CHŁOPIEC I PIES. Dwie drogi. Andrzej Sarwa.

Andrzej Sarwa AZOR opowiadania o psach 8.

CHŁOPIEC I PIES

Malec, z wyglądu liczący cztery, najwyżej pięć lat, ubrany w krótkie szare spodenki na szelkach, sięgające dość wysoko nad kolana, w prążkowane jasnobeżowe rajtuzki założone pod te spodenki, kremową koszulkę zapiętą pod szyję, na którą naciągnięty był robiony na drutach, gęstym i zwartym ściegiem, ciemnogranatowy sweter „w serek”, wreszcie buciki wiązane na sznurówki, stał na środku niebrukowanej drogi i spoglądał na tkwiącego bez ruchu, dokładnie naprzeciwko, psa.

Nie był to jakiś rasowy zwierzak, ale zwyczajny nieduży kundelek. Zresztą, dla członka społecznych wyżyn, elity, który jakimś cudem zaplątałby się w te rejony zamieszkałe przez biedotę, zarówno chłopiec, jak i pies byli jednakowymi kundlami.

Ale malec jeszcze nie wiedział, że jest nikim, a i piesek chyba też nie zdawał sobie z tego sprawy, bo stał i uśmiechał się do chłopca, odsłaniając białe ząbki.

Że co? Że psy nie potrafią się uśmiechać? Ech! Potrafią i to jeszcze jak cudnie!

Późnojesienny ranek był chłodny, tak chłodny, że aż przywabił szron, który osiadł na przydrożnej trawie, na nie do końca jeszcze uschłych chwastach, sterczących nierównym rzędem wzdłuż pobocza i na pajęczynach, które były rozpięte pomiędzy badylami.

W miniaturowych lodowych kryształkach rodziły się brylantowe błyski, bo słońce nieśmiało wisiało ponad horyzontem i słało swoje promienie ku ziemi, chociaż o tej porze roku prawie już one nie grzały.

Piesek miał niezbyt długą sierść. Barwy był niejednolitej, miejscami kawy z mlekiem, miejscami szarej, a miejscami ciemnoburej. Jedynie dość okazałe, o regularnym kształcie, spiczaste uszy były prawie czarne i takiż sam zawinięty do góry ogon, nos, mordka i obwódki wokół oczu. Pies wpatrywał się swoimi ciemnoorzechowymi ślepkami, w których co rusz budziły się jantarowe błyski, w jasnoszare, czy może raczej szaroniebieskie oczy chłopczyka, od czasu do czasu unosząc nos w górę, kierując go w stronę dziecka, wyraźnie chcąc się z nim zaprzyjaźnić. A potem przekrzywił łebek i wdzięczył się, od czasu do czasu nieśmiało pomerdując ogonkiem.

Zdawać by się mogło, że chce powiedzieć do malca:

– No stary, chodź ze mną, pokażę ci coś niezwykłego.

A chłopiec, jakby rozumiejąc myśli kundelka, na głos mu odpowiedział:

– Nie mogę piesku, nie mogę. Nie wypiłem garnuszka mleka, nie zjadłem kromki chleba, które mi babcia przygotowuje na śniadanie. No i nie mam czapki. Mogę się zaziębić. Babcia nie pozwala mi wychodzić na dwór bez czapki, kiedy jest już zimno.

Lecz kundel nie dawał za wygraną:

– Eee, tam. Nic ci nie będzie. Najwyżej raz nie zjesz śniadania i trochę zmarzniesz. Zobacz, jaki ja mam zapadnięty brzuszek, bo tylko tyle zjem, ile znajdę gdzieś na śmietniku, albo mi jakaś dobra dłoń czasem z łaski rzuci. I kapotkę mam też nieszczególną. Nie jest tak kudłata, jak u innych psów i często mi zimno. No, stary! Chodź!

Chłopczyk zrobił krok w stronę kundelka, ale ten jakby zmienił zdanie i kilka razy podniósł łapę do góry.

– Może jednak masz rację, może trzeba pokazać się babci, zjeść chleb i wypić mleko. No i nie zapomnieć o czapce! Wracaj, wracaj, a ja tu zaczekam na ciebie.

– Zaczekasz piesku?

Kundel się znów uśmiechnął, jednocześnie ściągając wargi i odsłaniając rząd śnieżnobiałych ząbków.

– Wiesz? Polubiłem cię piesku, chyba najbardziej na świecie!

– Ja ciebie też, chłopczyku.

* * *

Malec zawrócił w stronę domu. Skrzypnęła furtka, stuknęły drzwi. Poczuł charakterystyczny zapach sieni – mieszaninę wilgotnej stęchlizny i świeżo ukiszonej kapusty.

– Babciu, babciu! – zawołał, ale odpowiedziało mu milczenie.

Nacisnął klamkę i otworzył kolejne drzwi prowadzące z sieni w głąb domu, poznaczone przez korniki, pomalowane brązową farbą o ciemnoczerwonawym odcieniu, przestąpił próg i znalazł się w izbie.

Ale nie było tam ani babci, ani garnuszka z gorącym mlekiem, ani kromki suchego chleba. Pod kuchnią także nie buzował ogień. Lodowaty ziąb snuł się od ścian pobielanych przez lata niezliczonymi warstwami wapna, które łuszczyło się i opadało na glinianą polepę podłogi. Tu i ówdzie tynk już całkiem się skruszył i spod białawej powłoki wyzierała, czerwieniejąc, stara, zmurszała, na wpół zlasowana cegła. Szron gęstymi igiełkami zasiedlił kąty izby, wspinając się coraz wyżej i wyżej, a w blaszanym wiadrze woda przyniesiona ze studni od wierzchu zasklepiona była już taflą lodu.

– Babciu, babciu! – zawołał chłopczyk.

Nie usłyszał jednak odpowiedzi.

Uchylił więc drzwi drugiej z izb i zajrzał do środka. Lecz i tutaj babci nie było…

Poczuł ssanie w żołądku. Budził się w nim głód. Przypomniał sobie babcine słowa: „wnusiu, jak jesteś bardzo głody, a garnki puste, to napij się wody”.

Wziął więc blaszany garnuszek i rozbiwszy nim lód na wodzie w wiaderku, zaczerpnął do pełna i pił, długo pił, drobnymi łykami, aż poczuł piekący ból w przełyku.

I znowu pomniał sobie słowa babci: „wnusiu nie pij zimnej wody, bo się rozchorujesz”.

Ale przecież babci nie było, a pusty brzuszek domagał się czegokolwiek, byle tylko go napełnić.

W starym sosnowym kredensie pomalowanym na taki sam kolor jak drzwi prowadzące do sieni poza kilkoma wyszczerbionymi talerzami ułożonymi jeden na drugim były tylko drobne mysie kupy…

– Babciu! Babciu!

Milczenie.

Łóżka w drugiej izbie były równo zasłane, pościel ułożona w kant, po wierzchu okryta zgniłozielonymi starymi i wypłowiałymi już mocno kapami w jakieś roślinne wzory.

W tej drugiej izbie nie było pieca, tylko metalowa „koza”, w której również nikt nie rozpalił ognia.

– Babciu! Babciu!

Milczenie.

– Cóż – chłopczyk powiedział sam do siebie. – Jestem sam.

Rozejrzał się bezradnie, ale się nie rozpłakał, chociaż miał na to wielką ochotę. Wiedział jednak, że płacz mu w niczym nie pomoże. Rozejrzał się więc za czapką i rękawiczkami, takimi z jednym palcem, trochę co prawda podartymi, lecz starannie zacerowanymi, tak że na tę zimę powinny mu jeszcze wystarczyć…

* * *

– I co chłopczyku? – zapytał piesek, gdy ujrzał malca z powrotem na dworze. – Czy zjadłeś kromkę chleba? Czy wypiłeś garnuszek ciepłego mleka?

– Nie piesku.

– A to czemu?

– Babcia gdzieś się zapodziała – nie ma jej. Zajrzałem w każdy kącik naszego domku, lecz jej nie znalazłem…

– A mama, a tatuś? Czy też ich nie było?

– Nie piesku, oboje są w pracy. Gdy wychodzą rankiem, ja jeszcze śpię, a kiedy wracają wieczorem, ja już śpię.

– Czyli tak jakbyś ich w ogóle nie miał?

Chłopczyk się zastanowił i oparł:

– Chyba tak. Z wyjątkiem niedzieli.

– Więc tak naprawdę miałeś tylko babcię?

– Chyba tak.

– A teraz już jej nie ma?

– Nie ma, piesku. Dziś po raz pierwszy od zawsze jej nie widziałem. I mleka nie było i chleba i ognia pod kuchnią i w piecyku też nie było napalone…

– Pewnie odeszła – powiedział piesek.

– Pewnie tak, lecz dlaczego?

– Cóż, tak już jest postanowione, że wszyscy któregoś dnia odchodzą. Zostawiają wszystko i wszystkich, których kochali… i których się bali… i odchodzą…

– Czy pieski też?

– I pieski też.

– A dokąd?

– Pewnie tam dokąd się udają wszystkie zwierzęta, bo przecie i one są Bożymi stworzeniami. Kiedy nadejdzie zaś dzień twojego odejścia, to sam zobaczysz, dokąd udają się ludzie… a może też i psy?… kto wie?…

– A czy to daleko?

– Pewnie daleko, bo już nikt i nigdy nie może ich zobaczyć, chyba że we śnie.

– Chyba że we śnie… dobre i to – powiedział chłopczyk. – Ale powiedz, piesku, co mam teraz robić?

– Teraz chłopczyku musisz odejść stąd i pójść swoją drogą.

– Nie rozumiem piesku. Jaką swoją drogą?

– Bo każdy z nas ma swoją jedyną, wyjątkową drogę, którą sam musi wybrać i iść, iść nią każdego dnia dalej i dalej. Aż osiągnie jej kres.

– Więc muszę sam wybrać, w którą udać się stronę?

– Tak, chłopczyku, sam.

– A jeśli źle wybiorę?

– Cóż… i to może się zdarzyć… ale wybrać musisz.

– Muszę?

– Niestety. Chyba że wolisz, by ktoś wybrał za ciebie i poprowadził tam, dokąd byś nie chciał.

– A ty piesku? Czy i ty masz jakąś swoją drogę?

– Mam chłopczyku. To ta sama i taka sama droga jak twoja. I pamiętaj, że z własnej woli cię nie opuszczę, chyba że mnie kopniakami i kijem przepędzisz.

– Ja? Jesteś taki miły i już się zaprzyjaźniliśmy. A poza tym nie mam na caaałym świecie nikogo, nikogusieńko… a samemu i strach i smutno.

– I ja cię uważam za przyjaciela.

– To wspaniale! – zawołał chłopczyk. A potem zamyślił się na chwilę i zapytał:

– Powiedz mi piesku, czy wtedy gdy się spotkaliśmy i ty powiedziałeś: „No stary, chodź ze mną, pokażę ci coś niezwykłego”, to wtedy już wiedziałeś, że babcia odeszła?

– Być może – odparł piesek – ale nie pytaj, lecz wybierz drogę i ruszajmy naprzód. Spójrz – chmury się kłębią białe, śniegowe i wiatr się zrywa coraz silniejszy, trzeba by się gdzieś skryć.

– To może powędrujmy tym parowem, tym głębokim, tam nas wietrzysko nie dopadnie.

– Masz rację, może przeleci górą… a może cały parów zawieje i nas w nim… i taki będzie zarówno początek, jak i kres naszej drogi…

* * *

Szli. Noga za nogą. Zmęczenie dawało się im we znaki. Dzień stawał się coraz bardziej ponury, białawe chmury kłębiły się na niebie, aż w końcu rozdarły się i sypnęły śniegiem.

– Piesku, piesku i co teraz?

Piesek spojrzał na chłopczyka, ogonkiem zamerdał i powiedział:

– Idziemy, idziemy. Nie trzeba się ani zatrzymywać, ani zawracać, ani nawet oglądać. Spójrz, tu nie ma nikogo. Tylko ty i ja.

– A tamta wiewiórka-rudaska, która przycupnęła na gałęzi i zerka na nas oczkami jak paciorki? A sikorka? A pan kos z żółtym dziobkiem wystrojony w czarny fraczek? A pan dzięcioł w czerwonej czapeczce?

– Ach! No tak, ale akurat z nimi nam nie po drodze.

– Dlaczego, piesku?

– Bo oni nie muszą wędrować tam, dokąd ty wędrujesz, drogą, której nie znasz. Oni swoją drogę znają, dla nich jest prosta i oczywista.

– Jakże to? A dla mnie nie?

– Ty możesz wybierać, a oni nie.

– Więc czemu idziesz razem ze mną?

– Bo mam obowiązek cię strzec. Ale też i chcę tego, bo przecież jesteśmy przyjaciółmi!

– Obowiązek? – chłopczyk zrobił zdziwioną minę, ponieważ nic z tego nie zrozumiał, ale ostatecznie potakująco pokiwał głową, jakby pojął wszystko, co mu piesek powiedział, bo nie chciał wyjść na głuptasa.

– Gdybym cię zostawił, byłbyś tu sam, bezradny. A samotność to coś bardzo, bardzo smutnego… dlatego też nigdy cię nie zostawię, nawet gdy przyjdzie taki czas, że nie będziesz już mógł mnie widzieć odzianego w tę biedną psią kapotkę.

Malec nie zrozumiał tych słów.

* * *

Zmierzchało, a potem niebo przybrało granatową barwę, jednocześnie przystrajając się gwiazdami. Wielki księżyc o pyzatej twarzy wytoczył się skądś spoza wzgórz i pracowicie, z uporem, wspinał się na nieboskłon.

Chłopczyk się zatrzymał. Bardzo był zmęczony. Bardzo.

Spojrzał bezradnie na kundelka.

Kundelek też się zatrzymał. Brzuszkiem przylgnął do ziemi i powiedział:

– Posłuchaj, mały przyjacielu, ten etap naszej wspólnej drogi tutaj dobiegł kresu i dalej już nie będziemy mogli iść obok siebie, rozmawiając jak dwójka najlepszych kolegów, choć tego bym bardzo chciał. Ale pamiętaj, nawet jeśli już mnie nie będziesz widział, to i tak zawsze będę bardzo blisko ciebie, tuż, na wyciągnięcie ręki.

Chłopczyk chciał pieska zapytać czemu tak i jakim to sposobem, ale kundelek, uśmiechając się do niego, jakby domyślając się pytania, na które najwyraźniej nie miał chęci odpowiadać, rzekł:

– Późno już. Jesteś wyczerpany. Przycupnij obok mnie, przytul do mojego futerka, i postaraj się odpocząć.

– Dobrze – chłopiec skinął głową, o nic już nie pytając, przytulił się do psa, poczuł błogie ciepło, a zmęczenie gdzieś się ulotniło…

* * *

– Już czas. Obudź się chłopczyku.

Piesek trącił zimnym mokrym nosem policzek zaspanego malca, a ten z trudem otworzył oczy, przetarł je piąstkami i zapytał:

– Co się stało?

– Niedługo będzie świtać. Spójrz wprost przed siebie na niebo. Czy widzisz tę jasną gwiazdę?

– Widzę.

– To Gwiazda Zaranna. Ona zapowiada pojawienie się Słońca. Za niedługo zacznie się dla ciebie nowy dzień. Gdy się odrobinę rozjaśni, idź w kierunku owej gwiazdy, ona wskaże ci drogę. Najlepszą drogę, chociaż może niekoniecznie najwygodniejszą. Jeżeli jednak z niej nie zboczysz, dotrzesz do Szczęśliwego Miejsca, gdzie nikt nie cierpi, nikt się nie smuci i nikt nie jest głody chleba i miłości.

– Nie rozumiem, piesku…

– Przyjdzie czas, że zrozumiesz. Popatrz jeszcze raz na tę gwiazdę.

Chłopiec podniósł oczy ku niebu, a kiedy je opuścił, kundelka już nie było, tylko z miejsca, na którym wcześniej leżał, wysnuła się ciepła poświata…

* * *

Malec dość długo wpatrywał się w gwiazdę aż w końcu, ostrożnie i powolutku począł iść w stronę, którą mu ona wskazywała.

Wreszcie dotarł do miejsca, w którym wąwóz się rozgałęział na niejako główny, którego bieg zwężał się tak bardzo, iż był zaledwie ścieżyną na dodatek pełną dziur i wykrotów, a obydwie jego strony porastał zwarty gąszcz kolczastych tarnin, dzikich róż i głogów. Natomiast w lewo nie ścieżynka wiodła, lecz szeroka droga, gładka i wygodna i żadnych kłujących krzów tam nie było.

Malec jednak pamiętał, co powiedział mu piesek, że ma iść prosto w stronę, którą wskaże mu Gwiazda Zaranna, więc szedł. Potykał się, przewracał, a nawet jakaś kolczasta gałąź, rozdrapała mu policzek aż do krwi.

Na koniec bardzo zmęczony się zatrzymał i bezradnie spojrzał na dalszy bieg ścieżki. Łzy zaszkliły mu się w oczach.

– Piesku kochany, ja chyba nie dam rady… bardzo, bardzo trudna to droga – westchnął.

– Och! – usłyszał nad głową jakiś stłumiony głos. Zerknął i ze zdziwieniem połączonym ze strachem dostrzegł wielką sowę, która ogromnymi okrągłymi oczami wpatrywała się w niego.

– Och – powtórzyła sowa – możesz sobie ułatwić tę wędrówkę!

– Jak to?

– A tak to, że najlepiej zrobisz, wracając do rozgałęzienia dróg, skręcisz w tę wygodną i postarasz się obejść ową lichą ścieżyną. Bo wierz mi, ja wiem, że one obydwie, choć daleko bardzo od tego miejsca, ale jednak znów łączą się ze sobą… No może nie do końca łączą, ale są tak blisko siebie, że ktoś sprytny, sprawny, zdeterminowany ma szansę przeskoczyć z jednej na drugą.

