na chrześcijaństwo. Carowie bardzo często twierdzili, że sprawują misję w służbie chrześcijaństwa, że ich państwo jest powołane do sprawowania takiej misji wobec ludzkości. Nie będzie nie na miejscu przypomnieć, że na renowację miejsc świętych w Jerozolimie – za zgodą słabnącego imperium osmańskiego – Aleksander I wyłożył największe sumy. „Oświecona” Europa nie chciała na to łożyć…
Nie ulega żadnej wątpliwości, że carowie czasów początków nowożytnej Rosji, czyli m. in. Iwan Groźny żyli tak, jak żyli – historia opowiada nam o tym dużo. Popełniali liczne zbrodnie, nie oszczędzając przy tym i własnych rodzin. Z kolei carowie XIX wieku starali się postępować zasadniczo lepiej. Ja jednak nie nazwałbym żadnego z nich władcą chrześcijańskim. Oni nie służyli na pewno ideałom chrześcijaństwa, ale swojemu imperium, które usiłowali budować i umacniać. Pamiętać też należy o takich wydarzeniach jak masakra podczas uroczystości koronacyjnych Mikołaja II (1894), do której doszło w skutek stratowania się ludzi usiłujących zdobyć tzw. podarki rozdawane z tej okazji. Oczywiście car nie był tu niczemu winien, ale nie zdobył się na przerwanie uroczystości. Tylko u nielicznych Rosjan pojawiło się uczucie, że to panowanie rozpoczyna się bardzo nieszczęśliwie i przyniesie nieszczęście krajowi.
Oczywiście zdarzały się w wykonaniu carów gesty nie pozbawione określonej klasy. Paweł I zdobył się na uwolnienie Tadeusza Kościuszki, który dostawszy się do niewoli pod Maciejowicami (1794), mógł przecież Rosji w ogóle nie opuścić. Jego syn Aleksander I – mimo jednoznacznego opowiedzenia się Polaków po stronie Napoleona I – nie żywił do nich zamiarów odwetowych. Po klęsce Francji i dostaniu się Księstwa Warszawskiego pod panowanie Rosji – nie było prześladowań. To wyjątkowe w swym rodzaju, jak na Rosję, która przecież ma taką a nie inną historię.
Rozpocząłem naszą rozmowę od tego pytania, Panie profesorze, ponieważ ostatni car – Mikołaj II Romanow został ogłoszony… No właśni kim? Bo jedni mówią, że błogosławionym, a inni, że świętym przez Rosyjski Kościół Prawosławny…
W pierwszej kolejności, należy podkreślić, że ogłaszanie nowych błogosławionych i świętych w sposób ważny jest zastrzeżone Stolicy Apostolskiej, a ponieważ schizma podzieliła Kościół, przez co prawosławni od niego odpadli, to wszystkie ich kanonizacje są nieważne i nieobowiązujące. Cerkiew w Rosji po upadku komunizmu istotnie stawiała sobie za cel, aby przeprowadzić kanonizację cara Mikołaja II – bo Rosyjski Kościół Prawosławny nie rozróżnia dwóch stopni wynoszenia na ołtarze, co jest właściwe dla katolicyzmu, czyli beatyfikacji i kanonizacji. Kanonizacja cara Mikołaja II miała symbolicznie zadośćuczynić według koncepcji, które były głoszone pod koniec XX wieku Panu Bogu za zbrodnie, które popełniono na narodzie rosyjskim w czasach sowieckich. Egzekucja rodziny carskiej była jednym z pierwszych akordów pasma zbrodni, które popełniali rządzący tym krajem przestępcy w imię realizacji „utopii u władzy”, że użyję słów historyków rosyjskich Aleksandra Niekricza i Michaiła Hellera. To miało być posunięcie – podobnie jak inne gesty, o których jeszcze pewnie wspomnimy – symbolicznym wyrównaniem historycznym i dlatego właśnie zapadła decyzja o ogłoszeniu cara męczennikiem. Z tego powodu w prawosławnym postępowaniu kanonicznym nie trzeba było przeprowadzać takich przedsięwzięć jak badanie życia kandydata na ołtarze. Trzeba pamiętać, że Mikołaj II był politykiem i kierował państwem autokratycznym, to nie stronił od stosowania choćby przemocy na wielką skalę. Za jego panowania zdarzały się takie wydarzenia, jak choćby masakra w „krwawą niedzielę” w Petersburgu 22 stycznia 1905 r. Nie ma też żadnych przesłanek do twierdzenia, że car oddał życie za wiarę. Wszyscy doskonale wiemy, że zgładzono go w imię odwetu i zemsty. Ci, którzy burzyli stary porządek, chcieli zacząć swą krwawą misję od zamordowania tego, który ten porządek symbolizował.
W przypadku cara Mikołaja II trudno mówić o wyróżniającej się pobożności. Zresztą w przypadku carów to niekoniecznie musiałoby oznaczać roztropność i ludzkość. Iwan IV Groźny często się modlił, ale skończywszy się modlić, zaraz zabijał. Tak postępował aż po kres swego paskudnego życia. W przypadku Mikołaja II możemy powiedzieć, że był to człowiek nieznany z pobożności w przeciwieństwie do na przykład Ludwika XVI, o którym wiemy, że zostawił po sobie wspaniały testament, który wspólnoty tradycjonalistyczne we Francji dzisiejszej, takie jak Bractwo Świętego Piusa X, czytają w rocznicę jego śmierci przy odprawianiu egzekwii przy symbolicznej trumnie zamordowanego króla.
Nie wyróżniając się religijnością, Mikołaj II nie grzeszył manifestacyjnie. Nie prowadził hulaszczego życia. Nie prowadził działań zbrodniczych dla samej zbrodni, jak to inni carowie mieli w zwyczaju.
Jak wygląda sprawowanie kultu ku czci Mikołaja II w Cerkwi rosyjskiej – szczerze mówiąc nie wiem. Na pewno nie uznają tego kultu żadne wspólnego prawosławne poza Rosją. Nie jestem przekonany, do jakiego stopnia jest przestrzegany formularz liturgiczny, który musiał powstać w skutek tej kanonizacji. Trzeba bowiem pamiętać, że Cerkiew jest w innej sytuacji niż Kościół przedsoborowy, gdzie był jednak ścisły rygor i centralizm w zakresie przestrzegania zasad liturgii. W Cerkwi nie jest to tak dokładnie uregulowane. Na pewno kult Mikołaja II nie jest taki, żeby było go widać wyraźnie. Jest to po prostu „polityczna”, bo tak to trzeba nazwać, próba wprowadzenia tego człowieka do grona świętych chrześcijańskich.
Czy można powiedzieć, że ostatni car Rosji ma jakąś wyjątkowo dobrą prasę na Zachodzie? Przez wielu jest on bowiem postrzegany jako męczennik; jako władca surowy, ale sprawiedliwy; jako ten, który „chciał dobrze”, ale nie dane mu było wypełnić swojej misjo…
Mikołaj II – jak wszystko na to wskazuje – uchodził za człowieka przyzwoitego. Nie był to jednak wybitny polityk, ale człowiek o mentalności oficera armii, co wielokrotnie podnosili historycy. Jest dużo podobieństwa, moim zdaniem, między Mikołajem II a Ludwikiem XVI. Jeden i drugi nie był określonego formatu politykiem. Jeden i drugi zawierał kompromisy: Ludwik XVI zgodził się na monarchię konstytucyjną pod naciskiem rewolucji, a Mikołaj II zgodził się na ograniczenie autokracji caratu w 1905 roku, aby zahamować rewolucję. Dwanaście lat później abdykował, aby uniknąć wojny domowej w kraju.
Jeden i drugi zapłacił bardzo wysoką cenę za swoje panowanie. Była to cena życia. Obaj zostali zgładzeni w imię realizacji zbrodniczej utopii, bo przecież Francja mogła funkcjonować jako monarchia konstytucyjna i wcale nie potrzebny był jej jakobinizm z szalejącym terrorem, kultem Najwyższej Istoty, jak i tym zamachem na Kościół jakim była ustawa o zaprzysiężeniu kleru. Podobnie w Rosji. Gdyby nie przeprowadzono zamachu stanu w Piotrogrodzie w listopadzie 1917 roku, a następnie nie rozpędzono Konstytuanty, to wcześniej czy później stworzyłby się jakiś umiarkowany rząd lub dyktatura wojskowa. To ostatnie byłoby lepsze niż komunizm. Zapewne Rosję czekała by wówczas seria jakichś powikłań, ale to nie byłoby to samo, co przynieśli temu krajowi zbrodniarze wychowani przed Lenina, wychowani do zabijania, bo bez realizacji przemocą „ideałów komunistycznych” są one pustą opowieścią. Tak oto zamordowanie monarchy jest tu kluczowe, ale też symboliczne.
Czy był Pan profesor w Moskwie?
Tak, i to niejednokrotnie.
Czy widział Pan Mauzoleum Lenina?
Z bliska, ale nie byłem w środku. Odnoszę wrażenie, że wchodząc tam człowiek jakby czcił doczesne szczątki tego zbrodniarza. Trzeba też pamiętać, kim był ten człowiek dla nas, Polaków. Niósł nam niewolę zaledwie kilkanaście miesięcy po przywróceniu do życia naszego państwa. Z tych powodów nie miałem na to ochoty.
Pytam, ponieważ nie rozumiem jednej kwestii: z jednej strony Rosyjski Kościół Prawosławny ogłasza świętym ostatniego cara zamordowanego przez rewolucję Lenina, a z drugiej ani Cerkiew, ani sami Rosjanie jakoś specjalnie nie protestują przeciwko mauzoleum Lenina, który ma na rękach krew prawosławnego świętego…
To jest symbol braku tożsamości dzisiejszych ludzi. Wielu konserwatystów na Zachodzie, ale również w Polsce, zdaje się wierzyć w to, że Rosja jakoś wydostała się z komunizmu i wkroczyła na drogę konserwatyzmu oraz próbuje iść drogą zachowania tradycji. Otóż nie! Rosja jest krajem bez tożsamości. Z jednej strony mamy straszliwe i zbrodnicze dziedzictwo komunistyczne, które nie zostało odrzucone, a mauzoleum Lenina wyraża to najmocniej. Z drugiej strony, współczesna Rosja próbuje czerpać ze źródeł swojej przeszłości historycznej. Właśnie dlatego próbuje sięgnąć przede wszystkim do dziedzictwa religijnego, a więc prawosławia, do ideologii caratu jako źródła potęgi, bo carat poprzez realizację despotyzmu, poprzez sprawowanie zaborczych rządów przyczynił się jednak do rozrostu państwa, jego awansu do światowej rangi mocarstwa. A więc Rosja ma powikłaną tożsamość, jeśli już, to dwoistą. Dopiero całkowite porzucenie dziedzictwa sowieckiego byłoby krokiem we właściwym kierunku.
Oczywiście w historii nie da się wykreślić. Nie da się wykreślić przeszłości z naszego życia, a więc nikt nie może powiedzieć, że komunizmu nie było. Jednak dopiero zburzenie wszystkich pomników Lenina, usunięcie tego mauzoleum na Placu Czerwonym, usunięcie innych obiektów kultu komunistycznego, by sytuację przynajmniej w przestrzeni publicznej rozjaśniło. To się jednak nie stało, chociaż takie postulaty były wygłaszane, zwłaszcza w czasach, gdy od roku 1991 do roku 1999 prezydentem Rosji był Borys Jelcyn. Podnosiły się wówczas protesty, były także manifestacje publiczne, przede wszystkim weteranów komunizmu, różnych działaczy, ludzi z rodzin komunistów funkcyjnych. Miały miejsce wystąpienia, przede wszystkim weteranów „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”, mówiących, że „bez socjalizmu nie byłoby tego zwycięstwa”, że „zwycięstwo przyszło dzięki umiejętnemu przywództwu Stalina”, a wcześniej dzięki zbudowaniu ustroju komunistycznego rękami Lenina i w związku z tym nie należy się tego, co oni zrobili, wyrzekać, bo właśnie wtedy Rosja podetnie swoje korzenie.
Tak było za czasów Jelcyna. Ostatecznie władze ustąpiły, natomiast później, kiedy przyszedł do władzy Putin, te głosy ucichły. Obecny dyktator wypowiedział się kilka razy krytycznie o Leninie, a robił to w imię taktyki odwrócenia hasła z okresu Pierestrojki i wcześniejszej „odwilży” Chruszczowa. Wówczas głoszono hasło streszczające się w prostych słowach: „Dobry Lenin, zły Stalin”. Putin odwrócił to hasło i jego przekaz jest równie prosty: „Zły Lenin, dobry Stalin”. Zły był Lenin, ponieważ w krytycznej fazie I wojny światowej, kiedy wchodziła ona w rozstrzygającą fazę, za jego sprawą został dokonany wielki przewrót rewolucyjny. Państwo zostało rozbite od środka przez samych Rosjan, po czym doszło do jego paraliżu. Państwo to zostało w hierarchii światowej zdegradowane. Rosja po 1917 roku, a później Związek Sowiecki do momentu zawarcia paktu Ribbentrop-Mołotow, były państwami, które nie pełniły roli pierwszoplanowego mocarstwa, chociaż świat się z nimi jakoś liczył, bo nie da się na długą metę izolować tak dużego państwa. Hasło o dobrym Stalinie i złym Leninie ma wykazać Rosjanom przede wszystkim, że to dzięki Stalinowi nastąpiła odbudowa mocarstwowej państwowości rosyjskiej. Trzeba bowiem pamiętać, że państwowość sowiecka jest uznawana za formę państwowości rosyjskiej i Stalin w tym spojrzeniu jest doceniany, a nie potępiany. Jest mowa o jego wielkich zasługach dla kraju. Te zasługi oczywiście są eksponowane w mass-mediach, czy w nauczaniu szkolnym. Głośno nie mówi się tego oczywiście w sposób taki, jak mówiono, gdy Stalin żył i gdy Stalin sam uprawiał kult własnej osoby, tj. że był geniuszem, wodzem narodów, wyzwolicielem, ojcem. Sądzę jednak, że wielu ludzi z obecnego aparatu państwa rosyjskiego tak istotnie myśli.
