ŻYDZI W POLSCE PRZEDROZBIOROWEJ. (Cz. IV ostatnia)

ŻYDZI W POLSCE PRZEDROZBIOROWEJ

(Cz. IV ostatnia)

Na zdjęciu ks. Józef Kruszyński.

==============================================================

Rozbiory Polski ukazały narodowi daleko jaśniej niebez­pieczeństwo żydowskie, aniżeli wszelkie inne wypadki, które­śmy obserwowali w przeszłości.

Niepowodzenia w walce z żydostwem wywarły pod ko­niec 16-go wieku deprymujący wpływ na mieszczaństwo pol­skie. Widzimy je jakoby skostniałe, słabiej reagujące na na­dużycia żydowskie.

Wykorzystali ten stan rzeczy Żydzi. Organizacja ich po­stępuje naprzód. Zakładają własne sądownictwo, w skład któ­rego zawsze wchodzi rabin w roli przewodniczącego, mając obok siebie kilku asesorów-sędziów (w języku hebrajskim da- janim od dajan – licz. poj.—sędzia). Przewód sądowy od­bywał się na podstawie Talmudu i literatury rabinicznej.

W wypadkach, gdy nie było ustaw pisanych, zapytywano się o opinję wybitniejszych rabinów. Ich odpowiedzi były miarodajnemi i wchodziły do prawodawstwa. Sąd taki posiadał zastosowanie oczywiście, gdy obydwiema stronami byli Żydzi. Jeżeli natomiast powodem był chrześcijanin, a pozwanym Żyd, sąd odbywał się przed wojewodą, względnie sprawa była roz­strzygana w innych kompetentnych sądach.

Dla ujednostajnienia spraw wszystkich sfederowanych gmin żydowskich, skupionych pod kahałami, była ustanowiona instytucja sejmów [ żydowskich md], o czem jużeśmy wspominali wyżej. Sejmy istnieją od roku 1581 do 1764 i odbywają się z początku co ro­ku, potem dwa razy na rok: w lutym w Lublinie, a we wrze­śniu w Jarosławiu. Na sejmie wybierano marszałka; była to najwyższa godność, jaką Żydzi posiadali w swym autonomicz­nym polskim ustroju.

Obok sejmu istniał trybunał sejmowy, w skład którego wchodzili rabini większych gmin w Polsce i rozstrzygali spra­wy większej doniosłości, jak zatargi pomiędzy gminami itp.

W roku 1623 oderwały się gminy litewskie od sejmu koronnego i zwoływały swój własny sejm, posiadający te same kompeten­cje, co i w Koronie.

System autonomiczny zaprowadził całą sieć szkół, które nie były kontrolowane przez polskie władze państwowe, Kahały prawie we wszystkich gminach utrzymywały szkoły począt­kowe, tak zw. beth-sefer, lub Talmud-Tora, albo beth-Tora. Obok szkolnictwa niższego posiadali również Żydzi uczelnię o charakterze seminarjum rabinicznego jeszibę, albo jesziboth. Twórcą takiej szkoły był wzmiankowany Jakób Polak w Krakowie. Wyszedł z niej rabin lubelski, Szalom Szachna, którego ucznem i zięciem był słynny rabin kra­kowski, Mojżesz Isserles. W roku 1567 zakłada taką szkołę Lublin[1]), a za nim kilka większych gmin żydowskich.

Bezprzykładnie pomyślny rozwój żydostwa w Polsce za­łamał się niespodzianie w połowie 17-go wieku. Przyczyny tej katastrofy nie zależały od Polaków, lecz od wypadków zew­nętrznych, które zaciążyły na losach Polski.

Po śmierci króla Władysława powstaje na wschodnich rubieżach bunt wzniecony przez Bohdana Chmielnickiego (1648). Kozacy, napadając na miasta, wycinali Żydów. Była to straszna pożoga, jakiej nigdy przedtem nie doświadczyli Żydzi na ziemiach polskich.

Po rzezi w Niemirowie i Tulczynie powstała nieopisana panika we wszystkich miastach wschodnich. Rozpoczęła się gwałtowna ucieczka na zachód do Królestwa. Pozostawiono cały dobytek na los szczęścia. Szczęśliwi byli ci, którym uda­ło się zbiedz z terenu walki. Zasław i Ostróg zostały opróż­nione przez Żydów.

Armja Chmielnickiego posuwała się zwycięsko naprzód. Z Pińska, Brześcia i Włodawy uciekano do Grodna i Wilna. Z południowych dzielnic szli uciekinierzy na Brody, Lwów, Żółkiew, Zamość, nawet do Lublina.

Chmielnicki podciągnął pod mury Lwowa. Nie chcąc tra­cić sił na zdobywanie silnie bronionego miasta, zażądał wyda­nia Żydów i za tę cenę przyrzekł pozostawić Lwów w spo­koju. Magistrat nie chciał się zgodzić, dając odpowiedź: „Pierwsza, że nie naszymi, ale królewskimi i Rzeczypospolitej są poddanymi, druga, że równo z nami wszystkie koszty i niewczasy ponoszą, gotowi pospołu z nami żyć i dla nas umierać”. Wreszcie po otrzymaniu okupu w sumie 60,000 dukatów, odstąpił od miasta. Żydzi nie chcieli potem zapłacić przypadającej na nich sumy. Ledwo w roku następnym (1649) wydostano od nich 80,000 złp.

Chmielnicki następnie podszedł pod Żółkiew, a wziąwszy okup, wyruszył na Zamość. Gdy w Lublinie otrzymano wia­domość, że Zamość jest oblegany, nieomal wszyscy Żydzi prze­nieśli się do Kurowa. Pod Zamościem powiadomiono Chmiel­nickiego, że królem został obrany Jan Kazimierz, który chce z nim pertraktować. Chmielnicki zwinął obóz i powrócił na wschód.

Pertraktacje z Chmielnickim nie doprowadziły do zamierzonego celu. Wielokrotnie napadał na miasta, siejąc wokół zniszczenie i pałając szczególną nienawiścią do Żydów.

Na domiar złego podniosła głowę Moskwa i Szwedzi wy­ruszyli na podbój Polski. W r. 1655 zajęli Poznań i bez opo­ru dalej zabierają dzielnice. Ludność polska wiele , podówczas ucierpiała, ale Żydzi szczególnie byli narażeni na niebezpieczeństwo. Gminy zostały rozbite, ludność zdziesiątkowana, majątki rozgrabiono. Wielu uciekło do Czech i Niemiec, opła­kując swoją dolę i wspominając szczęśliwe dni pobytu w Polsce.

W dniach potopu, gdzie ogień i miecz działał, jak pięk­nie opisał Sienkiewicz w swojej Trylogji, zjawił się jeden z naj­genialniejszych szarlatanów żydowskich, Sabataj Ceri (1636 i 1676), ogłaszając się mesjaszem żydowskim. Po wielu po­dróżach osiadł w Turcji na Gallipolis w Abydos, otoczony prze­pychem i dostatkiem.

Żydzi z całej Europy, uwierzywszy w jego misję, znosili mu dary. Niebrakło tam i Żydów polskich.

Sułtan Mohomet IV miał dosyć tego hołdu oddawanego Sabatajowi, przeniósł go do Adrjanopola i dał do wyboru: albo śmierć, albo mahometanizm. Ceri wraz z żoną wyrzekł się judaizmu i uroczyście przyjął islamizm. Rok 1666, kiedy miała nastąpić era mesyjańska, skończył się smutnie. Żydzi się skompromitowali i ośmieszyli. Ratując sytuację, na swoim sejmie w Jarosławiu (1670) rzucili klątwę na Sabataja, ale to nie wiele pomogło.

Pokój w Oliwie zamyka nieszczęśliwą kartę w historji Polski.

Na wschodzie wre walka z Moskwą, ale zebranie w Andruszowie ustala w 1667 roku pokój, oddając Moskwie wszystkie ziemie na lewym brzegu Dniepru.

Po zawarciu pokoju zaczęto się zastanawiać, kto zdra­dził Polskę, kto sprowadził na nią wrogów? Powszechna opinja wskazywała na dyssydentów i Żydów.

Rozpoczęły się ru­gi arjan i pogłębiała się nienawiść w stosunku do Żydów.

Następca Jana Kazimierza, Michał Korybut Wiśniowiecki, aczkolwiek wychowany w zasadach liberalnych, nie był w stanie zmienić opinji o wrogiem stanowisku Żydów wzglę­dem Polski.

Następcą jego wybrany Jan Sobieski odnosił się do Żydów przychylnie. W swem rodzinnem mieście Żółkwi dał im rozległą swobodę.

Ostatnia ćwierć 17-go wieku była nieszczęśliwą dla Polski.

Wzmagają się wojny tureckie. Żydzi, pomimo przyrze­czeń, odpłacają się Polsce czarną niewdzięcznością. Udowod­niono im konszachty i zdrady na rzecz Turcji. Władze pol­skie są zmuszone do usuwania Żydów z miast kresowych, zwłaszcza posiadających znaczenie strategiczne. Haniebny po­kój buczacki (1672) i utrata Podola i Ukrainy wzmaga niena­wiść do Żydów. Na sejmach publicznie oskarża się Żydów „pro discommodo publico in hostilitate zosta­jących”.

Szlachta bierze ich w obronę, natomiast mieszczaństwo, jako bezpośrednio stykające się z Żydami, zdecydowane jest prowadzić walkę aż do skutku. Usposobienie społeczeństwa polskiego wchodzi mniej więcej w tę samą fazę, jaka była w Niemczech w 14-tym wieku, że niema innego ratunku, jak tylko usunięcie Żydów z granic Rzeczypospolitej. W wielu miastach powstają tumulty, musi interwenjować władza kró­lewska.

Ze śmiercią Sobieskiego (1696) tracą Żydzi możnego opie­kuna.

Niechęć stanu mieszczańskiego jest podsycana nową falą nienawiści przez proces rytualny w Sandomierzu (1698). Nowe walki z Moskwą i ze Szwedami nie pozwoliły narodowi pol­skiemu na rozstrzygnięcie zatargów z Żydami.

Za rządów saskich kraj pogrążony był niejako w letar­gu. Nie łatwo było zagoić rany zadane przez wojny szwedz­kie, moskiewskie, tureckie i kozackie.

Stan mieszczański bardzo podupadł, a z nim oczywiście zmniejszył się i dobrobyt żydowski. Nieufność przybiera co­raz to większe rozmiary; Żydzi odpłacają również wrogim na­strojem.

Mnożą się procesy o mordy rytualne w Żytomierzu, Jampolu i w innych miejscowościach. Miasta w Koronie, na sku­tek ucieczki ze wschodu, są zbytnio przepełnione elementem żydowskim, co stale pogarsza sytuację. Wśród mieszczaństwa nanowo ożyła walka ekonomiczna, do sądów królewskich, zarówno jak i do magistratów napły­wają bezustannie skargi na wyzysk żydowski, nieuczciwość w handlu itd. Mieszczaństwo lwowskie postanawia w roku 1709, aby nie wynajmować Żydom w domach chrześcijańskich sklepów i mieszkań.

August II w roku 1710 potwierdza te uchwały. Na skutek napływu Żydów rozrastają się getta. Zajmowane są nowe ulice; to miało miejsce w Wilnie, Poznaniu, Kaliszu, Przemyślu, Opatowie, Piotrkowie itd. W Lublinie po spa­leniu dzielnicy żydowskiej przez wojska moskiewskie (1655), Żydzi przenoszą się do dzielnic chrześcijańskich i trudno ich stamtąd wyrugować.

Za Sasów, aczkolwiek nie dochodziło do ekscesów, to jednak napięcie kłótni pomiędzy chrześcijanami a żydostwem ciągle wzrasta. Świadomość o niebezpieczeństwie żydowskiem zaczyna przenikać i do stanu szlacheckiego.

Na sejmach w 18-tym wieku często poruszano kwestję żydowską. Płacenie do tego czasu ryczałtowego podatku od całego żydostwa w sumie 220,000 złp. w stosunku rocznym uważano za śmiesznie mało. Wołano publicznie, że Żydzi za pośrednictwem swoich sejmów zbierają pięciokrotnie większą sumę, a tylko cząstkę wpłacają do skarbu. Na sejmie konwokacyjnym w roku 1764 po burzliwej dyskusji dochodzi wreszcie do uchwały zniesienia sejmów i sejmików żydowskich.

Przez zamknięcie instytucji sejmów żydowskich, Żydzi stracili wiele pod względem organizacyjnym, natomiast gdy chodziło o handel, prawa ich bynajmniej nie zostały uszczu­plone.

W Polsce było brak silnej władzy wykonawczej. Ci sami magnaci, lub szlachta, którzy na sejmach domagali się ograni­czenia praw żydowskich, udzielali Żydom w swoich prywat­nych posiadłościach wielu koncesyj, aby tylko ciągnąć zyski. Zwłaszcza miasta wschodnie, zakładane przez magnatów, dawały pole do rozwoju handlu żydowskiego. Potoccy najbardziej dbali o rozwój handlowy swoich miast; im też należy zawdzięczać, że takie np. Brody stały się mia­stem zupełnie żydowskiem.

Po rozwiązaniu sejmu żydowskiego przeprowadzono dla względów fiskalnych spis ludności żydowskiej. Źródła żydow­skie niedwuznacznie podają, że spis nie był kompletny, ponie­waż żydostwo ukrywało się jak mogło, byleby tylko w ten spo­sób uchronić się przed płaceniem podatków. Naliczono podat­ków w Kownie 420.589, a na Litwie 157.300, czyli razem 577.889.

Było to poraz pierwszy wysunięcie kwestji na arenę szerszą. Szlachta miała możność przekonania się, w jaki sposób ele­ment żydowski może zaważyć na losach Polski. Zaczęto też zajmować się kwestją żydowską od strony naukowej. Statyści i ekonomiści mieli wdzięczne pole do popisu.

Aczkolwiek społeczeństwo polskie podówczas (panowanie Stanisława Augusta) było zdecydowanie krytycznie usposobio­ne do elementu żydowskiego, nie mogło planowo wcielać w ży­cie swoich postulatów. Na widownię bowiem występuje nowy wróg — Rosja, której zadaniem jest podtrzymywanie w kraju anarchji.

Repnin tworzy konfederację radomską, która postanawia dać uprawnienie dyssydentom, uważanym w całym kraju za zdrajców. Rozgoryczona szlachta zawiązuje konfederację bar­ską. Następstwem jej było podburzenie przez Moskwę hajda­maków. Na wschodzie zaczęto napadać na dwory polskie. Rozpo­częły się ruchy podobne do tych, jakie kiedyś wzniecił Chmiel­nicki, Na czele ruchu hajdamackiego stanęli Żeleźniak i zbun­towany ataman w Humaniu Iwan Gonta. W roku 1768 zdobyli Humań i dopuścili się strasznej rzezi ludności polskiej i ży­dowskiej.

Mieszczaństwo, korzystając z rozdwojenia szlachty na sku­tek dwóch konfederacji: barskiej i radomskiej, przeprowadza walkę z żydostwem na tle ekonomicznem.

Na sejmie w roku 1768 powzięto uchwałę, że Żydom wolno handlować tylko w ramach paktów, jakie przedtem zawarto z miastami. Gdzie takich paktów niema, obowiązani są je za­wrzeć. A więc nie wolno im zakładać sklepów w dzielnicach, w których do tego czasu nie było, na towary zwożone do mia­sta są nakładane opłaty itp.

Gdy się to działo, szybkim krokiem zbliża się katastrofa Rzeczypospolitej.

Konfederaci barscy, pokonani na wschodzie, przenoszą się na zachód Polski, a za nimi wkraczają wojska rosyjskie. Wojska konfederatów, zarówno jak i rosyjskie nie lubiły Ży­dów.

Wysokie okupy pobierane od Żydów, zrujnowały ich ka­hały i wprowadziły zamieszanie.

W roku 1772 nastąpił pierwszy rozbiór Polski, a tem samem zostały pokrzyżowane wszystkie zamierzenia mieszczan do pla­nowej walki z żydostwem na gruncie ekonomicznym.

Mieszczanie mieli uzasadnioną nadzieję powstrzymania ekspansji żydowskiej, ponieważ i szlachta polska miała moż­ność przekonania się, jak bardzo niebezpiecznym i nieprzy­chylnie usposobionym jest dla Rzeczypospolitej element ży­dowski.

Polityczne wypadki na początku 18-go wieku otworzyły szlachcie oczy. Już na kilkadziesiąt lat przed pierwszym roz­biorem Polski biskup kijowski, Samuel z Ossy Ożga, pisał do króla (1740): „Nie tak się dziwuję postronnym potencjom, że nas zawsze chcą widzieć bez porządku, boć z tego siła profitują, ale jako publica Fama volat, że Żydzi polscy siłą przeszkadzali przeszłemu sejmowi, iż nie doszedł. Masz W. Kr. Mość Pan mój miłościwy moc i władzę panowania swego za­żyć nad tym chytrym narodem, zabieżeć tym inkonweniencjom. Mnóstwo miast w państwie W. Kr. Mości inaczej się repero­wać nie może, póki Żydzi handle wszystkie mieć będą, które wszystkie odebrali katolikom przy protekcjach, tak mało kontribuendo ad aerarium;wszystkie omal miasta W. Kr. Mości posiadali za złamaniem prawa i przywilejów, nadanych chrześcijanom od królów, panów i antecesorów W. Kr. Mości”[2]).

Nadzieje na wspólne działanie mieszczaństwa ze szlachtą zawiodły. Wkroczenie wojsk trzech państw zaborczych do Polski unicestwiło dalszą w tym względzie inicjatywę. Pierwszy rozbiór Polski miał dla pozostałych niepodle­głych dzielnic bardzo zgubne następstwa, gdy chodzi o kwestję żydowską. Niemcy, Rosjanie i Austryjacy rugowali Żydów z zabra­nych dzielnic i ułatwiali im przeniesienie się do Polski.

Rząd Stanisława Poniatowskiego był za słaby, aby się oprzeć temu zalewowi. Mieszczaństwo było również bezsilne; szlachta rozbita i zdezorjentowana. Gdy w roku 1768 jeszcze piąta część miast była wolna od żydostwa, to w roku 1790 już tylko miasta biskupie miały przywilej nie przyjmowania Ży­dów na stałych mieszkańców. Spis ludności w Księstwie Warszawskiem z roku 1810 wykazuje mieszkańców, 4,300,000, a Żydów z górą 300,000. W sześć lat później, na skutek ru­gów żydowskich z zabranych dzielnic, liczba się niemal po­dwoiła.

Rozbiory Polski ukazały narodowi daleko jaśniej niebez­pieczeństwo żydowskie, aniżeli wszelkie inne wypadki, które­śmy obserwowali w przeszłości. To też najwybitniejsi pisarze biorą za pióra, aby przestrzec naród polski przed tem niebez­pieczeństwem.

Stanisław Staszic w przedmowie do książki: „Uwagi nad życiem Jana Zamoyskiego” wołał: „Wielki narodzie, czyliż tak ginąć myślisz, aby nic po tobie nie zostało, tylko niesła­wa”? Udzielając jednocześnie przestróg narodowi, nie mógł być obojętnym na sprawę żydowską. Swym genjalnym umy­słem dostrzegł całe jej znaczenie i przewidział, że zaciąży ona wielkiem brzemieniem nad narodem polskim, o ile nie przedsięweźmie się odpowiednich reform, zmierzających z jednej strony do zmniejszenia żywiołu żydowskiego, a z drugiej — do uczynienia z Żydów obywateli, którzyby organizacją swoją nie podkopywali bytu państwowego.

Żydzi w Polsce w przekonaniu Sztaszica, byli elementem niezmiernie szkodliwym. W roku 1790, zwiedzając Morawy w okolicy Ołomuńca, uderzony był lepszym stanem chłopa morawskiego, aniżeli w Polsce i tak pisał: „Przecież gruntu ani więcej, ani lepszego nie mają, bo są poddani i pańszczy­znę robią. Również mają być krzywdzonymi od pana, jak nasłuchałem się od ludzi. Lecz niema między niemi Żydów, niema pijaństwa”.[3])

Kwestja żydowska stała się żywotną na sejmie Konsty­tucyjnym. Wielu posłów przedstawiało sobie dokładnie nie­bezpieczeństwo, wypływające nietylko z wrogiego względem kraju stanowiska Żydów, ale również ze samego ich rozrostu.

Plany odrodzeniowej pracy, powzięte na Sejmie, miały także prowadzić do rozwiązania kwestji żydowskiej. W myśl tych planów, Staszic, poza luźnemi uwagami, dwukrotnie brał pióro do ręki, aby szerzej omówić sprawę żydowską[4]). W pra­cy „Przestrogi dla Polski”, pisanej w roku 1789 a drukowanej w roku 1790, umieścił artykuł p.t. „Żydzi”. W roku 1815 napisał obszerną rozprawę o Żydach p.t. „O przyczynach szkodliwo­ści Żydów i środkach usposobienia ich, aby się społeczeństwu użytecznymi stali”.

Niestety, smutne ówczesne wypadki polityczne dla Pol­ski unicestwiły wszystkie wysiłki, zmierzające do planowego rozwiązywania kwestji żydowskiej.

Ks. Dr. Józef Kruszyński

Pro Christo: wiara i czyn: organ młodych katolików, rok X, marzec 1934, nr 3, str. 178-194.

[1] W Polsce odrodzonej Żydzi, nawiązując do dawnych tradycyj, stworzyli taką samą jeszibę w Lublinie w r. 1930.

[2] Teodor Jeske Choiński. Cyt. w str. 145.

[3] Por. moją broszurą „Stanisław Staszic a kwestja żydowska”. Lublin 1926. Str. 13-14.

[4] Tamże, str. 16.

Unijny plan dekarbonizacji w oparciu o „zielony” wodór jest nierealny. Powód? Cena!

