Z deszczu pod rynnę. [lata ok. 1989]

Z deszczu pod rynnę

Autor: stan orda, 24 listopada 2025

W miarę jak wymierają świadkowie i uczestnicy zrywu solidarnościowego, stanu wojennego oraz przemian po 1989 roku, to z rocznicy na rocznicę obraz tych wydarzeń ulega coraz większej  mitologizacji,  zmierzającej do  zafiksowania  narzucanych przez propagandę coraz bardziej fantasmagorycznych i coraz bardziej odjechanych „dogmatów”, które otrzymują status jedynej i bezalternatywnej wersji „prawdy historycznej”.

W ramach drobnej odtrutki na wspomniane wyżej „urban legends” przedstawiam fragmenty opracowania autorstwa prof. dr hab. Józefa Balcerka  (1922 – 1995).  https://xportal.pl/?p=26110
Opracowanie nosi tytuł Reformy Władysława Grabskiego a  „reformy” George’ a Sorosa.
Wydała je w broszurowej formie,”  z datą 15 września 1994 r. oficyna „OJCZYZNA”, praktycznie jako tzw. „samizdat”. Dlaczego? Po przeczytaniu stanie się to jasne.

Przez ostatnie dwa studiów miałem kontakt z ś.p. profesorem Józefem Balcerkiem, który wykładał na SGPiS  przedmiot o nazwie socjologia pracy. Profesor prowadził również seminarium o tej nazwie, którego byłem uczestnikiem w latach 1973-74, a także był promotorem mojej pracy magisterskiej (obrona pracy –  grudzień 1974 r.).

Aby nie mieszać wątków tematycznych, pominąłem fragmenty dotyczące reform Władysława Grabskiego w II RP, mimo iż ich treść również zasługuje na szersze rozpowszechnienie. Dodałem natomiast trochę przypisów (sygnowane inicjałami: S.O.), jako że opracowanie Profesora było napisane w pierwszej  połowie 1994 r., a zatem niektóre odniesienia są mało czytelne, żeby nie napisać, iż zupełnie nieczytelne. Zmieniłem ponadto nazwy śródtytułów oraz wymieniłem określenie radziecki na sowiecki. W kilku miejscach poprawiłem także składnię i stylistykę. A zatem ad rem.

******
(…)
II RP odziedziczyła gospodarkę zdominowana przez obcy kapitał. Mimo prób uniezależnienia się gospodarczego, w 1937 roku, w jego posiadaniu znajdowało się nadal 43,3% kapitału spółek akcyjnych działających w Polsce. Kapitał zagraniczny, który w latach 1924 -1937 wniósł do Polski 3,2 mld zł. , wyprowadził z niej w tym samym okresie ok. 6,6 mld zł, (tj. 14 lat, bo tylko dla takiego okresu istnieją wiarygodne dane), co średniorocznie wyniosło 470 mln zł. Dla porównania kwota rzędu 500 mln zł stanowiła równowartość rocznych budżetowych nakładów  inwestycyjnych. Oznacza to, że kapitał zagraniczny we wskazanym okresie czasu wytransferował z Polski ponad dwukrotnie więcej środków, niż zainwestował.

Miłe złego …
Wyeliminowanie w latach 1944-45 obcego kapitału było historycznym osiągnięciem Narodu i państwa polskiego. Stwarzało ono, obiektywnie, realną szansę rozkwitu gospodarczego, politycznego i kulturalnego naszego kraju. Ta historyczna szansa nie została wykorzystana, ponieważ pod demagogicznym hasłem socjalizmu wprowadzono system kapitalizmu biurokratyczno-zależnego (KB-Z), w którym klasą panującą stała się biurokracja totalitarna, zwana potocznie nomenklaturą.

Nomenklatura, z uwagi na swoją hierarchiczno-feudalną strukturę, nie była w stanie wyzwolić jakiegokolwiek systemu motywacji, który pośrednio lub bezpośrednio skłaniałby pracownika do pracy wydajnej, efektywnej i twórczej. Taki system motywacji może powstać w warunkach zagrożenia nagiej (biologicznej  –  S.O.) egzystencji oraz na gruncie zróżnicowania płac i dochodów z pracy bądź zysku. Zagrożenie nagiej egzystencji, które wystąpiło w latach 1944 -1948, wyjaśnia powodzenie planu trzyletniego (1947-1949) jako autentycznego planu odbudowy kraju. Szczytowym okresem systemu KB-Z jest Plan Sześcioletni (1950-55), a w szczególności lata 1950 – 1953. Ze wszystkich krajów „bloku sowieckiego”  Polska była tym, w którym system KB-Z  był najbardziej „ułomny”. Stało się tak za sprawą nurtu narodowego, reprezentowanego przez Władysława Gomułkę, który zdecydowanie przeciwstawił się nurtowi stalinowskiemu forsowanemu przez ZPP i CBKP oraz socjaldemokratycznemu („odrodzona”  PPS).
(ZPP  –  Związek Patriotów Polskich (luty 1943 r., Moskwa; założyciele: Wanda Wasilewska i Alfred Lampe; CBKP  –  Centralne Biuro Komunistów Polski, 1.02.1944 r., Moskwa; przewodniczący – Aleksander Zawadzki, sekretarz Stanisław Radkiewicz, członkowie: Jakub Berman, Karol Świerczewski, Wanda Wasilewska. W lipcu 1944 r. (Lublin) dołączyli Hilary Minc i Marian Spychalski). Najważniejszą rolę odgrywał J. Berman.  Członkowie CBKP zostali wkomponowani w PPR, a następnie w PZPR. przypis  –  S.O.)

W wyniku porozumienia sowiecko-amerykańskiego z 1941 r., usankcjonowanego w Jałcie (1945 r.) Polska znalazła się w sytuacji przymusowej. (porozumienie z 1941 r.; chodzi o Lend  Lease Act z 11 marca 1941 r. –  S.O.)
Przy podziale świata na dwie strefy wpływów politycznych (amerykańska i sowiecką), Polskę przydzielono do strefy sowieckiej. Podporządkowanie polityczne nie oznacza jednak strukturalnego podporządkowania gospodarczego, które w ramach międzynarodowego kapitalistycznego podziału pracy (MKPP) zakłada, że kraj dominujący (metropolia, centrum) eksportuje do kraju podporządkowanego (peryferie) towary przetworzone, a importuje z niego energię i surowce.

Jedynie w sferze ideologii, a właściwie fałszywej świadomości mogła się zrodzić myśl o sowieckim podboju świata. Od końca XIX stulecia toczyła się walka, a w latach 1914 – 1945 wojna o sukcesję brytyjską pomiędzy Niemcami a USA. Walka o zdobycie totalnej hegemonii w światowym systemie kapitalistycznym (ŚSK) mogła toczyć się jedynie między pełnowymiarowymi supermocarstwami, jakimi na przełomie XIX i XX wieku stały się USA i Niemcy.
Rosja carska, a następnie Rosja sowiecka i Związek Sowiecki były i pozostały największym kolosem na glinianych nogach, aczkolwiek w walce toczonej przez USA i Niemcy, Sowieci odgrywali rolę języczka u wagi, który mógł przechylić szalę zwycięstwa na stronę jednego z rywalizujących supermocarstw. Ale w konferencji w Bretton Woods, która przesądziła o kształcie i treści powojennego światowego ładu gospodarczego, Związek Sowiecki nie uczestniczył.
(Bretton Woods, stan New Hampshire, USA; konferencja  w dniach 1 -22 lipca 1944 r.;  –  S.O.)

USA były świadome tego, że bez sojuszu ze Związkiem Sowieckim nie zdołają pokonać militarnie Niemiec i ustanowić po wojnie swojej hegemonii w ŚSK.  Najpełniej uświadamiała to sobie światowa oligarchia finansowa, która powołała do życia Izrael, uzyskując w ten sposób dla USA (jako operatora i nadzorcy takich działań –  S.O.) pełną kontrolę nad największym światowym rezerwuarem ropy naftowej oraz nad systemem strategicznych powiązań komunikacyjny łączących trzy kontynenty  –  Europę, Azję i Afrykę.
(Bliski i Środkowy Wschód plus Królestwo Saudów i północna Afryka  –  S.O.)

Jedynie na tym tle można wyjaśnić paradoks (pozorny), że nie USA, ale Związek Sowiecki zerwał w 1970 r. sojusz z USA, podpisując porozumienie z RFN o demontażu układów jałtańskich. Porozumienie to uznało de facto prawo RFN do reprezentowania całości Niemiec, stanowiąc pierwszy, zasadniczy krok do odbudowy ich terytorialno-politycznej supermocarstwowości jak i do gospodarczej kolonizacji „bloku sowieckiego” oraz samego Związku Sowieckiego, co także  umożliwiało wyjście na Pacyfik, dokąd, po II wojnie światowej, przesuwało się gospodarcze (a w konsekwencji i polityczne) centrum świata. Takim sposobem Niemcy miały przejąć  sukcesję amerykańską i ustanowić w jej miejsce swoją hegemonie w ŚSK, korzystając z pełnego wsparcia dla Ostpolitik  Willy Brandta i Helmuta Schmidta, udzielanego przez  Międzynarodówkę Socjalistyczną i światową oligarchię finansową.

Porozumienie sowiecko-niemieckie z 1970 r. oznaczało także V rozbiór Polski, którego pierwszą fazą była likwidacja suwerenności gospodarczej naszego kraju, tym razem na rzecz Niemiec. W tym celu nurty stalinowski i socjaldemokratyczny zjednoczyły się  organizując „nagonkę antysemicką” (1968) i „wydarzenia na Wybrzeżu” (1970), by wyeliminować z gry, tym razem definitywnie, Władysława Gomułkę, gdyż wiadomo było, że przeciwstawi się on próbom likwidacji suwerenności gospodarczej i państwowej Polski.

Polska znalazła się w sytuacji bardziej tragicznej, niż w 1939 r., jakkolwiek można było liczyć na kontrakcję USA, które wszakże nie miały zamiaru godzić się z utratą własnej pełnowymiarowej mocarstwowości. Niemniej sytuacja Polski była o tyle bardziej skomplikowana, że agresja gospodarcza Niemiec miała oficjalnie charakter „pomocy”, udzielanej rzekomo w celu przezwyciężenia chronicznej stagnacji ekonomicznej lat 60-tych. (XX wieku  –  S.O.)
Za sprawą „łatwych kredytów”, przeznaczonych głównie na rozwój bazy energetyczno-surowcowej Polska w latach 70-tych została przekształcona w takie właśnie zaplecze dla RFN, NRD i Austrii. Jak również w rezerwę taniej siły roboczej i kraj-śmietnik.
(uciążliwe technologie dla surowcowej gospodarki  rabunkowej, tj. emisje ciężkiej chemii i energetyki węglowej czy wylewanie do rzek, jezior i morza oraz gdzie tylko się dało „brudnych” odpadów  –  S.O.)

„Łatwe kredyty” zostały w 1979 r. nieoczekiwanie przekształcone w „trudne”, w wyniku radykalnego wzrostu stóp oprocentowania (o ponad 300%), skutkiem czego pętla zadłużenia została zaciśnięta na szyi gospodarki narodowej. Takim sposobem wierzyciele z MFW i Banku Światowego mogą dyktować krajom-dłużnikom ich politykę, tak gospodarczą jak i społeczną. Likwidacja suwerenności gospodarczej miała do prowadzić do stopniowego „obumierania” suwerenności państwa polskiego. Przede wszystkim w  tym celu powstała KSS-KOR, którego jądrem (personalnym  –  S.O.) była socjaldemokratyczna „opozycja” i „podziemie”, nieformalnie wspierane przez nurt socjaldemokratyczny w kierownictwie PZPR i przez rząd PRL.

Prezentując się jako obrońca wielkoprzemysłowej klasy robotniczej „opozycyjny” („podziemny”) nurt socjaldemo- kratyczny dążył do narzucenie jej swojego przywództwa. Jednak dzięki wybraniu polskiego Papieża, Kościół w dużym stopniu uniemożliwił przejęcie kierownictwa NSZZ „Solidarność” przez liderów opozycji socjaldemokratycznej. Dlatego w  grudniu 1981 r., w niejawnym sojuszu z nurtem socjaldemokratycznym w w PZPR (i rządzie) zdecydowali oni, realizując porozumienie niemiecko-sowieckie, na odwołanie się do obcej przemocy. Wzywając robotników do strajku generalnego, a naród do powstania, liczyli na to, że prowokując „stan wojenny” doprowadzą do faktycznej wojny domowej, która uzasadni interwencję zbrojną państw Układu Warszawskiego, co definitywnie rozwiąże „kwestię polską” w interesie Niemiec. Na szczęście polska klasa robotnicza nie posłuchała nieinternowanych liderów socjaldemokratycznych, ale za głosem Prymasa (kard.  J. Glemp –  S.O.) nie odpowiedziała siłowo na przemoc.

W latach 80-tych rządy W. Jaruzelskiego, Zb. Messnera, a zwłaszcza M. F. Rakowskiego, kontynuowały „strategię” lat 70-tych, pomimo załamania się porozumienia sowiecko-niemieckiego oraz wysiłków dyplomacji sowieckiej, aby powrócić do porozumienia sowiecko-amerykańskiego. Starania te zakończyły się sukcesem w 1987 r. za sprawą M. Gorbaczowa.

Route table
„Okrągły stół” w 1989 r. był, w istocie rzeczy, wspólnym zwycięstwem obydwu nurtów socjaldemokratycznych (tj. części opozycji i części władzy  –  S.O.), doskonale porozumiewających się, a jeszcze doskonalej pozorujących wzajemną niechęć, czy nawet wrogość. Ponadto funkcja Kościoła została sprowadzona do uwiarygodnienia  owego „zwycięstwa wszystkich sił demokratycznych”, w wyniku którego na gruzach NSZZ „Solidarność” wykluł się amorficzny twór w postaci ROAD, przepoczwarzony następnie w Unię Demokratyczną, a nieco później w Unię Wolności. Z „drugiej strony” (barykady politycznej  –  S.O.)  na miejsce rozpędzonej PZPR zorganizowano niezwłocznie SdRP.

Z gospodarczego punktu widzenia w 1989 r. największe zagrożenie stanowiła „pętla zadłużeniowa” .Jednakże, w przeciwieństwie do okresu międzywojennego, w zasadzie cały majątek i bogactwo narodowe stanowił własność państwową, zaś widoczny gołym okiem rozpad „bloku sowieckiego” jak i samego Związku Sowieckiego stwarzał sytuację, w której, także z politycznego punktu widzenia, Polska nie znajdowała się w sytuacji przymusowej. Ale socjaldemokratyczne „elity” narzucają, propagują i uzasadniają strategię gospodarczą i polityczną zgodną z interesem światowej oligarchii finansowej, a nie z interesem Polski. Światowa oligarchia finansowa, z powodu niemożności ustanowienia jednego całościowego hegemona w ŚSK, postanowiła przejąć sprawę we własne ręce konstytuując dwa ponadnarodowe rządy światowe  –  polityczny i gospodarczy. Fundamentem pierwszego była Rada Bezpieczeństwa ONZ, zaś sekretarz generalny ONZ pełnił funkcję szefa światowej żandarmerii. Rząd gospodarczy byłby scedowany na Światowy Bank Centralny jako jedynego kreatora pieniądza i kredytu. W ten sposób serwilistyczne socjaldemokra-tyczne elity polityczne mogą zlecać swoim kolejnym rządom realizowanie strategii rządu światowego jednego  jak i  drugiego.
(…)

Agenci Sorosa w akcji
U progu lat 90-tych „elity” intelektualne wmawiają Narodowi polskiemu, że obdarowywanie obcych korporacji najbardziej kluczowymi przedsiębiorstwami państwowymi stanowi optymalną „strategię gospodarczą dla Polski, jako że odwoływanie się do pojęcia „Naród”  jest współcześnie wyrazem ksenofobii, zaś obrona suwerenności państwowej  przejawia się jako polityczne zacofanie. Szermując wykładnią takiej „wiedzy teoretycznej” elity te, za pośrednictwem swoich rządów, przekazują kulisy strategicznych decyzji w zakresie prowadzonej polityki pieniężnej i kredytowej  bezpośrednio do rezydentów światowej oligarchii finansowej. Światowa oligarchia finansowa  darzy najwyższym zaufaniem najbardziej cyniczne i najbardziej skorumpowane i zdemoralizowane odłamy biurokracji  (lumpenbusiness), które umożliwiły jej już w latach 70-tych na zarzucenie „pętli zadłużenia” gospodarce narodowej, a w latach 80-tych, poprzez jej zaciskanie, wymusiły przyjęcie w 1989 r. planu likwidacji polskiej gospodarki opracowanego przez G. Sorosa.

Przygotowaniem (a może i początkiem) jego realizacji stała się wprowadzona przez rząd M.F. Rakowskiego „polityka walutowa”, czyli eksport wszystkiego i za każdą cenę (byle w twardej walucie  –  S O.), skutkująca galopującą inflacją ergo dramatycznym obniżaniem siły nabywczej ludności. To była istotna dźwignia (albo lewar  –  S.O.) rozkwitu i umocnienia się nomenklaturowego lumpenbiznesu, który zaczął się formować już pod koniec lat 70-tych.

Rząd T. Mazowieckiego udoskonalił narzędzie „polityki walutowej” (drenażu i grabieży  –  S.O.)  wprowadzając fikcję „wewnętrznej wymienialności złotego”. Otworzyło to szeroko wrota dla wszelkiej maści spekulantów walutowych, którzy deponowali waluty obce, zamieniając je na konta złotówkowe. Na tych kontach dolar, który w komercyjnych bankach mógł przynosić oprocentowanie w granicach 5 – 9 % rocznie, po zamianie na konto złotówkowe uzyskiwał oprocentowanie w granicach 40-80%. Wtajemniczeni otrzymywali z NBP informację o terminie dewaluacji kursu złotego, co pozwalał im tuż przed terminem „skoku na kasę” przywracać saldo dolarowe, by zaraz po skokowej dewaluacji na powrót zamienić je na złotówkowe.
(I tak da capo al fine, co nazywano wdzięcznym określeniem oscylator   –  S.O.)
Na potrzeby owej „wewnętrznej wymienialności złotego” kraje kapitalistyczne, z rekomendacji MFW i Banku Światowego przyznały Polsce fundusz stabilizacyjny dla złotego w wys. 1,0 mld USD . Mechanizm ten pozwolił, na powstanie, nie tylko w Polsce, wielu „legalnych” fortun finansowych.

Także banki wykorzystywały ten proceder do generowania spekulacyjnych zysków. Odbywało się to poprzez kreowanie w przedsiębiorstwach tzw. „zatorów płatniczych”, które z kolei stanowiły pretekst  do wszczynania procedury upadłościowej. W 1990 r. wskaźnik rentowności brutto dla banków osiągnął 73,4%, i odpowiednio w roku 1993 – 14,8%. Te wskaźniki, dające wyobrażenie o zyskach spekulantów finansowych oraz banków, kształtowały z kolei oprocentowanie dla kredytów udzielanych podmiotom krajowym, co stanowiło potężny cios zadany polskim producentom i konsumentom. Poskutkowało to przede wszystkim gwałtownym spadkiem stopy życiowej. W styczniu 1990 r. płace realne obniżyły się o ca 50%, i dopiero w 2-gim półroczu tego roku zaczęły powoli wzrastać. Niemniej w relacji rocznej uległy w 1990 r. obniżeniu do roku 1989 o 24% i o podobny procent w 1991 r. Z kolei w odniesieniu rok do roku spadki te wyniosły: w 1992 r. o 3,6%, a w 1993 r. o 1,8%. Znacznie drastyczniej wyglądały spadki dochodów w rolnictwie.   (chodzi o ludność chłopską gospodarującą „na własnym”  –  S.O.)
(…)

Kolejnym  narzędziem  destrukcji stała się „polityka podatkowa” . Rząd zniósł dotacje dla przedsiębiorstw państwowych, jednocześnie wprowadzając „wakacje podatkowe” dla obcych podmiotów gospodarczych w wymiarze od 3 do 6 lat, które „wykupiły” polskie zakłady przemysłowe. Na dodatek przedsiębiorstwa państwowe naliczane miały tzw. popiwek (podatek od ponadnormatywnych wynagrodzeń). Skutkowało to niemożnością podnoszenia wynagrodzeń, by w konsekwencji załogi zakładów i fabryk zaczęły „domagać się” jak najszybszej prywatyzacji.

