Piotr K. były wiceprezydent Gdańska ds. edukacji, skazany za pedofilię. Wdrażał edukację seksualną.
Szanowny Panie! Piotr K., były wiceprezydent Gdańska ds. edukacji, który wdrażał w gdańskich szkołach program “edukacji seksualnej”, został we wtorek 21 stycznia prawomocnie skazany za pedofilię. Sąd drugiej instancji potwierdził, że Piotr K. wykorzystał seksualnego małoletniego. Przestępca najprawdopodobniej uniknie jednak kary więzienia, gdyż dostał wyrok w zawieszeniu. Piotr K. brał udział w akcji złożenia zawiadomienia do prokuratury, po którym zostałem skazany za organizację akcji “Stop pedofilii” w Gdańsku. W ramach tej akcji ostrzegaliśmy rodziców przed skutkami “edukacji seksualnej”. Sądy w Gdańsku uznały, że ostrzeganie przed „edukacją seksualną” i jej skutkami stanowi zniesławienie „osób LGBT” i skazały mnie na rok ograniczenia wolności i grzywnę. Tak właśnie wygląda w praktyce walka z pedofilią – walczy się przede wszystkim z mówieniem prawdy o pedofilii, a nie z pedofilami. Teraz taką samą “edukację seksualną”, jaką Piotr K. wdrażał w Gdańsku, rząd Tuska planuje wprowadzić do szkół w całej Polsce.Od 1 września rząd Tuska planuje wprowadzić do wszystkich szkół w Polsce “edukację seksualną”, mającą ukrywać się pod nazwą nowego przedmiotu “edukacja zdrowotna”. W minionych latach próby wprowadzenia do szkół tego typu “edukacji” wielokrotnie były podejmowane na szczeblu samorządowym, szczególnie w dużych miastach rządzonych przez polityków KO i Lewicy. Jednym z takich miast był Gdańsk.
Kilka lat temu do gdańskich szkół wprowadzono program “edukacji seksualnej” o nazwie Zdrovve Love, napisany na podstawie niemieckich Standardów Edukacji Seksualnej w Europie i przy współpracy z organizacjami LGBT. Jedną z osób odpowiedzialnych za wejście tego programu do szkół był Piotr K., pełniący wówczas funkcję wiceprezydenta Gdańska ds. edukacji.
W związku z tym, nasza Fundacja rozpoczęła na terenie Gdańska kampanię społeczną “Stop pedofilii”, w ramach której informowaliśmy rodziców o zagrożeniach związanych z “edukacją seksualną” oraz o wynikach badań naukowych na temat powiązań między homoseksualizmem a pedofilią. Piotr K. był jedną z osób, które aktywnie zabiegały o to, abyśmy zostali skazani za organizację akcji „Stop pedofilii”.
Piotr K. jako wiceprezydent Gdańska oficjalnie poparł zawiadomienie do prokuratury, jakie przeciwko naszej Fundacji złożyli aktywiści LGBT z organizacji Tolerado domagający się ukarania nas w związku z furgonetkową akcją „Stop pedofilii” na ulicach Gdańska. W lutym 2019 r. aktywiści LGBT wraz z wiceprezydentem Piotrem K. zorganizowali w Gdańsku specjalną konferencję prasową, podczas której zapowiadali złożenie donosu do prokuratury. W trakcie konferencji głos zabrała m.in. Marta Magott, wiceprezes Tolerado, która powiedziała:
„…czujemy się jako osoby homoseksualne bezpośrednio dotknięci jakimikolwiek sugestiami próbującymi zestawić nas z osobami wykorzystującymi seksualnie dzieci.„
Gdy Marta Magott mówiła te słowa, tuż obok niej stał Piotr K., który został kilka dni temu skazany prawomocnym wyrokiem sądu za seksualne wykorzystanie małoletniego.
W wyniku działań prawnych podjętych z inicjatywy Piotra K. i aktywistów homoseksualnych z Tolerado, w styczniu 2024 r. zostałem skazany prawomocnym wyrokiem sądu w Gdańsku za organizację kampanii “Stop pedofilii” na ulicach Gdańska. W opinii sądu, nasza kampania mogła utrudniać aktywistom LGBT „działalność edukacyjną”. Teraz, niemal równo rok po tym wydarzeniu, sąd wydał prawomocny wyrok na Piotra K. potwierdzając, że molestował on seksualnie nieletniego.
Wyrok, jaki zapadł na mnie za organizację kampanii “Stop pedofilii” w Gdańsku to 1 rok ograniczenia wolności w wymiarze 20 godzin miesięcznie oraz 15 000 zł grzywny. Za udział w gdańskiej akcji “Stop pedofilii” sąd skazał również naszego wolontariusza Adriana, który usłyszał wyrok pół roku ograniczenia wolności i 5 000 zł grzywny. ———–
Wyrok, jaki zapadł na Piotra K., to m.in. 1 rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata (co oznacza, że pozostaje on na wolności) oraz 5 000 zł zadośćuczynienia dla ofiary.
Panie Mirosławie, tak właśnie wygląda w praktyce walka z pedofilią w Polsce – walczy się z osobami i organizacjami, które publicznie mówią prawdę o tym zjawisku, a nie z pedofilami dopuszczającymi się przestępstw seksualnych wobec dzieci.
Do podobnej sytuacji jak w Gdańsku doszło w Szczecinie, gdzie na karę 30 000 zł grzywny został skazany nasz wolontariusz Jan za organizację mobilnej kampanii “Stop pedofilii”. W ocenie sądu, przestępstwem popełnionym przez Jana było samo sugerowanie, że osoby związane z ruchem LGBT mogą mieć coś wspólnego z pedofilią. Tymczasem miesiąc przed tym wyrokiem na światło dzienne wyszła informacja o tym, że jeden z liderów lobby LGBT w Szczecinie trafił do więzienia za pedofilię. Krzysztof F., bo o nim mowa, prowadził razem ze swoim homoseksualnym partnerem restaurację w centrum Szczecina, w której organizował „randki LGBT”. Był współzałożycielem Stowarzyszenia Równość na Fali, które najpierw działało pod nazwą Kampania Przeciw Homofobii Szczecin. W sierpniu 2020 roku Krzysztof F. wykorzystał seksualnie 13 letniego chłopca. Przed gwałtem usiłował podać dziecku narkotyki. Pedofil Krzysztof F. startował w wyborach samorządowych z listy Koalicji Obywatelskiej w Szczecinie. W tych samych wyborach, również z list Koalicji Obywatelskiej, startował szczeciński aktywista LGBT, który doniósł na Jana twierdząc, że sugerowanie powiązań między osobami związanymi z ruchem LGBT a pedofilią to przestępstwo.
Prześladowania sądowe to element wielkiej rewolucji (anty)moralnej, która jest prowadzona w Polsce. Od 1 września rząd Tuska planuje wprowadzić do polskich szkół “edukację seksualną” opartą o stworzone w Niemczech Standardy Edukacji Seksualnej w Europie. Te same Standardy były podstawą “edukacji seksualnej” w szkołach Gdańska. Taka “edukacja” zakłada oswajanie dzieci z rozwiązłością seksualną, masturbacją, pornografią, homoseksualizmem oraz rozmaitymi patologiami seksualnymi. W ten sposób niszczy się naturalną u dzieci barierę wstydu, co czyni najmłodszych łatwiejszymi ofiarami pedofilów i skłania dzieci do eksperymentów seksualnych. Warto w tym momencie przypomnieć, że Zbigniew Izdebski, koordynator “edukacji zdrowotnej” w polskich szkołach, to uczeń i współpracownik seksuologa Andrzeja Jaczewskiego, który publicznie popierał legalizację seksu dorosłych z dziećmi. Izdebski jest także współpracownikiem zagranicznych instytucji, które w przeszłości uwikłane były we wstrząsające afery pedofilskie.
Skazany za pedofilię Piotr K. odpowiadał za edukację i wdrażanie “edukacji seksualnej” do szkół. To nie pierwszy taki przypadek. Benjamin Levin był wiceministrem edukacji kanadyjskiej prowincji Ontario i doradcą premier Ontario Kathleen Wynne, która jest lesbijką i działaczką LGBT. Pod ich kierownictwem napisano program szkolnej „edukacji” seksualnej dla dzieci. Niedługo po tym, gdy program wprowadzono do szkół, Benjamin Levin został aresztowany przez policję. W jego domu znaleziono dziecięcą pornografię. Levin był bardzo aktywny na pedofilskich stronach internetowych, gdzie jako ekspert z zakresu „edukacji seksualnej” doradzał innym pedofilom. Udzielał instrukcji, jak przygotować dzieci na seks i jakich technik manipulacji użyć, aby obejść naturalne u dzieci blokady i zahamowania.
To właśnie takiemu środowisku najbardziej zależy na tym, aby dzieci były “edukowane seksualnie”. Taka “edukacja” to zarówno deprawacja jak również metoda uzyskania łatwego dostępu do pozbawionych poczucia wstydu dzieci. Nauczanie masturbacji, ekspresji seksualnej i wyrażania zgody na seks nie jest potrzebne dzieciom. Jest potrzebne pedofilom. Trzeba stanąć do walki, aby powstrzymać deprawatorów i uniemożliwić im wprowadzenie deprawacji do polskich szkół.W tym celu organizujemy w całej Polsce niezależne kampanie społeczne, których celem jest budzenie świadomości i mobilizowanie do działania. Takie akcje przynoszą konkretne skutki. Program “edukacji seksualnej” wdrożony w szkołach Gdańska przez Piotra K. i aktywistów LGBT został szybko wygaszony przez miejskie władze z powodu protestów rodziców. Jak przyznała Gazeta Wyborcza, program zakończono z powodu działań takich organizacji jak nasza Fundacja oraz oporu świadomych rodziców. Teraz podobnie musi się stać z ogólnopolskim programem “edukacji zdrowotnej”, który rząd Tuska chce wprowadzić do wszystkich szkół od 1 września. Trzeba mobilizować kolejne osoby poprzez uliczne akcje informacyjne, kampanie furgonetkowe, billboardy, broszury ostrzegawcze oraz działania w internecie. Na prowadzenie tych akcji w najbliższym czasie potrzebujemy ok. 17 000 zł. Dlatego proszę Pana o przekazanie 50 zł, 100 zł, 200 zł, lub dowolnej innej kwoty, jaka jest dla Pana w obecnej sytuacji możliwa, aby umożliwić nam organizację kolejnych działań budzących świadomość rodziców i powstrzymanie planów deprawatorów, którzy chcą wprowadzić “edukację seksualną” do polskich szkół.
Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667 Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW
Z wyrazami szacunkuFundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków stronazycia.pl
– Odchodzimy od Zielonego Ładu, to szalone koszty – stwierdził podczas czwartkowego przemówienia na szczycie w Davos prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump.
Donald Trump przekazał również, że USA odejdą m.in. od promowania samochodów elektrycznych.
Donald Trump na szczycie w Davos / fot. PAP/EPA/MICHAEL BUHOLZER
W poniedziałek rozpoczęło się 55. Światowe Forum Ekonomiczne w Davos pod hasłem “Współpraca w inteligentnym wieku”. Obrady dotyczyły przede wszystkim wyzwań dla demokracji, Zielonego Ładu oraz szans i niebezpieczeństw związanych z eksplozją nowych, inteligentnych technologii.
Trump: Odchodzimy od Zielonego Ładu
W czwartek wieczorem z Davos połączył się online prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump. Rozpoczął swoje przemówienie od wymienienia szeregu rozporządzeń, które podpisał w ostatnim czasie. Zwrócił także uwagę na kwestię dotyczącą Zielonego Ładu.
Odchodzimy od Zielonego Ładu, to szalone koszty – oświadczył.
Obniżenie cen ropy
Donald Trump przekazał również, że USA odejdą m.in. od promowania samochodów elektrycznych.
Prezydent USA zapowiedział także, że niebawem poprosi Organizację Krajów Eksportujących Ropę Naftową (OPEC) o obniżenie cen ropy. Jego zdaniem przyspieszy to zakończenie wojny na Ukrainie, bo obniżenie cen ropy uderzy przede wszystkim w Rosję.
Badacz kupuje publikacje, by napompować swój dorobek. A uczelnia chętnie go zatrudnia, bo wysoko cytowany naukowiec to więcej pieniędzy z grantów i lepsza pozycja w rankingach – czytamy w piątkowej „Gazecie Wyborczej”. Zarabiają wyspecjalizowani oszuści, tracimy wszyscy.
Naukowcy w Polsce – jak przypomina „Gazeta Wyborcza” – oceniani są głównie na podstawie tego, gdzie i ile publikują. Od tego zależą ich awans, osiągane stopnie naukowe i premie, a często też powodzenie w konkursach grantowych. Na tej podstawie oceniane są też instytuty, a wynik ewaluacji przekłada się bezpośrednio na finanse uczelni.
„Badacze różnie sobie radzą z punktową presją. Niektórzy wybierają drogę na skróty” – podała „GW”, która przypomniała o już wcześniej przez nią opisywanym zjawisku tzw. czasopism drapieżnych, czyli stosunkowo młodych, wysoko punktowanych i zagranicznych, gdzie za odpowiednią opłatą proces publikacji idzie szybciej i prościej.
„Ale można iść jeszcze dalej. I nie tylko ułatwić sobie publikację, ale po prostu ją kupić. Naukowiec, który chce w nieuczciwy sposób napompować dorobek, korzysta z tzw. papierni (ang. paper mills), która oferuje pakiet – artykuł wraz z publikacją w wysoko punktowanym czasopiśmie” – podała „GW”, zachęcając do lektury wywiadu na ten temat z dr hab. Małgorzatą Skórzewską-Amberg.
Gazeta dodaje też, że w ostatnim czasie problem ten mocno porusza środowisko naukowe w Polsce. „Ze związków z papiernikami (tak potocznie nazywa się badaczy, którzy korzystają z usług fabryk artykułów) tłumaczą się liczące się krajowe uczelnie” – czytamy w artykule. Sprawą zajmuje się także Narodowe Centrum Nauki (NCN), które rozdaje publiczne pieniądze na najlepsze badania podstawowe.
„Historia powtarza się, jako tragedia i farsa” – tak głosił Karol Marks, i tu, raz w życiu, miał rację. Polska obejmowała już prezydencję w Radzie Unii Europejskiej. Było to w 2011 roku. Premierem był – tak, jak dziś – Donek Tusk, szefem MSZ – tak, jak dziś – Radek Sikorski i prezydentem – też tak, jak dziś – działacz nieboszczki Unii Wolności. Ale podobieństw jest więcej. W 2011 roku polska prezydencja kosztowała nas 430 mln zł, cztery razy więcej niż poprzednia prezydencja duńska. Dziś ma nasz kosztować pół miliarda, cztery razy więcej niż poprzedzająca ją prezydencja węgierska. I też będzie propagandowym spektaklem o znikomym lub żadnym związku z narodowym interesem. I też będzie okazją do załatwienia na boku rozmaitych siucht.
Obejmując od Nowego Roku rotacyjne przewodnictwo, Polska stanęła na czele Europy, co oznacza, że Tusk i Sikorski będą otwierali posiedzenia Rady UE i… oddawali głos Urszuli von der Leyen. Szczególną dumę z tego powodu odczuwa Radek Applebaum, który dzięki temu będzie mógł przed całą Europą zademonstrować swój nowy garnitur (jak zwykle z przydługimi rękawami) i swoją nową fryzurę (wyglądającą jak skrzyżowanie dwóch stylów fryzjerskich: na głupiego Jasia i na hitlerka).
Kiedy Tusk w swoim przemówieniu wygłoszonym podczas inaugurującej prezydencję uroczystej gali w Teatrze Wielkim, dumny z siebie ogłosił: „Europa ma szczęście, że to Polska będzie wypełniała misję”, i dał wyraz przekonaniu, iż „Europa powinna czuć się z tego powodu szczęśliwa”, powiało grozą. Bo jakże tu mówić o czymś takim w państwie mającym rekordowy deficyt budżetowy, rekordowy dług publiczny i rozbrojoną przez przyjaciół z Ukrainy armię.
W dodatku tego samego dnia rolnicy z całej Polski zjechali traktorami do Warszawy z protestem „5 razy stop”: stop umowie z Mercosur (którą niedawno, za zgodą Tuska, podpisała von der Leyen), stop Zielonemu Ładowi, stop importowi rolnemu z Ukrainy i niszczeniu polskich lasów oraz stop wygaszaniu polskiej gospodarki, czyli temu wszystkiemu, co Tusk i Sikorski ustalili, jako priorytety prezydencji.
Każdy kraj sprawujący przez pół roku prezydencję, ustala priorytety na ten okres, w których umieszcza przedsięwzięcia, na których szczególnie mu zależy, które mają służyć realizacji jego interesów narodowych i promować kraj. Tymczasem „nasze” priorytety zakrawają o żart. „Bezpieczeństwo zdrowotne” – postulat słuszny, ale nie leżący w traktatowej kompetencji Unii, chyba że Tusk chce wyjaśnić aferę z von der Leyen, która za miliardy euro kupiła od Pfizera niepotrzebne szczepionki. „Ochrona ludzi i granic” to kpina, bo Tusk w swoich działaniach wspiera nielegalną imigracją. Za priorytetem „Odporność na obcą ingerencję i dezinformację”, ciągnie się smród nowej inicjatywy brukselskiej i pichconej pośpiesznie w Sejmie ustawy o zwalczaniu „mowy nienawiści”. „Bezpieczeństwo i swoboda działalności gospodarczej” – priorytet też jak najbardziej słuszny. Tylko, co z tego, kiedy w tej materii rządząca koalicja nie tylko nic nie robi, ale wręcz topi polską gospodarkę. Priorytet piąty – „Transformacja energetyczna”. Tu Tuskowi z pewnością chodzi o kontynuację rujnującej polską gospodarkę, złej dla Polski a dobrej dla Niemiec, polityki klimatycznej. No i wreszcie „Konkurencyjne i odporne rolnictwo”, które umową Brukseli z Mercosur, na którą zgodził się Tusk, dobijane polskie rolnictwo.
