JAK ŁATWO ZOSTAĆ „POLAKIEM”

Krzysztof Baliński

Każdego, kto czuje się Polakiem, musiał zbulwersować czyn Witalija Mazurenko, który w poczuciu pełnej bezkarności znieważył więziennym, wulgarnym żargonem prezydenta Rzeczypospolitej. Podobne emocje wzbudziła Natalia Panczenko, która komentując nastroje antyukraińskie w Polsce pogroziła: „kiedy co 10 mieszkaniec Polski jest Ukraińcem to wzrastanie wrogości między Ukraińcami a Polakami jest bardzo niebezpieczne. Na terytorium Polski zaczną się walki, podpalenia sklepów, domów”. W sieci podniosły się głosy, że ukraińskie chamy powinni być surowo ukarani i wydaleni z Polski. Tymczasem okazało się, że mają już polskie obywatelstwo i są „Polakami” i że w dodatku Panczenko dostaje w polskiej telewizji honorarium za opluwanie Polaków.

Jeszcze bardziej oburzało, że w tejże telewizji nawoływała Ukraińców do nabywania polskiego obywatelstwa: „Społeczność ukraińska jest świetnie zorganizowana, ale dobrze by było, gdyby mieli swoją reprezentację w Sejmie. Ale do tej pory o tym nie myśleliśmy, pewnie dlatego, że większość z tych osób nie ma obywatelstwa polskiego”. Zdradziła przy tym, że jeszcze przed wybuchem wojny w Polsce mieszkało 2,5 mln Ukraińców, „i te osoby już obywatelstwo dostają”. A Panczenko to nie byle kto. To liderka społeczności ukraińskiej w stolicy, działaczka finansowanej przez Sorosa fundacji, szefowa organizacji o wszystko mówiącej nazwie Majdan-Warszawa. I co ważne – wyznaje pogląd, że gdy rzeźnicy z UPA nabijali polskie dzieci na sztachety płotów, to „walczyli razem z Polakami o niepodległą Ukrainę”.  

Ukraińców zachęcać nie trzeba, bo okazuje się, że już dziesiątki jeśli nie setki tysięcy polskie obywatelstwo ma, a rządzący Polską nie potrafią doliczyć się, ile obywatelstw rozdali. 23 lipca w Sejmie, podczas posiedzenia Komisji Mniejszości Narodowych, rozpatrzono informację ministra spraw wewnętrznych na temat sytuacji mniejszości ukraińskiej w Polsce. Reprezentujący ministra Andrzej Rudlicki, wygadał się: „Obowiązująca ustawa o obywatelstwie daje niemalże automatyczne obywatelstwo osobom, które określony w ustawie czas przebywają w Polsce”. Za komentarz niech służą wpisy internautów: To nawet nie sabotaż, to zbrodnia. Ewenement na skalę światową. Obywatelstwo z automatu i bezwarunkowo; Przecież to było pewne, kwestią było tylko od kiedy dostaną obywatelstwo; Może od razu połączymy się z Ukrainą, po co kombinować.

Przypomnijmy, jak Ukrainiec może zostać „Polakiem”. Od uchwalenia w kwietniu 2009 r. Ustawy o obywatelstwie funkcjonują dwa główne sposoby uzyskania obywatelstwa. Pierwszy to „Nadanie obywatelstwa przez prezydenta”. Ta procedura nie jest ograniczona przepisami, nie stawia żadnych warunków, a decyzja zależy wyłącznie od prezydenta. Drugą ścieżką jest „Uznanie za obywatela polskiego przez wojewodę” i tak o obywatelstwo może starać się cudzoziemiec, który co najmniej 3 lata legalnie przebywa w Polsce na podstawie zezwolenia na pobyt stały. Tu przypomnienie: Wcześniej o obywatelstwie decydował wyłącznie prezydent, a myk z metodą „Na wojewodę” wymyśliła PO, i obywatelstwo można sobie wychodzić u każdego z 16 wojewodów. Zmiana jest rewolucyjna – obywatelstwo z aktu łaski i przywileju stało się prawem, które można dochodzić przed sądem. Bo jeśli wojewoda odmówi, delikwent odwołuje się do sądu administracyjnego i prawie zawsze wygrywa. Tak, więc każdy, komu przyznano prawo stałego pobytu ma do obywatelstwa ustawowo zagwarantowane prawo.

Że tak jest, potwierdza „Ukrainian in Poland”, portal wyspecjalizowany w udzielaniu porad Ukraińcom koczującym w Polsce, jak najłatwiej otrzymać polski paszport. Odradza metodę „Na prezydenta”, bo jej wadą jest, że prezydent podejmuje decyzję według własnego uznania i bez ścisłych terminów, że nie ma możliwości odwołania od odmowy i że trzeba przedstawić silne argumenty. Portal zaleca natomiast sposób „Na wojewodę”, bo trzeba spełnić tylko warunki związane z okresem legalnego przebywania w Polsce oraz znajomością j. polskiego.

Jednak na pierwszym miejscu zaleca metodę „Na Kartę Polaka”. Otóż w 2007 r. Sejm uchwalił Ustawę o Karcie Polaka z myślą o tych, którzy po wojnie zostali za wschodnią granicą. Ustawa stanowi jasno i wyraźnie: „Jest to dokument potwierdzający przynależność do Narodu Polskiego”. Z tym że przy jego wydawaniu dochodzi do wielu nadużyć, a skala przekrętów jest tak wielka, że w większości posiadaczami karty zostają… etniczni Ukraińcy. Dziś Kartą legitymuje się 200 tysięcy osób, służby konsularne pracują nad milionem nowych wniosków, a zalecania z Warszawy są jasne: żadnych utrudnień, żadnych sprawdzeń, brać wszystkich jak leci. Problem w tym, że Karta umożliwia jej posiadaczowi złożenie od razu wniosku o stały pobyt w Polsce, a rok pobytu wystarcza, by mieć polskie obywatelstwo.

W 2013 r. rządzące wówczas PiS (lub rządzące lobby żydowskie i ukraińskie?) przepchnęło w Sejmie ustawę o cudzoziemcach. Prace nad nią prowadzono w trybie pilnym, a jej projekt był ściśle tajny. Do czego się tak spieszyli i co chcieli ukryć? Z MSW docierały tylko głosy, że „zachodzi potrzeba poprawy rozwiązań prawnych dotyczących dostępu cudzoziemców do polskiego rynku pracy w interesie polskich pracodawców, jak również ułatwienie pozyskiwania przez inwestorów strategicznych pracowników zza granicy”. Rzeczywiste intencje zdradził Dziennik Gazeta Prawna: „Specjalne prawo dla imigrantów z Ukrainy. Rząd chce ułatwić osiedlanie się Ukraińców na stałe w Polsce. Chodzi o zachęcanie do uzyskiwania kart stałego pobytu oraz obywatelstwa. A Dziennik Gazeta Polska dorzucił: „Nowa polityka migracyjna ma być nastawiona głównie na Ukraińców. Ułatwi im osiedlania się w Polsce”.

Za ustawą krył się Michał Dworczyk, który wcześniej złowieszczo zapowiedział „uproszczenie procedur i możliwości związanych z osiedleniem się w Polsce wszystkich potomków mieszkańców I i II Rzeczypospolitej, którzy deklarują związek z Polską”. Wyraźnie mówił o „potomkach obywateli”, a nie potomkach obywateli narodowości polskiej, co jednoznacznie oznaczało, że chciał ułatwić masowe osiedlanie się Ukraińców w Polsce. Przepisy ustawy jasno stwierdzają, że nie dotyczy ona Polaków, którzy znaleźli się poza krajem po zmianie granic w 1945 roku, ale daje możliwość, a nawet zachęca do przeniesienia się do Polski tych, którzy mają przodka z polskim obywatelstwem, a więc potomkom Ukraińców służących w SS Galizien i wnukowi Romana Szuchewycza.

Dlaczego Polacy nie wiedzą, jaka jest skala rozdawania obywatelstwa? Wiemy tylko, że w 2024 r. otrzymała je rekordowa liczba cudzoziemców, że ponad połowa z nich to Ukraińcy oraz że w ciągu minionych 10 lat prawa obywatelskie uzyskało 40 tysięcy Ukraińców. Rzeczywista liczba nowych „Polaków” jest jednak wielokrotnie wyższa. Liczby nie obejmują bowiem tych, którzy uzyskali obywatelstwo drogą procedury określonej jako „Przywrócenie obywatelstwa polskiego”, czyli uzyskania obywatelstwa przez potwierdzenie, że osoba ma przodków, którzy posiadali polskie obywatelstwo i jest w rzeczywistości obywatelem polskim. 

To ta procedura sprawia, że uzyskanie obywatelstwa jest bardzo proste, a przeszkody administracyjne łatwe do pokonania. Wystarczy złożyć do wojewody dokumenty potwierdzające, że pochodzi się w linii prostej od obywatela polskiego takie, jak polski dowód osobisty lub paszport, akty stanu cywilnego (w tym te wydane przez obce państwa, a więc także przez „urzędy” ukraińskie), wyciągi z ksiąg parafialnych i gminnych, książeczkę wojskową. No i wnieść kilkudziesięciozłotową opłatę skarbową.

Z taką procedurą dotychczas spotykaliśmy się w przypadku osób pochodzenia żydowskiego, a nie mówi się, że podobny modus operandi stosują Ukraińcy, bo bardzo wielu z nich ma przodków, którzy mieszkali na wschodnich terenach II RP i tym samym byli obywatelami polskimi. Ilu z nich zostało w ten sposób „Polakami”, nie wiemy. Ale musi być ich o wiele więcej niż beneficjentów tradycyjnych sposobów uzyskiwania obywatelstwa. W rezultacie polskim obywatelem łatwiej jest dziś zostać Ukraińcowi, niż etnicznemu Polakowi z kazachskich stepów, bo żeby zostać repatriantem trzeba spełnić wiele warunków, a potomek Bandery i wnuk Szuchewycza nie musi żadnego.

Do obywatelstwa polskiego zachęca Ukraińców to, że nie tracą ukraińskiego. Rzecz przy tym znamienna – do niedawna prawo ukraińskie zakazywało posiadania podwójnego obywatelstwa, ale zakaz nie było przestrzegany w odniesieniu do Ukraińców przesiedlonych do Polski. Przypomnijmy, że pierwszy pomajdanowy rząd w Kijowie był pełen zagranicznych najemników z nadanym pospiesznie obywatelstwem ukraińskim. Najemnikami z Polski byli: Sławomir Nowak, który został szefem ukraińskiej państwowej agencji drogowej; Wojciech Balczun (minister aktywów państwowych), który został prezesem ukraińskiego przedsiębiorstwa kolejowego oraz Krzysztof Bondaryk (b. szef ABW, dziś organizator Systemu Bezpiecznej Łączności Państwowej), którego ukraińska bezpieka zatrudniła jako doradcę. Inkryminowani ukraińskie obywatelstwo otrzymali bez zrzeczenia się polskiego.

Kilka tygodni temu prezydent Ukrainy podpisał ustawę o wielokrotnym obywatelstwie. Podczas Światowego Kongresu Ukraińców ogłosił jej ograniczenie do krajów wskazanych w wykazie, i że pierwszy kraj objęty nowymi przepisami to Polska. Nie mamy informacji, czy Zełenski porozumiał się w tej sprawie z Dudą, chociaż od dłuższego już czasu cyrkulowała informacja o istnieniu jakiejś tajnej umowy dopuszczającej podwójne obywatelstwo dla Ukraińców osiedlanych w Polsce. Czy ustawa ma związek z Niebiańską Jerozolimą nad Dnieprem i Ukropolin nad Wisłą? Tego nie wiemy, ale opozycja w Kijowie nazwała ją „projektem likwidacji narodu ukraińskiego”. Dodajmy, że do Polski, przez otwarte jak wrota stodoły granice, wjechało 35 tysięcy Ukraińców w pierwszym tygodniu obowiązywania edyktu Zełenskiego zezwalającego mężczyznom w wieku 18-22 lat na wyjazdy za granicę oraz że wg MON Ukrainy 1,5 miliona Ukraińców (w tym kilkaset tysięcy w Polsce) unika służby wojskowej przebywając za granicą.

„Oni liczą, że w ten sposób pozyskają nowych wyborców. No to za chwilę będą mieli swoją partię i przepchną Banderę” – tak bloger komentował incydent w Sejmie. I miał rację. Potwierdza to Natalia Panczenko, która zachęcając Ukraińców do nabywania polskiego obywatelstwa rzuciła apel: „Dobrze by było, gdyby Ukraińcy mieli swoją reprezentację w Sejmie. Powoli dojrzewamy do tego, żeby partia polityczna powstała”. Ukraiński politolog Witalij Kulik uważa, że „w ciągu kilku lat kilkaset tysięcy Ukraińców zyska polskie obywatelstwo, a jako wyborcy będą mogli realnie wpływać na sytuację w kraju, walczyć o ukraińskie interesy i wejść w politykę, w tym na listy konkretnej partii, walczącej o interesy Ukraińców”. Także portal „Ukraińska Prawda” zakłada, że 80 proc. Ukraińców z zezwoleniami na pobyt w Polsce będzie ubiegać się o paszport, „co może wpływać na wyniki w wybranych okręgach i stwarza możliwość pierwszej reprezentacji ukraińskiej w Sejmie w 2027 r.”. Wtóruje im Ołena Babakowa: „W najbliższych latach ukraińscy imigranci mogą odegrać znacząca rolę w kształtowaniu krajobrazu politycznego Polski”. I tu postawmy pytania: Czy będzie można wygrać wybory bez poparcia Ukraińców? Na kogo będą głosować, gdy wielu z nich miało dziadka w SS Galizien, a na czele rządu stoi folksdojcz, który miał dziadka w Wehrmachcie? Czy za dwa lata to nie PSL będzie w Sejmie języczkiem u wagi, ale mająca duże zdolności koalicyjne partia kierująca się interesem ukraińskim?

Co zatem robić? Rzeczą najpilniejsząjest wprowadzenie moratorium na przyznawanie obywatelstwa oraz zmiana konstytucji, bo pozbawienie obywatelstwa osobnika szkodzącego Polsce nie jest możliwe, choćby nawet taki targnął się na życie prezydenta, który mu obywatelstwo przyznał. Tu problemem jest, że włodarze Polski, co prawda, myślą o zmianie konstytucji, ale nie w kwestii obywatelstwa, lecz wpisania wiecznej przyjaźni polsko-ukraińskiej”, jako obowiązującej.

Pilnie dokonać nowelizacji ustawy o obywatelstwie, gdyż obecna nie przeciwdziała nadużyciom. Ale nie „poprzez przywrócenie wymogu znajomości języka polskiego i podwyższenie opłat administracyjnych”, jak zapowiada to (kpiąc z Polaków) rząd. I nie tak, jak Karol Nawrocki, bo podpisując nowelizację ustawy o pomocy Ukraińcom, którzy wtargnęli do Polski po 24 lutego 2022 r. (chodzi o jakieś milion osób), ograniczył nieco socjalne przywileje, ale przedłużył obowiązywanie ustawy. A to oznacza, że o polskie obywatelstwo będą mogły ubiegać się setki tysięcy Ukraińców, gdyż właśnie mijają trzy lata ich pobytu w Polsce.

Cofnąć decyzje administracyjne, jakimi są „uznanie za obywatela” przez wojewodę. Polskie prawo dopuszcza przypadki, w których wydaną przez organ administracji publicznej decyzję można uchylić lub zmienić (i to w każdym czasie), jeżeli przemawia za tym interes społeczny, a nawet wydać nową w trybie tzw. autokontroli czyli naprawienia swojego błędu. Jakim sposobem? Poprzez zweryfikowanie, czy wnioskodawca spełnił wszystkie warunki, czy wojewoda dopełnił zasady staranności. A także poprzez sprawdzenie, czy inkryminowany dostał się do Polski legalnie, czy nie miał zakaz wjazdu do Strefy Schengen, czy został przyłapany na nielegalnej pracy, czy został prześwietlony przez służby. W takich przypadkach „uznanie za obywatela” powinno być nie tylko anulowane, ale delikwent deportowany.

Dać prezydentowi prawo pozbawienia obywatelstwa cudzoziemca szkodzącemu naszemu państwu. Niech wzorem będzie uchwalona w II RP ustawa z zapisem: „Obywatel polski, może być pozbawiony obywatelstwa, „jeżeli […] utracił łączność z państwowością polską”, i z uzasadnieniem, że „celem ustawy jest podniesienie godności obywatelstwa polskiego, a przede wszystkim pozbycie się elementu niepewnego, destrukcyjnego, z obywatelstwem szemranym, których nosicieli z państwem łączy jedynie paszport”. Wydaje się przy tym, że odwołanie do sanacyjnego prawa powinno przyjść bez większego trudu prezydentowi i jego otoczeniu, bo – jak określił to Grzegorz Braun – PiS to grupa rekonstrukcyjna sanacji z dzielnicy Żoliborz.

Anulować przyznane Karty Polaka, bo wbrew postanowieniom ustawy, Karta nie „potwierdza przynależność do Narodu Polskiego”, bo przy jej wydawaniu dochodzi do wielkich nadużyć, bo drogą podrabiania dokumentów i ich „kupowania” oraz korupcji funkcjonariuszy polskich konsulatów w większości jej posiadaczami zostali etniczni Ukraińcy. A przede wszystkim dlatego, że polskie prawo pozwala jej posiadaczowi od razu złożyć wniosek o stały pobyt w Polsce i po roku mieć polskie obywatelstwo.

Co zrobić jeszcze? Symbolicznie pozbawić obywatelstwa wszystkich, którzy brali czynny udział w tym przestępczym procederze, poprzez sporządzenie listy hańby odpowiedzialnych za to funkcjonariuszy państwa wszystkich szczebli, listy, która objęłaby potomków tych, których w MSW ulokował Berman i Kiszczaka. Bo w gmachu przy ul. Rakowieckiej spraw „pilnuje” ciągle ta sama od dekad ekipa, których nikt nie kontroluje i nie rozlicza, którzy przepuścili przez granice z Ukrainą bez żadnej kontroli miliony Ukraińców, którzy napisali ustawę fundującą Ukraińcom pełny wikt i opierunek, i to bez żadnej kontroli. Bo żeby zostać jej beneficjentem wystarczyło przyjechać sobie do Polski z dowolnego zakątku świata (niekoniecznie z Ukrainy!) i posiadać ukraiński paszport lub dowód osobisty. Na czele takiej listy powinien znaleźć się Andrzej Duda, bo nie można zapomnieć, kiedy na przejściu granicznym wrzeszczał: „W ciągu ostatnich dni przyjęliśmy uchodźców z Ukrainy, którzy pochodzą ze 170 państw na całym świecie. Przyjmiemy wszystkich, którzy będą tego potrzebowali.  Do Polski wpuszczani są wszyscy mieszkańcy Ukrainy, wszyscy uchodźcy, zarówno ci, którzy mają paszporty, jak i ci, którzy nie posiadają dokumentów. Wszyscy z przejścia granicznego mogą odjechać autobusami w głąb Polski”.

