Włączenie się nominalnych katolików w świętowanie chanukki jest więc albo przejawem haniebnej elementarnej ignorancji teologicznej, wręcz katechizmowej, albo świadczy o wyparciu się elementarnej zasady tożsamości chrześcijańskiej, jaką jest jedyna prawdziwość religii chrześcijańskiej w jedynej prawdziwej bo spełniającej kontynuacji religii Starego Przymierza, czyli wyrazem apostazji, być może tylko z głupoty.
Przy okazji sprawy posła Grzegorza Brauna (więcej tutaj) słusznie nasuwa się pytanie, czy katolikowi wolno uczestniczyć w świętowaniu chanukki.
Po pierwsze, należy zauważyć, że obecne świętowanie chanukki – które jest opisane dopiero w Talmudzie babilońskim (shabbat 2, 21) – nie jest tym samym co świętowanie starotestamentalne wspomniane w Ewangelii św. Jana (J 10, 22: τὰ ἐγκαίνια), w nawiązaniu do wydarzeń opisanych w Księgach Machabejskich (1Mach 4, 36-39, 2Mach 10, 1-8).
Notabene: wspomnienie, że Pan Jezus podczas tego święta przechadzał się w portyku Salomona w świątyni jerozolimskiej, w żaden sposób nie oznacza, że Pan Jezus świętował chanukkę, gdyż tego talmudycznego świętowania wówczas nie było. Ponadto, nawet zakładając, że obecne świętowanie chanukki odnosi się do tych wydarzeń, należy stwierdzić, że chrześcijanom nie godzi się uczestniczyć w tym świętowaniu w jakikolwiek sposób.
Jeśli świętowanie to dotyczy – według oficjalnej wersji – odnowienia kultu w świątyni jerozolimskiej po powstaniu Machabeuszy w roku 165 przed Chrystusem, a według wiary chrześcijańskiej kult ten stracił swoją wartość przez Ofiarę Krzyżową Jezusa Chrystusa, to nie godzi się chrześcijanom uczestniczenie w tym świętowaniu. Wszak żydzi świętują w nim aktualność kultu sprawowanego niegdyś w świątyni jerozolimskiej – choć de facto on nie istnieje od zburzenia świątyni w roku 70 po Chrystusie – oraz swoją tęsknotę za jego przywróceniem, zresztą wyrażając przez to dążenia syjonistyczne. Chrześcijanin nie może popierać tego świętowania, ponieważ uderza ono w sam rdzeń chrześcijaństwa, jakim jest spełnienie Starego Testamentu w Nowym Testamencie i tym samym ustanowienie jedynego prawdziwego kultu jedynego prawdziwego Boga, jakim jest religia chrześcijańska.
Włączenie się nominalnych katolików w świętowanie chanukki jest więc albo przejawem haniebnej elementarnej ignorancji teologicznej, wręcz katechizmowej, albo świadczy o wyparciu się elementarnej zasady tożsamości chrześcijańskiej, jaką jest jedyna prawdziwość religii chrześcijańskiej w jedynej prawdziwej bo spełniającej kontynuacji religii Starego Przymierza, czyli wyrazem apostazji, być może tylko z głupoty.
Jest szczególnie haniebne, że to uważający się za tradycyjnego katolika były marszałek sejmu Marek Jurek zaprosił kabalistyczną sektę Chabad Lubavich do urządzania świętowania chanukki w gmachu sejmu RP. Nie znam jego motywacji. Bym może chciał dobrze, jednak ten gest jest oczywistym przejawem przynajmniej ignorancji teologiczno-katechizmowej, jeśli nie wręcz poważnego wypaczenia ideologicznego, które niewiele ma wspólnego z katolicyzmem.
Post scriptum
Marek Jurek nie ustaje w atakowaniu, przekręcając przy tym imię starożytnego heretyka Markjona (jeśli już to powinno brzmieć „neomarkjońska”):
Otóż porównanie chanukki do święta Obrzezania Pańskiego oraz wspomnienia św. Braci Machabejskich świadczy o elementarnej ignorancji i braku racjonalnego myślenia.
W Kościele nigdy nie było święta poświęcenia świątyni jerozolimskiej, tym bardziej nie było chanukki. Z prostego powodu: kult starotestamentalny stracił swoją rację bytu wraz z Ukrzyżowaniem Mesjasza, o czym mówił sam Pan Jezus (J 2, 18-22). W Kościele wolno tylko to świętować, co zostało przejęte do Nowego Testamentu. Obrzezanie naszego Pana Jezusa Chrystusa było początkiem Jego Krwawej Ofiary, o czym jest wyraźnie mowa w textach liturgicznych tego dnia. Bohaterska walka Braci Machabejskich o wiarę w prawdziwego Boga i świętość miejsca kultu starotestamentalnego zasługuje na uznanie jako gorliwość o prawdziwą religię. Skoro Kościół uznał ich świętość, to uczynił to z tego powodu, że przyjął, iż oni uznaliby Jezusa za Mesjasza, gdyby Go poznali w doczesności.
Czymś zgoła innym jest postawa tych, którzy odrzucają Jezusa Chrystusa jako Mesjasza, i uczestniczenie w ich obrzędach. Włączanie się w ich obrzędy świadczy albo o głupocie, albo o apostazji, albo o jednym i drugim.
Tematyka już się tutaj pojawiała. Niestety nadal jest potrzeba, gdyż widocznie nie ustaje haniebna i zgubna w skutkach sytuacja polegająca na tym, że exorcystami są ludzie, którym brakuje elementarnej wiedzy teologicznej w znaczeniu teologii katolickiej, a za to uprawiający szamanizm mający więcej wspólnego z sektą tzw. pentekostalizmu niż ze rdzenną katolicką praktyką exorcyzmowania. Oto jeden przykład. X. Jacek Fijałkowski z Archidiecezji Warszawskiej wydaje się o tyle nietypowym przykładem, że przyznaje się do pierwotnie sceptycznego podejścia do praktyk tzw. trzeciej fali tzw. pentekostalizmu czyli „ruchu” związanego z demonicznym „Toronto blessing”. Widocznie jednak po pewnym czasie zmienił to podejście na bardziej przychylne, co mu zapewniło karierę exorcysty. W tym, co zaprezentował w wywiadzie dla „przekanał”, niestety wcale nie odbiega od zabobonów, mitów i urojeń typowych dla fałszywych exorcystów, związanych z tzw. charyzmatyzmem czyli pseudokatolicką gałęzią protestancko-demonicznego pentekostalizmu. Oto charakterystyczne fragmenty:
No cóż, chłop się widocznie naoglądał horrorów czy naczytał okultystycznych bzdur i do tego zmyśla, albo ma urojenia. Co jest możliwe tylko w stanie ignorancji teologicznej albo odrzucenia teologii katolickiej, która daje odpowiednia narzędzia do krytyki i oceny takowych bajek. X. Fijałkowski sugeruje, jakoby „dusze zmarłych” – a ma na myśli dusze czyśćcowe, co powinien był wyraźnie rozróżnić i powiedzieć – mogły mieć wpływ na materię poza i ponad prawami naturalnymi, zaś Pan Bóg na to pozwala.
Gdyby miał choćby elementarnie zdroworozsądkowo krytyczne podejście do tego typu opowieści, to by wiedział, że nie ma wiarygodnych i obiektywnie sprawdzalnych tego typu zjawisk. Dla każdego trzeźwo myślącego człowieka sprawa jest wtedy zamknięta. A tym bardziej dla kogoś, znającego elementarz teologii. Wyjaśniam: jedynie Pan Bóg jako Stwórca może działać poza i ponad prawami naturalnymi. Do tych praw należy to, że na byty materialne może zewnętrznie działać jedynie inny byt materialny. Jakże więc dusze zmarłych, które przecież nie mają ciała, mogłyby poruszać przedmioty materialne? Takie coś jest bujdą demonicznego okultyzmu, niestety rozpowszechnianą przez pseudoliteraturę i pseudokinematografię, a także przez pseudoexorcystów.
Tego typu fenomeny tzn. przeżycia, które są uważane czy przedstawiane jako wpływ dusz zmarłych na materię, mogą się odbywać jedynie we śnie czy w półśnie, gdy człowiek myli swoje doznania z rzeczywistością zewnętrzną. Owszem, we śnie czy w innym stanie ograniczonej świadomości rzeczywistości, byty duchowe mogą wywierać pewien wpływ na wyobraźnię i przeżycia, czyli na sferę psychiczną człowieka. Jednak jest to coś innego niż bezpośredni wpływ na przedmioty materialne zewnętrzne.
Ten człowiek bredzi potężnie, udając przy tym solidną wiedzę:
On widocznie dopuszcza możliwość, że także złe duchy mogą oddziaływać na materię. I gada tak, jakby mu zupełnie rozum odebrało:
Kwestię tę już niegdyś wyjaśniałem (tutaj i tutaj). W skrócie: Po pierwsze, nie ma żadnych dowodów, by „materializacje” się działy. Ci, którzy o czymś takim opowiadają, nie są w stanie przedstawić jakichkolwiek dowodów, mimo że mogli by nagrać na wideo bądź przynajmniej przedstawić wiarygodnych świadków. Po drugie, takie zdarzenia są niemożliwe i to z wielu powodów. Głównym powodem jest fakt, że tylko Bóg jako Stwórca może działać poza i ponad prawami przyrody, nigdy szatan ani tym bardziej dusza ludzka.
O zupełnej ignorancji tego pseudoexorcysty świadczy także używanie przez niego i przez wywiadującą dziennikarkę pojęcia nadprzyrodzoności, odnosząc je do działania złych duchów. Otóż złe duchy mogą działać wyłącznie w sposób zgodny z ich naturą czyli im przyrodzony, a nie nadprzyrodzony. Wyłącznie Bóg działa w sposób wykraczający poza prawa naturalne czy nadprzyrodzony. Jeśli ktoś uważa, iż działanie złych duchów jest nadprzyrodzone, to przypisuje im działanie boskie, a to jest nawet więcej niż herezja, bo to jest apostazja negująca chrześcijańskie, a nawet już starotestamentalne pojęcie Boga.
Biskupi mianujący tego typu osoby do pełnienia posługi exorcysty – a x. Fijałkowski nie jest tutaj wyjątkiem niestety – albo sami nie mają pojęcia o podstawach teologii katolickiej i o katolickim pojęciu Boga, albo lekceważą te fundamenty. Wypuszczając tego typu duchownych do posługiwania wyrządzają duszom wielkie szkody, ponosząc za to odpowiedzialność.
