KPO, czyli Kogo (jeszcze) Polska Obchodzi?

KPO, czyli Kogo (jeszcze) Polska Obchodzi?

Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis

kppo

23 sierpnia, wpis nr 137

Dotąd, po przejściu z tekstów codziennych pisanych w pandemii na teksty cotygodniowe, unikałem komentowania całości ważniejszych zdarzeń z opisywanego tygodnia. Zawsze starałem się wybrać albo jakiś dominujący temat, albo aktualny przyczynek zdarzeniowy, który okazywał się być jakimś pretekstem do wniosków ogólnych. Czasami, kiedy zdarzenia przygniatały swoją błahością oddalałem się w tematy nie związane bezpośrednio z doczesną gonitwą zdarzeń, często wysuwanych jako fałszywe priorytety dla odciągania uwagi publiczności.

Dziś będziemy mieli taki trochę zlepek tych podejść, gdyż mieliśmy do czynienia ostatnio z całą serią zdarzeń symptomatycznych w tym, co tu ostatnio depresyjnie próbuję opisać, czyli zapaści państwa polskiego.

Moim zdaniem formuła III RP się wyczerpuje: jej instrukcja obsługi potencjału kraju i rodaków dochodzi do swego przesilenia, gdyż zasady ustrojowe i powstałe w wyniku ich stosowania (a właściwie nawet niestosowania) formy wypaliły się już wręcz systemowo. Po pierwsze są one (począwszy od konstytucji) słabiutkie i wewnątrz sprzeczne jeśli chodzi o podstawę polityki, czyli odpowiedzialność, po drugie – nawet te słabe nie są używane, najczęściej w interesie taktycznym danej ekipy rządzącej, co powoduje, że obok oficjalnego ustroju funkcjonuje system równoległy, całkowicie nietransparentny, zwłaszcza wobec demokracji suflowanej narodowi, gdyż ten nawet nie wie o tego systemu równoległym istnieniu. Zabawia się bowiem naród podrzucanymi mu ekscytacjami, po to by nie był on świadom rzeczywistego stanu swego położenia. Mieliśmy do czynienia z pewnym procesem, który znowu pokazał głębię naszego upadku.

KPO – przypadek czy znak?

No, wybuchła afera z tym KPO, wszyscy się rzucili na ten temat, uśmiechnięta koalicja zdawała się być zaskoczona, ale po kilku dniach stuporu zebrali się gdzieś PR-owcy rządowi, pracujący coraz częściej w trybie zarządzania kryzysowego i dano słabiutki odpór. Jak zwykle – stracono istotę kwestii, jak to zwykle w kurzu wojny polsko-polskiej. Przypomnę o co chodzi z tym KPO.

Jest to fundusz na lizanie ran po szaleństwach gospodarczych sprokurowanych na własne życzenie w panice kowidowej. Tak zrobiła cała Europa, ale ja uważam, że panika dotyczyła raczej stresowanej widowni, zaś establishment użył jej (i wzmagał ją) do uzasadnienia kilku kwestii. Po pierwsze fundusz nazywany u nas Krajowy Plan Odbudowy w Unii nazywa się #NextGenerationEU i nie jest funduszem, od samego początku i samej jego deklaracji, od tego, by się podnieść po kowidzie, ale, jak po resecie wojny czy pandemii, fundusz ten jest po to, by ten świat podniósł się ze zgliszcz „w nowej, bardziej sprawiedliwej formie”.

Jest to odwieczne marzenie postępowej lewicy, a innej niż postępowa przecież nie ma. Tylko takie założenie może uzasadnić destrukcyjne działania lewicy, które oczekują nowego po zrównaniu starego z ziemią. Ale zawsze jakoś zatrzymują się lewacy na tym pierwszym, czyli destrukcji, co zwalnia ich z weryfikacji zasadności ich utopii.  