Skazać na symboliczną banicję wszystkich, którzy otwarli Polskę na przestrzał, którzy wygenerowali ruch na wschodniej granicy i stworzyli popyt na „uchodźców” oraz tych, którzy sterowali wielką akcją przesiedleńczą, nieodwracalnie zmieniającą strukturę etniczną Polski i którzy robią wszystko, żeby Ukraińcy zostali w Polsce na zawsze. Mateusza Morawieckiego, który przed wybuchem wojny zapowiedział: „Jesteśmy gotowi na przyjęcie 4-5 milionów uchodźców”. Mariusza Kamińskiego, który złożył zobowiązanie: „Przyjmujemy wszystkich, kto będzie chciał”. No i ministra, który ustami swego ryżego rzecznikazłożył haniebną deklarację: Jesteśmy sługami narodu ukraińskiego. No i coś więcej – bo nie może być tak, jak z byłym ministrem zdrowia, któremu za doprowadzenie do przedwczesnej śmierci 200 tysięcy Polaków, zamiast szubienicy, obili tylko gębę.

Jest źle, a nawet – jak głosi napis umieszczany na tarczach dawnych zegarów słonecznych – Jest już później, niż myślisz. Najwyższy czas na działania, bo jeśli istnieje powód do „wyjścia na ulice”, to jest nim zaistnienie z całą mocą kwestii ukraińskiej, osiedlanie milionów Ukraińców, panoszenie się obcego żywiołu i obce flagi wszędzie. Albo oni albo my. To bój o przetrwanie. To zderzenie dwóch żywiołów wzajemnie się wykluczających. Na obronę Polski z pozycji innej, niż „słudzy narodu ukraińskiego” liczyć nie możemy. Tylko pomarzyć można, aby Radek Applebaum powiedział: Jesteśmy sługami narodu polskiego”. Trudno też wyobrazić sobie w takiej roli autora słów „Polska to nienormalność”. Mówmy, zatem o narodowości renegatów. Pytajmy, kto ma w swym wyborczym programie przywrócenie granicy z Ukrainą. Nie pozwólmy oszukać się po raz kolejny. Niech, chociaż raz, Polak będzie mądry przed szkodą a nie po szkodzie.

Krzysztof Baliński

Samobójczy pakt Zachodu z kultem śmierci

Samobójczy pakt Zachodu z kultem śmierci

[Nie podoba mi się jakaś obca nam agresja autora. Ale publikuję, bo spora część warta pomyślenia. MD]

Autor: AlterCabrio, 7 października 2025

Ustępstwa kulturowe są powszechne: dzieci poszczą w Ramadanie pomimo zagrożeń dla zdrowia, rośnie przestępczość z użyciem noża wśród młodzieży migrującej, nasilają się wezwania muezinów.

Jarmarki bożonarodzeniowe przemianowano na „jarmarki światła”, Wielkanoc na „święta zajączków”, a procesje św. Marcina na „parady światła”. Wieprzowina znika z publicznych stołówek, pieśni chrześcijańskie są zakazane w szkołach, a zajęcia w Ramadanie wstrzymywane. W 2024 roku Kolonia i Frankfurt rozświetliły ulice na Ramadan, a baseny zarezerwowały godziny tylko dla kobiet w związku z rosnącą liczbą gwałtów. Arabskie broszury turystyczne pomijają krzyże na szczytach, a cmentarze rozważają wydzielone strefy. Zachód demontuje swoją tożsamość, by udobruchać ideologię barbarzyńskich karaluchów.

−∗−

Tłumaczenie: AlterCabrio – ekspedyt.org

−∗−

Samobójczy pakt Zachodu z kultem śmierci

Zachód lunatykuje i zmierza ku spreparowanej przez siebie rzeźni, szczerząc zęby w złudzeniu moralnej wyższości, podczas gdy kat ostrzy swój bułat. Nasza cywilizacja krwawi, wypatroszona przez tchórzliwą fascynację islamem, totalitarną ideologię podszywającą się pod wiarę, nieustępliwą w swojej 1400-letniej krucjacie podboju i zniszczenia.

Trzymajcie się tego urojenia, że ​​to tylko zachodnia polityka zagraniczna i CIA rodzą islamski ekstremizm, jeśli tak chcecie, ale będziecie idiotami, wierząc w tę muzułmańską żałosną historyjkę. Historia ma dla was bolesny sygnał, wykrzykując ostrzeżenia, a wy jesteście głusi, ozdabiając swój upadek banałami o „tolerancji”, podczas gdy barbarzyńcy otwarcie zabijają i gwałcą na waszych ulicach, nie obawiając się żadnych reperkusji.

Niedawno jakiś świętoszkowaty, pro-palestyński, „przebudzony prawicowy” gnojek [virtuecrat] miał czelność się na mnie wkurzyć, gdy zdał sobie sprawę, że jego ukochany lud w Palestynie nic mnie nie obchodzi. Ten samozwańczy intelektualista miał czelność zapytać, czy nie miałabym nic przeciwko utracie praw przez homoseksualistów (podobnie jak Palestyńczycy), jakby to był jakiś sprytny podstęp, który ma mnie związać z ich sprawą. To pytanie jest kompletnie bezmyślne, zważywszy na to, że ci sami ludzie, których broni wychodząc z siebie, prawdopodobnie zabiliby mnie za bycie lesbijką, zanim zdążyłabym mrugnąć. W moim świecie to jest ostateczne prawo do przegranej, ale najwyraźniej śmierć to tylko drobny szczegół w tym pokręconym rachunku moralnym. Akrobacje umysłowe, które ten klaun wykonuje, udając zszokowanego tym, że sprzeciwiam się kulturze muzułmańskiej w całości, są po prostu oszałamiające. To żałosny przejaw ideologicznych akrobacji.

Moje stanowisko w sprawie konfliktu izraelsko-palestyńskiego jest proste: nie obchodzi mnie, kto twierdzi, że jest pierwszym właścicielem ziemi, ani kwestia państwowości Izraela, a kwestia izraelskiego nadzoru podważającego amerykańskie wolności to temat istniejący niezależnie od tego konfliktu. Walczę wraz z tymi, którzy sprzeciwiają się toksycznemu rozprzestrzenianiu się islamu. To dżihadystyczny kult śmierci. W państwach rządzonych szariatem, takich jak Iran, Arabia Saudyjska czy kontrolowany przez talibów Afganistan, mój homoseksualizm jest przestępstwem zagrożonym karą śmierci – powieszeniem, ukamienowaniem lub defenestracją. Nie, nigdy nie powiem ani jednego pozytywnego słowa o ropiejącym raku pochodzącym z Bliskiego Wschodu.

Wersety Koranu, takie jak Sura 7:80-84, opowiadające o zagładzie ludu Lota za „nieprzyzwoite czyny”, są wykorzystywane do uzasadnienia tych czystek. Jeśli wpływ islamu rozprzestrzeni się na Zachodzie bez kontroli – poprzez migrację, kompromisy kulturowe lub polityczne ustępstwa – wolności, za które tak ciężko krwawiliśmy, runą. Już widzimy ten rozkład: zabójstwa honorowe w enklawach imigrantów i „strefach zamkniętych” [no-go zones], gdzie cień szariatu narzuca średniowieczne normy na współczesnych ulicach. Kolejne państwo pod rządami islamu nie jest latarnią postępu, lecz kolejnym teokratycznym więzieniem, w którym gnijący rak może rosnąć, organizować się i rozprzestrzeniać.

Redukcja takich krajów nie jest stratą dla ludzkości. To strategiczny zysk dla wolności, zagłodzenie bestii radykalnej ideologii. Dopuszczenie islamizmu gdziekolwiek zagraża wolności wszędzie, a jako lesbijka odmawiam płaszczenia się po aprobatę tych, którzy wiwatowaliby na myśl o mojej egzekucji. Jeśli to czyni mnie złoczyńcą w ich utopijnej narracji, niech tak będzie – przetrwanie góruje nad ich świętoszkowatą postawą.

Bezmyślna wypowiedź tej osoby jest objawem złośliwości pożerającej duszę Zachodu: fobią wobec islamofobii, paraliżującego lęku przed byciem nazwanym nietolerancyjnym za krytykę istoty islamu. To tchórzostwo przerodziło się w islamofilię – groteskowe uwielbienie dla średniowiecznej ideologii zbudowanej na podboju, zniewoleniu, nienawiści i rasizmie.

Termin „islamofobia” został przejęty i przekształcony z tarczy chroniącej przed uprzedzeniami wobec muzułmanów w pałkę chroniącą przed jakąkolwiek krytyką doktryny islamskiej, utożsamianą z „rasizmem antymuzułmańskim”. Religia nie jest rasą. Jest systemem idei, a obsesja islamu na punkcie poddania się, męczeństwa i panowania nad niewiernymi – zwłaszcza kobietami – wymaga nieustannej analizy, a nie rozpieszczania.

Naukowcy, politycy i dziennikarze drżą na myśl o ostracyzmie, piętnowani jako prowokatorzy za głoszenie prawdy. To scena z filmu Maxa Frischa „Biedermann i podpalacze”: Zachód jako naiwny głupiec, zapraszający piromanów do swojego domu i klaszczący, gdy zapalają zapałkę. Większość muzułmanów nie jest terrorystami w klasycznym tego słowa znaczeniu, ale fundamentalne teksty islamu rodzą przemoc, gloryfikując męczenników i watażków, którzy postrzegają niewiernych jako ofiary. Daj im żyzną glebę, a chętnie dołączą do dżihadu. Zaprzeczanie temu to gwizdanie na przesiąknięte krwią karty historii.

Rozważmy Deklarację Kairską o Prawach Człowieka w Islamie (1990), popartą przez 56 państw Organizacji Współpracy Islamskiej (OIC). Podporządkowuje ona wszelkie prawa szariatowi, kpiąc z powszechnych wolności zawartych w Powszechnej Deklaracji z 1948 roku. Liczba egzekucji w Iranie – 834 w 2023 roku, 975 w 2024 roku, 343 w ciągu pierwszych czterech miesięcy 2025 roku, według raportów Amnesty International i ONZ – jest wymierzona w dysydentów, homoseksualistów i nonkonformistów.

Jednak zachodni przywódcy klękają. Wolfgang Schäuble z Niemiec, podczas Niemieckiej Konferencji Islamskiej w 2006 roku, oświadczył: „Islam jest częścią Niemiec i Europy”. Zupełna bzdura – nigdy nim nie był i nigdy nie będzie. Christian Wulff, w Dniu Jedności Niemiec w 2010 roku, powtórzył: „Islam należy do Niemiec”. Polityka migracyjna Angeli Merkel z 2015 roku spowodowała przyjęcie ponad miliona migrantów, wielu z krajów z muzułmańską większością, bez weryfikacji, co zaostrzyło kryzys. W 2017 roku Thomas de Maizière zaproponował muzułmańskie święto państwowe, normalizując wkraczanie szariatu. Zachód wręcza swoim wrogom klucze do własnej zagłady.

Państwa Zatoki Perskiej – Arabia Saudyjska, ZEA, Katar – są przykładem tej zdrady, ich pochlebczy sojusz z Zachodem, podsycany bogactwem ropy naftowej i moralnym tchórzostwem. W systemie kafala wiza staje się łańcuchem: sponsorzy przejmują paszporty, pensje i milczenie, egzekwując niewolę pod batem szariatu. Próba ucieczki kończy się chłostą lub pogrzebaniem w rowie. Łańcuch dostaw żeruje na desperatach – Filipince goniącej za ofertami pracy w Bangkoku, rumuńskiej nastolatce zwabionej pracą modelki w Dubaju – tylko po to, by trafić do piwnic willi, sprzedawanych przez szejków licytujących gotówkę za noc. Dane ONZ potwierdzają, że co roku znika 150 000 Filipinek, 500 rumuńskich nastolatek zaginęło w zeszłym roku, 70 000 lankijskich pokojówek nigdy nie wraca. Ich los? „Małżeństwo tymczasowe”, uświęcone wersetem Koranu 4:24, pozwalające mężczyznom „cieszyć się tym, co posiada twoja prawica”. Klasyczni prawnicy i współcześni imamowie z Zatoki Perskiej je popierają. Sądy przypieczętowują umowę. Dzieci – pięć procent nieletnich z Ukrainy, Tajlandii i Indii – są przewożone samolotami A380 linii Emirates, które latają na nieopłacalnych trasach, a następnie sprzedawane jako towar, numerowane i wyceniane. Ta forma współczesnego niewolnictwa jest wpleciona w materię szariatu, skalowana do przemysłowego horroru przez bogactwo Zatoki Perskiej. Zachód, uzależniony od ropy naftowej, milczy – Hollywood skrępowany pieniędzmi z Emiratów, budżety ONZ dławione przez tych samych darczyńców, którzy finansują te łańcuchy. Żadnych bojkotów, żadnych demaskatorskich artykułów, tylko nieustanny strumień dziewcząt, których paszporty znikają na pustyni.

Miraż „liberalnego” islamu: złudzenie naiwnych marzycieli

Zachód kurczowo trzyma się fantazji o „tolerancyjnej” przeszłości islamu, niczym o „złotym wieku” średniowiecznej Hiszpanii, gdzie muzułmanie, chrześcijanie i Żydzi rzekomo współistnieli w harmonii. To fikcja historyczna. Wcześni władcy Umajjadów pozwalali chrześcijanom i Żydom istnieć jako dhimmi – opodatkowani, posłuszni obywatele drugiej kategorii. Pod koniec XI wieku Almorawidzi i Almohadzi dopuścili się przymusowych nawróceń, wypędzeń i masakr. „Minaret z czaszek” budowany z głów chrześcijan obala mit „religii pokoju”.

Nadzieja Zachodu na zreformowanie islamu w liberalny, „euroislam” to aroganckie szaleństwo, zakładające, że uda nam się oswoić siłę, która od wieków pożera rozwinięte cywilizacje. Bassam Tibi, syryjski uczony muzułmański, w swojej książce z 2009 roku promował euroislam, przewidując świecką kompatybilność. Do 2017 roku odwołał swoje stanowisko, powołując się na zakorzeniony antysemityzm i patriarchalną sztywność islamu jako nie do pokonania. Migranci wykorzystują zachodnie dobrodziejstwa, jednocześnie odrzucając jego wartości, dążąc do da’wa – prozelityzmu – jako narzędzia islamizacji. Wniosek Tibiego: zachodnia pobłażliwość rodzi pogardę.

„Oświecony islam” to sprzeczność sama w sobie. Reformatorzy tacy jak Imad Karim (libański filmowiec), Necla Kelek (turecko-niemiecka socjolog), Hamed Abdel-Samad (egipsko-niemiecki autor książki „Islamic Fascism”) i Seyran Ateş (założyciel berlińskiego liberalnego meczetu Ibn Rushda-Goethego, żyjący w ciągłym strachu z powodu gróźb) mierzą się ze śmiercią za swoje wysiłki. Ocalały z Holokaustu Ralph Giordano nazwał islamizację „tchórzostwem”, a nie ubogaceniem. W książce Samuela P. Huntingtona z 1996 roku „The Clash of Civilizations” ostrzegano przed „odrodzeniem” islamu bez reformacji, podobnym do nieustępliwego odrodzenia marksizmu. Rdzeń islamu opiera się wolności, a udawanie, że jest inaczej, jest preludium do zagłady.

Podboje islamu w VII wieku były kulą burzącą, która zrujnowała wysokie kultury Bliskiego Wschodu pod rządami totalitarnego credo. W Imperium Perskim Sasanidów, w latach 632-654 n.e., dziedzictwo zaratusztriańskie zostało zmiażdżone, ludność miejscowa została zmuszona do arabskiej supremacji, a wpływy grecko-rzymskie zostały odcięte pod groźbą miecza. Egipt, najechany w 641 n.e. u szczytu swojej dekadencji kulturowej, utracił swoje faraońskie, hellenistyczne i koptyjskie dziedzictwo na skutek podatków dżizja, przymusowych konwersji, grabieży artefaktów i zniewolenia ludności, a jego koptyjska tożsamość uległa bezpowrotnej erozji. Niegdyś intelektualne centrum Morza Śródziemnego, stało się zaściankiem szariatu, z palonymi bibliotekami i wiedzą spętaną dogmatami Koranu. Lewant i Mezopotamia – kultury asyryjska, babilońska i fenicka – zostały splądrowane, zniewolone i zdławione pod arabskim monolityzmem.

Islam nie zachował wiedzy. Zawłaszczył jej resztki i stłumił pozostałości, zapewniając, że żaden renesans nie będzie mógł podważyć jego panowania. To dziedzictwo kulturowego zniszczenia trwa, będąc ponurym świadectwem niekompatybilności islamu z pluralistycznym rozkwitem. Zachód patrzy na te ruiny i łudzi się: „Nam się to nie przydarzy”. Historia twierdzi inaczej.

1001 gestów poddania się

Nieodpowiedzialna polityka otwartych drzwi Angeli Merkel rozpętała muzułmańską inwazję na Zachód, z Niemcami jako punktem zerowym. W 2015 roku łzy syryjskiej dziewczyny w talk-show, po pustym, ale zaskakująco realistycznym stwierdzeniu Merkel, że „nie możemy ich wszystkich przyjąć”, pojawiły się w tle. Tydzień później rozpoczęła się niekontrolowana migracja. Tchórzliwa odmowa Niemiec wobec radykalnego islamu nie jest tolerancją ani szlachetnym gestem „Nigdy więcej” – to zdrada. Niszczy nie tylko mieszkańców Zachodu i Żydów, którzy zmagają się z narastającym antysemityzmem, ale także umiarkowanych muzułmanów, którzy opuścili swoje kraje w latach 70. i 80., zintegrowali się i zbudowali tu życie. Co najgorsze, to nikczemna zdrada niezliczonych kobiet, chrześcijan z Bliskiego Wschodu i innych mniejszości religijnych, które uciekły przed koszmarem szariatu, tylko po to, by stawić czoła jego powrotowi do swoich nowych domów.

Statystyki przestępczości niemieckiej policji z 2023 roku: 42% podejrzanych to osoby niebędące obywatelami, mimo że stanowili 17% populacji. Tendencja ta utrzymuje się do 2024 roku i na początku 2025 roku – choć nie waż się mówić o tym głośno. Islamizm dominuje wśród zagrożeń ekstremistycznych, z 476 sprawami prokuratorskimi w 2023 roku, w porównaniu z 29 w przypadku ekstremizmu prawicowego i 3 w przypadku ekstremizmu lewicowego. Raport o Ochronie Konstytucji z 2024 roku odnotował ciągły wzrost nastrojów antysemickich ze strony islamistów, a 99 przestępstw o ​​charakterze antysemickim ze strony lewicy to jedynie przypis. W 2025 roku protesty w Berlinie i Düsseldorfie gloryfikują syryjski reżim dżihadystyczny, podczas gdy państwowe środki zaradcze i działania mające na celu moderowanie meczetów nie przynoszą żadnych rezultatów.

