Wiceprezydent Stanów Zjednoczonych JD Vance oficjalnie potwierdził, że Stany Zjednoczone zakończyły finansowanie konfliktu na Ukrainie. W swoim oświadczeniu jasno stwierdził, że to teraz sprawa europejska: “Jeśli Europejczycy chcą przejąć inicjatywę i kupować broń od amerykańskich producentów, nie mamy nic przeciwko, ale już nie będziemy tego sami finansować”. Ta deklaracja stanowi przełomowy moment w trwającym od trzech lat konflikcie.
Prawdziwa skala wydatków USA na Ukrainie okazuje się być znacznie wyższa niż oficjalnie podawane 174 miliardy dolarów z budżetu Kongresu. Trump wielokrotnie mówił o kwocie 350 miliardów dolarów, a jego doradca ds. audytów David Sacks ujawnił, że trwają intensywne kontrole mające ustalić, ile dokładnie wydano i ile mogło zostać zdefraudowane.Audyt prowadzony przez administrację Trumpa ma wykazać rzeczywistą skalę korupcji na Ukrainie, gdzie według doniesień, ukraińscy urzędnicy byli wielokrotnie łapani na przemycaniu walizek pełnych gotówki, a amerykańska broń trafiała na czarny rynek.
Kontekst tej decyzji sięga wydarzeń z 2014 roku, kiedy to Stany Zjednoczone bezpośrednio przyczyniły się do wywołania Majdanu. Kluczową rolę odegrała wówczas Victoria Nuland, zastępca sekretarza stanu, która w podsłuchanej rozmowie telefonicznej z ambasadorem USA na Ukrainie Geoffreyem Pyattem dosłownie wybierała przyszłych przywódców ukraińskiej opozycji.
W tej rozmowie padły słynne słowa Nuland “Fuck the EU”, które odsłoniły prawdziwe oblicze amerykańskiej polityki wobec Europy. Nuland osobiście rozdawała ciastka protestującym na Majdanie, a USA zainwestowały 5 miliardów dolarów w “europejskie aspiracje” Ukrainy, de facto organizując zamach stanu przeciwko demokratycznie wybranemu prezydentowi Wiktorowi Janukowyczowi.
Teraz Ameryka, po wywołaniu i sfinansowaniu całego konfliktu, po prostu z niego wychodzi, zostawiając Europę z rachunkiem. To niezwykle cyniczny ruch, zwłaszcza że 15 sierpnia na Alasce Trump spotka się z Putinem, aby ustalić warunki zakończenia wojny. Europa zostaje wobec tego przed dramatycznym wyborem – albo zaakceptuje amerykańsko-rosyjskie ustalenia, albo będzie musiała sama kontynuować finansowanie konfliktu.
Odpowiedź Unii Europejskiej brzmi upiornie. UE proponuje zaciągnięcie kredytu na kwotę 800 miliardów euro na zbrojenia, co w połączeniu z planami utworzenia wspólnej armii europejskiej może być też zapowiedzią nowego totalitaryzmu na kontynencie. Głównie Niemcy, wspierani przez Polskę i kraje bałtyckie, forsują kupowanie amerykańskiej broni.
Sytuacja staje się szczególnie niebezpieczna, gdyż nie można wykluczyć, że Putin, widząc jak Europa zniszczona Zielonym Ładem nagle próbuje uzbroić się na kredyt, postanowi zaatakować teraz, gdy UE jest jeszcze bezbronna. [Ruscy cwani.. lepiej poczekać, by wydatki na zbrojenia wraz z “zielonym ładem” doprowadziły same do katastrofy. MD]
Eksperci sugerują, że ryzyko wojny w ciągu najbliższych dwóch lat dramatycznie wzrasta, tym bardziej że według doniesień, Chińczycy mogą sugerować Rosji atak na Europę, aby odciągnąć USA od Pacyfiku i kwestii azjatyckich z Tajwanem na czele.
To, co obserwujemy, to klasyczne amerykańskie “divide et impera” – wywołaj konflikt, zarabiaj na nim, a gdy przestaje być opłacalny, wyjdź z niego pozostawiając chaos.
Europa, która przez dekady polegała na amerykańskiej ochronie militarnej, nagle zostaje sama wobec konsekwencji polityki, na którą nigdy w pełni się nie zgodziła. Teraz chyba pozostała tylko desperacja i niezdolność do racjonalnych decyzji, która nieuchronnie zaprowadzi nas do kolejnej katastrofy.
[To nie “Europa”, lecz siły rządzące Unią E ur., dla których taka Ursula Wodęleje jest mówiącą marionetką MD]
Ostatnio podczas domowych porządków wpadł mi w ręce pewien podręcznik akademicki, pochodzący jeszcze z czasów studenckich mego ojca, noszący tytuł „Technika wysokich napięć”, wydany przez Państwowe Wydawnictwa Techniczne, Warszawa 1954. Jest to praca zbiorowa pod redakcją prof. L. I. Sirotinskiego, którą z języka rosyjskiego przetłumaczyli mgr inż. Z. Hasterman i dr inż. J. L. Maksiejewski. Ogólnie rzecz ujmując, jest to całkiem nieźle napisany podręcznik akademicki, który zapewne do chwili obecnej stosunkowo niewiele utracił ze swej aktualności, ponieważ zawiera głównie podstawowe informacje z dziedzin, takich jak matematyka, fizyka i elektrotechnika, które wydają się być całkowicie odporne na zgubne wpływy wszelkiego rodzaju ideologii…
Dr inż. Mirosław Gajer napisał książkę pt. „Wojna o prąd. Jak zatrzymać katastrofę w polskiej energetyce”, która jest obecnie dostępna na stronie sklep-niezalezna.pl. Ta bardzo przystępnie napisana i dopieszczona merytorycznie publikacja popularnonaukowa pokazuje na przykładzie polskiej energetyki, o co naprawdę chodzi zielonym ideologom. Autor jest adiunktem Akademii Górniczo-Hutniczej na wydziale Elektrotechniki, Automatyki, Informatyki i Inżynierii Biomedycznej.
Jednak rozważane polskie wydanie wspomnianego podręcznika akademickiego zostało poprzedzone swego rodzaju przedmową, ponieważ zgodnie ze słowami jednego z bohaterów kultowego filmu „Rejs”, każdą „rzecz trzeba poprzedzić wstępem”. A w owym wstępie możemy między innymi przeczytać:
„W Polsce Ludowej nastąpił bardzo intensywny rozwój badań naukowych w dziedzinie elektrotechniki. Najlepszym wyrazem tego przełomu jest powstanie głównego naukowo-badawczego Instytutu Elektrotechniki w Warszawie oraz rozwój placówek uczelnianych, zwłaszcza na Politechnice Gdańskiej i Wrocławskiej. Myśl naukowa zaczęła rozwijać się również w licznych nowopowstałych biurach konstrukcyjnych”.
A także nieco dalej:
„Przełom w dziedzinie możliwości naukowych wynikał ze zmian ustrojowych, jakie zaszły w Polsce Ludowej. Znajdujemy się na drodze do socjalizmu. Nasz przemysł pracuje według jednolitego planu w oparciu o podstawy naukowe. W okresie międzywojennym badania naukowe miały często charakter prywatnej inicjatywy uczonych. Wyniki ich niejednokrotnie marnowały się, bo były sprzeczne z interesami koncernów kapitalistycznych, które opanowały nasz przemysł. Obecnie przemysł państwowy i uspołeczniony daje zamówienia społeczne dla nauki, a jej osiągnięcia nie potrzebują czekać na wprowadzenie w życie”.
Co ciekawe, we wspomnianym podręczniku znajduje się także tłumaczenie z języka rosyjskiego przedmowy do jego radzieckiego wydania i tam tego rodzaju rzeczy po prostu w ogóle nie ma, gdyż przedmowa ta stanowi w zasadzie jedynie opis zawartości rozpatrywanego podręcznika. Jak widać, wydawca polskiego przekładu rozważanego podręcznika akademickiego chciał być zapewne bardziej papieski niż sam papież, chociaż w tym wypadku należałoby, być może, powiedzieć raczej, że bardziej marksistowski niż sam Marks, albo też bardziej leninowski niż sam Lenin. Uczyniono tak zapewne na wszelki wypadek, aby ktoś później, być może, czegoś tam komuś aby nie zarzucił, co swoją drogą mogło wówczas nieść za sobą liczne zgubne konsekwencje, bo przecież pamiętać należy, że rozpatrywany podręcznik akademicki ukazał się jeszcze w straszliwej epoce stalinowskiej, a żartów wtedy bynajmniej nie było – „za Stalina dyscyplina”, jak często zwykł mawiać redaktor Stanisław Michalkiewicz.
Współczesny złoty cielec
A jak tego rodzaju podręczniki akademickie do przedmiotów technicznych wyglądają obecnie, po ponad już 70 latach? Bo skoro teraz żyjemy podobno w demokracji i w epoce pluralizmu (jak zwykł mawiać prezydent Lech Wałęsa), to pozornie mogło by się wydawać, że tego rodzaju „przedmowy” absolutnie już nie powinny mieć racji bytu. Okazuje się jednak, że także i w czasach nam współczesnych koniecznie zawsze „rzecz trzeba poprzedzić wstępem”, dokładnie tak jak miało niegdyś miejsce w filmie „Rejs”, aby później, być może, ktoś komuś czegoś tam gdzieś aby nie wypominał, ponieważ nadal wydaje się, iż mimo wszystko powszechnie obowiązuje jeszcze dawna maksyma: „wicie, rozumicie, teraz jest taki trynd…”.
Pisząc te słowa, mam na myśli nowowydany podręcznik akademicki pod tytułem „Elektroenergetyka” (autorzy: prof. dr hab. inż. Piotr Kacejko i dr hab. inż. Paweł Pijarski, Wydawnictwa Naukowe PWN, Warszawa 2024), w którym ku swego rodzaju zaskoczeniu możemy znaleźć również wielce adekwatną do współczesnych nam czasów, stosowną i niezbędną „przedmowę”.
Między innymi można tam przeczytać:
„Europejski Zielony Ład (ang. European Green Deal) to strategia rozwoju, która ma przekształcić Unię Europejską w obszar neutralny klimatycznie. Jest odpowiedzią na kryzys klimatyczny i silne procesy degradacji środowiska”.
No dobrze, jak już przekształcimy naszą Unię Europejską w obszar neutralny klimatycznie, co zapewne sprowadzać ma się do tego, że wreszcie za oknem planeta przestanie się nam palić, to nadal pozostaje kluczowe pytanie, co z pozostałymi obszarami kuli ziemskiej? Czy choćby w Chinach, Indiach, Indonezji, Brazylii, RPA, Rosji i USA planeta nadal będzie w najlepsze płonąć? I w jaki to niby sposób mamy się ogólnie zabezpieczyć, aby do nas czasem dymu i jakowegoś smrodu stamtąd nie naszło? Może na granicach Unii Europejskiej będziemy stawiać jakieś wysokie na wiele kilometrów bariery, aby tego cholernego dwutlenku węgla do nas od nich nie nawiewało?
Niestety autorzy rozpatrywanego podręcznika akademickiego na tak postawiane pytania bynajmniej nie udzielają jakichkolwiek odpowiedzi, ale za to możemy się tam dowiedzieć, że:
„Wedle ogólnych założeń Green Deal Unia Europejska ma stać się społeczeństwem neutralnym klimatycznie, a przy tym sprawiedliwym i dostatnim z gospodarką oszczędnie zarządzającą zasobami i przyjazną środowisku. Unia Europejska już teraz odgrywa wiodącą rolę w globalnych działaniach na rzecz klimatu i bioróżnorodności oraz chce być przykładem dla pozostałych krajów świata”.
Obawiam się tylko, że dosłownie już za kilka lat, gdy ostatecznie zostaną wyłączone z eksploatacji wszystkie bloki elektroenergetyczne o mocy 200 MW, a także pełną parą ruszy likwidacja elektrowni w Bełchatowie, to wspomniany przez autorów „dostatek” sprowadzał się będzie w praktyce do tego, że jesienne i zimowe wieczory będziemy spędzać w permanentnie niedogrzanych pomieszczeniach i do tego przy świeczkach. To dopiero będzie wielce budujący „przykład dla pozostałych krajów świata”. Dla przypomnienia, w Polsce Ludowej też na każdym kroku głoszono, że w przyszłości czeka nas powszechny i sprawiedliwy dobrobyt, a jak było w rzeczywistości, to wszyscy doskonale wiemy.
W innym miejscu rozważanego podręcznika możemy także przeczytać:
„Pomimo że wyróżnia się sześć podstawowych gazów cieplarnianych (GHG – greenhouse gases – gazy, które przepuszczają promieniowanie słoneczne docierające do Ziemi, ale pochłaniają promieniowanie podczerwone przez nią emitowane), to jednak najistotniejszy z nich jest dwutlenek węgla (CO2)”.
Niestety powyższe stwierdzenie nie jest prawdziwe, ponieważ głównym gazem, powodującym efekt cieplarniany na kuli ziemskiej, jest para wodna (H2O), która odpowiada za co najmniej 95 proc. obserwowanego efektu.
Z kolei dwutlenek węgla jest odpowiedzialny za jedynie niecałe 4 proc., a za pozostałe około 1 proc. odpowiadają inne gazy, takie jak podtlenek azotu, metan i freony, co można zobaczyć na rys. 1. Widać tam także, że procentowy udział antropogenicznych źródeł emisji rozważanych gazów w stosunku do ich emisji naturalnej jest relatywnie niewielki z wyjątkiem freonów, których jednak wpływy na całkowity efekt cieplarniany na kuli ziemskiej jest wręcz na poziomie zaniedbywalnym.
Rys. 1. Udział poszczególnych gazów w efekcie cieplarnianym na kuli ziemskiej (źródło: https://muzeum.pgi.gov.pl/lekcje_int/efekt/gazy_szklarniowe.htm)
Z kolei o decydującej roli pary wodnej można przekonać się, spoglądając na rys. 2, na którym zamieszczono wykres widma promieniowania ciała doskonale czarnego i zaznaczono na nim linie absorpcyjne dla poszczególnych częstotliwości rezonansowych w zakresie podczerwieni. Jak widać, zdecydowana większość zaznaczonych tam linii absorpcyjnych związana jest z parą wodną (H2O), a tylko stosunkowo nieliczne pochodzą od dwutlenku węgla (CO2).
Rys. 2. Wykres zależności absorpcji promieniowania termicznego od długości fali Źródło: https://dydaktyka.fizyka.umk.pl/Wystawy_archiwum/z_omegi/cieplarniany_cd.html
Żyjemy dzięki efektowi cieplarnianemu
Odnośnie samego efektu cieplarnianego na kuli ziemskiej warto także przypomnieć, że odkrył go francuski matematyk i fizyk Jean Baptiste Joseph Fourier (1768–1830), który policzył ilość energii cieplnej docierającej ze Słońca do powierzchni Ziemi, w związku z czym stwierdził, że nasza planeta jest o wiele cieplejsza, niż wynikałoby to bezpośrednio z przeprowadzonych przez niego wyliczeń. W związku z tym doszedł do wniosku, że nie całe ciepło, które dociera do nas ze Słońca, jest od razu wypromieniowywane w przestrzeń kosmiczną, tylko musi istnieć jakiś istotny czynnik, który to ciepło skutecznie w atmosferze ziemskiej zatrzymuje. Obecnie wiemy już, że czynnikiem tym jest przede wszystkim para wodna. Warto także wiedzieć, że gdyby efektu cieplarnianego na naszej planecie w ogóle nie było, to temperatury na powierzchni Ziemi byłby średnio aż o 33 stopnie Celsjusza niższe, w związku z czym większość powierzchni naszego globu byłaby pokryta grubą warstwą lodu (być może poza strefą międzyzwrotnikową). Żyjemy zatem dzięki efektowi cieplarnianemu, z którym obecnie tak wielu chce bohatersko walczyć, a związana z tym nachalna propaganda wlazła już dosłownie wszędzie – nawet do podręczników akademickich z dyscyplin stricte technicznych, które do tej pory wydawały się być całkowicie odporne na wpływy wszelkiego typu ideologie.
W tym miejscu przychodzi mi na myśl jeszcze zwrotka z pewnego słynnego wiersza Juliana Tuwima, opublikowanego w 1937 roku:
Izraelitcy doktorkowie, Wiednia, żydowskiej Mekki, flance, Co w Bochni, Stryju i Krakowie Szerzycie kulturalną francę.
Natomiast w innym miejscu rozważanego podręcznika akademickiego możemy dowiedzieć się także swego rodzaju „prawdy objawionej”, że:
„Od wielu lat kluczowym problemem ludzkości jest zapobieganie globalnemu ociepleniu, czyli wzrostowi średniej temperatury powierzchni Ziemi. Główną przyczyną obserwowanego ocieplenia i związanych z nim zmian klimatycznych jest działalność przemysłowa człowieka, a w szczególności emisja gazów nazywanych zbiorczo gazami cieplarnianymi”.
Odnosząc się do powyższego cytatu, warto przypomnieć jego autorom, że obecnie żyjemy w okresie geologicznym określanym mianem holocenu, który rozpoczął się około 11 700 lat temu gwałtownym ociepleniem ziemskiego klimatu, co w stosunkowo krótkim czasie doprowadziło do całkowitego roztopienia pokrywających Europę potężnych czap lodowych. Jaka była przyczyna tego rodzaju gwałtownych zmian zachodzących na Ziemi, nie zostało jeszcze definitywnie przez naukę wyjaśnione, a uczeni wciąż gubią się tutaj w gąszczu różnorodnych hipotez. Podkreślić należy, że proces ten zaszedł w sposób całkowicie naturalny, a wszelkie próby twierdzenia, że mimo wszystko ówczesny człowiek mógł mieć z tym cokolwiek wspólnego, należy traktować wyłącznie w kategoriach przypadków chorobowych opisanych już dawno temu przez dziedzinę psychiatrii.
Nie dzieje się nic nadzwyczajnego
Ponadto na wykresie zamieszczonym na rys. 3 możemy zobaczyć, jak zmieniała się w holocenie temperatura na kuli ziemskiej na przestrzeni ostatnich 11 tysięcy lat. Począwszy od mniej więcej 9 tysięcy lat temu na rozważanym wykresie zmian temperatury powietrza pojawiają się swego rodzaju chaotyczne w swym charakterze oscylacje, co sprawia, że po okresach cieplejszych następują okresy wyraźnie chłodniejsze, które zostały nazwane wydarzeniami Bonda (ze słynnym bohaterem sensacyjnych filmów nie miał on jednakże nic wspólnego). Między innymi zaznaczono tam „małą epokę lodowcową”, która zakończyła się około roku 1850 i począwszy od tego czasu mamy do czynienia z kolejnym naturalnym cyklem ocieplenia klimatu na Ziemi, który autorzy rozważanego podręcznika akademickiego określają wręcz mianem „kryzysu klimatycznego”, choć byłbym skłonny raczej powiedzieć, że w tym wypadku ocieramy się wręcz o „kryzys nauki”.
Przecież patrząc na rys. 3, widać jak na dłoni, że w czasach nam współczesnych nic nadzwyczajnego bynajmniej się nie dzieje, a w całej historii holocenu były nawet okresy znacznie cieplejsze od obecnego. Wystarczy tylko wymienić tzw. ciepły okres minojski, ciepły okres rzymski i średniowieczne optimum klimatyczne. Trzeba wiedzieć, że w wymienionych okresach doszło do wspaniałego rozkwitu wspominanych cywilizacji. Rozwinęła się najpierw cywilizacja minojska na Krecie (wznosili przecież wspaniałe pałace, jak przykładowo pałac w Knossos, i opracowali własny, oryginalny system pisma linearnego A, służący do zapisu ich języka, o którym wiemy wciąż bardzo niewiele, poza tym że nie był to z pewnością język należący do naszej wielkiej rodziny indoeuropejskiej). Następnie pojawiła się cywilizacja antycznego Rzymu, a później cywilizacja średniowiecznej Europy (wbrew obiegowym opiniom nie była to bynajmniej epoka totalnego zacofania, bo czy aby potężne katedry z ponad stumetrowymi wieżami wznosili w owym czasie jacyś „ciemniacy”, a także czy traktaty filozoficzne w rozpatrywanej epoce były pisane wręcz przez jakichś „dzikusów”, a tak samo fundamentalne odkrycia w dziedzinie logiki – jak choćby słynna zasada „brzytwy Occama” – dokonywane były zapewne przez jakichś tępych „jełopów”).
Rys. 3. Zmiany temperatur w holocenie (źródło: https://jednaziemia.pgi.gov.pl/planeta-dzieje/43-dzieje/zmiany-klimatu/3847-holocen-ostatnie-11700-lat.html)
Mit podgrzewania mórz i oceanów
Ponadto temperatury panujące na Ziemi nie są w żadnym wypadku jakąś prostą pochodną stężenia dwutlenku węgla w powietrzu atmosferycznym, ale zależą od bardzo wielu różnorodnych czynników (zmiany wartości stałej słonecznej, prądów morskich, cyrkulacji powietrza, zachmurzenia, wybuchów wulkanów itp.), z których istnienia, być może, nawet nie zdajemy sobie sprawy, czego przykładem może być odkrycie przed kilkudziesięciu laty tzw. cykli Milankovicia, związanych z precesją osi ziemskiej, zmianami wartości kąta jej nachylenia do płaszczyzny ekliptyki oraz z okresowymi zmianami ekscentryczności orbity ziemskiej, co pokazano na rys. 4.
Nawet jeśli antropogeniczna emisja dwutlenku węgla miałaby przyczyniać się do niewielkiego wzrostu temperatury ziemskiej atmosfery (rzędu dziesiątych części stopnia Celsjusza), to przecież nie można zapomnieć o tym, że prawie ¾ powierzchni kuli ziemskiej zajmują morza i oceany, a tego rodzaju wielkie zbiorniki wodne wywierają bez wątpienia wielki wpływ o charakterze stabilizującym na temperatury panujące na Ziemi. Dzieje się tak dlatego, że stałe czasowe procesów termicznych zachodzących w basenach mórz i oceanów mają stałe czasowe rzędu kilkudziesięciu, a może nawet i kilkuset lat, w związku z czym odpowiedź tego rodzaju układu dynamicznego będzie zawsze opóźniona o wiele lat w stosunku do momentu zaistnienia wywołującego ją bodźca.
Warto także wiedzieć, że objętość wody zawartej w ziemskich morzach i oceanach szacowana jest na około 1,33 miliardów kilometrów sześciennych, co po uwzględnieniu gęstości wody równej 1000 kg/m3, daje masę wody równą około 1,33*1021 kg. Uwzględniając dodatkowo ciepło właściwe wody, równe mniej więcej 4200 J/kgK, to aby podgrzać całą wodę zawartą w ziemskich morzach i oceanach o zaledwie jeden stopień Celsjusza, potrzebna byłaby energia równa około 5,6*1024 J, co po przeliczeniu daje około 1,6*109 TWh (terawatogodzin).