Ważnym elementem tego NextGeneration było to, że w pochodzie zwiększania swych pozatraktatowych kompetencji Komisja Europejska europejskich komisarzy dokonała skokowej ekspansji swej władzy. Komisja stała się ciałem zadłużającym się w imię członków Unii, opodatkowującym swych członków na własną rzecz, a więc pojawiły się w Brukseli tzw. „dochody własne”. Mieliśmy więc do czynienia ze znaczącą fazą procesu, w którym Bruksela staje się centrum, zaś kraje członkowskie – prowincjami, opodatkowanymi, zastawianymi. Czyli hierarchia centrum-peryferie zaczęła się kształtować szybciej. Brakowało tylko scentralizowanej armii, ale jak pokazał pokowidowy czas „nowej normalności” i do tego dało się dojść.

Sama struktura KPO, narzucona z Brukseli, ale w formach ogólnych klepnięta przez premiera Mateusza w samobójczym jego i całego PiSu pędzie do ulegania Unii, już pokazywała, że nie chodzi o żadne naprawianie szkód po kowidowym szaleństwie, tylko o to, by na gruzach popandemicznych powstał nowy ład. No bo co ma do ratowania upadniętych przedsiębiorstw wydanie tych pożyczek na zadekretowane w strukturze KPO zielone szaleństwo, cyfryzacje, czy dialog społeczny? Nic.

Pośpiech

Cała afera z tą kasą została taktycznie przez Unię, ale i zaprzańsko przez ówczesną opozycję, użyta do dowalenia znienawidzonemu PiS-owi i choć zadłużyliśmy się na konto tego funduszu, choć płaciliśmy za jego obsługę – pieniędzy nie było. Na tym deficycie, ekscytując naiwnych, uśmiechnięta Polska przejęła władzę, obiecując, że tę kasę przywiezie do Polski Tusk pierwszym pociągiem z Brukseli. Nic takiego się nie stało, Bruksela cienką strużką ciurkała tę kasę, gdyż liczyła na to, że Polaki nie zdążą się ogarnąć z jej zaabsorbowaniem i forsa wróci do nadawcy, jak ta, której od listonosza nikt nie odebrał. Ale jak przychodziło do ratowania upadającej wiatrakowej filii takiego Siemensa, czy odblokowania kasy na zakupu elektrycznego autoszrotu z Niemiec, to – na chwilę – znajdował się kluczyk do kasetki.

Tak, czy siak byliśmy w wydawaniu tej kasy zapóźnieni i – jak widać – trzeba się było spieszyć. Poszło jak zwykle – niby czasu mało, ale przezorni koledzy (uśmiechniętego) królika już zawczasu skupowali spółki udające parametrami ofiary lockdownów sprzed czterech lat, by zawnioskować o kasę z KPO na… ratowanie upadających biznesów. To śmieszne, gdyż głównym kryterium przyznania dotacji była utrata przychodów w roku pandemicznym, czyli 4-5 lat temu i potrzeba tzw. dywersyfikacji, czyli zmiany lub dodania nowych produktów i modeli biznesowych do już istniejących (istniejących 4 lata temu, dodam).

To jakiś debilizm, gdyż jeśli ktoś już przetrzymał pandemię sprzed 4 lata i dojechał do dzisiejszych stanów „nowej normalności” to już się i tak zoptymalizował, gdyż albo jego biznes się obronił, albo zmienił (czytaj – zdywersyfikował) na tyle, że jakoś przetrwał. Skąd więc takie pomysły, żeby ratować już uratowanych? Raczej chodzi jednak o dymanie publicznej kasy – uwaga! – z części dotacyjnej KPO, czyli bezzwrotnej, na firmy-słupy skonstruowane lub rewitalizowane na tę okazję przez tych, co widzieli z której strony kaczuszka wodę pije.

Mieliśmy więc do czynienia z kuriozalnymi przedsięwzięciami, które kasę dostały, zaś – tu należy dodać koniecznie – zrobiły to wszystko raczej lege artis i te zawołania rządu, że skontroluje, zaś oszustom zabierze, to jakieś populistyczne przykrywanie własnych błędów. Ale to jedynie piosnka stara jak świat, która podobać się może tylko tym, którzy dla dobra swych ulubieńców są skłonni uwierzyć w każdy fałsz.