Cały czas powtarzać trzeba, że w Rosji utożsamia się sowiecką przeszłość z rosyjskim dziedzictwem państwowym. To wzmacnia ciągłość imperialnej państwowości. Zerwanie z nią wydaje się niewyobrażalne.
Jednak nie przywrócono mauzoleum Stalina…
Nie było mauzoleum Stalina. Zwłoki tego Gruzina zabalsamowano w marcu 1953 r. i złożono obok Lenina, w mauzoleum jego imienia. Nota bene, zastępczą (zamiast religijnej) ceremonię pogrzebową przywódców sowieckich opracował sam Stalin w r. 1946, przy okazji chowania Michaiła Kalinina, przewodniczącego Najwyższego Sowietu. Dyktator nakazał wówczas ustanowić takie „obrzędy” jak wystawienie trumny na katafalku w Domu Związków. Stamtąd trumnę należało wyprowadzić i uformować pochód, kierując się na Plac Czerwony. Z podwyższenia, jakie daje Mauzoleum Lenina, odprawić trzeba ceremonię finalną. Przemówienie przywódcy, który jest następcą zmarłego, to punkt kluczowy. Zmarłego żegna się salutem artyleryjskim. Potem odprawić należy defiladę wojskową. Tak było to sprawowane aż do końca, tj. do śmierci Czernienki.
Dlaczego zatem Stalin nie leży w mauzoleum na Kremlu obok Lenina? Albo i więcej, dlaczego nie wyrzucono Lenina i nie wstawiono tam Stalina?
W 1962 roku obradował XXI zjazd partii komunistycznej i Chruszczow przeprowadził uchwałę o wyprowadzeniu mumii i zakopaniu jej w grobie ziemnym pod Murem kremlowskim. Tak jak wielu polskich turystów, widziałem to miejsce, byłem tam bardzo blisko. Nie ma jednak możliwości swobodnego podejścia, bo wisi tam łańcuch, który odgradza groby komunistycznych zbrodniarzy od dostępu publiczności. Na przykład kwiatów nie można tam położyć. W zabezpieczeniu tego miejsca przed ludźmi chodzi z pewnością o to, aby udaremnić ewentualne zbezczeszczenie tego obiektu. W każdym razie zwłoki zbrodniarza po prostu zgniły i uległy rozkładowi i nie da się już nic zrobić. Uchwały destalinizacyjne XXII Zjazdu stanowiły najdalej idący krok nowego kierownictwa ZSRR w rozliczeniach ze świeżo minioną epoką. To nie były kroki mające na celu systemową desowietyzację, bo na to nie pozwalało nastawienie elit państwa. Zresztą Chruszczow był człowiekiem sowieckim, co jest oczywiste. Jemu chodziło o ograniczoną destalinizację i zwalenie win za zbrodnie na jednego człowieka. To wówczas nie w pełni się udało, bo już w październiku 1964 r. przywódcę zdjęto ze stanowiska. Tak czy inaczej, gdyby ta decyzja Chruszczowa nie zapadła, należy przypuszczać, że na usunięcie zwłok Stalina z mauzoleum zdobyłby się dopiero Gorbaczow lub Jelcyn. A może mumia stałaby tam po dziś dzień…
Lenin rozpoczął masowe czystki chrześcijan w Rosji. Stalin kontynuował jego „dzieło” do roku 1943, kiedy to ponownie otworzył cerkwie…
Po ustanowieniu dyktatury bolszewickiej w wyniku zamachu stanu w Piotrogrodzie jednym z pierwszych posunięć bolszewików z początku 1918 roku był dekret „O oddzieleniu kościoła i państwa”. Jakże to znajomo brzmi w naszych czasach, prawda?
To prawda…
Dekret ten postanawiał, że budynki kościelne przejmuje skarb państwa. Cerkiew traciła osobowość prawną, mogła funkcjonować jako stowarzyszenie religijne, ale państwo zabierało budynki sakralne na swoją własność. Rewolucyjne prawo stanowiło, iż jeżeli w miejscu, gdzie jest cerkiew (jako budynek) zgłosi się 15 obywateli z życzeniem jego „wypożyczenia” dla kultu, to władze lokalne mogą udostępnić budynek do sprawowania tego „Bogosłużenija”, czyli kultu, o ile jest do dyspozycji pop. Jeżeli popa na przykład zabito, to już może być problem. Przepis taki był z różnym skutkiem realizowany. W jednych miejscach udostępniono możliwość wykorzystania budynku. W innych nie, bo dopraszanie się ludzi u władz o łaskę niczego nie dawało. Charakteryzując możliwie zwięźle bolszewicką politykę religijną, trzeba jeszcze wymienić dwa kroki, jakie miały miejsce później. W 1922 roku, w wyniku prowadzenia zbrodniczej gospodarki komunizmu wojennego, jak też w następstwie wojny domowej i wojny z Polską, a przede wszystkim ogólnego rozprzężenia i wycieńczenia kraju, w tym likwidacji ziemiaństwa – doszło do głodu na ogromną skalę. Głód ten osiągnął niebotyczne rozmiary i szacuje się straty ludzkie na 2-3 miliony w całym kraju. Nie wiem, czy nie jest to zaniżone.
Mówimy o Rosji, a nie o Wielkim Głodzie na Ukrainie?
Oczywiście mówimy o głodzie w Rosji w r. 1922, czyli 10 lat przed Wielkim Głodem na Ukrainie, który pochłonął przynajmniej dwa razy tyle ofiar śmiertelnych i w odróżnieniu od pierwszego nie był wywołany sztucznie przez państwo. W 1922 roku głód ogarnął głównie tereny Rosji rdzennej, Rosji europejskiej bez Ukrainy. Na Syberii miejscowi ludzie od zawsze się zmagali z głodem i tam ich położenie niewiele się w tym czasie zmieniło. Głód w Rosji ogarnął te tereny, które pod względem rolniczym kiedyś kwitły i dawały możliwość eksportu zboża na wielką skalę, co robił rząd carski (do 1914). W obliczu głodu, jak wiadomo, z dużą pomocą przyszedł polityk i filantrop amerykański, czyli Herbert Hoover, wybrany później na prezydenta. Jego misja nosiła nazwę American Relief Administration, czyli Amerykańskiej Administracji Pomocy. Gdyby nie akcja Hoovera, straty ludzkie podczas głodu w 1922 roku byłyby może nawet kilka razy większe.
Otóż w takich to realiach Lenin wpadł na pomysł o wydaniu dekretu o konfiskacie naczyń liturgicznych, żeby je sprzedać za granicę, bo są ze złota, ze szlachetnych metali. Wypowiedział wtedy zresztą słynne słowa: „Nadeszła taka sytuacja, jaka się już nie powtórzy nigdy, bo możemy ostatecznie przetrącić kręgosłup Cerkwi”. Cerkiew jest podporą kapitalizmu i musi być zniszczona. Nastąpił zrozumiały opór kleru prawosławnego i wtedy zaczęły się aresztowania nawet i biskupów, którzy odmówili realizacji wydania naczyń liturgicznych. Był to potężny cios w Cerkiew. Naczynia liturgiczne były konfiskowane, a Cerkiew była po prostu ograbiona.
Kolejny wielki krok antychrześcijański bolszewików to stalinowski dekret o stowarzyszeniach religijnych z 1929 roku. On ustanawiał szereg obostrzeń w stosowaniu przepisów i tak już wybitnie restrykcyjnych. Stalin teoretycznie nie podważał, ani nie znosił zasady, że jak 15 osób chce w cerkwi nabożeństwa, to budynek może być przez państwo wypożyczony, jeżeli znajdzie się pop i odprawi liturgię. Wprowadza się za to na przykład takie zarządzenia, jak choćby postanowienie, że podejmowanie ze strony Cerkwi jakiejkolwiek akcji charytatywnej jest surowo zabronione pod rygorem najdalszych sankcji karnych. Za prowadzenie katechezy również grozi obóz, albo nawet kara śmierci. Za wszelkie formy kultu publicznego, procesje etc. – to samo. To zbrodnicze „prawo” zniósł dopiero Gorbaczow w 1987 r. Można by jeszcze dodać, że w czasie, kiedy Rosja wchodziła do I wojny światowej latem 1914 roku, w Rosji było 290 biskupów. W latach trzydziestych, kiedy Stalin kierował państwem, zostało ich już tylko czterdziestu. O czymś to świadczy, prawda?
Z Kościołem katolickim rozprawili się Sowieci totalnie. Pozostały na terytorium całego imperium dwie czynne świątynie, aby zadośćuczynić żądaniom dyplomacji francuskiej i włoskiej, a z państwami tymi jakoś się liczono. Chodziło o umożliwienie słuchania mszy ambasadorom.
Walka z chrześcijaństwem trwała, nie ustając ani na chwilę. Cerkwie były zamknięte, wysadzane w powietrze, podpalane etc. Oczywiście w tym samym czasie, kiedy działy się te straszne rzeczy na terytorium ZSRR, dyplomacja sowiecka oskarżała Polskę, że prześladuje prawosławnych w imię promocji katolicyzmu. To jednak inny temat, na inną rozmowę.
Chciałbym zwrócić uwagę, że w walce z religią bardzo istotną rolę pełniła tzw. Żywa Cerkiew. Był to ruch nie tyle inspirowany, co zorganizowany przez władze, w jakiejś mierze podobny do „księży patriotów” w PRL, tylko działający w dużo gorszym stylu. „Żywa Cerkiew” głosiła pogodzenie się Kościoła z ustrojem komunistycznym, bo skoro Pan Bóg dopuścił taką sytuację, to znaczy, że tak On chce. Niektórzy popi do tego się przystąpili, po to tylko, żeby zachować możliwość sprawowania kultu.
Gorszą, dużo paskudniejszą rolę odgrywał założony już wcześniej, ale silnie aktywny od 1934 r. Związek Walczących Bezbożników. W latach trzydziestych prowadzono wielką ofensywę ateistyczną. Do zagranicy Stalin konsekwentnie mówił, że w jego kraju panuje wolność religijna i w związku z tym każdy, kto chce, wyznaje religię, jaką chce. Gwarantuje to konstytucja z 5 grudnia 1936. Ale od razu dodawał, że ponieważ w ZSRR jest wolność w ogóle, to nie można zabronić i „walczącym bezbożnikom” swojej działalności. Oni też mają prawo uprawiać swoją propagandę, chociaż jest ona zwrócona przeciw religii jako takiej. Kiedy francuski minister spraw zagranicznych Pierre Laval zwrócił Stalinowi uwagę, że dla Francji nie jest dobrze być sojusznikiem kraju, który prowadzi prześladowania religijne, bo o wolność dla religii katolickiej upomina się Stolica Apostolska, a Francuzi są z reguły katolikami – Stalin spontanicznie odpowiedział słynnym pytaniem: „Papież. Ile on ma dywizji?”.
Należy pamiętać, że propaganda tzw. ruchu bezbożników była wyjątkowo obrzydliwa i miała zohydzić religię. Wystarczy może wspomnieć taki epizod. Mianowicie jednym z najbardziej popularnych w latach trzydziestych emblematów w walce z religią był bluźnierczy plakat przedstawiający Pana Jezusa (w domyśle pijanego) jak kupuje wódkę w jakiejś budzie (sklepie). Tego typu prymitywna propaganda była rozpowszechniana przez państwo wszystkim środkami masowego przekazu.
Niestety, ale wiele się w tej kwestii nie zmieniło… No może poza tym, że obserwujemy – również w Polsce – jeszcze bardziej wulgarne, prymitywne i bluźniercze treści uderzające w Pana Boga, Kościół, katolików… Aż strach pomyśleć, z czyjego dziedzictwa czerpał niejaki Sławomir Nitras mówiąco o „opiłowaniu katolików”…
Tak niestety jest. Jestem – nie będę ukrywał – pod silnym wrażeniem, rzecz jasna, negatywnym, jak bardzo rządzący dzisiejszą Polską ustawiają się w roli przeciwników religii katolickiej. Nie do wyobrażenia było wcześniej, że czeka nas niemal lawina inicjatyw mających na celu przynajmniej zaszkodzić Kościołowi, jeśli już nie da się go pokonać. Hierarchia, nota bene, niezwykle słabo się broni. Właściwie to przeprasza, że żyje. Postępowi księża robią swoje. Naganiają ludzi – brzydko mówiąc – do liberalizmu i podważając każde słowa, które wypowie jakiś przytomny hierarcha. Martwi też słaby opór ludności przeciw restrykcyjnej i zaczepnej polityce wobec Kościoła.
Wracając do Rosji. Do tego wszystkiego, co Pan profesor wymienił dodałbym jeszcze „proces Trockiego”, w którym bolszewik skazał Pana Boga na śmierć. Trocki też ma przecież dobrą prasę na Zachodzie. Dlaczego świat jest w nim tak bardzo zakochany? Dlaczego możemy często usłyszeć, że gdyby to on, a nie Stalin, doszedł do władzy, no to w Rosji na pewno byłby „raj na ziemi”.
Trocki był z pochodzenia Żydem, podobnie jak liczni przywódcy bolszewiccy (z wyjątkiem takich jak Stalin, Bucharin, czy Mołotow, nie licząc wyższych dowódców armii jak Tuchaczewski albo Woroszyłow, czy też szef dyplomacji Cziczerin). Trocki był fanatycznym wyznawcą „ducha” rewolucji komunistycznej, aż do granic możliwości. Nie miał żadnego interesu, ani żadnego celu, aby prowadzić inną politykę niż Stalin wobec religii. Gdyby mu udało się zagarnąć władzę po Leninie – na pewno nie byłoby lepiej na tym polu.
