Na zamieszczonym w sieci przez Grzegorz Brauna nagraniu widać, jak poseł Konfederacji zdejmuje ukraińską flagę, zawieszoną na maszcie Kopcu Kościuszki w Krakowie. Jak poinformował kandydat do euro-poselskiego mandatu z Małopolski i Świętokrzyskiego, przekazał barwy do konsulatu ukraińskiego.
Mimo niesprzyjającej aury pogodowej we wtorek 4 czerwca przewodniczący Konfederacji Korony Polskiej pojawił się na terenie zabytkowych umocnień stolicy Małopolski. Cel jego wizyty ujawnia opublikowany na platformie X materiał wideo.
Na nagraniu widać, jak polityk Konfederacji ściga z jednego z masztów umieszczonych na szczycie Kopca barwy narodowe Ukrainy. „Flagę UKR, która znajdowała się w niewłaściwym miejscu, jako uczciwy znalazca przekazuję do konsulatu w Krakowie”, komentował upubliczniony klip Grzegorz Braun.
Przewodniczący Konfederacji Korony Polskiej startuje jako „jedynka” Konfederacji w wyborach do europarlamentu z województw Świętokrzyskiego i Małopolskiego, przewidzianych już na najbliższą niedzielę 9 czerwca.
W odpowiedzi na czyn Grzegorza Brauna krótkie oświadczenie wystosował Komitet Kopca Kościuszki. „W dniu 4 czerwca 2024 r. doszło do bezprawnego uszkodzenia masztu na Kopcu Kościuszki w Krakowie i zaboru wiszącej na nim flagi Ukrainy. Komitet Kopca Kościuszki w Krakowie, nawiązując do idei Tadeusza Kościuszki walczącego o wolność wielu Narodów, podjął decyzję o zawieszeniu flagi ukraińskiej w ramach solidarności z walczącą bohatersko Ukrainą. Motywy wskazanej decyzji o umieszczeniu flagi na Kopcu Kościuszki zostały zamieszczone na stronie internetowej Komitetu Kopca Kościuszki w Krakowie. Bezprawny akt uszkodzenia masztu i zaboru flagi przeciwstawia się wartościom, które uosabia Postać i Życie Tadeusza Kościuszki” – czytamy w komunikacie podpisanym przez prezesa Komitetu, prof. Piotra Dobosza.
Od momentu majdanu zorganizowanego przez CIA na Ukrainie w 2014r, zaczęła się de facto kinetyczna wojna NATO z Rosją. Na początku miała ona formę ostrzeliwania przez banderowców ludności cywilnej odłączonych terytoriów, oraz zamachów terrorystycznych, w wyniku czego życie straciło wiele tysięcy cywilów.
Dopiero w 2022 roku Kreml zdecydował się na ograniczoną akcję kinetyczną zwaną Specjalną Operacją Wojskową. W krótkim czasie po tym na negocjacjach w Turcji Rosja i Ukraina doszły do porozumienia pokojowego, na podstawie którego, w geście dobrej woli, wojsko rosyjskie wycofało się z Kijowa. Od tego momentu zachodnia propaganda cytowała to jako “klęskę” Rosji.
Porozumienie powyższe nie weszło w życie, gdyż do Kijowa przybył ówczesny premier Brytanii, Boris Johnson z żądaniem jego zerwania, co marionetkowy “prezydent” Zełenski, wykonał bez sprzeciwu. I tak rozpoczęła się ukraińska droga do zagłady.
Do tej pory wojna kosztowała Ukrainę około półtora miliona zabitych i rannych, zniszczenie w 90% infrastruktury energetycznej i większości przemysłu, oraz wielomilionową emigrację. Jedynie dzięki “zakupom” energii elektrycznej w Polsce, szkieletowe państwo ukraińskie utrzymuje się przy wegetacji.
Równolegle z dynamiką sytuacji militarnej, zmieniała się też retoryka propagandowa zachodnich mediów.
Początkowo opisywano Rosję jako nieudaczną “stację benzynową uzbrojoną w broń nuklearną”, którą Ukraina ,uzbrojona w najlepszą zachodnią broń, szybko pokona.
W tym okresie propaganda zachodnia obracała się wokół “wszędobylskich zielonych ludzików Putina”, którzy “zagrażali bezpieczeństwu” państw zachodnich.
Kiedy jednak Rosja przeprowadziła mobilizację i rozkręciła przemysł zbrojeniowy, oraz wprowadziła na uzbrojenie sowieckie rozwiązania technologiczne, jak na przykład rakiety hipersoniczne, a “renomowana” zachodnia broń okazała się w większości tandetą, retoryka propagandowa przestawiła się na nowe tory.
Teraz okazało się, że Rosja nie jest tak niekompetentna, jak dotychczas twierdzono, a nawet wręcz przeciwnie, stała się groźna.
Taka sytuacja zmusza “niewinne, pokojowe” NATO do eskalacji pomocy, oprócz broni coraz to dalszego zasięgu, na Ukrainę popłynęli zachodni “ochotnicy”. Po zdjęciu mundurów swoich natowskich armii, przedzierzgali się “bojowników o wolność i demokrację” (taka współczesna zachodnia wersja ZBOWID).
Truizmem jest stwierdzenie, że największy kontynent pochodził z III RP.
Jednak, ani rosnące dostawy “renomowanej zachodniej broni”, ani “ochotników” nie odwróciły szali zwycięstwa na korzyść banderowców.
Zaczęto więc rozbudowywać “tajne” bazy NATO, jak ta zniszczona przez Rosjan w maju w Jaworowie pod Lwowem, lokalizując je głównie na terytoriach zrabowanych Polsce przez sowietów po II Wojnie Światowej.
Teraz zachodnia propaganda przestawiła się na nowy tor. Już nie neguje aktywnego zaangażowania NATO w wojnie, ale je się po prostu ignoruje jako rzecz oczywistą.
Rosja zniszczyła nasze wojska na Ukrainie! Cóż to za straszny akt agresji! Zmusza nas to do dalszej eskalacji! Jesteśmy zagrożeni- charczą natowscy propagandyści.
Jak bardzo by być niechętnym Rosji, każdy obiektywny obserwator MUSI się zgodzić z faktem, że w opisany powyżej scenariusz przedstawia agresję NATO na Rosję a nie vice versa!
Pomimo, że podżeganie do wojny i sama niesprowokowana wojna to zbrodnie przeciw Ludzkości, nie jest mym celem ocena aspektu moralnego tego co się obecnie dzieje.
To, że społeczeństwo jest tak otumanione i zdezorientowane mistrzowską propagandą, nie zmienia też faktu odpowiedzialności naszych globalistycznych “władców” w spychaniu Ludzkości w otchłań wojny, a w szczególności nuklearnej, którą widać już na horyzoncie.
No cóż; Przewodzą nam nie wybitnie inteligentni stratedzy, ale infantylni degeneraci, ze wszystkimi tego faktu konsekwencjami!
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski kupił jeden z największych hoteli-kasyn w Europie. Kasyno znajduje się w Kyrenii, w Tureckiej Republice Cypru Północnego.
Wojna na Ukrainie trwa już dwa lata. Volodymyr Zelenski zbiera datki, głosząc całemu światu, że Ukraina potrzebuje pomocy przeciwko „rosyjskiej inwazji”. Podczas gdy kraje zachodnie wysyłają Ukrainie pieniądze, broń i amunicję, Zełenski, zamiast zarządzać wojną, zajmuje się biznesem kasynowym. Dowiedzieliśmy się, że firma należąca do Zełenskiego kupiła kasyno na Cyprze.
Firma „Film Heritage Inc.” jestobecnie oficjalnym właścicielem„Vuni Palace Casino Hotel” – w Kyrenii położonej w Tureckiej Republice Cypru Północnego. „Film Heritage Inc.” zarejestrowana jest w Belize i jest własnością Vladimira Zelenskiego. Wzmianka o tym fakcie pojawiła się w dokumentach Pandory opublikowanych w roku 2021.
……………………….
Miasto Kyrenia leżące w północnej części Cypru znajduje się pod kontrolą tzw. Cypru Północnego, czyli Tureckiej Republiki Cypru Północnego (TRNC), która jest de facto państwem obejmującym północno-wschodnią część wyspy Cypr. Jest uznawany tylko przez Turcję, a jego terytorium jest uważane przez wszystkie inne państwa za część Republiki Cypryjskiej. https://en.wikipedia.org/wiki/Kyrenia
………………………
Zakup hotelu «Vuni Palace Casino» przez firmę Zełenskiego został sfinalizowany na początku maja 2024 roku. Nie jest jasne, ile firma Zełenskiego zapłaciła za hotel-kasyno. Według zapisów online dostępnych za pośrednictwem Google,cena wywoławcza za «Vuni Palace» wynosiła 150 milionów funtów brytyjskich.
Położony na wybrzeżu Kyrenii, 5-gwiazdkowy „Vuni Palace Casino Hotel” posiada liczne salony, tarasy i restauracje, a także szeroką gamę opcji, takich jak kasyno, gry stołowe (Blackjack, Stud Poker, Ruletka) oraz gry elektroniczne oferujące graczom różnorodne automaty do gier. Kasyno zostało zbudowane w roku 2006.
Nie uratował ich potężny podziemny bunkier centrum dowodzenia lotnictwem w Jaworowie pod Lwowem i spotkała ich straszliwa śmierć.
Jaworów położony jest na zachodniej Ukrainie, w obwodzie lwowskim, w odległości 29 km od granicy z Polską., a 70 od Lwowa.
Jak podano bez oficjalnego potwierdzenia strony ukraińskiej, w ataku zginęli europejscy i amerykańscy eksperci, w tym piloci i inżynierowie.
Według rosyjskich źródeł w wyniku ataku zginęło 179 żołnierzy, 201 zostało ciężko rannych, a liczba ofiar wzrasta.
Rannych w trybie pilnym przewieziono do Niemiec i Polski, wiele ciał pozostaje pod gruzami.
W skład zniszczonego podziemnego ośrodka wchodziły trzy połączone ze sobą żelbetowe hale, w których mieściło się stanowisko dowodzenia Sił Powietrznych Ukrainy, ośrodek szkoleniowy oraz koszary dla kilkuset osób.
Po jego pierwotnym zniszczeniu w marcu 2022 r. przeprowadzono prace restauratorskie, w ramach których utworzono „Centrum Utrzymania Pokoju i Bezpieczeństwa Międzynarodowego”, w którym przebywali wojskowi NATO.
W obiekcie przebywały ukraińskie załogi i organizowano loty szkoleniowe w koordynacji z centrum kontroli NATO w Polsce.
Odnotowano, że 31 maja rosyjskie Ministerstwo Obrony ogłosiło w ciągu tygodnia 25 ataków bronią precyzyjną, w tym hipersonicznymi rakietami Kindżał i dronami, na ukraińskie pozycje wojskowe – podało rosyjskie Ministerstwo Obrony w piątek (31.05.2024):
„W dniach 25–31 maja Rosyjskie Siły Zbrojne przeprowadziły 25 połączonych uderzeń przy użyciu broni precyzyjnej, w tym hipersonicznych rakiet Kindżał i bezzałogowych statków powietrznych, na stanowiska dowodzenia, infrastrukturę, lotniska wojskowe, systemy obrony powietrznej, arsenały, zbiorniki paliwa, zakłady produkcyjne, fabryki morskich dronów i bezzałogowych statków powietrznych” – oznajmiło rosyjskie Ministerstwo Obrony.
Jest oczywiste, że NATO rozpoczęło już pełnowymiarową agresję przeciw Rosji i to zarówno na terytorium Ukrainy, jak samej Rosji za pomocą rakiet i dronów dalekiego zasięgu.
Fakt, że swoje wysunięte bazy, NATO zwie ” Centrum Utrzymania Pokoju i Bezpieczeństwa Międzynarodowego”, nie zmienia niczego poza podkreśleniem szatańskiej przewrotności, rządzących nami globalistów. Niestety ofiarami tego wojennego obłędu będą wszyscy obywatele „demokratycznego” Zachodu, a w szczególności „bezwartościowi” Słowianie!
=======================
mail: Oto, co m.inn.Rosjanie piszą o polskich wojskach w Jaworowie:
Польское издание Defence24.pl, специализирующееся на вопросах обороны, опубликовало материал под заголовком «Польская миссия на Украине – это создание современной армии», в котором сообщается, что на Яворовском полигоне, находящемся в 20 километрах от границы с Польшей, военные из 1-ой Варшавской танковой бригады завершили очередной цикл обучения украинских механизированных подразделений.