W „priorytetach” nie ma nic o wstrzymaniu umowy Mercosur. Nie ma nic o wypowiedzeniu paktu migracyjnego i uproszczeniu procedur deportacyjnych. Nie znalazło się w nich wypowiedzenie Zielonego Ładu i zreformowanie polityki klimatycznej, bo obecna podnosi koszty energii i ogranicza konkurencyjność polskich firm. Jest za to dużo pro ukraińskiego amoku i obłędnej narracji o interesach Ukrainy w zniesieniu barier w handlu. Tak dużo, że odnosi się wrażenie, że priorytetem nie jest Polska i polskie interesy, ale Ukraina, i że to… Prezydencja Ukraińska.
Za czasów Sikorskiego, w latach 2007-2014, gmach MSZ przy alei Szucha w Warszawie wypełnił się podopiecznymi „wujka Bronka”, potomkami funków KPP i oraz ludźmi Urbana. Najatrakcyjniejsze stanowiska i ambasady otrzymali powiązani z nieboszczką Unią Wolności przedstawiciele żydokomuny. Na rzecznika prasowego przydzielono mu Marcina Bosackiego – wieloletniego szefa działu zagranicznego „Gazety Wyborczej”, a na rzecznika polskiej prezydencji w UE Konrada Niklewicza, wcześniej przez 13 lat dziennikarza tejże gazety (a dziś w zarządzie stołecznej spółki Tramwaje Warszawskie, dla której Trzaskowski sprowadził wagony aż z Korei Południowej). „Duch Michnika” niepodzielnie zawładnął gabinetami dyrektorskimi ministerstwa, na czele którego stanął człowiek jeszcze niedawno szczycący się w swojej posiadłości w Chobielinie szyldem „Strefa zdekomunizowana”, który „Wyborczą” tępił za stosowanie wobec rywali politycznych kłamstw, insynuacji i oszczerstw.
Ale nie tylko ludzie Michnika. Pod kierownictwem Sikorskiego MSZ stało się miejscem inwazji ludzi z wojska, i niebywałego przyspieszenia nabrała dynamika „naprawy” MSZ. Do gmachu przy alei Szucha w Warszawie weszli szeroką ławą, nawet szerszą niż w stanie wojennym. Wzięli wszystko. Na czele tej „transformacji” zatrudnienie znaleźli wybrańcy Sikorskiego ze służb kwatermistrzowskich MON, którzy potraktowali ministerstwo jak ziemię podbitą i – o dziwo – zajęła się głównie… inwestycjami. Machina inwestycji w postaci zamówień publicznych rozkręciła się na całego, a z nią puszczona w ruch machina korupcyjnaz mnóstwem prostackich, wręcz wulgarnych przekrętów. MSZ to budżet wynoszący prawie 2 miliardy złotych. Takimi wielkimi pieniędzmi zawiadywała brygada fachowców z MON pod czujnym okiem fachowców z WSI i pełnomocnika ministra ds. antykorupcyjnych (też skądinąd ściągniętego przez Sikorskiego z MON). Zatrudnieni przez Sikorskiego mundurowi fachowcy mieli bardzo słabe pojęcie o dyplomacji, ale mieli za to doświadczenie z przekrętami z czasów gdy MON było „pod Sikorskim”. Na usprawiedliwienie owego szczególnego „trudu”, jakiego podjął się Radek przyznać trzeba, że za reformy o takim przesłaniu zabrał się dopiero po rozwiązaniu wszystkich palących kwestii międzynarodowych i po pełnym zabezpieczeniu polskiej racji stanu na arenie międzynarodowej.
I tak: Pełnomocnik ministra ds. inwestycji zagranicznych w randze pułkownika zakupił rezydencję dla ambasadora w Waszyngtonie nafaszerowaną azbestem, której remont trwał kilka lat i kosztował milion USD. Inny kwatermistrz Sikorskiego wynajął dla przedstawicielstwa przy ONZ (uprzednio sprzedając dotychczasową pałacową siedzibę) od stosownych nowojorskich Żydów, stosowne pomieszczenia w biurowcu. Polonia chicagowska alarmował, że na remont siedziby konsulatu wydano kwotę, za którą można było kupić nowy budynek. Przy pomocy „kwatermistrzów” Sikorski sprzedał siedzibę konsulatu w Kolonii (a pałacową willę kupił i właścicielem biurowca, do którego Sikorski przeniósł konsulat, była żydowska rodzina z Polski). Gdy sprzedał siedzibę Instytutu Kulturalnego w Paryżu, rzecznik MSZ podał wartość transakcji na 13 mln euro, ale miejscowa Polonia uważała, że uzyskał za nią 60 mln.Oburzona paryska Polonia wysuwała inny zarzut: „Sikorski sprzedałby nawet arrasy wawelskie. Żarty się skończyły. Złodzieje sprzedali już wszystko w kraju, a teraz zabrali się za ambasady i konsulaty. W Polsce wszystko rozgrabione, to trzeba szukać możliwości „kręcenia lodów” zagranicą, trzeba mieszać, żeby dało się kraść. Na sprzedażach, wynajmach, nowych umowach dzierżawy można się dobrze obłowić.”.
A konia z rzędem temu, kto podliczy przekręty Sikorskiego z kartą płatniczą, którą dysponował w MSZ. Znany, mówiąc oględnie, z oszczędnego gospodarowania prywatnymi funduszami, w tym przypadku robił wyjątek – środków zgromadzonych na karcie nie oszczędzał. Nie można mu przy tym odmówić dużej konsekwencji i inwencji w czerpaniu profitów z władzy. Tu poszedł „na całość” – często i chętnie używa karty za granicą w całkiem prywatnych celach. Resortowa plotka głosi, że przyłapano go nawet na opłacaniu służbową kartą wizyt w nocnych klubach, a nawet zakupu … grzebienia
Wspomnianym wcześniej modernizacyjnym „wariactwom” ministra towarzyszyły ciągłe reorganizacje, zwłaszcza tych departamentów, które zajmowały się inwestycjami i… przechowywały dokumentację przetargową. W ramach jednej z nich, dyrektorem w Sekretariacie Ministra został pełnomocnik ministra ds. antykorupcyjnych (który w założeniu miał śledzić „przekroczenia uprawnień funkcjonariuszy publicznych w ramach realizacji zamówienia publicznego”). Znamiona korupcji politycznej nosiło również inne pociągnięcie kadrowe Sikorskiego – awansowanie (przez niewtajemniczoną gawiedź uznane za degradację) dyrektora Departamentu Azji na podrzędne wydawałoby się stanowisko dyrektora Biura Infrastruktury i równoczesne przydzielenie mu na zastępcę doktoranta z Akademii Obrony Narodowej. I chyba to ostatnie w sedno owych kuriozalnych reform trafia najlepiej. I jeszcze jedno – Pod rządami Radka w MSZ zapanował wojskowy dryl. Sikorski, który do dyplomacji trafił z MON, a do MON ze zbrojnej formacji afgańskich mudżahedinów, wprowadził nieznane tu wcześniej iście partyzanckie metody rządzenia. Słowem kluczem stał się wojskowy rozkaz: Wykonać! Odmowa wykonania rozkazu lub krytykowanie pomysłów ministra nie kończyła się co prawda sądem polowym i plutonem egzekucyjnym, ale karnym usunięciem ze stanowiska.
Kwatermistrze zabrali się też za zamówienia publiczne w związku z polską prezydencją. W czerwcu 2011 r. zawarli kontrakt z konsorcjum, w skład którego wchodziła spółka CAM Media na „kompleksową obsługę spotkań i konferencji w trakcie przewodnictwa w Radzie UE” o wartości, 34 mln zł. Jak firma pozyskała kontrakt? Jakie były jej relacje biznesowe z Agorą? Ile zleceń dla CAM Media wynikało z przetargów, a ile było zlecanych z tzw. wolnej ręki? Jak dzielono przetargi celem obejścia przepisów? Dlaczego nie publikowano ogłoszeń w Biuletynie Zamówień Publicznych? Dlaczego MSZ płaciło 600 tys. złotych za zorganizowanie konferencji prasowej, którą i tak przygotowali pracownicy MSZ i którą i tak prowadził rzecznik prezydencji Konrad Niklewicz (…). W temacie będzie tu informacja, że głównym udziałowcem tajemniczej firmy jest luksemburska spółka CAM West, a jej menedżerami Żydzi urodzeni w Maroku. Przekrętu dokonano według wielokrotnie przećwiczonego schematu. Znane są relacje biznesowe firmy, która pozyskała kontrakt, Dużo na ten temat wiedzieli nie tylko kwatermistrzowie Sikorskiego, ale i „Gazeta Wyborcza” oraz Konrad Niklewicz, rzecznik prasowy prezydencji. A gdzie była tu Polska i jej interes? Szkoda gadać!
„Niestety nie działa, jest wyprodukowany w ten sposób, że jest niezrównoważony” – tak, z dużym technicznym znawstwem, Witold Waszczykowski, który w 2015 r. objął stolec ministra spraw zagranicznych, opisał na sali sejmowej drewnianego bączka, gadżet promujący polską prezydencję w UE. Po czym audyt w MSZ podsumował wyciągając pudełko z ołówkami, reklamówkami i innymi gadżetami. Do innych afer też się odniósł, chociaż nieco mniej dociekliwie: „Szereg błędów i niedociągnięć, wiele procedur i przepisów wewnętrznych nie było przestrzeganych”. Ujawnił też, że za rządów Sikorskiego ministerstwo zakupiło stół do masażu. A czego Waszczykowski nie powiedział? Czego nie uwzględnił w, z założenia, symulowanym „audycie”? Dlaczego audyt wyglądał tak, jak audyty PiS w całej administracji rządowej, czyli polegał na przestrzeganiu konstytuującej III RP zasady: „Wy nie ruszacie naszych, a my nie ruszamy waszych”? Waszczykowski nie powiedział też, że prezydencja Sikorskiego to był absurdalny, propagandowy spektakl, którego związek z narodowym interesem był znikomy lub żaden, i że kosztował nas 430 milionów, ale nie z powodu bączka, ołówków i reklamówek,lecz z powodu załatwianych na boku geszeftów Sikorskiego.
Na koniec jeszcze inna afera, też z półki „Jak Polskę sprzedać i zlikwidować”. W styczniu zakończono budowę i uroczyście otwarto nowy gmach ambasady RP w Berlinie. W jej budowę utopiono dziesiątki milionów złotych. Tylko za jeden z poprzednich projektów architektonicznych skarb państwa zapłacił 16 milionów. Kto za to odpowiada? Kwatermistrze ściągnięci przez Sikorskiego z MON, w tym jeden, który bezustannie awansując został ambasadorem w Berlinie. Ile tu znaczył parasol ochronny WSI, a ile łaskawe oko ministra? Tego jeszcze nikt nie zbadał. W marcu 2012 r. Sikorski ogłosiło konkurs na nowy projekt architektoniczny ambasady. Wybrał (on i jego kwatermistrze) koncept zaproponowany przez biuro warszawskiej pracowni JEMS Architekci. „Gazeta Wyborcza” rozpływa się w pochwałach na temat projektu i jego „politycznej poprawności”. Ale dziwnie nie pochwaliła się (przez wrodzoną dziennikarską dyskrecję i skromność?), że jego autorzy zaprojektowali wcześniej siedzibę Agory przy ulicy Czerskiej w Warszawie. Uwagę zwraca też wykonawca robót – austriacka firma STRABAG. Problem w tym, że zakupiona przez Olega Deripaskę, bliskiego znajomego Władimira Putina, związanego z poprzedzającym katastrofę Smoleńską remontem polskich samolotów rządowych w Samarze. Jak to możliwe, że akurat on budował? Gdzie ABW i jej funkcjonariusze zatrudnieni w MSZ? Skandal jest tym większy, że usytuowana kilkaset metrów od Bramy Brandenburskie ambasada była przez kilkanaście lat nieczynną ruiną sterczącą na nasz wstyd i hańbę w prestiżowym punkcie miasta, w oczekiwaniu na pierwszą nadarzającą się okazję do zrobienia geszeftu.
Na koniec wiadomość z ostatniej chwili – Radek ujawnił w serwisie X swoje wynagrodzenie za grudzień 2024 roku (9 892,24 zł netto). Większość komentujących uznała, że tak ważny państwowy urzędnik, powinien być lepiej opłacany i że ranga jego stanowiska jest niedopasowana do wynagrodzenia. „To pensja śmiesznie niska w związku z urzędem, jaki Pan piastuje. Pensje Ministrów i Urzędników powinny zdecydowanie być podniesione. Dwukrotnie” – zwrócił uwagę jeden z nich. „Trochę dziadowskim Państwem jesteśmy. Najwyżsi urzędnicy powinni więcej zarabiać” – wtórował drugi. Tylko jeden napisał pod postem: „do tego kilometrówki, diety, mieszkaniówki i setki innych dodatków, które potrafią pomnożyć pensje trzykrotnie”, i doczekał się odpowiedzi: „Nie otrzymuję z MSZ kilometrówek, premii ani dodatków. Nie mam też mieszkania służbowego ani diet poselskich. Natomiast zrezygnowałem z funkcji europosła i nie przyjąłem propozycji zostania komisarzem UE”. Sikorski nie powiedział jednak nic o „dobrze zarabiającej żonie”, o pieniądzach z Emiratów i o dochodach wypracowanych przy pomocy wojskowych kwatermistrzów z czasów poprzedniej polskiej prezydencji w UE.
18 milionów przekazanych w ramach odpisu 1,5 proc dla Fundacji WOŚP zostało w większej części rozdysponowanych na potrzeby tzw. Przystanku Woodstock,mówił w Kanale Zero Piotr Wielgucki.
Piotr Wielgucki był gościem programu Roberta Mazurka i Krzysztofa Stanowskiego w Kanale „Zero”. Rozmowa trwała niemal trzy godziny i pełna była szczegółów. Wielgucki mówił, że pomimo powszechnej opinii to bynajmniej nie on jako pierwszy zajął się tematyką finansów WOŚP.
– Ja lubię porządek w faktach i muszę przyznać, że ja nie byłem pierwszym, który przyjrzał się finansom Fundacji WOŚP. Pierwszy to robił pan Łukasz Fołtyn, to jest, jeśli nie pomyliłem nazwiska, człowiek od gadu-gadu. Drugi pan to był pan Michał Majewski, który po raz pierwszy ruszył sprawę związaną z finansami Fundacji WOŚP i Jerzym Owsiakiem. Ja przeczytałem te dwa artykuły i zacząłem się dogrzebywać do źródeł, czyli do rozliczeń finansowych Fundacji WOŚP, a nie tych kolorowych kwadracików i kółeczek, które Jerzy Owsiak pokazuje i przekonuje, że on na przykład wydaje więcej pieniędzy na sprzęt i zbiera w czasie finału. I to była inspiracja – powiedział.
Pokazywał następnie dokumenty, które, jak mówił, obrazują metodologię działania Fundacji WOŚP.
– Tutaj mamy, proszę państwa, to, w jaki sposób Fundacja WOŚP rozlicza 1,5% podatku – mówił prezentując jeden ze slajdów. – Jerzy Owsiak mówi, że te pieniądze idą na leczenie dzieci, na sprzęt i tak dalej. No to widzicie, na co idą. Z 18 milionów przekazanych w ramach odpisu 1,5% wydano 12 milionów z hakiem. I widzicie Państwo np. przystanek Woodstock za 10 milionów złotych, pomoc Ukraina i tak dalej. Czyli ani złotówka z 1,5% pomimo zapowiedzi Jerzego Owsiaka i Fundacji WOŚP nie poszła na dzieci. Ona na pewno nie poszła na polskie dzieci, natomiast zawrotna kwota za 10 milionów złotych poszła na organizację przystanku Woodstock. To jest ten 1,5% – wskazywał.
Ale tego, że Woodstock jest finansowany z 1,5% to nie wiedziałam. 10 baniek na imprezę, ciekawe czy podatnicy mają tego świadomość, gdy decydują na jaki cel pożytku publicznego przekazać swój podatek.
———————————–
– Czym to się różni, proszę Panów, z tym, kiedy robicie, jeszcze raz to powtórzę, zbiórkę na chore dziecko, a później za tą kwotę robicie bibę albo wesele? Przecież to jest analogiczna sytuacja – dodał.
Następnie Piotr Wielgucki mówił, że Jerzy Owsiak deklaruje, iż nic nie zarabia na byciu prezesem Fundacji WOŚP. Jak zaznaczył, jest jednak jeszcze taka spółka jak Złoty Melon.
– Fundacja była właścicielem 100% udziału Złotego Melona. Fundacja praktycznie założyła tę spółkę. To jest tak zwana spółka powiązana – powiedział.
