Joe Biden wstąpił do masonerii. W niedzielę 19 stycznia 2025 roku były prezydent został członkiem loży Prince Hall Family.
„Z wielką przyjemnością ogłaszam, że ja, Victor C. Major, 27. Wielce Czcigodny Wielki Mistrz, przyjąłem naszego najnowszego członka do Prince Hall Family. W niedzielę 19 stycznia 2025 roku, w trakcie prywatnego wydarzenia, członkostwo w randze Mistrza Masońskiego, ze wszystkimi godnościami, zostało nadane Prezydentowi Josephowi R. Bidenowi Jr., w uznaniu jego wyjątkowych zasług dla Stanów Zjednoczonych Ameryki” – podano w komunikacie opublikowanym na stronie Konferencji Wielkich Mistrzów Masonów Prince Hall (Conference of Grand Masters – Prince Hall Masons).
Masoni wskazali, że prezydent Joe Biden w trakcie swojego urzędowania dawał wyraz „fundamentalnym wartościom Wielce Czcigodnej Wielkiej Loży Prince Hall […], w tym miłości braterskiej, trosce i prawdzie”.
Prezydent Joe Biden przyjął godność Mistrza Masońskiego, co udokumentowano na zdjęciach zamieszczonych na stronie loży.
Joe Biden formalnie jest katolikiem. Katolicy nie mogą przynależeć do lóż masońskich, co potwierdza nauczanie Kościoła od XVIII wieku aż do dnia dzisiejszego.
Zakaz przynależności katolików do lóż wolnomularskich potwierdził nawet papież Franciszek w 2023 roku.
Grzegorz Braun w swym najnowszym nagraniu odniósł się do sprawy rzekomo samobójczej śmierci Dawida Kosteckiego ps. Cygan, który powiesił się leżąc w swoim łóżku. W tle pojawiają się postaci z pierwszych stron gazet, w tym „osoba do złudzenia przypominająca” Marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego.
Przypomnijmy, że 2 sierpnia zmarł Dawid Kostecki, ps. Cygan. Według ustaleń Służby Więziennej, pięściarz powiesił się w swojej celi, gdzie odbywał karę.
– Dawid Kostecki popełnił samobójstwo nad ranem w Areszcie Śledczym w Warszawie-Białołęce. Powiesił się na pętli z prześcieradła, leżąc w łóżku pod kocem. Uniemożliwiło to natychmiastową reakcję współosadzonych – przekazała ppłk. Elżbieta Krakowska.
Grzegorz Braun przypomina, że w całej tej sprawie w tle przewija się afera podkarpacka, a wraz z nią wielu ważnych polityków, także tych zasiadających obecnie w Sejmie.
– Dawid Kostecki, świeć Panie nad jego duszą, trafił do więzienia za czerpanie korzyści z nierządu. Zdaje się, że osobiście tych korzyści się wiele nie naczerpał, służył natomiast zapewne swoim mocnym ciosem większym od niego gangsterom, braciom Rysicz – przypomina Braun.
– Bracia Rysicz, rodem z Ukrainy, stali się założycielami, właścicielami imperium całego systemu przybytków rozkoszy ziemskich – burdeli tłumacząc z polskiego na nasze – na Podkarpaciu właśnie (…) bracia Rysicz przybyli na Podkarpacie jeszcze w latach 90. i tak się tam uwinęli, że zostali ojcami chrzestnymi tego regionu – kontynuował lider Konfederacji.
Polityk przypomniał też inne morderstwa, za którymi mógł stać „seryjny samobójca”, a których okoliczności do dziś budzą wątpliwości, jak na przykład śmierć Andrzeja Leppera, której ósma rocznica przypadła 5 sierpnia tegoż roku.
– Cygan Kostecki, żaden z niego premier, to nie była postać ani pewnie głowa ministerialna, a jednak postaci z pierwszych stron gazet, pierwszych rzędów parlamentu pojawiają się w tle. Bo przecież to imperium rozkoszy braci Rysicz na Podkarpacie zawitał raz, a może nie raz, człowiek do złudzenia przypominający Marszałka Sejmu Kuchcińskiego – przypomina Braun.
– Marszałek Kuchciński oczywiście dementował, groził procesem, a nawet podobno złożył jakiś pozew. Problem tylko taki, że wiosną tego roku zeznający przed komisją sejmową funkcjonariusz trzyliterowej służby, stwierdził że oglądał taśmy i nagrania, na których rozpoznał właśnie Marszałka Kuchcińskiego. Słowo przeciw słowu – dodawał reżyser.
– Co prawda dzisiaj słowo marszałka Kuchcińskiego ma coraz mniejszą wartość rynkową, coraz mniej znaczy, zwłaszcza po tym, jak pan marszałek zarzekał się, że z tymi samolotami to nie tak jak się państwu zdaje. Ale cóż wiarygodność pana marszałka, znanego w dawnych latach pod pseudonimem Penelopa bodajże, to słowo waży coraz mniej – podkreślił Braun.
– Może jedno z drugim i trzecim ma coś wspólnego, może Marszałek Kuchciński jest teraz wyprowadzany ze sceny politycznej w wersji light. Może cała ta afera z lotami, z rodzinnym biurem podróży Marszałka Kuchcińskiego to jest dla niego łagodny wymiar kary, to jest dobry pretekst, żeby go teraz szybko zdjąć z horyzontu – rozważa dalej.
Gdybym miał taką egzekutywę polityczną, to prosiłbym o pilne przedstawienie mi sprawy taśm podkarpackich – powiedział Grzegorz Braun w odpowiedzi na pytanie, dlaczego kolejne polskie rządy ulegają Ukraińcom.
Braun gościł w programie na żywo na youtubowym kanale „Super Expressu”. Jeden z widzów zapytał, czy według polityka jest jakiś konkretny powód, dla którego zarówno rząd Prawa i Sprawiedliwości, jak i Koalicji Obywatelskiej z przystawkami jest tak uległy wobec ukraińskiego rządu.
Poseł do Parlamentu Europejskiego ma pewien trop w tej sprawie. – Gdybym miał taką egzekutywę polityczną, to prosiłbym o pilne przedstawienie mi sprawy taśm podkarpackich z przybytków rozkoszy ziemskich, co to podobno różni politycy, i nie tylko, się przez nie przewinęli – powiedział.
Według Brauna „tajemnicą poliszynela jest, że polska łże-elita polityczna podlega różnym uzależnieniom”.
– Nie tylko bezpieka PRL-owska werbowała agentów Bolków, ale także służby innych różnych państw żerują sobie na polskim terytorium jak u siebie – zaznaczył.
– Być może to są te sznurki, którymi się pociąga te marionetki, które potem występują u nas jako rządzący – podsumował Braun.
Niezawodny jak zawsze Stanisław Michalkiewicz w swoim cotygodniowym felietonie przypomniał słowa pieśni sławiącej kiedyś Związek Radziecki
Широка страна моя родная,
Много в ней лесов, полей и рек!
Я другой такой страны не знаю,
Где так вольно дышит человек.
Przetłumaczę ten tekst bo obecnie młodzi ludzie nie znają na ogół języka rosyjskiego.
Mój kraj jest ogromny. Wiele w nim lasów pół i rzek. Nie znam innego takiego kraju. W którym tak swobodnie oddycha człowiek.
Uruchomiło to wspomnienia. W szkole podstawowej nr. 121 przy ulicy Różanej w Warszawie śpiewaliśmy często tę pieśń po rosyjsku podczas codziennych apeli. Uczono nas rosyjskiego bodajże od czwartej klasy. Otóż ostatni wers pieśni w interpretacji moich kolegów, młodych żartownisiów i sabotażystów brzmiał nieodmiennie: „Ja drugoj takoj strany nie znaju gdzie tak wolno zdycha czeławiek”. Tego tłumaczyć chyba nie trzeba. Dyrektor szkoły był moim zdaniem bardzo przyzwoitym człowiekiem. Starał się chronić uczniów imitując surowość. Darł się „kto znowu przekręca słowa pieśni?” ale nie próbował tego ustalić. W końcu zrezygnowano ze śpiewania tego utworu.
Po śmierci Stalina nasza wychowawczyni rozdała nam, rozpaczliwie płacząc, żałobne czarne wstążeczki z portretem generalissimusa. Nie podam jej nazwiska choć je pamiętam, bo nie chcę zrobić przykrości jej ewentualnym potomkom. Do historii nie przeszła, była niezbyt mądrą nauczycielką z awansu społecznego. Podobno przed przeniesieniem do Warszawy, gdzie komunistyczne władze celowo osadzały właściwy ideologicznie element społeczny była dójką w PGR. Nieco starszy od nas kolega z klasy zorganizował nas i pobiegliśmy dużą grupą przez ulice Mokotowa wrzeszcząc co sił: „ Stalin umarł, hip hip hura”. Nazwisko tego kolegi podam – nazywał się Leszek Mokrzanowski. I pomyśleć że taki młody chłopak więcej wiedział i rozumiał niż noblistka Szymborska, która przecież wielbiła Stalina i płakała po jego śmierci podobnie jak nasza wychowawczyni, dójka z PGR. W naszej klasie był również Wojtek Gąssowski (pseudo Kaczor), który zrobił karierę piosenkarską. Wspominam go jako dobrego kolegę i uroczego dowcipnisia lecz Leszek, którego podobnie jak Wojtka nigdy potem na swojej drodze życiowej nie spotkałam jest dla mnie do dziś dnia wzorem odwagi, dojrzałości i świadomości politycznej.
Wdzięcznie wspominam również pewnego górnika, który poprosił przy mnie o bilet do Katowic. Byłam wówczas małym dzieckiem, czekałam z ciocią w kolejce do kasy. „ Takiego miasta nie ma” -powiedziała kasjerka aby zmusić go do użycia powszechnie znienawidzonej nazwy Stalinogród. „ To poproszę do Siemianowic” odparł niczym nie zmieszany górnik. Jak widać jego nie pokąsał Hegel ani nie połknął pigułek Murti- Binga. W przeciwieństwie do naszych licznych pisarzy i intelektualistów.
To o czym piszę były to małe, na pozór nic nie znaczące gesty, które podobnie jak „mały sabotaż” za okupacji hitlerowskiej podtrzymywały społeczeństwo polskie na duchu.
Minęło wiele, wiele lat.
Kiedy po Okrągłym Stole przygotowywano pierwsze częściowo wolne (czyli rzekomo wolne) wybory znajomi a nawet nieznajomi szeregowi działacze solidarnościowi z różnych miast i miasteczek, którzy zatrzymywali się u nas na nocleg (mieszkaliśmy w pobliżu Dworca Centralnego w Warszawie, a ludzie polecali sobie nawzajem przydatne kontakty i adresy) pędzili co sił w nogach na Plac Konstytucji do kawiarni Niespodzianka żeby ogrzać się w świetle urzędujących tam solidarnościowych prominentów. Można było wyściskać się z Wałęsą, zrobić sobie fotkę z Mazowieckim czy zamienić kilka słów z Michnikiem, a nawet –jeżeli los sprzyjał- z Kuroniem. „Znowu wybieracie się na Plac Prostytucji” nieodmiennie drażnił się z nimi mój mąż. Bardzo się oburzali, byli pełni nadziei i entuzjazmu, nie chcieli zrozumieć, że zapewniwszy miękkie lądowanie komunie po prostu sprzedali ruch Solidarności i jego zwycięstwo, że dali się – jak to mówią górale -„wyonacyć” Niektórzy z nich mieli wprawdzie wątpliwości co do czystości kontraktu Okrągłego Stołu lecz byli również tacy, którzy jak ta łatwa kobieta aż przebierali nóżkami z chęci pokazania się w doborowym towarzystwie kawiorowej opozycji, podlizania się prominentom, wepchnięcia się do jakiś struktur władzy, czyli z pragnienia zwykłego politycznego prostytuowania się.
Jeden z nocujących u nas znajomych, z gdańskiego środowiska spółdzielni robót wysokościowych „Świetlik”, która jak wiadomo stała się kuźnią gdańskich liberałów, gdy już znalazł się w kręgu władzy zaczął nosić garnitury. „Nie mogę przecież w instytucjach publicznych pokazywać się, jak przy robotach wysokościowych w brudnym kombinezonie”- przekonywał mojego męża. „Rozumiem, do domu publicznego nie można wybrać się w brudnym kombinezonie” – prowokował go mąż. „Wasze uśmieszki to typowa Schadenfreude, radość maluczkich, którzy nie mogą się pogodzić, że są mierzwą historii”- ostro odcinał się znajomy polityk.
Po kilku latach przyznał nam w wielu sprawach rację. Był przyzwoitym człowiekiem, zginął w katastrofie smoleńskiej, niepotrzebnie legitymizował swoim nazwiskiem złą – moim zdaniem -sprawę. Chyba jednak nie zasługiwał na takie wredne żarty. Poza tym ja też przyznaję mu rację – jedynym pocieszeniem, a czasami jedynym sposobem działania nas maluczkich, którym się wmawia, że są suwerenem, a którzy tak naprawdę są mierzwą historii, jest wrogie traktowanie wrogich nam i Polsce instytucji.
„Unia Europejska to burdel na kółkach”- powiedział pewien polityk ale czyż nie jest to najprawdziwsza prawda. „Jakaś justytutka wydała znowu skandaliczny wyrok”- usłyszałam niedawno. Chodziło oczywiście o członka stowarzyszenia sędziów Justitia słynących z tendencyjnych politycznie wyroków. „Polski Sejm cechuje bezhołownia prawna, przepraszam bezhołowie prawne” -żartuje komentator telewizyjny. Jeden z dziennikarzy opisując rządy Tuska odmienia: dyktator, dyktatorek, dyktatusek.
Czy naprawdę już tylko to nam pozostało? Mały sabotaż jak za okupacji niemieckiej? Czy tylko to potrafimy?
Grudzień i styczeń to miesiące różnych świąt i rocznic świata żydowskiego i ich agresywnego lobbowania. Czas rozbuchanych hagad, czas podstawiania obcych ciał i prób wsuwania ich w chrześcijaństwo, w jego precyzyjny system pojęciowy. Jak napalm przykleja się do ciał, tak hagady oblepiają… myślenie. Hagady chasydzkie, chanukowe i te o czerwonej jałówce. Czas ślepoty na rasizm i okultyzm chasydyzmu. Czas wielkiego rozmywania… Czas hollywoodzkich kłamstw szowinistycznej propagandy… W cieniu ludobójstwa. Musimy szukać odtrutki na zalew hebrajskiej pseudo-epigrafii, pseudo-nimii i pseudo-genealogii pojęć religijnych i filozoficznych.
Przyjrzyjmy się więc na początek bliżej magicznemu centrum owych “ruchów” “umysłowych”…
1.
Ściana płaczu – pod takim poruszającym wyobraźnię literackim zwrotem kryje się pewne miejsce w Jerozolimie. Co jakiś czas obiegają media światowe nastrojowe zdjęcia jak to któryś ze znanych przywódców politycznych lub religijnych stoi przed ścianą płaczu z poważnym wyrazem twarzy, jedną, prawą dłoń kładąc na kamieniu będącym fragmentem ściany. A.Duda poszedł nawet dalej, bo oprócz prawej ręki czule spoczywającej na kamieniu – lewą położył na swoim sercu. Nasuwało to myśl o… ślubowaniu, składaniu przysięgi. Komu? Czemu? Dojdziemy do tego w dalszej części, stopniowo.
