Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto) • 30 marca 2025 pozory
Jak już dawno temu zauważył klasyk demokracji Józef Stalin, w miarę postępów socjalizmu walka klasowa się zaostrza. Możemy się o tym przekonać na własne oczy dzisiaj – chociaż oczywiście nie tyle może chodzi o walkę klasową, chociaż ona też się zaostrza – co o walkę o IV Rzeszę. Otóż kiedy tylko pojawiły się rozdźwięki między administracją prezydenta Donalda Trumpa, a europejską kamarylą, Niemcy poczuły, że nadszedł dziejowy moment, sprzyjający realizacji co najmniej dwóch niemieckich marzeń.
Pierwszym marzeniem jest oczywiście odzyskanie hegemonii w Europie poprzez zbudowanie IV Rzeszy, dla której Republika Federalna Niemiec stanowi zaledwie rodzaj pomostu od Rzeszy III. Amerykańska sugestia, żeby Europa wzięła sprawę własnego bezpieczeństwa w swoje ręce, została przez Niemcy potraktowana jako szansa na utworzenie wreszcie europejskich sił zbrojnych niezależnych od Ameryki. Jak bowiem wiadomo, Ameryka przez ostatnie 30 lat na niemieckie i francuskie balony próbne dotyczące europejskiej armii reagowała stanowczym „niet”, słusznie upatrując w tym intencję wyprowadzenia Bundeswehry spod amerykańskiej kurateli. Skoro jednak właśnie z Ameryki popłynęła sugestia, by sprawę własnego bezpieczeństwa Europa wzięła w swoje ręce, w Berlinie odebrano to jako zielone światło dla niemieckiego marzenia.
Toteż w tempie stachanowskim zarówno na forum Unii Europejskiej, jak i na forum RFN, przeforsowany został gigantyczny program zbrojeniowy, przede wszystkim dla zaniedbywanej dotąd Bundeswehry. Pretekstem jest oczywiście Putin, to znaczy – eksponowanie rosyjskiego zagrożenia dla Europy, którą Putin pragnie okupować. Problem wszelako leży w tym, iż program zbrojeniowy, zwłaszcza zakrojony na taką miarę, stanowi obciążenie dla gospodarki. Jeśli bowiem ktoś produkuje broń i sprzedaje ją jakiemuś państwu wojującemu, to na tym zarabia, ale jeśli produkuje broń dla siebie, to na tym nie zarabia.
Tymczasem w gospodarce wszystko powinno się bilansować. W przypadku zbrojeń forsowanych przez Adolfa Hitlera, bilans miał się pojawić za sprawą łupu wojennego. Teraz jednak łupu na razie nie widać, podczas gdy program zbrojeniowy ma być finansowany z długu. Otóż z niemieckiego punktu widzenia to jest właśnie szansa na zbilansowanie. Uzbrojenie Bundeswehry, jako trzonu europejskich sił zbrojnych zostanie sfinansowane poprzez zmuszenie całej Europy do spłaty zaciągniętego długu. W tym celu trzeba jednak zawczasu pozbawić członkowskie bantustany samodzielności nie tylko w zakresie polityki finansowej, ale również – polityki obronnej.
Samodzielność w zakresie polityki finansowej została bantustanom odebrana w czerwcu 2021 roku, kiedy to przeforsowano ratyfikację tzw. „zasobów własnych Unii Europejskiej”. Chodziło o wyposażenie Komisji Europejskiej w prawo zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii i ustanawiania „unijnych” podatków. Samodzielność w zakresie polityki obronnej jest bantustanom odbierana właśnie teraz, na ostatnich szczytowaniach w Brukseli, poświęconych „kolektywnej obronie”, czyli przejęciu kompetencji decyzyjnych w tej dziedzinie przez władze Unii Europejskiej, czyli IV Rzeszę. Jak wiadomo, tubylczy Sejm w Warszawie specjalną uchwałą przyjął rezolucję Parlamentu Europejskiego w tej sprawie, mydląc tubylcom oczy tym, że „wał Tuska”, czyli słynna „Tarcza Wschód”, została uznana za przedmiot „kolektywnej obrony”. Ten rzekomy gest oznacza de facto przejęcie kompetencji decyzyjnych, również w tej sprawie, przez Brukselę.
W ramach zaostrzającej się walki klasowej w związku z wyborami prezydenckimi w naszym bantustanie, Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński zwrócił na to uwagę, chociaż z czerwcu 2021 roku osobiście, nawet przy sprzeciwie części swego klubu parlamentarnego, przy pomocy klubu parlamentarnego Lewicy, przeforsował ratyfikację przez Polskę wspomnianej ustawy o zasobach własnych UE – no ale co mu szkodzi zaprezentować się swoim wyznawcom, w charakterze płomiennego bojownika o niepodległość? Wyznawcy Naczelnika bowiem uważają, że wszystko, co on robi, robi dla dobra Polski, więc co sobie będzie w tej sytuacji żałować?
Oczywiście na takie dictum zareagował Książę-Małżonek, który nieubłaganym palcem wytknął Naczelnikowi, że „kłamie pan” – bo „nie zapadły żadne decyzje o przekazaniu dowództwa nad armią, lub budżetem obronnym”. Najwyraźniej Książę-Małżonek traktuje wyznawców obywatela Tuska Donalda jak idiotów, skoro użył takiego zaporowego argumentu. Ja myślę, że słusznie tak ich traktuje, bo któż inny mógłby obdarzać zaufaniem obywatela Tuska Donalda, albo Księcia-Małżonka – podziwem dla jego dyplomatycznego geniuszu?
Niezależnie od taktyki przyjętej na okres wyborczy przez Obydwie Ustawkujące Się Strony, coraz więcej ludzi w Polsce zaczyna dostrzegać, w którą stronę Europa zmierza. Świadomość tego dociera również do Wielce Czcigodnych Parlamentarzystów, którzy podczas tak zwanych „debat” w niezależnych mediach głównego nurtu zaczynają wykazywać niespotykaną wcześniej nerwowość. Pewien wpływ na to miała niewątpliwie śmierć pani Barbary Skrzypek, która zmarła na „rozległy zawał” w dwa dni po poddaniu jej badaniu w tak zwanym krzyżowym ogniu pytań przez prokuraturę Ewę Wrzosek i dwóch wynajętych mecenasów.
Dotychczas bowiem „rozliczenia” traktowane były przez opinię publiczną, przekonaną, że kruk krukowi łba nie urwie, z przymrużeniem oka. Kiedy jednak pojawił się pierwszy trup, sytuacja zmieniła się jakościowo, bo jak już padają trupy, to nieomylny znak, że żarty się kończą i nie wiadomo, na kim się wszystko skrupi. Toteż z jednej strony obóz „dobrej zmiany” wyciska z tego nieszczęścia wszystko, co tylko można i nawet pan prezydent Duda przyznał pośmiertnie pani Skrzypek Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, chociaż trudno powiedzieć, za jakie zasługi – bo w latach 80-tych pani Barbara pracowała w Kancelarii Tajnej Urzędu Rady Ministrów, a potem – jako sekretarka szefa URM, generała Michała Janiszewskiego, uczestnika WRON, który widocznie musiał mieć do niej zaufanie, skoro wziął ją ze sobą do Kancelarii Prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego, której był szefem – no ale potem akurat jej zaufał Jarosław Kaczyński, co też skłania do stawiania różnych pytań – oczywiście bez odpowiedzi.
Z drugiej strony obóz zdrady i zaprzaństwa też zwiera szeregi i pośladki, stając „murem” za prokuraturą Ewą Wrzosek. Murem stoją za nią nie tylko panowie Bodnar i Korneluk, ale zmobilizowany został również „Jurek” Owsiak, co wskazuje, że stare kiejkuty w służbie BND też sięgają po najgłębsze rezerwy. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak Judenrat z Czerskiej zainicjuje zbieranie podpisów w stadzie autorytetów moralnych pod wnioskiem o awansowanie prokuratury Ewy Wrzosek na autorytet moralny. Z pozoru tedy wszystko niby „gra i koliduje” – jak powiadają gitowcy – ale Wielce Czcigodni podczas „debat” wykazują coraz większą nerwowość.
Doszło do tego, że pani red. Agnieszka Gozdyra, która do tej pory sztorcowała uczestników „debat”, jeśli nie udzielali jej prawidłowych, to znaczy – zatwierdzonych odpowiedzi – teraz siedziała z otwartą paszczą, milcząco nasłuchując gdakania Wilce Czcigodnego Krzysztofa Kwiatkowskiego, który po różnych perypetiach powrócił na łono obywatela Tuska Donalda akurat teraz. Widocznie jednak zorientował się, w która stronę tę całą Volksdeustche Partei obywatel Tusk Donald ciągnie i targnął nim niepokój co to będzie, jak Donaldu powinie się noga? Na turystykę chyba za późno, a i Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje może machnąć ręką na „sługi nieużyteczne” – no i stąd nerwy i wrażenie zaostrzenia walki klasowej.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
„Nowa batalia Claims Conference o pamięć o Holokauście” – takim tytułem ekscytowała 13 marca „Times of Israel”, cytując Gideona Taylora, szefa Claims Conference, która w 1951 r. wynegocjowała od Niemiec 90 miliardów dolarów odszkodowań dla ocalałych z Holokaustu. Taylor, który stoi również na czele Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego, ujawnił, że tylko w ubiegłym roku rozdysponował 1,5 miliarda dolarów, że ma problem w zabezpieczeniu płatności ze strony kilku państw, że stara się pozyskać dodatkowe pakiety odszkodowawcze od kilku krajów i przedsiębiorstw, „które współpracowały przy deportacji Żydów” i że „problem dotyczy głównie byłych krajów komunistycznych w Europie Wschodniej, takich jak Polska”.
Przypomnijmy: roku temu Stuart Eizenstat na spotkaniu (nazwanym „restytucyjnym”) z przedstawicielami państw „dokonujących restytucji mienia żydowskiego”, oświadczył: Starania na rzecz restytucji mienia potomków tych, którzy przeżyli Holokaust i których mienie zostało skradzione, po masakrach Hamasu z 7 października, nabrały wiatru w żagle. Restytucja, kilkadziesiąt lat po tym, kiedy rabunek mienia miał miejsce, będzie rozliczana, nieważne ile to zajmie czasu. Nie będzie przedawnienia w rozliczaniu sprawców tych niegodziwych czynów, nawet za 100 latach. A Stuart Eizenstat (tak, jak Gideon Taylor) to nie byle kto. Pełnił wysokie funkcje w poprzednich administracjach USA, jest właścicielem prominentnej kancelarii prawnej i autorem słów: „Jest rzeczą wysoce niemoralną, że rząd USA nie poparł żydowskich roszczeń wtedy, kiedy Polska przystępowała do NATO i do UE”. Jest też prezesem Freedom House, która w swym raporcie pisała: „rząd Polski osłabia głosy przeciwstawiające się narracji historycznej, która pomija udział Polaków w zbrodniach okresu II wojny światowej”.
„Dostosowanie edukacji o Holokauście do potrzeb pokolenia 7 października” – to drugi punkt agendy Claims Conference. „Oprócz pomocy dla szybko kurczącej się liczby żyjących ocalałych, Claims rozdziela fundusze na edukację o Holokauście […] Stoimy w obliczu ogromnych wyzwań. Wiedza na temat Holokaustu jest coraz mniejsza, zwłaszcza wśród młodszych pokoleń” – biadolił. I przytoczył wyniki sondażu, według którego młodzież nie wie, że sześć 6 milionów Żydów zostało zamordowanych, że był Holokaust i nie potrafił wymienić nawet jednego obozu koncentracyjnego. Wg Taylora antysemityzm nie tylko narasta, ale wykorzystuje zaawansowane narzędzia, poszerzając swój złowrogi zasięg. „Internet przerodził się w megafon do głoszenia kłamstw i teorii spiskowej, a sztuczna inteligencja ułatwia wytwarzanie deepfake’ów, które są w stanie „udowodnić” każdą dezinformację”.
Temat ciągnął dalej: Od 7 października, to jest od ataku Hamasu na Izrael, nasiliły się na całym świecie ataki na Żydów. Przeciwnicy Izraela atakują pamięć o Holokauście, próbują snuć paralele między działaniami militarnymi Izraela a nazistowską kampanią eksterminacji narodu żydowskiego. „Przez lata skupialiśmy się na tych, którzy negowali Holokaust, twierdzili, że nigdy nie miał miejsca. Dzisiaj mamy do czynienia z nowym zjawiskiem – zniekształceniem a nawet inwersją Holokaustu – mówieniem, że to, co Izrael robi w Gazie jest podobne do tego, co robili naziści”. Dla przeciwdziałania temu, Claims Conference „zainwestowała” w nowe projekty edukacyjne, filmy o holokaustowej tematyce, współpracę z influencerami w internecie i w sztuczną inteligencję. Gideon wygadał się, że finansowanie ma pochodzić z Niemiec oraz rządów i instytucji europejskich, „które ponoszą winę za Holokaust”. W tym miejscu przypomnijmy, że Deklaracja Terezińska, która stworzyła podwaliny pod Ustawę 447, także mówi o „dostarczeniu środków na edukacje o Holokauście”.
Odpowiedź na pytanie, co Gideon ma na myśli jest o tyle łatwa, gdy przypomnimy, że akcję wyłudzania odszkodowań od Polski zawsze wyprzedzają alarmujące raporty o wzroście antysemityzmu w Polsce. Dowodów na taką wielokrotnie przećwiczoną i skuteczną metodę, swoiste przygotowanie artyleryjskie (trzymając się terminologii wojennej, tj. ostrzeliwania przez Izrael palestyńskich dzieci w Gazie) jest co niemiara, także dzisiaj. „Na terenie okupowanym przez Niemcy polscy naziści zbudowali obozy, które były obozami pracy, a potem stały się obozami masowej zagłady” – takie zdanie odczytała z kartki „ministra” Barbara Nowacka. Jest nim też „Gazeta Wyborcza”, która wywiad z żydowską „socjolożką” zatytułowała: „Atak Hamasu z 7 października był pełen cytatów z polskich pogromów Żydów i Zagłady”. Innymi słowy „7 października” to jedna wielka antysemicka zbrodnia ze strony tych, którzy potępili Izrael za mordowanie palestyńskich dzieci. I jeszcze inna napaść na Polskę: W rocznicę wyzwolenia obozu Auschwitz b. prezydent Izraela, podczas konferencji poświęconej „rosnącemu w Europie antysemityzmowi”, uderzając pięścią w stół, powiedział: „Zostaliśmy tu wyrżnięci również przez Polaków” (a na torach prowadzących do bramy obozu pojawiła się plansza z napisem: „To jest polski obóz koncentracyjny”).
Ferowanie oskarżeń o antysemityzm jest dziecinnie łatwe, bo to oni ustalają, co jest antysemityzmem a co nie jest. Kuriozalnych i groteskowych definicji wytworzyli co niemiara. Antysemityzmem jest nie tylko sprzeciwianie się żydowskim roszczeniom, ale hasło „Bóg, honor, ojczyzna”, mówienie o skorumpowanych sitwach u władzy, użycie lub pominięcie wyrazu „Żyd”, mówienie o bandytach z UB, pogląd, że nie w marcu ‘68, lecz w czasach Bermana była kulminacja terroru i zbrodni. Antysemitą można zostać, jeżeli twój dziadek nie był w KPP. Wg prasy żydowskiej, „w zdecydowanej większości pomoc, której udzieliła Żydom chociażby rodzina Ulmów nie była podyktowana altruizmem, ale chciwością polskich antysemitów”. A gdy na podorędziu nie ma „przestępstwa z nienawiści”, pojawia się dr Bilewicz, z tezą o istnieniu „antysemityzmu wtórnego” („Kto się wypiera, kto neguje swoją odpowiedzialność za wiekowe prześladowania Żydów i za ich prześladowania najnowsze, kto zaprzecza, że jest winny i że jest antysemitą – ten jest antysemitą wtórnym”).
„Antysemitą” jest potencjalnie każdy. Definicję antysemityzmu rozciągają tak szeroko, by można było pod nią podciągnąć wszystko a nalepkę „antysemita” przykleić każdemu, kto zagraża interesom Żydów. I jeszcze jedno – gdyby nie było wyczarowanego przez nich antysemityzmu, musieliby wziąć się za jakąś uczciwą robotę, co byłoby dla nich prawdziwą tragedią, wszak z akcji polowania na „antysemitów” czerpią ogromne zyski. W tak modus operandi wpisuje się sondaż Uniwersytetu Hebrajskiego: 54 procent Izraelczyków uważa, że Polacy są dokładnie w takim samym stopniu odpowiedzialni za Holocaust, jak Niemcy. Tylko 8 proc. sądzi, że Polacy „też byli ofiarami”. Najmniej antysemickim krajem są Niemcy, a najbardziej Francja i Polska.
Deklarują całkowitą eliminację „antysemityzmu Polaków”. Ale Żydów to nie cieszy, bo antysemitów potrzebują. Do łbów „Naszych” nie dociera, że Żydzi szukają zwady, że przypisywanie Polakom miana „antysemici” to środek nacisku w negocjacjach biznesowych dotyczących mienia pożydowskiego, że nalepkę „antysemita” przyklejają każdemu, kto nie płaci, mało płaci lub zagraża ich finansowym interesom. A władze warszawskie? Zamiast walczyć z oszczerstwami i tym samym dawać odpór żydowskim roszczeniowcom, walczą z „polskimi antysemitami”, to jest z tymi, którzy roszczeniowców demaskują.
W tym miejscu przypomnijmy: Konrad Adenauer i David Ben-Gurion zawarli tajny układ, zgodnie z którym Niemcy w pełni sfinansowały izraelski program atomowy w wysokości 5 miliardów dolarów. Za tak drogi prezent trzeba się było odwdzięczyć, i w ślad za tym rozpoczęła się akcja ściągania z Niemców odpowiedzialności za holokaust oraz koordynacja niemieckiej i żydowskiej polityki historycznej. Interes Niemiec był jasny – przerzucenie winy na Polaków. Interesem Żydów była kasa, czyli grabież mienia Polaków. Stąd paradygmat: „Polacy to antysemici, mordercy Żydów i złodzieje mienia żydowskiego, które muszą zwrócić”. Stąd słowa herszta szajki roszczeniowców, Gideona Taylora: „W restytucji mienia nie chodzi tylko o pieniądze, ale o opowiedzenie światu na nowo historii II wojny”. I stąd jego: „To, że Polska jest jedynym krajem, który nie dokonał żadnej restytucji, ma związek z narracją o tym, iż Polacy byli ofiarami II wojny światowej”. I stąd coraz bardziej bezczelne działania żydowskiego młota i niemieckiego kowadła i bezkarnie hasanie w Polsce żydowskiej i niemieckiej piątej kolumny, trybików w machinie „Przedsiębiorstwa Holokaust”.
