Prezydent Karol Nawrocki znowu pojawił się na Kanale Zero, udzielając wywiadu redaktorowi Krzysztofowi Stanowskiemu.
Była to, jak zwykle, ciekawa rozmowa. Piszę „jak zwykle “, bo jest jasne, że obóz konserwatywny, ale i cała Polska, dostali prezydenta, który po prostu zna się na mediach.
Obietnica dziennikarza
Jeśli do jego wrodzonego talentu komunikacyjnego dodamy towarzystwo Stanowskiego, dziennikarza, z którym Nawrockiego łączy naprawdę bliska, pełna szacunku, relacja, to nie trzeba się dziwić, że otrzymaliśmy wywiad, który był cytowany w większości mediów.
Wybaczcie mi, drodzy czytelnicy, że zwrócę tutaj uwagę na jeden szczegół z tego wywiadu, który z punktu widzenia szerszej sytuacji politycznej może nie mieć większego znaczenia. Wiem, to nie jest godne komentatora politycznego, ale nie mogę nic na to poradzić.
W pewnym momencie rozmowy prezydent przypomniał Stanowskiemu jego obietnicę daną mu, kiedy rozmawiali jeszcze przed wyborami. Chodziło o to, że jeśli Nawrocki wygra, Stanowski pójdzie do spowiedzi, u której nie był od lat.
Był pan redaktor? — zapytał prezydent.
Byłem, dałem słowo. Było ciężko, było długo, ale się udało — odpowiedział dziennikarz.
Natychmiast przypomniała mi się ta pierwsza rozmowa.
Uśmiechnięty Nawrocki wyjaśnia Stanowskiemu, jak wiele może dać człowiekowi spowiedź i jak wiele prawdziwego spokoju może mu przynieść. Dziennikarz machnął wtedy ręką i odpowiedział, że „to nie dla niego”. Pamiętam, jak bardzo mnie to zasmuciło, jak zawsze, gdy widzę człowieka, który zachowuje się tak, jakby zrezygnował z Boga.
Stanowski wyczuł niezręczność sytuacji i zażartował, że jeśli Nawrocki zostanie prezydentem, potraktuje spowiedź jako zobowiązanie. Nawrocki mógł zapomnieć o „żarcie”, ale wziął obietnicę na poważnie, czego dowiódł, dzwoniąc do dziennikarza pierwszego dnia po swoim zwycięstwie i przypomniał mu o tym, co Stanowski opisał w mediach społecznościowych.
Stanowski poszedł do spowiedzi.
Pięknie, dziękuję, czyli mam dobry uczynek — powiedział teraz prezydent.
Tak jest, to się panu udało — odparł dziennikarz.
Duchowo ważna rzecz
Nie wątpię, że ktoś teraz powie, że to wszystko jest tylko „na pokaz”. Nie sądzę. Właściwie jestem pewien, że nie. Nie rozumiem, dlaczego Stanowski miałby czegoś takiego potrzebować. Co więcej, myślę, że dziennikarzowi było dość trudno publicznie przyznać, że poszedł do spowiedzi, bo coś takiego w ogóle nie pasowało do jego wizerunku.
A więc tutaj wydarzyła się autentycznie ważna duchowo rzecz. Ktoś, kto „zmagał się” z Bogiem, po długim czasie przystąpił do sakramentu pojednania. Nie mam prawa oceniać życia duchowego znanego dziennikarza i nie zamierzam tego robić. Oczywiście cieszę się, że poszedł do spowiedzi. Ale chodzi o coś innego, co mnie równie cieszy.
To, że wciąż żyjemy w kraju, w którym możliwe jest to, że prezydent kraju „namawia” jednego z najsłynniejszych dziennikarzy do spowiedzi w jednym z najpopularniejszych programów medialnych.
Żyjemy w świecie, w którym coś takiego, gdyby wydarzyło się w jakimkolwiek kraju naszego kręgu kulturowego, w którym wiara chrześcijańska jest zepchnięta na margines niczym nieprzyjemne wspomnienie, zostałoby uznane za nieistotne, a nawet niesmaczne.
W Polsce, Bogu niech będą dzięki, takie rzeczy wciąż mają miejsce. Znani i wpływowi ludzie nadal dyskutują o wierze katolickiej, uznają jej znaczenie i są gotowi o niej świadczyć (nawet jak Stanowski, który być może został do tego „zmuszony”, ale był szczery i zgodził się o tym mówić).
Oprócz pomocy swojemu bratu w Chrystusie, Nawrocki udowodnił nam wszystkim, że o wierze i Bogu nadal należy mówić. W ciągu tych pierwszych kilku miesięcy prezydent odniósł kilka ważnych zwycięstw. Tę wygraną uważam również za ważną i wcale niemałą.
FOTO: Zelenski i Larry Fink (siedzący na czele stołu) podczas spotkania z amerykańskimi spekulantami, alias biznesmenami.
Wczoraj, w poście poświęconym pro-wojennej głupocie UE, wspomniałem na samym końcu o roli globalnych kręgów finansowych w bezprecedensowej, chaotycznej i nielogicznej europejskiej agresywności. Nie chciałem, by tamten wpis był zbyt długi, ale dziś, koniecznie należy doprecyzować kwestię: owa niepokojąca obecność nie zawsze kryje się za kulisami, od czasu do czasu, szare eminencje pokazują się również na scenie.
Otóż ma i to bardzo wiele, jako że często telefonuje do kijowskiego duce, i z pewnością nie jest przypadkiem, że kanclerz Niemiec – Merz, człowiek wywodzący się właśnie z BlackRock’a (był szefem rady nadzorczej BlackRock Deutschland), stał się największym orędownikiem wojny.
Faktem jest, że już w jesieni 2022 roku, Larry Fink podpisał pakt z Zełenskim dotyczący odbudowy Ukrainy, ale który tak naprawdę przewiduje wykorzystanie publiczno-prywatnych spółek joint venture do robienia dużych interesów.
Oczywiście, im więcej zostanie zniszczone w trakcie konfliktu, tym większy będzie “tort” do pożarcia: możemy więc założyć, że Fink i jego kolesie czekają na moment, w którym będą mogli zarobić jak więcej na kraju, który dostarczył materiał ludzki – jednocześnie nie dopuszczając do rozprzestrzenienia się rosyjskiego natarcia, które mogłoby “rozbić jajka w koszyku” lub wzbudzić w samych Ukraińcach uczucia wstrętu do tych, którzy wykorzystali ich jako mięso armatnie.
Jest więc prawdopodobne, żeby nie powiedzieć pewne, że Fink będzie głównym graczem w negocjacjach, tak jak był głównym graczem podczas wojny. Obecnie nadchodzi czas na odbudowę wszystkiego, co ocaleje w kraju, od sieci energetycznej po rolnictwo, przemysł, sam aparat państwowy, który obecnie znajduje się w rękach nazistów i oligarchów, którzy kradną, ile tylko mogą. Oznacza to, że w grę wchodzi co najmniej 600 miliardów euro, które już są przekierowywane na tworzone ad hoc instrumenty finansowe: wszystko to jest wyraźnie widoczne w tak zwanym planie pokojowym sformułowanym przez Trumpa, a czytając klauzule dotyczące „okresu powojennego”, wydaje się, że z zakamarków Białego Domu docierają do nas szepty wspomnianych szarych eminencji.
Ostatecznie, jak na to wygląda, cały kraj będzie niczym innym, jak ładnym placem zabaw w rękach finansjery. Należy jednak sprecyzować, że znaczna część pieniędzy będzie pochodzić ze środków publicznych, tj. zostaną one zabrane z kieszeni obywateli, zwłaszcza Europejczyków, tak że za sprawą masakry, którą sprokurowali ze skrajnym cynizmem, bogaci staną się jeszcze bogatsi.
Kiedy zdali sobie sprawę, że nie mogą pokonać Rosji ich sankcjami, skupili się na rozkręceniu gigantycznego biznesu. To, czy jest on splamiony krwią nie ma dla nich większego znaczenia. Wyrażenie mówiące o „śnie sprawiedliwych„ jest rażąco błędne: sprawiedliwi dręczą się wątpliwościami; to niesprawiedliwi nie dopuszczają do siebie jakichkolwiek refleksji.
Przez chwilę wydawało się, że część owych pieniędzy mogłaby pochodzić z rabunku rosyjskich funduszy, ale kiedy stało się jasne, że podzieliłoby to UE, być może nieodwracalnie, i że w każdym razie MFW ma poważne wątpliwości co do teo rodzaju operacji, wsadzili łapy w coraz to uboższe kieszenie obywateli, aby wydłubać z nich 90 miliardów euro i dać je skorumpowanemu Kijowowi: są to pieniądze przeznaczone do rozkradnięcia, które na nic się nie przydadzą na wojnie. Problemy Ukrainy polegają głównie na braku ludzi i wyszkolenia, a częściowo na niskiej jakości i stratosferycznych kosztach broni produkowanej przez Zachód.
Oto wyjaśnienie na konkretnym przykładzie: Rosjanie co miesiąc wystrzeliwują wiele dziesiątek pocisków hipersonicznych na cele wojskowe, energetyczne czy przemysłowe na Ukrainie – ale żeby mieć 12% szans na ich przechwycenie, trzeba wystrzelić co najmniej 4 Patrioty w kierunku każdego z nadlatujących rosyjskich pocisków, czyli potrzebne jest w sumie 16 mln dolarów, żeby mieć jakiekolwiek szanse na obronę. Aby następnie mieć całą baterię owych miernych pocisków przeciwlotniczych (w Arabii Saudyjskiej udało im się złapać tylko kilka dronów Houti) wyposażoną w radar, centra kontroli, generatory i wszystko inne, co jest potrzebne, wydatek wynosi miliard w stosunku do bardzo skromnej skuteczności.
Tak więc 90 miliardów wydaje się dużo i faktycznie jest to dużo; wręcz za dużo, dla krajów pogrążonych w dramatycznym kryzysie gospodarczym, ale w rzeczywistości to za mało, aby zorganizować skuteczną obronę w warunkach, w jakich obecnie znajduje się ukraińska armia: sama obrona powietrzna na jeden rok pochłonęłaby prawie wszystkie te środki. Nie wspominając już o tym, że Kijów jest całkowitym bankrutem i by utrzymać cały ten barak na nogach potrzebne jest 150 miliardów.
Wiadomo jednak, że Fink i jego trupa spekulantów uwielbiają owe rzeki pieniędzy, ponieważ generują one odsetki, które następnie trafiają do ich kieszeni. Rusofobia, wpajana każdego dnia, na każdym mainstreamowym kanale lub w każdej gazecie, służy właśnie temu: aby przepływ pieniędzy nie ustał. I właśnie dlatego interweniują bezpośrednio w negocjacje – nie ufając zbytnio swym słupom w Brukseli, wybranym właśnie ze względu na ich ograniczoność i/lub podatność na szantaż.
@jaredkushner , and Larry Fink. In fact, this could be considered the first meeting of the group that will work on a document concerning reconstruction and economic recovery of Ukraine. We discussed key elements for recovery, various mechanisms, and visions for reconstruction. There are many ideas that, with the right approach, could succeed in Ukraine. We have also updated our reflections on the 20 points of the framework document for ending the war. It is overall security that will determine economic security and underpin safe business environment. We have also agreed on the next contacts between our teams. As always, there will be no delays on our side. We are working to deliver results. I thank President Trump and his team for their substantive work and support.
Plan A zakładał splądrowanie rosyjskiego majątku państwowego i przekazanie go skorumpowanemu ukraińskiemu reżimowi neonazistowskiemu, aby kontynuować wojnę zastępczą z Rosją. Ursula von der Leyen i klika rusofobicznych euro-elit forsowały ten napad od miesięcy. Pomimo zwodniczej retoryki prawnej o „pożyczce reparacyjnej”, plan był nie do zaakceptowania dla kilku państw UE, które uznały go za bezwzględną kradzież na masową skalę.
