Patriotyczne bicie piany.

Zdrada panowie, ale stójcie cicho!” Zdrada bowiem czai się wszędzie, a pierwszą jej, ofiarą padł pobożny poseł Jarosław Gowin, który nawet z tego powodu wylądował w szpitalu. Tak w każdym razie uważa Wielce Czcigodny poseł Wypij, który – bodajże jako jedyny – pobożnego posła Gowina nie zdradził, więc coś tam musi wiedzieć. Ale to jeszcze nic w porównaniu z Jarosławem Kaczyńskim, który właśnie zdradził Polskę przy pomocy Konfederacji. Taki w każdym razie wniosek wyciągnął Donald Tusk, który odbył bliskie spotkanie III stopnia z Księżną-Małżonką Księcia-Małżonka, czyli panią Anną Applebaum, pieszczotliwie nazywaną „Jabłoneczką”. To bliskie spotkanie III stopnia jest namacalnym dowodem, że na tym etapie nie tylko mamy do czynienia z koordynacją żydowskiej polityki historycznej z polityką historyczną niemiecką, ale nawet z serdecznym porozumieniem Żydów z folksdojczami. Co z tego będą mieli Żydzi – to zostanie nam objawione w stosownym czasie, bo folksdojcze – jak to folksdojcze – zwyczajnie wykonują zadania wyznaczane w przeszłości przez Naszą Złotą Panią, a obecnie – przez Naszego Złotego Pana nazwiskiem Olaf Scholz, socjalistę, podobno jeszcze nie narodowego, ale przecież wszystko dopiero przed nami. Chodzi oczywiście o to, że niemieccy socjaldemokraci, czyli Czerwoni, spiknęli się z Zielonymi, a wiadomo, że pomieszanie koloru czerwonego z zielonym daje w efekcie brunatny.

Otóż ten brunatny rząd objawił daleko idące ambicje, ale akcenty rozkłada inaczej, niż jego brunatny poprzednik, bo o ile tamten w żadne jurystyczne ceregiele się nie bawił, to ten planuje nadać Unii Europejskiej konstytucję. W tym celu zamierza zmienić dotychczasowe traktaty ustanawiające Unię Europejską, by przekształcić ją w państwo federalne. W tym państwie ma być tak, że dotychczasowy wymóg jednomyślności ma być zniesiony, a decyzje będą podejmowane przez wyłoniony w europejskich wyborach z ponadnarodowymi listami i „wiążącym systemem najlepszych kandydatów”. No dobrze – ale jacy kandydaci będą „najlepsi”? To jasne, że najlepszymi kandydatami na listach ponadnarodowych będą folksdojcze, no i… Żydzi. Z godnie ze spiżową wskazówką Józefa Stalina, i jedni i drudzy będą stanowili propozycję nie do odrzucenia dla europejskich narodów. Ten manifest niemieckiej koalicji rządowej wywołał gwałtowną reakcję Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, który – jako wirtuoz intrygi – zwietrzył w tym znakomitą okazję do kolejnego uwodzenia swoich wyznawców, na których już nie bardzo działa ani katastrofa smoleńska, ani nawet makagigi w postaci reparacji wojennych od Niemiec. Wprawdzie rząd powołał specjalny instytut z Wielce Czcigodnym posłem Mularczykiem na fasadzie, ale wiadomo, że chodzi przede wszystkim o to, by Wielce Czcigodny miał dobrą rządową posadę na wypadek utraty dobrego fartu, więc tych, którzy na posady w instytucie liczyć nie mogą, nie bardzo to obchodzi. Zresztą, mówiąc nawiasem, po co tu jakiś instytut, kiedy uważający się za prezydenta Polski pan Jan Zbigniew hrabia Potocki już wyprocesował od Niemiec dla Polski ponad 800 miliardów dolarów, właśnie tytułem reparacji? Co prawda uzyskał ten wyrok w Europejskim Sądzie Polubownym, Sądzie Arbitrażowym w Ciechanowie, utworzonym przez regionalną Radę Biznesu, czy jakoś tak – w Opinogórze, ale nie ma co grymasić. Dobra psu i mucha, toteż teraz tylko ten wyrok wyegzekwować i sprawa załatwiona.

