Robert F. Kennedy Jr., obecny Sekretarz Zdrowia i Opieki Społecznej (HHS), ogłosił w środę, że jego departament nie popiera już handlu dziećmi w Stanach Zjednoczonych. Zamiast tego teraz „bardzo agresywnie” ścigają ślad setek tysięcy dzieci migrantów, które zaginęły za rządów Bidena.
„Zakończyliśmy rolę Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej jako głównego wektora handlu dziećmi w tym kraju” – powiedział Kennedy podczas spotkania gabinetu w Białym Domu z prezydentem Trumpem i innymi najwyższymi urzędnikami administracji – oznaczającego pierwsze 100 dni drugiej kadencji Trumpa.
„Podczas rządów Bidena Departament Zdrowia i Opieki Społecznej stał się wspólnikiem handlu dziećmi w celu wykorzystywania seksualnego i współczesnego niewolnictwa. I dokładnie to zakończyliśmy” – powiedział RFK Jr.
W listopadzie 2022 r. wolontariusz HHS zabrał publicznie głos. Oskarżyła reżim Bidena o świadome uczestnictwo w handlu dziećmi w celach seksualnych. Swoje obserwacje poczyniła w schronisku HHS dla dzieci imigrantów bez opieki w Pomonie w Kalifornii.
Sygnalistka Tara Lee Rodas opowiedziała organizacji Project Veritas z pierwszej ręki o tym, w jaki sposób skorumpowany program sponsorowania dzieci administracji Bidena wykorzystywał bezbronnych nieletnich, przydzielając ich do przestępców i niesprawdzonych sponsorów, często nieposiadających obywatelstwa USA.
W niektórych przypadkach dziesiątki dzieci zagranicznych bez opieki (UAC) umieszczono w tym samym miejscu zamieszkania jednego, niezweryfikowanego sponsora.
Według raportu New York Times z lutego 2023 r. tysiące tych dzieci w całym kraju wykonywało prace wyzyskujące — pracowały na nocną zmianę w rzeźniach, kryły dachy, obsługiwały niebezpieczne maszyny w fabrykach — a wszystko to z naruszeniem przepisów o ochronie pracy dzieci.
W sierpniu 2024 r. Inspektor Generalny Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego (DHS) opublikował szokujący raport, w którym zarzucił Służbie Imigracyjnej i Celnej Stanów Zjednoczonych (ICE), że w ciągu ostatnich pięciu lat straciła kontakt z około 320 000 nieletnimi bez opieki .
Około 291 000 z tych dzieci wpuszczono do Stanów Zjednoczonych bez rozprawy w sądzie imigracyjnym.
Kolejne 32 000 dzieci wypuszczono na wolność z wyznaczonym terminem rozprawy, ale nigdy nie stawiły się na rozprawie.
„Pracujemy bardzo intensywnie, aby odnaleźć te 300 000 dzieci, które zaginęły za rządów Bidena” – powiedział w środę RFK Jr.
W Kalifornii dwie nastoletnie siostry, migrantki z Hondurasu, zostały niedawno uratowane przez agentów Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego. Jak podaje New York Post , były oni przetrzymywani w hotelu w West Covina w Kalifornii .
Jak twierdzą informatorzy „Post” , domniemany sprawca, Christopher Ramirez, miał „przygotować” dwie dziewczynki w wieku 16 i 18 lat. Młodsza z dziewcząt została wcześniej oddana pod opiekę sponsora przez Biden-HHS. Starszą siostrę zwolniono po odmowie „usług lub zakwaterowania”.
Policja z West Covina odkryła dziewczęta i aresztowała Ramireza pod zarzutem popełnienia lokalnych przestępstw.
Władze federalne wciąż poszukują wspólników, którzy rzekomo pomogli przetransportować dwie dziewczyny z Teksasu do Kalifornii i zmusić je do prostytucji – podają źródła.
Ramirezowi postawiono teraz również zarzuty federalne.
Według Trici McLaughlin, zastępczyni sekretarza Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego, administracja Trumpa w ciągu pierwszych 70 dni urzędowania umożliwiła ponowne połączenie około 5000 nieletnich migrantów bez opieki z członkami rodziny lub „opiekunami”. Podzieliła się tym we wpisie na X.
„W przeciwieństwie do poprzedniej administracji prezydent Trump i sekretarz [Kristi] Noem traktują ochronę dzieci poważnie i będą nadal współpracować z władzami federalnymi w celu ponownego połączenia dzieci z ich rodzinami” – powiedział McLaughlin.
Państwa próbujące się wyzwolić z unijnego totalitaryzmu, znajdują innowacyjne metody walki z tym globalistycznym molochem. Oczywiście wśród nich nie ma III RP.
Rumunia: Prawicowy kandydat wygrywa pierwszą turę wyborów prezydenckich po odwołaniu całych wyborów i wykluczeniu czołowego kandydata
George Simion nazwał dyskwalifikację Călina Georgescu „atakiem na demokrację”
Kandydat na prezydenta George Simion (po prawej) oddaje swój głos obok Calina Georgescu, zwycięzcy pierwszej tury ubiegłorocznych unieważnionych wyborów, podczas pierwszej tury powtórnych wyborów prezydenckich w Bukareszcie w Rumunii, w niedzielę 4 maja 2025 r. (AP Photo/Vadim Ghirda)
Po przeliczeniu ponad 94 procent głosów, George Simion z “ultranacjonalistycznego” Sojuszu na rzecz Związku Rumunów (AUR) wygrał pierwszą turę wyborów prezydenckich w Rumunii, uzyskując prawie 40 procent głosów.
Z ponad 3,3 mln głosów, czyli blisko 40 proc., na pierwszym miejscu znalazł się George Simion, a na kolejnym wspólny kandydat rządzącej koalicji, Crin Antonescu, z 1,7 mln głosów, czyli 20,94 proc., a na trzecim miejscu znalazł się kandydat niezależny Nicușor Dan z 1,6 mln głosów, czyli 20,12 proc.
Według Mandinera , jeśli Crin przejdzie do drugiej tury, może mieć szansę na wygraną w wyborach prezydenckich, natomiast szanse Nicușora na wygraną są mniejsze.
Simion podbił prawie całą Rumunię, z wyjątkiem obszarów Szeklerland, gdzie żyje wielu etnicznych Węgrów. W okręgach Harghita, Mureș, Covasna, Satu Mare i Bihor Crin Antonescu jest na pierwszym miejscu, a Nicușor prowadzi w okręgu Cluj-Napoca z 95 proc.
Druga tura wyborów prezydenckich w Rumunii odbędzie się 18 maja.
Pierwotna pierwsza tura została anulowana w grudniu ubiegłego roku przez rumuński Trybunał Konstytucyjny, powołując się na ingerencję zagraniczną i nielegalne finansowanie kampanii, które podważyły uczciwość wyborów i równe szanse kandydatów. Posunięcie to zostało ostro skrytykowane jako antydemokratyczne.
Komentarz Edytora: Zadziwiająca jest globalistyczna nowomowa. Osoby, które dbają o własny kraj i naród uzyskują przydomek “ultranacjonalistów”, ci którzy udają że interes narodu leży im na sercu, jak PiS w IIIRP, to “nacjonaliści”. Termin “patriota” w ogóle zniknął ze słowników wszystkich języków. A jedynym akceptowalnym kandydatem, może być ten z przydomkiem “postępowy” (czytaj globalistyczny agent)!
Państwowa Służba Podatkowa Ukrainy przekazała dane, z których wynika, że w czasie wojny rosyjsko-ukraińskiej znacząco wzrosła liczba milionerów w kraju. W 2024 roku było ich 17 tys., co oznacza wzrost o 6,6 tys. osób w porównaniu do poprzedniego roku.
W ubiegłym roku Ukraińcy zadeklarowali dochody w wysokości 326 mld hrywien (7,85 mln dolarów). To wzrost o 107 mld hrywien w porównaniu z 2023 rokiem.
Liczba osób, które przekroczyły dochód miliona hrywien (24 tys. dol.) wzrosła o 6,6 tys.. Oznacza to, że na Ukrainie 17 tys. osób zarabiały więcej, niż milion hrywien.
„Łącznie milionerzy zadeklarowali dochody w wysokości 253,6 mld UAH, ustalono do zapłaty 8,7 mld UAH zobowiązań podatkowych” – przekazał w komunikacie szef Państwowej Administracji Podatkowej.
Największe kwoty zadeklarowali mieszkańcy Kijowa – 156 mld UAH. Drugie miejsce zajęli mieszkańcy obwodu dniepropietrowskiego – niecałe 30 mld UAH.
Kolejne miejsca zajęli mieszkańcy obwodów lwowskiego i kijowskiego, odpowiednio 18,2 mld i 17,5 mld UAH. W przypadku rodzajów dochodów, na pierwszym miejscu znalazły się dochody zagraniczne, które wyniosły 34,2 mld UAH.
Na drugim miejscu znalazły się spadki i darowizny (13,6 mld UAH), dalej dochody ze sprzedaży majątku ruchomego i nieruchomego (6,8 mld UAH), dochody z inwestycji (4,9 mld UAH), inne dochody podlegające opodatkowaniu (4 mld UAH). Na ostatnim miejscu znalazły się dochody z wynajmu nieruchomości (3,4 mld UAH).
„Według wyników deklaracji obywatele samodzielnie ustalili zapłatę podatku dochodowego od osób fizycznych (PIT) – 8,1 mld UAH i podatku wojskowego – ponad 1,5 mld UAH” – przekazała ukraińska administracja.
Ponadto jeden z mieszkańców Kijowa ma mieć rekordowo wysokie zobowiązanie podatkowe. Wynosi ono ponad 4,6 mld UAH, czyli prawie tyle, co dochody inwestycji Ukraińców w ich kraju w ogóle.
Luca de Meo, dyrektor generalny Grupy Renault, podczas wystąpienia na spotkaniu Cercle d’Economia w Barcelonie ostro skrytykował obecną sytuację europejskiego rynku motoryzacyjnego. W jego ocenie ceny nowych samochodów wymknęły się spod kontroli, a przeciętny pracownik nie jest dziś w stanie pozwolić sobie nawet na najtańszy model koncernu – Dacię.
„Dziś wielu z moich pracowników nie może kupić nowego samochodu, nawet Dacii” – stwierdził de Meo. Podkreślił, że w przeszłości – jak w 1914 r., gdy Henry Ford umożliwił pracownikom zakup produkowanych przez siebie aut – relacja między zarobkami a cenami pojazdów była znacznie bardziej korzystna. Szef Renault zwrócił uwagę, że europejskie regulacje klimatyczne, choć niezbędne [dupek! dlatego , przez takich tchórzy, przegrywamy. md] , nie uwzględniają realiów ekonomicznych ani potrzeb klientów. „Regulacje pchają koszty produkcji w górę, czyniąc samochody coraz droższymi i bardziej skomplikowanymi” – powiedział. Zauważył też, że wiele przepisów prowadzi do nadmiernego zwiększenia masy pojazdów, co dodatkowo podbija ceny.
De Meo apelował do unijnych decydentów o większą elastyczność i inteligentne podejście do regulacji. Zaproponował, by nowe przepisy obejmowały głównie nowe technologie i rozwiązania, zamiast bezpośrednio wpływać na cały rynek. – „Nie jesteśmy przeciwni regulacjom, ale muszą być one rozsądne i wspierać innowacje, a nie je tłumić” – zaznaczył. [dupek! dlatego , przez takich tchórzy, przegrywamy. i Ich firmy przegrywają. md]
[Wreszcie sensowne podejście: Od 30 lat piszę, piszemy, że wejście OZE musi być naturalne, tam, gdzie człowiekowi, nie “państwu” ani “ideologii” się opłaca.
Sieci lokalne, wiejskie, gminne, powiatowa, jak chcecie, nie przenoszą swych kłopotów na sieć krajową. A dają zyski ludziom.
Przy okazji tego artykułu rozwinę trochę poglądy lansowane przed 30-tu laty, sprzed agresji tej idiotycznej ideologii zielonego komunizmu.
Gdy w sieci lokalnej [wiatraki, panele, małe elektrownie wodne, prąd z biogazowni] nastąpi jakieś [spodziewany czy niespodziewany] nadmiar produkowanej energii, to automatycznie odłączana jest od większej sieci, na przykład okręgowej. A nadmiar energii elektrycznej kierowany jest na przykład do lokalnej stacyjki elektrolizy wody, produkującej, oczywiście na sprzedaż, tlen i wodór. Musi być prywatny właściciel, by mu się opłacało. Powtórzę, bo „oni” są głusi: Oczywiście znów bez jakiś dotacji, tylko wtedy gdy lokalnemu właścicielowi to się opłaca.
I, jak jeszcze przed tym zalewem ideologii pisaliśmy, wyprodukowane tlen i wodór sprzedaje się, na przykład w butlach, tym przedsiębiorcom, którym opłaca się to kupić. I jedynie wtedy, gdy na przykład wodór będzie już tani, można będzie pomyśleć o opłacalnych samochodach wodorowych. Żadnej ideologii, panowie. Róbmy tylko to co się opłaca.
Podpułkownik Tommy Waller wyjaśnia, czego Ameryka może nauczyć się z blackoutu na Półwyspie Iberyjskim, przypominając, że „zielona energia i energia w stu procentach odnawialna nadal podlega prawom fizyki”.
Waller jest prezesem i dyrektorem generalnym Center for Security Policy. Wcześniej służył w amerykańskiej piechocie morskiej, odpowiadając m.in. za rozpoznanie naziemne w Afganistanie, Iraku, Afryce i Ameryce Południowej oraz pełniąc służbę krzyżową w Grupie Zadaniowej Obrony Elektromagnetycznej (EDTF) Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych. Oprócz kierowania Centrum Polityki Bezpieczeństwa przewodzi także ogólnokrajowej, ponadpartyjnej Koalicji Bezpieczna Sieć.
Na łamach „National Interest” odniósł się do blackoutu, jaki miał miejsce niedawno w Hiszpanii i Portugalii. Autor przypomniał, że „niecały tydzień po tym, jak podały media, że Hiszpania osiągnęła pierwszy dzień roboczy, w którym w stu procentach korzysta się z energii odnawialnej w krajowej sieci, hiszpański rząd ogłosił stan wyjątkowy po całkowitym załamaniu się tej samej sieci. Bezprecedensowa awaria pozbawiła prądu dziesiątki milionów obywateli i mieszkańców sąsiedniej Portugalii. Awaria szybko doprowadziła do uziemienia transportu publicznego, zamknięcia internetu, łączności komórkowej oraz usług wodno-kanalizacyjnych”.
Podpułkownik dodaje, że „te dwa wydarzenia, które wystąpiły razem, nie są przypadkowe i powinny służyć jako przestroga dla obywateli oraz liderów w Europie i obu Amerykach, którzy przekonali samych siebie, że odnawialne źródła energii równają się odporności, jeśli chodzi o sieć elektryczną. Przekonali samych siebie, że muszą podłączyć ogromne ilości systemów wiatrowych i słonecznych do swoich istniejących sieci energetycznych, aby powstrzymać zmiany klimatu i przejść na ekologię. Pomijając argumenty dotyczące zmian klimatu, główną kwestią powinno być to, czy powszechne przyjęcie systemów wiatrowych i słonecznych na skalę sieci zwiększa odporność sieci” – pisze.
I nie ma wątpliwości, iż tak nie jest, co właśnie udowodniła Hiszpania.
Awaria hiszpańskiej sieci elektroenergetycznej nie wynikała z żadnego cyberataku, chociaż takie ryzyko zwiększa się, gdy sieci są w dużym stopniu uzależnione od wytwarzania energii wiatrowej i słonecznej, opierając się na sprzęcie wyprodukowanym chociażby w Chinach.
W przypadku awarii na Półwyspie Iberyjskim, zdecydowana większość ekspertów wskazuje na „naturalny produkt uboczny sieci elektrycznej nadmiernie penetrowanej przez systemy wytwarzania energii wiatrowej i słonecznej, czyli oscylacje podsynchroniczne (SSO)”.
Chodzi o to, że sieci elektryczne tak w Ameryce, jak i Europie działają na prądzie przemiennym (A/C) z częstotliwością synchroniczną 50 Hz w Europie (60 Hz w Ameryce). Sieci dotąd były zasilane głównie przez duże elektrownie węglowe, gazowe lub jądrowe, które wykorzystują duże, ciężkie turbiny obracające się ze stałą prędkością. Turbiny posiadają bezwładność, pęd, który przeciwstawia się nagłym zmianom, utrzymując stabilność sieci. Obecnie, po wprowadzeniu do sieci energii z wiatru i paneli słonecznych, turbiny wiatrowe i panele słoneczne, które łączą się z siecią za pomocą urządzeń elektronicznych zwanych inwerterami, nie dość, że nie zapewniają tej samej stabilności, to jednocześnie wprowadzają do sieci energię w sposób przerywany (na przykład gdy wieje wiatr i świeci słońce). Im więcej OZE podłączymy do sieci, rośnie jej niestabilność (wzrost przerywalności wprowadzania energii i ogólny spadek bezwładności, które mogą spowodować spadek częstotliwości synchronicznej sieci, powodując oscylację subsynchroniczną).
Podpułkownik tłumaczy to w inny, obrazowy sposób. Porównuje sieć do dziecka huśtającego się na huśtawce na podwórku szkolnym. „Gdy dziecko zaczyna huśtać się w stałym tempie i zaczyna odczuwać bezwładność, porusza się w powietrzu raczej bez wysiłku w sposób synchroniczny. Teraz wyobraź sobie, że ktoś chwyta, ciągnie i pcha jeden z łańcuchów huśtawki, zniekształcając pęd dziecka. W tym momencie, aby zapobiec urazom, dziecko natychmiast przestanie się huśtać i zejdzie z huśtawki. Podobnie, gdy w sieci występuje SSO, jej operatorzy, elektroniczne systemy zarządzania i bezpieczeństwa ochronnego wyłączą sieć, aby spróbować zapobiec uszkodzeniom. SSO powoduje wibracje, które mogą zniszczyć urządzenia, takie jak turbiny, jeśli będą się zbyt mocno trząść. SSO powoduje również ruchy harmoniczne, które wyzwalają ciepło mogące również zniszczyć urządzenia sieciowe. Im więcej SSO zdarza się w sieci elektrycznej, tym szybciej zużywają się jej elementy” – czytamy.
