„Od 3 października do 14 listopada 2025 r. z Ukrainy wyjechało tyle osób, ile przez całe wcześniejsze dziewięć miesięcy” – przekazał Narodowy Bank Ukrainy (NBU) powołując się na dane ONZ i Eurostatu, choć jest to przesadne określenie. NBU jako główne przyczyny wskazuje nasilenie ataków na infrastrukturę i zgodę na wyjazd z kraju dla mężczyzn w wieku 18-22 lata.
Od 3 października do 14 listopada Ukrainę miało opuścić więcej Ukraińców, niż przez poprzednie dziewięć miesięcy. NBU wskazał dwie przyczyny takiego stanu rzeczy.
Jednym powodem exodusu Ukraińców ma być nasilenie rosyjskich ataków na infrastrukturę cywilną. Drugim zaś wejście w życie decyzji Wołodymyra Zełeńskiego, która pozwala na opuszczenie kraju przez mężczyzn w wieku 18-22 lata. Według stanu na 14 listopada, liczba emigrantów poza Ukrainą wynosiła 5,9 mln.
Poprzednia aktualizacja miała miejsce 3 października. Wzrost od tamtego czasu wyniósł 128 tys. osób. Dla porównania, w okresie styczeń-wrzesień wybyło 166 tys. Ukraińców, co jest jednak znacznie większą liczbą, niż w ciągu ponad miesiąca.
Prawdą jest więc znacznie większa liczba emigrantów. Nie jest jednak prawdą, że jest to liczba porównywalna.
„Tymczasem w ciągu kilkunastu tygodni 50 tys. obywateli Ukrainy wystąpiło o tzw. status ochronny w Polsce” – zauważyła „Rzeczpospolita”.
Są to głównie młodzi mężczyźni. Według ustaleń redakcji, od 26 sierpnia do 10 listopada wystąpiło 49,7 tys. Ukraińców o status ochronny w Polsce.
Jest to również istotny wzrost. Przez pierwsze dwa miesiące wnioski składało 16 tys. osób.
„Status ochronny pozwala na legalny pobyt, ale także uprawnia do korzystania z opieki medycznej, edukacji, a także daje dostęp do rynku pracy. Obecnie ma go w Polsce 964,4 tys. osób” – podaje wp.pl.
Status ochronny traci się w momencie wyjazdu z Polski na dłużej, niż 30 dni. Można jednak potem ponownie o niego występować.
Temida – w mitologii greckiej bogini i uosobienie sprawiedliwości, prawa oraz porządku.
W Iranie przeprowadzono w niedzielę egzekucję prezesa firmy, która oszukała dziesiątki tysięcy osób za pośrednictwem internetowej sieci sprzedaży samochodów – poinformował irański sąd, cytowany przez agencję AFP.
Powieszony w niedzielę nad ranem Mohammad Reza Ghaffari był właścicielem firmy, która naciągnęła dziesiątki tysięcy osób na zakup tanich samochodów, ale prawie nikomu żadnego nie dostarczyła, pokrywając kwoty odszkodowań z pieniędzy nowych klientów. W sumie firma oszukała ponad 28 tys. klientów na kwotę ok. 350 mln dol. – podała AFP.
Mężczyzna został uznany za winnego „zakłócenia systemu gospodarczego kraju na dużą skalę” i oszustwo internetowe.
W sprawie sądzono dwadzieścia osiem osób. Podczas procesu Ghaffari obiecał zwrócić ofiarom stracone sumy, ale pomimo „kilku ostrzeżeń” nie uregulował długów.
Niemiecka agencja dpa zauważyła, że wielu Irańczyków musi oszczędzać latami, by pozwolić sobie na zakup samochodu. Ich ceny – dodano – zawyża zakaz importu, który nie dotyczy jedynie kilku producentów. „Używane samochody prawie nie tracą na wartości i są traktowane jako inwestycja. Samochód (…) jest również postrzegany jako symbol statusu” .
Kara śmierci w Iranie jest zazwyczaj stosowana w przypadku morderstw i gwałtów, ale także w sprawach gospodarczych i szpiegostwa. Iran, który wykonuje najwięcej egzekucji poprzez powieszenie, jest drugim krajem wykonującym najwięcej egzekucji na świecie po Chinach – oceniają organizacje praw człowieka, w tym Amnesty International.
Wiadomo było, że czymś nas postraszą. Zawsze tak jest: najpierw cisza, potem lekkie pomruki w mediach specjalistycznych i około technologicznych, a na końcu nagle boom! „Nowy wirus, nowe zagrożenie, nowa panika!”, i tylko patrzeć, jak społeczeństwo znowu dostaje zbiorowego skurczu odbytu.
Tym razem na scenę wchodzi H5N1, ptasia grypa, która, jak informują sami eksperci, mutuje szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie powoli, nie stopniowo, szybciej. Tak jakby ktoś zrobił ewolucję tego vir’a na sterydach.
Naukowcy rozkładają ręce, bo wirus zachowuje się inaczej niż dotychczas, zupełnie tak, jak by nagle dostał jakiegoś turbo doładowania. Przypadek? Nie sądzę! Na ich konferencjach padają już niepokojące zdania typu:
„Ten wirus ewoluuje w rosnącą rodzinę nowych szczepów”,
jakbyśmy słuchali zapowiedzi serialu, w którym każde kolejne „dziecko” tego wirusa ma być jeszcze bardziej nieprzewidywalne od poprzedniego. I to nie jest takie sobie gadanie do kamery. H5N1 rozpełza się po świecie jak nie powiem co, i to nie tylko u ptaków. Coraz częściej infekuje też płazy, gady i ssaki, a to oznacza jedno: testuje nasze granice. Testuje, czy uda mu się zrobić ten jeden, ostatni przeskok. Od roku 2022 wirus ten poczynił straszliwy pogrom w świecie zwierzęcym. W 2023 podano zresztą, że w Wielkiej Brytanii zredukował populację dzikich gęsi o 2/3.
A jeśli ktoś myśli, że panikuję, to niech posłucha, co mówią ci, którzy to badają. Jedna z badaczek, z tych najwyższej półki, wypaliła wprost:
„Obawiamy się, że wirus zaadaptuje się do reszty ssaków, a zwłaszcza do ludzi.”
No tak, strach ma wielkie oczy. Ale jej oczy akurat patrzą na sekwencje genetyczne, które zmieniają się szybciej niż pogoda w czerwcu.
Ciąg dalszy poniżej. Aby powiększyć grafikę, kliknij na nią:
Ptasia grypa – nie mają pojęcia, co się wydarzy….
To, co się dzieje teraz, to dopiero wstęp. Mamy ogniska w Europie, ogniska w Ameryce, ogniska w Azji. Wybijane są całe fermy. Raporty piszą, że „sytuacja jest dynamiczna”, co jest naukową bełkotyzacją i eufemizmem na: „kompletnie nie mamy pojęcia, co się wydarzy jutro, Stary.” W jednym z komunikatów epidemiologicznych padło zdanie, które powinno ludzi otrzeźwić bardziej niż kubeł zimnej wody o szóstej rano:
„Ludzie nie mają żadnej odporności na wirusy H5N*”
Czyli krótko mówiąc: gdyby ten wirus nauczył się przenosić między ludźmi, jesteśmy białą, świeżą kartką papieru, gotową na każdy możliwy zapis. Czy to znaczy, że będzie pandemia? Nie. Czy to znaczy, że wszystko jest okej? Też nie. To znaczy tylko jedno: zegar tyka. A my udajemy, że w tle nie słychać tego tykania, bo akurat jesteśmy zajęci czymś innym; wiadomo, życie, zakupy, TikTak, memy.
Ale wirusy nie umieją scrollować, umieją natomiast czytać nasze błędy. Ktoś powie: „Jarek, po co tak straszysz?” A ja powiem: „Nie straszę. Opisuję.”
Bo prawda jest taka, że H5N1 nie musi wywołać jutro globalnej katastrofy. Ale jeśli ją wywoła, to nie dlatego, że był silny. Tylko dlatego, że byliśmy ślepi. Przecież to logiczne. Kończy się wojna po prawie 4 latach olbrzymich spustoszeń i zmiecenia z powierzchni całych miast, dzień w dzień. Więc teraz, zgodnie z logiką Zielonego Ładu i Wielkiego Resetu, trzeba wprowadzić coś nowego, np projekt PLANdemia 2.0, tym razem z prawdziwymi stosami trupów w kostnicach, i z prawdziwymi ludźmi, którzy padają nagle na ziemię i już się nie podnoszą.
By nie było nam za dobrze, a by mieć preteksty do lockdownów, niszczenia gospodarki i polityki fiskalnej, masowego oszmacenia twarzy i kampanii masowych szczepień preparatami oczywiście że eksperymentalnymi.
Prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump zaskoczył świat nową strategią bezpieczeństwa narodowego, w której Europa jawi się jako słaby i niepewny sojusznik. Dokument, opublikowany cicho w piątek 5 grudnia 2025 roku, zawiera ostre słowa pod adresem Unii Europejskiej i państw kontynentu. Trump, podpisując wstęp do 33-stronicowego raportu, podkreśla, że Ameryka musi skupić się na własnych interesach. Europa, według niego, dryfuje ku przepaści, a jej problemy wykraczają poza gospodarkę – dotykają samej istoty tożsamości.
Raport oskarża Unię Europejską o naruszanie wolności politycznej i suwerenności państw członkowskich. Twierdzi, że brukselska biurokracja tłumi wolność słowa, a samobójcza polityka migracyjna zmieniają oblicze kontynentu. Bez zmian, ostrzega dokument, niektóre narody z NATO staną się w ciągu dwóch dekad mniejszością w swoich krajach. To grozi „wymazaniem cywilizacyjnym”, jak nazywa to waszyngtoński dokument.
Trump nie ukrywa, że Stany Zjednoczone powinny wspierać „patriotyczne partie” w Europie, by zatrzymać ten proces. Chodzi o ugrupowania, które domagają się wzmocnienia granic i ograniczenia wpływu Brukseli – te same, które w Niemczech czy Francji zyskują na popularności wśród niezadowolonych wyborców. Ta retoryka nie jest nowa dla Trumpa. Od lat powtarza, że europejscy liderzy są pasożytami, którzy nie płacą dość na obronę. W strategii ta krytyka nabiera kształtu oficjalnej polityki.
Ameryka nie będzie dłużej gwarantem bezpieczeństwa kontynentu. Kraje europejskie mają przejąć główną odpowiedzialność za swoją obronę, w tym wywiad i systemy rakietowe. To wyzwanie rzucone NATO, które Trump wielokrotnie nazywał przestarzałym. Dokument wzywa też do szybkiego zakończenia wojny na Ukrainie, krytykując europejskich polityków za nierealne oczekiwania. Ich rządy, często mniejszościowe, jego zdaniem ignorują wolę większości pragnącej pokoju.
Reakcje w Europie są gwałtowne. Niemiecki minister spraw zagranicznych Johann Wadephul stwierdził, że Stany Zjednoczone pozostają kluczowym partnerem w kwestiach bezpieczeństwa, ale nie będą dyktować zasad wolności słowa czy organizacji społeczeństw. „Nie potrzebujemy lekcji od nikogo”, dodał. Włoch Nathalie Tocci, szefowa think tanku Istituto Affari Internazionali, oskarżyła Waszyngton o rozbijanie jedności kontynentu przez popieranie nacjonalistów, którzy rzekomo mają powiązania z Rosją.
Były premier Szwecji Carl Bildt napisał w mediach społecznościowych, że strategia Trumpa plasuje się bardziej na prawo niż europejska skrajna prawica. Eksperci porównują tezy do propagandy Kremla, która od lat przedstawia Unię jako zagrożenie dla suwerenności. Gdyby się nad tym zastanowić może się rzeczywiście okazać, że PRL rzekomo całkowicie dyspozycyjny względem Moskwy był bardziej niepodległy i suwerenny niż III RP całkowicie zależna od Brukseli.
Paradoksalnie, to nie pierwsze starcie Trumpa z Europą w tym roku. Latem 2025 roku chwalił negocjacje handlowe, w których Unia zobowiązała się kupić amerykańską energię za 750 miliardów dolarów i zainwestować 600 miliardów w USA do 2028 roku. Zlikwidowano cła na towary przemysłowe z Ameryki, co miało napędzić eksport. Teraz jednak ton się zmienił. Strategia podkreśla, że Europa musi otworzyć rynki na amerykańskie towary, ale nie może liczyć na bezwarunkowe wsparcie militarne.
Trump widzi nasz kontynent jako balast – gospodarka w stagnacji z powodu ideologicznych projektów typu Zielony Ład, agresywna retoryka wobec Rosji, a do tego polityka, która osłabia tradycyjne więzi międzyludzkie.
Co to oznacza dla relacji transatlantyckich? Dokument odwraca porządek świata po II wojnie światowej, kiedy Ameryka budowała sojusz z Europą przeciw ZSRR. Teraz priorytety to Ameryka Łacińska i Indo-Pacyfik.