W tym miejscu warto wspomnieć, że zużycie energii elektrycznej w naszym kraju w roku 2024 wyniosło około 169 TWh, z czego wynika, że gdyby cała zużywana w Polsce energia elektryczna miała być wykorzystywana tylko i wyłącznie do podgrzewania światowych mórz i oceanów, to zwiększenie w nich temperatury wody o zaledwie jeden stopień Celsjusza zajęłoby – bagatela – prawie 9,2 milionów lat (sic!).
Z kolei światowe zużycie energii elektrycznej w 2024 roku wyniosło około 23 000 TWh, czyli było to około 136 razy więcej, niż miało miejsce w przypadku Polski. Zatem gdyby cała wytwarzana na świecie energia elektryczna przeznaczona była li tylko do podgrzewania wody w światowych morzach i oceanach, to jej temperatura podniosłaby się o zaledwie jeden stopień Celsjusza dopiero po ponad 67 tysiącach lat.
Tak zatem w praktyce przedstawiają się nasze możliwości wpływu na ziemski klimat. Jak zatem kuriozalnie brzmi w powyższym kontekście wypowiedź pewnego „eksperta”, który swego czasu w jakimś programie telewizyjnym twierdził, że temperatura wody w Morzu Śródziemnym jest o dwa stopnie Celsjusza wyższa, niż „powinna być”, bo żeśmy ją rzekomo podgrzali, emitując do atmosfery ziemskiej dwutlenek węgla, co według niego w zeszłym roku miało spowodować potężnych rozmiarów powódź w Kotlinie Kłodzkiej.
A tak swoją drogą w podręcznikach akademickich do nauk technicznych wypadałoby pisać przede wszystkim o samej technice, bo o Leninie, Związku Radzieckim i Polsce Ludowej nie trzeba już we wstępie bynajmniej więcej się rozwodzić – a obecnie o zmianach ziemskiego klimatu również!
Czy naprawdę są ludzie, którzy siedzą na spotkaniach, próbując wymyślić nowe, nikczemne sposoby, by zmusić ludzi do posłuszeństwa, zacierając ręce z radości i śmiejąc się złośliwie? Wątpię. Kilka lat temu rozmawiałem z bardzo inteligentnym typem leminga, który po tym, jak weszliśmy w szczegóły działania Nowego Porządku Świata, powiedział: „Po prostu nie potrafię wyobrazić sobie ludzi siedzących teraz w swoich biurach czy innych miejscach pracy, świadomych, że są częścią złowrogiego spisku mającego na celu przejęcie władzy nad światem”.
Oszustwo, konie trojańskie oraz kombinacja kija i marchewki
Pamiętasz, jak kiedyś ludzie sprzedawali rzeczy? Zwłaszcza różni kombinatorzy i naciągacze. Próbowali wmówić ci, że to, co sprzedają, jest czymś, czym nie jest. „Kupujący, uważaj” – brzmiało motto (no, nie ich, ale jednak).
Chodziło o to, żeby jeśli ujdzie ci to na sucho, niech tak będzie. Gra polegała na „oszukaniu”, „nabraniu”, „wykołowaniu”, „wykiwaniu”, „oszwabieniu”, „ocyganieniu”, „wykolegowaniu”, „okantowaniu” lub, co najlepsze, „nabiciu w butelkę”. A jeśli taki kombinator cię oszukał, to twoja wina. Kupujący musiał być ostrożny. Niewielu żałowało swojej naiwności.
Potem pojawił się Wielki Brat. Uchwalono prawa „chroniące” konsumenta. Wielki Rządowy Wujcio przyszedł z pomocą biednemu, głupiemu klientowi, który nie wiedział, co robić. Dzięki Bogu.
To nie jest tak do końca złe. Nie jest dobrze, gdy oszuści swobodnie funkcjonują w społeczeństwie, wyłapując ludzi naiwnych i niezdolnych do obrony przed nieuczciwymi sprzedawcami. Ale jest w tym ciemna strona, której nie można przeoczyć. To nieświadomie uczy ludzi, by przestali myśleć. Zakładają, że nic ich nie oszuka, bo Wielki Wujcio dba o ich bezpieczeństwo, więc tracą zdolność do sceptycyzmu. Stają się otępiali i w zasadzie wszystko przepuszczają bez większego rozsądku. Serio? Naprawdę tak się dzieje?
W czasach, gdy po ulicach grasowali szmaciarze, w społeczeństwie panowała swoista „sprawiedliwość dżungli”. Zanim pojawiło się prawo i wszechobecna policja, ludzie brali sprawy w swoje ręce. Słyszeliście o „smole i pierzu”? Źli ludzie, którzy oszukiwali, często otrzymywali zasłużoną nagrodę dzięki działaniom świadomych siebie sąsiadów, dbających o własne interesy. Aby tego uniknąć, sprzedawcy cudownych olejków nie czekali, aż ich produkt się zepsuje. Natychmiast rzucali się do ucieczki, aby upewnić się, że nie padną ofiarą gniewu wielu rozczarowanych klientów.
Czym więc to wszystko różni się dzisiaj? Cóż, nadal istnieją oszuści, sprzedawcy cudownych olejków, nadal jacyś kombinatorzy, ale większość tych ról przejęli wielcy gracze. Ludzie, którzy kiedyś twierdzili, że chronią nas przed oszustami, sami stali się oszustami. Sprzedawcy cudownych olejków oczywiście zostali przejęci przez Big Pharmę i Big Medicine, oszustami są rząd i agencje rządowe, a kombinatorzy, cóż, kombinatorzy nadal są kombinatorami.
Czy wszyscy są źli? Osobiście nie sądzę. Jednak w ujęciu ogólnym, tak: Big Pharma, Big Medicine, Rząd, Władze, są z natury „złe”. Nie sądzę, żeby to oznaczało, że każda osoba zaangażowana w te „najogólniejsze” oszustwa była zła. Może ci na górze są (ktoś musi być odpowiedzialny za podejmowanie decyzji – bez urazy), ale nie wszyscy lekarze, na przykład, dołączyli do brygady Szatana, by oszukiwać i szkodzić społeczeństwu. Ale jeśli w niektórych sytuacjach (a wydaje się, że w wielu) jest to prawdą, to co się dzieje?
Nie wiem. Przykro mi to mówić, ale po prostu nie wiem.
Czy naprawdę są ludzie, którzy siedzą na spotkaniach, próbując wymyślić nowe, nikczemne sposoby, by zmusić ludzi do posłuszeństwa, zacierając ręce z radości i śmiejąc się złośliwie? Wątpię. Kilka lat temu rozmawiałem z bardzo inteligentnym typem leminga, który po tym, jak weszliśmy w szczegóły działania Nowego Porządku Świata, powiedział: „Po prostu nie potrafię wyobrazić sobie ludzi siedzących teraz w swoich biurach czy innych miejscach pracy, świadomych, że są częścią złowrogiego spisku mającego na celu przejęcie władzy nad światem”.
Zastanawiam się czy to racjonalna myśl. Czy tacy ludzie istnieją? Z pewnością nie na „poziomie roboczym”. Nikt nie wie, co jest na szczycie tego organizacyjnego koszmaru. Z tego, co wiem, to mogą być reptilianie.
Niezależnie od tego, co ujawniłyby te delikatne pociągnięcia pędzlem, nie ma wątpliwości, że tak właśnie jest, a skutki są takie, jakie są: masowe oszustwo. Systemy, które to robią (takie jak rząd, Big Pharma i Big Medicine, żeby wymienić tylko trzy) robią to od tak dawna i z tak dużą złożonością, że mechanizmy oszustwa najprawdopodobniej nie mieszczą się już w świadomości. Po prostu tak się to robi.
Oczywiście, w niektórych z tych systemów głównym celem jest zdobycie pieniędzy (jak w przypadku Big Pharmy i Big Medicine), w innych – kontrola. Ostatecznie, wszystkie z nich mają kontrolę u podstaw swoich działań, ponieważ kontrolując masy, kontrolujesz przepływ pieniędzy. Niektórzy powiedzieliby, że władza jest głównym motywem, ale w jaki inny sposób można zdobyć władzę, jak nie poprzez kontrolę?
Zawsze myślę o tej idei „kontroli” jako o kontroli nad ludźmi. Ale w rzeczywistości sprowadza się ona do kontroli nad życiem – kontroli takiej, jaką ma Bóg. Ta idea kontroli nad masami ludzi jest niezbędna do osiągnięcia ostatecznej kontroli nad życiem, ponieważ masy zasadniczo przeszkadzają w osiągnięciu prawdziwego celu. Gdy się ich pozbędziemy, ten prawdziwy cel będzie można realizować skuteczniej. Jak zostaniemy usunięci? Ludobójstwo, zastąpienie sztuczną inteligencją – to dwa sposoby, które przychodzą mi na myśl. No cóż, to było oczywiste.
Celem transhumanizmu jest kontrola życia – z nadrzędnym celem, jakim jest życie wieczne. Dla osób, które propagują transhumanizm, wszystko, co robią w tym doświadczeniu życiowym, koncentruje się na uniknięciu śmierci. Technologia jest złotym biletem do promowania transhumanizmu i aby ich plan się ziścił, muszą przekonać masy, że technologia przynosi korzyści również im.
Jak oni to robią? Kłamstwa, oszustwa, konie trojańskie, kuszenie marchewką, a potem przysłowiowy kij.
Marchewki błyszczą: obietnice bezpieczeństwa, zdrowia, dobrobytu lub wygody. Połknij przynętę, a kij pójdzie w jej ślady – ograniczenia, nakazy lub utrata autonomii dla tych, którzy się opierają. To sprytna operacja, dopracowana przez dekady. Koń trojański wtacza się pod płaszczykiem postępu lub ochrony i zanim się obejrzysz, brzuch konia otwiera się, a prawdziwy cel się wymyka. Pomyśl o cyfrowych dowodach tożsamości lub paszportach zdrowotnych. Są sprzedawane jako narzędzia dla twojej korzyści, ale są łańcuchami w przebraniu, zacieśniającymi kontrolę nad przemieszczaniem się, dostępem i wyborem.
To nic nowego. Po prostu się rozrosło. Stare sztuczki kombinatorów mają teraz zasięg globalny, wspierane algorytmami i machiną propagandową. Masy, uśpione wygodą i zaufaniem do „systemu”, rzadko to zauważają, dopóki nie jest za późno. Sceptycyzm nie umarł, ale tonie w morzu starannie dobranych narracji.
Rozwiązanie? Wyostrz umysł. Kwestionuj wszystko. Przeanalizuj dokładnie każdą oferowaną „korzyść”.
Jeśli coś pachnie oszustwem, to prawdopodobnie nim jest. Duch kombinatora wciąż żyje, ale teraz nosi garnitur i zasiada w sali konferencyjnej. Kupujący, uważajcie – to motto, które zawsze będzie aktualne.
Mamy kolejny sierpień. To dla większości z nas czas beztroski i odpoczynku, choć przecież wiele razy w przeszłości ten letni miesiąc bywał dla Polski przełomowy. Ale też dla historii świata. Do spotkania na szczycie, jak niegdyś, przymierzają się przywódcy mocarstw, by ustalać dalsze losy milionów ludzi.
Jakże podobnie było zaledwie 80 lat temu. Poniżej, urywek książki, której tytuł „Requiem dla Amelii Earhart” sugerować może, iż mówi o sprawach zupełnie innych. A jednak…
W swoich felietonach, dotyczących wielkiej polskiej tragedii, jakim było Powstanie Warszawskie, pisałem, że kiedy roztrząsamy ten moment naszej historii, wcześniej, czy później, w tych rozmowach dochodzimy do kwestii zdrady, jakiej dopuścili się wobec Polski, nasi ówcześni alianci. Do konferencji teherańskiej przede wszystkim jako tej, podczas której przesądzono losy Polski, już na przełomie listopada i grudnia 1943 roku, na wiele miesięcy przed wybuchem Powstania. Późniejsze, jałtańska i poczdamska, przypieczętowały tylko ustalenia wcześniejsze.
Jednak, mało kto sięga dalej wstecz, do tzw. Konferencji w Quebecu, na którą nie przybył Stalin, ale już był zaproszony przez jej inicjatorów. Konferencja była oczywiście ściśle tajna, nosiła kryptonim „Quadrant” i odbyła się w dniach 17-24 sierpnia 1943, czyli prawie na rok przed zrywem w Warszawie. Teoretycznie zorganizowali ją przywódcy Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych i Kanady, ale kanadyjski premier William Mackenzie King , był tylko gospodarzem, zapewniał miejsce i kwestie techniczne, a do rozmów nie został nawet włączony, bo przecież Kanada nie była nigdy równoprawnym partnerem dla Churchilla i Roosevelta. Już wówczas, powojenne losy świata kreśliła wielka trójka, pomimo formalnej nieobecności na tym sabacie przywódcy Związku Sowieckiego. To wtedy dopinano szczegóły dotyczące inwazji na Francję, czyli operacji Overlord, usunięcia Włoch z sojuszu państw Osi i zajęcia ich wraz z Korsyką, omawiano plany współpracy w budowie bomby atomowej, ale też kwestię posunięć wobec Japonii. O tym wszystkim możemy przeczytać w Wikipedii, choć pomiędzy angielską wersją hasła „Konferencja w Quebecu”, a polską, istnieje pewna różnica. W naszej wersji językowej pominięto jeden istotny fragment.
„Zdecydowano, że operacje na Bałkanach powinny być ograniczone do zaopatrywania partyzantów, natomiast operacje przeciwko Japonii zostaną zintensyfikowane w celu wyczerpania zasobów japońskich, przecięcia ich linii komunikacyjnych i zabezpieczenia baz wypadowych, z których można by zaatakować kontynent japoński.
Oprócz dyskusji strategicznych, o których poinformowano Związek Sowiecki i Czang Kaj-Szeka w Chinach, konferencja wydała również wspólne oświadczenie w sprawie Palestyny, mające na celu uspokojenie napięć, gdyż okupacja brytyjska stawała się coraz trudniejsza do utrzymania. Konferencja potępiła również niemieckie okrucieństwa w Polsce”. (tłum. smk).
Dlaczego akurat jedyne zdanie, w którym podniesiono kwestię naszego kraju, zostało pominięte w polskiej wersji językowej, nie wiemy.
Żadne logiczne wytłumaczenie, poza konsekwentnym wypychaniem ze świadomości Polaków, nazwanego po imieniu niemieckiego ludobójstwa na naszym narodzie, nie przychodzi do głowy. To pokazuje wiarygodność tego źródła (dez)informacji. Z tego powodu, w swoich felietonach i książkach, częściej sięgam do zasobów anglojęzycznych, bo choć one również skażone są cenzurą politycznej poprawności, to nadal – na mniejszą skalę. Brytyjczycy nie obawiają się mimo wszystko pisać, że prowadzili okupację Palestyny, która stawała się „coraz trudniejsza”, choć oczywiście takie stwierdzenie pojawiło się tylko dlatego, by umacniać odbiorców w przekonaniu o nieuchronności, mającego nastąpić 5 lat później, powstania państwa Izrael. Ale, dobra psu i mucha!
Polskiemu czytelnikowi taka wiedza nie jest do niczego potrzebna, a wręcz mogłaby zaważyć na formowaniu niewygodnej opinii na temat naszego sojusznika. I to tego, który coraz poważniej myśli o wejściu w buty wuja Sama na podwórku europejskim.
Oczywiście, wycięty urywek wskazuje na jeszcze kilka innych, istotnych elementów. Przede wszystkim, na podjętą już wówczas decyzję o nieangażowaniu się poważnie w działania na Bałkanach, gwarantując Stalinowi swobodny marsz na zachód bez obaw o zajęcie Europy przez aliantów od jej miękkiego podbrzusza, czyli strony południowej. Pokazuje też kontynuację silnej współpracy z Chinami, które Amerykanie poważnie wspierali finansowo i militarnie jeszcze przed wybuchem wojny japońsko-chińskiej, co nadal pozostaje tematem tabu, bo podcina utrzymywaną od ponad 80 lat bajkę dla naiwnych o niespodziewanym, niesprowokowanym ataku na Pearl Harbor.
Tymczasem, już 23 czerwca 1941 r., Sekretarz Departamentu Zasobów Wewnętrznych USA, Harold L. Ickes pisał do Roosevelta, że „nigdy nie będzie tak dobrego momentu na zablokowanie transportów ropy do Japonii jak teraz. Z embarga na ropę może powstać sytuacja, która sprawi, że nie tylko możliwe, ale i łatwe będzie skuteczne włączenie się do tej wojny. A gdybyśmy w ten sposób pośrednio zostali do niej wciągnięci, uniknęlibyśmy krytyki, że weszliśmy do niej, jako sojusznik komunistycznej Rosji.”[1] (tłum. smk). Ten współtwórca tzw. Nowego Ładu pisał tak nie bez przyczyny, albowiem zaledwie dzień wcześniej Niemcy z sojusznikami uruchomiły Operację Barbarossa, czyli atak na Związek Sowiecki. Ickes realizował tym samym sugestie komandora Arthura McColluma z wywiadu Marynarki Wojennej, w którego planie prowokacji przeciwko Japonii, jeden z punktów zakładał „całkowite embargo na handel USA z Japonią, we współpracy z podobnym embargiem nałożonym przez Imperium Brytyjskie” i podkreślał, że „jeśli za pomocą tych środków można skłonić Japonię do popełnienia jawnego aktu wojny, tym lepiej”[2]. (tłum. smk). Jak widzimy, z tak krótkiego fragmentu tekstu, którego zabrakło w polskojęzycznej wersji internetowej encyklopedii, bardzo wiele można wywnioskować. Między innymi o daleko posuniętej naiwności tych wszystkich, którzy wierzyli w gwarancje składane nam przez naszych sojuszników. Jeszcze na rok przed wybuchem Powstania. Na rok przed…
(…) oszustwo i zdrada w polityce są czymś naturalnym, są jej częścią składową, a kto tego nie rozumie, ten nie powinien za politykę się brać. Wszelkie wojny i idące za tym tragedie milionów ludzi są wypadkową zakulisowych działań beznamiętnych sterników polityki globalnej. Dla nich nie liczą się jednostki, rodziny, miasta, ani nawet państwa. Istotna jest tylko zimna, bezwzględna kalkulacja, mająca zapewnić panowanie uprzywilejowanej grupy osób nad światem. Oczywiście, z uwzględnieniem jak największych zysków, wynikających nie tylko z kredytów udzielanych najczęściej obu czy kilku walczącym ze sobą stronom na etapie przygotowań do wojen, ale także w ich trakcie. Skrupulatnie liczone są potencjalne korzyści mogące wynikać z bezwzględnego łupienia przy tej okazji zasobów walczących państw, zarówno w złocie, drogocennych kamieniach, jak i dziełach sztuki, ale też leżących pod ziemią lub wodą złożach naturalnych. Jednak prawdziwy interes zaczyna się dopiero po zakończeniu działań wojennych. To wtedy, hojnie jak nigdy wcześniej, płyną nowe kredyty na odbudowę, naturalnie z tysiącami gwarantowanych posad dla reprezentantów kredytodawców, w każdym ważnym urzędzie, każdej znaczącej spółce, o bankach nie wspominając. Tak było przez całe wieki i tak jest dzisiaj. Jeśli słyszycie w mediach, że chodzi o prawa człowieka, zasady, demokrację, bądźcie pewni, że nie ma to nic wspólnego z prawdą. Im goręcej będą o tym zapewniać, o tym większy łup toczy się gra.
Niejaki Hans Morgenthau, który rodzinne Niemcy opuścił w roku 1937, bardzo szybko przeobraził się w amerykańskiego prawnika i badacza stosunków międzynarodowych, a w swoim dziele „Polityka między narodami” przedstawił sześć zasad realizmu politycznego. Tak uczy Wikipedia.
Ale prawda jest inna i nikogo, może poza studentami historii, nie obchodziło nigdy jego sześć zasad wyłożonych w owym dokumencie. Zasady, które legły u podstaw przyszłej hegemonii Stanów Zjednoczonych, były omawiane podczas drugiej Konferencji w Quebec, ale o nich mówi się dziś mniej i z pewnym zażenowaniem. Dla osadzenia jej w kontekście historycznym przypomnę, że kiedy się rozpoczynała, we wrześniu 1944 roku, Powstanie Warszawskie broczyło ostatnią strugą krwi, a Zamek Królewski zamieniano metodycznie w stertę gruzu. Na Konferencji w Quebec, o wiele ważniejsze, aniżeli poglądy Hansa Morgenthau, były koncepcje opracowane przez innego Morgenthau, urodzonego w prominentnej, nowojorskiej rodzinie żydowskiej, którego rodzice także uciekli z Niemiec.
Henry Morgenthau junior, był amerykańskim Sekretarzem Skarbu i swoje zasady przygotował dla powojennej Europy. Jego koncept szybko zyskał nazwę „planu Morgenthaua”. Nadal znajomo brzmią dziś, po blisko 80 latach, te ciągle niespełnione przez możnych tego świata zasady, jak „całkowita demilitaryzacja”, czy „denazyfikacja”, choć teraz inni je głoszą i w innym zupełnie języku. Ale, do czego namawiam kilka zdań wyżej, nie patrzmy bezkrytycznie na to, co przedstawia nam Wiki, czy jakakolwiek inna tuba propagandy anglosaskiej. Czytając w takich encyklopediach, na przykład o Operacji Flying Tigers, dowiemy się, że była to grupa ochotników, pilotów amerykańskich, „pomagających w walce Chin z agresją japońską”.
Nie przeczytamy jednak o tym, że Henry Morgenthau zaaranżował wsparcie Chin dowodzonych ówcześnie przez Czang Kaj-Szeka, kwotą 100 milionów dolarów, właśnie na tę operację, zanim jeszcze wybuchła II Wojna Światowa. Warto przy tej okazji wspomnieć, że to właśnie Henry Morgenthau był pierwszym przewodniczącym Konferencji w Bretton Woods i jako taki miał największy wpływ na powołanie Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz Międzynarodowego Banku Odbudowy i Rozwoju, czyli Banku Światowego. (cdn).
Ktoś o to zadbał, żeby ‘zniewieścić’ białych ludzi, żeby upośledzić psychicznie. I to się pogłębia. Ma się to pogłębiać, żeby przypadkiem ci ludzie nie otrząsnęli się z tego. Bo ludzie mogą się z tego otrząsnąć jak ktoś im zacznie podrzynać gardła. Połowa da te gardła, a druga połowa zanim im to zrobią zacznie się bronić. I chodzi o to, aby ludzie młodzi, od maleńkości byli zaburzani psychicznie poprzez różnego rodzaju terapie, które w założeniu mają pomóc, a one są właśnie po to, aby taki człowiek był taki zniewieściały i nie miał instynktu samozachowawczego. (…) Czy to w Polsce czy krajach Zachodu ludzie się zachowują masowo jakby nie mieli tego instynktu. Ja opisuję to zjawisko, jak ono narasta. Trzeba trzech pokoleń, aby to zjawisko wystąpiło w sposób masowy i nawet mam nazwę na to NADSP – Nabyty Amokalny Debilizm Schizofreniczno – Paranoiczny. W takim stanie są w tej chwili narody Zachodu lub to, co z nich zostało.
