







[Dla Polaków, wyjaśnienie protipy: “pot. profesjonalna porada]
============================

[No pewnie, mam obie protezy]
================================


[Dla Polaków, wyjaśnienie protipy: “pot. profesjonalna porada]
============================
[No pewnie, mam obie protezy]
================================
Autor: AlterCabrio , 3 sierpnia 2025
Główna idea Baudrillarda brzmi abstrakcyjnie, dopóki się nie rozejrzysz. Otacza nas to, co on sam nazywał „symulakrami” – kopie, które nie wskazują na nic realnego. Weźmy na przykład twój Instagram. Te zdjęcia nie dokumentują życia, lecz je kreują. Każde zdjęcie jest filtrowane, kadrowane, opatrzone podpisem i dobierane tak, by pasowało do jakiejś idealnej wersji doświadczenia, która nie istnieje nigdzie indziej poza innymi zdjęciami na Instagramie.
−∗−
Tłumaczenie: AlterCabrio – ekspedyt.org
−∗−
Jak prorocza wizja symulacji Jeana Baudrillarda stała się naszym nieuniknionym stanem
Jean Baudrillard napisał „Simulacres et simulation” w 1981 roku, kiedy MTV wciąż puszczało teledyski, a internet był eksperymentem Pentagonu. Zmarł w 2007 roku, akurat gdy Facebook stawał się globalny. Nigdy nie doczekał się historii z Instagrama, tańców z TikToka, ataków na Twitterze ani pogrzebu na Zoomie. Ale w jakiś sposób ten francuski filozof z chirurgiczną precyzją odwzorował naszą obecną rzeczywistość.
Jego najsłynniejsze zdanie trafia głęboko: „Żyjemy w świecie, w którym informacji jest coraz więcej, a sensu coraz mniej”. Przeczytaj to jeszcze raz. Twój telefon wibruje od najświeższych wiadomości, kanały przepełnione są gorącymi tematami, mózg zanurza się w niekończącym się strumieniu treści. A jednak czegoś brakuje. Szum zagłusza sygnał. Fakty piętrzą się jak śmieci, ale mądrość? Zrozumienie? To wydaje się coraz rzadsze.
Baudrillard przewidział to już dekady temu. Nie chodzi o technologię, ale o stan rzeczy – świat, w którym kopie zastąpiły oryginały, a symulacje wydają się bardziej realne niż sama rzeczywistość.
Główna idea Baudrillarda brzmi abstrakcyjnie, dopóki się nie rozejrzysz. Otacza nas to, co on sam nazywał „symulakrami” – kopie, które nie wskazują na nic realnego. Weźmy na przykład twój Instagram. Te zdjęcia nie dokumentują życia, lecz je kreują. Każde zdjęcie jest filtrowane, kadrowane, opatrzone podpisem i dobierane tak, by pasowało do jakiejś idealnej wersji doświadczenia, która nie istnieje nigdzie indziej poza innymi zdjęciami na Instagramie.
Średniowieczny obraz króla wskazywał na prawdziwego monarchę. Dzisiejsza emoji z koroną wskazuje na… co? Na ideę królewskości zaczerpniętą z filmów Disneya, które same w sobie nawiązują do starszych produkcji Disneya, w nieskończonej sali luster.
Proces ten przebiega etapami. Najpierw reprezentacje wyraźnie kopiują coś rzeczywistego. Następnie zaczynają zniekształcać oryginał, niczym propaganda czy reklama. Następnie ukrywają fakt, że oryginału już nie ma. Wreszcie, w tym, co Baudrillard nazwał czwartym rzędem symulakrów, kopia staje się rzeczywistością. Mapa zastępuje terytorium. Menu staje się ważniejsze niż posiłek.
Baudrillard opowiedział historię o plemieniu Ifugao, która doskonale oddaje naszą trudną sytuację. Kiedy antropolodzy przybyli, aby zbadać ich „autentyczną” kulturę, wydarzyło się coś dziwnego. Członkowie plemienia, świadomi, że są obserwowani, zaczęli bardziej dopracować swoje tradycje. Częściej nosili tradycyjne stroje, czynili swoje rytuały bardziej spektakularnymi, odgrywali wyidealizowane wersje samych siebie przed naukowcami.
Opublikowane badania zyskały globalny rozgłos. Z czasem nowe pokolenia Ifugao zaczęły sięgać po te akademickie teksty, aby zrozumieć własną kulturę. Przedstawienie przerosło oryginał. Spektakl stał się rzeczywistością.
Brzmi znajomo? Robimy to teraz nieustannie. Żyjemy tak, jakby nas fotografowano, bo tak właśnie jest. Występujemy w mediach społecznościowych, aż w końcu stajemy się sobą. Sprawdzamy profile innych osób, żeby zrozumieć, jak być autentycznym. Kopia nadpisuje oryginał, aż nie ma już żadnej różnicy.
Wejdź do dowolnego hipermarketu, a zobaczysz, jak teoria Baudrillarda staje się rzeczywistością. Wszystko wygląda idealnie – aż za idealnie. Jabłka lśnią, jakby zostały nawoskowane (i tak jest). Warzywa bardziej przypominają ideę warzyw niż cokolwiek, co można znaleźć w naturze. Dział z warzywami i owocami przypomina plan zdjęciowy działu z warzywami i owocami.
Ale jest pewien haczyk: tak właśnie wolimy. Idziemy na targ, a pomidory wyglądają dziwnie – zdeformowane, różnej wielkości, czasem nadgryzione przez robaki. Tak właśnie wyglądają prawdziwe pomidory. Ale symulacja nauczyła nas oczekiwać perfekcji. Podróbka stała się naszym standardem w rzeczywistości.
Świat Disneya działa na tej samej zasadzie, ale Baudrillard twierdził, że jest on w rzeczywistości bardziej uczciwy niż świat zewnętrzny. Przynajmniej sam Disney przyznaje, że jest fałszywy. Reszta świata udaje autentyczność, będąc tak samo skonstruowana, tak samo sztuczna, tak samo zagrana.
Poproś kogoś, żeby narysował księżniczkę, a narysuje wersję Disneya. Ten obraz w ich głowie – to ich definicja rzeczywistości. Symulacja przejęła kontrolę, gdy byli dziećmi i nigdy jej nie opuściła.
Polityka to chyba obszar, w którym spostrzeżenia Baudrillarda uderzają najmocniej. We współczesnych kampaniach nie chodzi o rządzenie, lecz o zarządzanie marką. Politycy nie uprawiają polityki, lecz dzierżą stanowiska. Wyborcy nie wybierają przedstawicieli, lecz atraktory stylu życia.
Cały system opiera się na tym, co moglibyśmy nazwać „technokratycznymi symulakrami”. Eksperci generują raporty na temat problemów, które występują głównie w innych raportach. Think tanki publikują białe księgi, które odwołują się do innych białych ksiąg. Świat polityki staje się zamkniętą pętlą symulacji, coraz bardziej oderwaną od rzeczywistości, którą rzekomo się zajmuje.
Rozważmy „politykę opartą na dowodach” – brzmi racjonalnie, prawda? Tyle że zazwyczaj oznacza to wybieranie badań, które potwierdzają to, w co już wierzyłeś. Symulacja obiektywizmu naukowego staje się ważniejsza niż rzeczywista rzetelność. Sprzeciwy są odrzucane nie poprzez argumentację, ale poprzez odwoływanie się do pozorowanego konsensusu: „eksperci się zgadzają”, koniec dyskusji.
Lewica ma swoje własne problemy z symulacją. Znaczna część współczesnej polityki progresywnej składa się z akademickich teorii o ucisku, które są hurtowo importowane do dyskursu aktywistów. Rewolucja staje się marką stylu życia, uzupełnioną o gadżety i estetykę Instagrama. Kategorie tożsamości, które kiedyś opisywały realia życia, stają się swobodnie unoszącymi się symbolami, które można przypisywać sobie i praktykować niezależnie od rzeczywistych doświadczeń.
Prawica doskonale to odzwierciedla. Tradycyjny konserwatyzm przeradza się w nostalgiczną estetykę i internetową wojnę kulturową, zamiast cierpliwej pracy nad budowaniem trwałych instytucji. Obie strony generują ogromne ilości treści o swoich wrogach, jednocześnie nie potrafiąc rządzić, gdy tylko mają ku temu okazję.
Geniusz tego systemu polega na tym, że przekuwa prawdziwą frustrację w fałszywe konflikty. Obywatele stają się konsumentami politycznej rozrywki, wybierając preferowany rodzaj oburzenia, pozostając jednocześnie bezsilni wobec jakichkolwiek fundamentalnych zmian. Teatr polityki zastępuje prawdziwą demokrację.
Widać to po tym, ile energii mentalnej pochłania bycie na bieżąco z wydarzeniami politycznymi, kontrowersjami kulturowymi i debatami w mediach społecznościowych. Symulacja bycia „poinformowanym” staje się pracą na pełen etat. Ludzie potrafią wymienić nazwiska wszystkich sędziów Sądu Najwyższego, ale nie znają swoich sąsiadów. Posiadają żarliwe poglądy na wydarzenia, na które nie mają wpływu, ignorując jednocześnie problemy, które mogliby faktycznie rozwiązać.
Oto, czego Baudrillard nie mógł w pełni przewidzieć: jak symulacja przejmie kontrolę nad chemią naszego mózgu. Szlaki dopaminowe, które wyewoluowały, by nagradzać zachowania związane z przetrwaniem – zdobywanie pożywienia, tworzenie więzi, realizowanie zadań – są teraz aktywowane przez całkowicie sztuczne doświadczenia.
Polubienia na Instagramie są odbierane jako społeczna aprobata, ale sprawiają, że jesteś bardziej samotny. Aplikacje randkowe obiecują więź, jednocześnie zmieniając relacje w zakupy. Monitory aktywności fizycznej wprowadzają elementy gryfikacji w kwestii zdrowia, aż wynik będzie ważniejszy niż dobre samopoczucie. Wszystko zostaje zoptymalizowane, zmierzone i przekształcone w treść.
Wolimy symulację, ponieważ często jest lepsza od rzeczywistości – bardziej spójna, bardziej dramatyczna, łatwiejsza w zarządzaniu. Zdjęcie z McDonalda obiecuje doświadczenie, którego prawdziwy burger nie jest w stanie zapewnić, ale wciąż wierzymy w tę obietnicę, ponieważ rzeczywistość jest chaotyczna i rozczarowująca.
To wykracza poza uwarunkowania kulturowe. Nasze mózgi dosłownie nie potrafią odróżnić nagród symulowanych od prawdziwych. Staliśmy się neurologicznie uzależnieni od fałszywych doświadczeń, które wydają się autentyczne, a jednocześnie są ewidentnie sztuczne.
Problem z analizą symulacji polega na tym, że trzeba do tego użyć narzędzi symulacyjnych. Sam Baudrillard tkwił w tym paradoksie – krytykował system z wnętrza systemu, używając akademickiego języka do opisania śmierci autentycznego doświadczenia.
Jeśli jesteśmy całkowicie zanurzeni w symulacji, to gdzie możemy ją krytykować? Boski punkt widzenia, którego zdaje się wymagać krytyka, sam w sobie może być symulacją – kolejną akademicką fantazją niemającą żadnego oparcia w rzeczywistości.
Technologia cyfrowa przyspieszyła wszystko, co zidentyfikował Baudrillard. Rzeczywistość wirtualna obiecuje dopełnić ten proces, tworząc środowiska „rzeczywistości mieszanej”, w których pytanie o to, co jest rzeczywiste, staje się nie tylko nierozwiązywalne, ale i nieistotne. Metawersum, niezależnie od formy, reprezentuje logiczny punkt końcowy: czystą symulację, w której rzeczywistość staje się osobliwym konceptem z przeszłości.
Pomimo całościowego charakteru swojej analizy, Baudrillard pozostawił pewną przestrzeń nadziei. Pisał o „kieszeniach rzeczywistości” – momentach, w których autentyczne doświadczenie przebija się przez symulację. Nie poprzez odrzucenie technologii czy wycofanie się do wyimaginowanego stanu przednowoczesnego, ale poprzez zwrócenie uwagi na to, co wykracza poza reprezentację.
Szczery uśmiech nieznajomego, nieprezentowany na potrzeby mediów społecznościowych. Sztuka stworzona dla samej siebie, a nie dla lajków i udostępnień. Bezpośredni kontakt z naturalnymi procesami, które opierają się symulacji – pogodą, porami roku, narodzinami, śmiercią, podstawowymi faktami ucieleśnionej egzystencji.
Ale nawet ta recepta wymaga sceptycyzmu. Sama idea „autentycznej natury” może być romantyczną symulacją. Nie ma czystego świata zewnętrznego w systemie, nie ma nietkniętej sfery, w której czeka prawdziwe doświadczenie.
Możliwe jest raczej świadome uczestnictwo w symulacji. Świadomość bycia w grze, mimo że w nią grasz. Korzystanie z mediów społecznościowych bez bycia przez nie wykorzystywanym. Angażowanie się w politykę bez wciągania się w polityczny teatr.
Wymaga to tego, co moglibyśmy nazwać „umiejętnością symulacji” – umiejętności rozpoznawania, jak sztuczne środowiska na nas oddziałują i opierania się ich najbardziej manipulacyjnym aspektom. Nie całkowitego wycofania, ale świadomego zaangażowania.