Pogróżki Gideona nie pojawiły się przypadkowo. Przewrót polityczny w Warszawie, zwarcie Trumpa z żydokomuną oraz coraz bardziej wymyślne i wyrafinowane metody holokaustowych gangsterów źle Polsce wróżą. Tu trochę historii: Gdy Polska (i jej nieszczęsny minister Adam Daniel Rotfeld), za pieniądze Sorosa zabrała się za krzewienie demokracji na Białorusi, od tyłu nachodzą Judejczykowie. Kiedy rząd Tuska angażuje się w instalowanie demokracji na Majdanie, Izba Lordów podejmuje uchwałę, a w niej: „Najbardziej bezczelnym przestępcą jest Polska, która rozsiadła się na własności trzech milionów ofiar nazistów”. Od dnia wybuchu wojny na Ukrainie Żydzi, z dnia na dzień, zrobili się dla Polski bardzo mili, znikł temat „polskich obozów”, urwały się dywagacje o tym, co Polacy wysysają z mlekiem matki. Sielankę przerwała dziennikarka CNN, pytając Dudę: „Czy polska pomoc dla Ukrainy nie jest próbą naprawienia krzywd polskich obozów koncentracyjnych”.
Polskiemu mieniu nie zagraża amerykański ambasador, ale rządzący, którzy, dla przypodobania się Trumpowi, gotowi są do największych świństw. Z doświadczenia wiemy, że na polu przymilaniu się do Żydów Tusk i Kaczyński w niczym się nie różnią, licytują się tylko, kto da Żydom więcej. A co do Tuska to przypomnijmy, że już nie raz Żydom obiecał. W marcu 2008, na spotkaniu z przedstawicielami organizacji żydowskich zobowiązał się do „rozwiązania problemu restytucji mienia żydowskiego poprzez sprzedaż lasów państwowych”.
W ujawnionym przez WikiLeaks szyfrogramie ambasador USA w Warszawie raportował o uzyskanym od premiera zapewnieniu, że pieniądze na pokrycie kosztów restytucji majątków pożydowskich rząd zamierza zdobyć sprzedając lasy. To także Tusk próbował w Sejmie, tuż przed świętami Bożego Narodzenia A.D. 2014, dokonać zmiany konstytucji otwierającej drogę do prywatyzacji lasów państwowych. Do takich ustępstw „zachęcali” go zawsze Niemcy. I pytanie, jak zachowa się dzisiaj jest pytaniem czysto retorycznym. A PSL? Wystarczy obiecać im posady gajowych w sprzedanych lasach, a zgodzą się na wszystko..
I jeszcze jedno – nie popełniajmy wciąż tych samych błędów. Bo błędem (jeśli nie świadomą intrygą) była złożona przez Jarosław Kaczyński, podczas prezentacji raportu o stratach poniesionych przez Polskę podczas wojny, deklaracja: „Jeżeli by państwo Izrael było zainteresowane jakimś udziałem w tym przedsięwzięciu, udziałem oczywiście z odpowiednimi skutkami finansowymi, to my jesteśmy na tego rodzaju działania, tego rodzaju rozmowy otwarci”. Bo był ogromnym krokiem naprzód w uznaniu zasadności żydowskich roszczeń, gdyż istotą machinacji jest oficjalne uznanie zasadności roszczeń, a wtedy do uzgodnienia pozostaje tylko ich wielkość. Potwierdził to paszkwil „Jerusalem Post”, która bez owijania w bawełnę, stwierdziła: „Polskie roszczenia wobec Niemców i propozycja przyłączenia się do nich Izraela, to nic innego jak próba dalszego unikania restytucji mienia żydowskiego w Polsce”.
Odpowiedzi udzieliła też „Times of Israel”, która w tekście „W roszczeniach wobec Niemiec Polska domaga się odszkodowań za Żydów zabitych przez Polaków” napisała: „W wykazie wsi, w których miały miejsce nazistowskie okrucieństwa niemieckie znalazły się wsie, gdzie miały miejsce polskie pogromy na Żydach, w tym wieś Jedwabne, gdzie ponad 300 Żydów zostało żywcem spalonych przez etnicznych Polaków”. Gazeta posiłkowała się wypowiedzią prof. Jana Grabowskiego: „Umieszczenie tych okrucieństw dokonanych na Żydach przez polskich cywilów i polskie władze na liście było absolutnie przerażające”, ale nie podała, że „naukowe odkrycie” profesora sfinansowała Claims Conference, która wymusza na polskim rządzie zwrot mienia pożydowskiego. Jak zatem widać Niemcy reparacje wypłacają, ale… Grabowskiemu. A w przypadku Tuska na poczet reparacji niemieckich zaliczyć trzeba dojczmarki, które wynosił z konsulatu RFN w Gdańsku i gratyfikacje dla TW Conrad.
Z pomocą Grabowskiemu pośpieszyła niemiecka „FAZ”: „Rząd Donalda Tuska uważa sprawę reparacji za zamkniętą. Taka postawa znajduje w Polsce duże poparcie wśród renomowanych naukowców”. I chyba nie ma wątpliwości, kogo cajtung miał na myśli. Claims Conference finansuje także „badania” innych żydowskich profesorów, Aliny Całej, Jacka Leociaka i Barbary Engelking (autorów „naukowych” odkryć: „Żydom było łatwiej przeżyć w niemieckich obozach koncentracyjnych, niż wśród Polaków” oraz „z 3 milionów polskich Żydów eksterminowanych w Holokauście około 200 tysięcy zostało zamordowanych przez Polaków”). Claims Conference finansuje również działalność Forum Dialogu i Otwartej Rzeczpospolitej, które urządzają polowania na polskich antysemitów, czyli na tych, którzy sprzeciwiają się grabieży polskiego mienia. I tu pytanie: Przypomnijmy też, że rym „Judejczykowie falą na nas walą” utworzył żydowski poeta Julian Tuwim. A kultowe już słowa „Jest koszerny interes do zrobienia”padły podczas wizyty Rywina u Michnika i były zapowiedzią szykowanego od dawna zamachu na mienie Polaków.
Na pytanie: Czy zaspokoją żydowskie roszczeni, odpowiedź brzmi – Tak. Wszystko wskazuje, że decyzja już zapadła i utrzymywana jest w tajemnicy. Lekką ręką dali miliardy żydowskim oligarchom na Ukrainie. Dlaczego nie mieliby lekką ręką wypłacić odszkodowań Żydom? Podsumujmy sekwencję wydarzeń i krajobraz po bitwie: Kapitulacja, bez najmniejszej próby obrony. Potulne i tchórzliwe merdanie ogonkiem. Oblizywanie się po tym, gdy dostaną w pysk. Usprawiedliwianie rabusiów. Pacyfikowanie głosów krytyki. Polski rząd udaje się in corpore do Jerozolimy i bierze udział (też in corpore) w ceremonii zapalenia świec chanukowych. A po stronie Żydów: Coraz większa zuchwałość oraz maksymalne upokarzanie Polski.
Mamy bezmyślny rząd, ślepo wykonujący polecenia z zewnątrz. Mamy nędzne, tchórzliwe elity i notorycznie przegrywające miernoty. Mamy prezydenta, któremu, gdy jakiś mały żydek zmarszczy czoło, uginają się nogi. Mamy ministerstwo spraw obcych. Mamy wspólny żydowsko-niemiecki front. A może w tym wszystkim chodzi o coś innego? Mówił o tym chiński strateg: „Kiedy walczysz za granicą, używaj lokalnych przewodników, korzystaj ze współpracy istot najpodlejszych i najbardziej odrażających”. I wszystko skończyć się tak: Nie dostaniemy reparacji od Niemców, ale wypłacimy im reparacje za mienie pozostawione na Ziemiach Odzyskanych. Niemcom pomogą w tym Żydzi, dzieląc się zdobytym łupem, Zamiast reparacji od Niemców, wypłacimy reparacje Żydom, w tym za zbrodnie Niemców na Żydach, a odszkodowania od Niemiec dla Polaków będą polegały na pokryciu kosztów renowacji drzwi synagogi zniszczonej po terrorystycznym zamachu polskich antysemitów.
Co robić? Dosyć biadolenia. Zamiast wzywać na pomoc żydowskich pośredników – kopiować ich metody. Zamiast odpierać oszczerstwa – atakować. Przypominać, że straty Polski były nie mniejsze od żydowskich, a w majątku większe. Powiedzieć światu, że Niemcy wypłacili odszkodowania wszystkim, tylko nie nam. Zdobywać sojuszników i budować koalicję światową wokół pamięci o zbrodniach na Polakach. Bezustannie kłuć w oczy obrazami zniszczonej Warszawy. Żadnego kajania się. Wstać z ringu, otrzepać się i głośno powiedzieć: Alleluja i do przodu. No i jeszcze jedno: Pytać kandydatów na urząd prezydenta, dlaczego żydowskim roszczeniowcom nie mówią głośno „Nie”.
Gen. Tadeusz Rozwadowski to jeden z największych wodzów w historii naszego kraju, który mimo wielu sukcesów jest zapomniany – „Winna temu jest propaganda i cenzura sanacyjna, a następnie cenzura komunistyczna” – mówi nam w wywiadzie dr Mariusz Patelski. Wywiad poświęcony całemu życiu generała – dzięki uprzejmości rozmówcy – został okraszony unikatowymi zdjęciami.
Wojtek Duch: Jak zaczęła się przygoda Tadeusza Rozwadowskiego z wojskiem?
Lwów 1863 r. Powstańcy styczniowi Tadeusz Rozwadowski, Tomisław Rozwadowski i Franciszek Szymanowski. Brat Tomisława Rozwadowskiego – Tadeusz poległ w powstaniu; na jego cześć przyszły generał otrzymał imię Tadeusz.
Dr Mariusz Patelski: Służba wojskowa była tradycją w rodzinie Jordan Rozwadowskich. Przodkowie generała już w epoce przedrozbiorowej służyli w polskim wojsku, a następnie brali udział w wojnach o niepodległość Polski i w kolejnych powstaniach narodowych. Pradziad generała – płk Kazimierz Rozwadowski był m.in. organizatorem 8. Pułku Ułanów z czasów Księstwa Warszawskiego…
Bezpośrednio o wyborze takiej drogi życiowej dla swego syna zadecydował natomiast Tomisław Rozwadowski – powstaniec styczniowy i oficer armii austriackiej. Rozwadowski senior po dwóch nieudanych wyprawach powstańczych doszedł do wniosku, że jeśli Polska ma odzyskać niepodległość, to potrzebni będą wykształceni oficerowie; dlatego posłał wszystkich swoich synów, obok Tadeusza także Wiktora i Samuela, do austriackich szkół wojskowych.
Za wybitne zasługi wojenne w trakcie kampanii 1914 r. otrzymał najwyższe odznaczenie austro-węgierskie, order Marii Teresy…
– Historia tego krzyża, nadawanego za czyny dokonane, jak mówiono, „bez rozkazu lub wbrew rozkazowi” jest rzeczywiście niezwykła. Był to pierwszy nowoczesny order wojskowy sięgający swymi korzeniami bitwy pod Kolinem w 1757 r. Na jego statucie wzorowane były przepisy innych, później powstałych, orderów wojskowych m.in. statut Virtuti Militari. W czasie I wojny światowej Orderem Wojskowym Marii Teresy odznaczono 131 dowódców oraz oficerów. Wśród nich było 5 Polaków: oprócz Tadeusza Rozwadowskiego także: Emil Prochaska, Mieczysław Skulski, Stanisław Wieroński oraz Jerzy Zwierkowski (jedyny oficer marynarki w tym gronie).
W odradzającej się Polsce został pierwszym Szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Tutaj po raz pierwszy pokłócił się z Piłsudskim, który nie zgadzał się na armię z poboru…
Willa Wertholz w Reichenau 17 sierpnia 1918 r. Ceremonia odznaczania Orderem Wojskowego Marii Teresy. Od prawej 3. – gen. Tadeusz Rozwadowski, 9. – cesarz Austrii Karol.
– Rozwadowski, obejmując z ramienia Rady Regencyjnej, z którą współpracował już od 1917 r., stanowisko szefa Sztabu Generalnego wykonał rzeczywiście wielką pracę. W ciągu dwóch tygodni, na bazie wcześniej istniejących instytucji wojskowych, generał i jego współpracownicy (szczególnie aktywny był ppłk Włodzimierz Zagórski) zorganizowali Sztab Generalny oraz Ministerstwo Spraw Wojskowych. Szef sztabu powołał także zalążki poszczególnych rodzajów wojska m.in.: kawalerię, marynarkę wojenną, straż graniczną. Po powrocie Józefa Piłsudskiego między Naczelnym Wodzem i szefem sztabu doszło rzeczywiście do różnicy poglądów. Generał naciskał na szybką mobilizację i formowanie regularnych oddziałów, podczas gdy Naczelnik Państwa forsował tworzenie oddziałów ochotniczych odpornych na zimno i niedostatki pierwszych miesięcy Niepodległości. Ostatecznie przeważyło zdanie Naczelnika, a Rozwadowski odszedł na stanowisko dowódcy Armii Wschód.
Później zapisał się w historii jako obrońca Lwowa. To nieco zapomniana karta naszych dziejów. Z nikłymi siłami, bez wsparcia z Warszawy i mimo rozkazu wycofania trwał na posterunku. Miał powiedzieć: „Powziąłem niezłomną decyzję raczej zginąć z załogą niż w myśl rozkazu Naczelnego Dowództwa opuścić Lwów”. Dopiero krytyka społeczeństwa na władze w Warszawie doprowadziła do wysłania odsieczy na Lwów…
– O wydarzeniach tych rzeczywiście rzadko się wspomina w mediach, podobnie jak o konflikcie polsko-czeskim ze stycznia i lutego 1919 r. Społeczeństwo Małopolski, mimo znaczącego wykrwawienia w toku I wojny światowej, wykonało nadludzki wysiłek, zyskując dla Polski Galicję Wschodnią i znaczną część Śląska Cieszyńskiego.
Biorąc pod uwagę konflikt z Ukraińcami: w efekcie powziętych przez Naczelnego Wodza decyzji, wojna o Lwów i Małopolskę Wschodnią toczona była w początkowym okresie (przełom 1918 i 1919 roku) pomiędzy oddziałami polskimi głównie z Małopolski i ukraińskimi z tzw. Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. Ponieważ Ukraińcy zdecydowali się na powszechną mobilizację, ich armia trzykrotnie przewyższyła liczebnie siły polskiej Armii Wschód. Tak dużych oddziałów Rozwadowski nie mógł pokonać, ale szachował je z powodzeniem, broniąc Lwowa. Miało to istotne znaczenie w związku z toczącymi się rozmowami na Konferencji Pokojowej w Paryżu. Ukraińcom z Galicji, a należy podkreślić, iż potrafili świetnie się wówczas zorganizować (w przeciwieństwie do swych współbraci z Kijowa), zabrakło jednak doświadczonych dowódców i zaopatrzenia. Z tego powodu, po przybyciu odsieczy, w skład której weszły także oddziały z Wielkopolski, losy wojny przechyliły się na stronę polską. Jednak na pełne zwycięstwo trzeba było poczekać jeszcze kilka miesięcy.
Dlaczego mimo sukcesów m.in. we Lwowie generał został wysłany do Francji jako Szef Polskiej Misji Wojskowej w Paryżu?
Paryż czerwiec 1919 r. Gen. Tadeusz Rozwadowski jako szef Polskiej Misji Wojskowej
Przyczyna odejścia generała ze stanowiska dowódcy Armii Wschód ma skomplikowany charakter. Naciski były z różnych stron, bo Rozwadowski naraził się zarówno lwowskim narodowym demokratom jak i socjalistom, a Naczelny Wódz bardzo szybko przystał na zmianę dowodzącego. Na nowej placówce gen. Rozwadowski położył fundamenty pod przyszły sojusz polsko-rumuński i polsko-francuski. Jego zasługą jest też sprowadzenie do Polski lotników amerykańskich, którzy zasłużyli się w wojnie polsko-bolszewickiej, współtworząc Eskadrę im. Tadeusza Kościuszki.
Dopiero w najtrudniejszym momencie, gdy wydawało się, że padnie Warszawa Józef Piłsudski wzywa Rozwadowskiego na ratunek stolicy. Na wszystkich rozkazach operacyjnych od 12 do 16 sierpnia widnieje podpis generała. Podobno dlatego, że Piłsudski załamał się nerwowo, co potwierdza złożenie przez niego 12 sierpnia 1920 r. na ręce Premiera Witosa dymisji z piastowanych stanowisk…
– Rzeczywiście generał objął stanowisko szefa Sztabu Generalnego w przełomowym momencie wojny. O depresji Marszałka pisało też wielu polityków w swych wspomnieniach. Pisał o tym także w swym szkicu gen. Kukiel, ale tekst ten dotąd nie został opublikowany.
Kto był autorem planu zwycięskiej bitwy warszawskiej?
Niewątpliwie Rozwadowski. To on także zmodyfikował pierwotne plany wzmacniając lewe skrzydło wojsk polskich rozkazem nr 10000.
Jaki wpływ na zwycięstwo miało złamanie rosyjskich szyfrów? Skutecznie wykorzystano przechwycone informacje?
– Wiedza o zamiarach przeciwnika jest równie istotna jak oręż, którym się walczy. Bronią tą trzeba jednak umieć się posłużyć, tymczasem bolszewicy doszli aż pod Warszawę.
Zaraz po zakończeniu z sukcesem operacji warszawskiej rozpoczęła się inna, tym razem propagandowa walka. Spierano się autorstwo warszawskiego zwycięstwa. Wydaje się, że w tym sporze najlepiej wypadł Piłsudski….
Gen. Tadeusz Rozwadowski
– Do końca wojny, a nawet po jej zakończeniu Rozwadowski nie uczestniczył w sporach na ten temat. Zachowywał bardzo lojalną postawę wobec Naczelnego Wodza, co najbardziej uwidoczniło się w okresie afery Biura Prasowego Sztabu. Przełomem było wystąpienie publiczne socjalisty Jędrzeja Moraczewskiego, który ujawnił, że były dwa plany bitwy: jeden Rozwadowskiego drugi Weyganda, z których Piłsudski wybrał bardziej ryzykowny, opracowany przez swego szefa sztabu. Nastąpiło to dopiero w 1922 r. i dopiero wówczas rozpoczęła się burza, w którą został wciągnięty Rozwadowski.
Piłsudski bał się popularności Rozwadowskiego? Mimo to powierzył mu stanowisko Generalnego Inspektora Jazdy…
– Po wojnie generał nie zabiegał o stanowiska, które wikłałyby go w bieżącą politykę, a takimi były z pewnością: szefostwo Sztabu Generalnego, czy stanowisko ministra spraw wojskowych. Z zadowoleniem objął natomiast Generalny Inspektorat Jazdy/Kawalerii. W 1924 r. współtworzył wielką reformę tej narodowej broni Polaków. Likwidacji uległa wówczas kawaleria dywizyjna, a z 10 istniejących pułków strzelców konnych utworzono normalne pułki liniowe, których liczba wzrosła do 40. Utworzono 4 dywizje kawalerii złożone z trzech dwupułkowych brygad, a pozostałe pułki weszły w skład samodzielnych brygad kawalerii. Reforma ta jest pozytywnie oceniana przez historyków, choć dziś pojawiają się też głosy, iż była niekonsekwentna, bo należało połączyć wszystkie pułki w dywizje.
Generał miał odmienną od Piłsudskiego i jego stronników wizję rozwoju polskiego wojska. Na czym ona polegała?
– No właśnie, po maju 1926 r. dywizje kawalerii zostały zlikwidowane. W Kampanii Polskiej 1939 r. brygady kawalerii, dzięki wielkiej ruchliwości, uzbrojeniu i wyszkoleniu, świetnie sobie radziły. Odnosiły też znaczące sukcesy, jak np.: pod Mokrą, ale były do „tylko” brygady szkoda, że zabrakło dywizji.