Człowiek z ekipy bugniniańsko-bergogliańskiej (pupil ceremoniarza watykańskiego homosia Piero Marini’ego) zagrzmiał ostatnio do młodzieży polskiej w Rzymie kłamstwami typowymi dla agendy Soros’a i Schwab’a, bredząc odmóżdżająco i porównując Pana Jezusa do nielegalnych imigrantów, którzy szturmują granice Polski. Ujęte to zostało w ramach pospolitej obecnie bergogliańskiej ideologii fałszywego miłosierdziu. Oto istotne części tego wystąpienia:
Ten człowiek widocznie nie ma pojęcia o eklezjologii katolickiej, albo nie chce mieć pojęcia, albo jedno i drugie, a za to wyciera sobie twarz Ewangelią i to przedstawianą opacznie i fałszersko. Gada on wręcz tak, jakby nie znał wcale Ewangelii, jakby nigdy nie czytał ani nie słyszał, że na początku działalności Jezusa Chrystusa jest Jan Chrzciciel, który w dość niewybrednych słowach wzywał do nawrócenia i zmiany życia. Także sam Pan Jezus nigdy nie powiedział, że można być w Kościele niezależnie od nawrócenia i mimo braku porzucenia grzesznego życia. Tutaj Krajewski po prostu bredzi jak ignorant albo oszust, albo jedno i drugie. Zaś niesamowitą bezczelnością jest już samo użycie określenie „kochający inaczej”, gdyż jest ono żywcem wzięte z zakłamanej ideologii zboczeńców. Krajewski bez cienia dystansu posługuje się tym określeniem jako należącym do własnego słownictwa (co zapewne nie jest przypadkowe). Przy tym widocznie nie zauważył, jak bardzo poniżył i splugawił uchodźców, stawiając ich w jednym szeregu z „kochającymi inaczej”. Każdy normalny człowiek by się z tego powodu obraził i domagał się przeprosin. Nota bene: gdzie są ci tropiciele „lawendowej mafii” z x. Oko na czele? Boją się Krajewskiego bądź jego agenta na Polskę – Rysia?
Natomiast zasadniczym fałszem jest pomylenie i pomieszanie przynależności do Kościoła z prawem do osiedlania się na terenie danego państwa. To także świadczy o elementarnej ignorancji eklezjologicznej czy choćby nawet historycznej czy zdroworozsądkowej. Wszak nie trudno zrozumieć, że czym innym jest przynależność do Kościoła, a czym innym przynależność narodowościowa i państwowa. Mieszanie tych dwóch spraw jest błędem na poziomie szkoły podstawowej. Czyżby Krajewski nie wiedział, że Kościół jest społecznością nie związaną z danym krajem i narodem, podczas gdy każdy naród, podobnie jak każda rodzina, ma względnie powinno mieć swoje terytorium i swoją państwowość chroniącą prawa narodu?
Na podobnym poziomie jest zrównanie ucieczki św. Rodziny do Egiptu dla ratowania życia niemowlęcia z przybywaniem zdrowych i silnych młodych mężczyzn do Europy nie po to, żeby uczciwie pracować, lecz żeby żyć ze świadczeń socjalnych i podbijać Europę dla islamu. Jeśli Krajewski o tym nie wie, to żyje nie w tym świecie. A jeśli wie – i to jest o wiele bardziej prawdopodobne – to jest obłudnikiem, łgarzem i oszustem liczącym na ignorancję i debilizm umysłowy młodzieży, do której przemawia. Trzeba bowiem być zupełnie odciętym od rzeczywistości, by mówić to, co mówi Krajewski, bądź jemu wierzyć. On widocznie uważa ludzi za debili, którzy uwierzą ślepo jego zakłamanej sugestii.
Tutaj Krajewski bezczelnie przyznaje się, że sprawuje spowiedź (i zapewne nie tylko) z pogwałceniem sakramentalnego porządku Kościoła. I wyjawia przy tym przewrotną, niekatolicką ideologię, którą wyznaje i którą się kieruje. Otóż widocznie nie wie i nie chce wiedzieć, jaki jest sens pokuty sakramentalnej i że jest ona konieczna według katolickiego rozumienia zarówno sakramentu pokuty jak też sakramentologii Kościoła. Posługuje się przy tym typowym pomieszaniem różnych spraw i dziedzin: szydzi z człowieka, który zgodnie z praktyką i z obrzędem Kościoła oczekiwał i domagał się wyznaczenia pokuty. Wszak to oczekiwanie wynika z porządku sprawiedliwości: skoro każdy grzech narusza ten porządek, to odejście od grzechu musi oznaczać i wymaga uczynków dobrych, które oznaczają uszanowanie i przywrócenie porządku sprawiedliwości. Krajewski natomiast bredzi o przebaczeniu „za darmo”, „z miłości”, tak jakby było to w sprzeczności z wartością i koniecznością pokuty. Tak więc on znowu albo nie rozumie najprostszych spraw, albo nie chce rozumieć, a chodzi mu o demolowanie katolickiego rozumienia sakramentu pokuty, posługując się populistycznie myśleniem pozornie „ewangelicznym”, a w gruncie rzeczy protestanckim, gdzie nie ma autentycznej pokuty bo nie ma autentycznego odejścia od grzechu i autentycznego uświęcenia. To w protestantyzmie jest przyzwolenie na dalsze grzeszenie, ponieważ usprawiedliwienie – według herezjarchy M. Luder’a – polega nie na wewnętrznej przemianie człowieka lecz na przykryciu grzechów płaszczem zasług Jezusa Chrystusa. I to jest właśnie korzeń zapaści duchowej i moralnej krajów protestanckich i opanowanych przez modernizm pseudokatolicki. Krajewskiego sugestywne mówienie o „zapachu” niczego tu nie zmienia, tak samo jak perfumy niewiele pomagają komuś, kto się nie myje.
Tutaj Krajewski dopuszcza się następnych kłamstw i manipulacji. Wyjaśniam:
Nie ma analogii między obecną inwazją nielegalnych imigrantów na Europę a imigracją do Ameryki. Jak dziecko już w szkole podstawowej wie, Ameryka potrzebowała rąk do pracy i legalnie wpuszczała, a nawet zapraszała imigrantów z Europy. Ci przybywali, żeby uczciwie pracować i przyczyniać się do rozwoju kraju, oczywiście także i równocześnie z budowaniem własnego dobrobytu. W Ameryce nie było wtedy – i chyba nadal nie ma – świadczeń socjalnych za nic nie robienie i życie na koszt podatników. I praktycznie nie było wśród tych imigrantów takich, którzy chcieliby podbić Amerykę dla islamu. To ma miejsce dopiero teraz w Europie od kilku dekad i to dość otwarcie, niemal oficjalnie.
Nasuwa się też tutaj pytanie: Co Krajewski i cała banda bergogliańska, do której należy, uczyniła, by nie dopuścić do dalszej islamizacji Europy, bądź przynajmniej głosić przybyszom Ewangelię? Czy ktokolwiek z nich choćby próbował ich nauczać o Chrystusie? Dawanie im tylko wsparcia materialnego z całą pewnością nie wystarczy. Pan Jezus nakarmił rzeszę, która słuchała Jego nauki i trwała przy Nim, a nie tych, którzy chcieli żyć na koszt innych bez własnej pracy.
Mamy więc do czynienia z dość bezczelnym oszukiwaniem i okłamywaniem młodzieży, co jest o tyle bardziej haniebne i karygodne, że odbywa się w purpurze. On widocznie ma ludzi za niesprawnych umysłowo, skoro wydaje mu się, że bezmyślnie będą łykać lewacką propagandę według agendy żydomasonerii.
Zastanawiałem się jak zatytułować swój wpis. „Demony wojny” tytuł adekwatny, ale banalny, poza tym do załączonych grafik, które są grafikami satyryczno- fantastycznymi, bardziej pasują „dybuki”.
Dybuk, w wierzeniach żydowskich, to duch, wnika w ciało żyjącego człowieka opanowując także jego umysł. Osoba owładnięta dziś przez dybuka prezentuje jego idee i pomysły jako swoje, angażując innych do ich realizacji. Słowo „dybuk” wywodzi się z języka hebrajskiego i oznacza „to, co przylgnęło”.
Szczególne rodzaje opętania przez dybuka przytrafiały się kobietom. Ten rodzaj dybuka nie był duszą zmarłego, lecz demonem, który w krótkim czasie zmieniał swoją ofiarę w czarownicę.
Temat dybuka jest obecny w sztuce graficznej i w literaturze. W sensie alegorii dybuki mogą być łącznikiem w labiryntach polityki pomiędzy światem ludzi a małoczpeczkową „Bestią” opisywaną przez Marka Chodorowskiego.
AIX
Dybuk, dowódca wojskowy za panowania Joasza, ósmego króla Judy
Pewnego razu przyprowadzono do niego dziewczynę opętaną przez wyjątkowo potężnego ducha. Jakby wbrew panującej o nim opinii, Kozienicer dość szybko stracił do dybuka cierpliwość i zagroził, że jeśli ten nie wyjawi mu swojego imienia, wtrąci do go szeolu (miejsca na kształt Hadesu, w którym dusze tkwią w zupełnym oddzieleniu od Boga) i wydrążenia procy (zagadkowego i okropnego stanu pokutnego, podczas którego grzeszna dusza jest miotana pomiędzy światami jak kamień wystrzelony z procy, nie mogąc znaleźć odpoczynku ani ukojenia bólu). Dybuk wyśmiewa Magida, twierdząc, że jest duchem starożytnym i na tyle zbolałym, że opowieści o piekle brzmią dla niego jak bajki dla dzieci. Magid łagodnieje, a zły duch wyjawia mu w końcu swoje imię – Uziel ben Micheasz, dowódca wojskowy za panowania Joasza, ósmego króla Judy, władcy początkowo sprawiedliwego i zasłużonego dla odnowienia Świątyni i wyparcia kultu Baala, potem jednak splamionego zaprowadzeniem nowego kultu bałwanów, a przede wszystkim ukamienowaniem proroka Zachariasza (Zecharii). „To ja pierwszy rzuciłem kamieniem w Zecharię proroka” – wyznaje Magidowi Uziel ben Micheasz, dybuk i zabójca gorliwego piewcy kultu jedynego Boga, który wystąpił przeciw własnemu ludowi i królowi Joaszowi. / Czy widzieliście już… dybuka?/
Postacie przedstawione na ilustracjach mają demoniczne oblicza na których jest widoczny stopień i wektor ich moralnego zaangażowania.
Wojna realna i wojna proxy
A teraz, aby zrównoważyć wstęp, który może się wydawać niektórym zbyt fantastyczny, kilka przykrych zdań. W roku 2025 tylko użyteczni idioci, wynajęci politrucy lub beneficjenci czerpiący finansowe korzyści, mogą powtarzać brednie o „naszej wojnie”. Fakt, że Rosja prowadzi działania militarne przeciw naszemu wrogowi – banderowskiej Ukrainie nie usprawiedliwia w żaden sposób polskiej pomocy dla Putina. Takiej nie ma, ale piszę to, aby wybrzmiał absurd okradania Polski pod pretekstem pomocy udzielanej którejkolwiek ze stron. Już raz pomagaliśmy Armii Czerwonej w walce z Hitlerem, a polskie jednostki walczące przy jej boku zostały potem użyte do krwawej pacyfikacji Polaków w okresie stalinowskim. Ani Hitler, ani Stalin nie byli naszymi sojusznikami pomimo że każdy z nich walczył z naszym śmiertelnym wrogiem. Ponadto: Hitler wykorzystywał Ukraińców do sojuszu przeciwko Polakom, a Stalin prócz Ukraińców werbował również polskich zdrajców. Dziś sytuacja pod tym względem nie zmieniła się, doszły tylko nowe agendy “Bestii”, w tym m.in. – UE.
