Niedziela. Białystok, Poznań, Zamość – Msze święte i pokutne Marsze Różańcowe za Ojczyznę

17.08.2025 Białystok, Poznań, Zamość – Msze święte i pokutne Marsze Różańcowe za Ojczyznę

12/08/2025 przez antyk2013

Na Różańcu świętym będziemy się modlić wraz z Maryja Królową Polski o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii oraz o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu.

BIAŁYSTOK – O godz. 13.30 wyruszymy sprzed Katedry (ul. Kościelna 2), przejdziemy Rynkiem Kościuszki, ul. Lipową do Bazyliki Mniejszej p. w. św. Rocha.

Serdecznie zapraszam, Tadeusz Rosiński

=======================================

POZNAŃ – początek o godz. 12.30 Msza Święta za Ojczyznę w Sanktuarium Bożego Ciała przy ul. Krakowskiej. Po Mszy Świętej Pokutny Marsz Różańcowy poprowadzi Ojciec Jerzy Garda. Zakończenie u Ojców Franciszkanów w Sanktuarium Matki Boskiej w Cudy Wielmożnej na Wzgórzu Przemysła.

====================================================

ZAMOŚĆ –  o godz. 15.00 Koronka do Miłosierdzia Bożego, po modlitwie wyruszy spod kościoła św. Katarzyny Pokutny Marsz Różańcowy.

Msza Święta za Ojczyznę w Kościele Rektoralnym Świętej Katarzyny, ul. Kolegiacka 3 o godz. 17.00

Kościół św. Katarzyny, pl. Jaroszewicza Jana, Zamość - zdjęcia

„Polska dla Polaków, Polacy dla Polski”. 6 września Warszawa powie „nie” masowej migracji

„Polska dla Polaków, Polacy dla Polski”

6 września Warszawa powie

„nie” masowej migracji

https://pch24.pl/polska-dla-polakow-polacy-dla-polski-6-wrzesnia-warszawa-powie-nie-masowej-migracji

(fot. KRZYSZTOF ĆWIK / Forum)

Środowiska patriotyczne przygotowują antyimigracyjną manifestację w Warszawie. Z hasłem „Polska dla Polaków, Polacy dla Polski” przeciwnicy niekontrolowanego napływu cudzoziemców przejdą przez stolicę, domagając się zerwania z polityką otwartych granic. Jak podkreślają organizatorzy zagraża ona bezpieczeństwu w kraju i oznacza wzrost przestępczości.  

6 września odbędzie się marsz antyimigracyjny pod hasłem „Polska dla Polaków. Polacy dla Polski”. Wydarzenie będzie organizowane przez Młodzież Wszechpolską oraz Stowarzyszenie „Marsz Niepodległości”.

Zapowiadając wydarzenie Prezes Stowarzyszenia „Marsz Niepodległości” Bartosz Malewski stwierdził, że hasło „Polska dla Polaków” nie powinno budzić kontrowersji. – Dla kogo innego miałaby być Polska? – pytał

Manifestacja rozpocznie się o godz. 13 pod siedzibą Komisją Europejskiej, a zakończy się pod Sejmem. Organizatorzy podkreślają, że trasa ma charakter symboliczny i odwołuje się do realiów polskiej polityki. To Komisja Europejska narzuca nam migrantów poprzez mechanizm relokacji oraz Pakt Migracyjny, a Sejm jest jedynie wykonawcą zagranicznej polityki. W pobliżu znajduje się również Ambasada Niemiec, którego to państwo nielegalnie przerzuca nam imigrantów przez granicę, wyjaśnili przeciwnicy masowej migracji.

– Widzieliśmy co wydarzyło się w Toruniu, widzieliśmy co wydarzyło się w miejscowości Nowe, widzimy, że przestępczość wśród społeczności migranckiej wzrasta. I bardzo dobrze, że Polacy oddolnie organizują się w patrole obywatelskie – mówił zachęcając do udziału w wydarzeniu prezes Młodzieży Wszechpolskiej Marcin Osowski.

Celem manifestacji jest zaprotestowanie przeciwko polityce migracyjnej polskiego rządu polegającej na ściąganiu imigrantów do naszego kraju z całego świata oraz upamiętnienie jednego z najważniejszych wydarzeń w historii Polski i Europy – Odsieczy Wiedeńskiej z 1683 roku. Tego dnia, wojska polskie pod wodzą króla Jana III Sobieskiego, w sojuszu z wojskami cesarza Leopolda I, stanęły do walki z armią osmańską pod dowództwem Kara Mustafy. Był to moment kluczowy dla przyszłości Europy, a jego znaczenie wykraczało daleko poza wynik samej bitwy.

– Rzeczywistość pokazuje, że masowa i pozaeuropejska imigracja do Europy kończy się nie tylko wzrostem przemocy i brakiem bezpieczeństwa dla Europejczyków, a zwłaszcza Europejek, ale także pokazuje, że multi-kulti jest pewną iluzją. Polacy mają prawo do własnego państwa. Polacy przez wieki walczyli o swoje państwo i nie mogą go stracić w tak głupi sposób, ponieważ masowa imigracja jest tym, co zachwiało posiadaniem własnego państwa przez Brytyjczyków, Szwedów i Francuzów – zaznaczał publicysta portalu nlad.pl Kacper Kita.

Manifestacja 6 września ma być centralnym zwieńczeniem ponad trzydziestu manifestacji antyimigracyjnych odbywających się pod hasłem Polska dla Polaków organizowanych w całym kraju przez Młodzież Wszechpolską.

Na świecie, ale nie ze świata

Zawsze Wierni nr 4/2025 (239)

Andrew J. Clarendon

Na świecie, ale nie ze świata

Mnich, podobnie jak wszyscy prawdziwi chrześcijanie, jest żywym paradoksem: człowiekiem, który wyrzeka się swej woli, aby zyskać wolność; człowiekiem opuszczającym świat, aby ratować tych, którzy na nim pozostają; człowiekiem będącym ascetą, ponieważ kocha. Trudna droga monastycyzmu jest łatwą drogą do nieba.

W kolejnych godzinach kanonicznych Oficjum, w cyklu roku liturgicznego, w przemijaniu pór roku oraz lat mnich kontempluje wieczność. […]

Spoglądając wstecz, na minione wieki, dostrzegamy również, że założyciele różnych zakonów, choć skupieni na wieczności, byli też wytworami swych własnych czasów oraz krajów. Przykładowo św. Benedykt i św. Franciszek żyli w różnych epokach i założyli dwa różne zakony, aby odpowiedzieć na problemy kluczowe dla swoich czasów – a jednak występujące zawsze. Tym, co łączy zarówno ich, jak i założycieli innych zgromadzeń, jest właśnie jedność Kościoła, która wskazuje na jedność nieba: w Kościele, podobnie jak w domu naszego Ojca, jest mieszkań wiele. Z tego też powodu każdy święty oraz zakon przemawiają do wszystkich czasów i miejsc, jednak na różne sposoby, stosownie do potrzeb danej epoki. Dla ludzi współczesnych, żyjących w epoce rozdrobnienia, w której człowiek „traci całą moralną orientację”1, oraz w czasach „niesłychanej brutalności (…) [w których] mnożą się przykłady (…) braku delikatności wobec cierpienia, co zaprzecza duchowi chrześcijaństwa”2, ideały benedyktyński i franciszkański potrzebne są bardziej niż kiedykolwiek.

Powstanie zakonu benedyktynów w VI wieku stanowiło odpowiedź na okres przejściowy, okres rozpadu i rozdrobnienia – przypominający nasz własny; dostrzec można np. pewne podobieństwa między późnym Cesarstwem Rzymskim a USA z ostatnich dwóch dekad wieku XX i początku wieku XXI. Jednak u zarania „wieków ciemnych” ludzie, którzy wypełniali próżnię po upadającym Cesarstwie, byli poganami: ich kultura nie była kulturą Cesarstwa, nie interesowali się pismami Cycerona czy też Platona – których dzieła były pieczołowicie zachowywane dla przyszłych pokoleń – a narodziny średniowiecznej kultury narodowej, której synteza łacińsko-chrześcijańska stanowiła jedynie część, miały miejsce wieki później. Innymi słowy „wieki ciemne” nie były ciemne, ponieważ nic się nie działo, ale ponieważ działo się zbyt wiele. Tym, co nawróciło człowieka Zachodu i z kolei stworzyło Christianitas, była reguła św. Benedykta, ucieleśniająca „ideał porządku duchowego i zdyscyplinowanej działalności moralnej, które czyniły z klasztoru oazę pokoju pośród świata wojny”3. Zgodnie z benedyktyńskim mottem ora et labora klasztor jest „elektrownią duchową”, która nie ignoruje doczesności; w tej szkole modlitwy formowane są i doskonalone oba aspekty człowieka – duchowy oraz cielesny:

Ćwiczeniu ciała służy życie ascetyczne: umartwienia, posty, praca fizyczna; ćwiczeniu zaś duszy: liturgia (Opus Dei – jak nazywał ją św. Benedykt), nieustanne zanurzenie się w bardzo niewielu tekstach – w wyuczonym na pamięć Psałterzu (…) w Starym i Nowym Testamencie (…) w Regule i kilku wybranych komentarzach4.

Motto benedyktynów streszcza ideał na poziomie jednostkowym i międzynarodowym:

PAX [jak w] pax Benedicti; spadkobierca pax Romana, pokoju starożytnego Rzymu, dawnego doczesnego i politycznego pokoju cesarstwa (…) zmienił się w pokój Benedykta, pokój Bożego ładu, promieniujący z wewnętrznego miasta klasztorów na miasta Christianitas5.

Niecałe sto lat po powstaniu reguły św. Benedykta św. Grzegorz Wielki, sam będący mnichem i rządzący Kościołem w latach 590–604, „rozumiał w całej pełni, że instytucja klasztorów stała się głównym narzędziem Kościoła i największą nadzieją dla przyszłej kultury chrześcijańskiej”6. Pokój, nieustanne dążenie do doskonałości oraz rola kanału łaski dla całego świata – oto duch monastycyzmu, zarówno wówczas, jak i obecnie.

Piętnaście wieków później Zachód stanął w obliczu kolejnego kryzysu, choć dzisiejsze barbarzyństwo ma charakter postchrześcijański; fakt, iż Zachód stał się w znacznej mierze terytorium misyjnym, nie wynika z tego, że dusze nie słyszały nigdy Słowa, ale że zostało Ono odrzucone. Jeśli, by posłużyć się metaforą Johna Seniora, kulturowa i duchowa gleba Zachodu została wyjałowiona, ora et labora mnichów pozwoli ją na nowo użyźnić. Starający się „odnowić wszystko w Chrystusie” abp Lefebvre zauważał, że: „Bez klasztorów, bez zakonników oddanych nieustannemu wychwalaniu Boga Kościół nigdy nie wydobędzie się z obecnego kryzysu”7. Nawet w sytuacji, gdy zdaje się on nasilać, a kardynałowie występują przeciwko innym kardynałom, wciąż pozostaje nadzieja w wiernych Tradycji klasztorach oraz zakonach, które przyciągają wiele młodych powołań.

Jeśli współczesnemu człowiekowi brakuje benedyktyńskiego pokoju i „stał się on moralnym idiotą”8, stało się tak między innymi dlatego, że jest on również kiepskim miłującym: bez wątpienia za bardzo kocha dobra drugorzędne, jednak źródłem współczesnego problemu jest bunt najbardziej starożytny – przesadna miłość własna. Lekarstwem na to jest ideał franciszkański, zaszczepiający pokorę oraz kierujący miłość człowieka ku czemuś wyższemu. Choć św. Franciszek przepełniony był miłością, fascynujące jest zwłaszcza to, że sposób, w jaki Ojciec Seraficki wyrażał swą miłość, był równocześnie i uniwersalny, i bardzo odpowiadający jego własnej epoce. XII-wieczna Europa stanęła w obliczu wyzwań nowej cywilizacji, która rozwijała się przez setki lat. Około roku 1100 stare problemy zostały w większości przezwyciężone lub też przynajmniej złagodzone, a odmienne narody połączyły nowe osiągnięcia: punktami zwrotnymi były koniec kontrowersji związanej ze świecką inwestyturą oraz z towarzyszącą jej symonią, nawrócenie Wikingów i sukces pierwszej krucjaty. Dodać do tego należy pojawienie się nowego i egzotycznego ruchu kulturalnego znanego jako „miłość dworska”: kult amour, w którym poeta-rycerz służył swej pani oraz wysławiał jej przymioty. Ta nowa religia miłości – choć zawierająca pewną liczbę elementów pozytywnych – miała tak świecki i doczesny charakter, iż stanowiła dla Kościoła realne zagrożenie. Jednak zamiast ją zignorować lub potępić, starał się on mądrze uwznioślić miłość dworską; dokonało się to w sferze artystycznej dzięki Boskiej komedii Dantego, zaś w sferze duchowej dzięki św. Franciszkowi, „świętemu głupcowi” i trubadurowi Bożemu.

