Żmija na piersi

Żmija na piersi

Data: 22 agosto 2025 Author: Uczta Baltazara

https://babylonianempire.wordpress.com/2025/08/22/zmija-na-piersi/

Autor: Marco Travaglio  (bardzo znany i uznany włoski dziennikarz mainstreamowy – https://it.wikipedia.org/wiki/Marco_Travaglio)

Zastanawiam się, czy aresztowanie (we Włoszech) ukraińskiego terrorysty państwowego, oskarżonego o zamach na gazociągi Nord Stream, obudzi Europę co do refleksji na temat najgorszego dla niej zagrożenia.

Nie pochodzi ono z Moskwy, lecz z Kijowa, a jest nim ukraiński nacjonalizm, z elementami faszyzmu i nazizmu, który NATO hoduje, karmi i uzbraja od 2014 roku.

To żmija na piersi, która obaliła Janukowycza i szantażowała Poroszenkę oraz Zełenskiego, by uniemożliwić realizację porozumień mińskich dotyczących rozejmu i autonomii w Donbasie. A teraz, gdy mówi się o pokoju, naraża nas na śmiertelne zagrożenia swoimi desperackimi działaniami.

Gazociągi Nord Stream 1 i 2, łączące Rosję z Niemcami, zostały uruchomione przez Putina i Schrödera, by dostarczać gaz do Europy. Kosztowały 21 miliardów dolarów; zostały sfinansowane przez rosyjski Gazprom w ramach konsorcjum z dwiema firmami niemieckimi, jedną francuską, jedną austriacką i anglo-holenderską Shell.

Uroczystego otwarcia w 2011 roku dokonali Merkel i Miedwiediew, choć projekt od początku budził sprzeciw USA, Ukrainy i państw bałtyckich. 7 lutego 2022 roku Biden zagroził: „Jeśli Rosja zaatakuje Ukrainę, obiecuję, że Nord Stream 2 przestanie istnieć. Położymy kres jego istnieniu”. Powiedziane –  wykonane. 26 września 2022 roku cztery podwodne eksplozje u wybrzeży Szwecji i Danii niszczą trzy z czterech nitek gazociągów. Cena gazu szybuje w górę. USA i Ukraina oskarżają Putina o zsabotowanie samego siebie. Jednak były minister spraw zagranicznych Polski, Sikorski tweetuje: „Thank you USA”.

Victoria Nuland, zastępczyni sekretarza stanu USA, triumfuje: „Jestem bardzo zadowolona, gazociąg jest roztrzaskany na dnie morza”.

Zdobywca Nagrdy Pulitzera, Seymour Hersh oskarża CIA i Biały Dom. Prokuratura niemiecka identyfikuje siedmiu nurków ukraińskich sił specjalnych działających pod rozkazami generała Załużnego, którzy użyli jachtu wynajętego od polskiej firmy, by umieścić na dnie morza 100 kg trotylu. 14 sierpnia 2024 roku niemieccy sędziowie wydają nakaz aresztowania Wołodymyra Żurawlowa: Ukrainiec ukrywał się w Polsce, a niedawno uciekł na Ukrainę samochodem dyplomatycznym swojej ambasady.

Warszawa jest oskarżana o sabotowanie śledztwa, by ukryć swoją współwinność. Jednak Berlin podkreśla, że „nic nie zmienia się w poparciu dla Kijowa”: nadal będzie uzbrajał i finansował zleceniodawców najpoważniejszego od dekad zamachu na europejską infrastrukturę. Być może pewnego dnia dowiemy się, czy Zełenski wiedział o nim, czy też jego wojsko i służby trzymały go w niewiedzy. To byłoby jeszcze gorsze: potwierdziłoby, że wymknęli się spod kontroli.

W przypadku zakończenia wojny, Ukraina będzie miała jeszcze bardziej nacjonalistyczny rząd ((bez prorosyjskich wyborców z Donbasu)) i największą, najlepiej uzbrojoną armię w Europie. Jeśli jakaś gorąca głowa wrogo nastawiona do pokoju sprowokuje Rosję kolejnym zamachem, by wywołać jej reakcję, UE związana z Kijowem umowami typu artykuł 5 NATO (lub jeszcze gorszymi) – będzie musiała interweniować. I z dnia na dzień znajdziemy się w trzeciej wojnie światowej.

Pomyślmy o tym, póki jeszcze mamy czas.

INFO: https://www.ilfattoquotidiano.it/in-edicola/articoli/2025/08/22/la-serpe-in-seno/8101374/

***

«…Chłop wyszedł zimnym rankiem po chrośniak do sadu,

Aż tu pod bramą wąż mu do nóg pada plackiem:

Przeziębły, wpół skostniały, przysypany szronem,

Już zdychał, już ostatni raz kiwnął ogonem.

Chłop zlitował się nad tą mizeryją gadu:

Wziął go za ogon, niesie nazad w chatę,

Kładzie go na przypiecku,

Podściela mu kożuszek jak własnemu dziecku

(Nie wiedząc, jaką weźmie od gościa zapłatę);…»  – Adam Mickiewicz:  «Chłop i żmija»

***

Pobicie Niedzielskiego to metafizyka. A śmierć 200 tys. Polaków? To biologia – “zgony nadmiarowe”

Pobicie Niedzielskiego to metafizyka. A śmierć 200 tys. Polaków? To biologia – “zgony nadmiarowe”

Autor: CzarnaLimuzyna, 29 sierpnia 2025

Tytuł jest nawiązaniem do rasistowskiej wypowiedzi Barbary Engelking, która śmierć milionów Polaków sprowadziła do poziomu biologii, a śmierć każdego Żyda podniosła do najwyższego rangą metafizycznego przeżycia.

Skojarzenia nasuwają się po reakcjach na pobicie Adama Niedzielskiego, byłego Ministra Zdrowia nazywanego „ministrem jednej choroby i nagłej śmierci”.

Przypomnę, że Niedzielski i m.in. Morawiecki są obwiniani, moim zdaniem słusznie, za śmierć ponad 200 tys. osób, które zmarły z powodu zablokowania dostępu do Służby Zdrowia oraz stosowania zabójczych procedur Big Farmy.

Dostałem cios w twarz, a następnie zostałem skopany, leżąc na ziemi. Całe zajście trwało kilkanaście sekund, a potem sprawcy uciekli. – relacjonuje Niedzielski.

Gdy policja PiS gazowała i biła ludzi pałami, szarpała i poniewierała wszystkich tych, którzy nie pozwalali się zeszmacić, nikt nie okazywał im współczucia. Przeciwnie. Byli poniewierani podwójnie. Raz na ulicy przez zamaskowanych troglodytów, drugi raz w TV przez medialne dziwki. Aż do dziś nikt ze sprawców lockdownu, a także nikt z osób odpowiedzialnych za stosowanie trutki mRNA, nie został ukarany.

Spośród setek komentarzy, dotyczących zdarzenia, wybrałem jeden:

Adam Niedzielski został pobity nie przez „nagonkę Brauna”, tylko przez 200 tysięcy nadmiarowych zgonów. Kol. Braun nie wspominał nic o pobiciu. On mu tylko powiedział, że będzie wisiał. Gdy p. Adam Niedzielski zostanie powieszony, to wtedy będzie można oskarżać kol. Brauna. 😉 /JKM/X/

Wypatrywanie końca wojny. Jerzy Karwelis.

Wypatrywanie końca wojny

Jerzy Karwelis https://dziennikzarazy.pl/30-08-wypatrywanie-konca-wojny

kWU

30 sierpnia, wpis nr 1372

Ja wiedziałem, że tak będzie, ale znowu wychodzi, że prorokowanie do niczego nie prowadzi, bo co to za radość z gorzkiej satysfakcji? Przenikliwość i dar przepowiadania przyszłości to dla regularnych adeptów tej przygody przekleństwo Kasandry, dla proroków incydentalnych, czyli niewprawionych, to pożywka do frustracji, że świat się jednak nie posłuchał.

Chodzi mi o sprawę ukraińską w Polsce.

Tak, mówiłem, grubo wcześniej, że będą z tym kłopoty i to na różne sposoby, nawet widać było na horyzoncie skalę tych problemów, które dzisiaj zaczynają się dopiero ukazywać. Intuicyjnie można było przewidzieć zwykłe ludzkie falowanie: od euforii pomagania, poprzez rutynę działań humanitarnych, obojętność i wreszcie wkurzenie na gości.

To ludzkie, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, które nie lubią stabilności, którą uważają za stagnację. A więc nam się znudziło, jako społeczeństwu, ale mamy tu jeszcze dwa elementy: władze nasze kochane i samych Ukraińców – i tu ważne – w podziale też na ichnie władze i lud rządzony.

My, Polacy

Polacy zareagowali spontanicznie i jak zwykle przy polskich reakcjach emocjonalnych poruszeń zbiorowych – wyjątkowo. Ludzie jeździli na granicę, by odebrać do domów nieznanych sobie ludzi, pomagali, dowozili, karmili i odziewali, dawali robotę. Państwo tu się mocno spóźniło, najpierw jak zwykle podciągnęły samorządy, potem zaczęło się jakoś ogarniać państwo. Odżyła polska, a właściwie ludzka, solidarność, Polacy przypomnieli sobie jak to z nimi jest, a właściwie – mogło by być.

Od samego początku w polskim kotle zawrzało. Lud potoczny zajął się pomocą humanitarną, zaś nadbudowa analizą i knuciem. Na samym początku pojawiły się nieśmiałe i ostracyzmowane głosy, że to nie jest wszystko takie proste, że to nie jest tak, iż jakoś tak sama z siebie, z mocarstwowego odruchu, Rosja rzuciła się na niewinną Ukrainę. Takie głosy były od razu wyzywane od ruskich onuc i ich wołanie na puszczy było zagłuszane coraz bardziej kontr-emocjami niż argumentami.

Ten proces trwa do dziś, jednak okazało się, że grono tych wątpiących w prosty przekaz manichejskich relacji powiększyło się (mnożąc argumenty geopolityczne), zaś grono akolitów antyonucyzmu zmniejszało się w tempie przyspieszonym. Co charakterystyczne – grupa zmniejszająca się liczebnie, czyli antyonucowa, pokrywała odpływ swoich zwolenników proporcjonalnym wzrostem hałaśliwości a właściwie – agresji.

Wywiązała się też debata, żeby tak rzec – geopolityczna. O dziwo odbywała się ona poza nurtem narracji państwowej. Różni osintowcy [ OSINT – Biały wywiad md] snuli swoje prognozy, oparte bardziej o kompilacje materiałów oficjalnych, ale pojawiły się obok dwa nurty: jeden wojskowo-taktyczny, drugi – geopolityczny na poziomie rozsupływania węzłów światowych implikacji wojny na Ukrainie. W tych pierwszych grupach, powiedzmy operacyjno-taktycznych przewodzili emerytowani wojskowi, którzy wręcz z mapkami w rękach tłumaczyli strategiczną wagę bojów o pojedyncze wioski lub przyczółki. Druga grupa – wyciągała wnioski na poziomie globalnym, z dużą dozą możliwych konsekwencji dla Polski, ba – nawet z postulatami konstrukcji na przyszłość.

Ten ostatni trend był mocno dynamiczny, gdyż zmieniał się w zależności od losów tej wojny. Najpierw się martwiono o Polskę, potem, kiedy „specjalna operacja wojskowa” ugrzęzła i przeradzała się w klęskę Rosji zaczęto snuć dywagacje, żeby Rosję docisnąć, porobić jakieś wielkie sojusze ze zwycięską Ukrainą i jeśli nawet nie iść z nią na Kreml, to chociażby zbudować ekstra sojusz, otwierający drogę do realizacji marzeń o Trójmorzu. Niewiele z tego zostało, gdyż losy wojny potoczyły się inaczej. Teraz ten komentariat raczej jest na grani dylematu: czy skończyć tę wojnę, by jednak coś ocalić, czy kontynuować ją, choć grozi jeszcze większą klęską Ukrainy? Tak jakbyśmy mieli wpływ na takie dylematy.

Ale to pozarządowa elita kraju. Lud miał co innego na głowie. Zaczęło się grymaszenie i znowu kolejny temat, tym razem ukraiński, stał się kolejną pożywką do wojny polsko-polskiej. Co dziwne, nie przejęły tych konfrontacyjnych proporców jak zwykle naprzemiennie partie POPiS-u, ale kwestia ukraińska podzieliła bardziej naród niż polskie partie. Te szły noga w nogę, ale do władz jeszcze wrócimy. Zaczęły się problemy, zwłaszcza dla tych, którzy widzieli nie tyle wyprzytkiwanie się z uzbrojenia, ale gniewali się już nie na niesłuszne zrównywanie praw Ukraińców z Polakami, ale wręcz uprzywilejowanie ich względem rodaków. Pomoc socjalna, na którą to polski obywatel się składał, zaś ukraiński nie. Uprzywilejowanie w naborach do szkół, przyjęciach do szpitala, uzyskiwanie praw na bezrobociu, czy praw emerytalnych. To było widać, Polacy dziwili się, że sami zasuwają na głodowe emerytury, zaś Ukrainiec po miesiącu pracy uzyskuje prawa do wyrównania mu emerytury do poziomu  najniższej w Polsce.

W dodatku rozpoczęło się, co oczywiste, sztuczne uchodźctwo na papierze, gdy można było uzyskać te wszystkie apanaże praktycznie nie ruszając się z Ukrainy. Procedery te rozwijały się na całego, zaś informowanie o nich było blokowane. Pojawił się znany z Zachodu syndrom, by złymi wieściami nie wzbudzać niechęci do migrantów. Tyle że u nas kolorowych przybyszów zamienili tylko Ukraińcy – sam to ćwiczyłem, kiedy chciałem się dowiedzieć o narodowości jakiegoś bandziora, który w Olsztynie rozjechał ciężarówą przystanek autobusowy. Nie można się było dowiedzieć kto zacz, co dawało jasną przesłankę – kto zacz, bo wiadomo kogo chronimy przed domniemanym gniewem ludu. Tak jak na Zachodzie. I tak jak na Zachodzie władzuchna wiedziała co ma myśleć większość, o czym ma mówić, a o czym nie, oczywiście dla jej dobra. Narastała frustracja tym tematem, tym większa, im bardziej tłumiona przez media i przemilczana przez autorów tego procederu – władzę.

Przygodę społeczną kończymy sfrustrowani, mamy gulę do Ukraińców, zbieramy na nich haki ich wpadek oraz deklaracje banderowskie, jako kształtujące ich tożsamość narodową i aksjologiczną. Ta frustracja została wyłapana przez polityków, którzy badają opinię publiczną i użyta do zdobywania popularności, czyli w demokracji – władzy. Szczególnie wyszło to w kampanii prezydenckiej, która ma tę cechę, że tu system jest nieszczelny i można usłyszeć w takiej kampanii najbardziej nieprawomyślne, antysystemowe tezy oraz zebrać za nie nagrodę poparcia. Ma więc ona coraz bardziej utrwalone i potwierdzone podstawy, choć, tak jak z ostatnim wetem prezydenta co do pomocy Ukrainie, klasa polityczna wciąż prawnie jedzie tym samym torem, choć społeczeństwo przestawiło już zwrotnicę swego poparcia. A taka sytuacja prowadzi do wykolejenia się pociągu może nie III RP, ale mainstreamu – na pewno.