Nie zostały też zrealizowane pomysły Rozwadowskiego związane z tworzeniem samodzielnych jednostek pancernych, ani tzw. „armii wysokiego pogotowia„, zdolnej do błyskawicznej mobilizacji w obliczu najazdu ze strony Niemiec lub Rosji. Armia taka miała być doskonale wyposażona, m.in.: w lotnictwo, zmodernizowaną kawalerię, i ”całkiem samodzielnie zorganizowane grupy specjalnej broni pancernej samochodowej”. Dziś taką formację nazwalibyśmy zapewne siłami szybkiego reagowania. Rozwadowski łączył gruntowną wiedzę techniczną z doświadczeniem bojowym i wyciągał wnioski. Domyślał się, że w przyszłej wojnie wzrośnie znaczenie broni pancernej i lotnictwa, stąd już 1921 r. wnioskował o powołanie specjalnego referatu w Sztabie Generalnym, który miał koordynować prace dotyczące obrony przeciwlotniczej i gazowej. Wymowny jest także fakt, iż jeden z ostatnich jego projektów dotyczył budowy nowego rodzaju bomby lotniczej.
W maju 1926 r. doszło do zamachu stanu, zginęło kilkuset Polaków w bratobójczej walce. Po drugiej strony barykady stał gen. Rozwadowski. To on dowodził wojskami wiernymi rządowi i konstytucji. Nie udało mu się jednak pokonać zamachowców. Czy Rozwadowski miał możliwości i środki, by zmienić bieg historii?
– Od terminu „zamach…„ czy „przewrót majowy„ wolę określenie gen. Kukiela – ”majowa wojna domowa”, które bardziej, moim zdaniem, oddaje to co wówczas się stało. Gwałtowność toczonych walk, determinacja obu stron i przekonanie o słuszności głoszonych idei potwierdzają tezę, iż w Warszawie w tych dniach miała miejsce regularna wojna domowa. Kolejnym dowodem na to jest udział w tym konflikcie ludności cywilnej. Wprawdzie większość warszawiaków opowiedziała się za Piłsudskim, szczególnie aktywne były oddziały Związku Strzeleckiego (członkowie Związku po zmobilizowaniu wzięli udział w walkach w sile sześciu kompanii),a także członkowie KPP…, ale po drugiej stronie opowiedziała się także wielu cywilów zwłaszcza młodzież studencka oraz członkowie Sokoła i ZHP. Symbolem oporu wobec zbrojnego zamachu była wreszcie śmierć, w niejasnych okolicznościach, studenta Karola Levittoux – stryjecznego wnuka słynnego konspiratora i carskiego więźnia. Ruch wojsk trwał także poza stolicą. W poszczególnych okręgach wojskowych formowano siły idące na pomoc walczącym stronom.
W nawiązaniu do drugiej kwestii – generał, niestety, popełnił w toku walk kilka znaczących błędów. Przede wszystkim drugiego dnia nie wykorzystał szansy zajęcia Ministerstwa i Dyrekcji Kolei z węzłami łączności kolejowej, co umożliwiłoby kontakt z prowincją oraz usprawniło transport posiłków dla wojsk rządowych. Zawiódł się także w kwestii pomocy ze strony płk. Modelskiego, który dał się zaskoczyć i aresztować w Cytadeli.
Na obronę generała należy przytoczyć fakt, podkreślany już w pracy Stanisława Hallera o maju 1926 r., że obrońcy rządu i Prezydenta nie wiedzieli na kogo mogą liczyć w Warszawie i kto został wciągnięty do spisku. Warto także podkreślić, iż Rozwadowski przegrał bitwę o stolicę, ale nie został pokonany. Siły, którymi dysponował, zdołały się wycofać, a o kapitulacji zadecydowali politycy i to w momencie, gdy pod Warszawą pojawiły znaczniejsze siły, które mogły zupełnie zmienić wynik tego konfliktu. Ciekawostką jest, że oddziałami przeciwnika dowodził nie Piłsudski lecz gen. Gustaw Orlicz-Dreszer, którego Rozwadowski oceniał jako jednego z najwybitniejszych dowódców kawalerii.
Rozwadowski wydał wówczas rozkaz, w który wzywał do pojmania przywódców spisku nawet za cenę ich życia…
– W ferworze walk dowódca wojsk rządowych rzeczywiście wydał taki rozkaz. Wówczas, a czasami jeszcze i dziś, jest on przywoływany jako przykład małoduszności i zacietrzewienia Rozwadowskiego. Należy jednak pamiętać w jakich warunkach i pod jaką presją przyszło mu działać. Ówczesne wystąpienie traktował jako początek rewolucji i najprawdopodobniej wiedział o porozumieniu strony przeciwnej z komunistami.
Czy była szansa na złapanie Piłsudskiego?
– Szans na ujęcie Piłsudskiego raczej nie było. Zachodziła natomiast obawa, że w razie klęski wycofa się do Wilna, gdzie miał największe poparcie i będzie kontynuować działania wojenne, które rozleją się na inne regiony Polski. Takiego obrotu spraw obawiali się prezydent Wojciechowski i premier Witos dlatego podjęli decyzję o kapitulacji.
Piłsudski 22 maja 1926 r. wydał odezwę, w której obiecywał, że nie wyciągnie konsekwencji wobec pokonanych. Mówił też o zgodzie i pojednaniu. Kłamał, bo kilku generałów, w tym Rozwadowskiego aresztowano…
Maj 1926 r. Wilanów. Gen. Rozwadowski jako więzień marsz. Józefa Piłsudskiego. Jeszcze przed przewiezieniem do Wilna.
– Generałów: Rozwadowskiego, Włodzimierza Zagórskiego, ministra spraw wojskowych Juliusza Malczewskiego oraz Bolesława Jaźwińskiego rzeczywiście aresztowano i wywieziono do Wojskowego Więzienia Śledczego na Antokolu w Wilnie. Aby zatrzeć wrażenie, że jest to zemsta za ich postawę w maju, wysunięto wobec nich zarzuty natury kryminalnej, a w przypadku gen. Malczewskiego zarzut lżenia wziętych do niewoli szwoleżerów z 1. Pułku Szwoleżerów oraz niektórych oficerów strony przeciwnej. Później dodano Malczewskiemu także zarzut o obrazę wyższego stopniem – marszałka Józefa Piłsudskiego, o którym generał miał się wyrazić: „słuchacie tego starego dziada Piłsudskiego”. W prasie z tego okresu z premedytacją kłamano natomiast, że Malczewski miał bić szpicrutą i opluwać pojmanych szwoleżerów, zarzutu tego próżno jednak szukać w dostępnych dokumentach wojskowych. Żadnemu z wymienionych generałów nie udowodniono też winy. Sprawę Malczewskiego umorzono, Zagórski zaginął, a Rozwadowski i Jaźwiński zmarli zanim zakończyły się procesy w ich sprawie.
W jakich warunkach i jak długo przetrzymywano Rozwadowskiego, był to przecież oficer odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Wojennego Virtuti Militari?
– Warunki uwięzienia generałów mocno odbiegały od standardów już wówczas przyjętych w krajach europejskich. W przypadku wysokich szarżą i zasłużonych dowódców stosowano raczej areszt domowy. Tymczasem stare carskie więzienie, zlokalizowane w dawnym pałacu Słuszków na Antokolu w Wilnie, było w opłakanych stanie technicznym. Cele, z powodu awarii pieców, były zimne, a ze ścian odpadał tynk. Z powodu trudnych warunków lokalowych w więzieniu zamknięto także izbę chorych. Generała jednak najbardziej irytował fakt, że był przetrzymywany w sąsiedztwie pospolitych przestępców. Mimo tych upokarzających warunków zdecydowanie jednak odmawiał działań, których celem było wywołanie interwencji w jego sprawie, ze strony którejś z panujących rodzin europejskich. Uważał bowiem, że godziłoby to w dobre imię Polski na arenie międzynarodowej.
Rozwadowski wyszedł na wolność 18 maja 1927 r. po uprzednim przedstawieniu mu aktu oskarżenia. Jego uwolnienie poprzedziły różne akcje protestacyjne i uchwały Senatu. Głośnym echem odbiło się zwłaszcza wystąpienie rektora Uniwersytetu Wileńskiego – prof. Mariana Zdziechowskiego, który wydał własnym sumptem broszurę „Sprawa sumienia polskiego”.
Są hipotezy mówiące, że generała otruto. Z kolei innego generała Włodzimierza Zagórskiego miano zabić. O obu zbrodniach miał wiedzieć, a nawet je zlecić Piłsudski. Czy są na to dowody?
– Włodzimierz Zagórski padł ofiarą mordu politycznego i chyba większość historyków nie ma dziś wątpliwości w tej kwestii. W przypadku gen. Rozwadowskiego sprawa jest bardziej skomplikowana. Sam generał uważał, że był podtruwany w czasie transportu. Do tezy o otruciu przychylał się gen. Kukiel oraz słynny lwowski chirurg – prof. Tadeusz Ostrowski. Bezpośrednich dowodów w tej sprawie nie ma, ale wymowny jest fakt, iż władze wojskowe zabroniły sekcji zwłok. Warto dodać, że po maju 1926 r. miała miejsce cała seria tajemniczych zgonów. Znawca archiwaliów wojskowych (twórca słynnych Tek Laudańskiego), a w czasie wojny polsko-sowieckiej oficer II Oddziału Sztabu – płk Stanisław Laudański zginął w 1926 r. śmiercią samobójczą. Gen. Jan Thullie wysuwany w 1925 r.( wbrew Piłsudskiemu) do stanowiska ministra spraw wojskowych zmarł w 1927 r. z powodu zatrucia rybą… Dziwne okoliczności towarzyszyły też śmierci generałów Jana Hempla i Oswalda Franka oraz kontradmirała Jerzego Zwierkowskiego.
Dziś Józef Piłsudski ma ulicę lub pomnik chyba w każdym mieście w Polsce. Rozwadowski do niedawna, nie miał nawet ulicy swojego imienia w Warszawie. Jest niezwykle zapomnianym generałem, dlaczego tak się dzieje?
Poświęcenie epitafium gen. Rozwadowskiego w Konkatedrze na Kamionku w Warszawie w 1994 r. Z lewej bp Zbigniew Kraszewski i delegacja Światowego Związku Żołnierzy AK. Z prawej zdjęcie epitafium gen. Rozwadowskiego wmurowane w ścianę kościoła. Kilka lat temu „nieznani sprawcy” próbowali płaskorzeźbę generała zniszczyć – na szczęście bezskutecznie.
– Winna temu jest propaganda i cenzura sanacyjna, a następnie cenzura komunistyczna. W latach 90. sytuacja bardzo wolno zaczęła się jednak zmieniać. Generałowi poświęcono kilka ulic, a ksiądz biskup Zbigniew Kraszewski – kapelan AK i duszpasterz kombatantów poświęcił, ufundowane staraniem rodziny Rozwadowskich i przyjaciół, epitafium generała w Kościele Konkatedralnym na Kamionku w Warszawie. Świątynia ta, dodam, powstała jako wotum stolicy za „cud nad Wisłą”, na terenie parafii gdzie, 13 sierpnia 1920 r., ks. Ignacy Skorupka odprawił mszę świętą i spowiadał żołnierzy 236. Pułku Piechoty, by następnego dnia zginąć pod Osowem.
W moim rodzinnym Opolu powstało natomiast, z inicjatywy zastępcy prezydenta miasta – Arkadiusza Karbowiaka rondo im. gen. Tadeusza Rozwadowskiego.
W 2012 r. ważnym wydarzeniem była także premiera fabularyzowanego filmu dokumentalnego -„Zapomniany Generała. Tadeusz Jordan Rozwadowski„ w reżyserii Piotra Boruszkowskiego (autora świetnego dokumentu „Był Luksemburg„) i w redakcji wybitnego współczesnego dokumentalisty – Dariusza Króla. W filmie tym, w postać generała, wcielił się Tomasz Marzecki – lektor i aktor o niezwykłej charyzmie, guru polskich lektorów. Jego głos mogli Państwo usłyszeć ostatnio w filmach historycznych: „Rok 1863” oraz ”Po co ci te chłopy” – rzecz o Karolu Lewakowskim.
Nie mogę nie wspomnieć również o Państwa tj. redakcji portalu historia.org.pl, inicjatywie, dzięki której w Warszawie istnieje dziś ulica Rozwadowskiego, choć mam świadomość, że to ciągle mało. Pomijam tu już Józefa Piłsudskiego, ale wspomniany gen. Orlicz- Dreszer ma w Warszawie na Mokotowie park swego imienia, jest patronem 60. Wieliszewskiego Dywizjonu Rakietowego Obrony Powietrznej oraz osiedla w Siedlcach i liceum w Chełmie, a jego imieniem nazwane są ulice w wielu polskich miastach.
Warszawa lata osiemdziesiąte XX w. Klepsydra informująca o nabożeństwie rocznicowym rozklejana nielegalnie przez narodowców.
Wracając do gen. Rozwadowskiego, to cechą charakterystyczną chyba wszystkich uroczystości związanych z jego postacią jest brak oficjalnych przedstawicieli władz państwowych i wojskowych. Nazwisko generała rzadko także pada w czasie apelu poległych, jaki odbywa się co roku podczas uroczystości 11. Listopada przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Jest to o tyle dziwne, że miał on istotny wpływ na tworzenie fundamentów polskiej armii i rozbrojenie okupantów w Warszawie, a także był współtwórcą pomnika – Grobu Nieznanego Żołnierza. Najprawdopodobniej pierwszy szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego nie został także patronem żadnej z jednostek wojskowych…
Widział Pan może film „Bitwa warszawska” Jerzego Hoffmana? Zgodzi się Pan z tezą, że rola Rozwadowskiego została w nim sprowadzona do groteski?
– Nie spodziewałem się wiele po filmie Jerzego Hoffmana, bo rozczarowało mnie już sienkiewiczowskie „Ogniem i mieczem„ w jego adaptacji. Zachęciła mnie jednak informacja, że scenariusz filmu nawiązuje do „Lewej wolnej„ Józefa Mackiewicza. I tu kolejne rozczarowanie bo w „Bitwie warszawskiej” niewiele jest z Mackiewicza, no może przywołanie oddziału kozaków dowodzonych przez sotnika Kryszkina, którego grał Domagarow. Natomiast Michał Dzięgiel (słynny gospodarz z ”Wesela”) w roli gen. Rozwadowskiego jest rzeczywiście zupełnie bez wyrazu; bezwolnie potakuje marszałkowi, tak jakby grał ordynansa, a nie szefa Sztabu Generalnego i to niezależnie od faktycznej roli Rozwadowskiego w tych wydarzeniach. W filmie błyszczy natomiast Natasza Urbańska, która zagrała w pewnym sensie samą siebie i dała z siebie wszystko. Na tle swych poprzedniczek z wcześniejszych wielkich produkcji Hoffmana, tj. Małgorzaty Braunek i Izabeli Skorupco wypada też całkiem nieźle.
Na próby odebrania Piłsudskiemu roli jedynego autora bitwy warszawskiej środowiska piłsudczykowskie reagują alergicznie.
– Kwestia autorstwa bitwy rzeczywiście wywołuje sprzeciw, ale i tu nastąpiły pewne zmiany. Niektórzy przedstawiciele tego środowiska dziś już doceniają wkład gen. Rozwadowskiego w organizację i rozbudowę polskiego wojska, a także krytycznie piszą o decyzjach i postępowaniu marszałka po maju 1926 r. i potępiają uwięzienie generałów.
Myśli Pan, że uda się wreszcie przełamać zmowę milczenia wokół generała?
– Sądzę, że to już się dzieje, czego przykładem ta rozmowa…
* dr Mariusz Patelski – od 2002 r. adiunkt w Katedra Biografistyki Instytutu Historii Uniwersytetu Opolskiego. Członek Stowarzyszenia Polsko-Serbołużyckiego „Pro Lusatia„ oraz Polskiego Towarzystwa Historycznego Oddział w Opolu. Członek redakcji „Pro Lusatii. Opolskich studiów łużycoznawczych„ oraz redakcji ”Tek Biograficznych”. Autor biografii Generał broni Tadeusz Jordan Rozwadowski – żołnierz i dyplomata.
USA: lider satanistów z Kansas aresztowanyprzez policję. Mężczyzna zaatakował jednego z katolików
(Oprac. PCh24.pl)
Sataniści z Kansas City w USA zorganizowali bluźniercze wydarzenie na wzór „czarnej mszy”, parodiującej Mszę świętą i ofiarę Pana Jezusa.
[Są dowody, że tam następuje prawdziwa Konsekracja – przez kapłana-apostatę. Bluźnierstwa dotyczą Prawdziwego Ciała i Krwi Zbawiciela. Mirosław Dakowski]
Lider tego środowiska Michael Stewart został aresztowany przez policję po tym jak napadł na jednego z protestujących katolików.[A nie – za bluźnierstwo… md]
Przed budynkiem Kapitolu w Kansas City w USA miało miejsce skandaliczne wydarzenie. Lokalna grupa satanistów zorganizowała bluźnierczą „czarną mszę” – pseudo-liturgię, która miała za zadanie szydzić z katolicyzmu i wyśmiewać ofiarę Pana Jezusa.
Przeciwko wydarzeniu, które miało się odbyć w publicznym miejscu protestowali licznie zgromadzeni katolicy. Pierwotnie wydarzenie miało się odbyć na terenie Kapitolu, ale nie zgodziła się na to gubernator stanu Kansas.
Na ulotce informacyjnej zapraszającej na psudo-liturgię satanistów wymieniono takie jej części, jak „zdemaskowanie [denounciation] Chrystusa”, „zbezczeszczenie Eucharystii” i „zbezczeszczenie (corruption) Krwi”.
Organizator wydarzenia Michael Stewart wielokrotnie zapowiadał publicznie, że zamierza sprzeciwić się zarządzeniu stanowej gubernator i mimo wszystko wejść do Kapitolu, aby przeczytać tam „satanistyczne modlitwy”. I właśnie podczas czytania ich doszło do pobicia protestującego katolika.
Przed budynkiem Kapitolu w Kansas City zebrało się kilkaset osób, które modliły się na różańcu i zamierzały powstrzymać bluźnierczą aktywność satanistów.
Lider tej bluźnierczej organizacji Michael Stewart zaatakował jednego z modlących się katolików. Napastnik uderzył go w twarz, po czym nastąpiła interwencja policji. Funkcjonariusza aresztowali sprawcę i głównego organizatora „czarnej mszy”.
„Trudno dokładnie powiedzieć, czym naprawdę jest ta «czarna msza», ponieważ różnią się one w obrębie grup satanistycznych” – przyznał w wywiadzie dla katolickich środków przekazu abp Joseph Naumann, ordynariusz diecezji Kansas. [panie biskup, koniecznie poczytaj sobie katechizm, poproś o podstawowe doszkolenie przez uczciwego egzorcystę. MD]
Zwrócił uwagę, że „ta grupa z Kansas najpierw twierdziła, że miała konsekrowaną hostię, a teraz [w sądzie] mówią, że nie mają”. Zaznaczył jednak, że chcieli oni modlić się na Kapitolu do szatana, znieważyć tę hostię, zniszczyć Biblię i krzyż. „Tak więc głównym ich celem jest wyśmianie katolicyzmu w szczególności i chrześcijaństwa w ogóle. To smutne. [To oburzające !! md]. Oczywiście, mamy do czynienia z kimś, kto jest uczniem ojca kłamstwa, więc trudno zrozumieć, kiedy mówi prawdę, a kiedy kłamie” – stwierdził hierarcha.