W czasach nam współczesnych, gdy rodzajem nowej religii stał się ekologizm, pamięta się najczęściej jedynie o miłości św. Franciszka do przyrody, zapominając o jego umiłowaniu ubóstwa oraz o jego „żarliwej ortodoksji”9. Ten, który głosił kazania dla ptaków, nie był wegetarianinem; ten, który nie posiadał niczego poza habitem z surowego sukna, dbał o złote sprzęty liturgiczne10; ten, który uważał siebie za najniższego i nieuczonego, udał się do muzułmańskiego sułtana, nie aby prowadzić z nim dialog, ale aby go nawrócić. Wszystko to ma sens jedynie wówczas, gdy postrzega się św. Franciszka jako człowieka głęboko zakochanego, jak w średniowiecznym romansie. Rozumiał to Dante, który sam był tercjarzem franciszkańskim, tak więc pisał o miłości św. Franciszka i pani Biedy, posługując się terminologią miłości dworskiej:

Lecz byś nie błądził, będąc już w pobliżu

Prawdy, odkryję myśli osłonięte:

To z panią Biedą Franciszek z Asyżu.

Zgoda małżonków, lica uśmiechnięte,

Miłość przedziwna, wzrok pełen pogody

Budziły wkoło zadumania święte11.

W swej biografii Biedaczyny z Asyżu Chesterton zauważa, iż pierwszym krokiem do jego zrozumienia jest postrzeganie św. Franciszka jako człowieka rozmiłowanego:

[Franciszek] nazywając siebie od samego początku trubadurem, a później znów nazywając siebie trubadurem nowej i szlachetnej pieśni, nie używał jedynie metafory. (…) Był on do ostatniej udręki ascezy Trubadurem. Był on Kochankiem. Był on kochankiem Boga i był rzeczywiście prawdziwym kochankiem ludzi, co jest zapewne znacznie rzadszym powołaniem mistycznym. (…) A współczesny czytelnik znajdzie najlepszy klucz do ascezy i innych spraw niezrozumiałych w historiach miłosnych tam, gdzie kochankowie wydają się nam niemal szaleńcami. (…) Wszystkie te zagadki dałyby się łatwo rozwiązać w prostocie wszelkiej szlachetnej miłości; tylko ta jego miłość była tak szlachetna, że dziewięć dziesiątych ludzi mogło zaledwie o niej słyszeć12.

Święty Franciszek był tak zakochany w Bogu, że wszystkie rzeczy przypominały mu o Nim: „Jest to przewrót podobny trochę do tego, gdy kochanek najpierw mówi o swej ukochanej, że jest podobna do kwiatu, a potem mówi, że wszystkie kwiaty przypominają mu ukochaną”13. Wszystko jaśniało i stanowiło wiadomość o Bogu, wyraz Boga – jak w wierszu Gerarda Manleya Hopkinsa. Ideał franciszkański – pax et bonum – to prawdziwie kochać Boga i bliźniego; to właśnie oznacza bycie na świecie, ale nie ze świata; jest to miłość zdolna przeobrazić każdą epokę, w tym również naszą.

Poza benedyktyńską praktycznością oraz franciszkańskim romantyzmem wspomnieć należy również o Zakonie Kaznodziejskim. Intelektualna siła dominikanów, ich poszukiwanie veritas, jak to wyraża ich motto, pozostaje w sprzeczności ze współczesną nam fragmentacją, niespójnością i powierzchownością. W świecie, w którym „rzeczy się rozpadają”, każdy z zakonów posiada konkretny cel, który konieczny jest do odbudowy, nieprzypadkowo jednak rosnącym zainteresowaniem zarówno w środowiskach akademickich, jak i wśród zwykłych ludzi cieszy się myśl jednego z najwybitniejszych synów św. Dominika – św. Tomasza z Akwinu. Jak zauważa Chesterton:

paradoksem historii jest to, że każde pokolenie bywa nawracane przez świętego, który jest największym przeciwieństwem swej epoki. (…) Tak jak wiek XIX przywiązał się do romantyzmu franciszkańskiego właśnie dlatego, że zaniedbał romantyzm – tak wiek XX, ponieważ zaniedbał rozum, przywiązuje się dziś do racjonalnej teologii tomistycznej14.

To właśnie duch monastycyzmu zrodził św. Tomasza, św. Dominika oraz innych, ponieważ jest to duch, który stworzył Zachód. Jak pisze Christopher Dawson:

Znaczenie zaś tych stuleci, o których pisałem, nie polega na zewnętrznym porządku rzeczy, które one stworzyły lub usiłowały stworzyć, lecz na wewnętrznej zmianie, którą sprawiły w duszy człowieka Zachodu – zmianie, która nigdy już nie może być unicestwiona, chyba tylko przez całkowite odrzucenie lub zniszczenie samego człowieka Zachodu15.

Co więcej, monastycyzm uwypukla paradoksy chrześcijaństwa: to, że miłość wzrasta w wyrzeczeniu, że pełnię rzeczywistości znaleźć można, porzucając świat, oraz że aby żyć, trzeba umrzeć, stając się ziarnem pszenicy, które „wiele owocu przynosi”16.

Za „The Angelus”, wrzesień 2015, tłumaczył Tomasz Maszczyk17.

Przypisy

  1. R.M. Weaver, Ideas Have Consequences, University of Chicago Press, Chicago 1948, s. 10. Tekst polski za: Idee mają konsekwencje, tłum. W. Turek, Prohibita, Warszawa 2010, s. 18.
  2. Tamże.
  3. Ch. Dawson, Religion and the Rise of Western Culture, Sheed and Ward, New York 1950, s. 51. Tekst polski za: Religia i powstanie kultury zachodniej, przeł. S. Ławicki, IW Pax, Warszawa 1958, s. 55.
  4. J. Senior, The Death of Christian Culture, Arlighton House Publishers, New Rochelle 1978, s. 167.
  5. Our Lady of Guadalupe Monastery; [online:] tinyurl.com/Guadalupe-Monastery [dostęp: 9.06.2025].
  6. Ch. Dawson, Religion and the Rise…, dz. cyt., s. 52. Tekst polski za: Religia i powstanie…, dz. cyt., s. 56.
  7. Our Lady of Guadalupe Monastery, dz. cyt.
  8. R.M. Weaver, Idee mają konsekwencje, dz. cyt., s. 10.
  9. A. Thompson OP, Francis of Assisi: a new biography, Cornell University Press, Ithaca 2012, s. 41.
  10. Tamże, s. 32.
  11. D. Alighieri, Boska komedia, tłum. E. Porębowicz, PIW, Warszawa 1990, s. 383.
  12. G.K. Chesterton, Święty Franciszek z Asyżu, tłum. A. Chojecki, IW Pax, Warszawa 1974, s. 8.
  13. Tamże, s. 74.
  14. Tenże, Święty Tomasz z Akwinu, tłum. A. Chojecki, IW Pax, Warszawa 1974, s. 15.
  15. Ch. Dawson, Religion and the Rise…, dz. cyt., s. 274. Tekst polski za: Religia i powstanie…, dz. cyt, s. 296.
  16. J 12, 25.
  17. tinyurl.com/nie-ze-swiata [dostęp: 21.05.2025].

Powołanie są różne

Zawsze Wierni nr 4/2025 (239)

ks. Piotr Dzierżak FSSPX

Od Redakcji

Drodzy Czytelnicy, pisząc o powołaniu, należy najpierw dokonać pewnego istotnego rozgraniczenia. Można bowiem myśleć o powołaniu w sensie szerokim i w sensie wąskim. W tym pierwszym dotyczy ono z jednej strony każdego człowieka powołanego przez Stwórcę do istnienia, a z drugiej każdego stanu, do którego dobry Bóg opatrznościowo przysposabia w zakresie pożądanych cech i zdolności. W tym znaczeniu mówimy np. o kucharzu albo o lekarzu z powołania. Jest to naturalne i ziemskie ujęcie, niewykraczające poza poziom rozumnego ludzkiego bytu. Choć i tu nie wolno zapominać o odniesieniu do Stwórcy natury, ponieważ każde stworzenie musi być wierne Temu, od którego ma wszystko i którego zamiar ma w swym życiu realizować. Nawet więc w szerokim sensie nie można być powołanym do czegoś niezgodnego z wolą Bożą, tzn. niemoralnego czy nierozumnego – nie można być złodziejem czy wariatem z powołania.

Niezależnie od tego trzeba jeszcze umieć dostrzec odniesienie do poziomu nadprzyrodzonego – do Boga ujętego jako twórca łaski i chwały. Zostaliśmy bowiem jako ludzie nie tylko powołani do ziemskiego życia, ale też, jako przybrane dzieci Boże, powołani do życia w chwale nieba. Dlatego też musimy brać pod uwagę konsekwencje takiego czy innego stanu życia naturalnego dla dobra nadprzyrodzonego. Myśleć inaczej oznaczałoby popaść w praktyczny naturalizm. Zdrowa i bardzo katolic­ka zasada, tak często przypominana przez Doktora Anielskiego, mówi, że łaska nie niszczy natury, ale ją podnosi – buduje na niej, jednocześnie skierowując ją ku celowi nieskończenie ową naturę przekraczającemu.

Zatem ostatecznie każde powołanie w znaczeniu naturalnym musi być rozpatrywane w świetle powołania do nadnatury, czyli życia łaski, zatem życia wiecznego; musi być tak dobrane, by uwzględniać cel wyższy: by nie przeszkadzać w jego osiągnięciu, a nawet możliwie go ułatwiać. Z właściwej dla katolika perspektywy natura jest zatem tylko środkiem do osiągnięcia nieba. Rzecz jasna zagadnienie to nie stanowi problemu dla Pana Boga, gdyż On jest twórcą zarówno jednego, jak i drugiego porządku. Jednak w dobie szalejącego naturalizmu może stać się poważnym problemem dla nas samych.

Zrozumienie powyżej wyłożonych zasad powoduje potrzebę zdefiniowania pojęcia powołania w zaanonsowanym na wstępie znaczeniu węższym i szczególnym, bardziej ściśle i formalnie odpowiadającym etymologii samego słowa. Polskie słowo „powołanie” pochodzi od „wołać”, a to sugeruje: po pierwsze wybranie kogoś z jakiegoś szerszego grona, a po drugie przyciągnięcie (jakby przywołanie) do siebie. Co interesujące, bardzo podobnie jest w wielu innych językach europejskich, tzn. używanych przez katolickie (niegdyś) narody: łac. vocatio (od vocare) i od tego fr. vocation, hiszp. vocación, port. vocação, it. vocazione; a wśród języków germańskich: ang. vocation lub calling od call, dun. kald, norw. kall, szwed. kallelse, niem. Berufung (od rufen), niderl. roeping (od roepen); u Słowian analogicznie: ros. призвание (od призывать), a wyrazem podobnym do naszego oczywiście posługują się Czesi (povolání) i Słowacy (povolanie). W tym sensie, mówiąc o powołaniu, będziemy mieli na myśli już tylko niektóre osoby, specjalnie dobrane i obdarzone, skierowane do jakichś szczególnych zadań. Dobrze to koresponduje z darmowością życia nadprzyrodzonego – przecież w żaden sposób nienależącego się stworzeniom niezależnie do tego, jak bardzo posłuszne swemu Stwórcy by były.

W tym właśnie znaczeniu spotykamy się z pojęciem powołania na kartach Pisma Świętego, gdy Bóg powołuje Abrahama, Mojżesza, sędziów czy wreszcie proroków Starego Testamentu. W tym sensie mówimy o powołaniu przez Chrystusa Apostołów z grona Jego uczniów. Z kolei dzisiaj, w tym sensie, mówimy o powołaniu w kontekście kontemplacji wlanej, wysokiej świętości czy jakiegoś szczególnego opatrznościowo dzieła dokonanego w Kościele (takiego jak założenie nowego zgromadzenia zakonnego czy reforma już istniejącego). W tym też znaczeniu należy mówić o powołaniu do szczególnych stanów życia, jakimi są: stan zakonny i stan kapłański.

Nieco inaczej jest natomiast z małżeństwem. Nie negując obfitości łask, którymi dobry Bóg obdarza współpracujących z Nim małżonków, zauważmy, że pomimo podniesienia przez Chrystusa do godności sakramentu jest ono wciąż bardzo „naturalne” – a to z dwóch powodów: po pierwsze skupia się na realizacji dzieła rodzenia, a więc czegoś bardzo naturalnego i zarazem głęboko wyrytego w ludzkiej bytowości, a po drugie jest ono możliwe dla procentowo bardzo dużej liczby ludzi.