−∗−
Dyktatura talmudystów! Czego nie wolno świętować?! B. Kopczyński i R. Zawadzki u M. Skowrońskiego!
Konferencja na temat „Nowoczesny kolonializm. Rzeczywistości i alternatywy” odbyła się w Związku Dziennikarzy Bułgarskich.
Została zorganizowana przez Związek Dziennikarzy Bułgarskich, Związek Oficerów i Sierżantów Rezerwy, Narodowe Stowarzyszenie „Bezpieczeństwo”, „Bułgarski Narodowy Komitet Pokoju” oraz Obywatelskie Zrzeszenie „Front Ludowy”. W dyskusji wzięli udział przewodnicząca Rady Wykonawczej ZDB Snieżana Todorowa, Zornica Iliewa, prof. Nina Diulgerowa, pułkownik w stanie spoczynku Czawdar Petrow, generał w stanie spoczynku Zlatan Stojkow, prof. dr Michail Mirczew, Rumen Petkow, prof. Nako Stefanow, Adrian Asenow i inni.
Europa pod butem Ameryki
„Różni historycy twierdzą, że nowoczesny kolonializm, choć nie wyraża się w bezpośrednim podboju terytorialnym, nadal istnieje w różnych formach. Manifestuje się poprzez dominację ekonomiczną, kulturalną i polityczną, często w formie neokolonializmu, gdzie potężniejsze państwa utrzymują wpływ na byłe kolonie lub inne kraje bez bezpośredniego nimi zarządzania” – powiedziała na początku konferencji przewodnicząca Rady Wykonawczej ZDB, Snieżana Todorowa.
„Wojna na Ukrainie, za którą narody płacą teraz wysoką cenę społeczną, jest wynikiem krótkowzrocznej polityki rządzących elit europejskich i ich niezdolności do stworzenia wizji niepodległości, wyzwolonej Europy od zależności amerykańskiej, która niestety przez dekady determinowała nasz kontynent” – dodała Todorowa.
Hegemonia kulturowa
Zornica Iliewa, dziennikarka i analityk międzynarodowy, również wzięła udział w konferencji, koncentrując swój referat na kolonializmie kulturalnym. „Ostatnio wielu twierdzi, że dziedzictwo kolonializmu nadal istnieje, przekształcając się w neokolonializm. To scenariusz, w którym rozwinięte kraje utrzymują znaczny wpływ na mniej rozwinięte narody, które mogły już ogłosić niepodległość. Dlatego wybitni analitycy, głównie z Zachodu, twierdzą, że neokolonialny charakter nowoczesnej ekspansji atlantyckiej i niesprawiedliwe działania, jak je określają, Zachodu prowadzą nie tylko do podporządkowania innych krajów. Te kraje po prostu tracą suwerenność i stają się zakładnikami cudzej woli” – podkreśliła Iliewa.
Jej wystąpienie skupiło się na kolonializmie kulturalnym: „Kolonializm kulturalny często pozostaje siłą nawet po uzyskaniu niepodległości przez kolonię. Brytyjski kolonializm w Indiach jest wymownym przykładem. W tym sensie pomaga praktyka dzielenia krajów na rozwinięte i rozwijające się. Kraje rozwijające się przedstawiane są nie tylko jako biedniejsze i w tyle, ale także o niższym statusie duchowym i kulturowym. Tymczasem obserwuje się fakty, zwłaszcza ostatnio, że również rozwinięte kraje mają swoje wewnętrzne problemy. Próby ich rozwiązania kosztem krajów rozwijających się nie zawsze się udają; przeciwnie, zachęcają te ostatnie do obrony swoich praw i poszukiwania sposobów na godne zachowanie tradycji, poziomu, rozwoju gospodarczego i niezależnej polityki zagranicznej. Na początku XXI wieku dominująca kultura zazwyczaj praktykuje kolonializm kulturalny poprzez ekspansję ekonomiczną, zachęcając lokalną ludność do pragnienia dóbr oferowanych przez kulturę kolonizującą. W ten sposób naśladuje się wartości i zachowania kultury kolonizującej. W tym kontekście Europa ustępuje pierwszeństwa USA, a w wielu krajach, w tym u nas, preferencje wobec amerykańskich produktów kulturalnych i materialnych, takich jak muzyka i filmy, stopniowo wypierają preferencje wobec lokalnych produktów”.
Wyzyskujący i wyzyskiwani
Zornica Iliewa dodała: „Zachodni uczeni twierdzą, że globalne modele wzrostu ekonomicznego i rozwoju pozostają podobne do hierarchii politycznych ustalonych w czasach kolonialnych. Jednak we współczesnym świecie wyraźnie obserwuje się interpretację celów jako zrównoważony rozwój, gdzie zaciemnia się problemy rosnącej nierówności społeczno-ekonomicznej we wszystkich kierunkach – między krajami, między rządzącymi a zwykłymi obywatelami, między klasami – tworząc w końcu przestrzeń dla obalenia niewygodnych rządów, osób i całych suwerennych narodów. (…) Dla nas kluczowe jest zwrócenie uwagi na Europę Wschodnią, która w latach 1990. była przekształcana według wzoru zachodnich potęg, odpowiedzialnych za najcięższe kolonialne okrucieństwa w historii świata, których współczesny dobrobyt wynika z ich historii kolonialnego i postkolonialnego wyzysku” – dodała.
„Jednak nawet gdy Europa Wschodnia zmagała się z ubóstwem, zaostrzonym polityką narzuconą po 1989 roku przez zachodnie instytucje i rządy, geografia globalnych nierówności nagle stała się nieistotna. Bowiem Europa Wschodnia miała stać się Zachodem. Ubóstwo miało być tymczasowe i nie mieć związku z trwałymi nierównościami strukturalnymi dręczącymi system światowy. Jedynym problemem było to, że kraje Europy Wschodniej zostały błędnie i niesprawiedliwie umieszczone w biednej części globalnego podziału, a nadeszła pora, by zajęły należne im miejsce wśród bogatych. W dominującym dyskursie w ogóle nie brano pod uwagę, że wejście na Zachód mogło oznaczać albo dołączenie do niego jako współuczestników w systemie postkolonialnego wyzysku, albo jako kolonie” – skomentowała Iliewa.
Peryferia
„Pozostaje uczucie, że w Europie Wschodniej formalna niepodległość często służy jako przykrywka dla trwającej celowej i systematycznej zależności ekonomicznej, w formie przenoszenia zasobów naturalnych z peryferii do centrum. Bo nikt nie wątpi, że kraje Europy Wschodniej są peryferią. Zakładam, że wy również jesteście o tym przekonani. Zwłaszcza Bułgaria” – dodała.
„Kraje regionu Europy Wschodniej, w tym Bułgaria, są w stanie budować swoją tożsamość, z dziedzictwem, z którego są dumne lub obciążone, i walczyć z poczuciem niższości w procesie systemowej transformacji i dostępu do wspólnoty europejskiej, takiej jak rozpoczęta w latach 1990. Bo dzisiaj sytuacja jest inna i nieprzewidywalna. Zależy to od tego, dokąd zmierza Europa Zachodnia, jak UE przetrwa w obecnych warunkach geopolitycznych. Kolonialne nawyki trudno pogodzić z wojnami na Ukrainie i na Bliskim Wschodzie. Tymczasem rosyjskie inicjatywy zmierzające do orientacji na wspólny rozwój dla wszystkich nie znajdują miejsca – przynajmniej na tym etapie – w wiodących krajach Zachodu. ‚Poczekamy, aż zmądrzeją’ – powiedział Ławrow” – zakończyła swoje wystąpienie Zornica Iliewa.
Zamach na prawosławie
Przewodniczący Narodowego Stowarzyszenia „Bezpieczeństwo”, pułkownik w stanie spoczynku Czawdar Petrow, stwierdził: „Stowarzyszenie ‚Bezpieczeństwo’ zostało założone ponad 30 lat temu. Jednym z powodów jego powstania było wspieranie społeczeństwa, ludzi i państwa w odnajdywaniu interesów narodowych Bułgarii. Niestety, od 30 lat nie możemy określić naszego interesu narodowego. Jako kraj doszliśmy do punktu, w którym rzeczywiście staliśmy się państwem kolonialnym, wykonując wyłącznie to, co nakazują nam Waszyngton i Bruksela, teraz bardziej Bruksela”.
Petrow dodał: „Bułgaria kilkakrotnie próbowała opracować swoją doktrynę i narodową strategię bezpieczeństwa. Niestety, takie strategie były napisane, ale żadna nie została zrealizowana. Powiem w 2016 roku opracowano kolejną taką strategię narodową, w której zapisano, że ‚South Stream’ był priorytetem numer jeden dla Bułgarii. Z jeszcze większym żalem, w następnym roku, jak wszyscy pamiętamy, przybyła amerykańska delegacja z dwoma senatorami, i nagle ‚South Stream’ nie tylko przestał być priorytetem państwa, ale stało się tak, że ten, kto był za South Stream, uznany był za wroga państwa”. Przewodniczący Narodowego Stowarzyszenia „Bezpieczeństwo” stwierdził: „Moim zdaniem, i zdaniem kolegów, z którymi rozmawiam, oczekujemy kolejnego ciosu lub zamachu – na prawosławie. Jako państwo prawosławne i jako jeden z bastionów prawosławia jesteśmy poddani bardzo poważnej presji. Widzicie, że nawet niektórzy posłowie zaczęli żądać, aby bułgarski patriarcha został przekazany prokuraturze za to, że w praktyce pozostajemy prawosławni. Jako społeczeństwo musimy znaleźć siły, by przeciwstawić się takim działaniom, bo Bułgaria od wieków jest prawosławna, a jeśli teraz pozwolimy, by prawosławie zostało wymazane, będziemy – powiem to z wielkim trudem – grabarzami bułgarskiej historii”.
Europa bez godności
Rumen Petkow, były minister spraw wewnętrznych, obecnie przewodniczący partii Alternatywa na rzecz Odrodzenia Bułgarskiego, odpowiedział Czawdarowi Petrowowi i dodał: „Zacznę od tego, co powiedział pułkownik Czawdar Petrow; nie wiem, na ile uświadamiamy to sobie – zamach na prawosławie i dążenie do jego zniszczenia. To nie jest problem, który powstał wczoraj. W latach 1990. wspomniany Zbigniew Brzeziński powiedział: ‚Skończyliśmy z komunizmem, teraz musimy zająć się prawosławiem’. Pamiętacie rozłam, interwencję w Bułgarskiej Cerkwi Prawosławnej. Miesiąc temu byłem w Moskwie na bardzo poważnym forum, zorganizowanym przez Rosyjską Cerkiew Prawosławną, z udziałem organizacji pozarządowych, gdzie usłyszałem szokujący raport o rozłamie i ciosach w prawosławie, w tym współczesnym, obecnym ciosie na Kosowie. A my jakoś, jako prawosławni, nie zwracamy uwagi na te sprawy” – skomentował Petkow.
Podawał także przykłady Mołdawii i Armenii oraz ataków na prawosławie, a o Ukrainie powiedział: „Tam pogrom prawosławia to więcej niż fakt. Z aresztowaniami, plądrowaniem świętości i przejmowaniem monasterów”. Rumen Petkow zwrócił także uwagę na upokarzający list sekretarza generalnego NATO do prezydenta USA: „Mówimy o neokolonializmie i nowoczesnej kolonizacji. Mamy wyraźny przykład znikomości Europy – list Marka Rutte do Donalda Trumpa, na który, niestety, żaden rząd w Europie nie zareagował. ‚Największy sukces, drogi Donaldzie, to to, że zmusiliśmy ich, by 5% budżetu szło na zbrojenia’. On mu to pisze, a Donald Trump, ku jego chwale – albo mówiąc o nim coś innego – publikuje list. Zareagowały niektóre media we Włoszech, Francji, Niemczech, i na tym koniec. Ale to upokorzenie dla państw członkowskich. Wielka obraza, lub raczej potwierdzenie, że nie mamy sił oporu. Straciliśmy godność. Nie mamy pragnienia prowadzenia niezależnej polityki. I tu rodzi się pytanie – czy Europa jest w stanie i uczestniczy w globalnych procesach politycznych, ekonomicznych, społecznych i kulturalnych? Czy Europa jest kolonialnym, geograficznym, terytorialnym narzędziem USA?”.
Potrzeba oporu
Dziennikarz prof. Petko Todorow również uczestniczył w konferencji. Zwrócił uwagę, że jeśli wyrazi swoje osobiste zdanie, zostanie oskarżony o rusofilię i „putinizm”, więc zdecydował się zapytać sztuczną inteligencję o oznaki neokolonializmu wobec Bułgarii. Przeczytał siedem punktów przedstawionych przez sieć neuronową i jej wniosek: „Bułgaria nie ma formalnego statusu kolonialnego, ale liczne zależności – ekonomiczne, polityczne, kulturalne i wojskowe – dają poważne podstawy do paralel z modelem zarządzania neokolonialnego. Kraj jest częścią struktur międzynarodowych – UE, NATO – ale jego realna suwerenność jest ograniczona przez zewnętrzne interesy”. Prof. Todorow stwierdził, że temu należy się właśnie sprzeciwiać.
Uśmiechnięty kolonializm
Adrian Asenow, przedstawiciel partii „Odrodzenie” z Sofii, również uczestniczył w konferencji. Określił UE jako narzędzie neokolonializmu. „Wszystkie te rozmowy, które mówią – ‚no widzicie, ci w Brukseli, jeśli zrozumieją, co się tu dzieje, jeśli zdadzą sobie sprawę, jak źli są nasi rządzący, coś zrobią’… Przepraszam, ale to właśnie oni projektują tych naszych rządzących” – komentował Asenow. O bułgarskiej elicie politycznej powiedział: „Jedna kolonialna klika, bez wymieniania nazwisk – wszyscy ich znamy – która jest przekupywana jak indyjscy radżowie drobnymi łapówkami, z możliwością kradzieży z tego czy innego projektu, czyli legalna korupcja. Są przekupieni i w praktyce projektują i realizują model kolonialny w Bułgarii”.
Dodał, że „UE nie jest niczym więcej, nie jest humanitarna, nie jest czymś dobrym i pięknym; to po prostu nowa forma ekspansji neokolonialnej. De facto – stary kolonializm, ale w nowych szatach, bardziej uśmiechnięty, co idzie w parze z propagandą”.
Miejsce Bułgarii jest w Eurazji
Prof. dr Michail Mirczew, socjolog i politolog, opisał rolę Wielkiej Brytanii i oznaki jej upadającego wpływu, stwierdzając, że miejsce Bułgarii jest wśród innych partnerów geopolitycznych: „Kilka dni temu w jednym programie powiedziałem – miejsce Bułgarii jest w Eurazji, w nowej Eurazji jednak, nie w starej Eurazji, ani w dotychczasowej Eurazji. Eurazja + Chiny. Dlatego teraz przyjmują nas do strefy euro, by stworzyć kolejną finansową, administracyjną i prawną barierę, by trudniej było odłączyć się od nich i odejść… Stąd pośpiech. Nie tyle dlatego, że ukradną 20 ton złota i 80% naszych rezerw walutowych itp., by uniemożliwić nam kolejny ruch. Stąd ten pośpiech”.
Podczas konferencji przewodnicząca Rady Wykonawczej ZDB Snieżana Todorowa odczytała apel do społeczeństwa i partii politycznych w imieniu uczestników. Stwierdza się w nim, że „Republika Bułgarii, szanując podpisane międzynarodowe porozumienia, może i powinna walczyć o obronę własnych interesów narodowych i suwerenności narodowej. Powtarzanie narzuconych mantr oraz ślepe podporządkowanie się decyzjom narzuconym z zewnątrz przekształca nasz kraj w neokolonię, która utraciła swoją suwerenność i prawo głosu. W zmieniającym się świecie podział krajów na rozwinięte i rozwijające się wydaje się dyskusyjny, zwłaszcza na tle licznych wewnętrznych problemów krajów uznawanych za rozwinięte. Interpretacje celów zrównoważonego rozwoju nie odpowiadają problemom rosnącej nierówności społeczno-ekonomicznej na świecie. Otwarte demonstrowanie polityki ‚prawa silniejszego’ w stosunkach międzynarodowych, kontynuacja neokolonialnej ekspansji oraz podporządkowanie innych krajów – to zjawiska, którym można się przeciwstawić poprzez określenie naszych narodowych celów i priorytetów, w dialogu między ekspertami, społeczeństwem a kręgami politycznymi. Chcielibyśmy, aby dzisiejsza dyskusja trwała, czy to w formie forum, czy stworzenia innego szerokiego formatu w poszukiwaniu rozwiązań dla prawdziwej obrony interesu narodowego Bułgarii, a nie ukrywania się za wyuczonymi frazami i mantrami narzuconymi z zewnątrz”.
W programie „Judging Freedom” z 14 lipca 2025 roku sędzia Andrew Napolitano rozmawia z byłym żołnierzem piechoty morskiej USA i inspektorem uzbrojenia Scottem Ritterem o narastających napięciach w Europie, a w szczególności o tym, czy Niemcy pod rządami kanclerza Mattza zmierzają ku wojnie. Ritter ostro krytykuje obecną politykę USA pod rządami prezydenta Donalda Trumpa i ostrzega przed niebezpieczeństwami związanymi z rozbudową sił zbrojnych oraz geopolitycznymi błędami, które mogą doprowadzić świat na skraj poważnego konfliktu.
Dostawy broni przez Trumpa na Ukrainę: Bezsensowny ruch
Ritter ostro skomentował niedawne oświadczenie prezydenta Trumpa o drastycznym zwiększeniu dostaw broni na Ukrainę za pośrednictwem europejskich sojuszników: „To coś da. To głupota najwyższego rzędu”. Podkreślił, że operacją tą kieruje CIA, a nie Pentagon ani Departament Stanu, co wskazuje na niekonwencjonalne i nieprzejrzyste metody. „CIA dociera do krajów posiadających systemy uzbrojenia i organizuje ich przekierowywanie poza normalnymi kanałami zaopatrzenia” – wyjaśnia Ritter. Skrytykował fakt, że Stany Zjednoczone nie tykają własnych zapasów broni, ale wywierają presję na kraje takie jak Hiszpania i Niemcy, aby przekazały im baterie rakiet Patriot.
Ritter wątpi, czy Ukraina jest w stanie skutecznie wykorzystać te systemy: „Ukraina nie ma wyszkolonych żołnierzy do obsługi 17 baterii. Wiele z istniejących baterii zostało zniszczonych przez Rosję, podobnie jak ich załogi”. Zwraca uwagę, że starsze systemy Patriot mogą nie być zdolne do przechwytywania nowoczesnych rosyjskich pocisków balistycznych, co czyni ten środek nieskutecznym. „To tylko zastrzyk morfiny dla Zełenskiego, który ma mu poprawić humor na chwilę, ale nie zmienia to faktu, że Ukraina jest niszczona od wewnątrz” – mówi Ritter, opisując ukraińskie władze i ideologię banderowską jako „raka”, który toczy kraj.
Niemcy i niebezpieczeństwo „Czwartej Rzeszy”
Ritter przytacza historyczne paralele, aby zilustrować zagrożenia polityki niemieckiej pod rządami kanclerza Mattza. Przypomina konferencję w Quebecu z 1943 roku, na której Churchill i Roosevelt dyskutowali o demilitaryzacji Niemiec po II wojnie światowej. „Churchill powiedział: »Niemcy zawsze wracają«. Roosevelt poszedł dalej, mówiąc, że problemem nie jest tylko przemysł, ale sami Niemcy” – wyjaśnia Ritter. Dla Rittera plan Morgenthaua, który miał na celu deindustrializację i fragmentację Niemiec, odzwierciedla obecną sytuację: „Dziś mamy Czwartą Rzeszę. Mattz mówi o tym, żeby tym razem zrobić to dobrze – co to znaczy? Dominacja nad światem, jak wtedy?”
Ritter ostrzega, że Niemcy pod rządami Mattza dążą do niebezpiecznego połączenia nacjonalizmu, industrializmu i militaryzmu. Argumentuje jednak, że niemieckiemu społeczeństwu brakuje woli i potencjału ekonomicznego do takiego rozwoju: „Ludność niemiecka nie jest zmilitaryzowana, a gospodarka nie jest w stanie utrzymać zrównoważonej produkcji wojskowej”. Niemniej jednak uważa ambicje niemieckiego rządu za alarmujące. „Amerykanie powinni się obudzić. Wysłać pięć dywizji do Berlina już teraz i wyeliminować niemiecki rząd, zanim 20 lat później powstanie Czwarta Rzesza” – domaga się prowokacyjnie Ritter.
Pobór do wojska w Szwecji i absurdalność NATO
Ritter kpi również z zapowiedzi Szwecji o podniesieniu wieku poboru z 47 do 70 lat: „To głupota. Jeśli powołuje się 47-latków, to już przegrało się wojnę. Z 70-latkami to gra, set, mecz”. Wskazuje na historyczne doświadczenia II wojny światowej, kiedy niemieckie oddziały Volkssturmu, złożone ze starców i chłopców, w rzeczywistości utrudniały wysiłek wojenny. „Szwecja może powołać tylu 70-latków, ile zechce – to tylko przyspieszy klęskę” – mówi Ritter, sarkastycznie rekomendując całemu NATO podniesienie wieku poboru do 70 lat, obnażając tym samym własną absurdalność.
Rola neokonserwatystów i słabość Trumpa
Zapytany, czy neokonserwatyści w administracji Trumpa odnoszą sukcesy, Ritter stanowczo odpowiada: „Nie. Aby triumfować, muszą wygrać. Nie chodzi o ich sukces, ale o porażkę Ameryki”.
Opisuje Trumpa jako człowieka, którym łatwo manipulować, ponieważ jego ego jest najważniejsze: „Trump jest żywym dowodem na to, jak działa pętla OODA. Chiny, Indie, Rosja – wszystkie te kraje są w jego cyklu decyzyjnym. On tylko reaguje, nie definiuje sytuacji”. Ritter ostro krytykuje również senator Lindsey Graham: „Jeśli jest ktoś głupszy od Trumpa, to Graham. Chce nałożyć sankcje na Chiny? Chiny trzymają Stany Zjednoczone w swoich rękach ziem rzadkich. Amerykański przemysł samochodowy upadnie bez tych materiałów”.
Izrael i ambiwalencja nuklearna
Ritter chwali kongresmenkę Marjorie Taylor Greene za odwagę w nazwaniu Izraela „posiadającym broń jądrową” i zablokowaniu dodatkowego finansowania w wysokości 500 milionów dolarów: „Izrael nie jest bezradnym krajem. Mają broń jądrową, a my już przekazujemy im 3,4 miliarda dolarów rocznie”. Krytykuje długotrwałą politykę USA polegającą na „celowej dwuznaczności”, która ani nie potwierdza, ani nie zaprzecza izraelskiemu programowi nuklearnemu. „Greene ma odwagę, by się tym zająć, ale nie ujdzie jej to na sucho” – mówi Ritter.