Dla przeciętnego uczestnika popkultury owe eskapady jego przywódców ku tej – monumentalnie prezentującej się na fotogramach – ścianie płaczu kojarzą się tylko dobrze. Ekumenizm, połączenie się z religijnymi Żydami, zjednoczenie się z nimi w pragnieniu posiadania świątyni w Jerozolimie – dreszcz ekscytacji, doznania mistyczne…
Ale opuśćmy klimaty Hollywood i zajrzyjmy za kulisy tych precyzyjnie kierowanych wzruszeń, bo jak wiadomo rzeczywistość ma kilka warstw a emocje to najbardziej skuteczny uchwyt za który chwytając można ludzi zwodzić i wodzić ich za nos prowadząc tam, gdzie świadomie nigdy by nie poszli. No, niektórzy może by poszli. Ci wybrani spośród nas…
Oficjalna wersja podawana ludom do wierzenia jest taka, że “ściana płaczu” to część żydowskiej świątyni (część muru świątyni), gdzie gromadzą się Żydzi lamentując i modląc się. W rzeczywistości jest to liczący 57 m kawałek muru oporowego wzniesionego wokół wzgórza świątynnego przez jednego z kalifów dynastii Umajjadów w VII w. Warto przypomnieć nad czym przychodzący tam Żydzi lamentują. Otóż lamentują oni, że spotkał ich los przepowiedziany judaistycznej świątyni przez Jezusa… Przepowiedziany w słowach:”Zaprawdę, powiadam wam, nie zostanie tu kamień na kamieniu, który by nie był zwalony”.(Mt 23, 1-2).
Hagada głosi, że kilka metrów z całej wysokości muru postawił Herod i że dopiero od 4 m dobudowali muzułmanie z dynastii Umajjadów. I głosi hagada, że mur ten był “murem jerozolimskiej świątyni”. Otóż nie był ten mur murem świątyni. Ten mur był murem wzmacniającym wzgórze – dlatego kamienie kładzione były bez zaprawy i stawiane są tak, że każdy kolejny szereg kamieni był odchylony lekko od pionu w kierunku do wzgórza, by “amortyzować” pracującą ziemię wzniesienia.Tak wybudowali go muzułmanie w VII w. Jak stawiał go Herod i czy w ogóle stawiał wzmocnienie wokół wzgórza świątynnego – nie wiadomo. Jedynymi źródłami są… legendy. W jakim punkcie ogromnej przestrzeni wzgórza stała świątynia żydowska – nie wiadomo. Czy była duża, czy średnia, czy wielka (w skali świątyń tej epoki) – też nie wiadomo, bo opisy Flawiusza można – jak wiadomo – między bajki włożyć. Opisy Flawiusza mają wartość historyczną podobną jaką mogłyby mieć porady prawne udzielane przez Lucky`ego Luciano.
Czy niektóre kamienie które są w dzisiejszym murze muzułmańskim mogą pochodzić ze zburzonej przez Rzymian świątyni żydowskiej? Hmm… Czy w ogóle powinniśmy dawać się wprowadzać w kamieniołomy, tzn. w maliny takich rozważań? Kiedyś stała na tym wzgórzu świątynia syro-fenicka. Równie dobrze jakiś kamień mógłby z niej pochodzić. Parę kilometrów od starego miasta Jerozolimy jest kamieniołom. Duże głazy we wszelkich okolicznych budowlach z niego pochodziły. Czy nie jest daniem narzucić sobie jakiejś dziwnej, pogańskiej optyki dociekanie kto jaki głaz gdzie położył i namaszczone oddawanie mu czci religijnej?
Wbrew pozorom nie są to wydumane pytania. Duże rzeczy zaczynają się od małych, wielka droga od pierwszego kroku. Jedna litera, jeden kamień – mogą być powodem schizm, wojen, ustanawiać inny światopogląd całego imperium (jak to było z jedną literką jota w słowie homoiousios). Kto wie, czy wojna sześciodniowa z 1967 r. nie toczyła się w swej podskórnej, podświadomej warstwie właśnie o dostęp do mitycznego głazu Heroda…
2.
Przyjmijmy jednak na chwilę, hipotetycznie hagadę o kamieniach Heroda w murze wzniesionym przez kalifa Abd al-Malika ibn Marwana w latach 660-691 za dobrą monetę, a nie za srebrnik judaszowy za który sprzedajemy swoją chrześcijańską wiarę. I spójrzmy czyje dzieło i pamięć rwie się upamiętnić dłoń naszych przywódców i ich namaszczona myśl.
Kim w swej istocie był ten mityczny patron syjonizmu i państwa Izrael? Termin Izrael wstawiłem w poprzednie zdanie nie przypadkiem i nie z rozpędu bądź niechęci do syjonizmu. Rozbuchanie legend związanych ze ścianą płaczu jest dziełem rodzących się organizacji prasyjonistycznych i syjonistycznych mniej więcej od połowy XIX w. Jest to notabene ten sam krąg ideowy w którym narodziło się słowo “antysemicki” (Steinschneider, autor słowa „antysemicki” wprowadzonego przez niego do użytku w polemice z Renanem w 1860 r., należał do trzyosobowej grupy syjonistycznej pracującej nad przygotowaniem odbudowy izraelickiego państwa w Palestynie, pozostali członkowie to Abraham Benisch i Albert Löwy).
Co reprezentował więc sobą Herod od Kamieni, syn Idumejczyka i Nabatejki, którego przodkowie przeszli kiedyś na judaizm?
Herod Wielki to klasyczny tyran, jego brutalność i bezwzględność potępił nawet Sanhedryn. Jeszcze zanim objął swój urząd miał być sądzony za morderstwo. Jana Hyrkana II, tego, kto poważył się oskarżyć go o morderstwo – gdy doszedł do władzy w akcie zemsty oskarżył o zdradę i kazał stracić. Winny był też śmierci swojego syna, szwagra i 300 dowódców wojskowych. Prowadził wystawne aż do nieprzyzwoitości życie.
Kiedy w celu zabezpieczenia swoich roszczeń do tronu poślubił wnuczkę owego Jana Hyrkana II – to swoją poprzednią żonę z dzieckiem kazał wypędzić. Swojego głównego rywala Antygona uwięził i przekazał na ścięcie przez Rzymian. Później kazał stracić kilku członków własnej rodziny, w tym drugą żonę, dla której wygnał pierwszą. Kolejnego swojego rywala do tronu też kazał stracić. Podczas swych despotycznych rządów starał się kontrolować (monitorować, czyżby stąd tak żywe wśród Żydów dzisiaj tradycje “monitorowania” społeczeństw wśród których żyją?) uczucia poddanych do siebie. Wprowadził tajną policję do monitorowania nastawienia ludu wobec siebie. Jego prywatna ochrona liczyła… 2000 żołnierzy. Tyle chyba wystarczy o tym mini-Stalinie żydowskiej przeszłości. Aha, jeszcze jeden drobiazg. Herod znany jest też ze swej “zdecydowanej” postawy wobec rodzącego się chrześcijaństwa. Zgodnie z Ewangelią wg Mateusza zarządził nasz budowniczy drugiej świątyni żydowskiej – rzeź (masakrę) niewiniątek. Wydał rozkaz zabicia wszystkich chłopców w wieku dwóch lat i poniżej w Betlejem i okolicach. Makrobiusz (ok. 400 n.e.), jeden z ostatnich pogańskich pisarzy w Rzymie, w swojej książce Saturnalia, napisał: „Kiedy usłyszano, że w ramach rzezi chłopców do dwóch lat Herod, król żydowski , nakazał zabić swojego syna, ktoś zauważył: „Lepiej być świnią Heroda, niż jego synem”.
3.
A może te kamienie do których chciwi legalizacji i międzynarodowego uznania swych ludobójczych poczynań kolejni przywódcy Izraela prowadzą bezwolnych przywódców różnych narodów postawił jednak kalif Abd al-Malik ibn Marwan. I może to jego pamięć warta jest kultywowania przez nas, chrześcijan? Z pewnością wart jest naszej pamięci. Wymordował dziesiątki tysięcy chrześcijan z Anatolii, Syrii i Armenii oraz innych krain. I wzniósł w Jerozolimie Kopułę na Skale, której złoty blask widzi każdy, kto przechodzi przez bramki prowadzące do ściany płaczu. Kopuła ta miała być w jego zamiarze wiecznym symbolem pokonania chrześcijaństwa przez islam. Nie ma co, fantastyczne otoczenie, niepowtarzalna ekumeniczna aura kamieni tyrana Heroda, potencjalnego zabójcy małego Jezusa, aura kopuły wzniesionej nad magicznym kamieniem (sakralnym centrum jerozolimskiej kopuły na skale – identycznie jak w Mekce – jest święty semicki kamień) mającej sławić wymordowanie chrześcijan na bliskim wschodzie oraz – last but not least – aura świątyni z którą walczył Jezus i której kapłani wydali go Rzymianom na śmierć. Te 3 aury, ich synergia, ich świadomość – mogą zabić kogoś o pobudliwej wyobraźni. Jednak przywódcy państw naszej cywilizacji, którzy tam pędzą jak do wodopoju nie wydają się być zmieszani – wręcz przeciwnie, na zdjęciach wyglądają jakby wreszcie… byli u siebie.
Mała kreska w obrębie czerwonego okręgu to cała “ściana płaczu”, czyli fragment muru będącego fortyfikacją wzgórza, a nie żadną pozostałością “ściany świątyni”.
4.
Odetchnijmy trochę od krwawych tyranów ze strachu przed którymi nawet ich najbliższa rodzina nie może zasnąć i od kalifów ścierających chrześcijaństwo z powierzchni ziemi i zmierzmy się z tematem od innej strony. Niech nam spadnie z serca kamień judaizmu i islamu i przypatrzmy się bliżej samej naturze owego… kamienia. Może tu znajdziemy przyczyny tej siły fatalnej, która przyciąga dłonie Lecha Kaczyńskiego (nawet obie, jak widać na zdjęciu), Donalda Tuska, Andrzeja Dudy ślubującego coś (co?) temu kamieniowi, czyżby obdarzonemu jakowąś siłą magnetyczną, dłonie prezydentów Putina i Trumpa, prezydentów Brazylii itp.
Rabini prezentują Putinowi projekt III świątyni, której plany budowy popiera
Putin próbuje uzmysłowić sobie wielkość przyszłej III świątyni
Podczas Pesach przed ścianą płaczu można zaobserwować widok taki, jak setki Żydów przepychając się w religijnej ekstazie wyciągają dłonie ku kamieniom muru podtrzymującego wzgórze świątynne z jednym jedynym pragnieniem by dotknąć choć na ułamek sekundy kamień.
Co jest w tym niezwykłe, to że identycznie wyglądające sceny odbywają się raz w roku w… Mekce. Tam też kamień przyciąga tłumy i tych tłumów dłonie. Zdjęcia tego religijnego aktu trącenia kamienia w jeden, określony dzień można czy to z Jerozolimy, czy Mekki są zastanawiająco podobne. O co tu może chodzić? A może nie o religię, tylko o religii praprzodka?
Kult kamieni był i jest fundamentalny dla plemion i ludów arabskich. „Arabowie czczą kamień” — pisał Klemens Aleksandryjski (Protreptikos, IV, 46). Jeżeli brać pod uwagę duchową strukturę mentalności semickiej, utożsamiającą bóstwo z jego materialnym substratem, który je wyobrażał lub symbolizował jego siłę (Vincent, La religion des Judeéo-araméens d ’Eléphantine, s. 591), to można przypuszczać, że w czasach Klemensa (150-215 n.e.) większość Arabów istotnie „czciła” kamień.
Mahomet niczego tu nie wprowadził, tylko uprościł i scentralizował rozproszone kulty i ośrodki “przechowujące” święte kamienie. Kamienie beduini czcili na długo przed nim. Ale czy jest to specjalność tylko części semitów? Świadectwa archeologiczne i piśmienne mówią, iż cała Afryka północna, Lewant i Półwysep Arabski uprawiała litolatrię. Ataki Ojców Kościoła na klękających przed kamieniem próbuje się przekierować li tylko na kamienne posągi świata helleńskiego i rzymskiego, gdy tymczasem jeśli w pierwszych wiekach chrześcijaństwa a także w średniowiecznej Europie chrześcijańscy duchowni potepiają gorszące pogaństwo czcicieli kamienia, to mają na myśli kult kamieni, głazów i skał wcale, lub minimalnie tylko obrobionych.
Ciekawą uwagę podaje Mircea Eliade w swoim Traktacie. Sugeruje, żeby nie mówić o funkcjach religijnych kamieni, lecz tylko magicznych. Dlatego wyżej napisałem o praprzodku religii mając na myśli magię. Eliade pisze, że wyznawcy kamieni odnoszą się do nich jako do narzędzi.
Traktują je użytkowo. Jako magiczne utensylia. Sakralne traktowanie kamieni to bardzo pierwotny, prymitywny etap obcowania z sacrum. Być może ślepa uliczka – tak sądzili ojcowie kościoła. Wiedzieli, że w centrum jest tu magia i że to magiczne podejście blokuje dostęp do religijności wyższego rzędu.
Ludzie posługiwali się kamieniami jako narzędziami magicznej działalności, traktowali je jako generatory i przekaźniki tajemnej, demonicznej energii przeznaczonej – jak pisze Eliade – do obrony własnej lub też obrony zmarłych. Czasem tez zupełnie magicznie traktowali je jako zesłane przez Boga, lub jako… zamykające w sobie boga. I na to grzmieli teologowie chrześcijańscy, zresztą nie tylko oni, lecz także liczni myśliciele antyku. Religijna cześć jest o wiele wyższym stadium niż magiczny akt. Są to inne porządki.
Interesującym fenomenem jest obecny u wielu pierwotnych, prymitywnych plemion i to na kilku kontynentach fakt namaszczania kamieni, polewania tłuszczem lub olejkiem. Ponieważ namaszczenie olejkiem kamieni obecne jest często w pierwotnej magii seksualnej, to wstrzymajmy tu bieg myśli i skojarzeń, by dociekanie przyczyn owego namaszczania nie zaprowadziło nas w rejony zbyt… pierwotne. Wspomnę tylko, iż procentowo rzecz ujmując użycie kamieni w magii seksualnej jest ogromne. I zacytuję Eliadego: Można przytoczyć wiele zakazów wydanych w średniowieczu przez kler i królów, które dotyczyły kultu kamieni, a zwłaszcza wytrysku nasienia przed kamieniami (por. Bénard le Pontois, Le Finistère préhistorique, Paris 1909, s. 268). Dotknięcie kamienia (wybranego) jako działanie magiczne chroniące jest często spotykane. Podobnie jak tarcie, ocieranie się o kamień.
W średniowiecznej Europie zanotowano resztki jakiegoś starożytnego, pogańskiego rytuału: w czasie przesilenia zimowego i letniego) stawiano świece w pobliżu dziurawych głazów i namaszczano głazy oliwą. Zapamiętajmy ten poganizm, w dalszej części przyda się.
Pogański kult kamienia, jak się dobrze przyjrzeć przepaja też Torę. “W drodze do Mezopotamii Jakub wędrował przez krainę Charanu i „trafił na jakieś miejsce (święte) i tam zatrzymał się na nocleg, gdyż słońce już zaszło, wziął więc jeden z kamieni, (jakie znajdowały się) na tym miejscu, i położył go sobie pod głowę, układając się do snu na tym właśnie miejscu.” Był to sen o drabinie prowadzącej wprost do nieba i o rozmowie z bóstwem “. Gdy się przebudził powiedział: «O, jakże miejsce to przejmuje grozą! Prawdziwie jest to dom Boga i brama do nieba». Wstawszy rano, wziął więc ów kamień, który położył był sobie pod głowę, postawił go pionowo jako masebę i rozlał na jego wierzchu oliwę I dał temu miejscu nazwę Betel”. (Księga Rodzaju, 28, 11 :— 13, 16— 19, tłum. ks. Cz. Jakubca). Innymi słowy, Jakubowi – Izraelowi w tym kamieniu objawił się lokalny bóg (bożyszcze, demon) o imieniu Betel, zresztą później demon ów zwalczany był przez Jeremiasza (por. Jeremiasz 48,13). Jakub – Izrael przekonany był jednak, iż ujrzał samego Jahwe… W oczach ludu hebrajskiego bóg wcielał się w kamień, albo – mówiąc inaczej – przywódcy Hebrajczyków zaklinali boga w kamień i powiadamiali o tym lud, jak np. w tym fragmencie Starego Testamentu (podaję za Traktatem Eliadego): “Po zawarciu przymierza Jahwy z narodem Jozue „wziął kamień bardzo wielki i położył go pod dębem, który był w świątyni Pańskiej. I rzekł do wszystkiego ludu: “Oto ten kamień będzie wam na świadectwo” (Jozue, 24, 26 — 27).