A więc zarobili znowu wybrańcy, kasa się rozeszła szybko i bez sensu. Bilans jest taki, że się zadłużyliśmy, kasa poszła do swoich, na głupoty, zaś to wcale tak nie jest, że dotyczy to malutkiego wycinka całego KPO. No bo np. mówi się ostatnio o przefiksowaniu w trybie awaryjnym ze 26 miliardów zł z KPO na odporność z uwzględnieniem potrzeb zaniedbanej obrony cywilnej. Ale ponieważ pieniądze z transzy dotacji bezzwrotnych KPO już się rozeszły (jak widzimy również na kluby swingersów), to na obronę cywilną zadłużone i tak samorządy, na które zrzucono to niewdzięczne zadanie, będą sobie mogły z KPO już tylko pożyczyć. Będziemy więc mieli do czynienia z sytuacją, że w razie „W” ludzie będą ginęli na ulicach, ale obok odnowionego za pieniądze z KPO klubu kochających zbiorowo i zamiennie. Takie to są racjostanowe priorytety klasy politycznej, która zgotowała cały ten pasztet.

Wina PiS-u

Jak z tego chce wyjść rządząca koalicja? To już w sposób nudny oczywiste – wszystkiemu winien PiS. Po pierwsze, że to on miał zdecydować o sposobie wydania tych pieniędzy, kiedy gotowano cały ten KPO, po drugie zaś Tusk, za praworządnościowe grzechy Kaczyńskiego otrzymał kasę późno, musiał ją szybko wydać i stąd ten bałagan. Pierwszy argument jest tylko w części zasadny, gdyż reguły KPO, wraz z nieszczęsnymi „kamieniami milowymi” klepnął rząd PiS-u (choć ten, kto podpisał rzeczone „kamienie” jest do tej pory poszukiwany i to nie dlatego, że gdzieś człek uciekł, tylko nie wiadomo kto to był). To były tylko ogólne zasady – kierunki wydania, że na zieloność, na cyfrowość i tęczowość –  które klepnął premier Mateusz, bo i szczegóły, i wybór konkretnych projektów dokonany został przez PARP już obsadzony za czasów nowej władzy.

Ale, jak to u plemion, każdy słucha tylko swoich tam-tamów i bębniarzy, a więc mamy huk dookólny, niknie zaś kilka zasadniczych kwestii. Tumult ten, jak to w przypadku prawdziwego wyniku ostatnich wyborów prezydenckich kompletnie zakłócająca odbiór rosnącej pieśni nowego, zaśpiewanej do szczeliny urn wyborczych.

Ludzie są coraz bardziej sfrustrowani nie którymś tam z plemion, ale całą klasą polityczną. Z tych dyskusji, jak na przykładzie KPO, nic dla ludu nie wynika. Ksiądz wini pana, pan księdza, a nam biednym zewsząd nędza. Co z tego, że jedni obwiniają drugich, co z tego, że może i nawet któryś ma rację, jak kasa poszła na kompletne odjazdy, a miała ratować upadające biznesy z powodu kowida, biznesy, które albo już nie istnieją albo musiały sobie przez te cztery lata poradzić i poradziły? Politycy się tylko kłócą i dla nas nic z tego nie wynika. Nic, oprócz spadającego poziomu życia i widma przyszłej spłaty długów zaciągniętych przez podatników na zdywersyfikowane jachty.

Ja już coś podejrzewałem wcześniej. Coś mnie tknęło, bo zaczęły mnie bombardować reklamy pt. „ludzie, w Jaskini Niedźwiedziej złoto!”, co miał krzyknąć do baru w westernie jakiś obdartus szukający złota. Widziałem te rozradowane twarze z internetowych rolek: możesz dostać kasę za darmo na brykę, jacht – ludzie, dają forsę za darmo! I to mruganie okiem – będziesz frajer jak nie weźmiesz.  Kto by nie chciał? Za tym stały agencje, które pisały wnioski, naganiały więc sobie prowizyjnych klientów pod byle pretekstem, zaś samochód czy jacht za friko jest tu argumentem dla tej – przeważającej – gawiedzi, która wierzy, że gdzieś tam krasnale schowały garniec złotych dukatów, zaś ktoś sprytny wydarł im tajemnicę miejsca jego zakopania i rozdał to dobro, jak brukselski Janosik, biednym potrzebującym. Widziałem, że coś śmierdzi z tym cudem mniemanym, po czym wybuchała ta cała sprawa prosto Tuskowi w twarz.