Najbardziej radykalny krok może być prosty: zwolnij. Przestań mieć opinie na każdy temat. Skup się na bezpośrednich, namacalnych realiach, a nie abstrakcyjnych przyczynach. Wybierz lokalną społeczność zamiast odległej solidarności, praktyczne umiejętności zamiast teoretycznego wyrafinowania, lokalne problemy zamiast globalnych narracji.
Prawdziwy opór wobec hiperrzeczywistości wymaga akceptacji intelektualnej pokory, którą współczesna kultura uznaje za niemal nie do zniesienia. Oznacza to przyznanie, że większość problemów, na które zwracamy uwagę, jest poza naszą kontrolą, a problemy, które moglibyśmy rozwiązać, pozostają niezauważone, ponieważ brakuje im teoretycznego blasku.
To wskazuje na inny rodzaj zaangażowania obywatelskiego. Nie spektakularny teatr polityki krajowej, ale to, co Hannah Arendt nazwała „przestrzenią pozorów” – miejsca, w których prawdziwi obywatele gromadzą się, by omawiać wspólne sprawy. Spotkania w ratuszu zamiast wątków na X. Lokalna praca wolontariacka zamiast rozsyłania petycji.
Hiperrealistyczny krajobraz polityczny oferuje doświadczenia symulacyjne, które wydają się bardziej znaczące niż realne uczestnictwo obywatelskie, ponieważ zapewniają natychmiastową nagrodę w postaci dopaminy, bez konieczności wykonywania mało efektownej pracy, jaką jest prawdziwa demokracja. Tweet ma większy wpływ niż spotkanie społeczności. Dyskusja online wydaje się ważniejsza niż posprzątanie okolicy.
Przełamanie tego schematu wymaga „demokratycznego ascetyzmu” – wyboru zaangażowania się w rzeczywistość polityczną w ludzkiej skali, nawet gdy narracje medialne pociągają nas ku większym, bardziej abstrakcyjnym problemom. Oznacza to bycie mniej zorientowanym w odległych kontrowersjach, a bardziej zaangażowanym w bieżące realia.
Nie możemy powrócić do pierwotnej rzeczywistości, która prawdopodobnie i tak nigdy nie istniała. Pytanie nie brzmi, czy możemy uciec od symulacji, ale czy możemy w niej żyć bardziej świadomie.
Hiperrzeczywistość to nasz stan. Nie musi być naszym przeznaczeniem, ale tylko wtedy, gdy rozwiniemy w sobie dyscyplinę, by odróżniać to, co wymaga naszej uwagi, od tego, co jedynie o nią konkuruje. Tylko wtedy, gdy potrafimy oprzeć się nieustannej presji, by mieć coś na czasie, by być na bieżąco, by urzeczywistniać swoją tożsamość poprzez konsumpcję i dzielenie się.
Najbardziej wywrotowa rzecz, jaką możesz zrobić w świecie niekończącej się symulacji, może być najprostsza: zwróć uwagę na to, co naprawdę jest przed tobą. Nie na to, co reprezentuje coś innego, nie na to, co oznacza coś większego, tylko na to, co tam jest. Na teksturę twojej filiżanki do kawy. Na wyraz twarzy twojego przyjaciela. Na to, jak światło przesuwa się po ścianie.
Wielkim odkryciem Baudrillarda nie było to, że symulacja jest zła – lecz to, że jest totalna. Żyjemy w niej całkowicie. Ale totalność to nie to samo, co totalitaryzm. Nadal istnieją wybory do podjęcia, skupienie się na bezpośredniości, sposoby bycia, które wydają się mniej lub bardziej autentyczne, nawet w hiperrzeczywistości.
Wyzwaniem jest zachowanie człowieczeństwa w maszynie. Zachowanie zdolności do zachwytu, więzi i sensu, przy jednoczesnym uznaniu ich coraz bardziej zapośredniczonego charakteru. Wymaga to odwagi – nie dramatycznej odwagi bohaterów, ale cichej odwagi ludzi, którzy decydują się być obecni w świecie, który czerpie zyski z ich rozproszonej uwagi.
Może to wystarczy. W krajobrazie nieskończonej symulacji obecność staje się czynem rewolucyjnym.
__________________
2.08.2025 https://nczas.info/2025/08/02/nie-podoba-ci-sie-ukrainski-w-polskich-szkolach-jestes-ruska-onuca-warzecha-ukrainski-to-fanaberia-jezyk-czesci-ukraincow/
Publicysta Stefan Sękowski zarzucił Jackowi Wilkowi „ruskoonucyzm”, który skrytykował uczenie języka ukraińskiego w polskich szkołach. Odpowiedział mu Łukasz Warzecha wyjaśniając przy okazji kwestię języka ukraińskiego, który nie jest powszechny nawet wśród Ukraińców.
Jacek Wilk napisał, że „Ukraina brutalnie wyrugowała wszystkie języki mniejszości (jako drugie języki) ze swoich szkół”.
„(co było zresztą jednym z powodów secesji Krymu). Slava Kokainu! Hjeroinu slava!” – napisał, parodiując zbrodnicze pozdrowienie ukraińskich nazistów.
Wpis nie spodobał się Stefanowi Sękowskiemu.
„Odejście Brauna z Konfederacji nie oznacza, że nie ma w niej onuc. Wilk jest jedną z nich (powtarza putinowskie porównania Ukraińców z narkomanami). W szkołach prócz angielskiego dzieci uczą się niemieckiego, francuskiego, hiszpańskiego czy rosyjskiego. Ukraiński gorszy nie jest” – skomentował.
Do tej błędnej opinii odniósł się Łukasz Warzecha.
„Poza tym, że pan Wilk nie jest w Konfederacji, tylko u pana Brauna – nie masz racji. Każdy w wymienionych przez Ciebie języków ma walor uniwersalny. W każdym z nich ludzie mówię w wielu krajach (niemiecki – Niemcy, Austria, Szwajcaria, częściowo Luksemburg; francuski – Francja, Szwajcaria, Belgia; hiszpański – większość Ameryki Płd. poza Brazylią; rosyjski – praktycznie wszystkie kraje postsowieckie, w tym Ukraina)” – odpowiedział Warzecha.
„Ukraiński to fanaberia, język części jedynie Ukraińców. Jeśli ktoś ma chęć, niech uczy się prywatnie, bo może na przykład prowadzi interesy na Ukrainie (choć bez trudu dogada się tam po rosyjsku), ale nie ma żadnego powodu, dla którego naukę tego języka miałoby sponsorować i wprowadzać polskie państwo w polskich szkołach” – stwierdził publicysta.
„Powinienem jeszcze dodać w przypadku francuskiego dużą liczbę krajów afrykańskich, byłych francuskich kolonii” – dodał.
wawel , 8 października 2023
===============================
symulakry – kopie, odwzorowania, repliki, wtórniki, imitujące, kopiujące, upodabniające się do rzeczy, które albo od początku nie miały oryginału, albo już ów pierwotny oryginał zupełnie zatraciły.
=============================
Golem (hebr. גולם lub גלם; jid. גולם gojlem) – sztuczny człowiek utworzony z gliny, ale pozbawiony duszy rozumiejącej i zdolności mowy. Golema miał stworzyć rabin, kabalista i alchemik ożywiając go przez włożenie w jego usta karteczki z napisem “prawda” (hebr. emet ), gdy pierwsza litera była zamazana napisane słowo znaczyło “śmierć” (hebr. met ).
Czy jest tu analogia z karteczkami wrzucanymi przez nas co parę lat do urn?
MOTTO
1. “Spektakl to zatarcie granicy między „ja” a światem, zatarcie granicy między prawdą a fałszem. Nie istniejemy jako jednostka, istniejemy jako zbiór jednostek. Prawda i fałsz są zależne od okoliczności i nie można już ich rozróżnić, spektakl wykorzystuje je dla własnych potrzeb.” [S.Makabe]
2. “Obecne państwo w przybliżeniu wygląda jak prawdziwe, realizuje się jednak w… hiperrzeczywistości za pomocą całego konglomeratu interaktywnych podobizn imitujących nieistniejące oryginały. Mimo iż samo państwo jest nierealną projekcją, zwykłym symulakrum 1), to ci, którzy je zaplanowali oraz ci, którzy wyświetlają i odgrywają czerpią z tego seansu zupełnie realne profity.”
PRZYPIS DO MOTTA
1) SYMULAKRY – “kopie, odwzorowania, repliki, wtórniki, imitujące, kopiujące, upodabniające się do rzeczy, które albo od początku nie miały oryginału, albo już ów pierwotny oryginał zupełnie zatraciły. Symulakry mogą tworzyć własną rzeczywistość. Symulakry wywołują autentyczne symptomy przynależne zjawiskom rzeczywistym, wchodzą z nami w rzeczywistą interakcję. Źródłem symulakrów jest symulacja – imitacja istnienia czy działania rzeczywistego bytu lub procesu, bądź systemu w czasie, jako „sposób generowania – za pomocą modeli – rzeczywistości pozbawionej źródła i realności: hiperrzeczywistości”
===============================================
Większa część polskiego społeczeństwa nie jest w stanie wyobrazić sobie, że w Polsce nie ma władzy i nie ma opozycji. Jest symulakrum władzy i symulakrum opozycji. Dodatkowo mamy nawet symulakrum 3-ej siły (Trzecia Droga i podobne mikrogolemy).
TRAGEDIA JEST TYM POTĘŻNIEJSZA, ŻE CZĘŚĆ SPOŁECZEŃSTWA NIE JEST W STANIE NAWET WYOBRAZIĆ SOBIE PRAWDZIWEJ WŁADZY I PRAWDZIWEJ OPOZYCJI.
Stopniowo traci nawet poczucie jak miałaby one wyglądać. Obydwie podobizny (władza i opozycja) wyglądają jak oryginał, wyglądają jak żywe, wykonują ruchy podobne do ruchów żywego organizmu i na przeróżne sposoby dbają o to, by społeczeństwo zamiast społeczeństwem wolnym i świadomym stało się podobizną, hologramem wolnego społeczeństwa. Drugą funkcją oprócz imitowania oryginału jest pilnowanie przez obie strony, by oryginał nie powstał (“podobizny pod specjalnym nadzorem”) a zwłaszcza, by nie zrodziła się świadomość braku oryginałów, co jest zapewnione przez a) kontrolę i moderację kanałów przekazu oficjalnego b) represje wobec kanałów przekazu independentialnego c) represję i dyfamację wobec ruchów, z których może wyjść impuls, wezwanie i edukacja do wyjścia z hiperrzeczywistości symulakrum.
Społeczeństwo żyjące wewnątrz hologramu, żyjące życiem hologramu i wyświetlanej przed nim emokratycznej projekcji samo staje się… hologramem i interaktywnym matriksem. Traci realność, gubi swój status ontyczny.
Polskie państwo nie ma władzy w członkach, w swoich segmentach, częściach składowych. Symuluje władzę, nadal jest teoretyczne.
Ma kłopoty z wszystkimi, z Kozłowską, Glapińskim, Mosbacher, Kościołem Spaghetti, LGBT, usunięciem skutków złodziejskiej reprywatyzacji, mafią wizową, ministrem rolnictwa Ukrainy, sędziami, UE, Żydami, Leociakiem, Grossem, Engelking, Trzaskowskim, Gronkiewicz-Waltz, Bodnarem, Zełenskim a nawet ze… swoim własnym prezydentem (weta A.Dudy), z nadzorem finansowym, z własnym szefem NIK, z ministerstwem zdrowia i oplatającą go koterią etc. etc.
Efektem jest ruch analogiczny do ruchu “much prywaty” w upalny, letni dzień nad połciem słoniny budżetowej, natomiast bezruch, paraliż w wymiarze funkcji istotnych. A w skali państwa bezruch to upadek, inercja to degradacja.
Wśród wielu niezależnych publicystów pojawiają się od pewnego czasu kierowane do Polaków wezwania do przebudzenia się. Kto więc śpi? Elity czy masy? A może nie tak trzeba pytać? Może śpi… cały SYSTEM REPREZENTACJI SPOŁECZNEJ? Może nie istnieje, lub jest tragicznie ułomny system przekładania woli narodu na działania jego reprezentantów? Może to nie są faktyczni reprezentanci? Ba, może grupy zajmujące miejsce elit w godzinach nadliczbowych zajmują się usypianiem… woli narodu? TWORZENIEM JEGO PODOBIZNY, TWORZENIEM SYMULAKRUM WOLI NARODU, A TYM SAMYM TWORZENIEM SYMULAKRUM SIŁY PAŃSTWA. Zobaczmy o co należałoby pytać w tej nierealnej realności polskiej pseudo-demokracji. Najpierw spójrzmy na członki tego Golema, jakim stała się władza w Polsce, a co za tym idzie – także sama Polska, zajmijmy się partiami i systemem partyjnym, czyli podstawowym narzędziem władzy mającym być realizatorem woli narodu.
Rolę reprezentantów narodu odgrywają dwa typy partii.
Interaktywny model systemu partyjnego przypomina oryginał i ukrywa fakt, że… nie ma oryginału
Mamy więc w obsadzie tego polskiego hologramu dwa typy partii:
1. Partie “Wolnościowe” (oparte programowo na małości ludzkiej – do polityki idzie się dla pieniędzy (ew. prestiżu, stanowiska, kariery, sławy etc., w przybliżeniu od wieków ujmują to wykazy w typie 7 grzechów głównych). Te partie manipulują na celach, albo pożyczają cele od partii Moralizatorskich (tuskowa “miłość”, Kwaśniewskiego “przyszłość”, Trzaskowskiego “jedność”). Panuje tu zasada anty-kompetencji, lub kompetencji stosowanej niewłaściwie. “Wolnościowe” partie są pochodną statystycznej krzywej stopnia ignorancji w danej populacji (por. “Ludzi inteligentnych jest w społeczeństwie jakieś 5 czy 6 procent. Moją kampanię robię więc dla idiotów”, Georges Freche, przewodniczący regionu Langwedocja-Roussillon, Francja).