Strategia przywraca Doktrynę Monroe, wzmacniając wpływy w półkuli zachodniej, i tonuje ambicje wobec Bliskiego Wschodu. Europa, choć wciąż ważna strategicznie, musi udowodnić wartość. Bez tego grozi jej izolacja – nie tylko od USA, ale i od globalnych łańcuchów dostaw.
Zauważyłem, że pod gradem obelg, ośmieszeń, gróźb, czy blokad – uśmiecham się.
Jestem radosny, budzę się, nawet w nocy na siku [i to kilka razy…] , z uśmiechem na ustach. Znoszę wrzaski i obelgi lekko, jak wiosenny deszczyk. Czy to nie dziwne?
I ja, mały niziołek, hobbit z podbitego kraiku, rządzonego przez sługusów obcych, zboków i idiotów -uśmiecham się.
Zastanowiłem się – dlaczego???
Naprzeciw tupie ogromny, bardzo mocny troll, wznosi maczugę i bluzga wyrazami i groźbami.
Ale słyszę, że z jego tyłu inne niziołki rzucają w niego grudkami zaschłej gliny. Grożą mu.
Przecież czekamy, tak walcząc, na wschód Słońca, który te trolle zamieni w Kamienie.
Inny Troll siedzi butnie na ogromnym worku, w którym zgromadził miliony miliardów dolarów, bitcoinów, zobowiązań itp. Troll grozi pandemią, głodem, wojną itp.
Ale te jego skarby są wirtualne, oparte o nasz strach, głupotę i inne przywary. Jeśli ten wór przekłujemy… Ale przecież mamy tylko łuki i strzały z krzemiennymi ostrzami. Lecz jeśli będziemy wrzeszczeć i strzelać z różnych stron, to przez 1000 różnych dziurek wyjdzie z wora jego zawartość. Okaże się, że był to zaduch, smród, a nie złoto. Poranny wiatr to zdmuchnie.
Strzelajmy więc i uśmiechajmy się. Zachęćmy też innych, ukrytych z obawy „o konsekwencje” pod krzakami.
Nie masz zapewne armaty, ale masz MEM-a.
A gdy jednak uginam się pod wrzaskiem tych Trolli, to przypomina mi się, że mądry i pobożny biskup odprawia za nas Msze święte. Jest biskupem podziemnym ale prawdziwym. Módlmy się i my, by Prawda zwyciężyła. Możliwie najprędzej.
====================
Osoba życzliwa [naprawdę…] napisała mi, że tekst „Uśmiecham się” jest słaby, dowodzi tylko mojej bezradnej starości. Zmartwiłem się, więc przeczytałem go jeszcze raz.
Nie doceniłem, jak wiele osób bardzo mało czyta, a ogląda jakieś telewizory czy smarkfony. W tym wypadku – nie znają przygody Bilba i krasnoludów, którzy mieli zostać przez trolle usmażeni lub ugotowani. Czy tych smarko-jadów można nazwać „analfabetami? Odpowiedzą, że przecież alfabet znają…
Już w czasach,, gdy ludzie jeszcze czytali książki, cytowało się różne przysłowia, aluzje i podobne. I rozmówcy wiedzieli o co chodzi.
To i nie wiedzą,skąd ten Mysz na czołówce strony. Przecież to oczywiście ten Mysz, którego Bobcio uczył chodzenia po linie. Każdy może zobaczyć na muralu w Poznaniu. Bobcia, nie Mysza.
NCZAS.INFO | Karol Nawrocki / fot. X / OficjalneZero
Prezydent Karol Nawrocki wystąpił w mikołajkowym programie Kanału Zero. W rozmowie z Krzysztofem Stanowskim poruszono wiele tematów, m.in. kwestię wet oraz kryptowalut. Pojawiło się także pytanie o ułaskawienie Zbigniewa Ziobry. Były też lżejsze kwestie, jak spowiedź Stanowskiego czy też komunikat od żony prezydenta.
Krzysztof Stanowski powiedział, że „na pewno” ogląda program żona Karola Nawrockiego, „bo poprosiła, żeby poprawił pan sobie koszulę, bo się źle układa”. Po tych słowach prezydent spoważniał na twarzy i zaczął poprawiać ubiór.
– Macie kontakt z moją żoną? – zapytał prezydent.
– Nie wiem, jak to się stało, dostałem na słuchawkę taką informację – odpowiedział Stanowski.
– Okej, to kto rządzi w tym kraju? Moja żona nadaje na słuchawkę do Stanowskiego – zażartował Nawrocki.
W dalszej części prezydent Nawrocki mówił o swoich wetach. Jak przekonywał, „nie ma woli, by trzymać za gardło” rząd.
– Natomiast chciałbym, żeby urząd prezydenta Polski wybranego przez naród był szanowany przez stronę rządową. I przypominam jeszcze raz ten psychologizm, w którym się znaleźliśmy. Ja byłem takim underdogiem w czasie kampanii wyborczej, że od stycznia rząd po prostu myślał, że przygotowują rozwiązania legislacyjne dla zupełnie innego prezydenta. A ja nie mogę zostać prezydentem, złożyć obietnic wyborczych, mieć swojego planu 21 i nagle podpisać największe głupoty większości parlamentarnej – mówił Nawrocki.
– Wśród tych wet, które podjąłem […] są tak czasami absurdalne rzeczy, że mojego podpisu pod nimi nikt nie znajdzie. Ja to i zapowiadałem i mówiłem w czasie procesu legislacyjnego. Też do części tych ustaw w ogóle podchodziłem w sposób objęty głębokim dialogiem – przekonywał.
– Ja zapraszałem inicjatorów tych ustaw na etapie drogi parlamentarnej mówiąc, co jest dla mnie do zaakceptowania, a w którym momencie tej ustawy nie podpiszę. Tak samo toczą się dyskusje wokół statusu osoby najbliższej. Moja kancelaria jest cały czas w dialogu i są dyskusje, czego prezydent na pewno nie podpisze, a gdzie możemy dojść do porozumienia – twierdził prezydent.
https://twitter.com/i/status/1997396306898153550
Prezydent „chętnie władowałby” Żurkowi?
Stanowski zapytał Nawrockiego, co sądzi o wypowiedzi ministra sprawiedliwości Waldemara Żurka, „że wsadzi pana za kraty”, „przynajmniej doprowadzi przed Trybunał Stanu”.
– W ogóle się nie obawiam pana ministra Żurka, to po pierwsze. Po drugie, jestem zaniepokojony tym, że pan minister Żurek nie zna konstytucji i wyroków TK. Ostatnio widziałem człowieka, który jak aligator albo jak bohater stał w gronie kobiet z ręką w kieszeni i mówił nawet, że jest gotowy do tego, żeby się ze mną zmierzyć, w sensie fizycznym. Myślę, że my mamy do zajęcia się dużo poważniejsze z ministrem sprawiedliwości sprawy… – mówił Karol Nawrocki, na co wtrącił się prowadzący.
– Ale chętnie by mu pan władował, no powiedzmy sobie szczerze – powiedział Stanowski.
– Ale panie redaktorze, mamy dużo ważniejsze sprawy… – mówił Nawrocki, na co znów przerwał mu Stanowski.
– Ale w wolnym czasie – zachęcał prowadzący.
– Powtórzę jeszcze raz: Mamy dużo ważniejsze sprawy z ministrem sprawiedliwości, niż moje szybkie zgaszenie światła panu ministrowi sprawiedliwości. To nie o to chodzi. Tylko musimy trzymać się pewnego… przede wszystkim musimy trzymać się konstytucji – mówił prezydent Nawrocki.
– Analizując to prawo… zresztą wokół tego prawa doszło do tego mechanizmu, o którym mówiłem. Do konfrontacji ludzi o różnych stanowiskach. Ja nie wiedziałem przez długi czas, słuchając ekspertów, czytając analizy, rozmawiając z moimi ministrami, jaką podejmę dyskusję [zapewne chodziło o decyzję – red. nczas]. Więc doprowadziłem do dyskusji, do konfrontacji ludzi, którzy mają zupełnie odmienne poglądy na ten temat. I ta konfrontacja przekonała mnie do tego, że dobre dla Polski, dla rozwoju Polski, dla rozwoju start-upów nie jest wprowadzanie nadregulacji w zakresie implementacji prawa Mika. Bo jest to próba zupełnej rezygnacji państwa polskiego z usystematyzowania pewnej rzeczy, która staje się domeną naszych sąsiadów. Radzą sobie z tym inne państwa – wyjaśnił Nawrocki.
– Przecież należy ścigać przestępców. I tych, którzy płacą gotówką… – kontynuował, na co wtrącił się Stanowski.
– Wspomniani Czesi to w kryptowaluty jako państwo inwestują. Tymczasem u nas w ostatnich dwóch dniach z osób inwestujących w kryptowaluty zrobiło się niemalże przestępców – podkreślił.
„Nie walczy się z gotówką”
– I to jest przerażające, że tylko przez inercję państwa [niechęć, bierność – red. nczas], przez inercję polskiego rządu, przez brak umiejętności przygotowania dobrego prawa chce się załatwić sprawę pozwalając KNF na wyłączanie stron internetowych decyzją administracyjną bez możliwości odwoływania się do sądu, chce się po prostu wyeliminować całą branżę. Ja jestem prezydentem XXI wieku. Chcę, żeby start-upy, żeby kwestie technologiczne, także kryptowaluty i kryptoaktywa się rozwijały w Polsce. Ale nie chcę być obojętny wobec przestępców także w tym środowisku – powiedział prezydent.
Następnie przedstawił analogię do innych środków płatniczych.
– Czy dochodzi do opłacenia przestępstw za sprawą gotówki? – zapytał Nawrocki.
– Oczywiście, że tak – odpowiedział Stanowski.
– No to zlikwidujmy gotówkę. Czy dochodzi do przestępstw czy do regularnego finansowania wojny za sprawą transakcji bankowych? Dochodzi. No to zlikwidujemy banki i przelewy rachunkowe? No to jest rzecz, która pokazała zupełną inercję polskiego rządu. Jest problem wokół kryptoaktywów, bo jest… nie poinformowano mnie o tym, służby mnie o tym nie poinformowały. Ale jak rozumiem, za kilka dni będzie jakaś afera wokół kryptowalut, kryptoaktywów czy tych firm, w związku z tym państwo polskie nie ma odwagi właściwego wyregulowania tych kwestii. Tylko skoro tam są przestępcy, ale jest też wielu ludzi młodych, start-upów, ludzi sprawiedliwych, którzy prowadzą swoje biznesy i się realizując w kwestii XXI wieku i cyberwaluty, to wyrzućmy po prostu w przestrzeń całą tą branżę – mówił prezydent Karol Nawrocki.
– Tak się nie robi. Skoro gotówką ktoś płaci za przestępstwo, to nie walczy się z gotówką, tylko walczy się z przestępcą – wyjaśnił.
Padło też pytanie o Zbigniewa Ziobrę, który za granicą ukrywa się przed polskim wymiarem sprawiedliwości.
– W przyszłości ułaskawi pan Zbigniewa Ziobrę? – zapytał prowadzący program.
– Nie wiem tego, nie ma takiego wniosku, nie mogę ułaskawić osoby, która nie została skazana, więc w ogóle nie ma dzisiaj, nie ma takiego tematu, nie dokonałem jeszcze żadnego ułaskawienia. Jeśli chodzi o Zbigniewa Ziobrę, to nie ma o czym rozmawiać, to nie jest osoba skazana – odpowiedział Karol Nawrocki.
– Ale może być […]. Podobno to jest szef grupy przestępczej – dopytywał Krzysztof Stanowski.
– No tak, oczywiście mamy świadomość jak wygląda kwestia łamania polskiej konstytucji i prawa. Mówiliśmy o tym, że nie mamy legalnie działającego w Polsce prokuratora generalnego. Minister sprawiedliwości zmienił sobie system losowania łamiąc konstytucję w kilku miejscach. Dlatego zgłosiłem to do TK, a szef mojej kancelarii Zbigniew Bogucki do prokuratury. Więc z całą pewnością Zbigniew Ziobro nie może liczyć na sprawiedliwy proces – przekonywał prezydent Nawrocki.
– Jak patrzy się na te zarzuty, część z nich jest zupełnie z kosmosu – kontynuował.
(Aux origines secrètes du judéo-christianisme , «Rivarol», n. 3251, 29 września 2016, s. 7)
W czasach, gdy Zachód jest naciskany przez izraelskie lobby, by przyjąć syjonizm i przyłączyć się do polityki państwa żydowskiego, nadszedł czas, by rzucić światło na początki judeo-chrześcijaństwa, które przez wieki było tworzone i wykorzystywane jako narzędzie do podporządkowywania chrześcijańskiej Europy żydowskim poglądom mesjańskim.