– Zarząd Fundacji WOŚP, czyli w osobach m.in. Jerzego Owsiaka i Lidii Niedźwieckiej-Owsiak [żony Jerzego Owsiaka – red.] powołał spółkę Złoty Melon. Na prezesa tej spółki wyznaczył Jerzego Owsiaka. Jedynym pełnomocnikiem Fundacji WOŚP na zarządzie spółki Złoty Melon jest Pani Lidia Niedźwiecka-Owsiak. A zatem spółka jest zarządzana jednoosobowo przez prezesa. Prezesem został Pan Jerzy Owsiak – mówił.
–Pierwsze, co zrobił to jako Jerzy Owsiak zatrudnił Jerzego Owsiaka na stanowisku dyrektora graficznego. W tej chwili pensja Jerzego Owsiaka – według sprawozdań w KRS-ie – to jest około 28 tysięcy złotych brutto. Miesięcznie. Miesięcznie. Mało tego. Pan Jerzy Owsiak sam ze sobą podpisywał umowy zlecenia i umowy dzieła. Podpisywał taką umowę również z panią Lidią Niedźwiecką-Owsiak– dodał.
– Oczywiście można powiedzieć, że pan Jerzy Owsiak nie ma nic z tego, że jest prezesem Fundacji WOŚP. Tymczasem on ma wszystko. Gdyby nie był prezesem Fundacji WOŚP to nie powołałby z spółki Złoty Melon, której uczynił się sam siebie prezesem i sam siebie dyrektorem graficznym. Gdyby nie był prezesem Fundacji WOŚP to nie zatrudniłby na stanowisku dyrektora ekonomicznego swojej żony – wskazał.
Piotr Wielgucki powoływał się też na wyrok sądu ze Złotoryi, wskazując, że choć przegrał, bo został uznany winnym obrażania Jerzego Owsiaka, to zarazem sąd potwierdził, że informacje które podawał wówczas na temat przepływów finansowych pomiędzy WOŚP a powiązanymi instytucjami były oparte na konkretnych dokumentach.
Dziennikarze Kanału Zero chcieli, aby w rozmowie o WOŚP brał też udział ktoś z samej Fundacji, ale nikt nie chciał tego zrobić.
(Javier Milei na szczycie w Davos, fot. EPA/MICHAEL BUHOLZER Dostawca: PAP/EPA.)
Podczas Światowego Forum Ekonomicznego w Davos prezydent Argentyny Javier Milei zdecydowanie potępił promowaną na świecie agendę proaborcyjną. Nazwał ją krwawą i morderczą, a także dodał, że zwolennicy ideologii gender są „pedofilami”. Krytykował również ideologię woke oraz zwolenników tzw. „zmiany płci”.
Podczas konferencji w ramach Forum Ekonomicznego w Davos z ust prezydenta Javiera Mileia padły mocne słowa, których nie spodziewał się chyba żaden ze światowych przywódców. Argentyński przywódca nawiązał bowiem do współczesnych ideologii, które prowadzą do destrukcji człowieka. Mówił o ideologii gender, wokeizmie oraz promocji aborcji, która prowadzi do unicestwiania milionów niewinnych dzieci na całym świecie.
Javier Milei poruszył wiele aspektów ideologii woke, w ramach której zaszeregował „krwawą i morderczą agendę aborcji” oraz agendę ruchu LGBT. Powiedział, że ci sami ludzie, którzy promują radykalny ekologizm, promują również kontrolę populacji poprzez aborcję w oparciu o fałszywą zasadę Malthusa, że świat jest „przeludniony”.
Milei odniósł się do niedawnego przypadku dwóch homoseksualnych mężczyzn w USA, którzy seksualnie wykorzystywali swoje adoptowane dzieci i powiedział, że zwolennicy ideologii gender w jej ekstremalnej postaci są „pedofilami”.
Prezydent Argentyny wypowiedział się również przeciwko okaleczaniu dzieci poprzez tzw. „operacje zmiany płci”. Milei sprzeciwił się również przymusowej masowej imigracji, a także socjalizmowi. Powiedział również, że wiele uniwersytetów to „ośrodki indoktrynacji”.
Wskazał, że naszym wspólnym „moralnym obowiązkiem” jest „rozmontowanie ideologicznej budowli chorego przebudzenia” [ideologii woke – przyp.red]. Wśród swoich sojuszników do realizacji tego celu wymienił Donalda Trumpa, Elona Muska, Benjamina Netanjahu, Giorgię Meloni, a także prezydenta Salwadoru Nayiba Bukele i Victora Orbána.
Ekscentryczny prezydent w swoim wystąpieniu chwalił również klasyczny liberalizm i kapitalizm jako wielkie współczesne osiągnięcia świata zachodniego, które, jak powiedział, są zbudowane na tradycji grecko-rzymskiej i wartościach „judeo-chrześcijańskich”.
Liberalizm i kapitalizm zapoczątkowały „bezprecedensowy proces generowania bogactwa” – stwierdził Milei.
W swoim wystąpieniu nazwał feminizm, różnorodność, inkluzywność, równość, imigrację, aborcję, ekologię i ideologię płci „różnymi głowami tej samej bestii, mającymi na celu usprawiedliwienie ekspansji państwa poprzez przywłaszczanie i zniekształcanie szlachetnych celów”.
Milei wyjaśnił również, że establishment przeszedł od naturalnej troski o środowisko do „fanatycznego ekologizmu, w którym my, ludzie, jesteśmy postrzegani jako rak, który należy wykorzenić”.
Potępił również „agencję LGBT” za fałszywe propagowanie, że „kobiety są mężczyznami, a mężczyźni są kobietami, po prostu na podstawie samooceny”. Dodał, że zwolennicy tej ideologii „nic nie mówią, gdy mężczyzna przebiera się za kobietę i zabija swojego przeciwnika na ringu bokserskim lub gdy więzień płci męskiej, podający się za kobietę, kończy napaścią seksualną na kobiety w więzieniu”.
Adam Gwiazda opublikował na X obszerny wpis dotyczący ujawnionego skandalu w Komisji Europejskiej. Jak się okazuje, instytucja de facto lobbowała samą siebie. Oczywiście za nasze pieniądze. A są to gigantyczne sumy.
„Skandal w Brukseli. Komisja Europejska opłacała ekologiczne organizacje pozarządowe w celu lobbowania wśród europosłów i państw członkowskich na rzecz Zielonego Ładu, obsesji byłego holenderskiego komisarza Fransa Timmermansa” – napisał na X Adam Gwiazda.
Dodał, że „nowy komisarz ds. budżetu Piotr Serafin musiał przyznać w środę, że to ‘niewłaściwa praktyka’”.
„To system lobbingu w cieniu, który podważa zaufanie do naszych instytucji” – zacytował Gwiazda holenderskiego unio-parlamentarzystę Dirka Gotinka z NSC/EPL.
„Dokumenty ujawnione przez Komisję Kontroli Budżetowej nie pozostawiają wątpliwości: umowy zobowiązywały organizacje pozarządowe do dotarcia do konkretnych europosłów i przekonanie ich do poparcia inicjatyw Timmermansa. Lobbyści dostawali listy eurodeputowanych ‘do przekonania’” – podkreślił.
„’Komisja wywiera presję udając, że to działania niezależnych lobbystów’, powiedziała Monika Hohlmeier (CSU/EPL). Tylko trzech europosłów miało dostęp do tych umów poprzez audyt rachunków Komisji. Co gorsza, według Dirka Gotinka: ‘Urzędnicy Komisji pracowali nad kampaniami komunikacyjnymi sieci lobbystów, które sami finansowali.’ Czyli Komisja sama się lobbowała” – wyjaśnił Adam Gwiazda.
Przywołał też wypowiedź francuskiej unioposeł Céline Imart z LR/EPL.
– Podczas gdy Stany Zjednoczone próbują podbić Marsa, UE finansuje organizacje pozarządowe, aby atakować nasze i tak już stłamszone przedsiębiorstwa – mówiła Imart.
„Co to za organizacja pozarządowa, co bierze pieniądze od Komisji, czyli właściwie rządowe? Co to za parlamentarzyści, co zatwierdzają fundusze, które służą żeby ich samych manipulować?” – napisał dalej Gwiazda.
„Komisarz Piotr Serafin nie posuwa się do przyznania, że doszło do wykroczenia, choć przyznaje, że praktyki były ‘niewłaściwe’, a finansowanie organizacji pozarządowych pozostaje ‘legalne i pożądane’. Paradoksalnie (a może wcale nie?) tych niemoralnych praktyk broni lewica” – napisał Gwiazda.
„’Prawdziwym skandalem jest to, że tylko międzynarodowe korporacje mogą lobbować dzięki swoim kolosalnym zasobom’, twierdzi francuska ekolog Marie Toussaint. Problemem jest nie tyle samo finansowanie organizacji pozarządowych, co wykorzystywanie ich w celu obejścia procesu demokratycznego. Dwie z zamieszanych w skandal NGO są finansowane przez Sorosa i jego Open Society” – zaznaczył Adam Gwiazda.
Do doniesień polskiego publicysty we Francji odniósł się krótko redaktor naczelny „Najwyższego Czasu!” dr Tomasz Sommer.
„No to już wiadomo skąd taki zalew zielono-lewackiej propagandy” – skwitował dr Tomasz Sommer.
No to już wiadomo skąd taki zalew zielono-lewackiej propagandy.
Adam Gwiazda @delestoile
Skandal w Brukseli. Komisja Europejska opłacała ekologiczne organizacje pozarządowe w celu lobbowania wśród europosłów i państw członkowskich na rzecz Zielonego Ładu, obsesji byłego holenderskiego komisarza Fransa Timmermansa. Nowy komisarz ds. budżetu Piotr Serafin musiał
Zapraszamy do Siedlec 26 stycznia, niedziela, na 99 Pokutny Marsz Różańcowy w intencji naszej kochanej Ojczyzny – Polski. Zaczynamy o godzinie 14:00, pod Pomnikiem Św. Jana Pawła II. Msza Święta w intencji Ojczyzny zostanie odprawiona w katedrze siedleckiej o godzinie 16:00. Uwielbiając Boga w Trójcy Świętej Jedynego, modlimy się razem z Maryją Królową Polski, o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu.
Sobór Watykański II de facto wyeliminował prawdziwą apologetykę i prawdziwą misję i otworzył drzwi niemal wszystkim herezjom. Konieczne jest przywrócenie misji katolickiej i prawdziwej apologii wiary! Trzeba przez prawdziwą pokutę powrócić do zdrowych fundamentów wiary zbudowanej na skale Ewangelii, nauce apostolskiej, tradycji świętych i nauczycieli Kościoła. Proces odnowy katolika i Kościoła musi rozpocząć się od osobistej pokuty, która zakłada oddzielenie od pseudo-papieża Bergoglio, od zbrodniczej „Fiducia supplicans” i od heretyckiego Soboru Watykańskiego II. „Zbliżcie się do Boga, a On zbliży się do was” (Jak 4,8).
Duch Soboru Watykańskiego II globalizacyjnym terminem „religia” zaprogramował transformację Kościoła katolickiego w antykościół New Age. Na konferencji prasowej 6 lutego 2019 r. pseudopapież Bergoglio oświadczył w samolocie, że nie odstąpił od Soboru Watykańskiego II nawet o milimetr. Synod o Amazonii (2019) był tego dowodem.
Przedstawiamy porównanie dokumentów Soboru Watykańskiego II „Nostra aetate” (NA) i „Dignitatis humanae” (DH) z „Instrumentum laboris” (IL) Synodu o Amazonii.
Cytat DH:„…aby wspólnotom religijnym nie przeszkadzano w swobodnym okazywaniu szczególnej siły ich (pogańskiej) nauki”.
Cytat z IL 94: „Należy wziąć pod uwagę mity, tradycje, obrzędy i miejscowe ceremonie, które mają wymiar transcendentalny, plemienny i ekologiczny”.
„Instrumentum laboris” wyraża już bardziej konkretnie żądanie transformacji Kościoła i przyjęcia ducha pogaństwa do jego wnętrza. Twierdzi, że należy wziąć pod uwagę mity, tradycje, obrzędy miejscowe i ceremonie, które mają wymiar transcendentny. Jest to akceptacja duchowości pogańskiej, a to oznacza odstępstwo od Chrystusa na rzecz pogaństwa i jego praktyk, za którymi stoją siły demoniczne. Św. Tomasz z Akwinu mówi: „Uczenie się od diabła jest zbrodnią”.
Cytat z NA: „Ze szczerym szacunkiem (Sobór) patrzy na ich maniery, życie, zasady i doktrynę”.
Cytat z IL 50: „…komunikacja międzypokoleniowa polega na przekazywaniu doświadczeń przodków, duchowości i teologii rdzennych mieszkańców przy jednoczesnym zapewnieniu troski o wspólny dom”.
Chodzi tu o przekazywanie doświadczeń z czarną magią i przywoływaniem duchów – demonów – oraz związanych z nimi duchowości demonicznych i pseudo-teologii. Pismo Święte mówi: „Wszyscy bogowie pogan to demony” (Ps 95,5). Rdzenni przodkowie składali demonom ofiary z ludzi, a niektóre pogańskie duchowości obejmowały ludożerstwo – byli kanibalami.
Patrzeć na kanibalizm, składania ofiar z ludzi i na inne pogańskie maniery ze szczerym szacunkiem, jak uczy dokument Soboru Watykańskiego II, to absurd! Sobór Watykański II swoim programem zaprzecza słowu Bożemu i umożliwia wprowadzenie w Kościele katolickim zgubnej drogi modelu „Amazonii”.
Cytat z NA: „Podobnie też inne religie… wskazują drogi… jak również sakralne obrzędy”.
Cytat z IL: „Potwierdza się potrzebę… przyjęcia (rdzennych kultur) w obrzędach liturgicznych i sakramentalnych”.
Przyjmowanie rdzennych kultur i obrzędów związanych z duchowością demoniczną do obrzędów liturgicznych i sakramentalnych jest grzechem przeciwko Duchowi Świętemu i szczytem bluźnierstwa! W sakramentach działa Duch Święty. Podczas pogańskich obrzędów działa diabeł i demony. „Jaka jest wspólnota Chrystusa z Beliarem?” (por. 2 Kor 6,15)
Bergoglio z żądaniem wyświęcania kobiet na diakonisy i kapłanki, zniesienia celibatu i wprowadzenia ducha pogańskiego do Liturgii wystąpił już w związku z synodem o Amazonii. Tzw. majski ryt liturgiczny, obejmujący praktyki pogańskie włączone do Liturgii, Bergoglio już zatwierdził.
Cytat z NA: „Kościół wzywa swoich synów, aby przez dialog i współpracę z wyznawcami innych religii, uznawali, chronili i wspierali owe dobra duchowe i moralne, a także wartości, które u tamtych się znajdują”.
Cytat z IL 29: „Rdzenne narody Amazonii mogą nas wiele nauczyć. Należy tworzyć nowe drogi ewangelizacji w dialogu z tą mądrością przodków, w której objawiają się nasiona Słowa”.
Rdzenne plemiona Azteków co roku składały demonom 20 000 ofiar z ludzi! Szaman żywcem rozcinał człowiekowi klatkę piersiową i poświęcał wciąż bijące ludzkie serce jego bóstwu – szatanowi i demonom!
Czy to jest mądrość przodków, której mamy się uczyć? W tej tzw. mądrości pogańskiej nie ma żadnych nasion Słowa, czyli prawdy Chrystusowej. Są tam nasiona ducha kłamstwa i śmierci – diabła.
Pan Jezus nie posyła nas, abyśmy prowadzili dialog z poganami, ale posyła nas, aby się odwrócili od mocy szatana do prawdziwego Boga! (por. Dz 26,17-18). Bóg nas uwolnił (gr. errizato) spod władzy ciemności I przeniósł do królestwa swego umiłowanego Syna” (Kol 1,13).
Pod pozorem dialogu chodzi o zdradę Ewangelii i zbawiennej wiary, jest to zbrodnia, apostazja i droga do zagłady! Przyjmując do Kościoła praktyki pogańskie, które ucieleśniają ducha pogaństwa, nastąpił proces antyewangelizacji. Dlatego droga życia Bożego błędnie zastępuje się drogą śmierci.
Cytat z NA: „Kościół wzywa swoich synów, aby przez rozmowy i współpracę z wyznawcami innych religii, … wspierali wartości, które u tamtych się znajdują”.
Cytat z IL 41: „Kościołem prorockim w Amazonii jest ten, który prowadzi dialog… na rzecz ekologii integralnej”.
To nie jest proroczy, ale pseudo-proroczy antykościół. Ekologia integralna, zgodnie z dokumentem Synodu, obejmuje tzw. „kosmowizję” plemion indiańskich. Oznacza to, że wszystkie demoniczne duchy i bóstwa tzw. działają na tym terytorium. Wynika z tego, że tzw. konwersja ekologiczna, którą promuje Synod, jest w rzeczywistości zwróceniem się do duchów, które narody indian czczą i które rzekomo działają na tym terytorium. Z punktu widzenia chrześcijaństwa nie jest to nawrócenie, ale odstępstwo od Chrystusa! To nie tylko apostazja, ale także głupota.
Jakim prawem Sobór Watykański II bojkotuje obowiązek głoszenia Ewangelii i zastępuje go samobójczym dialogiem?
Cytat z IL 30: „Potwierdza to drogę, która rozpoczęła się dla całego Kościoła przez Sobór Watykański II”
Heretycki dokument o Amazonii otwarcie przyznaje, że swoimi herezjami potwierdza jedynie drogę rozpoczętą przez Sobór Watykański II! Duch Soboru Watykańskiego II i duch Synodu o Amazonii są identyczni. Jest to synkretyzm z pogaństwem.