Jeszcze raz podkreślił olbrzymie znaczenie modlitwy zwłaszcza za takich ludzi, jak sataniści. „Módlmy się, abyśmy żyli naszą własną wiarą katolicką z większą uczciwością, ale także módlmy się o nawrócenie (satanistów). Ci ludzie są bardzo zdezorientowani i wewnętrznie rozbici” – zaapelował hierarcha.
Jako zadośćuczynienie za te satanistyczne działania arcybiskup Kansas City Joseph Naumann przewodniczył adoracji Najświętszego Sakramentu i odprawił Mszę św. w kościele Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny naprzeciwko Kapitolu. Według miejscowej gazety „Kansas Reflector” na tę liturgię “przyszło aż 400 osób”.[Żałośnie mało,amerykańcy... md]
Większość ludzi słyszy, że szczepionki są „bezpieczne i skuteczne” i nie mają żadnych wad. Jednak dr Humphries odsłoniła kurtynę dziesięcioleci oszustw, zaczynając od ważnego punktu zwrotnego w 1986r. — kiedy prezydent Reagan podpisał ustawę National Childhood Vaccine Injury Act.
Gość programu Joe Rogana całkowicie rozbija narrację o szczepionkach
Wszystko, co ci powiedziano, jest kłamstwem — zwłaszcza jeśli chodzi o polio. Dr Suzanne Humphries ujawnia, co naprawdę sprawiło, że wszystkie przypadki polio zniknęły po wprowadzeniu szczepionki
Dr Suzanne Humphries, była certyfikowana nefrolog i współautorka książki Dissolving Illusions: Disease, Vaccines, and the Forgotten History, właśnie stała się bohaterką sensacyjnego występu w programie The Joe Rogan Experience — a to, czym się podzieliła, całkowicie zmieni twoje podejście do szczepionek.
Większość ludzi słyszy, że szczepionki są „bezpieczne i skuteczne” i nie mają żadnych wad.
Jednak dr Humphries odsłoniła kurtynę dziesięcioleci oszustw, zaczynając od ważnego punktu zwrotnego w 1986r. — kiedy prezydent Reagan podpisał ustawę National Childhood Vaccine Injury Act.
Wcześniej producenci szczepionek byli zasypywani pozwami. Humphries wyjaśniła, że po katastrofie ze szczepionką przeciwko świńskiej grypie w 1976r. przypadki Zespołu Guillaina-Barré zaczęły się piętrzyć. Doszło do tego, że firmy nie mogły nawet uzyskać ubezpieczenia.
Pobiegli do rządu i po prostu powiedzieli: „Uratujcie nas, albo skończymy produkować szczepionki”. Więc rząd wkroczył. Najpierw zgodził się pokryć koszty pozwów. Potem pojawiło się prawo z 1986r. — sprzedawane opinii publicznej jako sposób na pomoc poszkodowanym rodzinom w szybszym uzyskaniu odszkodowania, ale w rzeczywistości stało się systemem sądów kapturowych, który rzadko wypłacał odszkodowania rodzinom zasługującym na odszkodowania za szkody poszczepienne.
Firmy takie jak Wyeth (obecnie Pfizer) przyznały, że ich szczepionki są „nieuchronnie niebezpieczne”, jednak zamiast uczynić je bezpieczniejszymi, otrzymały całkowitą nietykalność.
Humphries wyjaśniła, że otworzyło to wrota dla „kreatywności” producentów szczepionek. Teraz mogli bawić się adiuwantami bez obawy przed pozwem. Zyski gwałtownie wzrosły, a harmonogram szczepień dzieci szybko się rozszerzył.
Dr Suzanne Humphries, była certyfikowaną nefrolog i współautorka Dissolving Illusions: Disease, Vaccines, and the Forgotten History, właśnie sensacyjniepojawiło się w The Joe Rogan Experience.
To, czym podzieliła się całkowicie zmieni to, co myślisz o szczepieniach.
Dr. Suzanne Humphries, former board-certified nephrologist and co-author of Dissolving Illusions: Disease, Vaccines, and the Forgotten History, just made a bombshell appearance on The Joe Rogan Experience—and what she shared will completely change how you think about vaccines.… pic.twitter.com/s3k50BXWnE
Ta swoboda oznaczała również cięcie kosztów w testach bezpieczeństwa. Większość ludzi zakłada, że szczepionki są testowane jak inne leki — z kontrolą placebo. Ale tak nie jest. Zamiast tego szczepionki są tak naprawdę testowane w porównaniu z innymi szczepionkami, co zaciemnia negatywne wyniki.
„Nieliczne badania, które istnieją z placebo w roztworze soli fizjologicznej, pokazują, jak zła jest szczepionka i jak powoduje, że nie tylko nie reagujesz na chorobę, gdy się pojawi, ale w wielu przypadkach stajesz się na nią bardziej podatny” – wyjaśniła dr Humphries.
That freedom also meant cutting corners in safety testing. Most people assume vaccines are tested like other drugs—with placebo controls. But that’s not the case. Instead, vaccines are actually tested against other vaccines, which obscures negative outcomes.
Kiedy rozmowa zeszła na polio, dr Humphries zszokowała niemal wszystkich w internecie. Podważyła jedną z najświętszych prawd współczesnej medycyny: że szczepionki wyeliminowały polio.
Prawda jest taka, że polio nie zostało faktycznie wyeliminowane. „Polio nadal istnieje. Polio nadal żyje i ma się dobrze” – oświadczyła dr Humphries. Po prostu kilka sztuczek sprawiło, że świat uwierzył w co innego.
Zdaniem Humphries, prawdziwą zmianą, jaka zaszła, nie był wpływ szczepionki, lecz definicja.
„Dziś polio nazywa się inaczej” – wyjaśniła Humphries. „Podczas gdy w latach 40. i 50. kryteria diagnozowania polio były zupełnie inne niż w roku wprowadzenia szczepionki. Pole działań, kryteria – wszystko się zmieniło… byli w stanie pokazać całkowity kaskadowy spadek zachorowań na polio po prostu dlatego, że zmienili definicje tego, czym jest polio i co może je powodować”.
Po wprowadzeniu szczepionki przypadki, które można by zdiagnozować jako polio, zaczęto określać jako zespół Guillaina-Barré, wirus Coxsackie, echowirus lub wiązać z zatruciem ołowiem lub rtęcią.
Wskazała również na inny kluczowy czynnik: toksyny środowiskowe. Wzrost liczby diagnoz polio, jak powiedziała, odzwierciedlał stosowanie toksycznych chemikaliów, takich jak DDT.
Wraz ze spadkiem stosowania neurotoksycznych pestycydów, takich jak DDT, arsen i ołów, zmniejszyło się również narażenie na substancje toksyczne, które przypominały objawy polio. Mniej dzieci kąpało się w truciznach, które powodowały uszkodzenia nerwów rdzeniowych, więc naturalnie zmniejszyło się ryzyko paraliżu.
„Tonaż produkcji DDT zdecydowanie odzwierciedlał diagnozę polio” – wyjaśniła dr Humphries. Nawet dzisiaj, dodała, „kraje, które nadal produkują DDT… są miejscami, w których nadal obserwujemy tę sytuację z polio”.
A co z samym wirusem polio? Nie jest aż tak szkodliwy, jak ludzie myślą. Humphries wyjaśniła, że polio jest w rzeczywistości „komensalem” — wirusem, który występuje u większości ludzi, nie powodując szkód.
„95 do 99% wszystkich przypadków polio przebiega bezobjawowo”. Dr Humphries opisała badanie Indian Javante, w którym „98 do 99% osób, które przebadano… miało dowody odporności na wszystkie trzy szczepy polio”, a mimo to żadne z dzieci nie było kalekie. „Mówili: ‘Nie mamy żadnego z tych problemów’”, wspominała.
Dr Humphries przytoczyła również mrożącą krew w żyłach historię. W 1916r. laboratorium Rockefellera na Manhattanie postawiło sobie „konkretny cel… spróbować stworzyć najbardziej patologiczny, neuropatologiczny szczep polio, jaki tylko jest możliwy”. Naukowcy zaszczepiali małpom mózgi i podawali ludzki płyn rdzeniowy.
I eksperyment ten przyniósł druzgocące konsekwencje. „Był z tym duży problem, mianowicie [polio] przypadkowo wypuszczono na światło dzienne” – wyjaśniła dr Humphries. „I świat doświadczył najgorszej epidemii polio w historii. Ze śmiertelnością na poziomie 25%”.
Krótko mówiąc, Humphries stwierdziła, że polio nie zniknęło z powodu szczepionek. Zniknęło pod wpływem redefinicji, czynników środowiskowych, katastrof spowodowanych przez człowieka i mnóstwa propagandy.
When the conversation turned to polio, Dr. Humphries blew just about everyone’s mind on the internet. She challenged one of the most sacred beliefs in modern medicine: that vaccines eradicated polio.
The truth is that polio wasn’t actually eradicated. “Polio is still here. Polio… pic.twitter.com/wZ91AERL6d
Dr Humphries wyraziła również obawy dotyczące związku między szczepionkami i alergiami pokarmowymi.
„Dobrze wiadomo, że szczepionki zawierające aluminium zaburzają działanie układu odpornościowego” – powiedziała.
Aluminium jest dodawane do wielu szczepionek, aby układ odpornościowy reagował silniej. Ale gdy taka reakcja nastąpi, układ odpornościowy może błędnie zaatakować inne rzeczy w ciele, takie jak białka pokarmowe.
Na przykład, jeśli dziecko w okresie szczepienia zetknie się z orzeszkami ziemnymi lub jajkami, jego układ odpornościowy może błędnie uznać te pokarmy za zagrożenie, co może prowadzić do długotrwałej alergii pokarmowej.
„To jest pewien paradoks [ze szczepionkami]” – wyjaśniła dr Humphries.
Dr. Humphries also raised concerns about a link between vaccines and food allergies.
“It’s very well known that the vaccines that have aluminum in them skew the immune system,” she said.
Aluminum is added to many vaccines to make the immune system react more strongly. But when… pic.twitter.com/D68apscwaP
A następnie mamy rtęć. Czy wiesz, że jeśli szczepionka zawierająca rtęć spadnie na podłogę, „ludzie w kombinezonach ochronnych muszą przyjść i to zebrać”?
A jednak wstrzykujemy to 3-miesięcznym dzieciom.
Szczepionki mogą wyglądać jak przezroczysty płyn, ale proces, który za nimi stoi, można nazwać dowolnie, tylko nie czystym. Według Humphries, często zaczyna się od chorej tkanki zwierzęcej — takiej jak nerki małpy lub nawet ropa zeskrobana z wrzodów u krów.
Aby utrzymać te komórki przy życiu, producenci stosują mieszankę krwi zwierzęcej, antybiotyków i rtęci.
Dlaczego rtęci? Ponieważ pomaga zabijać mikroby, które mogłyby przetrwać ten proces. Ale jak wskazała, rtęć jest tak toksyczna, że jedynymi miejscami, w których uważa się ją za „bezpieczną”, są szczepionki, wypełnienia dentystyczne i toksyczne odpady.
„Ale możemy wziąć porcję tej fiolki i wstrzyknąć ją dziecku, trzymiesięcznemu dziecku. Jak to działa?” – zapytała.
And then there’s mercury. Did you know that if a mercury-containing vaccine drops on the floor, “the HAZMAT people have to come and take that away”?
Yet we inject it into 3-month-old babies.
Vaccines might look like a clear liquid, but the process behind them is anything but… pic.twitter.com/M5WbTLz0FI
Humphries w swojej książce wskazuje dostęp do czystej wody, lepsze warunki sanitarne, lepsze odżywianie i ogólne warunki życia, jako czynniki, które przyczyniły się do drastycznego spadku zachorowań na choroby zakaźne, a nie szczepionki.
Dr Humphries twierdzi, że te postępy w zakresie zdrowia publicznego już wcześniej zmniejszały liczbę zachorowań i zgonów na długo przed rozpoczęciem powszechnych kampanii szczepień. Jej zdaniem szczepionki pojawiły się na końcu trendu, który był już w toku — a następnie przejęły zasługi.
Aby jeszcze bardziej zagłębić się w mity otaczające szczepionki, obejrzyj całą rozmowę i zdobądź egzemplarz Dissolving Illusions: Disease, Vaccines, and the Forgotten History. To może zmienić wszystko, co sądziłeś, że wiesz.
Publikujemy pełną pulę pytań do Rafał Trzaskowski, poprzedzających wydanie książki “Niebezpieczne związki Rafała Trzaskowskiego”!
Do dziś – pozostały one bez odpowiedzi!
—
Mijają kolejne dni od przesłania przeze mnie Rafałowi Trzaskowskiemu 30 pytań – powiązanych z książką “Niebezpieczne związki Rafała Trzaskowskiego”, a będących w istocie realizacją obowiązku należytej staranności dziennikarskiej – która, co oczywiste, towarzyszyła powstawaniu książki ukazującej prawdziwą twarz Rafała Trzaskowskiego.
Poniżej pełna treść wiadomości – i zadanych pytań:
Do
Sz. P. Rafała Trzaskowskiego
w związku z przygotowywaną publikacją książkową o tytule „Niebezpieczne związki Rafała Trzaskowskiego” – z uwagi na fakt, iż mimo wcześniejszych informacji wysyłanych w tej sprawie do Pana nie było odpowiedzi, a przez wzgląd na dążenie do pogłębienia wiedzy oraz rzetelność i staranność, bardzo zależy mi na uzyskaniu Pańskiego stanowiska – wysyłam Panu prośbę na wszystkie dostępne mi adresy i uprzejmie proszę o udzielenie odpowiedzi na następujące, wybrane, pytania:
1. Kiedy i w jakich okolicznościach poznał Pan Alexandra Sorosa, planowanego spadkobiercę fortuny George’a Sorosa oraz zarządcę Open Society Foundations?
2. Jaki charakter miało – oraz czego dotyczyło – Pana spotkanie z Alexandrem Sorosem jesienią 2023 roku?
3. Dlaczego do dziś milczy Pan na temat owego spotkania i czy nadal utrzymuje Pan tę znajomość – jaki jest jej charakter?
4. Jak doszło do tego, że wziął Pan udział w spotkaniu Grupy Bilderberg w 2019 roku?
5. Kto zainicjował Pański udział w spotkaniu tejże Grupy?
6. Co stanowiło clou tego spotkania i jakie zapadły tam ustalenia, w tym ustalenia odnośnie Pana osoby?
7. Na jakich zasadach korzystał Pan – osobiście lub korzystało środowisko polityczne które Pan reprezentuje – z finansowego wsparcia niemieckich fundacji? Jakie to były fundacje i jakie to były kwoty? W jaki sposób i w oparciu o jakie dokumenty, kwoty te były rozliczane?
8. Jakie niemieckie fundacje finansowały Campus Polska, gdzie występował Pan w roli i współgospodarza i systematycznego uczestnika? Jakie to były kwoty?
9. Jeszcze jako europoseł korzystał Pan z usług firmy public relations byłego znanego dziennikarza śledczego (obecnie, od kilku lat, znów pracującego dla tzw. ”mediów prawicowych”) – proszę wytłumaczyć wyborcom, po co europosłowi były niezbędne usługi firmy PR oraz jakiego rodzaju działania firma ta podejmowała z Pańskiego polecenia?
10. Co przemawiało za faktem Pańskiego doboru w 2018 na stanowisko wiceprezydenta Warszawy Pana Pawła Rabieja – określanego przez przedstawicieli największej zorganizowanej grupy przestępczej w Polsce, tzw. Mafii Pruszkowskiej, jako „chłopiec na posyłki”?
11. Dlaczego, mimo informacji o „niebezpiecznych związkach” Pawła Rabieja, nominował go Pan na stanowisko swojego najbliższego współpracownika – którym pozostawał przez niemal dwa lata?
12. Jakie konkretne inicjatywy edukacyjne obejmuje tzw. deklaracja LGBT+, którą Pan, prezydent Warszawy, podpisał? Jaka jest podstawa prawna dla tych inicjatyw i jak wygląda ich „stan prawny” w odniesieniu do obowiązującego w Polsce systemu edukacji?
13. Czy według Pana „elementy edukacyjne” w deklaracji LGBT+ – którą Pan podpisał i nigdy się z tego nie wycofał (!) – jak promowanie seksualizacji dzieci, jest rzeczą właściwą?
14. Dokument, który Pan podpisał, mówi między innymi o edukacji seksualnej według standardów WHO, która tam została wpisana, w których to „standardach” zawiera się nauka masturbacji dzieci w przedszkolach, a dzieci w wieku 10 lat mają uczyć się wyrażenia świadomej zgody na współżycie seksualne. Czy nadal popiera Pan naukę masturbacji dla przedszkolaków i nauczania wyrażania świadomej zgody na współżycie seksualne dzieci w wieku wczesnoszkolnym?
15. Deklaracja LGBT+ formalnie cały czas jest dokumentem podpisanym przez Prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego – przez Pana po prostu. Nie jest to akt prawny prezydenta, bo prezydent nie ma prawa do wydawania tego typu zarządzenia, i nie jest to uchwała rady miasta. Jest to deklaracja prezydenta Warszawy, ale jednak przedstawiająca pewne konkretne postulaty w zakresie zarządzania miliardami złotych i setkami, tysiącami uczniów w warszawskich szkołach – jaki zatem jest charakter prawny dokumentu, który Pan podpisał i nigdy się z tego nie wycofał?
16. Jak wyglądała kontrola pieniędzy warszawskich podatników na programy i projekty, oparte na deklaracji warszawskiej na rzecz LGBT+ z 2019 roku?
17. Blisko 2 miliony złotych warszawskich podatników wydano na tzw. „hostel dla osób LGBT+”, chociaż przez pierwsze miesiące funkcjonowania obiektu przyjęto tam zaledwie 15 osób. W tym czasie w „hostelu” za publiczne pieniądze zatrudniono 12 osób. Na co konkretnie zostały wydane 2 miliony złotych warszawskich podatników w hostelu dla osób LGBT+?
18. Jak Pan, jako organ nadzoru, odniesie się do faktu, że Stowarzyszenie Lambda Warszawa, dotowane milionami złotych warszawskich podatników i odpowiedzialne za organizację „hostelu dla osób LGBT+”, nie złożyło sprawozdań finansowych do KRS za lata 2022 i 2023, czyli za czas realizacji projektu dotowanego milionami złotych z publicznych pieniędzy? Co ciekawe, sprawozdań nie udostępniono także na stronie internetowej Stowarzyszenia, co może skutkować odebraniem statusu organizacji pożytku publicznego. Czy wiedział Pan o braku tych rozliczeń i złamaniu tych reguł – i co Pan z tym zrobił? A jeśli Pan nie wiedział – to co zrobi Pan teraz, kiedy Pan już wie?
19. Na jakich zasadach podległe Panu miejskie struktury przyznały 2 miliony złotych organizacji „Teraz Poliż”, która postuluje traktowanie prostytucji, jako normalnej, regularnej pracy, a w swych „spektaklach” porusza tematykę pro-aborcyjną i pro-homoseksualną? Czy uważa Pan prostytucję za normalną pracę?