Zachód sam się niszczy w 1001 gestach poddania. Małżeństwa dzieci, okaleczanie żeńskich narządów płciowych (tysiące rocznie w społecznościach migrantów, według Terre des Femmes), zabójstwa honorowe (niedostatecznie zgłaszane, ale udokumentowane), małżeństwa między krewnymi (obecnie świadczenie zdrowotne według NHS), przymusowe związki i poligamia utrzymują się pomimo prawnych zakazów. W szkołach panują normy patriarchalne: chłopcy lekceważą nauczycielki, domagają się zajęć z podziałem na płeć i ubiegają się o zwolnienia dla muzułmańskich dziewcząt z zajęć pływania lub sportu. Rzeczywiste reakcje feministek są stonowane. Polityka azylowa pozwala małżonkom z drugiej linii na ominięcie przepisów o bigamii. Ponad 100 udokumentowanych małżeństw dzieci w Berlinie? Aydan Özoğuz, były komisarz ds. integracji z ramienia niemieckich socjaldemokratów, sprzeciwia się unieważnieniu małżeństwa w celu zachowania praw spadkowych, stawiając na pierwszym miejscu ustępstwa kulturowe nad dobro dziecka.

Ustępstwa kulturowe są powszechne: dzieci poszczą w Ramadanie pomimo zagrożeń dla zdrowia, rośnie przestępczość z użyciem noża wśród młodzieży migrującej, nasilają się wezwania muezinów. Jarmarki bożonarodzeniowe przemianowano na „jarmarki światła”, Wielkanoc na „święta zajączków”, a procesje św. Marcina na „parady światła”. Wieprzowina znika z publicznych stołówek, pieśni chrześcijańskie są zakazane w szkołach, a zajęcia w Ramadanie wstrzymywane. W 2024 roku Kolonia i Frankfurt rozświetliły ulice na Ramadan, a baseny zarezerwowały godziny tylko dla kobiet w związku z rosnącą liczbą gwałtów. Arabskie broszury turystyczne pomijają krzyże na szczytach, a cmentarze rozważają wydzielone strefy. Zachód demontuje swoją tożsamość, by udobruchać ideologię barbarzyńskich karaluchów.

Antysemityzm jawnie się rozprzestrzenia: palone są izraelskie flagi, szyldy sklepowe z napisem „Żydzi niemile widziani” (choć oczywiście „nie z powodów antysemickich”), muzułmańskie ulotki wymierzone w firmy „wspierające Izrael”. Po 7 października 2023 roku uniwersytety określają działania obronne Izraela mianem „ludobójstwa”, skandując: „Od rzeki do morza Palestyna będzie wolna” – od Jordanii po Morze Śródziemne, Żydom wstęp wzbroniony. Karl Lagerfeld ostrzegał we francuskiej telewizji w 2017 roku: „Nie możemy zabić milionów Żydów, powiedzieć »nigdy więcej«, a potem sprowadzić do kraju miliony ich najgorszych wrogów”. Przewidział to.

Adolf Hitler podziwiał wojowniczą gorliwość islamu. W programie „Hitler’s Table Talk” (nie, to nie nowy talk-show Candace Owen) chwalił „mahometanizm” za jego etos wojownika, ubolewał nad osłabieniem germańskiej determinacji przez chrześcijaństwo. Od 1933 roku naziści zabiegali o względy arabskich nacjonalistów. W latach 1937-38 usunęli antyarabskie fragmenty z arabskich wydań „Mein Kampf”. Podczas operacji w Strefie Gazy w 2023 roku siły izraelskie odkryły symbolikę Hitlera, podkreślając powiązania faszystowsko-islamistyczne. Była muzułmańska aktywistka Sabatina James argumentuje, że okrucieństwa są zgodne z tekstami islamskimi, a nie są jakimiś aberracjami. Elias Canetti w książce „Crowds and Power” (1960) nazwał islam „religią wojny”. Navid Kermani, laureat Pokojowej Nagrody Nobla z 2015 roku, zwrócił uwagę na jego pokrewieństwo z faszyzmem. Rola Arabów w transsaharyjskim niewolnictwie – miliony ludzi na przestrzeni wieków – jest rutynowo minimalizowana.

Islam nie jest wiarą. To siła przerzutowa, pochłaniająca niemuzułmanów nieustanną przemocą, której korzenie tkwią w jego kulcie śmierci. W Nigerii dżihadyści, tacy jak Boko Haram, wymordowali ponad 52 000 chrześcijan od 2009 roku, z czego 7087 zginęło w ciągu pierwszych ośmiu miesięcy 2025 roku (prawie 30 dziennie), według doniesień. Atakujący z 23 września 2025 roku zniszczyli chrześcijańską wioskę, zabijając cztery osoby i paląc kościół, co podsyciło obawy przed ludobójstwem i żądania sankcji ze strony USA. Morderstwo księdza potęguje strach.

W Syrii, rzeź wyznaniowa w 2025 roku dotknęła Druzów: setki ofiar, w tym 46 egzekucji pozasądowych w Suwajdzie, według Amnesty International. W lipcu sunnickie milicje wspierane przez siły rządowe spowodowały śmierć 600 osób, w tym 300 Druzów (146 bojowników, 154 cywilów, 83 straconych w trybie doraźnym). Wsie takie jak Ta’ara, Al Doura i Al Douweira padły ofiarą ostrzału artyleryjskiego, grabieży i przemocy seksualnej, w wyniku czego zginęło ponad 1000 osób. Nagrania wideo ukazujące nieuzbrojonych Druzów zastrzelonych z bliskiej odległości ujawniają nietolerancję islamu dla odmienności.

Rdzeń islamu jest źródłem ekstremizmu niczym rak toczący ludzkość, pozostawiając po sobie pustkowia od Nigerii po Syrię, a każdy wyznawca staje się potencjalnym wektorem przemocy w dążeniu do globalnej dominacji.

Tymczasem sojusz lewicy z islamem to celowa zdrada, a nie sprzeczność. Pomimo świeckiej postawy, tolerują islam ze względu na jego antyzachodnią niechęć i ukryty antysemityzm, podzielany przez „przebudzonych” [woke] konserwatystów i skrajne ugrupowania prawicowe. Pokolenie 1968 roku poparło OWP w walce z Izraelem. Muzułmanie zastąpili proletariat jako „uciśnieni” lewicy.

Politolog Hendrik Hansen identyfikuje „nowy sojusz lewicowego ekstremizmu i islamizmu”, widoczny w antysemickim bojkocie Izraela przez ruch BDS. Samuel Schirmbeck krytykuje lewicową „kulturę tabu”, unikającą kontroli islamu.

Islam/islamizm – niezróżnicowane w języku arabskim – odzwierciedla ideologie totalitarne, takie jak komunizm i nazizm: ekspansjonistyczne doktryny zbawienia, obiecujące wyzwolenie od wyzyskiwaczy lub niewiernych, domagające się indywidualnego poświęcenia dla celów zbiorowych. Walka klasowa w komunizmie jest odpowiednikiem „walki o wiarę” w islamie, społeczeństwo bezklasowe odzwierciedla Dar al-Islam, towarzysze kontra wrogowie stoją po stronie wierzący kontra niewierni.

Postępowcy, napędzani nienawiścią do Żydów maskowaną antysyjonizmem, sprzymierzają się z islamistami, których statuty domagają się eksterminacji Żydów. Projekt Esther (2024-2025) Fundacji Dziedzictwa określa ruch „pro-palestyński” mianem „Sieci Wsparcia Hamasu”, piorącej antysemityzm poprzez apele o „globalną intifadę”. Zaślepieni poczuciem winy po Holokauście, postępowcy opowiadają się po stronie sił, które ukamienowałyby ich queerowych sojuszników, zasłoniłyby ich feministyczne towarzyszki i wymazały ich dziedzictwo kulturowe. To samobójstwo – wymiana żydowskiego przetrwania na oklaski skandujące „Chajbar, Chajbar, ya Yahud”, przywołujące średniowieczne masakry żydowskie. Sura 5:51 w Koranie zabrania sojuszy z Żydami i chrześcijanami. Postępowcy się temu poddają, gardząc swoimi tak zaciekle, że popierają gwałcicieli wolności.

W Wielkiej Brytanii rok 2025 to kocioł podsycanego islamizmem antysemityzmu związanego z protestami w sprawie Strefy Gazy. Community Security Trust odnotował 1521 incydentów antysemickich w pierwszej połowie 2025 roku – ponad 200 miesięcznie – których przyczyną były marsze z okazji Dnia Al-Kuds, podczas których wymachiwano flagami Hezbollahu i karykaturami mordów rytualnych. Raport Counter Extremism Project z czerwca 2025 roku dostarczył „przekonujących dowodów” łączących ekstremizm islamistyczny z antysemityzmem za pośrednictwem kazań w meczetach i sieci negujących Holokaust. Swastyki szpecą festiwale muzyczne, napady nękają ulice, a integracja chwieje się w obliczu skandali gangów pedofilskich w Rotherham i Oldham, skrywanych z obawy przed „islamofobią”. Rady szariatu działają równolegle z prawem cywilnym, dyskryminując kobiety, podczas gdy protesty gloryfikują wzrost liczby egzekucji w Iranie.

Oczywiście islamofilia dławi Zachód także po drugiej stronie Atlantyku. W Ameryce sytuacja jest fragmentaryczna, ale tragiczna. Dearborn w stanie Michigan – „Amerykańska Stolica Dżihadu” – pęcznieje. Na ArabCon 2025 mówcy bronili ataku Hamasu z 7 października. We wrześniu 2025 roku burmistrz Abdullah Hammoud wydał zakaz wstępu dla chrześcijańskiego krytyka za sprzeciw wobec ulicy nazwanej imieniem Osamy Siblaniego, działacza Hezbollahu i Hamasu, co wywołało walkę o wolność słowa. Sierpniowy Marsz Arbain z 2025 roku, największy poza Irakiem, zgromadził proirańskie transparenty, alarmując społeczności żydowskie. Skandowanie „Śmierć Ameryce, śmierć Izraelowi” na antyizraelskich wiecach w 2024 roku – prowokujące republikańskie wezwania do wszczęcia śledztw przez FBI – trwa także w 2025 roku.

Islam nie jest łagodną wiarą, lecz ideologią supremacji, ścierającą się z demokracją, a jego „tolerancja” to mit podtrzymywany przez zachodnie zaprzeczenie. Postępowcy, zwłaszcza ci, których nienawiść do Żydów jest ważniejsza od przetrwania, tolerują to zjawisko, idealizując „opór”, ignorując jednocześnie egzekucje w Teheranie czy tunele gwałtów w Strefie Gazy. To zdrada zrodzona z ideologicznego delirium, zaślepiająca ich na zaciskającą się na wolności pętlę.

Ważne jest, aby zdać sobie sprawę, że „multikulturalizm” jest z natury przeciwny jakiejkolwiek cywilizacji. Wyparty, fundamentalny problem marzycieli o „multi”-kulturze jest następujący: udają, że „multikulturalizm” funkcjonowałby bez zarzutu, gdyby tylko społeczeństwo większościowe było wystarczająco otwarte na integrację z „nowymi obywatelami”. Jednak „nowi obywatele” muszą się asymilować lub adaptować, aby różnorodność mogła odnieść choćby umiarkowany sukces. Odwrotnie nie da rady.

W przeciwnym razie imigranci wierzą, że mogą tworzyć alternatywne społeczności i ignorują istniejące prawa i zwyczaje. Destabilizacja państwa narodowego jest fundamentalnym celem ideologicznym, jakim jest akceptacja tożsamości kulturowej każdej mniejszości. Idea, że ​​wszystkie cywilizacje są w istocie wariantami jednej, globalnej cywilizacji, stanowi podstawę tego uniwersalizmu.

Akceptowanie wszystkich możliwych przejawów kultury jako równie ważnych (lub obojętnych?) jest aktem egalitarnego nihilizmu, a nie szacunku. Kiedy społeczeństwo większościowe akceptuje wszystko, co nie podlega praworządności i prawom człowieka, jak małżeństwa dzieci czy okaleczanie narządów płciowych, jest to niczym więcej niż relatywizm kulturowy, a nawet nihilizm kulturowy. Można to nazwać tak zwaną „liberalną” i „pluralistyczną” wrażliwością kulturową lub idealizacją obcości.

Tribalizm, w którym plemiona ustalają własne standardy, jest wspierany przez taką tolerancję, która atomizuje społeczność. Warunkiem koniecznym istnienia grupy jest jednak jej gotowość do stawiania własnych zwyczajów i standardów ponad standardami grupy obcej.

Pomimo braku prawa do imigracji, ruch na rzecz „multikulturalizmu” wydaje się nabierać rozpędu pomimo przepisów azylowych. Absurd polega na tym, że suweren nigdy nie został zapytany, czy chce „multikulturalizmu”, milionów niekontrolowanych imigrantów, czy całkowitego zniesienia prawa azylowego jako punktu swobodnego wjazdu dla dowolnej liczby imigrantów.

„Podejście multikulturalizmu zawiodło, całkowicie zawiodło!” – mogło to być odważne stwierdzenie wygłoszone wiele lat temu przez tzw. „burżuazyjne” grupy polityczne, ale w rzeczywistości było to odważne oświadczenie wygłoszone przez ówczesną kanclerz Merkel, pięć lat przed jej polityką otwartych granic.

Upadek Zachodu przepowiedziano w dwóch francuskich książkach. Na obrazie Jeana Raspaila z 1973 roku „Obóz świętych” milion Hindusów przybywa na francuskie wybrzeże w rdzewiejących statkach niczym fala pandemonium. Kultura Zachodu płonie, elity uciekają na północ, media się radują, ludzie toną w humanitarnej nienawiści do samych siebie, a Południe ogarnia anarchia. W Paryżu powstają „komitety wielokulturowe”, a establishment przygotowuje się do bycia wymazanym.

W książce „Submission” (2015), opublikowanej w dniu tragedii w redakcji „Charlie Hebdo”, Michel Houellebecq wyobraża sobie Francję w 2022 roku, w której Mohamed Ben Abbes z Bractwa Muzułmańskiego, wspierany przez konserwatystów i socjalistów, pokonuje Front Narodowy Marine Le Pen i zostaje prezydentem. Wybucha konflikt wewnętrzny, media milczą, a Abbes odrzuca świeckość i narzuca szariat, poligamię i patriarchat.

Aby skorzystać z lukratywnej kariery i posłusznych młodych przyjaciół, główny bohater, François, profesor literatury, przechodzi na islam. Społeczeństwo przepełnione samotnością, uzależnieniem od pornografii i nieustanną chęcią zaspokajania dopaminowego głodu mózgu coraz bardziej nagannymi aktami dominacji seksualnej już teraz stwarza podatny grunt dla takiej przyszłości.

Zostaliście ostrzeżeni.

________________

The West’s Suicide Pact with a Death Cult, A Lily Bit, Oct 07, 2025

Dżin UE, także w Częstochowie: Burzy dworce a buduje Kody Kreskowe.

W 1996 roku oddano do użytku w Częstochowie nowy dworzec PKP. Nowoczesna, estetyczna, funkcjonalna, nienachalna, zharmonizowana z otoczeniem budowla decyzją nieznanych sprawców przeznaczona została do wyburzenia.

Powstrzymanie tego barbarzyństwa z piekła rodem leżało w gestii samorządu miasta, gminy, powiatu i wojewody Śląskiego. Sam pomysł narodził się zapewne w chorych umysłach decydentów z PKP. gdyż PKP jest inwestorem. Dodajmy, że już w roku 1994 plac przed dworcem przyjął nazwę Plac Rady Europy.

Centralną część unicestwianego dworca, wypiętrzoną ponad poziomem torów, wspartą na wspaniały metalowej konstrukcji [wiele tysięcy ton metalu] stanowiły ogrzewane: poczekalnia z kasami, a dalej, w przejściu na perony, po obydwu stronach, kaplica, księgarnia, punkty gastronomiczne i inne.

U naszych sąsiadów Niemców wszystko co łączy się z koleją jest skarbem narodowym, nietykalnym. U nas wyburza się [ile to kosztuje?] funkcjonujący obiekt, który można wpisać na listę dziedzictwa i wznosi Scheisse – gigantyczny Kod kreskowy.

Przesłanie: Podróżny, pielgrzymie, dla nas jesteś tylko kodem.

Tę haniebną destrukcję prowadzi się z narażeniem życia robotników, którzy pracują wbrew wszystkim zasadom BHP. Na przykład niszczą żelazną konstrukcję nad czynną trakcją wysokiego napięcia. To napięcie może przecież zabić przy najmniejszej nieuwadze.