Warto zwrócić uwagę, że w tym fragmencie mamy już w pełni owo do głębi semickie discrimen specificum (kamień WEWNĄTRZ świątyni na najświętszym miejscu), które dzisiaj widzimy w Mekce, w świątyni Kaaba jako wcielenie bożyszcza Allah. Kamień ów zwany jest Hadżar (czarny kamień). Kamień ten wbudowany jest w południowo-wschodni narożnik świątyni Al-Kaba w Mekce i jest największą świętością muzułmanów i celem pielgrzymek (tzw. hadżdżu) wyznawców islamu. Fizycznie rzecz biorąc święty kamień Hadżar to współcześnie kilka fragmentów skały złożonych razem i oprawionych w srebrną ramę. Widząc podczas religijnych świąt religijny zapał tysięcy dłoni przepychających się by trącić te kawałki skały – trudno dziwić się bezwzględnemu potępieniu takich praktyk przez najstarszą chrześcijańską tradycję. Jest to obraz zgorszenia par excellence.Bałwochwalstwo w czystej postaci.
I tak właśnie św. Paweł nazywa ów prymitywny, magiczny kult (kamień obrazy, kamień zgorszenia). U Semitów (zwrot Eliadego) w kamienie wcielają się dusze zmarłych, lokalne pomniejsze bóstwa (raczej: bożyszcza) oraz przeróżne demony czuwające nad działaniami człowieka, naturalnymi i magicznymi. Istnieje też – ta wiedza za chwilę nam się przyda – magiczny kult kamienia z dziurą, perforowanego (Eliade: “dziurawy kamień”). Kult kamienia perforowanego należał m.in. do obrzędów magii seksualnej oraz do tzw. Obrzędów magicznego przejścia, wejścia w inny świat lub odnowienia. Ta informacja także nam się za chwilę przyda.
5.
Magiczny bałwan w postaci kamienia przykryty jest złotą kopułą. Jest to tzw. Kopuła na Kamieniu (lub: na Skale). Niezwykle znamienna jest w świetle danych religioznawczych o semickości kultu kamieni pewna relacja z XIV w. Issac Cheilo, żydowski podróżnik, w roku 1333 opisuje czczony przez muzułmanów na wzgórzu świątynnym kamień jako “najświętszy”. Widać tu wyraźnie, jak prymitywny kult magicznego bałwana w formie bezkształtnego głazu jednoczy Semitów ponad podziałami…
Kopuła na Skale (ma to znaczyć: Kopuła na Kamieniu), nie jest to meczet, jest to swego rodzaju kapliczka postawiona nad magicznym kamieniem i… ku jego czci. Kamień ten osnuty jest wieloma legendami muzułmańskimi i żydowskimi (kamień ofiary Abrahama, kamień wniebowstąpienia Mahometa etc.). Na pierwszym planie fragmenty muru umacniającego i otaczającego wzgórze świątynne, malutkim fragmentem tego muru jest “ściana płaczu”.
Dzisiaj w zwyczaju jest wkładać między głazy “ściany płaczu” karteczki z życzeniami. Skąd ten zwyczaj? Ano znowu z magii… Na początku XVII w. jeden z magów żydowskich, czyli kabalistów, zarazem talmudysta Chaim ibn Attar – pierwszy raz dokonał kabalistycznego aktu magii słowa wsuwając między kamienie muru kartkę z tzw. prośbą magiczną dotyczącą losu jego ucznia.
6.
Żydzi kręcili się wokół wzgórza świątynnego w okolicach swoich świąt – raz intensywniej, raz mniej. Wydarzenia ulegają przyspieszeniu wraz z dojściem Żydów do znaczenia i narodzinami syjonizmu w połowie XIX w. Dla ruchu stawiającemu sobie za cel “powrót” do Palestyny ważne było zdobycie jakiegoś symbolicznego przyczółka, od którego można by dalej rozszerzać próby najazdu na mieszkających tam Arabów. Wzrok wielu działaczy i związanych z nimi finansistów zaczął kierować się na mur oporowy wzgórza świątynnego, na które nie mogli wchodzić.
Wśród różnych półprawd i przemilczeń, które podają różne wersje Wikipedii, akapit poniższy trafnie oddaje zamiary środowisk syjonistycznych od połowy XIX w.: “Poczynając od połowy XIX wieku Żydzi podjęli wiele niezależnych prób wykupienia praw do muru i przylegającej do niego okolicy [tzn. dzielnicy marokańskich Arabów, czyli potomków imigrantów z Maroka, dzielnicy istniejącej tam od XII w.; przyp. mój, wawel]), jednak żadna z nich nie zakończyła się sukcesem. Z początkiem wieku XX oraz narodzinami ruchu syjonistycznego Mur Zachodni stał się przedmiotem wielu sporów pomiędzy społecznością żydowską a muzułmańską. Muzułmańscy przywódcy religijni obawiali się, że nacjonaliści żydowscy żądania praw do Muru w przyszłości rozszerzyć mogą na całe leżące poza nim Wzgórze Świątynne”.
10 czerwca 1967 r., kiedy Izrael przejął kontrolę nad miejscem po wojnie sześciodniowej, trzy dni po ustanowieniu kontroli nad fragmentem zachodniej ściany, Marokańska Dzielnica została zrównana z ziemią przez władze Izraela, aby stworzyć przestrzeń dla tego, co obecnie jest placem przed “ścianą płaczu”. Dzielnica została zrównana z ziemią przez siły izraelskie na rozkaz burmistrza Zachodniej Jerozolimy Teddy’ego Kolleka , trzy dni po wojnie sześciodniowej , aby poszerzyć wąską uliczkę prowadzącą do Ściany Płaczu i przygotować ją do publicznego dostępu dla Żydów chcących tam się modlić.
Przy “ścianie płaczu” była wąska (szer. ok. 4 m) uliczka.
Mniej niż połowa terenu “oczyszczonego” przez armię izraelską. Druga połowa znajduje się poza zdjęciem z prawej strony. Czerwona linia to miejsce z zamieszczonej wyżej fotografii. Cały ogromny, pusty dzisiaj plac i dalej tyle samo po prawej – to teren wyczyszczony przez wojsko z domów mieszkalnych i ludzi te domy zamieszkujących.
Teddy Kollek w swoich wspomnieniach napisał, że trzeba zburzyć dzielnicę, ponieważ organizowana jest pielgrzymka do muru z setkami tysięcy Żydów, a ich przejście przez „niebezpieczne wąskie zaułki” „slumsów” było nie do pomyślenia: potrzebowali jasnej przestrzeni. Slumsami zaczął aparat żydowskiej propagandy nazywać arabską dzielnicę marokańską od chwili, gdy władze Izraela (rzekomo tylko wojskowe) podjęły decyzję o “wyczyszczeniu” miejsca na plac dla chcących modlić się Żydów. Razem z dzielnicą marokańską “wyczyszczono” przylegającą do niej dzielnicę żydowską (biednych Żydów arabskich). Jak wyraził się Mosze Dajan, jeśli zajdzie taka potrzeba konieczne będzie strzelać i do swoich, czyli do Żydów.
Póki co swoim, czyli arabskim Żydom, Żydom drugiej kategorii mieszkającym w pobliżu miejsca, gdzie chciano urządzić “plac modlitewny” oferowano jakieś symboliczne odszkodowania w zamian za opuszczenie swoich domostw, które natychmiast burzono. Całkiem inaczej było z gojami, czyli mieszkańcami dzielnicy marokańskiej. Akcję poprzedzono zmasowanym atakiem propagandy na dzielnicę arabską. Domy, które przeszkadzały w budowie placu modlitewnego (takiego jakim go widzimy dzisiaj) opisywano w żydowskiej prasie jako obskurne, nędzne, brudne chałupy. Było to powtórzenie propagandowych zabiegów hitlerowskich wobec Żydów niemieckich.
Dehumanizacja jako forpoczta eksterminacji. Stara, dobra szkoła Adolfa. W środku nocy zaczęto akcję. Gdy mieszkańcy na wezwanie do opuszczenia swoich domów – nie robili tego – buldożer wjeżdżał w środek domu pełnego ludzi. Dom walił się na ludzi w jego wnętrzu. Ludzie z innych domów na ten widok zaczynali uciekać, ale nie wszyscy… Buldożery zgarniały ściany, gruz i kawałki zwłok dzieci i kobiet. Tak rodził się dzisiejszy plac przed kawałkiem islamskiego muru obranego sobie przez syjonistów jako przyczółek i mityczne miejsce ich ideologii. I dopięli swego, jak słusznie pisze angielska Wiki – lewicową, komunistyczną metodą faktów dokonanych, terroru wyprzedzającego w interesach narodu – czyli nurtu narodowo-socjalistycznego. I dzisiaj stoją na płytach placu utworzonych z gruzu zmieszanego z kośćmi mieszkających tam od 700 lat ludzi, płytach położonych na ziemi nasączonej krwią gojów przeszkadzających Żydom w… modlitwie do swoich kamiennych bożyszcz. W ich herodyzmie…
Mam nadzieję, że po tej krótkiej historycznej panoramie widzimy teraz bardziej realnie to miejsce i że biorą nas mdłości w reakcji na hollywoodzkie kłamstwa szowinistycznej propagandy.
Ale najlepsze w całej tej historii jednego z mitów nacjonalistycznej ideologii antygojowskiej zachowałem na koniec.
7.
Cofnijmy się w lata ok. 300 – 350 n.e. Spora część wzgórza świątynnego służy od ponad 200 lat za wysypisko śmieci. Muru okalającego wzgórze (dzisiaj propagandowo zwanego “murem świątyni”) jeszcze nie ma, gdyż… nie ma jeszcze islamu i kalifa, który go wybuduje. Jest jedno wielkie rumowisko i śmieciowisko pełne porozrzucanych kamieni, głazów, całych i połupanych porośnięte krzewami. Przy niektórych kamieniach, bardziej kształtnych, czystych od paru dziesiątek plączą się raz, dwa razy do roku grupki Żydów. Zapalają świece i starożytnym zwyczajem namaszczają kamień olejkiem lamentując nad końcem ich świata (o którym mówił Jezus: “Zaprawdę, powiadam wam, nie zostanie tu kamień na kamieniu, który by nie był zwalony”). Ale mają już jakiś ersatz, kamień przy którym raz w roku się zbierają. Dzięki temu kamieniowi, wydaje im się zezwolenie na wejście do miasta. I oto – zatoczywszy koło – wróciliśmy do punktu wyjścia. Do magii i świętego głazu, do nie mogących umrzeć archaicznych obrzędów, od których wyzwoleniem miało być chrześcijaństwo.
O tym wszystkim informuje nas dokument z IV w. zwany “Pielgrzym z Bordeaux” (Itinerarium Burdigalense), gdzie nieznany podróżnik opisuje jak to raz w roku Żydzi przychodzą pod jakiś kamień (jeden kamień, kamień na wysypisku, nie żadna ściana i kamień nie związany z żadną świątynią – słowo świątynia w tej najstarszej relacji nie pada), kamień dziurawy (podziurawiony, vide: I część notki i opisy związku kamieni perforowanych z magią seksualną, zaczerpnięte z Traktatu Eliadego), namaszczają go olejkiem, lamentują (ew. zanoszą modły lub recytują zaklęcia magiczne) i rozchodzą się. I tak to się zaczęło. Jak najzwyklejsze bałwochwalstwo. I tym jest do dzisiaj.
CODA
Przywódcy cywilizowanego świata oddając religijną cześć potencjalnym kamieniom tyrana, mordercy, dzieciobójcy – stawiają pieczątkę zgody na zbrodnie państwa, które wciąż go przywołuje i stawia na początku swej symbolicznej historii. Jest w tym nawet jakaś logika. Jaka? Taka: “Waszym ojcem jest sam diabeł, a wy pragniecie spełniać wszystkie jego życzenia. Był on od samego początku mordercą i nigdy nie trwał w prawdzie, gdyż prawdy w ogóle w nim nie ma. Kiedy zaś kłamie, kłamie sam z siebie, bo jest kłamcą i [co więcej] ojcem kłamstwa” (Ewangelia Jana 8,44).
Zbrodnie Faszyzmu i stalinizmu są potępiane, faszystowskie zbrodnie popełnione wobec Żydów potępia się stokroć bardziej niż stalinowskie, socjalistyczne i komunistyczne. Uświadamiając sobie znaczenie rzekomych “głazów Heroda” w mitologii syjonizmu i micie założycielskim państwa Izrael należałoby może mityczną ideologię syjonizmu zwać herodyzmem. Skrytobójstwa, przyznawanie sobie prawa do zamykania ust każdemu przeciwnikowi lub mordowania go, donosicielstwo i potężnie rozbudowana policja polityczna – cechy rządów Heroda idealnie wpasowują się w styl polityki państwa Izrael. Nazwa herodyzm pasuje więc idealnie.
Kim więc są ludzie, którzy do bałwanów herodyzmu pielgrzymują?
Autor: Ks. Dariusz Józef Olewiński , 24 stycznia 2025
Dante speaks to Pope Nicholas III, committed to the Inferno for his simony, in Gustave Doré’s 1861 wood engraving
Chanukka w natarciu – manifest szesnastu (z post scriptum)
Temat chanukki już poruszałem przy okazji akcji posła Grzegorza Brauna w grudniu 2023 roku (tutaj i tutaj). Temat właśnie powrócił i to w sposób dość nieoczekiwany choć nie zaskakujący. Otóż kilkunastu panów (z jedną panią) znanych jako przedstawiciele “konserwatywnego środowiska polityczno-katolickiego” opublikowało apel skierowany wprost przeciw tym, którzy krytykują publiczne obchody tego kabalistycznego święta. Tenże apel wpisuje się dość wyraźnie w atak arcybiskupa łódzkiego Grzegorza Rysia na rzeczonego Grzegorza Brauna z powodu plakatu, który ukazuje alternatywę: albo chanukka albo Boże Narodzenie.
Zarówno Ryś jak też sygnatariusze “manifestu szesnastu” sprzeciwiają się takiej alternatywie oczywiście na korzyść chanukki. Podczas gdy wypowiedź Rysia jest zdawkowa, acz bardzo agresywna i jeszcze bardziej absurdalna, to “manifest” zapuszcza się w pewną argumentację, aczkolwiek nie najwyższych lotów.
