Gizela Jagielska będzie ubezpładniać kobiety chirurgicznie. Do zabiegu kwalifikuje w swojej prywatnej przychodni – koszt kwalifikacji to 500 złotych. Nie jest na razie znany koszt samego zabiegu.
Fundacja Życie i Rodzina składa w tej sprawie zawiadomienie do Prokuratury, gdyż takie zabiegi są nielegalne.
=======================
Nie wiedziałem, nie wierzyłem. Sprawdziłem pod “kastrowanie kobiet“: Obejmuje ona podwiązanie jajowodów (z wycięciem części jajowodów lub bez). Możliwa jest także sterylizacja histeroskopowa oraz histerektomia (usunięcie macicy).
==================================
Być może zastanawiał się Pan, co słychać u najbardziej zaciekłej polskiej aborterki? W czerwcu musiała ona ustąpić ze stanowiska dyrektora ds. medycznych w Powiatowym Zespole Szpitali w Oleśnicy. Pozostała w placówce jako szeregowy pracownik.
Sprawa zbiegła się z podjęciem śledztwa w Prokuraturze Rejonowej w Oleśnicy w sprawie aborcji wykonanej z przyczyn psychiatrycznych, po której pacjentka popadła w głębokie problemy właśnie natury psychiatrycznej. Fundacja Życie i Rodzina składała zawiadomienie w tej sprawie dokładnie rok temu, a w maju organy ścigania poinformowały, że podjęto śledztwo. Pod lupą śledczych znajdują się także sprawy innych aborcji, w tym na Felku – dziecku gotowym do porodu, które Jagielska zabiła zastrzykiem z chlorku potasu.
Skąd wiem, że Jagielska bierze się za ubezpładnianie kobiet? Aborterka zareklamowała swoje usługi tak:
Cześć z Was odwiedza mnie właśnie po to, aby dzieci nie mieć. I dlatego daję Wam dowyboru (podkreślenie KG) WSZYSTKIE metody antykoncepcji. Również takie, które wymagają sali operacyjnej.
Dodała też kilka infantylnych, wesołych emotikonów oraz obrazy z Centrum Medycznego Ars Medis, gdzie stoi w kitlu, gotowa do prowadzenia operacji.
Sprawa jest jasna: te sterylizacje są z wyboru pacjentki. Pozbawianie ludzi zdrowia na życzenie jest w Polsce nielegalne.
Fundacja Życie i Rodzina składa zawiadomienie do Prokuratury w sprawie reklamowania oraz wykonywania zabiegu zakazanego prawem.
Szanowny Panie, w Fundacji śledzimy uważnie kolejne poczynania szpitala w Oleśnicy oraz samej Gizeli Jagielskiej. Śledzimy, reagujemy, interweniujemy w instytucjach państwa. A także archiwizujemy materiały na przyszłość. Żądamy rozliczenia wszystkich aborcyjnych zbrodniarzy już teraz. A jeśli teraz to nie nastąpi, to gdy zmieni się władza, zażądamy ponownie.
A zmiana w kierunku konserwatywnym przechodzi teraz przez cały świat.
W rocznicę Odsieczy Wiedeńskiej prezentujemy fragmenty pracy profesora Feliksa Konecznego pt. „Tło cywilizacyjne odsieczy wiedeńskiej”. Tekst eseju z roku 1933 publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa Prohibita, które w roku 2018 wydało tekst krakowskiego historiozofa.
Imię Sobieskiego znane było całemu światu chrześcijańskiemu i muzułmańskiemu. Nie tylko było, lecz i jest znane; rozgłos był tu istotnie gońcem prawdziwej sławy historycznej, rosnącej z wiekami, przechodzącej wciąż do nowych ludów, obejmującej całą ziemię. Nawet na niebo nie można spojrzeć, by się z nim nie spotkać, bo tam błyszczy gwiazdozbiór, nazwany przez Heveliusa „tarczą Sobieskiego”. Wyszczególniany nieraz łaską królewską „wielki Gdańszczanin czuł się synem Polski i otwarcie się przyznawał do narodu i do społeczeństwa polskiego”. Towarzyszy Janowi III blask wielki i dziwny, jedyny niemal w historii, iż pochodzi z wdzięczności. To za ocalenie „chrześcijaństwa i cywilizacji”! Czyż może być czyn bardziej powszechno-dziejowy?
(…)
Król porwał za sobą kwiat narodu polskiego; były to zaciągi i służba ochotnicza, nieobjęta żadnym obowiązkiem wobec państwa i jego ustaw. Trzeba pamiętać, że pod Wiedeń ruszyła armia z Polski, armia narodowo polska, lecz nie będąca wcale armią Królestwa Polskiego. Sam Sobieski mógłby był powiedzieć o sobie: optimis placuere satis est [wystarczy podobać się najlepszym-red.].
(…)
I tak pod protektoratem Innocentego XI stanęło przymierze zaczepno-odporne, dnia 31 marca 1683 roku zawarte pomiędzy Polską a cesarzem Leopoldem I. Obie strony zobowiązały się podjąć walkę z Turcją i nie zawierać pokoju, jak tylko wspólnie; gdyby zaś zagrożony był Wiedeń lub Kraków, zajdzie obowiązek udzielenia wzajemnie bezpośredniej pomocy zbrojnej.
Warunek ten stał się w tym samym jeszcze roku aktualny. Cesarscy jak mogli tak uganiali się z Turkami, ale mogli nader mało, a o stoczeniu walnej jakiej bitwy nie myśleli, póki by nie nadciągnął Sobieski; wojska niemieckie nie chciały złączyć się w jedną armię, póki król nie nadejdzie. Uważano, że trzeba jak największej naraz siły, tudzież, że trzeba wodza wsławionego, respektowanego przez nieprzyjaciela.
Jan III był desygnowany na wodza naczelnego. Budził zaufanie; samo imię jego podnosiło ducha. Znany był całemu światu, jako pogromca Turków, pierwszy i jedyny ich pogromca, albo on lub też przynajmniej który z hetmanów jego szkoły. Ileż zwycięstw już odniósł! Jego wyprawa na czambuły tatarskie w roku 1672 stała się przedmiotem podziwu największych w Europie znawców sztuki wojennej, a zwycięstwo chocimskie z listopada 1673 roku dało powód do wielkich uroczystości w papieskim Rzymie i z polecenia papieskiego weszło do brewiarzy polskich diecezji. A niedawno dopiero świetna kampania i koronacja aż po zwycięstwie!
Nadspodziewanie nastąpił w Polsce istny wybuch powszechnego zapału. Rezydenci włoscy nie znajdują słów, żeby to opisać. Zebrało się znacznie większe wojsko, niż z początku przypuszczano, a wciąż przybywało jeszcze żołnierza e molta nobilta volontaria [wielu szlachciców – ochotników-red.].
(…)
Chętnie szli daleko poza granice państwa, z zapałem; nastąpiło istne „poruszenie” szlachty, czego nie zdołało dokazać tyle innych spraw narodowych. Ruszył za Sobieskim prawdziwie cały kwiat narodu polskiego, albowiem była to wyprawa religijna. Korona była wówczas niemal wyłącznie katolicka, Polak innowierca należał do rarytasów; tylko na Litwie byli liczniejsi – ale też Litwy nie było wcale w armii Sobieskiego.
Nie darmo Janowi III nadawano u nas przydomek rex orthodoxus [Król prawowierny-red.], z jakim spotykamy się często w drukach współczesnych. Chowany przez rodziców nie tylko pobożnie, ale też nabożnie, należał od wczesnej młodości do bractwa różańcowego, w soboty suszył, miał przez ojca nakazanych sporo modlitw na co dzień, gdy go z bratem Markiem wyprawiono na Akademię Krakowską i Mszy św. słuchał codziennie. Z magnackich domów takie wychowanie rozchodziło się po dworach i dworkach. Cała szlachta była orthodoxa, cała podobna do swego króla.
(…)
Wszyscy współcześni – a cudzoziemcy bardziej, niż Polacy – zdziwieni byli nadzwyczajną szybkością pochodu pod Wiedeń. Pilno było, bardzo pilno; wiemy od znawców, że Wiedeń nie byłby się już mógł trzymać dłużej, jak pięć dni. Ale armię popędzała także ambicja Sobieskiego.
(…)
Stan rzeczy pod Wiedniem pojmie w lot każdy laik, spojrzawszy na plan tego miasta. Turcy właściwie byli już w Wiedniu, i broniło się tylko śródmieście, „innere Stadt”, obwiedzione murami. Bronił się jeszcze stary Wiedeń; nowszy, rozszerzony przedmieściami, był w ręku tureckim. Favoriten zasypane było tureckimi namiotami (zrazu wezyrskimi), a królewicz Jakub notuje, jako „Turcy zburzyli jakieś miasto żydowskie, zwane Leopoldstadt”.
Rodzajem broni i sposobami wojowania uzupełniały się wzajemnie wojska polskie i niemieckie. „Wszędzie do naszych wojsk dodano fuzylierów i piechoty niemieckie, a do niemieckich nasze konne chorągwie”.
(…)
Spotkał się tedy Jan III pod Wiedniem z dawnym swym kontrkandydatem do tronu, Karolem Lotaryńskim, który odnosił się do króla wzorowo, a król wyraża się o nim z całym uznaniem, dodając uwagę, że ten książę wart lepszego losu, tj. że najzupełniej godzien tronu. Ale nie spotkał się król z „wielkim elektorem”, który na Węgry również osobiście nie przybywał.
Nie było pod Wiedniem jeszcze kogoś, a nieobecność ta razi jeszcze mocniej: nie było wojska litewskiego, nie przybył Michał Pac. Zbierali się tak leniwie, tak posuwali się żółwim marszem, iż król nie mógł już dłużej na nich czekać i musiał bez Litwy odbyć wyprawę. Odsiecz wiedeńska jest dziełem samej tylko Korony.
Nasuwa się zestawienie z potrzebą grunwaldzką, 1410 roku, kiedy to nie bylibyśmy sobie dali rady bez Litwy; ale w roku 1683 obeszliśmy się bez niej doskonale, uczyniliśmy więc wielkie postępy pod względem państwowym i militarnym.
(…)
Za szczęśliwego poczytywał się każdy, komu królowa zezwoliła zrobić sobie odpis z listu, otrzymanego od króla, który znaczył swój pochód i zwycięstwo korespondencją z „Marysieńką”. A sławny list, pisany w nocy z 12 na 13 września, datowany „w namiotach wezyrskich”, kopiowany był na papierze naoliwionym, żeby przerysowywać literę za literą; w ten sposób powstawały facsimilia tego listu, głoszącego, jak to „Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały”. Ambicja zaspokojona. A w liście do Ojca św. używa sławnych wyrazów historycznych, czyniąc z nich chrześcijański wariant: Venimus, vidimus, Deus vicit [Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył-red.].
Wiadomo, jak go ściskano, całowano, „generałowie w ręce w nogi”, a regimenty krzyczały: Ah unser brave Koenig! Wjeżdżającemu nazajutrz do miasta chcieli wszyscy wołać: vivat! – „ale to było znać po nich, że się bali oficerów i starszych swoich. Gromada jedna nie wytrzymała i zawołała vivat! na co widziałem, że krzywo patrzano”.
Zaczyna się długi szereg rozczarowań. Powszechnie wiadomo, jak kręcono potem z ceremoniałem. Cóż dziwić się cesarzowi, skoro biskup wiedeński zachował się bardzo dziwnie. „Ja zaś do biskupa wiedeńskiego w ten sens napisałem, że ponieważ już do inszej przyjeżdżam dyecezyi, a od ciebie nie miałem żadnej przynajmniej wspólnej congratulacyi, że P. Bóg poszczęścił chrześcijanom, więc ja tobie winszuję, że tenże P. Bóg przywrócił cię Pasterzu do zgubionych już prawie owieczek twoich; nie mam dotąd i na to responsu” – tj. do 28 września, w 16 dni po zwycięstwie!
Longum esset enumerare [Długo by wyliczać można-red.], ile potem przykrości doznał bohater za to, że odbył jeszcze zwycięską kampanię węgierską, z tą sławną w historii wojen bitwą pod Parkanami, gdzie jednego dnia, źle obsłużony wywiadami, doznał klęski, lecz nie opuścił miejsca, i na trzeci dzień odniósł triumfalne zwycięstwo, które on sam cenił bardziej od wiedeńskiego.
(…)
A za to wszystko „chorzy nasi na gnojach leżą i niebożęta postrzeleni”, a król nie może się doprosić „szkuty jednej”, żeby ich przewieść Dunajem do Preszburga [Bratysławy-red.] i tam leczyć własnym kosztem! „Wozy nam rabują, konie gwałtem biorą”. W połowie października dopiero nadeszli „ludzie X. Brandenburskiego, nam należący”. Widoczne było, że radziby się pozbyć z Węgier króla polskiego, choć zwycięskiego.
Przyczyna tkwiła zapewne w obawach, żeby Sobieski nie stał się na Węgrzech popularnym i w końcu… królem węgierskim; on lub królewicz. Już pod koniec października, pisze król, jako „ten naród ustawicznie ręce wznosi do P. Boga za nami, nam się w protekcję oddaje…”.
„Wręcz mówią Węgrowie, że jeżeli chcą żebyśmy odstąpili protekcji tureckiej, niechże weźmiemy polską i niech jedno z nimi będziemy. Król występował z pośrednictwem pomiędzy cesarzem a Toekelym, zanosiło się na jakiś układ; faktem jest, że Jan III, przygotowywał na Węgrzech leże zimowe, ażeby z wiosną 1684 roku dalej zwalczać Turków, wypędzić ich z Węgier i z Podola, a potem z Bałkanu. Czyż w razie powodzenia miał oddawać zdobywane na Turkach kraje innym w niewolę? Węgrzy przecież uważali panowanie habsburskie za niewolę.
(…)
Straszna zaiste jest przyczyna, dlaczego zakończył udział swój w kampanii węgierskiej takim zgrzytem. Oto wojsko Sobieskiego nie zimowało na Węgrzech, trzeba było wrócić do domu…
Dlaczego? Jak zwykle było przyczyn kilka, w które tu nie sposób bliżej wchodzić, ale szala została przeważona czymś okrutnym, bo zrobili to swoi. Można powiedzieć, że z Węgier króla wypędziła Litwa.
Nareszcie, gdy myślano już o leżach zimowych, wojsko litewskie zdążyło nadejść. Byłoby lepiej, gdyby byli wcale nie przyszli! Wobec ludności Górnych Węgier zachowali się jakby nieprzyjaciele: łupili, rozpościerając swe zagony aż po Morawy. Narobili dużo kłopotów i jeszcze więcej wstydu. Król właśnie zmawiał się o rozejm z Toekelym na hiberny, a według wszelkiego prawdopodobieństwa kryły się za tym jakieś układy polityczne, „ale się nam wszystek pomieszał traktat tym postępkiem wojska litewskiego”. W następnym liście, z 20 października, pisze: „Poczty albo umyślnych, aby rozstawić przez węgierską ziemię, impracticabile, ile za tem litewskiego wojska Węgrów zirytowaniem; myśmy też tu jeszcze nic z Tekolim nie skończyli”.
Ludność zaczęła teraz traktować Polaków, jako wrogów i gwałtowników, których należy przepędzić. Czyż miano prowadzić wojnę z ludem, by wymusić sobie hiberny i zostawić na Węgrzech łupieżników? Król wrócił do domu, kampanię ukończył, a raczej przerwał, bo już na Węgry nie powrócił.
(…)
Esej został po raz pierwszy opublikowany w miesięczniku „Ateneum Kapłańskie”, zeszyt 2, sierpień-wrzesień 1933 r.
Jednym z poważniejszych problemów pontyfikatu papieża Franciszka był homoseksualizm. Jorge Mario Bergoglio miał na swoim koncie cały szereg wypowiedzi i działań wspierających agendę ruchu LGBT. Wydawało się, że jego następca musi z tym zerwać. Jednak pierwsze miesiące Leona XIV nie przyniosły żadnej zmiany.
Powiedziałbym nawet, że sytuacja cały czas się zaostrza, a ideologia homoseksualna czyni w Kościele katolickim szybkie postępy. Mogę tę tezę zobrazować kilkoma konkretnymi przykładami.
Lipiec: decyzje niemieckich biskupów. W maju aż dwie diecezje w RFN wprowadziły pseudo śluby homoseksualne. W Limburgu oraz Rottenburgu-Stuttgarcie przyjęto wytyczne o błogosławieniu par jednopłciowych, które zawierają możliwość urządzania regularnych quasi-ślubnych ceremonii. Teoretycznie jest to dziedzictwo pontyfikatu Franciszka – biskupi powołali się na deklarację „Fiducia supplicans” z 2023 roku, która wprowadziła takie błogosławieństwa do Kościoła. Jednak w tekście deklaracji wyraźnie zakazuje się organizowania ceremonii w kościołach i upodabniania ich do ślubu. Niemcy to zlekceważyli. Jest jednak ciekawe, że nie zrobili tego za życia Franciszka, a dopiero dwa miesiące po wstąpieniu na tron papieski Leona XIV. Najwyraźniej uznali, że teraz już można. Póki co Stolica Apostolska nie zareagowała. Jako że sprawa jest skandaliczna, każdy kolejny miesiąc zwłoki to poważny kłopot – bo wskazuje, że Niemcy mieli rację, czując się dziś bezkarni w budowaniu bezprecedensowego duszpasterstwa LGBT.
Znowu lipiec: W diecezji San Diego w USA odprawiono Mszę świętą dla środowisk LGBT – z okazji dorocznej Parady tzw. Dumy Gejowskiej. Odprawiał ją biskup pomocniczy, Ramón Bejarano. Biskup od lat angażuje się w taką aktywność. W tym roku zrobił to jednak pod okiem nowego biskupa – nominata Leona XIV, Michaela Phama. Biskup Bejarano dopuścił do głosu w kościele aktywistę transseksualnego. Przed kościołem trzymano gorszące transparenty, sugerujące, że Bogu jest miła aktywność sodomicka. W kościele sprofanowano wizerunek Matki Bożej z Guadalupe, wpisując Bogarodzicę w kolory genderowej flagi. Z biskupem robił sobie zdjęcia lokalny burmistrz i zarazem homoseksualista, żyjący w bezwstydnym związku sodomickim.
Sierpień/wrzesień: do Rzymu ruszyła pielgrzymka homoseksualistów z okazji Roku Jubileuszowego. W położonej około 100km na południe Terracinie zebrało się ponad 1000 adherentów tęczowego ruchu, w tym tzw. gejowskie pary, które uważają własną deprawację za powód do dumy. Bezwstydni pielgrzymi przeszli 6 września przez Drzwi Święte Bazyliki św. Piotra i wzięli udział we mszy sprawowanej w jezuickim kościele Il Gesù. Z gorącą aprobatą dla ich inicjatywy wystąpiło dwóch prominentnych duchownych. Najpierw zrobił to arcybiskup Madrytu, kardynał José Cobo Cano, a później wiceprzewodniczący Konferencji Episkopatu Włoch dla Italii Południowej, bp Francesco Savino. To właśnie on odprawił mszę świętą dla homo-pielgrzymki. Niektórzy z pielgrzymów mieli tęczowe emblematy, była też torba z wulgarnym napisem – tak wpuszczono ich do Bazyliki św. Piotra.
Nota bene, obecnym szefem włoskiego Episkopatu jest arcybiskup Bolonii kard. Matteo Zuppi – chyba pierwszy włoski biskup, który zaakceptował fakt udzielenia błogosławieństwa tzw. gejowskiej parze w kościele, zaraz po zawarciu formalnego związku w urzędzie cywilnym. Doszło do tego w Bolonii w czerwcu 2022 roku.
Wrzesień: o. James Martin SJ został przyjęty przez Leona XIV na audiencji prywatnej.
Czytelnikom PCh24.pl tej postaci przypominać nie trzeba, zwrócę więc tylko uwagę na dość zaskakujący fakt. Otóż ze wszystkich ważnych figur kościelnych na świecie to właśnie Jamesa Martina Ojciec Święty decyduje się przyjąć w ciągu pierwszych miesięcy swojego urzędowania, tuż po powrocie z drugiego urlopu w Castel Gandolfo. W sieci rozpowszechniane są obrazki przedstawiające uśmiechniętego papieża u boku tegoż jezuity. Sam James Martin ogłasza w social mediach, że rozmowa była znakomita i jest przekonany, iż nowy papież będzie mówić o środowisku LGBT w ten sam sposób, jak papież Franciszek.
Papież w tym samym miesiącu przyjął też na nieoficjalnej audiencji s. Lucię Caram z Dominikany, znaną z herezji. Spotkania nie odnotowano w oficjalnym biuletynie Watykanu, ale opublikowano całą galerię zdjęć. Fotografie wskazywały na przyjemną, rodzinną atmosferę. Lucia Caram, obok wielu innych błędów, głosi też aprobatę dla związków jednopłciowych.
Tak wygląda krótki harmonogram postępów tęczowej rewolucji z ostatnich tygodni. Podsumowując, środowiska aktywistów LGBT są pewne swego, kościelni progresiści idą całą naprzód, a jeden z głównych eksponentów homolobby w Kościele spotyka się z samym papieżem, bynajmniej nie po to, by odebrać naganę.
Żeby dopełnić ten obraz przypomnę o jeszcze jednym fakcie, nieco starszym, acz znamiennym. Otóż od stycznia 2025 roku metropolitą archidiecezji waszyngtońskiej w Stanach Zjednoczonych jest sam kardynał Robert McElroy – jeden z najbardziej jawnie progresywnych teologicznie biskupów świata, przynajmniej poza Niemcami. McElroy w 2023 roku zamieścił w czasopiśmie jezuitów z USA („America”) tekst, który ściągnął na niego poważne oskarżenia o herezję ze strony nawet niektórych biskupów amerykańskich, choćby Thomasa Paprockiego ze Springfield. Dlaczego? Otóż McElroy stwierdził tam, że aktywni seksualnie sodomici (sic!) mogliby przystępować do Komunii świętej, bo ich sodomskie czyny to niekoniecznie grzechy ciężkie. Wezwał też do analogicznego kroku wobec rozwodników w powtórnych związkach – oraz do wyświęcania kobiet na diakonisy. Mimo tak jawnej proklamacji agendy progresywnej McElroy został szefem prominentnej archidiecezji – a decyzja zapadła, kiedy watykańską Dykasterią ds. Biskupów kierował kardynał Robert Prevost.
Mamy zatem przed oczami fakty. Pytanie teraz: co z tego wynika? Czy to wszystko oznacza, że Leon XIV będzie – jak sądzi James Martin – rzeczywiście prezentować dokładnie tę samą optykę na sprawę homoseksualizmu, jak papież Franciszek? Można oczywiście twierdzić, że nie; że jest jeszcze za wcześnie, by wyrokować. Ostatecznie spotkanie z amerykańskim jezuitą to jakaś kościelna konieczność – James Martin jest zbyt poważny w sensie ustabilizowania w świecie finansowo-lobbingowym, by móc go zignorować. Niemieccy biskupi to z kolei dobrze znani heretycy, więc wykorzystali pewnie okres zamieszania na Watykanie, by przeforsować swoje. Sprawa z San Diego to efekt świeżości nowego biskupa, który nie zdążył jeszcze wykorzenić błędu narastającego od dawna w diecezji. Wreszcie wielki tęczowy „marsz na Rzym” to prywatna inicjatywa, którą wprawdzie odnotowano w oficjalnym kalendarzu Watykanu, ale jeszcze za Franciszka. Słowem – Leon XIV nie ma z tym wszystkim nic wspólnego. No, tak, prawda – McElroy. Nie wiadomo jednak, czy tej nominacji nie wymusił Franciszek; Robert Prevost mógł mieć związane ręce.
Nawet jeżeli ktoś uzna, że to wszystko tak akurat wyszło i nie ma żadnego związku z poglądami Leona XIV na temat LGBT, jedno jest pewne: problem homoseksualizmu pozostaje jednym z najpoważniejszych także za tego pontyfikatu. Siły rewolucyjne są naprawdę rozbuchane i idą naprzód jak taran. Nauczanie Kościoła katolickiego, zgodnie z którym akty sodomskie są grzechami wołającymi o pomstę do nieba, jest z miesiąca na miesiąc coraz bardziej sprowadzane do rangi jakiejś „wstecznej reakcji”, czegoś dobrego dla rygorystów od arcybiskupa Lefebvre’a, ale na pewno nie dla „zwykłych, synodalnych” katolików głoszących międzyludzkie braterstwo.
Teoretycznie Stolica Apostolska nie zmieniła nauczania… Katechizm Kościoła Katolickiego nadal mówi, że skłonności jednopłciowe są wewnętrznie nieuporządkowane. Seks sodomski to wciąż grzech ciężki. Tyle, że wiarygodność tego przekazu staje się po prostu niewielka. Skoro do Rzymu w świetle kamer pielgrzymują radośni homoseksualiści, chlubiący się swoimi zboczonymi związkami; skoro biskupi w różnych krajach (bo oprócz Niemiec to także Belgia oraz wiele innych pojedynczych diecezji!) po prostu błogosławią pary gejów i lesbijek całkowicie akceptując fakt, że współżyją contra naturam, skoro wreszcie kolejny już papież fotografuje się z jezuitą odpowiedzialnym za dorabianie Matce Bożej tęczowej aureoli – to jak można jednocześnie twierdzić, że Watykan rzeczywiście uznaje aktywność homoseksualną za niemoralną? To brzmi jak ponury żart. A do tego trzeba jeszcze dołożyć niesamowicie rozpowszechnione skandale homoseksualne z udziałem duchownych – księży i biskupów. Problem dotyczy nie tylko Polski, ale również samego Watykanu – wiadomo aż nazbyt dobrze, jaką popularnością w tym niewielkim państwie cieszy się na przykład aplikacja na telefony służąca do umawiania gejowskich „randek”.
Efekty tej sytuacji będą proste. Po pierwsze, działalność misyjna Kościoła katolickiego zostaje sparaliżowana. Nie da się głosić Ewangelii Jezusa Chrystusa znacznej części świata, jeżeli podmiot głoszący jest w oczywisty sposób ukąszony przez fałszywą ideologię gender. Muzułmanie tylko wzruszą z niesmakiem ramionami, kiedy dowiedzą się, że w ramach proponowanej im religii katolickiej działają biskupi aprobujący sodomitów… To samo zrobią prawosławni i znaczna część konserwatywnych moralnie protestantów. Papież Franciszek reorganizując Kurię Rzymską postanowił, że pierwsze miejsce przypadnie Dykasterii ds. Ewangelizacji. Chciał w ten sposób pokazać prymat głoszenia Słowa Bożego. Świetnie, tylko dziś nie ma tego jak przeprowadzić – chyba, że Słowo Boże miałoby zostać zredukowane do liberalnej agitki o powszechnym braterstwie. Od tego jest już jednak ONZ, a nie Kościół.
Po drugie, od „legalnych” struktur kościelnych będą się odwracać tradycyjni, wierzący katolicy. Rosnąca liczba ludzi zacznie poszukiwać przystani na przykład w Bractwie Kapłańskim św. Piusa X, przekonana, że tylko tam wiara katolicka jest głoszona bez żadnych ustępstw na rzecz fałszywych ideologii. Można byłoby przyjąć ten rozwój wypadków z zadowoleniem; a jednak nieuregulowana sytuacja Bractwa to przecież istotny kłopot – nawet zwolennik Bractwa przyzna, że co do zasady powinna między Bractwem a Stolicą Apostolską panować pełna zgoda! Przecież władzę papieża i biskupów trzeba akceptować faktycznie, a nie tylko teoretycznie, jak to z konieczności dzieje się dzisiaj.
Z drugiej strony… jak akceptować „Fiducia supplicans”? Co ma zrobić na przykład niemiecki katolik, którego biskup organizuje tęczowy ślub? Dla wielu ludzi znacznie poważniejszym problemem jest sodomizacja życia parafialnego niż niejasne kwestie dotyczące legalności posługi kapłanów Bractwa albo innych struktur kontestujących aktualny kościelny status quo. Trudno się temu dziwić.
Na szczęście w Polsce problem – jeszcze! – nie jest ostry, bo lwia część naszych biskupów nie manifestuje przywiązania do sodomii, przynajmniej teologicznego (bo już otaczanie milczącą ochroną księży-sodomitów to niestety norma). W innych krajach jest jednak o wiele gorzej, a piszę tu o sytuacji Kościoła powszechnego.
Po trzecie, utrzymująca się na wysokim poziomie aktywność kościelnych środowisk LGBTstwarza skuteczne wrażenie, jakoby do zmiany nauczania tak naprawdę doszło. To kwestia wiarygodności, o której pisałem wcześniej. Skoro można lekceważyć odwieczne nauczanie Kościoła w tej sprawie i nie spotyka za to nikogo żadna kara – to konsekwentnie, można to chyba robić także w innych kwestiach?
Kradzież? Oszustwo? Aborcja?A może rezygnacja z regularnego udziału we Mszy św.?Czemu nie, w nowym paradygmacie każdy sam sobie ustala moralność! Otwarta bezczelność tęczowych propagandystów w Kościele jest wodą na młyn totalnej anarchizacji życia katolickiego. Jeżeli nie ma obiektywnego, naprawdę zobowiązującego wykładu wiary – to każdy sam staje się dla siebie przewodnikiem. Prawdy już nie ma, jest wyłącznie wola. To sytuacja gorsza niż w wizji Marcina Lutra – ten niemiecki heretyk wprowadził wprawdzie zasadę indywidualnej interpretacji Pisma, ale głosił przynajmniej, że ktoś – to znaczy on sam – naprawdę „wie”, jak je rozumieć. Teraz nie ma już nawet takiego poronionego ośrodka władzy –każdy robi, co sam uważa. To oznacza totalny rozkład, to oznacza drogę do samozniszczenia.
Nie można się na to godzić! Dlatego nawet jeżeli wymienione wcześniej wydarzenia ostatnich miesięcy nie muszą w konieczny sposób obciążać papieża Leona, jedno jest pewne: będzie go obciążać bierność wobec niezwykle silnych postępów ideologii LGBT w Kościele. Ten postęp trzeba zablokować – dla dobra dusz i gwoli wiarygodności samego Kościoła.
Módlmy się, żeby Ojciec Święty znalazł w sobie wolę do podjęcia tego działania – i siłę konieczną dla jego owocnego przeprowadzenia.
Czy poparcie dla Palestyny stanie się wkrótce domyślnym stanowiskiem większości głównych mediów? Być może, z kilkoma opornymi w bardziej konserwatywnych publikacjach amerykańskich.
Czy Izrael i 11 września będą nićmi, którymi pociągną, by rozbić imperium USA? Relacje z nadchodzącego weekendu rocznicowego będą tego wymownym dowodem.
Katar, 11 września i coraz bardziej nieunikniona zmiana dla Izraela
Wczoraj Izrael przeprowadził ataki na stolicę Kataru, Dohę, rzekomo wymierzone (i rzekomo zabijające) w kluczowych członków kierownictwa Hamasu.
Niesprowokowany atak, bezpośrednio naruszający suwerenność i integralność terytorialną innego państwa. Typowe naruszenie prawa międzynarodowego.
Nie jest to niczym niezwykłym. Pogarda Izraela dla prawa międzynarodowego nie jest niczym nowym i wcale nie jest niedoceniana.
Problemem jest reakcja światowych przywódców, która okazała się nieco chłodniejsza, niż można by się spodziewać.
Ataki te spotkały się z ostrą krytyką ze strony marionetek na całym świecie – Kanadyjczyka Marka Carneya, Brytyjczyka Keira Starmera, Australijczyka Albanese’a, Francuza Macrona i wielu innych.
W swoim orędziu o stanie Unii Europejskiej szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen ostrzegła, że UE powinna „rozważyć nasze dwustronne wsparcie” dla Izraela.
Nawet Biały Dom Donalda Trumpa zdystansował się od tego planu, co jest tak bliskie całkowitego odrzucenia, jak to tylko z tamtej strony możliwe.
Na początku tygodnia hiszpański rząd ogłosił zamknięcie swojej przestrzeni powietrznej i portów morskich dla samolotów i łodzi przewożących broń do Izraela.
Wyrażanie antyizraelskich nastrojów staje się coraz powszechniejsze na scenie politycznej, na której poparcie dla Palestyny było kiedyś domeną wyłącznie Kuby, Wenezueli i innych krajów uznawanych za „wrogów” Zachodu.
Izrael odpowiada podwojeniem wysiłków, przeprowadzając dziś kolejne ataki – tym razem na Jemen.
Tymczasem w świecie mediów Tucker Carlson pojawił się w programie Piersa Morgana, aby porozmawiać o udziale Izraela w zamachach z 11 września. Powtarzam, to nic nowego, chóralne opisy „tańczących Izraelczyków” są bardzo powszechne o tej porze roku… ale nie u Piersa Morgana i nie przy tak niewielkim sprzeciwie ze strony tego prostackiego bufona.
Carlson najwyraźniej zamierza w tym tygodniu opublikować nowy film dokumentalny na temat 11 września.
Wszystko to każe mi myśleć, że niedługo sytuacja w Izraelu całkowicie się odwróci i to oni staną się „tymi złymi”.
Oczywiście oficjalnie. Nie twierdzę, że obecnie są tymi dobrymi, zanim zaczniecie mnie za to krytykować w komentarzach.
Czy poparcie dla Palestyny stanie się wkrótce domyślnym stanowiskiem większości głównych mediów? Być może, z kilkoma opornymi w bardziej konserwatywnych publikacjach amerykańskich.[cóż neocons mają wspólnego z konserwatyzmem? Chyba to, że też jedzą szprotki z konserwy. MD]
Czy Izrael i 11 września będą nićmi, którymi pociągną, by rozbić imperium [kłamstwa md] USA? Relacje z nadchodzącego weekendu rocznicowego będą tego wymownym dowodem.
„Ponowne rozpatrzenie” 11 września i zrzucenie winy na Izrael – a może nawet przyznanie się częściowo do prawdy o udziale CIA i Pentagonu – mogłoby doprowadzić do rozmów o zagrożeniach związanych z nacjonalizmem i imperializmem itd., a także o tym, że potrzebujemy „współpracy międzynarodowej” i „myślenia wielobiegunowego”, aby zapobiec powstaniu nowego imperium i powiązanym z nim okrucieństwom w przyszłości.
Sądzę, że coś takiego może się wydarzyć. Może już niedługo.
Aktywistka klimatyczna na French Open w Paryżu alarmowała o katastrofie klimatycznej za 1028 dni. 1028 dni minęło i nic się nie wydarzyło. / Fot. PAP/Newscom
3 czerwca 2022 roku podczas wielkoszlemowego turnieju French Open w Paryżu jedna z aktywistek klimatycznych postanowiła poinformować świat o „nadchodzącej apokalipsie”. Kobieta wbiegła na kort podczas meczu między Casperem Ruudem a Marinem Ciliciem i zaprezentowała koszulkę z napisem „Pozostało nam 1028 dni”.
Akcja trwała kilka minut, zanim ochrona kortu zdołała usunąć protestującą z murawy. Ekoterrorystka krzyczała hasła związane z walką przeciwko zmianom klimatycznym, wzywając do natychmiastowych działań przed nadchodzącą „katastrofą ekologiczną”. Mecz został na krótko przerwany.
Wielkie odliczanie dobiegło końca
Minęło dokładnie 1028 dni od tego pamiętnego wydarzenia, a świat – ku zaskoczeniu wyznawców klimatycznej religii – wciąż funkcjonuje normalnie. Nie nastąpiła ani globalna katastrofa klimatyczna, ani żadne z apokaliptycznych scenariuszy przewidywanych przez tego typu ludzi.
Planeta Ziemia obstaje przy swoim dotychczasowym harmonogramie geologicznym, ignorując dramatyczne odliczania. Znów okazało się, że natura nie dostosowała się do arbitralnych terminów wyznaczanych przez klimatystów. Choć odegrano cały ten teatrzyk, by przekonać kilku naiwnych, ostatecznie i tak chodziło tylko o to, by pieniądze popłynęły do właściwych kieszeni.
Ciekawe, czy dziewczyna wciąż żyje w świecie alternatywnych rzeczywistości, a jeśli tak, to czy zamierza zaktualizować swoją koszulkę o nową datę.
Ukraińska turystyka medyczna. Tracimy na to prawie miliard zł rocznie
11.09.2025
Flagi Polski i Ukrainy. Zdjęcie ilustracyjne. / foto: PAP
– Wielu obywateli Ukrainy przyjeżdża do Polski głównie po świadczenia zdrowotne – informują lekarze cytowani przez „Rzeczpospolitą”. Mówią wprost o „turystyce medycznej”, oczywiście kosztem Polaków.
Lekarze stwierdzają, że istnieje tzw. turystyka medyczna Ukraińców do Polski.
– W naszym środowisku każdy z nas się z tym spotkał – powiedział Jakub Kosikowski, rzecznik Naczelnej Izby Lekarskiej i rezydent onkologii klinicznej z Lublina w rozmowie z „Rzeczpospolitą”.
Obecne przepisy sprawiają, że Ukraińcy, którzy przekroczyli granicę po 24 lutego 2022 roku mają dostęp do utrzymywanej pod przymusem z naszej pieniędzy państwowej usługi medycznej. Mają też dostęp do refundacji leków na takich samych zasadach, jak obywatele polscy.
Jedyny warunek to posiadanie numeru PESEL lub innego dokumentu potwierdzającego pobyt.
MSWiA przygotowało nowelizację ustawy. Ma ona rzekomo ograniczyć katalog świadczeń dostępnych dla Ukraińców, którzy nie płaczą haraczu z tytułu ubezpieczenia społecznego. Oficjalnie zmiana ma na celu „przeciwdziałanie ryzyku nadużywania prawa do opieki zdrowotnej na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej przez obywateli Ukrainy, którzy niekiedy przyjeżdżają do naszego kraju głównie albo wyłącznie z zamiarem skorzystania z określonych świadczeń zdrowotnych, jak np. leczenia w ramach programów lekowych, planowych zabiegów ortopedycznych czy też leczenia stomatologicznego”.
– Wychodzi to przez przypadek. Np. gdy zmieniamy termin i dzwonimy do pacjenta, słyszymy, że „on już przejechał granicę”, albo pojawiają się u nas pacjenci z wynikami PET szpitala na Ukrainie – wyjaśnił Jakub Kosikowski.
Dodał, że ciężko ocenić, jak powszechne jest to zjawisko. Natomiast zwraca uwagę na inny problem.
– Od ubiegłego roku, kiedy zabrakło na leczenie osób ubezpieczonych, wszystkich, nieważne czy Polaków czy Ukraińców, szukanie oszczędności w systemie wydaje się mieć sens – zaznaczył lekarz.
Wydatki z Funduszu Pomocy pokazują, jak wielkie pieniądze zżera medycyna finansowana dla Ukraińców w Polsce. W 2022 roku, od marca, wydano na ten cel ponad 514 mln zł, zaś w kolejnym roku prawie 850 mln zł. W roku ubiegłym było to ponad 747 mln zł, w tym pół miliona zł to koszty leczenia szpitalnego.
Wikipedia calls him a “right-wing political activist.” That is a gross distortion and over-simplification. Speaking personally, I am deeply saddened and impacted by this assassination. I believe that Charlie was a future president and a gifted communicator, with a remarkably agile mind coupled to a deep commitment to Christianity, the United States, and to the founding principles of this country. His mind was a beacon, and his heart was pure and kind.
His assassination was an act of political violence, one that I think is on par with the notable domestic US political assassinations of the 1960s. Given his role as both a political and a spiritual leader, I personally think that the best analogy is the assassination of Dr. Martin Luther King. Others criticize me for saying that. Time will tell on that point. But it is indisputable that this event has occurred at a crucial point in modern US politics. The left and the Democrat party has suffered a major electoral defeat. It is facing a possible existential crisis, and yet not only refuses to reform and adapt but seems to be doubling down. The weaponized hate and division promoted on both social and corporate media is like nothing I have seen since the Vietnam war.
And at this critical junction, as the political conflict is really heating up for the midterm elections, we have this. The left and their corporate media surrogates seem to think that the political right are over reacting, as if Charlie Kirk is, as one post on “X” posited, “just another Nazi”.” Just a MAGA leader. Just a Christian nutcase with influence over a small following of impressionable young students. Turning Point USA was just a fringe protest movement of far-right-wing radical youth. It is so easy to be infuriated at these intentional mischaracterizations.
I feel that emotion tug at my gut, just as I felt the pull when a young doctor with TDS that was called to testify by Senator Blumenthal at the recent Homeland Security investigations committee accused me of promoting violence – as did the Senator. How could I not be furious at being defamed once again? But I did not have the luxury of letting my anger get the best of me.
The risk here is that those of us who identify with MAGA and MAHA movements will lose self-control, and jump to conclusions. After being subjected to years of targeted hate and (frankly) violence of a wide variety of forms, it is so, so easy to dehumanize those who oppose us just as they seek to dehumanize us. So easy in our anger to lash out and say, write, or post intemperate words. But, as Dr. Toby Rogers found out during the hearing, the internet never forgets. “Nuremberg 2” and metaphors involving death for our opponents do not move the ball down the field, and can come back to really bite. Our opponents will do anything to project onto us the violent intent that they themselves are guilty of.
I am deeply disturbed and saddened by what has happened, and also by what i am learning about the left in this country by their words and actions. They live in a separate reality and have been dehumanizing us for years. In my mind, I am also gaining insight into the impact of the years of targeted hate directed at me. This evil is not banal. It is systemic. Last night on Newsmax I mentioned the prospect of civil war as a risk. The thought that this professional killing may have been backed by a foreign adversary keeps coming to mind. The USA is a powder keg. The left is filled with of hate, fury and frustration fanned by corporate media. The situation is a set up for foreign adversaries to act to light the fire.
But this narrative strikes me as all too convenient, too perfect. For me, this implied neat narrative about antifa and trans activism being the motivator for the shooting is too stereotypical. Too convenient.
My point is that the United States, and the current Administration led by Donald Trump, has many global geopolitical enemies. Enemies are both foreign and domestic. At this point in time, US politics and civics have become a powder keg waiting to explode if it encounters a match. Why wouldn’t foreign or domestic enemies seek to light that match, to watch us explode with internal conflict? It is precisely what should be expected. It is the logical and foreseeable outcome of all of this promoted hate.
Don’t bite on that hook. That is all I am asking. Keep that anger inside for now. Bide your time, watch, listen, think. You should be mad as hell about what just took place. I certainly am. But don’t be stupid. If you act out in either word or deed, our opponents will then weaponize that to justify more violence or violent rhetoric. Bide your time, and remember that it is early in the information cycle, and we do not have the facts we need to draw conclusions about motivation or responsibility. It may be that some evil force is trying to set off the powder keg for their own nefarious purpose.
Thank you for reading and considering these opinions.
Best wishes, and God Bless America and the family of Charlie Kirk, who was not a far-right activist, but rather a great American leader, father, husband, and friend of all. I miss him and mourn for him deeply. I hope you do also.
Ferdynand Dembowski spotkał w życiu wielu wyznawców Woltera. Wśród nich byli luminarze i koryfeusze polskich nauk ścisłych i humanistycznych, rektorzy uniwersytetów, prezesi wiodących instytucji naukowych, w tym Polskiej Akademii Umiejętności. Zwodzili oni wielkich i maluczkich, kopiąc sobie grób za życia; byli oni trupami zanim umarli. Ferdynand Dembowski, który sam stoi nad grobem, wpatrując się w otchłań wieczności, radzi sobie i innym, żeby lepiej żyć za życia z Panem Bogiem w zgodzie, niż pić z woli szatana własne fekalia w chwili śmierci, co ilustruje, ku przestrodze własnej i cudzej poniższym opisem zaczerpniętym ze starych ksiąg:
“Nadszedł dzień 30 Maja (1778), dzień agonii Woltera; w ostatnich dniach wezwano księdza Gaultier i proboszcza od ś. Sulpicyusza, ale uczyniono to dlatego jedynie, aby okazać, że chory, równie jak otaczające go osoby pragnęły wszelkie żądanie Kościoła spełnić, i że przeszkodziła mu tylko nieprzytomność umierającego. […] Srogą rozpaczą miotany, wołał Wolter: “Bóg i ludzie mnie opuścili”, a zwracając się do obecnych, powtarzał: “precz odemnie! wyście to sprawili, że w tym znajduje się stanie! Precz! […} Chwilami tarzał się po pościeli, jęcząc lub bluźniąc imieniowi Bożemu. Z przerażeniem posłyszeli obecni [ateusze – FD], jak stłumionym głosem powtarzał: “Jezus Chrystus! Jezus Chrystus!” Umierający wił się jak robak zgnieciony, i szarpał sobie ciało paznogciami. Jęcząc, żądał księdza Gaultier, ale nie wzruszali się jękami przyjaciele! Ponowiły się ataki rozpaczy; “czuję jakąś rękę”, wołał, “i przed Boga ciągnie!”. Potem zwrócił wzrok ku ścianie i powiedział: “Djabeł jest tam, chce mnie schwytać, widzę go, widzę piekło! ukryjcie mnie!” Nakoniec w nadmiarze rozpaczy i gorączkowego pragnienia chwycił za naczynie nocne, przystawił do ust i wypróżnił. Potem, zlany kałem i krwią, wydobywającą się z ust i nosa, opuścił się, wydając ostatni, straszliwy krzyk – i ducha wyzionął. “gdyby djabeł mógł umierać, nie skończyłby w inny sposób, mówiło później kilu nawróconych świadków naocznych. […] Kiedy proboszcz od ś. Sulpicjusza i ksiądz Gaultier opuścili Woltera, odwiedził go pan Tronchin, jego lekarz przyboczny. Ten przyszedł wtedy właśnie, kiedy Wolter znajdował się w najokropniejszym stanie. Tarzał się on po łożu, rzucał się to w tę to w drugą stronę, i z całą zapamiętałością krzyczał: “Jestem od Boga i ludzi opuszczony” (Je suis abandonee de Dieu et des hommes). Potem wyciągnął rękę do stolca, zgarnął garść ekskrementów i połknął takowe. Doktór Tronchin, który o owem wydarzeniu opowiadał osobom, nie mógł się powstrzymać od uczynienia takiej uwagi: “Chciałbym, aby wszyscy, co dali się uwieść pismom Woltera – [Należał też do nich, niestety, Adam Mickiewicz, który dla sławy i pieniędzy zszargał swą reputację tłumacząc fragment plugawej “Darczanki” na język polski– FD] – byli świadkami jego śmierci.
F. J. Holzwarth, Historya powszechna, t. 7, cz. 2. Dzieje Nowożytne. Wiek Ośmnasty (Warszawa: W Drukarni Franciszka Czerwińskiego, 1890), s. 467-469
Żydowski dziennikarz Josi Melman w drastycznych słowach zaznaczył, że rząd Izraela nie robi sobie nic z opinii międzynarodowej, piętnujących jego ludobójcze zbrodnie.
Redaktor „Rzeczpospolitej” przytoczył aktualny sondaż, według którego 70 procent Polaków ma uważać, że Izrael dopuszcza się ludobójstwa na Palestyńczykach i zapytał: „Jakie znaczenie dla izraelskiego rządu mają takie sondaże?” – Używa ich jak papieru toaletowego do podcierania tyłków – bez ogródek odpowiedział Josi Melman.
Po czym uściślił: Oni się nie przejmują, co myślą Polacy, Francuzi, Hiszpanie, reszta świata. Podobnie ze zdaniem połowy Izraelczyków, którzy uważają, że to, co się tam dzieje, jest okropne.
– Rząd jest w amoku. Nie obchodzi ich już nic poza własnymi pośladkami, które są przyklejone do krzeseł w parlamencie i w rządzie. I nie obchodzi ich przyszłość Izraela – ocenił żydowski dziennikarz.
Uważa on, że Izrael nie osiągnął jeszcze „masy krytycznej”, jeżeli chodzi o opinię państw na temat jego zbrodni, ale już się do niej zbliża. Natomiast rząd Benjamina Netanjahu nie dba ani o głosy obcych, ani sporej części własnych obywateli. – Jedyne, co ich obchodzi, choć i do tego mam wątpliwości, to Donald Trump. Dopóki on będzie wspierał wojnę w Strefie Gazy, dopóty Izrael będzie kontynuował zbrodnie wojenne – dodał.
Wskazał też, że większość mieszkańców Izraela wciąż nie chce przyznać, że rząd popełnia zbrodnie wojenne, jednak odsetek osób tak myślących stale rośnie, a są wśród nich „byli wojskowi i byli szefowie służb wywiadowczych”, a także były premier Izraela Ehud Olmert.
– Marzeniem tego rządu, a z pewnością jego radykalnych elementów, które teraz mają pełną kontrolę nad samym premierem Netanjahu, jest ten – jak to nazywają – transfer Palestyńczyków, co oznacza wydalenie. Dlatego niszczą domy w Gazie. Już 60-70 proc. domów w Strefie jest albo zburzonych, albo poważnie uszkodzonych – przypomniał Josi Melman.
Cristiana Perrella ma pełne prawo poświęcić się swoim zainteresowaniom artystycznym. Zastanawiające jest jednak, kto naprawdę stoi za jej nominacją w Watykanie.
W oficjalnym dekrecie opublikowanym 6 września 2025 r. podano, że nominacja została dokonana przez Leona XIV, ale nie jest jasne, czy otrzymał on odpowiednie informacje na jej temat.
Istnieją jednak aspekty jej kariery, które budzą wątpliwości, czy jest to odpowiednia osoba do kierowania akademią watykańską.
W roku 2020, Cristiana Perrella zorganizowała wystawę poświęconą chińskiemu fotografowi Ren Hangowi (1987-2017), wybierając i prezentując prace, które sama określa jako „prowokacyjne ze względu na ekspozycję narządów płciowych i pozy, które nawiązują do sadomasochizmu i fetyszyzmu”.https://old.centropecci.it/en/webtv/ren-hang-nudi-intervista-a-cristiana-perrella
Następnie odnosi się do fotografii Lisetty Carmi przedstawiających transwestytów z portu w Genui, które tak opisuje: „To niesamowite, że zdjęcia te zostały zrobione w połowie lat 60 z ideą kobiecości jako czegoś pożądanego, do osiągnięcia”.
Pozostaje przy temacie transpłciowości, gdy pragnie powrócić do wizji australijskiej feministki LGBTQ+ włoskiej lesbijki Rosi Braidotti, aby porozmawiać o nomadzie, „który bada swoją seksualność w bardzo otwarty sposób”. Braidotti jest jedną z matek chrzestnych transfeminizmu.
Perrella kontynuuje, mówiąc, że interesuje ją „kultura queer i ogólnie wszystko, co ucieka od uproszczeń i schematyzacji”, prawdopodobnie odnosząc się do binarnego podziału płci.
Na profilu Cristiany Perrella na Instagramie
To, że kwestie queerowe są dla niej najbardziej interesujące, widać również na profilu nowej przewodniczącej Papieskiej Akademii Sztuk Pięknych na Instagramie. Na poniższym zdjęciu pozuje przed plakatami filmów erotycznych, które opanowały Neapol w latach 70. i 80. XX wieku, „ujawniając trwający proces wyzwolenia seksualnego” – komentuje.
Perrella była również jedną z zwolenniczek projektu ustawy Zan przeciwko homofobii, w sprawie której zmuszony był interweniować sekretarz stanu Watykanu, zaniepokojony ochroną wolności słowa włoskich katolików. (fotografie postów w oryginale artykułu)
W 2019 roku powtarza post z ogromnym napisem „Bóg został stworzony przez człowieka”. Ktoś niedawno ironicznie skomentował pod nim: „Wydaje się odpowiednia do zarządzania watykańską akademią”.
Promuje homoseksualne czułości.
Cristiana Perrella publikuje zdjęcie rzymskiego dworca Termini, przez który przebiega długi tęczowy dywan.
Zamieszcza symbole falliczne.
Czy Cristiana Perrella posiada odpowiedni profil do otrzymanej nominacji?
Każdy ma prawo publikować, co chce, i mieć własne poglądy na świat, ale oczywiste jest, że poglądy Cristiany Perrella nie pokrywają się z koncepcją sztuki chrześcijańskiej, a tym bardziej z antropologią człowieka zgodną z nauczaniem Kościoła.
Jeśli weźmiemy pod uwagę, że statut Papieskiej Wybitnej Akademii Sztuk Pięknych ma na celu „wspieranie studiów, praktyki i doskonalenia się w dziedzinie literatury i sztuk pięknych, ze szczególnym uwzględnieniem literatury inspirowanej chrześcijaństwem i sztuki sakralnej we wszystkich jej przejawach, oraz promowanie duchowego wzbogacenia artystów, we współpracy z Papieską Radą ds. Kultury”, zastanawiamy się, czy profil Perrelli jest rzeczywiście odpowiedni.
Pozostaje pytanie: Czy Leon XIV został w pełni poinformowany o ideologicznych zainteresowaniach Perrelli?
Ponieważ tak się złożyło, że teraz odmawiam dwie pięćdziesiątki Różańca dziennie, to powyższe błaganie odmawiam 10 razy dziennie.
Wydaje mi się, że to jest najważniejsza z możliwych modlitw.
Przy tym myśli mi się często jak następuje:
A co w tym błaganiu znaczy Niebo oraz ziemia? Teologowie, chyba wszyscy, mówią że istnieje Niebo, to jest stan przebywania Trójcy, aniołów i zbawionych ludzi. Jest to stan duchowy.
Ale przecież Lucyfer, jego wojsko i ludzie potępieni to też są duchy. Nie ma ich, chyba że na gościnnych występach, na Ziemi. Obecnie piekło jest stanem ducha. Rozwijanym,”ubogacanym ” -. Zgoda ale nie materialnym!
Dopiero po powtórnym przyjściu Mesjasza, Chrystusa, gdy wszyscy zmartwychwstaną z ciałem, potrzebna będzie struktura materialna, dla potępionych, gdzie wreszcie i fizycznie będą mogli się nienawidzić i torturować.
Jeśli więc rozumiem Niebo jako całą rzeczywistość duchową, to i oni tam teraz należą. Prawda?
Tu męczy mnie pytanie, czy problem:
Jeśli w Fatimie, sto parę lat temu, Matka Boża ukazywała pastuszkom, jak dużo ludzi idzie do piekła, to teraz, gdy propaganda zła, nienawiści, zboczeń i rozpusty jest kilkadziesiąt razy potężniejsza [ te wszystkie nowackie, transy, pornografia w internecie itp], to nie tylko ilościowo, ale i procentowo pchane jest do piekła [to znaczy na zawsze, na nieskończoność] wielokrotnie więcej ludzi.
A co, jeśli ci niewinni, którzy gwałceni w wieku przedszkolnym, w szkole czy poza szkołą – polubią to? Znałem takich, wielkiej inteligencji i poczucia cnoty i dobra. Nie mogli się wyzwolić, wyrwać. Mimo pomocy. I gdy taki, przeze mnie ratowany, wreszcie przy piątej próbie skutecznie popełnił samobójstwo? Idzie oczywiście do piekła. A my musimy się latami modlić, by nieszczęsny, na przykład w locie z trzeciego piętra na bruk, pożałował, przeprosił Stwórcę! Takich jest dużo.
Pan Bóg stworzył nas z wolną wolą. Ale – po próbie czy walce aniołów [stąd – po non serviam] – powstało i piekło dla wielu z nich.
Ci lepsi zobaczyli chwałę Boga, i już zechcieli mieć wolę tylko do dobrego.
A nam przez pazerność i ciekawość [oj nie tylko..] Ewy, która przyjęła owoc drzewa dobrego i złego, przyszło ciągłe szarpanie się między dobrem a złem.
A gdybyś, Stwórco, odrobinę tylko przesunął tę równowagę wyboru między dobrem a złem? Tylko tyci, tyci..
A gdyby tak Adam zauważył flirt żony z wężem, wziął go za ogon i pieprznął jego łbem o pień dębu? Nie zabiłby, bo bydlę jest nieśmiertelne, ale by go bardzo osłabił, jak śmieją się górale.
Pięknie opisuje Levis w drugiej części Trylogii Kosmicznej “Perelandra”, jak tam udaje się przekonać tamtejszą Panią, niewinną przyszłą Matkę tamtej ludzkości, by nie uwierzyła Złemu. Powstał więc tam świat bez grzechu pierworodnego.
Przerywam
Gdzie więc teraz umieścić Szatana? Gdy więc prosimy Boga: Jako w niebie tak i na ziemi, możemy tym prosić o to, by poskromił rozpaczliwe rozpasanie szatana tak tam, w sferach duchowych [niebo], jak i u nas, w grajdołku na Ziemi.
==============================
Toute proportion gardée.. ,
Gdy Einstein nie mógł sobie dać rady z ogólnością ogólnej teorii względności, to wprowadził współczynnik “Stała kosmologiczna”. I przyszłość Wszechświata zależała od wielkości tego współczynnika, którym można było manipulować. Bardzo się potem tego wstydził. Dopiero młody Friedman rozszerzył ogólnie teorię tak, że majdrowanie współczynnikiem przestało być potrzebne. Zmarł z głodu w Leningradzie za panowania “ojca wszystkich marynarzy”, Soso Stalina.
Ja, w czasie gdy koniecznie musiałem wyróżnić impulsy od neutronów, z tysiące razy bardziej licznych impulsów od promieni gamma, też znalazłem sposób:
Mianowicie parametr, regulowany potencjometrem, który na wyjściu układu dawał impulsy neutronowe dodatnie a impulsy gamma ujemne. Tego się nie wstydziłem, raczej byłem z tego dumny. Ot, młodość.
W latach siedemdziesiątych był wśród fizyków jądrowych modny tak zwany model optyczny. W nim jądro przedstawiane było jako półprzezroczysta kulka, w której należało określić 6 czy 7 parametrów i dopasować do istniejących eksperymentów rozpraszania cząstek. Udawało się, było dużo prac o tym.Bardzo tego nie lubiłem. Na jakiejś konferencji w Rydze, gdzie przedstawiano dużo wyników tego modelu, pojawił się młody okularnik, matematyk, który pokazał, że jeśli ma sześć parametrów, to może narysować słonia. A gdy dodał siódmy parametr, to słoń tańczył, a w innym rytmie machał trąbą.
Nie mogę więc prosić, by Stwórca regulował sobie parametr ludzkiej wolnej woli. Prawda? Choć chciałoby się…
Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia” 11 września 2025 michalkiewicz
Za głębokiej komuny, w warszawskiej „Kulturze” pisywał felietonista używający pseudonimu „Hamilton”. Za tym pseudonimem ukrywał się Jan Zbigniew Słojewski, który czasami sobie różne rzeczy zmyślał. Na przykład opisywał, jak to na polu bitwy pod Verdun (w której rzekomo brał udział), podziwia słynną „La Trancheee de Baionettes”: z równo przystrzyżonej trawy wystają błyszczące ostrza francuskich bagnetów na karabinach należących do żołnierzy przysypanych ziemią wskutek nagłej nawały ogniowej niemieckiej artylerii. Myślałem, że ta transzeja bagnetów tak wygląda, dopóki nie pojechałem na pole bitwy pod Verdun i nie zobaczyłem, jak jest naprawdę. A naprawdę nie ma tam żadnej trawy, zwłaszcza „równo przystrzyżonej”. Zamiast tego, pod betonowym klocem w kształcie litery „L” widać zbryloną ziemię, z której rzeczywiście wystają zardzewiałe ostrza francuskich bagnetów – ale chaotycznie, nie w żadnych „równych szeregach”.
Otóż tenże Hamilton któregoś razu pisał, że ma ciotkę, która cierpi na osobliwe natręctwo: nie może pogłaskać kota, bo jak tylko weźmie go na kolana, to zaraz musi szukać mu pcheł. To akurat mogła być prawda, bo oglądając w rządowej telewizji rozmowę pani Doroty Wysockiej-Schnepf z panem doktorem Andrzejem Olechowskim, doszedłem do wniosku, ze pani redaktor musi chyba cierpieć na natręctwo podobne do tego u ciotki Hamiltona – z tą różnicą, że nie dotyczy ono ani kota, ani pcheł, tylko pana prezydenta Karola Nawrockiego.
Przez cały czas trwania rozmowy, pani Dorota nie tylko sama usiłowała znaleźć u pana prezydenta Nawrockiego jakieś ośmieszające go wpadki, ale najwyraźniej oczekiwała, że jej rozmówca do tych poszukiwań się przyłączy. Tymczasem pan dr Olechowski nie tylko nie chciał się przyłączyć i nawet wobec natarczywości pani Doroty sprawiał wrażenie lekko zniecierpliwionego, ale czy to z prawdomówności, czy może z przekory, wypowiedział na temat wizyty pana prezydenta Karola Nawrockiego w Białym Domu kilka pochlebnych opinii – co pani Dorocie sprawiło widoczny zawód Słowem – jak mawiał Franciszek Fiszer – cały pogrzeb na nic.
Podobna sytuacja wystąpiła w programie obywatelki Gozdyry Agnieszki w telewizji „Polsat”, która to stara się słynąć z obiektywizmu. Niekiedy nawet to się udaje – ale nie w przypadku obywatelki Gozdyry Agnieszki, która chyba za blisko dopuszcza do siebie propagandowego diabełka. Najwyraźniej ten diabełek z powodzeniem kusi obywatelkę Gozdyrę Agnieszkę, żeby – po pierwsze – nie rozmawiała z osobami, które wezwała przed swoje oblicze, tylko – żeby je przesłuchiwała. Pokusy diabełka sięgają zresztą dalej – bo kiedy na pytania obywatelki Gozdyry Agnieszki delikwenci udzielają odpowiedzi nieprawidłowych, obywatelka Gozdyra sztorcuje ich dotąd, dopóki się nie przyznają, chyba, że czas audycji telewizyjnej, która z niewiadomych powodów nazwana jest pretensjonalnie „debatą” – dobiegnie wcześniej końca.