Unijny plan dekarbonizacji w oparciu o „zielony” wodór jest nierealny. Powód? Cena!

https://pch24.pl/unijny-plan-dekarbonizacji-w-oparciu-o-zielony-wodor-jest-nierealny-powod-cena

Potwierdza się to, przed czym ostrzegała Międzynarodowa Agencja Energetyczna – nie ma co stawiać na paliwo wodorowe, jako pomoc w szybkiej dekarbonizacji gospodarki światowej. Agencja Unii Europejskiej ds. Współpracy Organów Regulacji Energetyki (ACER) właśnie poinformowała, że UE jest daleka od osiągnięcia ambitnych celów w zakresie produkcji wodoru. Ten „czysty” nośnik energii jest zbyt drogi, pomimo wpompowania w jego produkcję miliardów euro dotacji – ostrzegła ACER.

Jeszcze w 2021 r. Międzynarodowa Agencja Energetyczna (MAE) w swoim raporcie wezwała kraje rozwinięte do szybszej dekarbonizacji niż to przewiduje porozumienie paryskie z 2015 r. Jednocześnie uznała, że nie ma co stawiać na paliwo wodorowe ani technologię wychwytywania i składowania dwutlenku węgla pod ziemią. Bruksela tymczasem wielkie nadzieje wiązała z paliwem wodorowym.

Raport MAE z 2021 r. dotyczący zmierzania do gospodarki zeroemisyjnej: „Net Zero Roadmap: A Global Pathway to Keep the 1.5 °C Goal in Reach” wzywał kraje rozwinięte do pozbycia się paliw kopalnych: ropy, gazu i węgla przed 2045 r. Agencja podkreśliła, że „wielcy truciciele” muszą nie tylko działać szybciej, aby odzwyczaić się od paliw kopalnych, ale także w mniejszym stopniu polegać na „kosztownych i nieefektywnych technologiach”. O jakie technologie chodziło? Przede wszystkim o wychwytywanie i składowanie dwutlenku węgla pod ziemią, a także o produkcję paliwa wodorowego.

MAE zastrzegła wówczas, że wodór jest „bardziej problem klimatycznym niż jego rozwiązaniem”. W miarę wzrostu zapotrzebowania na wodór rosną także zanieczyszczenia spowodowane procesem produkcyjnym tego paliwa, głównie z udziałem gazu.

MAE dopuszcza paliwo wodorowe jedynie w przypadku dekarbonizacji transportu dalekobieżnego oraz produkcji żelaza i stali, pod warunkiem, że będzie on pochodził ze źródeł „niskoemisyjnych”, takich jak Odnawialne Źródła Energii.

„Wodór był kiedyś uważany za cudowne paliwo” – stwierdził  Dave Jones z zespołu doradców ds. energetyki Ember. „Teraz (…) nastąpiła prawdziwa zmiana w rozumieniu jego ograniczonego zastosowania”.

Agencja radziła, by państwa postawiły na Odnawialne Źródła Energii, efektywność energetyczną oraz elektryfikację sektora samochodowego. Przeciwna jest technologii wychwytywania dwutlenku węgla i składowania go pod ziemią (CCS), ponieważ ta metoda jest wyjątkowo nieefektywna.

Według MAE, historia CCS „w dużej mierze składa się z niezaspokojonych oczekiwań”. Postęp w tej dziedzinie dokonuje się powoli. Rozwiązanie to jest wdrażane nierównomiernie i obecnie w ten sposób wychwytuje się zaledwie 0,1% całkowitych rocznych emisji sektora energetycznego.

Zdaniem Catherine Abreu z grupy kampanii Destination Zero, „wyniki małych, niezwykle kosztownych projektów CCS, które już istnieją, jasno pokazują, iż projekty te dotyczą jedynie wydobycia większej ilości paliw kopalnych, a nie ograniczenia zanieczyszczenia klimatu”. Mimo to, agencja dopuściła jej stosowanie w celu zmniejszenia lub wyeliminowania emisji w obszarach, w których inne możliwości są ograniczone, takich jak przemysł ciężki.

Bruksela wyznaczyła ambitny cel osiągnięcia do 2030 r. 40 GW mocy dla elektrolizerów, które wykorzystują energię elektryczną do rozszczepiania wody na wodór i tlen. Przy czym stawiano na energię elektryczną pochodzącą z Odnawialnych Źródeł Energii, takich jak energia wiatrowa czy słoneczna. Wodór wyprodukowany w ten sposób określany jest mianem „zielonego”.

Oprócz Brukseli, także poszczególnie państwa europejskie wyznaczyły sobie swoje cele do osiągnięcia w zakresie produkcji tak zwanego zielonego wodoru. Po ich uwzględnieniu wychodzi na to, że w sumie do końca obecnej dekady powinno się osiągnąć moc „zielonego” wodoru na poziomie 54 GW.

W związku z tymi ambitnymi celami UE przeznaczyła aż 20 mld euro dotacji, dzięki którym udało się zbudować urządzenia o mocy zaledwie 300 MW. To pozwoliło zrealizować zaledwie 0,5% pośredniego celu na 2024 rok, wynoszącego 6 GW.

Jak podaje ACER w swoim raporcie, w ubiegłym roku nastąpił wzrost mocy produkcyjnych o 51%. Unijne plany produkcji 10 milionów ton rocznie „zielonego” wodoru do 2030 roku, który miałby być konkurencyjny cenowo w stosunku do wodoru produkowanego z gazu ziemnego, nie mają szans na spełnienie.

[Socjaliści i idiopaci potrafią wszystko zepsuć. Wystarczało nie „planować”, przymuszać, a zostawić do decyzji przedsiębiorców: Jeśli opłacalne, to robimy: md]

Wynika to z faktu, iż obecnie „zielony” wodór jest czterokrotnie droższy niż wodór produkowany w oparciu o paliwa kopalne, z czym związana jest ogromna emisja tak zwanych gazów cieplarnianych i kosztuje 8 euro za kilogram. Unijny regulator przewiduje, że cena „zielonego” wodoru pozostanie wysoka zarówno w perspektywie krótkoterminowej, jak i średnioterminowej.

Źródło: euractiv.com, PCh24.pl

AS

Rekordowa sprzedaż broni. W 2024 roku osiągnęła 679 miliardów dolarów. Głównym nabywcą jest Europa.

Rekordowa sprzedaż broni. W 2024 roku osiągnęła 679 miliardów dolarów. Głównym nabywcą jest Europa.

3.12.2025 https://nczas.info/2025/12/03/rekordowa-sprzedaz-broni-glownym-nabywca-jest-europa/

Wynik specjalne nie dziwi, bo praktycznie nie ma dnia bez działań wojennych, a czymś przecież strzelać trzeba… Według Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem (SIRPI), sprzedaż broni napędzana głównie wojnami na Ukrainie i w Strefie Gazy, doszła do pułapu 586 miliardów euro, co oznacza wzrost o 5,9%, licząc w ujęciu rok do roku.

Według tego raportu, sprzedaż broni na świecie przez 100 największych producentów osiągnęła w 2024 r. nowy rekord. Raport opublikowano 1 grudnia. Według SIPRI, w 2024 roku sprzedaż broni osiągnęła 679 miliardów dolarów (583,5 miliarda euro), co stanowi wzrost o 5,9% w stosunku do roku 2023. Wówczas, licząc rok do roku, sprzedaż wzrosła o 4,2%. [wg. dykteryjki: Stali nad przepaścią. A w 2025 na pewno „zrobili ogromny krok do przodu”. md]

To najwyższy poziom w historii badań SIPRI, napędził to „silny popyt” – powiedział w oświadczeniu Lorenzo Scarazzato z Działu Wydatków i Produkcji Broni SIPRI. W latach 2015–2024 przychody 100 największych dostawców wzrosły w sumie o 26%.

Okazuje się przy tym, że te rekordy to w dużej mierze „zasługa Europy ”, chociaż wszystkie regiony odnotowały wzrost, z wyjątkiem Azji i Oceanii. Na Starym Kontynencie wiąże się to z wojną na Ukrainie, do której dochodzą wydatki krajów, które opłacały i wysłały tam sprzęt, a teraz muszą uzupełnić także swoje zapasy.

Eksperci wskazują też na „poczucie zagrożenia ze strony Rosji przez państwa europejskie” i dotyczy to nie tylko krajów z tego regionu, jak Polska. Zbroją się Skandynawowie, Francuzi, Anglicy. Najwięcej zarabiają tu Amerykanie, a ich firmy generują połowę przychodów tego sektora.

Spośród 100 największych dostawców uzbrojenia na świecie 39 pochodzi z USA, w tym trzy największe: Lockheed Martin, RTX (dawniej Raytheon Technologies) i Northrop Grumman.

Łączne przychody amerykańskich producentów wzrosły o 3,8% do 334 miliardów dolarów (287 miliardów euro), co stanowi prawie połowę globalnej sprzedaży (49%). W Europie łączne przychody 26 największych firm zbrojeniowych wzrosły o 13%, do 151 miliardów dolarów (130 miliardów euro). Największy zrost odnotowali jednak Czesi, których grupa zbrojeniowa skorzystała z tzw. czeskiej inicjatywy amunicyjnej, obejmującej dostawy pocisków artyleryjskich na Ukrainę, Odnotowała ona wzrost przychodów o 193% (do 3,6 miliarda dolarów).

Jednak europejscy producenci broni mają jednak problemy z dostawą potrzebnych im do produkcji materiałów i podzespołów. Francuskie firmy Airbus i Safran, które przed 2022 rokiem sprowadzały połowę swojego tytanu z Rosji, musiały szukać nowych dostawców. Ograniczenia eksportowe na minerały krytyczne nałożone przez Chiny również doprowadziły do ​​wzrostu kosztów firm takich jak Thales we Francji i Rheinmetall w Niemczech, a łańcuchy dostaw są zakłócone.

Wśród 100 największych dostawców boni znajdują się również dwaj rosyjscy producenci uzbrojenia: Rostec i United Shipbuilding Corporation. Ich łączne przychody wzrosły o 23%, do 31,2 mld dolarów (26,8 mld euro). W ich przypadku popyt krajowy rekompensuje im ograniczenie eksportu spowodowane sankcjami międzynarodowymi.

Nieźle zarabia tu Izrael. Ten kraj ma trzy ze stu największych firm zbrojeniowych, których łączne obroty wynoszą 16,2 miliarda dolarów, czyli 13,9 miliarda euro (wzrost o 16% rok do roku). Krytyka wobec działań Izraela w Strefie Gazy wydaje się mieć niewielki wpływ na zainteresowanie izraelską bronią.

Źródło: AFP/ Le Figaro

Algierczycy okradli dom prezydenta Francji, Hollande

Algierczycy okradli dom prezydenta Francji

3.12.2025

Hollande z Obamami Fot. Wikipedia domena publiczna

Ofiarą włamania jest były prezydent Francji, socjalista François Hollande. W takich przypadkach służby są sprawne. Dwie osoby zostały już oskarżone i uwięzione. Są to dwaj obywatele Algierii urodzeni w grudniu 1994 i w lutym 1995 roku. Włamali się do paryskiego domu, w którym mieszka François Hollande i jego konkubina Julie Gayet. Do włamania doszło 22 listopada.

Natychmiast wszczęto śledztwo w sprawie „zorganizowanego rozboju”, które było prowadzone przez paryską policję. Jak donoszą teraz media, już tydzień później, 28 listopada zatrzymano dwie osoby, którym postawiono formalne zarzuty.

Algierczycy trafili do aresztu tymczasowego. Wybrali chyba zły obiekt… Swoją drogą, Hollande, który obecnie jest deputowanym, przez lata migrację wspierał. Karma wróciła?

Hollande jest uznawany za jednego z najgorszych prezydentów V Republiki. Był prezydentem w latach 2012-17, a także bohaterem kilku skandali obyczajowych. W 2024 powrócił do aktywności politycznej. W przedterminowych wyborach w tym samym roku z ramienia koalicji lewicy – Frontu Ludowego uzyskał mandat posła do Zgromadzenia Narodowego.

François Hollande przez około trzydzieści lat był związany z polityk PS Ségolène Royal, z którą ma czwórkę dzieci.

W październiku 2010 François Hollande ogłosił publicznie, że jest związany z Valérie Trierweiler, dziennikarką „Paris Match”.

W tym samym czasie, od 2013 pojawiły się pogłoski o związku François Hollande’a z aktorką Julie Gayet. François Hollande i Julie Gayet zawarli związek małżeński w 2022r.

Źródło: Le Figaro

Ostrzeżenie Putina dla władz Europy: „Jeśli Europa rozpocznie wojnę, może nie być już z kim negocjować”. 

Thomas Röper anti-spiegel.ru

Ostrzeżenie Putina dla Europy

„Jeśli Europa rozpocznie wojnę, może nie być już z kim negocjować”. 

Zapytany we wtorek, co sądzi o groźbach wojny ze strony UE, Putin nie wykluczył wojny i wyraźnie ostrzegł, że Rosja będzie prowadzić wojnę inaczej niż na Ukrainie. 

Anti-Spiegel  2 grudnia 2025

We wtorek prezydent Rosji Putin po raz pierwszy wydał bardzo jasne ostrzeżenie dla państw europejskich. Przetłumaczyłem wypowiedzi Putina, ale najpierw chcę pokazać, jak Der Spiegel o tym doniósł i co zataił przed czytelnikami. Następnie udostępnię tłumaczenie i dodam kilka krótkich przemyśleń na ten temat.

Der Spiegel ponownie

Od prawie czterech lat Der Spiegel praktycznie codziennie donosi, że Rosja – i oczywiście Putin osobiście – grozi Europie wojną, mimo że nigdy nie wystosowała takiej groźby. Aby jeszcze bardziej zaognić sytuację, Der Spiegel twierdzi, że atak Rosji jest nieuchronny – a nawet nie nastąpi to wcześniej niż w 2029 roku – i że Rosja już prowadzi „wojnę hybrydową” przeciwko Europie, mimo że żadne z tych oskarżeń pod adresem Rosji nie zostało udowodnione ani potwierdzone.

To ironia, ponieważ kiedy prezydent Rosji Putin – jak to miało miejsce we wtorek – faktycznie wydaje jasne ostrzeżenie przed wojną dla Europy, Der Spiegel pomija połowę jego treści.

Pod tytułem „Wojna na Ukrainie – Putin oskarża Europę o blokowanie negocjacji pokojowych” ( blokowanie ) Der Spiegel relacjonuje krótkie wystąpienie Putina przed prasą. W artykule Der Spiegel nazywa plan pokojowy Trumpa dla Ukrainy „rosyjską listą życzeń” i wyjaśnia czytelnikom, że Europejczycy renegocjowali plan z USA, a Rosja odrzuca wynik jako „wcale niekonstruktywny”. 

Niemiecki magazyn informacyjny Der Spiegel pisze następnie:

Aby wyrazić niezadowolenie Rosji z faktu, że jej domniemana lista życzeń nie została spełniona, Putin otwarcie zagroził Zachodowi we wtorek. Rosja jest gotowa zaangażować Europejczyków w negocjacje. Musieliby jednak uznać realia panujące na polu bitwy na Ukrainie. „Nie zamierzamy walczyć z Europą, mówiłem to już setki razy. Ale jeśli Europa chce walczyć i zacznie, to jesteśmy gotowi zrobić to natychmiast” – powiedział. „Europa stanęła po stronie Ukrainy w wojnie, zerwała bliskie więzi z Rosją i tym samym wycofała się ze stołu negocjacyjnego” – kontynuował Putin”.

To wszystko, czego czytelnicy „Spiegla” dowiedzą się o oświadczeniu Putina. Przyjrzyjmy się więc, co Putin faktycznie powiedział i czy „Der Spiegel” dostarczył czytelnikom wyczerpujących informacji.

Co Putin naprawdę powiedział

Podczas krótkiej konferencji prasowej (całość tutaj Konferencja) Putinowi zadano między innymi dwa pytania dotyczące Ukrainy i stanowiska Europejczyków. Tłumaczę te pytania i odpowiedzi Putina w całości. 

Początek tłumaczenia:

Pytanie: Wkrótce spotka się Pan ze Stephenem Witkoffem, który przyjechał do Moskwy specjalnie w tym celu. Obecnie proces negocjacji toczy się wyłącznie ze stroną amerykańską. Dlaczego Europejczycy milczą? Dlaczego trzymają się tak daleko od tego procesu?

Putin: Europejczycy nie milczą. Są wściekli, że zostali wykluczeni z negocjacji. Chciałbym jednak podkreślić, że nikt ich nie wykluczył. Sami się wykluczyli. Przez jakiś czas utrzymywaliśmy z nimi bliskie kontakty. Potem nagle zerwali kontakty z Rosją. To była ich inicjatywa.

Dlaczego to zrobili? Ponieważ przyjęli za punkt wyjścia ideę zadania Rosji strategicznej klęski i najwyraźniej nadal żyją tą iluzją. Rozumieją jednak, intelektualnie, że to już przeszłość, że nie mogło się wydarzyć. Wtedy mylili myślenie życzeniowe z rzeczywistością, ale nie potrafią i nie chcą się do tego przyznać. Sami wycofali się z tego procesu, to po pierwsze.

Po drugie, ponieważ nie podoba im się obecny wynik, utrudniają starania rządu USA i prezydenta Trumpa o osiągnięcie pokoju poprzez negocjacje. Sami odrzucają rozmowy pokojowe i utrudniają prezydentowi Trumpowi działania.

Po trzecie, nie mają żadnego programu pokojowego; są po stronie wojny. I nawet jeśli próbują wprowadzić jakieś propozycje do planu Trumpa – wszyscy to widzimy otwarcie – wszystkie te zmiany mają na celu tylko jedno: zablokowanie całego procesu pokojowego i wysunięcie żądań absolutnie nieakceptowalnych dla Rosji. Rozumieją to i w ten sposób obwiniają Rosję za załamanie procesu pokojowego. To jest ich cel. Widzimy to całkiem wyraźnie.

Jeśli więc faktycznie chcą wrócić do rzeczywistości, biorąc pod uwagę rozwijającą się sytuację „na miejscu”, w porządku, nie wykluczamy tego.

Pytanie: Szijjártó powiedział dziś nawet, że możemy dosłownie znaleźć się w stanie wojny z Europą. Powiedział, że NATO, a dokładniej jego europejskie skrzydło, planuje doprowadzić swoje wojska do pełnej gotowości bojowej do 2029 roku, a do 2030 roku istnieje ryzyko konfliktu zbrojnego. To rzeczywiście bardzo poważna, wręcz sensacyjna sprawa. Co Pan o tym sądzi? Czy naprawdę przygotowujemy się do czegoś?

Putin: Nie chcemy toczyć wojny z Europą; mówiłem to już setki razy. Ale jeśli Europa nagle zdecyduje się na wojnę z nami i zacznie to robić, jesteśmy gotowi już teraz. Nie ma co do tego wątpliwości. Ale jakie jest pytanie? Jeśli Europa nagle rozpocznie wojnę z nami, byłoby to moim zdaniem bardzo szybko…

To nie jest Ukraina. Na Ukrainie postępujemy chirurgicznie, ostrożnie. To zrozumiałe, prawda? To nie jest wojna w dosłownym, współczesnym znaczeniu tego słowa. Jeśli Europa nagle zdecyduje się wypowiedzieć nam wojnę i zacznie to robić, bardzo szybko może dojść do sytuacji, w której nie będzie już nikogo, z kim moglibyśmy negocjować.

=======================================================

Nie wszystkie wojny są sobie równe.

Można by argumentować, że Der Spiegel przedstawił dość przydatne podsumowanie wypowiedzi Putina, ale to nieprawda, ponieważ Der Spiegel pominął kluczowe informacje. Der Spiegel nie zrelacjonował tego, co znajduje się w ostatnim akapicie tłumaczenia, co jest kluczowe.

Pomimo całej propagandy zachodnich mediów i polityków na temat rzekomo „brutalnej rosyjskiej wojny agresywnej”, Rosja w rzeczywistości działa na Ukrainie z niezwykłą powściągliwością, o czym świadczy liczba ofiar cywilnych, która nawet po prawie czterech latach wojny wciąż wynosi nieco ponad 10 000. Używam słowa „tylko”, ponieważ przykład Izraela, którego ludobójstwo w Strefie Gazy tak chętnie poparli Europejczycy, pokazuje, czym naprawdę jest brutalna wojna. Izrael wymordował ponad 70 000 cywilów w Strefie Gazy w ciągu zaledwie półtora roku. Jeśli uwzględnić tych, którzy zmarli z głodu, i wszystkie ofiary pogrzebane pod gruzami, liczba ta prawdopodobnie znacznie przekracza 100 000.

… Nawet rosyjskie ataki na ukraińskie dostawy energii, tak gwałtownie potępiane na Zachodzie, są w rzeczywistości przeprowadzane z niezwykłą rozwagą. Podczas wojen w byłej Jugosławii w 1999 roku NATO natychmiast i niemal całkowicie zniszczyło serbskie źródła energii, a także zaatakowało stacje telewizyjne, pociągi pasażerskie i inną infrastrukturę. Kiedy dziennikarz zapytał, dlaczego NATO atakuje infrastrukturę cywilną, taką jak elektrownie i stacje telewizyjne, ówczesny Naczelny Dowódca NATO odpowiedział lakonicznie, że to prezydent Serbii zdecyduje, kiedy te ataki na cele cywilne ustaną; po prostu musi się poddać.

Pomimo wojny i cierpienia, jakie przyniosła ona również Rosji, Rosjanie nadal uważają Ukraińców za bratni naród. Dlatego Rosja robi wszystko, co w jej mocy, aby oszczędzić ludność cywilną na Ukrainie.

Ale Europejczycy nie są uważani przez Rosjan za bratni naród. Gdyby ich żołnierze walczyli z Rosją, Rosja zareaguje bez opanowania, jakie wykazała na Ukrainie, i prawdopodobnie będzie prowadzić wojnę w taki sam sposób, w jaki prowadzi ją Zachód – nie tylko dlatego, że Europejczycy prawdopodobnie postąpią tak samo.