Aby zlikwidować przemysł wydobywczy zastosowano inny „trick” finansowy. Uwolniono ceny materiałów zaopatrzeniowych dla górnictwa, a zachowano sztywne administracyjnie ceny na węgiel .Spowodowało to rosnące koszty, przy niemożności wzrostu przychodów z tytułu sprzedaży węgla, by wykazać, iż wydobycie go jest „nierentowne”. Dodatkowo, pośrednictwo w eksporcie węgla oddano w gestię spółkom handlowym (głównie nomenklaturowym), co w konsekwencji doprowadziło do konkurencji polsko-polskiej na światowych rynkach obrotu węglem.  (i zaniżaniu ceny sprzedażowej  węgla  –  S.O.)

Tzw. liberalizacja handlu zagranicznego (i reorientacja co do kierunków, czyli zmiana Wschodu na Zachód) spowodowała zalew rynku krajowego towarami i usługami sprowadzanymi z całego świata, co zdławiło rodzimych wytwórców i producentów. Tak wieloaspektowa „strategia” doprowadziła do obniżenia produkcji przemysłowej w latach 1990-91 o 1/3 (liczona wolumenem produkcji sprzedanej). Dla porównania w latach wielkiego kryzysu lat 1929-33 o podobny wskaźnik obniżyła się produkcja przemysłowa na świecie, ale w ciągu czterech lat.
(pomijam w tym wątku szereg innych wskaźników liczbowych, np. dotyczących bezrobocia, gdyż skupiłem się na mechanizmach opisanych w  opracowaniu prof. J. Balcerka  –  S.O.)

Pomimo spadku produkcji magazyny fabryczne były przepełnione z braku możliwości zbytu na rynku wewnętrznym. Jednostkowe koszty magazynowania rosły w szybkim tempie wymuszając zaciąganie przez przedsiębiorstwa państwowe kredytów bankowych, przy ich lichwiarskim oprocentowaniu, na finansowanie bieżących płatności. Oczywiście kredyty te były tzw. gwoździem do trumny, bo wobec radykalnego załamania zbytu nie można było regulować z przychodów ze sprzedaży obsługi kredytu. To był główny powód owych „zatorów pralniczych”, czyli  wystawiania na cel agencji likwidacyjnej praktycznie wszystkich zakładów państwowych.
(Nawet jeśli nie każde z nich interesowały zagraniczny kapitał, to widać z tego, że schemat restrukturyzacji zastosowany przez planistów Sorosa, a nadzorowany przez lokalnych karbowych z polskich agend rządowych, nikomu nie pozostawiał szansy –  S.O.)
Po znalezieniu klientów zagranicznych chętnych na zakup danego podmiotu gospodarczego (prywatyzację; S.O.), przeznaczano 25-30% kapitału uzyskanego za pakiet akcji na stworzenie funduszy powierniczych w celu obsługi zadłużenia zagranicznego.

Rząd, zgodnie z zaleceniami Banku Światowego i EWG, zmierzał konsekwentnie do tego, aby poziom produkcji rolnej oscylował poniżej progu samowystarczalności żywieniowej, dlatego wywierany był administracyjny nacisk na ugorowanie i odłogowanie gruntów rolnych.
(„An Agricultural Strategy for Poland”; EC – World Bank Publication. „Financial Times” z 30-31.02.1991)

Fragmenty z opracowania Józefa Balcerka pt.:  „Aktualny układ sił w świecie“,  Bielsko-Biała 1994, (wydane staraniem Zarządu Głównego Stowarzyszenia Ofiar Wojny).
Zamieszczam tekst zawierający koncepcję polskiej transformacji przeciwstawną do tej, którą zrealizowano w Polsce pod  kierownictwem (pro forma) prof. Leszka Balcerowicza, pod ideowym patronatem prof. Karola Modzelewskiego, zaś kadrowym prof. Bronisława Geremka i gen. Czesława Kiszczaka. A wszystko to przy huraganowym medialnym wsparciu kosmopolitów „wyznania prawniczego” z ulicy Czerskiej w Warszawie.

******

“Interes Polski dyktuje rozumne i odpowiedzialne rozstrzyganie o losach gospodarki upaństwowionej. W określonych sferach życia gospodarczego własność państwowa ma nadal rację bytu. W przemyśle spirytusowym, tytoniowym, gier hazardowych itp., w których zyski są nieproporcjonalnie wysokie w stosunku do nakładów pracy czy sprawności menedżerskiej, monopol państwowy stanowi jedyną gwarancję autentycznych działań na rzecz ograniczenia „nadkonsumpcji”, powodującej niepowetowane straty społeczne i materialne. Przemysł zbrojeniowy jest z natury rzeczy domeną państwa odpowiedzialnego za stan obronności kraju i zainteresowanego w unowocześnianiu tego przemysłu.
O losach infrastruktury technicznej (łączność, komunikacja, uzbrojenie techniczne) i socjalnej (szpitale, szkoły itp.) o znaczeniu ogólnokrajowym i międzynarodowym winno decydować państwo. Pozostałe przedsiębiorstwa państwowe o kluczowym znaczeniu dla gospodarki i społeczeństwa winny być uspołecznione. Należy jednak wyraźnie rozgraniczyć własność państwową i społeczną, zgodnie z przestrogą Jana Pawła II, iż „…przejęcie środków produkcji na własność przez państwo o ustroju kolektywistycznym nie jest jeszcze równoznaczne z „uspołecznieniem”  tejże własności.”
(Encyklika  Laborem Exercens).

Uspołecznienie środków produkcji jest formą autentycznego uwłaszczenia 2/3 ludności zawodowo czynnej, dotychczas zatrudnionej w charakterze pracowników i robotników najemnych, a także realizacji zasady prymatu [pracy] nad kapitałem. W interesie całego narodu załogi przedsiębiorstw uspołecznionych pełnią funkcję gospodarza. Powołują one rady pracownicze, które mianują i odwołują dyrektorów, jednoosobowo odpowiedzialnych za zarządzanie przedsiębiorstwami, kierując się wyłącznie ich kwalifikacjami profesjonalnymi i moralnymi. Na bazie więzi kooperacyjnych samorządy (i rady) pracownicze tworzą rozbudowany poziomo i pionowo system samorządów (rad) pracowniczych. Dzięki temu mogą one zbudować własny system banków gospodarki uspołecznionej (na szczeblu lokalnym, regionalnym i ogólnonarodowym), zmobilizować niezbędną wolne środki pieniężne i podjąć dzieło restrukturyzacji kluczowych działów gospodarki narodowej, uwalniając się od dyktatu gospodarczego (i politycznego) międzynarodowych instytucji finansowych.

Własność rodzinna na wsi (przede wszystkim gospodarstwa chłopskie) i w mieście (warsztaty rzemieślnicze, drobne przedsiębiorstwa wytwórcze, usługowe i handlowe) zapewnią również prymat pracy nad kapitałem. Współdziałanie przedsiębiorstw rodzinnych na zasadach rynkowych z gospodarką upaństwowioną i uspołecznioną leży w interesie wszystkich wymienionych form własności, przy czym finansowo niezależne przedsiębiorstwa uspołecznione i upaństwowione są w stanie udzielić przedsiębiorstwom rodzinnym niezbędnej pomocy finansowej i kredytowej. Również własność spółdzielcza urzeczywistnia zasadę prymatu pracy nad kapitałem. Świadczy o tym w szczególności spółdzielczość inwalidów, która nie tylko zapewnia rosnącemu odsetkowi ludzi niepełnosprawnych (około 10% ludności ogółem) pewien dochód, lecz ponadto przywraca im wiarę we własne siły.

Co więcej, własność spółdzielcza likwidowana pod pozorem jej odbiurokratyzowania jest warunkiem przywrócenia gospodarce rodzinnej na wsi i w mieście kontroli nad zaopatrzeniem i zbytem przejętej przez nomenklaturowe spółki żyjące ze spekulacji, lichwy i grabieży. Wreszcie dla zdecydowanej większości społeczeństwa, która żyje i żyć będzie z pracy, spółdzielnia mieszkaniowa (lokatorska i własnościowa) jest jedyną drogą do własnego mieszkania, a spółdzielnia spożywców – jedyną szansą nabycia taniej i zdrowej żywności oraz niedrogich choć nowoczesnych dóbr konsumpcyjnych. Nie należy przeciwstawiać się własności prywatnej pod warunkiem jednak, że powstaje i rozwija się na własną odpowiedzialność i ryzyko, a nie, jak obecnie, kosztem celowo rujnowanej własności państwowej, rodzinnej i spółdzielczej.

Poszanowanie zasady równouprawnienia wszystkich form własności prowadzi do ekonomicznego upodmiotowienia całego społeczeństwa i zakłada powstanie na miejsce Senatu drugiej przedstawicielskiej – Izby Gospodarczej, dzięki której całe społeczeństwo będzie kształtować główne kierunki rozwoju gospodarki narodowej”.

Z programu dostosowawczego  Józefa BalcerkaO przetrwanie Narodu Polskiego

„Z prymatu pracy nad kapitałem wynika prawo do pracy i zasada pełnego zatrudnienia, które gwarantuje podmiotowość ekonomiczną, społeczną i polityczną całego Narodu. Dlatego też przeciwstawić się trzeba celowo i świadomie wprowadzanej klęsce masowego i chronicznego bezrobocia, bowiem mówiąc słowami Jan Pawła II, prowadzi ono do utraty „… szacunku, jaki każdy człowiek winien żywić dla samego siebie…”  (Encyklika „Sollicitudo Rei Socialis”).

„Kłamstwem jest twierdzenie, że bezrobocie jest warunkiem wzrostu wydajności pracy i efektywności gospodarowania. Niszcząc fizycznie i psychicznie ludzi pracy, a w szczególności młodzież (2/3 bezrobotnych nie przekroczyło wieku 35 lat), tego rodzaju „strategia gospodarcza” nadaje procesowi destrukcji nie tylko gospodarki, ale i społeczeństwa wprost obłędne przyspieszenie. Jest to tym bardziej niepokojące, że społeczeństwo jest świadomie wprowadzane w błąd. Według oficjalnej statystyki bezrobotnych jest 2,6 mln osób, a w rzeczywistości jest ich 4 – 4,5 mln, a stopa bezrobocia sięga nie 14%, lecz 20-25%. Z uwagi na krańcowe terytorialne zróżnicowanie tego zjawiska coraz więcej jest ośrodków, w których stopa bezrobocia sięga 50-70%, a chroniczne niedożywienie zwłaszcza dzieci i młodzieży, brak opieki lekarskiej i życie w slumsach składają się na proces fizycznego i psychicznego wyniszczenia Narodu Polskiego, zapowiadając szybki jego „pokojowy” Holokaust.

Bezrobocie spycha dochody rodzin bezrobotnych coraz szybciej poniżej biologicznego minimum egzystencji. Prawie połowa oficjalnych bezrobotnych została już pozbawiona nawet głodowego zasiłku i skazana na żebraczą opiekę i pomoc społeczną. Sztucznie rozbudowana w celu zamaskowania rzeczywistych rozmiarów bezrobocia (wcześniejsze emerytury) armia 8,5 mln emerytów i rencistów jest skazana na arbitralność rządów nomenklatury, dokonujących coraz drastyczniejszych cięć w funduszu emerytalnym i rentowym, w imię  „ratowania” budżetu państwa. Pod tym samym pretekstem nomenklatura dokonuje jeszcze drastyczniejszych cięć w funduszach przeznaczonych na ochronę zdrowia, oświatę, naukę, kulturę, wychowanie fizyczne i wypoczynek oraz budownictwo mieszkaniowe. W okresie 1981–1991 Polska straciła 1/4 swoich uczonych, a strategia gospodarczej destrukcji gwałtownie przyspiesza proces ‘drenażu mózgu’ i niszczenia myśli twórczej.
(…)

Fałszem jest oficjalna teza, że przyczyną zapaści budżetu państwa są podyktowane partykularyzmem roszczenia płacowe lub socjalne pracowników i robotników najemnych, chłopów, rzemieślników, drobnych producentów i kupców. Rzeczywistą przyczyną jest celowe doprowadzenie najlepszych przedsiębiorstw państwowych do bankructw, by usprawiedliwić ich przekazanie za symboliczną złotówkę w ręce obcych korporacji oraz spółek nomenklaturowych i mieszanych. Wreszcie firmy „prywatne” w swej zdecydowanej większości zgłaszają do urzędów skarbowych jeżeli nie straty, to w najlepszym razie znikome zyski”.

******

Mój komentarz (S. O.):

John Lewis Gaddis wykładowca strategii wojennej  (Univ. Yale) w książce The Cold War: A New History (ed. New York, Penguin Press, 2005; edycja polska : Zimna wojna: Historia podzielonego świata.;  ZNAK 2007) wskazuje, że decydującym warunkiem zakończenia „zimnej wojny” było ze strony tzw. Zachodu (czyli USA) wymuszenie na Sowietach zjednoczenia Niemiec (aneksja NRD przez RFN). Losy pozostałej masy upadłościowej po RWPG  nie budziły zainteresowania, kto miałby tę resztę „posprzątać” (zagospodarować).

Aspekt techniczno-wojskowy takiej operacji był skomplikowany, bo  proces o tak  znacznej inercji i rozmiarach nie mógł zostać przeprowadzony z „piątku na poniedziałek”, czyli musiał zostać dokładnie rozplanowany, łącznie z rolami rozpisanymi dla jego uczestników. W sensie technicznym musiała nastąpić neutralizacja oddziałów grupy Armii Czerwonej stacjonujących na terenie NRD. Zarówno Gorbaczow jak i Reagan dostrzegali niebezpieczeństwo niekontrolowanej reakcji zideologogizowanych dowódców sowieckich , którzy dysponowali bronią atomową oraz środkami jej przenoszenia. Najbardziej twardogłowych trzeba było wymienić (łącznie z dyslokacją kluczowych segmentów uzbrojenia),  ale nie wszystkich naraz, bo to mogłoby wzbudzać jakieś podejrzenia. Generalicja
ta żyła z zaszeregowania na szczeblach drabinki nomenklaturowej i na dobrą sprawę niewiele miała do stracenia, poza państwowym uposażeniem i służbowym lokum gdzieś w głębi imperium sowieckiego. Należało uruchomić lewar materialnego dobrobytu, aby nie opłacało im się umierać dla idei, a przeciwnie, żeby posiadali sporo do stracenia. Dlatego od 1986 r. dano im możliwość legalnego obrotu „dobrami z Zachodu” bez kontroli celnych i stosownych opłat z tego tytułu. Inaczej mówiąc zezwolono im na kontrabandę w wersji „no limit”.  I z NRD pomknęły na wschód pociągi z zaplombowanymi wagonami. Wystarczyły trzy lata, aby większość dowódców sowieckich w NRD przestawiła wektory w swoim myśleniu, skupiając się na wybudowanych rezydencjach, ich wyposażeniu, a także „ustawieniu” członków rodziny. Tak z grubsza wyglądało wykonanie operacji neutralizowania od strony techniczno-psychologicznej.

Natomiast zagospodarowanie wspomnianej masy upadłościowej po RWPG należało do zadań innego rodzaju strategów, czyli spekulantów finansowych kontrolujących obieg światowego pieniądza kredytowego. Oni decydowali jaki wariant transformacji może zostać zastosowany i wdrożony w poszczególnych segmentach owej masy upadłości (krajach byłego bloku sowieckiego). Posiadali tutaj częściowo przeszkolone kadry lokalnych ekonomicznych „askarysów”, powysyłane” wcześniej na zagraniczne staże w ramach Fundacji Fulbrighta i podobnych. Przeszkolenie to polegało na zapoznaniu ich z terminologią stosowaną w świecie finansów „realnego pieniądza”, aby rozumieli o czym się do nich mówi (czyli, żeby rozumieli treść wydawanych im zaleceń i poleceń).

Na  Polskę wystarczyło kilkunastu, co najwyżej kilkudziesięciu, byle obsadzono ich na kluczowych pozycjach. Bo każdy z nich miał w gospodarczym resorcie „doradców” ergo konsultantów delegowanych z Banku Światowego i MFW. Były to najczęściej osoby poznane przez naszych askarysów przy okazji owych zagranicznych wyjazdów stypendialno-stażowych. Zapewne często byli to ludzie ze służb „postawieni” dla opieki nad takimi stażystami, którzy mieli rozpoznawać ich „charakterystykę psychologiczną”, nie wspominając o stręczeniu okazji dla zbierania „kompromatów”.

Później, tu na miejscu, “konsultowanie” było łatwizną.

Oddzielnym problemem było rozpoznanie podatności na korupcję. Gdy pracowałem przez parę miesięcy w jednym z ministerstw zajmujących się restrukturyzacją „przemysłu i handlu” (1991 r.), czyli przygotowaniem kandydatów do „sprywatyzowania” dla resortu ministra J. Lewandowskiego, krążyły plotki i pogłoski o tym kto i za ile czapkę gruszek jaki zakład pozwolił „sprywatyzować’. Nazwisk ze względów ostrożności procesowej oczywiście nie będę  wymieniał.

Kończąc ten wątek wyrażę swoją opinię.
Otóż bez względu na to, na ile byłyby bardziej korzystne dla społeczeństwa i gospodarki polskiej przedstawiane przez oponentów wersji sorosowskiej alternatywne drogi czy wersje restrukturyzacji gospodarczej,  to nie miały one żadnych  szans realizacji. Powtórzę kwestię umieszczoną w poprzedniej notce, mianowicie że schemat restrukturyzacji zastosowany przez planistów Sorosa, a nadzorowany przez lokalnych askarysów z polskich agend rządowych, nikomu nie pozostawiał szansy.

Nie miała takiej  szansy ani koncepcja prezentowana przez prof. Józefa Balcerka, ani przez żadnych innych kontestatorów. Były to jednakże koncepcje ogólne, przede wszystkim, na ile dzisiaj rozumiem te kwestie,  nie były one rozpisane na „osi czasowo-finansowej”.  No i diabeł jak wiadomo tkwi w szczegółach, a my nie mieliśmy po prostu armat. Pocisków do nich również nie. Złożyły się na to przyczyny zewnętrze, ale również wewnętrzne, wcale  nie mniej istotne.

Oto pierwszy przykład.  
Gdy w 2000 roku skończyłem szkolenie w Studium Doradców Podatkowych w instytucie na ul. Kaleńskiej w Warszawie, miałem za sobą już ok. ośmiu lat praktyki jako audytor finansowy, załóżmy więc, że wiedziałem o czym mówię. Ponadto jeszcze miałem jakieś resztki nadziei, że w tworze politycznym o nazwie AW „S” znajdzie się jakieś pole do merytorycznych rozmów na tematy gospodarcze (zwłaszcza podatkowe). Niestety, nie znalazłem chętnych do dyskutowania o tych zagadnieniach. Zbywano mnie najczęściej takim oto wybiegiem, że „od tego” jest Leszek Balcerowicz, więc ich to nie musi już interesować. Najważniejsza dźwignia gospodarki, którą stanowią  podatki, ich rodzaj, skala, sposoby wprowadzania etc, etc., nikogo nie interesowała. A to przecież oznacza, że Balcerowicz miał „carte blanche”. A gdy zwracałem uwagę, że skoro tak mocno krytykują owego Balcerowicza, to niech na jego miejsce wskażą ze trzech innych finansistów, najlepiej z każdej partii sejmowej. Wówczas  patrzyli na mnie jak na kosmitę. No bo skąd wynajdą trzech, jak nawet jednego nie mieli. To właśnie od tamtej pory dałem sobie spokój z politykami i ostatecznie prysły u mnie tlące się resztki złudzeń.

Przykład drugi
Gdy w charakterze inspektora kontroli państwowej prowadziłem badanie przekształcenia państwowego molocha PZU w spółkę skarbu państwa (II półrocze 1992 r.), miałem przemawiającą do wyobraźni rozmowę z ówczesnym prezesem owego molocha, p. Krzysztofem Jarmuszczakiem. W trakcie mojego badania napotkałem termin, którego nie rozumiałem. Była nim „reasekuracja”. (rozproszenie ryzyka). Prezes odpowiedział, że wcale się nie dziwi, bo w Polsce jest raptem ośmiu ludzi, wliczając jego, którzy wiedzą co to jest, no i  wymienił wszystkich z nazwiska oraz to czym się wtedy zajmowali (gdzie i w jakim charakterze pracowali).  OŚMIU. Następnie wyjął z regału jeden z tomów rocznika londyńskiego Lloyds’a, i powiedział, co następuje: polskie PZU prowadzi łącznie jakieś dwadzieścia kilka wszystkich rodzajów ubezpieczeń majątkowych. A w tym oto tomie rocznika Lloyds’a za rok (nie pomnę już który to był) jest kilkaset rodzajów ubezpieczeń (bodajże ponad 500) dotyczących samego tylko frachtu morskiego.  Nie trzeba było do tego niczego więcej dodawać. Ta przepaść nie tylko ziała, ale nie było także widać jej dna.

Przykład trzeci  (i ostatni).
Pewnego razu do instytucji w której wówczas byłem zatrudniony (a było to kilkanaście lat później niż sytuacja opisana w przykładzie nr 2) przyjechała przedstawicielka brytyjskiego NAO (National Audit Office; odpowiednik polskiego NIK). Była ona z pochodzenia Polką, aczkolwiek obywatelką brytyjską. Rozmawiała z nami i po polsku i po angielsku. Zapytałem ją o to jak ona widzi powody tego, że „Angole” tak relatywnie słabo angażują się kapitałowo w rynek polski. Odpowiedziała, że Anglik (niech będzie Brytol) źle się czuje w sytuacji, w której ma robić interesy z firmą, której istnienie liczy sobie dwa, pięć, czy nawet dziesięć lat. On uważa takie podmioty za byty tymczasowe i nie traktuje ich serio. Dla Brytoli firma musi mieć co najmniej 50 lat trwania, a najlepiej żeby miała ich sto, a jeszcze lepiej sto pięćdziesiąt. A najmniej trzy pokolenia. No to ile u nas jest takich firm?

Podsumowanie


Na progu transformacji nie dysponowaliśmy know-how. Co przez to rozumiem? Otóż w  pierwszym lepszym banku w londyńskim City można byłoby od ręki znaleźć  pół setki „Balcerowiczów” a w tych trochę lepszych całe ich setki. Wyszliśmy na lodowisko w butach z łyżwami niedopasowanymi do naszych stóp, a ponadto takich, które wczoraj otrzymaliśmy z darów. I przyszło zmierzyć się z profesjonalistami z NHL.

Ogrywali nas bezkarnie, bo po prostu bez trudu mogli to robić. I nie ma im się co dziwić, ani biadolić, że nas ogrywali jak dzieciaków. Dlatego złudzeniem jest, iż zmieniłoby się coś zasadniczo w procesie polskiej transformacji po roku 1989, gdyby finansami i sprawami gospodarki państwa kierowali nie „Balcerowicze i Lewandowscy”, ale „Kieżunowie i Balcerkowie”. Moim zdaniem niczego by to specjalnie nie zmieniło. Brakowało nam bowiem zarówno armat jak i amunicji do nich. Tak czy owak musieliśmy zapłacić frycowe, a o jego skali i tak decydowaliby „planiści” od Sorosa..

******

O autorze: stan orda

Lecturi te salutamus

=========================

MD: Nie zgadzam się z konkluzją.

„Kieżunowie i Balcerkowie”, a można dodać„ tuzin innych, mądrych i odważnych [znałem ich wtedy] byli od razu tłamszeni, bo w umowach „globalistów” z Kiszczakiem tak być musiało, a ta banda miała – prawie nieograniczona władzę.

Kościół posoborowy – to Klub Dyskusyjny któremu przewodniczy diabeł

Kościół posoborowy – Klub Dyskusyjny w którym siedzi diabeł

, 24 listopada 2025

AIX

Sądziliśmy, że po Soborze nastanie słoneczny dzień w historii Kościoła, ale zamiast tego nastał dzień pochmurny i burze i ciemność. Jak do tego doszło? Mamy do czynienia z siłą przeciwną, nazwijmy ją po imieniu, z diabłem. Wygląda na to, jakby z jakiejś tajemniczej szczeliny do Kościoła wdarł się swąd szatana.

– Papież Paweł VI, 1972.

(…) tak jakby do Pawła VI dopiero zaczęło docierać z bardzo dużym opóźnieniem to, co się wydarzyło. A wydarzyło się tak, że moim zdaniem Sobór (Watykański II) przyniósł największy impuls dechrystianizacyjny w dziejach katolicyzmu.

Przez impuls dechrystianizacyjny, rozumiem serię i wypowiedzi towarzyszących Soborowi, przecież Sobór nie był tylko jednym momentem, to było kilka lat, kiedy to oswajano katolików systematycznie z tym, że tak naprawdę żadna z praw wiary, która została im przekazana wcześniej nie jest nie wzruszona, że wszystko podlega dyskusji,  że wszystko może zostać zakwestionowane.

(…) przyzwyczajono ogół, mówię tutaj o ogóle wierzących katolików do tego, że Kościół przestał być taką niewzruszoną normą, miarą, do której się zawsze można odwołać, tylko że to jest, to jest klub dyskusyjny! – Paweł Lisicki, 2025.

Materiał obowiązkowy dla każdego katolika, dla tych, którzy chcą poznać kulisy wrogiego przejęcia w Kościele stanowisk i wpływów przez masonerię, Żydów i „ekspertów” – świeckich teologów.

„Hurtowe transporty ludzi” przez nowy szlak przemytu migrantów przez Polskę

Śledztwo ws. „hurtowych transportów ludzi” przez nowy szlak przemytu migrantów przez Polskę

https://www.fronda.pl/a/Sledztwo-ws-hurtowych-transportow-ludzi-przez-nowy-szlak-przemytu-migrantow-przez-Polske,249434.html


Wznowienie ruchu na przejściach w Bobrownikach i Kuźnicy uspokoiło sytuację na granicy z Białorusią — liczba prób nielegalnego przekroczenia spadła z ponad 100 dziennie do zaledwie kilku. Jednak popyt na przemytników nie zniknął. Dziennikarska prowokacja rosyjskojęzycznego portalu Vot Tak ujawniła jednak, że sieci przewożące migrantów wciąż działają intensywnie, a Polska pozostaje jednym z głównych korytarzy przerzutowych do Niemiec.

Choć oficjalne statystyki Straży Granicznej pokazują gwałtowny spadek prób forsowania granicy tuż przed otwarciem przejść (od 7 do 13 listopada — 140 prób, a przez ostatnie trzy dni przed otwarciem — tylko 10), nie oznacza to końca problemu. Migranci wciąż trafiają do Polski, a część z nich — jak ustalili dziennikarze — jest dowożona z Litwy, gdzie wcześniej kumulowano duże grupy osób oczekujących na przerzut.

Okazuje się, że mimo deklarowanej ciszy na litewskiej granicy, przemytnicy nadal bez przeszkód przewożą ludzi z obozów pod Kownem, skąd pieszo przekraczają granicę z Polską. Następnie są odbierani przez kurierów i wiezieni dalej, najczęściej do Szczecina — „bo stamtąd już tylko 13 km do Niemiec”.

Prowokacja dziennikarska: praca za 1500 dolarów za „pasażera”

Dziennikarz Vot Tak natrafił w rosyjskojęzycznym Telegramie na ogłoszenie: „Praca dla kierowcy z własnym lub wynajętym samochodem”. Po kontakcie z pośredniczką, Swietłaną, usłyszał:

„Zajmujemy się przewozami migrantów w Polsce, na Litwie i Łotwie. Wypłata od 700 do 1500 dolarów za pasażera.”

Zamówienia mają charakter regularny — Swietłana zapewniła, że „ludzi nie brakuje”. Przemytnicy oferują kursy zarówno spod Białegostoku, jak i z Litwy do Suwałk. Jeszcze tego samego dnia potwierdziła:

„Dziś w Polsce będzie grupa 15 osób. Weźmiesz?”

Według niej na Litwie można łatwo „załadować dowolnego busa”.

Kurierzy – jednorazowi i wymienialni

W 2023 roku polskie służby zatrzymały ok. 500 przewoźników migrantów, w 2024 roku — 436, a w ciągu niespełna 11 miesięcy 2025 roku — już 314. Większość zatrzymanych to obcokrajowcy: Ukraińcy, Białorusini, Uzbecy, Mołdawianie i Gruzini.

Przemyt ludzi odbywa się w języku rosyjskim, co — jak wskazują służby — ułatwia rekrutację.

Kurierzy są „jednorazowi”:

  • ryzyko złapania jest wkalkulowane,
  • po odbyciu kary cudzoziemcy są deportowani i otrzymują zakaz wjazdu,
  • rekrutuje się osoby zdesperowane, szukające szybkiego zarobku.

Zwijanie porodówek: Kiedy zysk staje się ważniejszy niż życie (i demografia).

Zwijanie polskich porodówek: Kiedy zysk staje się ważniejszy niż życie (i demografia).

Liczba porodówek w Polsce drastycznie spada – z mapy zniknęło już ponad 50 oddziałów, a kolejne są zagrożone. W zamian słyszymy o pomysłach rodzenia na SOR-ach i widzimy lekarzy-kominów płacowych zarabiających krocie w systemie, który bankrutuje. Czy likwidacja opieki okołoporodowej to ostateczny dowód na kapitulację państwa wobec kryzysu demograficznego? Sprawdzam, dlaczego ekonomia wygrywa z bezpieczeństwem matek i co to mówi o naszej kondycji moralnej.

„Naród, który zabija własną przyszłość w tabelkach Excela, nie potrzebuje proroków zagłady – wystarczą mu księgowi.”


Polska 2025: Dziecko jako koszt nieuzasadniony

 Jeszcze dekadę temu, w 2010 roku, w Polsce funkcjonowało 407 oddziałów położniczych. Dziś, w rzeczywistości roku 2025, mamy ich niespełna 350. To nie jest tylko statystyka – to mapa wycofywania się państwa z jego fundamentalnych obowiązków. Analizując dane przedstawione przez dr Jana Śpiewaka w programie „Wiadomości z końca świata”, wyłania się obraz systemu, w którym „cud narodzin” został sprowadzony do rubryki „strata netto”.

Narodziny w cieniu kalkulatora. Czy polskie matki zostały skazane na SOR, by ratować budżety szpitali?


Ekonomia odczłowieczenia

 Z perspektywy czysto rynkowej – brutalnej i wypranej z empatii – poród w Polsce się nie opłaca. Szpitale otrzymują wycenę na poziomie maksymalnie 11.000 zł za poród. W dobie inflacji i rosnących kosztów, kwota ta nie pokrywa nawet podstawowego utrzymania oddziału, nie mówiąc o godziwych wynagrodzeniach dla personelu niższego szczebla. Mamy więc do czynienia z paradoksem: procedura, która jest biologiczny fundamentem przetrwania narodu, jest traktowana przez system jako zbędny balast finansowy.

 Tu wkracza wnioskowanie oparte na twardych danych: jeśli szpital jest przedsiębiorstwem, a oddział położniczy generuje stratę, dyrektorzy – często pod presją samorządów – podejmują „racjonalną” decyzję o jego likwidacji. Jednak z perspektywy aksjologii społecznej, a nawet biblijnego nakazu ochrony życia i szacunku dla matki, jest to decyzja barbarzyńska. Czy godność rodzącej kobiety można wycenić?

SOR jako nowa porodówka?

 Najbardziej niepokojącym sygnałem zmian jest narracja o przenoszeniu porodów na Szpitalne Oddziały Ratunkowe (SOR). Potwierdzenia ze strony Ministerstwa Zdrowia, że SOR-y mogą stać się miejscami porodów w sytuacjach kryzysowych, brzmią jak ponury żart. SOR to miejsce walki o życie w trybie nagłym – pełne chaosu, krwi, ofiar wypadków i pacjentów pod wpływem substancji.

 Rzecznik izby lekarskiej celnie, choć gorzko, zauważa: „zakładamy, że rodzą wśród bezdomnych”. To sformułowanie obnaża upadek standardów. Zmuszanie kobiet do rodzenia w warunkach, gdzie intymność i spokój są luksusem nieosiągalnym, to nie tylko błąd systemowy. To gwałt na psychice społecznej i jawne złamanie umowy społecznej, w której obywatel płaci podatki w zamian za bezpieczeństwo w kluczowych momentach życia.

Kasty i kominy, czyli gdzie są pieniądze?

 Sytuacja staje się jeszcze bardziej groteskowa, gdy spojrzymy na strukturę wynagrodzeń. Podczas gdy oddziały są zamykane z braku funduszy, wąska grupa lekarzy kontraktowych notuje zarobki przekraczające 200.000 zł miesięcznie. To klasyczny przykład rozwarstwienia, które niszczy tkankę społeczną. Mamy do czynienia z systemem, który z jednej strony głodzi infrastrukturę (zamykanie oddziałów, brak sprzętu), a z drugiej strony tuczy wybrane jednostki. To nie jest socjal-demokratyczna troska o dobro wspólne; to drapieżny kapitalizm w najgorszym wydaniu, zaszczepiony na organizmie publicznej służby zdrowia.

Matka kontra ZUS

 Obrazu „piekła kobiet” dopełnia postawa Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Zamiast wsparcia, ciężarne i młode matki (często prowadzące działalność gospodarczą) spotykają się z domniemaniem winy. Kontrole, oskarżenia o „wyłudzanie zasiłków”, wstrzymywanie wypłat – to rzeczywistość wielu Polek. Państwo, które w deklaracjach politycznych stawia rodzinę na piedestale, w praktyce traktuje macierzyństwo jako potencjalne oszustwo podatkowe.

Pętla demograficzna

 W 2021 roku urodziło się zaledwie 250.000 dzieci. To katastrofa. Likwidacja porodówek, przedszkoli i szkół jest reakcją na ten spadek, ale jednocześnie ten spadek napędza. To mechanizm samospełniającej się przepowiedni. Młodzi ludzie, widząc zamykane placówki, brak dostępu do znieczulenia, ryzyko rodzenia na korytarzu SOR-u i opresyjność ZUS-u, rezygnują z rodzicielstwa. Infrastruktura zwija się, bo nie ma dzieci, a dzieci nie ma, bo zwija się infrastruktura.

* * *

Źródło: Piekło matek w Polsce trwa, Paulina Matysiak wyrzucona z Razem, lekarze zarabiają za dużo? | Jan Śpiewak

Decyzja o likwidacji kolejnej porodówki nigdy nie jest tylko decyzją ekonomiczną. Jest decyzją cywilizacyjną. Jeśli jako społeczeństwo godzimy się na to, by rachunek ekonomiczny brał górę nad bezpieczeństwem narodzin, to w istocie podpisujemy akt kapitulacji. Bezpieczeństwo matek nie jest przywilejem – jest fundamentem, bez którego żadne programy demograficzne nie mają racji bytu. Zamiast pytać „czy nas na to stać?”, powinniśmy zapytać: ile nas będzie kosztować, jeśli tego nie utrzymamy?.

Odpowiedź brzmi: istnienie nas samych.

Brain rot – Gnicie mózgu

Centrum Życia i Rodziny
Szanowni Państwo,
Kilka miesięcy temu pisałem Państwu o słowie, które zostało nominowane do konkursu na Młodzieżowe Słowo Roku przez czołowe wydawnictwo uniwersytetu w Oksfordzie.
Ostatnio ponownie je napotkałem i stwierdziłem, że ten temat wymaga przypomnienia, a zarazem pewnego pogłębienia. „Brain rot”.

To mało przyjemne określenie dosłownie oznacza „gnicie mózgu” i w gruncie rzeczy… tym właśnie jest. Ten termin opisuje z reguły krótkie, bezsensowne treści, nieniosące żadnej wartości, ale niesamowicie konsumujące naszą uwagę, które możemy znaleźć w internecie, zazwyczaj w postaci krótkich filmów czy tzw. rolek na social mediach.Skutki nadmiernej konsumpcji takich bezwartościowych treści są niestety opłakane: skrócenie czasu skupienia uwagi, trudności z koncentracją czy tzw. mgła mózgowa. Z czasem „brain roty” powadzą do tego, że nie jesteśmy w stanie skupić się dłużej na niczym, co wymaga choćby minimalnego wysiłku – nie potrafimy czytać książek, prowadzić z zaangażowaniem rozmowy czy nawet oglądać z zainteresowaniem filmów trwających dłużej niż kilkadziesiąt sekund.
Nasz mózg natychmiast się nudzi. I chce tylko przejść do kolejnej czynności, która zapewni mu szybkie uderzenie dopaminy.I nie bez powodu to słowo startuje właśnie w konkursie na młodzieżowe słowo roku. Bo brain rot, „zgnilizna mózgu” trawi w bezprecedensowym tempie właśnie młode pokolenie.
Jak to zmienić?
Mam dla Państwa zagadkę.
Badania, które przytaczam poniżej dotyczą szkół, a przeprowadzono je po roku od wprowadzenia pewnej istotnej zmiany. Ciekaw jestem, czy domyślą się Państwo, o jaką zmianę chodzi.
81% dyrektorów szkół stwierdziło, że ta zmiana wpłynęła na poprawę wyników w nauce,86% zauważyło poprawę w zakresie socjalizacji uczniów, 87% uważa zaś, że uczniowie są mniej rozproszeni i lepiej koncentrują się na lekcjach.Co to za zmiana?
Przypuszczam, że wielu z Państwa wpadło już na poprawne rozwiązanie.
W badanych szkołach wprowadzono zakaz korzystania ze smartfonów.Zabranie uczniom na kilka godzin jednego, niewielkiego urządzenia, które każdy z nich miał w kieszeni czy plecaku, zmieniło tak wiele!
Zła wiadomość jest taka, że badania nie przeprowadzono w polskich szkołach. Ministerstwu edukacji pod wodzą Barbary Nowackiej – choć nie szczędzi nam kolejnych rewolucyjnych pomysłów na reformę polskiego szkolnictwa – nie spieszy się do wprowadzenia zakazu używania smartfonów w szkołach.Tymczasem całe młode pokolenie dzień za dniem jest pochłaniane przez cyfrowy nałóg. To dzieci, które nie znają już świata bez wszechobecnych ekranów, a ich umysły, często przyzwyczajone do używania elektroniki niemal od urodzenia, nie są w stanie funkcjonować tak, jak powinny, by umożliwić im prawidłowy rozwój i szczęśliwe dzieciństwo.zdjecie młodzieży z telefonami Dzięki smartfonom jesteśmy non-stop podłączeni do Internetu.To ogromna wygoda: możemy zawsze być na bieżąco z najświeższymi wiadomościami, w każdej chwili sprawdzić skrzynkę mailową, szybko porozumieć się ze znajomymi, a setki aplikacji oferują korzyści i ułatwienia właściwie w każdej sferze życia. Nuda przestała być problemem – gdziekolwiek jesteśmy, możemy przecież posłuchać ulubionej muzyki, obejrzeć film, zagrać w jedną z tysięcy dostępnych gier albo po prostu przewijać bez końca media społecznościowe, sprawdzając, co u znajomych i nieznajomych.W czym problem? To, co pozornie może wydawać się korzyściami, tak naprawdę ma destrukcyjny wpływ na naszą psychikę, układ nerwowy, a często i zdrowie.
A mówię tu wciąż o osobach dorosłych. O osobach, które mają narzędzia i umiejętności, aby łatwiej zauważyć problemy i spróbować z nimi walczyć.Sprawy mają się znacznie gorzej, gdy dotyczy to dzieci.
Specjaliści od lat biją na alarm: dzieci używają urządzeń ekranowych znacznie dłużej niż powinny. Każdego dnia po około 5 godzin.One również zabijają w ten sposób nudę, oglądając filmy czy grając w gry. Komunikują się z przyjaciółmi. Scrollują media społecznościowe.
Brzmi niewinnie?
40% nastolatek zgadza się ze stwierdzeniem, że ich życie stałoby się puste bez ich smartfona.
Od 2012 roku czas, jaki dzieci spędzają z rówieśnikami, spadł niemal o połowę. Przez brak bezpośrednich kontaktów z innymi młodzi ludzie nie potrafią odnaleźć się w społeczeństwie i coraz częściej czują się samotni.W ciągu dekady trzykrotnie wzrosła liczba dzieci deklarujących myśli samobójcze i podejmujących próby odebrania sobie życia. Jest to jednocześnie ta sama dekada, w ciągu której świat zawojowały smartfony.
Psycholog społeczny Jonathan Haidt, jeden z czołowych badaczy wpływu mediów społecznościowych na młodzież uważa, że upowszechnienie się smartfonów odebrało całemu pokoleniu dzieciństwo. Jego zdaniem istnieje bezpośredni związek między intensywnym korzystaniem z mediów społecznościowych a nasilonym występowaniem problemów psychicznych.
Haidt wykazał, że od momentu, kiedy platformy takie jak Facebook czy Twitter  wprowadziły zmiany w swoich algorytmach około roku 2010, zauważalny jest wzrost dezinformacji, polaryzacji społecznej i, co najbardziej niepokojące, kryzys zdrowia psychicznego wśród nastolatków.
Te niewielkie urządzenia, które nasze dzieci noszą w kieszeniach i plecakach, zmieniają ich świat w bardzo mroczne i puste miejsce. Tak mroczne, że same nie potrafią się stamtąd wydostać – choć bardzo by chciały.Bo badania prowadzone przez psychologów społecznych wykazują coś jeszcze: ponad połowa młodych dorosłych (czyli osób w wieku 18-27 lat) chciałaby, aby media społecznościowe nigdy nie zostały wynalezione.Oni spędzili tam swoje dzieciństwo. A może bardziej prawdziwe byłoby stwierdzenie: stracili tam swoje dzieciństwo. Chcę pomóc chronić dzieci! To na nas, dorosłych, spoczywa odpowiedzialność za to, by wyciągnąć dzieci i młodzież z wirtualnej matni.
Dlatego chcę dziś prosić Państwa o zaangażowanie w działania, które jako Centrum Życia i Rodziny prowadzimy w tej sprawie już od kilku lat.
Ze strony polityków widzimy niestety dużą niechęć do wprowadzania realnych zmian. Kolejni ministrowie edukacji kluczą w sprawie wprowadzania ograniczeń używania smartfonów w szkołach.
Ostatnie takie zmiany, proponowane w poprzednim roku szkolnym, zostały skutecznie zablokowane m.in. przez… Rzecznika Praw Dziecka.
Trudno mi powiedzieć, czy takie polityczne wybiegi to kwestia niewiedzy co do szkodliwego wpływu urządzeń cyfrowych na dzieci i młodzież, czy też uprzedzenia oparte na ideologii.Wiem jedno – niejednokrotnie już widzieliśmy, że presja wywierana na polityków może być skuteczna.
Dlatego chciałbym Państwa prosić o włączenie się w kampanię Szkoła wolna od smartfonów.  Na stronie szkolabezsmartfonow.czir.org znajdą Państwo nasz apel do Minister Edukacji Narodowej, w którym wskazujemy na potrzebę podjęcia zdecydowanych działań, aby chronić dzieci przed szkodliwym wpływem smartfonów. To istotne zwłaszcza w szkole, która powinna być przestrzenią edukacji i skupienia.Pod naszym apelem zebraliśmy już ponad 18 000 podpisów. Mam jednak nadzieję, że wkrótce uda nam się dobić do 20 000 – wówczas zamierzamy złożyć nasz apel na ręce Pani Minister.
Dlatego jeśli jeszcze Państwo tego nie zrobili, bardzo proszę o podpisanie apelu teraz!  Podpisuję apel! Ograniczenia w używaniu smartfonów i innych urządzeń mobilnych w szkołach wprowadziło już wiele krajów, w tym m.in. Francja, Portugalia, Norwegia, Chiny, niektóre regiony Niemiec, Szwecji czy Danii, a także Australia, z której dane przytoczyłem Państwu powyżej.
Świat zaczyna dostrzegać, że technologia, choć pomocna w wielu aspektach codziennego życia, używana niewłaściwie i bez rozsądnych ograniczeń, staje się niszczącym narzędziem.
Polska jednak nadal nie może obudzić się z cyfrowego letargu. A przynajmniej bardzo nie chcą tego zrobić nasi decydenci.Bo również w Polsce propozycje wprowadzenia zakazu używania smartfonów w szkołach spotykają się z dużym poparciem społecznym. Według danych CBOS z marca 2025 r. za takim rozwiązaniem opowiada się aż 73 proc. Polaków. Z uzyskanych deklaracji respondentów wynika, że lepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie ogólnych, jednolitych regulacji dotyczących korzystania przez uczniów z telefonów niż to, żeby każda placówka ustalała zasady we własnym zakresie, jak ma to miejsce obecnie.
I w tym właśnie społecznym poparciu widzę ogromną nadzieję!Dostrzegam jego skalę na co dzień, w czasie moich podróży po Polsce i spotkań z rodzicami, dziadkami, nauczycielami.
Od wielu miesięcy Centrum Życia i Rodziny prowadzi działania edukacyjne skupiające się właśnie na informowaniu rodziców i osób na co dzień stykających się z dziećmi o tym, jak szkodliwe są smartfony. 
Tworzymy w ten sposób przestrzeń do rozmów, dzielenia się doświadczeniami, ale przede wszystkim uwrażliwiamy na zagrożenia i uczymy, jak pomóc własnemu dziecku lepiej funkcjonować w cyfrowym świecie.Te spotkania cieszą się wśród rodziców i nauczycieli dużą popularnością. Tysiące przejechanych po Polsce kilometrów, godziny wykładów i rozmów, wiele wysłuchanych historii – to prawdziwa skala społecznego poparcia dla ograniczenia używania smartfonów w szkołach.
A przede wszystkim to prawdziwa skala potrzeb. Wciąż dostajemy kolejne zaproszenia do szkół, gdzie rodzice i pedagodzy chcą się z nami spotkać. Pociąga to oczywiście za sobą konkretne nakłady finansowe, które ponosimy każdego miesiąca. Potrzebujemy Państwa pomocy, aby sprostać tym wymaganiom. Każda kwota zwiększa nasze możliwości w promowaniu petycji w mediach społecznościowych, pozwala pokryć koszty benzyny i przygotowania materiałów informacyjnych na spotkania – w efekcie daje szansę, aby uchronić kolejnych młodych ludzi przed osunięciem się w odmęty cyfrowego nałogu.
Dlatego bardzo proszę Państwa o wsparcie kampanii „Szkoła wolna od smartfonów” dobrowolnym datkiem w wysokości 50 zł, 100 zł, 200 zł czy 500 zł lub nawet wyższej. 
Każda Państwa pomoc pozwala nam docierać do kolejnych rodziców, dziadków, nauczycieli i wszystkich, którzy chcą pomagać młodzieży lepiej odnaleźć się w świecie cyfrowym. Wspieram walkę z cyfrowym uzależnieniem 
Polskie szkoły stoją na głowie. Mogą z nich zniknąć prace domowe, lekcje religii i kluczowe treści z podstawy programowej, ale nie mogą zniknąć smartfony. Realne i skuteczne ograniczenia używania smartfonów w szkołach są nie w smak pani minister. Wciąż chce regulować te kwestie jedynie na poziomie statutów poszczególnych placówek, choć jest jasne, że to rozwiązanie zupełnie nieskuteczne.
Tymczasem specjaliści z całego świata alarmują: smartfony zabierają naszym dzieciom dzieciństwo. Uniemożliwiają im prawidłowy rozwój i nabycie kompetencji społecznych niezbędnych do budowania szczęśliwego życia. Skazują na samotność w świecie pełnym wyłącznie wirtualnych przyjaciół.Musimy zrobić wszystko, by dać polskim dzieciom szansę, jaką coraz częściej dostają ich rówieśnicy z innych krajów. Szansę na wybudzenie się z cyfrowego letargu. Na wyjście z matni uzależnienia od powiadomień, uderzeń dopaminy i szybkiego konsumowania kolejnych bezwartościowych treści.
Na zbudowanie prawdziwego życia, które dzieje się tu – poza ekranem smartfona.
Wierzę, że to może się udać z Państwa pomocą!Podpis Marcin Perłowski WSPIERAM DZIAŁANIA CENTRUM ŻYCIA I RODZINY!

Uczelnie neutralne klimatycznie

Uczelnie neutralne klimatycznie

22 listopada, 2025 by jw;

Uczelnie neutralne klimatycznie

Psychoza globalnego ocieplenia odbija się na kon­dycji uczelni. Tworzą programy walki ze Słońcem, bo ono jest odpowiedzialne w głównej mierze za zmiany klimatu na Ziemi, i to od setek mi­lionów lat. Można rzec, że biedne uczelnie po­rywają się z motyką na Słońce, bo żadnymi poczynaniami nie zdołają wpłynąć na źródło naszego życia, a tracą środki otrzymywane na naukę. Na uczelniach powstają komisje klimatyczne, podobnie jak i na najwyższym szczeblu akade­mickim (Komitet ds. Kryzysu Klimatycznego PAN). Kogo tam nie ma?

Są biolodzy, wirusolodzy, socjolodzy, przyrod­nicy, poloniści, kulturoznawcy, ale nie ma geologów, bo ci raczej nie ryzykują ośmieszenia zawodowego. Uczyli się już na studiach o zmianach klimatu, o cyklach Milankovicia, o lądolodach na Saharze, które stopiły się przed niemal 500 mln, o lądolodzie na Antarktydzie, który jest dopiero od około 35 mln lat. Inwazje lądolodów na ziemie polskie w ostatnim milionie miały miejsce wielokrotnie, pokrywając nasze ziemie m.in. granitami szwedzkimi, zanim Szwedzi przyszli na „swoją” polodowcową zie­mię, chociaż takiego wybiegu politycznego chyba nie stosowali, aby uzasadnić swoją inwazję.

Dziś UJ dąży do osiągnięcia neutralności klimatycznej poprzez zmniejszanie emisji gazów cieplarnia­nych, co się przekłada na kultywowanie na uczelni chowu wsobnego dla osiągnięcia zeromobilności bezemisyjnej.

UJ jako beneficjent cieplejszego klimatu jest znanym producentem wina, bo przecież „in vino veritas”, i tym wypełnia braki w metodologii poszukiwania prawdy. Już wcześniej w średniowieczu też produkowano w Krakowie wino, ale nie rezygnowano z poszukiwania prawdy, co doprowadziło zresztą do powstania jagiellońskiej wszechnicy. Dziś neutralność klimatyczna jakoś idzie w parze z neutralnością intelektualną, stąd widoczny zanik oddziaływania wszechnicy na życie intelektualne Polski. Przez lata neutralizowano nieuporządkowanych na uczelniach powo­dujących wzrost entropii, podobnie jak topnienie lodowców. Doświadczenia więc są, ale lepiej, aby gorące głowy akade­mickie skierowano pod zimny prysznic dla zachowania normalności naszego życia.

Taniec trzech murew, czyli prostytucja III RP

Taniec trzech murew, czyli prostytucja III RP

Autor: AlterCabrio, 24 listopada 2025

Bloki zwalczają się i kłócą, korzystając ze swoich mediów, dysponując stałymi wyznawcami i walcząc jedynie o grupkę niezdecydowanych, którzy interesują się tym, co nazywane jest polityką. Pozostała część mieszkańców Polski, czyli około 40% uprawnionych do głosowania stanowi milczącą część, którą główne bloki polityczne zwykle wolą pozostawać w uśpieniu. Dzięki temu każde wybory to walka o tych kilka procent niezdecydowanych, co ułatwia utrzymanie i stabilność układu.

Taniec trzech murew, czyli prostytucja III RP

Żyjąc w moim ukochanym kraju, pośród ziomków, ludzi tego samego języka, tej samej kultury i tej samej tradycji próbuję się rozeznać pośród różnych prądów współczesności i sprzecznych opinii. Jeden z głównych obszarów cienia stanowi świat polityki, lub raczej tego, co polityką jest nazywane.

Mamy faktycznie i teoretycznie dwie główne grupy społeczne: jedną popierającą Tuska, jego ludzi i sojuszników, zwana w skrócie „platformą”, drugą popierającą Kaczyńskiego, jego ludzi i sojuszników, zwana w skrócie „pisem”. „Platforma” ma media prywatne, założone przez ludzi związanymi z bezpieką PRL, a później przejęte przez zagranicę, lub od razu założone przez zagranicę. Właściciele i dziennikarze tych mediów zwą je „mediami wolnymi i niezależnymi”, Polacy, którzy chcą być świadomi nazywają je „media polskojęzyczne”. Jeśli „platforma” przejmuje władzę, dołączają do nich media państwowe, stając się „platformerskimi” „Pis” też ma swoje media, założone przez ludzi ze swojego środowiska, słabsze od mediów platformerskich, ale za to bardziej dynamiczne. Gdy „pis” był przy władzy, miał na swe usługi media państwowe, i wówczas były one „pisowskie”, choć wcześniej należały do „platformy”. Takie mamy dwie największe siły polityczne, które wyłoniły się po początkowym chaosie lat 90-tych. Doszło tu do pewnej zmiany, gdyż rolę „platformy” przed Aferą Rywina pełniło środowisko dawnego betonu postsowieckiego, które w skrócie można określić jako „komuchy”. Długo prowadzili oni Polskę, aż się zużyli, a wtedy ich miejsce płynnie przejęła „platforma”. Doszło więc do zmiany nazwy, ale nie zasad i kierunku. „Platforma” przejęła nawet większość zasobu kadrowego „komuchów”, zlewając się w jedną koalicję.

Komplet dwóch dialektycznych, wiecznie zwalczających się bloków politycznych uzupełnia trzecia siła, za słaba, aby móc kiedykolwiek stać się jedną z dwóch głównych, robiąca za tzw. „języczek u wagi”. Tradycyjnie w III RP, kontynuując tradycje PRL rolę tą przyjęli „ludowcy”, oficjalnie reprezentujący lud wiejski. Jest ona neutralna światopoglądowo w tym sensie, że przyjmuje ten światopogląd, który reprezentuje ta większa siła, z którą „ludowcy” wejdą akurat w koalicję. Równie dobrze siła ta mogłaby zwać się „tofu”, które też nie ma własnego smaku, przyjmując smak tego, do czego zostało dodane.

Czytaj też:

Polska czerwonym suknem

Dlaczego nie należy obalać III RP

Tak wygląda scena polityczna w Polsce, wykazująca się zadziwiającą trwałością i stałością polityki. Trwałość polega na tym, że zawsze może rządzić albo „platforma”, albo „pis”, a aktualną większość zapewnia „tofu”. Bardzo łatwo też kontrolować taki układ za pomocą polskojęzycznych mediów. Każdy blok ma swój żelazny elektorat, wierny dozgonnie i niezmienny, nie szukający prawdy, ale podążający za emocjami, co jest rodzajem religii. Swoich wyznawców ma więc „platforma” i swoich wyznawców ma „pis”. Dla wyznawców „platformy” największym wrogiem we wszechświecie jest „pis” i jego wyznawcy, dla wyznawców „pisu” per analogiam. „Tofu” nie ma wyznawców, tylko ludzi, podchodzących do życia i wyborów bardzo pragmatycznie, co sprawia, że są w swoich sympatiach wierni tak samo, jak wyznawcy. „Platforma” przez swoich liderów, sympatyków i swoje media jest ukazywana jako środowisko ludzi wykształconych, kulturalnych, nowoczesnych, światowych i nade wszystko zadowolonych z siebie i ze swojego życia, które postrzegają jako pasmo sukcesów. „Platforma” przedstawia „pis” jako przegrywów, ciemniaków, prymitywów, niewykształconych, agresywnych i tępych. Bardzo charakterystyczne w „platformie” jest to, co redaktor Rafał Ziemkiewicz zwykł nazywać urojeniem wyższościowym, połączonym z pogardą wobec swoich przeciwników, oraz ojkofobia, czyli nienawiść do własnych korzeni, objawiająca się tym, że ludzie „platformy” chcą być Europejczykami polskiego pochodzenia lub obywatelami świata. Jeśli deklarują patriotyzm, to tylko po to, aby zdobyć więcej głosów w wyborach. „Platforma” skupia więc wokół siebie ludzi, którzy chcą być kimś innym, niż byli ich przodkowie, i kim są oni sami. „Platforma” nie chce, aby dalej istniała Polska, chcą jej przejęcia przez struktury Zachodu.

„Pis” uważa się za prawdziwych patriotów i katolików, sprzeciwiających się moralnemu zepsuciu i rozpasaniu „platformy” oraz świata zachodniego, który reprezentuje. Ludzie „pisu” deklarują swój patriotyzm i przywiązanie do tradycyjnych wartości, w tym katolicyzmu, i większość jest w tym szczera, poza tymi, co udają dla korzyści. Różnią się tym od „platformy”, że w „platformie” wszyscy są szczerymi antypatykami Polski, zaś w „pisie” większość jest jej szczerymi sympatykami, poza grupą przywódczą, o czym będzie dalej. „Pis” chce zachowania niepodległej Polski, ale z strukturach Zachodu, czyli UE i NATO. Świadomość geopolityczna ogranicza się do wiecznego bezwarunkowego sojuszu z USA, to znaczy Polska nie może stawiać żadnych warunków, tylko godzić się na warunki narzucone. W „Platformie” jest tak samo, tyle że rolę USA pełni UE. „Tofu” godzi wszystkich, bo podziela ich aktualne zdanie.

Bloki zwalczają się i kłócą, korzystając ze swoich mediów, dysponując stałymi wyznawcami i walcząc jedynie o grupkę niezdecydowanych, którzy interesują się tym, co nazywane jest polityką. Pozostała część mieszkańców Polski, czyli około 40% uprawnionych do głosowania stanowi milczącą część, którą główne bloki polityczne zwykle wolą pozostawać w uśpieniu. Dzięki temu każde wybory to walka o tych kilka procent niezdecydowanych, co ułatwia utrzymanie i stabilność układu. Dwie główne partie rywalizują więc o emocje, starając się wywrzeć jak najlepsze wrażenie i jak najbardziej zohydzić przeciwnika. Sprzyja to rozdawnictwu, gdyż najłatwiej można pozyskać elektorat przez obietnice, a skoro obiecuje się tak wiele, od czasu do czasu coś trzeba dać ludowi, co zwykle zwiększa zadłużenie. Różnice pomiędzy wynikami obydwu oponentów są więc wymienne, to znaczy jeśli u jednych ubywa, u drugich mniej więcej tyle samo przybywa.

„Tofu” zawsze może liczyć na stały wynik, i tak się to kula bez zmian, pomimo pozorów zaciekłej rywalizacji. Wszystkie trzy bloki polityczne łączą bowiem pewne spoiwa ponad podziałami i partyjnymi kłótniami. Zawsze akceptują to, co przychodzi z głównych centrów sterowania Zachodem: Berlina, Brukseli, Londynu, Nowego Jorku, Waszyngtonu, Tel Awiwu. Tak właśnie wszystkie trzy bloki zaakceptowały Zielony Ład, wszystkie polityki unijne, wszystkie strategie ONZ, plandemię, zadłużenie Polski, rozbrojenie Wojska Polskiego, darmowe wsparcie dla Ukrainy, wrogość i prowokowanie Rosji, otwarcie polskich granic. Różnica dotyczyła tylko imigrantów islamskich z Zachodu, których chciała „platforma”, a nie chciał „pis”, co zostało pogodzone poprzez sprowadzenie rzesz migrantów z Azji i przesiedleńców z Ukrainy. Najważniejszy jednak łącznik, najtrwalsze spoiwo, łączące ponad podziałami, ponad korytami (jak trafnie to ujął Grzegorz Braun), ponad denominacjami, ponad kadencjami, to służalcza, chroniczna, chorobliwa wręcz żydofilia, poddańczość i akceptacja dla wszystkiego, czego chcą Żydzi.

Jest to widoczne przy okazji rytuałów chanukowych, gdy zapala się świeczniki w Sejmie, w Pałacu Prezydenckim i w jakimś miejscu publicznym w stolicy. Przychodzą tam reprezentanci wszystkich głównych sił politycznych, aby świętować talmudyczny triumf samowybranej kasty. Zawsze zacząć musi jakiś wybrany goj, zapalający środkową świeczkę, jako „szamasz”, co znaczy sługę zapalającego świece w bóżnicy. Tak więc rządcy wszystkich trzech głównych sił politycznych z własnego wyboru przyjęli funkcje „szamaszów”, potulnych i posłusznych sług żydowskiej racji stanu, opisanej w Talmudzie i zmierzającej do ustanowienia Wielkiego Izraela, obejmującego cały świat. Cały szereg zdumiewających antypolskich i antyludzkich polityk i decyzji, w które ochoczo zaangażowały się władze Polski, wynikają z tej pierwszej, fundamentalnej zasady: dla Żydów wszystko. Takie sprawy, jak: Zielony Ład, klimatyzm, masowa imigracja, masowa sterylizacja i aborcja, masowy genderyzm, plandemia, lockdown wszystkiego, wojna ukraińska, rozbrojenie i zadłużenie Polski, rozpanoszenie banderyzmu, służalczość Polski wobec Ukrainy, narażanie Polski na odwet Rosji, likwidacja polskiej gospodarki i rolnictwa, likwidacja polskiej edukacji, likwidacja polskiej nauki, powszechna debilizacja, likwidacja bezpieczeństwa, przygotowania do ewakuacji ludności, inne niewyliczone, to zostało dużo wcześniej opisane w Talmudzie, a teraz za pośrednictwem podstawionych agentów i organizacji ponadnarodowych zostaje implementowane do Polski i innych państw europejskich.

Jak jednak doszło do tego, że główne bloki polityczne wyznają taką właśnie wiarę? Pochodzenie tego schematu nie jest już dla nikogo tajemnicą: nieoficjalne układy Kiszczaka z reprezentantami kontrolowanej przez służby opozycji, odbyte w Magdalence i potwierdzone przy Okrągłym Stole. Nazwa nie jest przypadkowa, tak nazywała się tajna struktura, zarządzająca Imperium Brytyjskim od końca XIX wieku do II Wojny Światowej: „The Round Table”, co nawiązywało do legend o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu. To, co zorganizowano w Polsce jest oczywiście karykaturą pierwowzoru, kpiną z ustroju i tradycji politycznych Polski. Magdalenka nie była jednak źródłem tego układu, lecz pewna mało znana rozmowa, odbyta we wrześniu 1985 r. w Nowym Jorku między Dawidem Rockefellerem a generałem Wojciechem Jaruzelskim, na mocy której przeprowadzono późniejsze operacje na Polsce, a której konsekwencje ponosimy do dziś. Tam wyznaczono kierunki rozwoju Polski, według starych dobrych przepisów „divide et impera”. Musi więc zawsze być ktoś, kto rządzi. Polakom wmówiono, że wszystkie ich bolączki załatwi niewidzialna ręka rynku, która w magiczny sposób zawsze robi to, co należy. Polacy jednak nie zdawali sobie sprawy, że niewidzialna ręka ma niewidzialne ciało i niewidzialną głowę, która ma niewidzialne myśli.

Powszechna opinia publiczna ma jakieś niejasne przeczucie, jak naprawdę wygląda rzeczywistość. Myślą Polacy jednak tak: „nic się nie da zrobić, wszystko zaorane, Polski już nie ma, oni nam na nic nie pozwolą”. Widzą wciąż te same twarze i te same partie, zmieniające się tylko miejscami, i pogrążają się w rezygnacji i marazmie, potulniejąc i przyjmując wszystko, co im przedłożą żydofile i samozwańczy zarządcy Europy i świata. Nie widzą biedni Polacy jednak dwóch procesów, jednego o znaczeniu globalnym, a drugiego o znaczeniu lokalnym. Proces o znaczeniu globalnym to zmiany geopolityczne, polegające na wykolejeniu się projektu budowy państwa światowego, realizowanego od czasu rewolucji Lutra. Nie uda się zbudować jednego państwa i powołać jednego rządu, trwają natomiast gorączkowe improwizacje, aby podtrzymać stan posiadania. To znaczy siły, które od 500 lat przebudowują Europę i świat, gdy im się nie udało tego, co zaplanowali, teraz próbują utrzymać kontrolę nad strefą euroatlantycką, a jednocześnie powstrzymać Chińczyków przed odbudową Jedwabnego Szlaku. W tym właśnie celu została wszczęta i jest podtrzymywana wojna ukraińska. Proces rozpadu potęg Zachodu nie da się jednak powstrzymać, co spowoduje, że potężne struktury, trzymające Polskę w uścisku będą za moment miały potężne problemy z utrzymaniem samych siebie.

Proces o znaczeniu lokalnym pokazuje nam prawdziwy charakter struktur, zarządzających Polską. Są to struktury okupacyjne, sterowane przez siły spoza Polski, a polityka III RP ma ca celu wyzysk i likwidację państwa i narodu polskiego, i równocześnie podmianę ludności na przybyszów z Ukrainy, Afryki, Azji i Ameryki Południowej. Okupacja Polski nie jest jednak wsparta przez jakieś zewnętrzne siły wojskowe. Nie ma obcych wojsk na terytorium Polski w takiej ilości, aby były w stanie stłumić odzyskanie niepodległości Polaków. Cała ta okupacja, wszystkie te działania likwidacji wszystkiego, co polskie, całość tej bezczelnej pogardy dla Polski i Polaków obsługiwana jest przez ludzi z Polski, mających polskie dowody tożsamości. Jak to jednak możliwe, że niemal wszyscy, zarządzający polityką III RP znaleźli się w antypolskim spisku? Częściowo odpowiada za to sprawna konstrukcja systemu zarządzania korupcją i zdradą, wbudowana w III RP, przyjęta w Magdalence po konferencji z Rockefellerem. To jednak wyjaśnia mechanizm, ale aby on działał, potrzebni są jeszcze ludzie. Odpowiedni ludzie z odpowiednią psychiką i moralnością.

Potrzebni są ludzie, którzy wygasili swój rozum i podporządkowali wolę sile zewnętrznej, antypolskiej i antyludzkiej. Potrzebni są ludzie, którzy za swoje życiowe credo przyjęli prostytucję, dzięki czemu sami się usprawiedliwiają i chlubią swoim własnym nierządem, nie czując wyrzutów sumienia. Aby oszukać samego siebie, trzeba oszukać wszystkich, dlatego politycznym prostytutkom, udającym polskich polityków na rękę jest ugruntowanie wiary w swoich ofiarach, że niczego nie da się zmienić, tak już musi być, i wszystko toczy się samo. W rzeczywistości nie toczy się to samo, lecz jest sterowane, nie musi tak być, wszystko da się zmienić, trzeba jednak przede wszystkim chcieć. Nie chcą jednak tego zmieniać ani na jotę ludzie, którzy zarabiają na własnej prostytucji, i którzy do tego samego nierządu chcą włączyć jak najwięcej innych, aby każdy był tak zanurzony w świństwie, by nie chciał i nie mógł się już z tego wydobyć, ale by zmuszony był przez całe otoczenie i własne przyzwyczajenie do sprzedawania się temu, kto akurat płaci.

Oto są główne siły polityczne w Polsce, a ustrój, panujący w III RP możemy określić jako trójprostytucję, obsługiwaną przez trzy partie prostytucyjne. Nie jest to żadna polityka, ta bowiem oznacza sztukę rządzenia państwem. Tu zaś jest sztuka uprawiania politycznej prostytucji, polegająca na tańcu trzech murew (aby nie drażnić algorytmów, użyłem staropolskiego określenia). Trójprostytucja, czyli taniec trzech murew: dwóch dużych i małej. Prowadzi ona zawsze do łamania praw ludzkich i boskich, zawsze więc polityczne prostytutki stają się zdrajcami i przestępcami, wspólnikami wrogów Polski lub wrogami Polski we własnej osobie. Establishment III RP można podzielić bowiem na trzy kategorie ludzi: Obcych Udających Swoich, przybyszów z zewnątrz, oddelegowanych do skrytego podboju, czasem kilka pokoleń wstecz, którzy przyjęli polskie nazwiska i sztuczną polską tożsamość, aby wtopić się w polskie społeczeństwo, dzięki sekretnemu wsparciu awansować w strukturach społecznych, dostać się do systemów sterowania i przejąć władzę polityczną. Są tu więc ludzie o tożsamości masońskiej, żydowskiej, niemieckiej i ukraińskiej. Ci dobierają sobie kompadrów spośród Polaków, szczególnie podatnych na zdradę i korupcję.

Takie warunki spełniają ludzie narcystyczni, chorobliwie ambitni, pełni pychy, zepsuci moralnie, uzależnieni od własnych grzechów, którzy jednocześnie chcą ukrywać to przed otoczeniem. Takich się korumpuje, wciąga do sitwy, podstawia pokusy, szczególnie seksualne, gromadzi dowody i szantażuje. Trzecią podgrupę stanowią ludzie tak głupi, że nawet nie zdają sobie sprawy, komu i jak służą. Tacy właśnie stanowią zasób ludzki, gotowy na wszystko w imię władzy. Ludzie ci nie tylko są zdegenerowanymi prostytutkami, odrażającymi zdrajcami, oślizłymi tchórzami, obżydliwymi służalcami (błąd nieprzypadkowy). Są również podejrzanymi o popełnienie wielu poważnych przestępstw, tak więc wszyscy, współtworzący establishment polityczny III RP kwalifikują się do zatrzymania przez odpowiednie służby, postawienia przed sądem, osądzenia, wykonania kar. Główne negocjacje z działaczami partii prostytucyjnych powinny skupić się na warunkach ich ustąpienia i przekazania władzy, za co być może zostaną im wymierzone niższe wyroki.

Czytaj też:

droga dobrych Polaków

czas nowego antysystemu

Teraz, gdy już to wiadomo, należy zastanowić się, jak ten nierząd zakończyć, jak zakończyć taniec trzech murew, i zacząć budowę ustroju Polski. Przede wszystkim więc należy wyrzec się prostytucji na rzecz miłości. Co to jest prostytucja w sensie politycznym, już wyjaśniłem. Prostytucja w sensie społecznym oznacza sprzedawanie tego, co powinno być dawane w darze osobie lub ludziom starannie wybranym, z powodu miłości, i równolegle odmowa dawania czegokolwiek bezinteresownie, lecz wystawienie całej swojej osoby i swoich talentów na sprzedaż. Miłość to pragnienie dobra dla samego dobra, a nie korzyści materialnej.

Najwyższym dobrem każdego człowieka jest wieczne zbawienie duszy. Otrzymuje się je od Boga w Trójcy Jedynego, w akcie łaski, przyznanej w nagrodę za wiarę w boskie obietnice i godne postępowanie na ziemi, czyli życie według sakramentów. To zakłada miłosierdzie i sprawiedliwość. Uczynki miłosierdzia są nie tylko wobec ciała, ale też wobec duszy, i te są ważniejsze. Sprawiedliwość oznacza dawać każdemu człowiekowi, co mu się należy, a Bogu najwyższą cześć i chwałę, jest bowiem Stwórcą, a jako Chrystus jest naszym królem – Pantokratorem, władcą wszystkiego. Są to zasady katolickie, zgodne z etyką cnót. Aby wyrwać Polskę spod władzy prostytucji, nie należy rozwodzić się, jak potężni są alfonsi naszych okupantów, bo wcale nie są tak potężni, jak się przedstawiają. Już niedługo będą mogli dużo mniej, niż mogą teraz, gdyż ilość i waga problemów, jakie same spowodowali ich przerośnie.

O tym, co będzie działo się w Polsce, zdecydują Polacy, jeśli zechcą. Jeśli nie zechcą lub nie będą psychicznie w stanie, kontrolę nad nami przejmie znów jakaś siła zewnętrzna. Tak jednak być wcale nie musi, możemy wybić się na niepodległość, o czym piszę w wielu publikacjach. Pierwsze zaś, co trzeba zrobić, to samemu wyrzec się prostytucji, przestać biadolić i zacząć organizować struktury odnowionego państwa polskiego. Te zaś potrzebują przywództwa, ono zaś potrzebuje programu sterowania. To, co Czytelniku czytasz, jest wprowadzeniem do programu sterowania narodu i państwa polskiego, ujawnianego w Poradniku świadomego narodu.

Poradnik świadomego narodu można kupić tutaj:

Księga I: Historia debilizacji: LINK

Księga II: Rewolucja bachantek: LINK

_______________

Taniec trzech murew, czyli prostytucja III RP, Bartosz Kopczyński, 24 listopada 2025

Więcej: Bartosz Kopczyński

=========================================

Taniec trzech murew trwał dotąd. Tj. do czasu obowiązywania zasady „my nie ruszamy waszych, wy nie ruszcie naszych”. Teraz wzięli się serio za łby. A trzecia q., „sojusznik obrotowy”, już chyba zwiądł zupełnie. Mamy więc szansę, by wywalczyć pewna zmianę.

W tym gnoju, który ONI nazywają „demokracją”, jest lepsze wyjście: Zmiana ordynacji z dhontów, sent’lige itp. – na Jednomandatowe Okręgi Wyborcze. Przed ćwierć wiekiem Ruch ten wykazał, że ludzie rozumieją taką potrzebę zmiany. Ale – „trzy q…” się wtedy bardzo przeraziły, a miały wszystkie media – i zatłukły. Teraz mamy [na razie??] internet, czas, by JOW znów nagłośnić, potem wprowadzić.

Czemu p. Bartosz Kopczyński tego tak unika, nie wiem. Czas, by się przełamał.

=================================

Warto przeczytać Jeffrey Archer, Pierwszy między równymi. Wyd. Prószyński.
Autor, sam parlamentarzysta, jasno i zabawnie opisuje wysiłki, ale i oszustwa polityków związanych Ordynacją jednak.

Lustro bezczelności i głupoty władz Kielc – w remoncie… Stwarzało zagrożenie

Adam Czarnecki @czardam

Pamiętacie lustro za 80 tysięcy złotych, które postawiła @Obywatelska_KO w Kielcach? Sytuacja się rozwija – lustro zostało otoczone taśmą

Zdjęcie

Adam Czarnecki @czardam

Nie no, bez przesady, Pani Wojda z @Platforma_org załatwiła mieszkańcom Kielc to oto lustro za całe 80 tysięcy zł. Dzięki niemu mogą podziwiać niebo nad swym miastem i nie muszą zadzierać głowy. Platforma – partia dla ludzi x.com/PrezesObywatel…

Zdjęcie

38,9 tys. wyświetleń

=======================================

Piotr Ignacy @ignasiakpiotr

Jakie koszt taśmy? Pewnie z 8k.

Prośba o prosty program „mowa → tekst”

Prośba o prosty program „mowa → tekst”.

MD

Miałem do wpisywania artykułów rozszerzenie na chromium. „speechnotes”. Stabilny, łatwy w obsłudze.

Ze dwa miesiące temu jakiś idiota go „poprawił” – więc jest niedostępny.

Szukaliśmy więc innego – stąd to podkulawienie Strony w połowie listopada – nie było czasu i sił na poszukiwanie dobrych tekstów.

Poradzono nam SpeechNote , ale ta cholera mimo że jest zainstalowana oraz pobrane pakiety językowe PL nie działa. Sam mikrofon w laptopie przetestowaliśmy i działa . A widzę, jakie to q… jest długie i skomplikowane. Na wszystkie języki świata..

Mam Linux 13

=========================

Krzyś:

zle napisales – speechnote dziala w sensie, że jest poprawnie zainstalowany z bibliotekami PL

Śmieciowy absurd roku – kto mieszka w UE ten się w cyrku nie śmieje

Śmieciowy absurd roku – kto mieszka w UE ten się w cyrku nie śmieje

https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/smieciowy-absurd-roku-kto-mieszka-w-ue-ten-sie-w-cyrku-nie-smieje


Władza lokalna dokłada mieszkańcom następny szalony obowiązek śmieciowy, tym razem na poziomie „zużytej chusteczki”. W gminie Nowe Miasto nad Wartą zdecydowano o wydzieleniu dwóch dodatkowych frakcji śmieci bio: „zielonej” i „kuchennej”, a do tej drugiej mają trafiać m.in. ręczniki papierowe i chusteczki higieniczne. 

Od 2026 r. nie wolno ich wrzucać do zmieszanych, a właściciele nieruchomości mają do końca 2025 r. kupić na własny koszt nowy pojemnik spełniający lokalne wymagania. Brzmi jak detal techniczny, ale w praktyce to kolejny krok w systemie, który dawno przestał być zdroworozsądkową gospodarką odpadami, a stał się społecznym treningiem uległości.

Zauważmy mechanizm. Najpierw był podział na pięć podstawowych koszy, wprowadzany pod hasłami „unijnych norm” i „wyższych poziomów recyklingu”. Teraz, gdy wskaźniki mają rosnąć dalej (55% w 2025 r., 56% w 2026 r., a docelowo 65% do 2035 r.), gminy szukają sposobów na dociągnięcie słupków – dokładając kolejne frakcje i kolejne pojemniki.   

Problem w tym, że każda nowa frakcja kosztuje obywatela pieniądze, miejsce i czas, a administracji daje jeszcze większą kontrolę nad codziennymi zachowaniami ludzi. Nie chodzi już o to, czy system jest logiczny, tylko o to, czy mieszkańcy zrobią to, co im się każe, nawet gdy nie widzą w tym sensu.

Warto przypomnieć, jak to wyglądało przed tzw. „rewolucją śmieciową” z 2013 r. Wtedy każdy podpisywał umowę z wybraną firmą. Była konkurencja, ceny można było porównywać, a odbiór bywał częstszy i bardziej elastyczny.   Rząd i samorządy tłumaczyły monopolizację rynku troską o porządek i argumentem o śmieciach w lasach. 

Efekt? Dziś płacimy więcej w systemie, w którym odbiorca jest jeden – wyłoniony w przetargu – i to mieszkańcy mają się dostosować do jego harmonogramu, nie odwrotnie. Odbiór zmieszanych często jest rzadki, za to śmieciarki jeżdżą wielokrotnie, bo każda frakcja ma osobny kurs. Więcej jeżdżenia to więcej spalin i hałasu, ale w narracji urzędowej liczy się tylko papierek w tabelce.

Absurd polega też na tym, że logika segregacji przestaje być oczywista nawet dla osób, które chcą działać uczciwie. Jeszcze niedawno w wielu miastach brudne ręczniki papierowe i chusteczki traktowano jako „resztkowe” i kazano wrzucać do czarnego pojemnika.   Teraz w jednej gminie będą bio-kuchenne, w innej zostaną zmieszane, gdzie indziej pewnie pojawi się osobny worek „higieniczny”. Z punktu widzenia państwa to wygodne: obywatel ma być wiecznie „niedouczony”, więc zawsze można go postraszyć sankcją albo podwyższoną opłatą.

Nie jest to przypadek odosobniony. Od 1 stycznia 2025 r. weszła w życie obowiązkowa selektywna zbiórka tekstyliów – formalnie bez nowych koszy w domach, ale z nową powinnością i groźbą kar.   Schemat powtarza się jak w zegarku: najpierw prawo, potem chaos organizacyjny, potem przerzucenie kosztów na ludzi, a na końcu moralizowanie, że „tak trzeba, bo Europa”. A kiedy obywatel pyta o sens i proporcje, słyszy, że „normy rosną” i „inaczej będą kary dla gmin”.   Czyli rząd nie rozwiązuje problemu systemowo, tylko przekłada presję w dół – na samorządy, a te na mieszkańców.

W ten sposób z pozornie niewinnej segregacji robi się narzędzie sprawdzania, jak daleko można przesuwać granice. Jeden kosz więcej tu, nowy obowiązek tam, wymóg zakupu pojemnika „na własny koszt” gdzie indziej. I z czasem ludzie przestają pytać „po co?”, a zaczynają tylko kombinować „jak to ogarnąć, żeby nie podnieśli opłaty”. To nie jest dojrzała polityka publiczna. To jest tresura.

Źródła:

https://www.olsztyn.com.pl/artykul,chusteczki-higieniczne-i-reczniki-pa…

https://www.infor.pl/prawo/nowosci-prawne/7460177,zuzyte-chusteczki-hig…

https://www.gov.pl/web/klimat/tekstylia

https://www.prawo.pl/biznes/od-2025-roku-tekstylia-osobno-czyli-iluzja-…

https://czystemiasto.gdansk.pl/aktualizacja-zasad-segregacji-odpadow-br…

Wojna i pokój

Wojna i pokój

Jerzy Karwelis

wojo

23 listopada, wpis nr 1382 https://dziennikzarazy.pl/23-11-wojna-i-pokoj/

Kroi się koniec wojny. Wiadomo – kroiło się wcześniej parę razy i nic nie wiadomo i teraz. Sam fakt, że porozumienie pokojowe jest podpisywane przez USA i Rosję wskazuje prawdziwe strony tej wojny. A to oznacza, że rzeczywiście była to proxy war, wojna zastępcza, jako kolejny akt strategii USA mającej polegać na wyłuskaniu Ukrainy spod wpływów Moskwy, lub – w wersji minimalistycznej – na zrobieniu na Ukrainie tym razem rosyjskiego Wietnamu. Wiecznie krwawiącej rany na południu strefy wpływów imperialnych zapędów Moskali.

Fatalne kalkulacje Waszygtonu

Waszyngton napinał tę cięciwę aż do momentu, w którym Putin powiedział – sprawdzam. Ta strategia amerykańska nie była tylko cyniczna, ale była głupia. Cynizm miał tu polegać na tym, że za cenę krwi Ukraińców realizowało się swoje cele, patrząc się z bezpiecznej odległości jak kosztem nieodgadnionych ofiar osłabia się geopolitycznego rywala. Głupota polegała na fałszywej kalkulacji, że takim działaniem osłabi się potencjalnego partnera Chin, lub – co już było kompletnym kuriozum – rachowano, że osłabiona Rosja może się… odwrócić od Chin i skoligacić z USA. Wyszło kompletnie odwrotnie.

Trump zobaczył, że nie tylko nie ma co liczyć na militarne osłabienie Rosji i jakąś formę jej przegranej lub chociażby na kontynuację ciągle żarzącego się konfliktu wikłającego Moskwę. Sytuacja się odwróciła na tyle, że wojna, która miała osłabić potencjalnego partnera Chin de facto pchnęła Rosję w ramiona Pekinu. Ten, patrząc się z daleka na ten konflikt, wzywał do pokoju, widział, że Rosja i tak wpadnie w jego wpływy, ale także, że z powodu tak spektakularnego osłabienia Waszyngtonu, nie Rosji, dojdzie do przebiegunowania świata na Południe, zaś sam Zachód skończy ze swą hegemonią światową. Wojna sprowincjonalizowała Europę, która już kompletnie się nie liczy, na tyle, że Putin z Trumpem w jednym ze swoich punktów porozumienia zdecydowali, że Ukraina będzie przyjęta do Unii Europejskiej, nawet nie pytając jej – Unii – o zgodę. Ukraina przyjęła te 28 punktów, z tym, że Moskwa stwierdziła, że propozycja Trumpa jest ciekawa, ale oficjalnie jej jeszcze Rosji nie przedstawiono. Czyżby Putin dowiedział się o niej z mediów?

Rachunki Zełenskiego

Porozumienie zakłada przeprowadzenie wyborów na prezydenta Ukrainy w przeciągu 100 dni od jego podpisania. A będzie to czas podsumowania rezultatów wojny, co zdaje się przesądzać losy Zełenskiego. Przesądzać, bo rachunek polityczny tej wojny wygląda dla niego fatalnie. Będzie musiał sobie on poradzić z bardzo trudną kwestią: w kwietniu 2022 roku leżała przed nim o wiele lepsza propozycja pokoju, której nie przyjął.

Po ponad 3,5 roku, niewiadomych setek tysięcy ofiar przyjdzie przyjąć o wiele gorsze warunki pokoju, a właściwie – przegranej wojny. I ktoś się może – może? musi! – zapytać po co to było. A odpowiedzi na pytanie „po co?” są w każdym wypadku dla Zełenskiego fatalne. Że namówili go ci zachodni koledzy, którzy – bez Amerykanów – okazało się, że tylko podpuszczali Kijów, nie przynosząc realnej militarnej pomocy? Fatalnie. No bo przecież nie powie się ludowi, że walczono po to by się tam jacyś szalbierze w rządzie zdążyli nachapać z międzynarodowej pomocy. A przecież Zachód wiedział o tym co się tam dzieje, aż się Donald wkurzył i zdarł zasłony. Tymczasem nasz Radek obiecał kolejne setki milionów na pomoc militarną dla Kijowa. Ten możliwy pokój jest szansą na odłączenie tej kosztownej dla nas kroplówki pomocy, jednak jak się zamkną transfery na armię (propozycja pokojowa Putin-Trump zakłada znaczną redukcję ukraińskiej armii), to mogą być one przerzucone na odbudowę Ukrainy, kolejny worek bez dna, gdzie wkładać kasę będziemy, zaś na odbudowie nie zarobimy. Traktat też zakłada, że 50% zysków z odbudowy Ukrainy pójdzie do USA. Trump więc kasuje za swą pomoc jak za zboże – kilkukrotnie. No bo popatrzmy – broń sprzedaje, w ukraińskich metalach ziem rzadkich też chce mieć zyski, teraz chce mieć i zyski z odbudowy. A my? Ano my po staremu – wszystko na coraz bardziej krzywy ryj będziemy rozdawać. Na coraz bardziej krzywy ryj, bo Ukraińcy do nas coraz bardziej szczerzą zęby i – założę się – zaraz wylądujemy jako winni całej ukraińskiej katastrofie, jako jedyna przyczyna ich klęski, o co dbają już od dawna Niemcy, ze swym ambasadorem w Kijowie na czele.

Polska powojenna 

Najgorszy jest – jeśli, powtarzam, jest to pokój możliwy – nasz bilans tej wojny. Pokłóciliśmy się ze wszystkimi dookoła, wypruliśmy się z broni i kasy, pozycja międzynarodowa spadła już do poziomów, gdy jest z niej zadowolonych chyba już tylko jej autor. Dla rządu Tuska wieść o pokoju to moment… fatalny. Polski rząd nie tylko zagrzewał do boju jak cała Europa, w czym przyłączał się do globalistycznej agendy, ale też miał w kontynuacji tej awantury poważny motyw na polityczny rynek wewnętrzny. Było czym straszyć, gromadzić spłoszone ptactwo pod skrzydłami uśmiechniętej kwoki. Po zawarciu pokoju trudno będzie wskazywać na ciągłe i rosnące zagrożenie ze strony Rosji, boć to przecież porozumienie pokojowe podpisze z Putinem nasz strategiczny partner, co zamknie raczej kalkulacje, że zaraz to napadną na nas, ci tam z Kremla. Zamkną się warunki do z jednej strony straszenia wojną, zaś z drugiej nawoływania do niej.

Wojna, która zamieniła temat kowidowy na zakładkę potwierdziła zasadę, że jeśli władze dostają większą władzę ze względu na ekstraordynaryjne zdarzenia, to tacy włodarze sami będą prokurować w sposób ciągły nadzwyczajne sytuacje, gdyż ciężko będzie zrezygnować z powiększonej i niekontrolowanej władzy. Ćwiczyliśmy to w kowidzie. Teraz Tusk miałby to stracić? On, jak i inni jego europejscy koledzy skrzętnie korzystają z tej wygodnej, acz niebezpiecznej sytuacji. Cała Europa w swej liberalnej, a właściwie coraz bardziej globalistycznej postaci, korzysta z tej sytuacji. Elity straszą wojną, co ma zamazać ich własną i zawinioną nieudolność, sytuację osłabienia gospodarki, migracyjnego kryzysu i rozejścia się szwów kontraktu społecznego, który miał za zgodę na ograniczanie zapominanych już wolności dać materialny dobrobyt – z tego została już tylko przetrenowana kowidowa wymiana wolności za (złudną jak się okazuje) obietnicę bezpieczeństwa.

Nasz bilans jest jeszcze obniżony na tyle, że dostaniemy za sąsiada kadłubowe i niestabilne państwo, kolejne Dzikie Pola, wyludnioną ziemię, migrację w ramach „łączenia rodzin” do Polski, drugi, alternatywny naród na naszej ziemi, wodzony na pokuszenie przez plemiona wojny polsko-polskiej, który nie pała jakąś szczególną estymą do kraju goszczącego, roszczeniowy i kulturowo dość odległy. Na pozostałościach po rozebranej Ukrainie hasać będą do woli, mam nadzieję, że bez większego przesiąkania do Polski, elementy kultu narodowego nieszczęśliwie osadzonego w swych idolach projektu ukraińskiego postawionego na faszyzmie i czystości rasowej.

Lekcja Orwella

Wojna to fatalna rzecz, ale trzeba ciągle przypominać Orwell’a, który powiedział, że prawdziwym wrogiem i zbrodniarzem nie jest żołnierz walczącej armii, bo ten działa w bezwzględnej maszynce, ale ci, który sprawili, że wojna stała się nieuchronna. Znowu „skrwawione ziemie” stały się krwawą areną ścierania się interesów mocarstw. Tym razem (na razie?) bez naszego zwyczajowego udziału. I to jest chyba jedyna pozytywna rzecz wynikająca dla nas z tej wojny. Rzecz, którą wcale nie zawdzięczamy dalekowzroczności naszej klasy politycznej. Ot, po prostu tak szczęśliwi się złożyło. Kiedyś nasi politycy potrafili wykorzystać dla nas wąskie okienka możliwości, dziś musimy dziękować Bogu, że nie korzystają z nowych opcji, bo ich nie ma, a to głównie dlatego, że nasza polityka jest dziś daleka od państwowych priorytetów. Jest albo spełnianiem obcej woli, albo wyrazem zakompleksionych ambicji jakichś niedorozwojów emocjonalnych.    

Kończy się ta wojna, szkoda tylko tych chłopaków z okopów. Po raz pierwszy (ale może nie ostatni?) nie są to nasze chłopaki.

Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

Rząd Nigerii przygląda się rzezi swoich obywateli

Rząd Nigerii przygląda się rzezi swoich obywateli – biskup Anagbe

https://gloria.tv/post/gfJfN2x2Mwiu3VmmPimmqCCaL

20 listopada biskup Wilfred Chikpa Anagbe, 60 lat, z Makurdi w Nigerii, powiedział Domradio.de, że prześladowania chrześcijan w Nigerii trwają od ponad 15 lat i z każdym dniem się pogarszają.

Wspomina dyskusję na temat masakr chrześcijan w Nigerii z „Pomocą Kościołowi w Potrzebie” w 2018 roku: „Już samo to stworzyło pewną świadomość i skorygowało narrację naszego rządu w tamtym czasie, a mianowicie, że kryzys był spowodowany zmianami klimatycznymi lub wpływami zewnętrznymi. W rzeczywistości nie była to prawda”.

Ludzie umierają obecnie każdego dnia: „Żaden rozsądny rząd nie powinien milczeć i patrzeć, jak jego obywatele są zabijani”, powiedział monsignor Anagbe.

„Żądamy, aby rząd w końcu zrobił to, co konieczne, aby powstrzymać to zabijanie”.

Biskup mówi, że zabijani są zarówno chrześcijanie, jak i muzułmanie. „Ale to nie chrześcijanie zabijają muzułmanów. To ci sami sprawcy zabijają liberalnych muzułmanów, ponieważ nie akceptują ich ideologii. Radykalni fundamentalistyczni muzułmanie zabijają innych muzułmanów”.

W stanie Benue ponad 99 procent z 6,1 miliona mieszkańców to chrześcijanie. Sam Kościół katolicki stanowi około trzech czwartych ludności Nigerii.

„Napastnicy przychodzą z zewnątrz, zabijają ludzi i zajmują wioski. Ludność żyje teraz w obozach dla uchodźców we własnym kraju”.

Jak mówi biskup Anagbe, wielu jego księży przeżyło poważną traumę. W kwietniu 2018 r. dwóch jego księży i 17 wiernych zostało zastrzelonych podczas porannej mszy. W latach 2018-2025 biskup stracił około 21 parafii w swojej diecezji.

Gdybym powiedział panu, że się nie boję, nie mówiłbym prawdy”.

Analiza mail’i Epsteina z Ehud Barack’iem i wywiadem Izraela

głos po polsku…

Nov 20, 2025

In a Katie Halper Show exclusive, journalist Matthew Petti discusses for the first time, his reporting on Jeffrey Epstein, Israel, Qatar, Tom Barrack, Trump’s Middle East envoy, and Sultan bin Sulayem, a very powerful Dubai businessman tied to the royal family and more. For the full discussion, please join us on Patreon at –   / patreon-full-143899463  00:00 Former Prime Minister of Israel Ehud Barak’s leaked emails had 2,000 Epstein emails 01:42 Jeffery Epstein’s birthday book 03:22 Petti discovered just how deep the relationship between Epstein and Barak is 04:37 Russia, the Putin and Syria connection 06:19 Epstein was cutting political deals, acting as a fixer for Barak, and building surveillance tech 08:22 How did Epstein get connected to Barak in the first place? Matthew Petti is an assistant editor at Reason and a proud New Jersey native. He has previously reported for the BBC (in Persian and English), The Intercept, The Daily Beast, New Lines magazine, Responsible Statecraft, Middle East Eye, and The National Interest, among other publications. Matthew covers U.S. national security policy and its interactions with American society and domestic politics. In 2022, Matthew was awarded a Fulbright fellowship to research the ways in which Arab journalists interact with foreign media. Through the Fulbright program, he worked at a variety of newsrooms in Amman, including Jordan News and Radio al-Balad, where he hosted a program on Latin music. Previously, he was a Center for Arabic Study Abroad and Foreign Language Area Studies fellow in Amman. Matthew graduated from Columbia University with a bachelor’s degree in Middle Eastern, South Asian, and African Studies. He got his start in journalism as a features writer at the Columbia Daily Spectator.

Miejsce Polski….

Jastrzębski: Miejsce Polski.

myslpolska/jastrzebski-miejsce-polski

Amerykanie postawili twardy 28 punktowy plan pokojowy dla Ukrainy. Konsultowali się z Rosjanami, nie Ukraińcami. Jest to plan w całej rozciągłości popierany przez Węgry Viktora Orbana. Jego wartość jako polityka w Stanach Zjednoczonych zwyżkuje. Niewielki europejski kraj staje się cenny dla zamorskiego hegemona, nie jako płatnik ale sojusznik.

Do tej pory oczadzona prowojenną chucią szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen stwierdziła: „Z zadowoleniem przyjmujemy dalsze wysiłki USA na rzecz pokoju w Ukrainie. Wstępny projekt 28-punktowego planu zawiera ważne elementy, które będą niezbędne dla sprawiedliwego i trwałego pokoju. Uważamy, że projekt ten stanowi podstawę, która będzie wymagała dalszych prac”.

Brytyjczycy, Anglicy i Francuzi przygotowują kontrplan dla Ukrainy. Konsultują się z ukraińskimi władzami. Oni w odróżnieniu od Amerykanów chcieliby, by wojna trwała jak najdłużej. Mają w tym realne interesy. Przyszłe rozmowy zaplanowane są również na szczycie Unii Europejskiej i Unii Afrykańskiej, który odbędzie się 24-25 listopada w Angoli.

Gdzie w tym wszystkim jest Polska? Państwo, które z bezrozumnym stachanowskim zaangażowaniem rzuciła się na pomoc Ukrainie, nie pytając o sens, logikę i korzyści? Odpowiadam – praktycznie nigdzie!

Nasze położenie najlepiej obrazuje majowy wyjazd do Kijowa. Udali się tam wtedy przywódcy Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii i Polski. Premier Polski Donald Tusk nie podróżował w jednym wagonie z przywódcami ośrodków decyzyjnych czyli Francji, Niemiec i Anglii. Został odesłany do innego wagonu pociągu. Było to publiczne upokorzenie Polski i pokazanie gdzie jej jej miejsce w europejskiej hierarchii. Trudno mieć o to pretensje.

Gdy Andrzej Duda przestał być już prezydentem w chwili szczerego uniesienia zarzucił Ukraińcom i ich zachodnim sojusznikom złe traktowanie Polski. Powiedział, że „po prostu uważają, że lotnisko w Rzeszowie i nasze autostrady należą im się, przepraszam, jakby to było ich„. Trudno mieć do nich o to pretensje. Dziwić należy się raczej zdziwieniu Andrzeja Dudy, który w ich teatrzyku kukiełkowym z radością występował.

Polska jest chwalona w cyniczny sposób za swój wolontariat w USA i Zachodniej Europie. Polska jest chwalona przez mających w tym intratny interes Ukraińców. Z zażenowaniem patrzą na nas małe, ale dumne władze Węgier. Z niedowierzaniem kręcą głowami Słowacy, Czesi czy Serbowie. Z nieskrywaną niechęcią patrzą na nasze władze Białorusini. Po wielu latach starań państwo polskie jest uważane za wroga przez największy obszarowo kraj świata czyli Rosję. To wielka sztuka tak upodlić znaczącej wielkości kraj Europy.

Nikt nie będzie się liczył z naszym krajem, gdy kompradorskie władze spłacają dług różnorakim sponsorom ich karier, realizując darmowo ich politykę. Nie będzie nikt szanował państwa, które spełnia rolę bankomatu dla kraju, który czci ich katów. Nikt w końcu nie będzie szanował państwa, którego społeczeństwo jest w znacznej mierze opętane archaicznymi bzdurami o rzekomych powinnościach wobec obcych, konieczności poświęcania życia za czyjąś wolność. Społeczeństwa ziejącego obłąkańczą nienawiścią do swoich sąsiadów.

Polska stała się europejską republiką bananową. Państwem z kartonu i dykty. Bankomatem pożyczającym, by dawać. Rynkiem zbytu do towarów kosztownych i zbędnych. Skansenem idei zupełnie niedzisiejszych. Państwem politycznych zombie na darmowych usługach obcych. III RP nie szanowała siebie, więc nikt jej nie będzie szanował. Miejsce w którym jesteśmy, jest miejscem na które dzięki rządzącym zasługujemy.

Smutny jest los Polski dzisiaj.

Łukasz Jastrzębski

W co przekuć sukces „Sąsiadów” Jacka Międlara?

W co przekuć sukces „Sąsiadów” Jacka Międlara?

Agnieszka Piwar 2025-11-22 https://piwar.info/w-co-przekuc-sukces-sasiadow-jacka-miedlara/

„Dialog jest możliwy, a nawet pożądany, z każdym człowiekiem” – powiedział mi Jacek Międlar, gdy zapytałam go, czy dialog z Ukraińcami jest możliwy. Jego dokument o zbrodniach popełnionych przez OUN-UPA przyciąga tłumy widzów i zdobywa nagrody na festiwalach.

W swoich filmach i książkach porusza tematykę, za którą automatycznie staje się wrogiem systemu. W Polsce – gdzie władzę sprawują osoby obce duchowi narodowemu – nie wolno przecież demaskować tych, którzy Polakom zaszkodzili. Wystarczy wspomnieć takie tytuły Międlara, jak „Polska w cieniu żydostwa” czy „Sąsiedzi. Ostatni Świadkowie ukraińskiego ludobójstwa na Polakach”.

Na oddolnie organizowanych, objazdowych targach książki to właśnie Jacek Międlar przykuwa największą uwagę. Obserwowałam to z bliska, stojąc przy stoisku obok. Jest młody, charyzmatyczny, odważny i nieskłonny do kompromisów ze zdrajcami przy korycie. Być może jeszcze tego nie dostrzega, ale wkrótce spocznie na jego barkach ogromna odpowiedzialność.

Znienawidzony przez mainstream, a jednocześnie ceniony przez środowiska antysystemowe. Gdy słynny Marsz Niepodległości w Warszawie przejął PiS, Międlar zorganizował 11 listopada alternatywne wydarzenie we Wrocławiu. Marsz Polaków z roku na rok przyciąga coraz więcej patriotów, którzy nie chcą mieć nic wspólnego z politycznymi karierowiczami ze stolicy.

NA STRAŻY HISTORII

Serial dokumentalny „Sąsiedzi” finalnie ma mieć cztery odcinki: Preludium, Genocidum atrox, Exodus i Żywioł. Jestem po seansie pierwszych dwóch części. Dokument, od strony technicznej, jest zrealizowany bardzo dobrze, co może zaskakiwać – wszak Jacek Międlar nie posiada wykształcenia filmowego. Oceniam, że autor włożył w swoje dzieło serce, pasję oraz ogrom pracy i zaangażowania.

W filmie wypowiadają się znani historycy, tacy jak Lucyna Kulińska czy Władysław Osadczy. Szczególną wartość wnoszą relacje naocznych Świadków tamtych brutalnych zbrodni. Obraz uzupełniają archiwalne zdjęcia i nagrania (w tym bardzo wstrząsające) oraz animacje. Całość dopełnia budująca napięcie muzyka.

Środki na powstanie serii pochodzą z dobrowolnych datków Polaków oraz ze sprzedaży książek i produktów wydanych przez wydawnictwo Międlara, którego oferta dostępna jest na stronie sklep-wPrawo.pl.

Prace nad projektem rozpoczęły się w 2019 roku. Początkowo zakładały realizację wywiadów ze Świadkami ukraińskiego ludobójstwa na Polakach oraz archiwizację tysięcy wcześniej niepublikowanych wspomnień i zeznań. Z czasem zrodził się pomysł na realizację profesjonalnej produkcji filmowej.

Jeden odcinek obejrzałam w internecie, drugi – razem z publicznością podczas zjazdu Kamratów na Grunwaldzie. Odniosłam wrażenie, że zdecydowana większość obecnych na sali miała już jasno ukształtowany światopogląd dotyczący ludobójstwa na Wołyniu; byli to ludzie świadomi tej strasznej historii.

Ciekawiło mnie jednak, czy na pokazach filmów Międlara pojawiają się także osoby, które wcześniej nie znały tej krwawej historii i dopiero konfrontują się z nią po raz pierwszy. Jak reagują? Zapytałam o to samego autora.

Międlar przyznaje, że takich widzów jest naprawdę wielu, w tym również obcokrajowcy. Co więcej – jak podkreśla – często na seansach dominują osoby spoza tzw. „prawicowej bańki”, które poznają tę historię właściwie od zera. Reakcje bywają wyjątkowo mocne: wielu widzów wychodzi głęboko poruszonych, a niekiedy wręcz wstrząśniętych.

Jedną z najbardziej wymownych scen był udział czarnoskórego mężczyzny, który przyszedł na pokaz. „Cały film niemal przepłakał, przeżywając to, co zobaczył, z ogromną emocjonalnością” – opowiada Międlar.

Ten obraz, jak zauważa autor, mówi więcej niż statystyki: pokazuje, że opowieść o wołyńskiej tragedii potrafi poruszyć ludzi niezależnie od pochodzenia, poglądów czy życiowych doświadczeń.

NA CELOWNIKU BEZPIEKI

Realizacja projektu „Sąsiedzi” przez Jacka Międlara nie obyła się bez dramatycznych wydarzeń. Jak wspomina, od samego początku mierzył się z presją służb oraz próbami zastraszenia. Do jego domu wkroczyło kilkunastu uzbrojonych funkcjonariuszy ABW, którzy przejęli cały sprzęt elektroniczny i dyski zewnętrzne.

Później pojawiły się kolejne utrudnienia: absurdalne akty oskarżenia oraz internetowe wyzwiska, w których określano go mianem „agenta Putina” czy „ruskiej onucy”. Międlar podkreśla, że te ostatnie nie robią na nim większego wrażenia – choć stanowią element szerszej kampanii wymierzonej w to, by zniechęcić go do dalszej pracy.

Najtrudniejszy okres zbiegł się w czasie, gdy przeprowadzał rozmowy ze świadkami ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów oraz z historykami zajmującymi się tą tematyką. Łącznie Międlar zarejestrował aż 84 wywiady, często w warunkach, w których opresyjność aparatu państwa wobec jego osoby osiągała apogeum.

Oprócz nalotu ABW na jego dom – oraz na dom jego rodziców, położony setki kilometrów dalej – był objęty dozorem policyjnym, zatrzymany przez milicję w drodze na Marsz Polaków we Wrocławiu 11 listopada 2022 roku, a także bombardowany szeregiem wątpliwych zarzutów. Wszystko to składało się na próbę jego zastraszenia i finansowego zrujnowania.

Paradoksalnie właśnie wtedy spotkania ze świadkami stały się dla Międlara źródłem siły. Ich życiorysy – naznaczone niewyobrażalnym cierpieniem – pozwoliły mu zrozumieć, że jego własne problemy bledną przy doświadczeniach rozmówców. Jak mówi, te opowieści były dla niego lekcją pokory, wytrwałości i ludzkiej godności. „Byli moimi aniołami stróżami, którzy przeprowadzili mnie przez własne Piekło Dantego” – podsumowuje.

MIĘDZY HISTORIĄ A PRZYSZŁOŚCIĄ

Przyglądając się Jackowi Międlarowi, odnoszę nieodparte wrażenie, że czeka go misja wyjątkowo trudna. Na naszych oczach diametralnie zmienia się struktura etniczna państwa polskiego. Do milionów przybyszy z Ukrainy coraz liczniej dołączają syjoniści z Izraela, którzy wiją sobie w Polsce wygodne gniazdko.

Nie trudno przewidzieć, że ci ostatni zechcą podburzyć przeciwko sobie Ukraińców i Polaków, by – w myśl zasady „dziel i rządź” – przejąć całkowite panowanie nad krajem nad Wisłą i jego mieszkańcami. Wystarczy podstępnie rozniecić tlące się animozje, a Wołyń 2.0 zapuka do naszych drzwi. Za nic w świecie nie możemy do tego dopuścić. To ogromne wyzwanie, zwłaszcza w świetle skomplikowanej polsko-ukraińskiej historii.

Zdaniem Międlara źródłem niechęci Ukraińców do Polaków jest wieloletnie wychowanie w narracjach hajdamacko-banderowskich, w ostatnich latach dodatkowo wzmacnianych przez edukację, media i politykę. „W takiej tradycji Ukraińcy są wychowywani od dekad. Proces folkloryzacji i idealizacji dawnych postaw objął niemal wszystkie sfery życia publicznego na Ukrainie” – wyjaśnia.

Dane ukraińskiej Grupy Socjologicznej „Rating” potwierdzają ten trend. „W ostatnich latach obserwuje się wyraźny wzrost pozytywnych ocen postaci historycznych, wokół których przez dekady toczyły się gorące spory. W szczególności dotyczy to Stepana Bandery – jego pozytywna ocena wzrosła z 22% w 2012 roku do 74% w 2022 roku” – podkreśla Międlar.

Zabrakło mi jeszcze głębszego drążenia – takiego, które pozwoliłoby dotrzeć do kwestii, co na przestrzeni nie dekad, lecz wieków mogło spowodować, że Ukraińców tak łatwo udało się później podburzyć przeciwko Polakom. To, co skrywa się jeszcze głębiej, może dodatkowo skomplikować sprawę, zwłaszcza dla szczerego polskiego patrioty. Warto jednak podjąć to wyzwanie, tym bardziej że, jak mówi Międlar, „dialog jest pożądany z każdym człowiekiem”.

Jacek Międlar w rozmowie ze mną jasno formułuje swoją wizję działań wobec obecności milionów Ukraińców w Polsce. „Mając na uwadze fakt, że władze III RP konsekwentnie powielają błędy sanacyjnego ruchu prometejskiego, należy natychmiast przeprowadzić 'autooperację Wisła’” – mówi. Chodzi o pakiet zmian, które sprawią, że większość Ukraińców sama zdecyduje się opuścić Polskę, a ci, którzy zostaną, zostaną objęci „głęboką polonizacją”.

Międlar szczegółowo opisuje swoje propozycje: wycofanie „karty Polaka”, zaostrzenie zasad przyznawania obywatelstwa z obowiązkiem podpisania „antybanderowskiej lojalki”, ograniczenia w zakupie nieruchomości, kontrolę przepływu pieniędzy, penalizację ideologii wrogich Polsce, odebranie przywilejów socjalnych oraz naukę prawdziwej historii – w tym przypomnienie o zbrodniach Stepana Bandery, Romana Szuchewycza, Mykoli Lebeda i innych.

„Proponowana przeze mnie autooperacja od akcji sprzed niemal ośmiu dekad różniłaby się nie tylko metodą działania, lecz także zasięgiem, gdyż destynacja wyjeżdżających Ukraińców obejmie zagranicę, nie zaś zachodnie tereny Rzeczpospolitej. I co jest piękne – Ukraińcy sami wynieśliby się z Polski, ponieważ mieszkanie wśród Lachów byłoby dla nich nieopłacalne. Stąd mowa nie o 'operacji’, ale o 'auto-operacji’” – tłumaczy Międlar.



WIELKIE WYZWANIE



Pierwszy odcinek „Sąsiadów” został wyróżniony nagrodą publiczności podczas 39. Międzynarodowego Festiwalu Filmów „Maksymiliany” oraz zdobył drugie miejsce w kategorii najlepszego filmu dokumentalnego klasycznego na 39. Międzynarodowym Katolickim Festiwalu Filmów i Multimediów „Niepokalana”.

Produkcja znalazła się również w gronie finalistów i nominowanych do nagrody głównej na prestiżowych festiwalach, takich jak Replay International Film Festival (Wiedeń-Graz, gala finałowa w grudniu 2025), Kraken International Film Festival w Mediolanie (gala finałowa w maju 2026) czy Sweden Film Awards. Dodatkowo została ćwierćfinalistą Auguri Film Festival w Turynie w kategoriach: najlepszy film dokumentalny oraz najlepszy montaż.

Drugi odcinek, zgłoszony do festiwali dopiero w październiku 2025 roku, już zdobył status finalisty i nominację do nagrody głównej na Ponza Film Festival we Włoszech, co zapowiada kolejne sukcesy serii.

Zważywszy na tematykę poruszaną w serialu, fakt, że Międlar przebił się z dokumentem o ukraińskich zbrodniach, jest swoistym fenomenem. Łącznie odbyło się już ponad 120 seansów pierwszego i drugiego odcinka. Aktualizowane kalendarium projekcji dostępne jest na stronie FilmSasiedzi.pl.

Festiwale to element szerszej strategii Jacka Międlara, który chce dotrzeć do środowisk spoza własnej bańki informacyjnej. Autor oferuje również stacjom telewizyjnym bezpłatną licencję na emisję filmu, ponieważ – jak sam podkreśla – zależy mu przede wszystkim na jak najszerszym przekazie, a nie na zysku.

„Regularnie jeżdżę po Polsce na organizowane seanse, gdzie spotykam się z widzami, odpowiadam na pytania i rozmawiam z osobami, które wcześniej nie miały styczności z tą tematyką. Równolegle stopniowo udostępniam film na YouTube, aby każdy – niezależnie od miejsca zamieszkania czy zasobności portfela – mógł go obejrzeć. To wszystko sprawia, że historia trafia również do osób mniej świadomych oraz do tych, którzy nie należą do naszej bańki informacyjnej” – podsumowuje twórca „Sąsiadów”.

Czego dziś Jackowi Międlarowi życzyć? By spokojnie i konsekwentnie dokończył montaż wszystkich odcinków i kontynuował swoją misję. Odwagę i posłuch już ma. Kiedy nadejdzie moment krytyczny, to prawdopodobnie właśnie jego głosu wysłuchają polscy patrioci niekłaniający się systemowi. Najważniejsze zadanie – w obliczu tego, co szykują Polsce jej wrogowie – to powstrzymanie rozlewu krwi i ochrona narodowej wspólnoty. Dlatego przede wszystkim niech towarzyszy mu pokora ducha.

Agnieszka Piwar

tutaj można postawić mi kawę

Świat w objęciach Szatana: Szczyt Klimatyczny COP30 w Brazylii ewakuowany z powodu ogromnego pożaru.

Szczyt Klimatyczny COP30 w Brazylii ewakuowany z powodu ogromnego pożaru.
infowars.com USA
2025-11-21
Polityka

W czwartek, w trakcie Szczytu Klimatycznego Organizacji Narodów Zjednoczonych w Belem w Brazylii, doszło do masowego pożaru, który spowodował ewakuację obiektu goszczącego globalistyczne wydarzenie.

Konferencja klimatyczna, nazwana COP30, odbyła się w mieście znanym jako „brama do lasu deszczowego Amazonii”.

W marcu Infowars powołał się na artykuł w New York Post, dotyczący przesiedlania lokalnych mieszkańców w celu budowy drogi przed spotkaniem ONZ.

„Dziesiątki tysięcy akrów chronionego lasu deszczowego Amazonii są wycinane i asfaltowane w celu budowy nowej, czteropasmowej autostrady, na potrzeby, o dziwo, nadchodzącego szczytu klimatycznego COP30 ONZ w Brazylii” napisał NY Post.

Kilka protestów zakłóciło konferencję w ostatnich dniach, przy czym niektórzy lewicowcy wzywali do podjęcia jeszcze większych działań w celu „ratowania klimatu”, a inni sprzeciwiali się agendzie grupy polegającej na wykorzystaniu „oszustwa klimatycznego” do promowania międzynarodowych podatków od emisji dwutlenku węgla i innych środków.

Alex Newman, dziennikarz Liberty Sentinel, który przebywa w Brazylii, relacjonując szczyt, opublikował zdjęcie rzeźby znajdującej się przed budynkiem, w którym odbywa się wydarzenie.

Rzeźba, którą opisał jako „oficjalnego ducha opiekuńczego szczytu klimatycznego COP30 ONZ”, była prezentem od Komunistycznej Partii Chin.

Chiny podarowały Brazylii rzeźbę rogatej bestii o ludzkim ciele, ściskającej glob, nazywając to stworzenie „duchem smoka-jaguara”.

Z przerażającym, okultystycznym symbolem na zewnątrz szczytu i płonącym piekłem w środku, zgromadzenie ONZ miało dostatecznie demoniczną aurę, ponieważ otwarcie kładzie się tam podwaliny pod szatański system Nowego Porządku Świata, mający na celu zniewolenie ludzkości.

https://www.brighteon.com/embed/a361caf0-eb27-4cd6-968f-9cde3aa1945b

Link do oryginalnego artykułu: LINK

=============

mail:

Szczyt klimatyczny i ten wymowny pomnik umiejscowiono w Belém. 

Nazwa „Belem” (lub „Belém”) oznacza po portugalsku Betlejem, co z kolei pochodzi z hebrajskiego i znaczy „dom chleba”.

Niebo zesłało dywersję

Niebo zesłało dywersję

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    23 listopada 2025 michalkiewicz

Któż nie pamięta buńczucznej deklaracji obywatela Tuska Donalda o wojnie na Ukrainie – że to „nasza wojna”? Wygląda na to, że to marzenie – zarówno jego, jak i Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego właśnie może się materializować. „Nieszczęsny! Będziesz miał to, czegoś chciał!” – przestrzegał grecki filozof Platon.

I rzeczywiście – ledwo tylko Timur Mindicz, jeden z najbliższych współpracowników prezydenta Zełeńskiego, co to sprywatyzowali sobie co najmniej 100 mln dolarów – uciekł przez Polskę do bezpiecznego Izraela, zaraz okazało się, że na kolei – a konkretnie – między Sobolewem a Dęblinem miała miejsce „dywersja”. Polegała ona na tym, że w rejonie przystanku Mika wybuch uszkodził część toru kolejowego. Na szczęście maszynista w porę zauważył, że toru brakuje, w związku z czym nikomu nic się nie stało – ale oczywiście z zimowego snu na równe nogi zostały poderwane tak zwane „służby”, a nawet „wojsko”, które podobno sprawdza tory aż do Hrubieszowa.

Kto dokonał dywersji – tego jeszcze nikt nie wie, więc rysuje się kilka możliwości. Po pierwsze – Putin. No tak – ale przecież Putin własnoręcznie tych torów nie wysadził. W związku z tym rysują się kolejne możliwości. Albo Putin posłużył się jakimiś „obywatelami Ukrainy”, co to wyprawiają u nas rozmaite psoty, albo – zgodnie z sugestią zawartą w powieści „Paragraf 22” – wynajął Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, żeby tę dywersję przeprowadziła. Czegóż to się nie robi dla Polski?

Na tę ostatnią możliwość wskazują stosunkowo niewielkie szkody spowodowane wybuchem – co można przypisać albo partactwu, albo pobudkom patriotycznym – by nawet w sytuacji podwójnego uwikłania specjalnie krajowi nie zaszkodzić. Oczywiście na Putinie świat się nie kończy tym bardziej, że vaginet obywatela Tuska Donalda właśnie się rozdokazywał na odcinku „rozliczeń”. Już nie wystarcza mu prześladowanie obywatela Romanowskiego, czy Ziobry, ale piorun strzelił nawet w Mariana Banasia – do niedawna jeszcze na stanowisku prezesa NIK kolaborującego z vaginetem, a teraz podejrzewanego o jakieś podżeganie – czy obywatela Hołownię Szymona, któremu grafologowie mają udowodnić, że studiował na Kolegium Tumanum. W ogóle pan Szymon ma niemałe zgryzoty, bo podobno aby zostać Wysokim Komisarzem ONZ do spraw Uchodźców, trzeba mieć wyższe wykształcenie.

Tymczasem do ukończenia Koleium Tumanum pan Szymon przyznać się przecież nie może, podobnie jak wolałby się nie tłumaczyć z opowieści, jak to był „namawiany” do „zamachu stanu” – bo zaraz pojawią się żądania typu: „nazwiska, adresy, kontakty, bliskie spotkania III stopnia” – a w tej delikatnej sytuacji nie bardzo wiadomo, kogo wkopywać, a kogo omijać. Toteż obywatel Kosiniak-Kamysz, który właśnie został wybrany na prezesa PSL, podczas gdy pan Zgorzelski – na przewodniczącego Rady Naczelnej Stronnictwa – woli trzymać się paska obywatela Tuska, bo akurat rolnicy buntują się przeciwko eksportowi rolnemu z Ukrainy i umowie z Mercosur .

W tej sytuacji PSL już położyło lachę na obronę interesów „wsi i rolnictwa”, tylko zapowiada budowę metra w co najmniej 10 miastach. I słusznie – bo na budowie metra też można się obłowić, a poza tym, po zakończeniu inwestycji, wszystko zostanie przykryte ziemią i sam diabeł nie odgadnie, kto ile wziął i gdzie schował.

Wracając tedy do kolejowej dywersji, to w vaginecie muszą toczyć się gorączkowe narady, komu przyklepać sprawstwo incydentu. Kandydatów jest co najmniej trzech. Pierwszy – to pan prezydent Karol Nawrocki, który nie tylko zalazł za skórę bezpieczniakom odmową promowania 136 oficerów, ale w dodatku stanął dęba obywatelowi Żurkowi Waldemarowi, któremu nie awansował 46 sędziów do sądów apelacyjnych i okręgowych. Obywatel Zoll Andrzej kompromituje się opiniami, jakoby prezydent musiał podpisywać wszystko, co mu kwasiżurkowie podsuną do podpisu, ale to nie pierwszy raz, a poza tym mikrocefale muszą mieć jakiś pozór uzasadnienia. Panu prezydentowi Nawrockiemu vaginet mógłby przypisać sprawstwo kierownicze, a wykonawców wytypować spośród kibiców. Drugim kandydatem jest Grzegorz Braun, któremu Parlament Europejski właśnie uchylił immunitet z powodu zgaszenia chanuki i naruszenia cielesnego pani doktor Gizele Mengele w Oleśnicy.

Skoro targnął się na chanukę, to cóż mogłoby go powstrzymać przed wysadzeniem torów kolejowych? Każdy niezawisły sąd z przyjemnością wykonałby zadanie wtrącenia go na kilka lat do aresztu wydobywczego – bo leży to zarówno w interesie vaginetu obywatela Tuska Donalda, jak i ekipy Naczelnika Państwa, który właśnie znajduje się „w trasie”, czy może „w transie” – bo po staremu próbuje uwodzić swoich wyznawców „na patriotyzm”. Trzecim wreszcie kandydatem jest pan Robert Bąkiewicz, któremu niezależna prokuratura już przyklepała tyle zarzutów, że jeden więcej – to znaczy – o dywersję kolejową – już chyba nie zrobi specjalnej różnicy – bo jak oskarżać – to oskarżać! Oczywiście każdy wybór kandydata na sprawcę kierowniczego będzie miał swoje konsekwencje, pociągając za sobą „odpryskowe” śledztwa i procesy przed niezawisłymi sądami – więc nic dziwnego, że i vaginet nie ma łatwego zadania i na razie nie może się zdecydować.

A w ogóle, to vaginet ma coś w rodzaju – jak to nazywają wymowni Francuzi – „l’embarras de richesse”. Z jednej strony dywersja, którą jeszcze nie wiadomo, jak zagospodarować, a jakby tego było mało z drugiej – zapaść w sektorze ochrony zdrowia. Złoty plasterek wartości 3,5 mld złotych, którym vaginet próbował zatkać dziurę, w ogóle nie został nawet zauważony, a tu tymczasem pan prezydent Nawrocki próbuje iść za ciosem i zapowiada zwołanie w tej sprawie Rady Gabinetowej. Tymczasem obywatel Tusk Donald już sam nie wie, jakie bajki powinien tam opowiedzieć, więc chociaż najgorsze są nieproszone rady, z czynie społecznym doradzam, by zapytał teściowej. Jak informują niezależne media głównego nurtu, teściowa obywatela Tuska Donalda podobno potrafiła sztorcować dygnitarzy Volksdeutsche Partei, aż miło. Najwyraźniej musiała uprzednio przećwiczyć to na samym obywatelu Tusku Donaldzie – ale może by mu coś na tę Radę Gabinetową doradziła? Nie bez kozery ludowe przysłowie powiada, że gdzie diabeł nie może tam teściową pośle – więc nic by obywatelu Tusku Donaldu nie zaszkodziło, gdyby się jej poradził. Gorzej nie będzie, ale za to może być trochę inaczej, niż zwykle.

Za to Książę-Małżonek tak się rozdokazywał, że nawet zaczął grozić jakimiś retorsjami Wiktorowi Orbanowi, jeśli udzieli on azylu znienawidzonemu Zbigniewowi Ziobrze, który – tylko patrzeć – jak zostanie pozbawiony paszportu. Jestem ogromnie ciekaw, jaką to retorsję może zastosować wobec Węgier Książę-Małżonek – oczywiście poza groźnymi minami, z których śmieje się już cała Europa.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Panowanie Chrystusa – konkrety dla Polski

Panowanie Chrystusa – konkrety dla Polski

https://pch24.pl/panowanie-chrystusa-konkrety-dla-polski

(Oprac. PCh24.pl Źródło: Hans Memling, CC0, via Wikimedia Commons)

Społeczne panowanie Chrystusa – to nie jest jakaś opcja; to konieczność. Tego domaga się Bóg, to wynika z religii katolickiej. W Polsce powinniśmy wprowadzić szereg rozwiązań, które zwiększą ochronę prawa do życia, prawa własności, podmiotowość rodziny i przywrócą zdolność do obrony własnej ojczyzny. Tego domaga się sprawiedliwość.

Przed rewolucją francuską nikt w świecie zachodnim – dawniej zwanym Christianitas, światem cywilizacji chrześcijańskiej – nie miał wątpliwości co do tego, że prawo stanowione w państwach musi odzwierciedlać Boży porządek i odpowiadać woli Jezusa Chrystusa. Do rewolucji luterańskiej w większości istotnych kwestii szczegółowych panowała powszechna zgoda, bo nauczanie Kościoła katolickiego było akceptowane jako wiążąca interpretacja tych porządku i woli. Po zerwaniu z Rzymem przez wiele regionów Christianitas doszło do poważnego zróżnicowania.

Podczas gdy kraje uznające władzę duchową Stolicy Apostolskiej nadal kształtowały swoje prawodawstwo podług papieskiej interpretacji porządku Bożego i woli Chrystusa, w krajach tę władzę odrzucających głównym interpretatorem stał się władca, z braku jakiegokolwiek innego dającego się racjonalnie wprowadzić podmiotu. Jednak nawet wówczas panowała zgodność co do tej pierwszej i zupełnie elementarnej zasady: Bóg istnieje, objawił się w Chrystusie i ludzie muszą to szanować, zwłaszcza poprzez poszanowanie prawa naturalnego.

Rewolucja francuska zerwała z tym przekonaniem; nad Sekwaną powstał byt państwowy budowany w otwartej opozycji do Boga. W tym sensie Francja stała się na drodze przewrotu tak samo lub nawet bardziej bezbożna i barbarzyńska, niż kiedykolwiek były Imperium Rzymskie czy greckie poleis. Francuską ideę bezbożnictwa w bardziej niż w samej Francji jawny sposób wdrożono w życie w bolszewickiej Rosji, ze wszystkimi tego praktycznymi konsekwencjami.

W 1925 roku papież Pius XI ogłosił encyklikę „Quas primas”, w której opisał społeczne panowanie Jezusa Chrystusa i ustanowił święto Chrystusa Króla. Wyłożył tam zasady, które w Kościele obowiązują od zawsze – z samej natury rzeczy. W jego czasach „Quas primas” nie zostało wysłuchane w szerszej skali. Choć przyjęły je niektóre państwa katolickie, wiodące mocarstwa – nie. Włochy stały się faszystowskie, Niemcy nazistowskie, Rosja utwierdziła się w komunizmie a Stany Zjednoczone pozostały relatywistyczne. W efekcie kolejne lata w polityce światowej cechowały się głęboką bezbożnością, co kulminowało w latach 1939 – 1945.

Niestety, również po wojnie nauczanie Kościoła wyrażone przez Piusa XI nie zyskało posłuchu. Odejście od zorientowania polityki państwowej na Boga cały czas postępowało. Nie wiemy, czy w jakiej fazie zmian jesteśmy dziś, ale pod pewnymi względami można mówić o kulminacji bezbożnictwa. W wielu krajach dawnej Christianitas wprowadzono legalne dzieciobójstwo prenatalne, w wielu wprowadzono pseudo-małżeństwa homoseksualne. To rzeczy, które przed rewolucjami byłyby całkowicie nie do pomyślenia – znajdowały się całkowicie poza horyzontem mentalnym. Dziś są zapisywane w konstytucjach państwowych.

Katolicy muszą uznawać ten stan rzeczy za głęboko niezadowalający. Najrozmaitsze bezbożne rozwiązania, niezgodne z zasadami „Quas primas” i nauczania Kościoła w ogóle, obowiązują również w naszym kraju. Stąd w 100. rocznicę ogłoszenia przez Piusa XI jego dokumentu należy choćby pokrótce wskazać, jakie obszary i ewentualnie konkretne kwestie wymagają naprawy, żeby Polska mogła nazywać się krajem rządzonym zgodnie z Bożym porządkiem.

Po pierwsze, ochrona życia. W Polsce nie ma wprawdzie aborcji na życzenie, każdego roku w legalny sposób pozbawia się jednak życia kilkuset dzieci. Są to zazwyczaj dzieci chore – albo tylko podejrzewane o chorobę. Z licznych informacji medialnych wiadomo, że część lekarzy popełnia błędy diagnostyczne i zaleca rodzicom uśmiercenie dzieci w pełni zdrowych, które zostały fałszywie uznane za obciążone tą czy inną wadą. Od kilkunastu miesięcy szerzy się też praktyka zabijania dzieci na zaświadczenie od psychiatry, który negatywnie ocenia stan mentalny matki i zaleca uśmiercenie dziecka celem poprawy tego stanu.

Dzieciobójstwo prenatalne – bez względu na przyczynę – jest zbrodnią i nie może być dopuszczalne. Dla osiągnięcia zgodności z prawem Bożym Polska powinna zakazać aborcji w każdym przypadku. Uwaga: czym innym jest śmierć dziecka na skutek czynności medycznych podjętych dla ratowania kobiety. Uwaga druga: zakaz aborcji musi łączyć się z sankcjami karnymi. Pozostaje kwestią roztropnej oceny sytuacji społecznej ustalenie wysokości tych sankcji. Prawodawca musi rozróżniać pomiędzy lekarzem, który dla zysku morduje dziecko kobiety, a matką. Poza tym, musi rozróżnić pomiędzy matką, która poddaje się aborcji ze względów czysto hedonistycznych, a taką, która jest do aborcji zachęcana przez trudną sytuację lub naciski. Niemniej jednak aborcja musi być nielegalna i w sprawiedliwy sposób karana.

Wbrew pozorom, jeszcze gorzej wygląda sprawa in vitro. W ramach in vitro dokonuje się wielokrotnej aborcji – zwykle odsuniętej w czasie. Tworzy się laboratoryjnie nadliczbowe zarodki, które nie zostają wszczepione. Są zamrażane, ale znaczna część z nich nie zostanie nigdy rozmrożona, bo nie będzie po temu żadnego celu ani możliwości ich implementacji. Co więcej, statystycznie część zarodków nie przeżywa rozmrożenia. In vitro jest zatem mordercze. W Polsce in vitro jest jednak od wielu lat legalne, a w grudniu 2023 roku polski parlament przyjął ustawę o finansowaniu in vitro z budżetu – głosami części PiS; ustawę podpisał później Andrzej Duda. Procedura in vitro, jako mordercza, jest całkowicie bezbożna i zbrodnicza. Musi zostać bezwzględnie zakazana, a jej stosowanie surowo penalizowane, co do zasady bez okoliczności łagodzących, które nie zachodzą tu z racji na charakter skomplikowania i konieczność wcześniejszego zaplanowania całego procederu.

Po drugie, prawo własności, które jest w Polsce notorycznie łamane. Własność nie jest wprawdzie wartością absolutną i może być słusznie ograniczana przez uprawnioną władzę, ale w naszym kraju odbywa się od lat zinstytucjonalizowane, systemowe nadużycie prywatnej własności.

Główną przyczyną są niegodziwie wysokie podatki – nie tylko bezpośrednie, jak podatek dochodowy, ale również rozmaite daniny pośrednie. Ich wymiar jest w Polsce tak wielki, że eksperckie instytucje ogłaszają dopiero około połowy rok tzw. dzień wolności podatkowej – moment, w którym przeciętny Polak zaczyna wreszcie pracować dla siebie, a nie dla państwa. Jest prawdą, że współczesne państwo potrzebuje dysponować dużymi pieniędzmi, choćby dla celów budowy solidnej infrastruktury drogowej czy zabezpieczenia militarnego, które staje się z racji technologicznych coraz bardziej skomplikowane. Można jednak wymienić nieledwie nieskończony szereg przykładów zarówno na rażącą niegospodarność, jak i jawne złodziejstwo. W tym pierwszym wypadku wystarczy wskazać na ideologiczne zaangażowanie obecnej władzy, która zabiera pieniądze w podatkach wszystkim, by rozdawać je swoim lewicowym znajomkom; w drugim na działalność spółek skarbu państwa za poprzedniej władzy. System podatkowy w Polsce jako system – jest niegodziwy i nie może być miły Bogu, który miłuje sprawiedliwość.

Po trzecie, prawa rodziny, znowu deptane. Wprawdzie sytuacja w Polsce jest lepsza od wielu innych krajów dawnej Christianitas, ale nadal zła i jako taka – domagająca się pilnej naprawy. Fatalnie zorganizowane jest szkolnictwo oparte na przymusie i urawniłowce, które w obecnej postaci gwałci prawo rodziców do wychowania dzieci. Powszechnym skandalem są działania służb rodzinnych, pozwalających sobie na odbieranie rodzinom dzieci – co niekiedy prowadzi do tragedii, jak w przypadku zmarłego niedawno chłopca odebranego rodzinie i przekazanego rodzinie zastępczej. Rząd posuwa się też do granicy, za którą jest otwarta deprawacja moralna dzieci – próbowała to zrobić minister Barbara Nowacka, na szczęście nieskutecznie; niewiele jednak brakowało. Wreszcie, wielką krzywdą jest możliwość zawierania łatwo dostępnych rozwodów. Cierpi na tym sakrament małżeństwa, który choć religijnie nierozerwalny, praktycznie jest ciągle lekceważony; cierpią na tym dzieci, pozbawiane opieki obojga rodziców i zmuszane do dorastania w domach, gdzie jedno z rodziców żyje cudzołożnie. Bez przywrócenia rodzinom właściwego poziomu kontroli nad wychowaniem własnych dzieci oraz likwidacji instytucji rozwodu lub przynajmniej poważnego ograniczenia, nie będzie można mówić o posłuszeństwie Polaków wobec prawa Bożego.

Po czwarte – obrona Ojczyzny. Wszyscy obywatele są zobowiązani do obrony kraju, tymczasem w Polsce praktyczne wykonywanie tego zobowiązania zniesiono w roku 2010 wraz z zawieszeniem poboru powszechnego. Państwo zdało się w zakresie zabezpieczenia własnego istnienia na system kolektywny NATO, czyli w praktyce na gwarancje bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Niezależnie od wartości tych gwarancji, które mogą być nawet wysokie, zawieszenie zdolności do utrzymania niepodległości własnego państwa na obcych gwarancjach jest całkowicie nieodpowiedzialne i stąd bezbożne. Polska jest zobowiązana do włożenia maksymalnego wysiłku w to, by samodzielnie zapewnić sobie bezpieczne bytowanie. Komunikowanie obywatelom, że nie są odpowiedzialni za obronę kraju, jest wysoce niemoralne. Dlatego przywrócenie poboru powszechnego jest kwestią niecierpiącą zwłoki – nie tylko w czasach konkretnego zagrożenia wojennego, jakie nastały po lutym 2022 roku, ale w ogóle. Nawet w okresie zupełnego bezpieczeństwa Polacy powinni być przygotowywani do obrony kraju – ze względu zarówno na zasady, jak i zawsze istniejącą możliwość nagłej zmiany sytuacji międzynarodowej.

Można byłoby wskazywać na wiele innych przejawów bezbożnictwa. To choćby strukturalna antropomorfizacja zwierząt (zakaz hodowli na futra, ustawy łańcuchowe etc.); dopuszczalność pornografii, choć można byłoby podjąć próby jej zakazania lub choćby ograniczenia dostępności; zła konstrukcja ustawy zasadniczej, która nie oddaje Bogu tego, co należne; fatalne przykłady relatywizmu religijnego w polityce państwowej, jak choćby gorszące spektakle z niekatolickim kultem w Sejmie – i tak dalej; wszystko to wymaga naprawy. Najważniejsze jednak to pamiętać, że społeczne panowanie Chrystusa nie jest jakąś opcją – to bezwzględna konieczność, która wynika z samej natury rzeczywistości. Chrystus jest królem Królów i jako taki sprawuje faktyczne rządy – królowie, prezydenci czy parlamenty są jedynie narzędziami w Jego ręku, zobowiązanymi do zaprowadzania porządku i dobra.

Rządy Chrystusa to nie jakaś teoretyczna nauka, ale konkret – który można i da się wprowadzać w życie. Do tego potrzebna jest przede wszystkim polityczna wola – bo przecież wcale nie jakaś rewolucja. Większa ochrona życia dzieci poczętych, koniec z finansowaniem in vitro, uproszczenie systemu podatkowego, poprawa podmiotowości rodzin, przywrócenie poboru powszechnego – to rzeczy, które mieszczą się w horyzoncie intelektualnym i duchowym naszej epoki. Władza musi tylko jedno – potraktować Boga na poważnie, i zacząć działać.

Paweł Chmielewski