Twierdzenie, jakoby Pan Jezus świętował chanukkę, jest bezpodstawne i właściwie kłamliwe. Ewangelia św. Jana (10,22-23) mówi jedynie, że Zbawiciel przechadzał się w portyku Salomona w komplexie świątynnym podczas świąt “odnowienia świątyni”. Tak więc, po pierwsze, nie ma nic o świętowaniu tego święta przez Pana Jezusa, a po drugie czym innym było owo święto za Jego czasów, a czym innym jest ono obecnie czyli w judaiźmie talmudycznym: wówczas świętowano oczyszczenie kultu z elementów pogańskich wprowadzonych notabene przez kapłanów żydowskich, a obecna chanukka jest świętowaniem talmudyczno-kabalistycznej bajki o rzekomym cudzie z lampą. Zaś stosunek Pana Jezusa do świątyni jerozolimskiej jest dość dobitnie wyrażony w tenże Ewangelii św. Jana (2,18-19), gdzie żydzi na żądanie znaku otrzymali od Niego odpowiedź: “Zburzcie tą świątynię, a Ja ją w trzy dni odbuduję”. Ewangelista dodaje, że Chrystus miał na myśli świątynię Swojego ciała, czyli Zmartwychwstanie. Tym samym świątynia jerozolimska, zresztą w ówczesnym stanie zbudowana przez okrutnego tyrana, którym był Herod zwany Wielkim, nie miała dla Pana Jezusa trwałego znaczenia. Zaś ostatecznie i zupełnie straciła w Nowym Testamencie swoje znaczenie wraz z Jego ukrzyżowaniem i śmiercią, gdy to zasłona przybytku rozdarła się na dwoje od góry do dołu (Mt 27,51), co oznacza obnażenie przez Boga jego pustki i zarazem ukazanie próżności i bezsensowności kultu tam sprawowanego, a tym samym braku racji istnienia tejże świątyni. Przepieczętowaniem tego stanu rzeczy było zburzenie jej przez Rzymian w roku 70. Natomiast sekta Chabad Lubawicz propagująca publiczne świętowanie chanukki na całym świecie nie tyle świętuje odnowienie świątyni po zwycięstwie Machabeuszy, lecz jakby przygotowuje grunt do odbudowy jej obecnie jako symbolu “mesjańskiego” czyli ustanowienia panowania judaizmu przynajmniej w Jerozolimie i Ziemi Świętej. Wszak pierwotnie – od czasów talmudycznych – chanukka była świętem rodzinnym, gdyż obchodzono ją jedynie w rodzinach żydowskich. Dopiero “mesjanistyczna” sekta Chabad Lubawicz od kilku dziesięcioleci poczęła forsować to świętowanie w przestrzeni publicznej na całym świecie, w krajach o ludności we większości chrześcijańskiej. Nie bez znaczenia jest ustawianie obok świecznika zwanego chanukkija portretu ostatniego duchowego przywódcy tejże sekty pochodzącego z dynastii jej twórcy, Menachem’a Mendel’a Schneerson’a. Tenże człowiek, zwany przez wyznawców “rebe” i uważany za mesjasza, który ma zmartwychwstać, dość otwarcie popierał obecnego premiera państwa położonego w Palestynie, B. Netanyahu (por. tutaj i tutaj), który już wtedy nie krył zbrodniczych zamiarów wobec rdzennej ludności tego kraju, a ostatnio został przez instytucje międzynarodowe uznany za zbrodniarza wojennego.
Punkt drugi jest szczególnie obłudny. Z jednej strony sygnatariusze zaznaczają, że jako katolicy nie świętują chanukki, a równocześnie domagają się szacunku dla świętowania przez żydów. Czyż ktoś usiłował zabronić czy choćby utrudnić to żydom? Wszak w debacie publicznej chodzi tylko o świętowanie w przestrzeni publicznej, co więcej w gmachu parlamentu i innych pomieszczeniach państwowych, co nie jest dane żadnej innej religii, nawet katolickiej, choć jest ona większościową w Polsce. Zaś zupełnie groteskowe jest twierdzenie, jakoby przez swoje świętowanie żydzi byli “świadkami Prawdy chrześcijaństwa”. Jak ci, którzy negują Jezusa Chrystusa jako Mesjasza i oczekują swojego (a może to być tylko antychryst) mogą świadczyć o prawdziwości chrześcijaństwa? Czy ci panowie sygnatariusze wiedzą co piszą? Czy może uważają publiczność za debilną i gotową ślepo łyknąć takie bzdety? Tego nie zmienia nawet wskazywanie na traktowanie żydów przez papieży w państwie kościelnym, ponieważ nigdy i nigdzie nie przyznawano im (żydom) przywilejów, jakie zdobywa obecnie sekta Chabad Lubawicz. Od kiedy to domaganie się równego traktowania zarówno tej sekty jak też żydów ogólnie jest brakiem szacunku dla nich? Oczywiście oni zapewne uważają, że odpowiedni szacunek dla nich wymaga przyznania im przywilejów, co wynika z pojmowania siebie jako rasy wyjątkowej, jakby ponadludzkiej czy – według księgi Tanja, która jest ich “świętą księgą” a właściwie konstytucją – jedynie ludzkiej. Jednak czy godzi się, by władza państwowa bądź ktokolwiek zdrowo myślący, zwłaszcza po chrześcijańsku ulegał takiemu myśleniu?
Nie mniej perfidne jest twierdzenie, jakoby obecność Ksiąg Machabejskich w księgach kanonicznych Pisma św. była przez kogoś uważana za świętowanie ludobójstwa. To twierdzenie odnosi się zapewne do wypowiedzi Grzegorza Brauna, który chanukkę propagowaną przez sektę Chabad Lubawicz tak właśnie nazwał, ale nigdy tak nie nazwał przynależności Ksiąg Machabejskich do kanonu biblijnego. Na jakiej podstawie sygnatariusze utożsamiają te Księgi ze świętowaniem chanukki przez sektę, pozostaje ich słodką tajemnicą. W każdym razie poziom intelektualny i moralny tego zarzutu jest godny najwyżej brukowców. Panowie sygnatariusze mylą różne sprawy: przynależność Ksiąg Machabejskich do katolickiego kanonu biblijnego nie ma nic wspólnego ze świętowaniem chanukki. Zapewne chodzi im o wspomnienie Braci Machabejskich w liturgii rzymskiej jako męczenników (1 sierpnia). To wspomnienie nie ma dokładnie nic wspólnego ani z chanuką, ani ze świątynią jerozolimską lecz odnosi się do 2 Księgi Machabejskiej, rozdział 7, gdzie opisane jest męczeństwo siedmiu braci razem z matką za wierność prawu Mojżeszowemu (ich relikwie są czczone w Rzymie i w Kolonii).
Słodką tajemnicą sygnatariuszy pozostaje także podstawa twierdzenia, jakoby sprzeciw wobec świętowania chanukki przez sektę Chabad Lubawicz w przestrzeni publicznej był przejawem braku życzliwości i szacunku dla “kultury żydowskiej”. Można owszem poniekąd zrozumieć tęsknotę niektórych do czasów, gdy Polacy na własnej ziemi często słyszeli od współobywateli: “wasze ulice, a nasze kamienice”. Dla takiego stanu rzeczy Polacy mają żywić życzliwość i szacunek?
Niemniej pomieszane, fałszywe i zakłamane jest połączenie chrześcijańskiego charakteru państwa i dobra wspólnego z dobrem każdej społeczności, w tym wypadku sekty Chabad Lubawicz. Widocznie sygnatariusze nie zadali sobie choćby najmniejszego trudu dla zapoznania się z antyludzką, rasistowską ideologią tejże sekty i z jej celami wyłożonymi choćby w książce jej założyciela pt. Tanja. Gdyby sobie zadali choćby minimalny trud, to by nie byli w stanie uczciwie twierdzić, jakoby dobro tejże sekty dało się pogodzić z dobrem Polski i ludzkości, skoro według ideologii sekty jedynie żydzi zostali stworzeni przez Boga i są prawdziwymi ludźmi.
Tutaj sygnatariusze znów kłamliwie stawiają pod adresem widocznie Grzegorza Brauna i popierających go zarzut “agresji, wrogości i szerzenia uprzedzeń”. Ten zarzut jest postawiony oczywiście bez jakiegokolwiek odniesienia do faktów. A może chodzi im o słynną akcję z gaśnicą? To ma być akt agresji, wrogości i szerzenie uprzedzeń? A czyż aktem agresji, prowokowania wrogości i sprzyjania uprzedzeniom nie jest zupełnie wyjątkowe uprzywilejowanie sekty Chabad Lubawicz w postaci zaproszenia jej do świętowania swojego święta w gmachu parlamentu polskiego? Czyż choćby zamiar urządzenia świętowania Bożego Narodzenia w parlamencie izraelskim nie zostałoby natychmiast powszechnie uznane za akt wrogości i bezczelną prowokację? Kto tu jest właściwie agresorem, jeśli bez pytania większości społeczeństwa polskiego udostępnia się sekcie, która nawet nie ma żadnych praw publicznych w Polsce, gmach najwyższych organów państwa polskiego?
Ostatni punkt “manifestu” jest szczególnie bezczelny właśnie z powodu szczególnej agresywności. Sygnatariusze oświadczają, że nie tylko deklarują swoje stanowisko, lecz niniejszym apelują do szerokiej publiczności o sprzeciw wobec sprzeciwu, który w sposób spektakularny wyraził Grzegorz Braun w akcji z gaśnicą, która to akcja przysporzyła mu sympatii i poparcia społecznego, oczywiście ku oburzeniu i zatrwożeniu tych, którzy chanukkę do gmachu sejmu wprowadzili i chcą ją tam utrzymać. Teraz, gdy G. Braun ogłosił swój start w wyborach prezydenckich, widocznie mają stracha, że ów jest w stanie skupić wokół siebie pokaźny elektorat, co zmobilizuje Polaków i ukaże całemu światu, na ile społeczeństwo polskie sprzeciwia się budowie Polin. Ten strach wyjaśnia absurdalność i kłamliwość tego “apelu” wraz z zarzutami.
W stylu i też w treści nie trudno dostrzec, że inicjatorem i motorem tego “apelu” jest były marszałek sejmu z ramienia PiS i zarazem protagonista chanukki w sejmie Marek Jurek. To on widocznie wpadł na pomysł tego ataku na Grzegorza Brauna. Być może dostał takie zlecenie od tych, którym zawdzięcza swoją karierę polityczną. Oczywiście każdy ma prawo do zagrywek politycznych. Są jednak granice przyzwoitości: uczciwość intelektualna oparta na rzetelnej wiedzy oraz trzymanie się prostych faktów. A jeśli się deklaruje bycie katolikiem, to nieodzowne jest także trzymanie się zasad Kościoła, a nie wycieranie sobie ust katolicyzmem na doraźny i zakłamany użytek.
W skrócie: mamy tutaj haniebny przypadek braku przyzwoitego poziomu zarówno merytorycznego jak też moralnego, co jest szczególnie skandaliczne w połączeniu z deklarowaniem katolicyzmu i przywiązania do Kościoła. Oczywiście każdy ma prawo wyrażać swoje zdanie w kwestii przyznania sekcie Chabad Lubawicz wyjątkowej, wybitnie uprzywilejowanej pozycji w przestrzeni publicznej w Polsce. “Apel” szesnastu jednak właściwie nie jest żadnym poważnym głosem w dyskusji, lecz jedynie dość prymitywnym i manipulacyjnym atakiem na tych, którzy mają odmienne zdanie w owej kwestii. Czyżby tych szesnastu oraz ich zleceniodawcy czuli choćby podświadomie swoją słabość na tyle, że muszą się uciekać do tak dennej agresji?
Na koniec dodam, że tak niskiego poziomu intelektualnego i moralnego nie spodziewałem się od sygnatariuszy, których dane mi było niegdyś poznać osobiście, a znam kilku z nich (Cenckiewicz, Jurek, Milcarek, Warzecha)
Post scriptum
I jest też ciąg dalszy, który potwierdza moje wyrażone powyżej podejrzenie, kto jest inicjatorem i głównym autorem “manifestu szesnastu”:
Gdzie i kiedy “obecność żydowska” sprzeciwiła się konfiskacie suwerennych kompetencyj RP, akceptacji konwencji genderowej czy rewolucji aborcyjnej? Czy Wy wiecie, co piszecie i uważacie ludzi za debili?
Odpowiadam w oparciu o Tradycję, Pismo św. oraz dokumenty Magisterium Kościoła. Nazywam się Dariusz Józef Olewiński. Jestem kapłanem Archidiecezji Wiedeńskiej. Tytuł doktora teologii przyznano mi na Uniwersytecie w Monachium na podstawie pracy doktorskiej przyjętej przez późniejszego Prefekta Kongregacji Doktryny Wiary, kard. Gerharda L. Müllera oraz examen rigorosum z oceną “summa cum laude”. Od 2005 r. prowadziłem seminaria na uniwersytecie w Monachium oraz wykłady w seminarium duchownym.
Wstrząsająca ofensywa syryjskiej al Kaidy, obalając reżim al Asada, przypieczętowała załamanie się geopolitycznego ładu na Bliskim Wschodzie, który rozpadał się już od „arabskiej zimy” 2010-11 r. Zwycięstwo islamistów, przyspieszy to, co zwiastowała już napaść Rosji na Ukrainę. Wojna obejmie Europę, tyle, że nie za kilka lat, a już w tym roku. Przegniły do szpiku kości lewicowo-liberalnym rakiem kontynent sobie z nią nie poradzi.
Banałem jest stwierdzić, że Zachód się rozkłada. A jeszcze 35 lat temu, kiedy upadał komunizm, powszechnie uważano, jak Fukuyama, że oto nastał kres historii. Liberalna demokracja miała być ostatecznym stadium cywilizacji, objąć cały świat i trwać w wiecznym pokoju i konsumpcji. Nawet po 11 września 2001 r. mało kto dostrzegał początek nowej epoki konfrontacji, a co dopiero, że Zachód ją przegra. USA przeprowadziło błyskawiczną operację antyterrorystyczną w Afganistanie na końcu świata, o której szybko zapomniano, podobnie jak o interwencji w Iraku z 2003 r.
Lewicowy rak niszczy Zachód od środka
Tyle że islamski terroryzm, mimo militarnych klęsk, ciągle się odradzał, bo znajdowały się kolejne tysiące gotowe umierać w dżihadzie, podczas gdy Zachód nie był gotów do żadnych poświęceń, a przeżerająca go od środka neomarksistowska ideologia wręcz dążyła do jego klęski. Po 1989 r. komunizm odniósł zwycięstwo zza grobu, bo zanim politycznie upadł, całkowicie zinfiltrował i zatruł duchowo elity Zachodu. Teraz zainfekowany neomarksizmem Zachód niszczy się sam. Jego skrajnie lewicowy establiszment żywi się tak naprawdę jedną ideą – fanatyczną nienawiścią do chrześcijaństwa i wszystkiego co z niego wyrasta. Sam zupełnie niczego nie tworzy. Jedynym jego celem jest niekończąca się rewolucja, czyli niszczenie cywilizacji, nad którą jak rak mózgu przejął władzę, na wszelkich możliwych poziomach – religii, kultury, gospodarki, indywidualnej duszy, a ostatnio nawet biologii człowieka.
Jednym z przejawów tej dzikiej nienawiści do chrześcijaństwa jest ideologia multi-kulturalizmu, w ramach której lewica od lat 70-tych otworzyła Europę na masową imigrację zarobkową z krajów Afryki i Azji, równocześnie promując wśród Europejczyków bezdzietność, aborcję i antykoncepcję. Doprowadziło to w ciągu dwóch pokoleń do zapaści demograficznej białych i wymiany etnicznej ludności kontynentu. Oficjalne motywy ekonomiczne tej polityki są tylko pozorem. Sztuczne wykreowanie dużych mniejszości kulturowych miało stanowić uzasadnienie ostatecznego usunięcia chrześcijaństwa z życia publicznego (rzekomo w obronie dyskryminowanych mniejszości), rozmyć dawne narody i stworzyć marksistowską utopię europejskiego superpaństwa bez tożsamości religijnej i narodowej.
Projekt ten zakładał, że ściągnięte do Europy obce grupy etniczne ulegną takiej samej laicyzacji jak rdzenni Europejczycy i staną się twardym zapleczem promującej je skrajnej lewicy. Tyle, że wbrew lewackim ideologom miliony muzułmanów się nie zasymilowały. Zaczęły za to przytłaczać swoją dzietnością zateizowanych Europejczyków.
„Islamska zima”
W Europę świadomość tego uderzyła z całą ostrością po 2010 r., kiedy w świecie islamu wybuchła fala buntów społecznych nazywanych ładnie „arabską wiosną”, chociaż tak naprawdę przetoczyła się zimą i wywołała mrożące skutki. Dość powiedzieć, że po interwencji w Afganistanie al Kaida była na krawędzi unicestwienia. Działało tylko kilka jej kilkusetosobowych komórek. Sam bin Laden przez 10 lat w zasadzie tylko się ukrywał. Do 2010 r. w całej Afryce Północnej istniała tylko jedna dogorywająca komórka al Kaidy Islamskiego Maghrebu, licząca 300 ludzi. „Arabska Zima” zmieniła wszystko w kilka miesięcy. Zamiast rojonej przez Zachód demokracji po całym świecie islamu zaczęły wyrastać terrorystyczne bojówki. Dzisiaj dziesiątki tysięcy islamistów chwytają przyczółki terytorium we wszystkich państwach Afryki Subsaharyjskiej, Libii, Nigerii, na egipskim Synaju, Somalii, a nawet w dalekim Mozambiku. Najgorsza okazała się jednak destabilizacja Syrii i Iraku. Radykalniejsze od al Kaidy Państwo Islamskie w latach 2012-14 opanowało terytorium zamieszkane przez kilka milionów ludzi i zagroziło obaleniem całego porządku społecznego.