To zaś, że utrzymuje się uznanie dla Trockiego – podobnie jak gloryfikuje się „męczennicę rewolucji” Różę Luxemburg – jest zadziwiającym dowodem na to, że sfery intelektualne na Zachodzie utraciły równowagę umysłową. Jest to stwierdzenie bardzo oględne. Zresztą niedawno widzieliśmy kult Marksa na okoliczność jego dwustolecia urodzin w Niemczech. W tym kraju wspólnoty protestanckie poparły to jawnie. Co wyjątkowo skandaliczne, zaangażowała się w to dobrymi słowami również postępowa hierarchia katolicka, czy też może pseudo-katolicka. Myśl tych ludzi była prosta. Chciał sprawiedliwości. Promował walkę klas, ale inaczej się nie dało, bo był wyzysk. A że przy okazji głosił, iż religia to opium – to trudno. Dyskretnie to przemilczano.
Decyzja Stalina z 1943 roku okazała się „strzałem w dziesiątkę”. Do dzisiaj przypomina się, że „to Stalin otworzył cerkwie”…
Stalin złagodził prześladowania religijne w 1943 roku, po zwycięskiej bitwie pod Stalingradem, kiedy już widział, że patriotyzm wielkorosyjski wymaga odwołania się także do religii, żeby się skutecznie bić z Niemcami aż do końca, angażując cały naród. Pod hasłami walki klas i z dewizą głoszącą, że „proletariusze nie mają ojczyzny” to nie wyjdzie.
Gdyby mógł jednak Pan profesor krótko rozwinąć ten wątek… Czy ktokolwiek uwierzył Sowietom? Jak na te oskarżenia reagowała Polska? A może faktycznie miały u nas miejsce prześladowania prawosławnych?
Myślę, że odwilż w zbrodniczej polityce antyreligijnej pozwalała na odwołanie się do uczuć ludności imperium (tej rosyjskiej przede wszystkim). Uczuć religijnych nie dało się przecież wygasić zupełnie, mimo ogromnego wysiłku państwa, bo od przewrotu Lenina mijało zaledwie 25 lat. Dużo większe znaczenie tych posunięć było w polityce zagranicznej. Stalin demonstrował sferom Zachodu (amerykańskim głównie), że kieruje się na drogę jakiejś polityki tolerancji. Cieszyło to zwolenników Rooseveltowskiego kursu na rzecz ugody z ZSRR.
Wróćmy do decyzji Stalina z 1943 roku…
Władze bolszewickie nie wycofały się z przepisów dotyczących ewentualnego wypożyczenia obywatelom budynku cerkwi dla celów kultu. W r. 1943 rzeczywiście cerkwie otwierano. Problem jednak w tym, że prawosławny episkopat Rosji został zdziesiątkowany, to po pierwsze. A po drugie: doszło do degeneracji Cerkwi, ponieważ służby bezpieczeństwa werbowały popów. Do cerkwi przysyłano agentów służb specjalnych.
Stalin zgodził się jeszcze na dwie bardzo ważne rzeczy. Na dopuszczenie, czy też na stworzenie akademii duchownej, żeby kształcić popów (czego nie było wolno) oraz na odbudowę Patriarchatu w Moskwie, który po 1917 roku został zlikwidowany.
To były dwa kluczowe ustępstwa Stalina, na które się zdobył w 1943 roku. Moim zdaniem, nie może być w związku z tym mowy o odrodzeniu religijnym. Patriarchat to oczywiście symbol i określony prestiż. Trzeba przecież pamiętać, że selekcja biskupów odbywała się przez NKWD, bo jak inaczej to sobie wyobrazić? To byli ludzie, których się udało zwerbować. Z nich wybierano ludzi do kierowania stolicami kościelnymi.
Ilu było agentów NKWD, GRU, KGB etc. wśród prawosławnych duchownych, a ilu prawdziwych kapłanów, biskupów etc.? Czy mamy tu dostępne jakieś konkretne, prawdziwe, albo chociaż przybliżone liczby?
Ja takich statystyk nie znam. Nie wiem, czy ktokolwiek zdołał to policzyć, bo Rosja do tej pory nie otworzyła archiwów swoich służb na tyle, żeby dogłębnie zbadano to zagadnienie. Niewątpliwie jednak werbunek służb komunistycznych był stosowany na szeroką skalę zwłaszcza duchownych wyższego szczebla. Poczynając od nowego patriarchy, Aleksija I, to byli ludzie powiązani z państwem w ten właśnie sposób. Obecny patriarcha Cyryl nawet nie ukrywa tego, że był człowiekiem związanym ze służbami. Można by jeszcze dodać, że kiedy Sobór Watykański II ogłosił ekumenizm, którego wcześniej Kościół katolicki nie znał, otworzyły się duże możliwości penetracji na Zachodzie Kościoła katolickiego a nie tylko wspólnot protestanckich. Rosja wysyłała na Zachód hierarchów-agentów. Hierarcha, który jedzie na przykład do Genewy na spotkanie ekumeniczne z Moskwy w latach 60-tych albo 70-tych, udaje się tam nie tylko jako hierarcha, ale także jako pracownik służb. Pracuje dla służb i sprawozdaje służbom różne rzeczy. To są wszystko fakty zupełnie bezsporne i dzisiaj o tym wolno szeroko mówić, oczywiście wszędzie poza Rosją. Przypadków nie było. Związek Sowiecki do ostatnich dni jego istnienia prowadził politykę wykorzystania hierarchii kościelnej, prawosławnej do zadań specjalnych. Jest wybitnie dziwne, że hierarchia katolicka a Kuria Rzymska w szczególności (zwłaszcza obecnie) nie pojmuje tego stanu rzeczy, a w każdym razie tak działa, jakby tego rozeznawała.
Wiktor Suworow w książce „Akwarium” pisał, że jest tylko jeden sposób, żeby odejść ze służby… przez komin. Agentem KGB, czy GRU jest się dożywotnio i bardzo często to służby decydują, kiedy ktoś z agentów ma zakończyć swój żywot. Czyżby nic w tej kwestii się nie zmieniło po upadku ZSRR? A może się zmieniło? Może popi-agenci autentycznie się nawrócili?
Moim zdaniem praktycznie nic się tutaj od upadku ZSRR nie zmieniło. Służby specjalne Rosji Putina stosuję bezwzględnie odwet za porzucenie tej służby i schronienie się na Zachodzie. Ten odwet to po prostu skrytobójcza egzekucja. Przypadki tego rodzaju przecież dobrze znamy.
Jaką rolę odegrali prawosławni duchowni – w zdecydowanej większości agenci KGB – w II Soborze Watykańskim oraz posoborowym ekumenizmie?
W tej kwestii mamy dwa zagadnienia – jawne i ukryte. To jawne określić łatwo. Starali się o udaremniali potępienia komunizmu, o co zabiegała duża część ojców soboru. Wspierali też ekumenizm, aby Kościół osłabić. Prawosławie operuje pojęciem własnego terytorium kanonicznego. Nie akcentuje uniwersalizmu, tak jak katolicyzm. Nie wyznaje dogmatu o powszechnej jurysdykcji ani Biskupa Rzymskiego ani jakiegokolwiek hierarchy. W tych warunkach ekumenizm nie jest takim zagrożeniem dla Cerkwi jak dla Kościoła.
To zaś ukryte działanie prawosławnej hierarchii na arenie międzynarodowej sprowadza się do pracy specjalnej dla służb państwa sowieckiego. Tu nie wiemy dokładnie niemal niczego, bo akta wywiadów rozmaitych państw (a już zwłaszcza Rosji) są chronione tajemnicą.
Skoro Cyryl nawet nie ukrywa swojej współpracy ze służbami, to zastanawiam się, ilu „zwykłych” popów, którzy na przykład święcą nowo wybudowany pomnik Stalina, jest ludźmi służb, a ilu robi to z innych powodów…
W prawosławnych sferach nie istnieje coś takiego, jak jakiś rodzaj rygoryzmu moralnego. Przyzwoitość się nie liczy. Po prostu dobre jest to, co chce państwo. Reszta nie ma znaczenia. Państwu trzeba służyć i tak się to tłumaczy. Ci ludzie sami, którzy poszli na współpracę, byli donosicielami – tak się usprawiedliwiali, chociaż służyli państwu będącemu narzędziem zła. Imperium zła. Tu nic innego nie sposób powiedzieć, jak to, że taka jest po prostu specyfika Rosji. Tam jest inna mentalność. Państwo jest traktowane jako ta siła, której trzeba służyć do ostatnich granic. Tam nie ma oporu w imię zasady, że tak się nie godzi, że to jest służba „Bogu i mamonie”, albo „Bogu i szatanowi”. A jeżeli się wyłonił ktoś taki jak ojciec Mień w latach 90. XX wieku, który zaczął to odważnie krytykować, od razu zginął. Oczywiście śmierć zadano mu skrytobójczo.
Symbolicznie przyjmujemy, że upadek komunizmu następuje z chwilą rozwiązania ZSRR. Dla mnie jest to dyskusyjne, bo przecież KGB nie zostało ani wówczas ani później rozwiązane. Rozwiązuje się państwo ZSRR w Białowieży w 1991 roku, ale KGB dalej istnieje. Zmienia się jedynie jego nazwa. Po tym przewrocie, jakim był upadek ustroju komunistycznego, hierarchia prawosławna, która otrzymała teraz poparcie państwa, nie dopuszczała do stworzenia jakichkolwiek ośrodków ludzi autentycznie głoszących wiarę i pragnących nią żyć; żeby na przykład z tych środowisk wydobywał się głos krytyki także i wobec posunięć państwa, kiedy trzeba. Tego nie było i nie ma. Takie próby stłumiono w zarodku, a jeżeli ktoś się „wychylił”, to zginął, albo był przynajmniej ekskomunikowany.
Nie jest chyba bez znaczenia, że ze strony Cerkwi nie padło ani jedno słowo strofujące rządzących w ich polityce prowadzenia zaborczej wojny. Padły, owszem, słowa zagrzewające do walki i wytrwałości na tej drodze. Co gorsza, przywódca Cerkwi nawet groził światu, odwołując się do ulubionego motywu grożenia, jakim są zapowiedzi użycia broni atomowej.
Ktoś w kontrze może stwierdzić, że przecież Rosja po upadku komunizmu odbudowała Sobór Chrystusa Zbawiciela… Mało tego: Putin wpisuje do rosyjskiej konstytucji słowo „Bóg”, stoi w pierwszej ławce w cerkwi podczas uroczystości Bożego Narodzenia… To są tylko puste gesty? Zwolennicy Rosji jako nadziei dla cywilizacji chrześcijańskiej, którzy powtarzają, że Zachód zgnił, którzy wskazują, że żaden liczący się przywódca państwa na Zachodzie nie pójdzie do kościoła, nie mają jednak trochę racji? Nawet jeśli jest to wszystko maska, nawet jeśli to wszystko na pokaz, to czy nie jest to lepsze niż ateizm na serio, jaki mamy na Zachodzie?
To bardzo dobre pytanie. Moim zdaniem te fakty, o których Pan Redaktor przypomniał, są zupełnie nie znaczące. Słowo „Bóg” w rosyjskiej konstytucji jest ozdobnikiem. Tekst preambuły nie ma formy sankcji w postaci odwołania się do instancji wyższej (ponadludzkiej). Pojawianie się Putina w pierwszej ławce w cerkwi w wielkie święta, to nawiązanie do czasów Rosji carskiej.
Skoro to nic nie znaczące gesty, to dlaczego nie stać na podobne działania nikogo na Zachodzie?
Ponieważ tam jest szalejący liberalizm lewicowy, który nie popuszcza i próbuje przeprowadzić przymusową ateizację. Tam nawet wspomnienie słowa Bóg w jakimkolwiek akcie państwa nie przechodzi. W Rosji – póki co – tego nie ma. W Rosji się przymusowo nie ateizuje, ale za to Cerkiew została podporządkowana państwu jako jego agenda. Cerkiew po prostu pomaga rządowi, jak może, w utrzymaniu władzy. Polityki zaś, którą ten rząd prowadzi, nie poddaje się jakiejkolwiek próbie oceny z punktu widzenia moralnego.
Tutaj chyba dotykamy kwestii kluczowej: czy w takim modelu władzy Cerkiew jest niezbędnym elementem państwa, narodu, władzy w Rosji?
Moim zdaniem sprawa wygląda następująco: gdyby Cerkwi nie było, to nie sądzę, żeby władza post-komnustycznej Rosji musiała ją stworzyć, aby się utrzymać. Jednak Cerkiew jest, chociaż nie pełni takiej roli jak za carów. Skoro do prawosławnych kościołów chodzi jednak jakiś odsetek obywateli, chociaż niewielki, to państwo inwestuje w jej istnienie, żeby wspierała władzę, jak potrafi. Nawet jeśli Cerkiew nie wywiera większego wpływu na rosyjskie masy społeczne, to dobrze, że jest, bo tych kilka procent wiernych zawsze się przyda. Jej głos może też się liczyć dla tych, którzy nie praktykują, ale na przykład dobrze im odpowiada nawiązywanie do historii państwa, której od religii oderwać się nie da.
Trzeba wziąć pod uwagę i to, że ideologia komunistyczna w Rosji upadła i jest martwa. Nikt już nie wierzy w Marksa, Engelsa czy Lenina. Skoro nie ma się do czego odwołać, to odwołuje się do ideologii imperializmu i jednocześnie podkreśla się chrześcijańskie korzenie Rosji, jako przeciwwagi dla zgniłego, bo laickiego Zachodu, który cnotę i występek stawia na równi.