By zmniejszyć ryzyko wystąpienia SSO, wielu operatorów sieci stara się ją stabilizować poprzez wykorzystywanie co najmniej połowy, a nawet więcej, swoich źródeł wytwarzania z generatorów „podstawowego obciążenia”, takich jak węgiel, gaz lub energia jądrowa.
Sugeruje się, że w przypadku włączania coraz więcej OZE do sieci, można byłoby ją ustabilizować dzięki rozbudowanym systemom magazynowania energii w akumulatorach (BESS). W przypadku Hiszpanii, tego typu magazyny energii pozwalają na utrzymanie tylko 60 megawatów w akumulatorach w porównaniu z 11 tys. megawatów w samym tylko Teksasie. Jednak, duża grupa inżynierów, która analizowała przypadek zapaści hiszpańskiej sieci energetycznej, uważa, iż nie są pewni, czy miałoby to znaczący wpływ na sytuację.
Po prostu każda ilość energii wiatrowej i słonecznej wprowadzana do sieci znacznie komplikuje jej działanie. Tego typu energia ma „ograniczoną dyspozycyjność”, czyli w przeciwieństwie do energii produkowanej w tradycyjnych elektrowniach opalanych paliwami kopalnymi lub jądrowych, nie można zwiększać ani zmniejszać mocy, by sprostać bieżącemu zapotrzebowaniu sieci. Komplikuje to równoważenie obciążenia podczas szczytowego zapotrzebowania lub nagłych zakłóceń. W jaki sposób więc operatorzy sieci starają się nawigować w tejże niezwykle niestabilnej sytuacji? Muszą polegać na zaawansowanych systemach zarządzania siecią i narzędziach prognostycznych.
Jednak bardziej złożone systemy zwykle oznaczają mniejszą odporność, o której ciągle mówią politycy.
Zdaniem Wallera, „systemy wytwarzania energii wiatrowej i słonecznej mogą odegrać rolę w zwiększaniu odporności, jeśli są produkowane w kraju i prawidłowo wykorzystywane – na poziomie lokalnym, skoncentrowane na rodzajach obciążeń elektrycznych, które mogą obsłużyć. Takie systemy mikro-sieci mogą działać niezależnie lub jako uzupełnienie większej sieci elektrycznej i mogą znacznie poprawić odporność poszczególnych gospodarstw domowych, obiektów, a nawet społeczności, jeśli większa sieć zawiedzie”.
Jednak, w obecnej sytuacji, autor zaleca amerykańskim przywódcom, którzy chcą zwiększyć odporność energetyczną, skupienie się na „usunięciu i ograniczeniu systemów wiatrowych, słonecznych i akumulatorowych do mniejszych lokalnych mikrosieci, jednocześnie zmieniając kurs w kwestii sposobu traktowania systemu zasilania masowego, co administracja Trumpa już rozpoczęła za pomocą serii dekretów wykonawczych. Ponowne przyjęcie generatorów mocy bazowej, uznanie energii jądrowej za odnawialne źródło energii poprzez recykling zużytego paliwa jądrowego i zabezpieczenie naszej sieci elektrycznej przed znanymi zagrożeniami, pomoże utrzymać światło w Ameryce”- konstatuje ekspert, który przewodzi Koalicji Bezpieczna Sieć.
Promocja mojej książki. Zapraszam do lektury! kod promocyjny: elity10
3 maja, wpis nr 1353
Mamy kolejne wzmożenie polityczne pt. „najważniejsze wybory w III RP” i nie zauważyliśmy, że obok toczy się proces równoległy i to (chwilowo) w odwrotną stronę. Tak jak jesteśmy karmieni systemowo przez kolejne wrzutki tematów ubocznych, tak nie widzimy, że w poczekalni dziejów czekają na swoją kolej rzeczy w zasadzie już zdecydowane lecz ukrywane przed stadem suwerenów.
Chodzi o to, żeby nie denerwować przed wyborami prezydenckimi ludu wyborczego. W związku z tym podzielono sprawy ważne, acz ukryte, na dwie grupy. Jedną wypełniają rzeczy zdecydowane już w Unii Europejskiej co do naszej partycypacji, a odwlekane z wprowadzeniem za zgodą Brukseli, by nie drażnić wahających się. Druga grupa decyzji do wprowadzenia czekających na rozstrzygnięcie belwederskie to nasze wewnętrzne pomysły, mające stworzyć z naszego kraju niemiecką gubernię bardziej kompatybilną z jej przeznaczeniem ewokowanym w Unii. Piszę tu, że celem jest zamulenie rzeczywistości w grupie wahających się, gdyż rewelacje z utratą suwerenności są jak najbardziej do zaakceptowania przez elektorat jagodny, który kupi co mu dadzą na półkę, byle tylko była upstrzona unijnymi gwiazdkami (plus oczywiście na potrzeby lokalne – gwiazdkami ośmioma). To dla skołowanych wahających się jeszcze jest ten cały cyrk – jak i z tym, że Trzaskowski gada jak nie Braunem, to Mentzenem, zaś prawdziwa twarz unijna ukryta jest do 1 czerwca za mimikrą działań będących wypadkową slalomowej narracji wywiedzionej z sumy badań opinii publicznej. Mowa tu oczywiście o badaniach prawdziwych, na użytek partyjnych manipulatorów, bo te oficjalne stają się nie badaniami opinii publicznej, ale badaniami tę opinię kształtującymi.
Dwie grupy
Mamy więc dwie grupy pochowanych decyzji, które już zapadły. Jedne – unijne – przyspieszyły jako pierwsze działania rządu uśmiechniętej zmiany, choć jak zobaczymy miały swe początki za czasów PiSu, co jest stałą pożywką dla zwolenników teorii POPiS-u, gdzie obie zwaśnione na śmierć i życie partie akurat w sprawach pryncypialnych albo głosowały razem, albo jedna kontynuowała misję drugiej, choć widowiskowo się, w ławach opozycji, opierała wcześniejszym posunięciom plemienia przeciwnego. W ten sposób np. Platforma będąca w opozycji wychodziła na obrońcę wartości, zaś jak władzę przejęła, to razem z dobrodziejstwem inwentarza, na który utyskiwała najpierw, by zaraz po objęciu władzy czerpać z tych rzeczy profity. Polski Ład tu może być wcale nie jednostkowym przykładem: krytykowany (i słusznie) przez PO, jak tylko przejęto skok na kasę przedsiębiorców stał się wcale akceptowalny, nawet przy zrzucaniu przez PO winy na PiS, choć samemu kontynuowało się grabież przedsiębiorców na całego.
Zróbmy teraz unijny inwentarz rzeczy czekających na nas w charakterze niespodzianki na dzień dziecka anno domini 2025.
Bezpieczeństwo
Ja tu, nie jedyny biłem na alarm, że te wszystkie ściemy wykręcane przez Unię z obronnością, to akurat nam odbiją się czkawką. Co nas czeka? Ano kompletny blamaż efektów tzw. ReArm Europe. Na razie skrywany przed publiką. To miał być hit wzmacniający kandydaturę Trzaskowskiego, ale wyszło jak zwykle. Przypomnę, że Tusk i jego pupil mieli wykazać się jakimś w sumie wyimaginowanym nadawaniem tonu polityce unijnej w sprawie bezpieczeństwa, zwłaszcza z ewidentną wrzutką do postanowień Parlamentu Europejskiego tematu tzw. Tarczy Wschodniej, tylko po to, by się wybudować wewnętrznie przed wyborami. Tam nie ma nic, kochani. Ani ta Tarcza nie wyjdzie spoza papierów i strony www, zaś całość rzeczywista tego dealu powoduje to, co wybuchło w łapach nawet koalicji demokracji warczącej w jej unijnym przedstawicielstwie. Wyszło KPO 2.0, a nawet jeszcze gorzej. Przypomnę, że w ramach niesławnego KPO pożyczyliśmy do wspólnego wora i daliśmy się Komisji Europejskiej opodatkować do funduszu, o którym wydatkowaniu decyduje Komisja, ba nawet nie tyle decyduje ile da komu, ale czy w ogóle komuś da – mimo płacenia rat za ten kredyt i ponoszenia obciążenia z danin.
Tak samo, a jako się rzekło, nawet gorzej jest teraz z tym ReArm – znowu do wspólnego wora się zapożyczymy, ba nawet nie będzie na całość emisji długu unijnego, ale na główną część projektu dostaniemy tylko pozwolenie od Unii (wielkie paniska…) na większe niż przyjęto (głównie dla Polski, bo Zachód ma tu chlubne wyjątki, które sobie zapewnił) zadłużenie wewnętrzne. Ale tylko na rzeczy klepnięte przez… Komisję. Sztuczka jest stara jak świat – w kryteriach dopuszczających finansowanie z tego funduszu zawarto warunki, w których finansowania nie będzie jeśli komponenty do produkcji zbrojenia w ponad 35 procentach pochodzą spoza Unii. I tak się właśnie z nami stało. A myśmy, biedacy, nie wiedzieli jak zawieraliśmy nasze umowy na produkcję choćby Krabów, że Unia się pogniewa z Trumpem i okazuje się, że projekt takie np. armato-hałbicy, która nieźle dawał łupnia Rosjanom na Ukrainie będzie się musiał zamknąć, albo korzystać z samotnych funduszy własnych. Wiadomo było, jak z kryteriami KPO 1.0, że jest to kasa, która ma przejść przez kraje głupsze jak woda przez gęś i wrócić do stałego silnika Europy, czyli związku Niemców z Francuzami.
A więc po 1 czerwca czekają nas takie właśnie rewelacje. Powstrzymanie zbrojenia się Polski, chyba, że w wykonaniu wybranych i wskazanych przez Berlin via Bruksela producentów europejskich, czyli niemieckich lub francuskich. W dodatku w świetle wyrażonych przez Parlament Europejski planów powołanie europejskiego ministerstwa obrony (pkt. 66 Białej Księgi) z kompetencjami sztabu generalnego Starego Kontynentu widać jaka przypadnie nam rola. Niedozbrojeni dowodzeni spoza Polski będziemy wysyłani do misji mięsa armatniego. Ćwiczyliśmy to we wrześniu 1939, gdy to Zachód przeznaczył nas do krwawego ścierania się, byleby Zachodni mieli czas przygotować sami siebie na nieuchronną konfrontację. W dodatku obecne te akcje militarne, w obliczu dętej propagandy paniki wojennej a la Covid 2.0, służą w najlepszym (sic!) przypadku do zwiększenia się władzy Komisji Europejskiej i zadłużenia się państw, których środki będą przekierowywane, znowu jak za kowida, dla tych co muszą zarobić.
Zielony Ład
Tu też przycichło. Co prawda nie tylko z powodu naszych, polskich wyborów. Pisałem już o tym, że, jak to zwykle bywa – opresyjne systemy nie upadają, tylko bankrutują. Nie ma się po pierwsze co ekscytować, że Unia zaczęła się zastanawiać nad sobą, bo widmo bankructwa zajrzało jej w oczy. Ja tu napisałem, że ustroje opresyjne nie upadają, tylko bankrutują nie po to, by dać ostrzeżenie, które może zrozumieją szaleńcy. Widmo bankructwa w zideologizowanych systemach nigdy nie powstrzymało obłędnych działań. Nie, bankructwo przychodziło zawsze, kiedy było już za późno. I taki będzie koszt tego niby wycofania się. Unia chce to przeczekać i ułożyć się na nowo, a to oznacza, że będzie jak miało być, tyle, że wolniej.
Wszelkie klimatyczne obciążenia już ogłoszone, ale jeszcze nie wprowadzone, ruszą po czerwcu. Zwłaszcza jeśli chodzi o dyrektywę mieszkaniową, która pod pretekstem ratowania planety przed pożarem jest de facto dyrektywą wywłaszczającą lud z chyba ostatniej własności – spłaconych nieruchomości. Na razie silnik ETS 2, który to odpala jest na biegu jałowym, ale dźwignia biegów jest w ręku niecierpliwców, którzy nie po to gotowali ten mechanizm, by stał pod korcem.
W dodatku, nawet jak kwestie ekologicznej presji trochę spowolnią, albo nawet znikną, to bądźmy pewni że będziemy ostatni w kolejce do tego rodzaju dobrych wieści. Widać ten dualizm jak na dłoni chociażby w Worku Turoszowskim. Nasza kopalnia i elektrownia na węgiel brunatny jest be, zaś sąsiadujące o parę kilometrów większe instalacje niemieckie i czeskie są całkiem ok. I mamy na to uzasadnienia oparte na karkołomnych interpretacjach gumowych przepisów unijnych.
A więc co będzie z Zielonym Ładem, to będzie, ale my na bank będziemy na końcu z włączaniem nam benefitów związanych z odejściem od tej samobójczej polityki.
I ogólnie – na przykładzie Zielonego Ładu widać, że kwestia naszego uzależnienia od niemieckiej polityki wzrośnie do rozmiarów bezwstydnych, obecnie przemilczanych. Choć niektórzy z tzw. mediaworkerów nie zawsze mogą się powstrzymać przed przedwczesną narracją uzasadniającą interesy niemieckie jako nasz państwowy priorytet. To się będzie po wyborach pogłębiać w sposób gwałtowny, zwłaszcza, gdy układ się domknie i suweren, nawet ten jagodny, będzie przez następne lata mógł się tylko popatrzeć przez kadencyjną szybkę jak się kraj rozpada w ramach działań swoich wybrańców.
Tu pierwszy przytyk do POPiS-u. To zielone szaleństwo to nie wyłączny wymysł Tusków. PiS się tu przyłożył w sposób inicjujący, choć teraz autor tej tragedii, Mateusz Morawiecki, zarzeka się, że to nie on. On, on. I mamy tu do czynienia z kontynuacją akurat tego obłędu w wykonaniu śmiertelnych ponoć przeciwników PiS-u, którzy muszą się śmiać w kułak, kiedy odpowiadają na zarzuty oponentów, że to bigos zgotowany przez… PiS, a oni się starają jak mogą z tego pasztetu wykręcić.
Imigracja
No to już nawet teraz ruszyło, choć uśmiechnięci się starają jak mogą, nawet statystycznie, nie tylko medialnie, kuglując rozmiary naszej systemowej bezradności w tym względzie. Przypomnę, że mówimy tu o imigracji, która stanowiła u nas powód do wyjątkowości Polski, która nie dała się dotąd wciągnąć w kolejne europejskie szaleństwo. Było to dobro wyjątkowe, które obecnie jest bezpowrotnie tracone. Widzi to cały naród u nas, ale kuglarze mamią wahających się, że to nie istnieje. Co prawda rzeczywistość tu skrzeczy nad wyraz, ale akolici przynajmniej są kołysani kłamliwą bajeczką o tym, że Unia nam odpuściła solidarnościowe kwoty nielegalnych migrantów w zamian za nasz wysiłek migracyjny wobec Ukraińców. Nic takiego nie miało i nie ma miejsca.
W sumie biedni są ci Tuskowi, bo co nakręcą jakąś narrację jak makaron na uszy w kraju przywiślańskim i wszystko już się w badaniach potwierdza, to jakiś kanclerz wypapla, że wszystko już jest podpisane i będzie jak ustalono z tymi, którzy rozdzierają teraz przed narodem szaty walki o wszystko. A przypomnijmy na czym polega ten cały mechanizm solidarnościowej relokacji: chodzi o taką solidarność, w której my mamy ponosić koszty błędów Zachodu, przed którymi go ostrzegaliśmy od lat. Teraz nam się takie cymesy przysyła wycierając gębę… solidarnością. Z całym szacunkiem i wyczuciem proporcji – już wysyłają do nas swoje śmieci, zdezelowane samochody, by nie płacić za ich utylizację – teraz wysyłają nam odpady swojej kolejne błędnej polityki – ludzi, których niedawno przecież „Herzlich willkommen!”. To wszystko ruszy na całego i to bez względu na wynik wyborów do pałacu – jak wygra Trzask, to będzie to bardziej bezproblemowe, jak będzie nie-Trzask, to i tak to będziemy musieli zrobić, bo – i tu też – nie zatrzymaliśmy za PiS-u tego procesu, a mogliśmy.
Ukraina
Tu dochodzimy do tematu w którym mamy przechlapane, szczególnie po wyborach, ale na wspólne życzenie i Unii, i polskiego rządu i to (znowu) bez względu na to kto rządzi. Kwestie pomagania Ukrainie i przekazania jej zasobów państwa polskiego klepał jeszcze przed wojną 2022 roku minister pisowskiego rządu Macierewicz. Potem przyszła wojna 2022 roku i oddaliśmy praktycznie wszystko i to na gębę. Rozbroiliśmy się, wojna i tak potoczyła się, również dla nas źle, ale – przypomnijmy ten bzdurny argument – podobno ocaliliśmy tym samy skórę własną, bo inaczej Putin już by nas zjadł, przechodząc płynnie do ataku na Polskę. W dodatku – za poduszczeniem kochanej Unii – jeszcze za PiS-u oddaliśmy polski rynek, nie tylko spożywczy na pastwę losu ukraińskiej produkcji, a w rzeczywistości ostatecznego rozwiązania kwestii europejskiego rolnictwa, ze szczególnym uwzględnieniem polskich ratajów. Ten rolniczy proceder ma być kontynuowany po czerwcu.
Ta polityka dostała jeszcze większego, choć wydawało się to niemożliwe, kopa w górę za czasów Tuska. Tak to jest kiedy nasza racja stanu ustępuje racji stanu naszego rzeczywistego patrona, czyli Niemiec w brukselskim przebraniu. Niemców interes to Ukraina walcząca, nawet z zagrożeniem rozlania się konfliktu poza jej granice. Niemcy liczą, że się z Rosjanami dogadają, tylko dlatego tak plują na Putina. Po to, by Europejczycy w to wszystko uwierzyli, a nasi jako goniący europejskość z kompleksami jeszcze bardziej wysunęli się na czoło tej agendy. Chodzi o kilka rzeczy na raz – ostateczne wyrugowanie Amerykanów z Europy, wzniecenie paniki wojennej, by przejąć kontynent na poziomie federacji (byłych) państw, powstanie europejskiej armii pod niemieckim dowództwem oraz stworzenie „miękkiego podbrzusza” na ziemiach ukraińskich do eksploatacji, ale i generowania napięcia uzasadniającego ostre ruchy federalizacyjne. Czyli chodzi o IV Rzeszę. A to śmiertelne zagrożenie dla Polski.