Dlatego bardzo dziś rozpowszechniony sposób uczenia o (zasadniczo) trzech dostępnych człowiekowi powołaniach, jako to: małżeństwie, kapłaństwie i stanie zakonnym, bez wyróżniania powołania wyższego, związanego ze służbą Bogu w kapłaństwie czy zakonie, ma swoje niezaprzeczalne wady. Przede wszystkim prowadzi do zdeprecjonowania tych ostatnich, ale – zauważmy na marginesie – paradoksalnie przyczynia się także do pomniejszenia atrakcyjności małżeństwa, jako swego rodzaju opcji nie dla wszystkich, ale tylko dla szczególnie dysponowanych, obdarzonych jakimiś szczególnie pożądanymi cechami.

Wróćmy jednak do kwestii powołania do życia zakonnego i kapłańskiego, a konkretnie do problemu jego rozpoznania, ponieważ temu właśnie tematowi poświęciliśmy niniejszy numer „ZW”. Wybór został dokonany przez Redakcję bardzo świadomie: mamy dziś do czynienia z wielkim problemem rozeznawania powołania. Dotyczy to zresztą również i powołania w sensie szerszym, co jest pokłosiem sztucznie kreowanego na świecie chaosu duchowego i materialnego. Cóż więc dziwnego, że dla dzisiejszego młodzieńca czy dzisiejszej panny sprawa wyboru drogi życiowej często wydaje się prawie nierozwiązywalna?

Wielu szlachetnych młodych ludzi mimo to zdaje się przejawiać pewne zainteresowanie powołaniem do służby Bożej: czy to przy ołtarzu, czy w klasztornej celi. Jednak na każdego odważnego i przenikliwego młodzieńca (czy każdą młodą niewiastę) czeka wiele ukrytych pułapek, podstępnych zagrożeń, różnorakich trudności – a wszystko po to, by pobożne marzenia nigdy się nie spełniły. Oczywiście przeszkody tego rodzaju od zawsze towarzyszyły wiernym. Przede wszystkim jednak powód, dla którego powołania do kapłaństwa i życia zakonnego są dziś tak rzadkie, sprowadza się do kwestii powszechnego nawet wśród katolików niezrozumienia wyższości życia poświęconego Bogu: już w swym korzeniu karmiącego się kontemplacją i modlitwą, ukierunkowanego systemowo na naśladowanie samego wcielonego Boga i Jego Matki (a w przypadku zakonników udoskonalonego dodatkowo ślubami). I dlatego tak kapłaństwo, jak i życie zakonne nie dają się pogodzić ze skądinąd uświęconym przez naszego Pana małżeństwem. Z tym też wiąże się wiele osobistych klęsk w walce o odkrycie i realizację powołania: jak zrezygnować z jedynego dozwolonego sposobu realizacji instynktu płciowego bez popełniania grzechu w świecie do szpiku kości przesiąkniętym erotyzmem? Co najciekawsze, jest to problem pozorny, ponieważ to właśnie seminarium i klasztor najskuteczniej pomogą uchronić czystość i dziewictwo: nie tylko ciała, ale i duszy. Zwróćmy się do św. Tomasza z Akwinu (nazywanego Doktorem Anielskim również ze względu na dziewiczą czystość) i zobaczmy, w czym doszukuje się on lekarstwa na skłonność do nieczystości. Święty Doktor w dziele O doskonałości życia duchowego, w rozdziale 10, wymienia czynniki, spośród których najważniejsze są następujące1:

  • oddanie się kontemplacji spraw Bożych i modlitwie (jest to zarazem środek najważniejszy),
  • studium Pisma Świętego,
  • zajęcie umysłu dobrymi myślami,
  • unikanie lenistwa oraz oddawanie się pracom fizycznym,
  • brak przebywania w towarzystwie osób płci przeciwnej.

Co oczywiste, powyższych lekarstw nie uświadczy się nigdzie w takiej obfitości i z taką łatwością, jak tylko za murem seminaryjnym czy klasztornym.

Nie sposób też nie wspomnieć o innym argumencie, tym razem podnoszonym nie tyle przez samych zainteresowanych, co przez ich najbliższych: otóż pójście drogą tak trudnego powołania wiąże się z ofiarą – właściwie jest to oddanie człowieka do końca życia na służbę Bogu. Kapłan czy zakonnik nie przedłuża rodu, nie tworzy nowego ogniska domowego, tym samym nie daje swoim rodzicom pociechy z posiadania wnuków ani też nie może materialnie wspomóc rodziców w ich starości (dotyczy to przede wszystkim zakonników). To wszystko pozostaje prawdą, jednak pójście tym tropem oznaczałoby zapomnienie o słowach naszego Zbawiciela z Ewangelii:

I wszelki, który by opuścił dom albo braci, albo siostry, albo ojca, albo matkę, albo żonę, albo synów, albo rolę dla imienia mego, stokroć tyle weźmie, i życie wieczne otrzyma1.

Zatem rezygnując z czegoś, dostaje się dużo więcej – owo stokroć, nawet jeśli tylko symbolicznie miałoby być rozumiane, utwierdza nas w przekonaniu dotyczącym Bożej hojności. Pomyślmy zresztą logicznie: czy Bóg kiedykolwiek da się prześcignąć w dawaniu? Jeśli my dajemy Mu to, co mamy najlepszego, czyż On nas nie zadziwi swoją dobrocią, przewyższając nasze, ułomne w końcu dary, darami lepszymi i liczniejszymi? Czy pamiętając o tym, dobrzy, katoliccy rodzice mogą w ogóle o coś lepszego i mądrzejszego modlić się dla własnych dzieci, jeśli nie o powołanie wyższe i jego realizację?

Przypisy

  1. Por. św. Tomasz z Akwinu, O doskonałości życia duchowego, w: Dzieła wybrane, tłum. o. J. Salij OP, wyd. W drodze, Poznań 1984, s. 226–227.
  2. Mt 19, 29.

Najlepsza cząstka – kontemplacja

Najlepsza cząstka

Zawsze Wierni nr 4/2025 (239) Mnich benedyktyński

Życie wewnętrzne, życie duchowe, kontemplacja – wszystkie powyższe terminy wyrażają tę samą rzeczywistość, a rzeczywistość owa jest powodem [istnienia] naszego biuletynu. „Echo of Our Lady” założone zostało, aby pomóc czytelnikom, a zwłaszcza kapłanom, rozwijać w sobie skarb cenniejszy niż całe złoto tego świata. Pracujemy zgodnie z darami udzielonymi nam przez Boga, świadomi naszych ograniczeń, a równocześnie starając się uczynić coś pożytecznego dla dusz oraz Kościoła.

Odwrócenie porządku

Przychodzą tu na myśl słowa katolickiego pisarza Georges’a Bernanosa (1888–1948):

Nie da się zrozumieć niczego ze współczesnej cywilizacji, jeśli nie uzna się jej za powszechny spisek przeciwko jakiejkolwiek formie życia wewnętrznego.

I trudno nie dostrzec coraz liczniejszych tego konsekwencji. Nadużywając technologii, nasze konsumpcyjne społeczeństwo niestrudzenie prowadzi dzieło własnego zniszczenia, broniąc równocześnie swej podstawowej zasady: prymatu działania. Nawet gdyby nie posiadało żadnego innego celu, wystarczałoby to, aby było bardziej destrukcyjne niż miażdżący wszystko na swojej drodze buldożer.

We współczesnym świecie nie ma miejsca na życie zakonne i klasztory kontemplacyjne, których racja istnienia stała się niezrozumiała i które postrzega się jako bezużyteczne oraz nieopłacalne.

Obecnie zło szerzy się wszędzie, nie oszczędzając nawet dobrych chrześcijańskich rodzin, w których z rzadka jedynie pojawiają się powołania.

Wszystko skonstruowane zostało w taki sposób, aby kształtować podludzi. Bernanos pisał, że współczesna cywilizacja:

celowo wspiera wszystko, co się porusza oraz zmienia, postrzegając równocześnie jako szkodliwe dla społeczeństwa to wszystko, co sprzyja życiu wewnętrznemu.

W ten sposób rozmyślnie ignorowana jest najlepsza cząstka człowieka – jego dusza stworzona dla Boga i dla nieba.

Stoimy wobec dwóch wykluczających się wzajemnie koncepcji życia. Jeśli zbawienie wieczne nie jest dla nas jedynie pustym słowem, priorytetem powinno być życie kontemplacyjne. Jeśli jednak ograniczamy nasze aspiracje do cieszenia się dobrami doczesnymi, życie kontemplacyjne traci jakikolwiek sens.

Nasza materialistyczna cywilizacja nie lęka się wolności działania, boi się jednak uwolnienia myśli i myślenia o prawdzie.

Jedynym rodzajem życia wewnętrznego, na jaki przystaliby technokraci – pisze Bernanos – byłoby życie wewnętrzne niezbędne do skromnej introspekcji pod kontrolą lekarzy, podtrzymujące optymizm poprzez eliminację wszelkich tęsknot za światem przyszłym.

Nasza niespokojna cywilizacja wywiera na rzesze straszliwą presję.

Podobnie jak wszystkie tyranie materialistyczna demokracja stara się ukształtować nowy rodzaj człowieka, zgodny z jej ideologią.

Wykorzystuje do tego bardzo zróżnicowane i skuteczne środki, nieznane wcześniejszym pokoleniom. Bernanos kończy swą analizę iście proroczą wizją:

Cywilizacja ta sprzyja stopniowemu wyrzekaniu się przez obywateli wyższych wolności w zamian za gwarancję niższych; [wyrzekaniu się] wolności myśli (która stała się zbędna, gdyż głupotą będzie nie myśleć tak, jak wszyscy) w zamian za prawo do radia oraz kina.

Dziś zastąpilibyśmy te ostatnie telewizją i internetem.

Przywrócenie porządku

Tak długo, jak człowiek żyje, zawsze pozostają w nim choćby szczątki życia wewnętrznego. Natura nasza posiada bowiem dwa aspekty: myśl oraz działanie. Przed każdym działaniem musimy myśleć, zastanawiać się, a następnie podejmować decyzję. Te dwie domeny współpracują ze sobą i tworzą osnowę oraz wątek życia ludzkiego. Jednak życie wewnętrzne jest znacznie ważniejsze i warunkuje powodzenie działania zewnętrznego.

Nasze wieczne zbawienie zależy od świętości naszych działań, ta zaś od głębi naszego życia wewnętrznego, oświecanego wiarą i umacnianego łaską. Szczęście nieba będzie zasadniczo wewnętrzne, ponieważ polegać będzie na pełnej miłości kontemplacji Nieskończonego Dobra, którym jest nasz Pan Jezus Chrystus – wraz z Ojcem i Duchem Świętym. Z tego właśnie powodu Chrystus pochwalił Marię Magdalenę, gdy pozostała u Jego stóp, aby słuchać i rozważać Jego słowa: „Maria najlepszą cząstkę obrała, która od niej odjęta nie będzie”1.

Kontemplacja jest najlepszą cząstką naszego życia chrześcijańskiego.

Szkoda, że tak niewielu to rozumie i pozbawia się w ten sposób słodyczy róży, zachowując jedynie ciernie! […]

Za „The Angelus”, wrzesień 2015, tłumaczył Tomasz Maszczyk2.

Przypisy

  1. Łk 10, 42
  2. tinyurl.com/najlepsza-czastka [dostęp: 19.05.2025].

Więcej synodalności! Trzyletni plan papieża Franciszka miał zrewolucjonizować Kościół

Zawsze Wierni nr 4/2025 (239)

David L. Vise

Więcej synodalności! Trzyletni plan papieża Franciszka miał zrewolucjonizować Kościół

Franciszek zdążył ogłosić nowy plan dotyczący procesu synodalnego. Przebywający wtedy w szpitalu papież zatwierdził trzyletni proces wdrażania reform w całym Kościele powszechnym. Kościół nie został jednak założony przez Zbawiciela po to, aby ulegać opinii publicznej.

Jak poinformował nas w sobotę 15 marca 2025 Joshua McElwee z agencji Reuters w swym artykule Papież Franciszek, deklarując wolę pozostania [na swym urzędzie], rozpoczyna nowy proces reform w Kościele katolickim, przebywający w szpitalu papież zatwierdził trzyletni proces wdrażania reform w całym Kościele powszechnym. Ta najnowsza inicjatywa, mająca rzekomo ułatwić dialog i odnowę, stanowiła w istocie kolejną próbę usprawiedliwienia szeroko zakrojonych reform rzekomymi żądaniami „ludu Bożego”. Twierdzenie takie ignoruje fundamentalną prawdę, iż Kościół nie jest demokracją, ale ustanowioną przez Boga instytucją, której misją jest strzeżenie depozytu wiary, a nie naginanie go do dominujących chwilowo idei.