Władzuchna

No tak, okazało się, że pomagaliśmy sprzętem wojskowym jak się dało, za darmo i bez żadnych warunków. Inne kraje postępowały bardziej powściągliwie, co nawet im wypominaliśmy. I kraje te do dziś nam to pamiętają i kiedy odwrócił się nasz (chwilowy) dobry fart – dziś dojeżdżają nas, trzymając w oślej ławce ustaleń. Okazało się, że ciężko wyjść z tego lejka, bo jak się zaczęło dawać od razu za darmo, to trzeba by było kiedyś przestać, a jak przestać, skoro tam Ukraińcy walczą za nas? I tak dojechaliśmy do rozebrania naszego wojska i znaleźliśmy się w próżni sprzętowej, gdyż starego sprzętu nie mamy, zaś stal na sprzęt nowy jest wciąż z rudach żelaza koreańskich czy amerykańskich kopalń. Mamy więc dziurę strategiczną strukturalnego osłabienia. Tyle militaria. Do tego dochodzi kredytowanie w ciemno interesu Ukrainy, nawet wtedy, gdy jest on sprzeczny z naszym.

Co do strategii polskich władz to mieliśmy do czynienia z rzadkim przypadkiem porozumienia ponad podziałami. Cała klasa polityczna obstawała przy eskalacji wsparcia – pal licho, że militarnego w sprzęcie, ale dlaczego socjalnego, to już nie rozumiem. Szły boje wojny polsko-polskiej o największe bzdury, ale tu akurat zgadzano się w zupełności ze sobą. Ba, nawet mieliśmy przypadki zarzutów ze strony opozycji, że za mało, coś jak za kowida, że rząd (tu wstawić dowolny rząd) nie dość się stara. Fenomen ten jeszcze bardziej eskalował frustrację społeczeństwa, gdyż okazało się, że cała klasa polityczna ma je gdzieś, co rodziło podejrzenia o systemowe układanie się niby-wrogów.

Wielu postulowało, że ten pokój w wojence polsko-polskiej powodowany jest jednością racji stanu ponad podziałami.

Nic takiego nie miało i nie ma miejsca. Mieliśmy jedność, bo tak akurat nałożyły się priorytety naszych patronów – dla PiS-u amerykańskiego interesu, dla Tusków – niemieckiego, kiedy obie strony chciały kontynuowania tej wojny. Tak naprawdę dla ludu było to sprzedanie bajeczki, że tym razem cudzymi rękoma osłabiamy naszych wrogów, nie jesteśmy „first to fight”, a więc lepiej dawać sprzęt, gdyż każdy zabity polską haubicą Ruski, to Ruski, który nie wejdzie na polską ziemię. A więc wydawało nam się, że mocarstwowo wręcz toczymy wojnę per procura.

Ale taka narracja prowadziła do wciskania ludowi również i bajeczki, że to „nasza wojna”, a więc stopień jej zaangażowania miał być taki, jakbyśmy co najmniej toczyli wojnę prewencyjną, albo wręcz na nią się wybierali. Wizja klęski Ukrainy była automatycznie przenoszona na „następne kraje”, bo to Rosja miałaby się nie zatrzymać i odwojować całe po-stowieckie imperium, łącznie z nami. Ta narracja jest szczególnie kultywowana na Ukrainie, gdyż stanowi jedyne już uzasadnienie przewlekania przegranej wojny w prometejskim mesjanizmie krwawej ofiary w imię ocalenie Europy. A taka konstatacja prowadziła u nas do podżegania wojennego, gdyż taka wojna musiałaby się skończyć kompletną klęską Rosji, co stawało się szkodliwym marzeniem za cenę przelewania ukraińskiej krwi. W ogóle kontynuowanie wojny stało się priorytetem dla większości, oprócz ludu ukraińskiego. Putinowi dobrze idzie, a więc po co mu pokój, Zełenski też nie chce skończyć tej wojny, gdyż warunki ewentualnego pokoju będą o wiele gorsze niż propozycje stambulskie, które prezydent Ukrainy odrzucił na początku wojny. I ktoś się może zapytać dlaczego i po co zginęły po tym setki tysięcy ukraińskich żołnierzy? Europa, w przebraniu unijnych globalistów, też chce tę wojnę pociągnąć, gdyż interesy idą w najlepsze, również z Rosją jak nigdy dotąd, zaś panikowanie Europejczyków strasznym Putinem, jak za kowida, służy za pretekst do odzierania nas wszystkich z własności i wolności, domykając projekt federalizacyjny, tak przecież konieczny w obliczu jednakowych zagrożeń.

I polskie władze, bez względu na barwy siedzą teraz w tym wszystkim po uszy. Wyprztykani, jesteśmy wyproszeni z salonów, Polak zrobił swoje i Polak może odejść. PiS angażował się w Ukrainę dla przyjaźni z Ameryką, Tusk, bo taka postawa jest na rękę jego niemieckim mocodawcom. Tak czy owak – zawsze Nowak.

Najgorsze właśnie nadchodzi, gdyż, przy budowaniu z obu stron politycznego sporu jedności postaw antyrosyjskich, zbliżenie Trumpa i Putina wywala wszystko do góry nogami. Wywala, gdyż nie da się pogodzić dążenia do pokoju ze strony Trumpa z naszymi, nawet do niego, deklaracjami wrogości wobec Moskwy, kiedy z nią układają się USA. To raczej obciąża naszą pozycję, jako partnera dla Waszyngtonu – jesteśmy w tym układzie koleżką co prawda zasłużonym, ale i kłopotliwym. Kiedy układają się na nowo losy świata (nie jakiejś tam Ukrainy) to my wyskakujemy ze swoją pryncypialnością, głosząc rewelacje, że Putin kłamie i nie należy mu wierzyć. Jest to przenoszenie na grunt światowy naszych debilnych postaw dyplomacji opartej na zaufaniu, wierze, nie zaś na sile – tym największym gwarancie porozumień i traktatów. 

Niemieckie ambicje lokowane w Polsce każą Tuskowi również przeć do eskalacji wojny poprzez kontynuowanie tej beznadziei, która może pogorszyć los Ukrainy i w konsekwencji naszą pozycję. I nie dlatego, że Rosjanie zbliżą się do naszych granic (bo i tak już są zbliżeni), tylko dlatego, że przez naszą pozycję elementu bezwolnego w tej rozgrywce, Trump z Putinem mogą namówić się na różne koncesje, zaś Kreml jasno deklaruje, że pokój będzie naprawdę, jak znikną „źródłowe przyczyny tej wojny”. Nasza upokarzająca pozycja na końcu tej wojny pokazuje mizerię całej naszej dyplomacji w III RP. Płacimy rachunki za nie budowanie własnej siły, nieuzgodnienie naszej racji stanu, używanie polityki zagranicznej wyłącznie na użytek wewnętrzny i serwilizm wobec priorytetów naszych zewnętrznych patronów. POPiSowy ten układ wątek ukraiński naraża na upadek, gdyż jest to polityczne złoto dla zwolenników tezy o pryncypialnej jedności modelu popisowskiego i pozorności wojny polsko-polskiej. A jest to konstatacja antyestablishmentowa, stanowiąca pożywkę dla populizmu, w jego trumpowskim, zdroworozsądkowym zastosowaniu, które może systemowo rozsadzić kompradorski model III RP.

Ukraińcy

Zacznijmy od ludu. Mamy tu, z punktu widzenia polskiego, do czynienia z trzema grupami. Przyjmijmy, na potrzeby klarowności dyskursu, mocno wątpliwe założenie, że tam na Ukrainie lud jest w miarę jednolity co do stosunku do tej wojny, ale jeszcze wrócimy do tego wątku. Teraz zajmijmy się Ukraińcami w Polsce. Ja już tu pisałem, że mamy u nas do czynienia z dwiema grupami migracji: przedwojenną i powojenną. Uwaga – w dużej mierze wrogimi sobie. Przedwojenni ze zgrozą widzą tę nową migrację: butną, roszczeniową (wszak walczymy w imieniu Europy, no może nie my osobiście, bo my akurat w Polsce), coraz bardziej zideologizowaną na antypolonizm. No wypisz-wymaluj jak inżynierowie na Zachodzie. I ci pierwsi patrzą się na to ze zgrozą, bo przedwojenni mieli swój pomysł na siebie w Polsce raczej na stałe, chcieli się tu może nie zasymilować, ale co najmniej zintegrować. Za granicą, ale blisko swego kraju. W dobrych relacjach z Polakami. A tu zachowania drugiej migracji są przez Polaków wrzucane do jednego wora ocen. Ocen idących w dół. 

A tu wjeżdżają na pełnej petardzie nie tylko chłopaczki w wieku poborowym, jednocześnie wzywający Polaków do wsparcia, nie tylko oszuści socjalni, ale zaczyna do nas napływać cały ten oligarchiczny eksport z Ukrainy. Ten rak społeczno-polityczny, który i przed wojną doprowadzał ukraiński potencjał do ruiny. Nowa, powojenna migracja psuje te subtelne relacje, które tkali uważnie Ukraińcy przedwojenni. I przedwojenni praktycznie nic nie wiedzieli o jakichś tam banderowcach, teraz zaś ze zgrozą widzą tę ideologię, jako główny wyróżnik tożsamości ukraińskiej, zbudowanej na krwi i nienawiści do wrogów.

Pomoc socjalną Ukraińcy odbierają jako polskie frajerstwo, na zasadzie: „masz frajera to go duś, jak się zesra, to go puść”. I teraz ta bańka pękła. I to na dwie części – nagle skończyło się bajanie o kluczowym wkładzie migracji ukraińskiej w polską gospodarkę. Ta miałaby się rozpaść bez Ukraińców, którzy z naddatkiem oddają ponoć to, co dostają w pomocy społecznej. Jak doszło do prezydenckiego weta to wszystko się posypało, bo przecież takie 800+ będzie zabrane tym, co nie pracują, a więc nie dokładają się z naddatkiem do polskiej pomocy społecznej. Argument został zbity, bo pracujący Ukraińcy dalej przecież będą się dokładać, zaś ci, co się nie dokładają – nie dostaną nic. Zaczęły się pojawiać rzeczywiste bilanse ukraińskiego wkładu do budżetu i tego budżetu wydatków na Ukrainę i Ukraińców. I, już bez zarzutów o onucyzm, okazało się, że ten bilans jest tak z grubsza 10:1 albo i więcej na korzyść Ukraińców.

Drugim argumentem w sprawie weta odnośnie pomocy dla Ukrainy był mit matki z dziećmi w Polsce (a więc niepracującej), której mąż walczy na Ukrainie za Europę. Takie osoby należałoby wspierać. A tu właśnie im zabieramy. I tu zaczęły się na niekorzyść Ukraińców pojawiać argumentu ciężkiej wagi. Jak to jest, że Polska, kraj o dwa razy większym deficycie budżetowym niż wojująca Ukraina, ma wspierać państwo o wyraźnie lepszej pozycji budżetowej? Po co mają tu siedzieć żony wojujących ojców, skoro mogą pojechać na Ukrainę, zwolnić męża z frontu, a na jego miejsce wstawić ze trzech młodych byczków, co to hulają po klubach nie tylko w Polsce, nie tylko w Europie, ale i w Kijowie  i Odessie? Czemu to Polska ma być historycznym ewenementem państwa utrzymującego dwa kraje i dwa narody?

No i zostali nam jeszcze Ukraińcy na Ukrainie i ich władze. Lud tam się mocno dzieli na tych, co mają już dość i tych, co to do krwi ostatniej. Obie postawy są zrozumiałe, ale ci pierwsi – zwolennicy pokoju – nie mają przełożenia na działanie władz. Trump ma w garści Zełenskiego, który może nie tylko wyłączyć Zełenskiego w sekundę zabraniem mu broni, a bardziej informacji wywiadowczych i tzw. targetingu (Ukraińcy się wyrobili we własnej produkcji), ale pokazaniem Ukraińcom co najmniej przeczuwanych przez nich machlojek zarabiających na krwi ukraińskiej oligarchów, z samym prezydentem włącznie. Zełenski na razie jest trochę wypuszczony na wolność, bombarduje Rosję, ale Trump na to się godzi, gdyż ma nadzieję, ze to popchnie Putina do pokoju. A co może w tej wojnie Trump widać było w czasie ostatniej wizyty w Waszyngtonie. Putinowi zrobić Trump nic nie może, ale Ukrainie i Europie na tyle dużo, że w Białym Domu wszyscy przycupnęli jak grzeczne pieski i słuchali pana jak będą wyglądały spacerki i treningi, oraz ile za to pieski zapłacą.

Ukraińcy na Ukrainie przeszli długą drogę. Najpierw dumy ze zwycięstwa, później pedagogiki narracyjnego męstwa, kiedy jednym tchem domagali się pomocy, szacunku do swego wysiłku wojennego, drugim zaś namawiali swoje dzieci, by spylały dokąd oczy poniosą. Króluje jeszcze, choć w stopniu gasnącym mit, że Ukraina poświęca się dla pokoju w Europie i w ogóle na świecie. Nie jest to prawda, gdyż ta opowieść, jako już tu się rzekło, jest jedynym uzasadnieniem kontynuowania przegrywanej wojny dla Ukraińców, zaś dla Zachodu jest to pretekst do wzmożenia wysiłku pomocowego, głównie w formie deklaratywnej, bo militarnie Europa musi byś słabiutka, skoro to ponoć my jesteśmy jej największym zasobem wojskowym.

Moi znajomi Ukraińcy interesują się Polską, ostatnio dopytywali mnie z troską, jeszcze w trakcie kampanii, o Nawrockiego. Byli bowiem straszeni, tam u siebie i na migracji w Polsce, że Nawrocki jest ukrainożercą, choć dowody na to leżały w domaganiu się ekshumacji ofiar Wołynia, niewiele więcej. Teraz, po wecie prezydenta, mają uzasadnienie swych wcześniejszych obaw, nie wiedząc (nie pamiętając?), że podobne postulaty co do ograniczenia 800+ dla Ukraińców miał i kontrkandydat Nawrockiego. Ale kto tam się bawi w takie subtelności.

Moi Ukraińcy przeszli pewien proces, który uzasadnia tezę o budowaniu swej tożsamości na fladze symbolizującej krew i ziemię. Kiedy w 2017 roku Elinie powiedziałem o filmie Wołyń, ta nic nie wiedziała ani o tej tragedii, ani nawet o jakimś Banderze, co dopiero Szukiewiczu, czy innych piewcach czystki etnicznej. Kiedy dotarła do filmu, obejrzała go, to zadzwoniła do mnie, że to wszystko ruska propaganda, która ma nas skłócić. Nie było więc o czym gadać. Dziś Elina, po z górą trzech latach tej wojny wie już doskonale kto to jest Bandera i że Wołyń był smutnym pokłosiem walki tambylców z „polskimi panami”. Skądś się o tym dowiedziała, że z jakiegoś powodu zmieniła zdanie. Coś tam się narracyjnie dzieje na tej Ukrainie i nie są to dobre wieści dla sąsiedzkiej współpracy.