Demograficzne samobójstwo dla 10-latków
Otworzyło to drogę do zalewu Europy już zupełnie nielegalną imigracją – wcale nie spontaniczną. Od zewnątrz organizują ją muzułmańskie gangi i dążące do wywołania kryzysu w Europie Turcja i Rosja, od wewnątrz kontrolujący Zachód lewico-liberalny establiszment. Wyrazem tego była słynna polityka „Herzlich willkommen” – całkowicie bezprawne a zupełnie bezkarne zaproszenie w 2015 r. przez kanclerz Niemiec Angelę Merkel milionów muzułmanów do UE.
Jak samobójcza jest ta polityka, można sobie uświadomić, dodając najprostsze liczby. Już przed 2015 r. muzułmanie w Niemczech stanowili około 5,5 % populacji. W praktyce oznacza to, że w młodszych rocznikach było ich co najmniej 10 %, bo dzietność muzułmanów jest znacznie wyższa od Europejczyków. W pojedynczym roczniku rodziło się w Niemczech około 350 tys. chłopców, co oznacza, że populacja mężczyzn, którzy dziś są w wieku poborowym (20-40 lat) wynosiła około 7 mln, z tego około 700 tys. muzułmanów. Na skutek merkelowego „damy radę” w ciągu niecałych 2 lat do Niemiec napłynęło 1,5 mln imigrantów, w 3/4 młodych mężczyzn, przedstawianych jako wdowy i sieroty. Populacja muzułmanów w wieku poborowym wzrosła więc skokowo do około 1,8 mln. Już w 2016 r. na 8 mln młodych mężczyzn, więcej niż co piąty miał muzułmańskie pochodzenie. A przecież kryzys migracyjny się nie skończył. Dalej co roku do Niemiec przybywa kilkaset tysięcy młodych muzułmanów. Sytuacja w mniejszych krajach zachodniej Europy jest równie katastrofalna.
Co teraz zrobić z tą hordą młodych niepracujących byczków? Albo pozwolić im sprowadzić muzułmańskie kobiety do Europy, co spowoduje napływ kolejnych milionów albo tolerować setki tysięcy gwałtów na białych kobietach. Nawet wg oficjalnych statystyk w Europie Zachodniej dochodzi do 100 tys. gwałtów rocznie. W rzeczywistości zapewnie jest ich kilka razy więcej. To oczywiście lewakom i feministkom nie przeszkadza. Sami żyją w strzeżonych osiedlach dla „elit” i nie odczuwają skutków swojej polityki. Ich wrogiem jest biały „patriarchalny” mężczyzna.
Przegrana „wojna z terroryzmem”
Co oczywiste, porządek społeczny w Europie się załamie. Zanosiło się na to już po szokującym zdobyciu przez Państwo Islamskie Mosulu w 2014 r. Wówczas w morzu imigrantów dostały się do Europy tysiące terrorystów, a w drugą stronę popłynęły dziesiątki tysięcy ochotników do Państwa Islamskiego, uznając, że nadeszła chwila podrzynania gardeł „niewiernym”. Skutkowało to falą zamachów terrorystycznych z 2015-16 r. Nie było w Europie miesiąca bez masakry w strzelaninie lub staranowaniu samochodem.
Ta fala stopniowo wygasła, bo międzynarodowa interwencja zdołała w latach 2015-19 obalić Państwo Islamskie i zepchnąć je do podziemia. Trwałe stłumienie islamizmu przez militarne interwencje nie jest już jednak możliwe. Kiedy prezydent USA George Bush ponad 20 lat temu ogłaszał, że „wojna z terroryzmem” potrwa dekady, odbierano to jako szukanie pretekstu do przeciągania interwencji. Okazało się, że miał rację. Tyle, że wynik wojny okazał się inny niż oczekiwał. Wojna na Bliskim Wschodzie jest już przegrana. Znakiem tego było wycofanie się USA z Afganistanu w 2021 r. Zarazem przyspieszyło tę klęskę, bo natychmiast cały kraj opanowali talibowie. Tysiące dżihadystów zyskały bezpieczną wyspę, z której mogą prowadzić ofensywy na całym świecie. Wprawdzie al Kaida pozostawała przez ten czas cicha i niewidoczna, ale to część jej ogólnej strategii przetrwania, przyjętej przez 20 lat ukrywania się przed amerykańskim pościgiem. Tym różniła się od Państwa Islamskiego, które na fali chwilowego powodzenia w 2014 r. ostentacyjnie wzywało muzułmanów do światowego dżihadu, dążąc do obalenia międzynarodowego ładu i oskarżając al Kaidę o odstępstwo. Ściągnęło tym na siebie zagraniczną interwencję i klęskę.
Milczenie al Kaidy się opłaciło. Po agresji Rosji na Ukrainę i Izraela na Liban, zagraniczni sojusznicy dyktatora Syrii Baszara al Asada, odwrócili uwagę od zamrożonej od 5 lat wojny w Syrii. I tę nieuwagę wykorzystało syryjskie skrzydło al Kaidy. Piorunującą ofensywą z niewielkiej prowincji Idlib w ciągu zaledwie 11 dni obaliło reżim, który był bliski wygrania 13-letniej wojny. Niech nikogo nie mylą nic niemówiące i stale zmieniające się oficjalne nazwy islamskiego ugrupowania. Te zmiany były częścią tej samej strategii al Kaidy roztapiania się w szerszych organizacjach i schodzenia z oczu Zachodnim interwenientom.
Al Kaida znalazła się teraz w o niebo lepszej sytuacji niż Państwo Islamskie w 2014 r. Zmęczony i zajęty wojną na Ukrainie Zachód nie podejmie nowej interwencji. Al Kaida będzie więc miała olbrzymią swobodę działania (czego wyrazem jest świeża wizyta w Damaszku ugodowej delegacji UE).
Wszystko się posypie
Dotychczasowy porządek w regionie nie tylko jest nie do odtworzenia, ale sytuacja będzie się gwałtownie pogarszać. Al Kaida w przeciwieństwie do Państwa Islamskiego opanowała sztukę mydlenia oczu, ale cel – globalny islamski kalifat, pozostaje ten sam. Upadek Asada w Syrii ma zaś efekt uboczny. Rosja w ostatnich latach całkowicie wypchnęła Francję i jej wojska z jej dawnych kolonii w Afryce Subsaharyjskiej. Słabe armie tamtejszych państw liczą po kilkanaście tysięcy żołnierzy. Już w 2013 r. jedynie francuska interwencja uratowała Mali przed zajęciem przez al Kaidę Islamskiego Maghrebu. To głównie obecność Francji stabilizowała region. Jednakże kolejne dyktatury wojskowe na Sahelu krótkowzrocznie wyprosiły armię francuską i zastąpiły rosyjskimi najemnikami, zainteresowanymi jedynie eksploatacją lokalnych zasobów.
Stabilność regionu zależy teraz od kilku tysięcy najemników o wątpliwym morale ze stacjonującej tam Grupy Wagnera, przeorganizowanej po buncie z 2023 r. w Afrika Korps. Tyle, że ta pomoc jest złudna. Putin jest całkowicie pochłonięty wojną na Ukrainie i nie upilnował nawet tak ważnej dla niego Syrii. Przez bazy w Syrii szło zaś zaopatrzenie dla wagnerowców w państwach Sahelu, teraz odcięte. Jakakolwiek silniejsza ofensywa saharyjskich dżihadystów doprowadzi do natychmiastowego załamania tamtejszych państw i tarcza rosyjskich najemników okaże się iluzją. Wypchnięta z regionu Francja nie przyjdzie zaś z pomocą. Do ataków dochodzi zaś bezustannie i wagnerowcy tracą w Afryce dziesiątki ludzi. Cały ład w Północnej Afryce wisi na włosku i w każdej chwili może się rozsypać jak domek z kart.
I tu można przewidzieć, co się wkrótce stanie w Europie Zachodniej. Powtórzy się sytuacja z 2015 r. Pod wpływem wydarzeń w Syrii uaktywnią się ukryte od lat komórki terrorystyczne i tysiące domorosłych islamistów, czujących, że nadchodzi ich dzień. Kontynent już w tym roku zaleje fala ataków i strzelanin, tyle że na znacznie większą skalę niż 10 lat temu, bo sytuacja demograficzna zmieniła się jeszcze bardziej na korzyść muzułmanów. Różnica będzie taka, że tym razem ta fala nie wygaśnie, bo nikt nie obali islamistycznych państw na bliskim wschodzie, które staną się niewyczerpanym rezerwuarem terrorystów. Otoczona pasem wyrastających emiratów Europa będzie ulegać dezintegracji.
Proces ten jeszcze wzmocni Rosja, która za wszelką cenę dąży do destabilizacji Europy przy pomocy imigrantów przerzucanych od 2021 r. przez Białoruś, by w ten sposób odwrócić uwagę od Ukrainy. Ukraina już od roku toczy wojnę z Rosją wyłącznie dzięki pomocy militarnej z Zachodu. Ustanie tej pomocy oznaczałoby natychmiastową klęskę i drugi rozbiór Ukrainy. Celem Putina jest jednak całkowite wchłonięcie i Ukrainy i Białorusi i państw bałtyckich oraz odbudowa imperium w granicach Związku Radzieckiego (Wbrew różnym pseudo-realistycznym mędrkom, którzy do końca twierdzili, że Rosja żadnej agresji nie planuje, chociaż nawet zwykły zjadacz chleba bez pojęcia o polityce mógł z telewizji dowiedzieć się o zbliżającej się wojnie. A kiedy wojna wybuchła, ci sami mędrkowie twierdzą, że jej przyczyną było szczekanie NATO u bram Rosji a metodą osiągnięcia pokoju odcięcie pomocy napadniętemu, żeby Rosja go szybciej podbiła a potem napadła nas).
Trump przy pomocy Muska wzywa do buntu
Jaka na to będzie reakcja establiszmentu Unii Europejskiej? Udawanie zmiany polityki imigracyjnej oraz zwiększenie agresji przeciw „faszystom” i „rasistom”, czyli zwykłym ludziom, przenoszącym poparcie na partie „populistyczne” ze strachu przed zalewem islamu. Lewicowemu establiszmentowi UE wojna na Ukrainie najbardziej przeszkadza przez to, że rodzi możliwość powrotu demonów patriotyzmu. Najchętniej wróciłby on do tego, co było, czyli biznesów z Rosją i wojny z prawdziwym wrogiem, czyli do fanatycznego niszczenia resztek cywilizacji chrześcijańskiej poprzez walkę o „wolność, równość, braterstwo”, eko-religię, wymyślanie praw dla kolejnych zboczeń, mniejszości gatunkowych, rasowych i płciowych.
Wydawało się, że bezustannie pałowani i lżeni przez terror medialny normalni Europejczycy mogą już głównie bezsilnie uciekać na wewnętrzną emigrację od coraz bardziej nieznośnej rzeczywistości. Zwycięstwo Donalda Trumpa wywołuje jednak wstrząs w lewicowych rządach Zachodu. Upadł rząd Niemiec. 6 stycznia dymisję zapowiedział ultra-lewicowy premier Kanady Justin Trudeau. Elon Musk zaczął kampanię agitacji na rzecz najbardziej anty-imigranckich sił w Europie, dotychczas traktowanych jak trędowaci. Zuchwale wzywa do głosowania na AFD w lutowych wyborach w Niemczech. Do tej pory na takie rzeczy pozwalały sobie tylko Niemcy i Bruksela, bezprawnie ingerując w wewnętrzne sprawy krajów UE i bezczelnie obalając lub kreując rządy we Włoszech, Grecji, czy Polsce.
Każdą wypowiedź Muska śledzi teraz cały świat. 2 stycznia odpalił przeciw brytyjskim socjalistom medialną bombę atomową. Wyciągnął sprawę tysięcy gwałtów na białych dziewczynkach (niektórych w wieku 11 lat), jakich dopuszczali się pakistańscy imigranci. Aferę tuszowały brytyjskie władze i policja, a zamiast bronić ofiar ścigały za „rasizm” i „islamofobię” ludzi próbujących ujawnić prawdę. Nie ma bardziej upokarzającego aspektu islamizacji Europy i europejski establishment boi się sprawy jak ognia. Musk nie dał głosu wykluczonym. Prawie otwarcie wezwał do buntu. Wezwał do obalenia brytyjskiego rządu, a nawet do ustąpienia Nigela Farage’a, popularnego sprawcy Brexitu, przywódcy uważanej za skrajnie prawicową Partii Reform (dawniej „Brexit”). Farage nie chciał bowiem bronić z Muskiem Tommy’ego Robinsona, prawicowego działacza relacjonującego procesy muzułmańskich gwałcicieli, który za swoje anty-islamskie nagrania w sądzie trafił do więzienia. Bez wątpienia Musk działa w porozumieniu z Trumpem. Wprawdzie prezydent USA nie ma aż takiej mocy sprawczej, żeby sobie umeblować rządy w Europie. Swoją aktywnością może jednak doprowadzić do eksplozji społecznej frustracji Europejczyków, przez dekady tłamszonej przez terror lewicowego monopolu medialno-kulturowego. Wtedy nadchodzący kryzys będzie miał jeszcze gwałtowniejszy przebieg.
Wojna przyjdzie do Europy szybciej niż się spodziewa, tyle, że nie ze wchodu, a od środka. Polska zostanie wciśnięta między dwa śmiertelne zagrożenia. I jest na to kompletnie nieprzygotowana. Zatruwana duchowo przez tą samą skrajnie lewicową toksynę, sączącą się od dekad z organów Michnika, TVN-ów, Onet-ów i kontrolowana politycznie przez proniemiecką koalicję ryżego folksdojcza, która podrzuci nam muzułmańskie kukułcze jajo poprzez pakt migracyjny. Alternatywą są zaś rządy tchórzliwych pseudo-patriotów, którzy mieli przeciwdziałać zagrożeniu, a potulnie się pod unijne trendy dostosowali i jako uzasadnienie swojej władzy wymyślili rozdawnictwo socjalne poprzez 500+ i 14 emerytury. Kryzys nadchodzi nieubłaganie. Trzeba szykować się jak Churchill na pot, krew i łzy, a nie obiecywać rozdawnictwo masła, kiedy potrzeba czołgów. Bez nich wkrótce zabiorą nam masło.
On January 24, 2025, hundreds of thousands marched in Washington, D.C. for the 52th annual March for Life to protest and make reparation for the sin of abortion. With renewed vigor after the recent victories, the pro-lifers marched with energy and enthusiasm.
Members of the American Society for the Defense of Tradition, Family and Property (TFP) along with its Holy Choirs of Angels Marching Band playing bagpipes, brass, fifes, and drums, joined the marchers. The music was upbeat and firm, encouraging those marching to strengthen their resolve to defeat abortion.
Members of the TFP’s America Needs Fatima campaign carried a statue of Our Lady of Fatima, imploring supernatural help in this battle. The TFP-staffed St. Louis de Montfort Academy was also present in full force.
The TFP banner read: “Fight for an America united under God, admiring purity and morality and freed from the sin of abortion!”
Vice President J.D. Vance Speaks
Vice President J.D. Vance spoke at the March, greatly increasing the enthusiasm of the pro-lifers. For them, it was a sign that their voice has a presence in the current administration.
“We march to protect the unborn; we march to proclaim and live out the sacred truth that every single child is a miracle and a gift from God.” Vice President Vance stated.