W dodatku będziemy się akurat punktowo do tego dokładali. W ostatnich ustaleniach unijnych jak każdy z członków Unii będziemy odpalali ze swego PKB określone promile albo i procenty, bo dyskusja jest w toku. W sumie mówi się na razie o 0,25% PKB (pkt. 19 Białej Księgi), co dla nas byłoby zbawieniem, gdyż do tej pory nasze wydatki na Ukrainę wynosiły około 4,91%. To wszystko po wyborach przyspieszy, gdyż temat ukraiński jest obecnie wyborczo drażliwy. Lud tego nie chce, a więc o tym, że jedziemy z tym dwa razy tyle co z PiS-em dowie się po wyborach i – znowu – bez względu na to kto stanie w Pałacu Namiestnikowskim, gdyż nawet pisowski lokator tego budynku w kwestii ukraińskiej niewiele różni się od swego konkurenta. Tu mamy pełny klincz, bo np. taka informacja, że znowu posłaliśmy na Ukrainę – która podobno dogaduje się ws. pokoju, a więc po co? – swoje czołgi z magazynów, a raczej już z poligonów, to taka informacja się nie przebiła w żadnym z plemiennych mediów, jak widać zainteresowanych ciszą nad tą trumną.
Układ zamknięty
Co do Polski, to mamy tu do czynienia z kwestiami, które do tej pory miały być wewnętrznie blokowane przez weto prezydenta Dudy nie sprzyjającemu Tuskowi. Ludowi uśmiechniętemu sprzedawana jest bajeczka, że rząd by porządził, nawet dowiózł te 100 konkretów, ale ten Duda wszystko wetuje, a właściwie zawetowałby, gdyby miał co, czyli, rząd Tuska przegłosowałby jakąś cenną ustawę, zaś Duda by ją zablokował. Ten impas chęci Tuska do zmian, jego do nich gotowości i blokującego to dobro Dudę jest konstrukcją nie wytrzymującą testu logiki. Gdyby tak było, to rząd dawałby codziennie festiwal parlamentarnych debat na temat swych błogosławionych propozycji, zaś Duda musiałby po czymś takim wychodzić na frajera, który po złości sypie piach w koła dobrodziejstw dla Polaków. Nic takiego się nie odbywa, wyłącznie z lenistwa tej formacji. Po drugie – większość z obietnic już nie Tuska, ale całej koalicji da się opędzić na poziomie rządowych rozporządzeń. Do tego nie trzeba ani ustaw, ani wet Dudy. A tu nic.
Ale niech już będzie, że to przez tego Dudę tej koalicji nie idzie. A to oznacza, że tylko Trzaskowski może odblokować ten wstrzymywany marsz realizacji obietnic. Ta konstrukcja jest tylko po to by uzasadnić jeden kontrargument: że tu nie chodzi – jak kiedyś – o to, że Trzaskowski i Tusk stworzą układ zamknięty. Tu chodzi o to, żeby wyjść z impasu, bezruchu wzajemnie blokujących się sił i ruszyć ku realizacji światłych obietnic. To, że jak na razie, odbędzie się to praktycznie wyłącznie w obrębie widowiskowych choć nieskutecznych gonitw za PiS-em wsadzanym do więzienia, to nikomu z twardego elektoratu nie przeszkadza. Taka to jest ta obietnica (dla wysoce naiwnych, dodajmy), że jak rządowi nie idzie, to przez PiS (który przecież nic nie może), ale pozbędziemy się tej „wady konstytucyjnej” balansu sił tylko wtedy jak będą one jednorodnie uśmiechnięte. Taka to jest obietnica tego, co się stanie jak wejdzie nowy prezydent z trzaskiem. A więc popatrzmy co się stanie po 1 czerwca, jak wygra w wyborach prezydenckich kandydat Platformy.
Zestaw z lewa na 2 czerwca
Jak już pisałem, kwestie europejskie będą szły swoją drogą, może jak zasiądzie w pałacu nie-trzask, to będą jakieś opory z zatwierdzaniem ustaw wprowadzających decyzje unijne. Ale zobaczmy co z naszymi sprawami, które może odblokować brakiem weta prezydent Trzaskowski. Po pierwsze – czekają na nas skrywane przez wstyd przed wyborcą – rozwiązania postulowane przez lewicową część koalicji. Teraz już nie będzie miał jak mrugać okiem Tusk do lewaków, że oczywiście, ale poczekajcie aż się wysyci mądrość etapu – damy radę, ale nie tak szybko, towarzysze. A co tam mamy? Przede wszystkim czekającą ustawę o związkach partnerskich, które mają tę cechę, sprawdzoną we wszystkich innych krajach, które na to poszły, że szybko zrównują takie partnerskie konstrukcje z małżeństwem a zaraz potem z wymogiem dopuszczenia do adopcji. Wejście na tę niewinną ścieżkę zawsze prowadzi do tej doliny. Może, by zawirować w głowach elektoratowi, pomieszało się te wiązki partnerskie z poczciwym konkubinatem i teraz każdy kto się z powodów jednopłciowych będzie sprzeciwiał związkom partnerskim będzie wszetecznym przeciwnikiem milionów ludzi żyjących na tzw. kocią łapę. Lewica już się wygaduje, że z tym czeka na po wyborach, a więc wiadomo o co chodzi.
Drugim lewackim pomysłem, zresztą już zrealizowanym ustawowo, jest pakiet zmian w kodeksie karnym dotyczący tzw. „mowy nienawiści”. Jest to kolejny gumowy przepis korzystający z niedefiniowalności w sumie publicystycznego pojęcia. Te pojęcie dodefiniuje się na poziomie egzekucyjnym, stąd nie ma co się zagłębiać w zmiany ustawowe, ale trzeba popatrzeć co z tego mają, wedle wytycznych ministra Bodnara, rozumieć prokuratorzy. I jak się przeczyta te wytyczne, to widać, że idzie cenzuralny zamordyzm na całego. Jednak przypisując te zmiany jedynie lewicy krzywdzę ją – tę, ochotną wystawił na pierwszy ogień w tej sprawie sam Tusk, boć ma czyste ręce, zaś trzyma w nich teraz bat na każdego.
Koszty utrzymania
Trzeba przyznać, że Unia zgadzała się na nasze dalsze dotowanie cen energii wyraźnie na prośbę Tuska. Znowu – do wyborów, a potem pojedziemy jak ustalono. W końcu to zabawa w chowanego. My od 2027 roku zapłacimy za bzdurny ETS2, zaś zwyżki kosztów energii z powodu opłat środowiskowych producentów energii rekompensujemy klientowi końcowemu, bo przecież nie przedsiębiorcom – ci zapłacą jak za zboże. A więc mechanizm zapyla jak trzeba z punktu widzenia Unii, zaś dwukrotne przekładanie pieniędzy (raz do kieszeni unijnej, drugi – do klienta końcowego, ale przecież z jego podatków) to tylko oddziaływanie na opinię publiczną, w dodatku z perspektywą zakończenia tej ściemy w dniu wyborów.
To samo będzie z cenami żywności. Widać to po ściemie zaniżania poziomu inflacji, która jest rzeczywistym okradaniem Polaków z ich pieniędzy. Żągluje się koszykami, zmniejszając w nich udział galopujących cen żywności, a jak nie można tego zmienić, to zmienia się prezesa liczącego te koszty. Żywność pójdzie do góry z powodu zielnego ładu w polskim (bo nie ukraińskim przecież) rolnictwie, zaś wszystko domknie korekta VAT-u na żywność, choć Tusk mógłby z Unią załatwić VAT zero, tyle, że na stałe.
Na wypadek nie zajęcia Pałacu przez Trzaskowskiego będzie trenowany wariant już sprawdzony na aborcji, czyli jedziemy aktami niższego rzędu, bez zagrożenia wetem. Kwestie aborcji na życzenie załatwiło się właśnie tak – nawet nie na poziomie rozporządzenia ministra, ale wytycznych, tym razem dla medyków. Sabat ten odbył się na sierpniowej konferencji Tusk-minister zdrowia-minister sprawiedliwości, w tym składzie nie bez tzw. kozery. No, bo skąd tu minister sprawiedliwości? Ano stąd, że ktoś musiał zapewnić o niekaralności procederu, który jest wykluczony w świetle konstytucji, ale okazało się, że ścigany nie będzie. Tu już niewiele się zmieni po ewentualnej wygranej Trzaskowskiego, no może dojdzie do franczyzy rozwiązań oleśnickich w całym kraju. Ale przypomnieć należy, że ten wynalazek (legalnej aborcji przy jednoczesnej konstytucyjnej ochronie życia poczętego) przywiózł do Polski jeszcze za pandemii minister PiS-u Niedzielski pod przykrywką przesłanki psychicznej.
Moim zdaniem należy się też spodziewać wywalenia prezesa NBP, by umożliwić wprowadzenie euro. Wiem, mamy w konstytucji zagwarantowaną 6-letnią kadencję takowego, ale – tu podpowiadam – można się podeprzeć casusem Wałęsy, który zrzucał swoich nominatów (a prezesa NBP proponuje Sejmowi do zatwierdzenia prezydent) jeszcze w trakcie trwania kadencji, posługując się faladyszowskim rozumieniem prawa, że jak ktoś mianuje, to ma też i prawo odwołać. Tu może się odbyć malowniczy bój, bo – na razie – Europejski Bank Centralny broni prezesa Glapińskiego przed zakusami władzy wykonawczej, ale to może się szybko skończyć, kiedy pani Ursula wytłumaczy komu trzeba we Frankfurcie, że euro w Polsce jest warte tej mszy.
Układ domknięty
Tak więc widzimy, że te wybory mogą być jednak bardzo ważne. Nie dlatego, że mamy jakiś tam kolejny zakręt, ale chodzi o to, że na trwale możemy wypaść poza bandę suwerenności. Polska może przeskoczyć, tak jak z aborcją, od razu z ostoi resztek konserwatyzmu i oporu przed postępactwem do pierwszej ligi wojującego globalizmu, który jest przykrywką do wcale nie ideowej dominacji Niemiec nad Europą. W dodatku w sytuacji, w której nie tylko znowu na naszym terenie będą stacjonowały obce wojska pilnujące praworządności w Polsce, ale i nasi żołnierze mogą być wysłani w imieniu obcego mocarstwa na nie naszą wojnę, a co gorsza sami możemy się okazać ofiarą takiej bezmyślności, stając się po raz kolejny mięsnym buforem łagodzącym ryzykowne i powtarzające się błędy Zachodu. I o tym (nienawidzę tego sformułowania) będą te wybory, zaś należy się obawiać, że świat po 1 czerwca będzie dla wielu nieoczekiwaną i zaskakującą postacią kolejnego wcielenia nowej normalności.
Stanisław Michalkiewicz i Watykan. / foto: Pixabay/screen YouTube (kolaż)
To już siódmy papież, który zmarł za mojego życia. Pierwszym był Pius XII, który zmarł w październiku 1958 roku. Po słynnym „polskim październiku” minęły już 2 lata i Władysław Gomułka jeszcze nie zaczął się wygłupiać w sprawie tysiąclecia chrztu Polski, tylko przywrócił naukę religii w szkołach.
Ten październik był bardzo ciepły i pogodny, toteż ksiądz Tadeusz Szyprowski, który nauczał nas religii, opowiadał nam, jak wygląda konklawe, na trawniku przed szkołą. Po Piusie XII, którego pamięć teraz Żydowie szargają – bo ten papież zagroził ekskomuniką każdemu, kto kolaboruje z komunistami – a Żydowie na każdym etapie są w awangardzie komunistycznej rewolucji, jak nie w wydaniu bolszewickim, to kulturowym – papieżem został Jan XXIII, którego z kolei nie mogli nachwalić się Moskalikowie, a skoro Moskalikowie, to i geniusze nadwiślańscy – że to bojownik pokoju.
Tak naprawdę chodziło jednak o to, że Jan XXIII postanowił zwołać do Watykanu Sobór – między innymi po to, by katolicy zakolegowali się ze wszystkimi. Nazwane to zostało „ekumenizmem”, który najwyraźniej przechodzi do porządku nad ostrzeżeniem, że każdy, kto chce przyjaźnić się ze wszystkimi, prędzej czy później popadnie w złe towarzystwo. W przypadku Jana XXIII chodziło przede wszystkim o Cerkiew Prawosławną, na czele której stali mianowani jeszcze przez Stalina, a może już przez Chruszczowa, funkcjonariusze KGB w randze generałów. Zgodzili się oni wziąć udział w II Soborze Watykańskim – ale pod warunkiem, że Sobór nie potępi komunizmu. I Jan XXIII na ten warunek przystał, za co Moskalikowie, a za nimi jak za panią matką również sekretarze drobniejszego płazu nie mogli się go nachwalić, tym bardziej że napisał encyklikę „Pacem in terris” – oczywiście o pokoju, który komuna uważała za swój tradycyjny monopol. Toteż na II Soborze Watykańskim również Kościół pod przewodnictwem Jana XXIII „w sposób pokojowy przeprowadził swoją rewolucję październikową”.
Uśmiechnięci papieżowie
Po Janie XXIII kolejnym papieżem został Paweł VI, który kontynuował dzieło swego poprzednika aż do skutku, w postaci „swędu Szatana, który przez jakąś szczelinę przedostał się do świątyni Pańskiej”. Po jego śmierci papieżem został Jan Paweł I, który zasłynął jako „papież uśmiechnięty”, ale niczego nie zdążył dokonać, bo w miesiąc po swoim wyborze zmarł w niewyjaśnionych do końca okolicznościach. Po nim kardynałowie wybrali w październiku 1978 roku kardynała z „dalekiego kraju”, czyli z Polski, Karola Wojtyłę, który przyjął imię Jana Pawła II.
W związku z jego wyborem na Stolicę Apostolską wśród partyjniaków zapanowało zaniepokojenie, co teraz będzie, chociaż z drugiej strony pojawiły się też pogłoski, że prawdziwym autorem sukcesu kardynała Wojtyły jest towarzysz Zenon Kliszko. On to bowiem, na wieść, że biskup Wojtyła w jakiejś sprawie złożył wizytę krakowskiemu partyjnemu wielkorządcy Lucjanowi Motyce, miał go uznać za swoją duszeńkę. Jak tam było, tak tam było – ale Jan Paweł II raczej zapisał się w historii nie jako duszeńka Kliszki Zenona, czy nawet Kremla, tylko jako jeden z trojga ludzi, którzy przyczynili się do upadku komunizmu.
Dwoje pozostałych to prezydent Ronald Reagan i premier Wlk. Brytanii Małgorzata Thatherowa. Rzeczywiście, po tzw. pielgrzymce Jana Pawła II do Polski w roku 1979 rozpoczyna się przyśpieszona erozja porządku jałtańskiego i erozja komunizmu, który przynajmniej w Polsce musi być utrzymywany nagą siłą.
„Pancerny kardynał”
Po długim, bo trwającym 25 lat pontyfikacie Jana Pawła II, kolejnym papieżem został „pancerny kardynał” Józef Ratzinger z Niemiec. We wczesnej młodości, która przypadła na II wojnę światową, służył w artylerii przeciwlotniczej. Ale nie dlatego był nazywany „pancernym kardynałem”, tylko raczej ze względu na swój konserwatyzm. Jako prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, czyli dawnego Świętego Officium, narobił zamieszania deklaracją „Dominus Iesus”, w której w zasadzie powtórzył znane od wieków prawdy wiary katolickiej. Jednak ta deklaracja podziałała na rozgrzane ekumenizmem i „dialogiem z judaizmem” głowy katolików postępowych niczym lodowaty prysznic.
W najbardziej postępowych kręgach aż zasyczało i starsi krakowianie opowiadają, że na świętej ulicy Wiślnej, gdzie mieści się redakcja „Tygodnika Powszechnego”, przez cały tydzień unosiły się gęste opary obłudy, utworzone przez wspomniany „swąd Szatana” oraz parę wodną. Pontyfikat Benedykta XVI – bo takie imię przybrał „pancerny kardynał” zakończył się w osobliwy sposób. Papież abdykował pod pretekstem złego stanu zdrowia. Był to chyba jednak pretekst, bo przez całe lata aż do naturalnej śmierci był w dobrej formie zarówno fizycznej, jak i intelektualnej, w związku z tym prawdziwej przyczyny jego abdykacji należy doszukiwać się raczej w sabotowaniu jego poleceń i biernym oporze rzymskich purpuratów, tworzących „lawendową mafię”. Po Benedykcie XVI została biała skrzynia, którą przekazał on kolejnemu papieżowi, jezuicie z Argentyny, który przybrał imię Franciszka. Co ona zawiera – tego nie wiadomo, bo papież Franciszek nigdy nie ujawnił ani jej zawartości, ani prawdziwej przyczyny abdykacji swego poprzednika.
„Pasterz ubogi”
Papież Franciszek epatował swoim ubóstwem, naśladując w tym Mahatmę Gandhiego, który epatował ubóstwem jeszcze większym, chociaż któregoś razu wygadał się pewnym Angielczykom, że „nic nie jest tak kosztowne, jak stworzenie wrażenia ubóstwa i prostoty”. W przypadku papieża Franciszka było to raczej przyzwyczajenie, które na większości nie robiło już wrażenia, jako że w dzisiejszych czasach każdy celebryta, papieży nie wyłączając, koniecznie musi mieć jakiegoś bzika. O ile zatem z ubóstwem Franciszka jakoś wszyscy się pogodzili, to inaczej wyglądała sytuacja na odcinku ekumenicznym. Już Jan Paweł II uczestniczył w dziwacznych widowiskach, tak zwanych spotkaniach w intencji pokoju na świecie w Asyżu, z udziałem przedstawicieli „wszystkich religii”, które w ten sposób zostały jakby ze sobą zrównane. Drogę do tych dziwacznych widowisk otworzył dokument wydany przez Stolicę Apostolską za pontyfikatu Jana Pawła II, głoszący m.in., że „w przeszłości” zdarzały się „niewłaściwe interpretacje Ewangelii”. Jeśli jednak „w przeszłości” zdarzały się „niewłaściwe interpretacje”, to skąd możemy mieć pewność, że te dzisiejsze na pewno są „właściwe”? Takiej pewności już nigdy nie odzyskamy.