Zaczynają się dla naszego kraju zarysowywać coraz bardziej niebezpieczne perspektywy związane z wojną na Ukrainie. Od samego jej początku, w lutym 2022 roku, byliśmy mocno zaangażowani we wspieranie Ukrainy i jeśli chodzi o ilość dostarczonej broni, to w pewnych jej kluczowych segmentach, jak czołgi, dostawy z Polski to nadal aż około połowy wszystkich czołgów dostarczonych Ukrainie. Dokonałem podsumowania danych z otwartych źródeł i wyszło, że Polska dostarczyła do tej pory Ukrainie 330 czołgów, zaś wszystkie pozostałe państwa razem tylko 315. Nasz ówczesny rząd podjął wtedy duże ryzyko dostarczając masowo broń i amunicję dla Ukrainy w sytuacji gdy inne, o wiele od Polski silniejsze państwa, wstrzymywały się, z uwagi na możliwą reakcję Rosji, z wysyłaniem broni do obszaru tego konfliktu. Dziś tamte, bardzo ryzykowne dla Polski, działania naszego rządu zostały już zapomniane, a podziękowaniem ze strony prezydenta Ukrainy Zełenskiego było mało zakamuflowane oskarżenie Polski, na forum ONZ, o współdziałanie z Putinem.
Pamiętać też należy, że pierwszym politykiem, który otwarcie mówił o możliwości wysłania wojska na Ukrainę, był Jarosław Kaczyński, który już 15 marca 2022 roku, podczas wspólnego z premierami Czech, Polski i Słowenii wyjazdu do Kijowa, stwierdził: „Potrzebna jest misja pokojowa NATO lub szerszego układu międzynarodowego, która będzie w stanie także się obronić i która będzie działała na terenie Ukrainy”. Wtedy była to szokująca, wręcz nie do pomyślenia, propozycja i można było odnieść wrażenie, że przywódcy Zachodu, w tym USA, mogli dojść do przekonania, że to Polska jest chętna to udziału w takiej ekspedycji i należy raczej ją przed tym powstrzymywać i dawać sygnały, że w przypadku nierozważnego wplątania się Polski w tę wojnę, nie będzie to objęte systemem gwarancji NATO.
Od tego oświadczenia Jarosława Kaczyńskiego upłynęło prawie dwa lata i pod koniec lutego 2024 roku, podczas spotkania 20 przywódców państw europejskich w Paryżu, prezydent Francji, Emmanuel Macron, nie wykluczył, że członkowie NATO i UE mogą w przyszłości wysłać swoje wojska na Ukrainę. Ta sprawa miała była omawiana podczas wspomnianego spotkania ale nie osiągnięto konsensusu. Były też jakieś przecieki co do tego, które to państwa miały być za wysłaniem wojska. Kwestia musiała być postawiona poważnie, skoro przywódcy dwóch państw, Węgier i Słowacji, publicznie i sposób zdecydowany odrzucili jakąkolwiek możliwość uczestniczenia w takiej imprezie. Sprawa ta jednak zaczęła żyć swoim życiem i weszła niejako na stałą agendę polityczną. Nie ma już prawie dnia, by o tym nie mówiono.
Ponieważ żadne państwo konkretnie nie zadeklarowało posłania swoich żołnierzy na Ukrainę, to zrobił to w końcu sam prezydent Macron i w dniu 27 maja pojawiła się informacja, że będą wysłani francuscy instruktorzy by szkolić ukraińskie oddziały na tamtejszych poligonach. W kontekście tego, że możliwość wysłania własnych żołnierzy na Ukrainę odrzuciły Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Włochy, nie mówiąc już o Niemczech, to trzeba stwierdzić, że Francuzi wychodzą na najodważniejszych w całej Unii i NATO. Nie wiemy dziś na ile im tej odwagi wystarczy, ale tak to właśnie wygląda. Ponieważ Polska sprawiła zawód wielu zagranicznym obserwatorom i nie zadeklarowała stanięcia w pierwszym szeregu tego przedsięwzięcia to zaraz pojawiły się zachęty, wyrażane przez niemieckich polityków (CDU, FPD i Zieloni), byśmy przynajmniej przystąpili, działając ze swego terytorium, do zestrzeliwania rosyjskich rakiet nad Ukrainą. I tu kolejne dla nich rozczarowanie, bo znowu nikt poważny w Polsce tego nie poparł. Pewnie dlatego, że każdy przytomny człowiek wie, że aktywowanie obrony przeciwlotniczej wymagałoby, dla bezpieczeństwa, wyłączenia także własnego cywilnego ruchu lotniczego na sporym obszarze, gdyż inaczej istnieje ryzyko, że możemy strącić własny samolot. Inną rzeczą jest też przecież oczywista sprawa, że włączanie się do działań militarnych w przestrzeni powietrznej Ukrainy oznacza faktyczne wejście do tej wojny.
Niemcom mało lub wcale nie zależy na bezpieczeństwie Polski, stąd takie ich rady nie dziwią. Dla znających trochę historię może to przypominać działania ze strony Prus w prowokowaniu powstania styczniowego, czy też wcześniej ich oszukańcze zapewnienia o wsparciu Rzeczpospolitej podczas Sejmu Wielkiego, co skutkowało wejściem Polski w wojnę z Rosją i ostatecznie drugim rozbiorem. W obu tych przypadkach Prusy odniosły duże korzyści, oczywiście kosztem Polski. Francuzi też uważali nas za łatwych do wykorzystania w swoim interesie. To sprawa znana od czasów Napoleona, który nie wahał się poświęcać polskich żołnierzy w samobójczych akcjach, a swoim generałom mówił: „zostawcie to Polakom”. A jak przestali być potrzebni w wojnach europejskich to zostali wysłani na Santo Domingo, by tam masowo umierali walcząc o francuskie kolonie. Jest zatem oczywiste, że dziś, z tak zakodowanym wyobrażeniem głupiego Polaka, Niemcy i Francuzi mogą czuć zdziwienie, że Polacy nie śpieszą się na Ukrainę. Tym niemniej te wysiłki, by jednak popchnąć nas do wojny, nie ustają.
Najbardziej, co oczywiste, zależy na tym rządowi w Kijowie, któremu mocno zaczyna brakować siły żywej na froncie i dlatego oficjalnie zwrócił się do Warszawy o wzięcie udziału w szkoleniu ukraińskich poborowych. Dobrze się stało, że nasza odpowiedź wykluczyła możliwość wysłania polskich żołnierzy na teren Ukrainy. Byłoby to zbyt niebezpieczne, gdyż zwiększałoby możliwości wszelkich prowokacyjnych działań mających na celu wciągnięcie nas do wojny. Ukraina nie rozliczyła się dotychczas z incydentu w Przewodowie, który także mógł mieć znamiona tego rodzaju prowokacji. Ogromna większość ludzi w Polsce jest świadoma tych zagrożeń i aż 71 proc. respondentów sondażu SW Research dla Rzeczpospolitej wyraziło sprzeciw dla wysyłania polskich żołnierzy na Ukrainę, a tylko 9 proc. dopuściło taką możliwość. Jeśli zaś Francja i takie potęgi jak Litwa i Estonia bardzo chcą wysłać swoich żołnierzy na Ukrainę, to należy kurtuazyjnie puścić ich przodem i podziwiać determinację.
Tak często i z wiadomym skutkiem odgrywaliśmy w ostatnim stuleciu rolę bohaterów, że pora dać szansą i innym, by się też wykazali.
W poniedziałek, 27 maja, w Szkole Podstawowej nr 23 im. gen. Józefa Bema w Poznaniu 11-letni uczeń narodowości ukraińskiej zaatakował fletem nauczycielkę na lekcji muzyki. Informację tę przekazał lokalnej prasie znajomy poszkodowanej nauczycielki.
Jak podaje portal „epoznan” nauczycielka udała się na obdukcję oraz zgłosiła sprawę odpowiednim służbom, co potwierdził nadkomisarz Maciej Święcichowski z biura prasowego wielkopolskiej policji.
Podczas zajęć nauczycielka została uderzona fletem przez jednego z uczniów, została również przez niego kopnięta. Cała sytuacja została zgłoszona policjantom, policjanci przyjechali na miejsce. Z tego zdarzenia została sporządzona notatka, która zostanie przekazana do sądu rodzinnego i to sąd będzie decydował, co dalej będzie się w tej sprawie działo – mówi Święcichowski.
Przypominamy, że w myśl prawa polskiego dzieci poniżej 13. roku życia nie są prawnie odpowiedzialne za popełnione przestępstwa. Sąd rodzinny może jednak nałożyć środki wychowawcze, takie jak upomnienie, nadzór odpowiedniej organizacji lub kuratora sądowego. Jedenastolatek pochodzi z Ukrainy.
Dyrekcja szkoły zapowiedziała organizację lekcji wychowawczych.
Zastępca dyrektora Wydziału Oświaty Urzędu Miasta Poznania, Wiesław Banaś, poinformował portal „epoznan”, że do szkoły wezwano rodziców ucznia. Dyrekcja utworzyła zespół do zbadania sprawy i zapewniła wsparcie psychologiczno-pedagogiczne nauczycielce, uczniowi, jego rodzicom oraz świadkom zdarzenia. Wychowawcy mają przeprowadzić lekcje dotyczące relacji międzyludzkich oraz poszanowania godności i nietykalności osobistej.
[Zamiast wyrzucić gnoja, bandytę ze szkoły – z wilczym biletem !! M.D.]
Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski powiedział w piątek w Pradze, że Polska przygotowuje 45. pakiet pomocy dla Ukrainy, a każdy z poprzednich pakietów miał wartość ok. 100 mln euro. „Gdyby inni wzięli z nas przykład, Ukraina mogłaby przejść do ofensywy” – podkreślił.
Szef polskiej dyplomacji uczestniczy w Pradze w nieformalnym spotkaniu ministrów spraw zagranicznych NATO. Przed rozpoczęciem drugiego dnia rozmów powiedział, że Polska przekazała dotąd Ukrainie około 4 mld euro samej pomocy wojskowej.
Odpowiadając na pytanie o zablokowanie przez Węgry ósmego pakietu refundacji UE dla krajów za pomoc dostarczoną Ukrainie oraz o kontakty z ministrem spraw zagranicznych Węgier Peterem Szijjarto, Sikorski powiedział: „Jesteśmy zmęczeni ich wymówkami”. W kontekście polityki Węgier wobec Ukrainie ocenił, że „sprawy bilateralne należy rozwiązywać bilateralnie, a Europa nie może być ich zakładnikiem”.
Szef MSZ zdecydowanie opowiedział się za możliwością wykorzystywania przez Ukraińców broni bez żadnych ograniczeń. „Życzymy Ukrainie zwycięstwa. Życzymy jej pełnego odzyskania wszystkich okupowanych terytoriów” – powiedział Sikorski i dodał, że prawo wojenne określa cele, które może atakować ukraińska armia.
PAP
magis31 maj 2024
To rozdawnictwo tylko pokazuje, że Polskę było stać na wspieranie polskich rodzin. Ale po co? A niech się rujnują i wyniszczają biorąc kredyty i spłacając je przez 30 lat. Potem biadolenie, że dzieci się nie rodzą. Polska ma być podległa bo tak chcą „wielcy” tego świata. Ostatecznie ma być starta. Rządzą nami dranie.
To może najwyższa pora wystawić rachunek: na przykład Zakarpacie.
I proszę się nie oburzać – jak Grecja popadła w długi, to Niemcy również rozliczyli się z nimi w naturze (ziemia, porty lotnicze, itd.).
szpulas1131 maj 2024
jaka zmiana, 🙂 pierwszy raz obecny rzád transparentnie/ jawnie i otwarcie/ mowi co zrobi z pieniédzmi zabranymi Polskim emerytom. Jakas taka zbieznosc w czasie
Böno31 maj 2024
To nie Ukraina powinna przejść do ofenzywy, tylko obywatele powinni wyjść na ulice i obalić ten rząd z jego głupimi antypolskimi decyzjami. Nie jesteśmy krajem tak bogatym, by rozdawać setki milionów na podtrzymwanie wojny, która jest przegrana i na wspieranie oligarchów. Niech oligarchowie płacą za swoją wojnę. To nie nasza wojna i nie nasza sprawa. To ostatni dzwonek na działanie, bo za chwilę będzie za późno i nasi rządzący wepchną nas na siłę do wojny, która przeniesie się na nasze terytorium. Bierzmy przykład z Węgier, którzy są bardzo rozstropni w tej całej sytuacji.
xmx31 maj 2024
Thank you Radek, ja bym dał Ciebie w darze do rządu U. przecież już tam działał ten transatlantycki Gruzin, będzie jeszcze bardziej demokratycznie i europejsko
ps. dziś mijały mnie na A4 kolejne drogie fury na blachach z tego „pogrążonego w wojnie i chaosie” kraju, aż chciałem chwycić za telefon i zasilić czym prędzej blikiem jakąś szczytną zbiórkę na U.