Partie “Wolnościowe” dostosowują się do mierności ludzi, lenistwa i pazerności. Posługują się ich skłonnością do samowoli (LGBT, antyklerykalizm etc.), skłonnością do omijania prawa i skłonnością do snobizmu (postęp, nowoczesność, “europejskość” etc.). W teatrzyku udawania bycia elitami obstawiają gorszą, “ludzką stronę” elektoratu – jest to b.skuteczne, gdyż skłonności do wysiłku są zawsze niedominujące w dominującej części społeczeństwa. Jest to postępująca (progresywna) lakierowana korozja nawy państwowej.
2. Partie Moralizujące. Partie Moralizujące odwołują się do zdrowej części społeczeństwa, lecz ją obezwładniają zatruwając wszechogarniającą inercją systemu podobizn (systemu hiperrzeczywistości), którego są częścią. Posługują się naiwnością, łatwowiernością i moralnością zwykłych ludzi. Cynicznie posługują się także niezdrową skłonnością mas do emocji analogicznych do ekstaz stadionów piłkarskich i sztucznym wzniecaniem tych emocji konfrontacyjnych, od których już blisko do nienawiści. Partie Moralizujące już często w nazwie podkreślają swoje dobre chęci (prawo i sprawiedliwość, ruch odbudowy Polski). Dlaczego to robią, skoro to trudniejsza droga niż droga partii “Wolnościowych”, czyli partii robionych przez cwaniaków dla naiwnych i idiotów? Często rolę tu grają: psychologia założyciela partii, jego ambicje, jego wysoka samoocena, przekonanie o misji, tradycje rodzinne oraz autentyczna chęć zrobienia czegoś dobrego dla ojczyzny ale także rachuby, iż właśnie ta, uczciwa i zdrowa część elektoratu jest bezpańska, jest do zagospodarowania, jest do wzięcia na zamierzonej drodze kariery politycznej. Elektorat staje się tu wehikułem kariery jednostek niezdolnych do zrobienia innej kariery niż polityczna.
Typowych dla partii Moralizujących jest kilka typów postaci partyjnych: usprawiedliwiacz niemocy, ogłaszacz sukcesu, siewca optymizmu, młot na krytyków partii (np. Sasin), szara eminencja (np. R.Czarnecki), baron (np. Glapiński, Sobolewski i jego żona, baronowa) marszałek polny (np. Kamiński, Ziobro), skryty proficjent działający pod przykryciem mitu o jego kryształowości (Morawiecki, Banaś, Szumowski etc.), kryptorabin nadzorczy (np. Rau, Morawiecki, Rostowski, Kościński), mesjanistyczny dowódca ogłaszający kształt, zapach i termin dowozu marchewki i kija oraz ogłaszający kogo gonimy (doganiamy, przeganiamy etc.) lub kogo potępiamy warcząc: “Warra od!” (J. Kaczyński).
Taki sam wykaz podstawowych psychologicznych, interaktywnych typów funkcyjnych można, oczywiście, utworzyć dla partii “Wolnościowych”. Stworzenie takiej listy pozostawiam czytelnikom w ramach ćwiczeń z czarnego humoru ;).
Dlaczego najczęściej (prawie zawsze) partiom Moralizującym i mającym częściowo słuszny program i cele (jak to w dezinformacji bywa element “prawdy” musi być obecny jako zanęta) nie udaje się prawie niczego zrealizować z tych deklaracji?
1. bo nie mają kompetentnych ludzi
2. bo trochę kompetentnych ludzi jest, ale a) są tłumieni w działaniu przez niekompetentnych albo przez symulantów b) ci kompetentni nie mają wymaganych cech charakteru do wprowadzenia swoich kompetencji w życie c) bo istnieje odpowiednik zmowy cenowej – obie partie milcząco, kunktatorsko i tchórzowsko umawiają się, że są granice “reform” i oporu wobec internacjonalnych mafii (farmaceutycznych, klimatycznych, militarystycznych, zrównoważonorozwojowych, obyczajowych etc.), czyli że jabłka są przegniłe w środku, ale klient ma płacić wysoką cenę i nie wiedzieć o tym. Duże znaczenie w takiej niepisanej zmowie bezkarności ma obecność w obu partiach pewnej zbliżonej liczby osób “zahakowanych”, w związku z czym obie partie trzymają się za haki, co je łączy w uprawianiu symulacji “oczyszczania państwa”.
Dychotomiczna zasada kreująca partie jest tu, oczywiście, patologiczna, ale napędza ona samą energetykę funkcjonowania hologramu polityki III RP. Zamiast dwóch opcji polityczno-ekonomicznych ugruntowanych w interesie narodowym mamy tu jako podstawę dwie pospolite cechy ludzkiej osobowości: skłonność do samowoli i skłonność do pustego moralizatorstwa. Efekt: bezhołowie, inercja panująca w państwie otwierająca szeroką drogę obcym (mającym pozapaństwowe interesy) i zdeprawowanym. Wszystko wygląda normalnie a nic nie jest normalne, nie funkcjonuje normalnie i sensowne sprawy nie posuwają się do przodu, lecz stoją w miejscu lub podupadają (przykład: sądy, szkolnictwo, katastrofalna polityka zagraniczna, obrona przed niszczeniem zasad moralności społecznej przez dywersję LGBT etc.). Jest to symptom władzy Golema i opanowania sfery idei przez symulakry, hologramy i inne twory matriksoidalne.
Przejdźmy do kwestii kompetencji w partiach “Wolnościowych”. Rządzą tą sferą następujące prawa:
W partiach Moralizujących wygląda to inaczej:
Czy partie niesłuszne i słuszne premiują i poszukują raczej odmiennych kompetencji osobowościowych, czy – paradoksalnie – bardzo podobne charaktery są i tu i tu w cenie?
Po dłuższej refleksji otrzymujemy zaskakującą odpowiedź, że poszukiwane cechy osobowościowe są bardzo podobne (sofistyka, retoryka, hipokryzja, instrumentalne posługiwanie się sferą aksjologii, posłuszeństwo hierarchiczne, stadność). Pojawia się pytanie, skoro aż takie podobieństwo charakterów skąd aż takie różnice obydwu typów partii?
Łatwość migracji członków partii do partii przeciwnych także popiera tezę o charakterologicznym podobieństwie członków obu typów partii (kiedyś był w UW, UD, PO dziś odnajduje się bez problemu w wierchuszce PIS-u). Niesłuszni (w poprzednim wcieleniu członkowie partii niesłusznych (UD, UW, PO) lub startujący z ich list, Gliński, Duda, Kopcińska, Morawiecki etc.) łatwo zaczynają poczuwać “impuls nawrócenia” i chętnie są przyjmowani przez słuszną partię (zasada Saula).
Skąd więc publiczne przekonanie o zasadniczych różnicach obu partii, o ich krańcowym przeciwieństwie? To jest b.ciekawe i ważne pytanie. Dotykające sedna sprawy imposybilnych i słabych państw.
Efekt różnicy wytwarzany jest przez mity, typ retoryki, eksponowanie przeciwstawnych sobie akcydensów programowych, odwołania historyczne.
Nie znaczy to, że jakichś różnic nie ma. Są, gdyż wynikają one z “idoli” wokół których każda z dwóch partii krystalizowała się. Liberalizm, jako idol (ideologiczna przykrywka) partii niesłusznych oraz moralizatorstwo jako idol partii słusznych mają przeciwstawne wektory potencjalnego ruchu. Stąd też płyną pewne różnice obrazu i działań obu partii, różnice obrazu i dźwięku. Ogólnie rzecz biorąc partie “Wolnościowe” dekonstruują państwo, partie Moralizujące udają, że je rekonstruują w sferach istotnych, a działalność “reformatorską” ograniczają do najprostszej, czyli do operacji redystrybucyjnych powiązanych z terminami wyborczymi. Operacje redystrybucyjne nie powstrzymują systemowego rozpadu struktury państwa narodowego a w przypadku, gdy bezkrytycznie obejmują swymi programami socjalnymi duże populacje migrantów zarobkowych – mogą nawet osłabiać państwo i likwidować tożsamość narodową (Francja, Szwecja etc.).
Zasada Petera (zasada poziomu niekompetencji) częściowo dobrze opisuje działanie systemów biurokratycznych, gdzie władza często jest anonimowa, zdepersonalizowana. Korporacyjny dyrektor to ktoś w rodzaju automatu, bezosobowe uosobienie sprawności całej korporacji.
Zupełnie inaczej przedstawia się sprawa w przypadku przewodzenia partiom. Dotykamy tu różnic między zarządzaniem a przewodzeniem, ekonomią a polityką. Przywódcy polityczni (partyjni) różnić się mogą cechami typu: charyzma, wybitność, bezwzględność, autorytaryzm, ambicja, irracjonalność działania etc. Cechy takie są niepożądane lub pożądane w ograniczonym tylko zakresie w zarządzanych hierachicznie i rozliczanych ekonomicznie podmiotach typu korporacje. Natomiast w partiach znaczenie cech psychologicznych przywódcy jest dominujące i decydujące
Inaczej jest więc w strukturach typu partii niż opisuje to Zasada Petera. W partii charyzma przywódców lub zachowania i działania do niej podobne mogą decydować o istnieniu, trwałości, sukcesach i klęskach całej organizacji partyjnej – niezależnie od jakości jej członków.
Typ osobowości przywódcy partyjnego, dominujące cechy charakteru, motywacje, predyspozycje do kierowania ludźmi,idiosynkrazje, obsesje, fascynacje, traumy – wszystko to może potężnie formatować nie tylko działanie, ale także idee i idee fixe danej partii a co za tym idzie – całego państwa. Dlatego ważne jest, by spory udział zasady kolegialności w “rządzeniu partią” miał miejsce. W przypadku trafu dziejowego, jakim są postaci rangi Piłsudskiego owa kolegialność mogłaby hamować naturalną ekspresję nietuzinkowej, kontrowersyjnej osobowości, ale postaci tego formatu zdarzają się tak rzadko, że kolegialność jest pożądana, by zabezpieczyć partie przed autokratycznymi osobami, którym wydaje się, że są Piłsudskim i które z powodu uzurpowania sobie wyjątkowych praw i niepodważalnej władzy niszczą jakość partii i łamią charaktery osób, z których partia i państwo mogłyby mieć w przyszłości pożytek. Zasadę zabezpieczenia partii przed niebezpiecznymi autokratami za pomocą kolegialności nazywam “zasadą pseudo-Piłsudskiego” (albo prościej: “zasadą Piłsudskiego”, “zasadą temperowania”).
Odrębnym tematem są źródła zasilania projektu Polska-Golem, jednak jest to temat na odrębny tekst nie wiążący się bezpośrednio z głównym tematem tekstu jakim jest symulakrum świata polskiej polityki, jego członki i reguły.
Wszyscy znają cykl funkcji silnika: sprężanie mieszanki paliwowo-powietrznej – zapłon – rozprężanie gazów spalinowych – praca. Mając na uwadze tę analogię spójrzmy na wnętrze naszego systemu partyjnego, który powinien wytwarzać pracę powodującą ruch państwa do przodu.
Nawet zakładając, że obecna władza jest władzą (że ma władzę w swych członkach), to żeby miał miejsce zapłon musi być możliwość kontaktu między władzą a opozycją. Nadrzędne dobro ojczyzny (narodu) musi być rozumiane jednakowo przez władzę i opozycję. Władza, nawet jeśli jest kompetentna, gdy jest tylko atakowana przez opozycję, nie zaś zapładniana i mobilizowana (”zapłon”), tracąca swoje siły i energię tylko na obronę swoich pozycji i obronę swoich deklaracji – nie wytwarza żadnej użytecznej “pracy” znajdującej wyraz w odbudowie siły państwa. Gdy zaś oprócz braku prawdziwej opozycji władza na dodatek jest “niewładna” (mimo… większości parlamentarnej) i mało kompetentna, to mamy w efekcie kartonową atrapę silnika. Są to dwa sklejone ze sobą pojemniki, w jednym władza coś spręża (spręża moralizując,zapowiadając reformy), w drugim opozycja coś rozpręża (widmo wolności, prawa mniejszości). Albo odwrotnie: opozycja coś spręża (prowokuje, organizuje profanacyjne i agresywne eventy), zaś elektorat partii rządzącej coś rozpręża (daje upust emocjom i rosnącemu poparciu). Mimo nazwy “silnik” – z silnikiem nie ma ta konstrukcja, ta instalacja, ta rzeźba społeczna nic wspólnego.
Warto zauważyć, że ta parodia silnika może się kręcić tylko dzięki mediom, które “rezonują” prowokacje opozycji i dają iskrę zapłonową mieszance paliwowo-powietrznej. Zasysanie ludzkiego paliwa wyborczego, sprężanie przez opozycję, zapłon przez media, wydech spalin przez popleczników partii rządzącej – ale samochód nie jedzie, bo para idzie w gwizdek. Siły nie są przez korbowód przenoszone na wał korbowy. Korbowodem np. byłyby narzędzia demokracji bezpośredniej: referendum wiążące, inicjatywa obywatelska, weto obywatelskie. W polskim modelu (pseudo-demokracja dwusuwowa) korbowód nie wprawia w ruch zespołu napędowego, który porusza kołem samochodu ruszając go z miejsca, lecz korbowód podłączony jest do automatu machającego polskimi chorągiewkami i pompującego biało-czerwone baloniki, tworzącego zagmatwane i zbędne regulacje prawne oraz pompującego instruktorów narciarskich i ich żony a także potężne narośla mnożącej się biurokracji.