Na zaliczkę

Kontekst ma jeden ciekawy moment.

Chłopakom tak się spieszyło, że pod względem przepływów finansowych na te luksusy KPO-we (ale podejrzewam, że i na inne „poważne” wydatki) kasa poszła zaliczkowo z naszego budżetu, Czyli wcale nie wydaliśmy kasy, która przyszła z Brukseli, ale pewni swego, że nam Unia zwróci, wydaliśmy zaliczkowo już teraz, ze swoich. Czyli z naszych.

Ale jako, że nie tylko Tusk się zdeklarował, ale i Bruksela, że trzeba się przyglądnąć kto dostał i za co, to zwrotu tej kasy Bruksela wcale nie musi dokonać. A więc wyjdzie tak – zapożyczyliśmy się na KPO, płacimy za obsługę już, zaś raty do 2055 roku, kasy nie dostawaliśmy (przez PiS czy przez PO, to już wszystko jedno), ale wydaliśmy zaliczkowo ze swoich, za które Bruksela nam nie zwróci. A więc okaże się, że w terminie prawidłowo nie wydaliśmy, nasza część więc przepada, długi pozostaną, ale z własnego budżetu sfinansowaliśmy dywersyfikację swingersów.

No właśnie – pies tam z tymi swingersami. Jak zwykle wylano narracyjne dziecko z kąpielą. Całe odium z KPO poszło medialnie na tych, co się o te środki starali. Wśród nich, tych co dostali z KPO, jest pewnie sporo uczciwych przedsiębiorców, którzy przeczytali kryteria i się wedle nich ubiegali. Teraz wszystko pójdzie na nich – oszustów, którzy oszukali państwo naszym kosztem, czyli tyrających nie na swoim bidoków. W tym gronie beneficjentów KPO może i się znalazły wytrwałe ofiary kowida i ta kasa im pomogła. Ale zdarzył się nam kolejny narracyjny pretekst obarczania winą pazernych prywaciarzy, tak często wzmagany przez państwo. Tak się zawsze dzieje, kiedy państwo samo narozrabia – po to, by oczy zdradzonych nie patrzyły w górę, bo by tam zobaczyły źródło swych nieustannych trosk, trzeba ich napuścić na siebie tam na dole.

KPO jako przykrywka, nawet Jałty 2.0

Cała sprawa, mimo fikołków PR-owskich mocno zaszkodziła ekipie Tuska, bo mają ci oni dwa wyjścia – albo z kontroli wyniknie, że dali swoim, albo, że wszystko jest ok, ale wtedy ten cały KPO można o kant swingersa rozbić. Sprawdza się powiedzenie Czarzastego, że jak nie idzie, to nie idzie i uważam – uwaga! – że afera z naszą nieobecnością na słynnej ustawce w Waszyngtonie jest dobrą okazją do zrobienia medialnej przykrywki z KPO. Uważam bowiem, że KPO bardziej szkodziło Tuskowi, niż nieobecność w Białym Domu.

Tak, bowiem w kwestii ukraińskiej obie ekipy POPiS-u, łącznie z nowym prezydentem, gadają to samo. Tu się wyautowaliśmy na całego. Ukraina się zgodzi, nawet Zełenski siądzie obok Putina, USA zbliżają się z Rosją, by wyłuskać ją interesami z kolegowania się z Chinami, Europa poudawała trochę i przebiera nogami, by wrócić do biznesu us usual, który uprawiała (i potajemnie uprawia cały czas) z Rosją.

