Prokuratura Okręgowa w Legnicy prowadzi śledztwo w sprawie poważnego zdarzenia, do którego doszło w jednym z pubów w Polkowicach w miniony weekend. 29-letni mieszkaniec miasta został zaatakowany nożem i trafił do szpitala, gdzie przeszedł operację. Sprawcą był obcokrajowiec, a prokuratura nie chce ujawnić jego narodowości.
Śledczy zakwalifikowali zdarzenie jako bójkę z użyciem niebezpiecznego narzędzia, za co grozi kara do 10 lat pozbawienia wolności.
Kluczowym materiałem dowodowym w sprawie jest nagranie z monitoringu lokalu, które dokładnie dokumentuje przebieg zajścia i pozwala określić rolę każdego z uczestników. Chociaż w zdarzeniu brali udział obcokrajowcy, prokuratura nie chce ujawnić ich narodowości. Nieoficjalnie wiadomo, że to Czeczeni.
Wobec podejrzanych nie zastosowano tymczasowego aresztowania. Objęto ich dozorem policyjnym i zakazem kontaktowania się z pozostałymi uczestnikami zajścia.
Sprawa wywołała znaczne poruszenie w lokalnej społeczności. Mieszkańcy zorganizowali już spontaniczną manifestację i zapowiadają obywatelskie patrole.
W prawyborach w KO Rafał Trzaskowski uzyskał 74,75 proc. głosów, w związku z czym zostanie kandydatem ugrupowania na prezydenta. Jego kontrkandydat Radosław Sikorski uzyskał 25,25 proc. głosów. Wyniki piątkowych prawyborów ogłosił w sobotę podczas Rady Krajowej PO premier Donald Tusk.
Tusk poinformował, że w prawyborach oddano 22 tys. 126 głosów.
Głosowanie w prawyborach przeprowadzono w piątek, od godziny 8 do północy. Uprawnionych do głosowania było ponad 25 tys. działaczy partii wchodzących w skład KO, a więc PO, Nowoczesnej, Zielonych i Inicjatywy Polska. SMS z numerem 1 oznaczał głos na Rafała Trzaskowskiego, z numerem 2 – głos na Radosława Sikorskiego.
Trzaskowski: Mam bardzo mocny mandat i bardzo dużo energii, determinacji i odwagi, by wygrać z PiS
[—] dalej leja propagandową wodę, brudną. MD
=================================
Kandydatem PO na prezydenta został partyjny zastępca Donalda Tuska Rafał Trzaskowski – przeciwnik CPK i polskiego węgla, minister w prorosyjskich rządach koalicji PO-PSL, promotor ideologii gender zakazujący wieszania krzyży w przestrzeni publicznej. Jaka partia, taki kandydat – napisał poseł Janusz Kowalski.
Koncepcja “Kościoła synodalnego” jest sprzeczna z katolickim rozumieniem Kościoła, pisze kardynał Gerhard Müller na portalu FirstThings.com (22 listopada).
Tradycyjna zasada synodalności jako współpracy między biskupami została przejęta przez “frakcje o ukrytych motywach”, aby uczynić Kościół “zgodnym z neognostycką ideologią przebudzenia”, ostrzega Müller:
“Bezpośrednie boskie objawienie jest bronią, aby uczynić akceptowalną samo-relatywizację Kościoła Chrystusowego (“wszystkie religie są ścieżkami do Boga”)”. Cytat Müllera w nawiasie pochodzi z wrześniowej wizyty Franciszka w Singapurze.
Dla Müllera każdy, kto próbuje pogodzić nauczanie Kościoła z ideologią wrogą Bożemu objawieniu, jest winny “grzechu przeciwko Duchowi Świętemu”. Jest to “opór wobec znanej prawdy”.
“Papież nie może ani spełnić, ani zawieść nadziei na zmianę objawionych doktryn wiary, ponieważ jego urząd nauczycielski nie jest ponad Słowem Bożym (Dei Verbum, 10)”.
Kolejnym grzechem przeciwko Duchowi Świętemu, według Müllera, jest “gdy pod pretekstem tak zwanej decentralizacji, jedność Kościoła w doktrynie wiary pozostawia się arbitralności i ignorancji lokalnych konferencji episkopatów, które rzekomo rozwijają się doktrynalnie w różnym tempie”.
Müller ostrzega również przed skreślaniem, a nawet sekularyzacją księży i biskupów “wyłącznie według własnego uznania, bez jakiejkolwiek procedury kanonicznej”. Wymienia obiektywne kryteria postępowania dyscyplinarnego wobec duchowieństwa, takie jak apostazja, schizma, herezja, wykroczenia moralne, rażąco nieduchowy styl życia i oczywista niezdolność do sprawowania urzędu.
Jako najbardziej aktualny grzech przeciwko Duchowi Świętemu, Müller identyfikuje zaprzeczanie nadprzyrodzonemu pochodzeniu i charakterowi chrześcijaństwa “w celu podporządkowania Kościoła Trójjedynego Boga celom i celom światowego projektu zbawienia, czy to eko-socjalistycznej neutralności klimatycznej, czy Agendy 2030 ‘globalistycznej elity'”.
Obowiązujący w Polsce system tzw. domniemanej zgody,skazuje pacjentów w śpiączce na śmierć. Przed ludźmi ukrywa się przerażającą prawdę na temat transplantologii. Społeczeństwo nie ma świadomości, że pobieranie organów do przeszczepów wiąże się z zabiciem dawcy. Transplantolodzy dobijają pacjentów dla zysku. Na domiar złego media powielają kłamliwą propagandę i trzymają sztamę z lekarską mafią.
W związku z powyższym, Konfederacja Korony Polskiej szykuje projekt ustawy mającej chronić Polaków przed zabójcami w kitlach. O współczesnym kanibalizmie – bo tym jest właśnie transplantologia – dyskutowano podczas III posiedzenia Parlamentarnego Zespołu ds. Ochrony Życia i Zdrowia Polaków. Wydarzeniu przewodniczył poseł Roman Fritz.
Temat mrożącej krew w żyłach debaty: „Zgoda domniemana w sprawie dawstwa narządów jako kategoria prawna: próba jej oceny w świetle ogólnych zasad prawa oraz faktów medycznych”. Do udziału w spotkaniu Zespołu zaproszono autorytety nauki i medycyny z zagranicy oraz znawców tematu z Polski.
Po wysłuchaniu ekspertów, nasuwa się konkretne pytanie. Dokąd zabrnęła ludzkość, skoro w szpitalach morduje się pacjentów zamiast ich ratować? Do niedawna myślałam, że zabójcom-transplantologom chodzi głównie o pieniądze. Teraz zaczynam nabierać przekonania, że mamy do czynienia z czymś więcej. To swoisty rytuał, którego celem jest odczłowieczenie poprzez oswajanie z ludożerstwem.
PRZEKRĘT Z DEFINICJĄ
Uczestnicy posiedzenia, to osoby doskonale zaznajomione z tematem. Nikt nie miał wątpliwości, że pobieranie organów ukrwionych – takich jak serce – wiąże się z zabiciem dawcy. Sęk w tym, że nie ma o tym pojęcia zdecydowana większość społeczeństwa. Zwykli ludzie często są przekonani, że dawcą zostaje się po śmierci, że jest to humanitarne i że wiąże się z aktem miłosierdzia wobec bliźniego.
W związku z tym, w wielu państwach na świecie obywatele dobrowolnie wyrażają zgodę na to, aby w razie śmierci pobrać od nich organy i przekazać je potrzebującym pacjentom. Problem w tym, że nie są oni informowani o kluczowym fakcie. Mianowicie, organy ukrwione pobrane od zmarłego nie nadają się do przeszczepu. Rzekoma śmierć dawców jest więc orzekana na podstawie przekłamanej definicji.
W Polsce sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. Od 1995 roku obowiązuje u nas zasada domniemanej zgody na pobranie narządów, czyli niejako z automatu każdy obywatel RP jest potencjalnym dawcą organów, chyba że wcześniej zgłosi swój sprzeciw. Większość ludzi nie ma jednak pojęcia, że mogą (wręcz powinni) to zrobić.
DrPaul Byrne, neonatolog i pediatraze Stanów Zjednoczonych przestrzegł Polaków, że tzw. domniemana zgoda, to jest tak naprawdę brak zgody. „Przecież aby coś można było uznać za zgodę, to osoba zgadzająca się musiałaby dostać informacje” – wyjaśnił gość parlamentarnego posiedzenia.
Amerykanin powiedział wprost, że nie informuje się ani dawców, ani biorców, iż organ nadaje się do przeszczepu tylko wtedy, kiedy pobierze się go od pacjenta u którego nie ustało krążenie, ani akcja oddechowa, ponieważ bez tego organy bardzo szybko ulegają degradacji.
Jak to możliwe, że przekręt wszechczasów przeszedł? Zaczęło się w 1968 roku, kiedy specjalny komitet na Uniwersytecie Harvarda po raz pierwszy zaproponował orzekanie zgonu na podstawie kryteriów mózgowych. Od tamtej pory, w myśl nowej definicji, żyjących jeszcze pacjentów kwalifikuje się jako „zmarłych”, aby pobrać od nich organy. Oczywiście wiąże się z tym potężny biznes.
Na czym konkretnie polega przekręt z nową definicją? Dr Byrne powiedział, że orzeczenie stanu śmierci mózgowej odbywa się jedynie na podstawie braku pewnych funkcji. Tymczasem – jak wykazał – to nie wystarczy, by ogłosić faktyczny zgon.
Naukowiec zobrazował to na przykładzie komórki. Kiedy w komórce nie ma już życia, to jest zniszczona i następuje tzw. autoliza. W obrazie mikroskopowym widzimy to jako martwicę, co oznacza, że w tej komórce zamanifestowała się śmierć. Natomiast kiedy tylko w takiej komórce jest życie, to zawsze jest jakaś szansa.
W związku z powyższym, dr Byrne podkreślił, że nikt nie powinien zostać uznany za osobę zmarłą, jeśli nie doszło do zniszczenia trzech systemów: oddechowego, krążenia i całego mózgowia.
„Jeśli ktoś miałby zgodzić się na przeszczep organów, to wtedy taki dawca musi być świadomy na co w ogóle wyraża zgodę. W Stanach Zjednoczonych o tym się nie mówi” – przyznał amerykański lekarz. Dodał, że biorca również powinien być poinformowany, że organ nadający się do przeszczepu pochodzi od osoby żywej.
Zatem, pobranie organu takiego jak serce, wiąże się zawsze z uśmierceniem dawcy. Zdaniem dr. Byrne’a tego typu informacje są absolutnie kluczowe, żeby obie strony mogły wyrazić ewentualną zgodę.
DOBIJANIE PACJENTÓW
Dr Cicero Coimbra z Brazylii powiedział, że to co obecnie określa się jako śmierć mózgu, wcześniej było nazywane nieodwracalną śpiączką. Profesor neurologii i neurobiologii na Federalnym Uniwersytecie w Sao Paulo wykazał przy tym, że wprowadzenie nowej definicji w rzeczywistości zahamowało rozwój medycyny.
Naukowiec przypomniał, że medycyna zawsze stara się pokonać pewne granice nieodwracalności, walczyć z takimi zmianami, które uważane są za nieodwracalne, żeby jednak one były odwracalne. Tymczasem wprowadzenie definicji śmierci mózgowej jest dużą przeszkodą w procesie rozwijania nowoczesnych i bardziej skutecznych środków terapeutycznych, które zapobiegają pogorszeniu stanów pacjentów neurologicznych.
„Nikt nie tworzy nowych schematów leczenia dla pacjentów, których określono jako zmarłych. Nowe określenie zapobiega wszelkim wysiłkom mającym za zadanie stworzenie nowych i skuteczniejszych metod leczenia dla pacjentów, którzy są np. w stanie niedokrwienia przejściowego czy po urazie głowy” – wyjaśnił dr Coimbra.