– Naprawdę? I każdemu się to udaje?

– Nie każdemu, ale niektórym i owszem. Nie męcz się tu więcej, wracaj! Może i tobie się uda.

– A jeśli się nie uda? – spytał chłopczyk.

Lecz sowa już na to pytanie nie odpowiedziała, tylko odfrunęła, kędyś w mrok, z nieprzyjemnym poszelestem skrzydeł.

* * *

Chłopiec teraz maszerował wygodną drogą. Gdzieś, w oddali, miasto budziło się do życia, a w oknach domów, zapalały się światła.

Spojrzał w niebo i zobaczył, że bynajmniej nie przybliża się do Gwiazdy Zarannej, lecz podąża w całkiem innym kierunku…

To go przestraszyło, ale sam siebie uspokoił słowami zasłyszanymi od sowy, że gdzieś w oddali obydwie drogi nieomal znów zbiegną się ze sobą… i przeskoczyć tylko…

Rozpoczynał się nowy dzień, słońce wspinało się coraz wyżej i wyżej, aż w końcu w jego blasku nie mógł już dostrzec światła Gwiazdy Zarannej.

Stracił pewną przewodniczkę… zostało mu więc tylko kierować się przeczuciem i przypuszczeniami, że zmierza we właściwą stronę…

Szedł, szedł wytrwale…

Dzień nachylił się ku wieczorowi, a on szedł. Był sam, smutny i wylękniony, chociaż droga słała mu się pod stopami gładka, niczym atłas…

Książkę, z której pochodzi opowiadanie można nabyć tu:

https://ksiegarnia-armoryka.pl/azor-opowiadania-o-psach-andrzej-sarwa

Kolejna próba wciągnięcia Polski do wojny?

Kolejna próba wciągnięcia Polski do wojny?

Autor: AlterCabrio , 17 lipca 2025

Wszystkie media głównego nurtu powieliły informację, którą na mediach społecznościowych umieścił minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Orzekł on arbitralnie, że to były rosyjskie drony, które nadleciały z trzech kierunków, a atak nieprzypadkowo wymierzony został w polską fabrykę. Minister wyjaśnił też, skąd ma tą wiedzę – od szefa zakładu. Następnie pan minister złowrogo orzekł: „zbrodnicza wojna Putina przybliża się do naszych granic”.

−∗−

Obraz tytułowy: Aleksander Sochaczewski Pożegnanie Europy, 1894. Zsyłka w głąb Imperium Rosyjskiego powstańców styczniowych. Czy chcemy tego znowu? LINK

===============================

Kolejna próba wciągnięcia Polski do wojny?

W dniu 16 lipca 2025 roku media głównego nurtu obiegła pilna wiadomość: ROSJA ZAATAKOWAŁA POLSKĄ FABRYKĘ!

Od razu skoczyła adrenalina: a więc jednak? Czy wraże rakiety niszczą naszą infrastrukturę? Czy mamy już schodzić do schronów, których nie ma? Trzeba było chwile ochłonąć, aby zrozumieć, co naprawdę kryje się pod alarmującym paskiem. Otóż w trakcie działań wojennych na terenie państwa ukraińskiego, w mieście Winnica ucierpiała fabryka, należąca do Grupy Barlinek. Zabudowania zostały uderzone przez 3 drony. Są straty materialne i dwie osoby ranne.

Wszystkie media głównego nurtu powieliły informację, którą na mediach społecznościowych umieścił minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Orzekł on arbitralnie, że to były rosyjskie drony, które nadleciały z trzech kierunków, a atak nieprzypadkowo wymierzony został w polską fabrykę. Minister wyjaśnił też, skąd ma tą wiedzę – od szefa zakładu. Następnie pan minister złowrogo orzekł: „zbrodnicza wojna Putina przybliża się do naszych granic”.

No więc wszystko jasne, dyrektor fabryki wyrobów drewnopochodnych jest najważniejszym źródłem wiedzy do prowadzenia geopolityki, a Winnica, ukraińskie miasto na wschodnim Podolu znad rzeki Boh w magiczny sposób przemieściło się nad rzekę Bug. Być może panu ministrowi pomyliła się III RP z I RP., kiedy rzeczywiście Winnica należała do Polski. No ale wtedy nie było jeszcze Putina, ani dronów.

Zobacz też:

Wschód, i czego o nim nie wiecie

Zachód, jakiego nie znacie

Żarty żartami, ale sprawa staje się poważna, jeśli minister spraw zagranicznych mówi o przybliżającej się do Polski wojnie, prowadzonej przez mocarstwo nuklearne. To może oznaczać bardzo poważne zagrożenia dla Polaków. Pan minister świadom jest zagrożenia i bardzo pomaga w utrzymaniu bezpieczeństwa. Ostatnio zamknął dwa konsulaty Federacji Rosyjskiej w Polsce. To na pewno zwiększyło nasze bezpieczeństwo. A jeśli chodzi o zagrożenie rosyjskie – nie mamy co się bać, dopóki Ukraina walczy za nas. Prezydent (były, ale wciąż urzędujący) Zełenski na pewno zrobi wszystko, aby odeprzeć rosyjski atak od Polski. Przede wszystkim mamy jednak naszych wspaniałych sojuszników – USA, inne NATO i Unię Europejską. Oni wszyscy nas obronią. Możemy więc nadal prowadzić politykę prowokacyjną przeciw Rosji, włos nam z głowy nie spadnie. To znaczy, na pewno włos z głowy nie spadnie panu ministrowi spraw zagranicznych, on wszak ma dwa paszporty, i panu premierowi, w końcu godność byłego prezydenta Europy daje pewne profity. Pan minister wojny też raczej wyjdzie bez szwanku dzięki zawczasu przygotowanemu plecakowi ewakuacyjnemu. No a reszta mieszkańców Polski?

Reszta jest nieważna, nie ma takiego dobra, którego nie należałoby poświęcić dla zachowania całości terytoriów państwa ukraińskiego. Dwóch Polaków zabitych od uderzenia rakiety w Przewodowie, pamiętamy? Co wówczas usłyszeliśmy? Pan Zełenski od razu powiedział mniej więcej to samo, co pan minister: TO ROSJA! TRZEBA COŚ ZROBIĆ! Później zaś okazało się, że rakieta nie była rosyjska, lecz ukraińska.

Do tej pory nie ma przeprosin ani zadośćuczynienia. Jakiś czas potem pan Zełenski ostrzegał Polskę, że Rosja wystrzeliła rakietę, po czym okazało się, że jednak nie. Biorąc pod uwagę całokształt, skąd wiemy, że drony były rosyjskie, a nie ukraińskie? Czy to nie była prowokacja, operacja pod fałszywą flagą, próba wciągnięcia Polski i NATO do wojny z Ukrainy z Rosją, ale bezpośrednio? Komu zależy na takim rozszerzeniu konfliktu: Rosji czy Ukrainie?

Nie mam złudzeń, że głos rozsądku przedostanie się i przekona mainstream, tak medialny, jak polityczny. Oni wciąż będą gęgać swoje, jaka zła ta Rosja i szukać wszędzie agentów Putina. Patrzcie, jakie to wygodne! Kogoś nie lubisz, powiedz o nim, że zna rosyjski, więc agent. To nic, że kiedyś w szkole uczyli się go wszyscy, ogłupiony lud nie musi pamiętać. Ktoś czytał kiedyś Puszkina lub słuchał Czajkowskiego, to dopiero agent wpływu. No i gdy ktoś próbuje rzeczowej rozmowy o geopolityce, zaraz jest zgaszony: o Rosji tylko źle, i nie wolno mówić o potrzebie normalizacji stosunków. Ani przez myśl nie przyjdzie tym ludziom, że właśnie w ten sposób prowokują Putina do ataku, właśnie tak narażają terytorium polskie i życie Polaków na atak, choćby dronowy. Nie są w stanie zrozumieć tak prostej myśli, że jeśli nie chce się konfliktu zbrojnego z jakimś państwem, nie szuka się zadrażnienia, ale właśnie odprężenia. A wszystko, co robią władze III RP od 24 lutego 2022 roku, jest szukaniem zadrażnień. Czy to jest aż tak trudne emocjonalnie, żeby zrozumieć, że ze strachu przed Rosją prowokujemy Rosję? Zachód nas nie obroni, ani USA, ani Brytyjczycy, ani Niemcy, ani Francja, ani ktokolwiek inny. Jeśli zostaniemy zaatakowani, zostaniemy sami, jak w 1939 r.

W obecnej sytuacji geopolitycznej Polska powinna robić wszystko, aby uniknąć konfliktów z Federacją Rosyjską. Nie z powodu sympatii do Rosji i Putina, ale właśnie odwrotnie – ze strachu przed Rosją i z obawy przed Putinem. Wszyscy ci, którzy boją się Rosji, a obawiać powinni się wszyscy Polacy, niech zrozumieją wreszcie, że jeśli boisz się silniejszego, a nie możesz go pokonać, to go przynajmniej nie prowokuj, bo możesz nie przeżyć ciosu. Jeśli nie możesz go pokonać, kiedy cię zaatakuje, to przekonaj go, aby cię nie zaatakował, zanim to zrobi. Straszenie Zachodem na Rosję już nie działa. USA mają inne sprawy na Bliskim Wschodzie i Pacyfiku, i tam będą się angażować. Europa Zachodnia nie ma siły zbrojnej. Jedyne, co Zachód nam dziś oferuje, to wpychanie nas, Polaków, po raz kolejny zresztą, do bezsensownej, samobójczej walki z Imperium Rosyjskim, na wykrwawienie. Mało nam było niepotrzebnych powstań XIX wieku? Mało nam krwi i cierpień naszych przodków? Chcemy znowu? Chcemy więcej? I to w imię czego? Interesów City of London? Dla wsparcia banderowców? Przyjdźmy po rozum do głowy, zanim ktoś wciągnie nas w katastrofalny konflikt z Federacją Rosyjską.

Nie mam złudzeń co do tzw. elit, ale pokładam ufność w narodzie polskim, a szczególnie w jego szczególnej grupie, którą zwę Elitą Organiczną Narodu. Bracia, jednoczmy się i nie pozwólmy agentom na wciągnięcie Polski do obcej wojny.

Dowiedz się więcej o podbijaniu Polski i Polaków. „Poradnik świadomego narodu” dostępny tutaj: LINK

______________

Kolejna próba wciągnięcia Polski do wojny?, Bartosz Kopczyński, 17 lipca 2025

−∗−

Warto porównać:

Wojna, groźba, szansa – Bartosz Kopczyński
Świadomość ta wciąż nie doszła do umysłów Polaków, zajętych cyrkowymi igrzyskami polityków ze szkoły pinokiańskiej. Trudno się dziwić, skoro wciąż większość naszych rodaków nie dostrzega własnego statusu okupacyjno-likwidacyjnego. Rzecz to […]

______________

Kto chce zrównać Polskę z ziemią? – Bartosz Kopczyński
«Poprzez utrzymywanie tej atmosfery zagrożenia, wtedy kiedy tego zagrożenia nie ma, wtedy kiedy raczej sytuacja idzie do pokoju, podgrzewanie wojny może doprowadzić, że w końcu dojdzie do jakiejś ingerencji, dojdzie […]

______________

Jak bronić wolności
Nie docenia się tu jednak stanu psychiki współczesnych ludzi Zachodu, w tym Polski, będącego skutkiem celowej debilizacji. Zabawmy się w intelektualną zagadkę: jak wyglądałaby scena polityczna w Polsce, gdyby dziś […]

Rysie też chorują na wściekliznę. Nawet kardynalne.

Kard. Ryś w obronie migrantów.

Ujawniono treść listu.

„KAŻDY CZŁOWIEK ma prawo

wybrać sobie miejsce do życia”

17.07.2025 rysie/chore

[z nienawiści do Polski, czy do Prawdy?]

Kard. Grzegorz Ryś
Kard. Grzegorz Ryś Fot. PAP/Marian Zubrzycki

Kard. Grzegorz Ryś napisał list do wiernych, który ma zostać odczytany w kościołach Archidiecezji Łódzkiej w najbliższą niedzielę. Jego treść ujawnił portal RMF24.

Metropolita łódzki w liście do wiernych podkreślił, że zwraca się do nich „w związku z ważnymi pytaniami, które szczególnie w ostatnich tygodniach „wiszą w powietrzu” i których nie wolno zostawić bez odpowiedzi”. „Nie chodzi przy tym o naszą, lecz o Bożą odpowiedź!” – twierdził.

Hierarcha nawiązał do Pisma Św., by odnieść się do „dwóch niezwykle ważnych kwestii”. Jedną z nich jest „spór o uchodźców i migrantów”.

Według kard. Rysia, spór wokół kwestii migracji powoduje „działania, które – nierzadko powołując się na chrześcijańskie motywacje – w istocie rzeczy z chrześcijaństwem nie mają wiele wspólnego, godząc także w inicjatywy prawdziwie ewangeliczne, jak np. prowadzone (czy współprowadzone) od czasu wojny w Ukrainie przez kościelną CARITAS «Centra pomocy migrantom i uchodźcom»”.

„Hejt, strach przed «obcym», stereotypy, nienawiść stają się argumentem ważniejszym niż racje ludzkie i ewangeliczne” – grzmiał. Duchowny ocenił, że zgodnie z katolicką nauką społeczną „KAŻDY CZŁOWIEK ma prawo wybrać sobie miejsce do życia; i ma prawo w tym miejscu być uszanowanym w swoich przekonaniach, kulturze, języku i wierze”. Dalej napominał, że chrześcijaństwo to „PROŚBA: najpierw o NAWRÓCENIE JĘZYKA!”. Grzmiał również, że „panujący dyskurs zarówno godzi w przybyszów, jak i przetrąca inicjatywy, motywacje i siły tych, którzy chcą im pomóc”.

Przypomnijmy, że rząd warszawski postanowił bohatersko walczyć z kryzysem migracyjnym. Od 7 lipca na granicach z Niemcami i Litwą obowiązują kontrole graniczne. Reakcję polityków, po przeszło półtorarocznych rządach, wywołała znacząca zmiana nastrojów społecznych po serii tragicznych doniesień o przestępstwach – w tym zabójstwach i atakach – dokonywanych w Polsce przez imigrantów.

Rośliny [np. kurkuma] mogą powstrzymać superbakterie wielo-leko-oporne

https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/rosliny-moga-powstrzymac-superbakterie

Rośliny mogą powstrzymać superbakterie


Oporność bakterii na antybiotyki staje się coraz poważniejszym problemem zdrowotnym na całym świecie. Naukowcy z Uniwersytetu Utah znaleźli obiecujący sposób na zwalczanie bakterii opornych na antybiotyki, występujących w ściekach, wykorzystując naturalne związki pochodzenia roślinnego. Badanie opublikowane w czasopiśmie Frontiers in Microbiology wykazało, że kurkumina (z kurkumy) i emodyna (z rabarbaru) znacząco hamują wzrost i aktywność bakterii wielo-lekoopornych.

===========================

[aha… ODKRYLI !! A Babcia Zosia poleca i od lat stosuje w kuchni kurkumę [bardzo poprawia smak potraw!] i robi doskonałe kompoty z rabarbaru. Potępia “dyktaturę antybiotyków”, wszyscy zdrowi… MD]

======================================================

Zespół kierowany przez dr Liyuan “Joannę” Hou przeanalizował próbki ścieków z oczyszczalni w Logan w stanie Utah i zidentyfikował dziewięć szczepów bakterii opornych na wiele antybiotyków. Niektóre z tych bakterii były odporne nawet na kolistynę, antybiotyk “ostatniej szansy”. Chociaż te szczepy same w sobie mogą nie być groźne dla zdrowych ludzi, istnieje ryzyko, że mogą przekazywać geny oporności niebezpiecznym patogenom, takim jak E. coli.

W laboratorium naukowcy przetestowali 11 naturalnych związków pochodzenia roślinnego, w tym berberynę, chryzyn, kwercetynę i resweratrol. Okazało się, że kurkumina i emodyna dały najlepsze rezultaty: skutecznie ograniczyły wzrost bakterii, tworzenie biofilmu (ochronnej warstwy, która pomaga bakteriom przetrwać w niekorzystnych warunkach) oraz aktywność komórkową. Mechanizm ich działania polega na zakłócaniu błon komórkowych bakterii, ingerencji w syntezę DNA oraz zapobieganiu tworzeniu biofilmu.

Autorzy badania podkreślają, że jeśli skuteczność kurkuminy i emodyny potwierdzi się w rzeczywistych obiektach oczyszczania ścieków, substancje te mogą stać się bezpieczną, przyjazną dla środowiska alternatywą dla antybiotyków na etapie oczyszczania ścieków. Mogłoby to zapobiec rozprzestrzenianiu się “superbakterii” do zasobów wodnych, takich jak rzeki, jeziora i zbiorniki, które mogą stanowić potencjalne zagrożenie dla zdrowia publicznego.

Przyszłe badania powinny skupić się na testowaniu tych związków w złożonych matrycach ścieków, badaniu synergistycznych efektów z istniejącymi procesami oczyszczania oraz ocenie długoterminowego wpływu na społeczności mikrobiologiczne i dynamikę oporności. Dodatkowo, przejście od badań laboratoryjnych do prób w skali pilotażowej będzie kluczowe dla oceny wykonalności i bezpieczeństwa środowiskowego tego rozwiązania.

Źródła

https://www.frontiersin.org/news/2025/07/10/chemicals-turmeric-rhubarb-could-help-fight-antibiotic-resistant-bacteria-frontiers-microbiology

https://newatlas.com/health-wellbeing/rhubarb-turmeric-superbug

https://phys.org/news/2025-07-chemicals-turmeric-rhubarb-antibiotic-resistant.html

https://scienceblog.com/turmeric-and-rhubarb-compounds-fight-superbugs-in-sewage

https://www.frontiersin.org/journals/microbiology/articles/10.3389/fmicb.2019.00990/full

Żydokomuna krzyczy „gewałt!”