20. W 2019 podpisał Pan radykalną deklarację LGBT+, już rok później, podczas kampanii prezydenckiej w 2020 stał się Pan powściągliwy w deklaracjach na temat praw społeczności LGBT, w lipcu 2020 poszedł Pan tak daleko, że stwierdził, iż jest wręcz przeciwny adopcji dzieci przez pary jednopłciowe, by po przegranej w wyborach prezydenckich w 2020 ponownie zaangażować się w działania na rzecz osób LGBT – w.tym kontekście: jakie naprawdę ma Pan poglądy w sprawie adopcji dzieci przez pary jednopłciowe, ważnego postulatu dla środowiska LGBT?
21. Jak wytłumaczy Pan dualizm, w którym zarządził Pan relegowanie krzyży z urzędów i domeny publicznej, a jednocześnie rokrocznie celebruje Pan w Urzędzie Miasta Stołecznego Warszawy żydowskie święto Chanuki i nie przeszkadza Panu publicznie wystawiona, gigantycznych rozmiarów, menora?
22. Polskie prawo zakazuje dyskryminacji kogokolwiek w oparciu o przesłankę wyznania czy wiary, a Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej gwarantuje nam wszystkim prawo do publicznego wyznawania naszych przekonań – tymczasem Pańskie zarządzenie dotyczące relegowania krzyży z warszawskich urzędów i domeny publicznej wciąż obowiązuje, mimo, że jest bezprawne i mimo, że – ostatnio – zadeklarował się Pan, jako katolik. W tym kontekście -– dlaczego dotąd nie wycofał się Pan z własnego zarządzenia o eliminacji krzyży z warszawskich urzędów i domeny publicznej. I kiedy – konkretnie – Pan to zrobi?
23. Wyborcy mają prawo poznać poglądy i sposób postrzegania rzeczywistości potencjalnego Prezydenta Polski. W tym kontekście: są dwie płcie – czy więcej? A jeśli tak – to ile? Czy mógłby Pan wymienić je wszystkie?
24. Czy popiera pan prawo do aborcji farmakologicznej, aborcji bez recepty, aborcji do momentu narodzin dziecka, łącznie z późną aborcją, która odbywa się poprzez przecięcie rdzenia kręgowego?
25. Czy jako Prezydent Polski, zawetuje Pan ustawę dotyczącą tzw. „mowy nienawiści”, procedowaną w Sejmie, która przez wiele osób jest postrzegana, jako ustawa cenzorska, pod pozorem której dokonywany jest zamach na wolność słowa?
26. W roku 2015 w wywiadzie na temat relokacji nielegalnych imigrantów stwierdził Pan: „trzeba będzie wykonać ten ruch i prawdopodobnie otworzyć się na propozycję Komisji Europejskiej”. W roku 2021 był Pan jednym ze współorganizatorów, razem z http://m.in. z Michaelem Schudrichem wsparcia dla imigrantów koczujących na polsko-białoruskiej granicy. Dziś zajmuje Pan inne stanowisko, krytykujące politykę migracyjną Unii Europejskiej. Z czego wynika ta zmiana w Pańskich poglądach – szczególnie uwidoczniona w toku prezydenckiej kampanii wyborczej?
27. Czy po ewentualnym zwycięstwie w wyborach prezydenckich, Pańskimi współpracownikami w kancelarii zostaną, jak słychać, między innymi Barbara Nowacka i Roman Giertych?
28. Czy jest prawdą, że uzgodnił Pan z premierem Donaldem Tuskiem, iż po zwycięstwie w wyborach prezydenckich ogłosi Pan referendum w sprawie zmiany Konstytucji?
29. Czy wciąż Pan uważa, że „niepotrzebne nam lotnisko w Warszawie, bo jest w Berlinie”?
oraz niejako w ramach post scriptum:
30. Dziś, tj. 25 marca 2025 r. otrzymaliśmy informację o zakazie promowania książki “Niebezpieczne związki Rafała Trzaskowskiego” na nośnikach reklamowych pozostających w dyspozycji warszawskiego metra. Otrzymaliśmy również zapowiedź prawdopodobnego powielenia zakazu w przypadku reklam na nośnikach w warszawskich autobusach – oraz tramwajach. Czy Pan, bądź ktokolwiek z Pańskich współpracowników ingerował w pojawienie się tego zakazu? Jak skomentuje Pan zastosowanie tego rodzaju cenzury – niejako prewencyjnej, bowiem treść książki nie jest jeszcze publicznie znana?
Uprzejmie proszę o udzielenie odpowiedzi na powyższe pytania, wybrane spośród wielu innych, które pragnąłbym Panu zadać. Odpowiedź uprzejmie proszę kierować do dnia 1 kwietnia na następujące maile:
wojciech@sumlinski.pl
lub
wojciech.sumlinski@wsr24.pl,
z sms-owym potwierdzeniem wysyłki na numer mojego telefonu: XXX XXX XXX.
Mając świadomość Pańskiego napiętego kalendarza skupiam się na tej wybranej części pytań, zarazem jednak deklaruję, iż gdyby począwszy od jutra w ciągu kolejnych siedmiu dni (do dnia 1 kwietnia br.) znalazł Pan czas na choćby krótką rozmowę – dowolnego dnia, w dowolnym miejscu w Polsce, do którego zobowiązuję się dotrzeć – pytań byłoby więcej, a rozmowa zyskałaby, gdyż w oparciu o udzielone odpowiedzi zostałaby pogłębiona.
W obu przypadkach – zarówno odpowiedzi wysłanej drogą mailową, jak i rozmowy podczas bezpośredniego spotkania (lub nawet spotkania za pośrednictwem komunikatora) – zobowiązuję się zachować oryginalną formę moich pytań i Pańskich odpowiedzi, bez jakiejkolwiek ingerencji.
W roku 1936, Hitler przedstawił swój czteroletni plan zbrojeniowy, powierzając jego realizację Hermannowi Göringowi, który z chudego pilota, jakim był w klubie lotniczym von Richthofena, czyli “Czerwonego Barona”, stał się korpulentnym, brzuchatym kokainistą. https://en.wikipedia.org/wiki/Manfred_von_Richthofen
Niestety, jeszcze przed upływem czterech lat, Niemcom skończyło się złoto, którym płacili za surowce potrzebne do produkcji broni, i choć posiadali potężny system przemysłowy, zostali zmuszeni do rozpoczęcia wojny – mimo że byli mniej więcej w połowie drogi do osiągnięcia zamierzonych celów. Obawiali się jednak, że dozbrojenie ich sąsiadów mogłoby odwrócić losy wojny, co (nawiasem mówiąc) oszukało Włochy Mussolini’ego, ponieważ wśród klauzul tzw. Paktu Stalowego było to, że wojna nie wybuchnie przed rokiem ’43-’44. https://pl.wikipedia.org/wiki/Pakt_stalowy
W przeciwieństwie do legendy rozpowszechnianej przez amerykańską historiografię, co do której można by przysiąc, że została wymyślona przez Disneya (ale której media dają wiarę), Niemcy przystąpiły do wojny nieprzygotowane i jedynie innowacyjna strategia niemieckiego sztabu generalnego pozwoliła im pokonać przeciwników: na przykład Francuzi mieli więcej i lepiej uzbrojonych czołgów, ale nie wiedzieli, jak ich używać.
Wszystko to przywołuje mi na myśl czteroletni plan zbrojeniowy UE, który oprócz tego, że jest haniebnym planem mającym na celu okraść zwykłych ludzi z pieniędzy (oraz przekazanie ich znanym powszechnie sferom), jest całkowicie bezsensowny z wojskowego punktu widzenia.
Dzisiejsze zaawansowane technologicznie systemy uzbrojenia, wraz ze zdolnościami przemysłowymi wymaganymi do ich produkcji, potrzebują dziesięcioleci na ich opracowanie. Nic z tego nie zostało wdrożone, ani nie będzie za cztery lata. Co więcej, żaden europejski producent broni nie jest w stanie wyprodukować czegoś przyzwoitego bez komponentów pochodzących z USA. Dlatego też pomysł rozwinięcia europejskiego przemysłu zbrojeniowego w tak krótkim czasie jest zasadniczo oszustwem, które ewoluuje na skalę planetarną, jeśli weźmie się pod uwagę, że znaczny procent amerykańskich komponentów, zwłaszcza elektroniki, jest produkowany w Chinach.
Krótko mówiąc, za cztery lata nie będzie żadnej europejskiej broni, między innymi dlatego, że NATO od samego początku koncentrowało się na siłach amerykańskich, podczas gdy wkład europejski stanowił margines. Oznacza to, że nie istnieje żadna europejska strategia wojskowa niezbędna do przeprowadzenia dozbrojenia, która miałaby sens.
Konstatując, że europejski plan remilitaryzacji jest całkowicie nieadekwatny nie tylko do prowadzenia wojny z Rosją, ale także do wyprodukowania minimalnego uzbrojenia niezbędnego dla fikcyjnej armii UE, musimy zadać sobie pytanie.
Dlaczego mówi się o czterech latach, co jest całkowicie terminem całkowicie absurdalnym? – Otóż dlatego, że Bruksela ma nadzieję, że za cztery lata Trump zostanie zastąpiony przez jakąś marionetkę z automatycznym piórem, taką jak Biden lub innego chodzącego trupa, który w pełni wznowi globalistyczną grabież i szał wojenny, ratując w ten sposób UE przed rozpadem. Będzie to trudne, ponieważ Stany Zjednoczone starają się wycofać z wojny, aby uniknąć bankructwa, a ponadto jest bardzo mało prawdopodobne, że wojna może być finansowana aż do roku 2029.
Ale jest też problem związany z Zelenskim: wrzaski o zdradzie, które rozległy się w europejskich stolicach, gdy Trump osaczył kijowskiego komika, doskonale wyjaśniają kwestię. Przez trzy lata, podczas gdy Ukraińcy umierali, wielu europejskich dygnitarzy jeździło pociągiem do Kijowa i wracało z milionami dolarów w swych bagażach dyplomatycznych, by rozdać je swoim kumplom. Tyle że “poczciwy” Wolodimir – chociaż naćpany na maksa – zapisywał sobie to wszystko w notesie: gdyby doszło do zakończenia wojny, będzie w stanie szantażować wszystkich europejskich przywódców. Problem w tym, że również administracja amerykańska mogłaby skorzystać z owego notesiku. Z pewnością dysponuje ona wystarczającą siłą i zdolnością do szantażu, by go sobie przekazać – ewentualnie oferując Zełenskiemu protekcję po nieuchronnym jego upadku. Tak więc także Waszyngton mógłby przysporzyć kłopotów wielu prominentnym postaciom unijnej sceny.
Rozumiecie więc teraz, jak wielki dramat rozgrywa się w Brukseli – i prawdopodobnie także w wielu europejskich stolicach (prawdopodobnie tych najbardziej podżegających do wojny), które próbują teraz na wszelkie sposoby kontynuować wojnę, piętrząc bezsensowne plany i próbując sprowokować Rosję w nadziei, że zadziałają klauzule NATO. Wojna jest ich ostatnią nadzieją.
Wysiłki Trumpa zmierzające do wynegocjowania szybkiego zakończenia wojny na Ukrainie utkwiły w martwym punkcie, głównie dlatego, że Zełenski i jego ekipa odrzucają porozumienie osiągnięte przez USA z Rosją w Rijadzie w poniedziałek, a także dlatego, że Europejczycy odmawiają zniesienia sankcji na eksport rosyjskiego zboża i nawozów.
Naprawdę nie ma tu żadnej tajemnicy. Putin nie gra w żadne gierki ani nie gra na zwłokę. Uważa, że pomimo pewnych postępów w nawiązywaniu dialogu z Trumpem i jego administracją, na Zachodzie nadal istnieją poważne przeszkody, które uniemożliwią powrót do normalności, tj. regularne stosunki dyplomatyczne i złagodzenie sankcji.
W zeszłym tygodniu, podczas zamkniętej sesji kongresu Rosyjskiego Związku Przemysłowców i Przedsiębiorców (RSPP), Putin przekazał rosyjskim liderom biznesu trzeźwiącą wiadomość dotyczącą sankcji i wojny na Ukrainie. Ostrzegł ich, aby nie spodziewali się szybkiego rozwiązania konfliktu ani szybkiego zniesienia zachodnich sankcji. Putin podkreślił, że nawet jeśli sankcje zostaną złagodzone, Zachód prawdopodobnie znajdzie alternatywne sposoby wywierania presji na Rosję. Opisał sankcje jako „mechanizm systemowej presji strategicznej”, a nie środki tymczasowe.
Putin powtórzył, że nie ma nadziei na pełny powrót do wolnego handlu, nieograniczonego przepływu kapitału ani polegania na zachodnich mechanizmach ochrony praw inwestorów. Skrytykował również zachodnie firmy, które opuściły Rosję po inwazji na Ukrainę, stwierdzając, że napotkają znaczne bariery, jeśli spróbują powrócić. Innymi słowy, Putin nie nosi różowych okularów i pozostaje ostrożny co do zachodnich intencji.
Podczas inspekcji rosyjskiego portu Murmańsk, obsługującego flotę arktyczną, Putin wygłosił następujące uwagi na temat wojny na Ukrainie :
Władimir Putin nie przebierał w słowach. Przemawiając z pokładu Archangielska, okrętu podwodnego czwartej generacji z bronią atomową i hipersonicznymi pociskami Zircon, prezydent Rosji oświadczył to, co wielu widziało od dawna: ukraińskie wojsko, wspierane przez zachodnie fantazje i pieniądze NATO, traci siłę przebicia. „Niedawno powiedziałem: »Wyciśniemy ich«. Teraz są powody, by sądzić, że ich wykończymy” – powiedział Putin oficerom marynarki, stojąc na stali, która odzwierciedla wieki rosyjskiej odporności. . . .
Przypomniał światu o seryjnych zdradach Zachodu: najpierw w przypadku porozumień mińskich, a następnie rozmów pokojowych w Stambule w 2022 r. W obu przypadkach Rosja prowadziła negocjacje w dobrej wierze. A w obu przypadkach stolice zachodnie, szczególnie Londyn, sabotowały proces. „Ich europejscy opiekunowie przekonali ukraińskie kierownictwo, że muszą kontynuować zbrojny opór… zasadniczo do ostatniego Ukraińca” – powiedział Putin, a słowa te trafiają jak oskarżenie do Hagi (jeśli zadziałały zgodnie z przeznaczeniem).
Podczas pobytu w Murmańsku Putin zaproponował również rozwiązanie mające na celu naprawienie nielegalnego rządu Ukrainy… wezwał do utworzenia tymczasowego rządu na Ukrainie pod nadzorem ONZ i wybrania neutralnych krajów w celu przeprowadzenia wyborów. Jest to po prostu powtórzenie jednego z kluczowych warunków, które Putin wyjaśnił w swoim przemówieniu do wysokich rangą dyplomatów w rosyjskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych w czerwcu 2024 r.… Suwerenność Ukrainy zostanie odbudowana, a nie zniszczona, ale zostanie odbudowana na fundamentach neutralności, a nie uzbrojenia NATO, i uniemożliwi neonazistom przejęcie władzy.
Chociaż te oświadczenia nie odzwierciedlają nowych propozycji ani zmiany deklarowanych celów Rosji, Putin wprowadził Noworosję do równania. Noworosja obejmuje całą wschodnią i południową Ukrainę, w tym regiony takie jak Odessa, Charków, Dniepropietrowsk i Mikołajów.
27 lutego 2025 r .: Putin oświadczył, że Rosja zintensyfikuje działania Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB) w Donbasie i Noworosji , co oznacza odejście od warunków zaproponowanych w czerwcu 2024 r. Jego rzecznik Dmitrij Pieskow podkreślił, że Donbas i Noworosja są uważane za integralną część Rosji.
19 marca 2025 r .: Putin ogłosił Noworosję bytem rosyjskim podczas przemówienia do zarządu Prokuratury Generalnej. Odniósł się również do Odessy jako „rosyjskiego miasta”, podkreślając dodatkowo, że rozszerzy roszczenia terytorialne, jeśli Kijów nie zaakceptuje umowy na stole.
28 marca 2025 r .: Podczas spotkania z żołnierzami Putin podkreślił rosyjskie postępy w Donbasie i Noworosji , twierdząc, że 99% Ługańskiej Republiki Ludowej (ŁRL) i ponad 70% Donieckiej Republiki Ludowej (DRL) zostało „wyzwolonych”. Stwierdził, że inicjatywa strategiczna leży wyłącznie w rękach sił rosyjskich.
Iran, a raczej groźba ataku Trumpa na Iran, jest dziką kartą, która może zniweczyć wysiłki na rzecz przywrócenia normalnych stosunków z Rosją. Iran odrzucił ofertę Trumpa rozpoczęcia negocjacji w zamian za zakończenie przez Iran wszelkiego wsparcia dla Hutich, Hamasu i Hezbollahu.
Według Al-Mayadeen i innych poinformowanych źródeł odpowiedź Irańczyka zawierała następujące punkty:
Iran potwierdza, że nie będzie negocjował bezpośrednio ze Stanami Zjednoczonymi, zwłaszcza w ramach polityki maksymalnej presji, i kategorycznie odrzuca amerykańskie podejście.
Iran oświadcza, że nie prowadzi negocjacji w imieniu żadnego mocarstwa regionalnego i nie dyktuje polityki zagranicznej innym państwom ani grupom, w tym jemeńskiej Ansarallah, która jest niezależnym sojusznikiem.
Iran oświadcza, że nie zaakceptuje „nierealistycznych warunków” Trumpa i że żądania USA są tak obszerne, że nie można ich brać pod uwagę nawet hipotetycznie.
Iran jednoznacznie ostrzega, że wszelkie działania militarne lub wrogie, niezależnie od tego, czy zostaną podjęte przez Stany Zjednoczone, czy któregoś z ich „pachołków”, spotkają się z irańską odpowiedzią, która obejmie wszystkie amerykańskie zasoby militarne na Bliskim Wschodzie.
Przed otrzymaniem odpowiedzi z Iranu Trump nakazał wysłanie Carrier Strike Group i bombowców B-2 do Diego Garcia. Od 28 marca 2025 r. Diego Garcia gości pięć bombowców stealth B-2 i oczekuje się dwóch dodatkowych przylotów. Te bombowce strategiczne dołączają do dwóch B-52, które zostały tam rozmieszczone rok temu.
Niektórzy analitycy, jak moi dobrzy przyjaciele Ray McGovern i Lawrence Wilkerson, uważają, że jest to część strategii negocjacyjnej Trumpa — tj. pokaz siły mający na celu wywarcie presji na Iran, aby zaakceptował umowę. Jestem mniej optymistyczny. Wierzę, że Trump został przekonany, moim zdaniem niesłusznie, że Iran nie ma wiarygodnej obrony powietrznej i że strategiczne bombardowanie Iranu mogłoby rozwiązać problem Iranu. Modlę się, abym się mylił.
18 marca prezydent Donald Trump przez bodajże dwie godziny rozmawiał przez telefon z rosyjskim prezydentem Putinem, jakby tu zakończyć wojnę na Ukrainie. Nawet nie tyle o samym zakończeniu, bo niby pierwszy krok został już uzgodniony – że będzie nim 30-dniowe zawieszenie broni, tylko o tym, jak do tego doprowadzić. Jeśli wierzyć funkcjonariuszom Propaganda Abteilung, którzy właśnie przeżywają dysonans poznawczy, czy mają bardziej nienawidzić Putina, czy przeciwnie – Donalda Trumpa – sposób jest prosty, jak budowa cepa. Rosja ma bezwarunkowo przyjąć warunki uzgodnione między delegacją USA i Ukrainy w Arabii Saudyjskiej – i tyle.