———————-
Przedstawiamy fragmenty biografii dwóch męczenników biskupów, św. Emiliana i św. Ignacego.
Za cesarza Dioklecjana (286-305) miały miejsce okrutne prześladowania. Namiestnikiem we Włoszech był Maksymian. W mieście Spoleto biskupem był Emilian. Maksymian przyprowadził go przed swój sąd i powiedział do niego: „Co o tobie słyszę, Emilianie, dlaczego chcesz dobrowolnie oddać się na śmierć za swoje szaleństwo? Będziesz okrutnie torturowany i skazany na gorzką śmierć, jeśli nie oddasz pokłonu naszym bogom”. Święty biskup odważnie odpowiedział: „Nie będę kłaniał się demonom, a ci, którzy się im kłaniają, będą wiecznie męczeni w piekle”.
Maksymian rozgniewał się i kazał bezlitośnie bić świętego… Potem krzyknął ze złością: „Już nie wzywaj przede mną imienia Chrystusa, ale zlituj się nad sobą, bo czekają cię wielkie męki!”. Święty śmiało wyznał: „Jestem sługą Chrystusa! Wyznaję i wysławiam imię Jezusa Chrystusa. Dla Niego jestem gotowy znieść wszelkie męki i śmierć.” Maksymian kazał świętego okrutnie torturować i ostatecznie ściąć mieczem.
Inny biskup, św. Ignacy, również poniósł śmierć męczeńską za odrzucenie bałwochwalstwa. Kiedy cesarz Trajan (98-117) przebywał w Antiochii, kazał wezwać biskupa Ignacego i powiedział mu: „Jeśli złożysz ofiarę naszym bogom, staniesz się moim przyjacielem, a ja cię uczynię arcykapłanem boga Zeusa”. Święty odpowiedział: „Dlaczego miałbym być arcykapłanem Zeusa, skoro jestem kapłanem mojego Chrystusa? Nie boję się śmierci i nie szukam dóbr doczesnych, ale czynię wszystko, aby przyjść do Chrystusa, który za mnie umarł. Nawet jeśli rzucisz mnie na pożarcie zwierzętom, ukrzyżujesz na krzyżu, zabijesz mieczem lub spalisz ogniem, nigdy nie złożę ofiary demonom”. Wtedy Trajan skazał Ignacego na rzucenie na pożarcie zwierzętom, gdyż uważał to za najokrutniejszy sposób śmierci. Nakazał jednak zabrać świętego do Rzymu. Po drodze Ignacy przestrzegł Efezjan: „Jeśli ktoś przez złą naukę niszczy Kościół Boży, za który Jezus Chrystus został ukrzyżowany, ten człowiek, ponieważ się skalał, wejdzie w ogień nieugaszony. To samo stanie się z tym, kto go słucha”.
Te słowa św. Ignacego o złym nauczaniu, które niszczy Kościół Boży, w pełni odnoszą się do dokumentów i ducha Soboru Watykańskiego II oraz pseudopapieża Bergoglio, a także tych, którzy go słuchają i mu się podporządkowują.
Święty Ignacy został rzucony bestiom w Rzymie 20 grudnia 107 roku.
Jaki duch bije z biografii dwóch świętych biskupów, męczenników? To jest Duch Chrystusowy. A jaki duch stoi za dokumentami Soboru Watykańskiego II? Za nimi stoi duch antychrysta! Dlatego Sobór Watykański II musi zostać potępiony jako heretycki.
Zapraszam Was dziś na materiał inny niż zwykle, bo jest nim film nagrany przez ekipę portalu http://Pch24.pl, a jego reżyserem jest znany wielu z nas – Piotr Relich. Występuje w nim Magdalena Ziętek-Wielomska (@MWielomska) , Jacek Janowski, Krystian Kratiuk, Wojciech Golonka, Arkadiusz Stelmach. Jestem także ja. Przez niespełna godzinę, poprzez rozmowy, ale również nagrania wykonane w Davos – miejscu spotkań Światowego Forum Ekonomicznego, próbujemy pokazać prawdziwe oblicze Klausa Schwaba oraz jego największych dział: Światowego Forum Ekonomicznego oraz organizacji Young Global Leaders. “Władcy świata. Czarodziej z Davos” to czwarta część hitowej serii w reżyserii Piotra Relicha. Zapraszam. https://youtu.be/3sfiNknvvRc?si=fkGcjAs8iKJENuyz
Dziennikarz, publicysta, dla którego prawda, dziś towar deficytowy jest tym, co może nas wyzwolić.
Izrael Szamir w rozmowie o sensie wojny ukraińskiej i polityce globalnej.
Zbyt wiele elementów wojny ukraińskiej nie ma sensu. Dlaczego Rosja tak powolnie przemieszcza się na zachód? Dlaczego nie ma szybkich i zdecydowanych uderzeń. Jakie są prawdziwe plany USA i Wielkiej Brytanii? Czy USA chcą osłabić Rosję? Spotkałem się ze szwedzkim profesorem Z [RZ], człowiekiem o ogromnej wiedzy i głębokim zrozumieniu świata, aby zadać mu te pytania.
Profesor Z uważa, że wojna ukraińska ma sens tylko wtedy, gdy założymy, że jest to wojna USA z Europą o dolara amerykańskiego. USA biją Rosję po głowie Ukrainą, a UE krwawi. Wielka Brytania próbuje wykrwawić zarówno USA, jak i UE. Dlaczego to robią? Jaki jest ich cel?
Prof. RZ: Najważniejsze pytanie to los dolara amerykańskiego. Konkretnie chodzi o jego dominację w świecie gospodarczym.
Sama ta wyższość przynosi USA dochód w wysokości nawet biliona dolarów rocznie. I nie chodzi tylko o pieniądze. Siła militarna USA jest ściśle związana z nadrzędną pozycją dolara. Bilion dolarów, które Stany Zjednoczone zbierają od świata, jest w dużej mierze wydawany na utrzymanie amerykańskiego kompleksu wojskowego.
Nie jest możliwe, aby Stany Zjednoczone pozwoliły dolarowi ześlizgnąć się na drugie lub trzecie miejsce wśród walut światowych. Jeśli tak się stanie, większość dolarów zdeponowanych za granicą (a jest ich ponad 7 bilionów) wyleje się z powrotem do wybrzeży USA jako tsunami. Inflacja gwałtownie wzrosłaby, a poziom życia spadłby jak kamień. Późniejsza burza polityczna może z łatwością obalić kraj. Zatem Stany Zjednoczone wolałyby, aby świat upadł, niż tolerować upadek dolara. Jest to szczególnie prawdziwe za rządów Trumpa.
Teraz pojawia się pytanie, kto zagraża dolarowi? Typową odpowiedzią są Chiny, ponieważ jest to jedyny kraj o wystarczająco dużej gospodarce, aby przewyższyć amerykańską. To prawda, ale w handlu międzynarodowym chiński juan jest dopiero na czwartym miejscu z mniej niż 5% wszystkich płatności. Juan stanowi zaledwie 2% światowych rezerw walutowych, podczas gdy dolar amerykański stanowi 58%, prawie 30 razy więcej! To sprawia, że juan jest potencjalnym, ale nie bezpośrednim zagrożeniem dla dolara. Jednak w chińskim handlu transgranicznym juan ostatnio przekroczył dolara pod względem wolumenu handlu. Tak więc chińskie zagrożenie dla dolara naprawdę rośnie.
Euro stanowi jednak 20% światowych rezerw walutowych. Zamiast tego ta piąta wszystkich rezerw mogłaby być denominowana w dolarach. Zatem Euro „ukradł“ jedną czwartą pozycji dolara, czyli dziesięć razy więcej niż juan. Jest to ważne, ponieważ światowe rezerwy pieniężne rosną równie szybko lub szybciej niż gospodarka światowa, która co roku wymaga większej ilości walut rezerwowych. Emisja tej waluty i wysłanie jej za granicę w celu zdeponowania w ramach inwestycji lub w zamian za towary wyprodukowane za granicą to w zasadzie… cóż, drukowanie pieniędzy. Nic nie może być tak opłacalne jak to. Dlatego euro jest obecnie największym zagrożeniem dla dolara. I tak obiektywnie UE jest głównym wrogiem USA.
IS: Ale przed utworzeniem euro swoją rolę odgrywały inne waluty europejskie, takie jak marka D, frank francuski i inne. Służyły one również jako rezerwy światowe.
RZ: To prawda, ale konsolidując te waluty (a dziś 20 krajów zastąpiło już swoją walutę euro, a oczekuje się, że z czasem zrobi to co najmniej 6 innych), euro stało się znacznie silniejsze i bardziej pożądane dla utrzymania wartości niż którakolwiek z tych poprzednich walut. Możliwym wyjątkiem był znak D, ale niemiecka gospodarka była zbyt mała, aby poważnie konkurować z Amerykanami.
IS: Czy to koniecznie czyni UE wrogiem USA? Czy mogą być po prostu przyjaznymi konkurentami, łączącymi wspólne cele polityczne i militarne?
RZ: Mogli, i rzeczywiście byli. W przeszłości UE i USA utrzymywały stosunki oparte na współpracy. W grudniu 1999 r., kiedy wprowadzono euro, UE miała silne poparcie USA. Prezydentem był Bill Clinton, a USA dysponowały nadwyżką budżetową i czerpały korzyści ze wzrostu UE. W 1995 roku w Madrycie podpisano Nową Agendę Transatlantycką, obiecującą bliższą współpracę. NATO się rozszerzało, a USA potrzebowały do tego wsparcia UE.
Początkowo euro nie wydawało się poważnym rywalem dolara. Zaczęło się od 1,17 dolara, ale wkrótce spadło poniżej parytetu i powoli rosło przez kilka lat. Sytuacja uległa jednak zmianie, ponieważ UE rosła szybciej niż USA, a w 2007 r. gospodarka UE po raz pierwszy przekroczyła Stany Zjednoczone w wartościach nominalnych. W tym czasie UE liczyła prawie 500 milionów mieszkańców w porównaniu z około 300 milionami w USA. Kryzys subprime uderzył w gospodarkę USA, wzmacniając dominację gospodarczą UE. 18 lipca 2008 r. wartość euro osiągnęła 1,60 dolara.
Amerykańscy bankierzy nigdy nie zapomną ani nie wybaczą tego dnia. Poczucie wyższości skłoniło europejskich urzędników do dyskusji nad zastąpieniem dolara specjalnymi prawami ciągnienia (SDR), które składają się z 44% dolara, 34% euro i innych walut. Ich głównym zwolennikiem był Dominique Strauss-Kahn, dyrektor MFW i potencjalny kandydat na prezydenta Francji.
IS: Niesławny DSK!
RZ: Tak, ten. W maju 2011 roku został aresztowany w Nowym Jorku pod zarzutem napaści na tle seksualnym. Zrezygnował z pracy w MFW, a zarzuty karne “zostały wycofane”. Jednak pomysł zastąpienia dolara specjalnymi prawami ciągnienia upadł wraz z prezydenckimi ambicjami Straussa-Kahna.
Dolar przetrwał, ale Amerykanie zauważyli: UE nie jest przyjacielem. Wydawało się, że europejskie elity czekają, aż USA się potkną i będą tęsknić za kontrolą nad finansami międzynarodowymi. Od tego czasu wydaje się, że polityka USA ma na celu powstrzymanie lub nawet zniszczenie UE, aby uniemożliwić jej osiągnięcie dominacji.
Ta zmiana polityki wymagała czasu Początkowo, gdy gospodarki USA i UE były podobnej wielkości, mówiono o strefie wolnego handlu. Dyskusje na temat transatlantyckiego partnerstwa handlowo-inwestycyjnego (TTIP) rozpoczęły się w 2013 r., a pierwszy projekt wyciekł w 2014 r. Tymczasem gospodarka USA ożywiła się i rosła szybciej niż gospodarka UE.
Potem przyszedł Brexit. Co ciekawe, zainicjowała go rządząca Partia Konserwatywna, której oficjalnym stanowiskiem było Pozostać. Referendum miało charakter konsultacyjny i nie było formalnie zobowiązane do wdrożenia jego wyniku. W czerwcu 2016 r. 52% wyborców głosowało za opuszczeniem UE, dzieląc kraj. Anglia i Walia, z wyjątkiem Londynu, w dużej mierze opowiedziały się za brexitem, podczas gdy Szkocja i Irlandia Północna głosowały za pozostaniem. W tej sytuacji, jeśli brytyjska elita poważnie myślała o chęci pozostania w UE, miała ku temu mnóstwo okazji.
Pamiętasz, jak rząd brytyjski nie chciał oddać Augusto Pinocheta niecierpliwie oczekującemu hiszpańskiemu wymiarowi sprawiedliwości? Miał wszelkie podstawy prawne, aby oczekiwać jego szybkiej ekstradycji, ale tak się nigdy nie stało. Inaczej było jednak z Brexitem.
Pomimo możliwości pozostania w UE i przesunięcia opinii publicznej w stronę pozostania, uparcie poszukiwano Brexitu. Wielka Brytania opuściła UE po 47 latach członkostwa, kończąc dwa pokolenia brytyjskiej tożsamości europejskiej.
IS: Czy to koniecznie oznacza, że UE stała się wrogiem USA? Czy mogą być po prostu przyjaznymi konkurentami, łączącymi wspólne cele polityczne i militarne?
RZ: Mogli, i byli. Kiedy doszło do Brexitu, UE znacznie osłabła. UE straciła 80 milionów ludzi. Co ważniejsze, jej gospodarka skurczyła się o 17% i ponownie stała się znacznie mniejsza niż gospodarka amerykańska. Euro spadło do wcześniejszego poziomu w stosunku do dolara. Negocjacje w sprawie TTIP utknęły w martwym punkcie, a kiedy Trump doszedł do władzy w 2016 r., faktycznie wygasły. TTIP został pomyślany jako małżeństwo równych sobie z równymi, ale Stany Zjednoczone znów były większe.
IS: Od tego czasu przepaść między gospodarkami UE i USA tylko się powiększyła. Czy to oznacza, że USA ostatecznie wygrały i że UE nie jest już wrogiem?
RZ: To nie takie proste. Na pierwszy rzut oka nominalny PKB USA podwoił się od 2008 r., podczas gdy PKB UE wzrósł zaledwie o 30%. Jednak według parytetu siły nabywczej (PPP) obie gospodarki są nadal mniej więcej tej samej wielkości. Zatem zagrożenie UE dla USA nadal istnieje.
A potem jest jeszcze jedna rzecz, która naprawdę mnie niepokoi.
IS:Co to jest?
RZ: Elektryczność. Ogólnie rzecz biorąc, zużycie energii elektrycznej jest uważane za dobry wskaźnik produktywnego PKB kraju. W USA te dwa parametry ściśle się uzupełniały przed 2008 rokiem. Od tego czasu produkcja energii elektrycznej na mieszkańca w USA spadła jednak o 8%. Jak to się łączy z deklarowanym podwojeniem PKB w tym samym okresie? A może z faktem, że obecnie istnieje wiele obszarów zużywających energię elektryczną, które wówczas nie istniały (lub były w powijakach)? Należą do nich na przykład samochody elektryczne, pompy ciepła, wydobycie kryptowalut i sztuczna inteligencja zużywająca energię.
Ponadto zakłady produkcyjne w 2008 r. nie obejmowały milionów paneli słonecznych zainstalowanych w domach ludzi i na farmach fotowoltaicznych, a ogromne morskie wiatraki nie zostały jeszcze zbudowane. Jak zatem całkowita produkcja energii elektrycznej mogłaby się zastać i spaść na mieszkańca, gdyby PKB rzeczywiście się podwoił? Obliczenia te nie uwzględniały nawet około 11 milionów nielegalnych imigrantów przybywających do USA, którzy również muszą zużywać energię elektryczną.
Przyjrzyjmy się bliżej temu wzrostowi gospodarczemu w USA. Dziś dowiadujemy się, że połowa wszystkich inwestycji przedsiębiorstw w ciągu ostatnich 15 lat została przeznaczona na narzędzia zwiększające produktywność, takie jak oprogramowanie i sprzęt do przetwarzania informacji. Inne ważne obszary wzrostu obejmowały budowę centrów danych i obiektów produkcyjnych zasilanych bateriami do samochodów elektrycznych i mikrochipów krzemowych. I żadna z tych technologii nie zużywała dodatkowej energii elektrycznej? Nie możesz w to uwierzyć. Jedynym wiarygodnym wyjaśnieniem wydaje się być to, że amerykańska deindustrializacja, która rozpoczęła się około 2008 roku, trwa do dziś. Nawiasem mówiąc, nawet pierwsza prezydentura Trumpa nie zmieniła tej tendencji spadkowej.
Zobaczmy, jak się sprawy mają w Europie. Tam również nastąpił spadek produkcji energii elektrycznej na mieszkańca, choć bardziej umiarkowany – wyniósł około 3%. Bliższe spojrzenie daje jednak bardziej zróżnicowany obraz. W Niemczech, które są siłą napędową europejskiej gospodarki, produkcja energii elektrycznej na mieszkańca spadła o niewiarygodne 34% od 2008 r. Niewielki spadek wynika zatem ze wzrostu w słabiej rozwiniętych krajach UE.
Być może upadek Niemiec był spowodowany likwidacją przez kraj elektrowni jądrowych, a obecnie importem energii elektrycznej z zagranicy? Jednak zużycie energii elektrycznej na mieszkańca również dramatycznie spadło – o 19%.