Plac-Rady-Europy-w-Czestochowie–1-pazdziernika

===============================

Katastrofa, której na co dzień nie widać


Centrum Życia i Rodziny
 Szanowni Państwo,
Komentatorzy prześcigają się w alarmistycznych nagłówkach: „bezprecedensowa sytuacja”, „drastyczne załamanie”, „katastrofa”.
O czym mowa? Nie, nie o wojnie ani o żadnym kataklizmie.To katastrofa, której nie widać na ulicach. I to dosłownie: nie widać.
Coraz mniej na nich bowiem… dziecięcych wózków. Na osiedlach coraz bardziej opustoszałe place zabaw i boiska. Zamykane szkoły, do których nie ma już kto chodzić.251,8 tys. – tyle dzieci urodziło się w Polsce w ubiegłym roku.Demografowie określają te dane jako bezprecedensowe, bo tak znaczącego spadku jeszcze kilka lat temu nikt nie przewidywał.W 2022 roku eksperci z ONZ szacowali, że w Polsce współczynnik dzietności spadnie do poziomu 1,12 dopiero w 2055 roku. Tymczasem stało się to… 31 lat wcześniej. Taki właśnie poziom odnotowano w Polsce w ubiegłym roku.
Z jednej strony badacze usiłują teraz znaleźć odpowiedź na pytanie: skąd aż tak katastrofalne wyniki? Dlaczego Polacy nie chcą mieć dzieci? I co zrobić, żeby odwrócić ten destrukcyjny trend? Czy w ogóle jest to możliwe?Ale szczerze mówiąc, uważam, że nie powinno nas to dziwić.
Czy możemy spodziewać się czegoś innego w kraju, w którym media niemal codziennie zalewają swoich odbiorców tytułami takimi jak: „Marzyłam o dziecku, ale teraz nienawidzę być matką”, „Nie decyduj się na dziecko. Ja żałuję, że je mam” czy „Nikt nie powiedział mi, że macierzyństwo to taki koszmar”, z okładki topowego pisma dla kobiet uśmiechają się trzy znane aborcjonistki, ogłaszające, że „Aborcja jest ok”, a wielkie marki produkują całe kampanie reklamowe oparte na wychwalaniu bezdzietności z wyboru?grafikaI oczywiście przyczyn niskiej dzietności jest znacznie więcej, a wiele z nich ma nawet większe znaczenie.
Jednak sposób przedstawiania rodziny w kulturze i mediach ma kluczowy wpływ: to właśnie ten czynnik pozwala kształtować postawy społeczne – zarówno postawę prorodzinną czy sprzyjającą rodzicielstwu, jak i tę przeciwną, postawę dobrowolnej bezdzietności. To właśnie przekazy medialne mają więc możliwość zbudować niezbędną bazę do tego, by młodzi ludzie w ogóle chcieli zakładać rodziny.Mają jednak też władzę przeciwną: niszczyć wizerunek rodziny, wprowadzać negatywne wzorce i sączyć wprost do umysłów młodych ludzi jad egoizmu.
Dlatego prorodzinne i prorodzicielskie nastawienie mediów musi być kluczowym obszarem zmian, jeśli nie chcemy, by Polska, jaką znamy, zniknęła na zawsze.
Wspieram działania Centrum Życia i Rodziny!
Być może pomyślą Państwo teraz, że to bzdura. Przecież nikt, kto chce mieć dzieci, nie zrezygnuje z rodzicielstwa tylko przez to, że przeczytał nieprzychylny artykuł.Ale co, jeśli taki negatywny obraz macierzyństwa czy ojcostwa będzie otrzymywał konsekwentnie przez lata? Jeśli będzie on dobiegał właściwie ze wszystkich stron, nie dając większej szansy na poznanie innego obrazu świata?A przecież dokładnie to dzieje się obecnie!Media – i to zarówno tradycyjne, jak telewizja czy prasa, jak i internet – od lat w dość jednoznaczny sposób starają się wpływać na decyzje rodzicielskie młodych ludzi. Wystarczy wspomnieć wymienione już wyżej tytuły.I proszę mi wierzyć, takich i podobnych treści nie trzeba nawet szukać, a tytułów tego rodzaju mogłabym przytoczyć jeszcze dziesiątki.
Taki przekaz, czy tego chcemy, czy nie, trafia często na podatną glebę coraz bardziej rozbitego społeczeństwa, kultywującego kulturę indywidualizmu.Bycie mamą czy tatą jawi się dziś wielu młodym ludziom jako „koniec życia” czy „koniec wolności”. Dziecko widzą jako barierę dla swojego rozwoju: czy to drogi do wymarzonej kariery, czy też uniemożliwienie realizacji marzeń.
Próżno w mediach głównego nurtu szukać przedstawienia dziecka jako daru, a rodzicielstwa jako drogi niosącej spełnienie i radość.
Zmiana takiego stanu to oczywiście ogromne wyzwanie!Ale wierzę, że podejmując je, możemy zawalczyć o zmianę mentalności, niezbędną do tego, aby odwrócić katastrofalne trendy związane z dzietnością.Dlatego pod koniec września wzięłam udział w debacie na temat dzietności w telewizji PCH24. Wraz z pozostałymi gośćmi – redaktorem Pawłem Chmielewskim, doktorem Marcinem Kędzierskim i redaktorem Tomaszem Wróblewskim – miałam okazję porozmawiać o tym, dlaczego w Polsce rodzi się tak mało dzieci i jakie działania mogłyby przynieść poprawę tej sytuacji (link poniżej).
Mimo różnych podejść do wielu aspektów tego złożonego tematu, udało nam się naświetlić wiele obszarów, które często w podobnych dyskusjach są pomijane lub bagatelizowane.Czynniki wpływające na dzietność to przecież nie tylko świadczenia socjalne czy mieszkalnictwo (choć i tych tematów nie zabrakło w naszej rozmowie). To także problematyka rozpadu wspólnoty i zmiana struktury rodziny czy choćby kwestia podejścia Kościoła do problemu rodzicielstwa.Wspieram takie działania!Rozważania o przyczynach to jednak nie wszystko. Równie istotne jest promowanie naprawdę skutecznych i korzystnych dla rodzin rozwiązań.
Niestety obecny rząd często w kwestii polityki prorodzinnej strzela sobie w stopę. Ważniejsze są przecież ideologiczne postulaty. Zmiany w edukacji prowadzone pod wodzą lewicowej minister, które ukształtują dzieci i młodzież na “postępową” modłę, nie przekażą za to wartości rodziny i nierozerwalnego małżeństwa. Nie nauczą budowania trwałych, całożyciowych relacji.
Wprowadzenie związków partnerskich, które w dłuższej perspektywie przyczynią się do jeszcze większej dewastacji instytucji małżeństwa.
Promowanie aborcji na żądanie, zamiast odpowiedzialnego podejścia do rodzicielstwa i uznania podmiotowości i godności życia od poczęcia.To prosta droga do pogłębiania kryzysu dzietności! Niefrasobliwym i szalenie krótkowzrocznym podejściem rządzący tylko przyspieszają zupełne załamanie systemu społecznego.
Fundamentalne dla odbudowy wskaźników dzietności jest wytworzenie w młodych ludziach poczucia, że posiadanie rodziny to najlepsza droga do osobistego szczęścia, a dzieci to dar, a nie obciążenie ponad siły!
Tak długo, jak rodzicielstwo będzie im przedstawiane jako decyzja, której będą żałować, nie możemy marzyć o tym, że wskaźnik dzietności choćby drgnie w górę.Eksperci wskazują jasno: musimy odbudować społeczny prestiż rodziny! Sprawić, by wejście w trwały, całożyciowy związek i urodzenie kilkorga dzieci przestały być postrzegane jako życiowa porażka, nuda czy „zaściankowość”, a stały się celem i marzeniem kolejnych pokoleń.Medialna ofensywa prorodzinna będzie mieć tu niebagatelne znaczenie.
Dlatego w Centrum Życia i Rodziny od lat inicjujemy działania, które budują pozytywny obraz rodziny, małżeństwa i rodzicielstwa, starając się jednocześnie docierać z nim do szerokiego grona odbiorców.Te działania to z jednej strony Marsze dla Życia i Rodziny, które rokrocznie przechodzą ulicami kilkudziesięciu miast w Polsce, a także za granicą.Przypomnę – już dwa lata temu, w roku 2023 za hasło Marszu przyjęliśmy właśnie wezwanie do zadbania o dzietność: „Dzieci przyszłością Polski”. Choć wówczas daleko jeszcze było do poruszenia, które towarzyszy temu tematowi obecnie, alarmowaliśmy, że pikujące wskaźniki wymagają pilnej interwencji.
Z drugiej strony to także nasza bezpośrednia obecność w mediach, podczas debat, konferencji czy paneli dyskusyjnych. Niekiedy to trudne starcia jeden na jeden, rozmowy, które właściwie można by określić próbą zakrzyczenia przeciwnika. Co znamienne, w tym wypadku zazwyczaj temat jest ten sam – aborcja. Słowne ataki ze strony aborcjonistek powtarzają się właściwie przy każdym bezpośrednim spotkaniu.Na szczęście częściej to jednak merytoryczne rozmowy i starcia co najwyżej na argumenty. Niezależnie jednak od charakteru i przebiegu tych wystąpień, zawsze najważniejsze pozostaje dla nas to, aby w naszych wypowiedziach wybrzmiał jasny przekaz za życiem, małżeństwem i rodziną.
W naszych działaniach efektywnie wykorzystujemy też media społecznościowe. Jak istotna jest ta sfera, nie muszę zapewne wyjaśniać: badania wskazują, że dziś z mediów cyfrowych informacje czerpie ponad 40% Polaków, a prym wiodą tu młodzi ludzie.
Nasza aktywność w mediach społecznościowych daje więc ogromne możliwości dotarcia do tych, którzy najbardziej potrzebują przekazu o wartości życia i rodziny. To właśnie o nich najzacieklejszy bój toczą środowiska lewicowe, próbując wyrugować ze szkół religię, a na jej miejsce wprowadzając ukrytą pod płaszczykiem dbałości o zdrowie skrajnie zideologizowaną edukację seksualną. Media społecznościowe, z których najliczniej korzysta młodzież i młodzi dorośli, są więc często jedyną platformą przekazu treści podważających fałszywy i deprawujący obraz świata, który wpaja się im na co dzień.
I na tym polu Centrum Życia i Rodziny jest znaczącym graczem. Wystarczy wspomnieć, że na jednym z największych portali społecznościowych, Facebooku, profil CŻiR ma ponad 66 tys. obserwujących, czyli ponad sześciokrotnie więcej niż nasz brytyjski odpowiednik, March For Life UK.Zapotrzebowanie na treści związane z obroną godności życia od poczęcia, małżeństwa i rodziny jest więc duże. Działalność medialna pochłania też jednak znaczne środki. Dla przykładu – dotarcie w do 130 000 odbiorców poprzez media społecznościowe to dla nas koszt kilku tysięcy złotych.
Widzimy wciąż rosnącą potrzebę zwiększania naszego zaangażowania na tym polu. Konieczność zarówno świadczenia o nich, jak i informowania, dyskutowania, argumentowania w rozmowach z nieprzekonanymi staje się dziś jeszcze pilniejsza.Merytorycznych głosów stających w mediach po stronie wartości wciąż jest za mało. Za mało, by ten przekaz przebił się do szerszego grona odbiorców, by przekonał tych, którzy na co dzień są wręcz zalewani lewicową narracją.
Dlatego bardzo proszę Państwa o wsparcie w naszej misji odbudowy pozytywnego wizerunku rodziny w mediach datkiem w dowolnej wysokości, na przykład 50 zł, 100 zł, 200 zł, 500 zł lub innej. Każda Państwa wpłata przyczyni się do poszerzania naszej działalności w tym zakresie i dotarcia do kolejnych grup odbiorców z przekazem o wartości życia, małżeństwa i rodziny.Wspieram walkę o wizerunek rodziny w mediach
Proszę pozwolić, że na koniec podzielę się z Państwem osobistym wspomnieniem.Kilka lat temu, spacerując z moim mężem po jego rodzinnym mieście, zawędrowaliśmy w okolice szkoły, do której chodził jako dziecko. Wszystko wyglądało zwyczajnie: niezmieniona od lat spokojna okolica, ten sam budynek. Dopiero, gdy podeszliśmy bliżej zauważyliśmy, że coś jednak uległo zmianie. W tym miejscu nie było już szkoły, ale… dom spokojnej starości.Mamy już pewność, że rok 2024 zapisze się pod względem dzietności na czarnych kartach historii – odnotowana liczba urodzeń jest nie tylko najniższa po II wojnie światowej, ale i najniższa od 200 lat na całym obszarze obecnych ziem polskich.O ile więc jeszcze kilka lat temu alarmowaliśmy, że Polskę czeka demograficzna katastrofa, to dziś możemy powiedzieć po prostu: ta katastrofa już dzieje się na naszych oczach. A to prawdopodobnie dopiero początek – skutki tych destrukcyjnych procesów dopiero zaczynają być widoczne.Jeśli jednak chcemy mieć przynajmniej szansę na odwrócenie tego procesu, musimy zacząć działać już teraz. Tego bowiem, co czeka nas, jeśli nic się nie zmieni, nikt z nas nie chce oglądać.
Aleksandra Gajek PS. Debatę, o której wspomniałam wcześniej mogą Państwo do obejrzeć w tym miejscu, do czego bardzo serdecznie Państwa zachęcam! 
WSPIERAM DZIAŁANIA CENTRUM ŻYCIA I RODZINY!
 Dane do przelewu:Centrum Życia i Rodziny
Skrytka pocztowa 99, 00-963 Warszawa 81
Nr konta: 32 1240 4432 1111 0011 0433 7056, Bank Pekao SA
Z dopiskiem: „Darowizna na działalność statutową Centrum Życia i Rodziny”
SWIFT: PKOPPLPW
IBAN: PL32 1240 4432 1111 0011 0433 7056Centrum Życia i Rodziny
Skrytka Pocztowa 99, 00-963 Warszawa
tel. +48 22 629 11 76

Czy ktoś próbuje przejąć Konkurs Chopinowski? A może już przejął?

Czy ktoś próbuje przejąć Konkurs Chopinowski?

Marzena Nykiel https://wpolityce.pl/kultura/742552-czy-ktos-probuje-przejac-konkurs-chopinowski

Są w kulturze wydarzenia dla Polaków święte. Z tego powodu trudno poddawać je krytyce, nawet gdy sprawa tego wymaga. Należy do nich Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina. Do Warszawy przyjeżdżają zakochani w Chopinie pianiści i melomani z najdalszych zakątków świata, a Filharmonia Narodowa jest najbardziej oglądaną sceną na globie. To jedyna tak spektakularna okazja do promocji polskości.

Problem jednak w tym, że tej polskości coraz mniej.

Po raz pierwszy w historii przewodniczącym jury jest obcokrajowiec, a Polacy nie stanowią w składzie jurorskim narodowej przewagi. Jawi się irytujące pytanie, dlaczego – skoro jury składa się z laureatów dotychczasowych konkursów – nie ma w nim Krystiana Zimermana, który obchodzi w tym roku 50. rocznicę swego spektakularnego zwycięstwa.

W oprawie konkursowej nie ma ani śladu polskich symboli narodowych, okolice Filharmonii Narodowej są rozkopane i brudne, a pomnik Fryderyka Chopina w remoncie. Skoro jednak organizacja Konkursu Chopinowskiego kosztowała 19 milionów zł, należałoby zrobić wszystko, by wykorzystać to wydarzenie do promocji Polski na wszelkich możliwych polach.

Dlaczego więc prawa do wydań płytowych laureatów ma niemiecka wytwórnia Deutsche Grammophon? Od pytań aż się roi.

Chopin nie był kosmopolitą

Zacznijmy od tego, że Chopin nie był kosmopolitą. Przeciwnie. Podkreślał swoją polskość i stanowczo przypominał o niej innym. Usunięta z map świata Polska, pulsowała w jego sercu i muzyce, choć niektórzy próbowali brać go za Francuza. W liście do Józefa Elsnera z 29 stycznia 1931 roku, jednoznacznie odrzuca konformistycznego podszepty. Odwołując się do wieści o wybuchu Powstania Listopadowego, podkreśla jak bliskie są mu losy ojczyzny:

Od dnia (…), w którym się dowiedziałem o wypadkach 29 listop., aż do tej chwili nie doczekałem się niczego, prócz niepokojącej obawy i tęsknoty; i Malfatti na próżno się stara mnie przekonać, że każdy artysta jest kosmopolitą. Choćby i tak było, to jako artysta jestem jeszcze w kolebce, a jako Polak trzeci krzyżyk zacząłem; mam więc nadzieję, że znając mnie, za złe mi  Pan nie weźmiesz, iż dawniejsze uczucia biorą przewagę; żem dotychczas o układzie koncertu nie myślał.

Nie ma na świecie bardziej rozpoznawalnego polskiego artysty niż Fryderyk Chopin. Kochają go melomani na całym globie, a zachwyceni jego muzyką azjatyccy pianiści marzą o wzięciu udziału w Konkursie. Niektórzy odwiedzają nasz kraj, a nawet uczą się polskiego, by jeszcze lepiej zrozumieć duszę kompozytora. Chopin to nasza marka. Od blisko 100 lat co pół dekady odnawiana niezwykłą kulminacją w postaci Konkursu Chopinowskiego. To powinno być centralne wydarzenie kulturalne. Nie ma przecież równie prestiżowego momentu promocji. Dlaczego więc zostaje powoli oddawane w obce ręce?

Cudzoziemiec na czele jury i garstka Polaków

Idea powstania Konkursu zrodziła się w 1925 roku z inicjatywy prof. Jerzego Żurawlewa, ucznia pianisty Aleksandra Michałowskiego. Celem było odnowienie grona spadkobierców tradycji Fryderyka Chopina, odbudowa grupy znawców i wielbicieli jego muzyki. Wcielono ją w życie dwa lata później. Pierwszy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina odbył się w Filharmonii Narodowej w 1927 roku. 

Na 14 jurorów tylko jeden był cudzoziemcem. W późniejszych edycjach grono jurorskie rosło i składało się z większej liczby obcokrajowców, ale obowiązywała przewaga Polaków.

W 2021 na 17, Polaków było 7. W obecnej edycji mamy rewolucję. Polaków w składzie jury jest jedynie 4, tyle samo, co Amerykanów. Przy czym po raz pierwszy w historii przewodniczącym jury nie jest Polak. Funkcję tę pełni Garrick Ohlsson ze Stanów Zjednoczonych. Mamy więc 4 jurorów z Polski (Krzysztof Jabłoński, Piotr Paleczny, Ewa Pobłocka, Wojciech Świtała), 4 z USA (Garrick Ohlsson, Kevin Kenner, Robert McDonald, John Rink), 1 z Rosji (Julianna Awdiejewa), 1 z Chin (Chen Sa), 2 z Japonii (Akiko Ebi, Momo Kodama), 1 z Francji (Michel Béroff) 1 z Argentyny (Nelson Goerner), 1 z Południowej Afryki (John Allison) oraz 1 z Wietnamu/Kanady (Đặng Thái Sơn). Honorowym jurorem jest też Lidia Grychtołówna, ale funkcja ta nie ma waloru decyzyjnego.

Dlaczego nie Krystian Zimerman?

Sytuacja budzi wiele pytań. Po raz pierwszy w historii przewodniczącym jury nie jest Polak. Co więcej, w polskim konkursie monograficznym polskiego kompozytora Polacy nie stanowią większości! Podobno kluczem w komponowaniu takiego składu jurorskiego był ich zwycięski udział w poprzednich edycjach konkursu. 

Dlaczego więc przewodniczącym jury nie został najsławniejszy współczesny polski chopinista Krystian Zimerman? Tym bardziej, że wybiła właśnie 50. rocznica jego chopinowskiego triumfu. Był trzecim Polakiem w historii, który zdobył ten prestiżowy laur. Jest także jednym z najmłodszych zwycięzców – miał zaledwie 18 lat. W IX edycji poza nagrodą główną, otrzymał również wszystkie nagrody specjalne. Jak to możliwe, że tak zasłużona postać, ceniona dziś na całym świecie, została pominięta?