Bardzo dobrze działający system dyktatury (nie waham się tego podkreślić) wygląda dla niektórych konserwatystów na Zachodzie jako pozytywna alternatywa dla gnijącej cywilizacji w ich krajach. Upatrują zatem w Rosji współczesne państwo, które realizuje współpracę na linii państwo-Kościół. To dla państwa rosyjskiego z Putinem na czele jest korzystne. W rzeczywistości liczy się to, jak wygląda naprawdę ta współpraca. To dobrze, że patriarcha Cyryl od czasu do czasu przypomni, że istnieje piekło, że będzie Sąd Ostateczny, że Pan Bóg jest miłosierny, ale i sprawiedliwy. Z drugiej jednak strony ten sam człowiek nie krytykuje wywołania wojny przeciw Ukrainie.
Cerkiew de facto zniknęła w ZSRR, o czym już Pan profesor mówił. A państwo trwało…
Zniknęła, to prawda. Trzeba tutaj podkreślić, że jednak w czasach Gorbaczowa zaczęły się odtwarzać na niewielką skalę wspólnoty wierzących i dzięki temu nie doszło do kompletnego wyplenienia. Prawosławie jednak przetrwało. Nie uległo totalnej zagładzie. Oczywiście gdyby Cerkwi nie było, to państwo w jakimś kształcie by i tak funkcjonowało w oparciu o rządy twardej ręki, ideologię imperializmu i tak dalej. Rosjaninowi (chociaż z pewnością nie każdemu) miłe jest jednak odwoływanie się (choćby tylko odświętne) do dziedzictwa historii z prawosławiem jako jego istotnym elementem. To wcale nie musi oznaczać życia po chrześcijańsku.
Trzeba pamiętać, że państwo zainwestowało duże środki na małe cerkiewki, małe kapliczki, które można spotkać na każdym osiedlu w rosyjskich miastach. To wszystko zostało wykonane siłami państwa. Cerkiew tu była beneficjentem polityki państwa, którą prowadził zarówno rząd Jelcyna jak i rząd Putina.
Ktoś znowu mógłby odpowiedzieć: dlaczego czegoś takiego nie ma na Zachodzie? U nas nie dość, że państwo nie inwestuje w kaplice i kościoły, tylko bardziej w meczety, to dodatkowo robi wszystko, aby przejąć, sprzedać i zarobić na świątyniach, do których nie przychodzą już wierni…
Rewolucja francuska zafundowała nam rozdział Kościoła od państwa. Kościół ogłosiła stowarzyszeniem, do którego ludzie wchodzą bądź wychodzą. Państwo ma być na papierze bezstronne wobec wszelkich religii. W praktyce ateistyczne. System ten działa. Nie widać, aby się kończył.
Jak odnosi się Pan do głosów mówiących, że w Rosji nie ma takiego „szaleństwa dogmatycznego”, jakie ma obecnie miejsce w Kościele katolickim, ze względu na to, że Rosję ominął II Sobór Watykański? Właśnie dlatego, że w Rosji nie było II Soboru Watykańskiego istnieje tam „prawdziwa wiara”, która nie została wypaczona…
Rosję nie tylko ominął II Sobór Watykański, Rosję ominęły wszystkie sobory katolickie drugiego tysiąclecia, w tym oczywiście również Sobór Trydencki, który na nowo zdefiniował tożsamość Kościoła, w obliczu tragedii, jaką był rozłam wywołany przez Luta i jemu podobnych. Nie da się zaprzeczyć, że Kościół katolicki – o czym zresztą już mówiłem wielokrotnie – decyzją swoich przywódców zafundował sobie coś bardzo niedobrego. Mam tutaj na myśli i nie waham się użyć tego słowa, pierestrojkę po Soborze zakończonym w r. 1965. O ile jeszcze papieże tacy jak Paweł VI, Jan Paweł II, Benedykt XVI starali się mówić, że tu chodzi tylko o modyfikację taktyczną przede wszystkim duszpasterstwa, to Franciszek Kościoła już nawet nie ukrywał, że to, co się teraz dzieje, to rewolucyjna „terapia”. Ja nazywam to pierestrojką przez odwołanie do analogii historycznej.
Prawosławni nie mieli (i nie mają) pierestrojki u siebie i ciężko się nie zgodzić, że to dla nich dobrze. Tak samo prawosławni nie robią reform liturgicznych. Cerkiew bezwzględnie tłumi wszelkie próby eksperymentów liturgicznych i próbuje to absolutnie uniemożliwić. Gdyby pop wprowadził jakieś eksperymenty liturgiczne u siebie, w swojej parafii, i dowiedziałby się o tym jego ordynariusz, to byłby natychmiast suspendowany albo i ekskomunikowany. Myślę, że to nie ulega żadnej wątpliwości. Liturgia jest traktowana przez prawosławie jako skarb, którego ruszyć nie wolno. Były postulaty oczywiście, żeby liturgię skrócić, bo jest zbyt długa, ale zostało to oczywiście odrzucone przez hierarchię. Hierarchia nie odstępuje od tego, co jest i trudno mi nie powiedzieć, że to jest bardzo dobrze, bo ta liturgia wyrosła organicznie z wiary w przeszłości, a nie za biurkiem, jak obecna liturgia liberalna, narzucona w naszym Kościele.
Mówiąc zupełnie osobiście, bo do tego każdy ma tu prawo, nie jestem specjalnie zbudowany liturgią prawosławną pod względem estetycznym. Niespecjalnie te śpiewy cerkiewne na mnie działają… Jestem człowiekiem, który pozostaje pod ogromnym wpływem liturgii rzymskiej, oczywiście takiej, jaka była powszechna w Koście przed rewolucją soborową. Natomiast nie sposób nie przyznać, że w liturgii prawosławnej jest sacrum.
W tym wypadku istotnie Cerkiew ma określone dziedzictwo. Tylko pytanie: co z tego wynika? To, że nie są wykreślane dogmaty; że nikt nie próbuje zburzyć ustroju Cerkwi, co niestety ma obecnie miejsce w Kościele katolickim – jest ważne. Cerkiew jakoś broni się przed rewolucją, jaka ma miejsce w Kościele. Ale to nie wszystko. Prawosławie nie prowadzi działalności misyjnej… Działalność charytatywna jest tam ograniczona do minimum. Jeżeli gdzieś są ludzie mówiący po rosyjsku, to oczywiście idą do cerkwi. Tak jest w wielu miastach Zachodu. Problem jednak w tym, że za tym nie idzie budowanie społeczeństwa chrześcijańskiego. Na pewno nie można mówić o społeczeństwie chrześcijańskim w Rosji.
Kondycja religijna społeczeństwa rosyjskiego nie jest dobra. Zwracałbym uwagę na to, że jeśli na uroczystościach wielkanocnych pojawia się niewielki jednak odsetek wiernych w kraju, to fakt ten bardzo wiele znaczy. Jakiś czas temu podana wiadomość, że w całym kraju w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego, czyli święto nad świętami, do cerkwi poszło kilka procent Rosjan. To pokazuje, że przeciętny Rosjanin żyje raczej bez Boga.
A jak odniesie się Pan do argumentu, że w sumie to dobrze, iż w prawosławiu nie ma papieża, ponieważ nie jest ono przez to uzależnione od decyzji jednego człowieka, tylko wszystko jest organiczne, lud może się nie zgodzić z hierarchą, a hierarcha z ludem etc…
Nie sądzę, aby to był właściwy trop w naszym myśleniu. Prawosławie jest wyznaniem w sumie niewielkim . Obejmuje oczywiście Rosję, ważna jest Grecja. Dochodzi diaspora Rosjan na Zachodzie i wspólnoty eklezjalne na Bliskim Wschodzie. Kościół katolicki jest dużo większy i ma swoje główne centra na Zachodzie. Tam zaś występuje silna infiltracja wrogów zewnętrznych – tj. sił liberalnych.
Przede wszystkim silnie oddziałuje jednak protestantyzm jako rodzaj chrześcijaństwa które się zreformowało. Zastąpiło ołtarze stołami, uznało, że małżeństwo można rozerwać itd. Z protestantyzmu wreszcie wyszedł impuls do ekumenizmu. To oddziaływanie protestantyzmu prowadzi do spustoszenia. Warto nadmienić, że w Kościele posoborowym nie są wprowadzane żadne innowacje, które nie byłyby już aplikowane przez protestantów u siebie. A ponieważ w ich wspólnotach nie przyniosło to bynajmniej rozkwitu, tym większe jest dla mnie zdumienie z powodu zaślepienia posoborowych hierarchów, przekonujących swych wiernych, że to wszystko dla dobra Kościoła…
Gdy zaś idzie o prymat Biskupa Rzymskiego i dogmat jego nieomylności – nie stanowią one na pewno przeszkody dla zdrowego rozwoju Kościoła. Zresztą instytucję nieomylności wprowadzono po to, aby papież nie musiał dla każdej decyzji swojej zapewniać sobie przyzwolenia Kościoła – czy to wówczas, kiedy definiuje nowe treści dogmatyczne, czy też określa zasady moralne. W czasach wielkiego zamętu to bardzo ważne. Tyle tylko, że aby ten system działał, papieżem nie może być hierarcha liberalny.
W mediach pojawiają się analizy na temat rosnącej liczby Rosjan wierzących w zmartwychwstanie Pana Jezusa. Jednocześnie ci sami ludzie wierzący w zmartwychwstanie bardzo często wierzą również we wróżki, czarownice, legendarne bestie i inne zabobony. Czyli dzieje się to, co konserwatyści zafascynowani Rosją krytykują na Zachodzie, gdzie zdarzają się przypadki, że osoby chodzące do kościoła czytają horoskopy etc. W przypadku Rosjan jakoś jednak zawsze udaje się znaleźć usprawiedliwienie dla wiary w zmartwychwstanie i jednocześnie wiary w czary… Dlaczego?
Jeżeli tak jest, nie sądzę, aby w dzisiejszym świecie Rosjanie byli społecznością wyjątkową. Na Zachodzie też tak to wygląda, a podobnie jest i u nas. Niemało Polaków ucieka się przecież do wróżenia i innych podobnych praktyk. A uchodzimy w oczach zagranicy za społeczeństwo konserwatywne.
Szereg miesięcy temu gubernator obwodu smoleńskiego Wasilij Anochin zapowiedział, że budynek rzymskokatolickiego kościoła Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Smoleńsku zostanie w pełni odrestaurowany. Jak jednak informuje archidiecezja Matki Bożej w Moskwie, nie jest przewidziane przekazanie kościoła wiernym. Nie było również żadnych rozmów na temat możliwości pełnienia w nim posługi duszpasterskiej. W 1936 roku neogotycki kościół został odebrany wiernym, zdemontowano dzwony i krzyże, zdemontowano organy, a budynek przekazano na archiwum NKWD. Następnie pomieszczenia kościoła były wykorzystywane jako magazyn Archiwum Państwowego Obwodu Smoleńskiego. Jednak budynek został uznany za awaryjny i ostatecznie w 2013 r. instytucja opuściła dawny kościół – od tego czasu pomieszczenia są puste. W rezultacie budynek uległ dewastacji. Wiadomość o odrestaurowaniu świątyni i nieprzekazaniu jej wiernym przeszła jakoś bez echa. Czy słusznie? Moim zdaniem jest ona pewnym symbolem…
Myślę, że nie może być inaczej. Wszystko co służy wzmocnieniu katolicyzmu na terytorium państwa rosyjskiego jest nie do przyjęcia dla jego władz. Katolicyzm jest – tak jak to było – pojmowany jako narzędzie sił obcych w penetrowaniu i przekształcaniu Rosji na modłę Zachodu. Przed takim działaniem trzeba się bronić. I to jest dewiza Cerkwi.
Stolica Apostolska chce dialogu z prawosławiem, o czym świadczą wypowiedzi niektórych hierarchów, którzy twierdzą nawet, że w 1054 roku nie było żadnej schizmy. Moskwa jednak ekumenizmu nie chce. Czy jednak można tutaj mówić o jakimkolwiek ekumenizmie, czy jest to już po prostu czysta polityka zarówno ze strony Watykanu jak i Cerkwi? Co obie strony, czyli Watykan zapraszający do rozmów i Moskwa, która nie chce rozmawiać, chcą ugrać?
Istotnie Watykan dzisiejszy mnoży swoje starania i pragnie dialogu dla dialogu… Proszę jednak zważyć, że mimo bardzo licznych gestów prorosyjskich (bardzo zresztą niepotrzebnych) ze strony poprzedniego papieża i jego Kurii – nie doszło do żadnego otwarcia dzisiejszej Rosji na katolicyzm. Z Moskwy nie wyszedł tu żaden impuls. Oczywiście rosyjska hierarchia powtarza hasła o ekumenizmie, ale czyni tak pro forma. Przewrót w nauce moralnej Kościoła, który przyniósł np. faktyczną akceptację homoseksualizmu przez papieża i jego otoczenie, doszedł jako dodatkowe uzasadnienie wielkiej ostrożności rosyjskiej Cerkwi w tzw. dialogu, ale to tylko pretekst. Dla prawosławnych wymarzoną jest sytuacja, kiedy sami nie ustępują w niczym, a partner, owszem, idzie na ustępstwa.
Na koniec pozwolę sobie zapytać o koncepcję neo-unii. Co to było i czy miało szansę się udać? Wiem, że jest to temat na kolejną, bardzo długą dyskusję, ale prosiłbym Pana o kilka słów na temat tej idei.