Słynny brazylijski neurolog zapewnił jednocześnie, że przecież można doprowadzić do wyleczenia osób, u których doszło do uszkodzenia głowy albo miały niedokrwienie globalne i doszło do obrzęku mózgu. Zresztą, medycyna zna na to konkretne przykłady, które przedstawiono w dalszej części posiedzenia.
Tymczasem zamiast leczenia, pacjenci w stanie śpiączki są rutynowo poddawani tzw. testowi bezdechu. Dr Coimbra wyjaśnił, że jest to niezwykle szkodliwy test, który powoduje nieodwracalne uszkodzenia, a jego celem jest właściwie jedynie stwierdzenie diagnozy.
Test bezdechu polega na zatrzymaniu respiracji mechanicznej na około 10 minut. W tym czasie poziom dwutlenku węgla w mózgu wzrasta, konsekwencją jest nagły spadek ciśnienia, pogorszenie nadciśnienia tętniczego i wewnątrz czaszkowego. Wiąże się z tym potencjalne i nieodwracalne załamanie krążenia mózgowego, co dalej jeszcze uszkadza mózg.
Czy ktoś byłby w stanie przeżyć 10 minut bez oddechu? Czy pacjent w tego typu krytycznym stanie ma szansę przetrwać? – zapytał retorycznie dr Coimbra, który uważa, że test bezdechu zaprzecza głównej zasadzie praktyki lekarskiej: Po pierwsze, nie szkodzić!
„Pacjenci w śpiączce są obecnie pozbawieni skutecznych terapii, które mogłyby umożliwić ich neurologiczne wyzdrowienie, podczas gdy uszkodzenie ich mózgu faktycznie jest wywoływane przez test bezdechu dla dobra interesów transplantacji” – skwitował Brazylijczyk.
Jego zdaniem, gdyby członkom rodziny pacjenta w śpiączce udzielono prawdziwych informacji nt. testu bezdechu, nikt nie wyraziliby na to zgody.
UKRYWANIE FAKTÓW
Kolejnych szokujących informacji udzielił drAlan Shewmon ze Stanów Zjednoczonych. Profesor neurologii i pediatrii Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles wskazał na różnicę między definicją prawną śmierci mózgowej a praktyką.
W USA prawna definicja wymaga braku wszelkich funkcji całego mózgu i musi to być nieodwracalny stan. Tymczasem w praktyce nie wszystkie funkcje muszą być nieobecne i nieodwracalność tak naprawdę nie jest ustalana.
Dr Shewmon nawiązał do 1968 roku, kiedy zaledwie trzyosobowy komitet Harvarda zaczął się tym zajmować. Twórcy kryteriów harwardzkich oświadczyli wówczas, że nieodwracalne zmiany to zgon. Jednak nie podano żadnych przyczyn ku temu, nie zdefiniowano co to jest zgon, co to jest śmierć i co to jest nieodwracalny uraz.
Od tamtej pory kryteria diagnostyczne śmierci mózgowej były stopniowo poluzowywane. Chodziło o to, by w celu rozwinięcia transplantologii, zwiększyć liczbę pacjentów, którzy otrzymują diagnozę śmierci mózgowej. Nie są to jednak ludzie martwi, gdyż serce dawcy musi bić, żeby je pobrać do przeszczepu.
Obecnie 50 proc. neurologów i lekarzy na oddziale intensywnej terapii uważa, że śmierć mózgowa związana jest z utratą świadomości.
Tymczasem, jak wyjaśnił dr Alan Shewmon, pacjent u którego stwierdzono tzw. śmierć mózgową niewiele różni się od innych pacjentów znajdujących się na oddziale intensywnej terapii – wymagają respiratora oraz leków na utrzymanie odpowiedniego ciśnienia krwi.
Amerykański neurolog przestrzega, że nikt nie jest informowany, iż po tym jak pacjent zostaje uznany za zmarłego, jego ciało utrzymuje procesy fizjologiczne. Oznacza to, że pacjent określony jako martwy na podstawie kryteriów mózgowych, nadal utrzymuje temperaturę, jego ciało asymiluje składniki odżywcze, rany ulegają gojeniu, a kobieta w ciąży może urodzić zdrowe dziecko.
Dr Shewmon zauważył, że większość osób, które rejestrują się jako dobrowolni dawcy organów, nie zdają sobie sprawy z wyżej wymienionych faktów, bo gdyby tak było, to wielu ludzi cofnęłoby swoją zgodę. Podobnie jak przedmówcy, przedstawiciel Uniwersytetu Kalifornijskiego jest zdania, że zgoda musi być świadomą zgodą, aby w ogóle zasługiwać na nazwę zgoda.
„Cały czas jest rozsiewana propaganda sektora transplantologicznego, a informacje przekazywane osobom zgadzających się na dawstwo, nie są pełne. Ludzie godzą się na dawanie organów, bo nie mają pojęcia z czym to się wiąże” – podsumował prelegent z USA.
OSZUKIWANIE SPOŁECZEŃSTWA
Jako kolejna głos zabrała drDoyen Nguyen, hematolog akademicki i bioetyk z Portugalskiego Uniwersytetu Katolickiego, autorka licznych publikacji naukowych, w tym obszernej – liczącej blisko 600 stron – monografii o nowych definicjach śmierci na potrzeby dawstwa organów.
Dr Nguyen na wstępie wyjaśniła czym jest śmierć. W ujęciu metafizycznym, śmierć jest oddzieleniem życia od ciała (cielesnej rzeczywistości osoby). W ujęciu biologicznym, śmieć jest to proces rozkładu; skutek „ustania wszystkich funkcji życiowych organizmu ludzkiego, czego dowodem jest brak akcji serca i oddechu, uniemożliwiający reanimację”.
W przypadku biologicznej śmierci, zwłoki (trup) niechybnie ulegają rozkładowi i gniciu, ciało blednie, etc. Tymczasem u pacjentów ze zdiagnozowaną śmiercią mózgu nie dochodzi do procesów gnilnych, ciało znajduje się w stanie podobnym do snu, może ruszać się, czerwienić, pocić, etc.
Dr Nguyen przytoczyła historię przerażonych pielęgniarek, które nie chciały brać udziału przy pobieraniu organów, gdyż doświadczyły sytuacji, kiedy uznani za zmarłych pacjenci (dawcy) poruszali się, a nawet dotykali je ręką.
To jeszcze nic. Takim pacjentom – oficjalnie nieżyjącym – podaje się środki znieczulające, hormony, monitoruje się pracę ich serca, kontroluje parametry respiratora, etc. Stąd konieczność postawienia następującego pytania. Czy zwłoki (prawdziwie martwe ciało) mogą reagować na powyższe interwencje terapeutyczne?
Dr Doyen Nguyen zwróciła uwagę na trzy podstawowe zasady moralne. Zachować niewinne życie (por. przysięga Hipokratesa: „Primum non nocere”, co znaczy „Po pierwsze nie szkodzić”). Nie czynić zła dla dobra. Osoba ludzka nie może być traktowana jako przedmiot użytkowania, czyli środek do celu (zasada etyki personalistycznej).
Czy te zasady etyczne są przestrzegane w obecnej praktyce donacji narządów? Wyżej przytoczone przykłady odpowiadają na to pytanie. Nie tylko dochodzi do zabójstw niewinnych osób, ale także z premedytacją wprowadza się ludzi w błąd. Okłamuje się zarówno dawców, ich rodziny, jak i biorców.
Prelegentka przytoczyła też argumenty zwolenników domniemanej zgody. Uważają oni, że ciało zmarłego jest przedmiotem; organy nie są już przydatne zmarłej osobie. Dlatego też organy „po śmierci” muszą być udostępniane w sposób maksymalizujący korzyści dla żywych pacjentów oczekujących na przeszczepy organów.
Kolejny argument, to dane z badań statystycznych, które wskazują, że społeczeństwo popiera oddawanie narządów. Na ich podstawie założono, że osoby które nie wyraziły sprzeciwu, chcą (mają zamiar) oddać swoje organy.
I wreszcie, zdaniem zwolenników domniemanej zgody, odmowa oddania swoich narządów pośmiertnie jest moralnie niedopuszczalna, ponieważ stawia interesy zmarłych ponad interesy osób żyjących.
Podstawowym założeniem ustawodawstwa dotyczącego domniemanej zgody jest utylitarny motyw, zgodnie z którym „każde działanie zwiększające liczbę przeszczepianych organów jest dobre”.
Tymczasem – jak zauważyła bioetyk – pobieranie organów służy interesom anonimowych osób trzecich, a nie dobru pacjentów u których zdiagnozowano śmierć mózgową (czyli pacjentów w śpiączce), których zgoda jest domniemana.
Dr Nguyen uważa, że z filozoficznego punktu widzenia domniemana zgoda jest nie do obrony. Chodzi o to, że zgoda jest „publicznym aktem autoryzacji”, a nie życzeniem, zamiarem lub pragnieniem wykonania określonej czynności. Zresztą, „życzenie, intencja, pragnienie to wiedza pierwszoosobowa lub stan umysłu, do którego żadna inna strona nie ma dostępu”.
I wreszcie, „domniemanie zgody nie oznacza, że można bezpiecznie założyć, że zgoda została udzielona (…)”. W związku z tym, prelegentka podkreśliła, że uchwalenie ustawodawstwa o domniemanej zgodzie – jakby hipoteza była rzeczywistą zgodą – jest oszustwem wobec społeczeństwa.
TOTALNE BEZPRAWIE
Najlepszym dowodem na to, że osoby ze zdiagnozowaną śmiercią mózgową żyją i mogą wrócić do pełni zdrowia, jest klinika prof.Jana Talara. Słynny polski lekarz i profesor nauk medycznych wybudził ze śpiączki wielu pacjentów, których inni lekarze chcieli pokroić na organy.
Prof. Talar jest uznanym specjalistą od rehabilitacji, rehabilitacji medycznej i chirurgii. Mimo oczywistych sukcesów w leczeniu, doświadcza potężnej nagonki, gdyż obnaża kłamstwa wokół transplantologii. W 2023 roku został ukarany przez Naczelny Sąd Lekarski zawieszeniem na rok prawa wykonywania zawodu. Powód? W jednym z wywiadów przedstawił swoje poglądy na temat stwierdzenia śmierci mózgu.
O historii prześladowanego profesora opowiedział ojciec dr nauk med. Jacek Maria Norkowski OP. Prelegent wskazał na złowrogą rolę Izb Lekarskich, które uniemożliwiają lekarzom leczenie zgodne z wiedzą i sumieniem, narzucają swoje standardy (w tym przypadku standardy śmierci pnia mózgu) oraz stosują karanie lekarzy, którzy mają inne zdanie.
Ojciec Norkowski powiedział, że profesor Talar podczas jednego z procesów w Izbie Lekarskiej pokazywał swoich pacjentów, których całkowicie wyleczył. Na tych konkretnych pacjentów w innych placówkach ostrzono już skalpel, by wyciąć im organy. Mimo oczywistego dowodu w postaci żywych i wyleczonych pacjentów, Izba Lekarska ukarała prof. Talara.
Wygląda więc na to, że kwestia ustawodawstwa o domniemanej zgodzie, to nie jedyny problem narażający życie i zdrowie Polaków. Największe zagrożenie stanowią lekarze, którzy mają za nic etykę i dobro pacjentów.
Ojciec Norkowski przestrzegł, że w Europie posługujemy się obecnie definicją, która została przyjęta na konferencji w Montrealu w 2012 roku.
«Śmierć jest to trwała utrata przytomności oraz trwała utrata wszystkich funkcji pnia mózgu. Może być spowodowana trwałym ustaniem krążenia lub krytycznym uszkodzeniem mózgu».
Prelegent wskazał, że tutaj nawet nie ma mowy o śmierci całego mózgu, jak jest chociażby w USA. W Polsce mówi się o trwałym ustaniu wszystkich czynności pnia mózgu i trwałym ustaniu przytomności. W praktyce oznacza to, że pacjenta, który w skali Glasgow otrzymał poniżej 7 punktów, można uznać za chorego, takiego który już trwale utracił przytomność i może być dawcą.