W sąsiedniej Francji, drugiej co do wielkości gospodarce UE, konsumpcja na mieszkańca spadła o ponad 20%, podczas gdy produkcja pozostała na tym samym poziomie. Nawet w Polsce produkcja energii elektrycznej na mieszkańca spadła od 2008 r. o 3%. Taki środkowoeuropejski tygrys gospodarczy!
Jednocześnie w Rosji produkcja energii elektrycznej na mieszkańca wzrosła o 35-40%, podczas gdy w Chinach o pełne 135%, a krzywa wzrostu nie wykazuje oznak nasycenia.
Tak więc, podczas gdy polityka USA zdołała spowolnić, a nawet zmniejszyć realną gospodarkę UE, spadek w USA jest jeszcze większy. Jednocześnie drugi najważniejszy konkurent USA, Chiny, jest w pełnym rozkwicie. Podczas gdy Chiny deklarują, że nie zamierzają kwestionować dolara, geopolityka nie ma znaczenia intencji, ale możliwości. Gdyby Chinom udało się zhakować dolara, a tym samym gospodarkę USA, nie musiałyby tego robić, aby zdobyć światową dominację. Sama groźba takiego działania zmusiłaby USA do posłuszeństwa.
Sytuacja ta musiała doprowadzić do poważnej refleksji elit USA, które szukają rozwiązania tego kryzysu. W przeciwnym razie Stany Zjednoczone znajdą się w śmiertelnej spirali gospodarczej i będą musiały w coraz większym stopniu popadać w długi (prawie 3 biliony dolarów w 2024 r.), aby utrzymać gospodarkę na rynku, udając jednocześnie fałszywy optymizm ze świata zewnętrznego.
IS: Myślisz, że znaleźli już takie rozwiązanie? Swoją drogą, dlaczego nie wymieniłeś Rosji wśród największych wrogów Ameryki? Amerykańska opinia publiczna często nazywa go wrogiem numer 1.
RZ: Myślę, że to mylące. Działania wojenne między USA a Rosją wydają się przesadzone. Obie wielkie potęgi mają długą historię łączenia sił przeciwko wspólnemu wrogowi. Uczynili to zarówno formalnie podczas II wojny światowej, jak i nieformalnie podczas kryzysu sueskiego w 1956 roku. Ta wspólna akcja złamała kark imperiom francuskim i brytyjskim. USA i Rosjanie nadal działają razem, choć może to nie być tak widoczne.
IS: Kto jest teraz ich wspólnym wrogiem?
RZ: UE, Wielka Brytania i Chiny.
IS: Rozumiem, dlaczego UE, ale dlaczego Wielka Brytania jest wrogiem Ameryki?
RZ: Ponieważ tak naprawdę imperium nigdy nie przestało istnieć od czasu rewolucji amerykańskiej. Brytyjska władza nad amerykańską polityką jest nadal bardzo silna. Amerykanie reagowali na to przez lata, demontując Imperium Brytyjskie wraz z Rosjanami i stopniowo wyrywając się z tej duszącej brytyjskiej przyjaźni. Doskonale wiedzą, że dopóki brytyjska monarchia żyje i ma się dobrze, zagrożenie dla USA będzie zawsze istnieć. Dlatego po cichu robią wszystko, aby osłabić brytyjską monarchię.
Swoją drogą, jak monarchia może być jednocześnie demokracją? To ma sens tylko w filmach z Gwiezdnych Wojen…
W każdym razie wydaje się, że przed Brexitem Amerykanie obiecali Brytyjczykom bardzo lukratywny handel, że powinni opuścić UE, a Stany Zjednoczone w zamian podpiszą z nimi umowę o wolnym handlu. Wielka Brytania wyobrażała sobie, jak odegra podobną rolę w stosunku do Unii Europejskiej jak Hongkong, który czerpałby korzyści z obu stron Atlantyku. Jeśli jednak chodzi o konkretne negocjacje po brexicie, Amerykanie wysunęli żądania, których Brytyjczycy po prostu nie mogli zaakceptować. – IS: Jakie wymagania?
RZ: Na przykład cały sektor rolniczy, który jest głównym źródłem dochodów Wielkiej Brytanii z eksportu, podlegałby przepisom amerykańskim zezwalającym na GMO. W praktyce uniemożliwiłoby to eksport do UE i zasadniczo wyeliminowałoby rolnictwo jako główny sektor brytyjski. Bez porozumienia podpisanego z USA i z więzami z UE, które z każdym dniem słabną, Wielka Brytania jest teraz w cichej rozpaczy. Dzięki grupie Pink Floyd wiemy, że jest to angielska droga. Tak smutne… To mógł być wspaniały kraj.
Bez porozumienia z głównym partnerem – z UE, USA, Rosją lub Chinami – Wielka Brytania jest skazana na zagładę. Dlatego robią wszystko, aby utrudnić życie USA na arenie międzynarodowej. Celem Brytyjczyków jest skłonienie USA do powrotu do stołu negocjacyjnego.
IS: Jakie są ich karty przetargowe?
RZ: Jest ich wiele. Jedną z nich jest wojna ukraińska. Wielka Brytania narażała wszelkie próby ugody. Kolejnym atutem przetargowym jest brytyjska kontrola nad państwami bałtyckimi, nieformalnie znanymi jako Tribaltika, a także regionalnymi monarchiami Szwecji i Danii. Lub w Holandii, jeśli chcesz. Wielka Brytania naciska na nich, aby rozpoczęli wojnę z Rosją, doskonale wiedząc, że nie leży to w interesie Ameryki.
Stara się także odgrywać rolę w polityce wewnętrznej. Pamiętacie rosyjskie akta o Trumpie? Zostały opracowane przez Christophera Steele, byłego (jeśli coś takiego istnieje) oficera MI6. Wyobraź sobie, że Steele był zamiast tego byłym agentem KGB. Rosja byłaby obwiniana i sankcjonowana tak, jakby jutra nie było. Ale Brytyjczykom się to upiekło. Wojna między dawną metropolią a kolonią jest często niewidoczna.
Ale nie, pozwól mi się naprawić. Brytyjczycy dość głośno wypowiadali się na temat swoich planów zmiany reżimu w USA. Angielski reżyser Alex Garland stworzył film Civil War z 2024 roku, który zdezorientował wielu amerykańskich krytyków. To oszałamiające. Pamiętasz, że Bones, były pirat na Wyspie Skarbów Stevensona, dostał „black spot“, co było pirackim wyrokiem? Wygląda na to, że wojna secesyjna to czarna plama, którą angielscy piraci z londyńskiego City przenieśli do tego, co mogliby uznać za irlandzkich gangsterów z Białego Domu w Waszyngtonie.
Bohaterami filmu są brytyjscy dziennikarze. Technicznie rzecz biorąc, są obywatelami amerykańskimi, ale pracują dla londyńskiej agencji informacyjnej Reuters. Powiązania brytyjskich dziennikarzy ze służbami specjalnymi są dobrze udokumentowane. Ci prawdopodobnie brytyjscy agenci jeżdżą po USA na „wywiad“ z kontrowersyjnym prezydentem, który ukrywa się w Białym Domu. W pewnym momencie grupa zatrzymuje się na stacji benzynowej i prosi o napełnienie połowy zbiornika ich pojazdu, oferując im 300 dolarów. Za tę ilość, mówi z pogardą jeden z orzeszków ziemnych, można wybrać ser – lub szynkę. To więcej niż subtelna aluzja do faktu, że 300 dolarów nie kupi nic więcej niż kanapkę.
IS:„300 dolarów kanadyjskich,“ mówi dziennikarz, że jest zgodny, a prześladowcy kłaniają się z szacunkiem.
Co gorsza, kiedy „journaliści“ przybywa do Waszyngtonu, dołączają do rebeliantów, którzy chronią ich własnymi ciałami przed latającymi kulami. To wyjaśnia nawet głupim obserwatorom, że „dziennikarze“ są po stronie rebeliantów. Następnie „journalist“ wchodzi najpierw do Białego Domu. Podążająca za nimi banda powstańców (!) wykonuje egzekucję na amerykańskim prezydencie, który jest więcej niż trochę podobny do Donalda Trumpa.
Do takich filmów nie potrzeba formalnego wypowiedzenia wojny dolarowi amerykańskiemu, prezydencji amerykańskiej i USA jako krajowi.
IS: Wspomniał Pan o Rosji jako o potencjalnym znaczącym partnerze Wielkiej Brytanii. Ale czy Brytyjczycy nienawidzą Rosjan?
RZ: Przeczytałem twoją kolumnę na ten temat. Jest dobrze spreparowan i dokładnie przeargumentowan. Ten naród jest zaabsorbowany sobą i wątpię, czy jest w stanie naprawdę nienawidzić, lub kochać każdy inny naród takim. Czy lubią Niemców? Francuzów? Irów, na miłość boską? O ich pozycji decyduje obecna sytuacja polityczna i interesy brytyjskie, które, jak powiedział lord Palmerston, są wieczne i trwałe.
Przypomnij sobie XX wiek. Na początku imperia rosyjskie i brytyjskie znalazły się w impasie Wielkiej Gry. W ten sposób Rosjanie zostali sprzedani brytyjskiej opinii publicznej jako wieczni wrogowie. Jednak w 1914 roku oba kraje stały się sojusznikami podczas I wojny światowej. To uczyniło Rosjan wiecznymi przyjaciółmi Brytyjczyków. Rewolucja rosyjska 1917 r. ponownie uczyniła Rosjan wiecznymi wrogami. W 1941 roku ponownie jednak zostali wiecznymi przyjaciółmi. Jednak nie na długo – zimna wojna przywróciła im status wiecznych wrogów. Ta częsta zmiana zdania zainspirowała George’a Orwella do napisania książki Dziewiętnaścieset osiemdziesiąt cztery. Jego hasło „War is peace“ zwiastowało deklarację „humanitarnego bombardowania“ przez w 2002 roku podczas wojny w Kosowie. Rzeczywiście, jeśli Wszechmogący Bóg zdecyduje się nas ukarać, będzie to nie tyle za nasze grzechy, co za naszą hipokryzję.
Że wojna w Kosowie tak naprawdę się nie skończyła, a niektórzy twierdzą, że jakikolwiek długoterminowy pokój w Europie będzie wiązał się z powrotem Kosowa do Serbii.
IS: Ale teraz wojna ukraińska sprawiła, że stosunki między Wielką Brytanią a Rosją są najgorsze w historii, prawda?
RZ: No tak, ale nie tyle z powodu tego, co Rosja zrobiła Ukrainie, co z powodu tego, co USA zrobiły Wielkiej Brytanii. Na początku wojny USA niechętnie zgodziły się, żeby Rosja mogła przejąć Ukrainę. Przenieśli swoją ambasadę z Kijowa do Lwowa, a następnie na polską stronę granicy i wezwali wszystkie ambasady zachodnie, aby zrobiły to samo. Co uderzające, kiedy Rosjanie zajęli (bezskutecznie) lotnisko Antonowa w Hostomelu pod Kijowem rankiem w dniu inwazji, zespół CNN został praktycznie zintegrowany ze swoimi siłami specjalnymi. Matthew Chance przeprowadził wywiad z rosyjskim dowódcą i bez trafienia sfilmował strzelaninę z Ukraińcami. Jak myślisz, po czyjej stronie były tego dnia Stany Zjednoczone?
Ale wtedy Wielka Brytania postanowiła interweniować i zakłócić amerykański plan szybkiego zwycięstwa Rosji. Szybko podjęli inicjatywę dostarczenia Ukraińcom sprzętu wojskowego o wartości dwóch miliardów dolarów, a jednocześnie „zdecydowanie doradzał im“, aby nie podpisywali żadnego traktatu pokojowego z Putinem. Wojna ciągnęła się. Amerykanie musieli niechętnie udawać, że zaopatrzenie Ukrainy w sprzęt wojskowy było również ich celem. Aby poprowadzić ten proces i zapobiec wymknięciu się spod kontroli, utworzyli Spotkania Ramsteina. Pomijając retorykę, wsparcie USA dla Ukrainy zawsze było skąpe i znacznie niższe niż rzeczywiste potrzeby. Teraz, jak wszyscy wiedzą, Amerykanie porzucili nawet retoryczny cel zwycięstwa Ukrainy. Próbują przekonać Ukraińców do zaakceptowania strat terytorialnych, co ich zdaniem zawsze oznaczałoby zwycięstwo Rosji.
IS: Dlaczego USA to robią?
RZ: Zdecydowanie nie z powodu swojej miłości do Rosji! Ale dlatego, że taka procedura służy ich celom. Szkodzi i osłabia UE, zwłaszcza Niemcy, których powojenny dobrobyt został zbudowany na tanich rosyjskich zasobach. Ponadto USA obawiają się porażki Rosji, gdyż z pewnością doprowadziłoby to do znacznych niepokojów wewnętrznych, a nawet rozpadu kraju.
Oprócz ryzyka, że broń nuklearna wpadnie w niepowołane ręce, w takim przypadku UE przestałaby mieć silną przeciwwagę na kontynencie euroazjatyckim. Oczywiście z wyjątkiem Chin, ale są one zbyt daleko od Europy. Europejczycy nie potrzebowaliby już więc Amerykanów, aby ich chronić. Albo zapłacić za tę ochronę. UE ogromnie by się rozwinęła, wchłaniając Ukrainę, Białoruś, Mołdawię, Gruzję i Armenię. Co ciekawe, dwa ostatnie wymienione kraje zostały od 1990 roku przeniesione przez geografów politycznych z Azji – gdzie przez prawie trzy stulecia należały – do Europy. Posunięcie to pozwala UE uznać je za część Europy.
Do UE może przystąpić także zachodnia część Rosji. Z drugiej strony jest to mało prawdopodobne, ponieważ wtedy rosyjski stałby się jednym z języków urzędowych UE. Elita rządząca w niektórych krajach Europy Wschodniej próbująca (w większości bezskutecznie) zasymilować swoją rosyjskojęzyczną mniejszość nie byłaby w stanie tego znieść.
Ogólnie jednak Unia Europejska mogłaby zyskać nawet 100 milionów ludzi i 2-3 biliony rocznego PKB, po raz kolejny przewyższając liczebnie gospodarkę USA.
To koszmar dla Amerykanów i nigdy nie pozwolą na taki scenariusz.
IS: Czy naprawdę wierzysz, że USA chcą rosyjskiego zwycięstwa?
RZ: No tak, w pewnym sensie. Widzicie, kardynalne porozumienie między obydwoma krajami wydaje się być takie, że USA opuszczą Europę i pozostawią ją Rosji, aby ją badała i chroniła. W zamian Rosja nie zawrze sojuszu wojskowego z Chinami. Ale samo przekazanie Europy Rosji nie jest wykonalne. Putin musi zdobyć ten przywilej na wojnie, a to zwycięstwo powinno wyglądać realnie z zewnątrz. Jest to zaaranżowany mecz, w którym zwycięzca jest z góry określony; musi jednak wykazać się siłą i odwagą, aby przekonać publiczność, że zdobył tytuł w uczciwej bitwie. Jego nos musi być zakrwawiony – może więcej niż raz, ale ostatecznie musi wygrać. Tak więc USA udają, że pomagają Ukrainie tak bardzo, jak tylko mogą, podczas gdy w rzeczywistości ich częściowa pomoc służy jedynie opóźnieniu zwycięstwa Rosji, aby uczynić ją bardziej akceptowalną dla Europejczyków.
Popularna opinia w Europie Zachodniej jest ściśle monitorowana przez USA i początkowo była silnie proukraińska. To sprawiło, że szybkie zwycięstwo Rosji stało się niemożliwe, a nawet niepożądane. Gdyby tak się stało, wiele krajów UE domagałoby się bezpośredniej interwencji NATO ze strony Ukrainy. Teraz większość ludności tych krajów jest zmęczona wojną i chce negocjacji pokojowych, co w rzeczywistości oznacza porażkę Ukrainy.
IS: Amerykanie zaopatrywali jednak Ukraińców w nowoczesne systemy uzbrojenia, takie jak czołgi HIMARS, ATACMS, M1 Abrams i samoloty F16, których Rosja obawiała się i twierdziła, że przekraczają ich czerwone linie.
RZ: Oczywiście, że tak, prawda? Ale faktem jest, że te nowe amerykańskie systemy uzbrojenia zostały przekazane Ukrainie dopiero wtedy, gdy Rosjanie byli na to mniej więcej gotowi. Te systemy pola bitwy niczego nie zmieniły i nie stanowią poważnego wyzwania dla rządu Putina ani rosyjskiej armii.
Nadal nie przekonany? Następnie przypomnij sobie dni zamachu stanu Prigożyna latem 2023 r. Wtedy właśnie USA musiały pokazać swoje prawdziwe oblicze i niechętnie, ale publicznie wyrazić poparcie dla rządu Putina. Przeraziło to i oszołomiło rosyjskich opozycjonistów, takich jak Chodorkowski, który wydaje się mądry, ale najwyraźniej nie widzi oczywistości.
IS: Jak myślisz, co stanie się z NATO?
