Congressmen To Wear Barcodes So Lobbyists Can Self-Checkout
To make purchasing congresspeople easier for lobbyists, congresspeople will now have barcodes printed on their foreheads to be conveniently scanned at newly installed self-checkout machines.
WASHINGTON, D.C. — In an attempt to clear up lingering confusion over the role of the nation’s chief executive and avoid ongoing injunctions to block executive actions, the White House asked a federal judge if there’s anything the president is actually allowed to do. After being repeatedly stymied on nearly every attempted action, the Trump administration sought clarification to find out what, exactly, the president of the United States is allowed to do, if anything.
“So, like, can the president do anything? Or no?” asked lead White House counsel David Warrington in a brief submitted to a federal judge. “We were totally under the impression that the president is, like, really important and has a lot of power, but if that’s not the case, it would be helpful to know. Are there actually things the president can do, or is the presidency more like just a powerless ceremonial title, like the King of England or the Governor of North Dakota?”
When asked for comment, White House Press Secretary Karoline Leavitt echoed the curiosity about the president’s role in the government. “It would be great to find out,” she said. “I thought the president was in charge of the executive branch and could make decisions, but maybe not. We’ve learned he’s obviously not as powerful as a federal judge or something like that. Getting some clarity on whether or not he can actually do anything could make the next four years easier.”
At publishing time, a federal judge issued a ruling declaring it illegal for the White House to even ask what the president was allowed to do.
[crap = gówno]
Malone News is a reader-supported publication. To receive new posts and support our work, consider becoming a free or paid subscriber. We are deeply grateful to the decentralized network of paid subscribers that enables us to continue doing what we do to support freedom.
After three days at the pretty awesome Bitcoin Vegas conference, we are on our way home!
I gave a talk on the main stage at Bitcoin Vegas yesterday – driving home the message of my essays this week: people everywhere are waking up to the dangers of the mRNA COVID products. That MAHA’s progress in waking up America is working at…(dare I write it), WARP SPEED. And that disruption that enables innovation is a great thing.
This will be on the front page of the book on Marriage that Jill and I are writing.
Wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich wywołały w krajowych „elitkach” prawdziwą erupcję pogardy wobec zwykłych Polaków. Reakcje pełne poczucia wyższości dobitnie pokazują, skąd bierze się ich gotowość do przekazywania kontroli nad państwem międzynarodowym gremiom.
Mantrą „wykształconego inteligenta z wielkich ośrodków” pozostaje utyskiwanie na populizm, który rzekomo trawi polską politykę. Jedną z podstawowych cech populizmu — w jego najczęściej przytaczanej definicji — jest przeciwstawianie ludu złowrogim elitom, co uznawane bywa za tanią, demagogiczną i dzielącą naród retorykę. Cóż jednak począć, gdy to same „elity” okazują otwartą wrogość wobec społeczeństwa, sugerując (a nierzadko wprost deklarując), że lud trzeba „wziąć za mordę”? Czy w takim przypadku tzw. populistyczni podżegacze nie zostają przypadkiem pozbawieni pracy — bo „elity” samodzielnie odgrywają ich rolę? A może nigdy nie było żadnego podżegania — jedynie wierne opisywanie rzeczywistości, oparte na wieloletnich obserwacjach?
„Kołtuneria” idzie do urn
Wydawałoby się, że przedstawiciel elit powinien umieć poskromić emocje i – kierując się instynktem samozachowawczym – powstrzymać się od obrażania ponad dziesięciu milionów obywateli, którzy w pierwszej turze zagłosowali na kandydatów prawicy. Choćby po to, by w drugiej turze pozyskać choćby ułamek ich głosów – co przy obecnym układzie sił może zaważyć na wyniku wyborów. Okazuje się jednak, że niechęć „elitek” do tej części społeczeństwa jest tak silna, że chęć jej zamanifestowania góruje nad zmysłem politycznym, którym same się chełpią.
Doskonałym przykładem tej postawy jest prof. Radosław Markowski, który w licznych studiach telewizyjnych obsadza sympatyków prawicy w roli pasożytów, żerujących na dobrobycie wytwarzanym przez elektorat lewicowo-liberalny. Co więcej, popełnia przy tym szkolny błąd, jednocześnie zarzucając tej grupie brak kompetencji politycznych – co dodaje całej sytuacji tragikomicznego wydźwięku. I nie jest w tym odosobniony – wielu jego towarzyszy po prostu nie potrafi się powstrzymać. To silniejsze od nich.
Uderzające jest to, że „elitki”, tak chętnie potępiające ideologie rasistowskie, same nie stronią od klasizmu – a przecież ten, jak pokazuje historia różnych zakątków świata, potrafił przynieść równie wiele, jeśli nie więcej ofiar. Pogardliwe określenia wobec uboższych czy gorzej (formalnie) wykształconych warstw społeczeństwa stanowią integralny element retoryki lewicowo-liberalnej inteligencji, środowisk artystycznych i dziennikarskiego mainstreamu. Kompozytor Zbigniew Preisner wzywał do „zastopowania trendu prawicowego pospólstwa i szaleństwa”. Krystyna Janda ubolewała, że wybory pokazały, iż „polskie społeczeństwo to naród, w którym króluje chamstwo i cwaniactwo”. Znana z medialnych kontrowersji aktywistka Justyna Klimasara sięgnęła po klasykę – przywołując „ciemnotę” polskiego ludu. Tymczasem niekoronowany król polskiego klasizmu, prof. Wojciech Sadurski, sugerował niskie IQ każdemu, kto nie popiera Rafała Trzaskowskiego, a widzów Krzysztofa Stanowskiego, który nie opowiedział się za „właściwym kandydatem”, nazwał po prostu „kibolstwem”.
Przebił go jednak prof. Jan Hartman, który określił wyborców prawicy mianem „debili, faszystów, nieuków i bigotek”; a złoty medal klasizmu w kategorii żeńskiej, należałoby chyba przyznać prof. Magdalenie Środzie, która wyraziła pogardę wobec faktu, że jeden z kandydatów dorabiał w czasie studiów jako ochroniarz — uznając to najwyraźniej za coś godnego potępienia — i umieściła tego typu osoby do szufladki „cwaniaków”. Oberwało się zresztą nie tylko jednostkom, lecz całemu społeczeństwu: zdaniem Środy Polacy „nie cenią wolności, brzydzą się równością i tolerancją” i najwyraźniej „potrzebują ciężkiego buta na karku”. Nie zawiedli też zawodowi tropiciele antysemityzmu: psycholog Michał Bilewicz publicznie pytał – w kontekście wyborów – „po której stronie drzwi w Jedwabnem staniesz?”, a portal Onet starał się rozpaczliwie skojarzyć Karola Nawrockiego z faszyzmem i hitleryzmem (inne media i NGO-sy robiły to samo z Braunem i Mentzenem). Osobnym przypadkiem pozostaje pogrążony w mentalnym rozdwojeniu pisarz Jakub Żulczyk – z jednej strony potępiający elitaryzm, z drugiej bez oporów stygmatyzujący Nawrockiego jako „ulicznego chama” na podstawie trzeciorzędnych przesłanek.
To wszystko stanowi reprezentatywną próbkę, którą możemy dziś bez trudu przeanalizować dzięki popularności mediów społecznościowych. Ich zaletą jest to, że czas między powstaniem myśli a jej ogłoszeniem światu jest krótki – co oznacza, że wiele wypowiedzi, zwłaszcza tych emocjonalnych , oddaje autentyczne nastroje i poglądy przedstawicieli „wyższych sfer”. Dla nas stanowi to dodatkową wskazówkę: jeśli kimś się pogardza i żywi wobec niego niechęć, trudno oczekiwać, by działano na rzecz jego upodmiotowienia. Przeciwnie – naturalnym celem staje się jego marginalizacja. Problem w tym, że ta „kołtuneria” i „pospólstwo”, które elity chciałyby usunąć z debaty publicznej, to większość polskiego społeczeństwa. Cóż więc z tą demokracją, o której elity tak często mówią? No trudno, trzeba pozostawić fasadę wyborów powszechnych, a w istocie przekształcić system w stronę oligarchii liberalnej.
Lęk salonu
Każdy z głównych kandydatów prawicowych (z braku miejsca pomińmy tych, którzy uzyskali słabsze wyniki, choć podobne mechanizmy dotyczą również ich) symbolizuje coś, co budzi odrazę u tzw. „inteligenta”: Braun – obskurantyzm i antysemityzm, Mentzen – wspomniane już cwaniactwo, a Nawrocki – nienajszlachetniejsze pochodzenie i związki z „ulicą”. Ta trójgłowa figura budzi paniczny lęk „proeuropejskiej inteligencji”, która od lat dostrzega ją w polskim ludzie.
To, jak owe „elitki” wyobrażają sobie przeciętnego Polaka oraz swój własny obóz, jest oczywiście rażąco sprzeczne z rzeczywistością. Cwaniactwo, układy z mafią czy pseudonaukowe „płaskoziemstwo” (choćby w postaci ślepego przyjmowania każdej modnej bzdury z Zachodu) są równie dobrze, albo i lepiej udokumentowane po ich stronie. Trwałe obrzydzenie zwykłymi Polakami daje się jednak wyjaśnić z perspektywy socjologicznej – zwłaszcza jako mechanizm podkreślania własnej pozycji w hierarchii społecznej. Można więc sądzić, że choć tego typu postawy szkodzą politycznie, to służą indywidualnym interesom – ostentacyjna pogarda wobec „plebsu” przynosi prestiż wśród własnej klasy. A ponieważ egoizm jest integralnym składnikiem liberalnego światopoglądu, nie dziwi, że profesorowie, celebryci i inni przedstawiciele establishmentu myślą przede wszystkim o sobie, a dopiero w drugiej kolejności – o losie całego obozu.
Ponieważ jesteśmy już na etapie drugiej tury wyborów, analizę wizerunku Brauna i Mentzena w oczach Salonu zostawmy na osobny artykuł. Skupmy się natomiast na nienawiści, jaka spadła na Karola Nawrockiego. To przypadek szczególny – obnażający wszystkie najgorsze uprzedzenia warstwy uważającej się za krajowych „aristoi”. Wystarczy porównać ten atak z tym, jaki spotkał Andrzeja Dudę pięć i dziesięć lat temu – był on zdecydowanie łagodniejszy, bo Duda pochodził z krakowskiej inteligencji, co nieco amortyzowało agresję. Nawrocki jest natomiast ucieleśnieniem największego koszmaru Salonu: człowiekiem wychowanym przez ulicę, świadectwem niepowodzenia transformacji, zaprzeczeniem propagandy geremkowszczyzny i michnikowszczyzny, które przez dekady wmawiały, że wszystko poszło dobrze.
Jego historia pokazuje, że „elitki” gotowe są stosować stygmatyzację i stereotypy – których rzekomo nie znoszą – wobec warstw uboższych. Działa tu mentalność kastowa: „pospólstwo”, które – przez sam fakt życia w niepewnych warunkach i w otoczeniu, którego się nie wybiera – zostaje zrównane z półświatkiem. Wyobraźmy sobie, że te same kryteria stosowano by wobec środowisk LGBT – osoba, która by się na to odważyła, zostałaby natychmiast wyklęta przez demoliberalny mainstream. Tymczasem wobec kandydatów z ludu – wszystko uchodzi na sucho. Nawrocki staje się więc figurą tego, czego establishment najbardziej się obawia: brutalnego, nieokrzesanego motłochu, który – co gorsza – może wygrać liczebnością i zburzyć monopol liberałów. Łatwość, z jaką „elita” dehumanizuje i pomawia ludzi jego pokroju, pokazuje, jak głęboko zakorzenione są jej uprzedzenia. Bo dla niej lud to siedlisko złodziejstwa, chuliganerii, moralnej degeneracji. I dlatego nie ma większego wroga niż człowiek wywodzący się z ludu, który zyskuje realną władzę. Im bardziej taki ktoś jest atakowany, tym większy strach zdradza atakujący.
Wyborczy sukces prawicy wpisuje się w szerszy trend narastającego znużenia (anty)kulturą woke, szaleństwami migracyjnymi i ekoterrorystycznymi ideologiami. To wszystko przeraża lewicowych i liberalnych rewolucjonistów, którzy dobrze wiedzą, że jeśli nie zatrzymają tej fali, backlash dotrze także do Polski. Sytuację komplikuje dodatkowo fakt, że w ostatnich dniach Stany Zjednoczone – przewidując możliwą zmianę władzy – zaczęły wyraźnie sygnalizować niezadowolenie z łamania praw opozycji przez rząd Tuska. „Elity” rządzące zdają sobie sprawę, że porażka Trzaskowskiego w drugiej turze, zwłaszcza po chwilowym zakopaniu topora wojennego przez różne nurty prawicy – od dryfujących ku centrum po radykalne – może zapoczątkować formowanie się prawicowej koalicji, będącej dla nich śmiertelnym zagrożeniem.
Władysław Kosiniak-Kamysz i Rafał Trzaskowski w Niecieczy. / Foto: PAP
Bunt w szeregach PSL. O ile władze Polskiego Stronnictwa Ludowego oficjalnie poparły Rafała Trzaskowskiego, o tyle już lokalni działacze ludowców nie chce oddać głosu na kandydata Koalicji Obywatelskiej.
Z doniesień Onetu wynika, że część polityków PSL-u nie zamierza popierać Rafała Trzaskowskiego w II turze wyborów prezydenckich, która odbędzie się w niedzielę 1 czerwca. Oficjalne poparcie dla prezydenta Warszawy wyraził natomiast szef ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz.
Na nic się to jednak zdało w szeregach ludowców, którzy podkreślają, że Trzaskowski nie jest gwarantem realizacji postulatów PSL. Wypominają mu także walkę z krzyżem, czy poparcie dla środowisk LGBTRTV.
– Nie będę się opierała na rekomendacji kierownictwa partii, bo mam swój rozum. Namawiam wszystkich, by głosowali zgodnie ze swoim sumieniem, rozumem i sercem. Rozmawiałam też z innymi działaczami PSL, na Lubelszczyźnie nie wszyscy pójdą za głosem lidera. Wiadomo chyba, na kogo oddam swój głos – oświadczyła w rozmowie z Onetem radna miasta Puławy Anna Szczepańska-Świszcz. Z kolei już na początku kampanii Marek Sawicki oświadczył, że nie zagłosuje na Trzaskowskiego w II turze.
Wśród ludowców pojawiają się także argumenty związane z górnictwem. Starosta łęczyński Daniel Słowik oświadczył, że może oficjalnie poprzeć Trzaskowskiego tylko pod jednym warunkiem – że „ON i lokalna PO «krwią» się podpiszą, że zagwarantują Bogdance rozwój, nowy szyb i fedrowanie do przynajmniej 2050 roku”. „Jak tego nie będzie – to będzie przysłowiowa polityczna gilotyna” – dodał. Analogiczny postulat wystosował do PiS-u i Karola Nawrockiego.
Jak widać, ludowców nie przekonał ich własny lider, który podczas spotkań z wyborcami twierdził, że Trzaskowski jest miłośnikiem polskiej wsi, szanuje tradycję oraz wiarę chrześcijańską…
– Witos to jest dobro narodowe nas wszystkich. My nikogo z patriotyzmu nie wykluczamy. My włączamy pod biało-czerwoną wszystkich. Dzisiaj prawnuk Wincentego Witosa był razem z nami. Więc wszyscy ci, którzy się martwią, jak Witos patrzy na nas, to myślę z wielką przyjaźnią i radością, że jesteśmy wspólnie razem, z dobrymi intencjami, kochamy polską wieś, ziemię, rolnictwo, nasze tradycje, kochamy wszystko to, z czego wyrastamy. I ta miłość to nie tylko słowa, to są też czyny – twierdził podczas spotkania w Niecieczy.