Żydokomuna krzyczy „gewałt!”

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    17 lipca 2025 micha

Pan prof. Śpiewak, podobnie jak inni liczni Żydowie; twierdził, że „żydokomuna” nie istnieje. Jeszcze dalej szedł w zaparte prezes warszawskiego Judenratu, obywatel redaktor Michnik Adam, który twierdził, że nie tylko żydokomuny, ale nawet Żydów w Polsce „nie ma”. Podobnie „nie ma” Wojskowych Służb Informacyjnych, ani izraelskiej broni jądrowej. Jak wiadomo cały świat wie, że Izrael ma arsenał nuklearny, szacowany przez Sztokholmski Instytut Badań nad Pokojem na 90 głowic – no ale wszyscy udają, że wierzą w te zaprzeczenia, co moim zdaniem stanowi dodatkową poszlakę, iż świat traktuje Żydów jako Herrenvolk, czyli naród panów.

Moim zdaniem taka oficjalna, a nawet ostentacyjna nieobecność, jest tylko wyższą formą obecności, a skoro tak, to trudno się dziwić, że w pewnych sytuacjach szydło wyłazi jednak z worka. W ogóle to w opinii, jakoby żydokomuma nie istniała, nie ma logiki, podobnie jak w przypadku Aaronka, co to chodził sobie podczas lekcji po szkolnym boisku. Kiedy dyrektor surowym tonem spytał go, dlaczego nie jest na lekcji, odparł, że dlatego, iż „logiki nie ma” – Jak to”logiki nie ma” – zainteresował się dyrektor. – Już wyjaśniam – powiada Aaronek. – Ja się zesmrodziłem i pan nauczyciel wyrzucił mnie z klasy. Teraz oni tam siedzą, a ja chodzę po świeżym powietrzu.

Ta anegdotka była bardzo popularna w Polsce w roku 1968, kiedy to Żydowie masowo opuszczali cudny raj, w którym wcześniej nieźle nasmrodzili, jako uczestnicy aparatu terroru i aparatu partyjnego, udając się na świeże powietrze, czyli Zachód. Wbrew bredniom powtarzanym przez pana prezydenta Dudę, nikt ich do tych wyjazdów nie „zmuszał”. Opuszczali cudny raj z radością – a kto nie chciał, ten zostawał. W jaki sposób w przeciwnym razie, w Polsce znalazłby się „Drogi Bronisław”, czy choćby pan red. Adam Michnik?

Od strony logicznej z żydokomuną jest tak, że mamy dwa kręgi: jeden – to Żydowie, a drugi – to komuna. Te dwa kręgi częściowo na siebie zachodzą, a to miejsce, gdzie zachodzą, to właśnie żydokomuna.

Więc chociaż jest rozkaz, że żydokomuny „nie ma”, to niekiedy manifestuje ona swoja obecność w sposób nieoczekiwany. I właśnie tak się stało za sprawą pani Rigamonti, która przeprowadziła rozmowę jednocześnie z obywatelem Kwaśniewskim Aleksandrem i panem redaktorem Michnikiem Adamem , szefem warszawskiego Judenratu. Akeksander Kwaśniewski, jak wiadomo, jest wybitnym przedstawicielem „komuny”. Wprawdzie teraz obrzezał się na socjaldemokratę, ale – jak wiadomo – żywotne soki czerpie mnóstwem korzonków a krwawej, gnilnej masy, w jaką jego poprzednicy, np. Edmund Kwasek, przerobili polskich patriotów. Aleksander Kwaśniewski pozuje na Europejczyka, mówi językami, nosi garnitury i w ogóle – ale tych korzonków nie przecina. W myśl przysłowia, że pokorne cielę dwie matki ssie – wyssał wszystko, co tylko mógł, z „komuny”, a teraz wysysa, co tylko może z „demokracji”.

Pewnej części gawiedzi takie ssaki szalenie imponują i tym właśnie tłumaczę sobie okoliczność, że Aleksander Kwaśniewski został bez żadnego przymusu wybrany na prezydenta Polski na dwie kadencje. Więc Aleksander Kwaśniewski, niezależnie od kostiumów, w jakie akurat się drapuje, jest przedstawicielem „komuny”, zaś pan red. Adam Michnik, jako przewodniczący tubylczego Judenratu, reprezentuje Żydów, których, jak wiadomo, „nie ma”. Pani Rigamonti, kumulując ich odpowiedzi, być może bezwiednie, prezentuje nam punkt widzenia żydokomuny.

Pretekstem do rozmowy jest zaniepokojenie, jakie żydokomuna odczuwa w związku z wynikiem wyborów prezydenckich. Pan red. Adam Michnik, najwyraźniej świadomy, że nie ma w Polsce żadnego niezawisłego sądu, który ośmieliłby się go skazać, twierdzi, że wybory wygrał „łobuz” i że „pół Polski poszło złą drogą”. Wiadomo bowiem, że dobra droga, to ta, którą mniej wartościowemu narodowi tubylczemu wskazuje Judenrat. „Najlepsza droga dobra – ZMP!” – śpiewały Judenraty w czasach stalinowskich. Z kolei Kwaśniewski Aleksander martwi się, że jak mniej wartościowy naród tubylczy nadal będzie podążał złą drogą, to znaczy – drogą inną, niż mu wskaże Judenrat – to „może być droga do zniweczenia tego wszystkiego, co w sensie ustrojowym, demokratycznym, osiągnęliśmy od 1989 roku.” Najwyraźniej Kwaśniewski Aleksander przestaje w tym momencie panować nad zaimkami, wskutek czego zaczyna być podobny do idioty, któremu wystarczy tylko pozwolić mówić, a sam się sypnie.

Bo zastanówmy się – co Aleksander Kwaśniewski i jemu podobni bezpieczniaccy konfidenci, pieszczochy komuny, osiągnęli „ustrojowo” po 1989 roku. Po pierwsze – bezkarność, dzięki czemu nie ponieśli żadnych konsekwencji za udział w uwłaszczeniu nomenklatury, które – jak wiadomo – odbywało się poprzez rozkradanie majątku państwowego. Czyż nie z obawy przed jakimiś śmierdzącymi dmuchami, Aleksander Kwaśniewski, już jako prezydent, zagroził „lustracją totalną” jeśli tylko ukaże się chociaż jedno słowo, jak to PZPR kradła waluty obce z PEWEXU i lokowała je w szwajcarskim Sezamie? Jak pamiętamy, następnego dnia to tej groźbie Jacek Kuroń i Karol Modzelewski (znowu żydokomuna) napisali do niego list w tonie: już się nie kłóćmy, już się pogódźmy, niech tylko Oleksy poda się do dymisji – i końce w wodę.

No a „matka wszystkich afer”, czyli FOZZ? Zakończyła się wesołym oberkiem, podobnie jak wiele innych.

Ale bezkarność, to tylko jedno z „osiągnięć”. Drugim, jeszcze większym „ustrojowym” osiągnięciem żydokomuny po 1989 roku, było zbudowanie w Polsce kapitalizmu kompradorskiego. Kapitalizm kompradorski różni się od zwyczajnego kapitalizmu tym, że o ile w zwyczajnym kapitalizmie o dostępie do rynku i możliwości działania na nim decydują w zasadzie zalety człowieka działającego – czy jest pracowity, pomysłowy, przedsiębiorczy, czy nie boi się ryzyka i czy ma szczęście – to w kapitalizmie kompradorskim o dostępie do rynku i możliwości działania na nim decyduje przynależność do sitwy, której najtwardszym jądrem jest to samo, co i za komuny było najtwardszym jądrem systemu – czyli bezpieka.

Ponieważ większość społeczeństwa do sitwesów nie należy, musi zostać wyrzucona poza główny nurt życia gospodarczego, zarezerwowanego dla sitwy (sektor finansowy, paliwowy, energetyczny i podobne „strategiczne”) na obrzeża, gdzie może sobie wydłubywać kit z okien. Wskutek tego jednak narodowy potencjał gospodarczy jest zablokowany.

Czego zatem żydokomuna się boi, dlaczego krzyczy: „gewałt!?” Ano – z obawy, że jeśli większość narodu się zorientuje i przestanie słuchać Judenratu, to rzeczywiście – sitwesowie mogą stracić „zdobycze”, które sobie prawem kaduka przywłaszczyli po roku 1989.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Aleksander Dugin: Trump wycofuje się… Powstaje nowa MAGA?

– Aleksander Dugin: Trump wycofuje się…

zygmuntbialas

Na podstawie moich ostatnich postów na Telegramie doszli niektórzy do wniosku, że jestem rozczarowany Trumpem. Nie jest to jednak do końca prawdą. Obserwowałem rozwój Trumpa, narodziny jego ideologii – trumpizmu – uważniej niż politykę jakiegokolwiek innego kraju. Cała historia drugiej kampanii wyborczej Trumpa była w istocie pełnoprawną rewolucją, ponieważ idee, które głosił – a które jego zwolennicy rozpowszechniali i pogłębiali, znajdując oddźwięk wśród Amerykanów – ukształtowały bardzo spójny światopogląd. Była to prawdziwa ideologia, a nie tylko zbiór haseł.

Łącząc różne oświadczenia i stanowiska w ramach tej platformy, doszedłem do wniosku, że trumpizm ma dość poważny rdzeń ideologiczny. Trump proponował całkowicie alternatywny światopogląd, w jaskrawym kontraście do globalistów i liberałów. Jego orientacja nie była liberalna, lecz antyglobalistyczna, skupiając się na silnym, cywilizowanym państwie – amerykańskiej cywilizacji państwowej – z odpowiednimi kalkulacjami ekonomicznymi, elementami polityki zagranicznej, a nawet wewnętrznym programem ideologicznym. Obejmowało to odrzucenie ruchu LGBTQ, zakazanego w Rosji, i innych aspektów kultury ‚Woke’, a także zniesienie ‚Cancel Culture’.

Wszystko to znalazło swój wyraz w pierwszych dniach prezydentury Trumpa. To właśnie poprzez obcowanie z tym elementem ideologicznym odniosłem wrażenie, że był on niczym lodołamacz, przebijający się przez zamarznięte morze globalistyczno-liberalnej dyktatury. Trump robił to z centrum, z głównej sali kontrolnej systemu. Naturalnie pozostawiło to silne wrażenie, zwłaszcza gdy śledziłem to na bieżąco poprzez posty, wywiady, rozmowy i transmisje na żywo. Trump płynął na tej fali i początkowo działał zgodnie z tym programem.

Wrażenie było głębokie. Oczywiście Ameryka nie jest społeczeństwem tradycyjnym. Takie społeczeństwo nigdy tam tak naprawdę nie istniało. Ameryka jest eksperymentem nowoczesności. Tak, ze wszystkimi oczywistymi ograniczeniami, w tym z prawicą technologiczną, reprezentowaną przez Elona Muska i Petera Thiela, których poglądy są często dziwaczne i ekstrawaganckie, a nawet z jawnym narodowym populizmem Steve’a Bannona. Oczywiście, nic z tego nie jest w naszym guście. W zasadzie nie było w tym nic, czym można by się zachwycić. Niemniej jednak, stało to – i nadal stoi – w bezpośredniej koncepcyjnej opozycji do poprzedniego kursu amerykańskiego rządu.

Jeśli spojrzymy na Trumpa i trumpizm według standardów naszej własnej cywilizacji, cała sprawa często wydaje się potworna i przerażająca. Ale w porównaniu z liberalizmem i globalizmem, które państwa Unii Europejskiej wciąż bezwładnie ucieleśniają, wyglądało to jak konserwatywna rewolucja. Nieprzypadkowo Macron na spotkaniu Wielkiej Loży Wolnomularzy Francji wypowiedział ideologiczną wojnę ‚mrocznemu oświeceniu’ reprezentowanemu przez Trumpa. Macron uczynił to w imię tego, co masoni, liberałowie, globaliści, zboczeńcy i parady równości głoszą jako ‚jasne oświecenie’. Innymi słowy, ostrze trafiło na kamień.

Niemniej jednak, typowy liberalny globalizm, który dominował w Ameryce i na świecie przez ostatnie kilka dekad, otrzymał od Trumpa dotkliwy cios. Przyniósł ze sobą nową ideologię – pod pewnymi względami niejasną, ale pod innymi bardzo atrakcyjną: tradycyjne wartości, odrzucenie interwencji zagranicznych, odrzucenie neokonserwatystów, całkowite odwrócenie liberalno-demokratycznego programu Partii Demokratycznej ze wszystkimi jego degeneracjami i nakazanym, obowiązkowym rozkładem. To budziło i nadal budzi nasze zainteresowanie.

Jednak z czasem Trump zaczął się z tego wszystkiego wycofywać. Stracił członków swojego pierwotnego zespołu. Zbliżył się do neokonserwatystów, tak jak w swojej pierwszej kadencji. Nie potępił ludobójstwa Netanjahu w Strefie Gazy. Poparł 12-dniową operację wojskową Izraela, a co więcej, amerykańskie bombowce zaatakowały nawet suwerenny Iran. Teraz przygotowuje się do obalenia reżimu Welajat-e Faqiha. Krótko mówiąc, działa wbrew swoim obietnicom i oczekiwaniom tych, którzy na niego głosowali. Ponieważ ludzie, którzy na niego głosowali, chcieli czegoś innego. To niezwykle ważne.

Ruch MAGA pozostaje jednak bardzo silny. Być może Elon Musk zostanie jego nowym sztandarowym przywódcą. Zaproponował już założenie trzeciej partii w Ameryce, a biorąc pod uwagę jego zasoby, nie jest to bynajmniej naiwne. Thomas Massie, konsekwentny zwolennik Trumpa i zagorzały paleo-konserwatysta, stanowczo sprzeciwił się interwencji w Iranie i staje się już kluczową postacią w innym nurcie ruchu MAGA. Massie i Musk zbliżają się do siebie, co również jest bardzo interesujące. Jednocześnie Peter Thiel – jeden z architektów zwycięstwa Trumpa – wygłasza bardzo mroczne i trafne stwierdzenie: globalizm jest ideologią cywilizacji Antychrysta. Nawiasem mówiąc, nawet Marco Rubio stwierdził, że Irańczycy oczekują rychłego przybycia imama Mahdiego, co zwiastuje koniec czasów.

Jesteśmy więc świadkami nowej i bardzo interesującej konstelacji polityczno-teologicznej i eschatologicznej. Dlatego musimy zachować spokój i zacząć dogłębnie studiować filozofię, religię, eschatologię i geopolitykę – znacznie poważniej niż nasza obecna społeczność ekspertów, która jedynie powierzchownie analizuje i sprowadza wszystko do cen ropy. Teraz nadszedł czas na dogłębną analizę, a nie deklaracje entuzjazmu czy rozczarowania Trumpem.

Znajdujemy się w sytuacji, w której Ameryka i ci, którzy obecnie nią rządzą, decydują o najważniejszych globalnych trendach. Jest jeszcze jedna potęga – Chiny – i jesteśmy my. Praktycznie nie ma innych prawdziwie suwerennych mocarstw na świecie. Mamy własny projekt świata wielobiegunowego i chcemy go budować razem z Chinami. To poważna odpowiedź, a jednak globalne przywództwo nadal spoczywa w rękach Ameryki. Ani ideologicznie, militarnie, technologicznie, ani ekonomicznie – nawet z Chinami – nie możemy odwrócić tego przywództwa. Dlatego to, co dzieje się w Ameryce, ma dla nas ogromne znaczenie.

Aby to wszystko naprawdę zrozumieć, trzeba oczywiście znać i rozumieć historię Zachodu oraz filozofię René Guénona, Juliusa Evoli, Nikołaja Danilewskiego, Lwa Tichomirowa i Oswalda Spenglera. Pełne przyswojenie tych tekstów zajęłoby pół życia. Bez nich nie rozumie się absolutnie niczego – ani tego, co dzieje się w Ameryce, ani tego, co dzieje się tutaj. Dlatego nie powinniśmy stawiać sobie niemożliwych zadań. To odpowiedzialność tych, którzy posiadają niezbędne kompetencje i przygotowanie. Wkraczamy w sferę, w której wiele rzeczy zaszokuje zdrowy rozsądek.

Dlatego do mojej analizy należy podejść inaczej. Nie chodzi o to, by być ‚zawiedzionym’ czy ‚zachwyconym Trumpem’. Takie kategorie nie mają dla mnie znaczenia. Jestem rosyjskim patriotą i Rosja jest dla mnie wartością absolutną. Patrzę na wszystko z perspektywy mojego kraju, mojej cywilizacji i jej eschatologicznej misji jako Trzeciego Rzymu, katechonu, który zbawia świat przed panowaniem Antychrysta. To jest najważniejsze.

https://www.geopolitika.ru/de/article/trump-zieht-sich-zurueck

Napisał: Aleksander Dugin

Opracował: Zygmunt Białas

DYSCYPLINOWANIE PREZYDENTA, CZ. 2

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/dyscyplinowanie-prezydenta-cz-2,p1546084339

DYSCYPLINOWANIE PREZYDENTA, CZ. 2

Sławomir M. Kozak

Już w roku 1982 Epstein doradzał jednemu z najbogatszych wówczas ludzi na świecie, którym był Adnan Khashoggi. Pisałem o tym osobniku, również w kontekście spraw polskich, w książce „Projekt Phoenix”. Jego mieszane, arabsko-żydowskie korzenie ułatwiały mu występowanie w roli łącznika między Izraelem i Arabią Saudyjską. Zaangażował się, na przemysłową niemal skalę, w handel bronią i narkotykami, przy wydatnej pomocy Williama Clintona, zarządzającego w tym czasie stanem Arkansas, głównym punktem przerzutowym tej operacji. Wiele transakcji Khashoggiego sfinansowano za pośrednictwem cieszącego się złą sławą, powiązanego z CIA banku BCCI (Bank of Credit and Commerce International), znanego także jako Bank of Crooks and Criminals International.