Nawet Europejski Bank Centralny i MFW ostrzegały przed tym planem, gdyż podważyłby on wiarygodność i długoterminową stabilność finansową Unii Europejskiej.
W tym tygodniu przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i inni niewybieralni eurokraci, tacy jak przewodniczący Rady Europejskiej Antonio Costa, bezskutecznie próbowali przekonać wszystkie 27 państw członkowskich do zaakceptowania ich planu grabieży rosyjskich aktywów o wartości 200 miliardów euro. Te rosyjskie aktywa są nielegalnie przechowywane w europejskich bankach od wybuchu wspieranej przez NATO wojny zastępczej na Ukrainie w 2022 roku. Fanatyczną obsesję von der Leyen popierają kanclerz Niemiec Friedrich Merz, premier Polski Donald Tusk i inni globalistyczni tzw. przywódcy.
Po wielogodzinnych negocjacjach na szczycie Rady Europejskiej w czwartek, unijni grabieżcy aktywów ponieśli porażkę. Belgia, Czechy, Węgry, Włochy, Malta i Słowacja odmówiły udziału w kradzieży. Belgia, która przechowuje większość zamrożonych rosyjskich aktywów, obawiała się, że Rosja pociągnie ją do odpowiedzialności za kradzież. Moskwa wszczęła już międzynarodowe postępowanie arbitrażowe, domagając się odszkodowania za zamrożone aktywa. Rosja mogłaby potencjalnie przejąć równoważne europejskie aktywa znajdujące się w Rosji w odwecie, jeśli jej własne aktywa nie zostaną zwrócone.
Fantazyjny plan grabieży przewidywał udzielenie Ukrainie pożyczek w wysokości do 135 miliardów euro, wykorzystując jako zabezpieczenie nabyte przez Rosję aktywa. Pożyczki miały zostać spłacone po wojnie w ramach rosyjskich „reparacji”. Nie ma mowy o tym, by Moskwa zapłaciła reparacje za konflikt, który uważa nie za jego początek, lecz za wojnę zastępczą zainicjowaną przez NATO. Wręcz przeciwnie, sama Rosja będzie domagać się reparacji – zwłaszcza za utratę dochodów z odsetek od jej zagranicznych aktywów przechowywanych w europejskich bankach oraz za śmierć i zniszczenia wyrządzone jej narodowi.
Plan B.
Ponieważ ich plan grabieży Rosji się nie powiódł, elity euro opracowały Plan B. Zobowiązuje on Unię Europejską do zaciągnięcia „wspólnego długu” na rynkach międzynarodowych, aby pożyczyć Ukrainie 90 miliardów euro (105 miliardów dolarów). To kolejny, absolutnie szalony plan przestępczej nieodpowiedzialności niekontrolowanych elit euro. Wszech-obecnie skorumpowany reżim kijowski pod wodzą niewybranego szarlatana żydowskiego kokainisty Wołodymyra Zełenskiego roztrwonił już setki miliardów euro i dolarów w trwającej cztery lata, nie do wygrania wojnie. Ukraina jest bankrutem. Ten dodatkowy zastrzyk 90 miliardów euro zostanie przechwycony przez kijowską mafię i pomoże reżimowi przedłużyć tę beznadziejną wojnę zastępczą, która doprowadzi do dziesiątek tysięcy ofiar śmiertelnych.
W Planie B zamrożone fundusze Rosji pozostają nietknięte, mimo że nadal są nielegalnie wstrzymywane. Zamiast tego ciężar długu, który umożliwia udzielenie pożyczki reżimowi w Kijowie, zostaje przerzucony na obywateli Europy – obciążenie dla przyszłych pokoleń.
Trzy kraje – Węgry, Słowacja i Czechy – mądrze odmówiły udziału w nowej „pożyczce reparacyjnej”. Wyjaśniają, że ich obywatele nie powinni płacić za pieniądze zmarnowane przez ukraińską korupcję i przedłużanie przegranej, krwawej wojny.
Tak czy inaczej, bezczelność grabieży finansowej dokonywanej przez europejskie elity zapiera dech w piersiach. Jawny rabunek w celu sfinansowania wojny z Rosją, posiadającą broń jądrową, idzie w parze z finansowaniem korupcji przez neonazistowski reżim, którego przywódcy zgromadzili miliardy w zagranicznych nieruchomościach, zerwaniem jakiejkolwiek odpowiedzialności demokratycznej i prawnej wobec obywateli europejskich oraz tłumieniem wolności słowa i informacji w całej UE. UE straciła wszelkie pozory demokracji i przekształciła się w autokratyczny reżim rządzony przez elity.
Niesamowite, że obywatelom Unii Europejskiej odmawia się dostępu do artykułów takich jak ten i innych publikacji Fundacji Kultury Strategicznej, a także do artykułów o fałszywych doniesieniach o porwaniach dzieci w Rosji i innych materiałów informacyjnych rosyjskich mediów – z powodu zakazów internetowych nałożonych przez biurokrację UE. Alfred de Zayas i inni zauważyli, że ten regres w prawie publicznym do informacji oznacza śmierć demokracji w UE.
Jednak kradzież funduszy publicznych na finansowanie wojny i korupcji jest chyba najwyraźniejszym sygnałem, że elity UE wymknęły się spod kontroli. Von der Leyen była już uwikłana w skandale korupcyjne, gdy autokratycznie i bez ponoszenia odpowiedzialności nabyła od wielkich koncernów farmaceutycznych szczepionki przeciwko COVID-19 o wartości miliardów euro. Podobne tajne układy z funduszami publicznymi prowadziła, będąc ministrem obrony Niemiec.
Jest ona jedynie symbolem całej wyższej ligi elit i polityków UE, którzy wdrażają środki nie podlegając żadnej odpowiedzialności prawnej ani demokratycznej.
Rzeczywiście, mamy do czynienia z „re-bolszewizacją Europy”. Euro-elity są w zmowie z neonazistami w Kijowie (na czele z żydowskim oszustem). Te „elity”, takie jak von der Leyen i niemiecki Merz, mają nazistowskich przodków. Ich podobnie myślący odpowiednicy w innych państwach europejskich byli gorliwymi kolaborantami III Rzeszy. Dziś w państwach bałtyckich odsłaniane są pomniki gloryfikujące kolaborantów z SS i masowych morderców. Europejscy przywódcy NATO, tacy jak były premier Holandii Mark Rutte, wzywają cywilów, by byli gotowi umrzeć w wojnie z Rosją.
Podstawową polityką III Rzeszy było wykorzystywanie grabieży finansowej podbitych państw europejskich poprzez systematyczne i „legalne” rabowanie banków centralnych.
Donald Tusk (niemiecki agent globalista), którego polscy podwładni zostali wymordowani przez ukraińskich nazistów w czasie II wojny światowej, jest teraz bardziej zainteresowany wspieraniem neonazistów na Ukrainie niż poszukiwaniem sprawiedliwości historycznej.
Tusk uzasadniał w tym tygodniu kradzież europejskich funduszy publicznych słowami: „Jeśli dziś nie zrobi się tego pieniędzmi, jutro zrobi się to krwią”.
Tacy ludzie już raz zniszczyli Europę. Teraz robią to ponownie.
Kardynał Grzegorz Ryś spotkał się w niedzielę, w Pałacu Arcybiskupim w Krakowie, z naczelnym rabinem Polski Michaelem Schudrichem. [Powinno brzmieć: gminy żydowskiej w Polsce…]
To jedno z pierwszych spotkań, jakie odbył kardynał Ryś jako nowy metropolita krakowski.
O wizycie poinformował PAP rabin Schudrich. Również krakowska kuria potwierdziła, że doszło do takiego spotkania.
Według informacji rabina, duchowni rozmawiali o zadaniach, jakie mają do spełnienia w świecie „ludzie wiary”, a także o konieczności utrzymania i wzmocnienia dialogu między religiami. Spotkanie w okresie Chanuki i niedługo przed świętami Bożego Narodzenia było także okazją do wymiany życzeń.
Po spotkaniu rabin Schudrich odniósł się do zwyczaju zapalania świec chanukowych, przywołując słowa rabina Irvinga Greenberga: „odpowiedzią na ciemność nie jest przeklinanie jej, lecz zapalenie świecy. Tego nas uczą nasze wiary”.
To jedno z pierwszych spotkań, jakie odbył kardynał Ryś jako nowy metropolita krakowski. Jego uroczysty ingres odbył się w sobotę w katedrze wawelskiej. Tego samego dnia po południu arcybiskup wziął udział w świątecznym spotkaniu Stowarzyszenia „Siemacha”, a w niedzielę uczestniczył w wigilii dla bezdomnych i potrzebujących.
====================================
mail:
Szanowny Panie Profesorze,
To tytuł artykułu na Pańskiej stronie..
Kardynał Ryś spotkał się z naczelnym rabinem Polski Michaelem Schudrichem. „Odpowiedź na ciemność”
Błagam nie piszcie, że to jest naczelny rabin Polski!!!
To jest naczelny rabin, ale gminy żydowskiej w Polsce, to jest ogromna różnica!
W czasie gdy europejscy liderzy coraz aktywniej angażują się w poszukiwanie dróg dialogu z Rosją, Polska pozostaje na marginesie kluczowych rozmów dotyczących zakończenia wojny na Ukrainie. Ostatnie doniesienia medialne wskazują, że Warszawa została wykluczona z istotnego szczytu w Londynie, gdzie europejscy przywódcy omawiali amerykańskie wysiłki zmierzające do zakończenia rosyjskiej agresji.
Według informacji przekazanych przez ukraińskie media, Polska nie otrzymała zaproszenia na londyńskie spotkanie, mimo że jego tematyka bezpośrednio dotyczy bezpieczeństwa państw wschodniej flanki NATO. Ta sytuacja wywołała konsternację w Warszawie, zwłaszcza że Polska od początku konfliktu należy do najaktywniejszych sojuszników Ukrainy.
Nie jest to pierwszy przypadek pominięcia Polski w rozmowach na temat przyszłości regionu. Wcześniej podobna sytuacja miała miejsce podczas spotkania w Berlinie, gdzie rozmawiali przedstawiciele USA, Niemiec i Francji. Warszawa oficjalnie określiła to wykluczenie jako „błąd”. Rzecznik polskiego rządu stwierdził wówczas, że „żadne rozmowy o bezpieczeństwie Europy Wschodniej nie powinny odbywać się bez udziału Polski i Ukrainy”.
Równocześnie obserwujemy wyraźną zmianę tonu wśród zachodnioeuropejskich liderów. Prezydent Francji Emmanuel Macron otwarcie wezwał do wznowienia dialogu z Władimirem Putinem. Jego zdaniem, jeśli amerykańskie negocjacje nie przyniosą rezultatów, Europa powinna być gotowa do bezpośrednich rozmów z rosyjskim przywódcą. „Będzie przydatne znów rozmawiać z Władimirem Putinem” – miał stwierdzić Macron, krytykując jednocześnie wykluczenie Europy z głównego procesu negocjacyjnego.
Niemcy, choć oficjalnie zachowują dystans wobec bezpośrednich kontaktów z Moskwą, utrzymują nieformalne kanały komunikacji. Media donoszą o spotkaniach byłych wysokich rangą polityków niemieckich z przedstawicielami Kremla w Abu Zabi i Baku. Te półoficjalne rozmowy mogą świadczyć o niemieckich próbach przygotowania gruntu pod ewentualne wznowienie formalnego dialogu.
Jeszcze dalej w kontaktach z Rosją posunęły się Węgry i Słowacja. Premier Viktor Orbán wielokrotnie spotykał się z Putinem w ostatnim czasie, omawiając kwestie energetyczne i możliwości pokojowego rozwiązania konfliktu. Węgry oferowały nawet Budapeszt jako miejsce potencjalnego spotkania Trumpa z Putinem. Premier Słowacji Robert Fico również utrzymuje bliskie relacje z Moskwą, konsekwentnie krytykując sankcje i blokując niektóre inicjatywy UE wspierające Ukrainę.