Uważam, że to koszmarny despekt wobec Krystiana Zimermana i niewykorzystanie szansy. To wielki pianista i ogromny autorytet, a także mistrz sztuki życia i sztuki pracy nad sobą. Obserwowałem jego pracę. Po wygranej powiedział, że Konkurs Chopinowski to dopiero początek, że on dopiero teraz musi się nauczyć pracować nad Chopinem – mówi portalowi wPolityce.pl prof. Marek Dyżewski, pianista, chopinista, komentator konkursów Chopinowskich i były rektor Akademii Muzycznej we Wrocławiu.

Marzę, by ten konkurs firmował ktoś tak wybitny jak Krystian Zimerman. Nie mam nic przeciwko Garrickowi Ohlssonowi. Tylko jest pewna hierarchia pianistów, których konkurs, mając niewiarygodną siłę promocyjną, wyniósł na estrady najwyższego prestiżu

— dodaje prof. Dyżewski. Dlaczego więc Narodowy Instytut Fryderyka Chopina zdecydował się oddać przewodniczenie w ręce obcokrajowca? Pytań jest znacznie więcej.

Dlaczego Deutsche Grammophon?

Zaskakująca jest także inna aktywność. Konkurs Chopinowski to nie tylko prestiż. To także konkretna promocja, która przekłada się na określony zysk. Oczywiście sami pianiści walczą o wygraną, która otwiera im drogę do najbardziej prestiżowych scen świata, do współpracy z najlepszymi orkiestrami i najwybitniejszymi dyrygentami. Otrzymują także nagrody pieniężne. I miejsce – 60 tys. euro, II miejsce – 40 tys. euro, III– 35 tys. euro, IV– 30 tys. euro, V– 25 tys. euro, VI miejsce – 20 tys. euro. Są też wyróżnienia i nagrody specjalne. Prestiżowe jest także wydanie płyty. Przy takim zainteresowaniu konkursem, rozchodzi się błyskawicznie.

Dlaczego więc prawo do wydawania nagrań zwycięzców konkursu Chopinowskiego ma Deutsche Grammophon? Niemiecka wytwórnia od lat współpracuje z Instytutem Fryderyka Chopina, organizatorem Konkursu, i jest oficjalnym wydawcą, który wydaje albumy z nagraniami z różnych etapów konkursu, w tym płytę zwycięzców. Można by tu snuć rozważania o polskiej marce, o polskim interesie, o oddawaniu pola. Ale to wymusiłoby pytania kolejne, m.in. o skandaliczną sprzedaż Polskich Nagrań.

Brak polskich symboli

Od pewnego czasu widać konsekwentne odzieranie Konkursu Chopinowskiego z polskości. Próżno szukać polskiej symboliki w oprawie. Nie ma jej także w absolutnie żadnej formie na najbardziej oglądalnej dziś scenie świata! I choć codzienne występy artystów z 20 krajów, śledzą miliony widzów na całym świecie, nie dostrzegą ani polskiej flagi, ani też popiersia Fryderyka Chopina, które swego czasu na scenie obecne było. Co więcej, polska flaga nie jest w żaden sposób wyeksponowana nawet w gmachu filharmonii. Jeśli się dobrze przyjrzeć, można się jej dopatrzyć wśród innych, ale tylko pod warunkiem, że nie zwinie jej wiatr.

Zgrzytem jest także koncert inauguracyjny, na którym nie wybrzmiał polski hymn narodowy. Gdy kilka dni temu zwrócił na to słusznie uwagę Piotr Iwicki, muzyk i były szef Agencji Muzycznej Polskiego Radia, na Facebooku rozległ się niemiły pomruk. A to przecież spostrzeżenie wspólne ogromnej grupy ludzi.

Odbyłem dzisiaj długą rozmowę z kimś (nazwijmy go) Ważnym. I ten ktoś (nazwany na potrzeby tego pisania Ważnym) zauważył, że na tak zacnym konkursie, orkiestra winna rozpoczynać wszystko hymnem. Dla podkreślenia wagi wydarzenia (jak zauważył Ważny). Czy zatem wstydzimy się jednego z dwóch najpiękniejszych hymnów świata? Pytał o to również Ważny. Przytyk drugi: na scenie nie ma żadnego elementu w barwach narodowych (to akurat moje, ale Ważny przychyla się). A przecież może to być motyw graficzny, kwiaty, może być flaga. Nawet dyskretnie, ale przy tak masowej relacji w mediach i multimediach, brak tego elementu to faul. Żółta kartka. (choć Ważny chciał dać czerwoną, ubłagałem). No i wreszcie koncert inauguracyjny. Owszem, polonez na starcie – chopinowski, ale potem, kompletnie program „od czapy”. I znowu (jak zauważył Ważny), wydarzenie śledzą melomani na całym świecie, i z Warszawy pewnie w drodze promocji dostają kompozytorów niemieckich i francuskich.

Pozostaje ponowić pytanie: czy wstydzimy się polskiej flagi i polskiego hymnu? A przecież i on ma warte przypomnienia akcenty chopinowskie. 2 września 1835 r. Fryderyk Chopin zapisał zharmonizowany w tonacji B-dur refren „Mazurka Dąbrowskiego”. Rękopis opatrzył zabawną dedykacją „nieukowi nieuk”, skierowaną prawdopodobnie do Konstantego Młokosiewicza, porucznika huzarów.

autor: Instytut Chopinowski
autor: Instytut Chopinowski

Przypomnijmy muzyczną, brawurową obronę polskości na forum ONZ w 1945 roku, której dokonał jej wybitny polski pianista – Artur Rubinstein. Mimo, że Polska była największą ofiarą niemieckiego ludobójstwa i walczyła na wszystkich frontach, nie dopuszczono jej do udziału w obradach konferencji założycielskiej ONZ. Oburzony tym faktem Artur Rubinstein, przerwał swój koncert i odegrał hymn Polski, wzywając wszystkich do powstania:

Tutaj, w tej sali, chcecie urządzić szczęśliwą przyszłość świata. Brakuje mi chorągwi Polski, za którą walczyliście. Ja tego nie mogę tolerować. Ja wam zagram hymn polski. I proszę wstać!

Dumna historia Filharmonii Narodowej i bajzel Trzaskowskiego

Konkurs Chopinowski od blisko 100 lat odbywa się w Filharmonii Narodowej. To dla Polaków miejsce szczególne. Wybudowane w 14 miesięcy z woli narodu w Polsce wymazanej z map świata, w kraju okupowanym przez Rosję. Uroczysta inauguracja odbyła się 5 listopada 1901. Orkiestrą dyrygował Emil Młynarski, a jako solista wystąpił Ignacy Jan Paderewski, który zagrał własny Koncert fortepianowy z towarzyszeniem orkiestry oraz szereg utworów Fryderyka Chopina. Przyszły premier i ojciec polskiej niepodległości był także jednym z fundatorów gmachu. Nie było wtedy ani państwa polskiego, ani polskiego ministerstwa kultury. A jednak kultura kwitła, wielkie dzieła powstawały, a Polacy nie ustawali w przekazywaniu polskości.

Mając to wszystko w pamięci, aż wstyd patrzeć, jak dziś wyglądają okolice Filharmonii Narodowej. Trwające od lat remonty, których efektów nie widać od miesięcy, sprawiają że melomani z całego świata muszą przeprawiać się przez wielki plac budowy. Warszawa wygląda, jakby wciąż nie zdołała się odbudować po wojnie. Zerwany asfalt, dziurawe jezdnie, porozrzucane barierki, rozkopane ulice i jeden wielki bałagan. Dlaczego władze Warszawy nie przygotowały miasta na to prestiżowe wydarzenie międzynarodowe? Do tego wielki remont oczka wodnego w Łazienkach Królewskich i zasłonięcie Pomnika Chopina brezentem. (Po kilku dniach protestów monument odsłonięto, ale i tak otoczony jest ogrodzeniem placu budowy). A to przecież jedno z głównych miejsc, które chcą zobaczyć wielbiciele polskiego kompozytora, oprócz bazyliki św. Krzyża, gdzie złożone jest jego serce i Żelazowej Woli, w której przyszedł na świat. 

Tak ordynarne nieprzygotowanie miasta na chopinowskie święto muzyczne, to nie tylko blamaż. To niedopełnienie obowiązków, które powinno zakończyć się dymisją. Warszawski ratusz jest współorganizatorem Konkursu. Na posprzątanie tego bałaganu Rafał Trzaskowski miał 4 lata. Głosy rozczarowania płyną z różnych stron. Ktoś zaprosił zza granicy gości, ktoś ściągnął rodzinę, ktoś inny chciał zobaczyć tę piękną Warszawę, jaką zna ze zdjęć.

A może chodziło o to, by przerwać w świecie opinię Polski przyjaznej, zielonej, czystej, którą ludzie z różnych krajów zachwycają się od lat? Może ten cały rozgardiasz ma wywołać wrażenie, że jesteśmy nieudolni organizacyjnie i trzeba nas w tym bardziej aktywnie wesprzeć. Rafał Trzaskowski sprawę ignoruje i zdaje się nie rozumieć, że jeśli ktoś zderzy się z takim odrażającym bałaganem, nie będzie miał ochoty przyjechać ponownie. Skoro jednak organizacja Konkursu Chopinowskiego kosztowała 19 milionów zł, należałoby zrobić wszystko, by wykorzystać to wydarzenie do promocji Polski na wszelkich możliwych polach.

CZYTAJ WIĘCEJ: Kompromitacja! Warszawa powinna tętnić Chopinem. Jak Trzaskowski tłumaczy się z nieprzygotowania miasta? Żałosna odpowiedź

Zbierając to wszystko w całość, nasuwają się naprawdę niewesołe wnioski. Postępująca jawna eliminacja Polaków z grona jurorskiego, całkowite usunięcie polskich symboli narodowych z oprawy konkursowej, oddawanie pola niemieckiej wytwórni fonograficznej i nieprzygotowanie miasta to tylko wierzchołek góry lodowej. Pytań jest znacznie więcej. Niezwykle polskie wydarzenie zaczyna przeradzać się w kosmopolityczną imprezę świata zewnętrznego.

Czyżby ktoś próbował nam ukraść Konkurs Chopinowski?

Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/742552-czy-ktos-probuje-przejac-konkurs-chopinowski

Niedziela: Biłgoraj, Warszawa – comiesięczne Msze Święte za Ojczyznę i Pokutne Marsze Różańcowe

12.10.25 Biłgoraj, Warszawa – comiesięczne Msze Święte za Ojczyznę i Pokutne Marsze Różańcowe

07/10/2025 przez antyk2013

Z Maryją Królową Polski modlić się będziemy o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu

BIŁGORAJ – w każdą drugą niedzielę miesiąca w kościele pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny o godz. 18.00 Msza Święta za Ojczyznę i Pokutny Marsz Różańcowy!

================================

WARSZAWA – zapraszamy na comiesięczny Pokutny Marsz Różańcowy, który już od 9 lat odbywa się w stolicy. Rozpoczynamy Mszą Świętą o godz. 8.00 w kościele św. Andrzeja Apostoła i św. Brata Alberta na pl. Teatralnym 20, po niej udajemy się ulicami Warszawy pod Sejm RP.

Zgodnie ze słowami Najświętszej Dziewicy Maryi (zawartych we wszystkich uznanych objawieniach) modlitwa na Różańcu Świętym jest ostatnim ratunkiem dla świata. To jest FAKT – władze tego świata, odrzucają Boga a na Jego miejsce intronizują zachcianki człowieka (lub w najlepszym wypadku sentymentalnie celebrują humanizm).

Trasa naszego comiesięcznego Pokutnego Marszu Różańcowego w Warszawie:  Po drodze z placu Teatralnego idziemy ogarniając modlitwą Różańca Świętego ważne instytucje i ministerstwa położone przy Krakowskim Przedmieściu, modlimy się za Prezydenta RP pod jego siedzibą, skręcamy w  ul. Świętokrzyską by modlić się pod Ministerstwem Finansów, później przy pl. Powstańców Warszawskich 7 dochodzimy do budynku TVP, gdzie mieszczą się główne studia informacyjne telewizji publicznej (przez dziesięciolecia komunizmu i liberalizmu siejących nienawiść oraz kłamstwa). Modlić się będziemy o konieczne zmiany w mediach i nawrócenie środowisk dziennikarskich. Kierujemy się później w stronę placu Trzech Krzyży i na ul. Wiejską aby ogarnąć modlitwą władze ustawodawcze naszego Kraju. Zakończenie Pokutnego Marszu Różańcowego będzie pod Sejmem i Senatem RP (wcześniej podejdziemy pod ambasadę Kanady, gdzie Panu Bogu i Jego Matce zawierzać będziemy Mary Wagner, która toczy samotny bój o przestrzeganie prawa Bożego w Kanadzie).

https://youtube.com/watch?v=zL3tg863fSE%3Fversion%3D3%26rel%3D1%26showsearch%3D0%26showinfo%3D1%26iv_load_policy%3D1%26fs%3D1%26hl%3Dpl-PL%26autohide%3D2%26wmode%3Dtransparent
https://youtube.com/watch?v=FA-B8j-Tgbk%3Fversion%3D3%26rel%3D1%26showsearch%3D0%26showinfo%3D1%26iv_load_policy%3D1%26fs%3D1%26hl%3Dpl-PL%26autohide%3D2%26wmode%3Dtransparent

Będziemy się modlić o ustanie kłamliwych ataków na nasz Kościół i Ojczyznę, o nawrócenie nieprzyjaciół i pojednanie ludzi, narodów i państw na fundamencie prawdy, aby wobec ofiar zbrodni i ludobójstwa nastąpiło sprawiedliwe zadośćuczynienie za zło jakiego doświadczyli od prześladowców. Będziemy modlić się także o to by dla wszystkich narodów, dawniej i dziś zamieszkujących ziemie Rzeczypospolitej i Europę Środkowo Wschodnią, Jezus Chrystus był  j e d y n ą  Drogą, Prawdą i Życiem, o to też by na ziemiach nasączonych krwią ofiarną poprzednich pokoleń umocniona została święta wiara katolicka, poza którą nie ma zbawienia, by porzucone zostały błędne wyznania i religie wiodące na bezdroża nienawiści

Spirytyści

Zinkiewicz: Spirytyści*

Do poważnych refleksji i zastanowienia skłania końcowa wypowiedź prezydenta Karola Nawrockiego, w której twierdzi, że rozmawia z duchem marszałka Józefa Piłsudskiego: „Wielokrotnie rozmawiamy ze sobą, właściwie każdego dnia. Wojna polsko-bolszewicka roku 1920 i obecna sytuacja międzynarodowa po ataku Federacji Rosyjskiej, o parlamencie rozmawiamy” – mówi prezydent Nawrocki w wywiadzie udzielonym Bogdanowi Rymanowskiemu dla Radia ZET.

Ponadto poraża treść wystąpienia premiera Donalda Tuska na Warsaw Security Forum w Warszawie, 29 września, w którym mówi o trwającej wojnie za naszą wschodnią granicą, że jest to „nasza wojna”. Dodatkowo opublikowano je na oficjalnym kanale Donalda Tuska. Porusza też treść filmu Na pierwszej linii: Co powinno znaleźć się w plecaku ewakuacyjnym? Opublikowanego na oficjalnym kanale Kancelarii Premiera.

Dachy Lubelszczyzny

Wraz z histerią dronową ostatnich tygodni nie tylko Polacy dowiadują się o rzekomym ataku rosyjskich dronów typu second hand ze sklejki i styropianu, naprawionych przy pomocy taśmy klejącej. Jeden z nich wylądował na klatce z królikami. Nieustraszona flota powietrzna przy pomocy lotnictwa wojskowego, w tym F-35, rozwaliła dach wiejskiej chałupy, niewypałem wystrzelonym z tegoż samolotu. Jednocześnie w powietrzu krążył wojskowy samolot-cysterna w celu zapewnienia paliwa walecznej flocie powietrznej. W ONZ grzmiał polski przedstawiciel, pokazując całemu światu fotografię chłopskiej chałupy z uszkodzonym dachem, twierdząc, że jest to zbrodniczy atak Federacji Rosyjskiej na Polskę: „Głos zabrał także Marcin Bosacki. – Niebo nad moim krajem zostało celowo naruszone. Wiemy, że to nie była pomyłka – podkreślił. Wiceszef MSZ pokazał dowody – zdjęcia dronów, które spadły w Polsce. Na niektórych widać rosyjskie napisy. Pokazał także zdjęcie zniszczonego domu w Wyrykach”czytamy.

Ukraińsko-polska propaganda za publiczne pieniądze

Jeszcze dalej posunął Włodzimierz Iszczuk, dziennikarz, publicysta i redaktor naczelny portalu Jagiellonia.org oraz czasopisma „Głos Polonii”. Specjalizuje się on w geopolityce, stosunkach międzynarodowych, wojnie informacyjno-psychologicznej oraz przeciwdziałaniu rosyjskiej propagandzie, która ma na celu dezinformację i destabilizację. Twierdzi w artykule swojego autorstwa, że Kreml przyznał się do ataku na Polskę! Europa milczy, Putin eskaluje wojnę przeciw NATO. W stopce tego portalu między innymi znajduje się następująca informacja: „Rejestracja: Świadectwo Seria ЖТ Nr 171/548 Р wydane 09.10.2012 r. przez Główny Departament Sprawiedliwości w obwodzie żytomierskim”. Ponadto jesteśmy informowani, że projekt ten finansowany jest ze środków polskiego MSZ.

Göring wiedział

Opisany powyżej stan rzeczy wymaga wyjaśnienia. Z pomocą przychodzi Hermann Göring, który w trakcie pobytu w więzieniu podczas procesów norymberskich udzielił wywiadu: „Oczywiście, ludzie nie chcą wojny. Dlaczego jakiś rolnik miałby ryzykować życie, skoro najlepszym wyjściem z wojny jest powrót do swojej farmy, gdy jest się cały i zdrowy? Oczywiście, ludzie nie chcą wojny. Oczywiście, nikt nie chce wojny w Rosji, Anglii, Ameryce, ani nawet w Niemczech. To oczywiste. Ale ostatecznie politykę ustalają przywódcy kraju. A przekonanie ludzi do poparcia tej polityki to prosta sprawa. I nie ma znaczenia, czy jest to demokracja, komunizm, parlament, czy faszystowska dyktatura”. Dziennikarz ripostował: „Ale demokracja ma jedną różnicę: ludzie mają możliwość wypowiadania się za pośrednictwem wybranych przez siebie przedstawicieli”. Na co Göring spokojnie odpowiedział: „To oczywiście bardzo dobrze, ale niezależnie od tego, czy ludzie mają głos, czy nie, zawsze można ich zmusić do posłuszeństwa”. To łatwe: „po prostu powiedz im, że są atakowani. A potem oskarż tych, którzy chcą pokoju o brak patriotyzmu i narażanie kraju na niebezpieczeństwo. To działa” (fragment z książki G. M. Gilbert, Dziennik norymberski, Wydawnictwo Świat Książki, 2012).

Zestrzeliwać! 

Jak wynika z sondażu dla Onetu, aż 67% Polaków popiera zestrzeliwanie rosyjskich myśliwców naruszających przestrzeń powietrzną NATO. Inaczej uważa jedynie 8,7% badanych! Taki sondaż przeprowadzono nie bez powodu, ponieważ w Polsce zaproponowano zmianę prawa ograniczającego lokalną armię. Warszawa chce uzyskać prawo do zestrzeliwania obiektów w powietrzu bez porozumienia z NATO.

W praktyce oznacza to, że Polska straci podstawę do wsparcia ze strony NATO w przypadku rozpoczęcia bezpośredniego starcia militarnego z Rosją. Analityk Strategy&Future Albert Świdziński w filmie na YouTube NATO bezsilne wobec Rosji? wyjaśnia obecną rolę NATO i to czego możemy się spodziewać od Paktu Północnoatlantyckiego w przypadku konfliktu zbrojnego. Oceniając elity rządzące, Świdziński twierdzi, że w Polsce nie ma mężów stanu: „Polską rządzą ludzie o mentalności oszustów nabierających stare babcie na drogie garnki. (…) Tacy oszuści doprowadzili Polskę do katastrofy w roku 1939 i uciekli z kraju”.

Raport Najwyższej Izby Kontroli (NIK) z marca 2024 roku wskazuje, że w Polsce tylko niecałe 4% mieszkańców może liczyć na miejsce w schronach i ukryciach w przypadku zagrożenia, a stan techniczny większości obiektów jest zły lub bardzo zły (patrz raport NIK: W schronie się nie schronisz). Zaistniała sytuacja obliguje mnie do uzupełnienia treści mojego snu, który w małym tylko zarysie opisałem w felietonie Jeźdźcy Apokalipsy.

Już nie surrealizm

Pod koniec sennej wizji znalazłem się nad jeziorem Pusty Staw w Gdańsku, nieopodal mojego miejsca zamieszkania. W wodzie, przy brzegu, twarzami skierowanymi do dołu, w dużej ilości, leżały ludzkie zwłoki z plecakami na plecach. Po pewnym czasie ten sam sen z podobnym zakończeniem nad brzegiem jeziora powtórzył się. I o ile wydawał się on wówczas przy pisaniu felietonu Jeźdźcy Apokalipsy surrealistyczny i został przeze mnie z tego powodu pominięty, o tyle obecnie w zaistniałej sytuacji stanowi pewną klamrę spinającą mój sen w logiczną całość. Wyjaśnia, że ludzie, którym rządzący proponują ucieczkę z plecakiem, w przeciwieństwie do rządzących, nie mają gdzie się podziać! Gdzie mają uciekać? Do lasu, a może na drzewo?

Na wojnę bez emerytur?

W kontekście innych wydarzeń medialnych, pojawiły się rozważania na łamach Dziennika.pl autorstwa redaktor Agnieszki Maj (23 września) Emerytury w czasie wojny będą wypłacane? Przepisy nie dają 100 proc. pewności: „Co będzie z wypłatą emerytur w czasie wojny? Ponieważ sytuacja geopolityczna staje się coraz bardziej niestabilna, rząd rozważa różne scenariusze i wprowadza zabezpieczenia. Zapewnia także, że polski system emerytalny jest przygotowany na czas kryzysu. Ma zabezpieczenia cyfrowe i prawne, które umożliwią kontynuację wypłat”.

Rodzi się wysokiej rangi pytanie: czy to oznacza, że mamy się spodziewać, iż sam fakt ogłoszenia w przyszłości wypowiedzenia Rosji wojny lub aktywnego, kinetycznego przystąpienia Polski do wojny za naszą wschodnią granicą, grozi nam zawieszeniem wypłaty naszych emerytur? Tymczasem ludzie w podeszłym wieku, jak ja i moja małżonka, mamy opuścić nasze mieszkanie, wziąć plecaki ucieczkowe i udać się w siną dal, w nieznane? Do lasu? Na drzewo?

Jak we wrześniu 1939

W zaistniałej sytuacji, zachodzi pewna analogia, podobieństwo. We wrześniu w 1939 roku, po wejściu hitlerowskich wojsk do Gdyni, kazano Polakom opuścić zajmowane mieszkania, zostawić klucze w drzwiach, wziąć podręczny bagaż i udać się w nieznane. Jak mi wiadomo, zamieszkała na Pomorzu rodzina Tusków nie miała wówczas w 1939 roku tego typu problemów. Należy wziąć pod uwagę jeszcze jeden aspekt polityki prowadzonej przez nadwiślańskich politykierów, wynikający z polskiego i międzynarodowego prawa. Zmobilizowani zostaną na zaplanowaną przez nich wojnę wyłącznie obywatele polscy – Polacy. Natomiast przebywający w Polsce tak zwani ukraińscy uchodźcy, objęci sowitą opieką z naszych podatków, pozostaną poza zasięgiem mobilizacyjnym, jako cudzoziemcy – obywatele obcego państwa – Ukrainy. Nadwiślańscy spirytyści wywołujący ducha wojny chytrze to zaplanowali!!!

Eugeniusz Zinkiewicz

* Spirytyści – zwolennicy spirytyzmu, nawiązujący do ducha przeszłości. Sięgający w przeszłość w zaświaty. Do hadesu, królestwa cieni, piekła…

Dreszczyki oburzenia

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    7 października 2025 michalkiewicz

Ach, jakież straszliwe rozterki towarzyszą mi przy podjęciu decyzji, co do wyboru tematu artykułu, który właśnie piszę dla „Najwyższego Czasu!” Czy podjąć temat ludobójstwa, jakiego dopuszcza się bezcenny Izrael na Palestyńczykach w Strefie Gazy, czy też na ten temat zamilczeć roztropnie i zająć się nieostrożnością pani Joanny Krupy, która dała się sfotografować z Wielce Czcigodnym oczywiście Dominikiem Tarczyńskim?

Jeśli zdecydowałbym się wybrać temat ludobójstwa w Strefie Gazy, to chyba nie powinienem cofać się przed żadnymi wnioskami, co naraziłoby i mnie, ale również – Redakcję „Najwyższego Czasu!” nie tylko na ostracyzm – co jest dolegliwością stosunkowo łagodną – ale również na odpowiedzialność sądową – a to już nie są żarty, o czym mogłem się wielokrotnie przekonać na podstawie konfrontacji z moją Prześladowczynią, której wpływy nie pozostają w żadnej proporcji do wpływów żydowskich nie tylko w naszym nieszczęśliwym kraju – ale przede wszystkim – w Stanach Zjednoczonych.

Jak wiadomo, żaden z tamtejszych twardzieli, nie ośmiela się podnieść ręki na bezcenny Izrael, bo wie, że ta ręka zostałaby mu natychmiast odrąbana w tak zwanym „majestacie prawa”. Prezydent Donald Trump nie bez powodu też uchodzi za twardziela – ale kiedy tylko spotka się z premierem rządu jedności narodowej bezcennego Izraela, to zaraz zrobi się cichy i pokornego serca, niczym resortowa „Stokrotka”, czyli pani red. Monika Olejnik, podczas rozmowy z panem generałem Markiem Dukaczewskim.

Każdy bowiem z tych twardzieli wie, że gdyby tak wyłamał się ze świadomej dyscypliny, to zaraz jakieś dziecko przypomniałoby sobie, że przed 40-ma laty włożył mu rękę w majteczki. Zaraz niezależne media głównego nurtu zrobiłyby z niego marmoladę, Hollywood nakręciłoby serię moralizanckich obrazów z których każdy zostałby obsypany „Oskarami” – i zanim by się wyjaśniło, że to wszystko nieprawda, to nie tylko szlag trafiłby znakomicie rozwijającą się karierę, ale w dodatku niezawisłe sądy wyszlamowałby takiego twardziela do gołej skóry – a – jak powiadają Rosjanie – „adin w polie nie woin” – bo oczywiście wszyscy przyjaciele przezornie zerwaliby z nim wszelkie kontakty, żeby i na nich nie padło żadne podejrzenie.

Dlatego premier rządu jedności narodowej jest w amerykańskim kongresie przyjmowany owacją na stojąco, niczym Józef Stalin na zebraniu wyborczym w I Stalinowskim Okręgu Wyborczym Miasta Moskwy. Niechby tylko któryś z twardzieli nie wstał i nie klaskał – ale taka zuchwała myśl żadnemu nawet nie przyjdzie do głowy – co oczywiście ma swoje konsekwencje międzynarodowe. W tej sytuacji rozsądek nakazywałby opisać w pogodny sposób przypadek pani Joanny Krupy i Wielce Czcigodnego Dominika Tarczyńskiego, chociaż i tutaj czają się zasadzki. Chodzi o to, że wprawdzie żyjemy w kraju wolnym, wolność ubezpieczającym i pani Joanna Krupa może widywać się, z kim tylko zapragnie, niechby nawet z Wielce Czcigodnym Dominikiem Tarczyńskim – ale z drugiej strony Wielce Czcigodny Dominik Tarczyński wypowiadał się za odebraniem koncesji żydowskiej stacji telewizyjnej TVN – więc czy w takiej sytuacji TVN nadal powinna lansować panią Joannę? Podobno w TVN prowadzone są w tej sprawie jakieś narady, nie wiadomo, czy nie z udziałem Sanhedrynu, a co najmniej – Judenratu „Gazety Wyborczej” – więc zajmowanie stanowiska w tej sprawie też nie jest, wbrew pozorom, całkowicie bezpieczne. Słowem – i tak źle i tak niedobrze – więc najlepiej byłoby nie pisać w ogóle nic – no ale w tej sytuacji co by się stało z owocną współpracą z prześwietną Redakcją? O tym nawet nie myślę, więc raz kozie śmierć – nie ma rady – trzeba chwycić byka za rogi i podjąć temat ludobójstwa, a potem nasłuchiwać, kiedy na schodach rozlegną się kroki. Literatura bowiem wyprzedza życie i Janusz Szpotański wszystko przewidział, pisząc: „Nie płoszmy ptaszka; niech mu się zdaje, że naszej partii siły nie staje – aż o poranku, za oknem dojrzy kontury tanku, potem na schodach usłyszy kroki. Wnet się posypią piękne wyroki!

Wprawdzie na widok dokonującego się w Strefie Gazy ludobójstwa światem wstrząsa dreszcz oburzenia – ale przecież nie do tego stopnia, by ośmielił się zastosować wobec bezcennego Izraela jakieś sankcje. Nie mówię, żeby jakieś surowe, jak to było i jest w przypadku Rosji – ale jakiekolwiek – żeby wilk był syty i owca cała. Tej cienkiej czerwonej linii miłujący pokój i sprawiedliwość świat nie ośmiela się przekroczyć, co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze – bezcenny Izrael zaatakowałby go swoim Jadem Waszem – czyli oskarżył o antisemitismus – które to oskarżenie współczesne biurokracje uważają za gorsze od śmierci. Jedynym racjonalnym wyjaśnieniem tego lęku może być odmowa finansowania deficytów budżetowych, w jakie współczesne biurokracje popadają, przez lichwiarską międzynarodówkę. Ale tylko jedna lichwiarska międzynarodówką zdominowana jest przez Żydów, podczas gdy dwie inne – już nie – więc w tej sytuacji obawa przed oskarżeniem o antisemitismus wydaje się przesadna. Inna rzecz, że skorzystanie z usług innej międzynarodówki łączyłoby się z odwróceniem sojuszów – a tego już biurokracje mogą się obawiać bardziej.

W przypadku gdyby jakiś biurokratyczny gang zaczął rozważać odwrócenie sojuszy, a wiadomość o tym doszłaby do Centralnej Agencji Wywiadowczej, to taki gang zaraz zostałby zastąpiony w tym bantustanie przez inny gang, który o niczym takim nie myślał – i dobrze, gdyby tylko na tym się skończyło. Toteż biurokratyczne gangi uważają, że nie mogą do takich oskarżeń podchodzić beztrosko, jak np. ś.p. mec. Ryszard Parulski, który z racji poglądów narodowych często był o antisemitismus oskarżany. Nie spierał się z oskarżycielami, tylko teatralnym gestem rozkładał ręce i mówił: „Antysemityzm? Piękna idea!” Taka zuchwałość zapierała oskarżycielom dech, bo nie wiedzieli, co właściwie na takie dictum odpowiedzieć – i na tym się kończyło.

Po drugie – że bezcenny Izrael dysponuje bronią jądrową, której oficjalnie „nie ma”. To działa mitygująco zwłaszcza na sąsiednie kraje i pamiętam, że jak po wojnie Jom Kipur na Oceanie Indyjskim, na południowy wschód od Przylądka Dobrej Nadziei, satelity zarejestrowały błysk wybuchu atomowego, do którego nikt nie chciał się przyznać, to zaraz kraje arabskie zaczęły z list swoich politycznych priorytetów wykreślać postulat „zniszczenia Izraela”.

Ale dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie. Po zaatakowaniu przez bezcenny Izrael stolicy Kataru Dohy, w której spotykali się hamasowcy, Egipt wystąpił z inicjatywą ustanowienia arabskiego, czy też szerzej – muzułmańskiego „NATO”, z udziałem Arabii Saudyjskiej. Jak dotąd pozostaje to w sferze projektów – ale w dniach ostatnich Arabia Saudyjska podpisała z Pakistanem traktat o wojskowym sojuszu. Pakistan, jak wiadomo, dysponuje bronią jądrową, w ilości stosunkowo niewielkiej – ale sojusz wojskowy z Arabią Saudyjską, która sama nie wie, co zrobić z pieniędzmi, może przyczynić się do przełamania finansowej bariery ograniczające rozmiary pakistańskiego arsenału nuklearnego, a w rezultacie saudyjski sojusznik może też położyć swój palec na pakistańskim atomowym cynglu. A przecież jest jeszcze BRICS, który do Arabii Saudyjskiej wystosował uprzejme zaproszenie. Jak przyjęcie tego zaproszenia przez Arabię Saudyjską wpłynęłoby na pozycję dolara jako waluty światowej – z czego USA ciągną grubą rentę? Czy taka możliwość skłoniłaby amerykańskich twardzieli do zastanowienia nad polityką bezwarunkowego popierania Izraela, czy też prędzej doprowadziliby do wojny, bo jużci – utrata grubej renty, to już byłby powód?

Wreszcie kolejny powód, to przekonanie rozpowszechnione wśród amerykańskich protestantów, o nieuchronnym przeznaczeniu Izraela, któremu Stwórca Wszechświata obiecał władzę nad wszystkimi narodami. Rzeczywiście, w tak zwanym „Starym Testamencie”, a więc żydowskiej historii plemiennej, okraszonej quasi-religijnym sosem, w Księdze Powtórzonego Prawa jest wskazówka udzielona rzekomo przez Stwórcę Wszechświata, a odnosząca się do tej obietnicy. „Będziesz pożyczał innym narodom, a sam od nikogo nie będziesz pożyczał. Będziesz panował nad innymi narodami, a one nad tobą nie zapanują.” Jest to wskazówka bardzo praktyczna – ale pod warunkiem utrzymania pewnej konwencji. Bo jeśli konwencja uległaby zmianie, to nie ma na świecie takiego bankiera, który potrafiłby schwytać w rękę kulę wystrzeloną w jego głowę. Pozabijać wierzycieli Niemiec – to było najtwardsze jądro programu NSDAP – bo reszta dotyczyła tego, jak przygotować społeczeństwo, by nikomu nie drgnęła ręka, kiedy przyjdzie co do czego. Jak pamiętamy, w tej części Europy, która znalazła się w zasięgu III Rzeszy, ta część programu została w znacznym stopniu zrealizowana. Czy wskutek tego narody europejskie zyskały większą swobodę manewru? Tego wykluczyć nie można.

O ile na początku sowieckiej okupacji polskich Kresów Wschodnich, jakiś anonimowy Białorus skomponował wierszyk: „Hop, naszi hreczanniki! Usie Żydy naczalniki. Usie Poliaki na wywoz, Biełarusy – w kołchoz!” – to po przejściu Hitlera już o żydowskich „naczalnikach” nie słychać. A wyobraźmy sobie tylko, co by było, jaki zakres swobody manewru miałyby europejskiej narody, gdyby tak Hitler podczas I wojny światowej się na śmierć przeziębił?

Nietrudno sobie wyobrazić, że nie zdobyłyby się nawet na taki pusty gest, jak uznanie państwa palestyńskiego. Jak powiedział premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela, nie pęknie mu z tego powodu serce, bo tak czy owak, żadnego „państwa palestyńskiego” nie będzie. Powód jest prosty; każde państwo musi mieć terytorium, ludność i władze. Palestyna ludność jeszcze ma, chociaż trudno powiedzieć, jak długo jeszcze. „Władze” mogą nawet to tu, to tam, zostać, ale terytorium, jak nie było, tak nie ma. Co więcej – izraelski premier deklaruje, że będzie stawiał żydowskie osiedla, gdzie się tylko da – jako, że czuje się „związany” ideą Wielkiego Izraela. Chodzi o obietnicę, którą Stwórca Wszechświata miał złożyć pewnemu mezopotamskiemu koczownikowi, że jak ów koczownik będzie Stwórcę Wszechświata wychwalał i będzie Go słuchał, to w rewanżu Stwórca Wszechświata uczyni go ojcem wielkiego narodu, któremu odda w arendę obszar „od wielkiej rzeki egipskiej, do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”. W tej sytuacji nawet najwięksi moralizanci muszą się zreflektować, zwłaszcza gdy sami te obietnice traktują serio – a tu w dodatku jeszcze jest bomba atomowa, która wpłynęła na sposób pojmowania zasad moralnych. Toteż światem wstrząsa dreszcz oburzenia – i na dreszczach wszystko się kończy.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Z szacunkiem, bo się może skończyć źle

Z szacunkiem, bo się może skończyć źle

Stanisław Michalkiewicz, „Goniec” (Toronto)    5 października 2025

Strasznie rozczarował mnie Zbigniew Ziobro. Tyle razy przekonywał wszystkich, że sejmowa komisja Madame Sroki jest nielegalna – na co miał potwierdzenie od samego Trybunału Konstytucyjnego – tymczasem kiedy został przez ojczystych policjantów wyciągnięty z samolotu i doprowadzony przed srogie oblicze Madame Sroki i innych uczestników dintojry – jakby zapomniał o tej całej nielegalności i wdał się w jakieś rozhowory.

A przecież sam prezes Trybunału Konstytucyjnego, pan Bogdan Święczkowski, wysłał list do komendanta głównego ojczystej Policji, przestrzegając, że przymusowe doprowadzenie Zbigniewa Ziobry przed oblicze Madame Sroki et consortes, stanowić będzie przestępstwo, za które prędzej czy później ktoś zostanie pociągnięty za konsekwencje – a jakby tego było mało – nawet zawiadomił niezależną prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez niezawisłą sędzię SO w Warszawie, obywatelkę Wójcik Magdalenę, która wydała postanowienie o przymusowym doprowadzeniu Zbigniewa Ziobry na dintojrę, przed srogie oblicze Madame Sroki – a tu tymczasem taki blamaż!