Co ciekawe, BCCI był ściśle powiązany także z byłym bankiem Epsteina, Bear Stearns. Bear Stearns służył jako pośrednik dla BCCI, co pozostawało w ukryciu aż do zakończenia długiej batalii sądowej w Wielkiej Brytanii w 2011 roku. Wielce prawdopodobne jest, że Epstein odszedł formalnie z banku Bear Stearns po to, by pozostać nieujawnianym łącznikiem pomiędzy tymi dwoma podmiotami. 

W połowie lat 80. Epstein poznał człowieka o nazwisku Les Wexner, który zarządzał wówczas wartym wiele miliardów Limited Brands Inc., obecnie pod nazwą Bath & Body Works, działającym na rynku detalicznej sprzedaży ubrań. Bliskim przyjacielem tego ostatniego był „szef kanadyjskich żydów”, wspomniany już Edgar Bronfman, którego rodzina prawdopodobnie nadal przewodzi żydowskiej mafii w Kanadzie. Tak się akurat złożyło, że w tym samym niemal czasie zginął prominentny miejscowy prawnik, będący długoletnim doradcą Bronfmana, niejaki Artur Shapiro, który miał właśnie zeznawać na niekorzyść szefa przed Komisją IRS. Jego śmierć policja sklasyfikowała jako „zabójstwo w stylu mafijnym”, co nie było szczególnie odkrywcze, skoro ktoś wypalił mu z broni prosto w twarz, w biały dzień. Wkrótce potem Wexner udzielił Epsteinowi pełnomocnictwa, dzięki któremu od tej pory, to on mógł zarządzać jego osobistymi finansami. Ta zażyłość spadnie Epstein’owi niczym manna z nieba, zwłaszcza od kiedy Wexner, który w roku 1982 kupił markę Victoria’s Secret, rozpocznie organizowanie pokazów bielizny, transmitowanych także przez stacje telewizyjne.

Przyciągnie to do firmy zastępy atrakcyjnych dziewcząt marzących o karierze modelki, a w dalszej kolejności o wejściu do świata Hollywood. To właśnie w tym okresie, na fali zmian zachodzących w krajach Europy Wschodniej, do tej branży trafiać zaczyna coraz więcej młodych kobiet zza żelaznej dotąd kurtyny. Ten dopływ będzie trwał przez kolejne lata 90. Dla wykorzystujących ten stan rzeczy śliniących się satyrów, którym w sukurs idzie dysproporcja między poziomem życia w Ameryce, a zarobkami w krajach byłych już demoludów, to prawdziwa żyła złota. Tym bardziej, że milionerzy „amerykańscy”, z sobie tylko znanych powodów, preferują „żywy towar” o urodzie słowiańskiej. Nie dotyczy to zresztą tylko płci pięknej.

Wexner rozpoczął od przewożenia ciuchów z Hong Kongu na cywilno-wojskowe lotnisko Rickenbacker, w Columbus. Dość szybko to doświadczenie zaczęło być wykorzystywane przy szmuglowaniu broni i narkotyków na pokładzie samolotów linii Southern Air Transport. Uruchomił ją, współpracujący z CIA słynny Barry Seal, którego postać zagrał w późniejszym o wiele lat filmie „American Made”, popularny aktor Tom Cruise. Maszyny transportowały wszystko, niezależnie od trasy. Latały do najgorętszych politycznie i militarnie miejsc świata, jak Kolumbia, Irak, Afganistan, Somalia czy Bośnia. W roku 1998 wokół linii zaczęły się mnożyć plotki, co doprowadziło ją do upadku. Zrestrukturyzowano ją i wkrótce kontynuowano transport pod zmienioną już nazwą Southern Air. Tajemnicą poliszynela było też to, że CIA przerzucając trefne ładunki w ramach akcji Iran-Contra, operowało z lotniska Mena w Arkansas, kiedy gubernatorem tego stanu był Bill Clinton, a większość roboty papierkowej dla tych transportów brała na siebie kancelaria prawna Rose Law, w której jednym z partnerów była Hillary Clinton. O samej kancelarii, w kontekście zamachów 9/11 wspominałem między innymi, w książce „Operacja Terror”.

Wiele wskazuje na to, że Epstein szybko odkrył, jakie możliwości daje transport lotniczy także w handlu żywym towarem, którego roczny zysk na świecie oscyluje wokół 150 miliardów dolarów, czy dorywczym dostarczaniu dziewcząt dla zaspokojenia krótkotrwałych potrzeb swoich klientów. Kupił czarny odrzutowiec typu Gulfstream G550, później helikopter i dwusilnikową Cessnę 421. A, kiedy tego typu „zabawki” upowszechniły się wśród podobnych mu milionerów, zamówił pasażerski samolot Boeing 727-200, który mógł zabrać na pokład blisko 200 osób. Na pokładach samolotów rocznie spędzał około 600 godzin. Z pewnością wiele czasu poświęcał przy tej okazji na załatwianiu spraw pomiędzy bankami Bear Stearns i BCCI. Wnętrze zmodyfikował, zamontowano mu nawet terminal Bloomberga, by mógł w trakcie lotu dokonywać finansowych transakcji. Ci, którzy poznali słabości Epsteina, okrzyknęli wkrótce samolot mianem „Lolita Express”, co odnosiło się oczywiście do powieści Vladimira Nabokova, opisującej mężczyznę zafascynowanego niedojrzałymi dziewczynkami, ogarniętego erotyczną obsesją na punkcie dwunastoletniej pasierbicy.

Niewątpliwie niezwykle zagadkowym elementem dotyczącym jego działalności lotniczej, było wykorzystywanie w niektórych rejsach znaków rejestracyjnych nie należących do żadnego z jego samolotów, a do maszyny rządowej! To ewidentne przestępstwo. Istnieją dowody na to, że oznaczenie N474AW, będące rejestracją samolotu typu OV-10D Bronco, będącego na wyposażeniu Departamentu Stanu USA, widniało na śmigłowcu (!) Bell Long Range 206L3, należącym do Epsteina. Jak wykazał rejestr FAA, Bronco zostało przez Departament Stanu (United States Department of State, 1038 S. Patrick Drive #985, Patrick Air Force Base, Brevard County, Florida 32925-3516) wydzierżawione firmie Dyncorp, dla potrzeb operacji antypartyzanckich i antynarkotykowych w Kolumbii. Dyncorp, to prywatny kontraktor wojskowy, którego siły i środki wykorzystywane były przez Stany Zjednoczone w rozlicznych operacjach, między innymi w Bośni, Kosowie, Boliwii, Somalii, Angoli, Kuwejcie, ale też podczas „walki” z efektami huraganu „Katrina” na Haiti. Dyncorp zapewniał też ochronę afgańskiemu prezydentowi Hamidowi Karzaj. Wspominałem o tej firmie w poprzednich książkach dotyczących wydarzeń 9/11. W 2020 roku firma została kupiona przez konglomerat obronny Amentum.

Tymczasem, jak wynika z manifestu lotów, 6 sierpnia 2002 roku, pilot David Rodgers wystartował z meksykańskiej posiadłości Epsteina, o której piszę w kolejnym rozdziale, należącym do Epsteina śmigłowcem Bell, ale oznakowanym numerami N474AW i poleciał na lotnisko Double Eagle II, w Albuquerque. Być może, zadziwiające to wydarzenie można powiązać z tym, że w 2002 roku, flota powietrzna należąca do Epsteina była już na celowniku służb podejrzewających go o handel dziewczynkami w wieku od 12 do 15 lat, tymczasem, jak wykazały zeznania jednego z pracowników Dyncorp dla The Washington Times, firma, w tym właśnie czasie, dokonywała przemytu dzieci, będących dokładnie w tym samym wieku, z Kosowa i Bośni. Fachowcy wiedzą, że kilkadziesiąt kilo sprzedanego narkotyku ginie z rynku bezpowrotnie, ale te same kilkadziesiąt kilo w „żywym towarze”, może być „w obiegu” latami. Zatem najdalsze nawet loty i duże nakłady finansowe, zwracają się z nadwyżką. Samolot firmy Dyncorp rozbił się w roku 2006, choć jego numery rejestracyjne wykorzystano ponownie, w roku 2014. (ciąg dalszy nastąpi…)

Sławomir M. Kozak

Kup książkę

Kup ebook

Zielony Ład w Holandii: Nie używaj energii, gdy jej potrzebujesz, bo będą blackouty.

Holandia ogranicza dostawy energii. Była minister: Blackouty mogą stać się codziennością

https://pch24.pl/holandia-ogranicza-dostawy-energii-byla-minister-blackouty-moga-stac-sie-codziennoscia

(pixabay.com)

Jeżeli nie cofniemy się z obecnej polityki klimatycznej, blackouty, które wyłączyły Hiszpanię, staną się codziennością nas wszystkich – ostrzegła w radiowej rozmowie Anna Trzeciakowska, była minister klimatu.

– Dzieje się to, co wszyscy zapowiadali, czego się spodziewaliśmy. Sieci przesyłowe i dystrybucyjne nie nadążają za ideologią Zielonego Ładu. Nie bardzo chcą jej słuchać – ironizowała polityk na antenie Radia Wnet. Kontekstem tej opinii są wprowadzone przez władze Holandii ograniczenia w dostawach prądu dla przemysłu. Była minister przypomniała, że w grudniu 2023 roku ostrzegała w Sejmie, iż sieci nie słuchają ustaw, lecz działają na podstawie praw fizyki i matematyki.

Epicki sukces rozwoju elektryfikacji połączonej z niestabilnymi OZE [„odnawialne źródła energii”] powoduje, że sieci po prostu nie są w stanie prądu w wystarczającej ilości dostarczyć do tych, którzy chcieliby go z niego korzystać. Holandia pierwsza pokazała, że to nie działa.

Wcześniej była jeszcze Hiszpania, ale to osobny wątek – przypomniała, nawiązując do niedawnego blackoutu na Półwyspie Iberyjskim i we Francji. – Natomiast w Holandii, jak sądzę, chcą być mądrzy przed szkodą i po prostu przemysł ma ograniczenia w dostawach prądów. Na razie przemysł – zaznaczyła ex-minister. Oczywiście, oznacza to olbrzymie straty, perspektywę ucieczki inwestorów i inne problemy przedsiębiorstw, a w dalszej kolejności zagrożenie dla szpitali, szkół, wielu instytucji użyteczności publicznej.

Na razie wygląda to tak, że w Holandii w godzinach szczytu przemysł ma nie korzystać z energii elektrycznej. Przemysł zwykle pracuje w trybie ciągłym i po prostu nie jest w stanie na przykład od ósmej do dziesiątej rano nie używać prądu, zatrzymać linii produkcyjnych i wrócić wtedy, kiedy prądu będzie w sieci wystarczająca ilość – mówiła goszcząca w Radiu Wnet była minister.

Równolegle rząd holenderski za pośrednictwem mediów publicznych zaczął apelować do mieszkańców żeby nie korzystali z energii wtedy, kiedy zazwyczaj robią to najczęściej – rano, szykując się do pracy, a także po południu i wieczorem, gdy z niej wracają.

Ten problem będzie, niestety narastał. Nie jesteśmy w stanie przesłać siecią takiej ilości prądu, jaką byśmy chcieli, ze względu na to, że z jednej strony sieci są zaburzane przez niestabilne OZE, które raz pracują, raz nie pracują. Z drugiej strony jest powszechna elektryfikacja, która widnieje na sztandarach Zielonego Ładu – wszystko ma być na prąd – powoduje, że zużycie energii gwałtownie rośnie – mówiła Anna Trzeciakowska.

Jak wyjaśniała, holenderska gospodarka funkcjonowała w oparciu o gaz. W pewnym momencie rządzący rozpoczęli jednak gwałtowne odejście od paliw kopalnych w stronę tak zwanych źródeł odnawialnych. Procesowi temu towarzyszył trend pogłębiania elektryfikacji  od gazu odchodzić od paliw kopalnych. W efekcie sieci energetyczne zaczęły odmawiać posłuszeństwa.

Według europejskiego trybunału obrachunkowego, dla osiągnięcia zerowej emisji w 2040 roku Holandia musiałaby zainwestować w swoje sieci energetyczne… dwieście miliardów euro. W skali całej Unii potrzebne są już biliony. Tymczasem już teraz UE spłaca potężne pożyczki zaciągnięte na rzecz Krajowych Planów Odbudowy. Od nowej długoterminowej perspektywy budżetowej aż 30 procent pieniędzy Unia wydawać będzie oprocentowanie kredytów. Brakuje jednak nie tylko pieniędzy – także surowców i podzespołów.

To jest jazda na ścianę bez trzymanki. Z jednej strony opowiadamy sobie, jak to wszyscy będziemy w powszechnej szczęśliwości żyć w zielonej gospodarce, a po drugiej stronie rzeczywistość coraz bardziej skrzeczy i musimy się mierzyć z tym, że tego ograniczenia dostaw energii będą coraz intensywniejsze, coraz częstsze. Jeżeli nie cofniemy się z tej ścieżki, blackouty, które wyłączyły Hiszpanię, staną się codziennością nas wszystkich podkreśliła Anna Trzeciakowska.

RoM

Salon uderza. Niemcy i Żydowie mobilizują

Salon uderza. Niemcy i Żydowie mobilizują

17.07.2025 Stanisław Michalkiewicz https://nczas.info/2025/07/17/salon-uderza-niemcy-i-zydowie-mobilizuja/

Stanisław Michalkiewicz. / Foto: PAP
Stanisław Michalkiewicz. / Foto: PAP

Obywatel Tusk Donald najwyraźniej wystraszony spadającym poparciem dla Volksdeutsche Partei oświadczył, że od 7 lipca przywraca kontrolę na granicy polsko-niemieckiej i polsko-litewskiej, a nawet – że wypowie konwencję ottawską, zakazującą produkcji, magazynowania i stosowania min przeciwpiechotnych, bo zamierza zaminować granicę polsko-białoruską. W odróżnieniu od kampanii prezydenckiej w Polsce, kiedy to Reichsführerin Urszula Wodęleje i niemiecki rząd udzieliły obywatelu Tusku Donaldu dyspensy na rozmaite myślozbrodnie, żeby tylko wybory wygrał obywatel Trzaskowski Rafał z korzeniami, tym razem nie było słychać o żadnych dyspensach.

Przeciwnie – z niemieckich czeluści zaczęły dobiegać pomruki, że co do tego całego Tuska tośmy się chyba pomylili, bo nie tylko przerżnął wybory prezydenckie, ale w dodatku nie potrafi spacyfikować Ruchu Obrony Granic, którego uczestnicy, biorąc sprawę ochrony granicy polsko-niemieckiej w swoje ręce, zaczęli utrudniać niemieckiej policji przerzucanie do Polski migrantów, których Niemcy chcieli się pozbyć.

Procedura – o ile można tu mówić o jakiejś procedurze – polegała na tym, że patrol niemieckiej policji wjeżdżał na terytorium Polski z migrantami, po czym zostawiał ich tak, jak stali, bez dokumentów i w ogóle – bez niczego. Polska Straż Graniczna, o ile ośmieliła się taki incydent zauważyć, to musiała tych migrantów zawieźć potem do jakiegoś ośrodka integracji cudzoziemców, gdzie delikwenci byli zakwaterowani, otrzymywali wikt i opierunek, a podobno nawet – kieszonkowe. W tej sytuacji nietrudno było zmobilizować mieszkańców przygranicznych okolic, by nie tylko wsparli Straż Graniczną, ale też przysporzyli poparcia opozycji, to znaczy – PiS-owi i Konfederacji – bo nie ma takiej rzeczy, z której nie można by wycisnąć korzyści politycznych. Toteż twarzą Ruchu Obrony Granic został pan Robert Bąkiewicz, co stało się przyczyną odkurzenia przez obywatela Tuska Donalda tak zwanej „linii porozumienia i walki”, którą generał Wojciech Jaruzelski proklamował był w latach 80.

Rys historyczny

Linia porozumienia i walki polegała na tym, że bezpieka cywilna i wojskowa, która do połowy lat 80. zgodnie i w harmonii administrowała stanem wojennym i w ogóle – całym naszym bantustanem – aż do 1984 roku, kiedy to w ramach wojny bezpieki cywilnej z wojskową zamordowany został ks. Jerzy Popiełuszko, a w rezultacie – w maju 1985 roku zdymisjonowany został ze wszystkich stanowisk partyjnych i państwowych, to znaczy – z członka Biura Politycznego KC i ministra spraw wewnętrznych – generał Mirosław Milewski. W rezultacie SB została rozgromiona, a zadanie przeprowadzenia transformacji ustrojowej w naszym bantustanie zostało przejęte przez wywiad wojskowy.

Wykonując ustalenia poczynione przez Amerykanów i Sowieciarzy – konkretnie przez Daniela Frieda z Departamentu Stanu USA i Władimira Kriuczkowa, szefa sowieckiej KGB, tubylczy wywiad wojskowy nawiązywał kontakty z przebywającą w „opozycji demokratycznej” tak zwaną „lewicą laicką”, czyli dawnymi stalinowcami w rodzaju Jacka Kuronia, żeby wokół nich zbudować „reprezentację społeczeństwa”, złożoną albo z konfidentów – jak np. Kukuniek – albo z pożytecznych idiotów – jak np. znany z „postawy służebnej” Tadeusz Mazowiecki. Z tymi środowiskami miało być „porozumienie”, natomiast „ekstremie” wywiad wojskowy wydał nieubłaganą walkę.

W rezultacie tej operacji wyłoniona została reprezentacja „społeczeństwa”, złożona z konfidentów oraz pożytecznych idiotów, z którą wywiad wojskowy, nazwany na tę okoliczność „stroną rządową”, zaaranżował widowisko telewizyjne pod tytułem „obrady okrągłego stołu” i podzielił się władzą nad mniej wartościowym narodem tubylczym, któremu powiedziano, że właśnie wyzwolił się od komunizmu. Jak pamiętamy, symbolem „upadku komunizmu” było powierzenie przywódcy tych „upadłych” komunistów – generałowi Wojciechowi Jaruzelskiemu – stanowiska prezydenta „wolnej Polski”.