Czy jednak można wierzyć funkcjonariuszom Propaganda Abteilung z TVP, czy z TVN, a zwłaszcza – z kierowanej przez Judenrat „Gazety Wyborczej”? Oczywiście, że nie można, a kto im lekkomyślnie wierzy, ten sam sobie szkodzi, podobnie jak ten, kto serio traktuje Kukuńka. Gdyby bowiem tak było, jak utrzymują, to po co prezydent Trump miałby aż dwie godziny rozmawiać z prezydentem Putinem? Wystarczyłoby, gdyby mu powiedział: wiecie, rozumiecie, Putin, wy wykonajcie to, cośmy z Ukraińcami ustalili w Arabii Saudyjskiej, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa. Nawet gdyby Putin odpowiedział: tak toczno, słuszaju, Wasze Wieliczestwo – to ile by to mogło trwać? Nie dłużej, jak 3 minuty.
Skoro jednak rozmowa trwała dwie godziny, to musiało tam być coś więcej. I jeszcze tego samego dnia wyjaśniło się – co było. Otóż prezydent Putin powiedział, że owszem – ale wtedy, jak USA zaprzestaną dostarczać Ukrainie pomocy wojskowej i informacji wywiadowczych, a w dodatku – żeby spowodowały, by europejskie państwa NATO też tej pomocy zaniechały.
Ani jeden, ani drugi warunek nie jest możliwy do spełnienia. Pierwszy – bo w przeciwnym razie powstałoby wrażenie, że USA wykonują polecenia Putina – co podkopałoby ich prestiż wśród europejskich sojuszników – może z wyjątkiem Polski – a drugi – bo zwłaszcza teraz, gdy Niemcy do spółki z Francją próbują wykorzystać zaistniałą sytuację dla spełnienia własnych marzeń – nie ma mowy, by wysłuchały amerykańskich sugestii.
Toteż jedynym pewnym ustaleniem w tej rozmowie jest zapowiedź wspólnego – to znaczy – rosyjsko-amerykańskiego meczu w hokeja. Pan generał Roman Polko uważa to za „fiasko” rozmów – ale, jak zwykle zresztą – niekoniecznie musi mieć rację – o czym za chwilę.
19 marca prezydent Trump odbył podobnie dwugodzinną rozmowę z prezydentem Zełeńskim, którą obydwie strony uznały za „obiecującą”. To ciekawe, zwłaszcza w kontekście sugestii prezydenta Trumpa, że najlepszą gwarancją bezpieczeństwa ukraińskiej infrastruktury energetycznej byłoby przekazanie jej na własność Stanom Zjednoczonym. Podobno prezydent Zełeński nie ma nic przeciwko temu – ale prezydent Zełeński nie miał też nic przeciwko przekazaniu USA ukraińskich złóż mineralnych nie tylko w Donbasie, ale i na Ukrainie jeszcze nie zajętej przez Rosję.
Jak wiadomo, nic z tego na razie nie wyszło – a na dodatek krążą fałszywe pogłoski, jakoby Ukraina 16 stycznia sprzedała te złoża Angielczykom w zamian za makagigi, czyli – „stuletnie partnerstwo” ukraińsko-brytyjskie. Czyżby Ukraińcy wierzyli w jakiekolwiek partnerstwo z Anglią, a już zwłaszcza – w „stuletnie”? Gdyby to była prawda, to można by o nich powiedzieć to samo, co w latach 70-tych mówiono o Murzynach w Afryce, którzy otwierali ramiona przed Breżniewem: „czarni są czerwoni, bo są jeszcze zieloni”.
Być może jednak te fałszywe pogłoski dotarły już i do Donalda Trumpa, skoro w rozmowie z prezydentem Zełeńskim o minerałach nie wspomniał ani słowem, natomiast przerzucił się na atomowe elektrownie? Żeby tylko nie skończyło się tak, jak śpiewał Kazimierz Grześkowiak: „Niech mi chociaż dyferencjał dadzą!” Jak tam będzie – tak tam będzie – zwłaszcza po zaplanowanej na 23 marca rozmowie amerykańsko-rosyjskiej w Arabii Saudyjskiej.
I tu wracam do opinii pana generała Polko – że ten hokej, to „fiasko”. Pan generał jest młody i w 1972 roku, kiedy kończyła się wojna w Wietnamie, miał zaledwie 10 lat, to znaczy, że dopiero zaczynało go interesować, co też dziewczynki mają pod spódniczkami. W przeciwnym razie wiedziałby, że zakończenie wojny wietnamskiej przez prezydenta Nixona zaczęło się od „dyplomacji pingpongowej”, to znaczy – od wyjazdu do ChRL, z którą USA nie miały żadnych stosunków, amerykańskiej drużyny pingpongowej. I tak, od rzemyczka do koniczka, doszło aż do wizyty w Pekinie prezydenta Nixona, który w rozmowie z Mao Zedongiem uzgodnił zakończenie wojny wietnamskiej – co obiecał wyborcom w roku 1968 i tylko dlatego prezydenckie wybory wygrał. Skoro dyplomacja pingpongowa przyniosła takie rezultaty wtedy, to dlaczego dyplomacja hokejowa nie mogłaby przynieść pożądanych rezultatów dzisiaj?
Ale nie tylko od dyplomacji to wtedy zależało. Jak wobec tego może być teraz? We wspomnianej telefonicznej rozmowie, albo zaraz po niej i pod jej wrażeniem, prezydent Zełeński oświadczył ni stąd, ni zowąd, że Ukraina „nie zgodzi się” na rezygnację z terytoriów zajętych przez Rosję. Szkoda, że nie dodał, że „nigdy” się na to nie zgodzi, bo – po pierwsze – zabrzmiałoby to bardziej stanowczo, a po drugie – przypominałoby deklarację Stanisława Mikołajczyka, premiera RP na uchodźstwie, że Polska „nigdy” nie zgodzi się na oddanie Rosji Wilna i Lwowa. Churchill, do którego ta deklaracja była adresowana, mruknął pod nosem: Hmm, nigdy, nigdy… To jest właśnie to słowo, którego nikomu nie można zabronić wymawiać.
Podobnie było i w przypadku wojny wietnamskiej. Mimo uzgodnień w Pekinie, władze w Hanoi nagle oświadczyły, że dopóki prastarą i świętą ziemię wietnamską bezcześci swoimi buciorami chociaż jeden amerykański najeźdźca – oni do stołu rokowań nie usiądą. I cóż w tej sytuacji zrobił prezydent Nixon? Nakazał naloty dywanowe bombowców strategicznych B-52 na Północny Wietnam, że szczególnym uwzględnieniem stołecznego Hanoi i portowego Hajfongu, który wtedy pełnił rolę podobną, jak teraz – lotnisko w Jasionce. I co Państwo powiecie? Zaledwie po kilku dniach delegacja Wietnamu Północnego przygalopowała do stołu rokowań w Paryżu, chociaż prastarą i świętą ziemię wietnamską bezcześciło swoimi buciorami aż 500 tysięcy amerykańskich najeźdźców.
Najwyraźniej Klucznik Gerwazy miał wiele racji mówiąc, że „wygraj w polu, a wygrasz i w sądzie”. Zwłaszcza, gdyby w takim sądzie zasiadali członkowie sędziowskiego gangu „Wolne Sądy”, co to chyba odzyska amerykański jurgielt z USAID – zgodnie z wyrokiem tamtejszego niezawisłego sądu. Co tu dużo gadać; niezawisłe sądy przyjmują funkcję – jeszcze nie wiemy, czy gangsterskiej, czy ideologicznej międzynarodówki. Niezawiśli sędziowie wszystkich krajów – róbcie sobie na rękę! Ciekawe co w tej sytuacji wykombinuje zimny ruski czekista Putin, żeby prezydentowi Trumpowi ułatwić zakończenie wojny na Ukrainie. Bo chociaż starożytni Rzymianie powtarzali, że cuius est condere eius est tolere, co się wykłada, że kto ustanowił, (kto zaczął) ten może znieść (zakończyć)– ale – jak widzimy – w przypadku wojny wszystko się komplikuje, więc pewnie i prezydent Putin jakoś wyjdzie prezydentowi Trumpowi naprzeciw.
Flaga Unii Europejskiej na ziemi. Zdjęcie ilustracyjne. / foto: PAP
No i stało się, Ameryka powoli zaczyna wycofywać się z Europy. Czy zamierza całkiem wyrzec się kontroli nad Europą – zapewne nie, jak ją będzie nadal sprawować – zobaczymy. Na razie europejska śmietanka najpierw skwaśniała w Monachium, gdzie wiceprezydent USA J.D. Vance wygarnął euro-liderom w oczy prawdę, potem osłupiała, gdy prezydent Trump wyrzucił z Białego Domu bezczelnego impertynenta, a potem popadła w euforię, gdy do ich umysłów doszło, że chata wolna, można więc robić imprezę na całego. Eurokraci ujrzeli nagle pustą przestrzeń strategiczną, która zapowiada się w Europie dzięki nowej polityce USA.
Postanowili więc zapełnić ją nowym tworem – Europejską Unią Obronną.
Z całą pewnością eurokraci, których oglądamy na ekranach, nie są tymi z najwyższej półki decyzyjnej, do nich jednak mamy dostęp, musimy więc z ich wypowiedzi i dokumentów zrekonstruować obraz rzeczywistości. Takim źródłem jest najnowsza rezolucja Parlamentu Europejskiego pt. „Rezolucja Parlamentu Europejskiego z dnia 12 marca 2025 r. w sprawie białej księgi w sprawie przyszłości europejskiej obrony (2025/2565(RSP)”.
Sama Rezolucja nie ma mocy wiążącej i nie pociąga za sobą skutków prawnych i faktycznych, stanowi jednak wgląd w zamiary eurokratów i ich panów, pozwala więc do pewnego stopnia przewidywać ich posunięcia.
Plany eurokratów
To, co teraz przedstawię, jest obrazem stanów mentalnych ludzi rządzących Europą, ich wizji świata i zamiarów. Nie jest więc tym, co jest, ale tym, co oni chcieliby mieć. Nie musi się to ziścić, ale próby realizacji tych planów zapewne zostaną podjęte. Mamy więc nowy byt polityczny – Europejską Unię Obronną (EUO), złożoną z Unii Europejskiej, Wielkiej Brytanii i partnerów. UE i GB mają być połączone nową Entente Cordiale, a partnerami mają być Ukraina i kraje Bałkanów Zachodnich. EUO Bałtyk i Morze Czarne traktuje jak swoje morza wewnętrzne, których używa do oddzielania swoich wrogów od siebie i reszty świata.
Wrogowie zostali wymienieni: Federacja Rosyjska, Białoruś, Iran, Chiny, Korea Północna. Głównym wrogiem jest Rosja, określana jako „wrogie mocarstwo”. EUO ma też swoje interesy zamorskie – bardzo interesuje się Sahelem, czyli Afryką subsaharyjską, niestabilna sytuacja w tamtym rejonie jest przedmiotem szczególnej troski eurokratów. Moja interpretacja jest taka, że tam właśnie swoje kolonie miały Francja, Belgia, Wielka Brytania i Cesarstwo Niemieckie. To zapewne coś więcej niż sentyment, zapewne interesy, poza tym Unia Europejska skądś musi brać imigrantów. Brakuje natomiast w Rezolucji wzmianki na temat ludobójstwa w Gazie i przemocy wobec chrześcijan w Syrii.
Wracamy do Rezolucji. USA zostało ukarane werbalnie, co prawda nie wprost, ale jeśli piszą tam, że jakieś agresywne średnie mocarstwo zagraża współpracy transatlantyckiej i wspólnemu bezpieczeństwu przez to, że zamierza zawrzeć układ z rosyjskim agresorem kosztem bezpieczeństwa ukraińskiego i europejskiego, nietrudno zgadnąć, o jakie państwo chodzi. NATO ma nadal istnieć, ale EUO ma być jego drugą, europejską odnogą, autonomiczną i prowadzącą własną politykę. Można to zrozumieć w ten sposób, że EUO chce nadal korzystać z art. 5 traktatu północnoatlantyckiego, ale robić to, co sama chce.
Poza tym USA zostały usunięte poza europejskie plany. EUO, czyli de facto rozszerzona UE ma zyskać dwie ważne cechy – autonomię i suwerenność. Autonomia, czyli swoboda działania, i suwerenność, czyli zdolność do samodzielnego, niezależnego od innych podmiotów sprawowania władzy politycznej nad określonym terytorium, grupą osób i samą sobą. Odtąd UE, działając jako zasadnicza część EUO, czuje się już suwerennym państwem, panującym nad terytorium państw członkowskich i władającym ich ludnością. Autonomię EUO/UE należy rozumieć jako niezależność od państw członkowskich. Szkieletem całego tworu, jakim jest EUO/UE stała się Wspólna Polityka Bezpieczeństwa i Obrony (WPBiO), rodzaj nieformalnej zasady konstytucyjnej.
Wspólna Polityka Bezpieczeństwa i Obrony
Główne kierunki WPBiO podzielić można na dwa rodzaje – zewnętrzne i wewnętrzne. Kierunek zewnętrzny ma dwa cele. Cel pierwszy to odstraszanie Rosji, która jest konsekwentnie określana mianem agresora i wrogiego mocarstwa. Autorzy Rezolucji całkowicie pomijają oficjalne już informacje z lutego, że wojna na Ukrainie jest w istocie proxy war – wojną zastępczą między USA a Rosją, oraz że na terenie państwa ukraińskiego CIA i MI6 od 2016 r. stworzyły 12 tajnych baz wywiadowczo-sabotażowych, skierowanych przeciwko Rosji. Mieszkańcy Europy nadal jednak mają tkwić w przekonaniu, że Rosja dokonała agresji na Ukrainę bez żadnego powodu.
To odstraszanie ma polegać na budowie dwóch inicjatyw obronnych – Bałtyckiej Linii Obrony, obejmującej głównie państwa skandynawskie i Tarczy Wschód, obejmującej państwa bałtyckie i Polskę. Ma to postawić trwałą zaporę przeciw Rosji i Białorusi na lądzie, morzu i w powietrzu, poprzez przeciwdziałanie zagrożeniom wojskowym i hybrydowym, wykorzystaniu energii do celów wojskowych (cokolwiek to znaczy, nie wyjaśniono), sabotażowi infrastruktury, instrumentalizacji migracji. Na marginesie, eurokratom nie przeszkadza instrumentalizacja migracji, dokonywana przez samą UE i jej państwa członkowskie, np. na granicy polsko-niemieckiej.
Inwestycje w Ukrainę
Cel drugi zewnętrznego kierunku WPBiO polega na wspieraniu Ukrainy. Jest to wyjaśnione krótko – Ukraina powstrzymuje agresywną Rosję, bezpieczeństwo UE i Ukrainy jest tym samym, na ukraińskich polach bitew decyduje się przyszłość Europy, więc państwa członkowskie mają dwa wyjścia – połączyć się we wspólnych działaniach lub zostać samotne, wystawione na agresję wrogiego mocarstwa. Wsparcie Ukrainy oznacza prowadzenie przez siły zbrojne tego państwa dalszej wojny z Rosją. EUO/UE będzie wspierać Ukrainę, tak aby mogła dalej walczyć. W tym celu zainwestuje w przemysł obronny na Ukrainie i zintegruje z nim europejski przemysł obronny. Dzięki temu UE rozbuduje ukraińską infrastrukturę przemysłowo-technologiczną, tak że będzie ona mogła zaspokoić potrzeby EUO/UE w zakresie obronności. Oznacza to, że wielkie wydatki na zbrojenia pochodzące z nowych długów zostaną zainwestowane w dużej części na Ukrainie wg tzw. duńskiego modelu. Zostaną utworzone specjalne fundusze wspierające wysiłek wojenny Ukrainy i rozbudowę jej przemysłu.
Kierunek wewnętrzny WPBiO polega oficjalnie na wyścigu zbrojeń Europy, aby mogła wspierać Ukrainę i odstraszać Putina. To jednak, w mojej ocenie, tylko pretekst. W rzeczywistości chodzi o zaciągnięcie olbrzymich długów, obciążających państwa członkowskie i narody i ustanowienie centralnego zarządzania wszystkim w UE – armiami, przemysłem, gospodarką, polityką, administracją, ludźmi. Wszystko w UE ma zostać podporządkowane WPBiO, wszystkie polityki unijne. W organach UE ma zostać zniesiona zasada jednomyślności, tam gdzie istnieje na rzecz większości kwalifikowanej. Wszystkie gałęzie gospodarki mają zostać podporządkowane obronności. Mają powstać nowe, horyzontalne struktury administracyjne, łączące państwa ponad granicami, i poza kontrolą własnych rządów, wiążąc całą administrację na obszarze UE bezpośrednio z Komisją Europejską. Ma nastąpić zespolenie władz cywilnych z wojskowymi, czyli rozwiązanie znane ze Stanu Wojennego.
Tak ma funkcjonować UE – w trybie wojennym, poprzez tzw. gotowość, oznaczającą prewencyjne działania administracji cywilno-wojskowej wobec wszelkich zagrożeń, także cybernetycznych w infosferze (pamiętajmy, co UE nazywa dezinformacją).
Centralny rynek wszystkiego
Przemysł i zasoby, również strategiczne, mają być pod centralnym zarządem UE. Wydatkowanie środków na zbrojenia tak samo. Państwa mają zaciągać pożyczki i opodatkować się w wysokości 0,25 proc. dla Ukrainy, ale zamawiać mają nie to, co chcą i nie tam, gdzie uważają, ale to i tam, gdzie otrzymają przydział. Napisano wprost, że państwa członkowskie nie będą kierowały się swoim interesem, tylko obronnością UE.
Nie będzie można zamawiać uzbrojenia spoza Europy, co oznacza zerwanie sojuszu militarnego z USA. Tak ma powstać tzw. rynek obronny, obejmujący wszystko, co związane jest z obronnością. A ponieważ WPBiO obejmuje całość życia, rynek obronny jest de facto rynkiem wszystkiego. Rynek wspólnotowy zarządzany centralnie przez UE. Również siły zbrojne państw członkowskich mają wejść pod dowództwo EUP/UE, sprawowane przez Komórkę Planowania i Prowadzenia Operacji Wojskowych UE, czyli Sztab Generalny. Zasoby militarne będą udostępniane państwom na zasadzie przydziału.
Koncepcja obrony całkowitej
Najciekawsze dotyczy jednak ludności cywilnej i całego majątku materialnego. EUO/UE ma przyjąć fińską koncepcję obrony całkowitej zakładającej współpracę wojska i cywili w ten sposób, że wszelkie zasoby cywilne, także ludzie, są traktowani jako zasoby militarne, które można wykorzystać w walce. To odmiana tzw. obrony totalnej, będącej częścią wojny totalnej. W praktyce sprowadza się to do taktyki „spalonej ziemi” w razie ataku.