“Thank you for being here and thank you for marching here today; and most importantly, in your works, you remind us that the March for Life is not just a single event that happens on a frigid January day. The March for Life is the work of the pro-life movement every single day from this point forward.”
He concluded, “It is a joy and a blessing to fight for the unborn, to work for the unborn and to march for life! God bless you all, and thank you for having me. It’s an honor to be with you.”
The pro-lifers were also pleased to listen to Speaker of the House Mike Johnson and a video message of President Trump.
Time for a Reality Check in the Pro-Life Cause
Volunteers of the American TFP distributed a flyer titled, “Time for a Reality Check in the Pro-Life Cause.” The engaging flyer points out four new realities that the pro-life movement must be aware of for the future battle.
The four realizations that the pro-life movement must see are that:
There are no moderates in the pro-abortion cause
The pro-abortion position is not invincible
The dynamics of the pro-life battle have changed
We cannot avoid the need to change the culture
This TFP statement highlights the point that without addressing the root of the problem—the sexual revolution—there will be no truly pro-life America.
“Morals are non-negotiable. We must stay the course as we have done over the years. We will not weary in this regard. We will only be satisfied with complete victory.”
The Battle is Not Over
This election cycle has witnessed many victories for the pro-life movement, but it must still press the attack to create a culture of virtue, and make the sin of abortion and promiscuity unthinkable.
With the grace of God, and the perseverance of thousands of pro-lifers offering up hours of prayer and sacrifices in the cold, in the rain and sometimes even in prison, this battle will be won.
Całkiem niedawno Rafał Trzaskowski, zdobywający, przypomnijmy ten fakt, pierwsze polityczne szlify u byłego członka żydowskiej frakcji w PZPR, zafundował Warszawie z pieniędzy polskiego podatnika „Muzeum Sztuki Nowoczesnej”. Dość szybko, praktycznie w dniu otwarcia, okazało się, że szkaradny obiekt nie jest muzeum, a w jego środku nie ma ani jednego dzieła sztuki. Pomimo tego na uroczystości otwarcia, mającej znamiona obrzędu, pojawili się dość licznie na wpół ludzie na wpół marionetki. To nadało pozór realności, który został uchwycony przez media. Wielu odwiedzających wychodziło z przekonaniem, że pieniądze zostały zmarnowane w sposób słuszny.
Czym jest, w taki razie, obiekt “nowego muzeum”? Pozorem i złudzeniem, sztuczną rzeczywistością wykreowaną przez edukatorów? Na pewno można go nazwać pomnikiem antykultury. Są też tacy, którzy wierząc w jego realność wskazują na pustą przestrzeń, którą można wypełnić prawdziwymi dziełami sztuki.
Obiekt może w każdej chwili ożyć. Wystarczy parę żywych osób wpuszczonych do środka albo… zwykła fantazja. Inni używają jeszcze bardziej śmiałego argumentu powołując się na słynne dzieło sztuki nowoczesnej “Io sono”.
Włoski artysta Salvatore Garau sprzedał swoją rzeźbę “Io sono” za 15 tys. euro. Jedynym poświadczeniem jej własności jest certyfikat, bowiem dzieło jest niewidzialne. Artysta nie zgadza się jednak z zarzutem, że “Io sono” nie istnieje. “Pustka to nic innego jak przestrzeń pełna energii” – dodaje.
Jakiś czas temu w Muzeum, szczególnie w godzinach nocnych, zaczął pojawiać się sam Rafał Trzaskowski, też niewidzialny. Pojawiał się z dość ciężkim bagażem obietnic wyborczych na plecach. Ale to zaledwie jedna z hipotez. Inna teoria głosiła, że jako nowoczesny tradycjonalista pojawiał się z tradycyjną pustką. Jeszcze inni widzieli go tworzącego własną instalację pod nazwą „zielony wkład”.
W tym momencie muszę uprzedzić czytelnika, że przechodzimy do rzeczy realnie obrzydliwej
Jak informuje bialykruk.pl
Duma Warszawy Rafała Trzaskowskiego, czyli Muzeum Sztuki Nowoczesnej, wybudowane za 700 mln złotych, promuje pornografię i deprawację dzieci i młodzieży.
Poza treścią w książce są komiksowe ilustracje seksu oralnego, o czym donoszą osoby, które widziały ową pozycję i wrzuciły owe obrazki do mediów społecznościowych.
W tym kontekście trzeba zadać pytanie. Czy qrwofile czyli miłośnicy pornografii i prostytucji, ich sympatycy oraz osoby przypadkowe i nieświadome do których bez polityczno-niepoprawnego zwątpienia można zaliczyć pana Trzaskowskiego, osiągną swój kolejny polityczny sukces?
Kancelaria Prezydenta udostępniła w mediach społecznościowych krótkie nagranie z udziałem Andrzeja Dudy, który podczas Światowego Forum Ekonomicznego w Davos spotkał się z Klausem Schwabem.
Jest mocny komentarz Grzegorza Brauna.
„To się nazywa gol samobójczy. Filmik z Klausem Schwabem, symbolem przerażającej ideologii globalizmu można porównać tylko z fotką Morawieckiego z Harrarim” – stwierdził na portalu X prof. Adam Wielomski.
Na jego komentarz odpowiedział Braun. „Sprawa jest niestety znacznie poważniejsza” – ocenił polski poseł do Parlamentu Europejskiego.
„Klaus Schwab za propagowanie doktryn i koncepcji antyludzkich, jawnie przeciwnych wolności i niepodległości PL powinien być przynajmniej u nas ścigany listami gończymi (za podżeganie do ludobójstwa i innych zamachów na prawa konstytucyjne i naturalne) – spotykając się z tym ideologicznym terrorystą i agresorem @AndrzejDuda @prezydentpl nie tylko daje kolejny żenujący pokaz skrajnego zidiocenia, ale też działa na szkodę interesu narodowego i racji stanu” – skwitował Grzegorz Braun.
Sprawa jest niestety znacznie poważniejsza. Klaus Schwab za propagowanie doktryn i koncepcji antyludzkich, jawnie przeciwnych wolności i niepodległości PL powinien być przynajmniej u nas ścigany listami gończymi (za podżeganie do ludobójstwa i innych zamachów na prawa konstytucyjne i naturalne) – spotykając się z tym ideologicznym terrorystą i agresorem
@AndrzejDuda@prezydentpl nie tylko daje kolejny żenujący pokaz skrajnego zidiocenia, ale też działa na szkodę interesu narodowego i racji stanu.
[to odpowiedź na:]
Adam Wielomski – polityczny sceptyk @PPolityce
To się nazywa gol samobójczy. Filmik z Klausem Schwabem, symbolem przerażającej ideologii globalizmu można porównać tylko z fotką Morawieckiego z Harrarim. x.com/prezydentpl/st…
40 tys. wyświetleń
———————————
Przypomnijmy, że w piątek kończy się pięciodniowe Światowe Forum Ekonomiczne (WEF) w Davos. Udział w nim wziął prezydent Andrzej Duda, który m.in. uczestniczył w obiedzie wydawanym przez szefa WEF Klausa Schwaba.
Prezydent Andrzej Duda podkreślił, że polityczne rozmowy w Davos skupiały się głównie wokół kwestii bezpieczeństwa, przyszłych działań nowej administracji w USA, konfliktu w Strefie Gazy i wojny Rosji przeciwko Ukrainie. Jak zaznaczył, nie może być mowy o proszeniu Władimira Putina, żeby usiadł do negocjacji pokojowych.
Piotr K. były wiceprezydent Gdańska ds. edukacji, skazany za pedofilię. Wdrażał edukację seksualną.
Szanowny Panie! Piotr K., były wiceprezydent Gdańska ds. edukacji, który wdrażał w gdańskich szkołach program “edukacji seksualnej”, został we wtorek 21 stycznia prawomocnie skazany za pedofilię. Sąd drugiej instancji potwierdził, że Piotr K. wykorzystał seksualnego małoletniego. Przestępca najprawdopodobniej uniknie jednak kary więzienia, gdyż dostał wyrok w zawieszeniu. Piotr K. brał udział w akcji złożenia zawiadomienia do prokuratury, po którym zostałem skazany za organizację akcji “Stop pedofilii” w Gdańsku. W ramach tej akcji ostrzegaliśmy rodziców przed skutkami “edukacji seksualnej”. Sądy w Gdańsku uznały, że ostrzeganie przed „edukacją seksualną” i jej skutkami stanowi zniesławienie „osób LGBT” i skazały mnie na rok ograniczenia wolności i grzywnę. Tak właśnie wygląda w praktyce walka z pedofilią – walczy się przede wszystkim z mówieniem prawdy o pedofilii, a nie z pedofilami. Teraz taką samą “edukację seksualną”, jaką Piotr K. wdrażał w Gdańsku, rząd Tuska planuje wprowadzić do szkół w całej Polsce.Od 1 września rząd Tuska planuje wprowadzić do wszystkich szkół w Polsce “edukację seksualną”, mającą ukrywać się pod nazwą nowego przedmiotu “edukacja zdrowotna”. W minionych latach próby wprowadzenia do szkół tego typu “edukacji” wielokrotnie były podejmowane na szczeblu samorządowym, szczególnie w dużych miastach rządzonych przez polityków KO i Lewicy. Jednym z takich miast był Gdańsk.
Kilka lat temu do gdańskich szkół wprowadzono program “edukacji seksualnej” o nazwie Zdrovve Love, napisany na podstawie niemieckich Standardów Edukacji Seksualnej w Europie i przy współpracy z organizacjami LGBT. Jedną z osób odpowiedzialnych za wejście tego programu do szkół był Piotr K., pełniący wówczas funkcję wiceprezydenta Gdańska ds. edukacji.
W związku z tym, nasza Fundacja rozpoczęła na terenie Gdańska kampanię społeczną “Stop pedofilii”, w ramach której informowaliśmy rodziców o zagrożeniach związanych z “edukacją seksualną” oraz o wynikach badań naukowych na temat powiązań między homoseksualizmem a pedofilią. Piotr K. był jedną z osób, które aktywnie zabiegały o to, abyśmy zostali skazani za organizację akcji „Stop pedofilii”.
Piotr K. jako wiceprezydent Gdańska oficjalnie poparł zawiadomienie do prokuratury, jakie przeciwko naszej Fundacji złożyli aktywiści LGBT z organizacji Tolerado domagający się ukarania nas w związku z furgonetkową akcją „Stop pedofilii” na ulicach Gdańska. W lutym 2019 r. aktywiści LGBT wraz z wiceprezydentem Piotrem K. zorganizowali w Gdańsku specjalną konferencję prasową, podczas której zapowiadali złożenie donosu do prokuratury. W trakcie konferencji głos zabrała m.in. Marta Magott, wiceprezes Tolerado, która powiedziała:
„…czujemy się jako osoby homoseksualne bezpośrednio dotknięci jakimikolwiek sugestiami próbującymi zestawić nas z osobami wykorzystującymi seksualnie dzieci.„
Gdy Marta Magott mówiła te słowa, tuż obok niej stał Piotr K., który został kilka dni temu skazany prawomocnym wyrokiem sądu za seksualne wykorzystanie małoletniego.
W wyniku działań prawnych podjętych z inicjatywy Piotra K. i aktywistów homoseksualnych z Tolerado, w styczniu 2024 r. zostałem skazany prawomocnym wyrokiem sądu w Gdańsku za organizację kampanii “Stop pedofilii” na ulicach Gdańska. W opinii sądu, nasza kampania mogła utrudniać aktywistom LGBT „działalność edukacyjną”. Teraz, niemal równo rok po tym wydarzeniu, sąd wydał prawomocny wyrok na Piotra K. potwierdzając, że molestował on seksualnie nieletniego.
Wyrok, jaki zapadł na mnie za organizację kampanii “Stop pedofilii” w Gdańsku to 1 rok ograniczenia wolności w wymiarze 20 godzin miesięcznie oraz 15 000 zł grzywny. Za udział w gdańskiej akcji “Stop pedofilii” sąd skazał również naszego wolontariusza Adriana, który usłyszał wyrok pół roku ograniczenia wolności i 5 000 zł grzywny. ———–
Wyrok, jaki zapadł na Piotra K., to m.in. 1 rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata (co oznacza, że pozostaje on na wolności) oraz 5 000 zł zadośćuczynienia dla ofiary.
Panie Mirosławie, tak właśnie wygląda w praktyce walka z pedofilią w Polsce – walczy się z osobami i organizacjami, które publicznie mówią prawdę o tym zjawisku, a nie z pedofilami dopuszczającymi się przestępstw seksualnych wobec dzieci.
Do podobnej sytuacji jak w Gdańsku doszło w Szczecinie, gdzie na karę 30 000 zł grzywny został skazany nasz wolontariusz Jan za organizację mobilnej kampanii “Stop pedofilii”. W ocenie sądu, przestępstwem popełnionym przez Jana było samo sugerowanie, że osoby związane z ruchem LGBT mogą mieć coś wspólnego z pedofilią. Tymczasem miesiąc przed tym wyrokiem na światło dzienne wyszła informacja o tym, że jeden z liderów lobby LGBT w Szczecinie trafił do więzienia za pedofilię. Krzysztof F., bo o nim mowa, prowadził razem ze swoim homoseksualnym partnerem restaurację w centrum Szczecina, w której organizował „randki LGBT”. Był współzałożycielem Stowarzyszenia Równość na Fali, które najpierw działało pod nazwą Kampania Przeciw Homofobii Szczecin. W sierpniu 2020 roku Krzysztof F. wykorzystał seksualnie 13 letniego chłopca. Przed gwałtem usiłował podać dziecku narkotyki. Pedofil Krzysztof F. startował w wyborach samorządowych z listy Koalicji Obywatelskiej w Szczecinie. W tych samych wyborach, również z list Koalicji Obywatelskiej, startował szczeciński aktywista LGBT, który doniósł na Jana twierdząc, że sugerowanie powiązań między osobami związanymi z ruchem LGBT a pedofilią to przestępstwo.
Prześladowania sądowe to element wielkiej rewolucji (anty)moralnej, która jest prowadzona w Polsce. Od 1 września rząd Tuska planuje wprowadzić do polskich szkół “edukację seksualną” opartą o stworzone w Niemczech Standardy Edukacji Seksualnej w Europie. Te same Standardy były podstawą “edukacji seksualnej” w szkołach Gdańska. Taka “edukacja” zakłada oswajanie dzieci z rozwiązłością seksualną, masturbacją, pornografią, homoseksualizmem oraz rozmaitymi patologiami seksualnymi. W ten sposób niszczy się naturalną u dzieci barierę wstydu, co czyni najmłodszych łatwiejszymi ofiarami pedofilów i skłania dzieci do eksperymentów seksualnych. Warto w tym momencie przypomnieć, że Zbigniew Izdebski, koordynator “edukacji zdrowotnej” w polskich szkołach, to uczeń i współpracownik seksuologa Andrzeja Jaczewskiego, który publicznie popierał legalizację seksu dorosłych z dziećmi. Izdebski jest także współpracownikiem zagranicznych instytucji, które w przeszłości uwikłane były we wstrząsające afery pedofilskie.
Skazany za pedofilię Piotr K. odpowiadał za edukację i wdrażanie “edukacji seksualnej” do szkół. To nie pierwszy taki przypadek. Benjamin Levin był wiceministrem edukacji kanadyjskiej prowincji Ontario i doradcą premier Ontario Kathleen Wynne, która jest lesbijką i działaczką LGBT. Pod ich kierownictwem napisano program szkolnej „edukacji” seksualnej dla dzieci. Niedługo po tym, gdy program wprowadzono do szkół, Benjamin Levin został aresztowany przez policję. W jego domu znaleziono dziecięcą pornografię. Levin był bardzo aktywny na pedofilskich stronach internetowych, gdzie jako ekspert z zakresu „edukacji seksualnej” doradzał innym pedofilom. Udzielał instrukcji, jak przygotować dzieci na seks i jakich technik manipulacji użyć, aby obejść naturalne u dzieci blokady i zahamowania.