Tymczasem wiadomo, że chory nawet w stanie krytycznym (3-4 punkty w skali Glasgow, która służy do pomiaru przytomności i świadomości), jeśli będzie poddany prawidłowym proceturom medycznym, np. zastosuje się hipotermię terapeutyczną, to może być wyleczony. Niestety, jak powiedział o. Norkowski, w Polsce przy znacznie wyższym poziomie przytomności odmawia się pacjentom prawa do leczenia.
Zdaniem duchownego, ogromna propaganda spowodowała, że znaczna część społeczeństwa jest przekonana, iż organy pobiera się po śmierci. W związku z tym, zasada domniemanej zgody odbywa się na zasadzie niewiedzy. Jednocześnie prelegent wyraził ubolewanie, że Kościół katolicki milczy w tej sprawie i nie potępił publicznie głosów propagujących transplantologię.
Posiedzenia Parlamentarnego Zespołu ds. Ochrony Życia i Zdrowia Polaków poświęcone powyższym zagadnieniom, było transmitowane na żywo, zostało nagrane w całości i opublikowane na YouTube. Oznacza to, że dostęp do rzetelnych informacji na temat kryteriów śmierci mózgowej i transplantologii, jest na wyciągnięcie ręki.
W tej sytuacji nic nie usprawiedliwi parlamentarzystów, jeśli odrzucą w Sejmie projekt ustawy Konfederacji Korony Polskiej, której celem jest zmiana dotychczasowego stanu prawnego zakładającego domniemanie zgody. Przecież w tej konkretnej sprawie chodzi o bezpieczeństwo i życie Polaków.
Każdy z nas – w tym niżej podpisana oraz parlamentarzyści i ich najbliżsi – może ulec nieszczęśliwemu wypadkowi i stracić na dłużej przytomność. Obowiązkiem osób ustanawiających prawo w Polsce, jest chronienie bezbronnych pacjentów w śpiączce przed zabójcami ze skalpelem.
Zanim jednak projekt ustawy trafi pod obrady Sejmu, warto już teraz wypełnić i wysłać formularz sprzeciwu dostępny na stronie poltransplant.org.pl. Agnieszka Piwar
Robert F. Kennedy Jr. twierdzi, że amerykański gigant żywnościowy próbował przekupić Andrzeja Leppera, aby w Polsce została uchwalona ustawa, która faworyzowałaby korporację Smithfield Foods.
Nominowany na stanowisko sekretarza zdrowia w administracji Donalda Trumpa Robert F. Kennedy Jr. wspomina wydarzenia z 2003 r.
Wieprzowina i łapówki
W swoim autorskim podcaście powiedział, że korporacja Smithfield Foods, która przejęła stare polskie rzeźnie, próbowała przekupić Andrzeja Leppera, proponując mu 1 milion dolarów. Lider Samoobrony miał jednak odmówić i ujawnić próbę przekupstwa, choć nie powstrzymało to wprowadzenia nowych regulacji.
– Smithfield Foods kupił w Polsce stare rzeźnie, które były własnością państwa. Zasponsorował ustawę, według której nie można prowadzić rzeźni w Polsce, jeśli nie ma się w łazienkach laserowo zautomatyzowanych kranów. Firma za jednym zamachem pozbyła się swoich konkurentów, których nie było stać na nową technologię – wspomina Robert F. Kennedy Jr.
Kennedy Jr. w Polsce
Robert F. Kennedy Jr. poruszał tę sprawę już w 2003 r. podczas wizyty w Polsce. – Nie pozwólcie Smithfield Foods zostać monopolistą na polskim rynku produkcji wieprzowiny – apelował wówczas na konferencji prasowej w Warszawie.
Informował, że przedstawiciel Smithfield Foods przekonywał polskich senatorów do systemu kontraktacji.
– Firma przystawia pistolet do skroni rolnika i mówi: cena skupu jest tak niska, że nie masz szans wyjść na swoje, chyba że podpiszesz z nami kontrakt. Jego warunki my dyktujemy. Rolnik musi stworzyć infrastrukturę, po roku, kiedy kontrakt wygasa, rolnik zostaje z zaciągniętym kredytem. Smithfield wykupuje jego gospodarstwo. Rolnik traci wszystko – mówił Kennedy Jr.
Z komentarza w mediach, których nie zamierzam reklamować dowiedziałam się, że w Ameryce zwyciężył populizm. Zmiana znaczenia terminu populizm, którą chciałabym się tu zająć zaszła zapewne spontanicznie, być może nawet bez złych intencji, a jednak jest bardzo charakterystyczna dla naszych ponowoczesnych czasów. Populizm kiedyś oznaczał oczekiwania i żądania ludu. Mówiąc bardziej kategorycznie – motłochu. Motłochu, który w czasach rzymskich burząc się przeciwko władcy wykrzykiwał panem et circenses ( chleba i igrzysk- a na ogół wystarczały mu same igrzyska). Który chciał się tylko najeść do syta i oglądać krwawe walki gladiatorów albo okrutne mordowanie chrześcijan. Motłochu, który w czasie rewolucji francuskiej rozkoszował się widokiem obcinanych głów arystokracji i księży. Elita natomiast za swe powołanie uważała zawsze obronę kraju, troskę o wartości, zajmowanie się kulturą, sztuką i nauką.
Współczesny nam motłoch z satysfakcją przyjmuje torturowanie księdza, poniżanie niewinnych urzędniczek, prześladowanie umierającego człowieka, zakłócanie nabożeństw, opluwanie słowne przeciwników politycznych w mediach oraz dosłowne w czasie różnych manifestacji. Tym razem jednak podobno tak postępuje bynajmniej nie motłoch lecz elita. To elita pluje na PiS, wykrzykuje publicznie wulgarne słowa, niszczy pomniki i dzieła sztuki, a populistami nazywa tych którzy troszczą się o losy społeczeństwa i jego najsłabszych członków, o wolność jednostek, o niezależność państwa. Do elity należą podobno ci wszyscy ludzie sztuki wykrzykujący wulgarne hasła, do elity należy chyba pani Janda, której erotyczne fantazje na temat defekowania na jej głowę to kliniczny przypadek koprofilii. Zmiana znaczenia słowa populizm następowała powoli. Najpierw zamiast żądań ludu zaczęto tak nazywać wszelkie żądania formułowane w imieniu ludu, traktowanego jako nośnik autentycznych wartości w opozycji do żerującej na nim arystokracji. W chwili gdy elitą władzy w Polsce stał się motłoch role się odwróciły. Oczekiwania spauperyzowanej i odsuniętej od znaczenia arystokracji rodowej, jak i arystokracji ducha, jako skierowane przeciwko władzy stały się w ten sposób populistyczne, a obyczaje tej ustanowionej na sowieckich tankach władzy traktowane jako elitarne. Ten sam efekt obserwujemy na zachodzie w wyniku postulowanego przez Antonio Gramsciego „długiego marszu przez instytucje”. Populistą w tym sensie może być nazwany Trump, który troszczy się o swój kraj, o Amerykę, a za elitę uważa się marksistów kulturowych sprowadzających wolność ludzką do wolności kopulowania w dowolnych konfiguracjach oraz wolności zabijania nienarodzonych dzieci.
Mówiąc cokolwiek na temat zmiany znaczenia słów nie sposób nie powołać się na Orwella. Zwroty takie jak: „Wielki Brat patrzy” czy „wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze” oraz takie pojęcia, jak „nowomowa” („new-speak”), „policja myśli” („thought police”), „dwójmyślenie” („doublethink”) i „myślozbrodnia” („thoughtcrime”) są używane nie tylko w specjalistycznych rozprawach poświęconych totalitaryzmowi, lecz również w potocznym języku. W latach 1936–1937 Orwell, podobnie jak wielu prominentnych komunistów, w tym polskich, brał udział w wojnie domowej w Hiszpanii. Jednak w przeciwieństwie do polskich komunistów, a byli to między innymi bracia Mołojcowie, Henryk Toruńczyk ( ojciec Barbary Toruńczyk) czy Grzegorz Korczyński, potrafił wyciągnąć wnioski z tego co zaobserwował i z tego co go osobiście spotkało. Choć walczył na froncie po stronie republikańskiej, po wybuchu w maju 1937 kolejnej wojny domowej, czyli niejako wojny domowej w trakcie wojny domowej, stał się – jak wielu innych- przedmiotem represji. Wojna domowa w czasie wojny domowej była to kierowana przez rezydenta NKWD Aleksandra Orłowa akcja mordowania swoich czyli tych, którzy opowiedzieli się po stronie republiki. Mordowanie swoich było jak wiadomo znakiem rozpoznawczym sowieckich komunistów. Orwellowi szczęśliwie udało się uciec do Anglii. W autobiograficznej książce „ W hołdzie Katalonii” wydanej w Anglii jeszcze w czasie trwania hiszpańskiej wojny domowej zdemaskował prawdziwą rolę jaką w niej odgrywały sowieckie służby specjalne NKWD i GRU.
Swoje doświadczenia Orwell podsumował również w dwóch najbardziej popularnych powieściach. Są to bajka polityczna pod tytułem „ Folwark zwierzęcy” oraz wydana w roku 1949 dystopia „ Rok 1984” czyli wizja państwa totalitarnego a więc sprawującego totalną kontrolę nad ludźmi, ich językiem, ich sposobem myślenia, a nawet nad ich przeszłością.
Częścią tak sprawowanej kontroli jest gwałcenie słów, zmiana ich znaczenia najczęściej na wręcz przeciwne do ukształtowanego przez tradycję językową. Taka zmiana robiona jest na ogół, celowo, w złych intencjach. Służy ogłupianiu ludzi oraz ukrywaniu prawdziwego oblicza systemu przemocy.
Cóż powiedziałby Orwell gdyby znalazł się w 2024 roku w Polsce? Gdyby był świadkiem szalejącego bezprawia, które nazywane jest przywracaniem prawa, demokracji walczącej która jest terrorem i zubożenia społeczeństwa nazywanego dobrobytem. Zapewne przeraziłby się, że to co mogło grozić Światu w roku 1984 stało się rzeczywistością w roku 2024.
Orwell przekonał się w Hiszpanii, że jak to sformułował Maksymilian Robespierre „rewolucja pożera własne dzieci”. Mordowanie swoich nie było przecież wyłącznie sowiecką specjalnością. Historia rewolucji francuskiej to nie tylko historia mordowania arystokracji i duchowieństwa. To historia wzajemnego mordowania się wcześniejszych sojuszników, w imię hasła „liberté, égalité, fraternité ou la mort” ( wolność, równość, braterstwo albo śmierć).
Jak powiada Adam Mickiewicz w „Lirykach lozańskich”.
„Gęby za lud krzyczące sam lud w końcu znudzą,
I twarze lud bawiące na końcu lud znudzą.
Ręce za lud walczące sam lud poobcina.
Imion miłych ludowi lud pozapomina.
Wszystko przejdzie. Po huku, po szumie, po trudzie
Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie”.
I właśnie ci ciemni, mali lecz niestety głośni ludzie nami obecnie rządzą.
Warto się zastanowić dlaczego Polska ma właśnie zostać tym liderem. Takie słowa padły ze strony europosłanki pani Adamowicz. Jest to związane przede wszystkim z tym, że w Polsce od lat ukazują się takie informacje w internecie, od lat takie informacje możemy pozyskać z prasy, że Polska ma niewielkie zasoby wody. Cały Niebieski Ład jest programem Unii Europejskiej, który jest ukierunkowany na by chronić wodę, żeby ją retencjonować, żeby faktycznie te zasoby wody, które mamy, wykorzystywać w jak najlepszym stopniu. Łącznie z tym, żeby nawet móc wykorzystywać, szczególnie w przemyśle po raz wtórny, po oczywiście jakimś wstępnym oczyszczeniu. Ta idea ma dosyć solidne podstawy teoretyczne.