Wpływ Netanjahu na Trumpa
Ritter podejrzewa, że trzy spotkania Trumpa z premierem Izraela Benjaminem Netanjahu w ciągu dwóch dni dotyczyły takich tematów, jak procesy korupcyjne Netanjahu, dalsze ataki na Iran oraz sytuacja w Strefie Gazy. „Trump publicznie oświadczył, że izraelskie sądy nie mogą ścigać Netanjahu. To bezprecedensowe” – mówi Ritter. Uważa, że Trump i Netanjahu omawiali nie tylko dodatkowe ataki na Iran, ale także możliwe opcje negocjacyjne, które jednak są podważane przez politykę Trumpa na Ukrainie.
Wniosek
Scott Ritter maluje ponury obraz obecnej sytuacji geopolitycznej. Uważa politykę Trumpa za egocentryczną i niekompetentną, ambicje Niemiec za niebezpieczny krok w kierunku nowego militaryzmu, a NATO za coraz bardziej absurdalne. Jego analiza to sygnał ostrzegawczy dla USA i Europy, by ponownie rozważyły konsekwencje swoich decyzji militarnych i gospodarczych, zanim będzie za późno. „Zmierzamy ku całkowitej porażce gospodarczej” – ostrzega Ritter, wzywając do powrotu do racjonalnej polityki, aby uniknąć poważniejszego konfliktu.
Czy to “pożegnanie z Europą”? . . A może jest jeszcze czas?
Choć nikt nie oskarżył go o żydowskie pochodzenie, hrabia Kalergi wyłania się jako jeden z najwybitniejszych filosemitów XX wieku: bardziej żydowski niż Żydzi, jeśli można to sobie wyobrazić.
Głosząc, że Żydzi są teraz duchowymi arystokratami świata – że wyparli pozbawioną kręgosłupa i “zniszczoną” nieżydowską arystokrację feudalną po rewolucji francuskiej – hrabia Kalergi dał jasno do zrozumienia, że Żydzi mają zajmować czołowe miejsce w każdym przyszłym rządzie światowym. Przyszły świat bez Żydów na szczycie piramidy, rozdzielających mądrość i sprawiedliwość, był dla niego nie do pomyślenia. Żydzi mieli być siłą napędową, crème de la crème. To oni mieli wydawać rozkazy, a reszta świata miała zginać kolana i być im posłuszna.
Jeśli uważasz, że to wszystko brzmi trochę jak teoria spiskowa, zapewniam, że tak nie jest. Główne idee hrabiego Kalergi miały nienaganne intelektualne podstawy. Nie ma nic “spiskowego” w kosmopolityzmie lub internacjonalizmie, jednym rządzie światowym i dążeniu do “Stanów Zjednoczonych Europy” postrzeganych jako odskocznia do jednego rządu światowego. W doskonałym dwuczęściowym eseju kanadyjskiej pisarki Clare Ellis, na którym w dużej mierze polegałam, mówi ona w pierwszym akapicie o “paneuropejskim porządku gospodarczym, który zasadniczo tłumi etniczne więzi europejskie na rzecz kosmopolitycznych ideałów”, dodając w drugim akapicie: “Nieetniczna Unia Europejska została pomyślana jako pierwszy krok w kierunku ostatecznego zjednoczenia ludzkości w ramach Światowej Federacji w wiecznym pokoju”.
O to właśnie chodzi: dominującą ideą jest to, że pokój nie jest możliwy tak długo, jak długo istnieją odrębne etnocentryczne narody, brutalnie ze sobą konkurujące. Narody muszą zostać zniesione, a granice muszą zniknąć. Przyszły obywatel będzie Obywatelem Świata, kosmopolitą – i będzie mógł podróżować gdziekolwiek zechce bez paszportu, pracować gdziekolwiek zechce i mieszkać gdziekolwiek zechce. Masowe krzyżowanie będzie normą, prowadząc do ostatecznego wyginięcia poszczególnych ras. Dyskryminacja rasowa i różnice w ilorazie inteligencji staną się przeszłością, gdy wszyscy będą kundlami.
Zacznijmy od “Stanów Zjednoczonych Europy”. To jest zdecydowanie to, czego chce Angela Merkel. Tego chce każdy kosmopolityczny internacjonalista, zwłaszcza zorganizowana społeczność żydowska. Błędem byłoby twierdzenie, że Żydzi koniecznie stali za tym oryginalnym pomysłem. Bardziej prawdopodobne jest, że idea ta przemawiała do żydowskiej skłonności do internacjonalizmu i zapewniała im znaczącą rolę w przyszłej strukturze władzy – dlatego też tak szybko zaakceptowali ideę jednego rządu światowego.
Kiedy 4 lipca 1776 roku założono Stany Zjednoczone Ameryki, Stany Zjednoczone Europy od razu stały się teoretyczną możliwością – analogiem do Stanów Zjednoczonych Ameryki. Oto, co pierwszy prezydent Stanów Zjednoczonych, George Washington (1732-1799), napisał w liście do markiza de LaFayette: “Pewnego dnia, biorąc swój wzór ze Stanów Zjednoczonych, powstaną Stany Zjednoczone Europy”.
George Washington po prostu wyraził ideę, która istniała już od wczesnych lat XVIII wieku, jeśli nie wcześniej. W 1713 roku opublikowano “Projekt wieczystego pokoju” autorstwa Abbe de Saint Pierre’a. Przedstawiał on ideę federacji europejskiej w kontekście pokoju międzynarodowego. Najwyraźniej książka ta wywarła wpływ na Jeana-Jacquesa Rousseau (1712-1778), który napisał: “Nie jest możliwe, aby konfederacja została raz ustanowiona, aby jakiekolwiek nasiona wrogości mogły pozostać wśród konfederatów”. Idee te trafiły następnie do głowy Victora Hugo, wielkiego francuskiego poety, powieściopisarza i dramaturga. Hugo miał ogłosić w 1849 roku:
Nadejdzie dzień, w którym wszystkie narody na naszym kontynencie utworzą europejskie braterstwo…. Nadejdzie dzień, w którym zobaczymy… Stany Zjednoczone Ameryki i Stany Zjednoczone Europy twarzą w twarz, wyciągające do siebie ręce przez morza. (Zacytowane później przez samego hrabiego Kalergi)
Wymienianie wszystkich wielkich pisarzy, myślicieli i mężów stanu, którzy marzyli o jednym światowym rządzie opartym na kosmopolitycznym internacjonalizmie, w którym panowałby wieczny pokój dzięki zniesieniu poszczególnych walczących państw, byłoby zbyt nużące. Wśród tej “Galerii Wielkich” znajdzie się słynny niemiecki filozof Immanuel Kant, który w 1784 roku opublikował swoją Ideę Historii Powszechnej o Kosmopolitycznym Celu, a następnie w 1795 roku Toward Perpetual Peace.
Clare Ellis pisze: “Kant wyjaśnił, że konflikt interesów, czyli hobbesowski stan natury, między jednostkami i narodami był tym, co napędzało ludzki postęp i poprzez współpracę, wzajemne uznanie i samodyscyplinę doprowadzi do przyszłego kosmopolitycznego ideału, federacji państw w wiecznym pokoju”.
Ten głód pokoju był szczególnie silny po okropnościach I wojny światowej, która pochłonęła kwiat europejskiej męskości.
Oto nazwiska kilku innych sławnych ludzi, którzy marzyli o świecie pogrążonym w wiecznym pokoju i duchowym słońcu pod życzliwymi rządami jednego rządu światowego: Winston Churchill, Konrad Adenauer, Leon Blum, Charles de Gaule, Aristide Briand, Albert Einstein, Zygmunt Freud, Bertrand Russell, Thomas Mann, Paul Valery, Gerhart Hauptmann, Rainer Maria Rilke, Stefan Zweig, Franz Werfel i Arthur Schnitzler.
“Pokój” był ich hasłem przewodnim, słowem, które nieustannie mieli na ustach, i było to słowo, które rezonowało z masami: ze wszystkimi, którzy tak dzielnie walczyli i stracili swoich bliskich w krwawej łaźni w latach 1914-1918.
Podstawowe idee hrabiego Kalergiego nie były szczególnie zaskakujące ani oryginalne. Wszyscy wielcy ludzie wymienieni powyżej podzielali jego ideały: świat cieszący się wiecznym pokojem, w którym wojny wewnętrzne między poszczególnymi państwami zostały zniesione. Jednak ten niezwykły półkrwi z japońską matką (o szlachetnym samurajskim dziedzictwie) i jego arystokratycznym europejskim ojcem o wielu mieszanych etnicznościach (austriacka, węgierska, flamandzka, czeska, grecka, być może z domieszką hebrajskiego w jego żyłach) miał ciekawe powinowactwo z innymi półkrwi i Żydami. Jego uwielbienie dla Żydów było bezgraniczne i miał również słabość do kundli, sam będąc jednym z nich. Połączmy te dwa fakty razem i otrzymamy unikalny Weltanshauung Kalergiego: wizję przyszłego europejskiego superpaństwa, a następnie rządu jednego świata, w którym każdy obywatel byłby idealnie kosmopolitycznym kundlem (takim jak on sam), a władcami byłaby arystokracja złożona z superinteligentnych Żydów i duchowo oświeconych filosemitów.
Posłuchajmy tego od samego hrabiego Kalergi. W swojej wczesnej książce Pan-Europa (1923) pisze: “Jeśli światowa organizacja ma zastąpić światową anarchię, to pierwszym krokiem musi być uformowanie się państw w superpaństwa … więc zjednoczenie Europy będzie niezbędnym krokiem na drodze do zjednoczonej ludzkości”.
To jest podstawowa idea. Krok 1: zjednoczona Europa. Krok 2: zjednoczony świat.
Niech hrabia kontynuuje, pokazując teraz swoją rękę w odniesieniu do (a) przyszłego skundlenia człowieka i (b) supremacji Żydów w tym przyszłym superpaństwie:
Człowiek przyszłości będzie rasy mieszanej. Dzisiejsze rasy i klasy będą stopniowo zanikać z powodu zaniku przestrzeni, czasu i uprzedzeń. Euroazjatycko-negroidalna rasa przyszłości, podobna w swoim wyglądzie do starożytnych Egipcjan, zastąpi różnorodność narodów różnorodnością jednostek.
I tu przechodzi do złotych słów pochwały dla Żydów:
Zamiast zniszczyć europejskie żydostwo, Europa, wbrew własnej woli, udoskonaliła i wykształciła ten naród na przyszłego lidera-narodu poprzez ten sztuczny proces selekcji. Nic dziwnego, że ten naród, który uciekł z getta-więzienia, rozwinął się w duchową szlachtę Europy. Dlatego łaskawa Opatrzność zapewniła Europie nową rasę szlachty dzięki Łasce Ducha.
Kalergi całkowicie odrzucił “narodowy egocentryzm” Uważał, że etnonacjonaliści byli “główną przeszkodą dla jego idei” i “główną przyczyną ludzkiej nędzy”. Aby uzyskać integrację europejską, “istniejące patriotyzmy” musiały zostać “wysterylizowane na złe”, przy jednoczesnym zachowaniu tych elementów, które są “dobre”.
Ani Mussolini, ani Hitler nie myśleli zbyt wiele o pomysłach Kalergiego. W rzeczy samej, Hitler odnosił się do skundlonego hrabiego jako do “kosmopolitycznego bękarta”. Jako ostateczny antysemita, Hitler był prawdopodobnie świadomy nie tylko namiętnego filosemityzmu Kalergiego, ale także wsparcia finansowego, jakie Kalergi otrzymał od Żydów.
Ruch paneuropejski, który później przekształcił się w Unię Europejską, od samego początku był entuzjastycznie wspierany przez potężnych Żydów. Baron Louis Nathaniel de Rothschild był osobistym przyjacielem Kalergiego. W 1924 roku Rothschild przedstawił Kalergiego żydowskiemu bankierowi Maxowi Warburgowi, który natychmiast otworzył przed nim swoją sakiewkę i hojnie wysypał mu na kolana 60 000 złotych marek. Przez następne trzy lata Max Warburg nadal finansował Kalergiego, przedstawiając go trzem innym fantastycznie bogatym Żydom, którzy byli równie hojni: Paula Warburga, amerykańskiego finansistę Bernarda Barucha i brata Barucha, Felixa.
Aby oddać Kalergiemu to, co mu się należało, nie sądzę, by kochał Żydów dlatego, że byli dla niego hojni. Kochał ich, ponieważ naprawdę miał o nich wysokie mniemanie. Jego filosemicka szczerość brzmi prawdziwie – jest wyczuwalna we wszystkim, co napisał – a ci wybitni Żydzi prawdopodobnie pomyśleli: “To jest właśnie człowiek dla nas. Lubi nas za nas samych, a nie za nasze pieniądze”.
Warto zwrócić uwagę na ten cytat z eseju Clare Ellis, w którym opisuje ona znaczącą rolę elitarnych Żydów w przyszłym rządzie światowym:
Stworzenie nowej Europy, Paneuropy, byłoby nadzorowane, według Kalergiego, przez “społeczną arystokrację ducha”. Twierdzi on, że cechy – “siła charakteru połączona z bystrością ducha” – które są wymagane do duchowego arystokratycznego przywództwa Europy, można znaleźć tylko w narodzie żydowskim. Cechy te, charakterystyczne dla Żydów jako narodu, “predestynują” ich “do bycia przywódcami ludzkości miejskiej, protagonistami kapitalizmu i rewolucji”.
“To żydowscy przywódcy socjalistyczni”, mówi nam, “chcą odkupić nas z najwyższym samozaparciem od grzechu pierworodnego kapitalizmu, uwolnić ludzi od niesprawiedliwości, przemocy i poddaństwa oraz zmienić wyzwolony świat w ziemski raj”.
Dalej [Kalergi] napisał: “[W miarę] jak zmniejsza się wpływ szlachty krwi, rośnie wpływ szlachty ducha [występującej u Żydów]. Taki rozwój znajdzie swój koniec tylko wtedy, gdy arystokracja ducha [tj. żydowska arystokracja] przejmie władzę nad społeczeństwem: przejmując proch, złoto i farbę drukarską, aby poświęcić się dobru społeczności”. (Zobacz tutaj, dodano podkreślenie)
Zwróć uwagę na te trzy elementy: proch, złoto, farbę drukarską. Miały to być narzędzia Żydów do zdobycia kontroli: “proch” = proch strzelniczy, czyli kontrola nad przemysłem zbrojeniowym; “złoto” = kontrola nad podażą pieniądza i bankowością; “farba drukarska” = kontrola nad środkami masowego przekazu.
Hrabia Kalergi dokładnie wiedział, co jest potrzebne i nikt inny nie mógł tego lepiej ująć.
Wszyscy laureaci prestiżowej nagrody Karola Wielkiego byli zagorzałymi filosemitami odlanymi w formie Coudenhove-Kalergi, wierzącymi z pasją w Nowy Porządek Świata, w którym Żydzi zajmowaliby poczesne miejsce. Jak można się spodziewać, wszyscy zdobywcy nagrody Karola Wielkiego byli entuzjastycznymi zwolennikami wielokulturowości i masowej imigracji, a dwaj stosunkowo niedawni zwycięzcy to Tony Blair (1999) i Angela Merkel (2008). Należy zauważyć, że zarówno Blair, jak i Merkel byli gorliwymi orędownikami imigracji z krajów Trzeciego Świata na Zachód, co przyczyniło się do powstania straszliwych problemów w ich krajach.
To są People Farmers, a my jesteśmy ich żywym inwentarzem.
Z pomocą Ameryki, ich wojskowego ramienia, ci elitarni mistrzowie cienia wzniecają i produkują lukratywne wojny w krajach muzułmańskich w celu zwiększenia podaży tak zwanych “uchodźców” na Zachód. Można argumentować, że to nie uchodźcy są głównymi winowajcami kryzysu uchodźczego, ale jego twórcy. Uchodźcy mogą być postrzegani jako zwykłe pionki na szachownicy.
To mistrzowie szachów, neobolszewiccy Übermenschen, którzy siedzą w cieniu jak ponure pająki tkające swoje sieci intryg, są tymi, którzy ponoszą główną winę za inwazję migrantów na Zachód.
Być może nadszedł czas, aby powiedzieć: “Żegnaj, Europo”. Plan Kalergiego z pewnością wydaje się działać. Gdyby hrabia Kalergi żył dzisiaj, byłby zachwycony, widząc, jak wszystkie jego plany się realizują.
Kryzys migracyjny, który ostatnio wstrząsnął Europą pod złowieszczym patronatem Angeli Merkel i jej wielbicieli, wkrótce spadnie na Amerykę z zemstą, chyba że zostaną podjęte kroki w celu zduszenia tej choroby w zarodku.
Kevin MacDonald i inni napisali wyczerpująco o katastrofalnej polityce imigracyjnej Ameryki. Krótko podsumowując, problemy Ameryki i Europy są ze sobą ściśle powiązane, a te same elity, które uważają Europę za swoją nagrodę, mają na celowniku także Amerykę. To kwestia “dziś Europa, jutro Ameryka”.
Począwszy od lat osiemdziesiątych XIX wieku, kiedy to do Stanów Zjednoczonych napłynął duży kontyngent Żydów z Rosji i Europy Wschodniej, amerykańscy Żydzi nigdy nie przestali agitować za większą imigracją nie-białych, aby rozcieńczyć amerykańską pulę etniczną i zmienić demografię Ameryki we własnym interesie.
Biali Amerykanie, którzy w tamtym czasie nadal rządzili Ameryką, odmówili przyjmowania rozkazów od natarczywych Żydów z Europy Wschodniej i wymierzyli im zasłużony ukłon, uchwalając w 1924 roku ustawę imigracyjną, która skutecznie nałożyła ścisłe ograniczenia na imigrantów innych niż biali. Nie była to “dyskryminacja rasowa”, jak scharakteryzowali ją nowo przybyli głośni krytycy białej Ameryki. Było to wprowadzenie kwot rasowych mających na celu wspieranie uporządkowanej integracji i zapewnienie, że Ameryka pozostanie w przeważającej mierze biała; słowami Kevina MacDonalda, “aby utrzymać etniczne status quo”.
Ustawa z 1924 roku, jak można się było spodziewać, rozwścieczyła Żydów.
Jeden z tych wściekłych Żydów, dr Stephen Steinlight, jeszcze wiele lat później pluł piórami, wściekając się, że większość Amerykanów w tamtych złych czasach Ryczących Dwudziestek (kiedy Żydzi nie byli jeszcze pod kontrolą) była “bezmyślnym tłumem”, winnym “potwornej polityki”, “ogromnej moralnej porażki”: że ci biali Amerykanie, nasi przodkowie, byli bandą “nikczemnie dyskryminujących” rednecków, którzy byli “źli, ksenofobiczni i antysemiccy”. Diatryba dr Steinlighta nie byłaby kompletna bez odniesienia do Holokaustu. “Dziesiątki tysięcy” Żydów mogło zostać uratowanych przed Holokaustem, “gdyby Stany Zjednoczone nie zamknęły swoich drzwi”. (Zobacz tutaj).
Żydzi jednak nigdy się nie poddają. Wytrwałość jest być może ich największą siłą. Kiedy już czegoś chcą, upewniają się, że to dostaną, niszcząc wszelką opozycję poprzez nieustanny lobbing, przekupstwo, zastraszanie, groźby, zbiorowe zorganizowane oburzenie, propagandę medialną i różne inne podstępne środki zbyt przygnębiające, by o nich wspominać. Innymi słowy, w końcu Per fas et nefas – uczciwymi lub nieuczciwymi sposobami – dopną swego.
W 1965 roku Żydzi w końcu dopięli swego, przeforsowując ustawę o imigracji i obywatelstwie, znaną również jako ustawa Hart-Celler. Zmieniło to cały system kwot na korzyść imigracji nie-białych. Otwarto wrota dla imigracji z Trzeciego Świata.
Szybki rzut oka na liczby powie ci wszystko, co musisz wiedzieć. W 1920 roku Ameryka była w 90% biała. Liczba ta była taka sama dziesięć lat później, w 1930 roku. W 1940 roku liczba ta była identyczna. W 1950 roku również. Do 1960 roku liczba ta spadła może o ułamek 1 procenta. Tak więc minęło kilka dziesięcioleci, a mieszanka demograficzna Ameryki prawie się nie zmieniła. W pierwszej połowie XX wieku dziewięć na dziesięć twarzy widzianych przez Amerykanów na ulicy było białych. Do 1965 roku liczba ta spadła o jeden procent do 89 procent. Ustawa z 1965 roku zaczęła obowiązywać, a aktywiści z powodzeniem prowadzili kampanię mającą na celu zwiększenie tej liczby, znacznie wykraczając poza przepisy z 1965 roku.
Zmiany w statystykach nagle stały się dramatyczne.
Oto one:
ODSETEK BIAŁYCH W AMERYCE
1920: 90% białych
1930: 90% białych (bez zmian)
1940 : 90% białych (bez zmian)
1950 : 90% białych (bez zmian)
1965 : 89% białych (1% mniej białych)
1970 : 87% Biały (2% mniej białych)
1980 : 83% rasy białej (6% mniej rasy białej)
1990 : 76% rasy białej (7% mniej rasy białej)
2000 : 72% Biały (4% mniej białych)
2010 : 68% Biały (4% mniej białych)
2015 : 61% białych (7% mniej białych)
(Zobacz tutaj dane z 2015 roku) [W ORYG. MD]
ZMIANA OD 1950 ROKU: 32% mniej białych.
Uwaga. Dane z lat 1920-2010 podane powyżej pochodzą z US Census Bureau.
“Biali Amerykanie stoją w obliczu stopniowego ludobójstwa z założenia”, podsumowuje Christian Miller, “i właśnie dlatego tak wielu nie dostrzega pełzającego trendu. Ludobójstwo nie musi być kojarzone z maczetami, plutonami egzekucyjnymi czy egzekucjami. Rodzaj ludobójstwa, w obliczu którego stoją biali Amerykanie, jest znacznie bardziej subtelny, co czyni go jeszcze bardziej niebezpiecznym”.
Jeszcze jedno pokolenie i biali Amerykanie będą mniejszością we własnym kraju: prześladowaną mniejszością, prześladowaną przez dyskryminujące praktyki i otoczoną przez wrogich przybyszów z zewnątrz, żądnych ich krwi i nazywających ich “rasistami” i “białymi supremacjonistami” za to, że ośmielili się zapytać: “Czy my też nie mamy praw?”.
Najwyraźniej nie; biali nie mają żadnych praw w tej wielokulturowej menażerii, którą pozwoliliśmy naszym wrogom stworzyć dla nas. Nawet gdy kończyłam dziś ten artykuł, przeczytałam nagłówek krzyczący do mnie z pierwszej strony Sunday Mail:
“BBC ZWOLNIŁO MNIE ZA BYCIE BIAŁYM MĘŻCZYZNĄ”.