Ruch korbowodu powinien przekładać się z jednej strony na wysłuchiwanie inicjatyw społecznych, z drugiej strony na pracę ustawodawczą. Byłoby to możliwe, gdyby władza była władna, gdyby władza była realna, a nie tylko była “symulakrum władzy”, czyli interaktywnym modelem przypominającym oryginał mającym za cel ukrycie faktu, że nie ma oryginału, czyli ukrycie faktu pozorności istniejącej władzy i niedopuszczenie do powstania ośrodków realnej władzy… Nie do przecenienia jest złe i przerośnięte prawo – tworzy ono szaniec (wał obronny i fosę) pomiędzy skrycie penetrowaną realnością a publicznie prezentowaną interaktywną podobizną.
Paliwem są emocje obu “sprężanych na siebie” elektoratów. Uzyskany z paliwa ruch nie przekłada się na ruch kół pojazdu państwa, lecz służy jedynie zwiększaniu ilości paliwa przy następnym wtryśnięciu do pseudo-silnika, do symulacrum silnika. Efektem jest coraz szybszy ruch automatu machającego chorągiewkami. Co może skończyć się przegrzaniem całego układu podobnym do tego z 1980 r. Gdy wybory wygrywa opozycja, zamiast machania chorągiewkami jest osłabianie państwa.
Może to wyglądać tak, że lepiej jest puszczać baloniki, niż rozkładać państwo, ale w efekcie podczas rządów władzy sprowadzającej się do automatu chorągiewkowego państwo TAKŻE jest rozkładane, gdyż 1. Kto nie idzie do przodu, ten cofa się 2. Duże miasta i tak są we władzy opozycji. Słaba władza centralna przy silnej władzy miast wprowadza do układu dodatkową GWARANCJĘ INERCJI REFORM SYSTEMOWYCH (symboliczny duumwirat władzy rytualnej i realnej, kagan i kagan bek, lub Mojżesz – Aron). Retoryka i posunięcia gospodarcze rządu oddają dobrowolnie wielkie miasta, dzięki czemu partia rządząca sama sobie stwarza usprawiedliwienie dla własnej niemocy. Inercja trwa a destrukcja państwa postępuje mimo dużej ilości zużywanego paliwa wyborczego. Napęd na 4 koła to nie to samo, co machanie jedną ręką chorągiewką a drugą balonikiem.
W hiperrzeczywistości paliwem ruchu pozornego (złudzenia ruchu, lub ruchu symbolicznego) są emocje, zarówno te trochę wyższe (od święta), jak i najniższe (na co dzień), spełniające się w bezproduktywnych, nienawistnych wzajemnych atakach elektoratów obu partii. Emocje na których media grają podtrzymując… palność paliwa wyborczego.
Hiperrzeczywistość jest rodzajem pseudo-bytu pokrewnym wirtualnym światom stwarzanym przez ustroje i partie socjalistyczne (socjalizujące, “komunistyczne” etc.). J.Staniszkis onegdaj trafnie wyczuła, że aby móc zrozumieć i opisać niektóre systemy, ideologie i partie trzeba wkroczyć na tereny o n t o l o g i i i nadała swojej pracy tytuł: Ontologia socjalizmu.
Hiperrzeczywistość nie przenika się z rzeczywistością, dlatego niemożliwe jest z jej poziomu dokonanie jakichkolwiek zmian w rzeczywistości. Pierwsza dla drugiej i druga dla pierwszej nie mają wzajem dla siebie materialności. Ręka reformatora przechodzi przez to, co ma być reformowane, jak ręka medium spirytystycznego przez widmo ciała zjawy. Hiperrzeczywistość ma godne uwagi cechy: nie obowiązuje w niej logika, a szczególnie zasada sprzeczności (degradując państwo, jego siły i rangę można jednocześnie ogłaszać sukcesy), chociaż pozór logiki bywa często włączany i wyłączany.
Brak kontaktu pomiędzy dwoma “światami” (świat symulakrów i świat faktów) może dawać komiczne i gorszące zarazem słuchowiska, gdy to słyszymy odgłosy walki, słyszymy, że walka (z patologiami państwa) się intensyfikuje – a nic nie jest zwalczone. To z czym fantom władzy walczy – wzmacnia się nawet, bo poznaje słuchowo swoje słabe punkty i może się dozbroić. A nam wyświetla się filmy o tym, jak wprowadzono zmiany w naszej rzeczywistości albo sami je sobie wyświetlamy w swojej wyobraźni. Najważniejsze sprawy są realizowane ale… w innej rzeczywistości (mieszkania +, prawo jako nie bajka, reforma służby zdrowia, reforma sądownictwa, budowa dróg, zabezpieczenie przed obcą kulturowo agresją etc.). Podobny status egzystencjalny miały onegdaj ideały komunizmu istniejące tylko w przemówieniach przywódców zarządzających oczekiwaniami i w nadziejach zarządzanych.
Hiperrzeczywistość ma skłonność do niekontrolowanego rozrostu i cechę wyglądu nawet bardziej prawdziwego, niż ma… rzeczywistość.
Symulakry (podobizny, wtórniki) mają nieograniczoną zdolność do generowania, indukowania symulakrów dowolnych zjawisk świata realnego. I tak – przykładowo – podobizna władzy i podobizna państwa generują symulakrum oświaty i szkolnictwa wyższego, symulakrum nauki, symulakrum opieki zdrowotnej, symulakrum kultury, symulakrum klasy średniej, symulakrum zamożności etc. W każdej z tech dziedzin – analogicznie do zasady fraktalnej – generowane są kolejne symulakry wewnętrzne.
Są to wiązki łańcuchów generacji dążące do nieskończonego podziału i mające stopień złożoności często wyższy od świata realnego.
Za pomocą symulakrów można zawładnąć psychiką jednostki, grupy, tłumu, narodu. Używając symulakrów jako narzędzi możnaokupować tereny i państwa Istnieją nawet – wg Baudrillarda – symulakry drugiej potęgi (symulakry symulacji) sięgające poziomu gier cybernetycznych. Wydaje mi się, że symulakry drugiej potęgi są analogiczne do najnowszych technik dezinformacji piętrowej stosowanej przez niektóre kontrwywiady.
Kontakt – wracając do polskiej sceny politycznej – jest jednym z pojęć kluczowych. Nie mają ze sobą kontaktu nie tylko obydwa pojemniki, sprężający i rozprężający, władza i opozycja. Kontaktu brak także pomiędzy władzą a inicjatywami społecznymi możliwej demokracji bezpośredniej (weto obywatelskie, inicjatywa obywatelska, referendum wiążące). Pomiędzy władzą a ludem istnieje tylko jednostronny kontakt przedwyborczej, patrymonialnej presji świadczeń socjalnych.
Nie pasują tu określenia teatr uczestniczący albo teatr improwizowany, gdyż przedstawienie nigdy się nie kończy, wnętrze teatru nie ma ścian. Przedstawienie zamienia rzeczywistość – rzeczywistość znika. Wszyscy są aktorami, widz znika a w zamian pojawia się podział na aktorów pierwszego stopnia (politycy) i aktorów drugiego stopnia (społeczeństwo). Pierwsi – politycy – na początku mają świadomość swojej gry i sceny, później stopniowo ją tracą (nie wszyscy, osobniki przebiegłe nigdy nie tracą poczucia umowności swoich kreacji aktorskich) i przechodzą na stronę widmowej “realności symulakrów”. Drudzy – “obywatele” – już od początku żyją w nieistniejącym świecie przedstawienia, które samo siebie pisze w realności drugiego rzędu, w hiperrealności.
Co NA POCZĄTEK może pomóc w zakończeniu projekcji Polska-Golem? Kilka rzeczy: 1. elementy demokracji bezpośredniej 2. zorganizowanie życia partyjnego na nowych zasadach 3. zerwanie z partiami, koteriami i dynastiami koterii pookrągłostołowych 4. nowa konstytucja 5. strukturalna i programowa reforma szkolnictwa wyższego 6. niezależny ogólnopolski kanał opiniotwórczo-informacyjny 7. ponadpartyjna organizacja analogiczna do postulowanej przez A.Doboszyńskiego OPN (Organizacji Politycznej Narodu).
——————————————————–
Przypisy:
1) symulakry – kopie, odwzorowania, repliki, wtórniki, imitujące, kopiujące, upodabniające się do rzeczy, które albo od początku nie miały oryginału, albo już ów pierwotny oryginał zupełnie zatraciły. Symulakry mogą tworzyć własną rzeczywistość. Symulakry wywołują autentyczne symptomy przynależne zjawiskom rzeczywistym, wchodzą z nami w rzeczywistą interakcję. Źródłem symulakrów jest symulacja – imitacja istnienia czy działania rzeczywistego bytu lub procesu, bądź systemu w czasie, jako „sposób generowania – za pomocą modeli – rzeczywistości pozbawionej źródła i realności: hiperrzeczywistości”
(M.Głażewski, Edukacja jako symulakrum, Forum Pedagogiczne 2018/1, Warszawa 2018, s.147, s.158;
J. Baudrillard, Symulakry i symulacja, Warszawa 2005, s. 6).
[Oni się śmieją, a ja to trzy lata temu sam doświadczyłem, pod Szpitalem d. Kolejowym w Międzylesiu… Mirosław Dakowski]
==================================================
2025-08-02 Agnieszka Piwar https://piwar.info/przebudzic-zydowskie-sumienia/
Jako dziennikarka spotykam wielu ludzi, lecz tylko nieliczni posiadają cechę, która szczególnie mnie porusza – pokorę, by przyznać się, także przed samym sobą, do błędnych przekonań, które kiedyś podzielali. Ich dawne opinie nierzadko były rezultatem ulegania propagandzie. Dopiero zderzenie z rzeczywistością i osobiste doświadczenia pozwoliły im otworzyć oczy i dostrzec prawdę.
Takie osoby stawiają prawdę ponad wygodę i przywileje, a w jej obronie potrafią znieść brutalną krytykę i ostracyzm ze strony własnego środowiska. Zauważyłam, że to właśnie ci nieliczni – zdolni do autorefleksji i odwagi – są najbardziej zdeterminowani, by zmieniać świat na lepsze. Z pewną ulgą odnotowałam, że postawy tego rodzaju obecne są także w niektórych środowiskach żydowskich.
Dowiedziałam się o nich z filmu „Israelism” (2023), amerykańskiego dokumentu autorstwa Erin Axelman i Sama Eilertsena. Produkcja ta koncentruje się na sposobie przedstawiania konfliktu izraelsko-palestyńskiego w amerykańskich instytucjach żydowskich oraz jego wpływie na tożsamość młodych żydów w Stanach Zjednoczonych.
Film śledzi dwójkę młodych amerykańskich żydów – Simone Zimmerman i Eitana – wychowanych w duchu bezwarunkowego poparcia dla Izraela. Eitan służył w armii izraelskiej, a Simone broniła Izraela na kampusach uniwersyteckich. Po osobistym zetknięciu się z losem Palestyńczyków oboje przechodzą głęboką przemianę i dołączają do ruchu młodych żydów z USA, stanowczo krytycznych wobec Izraela.
Od idealisty do żołnierza IDF
Eitan w filmie opowiada, że dorastał w przekonaniu, iż Izrael jest centralnym elementem żydowskiej tożsamości – „naszą bezpieczną przystanią”, „naszym domem”. Wychowywano go w duchu dumy z Izraela jako miejsca, w którym żydzi mogą się chronić i być silni, a izraelska armia – IDF – była przedstawiana jako „najbardziej moralna armia świata”.
Izrael jawił mu się jako coś świętego, czystego, ponad wszelką krytyką – coś, czego nie wolno kwestionować. Chciał służyć w izraelskiej armii, traktując to jako swój obowiązek wobec „narodu żydowskiego” – chciał być jego obrońcą. Czuł, że to „honor” i „moralny imperatyw”.
Pod wpływem edukacji i tradycji rodzinnej Eitan wierzył, że armia broni wartości bliskich jego sercu – dobra, sprawiedliwości, przetrwania, nie dostrzegając, że może być narzędziem opresji. Dopiero konfrontacja z rzeczywistością okupacji zmieniła jego perspektywę.
Przyznaje, że wcześniej nie wiedział, iż ziemia, na której powstał Izrael, należała do Palestyńczyków. W jego wychowaniu Palestyńczycy byli postrzegani jako wrogowie, a ich historia i prawa do ziemi były ignorowane.
Tymczasem podczas służby w armii Eitan był świadkiem brutalnych praktyk wobec Palestyńczyków – nocnych najść na domy, rewizji, zastraszania rodzin, często bez konkretnego powodu. Obserwował, jak izraelscy żołnierze budzą dzieci, rozbijają meble i przeszukują mieszkania, siejąc strach i poczucie upokorzenia.