Na tym tle polska strategia całkowitego zerwania kontaktów z Rosją staje się coraz bardziej odosobniona. Rząd w Warszawie konsekwentnie podkreśla, że dialog z Moskwą będzie możliwy dopiero po całkowitym wycofaniu rosyjskich wojsk z terytorium Ukrainy i rozliczeniu zbrodni wojennych. Ta bezkompromisowa postawa, choć wydaje się być zgodna z zasadami prawa międzynarodowego, prowadzi do paradoksalnej sytuacji – kraj najbardziej zaangażowany w pomoc Ukrainie traci wpływ na kształt potencjalnego porozumienia pokojowego.
Eksperci ds. bezpieczeństwa zwracają uwagę, że wykluczenie Polski z kluczowych formatów negocjacyjnych może mieć poważne konsekwencje dla bezpieczeństwa regionu. „Żadne trwałe rozwiązanie konfliktu rosyjsko-ukraińskiego nie będzie możliwe bez uwzględnienia interesów państw graniczących bezpośrednio z obszarem konfliktu” – podkreślają analitycy.
Tymczasem Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, która niedawno otworzyła spotkanie w Polsce, stanowczo potępiła rosyjską agresję na Ukrainę. To kolejny dowód na to, że mimo rosnącej gotowości do dialogu z Moskwą, Europa wciąż oficjalnie potępia działania Rosji.
W najbliższych miesiącach kluczowe będzie, czy Polsce uda się przełamać swoją izolację i włączyć się w proces negocjacyjny, czy też rozmowy o przyszłości Europy Wschodniej będą toczyć się bez udziału Warszawy. Jedno jest pewne – wykluczenie Polski z tych rozmów rodzi pytania o spójność europejskiej polityki wobec Rosji i skuteczność dotychczasowych działań wspólnoty międzynarodowej.
Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto) • 21 grudnia 2025 michalkiewicz
A to się narobiło! Jak wiadomo, prezydent Lech Kaczyński, którego kult szerzy w naszym nieszczęśliwym kraju jego brat, Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, zapoczątkował nową świecką tradycję zapalania chanukowych świeczek w Pałacu Namiestnikowskim, który jest siedzibą prezydenta. Zachowało się nawet zdjęcie prezydenta Kaczyńskiego, jak w jarmułce na głowie, w towarzystwie rabina Schuldricha, też ustrojonego w jarmułkę, zapala chanukowe świeczki. Te świeczki zapalane są na pamiątkę jakiegoś wydarzenia w plemiennej historii żydowskiej, które – podobnie jak wiele, a może nawet wszystkie wydarzenia- zostały okraszone gęstym, quasi-religijnym sosem.
Obecnie rocznicę tego wydarzenia obchodzi w Polsce żydowska sekta Chabad Lubawicz, która czci swojego, nieżyjącego już, cadyka. Ten cadyk miał bardzo oryginalne poglądy – na przykład że „żydowskie ciało” jest zupełnie inne, niż ciało jakiegoś głupiego goja, toteż Żydowie należą do jednego gatunku, podczas gdy głupie goje – do drugiego, a może nawet trzeciego.
Ciekawe, że podobne poglądy głosili hitlerowcy – na przykład, że Żydowie mają zupełnie inną krew – ale poglądy hitlerowców zostały potępione, podczas gdy identyczne, tyle, że odwrócone o 180 st. poglądy sekty Chabad Lubawicz doznają głębokiej czci nie tylko w przypadku prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ale również byłego marszałka Sejmu Marka Jurka, który pozwolił sekcie Chabad Lubawicz zapalać chanukowe świeczki w gmachu Sejmu – w związku z czym poseł Grzegorz Braun, zbulwersowany objawami tego rasistowskiego kultu, któremu patronował portret wspomnianego cadyka, zgasił te iluminacje gaśnicą proszkową, za co teraz, to znaczy – 8 grudnia – został zaciągnięty przed nienawistny sąd.
Wspominam o tych zaszłościach z udziałem szabesgojów w osobach Lecha Kaczyńskiego i Marka Jurka, bo dopiero na tym tle można ocenić decyzję pana prezydenta Karola Nawrockiego, który żadnego cadyka do Pałacu Namiestnikowskiego na zapalanie chanuki nie zaprosił, no i sam też żadnych świeczek na menorze nie zapalał.
W związku z tym w Sejmie, wybrany niedawno przez Wielce Czcigodnych posłów marszałkiem Włodzimierz Czarzasty, urządził w tym – bądź co bądź – domu publicznym, coś w rodzaju nabożeństwa wynagradzającego – oczywiście z udziałem rabina Schuldricha i delegata Stwórcy Wszechświata na Polskę w osobie reprezentanta sekty Chabad Lubawicz. W tym nabożeństwie wynagradzającym, którego kulminacyjnym momentem było oczywiście zapalenie chanukowych świeczek na menorze, wzięli udział również inni Żydowie, m.in. Jego Ekscelencja pan Róża, ambasador USA w naszym nieszczęśliwym kraju oraz rzesze szabesgojów, wśród których wyróżniał się wiceminister spraw zagranicznych Władysław Teofil Bartoszewski. Wspominam o nim, bo jest on synem Władysława Bartoszewskiego, nazywanego „profesorem” od czasu, gdy zaproszono go na wykład do Monachium i – jak to u akuratnych Niemców – wyniknęła kwestia, według jakiej stawki mu zapłacić. Rada w radę uradzono, że według profesorskiej – no i odtąd Władysław Bartoszewski nazywany był „profesorem”, przeciwko czemu nie protestował. Otóż Władysław Bartoszewski na tle innych szabesgojów wyróżniał się zdecydowanie większym stopniem żydofilii, do której miał prawdziwą zapamiętałość, niczym Jacek Kuroń do wódki – a jego syn, Władysław Teofil Bartoszewski, najwyraźniej tę zapamiętałość do żydofilii po nim odziedziczył. Warto, by zainteresowały się tą sprawą środowiska medyczne, bo skoro jest możliwość, że żydofilia jest dziedziczna, to warto by poznać mechanizm tego dziedziczenia – no i jak to się ma do opinii wspomnianego cadyka o gatunkowej różnicy między Żydami i głupimi gojami.
Ale ekspiacyjne nabożeństwo, jakie pan marszałek Czarzasty urządził w Sejmie, który – bądź co bądź – jest domem publicznym, stworzyło również okazję innym osobistościom do podlizania się Żydom w nadziei, że zostanie to zauważone gdzie trzeba i przyczyni sie do politycznego wyleczenia. Nie mam tu na myśli pana marszałka Czarzastego, bo w jego przypadku mamy do czynienia z następstwem kultów przynoszących korzyści. Żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak pan Włodzimierz Czarzasty krzewił w szerokich masach kult Włodzimierza Lenina, który – mówiąc nawiasem – też był Żydem ze strony matki, której dziadek był kupcem zbożowym w Starokonstantynowie na Wołyniu – no a teraz, kiedy zmienił się etap, przestawił się na inny kult i kto wie, czy gwoli lepszej prezentacji nie przeprowadzi sobie drobnej operacji chirurgicznej, która przydałaby się również Wielce Czcigodnemu Giertychu Romanu – bo chyba dopiero wtedy przekonałby wszystkich iż nieodwracalnie zerwał z grzechami młodości.
Mam przede wszystkim na myśli obywatela Tuska Donalda, który w słowach pełnych goryczy skrytykował decyzję, a właściwie na tyle decyzję, ile prezydenta Nawrockiego zupełnie w stylu hitlerowskiego „Der Sturmera”, że bliżej mu do Grzegorza Brauna, jako antysemitnika. Najwyraźniej obywatelu Tusk Donald ma nadzieję, że przez ostentacyjne demonstrowanie porażenia żydofilią, wyleczy się politycznie z innych dolegliwości – na przykład z traktowania go przez prezydenta Trumpa, jak powietrze, a nawet – jak doskonałą próżnię, czy z lekceważenia go przez europejsów, którzy nie tylko nie dopuszczają go do konfidencji w żadnych sprawach, nawet gdy namawiają się z prezydentem Żełeńskim. Właśnie te rozmowy się zakończyły, w związku z czym obywatel Tusk Donald poleciał do Berlina w nadziei, że starsi i mądrzejsi powiedzą mu, co tam zostało postanowione i jakie zadania w związku z tym Donaldu Tusku zostaną przydzielone. Czy nadzieje obywatela Tuska Donalda na polityczne wyzdrowienie są realne – to inna sprawa – ale oczywiste jest, że będzie się wokół tego uwijał – no bo cóż innego może zrobić?
Z kolei pan marszałek Czarzasty, któremu w przemówieniu wygłoszonym 13 grudnia na Placu Piłsudskiego pan prezydent Nawrockie nieubłaganym palcem wytknął komunistyczne korzonki nerwowe i niewielkie poparcie w wyborach w 2023 roku (uzyskał niewiele ponad 22 tys głosów) – że został drugą osobą w państwie wskutek partyjnych siucht – zarzucił prezydentowi Nawrockiemu odchylenie nacjonalistyczne i zapowiedział nieubłaganą walkę „weto za weto”.
Wspiera go w tym postanowieniu Tajny Współpracownik SB „Alek”, czyli były prezydent Aleksander Kwaśniewski, który wypisz-wymaluj pasuje do jednego z portretów imion Kazimiery Iłłakowiczówny: „Można zeń wszystko zrobić i w każdą formę ulepić” – ale pod warunkiem, że nie przetnie się korzonków, którymi obywatel Kwaśniewski Aleksander dyskretnie sięga do gnilnej, krwawej masy, w którą jego duchowy protoplasta, obywatel Kwasek Edmund, w UB przerabiał polskich patriotów. Toteż panu marszałkowi Czarzastemu można być zarzucić odchylenie internacjonalistyczne, gdyby w ogóle miał on jakieś poglądy – może z wyjątkiem kultu Złotego Cielca, który zbliża go z Żydami, więc chanukowe świeczki może zapalać bez większej abominacji.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
‘Postanowiono zabić Polskę…’ – ks. prof. St. Koczwara Mamy prawo i obowiązek zapytać: co z Polską? Na jakim etapie wydarzeń paschalnych znajduje się teraz? I czynimy to z ambony, bo to jedyne miejsce gdzie jeszcze można takie pytanie […]
Takie rzeczy dzieją się w kaszubskim Kielnie gmina Szemud w szkole podstawowej. Zgłaszający potrzebują wsparcia w tej sprawie. Boją się że są sami i boją sie szykan ze strony szkoły do której chodzi ich dziecko. Taką wiadomość otrzymałem od syna, mieszkającego w Kielnie.
Czy możesz przekazać ten sygnał do posła ….. [Koniecznie !! md]
Jedna nauczycielka jawnie profanuje krzyż wbrew dzieciom które ten krzyż zrobiły na drukarce 3D i go powiesiły w klasie. Nauczycielka która wrzuciła go do kosza uczy angielskiego. W tej klasie regularnie ktoś usuwa godło państwowe i nie wiadomo kto bo nikogo nie złapano. Ale krzyż wrzuciła do kosza przy uczniach.
Myślę że to sprawa nie mniejszej rangi niż ta w Gietrzwałdzie bo po rozgrzewce w walce o Matkę Bożą, przyszedł czas zawalczyć o godność Jej Syna.
Według danych statystycznych państw Zachodu oraz ośrodków badawczych zajmujących się demografią religijną, udział ludności muzułmańskiej w takich krajach jak Niemcy, Francja, Belgia czy Wielka Brytania w perspektywie dwóch–trzech dekad może sięgnąć poziomu 20–30 procent. To nie oznacza jeszcze większości, ale oznacza przekroczenie progu krytycznego, po którym zaczynają działać mechanizmy władzy niezależne od nominalnej liczby ludności.
Wspólnoty narodowe nie rozpadają się dlatego, że ktoś ogłasza wojnę. Rozpadają się wtedy, gdy przestają dominować terytorialnie oraz psują prawo publiczne i lojalność cywilizacyjną. Dziś uruchamiają się dwa sprzężone ze sobą mechanizmy: polityczno-wyborczy oraz terytorialno-secesyjny. Oba są już dziś widoczne na Zachodzie, choć wciąż nazywane są eufemistycznie „wyzwaniami integracyjnymi”.