Spotkanie Trump – Putin
Trump i Putin mają się spotkać. Żaden z nich nie jest przyjacielem Polski (nie mylić z III RP!). Czy w takim razie wojna proxy na Ukrainie zostanie zakończona? Tego nie wiemy. „Bestia” już wydała oświadczenie torpedujące spotkanie Trumpa z Putinem. Wyraźnie widać, że w przypadku zakończenia wojny na etapie amerykańskiego proxy małoczapeczkowi chcą ją kontynuować, próbując włączyć do niej Polaków, a przynajmniej utrzymać finansowy drenaż Polski w celu jej dalszego finansowania.
Wiceprezes stowarzyszenia „Tak dla CPK” opublikował wykaz co „ciekawszych” projektów objętych dofinansowaniem z Krajowego Planu Odbudowy, czyli wieloletniej i wielomiliardowej pożyczki zaciągniętej w imieniu podatników przez Unię Europejską. Pretekstem dla nowego długu był wywołany przez biurokratów kryzys covidowy. Bruksela długo wstrzymywała wypłatę pieniędzy podczas rządów Zjednoczonej Prawicy, więc przywilej zmarnotrawienia olbrzymich sum przypadł Donaldowi Tuskowi i jego otoczeniu.
„Chcielibyście otrzymać grant z KPO po prostu na….. inwestowanie w siebie? Chyba wczoraj z tym Horeca to był rzeczywiście dopiero początek…” – napisał na swym twitterowym profilu Michał Czarnik. Zamieścił tam listę tak zwanych projektów, które otrzymały sowite finansowanie w ramach I tury KPO Kultura.
– „Teatr mój widzę ogromny na scenie VR. Nabycie kompetencji cyfrowych na potrzeby rozwoju zawodowego aktora i reżysera teatralnego” – to przedsięwzięcie wycenione zostało przez operatorów Krajowego Planu Odbudowy na skromne 30 tysięcy złotych;
– „Współczesne aktorstwo pomiędzy ekologią a technologią” – 20 tysięcy złotych;
– „Rozpoczęcie szkolenia zawodowego w kierunku koordynacji, konsultacji i choreografii scen intymnych w teatrze i filmie, oraz dzielenie się nabytą specjalistyczną wiedzą z polskimi aktorami i twórcami” – 30 000 PLN;
– „Rozwój umiejętności aktorskich, wokalnych i pedagogicznych w zakresie nauki śpiewu w celu znalezienia jak najlepszych i najbezpieczniejszych metod uczenia śpiewu online” – 15 000 PLN;
– „Cykl kursów rozwijających twórcze umiejętności ceramiczne i cyfrowe” – 30 000 PLN;
– „Inwestowanie w rozwój zawodowy i osobisty w celu przygotowania do studiów za granicą” – 15 000 PLN;
– „Pogłębiona Świadomość Somatyczna w Tańcu. Metoda Feldenkraisa i techniki tańca współczesnego” – 30 000 PLN;
– „Rozwój umiejętności tanecznych, autopromocyjnych, językowych i cyfrowych w celu poszerzenia kompetencji artystycznych i popularyzacji gaga dance w Polsce” – 30 000 PLN.
Niektóre z pozycji docenionych wielotysięcznymi kwotami, wyglądają jak wyjęte z kabaretowego skeczu. Jednak zaciągnięty na rzecz KPO unijny dług, którym obciążeni zostali Europejczycy, jest oczywiście całkowicie poważny.
Niemiecki analityk geopolityczny Thomas Kolbe opublikował dokument strategiczny „Trump-Putin Alaska Summit: Peace Talks And Power Plays On Former Russian Soil”
Donald Trump pozostaje wierny swojej linii i potwierdza dominację nad geopolityczną szachownicą – również symbolicznie.
Po ogłoszeniu umowy handlowej z UE w jego ośrodku golfowym w Turnberry w Szkocji, rozmowy pokojowe w sprawie konfliktu na Ukrainie z prezydentem Rosji Władimirem Putinem są teraz zaplanowane na Alasce.
Miejsce negocjacji często określa równowagę sił między przeciwnikami. W tym sensie należy odczytywać jako wyraźny pokaz siły, że zarówno przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, jak i premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer – zwłaszcza bez militarnej fanfary – pojechali do prywatnego kurortu Trumpa w Turnberry, aby zostać politycznie „umieszczeni” przez amerykańskiego prezydenta.
Sądząc po wyniku tych rozmów, jeden wniosek jest nieunikniony: Unia Europejska nie gra już w lidze wielkich mocarstw. Zainteresowanie Waszyngtonu sprawami wewnątrzeuropejskimi wyraźnie ochłodziło się, koncentrując się zasadniczo na dwóch rzeczach: uporządkowanym wycofaniu się z wątków wojskowych i obronie amerykańskich interesów korporacyjnych na jednolitym rynku UE.
Jesteśmy świadkami przesunięcia władzy z Atlantyku na Pacyfik. Europa traci kontrolę.
To nie jest tajemnica: Chiny i Stany Zjednoczone będą wyznaczać standardy polityki międzynarodowej w przyszłości. Rosja, najbogatszy w zasoby kraj na świecie, może być określany przez Europejczyków jako państwo parias i ohydne centrum wszelkiego zła – ale to nie zmienia faktu, że era postkolonialnej dominacji europejskiej dobiega końca, a Moskwa nie będzie miała problemu z graniem w karty rynku surowcowego poza kurczącą się europejską sferą wpływów.
W tym duchu prezydent Rosji Władimir Putin uda się 15 sierpnia na „terytorium wyjazdowe” na Alaskę – niegdyś część Rosji – aby wstępnie wynegocjować warunki pokoju na Ukrainie z prezydentem Trumpem. Trump widzi postęp w impasie konfliktu i podkreśla, że rozmowy prawdopodobnie doprowadzą do porozumienia o zamianie ziemi „z korzyścią dla obu stron”. Chociaż rosyjski rząd nie wydał oficjalnego oświadczenia, wiele sugeruje, że Moskwa nie zwróci okupowanych terytoriów w Donbasie, Ługańsku, Zaporożu i Chersoniu, ani na Krymie. Rosja obecnie utrzymuje inicjatywę wojskową i zwiększa presję na Ukrainę i jej sojuszników, aby wymusić rozwiązanie.
Aby uniknąć przyćmienia osobistego spotkania, Biały Dom przełożył ultimatum taryfowe – pierwotnie ustalone na 9 sierpnia – które nałożyłoby 100% cła na rosyjskie towary, gdyby wojna trwała dalej, przesuwając ją do 27 sierpnia.
Alaska jako sygnał. Będziemy musieli zobaczyć, co się wydarzy w międzyczasie i czy potencjalne zakłócenia po raz kolejny wykoleją to ostrożne zbliżenie. Przypomina się bardzo dyskutowaną wizytę byłego premiera Wielkiej Brytanii Borisa Johnsona, który dwa miesiące po wybuchu wojny działał jako rodzaj ciemnego dyplomaty, aby odrzucić zaproponowane przez Rosję porozumienie pokojowe.
To, co jest teraz ponownie na stole – zamiana ziemi i wykluczenie Ukrainy z NATO – zostało wtedy kategorycznie odrzucone. Setki tysięcy zabitych i rannych później, wydaje się, że nastąpił ponowny zwrot w kierunku dyplomacji w świetle ponurej sytuacji wojskowej. Tym razem jednak to Amerykanie wywierają presję na walczące strony. Z Europy niewiele słychać poza intensywnymi wysiłkami zbrojeniowymi i deklarowaną wolą „remilitaryzacji” ludności, jak wielokrotnie podkreślał rząd niemiecki.
Powrót do dyplomacji. Wątek dyplomatyczny ma teraz zostać ponownie podniesiony na Alasce. Do 1867 roku Alaska była terytorium Rosji, zanim USA kupiły ją od cara Aleksandra II za 7,2 miliona dolarów – po tym, jak klęska Rosji w wojnie krymskiej wyczerpała jej skarbiec.
Geografia tutaj wiele mówi: Alaska leży między Rosją a USA, oddzielona tylko Cieśniną Beringa, symbolizującą bezpośrednie sąsiedztwo dwóch wielkich mocarstw, które mogą teraz wchodzić w nową fazę zbliżenia w szybko zmieniającym się porządku światowym.
W przypadku rozmów na Alasce lokalizacja sygnalizuje, że nawet głęboko zakorzenione podziały geopolityczne można pokonać poprzez pragmatyczne porozumienia. Jednocześnie Alaska ma strategiczne znaczenie dla Arktyki, której szlaki handlowe i zasoby prawdopodobnie zostaną zintegrowane z przyszłą architekturą globalnych potęg.
Goszcząc rosyjskiego prezydenta w tak newralgicznym miejscu, Trump łączy historyczne pojednanie z dzisiejszą polityką władzy, tworząc symboliczne ustawienie, które sugeruje gotowość do kompromisu bez przyznawania suwerenności.
Ruch Trumpa To, co może wyglądać jak spektakularny pijar w nagłówkach, jest w rzeczywistości ruchem na najwyższym poziomie geopolityki.
Zapraszając Putina na ziemię USA, Trump otwarcie zrywa z dominującą doktryną utrzymywania Rosji w izolacji.
Nakaz aresztowania ICC, reżim sankcji, lata starannie kultywowanych obrazów wroga – wszystko to, gdyby spotkanie miało miejsce, wyparowałoby na znaczeniu z jedną fotografią.
Przesłanie.
Zasady, które establishment polityki zagranicznej uważa za nietykalne, są do negocjacji – nie są wykute w kamieniu – przynajmniej jeśli tak zdecyduje prezydent Stanów Zjednoczonych. Za zamkniętymi drzwiami nastąpi prawdopodobnie przerysowanie sfer wpływów: możliwy koniec gry Ukrainy w zamian za rosyjskie ustępstwa – energia, przejście arktyczne, być może nawet stopniowe oddalanie się od Pekinu. Dla Trumpa spotkanie daje szansę na wciągnięcie Rosji, być może poprzez handel, w geostrategiczną orbitę Ameryki. Byłoby to zgodne z umową o surowcach podpisaną z Ukrainą w kwietniu, dając USA wyłączny dostęp do ziem rzadkich, a także niektórych rezerw ropy i gazu.
Ale prawdziwy test związany z tym spotkaniem leży w wewnętrznym funkcjonowaniu amerykańskiej machiny mocy: czy Trump może przeprowadzić tak niekonwencjonalną operację bez sabotażu ze strony własnego aparatu bezpieczeństwa? Jeśli uda mu się rozpocząć solidny proces pokojowy, Trump udowodni, że przejął pełną kontrolę nad strategią polityki zagranicznej USA.
Byłby to decydujący cios w neokonserwatystów naciskających na eskalację na Ukrainie – i kolejny krok w kierunku pokoju.