Pierwsze próby podporządkowania papiestwa rabinatowi
Wiele wieków przed położeniem fundamentów judeo-chrześcijaństwa wybitny rabin XIII wieku, Mojżesz Nachmanides (1194-1270), utorował drogę architektom sojuszu judeo-chrześcijańskiego podczas sporu 1263 roku, w której wyjaśnił, w jaki sposób Mesjasz zostanie rozpoznany.
Oświadczył:
„ Kiedy nadejdą czasy ostateczne, Mesjasz, na rozkaz Boga, uda się do Papieża i poprosi go o wyzwolenie swojego ludu. Dopiero wtedy, a nie wcześniej, Mesjasz będzie uważany za rzeczywiście przychodzącego ” [1] .
Gdy Mojżesz Nachmanides mówi o „ wyzwoleniu swojego ludu ” przez papieża, nie ma na myśli, że papież uwięził Żydów ani że przebywali oni w więzieniu, lecz ma na myśli wyzwolenie z wygnania, w którym się znaleźli (niewoli w sensie metaforycznym), a zatem wyzwolenie. oznacza zatem położenie kresu wygnaniu w jeden i tylko jeden sposób: pojawienie się Mesjasza, który sprowadzi Żydów z powrotem do „ich” kraju.
Związek, jaki Nachmanides umiejscawia między odkupieniem Żydów a ich relacją z Kościołem, a także szczególna uwaga, jaką niektórzy kabaliści po nim poświęcali temu problemowi, nie są dziełem przypadku.
Wynika to głównie z faktu, że żydowski Mesjasz nie może panować nad światem, w którym istnieją inne wielkie religie. A jeśli będą one istnieć nadal, muszą zostać podporządkowane judaizmowi.
Taką wypowiedź otwarcie wyraża wielki historyk judaizmu, wybitny znawca kabały i mesjanizmu żydowskiego Gershom Scholem:
« Gdy judaizm rabiniczny skrystalizował się w Halachie (Prawie judaizmu zawartym w Torze i Talmudzie), siły twórcze, ożywione nowym impulsem religijnym – który nigdy nie próbował i nigdy nie był w stanie zmodyfikować solidnie ugruntowanego judaizmu halachicznego – znalazły wyraz głównie w ruchu kabalistycznym. Działały one najczęściej od wewnątrz, dążąc do przekształcenia Tory, aby uczynić prawo ludu Izraela prawem tajemnym, właściwym dla wszystkich, a w konsekwencji nadać Żydowi, chasydowi lub cadykowi istotną rolę na świecie. » [2] .
Tutaj Geshom Scholem mówi nam o dwóch rzeczach: kabaliści chcieli obalić ducha judaizmu od wewnątrz, po pierwsze, bez zmiany Prawa, to jest Tory, a tym bardziej Talmudu, a po drugie, chcieli uczynić prawo Żydów uniwersalnym prawem tajnym, aby zaszczepić ducha kabalistycznego judaizmu w innych religiach, ideologiach i filozofiach, a także w instytucjach i organizacji państw.
Robi się to po to, aby nie-Żydzi nieświadomie przestrzegali tego prawa – ignorancja związana z jego okultystycznym charakterem – aż w końcu przetrwa tylko judaizm, ze wszystkimi jego ozdobami i przebraniami.
Mojżesz Nachmanides, ogłaszając, że Mesjasz, na rozkaz Boga, uda się do Papieża i poprosi o wyzwolenie swojego ludu, miał inspirować powołania. To właśnie nazywa się samospełniającym się proroctwem, dyscypliną, w której mistrzami stali się rabini kabalistyczni.
Zaledwie siedemnaście lat po spełnieniu się samospełniającego się proroctwa Nachmanidesa, w 1280 roku, rabin kabalista Abraham Abulafia (1240-1290), ogłaszając się oczekiwanym Mesjaszem, udał się do Rzymu, aby spotkać się z papieżem Mikołajem III, z zamiarem nawrócenia go lub przynajmniej skłonienia do przyjęcia przez niego żydowskich poglądów mesjańskich.
Próba ta nie powiodła się, ale projekt podporządkowania Kościoła judaizmowi nie umarł, wręcz przeciwnie, został zaostrzony do tego stopnia, że mesjański wymiar judaizmu zaczął zyskiwać na znaczeniu w kręgach rabinicznych i kabalistycznych, zwłaszcza na początku XVI wieku wraz z rozwojem apokaliptycyzmu kabalistycznego [3] .
Narodziny judeochrześcijaństwa
W tym właśnie kontekście rozwoju apokaliptycyzmu kabalistycznego, który polega na przyspieszeniu końca czasów i przyjścia Mesjasza, do historii wkracza kabalista Salomon Molcho (1500-1532).
Podobnie jak przed nim Abraham Abulafia, ogłosił się Mesjaszem. W swoich przemówieniach Molcho nawoływał chrześcijan do działań politycznych o mesjańskich implikacjach. Cel był zarazem prosty i trudny do osiągnięcia: podporządkować sobie przywódców Kościoła i poprowadzić ich do realizacji żydowskich planów mesjańskich.
Aby to osiągnąć, Salomon Molcho zaczął przyciągać uwagę chrześcijańskich kapłanów i czynił to niezwykle umiejętnie. Duchowni przychodzili słuchać jego przemówień, między innymi dzięki jego kunsztowi i charyzmie. Ale na tym nie poprzestał. Dzięki swojemu nauczycielowi, Davidowi Reuveni, udało mu się dotrzeć do kardynałów w Rzymie i spotkać się z papieżem Klemensem VII, próbując przekonać go o rychłym odkupieniu narodu żydowskiego.
Udało mu się zrobić na papieżu tak duże wrażenie, że ten udzielił mu pisemnej zgody, upoważniającej go do głoszenia kazań chrześcijańskiej publiczności i publikowania jego tekstów, pod warunkiem, że nie będą antychrześcijańskie.
Gdy już zyskał zaufanie papieża i ogłosił mu rychłe odkupienie, starał się przekonać go do utworzenia armii, której celem było rozpoczęcie wojny z Imperium Osmańskim i wypędzenie Arabów z Palestyny, osiedlenie tam Żydów i odbudowanie Królestwa Izraela.
W dużej mierze z powodu Inkwizycji projekt Molcho zakończył się porażką.
Ten polityczny i geopolityczny projekt Molcho stanowi podstawę programu stosowanego w XX i XXI wieku, ponieważ Molcho jako pierwszy konkretnie określił strategię polityczną wobec chrześcijan, mając na celu wykorzystanie ich do sprowadzenia Żydów z powrotem do Ziemi Świętej.
Jego celem było uczynienie z kardynałów i papieża narzędzi żydowskich mesjańskich planów. Nastawienie świata chrześcijańskiego przeciwko Imperium Osmańskiemu (które w tamtym czasie było centrum władzy w świecie muzułmańskim i strażnikiem kalifatu) było metodą stosowaną podczas I wojny światowej, kiedy Brytyjczycy zaatakowali Osmanów i wyparli ich z Palestriny, aby utworzyć tam Żydowską Siedzibę Narodową.
Strategia ta jest kontynuowana do dziś i jest obecna w politycznych i ideologicznych wysiłkach, których celem jest doprowadzenie świata zachodniego i świata muzułmańskiego do wzajemnego zniszczenia: mówi się o wojnie domowej w samej Europie (prowadzonej przez takich ludzi jak Alain Finkielkraut i Eric Zemmour…), a także o trwających wojnach krajów zachodnich z krajami arabsko-muzułmańskimi Bliskiego Wschodu i Maghrebu (promowanych przez takich ludzi jak Bernard Lewis w Stanach Zjednoczonych i Bernard-Henry Lévy we Francji i gdzie indziej…).
Salomon Molcho jest również twórcą koncepcji mitycznej „ cywilizacji judeochrześcijańskiej ” lub, jak jest ona równie błędnie definiowana, „ świata judeochrześcijańskiego”. ”. Okoliczności nie dały jednak Molcho czasu na skonsolidowanie tego sojuszu judeochrześcijańskiego, na którym położył podwaliny.
Krótko mówiąc, Salomon Molcho był tym, który wymyślił syjonistyczny projekt polityczny, jaki znamy dzisiaj, ale także jego geopolityczną interpretację w formie starcia cywilizacji. W ten sposób uczynił mesjanizm realistycznym projektem, opracowując pomysłową strategię, którą sam starał się wdrożyć.
Jednakże sam w sobie nigdy nie mógłby rozpętać wojny z udziałem świata chrześcijańskiego wyłącznie w celu realizacji kabalistycznej utopii. Z pewnością musiałby znaleźć warunki i okoliczności, a także zbieżności interesów podobne do tych, jakie miały miejsce podczas I wojny światowej.
W każdym razie, jeśli w czasach szoku cywilizacyjnego strategia ta formalnie jeszcze nie istniała – choć teoretyzował ją Molcho – to myśl przewodnia projektu proto-syjonistycznego nie zmieniła się zbytnio, jest ona zasadniczo taka sama jak ta, którą widzimy w działaniu dzisiaj.
Od samego początku strategia ta miała na celu sprowokowanie destrukcyjnego konfliktu między światem chrześcijańskim a światem muzułmańskim, mającego przynieść korzyści wyłącznie „ludowi” Izraela.
Od chrześcijańskiej kabały do judeo-protestantyzmu
Kabała pojawiła się w kręgach chrześcijańskich w drugiej połowie XV wieku [4] , jeszcze przed reformacją protestancką. Kabała chrześcijańska pojawiła się i rozpowszechniła najpierw we Włoszech i Francji w XV i XVI wieku, a następnie, od początku XVII wieku, centrum kabały chrześcijańskiej przeniosło się do Niemiec i Anglii, dwóch krajów, które częściowo przyjęły doktrynę reformowaną i były zatem dojrzałe do penetracji przez mesjanizm żydowski, w przeciwieństwie do Europy katolickiej, która była jeszcze nieprzepuszczalna dla judaizmu [5] .
To właśnie w tym okresie rabin kabalista Menasseh Ben Israel (1604-1657) odegrał kluczową rolę w powstaniu judeo-protestantyzmu. Pochodzący z rodziny marranów (Żydów z Półwyspu Iberyjskiego, którzy fałszywie nawrócili się na chrześcijaństwo), wkrótce opuścił Portugalię z rodzicami i osiedlił się w Amsterdamie. Jako dorosły został rabinem i przywódcą gminy żydowskiej w Amsterdamie. Został nauczycielem filozofa Spinozy (pochodzącego z marranizmu, podobnie jak on sam). Uczęszczał do Rembrandta van Rijn i nawiązał kontakt z królową Szwecji Krystyną, z którą wymieniał listy.
Menasseh założył pierwszą hebrajską drukarnię ( Emeth Meerets Titsma’h ) w Amsterdamie w 1626 roku. W swojej drukarni publikował teksty o judaizmie w języku łacińskim, hebrajskim, portugalskim i hiszpańskim.
Podobnie jak przed nim Salomon Molcho, jego głównym celem było dotarcie do europejskich chrześcijan (zwłaszcza do intelektualistów) z zamiarem nakłonienia ich do przyjęcia żydowskich poglądów mesjańskich; misję tę udało mu się zrealizować, zwłaszcza że chrześcijańska kabała i protestantyzm przygotowały podwaliny. Jednak w przeciwieństwie do czasów Salomona Molcho, owoc był już dojrzały.
Wkrótce, podobnie jak Salomon Molcho, Menasseh Ben Israel nawiązał dobre stosunki z protestanckimi chrześcijanami, którzy po reformacji Marcina Lutra (1483-1546) trzymali Stary Testament na stoliku nocnym i dogłębnie go studiowali, kosztem Ewangelii.
Żyjemy w czasach zamętu, w których wielu protestantów z pokolenia milenijnego wierzy, że koniec czasów i powrót Chrystusa są bliskie.
W tym względzie Menasseh Ben Israel prowadził liczną korespondencję z protestanckimi chrześcijanami, którzy namawiali go do tego i zabiegali o aprobatę wybitnego Żyda w swoich badaniach eschatologicznych.
Wśród tych protestanckich i judeofilskich millenarystycznych zwolenników odnajdujemy Paula Felgenhauera i Johannesa Mochingera z Gdańska, którzy napisali do Menasseha następujące słowa: „ Wiedz, że pochwalam i szanuję twoje doktryny religijne i że wraz z niektórymi moimi współwyznawcami wyrażam nadzieję, że Izrael zostanie w końcu oświecony prawdziwym światłem i na nowo odkryje swoją dawną chwałę i dawne zbawienie ” [6] .
Inny żydowsko-chrześcijański mistyk, Abraham z Frankenberg, napisał do niego w podobny sposób: „ Prawdziwe światło będzie promieniować od Żydów. Ich czas jest bliski. Każdego dnia będziemy dowiadywać się o cudach dokonanych na ich korzyść w różnych regionach ” . [7] .
Dzięki Menassemu Ben Israelowi projekt stworzenia „cywilizacji judeochrześcijańskiej”, której Molcho był prekursorem, zaczął się rozwijać wielkimi krokami.