RZ: W końcu NATO pozbywa się USA i wyrzuca je jak pustą butelkę po lemoniadzie. Spójrzmy prawdzie w oczy. Jedyną misją NATO jest i zawsze było przetrzymywanie Rosji, w razie potrzeby prowadzenie z nią wojny. Rozdział NATO ogranicza jednak swoje działania do północnego Atlantyku. Nawet południowa część oceanu, taka jak Malediwy, znajduje się poza NATO. NATO nie ma zatem zastosowania do operacji na Oceanie Spokojnym, które są dla USA najważniejsze. Kiedy Stany Zjednoczone opuszczą NATO, wszystko, co z niego pozostanie, upadnie pod własnym ciężarem, jak miało to miejsce w Afganistanie, kiedy Biden wycofał wojska amerykańskie. Pozostałe oddziały NATO nie miały ani woli, ani odwagi, by zostać i walczyć.
IS: Jednak NATO rozszerzyło się ostatnio o Finlandię i Szwecję. Oczywiste jest, że za tym rozszerzeniem stały Stany Zjednoczone. Jaki był jego cel, jeśli, jak pan mówi, USA zamierzają opuścić NATO?
RZ: Celem było stworzenie czysto europejskiego sojuszu, który jak najdłużej stawiałby opór rosyjskim rządom po opuszczeniu Europy przez USA. Jest to podobne do tego, co Amerykanie próbowali uzgodnić z rządem afgańskim przed wycofaniem się. Mieli nadzieję, że pozostanie stabilny, co świadczyło o pobożnych życzeniach. To samo dotyczy Europy. Nieobecność Ameryki w Europie ma być tymczasowa i USA chcą wrócić, gdy już zajmą się Chinami.
Do tego czasu oczekuje się, że rosyjska ekspansja w Europie będzie kontrolowana przez NATO z siedzibą w UE. Dlatego Trump chce, aby rządy UE zwiększyły swoje wydatki na wojsko do 5% PKB. Ale dla Niemiec na przykład oznaczałoby to, że prawie połowa ich budżetu krajowego trafiłaby do Bundeswehry. Jest bardzo mało prawdopodobne, aby jakakolwiek partia polityczna lub koalicja przetrwała po zaproponowaniu takiego budżetu w Bundestagu.
IS: Byliście zaskoczeni, że Szwecja i Finlandia przystąpiły do NATO?
RZ: W zasadzie tak, ale bardziej ze względu na szybkość niż sam fakt. Przed 1995 rokiem Szwecja miała konstytucję, która jednym krótkim zdaniem zabraniała sojuszy wojskowych na wypadek wojny. Powodem było gorzkie doświadczenie, jakie Szwecja zdobyła, podpisując w 1805 roku traktat o wzajemnej obronie z Wielką Brytanią w ramach koalicji antynapoleońskiej. Kiedy jednak Rosja – wówczas sojusznik Francji – wkroczyła do Finlandii w 1808 roku, Wielka Brytania nie zastosowała się do traktatu. W rezultacie Szwecja musiała oddać Rosji całą wschodnią część swojego królestwa. Doprowadziło to do znacznego zamieszania politycznego i poszukiwań duszy. Szwedzi nie ufali już innym krajom w kwestii własnej obrony.
Zmieniło się to jednak wraz z przystąpieniem Szwecji do UE. Klauzula jednego zdania w konstytucji została zastąpiona piętnastolinijkowym bełkotem prawnym, który niczego nie zabraniał. Zatem decyzja o przystąpieniu do NATO musiała zostać podjęta w tym czasie lub wcześniej. Uważam jednak, że muszą istnieć bardzo mocne argumenty wyjaśniające, dlaczego Szwecja i Finlandia w sposób oczywisty wskoczyły wspólnie na statek NATO w środku szalejącej wojny, wyraźnie zagrażając w ten sposób własnemu bezpieczeństwu.
IS: Jakie argumenty?
RZ: Na przykład Petsamo, czyli po rosyjsku Pechenga. Jest to obszar na północy Półwyspu Skandynawskiego, który należał do Finlandii od 1920 do 1944 roku. Jest to pas lądu o powierzchni być może 50 na 150 km, znajduje się tu kopalnia niklu i port arktyczny. Kopalnia niklu jest dość ważna; podczas II wojny światowej była jedynym źródłem tego strategicznego metalu dla całego imperium nazistowskiego. Wydobywano tu rudę, którą transportowano drogą lądową do szwedzkich i fińskich portów bałtyckich, a także łodzią po Norwegii. Kopalnia nadal cieszy się dużym zainteresowaniem, ale nie tak dużym, jak kawałek arktycznego wybrzeża, który zapewnia prawa do tysięcy mil kwadratowych bogatego w gaz i ropę szelfu arktycznego.
Ponieważ ani Finlandia, ani Szwecja nie posiadają obecnie złóż paliw kopalnych, postrzegają to potencjalne bogactwo z zazdrością (oczywiście z zazdrości swoich norweskich sąsiadów). Jednak zdobycie Petsama jest możliwe tylko wtedy, gdy Rosja zostanie pokonana w wojnie i będzie musiała oddać terytorium zwycięzcom. Prawdopodobnie obiecano to Finlandii i Szwecji w 2022 r., kiedy wielu obserwatorów wydawał się prawdopodobnie taki wynik.
Ta hipoteza – Nazywam ją teorią Petsamo – była szalonym przypuszczeniem, w które nikt nie uwierzy. Do niedawna, kiedy Trump domagał się Grenlandii i Kanady dla USA. Teraz ta hipoteza jest znacznie bardziej prawdopodobna.
Chociaż przystąpienie do paktu wojskowego wyraźnie skierowanego przeciwko określonemu krajowi (jak NATO przeciwko Rosji) nie jest uważane za bezpośredni akt agresji w świetle prawa międzynarodowego, bardziej zróżnicowany pogląd mówi, że mimo to podważa porządek międzynarodowy i zwiększa prawdopodobieństwo wojny. Tym samym Szwecja i Finlandia zachowały się lekkomyślnie.
IS: Co Petsamo ma wspólnego z Grenlandią?
RZ: Oba kraje zapewniają dostęp do szelfu arktycznego, ale oczywiście Grenlandia oferuje znacznie więcej. W Arktyce pozostały jedyne niewykorzystane złoża ropy i gazu, które nadal są niezastąpione jako źródła energii. Pomimo wszystkich rozmów o zielonej energii i niezliczonych miliardach wrzuconych w budowę farm słonecznych i wiatrowych, światowa produkcja i zużycie paliw kopalnych stale rośnie. Wraz z dojściem Trumpa do władzy konsumpcja ta może jedynie przyspieszyć. Partie prawicowe w Europie również są sceptyczne wobec Zielonego Ładu. AfD w Niemczech obiecuje zburzyć wszystkie brzydkie wiatraczki – a wszystkie są brzydkie. Jednak szczyt wydobycia ropy jest prawdziwy; najbardziej produktywne pola naftowe są bliskie wyczerpania. Największe na świecie konwencjonalne pole naftowe, Ghawar w Arabii Saudyjskiej, znajduje się w kryzysie. Ale gdzie wiercić? Jedyną pozostałą nadzieją na znalezienie dużych złóż jest Arktyka.
IS: Więc uważasz, że Trump poważnie myśli o aneksji Grenlandii?
RZ: A także Kanady. Śmiertelnie poważnie. Kiedy tak się stanie, ponad połowę szelfu arktycznego będą miały Stany Zjednoczone, a tuż za nimi Rosja. Te dwa kraje będą miały ponad 90% całości, przy czym znacznie mniejsza pozostała część będzie w dużej mierze norweska. Zastrzeżenie jest jednak takie, że bez wyraźnej lub ukrytej zgody Rosji Stany Zjednoczone nie mogłyby pomyśleć o aneksji żadnego z tych dwóch krajów. Dzieje się tak dlatego, że takie posunięcie najwyraźniej nie leży w interesie Chin. Chociaż Chiny są bardzo silne militarnie, są zbyt daleko od regionu i nie będą mogły interweniować bez Rosji.
Zatem porozumienie jest takie, jeśli możemy to dzisiaj zobaczyć, że Rosja zajmie Ukrainę i rzuci cień na całą Europę, zwłaszcza jej wschodnią i środkową część, podczas gdy Stany Zjednoczone zajmą Kanadę i Grenlandię i ponownie zdominują oba kontynenty amerykańskie. Doktryna Monroe i Breżniewa odradzają się – z zemstą.
IS: Dlaczego to się dzieje właśnie teraz? Czy to tylko brak energii?
RZ: Nie tylko. Ogólnym problemem gospodarki światowej jest nadprodukcja kapitału. Po prostu nie ma już większych obszarów gospodarczych, w których po odjęciu kosztów, ryzyka i inflacji, można inwestować z zyskiem. Zbyt wiele narodów stało się kapitalistami, ich populacje zarabiają więcej, niż konsumują. Różnica – capital chętny do inwestowania – rośnie z każdym dniem. Planeta jest już prawie w pełni zglobalizowana i nie można oczekiwać znaczącego zysku z dalszej globalizacji.
Taka sytuacja nie miała miejsca po raz pierwszy, a historia oferuje dominującej gospodarce kilka sposobów wyjścia: wojnę światową, hiperinflację i ekspansję terytorialną. Aby być skutecznym rozwiązaniem, globalna wojna podobna do II wojny światowej musiałaby zniszczyć poważną część globalnego kapitału – powiedzmy 20 do 30%. Konflikty regionalne, np. między Ukrainą a Rosją, są na taki cel zbyt małe. Wystarczyłoby spalić tylko połowę Europy – powiedzieć od Moskwy do Berlina lub Paryża. Jednak taka wojna dzisiaj bardzo szybko wymknęłaby się spod kontroli nuklearnych i spiralnych.
To samo dotyczy hiperinflacji; podczas gdy skutecznie niszczy kapitał, szkodzi także klasie rządzącej i otwiera drogę rewolucjom o niejasnych konsekwencjach, takim jak w Niemczech w latach 30. Widzimy również, jak pandemia Covid-19, naturalna lub sztuczna, doprowadziła do gwałtownego wzrostu inflacji, co ostatecznie doprowadziło do zmiany elit, zwłaszcza w USA.
IS: Więc to, co pozostało, to ekspansja terytorialna?
RZ: Dokładnie. Jedynym problemem jest to, że aneksja zarówno Kanady, jak i Grenlandii może nie wystarczyć, aby USA wyszły ze śmiertelnej spirali gospodarczej. Kanada jest niewielka pod względem liczby ludności (poniżej 40 mln), natomiast Grenlandia jest znikoma (około 50 tys). Równie ważne jest to, że Kanada jest już bardzo dobrze rozwinięta, co oznacza, że nie ma możliwości masowych inwestycji amerykańskich firm poza polami gazowymi i naftowymi. Chociaż aneksja przyniesie wsparcie dolarowi i gospodarce USA, nie rozwiąże problemu.
IS: Co może pomóc?
RZ: Wyjazd na południe. Łączenie Stanów Zjednoczonych Ameryk ze Stanami Zjednoczonymi Meksyku. Dodałoby to 130 milionów ludzi i nieograniczone możności inwestycyjne w infrastrukturze, nieruchomościach, turystyce itp.
IS: Ale Trump jest przeciwnikiem imigracji z Meksyku!
RZ: I słusznie. Pochłanianie ludności Meksyku bez aneksji terytorium Meksyku nie ma większego sensu. To tak jak zamiast kupować dom sąsiada i powiększać swoją ziemię, sprowadzasz rodzinę sąsiada do własnego dom.
IS: Ale aneksja Meksyku znacznie zmieniłaby struktury demograficzne Stanów Zjednoczonych zmieniając charakter tego narodu. Czy hiszpański zastąpi angielski?
RZ: Nie sądzę, chociaż hiszpański prawdopodobnie wkrótce stanie tak powszechny w USA jak angielski. Zgadzam się, że to zmieni demografię i charakter narodowy Stanów Zjednoczonych. Zmiany te z jednej strony już dziś zachodzą, ale wolniej. Bezpośrednia aneksja będzie krokiem zapobiegawczym, który pozwoli elicie USA kontrolować procesy, które obecnie zachodnią spontanicznie.
IS: Czy Chiny nie mogłyby interweniować w te ekspansjonistyczne plany, choć prawdopodobnie oznacza to, że mogłyby bezpiecznie zaanektować Tajwan, gdy nikt nie patrzy.
RZ: Chiny nie będą z tego powodu zadowolone. Ale bez Rosji niewiele z tym zrobią i wygląda, że Rosja zawarła już umowę z USA.
IS: Ale Chiny znacząco pomagają Rosji w wojnie z Ukrainą, a bez tej pomocy sytuacja w Rosji byłaby znacznie gorsza! Jak Putin mógł zdradzić przyjaciela?
RZ: Chińczycy pomagają, ale z punktu widzenia własnego interesu. Na dodatek pomoc ta stosunkowo ograniczona, zdecydowanie znacznie mniej rozległa niż pomoc Zachodu dla Ukrainy. Wiesz, Rosjanie nie ufają Chińczykom. Z ich punktu widzenia Chiny dopuściły się zdrady, która jest najgorszym grzechem w rosyjskich oczach.
IS: Masz na myśli, lata sześćdziesiąte?
RZ: Tak. Po śmierci Stalina i na początku lat 60. światowy obóz socjalistyczny pod przewodnictwem ZSRR rozrastał się i wydawał się nie do powstrzymania. Ale Mao odmówił potępienia kultu jednostki Stalina, woląc zerwać z Rosją, aby utrzymać własny kult.
Na początku lat 70., kiedy Kissinger, a następnie Nixon pojechali do Pekinu, Chińczycy zawarli układ z diabłem. Sprzedali swoją komunistyczną duszę za bogactwo, które obiecywał im nieograniczony dostęp do rynku amerykańskiego. Diabeł zachował swoją część umowy przez 50 lat, a Chińczykom zajęło ponad 30 lat, zanim faktycznie z niej skorzystali. Tymczasem obóz socjalistyczny kierowany przez ZSRR stracił znaczną część Trzeciego Świata, gdyż niektóre ludne kraje zwróciły się ku maoizmowi i odmówiły negocjacji z ZSRR. Ostatecznie, gdy Zachód porzucił system z Bretton Woods i wprowadził walutę fiducjarną z nieograniczonym pułapem zadłużenia, ZSRR stracił globalną konkurencję na rzecz Zachodu i upadł.
Z punktu widzenia Kremla upadek Związku Radzieckiego, pomimo wszystkich popełnionych błędów, był naznaczony przez odstępcze Chiny. Teraz, gdy diabeł żąda od Chińczyków funta mięsa, Rosjanie uważają za zabawne, że zwracają się o wsparcie do Moskwy. Zawarcie umowy z USA za plecami Chin byłoby właściwą odpowiedzią na wcześniejszą zdradę Chin z rosyjskiego punktu widzenia.
Wreszcie, co nie mniej ważne (i nie chcę tego mówić, ale to prawda) rosyjska elita jest kulturowo, psychicznie i, przepraszam, rasowo znacznie bliżej zachodniej elity niż ta, która dzisiaj rządzi Chinami.
IS: Jaka jest zatem Twoja prognoza na rok 2025?
RZ: Dawno temu przewidziałem, że Ukraińcy [reżim md] zaakceptują swoją porażkę dopiero wtedy, gdy rubel rosyjski stanie się cenniejszy od hrywny. Kiedy w 1996 r. wprowadzono walutę ukraińską, notowano ją w stosunku 1:6 do rubla. Ale każdy nowy Majdan tracił jakąś część jej wartości. Dziś stawka wynosi 1:2,4, co wciąż jest dalekie od parytetu. Wskaźnik ten osiągnął najniższą wartość we wrześniu 2022 roku i wyniósł 1:1,5. Wtedy większość wszystkich myślała, że Rosja straciła szansę na zwycięstwo, podczas gdy ja widziałem ją na drodze do sukcesu. Odwrotnie jest w przypadku zmiany stosunku UHR:RUB od sierpnia 2024 r., który mówi mi, że wojna jeszcze się nie skończyła.
Kolejna przepowiednia jest taka, że Rosjanie nie zajmą się Zełenskim, ale zrobią to sami Ukraińcy. Wydaje się to bardzo ważne dla ponownego pogrzebania wrogości i urazy między dwoma bratnimi narodami. Przypomnijmy, że Stepan Bandera – najsłynniejszy ukraiński nacjonalista i przestępca z II wojny światowej – został zabity przez Bohdana Staszyńskiego, Ukraińca ze Lwowa. Inna taka postać, Roman-Taras Szuchewycz, był ścigany przez Pawła Sudoplatowa – innego etnicznego Ukraińca.
Trzecia prognoza jest taka, że zakończenie wojny ukraińskiej niestety nie będzie płynne. Prawdopodobnie będzie obejmować działania militarne w krajach bałtyckich. A to dlatego, że elity krajów przygranicznych doskonale wiedzą, jaką cenę zapłacą za podsycenie wojny ukraińskiej, jeśli wygra Putin. Mark Rutte, obecny sekretarz generalny NATO, powiedział, że jeśli tak się stanie, to oni (elity) będą musieli nauczyć się rosyjskiego. Choć może to brzmieć jak przerażające i nieludzkie tortury, obawiam się, że rzeczywistość będzie jeszcze bardziej dramatycznie. Na przykład fakt, że ich wnuki będą musiały studiować w Moskwie lub Petersburgu.
Jeśli chodzi o poważniejszą sprawę, antyrosyjska retoryka rośnie w tej dziedzinie bez precedensu i ogłaszane są pewne działania, które wyraźnie mają na celu przygotowanie ludności do wojny z Rosją. Bardzo mnie to martwi.
IS: Jak myślisz, jak zakończy się ta wojna w krajach bałtyckich?