Zwróć uwagę na podtytuły; w międzyczasie czytelnicy otrzymują fałszywy komfort, będąc informowanymi o tym, co robiła rodzina królewska.
Sprawa zamknięta.
Jeśli wkrótce nie zostanie zrobione coś drastycznego, aby zatrzymać proces wymierania Białych i odwrócić go, jeśli to konieczne, poprzez masową deportację wszystkich imigrantów, którzy przedostali się do naszych krajów pod przykrywką bycia zdesperowanymi “uchodźcami”, nie ma wielkiej nadziei dla nas i naszych dzieci.
Wszystkich tych przybyszów należy prawdopodobnie przeklasyfikować jako “najeźdźców” i poczynić zadowalające ustalenia dotyczące ich relokacji w inne miejsce. Tak jak żaden właściciel domu nie jest moralnie zobowiązany do trzymania i karmienia nieproszonych gości pod swoim dachem – gości, którzy codziennie wywołują zamieszanie, stawiając mu niemożliwe do spełnienia wymagania, a nawet gwałcąc jego córki – tak samo nie ma absolutnie żadnego moralnego obowiązku, aby otwierać bramy naszych zdrowych etnostanów i wpuszczać toksyczne hordy z Trzeciego Świata. Patologiczny altruizm jest chorobą, a wszyscy ci, którzy chcą popełnić narodowe samobójstwo, powinni być uważani za psychicznie niezdolnych do udziału w procesie demokratycznym.
Jest to ogromny problem, który nie zostanie rozwiązany w drodze dyskusji. Teraz potrzebne są działania, a nie słowa. Potrzebny jest silny człowiek z wolą. Ratownik, który wie, co należy zrobić, i robi to – pomimo wszystkich gadających małp wokół niego.
A więc to jest teraz wielkie pytanie, pytanie, na które wszyscy czekamy z utęsknieniem: kto uratuje nas przed naszymi władcami?
Dwie precyzyjne operacje wojskowe przeprowadzone w krótkim odstępie czasu – ukraińska „Spider Web” i izraelska „Rising Lion” – pokazują, że weszliśmy w nowy etap prowadzenia wojen, w którym decydujące znaczenie ma sztuczna inteligencja. Maleje znaczenie przewagi liczebnej, a rośnie pierwszeństwo AI. Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie zaangażowanie branży Big Tech, która w przemyśle zbrojeniowym i transformacji technologicznej sił zbrojnych dostrzegła szanse na rozwój i duże pieniądze.
Do tej pory liderzy sektora IT obnosili się ze swoimi pacyfistycznymi poglądami. Często w używanej przez siebie retoryce i symbolice nawiązywali do kontrkultury lat sześćdziesiątych z jej sprzeciwem wobec „brudnej” wojny w Wietnamie. Ich hasłem było: „make love not war”. Teraz jednak się to zmienia, a przykładem może być zawarta pod koniec maja umowa o partnerstwie strategicznym między dwoma cyfrowymi gigantami z Kalifornii: Meta i Andruil. Celem współpracy między obu firmami jest opracowanie wojskowych systemów wirtualnej rzeczywistości. Koncerny mają rozwijać systemy sztucznej inteligencji, robotyki, rzeczywistości rozszerzonej i systemów autonomicznych dla celów zbrojeniowych.
Zuckerberg i Luckey – wielkie rozstanie
Symboliczne są losy właścicieli obu spółek. Palmer Luckey nazywany bywa „złotym dzieckiem” branży IT. Jeszcze jako nastolatek wynalazł i opatentował pierwszy na świecie zestaw do wirtualnej rzeczywistości. W 2012 roku, mając zaledwie 20 lat, założył firmę Oculus VR, którą dwa lata później sprzedał Facebookowi na 2,3 miliarda dolarów. Młody miliarder nie zamierzał iść na emeryturę, lecz nadal pracował dla koncernu jako jeden z dyrektorów. W marcu 2017 roku niespodziewanie opuścił jednak Facebooka i zakończył współpracę z Oculus VR.
Z materiałów ujawnionych później przez „The Wall Street Journal” wynika, że powodem rozstania była dotacja w wysokości 9 tysięcy dolarów udzielona podczas kampanii wyborczej przez Luckeya jednej z organizacji, które wspierały Donalda Trumpa i krytykowały Hillary Clinton. W tamtym czasie dla potentatów z Doliny Krzemowej nie było większej zbrodni niż popieranie kandydata republikanów. Zaczęto więc naciskać na Facebooka, by zakończył współpracę z niepoprawnym politycznie geniuszem. Według nowojorskiej gazety także Zuckerberg miał wywierać wówczas presję na Luckeya. W efekcie ten ostatni odszedł z koncernu. Zatrudnił jednak prawnika, który wywalczył dla niego 100 milionów dolarów odszkodowania za zwolnienie z powodów politycznych.
Trzy miesiące po odejściu z Facebooka Palmer Luckey założył firmę Anduril specjalizującą się w wykorzystaniu wysoko zaawansowanych technologii w branży wojskowej. Rozpoczął też współpracę z administracją Donalda Trumpa, produkując dla straży granicznej systemy nadzoru i kontroli granicy między USA a Meksykiem. Dziś Anduril to lider innowacji w sektorze zbrojeniowym, a jego wartość wyceniana jest na 30,5 miliarda dolarów.
Zuckerberg i Luckey – wielkie pojednanie
Jeszcze niedawno pojednanie dwóch skłóconych ze sobą panów wydawało się nierealne. Zuckerberg sympatyzował z demokratami, a Luckey wspierał republikanów, zaś temperatura sporów kulturowych w USA, a zwłaszcza w poprawnej politycznie Dolinie Krzemowej, uniemożliwiała porozumienie. W zeszłym roku wszystko się jednak zmieniło. Najwięksi potentaci branży IT przeszli na stronę Trumpa. Zuckerberg poleciał do Mar-a-Lago, by złożyć hołd nowemu prezydentowi.
Pierwszy wspólny projekt obu koncernów pod nazwą „EagleEye” ma na celu stworzenie wizjerów wojskowych najnowszej generacji, które pozwolą żołnierzom wykrywać z daleka drony, identyfikować ukryte cele i kontrolować autonomiczne systemy uzbrojenia. Meta wnosi w wianie swój system sztucznej inteligencji Llama, a Andruil własną platformę Lattice. To pierwsze ze wspólnych przedsięwzięć mających na celu zmianę technologicznego oblicza amerykańskiej armii.
Partnerstwo strategiczne Zuckerberga i Luckeya to najbardziej spektakularny przykład wejścia sektora IT do przemysłu zbrojeniowego. Innym jest podpisanie przez Microsoft (we współpracy z Andruil) opiewającego na 22 miliardy dolarów kontraktu IVAS na produkcję dla armii USA zaawansowanego systemu słuchawkowego opartego na rzeczywistości rozszerzonej. Wynalazek ma na celu poprawę świadomości sytuacyjnej żołnierzy poprzez nakładanie obrazów z czujników i innych informacji na ich pole widzenia.
W tym samym kierunku podążają nie tylko Meta i Microsoft, lecz także Palantir i OpenAI, które już produkują dla amerykańskiej armii zaawansowane systemy nadzoru i analizy wywiadowczej. To nie przypadek, że w 2024 roku w startupy IT w sektorze obronnym w USA zainwestowano 3 miliardy dolarów. Dolina Krzemowa żegna się więc ze swoimi pacyfistycznymi hasłami, zasilając innowacjami kompleks przemysłowo-zbrojeniowy.
Nowy wyścig zbrojeń 4.0
Przebieg wojen między Ukrainą a Rosją oraz między Izraelem a Iranem wskazuje na nieuchronną konwergencję technologii cywilnych i wojskowych, co zwiększać będzie rolę produktów podwójnego zastosowania. Broń, która w najbliższej przyszłości rozstrzygać będzie o losach bitew, już dziś produkowana jest nie w ściśle tajnych laboratoriach wojskowych, lecz w tych samych centrach technologicznych, w których jeszcze niedawno milenialsi, siedząc przy biurkach ozdobionych tęczowymi flagami jedli w przerwie na lunch swe wegańskie potrawki, popijając kawę ze Starbucksa i zastanawiając się, jak przeciwdziałać globalnemu ociepleniu.
Kto się nie załapie na ten nowy wyścig zbrojeń, ten stoi na przegranej pozycji. W tym kontekście widać tylko dwie światowe potęgi, które łączą siłę militarną z technologiczną. To Stany Zjednoczone i Chiny. W tym obszarze Rosja zdecydowanie od nich odstaje, a jej dystans do liderów stale powiększa się. Z mniejszych państw z powodu swego zaawansowania technologiczno-wojskowego liczą się także Izrael, Korea Południowa i Tajwan.
Niestety, w tej konkurencji kraje Unii Europejskiej pozostają daleko w tyle nawet za Ukrainą, która stała się swoistym poligonem testowania nowych rodzajów broni. Musimy pamiętać, że w czasach sowieckich Ukraina była jednym z centrów przemysłu zbrojeniowego (w zakładach Jużmasz w Dniepropietrowsku, dziś Piwdenmasz w Dniprze, produkowano np. międzykontynentalne rakiety balistyczne zdolne przenosić głowice jądrowe). Dziś wojna wymusza na Ukraińcach wytwarzanie innowacyjnych technologii wojskowych, które od razu znajdują zastosowanie na polach bitew.
A jak wygląda w tej konkurencji Polska? Czy ktoś w polskim rządzie w ogóle myśli o tych sprawach?
Artykuł niniejszy stanowi czwartą część z minicyklu o wojnie, sprowokowanej przez małe państwo Chazarów i wywołanej przez wielkie Anglosasów. Pierwotnie miał mieć trzy części. Pierwszy artykuł omawia sprawy amerykańskie, drugi – światowe, a trzeci – polskie. Zaszła jednak potrzeba, aby rozbudować treść o kilka ważnych kwestii. Część trzecia dotyczyła wierzeń podżegaczy do wojny światowej, część czwarta traktuje o wadach i zaletach USA jako sojusznika.
Artykuł niniejszy stanowi czwartą część z minicyklu o wojnie, sprowokowanej przez małe państwo Chazarów i wywołanej przez wielkie Anglosasów. Pierwotnie miał mieć trzy części. Pierwszy artykuł omawia sprawy amerykańskie, drugi – światowe, a trzeci – polskie. Zaszła jednak potrzeba, aby rozbudować treść o kilka ważnych kwestii. Część trzecia dotyczyła wierzeń podżegaczy do wojny światowej, część czwarta traktuje o wadach i zaletach USA jako sojusznika.
Omówienie Ameryki poprzedzam wstępem dotyczącym Europy, niedługim, bo nie ma zbytnio o czym mówić. Nasz nieszczęsny kontynent jęczy pod okupacją wrogiej siły chazarskich gnostyków, którzy kupili lub w inny sposób przejęli rządy państw europejskich. Przegląd kreatur politycznych Europy, należącej do tzw. kolektywnego Zachodu przyprawia o mdłości. Prezydenci, premierzy, kanclerze, koronowane głowy, elity polityczne i społeczne, jakże daleko odeszli oni od łacińskiej cywilizacji swoich przodków. Pod takim przewodnictwem Europa stacza się w otchłań, i z uporem maniaka niszczy sama siebie. Część zachodnia kontynentu to masa upadłościowa, tyle, że jeszcze nie ogłoszono tego publicznie. Być może zrobią to nachodźcy, sprowadzani milionami. Ludność Europy niewiele lepsza, ogłupiona, zdebilizowana, wyprana. Upadłość ich państw pozwoli tym ludziom, po otrząśnięciu się z szoku, na odbudowę swojej rzeczywistości. Trzeba będzie przypomnieć sobie, kim się jest – tożsamość narodową, kulturową, religijną, i przeprosić się z pożyteczną pracą. Na razie jednak Europa jeszcze jedzie po ślepym torze. Awantura Chazarów i Anglosasów z Persami pokazała rozmiar degrengolady europejskich przywódców. Pomimo, że każdy normalny człowiek bez trudu widzi, że agresorem są Chazarzy, tamci głoszą winę Persów i nakazują im, aby przestali. Ciekawe, kiedy ktoś im nakaże, aby przestali już żyć. Tak samo prezydent Duda jedyne, co miał do powiedzenia, to że jeśli Ameryka zaatakowała, to dobre jest, widocznie był powód. Podobnie zachowali się politycy obecnej ekipy warszawskiej.
Oznacza to, że strategiczny sojusz z państwami europejskimi obarczony jest wielkim ryzykiem, z dwóch powodów. Po pierwsze, mogą w każdej chwili zmienić politykę państwa, wraz ze zmianą ekipy po kolejnych wyborach. Po drugie, ich polityka jest zależna od ukrytych sił, które z cienia wydają polecenia ich politykom. Po co więc dogadywać się z figurantami, lepiej od razu poszukać ich właścicieli i dogadywać się bezpośrednio. Unia Europejska nie jest obecnie żadnym partnerem geopolitycznym, i nigdy nim nie będzie, chwała Bogu. Z liczących się państw europejskich Hiszpania opanowana przez lewaków, Francja przez masonów, Brytania przez Rotszyldów, Niemcy przez wiadomo kogo, a wszyscy po jednych pieniądzach służą gnostyckim Chazarom. Niemcy ponadto tradycyjnie traktują nas jako obszar ekspansji i nie zamierzają traktować jako partnera. Sami się tego dopraszamy, poprzez polityków merdających ogonkami do Niemiec i Unii. Poza tym Europa, mimo, że dysponuje wielkim potencjałem, jest zarządzana celowo fatalnie i stoi przed wielorakimi kryzysami. Polska oczywiście również pogrążona jest w problemach, co dobitnie wyrażają np. takie parametry, jak dług publiczny i demografia. My jednak mamy dużo szczęścia – jesteśmy na tej upadającej Unii obrzeżach.
Ameryka
Mam na myśli oczywiście USA, anglosaskie państwo założone przez masonów i politycznie okupowane przez gnostyckich Chazarów. Zostało wybrane do roli światowego hegemona, o czym pisałem w części I cyklu. W tej chwili Ameryka, jeśli chce utrzymać swoją uprzywilejowaną pozycję musi stoczyć dwie walki. Pierwszą, łatwiejszą już toczy, a jest to walka o kontrolę strefy atlantyckiej, czyli utrzymanie imperium amerykańskiego. Nie jest to hegemonia globalna ani państwo światowe, tylko własne imperium. Zakłada ono zmodyfikowaną doktrynę Monroe. USA musi liczyć się z rosnącym znaczeniem państw, skupionych w BRICS, położonych również w Ameryce Południowej, a także z tym, że musi kontrolować Europę, ale ma coraz mniej możliwości. Europa jest bowiem złączona z Azją, a tam znajdują się dwie potęgi, których znaczenie musi uznać imperium amerykańskie: Rosja i Chiny, a także zyskujące na znaczeniu Indie. Te potęgi także mają swoje aspiracje i nie chcą uznać nad sobą żadnej hegemonii, a to oznacza, że Ameryka, która chce poukładać swoje sprawy musi dogadać się co do modus vivendi, które zaakceptują co najmniej Rosja i Chiny. To sytuacja nowa, kształtująca się dopiero kilkanaście lat, więc mnóstwo rzeczy wciąż jest do poukładania. Sprawę przesądzają parametry statystyczne, pokazujące rosnącą pustotę dolara, w miarę, jak używany jest do produkcji fikcyjnego pieniądza, oraz spadek zdolności sterowniczych USA na tle równoległego wzrostu Azji. Oprócz tych trudności ekonomicznych, które kiedyś doprowadzą Zachód do bankructwa, Ameryka ma do rozwiązania trzy najważniejsze problemy polityczne: co zrobić z Europą, co zrobić z państwem Chazarów, i co zrobić z gnostyckimi Chazarami, okupującymi USA.
Druga więc walka, którą Ameryka musi stoczyć, aby zachować swoją uprzywilejowaną pozycję to rozwiązanie problemu gnostycko-chazarskiego. To, co świat z zapartym tchem ogląda na Bliskim Wschodzie jest tylko odbiciem tego, co dzieje się w Ameryce i Europie. Nie byłoby problemu chazarskiego, gdyby nie infiltracja całego państwa i narodu amerykańskiego przez tych ludzi we wszystkich aspektach życia. W Europie jest podobnie, choć w mniejszym stopniu.
Waga tego problemu zaczęła się objawiać z całą mocą właśnie teraz, gdy maski opadają. Poparcie Trumpa dla inwazji na Iran sprawiło, iż pojawiło się podejrzenie, że Ameryka nie zamierza podjąć tej walki i całkowicie się poddała. W chwili, gdy piszę ten artykuł sytuacja wciąż nie jest jasna, ale wiele wskazuje na to, że jednak prezydent Trump podjął grę o uwolnienie Ameryki spod chazarskiej okupacji, korzystając z napięcia wokół Iranu. Pokazuje to historia dziwnej wojny Izraela z Iranem, połączonej z interwencją USA. Nieoczekiwane i dramatyczne zmiany zachowania największego (póki co) mocarstwa świata przyprawiły ten świat o zawrót głowy i dezorientację. Wciąż nie wiadomo, co było prawdą, a co inscenizacją, co Trump musiał, a co chciał zrobić. Na dzień 2 lipca 2025 roku trwa rozejm między Izraelem a Iranem, a USA, poza jednym nalotem nie zaangażowały się głębiej. Również Iran poza jednym symbolicznym atakiem na amerykańskie bazy, o którym uprzedził Amerykanów powstrzymał się od dalszych działań. Prezydent Trump oficjalnie ogłosił, że technologia jądrowa Iranu została całkowicie zniszczona, pomimo przecieków raportów wywiadu USA, który stwierdza uszkodzenia powierzchowne. Dodatkowe światło na scenę rzucają przecieki, podawane m.in. przez Tehran Times, jakoby agenci chazarscy zamierzali spowodować bardzo silny wybuch w jednym z amerykańskich miast, aby zrzucić winę na Persów. Podczas spotkania w Białym Domu Zelenski ostrzegał Trumpa: „poczujecie wojnę u siebie”. Trzeba być czujnym i zwracać uwagę na detale.
Co będzie dalej z rozejmem, tego na dzień 2 lipca 2025 roku nie da się jeszcze stwierdzić z całą pewnością. Albo więc Ameryka spróbuje otrząsnąć się z wrogiej siły, i wówczas utrzyma pozycje mocarstwa, albo tej sile ulegnie, a wówczas najpierw wzbije się w chwilową złudną potęgę, a później pogrąży się w upadku.
Obecna sytuacja Ameryki daje podstawy do dwóch przeciwnych interpretacji. Obydwie zakładają, że Izrael rozpoczął atak na Iran dzięki wsparciu i technologii USA. Oto interpretacja pierwsza, podległościowa. Gdy Iran zaczął zadawać ciosy Izraelowi, a zasoby izraelskie zaczęły się wyczerpywać, słowem, gdy temu państwo groziło coś poważnego, natychmiast urządziło histerię w Ameryce i wezwało Amerykę do pomocy. Ameryka jest okupowana przez siły, związane z Izraelem, władza w Ameryce jest uzależniona, a prezydent szantażowany. Suma tych wpływów sprawiła, że Ameryka została wciągnięta do wojny. Eskalacji zapobiegła interwencja Chin, które tajnymi kanałami zagroziły swoim zaangażowaniem. Dlatego Trump wykonał atak pozorowany na Iran i poprosił Chiny o pośrednictwo z Iranem, aby ten dokonał pozorowanej odpowiedzi. Deeskalacja konfliktu i zawieszenie broni były więc zasługą dyplomacji chińskiej. Oznacza to, że Ameryka rozpoczyna wojnę przez Izrael, a kończy przez Chiny i Rosję. Oznacza to również, że USA nie prowadzą polityki suwerennej i zależą od sił zewnętrznych.
Interpretacja druga, niepodległościowa również zakłada, że atak USA na Iran był wynikiem presji Izraela, dzięki potężnym wpływom w tym państwie. Trump jednak nie chce ulegać dłużej Izraelowi i postanowił zastawić pułapkę na siły okupujące Amerykę. Uzgodnił sprawę z Chinami, Rosją i Iranem. Strony te wiedziały, że atak USA i odpowiedź Iranu będą pozorowane, a cała awantura zakończy się szybkim rozejmem po to, by odsłonić Izraela i chazarskich gnostyków. Dlatego Trump użył pojęcia „wojna dwunastodniowa” (być może drwina z Wojny Sześciodniowej). Izrael pokazał, jak bardzo jest zależny od USA, odsłoniły się słabości systemów obronnych i samego państwa, Iran udowodnił, że Izrael można pokonać, a wszyscy teraz będą się zastanawiać, co się naprawdę stało, i wszędzie dostrzegać wpływy służb i tajne działania chazarskich gnostyków.
Można postawić też trzecią interpretację, której wszelako nie daję wiary, lecz ujawniam ją z kronikarskiego obowiązku. Tu też Izrael nakłonił Amerykę do zaangażowania przeciw Iranowi, wywołując wojnę, której nie miał szans wygrać, ze względu na różnicę potencjałów ludnościowych. Zaangażowanie wielkiego brata zostało uzyskane starymi metodami, czyli korupcją i szantażem. Siły agresora jednak wyczerpały się szybciej, niż przypuszczał, a pociski, miotane przez napadniętych Persów okazały się dolatywać częściej i wyrządzać większe szkody, niż założyli chazarscy autorzy sytuacji. Poprosili wówczas wielkiego brata, aby tak zaaranżował sytuację, by chazarskie państwo mogło dostać czas na zaleczenie ran. Dlatego nie daję wiary tej interpretacji, ponieważ gnostyccy Chazarowie nigdy nie przejmowali się komfortem życia swoich poddanych, a nawet samym ich życiem. Zawsze te kwestie traktowali instrumentalnie, wydając wyroki na swoich rękami obcych i na obcych rękami swoich. Od dawna wykorzystują takie sprowokowane przez siebie fakty i zmyślone narracje do szantaży moralnych i prawnych. Celem istnienia chazarskiego państewka nie jest wcale jego potęga, ale zdolność destabilizacji okolicy i świata. Destabilizacja z kolei służy temu, aby zawsze utrzymywać dialektyczną sytuację nierozwiązywalnego konfliktu, tak, aby stale nad światem wisiała wojna lub jej groźba. Gdy jest wojna, można zaopatrywać i zadłużać obie strony, a gdy jej groźba, sterować zachowaniami, zakupami i zobowiązaniami rządów i narodów. Jedna i druga sytuacja uzależnia państwa od długu, zaciąganego u gnostyków, co sprawia, że ich rządy zaczynają prowadzić politykę samobójczą.
Świadomość dramatyzmu tych wyborów musi zostać uwzględniona przy planowaniu sojuszy Polski. Sojusz z Ameryką ma trzy wady.