Neo-unia to idea Piusa XI. Ten wybitny papież zrozumiał, że Kościół greko-katolicki, który w Rzeczypospolitej powstał w następstwie unii brzeskiej z 1596 r. jest Kościołem dla narodowości ukraińskiej. Trudno było zakładać, że np. Rosjanie czy Białorusini przyłączą się do tej wspólnoty eklezjalnej. Wierząc więc w słuszność idei unii, postanowił papież nawracać prawosławnych, dając im ofertę powrotu do jedności ze Stolicą Apostolską w ramach nowego obrządku – bizantyjsko-słowiańskiego. Rosjanie, czy Białorusini mogliby zachować liturgię prawosławną, wschodnie prawo kanoniczne i inne osobliwości, ale przyjmowali by posłuszeństwo Biskupowi Rzymskiemu.
Sama ta idea nie była na pewno zła. Wyrastała z nauki zawartej w encyklice Mortaliumanimos (1928), która głosi, że bez powrotu do Owczarni Chrystusa nie ma zbawienia dla chrześcijan od niej oddzielonych. W ówczesnych komentarzach katolickich wokół tego dokumentu wybrzmiewało stwierdzenie, iż papież nie może uchylić niczego z depozytu wiary, a ten depozyt zawiera nakaz posłuszeństwa Biskupowi Rzymskiemu. Idąc tak wytyczoną drogą, papież wydał jeszcze specjalną encyklikę Rerumorientalium, zapowiadając nowy rodzaj misji jaką miało być nawracanie prawosławnych właśnie poprzez neo-unię. Powołał Papieską Komisję ProRussia w Kurii. Stworzył wreszcie Instytut Orientalny (Wschodni), aby kształcił księży w Rzymie z umiejętnością choćby odprawiania mszy w rycie wschodnim. Nad sprawami neo-unii opiekę sprawował jeden z kardynałów Kurii. Po odwołaniu z urzędu nuncjusza w Polsce objął te obowiązki kardynał Francesco Marmaggi.
Planów papieskich nie można było jednak realizować na terytorium Rosji, bo państwo sowieckie postarało się o to, aby wszystkie takie starania udaremnić. W połowie lat dwudziestych misja jezuity o. Michela D’Herbigny do ZSRR dała zupełne fiasko. Tajnie wyświęconych biskupów rychło uniemożliwiło NKWD. Sytuacja byłaby niewątpliwie inna, gdyby w międzywojennej Rosji utrzymywał się taki ustrój, jaki zaprowadził Rząd Tymczasowy (1917), albo działała jakaś dyktatura wojskowa. Z pewnością można by było zrobić wówczas dużo więcej. W państwie Stalina to było niepodobieństwo. Każdy ksiądz z zagranicy, który przybyłby do „ojczyzny proletariatu” – z polecenia jakichkolwiek zewnętrznych ośrodków władzy – aby uprawiać duszpasterstwo, to szpieg winien śmierci. D’Herbigny zostały tylko wydalony, bo gorsze potraktowanie groziło niepożądanymi powikłaniami w stosunkach z Francją, czego Sowieci chcieli uniknąć.
W tych okolicznościach akcja neo-unijna dała określone rezultaty (zresztą bardzo skromne) na terytorium jedynie Polski. Może dałoby to większy skutek przy poparciu władz. Trzeba jednak zauważyć, że rząd piłsudczykowski nie odnosił się do tej koncepcji watykańskiej życzliwie. Panowało w Warszawie przekonanie, iż popierając takie przedsięwzięcie, państwo polskie zafunduje sobie jeszcze jeden nowy konflikt religijny, bo prawosławni zaciekle bronili się przed neo-unią, oskarżając Stolicę Apostolską o zamach na ich tożsamość i w ogóle o wszystko, co najgorsze.
Podkreślmy jedną rzecz. Idea unii była podstawowym środkiem realizacji idei jedności chrześcijan w Kościele sprzed soboru Watykańskiego II. Po tym soborze obrządki unijne zachowano, bo też trudno sobie wyobrazić, aby takie wspólnoty rozpędzać. Rzym poszedł jednak daleko w odstąpieniu od idei unii. Znalazło to wyraz w deklaracji podpisanej w Balamand (1993), w której Stolica Apostolska nawet odżegnała się do stosowania unii jako metody działania. Dokument ów operuje neologizmem „uniatyzm”, a zjawisko to krytykuje, zaliczając go do prozelityzmu. Tu oczywiście zaznaczyła swoją obecność ideologia ekumenizmu, jakże groźna. Nie nawracajmy, ale uprawiajmy dialog – tak można streścić to stanowisko. Jednym słowem, ważniejszy jest ekumenizm niż unia.
Niektórzy Czytelnicy wysuwają wobec mnie pretensje, że nazywam III Rzeczpospolitą organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym. Twierdzą, że pisząc, czy mówiąc takie rzeczy („Co pan mówisz takie rzeczy?!”) dopuszczam się ekscesu intensywnego krytyki, czyli rodzaju myślozbrodni przeciwko Polsce.
To oczywiście nieprawda, bo III RP jest jedną z wielu postaci państwa polskiego, które oficjalnie istnieje od ponad tysiąca lat – bo właśnie wiosną tego roku obchodziliśmy 1000 rocznicę koronacji Bolesława Chrobrego na pierwszego króla Polski. Najpierw tedy Polska była księstwem, uznanym przez ówczesną społeczność międzynarodową, a od wspomnianej koronacji Bolesława Chrobrego – nawet królestwem. Trwało to przez pewien czas – ale odkąd król Bolesław Krzywousty podzielił Polskę miedzy swoich synów, rozpoczął się okres rozbicia dzielnicowego. Przezwyciężył je dopiero Władysław Łokietek, który ponownie sprawił, że Polska znowu stała się królestwem. Potem, to znaczy – od małżeństwa litewskiego księcia, który po przyjęciu chrztu w obrządku katolickim, ożenił się z Jadwigą pochodzącą z francuskiej rodziny Anjou, która w tym czasie trzęsła sporą częścią Europy (ciotką naszej królowej Jadwigi była np. neapolitańska władczyni Joanna, zwana „Krwawą”, a to dlatego, że zamordowała co najmniej trzech swoich mężów, aż wreszcie czwarty ją uprzedził i tak zakończył jej żywot. Podobno astrolog po obejrzeniu gwiazd powiedział jej „maritabitur cum ALGO”, co się wykłada: „będziesz poślubiona ALGO”. To ALGO, to były pierwsze litery imion mężów Joanny. Uchodziła ona za olśniewającą piękność, toteż wielu ludzi nie chciało wierzyć, że mogła być zdolna do takich zbrodni, podobnie jak dzisiaj mnóstwo ludzi w Polsce wprawdzie „wie”, że obywatel Tusk Donald, to łotr z piekła rodem, podczas gdy Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński jest wzorem cnót wszelakich – ale to nie musi być prawda. Podobnie i wtedy mawiano: „kochajcie Boga i królowę Joannę” – no ale potem brzydka sprawa wyszła na jaw).
Władysław Jagiełło założył dynastię, za panowania której Polska wybiła się nawet na stanowisko mocarstwowe w Europie – a i potem też zażywała reputacji mocarstwowej – ale od „potopu szwedzkiego”, który trwał zaledwie pięć lat, jednak doprowadził do dewastacji państwa, porównywalnej z tą z czasów II wojny światowej, rozpoczął się schyłek. Ostatnim błyskiem polskiej mocarstwowości była odsiecz wiedeńska za panowania Jana Sobieskiego, po której mieliśmy już ześlizg po równi pochyłej, zakończony likwidacją państwa w roku 1795. Po 123 latach niewoli pod zaborami państwo polskie odrodziło się jako republika, co Naczelnik Państwa Józef Piłsudski notyfikował światu w specjalnej depeszy. Ale II Rzeczpospolita przestała istnieć w następstwie II wojny światowej. Co prawda w Londynie aż do 1990 roku istniał rząd RP na uchodźstwie, ale od 1972 roku, to znaczy – po cofnięciu uznania przez Stolicę Apostolską, już chyba nikt na świecie tego rządu nie uznawał, a rolę państwowości polskiej pełniła PRL. O Generalnym Gubernatorstwie nie wspominam, bo GG nie była formą państwowości polskiej, tylko rodzajem niemieckiej kolonii. W roku 1989 PRL zakończyła swój żywot, nastała sławna „transformacja ustrojowa” i „upadł komunizm” – a najlepszą ilustracją tego „upadku” było powołanie przez Zgromadzenie Narodowe, utworzone w następstwie tzw. wyborów kontraktowych, przywódcy tych „upadłych” komunistów, generała Wojciecha Jaruzelskiego na pierwszego prezydenta „wolnej Polski”. III RP narodziła się zatem w rezultacie tej politycznej sodomii – ale to nie jest oczywiście wystarczający powód, żeby tę formę polskiej państwowość nazywać „organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym”. To może nie jest powód – ale to nie znaczy, że nie ma żadnych innych powodów, które by tę charakterystykę uzasadniały. Wiekopomne reformy charyzmatycznego premiera Buzka
Kiedy po wyborach w 1993 roku powstał rząd koalicji SLD – PSL, wkrótce pojawiły się oskarżenia, że „zawłaszczył” on państwo. Warto przypomnieć, że po łacinie takie „zawłaszczenie” nazywa się „ocupatio”. W świetle tego III RP mogłaby zostać uznana za okupacyjną formację polskiej państwowości, bo faktu „zawłaszczenia” nie tylko nikt nie kwestionował – oczywiście poza zawłaszczycielami, czyli okupantami – no ale trudno, żeby oni sami podważali w ten sposób legitymizację swoje władzy. Nie trwało to jednak długo, bo w roku 1997 wybory wygrała Akcja Wyborcza „Solidarność”, która utworzyła koalicyjny rząd z udziałem Unii Wolności, na czele której stał prof. Leszek Balcerowicz. Premierem tego rządu został prof. Jerzy Buzek, cieszący się, przynajmniej w pewnych kolach, opinią premiera „charyzmatycznego”. Okazało się jednak, że okupanci z poprzedniego rządu obwarowali się na posadach w sektorze publicznym tak skutecznie, że nawet zmiana rządu nie mogła ich stamtąd ruszyć. Toteż nie było rady, tylko trzeba było utworzyć kolejne synekury w sektorze publicznym, żeby usadowić na nich zaplecze polityczne zwycięskiej koalicji. Temu celowi służyły cztery wiekopomne reformy charyzmatycznego premiera Buzka.
Tutaj parę słów natury ogólnej. Reformy mają dwojakie cele; cele rzeczywiste i cele deklarowane. Różnica między nimi polega nie tylko na tym że cele deklarowane są z wielką pompą ogłaszane, podczas gdy cele rzeczywiste skrywa z reguły zasłona milczenia, ale przede wszystkim na tym, że cele deklarowane – na przykład, że w następstwie reform obywatelom rząd przychyli nieba – z reguły nie przynoszą zadeklarowanych rezultatów. Tymczasem rzeczywiste cele reform mają to do siebie, że MUSZĄ się pojawić i to z reguły – natychmiast. Toteż w rezultacie wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Buzka nastąpiło niebywałe rozmnożenie synekur w sektorze publicznym, na których zostali osadzeni uczestnicy zaplecza politycznego rządzącej koalicji. To oczywiście pociągnęło za sobą wydatki; w następstwie wzięcia na utrzymanie dodatkowej armii naszych dobroczyńców, koszty funkcjonowania państwa wzrosły o około 100 mld złotych rocznie – bo wiadomo, że nasi dobroczyńcy, co to przychylają nam nieba, byle czego nie zjedzą, ani nie wypiją. Już to by wystarczyło na uzasadnienie nazwania III RP „organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym” – ale być może wielu moich krytyków to by jeszcze nie przekonało, więc postaram się o kolejny argument.
Trzy filary
Jedną z wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Buzka była reforma ubezpieczeń społecznych. Zanim jednak przejdę do jej omawiania, kilka słów natury ogólnej. Charyzmatyczny premier Jerzy Buzek utrzymał przymusowy charakter ubezpieczeń społecznych. Trudno mu się dziwić. Wyobraźmy sobie tylko, że ubezpieczenia społeczne miałyby charakter umowny. Ubezpieczalnia – zakładam, że złożyłaby swoją ofertę uczciwie – proponowałaby obywatelowi, żeby przez 30 albo i 40 lat lat oddawał jej połowę swojego dochodu. – Skoro taki rozkaz, to trudno – mógłby powiedzieć obywatel – ale co ja z tego będę miał? – Kiedyś coś ci damy – brzmiałaby uczciwa odpowiedź ubezpieczalni. „Kiedyś” – bo Sejm w każdej chwili może zmienić wiek emerytalny – i już po wspomnianej reformie zrobił to dwukrotnie! „Coś” – bo tenże Sejm może zmienić sposób naliczania emerytury – a któż może wiedzieć, co będzie za 30, czy 40 lat? Więc oczywiście „kiedyś – coś”. Nietrudno zauważyć, że nikt przytomny takiej umowy by nie podpisał – i dlatego ubezpieczenia społeczne są przymusowe.
Przechodząc do wiekopomnej reformy, przewidywała ona wprowadzenie trzech „filarów”; jednego podstawowego, drugiego wybranego i trzeciego – dobrowolnego. Filarem podstawowym zarządzał ZUS, ale filarem drugim – tym który można było sobie wybrać – administrować miały Fundusze Emerytalne, zaś trzecim – również firmy ubezpieczeniowe. Już mniejsza o te całe Fundusze – bo to był niemal ostentacyjny rabunek – ale ważniejsze, przynajmniej wtedy, wydawały mi się stosunki własnościowe.
Kiedy byłem zaproszony do telewizji łódzkiej na dyskusję na ten temat, zapytałem Wielce Czcigodną Ewę Tomaszewską, posłankę AWS, kto będzie właścicielem środków zgromadzonych na II filarze. – Ubezpieczony – odpowiedziała pani Ewa. – Aha – upewniałem się – więc jeśli ten ubezpieczony pewnego dnia zechce odbyć podróż dookoła świata, to pójdzie do „swojego” Funduszu, poprosi o wypłacenie mu pieniędzy, a oni, bez mrugnięcia okiem, mu je wypłacą? – No nie – odpowiedziała pani Ewa. – Jak to nie? Właścicielowi na jego żądanie nie wypłacą jego pieniędzy? – Bo każdy by tak chciał – odpowiedziała pani Ewa, zaś uczestniczący w debacie specjalista, pan prof, Hausner, ofuknął mnie, że „wszystko sprowadzam do absurdu”.