RZ: Prawdopodobnie tak samo jak większość poprzednich wojen w regionie. USA nie udzielają wsparcia tym państwom NATO a bez tego nie będą mogły zbyt długo walczyć. Wtedy będzie piekło, które te kraje zapłacą za swoją głupotę. Bardzo chciałbym, aby Gotlandia pozostała szwedzka, a Bornholm duński, ale oba kraje powinny być w tej sytuacji bardzo ostrożne.
IS: Jaką radę udzieliłbyś czytelnikom?
RZ: Bądź przygotowany. Sprawy mogą pójść gładko, ale szczerze mówiąc, byłby to cud. Sytuacja może się szybko pogorszyć i wtedy będzie za późno na reakcję. Wyobraźcie sobie, że jest rok 1938 i zostało tylko kilka miesięcy, zanim w Europie rozpęta się piekło.
Co byś wtedy zrobił, gdybyś wiedział? Moja rada jest taka, żeby zrobić to teraz.
Unravelling the Mystery of War wyszedł 18.1.2025 na unz.com.
Kardynał Sarah: “Projekt zniesienia mszy łacińskiej jest diaboliczny”
Zniesienie rytu rzymskiego jest “obrazą historii Kościoła”, powiedział kardynał Robert Sarah podczas prezentacji swojej najnowszej książki Dio Esiste? (Czy Bóg istnieje?), zorganizowanej przez LaNuovaBq.it w Mediolanie 20 stycznia.
Fragmenty.
– Najpilniejszym zadaniem jest odzyskanie poczucia adoracji i prostracji w wierze i czci przed tajemnicą Boga.
– Utrata religijnej wartości klęczenia jest źródłem wszystkich kryzysów, które wstrząsają światem i Kościołem, niezadowolenia, które widzimy w naszym społeczeństwie.
– Msza Święta nie jest spotkaniem towarzyskim, aby świętować nas samych i nasze uczynki, nie jest pokazem kulturowym, ale pamiątką śmierci i cudem zmartwychwstania Pana, które Kościół zawsze, przez wieki celebrował.
– Jesteśmy niezmiernie bardziej błogosławieni niż prorok Izajasz: on modlił się, aby Bóg rozdarł niebiosa i zstąpił (por. Iz 63, 19); my kontemplujemy Go pośród nas.
– Kościół katolicki jest “miejscem, w którym spotykają się wszystkie prawdy”, napisał wielki Chesterton prawie sto lat temu, odkrywając, że najstarsza religia okazuje się być najnowszą, nowszą nawet niż tak zwane nowe religie – takie jak protestantyzm, socjalizm czy spirytyzm. W przeciwieństwie bowiem do nich, katolicka tradycja i prawda zachowały swoją ważność w stanie nienaruszonym przez dwa tysiące lat.
– Porzucenie Boga doprowadziło do przekonania, że liberalizm moralny prowadzi do postępu cywilizacyjnego. Zamiast tego obserwacja rzeczywistości pokazuje, że ten rzekomy postęp jest w rzeczywistości moralną i antropologiczną dekadencją, nową formą pogaństwa, która zdesakralizowała człowieka i jego relacje: twierdzi nawet, że określa, kto ma prawo do życia, a najsłabsi płacą za to cenę.
– W tej obronie człowieka, świętości jego życia, nie możemy pozwolić, aby władze tego świata, wyrażające się w rządach narodowych lub ponadnarodowych (proszę pomyśleć o ONZ i jej odgałęzieniach; wojskowych paktach obronnych, które następnie stają się ofensywne), dyktowały utylitarne i nieludzkie programy. Uważajmy na nową globalistyczną etykę promowaną przez ONZ; uważajmy na ideologię gender!
– Nie możemy się okaleczać, aby realizować się zgodnie z naszymi uczuciami lub tendencjami, w sposób, który różni się od tego, jakim stworzył nas Bóg.
– Plan definitywnego zniesienia tradycyjnej Mszy trydenckiej, która sięga czasów papieża Grzegorza Wielkiego (590-604), a nawet papieża Damazego (366-384), jeśli jest prawdziwy, wydaje mi się obrazą historii Kościoła i Świętej Tradycji. Jest to diaboliczny projekt, który dąży do zerwania z Kościołem Chrystusa, Apostołów i Świętych.
– Benedykt XVI przypomina nam, że “władza papieża nie jest nieograniczona; jest ona w służbie Świętej Tradycji”.
“Spera, pierwsza autobiografia papieża Franciszka, która następuje po Il Successore, pierwszej autobiografii papieża Franciszka, która z kolei następuje po Life, pierwszej autobiografii papieża Franciszka, nie spotkała się z pożądanym przyjęciem”, pisze Vincenzo Rizza na AldoMariaValli.it (21 stycznia).
Nawet Austen Ivereigh, pierwszy biograf papieża Franciszka, który opublikował pierwszą biografię Franciszka, nazwał Spera rozwlekłą, pełną błędów i powtarzającą znane już wiadomości. Skarżył się, że wydawca, Penguin Random House, nie poprosił go wcześniej o recenzję pracy.
Rizzo zauważa, że Franciszek jest pierwszym papieżem, który dokonał cudu opublikowania wielu “pierwszych autobiografii”, pierwszym, który opublikował pierwsze wideo na Tik Tok (“szczerze żenujące”) i pierwszym, który otwarcie promował swoją pierwszą autobiografię.
Teraz Rizzo ma nadzieję, że Franciszek nie będzie pierwszym papieżem, który odbędzie trasy promocyjne po głównych księgarniach, z towarzyszącą sesją podpisywania pierwszych egzemplarzy z autografami i dedykacjami.
Sugeruje on Penitencjarii Apostolskiej, aby Spera została włączona do tekstów, które są przedmiotem sesji formacyjnych przydatnych do uzyskania odpustu jubileuszowego:
“Niech czytelnik wybierze, czy jest to dla niego pierwsze dzieło miłosierdzia, czy pokuty”
Mam wykształcenie “wyższe“, licencjackie. Nie jestem magistrem i nigdy nie ubiegałam się o stanowiska tego wymagające – powiedziała PAP Katarzyna Kotula, minister ds. równości, odpowiadając na zarzut kłamstwa w tej sprawie.
O kontrowersjach wokół wykształcenia Katarzyny Kotuli napisał w środę m.in. portal Strefa edukacji.
„Katarzyna Kotula deklarowała, że w 2016 roku ukończyła studia magisterskie na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Takie informacje znajdowały się na sejmowej stronie jeszcze w sierpniu 2024 roku. W biogramie na stronie sejmowej mogliśmy przeczytać: «Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Wydział Anglistyki, Filologia Angielska – magister (2016)+» – podał portal Strefa edukacji, dołączając screen strony sejmowej. Tymczasem, według informacji uzyskanej przez portal z uczelni, minister nie złożyła i nie obroniła tam pracy magisterskiej.
To samo usłyszała PAP, która zwróciła się z zapytaniem w tej sprawie do UAM. – Katarzyna Kotula nie złożyła pracy magisterskiej i nie uzyskała tytułu magistra na UAM – powiedziała rzecznik Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, Małgorzata Rybczyńska. Z ustaleń PAP wynika, że Kotula była studentką filologii angielskiej na UAM od roku akademickiego 2013/2014 do 2016/17.
PAP poprosiła minister o komentarz w tej sprawie. – W latach 1996-2000/2001 studiowałam na pięcioletnich studiach magisterskich, ale nie podeszłam do obrony pracy, bo zaszłam w ciążę – powiedziała Kotula.
Dodała, że po wielu latach musiała rozpocząć „studia od nowa na Collegium Balticum w Szczecinie na kierunku filologia angielska”. – Zrobiłam licencjat, więc mam wykształcenie wyższe i poszłam na studia drugiego stopnia na wydziale anglistyki Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu – wyjaśniła.
Podkreśliła, że studia ukończyła w tym sensie, że zaliczyła wszystkie wymagane egzaminy. – Natomiast nie złożyłam pracy i nie podeszłam do obrony pracy magisterskiej, więc nie posiadam tytułu magistra – powiedziała. Jak zaznaczyła, uniemożliwiła jej to „nagła choroba bliskiej osoby”.
– Ponieważ zwrócono mi uwagę w piątek, że na stronie Sejmu jest błędna informacja o tytule magistra, to zaraz, kiedy się o tym błędzie dowiedziałam, zwróciłam się do Kancelarii Sejmu o korektę i ta korekta została wprowadzona – wyjaśniła Kotula.
Na uwagę, że ta historia przypomina tę z b. prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, odparła, że w jej przypadku chodzi o zwykłą pomyłkę, którą musiała popełnić nieświadomie, kiedy kilka lat temu wypełniała „te formularze”.
– Nigdy nie zaglądałam na tę stronę, nigdy nie ubiegałam się o stanowiska, czy funkcje wymagające tytułu magistra. To, że byłam studentką wydziału anglistyki, to że mam wykształcenie wyższe – to prawda – zaznaczyła Kotula.
Zwróciła uwagę, że nie udało jej się obronić pracy „z powodów typowo życiowych” i „nie ma w tym żadnego drugiego dna”.
Aleksander Kwaśniewski przed wyborami prezydenckimi w 1995 r. zapewniał, że ma wyższe wykształcenie i tytuł magistra. Okazało się, że była to nieprawda. Sprawą, na wniosek prywatnej osoby, zajęła się lubelska prokuratura, która ustaliła, że b. prezydent został skreślony z piątego roku studiów Uniwersytetu Gdańskiego. Prokurator nie postawił jednak Kwaśniewskiemu zarzutów „ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu”.
========================
Mail:
–Piszę doktorat z neurojęzykoznawstwa i powiem szczerze, im głębiej w naukę, tym dalej od kościoła.
To przeważyło – wyjaśniła Katarzyna Kotula przed sześcioma laty, nie dodając jednak, że uprzednio musiałaby uzyskać tytuł magistra, co wcześniej nie udało się dwukrotnie
Rok temu z górą Grzegorz Braun zgasił świece chanukowe w Sejmie RP. Wydarzenie to skłoniło wielu Polaków do zastanowienia, dlaczego sekta Chabad Lubawicz – niezarejestrowana nawet w Polsce jako związek wyznaniowy – cieszy się tak wielką popularnością wśród naszych polityków.
Ćwierć wieku temu rozegrała się batalia o krzyż papieski na żwirowisku w pobliżu KL Auschwitz – miejsca męczeństwa wielu Polaków, w tym licznych polskich duchownych katolickich. Usunięcia krzyża domagał się związany z Chabad Lubawicz noblista Elie Wiesel.
W roku 1999 prośbę o usunięcie krzyża skierował do Jana Pawła II wywodzący się z nurtu chasydzkiego naczelny rabin Polski Pinchas Menachem Joskowicz. Wówczas to z inicjatywy Kazimierza Świtonia, znanego opozycjonisty z czasów PRL, założyciela wolnych związków zawodowych na Górnym Śląsku, na żwirowisko przybyli liczni Polacy, by brać udział w modlitwach i protestacyjnych głodówkach. Stawiali oni nowe krzyże, które jednak pod naciskiem środowisk żydowskich zostały usunięte i przewiezione do Centrum Świętego Maksymiliana Marii Kolbego w Harmężach. Krzyż papieski jednak ocalał – stoi na żwirowisku do dzisiaj mimo sprzeciwów rabina Joskowicza, który podczas spotkania z Janem Pawłem II domagał się, aby pan papież dał wezwanie do swoich ludzi, by także ten ostatni krzyż wyprowadzili z tego obozu.
Krzyż pozostał, ale kilka lat wcześniej w roku 1993 siostry karmelitanki zostały zmuszone do opuszczenia swego klasztoru, który od roku 1984 mieścił się w budynku byłego teatru przy muzeum Auschwitz. Wcześniej grupy Żydów starały się wtargnąć na teren klasztoru i zakłócić spokój sióstr. Dziś na miejscu karmelu stoi Międzynarodowe Centrum Edukacji o Auschwitz i Holokauście. Wciąż trwa walka o kościół pod wezwaniem Matki Bożej Królowej Polski w Brzezince. W roku 2020 czterech amerykańskich rabinów pod przewodnictwem Aviego Weissa zorganizowało w Oświęcimiu protest, domagając się usunięcia tej świątyni. Jakie były ich argumenty? Ten kościół to największa desakralizacja w historii Holokaustu – powiedział dziennikarzom rabin Avi Weiss.
W jakiego Boga wierzy prezydent Warszawy?
Do kolejnej walki o krzyże doszło w roku 2024 w warszawskich urzędach, po zarządzeniu Rafała Trzaskowskiego, że w miejscach publicznych nie należy eksponować symboli religijnych. Zdaniem prezydenta Warszawy, państwo powinno być neutralne religijnie. Zdaje się jednak, że postulat neutralności miałby dotyczyć wyłącznie katolików. Prezydent miasta stołecznego Warszawy nie pozostał bowiem neutralny, biorąc udział w zapalaniu świec chanukowych.
W przemówieniu podczas obchodów Chanuki w roku 2020 Trzaskowski wykazał się sporą znajomością historii Chabad Lubawicz. Święto Chanuki jest dziś obchodzone na całym świecie, ale nie zawsze tak było. Wszystko dzieje się za sprawą rabina Menachema Schneersona, który jest znany jako najbardziej wpływowy rabin we współczesnej historii – mówił prezydent Warszawy.
Swoje przemówienie zakończył zaś słowami: Niech światło rozbłyśnie i zaufanie do Boga jaśnieje na całym świecie. Wesołej Chanuki! Oto polityk, który postuluje neutralność religijną w przestrzeni publicznej!
W jakiego Boga wierzy Rafał Trzaskowski? To ważne pytanie, zwłaszcza wobec faktu, iż w nadchodzących wyborach będzie on starał się zostać prezydentem Rzeczypospolitej. Z pewnością nie jest to Bóg chrześcijański, skoro prezydent Warszawy mówi tak dla uroczystości chanukowych, a zarazem nie dla krzyża. W roku 2019 w jednym z wywiadów Trzaskowski stwierdził, że jest katolikiem. Wkrótce jednak w mediach pojawiła się informacja, że jego dzieci nie uczęszczają na lekcje religii, a jego syn nie przystąpił do Pierwszej Komunii Świętej. Poglądy Trzaskowskiego w takich kwestiach jak aborcja czy ideologia LGBT dalece odbiegają od nauczania katolickiego. W innym wywiadzie prezydent Warszawy wyznał, że wierzy w Boga Spinozy. Jednak nie można być katolikiem, a zarazem wierzyć w to samo, co Baruch Spinoza, który pochodził z żydowskiej rodziny, znał biegle Talmud oraz kabałę i rozumiał Boga na sposób panteistyczny.
Jednostronny dialog międzyreligijny
Środowiska żydowskie oraz politycy sprzyjający tym środowiskom zaciekle walczą z krzyżem, a katolicy są namawiani przez swoich biskupów do brania udziału w Dniu Judaizmu lub we wspólnych obchodach Chanuki i Adwentu. Jednak ten religijny dialog jest jednostronny – rabini przemawiają w katolickich parafiach czy na KUL, ale katoliccy księża nie ewangelizują w synagogach lub w centrach Chabad Lubawicz. Z ust kapłanów nie słyszymy o potrzebie nawracania Żydów – w tej intencji modlą się już tylko środowiska Tradycji katolickiej.
Zatraca się przy tym pojęcie prawdy religijnej, a Żydów przedstawia się jako starszych braci w tej samej wierze. Jednak pomimo wszechobecnej propagandy wielu polskich katolików nie daje się nabrać na te słowa. Nie potrzeba wszak studiów teologicznych, żeby stwierdzić, iż nie mamy do czynienia z tą samą wiarą. Żydzi nie wierzą w Jezusa Chrystusa, w Trójcę Świętą, w dogmaty Kościoła katolickiego.
Przeciętny Polak myśli, że wspólnym mianownikiem dla wyznawców judaizmu i chrześcijaństwa jest uznawanie Starego Testamentu. Nie jest to prawda. Chasydzi, z których wywodzi się ruch Chabad Lubawicz, interpretują Stary Testament na sposób kabalistyczny. Już sama historia Adama i Ewy jest w tym ujęciu rozumiana zupełnie inaczej.
Katolicy uczą się o grzechu pierworodnym, o potrzebie chrztu; według kabalistów nie ma w ogóle czegoś takiego jak grzech, bo nawet zło jest pewnego rodzaju boską iskrą, a czyn Adama i Ewy był koniecznym elementem służącym rozwojowi duszy.
Chasydzi inaczej niż katolicy pojmują duszę, prawdę i życie po śmierci. A wyznawcy Chabad Lubawicz, chociaż odrzucają wiarę w Chrystusa, wierzą, że Menachem Mendel Schneerson był mesjaszem, który zmartwychwstanie. Przypisują mu więc boskie cechy. Dla katolika jest to oczywiście bluźnierstwo, jednak wizerunek Schneersona znalazł się w ubiegłym roku w polskim Sejmie podczas obchodów Chanuki.
Prozelityzm, nie dialog
Jednym z prekursorów takiego jednostronnego dialogu pomiędzy judaizmem a katolicyzmem był Martin Buber, znany polskim studentom jako filozof dialogu. I tyle – studenci zwykle nie dowiadują się, że był on znanym popularyzatorem i wyznawcą chasydyzmu, z którego wywodzi się ruch Chabad Lubawicz. Martin Buber w roku 1926 założył pismo „Die Kreatur”, w którym postulował, by Żydzi, katolicy i protestanci jednoczyli się w dialogu. Sam jednak wspominał, że w czasach szkolnych z obrzydzeniem przysłuchiwał się katolickim modlitwom, w których jako uczeń musiał biernie uczestniczyć.