Zatem gwoli bardziej efektywnego uwodzenia swoich wyznawców, Naczelnik Państwa zwołał do Warszawy szczyt ugrupować uniosceptycznych, które opowiedziały się przeciwko federalizacji Unii. Sęk jednak w tym, że niemiecki rząd tylko wyciągnął wnioski z traktatu z Maastricht, który wszedł w życie jeszcze w roku 1993. To właśnie on zmienił formułę funkcjonowania wspólnot europejskich z konfederacji, czyli związku państw, na federację, czyli państwo związkowe. Taką Unię Europejską stręczył w 2003 roku Polakom nie tylko Jarosław Kaczyński, ale i Donald Tusk, w którym Nasza Złota Pani już wtedy szczególnie sobie upodobała. Później, to znaczy – 1 kwietnia 2008 roku, Jarosław Kaczyński, podobnie zresztą, jak Donald Tusk, głosował za upoważnieniem prezydenta do ratyfikacji traktatu lizbońskiego, który państwom członkowskim UE, w tym również Polsce, amputował ogromny kawał suwerenności – czego właśnie doświadczamy w postaci finansowych szantaży, wyroków TSUE i kar pieniężnych.

Wreszcie całkiem niedawno właśnie Jarosław Kaczyński, który w tym celu skaptował klub parlamentarny Lewicy, przeforsował w Sejmie ratyfikację ustawy o zasobach własnych Unii Europejskiej, która nadaje Komisji Europejskiej dwie nowe kompetencje: zaciągania zobowiązań w imieniu całej Unii i nakładania „unijnych” podatków. Jest to milowy krok ku federalizacji, więc mamy dwie możliwości: albo Jarosław Kaczyński od 2003 roku nie wie, co robi – ale wysuwanie takich podejrzeń byłoby bardzo niegrzeczne, albo przeciwnie – wie doskonale, tylko jest „przeciw, a nawet za”.

Wspominam o tym wszystkim, by pokazać, że zarzut, jakoby Naczelnik Państwa dopiero teraz dopuścił się zdrady, nie wytrzymuje krytyki, bo jeśli nawet, to dopuściłby się takiej samej zdrady, co Donald Tusk, który przecież za zdrajcę się nie uważa, tylko za europejsa, co jest elegancką nazwą folksdojcza.

Główną postacią szczytu była pani Maryna Le Pen, która nie tylko stwierdziła, że Ukraina leży w rosyjskiej strefie wpływów i że kiedy ona zostanie prezydentem, to Francja spłaci polskie długi z tytułu kar, jakie UE wymierza Polsce w wysokości 1,5 mln euro dziennie. Widać zatem, że wcale nie zamierza zostać prezydentem Francji, a w tej sytuacji możemy skupić się na „strefie wpływów”.

Otóż po 1990 roku Niemcy nawróciły się na linię polityczną kanclerza Bismarcka, według której Niemcy zarządzają Europą w porozumieniu z Rosją. Zewnętrznym wyrazem tego nawrócenia jest strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, które, jak dotąd, znakomicie wytrzymało wszystkie „próby niszczące”. Kamieniem węgielnym tego partnerstwa jest właśnie podział Europy na strefę wpływów niemieckich i strefę wpływów rosyjskich, prawie dokładnie wzdłuż linii Ribbentrop-Mołotow. Warto dodać, że 20 listopada 2010 roku, na dwudniowym szczycie NATO w Lizbonie, proklamowane zostało strategiczne partnerstwo NATO-Rosja. Najtwardszym jądrem tego partnerstwa było oczywiście strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, którego kamieniem węgielnym… – i tak dalej. Wprawdzie w drugiej połowie roku 2013 prezydent Obama wysadził to partnerstwo w powietrze, zapalając zielone światło dla przewrotu politycznego na Ukrainie, które w efekcie została częściowo rozebrana, ale teraz, gdy prezydent Biden w czerwcu i lipcu rozmawiał pojednawczo z prezydentem Putinem, to myślę, że coś tam musiał mu obiecać w zamian za obietnicę neutralności Rosji w momencie, gdy USA przystąpią do ostatecznego rozwiązywania kwestii chińskiej. Czy przypadkiem aby nie zgodę na dokończenie rozbioru Ukrainy?