Jeżeli byśmy przeniknęli przez te wszystkie warstwy opisujące ten Niebieski Ład, to na samym końcu faktycznie będziemy mieli do czynienia z pewnymi restrykcjami jeśli chodzi o zużycie wody. I to, co powinno budzić pewien niepokój, to to, że faktycznie w tej chwili zmierza się do tego, żeby móc opomiarować maksymalnie mocno każdą działalność związaną ze zużyciem wody. Nie dotyczy to tylko przemysłu. Dotyczy to również nas zwykłych obywateli. W związku z tym na samym końcu faktycznie można przypuszczać, że – zresztą takie słowa pojawiają się, były już takie małe konferencje ze strony niektórych polityków, którzy wprost wspominali o tym, że może to się równać z tym, że będą limitowane ilości wody na jednego obywatela i że będą to trzy metry sześcienne w miesiącu.
Już w piątek 29 listopada startuje XV KONFERENCJA PRAWICY WOLNOŚCIOWEJ, która po raz pierwszy potrwa aż trzy dni. Pierwszego dnia odbędzie się Festiwal Filmowy. Na pokazy wstęp jest wolny, jednak, aby mieć gwarancję miejsca siedzącego obowiązują zapisy online.
Konferencja Prawicy Wolnościowej od lat cieszy się niesłabnącą popularnością. W tym roku odbędzie się w dniach 29.11-01.12 (piątek, sobota i niedziela) w Warszawie, przy ul. Freta 39 (rynek Nowego Miasta).
Wśród mówców pojawią się m.in. Stanisław Michalkiewicz, prof. Piotr Kowalczak, Janusz Korwin-Mikke, Grzegorz Braun czy Jan Fijor. Prelekcje i debaty przewidziano na sobotę oraz niedzielę, a już w piątek odbędzie się pierwszy w historii naszej konferencji Festiwal Filmowy.
W piątek 29 listopada odbędą się pokazy czterech filmów. Już o 14:30 premiera filmu Tomasza Sommera i Macieja Dębały „Ksiądz Skorupka”. Po filmie rozmowa z Maciejem Dębałą.
Następnie o 16:00 premiera filmu Tomasza Sommera i Macieja Dębąły „Gryga”. Po filmie rozmowa z Tomaszem Sommerem.
O godzinie 17.30 pokaz filmu Tomasza Sommera i Macieja Dębały „Jedwabne. Historia Prawdziwa”. Po filmie rozmowa z Tomaszem Sommerem.
Na koniec dnia, o 19.00 pokaz filmu Grzegorza Brauna i Włodzimierza Skalika „Gietrzwałd 1877. Wojna światów”. Po filmie rozmowa z Grzegorzem Braunem.
XV Konferencja prawicy wolnościowej
XV KONFERENCJA PRAWICY WOLNOŚCIOWEJ to także trzydniowe TARGI KSIĄŻKI BEZ CENZURY, w trakcie których około dwudziestu wydawnictw zaprezentuje najlepsze książki historyczne i patriotyczne.
Rekordowa frekwencja Marszu Niepodległości pokazała, że środowiska patriotyczne są o jeden milowy krok bliżej do odzyskania Polski.
Około 250 tysięcy osób, zdaniem organizatorów, wzięło udział w tegorocznym Marszu Niepodległości. Zdaniem stołecznego ratusza uczestników było ponad dwukrotnie mniej, bo niecałe 100 tysięcy. Mimo tych różnic, nie ulega wątpliwości, że tegoroczny marsz był najbardziej popularnym, a frekwencja była najwyższa w historii. Musiała to przyznać nawet niechętna polskim patriotom „Gazeta Wyborcza”.
O skali popularności marszu świadczy to, że wzięli w nim udział politycy PiS, dotychczas niechętni patriotycznym imprezom organizowanym nie przez ich partię. Mimo zapowiedzi policji marsz przebiegł spokojnie, zatrzymano tylko kilkadziesiąt osób za posiadanie rac i petard. Wszystko dlatego, że na ten akurat dzień (11 listopada) władze Warszawy wydały zakaz używania środków pirotechnicznych. Nie było żadnej agresji środowisk LGBT ani „antify”. I to jest kolejny sukces Marszu.
Przegrana „dupiarza”
Od kilku tygodni było jasne, że Marsz Niepodległości będzie wielką, patriotyczną imprezą. Obawiał się tego nienawidzący patriotyzmu Rafał Trzaskowski. Rasowy lewak zarządzający Warszawą robił, co mógł, aby zakazać marszu. Tyle, że poniósł porażkę. Organizatorzy wsparci prawnikami z Ordo Iuris na drodze prawnej doprowadzili do uchylania decyzji zakazujących marszu. Był też drugi powód: ogromna fala niezadowolenia środowisk patriotycznych z tej antypolskiej cenzury mogła doprowadzić do marszu nielegalnego. Polscy patrioci zapowiadali, że w wypadku delegalizacji imprezy, zbiorą się tak czy inaczej i pójdą zamanifestować swoje przywiązanie do Polski. Gdyby taka sytuacja miała miejsce, doprowadziłaby do konfrontacji patriotów z władzą, co mogłoby skończyć się starciem siłowym. A to z kolei byłoby potężną skazą na wizerunku Platformy Obywatelskiej i mogłoby posłużyć do ataków na rząd ze strony zagranicznych ośrodków. Dałoby to argumenty administracji Donalda Trumpa, który nie jest wymarzonym przez Tuska prezydentem USA. Determinacja patriotów i ich prawników oraz ich zjednoczenie doprowadziło do tego, że rząd musiał się ugiąć i wielka manifestacja polskich patriotów przeszła ulicami Warszawy. „Dupiarz” ostatecznie przegrał.
Wielka duma
To, co można było zauważyć na marszu, to fakt, iż Polacy przyjechali z najdalszych stron świata, aby wziąć udział w tej imprezie. Spotkałem polską rodzinę, która przyjechała z Urugwaju. Gdy wracałem do domu, wdałem się w sympatyczną konwersację z małżeństwem, które przyjechało z Los Angeles na urlop w Polsce i specjalnie zaplanowało wypoczynek, tak aby przyjechać do Warszawy i wziąć udział w wielkim patriotycznym pochodzie. W tym roku Polacy wynajmowali autobusy, by przyjechać z odległych miast i potrafili na imprezę jechać wiele godzin. Było też wiele rodzin z małymi dziećmi. Panowała atmosfera zjednoczenia wokół wartości polskich, duma narodowa, a w rozmowach przebijała troska o przyszłość Polski. Każdy, kto był tego dnia na Marszu, mógł czuć wielki wulkan polskiej energii. To bardzo dobry znak.
Krok do zwycięstwa
Okazja, by zamanifestować swój patriotyzm, to tylko jeden pozytywny aspekt Marszu Niepodległości. Impreza ma znaczenie polityczne i historyczne. Jest to bowiem potężny krok w stronę zjednoczenia Polaków i walki o wolną Polskę, czyli w stronę obalenia postkomunistycznego rządu i postkomunistycznego ustroju. Marsze, które zmieniają politykę, mają zresztą w Polsce długą historię. W 1956 roku demonstracje w Poznaniu doprowadziły do gomułkowskiej „odwilży”. Manifestacje z roku 1970 doprowadziły do upadku Gomułki zastąpienia go Gierkiem. Strajki i pochody robotników z Radomia w 1976 roku były początkiem końca ery gierkowskiej. Demonstracje z lata 1980 rozkręciły „karnawał Solidarności” później brutalnie przerwany przez czołgi Jaruzelskiego. W okresie postkomunistycznym marsze strajkujących grup zawodowych wywoływały naciski na rząd, który zmieniał przepisy na ich korzyść (co często było niekorzystne dla gospodarki). Marsze miały więc swoje polityczne skutki – powodowały zmiany w Polsce. Tym razem atmosfera patriotyczna, łącząca, na Marszu Niepodległości prowadzi do zjednoczenia środowisk patriotycznych, na czym zyskają – jak się wydaje – dwa patriotyczne ugrupowania: Konfederacja i Ruch Obrony Polaków. Na bazie marszu może wykiełkować ich współpraca i jeszcze większa aktywność, by polscy patrioci uzyskali swoją mocną reprezentację w parlamencie.
Zakręty historii
Marsz Niepodległości może się również zapisać w historii jako impreza, która była milowym krokiem dla odzyskiwania Polski dla Polaków. Jest to bowiem bardzo silny akcent środowisk patriotycznych, które z głębokiego ukrycia przechodzą do ofensywy. II wojna światowa była czasem eksterminacji polskich patriotów. Setki tysięcy najlepszych synów narodu zginęły w syberyjskich łagrach, w niemieckich obozach koncentracyjnych i na frontach przegranej wojny. Niedobitki kończyły w stalinowskich więzieniach i ubeckich miejscach straceń lub na emigracji. Polskie środowiska patriotyczne zostały prawie unicestwione. Prawie, bo część przeżyła w ukryciu, zdążyła spisać wspomnienia, wychować dzieci. Po odwilży gomułkowskiej zaczęły powstawać Kluby Inteligencji Katolickiej, Kluby Krzywego Koła itp. – wszystko infiltrowane przez władze, ale dające możliwości choćby prowadzenia dyskusji. W latach 60. środowiska propolskie gromadziły się wokół Kościoła, który – prowadzony silną ręką kardynała Stefana Wyszyńskiego – stał się ostoją polskiego patriotyzmu. W 1976 roku, po strajkach w Radomiu i Ursusie, powstał Komitet Obrony Robotników, po nim Konfederacja Polski Niepodległej – pierwsza prawdziwie antykomunistyczna organizacja opozycyjna. Potem „Solidarność”, podzielona przez SB i Okrągły Stół gwarantujący postkomunizm.
W 1987 roku powstała Unia Polityki Realnej powołana do życia przez Janusza Korwin-Mikkego, Stanisława Michalkiewicza i Stefana Kisielewskiego. Była to druga, obok KPN – organizacja opozycyjna, antysocjalistyczna. I dlatego właśnie, podobnie jak KPN, nie została zaproszona do Okrągłego Stołu. Okrągły Stół wprawdzie zabetonował scenę polityczną na trzy dekady, dzieląc ją pomiędzy partie okrągłostołowe. Na tej politycznej mapie środowiska patriotyczne nie miały swojej reprezentacji. Próbował je zawłaszczyć PiS, jednak mimo patriotycznej retoryki prowadził politykę skrajnie antypolską.
I tak doszło do roku 2019, kiedy 4 mandaty poselskie uzyskali przedstawiciele Konfederacji. Na fali ich popularności Konfederacja powtórzyła sukces – w 2023 roku wprowadziła do Sejmu już 18 deputowanych. W kolejnym roku kilkoro konfederatów uzyskało mandaty europosłów. W rezultacie mamy więc reprezentację polskich patriotów i w Warszawie, i w Brukseli. Ostatnie miesiące pokazały, że wszystkie konfederackie i około konfederackie rozwijają się. Przykładem tego są organizowane przeze mnie Targi Książki Patriotycznej, realizowane co sobotę w innym mieście Polski. Na imprezę przychodzą setki Polaków, często rodziny z całymi dziećmi, bo TKP dają im okazję do spotkań z wybitnymi pisarzami.
Marsz Niepodległości jest w tym kontekście imprezą, na której polscy patrioci mogą nie tylko zamanifestować swoją dumę i radość z bycia Polakami. Wokół tego marszu rosną w siłę Konfederacja i ROP – dwa ugrupowania, które będą reprezentantami polskich patriotów. I to właśnie jest największa zasługa organizatorów marszu.
Prezydent Wrocławia Jacek Sutryk usłyszał prokuratorskie zarzuty w sprawie Collegium Humanum. Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak go broni. Sugeruje, że Paweł Cz. [Czarnecki, to już każdy wie.. md] , były rektor kontrowersyjnej uczelni [co to za “kontrowersje”?? To oszuści na skalę międzynarodową. M. Dakowski] , powie to, czego oczekuje prokurator, by wyjść na wolność. Za kratkami, jako gejowi, ma mu być szczególnie ciężko.