Ostatnie stwierdzenie Putina, że ​​jeśli Europa rozpocznie wojnę z Rosją, „bardzo szybko może dojść do sytuacji, w której nie będzie nikogo, z kim moglibyśmy negocjować”, powinno zostać zrozumiane przez europejskich przywódców jako wyraźne osobiste zagrożenie pod ich adresem.

Putin z pewnością nie miał na myśli użycia broni jądrowej, jak można by przypuszczać, ale raczej stwierdził, że w takiej wojnie zainicjowanej przez Europejczyków, ich urzędnicy państwowi również byliby uzasadnionymi celami dla Rosji.

Innymi słowy, europejscy politycy nie powinni oczekiwać, że będą mogli poświęcić swoich żołnierzy w wojnie z Rosją, kontynuując jednocześnie normalne życie.

Niestety, oświadczenie Putina prawdopodobnie sugeruje również, że Rosja nie będzie szanować ludności cywilnej w wojnie z Europą. Czytelnicy „Spiegla” nie powinni o tym wiedzieć; powinni nadal wierzyć, że Europa jest militarnie zdolna do powstrzymania Rosji.

Ale Zachód zbiorowo już nie zdołał tego zrobić na Ukrainie, więc jak Europa ma sobie z tym poradzić sama – zwłaszcza bez pomocy Stanów Zjednoczonych, które jasno dały do ​​zrozumienia, że ​​to nie jest ich wojna?

Jak wspomniałem na początku, zawsze zabawne jest to, że Spiegel niemal codziennie wymyśla nowe kłamstwa na temat rzekomych gróźb wojennych Rosji (lub cytuje groźby sfabrykowane przez UE), ale milczy, gdy Rosja faktycznie ostrzega przed wojną.

Admirał Dragone: NATO rozważa możliwość przeprowadzenia prewencyjnych ataków na Rosję.

Admirał Dragone: NATO rozważa możliwość przeprowadzenia prewencyjnych ataków na Rosję.

Jak powiedział szef Komitetu Wojskowego sojuszu w wywiadzie dla Financial Times, podjęcie tej decyzji utrudniają trudności prawne.

1 grudnia, 00:17

Przewodniczący Komitetu Wojskowego NATO Giuseppe Cavo Dragone REUTERS/Ciro De Luca
Szef Komitetu Wojskowego NATO Giuseppe Cavo Dragone© REUTERS/ Ciro De Luca

LONDYN, 1 grudnia. /TASS/. Sojusz Północnoatlantycki rozważa podjęcie działań wyprzedzających w odpowiedzi na rzekomo agresywne działania Rosji, ale taka decyzja wiąże się z szeregiem wyzwań prawnych, powiedział admirał Giuseppe Cavo Dragone, szef Komitetu Wojskowego NATO, w wywiadzie dla Financial Times .

„Badamy wszystko. W cyberprzestrzeni działamy bardziej reaktywnie. Rozważamy bardziej agresywne lub wyprzedzające działanie zamiast reagowania” – powiedział dowódca wojskowy. Dodał, że sojusz mógłby uznać „uderzenia wyprzedzające” za „działania obronne”.

Jak jednak przyznał Dragone, „wykracza to poza normalny sposób myślenia i działania NATO”. Wyjaśnił, że trudności dotyczą „ram prawnych, kwestii jurysdykcyjnych” oraz tego, kto dokładnie miałby podejmować takie działania.

Wcześniej ambasador Rosji w Belgii Denis Gonczar oświadczył, że NATO, „zastraszając swoją ludność nieistniejącymi planami Kremla dotyczącymi ataków na kraje sojusznicze”, rozpoczęło „przygotowania do wielkiej wojny z Rosją”. 

Demoniczny atak [studentek i studentów Uniw. Warsz. !!] na zdjęcia z aborcji

RatujŻycie.pl

Szanowny Panie, Drogi Obrońco Życia Dzieci!

Jestem głęboko zszokowana.

To wszystko wydarzyło się naprawdę, w Warszawie, pod Biblioteką Uniwersytecką. I było demoniczne.

Studenci wychodzący z zajęć zareagowali na pikietę prolife w sposób skrajnie emocjonalny, wręcz niekontrolowany. W jednej chwili w kontrze do spokojnej rozmowy pojawiły się krzyki, szarpanie materiałów i bluzgi.

Wolontariusze ŻiR-u relacjonowali mi, że próbowali rozpocząć rzeczowy dialog. Początkowo dyskusja przebiegała zgodnie ze znanymi argumentami strony proaborcyjnej: „to wybór”, „to część ciała kobiety”, „a co z gwałtem?”.

Proliferzy odpowiadali – cierpliwie, krok po kroku.

Jednak napięcie po drugiej stronie rosło.


Wszystko zmieniło się w chwili, gdy jedna z naszych wolontariuszek przyniosła foldery ze zdjęciami przedstawiającymi, jak wyglądają dzieci po aborcji. Opisała mechaniczne rozrywanie ciał maleńkich dzieci, użycie pomp próżniowych, szczypiec, zastrzyków wywołujących u dziecka zawał.

I wtedy nastąpił wybuch agresji – gwałtowny, niepokojący, jakby wyzwolony przez sam widok prawdy – takiej, jaka ona naprawdę jest.

Wspieram

Wiem, skąd bierze się ta reakcja. Jeżeli ktoś przez długi czas słucha wyłącznie feministycznej narracji, która przedstawia aborcję jako zwykły zabieg medyczny, to obrazy pokazujące jej rzeczywisty przebieg wstrząsną jego świadomością.

Zdjęcia takie nie pozostawiają miejsca na wygodne wyobrażenia. Nie da się ich zamknąć w kilku neutralnych słowach. Patrzy się na człowieka, którego życie zostało przerwane, na maleńką twarzyczkę zastygłą w bólu.
To jest moment, w którym człowiek zostaje skonfrontowany z czymś, od czego dotąd uciekał jak najdalej.

Gwałtowna reakcja studentów była więc, niestety, łatwa do przewidzenia. Zdjęcia z aborcji podważają wszystko, co dotąd słyszeli i w co chcieli wierzyć.

Myślę, że dziś nie przyznają się nawet sami przed sobą, że coś w nich pękło.
Ale ten obraz pozostanie.
Będzie wracał.
I w którymś momencie zmusi ich do refleksji, której nie da się już dłużej odkładać.

Szanowny Panie,

Działamy w warunkach ogromnego napięcia i licznych ataków. Każdego dnia mierzymy się z agresją, zniszczeniami, próbami uciszania. Podczas pikiety pod BUW-em zniszczono kilkaset naszych broszur – były to materiały edukacyjne, które przygotowujemy z myślą o tych, którzy nigdy nie widzieli, czym naprawdę jest aborcja. I przy pomocy tych broszur pracujemy na ulicy.

Dla aborterów to był gest buntu.
Dla nas – realna strata i konieczność poniesienia kolejnych kosztów druku.

Wspieram

Każde rozdarte zdjęcie to jedno mniej spojrzenie, które mogłoby otworzyć czyjeś sumienie. Każdy odtworzony folder – to nowa szansa na zmianę czyjegoś myślenia.

Nie cofamy się.
Wiemy, że potrzeba jeszcze wiele wyjaśniania, pokazywania i cierpliwego działania. Tym bardziej po tym, co wydarzyło się pod BUW-em.

Z wyrazami szacunku,

Kaja GodekKaja GodekKaja Godek
Fundacja Życie i Rodzina
www.RatujZycie.pl

PS – Akcje na ulicach Warszawy będą dalej się odbywać. Najbliższa w sobotę o 12:00 pod Abotakiem na ul. Wiejskiej – będzie to Publiczny Różaniec o zatrzymanie aborcji. O innych dowie się Pan z Facebooka Warszawskiej Komórki Fundacji: https://www.facebook.com/zycierodzinawarszawa – ten profil naprawdę warto zaobserwować.

WSPIERAM

NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA
TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE
DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY:
IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
KOD SWIFT: BIGBPLPW

MOŻNA TEŻ SKORZYSTAĆ Z SYSTEMÓW DO SZYBKICH PRZELEWÓW, BLIKA LUB PŁATNOŚCI KARTAMI POD LINKIEM: https://ratujzycie.pl/wesprzyj/

RatujŻycie.pl

Ukraina chce sprzedawać broń… Powstają dwa centra na Zachodzie.

Ukraina chce sprzedawać własną broń. Powstają dwa centra w krajach Zachodu

https://www.fronda.pl/a/Ukraina-chce-sprzedawac-wlasna-bron-Powstaja-dwa-centra-w-krajach-Zachodu,249673.html


Jak donoszą media, Ukraina wchodzi w nowy etap swojej strategii militarno-ekonomicznej. Kijów zapowiedział utworzenie specjalnych centrów eksportu broni, które mają sprzedawać… nadwyżki ukraińskiego uzbrojenia. Informacja brzmi co najmniej zaskakująco, ale została oficjalnie potwierdzona i wywołała szeroką dyskusję wśród analityków obronnych.

Według zapowiedzi, centra eksportowe mają pomóc w budowaniu ukraińskiego potencjału przemysłowego, zwiększać dochody budżetu oraz wzmacniać pozycję Ukrainy na globalnym rynku zbrojeniowym. [nie mają już skąd brać łapówek? md]

Kijów podkreśla, że nadwyżki dotyczą sprzętu, który nie jest obecnie potrzebny na froncie lub został zastąpiony nowszym wyposażeniem.

„Eksperci” zauważają, że to kolejny krok w kierunku uniezależnienia ukraińskiego przemysłu obronnego i wykorzystania potencjału, jaki powstał dzięki masowej modernizacji armii. Jednocześnie pojawiają się pytania o skalę dostępnych nadwyżek i potencjalne kierunki eksportu.

Sprawa budzi też emocje wśród potencjalnych kupujących — niektórzy widzą w tym dowód na stabilizację ukraińskiej produkcji zbrojeniowej, inni obawiają się, czy sprzedaż sprzętu nie odbije się na bieżących potrzebach armii. Źródła podają, że powstają właśnie dwa pierwsze takie centra. 

O. Dariusz Kowalczyk: Zabobon „Kościoła otwartego”

O. Dariusz Kowalczyk: Zabobon „Kościoła otwartego”

https://pch24.pl/o-dariusz-kowalczyk-zabobon-kosciola-otwartego

Każdy człowiek powołany jest do stania się członkiem Ludu Bożego. W tym sensie Kościół katolicki jest z natury „otwarty”, zwraca uwagę w najnowszym felietonie O. Dariusz Kowalczyk SJ. Nie oznacza to jednak, że religia powinna akceptować modne, szkodliwe ideologie. Kościół musi chronić święte skarby, które przechowuje: depozyt wiary, sakramenty i zasady moralności chrześcijańskiej, dodawał kapłan.  

„Katolicyzm otwarty bezkrytycznie przyjmuje język lewicowo-liberalnej demokracji, wchodzi z tego rodzaju środowiskami w moralno-polityczną jedność”, pisał w artykule opublikowanym na łamach portalu opoka.org.pl O. Dariusz Kowalczyk.

W tekście jezuita zauważył, że promotorzy „otwartego” Kościoła w rzeczywistości sami ulegli intelektualnej sekularyzacji i dążą do zmiany chrześcijaństwa w narzędzie legitymizacji liberalnych opinii politycznych oraz obyczajowego i kulturowego upadku, przedstawianych jako zbiór „europejskich” i „nowoczesnych” wartości.

Tymczasem, jak przypomniał duchowny, chrześcijańska religia nie może być przychylna podobnym prądom. Oznaczałoby to, że przestałaby chronić powierzoną przez Boga Kościołowi prawdę religijną i doskonałą naukę moralną.

Otwartość bez granicy nie jest cnotą – jest głupotą albo manipulacją. Już w Księdze Rodzaju Bóg oddziela światło od ciemności, wody od ziemi, dzień od nocy – ustanawia granice (…). Jezus mówi o bramie ciasnej i wąskiej drodze, nie mówi: Otwórzcie wszystko dla wszystkich. Mówi: Wchodźcie przez ciasną bramę; bo szeroka jest brama i przestronna droga, która wiedzie na zatracenie (Mt 7,13). To jest obraz granicy. (…) Prawda i życie mają swoją strukturę, swoje wymagania, swoje granice. Nie można wejść na wąską drogę z bagażem fałszu, grzechu, kompromisu.”, podkreślał jezuita.

Ze względu na panujący w Kościele boski porządek, katolikiem nie można zostać na własnych zasadach. By nim być, trzeba przyjąć prawdziwą religię i ochrzcić się, przypominał O. Dariusz Kowalczyk. Do takiego wstąpienia do Chrystusowej Owczarni powołany jest każdy bez wyjątku. Nie oznacza to jednak, że Kościół powinien stać się przestrzenią skupiającą również tych, którzy żyją wbrew katolickim zasadom.

Zabobon otwartości polega na tym, że słowo otwarty staje się zaklęciem, które ma automatycznie legitymizować każdą zmianę, każdy kompromis, każde rozmycie granic. To jest manipulacja językowa: przenosi się wymiar moralny i prawdziwościowy na wymiar fasadowy (otwarty = dobry, „zamknięty” = zły). Tymczasem w Biblii zarówno otwieranie, jak i zamykanie mają swoje miejsce. Chrześcijaństwo nie jest religią otwartości. Jest religią prawdy, która nas wyzwala; religią miłości, która ma granice; religią nadziei, która wymaga wyboru. Otwartość, która nie wie, co chronić, nie jest cnotą – jest głupotą, która naraża na zniszczenie to, co najcenniejsze”, zaznaczał jezuita.

Jak podkreślał kapłan, w Polsce pojęcie „Kościoła Otwartego” silne kojarzy się ze środowiskami tzw. lewicy katolickiej, w tym tytułami prasowymi takimi jak „Znak”, „Tygodnik Powszechny”, czy „Więź”.  Nad Wisłą „otwarty” katolicyzm jest więc nie tylko podatny na wpływ lewicowej ideologii, ale również na „partyjniactwo” i „sojusz ołtarza z lewicowo- liberalnym tronem”.

Wbrew tym środowiskom, w ocenie O. Dariusza Kowalczyka od lat ulegającym postępującej degeneracji, „trzeba na różne sposoby podkreślać, że autentyczna ewangeliczna otwartość jest wymagająca, a nie letnia; jest zakorzeniona, a nie rozmyta”, kończy jezuita.

Źródło: opoka.org.pl

NRD – normalne państwo czy radziecki protektorat?

NRD – normalne państwo czy radziecki protektorat?

W Wydawnictwie Poznańskim ukazała się niedawno praca pt.:  „Kraj za murem. Życie codzienne w NRD”   autorstwa Katji  Hoyer. Autorka urodzona w NRD, mieszka obecnie w Wielkiej Brytanii.

W pracy została bardzo rzetelnie przedstawiona historia Niemieckiej Republiki Demokratycznej, począwszy od początków jakimi była radziecka strefa okupacyjna aż do momentu wchłonięcia tego państwa przez RFN. Autorka nie kryje ciemnych kart historii NRD, takich jak strzelanie do osób próbujących uciekać na Zachód,  czy też powszechnej inwigilacji społeczeństwa przez służbę bezpieczeństwa – Stasi. Jednak w przeciwieństwie do większości ukazujących się u nas książek o Polsce Ludowej, przedstawiającej nasz kraj z tamtego okresu w ciemnych barwach, K. Hoyer pokazuje również pozytywne strony życia w NRD i wydaje się, po przeczytaniu pracy, że te pozytywy przewyższają ujemne strony egzystencji NRD. W podsumowaniu K. Hoyer  stwierdza: „nadszedł czas by uznać NRD za to czym była – częścią niemieckiej historii”.

W pracy narracja autorki przeplata się ze wspomnieniami mieszkańców b. NRD i trzeba przyznać, że to połączenie jest bardzo udane.

Swoją opowieść K. Hoyer zaczyna od 1945 r. Ukazuje ciężką sytuację mieszkańców radzieckiej strefy okupacyjnej, która nie dość, że byłą uboższą częścią dawnej Rzeszy, mniejszą, mniej ludną, pozbawioną zasobów naturalnych, a  do tego mocno zniszczoną i poddaną w pierwszym okresie silnej eksploatacji ze strony organów radzieckich, a nawet pozbawioną naukowców, których na parę lat wywieziono do ZSRR do pracy przy projektach zbrojeniowych.

Na tle trudnych początków osiągnięcia tego socjalistycznego państwa w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych muszą budzić szacunek, zwłaszcza że strefa radziecka, w przeciwieństwie do stref zachodnich, pozbawiona była pomocy w ramach Planu Marshalla.

Autorka zwraca uwagę, że nawet samo powstanie NRD nie było sprawą oczywistą. Przez wiele lat Stalin był do tego nastawiony niechętnie, dążąc do zjednoczenia Niemiec. Wszystkie działania podejmowane w radzieckiej strefie okupacyjnej były następstwem działań podejmowanych w strefach zachodnich i tak NRD powstała dopiero po utworzeniu RFN, a zgodę na budowę armii otrzymała po rozpoczęciu remilitaryzacji RFN. Samo powstanie NRD nie przesądzało  początkowo o braku możliwości zjednoczenia Niemiec. Pierwsza konstytucja była zbliżona do zachodnioniemieckiej, kraj podobnie jak jego zachodni sąsiad był podzielony na landy, posiadał dwuizbowy parlament i identyczną jak RFN flagę. Zmiany  przy niechętnej postawie ZSRR i to głównie pod naciskiem niemieckich komunistów następowały stopniowo. W 1952  zlikwidowano landy, wprowadzając Bezirki (okręgi), w 1958 dwuizbowy parlament, w 1960 r. urząd prezydenta.  Do flagi dopiero w 1959 r. dodano młot, cyrkiel i wieniec zbożowy, a konstytucję po raz pierwszy zmieniono dopiero w 1968 r.

Przełomowym rokiem dla pierwszych prób zjednoczenia Niemiec był rok 1952. Wtedy to kanclerz RFN Konrad Adenauer odrzucił propozycję Stalina, który zaniepokojony przygotowaniami do remilitaryzacji Zachodnich Niemiec, zaproponował zjednoczenie Niemiec, pod warunkiem zachowania przez to państwo neutralności. Zdaniem autorki propozycja Stalina nie była wybiegiem propagandowym, a rzetelną propozycją. Odrzucenie tej propozycji przez władze RFN wykorzystał natychmiast przywódca NRD Walter Ulbricht i 9 lipca 1952 r. podczas II Zjazdu Partii zapowiedział otwarcie program „budowy socjalizmu”, na co Stalin niechętnie zgodził się. Wtedy też zrezygnowano z ustroju federalnego i przystąpiono świadomie do budowy odrębnego państwa niemieckiego.

Jak już napisałem wyżej, sytuacja gospodarcza wschodniej części Niemiec początkowo była bardzo trudnią. Jak podaje autorka łącznie w latach 1945-1953 państwo wschodnioniemieckie utraciło 60% bieżącej produkcji, którą skonfiskował na swoje potrzeby ZSRR. Jednakże obywatele wschodnich Niemiec nie ustawali w wysiłkach i już w 1950 r. udało się osiągnąć poziom produkcji z roku 1938 i to pomimo faktu, że NRD zapłaciła trzykrotnie wyższe reparacje niż jej zachodnia odpowiedniczka.

Jak już wspominałem – tereny, które weszły w skład NRD były praktycznie pozbawione zasobów naturalnych. Praktycznie jedynym bogactwem był węgiel brunatny i z niego wytwarzano ok. 70 % energii. Mimo braku rudy żelaza wybudowano od podstaw nowe miasto Eisenhüttenstadt. Było to wzorcowe miasto socjalistyczne. Biorąc pod uwagę trudne warunki początkowe, osiągnięcia gospodarcze NRD były imponujące. K Hoyer przytacza na ten temat szereg danych i tak: w 1960 r. pralka znajdowała się tylko w 6% gospodarstw domowych, 10 lat później w nieco ponad połowie. Największym sukcesem przemysłu konsumenckiego NRD był postęp w dostawie lodówek. W 1960 r. były one tylko w 6% gospodarstw domowych. W 1970 r. lodówkę elektryczną posiadało już 56,4% gospodarstw domowych, czyli znacznie więcej niż w Niemczech Zachodnich, gdzie miało ją  w tym czasie tylko 28% gospodarstw, a w 1980 r. te artykuły gospodarstwa domowego były już praktycznie w każdym domu mieszkańców NRD. Dostęp do telefonów był natomiast znacznie mniejszy w porównaniu z RFN. W 1970 r. połowa  zachodnioniemieckich gospodarstw była podłączona do telefonu, podczas gdy w NRD było to zaledwie 6%.

Jeśli chodzi zaś o liczbę samochodów, to jak podaje autorka w  roku 1988 nieco ponad połowa wschodnioniemieckich gospodarstw domowych miała samochód, czyli tylko niewiele mniej niż w RFN i tyle samo co w Wielkiej Brytanii.

W 1967 zniesiono pracujące soboty a wymiar etatu zmniejszono do 43,75 godziny za tę samą płacę. Subsydiowanie czynszów, wyżywienia, wydarzeń kulturalnych i komunikacji publicznej sprawiło, że stały się one dostępne dla każdego. Bilet do kina kosztował 50 fenigów przy minimalnej pensji wynoszącej 300 marek. Czteroosobowe gospodarstwo domowe w Niemczech Zachodnich wydawało na czynsze ok. 21% dochodów netto a w NRD jedynie 4,4%.

W 1968 r. prawie w każdym domu było radio, w 3/4 również telewizor. Pod koniec następnej dekady radia i telewizory były już praktycznie w każdym domu. W 1969 r. i w NRD i RFN wprowadzono kolorowe telewizory. Postęp ten dokonywał się z jednej strony dzięki wysiłkowi ciężko pracującej ludności, a z drugiej strony dzięki dostawom taniej ropy i gazu z ZSRR. Dziś zapomina się, że dostawami tanich surowców energetycznych ZSRR subsydiował wszystkie kraje socjalistyczne, w tym i Polskę.

„Trabant 601”

Następował też olbrzymi postęp społeczny. Autorka podkreśla, że 1967 r. około 1/3 studentów szkół wyższych NRD wywodziło się z klas pracujących, podczas gdy w RFN było to zaledwie 3%. W 1989 r. NRD miała najwyższy na świecie odsetek aktywności zawodowej kobiet, niemal wszystkie miały stałą pracę. W RFN pracowała tylko połowa kobiet, a większość z nich tymczasowo. Dla wschodnioniemieckich kobiet rzeczą zupełnie normalną stało się robienie kariery zawodowej i posiadanie dzieci przy niewielu kompromisach. Placówki opiekuńcze były liczne i darmowe. Czynne od godz. 6.00 do 18.00, obejmowały zwykły czas pracy, dzięki czemu oboje rodzice mogli pracować na etatach. Choć system zachodnioniemiecki czynił duże postępy od 1950 r., to opieka nad dziećmi nadal była uważana za osobisty wybór, pokrywany z własnych pieniędzy i wymagający zaangażowania rodziców. K. Hoyer podaje też, że gdy kobiety zaczęły służyć w armii NRD pod koniec lat 80 tych, to kobiety w RFN nadal nie miały prawa służyć w wojsku. W efekcie w 1990 r. po zjednoczeniu Niemiec każda z dwóch tys. kobiet służących w szeregach NVA utraciła pracę i stopień wojskowy. Tylko bardzo nieliczne wstąpiły do Bundeswehry  jako pracowniczki cywilne.

Stabilizacja życia powodowała wzrost zadowolenia w kwestiach politycznych. Wydarzenia 1953 r., podczas których w  Berlinie na ulice wyszło ponad 100 tys. osób, w Halle i Lipsku odpowiednio 60 i 40 tys. – łącznie w całym kraju w protestach miało wziąć udział milion ludzi – już się nigdy nie powtórzyły. Społeczeństwo Wschodnich Niemiec  podzieliło się na dwie grupy. Mniej liczna była głęboko nieszczęśliwa, czuła się prześladowana, wykorzystywana i dławiona przez upolitycznienie wielu aspektów życia. Jednakże znaczna większość ludzi pogodziła się z życiem w NRD. Tak więc j wizja społeczeństwa wschodnioniemieckiego przedstawiona przez K. Hoyer  jest zupełnie inna niż lansowana u nas wizja polskiego społeczeństwa, które  rzekomo dzieliło się na żołnierzy wyklętych, opozycję z jednej strony oraz kolaborantów z drugiej. Do osądu czytelników pozostawiam ocenę, która wizja jest bardziej prawdziwa. Natomiast do K. Hoyer należy żywić szacunek, że tak szczerze  zaprezentowała nastroje ludności NRD. Zresztą jakby nie patrzeć na NRD, był to kraj znacznie mniej opresyjny w porównaniu z III Rzeszą.

Postawienie muru berlińskiego zahamowało dramatyczny odpływ ludzi na Zachód. Autorka podaje, że do końca 1961 r. NRD utraciła już 1,3 miliona ludzi. Wyjeżdżali głownie intelektualiści, przedstawiciele wolnych zawodów, wykwalifikowani robotnicy oraz dawni właściciele dużych gospodarstw. Wg K Hoyer do 1961 r. NRD utraciła 7500 lekarzy, 1200 dentystów, trzecią część naukowców i setki tysięcy wykwalifikowanych robotników.

Autorka zwraca też uwagę, że obok stabilizacji wewnętrznej wzrastało uznanie NRD na arenie międzynarodowej. W 1973 r. wraz z RFN  NRD została przyjęta do ONZ, poprawiały się stosunki z zachodnioniemieckim sąsiadem.  W 1980 r. wschodnioniemieckie ambasady i konsulaty znajdowały się niemal w 200 krajach świata. Wschodnioniemieckie produkty były eksportowane nawet do Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych.

NRD zaczęła odnosić też niebywałe sukcesy sportowe. Od Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 1972 r. do końca swego istnienia NRD zajmowała w klasyfikacji medalowej 1 lub 2 miejsca, bijąc takich gigantów jak ZSRR i USA, a także zachodnioniemieckiego rywala. Choć jest mało prawdopodobne by udało się to osiągnąć bez dopingu, nie tłumaczy on wszystkich sukcesów. Niewielkie państwo zdominowało tabele sportowe na całe dekady, jego reprezentanci zdobyli łącznie 755 olimpijskich medali, w tym 203 złote.

Bardzo interesujące jest przedstawienie przez autorkę stenogramu rozmowy miedzy Helmutem Kohlem a Erichem Honeckerem z 1983 r.,  podczas której Kohl zapewnił wschodnioniemieckiego przywódcę, że: „rozmawia Pan z człowiekiem, który nie zrobi niczego by zaszkodzić pana pozycji.” Uwieńczeniem relacji międzyniemieckich była wizyta Honeckera w 1987 r. w RFN, gdzie przyjmowano go z najwyższymi honorami. I pomyśleć, że ci sami Niemcy pięć lat później śmiertelnie chorego Honeckera postawili przed sądem. Jakże aktualne do dziś pozostają słowa Piłsudskiego, że Zachód jest parszywieńki.

Erich Honecker

Autorka wskazuje  też, że denazyfikacja na Wschodzie była głębsza i wywarła duży wpływ na gospodarkę. Nauczyciele, urzędnicy, politycy, a nawet inżynierowie i policjanci byli usuwani ze stanowisk i zastępowani osobami niedoświadczonymi, lecz bardziej akceptowalnymi ideologicznie. W tym czasie byli naziści w RFN czuli się całkiem dobrze. Takim sztandarowym przykładem jest kariera kata warszawskiej Woli, odpowiedzialnego za zamordowanie kilkudziesięciu tysięcy cywili w sierpniu1944 r. SS Gruppenführera Heinza Reinefartha, który po wojnie został wieloletnim burmistrzem Westerlandu, a potem był posłem do Landtagu Szlezwika-Holsztynu i pobierał generalską emeryturę.

Jednakże kryzysy naftowe uwypukliły słabości NRD i jej uzależnienie od Związku Radzieckiego. Gdy Moskwa wycofała się z obiecanych dostaw ropy i gazu, Niemcy Wschodnie nie były dłużej w stanie utrzymywać standard życia, do którego przywykli ich obywatele, bez narażania kraju na bankructwo. W 1980 r. NRD płaciła ekwiwalent 15 USD za baryłkę surowej ropy w porównaniu z 2-3 USD w 1972 r. Dodatkowo NRD eksportowała produkty ropopochodne, co stanowiło 28% enerdowskiego eksportu do krajów niesocjalistycznych. W 1981 r. ZSRR zerwał podpisane niegdyś porozumienia i zmniejszył eksport ropy do NRD o ponad 10% z 19 do 17 milionów ton, by móc zaoferować więcej na rynkach światowych i złagodzić własne problemy gospodarcze. Skutkiem tego była postępująca w latach osiemdziesiątych stagnacja gospodarcza. NRD  nie była już w stanie dotrzymywać kroku w rozwoju gospodarczym swojemu zachodniemu sąsiadowi.

W książce autorka poświęca też wiele miejsca skutkom zjednoczenia Niemiec, a w zasadzie prawidłowo nazywając rzecz po imieniu, wchłonięciu NRD przez RFN. Na dowód tego K. Hoyer przytacza słowa Wolfganga Schäuble, zachodnioniemieckiego ministra spraw wewnętrznych, który kierował negocjacjami zjednoczeniowymi ze Wschodem i zadeklarował, że zmiana musi nadejść wyłącznie ze strony NRD. „To nie jest zjednoczenie dwóch równorzędnych krajów” – podkreślił. „Jest konstytucja i jest RFN. Zacznijmy od założenia, że byliście wykluczeni z obu przez 40 lat. Teraz macie prawo zostać ich częścią”. Kierunek negocjacji nie podlegał dyskusji. Zdaniem autorki większość obywateli NRD w 1989 r. ani nie chciała likwidacji państwa, ani też nie marzyła o rychłym zjednoczeniu z Zachodem. Można było odczuć namacalne oczekiwanie, by NRD zmodernizowała życie polityczne. NRD była społeczeństwem ludzi świetnie wykształconych i upolitycznionych, pewnych siebie, dumnych ze swych osiągnięć i żądnych zmiany. 28 listopada 1989 r. 31 osób publicznych, w tym znani pisarze jak Christa Wolf i Stefan Heym przekazało mediom apel pt. „Za nasz Kraj”. Apelowano w nim za zachowaniem niepodległej NRD, ponieważ „alternatywą była wyprzedaż naszego majątku materialnego i moralnego oraz rychła aneksja NRD przez RFN”.

W ostatniej części pracy K. Hoyer przedstawia ciemne strony procesu „zjednoczenia”. Agencja Powiernicza powołana przez parlament RFN, z zadaniem nadzorowania procesu prywatyzowania państwowej gospodarki, zaczęła działać szybko sprzedając „majątek ludowy” w ręce prywatne. Jak pisze autorka, brak doświadczenia, nadzoru i odpowiedniego personelu Treuhand doprowadziły do chaosu i korupcji. Wielu Niemców wschodnich postrzegało jej działalność jako niegodną wyprzedaż ich kraju. Liczni robotnicy dumni ze swego zawodu i zarobków teraz musieli przygotować maszyny i pojazdy dla zachodnioniemieckich firm, które kupiły enerdowskie przedsiębiorstwa za bezcen (często za symboliczną kwotę jednej marki). Innym kazano rozmontowywać ich własne fabryki, co w praktyce oznaczało pracę, której celem było uczynienie siebie samych zbędnymi. Demontaż kraju wzbudzał często poczucie beznadziei, które nie mijało przez całe dziesięciolecia.

W 2005 r. co piąty Niemiec wschodni był bezrobotny. Wprowadzone programy pracy tymczasowej wiązały się z proponowaniem dumnym i wykształconym pracownikom by zatrudniali się czasowo przy sprzątaniu, utrzymaniu przestrzeni publicznych lub – co najgorsze – do ponurego zadania demontażu fabryk przed ich sprzedażą. Po 1990 r. wiele miejsc pracy z czasów NRD po prostu przestało istnieć. Tylko w ciągu pierwszych dwudziestu miesięcy po zjednoczeniu zlikwidowano 4 tys. przedsiębiorstw, pracę zachował co czwarty pracownik firm państwowych.

W ciągu dwóch pierwszych lat po upadku muru berlińskiego w Niemczech Wschodnich zamknięto połowę żłobków, w celu ograniczenia niezwykle kosztownego enerdowskiego państwa dobrobytu. Procesy te znamy zresztą z naszego polskiego doświadczenia, tyle tylko, że mało kto tak szczerze opisuje procesy degradacji jakie spotkały naszych obywateli i obywateli dawnej NRD, przyzwyczajonych do 1989 r.  do tego, że  nie musieli obawiać się o przeżycie do pierwszego.

Ze swej strony dodam, że po zjednoczeniu populacja wschodnich landów spadła o 16% – do poziomu 12,4 mln osób. Podobne zjawisko odnotowujemy również w Polsce. Skutkuje to pewnym rozczarowaniem ze strony zachodnioniemieckich polityków. Autorka podaje, że w 2021 r. federalny komisarz do spraw landów wschodnich Marco Wanderwitz stwierdził, że „niektórzy Niemcy Wschodni nie dołączyli do naszej demokracji nawet po 30 latach”. Innym aspektem procesu zjednoczenia, który niepokoi wielu Niemców zachodnich jest fakt, że Niemcy wschodni nie chcą zapomnieć o NRD.

W książęce nie brak tego opisu historii mających posmak anegdotyczny. I tak na przykład opisane zostały podjęte w 1987 r. wysiłki Honeckera mające doprowadzić do  powrotu do Poczdamu szczątków Fryderyka Wielkiego  i jego ojca. W tym celu specjalny wysłannik Honeckera nawiązał kontakt z  Ludwikiem Ferdynandem – głową  dynastii Hohenzollernów, wnukiem  cesarza Wilhelma II. W zamian za zgodę na sprowadzenie szczątków władców do Poczdamu władze NRD były gotowe ofiarować księciu przywrócenie prawa do zamieszkania w Cecilienhof, pałacu, w którym miała miejsce w 1945 r. konferencja poczdamska. Książę się wahał, a w międzyczasie upadała NRD. Ostatecznie szczątki obu królów  Prus powróciły do Poczdamu w 1991 r.

Reasumując, otrzymaliśmy do rąk bardzo wartościową pozycję dotyczącą historii NRD, do tego napisaną przystępnym językiem. Chciałoby się otrzymać równie rzetelną historię Polski Ludowej, z analogiczną konkluzją, że historia PRL jest integralną częścią historii Polski a nie jakąś czarną dziurą. Słowa uznania należą się też tłumaczowi p. Janowi Szkudlińskiemu za bardzo dobre przełożenie książki z języka angielskiego na polski (praca została napisana w języku angielskim), co ostatnio nie jest powszechne. Spotkałem się już z takimi tłumaczeniami, że powstała w ich wyniku treść jest kompletnie niezrozumiała. [ja też.. md]

Jacek Marczyński

Katja Hoyer „Kraj za murem. Życie codzienne w NRD”, Wyd. Poznańskie, Poznań 2025, ss. 525

Myśl Polska, nr 45-46 (9-16.11.2025)

Polski dubbing; Times of India: EU REBELS Rise Orbán and Allies Defy Ursula’s Demands on Ukraine

Polski dubbing; Times of India: EU REBELS Rise Orbán and Allies Defy Ursula’s Demands on Ukraine

Kiedy doczekamy się takiej samej współpracy polskiego Prezydenta Nawrockiego z Orbanem w innych politycznych sprawach? Kiedy wreszcie Polska powie NIE unijnemu okupantowi?

DR IGNACY NOWOPOLSKI DEC 2

Sprawa dotyczyła eksportu ukraińskiego zboża do Unii. Trzy kraje Węgry, Polska, i Słowacja sprzeciwiły się temu, ponieważ, tanie zboże ze wschodu podkopuje rolnictwo wspomnianych krajów. 

Ten niewątpliwie słuszny ekonomiczny ruch nie konstatuje jednak znacznie większego zagrożenia, jakie ukraińskie produkty rolne niosą dla każdego konsumenta.

W trakcie czterech lat konfliktu, NATO przekazało Ukrainie ogromną ilość amunicji, która zawiera zubożony Uran. Jest on umieszczony w czubku pocisku dla usprawnienia sterowalności.

Po uderzeniu pocisku sproszkowany Uran skaża całe środowisko naturalne, a jego radioaktywny rozkład połowiczny jest dłuższy niż istnienie naszej Matki Ziemi, co w praktyce oznacza, że słynny ukraiński czarnoziem pozostanie skażony radioaktywnie na wieczność.

W czasie wojen w Iraku (Faludża) i byłej Jugosławii, większość żołnierzy amerykańskich pozostających w obszarze skażenia, zmarło na chorobę popromienna. Oczywiście Zachodnie Imperium Kłamstwa, tym razem w osobie NATO, nigdy się do tego nie przyznało. Do dziś w Faludży masowo rodzą się dzieci potworki, gdyż zubożony Uran jest też teratogenny.

Na dodatek do masowego używania zubożonego Uranu w zachodniej amunicji na Ukrainie, Rosjanom udało się parę lat temu zniszczyć ogromny skład tej amunicji w centralnej Ukrainie, wysyłając na jej czarnoziem gigantyczne ilości tego śmiercionośnego proszku. Aby zubożony Uran był skuteczny jako trucizna, musi on być bezpośrednio wdychany przez ofiarę, lub skonsumowany w formie żywności, czyli płodów rolnych wyhodowanych na czarnoziemie i eksportowanych do Europy.

Zapewne globalistycznym władcom odpowiada taka kolejna, po “pandemii” covid 19, forma powolnego ludobójstwa, stąd też tak nalegają na import produktów rolnych z Ukrainy.

Grzegorz Braun o kontaktach z politykami PiS.

[Istotne z tej rozmowy. md]

pch24/zaczeli-odpowiadac-dzien-dobry-grzegorz-braun-i-ewa-zajaczkowska-hernik

[—]

Ewa Zajączkowska-Hernik dopytywała o kontakty z politykami PiS.

Grzegorz Braun przyznał, że obserwuje to środowisko od wielu lat i dostrzega tam zmianę. – I jak pani tak konkretnie pyta o ludzi związanych ze Zjednoczoną ŁżePrawicą, to obserwuję taką korzystną zmianę, że zaczęli odpowiadać dzień dobry na dzień dobry, a czasem nawet sami Szczęść Boże zagadną. Tego nie było – wskazał.

Polityk mówił też jak postrzega rolę swojej partii. Odgrywamy tutaj rolę takiego czołgu przełamania, takiego lodołamacza, a chcemy, żeby za nami i razem z nami poszli inni, dlatego, że Polska jest zbyt duża, zbyt piękna, zbyt szeroka, żeby planować obsłużenie tego ludźmi tylko z naszej bańki. Choćby tylko ludźmi, którzy mają legitymację naszej partii, prawda? – mówił.

Grzegorz Braun ocenił, że jest obecnie inny podział, zasadniczy dla działania KPP i nie jest to już „podział na tych, którzy stoją tam, gdzie stało ZOMO, a ci pod sztandarem Solidarności”. To, jak ocenił zostało unieważnione, kiedy „Solidarność nie ujęła się za ludźmi niszczonymi, nękanymi, terroryzowanymi przymusami sanitarystycznymi i kowidowymi”.  – Solidarność wzięła udział jako, można powiedzieć, siła wsparcia obozu Zjednoczonej ŁżePrawicy w zaprowadzaniu brutalnego reżimu, blokady systemu lecznictwa, a stąd zgony nadmiarowe, ćwierć miliona ludzi – mówił polityk.

Dziś podstawowy podział to jest, kto za Polską, a kto za landem eurokołchozowym, kto za Polską, a kto za Ukropolem, Ukropolinem, Kolonią, Stanem, czy Bantustanem Anglosaskim. Otóż szeroki front gaśnicowy to są właśnie ludzie spod różnych znaków, których Konfederacja Korony Polskiej, mam nadzieję, poprowadzi do wyborów parlamentarnych i następnie samorządowych i eurokołchozowych, jeśli wcześniej nie doprowadzimy do tego, że się eurokołchoz sam zawali i posypie dodał.

W rozmowie padła też ważna deklaracja zarówno Grzegorza Brauna, jak i Ewy Zajączkowskiej-Hernik – otóż zadeklarowali oni, że wracają do polskiego Sejmu. – Przede wszystkim myślę, że w tym momencie Polska potrzebuje wsparcia takich osób jak my, czy ogólnie takich ugrupowań jak Konfederacja, czy Konfederacja Korony Polskiej w Polskim Sejmie, żeby walczyć o to, co jest najważniejsze i o dobro Polaków i naszego narodu, naszej Ojczyzny – wyjaśniła Zajączkowska-Hernik.

Więcej w rozmowie na YouTube/Ewa Zajączkowska

Jak daleko posunie się neokomunistyczna propaganda wobec Grzegorza Brauna?

Jak daleko posunie się neokomunistyczna propaganda wobec Grzegorza Brauna?

Autor: CzarnaLimuzyna, 2 grudnia 2025

AIX

Jednym z celów propagandy Goebbelsa i Stalina było zabicie prawdy i niewygodnych ludzi – najpierw symboliczne, a potem dosłowne. Nie wszyscy byli mordowani, czasem wystarczyła śmierć cywilna, a potem zamknięcie do więzienia.

Merytorycznie bezradny Sikorski sięga do stalinowskiej kloaki. Po „argument”

W ostatnich wystąpieniach minister Tuska, Sikorski stwierdził, że Grzegorz Braun zaprzecza Holocaustowi, a na dodatek propaguje ideologię nazistowską.

W jednym i drugim przypadku jest to nieprawda doprawiona potężną dawką absurdu.

Pierwszy cytat:

Pan europoseł Braun to jest ktoś, kto zaprzecza niemieckiej zbrodni ludobójstwa, jakim był Holokaust Żydów w Polsce, w Oświęcimiu i w innych miejscach zagłady. Mam nadzieję, że Grzegorz Braun, któremu już został odebrany immunitet w kilku sprawach, odsiedzi za to w polskim więzieniu po sprawiedliwym wyroku przed polskim sądem.

Wypowiedź Sikorskiego jest brednią. Braun nigdy nie zaprzeczał, że Niemcy masowo mordowali Polaków i Żydów. Wyraził jedynie wątpliwość odnośnie stosowania komór gazowych w obozie Auschwitz. Czy Sikorski o tym nie wie? Podejrzewam, że wie doskonale.

To skąd, w takim razie, tyle nienawiści w jego wypowiedziach? Myślę, że tym, co najbardziej skutecznie wyprowadza Sikorskiego i innych lewicowych politruków z równowagi jest rozbijanie przez Brauna antypolskiej narracji – żydowskiej i ukraińskiej hagady oraz neomarksistowskiej, często unijnej, opowieści o gruszkach na wierzbie.

Drugi cytat:

Moim zdaniem są nie tylko podstawy ale i wymóg konstytucyjny no bo nie wolno propagować w Polsce ideologii nazistowskiej. Jak ktoś propaguje to delegalizacja należy się jak psu buda.

Trwający słowotok Radosława Sikorskiego na temat Grzegorza Brauna przypomina stalinowską propagandę czyli narrację z połowy XX wieku, której głównym celem było oskarżanie polskich patriotów o kolaborację z Hitlerem lub głoszenie nazistowskich poglądów.

Należy zdelegalizować tę partię jako szerzącą poglądy faszystowskie

– powiedziała wczoraj Wysocka-Schnepf w programie TVP Info „Braun idzie po władzę?”, ta sama Wysocka-Schnepf, która rozmawiała swego czasu z żydowskim rabinem w studiu telewizyjnym o maszerującym faszyzmie w Polsce, w dniu 11 listopada. Mamy więc typową sowiecką podgatowkę zrobioną przez główny ściek, którzy pierze mózgi Polakom od dziesiątek lat.

Silni razem i nienawidzący razem zbierają się pod medialnym pręgierzem, aby jak zwykle domagać się ukarania „polskiego nazisty”. Obserwujmy który z polityków z grona “słomianych patriotów” zdobędzie się na odwagę, aby bronić publicznie, nie tylko Brauna, ale wszystkich, którzy są dziś prześladowani za poglądy.

Jednak rzeczą ważniejszą i dlatego ukrywaną i zakrzykiwaną w mediach jest codzienna grabież Polski i Polaków oraz cały szereg działań dywersyjnych z zewnątrz i od wewnątrz popełnianych na różnych obszarach – na różnych poziomach rzeczywistości – od prozaicznej aż do najważniejszej czyli uderzającej w duchowość Polaków, w ich zdolność do myślenia (edukacja*, nauka, media, kultura) i zdolność do walki.

____________________________________________________________________

  • Trzeba przyznać, że procesy, które zmierzają do tego, żeby dzieci nic nie wiedziały,  żeby nie potrafiły połączyć  kropek,  żeby nie potrafiły kojarzyć, skąd pochodzą, dokąd zmierzają, na czym polega życie,  po co właściwie nam wartości, po co tradycja, po co patriotyzm, naród.  No to ci wszyscy ludzie, którym uda się tutaj wdrożyć nowe idee z dobrostanem na czele, podkreślam, ten dobrostan, drodzy Państwo, nie ma nic wspólnego z dobrem. Dobrostan pochodzi z zoologii…
  •  Dobrostan dla naszych dzieci, właściwie ma tutaj pewne analogie.  Dziecko ma się czuć świetnie tu i teraz, w danym momencie, bez jakiegoś zawracania sobie głowy  historią, historią naszego narodu, aktami chwały, bez wybiegania w przyszłość,  co będzie ze mną za pięć lat, za piętnaście.  Tu i teraz mam mieć dobrostan, przyjemność, radość i to by było na tyle. Elżbieta Lachman “Polskie Forum Rodziców”.

Sikorski chce dawać kolejne 100 mln dolarów Ukrainie. Jaka postawa prawna?

Sikorski chce dawać pieniądze Ukrainie. Miller zadał jedno pytanie. „Opozycja ma pole do popisu” [VIDEO]

2.12.2025 https://nczas.info/2025/12/02/sikorski-chce-dawac-pieniadze-ukrainie-miller-zadal-jedno-pytanie-opozycja-ma-pole-do-popisu-video/

Leszek Miller
NCZAS.INFO | Leszek Miller. / Foto: screen YouTube/Monika Jaruzelska zaprasza

Były premier Leszek Miller w mocnych słowach odniósł się do decyzji Radosława Sikorskiego. Wskazał na jedno kluczowe pytanie, jakie trzeba byłoby zadać szefowi polskiego MSZ.

– Zamierzam też, z budżetu, który już mam w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, jeszcze przed końcem roku przelać 100 mln dolarów na pomoc wojskową dla Ukrainy w ramach programu PURL, z którego kupujemy (uzbrojenie) amerykańskie Ukrainie – oświadczył w rozmowie z dziennikarzami Sikorski.

Do jego słów odniósł się w programie Moniki Jaruzelskiej były premier Leszek Miller.

– Tu muszę znowu wrócić do opozycji, bo minister mówi, że ma 100 mln dolarów. Pierwsza reakcja opozycji musi być taka: panie ministrze, proszę wskazać podstawę prawną pana decyzji, dlatego że może pan działać tylko w granicach i w oparciu o prawo – to jaka jest podstawa prawna? – powiedział Miller.

– No ciekaw jestem, co by Sikorski odpowiedział. Ale nie tak ogólnie, że gdzieś podpisano jakąś umowę itd., tylko podstawa prawna – dodał.

– Ale uchwała rządu nie może być, tak po prostu i już? – zapytała Jaruzelska.

– No co najmniej uchwała Rady Ministrów, tak. Już nie mówiąc o tym, że być może jakaś specjalna ustawa, nawet taka epizodyczna. W każdym razie, w takiej sytuacji jak teraz, to opozycja ma pole do popisu. Oczywiście, narażać się będzie zawsze, że „wkłada kołek w szprychy i sypie piasek w tryby”. Proszę wybaczyć, to jest zadanie opozycji – odparł były premier.

ŻYDZI W POLSCE PRZEDROZBIOROWEJ (Cz. III)

ŻYDZI W POLSCE PRZEDROZBIOROWEJ (Cz. III)

Ks. Dr. Józef Kruszyński

Katedra w Sandomierzu – mord rytualny. Karol de Prevot.

———————————————–

Przeciwko tak rozległej autonomji gmin żydowskich pod­niosły silny sprzeciw miasta polskie. Za przykładem Lwowa, magistraty Krakowa, Poznania i Lublina wysyłają swoich delegatów na sejm walny do Piotr­kowa w roku 1521.

Na skutek starań przywrócono dawniejsze ograniczenia. Miasta mazowieckie pod rządami ostatniego księcia mazowiec­kiego, Janusza, nie wpuszczają Żydów. W roku 1525 wyrzucono Żydów z Warszawy. Kiedy w roku 1527 Mazowsze połączyło się z Królestwem, Zygmunt podtrzymuje dekret de non tolerandis Judaeis odnośnie do Warszawy.

Aby wymóc na Zygmuncie przywileje, udają się Żydzi do pośrednictwa  królowej Bony. Chciwa ta królowa, oto­czona przekupnymi Włochami, przyjmując dary pieniężne od Żydów, wyjednywała u niedołężnego króla najsprzeczniejsze dekrety, Zygmunt często odwoływał wydane zarządzenia, co wprowadzało w kraju anarchję.

Niezadowoleni mieszczanie rzucali się na sklepy i ży­dowskie składy towarów i niszczyli je. Takie wypadki miały miejsce w Poznaniu, Krakowie, Brześciu Kujawskim, Kaliszu i Gnieźnie. Król powstaje przeciwko tej „samowoli” mieszczan i na­kłada na miasta pewne vadium na wypadek, gdyby podobne rozruchy się powtórzyły.

Żydzi, dzięki swoim majątkom, zaczynają być niebez­piecznymi i dla szlachty. Dlatego na Sejmie piotrkowskim w roku 1538 szlachta utyskuje na Bonę i jej otoczenie ułatwia­jące Żydom dzierżawę ceł i myt.

Uchwalono podówczas po raz pierwszy konstytucję de Judaeis w ośmiu paragrafach, mocą której zabrania się od­dawania Żydom w arendę dochodów skarbowych, W konsty­tucji czytamy: „Ustawa krajowa zabrania chrześcijanom (szlach­cie i chłopom) handlu po wsiach i odbywania tamże jarmar­ków, przeto tem mniej możemy na to zezwolić Żydom. Za­kazujemy i zabraniamy im to czynić pod karą konfiskaty towarów i wysokiej grzywny”. W dalszym ciągu ustawa zmusza Żydów do zachowania uchwał obowiązujących w mie­ście w odniesieniu do handlu.

W roku następnym (1539) na tymże sejmie zajęto się bardziej szczegółowo kwestją żydowską. Wielu Żydów miesz­kało na wsiach i nie podlegało, jak chłopi, szlachcie, lecz królowi. Już szlachta małopolska na sejmiku krakowskim posta­nowiła prosić, „jako król jegomość raczył był już nam pozwo­lić temu dwielecie, aby Żydom, którzy siedzą w imieniu ziemskiem, aby nad nimi nie miał nikt juryzdykcji, ani dochodów żadnych od nich, a jedynie ich panowie, w których imieniach siedzą”.

Wydano więc w roku 1539 konstytucję, uznaną przez króla, opiewającą, że Żydzi osiadli w majątkach i wsiach prywat­nych, podlegają wyłącznie juryzdykcji panów terytorjalnych. Tem samem zostają podzieleni na królewskich i prywatnych.

Na czasy panowania Zygmunta I przypada w Polsce wzrost inowierstwa. Społeczeństwo katolickie występuje ze szczególną niechęcią do sekt judaizujących, do tak zw. anty­trynitarzy, albo arjanów.

Udowodniono Żydom, że popierają sekciarstwo w Polsce. Czynili Żydzi polscy to samo, co niemieccy przy rozwoju luteranizmu. Związki z sekciarzami wyszły na zło Żydom. Duchowieństwo, lud katolicki i szlachta występują zgodnie prze­ciwko Żydom.

Niektórzy bogaci Żydzi, zaniepokojeni tym nieprzyjaznym zwrotem, w obawie, aby nie utracili intratnych stanowisk, przyjmują katolicyzm. Tak postąpił bankier Jan Fiszel i pier­wsi drukarze hebrajscy w Polsce, bracia Halice (1537).

Wielu z neofitów, przystawszy szczerze do Kościoła, za­czyna zdradzać sekrety działalności judaistycznej, to oczywi­ście usposabia krytycznie ludność chrześcijańską do Żydów.

Najświetniejszy okres dla Żydów przypada na panowanie Zygmunta Augusta (1548—1572).

Król wychowany w dobie renesansu, odnosi się liberal­nie do kwestji religijnych, tak bardzo aktualnych przez wzgląd na rozszerzanie się sekt protestanckich. Niekonsekwentny i chwiejny, idzie po linji najmniejszego oporu i nie umie się przeciwstawić Żydom, choć tego domagał się stan miesz­czański.

Zaprzyjaźniony z bankierami żydowskimi za czasów, gdy był następcą tronu, nie umie się oprzeć pokusom stwarzanym przez złoto żydowskie: otacza się Żydami; jego przybocznymi lekarzami są stale żydzi, którzy umieją podsuwać różne przy­wileje i koncesje nie tylko Żydom miejscowym, lecz nawet zagranicznym.

W Konstantynopolu powiernikiem sułtana Selima był Żyd Józef Nasi. Temu to żydowi daje Zygmunt August na prze­ciąg 5 lat monopol handlu małmazją i muszkatelem w całej Polsce.

Sejm w Piotrkowie (1567) odrzuca tę koncesję, lecz król nie chce podpisać uchwały. Przez handel powiększają się majątki, getta żydowskie się rozszerzają. W Krakowie Żydzi wychodzą poza Kazimierz, wykupują całe dzielnice. To samo dzieje się w Poznaniu, Przemyślu, Wiślicy i innych miastach.

Szczególnie rozrosła się gmina żydowska w Lublinie, gdzie, poczynając od połowy 16-go wieku, zasłynęły jarmarki lubelskie, na które przybywali kupcy z całej Polski i z obcych krajów, jak: Niemcy, Włochy, Francja, Persja, Turcy i Rosja.

W roku 1553 kupują Żydzi od starosty Tęczyńskiego obszer­ne place, budują domy i zakładają szkołę talmudyczną jeszibę(jesziboth). Walki mieszczan kończą się na manife­stacjach, z których Żydzi, ufni w opiekę króla i niektórych magnatów, nic sobie nie robią.

Obok Lublina najbogatszą gminę żydowską posiadał Lwów. Miasto, broniąc się przed zalewem żydowskim, postanowiło w roku 1571 usunąć ich poza mury. Zygmunt August sprzeciwił się tej uchwale. Żydzi rozszerzając swoje getta, pragnęli zachować je wyłącznie dla siebie. W tym celu starali się o uzyskanie przywileju de non tolerandis christianis, to jest, aby chrześcijanie nie mieli prawa nabywania domów w dzielnicach żydowskich. I stała się rzecz nie spoty­kana zupełnie w dziejach narodów posiadających Żydów. Ta­ki przywilej otrzymała gmina w Krakowie w roku 1568, w Prze­myślu 1633 i wszystkie gminy litewskie w roku 1645.

Miasta litewskie i wołyńskie były jeszcze więcej upośle­dzone, gdy chodzi o obronę przed zalewem żydowskim, ani­żeli w Koronie. Nie było tam tak zorganizowanego stanu mieszczańskiego, jak w miastach zachodniej Polski, to też Ży­dzi tworzyli państwo w państwie. Brześć, Grodno, Pińsk, Ko­wel, Łuck, Krzemieniec it., były zalane Żydami.

Wilno posiadało przywilej de non tolerandis ju­daeis, ale w roku 1573 książęta słuccy wpuścili ich do swoich posiadłości miejskich i odtąd już zalew zaczyna się stale po­większać.

Unja Lubelska (1569) przyczyniła się jeszcze więcej do poprawy stanu posiadania i wzmocnienia elementu żydowskie­go, ponieważ zjednoczyła pod względem prawnym wszystkich Żydów z Korony, Litwy i Wołynia.

Zgon ostatniego Jagiellona Zygmunta Augusta (1572) Żydzi gorąco opłakiwali. Gdy w pierwszej elekcji został po­wołany na tron Henryk Walezy, delegacje żydowskie zja­wiły się przed nim z darami, prosząc o potwierdzenie przy­wilejów. Walezy nie tylko, że ich żądań nie spełnił, ale nie przyjął delegacji. Jego ojczyzna prawie już od roku 1390 nie posiadała Żydów; król rozumiał powody, dla których naród francuski pozbył się Żydów.

W drugiej elekcji został powołany na tron polski Ste­fan Batory (1576 — 1586). Mądry ten monarcha nie umiał przewidzieć niebezpieczeństwa żydowskiego. Na jego dworze kręci się wielu zbogaconych Żydów.

Do wybitniejszych należy Mendel Izakowicz z Krakowa, a przede wszystkiem Saul Wahl, którego ujrzymy jeszcze na dworze Zygmunta III. Przybył z Włoch, jako syn rabina z Padwy, Samuela Katzenelenbogena, do Brześcia dla studjowania Talmudu. Tu się ożenił. Od niego pochodzą liczne rodziny Wahlów. Zbogacił się na dzierżawie żup solnych. W roku 1580 wziął w dzierżawę Wieliczkę. Posiadał on takie wpływy u dworu, że wśród Żydów powstała w czasach późniejszych legenda, jakoby Saul był przez jedną noc kró­lem polskim i dał wszystkie przywileje, które rodziły w Ży­dach myśl stworzenia dla siebie Judeopolski.

W ślad za rozwojem handlu żydowskiego idzie upadek polskiego mieszczaństwa i polskiego handlu. Element żydow­ski czuje się tak silnym, że od roku 1549 urządza w Koronie swoje walne sejmy, odbywające się co roku, lub co kilka lat. Organizacja zwoływania sejmów trwała aż do roku 1764.

Bunty mieszczan nie odniosły skutku. Najwybitniejsi pi­sarze polscy z tego okresu zabierali głos w kwestji żydowskiej, rząd wszakże Rzeczypospolitej nie mógł się zdobyć na poha­mowanie szkodliwej ekspansji.

Po śmierci Batorego (1586) zostaje powołany na tron pol­ski Zygmunt III Waza, syn Jana III, króla szwedzkiego. Za panowania Zygmunta III (1587 — 1632) i jego syna Władysława (1632—1648) następuje zmiana w poli­tyce żydowskiej. Monarcha, jako gorliwy katolik, daje po­słuch duchowieństwu, w jego walkach z sekciarstwem i żydostwem, które, jak to wspomnieliśmy wyżej, zawsze popie­rało wszelkie odszczepieństwa w łonie chrześcijaństwa.

Poza Saulem Wahlem i Mendlem z Krakowa inni Żydzi nie mają przystępu do dworu królewskiego. Ale i ci pozo­stają bez znaczniejszego wpływu. Na synodzie prowincji gnieźnieńskiej, odbytym w Piotrkowie pod przewodnictwem prymasa Bronisława Karnkowskiego, odnowiono dawne uchwa­ły kościelne o noszeniu odznak przez Żydów. Niektóre mia­sta zaprowadziły specjalne opłaty od Żydów przybywających na jarmarki.

Dzięki odpowiedniemu ustosunkowaniu się Zygmunta III do Żydów, rola ich zaczyna być należycie oświetlona przez ówczesnych pisarzów polskich. W społeczeństwie pogłębia się przekonanie o niebezpieczeństwie, jakie może grozić ze stro­ny żydostwa, które zagarnia w swoje ręce majątki, a jedno­cześnie jest żywiołem antyobywatelskim.

Wyrazem tych nastrojów i przekonań były doskonałe rozprawy o Żydach.

Jakób Górski, archiprezbiter kościoła P. Marji w Kra­kowie przedrukował po łacinie i po polsku książkę neofity Sykstusa z Sieny (Genua, 569) p.t. Index errorum, czyli „Oka­zanie kilku błędów z nierozlicznego bluźnierstwa, szaleństwa i niepobożności z Talmutha żydowskiego zebranych, z któ­rych może każdy zrozumieć, jako błądzą i jako wielkimi są nieprzyjaciółmi chrześcijan źli a niecnotliwi Żydowie” itd.

Obok tej wydał inną: „Pokora wilcza, która choć jest sama chytra, jeszcze nam większą i zdradliwszą chytrość po­kazuje w tym obłudnym, a niszczącym narodzie żydowskim”.

Ksiądz Przecław Mojecki wydał broszurę: „Żydowskie okrucieństwo, mordy i zabobony”.

Nie wyczerpujemy tutaj literatury antyżydowskiej, która była dość bogatą i dobrze oświetlała kwestję żydowską.

Obok tych wyszło wiele satyr, pieśni ludowych i kary­katur, jak: „Pieśń o Marku Żydzie, szalbierzu lubelskim”, „O Żydach, szalbierzach wileńskich”, „Wyprawa żydowska na wojnę” itd.

Kwestji żydowskiej poświęcali swoje pióro Dantyszek, Sebastjan Klonowicz i inni. Korzystając z ówczesnych nastrojów, kupiectwo chrześci­jańskie podejmuje walkę w obronie handlu i przemysłu.

Z archiwów miejskich są wyciągane różne dawniejsze dekrety królewskie w celu wprowadzenia ich w życie. Walka idzie oporem albowiem Żydzi znajdują protektorów w osobach magnatów i szlachty polskiej.

Kierując się stroną materjalną, szlachta po większej części nie wprowadzała w wykonanie uchwał sejmów i synodów prowincjonalnych. Gdy w miastach powstawały rozruchy, szlachta niejedno­krotnie stawała w obronie żydów.

W miastach posiadali magnaci własne domy i pałace, które były wyjęte z pod juryzdykcji miejskiej. W tych to domach, nie bacząc na prawo de non tolerandis… wy­najmowali dla zysku sklepy kupcom żydowskim. Tak było w Poznaniu, Wilnie, a szczególnie w Lublinie. O ile Żydzi nie mogli znaleźć miejsca w pałacach magnackich, osiadali pod miastem na tak zw. jurydykach, czyli gruntach należą­cych do szlachty i prowadzili handel w mieście.

Najlepiej lubili Żydzi miasta prywatne, które zwłaszcza na wschodzie państwa były zakładane; tutaj nie podlegali prawom ogólnym. Z czasem Żydzi dzielą się pod względem prawnym na królewskich i prywatnych, zależnie od tego, na czyich posiadłościach zamieszkiwali.

Pełne wewnętrzne swobody pozwalają Żydom na przepro­wadzenie organizacji, odpowiadającej ich ustrojowi. Powstały podówczas tak zw. kahały, czyli zgromadze­nia, które były naczelnemi władzami w gminie. Kahały ode­grały wybitną rolę w utrwaleniu się „więzi talmudycznej” i se­paratyzmu tak w odniesieniu do społeczeństwa polskiego, jak i do rozporządzeń państwowych. Kahały występowały solidar­nie w obronie żydostwa, zakładały szkoły itd.

Pod wpływem i egidą kahałów zaczęto zaprowadzać bra­ctwa i cechy w duchu Talmudu, eliminując się pod tym wzglę­dem od wszelkich ingerencyj cechów chrześcijańskich.

————————————————————————

Pro Christo: wiara i czyn: organ młodych katolików, rok X, marzec 1934, nr 3, str. 178-194.

Ks. Dr. Józef Kruszyński

Ustawka sejmowa – i kolejowa

Ustawka sejmowa – i kolejowa

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    2 grudnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5939

Nie ma przypadków – są tylko znaki – mawiał przewielebny ksiądz Bronisław Bozowski z kościoła Panien Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie.

I rzeczywiście – w sobotę 15 listopada w okolicy przystanku kolejowego Mika na trasie Warszawa-Lublin, miejscowi ludzie słyszeli w godzinach wieczornych bardzo głośny wybuch, od którego „zatrzęsła się ziemia” – a w każdym razie zadrżały szyby w oknach i kieliszki w kredensach. Następnego ranka, kiedy już okolica zaroiła się od „służb” – jawnych, tajnych i dwupłciowych, a także w poniedziałek – kiedy na miejsce przybył obywatel Tusk Donald z asystą – okazało się, że miał miejsce „akt dywersji” inspirowany oczywiście przez złowrogiego Putina. Dywersja polegała na ubytku szyny, który – jak się okazało – nie przeszkodził temu, by po poddanym dywersji torze przejechały co najmniej cztery pociągi. Co najmniej – bo bardziej optymistyczne wersje wydarzeń mówią o ośmiu, a nawet – o 12 pociągach. Jak tam było, tak tam było; zawsze jakoś było, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było – mawiał dobry wojak Szwejk.

Kiedy tylko obywatel Tusk Donald odwiedził miejsce dywersji, natychmiast spenetrował prawdę, że jej inspiratorem był rosyjski prezydent Putin,. Było to łatwe tym bardziej, że koło toru znaleziony został telefon komórkowy jednego ze sprawców z odciskami palców, po których ustalono jego tożsamość. Okazał się on „obywatelem Ukrainy”, który nawet za dywersję był skazany przez sąd we Lwowie, ale wcale mu to nie przeszkodziło, by w towarzystwie innego „obywatela Ukrainy”, tym razem „z Donbasu”, przez Białoruś przyjechać do Polski, a po dokonaniu aktu dywersji, bez przeszkód, przez przejście graniczne w Terespolu, wrócić na Białoruś.

Bardziej optymistyczne wersje, mające cechy fałszywych pogłosek utrzymywały, albo że obywatel Tusk Donald znalazł przy torach również paszport Władimira Putina, który miał się przebrać za dwóch „obywateli Ukrainy” albo – że w telefonie komórkowym, oprócz odcisków palców, było również pisemne zobowiązanie „obywatela Ukrainy” do współpracy z GRU, opatrzone pseudonimami oraz klauzulą stosowaną i w Polsce, że współpracy tej podjął się on „bez swojej wiedzy i zgody”.

W związku z tym aktem dywersji obywatel Tusk Donald zapowiedział zarządzenie stanu podwyższonej gotowości, a po całonocnej naradzie w gronie ministrów swego vaginetu, odpowiedzialnych za sprawy wewnętrzne i naszą niezwyciężoną armię, podał w Sejmie informację o dywersji. Tak się złożyło, że tego samego dnia Sejm dokonał roszady na stanowisku marszałka. Nowym marszałkiem został Wielce Czcigodny Włodzimierz Czarzasty, podczas gdy dotychczasowy marszałek, Wielce Czcigodny Hołownia Szymon, został wicemarszałkiem. Ta podmianka nastąpiła w rezultacie ustawki, nazwanej elegancko „umową koalicyjną”, więc czy można się dziwić, że ta sejmowa ustawka zbiegła się z ustawką kolejową?

Gangi handlują stołkami

Warto zwrócić uwagę, że sejmowa ustawka Wielce Czcigodnego Czarzastego Włodzimierza z Wielce Czcigodnym Hołownią Szymonem miała swój precedens i to w dodatku – w Rosji – z udziałem zimnego ruskiego czekisty Putina i jego zaufanego kolaboranta, Dymitra Miedwiediewa. Kiedy Władimir Putin w 2008 roku kończył swoją drugą kadencję, „partie polityczne przedstawiły mu kandydaturę Dymitra Miedwiediewa” na kolejnego prezydenta Rosji, a prezydent Putin ten pomysł „poparł”. Toteż Dymitr Miedwiediew w marcu 2008 roku wygrał te wybory już w pierwszym głosowaniu, podobnie, jak Wielce Czcigodny Czarzasty Włodzimierz wygrał w cuglach głosowanie na marszałka.

Zaraz tedy ogłosił, że nowym szefem Kancelarii Sejmu mianuje pana Marka Siwca, tego samego, co to na polecenie prezydenta Kwaśniewskiego, całował Ziemię Kaliską. Czy to przypadek, czy jednak znak? Nieomylny to znak, że stare kiejkuty ze swojego skarbca wydobywają „rzeczy stare i nowe” – i że te „stare” – po wywietrzeniu z naftaliny – będą się prezentowały, jak nowe. Jakże bowiem nie pamiętać, że zarówno Wielce Czcigodny Czarzasty Włodzimierz, jak i Siwiec Marek, a nawet sam Kwaśniewski Aleksander (pseudonim operacyjny „Alek”), pochodzą z tej samej stajni, którą stare kiejkuty nazwały „Ordynacka”?

Okazuje się, że kontynuacja jest większa, niż mogłoby się po tylu latach III Rzeczypospolitej wydawać, nawet jeśli wziąć pod uwagę przerywniki w postaci epizodów „dobrej zmiany”, reprezentowanej przez kolaborantów Naczelnika Państwa Kaczyńskiego Jarosława. Warto dodać, że ci kolaboranci – podobnie jak i tamci – też legitymowali się dyplomami – ale nie Kolegium Tumanum, którego tak się wstydzi obywatel Hołownia Szymon – tylko – Szkoły Liderów przy Departamencie Stanu USA. Naród Polski tylko takich bowiem kocha, tylko takim ufa i tylko takim złoży w ręce swoje losy – chyba, że Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje nakaże starym kiejkutom przedstawić Narodowi Polskiemu nowych kandydatów na Jasnych Idoli.

Wracając do zimnego ruskiego czekisty Putina, to prezydent Dymitr Miedwiediew 8 maja 2012 roku, na podstawie „umowy koalicyjnej” taktownie ustąpił miejsca Władimiru Putinu, który – jako nowy prezydent – odstąpił mu funkcję premiera, podobnie, jak Wielce Czcigodny Czarzasty Włodzimierz odstąpił Wielce Czcigodnemu Hołowni Szymonowi stanowisko wicemarszałka Sejmu. Od razu widać, z czego czerpiemy inspiracje, nie tylko do ustawek sejmowych – ale również i tych kolejowych.

Co wybuchło i gdzie?

Obywatel Tusk Donald tak szybko spenetrował prawdę na odcinku kolejowej dywersji w obrębie przystanku Mika, dzięki energicznemu działaniu „służb”. Skoro obywatel Tusk Donald tak mówi, to oczywiście nie wypada zaprzeczać. Inna sprawa, że nie ma co temu zaprzeczać. Przeciwnie – warto tę wersję rozwinąć w ten sposób, że „służby” nie tylko spenetrowały prawdę o „dywersji”, ale same ją przygotowały. Świadczą o tym rozmaite poszlaki, które przez niedopatrzenie przedostały się do publicznej wiadomości.

Po pierwsze – wybuch. Jak zgodnie zeznają świadkowie, był on bardzo głośny, więc powinien pozostawić po sobie jakieś ślady. Tymczasem nigdzie nie ma żadnych śladów wybuchu. Ani na torze kolejowym, z którego został odłupany kawałek szyny – ale nie widać, by cokolwiek zostało wysadzone, z betonowymi podkładami włącznie, które leżą sobie spokojnie na swoim miejscu, ani nawet nie ma śladów leja na żwirowej podsypce, która leży sobie równiutko, podczas gdy wybuch, zwłaszcza tak potężny, powinien ją rozrzucić na cztery strony świata, nie mówiąc już o wygięciu szyn. „Już tydzień przy skręconych szynach brzuchami świecą parowozy” – pisał proletariacki poeta o wysadzaniu pociągów podczas niemieckiej okupacji. A tu szyny proste, jak drut, a nawet – jak „Histadrut” – czyli Federacja Pracowników Ziemi Izraela – do której Polacy będą już wkrótce musieli się zapisywać – jak za pierwszej komuny do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Co z tego wynika? Ano to, że to nie żadni „dywersanci” spowodowali wybuch – tylko bezpieka – i to tak, żeby było dużo hałasu – ale żeby niczego nie uszkodzić.

Po drugie – „obywatele Ukrainy”. Otóż przypuszczam, że żadnych „obywateli Ukrainy” nie było, a całą operację przeprowadziła Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Widać to po partaninie – że nie zadbano o pozostawienie śladów wybuchu – chyba, że szefowie ABW otrzymali od obywatela Tuska Donalda rozkaz – wiecie, rozumiecie, zróbcie dywersję, ale tak, żeby nie było ani żadnych ofiar, ani szkód. Toteż Abewiaki gdzieś tam rzuciły wiązkę petard i huku było, ile dusza zapragnie.. Skoro tedy obywatel Tusk Donald zdybał przy torach telefon komórkowy z odciskami palców, po których zidentyfikowano „sprawcę”, to nieomylny to znak, że ten telefon, został tam obywatelu Tusku podrzucony – żeby i on miał udział w zdemaskowaniu „dywersji”.

Po trzecie wreszcie – „obywatele Ukrainymimo sądowej kondemnatki jednego i spenetrowania miejsca pochodzenia drugiego – że on „z Donbasu” – wjeżdżają sobie jak gdyby nigdy nic z Białorusi do Polski, a potem tą samą drogą sobie, jak gdyby nigdy nic wracają, przez nikogo nie niepokojeni – bo dopiero po wszystkim Książę-Małżonek nie tylko zamknął rosyjski konsulat w Gdańsku, ale też – ryzykując strefienie się – wystąpił do znienawidzonego Mińska o wydanie „dywersantów”. Jestem pewien, że Mińsk udzieli Księciu-Małżonku odpowiedzi wymijającej z tego prostego powodu, że żadnych „obywateli Ukrainy” nie ma, ani nigdy nie było – że zostali oni od samego początku wykreowani przez prawdziwych wykonawców „dywersji”.

Is fecit cui prodest

No dobrze – ale po co właściwie ABW dostała od obywatela Tuska Donalda rozkaz, by urządzić „dywersję”? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musimy odwołać się do starożytnej sentencji: is fecit cui prodest” co się wykłada, że zrobił ten, kto skorzystał. A nie da się ukryć, że najbardziej na tej dywersji skorzystał vaginet obywatela Tuska Donalda.

Po pierwsze – vaginet dostał po nosie od pana prezydenta Karola Nawrockiego – i to aż dwa razy. Za pierwszym razem – przy okazji odmowy promowania 136 oficerów służb z powodu odmowy dostarczania przez nie panu prezydentowi informacji niedotyczących bezpieczeństwa państwa. Pan prezydent Nawrocki powiedział to otwartym tekstem – a jest to przecież oskarżenie szefów bezpieki o spisek przeciwko państwu, którego inspiratorem może być sam obywatel Tusk Donald – jeśli inicjatywa wyszła od niego. W sytuacji, gdy prokuratura i sądy opanowane są przez kwasiżurków, to oskarżenie nie jest niebezpieczne – ale potencjalnie – jak najbardziej.

Na domiar złego pan prezydent odmówił też awansowania 46 sędziów, którzy w przeszłości podpisywali różne agitacyjne adresy – co zresztą zapowiadał – że takich warchołów awansował nie będzie. Vaginet wprawdzie uruchomił dyżurnych propagandzistów w rodzaju pana prof. Andrzeja Zolla, czy pana prof. Matczaka – ale ci tylko się ośmieszyli, lansując pogląd, że prezydent musi podpisywać wszystko, co kwasiżurki podsuną mu do podpisu. Gdyby pan prof, Matczak napisał na ten temat piosenkę rapową, to byłoby jeszcze śmieszniej – ale tylko trochę.

Zresztą to jeszcze nic w porównaniu z aferą korupcyjną na Ukrainie. Niejaki Timur Mindicz, jeden z najbliższych kolaborantów prezydenta Żełeńskiego, co to przytulili sobie co najmniej 100 mln dolarów – a to może być tylko wierzchołek góry lodowej – uciekł z forsą do Izraela przez Polskę, gdzie nie tylko się nie konspirował, ale nawet ostentacyjnie uczestniczył w nabożeństwie w warszawskiej synagodze sekty Chabad Lubawicz – tej samej, co paliła chanukę w Sejmie, która zgasił Grzegorz Braun.

Skłania to do postawienia kilku pytań – po pierwsze – czy to przypadkiem nie prezydent Zełeński ostrzegł Timura Mindicza, że „wszystko wykryte” – po drugie – czy zrobił to bezinteresownie, tylko przez wzgląd na starą przyjaźń i „korzenie” – czy też miał w tym interes – dzięki czemu – po trzecie – również nasza bezpieka przymknęła oczy na obecność pana Timura w Polsce – i ewentualnie – po czwarte – ile z tych 100 mln dolarów sobie sprywatyzowała i z kim się tą forsą podzieliła? Precedensy bowiem są.

Wszyscy pamiętamy, jak to stare kiejkuty podjęły się udostępnienia ośrodka szkoleniowego w Starych Kiejkutach, do torturowania delikwentów, przywożonych samolotami z amerykańskiej bazy w Guantanamo na lotnisko w Szymanach, skąd byli przewożeni do Starych Kiejkutów, gdzie amerykańscy specjaliści ich oprawiali, a nasze stare kiejkuty stały na świecy, pilnując, by nikt nim nie przeszkadzał – za co zostały wynagrodzone sumą 15 mln dolarów w gotówce, która w tekturowych kartonach przekazano im w amerykańskiej ambasadzie. W takiej sytuacji całkiem możliwe byłoby, żeby nawet Putin, zamiast wysyłać do Polski swoich dywersantów, zwyczajnie wynajął ABW, żeby przeprowadziła tu dywersje. Nie jest to pomysł oryginalny; amerykański literat Józef Heller opisał ten mechanizm w „Paragrafie 22”. Mielibyśmy wtedy kolejny spisek przeciwko państwu.

Wreszcie – bankructwo Narodowego Funduszu Zdrowia. Ta biurokratyczna struktura powstała w roku 2001, kiedy to okazało się, że premier Miller nie może powyrzucać z Kas Chorych członków zaplecza politycznego koalicji AWS-UW, którzy znaleźli się tam w następstwie wiekopomnej reformy charyzmatycznego premiera Buzka, której celem było stworzenie nowych synekur w sektorze publicznym dla swoich faworytów. Tedy premier Miller rozwiązał Kasy Chorych i na ich miejsce utworzyć kazał NFZ, żeby jego faworyci te synekury sobie obsadzili i mogli sobie wypić i zakąsić.

Nazywało się to, że „pieniądze idą za pacjentem”. Może i idą – ale w takiej odległości, że kontakt nie tylko wzrokowy, ale wszelki – został już dawno bezpowrotnie zerwany. Teraz tylko Konfederacja nawołuje na puszczy, by pieniądze szły nie „ZA” pacjentem – ale razem z nim, to znaczy – żeby państwo nie konfiskowało obywatelom 83 proc. rocznego dochodu, tylko najwyżej 20 – a wtedy żadne NFZ-ty nie byłyby nikomu potrzebne.

Temu jednak zgodnie sprzeciwiają się obydwa antagonistyczne gangi – zarówno Volksdeutsche Partei, jak i PiS. No a teraz NFZ zbankrutował i nawet teściowa obywatela Tuska Donalda nie ma na to żadnego remedium. W tej sytuacji „dywersja kolejowa” była niczym dar Niebios dla znękanego vaginetu – toteż nic dziwnego, że ABW dostała rozkaz, by ją zorganizować.

Warto dodać, że obywatel Tusk Donald obiecuje sobie po tej dywersji znacznie więcej, niż tylko odwrócenie uwagi opinii publicznej np. od bankructwa NFZ. Zapowiada wzięcie wszystkich za twarz w ramach”alertu” , w ramach walki z „kremlowską dezinformacją” – a „kremlowską dezinformacją” jest wszystko, czego by stare kiejkuty nie zatwierdziły do wierzenia, a co kolportują funkcjonariusze Propaganda Abteilung ze stacji „Tu Jedynka” i z innych – a w perspektywie czeka nas przecież „wspieranie żydowskiego życia” w Generalnej Guberni i walka z antysemityzmem.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

TSUE i ordynarne przepychanie rewolucji kolanem.

rewolucji

TSUE i ordynarne przepychanie kolanem rewolucji

Krystian Kratiuk https://pch24.pl/krystian-kratiuk-tsue-i-ordynarne-przepychanie-kolanem-rewolucji/

Kiedy wchodziliśmy do Unii Europejskiej zapewniano nas, że w sprawach światopoglądowych żadne prawo unijne nie wyprze polskiego ustawodawstwa, nie wspominając już o Konstytucji RP. To był główny argument zwolenników akcesji! Polskich katolików uspokajano właśnie takimi słowami! Dziś jednak organy sądownicze UE próbują dokonać czegoś zgoła przeciwnego – nakazują nam respektowanie kuriozalnych przepisów z innych państw, według których dwóch mężczyzn może zawrzeć ze sobą ślub.

Jak powszechnie wiadomo 25 listopada 2025 r. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej orzekł, że każde państwo członkowskie musi uznać małżeństwo jednopłciowe zawarte legalnie w innym kraju UE, jeśli małżonkowie korzystali tam ze swobody przemieszczania się i pobytu gwarantowanej przez prawo unijne. TSUE wskazał, że skoro w polskim systemie prawnym transkrypcja aktu małżeństwa jest jedynym sposobem zapewniającym jego rzeczywiste uznanie przez organy administracyjne, to Polska ma obowiązek stosować tę procedurę zarówno wobec małżeństw par tej samej płci, jak i małżeństw heteroseksualnych, bez jakiegokolwiek zróżnicowania.

Wiadomość ta wywołała falę entuzjazmu środowisk homoseksualnych, w tym politycznej lewicy, a była kandydatka na prezydenta, Magdalena Biejat ośmieliła się nawet powiedzieć, że „nie potrzebujemy już w tej sprawie żadnych polskich ustaw”. Nastroje nieco chłodził sam premier Tusk prosząc szefa MSZ Radosława Sikorskiego o przygotowanie informacji o konsekwencjach orzeczenia TSUE. Dodał, że temat ten „nie tylko w Polsce wywołuje wiele emocji, więc chce uspokoić, że nikt niczego nie będzie nam w tej sprawie narzucał”. Zaraz dodał jednak: „Będziemy oczywiście respektować werdykty i wyroki trybunałów europejskich także w tej kwestii. Powtarzam, one dotyczą tych wszystkich, którzy mieszkają w innych państwach europejskich i kiedy przybędą do Polski, będziemy musieli i będziemy chcieli traktować ich z pełnym respektem, ale też zgodnie z przepisami polskimi. My będziemy stali na straży tego, aby pozycja Polski w Europie była silna, a to oznacza także respektowanie trybunałów, ale równocześnie wszędzie tam, gdzie rozstrzygać o sprawach musi państwo narodowe i prawo krajowe, będziemy się trzymać tej zasady”.

Ordynarne przekroczenie uprawnień

Wyrok TSUE w sposób oczywisty, by nie powiedzieć wręcz ordynarny, stanowi ingerencję w suwerenność państw członkowskich, wkraczając w obszary, które pozostawały i miały pozostawać wyłącznie w ich gestii. Napiszę to raz jeszcze, bo to szczególnie istotne – obiecano nam to gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej. To poszczególne państwa – a nie żadne unijne organy sądownicze – miały określać, jak definiują małżeństwo i jak kształtują swoje regulacje prawne.

Teraz, w krajach takich jak Polska, gdzie konstytucja jasno określa małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, wyrok TSUE jest niczym innym jak próbą obejścia najwyższego aktu prawnego państwa. My oczywiście nie możemy akceptować sytuacji, w której instytucje unijne wymuszają rozwiązania sprzeczne z ustrojowymi podstawami danego państwa. To przecież skrajnie niebezpieczny precedens, bo jeśli dziś można podważyć konstytucję kraju członkowskiego w tak fundamentalnej kwestii (wg polskiej konstytucji małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny), jutro można będzie to zrobić we wszystkich innych sprawach!

Spójrzmy tylko co dzieje się na Słowacji – również w listopadzie 2025 roku Komisja Europejska wszczęła tzw. postępowanie o naruszenie prawa UE („infringement procedure”) przeciwko Słowacji w związku z… nowelizacją konstytucji. KE wskazała, że zmiana ustawy zasadniczej „może naruszać zasadę pierwszeństwa prawa UE”. W szczególności Komisja kwestionuje postanowienia nowych przepisów dotyczących tego, że w „kwestiach tożsamości, kultury, etyki i rodziny” prawo krajowe ma mieć pierwszeństwo przed prawem UE.

Wszystko to dzieje się mimo, że jeszcze nie tak dawno niemiecki odpowiednik Trybunału Konstytucyjnego uznał swoją konstytucyjną władzę do weryfikacji i zezwolił — w wyjątkowych przypadkach — na odmówienie uznania wiążącego charakteru konkretnego orzeczenia TSUE. To oznacza, że w Niemczech — przy szczególnych okolicznościach — prawo krajowe (a zwłaszcza konstytucja) może działać „ponad” jakimś aktem unijnym. Co wydawałoby się nadzwyczaj oczywiste. Co więcej orzeczenie w tej sprawie niemiecki sąd konstytucyjny wydał w kontekście sporu o… program skupu obligacji przez Europejski Bank Centralny, co stanowi rzecz ważną, jednak o niebo mniej fundamentalną niż to, kto w danym kraju stanowi rodzinę!

No ale nie od dziś wiadomo, że duży może więcej…

Przepływ osób a przepływ elektoratów

Wracając do anty-polskiego wyroku TSUE – warto zwrócić uwagę, że organ ten, powołując się na swobodę przepływu osób, nadaje jej znaczenie, którego nigdy nie przewidywano. Swobody unijne miały służyć mobilności pracowników i integracji gospodarczej, a nie redefiniowaniu podstawowych instytucji prawa rodzinnego. Rozciąganie tych przepisów na kwestie małżeństwa to prawnicza kreatywność, która wykracza daleko poza traktatowe upoważnienie. Wyrok TSUE to nic ponad próbę dokonywania głębokich zmian społecznych w sposób niejawny i pozbawiony jakiejkolwiek demokratycznej legitymacji.

Ktoś, na przykład zdeklarowany fan rządów ludu, mógłby zatem napisać, że zamiast otwartej debaty i decyzji parlamentów, obywatele otrzymują gotowy nakaz sądowy, który zmusza państwa do przyjęcia kontrowersyjnych rozwiązań. To niedopuszczalna forma aktywizmu sędziowskiego, który pozwala elicie prawników przeprowadzać rewolucję społeczną bez udziału obywateli. Ale, a propos „otwartej debaty”, przecież Polscy obywatele wielokrotnie wypowiedzieli się w tej sprawie w sposób, w który mają do dyspozycji – poprzez wybory.

Otóż nigdy nie wybrano w Polsce większości, która byłaby w stanie przegłosować wprowadzenie w naszym kraju „małżeństw jednopłciowych”. NIGDY – mimo ćwierćwiecza nachalnej propagandy na którą wydano miliardy dolarów, mimo wielkiego zaangażowania dyplomatów z całego świata, mimo stałego infekowania polskich dusz przez pełne tęczowych bohaterów seriale Netflixa i innych platform streamingowych. Co więcej – nawet, gdy Polacy wybrali lewicowo-liberalny rząd wybrali go w taki sposób, by musiał w nim brać udział czynnik bliższy ludowi a więc PSL, blokujący dotąd te zmiany. A gdy PSL zaczął ulegać szantażowi koalicyjnych ugrupowań… Polacy – mimo zmasowanej krytyce i hejtowi wobec kandydata prawicy – wybrali na prezydenta człowieka deklarującego, że nigdy się na taki układ nie zgodzi.