Co ciekawe – kogo słucha Ukraina okazało się właśnie niedawno. Wystarczyło, że ukrainofila Dudę zastąpił Nawrocki i okazało się, że i można naszą politykę prowadzić inaczej i Ukraińcy, dotąd butni po naszym bezwarunkowym wyprztykaniu się, zaczynają na poziomie władz trzeźwieć. Wystarczyło się tylko postawić. Nawrocki, który wybiera się do Trumpa pokazał jak to jest z tą tezą Tuska, że „rząd rządzi, zaś prezydent – reprezentuje”. Nawrocki jadąc do Waszyngtonu zwołał naradę państw bałtyckich, by uzgodnić wspólne stanowisko i zanieść jakieś supliki do Trumpa, a więc zaczął robotę (wreszcie!) na poziomie kreowania koalicji wspólnych interesów, czego Tusk zrobić nie jest w stanie, bo ani go w USA nie tolerują, a w sprawach europejski (jeśli już w ogóle) jedzie w trzecim wagonie. Ale po zakończeniu tych bałtyckich rozmów Nawrocki doprasza do narady Zełenskiego, zaś ten zachowuje się racjonalnie. Nie pyskuje, nie świeci w polskie oczy naszym onucyzmem, nawet nie zająkuje się o 800+. Dziękuje za to, że został zaproszony, za to, że będzie miał szansę ustami Nawrockiego może dodać coś do obecnych ustaleń, tych bez Polski. Czyli widać (co oczywiste, ale nie dla nas), że Ukraina szanuje tylko siłę i sprawczość, nie zaś Dudzie zaśpiewy o Ukropolinie.

Z nimi trzeba twardo – realizować nasz interes narodowy i zabierać ze sobą Ukrainę tylko wtedy, kiedy nasze interesy nie są konfliktowe. Inaczej niż czynił Duda, co tylko rozzuchwaliło Kijów. Mam nadzieję, że te czasy się właśnie kończą, co – paradoksalnie – może wyjść na dobre Ukrainie, która nie widzi, że jej romans z Niemcami jest przez nie instrumentalnie wykorzystywany.            

Przed Ukrainą ciężkie czasy – lud widzi, że został nie tylko wycyckany, ale i wykrwawiony, że wojna mogła się skończyć wcześniej, że nie wiadomo kiedy się skończy, ale wiadomo, że im dłużej potrwa, tym gorzej się skończy. Kijów jest rozgrywany do realizacji interesów o większej skali, jest tylko tematem zastępczym, pod którego pretekstem Trump ułoży się z Putinem, choćby i na temat Arktyki, zaś Niemcy pod pretekstem zagrożeń z Moskwy skończą swój projekt federacyjny z europejską armią sterowaną z Berlina, która nie wiadomo na kogo ma pójść.

Epilog

Ja wiedziałem, że tak będzie. Wiedziałem w ciemno, bo wszystkie nasze szlachetności to wyraz naiwnej postawy, która w obecnym świecie przegrywa na całego. Jesteśmy pechowi z tymi poruszeniami, gwałceni jak Kasandra, która miała rację, choć (a właściwie dlatego) przegrała. Nawet to przeczuwałem, kiedy byliśmy na szpicy w pomocy militarnej i humanitarnej, kiedy wszyscy patrzyli z zachwytem na nas, Polaków. Już wtedy wiedziałem, że to zostanie spitolone, nie wiedziałem jak, ale wiedziałem, że jak zwykle wyjdzie po staremu. I wyszło, wyszło, że dla Ukraińców jesteśmy wrogiem nr. 2 (na razie) po Putinie. I mamy zakorzenione poczucie niewdzięczności ze strony Ukraińców. Po tym wszystkim, co dla nich zrobiliśmy. No, rzeczywiście, Putin nie mógł sobie wyobrazić, albo lepiej przygotować, takiej historii. Dwaj najwięksi wrogowie Rosji pokłócili się ze sobą. Dobra inwestycja na przyszłość.  

Piszę ten tekst, jakby ta wojna miała się zaraz skończyć. Nadzieje na to są raczej płonne, gdyż o tym pokoju się tylko gada, zaś nikt go sobie chyba nie wyobraził jeszcze. Wszystkie strony są w impasie, by jej jednak nie kończyć, bo może dojść wtedy do gorszących bilansów. Nie wiadomo co będzie. U nas wiadomo jedno – mizeria naszej pozycji stoi jak słoń w kącie salonu i każdy udaje, że go nie widzi.

Ale żeby się uratować to właśnie trzeba go po pierwsze zauważyć, po drugie wystawić na środek, by o nim pogadać i po trzecie – zastanowić się co wynika z tej lekcji, by jej nie powtarzać. A wiadomo przecież, że jeśli historia się powtarza to nie poprzez zrządzenie losu wraca jako farsa. Ona wraca jako farsa dlatego, że elity nie wyciągnęły z niej wniosków, nie zapobiegły konsekwencjom, wchodząc w korkociąg w dół, coraz stromszy, z coraz węższymi obrotami. Ku ziemi, tej ziemi…                          

Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

=========================================

mail:

Autor jakby nie widział o czym pisze.

Sprawa była nagrana przynajmniej od 2016 r., a przypuszczalnie wcześniej
Już w latach dziewięćdziesiątych rozpoczęto wybielanie banderyzmu.
Na drugi dzień po rozpoczęciu specjalnej akcji wojskowej cała Polska 
zakwitła sino-żółtymi sztandarami.
Kościół, zazwyczaj tak powściągliwy i roztropny natychmiast włączył się 
do akcji.
Na kościołach zawisły sino-żólte barwy, nawet skrzynki “na ubogich” 
zmieniły nazwę i dostały opaski we właściwym kolorze.

Ci co tu przyjeżdżali przeważnie nie byli żadnymi uciekinierami.
Wojna w Donbasie trwała już od ośmiu lat,
i jeżeli stamtąd uciekano, to do Rosji.

Było to planowe przesiedlenie, uzgodnione z polskim rządem, na czyj 
wniosek, Zelenskiego, Putina, Bidena, nie wiem.
Celem jest rozbicie polskiego narodu obcym elementem, i następnie jego 
likwidacja.

Ostrzeganie spóźnione. Stanisław Michalkiewicz.

Ostrzeganie spóźnione

Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl”   30 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5885

Nie jest dobrze. Ach, co ja mówię takie rzeczy! Nie jest dobrze, bo jest niedobrze! Na przykład wydawało się, że po spotkaniu prezydenta Trumpa z prezydentem Putinem na Alasce, zakończenie wojny na Ukrainie jest już w zasięgu ręki. Toteż do Waszyngtonu 18 sierpnia zlecieli się europejscy przywódcy – że to niby chcą wesprzeć ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego w jego rozmowach z prezydentem Trumpem, a przede wszystkim – udzielić Ukrainie gwarancji bezpieczeństwa, bo wtedy jest nadzieja, że Ukraina im też udzieli jakichś gwarancji – na przykład podobnych do tych, jakie otrzymały USA na minerały, czy Anglicy – którzy też coś tam przecież musieli dostać w zamian za podpisanie „stuletniego partnerstwa” z Ukrainą.

Toteż Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje zaproponowała, by te gwarancje były „podobne” do art. 5 traktatu waszyngtońskiego, a więc – jeszcze słabsze od tego artykułu. I kiedy wydawało się, że wszystko zakończy się wesołym oberkiem, a prezydent Zełeński nabrał wigoru i swoim zwyczajem znowu zaczął marudzić – tym razem – w którym mieście może spotkać się z prezydentem Putinem, a w którym nie – rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow ogłosił, że takie spotkanie w ogóle nie jest planowane! W dodatku prezydent Trump wygłosił zagadkowy komunikat, że rezygnuje z roli pośrednika miedzy Ukrainą i Rosją. Ładny interes! I cóż my teraz poczniemy?

Ano, chyba po staremu Polska będzie „nieodpłatnie” udostępniała Ukrainie zasoby całego państwa – bo nie było słychać, by umowę z 2 grudnia 2016 roku ktoś wypowiedział – a jakby tego było mało, to obywatel Tusk Donald w ubiegłym roku zawarł z Ukraińcami jeszcze jedną taką umowę. Słowem – nawet bez żadnej okupacji pozostajemy „sługą narodu ukraińskiego”, którego przedstawiciele skutecznie kierują tubylczą administracją, zarówno za ancien regime’u, jak i za reżymu obecnego, znaczy – za Volksdeutsche Partei.

Chociaż Judenrat „Gazety Wyborczej” uspokaja, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo ukraińscy uchodźcy, w chwilach wolnych od służby dla rosyjskiego wywiadu, konwojowania nielegalnych migrantów, czy od bandyterki, w pocie czoła wypracowują znaczną część polskiego PKB, więc gdyby Polska wzięła na utrzymanie wszystkich w ogóle Ukraińców, to byłoby u nas jeszcze dobrzej – ale inni Żydowie, to znaczy – ci z lichwiarskiej międzynarodówki, muszą uważać inaczej, bo zaczynają vaginetowi obywatela Tuska Donalda ciskać kłody pod nogi. Wprawdzie vaginet siłą rozpędu jeszcze powiększa dług publiczny w tempie miliarda złotych na dobę, ale widocznie panu ministrowi Domańskiemu brakuje jeszcze więcej, bo postanowił cisnąć nas podatkami.

Od Nowego Roku ma podnieść akcyzę na alkohole i napoje chłodzące, ale na tym nie koniec, bo chce dobrać się też i do banków – a słyszymy, że w Senacie Wielce Czcigodni senatores mają dyskutować o „podatku od wiary” – jak to finezyjnie nazwał wspomniany Judenrat. Warto w tym miejscu przypomnieć starożytne, rzymskie porzekadło, że „senatores boni viri sed Senatus mala bestia” – co się wykłada, że senatorowie dobrzy ludzie, ale Senat – wściekłe zwierzę.

Teraz jest chyba jeszcze gorzej, bo do Senatu trafiają osobnicy, którzy nie nadają się nawet do Sejmu, a więc nie trzymają standardów Wielce Czcigodnej Kotuli Katarzyny, czy równie Wielce Czcigodnej Jachiry Klaudii, nie mówiąc już o również Wielce Czcigodnym Giertychu Romanie – a wisienką na torcie jest prezydująca temu towarzystwu posągowa Małgorzata Kidawa-Błońska, której Wielce Czcigodny poseł Pupka musiał scenicznym szeptem podpowiadać, co ma mówić do mikrofonu na konferencji prasowej, kiedy to kandydowała na prezydenta naszego bantustanu.

Otóż senatores wykombinowali sobie, że jak ustanowią podatek w wysokości kilkuset złotych miesięcznie od każdego katolika, to po upływie roku, z Kościoła katolickiego nie zostanie nawet mokra plama. Ciekawe, że gorącym zwolennikiem takiego podatku był JE Tadeusz Pieronek. Zwróciłem wtedy uwagę, że to, co nie udało się Józefowi Stalinowi, może się udać księdzu biskupowi Pieronkowi. Najwyraźniej promotorzy rewolucji komunistycznej zamierzają wykorzystać doświadczenia niemieckie, gdzie purpurates najwyraźniej położyli lachę na to całe chrześcijaństwo z jego dogmatami i już tylko nawołują: „róbta, co chceta!”, a my będziemy wam błogosławili – ale nie za darmo! Jestem pewien, że i u nas taka perspektywa spodoba się entuzjastom „Kościoła Otwartego”, który od dziesięcioleci lansuje u nas Judenrat i jego krakowska ekspozytura w postaci „Dygotnika Powszechnego”. Okazuje się, że taki „sojusz tronu i ołtarza” niekoniecznie musi być zły; że ma on – jak się okazuje – również plusy dodatnie.

Inna sprawa, czy te posunięcia doprowadzą do rezultatów oczekiwanych przez pana ministra Domańskiego, czy raczej odwrotnych. Wprawdzie pan Domański jest dużym chłopczykiem, ale może nie pamiętać fiskalnych incydentów sprzed 24 lat, bo wtedy pewnie bardziej interesowało go, co tam dziewczynki mają pod spódniczkami. Otóż ówczesny premier Leszek Miller podniósł akcyzę na alkohol – bodajże o 15 procent – tak jak ma być teraz.

Niestety – zgodnie z efektem Laffera – dochody budżetu z akcyzy gwałtownie spadły, gorzelnie zaczęły bankrutować, a z zagranicy wlała się do Polski potężna rzeka wódki z przemytu. [No i bimberek! md] Na szczęście premier Miller rychło się spostrzegł, podwyżkę akcyzy cofnął i znowu dochody budżetu wróciły do poprzedniego poziomu, gorzelnie zaczęły pracować na trzy zmiany, a rzeka wódki popłynęła – ale w drugą stronę. W tej sytuacji inicjatywa pana ministra Domańskiego stanowi znakomitą ilustrację aforyzmu Franciszka ks. de La Rochefoucauld, że „tylko dlatego Pan Bóg nie zsyła na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego”.

Ale podnoszenie podatków, a zwłaszcza – forsowanie „podatku od wiary” – dowodzi również postępów socjalizmu. Jak wiadomo z marksistowsko-leninowskiej politgramoty, socjalizm ma doprowadzić do komunizmu, no a w komunizmie – wiadomo: nie ma własności prywatnej, więc wszędzie roi się od gołodupców, stuprocentowo uzależnionych od „państwa”, czyli – biurokratycznych gangów, które „państwo” oblazły. Toteż na tym tle lepiej rozumiemy, ile racji miał Józef Stalin głosząc spiżową tezę, że w miarę postępów socjalizmu walka klasowa się zaostrza.

Bo rzeczywiście się zaostrza; obywatel Żurek Waldemar, którego Tusk Donald wziął do swojego vaginetu na chłopaka od mokrej roboty, musiał podkręcić niezależnych prokuratorów, bo ci zaczęli się uwijać nie tylko wedle pana Roberta Bąkiewicza, ale również – wedle pana Mariusza Błaszczaka, czy szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, pana dra Cenckiewicza. Podobno zdradzili oni tajemnice państwowe. Ale przecież nasze państwo nie ma wobec nikogo żadnych tajemnic, bo nawet przy okazji upadku drona w Osinach w powiecie łukowskim wydało się, iż nasza niezwyciężona armia nie ma żadnego systemu wczesnego ostrzegania, a tylko systemy ostrzegania spóźnionego.

Stanisław Michalkiewicz

Biskup Czesław Kaczmarek mordowany przez komunę

Biskup Czesław Kaczmarek mordowany przez komunę

30.08.2025 tysol/biskup-czeslaw-kaczmarek-mordowany-przez-komune

29 sierpnia 1963 r. w Kielcach odbył się pogrzeb biskupa Czesława Kaczmarka, w którym wzięły udział dziesiątki tysięcy wiernych. Ordynariuszem kieleckim był od 1938 r. W latach 1951–1956 więziony i torturowany przez władze komunistyczne.

Bp Czesław Kaczmarek Biskup Czesław Kaczmarek mordowany przez komunę

Bp Czesław Kaczmarek

Czerwoni faszyści zarzucili mu… faszyzację życia społecznego, szpiegostwo na rzecz Stanów Zjednoczonych oraz Watykanu, nielegalny handel walutami.

A naprawdę ordynariuszowi kieleckiemu nie mogli darować raportu o „pogromie kieleckim”, za który obwinił UB i NKWD. 

Aresztowanie, tortury i haniebny proces ordynariusza kieleckiego Czesława Kaczmarka były karą za Kielce – prowokację, którą w lipcu 1946 r. przeprowadziły tam komunistyczne służby. Na zlecenie bpa Kaczmarka powstał bowiem raport, przekazany następnie ambasadorowi USA w Warszawie Arthurowi Bliss Lane’owi.

„Tragedia kielecka”

W raporcie czytamy m.in.: „Cała polska prasa rządowa poświęciła temu faktowi mniejsze lub większe ustępy, zgodnym chórem stwierdzono, że chodziło tu o przygotowany przez organizacje podziemne, których nici sięgają aż generała Andersa, pogrom Żydów, że był to ruch o charakterze faszystowskim”.
Kilka zdań dalej mamy diagnozę kieleckiej prowokacji: „Powody tej niechęci ogólnej [do Żydów] są powszechnie znane, w każdym razie nie wynikają one ze względów rasowych. Żydzi w Polsce są głównymi propagatorami ustroju komunistycznego, którego naród polski nie chce, który mu jest narzucany przemocą, wbrew jego woli”.