Jaśkowiak w TOK FM pytany był, czy wobec prokuratorskich zarzutów Sutryk powinien ustąpić ze stanowiska prezydenta Wrocławia. – To jest pytanie, które należy zadać Jackowi Sutrykowi. (…) To Jacek Sutryk wie, jaki jest materiał dowodowy, on wie, czy popełnił takie, a nie inne czyny i w tym zakresie to on musi podjąć te decyzje – odpowiedział.
Następnie zasugerował, że Paweł Cz., były rektor Collegium Humanum, mógł oskarżyć Sutryka, by przypodobać się prokuratorowi i wyjść na wolność. Prezydent Wrocławia zaznaczył, że stawia taką hipotezę mając na względzie swoje prawnicze doświadczenia.
– Patrzę też na to w ten sposób, że doszło do zatrzymania Sutryka, dwa dni później na wolność wychodzi przetrzymywany tak naprawdę w areszcie wydobywczym pan Paweł Cz. I w tym zakresie człowiek, który jest jeszcze gejem, rok w areszcie, potrafię sobie wyobrazić, że on powie wszystko, czego będzie chciał od niego prokurator – powiedział Jaśkowiak.
Dziennikarka stwierdziła, że to nieadekwatne słowa i podobno orientacja za kratkami nie ma znaczenia. Jaśkowiak nie wycofał się jednak ze swoich słów. – To jest moja wiedza również na temat tego, jak reaguje człowiek w areszcie. Jestem prawnikiem z wykształcenia, wiem, jak potrafi się zachować człowiek, który jest pozbawiony wolności. Może mówić wiele rzeczy (…) W areszcie, w zakładzie karnym naprawdę to nie jest proste. Proszę mi wierzyć, tam są takie, a nie inne zachowania aresztowanych czy też więźniów. (…) Nie jest to łatwe i potrafię zrozumieć, że ktoś, kto znajduje się rok w areszcie, powie bardzo dużo, żeby tylko wyjść na wolność – podkreślił raz jeszcze włodarz Poznania.
Wypowiedź Jaśkowiaka wywołała falę krytyki wśród lewicowych działaczy. A Ryszard Kalisz, obrońca Pawła Cz., zapowiedział już wystąpienie na drogę prawną. Powiedział, że były rektor Collegium Humanum „będzie się domagał usunięcia skutków naruszenia dóbr osobistych, które spowoduje, że tego rodzaju informacja naruszająca dobra osobiste w przestrzeni publicznej zostanie zniwelowana przez pana prezydenta Jaśkowiaka”.
Szanowny Panie Mirosławie! Minister Edukacji Barbara Nowacka zamierza rozprawić się z “luźnym podejściem do obowiązku szkolnego”, zarówno ze strony uczniów, jak i rodziców, którzy zwalniają swoje dzieci z lekcji. W związku z tym MEN ma rozważać m.in. zmiany dotyczące zwiększenia liczby obecności szkolnych wymaganych do tego, aby zdać do następnej klasy. Plany te realizowane są równolegle do wdrażania we wszystkich polskich szkołach przymusowej “edukacji seksualnej” już od 1 września 2025 roku. Obowiązkowe lekcje deprawacji mają być zarówno w klasach 4-8 szkół podstawowych jak również w klasach 1-3 liceum i technikum. Celem walki z “luźnym podejściem do obowiązku szkolnego” jest więc uniemożliwienie rodzicom zwalniania dzieci z “edukacji seksualnej” oraz zacieśnienie państwowej, centralnie sterowanej, urzędniczej kontroli nad edukacją w Polsce. Trzeba budzić świadomość rodziców i mobilizować społeczeństwo do oporu.Od kilku miesięcy Barbara Nowacka zapowiada rozprawienie się ze zjawiskiem zwalniania dzieci z lekcji przez rodziców. Informowaliśmy o tym już w lipcu. Nowacka obiecała wtedy zająć się kwestią zwolnień z lekcji. Teraz pojawiły się nowe informacje w tej sprawie. Wedle relacji medialnych z poniedziałku 18 listopada, MEN ma rozważać m.in. podniesienie wymogu frekwencji do poziomu 70% obecności ucznia na lekcji. Aktualnie jest to 50%, tzn. uczeń musi być obecny co najmniej na połowie lekcji w roku szkolnym, aby móc zostać sklasyfikowany z danego przedmiotu i zdać do następnej klasy.
Dokładnie tego samego dnia do dalszych prac zostało skierowane rozporządzenie Ministra Edukacji w sprawie wdrożenia do wszystkich polskich szkół przymusowej “edukacji seksualnej”, mającej już od 1 września 2025 roku ukrywać się pod nazwą nowego przedmiotu “edukacja zdrowotna”. Przypomnijmy – wedle opublikowanej niedawno podstawy programowej dzieci będą się uczyć m.in. o masturbacji, LGBT, różnych “orientacjach seksualnych”, aborcji, “transpłciowości”, rozwodach i bezdzietności.
Taka “edukacja zdrowotna” ma być od przyszłego roku prowadzona obowiązkowo w wymiarze 1 godziny tygodniowo w klasach 4-8 szkół podstawowych oraz 1 godziny tygodniowo w klasach 1-3 liceum.
Panie Mirosławie, medialna zapowiedź ograniczenia możliwości zwalniania dzieci z lekcji, która pojawia się jednocześnie ze skierowaniem do dalszych prac projektu przymusowej “edukacji seksualnej”, nie jest zbiegiem okoliczności. Należy te dwie kwestie traktować razem, gdyż są ze sobą ściśle powiązane.
“Edukacja seksualna”, mająca być realizowana obowiązkowo w polskich szkołach pod nazwą “edukacji zdrowotnej”, oparta jest o wytyczne zawarte w Standardach Edukacji Seksualnej w Europie opracowanych przez rząd Niemiec i Światową Organizację Zdrowia (WHO). Zaprezentowana niedawno podstawa programowa do “edukacji zdrowotnej” dokładnie odzwierciedla zawartość Standardów Edukacji Seksualnej, przed którymi nasza Fundacja ostrzega rodziców od 2013 roku, kiedy to po raz pierwszy zaprezentowano ten dokument w języku polskim w trakcie konferencji współorganizowanej przez MEN.
Treści zawarte w podstawie programowej do “edukacji zdrowotnej”, takie jak oswajanie uczniów z masturbacją, LGBT, rodzajami “orientacji seksualnych” czy wyrażaniem zgody na seks, wprost wynikają ze Standardów Edukacji Seksualnej i od dziesięcioleci są faktycznym standardem nauczania w szkołach na Zachodzie, szczególnie w Niemczech. Na tych samych Standardach opierają się zajęcia na temat “tolerancji” i “dojrzewania”, które od dawna organizowane są lokalnie w polskich szkołach przez “edukatorów seksualnych” i aktywistów LGBT, przed czym przestrzega nasza Fundacja w ramach naszej kampanii “Stop pedofilii”.
Jednak aby proces deprawacji był kompletny i spójny, to z punktu widzenia deprawatorów musi być on systemowy i obowiązkowy. Już kilka miesięcy temu Barbara Nowacka publicznie zwróciła uwagę, że “w wielu krajach w ogóle nie ma takiej możliwości zwalniania dzieci z lekcji.” Tak jest np. w Niemczech, gdzie powstały Standardy Edukacji Seksualnej. Jak już wielokrotnie informowaliśmy, “edukacja seksualna” jest w Niemczech przymusowa dla wszystkich dzieci, a rodzice nie mają możliwości zwalniania swoich dzieci z lekcji deprawacji. Wiele razy publikowaliśmy także przykłady takie jak przypadek chrześcijańskich rodziców z Saltzkotten, którzy trafili do więzienia za odmowę wysłania dzieci na “edukację seksualną”. Ich sprawa trafiła aż przed Europejski Trybunał Praw Człowieka, który potwierdził, że z powodu swoich przekonań rodzice nie mają prawa zwalniać swoich dzieci ze szkolnych zajęć.
Nowacka i Tusk to polskojęzyczni podwykonawcy polityki narzuconej nam z Zachodu. Stąd Polacy, a szczególnie polscy rodzice, muszą być świadomi, że w “pakiecie” z deprawacją seksualną dzieci w szkołach będzie szedł przymus uczestnictwa uczniów w tej deprawacji i prześladowania rodzin, które się temu sprzeciwią.
Panie Mirosławie, dlatego w walce z deprawacją kluczowe jest budowanie świadomości rodziców oraz mobilizowanie rodziców do działania. Tym zajmuje się nasza Fundacja.Kilka dni temu opublikowaliśmy nagranie w mediach społecznościowych informujące rodziców o tym, co zawiera podstawa programowa do “edukacji zdrowotnej” i czego będą się uczyć ich dzieci. Video ma już ponad 113 000 wyświetleń i ponad 800 komentarzy. Oto niektóre z nich: – “Ja tego słuchać nie mogę, a co dopiero godzić się na to !!!” – “Moje dziecko nie będzie uczęszczać na taki przedmiot. Nie zgadzam się, nawet jeśli będzie to przedmiot obowiązkowy. Jeszcze trochę i większość dzieci pójdzie na nauczanie domowe.” – “Nie interesują mnie konsekwencje ale jak tylko będzie taki przedmiot mój syn nie będzie na niego chodził.” – “Absolutnie nie puszczę córki na te zajęcia.” – “Obowiązkiem naszym jako rodziców jest nie zgodzić się na to!” – “Rodzice wszystko w waszych rękach nie dajcie się omamić !!!!!!”. – “Moje dzieci nie będą na to chodzić”. W ten sposób docieramy z ostrzeżeniem do tysięcy kolejnych osób, budzimy świadomość i sumienia oraz mobilizujemy do walki. Nasze akcje informacyjne prowadzone są także na ulicach w całej Polsce. Kilka dni temu w Katowicach przeprowadziliśmy publiczną modlitwę różańcową połączoną z kampanią informacyjną. Zgromadziliśmy się na rynku, przed Teatrem Śląskim. Widziało nas wielu ludzi, którzy zatrzymywali się i obserwowali nasz baner oraz słuchali nagrań z głośnika na temat nowego, obowiązkowego przedmiotu w szkołach i planach deprawacji dzieci. Podobne akcje przeprowadzamy w wielu innych miastach. Pracujemy także nad dodrukiem tysięcy kolejnych broszur informacyjnych na temat przymusowej “edukacji seksualnej” wchodzącej do szkół. Kolejne osoby zgłaszają się do naszej Fundacji i otrzymują od nas broszury do rozdawania w swoim miejscu zamieszkania, w szkołach, w parafiach itp. W ten sposób w całej Polsce rozwija się walka o dzieci i przyszłość naszego narodu. Walka, w której kluczowe jest zaangażowanie rodziców i podejmowanie osobistych decyzji na temat swoich rodzin. Chcemy dalej tę walkę prowadzić, docierać do kolejnych Polaków i pomagać kolejnym osobom, które zgłaszają się do naszej Fundacji po materiały informacyjne, chcąc działać w swoim miejscu zamieszkania lub chcącym otrzymać porady na temat wyboru szkoły dla swoich dzieci lub przejścia na edukację domową. Potrzebujemy na te działania w najbliższym czasie ok. 13 000 zł. Dlatego proszę Pana o przekazanie 50 zł, 100 zł, 200 zł, lub dowolnej innej kwoty, jaka jest dla Pana w obecnej sytuacji możliwa, aby umożliwić nam dalsze działania informacyjne i ostrzegawcze, a także wsparcie kolejnych osób i pomoc kolejnym rodzinom.Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667 Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW Z wyrazami szacunku
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków stronazycia.pl
Startuje nowa akcja – tym razem zagrożenie ptasią grypą . Schemat identyczny z plandemią: bez podania podstaw prawnych, oparte najwyraźniej wyłącznie na globalnych wytycznych i meNdialnej propagandzie.
Żadnej podstawy prawnej, żadnych odnośników, wszystko “rzekome“
Jednak jest “prośba” starosty, by sołtysów wykorzystać do dokonania spisu w terminie do 29. listopada
Ludzie, nie dajcie się na to nabrać – to jest kolejny test na inteligencję, a w razie rozliczeń – to sołtys będzie winowajcą, bo ślepo wykonuje niczym nie poparte sugestie.