Krnąbrna Polska musiała więc dostać cios wymierzony właśnie przez TSUE. Luminarze rewolucji zdają się bowiem zaczynać zdawać sobie sprawę, że inaczej tej sprawy załatwić się nad Wisłą nie da. Bo przecież próbują już tak wiele lat.

Dlaczego jesteśmy przeciw?

Przy sprawie gorszącego – i de facto wzbudzającego w Polsce antyunijne nastroje, nad czym akurat ubolewać nie trzeba – wyroku TSUE warto przypomnieć wszystkie mity dotyczące „zwyczajnych pragnień dwojga kochających się osób”, jak milutko i cieplutko zwykli o sobie mówić przedstawiciele środowisk homoseksualnych.

To jeden z najczęściej podnoszonych argumentów – zapewne wielokrotnie słyszeli Państwo, że „osoby LGBT” pragną jedynie móc żyć razem, odwiedzać się w szpitalu, dziedziczyć po sobie czy wspólnie zaciągać kredyt. Rzadko jednak zauważa się odpowiedzi zwracające uwagę, że już obecnie osoby żyjące w nieformalnych związkach, także jednopłciowych, mają możliwość uzyskania dostępu do informacji o stanie zdrowia partnera czy wglądu w jego dokumentację medyczną (każdy z nas choć raz wskazywał „osobę do kontaktu” przy wizycie lekarskiej). Partnerzy nieformalni mogą również przejąć umowę najmu po zmarłej osobie, sporządzić testament i powołać się nawzajem do dziedziczenia, odbierać za siebie przesyłki i wynagrodzenie, prowadzić wspólne konto czy brać kredyt jako współkredytobiorcy. Tak funkcjonują od lat setki, jeśli nie tysiące par. Mają także prawo odmówić zeznań przeciwko partnerowi oraz – dzięki pełnomocnictwom – reprezentować się w urzędach, bankach, ZUS czy NFZ. W przypadku śmierci jednej z osób, druga może otrzymać zasiłek pogrzebowy, o ile zostanie to wcześniej odpowiednio udokumentowane. Hasła o tym, że „chodzi wyłącznie o możliwość kochania się i spokojnego życia”, pełnią więc raczej funkcję emocjonalnej narracji, która – w opinii krytyków – przesłania rzeczywisty cel działań na rzecz dalszych zmian prawnych.

„Równość małżeńska”?

Za każdym razem, gdy ktoś sprzeciwiający się legalizacji związków jednopłciowych zwraca uwagę na wynikające z tego uprzywilejowanie, natychmiast pojawia się oburzony głos, że przecież „nie chodzi o żadne przywileje”, lecz jedynie o „równe prawa”. Dziś dochodzi jeszcze wołanie o „równość małżeńską” – sprytne hasełko, bo gdy ktoś je usłyszy, trudno mu powiedzieć: jestem przeciw równości. Ale nie chodzi tu wcale o równość w małżeństwie lecz o równą możliwość zawarcia związku małżeńskiego dla par mieszanych i jednopłciowych. Ale to – dla jednopłciowych – są właśnie przywileje. Dlaczego?

Domagając się zrównania ich relacji z instytucją małżeństwa, środowiska LGBTitp de facto potwierdzają, że małżeństwo wiąże się ze szczególnymi uprawnieniami. I rzeczywiście – małżeństwa są świadomie i z rozmysłem traktowane w sposób preferencyjny. Współcześnie, gdy tematyka rodziny często schodzi na dalszy plan debaty publicznej, łatwo o tym zapomnieć. A przecież było to zamierzonym działaniem twórców III RP, podobnie jak ustawodawców w innych państwach, którzy wprowadzali rozwiązania takie jak wspólne rozliczanie podatkowe, ulgi prorodzinne, prawo do renty rodzinnej czy możliwość objęcia współmałżonka ubezpieczeniem zdrowotnym.

Konstytucja RP nie bez powodu kilkukrotnie akcentuje konieczność ochrony małżeństwa i rodziny. Wynika to z przekonania, że stabilny związek kobiety i mężczyzny – nakierowany na posiadanie potomstwa, zapewnianie dziecku naturalnego środowiska rozwoju oraz przekazywanie dziedzictwa kulturowego – ma fundamentalne znaczenie dla trwania państwa i jego społeczeństwa. Odpowiedzialne państwo, myślące długofalowo, musi wzmacniać tę instytucję, bo od jej stabilności zależy siła i ciągłość całej wspólnoty narodowej.

Atak na rodzinę?

Kiedy osoby o poglądach konserwatywnych podkreślają, że rodzina wymaga ochrony przed postulatami ruchów LGBT, często spotykają się z kpinami. Padają wtedy ironiczne pytania w stylu: „jak para jednopłciowa miałaby zagrozić Twojej rodzinie?”. A odpowiedź jest dość oczywista – jeśli małżeństwo utraci swój szczególny, wyróżniony status, jego znaczenie społeczne zacznie słabnąć, a liczba zawieranych małżeństw będzie stopniowo maleć. A bez stabilnych małżeństw trudno mówić o zachowaniu ciągłości pokoleniowej. Polska, podobnie jak wiele państw europejskich, mierzy się obecnie z poważnym kryzysem demograficznym. Statystyki wyraźnie pokazują, że około 70 procent dzieci rodzi się w rodzinach małżeńskich. Owszem, pozostałe 30 procent przychodzi na świat w związkach nieformalnych, lecz są to związki kobiety i mężczyzny, które – jeśli partnerzy tego chcą – mogą zostać zalegalizowane poprzez ślub. W relacjach jednopłciowych naturalna możliwość posiadania potomstwa nie występuje, co czyni ich sytuację diametralnie inną.

Jeżeli więc państwo tworzy nową instytucję – np. tzw. związki partnerskie – wyposażoną w szereg przywilejów zbliżonych do tych, które przysługują małżeństwom, to w praktyce osłabia rolę tradycyjnej rodziny.

„Obsesja na punkcie seksu”

Nie mogę sobie darować by nie wspomnieć o jeszcze jednym, szczególnie perfidnym – a w istocie swego powstania i przewrotności wręcz diabelskim – sposobem argumentacji stosowanym przez ruchy LGBT. Chodzi o oskarżanie ich przeciwników o „obsesję”. Gdy ktoś wyraża sprzeciw wobec takich postulatów, często słyszy: „dajcie im żyć”, „ciągle mówicie o jednym”, „co was obchodzi, co oni robią prywatnie?”. Tymczasem zwykłych ludzi, również przeciwników formalizowania związków jednopłciowych, zupełnie nie interesuje życie intymne innych osób, lecz reagują na nachalną propagandę. To podobne do sytuacji, w której obcokrajowiec przyjeżdża do społeczności o odmiennej kulturze, krytykuje jej tradycje, nazywa je zacofanymi i nakłania mieszkańców, by porzucili dotychczasowe zwyczaje. A gdy ci reagują sprzeciwem, zarzuca im „sztywność” lub „fiksację” i oczekuje, że to oni dostosują się do przybyszy. Podobny mechanizm stosuje środowisko LGBT – od lat konsekwentnie zwiększa ono swoją obecność w mediach, kulturze i debacie publicznej. Przygotowują akcje typu „Niech nas zobaczą”, werbują młodych ludzi do swego stylu życia, promują go nachalnie, a kiedy ktoś wypowiada się krytycznie, pojawia się argument, że to on nieustannie „żyje tym tematem”. To klasyczne odwracanie uwagi.

Antyunijny TSUE

Model rodziny oparty na małżeństwie kobiety i mężczyzny od wieków stanowi podstawę ładu społecznego, przekazywania norm kulturowych oraz odpowiedzialnego wychowania kolejnych pokoleń. Każde działanie prowadzące do osłabienia tej instytucji podcina fundament, na którym opiera się europejska cywilizacja. Orzeczenia TSUE trudno nie postrzegać jako element szerszego procesu kwestionowania tradycyjnego porządku społecznego oraz relatywizowania wartości, które kształtowały europejskie społeczeństwa przez stulecia.

Ale warto zauważyć, że tak radykalna ingerencja TSUE w porządek konstytucyjny państw członkowskich może przynieść skutki odwrotne od zamierzonych. Polacy – naród, który w zdecydowanej większości popiera członkostwo w Unii – zaczynają coraz wyraźniej dostrzegać, że instytucje europejskie przekraczają granice, których w czasie akcesji obiecywano nie naruszać. I choć przez lata nawet umiarkowani wyborcy traktowali członkostwo w UE jako naturalny kierunek rozwoju, to tak otwarte podważanie polskiej konstytucji może wywołać reakcję alergiczną także w tych środowiskach, które dotąd były najbardziej ugodowe. Czy tak się stanie? Oby.

Do tego dochodzi jeszcze jeden czynnik – słabe notowania rządu Donalda Tuska. Jeśli jego gabinet zdecyduje się na pełne wdrożenie wyroku TSUE, zignoruje konstytucję i wbrew tradycji i społeczeństwu zacznie forsować rozwiązania, których Polacy nigdy demokratycznie nie przyjęli, to również może doprowadzić do gwałtownego wzrostu nastrojów antyunijnych. I to nie tylko wśród tradycyjnych krytyków Brukseli, lecz również wśród umiarkowanych Polaków, którzy dotąd widzieli w UE przede wszystkim projekt gospodarczy i turystyczny, a nie narzędzie ideologicznej presji.

Tego w Brukseli raczej nie przewidzieli. A może odwrotnie? Może właśnie przewidzieli, ale uznali, że projekt ideologiczny jakim są „homo-małżeństwa” jest dla nich tak istotny, że już czas zrealizować go w Polsce mimo tak masowego, wieloletniego sprzeciwu narodu? Kto wie.

Krystian Kratiuk

Klimat to pojęcie wieloznaczne a dokładniej wieloaspektowe.

Klimat to pojęcie wieloznaczne

Autor: stan orda, 2 grudnia 2025

a dokładniej wieloaspektowe. W notce przedstawiam te mało znane.

**********

Nasza planeta to sporych rozmiarów statek kosmiczny, element Układu Słonecznego, z którym obiega centrum Galaktyki z szybkością ca 20 km/sek., jak również obraca się wokół własnej osi z szybkością niemal 1700 km/h (prędkość na równiku).
(Słowo Galaktyka pisane z dużej litery zawsze oznacza naszą galaktykę, czyli Milky Way Galaxy)
Dla uproszczenia obrazu przyjmowano założenie, że Ziemia jest obiektem symetrycznym: posiada dwa bieguny, dwie półkule, a planetarny rozkład temperatury jest moderowany przez system wiatrów i prądów oceanicznych. Ale ten uproszczony schemat niezbyt przystaje do rzeczywistości. Opracowywane wciąż nowe dane naukowe wskazują na obraz daleko bardziej zróżnicowany. Na ich podstawie naukowcy udowadniają, że półkula północna, na której lokuje się większość lądów oraz żyje przeważająca część planetarnej populacji, szybko ciemnieje. Nie widzimy tego procesu naszymi oczami, ale został on dokładnie zarejestrowany przez system laboratoriów satelitarnych umieszczonych na oddalonych orbitach wokółziemskich. Wypada więc podać wyjaśnienie, co w przypadku planety oznacza termin „ciemnienie”.

Jak niektórzy pamiętają ze szkolnych lekcji fizyki, każde ciało o temperaturze wyższej od zera absolutnego zostawia tzw. ślad cieplny. Im wyższa jest temperatura tegoż ciała ślad taki ma coraz bogatsze spektrum promieniowania, czyli emituje różnej długości i częstotliwości fale elektromagnetyczne, a w pewnych zakresach (częstotliwości) widmo to bywa dostrzegalne ludzkim okiem. Jedne ciała emitują takie promieniowanie samoistnie (np. gwiazdy i quasi gwiazdy, ale również pracujące silniki, czy jakieś inne urządzenia, albo bodaj zapalony papieros, itp.), inne zaś emitują je na zasadzie odbicia promieniowania e-m, które “podarował” im inny obiekt (uprościmy, że chodzi o gwiazdy, bo przecież tematem notki jest, było nie było, planeta). Stopień takiego odbicia mierzony dla obserwatora zewnętrznego nosi w astronomii nazwę albedo i zawiera się w skali od zera do jedności. Jedność oznacza 100 procentowe odbicie promieniowania, a zero to całkowite jego pochłonięcie.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Albedo

W przypadku Ziemi, ze względu na jej urozmaiconą powierzchnię (morza i lady), roślinność lub jej brak (pustynie, lądolody i lodowce), a także ze względu na rodzaje pokrycia roślinnego, ale również typy chmur, albedo poszczególnych regionów jest zróżnicowane i zmienne w czasie. Wynik uśrednia się, ale pomiary satelitarne mapują jego wielkość dla poszczególnych części planety. Uśrednione albedo dla Ziemi wynosi ok. 0,367 (dane z 2013 r., podczas gdy wg danych z 1993 r. wynosiło 0,390, czyli dwadzieścia lat wcześniej Ziemia odbijała średnio o ok. 2 punkty procentowe więcej promieniowania docierającego od Słońca (tj. o 5 procent). Oczywiście, obiekty kosmiczne różnią się wielkością  albedo. Reguła jest taka, że jasne obszary na powierzchni planety (księżyca) odbijają wyższy procent promieniowania. Czyli np. pokrywa lodowa ma ten wskaźnik najwyższy (np. Enceladus, pokryty w  całości lodem księżyc Saturna ma albedo o wartości 0,99, czyli lodowa powierzchnia tego księżyca nie absorbuje (odbija) 99 procent otrzymywanego promieniowania. Dla porównania uśrednione albedo
Księżyca (ziemskiego) wynosi 0,12.
https://klimatziemi.pl/2024/12/23/albedo-planety-2/
https://www.urania.edu.pl/wiadomosci/ksiezyc-saturna-enceladus-moze-byc-bardziej-zamieszkiwalny-niz-sadzono

Tak więc scenariusze globalnego ocieplenia będą niezwłocznie musiały zostać mocno skorygowane.

Problem stał się aktualny, aby nie użyć zwrotu palący, gdy naukowcy z NASA opracowali dane zebrane przez instrumenty programu  CERES, zainstalowane na satelitach.
[CERES to akronim od Clouds and the Earth’s Radiant Energy System (Chmury i system energii promieniowania Ziemi). W ramach tego programu badawczego prowadzone są dokładne pomiary ilości energii słonecznej docierającej do Ziemi i ile z tego powraca w przestrzeń kosmiczną po odbiciu od atmosfery, wód i lądówZob. ANEKS
Zespół naukowy pod kierownictwem dr Normana Loeba z Centrum Badawczego NASA w Langley przeanalizował te dane. (NASA’s Langley Research Center)
https://aqua.nasa.gov/content/norman-loeb-ceres-science-team-leader
Okazało się, że na półkuli północnej dochodzi do większej absorpcji energii promieniowania
w porównaniu z półkulą południową. Czyli ta półkula zaczęła pochłaniać więcej światła słonecznego, a w konsekwencji odbijać mniej. Gdyby ktoś patrzył na naszą planetę z głębokiego kosmosu, używając stosownie skalibrowanego spektrometru, zobaczyłby, że półkula północna wygląda na bardziej matową. A to nie jest dobry prognostyk, gdyż wskazuje na  naruszenie bilansu radiacyjnego, czyli jedną z podstawowych reguł funkcjonowania biosfery ziemskiej. Reguła ta oznacza, że ilość ciepła pochłanianego i oddawanego przez planetę powinna pozostawać w równowadze. Dotychczas taka nierównowaga między półkulami była wyrównywana przez prądy oceaniczne, które niczym gigantyczne pompy przenosiły nadmiar ciepła z półkuli południowej na północną. Analiza wykonana przez zespół dr N. Loeba wykazała, że w ostatnich dwóch dekadach zmiany na powierzchni planety zaburzyły równowagę w takim stopniu, że prądy oceaniczne nie były w stanie jej przywrócić. Naukowcy wymienili trzy główne powody ciemnienia północnej półkuli ziemskiej:
Po pierwsze, powietrze stało się … czystsze. Zanieczyszczenia emitowane z technosfery nasycały powietrze aerozolami (najdrobniejsze cząsteczki z gazów spalinowych, emisji przemysłowych itp.), które funkcjonowały jako jądra kondensacji, wokół których mogły tworzyć się krople wody i efekcie chmury. Mniejsze zanieczyszczenie to mniej takich jąder i jako skutek finalny, mniej chmur.
NOAA – Narodowa Agencja Oceaniczna i Atmosferyczna  USA (National Oceanic and Atmospheric Administration) w 2024 r. szczegółowo opisała, w jaki sposób zmniejszenie emisji z kominów statków transoceanicznej żeglugi spowodowało wyraźny spadek liczby „śladów zanieczyszczeń” w postaci pasm jasnych chmur, które odbijały światło słoneczne. Efekt ten okazał się na tyle znaczący, że niektórzy naukowcy zaczęli rozważać sztuczne zwiększenie jasności chmur nadmorskich np. przez wpompowywanie aerozoli do atmosfery, aby częściowo kompensować obniżanie się zdolności odbijania promieniowania.
Po drugie, powierzchnia półkuli północnej stała się zauważalnie ciemniejsza. Wcześniej śnieżnobiałe czapy polarne, niczym gigantyczne lustra, odbijały promieniowanie słoneczne (ten wskaźnik dla lodu wynosi 80-90%). Obecnie ich powierzchnia znacznie się zmniejszyła, a w ich miejsce pojawiła się ciemna powierzchnia lądu lub wód oceanu, które w dużo większym stopniu absorbują ciepło. Pojawiło się nawet specjalne określenie dla tego procesu: „wzmocnienie arktyczne”. Problem narasta, bo oto za okres ostatnich 40 lat utrata pokrywy lodowej w Arktyce odpowiada w przybliżeniu powierzchni kraju takiego jak Algieria (ca 2,4 mln km kw., jest to mniej więcej ośmiokrotnie więcej niż powierzchnia Polski).
Po trzecie, zmienia się ilość pary wodnej w atmosferze, co również istotnie wpływa na ilość zatrzymywanego ciepła.

Co dziesięć lat półkula północna pochłania na każdy metr kwadratowy o 0,34 wata więcej, czyli dawkę w pojedynczym wymiarze znikomą, jednak kiedy te „waty” pomnożymy przez całą powierzchnię, skumulowany efekt okazuje już wystarczająco silny, aby zmieniać globalne modele klimatyczne, na podstawie których próbujemy przewidywać przyszłość.

Zwłaszcza dla Rosji i Kanady, których ogromne terytorium znajduje się w całości na półkuli północnej, z tego spora część w Arktyce, procesy te generują  bezpośrednie i ważne skutki już na dzisiaj. Wymienione kraje znajdują się na pierwszej linii frontu zmian klimatycznych spowodowanych asymetrią rozkładu radiacji.

W Arktyce postępuje przyspieszone ocieplenie. Topnienie wiecznej zmarzliny, na której zbudowano sporo miast i obiektów infrastruktury powoduje szkody szacowane na wiele miliardów dolarów. Dalsze „ciemnienie” i ocieplanie północnych rejonów planety wzmocni procesy destrukcji. Będą zniszczone budynki, drogi czy rurociągi, zaś do atmosfery zostaną uwolnione, dotychczas zamknięte w wiecznej zmarzlinie, gigantyczne ilości metanu.

Zachwianie względnej równowagi termodynamicznej między ziemskimi półkulami wywiera wpływ na globalną cyrkulację atmosferyczną, np. prowadzi do nasilenia ekstremalnych zjawisk pogodowych od długotrwałych susz i fal upałów w niektórych regionach po anomalne opady śniegu i powodzie w innych. Północna droga morska, otwierająca nowe możliwości gospodarcze, stanie się jednocześnie strefą podwyższonego ryzyka ze względu na nieprzewidywalne warunki lodowe i nasilenie aktywności burzowej. Będzie to miało znaczące konsekwencje zarówno dla ekologii jak i gospodarki. Przemieszczanie stref klimatycznych wpływa na rolnictwo, gospodarkę leśną oraz różnorodność biologiczną. Pewne regiony mogą czasowo odnieść korzyści dla rolnictwa, ale per saldo niestabilność klimatu przynosi poważne zagrożenia dla bezpieczeństwa żywnościowego.

A czy i jak można temu przeciwdziałać? Naukowcy uspokajają, że zdiagnozowanie opisanego zjawiska nie musi zawierać apokaliptycznej prognozy. Monitorowanie stanu wiecznej zmarzliny, rozwijanie możliwości w zakresie modelowania klimatu przy uwzględnianiu wpływu istotnych składników „czynnika zaciemniającego” pomoże bardziej łagodnie przechodzić do nowych realiów klimatycznych. Powinniśmy po prostu potraktować poważnie fakt, że planeta wkroczyła w proces pogłębiania się  asymetrii klimatycznej i postarać nauczyć się żyć w zmieniających się warunkach. Nie mamy do wyboru innej opcji (czyli np. innej planety).

ANEKS
Projekt CERES (Clouds and Earth’s Radiant Energy System) zapewnia satelitarne obserwacje bilansu radiacyjnego Ziemi i chmur. Wykorzystuje on pomiary z instrumentów CERES umieszczonych na kilku satelitach oraz dane z wielu innych instrumentów, aby stworzyć kompleksowy zestaw danych na potrzeby badań klimatu, pogody i nauk stosowanych. CERES to jedyny projekt badawczy, którego głównym celem jest tworzenie globalnych rejestrów danych klimatycznych z instrumentów przeznaczonych do obserwacji ERB. Klimat jest kontrolowany przez ilość światła słonecznego absorbowanego przez Ziemię oraz ilość energii podczerwonej emitowanej w przestrzeń kosmiczną. Wielkości te – wraz z ich różnicą – określają bilans radiacyjny Ziemi (ERB  –  Earth Radiation Budget). (https://www.researchgate.net/publication/260208782_An_update_on_Earth’s_energy_balance_in_light_of_the_latest_global_observations
Zespół CERES gromadzi dane ERB od 1997 r., kiedy to pierwszy instrument CERES został wystrzelony na pokładzie satelity TRMM (Tropical Rainfall Measuring Mission). Od tego czasu instrumenty CERES zostały wystrzelone na pokładach satelitów Terra, Aqua, Suomi National Polar-orbiting Partnership (S-NPP) oraz NOAA-20. Instrumenty programu CERES umożliwiają bezpośrednie pomiary odbitego promieniowania słonecznego i emisji termicznego promieniowania podczerwonego w kosmosie we wszystkich długościach fal między ultrafioletem a daleką podczerwienią.