W tym samym czasie, w 1641 roku, wybuchła I Rewolucja Angielska, której przewodził purytański protestant, sekciarz i fanatyk Olivier Cromwell (1599-1658). Rewolucja ta zakończyła się w 1649 roku wyrokiem śmierci na królu Karolu I.
Douglas Reed (1895-1976), były znakomity reporter brytyjskiej gazety „The Times”, tak podsumowuje dzieło Cromwella:
« Cromwell był jednym z pierwszych, pośród licznych innych, którzy od jego czasów nazywali siebie chrześcijanami Starego Testamentu, a którego retoryka maskowała rzeczywistość antychrześcijaństwa, ponieważ nie można służyć Bogu i Mamonie jednocześnie. Zakazał obchodzenia Bożego Narodzenia, palił kościoły i mordował przeorów… Przeciętny angielski student pamięta go jedynie jako tego, który ściął króla i sprowadził Żydów do Anglii » [8] .
W rzeczywistości Żydzi zostali wygnani z Anglii w 1290 roku i to właśnie Cromwell zezwolił im na „powrót” na prośbę Menasseha Ben Israela (obaj spotkali się w Londynie w 1655 roku) zawartą w liście, który do niego wysłał [9] .
Menasseh posłużył się argumentami religijnymi, aby przekonać Cromwella, by pozwolił Żydom osiedlić się w Anglii jako społeczności (gdyż w rzeczywistości Żydzi nigdy tak naprawdę nie opuścili Anglii, lecz nadal mieszkali tam jako hiszpańscy kupcy).
W swoim liście napisał:
« Moim zdaniem i zdaniem wielu chrześcijan czas odrodzenia naszego narodu (narodu żydowskiego) w naszej ojczystej ziemi (Eretz Israel) jest już bliski i wierzę w szczególności, że to odrodzenie nie może nastąpić, dopóki słowa proroka Daniela, rozdział 12, werset 7, nie zostaną całkowicie spełnione i że rozproszenie ludu świętego (Żydów) po wszystkich narodach nie będzie skuteczne » [10] .
Jednak najbardziej oczywistym motywem Menassesa było uczynienie z Anglii centrum, dzięki któremu społeczność żydowska, już wówczas silna gospodarczo w Amsterdamie (ważnym centrum finansowym, w którym żydowscy kupcy i bankierzy zajmowali czołową pozycję), mogłaby czerpać korzyści ekonomiczne i polityczne.
A Menasses otwarcie to przyznaje, pisząc w liście do Cromwella:
« Moja trzecia motywacja opiera się na korzyściach, jakie odniesie ta wspólnota, jeśli tylko będzie umiała nas przyjąć . »
W rzeczywistości to sformułowanie należy rozumieć odwrotnie, czyli „ korzyść, jaką odniesiemy, jeśli ta wspólnota nas przyjmie ”, co historycznie było prawdą. To właśnie jako epilog ciągłości tego judeo-chrześcijańskiego sojuszu Brytyjczycy stworzyli w 1919 roku Żydowską Siedzibę Narodową na gruzach Imperium Osmańskiego.
Dodajmy, że w XVII wieku Anglia była rozwijającym się imperium morskim, a Londyn stał się, po tym jak Cromwell przyjął prośbę Menasseha Ben Israela w 1656 roku, centrum międzynarodowego handlu i finansów. Żydowscy bankierzy, tacy jak jedna z gałęzi rodziny Rothschildów, osiedlali się tam i fenomenalnie powiększali swoje majątki.
Za czasów Manassesa Ben Izraela Amsterdam, miasto, w którym mieszkał, był, obok Florencji, jednym z wiodących centrów finansowych tamtych czasów. I to właśnie Londyn wkrótce miał zastąpić Amsterdam w tej dziedzinie, stając się światową stolicą.
Kilka dekad po tym, jak Cromwell oficjalnie zezwolił Żydom na osiedlanie się w Anglii, w 1689 roku, bardzo bogaty bankier żydowski pochodzenia marrana Francisco Lopes Suasso (1657-1710) odegrał ważną rolę w objęciu tronu Anglii przez Wilhelma III [11] .
W tym kontekście Henry Méchoulan, historyk zajmujący się społecznościami żydowsko-hiszpańsko-portugalskimi, informuje nas, że bogaci żydowscy kupcy osiedlali się w Anglii już przed zezwoleniem Cromwella.
Pisze:
Na długo przed oficjalnym uznaniem osadnictwa Żydów, po ambasadzie Menassego Ben Israela u Cromwella, krypto-Żydzi osiedlili się w Londynie i handlowali ze swoimi „współwyznawcami” w Amsterdamie. Dokumenty z 1644 roku potwierdzają, że Michael Espinosa utrzymywał stosunki handlowe z dwoma krypto-Żydami z tego miasta, jednym z nich był Antonio Fernandes Carvajal, przyszły założyciel pierwszej synagogi w Londynie . [12] .
W XVIII wieku jedna czwarta Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej należała do członków społeczności żydowskiej [13] . To właśnie w tym okresie niemiecki bankier żydowskiego pochodzenia Nathan Mayer (1777–1836) z rodziny Rothschildów osiedlił się w Londynie. Rothschildowie z Anglii wzbogacili się niezmiernie i odegrali decydującą rolę w historii syjonizmu i powstaniu państwa żydowskiego. W związku z tym w 1882 roku baron Edmond de Rothschild zaczął kupować ziemie w osmańskiej Palestynie, mając na celu utworzenie tam stałych osiedli.
Ta wspólnotowa potęga ekonomiczna i finansowa, mocno zakorzeniona w sercu rodzącego się Imperium Brytyjskiego, połączyła się z żydowskim mesjanizmem, co miało silny wpływ historyczny, odczuwalny począwszy od XIX wieku, wraz z rządami Lorda Beaconsfielda (Disraelego) w latach 1848–1880 oraz oficjalnymi narodzinami międzynarodowego ruchu syjonistycznego w 1897 roku.
Te doniosłe wydarzenia w historii XVII-wiecznej Anglii miały decydujący wpływ na relacje anglosaskiego, judeo-protestanckiego świata z Europą kontynentalną w XX wieku, zwłaszcza w okresie obu wojen światowych. Wchłonęły one i zintegrowały świat anglosaski w kompleks ideologiczno-polityczny zwany judeochrześcijańskim, który został zasymilowany na Zachodzie, zwłaszcza za pośrednictwem Unii Europejskiej i NATO, jego geostrategicznego odpowiednika i zbrojnego ramienia Stanów Zjednoczonych.
Zachód ten ma teraz oblicze anglosaskiego świata judeo-protestanckiego, słynnej cywilizacji judeo-chrześcijańskiej organicznie i historycznie związanej z Izraelem, którą dziś przeciwstawia się światu arabsko-muzułmańskiemu, stawiając sobie za cel wypełnienie, poprzez trzecią wojnę światową, żydowskich planów mesjańskich.
Taki jest powód istnienia, eschatologiczny cel judeochrześcijaństwa: wojna – przede wszystkim ideologiczna, dopiero potem materialna .
[1] Cyt. w Youssef Hindi, Occident et Islam. Tom I: Sources et genèse messianiques du zionisme, de l’Europe średniowieczne au Choc des Civilizations , rozdz. 1, wyd. Sigest, 2015.
[4] Najbardziej znanym przedstawicielem tej chrześcijańskiej kabały jest Włoch Giovanni Pico della Mirandola (1463-1494), a następnie Johannes Reuchlin (1455-1522) i inni.
A słyszeliście, że w ramach przyjętej przez Sejm nowelizacji ustawy górniczej, górnicy z likwidowanych kopalń będą objęci świadczeniami osłonowymi i będą mogli liczyć na nawet 5 letni płatny urlop i jednorazowe odprawy w kwocie 170 tys. zł? I wszystko to po to, żeby zgodnie z… pic.twitter.com/f8zTL8Rvbi
Przypadkiem natrafiłam na stronę rządową, na której widzimy, że pewien system informatyczny do przekazywania sprawozdań nazywa się BeSTi@.
Przypomnijmy, że KSEF, to platforma, która od 1.02.2026 stanie się obowiązkowa dla wszystkich przedsiębiorców i służy ona centralizacji faktur, co wiąże się oczywiście ze zwiększeniem wglądu w nasze życie i wydatki.
Poniżej cytat z Biblii:
„I że nikt nie może kupić no sprzedać kto nie ma znamienia – imienia bestii lub liczby jej imienia” Ap 13:17
Dlaczego przytaczam ten cytat?
Bo uważam, że pasuje on do obecnej sytuacji. Ale czekam na oburzenie, że to teoria spiskowa, że przypadek, no przecież. Szkoda jednak, że teorię spiskową od prawdy dzieli zazwyczaj ok. pół roku.
Bo nikt nie myśli o ludziach starszych, ludziach nieobeznanych aż tak w obsłudze komputera, przy wprowadzaniu takich postępowych przecież rozwiązań.
Bo jest to dyskryminacja i wykluczenie, dla ludzi, którzy od lat są przywiązani do swoich mniejszych lub większych działalności i powstaje dla nich kompletnie niepotrzebny problem.
Mamy do czynienia z pierwszą rysą na wizerunku prezydenta Nawrockiego. Mówię to oczywiście o grupie popierającej prezydenta w wyborach oraz tych, co to zrobili jako zwyczajowy w III RP „elektorat zaciśniętych zębów”. Jest to potrzebne rozróżnienie, gdyż dla grupy, mówiąc delikatnie, jego nie-zwolenników wizerunek Nawrockiego jest porysowany na amen już przez sam fakt startu przeciwko wymuskanemu kandydatowi, który miał system domknąć do końca. O dziwo, wydawać się mogło, że więcej rys nie da się już zmieścić na portreciku rysowanym przez mainstream, ale okazało się, że można. Obecnie eskalowany konflikt premier-prezydent, czy kwestionowanie korzystania z konstytucyjnych prerogatyw tego ostatniego jako działań niekonstytucyjnych, dowodzi jednego – można zawsze jeszcze dopalić, choć ukazuje się dno, zawsze można zapukać od dołu, co dowodzi, że piekło zapiekłego szaleństwa dna właściwie nie posiada. Ale Nawrocki zaczyna zawodzić swój elektorat.
Patrz na swój elektorat
Pal licho, że zawodzi głosujących na niego z przymusu „wyboru mniejszego zła”. Wszak to jemu zawdzięcza swoje zwycięstwo, to te ponad 3 miliona głosów usypało mu ścieżkę do Pałacu, ale wiadomo – wdzięczność polityków, zwłaszcza tuż po wyborach na pstrym koniu jeździ. Ale takie kalkulacje oznaczają jedno – wejście w buty PiS-u, który po wygranej broi przeciwko głównym grupom swego elektoratu, zaś w dniu wyborczym pokazuje, że nie ma na kogo porządny człowiek zagłosować. Tyle „wyborcy zaciśniętych zębów”. Ale oni pamiętliwi są, jak każdy kto poparł z musu brak alternatywy – bacznie przygląda się co z jego wypożyczonym głosem zrobił składany zwycięzca. I tu dla tego elektoratu potwierdzają się powoli obawy, że to pisowczyk, żadne tam nowe otwarcie.
Ale, jako się rzekło – pal licho warunkowych popieraczy. Od PiS-u odchodzi jego twardy elektorat, gdyż Kaczyński nie był w stanie zdyskontować zwycięstwa swego faworyta. Zaraz po prezydenckich wyborach mówiło się o szybkim odwojowaniu władzy, przyspieszonych wyborach, nowej Polsce i takich tam. I wszystko poszło w piach, ale nie pora tu o tym, nie o PiS-ie wszak mówimy tu dziś.
Mówimy o Nawrockim. Otóż jak Nawrocki będzie szedł w buty Kaczyńskiego, a właściwie Dudy, to ten proces przeniesie się na Pałac. A więc jak rozgrzani zobaczą, że nie ma szans na żadne nowe polityki, reformę i otwarcie PiS-u przez Pałac, żadnego tam ośrodka władzy u Nawrockiego, to zrobią to samo co robią teraz z PiS-em. Pójdą sobie gdzie indziej, tam gdzie już uciekają od PiS – do Konfederacji, a zwłaszcza do Brauna. To stamtąd Braunowi rośnie, bo wzrosty (niewielkie) Konfederacji mają swe źródła raczej w sierotach po Polsce 2050.
Przypadki czy znaki?
Podejrzenia, że nadzieje elektoratu na zmianę są naiwne pojawiały się już wcześniej. Wprawne ucho łowiło sygnały, ale te zakłócało bardzo dobre PR-owsko wejście Nawrockiego w pierwszym pół roku jego rządów. Szczególnie zasmucił skład kancelarii – żadnych nowych twarzy, paru pilnowaczy z Nowogrodzkiej, zbiórka ludzi z kancelarii Dudy i zaufane grono lojalnych z IPN-u. Słabo. Teraz zaczynają spływać dowody, nie poszlaki.