Najgorsze są nieproszone rady, ale mimo to, w czynie społecznym, wielokrotnie doradzałem delikwentom, że skoro już uważają, iż muszą stawiać się u obywatelki Gozdyry Agnieszki na jej wezwania, żeby – gdy zada im ona pytanie – zwracali się do niej scenicznym szeptem z propozycją, żeby im na ucho powiedziała, jak brzmi poprawna odpowiedź – a oni ją potem głośno powtórzą do kamery. Myślę, że taki przebieg „debaty” byłby jeszcze bardziej interesujący, niż zwyczajne sztorcowanie, a poza tym zarówno obywatelka Gozdyra, jak i wezwani przed jej oblicze delikwenci, mogliby uniknąć kłopotliwych sytuacji.
Podobną propozycję złożyłem w swoim czasie pani Elizie Michalik, która obsztorcowała mnie z powodu nieprawidłowych odpowiedzi na pytania dotyczące aborcji, a jeszcze wcześniej, gdy zadzwonił do mnie asystent naszej resortowej „Stokrotki”, czyli pani red. Moniki Olejnik, z propozycją wzięcia udziału w programie, odpowiedziałem, że chętnie przyjdę – ale muszę dostać wezwanie na piśmie, z numerem sprawy i zaznaczeniem, czy będę przesłuchiwany w charakterze świadka, czy podejrzanego. „Porządek musi być!” – zakończyłem uzasadnianie swoich warunków – i na tym się moje kontakty z panią redaktor zakończyły. Najwyraźniej wolała uniknąć ostentacji i nadal udawać, że uprawia dziennikarstwo, a nie czynności śledcze.
Wracając do „debaty” pod nadzorem obywatelki Gozdyry Agnieszki, to wzięła ona w obroty Wielce Czcigodnego Andrzeja Kosztowniaka z PiS, któremu towarzyszyła pulchna Katarzyna Lubnauer, piastująca w vaginecie obywatela Tuska Donalda fuchę wiceministra – bodajże od „edukacji”. Obywatelka Gozdyra Agnieszka, realizując cel przesłuchania w postaci przyznania się delikwenta, zadała mu pytanie, czy wie, co to jest owulacja. Okazało się, że Wielce Czcigodny Andrzej Kosztowniak nie wiedział. Co gorsza – nie wiedział też, co to jest polucja! W ten oto sposób obywatelka Gozdyra Agnieszka sprytnie udowodniła w obliczu pulchnej Lubnauer Katarzyny, że te wszystkie krytyki forsowanego przez MEN przedmiotu w postaci „edukacji zdrowotnej” nie są warte funta kłaków.
Takie zoperowanie Wielce Czcigodnego Andrzeja Kosztowniaka przynosi oczywiście obywatelce Gozdyrze Agnieszce zaszczyt – ale nie da się ukryć, że mogła ona bardziej wziąć sobie do serca interesy telewidzów. Nic bowiem tak nie przekonuje, jak dobry przykład – więc gdyby tak obywatelka Gozdyra Agnieszka przed kamerami podkasała spódnicę, zdjęła dessous i pokazała, na czym polega owulacja, to były z tego większy pożytek, niż z pogrążenia Wielce Czcigodnego Andrzeja Kosztowniaka. A gdyby obywatelka Gozdyra Agnieszka dodatkowo poświęciła się i dla Polski i dla telewidzów i na oczach całego kraju w ramach owulacji zniosła jajeczko, to być może taki widok wywołałby u Wielce Czcigodnego Andrzeja Kosztowniaka polucję i w rezultacie na oczach telewidzów doszłoby do powstania nowego życia. „My nowe życie tworzymy przez jedną noc” – w pieśniach masowych przechwalali się w czasach stalinowskich członkowie ZMP – a tu postęp byłby jeszcze większy, niż wtedy. Właściwie tak powinno być, na dowód, że świat idzie z postępem, co z pewnością udelektowałoby pulchną panią Katarzynę Lubnauer. Co prawda Wielce Czcigodny Andrzej Kosztowniak przyznał się, że nie wie, co to jest polucja – ale taka wiedza wcale nie jest potrzebna do jej wywołania. Molierowski pan Jourdain też nie wiedział, że mówi prozą, a przecież mówił, aż miło!
Ta sytuacja pokazuje, jak wielkie możliwości otwierają się przed telewizją, jeśli jej funkcjonariusze porzucą przestarzałe, bezpieczniackie schematy, tylko zaczną stawiać na kreatywność. Nie ukrywam, że z obywatelką Gozdyrą Agnieszką wiążę wielkie nadzieje.
Kobieta w masce. Zdjęcie ilustracyjne. / Foto: Pixabay
Nowy raport, opublikowany przez jedną z czołowych kanadyjskich organizacji zajmujących się wolnościami konstytucyjnymi, pokazuje tragiczne skutki polityki covidowej prowadzonej w imię „walki z koronawirusem”. Dokument wskazuje na wzrost liczby niewyjaśnionych zgonów oraz potencjalnie zawyżone statystyki dotyczące śmiertelności z powodu COVID-19.
Raport zatytułowany „Kanada po covidzie: Wzrost liczby niewyjaśnionych zgonów” („Post-COVID Canada: The Rise of Unexplained Deaths”) został opublikowany 3 września. Autorzy dokumentu, opierając się na oficjalnych danych Statistics Canada (rządowy urząd statystyczny, odpowiednik polskiego GUS), sugerują, że tysiące Kanadyjczyków mogło umrzeć nie bezpośrednio z powodu wirusa, ale w wyniku wprowadzonych restrykcji i nakazów szczepień.
Kluczowe ustalenia raportu covidowego
Dokument przedstawia trzy główne wnioski. Po pierwsze, zauważono znaczny wzrost tzw. „nieoczekiwanych” lub „nadmiarowych” zgonów w 2022 roku, czyli w okresie, gdy większość obywateli była już zaszczepiona co najmniej jedną dawką preparatu mRNA. W 2020 roku odnotowano 14 950 takich zgonów, w 2021 – 13 510, a w 2022 roku liczba ta wzrosła do 31 370.
„Kanadyjczycy umierali w alarmującym tempie w latach 2020–2024. Chociaż urzędnicy i politycy twierdzą, że przyczyną był COVID-19, dane pokazują, że statystyki zgonów z powodu COVID-19 były zawyżone, a tysiące Kanadyjczyków zmarło z powodu lockdownów, nakazów szczepień i ich skutków ubocznych” – czytamy w raporcie.
Po drugie, autorzy wskazują, że liczba zgonów wzrosła po wprowadzeniu szczepionek. Do końca 2021 roku ponad 80% Kanadyjczyków było „w pełni zaszczepionych”, jednak w 2022 roku liczba zgonów przypisanych COVID-19 osiągnęła rekordowy poziom 19 906, co stanowi 22% wzrost w porównaniu z rokiem 2020.
Trzecim niepokojącym wnioskiem jest sugestia, że nawet 10 000 zgonów wśród seniorów w latach 2020–2021 mogło zostać „błędnie zaklasyfikowanych jako zgony z powodu COVID”. JCCF zauważa, że w tym okresie odnotowano spadek liczby zgonów z powodu innych chorób, takich jak schorzenia układu oddechowego, demencja czy choroba Parkinsona.
„Dane są jasne: zgony, które w innym przypadku przypisano by tym chorobom, zostały przypisane COVID” – czytamy w raporcie.
„Ten raport pokazuje, że Kanadyjczycy zostali poważnie wprowadzeni w błąd w sprawie COVID oraz bezpieczeństwa i skuteczności rządowych lockdownów i nakazów szczepień. Rządy nie tylko nie zdołały ochronić życia, ale także przyczyniły się do tysięcy zgonów, których można było uniknąć, swoimi politykami naruszającymi wolność” – podsumował Benjamin Klassen, koordynator ds. badań i edukacji w Justice Centre for Constitutional Freedoms (Centrum Sprawiedliwości dla Wolności Konstytucyjnych) oraz główny autor raportu.
Powszechne w przemyśle spożywczym zastępowanie białka hydrokoloidami – w tym również szkodliwymi: karagenem i modyfikowaną soją – ma skutek nie tylko w postaci drastycznego spadku wartości odżywczej. To, co trafia do naszych sklepów, byłoby trudno w ogóle wziąć do ust, gdyby nie stosowane przez fabryki na masową skalę barwniki, aromaty, wzmacniacze smaku, konserwanty – wyjaśniała profesor Grażyna Cichosz podczas kwietniowego posiedzenia sejmowej Parlamentarnego Zespołu ds. Ochrony Życia i Zdrowia Polaków.
Naukowiec zajmuje się od pół wieku technologią żywności a od ponad dwóch dekad – jej bezpieczeństwem. Wyjaśniała parlamentarzystom i gościom posiedzenia, jak wygląda w Polsce troska o zdrowie i życie konsumentów w wydaniu powołanych do tego urzędów, a także producentów wysoko przetworzonych wyrobów.
Wesprzyj nas już teraz!
25 zł
50 zł
100 zł
Jak relacjonowała, około 20 procent białka obecnego w przemysłowym jedzeniu jest niepełnowartościowe: – To albo genetycznie modyfikowana soja, albo tak zwany MOM, czyli mięso oddzielone mechanicznie, albo jedno z drugim wymieszane, co się nawinie – wskazywała.
– Dostępne w ofercie handlowej mięso kulinarne – to, które kupujemy na wagę, również zawiera hydrokoloidy, a przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie tego traktował jako żywność przetworzoną, bo wygląda na naturalną, ale nie jest naturalna. Hydrokoloidy, barwniki, fosforany, błonnik – de facto jest to „dwuwodzian mięsa”. Dokładnie na kilogram mięsa serwuje się około 200 gramów tych wynalazków i 800 gramów wody – wyliczała.
Receptury fabrykowania takiej „paszy dla ludzi” są oczywiście utajnione. Profesor zdobywała przez lata składy produktów od studentów, którzy w ramach seminariów praktykowali w laboratoriach największych koncernów przetwórczych mięsa w Polsce.
– Czy my, pani profesor, nie jesteśmy przypadkiem na tropie genezy „choroby szalonych wyborców”, którzy na skutek niedostatków pełnowartościowego białka głosują za taką polityką, która to umożliwia? „Choroba szalonych wyborców”… – wtrącił się w tym miejscu do wykładu półżartem współorganizator posiedzenia, poseł Grzegorz Braun.
– Panie pośle, podzielam w pełni pańską opinię. W mojej książce są dowody na to, że jest to świadome działanie. Bo jeżeli w 2001 roku zespół naukowców z Wielkiej Brytanii stwierdza, że jodan jest szkodliwy, a kilka lat później wprowadza się do obiegu sól z jodanem, i jeszcze dodaje się żelazocyjanek, to jest świadome i celowe działanie. Jednak przebicie szklanego sufitu braku świadomości młodych ludzi jest praktycznie niewykonalne, bo „jeżeli ma certyfikat, to jest bezpieczne” – padła odpowiedź udzielona z perspektywy kilkudziesięcioletniej praktyki.