Po pierwsze, polityka USA może się zmienić co 4 lata, wraz ze zmianą prezydenta. Po drugie, USA nie są państwem całkowicie suwerennym, zależą bowiem od chazarskich gnostyków, którzy nienawidzą i jednocześnie pożądają całego świata, a jednocześnie rząd USA musi również liczyć się z rosnącą potęgą państw, nad którymi nie ma kontroli. Po trzecie, dowodzą tam Anglosasi, wyznający protestantyzm, czyli herezję, mający tendencje do instrumentalnego traktowania wszystkiego. Świadczą o tym liczne wojny, wywołane przez to państwo w jego krótkiej historii, od zaboru części Meksyku począwszy. Mają więc tendencje do wiarołomstwa, co wynika z tego, że ich system wierzeń jest strategiczną inwestycją gnostycką, zaprojektowaną i podsuniętą Anglosasom do wierzenia już w XVI wieku. Polityka amerykańska nie jest więc wyrazem konsekwentnej woli narodu, lecz skomplikowanym węzłem tajnych wpływów i zależności, co miało miejsce zawsze, ale stało się jawne dopiero w ostatnich latach. Ameryka ma też zalety. Nie można podbić jej z zewnątrz, jest ludna, ma duży potencjał gospodarczy, mamy z nimi wspólne korzenie cywilizacyjne, mają największą armię świata, wraz z atomem i środkami przenoszenia, no i sprawne służby, które potrafią obalać rządy, wywoływać wojny i usuwać niewygodnych przywódców. To są istotne powody, dla których lepiej być sojusznikiem, niż wrogiem Ameryki. Bardzo ważne jest jednak, jak ten sojusz wygląda.
Największym problemem Polski z Ameryką jest stosunek Polaków do amerykańskiego państwa. Traktujemy je jak bóstwo i uważamy za wzór cnót i zalet. To skutek bardzo sprawnej demagogii, uprawianej zresztą przez chazarskich gnostyków, gdy pracowali na potęgę państwa, które kontrolowali. Nie należy dać się zwodzić blichtrowi, państwo to jest groźne i może robić wiele złych rzeczy, szczególnie, gdy jest politycznie okupowane przez Chazarów. Kolejną wadą w postępowaniu Polaków wobec USA jest wasalny stosunek pseudoelit. Kolejne pokolenia polityków w Polsce łaszą się u amerykańskich klamek, tak samo, jak wcześniej u brytyjskich. Tymczasem tam nikt takich pętaków nie lubi i nie szanuje. Nie lubią takich ani jankesi z Północy, ani kowboje z Południa. Tam się szanuje twardych facetów, którzy nie boją się grać ostro i twardo negocjować, a jak trzeba, potrafią przywalić w zęby. Miarą niepodległości Polski będzie moment, w którym ci, którzy rządzą w Polsce postawią się Niemcom i USA. Wejdziemy na tą drogę, gdy politycy w Polsce nie będą zachowywać się głupio jak sztubacy, których się karci, ale mądrze jak mężowie stanu, którym oferuje się lepsze warunki.
Pojawia się jednak pytanie, nie zadawane dotąd w polskiej infosferze, do czego w ogóle Ameryce potrzebna jest Polska. Każdy polityk odpowie z entuzjazmem: ależ jesteśmy wschodnią flanką NATO! Dla USA jesteśmy tym, co oddziela Europę Zachodnią od rusosfery. Jeśli więc będziemy psem łańcuchowym Ameryki, który pod stołem czeka na ochłapy, będziemy strefą zgniotu, i wszelkie światowe poruszenie zawsze będzie nas przyprawiać o stres, czy te rakiety spadną na nas już teraz, czy może mamy jeszcze trochę czasu. Związanie sojuszem z Ameryką na obecnych warunkach oznacza rezygnację z własnej polityki zagranicznej, za co otrzymujemy zapewnienie o naszym bezpieczeństwie. Kto jest zaś naszym wrogiem? Rosja, oczywiście, bo to wynika z geopolitycznej koncepcji, w której pozostaniemy zamknięci tak długo, jak długo będziemy wieszać się na amerykańskiej klamce.
Sojusz z USA jest więc dla nas źródłem nie tyle bezpieczeństwa, ile zagrożenia i eksploatacji przez zachodnie korporacje. Wyjaśniłem jednak wyżej, że należy traktować USA jako sojusznika, gdyż wrogość z nimi jest nam nie na rękę. Można to pogodzić, pod warunkiem zredefiniowania wzajemnych stosunków. Docelowy sojusz Polski z Ameryką powinien być nie na zasadzie wyłączności. To znaczy, że niezbędnym warunkiem sojuszu Polski z USA musi być uznanie przez to państwo podmiotowości Polski i swobody kształtowania przez Polskę własnej polityki zagranicznej i wewnętrznej. Dotąd bowiem Ameryka mieszała się nie tylko do naszej polityki zagranicznej i gospodarczej, ale nawet do spraw światopoglądowych. Nie możemy być wyłącznie uzależnieni od dostawy bezpieczeństwa od Ameryki, bo to nie jest faktyczne bezpieczeństwo, ale złudne uczucie. W razie realnego ataku Rosji na terytorium Polski USA nas nie obronią, bo nie będą w stanie i nie będą chciały, tak samo, jak nasi alianci w 1939 r. USA mogą natomiast używać nas do swoich celów, strategicznych i taktycznych, np. do trzymania Rosji w szachu. Kosztem zawsze będzie bezpieczeństwo Polski i dobrobyt Polaków. Niewiele zyskujemy w sojuszu z Ameryką. Brak niepodległości, infiltracja obcych służb, służebności wobec wszystkich innych, niż naród polski, likwidacja narodowej gospodarki, drogie surowce, iluzja bezpieczeństwa, drogie uzbrojenie, pakowanie się w zagrożenie. Broń, którą kupujemy w Ameryce jest nie tylko bardzo droga, ale również zależna od kodów źródłowych, których Amerykanie nie chcą udostępniać, poza tym jej dostawy potrwają lata. Nie ma też żadnej gwarancji, że nie każą nam oddać broni, za którą zapłaciliśmy innemu państwu za darmo, np. Ukrainie lub Izraelowi. Nie mamy też pewności, czy kolejna administracja nie zechce nas wkręcić w jakąś swoją operację polityczną lub wojskową, dla nas niekorzystną. Sojusz z Ameryką jest więc drogi i niebezpieczny.
Ciąg dalszy w części piątej.
Poradnik świadomego narodu, księga 1: Historia debilizacji
1 lipca 2025 r. pułkownik Douglas Macgregor omówił geopolityczne konsekwencje nieudanej próby zamachu bombowego prezydenta Donalda Trumpa oraz bieżące wydarzenia na Ukrainie i na Bliskim Wschodzie z gospodarzem Andrew Napolitano w programie „Judging Freedom”. Poniższy artykuł podsumowuje kluczowe punkty jego analizy i rzuca światło na złożone powiązania kształtujące globalną sytuację bezpieczeństwa.
Zagrożenia ekonomiczne wynikające z narastających konfliktów
Napolitano rozpoczął od wskazania ryzyka ekonomicznego globalnych konfliktów. Rosnące wydatki rządowe, rosnące zadłużenie i słabszy dolar zagrażają stabilności finansowej Stanów Zjednoczonych, a tym samym ich obywateli. Szczególnie alarmująca jest prognoza Goldman Sachs, że cena złota może wzrosnąć do 4500 USD za uncję do 2026 r., ponieważ banki centralne i inwestorzy gromadzą złoto jako ochronę przed załamaniem waluty, inflacją i zmiennością rynku.
Ukraina: Wojna w punkcie zwrotnym
Macgregor przeanalizował sytuację na Ukrainie, która nadal eskaluje pomimo malejącej międzynarodowej uwagi. Ukraińskie ataki na Donieck brytyjskimi pociskami Storm Shadow, które spowodowały ofiary wśród ludności cywilnej, świadczą o desperacji Kijowa. Donieck i Ługańsk zostały już całkowicie wyzwolone spod ukraińskich wojsk, a rosyjskie jednostki, wspierane przez czeczeńskich bojowników, zbliżają się do Kijowa, aby postawić przed sądem członków neonazistowskiego batalionu Azow. Prezydent Władimir Putin jest pod presją, aby zakończyć wojnę szybciej, ale pozostaje oddany swojej ostrożnej, metodycznej strategii, aby uniknąć bezpośredniej konfrontacji z NATO. Macgregor przewiduje, że do końca września 2025 r. mapa Ukrainy ulegnie znacznej zmianie. Putin oczekuje również zmian politycznych w Europie, szczególnie we Francji i Niemczech, które mogłyby wpłynąć na dynamikę konfliktu.
Bombardowanie Trumpa: porażka o daleko idących konsekwencjach
Dyskusja koncentrowała się na niedawnym nalocie bombowym Trumpa, który według Macgregora został nakazany przez premiera Izraela Benjamina Netanjahu, aby wymusić zawieszenie broni. Izrael znalazł się w niepewnej sytuacji, ponieważ irańskie rakiety wyrządzały znaczne szkody, a izraelskie systemy obrony przeciwrakietowej były eksploatowane do granic możliwości. Atak, który nie spowodował żadnych ofiar wśród Irańczyków, został przedstawiony jako sukces przez Trumpa, ale Macgregor podkreślił, że konflikt wcale się nie zakończył. Podkreślił to irański kontratak na amerykańskie obiekty w Bahrajnie. Prośba o zawieszenie broni wyraźnie wyszła od Izraela, który według Macgregora był zaskoczony precyzją i niszczycielską siłą irańskich rakiet. Izraelski minister finansów ostrzegł również przed zbliżającym się załamaniem gospodarczym, jeśli konflikt będzie kontynuowany. Koszty odbudowy Izraela ostatecznie poniosą Stany Zjednoczone, a kontrakty prawdopodobnie otrzymają duże amerykańskie firmy.
Długoterminowe konsekwencje geopolityczne
Macgregor ostrzegł, że bombardowanie uczyniło ze Stanów Zjednoczonych de facto stronę wojny, która wywarła trwałe napięcia na stosunki z Iranem, Rosją i Chinami. Iran postrzegał Trumpa jako instrument Izraela, co utrudniało negocjacje. Ponadto Azerbejdżan odgrywał coraz bardziej problematyczną rolę, służąc jako baza operacyjna Izraela przeciwko Iranowi, jednocześnie narażając interesy Rosji w regionie. Turcja pod rządami prezydenta Erdogana wspierała tę dynamikę, wykorzystując Syrię jako platformę do ataków na grupy szyickie w Iraku i Iranie. Egipt, największy kraj arabski, również był pod presją. Rząd prezydenta Sisiego był ekonomiczny zależny od Stanów Zjednoczonych, co ograniczało jego zdolność do działania. Niemniej jednak ludność wrzała z powodu bezczynności wobec Izraela w konflikcie w Strefie Gazy. Macgregor podkreślił, że wizja „Wielkiego Izraela” od Suezu do Eufratu nadal kształtowała program wielu aktorów, wspieranych przez interesy finansowe w Nowym Jorku, Londynie i Waszyngtonie.
Kontrowersje wokół informacji wywiadowczych
Innym punktem było oświadczenie senatora Johna Kennedy’ego po odprawie, że Iran jest „kilka dni od” posiadania bomby atomowej. Macgregor skrytykował Kennedy’ego za to, że nie zna źródła tej informacji — czy izraelskiego, czy amerykańskiego. To rodzi pytania o wiarygodność, powiedział, biorąc pod uwagę, że Izrael wydaje podobne ostrzeżenia od dziesięcioleci. Ścisłe powiązanie amerykańskiego wywiadu i izraelskich interesów, szczególnie poprzez postacie takie jak generał Kurilla z Centralnego Dowództwa USA, wzmacnia sceptycyzm co do niezależności amerykańskiego podejmowania decyzji.
Wniosek: Niebezpieczna eskalacja
Macgregor zakończył ponurą prognozą: Stany Zjednoczone są głęboko uwikłane w konflikt, którego konsekwencje są trudne do przewidzenia. Niebezpieczeństwo rozszerzonej wojny, być może nawet z użyciem taktycznej broni jądrowej, pozostaje realne. Zależność od interesów zagranicznych i brak przejrzystości w podejmowaniu decyzji zagrażają nie tylko bezpieczeństwu narodowemu, ale także niepodległości Stanów Zjednoczonych.
Macgregor wezwał do wyciągnięcia wniosków z lekcji George’a Washingtona, który ostrzegał przed wpływem obcych mocarstw. Analiza pokazuje, że kampania bombardowań Trumpa nie tylko zakończyła się porażką militarną, ale także wmanewrowała Stany Zjednoczone w niebezpieczną pozycję geopolityczną o potencjalnie niszczycielskich konsekwencjach dla regionu i świata.
Od czasu, kiedy Napoleon wprowadził w roku 1811 przymus szczepień przeciwko ospie, rozpoczęła się wielka awantura pro i antyszczepionkowa.
Najczęściej jest tak, że przedstawiciele obu zwalczających się frakcji rzucają silnie emocjonalne argumenty, podają odpowiednie przykłady i unikają w większości przypadków w miarę obiektywnych badań naukowych. Co do wiarygodności takich badań przekonaliśmy się dobitnie podczas szopki zmyślonej pandemii.
Poziom proszczepionkowej propagandy osiągnął szczyt pod koniec 2020 roku wraz z wprowadzeniem na rynek przeznaczonych dla wszystkich mieszkańców globu, eksperymentów genetycznych w celu zwalczania zmyślonego i propagowanego medialnie zagrożenia zdrowia.
Ta masowa medialna manipulacja połączona z ignorowaniem wszelkich niekorzystnych dla mafii informacji o szkodliwości eliksiru, były przyczyną środowej decyzji amerykańskiego Ministra Zdrowia o wstrzymaniu państwowych subwencji dla GAVI – dawniej Global Alliance for Vaccines and Immunization, aktualnie the Vaccine Alliance – ponieważ immunizacja okazała się niekorzystna dla przemysłu szczepień.
Indianom ofiarowywano wspaniałomyślnie wodę ognistą, by ich uśpić. Dla nas wymyślono telewizję.
O tej decyzji i czego ona dotyczy, można przeczytać w dzisiejszym artykule na tkp.at pod tytułem: USA wstrzymuje finansowanie programu szczepień Gatesa GAVI. Źródło.
Miliardy dolarów trafia rocznie z USA do globalnego sojuszu na rzecz szczepień GAVI. To „partnerstwo” działa już od 25 lat. Teraz Robert F. Kennedy wstrzymał finansowanie, ponieważ Gates Group lekceważy bezpieczeństwo szczepionek. To poważny cios dla przemysłu szczepionkowego Big Pharma.
Robert Kennedy Jr. wymienił w swoim wpisie na X kwotę 8 miliardów dolarów przekazaną przez rząd USA dla GAVI od roku 2001.
Decyzja ta będzie miała daleko idące konsekwencje. Badania częściowo finansowane przez Fundację Gatesów ostrzegają, że utrata amerykańskiego finansowania może pozostawić około 75 milionów dzieci bez rutynowych szczepień w nadchodzących latach.
Dla jednych są to biedne dzieci w liczbie 75 milionów pozbawione ochrony przed chorobami, dla innych są to uratowane przed poważnym skutkami ubocznymi zupełnie bezużytecznych, zabójczych produktów Big Pharmy.
Sprawa byłaby prosta, gdyby każda taka szczepionka zabijała, ale tego nie robi. I znowu jedna strona widzi w tym dowód na konieczność szczepień, druga zaś cwaniactwo mafii szczepionkowej.
W ten sposób nie rozstrzygnie się tego sporu. Jest to moim zdaniem celowo wprowadzana taktyka podziału ludzi na dwa obozy. Ostatnia decyzja Kennedyego także nie spowoduje upadku przemysłu szczepionkowego, ale jest kolejnym krokiem obnażającym coraz większej części społeczeństwa mafijne metody prowadzenia biznesu farmaceutycznego.
Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto) • 22 czerwca 2025 michalkiewicz
Ach, ileż zagadek się wyjaśniło w dniach ostatnich, kiedy to bezcenny Izrael zaatakował złowrogi Iran, żeby uniemożliwić mu wejście w posiadanie broni jądrowej! Po pierwsze wyjaśniło się, że są państwa i narody pierwszej i drugiej klasy. Narodom zaliczonym do pierwszej klasy, albo – jakby powiedział wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler – do „rasy panów” – wolno posiadać broń jądrową, podczas gdy państwom i narodom zaliczanym do drugiej klasy, znaczy się – do rasy chamów – broni jądrowej posiadać nie wolno.
Najciekawsze jest to, że przynależność do jednej, czy drugiej rasy nie jest zdeterminowana w stopniu absolutnym. Na przykład Korea Północna „powinna” należeć do rasy chamów – ale najwyraźniej nie przyjęła tego do wiadomości i wyposażyła się nie tylko w 50 głowic jądrowych, ale i w środki ich przenoszenia, m.in. – w rakiety międzykontynentalne. Podobnie Pakistan, czy Indie, co to mają po 170 głowic jądrowych, chociaż „nie powinny” mieć ani jednej. No bo że Ameryka ma ponad 5000 głowic, to rzecz oczywista – bo to przecież Ameryka, „słynne USA”, podobnie jak Wielka Brytania, czy Francja. Im wolno, to zatwierdzone.
Jeśli chodzi o bezcenny Izrael z jego 90 głowicami, to oficjalnie on ich „nie ma” – ale nikt przeciwko tym „nieistniejącym” głowicom nie pyskuje, bo wiadomo, że bezcennemu Izraelowi wolno wszystko. Rosji i Chinom niby też – ale chyba nie do końca, bo – po drugie – kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę pod pretekstem, by ta nie weszła do NATO i żeby ją „zdenazyfikować”, to cały miłujący pokój świat zatrząsł się z oburzenia i obłożył Rosję sankcjami. Kiedy teraz bezcenny Izrael uderzył na Iran, żeby wybić mu z pustego łba mrzonki o posiadaniu broni jądrowej, to żadna Schwein, miłująca pokój i braterstwo między ludźmi, nie odważyła się zaprotestować. Niechby no tak która spróbowała – to zaraz byłaby z nią brzydka sprawa.
Po trzecie – wyjaśniło się też, że Stany Zjednoczone, ci wszyscy amerykańscy twardziele, to pokorne „sługi narodu żydowskiego”. Pod tym względem amerykańscy twardziele nie różnią się od Polaków z tym, że twardziele muszą – podobnie jak Polacy – skakać z gałęzi na gałąź przed Żydami, podczas gdy Polacy – nie tylko przed Żydami, ale i Ukraińcami, nie mówiąc już o Niemcach, którzy przecież nigdy nie wyrzekli się ambicji przewodzenia Europie, a już Polakom – w szczególności.
Toteż nic dziwnego, że ogon wywija psem, a – co w swoim czasie zauważył Patryk Buchanan – Waszyngton stanowi „terytorium okupowane przez Izrael”. Rzeczywiście – każdy amerykański prezydent zanim jeszcze cokolwiek zrobi, musi złożyć przyrzeczenie, że będzie strzegł bezpieczeństwa bezcennego Izraela, jak źrenicy oka – w dodatku bez względu na to, co bezcenny Izrael zrobi.
No i właśnie – po czwarte – przekonaliśmy się, że chociaż prezydent Trump „zabraniał” Izraelowi atakowania Iranu, to premier bezcennego Izraela olał amerykańskiego prezydenta ciepłym moczem, a prezydent Trump nawet nie zauważył, że został olany. Niechby tylko zauważył, to zaraz Żydowie zrobiliby z niego marmoladę – chociaż i tak właśnie robią mu koło pióra – bo według fałszywych pogłosek, zamieszki w Los Angeles sfinansował był stary grandziarz Jerzy Soros, w odwecie za wyhamowywanie przez Dolanda Trumpa rewolucji komunistycznej, w której Żydowie tradycyjnie od pokoleń są w awangardzie.
No to dlaczego premier Beniamin Netanjahu miałby słuchać prezydenta Trumpa, skoro i jeden i drugi doskonale wie, że premier bezcennego Izraela zakazami amerykańskiego prezydenta może co najwyżej się podetrzeć? Stąd – po piąte – „nauka jest dla żuka”, że jak ktoś chce być suwerenny, to powinien zakręcić się wokół wejścia w posiadanie broni jądrowej, choćby nawet – jak to w swoim czasie powiedział prezydent Pakistanu – przyszło mu „jeść trawę”. Dlatego też Niemcy marzą, by pod pretekstem utworzenia europejskich sił zbrojnych, położyć wreszcie i swój palec na atomowym cynglu – francuskim.
Wydawać by się mogło, że gdzie Rzym, gdzie Krym, to znaczy – gdzie Iran, a gdzie Polska – ale chociaż od Iranu dzieli Polskę szmat drogi, to jednak wojna bezcennego Izraela z tym krajem przekłada się na sytuację w naszym bantustanie i to w sposób widoczny. Nie mówię o funkcjonariuszach Propaganda Abteilung, którzy „eugeniczną” akcję Izraela traktują z pełnym aprobaty zrozumieniem, bo niczego innego po nich spodziewać się przecież nie można – tylko o zamieszaniu na odcinku forsowania „wariantu rumuńskiego” na użytek ostatnich wyborów prezydenckich. Wydawałoby się, że Volksdeutsche Partei pogodziła się z przegraną, bo i obywatel Tusk Donald i obywatel Hołownia Szymon uznali zwycięstwo obywatela Nawrockiego Karola, który nawet zaprosił do Polski prezydenta Trumpa – kiedy widocznie z Berlina nadeszły nowe rozkazy.
Skoro bezcenny Izrael olał Trumpa i uderzył na Iran, to znaczy, że ten cały Trump, to cienki Bolek, a skoro tak, to nie ma co hamletyzować, tylko trzeba w Polsce tworzyć fakty dokonane. Toteż nie tylko „sztab” obywatela Trzaskowskiego Rafała, nie tylko Wielce Czcigodny Giertych Roman, ale przede wszystkim – Kukuniek – „zaapelował”, a właściwie „zażądał” ponownego przeliczenia głosów w całej Polsce. Skoro tak, to nieomylny to znak, iż stare kiejkuty, a z ich ramienia – oficer prowadzący Kukuńka, w imieniu berlińskiej centrali musiał mu przekazać propozycję nie do odrzucenia: wiecie, rozumiecie Kukuńku; wy zażądajcie ponownego przeliczenia głosów w całej Polsce, bo inaczej znowu podrzucimy Cenckiewiczowi jakieś kompromaty na „Bolka” i będzie z wami brzydka sprawa – na co Kukuniek w odpowiedzi mógł odmeldować: jestem za, a nawet przeciw Wasze Błagorodije, Herr Hauptman – bo chyba nikt starszy rangą Kukuńska z ramienia starych kiejkutów nie obsługuje?