Piszę dziś do Pana jako do Przyjaciela Życia i Rodziny. Piszę na chwilę przed ciszą wyborczą, w sytuacji, gdy wielu z nas doświadcza poważnej rozterki co do niedzielnego głosowania.
Z pewnością wie Pan, co mam na myśli… Kandydaci, którzy jednoznacznie deklarowali obronę życia dzieci przed aborcją i lobby LGBT, odpadli w I turze wyborów. Pozostało dwóch. Jeden jawnie proaborcyjny i zainteresowany przekazaniem licznych przywilejów dla lobby zboczeńców. Drugi – czasem mówiący pięknie o wartościach, by znów za chwilę poddawać w wątpliwość konieczność pełnej ochrony życia dzieci, zmieniający deklaracje w zależności od etapu kampanii. W ostatnich dniach Karol Nawrocki złożył jednak konkretne deklaracje:
Moim celem będzie wsparcie dla polskiej rodziny i zabezpieczenie jej przed niebezpiecznymi ideologiami i przymusami narzucanymi przez grupy ideologiczne. Przed takimi zjawiskami szczególnie powinny być chronione dzieci.
Jako Prezydent będę chronił życie od poczęcia do naturalnej śmierci.
Stoję na niezachwianym stanowisku, że wolność decydowania o swoich poglądach i przekonaniach, w tym wolność słowa czy prawo rodziców do wychowywania dzieci, zgodnie z własnymi przekonaniami to sprawy fundamentalne.
/odpowiedzi z dn. 25.05.2025 na pytania KKP i sztabu G. Brauna/
Przyglądam się temu, co obecnie rządzący przepychając tzw. ustawę o mowie nienawiści chcą zrobić z polską wolnością słowa i jestem tym oburzony. I nie podpisałbym nigdy czegoś takiego.
/odpowiedź w dn. 22.05.2025 w programie „Mentzen Grilluje”/
Mamy więc deklaracje, które należy zapamiętać i z nich rozliczyć przyszłego Prezydenta Polski. Politycy, gdy dostaną się na swoją funkcję, lubią zapominać o składanych obietnicach, jednak mając w ręku powyższe deklaracje będziemy mogli wszyscy – Pan i ja – przypominać o konieczności ich realizacji, szczególnie, że w pierwszej kadencji prezydent zazwyczaj stara się wykazać przed wyborcami, by mieć szansę na drugą kadencję.
Co na pewno stanie się, jeśli wygra Rafał Trzaskowski?
Po pierwsze – natychmiast speckomisja sejmowa ruszy naprzód i dokończy prace nad czterema ustawami w pełni legalizującymi aborcję. Oni czekają tylko na zmianę prezydenta i nie ukrywają, że Trzaskowski podpisze im wszystko, co uchwalą.
Po drugie – ustawa o mowie nienawiści wraz z szaleńczymi wytycznymi Adama Bodnara wejdzie w życie. Nie będzie już żadnej możliwości obrony dzieci w szkołach przed obowiązkową demoralizacją. Także Pan będzie mógł pójść do więzienia za post na Facebooku lub wpis na grupie na komunikatorze. To, co przeżywam teraz ja – od 8 lat ścigana przez 16 gejów na drodze cywilnej w sądzie za słowo „zboczenie” – dotknie także Pana, ale mocniej – poprzez Prokuraturę, w procesie karnym, w kilka lub kilkanaście miesięcy. Lobby LGBT wymusi poprawność i wsadzi do więzienia wszystkich, którzy będą chcieli zachować zdrowy rozsądek.
Po trzecie – natychmiast zostanie uchwalona ustawa o zmianie płci – zapowiedziała to Minister Równości Katarzyna Kotula jeszcze w styczniu tego roku i tłumaczyła, że czekają tylko na swojego prezydenta.
Po czwarte – aborterzy ośmielą się jeszcze bardziej. Zbrodnie, które dziś popełnia się w Oleśnicy, będą dziać się w każdym szpitalu z oddziałem położniczym. Pseudo-przychodnie aborcyjne jak Abotak w Warszawie na Wiejskiej będą w każdym większym mieście.
Po piąte – nasza Ojczyzna nie przeżyje żadnego wielkiego katharsis i nie odbije się od dna, jak zdaje się niektórym publicystom. Zlewaczały parlament do spółki z życzliwym sobie prezydentem dociśnie Polakom śrubę i zniszczy zasoby energii, dobrych ludzi, wytresuje bezmyślne masy. Nie będzie gorzej, by potem było lepiej. Będzie gorzej, a potem jeszcze trudniej będzie wstać z kolan. Mesjanizm zawsze prowadził Polskę wprost w przepaść.
Świadoma, że nie jesteśmy w sytuacji idealnej, ale równocześnie wiedząc, że najprawdopodobniej właśnie nadszedł moment, by ratować życie polskich dzieci przed największą możliwą katastrofą, proszę, aby poszedł Pan na wybory i oddał głos przeciw Rafałowi Trzaskowskiemu. A Karolowi Nawrockiemu zapamiętał przedwyborcze obietnice, a jeśli wygra, nie ulegał euforii, patrzył prezydentowi na ręce i rozliczał go z obietnic.
Wynik wyborów będzie się ważył do ostatniej chwili. Pański głos jest kluczowy.
Obrońcy życia powinni iść na głosowanie i oddać w tych wyborach ważny głos.
Nie ulegajmy pokusie zdystansowania się od sytuacji w Polsce i pozostania w domu, bo „lepszy kandydat już odpadł”. Nie można sobie na to pozwolić.
PS – Nie bądźmy naiwni, ale też nie uciekajmy w wygodnictwo. Pójście na te wybory i zagłosowanie przeciw Rafałowi Trzaskowskiemu jest obowiązkiem każdego prolifera.
Absurdalna cisza wyborcza się zbliża, a więc post ten publikuję w piątek, by nie było że się nie pilnuję, choć mam nadzieję, że tekst pochodzi do wyborów i nie spełni przesłanek agitacji wyborczej. W sumie nie będę pisał o konkretnych kandydatach, tylko o tym jaki obraz Polski ujawnił nam się w tej kampanii. Bo to – podobno – czas przesilenia, a w takich momentach, kolejnych „najważniejszych wyborach w III RP”, spadają maski, bo działa się na rympał i liczy się wynik, nawet kosztem utraty resztek pielęgnowanego wizerunku. Można więc zaglądnąć pod maseczkę III RP, by zobaczyć jej prawdziwe rysy. I to będziemy tu robili, na przykładzie przypadków z kampanii.
Kasa misiu, kasa
Tak to jest w społeczeństwie postpolityki, że gdy suweren o pamięci złotej rybki zostanie poddany jakieś presji informacyjnej, zaraz o tym zapomina. Wypiera, czyli o tym nie myśli, albo internalizuje, gdy pod wpływem umiejętnie sączonej propagandy zaczyna przyjmować wcześniejsze kontrowersje jako rzecz normalną, zaś w rezultacie samodzielnie przez siebie zinterpretowaną. Takim faktem, ciążącym od zarania na kampanii, jeszcze przed wyborem Nawrockiego na obywatelskiego kandydata PiS-u, było odcięcie ugrupowania Kaczyńskiego od dotacji dla partii politycznych, w kluczowym, przedkampanijnym momencie. Co prawda minister zaczął wypłacać subwencję w ratach, ale dopiero w maju, czyli na końcówce kampanii, za co osobiście kiedyś zapłaci, i to karnie, gdyż nawet sama PKW, z ostrym personalnym przegięciem na stronę uśmiechniętej koalicji, oświadczyła jasno, że PiS-owi się te pieniądze należą, zaś p. minister będzie już od tej pory w każdych wyborach nie tyle walczył o swoich politycznych pupili, co o wolność.
Casus PKW pokazuje kolejną słabość III RP w użyciu. Nie jest ona przytykiem systemowym, choć to system wyłania długofalowo takie skutki. Jest nimi myślenie każdej z politycznych grup, że jeśli rządzą, to już na zawsze. Są tu dwie perspektywy – obie słabe dla kraju. Pierwsza jest taka, że chłopaki robią ustrojowe rzeczy betonujące ich ekspansje i „wyjście” na instytucje, ale ten cały że tak powiem dorobek wpada w ręce nowych dziedziców władzy. I tak samo, jak i z innymi instytucjami, było w przypadku PKW. PiS tam namieszał, ale tą nową ścieżką okupacji instytucji przeszli się nowi zwycięzcy i obsiedli PKW, jednak na tyle, by zakwestionować zeznanie PiS, które miało odebrać mu dotację, ale już nie na tyle, by po przegranej w wyższej instancji nie poddać się, choć tu pan minister – na własną odpowiedzialność karną – nie wywiązywał się długo ze swoich obowiązków.
Druga perspektywa grzebania w państwie ma mniejszy wymiar, ale przez masowość skali równie szkodzi krajowi. Jej charakter ma wymiar indywidualny, lub grup interesów, które obsiadają instytucje by się nachapać i to szybko, bo w perspektywie czteroletniej (no, góra – ośmioletniej) kadencji i zniknąć. To za nimi dzisiaj jeżdżą Bodnarowcy i wsadzają. Ale w ten sposób wydeptane synekurki stają się gotową siecią do przejęcia, wystarczy tylko, by obsadzić tę mapkę swoimi i system działa dokładnie tak samo, tylko kasa płynie w odwrotną stronę. A jest powiedziane, że nie wolno przeganiać much żrących ci otwartą ranę, bo te się najedzą i dadzą spokój, zaś przeganianie ich sprowadzi tylko nowe, które też się będą chciały pożywić, tyle że od nowa. I wybory są takim przeganianiem much, stąd wysysana moc Polski, w trybie ciągłym i powtarzalnym. Po prostu mamy cały ciąg nalotów nowych, wygłodniałych much, które lądują na otwartej ranie III RP.
Ale wróćmy do kampanii. Zapoczątkowany na wejściu ruch miał pozbawiać PiS środków na wstępie, bez względu jakiego kozaka wystawią, a więc był to taki ruch jak z filmu Gladiator, gdzie przed walką na publicznej trybunie podstępny rywal zadaje skryty cios pod miziurkę, tak by lud widział „uczciwą” walkę, choć przeciwnik jest śmiertelnie osłabiony. Jako się rzekło – od sprawy minęło już sporo czasu, cios z subwencją był jednak zadany publicznie, choć wyparty i nikt już nie pamięta o tej podstawowej nierównowadze w wydawałoby się uczciwej walce. Nie trzymam tu, broń Boże, strony PiS-u, boć uważam całą sprawę finansowania partii, za wysoce szkodliwy polski system. On jest po to, by utrwalać dwójpolówkę polską, gdyż bogatemu zostanie tylko dodane, zaś biednemu – zabrane. Czyli to wzmacnia istniejącą strukturę: za pieniądze podatników dwie partie (z przydatkami) bawią się w niby śmiertelną walkę, zaś cała reszta, z powodu właśnie przewagi systemowo-finansowej, ma nie wyjść poza formułę planktonu.
Mało tego – planktonowi jeszcze rzuca się pod nogi systemowe kłody na wejściu, jak choćby proces zbierania podpisów, który w przypadku dużych przechodzi systemowo po członkach partii, zaś planktonowi muszą zbierać ręcznie, co jest utrudniane przez… system, bo jednocześnie wymaga na liście poparcia podania PESEL-u, zaś w tym samym czasie ostrzega w kampanii, żeby PESEL-u nie dawać byle komu, bo to niebezpieczne. W ostateczności podrzuci do przysyłanych podpisów paru umarlaków, przetrzepie listy maluczkich sprawdzając ich podpisy pod światło, czy nie ma skrótu nazwy miasta i czy nie brakuje drugiego nazwiska, zaś dużym sprawdzi próbki losowe z setek kartonów wypełnionych po ścieżce – uważam że przepisywanych z wyborów na wybory – list partyjnych. Start więc był nie tylko systemowo przeciwko PiS-owi w postaci cofnięcia dotacji, ale jest systemowo utrwalony, bez względu na rządzących, na ochronę dwójpolówki z dodatkiem pomijalnych przystawek do dwudaniowego menu.
Ład medialny
Kampania pokazała media w świetle dnia. Tu, na froncie ideologicznym, nie ma zmiłuj. Tak jak pomiędzy kampaniami mamy makaron nawijany powoli na uszy, to w okresach wzmożenia można zobaczyć media takie jakimi są. Jest to jak z odpływem – nie tylko można wtedy zobaczyć kto pływał bez majtek, ale też można odkryć jakież to kopytka zagrzebane są w mule i kto ma jaki pistolecik w cholewce. Na górze, gdy nie ma odpływu wyborczego widzimy dostojnego łabędzia i tylko jak się wszystko osuszy z kitu widać wyraźnie jakie to czarne łapy bełtają mętną wodę. I tak było teraz.
Zacznijmy jednak od samej struktury. Widać tu wyraźnie dwie rzeczy: rolę mediów publicznych, które, bez względu na rządzącą ekipę, nie mogą się powstrzymać od robienia swojej władzy dobrze (czym wyrządzają jej serie śmiertelnych niedźwiedzich przysług) oraz rzecz drugą – różnicę pomiędzy pluralizmem mediów, a duopolem. Zacznijmy od tej pierwszej, czyli mediów publicznych.
Jako mądrzy mówią – nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, i to się powtarza. „Fur Deutschland” lansowane do wyrzygu przez Kurskiego utopiło PiS, bezwarunkowe i bezwstydne wsparcie publicznych dla Trzaskowskiego w sumie mu też zaszkodziło. I debaty w Końskich, i obsada ich przez mediaworkerów z ewidentnym, nawet merkantylnym, nie ideologicznym, konfliktem interesów, to już jazda po zauważalnej bandzie. A to wszystko przecież proste jest – wybory prezydenckie to gra o przeciągnięcie wahających się, bo twardy elektorat nie wystarczy. Linia TVP, wzięta żywcem z ideolo Jaruzela ze stanu wojennego, a więc „walki i porozumienia” dała tu efekty pokraczne. No, bo powiedzmy, że wahający się zobaczył ciągłe ataki na nieuśmiechniętych w mediach maintreamowych i się dał zwieść Trzaskowskiemu, który nagle zaczął mówić wręcz… Braunem, o Mentzenie już nie wspominając. Potem poszedł do takiego TVN czy TVP i zobaczył, że ten system politycznych wartości, o który zechciał się rozszerzać Trzask jest największym ściekiem, wrażym delikatnym umysłom otwartym na ukrofilskość, filosemityzm, federacjonizm unii czy globalizm. Toż to żywa sprzeczność, a to zniechęca umysły dążące do koherentnych odpowiedzi, a taka jest potrzeba wahających się.
Ale to problem całej kampanii Trzaska, który raz to, zaraz po pierwszej turze, obiecuje likwidację średniowiecznego prawa aborcyjnego (jakby takie istniało w średniowieczu), zaś siadając po tym z Mentzenem do egzaminu zakończonego słynnym wyjściem na piwo – gada sobie swobodnie z autorem skandalicznej dla jego środowiska „piątki Mentzena”. No, jest tu jakaś duża sprzeczność i miotanie się. Ta sprzeczność jest niegroźna dla twardego elektoratu, gdyż jest uzasadniona potrzebą ściemniania elektoratu wahającego się. Twardzi wybaczają takie fikołki w celach taktycznych i wybaczą każde zaprzaństwo swego faworyta, który przecież „tak nie myśli”, tylko „tak mówi”, by się frajerzy nabrali. Tak, bo twardzi uważają wahających się za frajerów do nabrania i ich im nie szkoda. Są dla nich durniami, którzy są na tyle głupi, że wciąż jeszcze nie wybrali, bo się wahają, a tu nie ma co się wahać – wszystko jest jasne od dawna.