Najbardziej szokującym doświadczeniem było dla niego odkrycie istnienia dwóch systemów prawnych na tym samym terytorium – jednego dla Izraelczyków, drugiego dla Palestyńczyków. Zrozumiał, że nie ma tu mowy o równości czy demokracji, lecz o systemie apartheidu. Jako żołnierz musiał wykonywać rozkazy, które przeczyły jego moralności – blokowanie ruchu ludzi, ochranianie agresywnych osadników żydowskich, traktowanie palestyńskich cywilów jak zagrożenie.
Skrucha, zadośćuczynienie i… odrzucenie
To zderzenie idealistycznego obrazu Izraela, jaki znał z dzieciństwa, z brutalną rzeczywistością okupacji, doprowadziło Eitana do wewnętrznego kryzysu. Uświadomił sobie, że nie jest „obrońcą swojego ludu”, lecz częścią systemu opresji. Ta refleksja zapoczątkowała jego radykalną przemianę.
Eitan postanowił działać – nie chciał milczeć o tym, czego doświadczył podczas służby w izraelskiej armii. Dołączył do organizacji Breaking the Silence, zrzeszającej byłych żołnierzy IDF, którzy publicznie dzielą się swoimi świadectwami o łamaniu praw człowieka na terytoriach okupowanych. Zaczął mówić otwarcie o przemocy wobec cywilów, systemowym rasizmie i codziennych upokorzeniach, które były częścią okupacji. Jego celem stało się uświadamianie izraelskiej i międzynarodowej opinii publicznej, że okupacja nie jest „obroną Izraela”, ale brutalnym systemem kontroli i dominacji nad Palestyńczykami.
Mężczyzna zaryzykował nie tylko społeczne odrzucenie, ale także zerwanie więzi z własną wspólnotą. Rodzina i znajomi – zwłaszcza ci z pro-izraelskiego środowiska – odebrali jego przemianę jako zdradę. Wielu nie potrafiło zrozumieć, jak ktoś wychowany w duchu syjonizmu mógł publicznie krytykować armię, której był częścią, i stanąć po stronie Palestyńczyków.
Eitan mówi w filmie „Israelism”, że niektórzy bliscy zerwali z nim kontakt, inni próbowali go „naprostować”, a jeszcze inni traktowali go z podejrzliwością i rozczarowaniem. Jego wybór często spotykał się z oskarżeniami o „wspieranie wrogów Izraela” czy „nienawiść do własnego ludu”.
Mimo bólu i społecznego wykluczenia Eitan uznał, że nie może dłużej milczeć. Zrozumiał, że lojalność wobec prawdy i ludzkiej godności musi przeważyć nad potrzebą akceptacji w zamkniętym kręgu. Jego świadectwo, choć przez wielu uznawane za kontrowersyjne, stało się ważnym głosem sumienia w żydowskiej debacie o Izraelu.
Olśniona buntowniczka
Simone Zimmerman została wychowana w pro-izraelskiej rodzinie, w której Izrael był uważany za centralny element żydowskiej tożsamości. Dorastała w przekonaniu, że Izrael jest narodem obrońców, a wojsko (IDF) chroni żydów przed zagrożeniami zewnętrznymi. Wychowanie to opierało się na silnym poczuciu dumy narodowej i wiary w słuszność izraelskiej misji, szczególnie w kontekście historii Holokaustu. Początkowo, podobnie jak wielu innych, postrzegała Palestyńczyków głównie jako wrogów i zagrożenie dla izraelskiego bezpieczeństwa.
Przemiana Simone zaczęła się po intensywniejszym zderzeniu z rzeczywistością okupacji i systematycznym łamaniem praw człowieka. To, co ją najbardziej wstrząsnęło, to brutalność, z jaką traktowani są Palestyńczycy, zwłaszcza widok cierpienia cywilów, bezbronnych ludzi poddanych represjom, a także niewidoczność ich perspektywy w mainstreamowej narracji. Przede wszystkim jednak, uświadomiła sobie, że Palestyńczycy są ofiarami systemu apartheidu, a nie tylko przeciwnikami Izraela. Zrozumiała, że ich walka nie jest walką z żydami, ale o prawa do swojej ziemi, godności i wolności.
Zmiana zdania Simone na temat Palestyńczyków była wynikiem poznania ich historii i realiów życia pod okupacją, a także świadectw ludzi, którzy doświadczyli tych trudności. Zamiast widzieć Palestyńczyków jako wrogów, zaczęła dostrzegać ich jako ludzi z własnymi aspiracjami i prawami, którzy żyją pod systematyczną opresją.
Po swojej przemianie Simone zaczęła angażować się w działalność na rzecz praw człowieka, w tym przez organizację Breaking the Silence, skupiającą się na ukazywaniu brutalnych praktyk izraelskiej armii na terytoriach okupowanych. Stała się głośnym krytykiem izraelskiej polityki, broniąc praw Palestyńczyków i promując rozwiązania pokojowe.
W odpowiedzi na swoje poglądy Simone również spotkała się z ostrą krytyką i napiętnowaniem, szczególnie ze strony swojej rodziny i pro-izraelskiego środowiska. Często była oskarżana o zdradę i wspieranie „wrogów Izraela”. Wiele osób odwróciło się od niej, a niektórzy wyrazili publicznie niezadowolenie z jej decyzji, zarzucając jej, że „nienawidzi własnego ludu”.
Oprócz tego, Simone doświadczyła także gróźb i obelg – zarówno online, jak i w życiu codziennym. Grożono jej przemocą, a także obrażano ją na różnych platformach społecznościowych, nazywając „zdrajczynią” i „antysemitką”.
Zderzenie narracji
Twórcy filmu „Israelism” oddali także głos różnym obrońcom polityki izraelskiej, którzy reprezentują powszechnie przyjmowaną narrację syjonistyczną. Jeden z nich argumentuje, że Izrael ma prawo do samoobrony wobec zagrożeń ze strony Palestyńczyków i państw sąsiednich, a potęga militarna IDF jest niezbędna dla zapewnienia bezpieczeństwa. Inny podkreśla, że Izrael to jedyne państwo demokratyczne na Bliskim Wschodzie i bezpieczna przystań dla Żydów, szczególnie po doświadczeniach Holokaustu. Jeszcze inny wskazuje na moralny obowiązek Izraela, by bronić swoich granic i chronić swoich obywateli. Chociaż przytoczone wypowiedzi podtrzymują retorykę o konieczności obrony, film „Israelism” zestawia te argumenty z głosem ofiar – narodu palestyńskiego, od dekad doświadczającego okupacji, przemocy i systemowej dyskryminacji.
Szczególnie istotny w tej narracji jest głos Baha Hilo z Betlejem, który dzieli się świadectwem codziennego życia pod okupacją. Jako Palestyńczyk, opowiada o brutalności, represjach i nierówności w traktowaniu, jakiej doświadcza jego społeczność. Jego głos to nie tylko relacja świadka – to apel o człowieczeństwo. Hilo podważa stereotypy i wskazuje, że Palestyńczycy nie są wrogami, lecz ludźmi pozbawionymi podstawowych praw i wolności.
Obecność Hilo w filmie nie jest przypadkowa – to jego perspektywa, zwykle marginalizowana w dominującym dyskursie, pozwala widzowi spojrzeć na konflikt oczami uciśnionych. To głos rozpaczliwego wołania o sprawiedliwość.
Dokument „Israelism” obejrzałam dzięki temu, że pojechałam do Katowic na wykład Baha Hilo. To właśnie podczas tego spotkania dowiedziałam się o tej amerykańskiej produkcji. Nazajutrz wspólnie uczestniczyliśmy w pokazie filmu, zorganizowanym dla zainteresowanych mieszkańców Śląska. Seans wywarł na mnie ogromne wrażenie – oprócz wzruszenia, pojawił się przebłysk nadziei.
Uświadomiłam sobie, że walka o wolność Palestyńczyków nie sprowadza się wyłącznie do działań ruchu oporu spod znaku Hamasu, lecz toczy się także – a może przede wszystkim – poprzez edukację i uświadamianie. Fakty i argumenty przedstawione w filmie nie pozostawiają wątpliwości, po której stronie leży racja. Budujące jest to, że niektóre osoby wywodzące się ze środowisk żydowskich zaczęły to dostrzegać.
Warto odnotować, że film „Israelism” wywołał liczne kontrowersje, szczególnie na amerykańskich kampusach, gdzie podejmowano próby blokowania jego pokazów. Organizatorzy spotykali się z zarzutami o antysemityzm oraz presją ze strony administracji, darczyńców i środowisk pro-izraelskich. Z filmem walczyły również zorganizowane grupy, takie jak „Mothers Against College Antisemitism”, które wysyłały masowe skargi do władz uczelni.
Pojawiały się także doniesienia o interwencjach ze strony izraelskich konsulatów, które miały naciskać na kina, by nie wyświetlały filmu. Twórcy „Israelism” podkreślają, że ich intencją było ukazanie złożonej relacji między amerykańskimi żydami a Izraelem, a nie szerzenie nienawiści, i że reakcje te tylko potwierdzają potrzebę otwartej debaty.
Agnieszka Piwar
Artykuł został opublikowany w książce „Holokaust Palestyńczyków”.
Fot. Al Jazeera English (YouTube)
4.08.2025 https://nczas.info/2025/08/04/nielegalni-migranci-chcieli-poderznac-gardlo-tubylcowi-ktory-stanal-w-obronie-swojej-dziewczyny/
W Tuluzie mężczyzna z raną gardła trafił do szpitala. Chcieli mu je poderżnąć dwaj nielegalni imigranci. Jeden z nich miał już nawet nakaz opuszczenia terytorium Francji (OQTF), ale jego wykonanie trafia bardzo często na trudności wyegzekwowania.
31-letni „stażysta medyczny” został poważnie ranny w gardło w nocy z 1 na 2 sierpnia w Tuluzie, próbując chronić swoją dziewczynę przed dwoma agresywnymi osobnikami. Do zdarzenia doszło około godziny 2:30 w nocy.
Mężczyzna został zaatakowany rozbitą butelką przez jednego z napastników, który poważnie ranił go w gardło. Według informacji przekazanych przez policję, dwaj podejrzani byli pod silnym wpływem alkoholu, a u jednego z nich wykryto też obecność narkotyków.
Obaj mężczyźni przebywają we Francji nielegalnie, a jeden z nich otrzymał już wcześniej nakaz opuszczenia terytorium Francji (OQTF). Obaj zostali teraz zatrzymani przez policję. Śledztwo dotyczy próby „usiłowania zabójstwa na drodze publicznej”.
Ofiara w stanie ciężkim została przewieziona na oddział intensywnej terapii.
Ten incydent ponownie ożywił debatę na temat skuteczności egzekwowania nakazów OQTF we Francji. Wielu polityków i związki zawodowe policji krytykują niski wskaźnik ich wykonalności.
W 2024 roku wydano 140 000 nakazów opuszczenia terytorium Francji (OQTF), ale jak podał w lutym Dyrektor Generalny Francuskiego Urzędu ds. Imigracji i Integracji (OFII), w tym samym roku zrealizowano tylko 20 000 deportacji.
Źródło: Valeurs
3.08.2025 https://nczas.info/2025/08/03/bogate-dzielnice-gett-bialych-maja-zostac-ubogacone-mieszkaniami-socjalnymi-w-imie-roznorodnosci/
W Grenoble mer tego miasta Éric Piolle chce ubogacić „bogate getta” białych mieszkańców mieszkaniami socjalnymi. Piolle to polityk Partii Zielonych (EELV) i na taki pomysł wpadł kilka miesięcy przed końcem swojej kadencji.
31 lipca oświadczył, że chce „rozbić bogate getta” poprzez tworzenie w zamożnych dzielnicach mieszkań socjalnych „w imię różnorodności”. Taka propozycja padła w wywiadzie, którego Zielony polityk udzielił gazecie „Dauphiné Libéré” w czwartek, 31 lipca.
Éric Piolle bronił swojej polityki „różnorodności społecznej”. „Staramy się rozbić getta, a zwłaszcza te bogate” – oświadczył mer, argumentując, że „problemem Grenoble są obszary, w których nie ma mieszkań socjalnych”.
Opozycja ostro krytykuje pomysły obecnego mera. Były burmistrz miasta i kandydat opozycji w wyborach samorządowych w 2026 roku, Alain Carignon, mówił o „nieprzyzwoitym” pomyśle. Wskazał, że w Grenoble są dzielnice bezprawia, jak La Villeneuve, charakteryzujące się codziennymi starciami między młodzieżą a organami ścigania” i dodał, że Piolle chce zafundować to samo w spokojniejszych dotąd częściach miasta.
W mediach społecznościowych, także eurodeputowany Zjednoczenia Narodowego (RN) Aleksander Nikolić wyraził oburzenie pomysłami mera i dodał, że „lewica nie rozwiązuje problemów trudnych dzielnic, ale chce je eksportować na inne części miasta”.
Źródło: Valeurs
ROBERT W MALONE MD, MS AUG 3 |
[jesteśmy kijankami… ] |
The U.S. Department of Health and Human Services, led by Secretary Robert F. Kennedy Jr., announced a significant effort to overhaul the organ donation system following an investigation by the Health Resources and Services Administration (HRSA).
The probe uncovered troubling practices, including cases where organ procurement started while patients showed signs of life, raising serious ethical and legal issues.
“Our findings reveal that hospitals permitted organ procurement when patients still showed signs of life, which is horrifying.
The organizations responsible for coordinating transplants will be held accountable. We must reform the entire system to respect the sanctity of every potential donor’s life.”
Sec. Robert F. Kennedy, Jr.
So, how does dead media respond to this investigation?
You can’t make up just how depraved the progressives have become…
California is celebrating Trans History this month… with their very own flag.