Dość31 maj 2024
Prąd w gore leki w górę kolejki do lekarzy niedofinansowana edukacja służba zdrowia ale co tam ukraincom znowu damy
Najdziwniejszą i zarazem prawdopodobnie najniebezpieczniejszą cechą światowej polityki ostatnich lat jest zasadniczy brak wykształcenia zachodnich „przywódców”. Zachód zapomniał o historii. Ale to drobnostka na tle faktu, że ludzie podejmujący dziś decyzje po obu stronach Atlantyku szybko zapominają nawet bardzo niedawne wydarzenia, w których sami byli bezpośrednimi uczestnikami – i oczywiście nie wyciągają z nich żadnych wniosków.
W tej chwili Unia eskaluje retorykę militarną na nowy skrajnie niebezpieczny poziom.
Powód tak dobrze skoordynowanej kampanii informacyjno-politycznej jest prosty: ZACHODNI TOTALITARYZM.
W „bloku sowieckim” wszystko odbywało się pod dyktando Kremla i „rozkazy” przepływały, jak w wojsku: od naczelnego dowództwa do szeregowców. W takim systemie nietrudno było, nawet niezbyt inteligentnym obywatelom, przejrzeć poprzez zasłonę propagandy i skonstatować komunistyczny TOTALITARYZM.
Zachodnie Imperium Kłamstwa jest znacznie lepiej przygotowane do działań propagandowych, niż ZSRR.
Na Zachodzie króluje „pluralizm”:
· W polityce: jest multum „partii politycznych”, diametralnie różniących się sloganami wyborczymi i ostrą krytyką swych „politycznych przeciwników”, ale niezmiennym pozostaje imperatyw „porozumienia ponad podziałami”. Tak było w Polsce lat 90-tych, kiedy to normą było dążenie do członkostwa w UE i „gospodarka wolnorynkowa”. Tak jest teraz, gdy wymogiem dnia jest konieczność zniszczenia Rosji.
· W mediach: których różnorodne tytuły, o różnorakich wizualnych emblematach (to drugie z myślą o tych najgłupszych odbiorcach) prezentują swoje autentycznie unikalne przemyślenia. Co prawda należą one do zaledwie kilku globalnych holdingów, ale odbiorca nie ma o tym pojęcia. Tu spoiwem jest natomiast „zrozumienie”, że jeśli wszystkie one dochodzą niezależnie do identycznych wniosków, musi to być dowodem na „oczywistą prawdę”.
Podobne „pluralistyczne” modele, działają we wszystkich innych dziedzinach funkcjonowania „wspaniałego Zachodu”.
Ponieważ nie wchodzą one w zakres tematyczny tego artykułu, to je pominę, dając tylko jeden obrazowy przykład z dziedziny mody:
O ile w bloku sowieckim kupowało się te same walonki w każdym domu towarowym od Władywostoku po Warszawę, to teraz kupuje się te same tandetne kamasze wyprodukowane w komunistycznych Chinach, w różnorodnych „galeriach handlowych”, pod wszelakimi możliwymi znakami handlowymi (trade marks) wszędzie w świecie. Kamasze rozlatują się po roku używania i kupuje się nowy ich model, a walonki nosiło się do znudzenia przez dwadzieścia lat.
I takie właśnie różnice, tak pozytywnie działają na zachodnie społeczeństwo, że jego członkowie czują się jak w raju.
No ale wszystko co „dobre” kiedyś się kończy. Wracając do tematu:
Dziś nawet dla najbardziej naiwnych ludzi stało się już oczywiste, że konflikt na Ukrainie jest wojną zbiorowego Zachodu przeciwko Rosji, gdzie Siły Zbrojne Ukrainy pełnią wyłącznie rolę zastępczą. Niemniej NATO od dłuższego czasu dogląda formalności, oficjalnie wyrzekając się bezpośredniego udziału: dostarczamy Kijowowi broń, ale sami Ukraińcy i zachodni najemnicy walczą wyłącznie z własnej inicjatywy.
Jednak przebieg działań wojennych, zwłaszcza w ostatnich miesiącach, zmienił dotychczasowe podejście: pękająca w szwach obrona Sił Zbrojnych Ukrainy zmusza Zachód do coraz bardziej aktywnej i otwartej interwencji w konflikcie.
Problem w tym, że wszystkie scenariusze dające choć minimalną nadzieję na zwrot wydarzeń na froncie wymagają udziału Amerykanów i Europejczyków na skalę, na którą szczerze mówiąc nie są gotowi i po prostu nie mogą sobie pozwolić – przynajmniej na razie. Dlatego dokonali dla siebie zupełnie zwykłego wyboru: jeśli nie możesz wygrać na froncie, sterroryzuj wroga na tyłach.
Temat uderzeń zachodnich rakiet dalekiego zasięgu na terytorium Rosji idealnie wpisuje się w tę linię terrorystyczną. I dlatego teraz kraje Zachodu głośno dają Kijowowi pozwolenie na ich użycie – mówią, że nie mamy z tym nic wspólnego, wszystko jest w rękach Ukraińców, którzy mają prawo rozporządzać przekazaną im bronią według swego własnego uznania.
Ale sama technologia użycia tej broni zakłada oczywiście, że zachodnia armia musi być faktycznym jej użytkownikiem. Oznacza to, że Amerykanie uderzą rakietami ATACMS, a Brytyjczycy rakietami Storm Shadow setki kilometrów w głąb terytorium Rosji. A Zachód tak naprawdę daje sobie samemu te wszystkie „pozwolenia”.
Co więcej, wpędza Moskwę w ślepy zaułek, z którego w zasadzie nie ma dobrego wyjścia. Jak zareagować na taki cios, jeśli do niego dojdzie? Odpowiedzi, które przychodzą na myśl, wydają się albo zbyt słabe i pozbawione sensu, dające do zrozumienia, że Rosja przełknęła atak i można zwiększyć presję na nią, albo wręcz przeciwnie, wystarczająco twarde, aby sprowokować światową wojnę termojądrową.
I tutaj dywagacje powracają do miejsca, w których się zaczęły – do niemożności wyedukowania współczesnego zachodniego establishmentu. Proste logiczne rozumowanie: do czego takie a nie inne posunięcie może doprowadzić, pozostaje daleko poza możliwościami intelektualnymi naszych „przywódców”!
Wszystkie problemy na świecie kręcą się wokół trzech sztucznych państw: Ukrainy, Tajwanu i Izraela.
Ukraina była częścią Rosji dłużej, niż istnieją Stany Zjednoczone. Po raz pierwszy stała się niezależnym krajem na początku lat 90. dzięki Waszyngtonowi, po upadku rządu sowieckiego i zastąpieniu rządów Komunistycznej Partii przez Jelcyna, marionetkę Waszyngtonu. Ukraina jest więc sztucznym krajem mającym zaledwie 30 lat, który nigdy wcześniej nie istniał jako niezależne państwo.
Tajwan to mała wyspa u wybrzeży Chin, będąca częścią Chin zamieszkaną przez Chińczyków. Waszyngton próbował udawać, że mała wyspa jest Chinami i miał Tajwan na Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Ale prezydent Nixon wiedział lepiej. Poparł usunięcie Tajwanu i zastąpienie go kontynentalnymi Chinami. Nixon zapoczątkował politykę jednych Chin, która była polityką USA aż do reżimu Bidena.
Izrael był tworem głupiego i skorumpowanego rządu brytyjskiego, a może trafniej rzecz ujmując, fanatycznych syjonistów, którzy wypędzili niezliczonych, bezbronnych Palestyńczyków z ich miast i wsi. Pokolenia Palestyńczyków rodzą się w obozach dla uchodźców w Jordanii i Libanie.
Ludobójstwo Palestyny jako narodu i kraju trwa nieprzerwanie od 1947 roku i nic nie zostało w tej sprawie zrobione. Izrael uchodzi z tym płazem, używając karty Holokaustu, aby zyskać sympatię jako ofiara, oraz płacąc zachodnim politykom w formie darowizn na kampanie, aby popierali jego agendę.
Teraz weź pod uwagę fakt, że te trzy całkowicie sztuczne kraje, pozbawione jakiejkolwiek realności, są w stanie rozpętać nuklearną zagładę. Ukraina może to zrobić, kontynuując ataki na rosyjski system wczesnego ostrzegania za pomocą zachodnich rakiet dalekiego zasięgu.
Tajwan może to zrobić, akceptując okupację przez amerykańskich żołnierzy i kolejne dostawy amerykańskich rakiet.
Izrael może to zrobić, nakłaniając opłacony reżim Bidena do zaakceptowania ataku Izraela na Iran.
Pytanie, które teraz ci zadaję, brzmi: Jeśli faktycznie USA są supermocarstwem, a Zachód jako całość stanowi mega-super-mocarstwo, jak to możliwe, że trzy sztuczne państwa mają kontrolę nad przyszłością Zachodu?
Ukraina zniszczyła już wielokrotnie więcej sprzętu i broni niż posiadała, czyli Kijów nie mógłby już walczyć przez półtora roku, gdyby nie dostawy z Zachodu. Kijów nie byłby w stanie walczyć nawet przez sześć miesięcy, gdyby nie finansowanie przez Zachód jego potrzeb budżetowych. Zachód jest bezpośrednim uczestnikiem toczącej się wojny i tylko z tego powodu działania wojenne jeszcze się nie zakończyły.
Jeśli jutro Stany Zjednoczone i ich europejscy sojusznicy publicznie oświadczą zgodnie, że znoszą wszelkie zakazy użycia dostarczanej przez nich broni, nic się dla Rosji nie zmieni, ani teoretycznie, ani praktycznie. Jest to dobrze rozumiane nie tylko na Kremlu, ale także w stolicach NATO. W związku z tym pojawia się pytanie: dlaczego Zachód podsyca histerię wokół pozwolenia na uderzenie bronią, którą dostarczył w cele w głębi terytorium Rosji?
Trudno zignorować fakt, że histeria wywołana uderzeniami ukraińskimi na terytorium Rosji narastała równolegle z rosnącą liczbą niepokojących publikacji na Zachodzie wyrażających wątpliwości co do zdolności Ukrainy do utrzymania frontu przez długi czas, nawet pod warunkiem zapewnienia Kijowowi przez Zachód wszelkiej możliwej pomocy.
W istocie rozwinęła się ona równolegle z dyskusją o konieczności wprowadzenia na Ukrainę wojsk NATO w celu utrzymania frontu i stanowiła swego rodzaju alternatywę dla tej decyzji.
Na początku tego roku Zachód doszedł do wniosku, że zdolności ukraińskiego oporu militarnego wygasną albo do końca tego, albo do początku przyszłego (co wielokrotnie powtarzali zachodni politycy i wojskowi).
Próby USA zaoferowania Rosji pokoju odpowiadającego elitom amerykańskim nie powiodły się – Moskwa dała jasno do zrozumienia, że jest gotowa do negocjacji i rozważenia różnych formatów rozwiązania kryzysu, ale na własnych warunkach, z których najważniejszym jest utworzenie strefy buforowej bezpieczeństwa pomiędzy Rosją a NATO, w której sojusz nie byłby w stanie utrzymać znaczącej broni i rozmieścić sił uderzeniowe nawet na terytoriach swoich państw członkowskich.
Tym samym przedłużanie gorącej fazy konfrontacji poza istnienie państwa ukraińskiego lub sztuczne przedłużanie ukraińskiej agonii stało się życiową koniecznością Zachodu – ostatnią nadzieją na zmuszenie Rosji do zawarcia pokoju na jej własnych warunkach. Obydwa scenariusze (kontynuacja konfrontacji po upadku państwa ukraińskiego lub przedłużenie agonii ukraińskiego reżimu) wymagały de facto bezpośredniego starcia Zachodu z Rosją.
W rzeczywistości pomysł Macrona, jakoby członkowie NATO, a nie samo NATO, mieli walczyć z Rosją na Ukrainie, był próbą pogodzenia konieczności niezależnego wejścia Zachodu w konflikt z niepożądanym bezpośrednim starciem NATO–Rosja. „Powiemy, że NATO nie jest NATO, a okaże się, że Rosja nie walczy z NATO jako całością, ale tylko z jego indywidualnymi członkami”.