„Setki sprawnych fizycznie Ukraińców w wieku poborowym, wczoraj wieczorem na koncercie w Warszawie. Z dumą eksponowali czerwono-czarną flagę nacjonalistyczną, co jest oburzającą zniewagą dla większości Polaków. Jako polski ambasador w USA zaciekle broniłem sprawy ukraińskiej w Waszyngtonie. Teraz jestem naprawdę wściekły”
– Marek Magierowski, były ambasador RP w Izraelu i USA/ dorzeczy.pl
Wczoraj na koncercie na PGE Narodowym doszło do skandalicznej sytuacji – na trybunach pojawiły się symbole banderyzmu (flagi OUN-UPA) oraz nazistowskie „Wilcze Haki” używane przez oddziały SS. Na Stadionie Narodowym – symbolu Polski! Czy policja zajmuje się już tą sprawą? O bójkach z ochroną nawet nie wspomnę… /@codziennik z Mordoru/@Służby w akcji
„W tłumie uczestników, w miejscu o symbolicznym znaczeniu dla Polski, eksponowana była czerwono-czarna flaga OUN-UPA – organizacji odpowiedzialnej za ludobójstwo na ludności polskiej w czasie II wojny światowej. Symbol ten jest jednoznacznie kojarzony z rzezią wołyńską i masowymi mordami dokonanymi na polskich kobietach, dzieciach i osobach starszych. Obecność takiej symboliki podczas publicznego wydarzenia o międzynarodowej skali stanowi nie tylko obrazę pamięci ofiar, ale również naruszenie polskiego prawa zakazującego propagowania ideologii totalitarnych i nienawiści narodowościowej” – Ośrodek Monitorowania Antypolonizmu./ X/ PCH24.pl
In Tunisia, soccer fans turned the stands into a canvas — a massive mosaic of a Palestinian child framed by Gaza’s destruction, memorializing children killed in Gaza
Wiceprezydent Stanów Zjednoczonych JD Vance oficjalnie potwierdził, że Stany Zjednoczone zakończyły finansowanie konfliktu na Ukrainie. W swoim oświadczeniu jasno stwierdził, że to teraz sprawa europejska: „Jeśli Europejczycy chcą przejąć inicjatywę i kupować broń od amerykańskich producentów, nie mamy nic przeciwko, ale już nie będziemy tego sami finansować”. Ta deklaracja stanowi przełomowy moment w trwającym od trzech lat konflikcie.
Prawdziwa skala wydatków USA na Ukrainie okazuje się być znacznie wyższa niż oficjalnie podawane 174 miliardy dolarów z budżetu Kongresu. Trump wielokrotnie mówił o kwocie 350 miliardów dolarów, a jego doradca ds. audytów David Sacks ujawnił, że trwają intensywne kontrole mające ustalić, ile dokładnie wydano i ile mogło zostać zdefraudowane.Audyt prowadzony przez administrację Trumpa ma wykazać rzeczywistą skalę korupcji na Ukrainie, gdzie według doniesień, ukraińscy urzędnicy byli wielokrotnie łapani na przemycaniu walizek pełnych gotówki, a amerykańska broń trafiała na czarny rynek.
Kontekst tej decyzji sięga wydarzeń z 2014 roku, kiedy to Stany Zjednoczone bezpośrednio przyczyniły się do wywołania Majdanu. Kluczową rolę odegrała wówczas Victoria Nuland, zastępca sekretarza stanu, która w podsłuchanej rozmowie telefonicznej z ambasadorem USA na Ukrainie Geoffreyem Pyattem dosłownie wybierała przyszłych przywódców ukraińskiej opozycji.
W tej rozmowie padły słynne słowa Nuland „Fuck the EU”, które odsłoniły prawdziwe oblicze amerykańskiej polityki wobec Europy. Nuland osobiście rozdawała ciastka protestującym na Majdanie, a USA zainwestowały 5 miliardów dolarów w „europejskie aspiracje” Ukrainy, de facto organizując zamach stanu przeciwko demokratycznie wybranemu prezydentowi Wiktorowi Janukowyczowi.
Teraz Ameryka, po wywołaniu i sfinansowaniu całego konfliktu, po prostu z niego wychodzi, zostawiając Europę z rachunkiem. To niezwykle cyniczny ruch, zwłaszcza że 15 sierpnia na Alasce Trump spotka się z Putinem, aby ustalić warunki zakończenia wojny. Europa zostaje wobec tego przed dramatycznym wyborem – albo zaakceptuje amerykańsko-rosyjskie ustalenia, albo będzie musiała sama kontynuować finansowanie konfliktu.
Odpowiedź Unii Europejskiej brzmi upiornie. UE proponuje zaciągnięcie kredytu na kwotę 800 miliardów euro na zbrojenia, co w połączeniu z planami utworzenia wspólnej armii europejskiej może być też zapowiedzią nowego totalitaryzmu na kontynencie. Głównie Niemcy, wspierani przez Polskę i kraje bałtyckie, forsują kupowanie amerykańskiej broni.
Sytuacja staje się szczególnie niebezpieczna, gdyż nie można wykluczyć, że Putin, widząc jak Europa zniszczona Zielonym Ładem nagle próbuje uzbroić się na kredyt, postanowi zaatakować teraz, gdy UE jest jeszcze bezbronna. [Ruscy cwani.. lepiej poczekać, by wydatki na zbrojenia wraz z „zielonym ładem” doprowadziły same do katastrofy. MD]
Eksperci sugerują, że ryzyko wojny w ciągu najbliższych dwóch lat dramatycznie wzrasta, tym bardziej że według doniesień, Chińczycy mogą sugerować Rosji atak na Europę, aby odciągnąć USA od Pacyfiku i kwestii azjatyckich z Tajwanem na czele.
To, co obserwujemy, to klasyczne amerykańskie „divide et impera” – wywołaj konflikt, zarabiaj na nim, a gdy przestaje być opłacalny, wyjdź z niego pozostawiając chaos.
Europa, która przez dekady polegała na amerykańskiej ochronie militarnej, nagle zostaje sama wobec konsekwencji polityki, na którą nigdy w pełni się nie zgodziła. Teraz chyba pozostała tylko desperacja i niezdolność do racjonalnych decyzji, która nieuchronnie zaprowadzi nas do kolejnej katastrofy.
[To nie „Europa”, lecz siły rządzące Unią E ur., dla których taka Ursula Wodęleje jest mówiącą marionetką MD]
(Debata prezydencka w Końskich. Na zdjęciu Krzysztof Stanowski i Karol Nawrocki, fot. Jacek Szydlowski / Forum)
Internauci przypomnieli pewne zobowiązanie Krzysztofa Stanowskiego z czasu kampanii wyborczej. Twórca Kanału Zero zapowiedział, że jeśli Karol Nawrocki wygra wybory prezydenckie, Stanowski pierwszy raz po wielu latach pójdzie do spowiedzi. Wkrótce ma spełnić obietnicę.
We środę 6 sierpnia swoją prezydenturę zainaugurował Karol Nawrocki. Kandydat popierany przez Prawo i Sprawiedliwość zwyciężył w drugiej turze wyborów prezydenckich, pokonując wiceszefa PO Rafała Trzaskowskiego. W kampanii wyborczej doszło wówczas do wielu rozmów i debat na Kanale Zero. Jedna z nich zaowocowała obietnicą złożoną przez Krzysztofa Stanowskiego.
W rozmowie z Karolem Nawrockim, dziennikarz a zarazem kandydat w wyborach prezydenckich został zachęcony do skorzystania z sakramentu spowiedzi. Wszystko zaczęło się od tego, że Karol Nawrocki przyznał, że robi sobie rachunek sumienia i korzysta z sakramentu pokuty. „Ja z tych co nie robię. Nie chodzę do spowiedzi” – odparł Stanowski. „A, no to przykro. Zachęcam. Ja chodzę i [to] daje moc” – odpowiedział Karol Nawrocki.
Następnie twórca Kanału Zero odparł, że jeśli kandydat popierany przez PiS zostanie prezydentem, „uzna to za rozkaz i wtedy pójdzie” do spowiedzi. „O, to tak się umawiamy. To będę miał mały sukces duchowy” – powiedział Karol Nawrocki.
Sprawa została przypomniana już po zaprzysiężeniu nowego prezydenta. W materiale nagrywanym dla Kanału Zero, prezydent Karol Nawrocki zapytał operatora kamery czy Krzysztof Stanowski był już u spowiedzi jak zapowiedział w kampanii prezydenckiej. Dopytywać o to zaczęli również internauci.
Ostatecznie Stanowski sam odpowiedział na „zaczepki” internautów, którzy przypominali mu o złożonej obietnicy. „Jeszcze nie byłem, ale pójdę. Nie musicie przypominać!” – napisał twórca Kanału Zero.
Jednocześnie Stanowski podzielił się, że dzień po zwycięstwie wyborczym, Karol Nawrocki zadzwonił do niego przypominając złożoną obietnicę. Prezydent miał wówczas powiedzieć: „Zaprowadzenie Pana do spowiedzi to moje największe czerwcowe zwycięstwo, więc musi Pan iść!” – relacjonuje dziennikarz.
My przypominamy, że sakrament pokuty i pojednania wymaga spełnienia pięciu warunków.
Seksedukacja to nie żadna ochrona przed pedofilią, tylko wręcz przygotowanie dzieci pod tę pedofilię, jeśli nie pedofilia sama w sobie – ostrzega Anna Targońska, która spędziła kilka lat w Norwegii i osobiście doświadczyła, jak funkcjonuje tamtejszy system edukacji (deprawacji), w rozmowie z Jakubem Zgierskim.
Chciałbym porozmawiać z Panią o doświadczeniach płynących z kilkuletniego pobytu w Norwegii, a więc „wzorcowym” kraju Europy Zachodniej, przodującym w testowaniu wszelkich nowinek ideologicznych. Choć ta historia miała szczęśliwe zakończenie – powróciła Pani do Polski i uchroniła dzieci przed zgubnym wpływem systemu demoralizacji – to jednak wszystko wskazuje na to, że nasze społeczeństwo czeka podobny scenariusz. Jak rozumiem, zaangażowała się Pani w działalność Koalicji dla Życia i Rodziny, aby ostrzegać ludzi przed nadchodzącymi zmianami?
– Tak, ponieważ dokładnie wiem, o czym mówię – ten temat dotknął mnie osobiście, gdy przez siedem lat mieszkałam w Norwegii. Moje dzieci chodziły tam do przedszkola, a potem do szkoły, dlatego niestety to zjawisko miało na nas bezpośredni wpływ. Gdy moja córka miała dziewięć lat, pewnego dnia przyszła do mnie i zapytała: mamo, czy słyszałaś o czymś takim, co się nazywa „seks”? Od razu chciałam się dowiedzieć, skąd w ogóle takie pytanie. W odpowiedzi usłyszałam, że do szkoły przyszedł jakiś pan i bardzo dużo na ten temat opowiadał, a nawet pytał dzieci o różne rzeczy związane z seksem. Wówczas zapaliła mi się czerwona lampka.
To jednak nie koniec – tydzień później córka ponownie mnie zapytała, czy może nie chodzić do szkoły we wtorki. Spytałam dlaczego. Okazało się, że na lekcjach są puszczane bardzo dziwne filmy, które wywołują u niej złe samopoczucie. Jako że nagrania były dostępne w internecie, postanowiłam zobaczyć, co w nich jest. Gdy je obejrzałam, oczy po prostu wyszły mi na wierzch. Byłam w szoku, że takie rzeczy pokazuje się dziewięcioletnim dzieciom.