Za pontyfikatu papieża Franciszka zdarzyły się osobliwe widowiska z udziałem indiańskiego bożka z Ameryki Południowej, zwanego „Pachamama”, który uczestniczył w katolickim „Synodzie Amazońskim”. W dodatku, mimo predylekcji do „ubóstwa” papież Franciszek niekiedy sprawiał wrażenie, jakby z półmiska wybierał same lepsze cząstki, takie eleganckie jak na przykład wychodzenie naprzeciw sodomczykom, których pary mogą być nawet „błogosławione” przez księży. Jestem pewien, że takiego na przykład przewielebnego księdza Charamsę na wiadomość o tej decyzji, jakby kto na sto koni wsadził. Chyba decyzja o jego suspendowaniu została uchylona, a jeśli nie – to ten błąd chyba powinien zostać naprawiony – żeby już nie miał powodów do obsrywania Kościoła katolickiego za „hipokryzję”.
Więc sodomczykowie, to jeden z eleganckich przedmiotów duszpasterskiej refleksji papieża Franciszka, drugi – to „kobiety”, a konkretnie – ich „rola” w Kościele. Na ten temat krążą rozmaite subtelne opinie, które ja po chamsku streszczę – że tak naprawdę chodzi o to, by „kobiety” dostały wreszcie w Kościele lukratywne i decyzyjne posady. Oczywiście wedle stawu grobla, bo nawet przy największym „zawierzeniu” trudno będzie jednak doprowadzić do sytuacji, żeby Książę także zachodzić musiał w ciążę” – ale z posadami nie powinno być problemu. Tak samo jak z „migrantami”, co to płyną przez Morze Śródziemne do Europy, bo słyszeli, że tam można żyć aż do śmierci i to na poziomie, jakiego ojcowie w afrykańskim buszu nawet w sennych marzeniach sobie nie wyobrażali – chrześcijanie zaś powinni przyjmować ich z otwartymi ramionami i dawać im swoje córki do posługi. Właśnie z tego powodu papież Franciszek zasłynął ze swego „miłosierdzia”, które z zagadkowych przyczyn w rządowej telewizji wynosili pod niebiosa wszyscy bez wyjątku mieszkańcy Archidiecezji Łódzkiej, kierowanej przez Jego Eminencję Grzegorza kardynała Rysia. Myślę, że zarówno papieżowi, jak i kardynałowi Rysiowi to „miłosierdzie” łatwiej przychodzi, bo oni tylko je głoszą, podczas gdy związane z tym udręki musi przeżywać ktoś całkiem inny – w dodatku bez względu na to, czy mu się to podoba, czy nie.
Ale te eleganckie i modne przedmioty „duszpasterskiej troski”, to jeszcze nic w porównaniu z „synodalnością”, na którą papież Franciszek koniecznie chciał skierować cały Kościół. Próbowałem wielokrotnie dowiedzieć się, o co konkretnie w tej całej „synodalności” chodzi, ale nie wyszedłem poza enigmatyczne stwierdzenia, że chodzi o to, by wszyscy mówili, a jednocześnie – by wszyscy wszystkich słuchali – a wszystko to ma służyć temu, by „wspólnie” podążać w jednym kierunku. W jakim konkretnie – tego już nikt dokładnie nie wiedział – ale skoro wszyscy mają mówić, a wszyscy – słuchać, to nie jest wykluczone, że cały lud Boży synodalnie będzie kręcił się w kółko wokół własnej osi. Przy tym wszystkim „synodalność” była chyba rodzajem źrenicy oka papieża Franciszka, bo żadnej sprawie nie poświęcił tyle energii, co właśnie tej – łącznie z akcją, która do złudzenia przypominała tak zwane „konsultacje społeczne” za komuny. Jak partia nie wiedziała, co zrobić, albo wiedziała, ale chciała mieć alibi, że to nie jej pomysł, tylko „społeczeństwa” – to urządzała „społeczne konsultacje”, w ramach których ludzie mieli odpowiadać na różne dziwaczne pytania. No a potem partia robiła, co tam sobie zaplanowała – ale nazywało się to, że wyszła w ten sposób naprzeciw społecznym oczekiwaniom.
Ale papież Franciszek nie tylko był wychwalany. Bywał też ganiony. Przede wszystkim za to – co nieubłaganym palcem wytknął mu przewielebny ojczyk dominikanin Paweł Gużyński – że nie chciał uznać prezydenta Zełenskiego za swoją duszeńkę ani też podporządkować swoich wypowiedzi instrukcjom Sztabu Generalnego Ukraińskiej Powstańczej Armii. Doszło do tego, że skalał swoje usta świętokradczą diagnozą o „obszczekiwaniu Rosji” zza NATO-wskiego płota. Nic tak nie gorszy jak prawda, więc nic dziwnego, że za sprawą papieża Franciszka zapanowało powszechne zgorszenie. Więc chociaż jednocześnie krytykował „kapitalizm”, to nic mu to nie pomogło, bo na tym etapie Żydowie już nie krytykują kapitalizmu. Komunistyczna rewolucja ma tylko doprowadzić do podporządkowania każdego człowieka państwu, którym będą kierować mełamedzi, co to posiedli wiedzę tajemną, ale nie o „Kabale”, tylko – o nieubłaganych prawach dziejowych.
A teraz?
No a teraz papież Franciszek też umarł i trzeba będzie wybrać jego następcę. Watykaniści wskazują, że wśród 135. uprawnionych do głosowania na konklawe członków kolegium kardynalskiego, aż 110 zostało mianowanych przez papieża Franciszka – że to niby myślą tak samo jak on. Najwyraźniej ta grupa miałaby na konklawe pełnić rolę swego rodzaju sideł na Ducha Świętego, żeby w ten sposób założyć Mu kaftan bezpieczeństwa. Ale Spiritus fiat ubi vult, więc nawet taki kaftan bezpieczeństwa nie będzie Go krępował. W tej rozterce zwrócono się nawet do sztucznej inteligencji. I co Państwo powiedzą? Sztuczna inteligencja nie dała się wpuścić w maliny i wśród nazwisk „papabili” oprócz faworytów papieża Franciszka, a w każdym razie – tych, co za takich uchodzili – wymieniła też dwóch kardynałów „konserwatywnych”: węgierskiego kardynała Petera Erdo i ultrakonserwatywnego kardynała Roberta Saraha z Gwinei Równikowej. Wygląda na to, że w odróżnieniu od watykanistów, sztuczna inteligencja pozostawia pewien margines również dla Ducha Świętego.
Chińscy naukowcy ogłosili sukces swojego ostatniego eksperymentu modyfikacji pogody w regionie Sinciang. Dzięki użyciu zaledwie 1 kilograma jodku srebra, zdołali wygenerować ponad 70 milionów litrów dodatkowego deszczu, co odpowiada objętości 30 basenów olimpijskich!
Zasiewanie chmur to forma modyfikacji pogody, której celem jest próba zmiany ilości lub rodzaju opadów. Poprzez rozpylenie substancji służących jako jądra kondensacji lub zarodki krystalizacji, najczęściej jodek srebra, suchy lód, a ostatnio także sól, powoduje się zmiany w procesach mikrofizycznych wewnątrz chmury. I chociaż metoda ta budzi wiele kontrowersji, m.in. za sprawą potencjalnej szkodliwości jodku srebra dla zdrowia ludzi i innych ssaków przy intensywnej lub przedłużonej ekspozycji, obecnie ponad 20 krajów na świecie praktykuje operacyjnie zasiewanie chmur.
Drony precyzyjnie zmieniają pogodę
Największy system mają zaś Chiny, gdzie zasiewanie prowadzone jest przez odpalanie w niebo rakiet z jodkiem srebra, a ostatnio także drony. Jak informuje serwis South China Morning Post, Pekin przeprowadził właśnie w Sinciang rekordowy eksperyment w tym zakresie, obejmujący ponad 8 tys. kilometrów kwadratowych i wykorzystujący drony rozrzucające jodek srebra na wysokości ok. 5500 m. Wyjaśnijmy tu, że chodzi o region zmagający się z pustynnieniem i topnieniem lodowców w górach Tienszan, które są źródłem wody dla ponad 25 milionów ludzi.
Jak dowiadujemy się z publikacji, dwa średniej wielkości drony odbyły po cztery loty, wypuszczając jodek srebra w postaci dymu z prędkością 0,28 grama na sekundę. Pozwoliło to uzyskać 4 proc. wzrost opadów w tym miejscu, a wszystko to w ciągu jednego dnia. Co więcej, do przeprowadzenia całej akcji i wywołania 70 milionów litrów dodatkowego deszczu wystarczyła ilość jodku srebra mieszcząca się w przeciętnym kubku termicznym, czyli ok. 1 kg.
Jak podkreślają badacze, operowanie dronami jest dużo bezpieczniejsze niż tradycyjne metody lotnicze i pozwala na precyzyjne kontrolowanie obszaru działań, dzięki czemu możliwe jest prowadzenie modyfikacji pogody nawet w trudnych warunkach atmosferycznych i przez cały rok.
To pokazuje, jak ogromny potencjał mają precyzyjnie zaplanowane operacje z użyciem dronów i zaawansowanej chemii atmosferycznej –
komentują chińscy badacze.
Większe krople i chłodniejsze chmury
Aby zweryfikować skuteczność eksperymentu, naukowcy zastosowali trzy metody: pomiary kropli deszczu, analizę danych satelitarnych i symulacje komputerowe. Wyniki były jednoznaczne, tzn. średnica kropli wzrosła z 0,46 mm do 3,22 mm, wierzchołki chmur ochłodziły się nawet o 10°C, a chmury rozrosły się pionowo o ponad 3 kilometry.
Symulacje i dane historyczne pokazały zaś zgodność z rzeczywistością, analiza klimatyczna wykazała, że eksperyment dał średni wzrost opadów o 3,8 proc., podczas gdy komputerowe modele prognozowały 4,3 proc., czyli wynik praktycznie identyczny z realnym efektem.
Trwający konflikt na Ukrainie wkroczył w nowy rozdział. Ukraińskie drony wojskowe celowo atakują zabytkowe rosyjskie kościoły, obracając je w ruiny.
Ataki na miejsca kultu religijnego nie są niczym nowym, ponieważ siły prokijowskie od dawna ostrzeliwują regiony w Donbasie, które są w sojuszu z Rosją, często atakując kościoły prawosławne. Jednak przemoc przybrała jeszcze mroczniejszy obrót w ostatnich latach, a ukraiński rząd aktywnie prześladuje największy kościół prawosławny na Ukrainie, po prostu za utrzymywanie duchowej komunii z przywódcami Kościoła, Patriarchatem Moskiewskim.
W nowym ataku na świętą ziemię rosyjscy urzędnicy poinformowali, że ukraiński dron przekroczył granicę i uderzył w ważny kościół w obwodzie biełgorodzkim, podpalając go. Wiaczesław Gładkow, gubernator biełgorodzki, potępił atak, wydając oświadczenie na Telegramie:
„Wróg znów atakuje nasze miejsca święte – wrogi dron zaatakował kościół św. Jerzego we wsi Tołokonnoje”.
Raport ZeroHedge : W piątek i wczesną sobotę siły ukraińskie wystrzeliły ponad 40 dronów i około 150 pocisków artyleryjskich w południowym obwodzie Biełgorodzkim w Rosji. Wraz z sąsiednim Kurskiem, Biełgorod był świadkiem powtarzających się najazdów ukraińskiego wojska w trakcie wojny.
Chociaż nie da się potwierdzić, czy wszystkie te ataki na kościoły były „umyślne” i celowe, władze rosyjskie uważają, że tak właśnie jest, biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze bardziej znany kościół został niedawno zniszczony :
W zeszły czwartek kultowy kompleks prawosławny Nowej Jerozolimy w regionie spłonął po ataku ukraińskiego drona . Komentując wówczas incydent, Gladkov opisał go jako „celowy” atak i oskarżył również ukraińskie wojsko o późniejsze zaatakowanie strażaków, którzy próbowali powstrzymać pożar.
Kompleks Nowego Kościoła Jerozolimskiego w wiosce Sucharewo był w całości wykonany z drewna, więc szybko stanął w płomieniach. To wyraźnie wyglądało na celowy atak, biorąc pod uwagę, że ukraińskie drony zrzuciły na niego ładunki wybuchowe .
[Ja od zawsze chodze do kościołów z balaskami – i oczywiście Komunia na klęczkach, ale zapewne więkzość moich czytelników chodzi jeszcze do kościołów zdeformawanych przez reformy soborowe, aggiornamento itp. Dla nich głównie umieszczam ten artykuł, oraz pozostawniam zachęty do czytania innych, ważnych artykułów. MD]
—————
Six Reasons Why Altar Rails Are Returning and Firing Up Eucharistic Devotion
In churches across the country, pastors are installing altar rails. Some parishes are bringing the rails back to old churches after they were torn out decades ago. Other parishes are adding them to new churches that never had them.
The altar rail is coming back by popular demand. It is changing the way people see the Holy Eucharist. Best of all, the move is highly popular and awaking enthusiasm among the faithful.
After the Second Vatican Council, many churches removed their altar rails, claiming it divided “the people of God” from the priest in the sanctuary. The idea was to turn the Mass into “a shared, communal worship experience.” However, it also removed the sense of the sacred that once dominated the church, and Eucharistic devotion waned.
A Catechism in Stone
The ripping out of the altar rails proved what everyone knows about church architecture and design. The church is not a neutral space. Every aspect of the church should be full of meaning and symbolism. The church is a catechism in stone that teaches people to know and love God better.
When the Blessed Sacrament is no longer treated as sacred and kept in a prominent place, people will no longer believe in the Real Presence—a finding that is reflected in surveys.
Transforming Parishes
In an excellent article in the National Catholic Register, writer Joseph Pronechen reports on how all this has changed with the proliferation of altar rails. The return of the rails is transforming parishes and is being enthusiastically received by Catholics of all ages, including young people who never knew them.
Catholics in the pews cite many reasons why they are attracted to these simple dividers. Parish priests are also amazed at how quickly this simple move has rekindled Eucharistic devotion.
There are six reasons why Catholics welcome the return of the altar rail.
A More Reverent Reception of the Eucharist
First, it makes the reception of the Eucharist more reverent. People appreciate the extra time at the rail to reflect upon Whom they are receiving. It creates an atmosphere of reverence where those who receive do not feel rushed. The reception becomes a brief yet intimate moment between Christ and the communicant.
When given a choice, some 90 percent of the faithful will kneel at the rail. Many who kneel at the rail also feel compelled to receive on the tongue.
A Sense of Definition and Awe
Second, the altar rail provides a sense of definition and awe. Marian Father Matthew Tomeny, rector of the National Shrine of Divine Mercy in Stockbridge, Massachusetts, recalled the altar rail is “seen as the extension of the altar called, sometimes, ‘the people’s altar.’ It’s that threshold between heaven and earth, heaven being the sanctuary and earth being the nave where the people are gathered.”
Third, the act of kneeling to receive Our Lord is the greatest physical expression of humility, reverence and adoration. Expressing oneself in such a striking and different way cannot but influence how people understand the Eucharist. The body expresses the awe and wonder of the soul before such a great mystery.
Other Considerations
A fourth reason is that pastors report the rail itself is a point of beauty and symbolism that attracts people to the parish. People sense the increased devotion to Our Lord in the Blessed Sacrament and come to the parish. Especially younger families feel drawn and wish to join parishes where the reception of Communion is more reverent. One pastor reported that the return of altar rails resulted in great spiritual growth and understanding of the meaning of the Real Presence.
Yet another reason is more practical. Some pastors report that the use of the altar rail has made it easier and quicker to distribute Holy Communion, even to the point of obviating the need for extraordinary ministers. Altar servers claim that with the sanctuary area enclosed, there are fewer distractions.
Finally, the rails serve as a place for devotion outside of Communion and Mass. The faithful find it convenient to kneel at the rail and pray before the Blessed Sacrament. The lack of the rail was a point of separation that prevented people from approaching the altar to pray. The new rails invite them to come closer for a more intimate devotion.
A Winning Proposition Rejected
The return of the altar rail should be a national model for increasing Eucharistic devotion. The success stories of parishes that have reintroduced them should inspire others to do the same.
However, not everyone is on board with such changes—even in these “synodal” times when officials are encouraged to listen to parishioners.
The ripping out of the altar rails was a deliberate move by progressive Catholics bent on “wreckovating” churches after the Council. Those who still subscribe to the progressive ideology do not hide their reasons for removing the rails, nor do they regret their decisions. They claim the move creates a more welcoming and inclusive space for everyone, regardless of background or beliefs. Their purpose was to promote a more egalitarian and theologically incorrect notion of God and the Church—and removing the Communion rail was consistent with that goal.
The tragic result was the gutting of Eucharistic devotion much more effectively than through an openly atheistic persecution of the Faith.
Faith must have its physical and visual expression. The return of the altar rail is a refreshing and sublime response to a distorted vision of the Church. It reintroduces the traditional teachings of the Church with awe and wonder, delighting the worshiper and resurrecting fervor for Our Lord in the Blessed Sacrament.
The Biolabs existed. The Russian Federation saw them as a threat, and the USG engaged in an active propaganda campaign to deny the obvious evidence. One report indicates US bombing of these.
On March 09 and 10, 2022, Malone.news published two primary source articles focused on the Ukraine Biolabs. These articles provided direct evidence that the United States Government was funding biological research laboratories in Ukraine. The first of these articles raised the question of whether military action by the Russian Federation to destroy these facilities would be justified, with an analogy drawn to the question of what would be the likely actions of the US Military if it were determined that analogous biological infectious disease research laboratories funded by a global competitor (such as China) were to be discovered in Northern Mexico.
After these articles were published, I was contacted by an active Air Force LTC-rank officer who had direct visibility/intelligence on the early events of the Ukraine conflict that the bombing and destruction via air of those laboratories, attributed by US Corporate media to Russian air force action, was performed by the US Air Force. The implication is that the USG either actively destroyed evidence or acted to prevent the armed forces of the Russian Federation from acquiring information and resources (potentially including biological specimens) from those laboratories.