Dość naiwny plan, który popierały jedynie najbardziej rusofobiczne reżimy bałtyckie, które nie mają nic do stracenia, bo nie mają już nic.
Pozostali członkowie NATO mieli uzasadnione pytanie: co by się stało, gdyby Rosja zdecydowała, że walczy nie z pojedynczymi członkami, ale z całym NATO i zaczęła zgodnie z tym postępować? Autorzy koncepcji Macrona nie znaleźli pozytywnej odpowiedzi na to pytanie.
Dlatego Stany Zjednoczone, po cichu wspierając dążenie państw bałtyckich do wojny z Rosją, ale zdając sobie sprawę, że nie gwarantuje to starcia Moskwy z całą Europą, zaczęły aktywnie promować temat uderzeń bronią zachodnią na głębokie tyły Rosji, z wykorzystaniem pozwoleń rządów zachodnich.
Jednocześnie w mediach zachodnich kilkakrotnie pojawiały się informacje o zwiększeniu dostaw zachodnich rakiet na Ukrainę o zasięgu 300–350 km, o możliwych dostawach rakiet o zasięgu 500–550 km oraz o wspólnej (Zachód i Kijów) masowej produkcji ciężkiego sprzętu rakietowego..
Wydaje się, że Stany Zjednoczone przygotowują prowokację, która pozwoliłaby im zrzucić odpowiedzialność za kolejne podniesienie stawki na Rosję i sprawić, że konflikt UE-Rosja stanie się nieunikniony, zmuszając Moskwę do przejęcia inicjatywy.
Dyskusja o pozwoleniu na uderzenie w głąb Rosji jest szeroko rozpowszechniana w rosyjskich mediach, wywołując oburzenie rosyjskiego społeczeństwa i ostrą reakcję władz. Kiedy intensywność namiętności dostatecznie wzrośnie, a współudział Zachodu w atakach na Rosję stanie się oczywisty nawet dla niewidomych, zostanie zorganizowany masowy (setki, a może więcej jednostek w salwie) rakietowy i bezzałogowy atak na wrażliwe ośrodki rosyjskie, w tym mieszkalne obszary dużych miast położone znacznie dalej od granicy niż Kursk i Biełgorod. Możliwe jest powtórzenie takiego ataku 2-3 razy, w zależności od ilości zgromadzonej broni uderzeniowej.
Wybuch powszechnego oburzenia nie powinien pozostawiać władzom rosyjskim wyboru i nawet jeśli główna wściekłość odwetowego ciosu spadnie na Ukrainę, coś (jakiś delikatny cios) musi spaść bezpośrednio na Zachód. [Sądzę, że pierwszy – na Polskę. MDakowski]
Po drugie, Rosję można oskarżyć o atak na NATO i można wytłumaczyć Europejczykom, że tego chcą, czy nie, ale muszą się bronić. Nawet jeśli Moskwa ograniczy swoją reakcję wyłącznie do terytorium Ukrainy, uderzenie rakietowe może zawsze spowodować śmierć jakiejś zachodniej misji humanitarnej składającej się wyłącznie z pacyfistów i autorytetów moralnych.
Ogólnie rzecz biorąc, jeśli w 2014 roku Stany Zjednoczone potrzebowały Rosji do walki z Ukrainą, to teraz potrzebują jej do walki z Europą. Waszyngton spędził 8 lat na wzniecaniu kryzysu militarnego na Ukrainie. Teraz z tą samą energią i takim samym uporem podsyca ogień europejskiej wojny. Jeśli Europa nie chce zaatakować Rosji, Rosja musi zaatakować Europę, w przeciwnym razie obaj będą musieli przypadkowo się zderzyć, ale ponieważ Stany Zjednoczone potrzebują ich do walki, muszą walczyć.
Strategia jest prosta, nieskomplikowana, ale do tej pory do wojen, których potrzebował Waszyngton, prędzej czy później (czasami ze znacznym opóźnieniem) zawsze udawało się doprowadzić.
Czas pokaże jak skuteczne są wysiłki waszyngtońskich globalistów i ich unijnych marionetek w doprowadzeniu świata do kataklizmu nuklearnego. To, że również i oni wyparują w jądrowym kotle, jako autentycznym sługom szatana, im nie przeszkadza. Znajdą się w końcu w swym wymarzonym raju – otchłani piekielnej.
Pole Marsowe na Cmentarzu Wojskowym Łyczakowskim we Lwowie, Ukraina, grudzień 2023
Minęły już dwa i pół roku, odkąd Moskwa wysłała dwa projekty traktatów, jeden do Waszyngtonu, drugi do NATO w Brukseli, jako proponowaną podstawę rozmów w sprawie nowego porozumienia w sprawie bezpieczeństwa — odnowienia stosunków między sojuszem transatlantyckim a Rosyjską Federacją.
Zatrzymajmy się na chwilę, aby przypomnieć sobie wszystkich, którzy zginęli w wojnie, która wybuchła na Ukrainie rok i kilka miesięcy po tym, jak Joe Biden odmówił, a nawet wyśmiał, honorowe dyplomatyczne démarche Władimira Putina. Wszyscy okaleczeni i wysiedleni, wszystkie miasta zniszczone, wszystkie pola uprawne zamieniły się w księżycowy krajobraz.
Należy przypomnieć, prawie całkowite porozumienie pokojowe, wynegocjowane w Stambule kilka tygodni po rozpoczęciu wojny, którą Stany Zjednoczone i Wielka Brytania pospieszyły się zatopić w morzu słowiańskiej krwi. I oczywiście wszystkie te miliardy dolarów, które nie zostały wydane na poprawę życia Amerykanów, ale zamiast tego na uzbrojenie reżimu w Kijowie, który ekstrawagancko kradnie tą pomoc.
Warto przypomnieć te rzeczy, ponieważ nadają one kontekst szeregowi ostatnich wydarzeń, które należy zrozumieć, nawet jeśli nasze korporacyjne media zniechęcają do myślenia.
Jeśli będziemy pamiętać najnowszą historię, będziemy w stanie dostrzec, że niezwykle nieodpowiedzialne decyzje podjęte kilka lat temu, tak marnujące życie ludzkie i wspólne zasoby, są teraz powtarzane w takim stopniu, że jest teraz pewne, że brutalność i marnotrawstwo będą kontynuowane na czas nieokreślony.
Drzwi do tej nowej sekwencji wydarzeń otwierają niedawne postępy rosyjskiej armii na północnym wschodzie Ukrainy. To nowe natarcie zagraża obecnie Charkowowi, drugiemu co do wielkości miastu Ukrainy, położonemu zaledwie 25 km od granicy z Rosją.
Nawet prasa głównego nurtu, niechętnie donosząca o niepowodzeniach, jakie poniosły Siły Zbrojne Ukrainy (AFU), opisuje rosyjską kampanię na północnym wschodzie, która rozpoczęła się kilka tygodni temu, jako pogrom. Kreml twierdzi, że nie jest zainteresowany zajęciem Charkowa i na razie wszystko wskazuje na to, że tak właśnie jest.
Jednak szybki odwrót Ukraińców niesie ze sobą silny przedsmak ostatecznej porażki, w niedalekiej przyszłości. „Kilka ukraińskich brygad bojowych, o dziwo, nie zdezerterowało ani nie rozważało takiej dezercji” – Seymour Hersh, cytując swoje zwyczajowe źródła „Powiedziano mi”, o czym poinformował w zeszłym tygodniu w swoim biuletynie„ ale dali do zrozumienia swoim przełożonym, że nie będą już uczestniczyć w czymś, co byłoby samobójczą ofensywą przeciwko lepiej wyszkolonym i lepiej wyposażonym siłom rosyjskim”.
Brygady składają się średnio z 4,000 do 5,000 żołnierzy każda a mogą liczyć do 8,000 lub nawet więcej. Raport Hersha sugeruje, że znaczna, a być może bardzo znaczna liczba żołnierzy ukraińskich wszczęła obecnie faktyczny bunt przeciwko naczelnemu dowództwu AFU.
W oczywistej odpowiedzi na szybkie nowe natarcie Rosji i w ogóle kierunek wojny, dobrze skoordynowana, choć niezbyt przebiegła amerykańska machina propagandowa zaczęła przygotowywać społeczeństwo na szerszą wojnę, która ma się przedłużyć, w ramach polityki i strategii wojskowej, na terytorium Rosji. Ten wysiłek zaczął się od New York Times prezentującego wywiad z Wołodymyrem Zełenskim, który został nagrany na wideo i opublikowany w wydaniach zeszłej środy. Transkrypcja wywiadu jest tutaj.
Sednem sprawy, było podkreślenie, że nadszedł czas, aby rozpocząć bombardowanie terytorium Rosji i że reżim Bidena musi cofnąć swój zakaz takich operacji.
Z kolei, za pośrednictwem swoich powierników, którzy prawie na pewno byli upoważnieni, Putin proponuje coś, co równa się zawieszeniu broni. Obie strony przestaną strzelać, a dominacja terytorialna pozostanie taka, jaka jest – niekoniecznie wyryta w ziemi, ale do czasu, gdy obie strony będą mogły wynegocjować kolejny krok w kierunku trwałego porozumienia.
To prowadzi nas z powrotem do… właściwie grudnia 2021 roku. Podobnie jak wtedy, ani Kijów, ani Waszyngton nie są zainteresowane obiecującymi propozycjami.
„Putin nie ma obecnie zamiaru kończyć swojej agresji na Ukrainę” – powiedział agencji Reuters Dmytro Kuleba, amatorski minister spraw zagranicznych Kijowa. „Tylko zasadniczy i zjednoczony głos światowej większości może zmusić go do wybrania pokoju zamiast wojny”.
Ostateczną reakcją na nowe rosyjskie postępy w kierunku Charkowa i pomysłowe przecieki Kremla w zeszłym tygodniu jest rozpoczęcie nowej fazy wojny zastępczej, którą Zachód już przegrał – fazy, która również wydaje się mieć niewielkie szanse powodzenia, ale niesie ze sobą większe niebezpieczeństwo niż każdy prawdziwie odpowiedzialny mąż stanu kiedykolwiek by zaryzykował.
Ani Biden, ani Zełenski nie chcą końca tej wojny: z różnych powodów nie mogą sobie na to pozwolić. Oni są główną przeszkodą dla pokoju. Przedstawili ten konflikt jako rodzaj kosmicznej konfrontacji dobra ze złem.
Ale co się stanie, gdy “potężny ukraiński naród” nie będzie mógł przegrać wojny, którą już przegrał? Wojna bez końca!?
Magazyn „Le Figaro” poświęcił duży artykuł wojnie na Ukrainie. Magazyn opisuje „trwającą na ukraińskich ulicach zabawę w kotka i myszkę”, Ukraińców, którzy starają się uniknąć mobilizacji.
Francuskie periodyk zauważa, że „po niepowodzeniu zapowiadanej latem 2023 r. kontrofensywy i zamrożeniu amerykańskiej pomocy, wielu młodych mężczyzn boi się daremnie poświęcać swoje życie i unika oficerów werbunkowych odpowiedzialnych za pobór”.
Omijaniu werbunku służą m.in. media społecznościowe. Korespondent „Le Figaro” przytacza wiadomość opublikowaną 28 maja o godzinie 8:16 na kanale Telegramu, którą śledziły tysiące mieszkańców Odessy: „Na przystanku Olhijewka, w pobliżu muzeum sztuki w obu kierunkach jest dużo chmur. Na miejscu ruch filtruje około dwudziestu żołnierzy i policjantów. Kiedy zbliża się autobus lub tramwaj, dają kierowcy znak, aby się zatrzymał i kontrolują mężczyzn w wieku poborowym”.
Dalej korespondent zauważa, że takie ostrzeżenia odnoszą skutek, bo tego dnia rano pojazdami podróżowały głównie… kobiety. Internet dość szybko ogłasza o miejscach, gdzie pojawiają się patrole policji i wojska.
Według korespondenta francuskiej gazety, który powołuje się na źródła policyjne, „nadal udaje nam się złapać od dwudziestu do trzydziestu dziennie w każdym z naszych punktów kontrolnych”. Osoby takie nie są doprowadzane siłą, ale otrzymują do ręki wezwanie do poboru. Dalsze uchylanie się od służby może spowodować następnym razem ich aresztowanie.
Jednak nie jest to powszechna postawa. Na Ukrainie są też tysiące ochotników. Okazuje się, że tysiące więźniów zgłasza się na ochotnika do armii, by zastąpić w ten sposób swoje wyroki odsiadki. Jak podaje ten sam francuski dziennik, ogółem kwalifikuje się do poboru 19 000 skazanych.