Na razie do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego spłynęło ponad 400 protestów wyborczych – ale na razie jest rozkaz, by nie podnosić kwestii legalności tej Izby. Na to przyjdzie czas w momencie, gdy np. Sąd Najwyższy uzna ważność wyboru obywatela Nawrockiego Karola, po uprzednim nakazaniu przeliczenia głosów nie w całej Polsce, tylko – dajmy na to – w 13 komisjach. Wtedy przyjdzie czas na walkę o praworządność, w której zostaną poruszone Moce w postaci niezawisłych sędziów, Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje, no i Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu. Jestem pewien, że Moce wskażą na jedynie słuszną i legalną Izbę Pracy i Ubezpieczeń Społecznych SN – żeby to ona orzekła i w sprawie protestów i w sprawie ważności – a ona już tam orzeknie, jak będzie na danym etapie trzeba. Co tu gadać; szykuje się gorące lato, niezależnie od tego, czy bezcenny Izrael doprowadzi do końca ostateczne rozwiązanie kwestii irańskiej, czy nie.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
=================================
mail: “czy bezcenny Izrael doprowadzi do końca ostateczne rozwiązanie kwestii irańskiej, czy nie”.
Oj, a może bezcenny Izrael doprowadzi do końca ostateczne rozwiązanie kwestii Izraela??
Zaprezentowany przez nowego sekretarza zdrowia Roberta Kennedy’ego raport ukazuje dramatyczny stan zdrowia Amerykanów.
Średnia oczekiwana długość życia w Stanach Zjednoczonych od lat pozostaje jedną z najniższych we wszystkich krajach rozwiniętych. Mimo iż w kraju tym zarabia się znacznie więcej niż w większości innych miejsc na świecie, a medycyna pozostaje na bardzo wysokim poziomie ze średnią 79,6 lat, Stany zajmują niższą pozycję niż nawet Kostaryka czy Albania.
W mediach głównego nurtu taki stan rzeczy tłumaczy się najczęściej tym, że Amerykanie bardzo lubią używki, nie mają bezpłatnego dostępu do służby zdrowia lub wręcz że posiadają swobodny dostęp do broni. W dalszej kolejności mówi się także o masowym występowaniu chorób przewlekłych, jednak winę za ich występowanie przypisuje się samym Amerykanom i ich konsumpcjonistycznemu stylowi życia.
Ostateczna decyzja o tym, co znajduje się w naszym układzie pokarmowym, zależy oczywiście od nas, ale niestety zwykły Amerykanin ma najczęściej bardzo utrudniony dostęp do żywności cechującej się dobrą jakością. Od lat wiadomo było, że amerykańskie instytucje państwowe są wyjątkowo spolegliwe wobec korporacyjnych producentów żywności, lecz trzeba było dopiero drugiej kadencji Donalda Trumpa, aby na czele Departamentu Zdrowia stanął człowiek, który wydaje się mieć odwagę i determinację potrzebną do tego, aby temu problemowi zaradzić.
Najbardziej chore pokolenie w historii
W ubiegłym tygodniu opublikowany został raport pt. „Make Our Children Healthy Again”, który już na samym wstępie porusza problem ciągłego przepływu kadr między światem korporacyjnym a waszyngtońską machiną legislacyjną. Robert Kennedy Jr. nazwał rzecz po imieniu, wskazując na problem podporządkowania prawodawstwa korporacyjnym interesom, które już nie tyle dopuszczają się nadużyć, lecz prowadzą kraj wprost ku zatraceniu.
Jak bowiem nazwać fakt, że już ponad 40 proc. nieletnich cierpi na chroniczne dolegliwości układu pokarmowego, oddechowego, autoimmunologicznego, czy też zdradza poważne dysfunkcje psychiczne? Tak złego wyniku nie było jeszcze nigdy w amerykańskiej historii, dlatego raport Kennedy’ego mówi wprost o wielkim kryzysie zdrowotnym, a amerykańskie dzieci określa mianem „najbardziej chorym pokoleniem w historii”.
Jako główne przyczyny takiego stanu rzeczy raport podaje przede wszystkim złą żywność: przetworzone produkty zawierające oczyszczone zboże, cukry, barwniki i oleje z nasion odpowiadają za aż dwie trzecie całej diety nieletnich. Oprócz tego wspomina się także o toksynach zwartych w żywności i otoczeniu czy też braku odpowiedniej aktywności ruchowej. W efekcie – stwierdza raport – już dziś aż 75 proc. młodych Amerykanów nie nadaje się do służby wojskowej (!). Jak nietrudno zauważyć, bez wprowadzenia radykalnych zmian Stanom Zjednoczonym będzie niezwykle trudno utrzymać tak wielką armię, jak do tej pory.
Nafaszerowani lekami
Za fatalny stan młodego pokolenia odpowiada jednak nie tylko zła żywność i niezdrowe nawyki. Młodzi są dziś zwyczajnie faszerowani wszelkiego rodzaju lekami posiadającymi poważne skutki uboczne. Raport stwierdza, że w USA zdecydowanie nadużywa się leków antydepresyjnych, przeciwko ADHD, antybiotyków i agonistycznych (opioidowych). Skrajnie posunięta medykalizacja medycyny przynosi szczególnie złe efekty u dzieci, które płacą za to licznymi powikłaniami i skutkami ubocznymi.
Wspólnym mianownikiem kryzysu najbardziej chorego pokolenia w dziejach USA jest oczywiście nadmierna ingerencja świata wielkiej korporacji w stanowione prawo. Robert Kennedy Jr. poprawnie wskazuje na to, że Big Pharma do spółki z branżą żywnościową i chemiczną dosłownie zawładnęły Waszyngtonem i wymuszają wprowadzanie najbardziej satysfakcjonujących je przepisów. W raporcie przytaczane są szokujące dane i informacje, m.in. o tym, jak 95 proc. członków komitetu decydującego o federalnych wskazaniach żywieniowych posiadało bezpośrednie związki finansowe z branżą farmaceutyczną i żywieniową. Dowiadujemy się również, że branża chemiczna wydała na lobbing w samym tylko 2024 r. aż 77 mln dol., a farmaceutyczna w latach 1999–2018 aż 4,7 mld dol.
Dla świata korporacyjnego idealny model biznesowy tworzy zawsze klient uzależniony od jego usług. Nie klient, który kupi jeden produkt na 10 lat lub na całe życie, lecz taki, który będzie odczuwał chroniczną potrzebę konsumpcji. Klientem, który spełnia te kryteria jest bezsprzecznie klient przewlekle chory, uzależniony lub niestabilny psychicznie. Dlatego właśnie tak szczególną opieką świat korporacyjny otacza środowisko transgenderowe, które okaleczając się w imię neomarksistowskiej ideologii, uruchamia lawinę niekończących się wydatków, coraz częściej finansowanych wprost z pieniędzy podatników.
Zasilane niewyczerpanym strumieniem pustego pieniądza molochy działają wedle zupełnie innej logiki niż zwykłe małe i średnie przedsiębiorstwa. Celem ich działalności nie jest zapewnienie konsumentom satysfakcji i dobrostanu, lecz stworzenie przy pomocy prawa mechanizmu wymuszającego korzystanie z ich usług. Póki co Robert Kennedy odważnie nazwał rzeczy po imieniu, prezentując swoim raportem swego rodzaju akt oskarżenia.
Walka z biologicznym Goliatem
Na najbardziej odważne decyzje ze strony polityka, który w kluczowym momencie kampanii prezydenckiej przekazał swoje poparcie Trumpowi, wciąż trzeba jeszcze czekać. Kilka dni temu Kennedy podległe mu Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC) wstrzymało zalecenie stosowania szczepionek mRNA na COVID u dzieci i kobiet w ciąży, utrzymując je jednak dla osób powyżej 65. roku życia.
Co jednak najważniejsze, pomimo kilku miesięcy urzędowania Robert Kennedy Jr nie zdołał jeszcze w żaden sposób zdemontować ogromnego kompleksu instytucji i specjalnych funduszy, które w swoich książkach „The Real Anthony Fauci” i „The WuHan Cover-Up” zidentyfikował jako potężny kompleks, odpowiadający za używanie broni biologicznej i chemicznej. Donald Trump wycofał wprawdzie Stany Zjednoczone ze Światowej Organizacji Zdrowia, ale Robert Kennedy Jr nadal nie dokonał żadnych fundamentalnych zmian w takich instytucjach, jak Narodowy Instytut Zdrowia (NIH), Narodowy Instytut Alergii i Chorób Zakaźnych (NIAID), czy też we wspomnianym CDC.
Kennedy jest [obok Elona Muska] najważniejszym członkiem nowej administracji, który ma za zadanie uwiarygodnić przed całym społeczeństwem to, że ekipa Trumpa rzeczywiście chce pokonać globalistyczny deep state i pokrzyżować plany wywołania ewentualnej kolejnej pandemii. Póki co Kennedy powołał do życia nowy urząd o nazwie Administration for Healthy America (AHA) oraz zarządził cięcia budżetowe i kadrowe w instytucjach, które do niedawna podlegały Anthony’emu Fauciemu. Wydaje się jednak, że to wciąż zdecydowanie zbyt mało wobec ogromnych oczekiwań wyborców. Ich cierpliwości nie da się testować zbyt długo bez poważnych konsekwencji.
Nie pozwolimy na rozdarcie naszego kraju – oświadczył w niedzielę prezydent USA Donald Trump, komentując wysłanie Gwardii Narodowej do Los Angeles, gdzie trwają protesty po zatrzymaniu imigrantów. Przywrócimy porządek i „wyzwolimy” miasto – napisał w mediach społecznościowych. Lokalne władze potępiają działanie prezydenta, wskazując, że same poradziłyby sobie z sytuacją, ale relacje w mediach społecznościowych wskazują na co innego.
Trump przed odlotem do Camp David został zapytany przez dziennikarzy, czy zamierza zastosować Insurrection Act, czyli ustawę o buncie, która pozwala prezydentowi na wykorzystanie wojska wewnątrz państwa. – To zależy, czy to jest bunt – powiedział prezydent.
Zaznaczył, że obecnie nie uważa, że dochodzi tam do buntu. Jednak „są tam agresywni ludzie i nie pozwolimy, żeby uszło im to na sucho” – zapowiedział.
– Wyślemy żołnierzy wszędzie. Nie pozwolimy na rozdarcie naszego kraju, tak jak było to w czasach (Joe) Bidena – dodał. – Jeśli widzimy zagrożenie dla naszego kraju i dla naszych obywateli, jesteśmy bardzo stanowczy, jeśli chodzi o prawo i porządek – oświadczył.
Prezydent powiedział, że protestujący plują na funkcjonariuszy i rzucają w nich różnymi przedmiotami. – Gdy oni plują, my uderzamy – oświadczył. – Nikt nie będzie pluł na naszych policjantów ani na nasze wojsko – podkreślił.
Nie wykluczył wysłania do Los Angeles żołnierzy piechoty morskiej. Trump napisał też w serwisie Truth Social, że Los Angeles zostało „najechane i jest okupowane przez nielegalnych imigrantów i przestępców”. „Teraz agresywne, buntownicze tłumy atakują naszych agentów federalnych, próbując powstrzymać nasze operacje deportacyjne — ale te nielegalne zamieszki jedynie wzmacniają naszą determinację” – dodał.
Zarządził, by minister bezpieczeństwa narodowego Kristi Noem, minister obrony Pete Hegseth i prokurator generalna Pam Bondi „podjęli wszelkie działania potrzebne do wyzwolenia Los Angeles od inwazji imigrantów i zakończenia tych migranckich zamieszek”. „Porządek zostanie przywrócony, nielegalni (imigranci) będą wydaleni, a Los Angeles zostanie wyzwolone” – napisał.
Gwardia Narodowa w Los Angeles
Do Los Angeles w niedzielę przybyła Gwardia Narodowa, skierowana tam przez prezydenta USA Donalda Trumpa w odpowiedzi na protesty przeciwko działaniom funkcjonariuszy Urzędu ds. Imigracji i Egzekwowania Ceł (ICE). Według relacji mediów amerykańskich Gwardia Narodowa Kalifornii zaczęła przybywać do centrum Los Angeles w niedzielę nad ranem czasu miejscowego (po południu czasu polskiego).
Jak zaznaczyła gazeta „Los Angeles Times”, Gwardię Narodową wysyłano do tego miasta już w przeszłości, ale głównie w związku „z poważnymi, szeroko rozpowszechnionymi niepokojami społecznymi lub klęskami żywiołowymi”. Skierowanie przez administrację Trumpa Gwardii do Los Angeles tym razem „jest nietypowe, ponieważ wiąże się z gwałtownymi, lecz odosobnionymi starciami między protestującymi a władzami po nalotach imigracyjnych” – czytamy.
W sobotę wieczorem rzeczniczka Białego Domu Karoline Leavitt ogłosiła, że prezydent podjął decyzję o skierowaniu do hrabstwa Los Angeles 2 tys. żołnierzy Gwardii Narodowej. Leavitt napisała w serwisie X, że „w ostatnich dniach agresywne tłumy atakują funkcjonariuszy ICE oraz agentów federalnych organów ścigania przeprowadzających operacje deportacyjne w Los Angeles w Kalifornii”. Zarzuciła przedstawicielom Demokratów we władzach Kalifornii, że „zrzekli się odpowiedzialności za ochronę swoich obywateli”.
Demokratyczny gubernator stanu Kalifornia Gavin Newsom ocenił, że decyzja władz federalnych o wysłaniu Gwardii Narodowej ma charakter celowej eskalacji. Zapewnił, że władzom Kalifornii nie jest potrzebna pomoc. Również burmistrz Los Angeles Karen Bass uważa, że miejska policja może sama poradzić sobie z protestami i wątpi w konieczność skierowania do miasta Gwardii Narodowej.
Z kolei gubernator Kalifornii Gavin Newsom wezwał w niedzielę administrację prezydenta USA Donalda Trumpa do wycofania Gwardii Narodowej z hrabstwa Los Angeles. Według niego skierowanie sił do miasta przyczyniło się do eskalacji napięcia. Gubernator, członek Partii Demokratycznej, oświadczył, że skierowanie przez Trumpa Gwardii Narodowej do hrabstwa jest nielegalne. – Nie mieliśmy problemu, dopóki nie zaangażował się Trump – dodał. Ocenił, że decyzja prezydenta to „poważne pogwałcenie suwerenności stanowej”.
================================
Ew. powtórki w poniższych filmikach spowodowane tym, że różne przeglądarki różnie wykonują MD
Protesty w Los Angeles wybuchły w piątek po „nalocie” agentów federalnych ICE na hurtownię odzieży, podczas którego aresztowano co najmniej 44 imigrantów. W sobotę do konfrontacji doszło w mieście Paramount, zamieszkanym w dużej części przez Latynosów. Służby użyły wobec protestujących gazu łzawiącego, granatów hukowo-błyskowych i kul pieprzowych – podała agencja AP. Grupa protestujących rzucała w samochody straży granicznej kamieniami. Niektórzy protestujący mieli zasłonięte twarze maskami, trzymano też w rękach flagi Meksyku – napisał Reuters.
Sędzia Andrew Napolitano: Pułkowniku Macgregor, witam. Dziękuję z góry za poświęcony czas. Czy Stany Zjednoczone i NATO, za pośrednictwem swojego pełnomocnika Ukrainy, zaatakowały Rosję dronami w weekend?
Pułkownik Douglas Macgregor: Tak, niewątpliwie.
Sędzia Andrew Napolitano: A jak znaczący był ten atak z wojskowego punktu widzenia, pułkowniku? Słyszymy opowieści, że zniszczono 40 do 50 samolotów, ale także, że zniszczono tylko cztery do siedmiu samolotów.
Pułkownik Douglas Macgregor: Myślę, że to był w dużej mierze chwyt PR-owy, mający na celu stworzenie wrażenia, że Ukraina jest w stanie kontynuować wojnę, ma jeszcze mnóstwo ducha walki i może ostatecznie zaszkodzić Rosji. Nie sądzę, aby szkody były bardzo duże. Myślę, że na Zachodzie jest to mocno przesadzone. Wszystko, co słyszysz z zachodnich mediów, takich jak BBC lub główne media w USA, jest prawdopodobnie nieprawdą lub przynajmniej mocno przesadzone. Myślę, że prawdą jest to, że zaszkodziliśmy sobie i naszym relacjom z Moskwą, o ile nadal istnieją, atakując te bombowce na płycie lotniska lub pasie startowym — w konsekwencji porozumień o ograniczeniu zbrojeń strategicznych. Myślę, że Rosjanie osiągnęli teraz zbiorowo punkt, w którym mówią, że nie można nam ufać. To, co mówimy, jest nieistotne, ponieważ prawdopodobnie nie jest prawdą. To jest prawdziwa konsekwencja tego: straciliśmy wszelką resztkową wiarygodność, jaką mieliśmy u nich w przewidywalnej przyszłości.
Sędzia Andrew Napolitano: Odniósł się pan do tego, o co chciałem zapytać. Są skargi, że prezydent Zełenski nie poinformował prezydenta Trumpa. Ale z pewnością wysocy rangą urzędnicy CIA lub DIA, niezależnie od tego, która grupa wywiadowcza była zaangażowana w planowanie i wykonanie, musieli o tym wiedzieć. Czy to prawda, że planowanie i przygotowanie zajęło 18 miesięcy — pierwszy rok pod rządami administracji Bidena i ostatnie sześć miesięcy pod rządami Trumpa?
Pułkownik Douglas Macgregor: Tego nie mogę ocenić; nie wiem. Może tak być. Pamiętajmy, że Rosja to ogromny kraj z tysiącami kilometrów granicy. Nie jest trudno ją przeniknąć, a to była ciekawa i innowacyjna metoda ataku, polegająca na użyciu ciężarówek z otwieranymi dachami do wystrzeliwania dronów. Ale widzieliśmy już takie rzeczy. Rosjanie faktycznie używali kontenerów na statkach handlowych do przewożenia pocisków, które można wystrzelić. Myślę, że doszło do strategicznej porażki wywiadu Rosji. Nie wiem, jak to jest obsługiwane, ale jestem pewien, że ktoś lub kilka osób zostanie pociągniętych do odpowiedzialności.
Sędzia Andrew Napolitano: Generał Keane, który najwyraźniej pracuje dla think tanku bliskiego Departamentowi Obrony lub Langley, nazywa to ogromnym zwycięstwem Ukraińców i katastrofalną porażką Rosjan. Twierdzi, że Ukraińcy zatrudnili rosyjskich kierowców i inżynierów, a wszystko zostało zorganizowane w Rosji — katastrofalna porażka rosyjskiego wywiadu. Czy uważasz, że jest w tym trochę przesady CIA?
Pułkownik Douglas Macgregor: Tak, myślę, że tak. Większym pytaniem nie są tego typu dziwaczne, bezsensowne twierdzenia. Generał Keane jest inteligentnym człowiekiem, zna prawdę, ale jest na liście płac i hojnie wynagradzany w Nowym Jorku, a także w Waszyngtonie i przez przemysł zbrojeniowy za pchanie konfliktu do przodu. Lubimy mówić, że tak zwani Demokraci są za uchodźcami i otwartymi granicami, a tak zwani Republikanie są za niekończącą się wojną. W rzeczywistości wszyscy należą do jednej partii, a generał Keane służy temu interesowi. Większym pytaniem jest: jaki wpływ to wszystko będzie miało na Rosję? Jak Rosjanie będą postępować dalej? W Rosji jest wielu naprawdę wściekłych ludzi, sędziów, nie tylko urzędników, ale także ludności. Zawsze byli niezadowoleni z powolnego, celowego postępu sił rosyjskich we wschodniej Ukrainie. To również wzmacnia iluzję w Waszyngtonie, że Rosjanie nie mogą stanowić dla nas żadnego realnego zagrożenia — spójrz, ile czasu zajęło im natarcie we wschodniej Ukrainie. Brak zrozumienia szerszych celów, brak zrozumienia szerszych intencji, z których jedną jest uniknięcie wojny z nami i NATO. Problemem prezydenta Putina i jego generałów jest to, że nie mogą już tego tolerować. Muszą doprowadzić to do końca, albo ryzykują, że cała sprawa wymknie się spod kontroli, ponieważ nie wiedzą, z kim mają do czynienia. Prezydent Trump publikuje rzeczy na X i myśli, że ponieważ je mówi, są prawdziwe: „To nie jest moja wojna, ja jej nie zacząłem, nie chcę jej”. To ciekawe, ale nieistotne. Prezydencie Trump, to jest twoja wojna, jesteś naczelnym dowódcą, to twoja odpowiedzialność i tak widzą to Rosjanie i wszyscy inni. Zaczyna wyglądać albo na słabego, albo wręcz lekkomyślnego.
Sędzia Andrew Napolitano: Jaką presję, Twoim zdaniem, wywiera się na prezydenta Putina, aby zareagował dramatycznie? Ma broń nuklearną — nie daj Boże, żeby jej użył. Rozumiem, że Rosjanie są źli — ludzie, elity, społeczność wywiadowcza, wyżsi rangą wojskowi i doradcy, którzy otaczają go codziennie.
Pułkownik Douglas Macgregor: Prezydent Putin, jeśli w ogóle, nie jest emocjonalny. Nie znaczy to, że nic nie czuje, ale jest człowiekiem, który wcześnie nauczył się kontrolować swoje emocje. Bez wątpienia podziela gniew swojego ludu, absolutnie. Ale nie jest jak Trump, który bije się w pierś publicznie i chętnie ogłasza swoje natychmiastowe zamiary. To, co się teraz dzieje, to fakt, że mają ponad 700 000 żołnierzy na Ukrainie, dodatkowe siły na Białorusi i w granicach Rosji. Patrzy na mapę, słucha swoich dowódców i dochodzi do wniosku, że muszą posuwać się na zachód — do Dniepru nad Dnieprem, do Chersonia i ostatecznie do Odessy. Te wydarzenia, te chwyty PR z materiałami wybuchowymi na lotniskach na Syberii lub z mostem na Krym, który wbrew powszechnemu przekonaniu nie jest już tak ważny, jak kiedyś, ale nadal pozostaje symboliczny — myślę, że zrozumiał, że muszą posuwać się w tamte rejony. Taka będzie jego odpowiedź. Nie będzie składał żadnych ważnych oświadczeń, ale w ciągu najbliższego tygodnia lub dwóch będziecie świadkami znaczących ruchów wojsk, a Ukraińcy nie mogą z tym nic zrobić.
Sędzia Andrew Napolitano: Czy natura tego ataku, z udziałem dronów przemycanych do Rosji i stamtąd uruchamianych, nosi znamiona Mossadu? Czy przypomina ci wybuchające pagery?
Pułkownik Douglas Macgregor: Pamiętajcie, że na Ukrainie jest wielu agentów Mossadu. Są zaangażowani od jakiegoś czasu. Były wczesne raporty o oficerach Mossadu, którzy mówili perfekcyjnie po ukraińsku, prowadzili operacje w ukraińskich mundurach, prowadzili operacje zastępcze itd. Byli zaangażowani od samego początku. I pamiętajcie, CIA, MI6 w Wielkiej Brytanii i Mossad są ściśle powiązane. Ich współpraca umożliwiła odsunięcie Asada od władzy. Oczywiście prezydent Turcji Erdogan odegrał kluczową rolę, ponieważ miał największą władzę w Syrii, ale mimo to byli znacząco zaangażowani. Teraz są znacząco zaangażowani w integrację byłych elementów ISIS i Al-Kaidy z tą nową stałą armią syryjską. Są zaangażowani wszędzie. Jeśli zapytasz, jak bardzo byli zaangażowani, wpadamy w spekulacje. Nie mam pojęcia, ale są zaangażowani.