To właśnie takiemu środowisku najbardziej zależy na tym, aby dzieci były “edukowane seksualnie”. Taka “edukacja” to zarówno deprawacja jak również metoda uzyskania łatwego dostępu do pozbawionych poczucia wstydu dzieci. Nauczanie masturbacji, ekspresji seksualnej i wyrażania zgody na seks nie jest potrzebne dzieciom. Jest potrzebne pedofilom. Trzeba stanąć do walki, aby powstrzymać deprawatorów i uniemożliwić im wprowadzenie deprawacji do polskich szkół.W tym celu organizujemy w całej Polsce niezależne kampanie społeczne, których celem jest budzenie świadomości i mobilizowanie do działania. Takie akcje przynoszą konkretne skutki. Program “edukacji seksualnej” wdrożony w szkołach Gdańska przez Piotra K. i aktywistów LGBT został szybko wygaszony przez miejskie władze z powodu protestów rodziców. Jak przyznała Gazeta Wyborcza, program zakończono z powodu działań takich organizacji jak nasza Fundacja oraz oporu świadomych rodziców. Teraz podobnie musi się stać z ogólnopolskim programem “edukacji zdrowotnej”, który rząd Tuska chce wprowadzić do wszystkich szkół od 1 września. Trzeba mobilizować kolejne osoby poprzez uliczne akcje informacyjne, kampanie furgonetkowe, billboardy, broszury ostrzegawcze oraz działania w internecie. Na prowadzenie tych akcji w najbliższym czasie potrzebujemy ok. 17 000 zł. Dlatego proszę Pana o przekazanie 50 zł, 100 zł, 200 zł, lub dowolnej innej kwoty, jaka jest dla Pana w obecnej sytuacji możliwa, aby umożliwić nam organizację kolejnych działań budzących świadomość rodziców i powstrzymanie planów deprawatorów, którzy chcą wprowadzić “edukację seksualną” do polskich szkół.
Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667 Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW
Z wyrazami szacunkuFundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków stronazycia.pl
– Odchodzimy od Zielonego Ładu, to szalone koszty – stwierdził podczas czwartkowego przemówienia na szczycie w Davos prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump.
Donald Trump przekazał również, że USA odejdą m.in. od promowania samochodów elektrycznych.
Donald Trump na szczycie w Davos / fot. PAP/EPA/MICHAEL BUHOLZER
W poniedziałek rozpoczęło się 55. Światowe Forum Ekonomiczne w Davos pod hasłem “Współpraca w inteligentnym wieku”. Obrady dotyczyły przede wszystkim wyzwań dla demokracji, Zielonego Ładu oraz szans i niebezpieczeństw związanych z eksplozją nowych, inteligentnych technologii.
Trump: Odchodzimy od Zielonego Ładu
W czwartek wieczorem z Davos połączył się online prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump. Rozpoczął swoje przemówienie od wymienienia szeregu rozporządzeń, które podpisał w ostatnim czasie. Zwrócił także uwagę na kwestię dotyczącą Zielonego Ładu.
Odchodzimy od Zielonego Ładu, to szalone koszty – oświadczył.
Obniżenie cen ropy
Donald Trump przekazał również, że USA odejdą m.in. od promowania samochodów elektrycznych.
Prezydent USA zapowiedział także, że niebawem poprosi Organizację Krajów Eksportujących Ropę Naftową (OPEC) o obniżenie cen ropy. Jego zdaniem przyspieszy to zakończenie wojny na Ukrainie, bo obniżenie cen ropy uderzy przede wszystkim w Rosję.
Badacz kupuje publikacje, by napompować swój dorobek. A uczelnia chętnie go zatrudnia, bo wysoko cytowany naukowiec to więcej pieniędzy z grantów i lepsza pozycja w rankingach – czytamy w piątkowej „Gazecie Wyborczej”. Zarabiają wyspecjalizowani oszuści, tracimy wszyscy.
Naukowcy w Polsce – jak przypomina „Gazeta Wyborcza” – oceniani są głównie na podstawie tego, gdzie i ile publikują. Od tego zależą ich awans, osiągane stopnie naukowe i premie, a często też powodzenie w konkursach grantowych. Na tej podstawie oceniane są też instytuty, a wynik ewaluacji przekłada się bezpośrednio na finanse uczelni.
„Badacze różnie sobie radzą z punktową presją. Niektórzy wybierają drogę na skróty” – podała „GW”, która przypomniała o już wcześniej przez nią opisywanym zjawisku tzw. czasopism drapieżnych, czyli stosunkowo młodych, wysoko punktowanych i zagranicznych, gdzie za odpowiednią opłatą proces publikacji idzie szybciej i prościej.
„Ale można iść jeszcze dalej. I nie tylko ułatwić sobie publikację, ale po prostu ją kupić. Naukowiec, który chce w nieuczciwy sposób napompować dorobek, korzysta z tzw. papierni (ang. paper mills), która oferuje pakiet – artykuł wraz z publikacją w wysoko punktowanym czasopiśmie” – podała „GW”, zachęcając do lektury wywiadu na ten temat z dr hab. Małgorzatą Skórzewską-Amberg.
Gazeta dodaje też, że w ostatnim czasie problem ten mocno porusza środowisko naukowe w Polsce. „Ze związków z papiernikami (tak potocznie nazywa się badaczy, którzy korzystają z usług fabryk artykułów) tłumaczą się liczące się krajowe uczelnie” – czytamy w artykule. Sprawą zajmuje się także Narodowe Centrum Nauki (NCN), które rozdaje publiczne pieniądze na najlepsze badania podstawowe.
„Historia powtarza się, jako tragedia i farsa” – tak głosił Karol Marks, i tu, raz w życiu, miał rację. Polska obejmowała już prezydencję w Radzie Unii Europejskiej. Było to w 2011 roku. Premierem był – tak, jak dziś – Donek Tusk, szefem MSZ – tak, jak dziś – Radek Sikorski i prezydentem – też tak, jak dziś – działacz nieboszczki Unii Wolności. Ale podobieństw jest więcej. W 2011 roku polska prezydencja kosztowała nas 430 mln zł, cztery razy więcej niż poprzednia prezydencja duńska. Dziś ma nasz kosztować pół miliarda, cztery razy więcej niż poprzedzająca ją prezydencja węgierska. I też będzie propagandowym spektaklem o znikomym lub żadnym związku z narodowym interesem. I też będzie okazją do załatwienia na boku rozmaitych siucht.
Obejmując od Nowego Roku rotacyjne przewodnictwo, Polska stanęła na czele Europy, co oznacza, że Tusk i Sikorski będą otwierali posiedzenia Rady UE i… oddawali głos Urszuli von der Leyen. Szczególną dumę z tego powodu odczuwa Radek Applebaum, który dzięki temu będzie mógł przed całą Europą zademonstrować swój nowy garnitur (jak zwykle z przydługimi rękawami) i swoją nową fryzurę (wyglądającą jak skrzyżowanie dwóch stylów fryzjerskich: na głupiego Jasia i na hitlerka).
Kiedy Tusk w swoim przemówieniu wygłoszonym podczas inaugurującej prezydencję uroczystej gali w Teatrze Wielkim, dumny z siebie ogłosił: „Europa ma szczęście, że to Polska będzie wypełniała misję”, i dał wyraz przekonaniu, iż „Europa powinna czuć się z tego powodu szczęśliwa”, powiało grozą. Bo jakże tu mówić o czymś takim w państwie mającym rekordowy deficyt budżetowy, rekordowy dług publiczny i rozbrojoną przez przyjaciół z Ukrainy armię.
W dodatku tego samego dnia rolnicy z całej Polski zjechali traktorami do Warszawy z protestem „5 razy stop”: stop umowie z Mercosur (którą niedawno, za zgodą Tuska, podpisała von der Leyen), stop Zielonemu Ładowi, stop importowi rolnemu z Ukrainy i niszczeniu polskich lasów oraz stop wygaszaniu polskiej gospodarki, czyli temu wszystkiemu, co Tusk i Sikorski ustalili, jako priorytety prezydencji.
Każdy kraj sprawujący przez pół roku prezydencję, ustala priorytety na ten okres, w których umieszcza przedsięwzięcia, na których szczególnie mu zależy, które mają służyć realizacji jego interesów narodowych i promować kraj. Tymczasem „nasze” priorytety zakrawają o żart. „Bezpieczeństwo zdrowotne” – postulat słuszny, ale nie leżący w traktatowej kompetencji Unii, chyba że Tusk chce wyjaśnić aferę z von der Leyen, która za miliardy euro kupiła od Pfizera niepotrzebne szczepionki. „Ochrona ludzi i granic” to kpina, bo Tusk w swoich działaniach wspiera nielegalną imigracją. Za priorytetem „Odporność na obcą ingerencję i dezinformację”, ciągnie się smród nowej inicjatywy brukselskiej i pichconej pośpiesznie w Sejmie ustawy o zwalczaniu „mowy nienawiści”. „Bezpieczeństwo i swoboda działalności gospodarczej” – priorytet też jak najbardziej słuszny. Tylko, co z tego, kiedy w tej materii rządząca koalicja nie tylko nic nie robi, ale wręcz topi polską gospodarkę. Priorytet piąty – „Transformacja energetyczna”. Tu Tuskowi z pewnością chodzi o kontynuację rujnującej polską gospodarkę, złej dla Polski a dobrej dla Niemiec, polityki klimatycznej. No i wreszcie „Konkurencyjne i odporne rolnictwo”, które umową Brukseli z Mercosur, na którą zgodził się Tusk, dobijane polskie rolnictwo.
W „priorytetach” nie ma nic o wstrzymaniu umowy Mercosur. Nie ma nic o wypowiedzeniu paktu migracyjnego i uproszczeniu procedur deportacyjnych. Nie znalazło się w nich wypowiedzenie Zielonego Ładu i zreformowanie polityki klimatycznej, bo obecna podnosi koszty energii i ogranicza konkurencyjność polskich firm. Jest za to dużo pro ukraińskiego amoku i obłędnej narracji o interesach Ukrainy w zniesieniu barier w handlu. Tak dużo, że odnosi się wrażenie, że priorytetem nie jest Polska i polskie interesy, ale Ukraina, i że to… Prezydencja Ukraińska.
Za czasów Sikorskiego, w latach 2007-2014, gmach MSZ przy alei Szucha w Warszawie wypełnił się podopiecznymi „wujka Bronka”, potomkami funków KPP i oraz ludźmi Urbana. Najatrakcyjniejsze stanowiska i ambasady otrzymali powiązani z nieboszczką Unią Wolności przedstawiciele żydokomuny. Na rzecznika prasowego przydzielono mu Marcina Bosackiego – wieloletniego szefa działu zagranicznego „Gazety Wyborczej”, a na rzecznika polskiej prezydencji w UE Konrada Niklewicza, wcześniej przez 13 lat dziennikarza tejże gazety (a dziś w zarządzie stołecznej spółki Tramwaje Warszawskie, dla której Trzaskowski sprowadził wagony aż z Korei Południowej). „Duch Michnika” niepodzielnie zawładnął gabinetami dyrektorskimi ministerstwa, na czele którego stanął człowiek jeszcze niedawno szczycący się w swojej posiadłości w Chobielinie szyldem „Strefa zdekomunizowana”, który „Wyborczą” tępił za stosowanie wobec rywali politycznych kłamstw, insynuacji i oszczerstw.
Ale nie tylko ludzie Michnika. Pod kierownictwem Sikorskiego MSZ stało się miejscem inwazji ludzi z wojska, i niebywałego przyspieszenia nabrała dynamika „naprawy” MSZ. Do gmachu przy alei Szucha w Warszawie weszli szeroką ławą, nawet szerszą niż w stanie wojennym. Wzięli wszystko. Na czele tej „transformacji” zatrudnienie znaleźli wybrańcy Sikorskiego ze służb kwatermistrzowskich MON, którzy potraktowali ministerstwo jak ziemię podbitą i – o dziwo – zajęła się głównie… inwestycjami. Machina inwestycji w postaci zamówień publicznych rozkręciła się na całego, a z nią puszczona w ruch machina korupcyjnaz mnóstwem prostackich, wręcz wulgarnych przekrętów. MSZ to budżet wynoszący prawie 2 miliardy złotych. Takimi wielkimi pieniędzmi zawiadywała brygada fachowców z MON pod czujnym okiem fachowców z WSI i pełnomocnika ministra ds. antykorupcyjnych (też skądinąd ściągniętego przez Sikorskiego z MON). Zatrudnieni przez Sikorskiego mundurowi fachowcy mieli bardzo słabe pojęcie o dyplomacji, ale mieli za to doświadczenie z przekrętami z czasów gdy MON było „pod Sikorskim”. Na usprawiedliwienie owego szczególnego „trudu”, jakiego podjął się Radek przyznać trzeba, że za reformy o takim przesłaniu zabrał się dopiero po rozwiązaniu wszystkich palących kwestii międzynarodowych i po pełnym zabezpieczeniu polskiej racji stanu na arenie międzynarodowej.
I tak: Pełnomocnik ministra ds. inwestycji zagranicznych w randze pułkownika zakupił rezydencję dla ambasadora w Waszyngtonie nafaszerowaną azbestem, której remont trwał kilka lat i kosztował milion USD. Inny kwatermistrz Sikorskiego wynajął dla przedstawicielstwa przy ONZ (uprzednio sprzedając dotychczasową pałacową siedzibę) od stosownych nowojorskich Żydów, stosowne pomieszczenia w biurowcu. Polonia chicagowska alarmował, że na remont siedziby konsulatu wydano kwotę, za którą można było kupić nowy budynek. Przy pomocy „kwatermistrzów” Sikorski sprzedał siedzibę konsulatu w Kolonii (a pałacową willę kupił i właścicielem biurowca, do którego Sikorski przeniósł konsulat, była żydowska rodzina z Polski). Gdy sprzedał siedzibę Instytutu Kulturalnego w Paryżu, rzecznik MSZ podał wartość transakcji na 13 mln euro, ale miejscowa Polonia uważała, że uzyskał za nią 60 mln.Oburzona paryska Polonia wysuwała inny zarzut: „Sikorski sprzedałby nawet arrasy wawelskie. Żarty się skończyły. Złodzieje sprzedali już wszystko w kraju, a teraz zabrali się za ambasady i konsulaty. W Polsce wszystko rozgrabione, to trzeba szukać możliwości „kręcenia lodów” zagranicą, trzeba mieszać, żeby dało się kraść. Na sprzedażach, wynajmach, nowych umowach dzierżawy można się dobrze obłowić.”.
A konia z rzędem temu, kto podliczy przekręty Sikorskiego z kartą płatniczą, którą dysponował w MSZ. Znany, mówiąc oględnie, z oszczędnego gospodarowania prywatnymi funduszami, w tym przypadku robił wyjątek – środków zgromadzonych na karcie nie oszczędzał. Nie można mu przy tym odmówić dużej konsekwencji i inwencji w czerpaniu profitów z władzy. Tu poszedł „na całość” – często i chętnie używa karty za granicą w całkiem prywatnych celach. Resortowa plotka głosi, że przyłapano go nawet na opłacaniu służbową kartą wizyt w nocnych klubach, a nawet zakupu … grzebienia
Wspomnianym wcześniej modernizacyjnym „wariactwom” ministra towarzyszyły ciągłe reorganizacje, zwłaszcza tych departamentów, które zajmowały się inwestycjami i… przechowywały dokumentację przetargową. W ramach jednej z nich, dyrektorem w Sekretariacie Ministra został pełnomocnik ministra ds. antykorupcyjnych (który w założeniu miał śledzić „przekroczenia uprawnień funkcjonariuszy publicznych w ramach realizacji zamówienia publicznego”). Znamiona korupcji politycznej nosiło również inne pociągnięcie kadrowe Sikorskiego – awansowanie (przez niewtajemniczoną gawiedź uznane za degradację) dyrektora Departamentu Azji na podrzędne wydawałoby się stanowisko dyrektora Biura Infrastruktury i równoczesne przydzielenie mu na zastępcę doktoranta z Akademii Obrony Narodowej. I chyba to ostatnie w sedno owych kuriozalnych reform trafia najlepiej. I jeszcze jedno – Pod rządami Radka w MSZ zapanował wojskowy dryl. Sikorski, który do dyplomacji trafił z MON, a do MON ze zbrojnej formacji afgańskich mudżahedinów, wprowadził nieznane tu wcześniej iście partyzanckie metody rządzenia. Słowem kluczem stał się wojskowy rozkaz: Wykonać! Odmowa wykonania rozkazu lub krytykowanie pomysłów ministra nie kończyła się co prawda sądem polowym i plutonem egzekucyjnym, ale karnym usunięciem ze stanowiska.