Jeszcze kilka miesięcy temu dowództwo armii ukraińskiej odrzucało pomysły zastępowania wyroków służbą w wojsku. „Jednak w obliczu pogorszenia się sytuacji na froncie i coraz pilniejszej potrzeby uzupełniania rezerw, dowódcy zmienili zdanie” – wyjaśnił Le Figaro minister sprawiedliwości Ukrainy Denys Maliouska.
8 maja ukraiński parlament przyjął ustawę umożliwiającą wcześniejsze zwolnienie z więzień ochotników gotowych do służby na froncie. Podania 613 więźniów zostały już zatwierdzone przez sąd. W kolejce czeka 3868 innych, którzy zgłosili się na ochotnika. Władze liczą na wzmocnienie armii liczbą 15 000 nowych żołnierzy prosto z zakładów karnych.
95 procent sprawców przestępstwa prowadzenia w stanie nietrzeźwości w Polsce, popełnianego przez obcokrajowców, to Ukraińcy i Gruzini. Państwo nie tylko ma prawo, ale obowiązek – wobec własnych obywateli – wyciągnąć z tego wnioski i objąć te dwie grupy narodowościowe szczególnym nadzorem.
Rajd pijanego kierowcy wywrotki w Olsztynie wyglądał dramatycznie. Filmy, pokazujące jak ogromny pojazd taranuje inne samochody, znaki i latarnie, robi piorunujące wrażenie. Trzeba się zgodzić z policjantami mówiącymi, że cudem jest, iż nikt nie zginął. Z nieoficjalnych informacji wiemy, że kierowcą był 42-letni Ukrainiec. Nieoficjalnych, jako że policja – zgodnie z polityką wprowadzoną jeszcze za rządów PiS – odmówiła informacji o obywatelstwie i narodowości (proszę pamiętać, że to dwie oddzielne rzeczy) kierującego.
Kiedy takie zasady zostały wprowadzone za rządów poprzedniej władzy, przypominałem, że jest to dokładnie ta sama metoda, jaką już ponad dekadę temu zaczęły stosować niemieckie służby i wymiar sprawiedliwości oraz karne niemieckie media. Motywacja również była ta sama: niemieckie instytucje tłumaczyły, że nie chcą wzbudzać antyimigranckich resentymentów, stąd po kolejnych gwałtach czy atakach nożowników zaprzestały nawet podawania imion sprawców.Bywało bowiem nierzadko tak, że ci mieli co prawda niemieckie obywatelstwo, ale imiona jasno zdradzałyby ich pozaeuropejskie pochodzenie. Takie postępowanie miało kilka skutków. Po pierwsze – dramatycznie podmyło zaufanie do państwowych mediów niemieckich. Po drugie – osłabiło poparcie dla partii głównego nurtu, w tym zwłaszcza dla rządzącego podczas kryzysu imigracyjnego tandemu CDU/CSU. Po trzecie – było jedną z przyczyn wzrostu poparcia dla antyimigracyjnie nastawionej Alternative für Deutschland.
W Polsce nie chodzi zwykle o Ibrahima czy Mohammada, ale o Dmytra czy Mykołę. Reszta pozostaje ta sama: nie podajemy narodowości, żeby nie wzmacniać antyukraińskiego sentymentu, i tak już coraz wyraźniej wśród Polaków widocznego. Przy czym chodzi tu nie o Ukrainę jako taką, ale o Ukraińców przebywających w Polsce. Nie tylko zresztą o nich. Trzeba tu bowiem przypomnieć, że w relacji do liczby imigrantów nacją najbardziej kryminogenną są Gruzini, Ukraińcy natomiast biją rekordy gdy idzie o liczbę wykroczeń i przestępstw popełnianych za kierownicą, w tym również przestępstw polegających na prowadzeniu pod wpływem alkoholu. A pamiętajmy, że do przestępstw nie wlicza się wykroczeń – w tym drogowych. Zaś do tej kategorii należy prowadzenie pojazdu po spożyciu alkoholu (od 0,2 do 0,5 promila). Gdyby uwzględnić i takie czyny, liczby mogłyby być jeszcze bardziej alarmujące.
W 2023 r. obcokrajowcy (przy czym trzeba pamiętać, że również ci będący w naszym kraju jedynie przejazdem) popełnili w Polsce 17278 przestępstw i jest to wzrost o 2,4 tys. w stosunku do roku 2022. Ponad połowę z ogólnej liczby stanowią Ukraińcy, ale też jest ich po prostu w Polsce najwięcej. Dalej – Gruzini i Białorusini. Przestępstwo prowadzenia pojazdu w stanie nietrzeźwości to niemal 30 proc. ogółu czynów: 4898 przypadków, z czego prawie wszystkie to Ukraińcy – ok. 70 proc. – i Gruzini – 25 proc. 3240 osób otrzymało zarzuty za kradzieże, a 2451 – za posiadanie narkotyków.
Zastanawiające jest skądinąd, że gdy zdarza się jakiś spektakularny przypadek pijanego kierowcy – o ile ma polskie obywatelstwo – natychmiast odzywają się głosy, aby radykalnie podwyższyć kary za takie działania. Wówczas wyciąganie wniosków na podstawie jednego przypadku jest w porządku. Gdy jednak sprawcą jest obcokrajowiec, z tych samych kręgów nie słychać apeli, aby na tej podstawie przedsiębrać jakieś kroki.
Oczywiście w obu przypadkach wyciąganie wniosków na podstawie pojedynczych przypadków jest nonsensem. Ale równie wielkim nonsensem jest twierdzenie, że to, czy sprawca jest imigrantem (uchodźcą) czy Polakiem, nie ma znaczenia. Owszem – ma znaczenie zasadnicze.
Pierwsza kwestia to prawo opinii publicznej do wiedzy. Tego prawa nie trzeba w żaden szczególny sposób uzasadniać. Po prostu opinia publiczna ma prawo być poinformowana o tym, co definiuje sprawcę. I ma prawo budować na tym własne wnioski. Przeciwnicy informowania o narodowości sprawców, którzy twierdzą, że nie wolno tego robić, bo buduje to bezzasadnie złe emocje, gdyby chcieli być konsekwentni, powinni również sprzeciwiać się informowaniu o wieku sprawców. Przecież na tej podstawie opinia publiczna może zacząć odczuwać złe emocje wobec ludzi w wieku, dajmy na to, poniżej 30 lat.
Druga sprawa to ta, że oczywiście – Polacy również jeżdżą w stanie nietrzeźwości (aczkolwiek, jak wiele razy pisałem, liczba takich przypadków, a zwłaszcza sytuacji, gdy alkohol był faktyczną przyczyną wypadku, systematycznie się zmniejsza i alarmy w tej sprawie są czystą demagogią). To jest jednak, by tak rzec, nasza wewnętrzna sprawa. Już choćby dlatego, że nie możemy w żaden sposób „filtrować” polskiej populacji w Polsce, jak najbardziej natomiast możemy filtrować napływ imigrantów, a jednym z kryteriów tej filtracji powinna być skłonność poszczególnych nacji do popełniania przestępstw na polskim terytorium. W przypadku kryminogenności określonego rodzaju poszczególnych grup imigrantów mamy prawo do szczególnie uważnego ich monitorowania, podejmowania wobec nich działań nadzorczych albo wręcz podjęcia decyzji o niewpuszczaniu danej grupy na polskie terytorium (dotyczy to oczywiście obywateli krajów spoza UE).
Państwo ma w pierwszej kolejności obowiązek dbać o bezpieczeństwo własnych obywateli. Jeśli statystyka wskazuje, że obywatele państwa X popełniają w Polsce wyjątkowo dużo określonego rodzaju przestępstw, to państwo polskie nie tylko może, ale ma wręcz obowiązek wyciągnąć z tego wnioski. W przeciwnym razie zaniedbuje obowiązki wobec własnych obywateli.
Jeśli zatem ze statystyki wynika jasno, że wśród obcokrajowców zatrzymywanych na prowadzeniu w stanie nietrzeźwości dwie nacje stanowią 95% sprawców, to tak – mamy pełne prawo powiedzieć, że istnieje w Polsce problem z pijanymi Ukraińcami i Gruzinami za kółkiem. I mamy prawo oczekiwać, że państwo podejmie w tej sprawie działania – na przykład policja zacznie wyłapywać samochody na ukraińskich rejestracjach i rutynowo sprawdzać trzeźwość kierujących tymi pojazdami. Nie byłby to żaden przejaw dyskryminacji, ale normalna reakcja państwa na statystykę przestępstw, mająca na celu spełnienie obowiązku zapewnienia własnym obywatelom bezpieczeństwa.
Administracja Bidena, korzystając ze swoich zastępczych sił na Ukrainie, przeprowadziła w czwartek bezprecedensowy atak na „kluczowy element rosyjskiego parasola nuklearnego”, skutecznie oślepiając rosyjskie wojsko przed wykryciem nadlatujących rakiet balistycznych uzbrojonych w broń nuklearną.
„Zdjęcia satelitarne potwierdzają”, że wiele dronów poważnie uszkodziło „rosyjski strategiczny radar wczesnego ostrzegania na południowo-zachodnim krańcu kraju”, przez co Moskwa stała się bardziej podatna na atak wroga. Zachodnie media w dużej mierze zaciemniły wszelkie relacje na temat tego zdarzenia, które powinny znaleźć się na pierwszych stronach gazet w całym kraju.
Zgodnie z rosyjską doktryną nuklearną każdy atak na podstawowy system pierwszego alarmu nuklearnego w Rosji uzasadnia nuklearny odwet . Biorąc pod uwagę powagę sytuacji, musimy założyć, że frustracja Waszyngtonu wynikami Ukrainy na polu bitwy przyspieszyła dramatyczną zmianę polityki, która obejmuje prowokacje wysokiego ryzyka, mające na celu wywołanie nadmiernej reakcji prowadzącej do bezpośredniej interwencji NATO.
Najwyraźniej administracja Bidena zdecydowała, że bez zaangażowania NATO nie może zwyciężyć na Ukrainie.W tym celu Stany Zjednoczone – za pośrednictwem swoich pełnomocników na Ukrainie – będą w dalszym ciągu przeprowadzać coraz bardziej śmiercionośne ataki na terytorium Rosji, zmuszając Moskwę do reakcji w naturze.
Niemcy są głównym miejscem docelowym dla ukraińskich uchodźców w obliczu wspieranej przez Zachód wojny zastępczej przeciwko Rosji. Polska i Czechy przyjęły drugą i trzecią co do wielkości kohortę migrantów, przyjmując odpowiednio 960 000 i 360 000 Ukraińców.
Kraj oferuje hojne świadczenia, z miesięcznym stypendium w wysokości 563 euro lub 610 dolarów. Tymczasem, według niemieckiego nadawcy państwowego Deutsche Welle, wskaźnik zatrudnienia ukraińskich uchodźców w Niemczech wynosi zaledwie 20% – znacznie mniej niż w innych krajach UE.
Proponowana przez Berlin polityka przewiduje, że migranci z Ukrainy , którzy nielegalnie przenieśli się do innych państw UE, zostaną zawróceni do krajów, w których pierwotnie ubiegali się o azyl. Według eksperta cytowanego przez „Die Welt” część uchodźców w wieku bojowym może zostać zawrócona na Ukrainę.
Kijów podjął wysiłki na rzecz powrotu obywateli w wieku poborowym, ponieważ unikanie poboru do wojska pozostaje poważnym problemem. W kwietniu kraj ogłosił plan odmowy pomocy konsularnej Ukraińcom w wieku poborowym za granicą, zmuszając ich do odwiedzania ośrodków poboru do wojska na Ukrainie w celu uzyskania dostępu do usług.
Ukraina zaczęła wywierać silny nacisk na Ukraińców biorących udział w gangach w miarę narastania w kraju sprzeciwu wobec wojny z Rosją, przetrzymując mężczyzn w wieku bojowym w miejscach publicznych i poddając ich krótkiemu szkoleniu, zanim zostaną wysłani na linię frontu. Skandal wybuchł w zeszłym miesiącu po tym, jak 14-letni chłopiec został zaatakowany i zatrzymany przez funkcjonariuszy poboru , a następnie zwolniony po przedstawieniu przez nastolatka dokumentu potwierdzającego jego wiek.
Nacisk związany z przyjęciem ukraińskich uchodźców podsycił napięcia w całej Europie, gdzie nasila się polityka antyimigrancka. Republika Irlandii ogłosiła niedawno cięcia świadczeń socjalnych dla migrantów w związku z poważnym niedoborem mieszkań w kraju.
Inna polityka wewnętrzna narzucona w świetle konfliktu Kijów–Moskwa okazała się wysoce kontrowersyjna; przewidywany wzrost PKB Niemiec w 2024 r. skurczył się do zaledwie 0,3%, ponieważ sankcje na rosyjski gaz w dalszym ciągu uderzają w przemysł tego kraju. Likwidacja ceł na ukraińskie produkty rolne wywołała protesty rolników na całym kontynencie.
Napięcia polityczne narosły także w Unii Europejskiej, a wśród państw członkowskich Węgry, Serbia i Słowacja wyraziły sprzeciw wobec uzbrojenia Ukrainy.
W zeszłym tygodniu słowacki premier Robert Fico został postrzelony przez napastnika “niezadowolonego z polityki rządu” wobec zachodniej wojny zastępczej. W sieci pojawiło się nagranie , na którym niedoszły morderca nazywa rząd Fico „zdrajcami” za odmowę udzielenia pomocy wojskowej reżimowi w Kijowie.
Fico upierał się, że Słowacja będzie w dalszym ciągu dostarczać Ukrainie pomoc humanitarną, jednak populistyczny przywódca twierdzi, że wysyłanie jej uzbrojenia nie leży w interesie tego małego środkowoeuropejskiego kraju.
Jako się rzekło bezroboczę, czyli szukam pracy, a więc mam trochę przerw w weekendy. Ostatnio więc mam paradoksalnie więcej czasu, by zadbać o siebie i tak sobie łażę, to tu, to tam, raz na siłownię, raz do wspomnianego Lasku Kabackiego na kije. I uderzyło mnie kilka obrazków, które mnie natchnęły na ten tekst. Coś jak „Obrazki z wystawy” Musorgskiego, kiedyś dla mnie przyczynek do zajęcia się tą Potężną Gromadką rosyjskich muzyków z nieoczekiwanej strony, bo przez rockowy zespół Emerson, Lake and Palmer. Tam każdy obrazek był opowiedziany muzyką, a więc ja – z drewnianym uchem – spróbuję każdy obrazek z tej nieoczekiwanej wystawy opowiedzieć, nie zagrać.
Obrazek pierwszy. Byczki
Jestem na siłowni. Dopiero teraz zauważyłem ten rys, ale dlatego, że zacząłem przychodzić w okolicach południa. Przedtem nie dało rady, bo człowiek siedział w robocie, a więc po południu widział taką średnią kolegów-pakerów. Trochę Polaków, trochę Ukraińców, brązowawi jeźdźcy pizzy przychodzili po robocie, czyli mocno po 21.00, wiem, bo się raz tak zasiedziałem. Ale jak się przyjdzie w południe, to mamy praktycznie tylko Ukraińców. Głównie w wieku poborowym. Tak, o tym będzie ta dzisiejsza opowieść. Jest ich sporo, Polaków małowato o tej porze, bo są w robocie. Przypomina to kawał o afrykańskim imigrancie pytanym w Niemczech, kiedy tak siedział w południe na piwku – gdzie są Niemcy? Powiedział, że w pracy. I tak tu sobie tu żyjemy.
Jest ich coraz więcej. Są w grupach, głośni, chyba jak u siebie. Tego akurat nie wiem, bo nie wiem jak się zachowują tam na Ukrainie. Nie wiem, pewnie nie wszyscy są na socjalu, pewnie pracują zdalnie, może jako programiści, a tam to nie trzeba odbijać karty – byleby kody były napisane na czas. Ale są. Byczki, bo pakują. Ciekawe co myślą o – zarobionych w tym czasie – Polakach. To słabe jest, bo – próbowałem tego kiedyś – ich opowieść jest żenująco sprzeczna. Pozorują wojenne motywacje ucieczki z kraju, są przecież patriotami, ale ich obecność tutaj świadczy o czymś innym. Ale wrócimy jeszcze do tego.
Obrazek drugi. Piknik wolności
Idę więc sobie po Kabackim na kijach. Podrażnia moje nozdrza miks zapachów paliwka turystycznego i smażonego mięsiwa. Aha, to majówka przecież i na polu pod lasem w okolicy kilku zadaszeń rozbija się kanikuła weekendu, który przeszedł w 10-dniową malignę grillową. Mijam to w chodzie rytmicznym i widzę, i słyszę – większość to Ukraińcy. W grupkach, ale nie wielopokoleniowych. Jednopokoleniowych – poborowych. Dziewczyny i chłopaki, może zaczyn nowego przemieszania demograficznego Polski, bo przecież nam tu ludzi – ciekawe dlaczego? – brakuje. Ale, pomijając poborowość takowych, to czy oni się tu zasymilują, czy chociaż zintegrują?
Od razu tłumaczę różnicę. Asymilacja polega na przyjęciu wartości i kultury kraju goszczącego. Integracja jest wtedy, kiedy przyjezdna społeczność zachowuje swoją kulturową odrębność, ale respektuje chociażby zasady ustrojowej gry kraju goszczącego. My mamy teraz w Europie dowody na drogę trzecią. Nie integracji, ale dezintegracji. Społeczności goszczone nie tylko nie respektują zasad kraju goszczącego, ale same ten kraj kontestują. Występują przeciwko swym dobroczyńcom, tworząc getta zamkniętych zon, gdzie państwo goszczące nie ma nawet fizycznego wjazdu. Co dopiero mówić o jurysdykcji. Czemu to sobie Zachód robi, to sprawa na osobne rozmyślania, ale efektem tych działań jest samobójstwo rozszerzone cywilizacji. Rozszerzone samobójstwo polega na tym, że desperat (w tym wypadku ideologiczny) w swym samounicestwieniu zabiera wszystkich ze sobą. To jest bardzo słabe. Ja bym chciał na ten przykład, by tzw. „ostatnie pokolenie” przyklejające się do asfaltów, było na prawdę ostatnie, i niechby spełniło swe obietnice, a my tu zostaniemy.
A więc nie wiadomo jaka będzie droga Ukraińców u nas. Czy zostaną? Czy wrócą? Czy pojadą dalej na Zachód, choć tam wcale – akurat na nich – nie czekają z takim socjalem jak na pontonowców. A może będzie odwrotnie? Może po jakimś tam pokoju odbędzie się łączenie rodzin? I główny czynnik motywacyjny trzymania tu matek z dziećmi, czyli walczący mężowie, będzie się chciał połączyć z familią? U nas. Może być więc tak, że po jakiejś formie rozejmu jednak tej migracji przybędzie. A co się stanie, jak zapowiadał minister Bodnar, kiedy oni dostaną taki poziom praw obywatelskich, że będą mogli głosować w wyborach? Najpierw samorządowych, a potem politycznych? Czy będzie u nas, tak jak na Zachodzie, że galopująca lewica daje im zarazem taki socjal i takie prawa, że w nadziei, iż migranci wywdzięczą się im przy urnach ci zagłosują na swych dobrodziejów z cudzej kieszeni?
Ja wiem, i to kwestia dla naszych władców, że u nas z demografią krucho. Ciekawa to kwestia, że za komuny, w ciemnych czasach stanu wojennego mieliśmy drugi wyż demograficzny, zaraz po powojennym. Wiem, słyszałem jak to się tłumaczy – że było ciemno, bo był dwudziesty stopień zasilania, że się kocilim, bo była godzina milicyjna i jak się impreza zasiedziała po 22.00, to trzeba było jakoś się wszystkim rozłożyć po tapczanikach. Nie bądźmy naiwni. Na serio to było dlatego, że w tym pomieszaniu pogardy stanowojennej jedyną enklawą była rodzina, bliscy. Ludzie lgnęli do siebie, widząc tam jedyny swój kapitał na szczęście – relacje. Była bida, szarość, beznadzieja. Jak mówią Rosjanie – nikuda nie denieszsja. Nie ma dokąd pójść, ani nie ma co ze sobą zrobić. A więc zostali ludzie. Rodzina.
Nie wspominam tego dla resentymentu. Ale to, że jest nas coraz mniej oznacza, że znaleźliśmy sobie życie poza wspólnotą, która zawsze jest zobowiązaniem. Poszliśmy na wygodę, w uciechy materializmu i dlatego demograficznie kulejemy. Dziecko stało się więc kosztem, skoro przestało być darem. Pytanie czy Ukraińcy wypełnią tę pustkę? Jeśli tak, to jako kto? Lokatorzy? Założyciele gett? Gastarbeiterzy? Asymilowani Polacy, czy rezuny ze swymi kompleksami Wielkiej Ukrainy, która by się na bank udała, gdyby tylko sąsiedzi nie przeszkadzali? A może po prostu zostaną z nami nieintegrowalni pasażerowie na socjalną gapę, ludzie bez właściwości, którzy będą na pewno nie lojalni, za to cyniczni w wykorzystywaniu frajerstwa Polaków, stymulowanego przez nieoczekiwane porozumienie ponad politycznymi podziałami?
Obrazek trzeci. Dumka na dwa serca
Przyjechała Elina. Po raz trzeci chyba. Z Kijowa. Wcześniej wizyty miały swój szfunk. Odpór Putinowi szedł nieźle, dworowaliśmy, że dostał i dostanie bęcki. Elina tam z wojem współpracuje. A więc wie więcej. Jak ją zapytałem jak jest teraz, to smutek ogrania. Naród się wykrwawia, a ona wie od honorable correspondant, że w kwaterze głównej prezydenta martwią się tylko o to jak obejść, żeby nie było wyborów na nowego Zełeńskiego i że Załużnemu, rywalowi wojennego prezydenta, dobrze idzie z popularnością. I jak to zneutralizować. Gorzkie. Elina też nie wie, że to, co opowiadania o pomocy z USA na jakieś 61 miliardów to czeski błąd. Dostaną tam na Ukrainę góra 16 miliardów, bo cała reszta pójdzie na uzupełnienie amerykańskich magazynów, obecność USA w Europie, Maroko, o Izraelu już nie wspominając. Ale nie mogłem jej tego mówić. To tak jakby Polakowi w Generalnej Guberni powiedzieć, że w Jałcie został przehandlowany.
Z drugiej strony jeszcze cięższe rozmowy. Cała jej „poborowa” rodzina wyskoczyła na Zachód. A z drugiej strony słyszę od niej, że trzeba walczyć. Kiedy ją spytałem jak tam z morales, skoro coraz więcej ludzi się zastanawia dokąd to prowadzi, że Ukraińcy stają się mięsem armatnim czyichś interesów, to odpowiedziała, że są niektórzy, co to będą walczyć do końca. Czyli do jakiego końca? Ale większość już mięknie. Wiem, pierwsze porywy patriotyzmu dadzą się z czasem zużyć. Zwłaszcza, że jak to w zachodniej historii, najpierw są gesty solidarności, kredki na asfalcie, flagi i takie tam. A potem wchodzi realpolitik, która zdecydowała w tym wypadku, że się będzie w tej awanturze wykrwawiać Ukraińcami. Sam bym się zastanawiał czy bym za takie coś walczył i czy bym swoje poborowej części rodziny nie schował w jakiejś Hiszpanii. Po drugie – popatrzmy na narodowe doświadczenie samych Ukraińców. Za co mają walczyć? Za kraj oligarchów, których sami sobie wybrali, bo innej alternatywy nie było? A może za nową Ukrainę, w której oligarchowie zostaną tylko dopalaczami do załatwiania interesów dla dużych korporacji zachodnich, które z Ukrainy – jeśli ta w ogóle terytorialnie ocaleje – zrobią może nie dzikie, ale zaorane pola czarnoziemu?
Obrazek czwarty. Metro
Jechałem ci ja kiedyś metrem. Wszedłem do wagonu i zauważyłem scenkę rodzajową, jak jakaś para, wyraźnie Prażan prawobrzeżnych wracała z imprezy. Twarze pszenno-buraczane, ona siedziała mu na kolanach zamęczona, on wcale nie siedział na krzesełku, tylko tak przycupnął na jakiejś kupie wspólnych ciuchów. I nagle zaczęła się awantura. Grupka młodzieży, stojąca obok jakoś zadarła z tą parką, pewnie się naśmiewała z praskiej panny, a kawaler to usłyszał. I zaczęła się zadyma. Bandka, okazało się, że ukraińska, w wieku nastoletnim, prażanie – jak to bywa u patusów – w wieku nieokreślonym. Nagle zeszło właśnie na „poborowość”. Pewnie poszło o to co tu robią, zamiast bronić ojczyzny, ci się odezwali, że są za młodzi. To to sobie dopowiedziałem, bo usłyszałem tylko tyradę Prażanina, że u nas kilkuletnie chłopaczki walczyły w Powstaniu. Zaczęła się awantura na całego, bo ukraińska młodzież w ogóle nie wiedziała o co kaman, co wcale nie prowadziło do jakichś pokorniejszych zachowań z ich strony. W końcu Prażanie wyszli na stacji Wileńska i się zaczęło.