Ale wróćmy do obietnicy wyjaśnienia subtelnych różnic pomiędzy pluralizmem a duopolem w mediach. Bo to kochani nie jest wszystko jedno, choć – szczególnie w ustach pogonionego ostatnio PiS-u – argument ich gnojenia był pokazywany jako grzech przeciwko pluralizmowi, a tu chodziło o powrót do duopolu bardziej. Duopol medialny jest naturalnym odtworzeniem dwu-plemienności sceny politycznej. Nie może być inaczej. Każdy ma mieć przecież swoją bańkę, o której pisałem ostatnio. A to, zamiast wyjaśniać nam złożoność świata, redukuje go do dwóch ramion imadła, w które system wkłada nasze głowy. Jest więc to wizja co prawda coraz mniej koherentnych (vide ideologiczne miotanie się Trzaska) prawd, ale są to prawdy dwie, uproszczone do zero-jedynkowego wyboru. To upraszcza wizję świata każdego z plemion, ale nie jest żadną atrakcyjną propozycją dla wahających się, a to o nich jest cała gra.
A propos – mamy trzy grupy wahających się: takich co się zastanawiają na kogo pójść zagłosować, drugich – czy w ogóle pójść na wybory – i trzecich, o których się teraz toczą boje, to grupa tych, którzy wahają się na kogo przerzucić swoje głosy ze swego ulubieńca na wybór w drugiej turze. Łatwo zobaczyć, że wszystkie te aktywne grupy, łącznie z niedoszacowaną grupą tych, co dołączą dopiero w drugiej turze, to elektorat interwencyjno-ratunkowy, czyli wyboru mniejszego zła. To reakcja by nie rządził jeszcze gorszy. I to do nich walą medialne armaty dwójpolówki. Skoro wybór ma być mniej gorszego, to nie walczy się na programy, czyli dobroć „naszego”, tylko o to jak bardzo zły jest ten gorszy. Stąd taka, delikatnie mówiąc, brudna kampania, haków, zarzutów, wyciągania brudów. Stąd też zerowe poziomy merytoryki nie tylko w propagandzie (tu cudownie odwołujemy się do emocji histeryzowanych tłumów), ale i w debacie. Tylko Stanowski ze swymi godzinnymi formatami dał ludowi posłuchać kto to naprawdę kandyduje.
A więc duopol medialny wciąga nas tylko w prymitywną wojnę dwóch plemion, co jest Antypodami pluralizmu. Powiecie – media społecznościowe to alternatywa do duopolu. Ale spójrzcie jak się je konsumuje: przecież to trzy na krzyż propozycje upakowane algorytmami (niechby płatnymi, ale bardziej niestety ideologicznymi), które serwują Wam bańki mainstreamu, na równi z trzema programami telewizji publicznej za komuny. Tylko super spece są w stanie sterylnie dobierać docierające do nich informacje. Większość to selekcja platform, to co dostajemy. Mamy po prostu, jak w restauracji, menu dnia dla klienta, zaś sami pchamy się w łapy „przewodników po sieci”, bo nie mamy czasu, narzędzi i ochoty przedzierać się codziennie przez opisany przeze mnie, a generowany przez pozorny pluralizm mediów – szum informacyjny.
Kolejny aspekt pozoracji tego łże-pluralizmu to reklamy. Dostajemy nie to co się nam podoba, tylko to, za co ktoś zapłacił. To jak z markami konsumpcyjnymi. Trzeba wielkiej staranności, by wygrzebać jakiegoś niszowego dostawcę i producenta, chętniej idziemy do medialnych żabek na każdym rogu, by tam się dowiedzieć co i jak. A o promocjach dowiadujemy się z mediów. I tak samo jest w kampanijnej polityce. Dla mnie najbardziej ponure jest to, że to za pieniądze samego podatnika, pochodzące z dotacji, robi się mu wodę z mózgu, płaci więc on sam za własne ogłupianie i by uniknąć tej smutnej konstatacji… przyjmuje te argumenty w końcu za swoje, ba – nawet przez siebie wymyślone. Czyli, jak u medialnego Marksa – kasa kształtuje świadomość.
Rozdrobnienie
Kampania ukazała nam systemowo ugruntowane rozdrobnienie prawicy. Jest tego sporo. Antysystemowcy dostali teraz niezły wynik, ale ich rozdrobnienie – systemowe, powtórzmy – nie tworzy z nich żadnej realnej siły. Jedni, jak Konfederacja, podejrzewani są o chęć dosiąścia się do stolika, nie by go przewrócić, ale by przy nim się jednak usadowić. Drudzy, jak Braun, dają brutalnie realistyczne diagnozy, ale ich postulaty byłyby do zrealizowania tylko wtedy, gdyby jakimś cudem POPiS ugruntowany systemowo zniknął. Nie ma żadnej drogi walki z systemem, tylko wszyscy won. No dobra, może i racja, tylko jak? Jak, skoro w tym procesie trzeba się będzie, choćby w okresie przejściowym, mierzyć na wyznaczonej przez system arenie, a on nie jest taki głupi, by nie widzieć zagrożenia z tej strony.
Reszta to rzeczywiście plankton. A skąd on się bierze w Polsce? Ano z wpojonego społeczeństwu strachu przed tzw. „utraconym głosem”. To też gra popisowa – oba plemiona w tym argumencie widzą gwarancje korzystnej dla siebie dwójpolówki. No bo popatrzmy – powiedzmy pojawia się w kampanii prezydenckiej jakiś rozsądny kandydat, który mówi o grzechach III RP i pokazuje jak je zniweluje systemowo, ma program i tzw. format prezydencki. Czy lud na niego zagłosuje? Gdzież tam – nawet najbardziej rozsądni dziennikarze powiedzą: nawet fajny ci on, ale nie na dzisiejsze czasy. Co on tam ma za pakę (chociaż właśnie ją zbiera w tej kampanii), ciekawy, ale bez szans. A potem ci sami dziennikarze (o plemiennych nie ma co mówić) wylewają krokodyle łzy nad słabością dwuplemiennej sceny politycznej i płonną nadzieją, że „wciąż nie pojawia się ten trzeci”. No tak – a jak się pojawi, to włącza się u nich ta sama maszynka paraumysłowa, że przecież tu nie chodzi o pierdoły, tylko o ratowanie Polski z rąk konkurenta-podleca.
Presja na obawę przed zmarnowanym głosem jest tak duża, że działa nawet w rzadkich momentach, kiedy nie ma ona swego pragmatycznego uzasadnienia. A takim momentem jest właśnie głosowanie w pierwszej turze. Twardzi i tak wiadomo jak zagłosują, można dać sygnał systemowi, a tu zostają, również medialnie, włączane odruchy psa Pawłowa. Zmarnuję swój głos na kogoś, kto nie przejdzie. Ależ w pierwszej turze, przy dwójpolówce – wiadomo że nie przejdzie, ale możesz wysłać sygnał przeciwko dwójpolówce i to w określonym kierunku, który właśnie może być kapitałem początkowym nowego ruchu, na który czeka, jak się okazało w czasie badań z lutego tego roku, 58,2% Polaków. A tak było w dużej mierze teraz. To te wyniki, wcale nie odzwierciedlające sceny polskich poglądów, oba plemiona uznały za legitymizację nie tylko swoich plemion, ale systemowej dwójpolówki, jako zagospodarowującej całość pomysłów na Polskę. A tam są tylko pomysły jak zdobyć władzę, ale wcale nie ma pomysłów co począć z Polską.
Do tego potrzebne jest systemowi systemowy właśnie poziom rozdrobnienia, bo na tym korzystają nasze oba plemiona. PiS będzie walczył z każdym po prawej stronie, no, może z wyjątkiem Mentzena, którego ocenia jako przyszłego koalicjanta, bo po nauczce z ostatnich wyborów uznał, że bez koalicjanta nie da rady. Ale, jak znam PiS tam są genetyczne wręcz ciągoty do włączenia się mechanizmów zjadania przystawek i proces ten zacznie się natychmiast kiedy strony się policzą. Po prostu wodzowska partia nie znosi kompromisów. Na rozdrobnieniu prawicy i antysystemowców zależy również drugiej stronie. Oni u siebie mają przebierających nogami koalicjantów i dopuszczają ich swobodnie do kontrolowanego udziału w koalicji w zależności od montowania większości w parlamencie. A więc walczą nie u siebie, ale na osłabienie PiS-u. Tuskowym zależy by tam u Kaczora pałętał się jakiś plankton, który robi dwie rzeczy – daje materiał do straszenia swoich ekstremistami oraz – mając świadomość priorytetu prymatu na prawicy Kaczyńskiego – tworzy obszar do podgrzewania konfliktów na prawicy. Rozdrobnienie trwa i trwa mać. Jest na rękę każdej ze stron, co wyrażało się wręcz poprzez wsparcie planktonu w zaistnieniu jej pomocy w zbiórce podpisów (PiS), jak i w nagłaśnianiu przez lewicowy mainstream wyskoków ekstremistów z prawej, pozapisowskiej strony.
Skręcana kampania
Co do wpływu państwa na kampanię to, gdyby takie numery jak dziś Tusk wyczyniał PiS, to mielibyśmy ryk w Brukseli i OBWE na karku. Grzmiałoby wszędzie o białoruski standardach, ale jesteśmy w oparach demokracji walczącej, która zwalnia z oceny środków do osiągnięcia szlachetnego celu. Żeby nie było, żem naiwny – ja widzę coraz to jak partie używają państwa i środków publicznych do grania na rzecz w ich zespołów wyborczych. Taka jest cena za brak kontroli nad władzami, której ostatnia forma demokracji faszystowskiej w służbie globalizmu – nie zapewnia. Społeczeństwo podzielone na plemiona nie będzie przecież się ekscytowało, a właściwie nie będzie ekscytowane przez rządzących informacjami o systemowym czerpaniu z zasobów państwa, by nasi wygrali. A nawet gdyby wiedziało i się tym ekscytowało (co wcale nie jest jednoznaczne), to i tak na zasadzie „nie mamy płaszcza i co nam pan zrobisz?” nie miałoby co z tym zrobić, bo wszelkie mechanizmy społecznej kontroli nie funkcjonują.
No dobrze, ale jesteśmy dziś na etapie analizy odsłon rzeczywistych kulis działania takiego mechanizmu i muszę powiedzieć, że Tuskowy obraz skali i natężenia wprzęgnięcia państwa we wpływ na wybory przekroczył dziś skalę nawet wyobraźni. Popatrzmy co się pokazało. Przede wszystkim cały mechanizm nielegalnego wpływu na wybory poprzez finansowanie przekazu spoza obowiązkowej ścieżki materiałów komitetów wyborczych. Mieliśmy tu dwa objawy, ciekawe. Po pierwsze tzw. kampanie pro-frekwencyjne. Nawet nie chcę tu przypominać, że mają one charakter, dowiedziony systemowo i statystycznie, wsparcia strony lewicowo-liberalnej. To dodatkowi wyborcy dali w 2023 roku władzę koalicji uśmiechniętej. Starzy wymierają i żeby wygrać z PiS-em, który i tak pójdzie w rzednących szeregach, trzeba tylko wytrącić młodych z lenistwa, a ci już będą wiedzieli gdzie pójść i co zrobić. Teraz jednak to przestało wystarczać: pojawiła się fundacja finansowana m.in. ze środków pozagrobowej USAID, która już pojechała po bandzie. Opiszę, bo stosowny filmik zniknął po aferze z Sieci, przykład w jaki sposób kampania profrekwencyjna może wspierać konkretnego kandydata, bez wymieniania jego nazwiska.
Mamy oto na przykład taką sytuację. Trzaskowski jest przeciwny obniżaniu podatków (w zależności oczywiście do kogo mówi), zaś taki Mentzen to i owszem. I idzie reklama „profrekwencyjna”. Młodzi polscy żołnierze walczą w okopach współczesnej wojny. Jeden krzyczy, że nie ma już amunicji. Drugi krzyczy, że nie ma dostaw, bo rząd obniżył podatki w związku z tym, nie ma kasy na naboje. Ten pierwszy odkrzykuje, że on na taki rząd nie głosował, na co ten drugi mówi – no właśnie. I strzela z palców w stronę wroga, symulując ustami (pju-pju) dźwięk wystrzałów.
Przekaz niby profrekwencyjny, ale wiadomo, przez kogo nie ma naboi.
Drugi sposób, to reklamy wprost, zza granicy. I tu był ciekawy numer, bo chłopaki złapały się we własne wnyki. Gra była na wariant rumuński, żeby sobie zostawić na półce możliwość zakwestionowania niekorzystnego wyniku wyborów, używając przetrenowanego w Rumunii argumentu zewnętrznego (ruskiego, znaczy się) wpływu na kampanię. NASK, instytucja publiczna fatalnie zamieszana w ten proceder, komunikuje, że zanotował reklamy zlecane spoza kraju, zasugerował, że od Putina, które miały oddziaływać na trzech kandydatów. Jak się zrobiła afera to wyszło wszystko na odwrót: tak, były reklamy zza granicy, ale właściwie nie reklamy tylko posty podbijane finansowo, robiono to z Wiednia za pomocą fundacji prowadzonej za pieniądze globalistów przez byłego szefa konkurencyjnej wobec Orbana wtedy bezpieki, zaś polski wątek prowadził do polskiej fundacji z ewidentnymi koneksjami z Trzaskowskim i Platformą.
Tak, w reklamy dotyczyły trzech kandydatów, tyle że – czego nie powiedziano – atakowały Mentzena i Nawrockiego, wspierały zaś Trzaskowskiego. To tak jakby NASK powiedział o kimś, kto został pobity przez siedmiu zbirów, że uczestniczył w bójce z udziałem ośmiu osób. Najbardziej niepokoi umoczenie w tym wszystkim NASK-u, który na komisji sejmowej nie mógł wytłumaczyć się z zasadności swych wcześniejszych oświadczeń, ale i brak reakcji zarówno mediów na tę aferę (Boże, żeby to PiS wywinął, to by było po Nawrockim), ale i kompletne milczenie służb oraz prokuratury. A trzeba dodać, że taki właśnie NASK jest odpowiedzialny za ochronę sieci przed dezinformacją, będąc jednocześnie jej źródłem, będzie też NASK wkrótce – jeśli wygra Trzask i podpisze blokowaną przez Dudę i oglądaną przez Trybunał Konstytucyjny ustawę – odpowiedzialny za tropienie i wskazywanie prokuraturze do skazań za tzw. „mowę nienawiści”, co się wykłada, że będzie takim urzędem państwowej cenzury. Wiedzmy więc w jakie ręce idzie wolność słowa w Polsce.
I tu wchodzi Tusk…
Końcowy akcent pokazujący kompletny blat polityczno-medialno-służbowy to afera, która miała na finiszu kampanii ostatecznie wyłożyć Nawrockiego, czyli sprawa sutenerstwa kandydata. Wystarczy popatrzeć na kolejność zdarzeń. Tusk z tydzień temu wypuszcza szczura, że idą jakieś kompromaty na Nawrockiego i wyjdą w świat za parę dni. Za parę dni wychodzi obrzydlistwo w Onecie, że są anonimowi świadkowie, że Nawrocki doprowadzał (chyba nie do orgazmu?) prostytutki w hotelu, gdzie był ochroniarzem. A więc zbieg jest taki, że premier zapowiada przyszły materiał prasowy, co oznacza, że wie nad czym pracuje Onet, co jest kompromitacją i medium, i premiera. Niewyjaśnione jest tylko kto zaczął? Czy Onet usłużnie poinformował premiera (coś jak właściciel Rzeczpospolitej, Hajdarowicz pod śmietnikiem, kiedy powiedział Tuskom, że idzie materiał o trotylu w samolocie smoleńskim), albo Tusk takie cudo zamówił w Onecie. Tertium non datur.
Nie dość, że Tusk postawił Onet w trudnej sytuacji, to jeszcze polazł do Polsatu z własnymi kwitami (skąd, nie zapytano), że nie ma tam, że anonimowy świadek coś powiedział, ale jest gościu z krwi i kości, który to potwierdzi. Okazało się, że jest to gangus, patologiczny kłamca i potwarca z gdańskiego półświatka (ach te gdańskie komeraże!), ostatni ktoś, na kogo się można powołać. Zapytany dlaczego takie wielkie przewiny nie wyszły w trakcie wielokrotnego sprawdzania Nawrockiego, również przez służby za rządów Tuska, ten odpowiedział, że widocznie służby to przegapiły.
Czym uderzył w… służby. Nie tylko podważając ich kompetencje, ale nie tłumacząc, że dotarły do tych rewelacji przypadkiem akurat na parę dni przed końcem kampanii. Odezwali się także Onetowi twórcy tego paszkwila, mówiąc, że premier bredzi, bo z zeznań jego informatora, że Nawrocki pracował wtedy dla sutenera (pan Bu, jak wyraził się o nim pan premier), który miał wtedy lat 16 i że byliby autorzy idiotami, gdyby opierali swoje rewelacje na premierowym źródle informacji. Posypało się więc wszystko, ale zasłony opadły.
Wiele mówiono o tym, że Tusk się włączy do kampanii. Chłopcom ze sztabu widocznie brakowało wigoru, mimo sugestii napędzania się jego członków substancjami. Mnie to dziwiło. Przecież cała strategia dwóch obozów kampanijnych opierała się na wzajemnych staraniach przyklejenia (to PiS) Trzaskowskiego do rządów Tuska, który wyraźnie i dramatycznie tracił w sondażach, tak jak chłopcy od Trzaska lansowali kandydata na podmiot samodzielny, który wszystko sam załatwiał, zaś porażki rządu – jeśli takie w ogóle były – szły na konto… PiS-u, który nie dość, że zbankrutował kraj, to jeszcze pozostawił po sobie zakamuflowaną, acz rozproszoną sieć pisuarowych sabotażystów. A więc PiS wyciągał Tuska, zaś Trzaski go chowały.
A tu nagle – że się włączy. Skoro wiadomo, że nie będzie twarzował, bo to szkodzi Trzaskom, to jak się włączy? Ano – kompromatami prokurowanymi przez służby. No, bo kto się dowiedział że jakiś gangus ma jakieś rewelacje na temat Nawrockiego? Przecież nie dziennikarze Onetu, bo to zakwestionowali, nawet co do wiarygodności źródła. Tusk z nim pogadał? No, nie… Pewnie poszedł tam jakiś bezpieczniak, pokazał haki na gnojka i ten zaśpiewał wszystko jak było napisane przed spotkaniem. A takie numery, zwłaszcza w gdańskim grajdołku, gdzie służby z gangami świadczą sobie różne usługi wzajemne to przecież codzienność naszej rzeczywistości.
Takie rzeczy, jak publikowanie aktów notarialnych, wyciągów z przelewów bankowych Nawrockiego to już rympał po całości. Do takich dokumentów nie może mieć dostępu nikt spoza stron uczestniczących. A nie jest nią ani kandydat, ani ministrowie, ani premier. Wyciąg z banku z zewnątrz mogą uzyskać tylko służby. Pytanie czy zdobyły to legalnie czy nielegalnie? W obu przypadkach odpowiedź byłaby arcyciekawa. W przypadku legalu – trzeba by prześledzić kto o to wystąpił i na zasadzie jakiej przesłanki. W przypadku nielegalu – skąd urzędnicy weszli w posiadanie takich materiałów? Ale to pytanie nie na te wybory i nie na te media.
Widać więc jazdę po bandzie, bez żenady. A brak odpowiedzi tzw. opinii publicznej będzie tylko rozzuchwalał kolesi.
Na Rumuna
Ważne jest też nie systemowe, ale przycznowo-skutkowe ulokowanie spojrzenia na polską kampanię. Jest nim przypadek Rumunii, która jest o jedną fazę przed nami. Można więc stamtąd czerpać pouczające przykłady, skutkujące wnioskami na przyszłość w naszym przypadku. Że tam unieważnili wybory na podstawie cienkich i tajnych doniesień o onucowych wpływach na proces wyborczy – mieliśmy podobną próbę w Polsce (vide afera z NASK). To że nasze służby pytały się rumuńskich nie o to, jak wyglądał onucowy atak (którego nota bene oczywiście w Rumunii nie było), ale jak „załatwili” wykluczenie niepoprawnego kandydata, to też pikuś, bo numer sutenerski, robiony wyraźnie w obliczu paniki wyników pierwszej tury, wybuchł w brudnych łapach. Ale jest o wiele ważniejszy wniosek.
Otóż chodzi o strategię mainstreamu rumuńskiego, okazało się, że zwycięskiej, a raczej o to co mówili przed wyborami, a co zrobili po wygranych wyborach. Otóż Rumuni załatwili sprawę fachowo i wielowarstwowo. Po pierwsze napuścili rumuńskich Węgrów przeciwko antysystemowemu kandydatowi, podbijając jego nacjonalizm, jako wrogi mniejszościom. U nas ten numer nie przejdzie, nawet jak Trzaskowski obieca Ślązakom ich język – chleba wyborczego z tego nie będzie. Ciekawym krokiem, też zwycięskim, okazała się w Rumunii mobilizacja elektoratu zagranicznego. U nas wybory będą na żyletkę i obserwować można gwałtowny wzrost rejestracji Polonii w tej turze. To może być ta słomka, która złamie kark któremuś z naszych wielbłądów. Jak zagłosuje Polonia? Ta jest, głównie w USA, antylewicowa. Europejska – protrzaskowa. A może tam też będzie wzmożenie frekwencyjne, które jak w Polsce 2023 zmieniło całkowicie rachuby na stronę lewactwa?
Najważniejsze są jednak dwa wątki. W Rumunii do końca, wszyscy kandydaci zarzekali się, że żadnych uchodźców nie przyjmą. Wyśmiewano takie sugestie, tak jak u nas, kompletnie na gębę. Na gębę, gdyż czyniono to w tym samym czasie kiedy niemieckie radiowozy podwoziły na granicę ludzkie niechciane „odpady” własnej polityki migracyjnej. Bagatelizowano też w Rumunii wszelkie napomknienia o wiszącej nad nimi cenzurze. W tydzień, tak, w tydzień, po wygranych wyborach otwarto granice i osłonowo wprowadzono cenzurę „mowy nienawiści”, tak, by fakt tego wyborczego zaprzaństwa nie mógłby być ani nagłaśniany, ani komentowany.
U nas było to samo – jak pójść szlakiem tego zarzekania się i wrócić do nierzadkich form wysypywania się czy to naszych polityków, czy prasy zachodniej, to widać, że wszyscy przeczekują tylko do zwycięskiego końca tych wyborów, zaś cały harmonogram do tej pory ukrywanych i wypieranych rozwiązań czeka już w szufladzie. Pisałem już o tym: najpierw – jak w Rumunii pójdzie u nas dyszel migranci i cenzura, potem – już hurtem: katastry, związki partnerskie, prawo aborcyjne, zadłużanie kraju, wojska Polskie na Ukrainie i… wszystko to co do tej pory negował Trzaskowski. Taka to nauka, a jej prawdziwość będziemy w stanie sprawdzić jedynie w przypadku fatalnego zwycięstwa Trzaskowskiego. I wtedy z pokorą, acz i radością, przyjmę każdy dowód, że z tą prognozą repliki rumuńskiego scenariusza to się pomyliłem.
I na koniec – jedyny pozytywny bohater
Po wyborach będziemy zalani wspominkowymi analizami na temat przebiegu kampanii prezydenckiej. Wszak znowu mieliśmy do czynienia z „najważniejszymi wyborami w III RP”, co dowodzi, że trafił się nam ustrój gibającej się wajchy, który co wybory walczy o swój zero-jedynkowy stan. I to ten stan niestabilności zdaje się być… jedyną pewną rzeczą w Najjaśniejszej.
Ale będziemy mieli wysyp analiz jak doszło do ostatecznego wyniku, gdzie wielu komentatorów będzie przekonywało, iż wiedzieli od początku jak się skończy, choć wynik zdawał się być niepewny do końca. Pojawią się więc opisy fenomenu wysypu debat, ostatecznego upadku telewizji publicznej, machinacji w stosunku do procesu wyborczego w wykonaniu instytucji państwowych, „włączenia się” Tuska za pomocą materiałów służb do kampanii wyborczej, czy feralnego piwa mentzenowskiego. Co z tego zostanie – zobaczymy.
Ale raczej zostaną właśnie jakieś takie podkolorowane szczególiki, bon moty, czy zabawne przygody. Debata kampanijna ostatecznie ukazała mierność poziomu politycznej klasy w jej dialogu z suwerenem. Ale i suweren nie był tu zbyt wymagający, zadowalając się przyczynkarskimi tematami, emocjami, w końcu bagiennym poziomem zarzutów, nie mówiąc o programach. Poziom jest więc wyrównany i konia z rzędem temu kto wskaże kto zaczął – politycy zaniżając poziom, czy mało wymagający lud?
Dla mnie znakiem czasu wyrażonym w kampanii będzie… Zorro. Pojawił się on na dachu w czasie tarnowskiego wiecu kandydata Trzaskowskiego, rozwinął wraży transparent i… znikł. Stał się już nie memem, ale mitem, gdyż ruszyły za nim zagony państwa polskiego, co nadało Zorro natychmiast ludowej solidarności, zaś w przypadku państwa – był to kolejny dowód na jego upadek. Ale popatrzmy na ten mit – czyż nie jest to jednak tęsknota rodaków, że do tej nudnej nawalanki polskiej wiochy przyjedzie ktoś z zewnątrz, beztwarzy bohater, co to wystrychnie skostniały układ na dudka, zamiesza i zniknie. I że się będzie na niego czekało, aż się zjawi znikąd, naprawiając krzywdy i karcąc ciemiężycieli?
Właśnie, może ten Zorro to taka tęsknota za wywróceniem wszystkiego i początkiem nowego? Wszak ostatnie badania wykazały, że większość Polaków ma nadzieje na nową partię. I pytanie – co się stanie z tą nadzieją po wyborach, które w dużej mierze ugruntowały fatalizm dwój-plemienności?
Czy Zorro do nas kiedyś przyjdzie i zostanie na stałe? Czy tylko od czasu do czasu skoczy na konia z dachu kolejnej kampanii i odjedzie, zaś na stałe zostaniemy z tą dwójpolówką, pilnowaną przez sierżanta Garcię?
Przypomnę znaną anegdotę. Niedyskretny przyjaciel pyta młodego żonkosia czy jego świeżo poślubiona małżonka jest dobra w łóżku. „W tej kwestii zdania są podzielone”– odpowiada nowożeniec –„jedni mówią, że tak a drudzy, że wręcz przeciwnie”.
Odwołuję się do starych dowcipów, tak zwanych „ sucharów”, żeby uświadomić czytelnikom, że nie w każdej kwestii zdania mogą pozostać podzielone i można przy tym znaleźć consensus. W Polsce, tak jak w całej Europie ideałem uprawiania polityki oraz zarządzania przedsiębiorstwem jest koncyliacja, króluje wiara w arystotelesowski złoty środek. Według obiegowych poglądów zarówno w życiu jak i w polityce nie należy być skrajnym.
Pomiędzy prawicą i lewicą według tych poglądów zawsze istnieje jakieś centrum, które jest w stanie zadowolić obydwie strony, pogodzić skrajne stanowiska. Bardziej światli wspierają się w dywagacjach na ten temat teoriami, które sformułował John Nash znany przede wszystkim ze swojego wkładu w teorię gier, w szczególności ze sformułowania pojęcia równowagi. Nie wdając się w rozważania matematyczne – równowaga Nasha to sytuacja, w której żaden gracz nie ma motywacji do zmiany strategii, zakładając, że strategie pozostałych graczy pozostają stałe.
Na poglądach Nasha opierali się zwolennicy JOW (Jednomandatowych Okręgów Wyborczych) dowodząc, że przy tej ordynacji wybrani kandydaci, będą zmuszeni do dogadania się czyli niezależnie od własnych poglądów będą praktycznie reprezentowali współczesny ideał polityczny jakim jest centrum.
Tymczasem istnieje wiele spraw, w których uśrednienie poglądów, znalezienie złotego środka jest po prostu niemożliwe. Czy wyobrażamy sobie, że mielibyśmy zaakceptować zabijanie w łonie matki, przed samym porodem, zdolnych do życia dzieci pod warunkiem, że zabójczą substancją nie będzie chlorek potasu a jakaś inna trucizna, albo pod warunkiem, że o śmierci dziecka będzie decydować komisja czteroosobowa zamiast trzyosobowej?
Czy możemy sobie wyobrazić, że godzimy się na wprowadzenie w przedszkolach lekcji masturbacji pod warunkiem, że zajęcia nie będą koedukacyjne, albo że będą je prowadzić dyplomowani seksuolodzy? Czy możemy sobie wyobrazić, że godzimy się na wspólną europejską armię pod niemieckim dowództwem pod warunkiem, że Polacy będą mogli w tej armii pełnić funkcję kaprali a nawet sierżantów? Czy zaakceptowalibyśmy fakt zamiany Polski w niemiecki land pod warunkiem, że mielibyśmy prawo zachować nasz sztandar i godło?
Walkę polityczną w Polsce przedstawia się często jako niczym nie uzasadnioną idiosynkrazję dwóch grup społecznych, zwolenników PiS oraz PO. Próbując racjonalizować te antagonizmy niektórzy tłumaczą podziały walką między trzecim pokoleniem UB z trzecim pokoleniem AK, a niektórzy widzą w nim wyłącznie brutalną walkę o wpływy, przywileje i stanowiska.
W każdej z tych interpretacji jest trochę racji ale trzeba sobie uświadomić, że nasz spór jest sporem cywilizacyjnym, że jest to przede wszystkim walka o imponderabilia, o sprawy w których nie da się znaleźć złotego środka.
Można co najwyżej pójść razem na piwo jak Trzaskowski z Mentzenem i osobami ze swojego sztabu oraz szefem MSZ Radosławem Sikorskim. “Za Polskę która łączy, nie dzieli” – napisał Sikorski na platformie X pod załączonym wideo z tego spotkania. Brzmi to bardzo szlachetnie w ustach człowieka który miał zamiar dobijać watahę. „Dorżnąć watahę”-tę wielce dyplomatyczną sentencję obecny minister spraw zagranicznych RP, Radosław Sikorski, wykrzyczał w 2007r. pod adresem członków zaplecza politycznego legalnie urzędującego gabinetu Jarosława Kaczyńskiego. Trzy lata później premier Donald Tusk, zwracając się z trybuny sejmowej do opozycji oznajmił: „Wyginiecie, jak dinozaury”. Trudno uwierzyć, że może ich połączyć ze zwolennikami PiS coś istotniejszego niż wspólne piwo. Albo czysto polityczny interes. Niestety polityczne interesy mają to do siebie, że zobowiązania trzeba potem spłacać i to z nawiązką.
Zwolennicy dogadywania się za wszelką cenę, zwolennicy kompromisu w sprawach zasadniczych nie odrobili podstawowej lekcji jaką jest lektura pracy „O wielości cywilizacji” Feliksa Konecznego opublikowanej po raz pierwszy w 1935 roku. Koneczny twierdzi, że „nie można być cywilizowanym na dwa różne sposoby”. Cywilizacja, rozumiana jako określony system wartości, norm społecznych i kultury, nie może efektywnie współistnieć z inną cywilizacją, a próba połączenia różnych systemów cywilizacyjnych prowadzi zamiast wzbogacenia do konfliktów i utraty spójności.
Nie jest możliwe powstanie synkretycznej religii. Nawet Leszek Kołakowski, którego trudno byłoby uważać za katolickiego ortodoksa twierdził, że jeżeli wszystkie religie uważa się za równowartościowe oznacza to, że żadna nie ma wartości, stają się pustym obyczajem, zwykłym folklorem. Nie znaczy to ,że należy zwalczać inne religie i ich przedstawicieli, można i należy je tolerować.
Podobnie nie da się stworzyć synkretycznej historii choćby z tej prostej przyczyny, że to co dla jednej strony jest zwycięstwem dla drugiej jest klęską. Pomysł uśrednionego opisu wydarzeń historycznych jest równie idiotyczny jak pomysł kończenia każdego meczu tenisowego remisem żeby zawodnikom nie było przykro przegrywać. Podważa poza tym samą ideę zmagań sportowych.
A w poważniejszych sprawach. Nie da się na przykład opisać rzezi wołyńskiej w sposób, który zadowoliłby jednocześnie Polaków i Ukraińców. Nie ma sensu próbować ich ugłaskać poszukując symetrii, czy złotego środka. Możemy tylko po prostu im po chrześcijańsku wybaczyć.
Natomiast w sprawach cywilizacyjnych, nazwijmy to wprost- moralnych, ustępstwo jest niemożliwe. Nie możemy pospolitego morderstwa traktować jako podstawowe prawo człowieka. Nie możemy sprzedać niepodległej ojczyzny za jakikolwiek dotacje czy dopłaty. Nie możemy również akceptować pseudonaukowych bredni, takich jak „zielony ład”, które stają się podstawą współczesnego totalitaryzmu równie groźnego albo nawet groźniejszego od dwóch wielkich totalitaryzmów dwudziestowiecznych.
Platformerka w Domu Pomocy Społecznej. Czy wszystkich nas to czeka?
„Do Rzeczy”, „okazuje się jednak, że posłanka kłamała, gdyż tak naprawdę odwiedziła hospicjum”.
Tylko – czy tym miłym “uśmiechniętym” starczy DPS-ów dla nas wszystkich?
Może część upchną w namiotach czy na stadionach. Bo kartofli na początek starczy. A potem – procedura “terapia daremna” załatwi resztę.
==============
Dacie wiarę, że taki film z podkładem muzycznym Gajewska wrzuciła na swoje media społecznościowe? A teraz jeszcze kit wciska, że była w DPS. (Film już usunęła, ale się uratował) pic.twitter.com/Ra1RTM6y94
The absolute madness of the CO₂ hysteria, which serves solely to redistribute public wealth, is reaching new heights. It appears that new directives have been issued by globalist circles-now, our forests are being labeled as climate villains, supposedly emitting more CO₂ than they absorb. This notion is not only profoundly misguided and wrong but also reminiscent of Bill Gates’s plans to clear-cut and bury forests so they no longer produce CO₂. It paints a dark dystopian picture of total destruction, with mainstream media complicit in spreading this narrative.
During prime time on May 12, 2025, Austria’s ORF presented its contribution to the international campaign against the world’s forests on “Zeit im Bild 1.” According to the report, globalist billionaires, including Bill Gates, have declared that forests are harmful to the climate and contribute to CO₂ emissions, generating more CO₂ than they bind. As a result, Bill Gates is reportedly working on projects to clear entire forests and bury the wood underground, preventing it from returning CO₂ to the atmosphere. (See: Bill Gates’s new “world-saving” plan-he wants to clear-cut and bury forests.) The ORF’s report stated verbatim:
“Austrian forests, as we know them, have so far only had a positive effect on the world-calming, providing shade, naturally renewable, and binding CO₂-but that is now changing. The climate vacuum cleaner, which filters harmful greenhouse gases from the air, is no longer functioning as before due to global warming. Now, CO₂ is even being emitted. Twenty years ago, Austria’s trees were removing almost 15 million tons of greenhouse gases, having a positive effect. In 2018, for the first time, more CO₂ escaped from our forests than could be absorbed, and in 2023, this effect was particularly dramatic. More than 5 million tons of greenhouse gases were released on balance, about a quarter of what is produced annually by traffic.”
The ORF report attributes this to heat, less water, and the bark beetle plague. However, it fails to mention that the bark beetle problem is largely due to misguided forestry practices-greed led to the planting of non-native, fast-growing conifer monocultures. Healthy mixed forests do not have bark beetle problems. The fact that this is a broader campaign is evidenced by a 2024 report archived on YouTube from Germany’s ZDF, which made the same claim about German forests: that they produce more CO₂ than they absorb. (See link: ZDF: German Forests as CO₂ Emitters?)
All of this madness is based on false assumptions, ignorance, and deliberate lies. CO₂ is the foundation of life on our planet. Without CO₂, there would be no plant life, and thus no animal life. Earth has experienced many eras with much higher CO₂ concentrations than today. In the past 100–200 years, atmospheric CO₂ has been a mere 400 ppm. Climate activists claim, based on measurements from a station on an active volcano in Hawaii, that CO₂ levels are rising dramatically.
Analysis Part 1: The Historical Share of CO₂ in Earth’s Atmosphere
Until the first life appeared on Earth, atmospheric CO₂ is estimated to have been 100,000 ppm or more, primarily due to volcanic activity and the absence of photosynthesis. Volcanism continues today, but climate models rarely acknowledge that Earth itself emits vast amounts of CO₂, mostly from underwater volcanoes. (See also: 19,000 “new” volcanoes, but the climate lobby ignores the massive CO₂ released by eruptions.)
The absence of photosynthesis in early Earth history shows that only with the emergence of plant life did CO₂ begin to be transformed, disproving any current theory that forests could contribute to more CO₂. On the contrary, all biomass binds CO₂ and converts it into plant matter.
During the eras when the first simple life forms appeared (4.0–2.5 billion years ago), CO₂ levels are estimated at 50,000–10,000 ppm. During this period, photosynthesis developed, turning light and CO₂ into oxygen. This led to the “Great Oxidation Event,” enriching the atmosphere with oxygen.
The planet turned green. From 2.5 to 0.54 billion years ago, oxygen levels rose while CO₂ dropped to about 10,000–1,000 ppm. Ice ages occurred during this time, allegedly due to chemical CO₂ breakdown, which contradicts today’s claims, as rock weathering reduced CO₂ and triggered ice ages.
About 540 million years ago, life flourished. During the Cambrian explosion, CO₂ levels were between 4,000 and 1,000 ppm. In the Permian to Triassic periods (300–200 million years ago), levels were around 3,000 ppm, and during the Cretaceous, between 1,000 and 2,000 ppm. To support climate alarmism, it is claimed that in the last 2.6 million years (the Quaternary), CO₂ levels were only 180–300 ppm, allowing for panic about today’s 400 ppm. The 300 ppm figure is said to have occurred during warm periods.
However, these measurements are based on highly questionable analyses. The claim to know atmospheric CO₂ concentrations over the last 2.6 million years is based on air bubbles in ice cores. Yet, over time, all substances diffuse through container walls, even if seemingly airtight. The longer the period, the more diffusion occurs. In the case of ice cores, it is claimed that in 2,600,000 years, no diffusion has occurred, making the trapped air a supposedly perfect record of past atmospheres.
Alternative analyses, such as fossil leaf stomata and boron isotope studies in marine sediments, have yielded higher CO₂ concentrations than ice cores. These methods suggest values between 260 and 330 ppm, with uncertainties of +/- 30 to 50 ppm, meaning a lower bound of 210 and an upper bound of 380, which is close to today’s levels.
Analysis Part 2: How Photosynthesis Works
The more CO₂ is available in the atmosphere, the more biomass grows. This is well documented by satellite data. (See also: Another study shows increased CO₂ makes plants transpire more and greens the world.) In reality, no satellites are needed-just common sense and perhaps a green thumb. Every gardener with a greenhouse knows how much yield increases when plants are given extra CO₂.
Our world has adapted to atmospheric conditions over billions of years, and plant life has learned to use all available CO₂ efficiently. Photosynthesis is the biochemical process by which plants, algae, and certain bacteria convert light energy into chemical energy, using CO₂ from the air and water from the soil to produce glucose and oxygen.
CO₂ is not just converted into oxygen; it is directly used for plant growth as the carbon source for building sugars and other organic molecules. The carbon fixed during photosynthesis forms the basis for all plant structures, from leaves to roots.
Analysis Part 3: CO₂ Is Not Responsible for Global Warming, and Certainly Not for a Progressive Effect
Alternative newsoutlets have published numerous articles on this topic, consulting with academic experts. The result has been many texts that do not align with the mainstream media narrative, which, as with COVID-19, never reports dissenting opinions. Instead, a “well-established scientific consensus” is claimed. This assertion itself contradicts scientific practice. Even if all scientists agree and one can prove the facts are otherwise, that individual is correct and the others are wrong. Science is not a democratic process, but a constant search for truth.
The claims made by public broadcasters in Germany and Austria are adventurous. They are not based on scientific measurements but on assumptions, some of which are entirely erroneous. For example, there has been no significant drought in recent years. And even if there had been, over the past hundred thousand years there have always been periods of heat and cold, rain and drought. The planet’s biomass has survived and adapted.
In Germany, as of 2022, 32.3 percent of the land is covered by forests. The claims and models suggest that of about 100 billion trees with a trunk diameter over 20 cm, four-fifths are “sick.” You should judge for yourself during regular walks in nature whether this claim holds up. It is true, as mentioned at the beginning, that the historical mistake of conifer monocultures is not sustainable. Today, 21.8 percent of German forests are pine and 20.9 percent spruce. So, the claim that “four-fifths of trees are sick” is questionable.
It will be interesting to see whether, in the future, left-wing activists will chain themselves to trees to save them from being cut down, or whether they will demand deforestation themselves, since they heard it on TV and must conform to that opinion without independent thought.
Satellites have measured a significant increase in biomass, especially in Europe and China, over the past twenty years. In the future, another satellite will monitor biomass and document changes. On April 29, 2025, the European Space Agency (ESA) launched the “Biomass” satellite, which will create the first global, high-resolution 3D maps of forest biomass. Here, too, caution is needed when hearing “since records began,” as these only start in 2025.
Finally, a quote from the ORF “Zeit im Bild” report:
“Our domestic forests can now absorb less climate-damaging greenhouse gases and are increasingly becoming CO₂ emitters, or CO₂ sources. This is shown by figures from the Environment Agency and research by the newspaper Der Standard. Dr. Peter Weiss, forest expert at the Environment Agency: ‘Climate research expects an increase in extreme events, and that will not be good for the forest. So, we must continue to expect that there will be years when the forest is a net source.’ It is important to adapt our forests to climate change, for example by planting more robust tree species that can withstand heat and drought.”
It is astonishing how certain the usual left-leaning media are that forests and thus the country’s biomass produce more CO₂ than they absorb. The fact that these reports are coming from various countries is suspicious and points to a coordinated campaign. The next logical step would be to follow Bill Gates’s recommendation and clear-cut forests, burying the trunks deep underground. Every child intuitively knows this is madness, but public broadcasters see it differently. Serving big capital must be more appealing to these “journalists” than doing their own research and seeking the truth.
Szanowny Panie Mirosławie! Rzecznik Archidiecezji Wrocławskiej Maciej Rajfur stwierdził, że modlitwy różańcowe i akcje informacyjne na temat aborcji, które nasi wolontariusze organizują pod szpitalem w Oleśnicy, “są szkodliwe” i “cierpią od nich ludzie” (!).
Zamiast działać na rzecz powstrzymania mordowania dzieci, które cierpią zabijane poprzez aborcję, należy zdaniem Rzecznika… pojednać się z aborterami. Rzecznik Rajfur twierdzi też, że temat aborcji to “delikatna sprawa”. Można zadać mu pytanie – czy “delikatny” jest zastrzyk w serce z chlorku potasu?
Szokujące tezy w przestrzeni publicznej wygłosił także były rektor KUL ks. prof. Andrzej Szostek. Zasugerował on, że w wyborach nie należy odrzucać polityków, którzy popierają zabijanie dzieci. W ocenie ks. Szostka są “inne kwestie”, ważniejsze niż aborcja, wedle których wyborcy powinni oceniać kandydatów na prezydenta. Tego typu wypowiedzi pokazują, do czego w praktyce prowadzi postawa “kompromisu” i “dialogu” ze złem, z którym żadnego porozumienia być nie może.Kilka dni temu na antenie Radia Głos wyemitowana została rozmowa z Rzecznikiem Archidiecezji Wrocławskiej Maciejem Rajfurem. Rajfur stwierdził, że:
“chce powiedzieć i zaapelować bardzo mocno o to, abyśmy jako chrześcijanie nie szli drogą zwyciężania zła złem. My musimy odpowiadać na zło dobrem. Nie wydaje nam się dobrym pomysłem, mówię tu jako Rzecznik Archidiecezji, żeby organizować różnego rodzaju pikiety i manifesty pod szpitalem.”
Rzecznik sugeruje więc, że nasze publiczne modlitwy w intencji nawrócenia Gizeli Jagielskiej połączone z głoszeniem prawdy o aborcji to “zło” i niedobry pomysł. Dlaczego? Jak argumentuje:
“myślę, że to nie jest dobry sposób, ponieważ cierpią ludzie postronni i cierpią kobiety, które są przed porodem i nie chciałbym, żeby ktoś znalazł się w sytuacji, żadna kobieta i żaden mężczyzna, kiedy stoją przed wizją porodu, a ktoś obok w pokoju, tak jak europoseł Braun, rozpętuje aferę lub ktoś pod oknami z megafonu mówi o zabójstwie dzieci. To jest bardzo trudna i delikatna sprawa i chcemy ją rozwiązać za pomocą pojednania (…) i chcemy to pojednanie krzewić. Chcemy mówić, że nawet wokół aborcji dyskusja jest trudna, ale jednak rozmawiajmy, przekonujmy się, dyskutujmy, nie krzyczmy, nie organizujmy różnego rodzaju pikiet, które są szkodliwe dla osób postronnych, dla ludzi, którzy są w tych szpitalach.”
Z powodu modlitwy różańcowej i mówienia prawdy o aborcji rzekomo “cierpią ludzie”. A co z prawdziwym cierpieniem dzieci mordowanych w wyniku aborcji – zastrzykiem w serce z chlorku potasu lub rozrywane na strzępy przez maszyny ssące…? Rajfur skrytykował również Grzegorza Brauna, który wszedł do szpitala i usiłował powstrzymać Gizelę Jagielską przed zabijaniem kolejnych dzieci. Zdaniem Rajfura, było to niepotrzebne “rozpętanie afery”. Zamiast tego, Rajfur proponuje nawiązanie dialogu i “pojednanie” z aborcjonistami. Wokół czego to pojednanie miałoby nastąpić? Jedyna możliwość to wokół prawdy. Właśnie dlatego nasi wolontariusze modlą się pod szpitalem i pokazują prawdę – aby doprowadzić do nawrócenia Gizeli Jagielskiej i innych aborterów. Modlitwa i prawda przeszkadzają. Co miałoby być zatem spoiwem rzekomego pojednania? “Kompromis” w sprawie mordowania dzieci?