Dodatek soi radykalnie obniża wartość odżywczą jedzenia. Po pierwsze, dostarcza niepełnowartościowe białka. Po drugie: powoduje, że fundujemy organizmowi czynniki „antyżywieniowe”, hamujące wydzielanie enzymów trawiennych – przede wszystkim w trzustce.
– Proszę zapamiętać: przyczyną raka trzustki wcale nie jest nadmiar słodyczy i alkoholu, tylko dityrozyna, która występuje w żywności przetworzonej. Białka sojowe są niestrawne, nawiasem mówiąc, po to są stosowane – ostrzegała profesor Cichosz.
Jak zauważyła, jeszcze 30 lat temu nie diagnozowało się praktycznie tak „popularnej” dzisiaj choroby Leśniowskiego-Crohna. Podobnie – wrzodziejącego zapalenia jelit, które dzisiaj występuje nawet u przedszkolaków. Immunoreaktywne globuliny: beta-konglicynina i beta-glicynina nie są trawione i nie są wchłaniane w jelicie cienkim. Białka te uszkadzają kosmki jelitowe. Oprócz nich w genetycznie zmodyfikowanej soli znajdziemy toksynę Bt i pozostałości stosowanego powszechnie w rolnictwie środka chwastobójczego Roundup.
W konsekwencji u konsumentów dochodzi do przewlekłych stanów zapalnych jelita i do jego rozszczelnienia. Zaburzony zostaje mikrobiom. Rozszczelnienie jelita powoduje wnikanie toksyn, antygenów białkowych do całego organizmu. – To, że mamy ponad 410 tysięcy dzieci z problemami psychicznymi, nie jest przypadkiem. Mało tego, w soi genetycznie modyfikowanej zawartość fitoestrogenów jest pięcio-, siedmiokrotnie większa niż w soli tradycyjnej – mówiła współautorka skonfiskowanego przez prokuraturę 15-tomowego opracowania pt. „Rolnictwo ekologiczne”.
Fitoestrogeny sojowe blokując receptory estrogenowe, już w życiu płodowym zaburzają współpracę komórek nerwowych i gruczołów wydzielniczych w regulowaniu kluczowych funkcji organizmu.
Zaburzają też rozwój narządów płciowych i zachowania seksualne, stanowiąc zagrożenie dla rozrodczości ludzi i zwierząt.
– Gdyby wyeliminować z naszej diety genetycznie modyfikowaną soję i sól z dodatkiem jodanu oraz żelazocyjanku, w ciągu dwóch, trzech lat zachorowalność na nowotwory tarczycy, piersi, przewodu pokarmowego zmaleje co najmniej dwu- jeśli nie trzykrotnie – wskazywała profesor.
Soja GMO stosowana jest w przemysłowej żywności od około dwudziestu lat, gdzie tylko się da. Profesor Cichosz z myślą o studentach w 2019 roku usiłowała sporządzić listę dopuszczonych na rynek produktów z jej dodatkiem. Gdy doszła do liczby 360 artykułów, zrezygnowała z dalszych poszukiwań.
Jednym z najnowszych „wynalazków” branży spożywczej stosowanym w celu ponadnormatywnego pomnażania zysków, jest transglutaminaza. Enzym ten powoduje łączenie się białek pomiędzy sobą. Moczenie mięsa w roztworze wodnym z jego dodatkiem powoduje wzrost masy o 20 procent, kosztem trwałości i wartości odżywczej.
Transglutaminaza wykorzystywana jest do przetwarzania produktów ubocznych przemysłu spożywczego, z których powstają smaczne wędliny drobiowe, paluszki rybne, nuggetsy czy wyroby garmażeryjne. – Nie byłoby problemu, bo produkty odpadowe przemysłu mięsnego są jadalne. Problemem jest to, że wiązania, które powstają pod wpływem transglutaminazy, nie są trawione w przewodzie pokarmowym, który jeszcze nie nauczył się ich rozpoznawać. Czyli znajduje się tam białko, które jest oporne dla procesu trawienia, nierozpoznawalne przez układ odpornościowy. Jeżeli trafia do jelita grubego, znajdująca się tam mikroflora robi tam rewolucję – mówiła profesor.
– Wysokowydajne technologie w hodowli zwierzęcej, w przetwórstwie mięsa to nic innego jak maksymalizacja zysków kosztem wartości odżywczej produktów – pół biedy, ale również kosztem naszego zdrowia. I tu się zaczyna problem – podkreśliła uczona.
Smażenie na olejach: prosta droga do raka
Jednym z powszechnych „kuchennych” zagrożeń dla naszego zdrowia jest zwyczaj smażenia na olejach roślinnych – ze względu na łatwość, z jaką podlegają one utlenianiu. – To jest prawie samobójstwo – oceniła dosadnie prof. Cichosz.
Oleje utleniają się w postępie geometrycznym. Kwas linolowy omega-6 utlenia się 10 razy szybciej niż kwas oleinowy z jednym wiązaniem nienasyconym – obecny w oleju rzepakowym i w oliwie z oliwek. A linolenowy omega-3 z trzema wiązaniami utlenia się aż 100 razy szybciej.
Proces ten dokonuje się już na etapie tłoczenia, a profesor tłumaczyła, na czym polega jego szkodliwość. Utlenione kwasy tłuszczowe działają jak wolne rodniki. Są bardzo reaktywne i powodują utlenianie białek, zwłaszcza aminokwasów siarkowych – tych najcenniejszych dla naszych szarych komórek.
Nadtlenki lipidowe rozkładają witaminy zarówno te rozpuszczalne w tłuszczu, jak i witaminy z grupy B. W konsekwencji naturalne witaminy obecne w żywności o działaniu przeciwutleniającym nie mogą być aktywne ani w produktach spożywczych, ani w naszym organizmie. Stąd smażone na olejach frytki, chipsy stanowią prostą drogę do nowotworów i zaburzeń psychicznych. Zawierają akroleinę i akrylamid, które blokują wytwarzanie energii w mitochondriach. Zaburzenia w funkcjonowaniu mitochondriów jest pierwszym krokiem i wspólnym mianownikiem wszystkich chorób nowotworowych oraz wszystkich chorób związanych z neurodegeneracją.
Siarczany, aspartam i inni zabójcy
Największą fikcję i hipokryzję stanowi zapalone obecnie zielone światło dla stosowania dodatków funkcjonalnych do żywności – uważa gość sejmowego posiedzenia. Aktualnie dopuszczonych na rynek przetwórczy pozostaje aż około 10 tysięcy takich „przypraw”. Formalnie rzecz biorąc, każda z nich, bez wyjątku, jest przebadana. Po eksperymentach przeprowadzonych na szczurach ustalono „bezpieczną” dawkę dopuszczalną dla ludzi. Jednak, jak podkreśla prof. Cichosz, nie wzięto pod uwagę kumulacji dodatków z różnych produktów żywnościowych, a także możliwych interakcji z lekarstwami.
Nie uwzględniona została też w ogóle biodostępność (przedostawanie się do układu krążenia) związków mineralnych, pierwiastków śladowych czy witamin. Na przykład: wszystkie napoje alkoholowe są „wzbogacane” siarczynami, co powoduje z miejsca zablokowanie obecnych w nich witamin z grupy B.
– Piwo jest doskonałym źródłem witamin z grupy B, ale one nie są wchłaniane w obecności siarczynów, więc piwo trzeba robić sobie w domu, podobnie jak i wino. W przystosowaniu i zatwierdzaniu dodatków w ogóle nie uwzględnia się wartości odżywczej, biologicznej produktu. Co więcej, tematem tabu pozostaje wpływ dodatków na zdrowie dzieci i młodzieży, na zdrowie diabetyków, seniorów, alergików, na zdrowie chorób z nieswoistymi stanami zapalnymi jelita, na przykład z chorobą Leśniowskiego-Crohna, czy też w przypadku rekonwalescentów po chemio- oraz radioterapii, a nawet antybiotykoterapii – wskazywała uczona.
Większość stosowanych przemysłowo dodatków jest szkodliwa dla dzieci czy dla osób przyjmujących leki. Szczególne zagrożenie stanowią te substancje, które przenikają barierę krew – mózg. Chodzi o aspartam, glutaminian i syntetyczne barwniki spożywcze. Pierwsza z wymienionych tutaj substancji została, przykładowo już w 2015 roku wycofana we Francji ze względu na udowodnione jej rakotwórcze właściwości.
Naukowcy węgierscy wykazali, że aspartam aż trzykrotnie zwiększa ryzyko chłoniaka i białaczki. Te badania zostały totalnie zakwestionowane na branżowych konferencjach przez ludzi „z tytułami”. Powtórzono je więc we Włoszech, uzyskując… identyczne wyniki.
– U nas, niestety aspartam znajduje się w 6 tysiącach różnych produktów. Nie znajdą państwo w aptece leków dla dziecka – syropu, tabletek od bólu gardła czy innych – bez aspartamu. Pretekstem była cukrzyca: żeby do lekarstwa nie dawać cukru, bo przybywa diabetyków, serwuje się aspartam. Przerobiłam to na własnej skórze. W siedmiu aptekach nie znalazłam leków bez aspartamu, więc moje wnuki musiały się zadowolić syropem z cebuli. Wyzdrowiały – mówiła profesor.
Aspartam wykazuje działanie neurotoksyczne. Powoduje zmiany ultrastrukturalne w nerwach, uszkodzenia osłonki mielinowej. Zwiększa to ryzyko neuropatii, co się przekłada na zwiększone ryzyko chorób nerki wątroby, czyli osłabione zdolności detoksykacyjne organizmu. Uwalniane z aspartamu wszystkie bez wyjątku metabolity są tak samo toksyczne jak on.
Szczególną szkodliwość dla układu nerwowego wykazuje metanol. Z jednego litra napoju sugar-free (czyli z aspartamem) uwalnia się go 60 miligramów. Zdrowa, dorosła osoba bez uszczerbku na zdrowiu jest w stanie zmetabolizować zaledwie 7 mg tej substancji. Zgodnie z obecnym prawem żywnościowym producenci nie muszą jednak podawać w opisach produktów, że zawierają one aspartam.
– Sądzę, że wszechobecna głupawka, która dotyczy, jak sądzę, 50 procent społeczeństwa – albo więcej – bierze się przede wszystkim z dodatków żywnościowych przełamujących barierę krew – mózg – podkreśliła ćwierć-żartem profesor Grażyna Cichosz.