Obrazowe instruktaże masturbacji dla chłopców i dziewczynek, przedstawione na manekinach, z sugestią, że wszyscy to robią, a nawet z podkreśleniem „zalet” samogwałtu i poleceniem, by o tym śmiało rozmawiać, zwłaszcza dziewczynki, bo niby chłopcy nie mają podobnych oporów, tylko właśnie dziewczynki niepotrzebnie się krępują. Tak jakby to było największym problemem… Ale to taka feministyczna narracja, że chłopców wychowuje się na pewnych siebie, a dziewczynki utrzymuje w poczuciu wstydu, więc trzeba to zmienić i je ośmielać. Nie wiem, na ile szczegółowo mogę opowiedzieć, co było na tych filmach, bo w moim poczuciu są to treści straszne, wręcz drastyczne…
Zaryzykujmy – myślę, że nasi Czytelnicy powinni wiedzieć, z czym się mierzymy.
– Były takie sceny: na przykład mężczyzna wychodzi spod prysznica owinięty samym ręcznikiem, a gdy przechodzi przez szatnię, seksedukatorka zrywa z niego okrycie, a następnie zaczyna dotykać jego genitaliów i opowiadać dzieciom, co jak jest zbudowane. Były też tak obrzydliwe sceny, że do dziś mam je w głowie – wystarczy raz coś takiego zobaczyć, żeby już ten obraz pozostał w pamięci. Proszę więc pomyśleć, jak to musi oddziaływać na dzieci. Inna scena – wspomniana seksedukatorka z głową między nogami mężczyzny, używając jakiejś substancji wyciskanej z tubki, próbuje przedstawić, jak wygląda wytrysk. Kolejna scena – krew spływająca po udzie kobiety ma pokazywać, z czym wiąże się okres. Było to tak obrzydliwie przedstawione, że nie wiem, jak kilkuletnie dzieci miałyby przejść nad tym do porządku dziennego.
Rozumiem, że mówimy cały czas o nagraniach dostępnych w państwowym serwisie edukacyjnym dla dzieci, a nie na jakiejś stronie pornograficznej?
– Niestety tak. W mojej ocenie takie treści mają za zadanie zabić naturalną intymność dzieci. Ich niewinność ma zostać wyeliminowana jako coś niedobrego. Oficjalny przekaz głosi, że seksedukacja pomaga w ochronie przed pedofilią. Tylko w jaki sposób, jeśli do szkoły przychodzi obcy mężczyzna i opowiada kilkuletnim dziewczynkom o seksie? Albo te filmiki – męskie genitalia w dwudziestu odsłonach. Po co? Żeby dziecko od razu wiedziało, czego może się spodziewać? Jeśli po takim instruktażu na placu zabaw podejdzie do dziecka dorosły mężczyzna i zacznie opowiadać o takich rzeczach albo się obnaży, to naturalną reakcją dziecka już nie będzie ucieczka z wrzaskiem i przerażeniem. Zna przecież taką sytuację ze szkoły. Wie, że to jest normalne, że przychodzi obcy pan i pyta o seks. Jeśli podobne rzeczy były pokazywane na lekcjach przy pełnej aprobacie nauczycieli, to znaczy, że nie ma się czego obawiać. To nie jest żadna ochrona przed pedofilią, tylko wręcz przygotowanie dzieci pod tę pedofilię, jeśli nie pedofilia sama w sobie!
Wydaje mi się, a nawet jestem tego pewien, że w polskich szkołach wywołałoby to skandal, natomiast w Norwegii to już raczej chleb powszedni, nieprawdaż?
– Obawiam się, że wywołałoby to skandal, ale tylko do czasu. Całą tę agendę wprowadza się małymi kroczkami; jesteśmy rozmiękczani, aby to, co teraz wydaje się nam szokujące, wkrótce przestało takie być. Najlepiej świadczy o tym reakcja norweskich rodziców, bo ja oczywiście starałam się przeciwdziałać tym praktykom. Zadzwoniłam najpierw do nauczycielki, która powiedziała mi, że zna te wszystkie filmiki i nie ma z nimi żadnego problemu. Próbowałam dopytać, czy może się pomyliłam albo wybrałam niewłaściwą kategorię wiekową. Nie – to treści już dla dziewięciolatków.
Następnie zgłosiłam się do rodziców uczniów z klasy mojej córki, pisząc post na grupie na Facebooku. Wstawiłam tam linki do nagrań i zapytałam, czy oni uważają, że jest to właściwe dla ich dzieci. Zaznaczyłam, że seksualność jest w nich przedstawiana w bardzo rozrywkowy sposób, w oderwaniu od relacji, związku, miłości, rodzicielstwa czy małżeństwa. Chciałam się dowiedzieć, jakie jest ich stanowisko, bo moje było bardzo krytyczne. Takie treści daleko odbiegały od tego, jak chciałabym wychowywać swoje dzieci. Co ciekawe, zaległa cisza i przez trzy dni nikt się nie odzywał. W końcu jednak zadzwoniła do mnie przewodnicząca trójki klasowej, żeby powiedzieć mi, że rozmawiała z pozostałymi rodzicami o moim wpisie na Facebooku. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że problemem nie są te okropne filmiki przeznaczone dla dzieci, ale moje wątpliwości i konserwatywne podejście do tematu. Stwierdziła, że oni wszyscy (rodzice) przechodzili w dzieciństwie taką edukację i jakoś żyją, więc wszystko jest w jak najlepszym porządku. I że ich zdaniem szkoła jest miejscem, w którym dzieci powinny się o takich rzeczach dowiadywać…
Skoro nikt nie widział problemu – ani nauczycielka, ani rodzice – to jak udało się Pani uchronić dzieci przed tymi lekcjami?
– Oczywiście nie uchroniłam wszystkich dzieci w szkole, natomiast udało mi się pomóc własnej córce, pokonując to nieprzyjazne otoczenie jego własną bronią. Przypomniałam sobie, jak na wywiadówce nauczycielka tłumaczyła, że jeśli dziecko nie chce odrabiać pracy domowej, to nie odrabia. Jeśli dziecko nie chce pisać testu z matematyki, to ma nie pisać i tak dalej, więc dziecko samo decyduje i nie można go do niczego zmuszać. Wszystko, co próbujemy dzieciom narzucić, niemalże całe wychowanie jest w Norwegii traktowane jak forma przemocy. Poszłam więc tym tokiem rozumowania. Na początku chciałam po prostu zwolnić córkę z tych zajęć, ale usłyszałam, że byłoby to łamanie prawa dziecka do edukacji. „Edukację” seksualną wychowawczyni uznała za element ogólnej edukacji, niezależnej od światopoglądu rodzica.
Zastanawiam się, ile wspólnego z wiedzą ogólną miało tłumaczenie przez tę nauczycielkę dzieciom, że jeśli chodzi o seks, to każdy może z każdym – chłopak z chłopakiem, dziewczyna z dziewczyną, a nawet człowiek ze zwierzęciem. Na pytania dzieci odpowiadała, że oczywiście ptak ze świnią czy słoń z żyrafą również, jeśli tylko będzie obustronna zgoda. I nawet byłoby to śmieszne, gdyby nie fakt, że niektóre dzieci wzięły sobie to mocno do serca, na przykład jedna dziewczynka z klasy córki całkowicie poważnie pytała nauczycielkę, czy z jej związku z jej ukochanym psem wyjdą dzieci czy szczeniaczki!
Wobec tego, że według norweskiego prawa nie miałam możliwości sprzeciwu, spróbowałam innego podejścia. Powiedziałam, że moja córka odczuwa na tych lekcjach bardzo duży dyskomfort i nie ma ochoty w nich uczestniczyć. Na to nie mogli już nic powiedzieć, bo dziecko samo odmówiło udziału w zajęciach. To była jedyna droga, aby uchronić je przed systematyczną deprawacją.
Według Pani obserwacji jaki to wszystko ma wpływ na kondycję norweskiego społeczeństwa? Pytam nie tylko o dzieci i młodzież, ale również dorosłych.
– Negatywne konsekwencje widać bardzo wyraźnie – jest to społeczeństwo rozseksualizowane, ateistyczne i pozbawione jakichkolwiek głębszych wartości. Dziecko traktuje się jak skutek uboczny współżycia i panuje przyzwolenie na aborcję, na którą decyduje się wiele kobiet, głównie młodych.
O ślubach rzadko jest mowa, jest za to dużo tak zwanych rodzin patchworkowych i luźnych związków, bez emocjonalnych więzi. W Norwegii odnotowuje się również wysoki odsetek samobójstw, bo najwyraźniej ludzie nie widzą głębszego sensu w życiu. Co najważniejsze zaś, oficjalnym celem tej całej edukacji seksualnej jest rzekomo uświadamianie ludzi od najmłodszych lat właśnie po to, aby nie było niechcianych ciąż i wczesnej inicjacji młodzieży. A w praktyce wszystko wychodzi na odwrót! Statystyki wskazują, że zachodzą zupełnie inne zjawiska, co oznacza, że prawdziwy cel tych działań jest ukryty.
Czy nasze społeczeństwo ma świadomość, że taki sam scenariusz czeka Polskę?
– Niestety ogół Polaków nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co nadchodzi. Zupełnie co innego przedstawia się oficjalnie jako plan ministerstwa, a zupełnie co innego możemy mieć w rzeczywistości. Chciałabym zaapelować, abyśmy nie dali się manipulować i nie uwierzyli, że tak zwana edukacja zdrowotna nie będzie się wiązać z permisywnym modelem edukacji seksualnej. Ta historia już się wydarzyła w Norwegii.
Dziękuję za rozmowę.
Tekst został opublikowany w magazynie „Polonia Christiana”, nr 105 (lipiec-sierpień 2025)
Nasz naród jest osłabiony systemowo od dziesiątków lat. Nasi rządzący podwykonawcy reprezentują niepolskie interesy i ci emigranci to nie są emigranci, to są zorganizowane, sprowokowane grupy ludzi, nieco przeszkolone, którzy tu przyjeżdżają, a raczej są przywożeni, przecież nie za swoje pieniądze, jako nachodźcy, aby zniszczyć państwa narodowe, kulturę katolicką i polskość rozmyć w masie innych ras, innych narodów, byśmy mieli kondycję Londynu czarnego od czarnoskórych. To nie są żadne emigracje zarobkowe. To nie jest żadna spontaniczność.
* * *
Jest straszna presja na ludzi prawdy i ludzi polskości. Kto powie prawdę, jest okrzyknięty wrogiem publicznym i się go linczuje na różne sposoby. My w Polsce nie mamy emigracji. My mamy nachodźców jako okupantów, jako ludzi bez kultury własnej, moralności, nie mają nic do stracenia.
* * *
I gdyby szczególnie obdarowani przez Pana Jezusa kapłani nie pożałowali siebie i swego, może byśmy mieli inną Polskę. A ponieważ konformizm i tchórzostwo stały się normą i obyczajem akceptowanym, to mamy tę nędzę duchową i ojczyźnianą, jaka jest nam dana.