Być może pani Maryna Le Pen wie coś, czego Naczelnik Państwa za żadne skarby nie chce nam powiedzieć. Tymczasem Wielce Czcigodny Paweł Kowal, co to z niejednego komina wygartywał, aż osiadł w Koalicji Obywatelskiej, podczas przesłuchania u resortowej „Stokrotki” mało nie zniósł jaja, nie mogąc doczekać się, kiedy Polska wesprze Ukrainę w związku z zapowiadanym rosyjskim uderzeniem. Pan Kowal był w przeszłości doradcą prezydenta Kaczyńskiego m.in. w sprawach ukraińskich i dzięki temu lepiej rozumiemy, dlaczego prezydent Kaczyński w stosunkach polsko-ukraińskich narobił tyle głupstw. Pan Kowal podpuszcza polską opinię publiczną, by postępowała w myśl frazesu „za wolność waszą i naszą”, ale w sytuacji, gdy możemy mieć tam do czynienia z amerykańsko-rosyjską ustawką, nie byłoby to wchodzeniem między ostrza potężnych szermierzy? Rozumiem, że przewodniczący Koalicji Obywatelskiej Donald Tusk nie miałby nic przeciwko temu, by Polska wykrwawiła się na Ukrainie, bo wtedy Niemcy tym łatwiej by nas zoperowali, ale dlaczego właściwie mielibyśmy przyjmować punkt widzenia folksdojczów?

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5085

12 grudnia 2021

Lekcja dobrego tonu

Tusk stał się ostatnio politykiem niepoważnym. Zachowuje się jak nastolatka nękająca nielubiane koleżanki umieszczaniem w Internecie  dyskredytujących je wpisów. Ostatnio przytoczył rozmowę z Kaczyńskim w której Kaczyński miał usprawiedliwiać rzekomą nadreprezentację nieuczciwych osób w szeregach PiS swoją filozofią władzy. Otóż podobno Kaczyński powiedział, że „sprzątać można nawet brudną szmatą”. Podobne wpisy świadczą, że Tusk do końca zdziecinniał. 

Po pierwsze jeżeli nawet taka rozmowa miała miejsce Jarosław Kaczyński mógł po prostu dzielić się z Tuskiem filozofią władzy według Bismarcka. „Ludzie nie powinni wiedzieć, jak się robi kiełbasę i politykę” miał powiedzieć ponad półtora wieku temu Otto von Bismarck. Uważał uprawianie polityki za rzecz brudną lecz konieczną. Ta jego złota myśl jest nadal zadziwiająco aktualna. 

Po drugie Tusk, który kłamał publicznie jak pies, obiecując ratowanie stoczni  przez katarskich inwestorów (jak wynikło z dementi rządu katarskiego  nigdy nie prowadził wiążących rozmów na ten temat), który w prywatnej rozmowie z synem przyznał się do pełnej świadomości oszukańczego charakteru Amber Gold, nie ma prawa wypowiadać się na tematy jakkolwiek rozumianej etyki w tym etyki władzy.

A poza tym Tusk powinien zrozumieć, że cytowanie prywatnych rozmów sprzed lat jest w bardzo złym tonie i kompromituje przede wszystkim jego samego. 

Tak się składa, że znałam dobrze środowisko spółdzielni robót wysokościowych „Świetlik” przemianowanej potem na „Gdańsk,” która jak wiadomo była kuźnią gdańskich liberałów. Z wieloma osobami z tego środowiska byłam bardzo zaprzyjaźniona w czasach gdy daleko było im do politycznych stanowisk, z nielicznymi nadal utrzymuję stosunki. Nocowali u nas gdy prowadzili roboty w Warszawie ( na przykład naprawiali elewację gmachu Intraco) i przy różnych innych okazjach, wyjeżdżaliśmy razem w góry i nad Jeziorak.. Prowadziliśmy „długie nocne rodaków rozmowy”. Czy Tusk chciałby przeczytać na przykład na twitterze co mówili na jego temat koledzy, Maciek, Marek i Grzesiek? Czy byłoby w porządku gdybym ich zacytowała? Na pewno tego nie zrobię bo żaden z nich nie żyje. Jeden zginął w Smoleńsku, drugi od wybuchu kuchenki benzynowej, a trzeci też zginął tragicznie. Te rozmowy miały licznych świadków, którzy mogliby je potwierdzić. Jedna z rozmów miała miejsce przy ognisku nad Jeziorakiem. Nie przytoczę ich jednak przede wszystkim dlatego, że jak powiedział  kiedyś Marek Nowakowski nie powinno się pluć pod wiatr. Tę metaforę rozumieją wszyscy, nie tylko żeglarze, z wyjątkiem Tuska. Poza tym nie odpowiada mi perspektywa dziurki od klucza. 