Zapraszamy 24 listopada, niedziela, na 97 Pokutny Marsz Różańcowy ulicami Siedlec w intencji naszej kochanej Ojczyzny – Polski. Zaczynamy o godzinie 14:00, pod Pomnikiem Św. Jana Pawła II. Msza Święta w intencji Ojczyzny zostanie odprawiona w katedrze siedleckiej o godzinie 16:00. Uwielbiając Boga w Trójcy Świętej Jedynego, modlimy się razem z Maryją Królową Polski, o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu. Szczegóły na plakacie.
Krucjata Różańcowa za Ojczyznę prosi: Z Maryją Królową Polski módlmy się o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu
Duchowe powstanie narodowe jest potrzebne, do Matki Bożej musimy wołać o NOWY Cud na Wisłą, bo MY CHCEMY BOGA i „Te Deum” wyśpiewać Panu Bogu chcemy. Prosić o to będziemy w Łomży w Pokutnych Marszach Różańcowych 27.X, 24.XI, 22.XII a w 2025 r. w Warszawie, wraz z innymi.
Jako przedstawiciele Kościoła walczącego wychodzimy na Pokutny Marsz Różańcowy o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii aby Chrystus Król Polski został INTRONIZOWANY w Polsce skoro tego chce. I jak On tego chce! 24 listopada ok. godz.10:55 spod kościoła św. Andrzeja Boboli w Łomży po Mszy św. w intencji Ojczyzny o godz. 10:00 wyruszymy z modlitwą, a pod figurą Chrystusa Króla zawierzymy Matkę-Kościół i Matkę-Ojczyznę Chrystusowi Królowi i Jego Matce. Aby Chrystus Król odnowił Polskę!
Ekoterror po małopolsku. Obca fundacja lobbuje, radni słuchają, mieszkańcy marzną
(fot. Pixabay)
Mieszkańcy Małopolski walczą o prawo do ogrzewania domów i mieszkań za pomocą kominków. Zbliżająca się zima i rozpoczęty sezon grzewczy ujawniły dramatyczne konsekwencje wcielonej w życie przez sejmik województwa uchwały antysmogowej. W tle sprawy pojawia się po raz kolejny działalność zagranicznych lobbystów, zaangażowanych m.in. w tworzenie na terenie polskich miast Stref Czystego Transportu, a także torpedujących pracę kluczowej dla naszej energetyki kopalni Turów.
Relacjonowane przez portal MJakMałopolska.pl niedawne posiedzenie Komisji Ochrony Środowiska i Bezpieczeństwa Publicznego sejmiku wojewódzkiego miało interesujący przebieg ze względu na udział mieszkańców. Zaprosił ich radny z Wieliczki Bartłomiej Krzych. We wrześniu sejmik odrzucił jego petycję w sprawie zachowania możliwości palenia w kominkach. Działaczowi społecznemu Stowarzyszenia Otwarta Wieliczka zarzucano wtedy, że powołuje się na jednostkowy przykład i jako osoba spoza Krakowa wtrąca się w sprawy dotyczące stolicy województwa.
Tym razem taki argument byłby już ułomny. Na posiedzeniu wraz z panem Krzychem stawiło się już 14 osób, w tym krakowianie. Chcieli oni m.in. porozmawiać z radnym Jackiem Krupą. Kiedy zajmował on fotel marszałka sejmiku, władze województwa przyklepały uchwałę antysmogową będącą dziś utrapieniem wielu mieszkańców. Krupa opuścił jednak posiedzenie zanim protestujący zostali w ogóle dopuszczeni do głosu.
Pani Małgorzata, emerytka z krakowskich Bielan przez kilka lat walczyła w sądach o prawo do ogrzewania swego mieszkania kominkiem. Wygrała, wymiar sprawiedliwości uznał w końcu, że nie była winna temu, że władze nałożyły na nią niemożliwe do spełnienia wymogi. – Zabraliście mi 3 lata życia. Palę w kominku. Dlaczego? Bo mi zimno! I każdy z was by tak zrobił – mówiła do radnych i urzędników.
– Na ostatniej sesji sejmiku dowiedziałam się, że jestem szczurem i że mam fanaberię doprowadzenia sieci ciepłowniczej za kilka milionów. Ale to nie jest mój wymysł! To wynika z uchwały antysmogowej dla Krakowa, w której zapisano, że Krakowie funkcjonuje dobrze rozwinięta infrastruktura ciepłownicza i gazowa, która umożliwia wykorzystanie tych źródeł ciepła na całym obszarze miasta. Skoro tak, to proszę mnie podłączyć! – dodała pani Małgorzata.
Pani Mirosława z Nowej Huty przyniosła na posiedzenie termometr, dzięki któremu każdy mógł się przekonać, jaka temperatura panuje na sali obrad. – Ograniczyliście moje prawa obywatelskie przez zakaz palenia drewnem. Zakupiłam najnowszej klasy kominek, spełniający dyrektywy unijne. Państwo macie tu 25 stopni, a ludzie mają po 16 stopni w domu, wychodzi im grzyb na ścianach. Ciepłownia przecież też spala drewno, węgiel, a nawet śmieci. Dlaczego zakazaliście kominków tylko w Krakowie? Bo mamy być pokazówką? – pytała radnych.
Inna krakowianka opowiadała, że w jej mieszkaniu jest 13 stopni C. Z tego powodu była zmuszona wysłać córkę do szkolnego internatu. Koszt ogrzewania prądem wynosi bowiem miesięcznie 3 tysiące złotych.
– Te decyzje były tu podjęte w sprawie Krakowa. I nie należy kłamać tych ludzi. Podjęliście te decyzje pod wpływem różnych fundacji i pieniążków. Czesi wam mówią, co macie robić w Krakowie i to już wszystko wiadomo na ten temat. Tu dziś przyszli ludzie pokorni, ale przyjdą do was agresywni ludzie – ostrzegał rolnik z Proszowic Robert Piorunowicz. Dodał m.in. że ludzie, którzy ulegli namowom na zainstalowanie pomp ciepła, mają dziś do zapłacenia rachunki wynoszące nawet po 18 tysięcy złotych miesięcznie.
Bulwersujący był zwłaszcza jeden wątek podjęty przez rolnika. Otóż władze i urzędnicy posługują się poradnikiem opracowanym przez Fundację Frank Bold. Z zapisów w Krajowym Rejestrze Sądowym wynika, że w zarządzie zarejestrowanej w Krakowie prawniczej organizacji zasiadają: Pavel Franc, Stanislav Kutáček i Bartosz Jacek Kwiatkowski. Z kolei organ nadzoru fundacji reprezentują: Pavel Černý, Jiří Nezhyba i Martin Fadrný.
Jak już informowaliśmy, Fundacja Frank Bold – należąca do większej grupy Frank Bold Group, powstałej w Czechach i mającej swoje oddziały w Polsce oraz w Belgii – wystąpiła z wnioskiem kasacyjnym od decyzji Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Ten w styczniu uchylił uchwałę Rady Miasta Krakowa w sprawie ustanowienia wykluczającej tysiące kierowców Strefy Czystego Transportu.
Wcześniej ta sama organizacja wystąpiła z pozwem mającym doprowadzić do szybkiego wygaszenia działalności kopalni Turów, wpisanej na listę infrastruktury krytycznej.
Fundacja Frank Bold zalicza się do licznej grupy organizacji, korzystających z grantów fundacji Rotschilda, Rockefeller Brothers, Roberta Boscha czy Open Society George’a Sorosa.
Według wspomnianego poradnika, urzędnicy miejscy mają przeprowadzać kontrole pieców używanych przez mieszkańców nawet podczas nieobecności w domu osób dorosłych.
– Wchodzić do domu gdzie są tylko dzieci? Rewizje przeprowadzać? Uprawnienia straży miejskiej większe niż prokuratora? Przecież to wasz urząd te broszurę wydał. Powiedzcie jeszcze, że celem jest wysiedlanie. Pan dyrektor to już kiedyś powiedział – że ludzie którzy nie zrobią termomodernizacji, będą wysiedlani do ośrodków – mówił podczas posiedzenia komisji Robert Piorunowicz.
Przewodniczący komisji Jan Duda zaprzeczał, że to radni odpowiadają za obecną sytuację, w tym za koszty ponoszone przez mieszkańców na ogrzewanie. Chwilę potem, w tej samej wypowiedzi zasłaniał się wolą większości w sejmiku.
– Nie przyjmuję do wiadomości sytuacji, że to my odpowiadamy za cenę prądu. Te problemy, o których państwo mówicie to są ważne problemy. Natomiast te uchwały, o których państwo mówicie nie były podejmowane w tej kadencji, tylko w poprzednich i były podejmowane na wyraźnie wnioski organizacji i ludzi, którzy chcieli czystego powietrza – mówił Duda.
Wicemarszałek Ryszard Pagacz przekonywał mieszkańców, że istnieje „bardzo liczna grupa mieszkańców i organizacji”, które nie chcą zmian obecnych przepisów, bo ich celem jest czyste powietrze.
Według Bartłomieja Krzycha uchwała sejmiku o zakazie palenia jest bezprawna, gdyż kominki w świetle przepisów ochrony środowiska nie spełniają definicji instalacji. Radny zabiega w instytucjach rządowych o wyjaśnienie tej kwestii, jednak w ciągu ponad miesiąca aż trzy resorty nie były w stanie udzielić mu wiążącej odpowiedzi. Pan Krzych zaskarżył uchwałę anty-smogową w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym.
Uchwała anty-smogowa dla Małopolski zakazuje tzw. bezklasowych kotłów i kominków. Obowiązuje od początku maja. Rozpoczęty sezon grzewczy jest więc pierwszym faktycznym okresem jej działania.
– Wielu mieszkańców Małopolski, tych najbiedniejszych, nie zdołało przeprowadzić termomodernizacji i wymienić pieca. I ja ich rozumiem. Po co mają wymieniać na gazowe, skoro gazowe mają być wkrótce zakazane? A na pompy ciepła ich nie stać – wyjaśniał radny Krzych portalowi M Jak Małopolska. – Po drugie, przepisy tej uchwały antysmogowej są tak niejasne, że wymagają dokumentów, których nie ma. Ludzie nie wiedzą, czego się spodziewać – dodał.
W rozmowie radny podał więcej szczegółów dotyczących używanego przez urzędników i straże miejskie opracowania fundacji Frank Bold.
– Ten poradnik jest obszerny i też nie jest jasny dla zwykłych ludzi. Zawiera wytyczne kontroli palenisk. Natomiast mnie bardziej dziwi to, że urząd marszałkowski opłaca zagraniczną fundację do przygotowania poradnika do tego, jak gnębić Polaków. Poprosiłem o spis umów i okazało się, ze Województwo Małopolskie w latach 2017-2022 wydało prawie 800 tysięcy złotych na usługi świadczone przez konsorcjum, w którym była fundacja Frank Bold. Poradnik ma 104 strony. Wynika m.in. że w godzinach od 6 rano do 22 wieczór mamy być gotowi do kontroli i taka kontrola może być przeprowadzona również, gdy w domu są tylko dzieci. A do tego kontrolujący zażądają dokumentów, których w praktyce nie możemy zdobyć. Mnie się to nie podoba. To jakieś smogowe gestapo – stwierdził.
Praca włoskiego artysty – banan przyklejony do ściany taśmą klejącą – została sprzedana za 6,24 mln dolarów (około 26 mln zł). Dzieło Maurizio Cattelana “Komediant” wystawiono na aukcji w Nowym Jorku, a jego nowym właścicielem został Justin Sun – chiński kolekcjoner i założyciel platformy kryptowalutowej.
Dzieło Maurizio Cattelana „Komediant”/TIMOTHY A. CLARY/AFP/East News /East News
Jeszcze przed licytacją Dom aukcyjny Sotheby’s zapewnił CNN, że poszczególne elementy “Komedianta” nie są tymi, których używał Cattelan podczas pokazu swojego dzieła.