W informacji pt. „Tragedia kielecka”, przekazanej przez grupę rotmistrza Witolda Pileckiego, dzięki kurierom, do sztabu II Korpusu Polskiego gen. Władysława Andersa we Włoszech, znajdujemy słowa: „Z całego przebiegu zajść wynika, że inicjatywa wyszła od czynników rządowych, które po faktycznym przegraniu referendum [sfałszowane przez komunistów referendum 3XTAK] stworzyły w ten sposób pretekst do represji w stosunku do wszelkiej opozycji, przylepiając do zajść etykietkę «reakcyjną» i antysemicką”.

Dywersja i szpiegostwo

Po aresztowaniu, w katowni komunistycznej bezpieki przy ul. Rakowieckiej bp Czesław Kaczmarek był poddawany konwejerowi – trwającym non stop, w dzień i w nocy przesłuchaniom przez zmieniających się “oficerów” śledczych. Ubecy podawali mu środki odurzające. “Przekonywali go”, że jest zdrajcą i jako takiego wszyscy się go wyrzekli. Po ponad dwu i pół roku takiego śledztwa, we wrześniu 1953 r. stanął przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie. Sądził jeden z najbardziej krwawych stalinowców – Mieczysław Widaj. Akt oskarżenia (oskarżał słynny kat Polaków, komunistyczny naczelny prokurator wojskowy Stanisław Zarako-Zarakowski) dotyczył “działalności w antypaństwowym ośrodku” w interesie “imperializmu amerykańskiego i Watykanu” w celu “obalenia władzy robotniczo-chłopskiej” drogą “działalności dywersyjnej i szpiegowskiej”.

Ten pokazowy proces został jednak przerwany, bo duchowny przestał czytać przygotowany mu przez “oficerów” śledczych maszynopis.

Wtedy z salki obok wyszedł dyrektor departamentu śledczego MBP Jacek Różański (Józef Goldberg) i powiedział: “Ja już skułem mordy obrońcom [m.in. słynnemu adwokatowi Mieczysławowi Mojżeszowi Maślance, który pełnił de facto rolę jednego z oskarżycieli] i przestrzegam księdza biskupa, aby nie poważył się więcej na podobne postępowanie”. Wyrok – 12 lat. Z więzienia bp. Czesław Kaczmarek wyszedł w maju 1956 r. jako wrak człowieka. Schorowany kapłan zmarł siedem lat później. Do końca życia był prześladowany i szykanowany przez komunistycznych barbarzyńców.

Mazowiecki, Mrożek i Szymborska

Warto przypomnieć, że propagandy komunistycznych władz i stosowania konwejera wobec biskupa Kaczmarka bronił… Tadeusz Mazowiecki. Ów “katolicki” publicysta chwilę wcześniej atakował Żołnierzy Niezłomnych. Może ułatwi to zrozumienie, dlaczego ten „pierwszy niekomunistyczny” premier po 1989 r. prowadził politykę grubej kreski, której filarami byli ministrowie: Czesław Kiszczak i Florian Siwicki, dbający o palenie akt bezpieki i uwłaszczenie nomenklatury.

Ale biskup Czesław Kaczmarek to nie jedyny kapłan prześladowany przez czerwoną zarazę, a nawet przez tych samych oprawców. W marcu 1949 r. przed łódzkim WSR wspomniany „sędzia” Mieczysław Widaj – razem z innym mordercą sądowym – Julianem Polanem-Haraschinem skazał na śmierć kpt. Jana Małolepszego “Murata”, ostatniego dowódcę Konspiracyjnego Wojska Polskiego, oraz dwóch księży z diecezji częstochowskiej: ks. Mariana Łososia i ks. Wacława Ortotowskiego. Trzeci ksiądz, Stefan Faryś, dostał 12 lat więzienia. Podstawą był dekret “o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa” z 13 czerwca 1946 r., tzw. mały kodeks karny. Księżom Bierut złagodził wyroki, a “Murata” zamordowano w więzieniu. Jego zwłoki posłużyły do badań medycznych.

W styczniu 1953 r. ten sam Widaj w tzw. procesie kurii krakowskiej skazał trzech księży na karę śmierci (wyroków ostatecznie nie wykonano). “Działali wrogo wobec narodu i państwa ludowego, uprawiali – za amerykańskie pieniądze – szpiegostwo i dywersję” – taką rezolucję Związku Literatów Polskich podpisał m.in. Sławomir Mrożek i Wisława Szymborska.

Nowacka, czyli „szkoła zamiast rodziców”

Nowacka, czyli „szkoła zamiast rodziców”

Józef Zawadzki 30.08.2025

Pani minister edukacji Barbara Nowacka znów postanowiła uświadamiać Polakom, jak bardzo „niekompetentni” są w wychowaniu własnych dzieci. W najnowszych wywiadach stwierdza z pełną powagą, że to szkoła ma nauczyć dzieci o „tych sprawach”, bo rodzice „nie zawsze mają czas i wiedzę”, a nauczyciele — wedle jej słów — „są najlepiej przygotowani”.

I tu nie może nie pojawić się pytanie: skąd p. Nowacka dowiedziała się „o tych” sprawach, skoro w czasach, w których dorastała, w szkole nie było takiego zbędnego przedmiotu?!

MEN wprowadza „edukację zdrowotną” jako przedmiot… nieobowiązkowy, z prawem rodziców do rezygnacji. A więc niby rodzice są niekompetentni, ale to oni decydują, czy ich dziecko pójdzie na lekcje. Trochę jak w kabarecie: „Rodzice nie wiedzą, ale to oni mają wiedzieć najlepiej, czy MEN może wiedzieć za nich”, Rzecz jasna owa nieobowiązkowość to nie „łaska” ministerstwa, tylko efekt sprzeciwu i konsultacji (KEP, rodzice, opinia publiczna). W styczniu była ścieżka obowiązkowa; w marcu MEN „sam” ogłosił „nieobowiązkowe”.

Retoryka pani Nowackiej brzmi jak podręcznik hejtera: krytyków nazywa „szurią”, „pornolobby” i „urojeniowcami”, obraża prof. Czarnka, swojego poprzednika, któremu nie dorasta do pięt. Gdy ktoś pyta o rolę rodziny w wychowaniu, słyszy tego typu etykiety zamiast argumentów.

To ciekawe, bo w podstawie programowej jej własny resort mówi o „godności i szacunku” jako fundamencie zajęć. Gdzie ta godność, skoro minister edukacji obraża rodziców i w ogóle jej krytyków?

Kolejny zgrzyt: Nowacka zapewnia, że „nauczyciel jest przygotowany”. Tymczasem MEN dopiero uruchamia 11 uczelni z podyplomówkami, które mają w przyszłości wyszkolić „kadrę”. To nie jest gotowość — to dopiero plan. Na razie lekcje poprowadzą przypadkowi chętni z łapanki. Dzieci jako poligon doświadczalny? Brzmi znajomo.

Najbardziej przewrotne jest to, że „edukacja zdrowotna” obejmuje wiele działów realizowanych na lekcjach biologii: np. żywienie, zdrowie psychiczne, uzależnienia, profilaktykę, system ochrony zdrowia. Cały pakiet. Ale pani minister redukuje spór do seksu. To klasyczny zabieg PR-owy: sprowadzić całą krytykę do jednego punktu, łatwo przykleić etykietę, łatwo krzyknąć o „porno-lobby”. A że rodzice pytają o jakość, o sens, o wpływ szkoły na rodzinę? To już się nie liczy. To, co było tej pory w programie szkoły, zupełnie wystarcza i nie ma powodu, by wprowadzać do niej lewackie fantasmagorie w sprawach wychowania.

Pani minister mówi, że „życie seksualne jest elementem naszego życia” – no odkryła Amerykę, sentencja nadaje się fasadę MEN. Tylko że to niczego nie rozwiązuje. Bo edukacja to nie podmiana rodziców przez urzędnika, tylko współpraca szkoły i domu. A tej współpracy zabrakło.

Dlatego, pani Minister, mniej krzyków o „szurii” i „pornolobby”, a więcej szacunku dla rodziców. Bo prawdziwa edukacja zaczyna się w rodzinie, a szkoła ma wspierać — nie zastępować. Przekonania Barbary Nowackiej w sferze nauki i wychowania są w sprzeczności z tymiż u większości Polaków, dlatego wszyscy oni czekają, kiedy wreszcie opuści ona ten resort.

Autorstwo: Józef Zawadzki

Bezkarność urzędnicza i mordobicie

Bezkarność urzędnicza i mordobicie

30.08.2025 https://wolnemedia.net/bezkarnosc-urzednicza-i-mordobicie

Pobicie przez dwóch podchmielonych osobników byłego ministra (zdrowia) od nakładania różnych szykan na ludzi w czasie „pandemii” rozległo się szerokim echem po Polsce, a urzędujący „Oskar” ze srogą miną zapewnił, że „sprawcy pobicia zostaną surowo ukarani”. Do chóru dołączył się szef ministra- z czasów „pandemii” „Student Jacob”, który zagrzmiał: „Do tego prowadzi nienawiść w polityce! Opanujcie się! Oczekuję od policji natychmiastowych i stanowczych działań” i dodał: „Adam, jestem z Tobą myślami”.

Czy poszkodowany został strasznie pobity? Chyba bardzo nie ucierpiał, bo „[…] jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Po przeprowadzeniu diagnostyki […] opuścił szpital tego samego dnia wieczorem”. Nie połamano mu nawet żeber ani nie „posunięto majchrem”, jak to mają w zwyczaju czynić tak upragnieni przez naszych rządzących „nachodźcy”. Czyli, jak się to mówi, „dostał po mordzie”, co nie jest znowu czymś niezwykłym.

Na przykład taka Jolanta Brzeska, działaczka na rzecz obrony praw eksmitowanych lokatorów, zginęła w wyniku oblania naftą i podpalenia. Nikogo nie zabiła, ani nikt nie zginął pod respiratorem w wyniku jej poleceń. Sprawiedliwość rozłożyła bezradnie ręce, nogi chyba też i do dzisiaj nie znalazła sprawców. Sprawiedliwość została wydymana?

Sprawcy pobicia byłego ministra, podobno „pod wpływem”, zgłosili się na policji i niezwłocznie zostali aresztowani.

Po dotarciu do mnie tej wiadomości zagnieździły się we mnie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony – na ulicy powinno być bezpiecznie i nikt nie powinien być zagrożony mordobiciem. Od wymierzania sprawiedliwości mamy liczne grono prokuratorów i sędziów, którzy wraz z policją „jawną, tajną i bezpłciową” powinni o to dbać. Za to biorą nielichą kasę z naszych podatków, dzięki czemu istnieje nawet całkiem „nadzwyczajna kasta” w naszym nadzwyczajnie demokratycznym społeczeństwie. Niektórzy plotkarze twierdzą, że ta nadzwyczajna kasta „dorabia na boku”, a nawet niekiedy kradnie przy kasie, ale plotkarzom wierzyć nie należy.

Z drugiej strony pamiętam zamordyzm „pandemiczny”, za który odpowiedzieć powinien pobity minister, powołany wówczas przez „Studenta Jacoba”. Sam „Student Jacob” też powinien odpowiadać za tę i inne szkodliwe dla Polski decyzje. Tymczasem ciągle pcha się na drugie miejsce w swej partii, by mieć bliżej do pierwszego.

Pamiętam zimny wzrok „ministra od pandemii”, przywodzący mi na myśl spojrzenie psychopaty. Ekonomista z wykształcenia znał się tyle na „zdrowiu”, co ja na hodowli koni. Zero kompetencji. Pamiętam zamkniętą przychodnię lekarską, do której nie można było również się dodzwonić. Telefony policji sprawdzające, czy podczas pandemii, jako przetestowany pozytywnie, siedzę w domu. Limitowane godziny zakupów w wielkopowierzchniowych sklepach. Przysługującą czterokrotnie większą ilość klientów w supermarkecie niż w kościele na taką samą powierzchnię. Nakaz noszenia „namordników”, które przed niczym nie chroniły. Odległość obowiązkowa przy mijaniu się na ulicy. Czapę terroru psychicznego nałożoną przez rządową, a przy okazji i inne telewizje. Zakaz wychodzenia na spacery do lasu. Bezsilność pacjentów zamkniętych w „szpitalach covidowych”, do których nie wolno było przyjść nikomu z rodziny, a do umierających – nawet księdzu. Ćwierć miliona zgonów „nadmiarowych” wreszcie – ćwierć miliona ludzi, którzy umarli dlatego, że psychopata-oportunista nałożył czapę terroru pseudomedycznego na Polskę. Dziesiątki tysięcy bankrutujących rodzinnych i nieco większych firm z tego powodu. A do tego setki samobójstw tych, którym „pandemia” zlikwidowała firmy i możliwości spłaty kredytu.

Tyle pamiętam, ale inni pamiętają jeszcze zgony swoich bliskich i inne restrykcje – dlatego o wiele trudniej patrzeć przychylnie na ministra od „pandemii”, chodzącego na wolności.

Dlatego, nie popierając mordobicia, nie dziwię się, że miało miejsce. Nie wszyscy mają jednakową odporność psychiczną i hamulce moralne. Nie wiadomo, czy tylko tym dwóm panom „na fleku” puściły, bo inni też mogą nie wytrzymać, jeśli nie zacznie się sądzić prawdziwych winnych.

Dziwię się natomiast, że minister od „pandemii” chodzi wolny i że zarówno „Oskar”, jak i „Student Jacob” podtrzymują go na duchu.

Chociaż, zastanowiwszy się nieco, może nie potrzeba się dziwić. Gdyby nie minister „pandemia”, nie byłoby nie tylko nadmiarowych zgonów, ale i spowolnienia polskiej gospodarki. A gdyby polska ekonomia utrzymała rytm sprzed „pandemii”, niepotrzebne by były z takim trudem wynegocjowane przez „Studenta Jacoba” fundusze z KPO. Gdyby nie było funduszy z KPO, formacja „Oskara” nie miałaby co rozkradać. Może właśnie o to chodziło? Wystawienie podania do strzelenia w polską bramkę?

Bo KPO to pożyczka, w sumie o zmiennym oprocentowaniu, gwarantowana przez obligacje unijne, „chodzące” na giełdzie. Jeśli wartość obligacji spadnie, trzeba będzie płacić więcej. Geszefciarze już o to zadbają, żeby cena tony CO2 kosztowała nas więcej, a obligacje były warte mniej i Polska była bliżej bankructwa. Bo KPO to pożyczka, którą podżyrowaliśmy i musimy spłacić, ale dysponują nią unijne „komissary” dobierane w korcu maku leżącym poza zasięgiem demokracji.

Autorstwo: Barnaba d’Aix

USA: Sąd federalny ponownie otwiera sprawę 24-latka, który zmarł na zapalenie mięśnia sercowego wywołane szczepionką przeciw COVID

Pilne: Sąd federalny ponownie otwiera sprawę 24-latka, który zmarł na zapalenie mięśnia sercowego wywołane szczepionką przeciw COVID-19

Sąd federalny wznowił dziś postępowanie sądowe przeciwko Departamentowi Obrony (DOD) wniesione przez rodzinę George’a Wattsa Jr. Watts, 24-letni student, który zmarł w wyniku powikłań zapalenia mięśnia sercowego wywołanego szczepionką przeciw COVID-19. Watts był przekonany, że otrzymuje w pełni licencjonowaną szczepionkę Comirnaty firmy Pfizer, ale zamiast tego otrzymał szczepionkę Pfizer-BioNTech dopuszczoną do użytku w nagłych wypadkach.