W dwudziestopięciolecie powstania spółdzielni „Świetlik” została wydana książka wspomnieniowa: „Świetlik, życie zawieszone na linie”, w której mam swój rozdział jako osoba należąca do szeroko rozumianej otuliny tego środowiska. Łatwo zauważyć, że książka ta była napisana ad usum Delphini (jak dla dziecka) przy czym autorzy  (w tym i ja) nie porozumiewali się ze sobą ani nic nie ustalali. O ile pamiętam  skupiłam się na opisywaniu wspólnych wakacji w leśniczówce koło Lędyczka, w których uczestniczyliśmy z mężem i dziećmi, sylwestrów spędzanych w dzierżawionej kiedyś przez „Świetlik” bacówce pod Turbaczem, do której jeździmy do dziś dnia już na innych zasadach, wspólnych pobytów nad Jeziorakiem, licznych imprez w gdańskich i sopockich knajpach oraz wyjazdu turystycznego ( była to tak zwana turystyka kwalifikowana ) w Alpy Bawarskie. Wszystko ciepłe, miłe, przyjazne. Jak mówią Niemcy – gemütlich.

Pomimo miłej atmosfery patrzyliśmy z mężem na fenomen „Świetlika” dość podejrzliwie. Jak mawiał mąż spółdzielnia skupiająca większość trójmiejskiej opozycji pełniła rolę zagrody do której tę opozycję niejako zapędzono. Wprawdzie „ knucie” odbywało się na ogół w łazience przy szumie puszczanej wody ale zapewniam- każda jak ja postronna osoba mogła usłyszeć to czego nie powinna słyszeć. W atmosferze rozluźnienia, podczas biesiad i wspólnych wyjazdów mówiło się dużo, zdecydowanie za dużo. Nie była potrzebna cała armia ubeków do inwigilowania tak uprawianej opozycji, wystarczył jeden zaprzyjaźniony ubek. Był zresztą taki,  który pomagał podobno  chłopcom w uzyskiwaniu paszportów i wyciągał ich z kłopotów. Uprzywilejowana pozycja, prawie monopol  „Świetlika” na rynku robót wysokościowych dowodnie świadczyły, że spółdzielnia jest prowadzona. Kto był oficerem prowadzącym nie wiem, na pewno  nie ten nieszczęsny, ujawniony ubek, podobno  sympatyczny. Nie znałam go osobiście. Polityczna kariera późniejszych „aferałów” dawała podstawy do różnych podejrzeń, ale ich ujawnianie byłoby też zupełnie nie na miejscu. Byłam kiedyś świadkiem kontroli skarbowej przeprowadzanej w lokalu firmy. Rozchichotana pani inspektor bez protestów akceptowała wyciąganie z przepastnego pudła po telewizorze niekompletnych i sprzecznych ze sobą dokumentów, na miejscu przy niej ustalano szczegóły dawno rozliczonych prac. Nigdy nie słyszałam o tak  przeprowadzanej kontroli skarbowej, było dla mnie zupełnie jasne, że spółdzielnia jest pod szczególną ochroną. Chłopcy tłumaczyli zachowanie pani inspektor swoim wyjątkowym urokiem osobistym, ale miedzy bajki to włożę. 

Tuska nie znałam osobiście, nie bywał u nas i nie wyjeżdżaliśmy razem. Raz tylko w towarzystwie (miedzy innymi) jego rodziny były na nartach moje dzieci. Ich obserwacje też zachowam dla siebie. Wyjazd na narty to miła impreza prywatna i jakiekolwiek jej komentowanie byłoby zwykłym chamstwem. Takim samym chamstwem jak przytaczanie przez Tuska w złych intencjach prywatnej rozmowy sprzed kilkudziesięciu lat. 

Tusk powinien mieć świadomość, że jeżeli przesadzi w opluwaniu rządów dobrej zmiany i samego Kaczyńskiego ktoś może wreszcie stracić cierpliwość i zdradzić mediom różne dotyczące go ośmieszające anegdoty. Na przykład jak to było gdy urządził Markowi strajk podczas pracy w elektrociepłowni i jak ten problem Marek rozwiązał.

Gdy  się chce psa uderzyć to jak mówi przysłowie kij się zawsze znajdzie.

Izabela Brodacka

================

[Dużo wspomnień kolesiów Donka, m.inn. ze Świetlika, nie tylko tych trzech tak tragicznie zmarłych, jest nagranych i spisanych – i chyba dobrze schowanych. M. Dakowski]