There is no denying that an active PsyWar propaganda campaign has been deployed to obscure the early events associated with the Ukraine war intentionally. The focus of this propaganda has been to delegitimize the justifications for the invasion of Ukraine offered by the Russian Federation. Any and all in NATO countries who questioned that propaganda campaign were labeled as Russian agents and actively targeted for delegitimization and censorship.
Robert F. Kennedy Jr., while a Democratic candidate for the 2024 presidential election, commented on the existence of U.S. biolabs in Ukraine and their connection to biological weapons research. He stated that these biolabs are developing bioweapons using advanced genetic engineering techniques like CRISPR, which were not available to previous generations.
Kennedy also mentioned that the U.S. has been making bioweapons at places like Wuhan, China, and Ukraine, and that soe of the research was moved to the Wuhan laboratory, which is suspected to be the origin point for the COVID-19 pandemic.
The U.S. has long dismissed claims about the biological research laboratories in Ukraine as “Russian propaganda,” until senior State Department official Victoria Nuland unexpectedly confirmed their existence at a 2022 Senate hearing under questioning by Senator Marco Rubio. However, the Pentagon continues to insist that the research is neither illegal nor intended for military purposes.
“As for the Ukranian labs, you should look at the actual DoD agreement and other associated open source materials. The Ukranian labs put out published reports on a variety of public health and agricultural threats, including Swine Fever from China and Congo Crimean Hemorrhagic Fever (CCHF) are some of the more recent ones, as well as public health messaging on topical items that you can watch on youtube. Unannounced inspections of these laboratories by DoD personnel are allowed.
These labs fulfill a vital mission in global surveillance of emerging infectious diseases. Similar to US APHIS program, State public health labs, etc. Most work is low biosafety (BSL 2) although some places have Class III cabinets for things like CCHF. I think one place has a small hood line.
There are no micronizers, spray dryers, aerosol test chambers, particle size counters, etc. needed for biowarfare research and aerosol stabilization testing.
All the mainstream media pundits that suddenly became overnight COVID experts have now suddenly become overnight national foreign policy experts. It is aggravating to watch them cloud the issue and add fuel to the current Russian Chinese propaganda. Plus, it’s a huge waste of everyone’s time having to correct their BS.
Outside of some small seed stock cultures in liquid nitrogen or held in -70 cryofreezers, the Ukranians have nothing in these public health or agriculture labs that the Russians do not already have in their own still very active and sophisticated BW program that nobody talks about.”
In recent comments by Tulsi Gabbard, current US Director of National Intelligence, she cites the PsyWar attacks she received consequent to merely speaking the verifiable truths which Malone.news documented on March 09 and 10, 2022. In light of these comments by DNI Gabbard, it is worth reviewing sections of those prior reports.
DNI Tulsi Gabbard (Megyn Kelly Interview
“The reason why this is so important is not just what happened in the past, it’s because this gain of function research is happening in labs around the world. I got attacked, and I think you saw this we’ve probably talked about in your show before when I warned against us funded bio labs in Ukraine when the Russia, Ukraine war kicked off for this very reason. Who knows what kinds of pathogens are in these labs and, if released could create another covid like pandemic. And for that, I was called a Russian asset. You’re trumpeting Putin’s talking points, all of this nonsense simply for speaking the truth and stating facts that by the way, are still on US Embassy Ukraine’s website today about how the US has funded these biolabs in Ukraine. But my point is, in order to prevent another covid-like pandemic or another major health incident that could affect us in the world, we have to end this gain of function research and provide the evidence that shows exactly why and how it’s in our best interest the American people’s best interest to bring about an end to it.”
I never really allowed myself to confront the possibility that we might not be the good guys, the white hats. Until I experienced what we have all been through over the last two years. A government (or really multiple governments) that clearly believes that it is justified in disregarding fundamental principles of bioethics and the common rule. And like many others, once I saw that, it was like having backed into a light switch and suddenly the entire room was lit up, and I could never un-see what was revealed. Are we always the good guys? Or is this just more interchangeable Spy vs Spy, where ethics and roles and fungible and “situational”. A world in which there are no good guys, no white hats. Just a matter of media spin, perspective, and realpolitik. The world as envisioned by Henry Kissinger and Klaus Schwab.
And by the way, “biodefense” is big business. Yet more weapons of war.
Most of us that are not deep into the mass formation process at this point can see the coordinated pivot from legacy media pushing the COVID fear-porn to the same outlets pushing the “Putin crazy bad man – Zelenskyy good man” theme. But almost as soon as the shooting war started, a more nuanced and complex counter-narrative cropped up.
That is the deep ties between children of key Democratic party leaders and Ukrainian petroleum industry interests.
And the USA-sponsored bioweapon research facilities located throughout Ukraine, including along the Russian border.
And the legitimate Russian concerns about NATO efforts to geopolitically encircle Russia.
And the issue of whether Zelenskyy is really just a western puppet, rather than being the populist leader that has been pitched to us.
And the surreptitious hand of World Economic Foundation meddling in all of this.
Things started looking a lot more complicated that just “Putin crazy bad man – Zelenskyy good man”.
Biological warfare agents are potent, cheap, easy to manufacture (particularly compared to thermonuclear devices), readily deployed, and have changed the tide of history on many occasions. Back to the “Indian” wars, where smallpox was basically weaponized from time to time against indigenous peoples in North America. And probably all the way back through recorded history.
So now we have the emerging rich documentation of US sponsored bio labs scattered across what had increasingly become the US client state called Ukraine.
If you want to dip your toe into that topic, dive down that rabbit hole, please see the following:
“China urges U.S. to release details of bio-labs in Ukraine” <here is the money quote in this one – “only the United States has for 20 years blocked the building of the Biological Weapons Convention verification protocol, and refused to accept inspections of biological facilities within and outside its borders, further aggravating the concerns of the international community, the spokesperson said.”>
“The U.S. Department of Defense’s Biological Threat Reduction Program collaborates with partner countries to counter the threat of outbreaks (deliberate, accidental, or natural) of the world’s most dangerous infectious diseases. The program accomplishes its bio-threat reduction mission through development of a bio-risk management culture; international research partnerships; and partner capacity for enhanced bio-security, bio-safety, and bio-surveillance measures. The Biological Threat Reduction Program’s priorities in Ukraine are to consolidate and secure pathogens and toxins of security concern and to continue to ensure Ukraine can detect and report outbreaks caused by dangerous pathogens before they pose security or stability threats.”
It doesn’t take much to add all of this up. Ukraine is at the forefront of the US Department of Defense’s Biological Threat Reduction Program that essentially is another form of a Wuhan lab, which means the US DoD is researching bioweapons right across the border from Russia. Putin may be brutal, but given what came out of Wuhan, these bioweapon research facilities in the Ukraine appear to be an existential danger to Russia. Why would he want to take a chance with an increasingly brazen NATO on his doorsteps and the threat of bioweapons?
None of the above justifies the Russian army’s brutality in its attacks on Ukraine, but the US DoD’s games in far off places having been causing more problems than they solve and if the game here was to get a one up on Russia, then it is America’s willingness to play with fire that is the real trigger for this war.
NATO has done a good job over the years painting itself as the “defender of freedom” against an autocratic Russia. However, given the brutality showed across the world connected to COVID-19 restrictions, coupled with the fact that it was the USA’s own government (albeit only a clandestine part of it) that had a direct hand in developing the COVID-19 pathogen, it is increasingly getting harder to tell the difference between the two sides.
Returning to my commentary:
Here’s the point. Once upon a time, the US engaged in thermonuclear war brinksmanship with the USSR because of Russian missiles being placed on Cuban soil. The weapons of war have evolved. Bioweapons technologies have matured. What would the USA do if Russia was transforming Mexico into a client state and had placed biowarfare research laboratories along our southern border. Would we invade? I strongly suspect so.
Are “we” the good guys or the bad guys here?
Or is this just more Spy vs Spy, with a strong dose of fearporn administered to the general populace by the legacy media to insure that we “think” and behave as the Overlords desire us to.
Documents which detail these laboratories are purported to have been removed by the US Embassy-
So here is my “assuming best intention” current “working hypothesis” concerning this hot mess:
USA DoD/DTRA partnered with the government of Ukraine to (at a minimum) support collection, storage and monitoring of infectious biological agents and toxins by researchers in Ukraine, and there seems to have been some component of personnel training and facilities engineering involved with this.
US State Department via the Embassy in Ukraine announced this DoD/DTRA effort in a transparent manner via a readily available web page.
If I were working as an analyst for the Russian government, paid to perform and enable risk assessment, I would be skeptical that the US DoD/DTRA effort was limited to just collecting and archiving biological samples, and I would have to conclude that there is significant risk that these facilities were involved in (at a minimum) “dual purpose” research. “Dual purpose” is a euphemism for “could be used to develop defensive capabilities or could be used to develop offensive capabilities”.
Clearly, whether in sincerity or for propaganda purposes (time will tell if they provide the documentation and receipts), the Russian government is stating that the activities of these laboratories included bioweapon research which was coordinated with US DoD/DTRA.
Prior to invasion of Ukraine, the government of Russia signaled that the presence of these DTRA-sponsored “biolabs” in this region was perceived as a threat to Russian national security and biosecurity. Again, if I were a Russian analyst, I would likely conclude that these laboratories represent a threat to national security.
Based on information available to me, the US Government does not seem to have made any attempt to assure the government of Russia that these laboratories were performing benign activities. One action which might have mitigated Russian concerns would have been to allow unannounced inspections, much as US and NATO have insisted on in the case of foreign nuclear enrichment or reactor programs.
In my professional opinion, based on the language employed by Under Secretary of State Victoria Nuland, I believe that there is a significant risk that the Russian government has obtained documents or other evidence that (at a minimum) one or more of these laboratories have had biological materials the existence of which is likely to prove embarrassing to the United States. The language used appears to my ear to imply that there are biological materials the existence of which could damage US strategic and tactical geopolitical interests.
It is likely that the “chain of custody” or veracity of any evidence which the Russian government may present to support their case will not be clean, and that there will be a strong effort by western media and information sources (social media, tech) to delegitimize any communication by Russia (as a government) and by any persons (Russian or otherwise) who present or attempt to discuss such communication. Including myself. It is highly likely that management of any information concerning this topic is already being globally handled by the Trusted News Initiative organization, and that obtaining or discussing unfiltered and unprocessed “raw” information will soon not be possible.
In other words, in my opinion, this is another topic that we will never be able to get to the bottom of, and we will never be able to discern something akin to objective “truth”. Best we can hope for is some sort of approximation of truth that is sort of like a kalidescope image viewed in a hall of mirrors.
In conclusion
In my opinion, the partnership relationship between DoD/DTRA (as historically structured) and the current government of Ukraine (which has functionally become a client state of the USA) was ill advised. At a minimum- this relationship has provided some semblance of political cover for military actions which the government of Russia believes are in its strategic interests, and which are of such importance that the Russian government was willing to take significant geopolitical and financial risk.
At a minimum, congressional testimony on this topic by a relevant US official representing DoD/DTRA should include a detailed description of the nature and capabilities of each of the facilities which have been funded, and a summary of the activities taking place therein. DoD inspection reports should be disclosed both to congressional investigators and the general public, with redaction if necessary for sensitive information. This would go a long way to dispelling concerns which the US public and global community may have, might help to reduce tensions, and at a minimum might mitigate the blowback which may damage the reputation of DoD/DTRA and the USG if not managed appropriately and intelligently.
Given the lack of faith engendered with the US public and global community after the demonstration of coordinated public health-related propaganda activities during the last two years (clearly involving USG-legacy media-social media-big tech coordination), mounting yet another propaganda campaign attempting to discredit all information and discussion of this topic is unlikely to be effective, and may boomerang. In my opinion.
Finally, the (mis)management of this whole mess personally reminds me of the mismanagement of the withdrawal from Afghanistan. I have no opinion or insight regarding whether the shooting war and subsequent cascade of tragic events could have been avoided, given the multiple geopolitical factors which provide motivators for Russian aggression in this context at this time. But focusing on the specifics of the biological laboratories in question, assuming that the intent and activities associated with the DoD/DTRA- Ukranian “cooperation/collaboration” (my term and quotes) was as benign as my deep state colleague asserts, the risk that the purpose and intent of these facilities would be misinterpreted by the government of Russia should have been assumed, and risks stemming from such misinterpretation should have been anticipated and mitigated.
Assessing whether or not there was adequate planning, risk evaluation, and risk mitigation for the obvious potential for Russian concerns and reaction, particularly given the historic tendency of the Kremlin to be a bit (understandably) paranoid, is absolutely a topic that merits investigation by Senate and House of Representative committees. I hope that this is something that both political parties can agree on.
But let’s please stop the propaganda/media war response to every crisis.This increasingly strikes me as very immature, and a horrible way to run a country. Grow up, own your mistakes, and stop trying to obfuscate them with a barrage of flying feces. The USA is supposed to be the dominant political, military, and economic power in the world at this point. So act like it. This reminds me of a young child that keeps seeking to blame everything bad that happens on someone or something else. Just stop it.
Black propaganda is being used to try to take down President Trump, Sec. Kennedy, and the MAHA movement. In the following essay, Jeffrey Tucker of Brownstone Institute documents one such ploy of many.
Yet another report just appeared about how HHS has contracted with Moderna to produce a Bird flu vaccine. The contract is worth $176 million. The latest report, dated May 1, 2025 runs in something called Endocrinology Advisor.
Similar stories have run inU.S. News & World ReportandInfectious Disease Advisor.
Here is where things get odd. You can search the sites of HHS, NIH, and ASPR and will not find anything about this contract. That’s odd because government announces all these things unless they are classified.
So what’s the credible authority for this huge breaking news?
Each of these stories links to the cited authority as HealthDay and its report. However, that story is from July 2, 2024, fully nine months old. HealthDay in turn cites the Associated Press, which also has a story from July 2, 2024.
In other words, this supposed breaking news was old news, suddenly resurrected by U.S. News as if it were new. For no apparent reason. The supposed journalists who wrote the story, Robin Foster and Stephanie Brown, are said to work at HealthDay. They have no contact information and my email to the site has not been yet answered.
So far as I can tell, if such a contract did exist, it is now cancelled or on pause.
What the breaking news stories did do was circulate widely in the health freedom movement, cited as an example of “how RFK and Trump are betraying their base”. I personally received probably half a dozen contacts from people who sent the U.S. News story to me.
Several mentioned it on the phone without recalling the source.
It is now widely believed that the Trump administration has approved $176 million for Moderna even though there is no credible or new source on this at all. The canard is already burrowed into the brains of the people who matter.
Is this how medical news works?
The story gets even better. The $176 million number from last spring was upped in January 2025 to an incredible $600 million. The widely reported story appeared on January 17, 2025.
The announcement used to live here. You can try the link. The page has been archived. Kaput.
So far as anyone knows, this contract is on pause or canceled. Not just the $600 million but the $176 million contract too.
It was archived by RFK following the Trump inauguration. Pretty obviously, the old HHS tried to sneak in a huge contract to Moderna just before Trump arrived. It was quickly nixed by the new administration.
There is not one word either way on the Moderna site itself.
Meanwhile, Moderna’s stock price has been devastated, down a shocking 75% in one year. You can also observe how the stock briefly blipped upwards when the big contract was announced in January.
It had previously reached a high of $454. Now it stands at $27. That’s what is called a freefall. No government money is there to rescue the stock. Nor can the company rely on forced consumption in the form of vaccine mandates, all of which have been repealed.
What’s shocking is to realize that this kind of shabby journalism might not be unusual. Take it as a case in point. You cannot believe what you read in legacy media. It is just as likely to be designed to manipulate your sense of things, to goad you into thinking a certain way in order to achieve some surreptitious scheme. In this case, it is all about the goal of undermining RFK with his base, thus preventing future reforms.
Already in such a short time, HHS under Trump has closed Fauci’s gain-of-function lab in Maryland, newly required placebo-controlled trials for vaccines, and said that private interests will no longer share in royalties for new vaccine products. Further, he has worked with NIH to fund new research into the cause of autism in addition to working out agreements with food producers to stop putting petroleum dyes in their consumer products.
These are the first major steps toward eliminating a deeply corrupt system. Do you see why the controlled media – 70% of the advertising for that comes from pharma – might want to undermine RFK?
Jak to jest możliwe, aby od pewnego czasu ogłupiająca, okradająca, jazgocząca i walcząca demokracja, ponosiła klęskę za klęską? Czy w Rumunii nie ma TVN-u? Czy w Rumunii naprawdę nie można zorganizować porządnego hejtu, tak jak w Polsce, pod hasłami walki z antysemityzmem i qrwofobią?
Stało się. Euro-kołchoz poniósł kolejną, spektakularną porażkę w ustawionych wyborach prezydenckich w Rumunii. Po unieważnieniu poprzedniej I tury i wykluczeniu z grona kandydatów Georgescu wdawało się, że tym razem się uda…
Niestety, wyniki wyborów zszokowały animatorów idiokracji.
Ostateczne wyniki wyborów prezydenckich w Rumunii:
George Simion- (prawica) 41%
Nicusor DanRO- (liberał) 21%
Antonescu- (eurocentrolew) 20%
Victor Ponta – (niez., protrumpowski) 13%
Niezakorzeniona demokracja walcząca – napisał Marcin Palade
Jak to jest możliwe, aby po raz kolejny ogłupiająca, okradająca, jazgocząca i walcząca demokracja, ponosiła klęskę za klęską?
Czy w Rumunii nie ma TVN-u?
Czy w Rumunii naprawdę nie można zorganizować porządnego hejtu, tak jak w Polsce, pod hasłami walki z antysemityzmem i qrwofobią?
Jak tak dalej pójdzie względność słowa w Rumunii zostanie poważnie zagrożona.
Jeszcze chwila, a Rumuni będą chcieli decydować o swoim życiu.
Katastrofalną sytuację demograficzną naszego kraju potwierdzają najnowsze dane Głównego Urzędu Statystycznego (GUS). W pierwszym kwartale 2025 r. urodziło się w Polsce zaledwie 58 tys. dzieci. W tym samym czasie zmarło 112,5 tys. osób. Porównanie sytuacji sprzed roku, dwóch i pięciu pokazuje skalę gwałtownego wyludniania nad Wisłą.