Napisane przez Brendę Baletti, Ph.D.

29 sierpnia 2025 r.

W ramach ważnego zwycięstwa na rzecz wolności medycznej sąd federalny wznowił dziś postępowanie sądowe przeciwko Departamentowi Obrony Stanów Zjednoczonych (DOD) wniesione przez rodzinę 24-letniego studenta, który zmarł na skutek powikłań zapalenia mięśnia sercowego wywołanego szczepionką przeciwko COVID-19.

Sędzia Carl J. Nichols z Sądu Okręgowego Stanów Zjednoczonych dla Dystryktu Kolumbii oddalił pozew we wrześniu 2024 r., orzekając, że rząd federalny korzysta z immunitetu suwerennego , który chroni go przed pozwami.

Jednak Ray Flores, prawnik reprezentujący spadkobierców George’a Wattsa Jr. , zaskarżył decyzję o oddaleniu sprawy. Flores argumentował, że zgodnie z ustawą o gotowości publicznej i przygotowaniu na sytuacje kryzysowe (PREP Act) jedynie trzyosobowy skład sędziowski ma jurysdykcję do uwzględnienia lub odrzucenia wniosku o oddalenie sprawy.

Po rozpatrzeniu wniosku Nichols uchylił decyzję o oddaleniu powództwa, orzekając, że jego sąd nie ma jurysdykcji do oddalenia powództwa.

Trzyosobowy skład sędziowski rozpatrzy teraz pierwotny wniosek o oddalenie sprawy , złożony w 2023 roku przez Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych w imieniu Departamentu Obrony. Skład rozpatrzy również argumenty powoda przeciwko oddaleniu sprawy .

Fundacja Children’s Health Defense (CHD) finansuje pozew.

Watts zmarł po przyjęciu obowiązkowego zastrzyku, który miał mu umożliwić pójście na studia

Watts był studentem SUNY Corning Community College w Corning w stanie Nowy Jork latem 2021 r., kiedy to uczelnia wprowadziła obowiązek szczepień przeciwko COVID-19 dla wszystkich studentów uczęszczających na zajęcia jesienne.

Watts nie chciał przyjmować szczepionki, która nie była jeszcze w pełni dopuszczona do obrotu, więc poczekał, aż amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (FDA) wyda pełną zgodę na szczepionkę Pfizer Comirnaty .

Pierwszą dawkę otrzymał w szpitalu Guthrie Robert Packer w Pensylwanii 27 sierpnia 2021 r. — cztery dni po zatwierdzeniu przez FDA szczepionki Pfizer Comirnaty 23 sierpnia 2021 r. — a drugą dawkę 17 września 2021 r.

Szpital wydał jednak Wattsowi zezwolenie na użycie w nagłych wypadkach (EUA) na szczepionkę przeciwko COVID-19 firmy Pfizer-BioNTech, a nie licencjonowaną szczepionkę Comirnaty, ponieważ Departament Obrony nie udostępnił publicznie zatwierdzonych przez FDA szczepionek .

Według dokumentów sądowych , Watts odczuwał „objawy chorobowe” po pierwszej dawce, a po drugiej – poważniejsze neurologiczne skutki uboczne, wraz z infekcją zatok. Leczono go antybiotykami, ale jego stan zdrowia nadal się pogarszał.

24-latek nie miał wcześniejszej historii medycznej, która wyjaśniałaby jego śmierć na oddziale ratunkowym w wyniku zatrzymania krążenia 27 października 2021 roku. Lekarz sądowy orzekł, że przyczyną zgonu były „powikłania zapalenia mięśnia sercowego związanego ze szczepionką przeciwko COVID-19”.

W akcie zgonu jako jedyną bezpośrednią przyczynę zgonu podano zapalenie mięśnia sercowego związane ze szczepionką przeciwko COVID-19 .

Rodzina Wattsa początkowo ubiegała się o odszkodowanie za jego śmierć w ramach Programu Odszkodowań za Urazy za Środki Przeciwdziałające (CICP) Agencji Zasobów Zdrowotnych i Usług Zdrowotnych .

Rodzina Wattsa nie otrzymała jednak żadnej decyzji od CICP w ciągu 240 dni, w ciągu których CICP powinien odpowiadać na skargi, co skłoniło ją do złożenia pozwu.

Pozew oskarża Departament Obrony o oszustwo typu „przynęta i podstęp”

Po śmierci syna, jego rodzina pozwała Departament Obrony (DOD) i Lloyda Austina III, pełniącego oficjalnie funkcję ministra obrony. Departament Obrony nadzorował opracowywanie i dystrybucję szczepionek przeciwko COVID-19 w ramach operacji Warp Speed .

Jak wynika z pozwu, Departament Obrony „wykorzystał klasyczny przykład oszustwa polegającego na wabieniu i podstępie ”, wykorzystując fakt, że szczepionka Comirnaty została zatwierdzona przez FDA, aby wzmocnić swoje twierdzenia, że szczepionka Pfizer-BioNTech EUA jest „bezpieczna i skuteczna”, wprowadzając przy tym amerykańską opinię publiczną w błąd.

Szczepionki przeciwko COVID-19 są klasyfikowane jako „objęte środki zaradcze” zgodnie z ustawą PREP . Ustawa ta uniemożliwia osobom poszkodowanym w wyniku podania szczepionki, która została zatwierdzona w czasie stanu zagrożenia zdrowia publicznego, pozywanie producentów szczepionek lub osób podających szczepionki.

Istnieje jednak jeden wyjątek — jeśli osoba poszkodowana może udowodnić, że producent szczepionki lub osoba, która podała szczepionkę, dopuściła się „umyślnego wykroczenia”.

Rodzina Wattsa twierdzi, że Departament Obrony dopuścił się „umyślnego wykroczenia”, kontynuując dystrybucję wyłącznie zapasowej wersji szczepionki EUA Pfizer-BioNTech przeciwko COVID-19 — nawet po tym, jak FDA udzieliła pełnej zgody na inną szczepionkę firmy Pfizer, Comirnaty .

To sprawiło, że osoby takie jak Watts uwierzyły, że otrzymują w pełni zatwierdzoną szczepionkę, podczas gdy w rzeczywistości przyjmowały szczepionkę EUA Pfizer-BioNTech przeciw COVID-19.

W listopadzie 2021 r. sędzia federalny odrzucił twierdzenie Departamentu Obrony (DOD) , że szczepionka Pfizer-BioNTech EUA i w pełni zatwierdzona szczepionka Comirnaty są „zamienne”.

Poprzednie oddalenie sprawy ominęło przepisy ustawy PREP, argumentując, że ustawa PREP nie uchyla suwerennego immunitetu rządu lub agencji federalnych , ale „wyraźnie go zachowuje”. Stwierdzono, że rząd może powoływać się na ogólną immunitet przed pozwem.

Ray Flores, prawnik powoda, powiedział portalowi The Defender :

Wśród licznych dziwactw ustawy PREP jest to, że tradycyjne zasady postępowania nie mają zastosowania. Uchylenie postanowienia jest równoznaczne z przyznaniem, że Sąd nie zastosował się do unikalnej procedury PREP.

„Być może teraz trzyosobowy skład sędziowski podejmie owocne dyskusje na temat zawiłości sprawy i wyda bardziej szczegółowy i korzystny wyrok”

Nauka: Czy jest szansa, aby nieuczciwość była niepożądana?

Nieuczciwość niepożądana?

Posted on 30 sierpnia, 2025 Józef Wieczorek

https://youtube.com/watch?v=7plfx_0Kook%3Ffeature%3Doembed

Nieuczciwość niepożądana?

Przez lata w domenie akademickiej nieuczciwość bywała trampoliną do kariery, a aprobata nikczemnych praktyk – regułą. Walczący z nieuczciwością często byli eliminowani z domeny. Doszliśmy do takiego punktu, że szkody powodowane przez nieuczciwych naukowców zdają się przewyższać korzyści z uprawiania nauki.

W każdym razie często jest tak, że jeśli się nie wyrzuci do kosza takich produktów, straty byłyby oczywiste. Coraz trudniej odróżnić, co jest prawdą, co fałszem, a naukowcy coraz rzadziej nad tym się zastanawiają. Jak wypełnią urzędnicze normy liczby i cytowalności ich prac, mogą się wywindować na szczyt dr(h)abiny akademickiej. Celem nauki nie są już odkrycia naukowe, które by przynosiły korzyści zarówno dla społeczeństwa, jak i dla naukowców (docelowo samofinansowanie nauki), ale pozycja w rankingach ilościowych. Jakość nie ma znaczenia, a na drodze do wskaźników ilościowych dynamika oszustw jest zatrważająca. Zgodnie z prawem, nadanych profesur nie można było jednak odbierać. Paleoprofesorowie (sprzed 2023 roku), nawet jak byli plagiatorami, mają prawa nabyte zarówno do tytułu, jak i oszukiwania. W gorszej sytuacji są neo-profesorowie, którym profesurę można już odebrać, ale nie ma baz danych w tej materii.

Ministerstwo powołało kolejny zespół uczonych do walki z patologiami, ale tylko publikacyjnymi i tylko do końca tego roku! Zespół rekomenduje „zakaz pracy w uczelniach czy instytutach dla naukowych oszustów” i bezwzględne eliminowanie oszustów ze środowiska. Zespół nie ma jednak mocy decyzyjnej, a tylko doradczą, i może sobie dobrać kolejnych doradców, aby mu doradzali. Trudno traktować poważnie walkę z nieuczciwością, skoro w zespole są członkowie Rady Doskonałości Naukowej, która sama ma problemy z uczciwością i nie ma woli, aby zwalczać nieuczciwość swoich członków. Kiedy jeden z członków RDN zarzucił mi, że nie pouczyłem go, jak ma postępować, więc postąpił jak postąpił (nieuczciwie), to jako niedoskonały przedłożyłem temat Radzie Doskonałości. Reakcji nie było i nie zauważyłem, aby RDN weszła na drogę samodoskonalenia.

Czy jest szansa, aby nieuczciwość była niepożądana?

—————————————

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 27 sierpnia 2025 r.

KPO – Kasa Platformy Obywatelskiej

KPO – Kasa Platformy Obywatelskiej

Izabela BRODACKA

Tak tłumaczą dowcipnisie i to wyjątkowo trafnie skrót KPO. Tylko najstarsi z nas dobrze pamiętają czasy Edwarda Gierka i fatalne zadłużenie kraju, które nie tylko zrujnowało na całe lata naszą gospodarkę lecz uruchomiło mechanizm FOZZ i inne metody rabunku finansów Polski.

Nie wszyscy jednak pamiętają, albo raczej nie chcą pamiętać, zachwytu jaki wśród wielu obywateli naszego kraju wywołały pierwsze posunięcia Gierka. Szczególnie dotyczyło to kadr technicznych. Niektórzy inżynierowie otrzymali znaczące podwyżki, tu i ówdzie kupiono na Zachodzie dla resortowych instytutów zaawansowaną naukową aparaturę, w sklepach pojawiły się banany i cytrusy, a na produkowanego w Polsce małego fiata zwanego powszechnie „maluchem” można było dostać talon. Żyć nie umierać.

Pamiętam naszą zażartą nocną kłótnię przy ognisku podczas wakacyjnego rejsu po Bugu jachtem Ramblerem. Kłótnię tak zażartą, że dołączył do naszej dyskusji pastuch wypasający gminne krowy na nadbużańskich łęgach. Ja, jako osoba zachowawcza i wychowywana według staroświeckich zasad, twierdziłam, że nie pożycza się pieniędzy na konsumpcję, a przede wszystkim nie pożycza się pieniędzy gdy nie ma z czego ich zwracać. Znajomi zarzucali mi zwykłą zazdrość. Byłam tylko belfrem a nauczyciele nie dostali wówczas podwyżek. Podwyżki dostali – jak twierdzili moi przemądrzali znajomi – ludzie wybitni, potrzebni, zasłużeni dla rozwoju kraju.

Durnie, nie rozumiecie, że jeszcze wasze prawnuki będą to wszystko spłacać” –podsumował naszą dyskusję pastuch.

Podobne dyskusje dotyczą obecnie UE. Uważam, że lemingoza czyli myślenie życzeniowe jest permanentnym stanem umysłu naszych rodaków, szczególnie ze sfer naukowych i artystycznych. Bardzo często słyszę na przykład zwrot „ Na to czy tamto pieniądze dała Unia”.

Kiedy tłumaczę, że Unia nic nie daje, a tylko zwraca „po uważaniu” wpłacone na jej konto pieniądze budzi to na ogół oburzenie i zgorszenie. Unia postrzegana jest jak dobra ciocia, która za swoje własne pieniądze buduje nam drogi, baseny i szkolne boiska. Kiedy odmawiano Polsce wypłaty środków z KPO większość nie chciała sobie uświadomić, że to tylko pożyczka i trzeba ją będzie spłacać. Gorzej- że pieniądze z KPO dostaną wybrani a spłacać długi będziemy my wszyscy i to przez długie lata. W najśmielszych marzeniach zwolennicy UE nie przewidzieli chyba jednak, że dotacje otrzymają tak szacowne, ważne dla wizerunku kraju i niezbędne dla jego rozwoju instytucje jak kluby swingersów. Nazywajmy rzeczy po imieniu – zwykłe burdele.

Słyszałam argument, że ewentualne błędy w przydzielaniu dotacji wynikły z faktu, że rozdawano pieniądze pospiesznie, żeby je wykorzystać, żeby się nie zmarnowały. Dobrze pamiętam jak w latach osiemdziesiątych, w liceum w którym pracowałam, pod koniec roku kupowano palmy i kaktusy do gabinetu dyrektora, oraz zbędne wazoniki i obrazki na ścianę argumentując, że jeżeli nie wykorzysta się dotacji przysługującej szkole to w następnym roku rozrachunkowym będzie ona zmniejszona.

Centralne zarządzanie zawsze powoduje niegospodarność – jak wiadomo zbyt łatwo wydaje się cudze pieniądze. Zdumiewające było więc dla mnie, że po doświadczeniach realnego socjalizmu, po gospodarczym zawaleniu się Związku Sowieckiego ludzie chcieli wejść do UE czyli ponownie znaleźć się w wielkiej ponadnarodowej strukturze, która będzie brać od jednych a rozdawać innym. Dotacje z KPO dla klubów swingersów czyli zwykłych burdeli powinny przejść do historii jako signum temporis, jako znak naszych czasów.

Rabowały nas zainstalowane na sowieckich tankach elity władzy, rabowali nas uwłaszczani na majątku narodowym komunistyczni aparatczycy. Teraz nie tylko się nas rabuje, teraz się z nas bezczelnie drwi.

Tusk przechwala się, że wywalczył KPO dla Polski. To akurat by się zgadzało. Tusk nazywany jest Anty-Midasem bo wszystko czego dotknie zamienia się w guano i Anty-Janosikiem bo zabiera biednym a rozdaje bogatym.

Odmówiono dotacji z KPO szpitalom w tym szpitalom onkologicznym, natomiast luksusowe jachty otrzymali krewni i znajomi partyjników z PO i ich koalicjantów. Nas czeka przedłużenie wieku emerytalnego, likwidacja 800+, podatek katastralny a Oni będą sobie fundować solarium w pizzerii czy pizzerię w solarium.

Trudno to zapamiętać, bo tak absurdalne są projekty, a właściwie preteksty na które otrzymała kasę – jak ją nazwał Ziemkiewicz – tuskowa nomenklatura II komuny czyli nowa klasa próżniacza. Klasa próżniacza (leisure class) to termin wprowadzony przez Thorsteina Veblena w wydanej w 1899 roku książce „Teoria klasy próżniaczej”. To zbiorowość ludzi nastawionych na ostentacyjną konsumpcję, a dostęp do wyrafinowanych form tej konsumpcji traktująca jako legitymację do sprawowania władzy. Jak profesor Król, który twierdził, że upodobanie do ostryg i wina wyróżnia go i jego środowisko pozytywnie od reszty społeczeństwa i daje im prawo do władzy.

Zdaniem Veblena klasa próżniacza wytworzyła szereg nieproduktywnych instytucji podtrzymujących jej rolę w społeczeństwie. Zalicza do nich przede wszystkim uniwersytety instrumentalnie traktujące wiedzę. Myśl Veblena kontynuował Milovan Dzilas były wiceprezydent Jugosławii. Kilkakrotnie więziony i pozbawiony stanowisk za krytykę komunistycznej władzy, w książce „Nowa klasa” poddał krytycznej analizie system rządów komunistycznej oligarchii. W Polsce jego poglądy cieszyły się wielkim powodzeniem wśród dysydentów systemu komunistycznego samozwańczo uważających się za opozycję. Również typowy dla tej kawiorowej czy kontraktowej opozycji jest fakt, że bywała karana wysłaniem za granicę. Dzilas uzyskał zgodę władz jugosłowiańskich na opuszczenie kraju w 1968 roku. W tym samym czasie za próbę opuszczenia komunistycznego raju ludzie ginęli zastrzeleni na berlińskim murze albo w ubeckich katowniach.

  Nieodmiennie aktualne jest to co o stosunku każdej komuny, zarówno poprzedniej jak i tej aktualnej do społeczeństwa pisał Szpotański : „bo trzeba doić, strzyc to bydło, a kiedy padnie − zrobić mydło”.

Watykan odpowiedział na démarche Sikorskiego. Bolesna lekcja kompetencji

Watykan odpowiedział na démarche Sikorskiego. Bolesna lekcja kompetencji

Paweł Chmielewski https://pch24.pl/watykan-odpowiedzial-na-demarche-sikorskiego-bolesna-lekcja-kompetencji/

15 lipca Ministerstwo Spraw Zagranicznych przekazało Stolicy Apostolskiej démarche – oficjalny protest dyplomatyczny.

Teraz Watykan odpowiedział resortowi Radosława Sikorskiego – i niedwuznacznie wskazał, co sądzi o polskim proteście. Mówiąc krótko: to całkowita kompromitacja.

Démarche polskiego MSZ dotyczyło wypowiedzi dwóch biskupów na Jasnej Górze – Wiesława Meringa i Antoniego Długosza. Obaj mówili na temat migracji oraz polityki, nie kryjąc krytycznych słów pod adresem obecnej koalicji rządzącej. Dosadnie rzecz ujął zwłaszcza bp Wiesław Mering.

Wypowiedzi mogły nie podobać się politykom Koalicji Obywatelskiej, ale obaj biskupi korzystali po prostu z wolności słowa. Co kluczowe, wypowiadali się de facto całkowicie prywatnie – nie reprezentowali ani własnej diecezji (obaj są emerytami), ani Konferencji Episkopatu ani oczywiście Jasnej Góry. Ministerstwo Spraw Zagranicznych postanowiło tymczasem potraktować ich jak urzędników Watykanu – i zgłosiło wspomniany protest.

Już sama idea była absurdalna, ale wykonanie – jeszcze gorsze. Dosłownie w każdym akapicie pojawił się jakiś błąd. Autor démarche oskarżał dwóch biskupów, ale potrafił znaleźć cytaty tylko z jednego, Wiesława Meringa – nie było zatem wiadomo, co zarzuca Antoniemu Długoszowi. Podał błędną datę wystąpienia pierwszego z biskupów. Następnie zacytował, ale… z błędem. Wreszcie popełnił kilka bardzo poważnych błędów merytorycznych, wskazujących, że nie zna w ogóle rzeczywistości kościelnej. Uznał biskupów za „przedstawicieli KEP”, choć, jak pisałem wcześniej, występowali na Jasnej Górze tylko na mocy własnego urzędu. Potem odwołał się do konkordatowej zasady niezależności i autonomiczności Stolicy Apostolskiej i Polski, sugerując, że biskupi… reprezentowali Watykan, co jest oczywiście kompletnie nieprawdziwe. Zasugerował, że Stolica Apostolska powinna ukarać biskupów odwołaniem – choć odwoływać nie ma ich z czego, bo są emerytami. Wreszcie powołał się na Kodeks Prawa Kanonicznego, ale źle zinterpretował przytoczony kanon. Mówiąc krótko – błąd na błędzie. To wstyd, że démarche w tej formie zostało w ogóle przekazane Stolicy Apostolskiej.

Teraz udzielono odpowiedzi. Jak przekazało mediom Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Stolica Apostolska nie zgodziła się ze stawianymi biskupom zarzutami. Według informacji z MSZ watykański Sekretariat Stanu poinformował, że potwierdza „chęć pełnego poszanowania podstawowego prawa obywateli polskich do wyrażania swoich opinii, gwarantowanego przez Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej”. Ponadto Stolica Apostolska miała wyrazić nadzieję, że „komunikacja z Rządem RP będzie zawsze przebiegać zgodnie z dobrymi praktykami dyplomatycznymi i w duchu konstruktywnego dialogu, aby uniknąć jednostronnej instrumentalizacji”. Dodatkowo miano wyjaśnić, że biskupi działali w swoim własnym imieniu, a nie w imieniu KEP. W ten sposób Watykan udzielił polskiemu MSZ potrójnej lekcji.

Po pierwsze, Stolica Apostolska przypomniała, że w Polsce istnieje wolność słowa, o czym resort Radosława Sikorskiego najwyraźniej zapomniał.

Po drugie, zwrócono uwagę, że biskupi są biskupami właśnie, a nie urzędnikami Watykanu czy Episkopatu – tym samym pouczając MSZ o podstawach funkcjonowania Kościoła katolickiego.

Po trzecie, podkreślając pragnienie zachowania komunikacji z rządem Polski w zgodzie z dobrymi praktykami dyplomatycznymi wyraźnie zasugerowano, że takich praktyk MSZ nie dochował, naruszając kanony dyplomacji.

Słowem – odpowiedź profesjonalnych dyplomatów na żenujący dokument, zdradzający elementarny brak przygotowania i znajomości rzeczy.

Rząd Koalicji Obywatelskiej od samego początku gra antyklerykalizmem. Niezależnie od osobistej winy lub jej braku, sposób potraktowania ks. Michała Olszewskiego był wyrazistym pokazem rzekomej siły władzy wobec Kościoła. Później zaczęła się walka z lekcjami religii w szkole prowadzona przez resort edukacji – nawet po metaforycznych trupach katechetów, którym trudno będzie znaleźć nowe zatrudnienie. Wreszcie zaczęto forsować zupełnie niekatolicką i de facto niezgodną z polskim porządkiem konstytucyjnym edukację zdrowotną. Wszystko w imię wrogiej Kościołowi rewolucji.

Niedawno dziwiliśmy się, dlaczego przedstawicieli Rzeczpospolitej zabrakło na spotkaniu w Waszyngtonie. Nie trzeba się dziwić – takie są efekty braku kompetencji w polityce zagranicznej. Démarche przekazane do Watykanu, jak dość wyraźnie zwróciła uwagę sama Stolica Apostolska, wyraźnie to obrazuje.

Paweł Chmielewski

PoDudzie

Wielomski: PoDudzie.

Adam Wielomski https://konserwatyzm.pl/wielomski-podudzie/

Mam dla wszystkich Czytelników dwie wiadomości. Dobrą i nijaką. Dobra jest taka, że po dziesięciu latach skończyła się prezydentura Andrzeja Dudy i, zgodnie z konstytucją, nigdy już nie będzie mógł pełnić tej funkcji. Jak się Państwo zapewne domyślacie, moja radość jest wyrazem totalnej krytyki tej prezydentury. Wiadomość nijaka jest taka, że teraz Prezydentem RP oficjalnie jest już Karol Nawrocki. Moja „nijaka” ocena wynika z faktu, że poza słowami nie mamy zielonego pojęcia jak będzie ta prezydentura wyglądała. Zakładam jednak, że gorsza od prezydentury Dudy nie będzie, ponieważ nie jest to możliwe.

Z dwóch kadencji Andrzeja Dudy szczególnie krytycznie oceniam tę drugą. Pierwsza była kompletnie nijaka. Jarosław Kaczyński dziesięć lat temu wystawił do walki o prezydenturę kandydata, który miał wygrać z pewnym zwycięstwa Bronisławem Komorowskim. Duda wygrał i tyle, czekając na wybory parlamentarne i dojście do władzy PiS.

Potem jakby go nie było, co złośliwi określali mianem prezydentury „długopisu”, czyli figuranta Kaczyńskiego, który podpisywał wszystko, co mu Prezes podpisać kazał. Ale, niestety, potem była druga kadencja Dudy. Była znaczona marszem od katastrofy do katastrofy.

Najpierw była tzw. pandemia i oparte w tym czasie na zamordyzmie i bezprawiu rządy Mateusza Morawieckiego. Rzucę tylko kilka haseł: zmuszanie do szczepień nieprzebadanymi szczepionkami; zamykanie lasów i cmentarzy; bezprawne przetrzymywanie w domach osób zakażonych; zdruzgotanie drobnej polskiej przedsiębiorczości, szczególnie gastronomii i usług; bezprawne ingerencje w autonomię budynków sakralnych, sprzeczne z konkordatem; zniszczenie podstawowej hierarchii prawa konstytucja–ustawa–rozporządzenie na rzecz bezprawnych nakazów ogłaszanych na konferencjach prasowych ministra zdrowia, etc.

Z różnych dochodzących nas wtedy informacji i wypowiedzi wynikało, że Duda nie był kowidiańskim ekstremistą. Lecz nie protestował. Podpisywał swoim długopisem wszystko, co wyszło z Sejmu, a co ten uchwalił na wniosek Morawieckiego. Duda politycznie i moralnie odpowiada za wszystko to, co wyczyniał z nami rząd PiS na zlecenie wielkich korporacji farmaceutycznych i w takt narracji suflowanej przez wielkie korporacje medialne. Byłem jednym z tych, którzy nie dali sobie wstrzyknąć niesprawdzonego preparatu. Byłem jednym z „foliarzy” i „płaskoziemców” lżonych przez pisowską klasę polityczną i dziennikarską. Tego nie da się ani zapomnieć, aby usprawiedliwić, ani wybaczyć.

W międzyczasie Andrzej Duda milczał jak zaklęty, gdy Mateusz Morawiecki godził się na unijną politykę Zielonego Ładu. Milczał jak zaklęty, gdy Morawiecki godził się na podpisanie KPO, zadłużające Polskę i uzależniając nas od Unii Europejskiej. Tego nie da się ani zapomnieć, aby usprawiedliwić, ani wybaczyć.

Jak wszyscy pamiętamy, koniec pandemii ogłosił mający wykształcenie średnie Bill Gates, a potwierdził prawnik z wykształcenia Władimir Putin zaczynając w lutym 2022 roku konflikt zbrojny z Ukrainą. Nagle „bestie antyszczepionkowe” przestały zagrażać zdrowiu publicznemu, gdy rząd Morawieckiego otworzył drzwi na oścież przed uciekinierami z Ukrainy, wedle słynnej już formuły „najpierw ich wpuśćmy, a potem się sprawdzi kim są”. Skoro wjeżdżający setkami tysięcy Ukraińcy nie koniecznie byli szczepieni, to nie dało się utrzymywać restrykcji przeciwko antyszczepionkowcom w Polsce.

Za rządów Morawieckiego i Tuska, przy kompletnym milczeniu Andrzeja Dudy, Rzeczpospolita Polska w ciągu kilku miesięcy utraciła swój charakter państwa narodowego, przemieniając się w państwo dwunarodowe na dotychczasowym terytorium jednego narodu. Rządy sypały pieniędzmi polskiego podatnika na prawo i lewo na rzecz cudzoziemców. Duda akceptował i głośno chwalił tę politykę. Polskie siły zbrojne przekazywały swoje samoloty, czołgi i tony sprzętu, ponosząc takie straty jakbyśmy przegrali jakąś wojnę. Duda chwalił tę politykę. Jego permanentnie tańczone „niedźwiedzie” z Wołodymirem Żeleńskim przejdą do annałów dyplomacji jako przykład wzorcowy nieskuteczności, dbałości o interesy sąsiada kosztem interesów własnych. Andrzej Duda raz za razem i bezwarunkowo popierał w ciemno Ukrainę, wplątując jej walkę z Rosją nawet w przemówienia o Powstaniu Warszawskim.

Równocześnie nie miał ani woli, ani siły upomnieć się o pamięć i domagać się ekshumacji Polaków wymordowanych na Wołyniu. Tego nie da się ani zapomnieć, aby usprawiedliwić, ani wybaczyć.

Proukraińska obsesja Andrzeja Dudy miała swoje źródła we wrogości wobec Rosji, której obóz Kaczyńskiego wydaje się nie odróżniać od Związku Radzieckiego, podobnie jak Putina od Stalina. Zamiast prowadzić racjonalną politykę wschodnią, warunkowaną własną racją stanu i zrozumieniem, że eskalacja tego konfliktu na poziom starcia NATO-Rosja uczyni z naszej części Europy pole bitwy – jak to doskonale rozumieją Roberto Fico i Viktor Orban – Duda sprzeciwiał się wszelkim realistycznym inicjatywom pokojowym, grzmiąc o wojnie aż po odzyskanie przez Kijów Doniecka, Ługańska i Krymu. Polityka ta, z jednej strony, groziła rozszerzeniem się konfliktu i uczynieniu z Polski pola bitwy, z drugiej strony czyniła Polskę bezbronną wobec amerykańskiego i von-der-Layenowego szarogęszenia się po naszym kraju. Wrogość do Rosji wpychała nas w pogłębienie zależności w stosunku albo do Stanów Zjednoczonych, albo do Unii Europejskiej. Polityka najpierw Mateusza Morawieckiego, a obecnie Donalda Tuska jest tego najlepszym dowodem. Duda nie rozumiał, że państwo samo stawiające się pod ścianą nie posiada żadnych możliwości manewru w stosunkach międzynarodowych. Tego nie da się ani zapomnieć, aby usprawiedliwić, ani wybaczyć.

Patrząc z tej perspektywy trudno wyobrazić sobie, że prezydentura Karola Nawrockiego może być gorsza. Myślę, że nigdy Kresowiacy nie usłyszą od niego tekstu w rodzaju „Ksiądz waży słowa”. Zapewne nie będzie to także prezydentura bezruchu wobec poczynań reżimu Donalda Tuska i szkodliwego dla Polski pozerstwa w stosunkach międzynarodowych małżonka Anne Applebaum.

Adam Wielomski

Jasna Góra. Biskupi Mering i Długosz powiedzieli prawdę. Fala nienawiści postępactwa.

Jasna Góra. Biskupi Mering i Długosz powiedzieli prawdę

Paweł Chmielewski https://pch24.pl/jasna-gora-biskupi-mering-i-dlugosz-powiedzieli-prawde/

(Bp Wiesław Alojzy Mering. FOT.:Kolanin [CC BY-SA 3.0 (https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0)])

Morze jadu wylewa się po kazaniu bp. Wiesława Meringa na Jasnej Górze i refleksji, jaką w tym samym miejscu wygłosił bp Antoni Długosz. Liberalni katolicy nie mogą znieść, że ci dwaj hierarchowie powiedzieli kilka słów bolesnej prawdy.