Polska jest frontem UE, która traktuje Białoruś i Rosję jako wroga, chce prowadzić wojnę na Ukrainie, zamierza skonfiskować zamrożone rosyjskie aktywa i dać te pieniądze Ukrainie na wojnę z Rosją. To wszystko w sytuacji, w której nie mamy posiadać własnej broni, wojska, zasobów, przemysłu, polityki, administracji. Wszystko zarządzane i wydzielane przez Komisję i Sztab Generalny, wszystko w trybie stanu wojennego, wszystko skierowane stale przeciw Rosji i dla Ukrainy.
Generalna gubernia
Na końcu moja interpretacja. Jeśli dojdzie w końcu do ataku Rosji na UE przez ziemie polskie, ludność cywilna w ramach obrony całkowitej może zostać użyta jako żywe tarcze osłaniające pozostałe kraje UE, a cała infrastruktura i majętność polska może być celowo niszczona przez unijną administrację na ziemiach polskich. Oficjalnie po to, aby nie dostała się w ręce przeciwnika, faktycznie po to, aby zniszczyć wszystko, co polskie.
Wygląda na to, że z kolonii stajemy się okupowaną generalną gubernią. Związek Sowiecki zaś wcale nie skończył się wraz z rozpadem ZSRR, tylko wyemigrował na Zachód. Teraz odradza się pod postacią EUO/UE, jak moc Saurona w Śródziemiu.
A my mamy polityczny rower na kwadratowych kołach.
No i przyszła moja książka z drukarni. Namawiam do zakupu i przeczytania. To jednodniowy kurs działania elit w Polsce.
Po tym wiele zjawisk, do tej pory na oko pozbawionych sensu, nabierze znamion regularności i powtarzalności oraz wykaże, że to wszystko miało – do tej pory ukryty – cel. Ale, przygotowując się do tematu „elity” przyszło mi przebrnąć przez sporo prac naukowych, których, ze względu na w końcu publicystyczny charakter mojej książki, ani nie zacytowałem, ani też nie odwoływałem się do nieistniejącej w książce bibliografii. Niejeden wątek mi przez to wypadł, ale nie można przecież pisać książki „o wszystkim”. Mimo tego jednej sprawy w książce nie ma, a nie chciałbym, by zginęła, a więc tu ją spróbuję omówić. Chodzi o słynne „krążenie elit”.
Papież Pareto
Publiczność, jeśli w ogóle, zna Vilfreda Pareta, to raczej z jego zasady 80/20, która wykazuje, że np. za 80% przychodów firmy odpowiada 20% klientów, co pozwala m.in. korporacjom dbać o wąską grupę klientów, co tych incydentalnych pozostawia w zapomnieniu. Jeśli więc jesteście zlewani przez jakieś korpo to wiedzcie, żeście się po prostu nie załapali wg. reguły Pareta na dopieszczane 20%.
Ale dorobek tego pana jest znacznie większy i w dużej mierze pionierski w jednym obszarze – badaniu elit. To Pareto napisał całe dzieło o elitach, zaś w jednej z wielu tez wykazał, że jakość działań społeczności, w tym względzie uzależnionej od elit, zależy od ich krążenia, czyli odświeżania ich składu, celów i sposobów działania.
W ogóle te prace związane z elitami leczą ze złudzeń całkowicie. Wszyscy ci piewcy emanacji woli suwerena poprzez system wyłanianych przedstawicieli, którzy tworzą elitę-nieelitę, wynajętą tylko do zarządzania państwem to jest jakaś bajeczka dla coraz mniej grzecznych, a coraz bardziej naiwnych dzieci. Nauka dowodzi, że nic takiego nie ma, nawet intuicyjny ogląd dokonywany przez lud rządzony jasno wskazuje, że istnieją oni i my. Najlepszym dowodem na tę ludową mądrość jest historia z Rywinem, który przyszedł do Michnika po łapówkę, co wyszło w czasie skandalizujących obrad jedynej chyba udanej nadzwyczajnej śledczej komisji sejmowej. Na pytanie Michnika: kto ciebie, Rywinie, przysyła padła odpowiedź, że „grupa trzymająca władzę”. Dla ludu było jasne, że to nie żaden rząd, czy partia, ale rzeczywista władza, która istnieje i pociąga za wędzidła bez względu na to kto rządzi. A więc to tu prawda nauki spotyka się z prawdą ekranu, w który patrzy codziennie suweren.
Aby jeszcze bardziej otrzeźwić posłańców dobrej nowiny sprawczości i zalet systemu przedstawicielskiego należy zwrócić uwagę, że nawet nauka, co dopiero ogląd zdrowego rozsądku, wykazuje, że cała sprawa służebności elit jest fasadą dla naiwnych i maluczkich, serwowaną po to by utrzymać lud w błogostanie niewolnika doskonałego, czyli takiego, który nie tyle nie widzi swego zniewolenia, ale dostrzega je i jest z niego zadowolony.
Przyjęło się, że elity mają dwa poziomy uwarunkowań: wewnętrzne i zewnętrzne. Te pierwsze zwane są rezyduami i są zestawem trwałych i rzeczywistych nastawień elity, którymi kierują się w zasadzie niezmiennie, a które nie są komunikowane na zewnątrz. Na zewnątrz komunikowane są derywacje, czyli opowieści dla ludu, które swą narracją kształtują u rządzonych fikcyjny obraz rzeczywistości.
To głównie ideologie, które – jak wiadomo – są tylko powierzchniowymi, kulturowo determinowanymi uzasadnieniami działań władczych, strawnymi dla mas usprawiedliwieniami, jakimi władza, dla potrzeb „ludu”, uwiarygodnia swe działania. Elity serwują tu w dół zmieniające się racjonalizacje i slogany legitymizujące władzę. Czyli te wszystkie ideologiczne ofensywy, spory, które rozpalają do białości dyskurs publiczny są tylko po to, by naród się emocjonował tak bardzo, aby nie widział faktu swej sprawczej mizerii i jej źródeł. Co – przyznacie Państwo – stawia w ostrym świetle naszą wojnę polsko-polską, jej cele i autorów. Ale w tej kwestii, tej mechaniki – odsyłam już do mojej książki, dziś bowiem tu nie o tym.
Zastrzeżenie o rezyduach i derywacjach było po to, byśmy mieli podstawę do oceny typologizacji elit, którą zaraz omówimy. Bo Pareto nie tylko wnioskował o tym, że krążenie elit, ich wymiana i odświeżanie ma zbawczy wpływ na władzę, skutkiem tego i na całą społeczność, ale wykazał o krążenie jakiego rodzaju elit chodzi. Podzielił je na elity lwów i lisów, który to podział w owocnym skrócie omówili Jan Pakulski profesor emeritus (uwaga!) z uniwersytetu w Hobart na Tasmanii i profesor Jacek Wasilewski z warszawskiej SWPS, których tu pracę zacytuję.
Lwy, czyli elita choinki hard power
„Lwy wyposażone są przede wszystkim w rezydua klasy II i reprezentują siłę i zdecydowanie, z czym wiążą się predyspozycje do agresywnych zachowań i częstego uciekania się do przemocy jako środka sprawowania władzy. Cechy te zakorzenione są w rezyduach [co to, kurwa, za nowomowa?? M. Dakowski] nakazujących w pierwszym rzędzie dbać o trwanie i spójność grupy. Znajduje to odzwierciedlenie w nastawieniach wyrażających bezwarunkową lojalność wobec grup podstawowych, takich jak rodzina czy naród. Stąd częste nacjonalistyczne uzasadnienia preferowane przez lwy, szczególnie w wypadkach, gdy posługują się przemocą. Lwy na ogół utożsamiają władzę z siłą: grożą przemocą i preferują rozwiązania siłowe, gdy ich władza napotyka opór.
Władza lwów ma polaryzujący charakter: lwy dzielą społeczeństwa na wrogów i przyjaciół, „naszych” i „obcych”. Ich uwaga skupia się na „naszych”. „Obcy” są na ogół tylko zagrożeniem. Oznacza to „wąską integrację” władzy: nie są dopuszczane do udziału we władzy środowiska wobec niej krytyczne czy o nieznanym obliczu. Z tym wiąże się tendencja lwów do budowania silnych więzi lojalności i do ograniczania kręgu doradców do zaufanych przyjaciół. Symptomatyczna dla lwów jest personalizacja i moralizacja władzy. Osobista lojalność wobec przywódcy staje się podstawowym wymogiem moralnym. Dlatego lwy mają tendencję do lekceważenia prawa i podporządkowania konstytucyjnych wymogów i procedur woli przywódców.
Władza lwów jest legitymizowana na ogół w sposób charyzmatyczny, z częstymi odniesieniami do „wiary” i „zaufania” jako podstawowych wyznaczników uczestnictwa we władzy. Oponenci lwów przedstawiani są nie jako rywale, lecz jako wrogowie, których działania kwalifikowane są (i potępiane) w kategoriach moralnych. Dlatego użycie przemocy jest naturalnym odruchem lwów, uzasadnionym także w kategoriach moralno−politycznych – jako swego rodzaju „wyższa konieczność” i wymóg sytuacji. Lwy chwalone są za zdecydowanie i konsekwencję, a krytykowane za brutalność i brak politycznej elastyczności.”
Lisy, czyli elita sieci soft-power
„Lisy reprezentują przebiegłość, inteligencję, spryt i polityczną giętkość, czyli dominują wśród nich rezydua klasy I, nazwane „instynktem kombinacji”. Na ogół nie używają siły, bowiem swe cele osiągają na drodze manipulacji, negocjacji i zakulisowych nacisków, typowych dla dyplomatycznego „makiawelizmu”. Są to cechy zakorzenione w rezyduach kombinacyjnych, a więc we wrodzonych i niezmiennych predyspozycjach do manipulacji, kompromisów i tajnych układów. Lisy celują w sztuce dyplomacji i negocjacji. Są także zdolne do oportunistycznych ustępstw i kompromisów w stosunkach z rywalami. Ich silną stroną są pomysłowość i przebiegłość – powiedzielibyśmy dzisiaj „miękka strona władzy”. Ponieważ lisy preferują kompromisy i manipulacje, ich dominacja w elicie sprzyja decentralizacji władzy.
Elity zdominowane przez lisy charakteryzują się przeto „szeroką integracją władzy”, tzn. braniem pod uwagę w trakcie sprawowania władzy interesów i preferencji rozmaitych grup wpływu i nacisku. Lisy dążą do tego, by uplasować się w centralnych punktach sieci takich grup. Sprawują władzę raczej przez skuteczne wykorzystywanie i mobilizowanie wpływów i nacisków, niż przez konfrontacje i siłowe interwencje. Ten lisi styl sprawowania władzy przejawia się także w racjonalnych i pragmatyczno−prawnych uzasadnieniach posunięć politycznych, oraz w niechęci do ideologicznych odniesień. Lisy traktują przeciwników jako rywali, montują nietrwałe koalicje, w których nierzadko udział biorą niedawni przeciwnicy wraz z obecnymi poplecznikami. Takie elastyczne podejście do koalicji politycznych wzmacnia szeroką integrację polityczną i zapobiega głębokim podziałom.
O ile zwolennicy lisów chwalą te cechy jako wyraz giętkości i inteligencji, o tyle krytycy widzą lisy jako podatnych na korupcję oportunistów, pozbawionych moralnego kośćca. Zdaniem Pareto, lwy i lisy uzyskują przewagę w odmiennych warunkach polityczno−ekonomicznych i tworzą odmienne koalicje władzy. Lwy są typowymi „mężami opatrznościowymi”, wkraczającymi do akcji w momentach kryzysów politycznych i w okresach ekonomicznego zastoju lub upadku. Lisy zdobywają przewagę w okresach ekonomicznego wzrostu i politycznej ekspansji. Centralizacja władzy sprzyja lwom i jest przez lwy wzmacniana. Rozproszenie władzy daje przewagę lisom, które starają się ten stan rzeczy utrzymać i pogłębić. Lwy montują koalicje z „rentierami”, a więc z elitami ekonomicznymi czerpiącymi zyski z długoterminowych inwestycji i niewdających się w bieżące gry rynkowe. Lisy przyciągają „spekulantów”, a wiec przedsiębiorców skłonnych do innowacji i ryzyka, nastawionych na szybki zysk.”
Polski zwierzyniec
Zapewne jak i Państwo, ja miałem, czytając tu o tych lisach i lwach, coraz częściej nawroty refleksji jak to jest u nas, w Polsce z tym podziałem. No, coś się tam pojawiało w analogiach, ale wspomniani autorzy przeprowadzili analizę historii polskiej sceny politycznej w podziale na okres lisów i okres lwów. Wychodzi z tego, że na początku startu transformacyjnej historii III RP mieliśmy do czynienia z rządami lisów. Na początku odnowionej Najjaśniejszej brak było silnych i charyzmatycznych przywódców, no, może z lekką przerwą na Lecha, którego charyzma okazała się nadęta jak on sam, zaś co do siły, to wystarczyło jej raczej tylko na ruchy rozbijackie, nie na budowanie jakichś trwałych fundamentów państwowości. Ot, normalne koniunkturalne równoważenie wektorów wpływów wzbudzanych konkurentów, budowanie drugich nóg, nie po to przecież, by wyrugować komunistów z wpływu na władzę, ale by sobie na tej chwiejnej równowadze pobalansować swoimi wpływami. Miałkość, a nie żadne tam rezydua.
A więc pierwszy okres, poza rządami charyzmy, na zasadzie dawania świadectwa soft-power w wykonaniu Mazowieckiego, a więc bez większego wpływu i samej przynależności do elit w ogóle, to mieliśmy na miękko. Lisy działały w stadach wijąc swoje sieci, w które coraz częściej wpadał klientelistyczny obywatel. Nie wiem czy pamiętacie tamte czasy – to było jeszcze spokojnie, nie tak jak dziś. Ludzie nie emocjonowali się polityką, nie włączali codziennie rano przekaziorów w nadziei, że tym razem, przez noc jakoś tam pognębiono naszego politycznego grupowego, a właściwie plemiennego wroga nr 1. Sfera polityczna odbywała się bardziej w kuluarach, dziś zastępuje nam przemysł rozrywkowy, atrakcyjny już chyba tylko dla akolitów, których stan psychiczno-emocjonalny należałoby na skalę populacyjną przebadać. Znać było mores – od robienia polityki są politycy, nie zaś jakiś nieogarnięty suwerenik. Lekkie potrząśnięcie za ramię drzemiącego narodu, bo przecież nie przebudzenie, mieliśmy przy okazji wspomnianej afery Rywina, kiedy nagle opadłe zasłony pokazały całkiem nowe, inne niż dotychczas, nieznane i dołujące konstrukcje kulis.
Według wywodu wspomnianych naukowców w III RP mieliśmy do czynienia z procesem przejścia od rządów lisów do rządów lwów. W przywołanym wywodzie niewiele mówi się o mechanice tego zjawiska, ja tu mam swój pogląd. Pomijając ogólne nastawienie, również Polaków, do rządów silnej ręki, inklinacji do kogoś kto przyjdzie i „wreszcie zrobi porządek”, to mamy do czynienia raczej ze światowym fenomenem przesuwania się elit politycznych w kierunku lwów. Ale tak to jest w czasach, kiedy soft-power ustępuje w konfrontacji z władzą typu hard. U nas w przejściu od sieci lisów do choinki autorytarnego zarządzania w wykonaniu lwów +jest dużo elementów systemowych. Nie mogło się skończyć inaczej. Czemu? Zaraz powiem…
No, jak się ma taką, w dodatku zapisaną w konstytucji, ordynację wyborczą obligującą do wyborów w reżymie proporcjonalnym, z progiem wejścia, to wkrótce – i ku temu dążyło skostnienie sceny politycznej – mamy do czynienia z dwójpolówką. Ale to nie tu jest problem: mamy do czynienia z hybrydą, bo jest to dwójpolówka naczelnikowska. A to jest zjawisko cudaczne. Ordynacja większościowa zazwyczaj kończy się duopolem partii, ale te, z powodu zapór antynaczelnikowskich, budują się od dołu, nie od góry, wolą naczelnika. Z drugiej strony ordynacja proporcjonalna generuje z siebie system wielopartyjny, skazany na kompromis. A my mamy polityczny rower na kwadratowych kołach. Dwójpolówkę naczelnikowską z ordynacją proporcjonalną. Czyli system, który dąży do władzy lwów z samej swojej natury.
Ale, żeby do tej początkowej, lisiej fazy polityki w ogóle wejść, to trzeba było grać… lisa. A więc mamy w historii III RP do czynienia z procesem eliminacji lisów w wykonaniu ukrytych lwów. Czyli – wracając do metodyki – chłopakom się w międzyczasie zmieniły rezydua. A to ciekawe zjawisko, gdyż te rezydua miały być stałymi cechami elity, zaś tu, przy takiej zmienności, okazały się tylko taktyczną potrzebą chwili. Mamy mieć więc do czynienia z polityką, która jest walką o władzę Skazy z Mufasą i kilku pretendujących, czekających za skałą na okazję Simb. To malowniczy obraz, którego atrakcyjność skrótu nie powinna nam przesłaniać odmiennej, wydaje mi się istoty zagadnienia.
Jednak książka
Jednak zrobię wyjątek od początkowego zastrzeżenia, że załatwię tu temat spoza mojej książki. Muszę do niej wrócić. W książce dowodziłem, że – bez względu na to kto rządzi – elita wytwarza warstwę pozoracyjną, mającą zmylić społeczny ogląd co do istnienia rzeczywistej elity, spoza ułudy przedstawicielskiej, zrobić bufor zewnętrzny narracji. Chodzi o to, że – jak dowodził Pareto – by chronić swoje rezydua elita wytwarza derywacje, czyli, przypomnijmy: zasłony narracyjne mające wytworzyć u obywatela złudę rzeczywistości w rezultacie podstawionej.
Dla mnie cała polska sfera polityczna nie jest emanacją elitarności, czy to lisiej czy lwiej. Jest właśnie spektaklem zafundowanym publiczności przez pochowaną w takim mechanizmie klikę, która jest rzeczywistą, sprawczą grupą „trzymającą władzę”.
I moim zdaniem nie jest tak wcale, że w polskim „krążeniu elit” lisów na topie, z początku III RP, zastąpiły, choćby i ukrywające się do tej pory lwy. Tusk czy Kaczyński wcale nie rządzą Polską. Nie są oni bowiem, jak cała klasa polityczna, elitą, tylko derywacją, światem objawianym przez elitę właściwą – klikę, która ma wciąż te same, łupieżcze rezydua. Oni spełniają tylko służebną rolę wobec tych, którzy postawili ich na tych stanowiskach, wywindowali, lub choćby tylko umożliwili kontrolowany awans do roli lwów w spektaklu. Moim zdaniem elita rządząca może i składając się z sieci, ale lwów, wystawiła ludowi na widok samokręcącą się maszynkę ułudy, której zewnętrznym przejawem jest działanie lisów. Choć narracja zaostrza się, ale to się dzieje tylko na użytek publiczny. W rzeczywistości cała klasa polityczna wewnętrznie dba o dobre ustawienie się w sieci. Tą siecią jest dystrybucja publicznego pieniądza i wpływów, które i tak prowadzą do triady atrybutów elitarności: elity władzy, elity pieniądza i elity autorytetu. Rządzą więc nami lwy, i to od dawna, może od samego początku okrągłostołowej Najjaśniejszej, zaś za oficjalnych posłańców wysyłają nam lisy.