Sędzia Andrew Napolitano: Czy z Pana punktu widzenia CIA, MI6, Mossad i — zapomniałem inicjałów, przepraszam — ukraińskie służby wywiadowcze współpracują ze sobą?
Pułkownik Douglas Macgregor: Tak, SBU, to są inicjały, o których pan mówi. Są nie tylko zintegrowane z nią, ale także silnie od niej zależne. Kto zapewnia im rozpoznanie, nadzór i wynikające z tego możliwości wywiadowcze? Jesteśmy głównym źródłem. To jest problem, gdy prezydent Trump staje i mówi: „Nie chcę tego, próbowałem to zakończyć, nie chcę mieć z tym nic wspólnego”. W porządku, panie prezydencie, ale ostatecznie jest pan odpowiedzialny za wszystko i nikt panu nie uwierzy, jeśli nie podejmie pan zdecydowanych działań, aby się z tego wycofać. Jak dotąd było jasne, że prezydent Trump nie chce zmienić niczego fundamentalnego, co zrobili Biden i jego administracja.
Sędzia Andrew Napolitano: Zastanawiam się, czy zaangażowanie CIA było integralne. Czy nie powinni być prawnie zobowiązani do uzyskania zgody prezydenta przed zrobieniem tego? Innymi słowy, czy Donald Trump wiedział o tym wcześniej?
Pułkownik Douglas Macgregor: Teoretycznie ma pan rację i może istnieć upoważnienie od poprzedniego prezydenta, do którego się odnoszą. Jeśli chodzi o prezydenta Trumpa, nie jest on kimś, kto zagłębia się w szczegóły, studiuje raporty ani nie siedzi na długich odprawach z trudnymi pytaniami. Niedawno mieliśmy incydent, w którym szczątki czterech amerykańskich żołnierzy zostały przywiezione z Litwy. Litwini niemal zorganizowali dla nich państwowy pogrzeb. Przybyli do bazy sił powietrznych w Dover, a nie było tam prezydenta Stanów Zjednoczonych, który mógłby ich powitać. Technicznie rzecz biorąc, nie musiał tam być i wysłał obecnego sekretarza obrony, Hegsetha, ale ludzie żywo pamiętają, jak Ronald Reagan przyjmował ciała po zamachu bombowym w Bejrucie. To wryło się w amerykańską pamięć i oczekiwano, że prezydent publicznie przyzna o stracie tych ludzi w dramatyczny sposób. Tak się nie stało. Zamiast tego pojechał na sponsorowany przez Arabię Saudyjską turniej golfowy. Nie sądzę, aby prezydent Trump miał dużą samoświadomość. Nie sądzę, żeby rozumiał zagrożenia, a wszystko, co mogę ci powiedzieć, to że może nie wiedział i może po prostu wzruszył ramionami, mówiąc: „Tak, w porządku”, a potem poszedł dalej. To brzmi bezdusznie, ale myślę, że nie jest nierealne.
Sędzia Andrew Napolitano: Co się stanie, gdy on i prezydent Putin znów porozmawiają? „Hej, Vlad, hej, Donald, twoi ludzie próbowali zniszczyć dużą część mojego wojska, a ty nic o tym nie wiedziałeś, no dalej”.
Pułkownik Douglas Macgregor: Myślę, że prezydent Putin będzie uprzejmy, jak zawsze, ale nie będzie zwracał absolutnie żadnej uwagi na to, co mówi prezydent Trump. Pamiętajcie, prezydent Putin powiedział, że miał do czynienia z kilkoma prezydentami i stwierdził, że nie robiło to dużej różnicy, co mówili lub jakie wyrażali intencje. Ostatecznie, w Waszyngtonie była inna siła podejmująca decyzje, a sami prezydenci nie mieli zbyt dużego wpływu na Rosję. W Rosji prezydent ma ogromną władzę i autorytet, a jeśli coś powie, to się dzieje. Jeśli powie, że się nie dzieje, to się nie dzieje. Cała ta sprawa jest trudna do zrozumienia dla Rosjan i pozostaną uprzejmi, ponieważ taka jest ich natura, ale pójdą dalej i zrobią to, co uważają za konieczne, aby zabezpieczyć swoje granice i swój kraj.
Sędzia Andrew Napolitano: Pozwól mi zmienić kierunek. Wspomniałeś o sekretarzu obrony Hegsethu. Myślę, że ostatnio potrząsa szabelką w sprawie Chin. Czy tam coś się dzieje, czy to tylko odwracanie uwagi?
Pułkownik Douglas Macgregor: Po pierwsze, armia USA nie jest w stanie stawić czoła dużej potędze w dużej wojnie. Całe to pojęcie, że możemy zmusić Chińczyków, Rosjan lub kogokolwiek innego do posłuszeństwa, jest bzdurą. To duży problem, ponieważ prezydent Trump i pan Hegseth uważają, że zastraszanie działa. Może zadziałać w przypadku Panamczyków lub w Afryce Środkowej, ale nie zadziała już w Azji, Europie ani na Bliskim Wschodzie. To część problemu. Po drugie, to absurd, gdy się nad tym pomyśli. Tymi taryfami nie próbowaliśmy zaszkodzić tylko Chinom, Rosji, Iranowi i innym państwom, ale także naszym sojusznikom i przyjaciołom. Wpędzaliśmy świat w chaos. Na całym świecie odbywały się spotkania, o których nie informowały media — w Singapurze i innych stolicach. Pytają: „Co zrobić z Pacjentem Zero?” Widzicie, Pacjent Zero to człowiek z pierwotną chorobą, która może zarazić i zabić każdego. Tak obecnie postrzegany jest prezydent Trump. Celem jest powstrzymanie Amerykanów. To państwo zbójeckie, które wciąż ma wystarczająco dużo siły militarnej, aby wyrządzić wiele szkód. Więc co musimy zrobić globalnie? O to chodzi w BRICS — nie tylko militarnie, ale także finansowo i ekonomicznie. Jak możemy się przed tym chronić? Jak oswoić tego wirusa? Tak jesteśmy teraz postrzegani. Myślę, że prezydent Trump jest oderwany od rzeczywistości. Nie sądzę, żeby mówiono mu prawdę i kto wie, może to nie zrobi żadnej różnicy. Bez względu na to, jak wiele szkód wyrządzają te rzeczy — cła lub groźba ich drastycznego zwiększenia — teraz chce opodatkować kapitał zagraniczny. Najniebezpieczniejszą rzeczą, jaką może zrobić, jest wyrzucenie kapitału zagranicznego ze Stanów Zjednoczonych. Potrzebujemy kapitału zagranicznego; nie powinniśmy go opodatkowywać, ale być dla niego schronieniem. Ludzie w Emiratach, Singapurze, Chinach, Japonii, Korei i gdzie indziej mówią: „Musimy wycofać nasze pieniądze”. Głupota, którą słyszysz od wszystkich w Waszyngtonie, brzmi: „Nie mają dokąd pójść, jesteśmy największym rynkiem na świecie, są szaleni”. To po prostu bzdura. Nie można oddzielić tego, co dzieje się militarnie — co jest głupie i kontrproduktywne — od tego, co dzieje się po stronie finansowej i gospodarczej. Wszystko jest ze sobą powiązane i wszystko jest złe.
Sędzia Andrew Napolitano: Pozwólcie, że przejdę do innej problematycznej kwestii. Jak rozumiecie ruchy oporu przeciwko ludobójstwu w Gazie i ciągłą odmowę rządu Izraela, aby zezwolić na dopływ wystarczającej ilości żywności i środków medycznych do Gazy?
Pułkownik Douglas Macgregor: Najważniejszą rzeczą dla pana Netanjahu i państwa Izrael jest nasze bezwarunkowe poparcie dla wszystkiego, co chce zrobić. To jest fundament, którego nie możemy stracić z oczu. Dopóki będziemy go w 100% wspierać, dopóki będziemy dostarczać Izraelowi wszystkiego, czego potrzebuje, aby zniszczyć ludność Gazy i Zachodniego Brzegu, zmiażdżyć południowy Liban, miejsca w Syrii, a może nawet Egipt lub gdzie indziej w regionie, nie obchodzi ich, co myślą inni. Mamy media, które są zgodne nie tylko z narracją o Ukrainie, która jest całkowicie fałszywa, ale także z narracją o Gazie i Zachodnim Brzegu, że ten projekt Wielkiego Izraela jest uzasadniony wszystkim, od tekstów biblijnych po współczesny antysemityzm. To jest nie do utrzymania z perspektywy większości świata. Nawet Brytyjczycy, którzy byli bardzo blisko Izraela, powiedzieli teraz, że jest to niedopuszczalne. Francuzi, nawet Niemcy, którzy przepraszali i dotowali Izrael przez 80 lat, mówią: „Nie, nie możemy tego kontynuować”. Świat w przytłaczającej większości zwrócił się przeciwko Izraelowi, a to nie ma znaczenia, sędzio. Czy ma znaczenie, że kraje arabskie mogą coś zrobić? Czy w Egipcie są ruchy, które rzucają wyzwanie Netanjahu? Jest ten marsz na Gazę, który ludzie w Egipcie chcą zorganizować, mając nadzieję, że sprowadzi setki tysięcy ludzi przez Synaj do granicy Rafa, aby zażądać jej otwarcia i opieki nad tamtejszymi ludźmi. Z izraelskiej perspektywy, z ich mentalnością i potęgą militarną, którą obecnie mają do dyspozycji i mogą używać bezkarnie, to jest śmieszne. Nie obchodzi ich to. Idźcie i przemaszerujcie przez Synaj. Jeśli chcecie mieć do czynienia z Izraelem, świat zdał sobie sprawę, że jest tylko jedna droga, i tak właśnie traktują wszystkich. Problemem w tej chwili jesteśmy my. Wszyscy są gotowi wystąpić przeciwko Izraelowi — nie mylmy się. Izraelczycy stali się tak popularni jak zaraza, ale dopóki będziemy stać po ich stronie, ludzie będą się od tego trzymać z daleka. Jak długo to potrwa? Nie wiemy, ale wiemy, że Izraelczycy rządzą, a świat wie, że nie mamy ani strategii, ani planu, ani osiągalnych celów, które byłyby zgodne z amerykańskimi interesami strategicznymi. Wszystko jest impulsywne u prezydenta Trumpa z dnia na dzień, ale jego impulsy nie są nawet tak ważne. Ważne jest to, że kiedy ty, jako prezydent Stanów Zjednoczonych, zdajesz sobie sprawę, że premier Netanjahu kontroluje więcej senatorów i kongresmenów niż ty, to to wszystko podsumowuje. Taka jest teraz rzeczywistość.
Sędzia Andrew Napolitano: Czy marsz setek tysięcy Egipcjan przez Synaj wywrze presję na generała Al-Sisiego, aby zapewnił wystarczającą ilość wody, transportu i pomocy medycznej, by zapobiec śmierci dużej liczby osób?
Pułkownik Douglas Macgregor: W bezpośrednim sensie powiedziałbym, że nie. Armia jest już gotowa do walki, naród egipski jest gotowy do walki. Generał Sisi nie chce walki, w której uczestniczymy. Jego koszmarem jest to, że jeśli zaatakuje Izraelczyków za to, co robią w Gazie, w Egipcie mogą wydarzyć się różne straszne rzeczy, a oni nie mają żadnych środków, aby obronić się przed amerykańską ofensywą militarną. Rozmawiał z Erdoganem, odbył długie i szczegółowe rozmowy z następcą tronu i z MBS w Arabii Saudyjskiej. Przygotowuje się na najgorszy scenariusz. Uważa, że wojna nadejdzie w pewnym momencie i będzie musiał się z nią zmierzyć. Nie będzie działał pochopnie, aby ją sprowokować. Po raz kolejny, jak powiedzieli ambasador Freeman i inni, brakuje nam kompetencji wykonawczych. Ludzie wybrani do tego rządu nie są doświadczonymi, myślącymi ludźmi wspieranymi przez wielu starych wyjadaczy, którzy wiedzą, co robią. Nie twierdzę, że poprzednia administracja była lepsza — nadała ton i scenę wszystkiemu, co dzieje się teraz. Wielką tragedią jest to, że niewiele się zmieniło od czasu, gdy Trump objął urząd. Prezydent Trump skupia się na optyce. Wysyła oświadczenie na temat X i mówi: „To nie moja wojna, nie podoba mi się”. Myśli, że z tego wyniknie coś konkretnego. Nie sądzę, żeby rozumiał, że istnieje różnica między takimi oświadczeniami a faktycznym podjęciem działań w celu skierowania czegoś w innym kierunku. W tej administracji nie ma kompetencji wykonawczych i dlatego coraz częściej jesteśmy traktowani jak pacjent zero. Wszyscy są równie zaniepokojeni, ale także zdezorientowani.
Sędzia Andrew Napolitano: Dziękuję za wszystko, pułkowniku. Dziękuję za analizę wszystkich tych kwestii, jakkolwiek niewygodna by ona nie była. Jesteś powiewem świeżego powietrza, ponieważ potrafisz przebić się przez mgłę PR. Dziękuję, mój drogi przyjacielu. Czekam na spotkanie z tobą w przyszłym tygodniu.
Pułkownik Douglas Macgregor: Jasne, do zobaczenia w przyszłym tygodniu. Dziękuję, sędzio.
Polityka Donalda Trumpa związana z plandemią koncentruje się na wykazaniu, że to Chiny – jako czarny Piotruś – narzuciły WHO i światu zmyśloną chorobę, natomiast USA – jako ten dobry kraj – nic z tym nie miały wspólnego.
Widać to wyraźnie we wtorkowym przemówieniu R. F. Kennedy Jr, dotyczącym podpisanego traktatu zamordystycznego WHO. Przemówienie moim zdaniem bardzo dobrze przedstawia mafijny charakter organizacji niszczącej zdrowie (WHO).
Podczas gdy Stany Zjednoczone zapewniały lwią część finansowania organizacji w przeszłości, inne kraje, takie jak Chiny, nadmiernie wpływały na pracę organizacji w sposób, który służył ich własnym interesom, a niekoniecznie interesom globalnej opinii publicznej. Stało się to jasne podczas pandemii COVID, kiedy WHO, pod naciskiem Chin, stłumiła raporty dotyczące krytycznych punktów przenoszenia się wirusa z człowieka na człowieka, a następnie współpracowała z Chinami w celu rozpowszechnienia fikcji, że COVID pochodzi od nietoperzy lub pangolinów, a nie od sponsorowanych przez chiński rząd badań w banku biologicznym w Wuhan.
Walka nieustraszonych wojowników ciemnoty, oparta na strachu przed obrazkiem komputerowym.
Nie zamierzam bronić chińskiego rządu, również odpowiedzialnego za kowidowe zbrodnie, zapewne także sponsorował prace w laboratorium Wuhan, jednak zarówno sprawcą, jak i głównym sponsorem były USA reprezentowane wtedy przez szefa CDC, czyli bosa mafii sanitarnej, Antoniego Fauciego.
Sama hipoteza autentycznych laboratoriów jest próbą zagmatwania sprawy plandemicznej propagowaną przez zachodnie media. Nawet jeśli stworzono jakieś mikroby w laboratorium, to nie ma żadnych naukowo uzasadnionych powiązań z jakąś chorobą. Dla celów plandemii wybrano garść znanych medycynie chorób układu oddechowego i wrzucono je do szeroko propagowanego worka z nazwą kowid.
Apel Roberta Kennedy’ego juniora do Ministrów Zdrowia jakkolwiek niezbędny, padnie na grunt uzależnionych od narkotyku władzy skorumpowanych polityków na świecie. Możemy zgadywań, jakie będą jego skutki. Najbardziej podatny na ten apel europejski kraj Słowacja z pewnością poprze tę ideę, może także wystąpi z WHO. Jak na razie Słowacja nie podpisała poddańczego traktatu WHO.
Entuzjazm w WHO po podpisaniu traktatu. 20 maja 2025 r., podczas 78. sesji Światowego Zgromadzenia Zdrowia, WHO podpisało traktat pandemiczny, który spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem uczestników zjazdu. Dokument, mający wzmacniać globalną współpracę w zapobieganiu pandemiom, przyznaje WHO większą kontrolę nad życiem obywateli i polityką państw w przypadku kryzysów zdrowotnych. Budzi to obawy o ograniczenie suwerenności narodowej i wolności osobistych pod pretekstem globalnego bezpieczeństwa zdrowotnego. Źródło: Telegram 20.05.2025 r. 20:34.
Pięć lat po rozpoczęciu pandemii, pierwotna historia, że wirus pochodzi z targu zwierząt w Wuhan, już dawno się rozpadła. Zamiast tego istnieje coraz więcej dowodów na to, że prawdziwym źródłem jest wyciek laboratoryjny w WIV [to w Wuhan md], gdzie przeprowadzono badania nad koronawirusami nietoperzy przy wsparciu finansowym USA. Megyn Kelly podkreśliła, że badania te, wspierane przez sieć Fauci, stanowią najbardziej wiarygodne wyjaśnienie katastrofy. Opinia publiczna była przez lata wprowadzana w błąd za pomocą słabej teorii rynkowej, podczas gdy prawda o roli Fauciego i jego zwolenników pozostawała niejasna.
Także tutaj wyraźnie widać, jak zastępuje się jedną fałszywą teorię inną także nieprawdziwą. W obu wersjach zakłada się, że przyczyną pandemii był wirus. Pandemia z roku 2020 nie miała żadnych podstaw medycznych, była wielką zmową i opartą na fałszowaniu faktów próbą generalną do przejęcia władzy nad światem przez grupę bezwzględnych psychopatów.
Ta druga wersja, laboratoryjna, służy ochronie prezydenta Trumpa, który jeszcze niedawno przechwalał się, że za jego kadencji otrzymaliśmy eliksir szczęścia i w ten sposób uratował on całą ludzkość przed wielką zarazą.
Anthony Fauci i jego wirusy.
Nie chcę bronić Fauciego. On odegrał bardzo ważną rolę w tworzeniu mitu pandemicznego. Teraz stał się zasłużenie kozłem ofiarnym, żeby chronić tych ważniejszych – świadomie, lub nie – współwinnych. Tak zawsze działała polityka.
Trump nie zdawał sobie w pierwszej kadencji sprawy, że Fauci jako jego dorada do spraw zdrowia wprowadza go w błąd. Trudno byłoby uzasadnić świadomą współpracę Trumpa w tworzeniu fałszywej pandemii, której termin wybrano w marcu 2020 roku między innymi dlatego, żeby skutecznie uniemożliwić Trumpowi ponowną wygraną w wyborach w listopadzie tego właśnie roku.
Europa, kontynent o chrześcijańskich korzeniach, przechodzi obecnie dramatyczne przemiany. W imię “wartości europejskich” – takich jak równość, tolerancja czy prawa człowieka — forsuje się politykę otwartych granic, która w praktyce okazuje się narzędziem ideologicznej rewolucji. Kampania Polska Katolicka, nie laicka ostrzega przed tym procesem, ukazując, że niekontrolowana migracja prowadzi nie tylko do chaosu społecznego, lecz także do stopniowej dechrystianizacji i osłabienia kulturowej tożsamości katolickiej narodów.
Nielegalna migracja i jej realne skutki
Przykład Niemiec jest przestrogą dla całej Europy. Pomimo ustaleń koalicyjnych, czarterowe samoloty z migrantami wciąż przylatują do niemieckich miast. Samolot z 162 Afgańczykami, z których większość nie ma żadnych związków z Niemcami, to nie odosobniony przypadek. Świadczy on o ideologicznym uporze rządzących oraz lekceważeniu głosu obywateli. Koszty? Ponad 4 miliony euro na same kontrole bezpieczeństwa, które i tak okazują się nieskuteczne.
Zagrożenie dla bezpieczeństwa
Zarzuty wobec procesu selekcji są poważne: fałszywe dokumenty, brak weryfikacji tożsamości, przyjmowanie dyplomów wystawionych przez reżimy terrorystyczne. Policja niemiecka ostrzega: to nie tylko groźni przestępcy, ale i realne niebezpieczeństwo dla funkcjonariuszy. Wzrost przestępczości potwierdzają liczne przykłady: ataki nożem, brutalne napady, akty terroru. To nie incydenty — to nowa rzeczywistość.
Analiza historii islamu pokazuje jasno, że od początku był on religią ekspansywną, podporządkowaną idei dżihadu. Łagodne sury mekkańskie to jedno, ale agresywna ideologia okresu medyńskiego, nawołująca do przemocy wobec niewiernych, to drugie. Praktyka “znoszenia” różnych sur sprawia, że każdy może interpretować Koran wedle własnych przekonań, co czyni z islamu narzędzie nieprzewidywalne i podatne na radykalizację.
Demograficzny dżihad i cicha ekspansja
Nie tylko przemoc jest metodą ekspansji. Wielu muzułmanów podejmuje tzw. pokojowy dżihad: zakładanie licznych rodzin, finansowanie meczetów, infiltrację instytucji. Arabia Saudyjska, choć nie zawsze otwarcie wspiera terroryzm, hojnie sponsoruje budowę meczetów w Europie. Tymczasem Europa zamyka kościoły. W Niemczech, Francji czy Holandii coraz częściej katolicy muszą ukrywać swoje przekonania, a tradycje chrześcijańskie są eliminowane z przestrzeni publicznej.
Polska – ostatni bastion?
W tej sytuacji Polska jawi się jako ostatni bastion chrześcijańskiej Europy. Jednak presja z zewnątrz jest ogromna: unijna polityka przymusowej relokacji migrantów, medialna propaganda tolerancji, krajowa dechrystianizacja wspierana przez lewicowe środowiska. Kampania Polska Katolicka, nie laicka wskazuje jasno: jesteśmy na rozdrożu. Czy zachowamy nasz katolicki charakter, czy staniemy się kolejną ofiarą wielokulturowej utopii?
Czas działania
Nie możemy dłużej milczeć. Trzeba jasno powiedzieć: nielegalna imigracja, szczególnie z krajów muzułmańskich, niesie zagrożenie nie tylko społeczne, ale i duchowe. To nie kwestia nienawiści, lecz przetrwania. Obrona naszej tożsamości jako katolików polskich to nie akt dyskryminacji, ale prawa do istnienia.
Zakończenie: powrót do źródeł
Europa, a w szczególności Polska, musi powrócić do korzeni — do Chrystusa. Tylko wierność Ewangelii, modlitwa, sakramenty i odwaga w świadectwie mogą nas ocalić. Historia zna momenty, gdy Bóg interweniował, bo ludzie otwierali serca. Czy i my otworzymy swoje?
Nielegalna migracja to nie tylko problem polityczny. To walka o duszę Europy.
Już dziś podpisz petycję przeciwko dechrystianizacji naszej Ojczyzny: