Przekazaliśmy im już pomoc o wartości kilku procent PKB, grubo ponad 100 miliardów złotych, gigantyczną pomoc wojskową, humanitarną, logistyczną, każdą.
===================================
100 milionów dolarów jeszcze przed końcem roku minister Sikorski wypłaci Ukrainie. Ewa Zajączkowska-Hernik wzywa do opamiętania.
Decyzją ministra spraw zagranicznych [dyć to marionetka.. md] kolejne miliony popłyną na Ukrainę. – Z budżetu, który mam w MSZ, zamierzam jeszcze przed końcem roku przelać 100 milionów dolarów na pomoc wojskową dla Ukrainy w ramach programu PURL, z którego kupujemy amerykańskie uzbrojenie – powiedział Sikorski w czwartek w Brukseli, przed posiedzeniem unijnej Rady ds. Zagranicznych.
Program PURL (Priority Ukraine Requirements List) ma na celu zakup amerykańskiej broni i amunicji dla Ukrainy przez rządzących w Europie na wojnę z Rosją. Za kadencji Trumpa Waszyngton zmienił sposób wspierania Kijowa poprzez zaprzestanie bezpośredniego finansowania części uzbrojenia i sprzętu militarnego.
Radosław Sikorski: – Jeszcze przed końcem roku zamierzam z budżetu który mam w MSZ, przelać 100 milionów dolarów na pomoc dla Ukrainy. pic.twitter.com/HBC31llRQh
„Kilkanaście dni temu wybuchła jedna z największych afer korupcyjnych na Ukrainie. Zamieszani są w nią najbliżsi współpracownicy i przyjaciele prezydenta Zełenskiego, a jeden z nich nawet uciekł przez Polskę do Izraela. Afera sięga najwyższych szczebli władzy, która potrafi defraudować wiele środków z udzielanej im pomocy, a sam Zełenski kilka miesięcy temu podpisywał (cofniętą potem) ustawę likwidującą niezależność służb antykorupcyjnych. Jedno wielkie szambo” – napisała.
„Dlatego apelowałam, by z tego powodu oraz rekordowego deficytu budżetowego Polski zawiesić pomoc finansową dla Ukrainy z pieniędzy polskich podatników, w tym skończyć z tym absurdalnym spłaceniem odsetek od ukraińskiej pożyczki trwającej do 2068 roku! Cała Konfederacja zgłaszała taki projekt uchwały Sejmu RP. A co zrobili rządzący? Pompują kolejne miliony dla Ukrainy, beż żadnych gwarancji, żadnych warunków, niczego!” – zwróciła uwagę Zajączkowska-Hernik.
„Czy my się kiedyś opamiętamy?”
„Radosław Sikorski: „Z budżetu, który mam w MSZ zamierzam jeszcze przed końcem roku przelać 100 milionów dolarów na pomoc wojskową dla Ukrainy w ramach programu PURL, z którego kupujemy amerykańskie uzbrojenie „– pisze europoseł Konfederacji, cytując szefa resortu dyplomacji.
„Czy my się kiedyś opamiętamy w tej pełnej i niepohamowanej uległości dawania wszystkiego, nie otrzymując w zamian nic? Przekazaliśmy im pomoc o wartości kilku procent PKB, grubo ponad 100 miliardów złotych, gigantyczną pomoc wojskową, humanitarną, logistyczną, każdą. Może najwyższy czas zacząć prowadzić asertywną politykę transakcyjną opartą na polskim interesie narodowym? Przestańmy być frajerami! Albo zaczniemy się szanować, albo nikt nas nie będzie szanował” – podsumowuje swój wpis.
Skąd mamy polityków? Może urodziły ich mamusie, przy ograniczonej pomocy tatusiów, jak powiedziała pewna pięciolatka zapytana o to, skąd się biorą dzieci? Nie, taka odpowiedź jest zbyt banalna i mocno nieprecyzyjna. Pewien satyryk twierdził, że polityków lepi z gliny i plasteliny Baba Jaga nocą, w ciemnej piwnicy. Ta hipoteza jest znacznie bliższa prawdy.
Czy ktoś z Państwa Czytelników zna polityka, którego znał zanim nim został? Prawda, że wcześniej oni byli, w zasadzie, zwykłymi ludźmi. Odpowiadali na „dzień dobry”, odbierali telefony, reagowali na maile, rozpoznawali znajomych przypadkiem spotkanych na ulicy.
Wszystko zmienia się radykalnie gdy stają się politykami, dajmy na to dostają się do Sejmu, zostają posłami. Tuż po złożeniu przysięgi poselskiej, przedstawieniu numeru swojego konta bankowego w administracji sejmowej, otrzymaniu stałej, poselskiej przepustki do Parlamentu, hotelu sejmowego i restauracji Hawełka, spływa na nich tajemnicza moc, nadprzyrodzone kompetencje, nadzwyczajne rozeznanie spraw arcyważnych i przekonanie o permanentnej racji. Wcześniej organizowali swoje kampanie wyborcze. Spotykali się z ludźmi. Byli mili i uprzejmi. Obiecywali pracę, służbę, otwartość, troskę, zrozumienie, zaangażowanie, empatię, szlachetność własnych motywacji i dozgonną gorliwość w reprezentowaniu obywateli. Mówili, że wystarczy tylko na nich oddać głos, a nasze życie zmieni się na lepsze, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki tej byłej pani minister od zdrowia. Prosili znajomych o pieniądze na kampanię, użyczanie płotów pod banery i takie tam inne bajery. A po wygranych wyborach, znalezieniu lokalu na biuro poselskie, zatrudnieniu w nich rodziny i młodziaków z młodzieżówki swojej partii, wstępują na Olimp, dokąd wyborcy nie mają wstępu.
Kiedy oglądamy debaty polityczne w telewizjach, czy choćby zwykłe dyskusje z udziałem przedstawicieli różnych opcji politycznych, mamy wrażenie, że ci ludzie się szczerze nienawidzą. Kłócą się, obrażają nawzajem, przekrzykują i zioną niechęcią eksponując swoje poglądy skrajnie odmienne od zdania adwersarza. Najczęściej poda wówczas, z obu stron, zdanie: ”Ja panu nie przerywałem”.
Tak się zachowują w przekonaniu, że tego od nich oczekują osoby najważniejsze, liderzy ich partii. A to oni układają listy wyborcze, mogą dać im na nich miejsce, albo nie dać. Ale ze studia wychodzą już pogodzeni. Często udając się razem na obiad do drogiej i eleganckiej restauracji. Stać ich.
Swego czasu telewizyjne kamery pokazały słodką scenę wychodzenia z obrad Parlamentu Europejskiego dwóch kobiet, eurodeputowanych z wrogich sobie partii. Jedna miła pani była kiedyś ministrem edukacji. Ta druga, także miła, zasłynęła wtargnięciem do kościoła i brutalnym zakłóceniem Mszy Świętej. Panie czule się wyściskały i wycałowały. „No to kochana widzimy się na kolacyjce, tylko nie spóźniaj się skarbie”. Powiedziała ta reprezentująca „Hutu”, do tej z plemienia „Tutsi”. Panie dostały się do Europarlamentu na lukratywne posady, za świetne pieniądze w euro dolarach, mając zagwarantowane rozmaite luksusowe apanaże i europejską emeryturę już po jednej kadencji. Wobec powyższego nie mają już ochoty odgrywania udawanych ról rzekomej nienawiści. Życie europosła w Brukseli i Strasburgu jest piękne. W kąt niech idą polityczne podziały! Łączy nas pieniądz! Nasz system głosowania jest, nie bez racji, nazywany partiokracją. O wszystkim decyduje miejsce na liście wyborczej. Są pierwsze miejsca, tak zwane miejsca „biorące” i miejsca wypełniacze.
Jerzy Przystawa przez lata walczył o tak zwane JOWy, Jednomandatowe Okręgi Wyborcze. Jego zadanie podjął Paweł Kukiz. Takie jak w Wielkiej Brytanii. Ale ten system ma jedną wadę. Wygrywają najlepsi, najbardziej popularni kandydaci, ci, którzy mają największe uznanie wśród elektoratu. A to byłaby zbyt wielka ekstrawagancja. Najlepsi, a nie najbardziej posłuszni? No, bez przesady. W tym systemie tracą niepodzielną władzę liderzy partii, ci, którzy układają listy wyborcze. Ergo, ta metoda nie mogła być przyjęta i nie mogła obowiązywać. Przecież liderom chodzi o to, żeby wszystko się zmieniło po to, żeby nic się nie zmieniło. Taka jest logika naszych wyborów.
Poglądy polityczne dzielą rodziny, znajomych, ba przyjaciół, przebiegają w poprzek stołu wigilijnego. Niesłusznie. Tego oczekują od nas politycy sami, na ogół, nie zachowując takiej żarliwej pryncypialności. Są w obecnym rządzie, podobnie jak byli w poprzednim także ci, którzy bez trudu i problemu, dla kariery i apanaży zmienili partyjne barwy.
Opowiadał mi kiedyś znajomy dyplomata o zdarzeniu kiedy do polskiej ambasady przyjechała delegacja parlamentarzystów, w ramach współpracy bilateralnej z parlamentarzystami kraju, w którym on pracował. Kierownik placówki był przerażony wizją awantur i konfliktów wewnątrz tej grupy. Reprezentowali oni bowiem kilka mocno zantagonizowanych partii i ugrupowań politycznych. Planował nawet wynajęcie kilku samochodów, zamiast jednego busa, którym transportowano gości na spotkania, aby uniknąć konfrontacji . Jego obawy okazały płonne. Delegacja była zgrana. Jej uczestnicy byli dla siebie mili, wręcz serdeczni. Po raz kolejny okazało się, że luksus wystawnych przyjęć zbliża, jednoczy i integruje.
Na początku każdej kadencji posłowie zawsze podwyższają sobie diety i uposażenia poselskie, stawki kilometrówek, ryczałty na mieszkania i biura poselskie. Czynią to bez zbędnych dyskusji, po cichu i wszyscy, zgodnie głosują za, tylko w tej sprawie. Zawsze są to podwyżki poważne, kilkudziesięcio-procentowe. Do końca kadencji już innego tak błyskawicznego rozstrzygnięcia nie ma. Za to długo, emocjonalnie i spektakularnie wypowiadają się, z trybuny sejmowej, o konieczności podwyższenia pensji nauczycielom i po wielomiesięcznej debacie podwyższają je o 3%, poniżej wskaźnika inflacji.
Jeśli ktoś kto przeczyta ten tekst zakrzyknie: To nie jest śmieszne proszę pani! Będzie miał rację.
Wczoraj był 11 listopada – świętowaliśmy kolejną rocznicę odzyskania niepodległości. W jakiej atmosferze odbyły się uroczystości? Uwaga naszego społeczeństwa koncentruje się przede wszystkim na doraźnej walce politycznej, sondażach wyborczych oraz propagandowych sloganach powtarzanych nieustannie przez media, które rozgrzewają i podtrzymują emocje Polaków czerpiąc z tego zyski finansowe. Równolegle panuje niemal całkowita zmowa milczenia na temat kwestii najważniejszych i najbardziej fundamentalnych. Jakie to kwestie i co należy robić? Proszę przeczytać naszą analizę i wesprzeć walkę o przebudzenie moralne Polski.Z okazji 11 listopada warto zadać sobie pytanie – czym w ogóle jest niepodległość? Niepodległa może być tylko wspólnota, która jest świadoma swojej tożsamości. Tłum przypadkowych ludzi na ulicy nie jest niepodległy. Niepodległość zasadniczo odnosi się do narodów, których spoiwem jest kultura. Naród może przetrwać przez wieki mimo braku własnego państwa, a nawet wrogości państwa, które nim włada.
Polska miała długie tradycje niezależnej, a nawet mocarstwowej, państwowości. Wspaniała historia nie uchroniła nas jednak od utraty własnego państwa pod koniec XVIII wieku. Naród polski przetrwał jednak czasy upadku, a nawet wyszedł z nich wzmocniony. Jak do tego doszło? W 1877 roku miały miejsce objawienia Matki Bożej w Gietrzwałdzie.
Ksiądz prof. Krzysztof Bielawny w swojej książce „Niepodległość wyszła z Gietrzwałdu” trafnie zauważył, że objawienia gietrzwałdzkie wywołały odrodzenie religijne, moralne, a w konsekwencji demograficzne narodu polskiego. Klasy wyższe utraciły swoją pozycję, a często również wiarę, ale nośnikiem patriotyzmu stał się lud polski, który odpowiedział na wezwanie Matki Bożej do osobistego nawrócenia. W ciągu kolejnych czterech dziesięcioleci liczba Polaków we wszystkich zaborach podwoiła się – wzrosła z 10 do 20 milionów. Ta ekspansja demograficzna stała się fundamentem do odzyskania niepodległości. Źródłem odrodzenia narodowego było odrodzenie moralne.
Spójrzmy z perspektywy objawień gietrzwałdzkich na to, co dzisiaj dzieje się w Polsce.
Kolejne rządy po 1989 roku oddają atrybuty suwerenności instytucjom międzynarodowym, przede wszystkim Unii Europejskiej, która w swoich dokumentach ideowych i statutowych wprost zakłada likwidację państw narodowych, w tym likwidację niepodległego państwa Polskiego, na rzecz super-państwa europejskiego. Jeśli ta wizja do końca się zrealizuje, to być może będą jeszcze istnieć atrybuty takie jak biało-czerwona flaga czy godło z orłem, tak jak dzisiaj własne herby mają np. województwa czy powiaty, ale będą to barwy oznaczające w praktyce „euroregion nadwiślański” podporządkowany decyzjom wydawanym w Brukseli i Berlinie.
Czołowi przedstawiciele polskiej klasy politycznej od samego początku (traktat akcesyjny Polski do UE, Traktat Lizboński itp.) albo wprost popierają rezygnację z suwerenności Polski na rzecz UE (KO, Lewica), albo tolerują i akceptują ten stan rzeczy twierdząc przy tym, że w ramach Unii Europejskiej powinniśmy „twardo negocjować” oddawanie kolejnych atrybutów suwerenności (PiS, duża część Konfederacji).
Jednak jak już wspomnieliśmy, naród może przetrwać długo nawet bez własnego państwa lub pod okupacją, o ile będzie silny i spójny moralnie. Jaki jest dzisiejszy, w 2025 roku, naród polski?
Rzuca się w oczy przede wszystkim zapaść demograficzna. Rodzi się najmniej dzieci w historii pomiarów. Polska stała się celem ataku ideologicznego ze strony Unii Europejskiej i innych instytucji międzynarodowych, które żądają od polskich władz upowszechnienia aborcji, antykoncepcji i systemowej deprawacji całego społeczeństwa, a w szczególności dzieci i młodzieży. Kolejne polskie rządy naciskom tym ulegają.
Aborcja zbiera śmiertelne żniwo. Każdego roku morduje się w Polsce ok. 40 000 dzieci za pomocą nielegalnych pigułek aborcyjnych. To tyle ofiar, jakby w rok z mapy Polski znikało miasto takie jak Malbork, Ciechanów, Otwock czy Świnoujście. Z kolei w szpitalach można zamordować dziecko w łonie matki de facto na żądanie do końca ciąży. Tak zamordowano m.in. Felka w 9-tym miesiącu ciąży, któremu wykonano zastrzyk z trucizny w serce w szpitalu w Oleśnicy.
Kobiety w Polsce masowo faszerowane są tzw. „antykoncepcją hormonalną” i „pigułkami po”, czyli preparatami chemicznymi, które rujnują ich zdrowie oraz mogą mieć działanie wczesnoporonne. Tylko w 2022 roku w całej Polsce wystawiono blisko 900 000 recept (!) na „pigułki po”.
Dzieci i młodzież na ogromną skalę deprawowane są poprzez media (w szczególności ekrany smartfonów) oraz od niedawna lekcje tzw. „edukacji zdrowotnej” w szkołach. Proces deprawacji służy oswajaniu z rozwiązłością seksualną, pornografią, homoseksualnym stylem życia, rozwodami i bezdzietnością oraz oderwaniu seksualności od miłości, małżeństwa, rodziny i odpowiedzialności. Skutkuje to pogłębianiem zapaści moralnej i demograficznej.
Bez czystości młodzieży nie będzie stabilnych rodzin i kochających się małżeństw. Bez rodzin nie będzie dzieci. A bez dzieci nie będzie narodu, nie będzie Polski i nie będzie niepodległości.
Wobec tych fundamentalnych kwestii elity polityczne zajmują najczęściej dwa stanowiska. Część polityków (KO, Lewica) dąży otwarcie do likwidacji państwa polskiego i demograficznej zagłady naszego narodu. Z kolei prawica głównego nurtu, centro-prawica i liczni „patrioci” (PiS, duża część Konfederacji) to środowiska w praktyce obojętne wobec najważniejszych moralnie tematów takich jak aborcja, rozwiązłość, deprawacja młodzieży, LGBT itp.
W programach wyborczych PiS i Konfederacji nie znajdziemy ani słowa na temat przywrócenia prawa do życia dla dzieci w łonach matek oraz obrony dzieci przed deprawacją seksualną. Zamiast tego jest w nich niemal wyłącznie koncentracja na obietnicach budowy materialnego dobrobytu. Wielu polityków „prawicy” deklaruje werbalny sprzeciw wobec takich zjawisk jak aborcja, ale jednocześnie mówią oni otwarcie, że nic w sprawie aborcji nie robią i nie zamierzają zrobić. Podobną postawę przyjmują redakcje licznych mediów o charakterze prawicowym, a nawet niektóre media katolickie.
Uwaga polityków wszystkich ugrupowań skupia się natomiast na tym, aby atakować swoich przeciwników politycznych, obrzucać ich inwektywami lub „ciętymi ripostami”, które zdobywają kolejne polubienia i wyświetlenia w mediach społecznościowych. Najważniejsze kto wygra kolejne wybory, kto wejdzie do Sejmu, kto zostanie prezydentem i kto co powie w telewizji zyskując tym poparcie sondażowe. Na tym właśnie AD 2025 koncentrują się uwaga i emocje zarówno polityków jak i dużej części polskiego społeczeństwa, zarówno na prawicy jak i lewicy.
Tymczasem Polsce i Polakom konieczna jest przede wszystkim pilna odnowa moralna.
Takiej odnowy nie przeprowadzą politycy żadnego ugrupowania, chociaż mogą w niej pomóc ustanawiając dobre i godziwe prawo. Aby odnowa nastąpiła, konieczne jest przebudzenie sumień Polaków, które poskutkuje osobistym nawróceniem i przemianą życia.
Po czym będziemy mogli poznać, że taka odnowa się dokonała?
Wyraźnymi wskaźnikami będą skłonność do zawierania małżeństw i dzietność. Gdy odzyskiwaliśmy niepodległość w 1918 roku Polska miała najwyższą dzietność w Europie i przy populacji 27 milionów Polaków rodziło się prawie milion dzieci rocznie. Dzisiaj mamy najgorszą dzietność w Europie, a przy 38 milionach Polaków rodzi się 250 000 dzieci rocznie. Istotnym wyznacznikiem będzie też kwestia czystości i stosunek do wierności małżeńskiej. Czy można np. ufać obietnicom wyborczym polityka, który nie dotrzymał obietnicy złożonej własnej żonie?
Szacunek do życia, otwartość na życie, czystość w życiu osobistym i publicznym, dużo dzieci i wiele małżeństw, które przejmą na siebie osobistą odpowiedzialność za wychowanie swoich dzieci – oto zwiastuny dokonującej się odnowy moralnej.
To wszystko stało się po 1877 roku, kiedy naród polski masowo odpowiedział na wezwanie Matki Bożej i podjął trud odnowy. To samo może stać się również dzisiaj, jeśli znów odpowiemy na liczne apele, jakie Królowa Polski wielokrotnie kierowała do Polaków historii. Dlatego nasza Fundacja organizuje w całym kraju publiczne modlitwy różańcowe oraz kampanie informacyjne, których celem jest przebudzenie sumień i świadomości naszego społeczeństwa. Jeszcze w tym tygodniu będziemy m.in. w Tarnowie, Warszawie, Gdyni, Łodzi, Dębicy, Katowicach, Krakowie, Dynowie i Włocławku. Aktualizowany na bieżąco harmonogram akcji można znaleźć na naszej stronie.
Pomagamy także rodzinom, które się do nas zgłaszają w tematach takich jak wybór szkoły, edukacja domowa, wychowanie oraz wpływ smartfonów na dzieci (prosimy o kontakt e-mailowy lub przyjście na którąś z naszych akcji). W ramach naszej kampanii Ocalone.org niesiemy także pomoc kobietom przymuszanym do aborcji – mamy pod opieką kilkanaście kobiet i ich rodzin, które regularnie wspieramy materialnie oraz pomagamy im w kontakcie z lekarzami, szpitalami, specjalistami itp. Służymy także rozmową i pomocą zaprzyjaźnionych kapłanów. Wszystkie te działania wymagają dużego zaangażowania logistycznego i organizacyjnego, a także stałej i regularnej pomocy naszych darczyńców. Aby je kontynuować w najbliższym czasie potrzebujemy co najmniej 19 000 zł. Dlatego proszę Pana o przekazanie 50 zł, 100 zł, 200 zł lub dowolnej innej kwoty, jaka jest obecnie dla Pana możliwa, aby wesprzeć organizację kolejnych kampanii społecznych służących przebudzeniu moralnemu Polaków oraz pomocy potrzebującym.Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667 Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW Z wyrazami szacunku,
Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków stronazycia.pl
Operacja Midas, przeprowadzona przez ukraińskie Narodowe Biuro Antykorupcyjne (NABU), skupiła się na państwowej spółce energetyki jądrowej Energoatom, której roczne obroty wynoszą około 4 miliardów dolarów. 11 listopada aresztowano pięciu podejrzanych, a dwóch pozostałych (Tymur Mindicz i Ołeksandr Cukerman) uciekło. [przez Polskę do Izraela md]
• Przeszukano 70 domów, w tym dom Hermana Hałuszenko, ministra sprawiedliwości i członka Rady Obrony Narodowej i Bezpieczeństwa. Został on zawieszony w pełnieniu obowiązków przez premier Julię Swyrydenko.
• W sprawę zamieszany jest również Rustem Umierow, obecny sekretarz Rady Obrony Narodowej i Bezpieczeństwa (gromadzący niezgłoszone tereny na Florydzie [ 1 ] ) . Obecnie przebywa on w Stambule.
• To samo dotyczy Ołeksija Czernyszowa (pseudonim „Cze Guevara”), byłego wicepremiera, którego miejsce pobytu nie jest znane [ 2 ] .
Szacuje się, że skradziona kwota przekroczyła 100 milionów dolarów. Każda firma, która nawiązała współpracę z Energoatomem, była zobowiązana do zapłaty łapówek w wysokości od 10 do 15%. Pieniądze rzekomo zostały wyprane za pośrednictwem biura byłego dyrektora Energoatomu (2006-2007), Andrija Derkacza (który w 2019 roku próbował wplątać Huntera Bidena w zbrodnie na Ukrainie, powołując Rudy’ego Giulianiego). Na miejscu zdarzenia znaleziono komplet czarnych ksiąg.
• Śledztwo, które rozpoczęło się na początku roku, przyspieszyło w czerwcu, gdy Departament Stanu USA wysłał osiemdziesięciu śledczych, aby przeprowadzili przegląd sytuacji na Ukrainie (patrz VAI 3630 [ 3 ] ). Sekretarz stanu Marco Rubio ostrzegł wówczas, że „każda nieprawidłowość będzie miała konsekwencje”. Dopilnował, aby Rusłan Krawczenko został mianowany prokuratorem generalnym Ukrainy. To on nadzorował „Operację Midas”.
Śledczy dysponują kilkoma setkami godzin rozmów telefonicznych, które nie pozostawiają wątpliwości co do tego, kto jest odpowiedzialny. Na miejsce zdarzenia wysłano FBI.
Tymur Mindicz (pseudonim „Karlson”) został aresztowany w czerwcu, a następnie zwolniony i udał się do Izraela. Wrócił na Ukrainę w październiku, skąd uciekł 11 listopada. [Uciekał przez Polskę, a władze w Warszawie mu to ułatwiły. md]
Jest właścicielem stacji telewizyjnej Kwartał 95, którą założył wraz ze swoim przyjacielem Wołodymyrem Zełenskim. Na tym etapie śledztwa Zełenski nie jest zaangażowany. W styczniu 2021 roku obaj partnerzy wraz z licznymi przyjaciółmi świętowali urodziny prezydenta w domu Mindicza, pomimo obostrzeń związanych z kwarantanną związaną z COVID-19 . [ 4 ] Śledczy badają obecnie rolę Tymura Mindicza w dostarczaniu dronów.
W przemówieniu wygłoszonym wieczorem 11 listopada ustępujący prezydent kraju Wołodymyr Zełenski powiedział: „Pilnie konieczne jest podjęcie skutecznych działań przeciwko korupcji. Sankcje są niezbędne. Uczciwość w firmie [Energoatomie] jest priorytetem. W sektorze energetycznym każda branża i każda osoba zaangażowana w procedery korupcyjne musi ponieść jednoznaczne konsekwencje prawne i zostać skazana. Urzędnicy państwowi muszą współpracować z NABU i w razie potrzeby działać razem, aby osiągnąć rezultaty”. [ 5 ]
• Bez względu na wynik śledztwa, pozostałe władze Ukrainy będą stale zagrożone rewelacjami administracji Trumpa i będą musiały spełniać jej żądania polityczne.
Ten artykuł jest fragmentem numeru 151 „Voltaire, International News”. Świat zmienia się dynamicznie.
Dym z zakazanych rac opadł, nieprawomyślne okrzyki ucichły, ale baner nawołujący do zakładania (bądź powiększania) rodzin nadal irytuje. „Kotki i psiecka nie zastąpią ci dziecka” – hasło, które zawisło nad trasą tegorocznego Marszu Niepodległości wzbudziło gorącą dyskusję, którą – nieco upraszczając – można by podzielić na spór tych, którzy widzą potrzebę poważnej debaty o katastrofie demograficznej, z tymi, którzy bardzo starają się nie zrozumieć prostego przekazu. Tymczasem ten, choć nieco ironiczny, jest niezwykle prawdziwy – i wbrew pozorom wskazuje na kluczowe przyczyny pikującej dzietności.
Przyciągający uwagę baner idealnie wpisał się w nasiloną od pewnego czasu dyskusję o tym, że mamy w Polsce poważny problem z demografią. Zbiegł się także z publikacją nowych danych GUS, podsumowujących dzietność w pierwszych trzech kwartałach 2025 roku. W tej kwestii nie ma niestety zaskoczenia.
W okresie od stycznia do września tego roku GUS odnotował ok. 181 tys. urodzeń́ żywych, czyli o ok. 11 tys. mniej niż w tym samym okresie 2024 roku. Jeżeli ta tendencja się utrzyma, to w 2025 roku liczba urodzeń w Polsce spadnie poniżej 245 tys.; dla porównania: w ubiegłym roku urodziło się blisko 282 tys. dzieci. To znaczący ubytek, a trend spadkowy trwa, z niewielkimi odstępstwami, już od ponad 30 lat.
I wydawałoby się, że to, w jak katastrofalnym położeniu się znaleźliśmy, jest już jasne dla każdego, a na pewno powinno być jasne dla osób, które mają tak ogromny wpływ na opinię publiczną jak politycy czy dziennikarze. Tymczasem po tym, jak słynny już baner o psieckach stał się głośny w mediach, okazało się, że niewiedza (choć czy na pewno to tylko niewiedza?) w tej kwestii jest całkiem powszechna.
„Psiecko” oburza
Pozytywnie o pro-dzietnościowym haśle wyraził się w mediach społecznościowych Krzysztof Bosak.
Na Marszu Niepodległości nie brakuje trafnego przekazu. Bez młodego pokolenia nie ma przyszłości, a rodzina to fundament silnego narodu – napisał marszałek na portalu X, załączając zdjęcie banneru.
I choć to jeden z niewielu popierających ten przekaz komentarzy, to dyskusja po stornie przeciwnej trwa do tej pory.
Już pod wpisem marszałka swoje zdanie zamieściły posłanki Katarzyna Kotula czy Anna Maria Żukowska. Do hasła odniosła się także lewicowa aktywistka Maja Staśko, zaznaczając, że baner „obśmiewał kobiety”, a jego autorzy traktują je jedynie jako narzędzie polityczne. Działacz Lewicy Łukasz Litewka na swoich mediach społecznościowych przerobił nawet transparent, zmieniając hasło na „Kotki i psiecka nic nie mają do dziecka”. Jego zdaniem baner „drwił z ludzi posiadających zwierzęta, a same czworonogi uznał, za jedną z przyczyn tego, że Polki nie chcą mieć dzieci” [pisownia oryginalna].
Tematem zajęła się także dziennikarka Polsatu Agnieszka Gozdyra, a Tomasz Terlikowski baner potraktował jako punkt wyjścia w rozmowie z Kazimierą Szczuką.
Wnioski? Wszędzie podobne.
Hasło o psieckach to drwiny z kobiet, w ten sposób nie poprawimy dzietności, a badania wskazują, że w gospodarstwach domowych z dziećmi jest więcej zwierząt, niż w tych bez dzieci. Do poprawy dzietności zaś potrzebne są nam przede wszystkim prawa kobiet – oczywiście na czele z aborcją.
Tymczasem banner w nieco humorystycznej formie, słusznie jednak zwraca uwagę na kluczowe w procesie spadającej dzietności zjawiska: indywidualizm, wdrukowany nam przez współczesną kulturę pęd do rozwoju osobistego, ucieczkę przed odpowiedzialnością i niechęć do zobowiązań.
I choć psy ani koty nie są w żaden sposób winne spadającej dzietności, to ich posiadanie i traktowanie jako swoich dzieci bywa sposobem na kompensację instynktu rodzicielskiego dla osób, które – często z przyczyn ideologicznych – unikają potomstwa.
W Polsce trend „psich mamuś” nie jest jeszcze tak rozpowszechniony (choć jest już zauważalny), ale dane choćby z USA pokazują, że nie należy go bagatelizować. W Stanach decyzję o zastąpieniu dziecka zwierzęciem podejmuje aż 7 na 10 dorosłych z pokolenia Z (czyli urodzonych po 1995 roku). Niewiele lepiej jest też w pokoleniu wcześniejszym, bo wśród tzw. milenialsów (to urodzeni między 1980 a 1995 rokiem) pupila zamiast dziecka wybiera 58% badanych.
Pies czy kot stają się wygodniejszym substytutem prawdziwej relacji rodzicielskiej dla osób, które wciąż odczuwają instynkt rodzicielski, ale chcą uniknąć obciążenia związanego z posiadaniem dzieci. W świecie, gdzie kultura ukazuje dzieci jako trud, uciążliwość i nadmierną odpowiedzialność, do tego zamykającą nam możliwości samorealizacji, dobrym wyjściem z sytuacji staje się „adopcja” psa czy kota. Zwierzęta wywołują bowiem podobną reakcję na poziomie biologicznym, opieka nad nimi może więc przynosić podobną satysfakcję, co opieka nad dzieckiem. Jednocześnie są po prostu mniej wymagające. Nie ograniczają swobody życiowej właścicieli w takim stopniu, w jakim robi to dziecko. Do tego ukochany kotek ani piesek nigdy nie wejdą w okres buntu dwulatka czy nastolatka i nie pokłócą się z rodzeństwem o spadek.
Baner z Marszu Niepodległości pokazał więc prawdę – jednak najwyraźniej taką, która bardzo kole w oczy część polskiej klasy politycznej i komentariatu.
„Nie stać nas na dzieci”?
W debacie o demografii niestety zbyt często nadmierną wagę przywiązuje się do kwestii gospodarczych, jako przyczyny niskiej dzietności wskazując niedostępność mieszkań, niskie płace, popularność tzw. umów śmieciowych itp. Takie postrzeganie problemu jest w pewien sposób wygodne. Wygodne dla nas samych – bo przyczyny materialne są rozsądnym i właściwie trudnym do podważenia uzasadnieniem, czemu nie decydujemy się na dzieci. Wygodnym także dla polityków – bo sprowadzenie problemu do tego poziomu pozwala na proponowanie co prawda mało skutecznych, ale chwytliwych rozwiązań, które mogą spodobać się wyborcom.
Tymczasem finanse i logistyka związana z posiadaniem dzieci mogą stanowić ważne aspekty – ale dla ludzi, którzy już myślą o założeniu rodziny.
Współcześnie problem dzietności sięga znacznie głębiej. Zanim bowiem przychodzi czas na decyzję o dziecku, istotne są dwa inne czynniki: możliwość wejścia w związek i podstawy kulturowe zachęcające lub zniechęcające do zakładania rodzin. To czynniki o tyle kluczowe, że bez nich nigdy nie dojdziemy nawet do etapu, na którym młodzi ludzie mogliby rozważać, czy urodzenie dziecka byłoby w ich aktualnym położeniu życiowym dobrą decyzją.
W raporcie CBOS z 2010 roku badacze wskazują, że zależność między sytuacją finansową a postawami prokreacyjnymi jest złożona. Sytuacja materialna nie stanowi bynajmniej decydującego czynnika, jeśli chodzi o przyczyny bezdzietności. Decyzja o zostaniu rodzicem w znacznie większej mierze ma swoje źródło w „fundamentalnych wartościach” respondentów, a co więcej – sytuacja ekonomiczna właściwie nie wpływa na postawy osób bezdzietnych, a jedynie może oddziaływać na decyzję o posiadaniu większej liczby potomstwa.
Czynniki kulturowe i społeczne mają natomiast szczególnie duże znaczenie w przypadku osób deklarujących bezdzietność z wyboru. Za taką decyzją stoją często nasze wyobrażenia ciąży, macierzyństwie i wychowaniu dziecka, obawy kobiet o utratę atrakcyjności czy zdrowia, ale także o utratę niezależności i możliwości dalszego prowadzenia dotychczasowego stylu życia czy rozwijania kariery.
Psiecko jest tu oczywiście pewnym symbolem (który nota bene nie wziął się znikąd, bo to określenie wprowadziła do powszechnej świadomości m.in. sama Gazeta Wyborcza dzięki poruszaniu tematu „rodzin międzygatunkowych”). Teraz jednak, gdy określenie „psiecko” spopularyzowało się na tyle, że staje się pewną figurą reprezentującą właśnie dobrowolną bezdzietność i wszelkie związane z nią motywacje, wybucha oburzenie, że to „wyśmiewanie kobiet” i traktowanie ich jedynie w kategorii politycznego narzędzia.
Wręcz przeciwnie! To dostrzeżenie ważnej dla samych kobiet grupy motywacji, których politycy często nie dostrzegają, bo łatwiej jest im skupić się na budowie żłobków i przedszkoli albo przyznawaniu kolejnych zachęt ekonomicznych.
Psiecko to symbol współczesnej kultury odciągania kobiet od macierzyństwa. Bo na rzeczonym banerze, oprócz widocznego na pierwszy rzut oka psa w dziecięcym wózku, są i inne ważne znaki.
Symbolu pioruna na policzku pchającej wózek kobiety nie trzeba nikomu tłumaczyć – wystarczy przywołać w pamięci Strajk kobiet sprzed 5 lat. To znak ideologii feminizmu, ruchów proaborcyjnych i wynoszenia na piedestał praw kobiet. I tak, promowanie wizerunku kobiety silnej, niezależnej, decydującej o własnym życiu wyłącznie samodzielnie wpływa na upowszechnianie postawy bezdzietności z wyboru. Podobnie jak straszenie kobiet niebezpieczeństwami i uciążliwościami ciąży, porodu i macierzyństwa, w czym celują aktualnie mainstreamowe media.
Czy więc można zrozumieć kontrowersyjny baner jako wyraz czego innego niż seksizmu, wyśmiewania kobiet i maczystowskiego podejścia do problemu demografii? Owszem, a właściwie próba umieszczania go na siłę właśnie w takich kategoriach świadczy chyba tylko o jednym: twórcy baneru poruszyli pewną istotną prawdę, której wielu komentatorów (nie bez przyczyny głównie tych z umownej lewej strony) bardzo się boi, próbuje więc zakrzyczeć ją tymi samymi co zwykle argumentami.
Dzietność a prawa kobiet
Sugestia, że za niską dzietność odpowiedzialność mogą w jakimś stopniu ponosić kobiety, które decydują się na bezdzietność z wyboru, poruszyła chyba najwięcej czułych strun u komentatorów.
Czy wszyscy mężczyźni biorący dziś udział w marszu, spełnili swój prodemograficzny obowiązek? Dlaczego oni nie są rozliczani z ilości posiadanych dzieci? – pyta na X minister Katarzyna Kotula.
Cóż, Pani minister, być może to dlatego, że od lat przekonujecie, że decyzja o urodzeniu dziecka to wyłączny wybór kobiety, a mężczyźni nie mają w tej kwestii prawa głosu…?
Podobne zarzuty wobec baneru z psieckiem stawia zresztą redaktor Tomasz Terlikowski.
Akurat ten, z bardzo wielu powodów, tweet mi się nie podoba. (…) Po pierwsze dlatego, że (…) to jest tweet, który całą odpowiedzialność za posiadanie dzieci lub nie składa na kobiety. Na tym obrazku nie ma mężczyzny. Tak się składa, że w naszym gatunku, tak jak u wszystkich ssaków, żeby było dziecko, potrzebny jest mężczyzna i kobieta. (…) Tutaj jest zestygmatyzowana tylko kobieta – tłumaczy Terlikowski we wspomnianej rozmowie z Kazimierą Szczuką, krytyczką literacką i działaczką feministyczną.
Co ciekawe, badania prowadzone w Polsce wykazują, że w przypadku naszego kraju to rzeczywiście kobiety mają decydujący wpływ na strategie reprodukcyjne w związkach, niekiedy nawet przekonując do bezdzietności mężczyzn, którzy początkowo skłaniali się raczej ku posiadaniu potomstwa.
W dyskusji wznieconej przez kontrowersyjny baner dominują jednak takie właśnie reakcje komentatorów oburzonych, że o brak dzieci obwiniamy kobiety, a nie mężczyzn – zwłaszcza tych maszerujących w Marszu Niepodległości.
Jak na dłoni widać, że wzburzonej dziś liberalnej stronie komentariatu bardzo zależałoby, aby zamknąć dyskusję o przyczynach dzietności w racjonalnych ramach, oferujących uzasadnienia z zakresu ekonomii, mieszkalnictwa, a także praw kobiet, zwłaszcza zaś praw reprodukcyjnych. Wyjście poza tę strefę ujawnia bowiem prawdziwe przyczyny i jest aktem oskarżenia wobec tychże środowisk i mediów, manipulacyjnie formatujących kobiety na postępową, antynatalistyczną modłę.
Czy więc aby na pewno reakcja polityków, działaczy i dziennikarzy to rzeczywiście troska o katastrofalną sytuację demograficzną Polski, czy może raczej próba realizacji interesu swoich ideologiczno-politycznych środowisk? Czy nawet tak kluczową dla przetrwania Polski kwestią muszą rządzić bieżące podziały i wojenki plemienne?
W tej wojnie przegranymi będziemy wszyscy, niezależnie od politycznych afiliacji. Sądząc jednak po wściekłej reakcji na „psiecka” i obrazoburczy baner wydaje się, że w imię ideologii lewica jest gotowa nawet ostatnia zgasić światło.
No i – jak powiadają gitowcy – wszystko gra i koliduje. Zgodnie z odpowiedzią, jakiej jeszcze za głębokiej komuny udzieliło Radio Erewań zaniepokojonemu słuchaczowi, pytającemu, czy będzie wojna – wojny oczywiście nie będzie, natomiast rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu.
Cóż dopiero, gdy politykom zaczyna się wydawać, że do szczęścia brakuje im jeszcze “małej, zwycięskiej wojny”? Tak właśnie sądził rosyjski minister spraw wewnętrznych, szef tajnej policji Wieńczysław Plehwe, którego Pobiedonoscew nazywał nie tylko łajdakiem, ale i bałwanem. Ten Pobiedonoscew to też był niezły numer. Był on Oberprokuratorem Najświętszego Synodu – bo takie dziwaczne urzędy wprowadził w Rosji Piotr Wielki Krążyła o nim w związku z tym anonimowa fraszka: “Pobiedonoscew dla Synoda, Obiedonoscew dla siebia, Biedonoscew dla naroda i Donoscew dla caria”. Czy donosił on carowi, tego nie jestem pewien, natomiast formułował na jego użytek opinie, które znalazły szerokie zastosowanie dopiero potem, to znaczy – za komuny. Na przykład Pobiedonoscew twierdził, że “wszyscy ludzie rosyjscy” są przeciwni temu, by teatry grały w Wielkim Poście. Skoro “wszyscy” – to również i ci, którzy kupili bilety na przedstawienia. Podobnie twierdzili bolszewicy – że “wszyscy ludzie sowieccy…” – i tak dalej. Władimir Bukowski w książce “I powraca wiatr” wspomina, jak taką gadkę zasadził mu przesłuchujący go oficer KGB: “wy, człowiek sowiecki…” – na co Bukowski odpowiedział, że on żadnym “człowiekiem sowieckim” nie jest, a tylko – obywatelem ZSRR – a to nie to samo.
Tego Pobiedonoscewa rewolucjoniści z jakiejś frakcji postanowili zlikwidować. Podczas jakiegoś pogrzebu uzbrojony w rewolwer rewolucjonista zaczaił się na Pobiedonoscewa i już-już miał do niego strzelić, kiedy ten starowina rozkaszlał się, rozcharkał, a na domiar złego, z nosa zwisała mu kapka – co rewolucjonistę niemal zemdliło z obrzydzenia i odstąpił od wykonania wyroku. Wracając do Wieńczysława Plehwego, to stało się zgodnie z jego wolą. W 1905 roku Japonia zaatakowała Rosję – ale dla Rosji nie była to wojna ani “mała”, ani “:zwycięska”, to zakończyła się pokojem w Portsmouth. Jak szydzono w Warszawie – był to “pokój z japońskim obiciem”. Ale już Platon przestrzegał: “nieszczęsny – będziesz miał to, czegoś chciał” – zaś wtóruje mu Pan Jezus – a w każdym razie tak to przedstawia św. Faustyna Kowalska w swoim “Dzienniczku”. Wśród różnych rzeczy, które Pan Jezus jej objawił, był również sposób, w jaki postępuje z zatwardziałymi grzesznikami. – Upominam ich – powiada – głosem sumienia, głosem Kościoła, zsyłam na nich przygody, które mogą człowieka doprowadzić do opamiętania – a jak już nic nie pomaga, to spełniam wszystkie ich pragnienia.
Więc jeśli jakiemuś politykowi z tego czy innego powodu przydałaby się jakaś “mała, zwycięska wojna”, to właśnie nastręcza się ku temu okazja. Jak wiemy, zbawienny plan prezydenta Trumpa co do Strefy Gazy udał się nawet nie połowicznie – bo wprawdzie pomoc humanitarna ma tam docierać w stopniu większym, niż przedtem – ale Izrael po staremu kontynuuje operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej i to nie tylko tam, ale rozszerza ją na Zachodni Brzeg Jordanu. Co tu mówić; dobrze to nie wygląda, ale to jeszcze nic w porównaniu z aferą korupcyjną na Ukrainie. Okazało się, że najbliżsi współpracownicy prezydenta Zełeńskiego sprywatyzowali sobie co najmniej 100 mln dolarów – a to może być tylko wierzchołek góry lodowej. Jeden z podejrzanych, Timur Mindycz – oczywiście z pierwszorzędnymi korzeniami – właśnie czmychnął z forsą do Izraela – podobno nawet przez Polskę, co skłania nie tylko do pytań, ile z tego schował w Izraelu prezydent Zełeński, ale również – ile wzięli nasi bezpieczniacy za przymknięcie oczu na obecność pana Mindycza w Polsce i z kim się tą forsą podzielili.
Oczywiście dopóki niezależną prokuraturą kierują kwasiurkowie, a nad bezpieką czuwa obywatel Siemoniak Tomasz, to niczego się nie dowiemy – ale co się odwlecze, to nie uciecze. Wreszcie wygląda na to, że prezydent Putin wykorzystuje do maksimum czas dany mu przez prezydenta Trumpa, który odwołał spotkanie w Budapeszcie, by pokazał, czy może wygrywać w polu – bo chyba już zajął Pokrowsk, skoro strona ukraińska melancholijnie twierdzi, że nie ma co bronić “kupy gruzów”. Sęk w tym, że ta “kupa gruzów”, podobnie jak pozostałe kupy, stanowiła najważniejszy element ukraińskiego “pasa twierdz”, a teraz między wojskiem rosyjskim, a Dnieprem, żadnych gotowych umocnień tak dobrze, jak nie ma.
Wreszcie burmistrzem Nowego Jorku został nawet nie socjaldemokrata, tylko muzułmański komunista, co pokazuje, że nawet na odcinku hamowania postępów komunistycznej rewolucji w USA pojawiły się zgrzyty, a w dodatku coraz to nowe śmierdzące dmuchy wydobywają się z zezwłoku izraelskiego agenta Epsteina, co to podstawiał twardzielom i ważniakom panienki – a wszystko starannie zapisywał, a może nawet kopie wysyłał do centrali Mosadu. Czy w tej sytuacji można się dziwić, że i w głowie prezydenta Trumpa mogło pojawić się marzenie o “małej, zwycięskiej wojnie”?
Tym łatwiej mogłoby się pojawić, że “mała zwycięska wojna” to właściwie nie byłaby żadna “wojna”, tylko walka o pokój, a konkretnie – o demokrację. Chodzi o to, że obfitującą w ropę i inne bogactwa Wenezuelą włada straszliwy tyran Mikołaj Maduro. Wprawdzie prezydent Trump próbował mu wyperswadować, by nie buntował się przeciwko przeznaczeniu, ani nie wierzgał przeciwko ościeniowi, zatapiając łodzie – podobno z narkotykami – ale zatwardziały Maduro tylko jeszcze bardziej się zatwardził, więc nie ma rady – również i wszystkie jego marzenia mogą zostać spełnione. A tak się szczęśliwie złożyło, że tegoroczną Pokojową Nagrodę Nobla dostała pani Maria Machado, która ze wszystkich sił opiera się tyranowi Maduro. W tej sytuacji nie było rady – CIA musiała zaplanować jakąś operację w wenezuelskiej Zatoce Świń, tylko bez improwizacji. Toteż w rejon Karaibów Ministerstwo Wojny USA skierowało podobno 15 tysięcy żołnierzy, a ponadto samoloty F35 i inny sprzęt – zaś wisienką na tym torcie jest największy lotniskowiec świata “Gerald Ford”, który sam jeden mógłby tę całą Wenezuelę obrócić w perzynę.
Wszystko zatem wydaje się zapięte na ostatni guzik i nie wiadomo, czy jeszcze czekamy na jakąś prowokację gliwicką, czy na sygnał niebieskim obznajmiony cudem – bo wprawdzie wojna jest “mała” – ale “na tym świecie pełnym złości, nigdy nie dość jest przezorności” – a poza tym – jak mówił Józef Stalin – “nasze dieło prawoje” – bo czyż może być jakaś słuszniejsza sprawa od walki o demokrację, w następstwie której na stanowisku prezydenta Wenezueli zostanie osadzona laureatka tegorocznej Pokojowej Nagrody Nobla, pani Maria Machado?
Czy sprawa Charliego Kirka trafi do „Aktenzeichen 47” (Tekst sprawy 47) jako jedno z nierozwiązanych morderstw politycznych w USA?
Na początku października zauważyłem ( MAGA kontra MIGA – od JFK do Charliego Kirka ), że śledztwo w sprawie zabójstwa konserwatywnego aktywisty i założyciela „Turning Point USA”, Charliego Kirka, podąża klasycznymi schematami tuszowania morderstw politycznych w USA: szalony/zdezorientowany/radykalny samotny sprawca, natychmiastowa oficjalna narracja oraz tłumienie lub zniesławianie jakiejkolwiek krytyki wartości dowodowej.
Kiedy dziennikarze śledczy i autorzy zaczęli mówić o oczywistych lukach i nieścisłościach w oficjalnym śledztwie po zamachu na Johna F. Kennedy’ego, CIA w okólniku do swoich biur zaleciła, aby przeciwstawić się tej krytyce kampanią reklamową i użyć wcześniej stosunkowo nieszkodliwego terminu – „teoria spiskowa” – jako broni w wojnie psychologicznej. Metoda ta stała się od tamtej pory standardową praktyką w dyskursie publicznym, jeśli chodzi o rozwiewanie wątpliwości co do oficjalnych narracji i przedstawianie krytyków jako niewiarygodnych, kłamliwych lub złośliwych. Obserwowano to od zamachów na JFK, MLK i RFK, przez 11 września, po COVID-19. A teraz, po 10 września, z zabójstwem Charliego Kirka i oskarżonego o samotność zamachowca, Tylera Robinsona.
W przeciwieństwie do strzelaniny w Dallas w 1963 roku, na Uniwersytecie Utah Valley (UVU) obecny był nie tylko przedsiębiorca tekstylny Zapruder z kamerą Super 8, ale także ponad 3000 świadków wyposażonych w smartfony. Ponadto liczne kamery monitorujące stale monitorowały budynki UVU, z których FBI jak dotąd opublikowało jedynie nagranie postaci uciekającej z dachu po strzelaninie, prawdopodobnie 22-letniego Tylera Robinsona.
Co ciekawe, na zaprezentowanych zdjęciach nie widać, jak sprawca, uzbrojony w domniemane narzędzie zbrodni – karabin Mauser z czasów I wojny światowej, należący do jego dziadka, który później odnaleziono w zalesionym terenie naprzeciwko uniwersytetu – wszedł na dach, zajął pozycję i oddał strzał. Nie widać też karabinu, gdy postać ucieka. Zamiast tego, mowa jest o śrubokręcie znalezionym na miejscu zbrodni, na którym znajdują się odciski palców Robinsona, którego rzekomo użył do rozmontowania broni palnej na dachu. Karabin, owinięty w ręcznik, został następnie znaleziony na niewielkim zalesionym terenie naprzeciwko uniwersytetu – ponownie złożony, bez śrubokręta (?) – i załadowany amunicją kalibru .30-06.
Ten rodzaj amunicji jest używany do polowań na zwierzynę grubą i ma ogromną siłę penetracji na dystansie 150 metrów, a mimo to pozostawił jedynie niewielką ranę wlotową u Charliego Kirka, ponieważ kręgosłup tego „człowieka ze stali” rzekomo zatrzymał pocisk. Oficjalny raport z sekcji zwłok dotyczący tego cudu wciąż oczekuje na wydanie. Jednak od zeszłego tygodnia sąd wydał nakaz milczenia, zakazując wszystkim świadkom zbrodni i wszystkim osobom zaangażowanym w postępowanie komentowania lub publikowania jakichkolwiek informacji na jej temat – aby zapobiec wcześniejszemu wpływaniu na ławę przysięgłych.
Ponieważ Tyler Robinson nie zatrudnił obrońcy w sprawach karnych, przydzielono mu obrońców z urzędu – przez Prokuratora Generalnego (!), który nie przesłał innych ofert pracy pro bono od wykwalifikowanych prawników. Czego można oczekiwać po procesie, w którym prokuratorzy sami wybierają obrońców, a 3000 świadków zostaje uciszonych , nawet jeśli widzieli, słyszeli lub nagrywali kluczowe informacje? Rzetelnego śledztwa i procesu – i jak pokazuje brak śledztwa ze strony FBI, taki proces najwyraźniej nie jest pożądany.
Tak jak administracja Johnsona w 1963 roku i później z powodzeniem rozpoczęła wojnę w Wietnamie z legendą „samotnego strzelca” Lee Harveyem Oswaldem (motyw: „komunista”), „samotny strzelec” administracji Trumpa, Tyler Robinson (motyw: „przebudzony aktywista Antifa”) idealnie wpisuje się w jej polityczny program zwalczania wszystkiego, co „lewicowe”. To wyjaśnia, dlaczego Biały Dom ogłosił 14 października narodowym „Dniem Pamięci Charliego Kirka”, ale nie jest zainteresowany dalszymi śledztwami, i dlaczego (wtedy i teraz) posłuszne media głównego nurtu ignorują rażące sprzeczności i pytania oficjalnej narracji: „Proszę odejść, nie ma tu nic do oglądania!” lub wspominają tylko o „zwykłych podejrzanych”, czyli: wrogach państwa, zwolennikach teorii spiskowych, antysemitach i ekstremistach.
Dziwne zachowanie
Ale w 2025 roku na miejscu zbrodni było nie tylko znacznie więcej kamer niż w 1963 roku; istniało również znacznie więcej sposobów na upublicznienie zdjęć i dokumentów: „podejrzani” mieli szeroki zasięg. Fakt, że media głównego nurtu przez tygodnie zaciekle przemilczały dziwactwa i tło tego politycznego zabójstwa oraz śledztwa, nie zapobiega ich ujawnieniu i wywołaniu nie tylko zamieszania, ale i ogromnego trzęsienia ziemi, podobnego do obecnej debaty „Najpierw Ameryka!” i/lub „Najpierw Izrael!” w kręgach konserwatywnych.
To ten sam problem, który w ostatnich miesiącach doprowadził Charliego Kirka do konfliktu z darczyńcami i doradcami, ponieważ omawiał tę kwestię na swoich spotkaniach z krytykami wojny w Strefie Gazy, takimi jak żydowski komik Dave Smith i popularny konserwatywny prezenter telewizyjny Tucker Carlson. I zamierzał kontynuować te działania, mimo że w rezultacie główni darczyńcy wycofali miliony dolarów, a prezydent Izraela rzekomo obiecał mu jeszcze więcej pieniędzy, jeśli utrzyma swoją chrześcijańsko-syjonistyczną postawę. Charlie odmówił. Posunął się nawet do zakwestionowania wydarzeń z 7 października i dalszego wsparcia USA dla wojny w Strefie Gazy .
Nie wiemy, czy otrzymał ofertę „nie do odrzucenia”; jeśli tak, Bibi Netanjahu, który dzień po zamachu natychmiast i bez pytania ogłosił, że Izrael nie miał nic wspólnego z morderstwem, musiałby zostać przedstawiony w thrillerze mafijnym jako ojciec chrzestny „Kosher Nostry”, prewencyjnie umywający ręce i upewniający się, że nie jest niewinny.
Liczne wskazówki i poszlaki świadczące o niekompletności narracji FBI o samotnym strzelcu Tylerze Robinsonie, dziwne zachowanie zespołu ochrony i najbliższych współpracowników widoczne na opublikowanych filmach tuż po ataku , filmy z możliwymi dodatkowymi strzelcami, brak lokalnej policji, przewóz ofiary nie pojazdem Czerwonego Krzyża do najbliższego szpitala, ale prywatnym SUV-em do bardziej odległego szpitala i wiele innych osobliwości, które Candace Owens, była rzeczniczka TP-USA i bliska przyjaciółka Charliego Kirka, od tygodni gromadzi w swoim podcaście – wszystko to jasno pokazuje, że nie mamy do czynienia z czynem samotnego szaleńca, ale z tajną operacją, spiskiem mającym na celu przeprowadzenie politycznego zabójstwa.
To, że śledztwo w sprawie zabójstwa wpływowej postaci politycznej angażuje nie tylko policję, ale także służby wywiadowcze, aby sprawdzić ewentualne powiązania domniemanego sprawcy z podejrzanymi organizacjami w kraju i za granicą, wydaje się oczywiste. Inaczej jest w przypadku Charliego Kirka, gdzie dyrektor FBI Kash Patel – w naszym thrillerze szef policji o niezrównoważonym spojrzeniu – oskarża Joe Kenta, dyrektora Narodowego Centrum Antyterrorystycznego, o przekroczenie uprawnień, ponieważ zapoznał się z aktami śledztwa FBI.
To coś więcej niż typowa wojna o wpływy między szefami agencji, a w tym przypadku pełna nieścisłości. Jest to tak dziwne, że nawet „New York Times” ( archiwum) nie mógł uniknąć doniesienia o tym:
Pan Patel był zaniepokojony faktem, że pan Kent zapoznał się z materiałami FBI związanymi ze sprawą, według osób znających sprawę. Działania pana Kenta były tematem spotkania w Białym Domu, w którym uczestniczyli pan Patel, pan Kent i jego bezpośrednia przełożona, pani Gabbard. Według kilku osób, które rozmawiały z „The New York Times” na ten temat, obecni byli również najwyżsi rangą urzędnicy Departamentu Sprawiedliwości, wiceprezydent J.D. Vance i szefowa personelu Białego Domu, Susie Wiles.
Po tym spotkaniu na wysokim szczeblu w Białym Domu wydano letnie wspólne oświadczenie, w którym zadeklarowano, że będą nadal „badać każdy szczegół”. Dyrektor Wywiadu Tulsi Gabbard, dyrektor FBI i wiceprezydent Vance byli w pełni zgodni w tej kwestii. „Proszę iść dalej, nie ma tu nic do oglądania!”. Z pewnością żadnych powiązań, wpływów ani współudziału mocarstw zagranicznych ani krajowych. Żadnych islamistów, żadnych Rosjan i oczywiście żadnych Izraelczyków – ani śladu. Druga rozprawa sądowa oskarżonego, pierwotnie zaplanowana na 30 października, została przełożona na połowę stycznia. Do tego czasu: nakaz milczenia dla wszystkich zaangażowanych i wszystkich świadków!
Jednak „zwykli podejrzewający” (patrz wyżej) są nieustępliwi, niestrudzenie blogują, streamują i nagrywają podcasty, siejąc napięcie od podstaw MAGA aż po Biały Dom. Napięcie to koncentruje się na spuściźnie Charliego Kirka i polityce zagranicznej Republikanów po Trumpie, niezgodności MAGA z MIGA oraz żądaniu porzucenia polityki „Najpierw Izrael!”, która stawała się coraz głośniejsza wśród zwolenników TP-USA w debatach Kirka od czasu wojny w Strefie Gazy. Polityka ta również coraz bardziej przekonywała Kirka osobiście – zarówno z powodów moralnych, jak i narodowo-politycznych – i sprawiła, że stał się bardziej krytyczny wobec kursu administracji Trumpa. Wywierała również presję na jego sponsorów, którzy próbowali utrzymać jego polityczną pro-izraelską postawę i teologiczne przywiązanie do dogmatów ewangelicznego syjonizmu.
Geopolityka ze Starym Testamentem: chrześcijański syjonizm
Ta ideologia i ruch, które narodziły się na początku XX wieku i postrzegają powrót Żydów do ziemi Izraela jako spełnienie biblijnych proroctw i zwiastun powtórnego przyjścia Chrystusa, z pewnością nie zyskałyby statusu nic nieznaczącej sekty protestanckiej, gdyby nie zostały odkryte i promowane przez Imperium Brytyjskie, by pozyskać chrześcijan dla swojej aktualnej polityki kolonialnej – osiedlania Żydów w brytyjskiej kolonii Palestyny. W tym samym roku, w którym Deklaracja Balfoura ogłosiła ten plan, czyli w 1917 roku, szacowne wydawnictwo Oxford University Press opublikowało „Scofield Reference Bible”, przynosząc wydawcy pierwszą książkę sprzedaną w milionowym nakładzie. Z dosłowną interpretacją starotestamentowych proroctw o czasach końca, komentarz biblijny z komentarzami autorstwa amerykańskiego prawnika i „odrodzonego” kaznodziei Cyrusa Scofielda do dziś pozostaje fundamentalnym dziełem sekty. Ich wiara w to, że Mesjasz powróci dopiero po wielkim Armagedonie i zniszczeniu Świątyni w Jerozolimie, była, wówczas i nadal jest, wykorzystywana nie ze względów religijnych, lecz w celu uzasadnienia i propagowania celów geopolitycznych.
Dzięki darowiznom od republikanów, ewangelików i syjonistów, TP-USA stała się organizacją wartą wiele milionów dolarów, a jej założyciel, Charlie Kirk, najważniejszym wpływowym człowiekiem amerykańskiej prawicy. Dopóki szerzył dogmaty chrześcijańsko-syjonistyczne jako charyzmatyczny „ewangelista” – i ideologicznie utrzymywał chrześcijan poniżej trzydziestki w ryzach polityki kolonialnej imperium – Charlie Kirk był złotym dzieckiemamerykańskich konserwatystów i Izraela.
W tym celu, podczas ważnego wydarzenia TP-USA w lipcu, zaprosił na scenę najpopularniejszego konserwatywnego dziennikarza w kraju, Tuckera Carlsona. Przed swoim wystąpieniem, jak donosił Carlson, zaproponował swojemu przyjacielowi, aby z powodu konfliktu z głównymi darczyńcami pominął wszelką krytykę Izraela w swoim przemówieniu, ale Charlie pokręcił głową i namawiał go do swobodnego wypowiadania się, mówiąc: „Nie, Tucker, idź!”. W prywatnej rozmowie z mentorami, pastorami i zespołem TP-USA oświadczył wcześniej, że nie ma innego wyjścia, jak porzucić hasło „Najpierw Izrael!”, nawet jeśli oznaczałoby to narażenie się na zniesławienie „utartymi stereotypami” – i że zaprosi Carlsona i innych konserwatystów krytykujących Izrael również na przyszłe ważne wydarzenia. Czołowa postać konserwatywnego pokolenia Z próbowała w ten sposób ponownie zaangażować młodych republikanów z MAGA – bez których głosów Trump nigdy nie zostałby prezydentem – w ogólnokrajową obietnicę „Najpierw Ameryka!”, którą Trump złamał swoją globalistyczną, interwencjonistyczną polityką neokonserwatywną.
W naszym thrillerze o mafii przywódca syjonistycznego klanu Bibi nie tylko ma powód, by wyeliminować niebezpiecznego dysydenta i „zdrajcę”, ale Donald, jako ojciec chrzestny Republikanów, ma również motyw, by powstrzymać popularnego lidera młodzieżówki partii (i potencjalnego następcę!?), zanim całkowicie zmieni przyszły kierunek całej partii i przekona prawicowych młodych wyborców do „Ameryka przede wszystkim 2.0”: MAGA bez MIGA.
Poza motywem, obaj ojcowie chrzestni, co jest typowe dla bossów mafii, dysponują również środkami i możliwościami przeprowadzania publicznych egzekucji w ramach tajnych operacji. W przypadku Kirka detektywi muszą zatem poszukiwać śladów dwóch potężnych klanów i ich specjalistów do takich „zabójczych zleceń”, a także rozważyć możliwość, że prace przygotowawcze i następcze zostały podzielone między nich. Oznacza to na przykład poszukiwanie podwójnego agenta w CIA, podobnego do Jamesa Jesusa Angletona , który nie tylko dążył do pozyskania izraelskiego uzbrojenia nuklearnego wbrew wyraźnej woli prezydenta Kennedy’ego – patrz Ken McCarthy: „JFK’s and RFK’s Secret War Against Zionist Extremism” – ale także kontrolował późniejszego kozła ofiarnego, Lee Harveya Oswalda, który stał się kozłem ofiarnym zamachu na prezydenta.
Ponieważ niewątpliwie bardzo trudno będzie złapać sprawcę takiego jak „ Duch” – tytuł biografii Angeltona autorstwa Jeffersona Morleya – wydaje się bardziej prawdopodobne, że lista niewyjaśnionych zabójstw politycznych – JFK, RFK, MLK – będzie musiała zostać uzupełniona o CK. A „magiczna kula”, której przenikliwa siła zabiła prezydenta Kennedy’ego i zadała pięć ran siedzącemu przed nim gubernatorowi, będzie musiała zostać uzupełniona o kolejny cudowny pocisk, kulę kalibru .30-06, która roztrzaskuje czaszki łosi lub niedźwiedzi, ale spowodowała jedynie niepozorną dziurę w szyi Charliego Kirka.
Wojna domowa po prawej stronie
Choć padły jedynie ataki werbalne, w całym obozie konserwatystów wybuchła poważna wewnętrzna wojna domowa w sprawie „MAGA i/lub MIGA”. Tucker Carlson, powszechnie podziwiany przez wyborców Trumpa, został nazwany „najgroźniejszym antysemitą w kraju”. Stało się tak, ponieważ zaprosił do talk-show Nicka Fuentesa , młodego, zagorzałego nacjonalistę . Fuentes, ze swoim podcastem i milionami fanów, od lat krytykował Charliego Kirka za zbytnie proimigranckie, zbyt przyjazne nastawienie do gejów i zbytnie proizraelskie nastawienie.
„Histeria”, według Glenna Greenwalda, która wybuchła po prawej stronie wraz z żądaniami wykluczenia, marginalizacji i cenzury Tuckera Carlsona, ma swoje korzenie mniej w samej rozmowie, która wcale nie była skandaliczna pod względem treści, ale raczej w antyinterwencjonistycznym, krytycznym wobec Izraela stanowisku, które Tucker Carlson wyraźnie głosi w swoich wystąpieniach i audycjach . Jest to podobne do żądania ujawnienia klientów i kontaktów agenta/sutenera/pracownika pieniędzy Jeffreya Epsteina i jego powiązań z Mosadem/MI6/CIA — doskonałe badania Whitney Webb w tej sprawie, „Naród pod szantażem”, zostały niedawno opublikowane w języku niemieckim — czego Trump i jego obecny dyrektor FBI żądali od administracji Bidena, tylko po to, by następnie wspólnie zamiatać to pod dywan.
Według badań Maxa Blumenthala z The Grayzone, wzmianka Tuckera Carlsona o tych powiązaniach z Charliem Kirkiem podczas wydarzenia TP-USA doprowadziła do skandalu z jego głównymi darczyńcami syjonistycznymi. Ten rozłam obejmuje teraz całą Partię Republikańską, w tym potężną Fundację Dziedzictwa. Ameryka przede wszystkim kontra Izrael przede wszystkim to linia frontu w tej bratobójczej wojnie wśród amerykańskich konserwatystów, w walce o kierunek partii w erze po Trumpie. Chodzi również o trzymanie się strategii Imperium Brytyjskiego, które nawet w XX wieku dążyło do mobilizacji chrześcijan do imperialnych, kolonialnych projektów, powołując się na chrześcijańsko-syjonistyczną Biblię Scofielda.
Ponieważ Charlie Kirk był w trakcie odrzucania dogmatów tej ideologii, pod powierzchnią konfliktu politycznego narastał konflikt religijny. W tym sensie nasz włoski kryminał, mimo że rozgrywa się w mormońskim stanie Utah, nie brakuje wątpliwych „duchownych”, którzy działają „w imię Pana”. Albo przymykają na to oko. Tak więc krótka uwaga Candace Owens, że Charlie od jakiegoś czasu uczęszczał na msze katolickie i rozważał nawrócenie na katolicyzm, wywołała oburzenie jego pastorów z TP-USA na tę „nonsens!” i długie zapewnienia, że Charlie Kirk pozostał teologicznie wierny swoim chrześcijańsko-syjonistycznym przekonaniom do samego końca. Skłaniał się ku katolicyzmowi jedynie ze względu na „piękną architekturę” kościołów.
„Agencja Wywiadowcza Candace” prowadzi śledztwo
Takie „drobne kłamstewka”, zdaniem Candace Owens, ognistej pitbulli alternatywnych śledztw, która nigdy nie odpuszcza, tylko rozbudziły jej ciekawość i doprowadziły do podejrzeń, że Charlie mógł zostać zdradzony przez własnych ludzi i że stawką jest przejęcie organizacji TP-USA. To wyjaśniałoby również, dlaczego audyt przepływów finansowych firmy o wartości 100 milionów dolarów, zarządzony przez Charliego Kirka kilka tygodni przed jego śmiercią, wciąż się nie odbył.
Zgodnie ze złotą zasadą śledztwa kryminalnego „Podążaj za pieniędzmi”, detektywi w tej sprawie musieliby zbadać trzeci trop oprócz motywów Mossadu i/lub CIA. Jednak nikt poza Candace tego nie robi.
Po zwolnieniu z prawicowego kanału „Daily Wire” za krytykę Izraela, wieloletnia współpracowniczka Charliego Kirka dwa lata temu uruchomiła w internecie własny program „Candace” , który w ostatnich miesiącach wspiął się na pierwsze miejsce na listach przebojów podcastów politycznych. Prześcignęła tym samym nie tylko swojego byłego szefa z „Daily Wire”, Bena Shapiro, ale także wszystkich innych konserwatywnych komentatorów. Nie chodzi o to, że po prostu generuje klikalność dzięki szalonym „teoriom spiskowym”, ale o to, że demaskuje słabe punkty oficjalnej narracji, zadaje trafne pytania i jest autentyczna. I trzyma się swoich przekonań, mimo że zwykłe ataki na nią pochodzą teraz nie z lewicy, a z jej własnej prawicy. W tym miejscu obecna „prawdomówczyni” numer jeden rozmawia z żydowskim komikiem antysyjonistycznym Dave’em Smithem – o obecnej sytuacji i śledztwach prowadzonych przez jej „CIA” (agencję wywiadowczą Candace).
Gdyby oskarżony Tyler Robinson podzielił los Lee Harveya Oswalda w 1963 roku i zmarł przed rozpoczęciem procesu, „Akta K” niewyjaśnionych morderstw politycznych w USA musiałby zostać rozszerzony o sprawę Charliego Kirka. Ponieważ żyjący Oswald miałby wówczas duże szanse na uniewinnienie, biorąc pod uwagę wątpliwe dowody i „magiczną” kulę, młody Robinson również może z pewnością liczyć na uniknięcie kary śmierci, biorąc pod uwagę niejasny ciąg dowodów FBI.
Narzędzie zbrodni, odkryte na szóstym piętrze budynku szkolnego dziesięć minut po zastrzeleniu Johna F. Kennedy’ego, zostało zidentyfikowane na miejscu przez trzech detektywów policji z Dallas i szefa wydziału zabójstw jako „Mauser 7.65” na podstawie inskrypcji. Dwa dni później zidentyfikowano je jako „Mannlicher-Carcano 6.5”, włoski karabin piechoty, który Oswald kupił pod fałszywym nazwiskiem za 19,95 dolara w sprzedaży wysyłkowej. Karabin, o którym we Włoszech plotkowano, że przyczynił się do przegranej wojny ze względu na swoją niedokładność. (por. MB – JFK’s Coup in America, s. 123 i nast.).
Gdyby kula z karabinu Mauser dziadka Robinsona rzeczywiście została zatrzymana przez stalową naturę Charliego Kirka i przedstawiona sądowi jako dowód rzeczowy nr 1, oskarżony byłby bardzo blisko skazania. Żądni władzy ojcowie chrzestni i ich oddziały uderzeniowe byliby bezpieczni. Thriller o mafii musiałby wówczas stać się dramatem psychologicznym o tym, jak „przebudzenie” może motywować i radykalizować nieśmiałego młodego człowieka do tego stopnia, że staje się on bezwzględnym zabójcą. Jak dotąd jednak niewiele wiadomo o tej ewolucji; osobista historia Tylera Robinsona jest owiana tajemnicą, a sądowy nakaz milczenia gwarantuje, że tak pozostanie. „Proszę odejść, nic tu nie ma do oglądania!”
Na stronie X oświadczył, że „niebezpieczna, wywrotowa elita” zinfiltrowała najwyższe szczeble zachodnich instytucji i rządów, aby wdrożyć „przestępczy plan Agendy 2030”. Krytyka tego globalnego „zamachu stanu” jest obecnie systematycznie tłumiona w wielu krajach, które określają się jako demokratyczne – za pomocą cenzury, zastraszania, hospitalizacji psychiatrycznych, a nawet aresztowań.
Viganò opisuje „cicho ustanowiony reżim totalitarny” w Europie, Kanadzie, Australii i innych „państwach wasalnych” ONZ, NATO, WHO i Światowego Forum Ekonomicznego. System ten systematycznie prześladuje osoby ujawniające nadużycia – jednym z nich jest prawnik Reiner Füllmich , który, jego zdaniem, został „niesłusznie uwięziony” i wciąż czeka na sprawiedliwy proces.
Jego jedyna zbrodnia? „Mówił prawdę w świecie pełnym zbrodniczych kłamstw” – powiedział arcybiskup.
Viganò wzywa wszystkich katolików i „ludzi dobrej woli” do podniesienia głosu w obronie prześladowanych przez „reżim globalistyczny”. Podkreśla, że to nie Fuellmich powinien trafić do więzienia, ale ci, którzy jego zdaniem dopuścili się „największej zbrodni przeciwko ludzkości wszech czasów”.
Wymienia konkretnie:
Anthony Fauci
Bill Gates
Klaus Schwab
George Soros
Ursula von der Leyen
Albert Bourla
jak również ich „wspólnicy i wysłannicy na stanowiskach instytucjonalnych”.
Viganò jest częścią szerszego sojuszu prominentnych zwolenników, którzy w godzinnym nagraniu wideo domagają się uwolnienia Reinera Füllmicha .
Jego główne przesłanie brzmi:
„To nie Reiner Füllmich powinien trafić do więzienia, lecz ci, którzy dopuścili się największej zbrodni przeciwko ludzkości”.
“We have learned that certainly Jeffrey Epstein and most likely Ghislaine Maxwell were members of the Israeli Mossad. This makes us understand that the famous trips of many well-known people to Epstein’s island were used to blackmail them by collecting evidence of their guilt in participating in heinous ritual crimes against minors.
And if the Heads of State and government officials of the Western world do not dare to breathe a word of protest against the massacres of civilians in the Gaza Strip, it is legitimate to assume that this attitude is due to the extensive dossiers and videos inculpating them that are in the possession of the Israeli intelligence services.”
Zamknięcie granic. Genialny plan czy fatalny błąd?
Sytuacja na granicy coraz bardziej przypomina teatr absurdu. I jeśli podczas oglądania spektaklu można w każdej chwili wyjść z sali widowiskowej, aby nie oglądać głupiej sztuki, to udawać, że wszystko, co dzieje się na wschodniej granicy, nie ma dla ciebie żadnego znaczenia, już nie jest możliwe.
Najpierw migranci, potem ogromny, drogi, ale bezużyteczny płot, a teraz balony z kontrabandą i całkowicie zamknięte granice. Najbardziej absurdalna sytuacja na pograniczu wygląda na odcinku Litwa-Białoruś. Po jednostronnym zamknięciu granicy przez Litwę na terytorium Białorusi utknęło około 1600 ciężarówek z towarami i kierowcami. Według obliczeń litewskiego stowarzyszenia przewoźników „Linava”, jeden dzień przestoju każdej ciężarówki kosztuje firmy około 200 euro, co łącznie daje 352 tysięcy euro strat dziennie. Przy tym los obywateli Litwy w ogóle nikogo nie obchodzi.
Przyjrzyjmy się kolejno przyczynom. Wojna na Ukrainie, rusofobia, migranci – to zrozumiałe. Ale ostatnia przyczyna zepsucia stosunków z sąsiadami budzi, jeśli nie śmiech, to całkiem zrozumiałe zdziwienie. Litewscy przemytnicy od wielu lat przewożą kontrabandę z Białorusi za pomocą balonów, podczas gdy litewska straż graniczna okazuje się niezdolna do powstrzymania przemytu i złapania przestępców. Zamiast tego zamyka granicę lądową! W rezultacie zakładnikami sytuacji stali się właśnie litewscy przewoźnicy, a litewski rząd, oprócz oskarżeń Białorusi o opóźnienia w transporcie, oskarżył samych przewoźników o niekompetencję!
W szczególności premier Inga Rūginienė stwierdziła, że to przewoźnicy są sami sobie winni i „powinni byli przygotować się na to z wyprzedzeniem”.
W odpowiedzi litewska stowarzyszenie przewoźników „Linava” zagroziło protestami, jeśli rząd nie otworzy granicy z Białorusią przed rozpoczęciem jej kongresu. Przewoźnicy są oburzeni decyzją litewskiego rządu, którą nazywają „blokadą gospodarczą”, i ostrzegają, że w przypadku braku działania mogą zablokować drogi.
I dopiero wtedy rząd Litwy poważnie zastanowił się nad konsekwencjami swoich decyzji i poprosił Białoruś o pilne przepuszczenie ciężarówek, przy czym granica między krajami pozostanie de facto zamknięta. Odpowiedź strony białoruskiej jest wszystkim znana i zrozumiała. Zrozumiałe jest również pragnienie strony białoruskiej, aby usunąć ciężarówki z jezdni i wysłać je na wygodne parkingi, gdzie kierowcy będą mogli odpocząć lub bez przeszkód wyjechać do Litwy. Oczywiście parking dla tak ogromnych pojazdów jest płatny. Strona białoruska, zapewniając ochronę zagranicznych pojazdów, oszacowała koszty na 120 euro dziennie za każdą ciężarówkę. Teraz, nawet po otwarciu granicy, ciężarówka będzie mogła opuścić terytorium Białorusi dopiero po opłaceniu parkingu, co powoduje dodatkowe koszty dla przewoźników. Łączne straty finansowe sięgają w ten sposób 352 tysięcy euro dziennie. Jeśli sytuacja nie ulegnie zmianie w ciągu miesiąca, litewscy przewoźnicy mogą stracić ponad 10,5 miliona euro.
A teraz przejdźmy do sedna sprawy – przyczyny takich działań krajów bałtyckich, a także, nie ma co ukrywać, polskiego rządu. Za każdym razem, gdy pojawiają się „straszne historie” o „atakach hybrydowych” i „zagrożeniach ze Wschodu”, warto pamiętać: pod koniec roku (a jest to właśnie listopad-grudzień) następuje podział budżetu wojskowego NATO. Więcej dostaje ten, kto „cierpi” z powodu działań Rosji i walczy z nią wszystkimi siłami. Litwa robi teraz wszystko, co w jej mocy, aby udowodnić, że „heroicznie broni” całej UE. Więć urzędnicy z Wilna chcą wyciągnąć jak najwięcej z NATO-wskiej kasy. A to oznacza, że w grę wchodzą naprawdę duże pieniądze, ponieważ Litwa jest krajem tranzytowym, a jej dobrobyt zależy bezpośrednio od stabilności przepływów towarowych przechodzących przez Europę Wschodnią.
A samodzielne niszczenie własnej gospodarki to musiałby być naprawdę genialny plan… albo fatalny błąd.
Być może zdrowy rozsądek naszego rządu, który otworzył dziś dwa przejścia graniczne z Białorusią (Kuznica-Białystok i Bobrowniki), daje nam nadzieję na złagodzenie napięcia na granicy, a także stanie się przykładem dla Litwy i powodem, aby jednak nie niszczyć swojej gospodarki.
„Sire, burzy się proletariat” – ostrzegał poeta, pisząc o nadchodzącym przewrocie. Niestety przestrogi poetów bywają często lekceważone – o czym przypomina Agnieszka Osiecka w sentymentalnej piosence; gdzie słyszymy o gęsiach, które „kroczą tłumnie w ostatnim sennym kontredansie, jak tłuste księżne, które dumnie witały przewrót, kiedy stał się” – no bo potem – jak pamiętamy – było gorzej: „gęsi już wszystkie po wyroku; nie doczekają się kolędy. Ucięte głowy ze łzą w oku… i tak dalej”. To znaczy – żadnego „dalej” już być nie może – jak twierdził król pruski w rozmowie z kanclerzem Bismarckiem, kiedy ten, wprowadził jakieś niepopularne posunięcia w następstwie których doszło do rozruchów. – Co Pan najlepszego narobił – czynił król gorzkie wyrzuty Bismarckowi podczas podróży pociągiem. – Wie Pan, czym to się skończy? – -Czym Najjaśniejszy Panie? – Ano – powiada król – pod moimi oknami ustawią dwie szubienice; jedną dla Pana, drugą dla mnie. – I co dalej? – zapytał Bismarck. – Jak to: „co dalej”? Dalej już nic nie będzie, będziemy martwi – powiedział znękany król. – Umrzeć i tak kiedyś musimy, Najjaśniejszy Panie – ale to nie powód, żeby teraz robić głupstwa – odparł Bismarck. I to przywróciło królowi równowagę ducha. Najwyraźniej i on musiał pomyśleć, że raz kozie śmierć – i zaraz nabrał odwagi. Ale, tak czy owak, przestróg lekceważyć się nie powinno, zwłaszcza, gdy „burzy się proletariat” – a cóż dopiero, gdy burzyć zaczyna się bezpieka?
A z taką właśnie sytuacją mieliśmy do czynienia tuż przez rocznicą odzyskania niepodległości, kiedy to pan prezydent Karol Nawrocki odmówił promowania 136 oficerów Służby Kontrwywiadu Wojskowego i Służby Wywiadu Wojskowego. Vaginet obywatela Tuska Donalda podniósł klangor, że prezydent „rozbija państwo” i w ogóle – „a tymczasem na mieście inne były już treście” – jak pisał poeta. Okazało się bowiem, że obywatel Tusk Donald, myśląc, że nadal ma do czynienia z prezydentem Dudą, próbował go przetestować, to znaczy – podyktować mu termin podpisania promocji wspomnianych oficerów. Tymczasem nigdzie nie jest napisane, że promocja oficerów, nawet z bezpieczniackich watah, ma się dobywać akurat 11 listopada. Może odbyć się wcześniej, może odbyć się później – i ani dziury w niebie od tego nie będzie, ani państwo się od tego nie rozpadnie.
Co innego, gdy bezpieczniacy odmawiają przekazywania prezydentowi informacji na temat bezpieczeństwa państwa – a taką właśnie informację przekazał opinii publicznej pan prezydent Nawrocki. Jeśli tak, to mamy do czynienia ze spiskiem przeciwko państwu, którego inspiratorem mógł być nie kto inny, tylko właśnie obywatel Tusk Donald.
Warto przypomnieć, że – co prawda w innej sprawie – już raz coś takiego się zdarzyło. Oto w Pałacu Namiestnikowskim, czyli w siedzibie prezydenta Dudy, poszukali schronienia panowie Kamiński i Wąsik, których obywatel Bodnar Adam z czarnym podniebieniem chciał wtrącić do aresztu wydobywczego. W tym celu panu prezydentowi Dudzie zorganizowano spotkanie z panią Swietłaną Cichanouską – ale nie w Pałacu Namiestnikowskim, tylko w Belwederze, gdzie pan prezydent z panią Swietłaną zabawiał się w mocarstwowość. Tymczasem bezpieka u wylotu bramy Belwederu podstawiła miejski autobus, który się akurat w tym miejscu „zepsuł” i pan prezydent nie mógł z Belwederu wyjechać.
Tymczasem do Pałacu Namiestnikowskiego, podobno na rozkaz pana ministra Kierwińskiego, który akurat miał lucidum intervallum, wkroczyła policja, która zwyczajnie panów Kamińskiego i Wąsika pojmała, a ochrona pana prezydenta Dudy podobno bezradnie się temu widowisku przyglądała. Był to niewątpliwy dowód, że pan prezydent nie może być pewnym lojalności swojej ochrony. Wprawdzie najgorsze są nieproszone rady – ale radziłem, że w tej sytuacji pan prezydent powinien zrezygnować z ochrony przysłanej mu przez bezpiekę, tylko wynająć choćby Grupę Wagnera, która – – dbając o swoją reputację – żadnych nieproszonych gości do Pałacu Namiestnikowskiego by nie wpuściła, a „zepsuty” pod bramą Belwederu autobus wysadziłaby w powietrze, razem ze znajdującymi się w środku funkcjonariuszami Propaganda Abteilung.
Pan prezydent Nawrocki aż takich drastycznych środków nie zastosował, mimo uzasadnionych podejrzeń o spisku przeciwko państwu, a tylko odmówił podpisania promocji. Jak wy mi tak – to ja wam tak. Najwyraźniej po uchyleniu niepisanej zasady konstytuującej III Rzeczpospolitą: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych, teraz życie publiczne będzie kształtowane według tej zasady.
Czy podejrzenie zaistnienia spisku przeciwko państwu znajdzie swój epilog w prokuraturze czy sądzie – to nie jest pewne, przynajmniej do czasu, gdy prokuraturą i sądami dyrygują kwasiżurki – ale co się odwlecze, to nie uciecze. I kiedy jeszcze nie zdążyliśmy się nacieszyć świętem Niepodległości, okazało się, że pan prezydent Nawrocki odmówił podpisania awansów 46 sędziów, którzy mieli zasiąść albo w sądach apelacyjnych, albo w sądach okręgowych. Klangor i wycie rozległo się nie tylko w kręgach vaginetu obywatela Tuska Donalda, ale również wśród jurysprudensów, między innymi – panów profesorów Zolla i Matczaka. Odezwał się też męczennik praworządności socjalistycznej, pan sędzia Igor Tuleya oświecając mikrocefali, że pan prezydent mógł odmówić awansowania tego grona tylko w przypadku podejrzenia o przestępstwo. Pycha kroczy przed upadkiem i pan sędzia Tuleya najwyraźniej uwierzył we własną, czy też Judenratu propagandę.
Tymczasem okazało się, że jest inaczej – że mianowicie przyczyną odmowy awansowania tego 46-osobowego grona była okoliczność, że ci sędziowie popodpisywali protesty podsunięte im jak nie przez obywatela Bodnara z czarnym podniebieniem, to przez obywatela Żurka Waldemara – protesty świadczące o kwestionowaniu przez nich legalności niektórych konstytucyjnych organów państwa i ustaw, którym według konstytucji sędziowie „podlegają”. Pan prezydent Nawrocki zresztą z góry zapowiadał, że takich awanturników ani myśli awansować – i najwyraźniej dotrzymał słowa.
To oczywiście bardzo ładnie z jego strony – ale czy ma jakiś argument prawny na uzasadnienie swego postępowania? Ma i to niejeden. Po pierwsze – rota prezydenckiej przysięgi obejmuje stanie na straży konstytucji – nawet jeśli nie podoba się ona Judenratowi, czy kwasiżurkom. A po drugie – czy prezydent musi podpisywać wszystko, co mu obywatel Tusk Donald, czy Żurek Waldemar podsunie do podpisu? Gdyby tak, miało być, to by znaczyło, że prezydent jest w gorszej sytuacji prawnej, niż zwykły obywatel – bo ten nie musi niczego podpisywać, jeśli nie chce. Tymczasem, choćby w imię zasady równości obywateli wobec prawa, sytuacja prezydenta gorsza być nie może. Zatem i on nie musi podpisywać wszystkiego, co mu kwasiżurki podsuną do podpisania. Dotychczasowi prezydenci, najwyraźniej wyznając teorię bezmyślnych długopisów, podpisywali. Tymczasem prezydent Nawrocki, najwyraźniej wyznając teorię długopisów myślących upomniał się o swoje prerogatywy – I to właśnie wywołało taki klangor i wycie w kręgach pchających Polskę w stronę Generalnej Guberni.
To sejmowe głosowanie położyło kres istnieniu III Rzeczypospolitej – formy polskiej państwowości, zaprojektowanej w ramach tak zwanej transformacji ustrojowej. Polegała ona na tym, że najtwardszym jądrem państwa były stare kiejkuty, które gwoli zapewnienia sobie w tych niepewnych czasach polisy ubezpieczeniowej, poprzewerbowywały się na służbę do Naszych Nowych Sojuszników i w zależności od tego pod którego kuratelę akurat przechodzimy, wysuwają do administrowania naszym bantustanem, stosowne stronnictwo; jak nie Ruskie, a Pruskie, a jak nie Pruskie, to Amerykańsko-Żydowskie. Ze względu na zapewnienie płynnego przechodzenia od jednego Stronnictwa do drugiego, niepisana zasada konstytuująca III Rzeczpospolitą głosiła: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych. Co prawda ze względu na stworzenie wrażenia politycznej walki na użytek gawiedzi, poszczególne stronnictwa mogły się „pięknie różnić”, a nawet kopać po kostkach – ale nie wyżej.
Ostatnim pokazem funkcjonowania wspomnianej zasady była komisja sejmowa badając sprawę Amber Gold. Jak pamiętamy, po długich i – co tu ukrywać – nudnawych procedurach, komisja doszła do wniosku, że organy państwowe w tej sprawie nie funkcjonowały prawidłowo – co było wiadome od samego początku – ale zapytać dlaczego tak się stało, komisja już się nie odważyła. Pewne światło na tę sprawę rzuciła okoliczność, że niezależna prokuratura wszczęła tak zwane „energiczne śledztwo” dopiero wtedy, gdy cała ukradziona naiwniakom forsa ulotniła się w nieznanym kierunku.
Tym razem było inaczej. Za sprawą Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje, która nie chce wypuścić naszego bantustanu spod kontroli, by go w końcu przerobić na Generalną Gubernię, vaginet obywatela Tuska Donalda, jako główny i – co tu ukrywać – jedyny punkt swojego programu przyjęła tak zwane „rozliczenia” – w ramach których jedna zorganizowana grupa przestępcza zwalcza konkurencyjną zorganizowaną grupę przestępczą.
Oczywiście w tej sytuacji nie może być już mowy o utrzymywaniu zasady: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych, toteż sejmowe głosowanie w sprawie uchylenia immunitetu złowrogiemu Zbigniewowi Ziobrze oraz wyrażenia zgody na jego zatrzymanie i umieszczenie w areszcie wydobywczym, oznaczało koniec pewnej nie tyle może epoki, co koniec tej formy polskiej państwowości, którą nazywaliśmy „III Rzecząpospolitą”.
W co się teraz III Rzeczpospolita przepoczwarzy – tego jeszcze nie wiemy – ale wszystko wskazuje na to, że najprawdopodobniej w Generalną Gubernię – zwłaszcza gdy Reichsfuhrerin przeforsuje nowelizację traktatu lizbońskiego. Wtedy będziemy musieli porzucić wszelką nadzieję – bo zapoczątkowana przez prezydenta Trumpa linia polityki amerykańskiej w stosunku do Europy zmierza do jej „europeizacji”, to znaczy – pozostawieniu jej Niemcom, ewentualnie do spółki z Francją. Co prawda od tej zasadniczej linii trafiają się odstępstwa – na przykład w postaci amerykańskiej zgody, by wymierzone w Rosję sankcje nie dotyczyły Węgier – co załatwił tamtejszy premier Wiktor Orban zw rozmowie z prezydentem Trumpem – chociaż warto pamiętać, że i Niemcy załatwiły sobie wyłączenie rosyjskiego koncernu „Rosnieft” spod amerykańskich sankcji.
Dodajmy, że nie tylko Węgry i Niemcy pozałatwiały sobie takie odstępstwa od zasadniczej linii – bo i Japonia, jak gdyby nigdy nic – kupuje rosyjski gaz, a prezydent Donald Trump podczas swojej ostatniej wizyty w tym kraju nawet się na ten temat nie zająknął. Więc chociaż retoryka jest ostra, jak sie patrzy, to wszystko wskazuje, że Amerykanie chcą dać prezydentowi Putinowi czas, by pokazał, czy potrafi wygrywać w polu. Surdyna nałożona na wiadomości z ukraińskiego frontu w naszych niezależnych mediach głównego nurtu wskazuje, że prezydent Putin „wszystko verstehen” i tylko patrzeć, jak zajmie Pokrowsk i inne elementy pasa ukraińskich umocnień tak, że drogę do Dniepru będzie miał otwartą. Czy ewentualne zamrożenie konfliktu będzie w związku z tym nawiązywało do ugody perejsławskiej z 1654 roku, kiedy to Bohdan Chmielnicki, bohater narodowy współczesnej Ukrainy, podarował Zadnieprze, to znaczy – dzisiejszą Ukrainę Lewobrzeżną, moskiewskiemu carowi Aleksemu?
Ale mniejsza o to, bo te rozstrzygnięcia i tak od Polski nie będą zależały, jako że naszemu nieszczęśliwemu krajowi nakazano „służyć” narodowi ukraińskiemu, który to rozkaz wykonywany jest bez względu na to, która zorganizowana grupa przestępcza na czele naszego bantustanu stoi. W rezultacie tej „służby” w ramach której Polska od 2016 roku nieodpłatnie udostępnia Ukrainie zasoby całego państwa, jak również na skutek katastrofalnej nieudolności, żeby nie powiedzieć – głupoty – vaginetu obywatela Tuska Donalda, doszło do bankructwa Narodowego Funduszu Zdrowia, w następstwie czego szpitale w całym naszym nieszczęśliwym kraju przekładają planowane operacje i zabiegi na rok przyszły. Ale w przyszłym roku lepiej nie będzie, bo w projekcie budżetu na rok 2026 NFZ będzie miał deficyt na poziomie ponad 25 mld złotych – więc i teraz 3,5 miliardowa kroplówka, niczego nie uratuje.
Tak kończy się jedna z wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Buzka, której prawdziwym celem było stworzenie mnóstwa synekur w sektorze publicznym dla zaplecza politycznego AWS-UW. Jak pamiętamy, długo to zaplecze się tymi synekurami nie nacieszyło, bo w roku 2001 koalicja SLD-PSL, nie mogąc wysiudać mianowańców poprzednie koalicji z Kas Chrych, zwyczajnie je zlikwidowała, a na ich miejsce utworzyła Narodowy Fundusz Zdrowia – biurokratyczny gang, który nawet nie udaje, że kogoś leczy – bo tylko rozdziela pieniądze, uprzednio wydarte obywatelom pod pretekstem że „państwo” będzie ich leczyło. Nazywa się to, że „pieniądze idą za pacjentem”. Może kiedyś i szły – ale obecnie wszelki kontakt, nie tylko wzrokowy, miedzy tymi pieniędzmi a pacjentami został bezpowrotnie utracony. Jedynym remedium na tę sytuację byłoby zerwanie z tą fikcją i zastosowanie innej zasady – że mianowicie pieniądze idą z pacjentem – gdyby rząd przestał łupić obywateli i zamiast zabierać im w podatkach i przymusowych świadczeniach 83 procent rocznych dochodów, zabierałby im nie więcej, jak 20 procent. Wtedy mieliby i na edukację dzieci bez łaski obywatelki Nowackiej Barbary i na leczenie i jeszcze by im zostało na inne wydatki, na przykład – mieszkaniowe.
Sęk w tym, że większość naszego społeczeństwa tego nie rozumie i popiera polityczne gangi, które obiecują im socjal – oczywiście starannie ukrywając, że polega to na przekupywaniu obywateli ich własnymi pieniędzmi. Na tym patencie zorganizowane grupy przestępcze jadą już ponad 30 lat, a wszystko wskazuje na to, że tak będzie również w Generalnej Guberni, która była i będzie państwem socjalistycznym.
Czy ostatnia deklaracja pani Marianny Schreiber, że nie zgadza się z poglądami swego aktualnego ukochanego, pana Piotra Korczarowskiego, dotyczy tych właśnie kwestii, czy też czegoś innego – tego niestety nie wiemy – więc nie wiemy też, czy jest jakaś szansa, że nasze społeczeństwo zmądrzeje na tyle, by zrozumieć, że wybierając bezpieczeństwo za cenę wolności, nie będzie miało w rezultacie ani jednego, ani drugiego?
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
Na początku października izraelsko-ukraiński Boris Wolfman został aresztowany w Rosji. Oskarżono go o kierowanie przestępczym procederem handlu organami. Jego schwytanie, całkowicie zignorowane przez zachodnie media, daje nadzieję, że w końcu sprawiedliwość zostanie wymierzona w kilku poważnych skandalach związanych z handlem organami, sięgających wielu lat wstecz. Zatrzymanie Wolfmana uwypukla również słabo zbadaną rolę Tel Awiwu jako światowego centrum nielegalnego pozyskiwania i handlu organami. Co gorsza, ludobójstwo w Strefie Gazy mogło w znacznym stopniu ułatwić ten perwersyjny proceder.
Od 7 października szeroko rozpowszechniane są wiarygodne oskarżenia o nielegalne pozyskiwanie organów od zamordowanych Palestyńczyków przez syjonistyczne siły okupacyjne. W listopadzie 2023 roku Euro-Med Monitor opublikował raport dokumentujący, jak izraelscy żołnierze skonfiskowali dziesiątki zwłok z głównych szpitali w Strefie Gazy, a nawet rozkopywali i plądrowali masowe groby na ich terenie, aby pomieścić nieustanny napływ zamordowanych cywilów. Chociaż niektóre ciała przekazano następnie Czerwonemu Krzyżowi, wiele z nich zostało i nadal jest wstrzymywanych.
Euro-Med Monitor rejestruje liczbę zwłok z wyraźnymi oznakami pobrania narządów, w tym brak ślimaków i rogówek, a także serc, nerek i wątroby. Od tego czasu syjonistyczna organizacja co jakiś czas przekazywała symboliczną liczbę zamordowanych Palestyńczyków ich żyjącym krewnym. Często ciała ulegają rozkładowi nie do poznania , co utrudnia, a wręcz uniemożliwia, przeprowadzenie profesjonalnych sekcji zwłok i ustalenie, czy narządy zostały skradzione. Czasami ciała są zamrożone , co znacznie utrudnia badania lekarskie i potencjalnie utrudnia wykrycie kradzieży narządów.
Czwarta Konwencja Genewska z 1949 roku nakazuje poszanowanie godności zmarłych cywilów i wyraźnie zakazuje grabieży i okaleczania ich ciał w czasie wojny. Jednak organizacja syjonistyczna nie tylko nie ratyfikowała traktatu, ale wręcz kategorycznie odrzuca jego zastosowanie w Strefie Gazy i nielegalnie okupowanym Zachodnim Brzegu. Co więcej, odrażające przepisy lokalne i precedensy prawne charakterystyczne dla Tel Awiwu dają władzom prawo do odmowy wydania zmarłych Palestyńczyków ich rodzinom.
Ich ciała mogą być wykorzystywane jako makabryczne karty przetargowe – lub ich organy mogą być bezkarnie kradzione. Od dziesięcioleci syjonistyczna organizacja stanowi międzynarodowe jądro nielegalnego handlu organami. Chociaż Palestyńczycy od dawna alarmują o kradzieży organów ich poległych towarzyszy przez Tel Awiw, praktyka ta została oficjalnie uznana dopiero na początku XXI wieku . Yehuda Hiss, szef izraelskiego Instytutu Abu Kabira, otwarcie chwalił się pozyskiwaniem skóry, kości i innych ludzkich organów podczas sekcji zwłok. Nigdy nie został ukarany , co sugeruje, że jego makabryczne działania były sankcjonowane przez państwo.
10 niezidentyfikowanych Palestyńczyków zwolnionych przez Izrael w celu pochówku, październik 2025 r.
Tę interpretację w pełni potwierdza praca byłej pracownicy Instytutu, Meiry Weiss, z 2014 roku, pt. „Over Their Dead Bodies” . Autorka ujawnia, jak podczas pierwszej intifady w latach 1987–1993 urzędnicy ZOF nakazali ośrodkowi „pobieranie organów od Palestyńczyków, zgodnie z wojskowym rozporządzeniem nakazującym przeprowadzenie sekcji zwłok każdego zabitego Palestyńczyka”. Dało im to swobodę w konfiskacie z ciał, którymi się opiekowali, czegokolwiek zapragnęli. Co przerażające, aparatczycy Instytutu z nostalgią nazywali te lata „dobrymi czasami”, ponieważ mogli kraść organy „konsekwentnie i swobodnie”.
Co niepokojące, katastrofalna liczba ofiar ludobójstwa w Strefie Gazy może oznaczać początek nowej ery „dobrych dni” dla handlu organami prowadzonego przez syjonistyczną organizację. Aresztowanie Wolfmana i upadek nadzorowanych przez niego spisków raczej nie wpłyną negatywnie na działalność Tel Awiwu w tym terenie. Był on tylko jednym z graczy w globalnej sieci izraelskich handlarzy. Niczym hydra, usunięcie Wolfmana doprowadzi jedynie do tego, że jego miejsce zajmą inni. W końcu zyski są wysokie, a ryzyko tajemniczo niskie.
’Handlarz organami’
W lipcu 2015 roku Parlament Europejski opublikował przełomowy raport na temat handlu narządami. We wstępie do raportu stwierdzono, że „przed rokiem 2000 problem handlu narządami ludzkimi… ograniczał się głównie do subkontynentu indyjskiego i Azji Południowo-Wschodniej”. Jednak po przełomie tysiącleci „handel narządami zaczął się najwyraźniej rozprzestrzeniać na całym świecie, w dużej mierze napędzany przez izraelskich lekarzy”. W dokumencie szczegółowo opisano szereg głośnych przypadków handlu narządami.
We wszystkich przypadkach, z wyjątkiem jednego, ślady dowodowe prowadziły bezpośrednio do organizacji syjonistycznej. Dołączona mapa międzynarodowych szlaków handlu organami umiejscawia Tel Awiw w samym centrum, a jego mieszkańcy są zarówno głównymi klientami, jak i przewodzą gangom dostarczającym organy zagranicznym nabywcom. Jednym z przytoczonych przypadków było ujawnienie w 2003 roku faktu, że wiodący południowoafrykański szpital przeprowadził ponad 100 nielegalnych przeszczepów u pacjentów z zagranicy – „większość” z nich pochodziła z Izraela.
Lokalne organy ścigania odkryły, jak przestępczy syndykat, dowodzony przez wpływowego Izraelczyka Ilana Perry’ego, rekrutował biednych, zdesperowanych ludzi z Brazylii, Rumunii i innych krajów, którzy byli gotowi sprzedać swoje organy za symboliczną kwotę, a następnie transportował je do Republiki Południowej Afryki. Klienci płacili ogromne sumy za przeszczepy – Perry, „pośrednik w obrocie organami”, i jego współpracownicy brali do kieszeni większość, a resztę płacili „dawcom” i personelowi szpitala za przeprowadzanie nielegalnych procedur, a następnie milczeli o zmowie.
Innym cytowanym przypadkiem jest skandal w klinice Medicus w Prisztinie w Kosowie. Wybuchł on w październiku 2008 roku , kiedy młody Turek stracił przytomność na lotnisku w mieście. Po znalezieniu świeżej blizny pooperacyjnej na jego brzuchu, wyjaśnił, że w klinice usunięto mu nerkę, co doprowadziło do policyjnego nalotu. Medicus był już na radarze lokalnych organów ścigania z powodu mnóstwa cudzoziemców przybywających do Prisztiny z zaproszeniami do kliniki na leczenie kardiologiczne, którego Medicus nie był w stanie zapewnić.
Późniejsze śledztwo ujawniło, że Izraelczyk Mosze Harel i turecki lekarz Yusuf Sonmez – znani jako „najsłynniejsi handlarze organami na świecie” – byli odpowiedzialni za pozyskiwanie klientów, którzy płacili ponad 100 000 dolarów za przeszczepy. Operacje wykonywali głównie lokalni albańscy lekarze z Kosowa. Pacjenci spędzali krótki okres rekonwalescencji przed wypisaniem ze szpitala, otrzymując „informacje na temat leczenia, które mogli przedstawić lekarzom w swoich krajach”. Dawcy nie korzystali z takiej dobroczynności.
Jak zauważono w raporcie UE, dostawcy byli zmuszani do podpisywania dokumentów potwierdzających, że oddają swoje organy „dobrowolnie krewnemu lub altruistycznie osobie obcej”. Dokumenty te były sporządzone po albańsku i nie były dla nich tłumaczone. Chociaż w niektórych przypadkach obiecywano im honoraria w wysokości do 30 000 dolarów, „niektórzy z nich otrzymali tylko część pieniędzy, a niektórzy nic”. Tym, którym przekazano część, powiedziano, że otrzymają resztę „pod warunkiem, że sami zrekrutują innych »dawców«”.
Znak witający gości w Medicus w Prisztinie w Kosowie
’Cena godna uwagi’
Boris Wolfman był również w centrum zainteresowania Medicusa. Choć był poszukiwany w wielu jurysdykcjach i objęty czerwoną notą Interpolu , przez lata pozostawał na wolności w Turcji, aż do niedawnej deportacji do Rosji. Co niewiarygodne, w międzyczasie zapoczątkował kolejny proceder handlu organami , wykorzystując bezbronnych Kenijczyków za drobne kwoty, sprzedając ich nerki i inne organy bogatym kupcom z Niemiec i Izraela za nawet 200 000 dolarów/szxtuka. Podobnie jak w Kosowie, dawcy nie otrzymywali obiecanych pieniędzy ani odpowiedniej opieki medycznej po zabiegu.
Pozostaje pytanie, czy jego oskarżenie rzuci jakiekolwiek światło na szerszą siatkę przestępczą , w której działał, lub czy organizacja syjonistyczna może być bezpośrednio zamieszana w przedsięwzięcie Wolfmana. Mimo to, sam fakt, że w ogóle stanął przed sądem, jest swego rodzaju cudem. Jego wspólnicy w horrorze Medicus okazali się podejrzanie odporni na reperkusje prawne za swoje potworne działania. Sonmez również żył swobodnie i otwarcie w Turcji przez kilka lat po ujawnieniu spisku, pomimo postawienia mu zarzutów karnych w wielu krajach.
Tureccy prokuratorzy dążyli do skazania go na 171 lat więzienia , ale Sonmez nie spędził ani jednego dnia w więzieniu i najwyraźniej zniknął bez śladu. Tymczasem Harel został aresztowany przez izraelską policję w 2012 roku, ale został zwolniony. Został ponownie zatrzymany na Cyprze sześć lat później na podstawie nakazu Interpolu, ale żądania władz Kosowa dotyczące jego ekstradycji, w niewytłumaczalny sposób, wydają się nie zostać spełnione. Czy fakt, że para nadal pozostaje na wolności, świadczy o ochronie państwa, jest otwartym i oczywistym pytaniem.
Żołnierze ZOF oglądają szczątki irańskiego ataku na Tel Awiw, czerwiec 2025 r.
Holocaust w Strefie Gazy, dokonany przez syjonistyczny byt w XXI wieku, oraz katastrofalnie przegrane wojny z Hezbollahem i Iranem „pochłonęły znaczną cenę” jego finanse, jak odnotował Focus Economics . Na przykład turystyka – niegdyś kluczowy element dochodu narodowego Izraela – skurczyła się z milionów turystów rocznie do niemal zera. „Pełna odbudowa może zająć wiele lat i prawdopodobnie zależy od trwałego zakończenia działań wojennych z Hamasem, Hezbollahem i Iranem” – prognozuje portal – co jest nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę, że Ruch Oporu nie może pokojowo współistnieć z Tel Awiwem.
Tymczasem organizacja syjonistyczna nadal zmaga się z masowym drenażem mózgów, ucieczką zagranicznych inwestorów, izolacją dyplomatyczną i ogromnym spadkiem zaufania wśród swoich największych zagranicznych partnerów handlowych. Co gorsza, handel organami może stanowić jedno z niewielu pewnych źródeł dochodu Tel Awiwu na tym etapie. Z tysiącami Palestyńczyków, zarówno żywych, jak i martwych, w areszcie, Izrael z pewnością dysponuje wystarczającymi zasobami, aby napędzać ten handel. Zaciemnienie głównego nurtu w sprawie długo oczekiwanego aresztowania Wolfmana może wskazywać, że zagraniczni marionetkarze organizacji są spokojni o tę perspektywę.
Zakłady Chemiczne Nitro-Chem znalazły się w centrum afery związanej z odpadami. Mowa o firmie należącej do Polskiej Grupy Zbrojeniowej, która słynie m.in. z produkcji materiałów wybuchowych. Jej odbiorcami są klienci z sześciu kontynentów, a roczne przychody przekraczają 320 mln zł. Według doniesień Onetu, prezes spółki właśnie został odwołany.
Pociski – naboje moździerzowe na Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego MSPO 2019. | Foto: Jakub Kamiński / East News
„Skrajnie toksyczne odpady największego producenta trotylu w NATO trafiają do Wisły. Powodują nowotwory, anemię, wpływają na nieprawidłowy rozwój płodów i zmieniają kod genetyczny. Ten proceder ułatwili spółce lokalni urzędnicy rządowych agend z Bydgoszczy, polski rząd oraz wpływowy polityk PiS” — pisał we wrześniu Onet, który pokazał proceder, jaki miał miejsce w ostatnich latach w spółce Nitro-Chem i w jej otoczeniu.
Źródła Onetu donoszą, że rada nadzorcza tego największego producenta trotylu w państwach NATO odwołała dziś prezesa Piotra Kasprzaka po nieco ponad dwóch miesiącach jego urzędowania na tym stanowisku. W listopadzie serwis ustalił, że szef Nitro-chemu został wskazany przez prokuraturę jako członek zorganizowanej grupy przestępczej.
Co to Nitro-chem?
Nitro-Chem to zakłady chemiczne, które siedzibę mają w Bydgoszczy. Kapitał zakładowy spółki to ponad 15 mln zł, ale obraca znacznie większymi kwotami, które prezentujemy w dalszej części artykułu. Jej właścicielem jest Polska Grupa Zbrojeniowa.
Historia zakładów chemicznych rozpoczęła się w 1948 r., kiedy w Bydgoszczy uruchomiono produkcję trotylu. Dziesięć lat później powstały zakłady chemiczne. Jednym z przedmiotów ich działalności była produkcja materiałów wybuchowych. Nitro-Chem jako samodzielny podmiot powołany został do życia w 1992 r., a dwa lata później przekształcono go w spółkę akcyjną.
Nitro-Chem skupia się w swojej działalności na kilku elementach:
produkcji materiałów wybuchowych kruszących i ich kompozycji oraz produktów chemicznych przeznaczonych dla przemysłu zbrojeniowego i chemicznego
wytwarzania amunicji średnio i wielkokalibrowej dla odbiorców wojskowych oraz świadczenie usług dla innych firm z sektora zbrojeniowego
produkcji i sprzedaż wyrobów przeznaczonych na rynek cywilny: cywilnych środków strzałowych, przeznaczonych dla przedsiębiorstw z sektora górnictwa skalnego, geofizyki oraz prac drogowych, jak również produkcja folii z tworzyw sztucznych dla branży opakowań
Nitro-Chem — najważniejsze fakty z historii
Spółka Nitro-Chem chwali się, że jej klientami są państwa położone na sześciu kontynentach. Jednym z najważniejszych osiągnięć ostatnich lat jest wejście na amerykański rynek cywilny. „Rozwijamy działalność Nitro-Chemu w Afryce i na Bliskim Wschodzie, kontynuujemy też współpracę z klientami europejskimi, zwiększając systematycznie portfel zamówień. Od 2015 r. ponad 80 proc. produkcji zakładu skierowana jest na eksport.
W historii grupy ważny był m.in. 2006 r., gdy firma przystąpiła do grupy kapitałowej Bumar. Osiem lat później nastąpiło podpisanie umowy z Ministerstwem Skarbu Państwa na realizację projektu „Modernizacja technologii produkcji trotylu, heksogenu i oktogenu” i wejście w skład Polskiej Grupy Zbrojeniowej.
W historii zwraca uwagę 2017 r., gdy Nitro-Chem podpisał umowy na produkcję bomb Mark 82 do myśliwców F-16.
Wyniki finansowe Nitro-Chemu
Sprawozdanie finansowe Nitro-Chemu za 2022 r. pokazuje, że wszystkie jego aktywa mają wartość około 306 mln zł. Jeszcze większe są roczne przychody, przekraczające 320 mln zł — wzrosły w rok o blisko 25 proc.
Po uwzględnieniu kosztów działalności zysk na sprzedaży wyniósł ponad 15 mln zł, co oznacza poprawę rok do roku o 22 proc. Po uwzględnieniu pozostałych kosztów, amortyzacji, podatków, odsetek itp. na czysto zysk Nitro-Chemu w 2022 r. był na poziomie 4,3 mln zł. To spory regres względem 2021 r., gdy zyski przekroczyły 11 mln zł.
W 2022 r. zatrudnionych w Nitro-Chemie było przeciętnie 471 osób. Niemal dokładnie po połowie dzielili się na stanowiska robotnicze i pozostałe.
Wynagrodzenia całego zarządu w skali roku kosztowały firmę 683 tys. zł. W przypadku rady nadzorczej mowa o 311 tys. zł.
Polska wykorzystała teren nazistowskiej fabryki do produkcji trotylu, który miał być zrzucany na Gazę
Według nowego raportu, polska państwowa firma Nitro-Chem wyprodukowała 90% trotylu, którego amerykańscy producenci broni używali do produkcji bomb „serii Mark”.
Gęsty dym i płomienie unoszą się nad okolicą po tym, jak izraelska armia zaatakowała dom w mieście Gaza w Strefie Gazy, 13 września 2025 r. (zdjęcie: Abdalhkem Abu Riash/Anadolu via Getty Images).=====================
Polska firma odgrywa kluczową rolę w dostawach trotylu (TNT), kluczowego materiału wybuchowego używanego w ludobójczej wojnie Izraela w Strefie Gazy, zgodnie z raportem „Brakujący składnik: polski TNT”, opublikowanym dzisiaj przez koalicję reprezentującą People’s Embargo for Palestine, Palestinian Youth Movement, Shadow World Investigations i Movement Research Unit. Nitro-Chem, państwowa firma z siedzibą w północno-wschodniej Polsce [Bydgoszcz, głąbie. md] , wyprodukowała 90% trotylu importowanego przez Stany Zjednoczone do produkcji bomb lotniczych wysyłanych do Izraela w ostatnich latach.
Od października 2023 roku izraelskie siły powietrzne (IAF) zrzuciły dziesiątki tysięcy bomb, prawdopodobnie zawierających polski trotyl, co doprowadziło do zniszczenia nawet 80% budynków w Strefie Gazy, w tym infrastruktury cywilnej, takiej jak szpitale, szkoły i obozy dla uchodźców. „Na podstawie informacji dostarczonych przez amerykańskiego producenta bomby, General Dynamics Ordnance and Tactical Systems, polską firmę Nitro-Chem oraz bazy danych rządu USA, możemy stwierdzić, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że znaczna część [pocisków Mk 84] zrzuconych przez Izrael na Strefę Gazy od października 2023 roku jest wypełniona polskim trotylem” – czytamy w raporcie.
Drop Site jest wspierany przez czytelników. Rozważ subskrypcję bezpłatną lub płatną.
Kontrakty Nitro-Chem z amerykańskimi producentami broni w łańcuchu dostaw Mk 80 sięgają co najmniej 2016 roku, a ostatnie zamówienia podpisane w kwietniu tego roku obejmują terminy dostaw do 2029 roku. Moment podpisania jednego z głównych kontraktów, przypadający na szczyt kampanii powietrznej przeciwko Strefie Gazy w kwietniu 2024 roku, sugeruje, że izraelska armia zużywała ogromne zapasy jednotonowych Mk 84 – co i tak było bezprecedensowym atakiem. Według szacunków Haaretz, opartych na wywiadach z oficerami, aż dwie trzecie z 50 000 bomb zrzuconych przez izraelskie siły powietrzne do końca sierpnia 2024 roku stanowiły Mk 84. Eksperci wojskowi określili pokaz jako „niewidziany od czasów wojny w Wietnamie”.
Chociaż administracja Bidena wstrzymała dostawy Mk 84 do Izraela, zostało ono zniesione w ciągu kilku dni od objęcia urzędu przez Trumpa w styczniu. Wstrzymanie dostaw przez Bidena okazało się jedynie chwilowym utrudnieniem, a łańcuch dostaw jest, jak wynika z raportu, solidny jak nigdy dotąd, a liczne kontrakty pokazują, że trzy kraje – Polska, Stany Zjednoczone i Izrael – są chętne do uzupełnienia zapasów bomby dla izraelskich sił powietrznych.
W lutym Izrael zwrócił się do General Dynamics z prośbą o zakup 35 529 bomb jednotonowych. Dwa miesiące później Nitro-Chem podpisał największą w swojej historii umowę na dostawę 18 000 ton trotylu do Paramount Enterprises International – amerykańskiego pośrednika dostarczającego trotyl General Dynamics – w latach 2027–2029. Według raportu,
„Umowę podpisali w Polsce prezesi PEI i Nitro-Chem, w obecności wiceministra obrony narodowej Cezarego Tomczyka, który stwierdził, że umowy Polski ze Stanami Zjednoczonymi dotyczące eksportu trotylu są „niezawodne”. Mechanizm leżący u podstaw tego partnerstwa został szczegółowo opisany przez Onet, który w czerwcu 2025 roku zbadał, dlaczego Polska, pomimo trwającej od ponad trzech lat wojny na swojej wschodniej granicy, nie jest w stanie produkować podstawowych pocisków artyleryjskich dla własnego wojska, podczas gdy jedyny w kraju producent trotylu w NATO, Nitro-Chem, sprzedaje ogromne ilości trotylu Stanom Zjednoczonym po bardzo niskich cenach. W artykule cytowane jest anonimowe źródło wojskowe, które stwierdziło: „Polskim politykom powiedziano, że jeśli Polska chce amerykańskiego parasola bezpieczeństwa, musimy kontynuować sprzedaż im trotylu. Zerwanie tej umowy zostało przedstawione jako działanie przeciwko amerykańskim firmom w Polsce”.
Podobnie jak w przypadku bomb zrzuconych już na Gazę, bomby te będą montowane w głowicach bojowych z trotylu polskiej produkcji w fabryce General Dynamics na północ od Dallas. Firma jest głównym dostawcą bomb Mk 80 od czasów wojny w Wietnamie, kiedy stały się one standardem dla USA i ich sojuszników.
Izrael nie byłby w stanie zdziesiątkować Gazy w takim stopniu bez zdolności produkcyjnych trotylu firmy Nitro-Chem, która po zimnej wojnie stała się największym producentem materiałów wybuchowych wśród członków NATO i UE. Podczas wojny październikowej w 1973 roku izraelskie siły powietrzne (IAF) przyjęły serię Mk 80 produkcji amerykańskiej, która zawiera domieszkę proszku aluminiowego w celu zwiększenia temperatury i siły rażenia ładunku. Kampania powietrzna Izraela w Gazie obejmowała głównie największe bomby z tej serii — ważące 1000 funtów Mk 83 i 2000 funtów Mk 84. Do kwietnia 2024 roku izraelscy piloci zdetonowali około 75 000 ton trotylu produkcji polskiej na gęsto zaludnionej enklawie. W kategoriach nuklearnych jest to siła wybuchu odpowiadająca 75-kilotonowej bombie rozszczepialnej — znacznie ponad dwukrotnie większa niż łączna moc bomb zrzuconych na Hiroszimę i Nagasaki.
Oprócz Wietnamu, łańcuch dostaw Mk 80 nawiązuje do innego mrocznego rozdziału historii – bliższego miejsca mieszania jego głównego składnika. Zakłady Nitro-Chem znajdują się na terenie dawnej jednej z największych fabryk zbrojeniowych, zbudowanych przez nazistów w latach 1940–1944. Autorzy raportu TNT zauważają, że podczas niemieckiej okupacji komórki polskiego ruchu oporu wielokrotnie „infiltrowały zakład i dokonywały aktów sabotażu”. W ostatnich latach nie odnotowano żadnych takich aktów, ponieważ trotyl użyty w ludobójstwie w Strefie Gazy wykorzystuje drogi i tory kolejowe w pobliżu licznych miejsc pamięci Holokaustu, w tym miejsca masowego grobu znanego jako Dolina Śmierci oraz obozu koncentracyjnego Potulice, gdzie przetrzymywano około 25 000 więźniów.
Ta ironia nie umknęła uwadze autorów raportu, którzy piszą: „Wzywamy Nitro-Chem i polskie władze do natychmiastowego zaprzestania dostaw trotylu do produkcji bomb serii Mk 80 i artylerii używanych przez Izrael, a także bezpośrednich dostaw materiałów wybuchowych do Izraela. Niedopełnienie tego obowiązku może spełniać kryteria prawne dotyczące pomocnictwa i podżegania do ludobójstwa oraz innych zbrodni międzynarodowych i krajowych”.
Zalety sztucznej inteligencji zostały przecenione, a jej koszty – zlekceważone. Niedawno czytałem o dużym projekcie powierzonym AI, w który zaangażowano wiele korporacji. Zakończył się on tak źle, że trzeba było sprowadzić drogich ekspertów, by naprawili sytuację. Ostatecznie projekt kosztował więcej, niż miały przynieść oszczędności dzięki AI.
AI generuje liczne koszty, o których po prostu zapomniano. Są to przede wszystkim koszty ludzkie – takie jak bezrobocie i izolacja. Ludzie przestają poznawać źródła danych, ich problemy i zastosowania. Nie muszą znać gramatyki ani umieć pisać.
Są też koszty ekonomiczne – ogromne zużycie energii elektrycznej. Buduje się coraz więcej centrów danych, często nadmiernie, a ludzie mieszkający w ich pobliżu doświadczają podwójnych lub potrójnych rachunków za prąd, ponieważ popyt przekracza podaż. Pieniądze przeznaczane na budowę centrów danych są odciągane od innych inwestycji. Jack Gamble podejrzewa, że finansowanie tego sektora jest oszukańcze i że Nvidia oraz inne firmy mogą doświadczyć dużych spadków cen akcji (https://www.youtube.com/watch?v=xuPL0H-xNNc ).
Być może największym kosztem AI jest upadek edukacji i kontrola prawdy, jaką daje tym, którzy kontrolują bazy danych. Studenci, których prace pisze AI, nigdy nie muszą czytać książek i przyswajać wiedzy. Nie muszą znać gramatyki ani ortografii – AI robi to za nich. Już dziś dzieci nie muszą znać tabliczki mnożenia, bo mają komputery; nie muszą uczyć się pisma odręcznego, bo używają klawiatur i komend głosowych. Nie potrzebują wiedzy ani zdolności myślenia – wystarczy, że zapytają AI.
Główną zaletą AI jest szybkość wyszukiwania danych i udzielania odpowiedzi na podstawie zawartości baz danych. Ale wyniki AI zależą od jakości tych baz. Jeśli są one stronnicze, błędne lub skonstruowane tak, by wspierać pewną narrację, to i odpowiedzi AI będą błędne lub zmanipulowane.
Jeśli bazą danych są media amerykańskie i europejskie, można sobie wyobrazić, jakie błędne odpowiedzi AI udzieli na pytania o konflikt na Ukrainie, 11 września, Saddama Husajna, Kaddafiego, Gazę, Iran, Chiny, wybory prezydenckie w USA w 2020 roku, Covid i tak dalej. Wielu ludzi uważa, że AI jest mądrzejsza od człowieka, więc przypisuje jej prawdę. W ten sposób ten, kto kontroluje bazę danych, kontroluje to, co ludzie uznają za prawdę. To czyni AI doskonałym narzędziem tyranii opartej na kontroli informacji. Z tego powodu AI nigdy nie powinna była zostać opracowana. Ludzie powinni rozumieć, że wolność zależy od obiektywnej prawdy – i z tego względu należało „zatopić” AI, zanim powstała.
AI w służbie Big Pharmy
Dr Russell Blaylock wyjaśnia, że AI spowoduje pełne przejęcie kontroli nad medycyną przez wielkie koncerny farmaceutyczne, przez co lekarze i weterynarze będą służyć ich zyskom, a nie zdrowiu ludzi czy zwierząt. Już teraz protokoły medyczne znajdują się zasadniczo w rękach Big Pharmy, ponieważ przejęła ona agencję regulacyjną – amerykańską FDA – a wraz z nią CDC i NIH. „Drzwi obrotowe” między koncernami farmaceutycznymi a agencjami rządowymi są powszechnie znane, lecz nikt nic z tym nie zrobił.
Prezydent Trump mianował Roberta F. Kennedy’ego sekretarzem zdrowia, a to jemu podlegają agencje regulacyjne. Kennedy odniósł pewne sukcesy w zastępowaniu interesów Big Pharmy nauką, lecz Kongres USA skutecznie go blokuje – bardziej ceni sobie darowizny wyborcze od przemysłu farmaceutycznego niż zdrowie publiczne. Media również wspierają narracje Big Pharmy ze względu na ogromne przychody z reklam leków.
Dotacje Big Pharmy dla szkół medycznych i badaczy dają jej wpływ na program nauczania oraz publikacje naukowe. Redaktorzy dwóch najbardziej prestiżowych czasopism medycznych – The New England Journal of Medicine i The Lancet – przyznali, że 70% publikowanych artykułów jest finansowanych przez koncerny farmaceutyczne.
Nietrudno więc zrozumieć, czym jest baza danych, z której korzysta AI w medycynie. Dane te są dodatkowo „uszczelniane” poprzez likwidację prywatnych praktyk lekarskich i przekształcenie lekarzy w pracowników organizacji HMO, które zastępują osąd lekarzy „protokołami medycznymi”. Lekarze muszą się ich trzymać, nawet jeśli są błędne lub śmiertelne dla pacjentów.
Podczas „pandemii Covid” protokoły wymagały stosowania respiratorów i remdesiviru – mimo że powodowało to zgony pacjentów – ponieważ generowało większe przychody dla szpitali. Znane, bezpieczne leki, takie jak iwermektyna czy hydroksychlorochina [w Polsce – tępiono amantadynę i jej doktora Bodnara. md] , zostały zakazane. Apteki otrzymały polecenie, by nie realizować recept od niezależnych lekarzy, którzy byli za to prześladowani i pozbawiani licencji.
To wszystko działo się jeszcze przed tym, jak AI zaczęła tworzyć protokoły medyczne, korzystając z baz danych dostarczanych przez Big Pharmę. W ten sposób narzucono szczepienia i maseczki, mimo że wiadomo było o ich szkodliwości, a lockdowny i dystansowanie społeczne były nielogiczne i nieuzasadnione. Niezależne badania dowiodły, że szczepionki przeciw Covid zabiły więcej ludzi niż sam wirus – który, jak się okazuje, był tworem laboratoryjnym – oraz że lockdowny i maseczki przyniosły szkody ekonomiczne, społeczne i zdrowotne.
Dr Blaylock ostrzega:
„AI działa wyłącznie na podstawie protokołów, a liczba protokołów medycznych będzie rosła. Wkrótce cała medycyna będzie im podporządkowana.
To praktycznie wyeliminuje wiele specjalizacji medycznych, które zostaną zastąpione tańszymi pracownikami wykonującymi polecenia. Nie będzie potrzeby kształcenia, staży ani rezydentur. Wystarczy, że wykonawcy będą stosować protokoły określające diagnozy i leczenie – tak jak podczas pandemii.”
„Protokoły te będą tworzone przez AI, o której mówi się, że jest mądrzejsza niż człowiek.”
Blaylock podkreśla jednak, że AI nie potrafi odróżnić artykułów napisanych przez niezależnych naukowców od tych „kupionych” przez koncerny. Takie teksty nazywa „ghostwritten” – czyli „pisane przez duchy”.
„Są to fałszywe badania publikowane w prestiżowych czasopismach w celu nakłonienia lekarzy do przepisywania danego leku.
AI nie odróżni prawdziwego artykułu od tego napisanego przez koncern farmaceutyczny. W rezultacie będzie tworzyć protokoły w oparciu o fałszywe dane – które obecnie stanowią ok. 70% całości.”
W efekcie sprzedaż koncernów jest gwarantowana. Tysiące ludzi już ucierpiało, a wielu zmarło z powodu zatwierdzonych przez FDA leków. W przyszłości sytuacja będzie jeszcze gorsza. Protokoły CDC stosowane podczas pandemii były tylko początkiem – w przyszłości staną się normą.
Ciemność technologicznej przyszłości
Ostrzeżenie Blaylocka zostanie zignorowane, jak każde ostrzeżenie oparte na prawdzie.
Uważam, że technologia prowadzi nas ku nowemu mrocznemu wiekowi. Bazy danych AI będą kontrolowane przez bogate elity. Jednocześnie AI niszczy ludzi wykształconych, w tym lekarzy, bo skoro można polegać na AI, edukacja staje się zbędna. Nie trzeba nawet umieć pisać – wystarczy mówić. AI odpowie, ale zawsze w granicach narzuconych przez tych, którzy dostarczają dane.
Zachodnia idea postępu prowadzi do bezrefleksyjnego przyjmowania każdej nowej technologii jako kolejnego „kroku naprzód”. W ten sposób niebezpieczne technologie stają się częścią naszego życia. Tak stało się z bronią jądrową, a teraz z technologiami cyfrowymi, które czynią ludzi nieistotnymi, odizolowanymi i łatwymi do kontrolowania. Skoro człowiek staje się zbędny, nie ma już powodu, by go kształcić.
Kiedy w ramach globalizmu przenoszono amerykański przemysł za granicę, ekonomiści opłacani przez globalne elity kłamali. Twierdzili, że „brudne” prace fizyczne zostaną zastąpione przez czyste, wysoko-technologiczne zawody. Tak się nie stało – zyski z pracy robotników zostały przekierowane do kieszeni kadry zarządzającej.
Tym razem nikt nawet nie udaje, że pojawią się nowe zawody – lepsze niż inżynieria oprogramowania czy specjalizacje medyczne. Większość ludzi rozumie już, że zatrudnienie stanie się rzadkością. A co stanie się z resztą?
Być może Covid i „szczepionka” były próbą redukcji populacji – bo AI radykalnie zmniejsza zapotrzebowanie na pracę ludzką, zarówno fizyczną, jak i umysłową. Elon Musk twierdzi, że rewolucja cyfrowa przyniesie komunizm, ponieważ środki produkcji będą musiały zostać uspołecznione, by umożliwić powszechny dochód podstawowy – coś, co już istnieje w USA, gdzie 1/8 populacji żyje z pomocy SNAP. Alternatywą byłaby masowa eksterminacja ludzkiego życia.
Nota doktrynalna przedstawiona w ciągu ostatnich kilku dni w Watykanie, z tylko jej łacińskim incipitem, Mater Populi Fidelis, stanowi kolejną skandaliczną zniewagę zdradzieckiej i dewiacyjnej Hierarchii, która przez ponad sześćdziesiąt lat, w niepowstrzymanym crescendo, wykorzystywała swój autorytet do celowego narzucania katolikom jej własnych doktrynalnych i moralnych odchyleń, w celu demontażu Kościoła katolickiego i utraty dusz.
Pośpiech – można by powiedzieć niemal wściekłość – do zniszczenia jest taki, że podkreśla również sprzeczności istniejące w samym ciele synodalnym, dotkniętym znaczną patologiczną dwu biegunowością: z jednej strony ogłasza maryjny tytuł Współodkupicielki przypisany Dziewicy Maryi za niewłaściwy, a z drugiej strony promuje Johna Henry’ego Newmana do doktora Ecclesiæ, który bronił tego tytułu przed anglikanami po ich ataku na dogmat Niepokalanego Poczęcia.
Oburzenie i poczucie oburzenia, które przenikają każdego katolika podczas oczerniania Najświętszej Maryi Panny, utrudnia opanowanie świętego gniewu, który ogarnia wiernych po usłyszeniu oczerniania Matki Bożej. Ale właśnie w tych momentach, w których wróg nas prowokuje, mając nadzieję na uzyskanie od nas „przesadnej” reakcji, musimy zachować najwyższą jasność osądu.
Właśnie podczas analizowania i ważenia znaczenia pewnych twierdzeń należy pamiętać, że wszystkie wypowiedzi i działania urzędników kościoła synodalnego są zwodnicze. Mają one na celu poprowadzić nas do podążania za przeciwnikiem na teren, na którym chce on prowadzić wojnę, ale to jest właśnie miejsce, w które absolutnie nie możemy dać się zwabić, abyśmy nie wpadli w pułapkę, którą ci heretycy sprytnie zastawili dla nas.
Bądźmy dosadni: Tucho Fernández nie dba o współodkupienie, a tym bardziej o potencjalne nieporozumienia wiernych. I byłoby żałosne myśleć, że rzekomo potwierdza on wyłączną mediację Naszego Pana, podczas gdy obaj jego pracodawcy – Bergoglio i Prevost – utrzymują, że wszystkie religie prowadzą do Boga. Tucho Fernández nie jest w najmniejszym stopniu zaniepokojony rozprzestrzenianiem się błędów doktrynalnych, które Dykasteria, której niegodnie przewodniczy, powinna niezwłocznie potępić, błędy, które celowo podsyca.
Nikt nie był zaniepokojony możliwymi „nieporozumieniami doktrynalnymi”, gdy podjęto próbę podania brudnego bożka Pachamama jako obrazu Dziewicy Maryi niosącej Pana w swoim łonie, po tym jak wierni byli oburzeni i zgorszeni kultem ohydnego pogańskiego obrazu przez Bergoglio i jego współpracowników.
Zamieszanie i sprzeczność są znakiem rozpoznawczym Kościoła synodalnego, jego „znakiem towarowym”, że tak powiem. To właśnie w akceptacji sprzeczności wierni muszą zrzec się swojego rozumu i Sensus Fidei, jak wymaga professio apostasiæ od naśladowcy.
Tucho Fernández ma duchową wrażliwość motyki i erudycję godną instrukcji montażu IKEA. Co więcej, jest zbyt zajęty zmuszaniem ludzi do zapominania o jego nieprzyzwoitych broszurach, po tym jak zorganizował haniebny pokazowy proces „o schizmę” przeciwko mnie i podpisał dekret o mojej „ekskomunice”.
Jego priorytetami nie są działania pasterza pochłoniętego gorliwością dla chwały Bożej i zbawienia dusz, ale cynicznego biurokraty, bez wiary, z wyznaczonym zadaniem zdegradowania roli, prestiżu, wiarygodności, autorytetu tego Najwyższego Świętego i Powszechnego Zgromadzenia Świętego Oficjum, które Montini już zdegradował do Kongregacji Nauki Wiary i którą Bergoglio następnie przemianował na Dykasterię.
Jeśli Tucho ogłosił tę Notę, zrobił to w innych celach i to na nich musimy się skupić, jeśli chcemy zrozumieć heretycki charakter i destrukcyjny zakres jego wywrotowej pracy. Nie zapominajmy, że dokument ten był przygotowywany od czasów Bergoglio i że został opublikowany po homilii wygłoszonej 26 października przez Prevosta z okazji jubileuszowej pielgrzymki „Zespołów Synodalnych i Organów Uczestniczących”:
„Na nas wszystkich, a Kościół rozprzestrzenił się po całym świecie, przywołuję wstawiennictwo Maryi Dziewicy słowami Sługi Bożego Don Tonino Bello: „Święta Maryjo, kobieto towarzystwa, pielęgnuj w naszych Kościołach pragnienie komunii… Pomóż im przezwyciężyć wewnętrzne podziały. Interweniuj, gdy demon niezgody wkrada się pośród nich. Zgaś pożary frakcjonizmu. Pogódź wzajemne spory. Rozbrój ich rywalizację. Zatrzymaj ich, gdy zdecydują się pójść własną drogą, zaniedbując konwergencję na wspólnych projektach” (Maria, Donna dei Nostri Giorni, 99).
Nie jest zbędne, aby przypomnieć sobie dokładnie, kim był ten „Don Tonino Bello”: biskupem Molfetta, heretycką i subtelnie zboczoną i perwersyjną postacią, jaką mogą być tylko moderniści. W lekceważącej broszurze cytowanej przez Leo napisał:
„Chcemy sobie wyobrazić ją [Maryję] jako nastolatkę, podczas gdy w letnie popołudnia wychodzi z plaży, w bermudzkich szortach, ciemna od słońca i piękna, niosąc w swoich jasnych oczach fragment zielonego Adriatyku”.
Nota doktrynalna przedstawiona w ciągu ostatnich kilku dni w Watykanie, z tylko jej łacińskim incipitem, Mater Populi Fidelis, stanowi kolejną skandaliczną zniewagę zdradzieckiej i dewiacyjnej Hierarchii, która przez ponad sześćdziesiąt lat, w niepowstrzymanym crescendo, wykorzystywała swój autorytet do celowego narzucania katolikom własnych doktrynalnych i moralnych odchyleń, w celu demontażu Kościoła katolickiego i utraty dusz. Pośpiech – można by powiedzieć niemal wściekłość – do zniszczenia jest taki, że podkreśla również sprzeczności istniejące w samym ciele synodalnym, dotkniętym znaczną patologiczną dwubiegunowością: z jednej strony ogłasza maryjny tytuł Współodkupicielki przypisany Dziewicy Maryi za niewłaściwy, a z drugiej strony promuje Johna Henry’ego Newmana do doktora Ecclesiæ, który bronił tego tytułu przed anglikanami po ich ataku na dogmat Niepokalanego Poczęcia.
Oburzenie i poczucie oburzenia, które przenika każdego katolika podczas oczerniania Najświętszej Maryi Panny, utrudnia opanowanie świętego gniewu, który ogarnia wiernych po usłyszeniu oczernianej Matki Bożej. Ale właśnie w tych momentach, w których wróg nas prowokuje, mając nadzieję na uzyskanie od nas „przesadnej” reakcji, musimy zachować najwyższą jasność osądu.
Właśnie podczas analizowania i ważenia znaczenia pewnych twierdzeń należy pamiętać, że wszystkie wypowiedzi i działania urzędników kościoła synodalnego są zwodnicze i zwodnicze. Mają one na celu poprowadzić nas do podążania za przeciwnikiem na teren, na którym chce prowadzić wojnę, ale to jest właśnie miejsce, w którym absolutnie nie możemy dać się zwabić, abyśmy nie wpadli w pułapkę, którą ci heretycy sprytnie zastawili dla nas.
Bądźmy dosadni: Tucho Fernández nie dba o współodkupienie, a tym bardziej o potencjalne nieporozumienia wiernych. I byłoby żałosne myśleć, że rzekomo potwierdza on wyłączną mediację Naszego Pana, podczas gdy obaj jego pracodawcy – Bergoglio i Prevost – utrzymują, że wszystkie religie prowadzą do Boga. Tucho Fernández nie jest w najmniejszym stopniu zaniepokojony rozprzestrzenianiem się błędów doktrynalnych, które Dykasteria – której niegodnie przewodniczy – powinna niezwłocznie potępić; to błędy, które on celowo podsyca.
Nikt nie był zaniepokojony możliwymi „nieporozumieniami doktrynalnymi”, gdy podjęto próbę podania brudnego bożka Pachamama jako obrazu Dziewicy Maryi niosącej Pana w swoim łonie, po tym jak wierni byli oburzeni i zgorszeni kultem ohydnego pogańskiego obrazu przez Bergoglio i jego współpracowników.
Zamieszanie i sprzeczność są znakiem rozpoznawczym Kościoła synodalnego, jego „znakiem towarowym”, że tak powiem. To właśnie w akceptacji sprzeczności wierni muszą zrzec się swojego rozumu i Sensus Fidei, jak wymaga professio apostasiæ od naśladowcy.
Tucho Fernández ma duchową wrażliwość motyki i erudycję instrukcji montażu IKEA. Co więcej, jest zbyt zajęty zmuszaniem ludzi do zapominania o swoich nieprzyzwoitych broszurach, po tym jak zorganizował ten haniebny pokazowy proces „za schizmę” przeciwko mnie i podpisał dekret o mojej „ekskomuniki”. Jego priorytetami nie są priorytety pasterza pochłoniętego gorliwością dla chwały Bożej i zbawienia dusz, ale cynicznego biurokraty, bez wiary, wyznaczonego z zadaniem zdegradowania roli, prestiżu, wiarygodności, autorytetu tego Najwyższego Świętego i Powszechnego Zgromadzenia Świętego Oficjum, które Montini już zdegradował do Kongregacji Nauki Wiary i którą Bergoglio następnie przemianował na Dykasterię.
Jeśli Tucho ogłosił tę Notę, zrobił to w innych celach i to na nich musimy się skupić, jeśli chcemy zrozumieć heretycki charakter i destrukcyjny zakres jego wywrotowej pracy. Nie zapominajmy, że dokument ten był przygotowywany od czasów Bergoglio i że został opublikowany po homilii wygłoszonej 26 października przez Prevosta z okazji jubileuszowej pielgrzymki „Zespołów Synodalnych i Organów Uczestniczących”:
Nie jest zbędne, aby przypomnieć sobie dokładnie, kim był ten „Don Tonino Bello”: biskupem Molfetta, heretyckim i subtelnie zboczoną i perwersyjną postacią, jaką mogą być tylko moderniści. W lekceważącej broszurze cytowanej przez Leo napisał:
„Chcemy sobie wyobrazić ją [Maryję] jako nastolatkę, podczas gdy w letnie popołudnia wychodzi z plaży, w bermudzkich szortach, ciemna od słońca i piękna, niosąc w swoich jasnych oczach fragment zielonego Adriatyku”.
Dlatego nie tylko Tucho Fernández musi być obwiniany za tę ohydną notę, ale cały watykański establishment i jego przywódcy. Establishment, który wychwalając „nieskończoną godność człowieka” w buncie przeciwko Bogu, nie waha się poniżać godności Kobiety spowitej Światłem. I jest to prawdą nie tylko od dzisiaj lub wczoraj, ale przez sześćdziesiąt lat, to znaczy, odkąd klika, której właśnie udało się odrzucić schematy przygotowawcze Soboru, zapewniła również, że proklamacja dogmatu Współodkupienia Najświętszej Maryi Panny, oczekiwana przez dużą część światowego episkopatu, została również unieważniona i uznana za „niezbyt ekumeniczną” w odniesieniu do protestanckich dysydentów.
A jeśli Tucho Fernández osiągnął punkt kwestionowania terminu teologicznego, który jest wymieniany niezliczoną ilość razy w papieskich dokumentach Piusa IX, Leona XIII, świętego Piusa X, Benedykta XV, Piusa XI i Piusa XII, to nie z troski o wiernych lub uniknięcie nędznego sformułowania doktryny, ale z prawdziwej nienawiści do Matki Bożej.
To ręka szatana napisała te nienawistne słowa; to lodowy oddech wiecznego potępienia, który ich zainspirował. Nie ma w nich nic dobrego: nawet intencja, która jest zwodnicza i służy innemu celowi, przede wszystkim po to, aby przyzwyczaić nas do idei, że każda doktryna katolicka może podlegać zmianom, że to, co było prawdą wczoraj, nie jest już prawdą dzisiaj, że wiara, która przyniosła dusze do Nieba aż do Piusa XII, mogła teraz stać się źródłem zamieszania, a nawet herezji.
Tak więc, podczas gdy Prevost i Tucho Fernández udają, że chcą rozwiać nieporozumienia doktryny potwierdzonej przez prostą Wiarę ludu, jednocześnie przygotowują się do nadania teologicznej spójności sodomii, żeńskiego diakonatu i wywrócenia papiestwa w kluczu synodalnym. Tout va très bien, Madame la Marquise [wszystko jest w porządku, Madame la Marquise]: tak długo, jak nikt nie potępia ich oszustw i oczywiście nie uznaje ich autorytetu.
Nie musimy analizować tego dokumentu, aby zrozumieć jego przewrotną naturę: po prostu spójrz w oczy tym, którzy nam go proponują. Puste, głuche, ponure i pozbawione miłości spojrzenie zagubionych dusz. Spojrzenie tych, którzy zamiast kłaniać się z szacunkiem przed Dziewicą Matką Bożą, nie mają nic innego do roboty, jak tylko wykorzystywać ją do propagandy imigracyjnej – przywołując ją jako Solacium migrantium – i pozbawiając ją tytułów, które uznaje Święty Kościół Katolicki, i którymi wierni ludzie czczą ją i uzyskują Łaski, których jest hojnym dystrybutorem. Wśród tych Łask, ta, którą żarliwie wzywamy, nie zawiedzie, zostanie udzielona: to znaczy, że Ona, która jako jedyna pokonuje wszystkie herezje i depcze dumną głowę piekielnego Smoka, może przyspieszyć triumf swojego Niepokalanego Serca.
Wreszcie jeden komentator polityczny spojrzał na aktualne polskie sprawy w sposób trzeźwy i odważny. Jan Rokita nie bał się jasno powiedzieć, że polowanie na Ziobrę to nie jest tylko „gonienie króliczka”. Owszem, TEORETYCZNIE najbardziej prawdopodobnym scenariuszem najbliższych dni jest to, że Zbigniew Ziobro pozostanie na Węgrzech, hitlerowski* (nie mylić z niemieckim) elektorat Tuska będzie miał z tego powodu używanie, a część elektoratu PiS i Konfederacji zdezorientowany tą „ucieczką” długotrwale lub choćby chwilowo obrazi się na PiS lub na całą politykę.
Jednak W RZECZYWISTOŚCI widać tu, że TUSK GRA NA NAJGORSZYCH INSTYNKTACH JEGO BANDY I GŁOSUJĄCEJ NA NIĄ HORDY. Więc planem maksimum Tuska jest ZAMORDOWANIE Zbigniewa Ziobro – celowe doprowadzenie do jego śmierci na raka w trakcie pobytu w więzieniu lub najlepiej po zwolnieniu go z więzienia. Dlaczego? Teoretycznie ofiara śmiertelna po drugiej stronie zmobilizowałaby tylko elektorat PiS oraz tę część wyborców, którzy PiS-u nie lubią, ale zachowują jakikolwiek krytycyzm wobec działań Tuska – tak się stało po ZABÓJSTWIE Z ZAMIAREM EWENTUALNYM ś.p. Barbary Skrzypek.
Jednak W RZECZYWISTOŚCI Jan Rokita znając doskonale Tuska mówi wprost, że ten geniusz wyzwalania w ludziach najgorszych instynktów wie, że KREW BUDZI W PRYMITYWACH EUFORIĘ. Tak jest od zawsze – Tusk cofa nas nie tylko do czasów Kryształowej Nocy w III Rzeszy (cóż za ironia psychopaty – Tusk robi to w rocznicę tego pogromu), ale nawet do średniowiecznej euforii tłumów po ścięciu Marii Antoniny.
[mail: ??? Rewolucyjnej może.. bo wyszło że zdziczenie rewolucji francuskiej to był jakiś powrót do Średniowiecza… Hi, hi…]
Tusk liczy na to, że jeśli Ziobro umrze, a dokładniej zostanie zamordowany, a jego elektorat oraz wiarołomni lub zastraszeni prokuratorzy zobaczą, że „nic się nie stało” – niebo się nie zawaliło, ludzie masowo nie wyszli na ulicę, reżim Tuska nie został obłożony sankcjami przez USA, a tym bardziej przez UE, to dopiero to OŚMIELI ICH DO BEZWZGLĘDNEGO ŁAMANIA PRAWA I STOSOWANIA PRZEMOCY BEZ ŻADNYCH OGRANICZEŃ.
Ale zamiast tu streszczać przemyślenia Jana Rokity (świadomie lub nie przemieszane z moimi przemyśleniami) oddam tutaj głos mądrzejszemu ode mnie… który jako JEDYNY dziś zachował odwagę i trzeźwość myślenia. POSŁUCHAJCIE PANA JANA ROKITY, BO NAPRAWDĘ WARTO!