Jesteśmy więc stadkiem owiec zarządzanym z górki przez klikę lwów, które do pilnowania, a raczej do dojenia, wysyłają jako pośredników lisy. Ale jak przyjdą wilki to co będzie? Kto obroni obywatelskie owce? Nie słyszałem kiedykolwiek, by zrobiły to lisy. Te uciekną zaraz po lwach, które tylko zmienią stadko do eksploatowania na inne. Może nawet przemianują się na lisy pilnujące gdzie indziej nowego stadka. A może już tylko pójdą na sutą i odległą emeryturkę, leżąc pod egzotycznym baobabem i obgryzając kości z pozostałości swej niegdysiejszej wielkości. Biało-czerwone kosteczki owieczek, które uwierzyły kiedyś w bajki o pasterzach i psach pilnujących stada przed wilkami.
Możliwe, że jesteśmy obecnie świadkami cichego przemodelowania amerykańskiego systemu finansowego. Wszystko za sprawą działań podjętych przez nową administrację rządową Stanów Zjednoczonych względem kryptowalut. Jeszcze w 2019 roku Donald Trump mówił: „Nie jestem fanem Bitcoina i innych kryptowalut, które nie są pieniędzmi, a ich wartość jest wysoce niestabilna i oparta na niczym”. Dziś jednak zmienił podejście o 180 stopni i stwierdził, że USA ma stać się kryptowalutową stolicą świata.
Słowa te nie były bynajmniej rzucone na wiatr, ponieważ nowy prezydent i jego współpracownicy podejmują szereg działań, które świadczą o możliwej rewolucji. Pamiętajcie, że wielkie zmiany w systemie finansowym w USA nie dokonywały się transparentnie i przy blasku fleszy, ale raczej były to subtelne zagrania za kulisami.
Dlaczego mamy powody, by twierdzić, że coś jest na rzeczy? Otóż przede wszystkim, w tworzącym się świecie wielobiegunowym, dolar może utracić swoją pozycję. W obliczu wojen handlowych sojusze takie jak BRICS dążą do obniżenia roli amerykańskiej waluty w globalnej wymianie dóbr. Ponadto inne kraje obierają kurs na CBDC (Central Bank Digital Currency).
Europejski Bank Centralny przyspiesza wprowadzenie cyfrowego euro, o czym możecie przeczytać w naszej najnowszej prasówce na naszym blogu (link w komentarzu pod postem). Chiny również chcą utworzyć cyfrowego juana, aby uniknąć amerykańskich sankcji handlowych.
Rząd USA musi więc działać wyprzedzająco, żeby mógł liczyć na pozostanie kluczowym graczem w globalnym systemie finansowym. Sekretarz skarbu Scott Bessent oświadczył, że celem jest utrzymanie dominującej pozycji dolara amerykańskiego jako światowej waluty rezerwowej, co zamierzają osiągnąć przy użyciu stablecoinów. Jest to kryptowaluta powiązana w 95% przypadków 1:1 z kursem amerykańskiego dolara. Szkopuł w tym, że za ich emisje odpowiedzialne są prywatne firmy takie jak Tether czy Circle. Donald Trump planuje to zmienić.
Celem nowej administracji jest doprowadzenie do tego, aby to amerykańskie banki zaczęły emitować własne, w pełni regulowane stablecoiny zintegrowane z systemem bankowym i żeby nie być gołosłownymi, informujemy, że ten proces już się rozpoczął. Poza strategiczną rezerwą Bitcoina Trump powołał również do życia mniej znany Amerykański Zasób Aktywów Cyfrowych. Szczegóły dekretu wskazują, że nakazuje on agencjom rządowym opracowanie przepisów bankowych oraz podatkowych na korzyść stablecoinów i umożliwienie ich integracji z bankami krajowymi.
Dodatkowo Kongres pracuje nad dwoma głównymi projektami ustaw: STABLE Act w Izbie Reprezentantów, który wymaga od emitentów stablecoinów utrzymywania rezerw 1:1 w amerykańskich obligacjach skarbowych lub depozytach gotówkowych, oraz GENIUS Act w Senacie, który przyznaje bankom krajowym i instytucjom finansowym uprawnienia do emisji i rozliczania stablecoinów pod nadzorem Urzędu Kontrolera Waluty (OCC). Temat jest pilny, ponieważ Trump naciska na Kongres, aby do sierpnia przedłożył mu ustawę o stablecoinach.
OCC już zatwierdziło bankom krajowym możliwość emisji własnych kryptowalut. W efekcie duże banki rozpoczęły przygotowania. JP Morgan uruchomił JPMCoin, który jest zabezpieczony rezerwami gotówkowymi w dolarze. Do tego, CEO Wells Fargo oświadczył, że również będzie tworzył tokenizowane depozyty (patrz stablecoiny).
Taki obrót spraw przypomina powrót do okresu tzw. “free banking”, który miał miejsce między 1837, a 1863 rokiem, kiedy to różne banki emitowały własne banknoty. W tamtym czasie musiały one konkurować o zaufanie klientów, zabezpieczając swoje waluty złotem, srebrem i silnymi rezerwami finansowymi. Taki system finansowy mógłby mieć swoje zalety, ale należałoby zadać pytanie, czy właśnie to szykuje nowa administracja USA?
Idea banków konkurujących o zainteresowanie obywateli brzmi zbyt dobrze w porównaniu do najbardziej realnego scenariusza, jakim jest wprowadzenie CBDC, cyfrowej waluty, która oznaczać będzie tak naprawdę większą kontrolę nad społeczeństwem. Widać, że w cieniu kamer Stany Zjednoczone pracują nad czymś naprawdę wielkim, pytanie, czy skończy się to wielkim zniewoleniem?
Kilka dni temu byłam świadkiem następującej sceny. Warszawską ulicą wędrował zniszczony człowiek, brudny, w zasikanych spodniach. Wyraźnie szukał możliwości schronienia się przed dojmującym chłodem, bo zaglądał do klatek schodowych. I na podwórka. Stojąca obok samochodu elegancka nastolatka powiedziała do kolegi: „po co to to żyje, tylko się męczy, dla jego własnego dobra powinien go ktoś uśpić”. Chłopak zaprotestował lecz bez przekonania, bo dziewczyna użyła mocnego argumentu „Jeżeli się tak nad nim litujesz to zabierz go do domu, ale ja w tym nie uczestniczę i jadę do siebie”- oświadczyła.
Jak bumerang powraca skrajnie przecież skompromitowane hitlerowskie pojęcie Lebensunwertes Leben – życia niegodnego życia. Wraca niestety nie tylko w przekomarzaniach rozwydrzonej smarkaterii lecz w rozważaniach etyków i lekarzy. Otóż tylnymi drzwiami wprowadza się wytyczne dla lekarzy – jakich pacjentów można, a właściwe należy, objąć tak zwanym protokołem terapii daremnej. Selekcja ma odbywać się już na SOR. Pacjent objęty tym protokołem czyli pacjent, którego nie będzie się już leczyć a tylko ewentualnie będzie mu się podawać środki przeciwbólowe, to według instrukcji pacjent chory na marskość wątroby, z przewlekłą niewydolnością krążeniową czy oddechową, pacjent, który w ciągu roku znalazł się więcej niż jeden raz w szpitalu, pacjent, który według opinii lekarzy nie przeżyje dłużej niż rok, pacjent wymagający całodobowej opieki. Dotyczy to również niepełnosprawnych dzieci.
Wobec takiego pacjenta nie tylko wolno zaniechać leczenia, lecz wolno, a nawet trzeba odłączyć go od aparatury wspomagającej funkcjonowanie organizmu czyli można go bezkarnie zabić.
Przeciwko temu protestują uczciwi lekarze, którzy rozumieją sens przysięgi Hipokratesa. Wypowiedzi takich lekarzy z zespołu parlamentarnego chciałabym państwu przytoczyć.
Lekarz medycyny Katarzyna Radkowska przypomniała wytyczne Towarzystwa Internistów Polskich występujących pod przewodnictwem doktora Wojciecha Szczeklika z Krakowa oraz Naczelnej Izby lekarskiej dotyczące zapobiegania tak zwanej “terapii daremnej” poza oddziałami ratunkowymi szpitali, gdzie niestety odpowiednie procedury zostały wdrożone już wcześniej. Od 2023 roku protokoły daremnej terapii dotyczą wszelkich oddziałów oraz wszelkich szpitali.
To już nie jest medycyna lecz eugenika i wróżbiarstwo stwierdziła doktor Radkowska.
Inny członek zespołu parlamentarnego doktor Marcin Sowiński stwierdził, że sugerowane przepisy są wprost kryminogenne przypominając przy tym słynną sprawę pawulonu. Mecenas Anna Rykowska przypomniała, że prawo do życia i leczenia jest według prawa międzynarodowego niezbywalnym prawem człowieka. Wszyscy członkowie zespołu parlamentarnego podnoszą kwestię, wprowadzania tylnymi drzwiami procedur umożliwiających zaniechanie leczenia albo wręcz zabijanie pacjentów bez ścisłej definicji terapii daremnej.
Ja widzę ten problem jeszcze ostrzej. Każda terapia z definicji jest daremna – bo człowiek jest istotą śmiertelną. Kwestią dyskusyjną jest tylko ustalenie jak długi hipotetycznie czas przeżycia – daje pacjentowi prawo do leczenia. Propagowanie różnych form eutanazji opiera się na ogół na micie osoby nieuleczalnie chorej, cierpiącej na nieznośne bóle, która marzy o „dobrej śmierci” lecz nie potrafi jej sobie sama zadać lub jest zbyt słaba żeby to zrobić.
Słyszałam kiedyś wywiad z ordynatorem szpitala onkologicznego. Powiedział, że w ciągu kilkudziesięciu lat jego praktyki tylko raz spotkał pacjenta, który naprawdę chciał umrzeć. Inni – niezależnie od stadium swojej choroby – walczyli o każdy dzień, właściwie o każdą godzinę życia, mierzyli sobie ciśnienie przed wypiciem kawy czy herbaty, dopytywali o interakcję podawanych leków wprawiając w zakłopotanie lekarzy, którzy chcieli im przekazać prawdę o ich terminalnym stanie.
Dodajmy, że my wszyscy od niemowlęcia do późnej starości objęci jesteśmy przymusowym ubezpieczeniem zdrowotnym. Człowiek płaci składki tego ubezpieczenia zbierając w ten sposób fundusze na czarną godzinę, gdy będzie stary i chory albo tylko chory. Gdy ta czarna godzina nadejdzie odmawia się mu pomocy pod pretekstem troski o komfort jego życia.
Perspektywa spojrzenia na własną egzystencję jak wiadomo zmienia się z wiekiem. Wiele razy słyszałam od nieletnich uczniów, że nie wyobrażają sobie życia po trzydziestce i w tak zaawansowanym wieku popełnią z całą pewnością samobójstwo. Na szczęście zapominają na ogół o swoich buńczucznych zapowiedziach i cieszą się życiem po trzydziestce a nawet po siedemdziesiątce. Jeżeli nawet komuś patrzącemu z boku, komfort życia inwalidy wydaje się krytycznie niski, nikt nie ma prawa na podstawie swego widzi mi się odbierać temu inwalidzie życia.
Poza tym wpłacając składki na ubezpieczenie zdrowotne zawieramy z ubezpieczalnią umowę obejmującą leczenie w przypadku choroby. Odmowa tego leczenia oznacza najzwyklejszą w świecie kradzież. Wyobraźmy sobie, że ubezpieczamy nasz samochód w jakiejś firmie, która po wypadku odmawia nam zwrotu kosztów naprawy tego samochodu. Z taką złodziejską firmą natychmiast zrywamy umowę i przenosimy się do konkurencji nawet jeżeli samochód jest stary, mocno zużyty i jego naprawianie według rzeczoznawcy nie ma sensu.
Tymczasem z NFZ nie możemy zerwać umowy nawet jeżeli nie jesteśmy zadowoleni z usług tej instytucji , a ta firma ma obecnie zamiar tuszować swój brak odpowiedzialności za wypełnianie obowiązków wynikających z umowy ubezpieczeniowej protokołem terapii daremnej.
Jak trafnie zauważyli cytowani lekarze i prawnicy protokół terapii daremnej zdejmuje praktycznie z lekarzy odpowiedzialność za ewentualne błędy lekarskie. Pacjent, który stracił życie w wyniku błędu lekarskiego lub zaniedbania służby zdrowia zostanie po śmierci bez trudu dopisany do pacjentów objętych protokołem terapii daremnej podobnie jak do listy pacjentów zmarłych na covid dopisywano pacjentów, którym z powodu covidu odmówiono pomocy.
Cywilizacja śmierci wygrywa niestety na wielu frontach.
Prof. Adam Wielomski i logo CIA. / foto: NCzas/domena publiczna (kolaż)
Ze wszystkich liberalnych mediów w Polsce, szczególnie zaś tych, które należą do kapitału niemieckiego lub są zarządzane przez proniemiecki rząd Donalda Tuska, od kilku tygodni kapie prawdziwa nienawiść do Stanów Zjednoczonych, Donalda Trumpa i jego współpracowników. Te same liberalne media, które od 1989 roku codziennie tłoczyły nam do głowy, że Stany Zjednoczone stoją na czele „wolnego świata” i „społeczności międzynarodowej” – dziś twierdzą, że USA „zdradziły” tzw. wolny świat, a Trump jest agentem, marionetką czy muppetem Władimira Putina.
Przyznam zupełnie szczerze, że przez trzydzieści lat – tyle bowiem zajmuję się komentowaniem polityki – błędnie pojmowałem strukturę agentury CIA w Europie i w Polsce. Widzę to znakomicie, że wszystkie wielkie liberalne i proplatformerskie media dosłownie wymiotują nienawiścią do Stanów Zjednoczonych. Stało się to praktycznie jednego dnia, jakby za wszystkim był jeden guzik i jeden… naciskający tenże guzik. Wydawało mi się dotąd niemożliwe, aby w Polsce upowszechniła się amerykanofobia, jakże podobna do rusofobii. A jednak. Jak to możliwe? Jak CIA do tego dopuściła, skoro wydawało się, że trzyma w mocnej garści europejski, a szczególnie polski establiszment polityczny i medialny – ten sam, który nie bez złośliwości określam w moich filmach mianem „elitki infantylno-agenturalnej”?
Wiem, gdzie popełniłem błąd, wskutek którego jestem teraz tak zaskoczony. Przez całe dziesięciolecia widziałem, jak każdy polski polityk, dziennikarz i urzędnik, stawał na baczność przed ambasadą USA, jak realizował na wyścigi interesy amerykańskie, bez wahania poddając polskie jako mniej istotne przy „wielkim bracie”. Nie mając osobiście żadnych kontaktów z CIA, błędnie pojmowałem strukturę jej działania. Byłem przekonany, że CIA ma w Polsce swoje centrum, z którego zarządza swoją (całkiem liczną, jak mniemałem) agenturą.
Stąd byłem przekonany, że gdy rząd Donalda Tuska spróbuje dokonać wolty geopolitycznej i opowie się przeciw Stanom Zjednoczonym i NATO, a po stronie niemiecko-francusko-brytyjskiej koncepcji Europejskiej Unii Obrony, to zostanie wywrócony. Spodziewałem się, że rzucą się na niego wszystkie liberalne media, a pośród posłów koalicji rządzącej zostaną obudzone rozmaite „śpiochy” i rząd ten z dnia na dzień straci większość rządową. Dziś rząd Tuska – obok Brytyjczyków, Francuzów i Niemców – stoi w forpoczcie rozmontowania NATO, usunięcia amerykańskich wpływów w Europie, federalizacji Unii Europejskiej i stworzenia Europejskiej Unii Obrony. Gdzie więc był mój błąd?
Wszystko wskazuje na to, że system działał inaczej.
Amerykańskie CIA miało swoje centrum w Niemczech i to za pośrednictwem Niemiec i niemieckiego wywiadu BND (niem. Bundesnachrichtendienst) zarządzało Polską, Europą środkowo-wschodnią, a może i innymi państwami europejskimi. CIA działało za pośrednictwem Niemców. Tak jak w systemie feudalnym król nie miał bezpośrednich kontaktów z pomniejszymi feudałami i z drobnym rycerstwem, lecz wydawał rozkazy jakiemuś wielkiemu feudałowi, który przekazywał je swoim lennikom. System ten posiadał jedną przewagę, a mianowicie był bardzo tani w obsłudze, nie wymagając utrzymywania ogniw pośredniczących.
Miał jednakże i pewną wadę. W epoce feudalnej królowie-suzereni od czasu do czasu mieli problem z nielojalnymi wobec nich wielkimi wasalami. Gdy na przykład wielki wasal króla Francji rządzący Akwitanią lub Prowansją buntował się, to wszyscy jego pomniejsi lennicy nie podążali za królem, lecz – zgodnie z prawem lennym – za swoim bezpośrednim zwierzchnikiem. W ten sposób zdrada osoby stojącej wysoko w drabinie feudalnych zależności mogła pociągnąć za sobą zdradę ¼ całego kraju.
Do takiej właśnie zdrady doszło teraz w Niemczech. Wbrew temu, co się często twierdzi na polskiej prawicy, powtarzając tezy niemieckiej AfD, współczesne Niemcy nie były okupowane przez Amerykanów. Tak, miały słabą armię i znajdowały się pod parasolem militarnym Stanów Zjednoczonych, co pociągało za sobą niesamodzielność w stosunkach dyplomatycznych. Lecz Berlinowi ten stan odpowiadał, ponieważ nie musiał łożyć na obronę narodową, mogąc te pieniądze – głupio – wydać na cele socjalne, budując niemieckie państwo dobrobytu.
Samodzielność kosztuje i przyszły kanclerz Friedrich Merz podjął już decyzję o uznaniu rządów Trumpa za powód do ogłoszenia międzynarodowej i militarnej samodzielności, pomimo kosztów remilitaryzacji Rzeszy… przepraszam, Republiki Federalnej Niemiec. Decyzja o rozmontowaniu NATO i budowy – wraz z Francją i Wielką Brytanią – własnej Europejskiej Unii Obrony była deklaracją samodzielności politycznej i militarnej, za którą poszło uniezależnienie się BND od CIA.
W prawie feudalnym nazywało się to „felonią”, czyli aktem nieposłuszeństwa wasala wobec swojego seniora. W wyniku tej felonii Niemiec, zgodnie z logiką feudalną za swoim bezpośrednim seniorem (a nie dalekim władcą zwierzchnim) poszli pomniejsi wasale. Właśnie dlatego felonia BND wobec CIA spowodowała opowiedzenie się agentury „wolnego świata” w Polsce za Niemcami, Unią Europejską i Europejską Unią Obrony, a przeciwko Stanom Zjednoczonym.
I myk, w ciągu tygodnia Polska z patologicznie proamerykańskiego państwa stała się równie patologicznym wrogiem anty Chrystusowej „osi zła” Stany Zjednoczone–Federacja Rosyjska. Wszystkie liberalne media i liberalna klasa polityczna, które dwa miesiące temu klękały przed ambasadorem Stanów Zjednoczonych, teraz już go nie szanują i składają hołd lenny jednej jedynej Komisji Europejskiej, która pod przywództwem wielkiej Niemki Ursuli von der Leyen prowadzi świat po promienistej drodze globalizmu i walki z Rosją do ziemskiego raju. Ta radykalna zmiana nastrojów nie nastąpiła w Warszawie, lecz w Berlinie. W Polsce wykonywane są tylko rozkazy, które podjęto kilkaset kilometrów dalej na zachód.