Działając wspólnie i w porozumieniu
„Nie ma takiego okrucieństwa, ani takiej niesprawiedliwości, jakiej nie dopuściłby się nawet łagodny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy” – pisał Alexis de Tocqueville. No i stało się, że roku 2008 rządowi obywatela Tuska Donalda zabrakło pieniędzy. Skąd wziąć szmalec – oto pytanie! Na szczęście wtedy jeszcze panowała w Polsce praworządność, jak się patrzy, toteż rząd mógł działać wspólnie i w porozumieniu z władzą sądowniczą, na której rządy mogły jeszcze wtedy polegać, jak na Zawiszy. W poczuciu odpowiedzialności za Polskę i stojąc na nieubłaganym gruncie praworządności socjalistycznej, władza sądownicza dostarczyła ówczesnemu rządowi obywatela Tuska Donalda pozoru prawnego uzasadnienia dla masowego rabunku obywateli. Wbrew temu, co myślała Wielce Czcigodna Ewa Tomaszewska i inni Wielce Czcigodni posłowie uchwalający te wszystkie wiekopomne reformy, okazało się, że środki zgromadzone na Otwartych Funduszach Emerytalnych są środkami PUBLICZNYMI!
ego właśnie było trzeba rządowi obywatela Tuska Donalda, który po prostu wziął i przeniósł połowę (ok. 150 mld zł.) środków zgromadzonych na Otwartych Funduszach Emerytalnych do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Jak wyjaśnił obywatel Tusk Donald, stało się tak dla dobra obywateli, bo wiadomo, że pieniądze szczęścia nie dają, a poza tym – psują charakter.
Kropkę nad „i” postawił w listopadzie roku 2015 Trybunał Konstytucyjny stwierdzając, że środki zgromadzone na OFE mają charakter publiczny, a to oznacza, że rząd może nimi dowolnie dysponować. Dzięki temu premier Mateusz Morawiecki zadeklarował, że pozostałą resztę środków z OFE „przekaże Polakom” – a konkretnie – 25 proc. (35 mld zł) przeznaczy na rządowy Fundusz Rezerwy Demograficznej – i tak dalej. W ten sposób odbył się drugi rozbiór OFE – bo już wcześniej jednostki administrujące Otwartymi Funduszami Emerytalnymi wypłacały sobie prowizje – początkowo 10 procent, a potem – ile Bóg da, bez względu na wyniki finansowe Funduszy które zresztą kupowały obligacje Skarbu Państwa. Tak inwestować potrafi każdy głupi – nazwisk nie będę wymieniał, bo jeden proces mi wystarczy.
„Zdrada narodowa”
Przypominam o tym wszystkim nie tylko dlatego, by uzasadnić nazywanie III RP organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym, ale również dlatego, że Naczelnik Państwa obywatel Kaczyński Jarosław, przemawiając niedawno do swoich wyznawców w sali BHP Stoczni Gdańskiej, ostrzegł Konfederację przez przemyśliwaniem myślozbrodni w postaci ewentualnej koalicji z Platformą Obywatelską. Byłaby to – jak powiedział – „zdrada narodowa”. Wynika z tego, że Konfederacja jest skazana na koalicję z PiS.
No dobrze – ale jaka właściwie jest różnica między PO i PiS, skoro – jak przypomniałem – zarówno jedni, jak i drudzy dopuścili się zdrady narodowej, ograbiając w tak zwanym „majestacie prawa” obywateli III RP z pieniędzy, jakie musieli oni zgromadzić na OFE, a które następnie zostały przejęte przez obydwa rządy tzn. rząd PO i rząd PiS – i ślad po nich zaginął – jak po pieniądzach z FOZZ, czy Amber Gold? To, że dokonało się to przy zachowaniu pozorów legalności, niczego nie zmienia, poza tym, że dostarcza dowodu, iż cała III RP, żadnych jej agend nie wyłączając, jest organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym – bo jakże inaczej nazwać organizację, która przymusza obywateli do niekorzystnego rozporządzenia swoim mieniem, które następnie rabuje?
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
W niedawnym wywiadzie telewizyjnym premier Izraela Benjamin Netanjahu powiedział, że “bardzo mocno” wspiera wizję “Wielkiego Izraela”, gdy z radością przyjął amulet z wizerunkiem “Ziemi Obiecanej” od byłego polityka prawego skrzydła i prowadzącej i24news Sharon Gal. Netanjahu powiedział, że czuje, iż wykonuje “historyczną i duchową misję”, potwierdzając swoje głębokie przywiązanie do wizji tak zwanej “Ziemi Obiecanej” i “Wielkiego Izraela”, nazywając okupację terytoriów palestyńskich i części sąsiednich państw arabskich “historyczną i duchową misją”.
“Jest Pan związany z tą wizją?” – Gaal zapytała Netanjahu.
Arabskie i muzułmańskie kraje zdecydowanie potępiły te wypowiedzi, ostrzegając, że projekt “Wielki Izrael” zagraża bezpieczeństwu regionalnemu i narusza prawo międzynarodowe.
Rzecznik ministerstwa spraw zagranicznych Iranu oskarżył Netanjahu o faszystowski ekspansjonizm i naruszenie Statutu ONZ, powołując się na trwającą okupację i ludobójstwo izraela w Palestynie.
Liga państw arabskich wezwała Radę Bezpieczeństwa ONZ do podjęcia działań przeciwko tym ekstremistycznym wypowiedziom, podczas gdy Багаи określił retorykę Netanjahu o “misji” jako dowód zamiaru popełnienia ludobójstwa wobec sąsiednich narodów.
Iran specjalnie sformułowane wypowiedzi te, jak obnażające prawdziwą kolonialną naturę Izraela poza granicami Palestyny.
Tak zwany “Wielki Izrael”, przez długi czas kojarzony z ultrasyjonistami, zachęca do ekspansji terytorialnej, obejmującej Palestynę, Liban, Jordanię i części Syrii, Iraku, Egiptu i Arabii Saudyjskiej.
Na tle trwającej ludobójczej wojny w Gazie jest to jest często omawiane w kręgach syjonistów, powodując zaniepokojenie w krajach arabskich regionu, które mogą stać się bezpośrednio ofiarą tego projektu.
Obsesja “Wielkiego Izraela” u Netanjahu
Podczas występu w Paryżu w 2023 roku Netanjahu potwierdził swoje zaangażowanie w tzw. projektu “Wielki Izrael”, odpowiadając “bardzo”, gdy go bezpośrednio pytali o zaangażowanie w tą koncepcję, przed przejściem do historycznych rozważań związanych z podstawą syjonistycznej osiedleńczo-kolonialnej edukacji.
W przemówieniu w Knessecie w lipcu 2025 roku poszedł dalej, wyraźnie powołując się na biblijne roszczenia do terytorium rozciągającego się od rzeki Jordan do morza Śródziemnego. Nazwał taką ekspansję jednocześnie historycznym prawem i koniecznością “zapewnienia bezpieczeństwa” od przewidywanych zagrożeń zewnętrznych.
Później Netanjahu powiedział do swojego gabinetu ministrów, że kontrola nad okupowanym Zachodnim brzegiem i południowym Libanem stanowi ważną “strategiczną głębię” dla Izraela i regionalni analitycy powszechnie uznają to sformułowanie jako argument o “Wielkim Izraelu”.
Te starannie dostosowane wypowiedzi ilustrują schemat: wskazanie na egzystencjalne zagrożenia dla usprawiedliwienia ekspansjonistycznych ambicji, zachowując przy tym na tyle niejasności, aby zaprzeczyć planom natychmiastowej aneksji.
Jego retoryka konsekwentnie przekręca terytorialne roszczenia z wojskowej doktryny, pozwalając zwolennikom twardej linii interpretować jego słowa jako wyraz poparcia dla tak zwanego “Wielkiego Izraela”, oferując zachodnim sojusznikom wystarczającą niepewność, dla kontynuacji wojskowego wsparcia.
Analitycy podkreślają, że powtarzające się nawiązania Netanjahu do “przeznaczenia” i “granicy” celowo nawiązują do rewizjonistycznego syjonistycznego terytorialnego maksymalizmu, ale przy tym zatrzymują się tylko na retoryce, która może spowodować sankcje międzynarodowe.
Ta strategia podwójnej komunikacji jest szczególnie widoczna w kryzysowych momentach, takich jak trwająca wojna w Gazie, gdy obawy o bezpieczeństwo są używane do normalizacji wcześniejszych drobnych roszczeń terytorialnych.
Obserwatorzy podkreślają również sprawy Netanjahu od pokolenia jego ojca, które utwierdzało nowoczesny ekspansjonizm w mitologii powstania Izraela, przesuwając linię ideologiczną od przejęcia gruntów w 1948 roku do chwili obecnych ambicji.
Wypowiedzi ministrów w sierpniu 2025 roku odnośnie południowego Libanu zaznaczyły znaczne nasilenie w dyskursie politycznym izraela rozszerzając ramy “Wielkiego Izraela” poza mandat brytyjski w Palestynie.
Obserwatorzy twierdzą, że takie wypowiedzi pokazują, jak trwające kampanie służą jako przykrywka dla realizacji planów aneksji, które były politycznie nie do przyjęcia w czasach względnego spokoju.
Naprzemienne korzystanie przez Netanjahu z wyraźnego biblijnego języka i usprawiedliwienia domniemanego bezpieczeństwa podkreśla, jak ideologia “Wielkiego Izraela” była wprowadzana w życie nie przez oficjalne oświadczenia, a przez politykę stałego kryzysu.
Mapa “Wielkiego Izraela”
Kraje arabskie są częścią projektu “Wielki Izrael”. W najszerszym sensie zwolennicy “Wielkiego Izraela” wyobrażają sobie terytorium, która rozciąga się od morza Śródziemnego do rzeki Jordan, obejmującą wszystkie okupowane terytoria palestyńskie, a także Gazy.
Niektóre interpretacje idą dalej, do Libanu i Jordanii, odzwierciedlając wczesne dążenia syjonistów. Bardziej maksymalistyczne poglądy zawierają znaczne części Syrii, zwłaszcza Wzgórza Golan, a także poszczególne obszary Iraku, na półwyspie Synaj w Egipcie, a nawet północ Arabii Saudyjskiej.
W Libanie koncentrują się przede wszystkim na regionie południowym, szczególnie terenach na południe od rzeki Litani.
W Syrii, choć Wzgórza Golan są centralnymi, niektóre tereny rozciągają się na południe od Syrii aż do Eufratu, choć dokładne granice pozostają niepewne.
W Jordanii teren na zachód od rzeki Jordan jest kluczowy dla projektu, z niektórymi interpretacjami obejmującymi całą współczesną Jordanię.
Maksymalistyczne wizje obejmują również części Egiptu, zwłaszcza półwysep Synaj i północno-wschodnie regiony, ze względu na geograficzną bliskość i biblijne skojarzenia.
Północna część Arabii Saudyjskiej również jest włączona w projekt, szczególnie obszary graniczące z Jordanią i Irakiem, takie jak okolice Тabuka i graniczne powiaty Negev-Synaj.
Oprócz Libanu, Syrii, Jordanii, Egiptu i północnej części Arabii Saudyjskiej, w niektórych ideologicznych poglądach o “Wielkim Izraelu” czasami wymieniano Irak oraz, znacznie rzadziej, Kuwejt.
Niektórzy sugerują, że chodzi również o części północnego lub zachodniego Iraku, zwłaszcza obszary w pobliżu granicy jordańskiej lub historycznie związane z biblijną interpretacją.
Co to jest “Wielki Izrael”?
Syjonistyczna koncepcja “Wielkiego Izraela” – to kolonialny projekt ekspansjonistyczny, w przebraniu biblijnego przeznaczenia, który używa zniekształcone teksty religijne dla usprawiedliwienia trwających czystek etnicznych w Palestynie.
Koncentruje się ona na nienawiść ideologicznej, zrodzonej z idei europejskich osadników-kolonialistów z 19 wieku, nie z autentycznych starożytnych roszczeń, stara się przejąć teren od Nilu do Eufratu, pochłaniając Palestynę, Liban, Syrię, Jordanię, Irak, Egipt i Arabię Saudyjską.
Od czasów Nakby 1948 roku, kiedy to syjonistyczne siły zniszczyły ponad 530 palestyńskich wiosek i wygnano 750 000 przedstawicieli rdzennej ludności, ta wizja ludobójstwa doprowadziła plemię szekla do bezlitosnego łupienia ziem i okupacji w Palestynie i poza jej granicami.
Dzisiaj nielegalne izraelskie osady kontrolują 42 procent okupowanego Zachodniego Brzegu, w tym 700 000 uzbrojonych kolonistów naruszających prawo międzynarodowe, kradnących domy Palestyńczyków w jerozolimskich dzielnicach Sheikh Jarrah i Silvan pod sfabrykowanymi wypowiedziami o “biblijnych dziejach apostolskich”.
Niedawna izraelska agresja w całym regionie ujawnia prawdziwą imperialistyczną naturę tego projektu, kiedy skrajnie prawicowi ministrowie, tacy jak Smotrycz, otwarcie wzywają do aneksji południowego Libanu.
Syjonistyczni przywódcy historycznie odrzucali każdy pomysł podziału Palestyny, zamiast tego prowadząc agresywną politykę w stosunku do rdzennej ludności, oficjalnie przenosząc winę na drugą stronę.