Taktyka Tuska

Toteż spanikowany spadającymi słupkami sondaży, a zwłaszcza pomrukami dochodzącymi z niemieckich czeluści, obywatel Tusk Donald najwyraźniej przypomniał sobie „linię porozumienia i walki”, modyfikując ją stosownie do sytuacji. „Porozumienie” przeznaczone jest dla Niemiec – bo nikt przytomny w Polsce chyba nie uważa, że obywatel Tusk Donald, z którego Niemcy zrobili człowieka, kiedykolwiek ośmieli się kąsać rękę, która przywiodła go na stanowisko szefa tubylczego vaginetu. Takiego człowieka szczęśliwie w Polsce nie ma, co oznacza, że nasz mniej wartościowy naród tubylczy jeszcze nie utracił do końca poczucia rzeczywistości. No dobrze – więc wprawdzie obywatel Tusk Donald próbuje zamarkować „walkę” z Niemcami, ale tak naprawdę – liczy na to, iż Niemcy nie będą zachowywać się aż tak bezczelnie – i tego dotyczy ewentualne „porozumienie” – natomiast w stosunku do obywateli, którzy bez inspiracji starych kiejkutów czy ABW przyłączyli się do Ruchu Obrony Granic, wydał nieubłaganą „walkę”.

Gdyby na fasadzie Ruchu Obrony Granic znalazł się jakiś jegomość z Komitetu Obrony Demokracji czy pani Marta Lempart ze Strajku Kobiet, co to kazałaby migrantom „wypierdalać”, a w ostateczności – nawet Babcia Kasia – to obywatel Tusk Donald żadnej wojny by temu ruchowi nie wypowiadał, pamiętając o „aferze hazardowej”, która o mały włos nie wysadziła go w powietrze. Skoro jednak tak się złożyło, że twarzą tego Ruchu stał się pan Robert Bąkiewicz, to obywatel Tusk Donald wie, że wydanie mu wojny jest całkowicie bezpieczne, bo będzie miał za sobą nie tylko Niemców, ale i tubylcze stare kiejkuty oraz abewiaków. Niemcy bowiem nie życzą sobie, by w bantustanie, właśnie szykowanym do przekształcenia w Generalną Gubernię, pojawiały się jakieś „ruchy obywatelskie”, a na podobnie nieubłaganym stanowisku stoją tubylcze bezpieczniackie watahy, dla których wszelkie niekontrolowane przez bezpiekę inicjatywy są traktowane jako zagrożenie dla „demokracji”, czyli kapitalizmu kompradorskiego, z którego bezpieka ciągnie grubą rentę.

Mobilizacja

Ale nie tylko obywatel Tusk Donald i jego faktotum, czyli pan minister Tomasz Siemoniak, sprawiający na pierwszy rzut oka wrażenie typowego człowieka niezdolnego – ale być może taki właśnie jest i obywatelu Tusku i niemieckiej BND u nas potrzebny – włączył się do wojny z Ruchem Obrony Granic. O głębokości i skali mobilizacji świadczy wystąpienie obywatela Terlikowskiego Tomasza. Jak wiadomo, obywatel Terlikowski Tomasz jest tak zwanym „katolikiem zawodowym”, a przy tym „filozofem” – chociaż nie takim tęgim jak Wasilij Wasilijewicz Dokuczajew, „filozof gleboznawca, społecznik i demokrata”, o którym rozpisywał się „Mały Słownik Filozoficzny Akademii Nauk ZSRR” z 1953 roku – który dorabia sobie na bułeczkę i masełko w rozmaitych postępowych rozgłośniach, gdzie przynajmniej od czasu do czasu musi zapalać ogarek diabłu. Otóż obywatel Terlikowski Tomasz w przystępie fali miłości bliźniego oświadczył, że policja powinna wszystkich tych uczestników Ruchu Obrony Granic „skuć”, a następnie – „wywieźć”. Obywatel Terlikowski Tomasz wprawdzie taktownie powstrzymał się od wskazania kierunku, w którym trzeba by tych wszystkich delikwentów „wywieźć”, ale i bez tego możemy się domyślić, że do chwilowo nieczynnych obozów koncentracyjnych, które – tylko patrzeć – jak będą musiały zostać ponownie wyremontowane i uruchomione – żeby w Generalnej Guberni osoby dokonujące tchórzliwych zamachów na niemieckie dzieło odbudowy, mogły zostać potraktowane zgodnie z przeznaczeniem.

Okazało się jednak, że obywatel Terlikowski Tomasz był tylko zwiastunem głównego uderzenia, którego właśnie dokonała Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Wyraziła ona właśnie „kategoryczny sprzeciw” wobec działań podejmowanych przez „samozwańcze” grupy „obrońców granic”. Zaapelowała do premiera i ministra sprawiedliwości z czarnym podniebieniem obywatela Bodnara Adama o „natychmiastową reakcję” i „ukrócenie” takich inicjatyw. Trzeba nam wiedzieć, że Helsińska Fundacja Praw Człowieka dostaje regularny jurgielt od starego żydowskiego grandziarza finansowego Jerzego Sorosa, który od lat pozostaje w awangardzie promotorów rewolucji komunistycznej w Europie i Ameryce Północnej.

Jednym z narzędzi tej rewolucji jest zalanie Europy i Ameryki masą ludności murzyńskiej i azjatyckiej, żeby w ten sposób doprowadzić do całkowitego rozwodnienia, a w konsekwencji – likwidacji historycznych narodów europejskich – żeby przekształcić je w tak zwany „nawóz historii”. Pisał o tym jeszcze w 1923 roku Ryszard de Coudenhove-Kalergi w książce „Europa – mocarstwo światowe”, a w roku 1947, również świątek brukselski Altiero Spinelli, według którego historyczne narody europejskie trzeba „zlikwidować”, jako że świat miał z nich powodu tylko same zgryzoty.

Nie chodzi oczywiście o fizyczną eksterminację, tylko o przerobienie na „nawóz historii”, nad którym Żydowie nie tylko roztoczą swoją kuratelę, ale będą mieli komu pożyczać pieniądze na procent. Skoro grandziarz daje forsę, skoro płaci – to i wymaga – więc nic dziwnego, że Helsińska Fundacja Praw Człowieka, posłusznie zareagowała na dźwięk znajomej trąbki – bo na obecnym etapie Żydowie ściśle koordynują nie tylko historyczną, ale i każdą inną politykę z Niemcami, więc nic dziwnego, że Helsińska Fundacja pryncypialnie zwalcza każdą inicjatywę skierowaną przeciwko interesom niemieckim. Żeby było śmieszniej, „na co dzień” Helsińska Fundacja Praw Człowieka wychwala pod niebiosa „społeczeństwo obywatelskie”, oparte o samoorganizację. Najwyraźniej jednak nie każda samoorganizacja jest godna pochwały.

Która zatem jest godna, a która nie? To proste, jak budowa cepa; ta, która na obecnym etapie odpowiada Żydom albo Niemcom jest godna pochwały, a tę, która ani jednym, ani drugim na obecnym etapie nie odpowiada – pryncypialnie potępiamy.

W tej sytuacji, żeby cnota nie pozostała bez nagrody, trzeba by opublikować nazwiska luminarzy Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka – żebyśmy wiedzieli, komu objawić naszą wdzięczność.

Oto zarząd: Maciej Nowicki – prezes, Piotr Kładoczny – wiceprezes, Małgorzata Szuleka – sekretarz, Aleksandra Iwanowska – członek i Marcin Wolny – skarbnik. A oto Rada: Danuta Przywara – przewodnicząca, Henryka Bochniarz, Ireneusz Cezary Kamiński, Andrzej Rzepliński, Wojciech Sadurski, Witolda Ewa Woydyłło-Osiatyńska i Mirosław Wyrzykowski – w swoim czasie wykładowca w szkole milicji i SB im. Feliksa Dzierżyńskiego w Legionowie, potem wypromował na uczonego doktora p. Adama Bodnara i Wielce Czcigodnego Krzysztofa Śmieszka – członkowie.

Jeśli chodzi o panów Andrzeja Rzeplińskiego czy Wojciecha Sadurskiego, to to i owo wiadomo. Pan Rzepliński zasłynął z opinii, że tortury są dobrą metodą na poznanie prawdy – za co złośliwcy obdarzyli go przydomkiem „Starszego Torturanta”. Pan prof. Wojciech Sadurski jest chlubą światowej jurysprudencji, a ostatnio wykombinował, jakby tu jednak zapobiec objęciu urzędu prezydenta przez znienawidzonego obywatela Nawrockiego Karola. Inni – jak np. prezes fundacji, pan Nowicki – nie są aż tak znani, ale też są zdolni – podobno nawet do wszystkiego. No i właśnie możemy się o tym przekonać.

TO DRZEWO – I KUNDELEK. Andrzej Sarwa

Andrzej Sarwa AZOR opowiadania o psach

7.

DRZEWO I KUNDELEK

Panu naszemu, który widział, że wszystko,

co uczynił, było bardzo dobre i psy też

Był upalny dzień, zapyloną drogą wijąca się gdzieś hen, daleko, w stronę horyzontu, wędrowało dwóch mężczyzn. Niby podążali w tym samym kierunku, niby szli blisko siebie, ale przecież nie byli towarzyszami podróży. Od czasu do czasu tylko jeden z nich łypał na drugiego złym okiem, wędrowali jednak w milczeniu.

Słońce prażyło niemiłosiernie, jakby chciało świat spopielić, cała przyroda dyszała ciężko, ale na tych dwóch nie widać było najmniejszego nawet śladu zmęczenia. Kiedy jednak spotkali spory zagajnik starodrzewu, zboczyli z drogi i weszli w jego mroczną głąb, aby postronny obserwator mógł uznać, że nie do końca tak jest i że jednak szukają cienia, a w cieniu wytchnienia i ulgi. Wędrowcy nie zwolnili jednak tempa marszu i nadal stawiali pewne, długie kroki, jakby doskonale wiedzieli, dokąd mają dotrzeć. I wreszcie dotarli. Dotarli do polany zarosłej trawą i ziołami, na której środku rosło samotne drzewo. Było jeszcze dość młode, ale piękne, wysmukłe i z wyglądu krzepkie.

Pierwszy z wędrowców, ten, który przez cały czas trzymał się lewej strony drogi, zbliżył się do niego, ogarnął je pieszczotliwym wzrokiem, pogładził chropawą korę i wyrył na niej znak trójkąta, tak jakby brał je w posiadanie i cechował swoim znamieniem. Może planował później je wyciąć i wykorzystać do czegoś? Pewnie tak było.

Kiedy pierwszy z wędrowców odszedł, a jego sylwetka zagubiła się gdzieś pomiędzy pniami starodrzewu, drugi mężczyzna, ten, który wcześniej trzymał się prawej strony drogi, stojący dotąd z boku, teraz podszedł do pnia, ogarnął go smutnym wzrokiem, objął ramionami, dłonią przesunął po znaku trójkąta, który pod tym dotykiem znikł, a na koniec ukląkł, skłonił głowę i wsparł się czołem o szorstką korę. A wtedy listki na drzewie poczęły drżeć, jakby w przeczuciu zbliżającej się burzy…

W końcu i drugi z wędrowców dźwignął się na nogi i ruszył w tę samą stronę co ów, który pierwszy się oddalił… a po paru chwilach i on jakby rozsnuł się śród kolumnady pni…

Niebo się zmroczyło, gwałtowny podmuch wichru raz i drugi szarpnął konarami samotnika rosnącego na środku polany, strącił z nich dobrą przygarść liści, zakręcił nimi w jakimś szalonym wirze, a potem ustał i ucichł…

* * *

– Spójrz synu, jakie zgrabne drzewo! Zetnijmy je, będą ze dwie belki na powałę domu. Tyle że jedna dłuższa, a druga krótsza, więcej się z tego nie wyciosa.

Słowa te wyrzekł stary brodaty, posiwiały i już lekko przygarbiony od znojnej, ciężkiej roboty, choć w miarę krzepki jeszcze mężczyzna, dźwigający ciesielską siekierę. A skierował je do towarzyszącego mu wysokiego, z wyglądu silnego i nad wyraz proporcjonalnie zbudowanego młodzieńca, który tak na oko mógł mieć jakieś 20-23 lata, który niósł piłę. Taką zwykłą, dwuchwytową, o potocznej nazwie „moja, twoja”.

– Nie – ono jeszcze nie dojrzało, jeszcze nie nadszedł jego czas. Drzewo tylko tak dorodnie wygląda, ale jak się je ociosze, zesłabnie i nie udźwignie tego ciężaru, jaki ma się na nim utrzymać. Nich jeszcze pożyje…

* * *

Gdy drzewo dojrzało, to ścięto je i z grubsza oczyszczono. Konary i drobniejsze gałązki zebrano w stos i spalono, iżby wiatr, rozwiawszy popiół, użyźnił dookolną glebę. A potem smukły pień powieziono do warsztatu cieśli.

Nie był to już ten warsztat, co jeszcze przed kilku laty, stary majster bowiem umarł, a młody w pojedynkę nie mógł brać tylu zleceń, ile ich brali we dwóch. Zresztą młody postanowił rzucić ciesielkę, nie była ona bowiem jego misją, a było nią coś zgoła innego…

Kiedy przywlekli mu ten pień i wyprzęgli suchotniczego, zabiedzonego konika, który go z trudem przyciągnął, młody cieśla najpierw, jakby na przywitanie, lekko dmuchnął szkapinie w chrapy, niezwykle delikatnie i czule pogładził ją po nich, przytulił swój policzek do łba zwierzęcia, poklepał je po szyi i zwrócił się do stojącej nieopodal wyglądającej na jakieś czterdzieści kilka lat kobiety:

– Mamo, bardzo cię proszę, przynieś trochę miodu. Tego, co to już się zestalił i stwardniał. Odłup go nieco, ale nie skąp, daj tak od serca, dobrze?

Sam zaś nadal głaskał konia i szeptał mu coś do ucha. Matka przyniosła spory kęs zbrylonego miodu. Podziękował jej spojrzeniem.

– No, staruszku, skosztujże jakie to pyszne, podetknął koniowi słodką i wonną bryłkę pod sam pysk.

A ów wziął ją delikatnie aksamitnymi wargami i przez jakiś czas międlił językiem, jakby rozkoszując się smakiem, aż w końcu przełknął.

– Smaczne było, staruszku? Pewnie nigdy czegoś takiego w swoim smutnym życiu nie próbowałeś…

Koń jakby rozumiejąc, zarżał cichuśko.

Zobaczywszy to czarny kot i rudawy pies popędziły teraz na wyprzódki, kot, by otrzeć się o nogi młodego cieśli, a pies, by podstawić mu łeb do pogłaskania, bo każdy chciał dostać swoją porcję czułości.

– No już, już, wystarczy – mówił cieśla, ale nie odmawiał im pieszczot.

A kiedy zwierzaki wreszcie odbiegły, każdy w swoją stronę, zwrócił się do ludzi, którzy dostarczyli mu surowy pień drzewa.

– To już ostatnia robota, jaką biorę. Następną zlecajcie komuś innemu.

– Ale ty jesteś najlepszym cieślą na całą okolicę!

– To już ostatnia robota, jaką biorę – powtórzył dobitnie. – Powiedzcie mi tylko, co mam zrobić z tego pnia?

– Gładko ociosaj w kant, podziel na dwie części – dłuższą i krótszą, wyżłób zakłady na poprzeczne łączenie… tyle…

– Zatem mam zrobić… krzyż?…

– Właśnie…

* * *

Gdy już młody cieśla, którego teraz nazywano nauczycielem, po trzech latach wędrówek i nieustannego opowiadania o miłości, prawdzie i dobru znów dotarł przed kolejną Paschą do świętego miasta Jeruzalem, witany przez tłumy niczym król, chociaż jechał na oklep na oślątku, źrebięciu oślicy, i to na dodatek jeszcze pożyczonym, nie zaś na szlachetnym arabskim rumaku przybranym w złoty czaprak, tak wystraszył tych, którzy mieli władzę, pieniądze i rządy dusz, iż umyślili sobie, aby go zgładzić. Postanowili więc unicestwić raz na zawsze dobro, miłość, prawdę i życie.

A kiedy już go opluli, kiedy wyszydzili, kiedy sponiewierali, skatowali, to nałożyli mu na barki starannie ociosaną belkę. Od razu wyczuł pod palcami własną robotę. Przymknął oczy, lekko się zachwiał pod ciężarem i powoli wyruszył w swą ostatnią drogę…

Tłumy pobożnych, rozsądnych i przyzwoitych zebrane w podwójnym szpalerze wzdłuż trasy wiodącej na Miejsce Czaszki, szydziły z niego i ryczały ze śmiechu… garstka niewiast płakała… a z tych dwunastu mężczyzn, którzy mu byli uczniami, przyjaciółmi, synami nieomal, raptem tylko jeden nie uciekł w popłochu, drugi zaś, ten co go zdradził i sprzedał za garść grosiwa, ten się był już zdążył powiesić w rozpaczy…

I mijał go też konik, ten sam zabiedzony, który ongiś przyciągnął pień, a któremu dał skosztować słodyczy miodu… i chciał konik pomóc, chciał ten pień łbem podeprzeć, chciał ulżyć umęczonemu, zaczął więc rozpychać zwarty szereg gapiów, już był tuż-tuż, tuż-tuż, ale właściciel smagnął go rzemiennym batem raz, drugi, dziesiąty klnąc przy tym głośno i ordynarnie… i upadł konik na kolana… i serce mu pękło…

* * *

Wisiał obnażony między niebem a ziemią. Wisiał na drzewie, które ongiś napotkał w lesie, na drzewie, które sam ociosał, na drzewie hańby, między złoczyńcami. Przybity za ręce i nogi wielkimi gwoździami z kutego żelaza o tępych kwadratowych łbach…

A tuż przy jego stopach stała matka i jedyny uczeń, który się nie uląkł, ani się też swojego mistrza nie powstydził. W ich twarzach dało się wyczytać udrękę, lecz oczy mieli suche. Może już wszystkie łzy wypłakali? Kto to wie?…

Omijając nogi rozlicznych gapiów, próbował podpełznąć do krzyża rudawy kundelek, lecz jakiś pobożny lewita wymierzył mu tak potężnego kopniaka, że pies ze skowytem runął na kamieniste zbocze, kalecząc boki i łamiąc żebro.