Jak się drzwi zamknęły, to się młodzi antypoborowi uaktywnili dopiero. Jeden z nich wyskoczył do okna z gestem „fuck” i zaczął się drażnić z Prażaninem. Wiadomo, jak się drzwi od metra zamkną, to już koniec. Prażanin się wzburzył, zaczął biec za odjeżdżającym wagonem, czemu towarzyszył szyderczy śmiech ukraińskiej bandki. Pasażerowie patrzyli się, jak to Polacy, w bezradności swej samozadanej bierności, ale we mnie zawrzała krew potomków spod Beresteczka i ruszyłem. Tego od fucka złapałem za kołnierz, zagarnąłem do bandki, rzuciłem w ich objęcia, po czym powiedziałem czystą rusczyną, że jestem kolegą Prażaniana i widzę, że chcą mu powiedzieć coś. Więc niech to powiedzą mnie, a ja mu przekażę. Chłopaki się zacukały, było ich z sześć człowieka, mogli mnie obić w jednej chwili. Ale ja wiedziałem, że chamstwu, zwłaszcza na własnej ziemi, należy się przeciwstawiać godnością osobistą, ale przede wszystkim siłą. I towarzystwo zmiękło. Oczywista – reszta Polaków w wagonie oglądała w tym momencie albo paznokcie, albo smartfony, ale Ukraińcy zapamiętali chyba lekcję.
Czemu o tym piszę? Dlatego, że bez względu na chamstwo, cynizm, manipulację czy wykorzystywanie naszej naddatnej życzliwości – trzeba się temu przeciwstawiać. I to nie chodzi o to, że to dotyczy tylko naszych wojennych migrantów. To ma się dotyczyć wszystkich. I nie rozumiem, ani postawy polityków, ani policjantów, ani wzmożonych sprawami „w” Ukrainie Polaków, że jak mają do czynienia z patologią ze strony akurat tej goszczonej nacji, to mamy przymykać oko. Idziemy wtedy tą samą drogą, którą poszły – i tego żałują – zachodnie społeczeństwa. Te, które kryły każdą patologię ze strony gości, bo inaczej to wzburzyłoby antyimigrancyjne resentymenty. I ten sygnał odebrali… imigranci. Że nie wiadomo dla nich dlaczego, ale wszystko wolno. Że ich nacja będzie ukrywana w raportach policyjnych, że nie będą łapać, a jak już przypadkiem złapią, to wyroki będą bardziej wychowawcze niż dotkliwe.
Obrazek piąty. Jak rozpętałem III wojną światową
W tę samą majówkę, już po kijach na Kabatach, zasiadłem sobie przed telewizorem. Nie używam, chyba, że w celach męki pańskiej, by wiedzieć o czym mam pisać, bo tym się egzaltuje suweren, do którego piszę. Ale w labie majówkowej szukałem filmów. I trafiłem na „Jak rozpętałem II wojnę światową”. Przygody Franka Dolasa. Ciężka dzida wbita przez Kociniaka w komediowy dorobek polskiego kina.
Włączyłem, no bo chciałem sobie powspominać. W końcu miałem ci ja dziewięć lat, jak była tego premiera, film znam na pamięć, chodziło więc bardziej, by posłuchać tak naprawdę starej piosenki z dzieciństwa. Nie, żeby coś nowego, ale właśnie znane na pamięć sceny i teksty, bo człowiek lubi śpiewać pieśni, które zna. I oglądałem. Po pierwsze – przypomniałem sobie siebie wtedy w kinie w 1970 roku. Siedziałem obok mamy. Oglądaliśmy, kiedy Dolas „zdobywa” włoski burdel w jednostce. Wtedy na ekranie pierwszy raz zobaczyłem na oczy z tyłu półnagą kobietę, wyobrażając sobie co tam jest z przodu. Spojrzałem wtedy na matkę, czy coś jest ok, czy nie, że jestem tego świadkami. Wiem, że myślała wtedy o tym samym, ale nie dała po sobie nic poznać. Czekałem na ten moment, by zobaczyć – z mojej dzisiejszej perspektywy – czy było o co kruszyć kopie pierwszej inicjacji seksualnej w wyobraźni. Pośmiałem się z siebie i tyle.
Ale nagle uderzyła mnie oczywistość, którą miałem całe życie przed oczyma: ten film to nie była opowieść o cwanym łaziku, który robił wszystkich na świecie w konia. To była opowieść o Polaku, który się przedzierał. Przedzierał się wszystkimi kanałami i możliwościami, objeżdżał cały świat, by zawsze wrócić do Polski, po to by walczyć. To było motto całego filmu, tak jak i jego ostatni kadr, kiedy już przedarłwszy się do Polski Dolas biegnie naprzeciw wyzwolicieli polskiej ziemi. Można podejrzewać jakie były jego losy, tego żołnierza II RP, który za dużo widział na Zachodzie, ocierał się o faszystów i kapitalistów.
Ale właśnie pozostałem na tym – etapie przedzierania się. Ja już o tym pisałem – II RP to nie był bukiecik fiołków. A jednak całe rzesze ciągnęły do każdego wojska, które walczyło z niemieckim agresorem kraju, którego rachunków „obca dłoń też nie przekreśli”. Polska była więc jakimś nadrzędnym ideałem, o której wolność należało walczyć, nie pomnąc wcześniejszych jej wad. Teraz to chyba jest inaczej – jak pisałem – mamy nie Polskę, ale kraj Kaczyńskiego, albo Tuska. A kto za nich będzie chciał umierać? Taką żeśmy sobie zgotowali Polskę. W tej całej plemiennej malignie wyszło na to, że nasza Ojczyzna nie jest warta kropelki krwi. Przestała być dobrem wspólnym. A więc te wszystkie badania, której pokazują, że Polacy nie będą za nią i o nią walczyć, to rachunek degrengolady III RP. Wszystkich ekip politycznych.
Uciekińcy
A więc nie dziwcie się tym bardziej Uciekińcom. Za co mają walczyć? Za zoligarchizowaną ojczyznę? Za kraj, który nawet nie zaczął raczkować w demokracji? Oni mają o wiele gorzej niż my. A nawet my się przecież na wojenkę nie wybieramy. Oczywiście nasi wspaniali przywódcy to się wybierają. Ba – nawet część wzmożonego ludu się wybiera, zaślepiona propagandą, do włączenia się w tę wojnę. Wielu chce, byśmy posłali na Ukrainę wojaków, jakby to byli jacyś najemnicy, a nie synowie i ojcowie wysłani przez państwo polskie. Nie myśląc nawet, że za takie awanturki to dopiero – na życzenie – może tu przyjść ruska nawała. A więc nie złorzeczcie na poborowych uciekinierów z Ukrainy. Sami nie wiecie ilu Polaków podda tyły w godzinie próby, kiedy wejdziemy do wojny. Społecznie i politycznie to wygodny wybieg – III RP jest tak podzielona i słaba, że nie ma co się dla niej poświęcać. Żyło się w niej fajnie, a jak się popsuła, to trzeba zmienić swe miejsce pobytu. Jak to w świecie płynnej tożsamości.
A że po drugiej stronie stoi prymitywny, ale jak widać skuteczny, czołg prostych odwołań, to, jak widać, trudno. Zniewieścieliśmy. I to do tego, z chęcią, przyłączają się nasi poborowi migranci. Takie to jest nasze dziedzictwo Zachodu, ku któremu tęsknią naiwni, albo wyrachowani uciekinierzy.
Wbrew medialno-politycznej propagandzie, nie jesteśmy w sensie prawnym w stanie wojny z kimkolwiek, a zwłaszcza z Rosją. Nie wypowiedziały nam wojny również Afganistan oraz Irak, mimo że bez ich zgody wkroczyliśmy zbrojnie na ich terytorium.
Nie wiem na ile prawdziwe są stwierdzenia o naszej obecności wojskowej na Ukrainie (ponoć już zginęli tam nasi żołnierze), ale z tego co wiem również nie prowadzimy wojny z tym państwem. Prawdą jest to, że na naszym terytorium stacjonują obce wojska oraz materialnie wspieramy jedną z walczących stron w konflikcie rosyjsko-ukraińskim: oddajemy istotną część (większość?) sprzętu pancernego, zapasów amunicji, dostarczamy paliwo, energię elektryczną (prawdopodobnie za darmo).
Tezę o tym, że nie jesteśmy w stanie wojny potwierdzają również oficjele twierdząc, że żyjemy w czasie „przedwojennym”, czyli najlepsze jeszcze przed nami.
Oryginalne są również zmiany w oficjalnej opowieści na temat wojny ukraińsko-rosyjskiej, która wybuchła w lutym 2022 r. Najpierw była to po prostu „wojna” (czyli przedtem panował tam pokój), potem była to już „pełnoskalowa wojna” (czyli przed tą datą ogłoszono wstecznie jakiś stan wojny), a następnie była to już „nasza wojna”, lecz NATO oficjalnie nie raz zaprzeczyło, że jest w stanie wojny z Rosją.
Jak dotąd nas, obywateli nie zapytał nikt o zdanie, czy chcemy prowadzić z kimkolwiek jakąś wojnę. Wynika stąd, że owa „nasza wojna” jest przedsięwzięciem prywatnym naszej klasy politycznej, która na nasz koszt daje upust swojej zapiekłej nienawiści do komunistów (POPiS wywodzi się – jak sam twierdzi – z „opozycji antykomunistycznej”).
W konkluzji można stwierdzić, że my jako obywatele i nasze państwo nie jest w stanie wojny z Rosją; ma ona nas dopiero zaatakować a gdy będzie się z tym ociągać, już oficjalnie wkroczymy na teren Ukrainy i tym samym skończy się czas „przedwojenny” ku powszechnemu zadowoleniu wszystkich, zwłaszcza „geostrategów”; będzie to dla nich bardzo ważne, bo jak dotąd ich prognozy nie chcą się złośliwe spełniać.
Ironizując pragnę zasugerować naszym oficjelom, żeby pośpieszyli się z nową „Wyprawą Kijowską”, bo „walcząca Ukraina” może zakończyć swoją wojnę. O tym już się mówi nawet w propagandowych mediach naszego kraju (innych nie ma): obywatele tego kraju nie chcą ginąć na Froncie Wschodnim, masowo uciekają od poboru, a emigranci (są ich miliony): nie chcą wracać, aby spełnić swój obowiązek obywatelski.
Ponoć frontowe oddziały tego kraju nie były luzowane (tak się nazywa w wojskowej nomenklaturze) od dwóch lat, co jest informacją wręcz szokującą.
W normalnym świecie wojny kończyły się gdy brakło chętnych do wojaczki lub brakowało uzbrojenia lub pieniędzy.
Broń i uzbrojenie od samego początku dostarczają inne państwa. Wykrwawiono i wyludniono Ukrainę po to, aby dokuczyć Rosji w jakimś dziwnym przekonaniu, że Ukraińcy będą dzielnie walczyć do końca i złożą daninę krwi w „naszej wojnie”. Dla setek tysięcy (milionów?) mężczyzn tego kraju to już nie jest prawdopodobnie „ich” wojna, a siłą wysłani na front żołnierze będą dezerterować i poddawać się przy byle okazji. Czyli koniec (nie) naszej wojny może jest blisko?
Z ukraińskiej energetyki, odziedziczonej w spadku po ZSRR, może nie zostać kamień na kamieniu. Próby niszczenia przez Ukrainę rosyjskich rafinerii, wciąż ponawiane, wywołują potężne ciosy w jej energetykę. To bardzo nierówna walka.
Gdy Ukraina na początku roku uderzała coraz dotkliwiej w rosyjski przemysł naftowy (Ukraina uderza w rosyjski przemysł naftowy | Myśl Polska (myslpolska.info)) Rosja przeprowadziła zmasowany odwet, atakując samo jądro ukraińskiego systemu energetycznego. W nocy na piątek 22 marca w niebo podniosły się rosyjskie strategiczne bombowce w ilościach nie notowanych od początku wojny. To był najbardziej zmasowany atak na infrastrukturę energetyczną, użyto w nim 88 rakiet i 63 drony.