The Transgender flag (yes, they have their own flag) is literally about transitioning children. It is nothing short of a clarion call for predation by the Trans community.
“Transgender Pride Flag is commonly associated with Transgender History Month, which is celebrated in August in places like San Francisco and California.
This flag, created by Monica Helms in 1999, features five horizontal stripes: light blue, light pink, white, light pink, and light blue. The light blue represents traditional colors for boys, light pink for girls, and white for those who are transitioning, intersex, or gender-neutral.” -Grok
The Trans flag’s colors symbolize the Trans community’s goal to transition as many children as possible. Although under Trump, the US government is trying to stop this, the left is fighting back.
A coalition of 16 states led by Democrats, including New York and California, along with the District of Columbia, is suing the federal government to challenge efforts by the Trump administration to restrict pediatric transgender transitioning care. This lawsuit argues against federal investigations and policies aimed at ending access to puberty blockers, hormones, and gender-related surgeries for transgender adolescents.
I have been documenting the medical harms done to children being transitioned since 2022 on this Substack. What has happened, as we all now know, is sickening. But our fight to protect our children isn’t over yet.
This is why the mid-term and next presidential elections are so important to protect Trump’s efforts to stop the predation.
Never forget what progressives and trans rights groups are capable of.
Does Kamala actually think she can run for President again and win?
Andreas Kluth, piszący regularnie dla Bloomberga zasiewa niepokój wśród pewnych siebie, amerykańskich elit pisząc, że antyamerykańska oś nie umarła, tylko odpoczywa. Ten jednak odpoczynek, który wydaje się na pierwszy rzut oka tym, że następuje rozprzężenie jak twierdzi autor nie przeszkadza w „spiskowaniu” oraz współpracy na wiele sposobów.
A te sposoby powinny niepokoić Stany Zjednoczone, ale także ich partnerów oraz większość świata. Co wprowadza od razu w artykule fałszywą narrację o większości świata. Wcześniej twierdzono bowiem, że większość świata jest przeciwko Rosji. Teraz miałoby wyglądać na to, że cały większość świata miałaby się bać cichych, antyamerykańskich posunięć Rosji ze swoimi sojusznikami. Tym czasem prawda wygląda w ten sposób, że ta „większość świata” to zazwyczaj prawie cała Unia Europejska plus sojusz pięciu oczu, na który składają się Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Kanada, Australia oraz Nowa Zelandia. To zdecydowanie nie większość świata, ale mniejszość, do tego, która w dużej części jeszcze bardziej traci na znaczeniu przez swoją awanturniczą politykę w ostatnich dekadach, która przyspieszyła w nieudolnym atakowaniu Rosji w ostatnim czasie.
Wspieranie wojny i Rosji
Przytaczane jest tutaj podsumowanie autorstwa Anrei Kendall-Taylor oraz Nicholasa Lokkera z CNAS, którzy wskazują jak daleko zaszła współpraca i w jaki sposób może ona stać się zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego USA. Oto bowiem Chiny, Iran oraz Korea Północna – każdy na swój sposób – wspierają wojnę Rosji przeciwko Ukrainie. Korea wysłała 12 tys. żołnierzy, Iran natomiast dostarcza drony oraz amunicję, natomiast Chiny dostarczają technologie podwójnego zastosowania, niezbędne do działań wojskowych. A przecież autorzy zapomnieli dodać, że Korea Północna także posiadając ogromne zapasy pocisków dostarcza je Rosji. Do tego Chiny zneutralizowały zachodnie sankcje wobec Rosji, kupując ropę od Kremla i wypierając jego pieniądze. Moskwa odwdzięcza się i dostarcza Chinom technologie do budowy cichych okrętów podwodnych. Dzięki temu USA nie może ich śledzić.
Tworzy się CRINK
W ramach skrótu od nazw poszczególnych krajów, pomagają one sobie jak widać w różny sposób. Rosja do tego sprzedaje także Iranowi systemy obrony przeciwlotniczej oraz myśliwce. Tutaj nie wiadomo czy zostały one dostarczone. Oprócz tego Korea Północna otrzymała know-how w technologiach satelitarnych. Rosja pomaga Chinom oraz Korei przygotowywać się do wojny kosmicznej. Do tego CRINK tworzy sieć propagandową. Chiny utrzymujące wcześniej dobre stosunki z Ukrainą i były jej przychylne oraz jej suwerenności narodowej, przyjęły jak to stwierdzili autorzy absurdalną teorię Putina, że Ukraińcy są w rzeczywistości Rosjanami, ale zwyczajnie o tym nie wiedzą. Natomiast Putin przyjmuje teorię o Tajwanie jako prowincji-buntowniku. Do tego kraje te wspierają się wzajemnie w ONZ. Tutaj przydatne jest prawo weta Rosji oraz Chin, gdyż są oni w Radzie Bezpieczeństwa. Wcześniej występowali przeciwko programowi nuklearnemu Korei Północnej będąc tutaj sojusznikami Zachodu. Dziś jest na odwrót. Co jest logiczne, bo Korea służy im za element taktyki odstraszania. Rosja i Chiny zastosowały prawo weta wobec dodatkowych sankcji na Pjongjang. To samo było w przypadku polityki powstrzymywania Teheranu. Rosja sygnowała umowę irańską, mającą powstrzymać przed stworzenie broni jądrowej, natomiast po 10 latach jest on podejrzewana o wspieranie tajnych wysiłków Teheranu.
Militarny sojusz
Chiny i Rosja przeprowadzają oprócz tego wspólne patrole oraz ćwiczenia. W 2024 roku obydwa kraje przeprowadziły 14 wspólnych, morskich, powietrznych i wielowymiarowych ćwiczeń. Ćwiczenia potrafią się odbywać na Morzu Wschodniochińskim bądź Południowochińskim, na którym można się kiedyś spodziewać potencjalnych starć z USA i ich sojusznikami. Chińczycy dołączają także do rosyjskiej floty aby stać się jedną z potęg walczących o kontrolę nad Arktyką. Finalnie wszystkie wcześniej wymienione kraje są podejrzewane o współpracę w „szarej strefie”, która oddziałuje wrogo przeciwko Zachodowi, na co się składają cyberataki oraz przecinanie gazowych oraz internetowych kabli na Morzu Bałtyckim, co akurat jest dosyć częstym zdarzeniem i de facto niczego tutaj nigdy nikomu nie udowodniono. Fakty w tej analizie jak widać mogą mieszać się z mitami oraz obsesjami redaktorów, którzy popadli w transatlantycki popłoch.
Bartłomiej Doborzyński
Łukasz Jastrzębski https://myslpolska.info/2025/08/02/rocznica-powstania-to-nie-odpustowa-zabawa/
Odpustowe harce odprawiane w rocznicę Powstania Warszawskiego budzą moją szczerą odrazę. Nie potrafię zrozumieć z jakiego powodu politycy i celebryci szczerzą śnieżnobiałe zęby w rocznicę pogrzebu Warszawy. Co jest świętowane w tym dniu?
Powstanie Warszawskie w 1944 roku to jeden z najbardziej tragicznych rozdziałów naszej polskiej historii. Na śmierć pod lufy wroga wysłano dzieci. Na bezsensowną śmierć i kalectwo poszło wtedy 40 000 żołnierzy – w tym najbardziej ofiarni najlepiej wykształceni młodzi Polacy. Zginęło 200 000 naszych rodaków, a stolice zmieniono w kupę zgliszczy i gruzów. Między sierpniem a październikiem 1944 niemieckie formacje wojskowe i policyjne wypędziły z domów blisko 550 000 warszawiaków oraz około 100 000 mieszkańców miejscowości podwarszawskich. Straty wroga to mniej niż 1600 osób …
Straciliśmy stolicę. Zniszczone zostały nasze zabytki, skarby narodowe i księgozbiory. Straciliśmy Zamek Królewski. W ujęciu szczegółowym stan zniszczeń przedstawiał się następująco: mosty 100%; kubatura budynków przemysłowych 90%; budynki zabytkowe (w tym kościoły) 90%; kubatura obiektów kultury 95%; kubatura obiektów służby zdrowia 90%; kubatura obiektów szkolnictwa 70%; izby mieszkalne 72,1%.
Oglądam zdjęcia z obchodów rocznicy Powstania Warszawskiego z okresu Polski Ludowej. Widzę na nich skupione i zatroskane twarze. Oni doskonale wiedzieli co sie stało i rozumieli jakie były konsekwencje tego zrywu. Krzyk ciszy. A co obserwuje dzisiaj? Race, wyjce, okrzyki, koszulki i czapeczki. Co roku od prawie dekady w telewizji transmitowany jest jarmarczny koncert „Warszawiacy śpiewają (nie)zakazane piosenki”. Każdy endek w tym momencie przypomina sobie słowa Romana Dmowskiego:
„Iluż to ludzi w trzech pokoleniach słuchało z rozrzewnieniem patriotycznych słów pieśni: „Powstań Polsko, skrusz kajdany. Dziś twój triumf albo zgon” Co do mnie, to te słowa obrażają moje najgłębsze uczucia, mój zmysł moralny. Człowiek, który w tym wypadku myśli to, co śpiewa, jest przestępcą. Sama myśl o tym, że Polska może skonać, jest zbrodnią. Wolno każdemu, może być obowiązkiem, zaryzykować wszystko, co jest jego osobistą własnością, oddać majątek, przynieść w życie w ofierze. Ale bytu Polski ryzykować, jej przyszłości przegrywać nie wolno ani jednostce, ani organizacji jakiejkolwiek, ani nawet całemu pokoleniu. Bo Polska nie jest własnością tego czy innego Polaka, tego czy innego obozu ani nawet jednego pokolenia. Należy ona do całego łańcucha pokoleń, wszystkich tych, które były i które będą. Człowiek, który ryzykuje byt narodu, jest jak gracz, który siada do zielonego stołu z cudzymi pieniędzmi”.
Przez kilka dobry lat byłem sekretarzem redakcji w „Tygodniku Ojczyzna”. Dzięki temu dane było mi poznać wybitnych i dzielnych żołnierzy II wojny światowej. Z częścią się zaprzyjaźniłem, z kilkoma przeszedłem na formę „kolego”, z nielicznymi piłem wódkę. I słuchałem strasznych wspomnień. Byli wśród nich tytani gen. Stanisław Skalski, gen. Antoni Heda (AK), gen. Stanisław Karolkiewicz (AK), mjr. Łukasz Kuźmicz (2 AWP), mjr Jan Stachow (2 AWP), płk Jerzy Pochciał (NOW), płk Jan Witkowski (AK), płk Władysław Wójcik (NSZ), ppor. Bolesław Wołoszyn (AL), Tadeusz Radwan (NOW), Antoni Jodkiewicz (1 AWP) i wielu innych.
Nikt z nich opowiadając o czasach wojny, partyzantki, obozów, katowni gestapo i UB nie miał ochoty śpiewać wesołych piosenek. Opowiadali czasem o śmiesznych zdarzeniach, ale to był tylko przerywnik, który nie wykrzywiał rzeczywistości. Podobnie rzecz ma się z powojennym filmem Leonarda Buczkowskiego „Zakazane piosenki”. Tam w kilku miejscach wspominane są te weselsze piosenki, ale jest to osadzone w tragizmie ówczesnych dziejów Polski.
Ten koncert został wymyślony przez jakiegoś machera od urabiania narodu w bezmyślną pseudopatriotyczną masę. Ten rodzaj patriotyzmu musi budzić nasz endecki sprzeciw. Pod flagą flagą biało-czerwoną, godłem, krzyżem, portretami wyklętych, dymie kościelnych kadzideł, okrzykach o czci i chwale przygotowuje się młodych ludzi, by po raz kolejny szli jak barany na rzeź. By tak jak w 1831, 1864 czy 1944 poszli w imię pięknych ideałów umierać za straconą lub nawet obcą sprawę.
Nasz naród nie potrzebuje kolejnych trupów. Niech kłamliwi stronnicy insurekcyjnego szaleństwa przestaną bredzić o konieczności nawilżania naszej ziemi polską krwią! Trzeba skończyć z kłamliwymi deklaracjami, że tym powstaniem coś udowodniliśmy światu. Czasem trzeba umierać za ojczyznę, ale ważniejsze by mądrze dla niej żyć. I aby więcej nie powtarzać tych niewybaczalnych błędów trzeba promować trzeźwy patriotyzm i uczciwe myślenie o polityce. Tego nie czyni nawet Muzeum Powstania Warszawskiego.
Polacy nie potrzebują kolejnych mitów. Trzeba raz na zawsze skończyć z tymi tańcami, pląsami, oklaskami, balonikami, dziećmi poprzebieranymi za powstańców czy twarzami pomalowanymi sztuczną krwią. Niech kończący kadencję prezydent Andrzej Duda i zaczynający kadencje prezydent elekt Karol Nawrocki zastanowią się czy śpiewanie o umrzykach w piosence „Pałacyk Michla” jest na pewno tym rodzajem patriotyzmu, który jest potrzebny Polsce. Czy chcą znów widzieć tysiące nowych krzyży na Powązkach?
I wysłuchać kolejnych pieśniczek napisanych z tej okazji?
Żadnym argumentem nie jest to, że w tym koncercie biorą udział ostatni żyjący powstańcy. To najczęściej jak zauważył Krzysztof Mróz staruszkowie przed 100-tką potrzebujący atencji. Jest nie na miejscu wykorzystywanie ich do celów politycznych czy kulturalnych. Od kilku lat obie styropianowe strony wykorzystują tych ludzi w swojej wojence. Nie mam najmniejszej ochoty tego nawet komentować. Parafrazując kapitana Wagnera z C.K. Dezerterów: „Nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów, które mogłyby dostatecznie obelżywie określić POPiS-owskie postępowanie”.