A zawieszony na drzewie, uprażony na słońcu, spragniony, napojony octem i żółcią, by mu jeszcze przydać męki, zawołał wielkim głosem:

– Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?!

Kundelek znów podjął próbę, by podpełznąć do stóp swego pana i znów kolejny kopniak odrzucił go precz…

A zawieszony na drzewie, mimo bólu rozdzierającego mu całe ciało, rozejrzał się wokół. W słońcu srebrzyły się gaje oliwne, gdzieś, hen, za miastem, zieleniały połacie pól porosłych młodziuchną pszenicą, w powietrzu smużył się zapach wiosennych kwiatów… wtedy przymknął oczy, pojedyncza łza stoczyła się po policzku, po raz ostatni wypuścił powietrze z płuc i zwiesił głowę na piersi… bo w końcu ból rozdarł mu serce na strzępy…

Ciało osunęło się bezwładnie, a wtedy żołnierze podeszli… i zobaczyli, że już umarł, więc nie łamali Mu goleni, tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda.

I tak wisiał na tym drzewie hańby, aż słońce się zaćmiło, aż ziemia zadrżała, aż zasłona w świątyni rozdarła się na dwoje… aż cała natura skamieniała zdjęta grozą… aż ptaki zamilkły i nawet wiatr wstrzymał oddech… i tylko jeden, jedyny pies, który wreszcie doczołgał się do stóp Zamordowanego, patrząc w oczy jego matki, zawył długo i przeciągle, ale tylko jeden, jedyny raz…

Tymczasem on wciąż wisiał na krzyżu, na drzewie hańby… A wiatr, który łagodnie owiewał Jego przesycone gorączką ciało, które jeszcze nie zdążyło ostygnąć, wstawiał się za Nim u owego Drzewa, które już drzewem hańby być przestało, błagając drżącym i świszczącym głosem:

Skłoń gałązki, drzewo święte,

Ulżyj członkom tak rozpiętym.

Odmień teraz oną srogość,

Którąś miało z przyrodzenia.

Spuść lekuchno i cichuchno

Ciało Króla Niebieskiego…

– Zaiste, ten był Synem Bożym – zbielałymi ze strachu wargami wyszeptał rzymski setnik, ów, który włócznią przebił Mu bok. Powtórzył to raz jeszcze, wycierając krew, która trysnęła z boku skazańca na jego chore, zarastające powoli bielmem, oczy. A one w jednej chwili odzyskały całą jasność i całą moc i całą ostrość widzenia, bo ta krew je uleczyła!

– Oj, a jakże mi to udowodnisz? Synem Bożym, zaraz Synem Bożym… – uczony w Piśmie nachalnie schwycił żołnierza za rękę. – No, udowodnij, że był Synem Bożym. To tylko twoja wiara, a ta nie ma nic wspólnego z wiedzą. No… to, co mi na to odpowiesz?…

Rzymianin szarpnął się gwałtownie.

– Odejdź! Zostaw!

– Ale… wiara… wiedza… nie musisz wierzyć… dam ci wiedzę… będziesz wiedział… Nie masz wiedzy, jesteś jak ślepiec… błądzisz po omacku… ja ci dam wiedzę! Będziesz znał dobro i zło.

Lecz żołnierz, który właśnie odzyskał wzrok, już nie słuchał parskającego śliną i gwałtownie gestykulującego natręta. Szybkim, sprężystym krokiem podszedł do matki Ukrzyżowanego i do młodzieńca, który jej towarzyszył.

– Posłuchajcie, zrobiłem, co musiałem. Jestem żołnierzem… Czy możecie mi wybaczyć?…

– Wiem. Jak ci na imię, synu? – zapytała kobieta.

– Longinus… – zawahał się przez chwilę, a potem dodał – matko…

* * *

Przed pieczarą grobową, do której wejście zakryto potężnym okrągłym głazem, płonęło niewielkie ognisko. Skądś z zarośli, dobiegały tajemnicze szepty nocy, jakieś trzaski, ptasie kwilenia, pohukiwanie sów, widać było niewyraźne cienie drgające na żwirowej ścieżce prowadzącej w głąb ogrodu.

Rzymscy żołnierze, pod wodzą setnika Longinusa, trzymali straż. Tak im nakazano. Zimno było, więc każdy chciał się znaleźć jak najbliżej ognia.

Naraz coś poruszyło się w krzakach, dało się słyszeć trzask łamanych suchych gałązek.

Jeden z Rzymian gwałtownie powstał i zacisnął dłoń na rękojeści krótkiego miecza zwanego gladius, wpatrując się w ciemność, z której dobiegły te niepokojące odgłosy.

Ale zaraz odetchnął z ulgą, widząc, że to tylko pies, ten sam pies, który był na Golgocie, a teraz, choć pobity i pokrwawiony, przywlókł się do grobu swojego Pana.

Żołdacy zaczęli ciskać w niego kamieniami, ale kundelek nie dawał się odpędzić.

Odbiegał nieco tylko na bezpieczną odległość, a potem z uporem znów pełzł, przywierając brzuszkiem do ziemi, w stronę kamienia tarasującego wejście do grobu.

– Dajcież mu już spokój – powiedział Longinus. – Popatrzcie, bezrozumne stworzenie, a jakie wierne, jakie oddane. Chodź, no chodź do mnie – wyciągnął rękę w stronę zwierzęcia, chodź tu i zagrzej się, bo i ty zmarzłeś.

Pies nieufnie popatrzył na żołnierzy, ale ostatecznie posłuchał i zbliżył się do ognia. Położył się na brzuchu, wyciągnął przednie łapy i wsparł o nie łeb.

Nie spał. Szeroko otwartymi brązowymi oczami wpatrywał się w kamień tarasujący wejście do pieczary. Jakby na coś czekał.

Czas płynął wolno, ale wreszcie niebo na wschodzie zaczęło lekko szarzeć. I naraz… ni stąd, ni zowąd… w mgnieniu oka zrobiło się widno niczym w upalne południe, ale tylko w pobliżu grobowca.

Nie wiedzieć skąd pojawili się jacyś młodzi mężczyźni, w jaśniejących szatach, z których przy każdym poruszeniu wydobywały się ogniste refleksy i rozświetlał je blask i lśniły niczym błyski zwiastujące nadchodzącą burzę.

Jeden z nich skinął dłonią, a kamień grobowy sam z siebie z hukiem się odtoczył i runął na płask, odsłaniając wnętrze pieczary.

Wtedy z jej mrocznego wnętrza wykwitł tak potężny strumień złocistobiałej światłości, jakby to samo słońce na niebie eksplodowało.

Oślepieni i wystraszeni strażnicy, odrzuceni tym blaskiem precz od grobu, upadli na ziemię tracąc przytomność.

Tylko Longinus trwał świadomy na tym samym miejscu nieporuszony, pies zaś z radosnym skomleniem rzucił się w stronę wejścia do pieczary.

Wtedy jeden z młodzieńców w świetlanych szatach przytrzymał go za kark, a potem wziął na ręce.

I już nie było widać psa, który jakby roztopił się w nieziemskim blasku, choć jeszcze przez jakiś czas dało się słyszeć jego szczęśliwe, przepełnione radością skomlenie i poszczekiwanie…

Książkę, z której pochodzi opowiadanie można nabyć tu:

https://ksiegarnia-armoryka.pl/azor-opowiadania-o-psach-andrzej-sarwa

Nieściągalne 800+ od Ukraińców . “na dzieci”.

Nieściągalne 800+ od cudzoziemców

ZUS próbuje odzyskać ponad 52 tys. nienależnych świadczeń na cudzoziemskie dzieci. Jak ustaliliśmy, udało się to zaledwie w odniesieniu do 11,6 proc. rozpoczętych postępowań. Co gorsza, większość spraw w tym roku się przedawni.

16.07.2025 Izabela Kacprzak https://www.rp.pl/spoleczenstwo/art42706081-niesciagalne-800-od-cudzoziemcow

W czerwcu premier Donald Tusk podał w Sejmie, że Zakład Ubezpieczeń Społecznych prowadzi 52 tys. postępowań o zwrot nielegalnie pobranych świadczeń 800+ przez cudzoziemców.

Nie ujawnił jednak szczegółów – w tym z jakich powodów są one nienależne i jaki jest wskaźnik ściągalności tego zasiłku. „Rzeczpospolita” sprawdziła to w ZUS. Okazuje się, że zwrot świadczeń nienależnych od cudzoziemców wynosi zaledwie 11,6 proc. Co gorsza, po trzech latach taka sprawa jest z powodu przedawnienia umarzana. I w tym roku może tak się stać – jak ustaliła „Rz” – nawet z 36 tys. nienależnymi świadczeniami. 

Nie tylko Ukraińcy, ale także Białorusini, Wietnamczycy i Rosjanie pobierają zasiłek na dzieci.

Kogo ściga ZUS za nienależne świadczenia na dzieci? Nie tylko 800+. Przoduje jedna grupa narodowościowa

Chodzi o niebagatelne kwoty – co najmniej 30 mln zł. To szacunki „Rz” (ZUS ich nie posiada), bo w tysiącach postępowań o zwrot od cudzoziemców chodzi nie tylko o świadczenie wychowawcze 800+, ale także świadczenia „Dobry Start” (300 zł na każde dziecko rozpoczynające naukę w szkole) oraz rodzinny kapitał opiekuńczy (to aż 12 tys. zł na drugie i kolejne dziecko, które również przysługuje bez względu na dochód rodziny).

ok. 30 mln zł

tyle może wynosić szacunkowa wartość wyłudzonych świadczeń na dzieci cudzoziemskie

Jak podaje nam ZUS, podana przez premiera liczba 52,3 tys. postępowań o zwrot dotyczy okresu od stycznia 2022 r. do maja 2025 r., i – jak pokazują statystyki – maleje: 35,9 tys. spraw dotyczy 2022 r., kolejne 12,5 tys. spraw – 2023 r., a 3,7 tys. spraw – 2024 r. Zaledwie 200 wszczęto w tym roku.

– Wymieniona liczba spraw dotyczy zarówno obywateli Ukrainy, jak i obywateli innych państw, w tym obywateli państw członkowskich UE/EFTA. Wśród 52,3 tys. postępowań o zwrot nienależnie pobranych świadczeń 51,5 tys. postępowań dotyczy obywateli Ukrainy ze statusem UKR. ZUS nie prowadzi statystyk w zakresie postępowań o zwrot nienależnie pobranych świadczeń w podziale na obywatelstwo osoby, która pobrała nienależnie świadczenie – informuje nas Grzegorz Dyjak z biura prasowego ZUS.

Status UKR otrzymują uchodźcy wojenni z Ukrainy, którzy przyjechali do Polski po 24 lutego 2022 r. (obecnie jest ich około miliona w naszym kraju, a od tego roku aby pobierać 800+, dziecko musi uczęszczać do polskiej szkoły. I to jeden z powodów spadku liczby wyłudzeń świadczenia.

Wojenna emigracja do Polski od 2022 r. Miliardy złotych na pomoc ukraińskim dzieciom. Ale tylko w Polsce

Zasiłek 500+, a od 2024 r. już 800+, wypłacany jest od początku jego wprowadzenia w 2016 r. także na cudzoziemskie dzieci, ale z zastrzeżeniem, że muszą mieszkać legalnie w Polsce. Sprawa socjalnych benefitów rozpala opinię publiczną zwłaszcza po fali wojennej emigracji Ukraińców do Polski, a więc po 24 lutego 2022 r., kiedy to gigantycznie wzrosła liczba wypłat tego świadczenia. Do naszego kraju w szczytowym momencie przyjechało blisko 2 mln Ukraińców, głównie kobiet z dziećmi oraz osoby starsze. [No, zapominasz o młodych uciekających przed poborem.. md]

Pokażmy rządowe dane Ministerstwa Pracy, Rodziny i Polityki Społecznej. W 2022 r. świadczenie 500+ tylko dla uchodźców z Ukrainy kosztowało budżet państwa 1,7 mld zł (pobierano je na blisko 300 tys. dzieci), w 2023 r. – 1,5 mld zł –skala wyłudzeń nie jest więc zbyt duża. Jeśli chodzi o świadczenia z Rodzinnego Kapitału Opiekuńczego w roku 2022 wyniosły 97,1 mln zł, natomiast w roku 2023 już 57,2 mln zł. „Dobry Start” dla uchodźców z Ukrainy wyniósł 44,6 mln zł, rok później – 37,4 mln zł.

W ubiegłym roku program 800+ kosztował budżet państwa 62 mld zł, z czego ponad 2,8 mld zł wypłacono 292 tys. dzieciom z obywatelstwem ukraińskim.

Na ukończeniu jest długo oczekiwane sprawozdanie z ustawy o pomocy Ukraińcom uciekających przed wojną…

Niska ściągalność ZUS – powodem brak kontaktu z beneficjentem. Państwa spoza UE poza możliwościami egzekucyjnymi

Skąd tak niska ściągalność należności od cudzoziemców? Bo beneficjenci (głównie z Ukrainy) znikają i nie sposób nawet doręczyć im decyzji. Podobnie jest z mandatami karnymi.

– W przypadku cudzoziemców nieprzebywających pod wskazanym adresem (również w przypadku, gdy adresu nie da się ustalić) lub niezatrudnionych w Polsce pojawiają się ograniczenia lub niemożność podjęcia działań windykacyjnych (w tym przeszkody natury formalno-prawnej, np. brak możliwości doręczenia decyzji) – wyjaśnia „Rz” Grzegorz Dyjak z biura prasowego ZUS.

Czynności ponownie mogą być podjęte, jeśli cudzoziemiec powróci do Polski, a sprawa się nie przedawni. To następuje dopiero po 10 latach. Dyjak: – Dlatego do czasu ustawowego terminu przedawnienia wskazanych w decyzji należności, tego typu sprawy są monitorowane pod kątem zmiany okoliczności umożliwiających podjęcie działań. 

Co najmniej 80 tys. mandatów dla kierowców spoza UE ląduje w koszu. Polska traci na tym ok. 20 ml…

ZUS ma łatwiejszą drogę do odzyskania należności, jeśli cudzoziemiec przebywa na terenie któregoś z państw UE. Dzięki porozumieniom o koordynacji systemów zabezpieczenia społecznego „ZUS [w ramach wzajemnej pomocy administracyjnej – przyp. aut.] jako wierzyciel może skorzystać z pomocy przy odzyskiwaniu tego typu należności”. Powiadamia wtedy dłużnika o decyzji zobowiązującej go do zwrotu lub dochodzenie to wszczyna instytucja danego kraju na wniosek polskiego ZUS. – W przypadku, gdy samodzielnie nie możemy ustalić adresu zamieszkania na terenie państw objętych ww. regulacjami unijnymi, możemy zwrócić się do instytucji tych państw o pomoc w ustaleniu adresu – wskazuje Dyjak.

Jak pisała „Rzeczpospolita”, projekt nowelizujący ustawę o 800+ dla cudzoziemców autorstwa MSWiA jest gotowy i znajduje się w konsultacjach międzyresortowych. Ma nie tylko uzależnić wypłatę świadczenia od tego, czy obcokrajowiec pracuje, ale też w założeniu ma uszczelnić system i ograniczyć możliwość wyłudzeń. ZUS m.in. otrzyma bezpośredni dostęp do bazy Straży Granicznej.

Różnice cywilizacyjne. „Dorosły człowiek, który wyrasta z niewychowanego dziecka, to jest zwierzę”

„Dorosły człowiek, który wyrasta z niewychowanego dziecka, to jest zwierzę”

Autor: CzarnaLimuzyna , 16 lipca 2025

Lewica dużo mówi o przyjmowaniu tzw. migrantów czyli ludzi niewychowanych lub „wychowanych w innej kulturze”. Intruzów, którzy wdzierają się do nas z obszarów nieucywilizowanych. Zachowanie tych osobników przypomina zachowania gorsze niż zwierzęce: napady, kradzieże, pobicia, gwałty i zabójstwa.

Człowiek kształtuje się, wyrasta z natury i kultury. Dorośli intruzi, którzy zalewają Europę, a ostatnio i Polskę – nigdy się nie zmienią. To pokazuje historia Europy na przełomie XX i XXI wieku. Asymilacja jest płytka, a jedyna realna szansa na zmianę może zostać stworzona przez kanon duchowy wraz z przyjęciem wiary chrześcijańskiej, co zdarza się bardzo rzadko.

Nielegalny czy legalny pasożyt? Nie ma znaczenia

Celem „procesów wychowawczych” neomarskizmu, tak jak mówił Krzysztof Karoń, jest stworzenie przez lewicę pasożyta, który nie będzie potrafił pracować oraz będzie zdemoralizowany. Wówczas biały mieszkaniec Europy zniży się do poziomu nachodźców.

(…) dorosły człowiek, który wyrasta z niewychowanego dziecka, to jest zwierzę. Na poziomie tych zachowań, które są istotne w życiu społecznym.

Jeśli małego dziecka nie wychowa się w taki sposób, żeby on rozumiał i miał przede wszystkim pewien nawyk. Coś co ja w skrócie nazywam etosem pracy, to on nigdy nie nauczy się pracować. A w związku z tym, jako dorosły człowiek będzie musiał swój dobrobyt kraść.