Wysiłki podejmowane przez Franciszka pozostawały w zgodzie z katastrofalnym w skutkach kursem obranym przez II Sobór Watykański pod hasłem „aggiornamento” czy też unowocześnienia Kościoła. Sobór, którego dokumenty pełne są wieloznacznych i modernistycznych stwierdzeń, starał się uczynić Kościół bardziej przystającym do współczesnego społeczeństwa. Jednak zamiast oczekiwanej odnowy doświadczył on sześciu dekad bezprecedensowego upadku, którego przejawami są: dramatyczny spadek liczby powołań kapłańskich, niemal całkowity zanik zgromadzeń zakonnych oraz powszechny kryzys katechizacji. Kwitnące niegdyś instytucje katolickie upadały, wierni zaś masowo porzucali Kościół zniechęceni doktryną, która została rozwodniona, aby dostosować ją do ducha czasów, zamiast podtrzymywać prawdę objawioną przez Chrystusa.

Papież Franciszek szedł śladami owego nieudanego eksperymentu, posługując się procesem synodalnym dla usprawiedliwienia dalszej rewolucji. Droga Synodalna, podobnie jak duszpasterska obłuda Vaticanum II, stara się stworzyć iluzję konsensusu, narzucając równocześnie zaplanowane z góry zmiany, które podkopują same fundamenty doktryny katolickiej. Wieloznaczność dokumentów II Soboru Watykańskiego pozwalała na ich niekończące się reinterpretacje, prowadzące do erozji tradycyjnej wiary i praktyki. W analogiczny sposób najnowsza inicjatywa Franciszka nie doprowadziłaby do autentycznej odnowy, ale raczej przyśpieszyłaby zniszczenie tego, co wciąż jeszcze pozostaje z prawdziwej tożsamości Kościoła.

Ustanowiony przez Zbawiciela Kościół nie ulega dominującym chwilowo opiniom. On sam powiedział do Piotra: „Ty jesteś opoka, a na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie przemogą go”1. Autorytet Kościoła opiera się na powierzonej mu przez Boga misji, a nie na zmiennych trendach kulturowych. Święty Tomasz z Akwinu przestrzegał przed porzucaniem Tradycji na rzecz nowych ideologii, pisząc:

Artykuły wiary taką grają rolę w nauce wiary, jaką zasady same z siebie znane mają w nauce, którą nabywamy naturalnym rozumem; w tych to zasadach, jak to wyłożył Filozof, jest pewien układ, że jedne mieszczą się domyślnie w drugich; wszystkie zresztą zasady sprowadzają się do tej jednej, jako naczelnej: „Niemożliwym jest równocześnie (coś o czymś) twierdzić i zaprzeczać”2.

Zignorowanie tej mądrości przez II Sobór Watykański doprowadziło do dekad chaosu doktrynalnego oraz rozkładu duchowego, a nowe inicjatywy papieża Franciszka kryzys ten jedynie pogłębiały.

Wspierając proces, który przedkłada kolektywne rozeznawanie nad autorytatywne nauczanie, Franciszek stwarzał zagrożenie dla samej integralności Kościoła. Jego znane powszechnie słowa „Kim ja jestem, aby osądzać?” wykorzystywane były do sugerowania, że prawda moralna nie jest czymś niezmiennym, ale elastycznym. Jednak św. Paweł wyraźnie przestrzega przed takim relatywizmem moralnym: „Przyjdzie bowiem czas, gdy zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich pożądliwości zgromadzą sobie nauczycieli – mając uszy chciwe pochlebstwa”3. Prawdziwą misją Kościoła nie jest dostosowywanie doktryny do żądań opinii publicznej, ale strzeżenie wiary raz podanej świętym4. Katechizm Kościoła Katolickiego potwierdza ten obowiązek: „Zadanie autentycznej interpretacji słowa Bożego, spisanego czy przekazanego przez Tradycję, powierzone zostało samemu tylko żywemu Urzędowi Nauczycielskiemu Kościoła” (par. 85). Proces synodalny papieża Franciszka podkopuje autorytet Magisterium, zastępując go zdemokratyzowaną teologią opartą raczej na subiektywnym doświadczeniu niż na objawionej prawdzie.

II Sobór Watykański okrzyknięty został punktem zwrotnym w historii Kościoła, jednak sześć dekad później widzimy, że jego owoce są niezwykle gorzkie. Liczba kapłanów dramatycznie się skurczyła, zamknięto seminaria, zniknęły też całe zgromadzenia zakonne. Zamiast odnowy wiary jesteśmy świadkami chaosu doktrynalnego, rozprzężenia moralnego oraz masowego exodusu wiernych. Inicjatywa Franciszka nie uleczyłaby tej sytuacji, ale raczej przyśpieszyłaby destrukcję Kościoła założonego przez Chrystusa. To samo zwodnicze hasło „wsłuchiwania się w głos wiernych” wykorzystywane będzie do forsowania dalszych odstępstw od nauczania katolickiego, podobnie jak wieloznaczna retoryka dokumentów Vaticanum II umożliwiła ich modernistyczną interpretację.

Kościół nie istnieje po to, aby dostosowywać się do świata, ale aby wzywać świat do nawrócenia. Opierajmy się więc pokusie przedkładania konsensusu nad prawdę, pamiętając o słowach Zbawiciela: „Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą”5. Wierni muszą pozostawać czujni, trzymając się niewzruszenie wiecznych prawd przekazanych przez Chrystusa i Jego Apostołów. Historia dowiodła, że eksperymenty w rodzaju Vaticanum II prowadzą jedynie do ruiny. Jeśli rewolucja papieża Franciszka przetrwa, przyśpieszy ona jedynie rozkład Kościoła, zamiast przywrócić mu jego dawną chwałę.

Za „The Remnant”, marzec 2025, tłumaczył Tomasz Maszczyk6.

Przypisy

  1. Mt 16, 18.
  2. ST II–II, q. 1, a. 7.
  3. 2 Tym 4, 3.
  4. Por. Jud 1, 3.
  5. Mt 24, 35.
  6. tinyurl.com/wiecej-synodalnosci [dostęp: 20.05.2025]; w artykule skorygowano jedynie czas gramatyczny z teraźniejszego na przeszły ze względu na śmierć papieża.

UKRAINIEC TO NOWY ŻYD, CHCIWY I NIEWDZIĘCZNY

UKRAINIEC TO NOWY ŻYD, CHCIWY I NIEWDZIĘCZNY

Krzysztof Baliński

Wszystko to zaczyna przypominać relacje polsko-żydowskie. Z tym, że w roli Żydów obsadzają się Ukraińcy, którzy (tak, jak Żydzi) pozwalają sobie na protekcjonalne zachowanie, aroganckie pouczanie i traktowanie Polaków, jak chłopców na posyłki. Chucpa polega także na tym, że tak, jak Żydzi swoich szabesgojów, tak oni grillują „sługi narodu ukraińskiego”. Nie tylko Polaków nie szanują, ale nimi gardzą i (tak, jak Żydzi) utrzymują, że w Polsce są „u siebie” i że do Polski przybyli „po swoje”. Ukraina zachowuje się wobec Polski, jak mocarstwo. Tak, jak Izrael ingeruje w politykę prowadzoną przez warszawski MSZ. Co dziwi tym bardziej, że jest państewkiem przegranym, upadłym, z nikłą tradycją państwowości, rządzonym przez osobnika osadzonego na stolcu prezydenta przez oligarchę, który znajduje się na listach gończych FBI i którego ugrupowanie wzięło nazwę z telewizyjnego programu kabaretowego.

Dlaczego pozwalają sobie na takie zachowanie? Nie tylko dlatego, że pomoc ze strony Polski jest im dana raz na zawsze i nie muszą o nią zabiegać. Nie tylko dlatego, że „sługa” nie może dyktować swemu panu, co ma robić. Ale także dlatego, że widzą, jak Polacy są ulegli wobec Żydów, którzy ich poniżają i oskarżają o różne niegodziwości, a oni, dla wkradzenia się w łaski, godzą się na plucie w twarz. Widzą też, jak Polacy są słabi wobec roszczeń żydowskich i że dla udobruchania Żydów, zwracają im majątki.

Ukraińcy (tak, jak Żydzi z Niemcami) koordynują z Żydami i agresywnie forsują antypolską politykę historyczną. Stosują też identyczne, co Żydzi metody grillowania Polaków: Oskarżają AK o mordowanie Ukraińców na Wołyniu, a Żydzi powstańców warszawskich o mordowanie Żydów. Utrzymują też, że miała miejsce wojna polsko-ukraińska sprowokowana przez Polaków, że Ukraińcy tylko się bronili, a Polacy współpracowali z Sowietami i Niemcami. Przy czym ukraińscy dyplomaci są bardzo asertywni, by nie powiedzieć – agresywni. Ambasador Ukrainy w Berlinie, na zarzut, że jego przodkowie „dokonywali masakr na Polakach”, zrównał Polskę z hitlerowskimi Niemcami i Związkiem Sowieckim oraz powiedział: „Podobne masakry dokonywane były przez Polaków na Ukraińcach, dziesiątki tysięcy, a Ukraińcy byli uciskani przez Polaków w tak okrutny sposób, że trudno to sobie wyobrazić”. Przy czym, w przeciwieństwie do Polski, Ukraina ma dyplomację publiczną. A polska? Ma dużą wprawę w pilnowaniu cudzych interesów, i to zawsze kosztem własnych.

No i ma, zamiast mężów stanu, łajzy, którym, gdy napotykają Żyda czy Ukraińca, uginają się nogi. Nie ma Panów, lecz zalęknionych kmiotów, potulnie i tchórzliwie merdających ogonkami, zabiegających o poklepanie po plecach przez Zełenskiego i o certyfikat koszerności u nowojorskiego Żyda. Weźmy takiego Dudę, który na co dzień wygłaszał buńczuczne mowy, miotał groźbami pod adresem Putina, a gdy rozmawiał z małym żydkiem z Ukrainy, stawał się cichutki, szeptał głosem przymilnym, główkę na bok przechylał, w oczy służalczo patrzył, żeby – choćby niechcący – rozmówcę nie urazić. W dawnych czasach ukraiński parobek lub żydowski pachciarz stawali przed oblicze Polskiego Pana w zgiętej postawie, miętosząc w ręku czapkę lub myckę. A dziś? Witają żydowsko-ukraińskiego przybysza zgięci w pas. I jeszcze jedno: Zełenski rozpoczął karierę polityczną jako komik, a kończy jako prezydent, z hasłem: „Jak zakończymy wojnę to cała Ukraina będzie wyglądała jak wielki Izrael”. A Duda? Rozpoczął karierę jako prezydent, a skończył jako komik z hasłem: „Tu jest UkroPolin”.

Ukraińcy nie tylko wymuszają na stronie polskiej przyjęcie ich narracji historycznej, ale każą (tak, jak Żydzi) rozpowszechniać ją po świecie za polskie pieniądze.

Przykładem państwowy bank BGK, który za trzy miliony dolarów wynajął dwie żydowsko-amerykańskie firmy, dla wsparcia propagandy ukraińskiej na terenie USA. Inny przykład: Sejm przyjął uchwałę, w której ofiary Wielkiego Głodu są wyłącznie Ukraińcami. Tymczasem za zbrodnię, która pochłonęła 15 milionów chłopów (także polskich, bo na Ukrainie żyło wówczas milion Polaków) odpowiadał Żyd Łazar Kaganowicz, o którym żydowski historyk Moshe Kahane pisał: „W trakcie kampanii przeciwko chłopom, Kaganowicz czerpał niemal perwersyjną rozkosz z faktu, że był panem życia i śmierci Kozaków. Doskonale pamiętał, ile zarówno on, jak i rodzina wycierpieli z rąk tych ludzi […] Teraz wszyscy za to zapłacą – mężczyźni, kobiety, dzieci. Bez różnicy. To przecież kość z kości i krew z krwi. Temu poświęci życie. Nigdy nie wybaczy ani nigdy nie zapomni”.

Inny przykład. Obchodzenie okrągłej rocznicy Powstania Warszawskiego, jako święta ukraińskiego. Duda otworzył wystawę pokazującą paralele między „niszczonymi przez rosyjskich barbarzyńców ukraińskimi miastami, a niszczoną przez niemieckich barbarzyńców Warszawą”. Z rocznicy święto ukraińskie zrobił także ambasador Ukrainy, porównując obraz Warszawy z powstania do tego, co dzieje się w Mariupolu a Ukraińców do powstańców warszawskich. Przypomnijmy, że już wcześniej pozwoliliśmy, aby Powstanie Warszawskie zostało wyparte przez powstanie w warszawskim getcie, a mająca w tytule „Polska” gazeta ukraińska dla Polaków urządziła marsz żołnierzy wyklętych w barwach ukraińskich (a między wierszami można było wyczytać w tej gazecie, że UPA to tacy polscy żołnierze wyklęci, którzy razem z AK na Wołyniu walczyli z Rosjanami).

Kto w Polsce, obok „Gazety Polskiej”, bierze czynny udział w promowaniu takiej narracji? Od początku III RP środowisko KOR, skupione wokół żydowskiej gazety dla Polaków, które tropiąc wszelkie przejawy nacjonalizmu w Polsce,  przeszło do porządku dziennego nad skrajnie szowinistyczną ideologią OUN-UPA, któremu nie przeszkadza to, że ludzie, których biorą w obronę mają na sumieniu śmierć kilkuset tysięcy Żydów. Mimo świadomości, iż ofiarami UPA byli jej ziomkowie, dyspensę ukraińskiemu nacjonalizmowi udzieliła Anne Applebaum („Ukraina potrzebuje więcej, a nie mniej nacjonalizmu”). Innymi słowy, nacjonalizm nie jest zły, jeśli nie jest nacjonalizmem polskim, a jeśli jest antypolski, to wspaniale. Michnikowi i Applebaum sekunduje Adam Bodnar. Odbierając w Getyndze niemiecką nagrodę żalił się, że jego cała rodzina, podobnie jak ponad 100 tysięcy innych osób, została wysiedlona z Bieszczad, a przy innej okazji oświadczył: „Naród polski uczestniczył w realizowaniu Holokaustu”.

Inny przykład: Nadzorowany przez MSZ i utrzymywany z budżetu kwotą 9 mln Ośrodek Studiów Wschodnich sporządził opracowanie, w którym lansuje nową doktrynę państwową – akcji „Wisła” była „czystką etniczną, stanowiącą zbrodnię przeciwko ludzkości”. Szybki rzut oka na życiorysy zatrudnionych tam „naukowców” pozwala zrozumieć, dlaczego wpisali się w 100 procentach w politykę historyczną Ukrainy. Wszyscy są lub byli zatrudnieni w Fundacji Batorego lub w „Gazecie Wyborczej” albo współpracowali z kwartalnikiem „Nigdy Więcej”.

Ukraińcy konsekwentnie drążą temat prześladowań Ukraińców podczas akcji „Wisła”. Z uporem stawiają temat na forum Sejmu, mimo iż była już potępiona przez Senat, a wyrazy ubolewania wyrazili Aleksander Kwaśniewski i Lech Kaczyński. Także Światowy Kongres Ukraińców wystąpił kilka lat temu z żądaniem wypłacenia odszkodowań za akcję. Przy czym, roszczenia te różnią się od żądań Światowego Kongresu Żydów jedynie skalą nagłośnienia. W tej perfidnej grze wspomagają Ukraińców tubylczy Żydzi. No, bo czymże był tekst żydowskiej gazety dla Polaków: „75 lat od akcji „Wisła”. Co stało się z majątkiem przesiedlonych Ukraińców?”.

Od kilku już lat, wywłaszczeni w ramach akcji Ukraińcy (w tym obywatele Ukrainy) odzyskują majątki w postaci lasów w Bieszczadach. Ich roszczenia sięgają miliardów. Mamy przy tym do czynienia z patologicznym mechanizmem, kiedy za jedno wywłaszczenie przyznawane są trzy rekompensaty. Pierwsza – mienie zamienne na Ziemiach Odzyskanych; Druga – zwrot gospodarstw dla tych, którzy powrócili na ojcowiznę po 1956 roku; Trzecia – w wyniku decyzji wojewody. Co w tym najbardziej bulwersuje? Złodziejskie praktyki są wspomagane przez polskie urzędy i sądy, a w całą aferę zaangażowany był wojewoda małopolski Piotr Ćwik (później zatrudniony w Kancelarii Dudy, urzędzie najbardziej zukrainizowanym i zbanderyzowanym w Polsce).

I w tym Ukraińcy naśladują Żydów, a konkretnie żydowską machinację ze zwrotem majątku przedwojennych gmin wyznaniowych żydowskich. I tu i tam działa etniczna V kolumna. Czy racji nie mają leśnicy, którzy aferę nazwali „Piąty rozbiór Polski” i Grzegorz Braun z hasłem „Stop banderyzacji polskich lasów”? Nawiasem mówiąc – termin „rozbiór Polski” używali Żydzi ze Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego, gdy w 1996 r. zawarli potajemną umowę z przedstawicielami polskich gmin żydowskich dotyczącą podziału wyszabrowanego majątku. W stenogramachz negocjacji widnieje zapis: „To teraz dokonamy rozbioru Polski i podzielimy się majątkiem żydowskim. My bierzemy Zachód, a wy Wschód. My Południe, a wy Północ”. Innymi słowy, Ukraińcy po cichu odzyskują lasy, a Żydzi, też po cichu, mienie bezspadkowe i jeszcze razem tworzą sobie Ukropolin. Tymczasem to Polska, wykorzystując sprzyjającą koniunkturę, powinna wystąpić do Ukrainy z roszczeniami za ziemie i lasy wymordowanych na Kresach Polaków. Zwłaszcza że Ukraina jest w trakcie wielkiej prywatyzacji i mienie pozostawione przez Polaków wpadnie niechybnie w żydowskie łapy, a wszystko skończy się tak: Żydzi wyrwą od Ukraińców, co trzeba, a my będziemy się tylko przyglądać.

Rada Najwyższa Ukrainy przyjęła ustawę, która uznaje przymusowe przesiedlenia obywateli Ukrainy z terenów, które po II wojnie światowej znalazły się w granicach Polski za deportacje. Zgodnie z ustawą, osoby objęte przesiedleniem uzyskują status deportowanych, gwarancje rekompensat materialnych i możliwość ubiegania się o zwrot majątku lub jego równowartości. Ustawę uchwalono w czasie obchodów rocznicy ludobójstwa na Wołyniu, które przyniosło nie tylko przymusową zmianę miejsca zamieszkania, ale całkowitą zagładę całych polskich społeczności. A niedogodności, o których mówi ustawa, ograniczyły się do przesiedlenia, a przesiedleńcy otrzymali ziemię i majątki w innych regionach Polski o wielokrotnie większej wartości. A co do ludobójstwa wołyńskiego to przypomnijmy, że Ukraińcy nie zgadzają się na ekshumacje pomordowanych, bo mają w tym sojuszników w Żydach. Z tym, że ekshumacji na Wołyniu nie chcą kaci, a ekshumacji w Jedwabnem nie chcą ofiary.

W dniach, kiedy wszystkie zasoby Państwa Polskiego nakierowane były na pomoc dla „ukraińskich przyjaciół”, w Warszawie pojawił się prezes Komitetu Żydów Amerykańskich. Komunikat z rozmów ujawnił, że „poruszono działania pomocowe podjęte przez Polskę na rzecz obywateli Ukrainy”. Przekaz, że z tego powodu pokonał Ocean, nie był wiarygodny, gdyż w jego poprzednich wizytach zawsze dominowała kwestia zwrotu majątków pożydowskich. Gdy w 2005 r. Polska zabrała się za krzewienie demokracji na Białorusi, od tyłu zaczęli nachodzić nas Judejczykowie, naciskając abyśmy zadośćuczynili żydowskim roszczeniom. Kiedy w 2014 r. polski rząd zaangażował się w instalowanie demokracji na Majdanie, od tyłu zaszli nas ci sami, bo z ich inspiracji Izba Lordów podjęła uchwałę na temat żydowskich roszczeń: „Najbardziej bezczelnym przestępcą jest Polska, która rozsiadła się na własności 3 milionów ofiar nazistów”. Przy czym lordowie nie wyjaśnili, na jakiej własności Polska „rozsiadła się”. A chodziło o odebrane Polsce, za przyzwoleniem rządu brytyjskiego, Kresy, gdzie większość Żydów miała swe geszefty. No a dzisiaj? Kiedy Polska broni Zełenskiego i jego oligarchów przed złowrogim Putinem, od tyłu zachodzą nas Judejczykowie, a od frontu Banderowcy, z żądaniami wypłacenia odszkodowań za deportacje.

Ukraińcy naśladują Żydów w jeszcze innej dziedzinie. „Washington Post” pisze: „Ukraińskie służby stoją za zabójstwami ludzi Kremla. Służba Bezpieczeństwa Ukrainy stała za zamachem na Aleksandra Dugina. Kampania zabójstw prominentnych postaci rosyjskiego reżimu trwa”. Były funkcjonariusz CIA, wskazując na izraelską służbę znaną z zabójstw poza granicami kraju, powiedział gazecie: „Jesteśmy świadkami narodzin służb wywiadowczych, które są jak Mosad w latach 70.”. Gazeta dodaje, że operacje te budzą niepokój i mieszane oceny zarówno po stronie amerykańskiej, jak i wśród samych Ukraińców, którzy wskazują, że w przyszłości podobne operacje mogą wymknąć się spod kontroli”. I tu pytanie: Czy nie powinny też budzić „niepokoju” po stronie polskiej, tej ukrainosceptycznej?

Ukraińcy, naśladując Żydów w metodach grillowania Polaków. Przy czym żydowskie polegają na alarmujących raportach o wzroście antysemityzmu w Polsce i wysyłaniu w świat kłamstw o „polskich obozach”. Przykładem wypowiedź izraelskiego ministra: „Antysemici, od inwazji Rosji na Ukrainę, przywołując żydowskie pochodzenie Zełenskiego wykorzystują wojnę, jako pożywkę dla propagowania antysemickich teorii spiskowych. Niektórzy twierdzą, że sama wojna jest aranżowana przez Żydów”. To samo z pytaniem żydowskiej dziennikarki CNN do prezydenta RP: „Czy polska pomoc dla Ukrainy nie jest próbą naprawienia krzywd polskich obozów koncentracyjnych?”. Czy taką metodą nie jest także to, że dla Ukrainki Weroniki Marczuk zarzuty korupcyjne CBA pod jej adresem to „efekt antyukraińskich uprzedzeń” i że podczas debaty w Muzeum Polin młody żydowski naukowiec stwierdził: „Mówienie o skorumpowanych sitwach u władzy i ich rozbijaniu jest antysemickie”?

Ukraińców wspomaga w tym gazeta Michnika. Tok FM, radio należące do koncernu Agora, przytacza wypowiedź (lub raczej wkłada w usta) Ukrainki Poliny: „Tak Polacy ubliżają w kolejce po bułki – Ukrainiec to taki nowy Żyd, chciwy i niewdzięczny”. Ukrainka Polinka dodaje: „Jak już o Żydzie zaczęli mówić, to pomyślałam, że to wyborcy Brauna. Moim zdaniem Braun to zły człowiek. Gdy coś mówi, słyszę Putina i jego służby”. Polince wtóruje socjolog M. Troszyński. Na pytanie Dziennik.pl, czy między Żydem a Ukraińcem stawiamy teraz znak równości, odpowiada: Tak. Podobnie jak wcześniej była w użyciu inwektywa „Ty Żydzie”, wypowiadana z intencją obrażenia i dotknięcia danej osoby, zwrócenia uwagi na jej negatywne cechy, tak w dyskursie internetowym traktujemy dziś Ukraińców”. Dodajmy też, że i „Wyborcza” i socjolodzy dwoją się i troją, żeby wykazać, iż wzrost nastrojów antyukraińskich i antyimigranckich to antysemityzm.

Czy rządzący Polską konspirują przed Polakami? Odpowiedź brzmi: Tak. Decyzja o wypłaceniu rekompensat za „deportacje” już zapadła. Można przewidzieć, jak to będzie wyglądało. Po krótkich rokowaniach w lokalu konspiracyjnym Związku Ukraińców w Polsce, rząd ogłosi: Ukraińcy zgodzili się, aby Polska dała im pieniądze w gotówce na odbudowę Donbasu. Polska zwróci potomkom rzeźników z UPA lasy w Bieszczadach i będzie wypłacać 100 euro miesięcznej renty przesiedlonym w wyniku akcji „Wisła” i ich potomkom (a oni, w zamian, gdy Żydzi będą odbierać swe majątki, popilnują Polaków, jak ci strażnicy obozowi w Sobiborze). Polska zgodzi się na zbudowanie 100 pomników Bandery w miejscach wskazanych przez ambasadora Ukrainy (nie wyłączając trawnika obok pomnika Lecha Kaczyńskiego), a Ukraińcy ogłoszą: Ekshumacje na Wołyniu wykazały, że w dołach śmierci leżą bojcy UPA zamordowani przez AK. Polska wyasygnuje 100 mln na renowację pomników UPA (tak, jak wyasygnowała 100 mln na renowację cmentarza żydowskiego w Warszawie, na którym „spoczywa” Józef Różański vel Goldberg, kat i morderca Polaków), a lud pracujący miast i wsi Podkarpacia będzie dalej głosował na PiS, słoiki z warszawskiego Wilanowa na PO.

A my? My będziemy dalej dziwić się, że na rządzącą Polską żonkilowo-tryzubową koalicję, na wynarodowioną hołotę, dla której na pierwszym miejscu liczy się interes żydowski i ukraiński głosuje 3/4 Polaków.

Krzysztof Baliński

Czy katolikowi wolno świętować chanukkę?

Czy katolikowi wolno świętować chanukkę?

=======================================

Włączenie się nominalnych katolików w świętowanie chanukki jest więc albo przejawem haniebnej elementarnej ignorancji teologicznej, wręcz katechizmowej, albo świadczy o wyparciu się elementarnej zasady tożsamości chrześcijańskiej, jaką jest jedyna prawdziwość religii chrześcijańskiej w jedynej prawdziwej bo spełniającej kontynuacji religii Starego Przymierza, czyli wyrazem apostazji, być może tylko z głupoty. 

===========================

Ks. Dariusz Józef Olewiński

https://teologkatolicki.blogspot.com/2023/12/czy-katolikowi-wolno-swietowac-chanukke.html

=================================

Przy okazji sprawy posła Grzegorza Brauna (więcej tutaj) słusznie nasuwa się pytanie, czy katolikowi wolno uczestniczyć w świętowaniu chanukki. 

Po pierwsze, należy zauważyć, że obecne świętowanie chanukki – które jest opisane dopiero w Talmudzie babilońskim (shabbat 2, 21) – nie jest tym samym co świętowanie starotestamentalne wspomniane w Ewangelii św. Jana (J 10, 22: τὰ ἐγκαίνια), w nawiązaniu do wydarzeń opisanych w Księgach Machabejskich (1Mach 4, 36-39, 2Mach 10, 1-8). 

Notabene: wspomnienie, że Pan Jezus podczas tego święta przechadzał się w portyku Salomona w świątyni jerozolimskiej, w żaden sposób nie oznacza, że Pan Jezus świętował chanukkę, gdyż tego talmudycznego świętowania wówczas nie było. Ponadto, nawet zakładając, że obecne świętowanie chanukki odnosi się do tych wydarzeń, należy stwierdzić, że chrześcijanom nie godzi się uczestniczyć w tym świętowaniu w jakikolwiek sposób. 

Jeśli świętowanie to dotyczy – według oficjalnej wersji – odnowienia kultu w świątyni jerozolimskiej po powstaniu Machabeuszy w roku 165 przed Chrystusem, a według wiary chrześcijańskiej kult ten stracił swoją wartość przez Ofiarę Krzyżową Jezusa Chrystusa, to nie godzi się chrześcijanom uczestniczenie w tym świętowaniu. Wszak żydzi świętują w nim aktualność kultu sprawowanego niegdyś w świątyni jerozolimskiej – choć de facto on nie istnieje od zburzenia świątyni w roku 70 po Chrystusie – oraz swoją tęsknotę za jego przywróceniem, zresztą wyrażając przez to dążenia syjonistyczne. Chrześcijanin nie może popierać tego świętowania, ponieważ uderza ono w sam rdzeń chrześcijaństwa, jakim jest spełnienie Starego Testamentu w Nowym Testamencie i tym samym ustanowienie jedynego prawdziwego kultu jedynego prawdziwego Boga, jakim jest religia chrześcijańska. 

Włączenie się nominalnych katolików w świętowanie chanukki jest więc albo przejawem haniebnej elementarnej ignorancji teologicznej, wręcz katechizmowej, albo świadczy o wyparciu się elementarnej zasady tożsamości chrześcijańskiej, jaką jest jedyna prawdziwość religii chrześcijańskiej w jedynej prawdziwej bo spełniającej kontynuacji religii Starego Przymierza, czyli wyrazem apostazji, być może tylko z głupoty. 

Jest szczególnie haniebne, że to uważający się za tradycyjnego katolika były marszałek sejmu Marek Jurek zaprosił kabalistyczną sektę Chabad Lubavich do urządzania świętowania chanukki w gmachu sejmu RP. Nie znam jego motywacji. Bym może chciał dobrze, jednak ten gest jest oczywistym przejawem przynajmniej ignorancji teologiczno-katechizmowej, jeśli nie wręcz poważnego wypaczenia ideologicznego, które niewiele ma wspólnego z katolicyzmem. 

Post scriptum

Marek Jurek nie ustaje w atakowaniu, przekręcając przy tym imię starożytnego heretyka Markjona (jeśli już to powinno brzmieć “neomarkjońska”):

Otóż porównanie chanukki do święta Obrzezania Pańskiego oraz wspomnienia św. Braci Machabejskich świadczy o elementarnej ignorancji i braku racjonalnego myślenia. 

W Kościele nigdy nie było święta poświęcenia świątyni jerozolimskiej, tym bardziej nie było chanukki. Z prostego powodu: kult starotestamentalny stracił swoją rację bytu wraz z Ukrzyżowaniem Mesjasza, o czym mówił sam Pan Jezus (J 2, 18-22). W Kościele wolno tylko to świętować, co zostało przejęte do Nowego Testamentu. Obrzezanie naszego Pana Jezusa Chrystusa było początkiem Jego Krwawej Ofiary, o czym jest wyraźnie mowa w textach liturgicznych tego dnia. Bohaterska walka Braci Machabejskich o wiarę w prawdziwego Boga i świętość miejsca kultu starotestamentalnego zasługuje na uznanie jako gorliwość o prawdziwą religię. Skoro Kościół uznał ich świętość, to uczynił to z tego powodu, że przyjął, iż oni uznaliby Jezusa za Mesjasza, gdyby Go poznali w doczesności. 

Czymś zgoła innym jest postawa tych, którzy odrzucają Jezusa Chrystusa jako Mesjasza, i uczestniczenie w ich obrzędach. Włączanie się w ich obrzędy świadczy albo o głupocie, albo o apostazji, albo o jednym i drugim. 

Czy dusze zmarłych mogą poruszać przedmioty? Czyli ignorancja pseudo-exorcysty

Czy dusze zmarłych mogą poruszać przedmioty? Czyli ignorancja pseudoexorcysty

ks. Dariusz Józef Olewiński

https://teologkatolicki.blogspot.com/2025/08/czy-dusze-zmarych-moga-poruszac.html


Tematyka już się tutaj pojawiała. Niestety nadal jest potrzeba, gdyż widocznie nie ustaje haniebna i zgubna w skutkach sytuacja polegająca na tym, że exorcystami są ludzie, którym brakuje elementarnej wiedzy teologicznej w znaczeniu teologii katolickiej, a za to uprawiający szamanizm mający więcej wspólnego z sektą tzw. pentekostalizmu niż ze rdzenną katolicką praktyką exorcyzmowania. Oto jeden przykład. X. Jacek Fijałkowski z Archidiecezji Warszawskiej wydaje się o tyle nietypowym przykładem, że przyznaje się do pierwotnie sceptycznego podejścia do praktyk tzw. trzeciej fali tzw. pentekostalizmu czyli “ruchu” związanego z demonicznym “Toronto blessing”. Widocznie jednak po pewnym czasie zmienił to podejście na bardziej przychylne, co mu zapewniło karierę exorcysty. W tym, co zaprezentował w wywiadzie dla “przekanał”, niestety wcale nie odbiega od zabobonów, mitów i urojeń typowych dla fałszywych exorcystów, związanych z tzw. charyzmatyzmem czyli pseudokatolicką gałęzią protestancko-demonicznego pentekostalizmu. Oto charakterystyczne fragmenty:

No cóż, chłop się widocznie naoglądał horrorów czy naczytał okultystycznych bzdur i do tego zmyśla, albo ma urojenia. Co jest możliwe tylko w stanie ignorancji teologicznej albo odrzucenia teologii katolickiej, która daje odpowiednia narzędzia do krytyki i oceny takowych bajek. X. Fijałkowski sugeruje, jakoby “dusze zmarłych” – a ma na myśli dusze czyśćcowe, co powinien był wyraźnie rozróżnić i powiedzieć – mogły mieć wpływ na materię poza i ponad prawami naturalnymi, zaś Pan Bóg na to pozwala.

Gdyby miał choćby elementarnie zdroworozsądkowo krytyczne podejście do tego typu opowieści, to by wiedział, że nie ma wiarygodnych i obiektywnie sprawdzalnych tego typu zjawisk. Dla każdego trzeźwo myślącego człowieka sprawa jest wtedy zamknięta. A tym bardziej dla kogoś, znającego elementarz teologii. Wyjaśniam: jedynie Pan Bóg jako Stwórca może działać poza i ponad prawami naturalnymi. Do tych praw należy to, że na byty materialne może zewnętrznie działać jedynie inny byt materialny. Jakże więc dusze zmarłych, które przecież nie mają ciała, mogłyby poruszać przedmioty materialne? Takie coś jest bujdą demonicznego okultyzmu, niestety rozpowszechnianą przez pseudoliteraturę i pseudokinematografię, a także przez pseudoexorcystów. 

Tego typu fenomeny tzn. przeżycia, które są uważane czy przedstawiane jako wpływ dusz zmarłych na materię, mogą się odbywać jedynie we śnie czy w półśnie, gdy człowiek myli swoje doznania z rzeczywistością zewnętrzną. Owszem, we śnie czy w innym stanie ograniczonej świadomości rzeczywistości, byty duchowe mogą wywierać pewien wpływ na wyobraźnię i przeżycia, czyli na sferę psychiczną człowieka. Jednak jest to coś innego niż bezpośredni wpływ na przedmioty materialne zewnętrzne. 

Ten człowiek bredzi potężnie, udając przy tym solidną wiedzę:

On widocznie dopuszcza możliwość, że także złe duchy mogą oddziaływać na materię. I gada tak, jakby mu zupełnie rozum odebrało:

Kwestię tę już niegdyś wyjaśniałem (tutajtutaj). W skrócie: Po pierwsze, nie ma żadnych dowodów, by “materializacje” się działy. Ci, którzy o czymś takim opowiadają, nie są w stanie przedstawić jakichkolwiek dowodów, mimo że mogli by nagrać na wideo bądź przynajmniej przedstawić wiarygodnych świadków. Po drugie, takie zdarzenia są niemożliwe i to z wielu powodów. Głównym powodem jest fakt, że tylko Bóg jako Stwórca może działać poza i ponad prawami przyrody, nigdy szatan ani tym bardziej dusza ludzka. 

O zupełnej ignorancji tego pseudoexorcysty świadczy także używanie przez niego i przez wywiadującą dziennikarkę pojęcia nadprzyrodzoności, odnosząc je do działania złych duchów. Otóż złe duchy mogą działać wyłącznie w sposób zgodny z ich naturą czyli im przyrodzony, a nie nadprzyrodzony. Wyłącznie Bóg działa w sposób wykraczający poza prawa naturalne czy nadprzyrodzony. Jeśli ktoś uważa, iż działanie złych duchów jest nadprzyrodzone, to przypisuje im działanie boskie, a to jest nawet więcej niż herezja, bo to jest apostazja negująca chrześcijańskie, a nawet już starotestamentalne pojęcie Boga. 