Mechanizm polityczno-wyborczy
W systemach większościowych – takich jak brytyjski FPTP czy różne odmiany JOW-ów – władza nie jest funkcją większości narodowej, lecz koncentracji głosów w konkretnych okręgach. Jeżeli dana grupa jest skupiona przestrzennie i głosuje blokowo, to 15–25 procent w skali państwa może przełożyć się na faktyczną dominację polityczną na poziomie lokalnym. Tym bardziej, gdy reszta elektoratu jest rozproszona między wiele partii, frakcji i ideologii.
[JOW nie ma „odmian”. Jeden poseł z okręgu. „Odmiany” to celowe szkodnictwo. md]
To nie jest teoria. To dokładnie to, co obserwuje się w wybranych dzielnicach Londynu, Birmingham, Brukseli czy miast północnej Anglii. Lokalne rady, burmistrzowie i administracja uczą się tam jednego: nie rządzi ten, kto ma rację, tylko ten, kto potrafi zmobilizować ulicę i głosowanie blokowe. Islamskie struktury społeczne – meczety, rady starszych, lokalne sieci lojalności – działają jak doskonale zdyscyplinowane maszyny wyborcze. Wystarczy kilka takich okręgów, by stać się języczkiem u wagi w koalicjach z lewicą, która w imię antydyskryminacji gotowa jest oddać realną władzę w zamian za moralne samopoczucie.
Nie trzeba wygrywać wyborów w skali kraju. Wystarczy kontrolować newralgiczne węzły: dzielnice, rady, urzędy, szkoły, policję lokalną.
Mechanizm terytorialno-secesyjny
Równolegle działa mechanizm drugi – znacznie groźniejszy, bo dotyczący samej istoty terytorialnej cywilizacji. Chodzi o powstawanie stref „no-go”, czyli obszarów, gdzie cywilizacyjny model prawa i jego egzekwowanie ulega faktycznemu zawieszeniu. Policja wchodzi tam niechętnie albo tylko w dużych grupach, prawo działa wybiórczo, a normy społeczne egzekwowane są przez lokalną wspólnotę z odmiennie inną moralnością.
W praktyce są to już miękkie kalifaty. Obowiązuje tam inny porządek normatywny: mieszanka szariatu, prawa zwyczajowego i kodeksu gangów. Kobiety dostosowują się do lokalnych norm nie dlatego, że państwo je do tego zmusza, ale dlatego, że presja społeczna jest skuteczniejsza niż kodeks karny. Państwo udaje, że tego nie widzi, bo wejście z całą konsekwencją oznaczałoby eskalację, na którą nie ma ani odwagi politycznej, ani społecznego mandatu. Jak widać, państwo nawet do tego się nie nadaje.
W Wielkiej Brytanii funkcjonują oficjalnie niewiążące rady szariackie. Formalnie to tylko arbitraż religijny. Faktycznie – równoległy system prawa rodzinnego i majątkowego, którego decyzje są egzekwowane społecznie. Państwo toleruje to w imię „różnorodności”, choć w praktyce oznacza to kapitulację przed innym porządkiem.
To jest secesja cywilizacyjna. Bez flag, bez referendów, bez ogłoszeń w Dzienniku Ustaw. Z udziałem 20 procent w skali kraju, ale 60–80 procent w wybranych dzielnicach, możliwe jest jednoczesne:
przejęcie lokalnych władz,
wymuszenie zmian w prawie pod hasłem walki z islamofobią,
faktyczna immunizacja stref szariackich przed ingerencją państwa.
Czy ktoś musi ogłosić kalifat? Nie. Kalifat nie jest aktem prawnym. Jest stanem faktycznym. Jeśli państwo boi się wejść na swoje terytorium, to suwerenność już została utracona – niezależnie od tego, co zapisano w konstytucji.
Dlaczego w Polsce ten scenariusz się nie powtórzy – przynajmniej na razie
W Polsce ten mechanizm dziś nie zadziała. Nie dlatego, że jesteśmy lepsi, tylko dlatego, że nie spełniamy warunków brzegowych: nie mamy dużej, skoncentrowanej diaspory muzułmańskiej, nie mamy kolonialnej przeszłości generującej roszczenia, a społeczne przyzwolenie na ustępstwa kulturowe jest znacznie mniejsze. Coraz więcej ludzi widzi, czym kończy się polityka wielokulturowości na Zachodzie, i reaguje instynktem obronnym.
To właśnie dlatego rosną notowania ugrupowań, które otwarcie mówią o zagrożeniu islamizacją — czyli głównie Konfederacji. Nie dlatego, że są radykalne, tylko dlatego, że nazywają rzeczy po imieniu, gdy inni boją się słów.
Efekt uboczny: migracja odwrotna
I tu pojawia się paradoks. Proces islamizacji na Zachodzie przyspieszy – bo rdzenne społeczeństwa będą się kurczyć nie tylko demograficznie, ale też przez ucieczkę. Do Europy Środkowej, do Międzymorza, będą migrować ludzie bogaci, wykształceni i kulturowo kompatybilni. Ci, którzy nie chcą żyć w miękkich kalifatach, ale też nie wierzą już w zdolność Zachodu do samoobrony.
Taka migracja nie jest zagrożeniem. Jest wzmocnieniem. Historia zna ten mechanizm. Próby germanizacji ziem polskich w czasach zaborów przez osadnictwo kończyły się polonizacją osadników. To nie my staliśmy się Niemcami – to oni stawali się Polakami. Asymilacja działa zawsze w stronę silniejszej kultury. Głównie dlatego, że osadnicy niemieccy to byli mężczyźni i oni żenili się z Polkami. A to matka plus szkoła wychowuje dziecko, nadając mu narodowość. Więc prawie wszyscy potomkowie Niemców stali się Polakami.
[Podobnie było we Lwowie: Austriacy, Żydzi, Niemcy się polonizowali. Ukraińcy – o wiele mniej.. MD]
I tak samo będzie tym razem. Uciekinierzy przed kalifatami nie przyniosą nam islamizacji. Przyniosą kapitał, kompetencje i potwierdzenie, że cywilizacja, której bronimy, nadal ma sens.
Kalifornizacja a islamizacja – fałszywa analogia
Pojawia się tu jeszcze jeden lęk, często podnoszony przez ludzi, którzy intuicyjnie czują zagrożenie, ale mylą mechanizmy. Chodzi o obawę, że masowa imigracja zachodnich Europejczyków do Polski doprowadzi do efektu „kalifornizacji” – zjawiska, które opisałem wcześniej jako wirus lewicowego postępu, przenoszony przez migrację wewnątrz-cywilizacyjną: https://niepoprawni.pl/blog/gps65/kalifornizacja-wirus-lewicowego-postepu. To realne zjawisko, ale w tym przypadku analogia jest błędna.
Kalifornizacja i islamizacja to dwa zupełnie różne procesy, działające według innych praw. Żeby kalifornizacja mogła zadziałać, muszą być spełnione jednocześnie dwa warunki. Po pierwsze: napływ masy wyborców niosących ze sobą spójny pakiet ideologiczny – progresywny, lewicowy, antytradycyjny. Po drugie: instytucjonalne otwarcie systemu politycznego, które pozwala im ten pakiet natychmiast przełożyć na władzę, czyli pełne prawa wyborcze, niskie bariery obywatelstwa i gotowe do przejęcia struktury.
W przypadku zachodnich Europejczyków uciekających przed islamizacją te warunki nie są spełnione. Ci ludzie nie będą migrować dlatego, że marzą o eksportowaniu lewicowego postępu. Oni migrują dlatego, że ten postęp doprowadzi ich kraje do stanu miękkich kalifatów. Z definicji będą więc w ogromnej części antyislamscy, sceptyczni wobec multikulturalizmu i wrogo nastawieni do polityki ustępstw. Ich obecność nie osłabi twardych postaw wobec islamizacji – ona je raczej wzmocni.
Druga różnica jest jeszcze ważniejsza. Kalifornizacja działa tam, gdzie migranci zachowują pełnię praw politycznych i mogą natychmiast głosować, zmieniać prawo i przejmować instytucje. W Polsce ten mechanizm nie istnieje. Nawet jeśli dojdzie do masowej migracji Niemców czy Francuzów, proces uzyskiwania obywatelstwa i praw wyborczych będzie długi, selektywny i rozciągnięty w czasie. To nie jest natychmiastowa zmiana elektoratu, tylko powolna asymilacja. Dlatego ważne jest, by u nas nie przyspieszać procesu nadawania obywatelstwa.
Krótko mówiąc: kalifornizacja to import ideologii wraz z prawami politycznymi, a islamizacja to import odrębnego porządku cywilizacyjnego wraz z roszczeniem do autonomii. To nie są zjawiska symetryczne ani porównywalne.
Dlatego migracja Zachodnich Europejczyków uciekających przed kalifatami nie stanowi dla Polski zagrożenia systemowego. Przyjadą ci, którzy jeszcze rozumieją, czym jest cywilizacja, prawo i granice. Reszta zostanie tam, gdzie już dziś państwo oddaje swoje dzielnice bez jednego strzału.
Historia pokazuje jasno, że kultura silniejsza asymiluje słabszą. Polskość jest ciągle silna, lewactwo nas jeszcze nie zniszczyło, mimo że niestety sowiecka mentalność dominuje. Jednak duch dawnych swobód i wolności nadal w nas tkwi, jak już nie w naszych głowach, to w naszej tradycji i kulturze, więc jeszcze się odrodzimy.
Autor ten notki uprawia klasyczne wishful thinking. Wcale nie musi być tak jak on tu pisze. Ja jego optymizmu absolutnie nie podzielam bo uważam że jest on oparty na historycznie prawdziwych ale nie przenoszących się na współczesność przykładach.
1. Przede wszystkim opór przeciwko islamowi w Polsce ma jedynie charakter deklaratywny i nigdy nie został sprawdzony w praktyce. Przede wszystkim dlatego, że nie mamy mniejszości islamskiej.
Ale patrząc na przykład „obsłużenia” przez lud „kwestii ukraińskiej” – panie Autorze – ja to widzę bardzo kiepsko gdy w Polsce pojawi się element islamski który mówi po polsku i który podejmie się „ewangelizacji” w duchu islamu.
Przypuszczam, że bardzo szybko znajdą się liczni etnicznie polscy miłośnicy Proroka i jego religii.
A na dodatek jak to z resztą waćpan zauważył – władza państwowa bardzo szybko stanie po stronie „nachodźców” szaleńczo walcząc z tym którym obecność Semitów nie będzie się podobać
2. Podobnie błędnie interpretuje waćpan problem migracji odwrotnej szczególnie na tle kontekstu historycznego.
Współcześni Polacy nie posiadają absolutnie żadnej odporności na obcego bakcyla. Powszechną polską religią jest oszalałe służalstwo wobec obcych z dowolnego kierunku.
Tutaj nie ma żadnej analogii do obcych migracji w czasach historycznych. Kiedy Polska była mocarstwem regionalnym z prawdziwego zdarzenia a ówczesny szlachecki naród polski był z jednej strony niezwykle hermetyczny wewnętrznie a z drugiej tolerancyjny wobec wyraźnie oznaczonego obcego elementu.
W żadnym wypadku nie może Autor liczyć na to, że ci którzy przyjadą tutaj z zachodu nie podejmą się budowania lokalnych nie-polskich (choć też i nie-islamskich) społeczności.
Niestety dekady pedagogiki wstydu oraz przyzwolenia na szkodzenie Polsce pod sztandarami już nie tyle obcych państw co ideologii i nurtów politycznych uczyniło z Polaków bezbronną plastelinę napakowaną dodatkowo ostrymi szklanymi odłamkami lokalnych niezwykle łatwych do pozyskania kolaborantów.