Na temat aborcji głos zabrał także niedawno były rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego ks. prof. Andrzej Szostek. Zapytany o wybory prezydenckie powiedział:
“Trzeba spojrzeć na tych kandydatów z takiego bardziej uniwersalnego punktu widzenia, nawet jeśli niektórych rzeczy w ich poglądach nie akceptujemy (…) Rzeczywiście, sprawa aborcji jest ważna, trzeba o niej myśleć i pamiętać. Ale to niewątpliwie nie jest jedyna rzecz, którą trzeba brać pod uwagę przy ocenianiu, który z kandydatów jest lepszym na urząd prezydenta. Są inne kwestie polityczne, gospodarcze, sprawy o znaczeniu krajowym lub międzynarodowym. Nie można tak ułatwiać sobie tych wyborów.”
Tę wypowiedź należy odczytywać przez pryzmat wcześniejszych, skandalicznych wypowiedzi i działań byłego rektora KUL, który w 2021 roku podpisał się pod listem sprzeciwu wobec zakazu zabijania dzieci w łonach matek z powodu podejrzenia u nich choroby. Z kolei w 2022 roku ks. Szostek stwierdził, że w kwestii zabijania chorych dzieci nienarodzonych należy zostawić “przestrzeń wolności”.
Powyższe wypowiedzi to doskonałe przykłady, do czego w praktyce prowadzi mentalność “dialogu” i “kompromisu”.
Wypowiedzi wielu zwolenników “kompromisu” i “dialogu” z aborcją wskazują na to, że należy zostawić aborcjonistów w spokoju, nie wchodzić im w drogę, nie podejmować z nimi jakiejkolwiek konfrontacji i po prostu pozwolić im dalej zabijać dzieci. Przesłanie zwolenników “dialogu”, “pojednania” i “kompromisu” z aborcją jest następujące: nie będziemy angażować się w walkę o życie, nie będziemy próbowali powstrzymać morderców dzieci, nie będziemy forsować zakazu aborcji, nie będziemy publicznie głosić prawdy. Niech aborcjoniści swobodnie zabijają kolejne dzieci i krzywdzą kolejne kobiety – my co najwyżej zaoferujemy pomoc charytatywną tym, których ewentualnie nie uda im się zamordować i skrzywdzić, oraz opublikujemy kolejne “wyrazy ubolewania”, gdy zabite zostanie następne dziecko w 9-tym miesiącu ciąży (bo zabijanie młodszych dzieci już nie porusza).
Powyższa “taktyka” nie sprawia, że aborterzy przestają zabijać. Sprawia za to, że mordercy dzieci czują się coraz bardziej zuchwali i nie tylko mordują kolejne dzieci, ale też publicznie chwalą się w internecie makabrycznymi szczegółami tego procederu. Gizela Jagielska z Oleśnicy opowiadała nie tylko o zastrzykach z chlorku potasu, ale też publikowała video na którym widać, jak maszyna ssąca rozrywa na strzępy maleńkie ciało dziecka. Politycy radykalnej lewicy mówią otwarcie, że dzieci w łonach matek to “pasożyty” przeznaczone do usunięcia, co jest kalką języka niemieckich nazistów, dla których narody takie jak Polacy i Żydzi były “robakami” i “podludźmi” przeznaczonymi do masowej eksterminacji.
Ze zwolennikami i praktykami ludobójstwa nie może być żadnego “kompromisu” ani też żadnego “pojednania” rozumianego inaczej niż sytuacja, kiedy staną w prawdzie, nawrócą się i przestaną zabijać. Dlatego nasza Fundacja organizuje publiczne modlitwy i akcje informacyjne na temat aborcji. Nasi wolontariusze regularnie stają pod wejściem do Szpitala w Oleśnicy, innych szpitali w całej Polsce oraz w miejscach publicznych takich jak ruchliwe deptaki, skwery, rynki itp. Jedną z takich akcji przeprowadziliśmy niedawno w Bielsku-Białej. Jak relacjonuje nasz wolontariusz Wojciech: “Po Różańcu, niedługo po włączeniu nagrania z głośnika, zaczęli – niemalże tłumnie – podchodzić do nas siedzący do tej pory na obrzeżach placu ludzie, którym nie podobało się nagranie, bo było za dużo mówienia o “zabijaniu dzieci” i niektórzy żądali, żeby to ściszyć i wyłączyć, posuwając się aż do gróźb uszkodzenia naszego sprzętu.” Tak właśnie wygląda konfrontacja z prawdą o aborcji – wywołuje poruszenie uśpionego sumienia. Agresja i przemoc świadczą o tym, że czyjeś sumienie zmaga się właśnie z usłyszaną lub zobaczona prawdą. Prawdą, którą dzisiaj w przestrzeni publicznej usiłuje się zagłuszyć i ocenzurować. Prawdą, z którą wiele zastraszonych środowisk chciałoby zamknąć się w domach lub salkach parafialnych i mówić ją szeptem tylko do już przekonanych, aby nie narobić sobie “problemów”.
Prawda i modlitwa muszą wybrzmiewać publicznie i dotrzeć do milionów kolejnych Polaków. Proszę Pana, aby nam Pan w tym pomógł. Do organizacji kolejnych niezależnych akcji w całym kraju niezbędne jest zaangażowanie wolontariuszy oraz stała i regularna pomoc Darczyńców. W najbliższym czasie potrzebujemy ok. 18 000 zł. Proszę, aby przekazał Pan 50 zł, 100 zł, 200 zł, lub dowolną inną kwotę, jaka jest dla Pana w obecnej sytuacji możliwa, i umożliwił w ten sposób kolejne publiczne akcje, różańce, pikiety, wystawy i billboardy, za pomocą dotrzemy do Polaków z prawdą o mordowaniu dzieci w łonach matek i przebudzimy sumienia naszego społeczeństwa. Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667 Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW
Z wyrazami szacunku Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków stronazycia.pl
Wygrana Rafała Trzaskowskiego to zagrożenie dla Kościoła i Polski – ważny apel do katolików
Przeczytaj zanim zagłosujesz – apel do sumień katolików!
Sławomir Olejniczak (Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi)
Szanowni Państwo, Przed nami druga tura wyborów prezydenckich. Jako katolicy stoimy przed decyzją, która nie jest tylko kwestią politycznych sympatii – to kwestia wierności zasadom naszej wiary i troski o przyszłość Polski.Trzeba więc wziąć udział w tych wyborach, aby uniemożliwić Rafałowi Trzaskowskiemu zdobycie urzędu Prezydenta Rzeczpospolitej przez oddanie ważnego głosu na jego kontrkandydata!
Jeśli nie pójdziemy do wyborów, lub oddamy nieważny głos, przyczynimy się do zwycięstwa Rafała Trzaskowskiego – kandydata reprezentującego wszystko to, z czym nasze Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi walczy od początku swego istnienia. Dlaczego? Wyjaśniamy to w oświadczeniu, które załączam poniżej. ——————
Oświadczenie Stowarzyszenia Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi w sprawie wyborów Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej
Kierowani umiłowaniem Boga i Ojczyzny, a także odpowiedzialnością za losy Rzeczypospolitej i Narodu Polskiego, z pełnym przekonaniem wołamy: przestrzegamy wszystkich katolików przed głosowaniem w II turze wyborów prezydenckich na Rafała Trzaskowskiego! Wiernym uczniom Jezusa Chrystusa nie wolno poprzeć polityka, który świadomie i otwarcie dąży do zniszczenia chrześcijańskiego porządku, wciąż jeszcze kształtującego prawo i życie społeczne Rzeczypospolitej. Oddanie głosu na kandydata Koalicji Obywatelskiej byłoby aktem niewierności wobec samego Stwórcy, jako że polityk ten głosi program, otwarcie zapowiadający pogwałcenie prawa naturalnego, między innymi w postaci postulatu legalizacji zbrodni aborcji oraz zapowiedzi realizacji rewolucyjnej agendy ruchu LGBT, w tym destrukcji instytucji małżeństwa poprzez zrównanie z nim w prawach związków jednopłciowych.Patron naszego Stowarzyszenia, Sługa Boży ks. Piotr Skarga, nie ustawał w piętnowaniu publicznych grzechów. Nie bacząc na urzędy i godności tych, którym niósł świętą Ewangelię, przypominał z prawdziwie chrześcijańską odwagą i jasnością wywodu, jakie obowiązki mają sprawujący władzę. Wśród nich na pierwszym miejscu wymieniał poszanowanie porządku moralnego oraz praw Kościoła katolickiego. Tymczasem Rafał Trzaskowski nie ukrywa, że obydwie te rzeczy ma w głębokiej pogardzie. W przemówieniu wygłoszonym zaraz po zakończeniu I tury wyborów prezydenckich zapowiedział, że jego pierwszą decyzją jako prezydenta Rzeczypospolitej będzie ułatwienie mordowania dzieci nienarodzonych, drugą zaś – odebranie Kościołowi katolickiemu funduszy, które wspierają jego funkcjonowanie, zabezpieczając materialne możliwości realizacji misji powierzonej mu przez samego Zbawiciela. Jako głowa państwa Rafał Trzaskowski chce zatem przede wszystkim obrazić Boga, zezwalając na legalne zabijanie niewinnych, co jest w oczach Stwórcy jedną z największych zbrodni. W kolejnym kroku zamierza uderzyć w Kościół, ustanowiony przez samego Jezusa Chrystusa dla naszego zbawienia. Choć demokratyczni politycy niejednokrotnie rzucają słowa na wiatr, w przypadku Rafała Trzaskowskiego nie ma cienia wątpliwości, że jeśli zostanie on prezydentem, zrealizuje to, co zapowiedział. Swoboda uśmiercania dzieci w łonach matek oraz bezpardonowa walka z katolicyzmem są elementarnymi częściami programu całej jego formacji, co w praktyce widzieliśmy w ostatnich latach aż nazbyt często. Aresztowania kapłanów, poniżanie biskupów, próba usunięcia religii ze szkół, zdecydowane wsparcie udzielane ludziom odpowiedzialnym za mordowanie nienarodzonych – tak właśnie przedstawia się rzeczywistość społeczna i polityczna po 13 grudnia w naszym kraju. Jeżeli to Rafał Trzaskowski obejmie najwyższy urząd w naszym państwie, nic nie stanie już na przeszkodzie domknięciu brutalnego i bezbożnego systemu, który buduje w Polsce premier Donald Tusk wraz podległymi mu urzędnikami.Głos na Rafała Trzaskowskiego byłby zarazem głosem poparcia dla projektu zniszczenia świętej instytucji małżeństwa. Polityk Koalicji Obywatelskiej zapewnia, że podpisze ustawę legalizującą zawieranie głęboko gorszących i sprzecznych z naturą związków jednopłciowych, które Kościół katolicki piętnuje od dwóch tysięcy lat. W obecnej sytuacji demograficznej, w jakiej znajduje się Polska, dalsze osłabianie instytucji małżeństwa i rodziny jest nie tylko niemoralnym występkiem, zasługującym na potępienie, ale również aktem bezbrzeżnej głupoty politycznej i wielką szkodą wyrządzaną Ojczyźnie. Jeżeli Rafał Trzaskowski zostanie prezydentem, jeszcze bardziej zagrożona zostanie wolność słowa, która doznaje pod rządami obecnej koalicji kolejnych uszczerbków. Nikt nie położy kresu tak zwanej walce z mową nienawiści, instrumentalnie wykorzystywanej do walki z przeciwnikami politycznymi, a polegającej między innymi na penalizacji nie tylko wszelkiej krytyki rewolucyjnej agendy LGBT, ale nawet publicznego cytowania Pisma Świętego i oficjalnego nauczania Kościoła Katolickiego. W efekcie pod rządami Rafała Trzaskowskiego albo – z powodu skali terroru politycznego – nikt nie będzie miał nawet odwagi do występowania w obronie Świętej Wiary i publicznego krytykowania bezprawia oraz niemoralności, albo też więzienia zapełnią się wierzącymi katolikami, w tym również kapłanami. Wierni synowie i córki Kościoła katolickiego nie mogą poprzeć Rafała Trzaskowskiego również z powodu szacunku i czci dla historii naszej Ojczyzny. Od ponad tysiąca lat nasi przodkowie oddawali życie za niepodległość Polski, walcząc przeciw wrogom, chcącym zniewolić nasz naród i wykorzenić polskość, ściśle związaną z wiarą katolicką. Rafał Trzaskowski chce podeptać tę wielowiekową ofiarę, optując za ograniczaniem możliwości rozwojowych Polski na korzyść innych państw, zwłaszcza Niemiec. Jest gotów na przyjęcie przez Polskę unijnej waluty i pozbawienie Rzeczypospolitej suwerenności w tak kluczowej kwestii jak polityka monetarna. Jest też zwolennikiem włączenia Polski do ogólnoeuropejskiego systemu edukacyjnego, co może doprowadzić do całkowitego zerwania linii przekazu polskiej tradycji, historii i kultury. Polska albo będzie odwoływać się do swojego chrześcijańskiego dziedzictwa, szanując wolności obywatelskie i wiarę przodków, albo nie będzie jej wcale. Kształtowanie prawa i życia społecznego według ładu nadanego przez Stwórcę jest nieusuwalnym obowiązkiem każdego narodu, co w szczególności dotyczy Narodu Polskiego, mogącego – z łaski Bożej – od tysiąca lat wzrastać w zbawczym świetle nauki Chrystusowej, wiernie głoszonej przez Kościół. Dlatego oddanie głosu na kandydata Koalicji Obywatelskiej, który to zobowiązanie kategorycznie odrzuca, nie może mieć miejsca w przypadku katolickiego wyborcy.
Powtarzamy zatem nasz apel: Polacy! Katolicy! Nie oddawajcie głosu na Rafała Trzaskowskiego! Szanowni Państwo, z powodów przywołanych w powyższym oświadczeniu, niezależnie od sympatii politycznych, rozmaitych urazów czy zrozumiałego dystansu wobec poszczególnych ugrupowań i polityków, naszym obowiązkiem wobec chrześcijańskiego dziedzictwa naszej Ojczyzny, a także wobec żyjących i przyszłych pokoleń Polaków, jest wzięcie udziału w tych wyborach i oddanie ważnego głosu na Karola Nawrockiego.
Na koniec zachęcam do modlitwy za Ojczyznę słowami naszego wielkiego patrona, księdza Piotra Skargi: “Boże, Rządco i Panie narodów, z ręki i karności Twojej racz nas nie wypuszczać, a za przyczyną Najświętszej Panny, Królowej naszej, błogosław Ojczyźnie naszej, by Tobie zawsze wierna, chwałę przynosiła Imieniowi Twemu, a syny swe wiodła ku szczęśliwości.”
Sławomir Olejniczak Prezes Stowarzyszenia Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi
Także i ten artykuł piszę po południu w dniu 29 maja 2025 roku, trzy dni przed II turą wyborów prezydenckich w Polsce, już po tym, gdy Sławomir Mentzen oświadczył, że nie widzi powodów, aby głosować na Trzaskowskiego, a Grzegorz Braun powiedział wprost i wyraźnie, że odda głos na Karola Nawrockiego.
W poprzednim artykule rozważałem konsekwencje wyboru Rafała Trzaskowskiego, wskazując pewność katastrofalnych konsekwencji tego wyboru. Trzeba dla uczciwości wskazać możliwe do przewidzenia wyboru alternatywnego – Karola Nawrockiego.
−∗−
Kto na obrazie: Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki, książę, minister skarbu Królestwa polskiego 1821-1830. Żeby chociaż tyle. LINK
Także i ten artykuł piszę po południu w dniu 29 maja 2025 roku, trzy dni przed II turą wyborów prezydenckich w Polsce, już po tym, gdy Sławomir Mentzen oświadczył, że nie widzi powodów, aby głosować na Trzaskowskiego, a Grzegorz Braun powiedział wprost i wyraźnie, że odda głos na Karola Nawrockiego.
W poprzednim artykule rozważałem konsekwencje wyboru Rafała Trzaskowskiego, wskazując pewność katastrofalnych konsekwencji tego wyboru. Trzeba dla uczciwości wskazać możliwe do przewidzenia wyboru alternatywnego – Karola Nawrockiego.
O ile możemy być pewni skutków tego pierwszego wyboru, o tyle ten drugi jest dla nas zagadką. Wielu ludzi świadomych tego, czego dokonywał PiS, szczególnie w drugiej kadencji swoich rządów jest pewnych, że Nawrocki nie będzie w niczym lepszy od Trzaskowskiego i deklaruje brak udziału w II turze wyborów. Wielu wciąż się waha, nie wiedząc, czy wybrać mniejsze zło, czy pozostać wiernym swoim niezłomnym postanowieniom. Spróbuję rozjaśnić wątpliwości.
Sytuacja, w jakiej znajdzie się Prezydent RP będzie całkowicie różna od tej, wobec której stanął poprzedni, jeszcze urzędujący lokator Pałacu Prezydenckiego. Główna różnica polega na gwałtownej zmianie w globalnym układzie sił, co stało się po 20 stycznia 2025 roku, gdy urząd objął Donald Trump, a co nazywam Czwartą Rewolucją Amerykańską.
Większość mainstreamu nad Wisłą dotąd nie wie, co się dzieje, tak samo, jak większość Polaków. Czy wiedzą o tym decydenci w PiS, należy wątpić, ale można przynajmniej być pewnym, że odczytują oczekiwania Amerykanów. Ci oczywiście mają na uwadze swój interes, ale on akurat jest po części zbieżny z naszym, szczególnie na tle polityki pruskiej, realizowanej przez UE. Polityka pruska, przypomnę, to całkowita likwidacja państwa polskiego i uwłaszczenie się Rzeszy na naszym terytorium i zasobach, także ludzkich. Dziś Rzeszą jest państwo niemieckie, używające Unii Europejskiej, co realizuje dalekosiężny cel główny – budowę państwa światowego.
Obecna polityka amerykańska skierowana jest przeciwko zarówno państwu światowemu, jak i Unii Europejskiej. Polityka PiS zaś polega na przylgnięciu do polityki amerykańskiej. Do końca 2024 r. była ona ogólnie zbieżna z dążeniami UE i państwa światowego, więc zarówno KO, jak i PiS miały komfort jednoczesnego podążania za dwoma centrami decyzyjnymi, mówiącymi jednym głosem. Od początku 2025r. komfort zniknął, a pojawił się dysonans poznawczy.
Nasze obydwa ugrupowania magdalenkowe znalazły się w opozycji rzeczywistej, a nie tylko sztucznej. KO za Niemcami i UE, PiS za USA, które dogadują się z Rosją. Bardzo to przypomina sytuację z czasów I Wojny Światowej, gdy socjaliści Piłsudskiego wraz z liberałami i lewicowymi ludowcami byli za państwami centralnymi, czyli Prusami, zaś ND Dmowskiego wraz ze zwykłymi ludowcami popierały najpierw Rosję, a później aliantów. Dziś państwami centralnymi jest UE, a aliantami – USA, dążące do normalizacji stosunków z Rosją.
Jeśli chodzi o polską scenę polityczną, za UE są lewicowi liberałowie (KO), komuniści (cała lewica) i lewicowi ludowcy (Trzecia Droga), natomiast za USA są socjaliści (PiS), prawicowi liberałowie (Konfederacja Mentzena) i odradzająca się siła narodowa (Konfederacja Korony Polskiej Brauna).
Amerykańscy preceptorzy zażądają określonych zachowań od sił, które wspierają. W takiej sytuacji znajdzie się PiS i Karol Nawrocki, jeśli zostanie prezydentem. To, czego będą oczekiwać Amerykanie, będzie zapewne mniej dolegliwe niż to, do czego zmuszą nas siły globalno-unijne. Jeśli wiodące siły polityczne zachowają chociaż minimum zdrowego rozsądku i nie będą uprawiać politycznej prostytucji, Polska odniesie z tego duże korzyści, tym bardziej, że UE nieuchronnie zmierza do raf, na których się rozbije, mając zresztą potężnych wrogów, którzy jej w tym pomogą. Takie możliwości będzie miał prezydent Nawrocki, jeśli oczywiście prezydentem zostanie. Jak się wobec tego zachowa?
O tym, jak sprawował będzie swój mandat człowiek, który zostanie prezydentem, decydują cztery czynniki: prerogatywy, zaplecze polityczne, naciski ponadnarodowe, osobowość. Prezydent ma w Polsce władzę bardzo ograniczoną, ale jednocześnie dość dużą niezależność oraz znaczny nieformalny wpływ na opinię publiczną. Jeśli chce, może więc osiągnąć znacznie więcej, niż wynika z prerogatyw urzędu. O zapleczu politycznym i naciskach z zewnątrz napisałem wyżej. Pozostaje osobowość. Kim takim jest Karol Nawrocki, tego dokładnie nie wiemy. Jego dotychczasowe doświadczenia polityczne nie postawiły go w sytuacji takich wyborów, które pozwoliłyby nam go sprawdzić. Coś możemy jednak wywnioskować z jego wcześniejszej historii.
Chłopak, który poszedł w boks zawodniczy, ponoć bramkarzował w sopockim Grand Hotelu, uczestniczył w pozasystemowych, grupowych walkach na pięści. Lewacja pieje i robi z tego rumor, powołując się na względy moralne. Jakaż to jest u nich moralność? Lepiej chyba być bramkarzem, niż .upiarzem, a kobiet nie powinno się zrzucać z końca członka, jak chciałby pewien minister. Co zaś do prostytucji, to oni chcą jej nauczać systemowo w szkołach podstawowych, a prezydent stolicy wydaje okrągłe sumki na organizacje wspierające tą dziedzinę życia.
Bokser jednak się rozwinął i został doktorem. To wcale nieczęste połączenie, zwykle jest się albo jednym, albo drugim, tu zaś mamy syntezę. To daje bokserowi z niebokserskim tytułem doktorskim wielką przewagę nad typowym uczelnianym gryzipiórkiem, bokser zna powiem życie i robotę, a gryzipiórek zna zwykle tylko światek uczelnianych zagrywek. Przekłada się to na praktyczne doświadczenia. Człowiek od roboty robi robotę, za którą mu płacą, inaczej mu nie zapłacą. Wychowanek lewackich stypendiów bierze kasę za robienie syfu, inaczej nie będzie miał kasy. Gryzipiórek może lać wodę, i tak mu zapłacą.
Dochodzi też bardzo istotny aspekt. Facet, który dużo ćwiczy w ten sposób, że staje twarzą w twarz z drugim, podobnym facetem i stacza walkę na pięści, potrafi walczyć i się nie poddawać. Jeśli dostanie w mordę i upadnie, podnosi się i wali w mordę tego drugiego. Raz przegra, innym razem wygra, ale się nie poddaje. To bardzo dobra cecha, cenna szczególnie dla najważniejszych stanowisk w państwie.
Nowy prezydent (umownej) prawicy będzie miał inne jeszcze przewagi – wiedzę i doświadczenie poprzedników. Świadomość sytuacyjna względem planów unijno-globalnych jest nieporównanie większa, niż 5 lat temu, zarówno wśród ludzi władzy, jak też wśród ludu. Dzisiaj nie da się już odwalić takiego numeru, jak wypróbował Wielka Morawa, ludzie szybko się połapią. Nawet w strukturach socjalistów musieli się już zorientować, że nie można całej polityki państwa oprzeć na kłamstwie, oszustwie i zdradzie, że trzeba do rządzenia włączyć elementy prawdy. Poza tym Prezes już swoje lata ma, więc w nieodległej perspektywie czeka nas tam walka o władzę, w której ludzie nadmiernie splamieni nie będą w stanie utrzymać się tak, jak robią to jeszcze dziś, dzięki sile Prezesa. Nowy prezydent powinien być świadom, że Polacy nie zaakceptują dłużej tego, co wyprawiali Wielka Morawa i Duduś Gryzipiórek. Można tak jechać na biało-czerwonych flagach i Papieżu, straszeniem tymi drugimi i Putinem jakiś czas, ale bardzo już niedługi. Poza tym konkurencja nie śpi, obydwie Konfederacje chętnie zagospodarują wyborców, zniesmaczonych polityką narodowej zdrady. Socjaliści będą też w końcu musieli pogodzić się z tą rzeczywistością, że potrzebni są koalicjanci do współpracy, nie do skanibalizowania.
Wcale nie takie trudne będzie miał zadanie prezydent Nawrocki (jeśli nim zostanie), jeżeli zechce zapisać się w złotych księgach chwały, zamiast w czarnych księgach hańby. Aby znaleźć się w tych pierwszych, na początek wystarczy, że zrobi to, co obiecał w kampanii – zablokuje likwidację Polski. Jeśli zaś będzie wolał te drugie, wystarczy, że popłynie z prądem, wraz z tym, co zawsze tak spływa, torem Wielkiej Morawy i Dudusia Gryzipiórka. Mamy więc sytuacje dialektyczną, i nie jest to wybór mniejszego zła, jak się lubi powszechnie mówić. Wybór .upiarza będzie tym złym na pewno, natomiast wybór boksera jest niewiadomą – albo będzie zły, albo dobry, i na tą chwilę nie ma żadnej determinacji, a jeśli ktoś mówi, że na pewno wie, jak będzie, opowiada głupoty. Możemy więc zarówno doczekać się bramkarza Polski, broniącego swojego klubu przed niepożądanymi gośćmi, lub alfonsa, osłaniającego polityczną prostytucję. Co więc wybrać? Nic gorszego od .upiarza nie może nas spotkać, a czasy Dudusia Gryzipiórka już się nie powtórzą, bo jakiś wybór będzie musiał zostać dokonany. Lepiej więc już teraz dokonać go samemu, by nie pozwolić, aby ktoś zdecydował poza nami. Na dziś optymalnym wyborem jest nie dopuścić .upiarza, wybrać boksera i pilnować, aby nie okazał się zwykłym eskortem.
Grzegorz Braun, polski poseł do Parlamentu Europejskiego i prezes Konfederacji Korony Polskiej, zapowiedział w rozmowie z Tomaszem Sommerem utworzenie koła poselskiego swojego ugrupowania w obecnej kadencji Sejmu. Polityk przedstawił plany na najbliższe tygodnie oraz przygotowania do potencjalnych przedterminowych wyborów.
– Jeśli tak beztlenowo osiągamy taki wynik, no to co będzie, jak kropelkę tlenu tam dostaniemy, jak jakaś butla się pojawi? Co będzie, jak w Sejmie ukonstytuuje się jeszcze w tej kadencji koło parlamentarne, koło poselskie Konfederacji Korony Polskiej? – powiedział tajemniczo Braun.
Prezes Konfederacji Korony Polskiej podkreślił przygotowanie swojego ugrupowania do różnych scenariuszy politycznych.
– Konfederacja Korony Polskiej jest gotowa do sprintu. Gdyby nagle okazało się, że jednak jakimś cudem realizuje się scenariusz skrócenia kadencji, to my jesteśmy gotowi do takiego szturmu na okopy nieprzyjacielskie. I jeżeli nawet to będzie dłuższy marsz i wybory będą wedle kalendarza, bez anomalii za dwa lata, no to jesteśmy gotowi te prace prowadzić i będziemy te prace prowadzić – zapewnił.
Najbardziej konkretną deklaracją Brauna była zapowiedź utworzenia koła poselskiego w obecnej kadencji Sejmu. – Mam nadzieję już w najbliższych tygodniach – powiedział, zaznaczając, że więcej szczegółów w tej chwili nie zdradzi.
Jeśli do utworzenia koła poselskiego dojdzie, oznacza to, że któryś z obecnych parlamentarzystów dołączy do Korony Brauna. Obecnie w Sejmie zasiada dwóch posłów z KKP – Włodzimierz Skalik i Roman Fritz, którzy po odejściu z Konfederacji Wolność i Niepodległość (dziś tworzą je Nowa Nadzieja Mentzena i Ruch Narodowy Bosaka) są posłami niezależnymi. Do utworzenia koła trzeba minimum trzech posłów.
Braun dodał jedynie, że konferencja prasowa, na której ogłoszony zostanie polityczny transfer, może nastąpić już niebawem. – Wszyscy już układają listy wyborcze do tych następnych wyborów, a od niedzielnego wieczora (druga tura wyborów prezydenckich – red.) być może ta praca radykalnie przyspieszy – podsumował Braun.
W niedawnym wpisie w mediach społecznościowych zastępca dyrektora FBI Dan Bongino ujawnił, że biuro aktywnie bada kwestie związane z pochodzeniem COVID-19, w tym próby ukrycia jego prawdziwego źródła.
Bongino potwierdził, że w badaniu okoliczności pojawienia się wirusa bierze udział wiele oddziałów terenowych FBI, podkreślając prawo społeczeństwa do przejrzystości i odpowiedzialności.
Potwierdzając, że dr Anthony Fauci jest „pod lupą”, oświadczenie to stanowi jedno z najbardziej bezpośrednich potwierdzeń ze strony wysokiego rangą urzędnika FBI dotyczące ciągłego zainteresowania agencji przyczynami pandemii.
Zakres i szczegóły śledztwa pozostają nieujawnione, a FBI nie wydało oficjalnego komunikatu prasowego w tej sprawie.
Rozwój sytuacji wiąże się ze wznowioną dyskusją na temat możliwości laboratoryjnego pochodzenia COVID-19.
W 2023 r. ówczesny dyrektor FBI Christopher Wray wskazał, że agencja oceniła z umiarkowanym przekonaniem, że wirus prawdopodobnie powstał w wyniku incydentu laboratoryjnego w Wuhan w Chinach. Władze Chin konsekwentnie zaprzeczały takim twierdzeniom, określając je jako motywowane politycznie i pozbawione dowodów.
Śledztwo zbiega się również z pojawieniem się nowego wariantu COVID-19, tymczasowo zidentyfikowanego jako NB.1.8.1, wykrytego w kilku stanach USA. Federalni urzędnicy ds. zdrowia nie sklasyfikowali go jeszcze jako wariantu budzącego obawy.
Bongino, mianowany na stanowisko zastępcy dyrektora FBI na początku tego roku przez dyrektora Kasha Patela, znany jest ze swojego bezpośredniego stylu komunikacji i wykorzystuje platformy mediów społecznościowych do dostarczania aktualizacji na temat działań biura. Jego ostatnie oświadczenia podkreślają zaangażowanie FBI w badanie pochodzenia COVID-19 i zapewnienie, że amerykańska opinia publiczna otrzymuje dokładne informacje.
Polonia Amerykańska od dziesięcioleci konsekwentnie wspiera interesy Narodu Polskiego, stojąc na straży suwerenności i niepodległości Polski. Z rosnącym niepokojem obserwujemy obecną sytuację geopolityczną w Europie, która stawia przed Rzecząpospolitą poważne wyzwania w zakresie zachowania jej niezależności.
Wybory prezydenckie w 2025 roku będą momentem kluczowym dla przyszłości Polski. Proces pogłębiania federalizacji Unii Europejskiej, popierany przez niektóre środowiska polityczne w kraju, w tym szczególnie te związane z Donaldem Tuskiem i Rafałem Trzaskowskim, budzi nasze uzasadnione obawy. Dalsze przekazywanie kluczowych kompetencji na rzecz instytucji unijnych, zdominowanych przez największe państwa członkowskie, a szczególnie przez Niemcy, może skutkować osłabieniem pozycji Polski, postępującą de-industrializacją kraju oraz ograniczeniem, lub nawet w końcu utratą naszej suwerenności.