Pomiary CERES, wraz z pomiarami z kamer o wyższej rozdzielczości na satelitach orbitalnych i geostacjonarnych, są wykorzystywane wraz z innymi źródłami danych wejściowych do tworzenia produktów opisujących ERB na powierzchni Ziemi, w atmosferze i na jej zewnętrznej granicy . Aparatura CERES rejestruje zmiany ERB w skalach godzinowych, dziennych i miesięcznych oraz w skalach liniowych (przestrzennych) już od 10 km, które mogą zostać zagregowane do skali całego globu. Dane te są wykorzystywane przez środowiska badawcze zajmujące się klimatem, pogodą i naukami stosowanymi do badania szerokiego zakresu zagadnień obejmujących wymianę energii między Ziemią a przestrzenią kosmiczną oraz między głównymi elementami klimatycznego systemu ziemskiego.

Alaska
Głęboko w trzewiach Alaski, w krainie lodu i zimna, dokonuje się ciche, lecz potencjalnie groźne przebudzenie. Naukowcy z uniwersytetu w Boulder (Kolorado, USA) otworzyli jeden z lodowych „grobowców” i wykonali coś, co przypomina scenę z filmowych thrillerów. Biolodzy ożywili mikroorganizmy, które pozostawały zamrożone przez 40 000 lat. Eksperci wydali ostrzeżenie, że istnieje niepomijalna wielkość prawdopodobieństwa, iż tego rodzaju eksperymenty laboratoryjne mogą skończyć się fatalnie dla całej ludzkiej populacji.

Aby zebrać próbki, naukowcy z Kolorado odwiedzili Alaska Permafrost Research Tunnel, wydrążony niedaleko Fairbanks. Ten upiorny podziemny labirynt, wykuty w wiecznej zmarzlinie w latach 60. XX wieku, jako element wyścigu zbrojeń nuklearnych i szukania rozmaitych panaceum na skutki wojny z użyciem takiego arsenału, można nazwać bramą do przeszłości. Wieczna zmarzlina to nie tylko lód; również mieszanka zamarzniętej gleby, skał i zamarzniętej wody. A ta mieszanka bezpiecznie kryje w sobie sekrety dawno minionych epok i form życia, które uważano za bezpowrotnie utracone.
https://www.erdc.usace.army.mil/CRREL/Permafrost-Tunnel-Research-Facility/
Zespół pod kierownictwem dr Tristana Caro zebrał próbki tej zamarzniętej gleby, liczące sobie od kilku tysięcy do dziesiątek tysięcy lat. W warunkach laboratoryjnych naukowcy symulowali przyszłość, której wielu się obawia, tj. globalne ocieplenie. Biolodzy dodali wodę do próbek, a następnie przeprowadzili eksperymenty w temperaturach 3°C i 12°C. To z pewnością zbyt zimno dla ludzi, ale dla Arktyki stanowi ponadnormatywne  ciepło.
Dr Tristan Caro  –  biolog
https://www.colorado.edu/mcnair/tristan-caro
Tristan Caro:
Byliśmy ciekawi, jak wyglądałoby lato na Alasce w przyszłym scenariuszu klimatycznym – kiedy ciepło wnika głęboko w wieczną zmarzlinę, uruchamiając procesy uśpione przez wieki.

Wstępne wyniki były dość zachęcające. Mikroorganizmy nie ożyły od razu. Zamiast tego weszły w szczególny stan, który naukowcy nazwali „powolnym przebudzeniem”. W ciągu kilku miesięcy mikroorganizmy zdawały się przypominać sobie, co to znaczy być żywym. Stopniowo odnawiały po jednej komórce dziennie spośród stu tysięcyJednak ten optymizm był chwilowy. W ciągu kolejnych sześciu miesięcy próbki przeszły „dramatyczne zmiany”. Mikroby nie tylko się przebudziły, ale utworzyły stabilne, prosperujące kolonie, zupełnie inne niż te występujące na współczesnych powierzchniach. Niektóre kolonie wytworzyły „biofilmy” – śluzowate, trudne do usunięcia warstwy, świadczące o wysoce zorganizowanym i odpornym ekosystemie. I właśnie to przebudzenie stanowi podwójne zagrożenie. Po pierwsze, stanowi bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia ludzkiego. „To nie są martwe okazy” – mówi dr Caro. Prawdopodobnie te mikroby stanowią dla nas niewielkie zagrożenie; wieczna zmarzlina może być siedliskiem o wiele bardziej przerażających lokatorów.
Brigitta Evengaard, mikrobiolog i specjalista chorób zakaźnych ze Szwecji, potwierdza podobne obawy: „Wiemy, że wieczna zmarzlina może być siedliskiem wąglika i ospy, ale ponadto jest to puszka Pandory”.
https://www.umu.se/en/research/groups/birgitta-evengard/

W 2022 r. głośno było od doniesień o odrodzeniu się syberyjskiego Pandora-wirusa, który pozostawał uśpiony w wiecznej zmarzlinie przez 48 500 lat. Na szczęście nie okazał się on niebezpieczny dla ludzi, ale taki precedens dowodzi, że starożytne patogeny mogą przetrwać tysiąclecia w stanie zawieszenia. Wystarczy jeden niefortunny zbieg okoliczności, aby przeniknął do organizmu dzikiego zwierzęcia lub człowieka. Wzrost oporności na antybiotyki bakterii, również tych, które mogą pochodzić z wiecznej zmarzliny, potęguje to ryzyko.

Po drugie, jest to bomba klimatyczna działająca z opóźnionym zapłonem. Mikroorganizmy po przebudzeniu zaczynają oddychać, odżywiać się i rozmnażać. Ubocznymi produktami ich metabolizmu są dwutlenek węgla i metan, czyli silne gazy cieplarniane. Badania wykazały, że po początkowym „powolnym przebudzeniu” mikroby są zdolne do uwalniania ogromnych ilości tych gazów do atmosfery.

Dr Tristan Caro:
Nie chodzi nawet o wyjątkowo upalne dni. Na Alasce może być tylko jeden taki dzień przez całe lato. Chodzi po prostu o to, że sam sezon letni staje się coraz dłuższy, a ciepło utrzymuje się aż do wiosny i jesieni. Im dłuższe arktyczne lato, tym więcej mikrobów rozmarza i budzi się do życia, uwalniając do atmosfery gazy cieplarniane. Te emisje nasilają globalne ocieplenie, które z kolei przyspiesza topnienie wiecznej zmarzliny. Powstaje błędne koło, które będzie bardzo trudno przerwać.

Naukowcy, którzy opublikowali swoje odkrycia w czasopiśmie „Journal of Geophysical Research: Biogeosciences”, odkryli kolejny zaskakujący szczegół. Okazuje się, że mikroby wykorzystują specjalne lipidy tłuszczowe do tworzenia błon komórkowych w warunkach wiecznej zmarzliny. Substancje te prawdopodobnie ułatwiały im przetrwanie w ekstremalnej ciemności i zimnie. Mechanizm ten działał niezawodnie przez wiele tysiącleci, dlatego niezwykła odporność tych mikrobów jest głęboko niepokojąca.
https://agupubs.onlinelibrary.wiley.com/doi/abs/10.1029/2025JG008759

Półwysep Jamał (Syberia)
Ta historia rozpoczęła się w 2014 r. Piloci śmigłowca transportującego ładunek do miejsca wydobycia gazu na Półwyspie Jamalskim byli w szoku. Gigantyczna, idealnie okrągła dziura ziała w samym środku płaskiej tundry. Sięgała głęboko w dół, niczym tunel do podziemnego świata. I nie było jej zaznaczonej na bardzo dokładnych lokalnych mapach! W taki sposób został odkryty tajemniczy i niepokojący pierwszy z podobnych kraterów. Odkrycie wywołało niepokój i pytania pośród miejscowych autochtonów, których przodkowie od wieków koczowali po północnych krańcach zachodniej Syberii. Dotychczas na Półwyspach Jamalskim i Gydanskim odkryto osiem tego rodzaju kraterów. Dla naukowców zjawisko stało się jedną z największych zagadek geologicznych XXI wieku. Dopiero po 11 latach, rosyjscy naukowcy oraz ich koledzy z Uniwersytetu w Oslo ogłosili, że znaleźli rozwiązanie  zagadki tworzenia się podobnych kraterów.  Przyczyny okazały się bardziej niepokojące, niż można było sobie wyobrazić.

Bowiem początkowo wszystko wydawało się oczywiste. Jako przyczynę powstawania lejów krasowych o głębokości 50-piętrowych budynków wskazano globalne ocieplenie, które odpowiadało za topnienie wiecznej zmarzliny. Wysuwano różne teorie: powstawanie kriopagów (podziemnych zbiorników słonej wody), topnienie gleby zawierającej metan oraz niszczenie hydratów metanu, podziemnego „lodu”, który po stopieniu uwalnia gaz. Istniała jednak nieścisłość, która nie dawała spokoju naukowcom. Bo skoro przyczyną jest wzrost temperatury powodujący roztapianie się zmarzliny, to dlaczego te zapadliska powstają wyłącznie w zachodniej Syberii, a nie na całym obszarze subarktycznym? Stało się jasne, że dotychczasowa odpowiedź oparta na teoretycznym modelowaniu, była niekompletna, czyli niezadowalająca. Ale żeby znaleźć w pełni poprawne wyjaśnienie zagadkowego zjawiska, wspomniana grupa rosyjskich i norweskich naukowców-geologów musiała przeprowadzić testy w rzeczywistych warunkach terenowych.
https://www.sport-interfax.ru/wc2018/452821
W tym celu stworzono specjalny model, przedstawiający wieczną zmarzlinę niczym ciężki korek zamykający butlę z gazem. Naukowcy zmieniali grubość „korka” i rozmiar podziemnej komory, obliczając ciśnienie potrzebne do wysadzenia takiego „korka” i rozrzucenia jego odłamków na setki metrów. Obliczenia wykazały, że małe, płytkie komory powstałe w wyniku topnienia wiecznej zmarzliny nie są w stanie wywołać tak potężnej eksplozji. Gaz powoli by się z nich ulatniał. Oznaczało to, że potrzebne do tego ciśnienie ma swoje źródło w głębszych warstwach geologicznych.

Półwyspy Jamalski i Gydanski to rejony gigantycznych złóż gazu, zaś nad nimi powierzchniowa struktura geologiczna  jest usiana uskokami. Z kolei takie uskoki pełnią funkcję korytarzy, przez które metan i ciepło wydostają się z głębszych warstw ziemi. Zatem okazało się, że w tej historii głównym sprawcą wcale nie jest ocieplanie się klimatu. Natomiast wzrost temperatury w tym przypadku działa jako cichy wspólnik, osłabiając spójność powierzchniowych warstw zmarzliny. Woda z roztopów drąży szczeliny w zamarzniętej powierzchni nad uskokami, osłabiając konstrukcję owych korków, które stają się porowate i łatwiejsze do  rozłupania. Gdy ciśnienie gazu osiąga odpowiedni stopień, taki korek jest wypychany w górę, tworząc idealnie pionowy szyb. Następnie szyb wypełnia się wodą, przekształcając się w jezioro. Ale tylko w niektórych przypadkach korek zostaje wypchnięty i dopiero wówczas staje się widoczny w postaci okrągłego zbiornika wodnego. Z tego względu wiele przyszłych kraterów pozostaje  ukrytych w tundrze, gdyż proces ich „ujawniania się”  jest rozłożony w czasie. Ale największe zagrożenie nie tkwi w samym zjawisku powstawania tych gigantycznych kraterów, ale w tym, że naukowcy nie są w stanie przewidzieć, gdzie wystąpi kolejny podobny przypadek.

Zagadka mechanizmu ich powstawania została rozwiązana, ale problem pozostał, bo co prawda naukowcy wiedzą, że następna eksplozja powodująca rozsadzenie „korka” i otwarcie krateru na pewno nastąpi, ale nie wiedzą ani gdzie, ani kiedy.
Po pierwsze, obszar, na którym mogą powstawać gigantyczne leje krasowe, jest zbyt rozległy. Monitorowanie każdego potencjalnego miejsca jest niewykonalne.
Po drugie, procesy przebiegają pod powierzchnią, zatem są niewidoczne dla obserwacji z „lotu ptaka”. Nie ma sposobu, aby wytypować, który z tysięcy „korków” stał się na tyle kruchy, że niebawem pęknie.
Po trzecie, nie są znane czynniki, które mogą  uruchamiać to zdarzenie w konkretnym przypadku. Może być to cokolwiek: anomalne ciepło, niewielkie trzęsienie ziemi albo nieliniowy  wzrost ciśnienia gazu.

Taką to „rosyjską ruletkę” w subarktyce przyniosło ocieplenie klimatu. Proces ten posiada charakter dodatniego sprzężenia zwrotnego. Każdy nowy krater uwalnia do atmosfery silny gaz cieplarniany metan. Wzmacnia to tempo wzrostu globalnego ocieplenia, Tym samym przyspiesza topnienie wiecznej zmarzliny, tworząc coraz więcej „słabych punktów” (owych korków) potrzebnych dla powstawania  nowych kraterów. I w taki sposób ten cykl przebiega: gaz ziemny skupia się i akumuluje pod wieczną zmarzliną, podczas gdy zmiany klimatu powodują, że lodowa „pokrywa” nad nim staje się cieńsza i słabsza.
https://www.focus.pl/artykul/otwor-na-alasce-savonoski-zagadkowy-krater

Rozwiązanie zagadki natury kraterów ujawniło bardzo groźny proces. Zagrożenie zostało rozpoznane, ale nie uzyskaliśmy nad nim kontroli. Jest nim tykająca bomba metanowa. Odliczanie już się rozpoczęło i nie bardzo wiadomo, co można z tym począć.

*********

O autorze: stan orda

lecturi te salutamus

Europa zagrożeniem dla siebie i świata

Europa zagrożeniem dla siebie i świata

https://www.rt.com/news/628700-western-europe-isnt-leading-world/


Niewielu poważnych obserwatorów polityki międzynarodowej wątpi, że Europa Zachodnia po raz kolejny stała się jednym z najniebezpieczniejszych źródeł niestabilności na świecie. To gorzki wniosek, biorąc pod uwagę, że cały porządek po 1945 roku został zbudowany, aby powstrzymać kontynent przed wciągnięciem ludzkości w katastrofę po raz trzeci. A jednak najgłośniejsze wezwania do konfrontacji pochodzą z zachodu od rzeki Bug, Nigdzie indziej rządy nie przygotowują się do wojny z tak nerwową energią.

Wrogość jest skierowana przede wszystkim na Rosję, sąsiada Europy Zachodniej i głównego partnera handlowego od dziesięcioleci. Coraz częściej jednak rozprzestrzenia się również w kierunku Chin, pomimo braku jakiegokolwiek prawdziwego konfliktu politycznego lub gospodarczego między subkontynentem a Pekinem. To mówi nam coś ważnego. Źródło dzisiejszej agresywnej postawy Europy Zachodniej wcale nie jest zewnętrzne. Leży w własnych strukturach politycznych regionu, jego zdezorientowanym sensie samego siebie i rosnącej panice elit, które nie rozumieją już otaczającego świata, który nabrał nowego kształtu.

Byłoby głęboko nieodpowiedzialne zakładać, że amerykański nadzór nad Europą Zachodnią wystarczy, aby zapobiec katastrofalnym błędom w obliczeniach. W końcu ta część świata dała już ludzkości dwie wojny światowe. I nigdy nie powinniśmy zapominać, że subkontynent składa się z dwóch państw uzbrojonych w broń jądrową, Wielkiej Brytanii i Francji. Europa Zachodnia może nie jest już centrum polityki światowej, ale pozostaje niezaprzeczalnie miejscem, w którym może rozpocząć się konflikt, który pochłonie wszystkich.

Korzenie jego zachowania sięgają głęboko. Pierwsza przyczyna jest wewnętrzna. Od połowy XX wieku społeczeństwa zachodnioeuropejskie stały się niezwykle skonsolidowane. Ich elity opanowały sztukę zapobiegania wewnętrznym wstrząsom; niepokoje społeczne, bunt ideologiczny i odnowa polityczna na dużą skalę zniknęły. Rewolucje kiedyś ukształtowały historię regionu. Teraz ich sama możliwość zniknęła.

To tworzy paradoks. System polityczny, który nie może się zmienić, zaczyna rzutować swoją niestabilność na zewnątrz. Elity Europy Zachodniej są mocno zakorzenione, nawet gdy są boleśnie niekompetentne. Ich społeczeństwa są apatyczne, przekonane, że mają niewielki wpływ na własne losy. W całej UE poszczególne rządy mogą się kłócić, ale w ważnych kwestiach, zwłaszcza w podejściu do świata zewnętrznego, są uderzająco jednomyślne. Mechanizmy zgodności działają tak skutecznie, że nawet najbardziej lekkomyślne decyzje dotyczące polityki zagranicznej przyciągają niewiele sprzeciwu. Europa Zachodnia osiągnęła punkt, w którym indywidualne myślenie ustępuje miejsca zbiorowemu instynktowi.

Innymi słowy, subkontynent stracił zdolność do pokojowego odkrywania siebie na nowo. I ta wewnętrzna stagnacja przelewa się teraz na jego zewnętrzne zachowanie.

Drugą główną przyczyną jest pogarszająca się globalna pozycja Europy Zachodniej. Przez dziesięciolecia potęgi regionu mogły sobie pozwolić na bardziej wyważoną dyplomację, ponieważ ich waga ekonomiczna gwarantowała szacunek. Kiedy Europejczycy pouczali świat, inni słuchali. Nie zawsze szczęśliwie, ale słuchali. Te czasy minęły. Błyskawiczny wzrost Chin, pojawienie się Indii jako globalnego gracza, ożywienie Rosji i naleganie na obronę swoich interesów oraz polityczne przebudzenie Globalnego Południa zepchnęły UE w dół hierarchii światowych mocarstw.

Świat się zmienił; Europa Zachodnia nie.

Nagle ten blok staje w obliczu krajobrazu, w którym nie jest już głównym aktorem, ale nie zna innego sposobu na zachowanie. W całej swojej historii Europa Zachodnia nigdy nie doświadczyła bycia regionem peryferyjnym. Dziś zbliża się niebezpiecznie blisko tego statusu, a jego elity po prostu nie mogą przetworzyć zmiany. Stąd szalone próby przyciągnięcia uwagi poprzez eskalację retoryki wojskowej i malowanie Rosji i Chin jako egzystencjalnych zagrożeń. Jeśli Europa Zachodnia nie może już dłużej wywierać wpływu poprzez siłę gospodarczą lub dyplomatyczną, spróbuje to zrobić poprzez alarmizm i język wojny.

Powstanie grup takich jak BRICS tylko wzmacnia niepokój regionu. Europejczycy wyobrażali sobie kiedyś G7 jako narzędzie do zachowania swojej centralności poprzez zaczepianie się z Waszyngtonem. BRICS pokazuje, że świat może się zorganizować bez UE, a nawet wbrew jej preferencjom. Nic dziwnego, że europejscy przywódcy czują się osaczeni.

Europa Zachodnia pozostaje częścią tego, co Rosjanie nazywają kolektywnym Zachodem, a jej więzi ze Stanami Zjednoczonymi są silne. Ale te więzi nie zapewniają już tego, czego oczekiwali Europejczycy: gwarantowanego miejsca na szczycie. Cała debata na temat amerykańskiego „parasola bezpieczeństwa” jest tak naprawdę o czymś innym. Chodzi o strach Europy Zachodniej przed utratą statusu i jej rozpaczliwą nadzieję, że Stany Zjednoczone będą nadal traktować ją jako równorzędną potęgę. Waszyngton jednak inaczej postrzega świat i coraz częściej ma swoje własne priorytety.

Podsumowując, te wewnętrzne i zewnętrzne siły sprawiają, że Europa Zachodnia jest najbardziej palnym graczem na arenie światowej, gdy wkraczamy w drugą ćwierć XXI wieku. Nie jest to problem stworzony przez jednego lub dwóch nieudolnych liderów, ani przemijający nastrój związany z chwilowymi bólami ekonomicznymi. To jest strukturalne, co czyni go o wiele bardziej niebezpiecznym.

Jakie jest lekarstwo? W tej chwili nikt nie wie. Historia nie oferuje żadnych pocieszających przykładów. Kiedy niegdyś władza centralna traciła wpływy i nie mogła się dostosować, wyniki rzadko były pokojowe. Europa Zachodnia odtwarza dziś ten stary scenariusz: zamknięta w przestarzałych założeniach, niezdolna do zreformowania się i przekonana, że jedynym sposobem na pozostanie istotnym jest wykrzykiwanie głośniej i wymachiwanie gróźb.

Dla Rosji, Chin i Stanów Zjednoczonych ta sytuacja stwarza trudne wyzwanie. Ich wybory będą kształtować, czy nowa niestabilność Europy Zachodniej stanie się łatwa do opanowania, czy przerodzi się w coś znacznie gorszego. Zwykli obywatele na całym świecie mają wszelkie powody, aby mieć nadzieję, że te decyzje będą mądre. Ale nadzieja to nie pewność.

Z pewnością możemy powiedzieć, że zachowanie Europy Zachodniej nie jest wynikiem siły, ale niepewności. Subkontynent, który kiedyś zdominował sprawy światowe, teraz widzi, jak inni go wyprzedzają. I zamiast dostosować się do wielobiegunowego porządku, atakuje, nalegając na globalną rolę, której nie może dłużej utrzymać.

To właśnie sprawia, że Europa Zachodnia, tragicznie, ale niewątpliwie, jest dziś wrogiem pokoju.