W ten sposób doszło do paradoksu, że znaczną część dóbr za niewydolną Europę zaczął produkować „inny świat”.

Biały człowiek zostanie całkowicie pozbawiony zdolności do pracy do produkcji dóbr, a świat – ten który w tej chwili na białego człowieka jeszcze pracuje, osiągnie… zdobędzie technologię. Biały człowiek pozostanie z niczym i będzie mógł się tylko buntować i będzie się musiał, mógł zbuntować. Przeciwko komu? Przeciwko tym którzy tworzą ten system i wtedy będzie potrzebny terror i ten terror jest montowany

Rozmowę z Karoniem przeprowadził ignorant. Pomimo tego mankamentu warto wysłuchać

=====================================

Niedziela: Białystok, Poznań, Zamość – Msze święte i pokutne Marsze Różańcowe za Ojczyznę

20.07.2024 Białystok, Poznań, Zamość – Msze święte i pokutne Marsze Różańcowe za Ojczyznę

16/07/2025 antyk2013

Na Różańcu świętym będziemy się modlić wraz z Maryja Królową Polski o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii oraz o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu.

BIAŁYSTOK – O godz. 13.30 wyruszymy sprzed Katedry (ul. Kościelna 2), przejdziemy Rynkiem Kościuszki, ul. Lipową do Bazyliki Mniejszej p. w. św. Rocha.

======================================

POZNAŃ – początek o godz. 12.30 Msza Święta za Ojczyznę w Sanktuarium Bożego Ciała przy ul. Krakowskiej. Po Mszy Świętej Pokutny Marsz Różańcowy poprowadzi Ojciec Jerzy Garda. Zakończenie u Ojców Franciszkanów w Sanktuarium Matki Boskiej w Cudy Wielmożnej na Wzgórzu Przemysła.

ZAMOŚĆ –  o godz. 15.00 Koronka do Miłosierdzia Bożego, po modlitwie wyruszy spod kościoła św. Katarzyny Pokutny Marsz Różańcowy.

Msza Święta za Ojczyznę w Kościele Rektoralnym Świętej Katarzyny, ul. Kolegiacka 3 o godz. 17.00

Kościół św. Katarzyny, pl. Jaroszewicza Jana, Zamość - zdjęcia

Rewolta lewactwa z UE – przeciw dzieciom. MEN ogłasza wielką “reformę edukacji”.

Uwaga! MEN ogłasza wielką reformę edukacji

Fundacja Pro-Prawo do Życia, niechluje nie dali adresu intern…

Kilka dni temu szefowa MEN Barbara Nowacka ogłosiła wielką reformę szkolnictwa. Celem jest dopasowanie polskiej edukacji do żądań unijnych, gdyż Unia Europejska przejmuje kontrolę nad edukacją w Polsce w ramach tzw. Europejskiego Obszaru Edukacyjnego. Uczniów czekają m.in. kolejne nowe przedmioty, zmiany w systemie ocen, nowe matury i nowe podręczniki.

W ocenie Fundacji Pro-Prawo do Życia celem tej reformy jest wyrwanie dzieci spod wychowawczego wpływu rodziców i przeobrażenie szkół w “przechowalnie” dzieci i młodzieży, w których prowadzona będzie ideologizacja i deprawacja, połączana z oduczaniem samodzielnego myślenia. Fundacja publikuje analizę zapowiedzianej przez MEN reformy.

Niewielu Polaków wie, że już w 2025 r. zobowiązano się urzeczywistnić tzw. „Europejski Obszar Edukacyjny”. Jego założenie jest takie: polityka w zakresie edukacji i oświaty, która do tej pory pozostawała w gestii rządów państw członkowskich UE, ma stać się częścią polityki unijnej i ma być zarządzana bezpośrednio z poziomu Brukseli. Innymi słowy – kontrolę nad polskimi szkołami przejmuje Unia Europejska.

W związku z tym, kilka dni temu Ministerstwo Edukacji Narodowej ogłosiło plan wielkiej reformy szkolnictwa w Polsce, aby dopasować cały system edukacji w Polsce do wytycznych unijnych. Fundacja Pro-Prawo do Życia przeanalizowała główne punkty tej reformy:

1) Już od 1 września, po wakacjach, do szkół wchodzi nowy przedmiot “edukacja zdrowotna”, pod którą to nazwą dla zmylenia rodziców ukrywa się “edukacja seksualna” prowadzona według stworzonych w Niemczech Standardów Edukacji Seksualnej w Europie, przed którymi Fundacja ostrzega od ponad 10 lat w ramach kampanii “Stop pedofilii”. Uczniowie będą oswajać się m.in. z masturbacją, LGBT, homoseksualnym stylem życia, rozwiązłością seksualną, wyrażaniem zgody na seks, różnymi “orientacjami seksualnymi” i rodzajami “rodzin” oraz z tzw. “tranzycją” poprzez okaleczanie się lub faszerowanie się blokerami hormonalnymi.

2) Zmieniony ma zostać system oceniania uczniów, w szczególności system ocen z zachowania. Ma być to system opisowy, w ramach którego szkoła będzie opisywać całokształt postawy moralnej ucznia, sugerując jemu oraz jego rodzicom “obszary wymagające poprawy”. System ten będzie uwzględniał m.in. zaangażowanie w rozmaity aktywizm. W ramach tego nowego systemu oceniania uczniowie mają też oceniać sami siebie (!) oraz ma funkcjonować “ocena koleżeńska”, która doprowadzi w praktyce do tego, że uczeń będzie zmuszony dopasowywać się do presji grupy rówieśniczej.

W ocenie Fundacji, to wszystko będzie de facto systemem monitoringu ucznia i jego rodziny, a w szczególności zasad i wartości wynoszonych z rodzinnego domu, z którymi dziecko przychodzi do szkoły. Punktem odniesienia dla takiej opisowej oceny z zachowania będą “wartości europejskie” (czyli dewiacje seksualne, aborcja, bezbożnictwo, konsumpcjonizm itp.), a nie Dekalog i zasady wynikające z polskiej kultury i cywilizacji chrześcijańskiej.

3) Mają zostać wprowadzone kolejne nowe przedmioty, niektóre przedmioty zostaną połączone razem w bloki tematyczne, więcej czasu ma być przeznaczane na “zainteresowania” uczniów, projekty oraz prace grupowe. Wprowadzone mają zostać także nowe podstawy programowe i nowe podręczniki. To wszystko brzmi bardzo atrakcyjnie propagandowo, ale w praktyce będzie oznaczać jeszcze większe “odmóżdżanie” uczniów i doprowadzi do całkowitego zaniku umiejętności krytycznego, samodzielnego myślenia.

Fundacja Pro-Prawo do Życia zwraca uwagę, że od dawna uczniowie np. na języku polskim nie czytają całych lektur, tylko co najwyżej krótkie fragmenty lub wręcz wyłącznie omówienia książek. Podręczniki do historii od wielu lat nie zawierają już przede wszystkim tekstu z opisem faktów historycznych, tylko kolorowe grafiki, plansze, tabele i skrótowe informacje hasłowo streszczające dane zagadnienie i mówiące uczniom, co mają myśleć na dany temat. Podobne tendencje widać na innych przedmiotach, zwłaszcza humanistycznych. Zamiast docierać do prawdy, czytać ze zrozumieniem i samodzielnie wyciągać wnioski, uczniowie mają przyswajać gotowe, spreparowane treści podające im “na tacy” co należy myśleć oraz jak oceniać przedstawiane im zjawiska. Zamiast samodzielnego (pod nadzorem nauczyciela) docierania do głębi zagadnień celem ich zrozumienia, uczniowie mają przyswajać wiedzę w postaci krótkich “ciekawostek” i gotowych haseł.

4) Najważniejszą częścią reformy i jej priorytetem, co otwarcie mówi MEN, ma być troska o “dobrostan” uczniów oraz “wzmocnienie funkcji wychowawczej szkoły”. W praktyce te pozytywnie brzmiące hasła oznaczają jedno – chęć wyrwania dzieci spod opieki rodziców i przekazanie ich na wychowanie przez system edukacji, aby zostali “nowoczesnymi europejczykami”.

Czym jest “dobrostan psychiczny” uczniów, o który zadbać ma reforma edukacji? To nic innego jak nieustanne spełnianie kolejnych zachcianek emocjonalnych. Ten “dobrostan” jest naruszany m.in. poprzez stawianie uczniom wymagań, dyscyplinę oraz odwoływanie się do obiektywnych zasad moralnych, których powinno się przestrzegać, w szczególności do Dekalogu i nauczania Kościoła. Innymi słowy – “dobrostan” jest przeciwieństwem klasycznego wychowania człowieka, które polega na kształtowaniu cnót i charakteru.

Rząd Tuska i Nowackiej, unijni komisarze oraz niemieccy “eksperci” od edukacji chcą, aby polskie dzieci “czuły się dobrze”, w związku z tym uczniowie mają być wychowywani bez zasad, bez wymagań i bez obowiązków. Z pewnością nie spowoduje to, że młodzi ludzie będą czuć się dobrze. Wręcz przeciwnie – od dziesięcioleci na Zachodzie, a od jakiegoś czasu także w Polsce, lawinowo rosną problemy psychiczne dzieci i młodzieży. To właśnie efekt “dobrostanu” polegającego na wychowaniu bez jakichkolwiek wymagań i obowiązków, przy równoczesnym oswajaniu z ideologiami i patologiami seksualnymi.

Polskie szkoły po reformie MEN mają stać się “przechowalniami” uczniów, w których dzieci i młodzież będą spędzać większość dnia na utrwalaniu swojego “dobrostanu psychicznego”. Właśnie temu służy nieustanne obniżanie wymagań edukacyjnych połączone z jednoczesnym rozluźnianiem dyscypliny i norm moralnych.

W nowoczesnej, zreformowanej według wytycznych UE polskiej szkole, dzieci mają wychowywać się w sposób bezstresowy, bez jakichkolwiek wymagań i obowiązków, przyswajać informacje w postaci gotowych ciekawostek z różnych dziedzin wiedzy, oraz “edukować się” seksualnie poprzez oswajanie z masturbacją, rozwiązłością, LGBT, homoseksualnym stylem życia, wolnymi związkami, bezdzietnością, aborcją i antykoncepcją.

W ten sposób młodzi Polacy mają stać się “Europejczykami” – odebrana edukacja szkolna pozwoli im na podjęcie pracy, która nie będzie od nich wymagać samodzielnego i krytycznego myślenia, indoktrynacja doprowadzi do odejścia od wiary i Kościoła, a narzucony przez szkoły styl życia sprawi, że kolejne pokolenia Polaków będą bezdzietnymi singlami, skoncentrowanymi na rozwiązłości seksualnej, własnych zachciankach i oddawaniu się kolejnym rozrywkom.

Właśnie do tego doprowadzono w krajach Europy Zachodniej, gdzie uczniowie od dziesięcioleci są “edukowani” seksualnie, oswajani z egoizmem i indywidualizmem oraz przymuszani do odchodzenia od swoich lokalnych tradycji narodowych na rzecz “wartości europejskich” definiowanych odgórnie przez urzędników i biurokratów w Brukseli i Berlinie.

Ta droga prowadzi również do zagłady naszego narodu na poziomie cywilizacyjnym, kulturowym i biologicznym (demografia).

Zdaniem Fundacji, nie musimy jednak tą drogą podążać, nawet jeśli Unia Europejska oraz inne państwa i międzynarodowe organizacje wymuszają na Polsce te działania. Możemy powstrzymać tę rewolucję i uratować przyszłość naszego narodu. Kluczem do zwycięstwa jest budzenie świadomości rodziców, którzy podejmą walkę w swoim miejscu zamieszkania – w szkołach swoich dzieci, w swoich parafiach, w społecznościach lokalnych itp.

Jeżeli chcemy ocalić Polskę, to zdaniem Fundacji Pro-Prawo do Życia muszą nastąpić dwie najważniejsze rzeczy: Polacy muszą chcieć mieć dzieci, a następnie przejąć osobistą odpowiedzialność za ich wychowanie – za naukę wiary, moralności, obyczajów, tradycji, historii i kultury. Nie możemy pozwolić na to, aby wychowanie z rąk rodziców przejęły zideologizowane szkoły i instytucje obsadzone ekspertami od “dobrostanu”.

Dlatego Fundacja zapowiada organizację kolejnych kampanii informacyjnych, szczególnie teraz, przez okres wakacji, gdyż już za półtora miesiąca “edukacja seksualna” wchodzi do szkół, potem MEN zacznie wdrażać kolejne “reformy” narzucane nam przez UE. Kolejni rodzice muszą się o tym dowiedzieć, aby mogli zacząć działać w obronie swoich dzieci.

Fundacja Pro-Prawo do Życia

Więcej synodalności! Trzyletni plan papieża Franciszka miał zrewolucjonizować Kościół

Zawsze Wierni nr 4/2025 (239) David L. Vise

Więcej synodalności! Trzyletni plan papieża Franciszka miał zrewolucjonizować Kościół

Franciszek zdążył ogłosić nowy plan dotyczący procesu synodalnego. Przebywający wtedy w szpitalu papież zatwierdził trzyletni proces wdrażania reform w całym Kościele powszechnym. Kościół nie został jednak założony przez Zbawiciela po to, aby ulegać opinii publicznej.

Jak poinformował nas w sobotę 15 marca 2025 Joshua McElwee z agencji Reuters w swym artykule Papież Franciszek, deklarując wolę pozostania [na swym urzędzie], rozpoczyna nowy proces reform w Kościele katolickim, przebywający w szpitalu papież zatwierdził trzyletni proces wdrażania reform w całym Kościele powszechnym. Ta najnowsza inicjatywa, mająca rzekomo ułatwić dialog i odnowę, stanowiła w istocie kolejną próbę usprawiedliwienia szeroko zakrojonych reform rzekomymi żądaniami „ludu Bożego”. Twierdzenie takie ignoruje fundamentalną prawdę, iż Kościół nie jest demokracją, ale ustanowioną przez Boga instytucją, której misją jest strzeżenie depozytu wiary, a nie naginanie go do dominujących chwilowo idei.

Wysiłki podejmowane przez Franciszka pozostawały w zgodzie z katastrofalnym w skutkach kursem obranym przez II Sobór Watykański pod hasłem „aggiornamento” czy też unowocześnienia Kościoła. Sobór, którego dokumenty pełne są wieloznacznych i modernistycznych stwierdzeń, starał się uczynić Kościół bardziej przystającym do współczesnego społeczeństwa. Jednak zamiast oczekiwanej odnowy doświadczył on sześciu dekad bezprecedensowego upadku, którego przejawami są: dramatyczny spadek liczby powołań kapłańskich, niemal całkowity zanik zgromadzeń zakonnych oraz powszechny kryzys katechizacji. Kwitnące niegdyś instytucje katolickie upadały, wierni zaś masowo porzucali Kościół zniechęceni doktryną, która została rozwodniona, aby dostosować ją do ducha czasów, zamiast podtrzymywać prawdę objawioną przez Chrystusa.

Papież Franciszek szedł śladami owego nieudanego eksperymentu, posługując się procesem synodalnym dla usprawiedliwienia dalszej rewolucji. Droga Synodalna, podobnie jak duszpasterska obłuda Vaticanum II, stara się stworzyć iluzję konsensusu, narzucając równocześnie zaplanowane z góry zmiany, które podkopują same fundamenty doktryny katolickiej. Wieloznaczność dokumentów II Soboru Watykańskiego pozwalała na ich niekończące się reinterpretacje, prowadzące do erozji tradycyjnej wiary i praktyki. W analogiczny sposób najnowsza inicjatywa Franciszka nie doprowadziłaby do autentycznej odnowy, ale raczej przyśpieszyłaby zniszczenie tego, co wciąż jeszcze pozostaje z prawdziwej tożsamości Kościoła.

Ustanowiony przez Zbawiciela Kościół nie ulega dominującym chwilowo opiniom. On sam powiedział do Piotra: „Ty jesteś opoka, a na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie przemogą go”1. Autorytet Kościoła opiera się na powierzonej mu przez Boga misji, a nie na zmiennych trendach kulturowych. Święty Tomasz z Akwinu przestrzegał przed porzucaniem Tradycji na rzecz nowych ideologii, pisząc:

Artykuły wiary taką grają rolę w nauce wiary, jaką zasady same z siebie znane mają w nauce, którą nabywamy naturalnym rozumem; w tych to zasadach, jak to wyłożył Filozof, jest pewien układ, że jedne mieszczą się domyślnie w drugich; wszystkie zresztą zasady sprowadzają się do tej jednej, jako naczelnej: „Niemożliwym jest równocześnie (coś o czymś) twierdzić i zaprzeczać”2.

Zignorowanie tej mądrości przez II Sobór Watykański doprowadziło do dekad chaosu doktrynalnego oraz rozkładu duchowego, a nowe inicjatywy papieża Franciszka kryzys ten jedynie pogłębiały.

Wspierając proces, który przedkłada kolektywne rozeznawanie nad autorytatywne nauczanie, Franciszek stwarzał zagrożenie dla samej integralności Kościoła. Jego znane powszechnie słowa „Kim ja jestem, aby osądzać?” wykorzystywane były do sugerowania, że prawda moralna nie jest czymś niezmiennym, ale elastycznym. Jednak św. Paweł wyraźnie przestrzega przed takim relatywizmem moralnym: „Przyjdzie bowiem czas, gdy zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich pożądliwości zgromadzą sobie nauczycieli – mając uszy chciwe pochlebstwa”3. Prawdziwą misją Kościoła nie jest dostosowywanie doktryny do żądań opinii publicznej, ale strzeżenie wiary raz podanej świętym4. Katechizm Kościoła Katolickiego potwierdza ten obowiązek: „Zadanie autentycznej interpretacji słowa Bożego, spisanego czy przekazanego przez Tradycję, powierzone zostało samemu tylko żywemu Urzędowi Nauczycielskiemu Kościoła” (par. 85). Proces synodalny papieża Franciszka podkopuje autorytet Magisterium, zastępując go zdemokratyzowaną teologią opartą raczej na subiektywnym doświadczeniu niż na objawionej prawdzie.