Gruchnęło z tą decyzją o odwołaniu spotkania w cztery oczy z Orbanem. Potworny błąd, bo zobaczmy jak rozkłada się bilans korzyści i strat. Właściwie bilans jest łatwy, bo to same straty. Jeżeli jest tak, jak przecieka Kancelaria, że Nawrocki zrobił to, by nie mieć kompromitujących zdjęć z Orbanem, który chwilę wcześniej rozmawiał z piekłoszczykiem Putinem, to jest fatalnie. Bo to chyba jedyna korzyść (?) z tego grubiańskiego gestu. Przy tej skali korzyści lądujemy znowu w pałacu… Dudy. Czyli polityce chwiejnej, nijakiej, skierowanej na dogadzanie wszystkim, z Unią i polskim salonem włącznie. To udeckie takie, to znaczy że i w nowym pałacu będą się oglądać na Michników i wargi wzdęte wyższościową kpiną sączoną przez mainstreamowe media. Wielu myślało, że Nawrocki ma większe cohones, a tu takie drobiazgi stanęły mu na drodze do spotkania z Orbanem, szerzej – uprawiania polityki różnicującej od priorytetów Unii.
Popatrzmy na to jak kancelaria tłumaczy odwołanie spotkania z Orbanem – tam jest wszystko. Oczywiście nie jest tam napisane, że Nawrockiemu było niewygodnie medialnie spotykać się z Orbanem. Jest jeszcze gorzej – jakieś typki z kancelarii zaczęły coś bełkotać o tym, że Nawrocki wysłał Orbanowi coś w rodzaju upomnienia, prawie, że ostrzeżenia. Tak? Ale najlepszy był lapsus dotyczący oficjalnego kontekstu tego afrontu. Z tweeta kancelaryjnego gościa od polityki międzynarodowej pana Marcina Przydacza (który – co znamienne – przeszedł do Nawrockiego z kancelarii Dudy, gdzie prowadził miękiszonowską politykę podobania się wszystkim – znać tu tę samą rękę), otóż z tweeta …. czytamy:
Toż to bełkot: skoro PKN „konsekwentnie opowiada się za szukaniem realnych sposobów zakończenia wojny na Ukrainie wywołanej przez Federację Rosyjską” to jak to zrealizować nie spotykając się z Putinem? To znaczy, że PKN już się nigdy nie spotka z Trumpem? Ten gada przecież co chwila z piekłoszczykiem z Kremla, a więc mamy tu podwójne standardy? Putin już dawno wyszedł z fragmentarycznej izolacji i gada ze wszystkimi. Zaraz będzie gadał z europejskimi przywódcami, którzy wychodzą ze skóry, by się z nim spotkać, a już na pewno będą pielgrzymować do Moskwy po zawarciu rozejmu, co może nastąpić dość niedługo. Czyli kto się zbliży na odległość głosu do Putina, to nasz prezydent go zbojkotuje? W ten sposób, przy takiej nowej polityce, zostaniemy jeszcze bardziej sami na arenie międzynarodowej. Będziemy wysadzać pociągi w zakończonej wojnie, co grozi tym, że ugadane strony wspólnie założą nam kaftan bezpieczeństwa i dadzą pod międzynarodowy nadzór.
Dziecięce dylematy
To przypomina bajanie nagrzanych dziennikarzy, tyle, że w wymiarze polityki Pałacu. Z jednej strony mówi się o konieczności natychmiastowego zawarcia pokoju – z drugiej, że broń Boże nie rozmawiać o tym z władcą Kremla. To jak? Putin tej wojny co najmniej nie przegrywa, a więc nie jest to, pamiętane chyba tylko z filmów, bezwarunkowe poddanie się przegranych hitlerowców aliantom, tylko jakieś jednak warunki trzeba będzie uzgodnić, a jak tu uzgodnić takie warunki jak trzeba by zniżyć się i usiąść do stołu z ludobójcą. Nie siada się więc (znaczy się my nie siadamy, bo gdyby Putin gwizdnął tylko na zachodnich przywódców, to ci by się zlecieli na wyprzódki), czyli de facto przedłuża się ukraińską rzeźnię. Piękna faryzeuszowska postawa – wreszcie możemy poczuć się jak we wrześniu 1939 zachodni sojusznicy nasi, kiedy to myśmy się wykrwawiali, oni zaś słali nam dobre rady i wyrazy poparcia.
Nawrocki głosem swego urzędnika wspomina coś o tym, że odwołał spotkanie z Orbanem z powodu jakiegoś „kontekstu” wizyty Orbana u Putina. Zobaczmy jakiż to kontekst, czyli po co pojechał Orban do Putina? Otóż Orban pojechał do Putina zagwarantować Węgrom dostawy gazu i ropy na zimę. Czyn jakże szczytny, zwłaszcza, że Węgrzy, tak jak i Słowacy wiszą w tym względzie na Putinie, głównie ze względów logistycznych, ale i cenowych. Unia handluje ile wlezie z Putinem, zaś dlatego, że Orban chce to robić oficjalnie, nie przez Kazachstany i innych dealerów jak pouczająca go Europa, wydaje się go pod pręgierz obłudy szczekaczy. Węgry i Słowacja w kwestiach surowcowych załatwiły sobie zwolnienie z przyłączenia się do zabójczych dla nich sankcji na Putina.
Tak się gra panowie – dla własnego interesu zagrozili Unii wetem, pogadali z Trumpem i ugrali co chcieli. My – gdzież tam: w pierwszym szeregu walki o droższe i mniej bezpieczne dostawy gazu LNG. Wiadomo – rurociągami płynie nie ropa/gaz tylko ukraińska krew. Ale nasze gesty do niczego nie prowadzą, oprócz prymusowania w wątpliwym towarzystwie. Unia handluje z Putinem na boku, a wszyscy płacą drożej (my idziemy na rekord, ale my dbamy o prawidłowy „kontekst”, nawet za cenę koszmarnych podwyżek, którymi futrujemy naszych odwiecznych przyjaciół znad Potomaku). Nie jest to też (na dłuższą metę, ale to dla nas się ona będzie dłużyć bardziej) zbyt zjadliwe dla Putina, bo ten się obrócił na rynki południowe i może poczekać aż Europejczycy zamarzną i z takimi cenami energii w przemyśle osuną się do regionu niszowego, który jeszcze sobie dokłada do tego zielono-ładowe szaleństwo.
Skoro taka postawa Orbana nie podoba się Nawrockiemu z powodu „kontekstu” to znaczy, że Nawrocki by tak nigdy nie zrobił. A to niespodzianka dla niektórych jego wyborców. Ci bowiem mogli mieć do tej pory nadzieję, że nasz prezydent pojedzie choćby i do piekła, byle by Polacy nie marzli, by się przemysł kręcił, zaś w kieszeniach rodaków zostało więcej kasy. Okazuje się jednak, że priorytety są gdzie indziej – w wizerunkowych pierdołach robionych pod media, salon czy Brukselę. Żeby co? Żeby tak nie szczekali? I to ma być ten nasz silny człowiek? Słabo panie prezydencie. Jeśli Pana porwali i tak robić kazali, to niech Pan na najbliższej konferencji mrugnie dwa razy, to jakoś Pana uwolnimy…
Skórka za wyprawkę
Wyszliśmy od iluzorycznych korzyści tego gestu, a widać, że trzeba było się mocno namęczyć by coś tam znaleźć. Teraz pójdziemy do strat, a tu już łatwiutko, bo to nie słoń stojący w kącie salonu, którego udają, że nie widzą inni. To cała armia żołnierzy z terrakoty, która stoi na dziedzińcu i patrzy w okna Pałacu. Zacznijmy od najprostszych:
Salon, Sikorski czy Tusk otworzyli butelki szampana: nasz ci on jest. To się po więziennemu nazywa – przecwelony. Raz wystarczy, dostałeś pieczątkę, teraz już nie obronisz się pod żadnym politycznym prysznicem. I jeszcze satysfakcja jest skierowana do zawiedzionych zwolenników Nawrockiego – widzicie? Znikąd nadziej – będzie i tak po naszemu. Dziś odpuścił Orbana, jutro puści któreś z wet. I nawet nie o to chodzi, że tak się stanie, nie. Chodzi o to, że nikt już po stronie prawej nigdy już nie będzie pewien, że się tak kiedyś stać nie może.
Media poczuły „siłę i czas”. Wychodzi, że wystarczy Nawrockiego tylko postraszyć wstydem, podkampanić nienawiścią i najwięksi twardziele się złamią. I teraz można się zabawić w sadystyczne zapraszanie do mainstreamu geniuszy z kancelarii PKN, by się tłumaczyli przed ludem w pokrętnych hołubcach, że tak trzeba było, że Orban fe, że tak się nie godzi, przyłączając się do narracji obozu, przeciwko któremu głosowali wszyscy zwolennicy nowego prezydenta.
I jak tu się nie dziwić, że Braunowi rośnie – jeszcze parę takich numerów i niedługo Nawrockiemu przyjdzie zaprzysięgać jednookiego Grzegorza na premiera. Może to i dobrze, byłoby nawet fajnie, gdyby to był dwupiętrowy, chytry plan… Nawrockiego. Ale nie jest.
Co ciekawe – po ruchu prezydenta nie tylko strzeliły tuskowe korki od szampana, ale i w Brukseli, mało tego… na Kremlu. W Brukseli, wiadomo – rozsprzęga się tandem Polska-Węgry, naruszony rusofobiczną i proukraińska polityką Kaczyńskiego jeszcze z roku 2022, kiedy PiS jeszcze rządził na całego.
A dla Brukseli taka parka to było jak dwaj komandosi w środku walki, oparci plecami o siebie, mogący się nawzajem ubezpieczać: kiedy Bruksela dobierała się do Budapesztu – wetować mogła Warszawa, i na odwrót. Teraz Polska poszła do starszych i mądrzejszych, na szczęście dla Orbana w tę rolę weszła Słowacja, a mogła (po zmianach w Pradze) wejść i cała Grupa Wyszehradzka. I tu pojawia się Putin: ten się też musi cieszyć, bo ruch polskiego prezydenta rozsadza od razu potencjał nowego w Grupie Wyszehradzkiej, a ta mogła być platformą do trzymania się Europy Środkowej razem, poza orbitą szaleństw europejskich.
Putin chce takiej słabej Europy jaką ma dziś – pogrążonej w szaleństwie połączenia ideologii z butą niewybieralnych elit, z Ukrainą w jej środku, co już kompletnie rozwali resztki potencjału Starego Kontynentu. Dlatego dla Kremla Ukraina w UE – tak, zaś w NATO – broń Boże. A więc popatrzmy – cóż za cudo upichcił prezydent, że zadowoleni są i polscy uśmiechnięci, i europejscy p…nięci i Putin. No, cudo, panie prezydencie…
Andrzej 2.0?
Cały ten ruch osłabia do reszty Polskę na arenie międzynarodowej. Ratunkowe zeznania kancelarii prezydenta, będące wyrazem rozpaczliwego tłumaczenia na siłę ruchu Nawrockiego, który – uwaga – twierdzi (znowu ustami swych urzędników), że owszem, z Putinem można rozmawiać, ale może to czynić jako jedyny „przedstawiciel wolnego świata”, czyli Donald Trump, pokazują stan naszej racji stanu. Czyli należy rozumieć, że również o polskich sprawach będzie rozmawiał z Putinem Trump, a my o tym, co w naszej sprawie ustalono dowiemy się z mediów. I to ma być ta nowa jakość, panie Prezydencie? Jak słusznie wspomniał redaktor Lisicki, myśmy już kiedyś złożyli w ręce przedstawicieli „wolnego świata” nasze losy. W Jałcie.
Same szkody, samiutkie. Po drugiej stronie co? Przychylność mediów? Wyście się tam szaleju najedli? Przychylność mediów waszych zaciekłych wrogów? Przecież oni pójdą dalej, teraz jak przyjdzie okazja do zmiany postawy Nawrockiego, to oni będą wyli, że Nawrocki już tylko za blisko stał Orbana, kiedy się fotografowali na Grupie Wyszehradzkiej. Za blisko Orbana, który jeszcze ma na rękach ślady po uścisku dłoni Putina, który ma ręce zbrudzone zbrodniami ukraińskimi i pewnie zaraża na odległość putinizmem i onucyzmem. Takie to „korzyści” mamy po drugiej stronie. Nie dość, że kompletnie nierównoważne, to kompletnie naiwne.
Mamy więc wielki zawód i zgrzyt na rosnącej ścieżce popularki Nawrockiego. Wyraźny skłon w kierunku miękkiego Dudy, co to chciał podobać się wszystkim, w związku z czym nie podobał się nikomu. Ja rozumiem – nawet tak źle obliczone, takie ruchy Nawrockiego przed wyborami za pięć lat, ot tak, żeby (uwaga, uwaga!) nie podpaść liberalnym mediom, choć to naiwność. Ale chodzić na takie kompromisy z samym sobą i własnym, składanym elektoratem, zaraz na początku kadencji, kiedy ma się plusy dodatnie za wyraziste pierwsze pół roku, a na karku warunkowe poparcie od Mentzenów i Braunów i bagaż nadziei na zmianę? I z tym potencjałem wchodzić w buty… Dudy?
Mało tego, że Dudy – wykazywać się powrotem do zgranej przegranej polityczki PiS-u z 2022 roku? Ukraińskich gestów i poczynań w nadziei, że nas (choćby i medialnie) poklepią kiedyś po plecach? No to nas klepią, tyle, że po twarzy. Te wszystkie nadzieje, że Nawrocki odnowi oblicze PiS-u, tego PiS-u, ze stworzy jakiś obóz aktywizujący dla gnuśniejących kolejnych wersji bezwzględnych popleczników Kaczyńskiego, który wyraźnie się zakiwał – to wszystko legło w gruzach. Nie dość bowiem, że Duda 2.0, to jedziemy z pisowska agendą i to na poziomie populistycznym.
Otóż prezydent Nawrocki podpisał ustawę o zakazie hodowli zwierząt futerkowych. To jakieś szaleństwo potwierdzające, że nie tylko PiS, ale i prezydent odcinają sobie kolejną grupę, której zawdzięczają władzę. W nagrodę przedsiębiorcy, którzy zwrócili się do PiS-u w latach wyborczych 2015 i 2023 dostali Nowy Ład, to rolnicy – następna grupa popierająca PiS – dostali od niego piątkę dla zwierząt, którą teraz klepnął i Donald, i okazuje się, że Nawrocki. Tak jak z tym Orbanem – jak się cieszą z czegoś dotychczasowi wrogowie, to znaczy, że mamy tu albo porozumienie ponad podziałami, albo wykorzystywanie ewidentnych błędów adwersarza wojny polsko-polskiej i pchania go w zgubną taktykę.
Futrowanie Polski
Te futerka to ewidentne szaleństwo – argumentacja para-humanitarna tego ruchu może bowiem dotyczyć (i będzie dotyczyć jak się patrzy na sekwencje zachodnie w tej sprawie) każdego rodzaju zwierzaka. Zaczynamy od milusińskich futerkowych, bo to na zasadzie bambizmu, szkoda takiego milaka, mięciutki w dotyku, oczka szkliste, ogonek fikuśny, w kreskówkach występuje. Ale co ze świnką z klasą, Bebe? Co z cielaczkiem Burbusiem, kaczką-dziwaczką, kurką dziobodziurką? A czym się różnią ich prawa od uratowanych (bo już nigdy nienarodzonych, w Polsce dodajmy, bo w zacofanej Danii to już tak) szynszyli? Niczym. A więc wykonaliśmy przełomowy pierwszy krok, który prowadzi nas do konsumpcji robali, które (uwaga – na razie!) praw swoich gwarantowanych nie mają.
Ale nie to u Nawrockiego poraża, że to klepnął. Poraża jego tłumaczenie tej decyzji: mamy tu dwa argumenty. Pierwszy to taki, że będą rekompensaty dla tych co stracą. Czyli za te kompletne fanaberie zapłaci podatnik i… wszystko ok. Nawet dla Nawrockiego – zniszczy się jedną z ostatnich dziedzin gospodarki i rolnictwa, w której przewodzimy (-śmy), inni to wezmą (ale nie my będziemy mordować futrzaki, tylko inni, coś jak z Zielonym Ładem w Chinach), rozwali się firmy ludziom co to robili całe życie, wysadzi w powietrze cały ekosystem żywieniowy, paszowy, przetwórczy, produkcyjny zaś koszty takich szaleństw pokryje obywatel. Pewnie nawet i ten – bo tak chodzą podatki – którego właśnie wysadziliśmy w powietrze, czyli właściciel farmy, producent pasz, czy producent futer. Coś jak z reparacjami, które według Tuska – mamy sobie sami wypłacić.
Drugi argument jest argumentem ostatecznym. Otóż chodzi o to, że Nawrocki swą decyzję uzasadnił tym, że dwie trzecie Polaków chce tej zmiany. Już nawet nie będę mówił jak takie badania opinii publicznej wyglądają, nawet nie będę się wyżywał nad stopniem świadomości ludzi, dla których mięso bierze się z zaplecza Biedronki, coś jak przekonanie dzieci, że prąd bierze się ze ściany.
Ale pokazuje to na ewidentny populizm argumentu Nawrockiego – lud tak chciał. A więc wychodzi na to, że politycy nie są od tego, by prowadzić politykę przydatną dla wykorzystanie potencjału kraju, którym rządzą, ale są od robienia badań i wcielania ich wyników w życie. A wtedy nie rządzi wbrew pozorom lud, tylko… ten co ustala pytania. Ich ważność, istnienie – bo niektórych pytań można nigdy nie zadać, omawiać wyniki jak się chce i wcielać te rezultaty jak się chce.
Skoro mamy mieć takie ciągłe „referenda opinii publicznej” w formie badań i wcielania tego w życie, to po co nam politycy? Wystarczy skromny ChatGPT, nawet ten w formie dostępnej za darmo. I to ma być, panie prezydencie, ta nowa jakość w polityce? Przecież to nawet krok do tyłu, populizm w czystej postaci, bo będziemy mówili ludowi tylko to co chce usłyszeć. A on chce raz tak, raz śwak. By wszyscy byli szczęśliwi, oprócz tego drugiego plemienia, zdrowi i bogaci. Z moich doświadczeń z marketingu pamiętam grupy fokusowe, gdzie ja siedziałem za lustrem weneckim i obserwowałem jak moi potencjalni klienci oceniają badaną wersję produktu. Po pierwsze głównym problemem było to, że ich oceny nie były wyrazem ich indywidualnej opinii, ale dynamiki grupy. Patrzyli się na siebie, pojawiali się samorzutni liderzy grupy, wypada-nie wypada i człowiek niczego się nie dowiadywał zza tego lustra.
Druga rzecz jest już tylko konsekwencją tej pierwszej. Z takich badań nie wynika jaki zrobić dla nich produkt. Wynikają tylko – jak wdać zakłócone i zniekształcone – opinie klientów (w polityce – rządzonych). I taka jest rola polityka, że musi on zaproponować w końcu jakiś produkt, oparty na takich wątpliwych danych. A więc i jest to kwestia intuicji, nie kalkulacji, i jest to kompletnie oddzielone od – w dodatku rozstrzelonych – gustów badanych. A więc co się robi? Wali się produkt z góry upatrzony, co nam zalega na magazynach, innego nie umiemy/możemy zrobić i wmawia się ludowi, że sam tak chciał, o niczym innym nie marzył, i że mamy na to badania. I, że jak ci się wydaje, że może być inaczej, to znaczy, że chcesz by mordowano futrzanych milusińskich. Gnoju.
Wreszcie pomysł na Polskę
Skoro rządzą opinie suwerena, to mam taki pomysł, panie prezydencie – idźmy dalej. Zróbmy takie oto badanie: zapytajmy się Polaków czy należy karać karą śmierci za urzędnicze malwersacje publicznego grosza i wcielmy ustawą w życie rezultat takiej opinii publicznej. Bo nie dopuszczam takiej myśli, że w jednej sprawie pan prezydent słucha się ludu, a akurat w tej – nie słucha. Gdyby tak zrobić, zbadać i wcielić w życie rezultaty tego badania, to – uwaga, w świetle prawa! – wiele spraw w Polsce rozwiązałoby się szybko, c’nie?
Ale mam jeszcze szybszy sposób na rozwiązanie polskich spraw. Ostatnio na pewnym seminarium rozważaliśmy przypadek AI, która wspierała wojskową operację roju dronów na froncie. Pomagała ludzkiemu jak najbardziej centrum dowodzenia. Otóż w trakcie misji sztuczna inteligencja zaatakowała… centrum dowodzenia, jako element spowalniający całą akcję, w dodatku najeżony błędnymi decyzjami. To typowe dla myślenia maszynowego, które eliminuje bezwzględnie wszystkie przeszkody na drodze do wykonania zadania, nawet swego szefa i stwórcę.
Otóż mam propozycję. Zróbmy tak – wyszykujmy rój uzbrojonych dronów z misją naprawy Polski. Zarządzających tą misją najwyższych rangą polityków z całej sceny politycznej – wszak to dziejowa misja racji stanu i muszą w niej konsensusowo uczestniczyć wszyscy – posadźmy wszystkich powiedzmy w Sejmie, dajmy joysticki do ręki, podłączmy sztuczną inteligencję i niech się wszyscy zajmą tą misją. Niech drony wystartują, znajdą i wyeliminują wszelkie przeszkody w realizacji misji naprawy Polski. Jestem pewien, że drony (w przeciwieństwie do głosujących Polaków) zrobią co trzeba. I to może być dziejowy wkład Polski w wykorzystanie sztucznej inteligencji. Aplikowalny w dodatku pod każdą szerokością geograficzną. Ale pewnie prezydent by to zawetował…
(Giovanni Gasparro, „Święty Mikołaj z Bari policzkuje heresiarchę Ariusza” (2016 r.))
Nie trzeba chyba wyjaśniać, że św. Mikołaj nie przynosi prezentów latając w saniach zaprzężonych w renifery.
W rzeczywistości święty ten był biskupem Miry w Azji Mniejszej, znanym z troski o ubogich. To jednak nie wszystko. Przypuszcza się, że biskup Mikołaj gorliwie bronił wiary w Bóstwo Chrystusa na Soborze w Nicei, a heretyka Ariusza… uderzył „z liścia”.
Mikołaj, biskup Miry
Mikołaj urodził się około roku 270 w Licji w Azji Mniejszej, a jego imię w języku greckim oznacza „zwycięski lud”. Już w dzieciństwie znany był ze swojej pobożności oraz niezwykłej wrażliwości na ludzką biedę. Po śmierci rodziców chętnie dzielił się majątkiem z ubogimi. Został wybrany na biskupa Miry, a podczas swojej posługi zdobył niezwykły szacunek u wiernych, którym pasterzował, ze względu na gorliwość apostolską oraz troskę o ich potrzeby materialne. Stąd właśnie wzięła się tradycja obdarowywania się prezentami w dzień jego święta.
Św. Mikołaj jest również patronem marynarzy i rybaków, a to dlatego, iż podczas gwałtownej burzy jego modlitwa miała uratować łódź od utonięcia. Przypisywane mu są również inne cuda – m.in. wskrzeszenia trzech osób. Troszczył się o bezbronnych, a w trakcie zarazy posługiwał chorym z narażeniem własnego życia. Jak podaje św. Grzegorz Wielki, biskup Mikołaj miał zostać uwięziony w czasie prześladowań za cesarza Dioklecjana i uwolniony dopiero po edykcie mediolańskim z roku 313. Przypuszcza się także, iż uczestniczył w obradach Soboru w Nicei w 325 r. – będącym pierwszym soborem powszechnym – gdzie odważnie bronił wiary w Bóstwo Chrystusa przeciwko heretykowi Ariuszowi.
Herezja ariańska
Arianizm był jedną z największych herezji chrześcijaństwa pierwszych wieków, której wyznawcy głosili, że Chrystus był „jakby” Bogiem. Zamiast wierzyć, że był On współistotny Ojcu (gr. homoousios), arianie twierdzili, że był On jedynie podobny Ojcu (homoiousios); czyli był Synem Bożym, ale stworzonym, a nie Bogiem. Sam Ariusz uznawał, że „był czas, kiedy nie było Syna”, co jest jawną herezją. Jezus był dla niego wyłącznie „pierwszym stworzeniem”, albo stworzonym odbiciem Bóstwa Ojca. Arianizm szerzył się bardzo mocno w Kościele pod koniec III wieku; był nawet taki czas, gdy większość Kościoła uległa temu błędowi.
Dzięki łasce Bożej przetrwała jednak grupa ortodoksyjnych chrześcijan, która doprowadziła do „oczyszczenia” Kościoła z tej straszliwej herezji. To właśnie przeciwko arianizmowi ułożono Credo (czyli wyznanie wiary) na Soborze w Nicei w 325 r., kiedy to również potępiono poglądy Ariusza jako heretyckie.
Szerzone przez arian błędy były niezwykle poważne, ponieważ odbierały Bóstwo Chrystusowi, który dokonał naszego odkupienia. Pogląd ariański przeczył prawdzie zawartej w Ewangelii według św. Jana, na początku której czytamy, że „Bogiem było Słowo” (J 1,1). Nic więc dziwnego, że Sobór nicejski dobitnie podkreślił, że Chrystus był w pełni Bogiem. Wyrażono to przede wszystkim poprzez ułożenie wyznania wiary, czyli Credo, którego fragmenty dotyczące Syna Bożego wyznawane są podczas Mszy św. aż do czasów obecnych:
…który z Ojca jest zrodzony przed wszystkimi wiekami. Bóg z Boga, Światłość ze Światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego. Zrodzony, a nie stworzony, współistotny Ojcu, a przez Niego wszystko się stało… – brzmi fragment wyznania wiary ułożonego na Soborze w Nicei.
Sobór nie pozostawił więc wątpliwości, że druga Osoba Trójcy św. to Bóg prawdziwy zrodzony z Boga prawdziwego. Zgromadzeni tam biskupi pokazali również, że możliwa jest dogmatyczna definicja prawdy wiary katolickiej nawet po dekadach trwania w herezji.
Burzliwe obrady na Soborze w Nicei
Legenda głosi, że w trakcie samych obrad Soboru nicejskiego doszło do starcia fizycznego między Ariuszem a biskupem Mikołajem z Miry. Ariusz miał wygłosić długi wywód, w którym próbował obronić swój heretycki pogląd. I choć zgromadzeni tam biskupi – których miało być około trzystu – dali mu szansę przedstawienia swojego zdania, to biskup Mikołaj miał jednak nie wytrzymać. Przekaz głosi, iż w pewnym momencie wstał ze swojego miejsca, podszedł do Ariusza i… uderzył go „z liścia”.
Dalej historia staje się jeszcze ciekawsza, bowiem biskupi, zgorszeni zachowaniem Mikołaja, mieli obedrzeć go z szat, zakuć w kajdany i wtrącić do więzienia. Według legendy, w nocy ukazali się mu Chrystus i Jego Matka, pytając: „Dlaczego jesteś w więzieniu?”. Mikołaj miał na to odpowiedzieć: „Z powodu mojej miłości do was”. Przekaz głosi dalej, iż Chrystus podarował Mikołajowi księgę Ewangelii. Z biskupa opadły kajdany i otrzymał on z powrotem swoje szaty. Kiedy rano znaleziono go i doniesiono o tym Konstantynowi, cesarz miał wypuścić go z więzienia i przywrócić na urząd biskupa Miry.
Nie wiadomo czy historia ta jest wiarygodna. Najstarsze wzmianki o takiej sytuacji pochodzą dopiero z wieku XIV, czyli aż tysiąc lat po wydarzeniu z Nicei. Również obecność samego św. Mikołaja na Soborze Nicejskim nie jest pewna, ponieważ żadne soborowe dokumenty nie wymieniają go na liście uczestników. Z drugiej zaś strony, lata jego życia ewidentnie przypadły na czas soboru, który był przecież soborem powszechnym, a zatem można przypuszczać [być pewnym md] , że Mikołaj, jako biskup Miry, również był tam obecny.
Jeśli historia ta faktycznie się wydarzyła, nie należy zachowania biskupa Mikołaja rozumieć jako działania pod wpływem emocji, lecz raczej, jako obronę całego Kościoła, któremu heretyk Ariusz wyrządzał krzywdę. Można powiedzieć, że św. Mikołaj naśladował w swoim zachowaniu samego Chrystusa, którzy uplótłszy bicz, powyrzucał sprzedających ze świątyni. Herezja ariańska uderzała bowiem w całą wspólnotę wierzących odkupionych przez Syna Bożego, który dla nich przyjął ludzką naturę i stał się człowiekiem. Natomiast arianie twierdzili, że Ten, który umarł za ludzkość na krzyżu, wcale nie był Bogiem, a stworzeniem rzekomo podobnym Ojcu. Gdyby faktycznie tak było, Jego śmierć nie przyniosłaby odkupienia, co wyjaśnił św. Atanazy w swoich „Mowach przeciw arianom” (II. 69):
Gdyby Syn był stworzeniem, człowiek pozostałby śmiertelny jak wcześniej, nie będąc złączony z Bogiem; bo stworzenie nie złączyłoby stworzeń z Bogiem, skoro samo potrzebuje kogoś, kto by je złączył. Ani żadna część stworzenia nie mogłaby być zbawieniem dla stworzenia, jako że sama potrzebuje zbawienia. Aby zapobiec również temu, Bóg posyła swego własnego Syna, a On staje się Synem Człowieczym, przyjmując stworzone ciało; aby — ponieważ wszyscy byli pod wyrokiem śmierci — On, będąc innym niż wszyscy, mógł za wszystkich ofiarować śmierci swoje własne ciało. I aby odtąd — jakby wszyscy umarli w Nim — słowo owego wyroku mogło się dopełnić (albowiem „wszyscy pomarli” w Chrystusie – 2 Kor 5,14) i wszyscy przez Niego mogli następnie stać się wolni od grzechu i od przekleństwa, które na nim ciążyło, i aby naprawdę trwali na wieki, powstawszy z martwych i przyobleczeni w nieśmiertelność i nieskażenie.
NCZAS.INFO | Premier Węgier Viktor Orban. Foto: PAP/EPA
Przemawiając w sobotę na antywojennym wiecu w Kecskemet w centralnych Węgrzech premier tego kraju Viktor Orban ostrzegł, że „przyszłoroczne wybory będą ostatnimi przed wojną”. To, jaki rząd w nich wybierzemy, będzie naszym losem w czasie wojny – stwierdził Orban.
Kecskemet jest trzecim miastem, w którym rządzący Fidesz premiera Orbana i najważniejsza partia opozycyjna kraju – TISZA – organizują tego samego dnia swoje kampanijne spotkania.
Wybory parlamentarne na Węgrzech mają się planowo odbyć w kwietniu 2026 roku. Większość przedwyborczych sondaży daje przewagę opozycyjnej TISZY, chociaż w ostatnich badaniach różnica pomiędzy dwiema głównymi partiami kraju zmalała.
– Dobrze jest, że Stany Zjednoczone mają prezydenta, który działa przeciwko wojnie. W obliczu walk toczących się w naszym sąsiedztwie i przygotowań Europy do wojny, jedynym pytaniem jest, czy uda nam się uniknąć wojny – stwierdził premier Orban.
Zauważył, że „stosunki dyplomatyczne (Europy z Rosją) zostały zerwane, nałożono sankcje, (w Europie) wraca pobór do wojska oraz trwa transformacja w gospodarkę wojenną”. – Dopiero potem nastąpi faza konfrontacji – zauważył Orban.
Podkreślił, że „aby uniknąć wciągnięcia w wojnę, musimy sprawić, by Węgry były silne”. – Musimy uczyć się z historii! Wybory w przyszłym roku będą ostatnimi wyborami przed wojną. To, jaki rząd wybierzemy, będzie naszym losem w czasie wojny. Z rządem narodowym mamy szansę uniknąć najgorszego – ocenił węgierski premier.
Orban określa swój gabinet mianem „rządu narodowego”, a swojego głównego rywala, Petera Magyara, i jego ugrupowanie oskarża o zależność od urzędników Unii Europejskiej i kierowanie się ich priorytetami.
W wystąpieniu węgierski premier zapewnił też, że prowadzi rozmowy z USA i Rosją, by przygotować kraj na przyszłość.
Stanisław Michalkiewicz, „Prawy.pl” 6 grudnia 2025 michalkiewicz
A to ci dopiero siupryza, a to zaskoczenie! Chociaż z drugiej strony żadnego zaskoczenia być tu nie powinno – ale o tym później. Chodzi oczywiście o wyrok Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, który orzekł, że tak zwane „małżeństwo jednopłciowe”, które zostało zawarte w dowolnym kraju Unii Europejskiej, który takie dziwolągi dopuszcza, musi być „uznane” we wszystkich państwach UE – również tych, które takich dziwolągów nie dopuszczają. Dziwolągów – bo między „małżeństwem”, a związkiem osób tej samej płci zachodzi istotna różnica.
O ile małżeństwo – abstrahując od jego wymiaru metafizycznego – jest umową między mężczyzną i kobietą, obejmującą nie tylko wzajemne świadczenie usług seksualnych – ale również obowiązek opieki nad dziećmi, które w następstwie tych „usług” pojawią się na świecie – o tyle związki jednopłciowe dotyczą TYLKO wzajemnego świadczenia usług seksualnych, z których żadne dzieci – wbrew opinii pani prof. Moniki Płatek z parku jurajskiego, pretensjonalnie nazwanego „Uniwersytetem Warszawskim” – pojawić się nie mogą. Z tego powodu, o ile „państwo” ustanawia dla małżeństwa specjalny status prawny – właśnie ze względu na jego prawdopodobne następstwa, w postaci pojawienia się innych ludzi, wobec których małżonkowie zaciągają bardzo wiele różnych i egzekwowanych przez prawo zobowiązań, o tyle umowy o wzajemne świadczenie sobie usług seksualnych specjalnie „państwa” do tej pory nie obchodziły, bo z nich żadne zobowiązania nie wynikają.
Niestety, obecnie Europa i Ameryka Północna znalazły się w mocy wariatów, których jest tak wielu, że w procesach demokratycznych zaczęli wpływać na systemy prawne, co spowodowało stopniowe zacieranie różnicy między małżeństwem a wspomnianymi umowami o wzajemne świadczenie sobie usług seksualnych, że w końcu doszło nie tylko do uznania takich związków za „małżeństwa” przez niektóre państwa UE, ale do wspomnianego wyroku TSUE. Wyrok ten dotyczy również naszego nieszczęśliwego kraju, który lekkomyślnie ratyfikował traktat akcesyjny do Unii Europejskiej, a następnie – traktat lizboński – bo jacyś polscy obywatele zawarli taki związek gdzieś za granicą – no i teraz Polska powinna również u siebie go uznać i zarejestrować, właśnie jako „małżeństwo”.
Najzabawniejsza jest reakcja naszych dygnitarzy na ten wyrok. O ile obywatel Tusk Donald buńczucznie oświadczył, że żaden TSUE nie będzie nam, to znaczy – Polsce – dyktował, co ma robić – o tyle inni członkowie vaginetu obywatela Tuska Donalda, np. obywatel Żurek Waldemar , który w vaginecie obywatela Tuska ma fuchę „ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego” twierdzi – podobnie jak Rzecznik Praw Obywatelskich – że „jakoś” musimy to „załatwić”. Skąd biorą się aż tak daleko idące rozbieżności?
Początków należy oczywiście szukać w roku 2003, kiedy to w naszym bantustanie odbywało się referendum w sprawie Anschlussu. Wówczas zwolennicy Anschlussu, to znaczy – zarówno obywatel Tusk Donald, jak i obywatel Kaczyński Jarosław, stręczyli Polakom Anschluss nie tylko dlatego, że Unia miała obsypać Polskę złotem i znowu miało być, jak za Gierka, ale również dlatego – o czym przekonywał wszystkich – być może wskutek skłonności do koloryzowania – JE abp Józef Życiński – że kwestie „światopoglądowe” będą wyłączone z prawa wspólnotowego, tylko regulowane wyłącznie przez prawa krajowe. Był to pogląd ryzykowny, bo 10 lat wcześniej wszedł w życie traktat z Maastricht, który zasadniczo zmienił sposób funkcjonowania wspólnot europejskich. Odszedł od formuły konfederacji, czyli związku suwerennych państw, ku formule federacji, czyli państwa związkowego. Nikt zatem nie powinien się tłumaczyć, że nie wiedział co Polakom stręczy – bo za taką ignorancję każdy z tych dygnitarzy powinien zapłacić głową.
No ale stało się i Polska traktat akcesyjny ratyfikowała wskutek czego wszedł on z życie 1 maja 2004 roku. Może nie miałoby to jeszcze tak poważnych następstw, gdyby nie to, że 13 grudnia 2007 roku obywatel Tusk Donald i Książę-Małżonek, który w ówczesnym vaginecie obywatela Tuska również miał fuchę ministra spraw zagranicznych, podpisali w Lizbonie kolejny traktat, tzw. traktat lizboński. Obywatel Tusk przyznał już wtedy, że podpisał go bez czytania.
Skoro tak, to jestem prawie pewien, że Książę-Małżonek też go nie czytał. Podejrzewam również, że posłowie, którzy 1 kwietnia 2008 roku głosowali za ustawą upoważniającą prezydenta Lecha Kaczyńskiego do ratyfikacji tego traktatu, też go nie czytali. Czy w tej sytuacji prezydent Kaczyński, który 10 października 2009 roku ten traktat ratyfikował, przedtem go przeczytał? A jakże! W tej sytuacji trudno się dziwić, że nawet dzisiaj nasi dygnitarze nie wiedzą, do czego właściwie Polska się zobowiązała i w związku z tym – czy na przykład Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu może nam nakazać respektowanie „małżeństw” jednopłciowych. Takie niestety są konsekwencje wysuwania durniów i bęcwałów do kierowania państwem.
Ale nawet gdyby któryś z nich ten traktat przeczytał, to i tak nie wiedzielibyśmy na pewno, jak jest naprawdę. Chodzi o to, że traktat lizboński ustanawia zasadę przekazania, według której Unia Europejska ma tylko takie kompetencje, które przekażą jej państwa członkowskie. Niestety obok tej zasady traktat lizboński ustanawia również zasadę lojalnej współpracy, która stanowi, że państwo członkowskie musi powstrzymać się przed KAŻDYM działaniem (a więc niezależnie od zakresu kompetencji przekazanych), które m o g ł o b y zagrozić urzeczywistnieniu celów UE. Skutkiem tej zasady jest podważenie zasady przekazania i wypłukiwanie suwerenności z członkowskich bantustanów, bo wystarczy wpisać w kapowniku Komisji Europejskiej, że np. zrównanie umów o wzajemne świadczenie usług seksualnych przez pary jednopłciowe z małżeństwami jest pryncypialnym celem UE – i wszelkie zaklęcia tracą moc. Taki bowiem był w istocie cel traktatu z Maastricht, który w traktacie lizbońskim został tylko skonkretyzowany. Zatem – na pytanie do czego właściwie Polska się w tych traktatach zobowiązała, a do czego nie – jasna odpowiedź udzielona być nie może. Ale takie są właśnie konsekwencje powierzania sterów „dyplomacji” osobom w rodzaju Księcia-Małżonka.
Na tym zresztą nie koniec, bo TSUE w 1964 roku rozpatrywał sprawę Flaminio Costa przeciwko ENEL i wydając wyrok sformułował obowiązującą do dziś zasadę, według której prawo wspólnotowe ma charakter nadrzędny nad prawami krajowymi i to bez względu na rangę ustawy. Oznacza to, że również konstytucja, w której zapisano, że małżeństwo jest związkiem mężczyzny i kobiety, a nie sodomczyków, czy gomorytek, może dla TSUE nie mieć żadnego znaczenia. Ale o tym trzeba było myśleć najpóźniej w roku 2003, kiedy to zarówno obywatel Tusk Donald, jak i obywatel Kaczyński Jarosław jednomyślnie stręczyli Polakom Anschluss.
Istnieje całkowicie mylne przekonanie, że o postęp trzeba walczyć. Czasami co gorsza walczyć zbrojnie. Komuniści w celu wywalczenia sprawiedliwości społecznej, dopuścili się ludobójstwa na wielką skalę – wymordowali miliony ludzi, torturowali ich, zamykali w łagrach. A sprawiedliwości społecznej jak dotąd nie było tak nie ma.
Współcześni ekologiści w trosce o rzekomo płonącą planetę gotowi są zmykać ludzi w gettach, zakazać im korzystania ze zdobyczy cywilizacyjnych, wepchnąć ich z powrotem do jaskiń. „Nie ma powrotu do jaskiń, jest nas za dużo” napisał proroczo S.J. Lec w jednej ze swoich fraszek. Dlatego obecni globaliści planują depopulację Ziemi.
Postępu nie wdrażało się wyłącznie siłą. Pozytywiści walczyli o postęp i sprawiedliwość społeczną metodą pracy u podstaw. Różne natchnione Siłaczki uczyły wiejskie dzieci czytania i zasad higieny, a ich rodziców racjonalnego gospodarowania. Praca u podstaw, choć bardzo szlachetna w intencjach miała jednak faktycznie niewielki wpływ na poziom życia tych najbiedniejszych, a przede wszystkim nie miała najmniejszego wpływu na stosunki społeczne.
Sytuację biedoty wiejskiej mogło poprawić tylko uwłaszczenie chłopów planowane przecież przez bardziej światłych ziemian. Uczenie ludu o witaminach, tych witamin nikomu nie dostarczało. Ludzie z zapadłych wsi mieli zresztą głęboką wiedzę na temat własnych sposobów zdrowego, naturalnego odżywiania oraz ziołolecznictwa. Potrafili zbudować dom, uprawiać rolę i hodować zwierzęta. Podobnie w skrajnie biednej wsi małopolskiej jaką była przed II Wojną Światową Ochotnica, gdzie większość starszych ludzi miała ukończone co najwyżej 4 klasy przedwojennej wiejskiej szkoły każdy gospodarz sam budował dom. Za czasów komuny kiedy mogłam to rejestrować doprowadzał również elektryczność i wodę. Co ciekawsze wielu rolników samodzielnie konstruowało ciągniki nadające się do pracy na stromych górskich polach. Fergusony i Zetory nie dojechałyby nawet do pola kamienistą stromą drogą, a zresztą ludzi nie było na ich kupno stać. Ktoś zbudował pierwszy taki ciągnik, a przekonani do tej nowinki sąsiedzi budowali podobne. Nie trzeba było tych ciągników reklamować, przebiły się same a teraz są perłą w Muzeum Ziemi Warmińskiej będącym własnością pana Janusza Dramińskiego.
Powiem więcej – to co naprawdę dobre przebija się zawsze samo. Nie trzeba tego reklamować ani pouczać ludzi uważanych za ciemnych czy gorzej poinformowanych o zaletach postępu czy rzekomego postępu. Poleska wieś była kiedyś uważana i raczej słusznie za obszar ciemnoty i przesądów. Większość tak zwanych „tutejszych” była niegramotna. Wieś gospodarowała niezwykle prymitywnymi metodami, mąkę mielono w żarnach, młócono cepami a w najlepszym przypadku konie zaprzężone do kieratu obracały młocarnię pożyczaną z chaty do chaty. A jednak gdy pierwsze dwory wykosztowały się na tak zwaną lokomobilę podobne lokomobile pojawiły się wszędzie na wsiach. Lokomobila był to przewoźny zespół napędowy, zawierający: kocioł parowy, maszynę parową i urządzenie transmisyjne. Na kupno lokomobili składała się często cała wieś bo jak się przekonali była tańsza w eksploatacji niż napęd koński. Nikogo nie trzeba było do tego przekonywać nikogo nie trzeba było pouczać.
Obecnie sukces ekonomiczny opiera się przede wszystkim na nachalnej, kłamliwej reklamie, a rządzący uważają, że mają prawo a nawet obowiązek pouczać ciemny lud o zaletach wybranej przez nich produkcji czy ideologii. Paradoksalnie- to rządzący są na ogół ciemni jak tabaka w rogu w sprawach o których się wypowiadają a pouczani przez nich bywają wybitnymi fachowcami w swoich dziedzinach. Cóż może na przykład prawnik czy socjolog wiedzieć na temat sprawności silników samochodowych czy niebezpieczeństw związanych z ich eksploatacją. A jednak premier Morawiecki, zapewne w najlepszej wierze i w nieświadomości, reklamował samochody elektryczne jako przyszłość motoryzacji.
Samochody elektryczne są drogie, niewygodne w eksploatacji, a przede wszystkim niebezpieczne. Gdy elektryk się zapali można go ugasić tylko wkładając go w całości do specjalnego kontenera. Z tej przyczyny zabroniony jest wjazd elektryków na promy morskie oraz do wielu podziemnych garaży w wielkomiejskich kamienicach. Elektryki nie są bynajmniej ekologiczne, gdyż utylizacja ich zużytych akumulatorów jest bardzo trudna a właściwie praktycznie niemożliwa.
Nic dziwnego, że jak donosi niemiecka prasa – w kryzysie znalazł się niemiecki rynek samochodów elektrycznych. Drastyczny spadek popytu na auta na prąd spowodował, że fabryczne parkingi, porty i salony dealerskie są pełne niesprzedanych pojazdów. Szacuje się, że nawet 100 tysięcy samochodów elektrycznych czeka na swoich nabywców. Paradoksalnie, w tym samym czasie eksport tych aut, między innymi do Polski rośnie.
Nie trzeba długo myśleć żeby ustalić co to znaczy. W Polsce salony samochodowe też przecież kipią od niesprzedażnych niemieckich samochodów elektrycznych. Dobrym przykładem sukcesu nachalnej reklamy połączonej z właściwymi znajomościami jest historia niejakiej Holmes. 19-letnia Elizabeth Holmes założyła firmę Theronos i zebrała milion dolarów na swój rewolucyjny projekt Edison czyli przenośną maszynę, która rzekomo miała analizować stan zdrowia człowieka na podstawie jednej kropli krwi. Holmes nazywano „nową Marią Skłodowską-Curie” nie zastanawiając się, jak to możliwe, że osoba, która rzuciła studia na inżynierii chemicznej po pierwszym roku, zdołała opracować przełomową technologię. Jeszcze na etapie projektu inwestorzy obsypali Holmes dolarami. Dzięki temu jej urządzenie czyli Edison było powszechnie wykorzystywane przez lekarzy oczywiście ze szkodą dla pacjentów. Długo skrywana prawda wyszła na jaw dzięki reporterowi „Wall Street Journal”.
Podsumowując. Nie przesądzając kwestii dobrych czy złych intencji. Wysoką technologią, zmianami klimatu, pandemiami i szczepionkami powinni zajmować się uczciwi fachowcy. Nie sprzedajni i nie wrażliwi na opinie celebrytów.
Zasadniczym celem tej książki jest przedstawienie przegranej masonerii. Dokonanie tego jest możliwe, gdy przedstawimy jej zwycięstwa, które doprowadziły ją do zdecydowanej dominacji w świecie, a w szczególności w Europie i USA – do pewnego punktu, od którego w pewnym momencie zaczął się jej przyspieszający wciąż upadek.
Poza tym jedną z ważnych przyczyn jej dzisiejszego osłabienia jest ten fakt, że jej poprzednie wielkie zwycięstw nie były z reguły pełnymi zwycięstwami, że jej cele były realizowane tylko w jakimś, raz większym raz mniejszym, procencie. (…)
Wiele wskazuje na to, że rok 2026 można uznać za początek końca masonerii, za rok kończący „Epokę masonerii”.
Część I W mackach masonerii – charakter, środki i cele masonerii – w tym omówienie ponad 20 organizacji Pomocników Szatana na Ziemi
Cześć II Zwycięstwa masonerii – ponad 50 sukcesów
Część III Porażki masonerii – ponad 10 przegranych
Część IV Co nam jeszcze grozi ze strony masonerii?
Czy ratując skórę masoneria będzie organizować w Europie krwawe rewolucje?
A może czeka nas kolejna, tym razem naprawdę zabójcza, pandemia?
Czy najlepszym rozwiązaniem, z punktu widzenia masonerii, jest wielka wojna?
1️⃣ Ameryka na pierwszym miejscu. USA formalnie wracają do myślenia w duchu doktryny Monroe’a — skupiając się przede wszystkim na zabezpieczeniu własnej półkuli. Obejmuje to przesunięcie zasobów wojskowych z Europy, Bliskiego Wschodu i części Azji na zagrożenia takie jak masowa migracja, kartele i niestabilność w Ameryce Łacińskiej.
2️⃣ Chiny nie są zagrożeniem Chiny nie są już określane jako największe zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Zamiast tego, USA postrzegają Pekin głównie jako: • konkurenta ekonomicznego • ryzyko dla łańcuchów dostaw • potęgę regionalną, której USA chcą zapobiec w dominacji nad Azją
3️⃣ Tajwan nie jest już „kluczowym interesem”. USA twierdzą, że powstrzymanie konfliktu o Tajwan jest ważne — ale nie jest już najwyższym priorytetem. Dokument otwarcie przyznaje: • Chiny wkrótce mogą przewyższyć USA militarnie w regionie • obrona Tajwanu może stać się niemożliwa, jeśli sojusznicy nie zwiększą własnych zobowiązań wojskowych
4️⃣ Koniec ideologicznych krucjat. Po raz pierwszy od dekad polityka zagraniczna USA wyraźnie odrzuca próbę szerzenia demokracji lub przebudowy społeczeństw za granicą. Zamiast tego USA deklarują chęć pragmatycznych relacji nawet z krajami o odmiennych systemach politycznych.
5️⃣ Walka z Chinami staje się ekonomiczna. Chiny nie są już przedstawiane jako wróg definiujący zagrożenie cywilizacji, lecz jako silny konkurent gospodarczy, z którym trzeba sobie radzić poprzez odbudowę amerykańskiej potęgi w kraju, a nie prowadzenie niekończących się walk za granicą. Celem jest „wygranie przyszłości gospodarczej”, a nie pokonanie Chin militarnie. Strategia przyznaje: • cła od 2017 roku nie zadziałały — Chiny się dostosowały • USA nie są wystarczająco silne i potrzebują koalicji ekonomicznej do rywalizacji.
To rodzi oczywiste napięcie: Jak stworzyć koalicję antychińską: narzucając sojusznikom cła i żądając od nich większych wydatków na obronę?
Strategia Ameryki uległa fundamentalnej zmianie. Nowa hierarchia priorytetów:
1️⃣ Ochrona ojczyzny i granic 2️⃣ Dominacja na półkuli zachodniej 3️⃣ Odbudowa siły gospodarczej 4️⃣ Zarządzanie — a nie konfrontacja z Chinami
Era globalnego policjanta i promowania demokracji oficjalnie się zakończyła. Co najbardziej zdumiewające, strategia odrzuca starą misję narzucania demokracji na świecie. Koniec z przygodami zmiany reżimów, koniec z globalistycznymi fantazjami o przekształcaniu całych narodów. Stany Zjednoczone teraz dążą do praktycznych, pokojowych relacji z innymi państwami, niezależnie od ich wewnętrznych systemów.