Tylko my zostaniemy się sami, romantyczni luzerzy, w najgorszym stanie – zadowolonych z siebie przegrywów, którzy nie zejdą z wierzy obronnej starej, opuszczonej twierdzy. Będziemy więc jedynie obiektem muzealnym, odwiedzanym przez zagraniczne wycieczki, które będą się na naszym przykładzie uczyć jak brak pragmatyzmu, zastąpionego przez emocje, niestety również elit, doprowadzić może całkiem porządny kraj i naród do żałosnego upadku.

Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

ZAGŁOBA PRZEWRACA SIĘ W GROBIE

ZAGŁOBA PRZEWRACA SIĘ W GROBIE

ZAGŁOBA PRZEWRACA SIĘ W GROBIE

Sławomir M. Kozak oficyna-aurora/zagloba-przewraca-sie-w-grobie

Dzisiejsze czasy dostarczają nam niezwykłych emocji, a do tego, w szalonym tempie. Tydzień mija dopiero od spotkania prezydentów USA i Federacji Rosyjskiej na Alasce, po nim już zdążyło się odbyć w Waszyngtonie kolejne, na które Donald Trump „zaprosił” przywódców państw europejskich, lidera Ukrainy i szefa NATO. W świetle reflektorów wszyscy jego uczestnicy zdążyli porzucić dotychczasowe przekonania i zapewniali o konieczności zakończenia wyniszczającej wojny za naszą wschodnia granicą.

Nie zdążyli zapewne odzyskać sił po podróży powrotnej i zmianie czasu, kiedy prezydent Trump, zgodnie z uprawianą od miesięcy taktyką zmienił zdanie i stwierdził, że wycofuje się z negocjacji pokojowych między Ukrainą i Rosją. Polskojęzyczni komentatorzy polityczni jeszcze się po tym nie otrząsnęli, gdy media podały, że już niedługo 300 holenderskich żołnierzy wraz z dwoma systemami obrony przeciwlotniczej Patriot zagości w Polsce w ramach misji NATO.

Wszystko to jako żywo, przypomina urywki kabaretowego skeczu Bohdana Smolenia.

„Tak się porąbało. Z jednych rakiet mam się cieszyć, przeciw drugim protestować. A to wszystko jedno, czy spadnie z tej strony, czy z tej. Tak samo boli. Bomba jest bomba”.

Ten wielki artysta o niezwykle skromnej posturze odwoływał się też do ówczesnego prezydenta USA lamentując, że „ten Reagan to jest świnia. On miał mnie żywić i jak ja wyglądam?”. Czy nie można tego dziś odnieść do naszych nadziei pokładanych w Sojuszu Północnoatlantyckim, kiedy czyta się tłumaczenie holenderskiego ministra obrony mówiącego, że „robimy to, aby chronić NATO, bronić Ukrainy i odstraszać Rosję”? Po to wchodziliśmy do paktu, by go chronić?

Ale padło też w skeczu „Szeptanka” najsłynniejsze chyba zdanie dotyczące oceny dwóch systemów. „Ci Amerykanie nie są wcale tacy źli. Oni napadną, a potem przeproszą. A mnie za te 40 lat, to nikt kurwa nie przeprosił!”. Niedługo minie kolejnych 40 lat i nas też nikt nie przeprosi. A na pewno nie ci, którzy zgotowali nam tę powtórkę z rozrywki. Gdyby sytuacja nie była tak potwornie dramatyczna można byłoby naprawdę uznać to wszystko za nieustanny, międzynarodowy kabaret.