Nowoczesne badania genetyczne rzucają wyzwanie centralnej narracji o “ziemi przodków”, pokazując, że Palestyńczycy mają więcej wspólnego ze starymi mieszkańcami w swoim DNA, niż osadnicy-żydzi aszkenazyjscy pochodzenia europejskiego.
W swej istocie, projekt jest związana nie tyle z religią, ile z kontrolą zasobów wody, zasobów gazu i regionalnej energetyki. Pierwszy syjonistyczny przywódca Władimir Żabotyński sam opisywał syjonizm jako ” przygodę kolonizacyjną”, która domagała się “żelaznej ściany żydowskich bagnetów”.
Od trwającego ataku na Gazę i do kradzieżą warstw wodonośnych Zachodniego Brzegu, wizja tak zwanego “Wielkiego Izraela” nadal prowadzi politykę apartheidu, mającą na celu zniszczenie istnienia Palestyńczyków między rzeką i morzem.
Kto wymyślił tę koncepcję?
Pojęcie “Wielki Izrael” opiera się na wybranych fragmentach biblijnych, w szczególności w Księdze Rodzaju 15: 18-21 i Liczb 34: 1-12, w których opisano rozległe terytorialne obietnice, które nie zostały zrealizowane jako edukacja polityczna.
Pod koniec 19 wieku i na początku 20 wieku nowocześni syjonistyczni myśliciele ponownie przemyśleli te starożytne teksty przez pryzmat europejskiego kolonializmu, przekształcając religijną alegorię w polityczną doktrynę ekspansji.
W tym czasie, podobnie jak “Der Judenstaat” Teodora Hertzla 1896 z roku, w pierwszej kolejności opowiadał się za tworzenie “państwa żydowskiego”, w jego późniejszych pracach powoływał się na szersze terytorialne ambicje.
Wręcz przeciwnie, doktryna ‘Żelaznej ściany’ Władimira Żabotyńskiego 1923 roku jednoznacznie formułowała rewizjonistyczne narodziny wizji edukacji, obejmującej oba brzegi Jordanu, kładąc ideologiczną podstawę dla współczesnych dążeń do “Wielkiego Izraela”.
Konstrukcje te powstały nie z lokalnych żydowskich politycznych tradycji, a raczej odzwierciedlały kolonialne paradygmatu europejskiego środowiska, w którym narodził się syjonizm.
Biblijne opowiadanie, na które powołują się współcześni żydzi, bardziej należy rozumieć jako plemienną mitologię epoki żelaza, niż jako żródło wiarygodnych roszczeń terytorialnych, ponieważ archeologia nie daje dowodów na istnienie takiego rozległego królestwa izraela.
Prace Żabotyńskiego w szczególności podkreślają kolonialny charakter projektu “Wielki Izrael”, który zakłada ciągłe wojny i panowanie nad rdzenną ludnością.
W tym sensie transformacja teologicznej symboliki w polityczne manifesty, stanowi nie kontynuację historii starożytnej, a wyraźnie nowoczesną ideologiczną innowację.
Kto opowiadał się za “Wielkim Izraelem”?
Polityczna koncepcja “Wielkiego Izraela” stopniowo powstała w 19 wieku pod wpływem europejskiej nacjonalistycznej myśli żydowskich działaczy religijnych, takich jak rabin Zvi Hirsch Каlisher, który przerobił biblijne obietnice ziemi w polityczne mandaty dla żydowskiego osadnictwa w Palestynie.
W 1862 roku Moses Hess przedstawił wczesne protosyjonistyczne pomysły, które niosły w sobie terytorialne ambicje, tworząc intelektualne podstawy dla późniejszego ekspansjonistycznego skrzydła ruchu.
Chociaż początkowa wizja Teodora Hertzla nie była szczerze ekspansjonistyczna, to opierała się na kolonialnych wyobrażeniach o nadaniu ziemi, które ostatecznie utorowało drogę ideologiom wysuwającym pretensje terytorialne.
Podstawa ideologiczna wykrystalizowała się w 1923 roku, kiedy Władimir Żabotyński opublikował “Żelazny mur”, wyraźnie domagając się utworzenia tak zwanego “państwa żydowskiego”, obejmującego oba brzegi rzeki Jordan, jako głównej rewizjonistycznej syjonistycznej pozycji.
W latach 1930-tych radykalni syjonistyczni ideolodzy, tjak Abba Аchimejr, rozszerzyli te twierdzenia, przeplatając je z mesjanistycznymi opowieściami biblijnymi, które doceniły skrajnie prawicowe syjonistyczne frakcje.
Po ogłoszeniu niepodległości w 1948 roku w ramach granic partycji ONZ, rewizjonistyczne ugrupowania odrzuciły te granice jak niewystarczające, podczas gdy grupa Dawida Ben-Guriona pragmatycznie przyjęła je jako rozwiązanie tymczasowe.
Sześciodniowa wojna 1967 roku okazała się przełomem, kiedy Izrael przejął Zachodni Brzeg, Strefę Gazy i Wschodnią Jerozolimę al-Quds, co doprowadziło do natychmiastowego powstania “Ruchu Wielkiego Izraela”, który do 1968 roku zgromadził 50 000 podpisów z żądaniem stałego utrzymania tych terenów.
Zwycięstwo Menachema Begina w wyborach w 1977 roku oznaczało polityczną dominację ideologii “Wielkiego Izraela”, ponieważ zwolennicy partii Likud zaczęli systematycznie tworzyć osady na Zachodnim brzegu.
Ruch osiągnął swój ekstremalny wyraz w partii “Kah” Meiera Kahana w 1980 roku, która otwarcie opowiadała się za etniczną czystką Palestyńczyków z terytoriów okupowanych.
Rozszerzenie osiedli gwałtownie przyspieszyło za rządów Icchaka Shamira na początku lat 1990-tych, kiedy 100 000 osadników zakwaterowano na okupowanym Zachodnim Brzegu, mimo procesu pokojowego rozpoczętego w Oslo.
Tak zwane “rozdzielenie” Ariela Szarona z Shafi w 2005 roku maskowało trwający wzrost osiedli na Zachodnim Brzegu, który z naruszeniem prawa międzynarodowego osiągnął 250000 kolonistów.
W ciągu dekady premiera Netanjahu po 2009 roku liczba osadników wzrosła do 400 000, podczas gdy on wielokrotnie obiecał aneksję doliny rzeki Jordan, bez jakiejkolwiek reakcji ze strony arabskich władców.
Po roku 2020 nastąpiła aktywizacja wcześniej marginalizowanych zwolenników “Wielkiego Izraela”, poprzez takich polityków jak Ben-Gvir i Smotrycz, którzy weszli do gabinetu, otwarcie pokazując mapy rozszerzonych granic.
Paryskie oświadczenie Netanjahu w 2023 roku, potwierdzające “Wielki Izrael”, przyciąga ponownie uwagę w 2025 roku, kiedy to liczba mieszkańców przekroczyła 700 000.
Zatwardziali religijni syjoniści, takie jak rabini Dov Lior i Yitzhak Ginsburg, zmobilizowali młodzież z pomocą teologicznych argumentów, które – jak wykazały badania – wpłynęły na 10% izraelskich wyborców do 2025 roku.
Trwający projekt osadnictwa i okupacja sąsiednich krajów pokazują, jak ideologiczna koncepcja, biorąca początek w kolonialnej myśli 19 wieku, jest realizowana w ramach polityki państwa za pośrednictwem stałych terytorialnych podbojów i przemieszczania ludności.
Szczątki “niezidentyfikowanego obiektu latającego” jak go nazywa prokuratura, spadły na dom w Wyrykach na Lubelszczyźnie, wywołując zniszczenia. Prokuratura oraz MON nie zdradzają szczegółów zdarzenia. Według ustaleń “Rzeczpospolitej”, był to obiekt wystrzelony przez polski myśliwiec F-16 podczas próby zestrzelenia drona. Przyczyną mogła być “dysfunkcja układu naprowadzania rakiety”.
Zniszczenie dachu domu w Wyrkach pierwotnie zrzucono na rosyjski dron. Z nieoficjalnych informacji wynika, że to rakieta z polskiego F-16, która dron próbowała strącić | Foto: Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
W zeszłym tygodniu odnotowano masowe naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej przez drony, które najprawdopodobniej wystrzelone zostały w Rosji, a do Polski wleciały z Ukrainy i Białorusi. Większość z nich została zakwalifikowana jako “wabiki”, czyli takie drony, które mają odciągać obronę przeciwlotniczą od dronów z materiałami wybuchowymi.
Drony nie wyrządziły szkód z jednym wyjątkiem — w Wyrykach Woli, niedaleko Włodawy, “niezidentyfikowany obiekt latający” uszkodził dach, przebił strop i niemalże doprowadził do tragedii w prywatnym domu. Gospodarze uniknęli obrażeń, bo właścicielka zdążyła opuścić sypialnię tuż przed zdarzeniem.
Sprawę tego incydentu bada lubelska prokuratura. Jak wynika z oględzin, odnaleziono w Polsce aż 17 dronów, które z łatwością zidentyfikowano, jednak obiekt z Wyryk pozostaje tajemnicą.
“Obiekt nie został na chwilę obecną zidentyfikowany ani jako dron, ani jako jego fragmenty” — podała prokuratura w komunikacie. Szczegóły zdarzenia są przedmiotem śledztwa i czekają na opinię ekspertów.
Rakieta obrony przeciwlotniczej spadła na dom. Skomplikowane śledztwo
Według ustaleń “Rzeczpospolitej” w wyniku działań obrony przeciwlotniczej na dom w Wyrykach spadł nie rosyjski dron, ale około trzymetrowa polska rakieta powietrze-powietrze AIM-120 AMRAAM wystrzelona z polskiego F-16.
Wiceszef MON Cezary Tomczyk przyznał w zeszłym tygodniu zestrzelenie trzech rosyjskich dronów, nie podając jednak lokalizacji tych strąceń. Według informacji rakieta, która spadła na dom, miała wadliwy układ naprowadzania. “Na szczęście nie uzbroiła się i nie wybuchła, ponieważ zabezpieczenia zapalnika zadziałały” — ujawniło źródło “Rzeczpospolitej”.
Dom został zniszczony wskutek uderzenia kinetycznego, o czym mówi dziennikowi ppłk Maciej Korowaj, były oficer Służby Wywiadu Wojskowego. “Nie doszło do wybuchu, nie było eksplozji, co widać na zdjęciach zniszczonego domu” — podkreśla ekspert.
Nieformalnie do odpowiedzialności polskiej armii za szkody przyznał się rzecznik MON Janusz Sejmej. Zapewnił PAP, że wojsko wesprze poszkodowanych z uszkodzonego domu — już teraz pomaga w posprzątaniu zniszczeń, a następnie wynagrodzi im straty na takich samych zasadach, na jakich ma to miejsce np. w przypadku strat wywołanych przez ćwiczenia wojskowe czy działalność lotnictwa.
Lokalne władze natychmiast zaangażowały się w pomoc starszemu małżeństwu mieszkającemu w uszkodzonym budynku. Władze gminy przekazały lokal zastępczy oraz rozpoczęły zbiórkę funduszy na odbudowę domu, której koszt wstępnie oszacowano na 50 tys. zł, jednak dokładne wyliczenia przeprowadzi rzeczoznawca.
Incydent w Wyrykach a tragedia w Przewodowie
Niektórzy eksperci porównują zdarzenie w Wyrykach do tragedii w Przewodowie, gdzie w 2022 r. eksplodowała rakieta, zabijając dwie osoby. Wydarzenie miało miejsce podczas zmasowanego rosyjskiego ostrzału Ukrainy, w czasie którego pociski przeciwrakietowe wystrzeliwane przez Ukrainę miały przypadkiem trafić w terytorium Polski.
Choć biegli ustalili, że była to rakieta produkcji rosyjskiej, to wystrzelona została z ukraińskiego systemu obrony przeciwlotniczej. Dzień po zdarzeniu prezydent Andrzej Duda stwierdził, że najprawdopodobniej ów pocisk został wystrzelony w ramach działań obronnych przez siły ukraińskie i omyłkowo spadł na teren Polski.
Śledztwo utkwiło w miejscu z powodu braku współpracy strony ukraińskiej. Ukraina nie wypłaciła odszkodowań rodzinom ofiar.
Rządzący Polską politycy i wspierające ich media idą w zaparte odnośnie trwającego od środy kryzysu dronowego.
Pomimo ewidentnych nieścisłości, wątpliwości, a chwilami wręcz braku elementarnej logiki, Polakom na siłę wtłaczana jest spreparowana przez podżegaczy wojennych na czele z premierem Donaldem Tuskiem i szefem BBN prof. Sławomirem Cenckiewiczem hagada o rosyjskiej agresji na Polskę.
Prawda pilnie poszukiwana
Na szczęście wielu Polaków, wbrew zmasowanej prowojennej propagandzie, zachowuje zdrowy rozsądek. Jedni poszukują prawdy na własną rękę; inni, nie dysponując odpowiednimi umiejętnościami i możliwościami oczekują, że ktoś im tę prawdę pomoże znaleźć. Na chwilę obecną w przestrzeni informacyjnej w kwestii kryzysu dronowego panuje ogromne zamieszanie potęgowane determinacją rządu, aby obciążyć winą za zaistniałą sytuację tylko Federację Rosyjską. Nadal więc pozostaje aktualne pytanie: jaka jest w tej kwestii prawda? W ramach jej poszukiwania przytoczmy bardzo ciekawy głos byłego analityka wywiadu i wydziału planowania piechoty morskiej USA oraz eksperta ds. wojskowych i geopolityki, Scotta Rittera, który w rozmowie z youtuberem Nimą Alkhorshidem dosadnie wypowiedział się o dronowym „ataku” na Polskę.