Biskupi mianujący tego typu osoby do pełnienia posługi exorcysty – a x. Fijałkowski nie jest tutaj wyjątkiem niestety – albo sami nie mają pojęcia o podstawach teologii katolickiej i o katolickim pojęciu Boga, albo lekceważą te fundamenty. Wypuszczając tego typu duchownych do posługiwania wyrządzają duszom wielkie szkody, ponosząc za to odpowiedzialność. 

cały wywiad:

Kłamstwa Konrada Krajewskiego [zawód: kardynał]

Kłamstwa Konrada Krajewskiego

ks. dr Dariusz Józef Olewiński. https://teologkatolicki.blogspot.com/2025/08/kamstwa-konrada-krajewskiego.html

Człowiek z ekipy bugniniańsko-bergogliańskiej (pupil ceremoniarza watykańskiego homosia Piero Marini’ego) zagrzmiał ostatnio do młodzieży polskiej w Rzymie kłamstwami typowymi dla agendy Soros’a i Schwab’a, bredząc odmóżdżająco i porównując Pana Jezusa do nielegalnych imigrantów, którzy szturmują granice Polski. Ujęte to zostało w ramach pospolitej obecnie bergogliańskiej ideologii fałszywego miłosierdziu. Oto istotne części tego wystąpienia:

Ten człowiek widocznie nie ma pojęcia o eklezjologii katolickiej, albo nie chce mieć pojęcia, albo jedno i drugie, a za to wyciera sobie twarz Ewangelią i to przedstawianą opacznie i fałszersko. Gada on wręcz tak, jakby nie znał wcale Ewangelii, jakby nigdy nie czytał ani nie słyszał, że na początku działalności Jezusa Chrystusa jest Jan Chrzciciel, który w dość niewybrednych słowach wzywał do nawrócenia i zmiany życia. Także sam Pan Jezus nigdy nie powiedział, że można być w Kościele niezależnie od nawrócenia i mimo braku porzucenia grzesznego życia. Tutaj Krajewski po prostu bredzi jak ignorant albo oszust, albo jedno i drugie. Zaś niesamowitą bezczelnością jest już samo użycie określenie “kochający inaczej”, gdyż jest ono żywcem wzięte z zakłamanej ideologii zboczeńców. Krajewski bez cienia dystansu posługuje się tym określeniem jako należącym do własnego słownictwa (co zapewne nie jest przypadkowe). Przy tym widocznie nie zauważył, jak bardzo poniżył i splugawił uchodźców, stawiając ich w jednym szeregu z “kochającymi inaczej”. Każdy normalny człowiek by się z tego powodu obraził i domagał się przeprosin. Nota bene: gdzie są ci tropiciele “lawendowej mafii” z x. Oko na czele? Boją się Krajewskiego bądź jego agenta na Polskę – Rysia?

Natomiast zasadniczym fałszem jest pomylenie i pomieszanie przynależności do Kościoła z prawem do osiedlania się na terenie danego państwa. To także świadczy o elementarnej ignorancji eklezjologicznej czy choćby nawet historycznej czy zdroworozsądkowej. Wszak nie trudno zrozumieć, że czym innym jest przynależność do Kościoła, a czym innym przynależność narodowościowa i państwowa. Mieszanie tych dwóch spraw jest błędem na poziomie szkoły podstawowej. Czyżby Krajewski nie wiedział, że Kościół jest społecznością nie związaną z danym krajem i narodem, podczas gdy każdy naród, podobnie jak każda rodzina, ma względnie powinno mieć swoje terytorium i swoją państwowość chroniącą prawa narodu?

Na podobnym poziomie jest zrównanie ucieczki św. Rodziny do Egiptu dla ratowania życia niemowlęcia z przybywaniem zdrowych i silnych młodych mężczyzn do Europy nie po to, żeby uczciwie pracować, lecz żeby żyć ze świadczeń socjalnych i podbijać Europę dla islamu. Jeśli Krajewski o tym nie wie, to żyje nie w tym świecie. A jeśli wie – i to jest o wiele bardziej prawdopodobne – to jest obłudnikiem, łgarzem i oszustem liczącym na ignorancję i debilizm umysłowy młodzieży, do której przemawia. Trzeba bowiem być zupełnie odciętym od rzeczywistości, by mówić to, co mówi Krajewski, bądź jemu wierzyć. On widocznie uważa ludzi za debili, którzy uwierzą ślepo jego zakłamanej sugestii. 

Tutaj Krajewski bezczelnie przyznaje się, że sprawuje spowiedź (i zapewne nie tylko) z pogwałceniem sakramentalnego porządku Kościoła. I wyjawia przy tym przewrotną, niekatolicką ideologię, którą wyznaje i którą się kieruje. Otóż widocznie nie wie i nie chce wiedzieć, jaki jest sens pokuty sakramentalnej i że jest ona konieczna według katolickiego rozumienia zarówno sakramentu pokuty jak też sakramentologii Kościoła. Posługuje się przy tym typowym pomieszaniem różnych spraw i dziedzin: szydzi z człowieka, który zgodnie z praktyką i z obrzędem Kościoła oczekiwał i domagał się wyznaczenia pokuty. Wszak to oczekiwanie wynika z porządku sprawiedliwości: skoro każdy grzech narusza ten porządek, to odejście od grzechu musi oznaczać i wymaga uczynków dobrych, które oznaczają uszanowanie i przywrócenie porządku sprawiedliwości. Krajewski natomiast bredzi o przebaczeniu “za darmo”, “z miłości”, tak jakby było to w sprzeczności z wartością i koniecznością pokuty. Tak więc on znowu albo nie rozumie najprostszych spraw, albo nie chce rozumieć, a chodzi mu o demolowanie katolickiego rozumienia sakramentu pokuty, posługując się populistycznie myśleniem pozornie “ewangelicznym”, a w gruncie rzeczy protestanckim, gdzie nie ma autentycznej pokuty bo nie ma autentycznego odejścia od grzechu i autentycznego uświęcenia. To w protestantyzmie jest przyzwolenie na dalsze grzeszenie, ponieważ usprawiedliwienie – według herezjarchy M. Luder’a – polega nie na wewnętrznej przemianie człowieka lecz na przykryciu grzechów płaszczem zasług Jezusa Chrystusa. I to jest właśnie korzeń zapaści duchowej i moralnej krajów protestanckich i opanowanych przez modernizm pseudokatolicki. Krajewskiego sugestywne mówienie o “zapachu” niczego tu nie zmienia, tak samo jak perfumy niewiele pomagają komuś, kto się nie myje. 

Tutaj Krajewski dopuszcza się następnych kłamstw i manipulacji. Wyjaśniam:

Nie ma analogii między obecną inwazją nielegalnych imigrantów na Europę a imigracją do Ameryki. Jak dziecko już w szkole podstawowej wie, Ameryka potrzebowała rąk do pracy i legalnie wpuszczała, a nawet zapraszała imigrantów z Europy. Ci przybywali, żeby uczciwie pracować i przyczyniać się do rozwoju kraju, oczywiście także i równocześnie z budowaniem własnego dobrobytu. W Ameryce nie było wtedy – i chyba nadal nie ma – świadczeń socjalnych za nic nie robienie i życie na koszt podatników. I praktycznie nie było wśród tych imigrantów takich, którzy chcieliby podbić Amerykę dla islamu. To ma miejsce dopiero teraz w Europie od kilku dekad i to dość otwarcie, niemal oficjalnie. 

Nasuwa się też tutaj pytanie: Co Krajewski i cała banda bergogliańska, do której należy, uczyniła, by nie dopuścić do dalszej islamizacji Europy, bądź przynajmniej głosić przybyszom Ewangelię? Czy ktokolwiek z nich choćby próbował ich nauczać o Chrystusie? Dawanie im tylko wsparcia materialnego z całą pewnością nie wystarczy. Pan Jezus nakarmił rzeszę, która słuchała Jego nauki i trwała przy Nim, a nie tych, którzy chcieli żyć na koszt innych bez własnej pracy. 

Mamy więc do czynienia z dość bezczelnym oszukiwaniem i okłamywaniem młodzieży, co jest o tyle bardziej haniebne i karygodne, że odbywa się w purpurze. On widocznie ma ludzi za niesprawnych umysłowo, skoro wydaje mu się, że bezmyślnie będą łykać lewacką propagandę według agendy żydomasonerii. 

Dybuki i sobowtóry. Nie nasza wojna

Dybuki i sobowtóry. Nie nasza wojna

Autor: CzarnaLimuzyna , 11 sierpnia 2025

AIX

Zastanawiałem się jak zatytułować swój wpis. „Demony wojny” tytuł adekwatny, ale banalny, poza tym do załączonych grafik, które są grafikami satyryczno- fantastycznymi, bardziej pasują „dybuki”.

Dybuk, w wierzeniach żydowskich, to duch, wnika w ciało żyjącego człowieka opanowując także jego umysł. Osoba owładnięta dziś przez dybuka prezentuje jego idee i pomysły jako swoje, angażując innych do ich realizacji. Słowo „dybuk” wywodzi się z języka hebrajskiego i oznacza „to, co przylgnęło”.

Szczególne rodzaje opętania przez dybuka przytrafiały się kobietom. Ten rodzaj dybuka nie był duszą zmarłego, lecz demonem, który w krótkim czasie zmieniał swoją ofiarę w czarownicę.

Temat dybuka jest obecny w sztuce graficznej i w literaturze. W sensie alegorii dybuki mogą być łącznikiem w labiryntach polityki pomiędzy światem ludzi a małoczpeczkową  „Bestią” opisywaną przez Marka Chodorowskiego.

AIX

Dybuk, dowódca wojskowy za panowania Joasza, ósmego króla Judy

Pewnego razu przyprowadzono do niego dziewczynę opętaną przez wyjątkowo potężnego ducha. Jakby wbrew panującej o nim opinii, Kozienicer dość szybko stracił do dybuka cierpliwość i zagroził, że jeśli ten nie wyjawi mu swojego imienia, wtrąci do go szeolu (miejsca na kształt Hadesu, w którym dusze tkwią w zupełnym oddzieleniu od Boga) i wydrążenia procy (zagadkowego i okropnego stanu pokutnego, podczas którego grzeszna dusza jest miotana pomiędzy światami jak kamień wystrzelony z procy, nie mogąc znaleźć odpoczynku ani ukojenia bólu). Dybuk wyśmiewa Magida, twierdząc, że jest duchem starożytnym i na tyle zbolałym, że opowieści o piekle brzmią dla niego jak bajki dla dzieci. Magid łagodnieje, a zły duch wyjawia mu w końcu swoje imię – Uziel ben Micheasz, dowódca wojskowy za panowania Joasza, ósmego króla Judy, władcy początkowo sprawiedliwego i zasłużonego dla odnowienia Świątyni i wyparcia kultu Baala, potem jednak splamionego zaprowadzeniem nowego kultu bałwanów, a przede wszystkim ukamienowaniem proroka Zachariasza (Zecharii). „To ja pierwszy rzuciłem kamieniem w Zecharię proroka” – wyznaje Magidowi Uziel ben Micheasz, dybuk i zabójca gorliwego piewcy kultu jedynego Boga, który wystąpił przeciw własnemu ludowi i królowi Joaszowi. / Czy widzieliście już… dybuka?/

Postacie przedstawione na ilustracjach mają demoniczne oblicza na których jest widoczny stopień i wektor ich moralnego zaangażowania.

Wojna realna i wojna proxy

A teraz, aby zrównoważyć wstęp, który może się wydawać niektórym zbyt fantastyczny, kilka przykrych zdań. W roku 2025 tylko użyteczni idioci, wynajęci politrucy lub beneficjenci czerpiący finansowe korzyści, mogą powtarzać brednie o „naszej wojnie”. Fakt, że Rosja prowadzi działania militarne przeciw naszemu wrogowi – banderowskiej Ukrainie nie usprawiedliwia w żaden sposób polskiej pomocy dla Putina. Takiej nie ma, ale piszę to, aby wybrzmiał absurd okradania Polski pod pretekstem pomocy udzielanej którejkolwiek ze stron. Już raz pomagaliśmy Armii Czerwonej w walce z Hitlerem, a polskie jednostki walczące przy jej boku zostały potem użyte do krwawej pacyfikacji Polaków w okresie stalinowskim. Ani Hitler, ani Stalin nie byli naszymi sojusznikami pomimo że każdy z nich walczył z naszym śmiertelnym wrogiem. Ponadto: Hitler wykorzystywał Ukraińców do sojuszu przeciwko Polakom, a Stalin prócz Ukraińców werbował również polskich zdrajców. Dziś sytuacja pod tym względem nie zmieniła się, doszły tylko nowe agendy “Bestii”, w tym m.in. – UE.

Spotkanie Trump – Putin

Trump i Putin mają się spotkać. Żaden z nich nie jest przyjacielem Polski (nie mylić z III RP!). Czy w takim razie wojna proxy na Ukrainie zostanie zakończona? Tego nie wiemy. „Bestia” już wydała oświadczenie torpedujące spotkanie Trumpa z Putinem. Wyraźnie widać, że w przypadku zakończenia wojny na etapie amerykańskiego proxy małoczapeczkowi chcą ją kontynuować, próbując włączyć do niej Polaków, a przynajmniej utrzymać finansowy drenaż Polski w celu jej dalszego finansowania.