W ciągu ostatnich pięciu lat populacja Polski zmniejszyła się o 927 tys. osób i pod koniec 2024 r. wynosiła 37,437 mln osób. To o 158 tys. mniej niż roku temu.
W całym zeszłym roku urodziło się nieco ponad 250 tys. dzieci, co stanowi najgorszy wynik od zakończenia II wojny światowej. Niechlubny rekord najprawdopodobniej zostanie pobity w tym roku, ponieważ w pierwszym kwartale 2025 r. urodziło się zaledwie 58 tys. dzieci.
Jednocześnie zwiększa się liczba zgonów. W I kwartale zmarło prawie 112,5 tys. osób, o prawie 5 tys. więcej, niż w analogicznym okresie zeszłego roku. Szacuje się, że w wyniku ujemnego przyrostu naturalnego, w pierwszym kwartale tego roku przeciętnie na każde 10 tys. ludności ubyło 58 osób (wobec 46 osób rok wcześniej).
Jak mogliśmy zaobserwować w ciągu ostatnich dwóch tygodni tej eksploracji, toczy się walka o nasze umysły. Nasi wrogowie w tej walce — technokraci, inżynierowie społeczni i potencjalni władcy ludzkości — przygotowywali się przez ponad wiek, starannie mapując, badając, prowokując i analizując umysły opinii publicznej, aby określić, co nas napędza, co sprawia, że mówimy i jakie słabości można wykorzystać, aby wpływać, manipulować i zakłócać nasze procesy poznawcze.
Wiemy, że chipy mózgowe, pył neuronowy i inne brzmiące niczym science fiction odlotowe technologie, są aktywnie rozwijane. Ale wiemy to, ponieważ mówili nam o tym w artykułach, na konferencjach, na publicznych wykładach, a nawet w podcastach i na YouTube.
Porozmawiaj o tych tematach ze zwykłym człowiekiem, a odpowie ci, że są to kwestie z gatunku science fiction.
Ale te koncepcje nie są cyberpunkowymi fantazjami nadaktywnej wyobraźni jakiegoś powieściopisarza. Są w trakcie opracowywania.
W zeszłym tygodniu przyjrzeliśmy się rzeczywistości walki o mózg, począwszy od długiej historii eksperymentów psychologicznych i inżynierii społecznej, aż po twierdzenie współczesnych sił zbrojnych, że „przestrzeń poznawcza” jest częścią ich domeny operacyjnej.
W tym tygodniu przyjrzymy się bliżej technologiom, które współczesne siły zbrojne próbują wykorzystać w walce o twój mózg, a także przeanalizujemy sposoby, w jakie technologie te są wykorzystywane przeciwko tobie.
Chipy mózgowe dla każdego!
Dziś wszyscy już wiedzą, że Elon Musk jest oficjalną twarzą inicjatywy mającej na celu wszczepianie ludziom czipów do mózgu.
W 2017 roku ten cosplayer „ciemnej strony MAGA” zaprezentował światu swój najnowszy, niesamowity projekt transhumanistyczny: Neuralink, prywatną firmę zajmującą się tworzeniem działającego interfejsu mózg-komputer.
„samca makaka rezusa, który miał 7 lat”, gdy przeszedł eksperymentalną operację wszczepienia mu czipa mózgowego i który stale próbował wyciągnąć „łącznik portu” chirurgicznie przymocowany do jego czaszki, co spowodowało jego wypadnięcie i zakażenie, a w następstwie uśmiercenie małpy
„samicy makaka rezusa, która miała 10 lat” w chwili operacji i której sześciogodzinny zabieg doprowadził do zakażenia tytanowej płytki przykręconej do jej czaszki i przymocowanej „pianką żelową”, co doprowadziło do jej uśmiercenia
„samicy makaka rezusa, która miała około 6 lat”, gdy poddano ją operacji z użyciem Neuralink i u której wystąpił obrzęk wewnątrzczaszkowy spowodowany – jak wykazał raport z sekcji zwłok po uśmierceniu – „pozostałościami włókien elektrod” w mózgu.
Biorąc pod uwagę katalog horrorów, które są annałami eksperymentów Neuralink, można by oczekiwać, że badania zostałyby natychmiast przerwane po ujawnieniu tych przestępstw. Nic bardziej błędnego.
Zamiast tego Musk i jego poplecznicy kontynuowali swoje brutalne procedury bez przeszkód. Rezultatem był katalog „sukcesów” trąbionych przez naszych przyjaciół w usłużnych mediach establishmentu.
Na początku tego miesiąca wybitni dziennikarze z Men’s Health napisali artykuł zatytułowany „Tak, pozwolił Elonowi Muskowi wszczepić sobie chip do mózgu”, w którym przedstawili światu Nolanda Arbaugha, tetraplegika, który dzięki implantowi Neuralink w czaszce może teraz przeglądać strony internetowe za pomocą umysłu.
Możecie pomyśleć, że żartuję, gdy mówię, że relacjonowanie tych wydarzeń w prasie głównego nurtu trąci bałwochwalstwem, ale zapewniam was, że tak nie jest.
Oczywiście, podobnie jak w przypadku każdego innego „niesamowitego” wydarzenia kojarzonego w powszechnej wyobraźni z prawdziwym Tonym Starkiem [Iron Man -AC], Musk nie jest twórcą tej technologii, ani nawet jej najważniejszym zwolennikiem.
Możemy wskazać na innych superzłoczyńców w szeregach globalistów, którzy w przeszłości zachwalali technologię czipów mózgowych, w tym Klausa Schwaba:https://www.youtube.com/embed/UmQNA0HL1pw?si=nVafiC9IxR4onkCe
I Regina Dugan:https://www.youtube.com/embed/0kPur6o-Rt0?si=HLVa-Gh6-fe8wUEs
Ale ta technologia nie zaczęła się od tych chłopców na posyłki i globalistycznych pachołków. Zaczyna się w o wiele ciemniejszym i mniej zbadanym zakątku globalnej struktury władzy…
To jest twój mózg w DARPA
Defense Advanced Research Projects Agency, czyli DARPA, jest — jak już wiedzą długoletni badacze teorii spiskowych — działem badawczo-rozwojowym Departamentu Obrony USA. Dawniej znana jako ARPA, sponsorowała rozwój „ARPANET”, który był technologiczną podstawą tego, co obecnie nazywamy internetem. Ale DARPA od dziesięcioleci bierze udział w wielu koszmarnych, dziwnych, przerażających i wręcz szalonych pomysłach na uzbrojenie najnowocześniejszych technologii, od syntetycznej krwi po owady-cyborgi, inteligentny pył i roboty zjadające rośliny.
Jednym z najbardziej niepokojących projektów DARPA są prawdopodobnie trwające próby mapowania, kontrolowania i manipulowania ludzkim mózgiem.
Fakt, że DARPA od początku istnienia była zafascynowana mózgiem, jest sprawą publiczną. W szczegółowym raporcie dla Propaganda In Focus z zeszłego roku zatytułowanym „The Rise of Big Mind and Nano-Totalitarianism” dziennikarz śledczy John Hawkins wyjaśnia, w jaki sposób ta obsesja sięga aż do dyrektora założyciela agencji, JCR Licklidera.
«Jest dość powszechną wiedzą, że Pentagon podarował Internet swoim partnerom w handlu i środowisku akademickim, aby jeszcze bardziej rozszerzyć swoje wpływy na całym świecie. Stało się to w wyniku wizjonerskiego doświadczenia, jakie miał pierwszy dyrektor ARPA, Joseph Carl Robnett Licklider, dotyczącego wykorzystania i przyszłości Internetu. Licklider został w ARPA tylko dwa lata, ale przewidział, że Internet może być używany jako „symbioza umysłu i komputera”, system, który opisuje w swojej pracy z 1960r. Jak mówi nam jedno ze streszczeń jego pracy, „Licklider postulował wówczas radykalne przekonanie, że połączenie ludzkiego umysłu z komputerem ostatecznie doprowadzi do lepszego podejmowania decyzji”.»
Zainteresowanie „symbiozą umysłu i komputera” utrzymuje się do dziś.
W 2013 roku ówczesny prezydent USA Obama zapoczątkował inicjatywę BRAIN (Brain Research through Advancing Innovative Neurotechnologies), publiczno-prywatny projekt badawczy o wartości 100 milionów dolarów, którego celem było „przyspieszenie rozwoju i stosowania nowych technologii, które umożliwią naukowcom tworzenie dynamicznych obrazów mózgu, pokazujących, w jaki sposób poszczególne komórki mózgowe i złożone obwody neuronowe oddziałują na siebie z prędkością myśli”. Nic dziwnego, że DARPA odegrała kluczową rolę w tej inicjatywie, zapewniając naukowcom granty o wartości dziesiątków milionów dolarów na opracowanie „technologii potrzebnych do niezawodnego wydobywania informacji z układu nerwowego” oraz innych metod sondowania i mapowania mózgu.
Czy zatem trwające od dziesięcioleci badania sponsorowane przez DARPA przybliżyły armię USA bardziej niż kiedykolwiek do urzeczywistnienia marzenia Licklidera o „symbiozie umysłu i komputera”?
Oczywiście, że tak!
W 2016 roku DARPA chwaliła się stworzeniem wszczepialnego „neural dust” [neuronowego pyłu], „milimetrowego bezprzewodowego urządzenia na tyle małego, że można je wszczepić w pojedyncze nerwy, (które jest) w stanie wykrywać aktywność elektryczną nerwów i mięśni głęboko w ciele i wykorzystuje ultradźwięki do sprzężenia zasilania i komunikacji”.
W 2017 roku DARPA zaprezentowała swój program Neural Engineering System Design (NESD) z domniemanym celem opracowania „neurotechnologii o wysokiej rozdzielczości” zdolnej do „łagodzenia skutków urazów i chorób w układach wzrokowych i słuchowych personelu wojskowego”. W rzeczywistości oznaczało to stworzenie „implantów neuronowych, które mogą rejestrować sygnały o wysokiej wierności z 1 miliona neuronów” i które są dwukierunkowe, tj. zdolne nie tylko rejestrować sygnały z mózgu, ale także przesyłać sygnały do mózgu.
W 2019r. IEEE Spectrum ujawniło prawdziwy cel programu N3: nie pomoc okaleczonym weteranom w kontrolowaniu protez kończyn za pomocą umysłu, ale umożliwienie żołnierzom kontrolowania broni za pomocą umysłu. „Po prostu zakładając hełm lub zestaw słuchawkowy, żołnierze mogliby teoretycznie dowodzić centrami kontroli bez dotykania klawiatury, intuicyjnie latać dronami za pomocą myśli, a nawet wyczuwać wtargnięcia do bezpiecznej sieci” – jak zachwycano się wówczas w publikacji.
LiveScience było jeszcze bardziej bezpośrednie w swojej ocenie programu N3 i jego ostatecznego celu. W artykule „The Government Is Serious About Creating Mind-Controlled Weapons” Edd Gent ujawnił, że dążenie DARPA do stworzenia sterowanych myślami systemów uzbrojenia nie było jedynie fantastyką naukową.
«DARPA, dział badawczy Departamentu Obrony, płaci naukowcom za wymyślanie sposobów na natychmiastowe czytanie myśli żołnierzy za pomocą narzędzi takich jak inżynieria genetyczna ludzkiego mózgu, nanotechnologia i wiązki podczerwieni. Cel końcowy? Broń sterowana myślami, jak roje dronów, które ktoś wysyła w niebo za pomocą jednej myśli lub zdolność przesyłania obrazów z jednego mózgu do drugiego.»
A jak finansowani przez DARPA jajogłowi to osiągną? Oczywiście, że poprzez inżynierię genetyczną ludzkich mózgów!
Konkretnie, plan zakłada wprowadzenie DNA do określonych neuronów, które umożliwią im produkcję dwóch rodzajów białek: jednego, który „absorbuje światło, gdy neuron jest aktywny, co umożliwia wykrywanie aktywności neuronowej” i drugiego, który „wiąże się z magnetycznymi nanocząsteczkami, dzięki czemu neurony mogą być magnetycznie stymulowane do aktywacji, gdy zestaw słuchawkowy generuje pole magnetyczne”.
Naturalnie, większość projektów badawczych DARPA jest sprzedawana publicznie pod tą samą przykrywką co Neuralink: ma pomagać chorym, a nie kontrolować masy! Jak śmiesz zabraniać kalekom surfowania po Twitterze za pomocą umysłu, ty draniu!
W rzeczywistości, oczywiście, potencjalne dobro, które mogłoby wyniknąć z tych technologii, jest kwestią drugorzędną. Prawdziwym celem nie jest pomoc niepełnosprawnym w pisaniu lub niewidomym w widzeniu, ale możliwość manipulowania, wpływania, a nawet kontrolowania umysłów społeczeństwa. To właśnie dlatego te urządzenia N3 zawierają zdolność zarówno rejestrowania aktywności mózgu, jak i przesyłania sygnałów do mózgu.
Dobra wiadomość jest taka, że chipy mózgowe i koronki neuronowe oraz inne implanty są w tym momencie nadal oczywistymi i inwazyjnymi technologiami, które wymagają interwencji chirurgicznej. Te technologie nie są wcale niewidoczne. Nawet jeśli cele takich interwencji nie byłyby chętne do współpracy, przynajmniej byłyby świadome, że są chipowane.
Ale zła wiadomość jest taka, że armie na całym świecie są zajęte rozwijaniem neurobroni, która będzie wpływać na mózgi, zakłócać ich działanie, kontrolować je lub całkowicie unieruchamiać bez zgody lub nawet wiedzy celu ataku.
Jeśli nie możesz do nich dołączyć, pokonaj ich!
Kroniki historii wojskowości szczycą się wieloma szalonymi naukowcami.
Albo weźmy Andrew Marshalla, osiemdziesięciolatka, czule nazywanego w kręgach obronnych „Yodą”, który przez pół wieku był „głównym futurystą” Pentagonu i którego gorączkowe marzenia o zmianach klimatu i wojnach o zasoby naturalne przez dziesięciolecia kierowały planistami wojskowymi.
Ale żadna z tych postaci nie wydaje się być tak odjechana jak nowa grupa szalonych naukowców z grupy Mad Scientist Initiative w US Army. Nie, to nie jest barwny pseudonim, to prawdziwa nazwa prawdziwej inicjatywy US Army, która — jak sama armia mówi — „kształtuje przyszłe wielodomenowe (tj. lądowe, powietrzne, morskie, cybernetyczne i kosmiczne) operacje”.
Inicjatywa obejmuje konferencje i wydarzenia, na których przewidywane są przyszłe scenariusze i strategie wojskowe wokół takich tematów jak „2050 Cyber” („możliwości cybernetyczne będą dostępne dla państw, podmiotów niebędących państwami oraz upoważnionych jednostek”), „Enemy after Next” („obecny konflikt dotyczy elektronu kontra elektron, a w przyszłości będzie dotyczył algorytmu kontra algorytm”) i oczywiście „Human Dimension” („pomiar potencjału poznawczego, interfejs człowiek-maszyna [szachy centaur], sekwencjonowanie genomu, urządzenia noszone/wbudowywane, ciągła diagnostyka i urządzenia poprawiające wydajność”).
Koncepcja symbiozy umysł-komputer jest w sam raz dla szalonych naukowców, więc naturalnie jest częstym tematem dyskusji w ich podcaście „The Convergence”. Jeden szczególnie szczery odcinek tego podcastu — „One Brain Chip, Please! Neuro-AI with two of the Maddest Scientists” — przedstawiał dr Jamesa Cantona i dr Jamesa Giordano (tak, tego Jamesa Giordano) omawiających najnowsze osiągnięcia w zakresie neurobroni w erze sztucznej inteligencji.
Słuchanie, jak rozmawiają o tym temacie w tak bezpośredni sposób, jest równie przerażające, co pouczające. Pomysł wykorzystania neurotechnologii, takiej jak chipy mózgowe i broń kognitywna, aby „instrumentować ludzi” — tj. sterować nimi lub manipulować nimi, aby pomogli wojsku osiągnąć jego cele, niezależnie od wiedzy manipulowanych osób — jest traktowany przez tych weteranów neurowojny jako coś w rodzaju staromodnego kapelusza. Wyszli już poza takie podstawowe koncepcje i zamiast tego rozważają — jak przyznaje własny opis podcastu na oficjalnej stronie bloga Mad Scientist — rozmieszczenie cyberbroni na/w innych gatunkach [other species], aby w razie potrzeby wspomóc wojsko w jego operacjach:
«Możliwości istnieją poza instrumentowaniem tylko ludzi. Inne gatunki mogłyby być wykorzystywane jako spółdzielnie lub pełnomocnicy dla zaangażowania człowieka, a nawet byty nieludzkie, takie jak biomimetyczne drony.» [Podkreślenie w oryginale]
Ci samozwańczy „szaleni naukowcy” nie ukrywają swoich zamiarów ani natury broni, którą opracowują dla arsenału Pentagonu. W rzeczywistości piszą i publikują artykuły o tych właśnie technologiach.
Weźmy na przykład „Redefining Neuroweapons: Emerging Capabilities in Neuroscience and Neurotechnology”. Napisany przez Josepha DeFranco, Diane DiEuliis i Jamesa Giordano i opublikowany w PRISM — „wiodącym czasopiśmie oferującym prowokacyjne artykuły dotyczące spraw bezpieczeństwa narodowego i międzynarodowego” — artykuł twierdzi, że „Trwający rozwój w dziedzinie neuronauki i technologii (neuroS/T), który zmierza w kierunku 5-10-letnich trajektorii postępu, sprawia, że nauki o mózgu są ważne, wykonalne i mają rosnącą wartość do użytku operacyjnego w zastosowaniach wojennych, wywiadowczych i bezpieczeństwa narodowego (WINS)”.
Urządzenia neurotechnologiczne (systemy ukierunkowanego dostarczania energii, przezczaszkowe systemy neuromodulacyjne, środki neuronanomateriałowe).