−∗−
Za obronę polskości jest się ukaranym. Ziemia może tego nie wytrzymać – ks. Marek Bąk
−∗−
Warto porównać:
Dokonuje się powolny rozbiór Ojczyzny – ks. prof. Stanisław Koczwara Co nam, wspominającym go podczas Najświętszej Ofiary Zbawiciela Świata, chce powiedzieć ten niezrównany człowiek? Zwłaszcza nam, Polakom, którzy żyjemy w czasie, kiedy i z naszej winy dokonuje się powolny rozbiór […]
______________
Pasterze Kościoła – gdzie w was sumienie?! «Następny jubileusz, który nam dała do obchodzenia Boża Opatrzność, to 100 lat odzyskania przez Polskę niepodległości. Minął ten wspaniały jubileusz w kościele polskim bez większego echa, nie licząc miernego kazania […]
______________
Biblią szantażują katolików – ks. Daniel Wachowiak Sam szatan potrafił Panu Jezusowi cytować różne zdania z Pisma Świętego, ale przedstawiał je w takim kontekście, w którym ta interpretacja była bardzo fałszywa. Podobnie robią ci, którzy na co […]
Imigranci z Afryki w Hiszpanii. Zdjęcie ilustracyjne. Foto: PAP/EPA
Polacy mają unikalną szansę bycia mądrym przed szkodą. Chodzi o imigrację i doświadczenie „wielokulturowości” krajów zachodnich, które przetestowały takie „ubogacenie” na sobie. Wydaje się, że obecnie rozgrywa się walka o przyszłość Polski, a wściekłość prounijnych „elit” np. na takie inicjatywy jak Ruch Obrońców Granic, pokazuje, że mamy być może moment decydujący. Europa, odcinając się m.in. od swoich „korzeni” kulturowych, powoli walkę o swoją tożsamość przegrywa, Polska nie leży z kolei na bezludnej wyspie, ale ma ciągle szansę na opóźnienie projektu niszczenia narodów i tworzenia na naszym kontynencie skonstruowanym z chrześcijaństwa, filozofii greckiej i rzymskiego prawa, „nowego człowieka”, którego wychowa się na miazmatach tzw. tolerancji, neomarksizmu, „elgiebetizmu”, także islamu. Forpocztą i bazą tych zmian jest masowa imigracja. Niemal każdy dzień przynosi w tym względzie nowe alarmy…
Ostrzegania przed negatywnymi skutkami tego zjawiska, nigdy dość. Najnowszy przykład pochodzi z Francji, gdzie zmiany społeczne związane z imigracją zaczynają przerażać coraz większe grupy tubylców. Oto mer miasteczka Villeneuve-de-Marc (departament Isère), Gilles Dussault, został zaatakowany przez arabskiego sąsiada. Chodzi o sąsiedzki spór, jakich nigdy i nigdzie nie brakowało, ale sposoby rozwiązywania takich waśni noszą już znamiona „importu”.
Miasteczko Villeneuve-de-Marc, leżące między Lyonem a Grenoble i liczące 1200 mieszkańców, jest w szoku. W czwartek rano, 7 sierpnia obserwowali policyjne radiowozy przejeżdżające główną ulicą na miejsce tragedii. Mer miasta, Gilles Dussault, został pobity i dźgnięty nożem przed swoim domem przez sąsiada niejakiego Maleka A. Podejrzany osobnik pobił mera, później usiłował przejechać go samochodem i staranował mur ogrodzenia. Zdążył jeszcze pobić syna mera, który usiłował pomóc ojcu i w w końcu sprawca zbiegł z miejsca zdarzenia już pieszo. Po 2 dniach został jednak złapany.
Sprawa jest urodzony w Algierii i od dzieciństwa mieszka we Francji, posiada też obywatelstwo francuskie. Bez przeszłości kryminalnej, wiedzie stosunkowo dyskretne życie, bez dzieci, ma dyplom ukończenia studiów wyższych (BTS) z wzornictwa przemysłowego. Porządny obywatel, z tym, że podczas przeszukania domu, pod poduszką znaleziono… dwa noże.
Gilles Dussault w ciężkim stanie został przewieziony helikopterem do szpitala Édouard Herriot w Lyonie, a jego syn został przewieziony do szpitala w Vienne. Głos w tej sprawie zabrał sam Prezydent Republiki, Emmanuel Macron, który napisał na „X”: „Kiedy atakowany jest urzędnik państwa, naród staje po jego stronie (…). Kiedy atakowani są jej przedstawiciele, Republika musi być surowa i bezkompromisowa. Robimy wszystko, aby znaleźć i skazać sprawcę tego tchórzliwego czynu”…
Sprawa sąsiedzkiego sporu trwającego od kilku miesięcy, nabrała rozgłosu, ale tylko dlatego, że ofiara jest merem. Chodzi tu jednak o znacznie szersze zjawisko utrwalania się stref bezprawia nawet na prowincji, o stan bezpieczeństwa społecznego kraju, o zmieniające się normy współżycia ludzi.
Malek A., mieszkał w tym mieście od kilku lat. Problem sąsiedzki był podobny do wielu innych. W Villeneuve-de-Marc zamknięto rok temu ostatni sklep spożywczy. Gmina zdecydowała się na zakup tej nieruchomości położonej obok domu podejrzanego, aby spróbować wznowić działalność. Jednak jedna ze ścian posesji zawaliła się, uszkadzając dom Maleka A. Sprawa odszkodowania trwa, ale od tego momentu zaczął się i spór. Poszkodowany przeprowadził kilka prac naprawczych, ale bez autoryzacji i pozwolenia. Spowodowało to, że wszedł w konflikt z gminą, a w końcu postanowił go rozstrzygnąć po swojemu…
𝗔𝗟𝗘𝗥𝗧𝗘 𝗜𝗡𝗙𝗢 — L’individu ayant POIGNARDÉ le maire de Villeneuve-de-Marc, Gilles Dussault, se nomme Malek A. Après avoir poignardé le maire à 3 reprises au niveau du thorax, il est remonté dans son véhicule et a FONCÉ sur le maire et son fils pour les ÉCRASER. Le père et le fils ont miraculeusement évité la voiture qui s’est encastré dans un mur. L’individu, toujours en fuite, est activement recherché. (Le Parisien)
“Dr. Robert Malone on MAHA, Censorship & The Future of Truth”:
Dr. Robert Malone joins Brian Rose to expose the battle over truth, censorship, and the rise of MAHA (Make America Healthy Again).
From silenced voices to digital control, this explosive conversation dives deep into the war on free speech and the future of independent thought.
Is truth under siege? “
Brian Rose of London Real with Dr. Robert Malone Watch The Full Episode: „The Fight Has Just Begun” Dr. Robert Malone on MAHA, Censorship & The Future of Truth –
Brian Rose of London Real with Dr. Robert Malone. Watch The Full Episode:
A State Department of Fish and Wildlife sent a letter to a home/landowner asking for permission to access a creek on his property to document the decline in a certain species of unheard of frogs.
The letter is as follows:
Dept. Of Fish & Wildlife:
Dear Landowner:
WDFWR Staff will be conducting surveys for foothill yellow-legged frogs & other amphibians over the next few months. As part of this research, we would like to survey the creek on your property. I am writing this letter to request your permission to access your property.
Recent research indicates that foothill yellow-legged frogs have declined significantly in recent years and are no longer found at half their historic sites. Your cooperation will be greatly appreciated and will help contribute to the conservation of this important species.
Please fill out the attached postage-paid postcard and let us know if you are willing to let us cross your property or not.
If you have any concerns about this project please give us a call. We would love to talk with you about our research.
Thank you for your inquiry regarding accessing our property to survey for the yellow-legged frog. We may be able to help you out with this matter.
We have divided our 2.26 acres into 75 equal survey units with a draw tag for each unit. Application fees are only $8.00 per unit after you purchase the „Frog Survey License” ($120.00 resident / $180.00 Non-Resident). You will also need to obtain a „Frog Habitat” parking permit ($10.00 per vehicle).
You will also need an „Invasive Species” stamp ($15.00 for the first vehicle and $5.00 for each add’l vehicle) You will also want to register at the Check Station to have your vehicle inspected for Non-native plant life prior to entering our property. There is also a Day Use fee, $5.00 per vehicle.
If you are successful in the Draw you will be notified two weeks in advance so you can make necessary plans and purchase your „Creek Habitat” stamp. ($18.00 Resident / $140.00 Non-Resident).
Survey units open between 8 am. And 3 PM. But you cannot commence survey until 9 am. And must cease all survey activity by 1 PM.
Survey Gear can only include a net with a 2″ diameter made of 100% organic cotton netting with no longer than an 18 in handle, non-weighted and no deeper than 6′ from net frame to bottom of net. Handles can only be made of BPA-free plastics or wooden handles.
After 1 PM. You can use a net with a 3″ diameter if you purchase the „Frog Net Endorsement” ($75.00 Resident / $250 Non-Resident).
Any frogs captured that are released will need to be released with an approved release device back into the environment unharmed.
As of June 1, we are offering draw tags for our „Premium Survey” units and application is again only $8.00 per application.
However, all fees can be waived if you can verify „Native Indian Tribal rights and status”.
You will also need to provide evidence of successful completion of „Frog Surveys” and your „Comprehensive Course on Frog Identification, Safe Handling Practices, and Self-Defense Strategies for Frog Attacks.”
This course is offered on-line through an accredited program for a nominal fee of $750.00.
Please let us know if we can be of assistance to you. Otherwise, we decline your access to our property but appreciate your inquiry.
The above little meme caught my attention because during our extensive travels across Europe, we have noticed just how truly depressing and ugly the vast swathes of cities bathed in Brutalist architecture truly are. These buildings are like entering an Orwellian nightmare.
What is Brutalist architecture?
Brutalist architecture is an architectural style that emerged in the 1950s, characterized by its use of raw, exposed materials, most notably concrete, minimal ornamentation, geometric forms, on a monumental scale.
The 'social ambition” of Brutalist architecture refers to its primary goal of using architecture to promote socialism and communism for people of all social classes. Whereby, everyone are forced to live in the same structures – in the name of equity and inclusion. Hence, social equity becomes the driving force for “public” housing. Housing for which all are expected to dwell.
In fact, Brutalist architecture is a socialist and communist construct, especially during the mid-20th century. While Brutalism originated in the postwar West (notably the UK), it soon became the dominant style across the communist Eastern Bloc from the 1960s through the 1980s, including in the USSR, Czechoslovakia, East Germany, Bulgaria, and Yugoslavia. Socialist and communist governments, in particular, promoted them with purpose.
While Brutalist architecture does not include explicit surveillance features like cameras or monitoring systems – as those systems were not available at the time, in its style – the design elements, such as minimal external windows, centralized layouts, and controlled entry points, facilitate restricting public access and controlling environments. These all align well with government security goals. Furthermore, the association between Brutalism and government bureaucracy, authority, and secrecy has made these structures symbolic of surveillance for the public and in popular media.
Let’s turn to 15-minute cities. They are supposed to provide:
Sustainability – By keeping people within a 15-minute walking distance from where they live and work.
Community and Social Cohesion:
Economic Resilience:
Equity and Inclusion:
Sound familiar?