Możemy zatem przypuszczać, że Buberowi wcale nie chodziło o dialog, ale o to, by katolicy stopniowo przechodzili na judaizm. W dzisiejszych czasach mamy wiele podobnych prób nawracania katolików na różne odłamy judaizmu pod przykrywką dialogu międzyreligijnego i z pewnością będzie ich jeszcze więcej. Jest bowiem wielu takich, którzy chcieliby, aby Polska stała zarówno pod znakiem Chanuki, jak i pod znakiem Krzyża. Ale tych dwóch doktryn w żaden sposób nie da się ze sobą pogodzić.
Nie jestem psychologiem, przypuszczam jednak, że to zjawisko określa jakaś definicja. Chodzi o zachowanie polskojęzycznych polityków, aktywistów i dziennikarzy prowadzonych na smyczy przez zagranicznych graczy. Z pewnością zdają sobie oni sprawę z tego, że są jedynie miernymi pionkami, których nikt poważny nie szanuje. Swoją frustrację odreagowują więc na przykład na Białorusi.
Żeby odwrócić uwagę od własnej służalczości wobec obcych, pokazują palcem na wschodniego sąsiada i krzyczą, że nie ma tam niepodległości. Najnowszym przykładem jest zachowanie polskojęzycznych senatorów. W celu zagłuszenia własnego poddaństwa, 22 stycznia Senat RP podjął przez aklamację uchwałę dotyczącą zaplanowanych na 26 stycznia wyborów prezydenckich na Białorusi.
Wybory co prawda nie odbyły się jeszcze, ale oni już wiedzą, że na pewno będą fałszowane. Skąd to wiedzą? Od swoich panów z zagranicy, których specjalizacją jest mieszanie w innych państwach.
Swoją drogą, Aleksander Łukaszenka nigdy nie wpuścił na Białoruś fundacji Georga Sorosa. Stąd potężna nagonka na białoruskiego przywódcę.
[Było jeszcze gorzej. Wpuścił, i jak im się przyjrzał, po jakimś roku ich się pozbył. xx]
NA WŁASNE OCZY
Powyższej wiedzy nie wyssałam sobie z palca. Przed laty, jeszcze jako studentka, z ciekawości i niejako w ramach infiltracji przeniknęłam do środowiska, którego zadaniem jest mieszanie w innych państwach. Wystarczyło, że zostałam uczestnikiem pewnego kursu oraz wolontariuszką pewnej organizacji, aby rozeznać co kombinuje sprzedajne towarzystwo za forsę płynącą z Zachodu.
Przechodząc do konkretów, przed laty byłam słuchaczem Akademii Młodych Dyplomatów, organizowanej przez Europejską Akademię Dyplomacji (wcześniej Stowarzyszenie Forum Młodych Dyplomatów) oraz Fundację im. Kazimierza Pułaskiego.
Według oficjalnej informacji AMD to «pogram niezależnej szkoły dyplomacji, prowadzonej przez organizację pozarządową dla kandydatów z różnych państw, chcących przygotować się do przyszłej pracy w służbie dyplomatycznej lub konsularnej».
Od środka zobaczyłam, że z niezależnością nie ma to nic wspólnego, a zamiast uczyć prawdziwej dyplomacji – która oznacza umiejętność zachowania się w trudnej sytuacji tak, aby nikogo nie urazić i osiągnąć zamierzony cel – przeszkalano tam ludzi np. do obalania władzy u sąsiadów. Oczywiście robiono to pod przykrywką niewinnie brzmiącego wydarzenia, któremu miałam okazję przyjrzeć się nieco bliżej.
Będąc słuchaczem Akademii zgłosiłam się jako wolontariuszka do pomocy przy obsłudze międzynarodowej konferencji „Warsaw Regional NGO’s Congress on Civil Society Involvement in Building Democracy” (24-25 marca 2006 rok) organizowanej przy współpracy i pod auspicjami Rady Europy. Dzień wcześniej, 23 marca 2006 roku, FMD otrzymało status organizacji partnerskiej Rady Europy. Przypadek?
Nie sądzę, by był to zbieg okoliczności, że wydarzenie odbyło się tuż po wyborach prezydenckich na Białorusi, które oczywiście wygrał Aleksander Łukaszenka. Warszawska konferencja miała najwyraźniej między innymi stanowić formę szczekaczki wymierzonej w białoruskiego przywódcę.
Organizatorzy ogłosili, że podczas kongresu «potępiono dyktaturę na Białorusi» oraz «wezwano rządy i społeczność międzynarodową do współpracy z siłami demokratycznymi na Białorusi». Delegaci wzięli również udział w demonstracji zorganizowanej w Warszawie «mającej na celu wsparcie białoruskich sił demokratycznych» [czytaj: podżegali do zdrady i odpalenia kolorowej rewolucji].
Doświadczyłam właśnie déjà vu, gdyż przy okazji najnowszej uchwały Senatu RP, przeczytałam komunikat, z którego wynika, że senatorowie są otwarci na rozmowy z białoruskimi zdrajcami własnego kraju. Najwyraźniej tylko z takimi mogą znaleźć wspólny język. W uchwale ujęli to następująco:
«Deklarujemy gotowość do współpracy z reprezentantami społeczeństwa obywatelskiego Białorusi, w szczególności z Radą Koordynacyjną do spraw Przekazania Władzy w Białorusi, którą traktujemy jako białoruski parlament na emigracji».
OLAĆ DEMOKRACJĘ!
Osobiście nie jestem fanką demokracji, więc zawsze mnie dziwiło organizowanie wyborów wśród Białorusinów. Po co to komu? Przecież państwo białoruskie pod rządami Łukaszenki funkcjonuje nieźle i jest bardzo bezpieczne, co także widziałam na własne oczy.
Niedawno odkryłam, że podobnie w tej kwestii myśli Janusz Korwin-Mikke, który na platformie X celnie podsumował białoruski spektakl z wyborami.
«Konkretnie prezydent Białorusi powiedział, że lepsza białoruska dyktatura, niż ukraińska d***kracja. Święta prawda! Tylko dlaczego WEkscelencja co kilka lat urządza wyborcze szopki, składając tym samym hołd bożkowi d***kracji i pozwalając wszelakim warchołom na prowadzenie „agitacji wyborczej” czyli anty-rządowej demagogii? Jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B.
Niech WEkscelencja odwoła wybory, ogłosi się dożywotnim Dyktatorem – a jeszcze lepiej: Regentem WX Białoruskiego. Dziedzicznego. I tak rosyjscy politolodzy uważają WEkscelencję za Litwiniuka, czyli przedstawiciela WX Litewskiego. I wtedy nikt nie będzie miał pretensji – gdyż z Prawdą ciężko się walczy. I łatwiej będzie bronić się przed zakusami Rosji – bo kto się zgodzi przyłączyć Rosję do Wielkiego Księstwa? (…)».
Tymczasem już za kilka dni Aleksander Łukaszenka ponownie wygra w cuglach. Pewnie znowu znajdzie się jakaś część niezadowolonych Białorusinów, bo jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził. Na Zachodzie (chyba już tylko w Polsce będzie komuś się chciało) coś tam pokrzyczą o sfałszowaniu wyników (choć głosów nie liczyli) i na tym się skończy. Euromajdanu w Mińsku nie będzie.
Władze III RP ponownie nie uznają wyborów na Białorusi i ponownie kompletnie nic w ten sposób nie osiągną. Prezydent Andrzej Duda znowu zachowa się jak cham i prostak, bo nie pogratuluje prezydentowi sąsiedniego kraju.
Swoją drogą, niedawno Duda znowu udowodnił, że nie ma pojęcia o dyplomacji. Nie stanął do wspólnego zdjęcia na szczycie klimatycznym w Azerbejdżanie, który zgromadził przywódców z wielu państw świata. Powód? Nie chciał być na fotografii z Łukaszenką.
Zdumiewające, że prezydentowi Polski przeszkadza dyktator zza miedzy, który wsadził za kratki towarzystwo podżegające do obalenia władzy. Tymczasem nie przeszkadza mu przywódca państwa okupującego Palestynę, który jest odpowiedzialny za zamordowanie kilkudziesięciu tysięcy niewinnych mieszkańców Strefy Gazy.
Andrzej Duda nie chce podać ręki prezydentowi sąsiedniej Białorusi, który nieprzerwanie wyraża gotowość do wznowienia dialogu z Polską (co byłoby z korzyścią dla Polski). Jednocześnie ten sam Andrzej Duda publicznie zadeklarował parasol ochronny dla premiera Izraela Binjamina Netanjahu, który jest ścigany za zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości.
Czy potrzeba bardziej dobitnych dowodów na to, że Polską nie rządzą Polacy?
Co planuje globalistyczna klika z Davos? [Raport PCh24.pl]
22 stycznia 2025 https://pch24.pl/co-planuje-globalistyczna-klika-z-davos-raport-pch24-pl/
(Oprac. PCh24.pl)
Choć Klaus Schwab przestał bezpośrednio kierować Światowym Forum Ekonomicznym, to duch i myśl przyświecające spotkaniom w Davos pozostały niezmienne. Wciąż mamy do czynienia z reprezentacją politycznych i biznesowych elit, współpracujących w imię idei kapitalizmu interesariuszy, IV rewolucji przemysłowej i Wielkiego Resetu.
Ich wspólnym mianownikiem jest zaś nieograniczona, umożliwiona dzięki nowoczesnej technologii, władza.
Szumnie zapowiadany „Wielki Reset”, czyli rewolucja społeczno-ekonomiczna dokonywana w imię naprawy świata po pandemii COVID-19 wydaje się odchodzić do lamusa. Informacji o ogłaszanej z przytupem idei próżno szukać na samych stronach WEF, a twarz Wielkiego Resetu, odchodzi w niesławie z kierownictwa forum z Davos. Myli się jednak ten, kto sądzi, że wraz z wycofaniem Klausa Schwaba, zmianie ulegają priorytety globalistów. Jak rasowi marksiści, również „ludzie z Davos” osiągnęli mistrzostwo w przepoczwarzaniu i rebrandingu.
Ostatnie postępy w rozwoju sztucznej inteligencji jedynie potwierdzają to, co Schwab zapowiadał pisząc IV Rewolucję przemysłową. Postęp technologiczny ma służyć koncentracji władzy, a algorytmy generatywne wspierać kastę zarządzającą. Doskonałe narzędzie optymalizacyjne odpowiadać będzie za kontrolę przepływu informacji; w tym transakcji finansowych, energii, a nawet potrzeb, marzeń, aspiracji i wszelkich zamiarów podłączonego do sieci człowieka. Nadchodzi era inteligentnych algorytmów – jak mawiał Harari – „znających cię lepiej niż ty sam”.
Jak zauważyło Forum w 2016 r., ponad 80 proc. ludzkości należy do jakiejś grupy wyznaniowej. Zatem bez zaangażowania instytucji religijnych, na czele z Kościołem katolickim, nie będzie możliwe dopięcie systemu absolutnej kontroli. Globaliści zdają sobie sprawę, że tylko niezachwiana wiara jest w stanie wyrwać człowieka z technologiczno-ideolgicznej sieci zależności. Dlatego od samego powstania Forum budują silne związki z postępowcami w łonie Kościoła, a efektem ich mrówczej i wieloletniej pracy jest m.in. dzisiejszy chaos doktrynalny i rewolucja synodalna.
Zarysowane powyżej problemy doskonale rozwijają eksperci wystepujący w najnowszym filmie dokumentalnym PCh24,pl pt. „Klaus Schwab. Czarodziej z Davos”. W czwartej odsłonie cyklu „Władcy Świata”, reżyser Piotr Relich wraz z ekipą filmową udają się do Davos, by z bliska spróbować przyjrzeć się omawianym szeroko zagadnieniom.
JUŻ DZISIAJ NA KANALE PCH24TV na YOUTUBE PREMIERA FILMU. ZAPRASZAMY.
Jeszcze nie tak dawno prognozy dotyczące rozwoju sektora aut elektrycznych były bardzo entuzjastyczne. Szybko jednak okazało się, że europejski optymizm wynikał m.in. z systemów dopłat. Teraz także i Chiny spowalniają. Jak zatem będzie wyglądał rynek aut bateryjnych w roku 2025?
Tempo miały tu nadawać Chiny. Ale jak zauważa serwis motoryzacja.interia.pl, prognozowana w Państwie Środka produkcja „elektryków” przewyższające auta spalinowe, nie jest już oczywistością. Jak czytamy, w Chinach – licząc rok do roku – rynek „elektryków” wzrósł o 40 proc. Ale raport biura analitycznego HSBC wskazuje, że w 2025 roku nastąpi gwałtowne, w dużej mierze naturalne, spowolnienie.
A to nie jedyny czynnik, bo i w Chinach wygaszane są subsydia i planowany jest podatek od zakupu e-auta.
Podobny scenariusz widzieliśmy w Europie. Konsumenci byli zainteresowani autami bateryjnymi, gdy były one obłożone dodatkowymi premiami. Z czasem popularność takich samochodów spadała z powodu wysokiej utraty wartości rynkowej, małej praktyczności i zerowego zainteresowania takimi pojazdami na rynku wtórnym – co zresztą wpędziło dealerów e-aut w niemałe kłopoty finansowe.
Jednak Chiny, mają dodatkowo swoje problemy – to nadpodaż e-aut i wewnętrzna wojna cenowa o klienta. Sytuacja jest tak napięta, że kilka mniejszych, popularnych marek może zostać wyeliminowanych.
Wobec tych problemów, eksperci prognozują, że rozpędzone Chiny w roku 2025 nadal będą notowały wzrost sprzedaży samochodów elektrycznych, ale zostanie on znacząco wyhamowany.
Warto dodać, że dotąd nie branym pod uwagę w analizach czynnikiem na rynku e-aut były wydarzenia w USA. A prezydent Donald Trump zapowiedział powrót do paliw kopalnych i wolność w zakresie wyboru pojazdu, jakim Amerykanie chcą się poruszać. Zwiększenie wydobycia ropy, a co za tym idzie niższa cena paliwa, z pewnością sprawi, że klienci mniej chętnie spoglądać będą na elektryczne auta.
(Fot. Papież Franciszek / fot. Flickr / Mazur/catholicnews.org.uk)
Papież Franciszek spotkał się w styczniu z delegacją buddystów z Mongolii. W przemówieniu powitalnym nie wspomniał ani słowem ani o Jezusie Chrystusie, ani nawet o Bogu Ojcu. Mówił za to o sobie i buddystach jako ludziach „wpatrzonych w niebo”.
Papież Franciszek już szereg razy przyjmował w Watykanie delegacje buddystów. Zdarzało się, że mówił przy tym o Panu Jezusie Chrystusie, jakkolwiek zwykle zestawiał go z Siddharthą Gautamą tzw. Buddą, wskazując, że zarówno Zbawiciel jak i tzw. Budda zabiegali o pokój. Tym razem poszedł w dialogizmie jeszcze dalej. Nie wspomniał o Panu Jezusie nawet słowem. Nie powiedział nic również o Bogu, ograniczając się do ogólnych sformułowań na temat „religijności” oraz „patrzenia w niebo”.
Franciszka 13 stycznia odwiedził przełożony buddyjskiego klasztoru w Ułan Baton w towarzystwie innych buddystów; był z nim również kardynał Giorgio Marengo, prefekt apostolski w Mongolii.
Papież wspomniał w przemówieniu swoją wizytę w Mongolii w 2023 roku. Powiedział, że jej punktem kulminacyjnym było „spotkanie międzyreligijne, gdzie zastanawialiśmy się nad głęboką duchową tęsknotą wszystkich mężczyzn i kobiet, którą można porównać do szerokiej grupy braci i sióstr podróżujących przez życie z oczami utkwionymi w niebo”. „Dlatego witam was teraz jako brat was wszystkich w imię naszego wspólnego religijnego poszukiwania” – stwierdził, cytując samego z siebie z przemówienia 2023 roku.
Następnie biskup Rzymu zachwalał „odrodzenie religijne” w Mongolii, polegające na stopniowym odchodzeniu od sowieckiego ateizmu na rzecz powrotu do buddyjskich i pogańskich tradycji religijnych wcześniejszych czasów.
Franciszek wskazał, że w tym roku „w tradycji chrześcijańskiej” odbywa się Rok Jubileuszowy, który jest „czasem pielgrzymek, pojednania i nadziei”. Z okazji Roku Świętego wezwał do realizacji „wspólnych zadań – budowania bardziej pokojowego świata, który wzmacnia harmonię między ludźmi i wewnątrz naszego wspólnego domu”. Stwierdził, że „religijny przywódcy, zakorzenieni w sobie właściwych naukach, ponoszą odpowiedzialność za zachęcanie ludzkości do odrzucenia przemocy i przyjęcia kultury pokoju”.
Wyraził wreszcie przekonanie, że wizyta buddystów w Rzymie będzie okazją do pogłębienia współpracy na rzecz „promowania społeczeństwa opartego o dialog, braterskość, wolność religijną, sprawiedliwość i harmonię społeczną”. Zachęcił buddystów do utrzymywania relacji z Kościołem katolickim w Mongolii celem „pokoju i dobrostanu wszystkich”.
Na koniec zapewnił buddystów o „najlepszych, modlitewnych życzeniach”.