Zamiast potraktować to całe towarzystwo wzgardliwym milczeniem, Zbigniew Ziobro najpierw złożył wniosek o wyłączenie wszystkich uczestników dintojry. Nie było to zbyt mądre, bo swój wniosek Zbigniew Ziobro skierował do… komisji. Skoro uznawał ją za nielegalną, to nie powinien składać pod jej adresem żadnych wniosków, ani próśb, bo w przeciwnym razie, mimo twierdzeń o jej nielegalności – uznał jej kompetencję. Uzasadnił tę swoją postawę „szacunkiem dla państwa” – ale to nie ma nic do rzeczy, bo jeśli całe to grono jest nielegalne, to nie reprezentuje w tym momencie żadnego „państwa”, tylko siebie samych.

W dodatku wdał się w jakieś opowieści, że to on był inicjatorem zakupu „Pegasusa”, słowem – umożliwił Madame Sroce stworzenie wrażenia, że jest „przesłuchiwany”. Gdyby potraktował tę dintojrę wzgardliwym milczeniem, to Madame Sroka nie miałaby satysfakcji, że go „przesłuchała” – bo jakże mogła „przesłuchiwać”, skoro poza pytaniami, czy wypowiedziami uczestników dintojry niczego nie byłoby słychać? Skoro jednak wdał się w rozhowory, to nic dziwnego, że Wielce Czcigodny obywatel Giertych Roman, zaraz wykorzystał tę sytuację, by złożyć na niego donos do prokuratury, że składa „fałszywe zeznania”, „zniesławia” i „znieważa”. Obywatelu Żurku Waldemaru tylko tego trzeba, żeby wtrącić Zbigniewa Ziobrę do aresztu wydobywczego – a pozorów legalności może dostarczyć niezawisła sędzia SO w Warszawie, obywatelka Wojcik Magdalena, na której chyba można polegać? Ale – jak powiedzieliby wymowni Francuzi – „tu l’as voulu, Georges Dandin”.

Tymczasem wybory parlamentarne w Mołdawii zakończyły się – jak ponad podziałami utrzymują nasi Umiłowani Przywódcy i niezależne media głównego nurtu – „sukcesem”. Polega on na tym, że zaostrzony wariant rumuński, jaki został w Mołdawii zastosowany, co polegało na tym, że tuż przed wyborami tamtejsza Państwowa Komisja Wyborcza” nie dopuściła dwóch komitetów wyborczych do wyborów, umożliwił rządzącej partii przeturlanie się przez 50 procent. Gdyby PKW nie dopuściła żadnego – poza Partią Działania i Solidarności Madame Sandu – to pani Maja mogłaby uzyskać nie nędzne 50,2 procenta głosów, ale 100, a może nawet 120 – jak to było w przypadku kandydata nazwiskiem Józef Stalin w I Stalinowskim Okręgu Wyborczym Miasta Moskwy – ale rozumiem, że Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje postanowiła zachować w Mołdawii pozory politycznego pluralismusa, dopuszczając do wyborów również niektóre ugrupowania opozycyjne.

W ten sposób Mołdawia pozostaje w niemieckiej strefie Europy, a dla pozostałych bantustanów jest to wskazówka, w jaki sposób kierować wyborami, żeby były one wygrane. Najwyraźniej w każdym bantustanie trzeba będzie wskazać zatwierdzoną partię, ewentualnie również – stronnictwa sojusznicze, w rodzaju Polskiego Stronnictwa Ludowego, znanego ze swojej stuprocentowej, a w patriotycznych porywach nawet większej – zdolności koalicyjnej. Dzięki temu demokracja zyska na przewidywalności – aż do momentu, gdy – zgodnie z dalekosiężną wizją wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera, zaprezentowaną jeszcze w roku 1943 na spotkaniu z gauleiterami – „małe państwa” w rodzaju Mołdawii, a nawet i Polski, przestaną mieć w Europie „rację bytu”.

Wygląda bowiem na to, że wszystko zaczyna zmierzać w tym kierunku. Po zagadkowej deklaracji amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, wygłoszonej po rozmowie z ukraińskim prezydentem Zełeńskim – że Ukraina może odzyskać wszystkie swoje terytoria z Krymem włącznie – widać wyraźnie, że o zakończeniu wojny z Rosją już nie ma mowy – bo skoro tak, to wojna będzie się ciągnąć jeszcze przez najbliższych 10 lat, a może i dłużej – chyba, że na dłużej nie starczy już Ukraińców. Ale i na to jest rada, by zgodnie z pragnieniem ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego, wepchnąć do wojny również Polskę oraz mocarstwa bałtyckie, które już nie mogą się tego doczekać, niczym karpie Wigilii Bożego Narodzenia.

Niezależnie od deklaracji Księcia-Małżonka, który najwyraźniej jest lansowany na premiera, a potem – również prezydenta naszego bantustanu, więc musi przekonać Niemców, by – kiedy Donald Tusk się zaśmierdzi – postawili akurat na niego – również obywatel Tusk Donald właśnie oznajmił, że wojna na Ukrainie, to „nasza wojna” i że on wbije tę zbawienną prawdę całemu narodowi do głowy. Z tym nie będzie problemu,, bo Naczelnik Państwa Kaczyński Jarosław przecież nie będzie protestował, a wszystkie Konfederacje jakoś się uciszy i spacyfikuje – być może zgodnie z metodą mołdawską, w ramach której Madame Maja Sandu, niczym kiedyś Napoleon Bonaparte pokazała nam, jak zwyciężać mamy.

Wychodząc naprzeciw tej linii politycznej, prezydent Donald Trump właśnie ogłosił, iż USA będą Ukrainie sprzedawały dalekosiężne (2,5 tys. km.) pociski Tomahawk, którymi Ukraińcy będą mogli ostrzeliwać Rosję. Można się spodziewać, że Rosja nie pozostawi tego bez odpowiedzi, a w tej sytuacji tylko patrzeć, jak do działań wojennych będą wpychane najpierw państwa Europy Środkowej, a potem jeszcze inne – aż zarówno Rosja, jak i Europa, zostaną do tego stopnia osłabione, że nie będą już stanowiły żadnego problemu dla Stanów Zjednoczonych, które będą mogły wtedy spokojnie przystąpić do ostatecznego rozwiązywania kwestii chińskiej. Co tu dużo gadać; prezydent Trump, o którym złośliwcy mówią, że ma gonitwę myśli i że powtarza, co usłyszał od swego ostatniego rozmówcy I tak dalej – całkiem nieźle to sobie wykombinował – no a teraz przekaże to zwoływanym właśnie z całego świata do Waszyngtonu amerykańskim generałom i admirałom – czego się mają trzymać i jak mają światu nawijać.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Zostałam skazana za ratowanie dzieci – list od Weroniki

RatujŻycie.pl

Szanowny Panie, Drogi Obrońco Życia Dzieci!

To proces bez precedensu. I skandal bez precedensu. Weronika już prawomocnie skazana.

Sąd Okręgowy w Gdańsku podtrzymał wyrok Sądu Rejonowego w Starogardzie Gdańskim wobec Weroniki, matki trojga dzieci, która ostrzegła inne kobiety przed ginekologiem-aborterem Piotrem A. Weronika została skazana na 3 miesiące prac społecznych, zapłatę 1812 złotych kosztów procesu dla abortera oraz przeproszenie go za prawdę, którą napisała w komentarzu w Internecie.

W tej chwili nie ma najmniejszych szans na złożenie kasacji do Sądu Najwyższego – musiałby to zrobić Prokurator Generalny Waldemar Żurek lub Rzecznik Praw Obywatelskich Marcin Wiącek, który też jest za aborcją. Tak więc sytuacja młodej mamy jest dramatyczna.

Wspieram

Poniżej przekazuję Panu list od samej Weroniki.

***

Szanowny Panie,

Chciałabym podziękować za ostatnie 3 lata, w czasie których otrzymywałam od tak wielu osób wyrazy wsparcia w nierównej walce, jaką przyszło mi toczyć. Latem 2022 roku na forum w Internecie zagubiona kobieta zapytała, u kogo prowadzić trudną ciążę w Starogardzie Gdańskim.

Padło nazwisko Piotra A., znanego ginekologa, właściciela fundacji dla kobiet w ciąży. Znałam A. i szybko odradziłam prowadzenie ciąży u niego, wspominając historię swoją i swojego synka, któremu wmawiał zespół Downa i namawiał mnie na aborcję.

Nie wiem, co zrobiła tamta kobieta, ale wiem, że pisząc prawdę o tym, co spotkało mnie kilka lat wcześniej, mogłam ostrzec inne mamy, aby one i ich dzieci nie znalazły się w sytuacji podobnej do naszej… Wiem, że musiałam napisać ten komentarz, by ratować inne dzieci przed możliwą aborcją.

Dziś mam w ręku wyrok: mam zapłacić aborterowi 1812 złotych za koszty procesu, mam zasądzone 3 miesiące prac społecznych i nakazano mi przeprosić A. za mój wpis na forum.

Jestem wdzięczna za opiekę, jaką otoczyła mnie Fundacja Życie i Rodzina, szczególnie za pomoc prawną i wspaniałego obrońcę. Po tych 3 latach wiem, że to właśnie dzięki wyjątkowej sprawności mec. Mateusza Sarnata w tych trudnych warunkach procesowych – nie trafię jednak do więzienia. Bo groziły mi aż 2 lata pozbawienia wolności…

Chcę, aby wiedział Pan, że nie zamierzam przepraszać za prawdę. Choć ostatnie 3 lata były dla mnie ogromnie trudne, nie uważam, abym zrobiła cokolwiek złego. Wręcz przeciwnie – sądzę, że sytuacja, w jakiej się wtedy znalazłam, wymagała jasnego opowiedzenia się za życiem – i jasnej informacji, co wyprawia w gabinecie aborter.

Dziś jestem smutna, ale w głębi duszy spokojna, bo wiem, że postąpiłam słusznie. Wiem, że gdy robi się coś dobrego, zło mści się na wiele różnych sposobów. Dziś napisałabym na forum dokładnie to samo – bo wszystko było prawdą. Patrzę teraz na troje moich dzieci i myślę, jak powiedzieć im, że zostałam skazana. I jak im to wytłumaczyć, za co jest ten wyrok? To dlatego, że nie zabiłam jednego z Was, a do tego poradziłam innym mamom, aby też nie ryzykowały wizyty u abortera – chyba powiem to właśnie tak, najprościej…

Jak przyjmą to dzieci – nie wiem. Ale wiem, że to będzie bolesne zderzenie ze złem, jakie krąży po tym świecie.

W najbliższym czasie będę pisać do Prezydenta Karola Nawrockiego, aby mnie ułaskawił, bo wyczerpałam już wszelkie środki, a mój wyrok jest prawomocny. Także Pana bardzo proszę o złożenie podpisu pod petycją do Prezydenta: 

https://twojepetycje.pl/petycja/prezydencie-ulaskaw-weronike/.

Bardzo dziękuję za każdą reakcję na moją prośbę.

Weronika 

***

Szanowny Panie,

Piotr A., który sądził się z Weroniką to nie byle jaki ginekolog-aborter. W trakcie procesu działacze Fundacji Życie i Rodzina dotarli do informacji, że był już w przeszłości skazany za zabijanie nienarodzonych dzieci. W gabinecie w Gdańsku przy ul. Przemyskiej – bez specjalistycznego zabezpieczenia ani nawet bez pomocy anestezjologa, w warunkach zagrażających także życiu matek – miał zamordować blisko 100 dzieci, choć jednoznacznie udowodniono mu „tylko” 19 takich zabójstw.

Wspieram

Choć dostał wyrok więzienia w zawieszeniu, nie odebrano mu prawa wykonywania zawodu i mógł prowadzić praktykę dalej.

Wszystko ujawnialiśmy w nagraniu:

Tym bardziej sprawa skazania Weroniki jest wstrząsająca. Objawia się w niej działanie układu, który chroni swoich, a skazuje tych którzy ujawniają zło. W tej logice silni mogą nękać słabych i mogą czuć się bezkarni. A słabi mają być bezbronni…

Podobnie jak Weronika – ja także proszę Pana o podpisanie petycji do Prezydenta Karola Nawrockiego – aby wobec dzielnej mamy skorzystał z prawa łaski, bo to jest w tej chwili dobre i słuszne.

Prezydent powinien ratować dzielną mamę – jak najszybciej.

Petycja jest pod linkiem: https://twojepetycje.pl/petycja/prezydencie-ulaskaw-weronike/.

Gdy już podpisze Pan petycję, proszę przesłać ją dalej. Niech jak najwięcej ludzi ujmie się za Weroniką.

Ona zrobiła dobrą rzecz, a teraz cierpi niesprawiedliwie

Z wyrazami szacunku,

Kaja GodekKaja Godek
Fundacja Życie i Rodzina
www.RatujZycie.pl

PS – Co robić, gdy ktoś pyta o usługi lekarza, o którym wiemy, że jest aborterem? Nie mam wątpliwości, że Weronika zachowała się wzorowo – każdy z nas powinien zrobić to samo. Ta młoda mama jest wzorem kobiety i matki, koniecznie musi zostać ułaskawiona.

WSPIERAM

NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA
TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE
DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY:
IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
KOD SWIFT: BIGBPLPW

MOŻNA TEŻ SKORZYSTAĆ Z SYSTEMÓW DO SZYBKICH PRZELEWÓW, BLIKA LUB PŁATNOŚCI KARTAMI POD LINKIEM: https://ratujzycie.pl/wesprzyj/

RatujŻycie.pl

Dotacje naukowe UE finansują izraelską technologię wojskową

Dotacje naukowe UE finansują izraelską technologię wojskową.

https://www.donotpanic.news/p/eu-science-grants-are-funding-israeli

UE przekazała izraelskim start-upom technologicznym – prowadzonym przez byłych żołnierzy IDF – prawie pół miliarda euro w postaci grantów badawczych od początku ludobójstwa w Gazie. Niektórzy założyciele tych startupów technologicznych służyli jako rezerwiści w Gazie, a przynajmniej w jednym przypadku technologia została wdrożona, aby wspomóc ludobójstwo.

Program Horizon Europe, opisany przez UE jako “inicjatywa badań naukowych mająca na celu rozwój zrównoważonego i nadającego się do życia społeczeństwa w Europie”, przyznał około 475 milionów euro 348 izraelskim start-upom i projektom badawczym od października 2023 roku, z których wiele jest prowadzonych przez byłych żołnierzy IDF i oficerów wywiadu.

W 2024 roku UE przyznała dotacje w wysokości 220 milionów euro 179 firmom i inicjatywom prowadzonym przez Izraelczyków. Skala tego finansowania, która pojawia się w roku, w którym wybitni na świecie eksperci od ludobójstwa ogłosili, że Izrael dopuszcza się ludobójstwa, w którym całe miasta zostały zniszczone, a dziesiątki tysięcy cywilów zamordowanych, jest oszałamiająca.

W tym samym roku Izrael był również trzecim co do wielkości odbiorcą, po Francji i Niemczech, grantów “akceleratorowych”, oddzielnego elementu programu Horyzont, który ma wspierać małe i średnie firmy pracujące nad poprawą życia w Europie.

W 2025 roku, roku, w którym Izrael ogłosił swoje plany czystek etnicznych na pełną skalę, a uczeni oszacowali, że 434,000 Palestyńczyków w Gazie zostało zamordowanych przez Izrael, finansowanie UE dla izraelskich inicjatyw technologicznych nadal przekroczyło 110 milionów euro.

A tego lata, gdy Gaza została oficjalnie zepchnięta w głód przez celową kampanię głodu Izraela, a Kneset głosował nad ostatecznym rozwiązaniem, UE nadal rozdawała dziesiątki milionów firmom prowadzonym przez były personel IDF.

Finansowanie Horizon ma kluczowe znaczenie dla izraelskiej nauki i izraelskiej gospodarki. Od początku programu w 1996 roku UE przekazała izraelskim firmom, z których niektóre zostały bezpośrednio wydzielone z izraelskiego wojska, 3,4 miliarda euro. Izrael jest zdecydowanie największym odbiorcą Horizon spoza UE, a jego badacze otrzymują niezwykle hojną, a nawet ciekawą kwotę pieniędzy na program mający na celu wsparcie europejskich naukowców i społeczeństwa europejskiego. Prezes Izraelskiej Akademii Nauk i Nauk Humanistycznych powiedział w maju, że odcięcie Izraela od funduszy UE na badania i innowacje byłoby “prawie wyrokiem śmierci dla izraelskiej nauki”.

Udział Izraela w programie Horyzont przyciągał w przeszłości uwagę. Działacze argumentowali, że program łamie swój czysto cywilny mandat, dając pieniądze izraelskim instytucjom powiązanym z państwem bezpieczeństwa, i zażądali, aby Izrael został odcięty od programu. Pod presją, że ludobójstwo Gazy wchodzi w końcowe etapy, Komisja Europejska zaproponowała niedawno ograniczony, częściowy zakaz izraelskiego dostępu do Horizon. Nie jest jednak jasne, czy ten pozorny ruch zdobędzie wystarczającą liczbę głosów od państw członkowskich, aby przejść. Podczas gdy udział Izraela w Horizon był przedmiotem kontrowersji, osoby stojące za tymi inicjatywami finansowanymi przez UE, z których wiele ma znaczące pochodzenie wojskowe, nie zostały wcześniej wymienione. Są również wyraźne dowody na to, że program, który ma wspierać wyłącznie aplikacje cywilne, sfinansował technologię wojskową wdrożoną podczas ludobójstwa w Gazie.

Największymi izraelskimi odbiorcami funduszy Horizon – jak wyszczególniła UE w bazie danych finansowanych inicjatyw – są izraelskie uniwersytety i instytuty badawcze. Numer jeden na liście wszech czasów, po zarobieniu ponad pół miliarda euro, jest Instytut Nauki Weizmanna, najważniejsze centrum naukowe w Izraelu. Informacje o projektach finansowanych przez Horizon w instytucie są trudne do znalezienia, a te publicznie udokumentowane są owinięte w język cywilny. Ale Weizmann od dawna współpracuje z izraelskimi producentami broni, w tym Rafael, Israel Aerospace Industries i Elbit Systems. Instytut organizuje również program magisterski dla żołnierzy IDF w czynnej służbie, obiecując, że pomoże im “zrównoważyć” zabijanie z nauką. W komunikacie prasowym z 2023 roku chwalono się sesją burzy mózgów między badaczami Elbit Systems a Weizmann w celu “zintegrowania innowacji naukowych Instytutu Weizmanna w celu przyspieszenia wspólnego rozwoju”. Od tego czasu Elbit i Weizmann ogłosili, że współpracują nad materiałami inspirowanymi biologią dla IDF i wojskowego teleskopu kosmicznego. Prezes Elbit Systems, miliarder Michael Federmann, zasiada w zarządzie Instytutu Weizmanna. Iran znacząco uszkodził instytut ukierunkowanym atakiem rakietowym w czerwcu, powołując się na jego związek z izraelskim wojskiem i programem broni jądrowej.