The truth about 15-minute cities is that they allow governments to conduct massive and routine surveillance of their populace, as well as impose permanent restrictions on the daily activities of large groups of people. These cities work to exclude car ownership from ordinary citizens by making it too expensive through the permitting process and via road restrictions (such as limited traffic zones in residential areas). In the name of social equity, the rights of citizens to move freely are being restricted.
What happens when one gets a better job elsewhere, but other family members are forced to stay within their zone for work or educational purposes? Where one can’t afford to commute or own a car? Will this cause the extended and even nuclear family to break down further?
During any sort of public emergency, the government can limit who can move in and out of these zones. For instance, if one doesn’t have an updated vaccine green pass, their ability to leave their enforcement zone can be easily disabled.
We witnessed this on a massive scale during the COVIDcrisis in Europe. Similarly, in Canada, people were not allowed to board a train or take an airplane for almost a full year, even for medical care, work, or a funeral. Just think if being able to leave the 15-minute zone of your residence was tied to your ability to take public transportation.
In places where 15-minute cities have actually been implemented for any length of time, such as London, most people are resentful and not happy living under these conditions.
Whereas government security goals were once associated with brutalist architecture, in London, there are over a million CCTV cameras, and 15-minute cities have also become associated with the security state. Under these conditions, the right to privacy disappears… when centralized planning becomes the law.
But it gets worse: Brussels is now actively pursuing the 10-minute city model, not only for “climate and sustainability reasons”, but also to explicitly promote equity across its neighborhoods.
The architectural style of a 15-minute city may not be “brutalist,” but the goals don’t seem much different.
Yep- another true story. The Norwegian censorship authority invoked the blasphemy section of the Penal Code (section 142) to prohibit The Life of Brian, even though this law had not been applied in decades.
And yes, the Swedish film industry did run a marketing campaign on that fact.
Thank goodness for our First Amendment rights!
Malone News is a reader-supported publication. To receive new posts and support my work, consider becoming a free or paid subscriber.
Ostatnio podczas domowych porządków wpadł mi w ręce pewien podręcznik akademicki, pochodzący jeszcze z czasów studenckich mego ojca, noszący tytuł „Technika wysokich napięć”, wydany przez Państwowe Wydawnictwa Techniczne, Warszawa 1954. Jest to praca zbiorowa pod redakcją prof. L. I. Sirotinskiego, którą z języka rosyjskiego przetłumaczyli mgr inż. Z. Hasterman i dr inż. J. L. Maksiejewski. Ogólnie rzecz ujmując, jest to całkiem nieźle napisany podręcznik akademicki, który zapewne do chwili obecnej stosunkowo niewiele utracił ze swej aktualności, ponieważ zawiera głównie podstawowe informacje z dziedzin, takich jak matematyka, fizyka i elektrotechnika, które wydają się być całkowicie odporne na zgubne wpływy wszelkiego rodzaju ideologii…
Dr inż. Mirosław Gajer napisał książkę pt. „Wojna o prąd. Jak zatrzymać katastrofę w polskiej energetyce”, która jest obecnie dostępna na stronie sklep-niezalezna.pl. Ta bardzo przystępnie napisana i dopieszczona merytorycznie publikacja popularnonaukowa pokazuje na przykładzie polskiej energetyki, o co naprawdę chodzi zielonym ideologom. Autor jest adiunktem Akademii Górniczo-Hutniczej na wydziale Elektrotechniki, Automatyki, Informatyki i Inżynierii Biomedycznej.
Jednak rozważane polskie wydanie wspomnianego podręcznika akademickiego zostało poprzedzone swego rodzaju przedmową, ponieważ zgodnie ze słowami jednego z bohaterów kultowego filmu „Rejs”, każdą „rzecz trzeba poprzedzić wstępem”. A w owym wstępie możemy między innymi przeczytać:
„W Polsce Ludowej nastąpił bardzo intensywny rozwój badań naukowych w dziedzinie elektrotechniki. Najlepszym wyrazem tego przełomu jest powstanie głównego naukowo-badawczego Instytutu Elektrotechniki w Warszawie oraz rozwój placówek uczelnianych, zwłaszcza na Politechnice Gdańskiej i Wrocławskiej. Myśl naukowa zaczęła rozwijać się również w licznych nowopowstałych biurach konstrukcyjnych”.
A także nieco dalej:
„Przełom w dziedzinie możliwości naukowych wynikał ze zmian ustrojowych, jakie zaszły w Polsce Ludowej. Znajdujemy się na drodze do socjalizmu. Nasz przemysł pracuje według jednolitego planu w oparciu o podstawy naukowe. W okresie międzywojennym badania naukowe miały często charakter prywatnej inicjatywy uczonych. Wyniki ich niejednokrotnie marnowały się, bo były sprzeczne z interesami koncernów kapitalistycznych, które opanowały nasz przemysł. Obecnie przemysł państwowy i uspołeczniony daje zamówienia społeczne dla nauki, a jej osiągnięcia nie potrzebują czekać na wprowadzenie w życie”.
Co ciekawe, we wspomnianym podręczniku znajduje się także tłumaczenie z języka rosyjskiego przedmowy do jego radzieckiego wydania i tam tego rodzaju rzeczy po prostu w ogóle nie ma, gdyż przedmowa ta stanowi w zasadzie jedynie opis zawartości rozpatrywanego podręcznika. Jak widać, wydawca polskiego przekładu rozważanego podręcznika akademickiego chciał być zapewne bardziej papieski niż sam papież, chociaż w tym wypadku należałoby, być może, powiedzieć raczej, że bardziej marksistowski niż sam Marks, albo też bardziej leninowski niż sam Lenin. Uczyniono tak zapewne na wszelki wypadek, aby ktoś później, być może, czegoś tam komuś aby nie zarzucił, co swoją drogą mogło wówczas nieść za sobą liczne zgubne konsekwencje, bo przecież pamiętać należy, że rozpatrywany podręcznik akademicki ukazał się jeszcze w straszliwej epoce stalinowskiej, a żartów wtedy bynajmniej nie było – „za Stalina dyscyplina”, jak często zwykł mawiać redaktor Stanisław Michalkiewicz.
Współczesny złoty cielec
A jak tego rodzaju podręczniki akademickie do przedmiotów technicznych wyglądają obecnie, po ponad już 70 latach? Bo skoro teraz żyjemy podobno w demokracji i w epoce pluralizmu (jak zwykł mawiać prezydent Lech Wałęsa), to pozornie mogło by się wydawać, że tego rodzaju „przedmowy” absolutnie już nie powinny mieć racji bytu. Okazuje się jednak, że także i w czasach nam współczesnych koniecznie zawsze „rzecz trzeba poprzedzić wstępem”, dokładnie tak jak miało niegdyś miejsce w filmie „Rejs”, aby później, być może, ktoś komuś czegoś tam gdzieś aby nie wypominał, ponieważ nadal wydaje się, iż mimo wszystko powszechnie obowiązuje jeszcze dawna maksyma: „wicie, rozumicie, teraz jest taki trynd…”.
Pisząc te słowa, mam na myśli nowowydany podręcznik akademicki pod tytułem „Elektroenergetyka” (autorzy: prof. dr hab. inż. Piotr Kacejko i dr hab. inż. Paweł Pijarski, Wydawnictwa Naukowe PWN, Warszawa 2024), w którym ku swego rodzaju zaskoczeniu możemy znaleźć również wielce adekwatną do współczesnych nam czasów, stosowną i niezbędną „przedmowę”.
Między innymi można tam przeczytać:
„Europejski Zielony Ład (ang. European Green Deal) to strategia rozwoju, która ma przekształcić Unię Europejską w obszar neutralny klimatycznie. Jest odpowiedzią na kryzys klimatyczny i silne procesy degradacji środowiska”.
No dobrze, jak już przekształcimy naszą Unię Europejską w obszar neutralny klimatycznie, co zapewne sprowadzać ma się do tego, że wreszcie za oknem planeta przestanie się nam palić, to nadal pozostaje kluczowe pytanie, co z pozostałymi obszarami kuli ziemskiej? Czy choćby w Chinach, Indiach, Indonezji, Brazylii, RPA, Rosji i USA planeta nadal będzie w najlepsze płonąć? I w jaki to niby sposób mamy się ogólnie zabezpieczyć, aby do nas czasem dymu i jakowegoś smrodu stamtąd nie naszło? Może na granicach Unii Europejskiej będziemy stawiać jakieś wysokie na wiele kilometrów bariery, aby tego cholernego dwutlenku węgla do nas od nich nie nawiewało?
Niestety autorzy rozpatrywanego podręcznika akademickiego na tak postawiane pytania bynajmniej nie udzielają jakichkolwiek odpowiedzi, ale za to możemy się tam dowiedzieć, że:
„Wedle ogólnych założeń Green Deal Unia Europejska ma stać się społeczeństwem neutralnym klimatycznie, a przy tym sprawiedliwym i dostatnim z gospodarką oszczędnie zarządzającą zasobami i przyjazną środowisku. Unia Europejska już teraz odgrywa wiodącą rolę w globalnych działaniach na rzecz klimatu i bioróżnorodności oraz chce być przykładem dla pozostałych krajów świata”.
Obawiam się tylko, że dosłownie już za kilka lat, gdy ostatecznie zostaną wyłączone z eksploatacji wszystkie bloki elektroenergetyczne o mocy 200 MW, a także pełną parą ruszy likwidacja elektrowni w Bełchatowie, to wspomniany przez autorów „dostatek” sprowadzał się będzie w praktyce do tego, że jesienne i zimowe wieczory będziemy spędzać w permanentnie niedogrzanych pomieszczeniach i do tego przy świeczkach. To dopiero będzie wielce budujący „przykład dla pozostałych krajów świata”. Dla przypomnienia, w Polsce Ludowej też na każdym kroku głoszono, że w przyszłości czeka nas powszechny i sprawiedliwy dobrobyt, a jak było w rzeczywistości, to wszyscy doskonale wiemy.
W innym miejscu rozważanego podręcznika możemy także przeczytać:
„Pomimo że wyróżnia się sześć podstawowych gazów cieplarnianych (GHG – greenhouse gases – gazy, które przepuszczają promieniowanie słoneczne docierające do Ziemi, ale pochłaniają promieniowanie podczerwone przez nią emitowane), to jednak najistotniejszy z nich jest dwutlenek węgla (CO2)”.
Niestety powyższe stwierdzenie nie jest prawdziwe, ponieważ głównym gazem, powodującym efekt cieplarniany na kuli ziemskiej, jest para wodna (H2O), która odpowiada za co najmniej 95 proc. obserwowanego efektu.
Z kolei dwutlenek węgla jest odpowiedzialny za jedynie niecałe 4 proc., a za pozostałe około 1 proc. odpowiadają inne gazy, takie jak podtlenek azotu, metan i freony, co można zobaczyć na rys. 1. Widać tam także, że procentowy udział antropogenicznych źródeł emisji rozważanych gazów w stosunku do ich emisji naturalnej jest relatywnie niewielki z wyjątkiem freonów, których jednak wpływy na całkowity efekt cieplarniany na kuli ziemskiej jest wręcz na poziomie zaniedbywalnym.