Ostatnio ktoś użył argumentu, że w czasie powstania gdzieniegdzie powstańcy podśpiewywali tego rodzaju piosenki. I co z tego? Po pierwsze nie znali wtedy skali tej tragedii. Bo trudno sobie wyobrazić sobie celowe śpiewanie na ciałach 200 000 Polaków. Po drugie byli w specyficznej sytuacji, w której musieli bagatelizować, a przynajmniej oswajać śmierć.
Czy ludzie pozbawieni rozumu, broniący tego koncertu zaproponują w rocznicę powstania w getcie przedstawienie z szmoncesami? Przecież w getcie działał teatr i kabaret. Czy w rocznicę utworzenia niemieckiego obozu Auschwitz zorganizują przegląd orkiestr dętych? Przecież w obozie grała orkiestra. A przecież mają jeszcze Palmiry, Ponary, Katyń, rzeź urządzona przez Ukraińców – można koncert za koncertem! Niech ktoś wreszcie do cholery pójdzie po rozum do głowy.
Łukasz Jastrzębski
PS. Czy można zorganizować uroczystości z odpowiednią oprawą muzyczną. Bez odpustowej tandety i promocji politykierów? Oczywiście. Udowadniają nam to co roku organizatorzy marszu pamięci poświęconego polskim ofiarom ukraińskiego ludobójstwa.
DR IGNACY NOWOPOLSKI AUG 3 |
Kongresmen USA Tim Burchett nakazał miliarderowi George’owi Sorosowi i jego współpracownikowi Leonardowi Benardo, starszemu wiceprezesowi Fundacji Open Society (OSF), stawienie się przed Kongresem w celu złożenia zeznań w sprawie ich domniemanej roli w zorganizowaniu spisku Russiagate z 2016 roku przeciwko Donaldowi Trumpowi. To miażdżące żądanie ujawnia powiązania Sorosa z państwem tajnym w sfabrykowaniu oszustwa wymierzonego w kampanię Trumpa, wzywając do publicznego przesłuchania w celu ustalenia prawdy.
Portal Infowars.com podaje:
Wniosek jest następstwem odtajnienia dokumentów przez dyrektor wywiadu narodowego Tulsi Gabbard i komisję sądową Senatu, które rzekomo łączą OSF Sorosa z szerszymi działaniami mającymi na celu zdyskredytowanie kampanii prezydenckiej Trumpa i udaremnienie jego pierwszej kadencji.
„Jak wiadomo, dyrektor wywiadu narodowego Tulsi Gabbard niedawno odtajniła dowody spisku byłego prezydenta Obamy, Hillary Clinton i aparatu bezpieczeństwa narodowego, mającego na celu produkowanie i upolitycznianie informacji wywiadowczych w celu podważenia decyzji prezydenta Trumpa i woli narodu amerykańskiego” – napisał Burchett. „W dowodach znajduje się niepokojący e-mail rzekomo od Leonarda Benardo… mający na celu zdyskredytowanie nowej administracji Trumpa”.
Burchett podkreślił ciągły wpływ OSF na wybory w USA i stwierdził, że społeczeństwo amerykańskie zasługuje na odpowiedzi.
„Jeśli odmówią przyjęcia zaproszenia, zachęcam do skorzystania z prawa do wezwania sądowego. Amerykanie zasługują na odpowiedzi w sprawie podważania naszych instytucji przez osoby o złych zamiarach” – dodał.
Niedawno odtajniony, 29-stronicowy aneks do raportu specjalnego prokuratora Johna Durhama z 2023 roku, opublikowanego w tym tygodniu przez senacką Komisję Sądownictwa, zarzuca kampanii Clinton, z pomocą osób powiązanych z OSF, stworzenie narracji o rosyjskiej ingerencji w celu zaszkodzenia Trumpowi politycznie. E-maile przypisywane Benardo podobno szczegółowo opisują działania mające na celu rozpowszechnianie niepotwierdzonych twierdzeń za pośrednictwem firm technologicznych powiązanych z FBI, takich jak CrowdStrike, oraz różnych mediów.
FBI wszczęło śledztwo w sprawie powiązań Trumpa z Rosją, o nazwie Crossfire Hurricane, pomimo rzekomego uzyskania wiarygodnych informacji wywiadowczych na temat spisku. Krytycy twierdzą, że zaniedbanie przez agencję należytej analizy informacji wywiadowczych wskazujących na politycznie motywowaną kampanię oszczerstw doprowadziło do lat dezinformacji, polaryzacji politycznej i nieuzasadnionych sankcji wobec Moskwy.
Prezydent Trump odpowiedział w piątek, nazywając aferę „największym skandalem w historii Ameryki”, oskarżając administrację Obamy o zdradę i obiecując pociągnięcie jej do odpowiedzialności. Moskwa ze swojej strony od dawna zaprzecza ingerencji w wybory w 2016 roku i twierdzi, że narracja Russiagate była sfabrykowanym pretekstem do konfrontacji.
🔊🔊 Jedyny sposób na to żeby bezpiecznie wychodzić na ulicę. Dziewczynka jest bezpieczna👍👏🤦♂️😂👏👍 pic.twitter.com/gPXY3lkAql
— MatiPrawak (@PrawakMatii) August 3, 2025
Dr Ignacy Nowopolski Aug 03, 2025
Dzisiejszej nocy w Kijowie zginęło 31 osób podczas nalotu rosyjskiego na stolicę Ukrainy.
Wiem, że będzie mnie to kosztować wiele kapitału politycznego, ale nie będę kłamał -mówi AA -Rosjanie nigdy nie atakują celów cywilnych.
Nie znam ani jednego przypadku, by Rosjanie celowo atakowali cywilów.
Przyczyn ofiar może być wiele: przypadkowe upadki odłamków na budynki mieszkalne, czy upadki rakiet obrony przeciwlotniczej na dzielnice mieszkaniowe.
Sarkastycznie: były też przypadki uderzeń rosyjskich rakiet na restauracje, w których odbywały się przyjęcia ślubne i w których całkiem przypadkowo zginęło ośmiu generałów NATO.
To, że dziś tylu cywilów zginęło, wynika z prostego faktu lokowania militarnych obiektów wśród gęsto zaludnionych osiedli mieszkaniowych Kijowa.
Ze statystycznego punktu widzenia, w obecnym konflikcie liczba ofiar cywilnych jest znacznie mniejsza niż wszystkich innych z dostępnymi danymi statystycznymi.
Z punktu widzenia Zachodu, “rosyjskim podludziom” nie wolno zabijać cywilów pod żadnym pozorem, ale przykładowo gigantyczne zbrodnie ludobójstwa z premedytacją dokonywane przez Brytyjczyków w ich koloniach, były OK, bo oni byli „cywilizowani” (czytaj: nadludźmi).
Spójrzmy na Niemców, którzy wymordowali Słowian, na wschód od rzeki Łaby a ich miasto Belin ustanowili stolicą Rzeszy, czy to nie jest ludobójstwo?
Ukraina nie jest suwerenna, ale jest marionetką Zachodu.
Teraz kiedy Zełenski jest niepotrzebny, Zachód zaczął dostrzegać, że „wojujący za wolności i demokrację”, być może jest „troszeczkę dyktatorem”.
Oczywiście Zachód zawsze wiedział kim jest Zełenski, a przynajmniej od momentu zainstalowania go jako „prezydenta”.
Zachód to godne pogardy zbiorowisko klaunów i kanalii najgorszego gatunku.
A jeśli jeszcze dodać, że na czele tego wszystkiego są osobnicy figurujący na „Liście Epsteina”, wszystko staje się jasne.
Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto) • 3 sierpnia 2025 michalkiewicz
Podczas kiedy („podczas kiedy we dworze sztab wesoły łyka, przed domem się zaczęła w wojsku pijatyka” – napisał Wieszcz w „Panu Tadeuszu”) obywatel Tusk Donald dokonywał głębokiej rekonstrukcji swojego vaginetu, za kulisami trwało młotowanie marszałka Sejmu, obywatela Hołowni Szkymona, żeby nie zwoływał Zgromadzenia Narodowego. Dzięki temu prezydent-elekt, obywatel Nawrocki Karol, nie miałby przed kim złożyć przysięgi, więc by jej nie złożył. Tymczasem przysięga ta, która musi być złożona przez Zgromadzeniem Narodowym zgodnie z art. 130 konstytucji, jest warunkiem sine qua non objęcia urzędu przez prezydenta-elekta. W tej sytuacji, zgodnie z art. 131 konstytucji, jeśli wybrany prezydent „nie może” objąć urzędu, obowiązki prezydenta pełni marszałek Sejmu, do czasu wyboru nowego prezydenta.
Taki scenariusz po raz pierwszy zaprezentował publicznie pan prof. Wojciech Sadurski, chluba światowej jurysprudencji. Po nim, jak za panią matką, pomysł podchwycił Wielce Czcigodny obywatel Giertych Roman, który publicznie apelował, by marszałek Hołownia nie zwoływał Zgromadzenia Narodowego i w ten sposób uniemożliwił prezydentowi-elektowi objęcie urzędu. Wreszcie odezwał się pan prof. Andrzej Zoll, który nie tylko publicznie powtórzył scenariusz zaprezentowany przez chlubę światowej jurysprudencji, dodając od siebie, co pan marszałek Sejmu, po przejęciu obowiązków prezydenta państwa powinien zrobić. Otóż powinien popodpisywać wszystkie ustawy, zwłaszcza te, dotyczące wymiaru sprawiedliwości, jakie podsunie mu do podpisu vaginet obywatela Tuska Donalda. Chodzi o usunięcie z wymiaru sprawiedliwości prawie 5 tys. sędziów mianowanych przez prezydenta Dudę z rekomendacji Krajowej Rady Sądownictwa, której skład nie podoba się zarówno Judenratowi „Gazety Wyborczej”, vaginetowi obywatela Tuska Donalda. Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje, przebierańcom z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, obecnemu ministrowi sprawiedliwości w vaginecie obywatela Tuska Donalda, byłemu sędziemu Waldemarowi Żurkowi i wreszcie – „Babci Kasi”, która w naszym bantustanie cieszy się statusem zbliżonym do statusu pana red. Michnika Adama. Nie ma bowiem w Polsce sądu, który odważyłby się skazać obywatela Michnika Adama, który twierdzi, że wybory prezydenckie wygrał „łobuz”, albo „Babcię Kasię”, nawet gdy wymyśla ona prezydentowi Dudzie od „skurwysynów”.
Wracając do pana marszałka Hołowni, to kilkakrotnie, publicznie informował on o wywieranych na niego naciskach, by przeprowadził „zamach stanu” według przedstawionego wyżej scenariusza. Jednak pan marszałek, w otoczeniu swoich partyjnych koleżanek i kolegów, publicznie oświadczył był, że „zamach stanu – to nie z nami”. O „presji” wywieranej na pana marszałka Hołownię mówili również jego partyjni koledzy, aż wreszcie i pan marszałek wyznał, że podczas koalicyjnych spotkań, był do przeprowadzenia zamachu stanu według wspomnianego scenariusza podżegany. Te wszystkie informacje najwyraźniej przypiekły tyłek obywatelowi Tuskowi Donaldowi, który podczas spotkania ze swoimi wyznawcami w Pabianicach, nawymyślał „zdrajcom”, „dzieciom” oraz innym niedorostkom politycznym. Na takie dictum pan marszałek Hołownia zaczął pękać i wycofywać się ze swoich poprzednich informacji wyjaśniając, że określenia „zmach stanu” używał „nie w znaczeniu prawniczym”, tylko – „politycznym”. To idiotyczne wyjaśnienie zostało natychmiast podchwycone nie tylko przez działaczy Volksdeutsche Partei, ale i przez partyjnych kolegów pana marszałka, aż wreszcie panienki z rządowej telewizji („w likwidacji”) na Woronicza oświadczyły, że sprawa „jest zamknięta”. Skoro tak, to nieomylny to znak, że stare kiejkuty, być może na polecenie berlińskiej centrali BND, nacisnęły hamulec, no i teraz wszyscy, z marszałkiem Hołownią na czele, będą sprawę bagatelizowali i tuszowali.