II Sobór Watykański okrzyknięty został punktem zwrotnym w historii Kościoła, jednak sześć dekad później widzimy, że jego owoce są niezwykle gorzkie. Liczba kapłanów dramatycznie się skurczyła, zamknięto seminaria, zniknęły też całe zgromadzenia zakonne. Zamiast odnowy wiary jesteśmy świadkami chaosu doktrynalnego, rozprzężenia moralnego oraz masowego exodusu wiernych. Inicjatywa Franciszka nie uleczyłaby tej sytuacji, ale raczej przyśpieszyłaby destrukcję Kościoła założonego przez Chrystusa. To samo zwodnicze hasło „wsłuchiwania się w głos wiernych” wykorzystywane będzie do forsowania dalszych odstępstw od nauczania katolickiego, podobnie jak wieloznaczna retoryka dokumentów Vaticanum II umożliwiła ich modernistyczną interpretację.

Kościół nie istnieje po to, aby dostosowywać się do świata, ale aby wzywać świat do nawrócenia. Opierajmy się więc pokusie przedkładania konsensusu nad prawdę, pamiętając o słowach Zbawiciela: „Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą”5. Wierni muszą pozostawać czujni, trzymając się niewzruszenie wiecznych prawd przekazanych przez Chrystusa i Jego Apostołów. Historia dowiodła, że eksperymenty w rodzaju Vaticanum II prowadzą jedynie do ruiny. Jeśli rewolucja papieża Franciszka przetrwa, przyśpieszy ona jedynie rozkład Kościoła, zamiast przywrócić mu jego dawną chwałę.

Za „The Remnant”, marzec 2025, tłumaczył Tomasz Maszczyk6.

=============

A tymczasem w Kościele:

Przypisy

  1. Mt 16, 18.
  2. ST II–II, q. 1, a. 7.
  3. 2 Tym 4, 3.
  4. Por. Jud 1, 3.
  5. Mt 24, 35.
  6. tinyurl.com/wiecej-synodalnosci [dostęp: 20.05.2025]; w artykule skorygowano jedynie czas gramatyczny z teraźniejszego na przeszły ze względu na śmierć papieża.

Była żona Trumpa, Marla Maples, o wymuszaniu szczepień, chemtrails i deep state.

Była żona Trumpa, Marla Maples, przerywa milczenie

Eksperymenty ze szczepieniami, nadzór CIA.

[My life is my price]

DR IGNACY NOWOPOLSKI JUL 16

Sensacyjny wywiad z Jamesem O’Keefe’em ujawnia szokujące wypowiedzi Marli Maples: była żona Donalda Trumpa wysuwa poważne oskarżenia pod adresem przemysłu farmaceutycznego, rządu i agencji wywiadowczych – i otwarcie mówi o geoinżynierii, chorych dzieciach i strachu przed Państwem Głębokim.

Chemtrails i prawo na Florydzie
Marla Maples jest współzałożycielką inicjatywy zdrowotnej, której celem jest edukacja na temat niewidzialnych zagrożeń w powietrzu, wodzie i żywności. Celem jest zwalczanie przyczyn chorób przewlekłych, „na które wszyscy cierpimy”.

W wywiadzie wyjaśnia, że aktywnie uczestniczyła w pracach nad wprowadzeniem na Florydzie przepisów zakazujących geoinżynierii – uwalniania chemikaliów do atmosfery. „Zygzakowate smugi na niebie”, które opisała – często nazywane smugami chemicznymi – zostały uznane przez media i osoby weryfikujące fakty za spisek. Teraz „opryski chemiczne” są oficjalnie zakazane na Florydzie. Kolejny cel: wprowadzenie zakazu w całym kraju.

Choroba przez zysk: leki, dzieci i szczepionki
Maples jasno stwierdza, że „działa wiele sił”, które celowo promują choroby:
„Ponieważ na chorych ludziach można zarobić dużo pieniędzy”.

Szczególnie alarmujące jest to, że autorka donosi o eksperymentach ze szczepieniami przeprowadzanych na dzieciach w Indiach i Afryce, które doprowadziły do okaleczeń i zgonów – jest to jawne nadużycie w imię rzekomej pomocy rozwojowej.

Maples potępia praktykę wymuszania szczepień dzieci, których nie potrzebują. Twierdzi, że to dzieło tych, którzy wierzą w celową redukcję populacji. „Ziemi wystarczy dla nas wszystkich – nie musimy pozbywać się połowy populacji”.

Prześladowania ze strony CIA i państwa głębokiego
W szczególnie wybuchowej części rozmowy Maples twierdzi, że stała się celem CIA po rozmowie z postacią „państwa głębokiego”, której odmówiła współpracy przy opracowaniu szczepionki na COVID.

To źródło wiedziało, że szczepionka miała „zabić wiele osób”. Od tamtej rozmowy jest pod obserwacją.
„Cień” robi wszystko, co w jego mocy, by ukryć prawdę – ale „światło słoneczne to najlepszy środek dezynfekujący” – mówi.

Współpraca z Sekretarzem Zdrowia i Opieki Społecznej Kennedym
Maples podkreśla, że współpracuje z Sekretarzem Zdrowia Robertem F. Kennedym Jr. Celem jest rozbicie niebezpiecznych struktur w agencjach takich jak CDC i FDA. Chwali dr. Roberta Malone’a jako „odważnego wojownika” i apeluje do większej liczby osób o zabranie głosu:
„Im więcej odważymy się mówić, tym więcej dobra możemy zdziałać”.

Jej ostatnie słowo – wezwanie do odwagi
Kiedy zapytano ją, jaka jest jej cena, Maples odpowiedziała:
„Jeśli twoją ceną nie jest twoje życie, to nie jesteś na sprzedaż”. [My life is my price]

Odpowiedź, która w swojej prostocie mówi wszystko.

Podsumowanie:
Marla Maples otwarcie mówi o tematach często uznawanych za tabu: smugach chemicznych, polityce antyszczepionkowej, państwie głębokim i lobby farmaceutycznym. Niezależnie od tego, czy wierzymy w jej słowa, czy nie, apeluje o czujność, osobistą odpowiedzialność i zdrowsze, bardziej wolne społeczeństwo. Zadaje też niewygodne pytanie: Kto czerpie zyski z naszej choroby – i kto walczy o nasze zdrowie?

Pełny wywiad w języku angielskim

Impfexperimente-cia-ueberwachung-trumps-ex-frau-marla-maples-bricht-ihr-schweigen

Ratusz wydał 130 tys. na skandaliczny spektakl o islamskim trybunale nad obrońcami polskich granic

Ratusz wydał 130 tys. na skandaliczny spektakl o islamskim trybunale nad obrońcami polskich granic

O-islamskim-trybunale-nad-obroncami-polskich-granic

Wiadomo, że warszawski ratusz obsadzony dziećmi i wnukami stalinowskich funkcjonariuszy katolicką tożsamość Polski uznaje za wrogi sobie świat. To również zasługa obecnego prezydenta Warszawy, R. Trzaskowskiego. Obsadzenie Aldony Machnowskiej – Góry, w roli wiceprezydenta odpowiedzialnego za warszawską kulturę, która jest córką byłego naczelnika byłego komisariatu Milicji na ul. Jezuickiej, gdzie zabito młodego warszawskiego studenta, Przemyka, było przemyślanym zabiegiem.

I gdyby R. Trzaskowski wygrał wybory prezydenckie taka Aldona Machnowska – Góra pracowałby w kancelarii prezydenta Polski i jawnie za nasze pieniądze rzygałaby nas na i nasz kraj. 

Kasa warszawskiego podatnika

O sprawie informowaliśmy 20 maja tego roku, kiedy to Teatr Studio w Warszawie wystawił sztukę „2049: Witaj, Abdo” autorstwa Mikity Iłańczyka. Spektakl przedstawia dystopijną wizję przyszłości, w której Euro-Islamski Trybunał prowadzi procesy przeciwko osobom odpowiedzialnym za przemoc wobec migrantów na granicach UE w latach 2021–2031. Kontrowersje wzbudziło przedstawienie Polaków jako sprawców zbrodni na migrantach na granicy z Białorusią. Współorganizatorem przedstawienia był Urząd Dzielnicy Warszawa-Śródmieście, a teatr jest dofinansowywany z budżetu miasta i funduszy europejskich.

W roku 2049 odkrywane są zbrodnie Polaków dokonane na granicy Białoruskiej. Okazuje się, że Polacy, z pieśnią Konfederatów Barskich i „Kordianem” na ustach wymordowali tu przed niespełna 30 laty tysiące arabskich uchodźców. A tych, którzy nie trafili od razu do masowych grobów, zamęczyli w rewitalizowanym w tym celu potajemnie pohitlerowskim obozie zagłady. Katoilicko-narodowy reżim zdołał na długo ukryć swe zbrodnie, ale dzięki pracy odważnego prokuratorów i równie szlachetnych aktywistów prawda o Polakach wychodzi na jaw...- tak pokrótce można opisać fabułę, za którą zapłaciliśmy 130 tysięcy złotych, o czym poinformował Wojciech Zabłocki, rady Prawa i Sprawiedliwości.

Tak spektakl przedstawia sam teatr 

STUDIO teatrgaleria, we współpracy z Urzędem Dzielnicy Śródmieście m.st. Warszawy, oddaje głos młodemu pokoleniu – zapraszając Piotra Pacześniaka, reżysera o wyrazistym języku scenicznym, do stworzenia dystopijnego spektaklu „2049: Witaj, Abdo”, opartego na tekście białoruskiego dramatopisarza Mikity Iłinczyka. Sam Iłinczyk znany jest śródmiejskiej widowni ze spektaklu „Emma”, który na zaproszenie Urzędu Dzielnicy Śródmieście oraz Komuny Warszawa wyreżyserował w 2023 roku.

Reżyser młodego pokolenia, Piotr Pacześniak pracował nad spektaklem na podstawie futurystycznego i poruszającego tekstu „Say Hi to Abdo” Mikity Iłinczyka w STUDIO. Punktem wyjścia do stworzenia dramatu były materiały znalezione na polsko-białoruskim pograniczu przez Iłinczyka. Z tych elementów powstał dramat, który łączy dokument i literacką fikcję, za który białoruski dramaturg w 2024 roku otrzymał Międzynarodową Nagrodę Dramaturgiczną Aurora. Scenografia i kostiumy Łukasza Mleczaka nie rekonstruują realiów, lecz budują przestrzeń zawieszoną między archiwum a sądem. Muzyka Michała Zachariasza i światło Moniki Stolarskiej nie ilustrują, lecz pozostawiają miejsce na niedopowiedzenia. Warstwa wideo, współtworzona przez dramaturga Tadeusza Pyrczaka, służy jako komentarz do opowiadanej historii.

„2049: Witaj, Abdo” to spektakl, który nie moralizuje i nie upraszcza. Zamiast gotowych odpowiedzi, stawia pytania, które domagają się wspólnego przemyślenia. To nie tyle opowieść o przyszłości, ile o tym, co już się wydarzyło – i o tym, czy mamy odwagę to nazwać.

Sprawę komentuje też były wojewoda mazowiecki, Tobiasz Bocheński:

Rafał Trzaskowski w warszawskim teatrze wystawia sztuki o islamskim trybunale nad obrońcami polskich granic. Na to idą Wasze podatki i KPO, bo teatr chwali się pozyskaniem środków europejskich. Jedni bronią granic, a drugim marzy się kalifat wydający wyroki na polskich żołnierzy, pograniczników, urzędników i polityków? Bo nie wpuścili do Polski nielegalnych imigrantów!? To hańba! To ma być wizja Polski Trzaskowskiego? Chcecie takiego Prezydenta RP? Spójrzcie co finansuje w Warszawie.

Sztuka została stworzona przy inspiracji „dokumentów odnalezionych na pograniczu polsko-białoruskim”; „Fabuła spektaklu jest wyobrażeniem tego, jak może potoczyć się narracja, luźno oparta na śladach obecności migrantów”. „Euro-Islamski Trybunał prowadzi procesy wobec tych, którzy zarówno biernie, jak i aktywnie przyczynili, lub możliwe, że przyczynią się do przemocy wobec ludzi na granicach Unii w latach 2021–2031.”

Niech nie kłamią, że nie chcą przyjmować imigrantów.  Niech nie kłamią, że wypowiedzą pakt migracyjny.  Niech nie kłamią, że będą bronić naszych granic. – napisał były wojewoda mazowiecki, Tobiasz Bocheński.

Portal Warszawski. O krok do przodu

Na Ukrainie w warunkach bojowych sinus dochodzi do pięciu. Zawyżają wielokrotnie liczbę zużytej amunicji.

Ukraina zawyża liczbę zużytej amunicji? Wiceprezes PGZ wątpi w ukraińskie dane

16.07.2025 https://www.tysol.pl/a143722-ukraina-zawyza-liczbe-zuzytej-amunicji-wiceprezes-pgz-watpi-w-ukrainskie-dane

Wiceprezes Polskiej Grupy Zbrojeniowej Arkadiusz Bąk wywołał kontrowersje, kwestionując wiarygodność danych o zużyciu amunicji przez ukraińskie siły zbrojne. W rozmowie z portalem money.pl stwierdził, że informacje przekazywane przez stronę ukraińską są „znacznie zawyżone”.

Arkadiusz Bąk Ukraina zawyża liczbę zużytej amunicji? Wiceprezes PGZ wątpi w ukraińskie dane

Arkadiusz Bąk / PAP/Radek Pietruszka

  • Wiceprezes PGZ Arkadiusz Bąk zakwestionował ukraińskie dane o zużyciu amunicji, twierdząc, że są zawyżone i technicznie niewiarygodne.
  • Ukraiński portal Defense Express ostro skrytykował wypowiedź Bąka, zarzucając mu ignorancję i brak zrozumienia realiów frontu.
  • Spór ujawnia różnice między Polską a Ukrainą w ocenie sytuacji wojennej i stanu uzbrojenia.

Według wiceprezesa PGZ gdyby dane były prawdziwe, używane przez Ukrainę haubice wymagałyby serwisowania praktycznie co tydzień.

Te liczby są znacznie zawyżone, podobnie jak wszystkie dane z wojny – powiedział.

Ukraina zawyża liczbę zużytej amunicji? Wiceprezes PGZ wątpi w ukraińskie dane

Jak wskazał, wiele ukraińskich dział to przestarzałe systemy kalibru 152 mm, o krótkim zasięgu i ograniczonej trwałości. W jego opinii to właśnie przewaga technologiczna uzbrojenia NATO, w tym nowoczesnej amunicji o zasięgu do 40 km, robi różnicę na polu walki.

Gdyby policzyć, ile kto ma haubic i ile każda z nich ma tzw. resursu technicznego, czyli, ile strzałów może wykonać, to okazałoby się, że co tydzień wszystkie musiałyby iść do remontu. Te liczby są znacznie zawyżone, podobnie jak wszystkie dane z wojny. Dane, które otrzymujemy od naszego wojska, które są weryfikowalne poprzez dostęp do źródła informacji, trudno odnosić do ukraińskich informacji wojennych czy nawet publicystycznych. Po drugie, na froncie w Ukrainie pracuje głównie stara artyleria kalibru 152 mm, czyli o prostej konstrukcji pocisku o zasięgu 17–18 km. Nasze pociski mają prawie 40 km zdolności zasięgowych. Na tym polega różnica przewagi w walce technologicznej NATO versus stare systemy poradzieckie

– powiedział Bąk.

Reakcja ukraińskich mediów

Bąk zestawił informacje od ukraińskich źródeł z danymi zbieranymi przez polską armię, podkreślając, że te drugie są znacznie bardziej wiarygodne i oparte na sprawdzonych źródłach. Jego słowa wpisują się w coraz częściej pojawiające się w Polsce głosy sceptycyzmu wobec jednostronnych narracji płynących z Kijowa.

Według ukraińskich szacunków z sierpnia 2024 roku armia tego kraju zużywała średnio 14,6 tys. sztuk amunicji artyleryjskiej dziennie. Dla porównania Rosjanie mieli dziennie odpalać aż 44,5 tys. pocisków.

Na słowa wiceszefa PGZ ostro zareagowały ukraińskie media. Portal Defense Express zarzucił Bąkowi „ignorancję” i brak zrozumienia sytuacji na froncie.

Ukraińscy żołnierze naprawdę strzelają ponad wszelkie normy. I nie robią tego dla wygodnego życia

– czytamy w odpowiedzi. Autorzy krytykują też sugestie, jakoby polska armia funkcjonowała na wyższym poziomie technologicznym, nazywając je „dość dziwnymi”.

„Ukraina zużywa tysiące pocisków”

Ukraińscy komentatorzy dodają, że powodem sceptycyzmu może być po prostu brak odpowiedniego uzbrojenia po stronie Wojska Polskiego. Ich zdaniem, niezależnie od typu sprzętu, Ukraina rzeczywiście zużywa tysiące pocisków dziennie – bo sytuacja tego wymaga.

Ostatecznie głównym pytaniem, ale dla Polaków, powinno być, czy te oceny są rzeczywiście sprawiedliwe. Czy też opierają się na fakcie, że polskie siły zbrojne dysponują obecnie jedynie około 140 działami samobieżnymi kal. 155 mm – koreańskimi K9A1 i własnymi Krabami – stwierdza dalej ukraiński portal Defense Express.

mail:

A kąt prosty wynosi 100 stopni, bo wtedy wrze woda [to autentyk ze studium wojskowego, płk. Tumanow.]

=====================================

mail:

No, muszą jakoś wytłumaczyć ogromną sprzedaż broni, w tym amunicji, do miłujących pokój krajów Afryki