Drugie i trzecie miejsce na liście to Uniwersytet Hebrajski w Jerozolimie i Uniwersytet w Tel Awiwie, które łącznie otrzymały prawie 1 miliard euro za pośrednictwem Horizon. Uniwersytet Hebrajski ma bazę wojskową na terenie kampusu, która oferuje szkolenia akademickie dla izraelskich żołnierzy, podczas gdy Uniwersytet w Tel Awiwie prowadzi wspólne ośrodki z izraelskimi firmami wojskowymi i zbrojeniowymi. Technion, izraelski instytut badawczy, jest czwarty na liście wszech czasów, otrzymując 316 milionów euro w funduszach europejskich. Ma wiele partnerstw i stypendiów sponsorowanych przez największych izraelskich producentów broni i prowadzi kurs na temat tego, jak promować izraelski przemysł zbrojeniowy na międzynarodowych rynkach eksportowych. Technion odgrywa również kluczową rolę w rozwoju quadkopterów, które zamordowały wielką liczbę Palestyńczyków w Gazie.

Uniwersytet Bar Ilan jest piąty na liście grantobiorców UE: otrzymał 123 miliony euro. Posiada cały wydział zwany Sekcją Broni Bezpieczeństwa, który działa jako rurociąg do kariery w izraelskim aparacie apartheidu, zapewniając programy studiów licencjackich i magisterskich na temat wszystkich elementów izraelskiego państwa bezpieczeństwa. Bar Ilan prowadzi również coroczny “hackathon” we współpracy z izraelskim Ministerstwem Obrony. Uniwersytet jest również znany z ścisłej współpracy z Shin Bet, izraelskimi służbami bezpieczeństwa.

Uniwersytet Ben Gurion, szósty na liście wszech czasów, który otrzymał 121 milionów euro gotówki podatników UE, jest gospodarzem Instytutu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, którego partnerstwa obejmują izraelskie firmy zbrojeniowe i izraelskie ministerstwo obrony.

Widzimy w tych połączeniach, jak wygląda pełna militaryzacja państwa apartheidu. Niewiele krajów na świecie ma tak jawne, przypadkowo deklarowane powiązania między wojskiem, establishmentem bezpieczeństwa i instytucjami akademickimi.

A pośród ludobójstwa popełnionego przez ludzi i technologie płynące z tych instytucji, UE utrzymuje otwarty Kurek. W zeszłym roku Instytut Weizmanna otrzymał 52 mln euro, a w tym roku 15 mln euro. Uniwersytet w Tel Awiwie otrzymał 30 milionów euro od UE w zeszłym roku i 21 milionów euro w funduszach Horizon do sierpnia tego roku. Uniwersytet Hebrajski otrzymał 30 milionów euro w zeszłym roku i 10 milionów euro w 2025 roku.

Kolejny grantobiorca instytucjonalny, Israel Innovation Authority, otrzymał 4 mln euro od Horizon w 2024 roku. IIA jest kierowana przez Dror Bin, byłego oficera izraelskich sił powietrznych, a jej przewodniczącym jest Ami Applebaum, który służył w nienazwanych „tajnych jednostkach technologicznych” IDF. W 2023 roku IIA, siedząca obok fanatycznie ludobójczego ministra finansów Izraela Bezalela Smotricha, ogłosiła uruchomienie nowego funduszu dla izraelskich start-upów technologicznych, podkreślając IIA jako element ludobójstwa Izraela.

UE przekazała również miliony grantów Horizon na uruchomienie Europejskiego Centrum Innowacji i Technologii w Izraelu. Częścią zespołu w EIT Hub Israel jest Sahar Sazgar, który służył w jednostce Egoz IDF, specjalistycznym oddziale, którego zadaniem są tajne operacje komandosów, w tym zabójstwa.

IBM Israel, który wziął 7 milionów euro z programu Horizon od początku ludobójstwa, dostarcza i obsługuje oprogramowanie, które dokumentuje wszystkie przyloty, wyjazdy i przejścia Palestyńczyków w izraelskich punktach kontrolnych prowadzonych przez wojsko. IBM dostarcza również oprogramowanie, które umożliwia systemowe gromadzenie informacji, w tym informacji biometrycznych, na temat Palestyńczyków.

Dokładnie to, co pieniądze europejskich podatników finansują w IBM i innych instytucjach, jest niejednoznaczne. Jednak dane nie mogą ukryć nazw poszczególnych start-upów i inicjatyw wspieranych przez program Horizon. A te informacje mówią nam, że granty na badania UE – legalnie ograniczone tylko do użytku cywilnego – finansują ludzi i technologie kierowane bezpośrednio z izraelskiego wojska, z których niektórzy uczestniczyli w ludobójstwie Gazy.

SpacePharma, start-up rozwijający laboratoria do orbity w kosmosie, otrzymał w zeszłym roku 2,1 miliona euro w gotówce od Horizon. Dyrektor generalny SpacePharma, Yossi Yamin, jest byłym głównym dowódcą izraelskiej jednostki satelitarnej. Jednostka satelitarna jest skrzydłem izraelskiej agencji kosmicznej, która sama jest pododdziałem izraelskiego wojska, i jest odpowiedzialna za satelity, które nadzorują i szpiegują Palestyńczyków w Gazie i na Zachodnim Brzegu. Satelity te również wystrzeliwują pociski bezpośrednio i są fundamentalne dla krajowego systemu przechwytywania rakiet. SpacePharma jest skutecznie bezpośrednim ramieniem z izraelskich narzędzi apartheidu.

Zespół stojący za OncoHost, start-upem immunoterapeutycznym, który otrzymał grant Horizon w wysokości 2,5 miliona euro w maju tego roku, jest bezpośrednim uczestnikiem ludobójstwa. W 2023 roku wysłali pięciu swoich pracowników do służby w Gazie, na czele z dyrektorem generalnym, Oferem Sharonem.

Założyciel Codium, start-upu AI wspieranego przez fundusze Horizon w 2024 roku, również służył w Gazie na początku ludobójstwa. Itamar Friedman powiedział, że “chce być częścią ludzi, którzy chronią nasz kraj”.

Przejrzyście bezpośrednim elementem IDF wspieranym przez pieniądze Horizon jest Wi-Charge, bezprzewodowy system ładowania mobilnego, który UE wspierała w zeszłym roku 2,2 mln euro. Wi-Charge rozpoczął się jako projekt Jednostki 81, wyspecjalizowanej jednostki technologicznej w ramach IDF poświęconej rozwojowi technologii w celu utrzymania systemu apartheidu. Za swoją pracę zespół stojący za Wi-Charge, w tym dyrektor generalny Victor Vaisleib (który spędził 15 lat w IDF) i dyrektor ds. technologii Ori Mor otrzymał Nagrodę Obrony Izraela, najwyższą nagrodę za doskonałość technologiczną i wkład w państwo Izrael.

Sightec, producent technologii nawigacji AI dla dronów, otrzymał w zeszłym roku prawie 2,5 miliona euro od UE. Istnieją dowody, że technologia jest nie tylko przeznaczona do użytku wojskowego, ale została wdrożona na Palestyńczykach w Gazie. Wcześniej w sierpniu dyrektor generalny Sightec, Roy Shmuel, chwalił się na LinkedIn, że technologia Sightec została “sprawdzona pod względem bojowym i wdrożona na ponad 3000 dronów w krytycznych misjach”. To przyznanie się do wojskowego użycia Sightec jest wyraźnym naruszeniem rzekomo cywilnej misji Horizon i naruszeniem traktatów UE, które wyraźnie zabraniają programowi finansowania aplikacji wojskowych.

NeuReality to kolejny izraelski start-up AI wspierany przez gotówkę Horizon. NeuReality, która produkuje jednostki przetwórcze używane do szkolenia sztucznej inteligencji, jest kierowana przez Moshe Tanacha, zwykłego żydowskiego izraelskiego supremacjonistę. W zeszłym roku napisał na LinkedIn o potrzebie likwidacji UNRWA, agencji ONZ, która zapewniła Palestyńczykom w Gazie ogromną ilość usług cywilnych, w tym żywności. Demontaż UNRWA umożliwił Izraelowi prowadzenie kampanii głodującej Gazę.

Start-upem wspieranym znacznymi funduszami UE i przesiąkniętym żydowską supremacją jest Belkin Vision. Firma, która produkuje lasery do leczenia chorób oczu, otrzymała 17,5 mln euro z programu Horizon. Jej dyrektor generalny Michael Belkin, znany okulista z rodziny osadników, był szefem działu badawczego w IDF i walczył w wojnie z 1973 roku między Izraelem a państwami arabskimi.

NeuroKaire, firma zajmująca się spersonalizowaną opieką medyczną, to kolejna firma otrzymująca fundusze UE kierowane przez prawdopodobnego zbrodniarza wojennego. Jego dyrektor generalny Elad Bibi-Aviv, był podpułkownikiem podczas drugiej intifady, kiedy Izrael popełnił liczne okrucieństwa. Jego profil na LinkedIn mówi, że był szczególnie odpowiedzialny za koordynację “działania rządu na Terytoriach”, tj. Gaza i Zachodni Brzeg, w tym okresie.

Izrael jest zaawansowaną technologicznie komórką terrorystyczną udającą liberalną demokrację. Logika militaryzacji jest fundamentalnie wbita w tkankę kraju, a wojsko dotyka każdej warstwy społeczeństwa, w tym nauki i badań. Nie mogło być inaczej. Sam Izrael jest produktem wywłaszczenia i czystek etnicznych pod lufą pistoletu. Ewolucja państwa przebiegała logicznie z tej materialnej podstawy.

A dziś izraelski sektor technologiczny jest klejnotem w koronie izraelskiej gospodarki. Zapewnia miliardowe wpływy podatkowe i jest centralnym składnikiem apartheidu i ludobójstwa. Izraelska nauka i technologia są również kluczową bronią w arsenale miękkiej mocy Izraela, umożliwiając umycie jego brutalnej historii i krwiożerczej obecności w prospołecznej fasadzie naukowej. I to, podobnie jak samo finansowanie, jest powodem, dla którego Izrael praktycznie błaga UE, aby nie wycięła go z programu Horyzont. Poprzez integrację swoich obywateli z instytucjami europejskimi, Horizon jest integralnym elementem struktury legitymizacji, która otacza Izrael. Ta integracja z europejskimi instytucjami naukowymi zapewnia Izraelowi formę przymusowego wpływu poprzez moralne kompromitowanie europejskich badaczy pracujących z Izraelczykami.

Program Horyzont UE jest kolejnym węzłem w sieci wsparcia zachodnich podatników, który sztucznie utrzymuje Izrael na powierzchni. Izraelscy badacze korzystający z dotacji UE (naukowcy, którzy również otrzymali bezpłatne wykształcenie wyższe na izraelskich uniwersytetach w wyniku pomocy Zachodu) są strukturalnie integralną częścią ludobójstwa Izraela, a niektórzy prawdopodobnie bezpośrednio popełnili lub pomagali w zbrodniach wojennych.

To, czy UE może odseparować się od izraelskiej nauki i badań, pomoże ustalić, czy – wbrew wszelkim przeciwnościom losu – liberalizm może odnaleźć moralne centrum i odnowić się.


Lecą androny, lecą, lecą

Izabela BRODACKA

Nasze społeczeństwo od lat przyzwyczajane jest do traktowania pewnych tez jak dogmatów nowej wiary. Sprzeciwianie się tym tezom jest traktowane jako klasyczna orwellowska „myślozbrodnia”. Jeżeli w dobrym, naukowym towarzystwie ktoś powie coś sprzecznego z tymi dogmatami wszyscy odsuwają się od niego jakby zachował się nieprzyzwoicie.

Od dawna takim niepisanym dogmatem był stan ekonomiczny, społeczny i cywilizacyjny Białorusi. W Sejmie i podczas naukowych konferencji gdy ktoś chce wyrazić skrajną dezaprobatę słyszymy nieodmiennie: „ to są standardy białoruskie” albo : „czy jesteśmy na Białorusi?”. Pewien kolega, któremu zawsze zazdrościłam wspaniałego intelektu i wiedzy w dziedzinie nauk przyrodniczych oświadczył kiedyś podczas koleżeńskiego spotkania w moim domu: „Balcerowicz uratował nas przed losem Białorusi”. Jak się okazało nigdy na Białorusi nie był, a stan cywilizacyjny Białorusi był dla niego czymś w rodzaju sądu syntetycznego a priori.

Tak się składa, że pochodzę z okolic Pińska, porozumiewam się po białorusku, byłam na Białorusi wiele razy zarówno po wycofaniu się sowietów jaki za czasów reżimu Łukaszenki i nie dam się wziąć na fundusz apriorycznych sądów. Dodam, że mój dziadek był przyjacielem biskupa Świątka i został rozstrzelany przez NKWD w więzieniu w Pińsku. Otóż o ile po wycofaniu się Rosjan Białoruś była faktycznie w stanie straszliwej ruiny, nędzy i zapaści społecznej i wydawało się że się z tej ruiny już nie podniesie Łukaszenko naprawdę odbudował ten kraj. Kiedy byłam pierwszy raz na Białorusi przeciętna emerytura wynosiła około 200 rubli czyli „zajczykow” bo tak swoją walutę nazywali Białorusini i tyle właśnie kosztował kilogram sera żółtego jeżeli w ogóle był w sklepie.

W 2015 roku wszystkie sklepy były w pełni zaopatrzone, można było kupić wszystko to co w Polsce, a nawet więcej, miasta zostały odbudowane z wielkim pietyzmem, pola obsiane i zaorane, odbudowany radziwiłłowski Nieśwież I Mir, odbudowane katolickie kościoły i klasztory, między innymi seminarium w Pińsku gdzie mieszkaliśmy jako goście. Oczywiście Łukaszenko grał zawsze na dwa fronty, na zasadzie „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek” bo w twierdzy brzeskiej obok wyremontowanego kościoła straszą upiorni sowieccy бойцы z kamienia a na placu miejskim stoi figura Lenina w marszu. Łukaszenko bardzo zabiegał o dobre relacje z Polską, ale został wytypowany na czarny charakter i wręcz wepchnięty w sojusz z Putinem.

To Polska wtrącała się bezzasadnie w wewnętrzne sprawy Białorusi więc батюшка się odwinął i nasyłając nam imigrantów pokazał jak łatwo zdestabilizować życie obcego kraju. Nie mam zamiaru bronić Łukaszenki, nie obchodzi mnie czy jest kołchoźnikiem czy intelektualistą. Interesują mnie tylko fakty. Przede wszystkim ważne jest, że Białorusini są prawie bez wyjątku bardzo życzliwi wobec Polaków. Przeciwnie do Ukraińców wśród których można znaleźć wielu nieżyczliwych. Wyjaśnienie jest proste. Ukraińcy w przeciwieństwie do dobrodusznych białoruskich a właściwie poleskich „tutejszych” mieli swoją dość skomplikowaną hierarchię władzy. Władcą prawie absolutnym był ataman (отаман). Wprawdzie ataman był wybierany lecz mienie każdego kurzenia – budynki, konie, pasza, żywność, broń i pieniądze – było wspólną własnością zarządzaną przez atamana zwanego bat’ką (ojcem), który organizował nawet posiłki.  Dominacja i władza polskich panów miała prawo Ukraińcom nie odpowiadać.

Tak czy owak przyjaźń z Ukrainą stała się dogmatem wpajanym Polakom jak katechizm a jakiekolwiek wątpliwości czy zastrzeżenia traktowane są jako „myślozbrodnia” . Komentatorzy nowej świeckiej religii powiadomili na przykład nas wszystkich, że drony które nawiedziły ostatnio Polskę pochodziły z Rosji lub z Białorusi. Zakazane były wszelkie wątpliwości. Na przykład dotyczące zasięgu podobnych dronów. Poza tym батюшка czyli Łukaszenko zrobił dogmatykom dowcip informując polskie służby o możliwym ataku dronów. Ten kłopotliwy fakt starają się wszyscy dyskretnie przemilczać. Łukaszenko to dobry pan czy zły pan, przyjaciel czy wróg Polski? Dogmat przecież mówi, że to wróg, że przyjaźń z Ukrainą a właściwie nieograniczone jej futrowanie to nasza racja stanu i gwarancja bezpieczeństwa.

Zwolennicy podobnych tez zapomnieli chyba historię II Wojny Światowej gdy wszelkie posiadane przez Polskę gwarancje okazały się makulaturą i – jak mówi Krasicki – „wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły”. Nasi sojusznicy nie chcieli umierać za Gdańsk. Nie należy się temu dziwić. My też mamy prawo pytać „czyja to jest wojna”? Przecież to samo pytanie zadają sobie Ukraińcy, którzy masowo unikają poboru bo nie chcą umierać za niejasne interesy ukraińskich oligarchów. A my mamy prawo nie chcieć umierać za Kijów. Świat toczy obecnie bezwzględną wojnę o przeszłość, o historię. Bo jak powiada Orwell: „Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość”.

Możni tego świata chcą stworzyć historię synkretyczną w której mamy już napisaną nie-najlepszą rolę. Rolę współodpowiedzialnych za holokaust , rolę ksenofobów i faszystów, a w najlepszym przypadku rolę mięsa armatniego. Trzeba jasno powiedzieć- nie istnieje historia synkretyczna, nie ma możliwości jej stworzenia tak jak nie istnieje synkretyczna religia. Interesy ludzkie są sprzeczne i to co dla jednych jest zwycięstwem dla innych jest klęską. Dobrze to rozumieli ludzie już w 1555 roku formułując na potrzeby pokoju augsburskiego zasadę „Cuius regio, eius religio” oznaczającą “czyj kraj, tego religia”.

W naszym XXI stuleciu ta zasada powinna być wzbogacona o stwierdzenia: „ czyj kraj tego historia” oraz: „ czyj kraj tego interesy”. Nie pozwólmy się wepchnąć w maszynkę do mięsa jaką jest przeciągająca się ukraińska wojna. Wbrew wizjom mesjanizmu narodowego Polska nie jest i nigdy nie była Chrystusem narodów. A przede wszystkim nie dopuśćmy aby zabroniono nam myślenia i formułowania naszych wniosków sprzecznych z atakującymi nas andronami.