Fakt, że tego typu broń i środki są aktywnie badane i rozwijane przez armię USA (i, co oczywiste, przez inne główne potęgi militarne), będzie szokujący tylko dla tych, którzy nie słuchali Giordano wygłaszającego swoją wyuczoną gadkę o „narkotykach, zarazkach, toksynach i urządzeniach”, które mogą albo wzmacniać, albo zakłócać funkcje poznawcze celu, jak nanocząsteczki o „wysokiej agregacji w ośrodkowym układzie nerwowym”, które według Giordano „zlepiają się w mózgu lub w układzie naczyniowym” i „tworzą zasadniczo coś, co wygląda jak skaza krwotoczna”.
Niewątpliwie o wiele bardziej zaawansowana neurobroń jest rozwijana pod osłoną tajemnicy w zakamarkach Pentagonu i laboratoriów finansowanych przez DARPA. A jeśli interesują cię szczegóły tej broni i technologii, możesz dowiedzieć się więcej na ten temat w ramach nadchodzącego sympozjum „OMNIWAR: THE BRAIN”, które jest organizowane przez Patricka Wooda z technocracy.news i Catherine Austin Fitts z solari.com . Sympozjum odbędzie się w sobotę, 26 kwietnia i obejmie prezentacje wybitnych naukowców na temat walki o mózg i neurotechnologii, które są przeciwko nam wdrażane.
Choć ciekawa jest dyskusja na temat tego, jakie badania nad bronią neurobiologiczną mogą być prowadzone w tajemnicy, to jeszcze bardziej niezwykłe jest to, że tak wiele kwestii dotyczących tych urządzeń, agentów, broni i programów – od pyłu neuronowego po N3 i NESD – jest publicznie i otwarcie omawianych przez samozwańczych szalonych naukowców z armii USA, a także szczegółowo opisywanych w dokumentach i raportach na różnych stronach internetowych z domeną .mil.
Wystarczy się zastanowić, czy nagłaśnianie tych neurobroni nie jest częścią wojny informacyjnej.
Walka trwa
Niezależnie od tego, czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie, jesteśmy w stanie wojny.
Jak mogliśmy zaobserwować w ciągu ostatnich dwóch tygodni tej eksploracji, toczy się walka o nasze umysły. Nasi wrogowie w tej walce — technokraci, inżynierowie społeczni i potencjalni władcy ludzkości — przygotowywali się przez ponad wiek, starannie mapując, badając, prowokując i analizując umysły opinii publicznej, aby określić, co nas napędza, co sprawia, że mówimy i jakie słabości można wykorzystać, aby wpływać, manipulować i zakłócać nasze procesy poznawcze.
Wiemy, że chipy mózgowe, pył neuronowy i inne brzmiące niczym science fiction odlotowe technologie, są aktywnie rozwijane. Ale wiemy to, ponieważ mówili nam o tym w artykułach, na konferencjach, na publicznych wykładach, a nawet w podcastach i na YouTube.
Być może potrzeba informowania opinii publicznej o tych technologiach jest sama w sobie podstępem, mającym na celu wzbudzenie w nas strachu i paniki. Podobnie jak intencją „przerażającego filmu Army Psyops” było wywołanie u opinii publicznej strachu przed niesamowitymi umiejętnościami wojowników psyops, tak samo intencją podcastu Mad Scientists i podobnych publikacji i komunikatów prasowych może być wzbudzenie w nas strachu przed niesamowitymi umiejętnościami przerażającej neurologicznej broni sił zbrojnych USA.
Ale jeśli tak jest, to podkreśla to tylko jedną rzecz, którą już wiele razy poruszałem w przeszłości i którą warto tu powtórzyć: fakt, że wojsko (i globalistyczne siły sterujące wojskiem) dokładają tak niewiarygodnych starań, żeby na nas wpłynąć i zmusić nas do myślenia w określony sposób, pokazuje, że to, co myślimy, JEST ważne!
W końcu cały sens wojny informacyjnej, operacji psychologicznych i wojny kognitywnej polega na tym, aby wpływać na umysły społeczeństwa lub manipulować nimi. Jeśli to, co myślimy i w co wierzymy, nie jest ważne, dlaczego mieliby zawracać sobie głowę próbami wpływania na nas w ten akurat sposób?
I to sprowadza nas z powrotem do fundamentalnej prawdy: nasza suwerenność poznawcza jest najważniejsza. Potencjalni władcy świata mogą robić wszystko, co w ich mocy, aby podważyć naszą suwerenność, ale przynajmniej na razie nadal kontrolujemy to, co myślimy.
Nadal mamy zdolność do podejmowania własnych decyzji. Do samodzielnego ważenia informacji i wyciągania własnych wniosków. Do życia jako suwerenne istoty ludzkie, a nie trans-humanistyczne cyborgi w drodze do „symbiozy umysłu z komputerem”.
Zatem póki jeszcze mamy możliwość samodzielnego myślenia, każdy z nas może zadać sobie to pytanie: „Kiedy chip mózgowy Elona będzie dostępny u mojego lokalnego dealera Tesli i wszyscy będą go kupować, czy będę stał w kolejce, żeby wszczepili mi go do czaszki?”
Czy wojsko rozwija technologię czytania w myślach?
Nie, ale promuje technologię, która może namieszać ci w mózgu.
W niedawnym artykule Jamesa Corbetta zatytułowanym „Walka o twój mózg JUŻ trwa” wymieniono różne projekty finansowane przez DARPA, których celem jest opracowanie technologii, które rzekomo wkrótce będą w stanie czytać i kontrolować twoje myśli.
Badacze pracujący w tej dziedzinie wysuwają takie twierdzenia od dziesięcioleci. Pod koniec artykułu Corbett stawia pytanie, czy różne komunikaty prasowe DARPA i publikacje projektów badawczych mogą być częścią masowej kampanii propagandowej:
„Wystarczy, żeby zastanowić się, czy samo nagłaśnianie tych neurobroni nie jest częścią wojny informacyjnej”.
To jest ważny punkt do rozważenia.
Dlaczego wojsko i twórcy technologii chcieliby, aby społeczeństwo uwierzyło, że naukowcy są już w stanie wszczepiać fałszywe wspomnienia i czytać w myślach? Aby uzyskać finansowanie? Czy inicjatywa DARPA dotycząca mózgu jest po prostu gigantycznym projektem oszustwa pochłaniającym wiele miliardów dolarów podatników?
W znacznej części jest to bardzo prawdopodobne. Corbett wspomina o niesławnym dr Jamesie Giordano, którego zadaniem jest pozyskiwanie funduszy na projekty „kontroli umysłu”. Wychodzi na to, że jest handlarzem z festynu, próbującym wciągnąć cię do swojego dziwacznego show. A jeśli wejdziesz do namiotu, nie znajdziesz niczego z tego, co obiecują. Corbett zauważa, że prezentacje Giordano to „dobrze wyćwiczona paplanina” (to, co mówią iluzjoniści, aby odwrócić twoją uwagę, gdy wykonują sztuczkę) i wydaje się to całkowicie słuszne.
Ale poza chciwością finansową, w grę może wchodzić również bardziej nikczemny zamiar. Niektórzy ludzie z DARPA zdają się chcieć, aby żołnierze, a także cywile, byli gotowi poddać się eksperymentom neuronowym, aby naukowcy mogli nauczyć się, jak lepiej dezorientować, obezwładniać i okaleczać ludzi. To w końcu wojsko. Racją bytu wojska jest niszczenie rzeczy. Nie szuka wiedzy dla samej wiedzy ani w celu poprawy życia.
Pomyśl o tym, jak wojsko poradziło sobie z epidemią covid. Zamknąć ludzi. Powstrzymać, zwalczyć lub idź na wojnę z wirusem. Żadnych rozmów o leczeniu, kuracjach lub poprawie zdrowia.
Nie widzę powodu, by sądzić, że badania finansowane przez DARPA robią cokolwiek innego niż rozszerzanie metod tortur psychicznych i warunkowania, opracowanych przez Iwana Pawłowa i B.F. Skinnera.
Wojsko nie jest w stanie stworzyć technologii czytania myśli
Chociaż techniki prania mózgu można poprawiać i udoskonalać za pomocą nowych technologii, to nie ma technologii, które można wykorzystać do przesyłania zdigitalizowanych myśli do lub z naszych głów. Chociaż nieetyczni badacze mogą kłamać badanym osobom i mogą manipulować ich uczuciami dotyczącymi wspomnień, to jednak nigdy nie będą w stanie pobrać ani przesłać myśli.
Nawet gdyby badacze dążyli do lepszego zrozumienia procesów poznawczych, aby dyskretnie „czytać” umysły terrorystów, nie będą w stanie tego zrobić. Nawet gdyby badacze byli zainteresowani odkryciem, jak sztucznie wkładać ludziom miłe myśli do głowy, nie potrafią tego zrobić.
Jak możesz być tak pewny? – zapyta wielu moich czytelników. Czy większość badań DARPA nie jest tajna?
Przeczytałem wiele jawnych badań DARPA na temat „kontroli/czytania umysłu”, a założenia dotyczące tego, czym jest proces myślowy i jak go modelować, są błędne. Możemy założyć, że tajne badania również działają w oparciu o ten sam niepoprawny model. Według DARPA ich projekt systemu inżynierii neuronowej ma na celu przetłumaczenie „języka elektrochemicznego używanego przez neurony w mózgu [na] jedynki i zera, które stanowią technologię informatyczną”. Zakładają, że „język” neuronowy to liniowa sekwencja włączania i wyłączania neuronów. Neurony jednak nie są jak przełączniki komputerowe. Neurony mają wiele stanów, a język neuronów jest, co bardziej prawdopodobne, wyrażony przez dynamiczne kształty pojawiających się fal mózgowych. .
Myśli są procesami semiotycznymi. Pracuję w biosemiotyce, jedynej dziedzinie, która formalnie bada biologiczne procesy znaków. Nauki kognitywne nie mają teorii semiozy. Neurologia nie ma teorii na temat tego, czym jest znak biologiczny lub w jaki sposób znaczenie wyłania się ze znaków. Biologia nie ma nawet teorii znaków, a większość biologów uważa, że używanie przez nich terminów, takich jak „sygnał chemiczny” i „komunikacja komórkowa”, to tylko metafory procesów chemicznych, które można opisać redukcyjnie, bez odwoływania się do pojęć takich jak „znaczenie” cząsteczki w szlaku sygnałowym. W tym wydaniu Journal of Physiology możesz przeczytać o moim bio-semiotycznym podejściu do zrozumienia, w jaki sposób nowe znaczenie wyłania się w systemach biologicznych. [czy takie pojęcia , jak bio-semiotyczny są potrzebne normalnemu człowiekowi? Mi – na pewno NIE. md] .
Finansowani przez DARPA badacze „kontroli umysłu” przyjmują pogląd informatyki na semiotykę, zakładając, że dotyczy ona wyłącznie symboli lub kodów, które są zaszyfrowanymi znakami. Proces szyfrowania polega na dowolnym łączeniu jednego wzorca z drugim. Na przykład w kodzie Morse’a -.– . … oznacza „tak”. Zaszyfrowane znaki są sztucznie tworzone przez zewnętrzny szyfrator. Znaki w procesach biologicznych nie są sztuczne. Są tworzone jako relacje w kontekstach, którym nadano samonapędzające się selektywne efekty. Znaki biologiczne wyłaniają się z procesów biologicznych. Ci, którzy próbują „odszyfrować” myśli, pracują z bardzo uproszczoną i żałośnie niepoprawną koncepcją procesów znaków biologicznych.
Gdyby to było możliwe, na czym polegałaby technologia czytania w myślach?
Gdyby myśli były kodami lub symbolami (a nie są), to w celu ich odszyfrowania naukowcy musieliby wynaleźć nową, bezpieczną technologię (dłuższe stosowanie fMRI nie jest bezpieczne), która umożliwiłaby dostęp do szczegółowych, trójwymiarowych map procesów mózgowych i umożliwiłaby ich obserwację w czasie rzeczywistym.
Następnie musieliby powiązać te pojawiające się wzorce z myślami poszczególnych osób. Wymagałoby to okresu szkolenia wspomaganego komputerowo, podczas którego badany mówi badaczowi, o czym myśli, podczas gdy badacz rejestruje aktywność, digitalizuje wzorzec i przekazuje go do komputera, który teoretycznie mógłby następnie kategoryzować różne wzorce zgodnie z tym, co opisał badany.
Alternatywnie, badacze przedstawiliby dane sensoryczne badanemu, aby spróbować powiązać dane wejściowe z obserwowaną aktywnością mózgu. Trening dla każdego rodzaju myśli musiałby być przeprowadzany wielokrotnie, tak aby komputer wspomagany przez AI mógł utworzyć mapę zasadniczego kształtu tego wzorca bioelektrycznego i zidentyfikować go później. Ten długi proces musiałby być przeprowadzany z każdą osobną myślą.
Gdyby badacze dowiedzieli się, jakie rodzaje myśli korelują z określoną aktywnością fal mózgowych u jednej osoby, nie byliby w stanie uogólnić tej informacji na inne osoby. Nie ma uniwersalnego kodu fal mózgowych, który byłby taki sam u wszystkich osób. Co więcej, mózg jest bardzo dynamicznym organem, którego neurony cały czas się poruszają i tworzą różne połączenia, tak że wzór nauczony w jednym tygodniu może znacząco zmienić się tydzień później.
Tak właśnie było w przypadku eksperymentów Neuralink na naczelnych. Wzorzec kory ruchowej naczelnych, który został zidentyfikowany i powiązany z rysowaniem konkretnej litery lub cyfry, zmienił się znacząco po około pięciu dniach. Sądzę, że ludzie z implantami Neuralink muszą nieustannie szkolić asystenta AI, który pozwala im klikać i przesuwać, aby był on aktualny.
Co potrafią obecne technologie?
Większość projektów technologii „czytania w myślach” obejmuje procedury, które polegają na wszczepieniu narzędzi do mózgu w celu wychwycenia (bardzo ograniczonej ilości) aktywności neuronowej. Narzędzia te są zaprojektowane w celu wykrywania, kiedy neuron lub grupa neuronów ma wyładowanie elektryczne. Następnie narzędzia muszą być w stanie wzmocnić wykryte wyładowanie, aby badacze mogli otrzymać te informacje.
Mimo że na podstawie ograniczonej próby nie można wywnioskować wzoru tworzonego na innym poziomie przez grupy komórek, naukowcy nazywają to „czytaniem w myślach”.
Aby naukowcy mogli „kontrolować umysł”, muszą być w stanie wszczepić narzędzie do mózgu, aby rozładowało aktywność elektryczną. Udało się to osiągnąć w kilku eksperymentach na zwierzętach. Jednak ta procedura jest przydatna tylko do wywoływania u badanych strachu, dezorientacji lub przyjemności. Ta procedura nie byłaby przydatna do wywoływania u badanych pewnych konkretnych myśli.
Dziedzina optogenetyki, która wykorzystuje światło do wykrywania i wpływania na aktywność neuronalną, jest prawdopodobnie najbardziej zaawansowaną metodą w obszarze badań nad „czytaniem w myślach” i „kontrolą umysłu”. W swoim artykule Corbett wspomina o optogenetyce, a także o technologii „neural dust” [neuralny pył], która jest aktywowana przez ultradźwięki. Technologie te są niepokojące, ponieważ wydaje się, że można je wdrożyć przy użyciu niewidzialnych metod, za pomocą aerozoli lub zastrzyków i aktywować za pomocą zdalnych czujników i emiterów. Obawą jest to, że siły wroga mogłyby wszczepić te urządzenia do czytania w myślach i kontrolowania umysłu bez naszej zgody, a nawet wiedzy.
I rzeczywiście, niektórzy kontrahenci DARPA mówią o zrobieniu tego aktualnemu wrogowi.
Używanie światła do rozsyłania myśli
Ale spójrzmy krótko na artykuł o optogenetyce, który ma przerażający tytuł „Inception of a false memory by optogenetic manipulation of a hipocampal memory engram” autorstwa Liu i in. Autorzy twierdzą, że udało im się wstawić fałszywe wspomnienie do mózgu myszy. Zostało to opublikowane w Philosophical Transactions of the Royal Society Biology. To chyba najlepsza publikacja biologiczna.
W tym eksperymencie najpierw wykonali nową, dość skomplikowaną i naprawdę interesującą procedurę, aby zidentyfikować i oznaczyć grupy neuronów, które są uruchamiane podczas aktywności, a następnie odkryli, jak stymulować te neurony światłem. To właśnie oznacza „manipulacja optogenetyczna” w tytule. „Engram” oznacza po prostu zidentyfikowaną grupę neuronów powiązaną ze wspomnieniem.
Użyli wirusa do selektywnego zakażania neuronów DNA z bakterii, które wytwarzają białko, na które działa światło. Następnie wszczepili światłowody, aby światło dostało się do mózgu i wpłynęło na te genetycznie zmienione komórki, które eksprymują białko bakterii.
Po wprowadzeniu tych światłoczułych i wytwarzających światło narzędzi do mózgu myszy, umieścili mysz w klatce A, a ona przeszukała klatkę. Udało im się zidentyfikować i oznaczyć części mózgu, które były aktywne podczas przeszukiwania klatki A. Następnie umieścili mysz w innym rodzaju klatki, klatce B, i zastosowali wstrząs na jej stopy, jednocześnie aktywując światłowody, aby wytworzyć światło, które stymulowało obszar jej mózgu związany z pamięcią o klatce A.
Później, gdy pozwolili myszy odpocząć, wsadzili ją z powrotem do klatki A, a ona bała się, że zostanie porażona prądem. Zamarła. Mimo że nigdy nie była porażona prądem w klatce A, zaczęła kojarzyć wspomnienie klatki A z tym, że była porażona prądem w klatce B.
Wbrew temu, co jest powiedziane w tytule, nie jest to wszczepianie fałszywej pamięci. Mysz ma prawdziwe wspomnienie przebywania w klatce A. Naukowcy po prostu spowodowali fałszywe skojarzenie tej pamięci z czymś bolesnym. To jest klasyczne warunkowanie. Rozszerzając metody Iwana Pawłowa, wywołali u biednej myszy zespół stresu pourazowego.