Kwatermistrze zabrali się też za zamówienia publiczne w związku z polską prezydencją. W czerwcu 2011 r. zawarli kontrakt z konsorcjum, w skład którego wchodziła spółka CAM Media na „kompleksową obsługę spotkań i konferencji w trakcie przewodnictwa w Radzie UE” o wartości, 34 mln zł. Jak firma pozyskała kontrakt? Jakie były jej relacje biznesowe z Agorą? Ile zleceń dla CAM Media wynikało z przetargów, a ile było zlecanych z tzw. wolnej ręki? Jak dzielono przetargi celem obejścia przepisów? Dlaczego nie publikowano ogłoszeń w Biuletynie Zamówień Publicznych? Dlaczego MSZ płaciło 600 tys. złotych za zorganizowanie konferencji prasowej, którą i tak przygotowali pracownicy MSZ i którą i tak prowadził rzecznik prezydencji Konrad Niklewicz (…). W temacie będzie tu informacja, że głównym udziałowcem tajemniczej firmy jest luksemburska spółka CAM West, a jej menedżerami Żydzi urodzeni w Maroku. Przekrętu dokonano według wielokrotnie przećwiczonego schematu. Znane są relacje biznesowe firmy, która pozyskała kontrakt, Dużo na ten temat wiedzieli nie tylko kwatermistrzowie Sikorskiego, ale i „Gazeta Wyborcza” oraz Konrad Niklewicz, rzecznik prasowy prezydencji. A gdzie była tu Polska i jej interes? Szkoda gadać!
„Niestety nie działa, jest wyprodukowany w ten sposób, że jest niezrównoważony” – tak, z dużym technicznym znawstwem, Witold Waszczykowski, który w 2015 r. objął stolec ministra spraw zagranicznych, opisał na sali sejmowej drewnianego bączka, gadżet promujący polską prezydencję w UE. Po czym audyt w MSZ podsumował wyciągając pudełko z ołówkami, reklamówkami i innymi gadżetami. Do innych afer też się odniósł, chociaż nieco mniej dociekliwie: „Szereg błędów i niedociągnięć, wiele procedur i przepisów wewnętrznych nie było przestrzeganych”. Ujawnił też, że za rządów Sikorskiego ministerstwo zakupiło stół do masażu. A czego Waszczykowski nie powiedział? Czego nie uwzględnił w, z założenia, symulowanym „audycie”? Dlaczego audyt wyglądał tak, jak audyty PiS w całej administracji rządowej, czyli polegał na przestrzeganiu konstytuującej III RP zasady: „Wy nie ruszacie naszych, a my nie ruszamy waszych”? Waszczykowski nie powiedział też, że prezydencja Sikorskiego to był absurdalny, propagandowy spektakl, którego związek z narodowym interesem był znikomy lub żaden, i że kosztował nas 430 milionów, ale nie z powodu bączka, ołówków i reklamówek,lecz z powodu załatwianych na boku geszeftów Sikorskiego.
Na koniec jeszcze inna afera, też z półki „Jak Polskę sprzedać i zlikwidować”. W styczniu zakończono budowę i uroczyście otwarto nowy gmach ambasady RP w Berlinie. W jej budowę utopiono dziesiątki milionów złotych. Tylko za jeden z poprzednich projektów architektonicznych skarb państwa zapłacił 16 milionów. Kto za to odpowiada? Kwatermistrze ściągnięci przez Sikorskiego z MON, w tym jeden, który bezustannie awansując został ambasadorem w Berlinie. Ile tu znaczył parasol ochronny WSI, a ile łaskawe oko ministra? Tego jeszcze nikt nie zbadał. W marcu 2012 r. Sikorski ogłosiło konkurs na nowy projekt architektoniczny ambasady. Wybrał (on i jego kwatermistrze) koncept zaproponowany przez biuro warszawskiej pracowni JEMS Architekci. „Gazeta Wyborcza” rozpływa się w pochwałach na temat projektu i jego „politycznej poprawności”. Ale dziwnie nie pochwaliła się (przez wrodzoną dziennikarską dyskrecję i skromność?), że jego autorzy zaprojektowali wcześniej siedzibę Agory przy ulicy Czerskiej w Warszawie. Uwagę zwraca też wykonawca robót – austriacka firma STRABAG. Problem w tym, że zakupiona przez Olega Deripaskę, bliskiego znajomego Władimira Putina, związanego z poprzedzającym katastrofę Smoleńską remontem polskich samolotów rządowych w Samarze. Jak to możliwe, że akurat on budował? Gdzie ABW i jej funkcjonariusze zatrudnieni w MSZ? Skandal jest tym większy, że usytuowana kilkaset metrów od Bramy Brandenburskie ambasada była przez kilkanaście lat nieczynną ruiną sterczącą na nasz wstyd i hańbę w prestiżowym punkcie miasta, w oczekiwaniu na pierwszą nadarzającą się okazję do zrobienia geszeftu.
Na koniec wiadomość z ostatniej chwili – Radek ujawnił w serwisie X swoje wynagrodzenie za grudzień 2024 roku (9 892,24 zł netto). Większość komentujących uznała, że tak ważny państwowy urzędnik, powinien być lepiej opłacany i że ranga jego stanowiska jest niedopasowana do wynagrodzenia. „To pensja śmiesznie niska w związku z urzędem, jaki Pan piastuje. Pensje Ministrów i Urzędników powinny zdecydowanie być podniesione. Dwukrotnie” – zwrócił uwagę jeden z nich. „Trochę dziadowskim Państwem jesteśmy. Najwyżsi urzędnicy powinni więcej zarabiać” – wtórował drugi. Tylko jeden napisał pod postem: „do tego kilometrówki, diety, mieszkaniówki i setki innych dodatków, które potrafią pomnożyć pensje trzykrotnie”, i doczekał się odpowiedzi: „Nie otrzymuję z MSZ kilometrówek, premii ani dodatków. Nie mam też mieszkania służbowego ani diet poselskich. Natomiast zrezygnowałem z funkcji europosła i nie przyjąłem propozycji zostania komisarzem UE”. Sikorski nie powiedział jednak nic o „dobrze zarabiającej żonie”, o pieniądzach z Emiratów i o dochodach wypracowanych przy pomocy wojskowych kwatermistrzów z czasów poprzedniej polskiej prezydencji w UE.
18 milionów przekazanych w ramach odpisu 1,5 proc dla Fundacji WOŚP zostało w większej części rozdysponowanych na potrzeby tzw. Przystanku Woodstock,mówił w Kanale Zero Piotr Wielgucki.
Piotr Wielgucki był gościem programu Roberta Mazurka i Krzysztofa Stanowskiego w Kanale „Zero”. Rozmowa trwała niemal trzy godziny i pełna była szczegółów. Wielgucki mówił, że pomimo powszechnej opinii to bynajmniej nie on jako pierwszy zajął się tematyką finansów WOŚP.
– Ja lubię porządek w faktach i muszę przyznać, że ja nie byłem pierwszym, który przyjrzał się finansom Fundacji WOŚP. Pierwszy to robił pan Łukasz Fołtyn, to jest, jeśli nie pomyliłem nazwiska, człowiek od gadu-gadu. Drugi pan to był pan Michał Majewski, który po raz pierwszy ruszył sprawę związaną z finansami Fundacji WOŚP i Jerzym Owsiakiem. Ja przeczytałem te dwa artykuły i zacząłem się dogrzebywać do źródeł, czyli do rozliczeń finansowych Fundacji WOŚP, a nie tych kolorowych kwadracików i kółeczek, które Jerzy Owsiak pokazuje i przekonuje, że on na przykład wydaje więcej pieniędzy na sprzęt i zbiera w czasie finału. I to była inspiracja – powiedział.
Pokazywał następnie dokumenty, które, jak mówił, obrazują metodologię działania Fundacji WOŚP.
– Tutaj mamy, proszę państwa, to, w jaki sposób Fundacja WOŚP rozlicza 1,5% podatku – mówił prezentując jeden ze slajdów. – Jerzy Owsiak mówi, że te pieniądze idą na leczenie dzieci, na sprzęt i tak dalej. No to widzicie, na co idą. Z 18 milionów przekazanych w ramach odpisu 1,5% wydano 12 milionów z hakiem. I widzicie Państwo np. przystanek Woodstock za 10 milionów złotych, pomoc Ukraina i tak dalej. Czyli ani złotówka z 1,5% pomimo zapowiedzi Jerzego Owsiaka i Fundacji WOŚP nie poszła na dzieci. Ona na pewno nie poszła na polskie dzieci, natomiast zawrotna kwota za 10 milionów złotych poszła na organizację przystanku Woodstock. To jest ten 1,5% – wskazywał.
Ale tego, że Woodstock jest finansowany z 1,5% to nie wiedziałam. 10 baniek na imprezę, ciekawe czy podatnicy mają tego świadomość, gdy decydują na jaki cel pożytku publicznego przekazać swój podatek.
———————————–
– Czym to się różni, proszę Panów, z tym, kiedy robicie, jeszcze raz to powtórzę, zbiórkę na chore dziecko, a później za tą kwotę robicie bibę albo wesele? Przecież to jest analogiczna sytuacja – dodał.
Następnie Piotr Wielgucki mówił, że Jerzy Owsiak deklaruje, iż nic nie zarabia na byciu prezesem Fundacji WOŚP. Jak zaznaczył, jest jednak jeszcze taka spółka jak Złoty Melon.
– Fundacja była właścicielem 100% udziału Złotego Melona. Fundacja praktycznie założyła tę spółkę. To jest tak zwana spółka powiązana – powiedział.
– Zarząd Fundacji WOŚP, czyli w osobach m.in. Jerzego Owsiaka i Lidii Niedźwieckiej-Owsiak [żony Jerzego Owsiaka – red.] powołał spółkę Złoty Melon. Na prezesa tej spółki wyznaczył Jerzego Owsiaka. Jedynym pełnomocnikiem Fundacji WOŚP na zarządzie spółki Złoty Melon jest Pani Lidia Niedźwiecka-Owsiak. A zatem spółka jest zarządzana jednoosobowo przez prezesa. Prezesem został Pan Jerzy Owsiak – mówił.
–Pierwsze, co zrobił to jako Jerzy Owsiak zatrudnił Jerzego Owsiaka na stanowisku dyrektora graficznego. W tej chwili pensja Jerzego Owsiaka – według sprawozdań w KRS-ie – to jest około 28 tysięcy złotych brutto. Miesięcznie. Miesięcznie. Mało tego. Pan Jerzy Owsiak sam ze sobą podpisywał umowy zlecenia i umowy dzieła. Podpisywał taką umowę również z panią Lidią Niedźwiecką-Owsiak– dodał.
– Oczywiście można powiedzieć, że pan Jerzy Owsiak nie ma nic z tego, że jest prezesem Fundacji WOŚP. Tymczasem on ma wszystko. Gdyby nie był prezesem Fundacji WOŚP to nie powołałby z spółki Złoty Melon, której uczynił się sam siebie prezesem i sam siebie dyrektorem graficznym. Gdyby nie był prezesem Fundacji WOŚP to nie zatrudniłby na stanowisku dyrektora ekonomicznego swojej żony – wskazał.
Piotr Wielgucki powoływał się też na wyrok sądu ze Złotoryi, wskazując, że choć przegrał, bo został uznany winnym obrażania Jerzego Owsiaka, to zarazem sąd potwierdził, że informacje które podawał wówczas na temat przepływów finansowych pomiędzy WOŚP a powiązanymi instytucjami były oparte na konkretnych dokumentach.
Dziennikarze Kanału Zero chcieli, aby w rozmowie o WOŚP brał też udział ktoś z samej Fundacji, ale nikt nie chciał tego zrobić.
(Javier Milei na szczycie w Davos, fot. EPA/MICHAEL BUHOLZER Dostawca: PAP/EPA.)
Podczas Światowego Forum Ekonomicznego w Davos prezydent Argentyny Javier Milei zdecydowanie potępił promowaną na świecie agendę proaborcyjną. Nazwał ją krwawą i morderczą, a także dodał, że zwolennicy ideologii gender są „pedofilami”. Krytykował również ideologię woke oraz zwolenników tzw. „zmiany płci”.
Podczas konferencji w ramach Forum Ekonomicznego w Davos z ust prezydenta Javiera Mileia padły mocne słowa, których nie spodziewał się chyba żaden ze światowych przywódców. Argentyński przywódca nawiązał bowiem do współczesnych ideologii, które prowadzą do destrukcji człowieka. Mówił o ideologii gender, wokeizmie oraz promocji aborcji, która prowadzi do unicestwiania milionów niewinnych dzieci na całym świecie.
Javier Milei poruszył wiele aspektów ideologii woke, w ramach której zaszeregował „krwawą i morderczą agendę aborcji” oraz agendę ruchu LGBT. Powiedział, że ci sami ludzie, którzy promują radykalny ekologizm, promują również kontrolę populacji poprzez aborcję w oparciu o fałszywą zasadę Malthusa, że świat jest „przeludniony”.
Milei odniósł się do niedawnego przypadku dwóch homoseksualnych mężczyzn w USA, którzy seksualnie wykorzystywali swoje adoptowane dzieci i powiedział, że zwolennicy ideologii gender w jej ekstremalnej postaci są „pedofilami”.
Prezydent Argentyny wypowiedział się również przeciwko okaleczaniu dzieci poprzez tzw. „operacje zmiany płci”. Milei sprzeciwił się również przymusowej masowej imigracji, a także socjalizmowi. Powiedział również, że wiele uniwersytetów to „ośrodki indoktrynacji”.
Wskazał, że naszym wspólnym „moralnym obowiązkiem” jest „rozmontowanie ideologicznej budowli chorego przebudzenia” [ideologii woke – przyp.red]. Wśród swoich sojuszników do realizacji tego celu wymienił Donalda Trumpa, Elona Muska, Benjamina Netanjahu, Giorgię Meloni, a także prezydenta Salwadoru Nayiba Bukele i Victora Orbána.
Ekscentryczny prezydent w swoim wystąpieniu chwalił również klasyczny liberalizm i kapitalizm jako wielkie współczesne osiągnięcia świata zachodniego, które, jak powiedział, są zbudowane na tradycji grecko-rzymskiej i wartościach „judeo-chrześcijańskich”.
Liberalizm i kapitalizm zapoczątkowały „bezprecedensowy proces generowania bogactwa” – stwierdził Milei.
W swoim wystąpieniu nazwał feminizm, różnorodność, inkluzywność, równość, imigrację, aborcję, ekologię i ideologię płci „różnymi głowami tej samej bestii, mającymi na celu usprawiedliwienie ekspansji państwa poprzez przywłaszczanie i zniekształcanie szlachetnych celów”.
Milei wyjaśnił również, że establishment przeszedł od naturalnej troski o środowisko do „fanatycznego ekologizmu, w którym my, ludzie, jesteśmy postrzegani jako rak, który należy wykorzenić”.
Potępił również „agencję LGBT” za fałszywe propagowanie, że „kobiety są mężczyznami, a mężczyźni są kobietami, po prostu na podstawie samooceny”. Dodał, że zwolennicy tej ideologii „nic nie mówią, gdy mężczyzna przebiera się za kobietę i zabija swojego przeciwnika na ringu bokserskim lub gdy więzień płci męskiej, podający się za kobietę, kończy napaścią seksualną na kobiety w więzieniu”.