Praca po raz pierwszy została zaprezentowana pięć lat temu na targach Art Basel w Miami Beach. Powstał on z banana kupionego w jednym z lokalnych sklepów spożywczych oraz taśmy klejącej, za pomocą której został on przyklejony do ściany. Artysta na oczach wszystkich uczestników zjadł wtedy owoc, jak tłumaczył – był to performance, a nie akt wandalizmu.
Sun – zwycięzca aukcji – otrzymał rolkę taśmy klejącej oraz banana. Elementy zostały opatrzone certyfikatem autentyczności, a także specjalną instrukcją dotyczącą instalacji dzieła. Rzecznik Sotheby’s potwierdził, że przy każdej prezentacji “Komedianta” jest wykorzystywany świeży owoc.
To nie jest po prostu dzieło sztuki. To zjawisko kulturowe, które łączy świat sztuki, memów i społeczność kryptowalut. Wierzę, że dzieło to zainspiruje dalsze przemyślenia i dyskusje oraz stanie się częścią historii – powiedział Sun. Zapowiedział też, że zamierza zjeść banana z zakupionej pracy.
Licytacja rozpoczęła się od 800 tys. dolarów, a dom aukcyjny oszacował całkowitą wartość dzieła na kwotę 1-1,5 mln. Jest to trzecie już wydanie “Komedianta” – jedno pozostaje w rękach prywatnego kolekcjonera, a drugie włączono do kolekcji Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku.
Wystawione po raz pierwszy w 2019 roku dzieło podzieliło środowisko artystyczne. Część krytyków widzi w nim inspirację pracami konceptualnymi, które kwestionują wartość samej sztuki.
„Jesteśmy przekonani, że skoro rozwiązłość jest naturalnym ciągiem tych skłonności, nie tyle chodzi o zwalczanie owej namiętności, co o ułożenie sposobu spokojnego jej zadowalania. Musimy się więc zająć uporządkowaniem tej domeny i zadbać o to, by obywatel, którego potrzeba zbliży do przedmiotów pożądania, mógł się z nimi do woli oddawać wszystkiemu, do czego namiętność go skłania”
Markiz de Sade; z odezwy: „Francuzi, jeszcze jeden wysiłek, jeżeli chcecie się stać republikanami”
„Wojna nie jest nigdy skierowana wyłącznie przeciwko materii, lecz zawsze równocześnie przeciwko siłom duchowym, ożywiającym tę materię, a obu tych elementów rozdzielić od siebie nie sposób.” Carl von Clausewitz „O wojnie”
========================
Włączenie osób z wszelkiego rodzaju deficytami do kolektywów klasowych, o czym pisałem poprzednio, to jednak nie wszystkie rewolucyjne zmiany jakie czekają polską szkołę w najbliższym czasie. Oprócz osób chorych, zaburzonych psychicznie, społecznie i towarzyszących im nauczycieli wspomagających, do coraz liczniejszych klas także coraz liczniej dołączają Ukraińcy, czasami nie znający polskiego.
Polscy podatnicy opłacają im naukę naszego języka, jednak ani znajomość języka ani ukończenie kursu czy zdanie egzaminu z polskiego nie są wymogiem przyjęcia do szkoły. W komunikacji z nauczycielem prowadzącym lekcje ma im pomóc dodatkowo zatrudniany asystent międzykulturowy z wymaganym wykształceniem średnim, ale też bez wymogu znajomości j. polskiego, a za warunek wystarczający uznano zdolność porozumiewania się z podopiecznym. Jak donoszą media głównego nurtu pomiędzy polskimi nauczycielami, a ukraińskimi asystentami dochodzi już do pierwszych nieporozumień, a nawet kłótni na tle zachowania w klasie dyscypliny czy po prostu ciszy (artykuł: Dyrektorka uległa rodzicom z Ukrainy. „To był mój największy błąd” (https://parenting.pl/duzy-problem-w-szkolach-nie-mamadrej-polityki-imigracyjnej). Sprawa tzw. komponentu ukraińskiego w nauczaniu historii pod wpływem niekorzystnych sondaży (pomysł osobnego komponentu popiera niecały 1% Polaków) na razie przycichła, ale należy przypuszczać, że wraz z dołączeniem Polski, a może i Ukrainy do Europejskiego Obszaru Edukacyjnego podręczniki historii pisane np. przez ukraiński IPN pozwolą raz na zawsze uporać się z bagażem historycznych zaszłości, które zdaniem polskich sług niepotrzebnie wzbudzają jątrzące uczucia wobec sąsiedniego narodu.
Dobrostanowi uczniów ma też sprzyjać zaprowadzone w ekspresowym tempie i w wątpliwym prawnie trybie – bo w środku roku szkolnego, zniesienie oceniania i obowiązku odrabiania zadań domowych oraz okrojenie o 20% podstawy programowej 18 przedmiotów. Jednak tych, których martwi pozostałe 80% minister Nowacka uspokaja, że to dopiero początek większych redukcji. Nowo mianowani kuratorzy wydają się wyczuwać, że dążenie do tak pojętego dobrostanu staje się swego rodzaju dobrze widzianym dowodem prawo czy w tym wypadku lewo – myślności i np. kurator małopolska wydała zalecenie by nauczyciele nie przeciążali 6-latków nauką pisania. Minister Barbara Nowacka najwyraźniej zaniepokojona konsternacją jaką to wzbudziło, osobiście uspokajała, że to tylko zalecenie w indywidualnych przypadkach. Inne zmiany to zastąpienie przedmiotu historia i teraźniejszość (HiT) wychowaniem obywatelskim. Nie są jeszcze znane podręczniki ani szczegóły nowego przedmiotu, który wedle słów minister Nowackiej „ma sprawić żeby dzisiejsi uczniowie w przyszłości głosowali”. Można tylko snuć przypuszczenia, że nie chodzi o głosowanie na podnoszących głowę w całej Europie tak zwanych faszystów. Z drugiej strony przedmiot HiT acz potrzebny został mocno skompromitowany przez polityczną otoczkę jaką dobudował do niego PiS. Dobrym tego przykładem był osławiony podręcznik Wojciecha Roszkowskiego, który rozpisywał się co prawda o zagładzie Żydów, ale o ukraińskim ludobójstwie na Polakach wspominał jednym słowem.
Podstawowy problem oświaty jaki się wyłania po ograniczeniu tradycyjnej nauki i zadań domowych, zmniejszeniu liczby czytanych lektur (coraz częściej teksty oryginalne zastępowane są ich formą uproszczoną), ograniczeniu pamięciowego opanowania tabliczki mnożenia, likwidacji tradycyjnych ocen i wymogu opanowania materiału jako warunku przejścia do kolejnej klasy, brzmi: czym w takim razie zająć miliony młodych ludzi w wieku, w którym ich umysły są wyjątkowo plastyczne, szybko się uczą i nabywają także na poziomie neurobiologicznym zasobów i umiejętności decydujących o całym życiu, łącznie z późną starością. Barbara Nowacka mówi w tym kontekście o większej ilości czasu jaką dzieci i młodzież będą mogły przeznaczyć na swoje zainteresowania i pasje. Jednak w odróżnieniu od kosztującego miliardy złotych wsparcia i edukacji dla przybyszy z Ukrainy, brak funduszy na prowadzenie zajęć dodatkowych, kółek zainteresowań czy zajęć wyrównawczych dla polskich dzieci jest w polskiej szkole chroniczny.
To jakie pasje może mieć pani minister na myśli, po części wynika z zapowiedzi jakie padły 12 kwietnia 2024 r. na konferencji prasowej, gdzie obok siebie wystąpiło troje ministrów obecnego rządu: Minister Zdrowia Izabela Leszczyna, Minister Sportu Sławomir Nitras i w roli głównej Minister Edukacji Barbara Nowacka. Ministrowie przedstawili na niej plany dotyczące nowego przedmiotu o nazwie edukacja zdrowotna, jaki ma wejść do szkół podstawowych w klasach 4-8 i 1-2 średnich od przyszłego roku szkolnego. Jak zwykle w takich sytuacjach politycy koncentrowali się na niebudzących społecznych kontrowersji ogólnikach. Mówiono więc o słusznej walce z otyłością i brakiem ruchu, z uzależnieniami, podkreślano, że w zespole przygotowującym założenia programowe jest ksiądz Arkadiusz Nowak. Jedno z takich uznanych za oczywiste i miło rezonujących w uchu przeciętnego wyborcy zdań, wygłoszonych w czasie konferencji brzmiało: „zdrowie jest jednym z najważniejszych obszarów działalności państwa”. Tylko niewielu skojarzyło to z zepchniętymi na obrzeża zachodniej myśli złowieszczymi przepowiedniami Thomasa Szasza o „państwie terapeutycznym”, z „Medyczną Nemesis” Ivana Illicha czy z „Nowym wspaniałym światem” Aldousa Huxleya. A to ostatnie skojarzenie byłoby ze wszech miar uzasadnione, gdyż na czele komisji przygotowującej założenia programowe nowego przedmiotu ma stanąć nie pediatra, nie internista, ale seksuolog Zbigniew Izdebski. Przedmiot ma zajmować się także klimatem (ONZ-owska koncepcja jednego zdrowia ściśle wiąże klimatyzm z sanitaryzmem), nawykami żywieniowymi, przyjaznym podejściem do ideologii LGBT, tranzycji itp. Zdrowiu seksualnemu poświęcono w czasie konferencji sporo miejsca.
Izdebski jest od ponad dekady współpracownikiem WHO i organizacji International Planned Parenthood promującej m.in. aborcję. Ze znalezionych w internecie wypowiedzi Z. Izdebskiego wynika, że oprócz aborcji dużą wagę przywiązuje do masturbacji jako „treningu” i „dobrej formy rozładowania seksualnego”, cieszy go również, że oddają się jej w coraz większym stopniu polskie kobiety, a nie tylko mężczyźni, to samo dotyczy pornografii. Takie przekonania współgrają z wytycznymi WHO dotyczącymi edukacji seksualnej przyjętymi przez Polskę w roku 2013. Dopóki nie zobaczyłem, to nie bardzo chciałem wierzyć emocjonalnym wypowiedziom zbulwersowanych nauczycielek, więc sprawdziłem i cytuję za źródłem (https://www.bzga-whocc.de/fileadmin/user_upload/Dokumente/BZgA_Standards_Polish.pdf) jakie informacje powinno w ramach edukacji seksualnej według WHO otrzymać dziecko w przedziale wiekowym od 0 do 4 lat. W kolumnie pod nagłówkiem „informacje” czytamy: „Radość i przyjemność z dotykania własnego ciała, masturbacja w okresie wczesnego dzieciństwa Odkrywanie własnego ciała i własnych narządów płciowych.” W kolumnie „umiejętności” w tym samym wierszu wymieniona jest zabawa w lekarza, a postawy jakie należy kształtować w dziale seksualność to „ciekawość dotycząca własnego ciała i innych osób”.
W tym wieku dzieci powinny także kształcić emocje i uczucia, a te wyszczególnione w wytycznych WHO to m.in.: „Pozytywne nastawienie w stosunku do własnej płci biologicznej i społeczno-kulturowej (dobrze jest być dziewczynką lub chłopcem!)”.Z kolei w wieku 12 lat w kolumnie informacje czytamy: „Ciąża (także w związkach między osobami tej samej płci)”. Dla 15-latków w kolumnie: „postawy”, z podtytułem: „Pomóż dziecku rozwijać”: czytamy: „Krytyczne podejście do norm kulturowych/religijnych w odniesieniu do ciąży, rodzicielstwa itp.” W dokumencie nie brak także zaleceń bez wątpienia słusznych, które osobom krytycznym wobec panującej w części polskiego społeczeństwa nadmiernej pruderii czy nieumiejętności rozmawiania o sprawach seksu mogą wydać się rozsądne.