AIX

Przepalanie pieniędzy z KPO Kultura. Zapłacisz za “gaga dance” i „pogłębioną świadomość somatyczną w tańcu”

Przepalanie pieniędzy z KPO Kultura. Podatniku, zapłacisz za gaga dance i „pogłębioną świadomość somatyczną w tańcu”

podatniku-zaplacisz-za-gaga-dance-i-poglebiona-swiadomosc-somatyczna-w-tancu

(Grafika: Pezibear/Pixabay)

Wiceprezes stowarzyszenia „Tak dla CPK” opublikował wykaz co „ciekawszych” projektów objętych dofinansowaniem z Krajowego Planu Odbudowy, czyli wieloletniej i wielomiliardowej pożyczki zaciągniętej w imieniu podatników przez Unię Europejską. Pretekstem dla nowego długu był wywołany przez biurokratów kryzys covidowy. Bruksela długo wstrzymywała wypłatę pieniędzy podczas rządów Zjednoczonej Prawicy, więc przywilej zmarnotrawienia olbrzymich sum przypadł Donaldowi Tuskowi i jego otoczeniu.

„Chcielibyście otrzymać grant z KPO po prostu na….. inwestowanie w siebie? Chyba wczoraj z tym Horeca to był rzeczywiście dopiero początek…” – napisał na swym twitterowym profilu Michał Czarnik. Zamieścił tam listę tak zwanych projektów, które otrzymały sowite finansowanie w ramach I tury KPO Kultura.

– „Teatr mój widzę ogromny na scenie VR. Nabycie kompetencji cyfrowych na potrzeby rozwoju zawodowego aktora i reżysera teatralnego” – to przedsięwzięcie wycenione zostało przez operatorów Krajowego Planu Odbudowy na skromne 30 tysięcy złotych;

– „Współczesne aktorstwo pomiędzy ekologią a technologią” – 20 tysięcy złotych;

– „Rozpoczęcie szkolenia zawodowego w kierunku koordynacji, konsultacji i choreografii scen intymnych w teatrze i filmie, oraz dzielenie się nabytą specjalistyczną wiedzą z polskimi aktorami i twórcami” – 30 000 PLN;

– „Rozwój umiejętności aktorskich, wokalnych i pedagogicznych w zakresie nauki śpiewu w celu znalezienia jak najlepszych i najbezpieczniejszych metod uczenia śpiewu online” – 15 000 PLN;

– „Cykl kursów rozwijających twórcze umiejętności ceramiczne i cyfrowe” – 30 000 PLN;

– „Inwestowanie w rozwój zawodowy i osobisty w celu przygotowania do studiów za granicą” – 15 000 PLN;

– „Pogłębiona Świadomość Somatyczna w Tańcu. Metoda Feldenkraisa i techniki tańca współczesnego” – 30 000 PLN;

– Szare Wrony / upcycling / moda cyrkularna / dystrybucja nadmiarem – 30 000 PLN

– „Rozwój umiejętności tanecznych, autopromocyjnych, językowych i cyfrowych w celu poszerzenia kompetencji artystycznych i popularyzacji gaga dance w Polsce” – 30 000 PLN.

Niektóre z pozycji docenionych wielotysięcznymi kwotami, wyglądają jak wyjęte z kabaretowego skeczu. Jednak zaciągnięty na rzecz KPO unijny dług, którym obciążeni zostali Europejczycy, jest oczywiście całkowicie poważny.

Źródło: Twitter (X)/Do Rzeczy.pl

RoM

Trump – Putin na Alasce: Unia Europejska nie gra już w lidze wielkich mocarstw

Niemiecki analityk geopolityczny Thomas Kolbe opublikował dokument strategiczny “Trump-Putin Alaska Summit: Peace Talks And Power Plays On Former Russian Soil”

[Wymowa symboli]

https://www.zerohedge.com/markets/trump-putin-alaska-summit-peace-talks-and-power-plays-former-russian-soil

Donald Trump pozostaje wierny swojej linii i potwierdza dominację nad geopolityczną szachownicą – również symbolicznie.

Po ogłoszeniu umowy handlowej z UE w jego ośrodku golfowym w Turnberry w Szkocji, rozmowy pokojowe w sprawie konfliktu na Ukrainie z prezydentem Rosji Władimirem Putinem są teraz zaplanowane na Alasce.

Miejsce negocjacji często określa równowagę sił między przeciwnikami. W tym sensie należy odczytywać jako wyraźny pokaz siły, że zarówno przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, jak i premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer – zwłaszcza bez militarnej fanfary – pojechali do prywatnego kurortu Trumpa w Turnberry, aby zostać politycznie “umieszczeni” przez amerykańskiego prezydenta.

Sądząc po wyniku tych rozmów, jeden wniosek jest nieunikniony: Unia Europejska nie gra już w lidze wielkich mocarstw. Zainteresowanie Waszyngtonu sprawami wewnątrzeuropejskimi wyraźnie ochłodziło się, koncentrując się zasadniczo na dwóch rzeczach: uporządkowanym wycofaniu się z wątków wojskowych i obronie amerykańskich interesów korporacyjnych na jednolitym rynku UE.

Jesteśmy świadkami przesunięcia władzy z Atlantyku na Pacyfik. Europa traci kontrolę.

To nie jest tajemnica: Chiny i Stany Zjednoczone będą wyznaczać standardy polityki międzynarodowej w przyszłości. Rosja, najbogatszy w zasoby kraj na świecie, może być określany przez Europejczyków jako państwo parias i ohydne centrum wszelkiego zła – ale to nie zmienia faktu, że era postkolonialnej dominacji europejskiej dobiega końca, a Moskwa nie będzie miała problemu z graniem w karty rynku surowcowego poza kurczącą się europejską sferą wpływów.

W tym duchu prezydent Rosji Władimir Putin uda się 15 sierpnia na “terytorium wyjazdowe” na Alaskę – niegdyś część Rosji – aby wstępnie wynegocjować warunki pokoju na Ukrainie z prezydentem Trumpem. Trump widzi postęp w impasie konfliktu i podkreśla, że rozmowy prawdopodobnie doprowadzą do porozumienia o zamianie ziemi “z korzyścią dla obu stron”. Chociaż rosyjski rząd nie wydał oficjalnego oświadczenia, wiele sugeruje, że Moskwa nie zwróci okupowanych terytoriów w Donbasie, Ługańsku, Zaporożu i Chersoniu, ani na Krymie. Rosja obecnie utrzymuje inicjatywę wojskową i zwiększa presję na Ukrainę i jej sojuszników, aby wymusić rozwiązanie.

Aby uniknąć przyćmienia osobistego spotkania, Biały Dom przełożył ultimatum taryfowe – pierwotnie ustalone na 9 sierpnia – które nałożyłoby 100% cła na rosyjskie towary, gdyby wojna trwała dalej, przesuwając ją do 27 sierpnia.

Alaska jako sygnał.
Będziemy musieli zobaczyć, co się wydarzy w międzyczasie i czy potencjalne zakłócenia po raz kolejny wykoleją to ostrożne zbliżenie. Przypomina się bardzo dyskutowaną wizytę byłego premiera Wielkiej Brytanii Borisa Johnsona, który dwa miesiące po wybuchu wojny działał jako rodzaj ciemnego dyplomaty, aby odrzucić zaproponowane przez Rosję porozumienie pokojowe.

To, co jest teraz ponownie na stole – zamiana ziemi i wykluczenie Ukrainy z NATO – zostało wtedy kategorycznie odrzucone. Setki tysięcy zabitych i rannych później, wydaje się, że nastąpił ponowny zwrot w kierunku dyplomacji w świetle ponurej sytuacji wojskowej. Tym razem jednak to Amerykanie wywierają presję na walczące strony. Z Europy niewiele słychać poza intensywnymi wysiłkami zbrojeniowymi i deklarowaną wolą “remilitaryzacji” ludności, jak wielokrotnie podkreślał rząd niemiecki.

Powrót do dyplomacji.
Wątek dyplomatyczny ma teraz zostać ponownie podniesiony na Alasce. Do 1867 roku Alaska była terytorium Rosji, zanim USA kupiły ją od cara Aleksandra II za 7,2 miliona dolarów – po tym, jak klęska Rosji w wojnie krymskiej wyczerpała jej skarbiec.

Geografia tutaj wiele mówi: Alaska leży między Rosją a USA, oddzielona tylko Cieśniną Beringa, symbolizującą bezpośrednie sąsiedztwo dwóch wielkich mocarstw, które mogą teraz wchodzić w nową fazę zbliżenia w szybko zmieniającym się porządku światowym.

W przypadku rozmów na Alasce lokalizacja sygnalizuje, że nawet głęboko zakorzenione podziały geopolityczne można pokonać poprzez pragmatyczne porozumienia. Jednocześnie Alaska ma strategiczne znaczenie dla Arktyki, której szlaki handlowe i zasoby prawdopodobnie zostaną zintegrowane z przyszłą architekturą globalnych potęg.

Goszcząc rosyjskiego prezydenta w tak newralgicznym miejscu, Trump łączy historyczne pojednanie z dzisiejszą polityką władzy, tworząc symboliczne ustawienie, które sugeruje gotowość do kompromisu bez przyznawania suwerenności.

Ruch Trumpa
To, co może wyglądać jak spektakularny pijar w nagłówkach, jest w rzeczywistości ruchem na najwyższym poziomie geopolityki.

Zapraszając Putina na ziemię USA, Trump otwarcie zrywa z dominującą doktryną utrzymywania Rosji w izolacji.

Nakaz aresztowania ICC, reżim sankcji, lata starannie kultywowanych obrazów wroga – wszystko to, gdyby spotkanie miało miejsce, wyparowałoby na znaczeniu z jedną fotografią.

Przesłanie.


Zasady, które establishment polityki zagranicznej uważa za nietykalne, są do negocjacji – nie są wykute w kamieniu – przynajmniej jeśli tak zdecyduje prezydent Stanów Zjednoczonych. Za zamkniętymi drzwiami nastąpi prawdopodobnie przerysowanie sfer wpływów: możliwy koniec gry Ukrainy w zamian za rosyjskie ustępstwa – energia, przejście arktyczne, być może nawet stopniowe oddalanie się od Pekinu. Dla Trumpa spotkanie daje szansę na wciągnięcie Rosji, być może poprzez handel, w geostrategiczną orbitę Ameryki. Byłoby to zgodne z umową o surowcach podpisaną z Ukrainą w kwietniu, dając USA wyłączny dostęp do ziem rzadkich, a także niektórych rezerw ropy i gazu.

Ale prawdziwy test związany z tym spotkaniem leży w wewnętrznym funkcjonowaniu amerykańskiej machiny mocy: czy Trump może przeprowadzić tak niekonwencjonalną operację bez sabotażu ze strony własnego aparatu bezpieczeństwa? Jeśli uda mu się rozpocząć solidny proces pokojowy, Trump udowodni, że przejął pełną kontrolę nad strategią polityki zagranicznej USA.

Byłby to decydujący cios w neokonserwatystów naciskających na eskalację na Ukrainie – i kolejny krok w kierunku pokoju.

Banderowcy. W wieku poborowym. Demonstrują – ale na naszym Stadionie Narodowym.

Flaga UPA na Stadionie Narodowym w Warszawie

10 sierpnia 2025

„Setki sprawnych fizycznie Ukraińców w wieku poborowym, wczoraj wieczorem na koncercie w Warszawie. Z dumą eksponowali czerwono-czarną flagę nacjonalistyczną, co jest oburzającą zniewagą dla większości Polaków. Jako polski ambasador w USA zaciekle broniłem sprawy ukraińskiej w Waszyngtonie. Teraz jestem naprawdę wściekły”

– Marek Magierowski, były ambasador RP w Izraelu i USA/ dorzeczy.pl

Wczoraj na koncercie na PGE Narodowym doszło do skandalicznej sytuacji – na trybunach pojawiły się symbole banderyzmu (flagi OUN-UPA) oraz nazistowskie „Wilcze Haki” używane przez oddziały SS. Na Stadionie Narodowym – symbolu Polski! Czy policja zajmuje się już tą sprawą? O bójkach z ochroną nawet nie wspomnę… /@codziennik z Mordoru/@Służby w akcji

„W tłumie uczestników, w miejscu o symbolicznym znaczeniu dla Polski, eksponowana była czerwono-czarna flaga OUN-UPA – organizacji odpowiedzialnej za ludobójstwo na ludności polskiej w czasie II wojny światowej. Symbol ten jest jednoznacznie kojarzony z rzezią wołyńską i masowymi mordami dokonanymi na polskich kobietach, dzieciach i osobach starszych. Obecność takiej symboliki podczas publicznego wydarzenia o międzynarodowej skali stanowi nie tylko obrazę pamięci ofiar, ale również naruszenie polskiego prawa zakazującego propagowania ideologii totalitarnych i nienawiści narodowościowej” – Ośrodek Monitorowania Antypolonizmu. / X/ PCH24.pl

=================================