W świetle tych wyzwań popieramy kandydaturę Karola Nawrockiego na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Jego dotychczasowa działalność, zwłaszcza w obszarze pielęgnowania polskiej tożsamości narodowej, pozwala sądzić, że będzie on w stanie skuteczniej niż jego kontrkandydat bronić interesów Polski tak w kraju, jak i na arenie międzynarodowej.
Wzywamy Polaków w kraju i za granicą do świadomego udziału w wyborach prezydenckich w 2025 roku oraz poparcia Karola Nawrockiego w nadchodzącej turze wyborów. Zadbajmy wspólnie o przyszłość Polski w tych trudnych czasach!
29 maja 2025
Podpisano:
Jerzy Bogdziewicz, Prezes Wydziału Floryda Kongresu Polonii Amerykańskiej
Richard Brzozowski, Prezes Wydziału New York – Long Island Kongresu Polonii Amerykańskiej
Andrzej Burghardt, Prezes Wydziału New Jersey Kongresu Polonii Amerykańskiej
Miroslawa Dulczewska-Miller, Founder & Honorary President, Polonia for Poland
Krzysztof Gajda, Prezes Stowarzyszenia Polaków w Teksasie
Jolanta Hałaczkiewicz, Prezes Wydziału Michigan Kongresu Polonii Amerykańskiej
Edward Wojciech Jeśman, President, Polish American Strategic Initiative (PASI)
i Prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej Południowej Kalifornii
Tomasz Kącki, President, Polish American Congress – Ohio Division
Tomasz Kołodziej, Prezes Wydziału Waszyngton/Maryland/Wirginia – Kongres Polonii Amerykańskiej
Leszek Pawlik, President, Coalition of Polish Americans
Andrzej Prokopczuk, Prezes Wydziału Północnej Kalifornii Kongresu Polonii Amerykańskiej
Brian Rusk, National Director, 1st Vice President, Polish American Congress, Western New York Division
Bożena Celina Urbankowska, Prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej Północnego New Jersey
Marek Waniołka, President of Polish American Congress of Missouri
Wiesław Wierzbowski, Prezes Wydziału Wschodniego Massachusetts Kongresu Polonii Amerykańskiej
Grok generated MRI image of a vaccine-induced myopericarditis-damaged heart
Are you ready for more winning, or are you getting tired?
Polls are beginning to show the impact of the recent roll out of the MAHA commission report and the hearings on COVID genetic product-induced myopericarditis that were held by the Senate Subcommittee on Investigations, chaired by Senator Ron Johnson.
In the wake of recent warnings from the Food and Drug Administration (FDA), about half of Americans think – vaccines against the COVID-19 virus may have caused heart problems for some patients.
The latest Rasmussen Reports national telephone and online survey finds that 51% of American Adults believe it’s likely that the COVID-19 vaccine has caused inflammation in the hearts of many vaccinated Americans, including 29% who think it is Very Likely. Twenty-eight percent (28%) don’t consider it likely that COVID-19 vaccine caused many cases of heart inflammation, and 21% are not sure. (To see survey question wording, click here.)
Earlier this month, the FDA ordered makers of COVID-19 vaccines to expand their warnings about the risk of heart side effects — which doctors call myocarditis (an inflammation of the heart muscle) and pericarditis (inflammation of the membrane surrounding the heart). Sixty-nine percent (69%) of Republicans, 39% of Democrats and 49% of those not affiliated with either major party believe it’s at least somewhat likely that many have suffered heart inflammation caused by COVID-19 vaccine.
May 16th, 2025
American Voters Overwhelmingly Back MAHA Policies, Support Spans Party Lines
A new survey from the Center for Excellence in Polling shows overwhelming and bipartisan support for policies that advance efforts to Make America Healthy Again (MAHA). Results show that voters, regardless of party affiliation, express support for a range of MAHA policies, including transparency and accountability in the food and pharmaceutical industries, healthier options and more transparency in school lunches, and more accountability for federal health care bureaucrats.
The MAHA movement has become a driving force in American politics and at the highest levels of the federal and state governments. Creating a healthier America starts by holding food and drug companies and government bureaucrats accountable by demanding greater transparency, along with reforms to welfare programs that promote health and preserve resources for the truly needy. Voters are clamoring for reform, and the results of this poll show that MAHA policies are both overwhelmingly popular and bipartisan. Policymakers—Democrats and Republicans—in both federal and state governments have a rare opportunity to shape domestic policy in a way that would satisfy the preferences of nearly every American, and they should not let the opportunity go to waste.
Voters support meaningful reform in school lunch programs
As the federal government moves toward promoting a healthier American lifestyle, voters see school lunch programs as the logical place to start. Americans are nearly unanimous in their support for requiring schools to provide fresh fruits and vegetables with every lunch served in the school; indeed, 95 percent of voters say they support this requirement. Meanwhile, in a nod to federalism, 81 percent of voters say that states should be allowed to enact school lunch nutrition standards that are stricter than federal standards, giving states greater control to implement public policy that aligns with the preferences of voters in the state.
Nearly nine in 10 voters (88%) also support greater transparency in school lunch programs. In a rare instance of bipartisan agreement, Republicans (90%) and Democratic voters (89%), along with 86 percent of Independents, are in lockstep on requiring schools to provide parents with a full list of ingredients and nutrition facts for the meals served at the school. Such a move would provide parents with greater information about the foods their children consume at school and provide them meaningful opportunities to hold the schools accountable when they stray from providing healthy meals for children.
Americans clearly and overwhelmingly favor transparency and accountability from government health care bureaucrats
Transparency is vital to government accountability, and voters reject the idea of government researchers burying studies that were funded with taxpayer dollars. With near unanimity (95%), voters agree that all government-funded health studies should be made publicly available,even if those studies have negative results. Moreover, voters demand that government agencies and the bureaucrats who work in them be free from any appearance of bias or impropriety arising from financial ties. More than nine in 10 (93%) of voters say that government agencies should be required to disclose financial ties with drug companies and food manufacturers. Meanwhile, nearly as many voters—87 percent—agree that it should be illegal for all government health officials to own stock in companies they regulate.
Let’s go back in time to before the 2024 election. Many Republicans were afraid of voting manipulation. There had been at least two credible assassination attempts against the candidate Donald Trump. Knowing he would face a bruising battle for reelection, Senator Ron Johnson had considered not running for another term, but decided to meet the challenge mainly because of his empathy for those injured by the COVID-19 gene therapy-based products (mRNA and adenovirus vectored).
Lots happened in the closing weeks, including the merger of two campaigns – the Trump/MAGA charging bull coming from the right, and the Kennedy/MAHA insurrection coming from the left. Strange bedfellows who formed what had seemed an improbable alliance forged in the crucible of a spectacular televised assassination attempt.
Truly a historic event, which split a key Democrat party constituency and moved it into the Republican column: MAHA Moms. Much more than merely “suburban housewives”, per Grok, “MAHA Moms” are typically mothers from a broad range of racial, regional, and sociological demographics who advocate for healthier lifestyles, focusing on cleaner food, reduced exposure to toxins, and skepticism toward mainstream medical practices like vaccines. They are often described as “crunchy moms” who prioritize organic, unprocessed foods and natural living, sometimes overlapping with conservative or “medical freedom” ideologies. Many are active on social media, using hashtags like #MAHA or #MAHAMoms to push for food industry reform and share wellness tips. Some MAHA Moms are also momfluencers, promoting “non-toxic” products or alternative health practices, though some positions characterized as “anti-vaccine” and distrustful of medical institutions have drawn criticism from ‘fake news” media for spreading misinformation.
After a stunning election and mandate to govern from the center right, I had the opportunity to speak with the re-elected Senator Johnson as well as many with close contacts to the new leadership of HHS under Secretary Kennedy. In my substack essay endorsing President Trump I had acknowledged that I was not aligned with his position on the genetic vaccine products, but believed that, on balance, he was by far the superior Presidential candidate. But I wanted to understand what would likely transpire regarding these gene therapy-based products that I had called to be withdrawn from the market years before.
Although many within the MAHA and Medical Freedom movements were advocating for immediate legislative action to force the removal of these products from the market, Senator Johnson discussed that he strongly believed that it would be necessary first to build national consensus in support of such action. That attempts to move legislatively without broad voter support would be a fools errand. He spoke about the coming opportunity to ascend to become chairperson of the Senate DHS permanent subcommittee on investigations, at which time he would have the power of the subpoena and could force disclosure of previously redacted or withheld information from the HHS bureaucracy concerning the hazards associated with these products. The Senator’s proposed strategy revolved around what he anticipated would be staged disclosure of key government documents and correspondences that would prove to (and move) US Citizens to support legislative reversal of the laws and policies that gave rise to the COVIDcrisis lies and travesties, and what he refers to as the COVID cartel.
Last week’s hearings by the Senate DHS permanent subcommittee on investigations concerning “The Corruption of Science and Federal Health Agencies: How Health Officials Downplayed and Hid Myocarditis and Other Adverse Events Associated with the COVID-19 Vaccines” were stunning. The strongest indicator of impact that I witnessed while sitting in the audience was the three lobbyists sitting in front of me, whom I am quite sure had no idea who I was. They started out sniggering at Senator Johnson’s opening statement, but as the meeting progressed, they became more and more agitated and distraught. I overheard the senior member calling some colleague outside the conference room, and he was clearly quite upset by the testimony. This is winning, and the Senator clearly understands the politics of all of this, as demonstrated by the recent Rasmussen Reports polling that was just disclosed today.
As to my HHS contacts, what I had been told was that the team would deploy a strategy closely paralleling that of Senator Johnson. Staged deployment of large blocks of well-vetted and substantiated new information concerning the key topics associated with the MAHA agenda, with the intent of overwhelming the ability of “fake news” media to spin and distract from the underlying inconvenient truths. You can think of this as a “Twitter Files” strategy. The intent being to break through the firewall of propaganda and censorship that will be arrayed against the assembled disruptive team and new ideas. Hoping that truth and data will have sufficient power to convince the general citizenry. Hence the massive truth bomb of the MAHA Commission report. Which is the lead in to the second poll cited above- documenting that “American Voters Strongly Support MAHA Policies, Backing Crosses Party Lines.” This is what winning looks like in the land of the blind, where the one-eyed man is king. Many in the MAHA, sponsored and spontaneous, are quite willing and able to build outrage, anger, clicks, likes and follows by shouting that things are not perfect, and Bobby et al are not moving fast enough. But from where I sit on my little homestead in the foothills below the Shenandoah National Park, all of this looks like winning at warp speed.
Bobby is staying true to his ideals, and to the ideals of the MAHA movement that has caught fire with key cross-partisan segments of the American electorate. I think we are on the verge of a major political realignment. Populist movements are always challenged by how to translate their ideals into effective political action and long-term change. Frankly, I have been skeptical that this strange bedfellow alliance of MAHA and MAGA could translate all of the layers of hope and passion into sustainable policy. But with leaders like Secretary Kennedy, Senator Johnson, and President Trump, it is looking a lot like this dream just might come true, at least in the near term.
On the horizon, the multifaceted threat to fundamental truth and reality known as Artificial Intelligence will sweep across all of this and profoundly restructure society, business, and government. Some see that impending period of accelerating change as a threat. I see it as an opportunity. I love disruptive change. Kennedy, Trump, Johnson, Gabbard, and so many others are agents of change, and from the resulting disruption of industries and existing networks of power and control will emerge new opportunities for those with the skills and agility to recognize the opportunities.
Don’t let the nattering nabobs of negativity distract you. This is what winning looks like, and it is glorious. Focus instead on what you can do to adapt to this change, to innovate, and together help create a decentralized “new world order”.
Zapraszamy w piątek 30.05 do różańcowego szturmu modlitewnego za Kościół, naszą Ojczyznę i nasze rodziny, o dobry wybór Prezydenta RP – od godz.15.00 do Parafii Matki Boskiej Królowej Świata (Lasek Cygański). Koronka do Bożego Miłosierdzia, później Różaniec Święty. O godz. 17.30 nabożeństwo majowe a o 18.00 Msza święta za Ojczyznę.
Tylko modląc się na Różańcu Świętym i poprzez POKUTĘ możemy wybłagać tryumf Niepokalanego Serca Maryi Panny w Kościele, w Polsce, w naszych rodzinach i na całym świecie
Prawdopodobnie przestaniemy publikować w Lancet, New England Journal of Medicine, JAMA i innych czasopismach, ponieważ wszystkie są skorumpowane. A nawet szefowie tych czasopism, jak Marcia Angell, która przez 20 lat była szefową New England Journal of Medicine, mówią, że nie jesteśmy już czasopismem naukowym. Jesteśmy naczyniem propagandy farmaceutycznej”.
Ma rację. Te czasopisma stały się niczym więcej niż narzędziami propagandy farmaceutycznej.
Dr Marcia Angell, która pełniła funkcję redaktora naczelnego The New England Journal of Medicine przez ponad 20 lat, publicznie przyznała , że jej czasopismo i inne zostały przejęte przez przemysł.
Jej dokładne słowa:
„Po prostu nie można już wierzyć w większość opublikowanych badań klinicznych ani polegać na osądzie zaufanych lekarzy lub autorytatywnych wytycznych medycznych. Nie sprawia mi przyjemności ten wniosek, do którego doszłam powoli i niechętnie przez dwie dekady jako redaktor The New England Journal of Medicine ” .
RFK Jr. powołał się także na doktora Richarda Hortona, obecnego redaktora naczelnego czasopisma The Lancet , który przyznał :
„Sprawa przeciwko nauce jest prosta: znaczna część literatury naukowej, być może połowa, może być po prostu nieprawdziwa. Dotknięta badaniami z małą liczbą próbek, niewielkimi efektami, nieważnymi analizami eksploracyjnymi i rażącymi konfliktami interesów, wraz z obsesją na punkcie podążania za modnymi trendami o wątpliwej ważności, nauka zwróciła się ku ciemności”.
W podcaście RFK Jr. przedstawił jasny plan mający na celu zaradzenie tej korupcji:
1. Naukowcy z NIH zaprzestaną publikowania w tych skorumpowanych czasopismach, jeśli nie zostaną przeprowadzone poważne reformy. 2. NIH przeznaczy 20% swojego budżetu na badania replikacyjne, przywracając integralność naukową. 3. Recenzja ekspercka stanie się przejrzysta i publiczna. 4. W każdym instytucie zdrowia powstaną nowe, niezależne czasopisma wspierane przez NIH, które staną się nowym standardem rzetelnej nauki.
W McCullough Foundation mieliśmy do czynienia z Journal Cartel z pierwszej ręki.
Doskonałym przykładem tego jest sytuacja, gdy Elsevier jawnie naruszył wytyczne COPE, cenzurując nasze badanie „ Systematic Review Of Autopsy Findings In Deaths After COVID-19 Vaccination ” — krótko po pomyślnej recenzji eksperckiej i oficjalnej akceptacji — prawdopodobnie dlatego, że wykazało ono wysokie prawdopodobieństwo związku przyczynowego między szczepionkami przeciwko COVID-19 a śmiercią. Nasze badanie właśnie stało się najpopularniejszym artykułem badawczym na świecie we wszystkich dziedzinach, zanim Elsevier nagle interweniował:
Kontrola dostępu, celowa cenzura i nieetyczne wycofywanie publikacji doprowadziły do zablokowania pilnie potrzebnych, ratujących życie badań, w szczególności tych, które podważają narracje firm farmaceutycznych dotyczące bezpieczeństwa szczepionek.