Widać tu wyraźnie podobną metodę działania jaka ma miejsce w wypadku klimatyzmu i ekologii. Wykorzystuje się istniejące autentycznie problemy, by wprowadzić własną agendę, którą obudowuje się nie budzącymi sprzeciwu słusznymi postulatami, bo zdrowie według WHO ma ze zdrowiem dokładnie tyle wspólnego co klimatyzm z ekologią. Nie sposób jednak nie zauważyć, że w dziedzinie edukacji seksualnej w zaleceniach WHO widoczny jest wyraźnie konkretny i całościowy program ideowy. Ma on swój początek w pismach Jana Jakuba Rousseau i markiza de Sade, a na nowo ożył w teoriach Zygmunta Freuda, Herberta Marcusego i przede wszystkim Wilhelma Reicha. Opisy własnego życia seksualnego w okresie dziecięcym Reich zawarł w książce „Passion of youth” (Pasje młodości). Jej fragmenty przytaczał Marek Chodakiewicz w artykule zamieszczonym w Do Rzeczy (https://dorzeczy.pl/swiat/156692/wilhelm-reich-mozg-rewolucji-seksualnej.html. Z uwagi na obsceniczność powstrzymam się od cytowania, ale są one zdumiewająco paralelne, także pod względem wiekowym z instrukcjami WHO, a chronologia wskazuje, że to Reich mógł być o ile nie instruktorem to inspiratorem, a nie na odwrót. Wszystkich tych autorów łączy przekonanie o braku związku seksualności z etyką i założeniem rodziny oraz o tym, że człowiek jest z natury dobry, a namiętności są tym, czego nie należy regulować wprowadzanymi w procesie wychowania jakimikolwiek normami społecznymi, religijnymi, prawnymi. W. Reich i Donatien de Sade byli w negowaniu norm najbardziej konsekwentni, a ich osobiste praktyki najbardziej zgodne z teorią. Takie pozbawione szkodliwej ponoć represji wychowanie ma właśnie zapewnić dobrostan uczniów, a w konsekwencji przygotować do funkcjonowania w inkluzywnym społeczeństwie.
Nie wchodząc w dyskusję światopoglądową czy psychologiczną zaznaczyć należy, że jest to teoria sprzeczna zarówno z chrześcijańską nauką o grzechu pierworodnym, jak i z całą znaną w historii tradycją wychowania, a osobiście dodałbym z doświadczeniem każdego trzeźwo patrzącego na rzeczywistość nauczyciela, wychowawcy, rodzica. Dlatego budzi zaniepokojenie i protest fakt, że edukacja zdrowotna przygotowana przez zespół doktora Izdebskiego ma być dla wszystkich uczniów obowiązkowa. Różni ją to zasadniczo od istniejącego obecnie w polskich szkołach, także mówiącego o seksualności, przedmiotu o nazwie wychowanie do życia w rodzinie, na który uczniowie uczęszczają jedynie po wyrażeniu na to zgody przez rodziców. Przymus uczęszczania na tak rozumianą edukację zdrowotną stoi bez wątpienia w sprzeczności nie tylko z artykułem 48 Konstytucji RP, mówiącym o prawie rodziców do wychowania dzieci według własnych przekonań, ale także z jej preambułą mówiącą o chrześcijańskim dziedzictwie, które w zaleceniach WHO traktowane jest jako zespół represyjnych i szkodliwych mitów.
Trudno także nie postrzegać edukacji zdrowotnej w oderwaniu od walki minister Leszczyny o wprowadzenie swobodnego zakupu pigułki dzień po dla 15 latek, kampanią na rzecz „szczepienia” na HPV w wieku 9 lat, walki o poszerzenie prawa do aborcji czy od antykatolickich wypowiedzi ministra Nitrasa. Także objęcie najwyższych stanowisk w dziedzinie zdrowia publicznego przez lekarzy skompromitowanych w okresie tzw. pandemii musi budzić niepokój i podejrzenia, że wpajane dzieciom nawyki zdrowotne i żywieniowe będą miały więcej wspólnego z interesami Big Farmy i ideologią klimatyzmu niż z autentycznym dbaniem o zdrowie.
Do tego w pakiecie są jeszcze „Jurek” Owsiak zajmujący się na zlecenie MEN nauką udzielania pierwszej pomocy w szkołach, objęty patronatem MEN program „szkoła przyjazna LGBT” i setki sponsorowanych przez rząd, UE i międzynarodową finansjerę tzw. NGO zajmujących się czy to seks edukacją czy wywieraniem nacisku na dyrekcje szkół pragnące zachować resztki dyscypliny i zdrowego rozsądku. Tu wymienić warto Stowarzyszenie Umarłych Statutów zatrudniające prawników, które grożąc sankcjami prawnymi ostrzega szkoły przed próbami czasowego (do chwili zgłoszenia się rodziców) zabierania telefonów komórkowych czy regulowania kwestii ubioru uczniów. Było one finansowane przez Narodowy Instytut Wolności pod patronatem ministra Kultury i rządu Zjednoczonej Prawicy.
Aleksander Bocheński w swojej bardzo ciekawej i aktualnej książce: „Rzecz o psychice narodu polskiego” przytacza za Monteskiuszem starożytną opowieść o tyranie miasta Kume Arystodemosie, który „Chcąc wybić z głowy młodzieży rewolucję, wydał przepisy nakazujące jej sposób ubierania się i życia, mający na celu wyłącznie użycia zmysłowe. Piękne dziewczęta miały towarzyszyć chłopcom wszędzie, nawet w kąpieli. Gdy mówimy o tyranach i dyktatorach, kojarzy się nam to z tępieniem porywów rewolucji drogą zakazów, tortur i morderstw. Arystodemos znalazł lepszy sposób wytrzebienia marzeń i porywów u młodzieży pragnącej gwałtownie zmienić warunki zastane. Uczynił wyżycie seksualne, gastronomiczne, estetyczne jedynym i najwyższym celem życia.” W dalszej części Bocheński podaje znacznie bliższy historycznie i taki, który powinien dać Polakom do myślenia przykład na trafność rozumowania Arystodemosa, kiedy pisze: „Podobnie w Polsce XVIII wieku nie kończące się uczty i hulanki szlachty saskiej paraliżowały wielki nurt odrodzeńczy Konarskich i Poniatowskich. Honor tej epoki ratuje tylko to, że postawa życiowa sybaryty nie została przez nią jeszcze nobilitowana jako najwłaściwsza.” Warto w tym miejscu wspomnieć pracę Zbigniewa Kuchowicza „Miłość staropolska”, której ukazanie się w PRL lat 1980 zamiast refleksji wywołało oskarżenia o pornografię, by po raz kolejny potwierdzić, że prawdy o sobie nie zwykliśmy wybaczać.
Obserwacje Bocheńskiego są zbieżne z tym co biały rosyjski emigrant i słynny socjolog Pitirim Sorokin skonstatował w głośnej pracy „Amerykańska rewolucja seksualna”, w której przewidywał upadek Ameryki i Zachodu na podstawie wszechobecnej seksualizacji, a dostrzegał ją już w pierwszej połowie lat 1950. Krytykował także to, co działo się w tej dziedzinie w elicie władzy Rosji carskiej przed jej upadkiem i pochwalał działania Stalina, który w drugiej połowie lat 1920 z właściwą sobie stanowczością zakończył porewolucyjną „orgię porgię” pod patronatem towarzyszki Aleksandry Kołłontaj, która zgodnie z marzeniami Fryderyka Engelsa chciała zlikwidować rodzinę, wzmocnić pozycję kobiety poprzez seks bez zobowiązań i kolektywną koncepcję macierzyństwa. Sorokin był także autorem monumentalnych prac ukazujących cykliczność powstawania i upadku cywilizacji, w których pokazywał na ogromnym materiale źródłowych nierozerwalny związek tradycyjnie pojmowanej moralności z wielką polityką.
Pisał: „Kiedy grupa rządząca i społeczeństwo jako całość rozluźniają swój kodeks, w ciągu trzech pokoleń następuje zwykle upadek kultury, jak to było w późnych fazach cywilizacji babilońskiej, perskiej, macedońskiej, mongolskiej, greckiej i rzymskiej.” Także Prymas Wyszyński w Ślubach Jasnogórskich nie modlił się o upadek komunizmu, ale przyrzekał „stoczyć najświętszy i najcięższy bój z naszymi wadami narodowymi”. Rozumiał to również dbający o dobre obyczaje w elicie władzy Władysław Gomułka. Mnie natomiast przypomniał się w tym kontekście wykład Prof. Zbigniewa Nęckiego, na którym opowiadał o szczurze, którego nauczono naciskania guziczka, co powodowało uruchomienie elektrody w szczurzym mózgu, a ta z kolei aktywowała ośrodek przyjemności. Zainteresowani pytaliśmy wykładowcę o los szczurka i nieco zawiedzeni dowiadywaliśmy się, że umarł z głodu, bo po prostu zapomniał o jedzeniu.
Wszystko to pokazuje niewątpliwy związek polityki z powszechnie przestrzeganą moralnością seksualną, a w konsekwencji z instytucją rodziny, relacjami męsko – damskimi i dzietnością. Również obserwowana współcześnie skuteczność cywilizacji muzułmańskiej w starciu z cywilizacją Zachodu oraz porównanie działania i treści Tik Toka w Chinach z jego wersją na Zachodzie powinny skłaniać do refleksji. Dzisiaj dzięki nowoczesnej technologii żywe dziewczęta można zastąpić aktorkami porno w internecie. Swego czasu za dowód postępów demokracji w Afganistanie podawano powstanie porno-shopów w Kabulu, a izraelska armia nadawała porno filmy po przejęciu palestyńskiej telewizji w Ramallah.
Przekonanie o takim związku przyświeca nie tylko socjologom i myślicielom formatu Sorokina czy autorowi poruszającej książki „Libido dominandi” E. Michaelowi Jonesowi. O tym, że „wyzwolenie seksualne” jest nierozerwalnie związane z rewolucją społeczno – kulturową pisali także ideowi antenaci minister Nowackiej od markiza de Sade po najnowszych teoretyków. Dobrym przykładem jest dzieło zatytułowane „Anty – Edyp” autorstwa Félixa Guattari i Gillesa Deleuze. W „Anty – Edypie” wszelkie normy zachowań seksualnych, także te odczuwane jako wewnętrzne, są utożsamiane z „uwewnętrznionym faszyzmem”, taką interpretację przedstawił z aprobatą sam Michel Foucault. Okazuje się więc, że walka o wczesną masturbację, zabawę w lekarza oraz delegalizacja partii opisanych przez globalistycznych rewolucjonistów jako „faszystowskie” stanowi spójną całość i wcale nie jest jasne, który komponent jest przez jej promotorów uważany za ważniejszy: polityczny czy moralno – terapeutyczny.
Z drugiej strony konserwatywni oponenci rewolucji obyczajowej terroryzowani są przez system, w którym jak pisze E. Michael Jones: „rząd najpierw promuje seksualne uzależnienie, następnie traktuje je jako rodzaj narzędzia władzy, której później używa do niszczenia każdej odpowiednio wpływowej jednostki przeciwstawiającej się tej ideologii.” Polega to na wynajdywaniu, a gdy trzeba prokurowaniu seksualnych skandali w ich życiorysach, lub w zawartości komputerów i sugerowaniu opinii publicznej, że wszyscy i tak chcą tylko jednego, a przeciwnicy społecznej deprawacji to zakłamani hipokryci. Zupełnie tak jakby należało domagać się dozgonnej pochwały alkoholizmu od kogoś, kto raz w życiu się upił.
Jednak podobnie jak w wypadku opisanej w poprzednim numerze MP szkoły w PRL, także obecnie zasadnicze znaczenie dla jej funkcjonowania i możliwości oddziaływania na wychowanków będą miały nie tylko motywowane ideologicznie plany rządzących nią urzędników, ale całe społeczne otoczenie i to co możemy nazwać pozaszkolnymi komponentami edukacji. O tym oraz o tzw. profilu absolwenta w kolejnym artykule.