Emerytowany biskup pomocniczy Częstochowy Antoni Długosz przemawiał w piątek przy okazji Apelu Jasnogórskiego. Z kolei bp Wiesław Mering, emerytowany biskup Włocławka, wygłosił kazanie w sobotę dla pielgrzymów Radia Maryja. Obaj hierarchowie odnieśli się do palącego problemu, czyli kryzysu migracyjnego – i tych, którzy ten kryzys napędzają.

Bp Antoni Długosz wskazywał, że to wielcy globaliści próbują zalać Europę islamskimi migrantami, co w oczywisty sposób niszczy tożsamość kontynentu i naraża nas na poważne problemy. Powoływał się na biskupów z Afryki – w tym kardynała Roberta Sarah – którzy przestrzegają przed przyjmowaniem każdego, kto tylko chce dostać się do Europy. Jak podkreślił, polityka całkowicie otwartych granic nie rozwiąże bynajmniej afrykańskich problemów, a Europę głęboko przemieni. Biskup przypomniał, że Polacy doskonale rozumieją, czym jest miłość bliźniego – i pokazali to przyjmując uchodźców z Ukrainy uciekających przed wojną. Czym innym jest jednak pomoc uchodźcom wojennym, a czy innym otwartość na migrantów.

Z wystąpieniem biskupa trudno byłoby się nie zgodzić. W perspektywie chrześcijańskiej wskazał na pryncypia rozsądnej polityki migracyjnej, która na widoku ma nie jakieś ideologie nienawiści do Zachodu, ale dobro narodowe – i właściwie rozumiane miłosierdzie. Fakt, że internauci – w tym niestety grono nieuczciwych intelektualnie publicystów – atakują dziś bp. Antoniego Długosza wynika chyba tylko z tego, że hierarcha „ośmielił się” zabrać krytyczny głos w istotnej kwestii życia publicznego. Coraz większa liczba Polaków pozwala sobie wmówić, że Kościół powinien milczeć w sprawach politycznych – ma być może prawo delikatnie opiniować takie kwestie jak legislacja dotycząca aborcji czy eutanazji, ale nic więcej. Jest oczywiste, że przedstawiciele Kościoła nie mają prawa do stronniczość ani politykierstwa – ale do tego nie ma prawa żaden uczciwy człowiek. Katoliccy politycy zaangażowani w walkę partyjną powinni kierować się dobrem państwa i prawdą. Zaangażowanie księży czy biskupów w życie publiczne jest zupełnie inne – ale zasady pozostają te same. Nie wolno kłamać, manipulować, zdradzać Ewangelii. Biskup Antoni Długosz podczas Apelu Jasnogórskiego dał tymczasem świadectwo wiary i rozsądku – tyle tylko, że ten rozsądek nie zgadza się z ideologicznymi założeniami polityki Donalda Tuska, stąd wielki atak na niego.

Jeszcze większą złość wywołał bp Wiesław Mering. Niektórzy nieuczciwi intelektualnie publicyści zarzucają mu, że nie mówił nic na temat Ewangelii, skupiając się na polityce. To nieprawda, ale ludzie ci przeczytali najwidoczniej tylko krótkie wyimki w mediach. Zdecydowana większość kazania biskupa była poświęcona Matce Bożej, posłuszeństwu wobec Boga, Chrystusowi.

Hierarcha odniósł się jednak również do polityki, bo – jak powiedział cytując jednego z chińskich biskupów – największą plagą współczesności jest polityka bez Chrystusa. To prawda, dlatego Kościół o polityce musi i powinien mówić. Kazanie biskupa Meringa było pod tym kątem bardzo konkretne. Ostro i zdecydowanie skrytykował rządy Donalda Tuska, oskarżając je o proniemieckość; zwrócił uwagę na strategiczny antypolonizm niemieckiej polityki – i to już od wieków; podkreślił wielkie niebezpieczeństwo związane z niekontrolowaną migracją, w tym zagrożenie brutalnymi przestępstwami, jak morderstwa.

Rządy Donalda Tuska są dla Polski katastrofą. Nie trzeba sięgać nawet po tematykę migracyjną, wystarczy wskazać na ideologię LGBT czy ludobójczą ideologię aborcyjną, której hołdują ci ludzie. Jest nie do pomyślenia, by jakikolwiek świadomy katolik popierał te rządy. Prawda, są dziś w Polsce praktykujący katolicy, którzy tego nie rozumieją i wciąż głosują na Koalicję Obywatelską. Do nich należy mówić innym językiem niż ten, po który sięgnął bp Mering.

Problem w tym, że biskup mówił do pielgrzymów z Radia Maryja. Biorąc pod uwagę adresata doskonale świadomego w kwestii moralnego zła rządów Tuska naprawdę trudno byłoby zarzucać hierarsze jakąś nieroztropność. Wiedział, do kogo mówi – i zrobił to w sposób całkowicie adekwatny.

Krytyka, jak spada na biskupa, nie uwzględnia tego fundamentalnego kontekstu. Inna rzecz, że współcześnie biskupi muszą pamiętać o jednej bardzo istotnej kwestii i tego tu chyba rzeczywiście zabrakło: niezależnie od tego, do kogo mówią, za sprawą internetu ich słowa natychmiast wytracają kontekst. Krytyka rządu jest bezwzględnie potrzebna, ale trzeba pamiętać, by uprawiać ją do bólu merytorycznie, bez nadmiernych metafor i skrótów, które zrozumiałe są dla pobożnych prawicowych katolików, ale już nie dla ludzi ogarniętych błędami liberalizmu.

Z dużą krytyką spotkał się cytat, jakim posłużył się biskup, zgodnie z którym Niemiec nigdy nie będzie Polakowi bratem. W perspektywie teologicznej to oczywiście nieprawda. Rzecz jednak w tym – i to wynika bardzo jasno z homilii – że biskup nie mówił w tym momencie o prawdzie teologicznej, ale o namacalnym i bardzo konkretnym doświadczeniu historycznym, związanym z brutalną, antykatolicką i antypolską polityką Prus Bismarcka i ludobójczą polityką Niemiec hitlerowskich.

Pewnie, że chrześcijańskim marzeniem byłoby przezwyciężenie antagonizmu między Polską i Niemcami, ale – bądźmy szczerzy – od zjazdu Bolesława Chrobrego i Ottona III w Gnieźnie minęło już trochę czasu, a cele strategiczne naszych państw po prostu się rozjechały. Biskup Mering mówił zatem o faktach, które, niestety, zbyt łatwo dały się przeinaczyć.

Dobrze, że polscy biskupi aktywnie angażują się w politykę. To rzecz konieczna, bo Chrystus jest królem nie tylko naszego życia domowego, ale całego życia społecznego. Polityka, żeby była sprawiedliwa, musi być Chrystusowa. Biskupi i księża muszą mieć odwagę nazywać po imieniu błędy, problemy i patologie. Trzeba przy tym zachować roztropność medialną, pamiętając, jak łatwo da się manipulować w sieci wyrwanymi z kontekstu słowami.

Tego jednak wszyscy się dopiero uczymy, a biskupom, którzy starają się w jasny i kategoryczny sposób ewangelizować również życie publiczne należy się wdzięczność – i przyjazna rada, a nie wulgarna krytyka, jaką uprawiają nieuczciwi intelektualnie publicyści.

Paweł Chmielewski

Bliskie spotkania III stopnia z biskupami

Bliskie spotkania III stopnia z biskupami

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    27 lipca 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5866

Nie milkną echa myślozbrodni, jakiej dopuścił się Grzegorz Braun. Wprawdzie został potępiony ponad podziałami, bo zgodnie potępili go wierzący i niewierzący, partyjni i bezpartyjni, żywi i uma… – no, mniejsza z tym – ale nadal nie wiadomo, co z tym fantem zrobić.

Władze, to znaczy – vaginet obywatela Tuska Donalda zachowuje się w tej sprawie tak, jak Murzyni, co to na pustyni złapali grubasa. Nie wiedzieli co mu zrobić, ucięli – no, mniejsza z tym. Pewne światło na tę sprawę rzucił Naczelnik Państwa, obywatel Kaczyński Jarosław. Stwierdził, że Grzegorz Braun „zaprzeczył holokaustowi” – przy czym słowo „holokaust” Naczelnik Państwa wymówił z dużej litery. Podobnie postępował pewien handlarz bydłem, który dorobił się na sprzedaży wołów. Kiedy już się dorobił, to słowo „wół” też zawsze pisał z dużej litery.

Wracając do Naczelnika, to stwierdził on dodatkowo, że myślozbrodnia Grzegorza Brauna negatywnie rzutuje na nasze stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. Najwyraźniej Naczelnik Państwa, podobnie jak wszyscy inni antysemici uważa, że Ameryką rządzą Żydowie, a już specjalnie kręcą prezydentem Donaldem Trumpem, który pragnąłby uchodzić za twardziela.. Coś może być na rzeczy, bo ostatnio przeczytałem energiczne dementi szefa Mosadu, który zaklinał się, że niejaki Epstein, co to – jak zwykle Żydowie – podsuwał rozmaitym twardzielom panienki i robił im tak zwane kompromitujące fotografie – na pewno nie był agentem Mosadu.

Zaraz przypomniało mi się, że „na pewno”, to wszyscy umrzemy, a poza tym – opinia księcia Gorczakowa, ministra spraw zagranicznych u cesarza Aleksandra III, co to twierdził, że nie wierzy nie zdementowanym informacjom. Ponieważ informacja, jakoby Epstein był agentem Mosadu, została energicznie zdementowana, to dzięki temu lepiej rozumiemy przyczyny, dla których prezydent Trump i inni amerykańscy twardziele, są tacy bezradni wobec premiera izraelskiego rządu jedności narodowej, Beniamina Netanjahu. Inna sprawa, że ta bezradność może być rezultatem panującej w USA hipokryzji, która – według francuskiego aforysty, Franciszka księcia de La Rochefoucauld – jest „hołdem, jaki występek składa cnocie”.

Kiedy za komuny SB przedstawiła Stanisławowi Catowi-Mackiewiczowi „kompromitujące” zdjęcia z nieskromnymi kobietami w nadziei, że w ten sposób skłonią go do uległości, ten, po obejrzeniu fotografii, zapytał, czy może pokazać je Wańkowiczowi – „bo jak mu opowiadam, to nie wierzy”.

Wracając do Naczelnika Państwa, to jego poglądy na sojusz polsko-amerykański sprawiają, że coś mogło być na rzeczy w krążących przed 2010 rokiem po Warszawie fałszywych pogłoskach, że jeden z braci Kaczyńskich jest Żydem tylko nie wiadomo który.

Tymczasem z potępieniem Grzegorza Brauna spieszą przedstawiciele kolejnych środowisk, w nadziei, że dzięki temu w Ameryce będą cieszyć się dobrą opinią i czesać fosę za występy. Na przykład ostatnio klawischowitz z muzycznego zespołu „Myslowitz” na widok plakatu z Grzegorzem Braunem aż przerwał koncert, żeby poinformować publiczność, że on też go potępia. Skoro communis opinio Grzegorza Brauna potępia, to ani chybi zostanie on potępiony i z powodu swojej myślozbrodni pójdzie do piekła, gdzie – jak wiadomo – cały czas będzie bolało. Myślę, że gdyby J. Em. Grzegorz kardynał Ryś (co zatwierdzicie na ziemi to będzie zatwierdzone w Niebiesiech) wystąpił z taką poważną zastawką, to już nikt, nawet niewierzący, nie odważyłby się podawać w wątpliwość zatwierdzonych dogmatów przemysłu holokaustu, a nasze stosunki z Ameryką weszłyby w wiek złoty.

Tymczasem nasz nieszczęśliwszy kraj zastyga w oczekiwaniu dwóch wydarzeń. Po pierwsze – głębokiej rekonstrukcji rządu, która już raz została odłożona, a po drugie – zaprzysiężeniu prezydenta-elekta Karola Nawrockiego przed Zgromadzeniem Narodowym. Vaginet obywatela Tuska Donalda wydrukował wreszcie stosowny komunikat, co oznacza, że obywatel Bodnar Adam z czarnym podniebieniem, już utracił nadzieję, że ponowne przeliczanie głosów w komisjach na coś się przyda. Toteż obywatel Hołownia Szymon rozsyła zaproszenia na to uroczyste zaprzysiężenie, które ma odbyć się 6 sierpnia, o godzinie 10.00. Wysłał je również do Kukuńka, który odpowiedział na nie jednym słowem: „odmawiam”. Miejmy tedy nadzieję, że nieobecność Kukuńka na uroczystości jakoś przeżyjemy.

Ale to jeszcze nic w porównaniu z mocarstwowym wystąpieniem Księcia-Małżonka wobec Watykanu. Otóż podczas pielgrzymki Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę, JE biskup Wiesław Mering wygłosił przemówienie, które się Księciu-Małżonku nie spodobało. W rezultacie nie tylko wysłał do Watykanu notę, by Stolica Apostolska zaniechała ingerencji w wewnętrzne sprawy Polski, ale w dodatku publicznie wezwał biskupa Meringa, by „zdjął sukienkę”. Podobno to wezwanie przez część przewielebnego duchowieństwa, zwłaszcza tę, która skłania się ku postępowi, zostało uznane za zaproszenie do bliskich spotkań III stopnia z vaginetem obywatela Tuska Donalda i rozbudziło wielkie oczekiwania. Z Watykanu żadna odpowiedź do tej pory nie doszła, ale gdyby doszła, to mogłaby składać się z zapytania, od kiedy Książę-Małżonek ma te objawy.

Chodzi o to, że biskupi uczestniczący w uroczystościach na Jasnej Górze nie są obywatelami Watykanu, tylko – obywatelami RP. Gdyby przemawiał tam dajmy na to, nuncjusz, to co innego – ale nuncjusza w ogóle tam nie było. W związku z tym w czynie społecznym proponuję by wzmocnić kadrowo Ministerstwo Spraw Zagranicznych, powołując na wiceministra Wielce Czcigodną Martę Wcisło, której – jak twierdzą znawcy przedmiotu – wszystko poszło w warkocz. Lepiej może nie będzie, ale za to – weselej.

A trochę radości akurat nam się przyda, bo Adam Bodnar z czarnym podniebieniem właśnie wystąpił o uchylenie immunitetu pani Małgorzacie Manowskiej, będącej Pierwszą Prezes Sądu Najwyższego, z zamiarem umieszczenia jej w areszcie wydobywczym. Jestem pewien, że na niej się nie skończy, tym bardziej, że pani Manowska zawiadomiła prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez vaginet Tuska Donalda, który opublikował wprawdzie uchwałę SN o ważności wyborów prezydenckich, ale dopisał tam opinię, że ten cały sąd nie jest w ogóle sądem, tylko bandą przebierańców. Jak tak dalej pójdzie, to ani się obejrzymy, a wszyscy wyaresztują się nawzajem i w ten sposób nastąpi finis Poloniae.