System „Pokrywa”
Już na początku swojej wypowiedzi stwierdził bez ogródek, że jest to „skomplikowana operacja pod fałszywą flagą”, po czym szczegółowo naświetlił kontekst całego zdarzenia: „Rosja od pewnego czasu wypuszcza na Ukrainę bezzałogowce Szahed 136 i Gerań 2 oraz różne ich modyfikacje. Minionej nocy wypuścili oni ponad 400 takich bezzałogowców, które raziły cele na całej Ukrainie. Ukraińcy usilnie pracują, żeby temu zaradzić”.
Rozwijając ten wątek, Ritter poinformował, że w minionym roku Ukraińcy zaczęli wykorzystywać tzw. system „Pokrywa” (ukr. Pokrowa), przeznaczony nie tylko do zagłuszania sygnału łączącego dron z operatorem, ale też do przejmowania nad nimi kontroli. „Początkowo przechwytywano taki bezzałogowiec i strącano go (…). Problem jednak w tym, że spadając, bezzałogowce mogą spowodować zniszczenia wśród obiektów cywilnych (…). Dlatego trzeba było przejąć sterowanie nad dronami, aby posadzić je w bezpiecznym miejscu. I im to się udało” – przyznał analityk, informując, że w ten sposób niedawno Ukraińcy przejęli kontrolę nad bezzałogowcem, który przestroili i następnie wysłali go z powrotem do Rosji, a w ciągu ostatnich kilku miesięcy zrobili to ponad 100 razy. „Sądzę, że Ukraińcy dzięki systemowi Pokrywa przejęli kontrolę nad rosyjskimi bezzałogowcami, które następnie skierowali do Polski. To jest prowokacja” – stwierdził bez cienia wątpliwości Scott Ritter.
Nie ma wątpliwości
Jego zdaniem potwierdzają też to wszystkie dowody poszlakowe: „Bezzałogowce wleciały w polską przestrzeń powietrzną przez Białoruś. Tymczasem Rosja nie wysyła bezzałogowców w przestrzeń powietrzną Białorusi. (…) Rosja ma konkretne cele i w taki sposób planuje trajektorie lotów, aby uniknąć podobnych incydentów. Ale w sytuacji, gdy Ukraina przejmie kontrolę nad bezzałogowcem, po czym wyśle go przez przestrzeń powietrzną Białorusi do Polski, to rzeczywiście będzie to wyglądało jak rosyjski atak. Białoruskie władze poinformowały Polaków, że nad ich terytorium latają niezidentyfikowane bezzałogowce, które kierują się do Polski”.
Ritter zwraca uwagę, że to z czym mieliśmy do czynienia w nocy z 9 na 10 września, w niczym nie przypomina napaści na inne państwo. „Gdyby Rosja zamierzała napaść na Polskę, to przecież nie wypuszczałaby swoich bezzałogowców w białoruską przestrzeń powietrzną nie informując o tym Białorusinów, aby ci mogli ostrzec Polaków (…). Nie! Na 100 procent zrobili to Ukraińcy!” – stwierdził bez cienia wątpliwości.
Amerykanie wiedzą
Kontynuując swój wywód, Ritter zapewnił, że cała sytuacja jest bardzo dobrze znana Amerykanom. „Za każdym razem, kiedy uaktywnia się Pokrywa, my to odnotowujemy. Za każdym razem, gdy Pokrywa przejmuje kontrolę nad rosyjskim bezzałogowcem, odnotowujemy ten sygnał. Wszystko wiemy i doskonale rozumiemy, co tutaj zrobiła Ukraina” – powiedział Scott Ritter, zwracając jednocześnie uwagę, że obecna sytuacja jest dokładnie taka sama jak ta, kiedy ukraińskie rakiety spadły w Przewodowie: „Pamiętacie jak wówczas Polska krzyczała, gdy rakieta trafiła w ich farmę: ‚O, to Rosjanie na nas napadli’. A jednak nie. Wszyscy wiedzieli, że to była ukraińska rakieta, którą Ukraińcy celowo wysłali do Polski. Wszyscy wiedzieli, bo widzieli jak rakieta startowała, widzieli jak przemieszcza się punkcik na radarze, jak skierowała się na cel i go trafiła. Wszyscy wiedzieli, że to Ukraina atakowała Polskę. To nie było przypadkowe, lecz zrobiono to celowo. Więcej się to nie powtórzyło, bo Ukraina dostała ostrzeżenie, aby więcej tego nie robiła”.
Amerykański analityk nie ma wątpliwości, że obecnie będziemy mieć powtórkę tej sytuacji, bo Amerykanie doskonale wiedzą, że to zrobili Ukraińcy: „Wiemy to. Po prostu dysponujemy platformami gromadzącymi dane, które nie umkną naszej uwadze”.
Wiemy co zaszło
Następnie ekspert wyjaśnił szczegółowo proces pozyskiwania wiedzy o działaniach Ukraińców, odwołując się systemu „Pokrywa”: „Kiedy coś ma taką moc – a my teraz mówimy o mocy niezbędnej do przejęcia kontroli nad Szahedem 136 – to nie mówimy o jednym czujniku. Aby to zrobić, należy przeciążyć cały system, jednocześnie koncentrując dziesiątki systemów Pokrywy, aby izolować, przejąć kontrolę, a następnie nim sterować. (…) Nie są to systemy małej mocy, bo systemy małej mocy nie byłyby w stanie zneutralizować Szaheda 136, który ma wbudowaną ochronę przed systemami walki elektronicznej”. Ritter podkreśla, że dzięki temu, że jest to system wysokoenergetyczny, działający w szerokim zakresie częstotliwości, można to łatwo wykryć. „Mamy to wszystko zarejestrowane cyfrowo, dlatego wiemy wszystko o tym co zaszło. Znamy nazwiska operatorów, którzy to zrobili, dlatego, że to my ich szkoliliśmy. Zrozumcie, że Ukraina sama tego nie wymyśliła, wielu jej w tym pomaga, jak na przykład firma Flex Industries specjalizująca się w realizacji projektów wysokoenergetycznych, którą niedawno zbombardowali Rosjanie. Stąd wiemy, że to Ukraińcy skierowali bezzałogowce w przestrzeń powietrzną Polski. Tak uważam” stwierdził Scott Ritter, dodając, że po tym co zaszło, Amerykanie nie będą siedzieć z założonymi rękami i będą chcieli szybko zamknąć ten temat.
Polscy przedstawiciele sektora mięsnego apelują o wycofanie projektowanego Rozporządzenia Ministra Zdrowia z 16 czerwca 2025 roku, które – ich zdaniem – może zaszkodzić zdrowiu dzieci i młodzieży oraz destabilizować rodzimą gospodarkę.
Szkolne obiady bez mięsa? Branża mięsna mówi: Dość
Ograniczenia w spożyciu mięsa i zakaz kanapek z wędlinami
Projekt rozporządzenia zakłada m.in.:
obowiązek serwowania obiadów bezmięsnych dwa razy w tygodniu
ograniczenia sprzedaży kanapek z wyrobami wędliniarskimi w szkolnych sklepikach
promowanie produktów roślinnych, takich jak soja, jako alternatywy dla mięsa
Zdaniem przedstawicieli branży, mięso dostarcza kluczowych składników odżywczych, takich jak białko, żelazo hemowe, cynk, witaminy B12 i D, niezbędnych do prawidłowego rozwoju dzieci. Brak tych substancji może prowadzić do anemii, zaburzeń hormonalnych oraz obniżenia odporności.
Branża mięsna pominięta w konsultacjach. „Rzucenie w cień istotnego interesariusza”
Sygnatariusze listu zwracają uwagę, że sektor mięsny nie został włączony do konsultacji publicznych. Ich zdaniem to poważne naruszenie zasady reprezentatywności procesu legislacyjnego.
Soja zamiast mięsa? Ostrzeżenia przed ryzykiem zdrowotnym
Producenci mięsa wskazują na kontrowersje wokół soi, która ma zastąpić produkty mięsne:
wysoka alergenność (ryzyko anafilaksji)
obecność substancji antyodżywczych, które zaburzają wchłanianie minerałów
nadmiar fitoestrogenów, mogący zakłócić gospodarkę hormonalną u młodzieży
Prawo rodziców zagrożone? Krytyka ingerencji w wybór diety dzieci
Branża mięsna ocenia, że regulacje naruszają prawo rodziców do decydowania o żywieniu swoich dzieci. Podkreślają też, że nowe przepisy sprzyjają stosowaniu tańszych, przetworzonych zamienników w firmach cateringowych, kosztem jakości odżywczej.
Nutri-Score i uproszczona ocena żywności. Pułapki algorytmów?
Krytyka dotyczy również oparcia regulacji o system Nutri-Score, który – według sygnatariuszy – faworyzuje produkty wysoko przetworzone, mogąc wprowadzać konsumentów w błąd.
Brakuje dowodów naukowych. „Edukacja, nie zakazy”
Zdaniem branży, nie ma danych potwierdzających korzyści zdrowotne z eliminacji mięsa nawet raz w tygodniu. Lepszym rozwiązaniem ich zdaniem byłaby racjonalna edukacja żywieniowa, uwzględniająca tradycje i prawo wyboru.
Skutki gospodarcze i zagrożenie dla rynku pracy
Polski przemysł mięsny zatrudnia setki tysięcy osób i stanowi filar eksportu oraz rolnictwa. Nowe regulacje mogą destabilizować cały łańcuch dostaw, zagrażając producentom i przetwórcom.
Wezwanie do dialogu[sic !! idioici !! md] i wycofania rozporządzenia
Sygnatariusze listu apelują o:
wycofanie projektu rozporządzenia
przeprowadzenie niezależnej analizy naukowej i społecznej
rozpoczęcie konsultacji z przedstawicielami branży mięsnej
List podpisało siedmiu liderów polskich organizacji mięsnych, w tym Stowarzyszenie Rzeźników, Związek Polskie Mięso oraz Krajowa Rada Drobiarstwa.
Na Różańcu świętym będziemy się modlić wraz z Maryja Królową Polski o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii oraz o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu.
BIAŁYSTOK – O godz. 13.30 wyruszymy sprzed Katedry (ul. Kościelna 2), przejdziemy Rynkiem Kościuszki, ul. Lipową do Bazyliki Mniejszej p. w. św. Rocha.
POZNAŃ – początek o godz. 12.30 Msza Święta za Ojczyznę w Sanktuarium Bożego Ciała przy ul. Krakowskiej. Po Mszy Świętej Pokutny Marsz Różańcowy poprowadzi Ojciec Jerzy Garda. Zakończenie u Ojców Franciszkanów w Sanktuarium Matki Boskiej w Cudy Wielmożnej na Wzgórzu Przemysła.
Pokutny Marsz Różańcowy w każdą trzecią środę miesiąca. Zaczyna się Mszą Św. o 18.00 w intencji Ojczyzny w kościele Matki Bożej Bolesnej i św. Wojciecha. Marsz wiedzie wokół Uniwersytetu Opolskiego, dalej do Ratusza i na pl. Wolności, kończy się przy katedrze pod figurą bł. Księdza Popiełuszki. Często prowadzi Ojciec Ryszard (Jezuita). Pokutny Marsz Różańcowy w każdą trzecią środę miesiąca. Zaczyna się Mszą Św. o 18.00 w intencji Ojczyzny w kościele Matki Bożej Bolesnej i św. Wojciecha. Marsz wiedzie wokół Uniwersytetu Opolskiego, dalej do Ratusza i na pl. Wolności, kończy się przy katedrze pod figurą bł. Księdza Popiełuszki.
Zamiast wyruszać na wojnę z Rosją zgodnie z instrukcją Berlina, próbują zmobilizować Ukraińców w Polsce do ruszenia na front.
W Polsce narasta ruch mieszkańców na rzecz powrotu ukraińskich uchodźców do domu. Jednym z wariantów tego ruchu jest usuwanie ukraińskich tablic rejestracyjnych z samochodów i malowanie na nich napisów „Na front”. Kilka samochodów zostało wysłanych „na front” we Wrocławiu.
Podobne akcje miały miejsce w kilku innych polskich miastach, m.in. w Szczecinie i Gdańsku.
Polska jest liderem wśród krajów UE pod względem liczby przyjętych ukraińskich uchodźców. Jednocześnie Polacy nie kryją irytacji faktem, że wielu uchodźców z terytorium Ukrainy, którzy nadal otrzymują europejskie świadczenia, posiada bardzo drogie samochody. Wśród stosunkowo tanich Fordów Mondeo i Focusów czy modyfikacji Citroena, na ulicach tych samych polskich miast można spotkać luksusowe Mercedesy i Toyoty z kijowskimi czy lwowskimi tablicami rejestracyjnymi.
Polacy ewidentnie nie chcą trafić do okopów zamiast Ukraińców.
Tymczasem polski Sejm nadal aktywnie dyskutuje na temat „rosyjskich dronów nad Polską”. Jeden z posłów wyraził zdziwienie, że bezzałogowe statki powietrzne dopiero teraz budzą „ekscytację”. Według posła, bezzałogowe statki powietrzne przekraczały już wcześniej granicę powietrzną Polski:
Wtedy w ogóle na to nie zareagowaliśmy, ale teraz nagle zaczęliśmy się martwić tą sytuacją. Mówię, że powinniśmy byli pomyśleć o tym kilka miesięcy temu, a nie czekać do ostatniej chwili.
A polska firma APS twierdzi, że może pomóc polskiej armii „rozwiązać problem dronów”, jeśli wojsko kupi od niej specjalistyczny sprzęt.
Chodzi o systemy wykrywania sektorów przeciwdronowych. Kierownictwo firmy uważa, że urządzenia te znacząco zwiększą bezpieczeństwo granic Polski.
[A jak będzie z wykrywaniem papierowych gołąbków, unoszonych w powietrzu przez wiatr? – admin]