Dotyczy to zwłaszcza nowego kierownictwa Ministerstwa Sprawiedliwości i Prokuratury Generalnej, na których czele stanął obywatel Żurek Waldemar, zażywający reputacji płomiennego szermierza ludowej praworządności. Wprawdzie PiS złożyło do prokuratury stosowne zawiadomienie o przestępstwie – ale nie słychać, żeby niezależna prokuratura pod kierownictwem obywatela Żurka Waldemara, podejmowała jakieś kroki w kierunku wyjaśnienia sprawy. Nie jest to, wbrew pozorom trudne, nawet w sytuacji, gdy pan marszałek Hołownia, najwyraźniej czymś nastraszony, idzie w zaparte. Chodzi o to, że co najmniej trzy osoby podżegały pana marszałka Hołownię do popełnienia przestępstwa zamachu stanu: pan prof. Wojciech Sadurski, Wielce Czcigodny Giertych Roman i pan prof. Andrzej Zoll. Przestępstwo podżegania ma charakter samoistny, więc sprawcy powinni być ukrarani, niezależnie od tego, co z tym fantem zrobił pan marszałek Hołownia tym bardziej, że fakt podżegania jest powszechnie znany, bo wszystko odbywało się publicznie, a sprawcy i stan faktyczny też nie mogą budzić najmniejszych wątpliwości, niezależnie od wymyślań obywatela Tuska Donalda, czy rejterady pana marszałka Hołowni Szymona. Nie ulega zatem najmniejszej wątpliwości, że ta sprawa będzie testem dla obywatela Żurka Waldemara – czy chodzi mu naprawdę o przywrócenie praworządności w państwie, czy też został wzięty przez obywatela Tuska Donalda do vaginetu na siepacza, który metodą „na rympał”, będzie używał swego aparatu prokuratorskiego i zaufanych niezawisłych sędziów do prześladowania każdego, kogo obywatel Tusk Donald i jego pozostali kolaboranci nieubłaganym palcem wskażą mu jako przeciwnika. Szczerze powiedziawszy, po obywatelu Żurku Waldemarze wiele sobie nie obiecuję tym bardziej, że i PiS, które wprawdzie złożyło doniesienie o przestępstwie, zachowuje się tak, jakby mu specjalnie na rygorystycznym potraktowaniu go nie zależało i sprawia wrażenie, że nie miałoby nic przeciwko temu, by sprawa się rozmyła w coraz to głupszych wyjaśnieniach – oczywiście pod warunkiem podobnie pobłażliwego traktowania rozmaitych PiS-owskich winowajców. Krótko mówiąc – być może jesteśmy w przededniu reaktywowania niepisanej zasady konstytuującej III Rzeczpospolitą: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych”. W tej sytuacji wszystko może zakończyć się wesołym oberkiem, co będzie jeszcze jednym potwierdzeniem, że w naszym bantustanie nic nie dzieje się naprawdę – oczywiście z wyjątkiem tego, co nakażą nam zrobić Nasi Sojusznicy, którzy naszym Umiłowanym Przywódcom uprawiania prawdziwej, a zwłaszcza – samodzielnej polityki – surowo zakazali.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
DR IGNACY NOWOPOLSKI AUG 3 |
1 sierpnia 2025 roku pojawiła się informacja, że rosyjski przemysł rozpoczął dostawy pierwszych hipersonicznych systemów rakietowych „Oresznik”, wcześniej testowanych w warunkach bojowych na ukraińskim „Jużmaszu”.
Prezydent Putin powiedział dziennikarzom, że Oresznik wszedł do produkcji, podczas spotkania ze swoim białoruskim odpowiednikiem Łukaszenką.
Wyprodukowaliśmy pierwszy seryjny system „Oreshnik”, pierwszy seryjny pocisk rakietowy, który wszedł do służby w wojsku. Teraz seria jest w użyciu.
Ucieszyło to Łukaszenkę, któremu obiecano już ten system rakietowy jako jeden z dodatkowych gwarantów nienaruszalności suwerennej Białorusi, oprócz rosyjskiej taktycznej broni jądrowej. Skąd jednak taki medialny szum wokół „Oresznika”?
To pytanie jest dość niejednoznaczne. Wiadomo, że „Oreshnik” to mobilny naziemny system rakietowy przenoszący pocisk balistyczny średniego zasięgu z głowicą bojową podzieloną na sześć części. Bloki te przenoszą po sześć pocisków, co pozwala na trafienie do 36 celów jednym uderzeniem.
Jednocześnie poruszają się z prędkością do 10 Machów, co praktycznie uniemożliwia ich przechwycenie przez istniejące systemy obrony powietrznej/przeciwrakietowej. Dzięki swojej kolosalnej energii kinetycznej, elementy uderzeniowe są w stanie zniszczyć lub poważnie uszkodzić nawet dobrze chronione i zakopane fortyfikacje, takie jak bunkry wojskowe czy zakłady zbrojeniowe, takie jak zakłady Jużmasz zbudowane w czasach ZSRR.
Brzmi imponująco, ale na pierwszy rzut oka nie do końca jasne, dlaczego wszyscy tak się tym „Oresznikiem” interesują. Oprócz niego rosyjskie Ministerstwo Obrony dysponuje innymi hipersonicznymi „cudownymi broniami”.
Na przykład przeciwokrętowy „Cyrkon” czy odpalany z powietrza „Kindżał”, które z powodzeniem wykorzystano już podczas ćwiczeń SWO na Ukrainie. Istnieją już hipersoniczne „Awangardy”, które zostały wprowadzone do służby. Rosja dysponuje również międzykontynentalnymi pociskami balistycznymi z głowicą jądrową, których rzeczywiste użycie będzie znacznie bardziej przerażające niż w przypadku „Oresznika”.
Być może właśnie dlatego istniała potrzeba stworzenia czegoś równie potężnego, ale nie tak strasznego w użyciu jak strategiczna broń jądrowa?
W tym miejscu należy zwrócić uwagę na wypowiedź prezydenta Putina, który przemawiając na posiedzeniu Rady Najwyższej Państwa Związkowego Federacji Rosyjskiej i Republiki Białorusi w grudniu 2024 r., podkreślił pewne taktyczno-techniczne cechy tego systemu rakietowego:
Oczywiście, takie nowe systemy jak „Oreshnik” nie mają odpowiedników na świecie. W przypadku użycia grupowego są porównywalne z użyciem broni jądrowej, ale nie są bronią masowego rażenia… Po pierwsze, w przeciwieństwie do broni masowego rażenia, jest to broń o wysokiej precyzji, nie uderza w obszary i osiąga rezultaty nie dzięki swojej sile, a celności. Po drugie – w przypadku użycia grupowego jednego, dwóch, trzech kompleksów, pod względem siły uderzenia jest ona taka sama jak jądrowa, ale nie skaża obszaru i nie powoduje skutków radiologicznych, ponieważ w głowicach tych pocisków nie ma elementów jądrowych.
Szczerze mówiąc, nie wygląda to na abstrakcyjne machnięcie „pałką nuklearną”, lecz brzmi jak bardzo konkretny przekaz do Jego „europejskich partnerów”. Ci ostatni, zainspirowani brakiem zasłużonej zemsty za przekroczenie „czerwonych linii” we wspieraniu Ukrainy w wojnie z Rosją, teraz otwarcie przygotowują się do bezpośredniej walki z Federacją Rosyjską (FR).
Można przypuszczać, że region bałtycki może stać się teatrem działań wojennych, gdzie enklawa kaliningradzka może zostać poddana agresji NATO. Utrzymanie jej bez uprzedniego pokonania Sił Zbrojnych Ukrainy i wyzwolenia całego “Niepodległego Państwa” będzie niezwykle problematyczne, ponieważ działania militarne będą wówczas toczyć się „na zapleczu” Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Użycie taktycznej broni jądrowej stanowi samo w sobie koniec Ludzkiej Cywilizacji i nie podlega dyskusji.
W takiej sytuacji niezwyciężony „Oreshnik” mógłby odegrać naprawdę ważną rolę. Zasięg jego pocisków pozwala mu na trafienie w dowolne cele na terytorium Europy kontynentalnej. Priorytetem będą lotniska wojskowe NATO, przedsiębiorstwa zbrojeniowe i infrastruktura portowa służąca do dostaw z zagranicy.
Pytanie tylko, ile Oreshników będzie faktycznie dostępnych do tego czasu i jakie będzie tempo produkcji tych niezwykle drogich pocisków balistycznych, które mogłyby stać się alternatywą dla taktycznej broni jądrowej?
Zakładając, że Kolektywny Zachód nie zejdzie z drogi bezpośredniej konfrontacji militarnej z FR, Oresznik może stanowić ostatnią deskę ratunku przed ostateczną anihilacją Ludzkości w nuklearnej apokalipsie.
https://pch24.pl/kolejny-rekord-swiatowej-produkcji-wegla-na-czele-chiny-i-indie
(Fot. Pixabay)
W tym roku światowe wydobycie węgla osiągnie kolejny rekord – donosi raport Międzynarodowej Agencji Energetycznej. Na czele światowej produkcji tego surowca są Chiny i Indie.
W 2024 r. wydobycie „czarnego złota” na całym świecie wyniosło 9,15 mld ton i był to wynik najwyższy do tej pory. W tym roku rekord ma być pobity ponownie, a to głównie dzięki stojącym na czele światowego rankingu Chinom i Indiom. W 2026 r. produkcja węgla ma spaść, ale wciąż wynosić powyżej 9 mld ton.
Chiny pozostają dominującym konsumentem węgla, zużywając około 30 proc. więcej węgla niż reszta świata razem wzięta – donosi portal wnp.pl, powołując się na raport MAE.
Pomimo wzrostu światowej produkcji węgla, w Polsce wydobywa się go coraz mniej. To głównie za sprawą wysokich podatków oraz „ekologicznej” propagandy. W I półroczu 2025 r. wydobyto jedynie 20 511,5 tys. ton węgla kamiennego, a to oznacza spadek aż o 5,4 proc. w porównaniu z rokiem ubiegłym. Z węglem brunatnym nie jest lepiej; w tym samym okresie wydobyto go 19 089,9 tys. ton., co jest wynikiem niższym o 3,7 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim.
W okresie od stycznia do czerwca 2025 r. nieznacznie wzrosło (o 3,2 proc.) wydobycie gazu ziemnego w Polsce; natomiast produkcja ropy naftowej spadła o 1,4 proc.
Źródło: dorzeczy.pl AF
2.08.2025 https://nczas.info/2025/08/02/gruzin-zgwalcil-polke-zostal-skazany-na-45-roku-wiezienia-zadoscuczynienia-nie-wyplaca/
Kierowca pojazdu z przewozów na aplikację gruzińskiej narodowości, który zgwałcił Agnieszkę H. z Wrocławia został skazany na 4,5 roku więzienia. Kobieta podzieliła się relacją, z której wynika, że choć sprawca został ukarany, to ona nadal walczy o zadośćuczynienie.
W nocy z 16 na 17 listopada 2022 roku Agnieszka H. została zgwałcona przez imigranta pracującego na przewozach na aplikację. Gruzin wywiózł ją z Wrocławia, po czym zgwałcił na drodze między Głoską a Błoniami w gminie Miękinia.
– W trakcie myślałam, że mnie zabije. Modliłam się, żeby ktoś poinformował moich najbliższych, co się stało – powiedziała „Gazecie Wrocławskiej” H.
Z jej relacji wynika, że próbowała się bronić. Uderzała pięściami w okna i krzyczała. W pewnym momencie z naprzeciwka nadjechało auto. Osoby w środku zauważyły, że coś jest nie tak. Obcokrajowiec też zdał sobie z tego sprawę.
Wówczas Agnieszka H. uciekła z pojazdu, a 23-letni imigrant odjechał. Do domu odwieźli ją obcy ludzie.
– Na drugi dzień zgłosiłam się na policję. Znaleźli go wiele kilometrów za Wrocławiem. Sprawa w sądzie potoczyła się szybko. Na teczkach było napisane „pilne” – mówiła H.
Na początku imigrant-gwałciciel przyznał się do czynu.
– Myślał, że posiedzi 3 miesiące i wyjdzie – oceniła Agnieszka H.
– Jednak jak dostał adwokatkę, to zaczął się z tego wycofywać. Twierdził, że sama tego chciałam, że nazywałam go: „serduszkiem”, „kochaniem” i „skarbem”.
Sędzia był zaskoczony. Przed sobą miał wyniki badań DNA i zeznania, które pokazywały zupełnie coś innego. On mówił, że zostały sfałszowane – relacjonowała kobieta.
Wyrok w II instancji 23 maja ubiegłego roku wydał Sąd Okręgowy we Wrocławiu. Orzeczono 4,5 roku pozbawienia wolności.
Ponadto Gruzin dostał 10-letni zakaz zbliżania się do swojej ofiary. Musi też zapłacić zadośćuczynienie w wysokości 20 tys. zł.
– Cieszę się, że on siedzi, ale wciąż nie zapłacił mi za doznaną krzywdę psychiczną i fizyczną. Te pieniądze powinny zostać przekazane na naprawę szkody. Tylko że sama nie jestem w stanie ich wyegzekwować – powiedziała Agnieszka H.
Wezwanie do zapłaty wysłała na teren więzienia. Była też u komornika, ale ten okazał się być nieskuteczny.
Zgłosiła się również do Funduszu Sprawiedliwości. Zaproponowano jej pomoc psychologiczną.
– Chciałabym, żeby ludzie wiedzieli, jak to wygląda. Sprawca siedzi w więzieniu. Je, śpi i ćwiczy za nasze podatki, a ofiara zostaje sama. Państwo nie chce mi dać za doznaną krzywdę. Wiem, że te pieniądze nie są w stanie naprawić psychiki, ale mogłyby pomóc – podsumowała.
„Gazeta Wrocławska” skontaktowała się z Ministerstwem Sprawiedliwości. Te potwierdziło, że państwo nie pokrywa zasądzonego zadośćuczynienia za krzywdy, gdy sprawca jest w więzieniu i nie ma takiego funduszu.
„Ofiara przestępstwa, która nie otrzymała zasądzonych świadczeń, może skorzystać z bezpłatnej pomocy psychologicznej, prawnej i materialnej w ramach Funduszu Sprawiedliwości, a także złożyć wniosek o państwową kompensatę – jeśli spełnia ustawowe warunki (ciężki uszczerbek na zdrowiu i brak innych źródeł pokrycia kosztów) – przekazał przedstawiciel wydziału prasowego Ministerstwa Sprawiedliwości.