Przewidział to jeszcze za głębokiej komuny Sławomir Mrożek pisząc sztukę „Policjanci – dramat ze sfer żandarmeryjnych”, której pointa polega właśnie na tym, że wszyscy wyaresztowują się nawzajem. Jak się okazuje, wcale nie potrzeba tu Putina, wystarczy samoobsługa.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Bp Mering: Rządzą nami ludzie, którzy samych siebie określają jako Niemców. Jak świat światem, nie będzie Niemiec Polakowi bratem

Bp Mering: Rządzą nami ludzie, którzy samych siebie określają jako Niemców. Jak świat światem, nie będzie Niemiec Polakowi bratem

13.07.2025 https://nczas.info/2025/07/13/bp-mering-rzadza-nami-ludzie-ktorzy-samych-siebie-okreslaja-jako-niemcow-jak-swiat-swiatem-nie-bedzie-niemiec-polakowi-bratem/

Bp Wiesław Mering. Foto: print screen yt/Focus na Konin
Bp Wiesław Mering. Foto: print screen yt/Focus na Konin

Granice naszego kraju tak samo z zachodu jak i wschodu są zagrożone – mówił bp Wiesław Mering z Włocławka podczas sobotniej wieczornej mszy dla uczestników pielgrzymki Rodziny Radia Maryja. Według biskupa, rządzą nami ludzie, którzy samych siebie określają jako Niemców.

W homilii bp Mering mówił m.in. o wadze Kościoła jako wspólnoty, w której dokonuje się zbawienie, a także cytował papieża Benedykta XVI, że „jaką przyszłość będzie miał Kościół, taką przyszłość będzie miała cała Europa”.

Podkreślił, że „ku ojczyźnie kieruje nas i to miejsce i ta, którą nazywamy Królową Polski”. – To bardzo potrzebna refleksja w czasie, w którym żyjemy. Granice naszego kraju tak samo z zachodu jak i wschodu są zagrożone, a jeden z polityków mówi: „Więcej niesie z sobą zła ruch obrony granic niż imigranci, o których nic nie wiemy” – wskazał biskup. Dodał, że w „jego” woj. kujawsko-pomorskim w ostatnim krótkim czasie dokonały się dwa morderstwa: młodej kobiety i mężczyzny.

– Rządzą nami ludzie, którzy samych siebie określają jako Niemców. W XVIII w. jeden z polskich poetów, Wacław Potocki mówił: „Jak świat światem, nie będzie Niemiec Polakowi bratem”. Historia straszliwie udowodniła prawdę tego powiedzenia” – zaznaczył, oklaskiwany, bp Mering.

Zacytował też czwartą zwrotkę hymnu: „Niemiec, Moskal nie osiędzie, gdy jąwszy pałasza, hasłem wszystkich zgoda będzie i ojczyzna nasza”. – Nie śpiewamy tej zwrotki, a przecież ona wyraża sumę naszych historycznych doświadczeń. Polski, ojczyzny, kultury i tradycji trzeba dziś bronić świadomie i bardzo mężnie. Bo nie robi tego niestety szkoła, niszczona przez barbarię usuwającą treści patriotyczne narodowe z podręczników i nauczania naszych dzieci, oskarżająca ustami ministra Polaków o budowanie obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Usuwane są treści patriotyczne budzące dumę z dziejów i wielkości Polski – zaznaczył biskup.

Wskazał, że kiedyś miłości do ojczyzny uczyli kard. Stefan Wyszyński i św. Jan Paweł II. Wezwał do samodzielnego uczenia się tej miłości i przekazywania jej młodym Polakom. – Znów tak, jak w komunistycznych czasach, kiedy patriotyzmu, prawdy i historii, i tradycji uczyli nas w domach nasi rodzice, bo przecież Polską rządzą dziś polityczni gangsterzy. Zdziwiliście się pewnie temu mocnemu określeniu, ale ja zacytowałem tylko Donalda Tuska, premiera rządu, bo on tak powiedział (…) niedawno” – zastrzegł biskup.

Pytając, czy wypada mówić na Jasnej Górze o kwestiach politycznych, przywołał słowa jednego z hongkońskich hierarchów, który miał mówić, że „obowiązkiem biskupa jest wprowadzenie Chrystusa do polityki, bowiem polityka bez Chrystusa jest największą plagą narodu”. Dodał, że św. Augustyn podkreślał, iż miłość do kraju jest też wyrazem miłości do Boga. – Wiara musi pobudzać nas do pracy na rzecz sprawiedliwości, pokoju, dobrych rządów. To właśnie taka powinna być polityka. Praca na rzecz sprawiedliwości, pokoju i dobrych rządów – akcentował bp Mering.

– Polityka wchodzi w każdą dziedzinę życia. Nauka, zdrowie, rodzina, praca, kultura, bezpieczeństwo. To wszystko jest zdane na dobrze rozumianą politykę. Żeby nam ją obrzydzić, akcentuje się, że polityka jest czymś brudnym, od czego powinniśmy trzymać się z daleka – przekonywał. – Albo mówi się, że to partia tym powinna się zajmować, a nie zwykły szary człowiek. Ten ma milczeć, pracować i być posłuszny. Ma zbierać szparagi, ma dużo kupować i bawić się. Chrześcijanie jednak muszą być w polityce, by wnosić w nią sumienie, sumienie, prawość, sprawiedliwość, życie – wskazał hierarcha.

Ocenił też, że polityka potrafi zagrozić życiu człowieka „przez aborcję, przez eutanazję, przez niezabezpieczenie granic”. – A żadna władza żaden rząd, żaden parlament nie mają prawa wprowadzać takiego prawa, które prowadzi ku śmierci – przestrzegł bp Wiesław Mering

Podobne wątki poruszył podczas sobotniej wieczornej modlitwy Apelu Jasnogórskiego dyrektor Radia Maryja o. Tadeusz Rydzyk. Jak mówił, Polska zawsze upadała, gdy słabła jej wiara w Boga, gdy odrzucała Jezusa i Maryję, mówiącą jak w Kanie Galilejskiej: „Uczyńcie, co wam mówi Syn. Słuchajcie mojego Syna”. – Gdy (Polska) nie słuchała, upadał duch. Wtedy szlachta, magnaci słuchali herezji od innowierczych sąsiadów. Wtedy następował upadek obyczajów chrześcijańskich upadek moralności, a kościół i naród był zdradzany. Wtedy upadała nasza ojczyzna – akcentował dyrektor Radia Maryja.

– Także teraz przeżywamy wywoływanie kryzysu wiary, kryzysu rozumu, upadku kultury, obyczaju, tradycji i tożsamości aż do regresu człowieczeństwa. Żeby zniszczyć wiarę, kościół, a potem zniszczyć twój naród, wprowadza się na siłę islamizację i genderyzację. Matko Najświętsza, w takiej sytuacji przychodzimy do Ciebie” – dodał o. Rydzyk.

Główne uroczystości pielgrzymki Rodziny Radia Maryja odbędą się w niedzielę przed południem, gdy mszy na jasnogórskim szczycie przewodniczył będzie ordynariusz diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, bp. Tadeusz Lityński.

====================

W katolicyzmie Biskup odprawia Mszę św. W neo-kościele, na wzór protestantów – on jej “przewodniczy”.

Od protestantyzmu do ateizmu. Smutny przypadek Czech

Od protestantyzmu do ateizmu. Smutny przypadek Czech

Piotr Relich https://pch24.pl/od-protestantyzmu-do-ateizmu-smutny-przypadek-czech/

Kard. Newman przekonywał, że bezpośrednią konsekwencją protestantyzmu jest ateizm. Chyba nigdzie te słowa nie wybrzmiewają tak silnie jak w Czechach – kraju, w którym herezja rozgościła się wieki temu, a który dzisiaj posiada jedno z najbardziej zsekularyzowanych społeczeństw świata.

Wdrapując się po schodach na praski Zamek w Hradczanach, po przejściu główną alejką naszym oczom ukazuje się spektakularny widok katedry św. Wita. Gotycka bryła strzela pod niebo tysiącem wieżyczek, ściany zdobią niezliczone płaskorzeźby i figury, a wejścia do świątyni broni św. Jerzy zabijający smoka. Po przekroczeniu progu oczy same wnoszą się do góry, chłonąc atmosferę jak z innego wymiaru – kiedy słońce przepuszczone przez szkła witraży tańczy feerią barw na starodawnych kamieniach.

Stopniowy zachwyt ustępuje jednak jakiemuś przemożnemu uczuciu pustki, jakby powód, dla którego całe pokolenia z mozołem wznosiły niezwykłą konstrukcję, uległ zapomnieniu.

Choć spoczywają tam wielcy władcy i święci, pozostają jedynie namiestnikami tego miejsca. Gospodarz wydaje się opuścił mury domu, dawno wygnany z serc potomków wielkiego niegdyś narodu. Dopiero w jednej z bocznych naw, schowanej dobrze przed wzrokiem ciekawskich, tli się czerwona lampka. Przypomina, że król wciąż czeka, mimo że ci, którzy podziwiają wspaniałość pałacu, nie wiedzą już do kogo należy.

Dzisiaj Czesi pozostają jednym z najbardziej zsekularyzowanych społeczeństw świata. Według spisu powszechnego z 2011 roku 10,3 proc. Czechów utożsamia się z katolicyzmem, 0,9 proc. z protestantyzmem, 2,7 proc. z innymi religiami, 6,7 proc. określiło się mianem wierzących bez przynależności do jakiejkolwiek religii.

Aż 79,4 proc. określiło się mianem niewierzących, bądź nie zadeklarowało swego wyznania. To znacznie więcej niż w komunistycznych Chinach, zdominowanej przez materializm Japonii czy Wielkiej Brytanii, przez którą przetoczyła się krwawa protestancka rewolucja.

Bo choć w znacznej mierze za laicyzację czeskiego społeczeństwa odpowiadają komuniści, ziarno anty-ewangelii trafiło tam na podatny grunt. Wieki herezji zrodziły obsesyjny wręcz antykatolicyzm, na którym ostatecznie zbudowano fundamenty nowoczesnego narodu.

Od herezji Husa do klęski pod Białą Górą

Kiedy wydawało się, że narody chrześcijańskie na dobre poradziły sobie ze średniowiecznymi kacerzami – Bogomiłami, Albigensami czy Begardami, bunt przeciwko nauce Kościoła narodził się w samym sercu Christianitas. Rewolucyjna myśl Jana Wiklefa, który negował wolną wolę i transsubstancjację, odrzucał spowiedź, zaprzeczał potrzebie istnienia hierarchii i prymatu papieskiego oraz przekonywał do odebrania majątków kościelnych, znalazły bezpieczną przystań w osobie Jana Husa, rektora Uniwersytetu Karola IV w Pradze.

Spalony na stosie w Konstancji (1415 r.) Hus momentalnie stał się nie tylko symbolem sprzeciwu wobec władzy duchowej, ale wobec cesarza Zygmunta Luksemburskiego. W królestwie Czech wybuchło powstanie, a przeciwko zwolennikom praskiego duchownego (nazwanych od jego nazwiska Husytami), wyprawiono aż cztery wyprawy krzyżowe.

Choć współczesna historiografia przedstawia powstania husyckie głównie jako konflikt polityczny, nie można nie zauważyć, że religijne podłoże zdecydowanie odróżnia je na tle ówczesnych wydarzeń. Husyci, autentycznie przekonani co do słuszności tez swojego mistrza, walczyli z fanatyczną zaciekłością. Cesarskie armie raz po raz rozbijały się o taboryckie czworoboki, aż w końcu Czesi zachowali część heterodoksyjnych praktyk za cenę pokoju. Formalnie zniknął osobny stan duchowny, a rewolucja protestancka zadomowiła się w Czechach na niespełna sto lat przed wystąpieniem Lutra.

Mimo tytanicznego wysiłku kontrreformacyjnego, dzięki któremu wiele rodów szlacheckich powróciło na łono Kościoła, dwieście lat po wystąpieniu Husa, Czechy ponownie obrały kurs na konfrontację z papiestwem i cesarstwem.

W 1618 r. pod pretekstem ochrony wspólnoty Braci Czeskich (wywodzącej się z husytyzmu) przed „ofensywą katolicyzmu”, zwołano w Pradze Sejm Krajowy. Wysłanych przez cesarza posłów wyrzucono z królewskiego gmachu przez okno, co przejdzie do historii jako akt defenestracji praskiej. Ulica stanęła po stronie wichrzycieli, a niekatolicy już wkrótce musieli uznać wyższość wojsk cesarskich pod Białą Górą (1620). Wydarzenia w Czechach zapoczątkowały pierwszą wielką wojnę religijną, która w trzydzieści lat zamieniła całe połacie Europy w jałowe pustkowie.

Rządy Habsburgów związane były z próbami restauracji katolicyzmu, rozkwitem sztuki barokowej czy wprowadzaniem jezuickiego systemu edukacji. Wokół tego okresu narosło jednak wiele mitów, jakoby myśl katolicka stanowiła synonim opresji narodu czeskiego.

W XIX wieku sprzeciw wobec Kościoła rzymskiego stał się częścią składową procesu rodzącej się myśli narodowościowej Czechów. Przejście na katolicyzm odczytywano niemalże jak akt zdrady, a dodatkowo historiografia marksistowska upatrywała w katolicyzmie narzędzia ucisku klasowego i germanizacji czeskiego społeczeństwa. W języku utrwaliły się negatywne pojęcia jak „jezuici” – funkcjonariusze aparatu opresji, czy „barok”, jako emanacja ducha katolicyzmu.

Karmienie powyższych resentymentów dało o sobie znać bardzo mocno po 1918 r. Czesi uczcili świeżo uzyskaną niepodległość niszczeniem miejsc kultu, paleniem kościołów, a nawet napadami na księży. Na praskim rynku głównym runął posąg Matki Bożej, symbolicznie „powieszonej” za szyję.

Obiektem nienawiści padły liczne pomniki św. Jana Nepomucena – zniszczono słynne „nepomuki” w Pradze, Kladnie, Dobrovicach czy Krušovicach. W latach 1919-1921 kościół katolicki opuściło ponad 1,2 mln wiernych, czemu towarzyszyło masowe przechodzenie do tzw. Kościoła Czechosłowackiego, zwanego również Czechosłowackim Kościołem Husyckim.

Nic dziwnego, że po 1945 r., czechosłowaccy komuniści mieli niezmiernie ułatwione zadanie. Materialistyczna ideologia doskonale współgrała z antykatolickim nastawieniem, z czasem rozszerzonym na wszystkie wyznania. Dzieła dechrystanizacji kraju dopełnił liberalizm obyczajowy, który wdarł się do Czech po 1989 r.

Requiem dla wiary

Opis upadku chrześcijaństwa w Czechach byłby jednak niepełny bez zwrócenia uwagi na same cechy protestantyzmu, które przywołany już kard. Newman uznał za sprzyjające sekularyzacji. Konwertyta z anglikanizmu i doktor Kościoła przekonuje, że indywidualizm interpretacji Pisma Świętego prowadzi do nieuchronnego subiektywizmu, co skutkuje rozmyciem Prawdy, utraty pewności wiary i ostatecznie do zwątpienia i ateizmu. Podobne skutki powoduje również wywodzący się z protestantyzmu racjonalizm, redukujący wiarę do zjawiska czysto intelektualnego i moralnego. Eliminacja wymiaru duchowego i transcendencji powoli zabija atrakcyjność wiary, przez co staje się pusta, niesatysfakcjonująca i ostatecznie – niepotrzebna.

Recepty na zjawisko utraty wiary kard. Newman upatrywał w powrocie na łono Kościoła katolickiego, podtrzymującego sukcesję apostolską, spójność doktryny, chroniącego skarb Tradycji, a przede wszystkim – utrzymującego swój transcendentny i metafizyczny charakter.

Niestety, na skutek obecności ponad pięciu wieków herezji, wielu Czechów dzisiaj nie ma dokąd wracać. A wyzierającej z ateizmu duchowej pustki nie jest w stanie zapełnić nawet najdoskonalsze piwo, najpiękniejsze zabytki, malownicze krajobrazy, a nawet cięty humor i dystans do siebie.

Piotr Relich