Rys. 1. Udział poszczególnych gazów w efekcie cieplarnianym na kuli ziemskiej (źródło: https://muzeum.pgi.gov.pl/lekcje_int/efekt/gazy_szklarniowe.htm)
Z kolei o decydującej roli pary wodnej można przekonać się, spoglądając na rys. 2, na którym zamieszczono wykres widma promieniowania ciała doskonale czarnego i zaznaczono na nim linie absorpcyjne dla poszczególnych częstotliwości rezonansowych w zakresie podczerwieni. Jak widać, zdecydowana większość zaznaczonych tam linii absorpcyjnych związana jest z parą wodną (H2O), a tylko stosunkowo nieliczne pochodzą od dwutlenku węgla (CO2).
Rys. 2. Wykres zależności absorpcji promieniowania termicznego od długości fali Źródło: https://dydaktyka.fizyka.umk.pl/Wystawy_archiwum/z_omegi/cieplarniany_cd.html
Żyjemy dzięki efektowi cieplarnianemu
Odnośnie samego efektu cieplarnianego na kuli ziemskiej warto także przypomnieć, że odkrył go francuski matematyk i fizyk Jean Baptiste Joseph Fourier (1768–1830), który policzył ilość energii cieplnej docierającej ze Słońca do powierzchni Ziemi, w związku z czym stwierdził, że nasza planeta jest o wiele cieplejsza, niż wynikałoby to bezpośrednio z przeprowadzonych przez niego wyliczeń. W związku z tym doszedł do wniosku, że nie całe ciepło, które dociera do nas ze Słońca, jest od razu wypromieniowywane w przestrzeń kosmiczną, tylko musi istnieć jakiś istotny czynnik, który to ciepło skutecznie w atmosferze ziemskiej zatrzymuje. Obecnie wiemy już, że czynnikiem tym jest przede wszystkim para wodna. Warto także wiedzieć, że gdyby efektu cieplarnianego na naszej planecie w ogóle nie było, to temperatury na powierzchni Ziemi byłby średnio aż o 33 stopnie Celsjusza niższe, w związku z czym większość powierzchni naszego globu byłaby pokryta grubą warstwą lodu (być może poza strefą międzyzwrotnikową). Żyjemy zatem dzięki efektowi cieplarnianemu, z którym obecnie tak wielu chce bohatersko walczyć, a związana z tym nachalna propaganda wlazła już dosłownie wszędzie – nawet do podręczników akademickich z dyscyplin stricte technicznych, które do tej pory wydawały się być całkowicie odporne na wpływy wszelkiego typu ideologie.
W tym miejscu przychodzi mi na myśl jeszcze zwrotka z pewnego słynnego wiersza Juliana Tuwima, opublikowanego w 1937 roku:
Izraelitcy doktorkowie, Wiednia, żydowskiej Mekki, flance, Co w Bochni, Stryju i Krakowie Szerzycie kulturalną francę.
Natomiast w innym miejscu rozważanego podręcznika akademickiego możemy dowiedzieć się także swego rodzaju „prawdy objawionej”, że:
„Od wielu lat kluczowym problemem ludzkości jest zapobieganie globalnemu ociepleniu, czyli wzrostowi średniej temperatury powierzchni Ziemi. Główną przyczyną obserwowanego ocieplenia i związanych z nim zmian klimatycznych jest działalność przemysłowa człowieka, a w szczególności emisja gazów nazywanych zbiorczo gazami cieplarnianymi”.
Odnosząc się do powyższego cytatu, warto przypomnieć jego autorom, że obecnie żyjemy w okresie geologicznym określanym mianem holocenu, który rozpoczął się około 11 700 lat temu gwałtownym ociepleniem ziemskiego klimatu, co w stosunkowo krótkim czasie doprowadziło do całkowitego roztopienia pokrywających Europę potężnych czap lodowych. Jaka była przyczyna tego rodzaju gwałtownych zmian zachodzących na Ziemi, nie zostało jeszcze definitywnie przez naukę wyjaśnione, a uczeni wciąż gubią się tutaj w gąszczu różnorodnych hipotez. Podkreślić należy, że proces ten zaszedł w sposób całkowicie naturalny, a wszelkie próby twierdzenia, że mimo wszystko ówczesny człowiek mógł mieć z tym cokolwiek wspólnego, należy traktować wyłącznie w kategoriach przypadków chorobowych opisanych już dawno temu przez dziedzinę psychiatrii.
Nie dzieje się nic nadzwyczajnego
Ponadto na wykresie zamieszczonym na rys. 3 możemy zobaczyć, jak zmieniała się w holocenie temperatura na kuli ziemskiej na przestrzeni ostatnich 11 tysięcy lat. Począwszy od mniej więcej 9 tysięcy lat temu na rozważanym wykresie zmian temperatury powietrza pojawiają się swego rodzaju chaotyczne w swym charakterze oscylacje, co sprawia, że po okresach cieplejszych następują okresy wyraźnie chłodniejsze, które zostały nazwane wydarzeniami Bonda (ze słynnym bohaterem sensacyjnych filmów nie miał on jednakże nic wspólnego). Między innymi zaznaczono tam „małą epokę lodowcową”, która zakończyła się około roku 1850 i począwszy od tego czasu mamy do czynienia z kolejnym naturalnym cyklem ocieplenia klimatu na Ziemi, który autorzy rozważanego podręcznika akademickiego określają wręcz mianem „kryzysu klimatycznego”, choć byłbym skłonny raczej powiedzieć, że w tym wypadku ocieramy się wręcz o „kryzys nauki”.
Przecież patrząc na rys. 3, widać jak na dłoni, że w czasach nam współczesnych nic nadzwyczajnego bynajmniej się nie dzieje, a w całej historii holocenu były nawet okresy znacznie cieplejsze od obecnego. Wystarczy tylko wymienić tzw. ciepły okres minojski, ciepły okres rzymski i średniowieczne optimum klimatyczne. Trzeba wiedzieć, że w wymienionych okresach doszło do wspaniałego rozkwitu wspominanych cywilizacji. Rozwinęła się najpierw cywilizacja minojska na Krecie (wznosili przecież wspaniałe pałace, jak przykładowo pałac w Knossos, i opracowali własny, oryginalny system pisma linearnego A, służący do zapisu ich języka, o którym wiemy wciąż bardzo niewiele, poza tym że nie był to z pewnością język należący do naszej wielkiej rodziny indoeuropejskiej). Następnie pojawiła się cywilizacja antycznego Rzymu, a później cywilizacja średniowiecznej Europy (wbrew obiegowym opiniom nie była to bynajmniej epoka totalnego zacofania, bo czy aby potężne katedry z ponad stumetrowymi wieżami wznosili w owym czasie jacyś „ciemniacy”, a także czy traktaty filozoficzne w rozpatrywanej epoce były pisane wręcz przez jakichś „dzikusów”, a tak samo fundamentalne odkrycia w dziedzinie logiki – jak choćby słynna zasada „brzytwy Occama” – dokonywane były zapewne przez jakichś tępych „jełopów”).
Rys. 3. Zmiany temperatur w holocenie (źródło: https://jednaziemia.pgi.gov.pl/planeta-dzieje/43-dzieje/zmiany-klimatu/3847-holocen-ostatnie-11700-lat.html)
Mit podgrzewania mórz i oceanów
Ponadto temperatury panujące na Ziemi nie są w żadnym wypadku jakąś prostą pochodną stężenia dwutlenku węgla w powietrzu atmosferycznym, ale zależą od bardzo wielu różnorodnych czynników (zmiany wartości stałej słonecznej, prądów morskich, cyrkulacji powietrza, zachmurzenia, wybuchów wulkanów itp.), z których istnienia, być może, nawet nie zdajemy sobie sprawy, czego przykładem może być odkrycie przed kilkudziesięciu laty tzw. cykli Milankovicia, związanych z precesją osi ziemskiej, zmianami wartości kąta jej nachylenia do płaszczyzny ekliptyki oraz z okresowymi zmianami ekscentryczności orbity ziemskiej, co pokazano na rys. 4.
Nawet jeśli antropogeniczna emisja dwutlenku węgla miałaby przyczyniać się do niewielkiego wzrostu temperatury ziemskiej atmosfery (rzędu dziesiątych części stopnia Celsjusza), to przecież nie można zapomnieć o tym, że prawie ¾ powierzchni kuli ziemskiej zajmują morza i oceany, a tego rodzaju wielkie zbiorniki wodne wywierają bez wątpienia wielki wpływ o charakterze stabilizującym na temperatury panujące na Ziemi. Dzieje się tak dlatego, że stałe czasowe procesów termicznych zachodzących w basenach mórz i oceanów mają stałe czasowe rzędu kilkudziesięciu, a może nawet i kilkuset lat, w związku z czym odpowiedź tego rodzaju układu dynamicznego będzie zawsze opóźniona o wiele lat w stosunku do momentu zaistnienia wywołującego ją bodźca.
Warto także wiedzieć, że objętość wody zawartej w ziemskich morzach i oceanach szacowana jest na około 1,33 miliardów kilometrów sześciennych, co po uwzględnieniu gęstości wody równej 1000 kg/m3, daje masę wody równą około 1,33*1021 kg. Uwzględniając dodatkowo ciepło właściwe wody, równe mniej więcej 4200 J/kgK, to aby podgrzać całą wodę zawartą w ziemskich morzach i oceanach o zaledwie jeden stopień Celsjusza, potrzebna byłaby energia równa około 5,6*1024 J, co po przeliczeniu daje około 1,6*109 TWh (terawatogodzin).
W tym miejscu warto wspomnieć, że zużycie energii elektrycznej w naszym kraju w roku 2024 wyniosło około 169 TWh, z czego wynika, że gdyby cała zużywana w Polsce energia elektryczna miała być wykorzystywana tylko i wyłącznie do podgrzewania światowych mórz i oceanów, to zwiększenie w nich temperatury wody o zaledwie jeden stopień Celsjusza zajęłoby – bagatela – prawie 9,2 milionów lat (sic!).
Z kolei światowe zużycie energii elektrycznej w 2024 roku wyniosło około 23 000 TWh, czyli było to około 136 razy więcej, niż miało miejsce w przypadku Polski. Zatem gdyby cała wytwarzana na świecie energia elektryczna przeznaczona była li tylko do podgrzewania wody w światowych morzach i oceanach, to jej temperatura podniosłaby się o zaledwie jeden stopień Celsjusza dopiero po ponad 67 tysiącach lat.
Tak zatem w praktyce przedstawiają się nasze możliwości wpływu na ziemski klimat. Jak zatem kuriozalnie brzmi w powyższym kontekście wypowiedź pewnego „eksperta”, który swego czasu w jakimś programie telewizyjnym twierdził, że temperatura wody w Morzu Śródziemnym jest o dwa stopnie Celsjusza wyższa, niż „powinna być”, bo żeśmy ją rzekomo podgrzali, emitując do atmosfery ziemskiej dwutlenek węgla, co według niego w zeszłym roku miało spowodować potężnych rozmiarów powódź w Kotlinie Kłodzkiej.
A tak swoją drogą w podręcznikach akademickich do nauk technicznych wypadałoby pisać przede wszystkim o samej technice, bo o Leninie, Związku Radzieckim i Polsce Ludowej nie trzeba już we wstępie bynajmniej więcej się rozwodzić – a obecnie o zmianach ziemskiego klimatu również!