Ale mogliby spowodować traumę u myszy bez wykonywania tej skomplikowanej konfiguracji. Nie jest konieczne ręczne stymulowanie obszaru mózgu, aby pobudzić pamięć, jeśli masz jakiś inny sposób, aby to zrobić. Gdyby eksperyment był przeprowadzany na osobie, na przykład, naukowcy mogliby po prostu wspomnieć o Klatce A lub pokazać obrazy Klatki A, jednocześnie rażąc badanego prądem, aby uzyskać podobne wyniki.
Zauważam również, że pamięć klatki A jest pamięcią przestrzenną myszy, utworzoną za pomocą umiejętności motorycznych i poprzez aktywację neuronów ruchowych. Przypuszczam, że „engram”, fizyczna mapa pamięci przestrzennej, może być zidentyfikowana dość łatwo. Wręcz przeciwnie, gdyby badacz chciał stworzyć fałszywie negatywne skojarzenie dotyczące RFK Jr, powiedzmy, u człowieka, byłoby znacznie trudniej zlokalizować „engram” pamięci lub idei RFK Jr tegoż badanego, aby ręcznie stymulować tę pamięć, jednocześnie rażąc go prądem.
Jednakże badacz mógłby z łatwością przeprowadzić procedurę z Mechanicznej Pomarańczy na tym badanym, aby skojarzyć strach z czymś innym. Nie byłyby potrzebne żadne genetycznie zmodyfikowane komórki wykrywające światło ani wszczepiane światłowody.
Gdy przejdziesz dalej niż tytuł artykułu, który twierdzi, że poczyniono jakieś wielkie postępy w dziedzinie wkładania myśli do ludzkich głów, czytania w myślach czy czegoś takiego, rzeczywiste wyniki eksperymentów niezmiennie niczego takiego nie wskazują.
Nie wdychaj pyłu neuronowego
Corbett wspomina o „Neural Dust”, nanourządzeniu, które może wykrywać wyładowania elektryczne z neuronów, opracowanym w 2016r. Nazwa sprawia, że produkt jawi się, alarmująco, jakby można było wdychać tę technologię. Jednak klikając na link podany przez Corbetta, odkryłem, że urządzenie nie jest takie małe i powinno nazywać się „Neural Rice” [neuralny ryż]. Urządzenie jest zaprojektowane do chirurgicznego wszczepienia w tkankę nerwową w celu wykrywania aktywności.
Przeszukanie strony internetowej DARPA pod hasłem „Neural Dust” nie przyniosło żadnych dalszych aktualizacji projektu. Jednak szukając gdzie indziej, znalazłem artykuł autorstwa K. Patch i in., „Neural dust sweeped up in latest leap for bioelectronic medicine”, w którym doniesiono, że Iota, firma, która opracowała tę technologię, została zakupiona przez Astellas, która ma nadzieję wykorzystać „Neural Dust” oraz inny produkt Iota o nazwie „StimDust”, który jest „mniej więcej wielkości daty na amerykańskim pensie”, a który może stymulować nerwy, jak podaje Piech i in., „zarówno w celach nadzoru nad chorobami, jak i interwencji terapeutycznej” w chorobach ośrodkowego układu nerwowego.
To, co czyni te urządzenia atrakcyjnymi, to fakt, że nie potrzebują baterii, ponieważ są aktywowane przez ultradźwięki. Jednak fale dźwiękowe są obecnie badane pod kątem możliwego wpływu na uszkodzenia narządów.
Pozwólcie, że powiem coś o znaczeniu fal w biologii. Komórki biologiczne komunikują się ze sobą za pomocą wyładowania elektrycznego i uwalniania cząsteczek do otaczającego środowiska płynnego, które reagują i dyfundują w określony sposób, powodując określone wzorce fal. To kształt tych wzorców fal odpowiednio ogranicza późniejsze zachowania komórek.
Na przykład, dobrze wiadomo, że pola morfogenetyczne, które są aktywne podczas rozwoju, nadają organizmowi kształt i strukturę. Plany budowy ciała nie są zakodowane w genomie jako takim. Wynikają z ograniczających praw fizyki procesów reakcji-dyfuzji. Po osiągnięciu dojrzałości komórki nadal funkcjonują i organizują się, korzystając z takich ograniczeń. Wszystko, co zakłóca wzorce komunikacji falowej — na przykład fale dźwiękowe lub fale EMF lub posiadanie dwóch rodzajów metali w ciele, jednego dodatniego, jednego ujemnego — może potencjalnie zaburzyć komunikację komórkową.
Pominąwszy problem zakłóceń fal, stany zapalne i tak będą nękać te urządzenia wielkości ziarenka ryżu. Wszelkie metalowe urządzenia w ciele mogą powodować alergie, które objawiają się mgłą mózgową, bezsennością i bólami głowy — bardzo słabo zbadaną przyczyną przewlekłych chorób. Dalsza miniaturyzacja urządzeń wykrywających/stymulujących prawdopodobnie nie pomoże. Cząsteczki wielkości nano mogą być jeszcze bardziej drażniące dla komórek biologicznych.
Czytanie myśli kontra czytanie sygnałów w celu kontroli motorycznej
W poprzednim eseju skrytykowałem już pogląd, że narzędzia takie jak Neuralink i inne interfejsy mózg-komputer (BCI) pozwalają ludziom kontrolować komputery za pomocą „myśli”.
W swoim eseju Corbett wspomina o broni „sterowanej umysłem”, ale technicznie rzecz biorąc, powinno się je nazywać urządzeniami „sterowanymi korą mózgową”.
Urządzenia te wykrywają wyładowania elektryczne przechodzące do mięśni. Nie wykrywają procesów myślowych ani aktywności „umysłu”. Żadne badania nie były jeszcze w stanie zidentyfikować wzorca bioelektrycznego, który jest związany z jakąkolwiek konkretną myślą. Nikt nie złamał „kodu myśli”. Wszystkie eksperymenty „czytania myśli” wykrywają próby poruszania palcami, strunami głosowymi lub ustami itp. przez osobę badaną.
Kiedy używamy słowa „umysł”, zazwyczaj mamy na myśli wyłaniającą się świadomość człowieka, jego myśli. Nie mamy na myśli wyładowań elektrycznych przechodzących do mięśni. Naukowcy pracujący nad „bronią sterowaną umysłem” nie próbują czytać myśli żołnierzy. Próbują jedynie skrócić czas potrzebny żołnierzowi na użycie broni. Podążając za linkiem Corbetta opisującym te badania, odkryłem, że według Jacoba Robinsona z Rice University, to jest problem, który próbują rozwiązać:
„Istnieje takie opóźnienie, że jeśli chcę komunikować się z moją maszyną, muszę wysłać sygnał z mózgu, aby poruszyć palcami lub ustami, aby wydać polecenie werbalne, a to ogranicza prędkość, z jaką mogę wchodzić w interakcję z systemem cybernetycznym lub fizycznym. Więc myśl jest taka, że być może moglibyśmy poprawić tę prędkość interakcji”.
Jest to zgodne z tym, co Elon Musk często mówi o ostatecznych celach technologii Neuralink. On po prostu chce przyspieszyć „czas pobierania” „bitów” z kory ruchowej do komputera.
Czasami lepszym żołnierzem jest ten, który nie jest tak impulsywny.
Zdystansuj się wobec siewców strachu
Jak zauważa Corbett, informowanie „społeczeństwa o tych technologiach jest samo w sobie podstępem, mającym na celu wzbudzenie w nas strachu i paniki… sprawienie, byśmy bali się niesamowitych możliwości przerażającej neurologicznej broni sił zbrojnych USA”.
Aby skutecznie wyprać mózg badanemu, musisz najpierw sprawić, że będzie bardzo przestraszony. Gdybym był nieetyczny, mógłbym pobudzić wasze ciała migdałowate, sprawić, że wszyscy się nakręcicie strachem, tak że od razu przewiniecie stronę do samego końca tego artykułu. Czy pomogłoby mi to przekonać ludzi, aby nie wierzyli w szum wokół technologii czytania w myślach? Czy pomogłoby mi to przekonać Joe Roganów tego świata, aby nie dali się połączyć neuronowo, aby dotrzymać kroku AI?
My, którzy śledzimy operacje psychologiczne, chcemy ostrzegać innych przed niebezpieczeństwami, ale myślę, że ważne jest, abyśmy mieli jasność co do tego, jakie są prawdziwe zagrożenia.
Żadna z technologii czytania myśli nie jest w stanie czytać w myślach. Może być używana do warunkowania Pawłowa (kojarzenia jednej rzeczy z drugą w sposób dowolny) i warunkowania Skinnera (stosowania deprywacji i nagrody do kształtowania zachowań). Nie sądzę, aby pomocne było sugerowanie, że istnieją dowody na to, że digitalizacja myśli jest możliwa. Akceptacja tego również blokuje przerażającą możliwość połączenia AI i mózgu.
Prowokowana przez własne obawy przed zbliżającą się osobliwością sztucznej inteligencji, Stavroula Pabst w swoim artykule „Weaponizing Reality: The Dawn of Neurowarfare” bezkrytycznie akceptuje twierdzenia zawarte w nagłówkach i tym samym promuje ideę, że wojsko wkrótce zacznie wykorzystywać tę technologię w działaniach wojennych.
Przejrzałem cytowane badania. Moim zdaniem DARPA wydaje miliony dolarów na projekty badawcze, które nie powinny trafić nawet na szkolny konkurs naukowy. Podejrzewam, że z powodu szaleństwa finansowania, kieszenie niektórych ważniaków są napełniane, podczas gdy studenci studiów podyplomowych prowadzą bezsensowne badania i publikują je pod prowokacyjnymi tytułami.
Jeden eksperyment cytowany przez Pabsta jest przedstawiany jako dowód, że pamięć/uczenie się jednego szczura może być bezpośrednio przenoszona przez kabel do mózgu innego szczura. „Interfejs mózg-mózg do udostępniania informacji sensoryczno-motorycznych w czasie rzeczywistym” autorstwa Miguela Pais-Vieiry i in. opisuje, jak dwa szczury umieszczono w oddzielnych pudełkach Skinnera. Urządzenia wykrywające wszczepiono do kory mózgowej M1 szczurów i połączono ze sobą.
Gdy szczur „kodujący” naciskał właściwą dźwignię (jedną z dwóch), aby otrzymać nagrodę, wyładowanie elektryczne tej czynności motorycznej było przekazywane szczurowi „dekodującemu”. Jeśli szczur „dekodujący” następnie naciskał właściwą dźwignię, był nagradzany.
Pył neuronowy jest większy od ryżu neuronowego
Jednakże fakt, że wzór elektryczny, który szczur „dekodujący” otrzymał, opierał się na wzorze mózgu innego szczura, gdy naciskał dźwignię, jest całkowicie nieistotny. Szczur dekodujący mógł otrzymać rytm „Wlazł kotek na płotek” i szczur nadal nauczyłby się uderzać w odpowiednią dźwignię, gdyby został nagrodzony.
Wielokrotnie widziałem, że ten eksperyment jest cytowany jako dowód na istnienie technologii transferu myśli.
Wnioski
Strach jest wykorzystywany do prania mózgu i propagandy. Wojsko może nie być w stanie czytać naszych myśli za pomocą nowej technologii, ale może nas bardzo dobrze wyszkolić jak psy Pawłowa i gołębie Skinnera. Obecna technologia oferuje nowe sposoby na klasyczne warunkowanie i kojarzenie pozytywnych lub negatywnych uczuć ze wspomnieniami.
Dlaczego chcieliby czytać w naszych myślach? Pasożyty na górze, które propagują te bzdury, nie przejmują się tym, co naprawdę myślimy. Oni po prostu chcą, żebyśmy się zamknęli i robili to, co nam każą.
W cywilizacji Łacińskiej, obejmującej dużą większość narodów rozwiniętych, przez stulecia pielęgnowano instytucję sakramentalnego małżeństwa, a więc też odróżnianie odrębnej a tradycyjnej rolę męża i ojca, żywiciela i obrońcy oraz żony i matki, wychowawczyni i opiekunki. Te role wyrosły z naturalnych ról mężczyzny – myśliwego i wynalazcy, oraz kobiety- rodzicielki i strażniczki ogniska domowego.
Taką rolę rodziny ugruntował w Swym Objawieniu Jezus Chrystus.
Co najmniej od stulecia obserwujemy podważanie, podgryzanie tych wartości. W pierwszych dziesięcioleciach 21 wieku rodzina sakramentalna nie jest już celem życia „zbiorowości” [bo i pojęcie narodu jest dezawuowane], żyjącej w erze Postępu laickiego i technicznego. Planista nowego porządku świata [New World Order] wypromował singli, partnerów, aborcję jako „zabieg”, wiele różnych zboczeń, 78 płci i dużo tym podobnych absurdów.
Cieszymy się, że z wnętrza piekielnego Planned Parenthood w USA podniosła się i wyrwała jedna z dyrektorek, Abby Johnson. Film Nieplanowane, jak też jej książka pod tym samym tytułem, koniecznie powinny być oglądane, czytane i propagowane. Ale jest to krzyk z wnętrza tego ciężko już chorego społeczeństwa. Abby sama, jak większość [???] amerykanek, żyła z chłopem bez ślubu, skrobała „przypadkowe wyniki”. Chwała jej za to, że to współczesne zbrodnicze bagno opisała i z nim odważnie walczy.
Statystyki mówią już jednak o ponad miliardzie ludzi zamordowanych w ostatnim stuleciu.
Spójrzmy głębiej.
Narody, w tym kierunku przez wroga indoktrynowane, przestały się rozmnażać. Z jednej strony w sowietach, później Rosji, w Chinach, w obu Amerykach, w t.zw. „Europie”. Porównaj Summary of Reported Abortions Worldwide, through August 2015 i uaktualnienia.
Mordowanie bezbronnych stało się głównym sposobem antykoncepcji i polityki rządów. Były i są lata i kraje gdzie 2/3 dzieci jest zabijanych zgodnie z tamtejszym prawem. Percentage of Pregnancies Aborted by Country
Poza tym, cywilizacja białego człowieka stała się tak chorą, że kobiety przestały rodzić [bo już nie mówi się o rodzinie i jej roli]. Bolesnym dla nas przykładem jest Polska, gdzie około 1989-90 współczynnik dzietności gwałtownie spadł z około trzech do 1.8, potem nawet do 1.3. Przypominam, że do przetrwania narodu współczynnik ten musi być trwale co najmniej około 2.2, a dla jego zdrowego rozwoju około3. Teraz, w 2019 , jest ok. 1.45… Według prognoz GUS-u z lat 60-tych ubiegłego wieku powinno nas teraz być 60-70 milionów. A od trzech dziesięcioleci telepiemy się na ok. 40 milionach. Z perspektywą już oficjalnie [nie byle kogo, bo ONZ-u] jedynie około 20 milionów pod koniec wieku.
Jak obserwujemy, próby rządu naprawy sytuacji w postaci np. 500+ nie wpływają na ten współczynnik w sposób znaczący.
Możemy jednak, więc musimy dotrzeć głębiej, do podstawowych przyczyn.
1. Towarzystwa trzeźwości i wstrzemięźliwości rozwinęły się pod zaborami półtora wieku temu od dołu. Wielka była rola błog. Honorata Koźmińskiego.
Szydził z nich, choćby w Słówkach, Boy. Pisywał ładnie i lekko, ale nie wiedziałem w młodości, że był też pedałem, oraz człowiekiem żyjącym w seksualnych trójkątach i czworokątach. Bardzo więc nam, narodowi szkodził i zaszkodził.
Teraz więc, nie u progu katastrofy, ale w trakcie jej trwania, możemy i musimy od dołu rozwinąć ruchy, stowarzyszenia młodych idących za wskazaniami Chrystusa, zachowujących i promujących dziewictwo, czystość, też wstrzymujących się od alkoholu, narkotyków i podobnych świństw. Takie ruchy istnieją już i rozwijają się w Ameryce [to uwaga dla lubiących czerpać z obcych wzorów].
2. Możliwe i konieczne jest też dowartościowanie sakramentu małżeństwa katolickiego z jego potrójną przysięgą: miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej.
Pewność, że taka wzajemna potrójna przysięga jest wartością uznawaną i umacnianą przez Kościół i rządy da, przywróci rodzinie trwałość i szacunek. Dzieci będą więc, tak jak i były kiedyś, dumą i chwałą rodziny, a ich dobre wychowanie – głównym celem. Tylko powrót na stałe do Chrystusa może to zapewnić.
Przecież tylko w stabilnej, bezpiecznej rodzinie mogą małżonkowie chcieć i mieć dużo dzieci. Tylko więc, gdy taki model rodziny przeważy, osiągniemy szansę na przeżycie Narodu.
Te dwa radykalne kroki możemy wykonywać od dołu. Wiem, że moją stronę czytają dziesiątki, może setki księży, mam na to dowody, listy. Rozwińmy, rozwińcie księża propagandę tych dwóch kroków. Kazania, nauki, broszury, rozmowy z innymi księżmi. To wszystko jest dostępne, przeprowadzenie chyba nie trudne.
Gdy takie stowarzyszenia staną się silniejsze, dostrzegą je również nasi Biskupi. Teraz są oni uwikłani w demokratyczno-biurokratyczną sieć Konferencji Episkopatu Polski, tak jak i w innych krajach niby katolickich.
Ale katastrofa moralna jest bezpośrednio powiązana z katastrofą demograficzną. To Biskupi zauważą, nawet biskupi-urzędnicy. Jako następcy apostołów staną więc na czele odnowy moralnej, odnowy znaczenia dziewictwa i rodziny katolickiej. Zdecydują się więc do powrotu do swojej przyrodzonej roli Dobrych Pasterzy powierzonej sobie trzody katolików, rodzin katolickich. Czas, byście, ekscelencje, wydali Listy Pasterskie do swoich owieczek, odczytywane we wszystkich podległych im parafiach.
Przywrócenie czci i szacunku dla dziewictwa i czystości przed-małżeńskiej, oraz czci dla małżeństwa katolickiego jest konieczne, ale jest też możliwe.
To jest też ostateczny, już jedyny sposób przeciwdziałania katastrofie demograficznej, katastrofie cywilizacyjnej, w tym trwającej katastrofie cywilizacji Łacińskiej.
===================
PS. Do Kolegów z innych portali: Kopiujcie to, proszę, posyłajcie do swoich biskupów i znajomych księży, zachęcajcie do tego Czytelników. Pokonajmy [nie istniejącą przecież] cenzurę.