Miniony tydzień pokazał w konkretnych odsłonach rzeczywisty stosunek państw Unii do Ukraińców. Konflikt z Rosją Kijów usilnie kreuje zagrożeniem wspólnym. Przyjęciem do UE Żeleński ma zatuszować mega-korupcję swojego obozu do spółki z Brukselą. Dlatego nie chce skończyć tej wojny.
Ostatnie godziny pokazują prezydenta Żeleńskiego, jako człowieka zastanawiająco zmiennego. W sobotę wyraził chęć podjęcia na propozycję USA rozmów trójstronnych z Rosją. Dziś już obwarował to dołączeniem krajów europejskich do takich negocjacji. Sęk w tym, że po totalnym fiasku szczytu w Berlinie w ostatni czwartek, gdzie odmówiono przekazanie Ukrainie rosyjskiego depozytu z równoczesnym rozpadem tak zwanej koalicji chętnych nawet niemieckie media nie mają wątpliwości, że ich społeczeństwo nie zgodzi się składać na pożyczkę 90 mld euro nie do oddania. Lista krajów z takim nastawieniem pięknie się wydłuża. I tylko Donald Tusk gotów jest zabrać bez pytania podatki Polaków i utopić w kieszeni swego kumpla Wałodii z Ciamajdanu. Po to ostatecznie został clown telewizyjny prezydentem, żeby wszyscy konkreti oligarchowie jeszcze bardziej się upaśli.
Bredzący coraz wyraźniej niczym zdziecinniały emeryt premier marzy dobić do końca kadencji, żeby pospłacać zaciągnięte zobowiązania. Jest bardziej, niż nerwowo, bo wybory w Stanach wygrał Trump, a jeszcze gorzej wybrali Polacy. Z trzech stron, a w zasadzie licząc z obozem prezydenckim, PiS i obydwie Konfederacje nawet w stanie ostrej niedyspozycji zaciskają jelita Koalicji Obywatelskiej.
Kiedy pan premier i świta wyskoczą z tematem pożyczki, który wcześniej ma wielką szansę rozpłynąć się po europejskich salonach, nastąpi powrót do skutków ,,ustawy łańcuchowej,, i rząd pokąsany kłami ulicy z podartą godnością też się rozpłynie. Każde sankcje Brukseli wobec Moskwy przy spadku temperatury społecznego poparcia dla Kijowa mają wymiar ciekawostki na miarę odkryć badaczy sanskrytu.
Wiadomo z historii, że Ukraina sama z siebie nic nie urodzi poza nacjonalistycznym warczeniem. Co tam dziś stoi pobudował Lenin, Stalin. I za niewdzięczność jeszcze osamotniona sromotnie zapłaci.
Większość komentarzy amerykańskiej Strategii Bezpieczeństwa Narodowego jest zdecydowanie tendencyjna, co więcej oderwana od analizy samego tekstu i bardziej ujawniająca uprzedzenia autora, niż zawartość tego dokumentu. A jest to niezwykle ważny tekst dla zrozumienia tego, co się dzisiaj dzieje na naszym globie, więc warto poświęcić mu więcej uwagi.
Jak już pisałem, szczególnie ci, którzy przedstawiają obecne lewacko-liberalne elity Europy starają się ten dokument obśmiać nie unikając jawnych manipulacji i przemilczeń. Powód jest prosty: Amerykanie poddają całą klasę polityczną UE totalnej krytyce oskarżając ją o brak koncepcji i jeszcze większą niemoc w realizacji jakiejkolwiek strategii. Według nich to nie USA, ale UE zdradza europejskie wartości i prowadzi do deeuropeizacji naszego kontynentu. Ameryka chce podtrzymywać swoich sojuszników, ale wtedy gdy ją coś z nimi łączy. Ultraliberalna światopoglądowo lub muzułmańska Europa nie jest dla obecnej ekipy w Białym Domu partnerem do wspólnego działania. Dla tych krytyków Strategia jest świadectwem amerykańskiego egoizmu i zdrady wspólnych z Europą wartości (np. wolność, sprawiedliwość, demokracja)
Kluczowym krajem w amerykańskiej wizji geopolityki nie jest Rosja, lecz Chiny. I to musimy sobie dobrze przyswoić, wręcz wyryć na nosie. Jak sobie wyobrażam Putina czytającego amerykańską Strategię Bezpieczeństwa Narodowego? Bo to przecież jest list Trumpa między innymi do niego. Myślę, że Władymir Władymirowicz czytał go z wzrastającym rozdrażnieniem. I bynajmniej nie dla tego, że jest tam coś, co przeciwstawia się jego planom, bo może tam sobie znaleźć rzeczy, które uzna za miłe. Rozdrażnienie z zupełnie innego powodu.
Putin to człowiek wychowany w ZSRR i do tego z mentalnością kagebisty. Jego obsesją są Stany Zjednoczone: nienawidzi ich, pogardza, boi się i zazdrości. Kiedy Stanami rządziły takie mięczaki jak Obama czy Biden to uśmiech nie znikał z jego twarzy – jego kompleksy wobec USA były przysypane poczuciem wzrastającej potęgi. Trump rozwala to uczucie samozadowolenia i Ameryka znowu staje się tym przebiegłym potworem, który doprowadził do upadku ZSRR – według Putina największej tragedii XX wieku. Lecz nie to złości Putina czytającego amerykańską Strategię. Kompleksy budzą się na nowo kiedy widzi, że Amerykanie lekceważą jego Imperium, uważając je co najwyżej za regionalne mocarstwo („papierowy tygrys” Trumpa), a nie równego sobie przeciwnika. Armia Putina skompromitowała się na Ukrainie i nie potrzeba tak wiele, aby się nawet sypnęła. Nie sypie się dzięki słabości Europy i braku chęci do mieszania się ze strony Trumpa. Nic nie boli mocniej takiego samca alfa jak Putin, niż lekceważenie ze strony drugiego samca alfa. Dla Trumpa wiele ważniejsze w globalnej grze są rosnące ekonomicznie Indie, niż szamocąca się Rosja.
Także nam Polakom i Europejczykom trzeba się pogodzić z tym, że Europa i jej konflikt z Rosją w skali globalnej nie są sprawą zasadniczą dla USA. Czy zakończy się tak, czy inaczej Ameryce to nie robi większej różnicy, bo Ameryka myśli tylko o jednym: o Chinach. Udział UE w globalnej ekonomice świata spada od lat, a udział Chin wraz z azjatyckimi tygrysami niezmiennie rośnie. Ekonomikę Rosja można postawić gdzieś koło Włoch, a od USA jest przynajmniej 10 razy słabsza. W ciągu jednego roku Putin stracił takiego sojusznika jak Syria, po łapach dostał Iran, a Wenezuela ledwie dyszy. Globalne mocarstwo Federacja Rosyjska rozsypało się jak domek z kart. Putin dobry jest w różnych grach i gierkach, ale fakt jest taki, że za przeproszeniem „wyżej sra niż dupę ma”.
Trump chce zakończyć wojnę na Ukrainie, ponieważ z każdym dniem jej trwania Rosja staje się coraz bardziej surowcowym wasalem Pekinu. Chińczyk korzysta na najprostszej zasadzie każdej gry: gdzie dwóch się bija, tam trzeci korzysta. Jakakolwiek pomoc USA dla Ukrainy to amerykańskie pieniądze wyrzucone w błoto, a dokładniej do chińskiego budżetu. Ruble, które miliardami idą do rosyjskiego wojska, które ugrzęzło w Donbasie, to radość dla Chińczyka. Chińczycy sprzedają komponenty dla dronów tak rosyjskich, jak ukraińskich. Rosja musi sprzedawać Chinom coraz tańszy gaz i ropę zarazem uzależniając się od tego klienta. Czyż to nie musi radować Chińczyka? Nie jest w interesie Ameryki, aby Rosja wpadała w coraz mocniejsze uściski Pekinu i dlatego wojnę trzeba szybko kończyć, a Rosję ciągnąć w swoją stronę. Taki jest punkt widzenia Ameryki, która patrzy na wojnę w Donbasie w kontekście konfliktu ze swoim największym adwersarzem, czyli Chinami.
Największą wadą Strategii Trumpa jest jej racjonalność. Tak, właśnie racjonalność. Z jednej strony to jej zasadnicza zaleta, a z drugiej jej racjonalność powoduje, że ta geopolityczna diagnoza jest jednostronna. W polityce międzynarodowej liczy się nie tylko chłodna kalkulacja, ekonomika, wszechstronna analiza informacji, lecz liczy się także ludzki czynnik. Jeśli posłuchać to, co Putin mówi np. o Ameryce i zdegradowanej moralnie Europie, które od upadku ZSRR myślą tylko o tym jak zniszczyć wspaniałą Rosję, to nietrudno zrobić wywód, że inspiracją jego działania nie są wyłącznie racjonalne analizy typu: bez Ukrainy Imperium nie jest ekonomicznie stabilne, ale przede wszystkim osobiste maniakalne fantazje, kompleksy i agresja. Oto jedna z ostatnich wypowiedzi Putina, osobista, nie czytana z kartki:
„Europejskie „podświnie”: Tam nie ma żadnej cywilizacji, tam jest tylko pełna degradacja. Po rozpadzie ZSRR nam wydawało się, że staniemy się szybko członkami tak nazywanej „rodziny cywilizowanych europejskich narodów”. Dzisiaj okazuje się, że tam nie ma żadnej cywilizacji, tam tylko całkowita degeneracja. Poprzednia amerykańska władza świadomie doprowadziła do konfliktu zbrojnego na Ukrainie. Myślę, że to jest jasne dlaczego? Wszyscy byli pewni, że za krótki czas oni Rosję zniszczą. A europejskie „podświnie” od razu przyłączyły się do tej akcji mając nadzieję, że będą się mogli najeść na upadku naszego kraju, zwrócić sobie to, co było utracono w przeszłości i zemścić się. Teraz wszystkim stało się jasne, że wszystkie te próby i destruktywne plany w stosunku do Rosji całkowicie zawiodły. Całkowicie!”
Wielokrotnie widziałem granicę chińsko-radziecką. Jeszcze dzisiaj jest to pas ziemi kilkudziesięciu kilometrów szerokości, całkowicie bezludny i niezamieszkały. Spotkamy tam po stronie radzieckiej bunkry i umocnienia, wiele rzędów zasieków. Co ciekawe nie budowano tam też żadnych dróg. Wszystko to wskazuje, że strategia radzieckiego sztabu generalnego wobec komunistycznych Chin była wybitnie obronna, czyli była całkowitym przeciwieństwem strategii wobec Europy Zachodniej. Dlaczego? Wszystko zaczęło się w latach 50-tych, kiedy narastał konflikt ideologiczny między Chinami i Sowietami. W 1969 roku przerodził się on w lokalny konflikt graniczny sprowokowany przez pretensje terytorialne Chińczyków. Rosjanie jak mogli unikali starć z Chinami, które później zostały nazwane konfliktem ussuryjskim, nie dotyczył on tylko walk na dalekim Wschodzie, ale także chińskich ataków na granicę w Kazachstanie. Konflikt zażegnano, ale to Rosjanie musieli ustąpić przekazując sporną wyspę na rzece Ussuri. Co ciekawsze w 2004 Putin po cichutku oddał jeszcze Chińczykom 340 km kwadratowych świętej rosyjskiej ziemi na Amurze! Czy mogą sobie czytelnicy wyobrazić coś takiego na granicy rosyjsko-ukraińskiej lub w okręgu kaliningradzkim?
O co w tym wszystkim chodzi? Chiny w ciągu 40 ostatnich lat wyrosły na mocarstwo, które chce konkurować z Stanami Zjednoczonymi. [Ale to zrobili milionerzy z Zachodu, głównie z USA md]
W pierwszym lepszym chińskim powiatowym mieście jest więcej drapaczy chmur niż w Moskwie – takie jest porównanie ekonomik obu państw. Czym jest Rosja wobec Chin? Niczym. A właściwie łakomym kąskiem.
Syberia to ogromne obszary niezamieszkanej ziemi uprawnej, przebogate złoża wszelkich minerałów i … 4250 km granicy z Chinami. Na Syberii żyje … 25 milionów ludzi, a w Chinach tuż za granicą 1500 milionów. Gęstość zaludnienia po obu stronach granicy na Amurze jest jak 1:100 i wiadomo na czyją korzyść. Od lat Chińczycy arendują ziemię kołchozów na Amurem i pracują tam od wiosny od jesieni. Pracują tam, gdzie nie ma komu pracować, bo Rosjan jest coraz mniej, a ci którzy jeszcze żyją we wsiach na Dalekim Wschodzie piją wódkę kupioną za pieniądze z dzierżawy ziemi Chińczykom.
Rosja wygrała z Niemcami w II Wojnie Światowej swoimi nieograniczonymi zasobami ludzkimi. Po pierwszym dniu Bitwy na łuku kurskim panami pola bitwy byli Niemcy. Naprawili uszkodzone czołgi i następnego dnia znowu odparli atak nowych czołgów radzieckich, trzeciego dnia sytuacja się powtórzyła i choć Niemcy wydawali się mieć przewagę, to Rosjanie ostatecznie bitwę wygrali, ponieważ znowu mogli wprowadzić do walki nowe oddziały. [Synku, toć to była broń, amunicja i transport- amerykańskie. md]
Straty rosyjskie na froncie wschodnim były wielokrotnie większe niż niemieckie, ale wygrywali tym, że mieli większe odwody. Niemcy nie mieli możliwości uzupełnić swoje wyczerpane oddziały. Podobną sytuację widzimy teraz na Ukrainie: Rosjan jest wielokrotnie więcej, ich straty są katastrofalnie większe od ukraińskich, a jednak wolno posuwają się do przodu. Natomiast w konflikcie ussuryjskim było dokładnie na odwrót: Chińczycy tracili wiele więcej żołnierzy, ale następnego dnia mieli nowych żołnierzy do walki. Rosja ciągle stosuje na zachodzie taktykę: ludzie za ziemię. I to jest właśnie przyczyna, że radzieccy, a teraz rosyjscy generałowie tak boja się Chińczyków. Dla Mao utrata 10 milionów byłoby rozwiązaniem problemu uciążliwych nadwyżek demograficznych, dla ZSRR 1 mln. zabitych byłby tragedią nie do odrobienia. Na froncie zachodnim Rosjanie mogą wygrywać przy taktyce „mięsa armatniego”, na wschodnim także dzisiaj nie byłoby na to szans.
Można powiedzieć, że Chiny są biologicznym zagrożeniem dla Rosji, tymczasem Putin twierdzi, że takim zagrożeniem jest Europa „podświni”. Prawda, że to irracjonalne? Putin powinien szukać sojuszu z Europą i Ameryką, aby równoważyć chińską dominację i na to liczy Trump. Tymczasem Putin oddaje Chińczykom świętą ruską ziemię, przymila się do Pana Xi i zachowuje jak jego wasal. Dlaczego? Bo polityka jest irracjonalna. Putin ma obsesje na punkcie Europy, USA, Niemiec, Polski. Ta obsesja nim kieruje i współgra ona z narodowymi kompleksami Rosjan. Putin przemilcza chińskie zagrożenie, a może to robić, ponieważ chińskie ekspansjonizm był zawsze inny niż zachodni, w tym rosyjski. Chiński ekspansjonizm jest polityczno-ekonomiczny, a nie militarny. Chiny podporządkowują sobie państwo za państwem, kontynent za kontynentem poprzez swoje tanie towary i żywy pieniądz za surowce. Putin kieruje anachronicznym Imperium, które jak w epoce lodowcowej opiera się na sile fizycznej. Chiny budują swoją potęgę na wiedzy, technologiach, biznesie i pracowitości. Kiedy na początku lat 90tych uczyłem się na Tajwanie, to ciągłe słyszałem od Chińczyków, że oni lubią trzy rzeczy: pracowanie, kupowanie i jedzenie. Dlatego też chiński imperializm jest ukryty, nie potrzebuje nowych terytoriów tak jak Rosja, która ciągle musi coś pożerać, aby przeżyć.
Chińczycy są niezwykle merkantylni i biznesowi: wszystko sprowadza się do kasy. Jak mieszkałem w Kirgistanie to godzinami, po kilkanaście razy stałem w urzędzie paszportowym, aby przedłużyć wizę. A tu przychodzi Chińczyk, daje paszport (100 baksów w środku) i na moich oczach za kilka minut ma nową wizę. Tak kupili już pół Afryki.
Chińczycy dobrze wiedzą, że stopniowo skolonizują Syberię, bo taka jest demografia, taka jest ekonomia. Dziś na zimę większość z nich pracujących w rolnictwie w okolicach Chabarowska wraca do domu, ale wielu innych cały rok zaludnia chińskie bazary w rosyjskich miastach. Jutro zaludnią wsie, fabryki, porty. Chińskie towary nieustannie opanowują rosyjski rynek mimo prób rosyjskich władz aby to ograniczyć. I pewnego dnia kiedy w mieście lub wsi będzie 90 % Chińczyków, to oni po prostu pokojowo przejmą najpierw Daleki Wschód, a potem całą Syberię. I to Putina nie martwi, bo o tym nie chce myśleć, kiedy krok za krokiem uzależnia swój „dumny” naród od skośnookich. Putin, który rządzi Imperium, które opiera się na sile militarnej, nie chce brać pod uwagę zagrożenie ekspansją ekonomiczną i demograficzną. Jeśli nas nie atakują chińskie czołgi to nie ma problemu – w ten sposób uspokaja rosyjskich patriotów. Chińczykom zaś nie przeszkadza, że na Kremlu będzie wisieć rosyjska flaga, ważne, że łopotać będzie na chińskim wietrze.
To jest właśnie błąd amerykańskiej strategii, ponieważ Trump uważa, że problemy można załatwić przy pomocy szukania wspólnego interesu. Marzy, że Rosja zrobi z nim deal, dlatego że Rosji to się opłaca, a nie opłaca się rola surowcowego wasala Państwa Środka. Ale tu niestety wchodzą czynniki duchowe, ideowe, osobiste. Ideologia Putina jest prosta i nieskomplikowana: narodowy szowinizm, imperializm i „zdrowy, moralny sposób życia” (w odróżnieniu od europejskich „podświni”). W ideologii Putina jest jednak jeszcze jeden element, o którym rzadziej się mówi: euroazjatyzm. Putin wspomina o nim np. w kontekście Szanghajskiej Organizacji Współpracy (Rosja, Chiny, Azja Centralna, Indie, Iran) – ma to być przeciwwaga dla UE i NATO. Euroazjatyzm odwołuje się do idei „zdrowej siły” cywilizacji kontynentalnej przeciwstawianej „pasożytniczej” cywilizacji atlantyckiej. Mają ją tworzyć narody Azji Centralnej (głównie koczownicze) i wschodni Słowianie.
Dosyć to wszystko enigmatyczne, ale jeśli spojrzymy na historię to sprawa staje się jaśniejsza. Hunowie, Turcy, Mongołowie – kolejne hordy wojowniczych plemion koczowników ruszały na zachód pchając przed sobą inne plemiona, co powodowało np. w starożytności Wielką Wędrówkę Ludów. W 1223 Mongołowie podbili Ruś Kijowską i doszli aż do Legnicy budząc przerażenie w całej Europie – to właśnie konkretny przejaw euroazjatyzmu. Tatarzy nie okupowali Rusi, tylko korzystali z usług jednego z ruskich książąt, który dla nich kontrolował inne księstwa, a przede wszystkim zbierał daniny. W tym czasie Aleksander Newski za pomoc w tłumieniu powstania księcia Tweru przeciwko Złotej Ordzie otrzymał od wielkiego chana tytuł wielkiego księcia Włodzimierskiego oraz prawo poboru daniny. Wyśmienity przykład współpracy między koczownikami Azji Centralnej i wschodnimi Słowianami. Z księstwa Włodzimierskiego wyłoniło się Księstwo Moskiewskie, które wykorzystując „przyjaźń” Tatarów i ich sposoby działania stopniowo podporządkowało sobie inne księstwa ruskie. Z czasem powstało z tego Imperium Rosyjskie dziedzicząc po Mongołach nieustanne parcie na Zachód. Można więc mieć wrażenie, że sojusz Rosji z Chinami (zastępującymi poprzednich koczowników-azjatów), gdzie Rosja „zarządzała” by Europą jako zapleczem intelektualnym jest nowym modelem euroazjatyzmu.
Wiarę w racjonalizm widać też w strategii USA wobec Chin. Kluczowa na dzisiaj jest sprawa Tajwanu, pytanie jednak brzmi: Czy Tajwan jest ważny dla Xi wyłącznie z przyczyn strategicznych, jako wyspa strzegąca Morze Południowochińskiego – najważniejszego obecnie akwenu świata? Gdyby tak było można by zrobić z Chińczykami jakiś deal, ale niestety Chińczyk ma kuku na punkcie tej wyspy z innych, mniej racjonalnych powodów. Chiny są niezwykle wrażliwe na wszelkie wpływy obcych państw na swoim terytorium, a Tajwan uznają za swoją ziemię. Państwo Środka, to środek świata i nikt nie może na nim postawić swojej nogi i z tego powodu Tajwan zawsze będzie ujmą na honorze Chińczyków. Drugi powód jest taki, że istnienie innego modelu funkcjonowania Chin niż model postkomunistyczny jest nieustannym zagrożeniem dla kapitalistycznej despotii nacjonal-komunizmu ChRL. Tajwan jest wiecznym zagrożeniem ideowym, podważa zasadność istnienia władzy, która rządzi Chinami od 1949. Amerykanie w swoim racjonalizmie biorą pod uwagę wyłącznie interesy ekonomiczne, a dla Chin ekonomia, polityka są ważne, ale w przypadku Tajwanu jeszcze więcej poczucie swojej godności.
A co to znaczy dla nas? Amerykanie nie traktują Rosji ani jako szczególny problem, ani szczególnego wroga. Ponieważ rozumują w kategoriach biznesu, więc trudno im pojąć irracjonalną drapieżność rosyjskiego Imperium. Oczywiście mogą zmienić zdanie, jeśli zobaczą rosyjskie czołgi w Wilnie, tylko czy wtedy nie będzie za późno? Tym bardziej musimy liczyć na siebie i na lokalne sojusze, z których najważniejszy jest z Ukrainą. USA biorą na siebie zmaganie z chińską despotię, której możliwości ekonomiczne są gigantyczne i ciągle rośnie potencjał militarny. Pax China – mocarstwo, które zniewala człowieka przy użyciu najnowocześniejszych technologii, jest zagrożeniem dla całego globu. Osłabiona Europa nie ma sił, a nawet chęci, aby się Chinom przeciwstawić, pozostaje więc tylko Ameryka. Pamiętajmy jednak, że zwycięstwo Chin może też oznaczać zwycięstwo Rosji: będziemy wtedy wasalem wasala i na nas poniżona Rosja będzie wyładowywać swoją frustrację.
Wygląda na to, że jankesi nie mają jeszcze jasnej wizji jak uspokoić azjatyckiego smoka i macają po omacku chcą ograniczyć na początek chińskie wpływy na swoim kontynencie, budować sojusze na Pacyfiku, przeprowadzić reindustrializację swojego kraju, ograniczyć chiński handel zagraniczny, transfer technologii itp. Przynajmniej dają Chińczykom jasny sygnał, że Ameryka się budzi i gotowa jest walczyć o swoją globalną pozycję. Dzisiaj tylko Ameryka jest w stanie przeciwstawić się totalitarnym Chinom, co dla wolnej i demokratycznej Europy ma kolosalne znaczenie, szczególnie patrząc na nowy euroazjatyzm łączący Rosję z Chinami. Niestety trzeba być realistą i pamiętać wiele lekcji historii, kiedy tyranie zawsze lepiej się dogadywały ze sobą niż z krajami demokratycznymi. To jedna z przyczyn, że mimo zagrożenia, które Chiny niosą Rosji, Putinowi jest bardziej po drodze z Panem XI niż z Donaldem. Tak więc na naszych oczach toczy się Wielka Gra i to o wiele większą niż w XIX wieku w Azji Centralnej między Rosją a Imperium Brytyjskim.
Europa pożycza ukraińskim złodziejom pod “zastaw” rosyjskich reparacji. Złodzieje uciekną a “reparacje” zobaczymy jak świnia niebo. – napisał Witold Gadowski na X
Gadowski pisząc “Europa” nie jest do końca ścisły. Nie Europa, ale twór o nazistowskich i komunistycznych korzeniach, czyli Unia Anty Europejska – projekt „Bestii”, którego kolejną emanację tworzyli były hitlerowiec, zwolennik rządu Vichy i agent CIA.
Marek Chodorowski z którego poglądami uformowanymi na bazie historiozofii, nie ukrywam, zgadzam się w dużej części, próbuje uświadomić bardziej inteligentnej części opinii publicznej realne mechanizmy geopolityki. W skrócie: Ocalenie, a potem odrodzenie wolnej Polski może się udać w wyniku osłabienia tempa realizacji lub rozpadu trzech satanistycznych projektów: Ukrainy, Unii Anty-Europejskiej i Izraela.
Jak długo będzie trwać okradanie Polski?
Tak długo dopóki nie nastąpi restytucja polskiej państwowości, której przeciwnikami są wyżej wymienione byty. Postsowiecka, a dziś coraz bardziej neobanderowska Ukraina jest skutecznym narzędziem niszczącym Polskę. Ukraińcy byli w przeszłości wykorzystywani przez sowiecką Rosję i hitlerowskie Niemcy, a dziś są potencjalną siłą nie mniej destrukcyjną od sub-saharyjskich Murzynów z nożami w zębach.
Dalsze dywagacje na ten temat nie mają, moim zdaniem, żadnego sensu, ale znając zacietrzewienie najgłupszych razem oraz narratorów z grupy kradnących razem niejeden z nich wniesie, z charakterystyczną afektacją, okrzyk: “oni kradną za nas”!
The Limited Hangout: Blame Congress for the Epstein mess- they passed the bill where the government could redact whatever the heck they wanted – to protect the government. Now, the public will never know how involved our government (IC) or foreign governments were in setting up honey pots, blackmailing politicians, business people, and government officials, etc. Congress knew exactly what would happen. Including those who are now screaming the loudest – and who also happened to be the same Congresscritters who put in the amendments that the government could redact whatever they wanted – as long as they redact in ways that are in the government’s interest. Congress was protecting their own in doing what they did. Now they can blame the DoJ for redacting and pat themselves on the back for doing the right thing by passing this bill.
Don’t be fooled. It is total BS. They set this up. Don’t blame Bondi for doing what Congress asked for.
Yeah – still funny.
The fact is that the “rainbow” flag symbolizing LGBT people is a way to attract and groom children. The flag and colors have bright, saturated colors, a simple geometric design, and rainbow imagery – imagery that is also used in many cartoons and picture books, so a CHAT-GPT query is in order:
Can you name cartoons that use the rainbow and why?
Note the pattern…
LGBT-affiliated groups and individuals intentionally place pride symbols in child-focused environments, including events like drag Queen Story Hour, cartoons, animation, and gay pride parades.
This is not age-appropriate inclusion and is most definitely ideological marketing – to children, who are at an age where fetishes can develop.
To learn more about the development of fetishes in young children, please read my essay:
Mały chłopiec stoi przed kamerą. Jest blady i nie ma włosów.
„Mam siedem lat i mam raka” – mówi. „Proszę, uratuj mi życie i pomóż mi”.
Khalil – przedstawiony powyżej na kadrze z filmu – nie chciał tego nagrywać, mówi jego matka Aljin. Poproszono ją, by ogoliła mu głowę, a następnie ekipa filmowa podłączyła go do fałszywej kroplówki i poprosiła rodzinę, by udawała, że to jego urodziny. Dali mu scenariusz do wyuczenia się i wyrecytowania po angielsku.
I nie podobało mu się – mówi Aljin – kiedy obok niego położono posiekaną cebulę, a pod oczy włożono mu mentol, żeby się rozpłakał.
Aljin zgodziła się na to, ponieważ, mimo że scena była fałszywa, Khalil naprawdę miał raka. Powiedziano jej, że ten film pomoże zebrać pieniądze na lepsze leczenie. I rzeczywiście udało się zebrać fundusze – 27 000 USD (20 204 GBP), zgodnie z kampanią, którą odnaleźliśmy, prowadzoną w imieniu Khalila.
Aljin została jednak poinformowana, że kampania zakończyła się niepowodzeniem i twierdzi, że nie otrzymała nic z tych pieniędzy – jedynie 700 USD (524 GBP) opłaty za filmowanie w tamtym dniu. Rok później Khalil zmarł.
Serwis BBC World Service odkrył, że na całym świecie zdesperowani rodzice chorych lub umierających dzieci są wykorzystywani przez internetowe kampanie oszustów. Ludzie przekazują pieniądze na kampanie, które rzekomo zbierają fundusze na leczenie ratujące życie. Zidentyfikowaliśmy 15 rodzin, które twierdzą, że otrzymały niewiele lub nic z zebranych funduszy i często nie miały nawet pojęcia, że kampanie zostały opublikowane, mimo że zostały poddane dręczącym filmowaniom.
Dziewięć rodzin, z którymi rozmawialiśmy – których kampanie wydają się być produktami tej samej sieci oszustów – twierdzi, że nigdy nie otrzymały niczego z 4 milionów dolarów (2,9 miliona funtów) zebranych w ich imieniu.
Informator pochodzący z owej sieci powiedział nam, że poszukiwano „pięknych dzieci”, które „musiały mieć od trzech do dziewięciu lat… bez włosów”.
Zidentyfikowaliśmy kluczowego gracza w tym oszustwie jako Izraelczyka mieszkającego w Kanadzie o nazwisku Erez Hadari.
Nasze śledztwo rozpoczęło się w październiku 2023 r., kiedy naszą uwagę przykuła niepokojąca reklama na YouTube. „Nie chcę umierać”, szlochała dziewczyna o imieniu Alexandra z Ghany. „Moje leczenie dużo kosztuje”.
Wygląda na to, że kampania crowdfundingowa dla niej zebrała prawie 700 000 USD (523 797 GBP).
Widzieliśmy więcej filmów przedstawiających chore dzieci z całego świata na YouTube, wszystkie uderzająco podobne – zręcznie wyprodukowane i które najwyraźniej zebrały ogromne sumy pieniędzy. Wszystkie przekazywały poczucie naglącej potrzeby, posługując się emocjonalnym słownictwem.
Identyfikacja prezentowanych dzieci była trudna. Wykorzystaliśmy geolokalizację, media społecznościowe i oprogramowanie do rozpoznawania twarzy, aby znaleźć ich rodziny, mieszkające tak daleko od siebie, jak Kolumbia i Filipiny.
Chociaż trudno było stwierdzić z całą pewnością, czy sumy pieniężne na stronach internetowych kampanii były prawdziwe, przekazaliśmy niewielkie kwoty na dwie z nich i zobaczyliśmy, że sumy wzrosły o te kwoty.
Rozmawialiśmy również z osobą, która twierdzi, że przekazała 180 dolarów (135 funtów) na kampanię Alexandry, a następnie została zasypana prośbami o więcej, wszystkie napisane tak, jakby zostały wysłane przez Alexandrę i jej ojca.
Na Filipinach, Aljin Tabasa powiedziała nam, że jej syn Khalil zachorował tuż po swoich siódmych urodzinach.
„Kiedy dowiedzieliśmy się, że to rak, poczułam się, jakby cały mój świat się rozpadł” – mówi.
Aljin mówi, że leczenie w lokalnym szpitalu w mieście Cebu było powolne, a ona wysłała wiadomość o pomoc do wszystkich, o których mogła pomyśleć. Jedna z osób skontaktowała ją z lokalnym biznesmenem o imieniu Rhoie Yncierto – który poprosił o nagranie wideo Khalila, które, patrząc wstecz, Aljin zdaje sobie sprawę, że było zasadniczo castingiem.
Potem, w grudniu 2022 roku, z Kanady przyjechał inny mężczyzna, przedstawiając się jako „Erez”. Jak mówi, zapłacił jej z góry opłatę za filmowanie, obiecując kolejne 1,500 USD (1,122 GBP) miesięcznie, jeśli film wygeneruje wiele darowizn.
Erez wyreżyserował film Khalila w lokalnym szpitalu, prosząc o kolejne ujęcia – według Aljin zdjęcia trwały 12 godzin.
Miesiące później rodzina twierdzi, że nadal nie dowiedziała się, jak wideo zostało przyjęte. Aljin skontaktowała się z Erezem, który powiedział jej, że wideo „nie odniosło sukcesu”.
„Tak więc, jak zrozumiałam, film po prostu nie zarobił żadnych pieniędzy” – mówi.
Ale powiedzieliśmy jej, że kampania najwyraźniej zebrała 27 000 USD (20 204 GBP) do listopada 2024 r. i nadal była online.
„Gdybym wiedziała, ile pieniędzy zebraliśmy, nie mogę przestać myśleć, że być może Khalil nadal by tu był” – mówi Aljin. „Nie rozumiem, jak mogli nam to zrobić”.
Zapytany o swoją rolę w kręceniu filmu, Rhoie Yncierto zaprzeczył, że kazał rodzinom golić głowy swoich dzieci na potrzeby filmu i powiedział, że nie otrzymał żadnej zapłaty za rekrutację rodzin.
Powiedział, że „nie miał kontroli” nad tym, co stało się z funduszami i nie miał kontaktu z rodzinami po dniu kręcenia filmu. Kiedy powiedzieliśmy mu, że nie otrzymali żadnej darowizny z kampanii, powiedział, że jest „zdziwiony” i „bardzo współczuje rodzinom”.
Nikt o imieniu Erez nie pojawia się w dokumentach rejestracyjnych Chance Letikva. Jednak dwie z badanych przez nas kampanii również były promowane przez inną organizację o nazwie Walls of Hope, zarejestrowaną w Izraelu i Kanadzie. Dokumenty wymieniają dyrektora w Kanadzie jako Ereza Hadari.
Jego zdjęcia w Internecie pokazują go na żydowskich wydarzeniach religijnych na Filipinach, w Nowym Jorku i Miami. Pokazaliśmy je Aljin, a ona powiedziała, że to ta sama osoba, którą poznała.
Zapytaliśmy pana Hadariego o jego zaangażowanie w kampanię na Filipinach. Nie odpowiedział.
Odwiedziliśmy kolejne rodziny, których kampanie zostały zorganizowane przez pana Hadariego lub były z nim powiązane – jedną w odległej społeczności tubylczej w Kolumbii, a drugą w Ukrainie.
Podobnie jak w przypadku Khalila, lokalni pośrednicy skontaktowali się, aby zaoferować pomoc. Dzieci były filmowane i zmuszane do płaczu lub udawania łez za symboliczną opłatą, ale nigdy nie otrzymały żadnych dalszych pieniędzy.
Sergio Care z Sucre w północno-zachodniej Kolumbii twierdzi, że początkowo odmówił tej pomocy. Powiedział, że skontaktowała się z nim osoba o imieniu Isabel, która zaoferowała pomoc finansową po tym, jak u jego ośmioletniej córki, Any, zdiagnozowano złośliwego guza mózgu.
Ale Isabel przyszła go szukać w szpitalu leczącym Anę, w towarzystwie mężczyzny, który powiedział, że pracuje dla międzynarodowej organizacji pozarządowej.
Opis mężczyzny podany przez Sergio pasował do opisu Ereza Hadariego – następnie rozpoznał go na zdjęciu, które mu pokazaliśmy.
“Dał mi nadzieję… Nie miałem żadnych pieniędzy w przyszłości”.