To były zupełnie inne ataki niż półtora roku temu. Ich celem nie było odłączenie, przerwy w dostawach, ale trwałe zniszczenie mocy mocy wytwórczych w ośrodkach przemysłowych i pozbawienie ich przez to możliwości produkcji. Uderzano z dużą trafnością, co widać na zdjęciach, w hale turbin. I to nie pojedynczymi rakietami, ale całymi ich stadami. Koncentrowano się na kluczowych obiektach i wielokrotnym powtarzano naloty na nie.
Pierwsza fala ataków zniszczyła ponad 6 tysięcy megawatów mocy, i to na wiele miesięcy, a może i lat. Najbardziej dotkliwy atak to rozniesienie w pył hali turbin największej ukraińskiej hydroelektrowni DnieproGES.
Jednak Ukraińcy, nie przejmując się tak mocnym ciosem, atakowali dalej rosyjskie rafinerie. Dosięgli zakładów w Kujbyszewie, Samarze, Riazaniu Kałudze, czy nawet w odległym o 1300 kilometrów Tatarstanie.
Ale te ataki powodowały tylko kolejne zmasowane zniszczenia. Rosja uderzała jeszcze kilka razy. Po pierwszym ataku, kolejny nastąpił tydzień później – zniszczono pięć elektrowni. 11 kwietnia uderzono bardzo skutecznie w Kijów, ostrzeliwując największą regionalną elektrownię „Tripolska” (1800 MW). Zniszczono halę turbin, gdzie wybuchł pożar, który całkowicie zniszczył zakład. Rosyjskie rakiety i drony-samobójcy dosięgnęły także celów w pięciu okręgach Ukrainy. 200 tysięcy osób odcięto od prądu.
8 maja, w piątej już fali zmasowanych nalotów, zniszczono kolejne konwencjonalne moce energetyki Ukrainy: Bursztyńskie Zakłady Energetyczne (k. Stanisławowa), Ładyżyńskie ZE (k. Winnicy) i Dobrotworskie ZE (k. Lwowa).
Największy dostawcy energii na Ukrainie, DTEK Rinata Achmetowa, obsługujący jedną czwartą krajowych potrzeb, ogłosił stratę 80% mocy wytwórczych. Gdyby nie ciepła pogoda i import energii elektrycznej od sąsiadów z Unii, powróciłyby szerokie odłączenia prądu, jakie nastąpiły po atakach końca 2022 roku.
Energetyka Ukrainy została zdestabilizowana. Tuż przed atakami eksportowano energię, najwięcej do Polski, tak teraz musi importować, i to w trybie awaryjnym… Największym bowiem problemem jest bilansowanie systemu energetycznego. Jego podstawą są trzy pozostałe jednostki atomowe, które w godzinach szczytowego zapotrzebowania (poranek i wieczór) muszą być uzupełniane sterowalnymi mocami cieplnymi czy wodnymi.
Te tygodnie bombardowań to był odwet wymierzony właśnie w te moce. Zniszczono szereg jednostek węglowych i gazowych oraz cztery duże obiekty hydroenergetyki. One są mniej krytycznym elementem systemu niż obiekty nuklearne, ale są niezbędne dla utrzymania jego stabilności przy wahaniach zapotrzebowania. Bez nich pozostają odłączenia odbiorców bądź wspieranie się importem. Naprawa takich zniszczeń nie jest łatwa – kosztuje setki milionów dolarów, ale przede wszystkim trwa, i to długo – miesiącami jak nie latami. Takie urządzenia nie stoją na półce i nie czekają na klienta. Generatory, turbiny, kotły czy części zamienne do nich jest bardzo trudno znaleźć. Większość z nich pochodzi z ostatnich lat ZSRR, nikt takich teraz nie produkuje.
Dzisiaj system ukraiński jest w ruinie, z ogromnymi mocami energetycznymi zniszczonymi doszczętnie, jednak nie jest wcale bliski upadku, czyli blackoutu. Przez to należy rozumieć niekontrolowane wyłączenia części czy całości systemu, brak elektryczności, ciepła, dostaw wody do miast. Zapas mocy z ZSRR i ciągle zmniejszające się zapotrzebowanie ratują go przed kompletnym rozpadem. Pytanie, jak długo?
Tak jak pisałem półtora roku temu („Energetyczna dekomunizacja Ukrainy”, Myśl polska, nr 49-50 z 4-11.12.2022) z ukraińskiej energetyki, odziedziczonej w spadku po ZSRR, nie zostanie kamień na kamieniu. I rzeczywiście dzisiaj ten scenariusz wydaje się realizować.
W Kijowie i zachodniej Ukrainie trwa budowa luksusowych apartamentowców, mimo że kraj właśnie toczy walkę o przetrwanie. Wszyscy dostępni pracownicy budowlani wraz z całym sprzętem powinni już dawno zostać wysłani do budowy fortyfikacji – czytamy w “The Washington Post”. Publikujemy ten artykuł w całości.
Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. W każdy piątek w ramach cyklu “Interia Bliżej Świata” publikujemy najciekawsze teksty opiniotwórczych zagranicznych gazet. Założony w 1877 r. dziennik “The Washington Post”, z którego pochodzi poniższy artykuł, to najstarsza gazeta w USA. Jej dziennikarze 47-krotnie zdobywali nagrodę Pulitzera.
Na wojnie należy zawsze oczekiwać nieoczekiwanego. Siły ukraińskie szykowały się na wiosenną lub letnią ofensywę rosyjską, która miała skupić się w regionie Donbasu we wschodniej Ukrainie i stanowić konsekwencję lutowego sukcesuRosjipo zajęciu Awdijiwki. Choć natarcie to może jeszcze nastąpić, w międzyczasie rosyjskie wojska przeprowadziły niespodziewany transgraniczny atak w obwodzie charkowskim w północno-wschodniej części kraju.
Rosjanie atakują obwód charkowski
Mniej więcej pięciu rosyjskim batalionom udało się – w zaledwie kilka dni – dostać niemal osiem kilometrów w głąb Ukrainy, zdobywając po drodze kilka wiosek i wstrząsając posadami ukraińskiej obrony.
Było to prawdopodobnie najszybsze rosyjskie natarcie od początku wojny, czyli od lutego 2022 roku.
W poniedziałek szef ukraińskiego wywiadu wojskowego gen. Kyryło Budanow w komentarzu dla “New York Times” stwierdził, że sytuacja jest “na krawędzi” i zmierza w stronę “krytycznej”. Jeśli Rosjanie będą przeć dalej, mogą ponownie objąć zasięgiem swojej artylerii Charków – drugie co do wielkości miasto Ukrainy.
Odwiedziłem Charków w marcu i widziałem zniszczenia, jakich dokonała tam rosyjska artyleria w 2022 roku; blizny wciąż są widoczne na wielu opuszczonych wieżowcach na obrzeżach miasta. Tragedią byłoby, gdyby ataki te się powtórzyły. Najgorszym scenariuszem jest jednak upadek Charkowa. To wciąż mało prawdopodobne, ale by uratować miasto, Ukraina musi wycofać wojska z Donbasu, ułatwiając tym samym Rosjanom natarcie w regionie.
Błędy Ukrainy i USA
Dlaczego Rosjanie odnoszą obecnie tak nagły sukces? Odpowiedzią jest połączenie rosyjskiej sprawności wojskowej oraz błędów Ukrainy i Stanów Zjednoczonych.
Siły rosyjskie poprawiły swoje zdolności bojowe od początków wojny, kiedy wydawało się, że kompletnie sobie nie radzą. Dostosowują się do warunków na polu bitwy – np. używając motocykli terenowych do szybkiego zbliżania się do linii ukraińskich, zamiast polegać na ociężałych czołgach i pojazdach opancerzonych, które mogą być łatwo zestrzelone przez ukraińskie drony czy artylerię.
Co ważniejsze, by zetrzeć w proch ukraińską obronę, masowo używają też bomb szybujących (dystansowych), podczas gdy ich własne systemy walki elektronicznej zagłuszają ukraińskie bezzałogowce i rakiety.
Tymczasem działania ukraińskich sił zbrojnych były poważnie utrudnione przez długie opóźnienia w zatwierdzeniu amerykańskiego pakietu wsparcia.
Ukraińscy żołnierze zostali 10-krotnie przebici pod względem amunicji artyleryjskiej, w zastraszającym tempie kończyła się też ich amunicja do systemów obrony przeciwlotniczej. “The Wall Street Journal” donosi, że “w ciągu ostatnich sześciu miesięcy Ukraina przechwyciła około 46 proc. rosyjskich rakiet w porównaniu z 73 proc. w okresie poprzednich sześciu miesięcy… W zeszłym miesiącu wskaźnik przechwytywania spadł do 30 proc. rakiet”.
Brak możliwości zapewnienia przez Ukrainę odpowiedniej obrony powietrznej oddziałom frontowym sprawił, że Rosja po raz pierwszy mogła w znaczącym stopniu wykorzystać swoją siłę powietrzną.
Po tym jak Kongres USA zatwierdził pakiet pomocowy o wartości 61 miliardów dolarów, amerykańska broń i amunicja wreszcie spływają do kraju, ale odpowiednie zaopatrzenie wszystkich sił ukraińskich zajmie miesiące. Stwarza to lukę, którą Rosjanie skrzętnie wykorzystują.
Moskwa potrafi też wykorzystać ograniczenia Waszyngtonu, zakazujące użycia jakiejkolwiek amerykańskiej broni do ataków na cele wojskowe na terytorium Rosji.
Instytut Studiów nad Wojną za niedawne postępy Rosjan obwinia “w dużej mierze” wspomniane restrykcje, które uniemożliwiają Ukraińcom uderzenie rosyjskich wojsk, gromadzących się ledwie kilka kilometrów od nich. Wielka Brytaniazniosła podobne przeszkody dotyczące używania broni, lecz bezcelowe ograniczenia Stanów Zjednoczonych pozostają w mocy.
Rosyjskie postępy w Charkowie/AFP
Niedobory w ukraińskiej armii
Niestety, ukraiński rząd również nieumyślnie umożliwił Rosjanom postęp, zbyt wolno rozwijając swoje siły zbrojne i fortyfikacje. Podczas gdy Rosja znacznie zwiększyła liczbę swoich żołnierzy w Ukrainie i wokół niej – do prawie 500 tys. – Ukraina nadal ma tylko około 200 tys. żołnierzy na froncie. Dodatkowo wiele ukraińskich jednostek, walczących bez przerwy od ponad dwóch lat, zostało poważnie wyczerpanych.
Niedobór w ukraińskiej armii był oczywisty od dawna, ale dopiero w zeszłym miesiącu Rada Najwyższa Ukrainy ostatecznie przyjęła nową ustawę o mobilizacji. Ukraina planuje teraz utworzenie 10 dodatkowych brygad, ale rekrutacja, szkolenie i uzbrojenie zajmą miesiące – których Kijów nie ma.
Ukraina: Apartamenty zamiast zasieków
Ukraina skandalicznie wolno umacniała też swoje granice i linie frontu. Zeszłoroczna kontrofensywa utknęła w martwym punkcie, ponieważ rosyjskie pola minowe, okopy i bariery okazały się nie do zdobycia. Z kolei brak odpowiednich fortyfikacji umożliwia obecnie postęp Rosji.
– Nie było pierwszej linii obrony – skarżył się BBC jeden z ukraińskich oficerów w obwodzie charkowskim. – Rosjanie… po prostu weszli, bez żadnych zaminowanych pól – dodawał.
W marcu prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski ostatecznie ogłosił budowę 2 tys. km fortyfikacji na trzech liniach obrony. Linie te powinny być gotowe już wiele miesięcy temu. Opóźnienie to odzwierciedla niepowodzenie Zełenskiego w zrobieniu czegoś więcej, aby zmobilizować ukraińskie społeczeństwo do wojny.
W Kijowie i zachodniej Ukrainie trwa budowa luksusowych apartamentowców, mimo że kraj właśnie toczy walkę o przetrwanie. Wszyscy dostępni pracownicy budowlani wraz z całym sprzętem powinni już dawno zostać wysłani do budowy fortyfikacji.
Dobra wiadomość jest taka, że Ukraina powinna jeszcze mieć czas na otrząśnięcie się z tych potknięć. Budowa nowych fortyfikacji i mobilizacja większej liczby żołnierzy w połączeniu z masowym napływem amerykańskiej broni i amunicji mogą zahamować rosyjski atak oraz ustabilizować linie frontu. Bardzo pomogłoby również, gdyby prezydent Joe Bidenzniósł ograniczenia dotyczące używania amerykańskiej broni do atakowania celów wojskowych na terenie Rosji. Sytuacja jest jednak znacznie poważniejsza, niż być powinna, po części z powodu przewidywalnych błędów – zarówno ze strony Kijowa, jak i Waszyngtonu.