Żądania wobec rodziny nie skończyły się wraz z nagraniem filmu.
Isabel ciągle dzwoniła, mówi Sergio, domagając się więcej zdjęć Any w szpitalu. Kiedy Sergio nie odpowiadał, Isabel sama zaczęła wysyłać wiadomości do Any – notatki głosowe, które słyszeliśmy.
Ana powiedziała Isabel, że nie ma więcej zdjęć do wysłania. Isabel odpowiedziała: „To bardzo źle Ana, naprawdę bardzo źle”.
W styczniu tego roku Ana – teraz już w pełni zdrowa – próbowała dowiedzieć się, co stało się z obiecanymi pieniędzmi.
„Ta fundacja zniknęła” – powiedziała jej Isabel w notatce głosowej. “Twój film nigdy nie został opublikowany. Nigdy. Nic z nim nie zrobiono, słyszysz?”.
Okazało się jednak, że film został opublikowany i do kwietnia 2024 r. zebrał prawie 250 000 USD (187 070 GBP).
FOTO: Ana i jej tata mieszkają w odległej rdzennej społeczności w Kolumbii
W październiku przekonaliśmy Isabel Hernandez, by porozmawiała z nami za pośrednictwem łącza wideo.
Wyjaśniła, że przyjaciółka z Izraela przedstawiła ją komuś, kto oferował pracę dla „fundacji” chcącej pomóc dzieciom chorym na raka. Odmówiła podania nazwiska osoby, dla której pracowała.
Powiedziano jej, że tylko jedna z kampanii, które pomogła zorganizować, została opublikowana i że nie odniosła sukcesu.
Pokazaliśmy Isabel, że w rzeczywistości dwie kampanie zostały opublikowane – jedna z nich zebrała ponad 700 000 USD (523 797 GBP).
„Muszę przeprosić [rodziny]” – powiedziała. „Gdybym wiedziała, co się dzieje, nie byłabym w stanie zrobić czegoś takiego”.
Na Ukrainie odkryliśmy, że osoba, która zwróciła się do matki chorego dziecka, była w rzeczywistości zatrudniona w miejscu, w którym nakręcono film kampanii.
Tetiana Khaliavka zorganizowała sesję zdjęciową z pięcioletnią Viktorią, chorą na raka mózgu, w klinice Angelholm w Czerniowcach.
Jeden z postów na Facebooku powiązany z kampanią Chance Letikva pokazuje Viktoriię i jej matkę Olenę Firsovą siedzące na łóżku. “Widzę wasze wysiłki, aby uratować moją córkę i to głęboko porusza nas wszystkich. To wyścig z czasem, aby zebrać kwotę potrzebną na leczenie Viktorii” – czytamy w podpisie.
Olena twierdzi, że nigdy nie napisała ani nawet nie wypowiedziała tych słów i nie miała pojęcia, że kampania została opublikowana.
Wygląda na to, że zebrano ponad 280 000 euro (244 000 funtów).
Tetiana, jak nam powiedziano, była odpowiedzialna za reklamę i komunikację w Angelholm.
Klinika niedawno powiedziała BBC, że nie zgadza się na filmowanie na jej terenie – dodając: „Klinika nigdy nie uczestniczyła ani nie wspierała żadnych inicjatyw zbierania funduszy organizowanych przez jakąkolwiek organizację”.
Angelholm twierdzi, że rozwiązał stosunek pracy z Tetianą Khaliavką.
FOTO: Olena z córką Viktorią, u której niedawno zdiagnozowano kolejnego guza mózgu.
Olena pokazała nam umowę, o której podpisanie została poproszona.
Oprócz opłaty za filmowanie w wysokości 1,500 dolarów (1,122 funtów), rodzina miała otrzymać 8,000 dolarów (5,986 funtów), gdy cel zbiórki zostanie osiągnięty. Kwota docelowa została jednak pozostawiona pusta.
Umowa zawierała adres Chance Letikva w Nowym Jorku. Na stronie internetowej organizacji widnieje jeszcze jeden – w Beit Shemesh, około godziny drogi od Jerozolimy. Udaliśmy się do obu tych miejsc, ale nie znaleźliśmy żadnych śladów.
Odkryliśmy, że Chance Letikva wydaje się być jedną z wielu takich organizacji.
Mężczyzna, który filmował kampanię Viktorii, powiedział naszemu producentowi – który udawał przyjaciela chorego dziecka – że pracuje dla innych podobnych organizacji.
„Za każdym razem, jest inna” – powiedział jej mężczyzna, który przedstawił się jako „Oleh”. „Nie lubię tego mówić, ale działają jak taśmociąg”.
„Około tuzina podobnych firm” zażądało „materiałów”, powiedział, wymieniając dwie z nich – Saint Teresa i Little Angels, obie zarejestrowane w USA.
Kiedy sprawdziliśmy ich dokumenty rejestracyjne, ponownie znaleźliśmy nazwisko Ereza Hadariego.
Nie jest jasne, gdzie trafiły pieniądze zebrane dla dzieci.
Ponad rok po nakręceniu filmu Viktoriia, jej matka Olena zadzwoniła do Oleha, który w Internecie występuje pod pseudonimem Alex Kohen, aby się tego dowiedzieć. Wkrótce potem ktoś z Chance Letikva zadzwonił, by powiedzieć, że darowizny pokryły koszty reklamy.
To samo powiedział pan Hadari Aljin, matce Khalila, kiedy skonfrontowała się z nim przez telefon.
“Reklama kosztuje. Więc firma straciła pieniądze”, powiedział jej pan Hadari, nie podając żadnych dowodów na poparcie tej tezy.
Eksperci ds. działalności charytatywnej powiedzieli nam, że koszt reklamy nie powinien przekraczać 20% całkowitej kwoty zebranej w ramach kampanii.
Pewna osoba wcześniej zatrudniona do rekrutacji dzieci do kampanii Chance Letikva powiedziała nam, w jaki sposób zostały wybrane.
Zostały one poproszone o odwiedzenie klinik onkologicznych, powiedział – mówiąc pod warunkiem zachowania anonimowości.
“Zawsze szukali pięknych dzieci o białej skórze. Dziecko musiało mieć od trzech do dziewięciu lat. Musiało umieć dobrze mówić. Musiały być bez włosów” – powiedzieli nam.
„Prosili mnie o zdjęcia, żeby sprawdzić, czy dziecko jest w porządku, a ja wysyłałem je do Ereza”.
Informator powiedział nam, że pan Hadari następnie wysyłał zdjęcie komuś innemu, w Izraelu, którego nazwiska nigdy im nie podano.
Jeśli chodzi o samego pana Hadariego, próbowaliśmy skontaktować się z nim pod dwoma adresami w Kanadzie, ale nie byliśmy w stanie go znaleźć. Na jedną z wiadomości głosowych, którą do niego wysłaliśmy – z pytaniem o pieniądze, które miał pozyskać w ramach crowdfundingu – odpowiedział, że organizacja „nigdy nie była aktywna”, nie precyzując jednak, która to organizacja. Nie odpowiedział również na kolejne wiadomości głosowe i list, w którym przedstawiliśmy wszystkie nasze pytania i zarzuty.
FOTO: Erez Hadari wysłał swoje zdjęcie mamie Khalila, Aljin.
Kampanie utworzone przez Chance Letikva na rzecz dwójki zmarłych dzieci – Khalila i meksykańskiego chłopca o imieniu Hector – nadal wydają się przyjmować pieniądze.
Amerykański oddział Chance Letikva wydaje się być powiązany z nową organizacją o nazwie Saint Raphael, która wyprodukowała więcej kampanii – co najmniej dwie z nich zostały sfilmowane w klinice Angelholm na Ukrainie, ponieważ można tam zobaczyć charakterystyczne drewniane panele i uniformy personelu.
Olena, matka Viktorii, twierdzi, że u jej córki zdiagnozowano kolejnego guza mózgu. Mówi, że jest przerażona wynikami naszego śledztwa.
“Kiedy twoje dziecko… wisi na krawędzi życia, a ktoś tam na tym zarabia. Cóż, to brudne. To są krwawe pieniądze”.
BBC skontaktowało się z Tetianą Khaliavką i Alexem Kohenem oraz organizacjami Chance Letikva, Walls of Hope, Saint Raphael, Little Angels i Saint Teresa, prosząc ich o ustosunkowanie się do stawianych im zarzutów. Żadna z nich nie odpowiedziała.
Izraelski Urząd ds. Korporacji, który nadzoruje organizacje non-profit w tym kraju, powiedział nam, że jeśli będzie miał dowody na to, że założyciele wykorzystują podmioty jako „przykrywkę dla nielegalnej działalności”, może odmówić rejestracji w Izraelu, a założyciel może zostać wykluczony z pracy w tym sektorze.
Brytyjski organ regulacyjny, Charity Commission, radzi osobom, które chcą przekazać darowiznę na rzecz organizacji charytatywnych, aby sprawdziły, czy stowarzyszenia te są zarejestrowane, a w razie wątpliwości należy skontaktować się z odpowiednim organem regulacyjnym ds. pozyskiwania funduszy.
Szef Kancelarii Prezydenta Zbigniew Bogucki doczekał się piosenki na swój temat. „Ballada o Boguckim” stała się hitem internetu. Promuje ją sam doradca prezydenta ds. europejskich Jacek Saryusz-Wolski.
Szef Kancelarii Prezydenta Zbigniew Bogucki
Słynne przemówienie w Sejmie
„Gdybym panie premierze chciał tę granicę stawiać, to sięgając do historii mógłbym zapytać, gdzie pan był, czy po ruskiej, czy po polskiej stronie wtedy, kiedy pan przeprowadzał reset z Rosją? Gdzie pan był, czy po ruskiej, czy po polskiej stronie, kiedy pan na granicy stawał, kiedy polscy żołnierze i funkcjonariusze strzegli tej granicy i mówili, że trzeba jej bronić? Polacy mówili, że trzeba jej bronić, mówili „jesteśmy murem za polskim mundurem”, a pan mówił: „to są biedni ludzie, których trzeba tutaj wpuścić. Gdzie pan był, jak był realizowany ten scenariusz napisany przez Putina w Moskwie i realizowany przez Łukaszenkę, gdzie pan był, czy po ruskiej, czy po polskiej stronie? Gdzie pan był, jak różne gwiazdki i celebryci obrażali polski mundur, pluli na ten mundur – dosłownie i w przenośni – gdzie pan wtedy był panie premierze? Gdzie pan był wtedy, kiedy darował pan dług Gazpromowi, kiedy nawet szefowie pana spółek mówili, że nie wolno tego zrobić? Gdzie pan wtedy był? Gdzie pan był wtedy, kiedy pan mówił, że niepotrzebny jest nam gazoport w Świnoujściu i gaz norweski, bo mamy przecież ważne kontrakty rosyjskie? Po której stronie pan był? Po ruskiej czy po polskiej? I tak można wymieniać panie premierze bardzo długo”
– wyliczał Zbigniew Bogucki z sejmowej mównicy.
„Ballada o Boguckim”
Szef Kancelarii Prezydenta Zbigniew Bogucki, po słynnym sejmowym przemówieniu, w którym nie tylko zmiażdżył narrację premiera, ale wyliczył wszystkie zasługi Donalda Tuska dla Rosji, doczekał się ballady na swój temat.
„Rząd się rozpanoszył, kto nam dziś pomoże?
Aż tu wpadł Bogucki i premiera orze.
Prezydent ma nosa, wysłał kogo trzeba
bojowy Bogucki brzmi jak piorun z nieba…”
– brzmi pierwsza zwrotka.
Hit Internetu
Piosenka bardzo szybko podbiła Internet i stała się wiralem. Posłuchajcie
🎸🎸🎸BALLADA O BOGUCKIM🎼🎼🎼
„Rząd się rozpanoszył, kto nam dziś pomoże? Aż tu wpadł Bogucki i premiera orze. Prezydent ma nosa, wysłał kogo trzeba bojowy Bogucki brzmi jak piorun z nieba… „