Z szacunku dla powagi wydarzeń warto jednak przypominać, że ta wojna trwa od lutego roku 2014, kiedy to po celowo wywołanym euro-majdanie, na który według sekretarz Nuland poszło 5 miliardów dolarów, odwołano ze stanowiska Wiktora Janukowycza. W maju sfinalizowano tę „transformację” pozorując ją przedterminowymi wyborami. A potem poszło już zgodnie ze scenariuszem. Przywołam tu fragment mojej książki z roku 2016, zatytułowanej „Operacja Terror”:

Kiedy w lipcu 2014 roku pasażerski samolot malezyjskich linii lotniczych, Boeing 777-2H6, rejs MH-17 został zestrzelony we wschodniej Ukrainie, 40 mil od granicy z Rosją, samoloty i okręty NATO miały pełen obraz sytuacji w regionie Doniecka i Ługańska. Można pokusić się o stwierdzenie, że nie tylko obraz, ale wręcz kontrolę owego ruchu. Na Morzu Czarnym trwały właśnie 10-dniowe manewry Paktu, z wykorzystaniem takich maszyn, jak Boeing E3 Sentry z systemem AWACS, który pozwala obserwować wszystko, co rusza się na obszarze setek kilometrów i Boeing EA-18G Growler, którego sprzęt potrafi zagłuszyć, oślepić oraz zneutralizować każdy radar w nadzorowanym teatrze działań. Ale teren ten był objęty nie tylko nadzorem statków powietrznych, bo na Morzu Czarnym pojawił się krążownik Vella Gulf, wyposażony również w elementy wspominanej wcześniej Tarczy, jakimi są nie tylko pociski rakietowe, ale przede wszystkim radar AN/SPY-1, śledzący zarówno loty wszelkich samolotów, jak i potencjalnych pocisków, które mogłyby być wystrzelone w ich kierunku. Ćwiczenia połączonych sił Paktu i Ukrainy nosiły nazwę Bryza 2014. Były elementem większych manewrów NATO, z udziałem 7 państw, o nazwie kodowej Rapid Trident II. (…) okryte były dość długo tajemnicą do tego stopnia, że zatwierdzający je ukraiński parlament nie znał dokładnej daty ich rozpoczęcia (…). 5 sierpnia przybyła do Kijowa specjalna grupa Pentagonu ‘w celu pomocy w śledztwie’ wokół katastrofy malezyjskiego B-777. Kiedy oficjalnego przedstawiciela resortu wojskowego zapytano, czym konkretnie będą się zajmować eksperci z tej grupy, odpowiedział tylko, że nie pojadą na miejsce katastrofy, ale będą z Kijowa konsultować śledczych z Holandii, Australii i Malezji. Do zadań Pentagonu nigdy nie należało badanie awarii i katastrof samolotów pasażerskich. Tym w USA zajmowały się zawsze NTSB i FAA. Pentagon ściągano wyłącznie w przypadku katastrof samolotów wojskowych. W skład obecnej delegacji, jeśli wierzyć Pentagonowi, wchodzą eksperci ds. operacji specjalnych, logistyki i planowania operacji wojskowo-powietrznych. (…) 8.08.2014 r. Holandia, Ukraina, Belgia i Australia uznały, że dochodzenie zostanie utajnione!”

Chcę podkreślić, że pasażerowie z Holandii stanowili 2/3 ofiar tego „wypadku”. Zginęło ich 193. Kolejna znacząca liczba, to obywatele Australii, których było 27. Przez lata „nasi” tak zwani politycy i usłużne media nadal z uporem maniaków podtrzymywali jednak (i czynią to do dziś) mantrę o rosyjskiej agresji na Ukrainę, która nastąpiła rzekomo dopiero w roku 2022. A tymczasem, wtedy już zamykano ten temat, co opisałem w książce „Przewodnik po piekle”:

W listopadzie 2022 r. zapadł ostateczny wyrok w procesie domniemanych sprawców zamachu na samolot MH17. Obywatele Rosji Igor Girkin i Siergiej Dubiński oraz separatysta z Donbasu Leonid Charczenko (ścigani listami gończymi) zostali skazani zaocznie za zabicie 283 pasażerów i 15 członków załogi na dożywocie. Orzeczono, że zorganizowali oni przekazanie rakiet systemu ziemia-powietrze Buk, która podobno uderzyła w samolot. Oleg Pulatow, jedyny oskarżony, który miał ochronę prawną podczas procesu, został natomiast uniewinniony od wszystkich zarzutów, od czego prokuratorzy się nie odwoływali. Sąd uznał, że strącenia MH-17 dokonano omyłkowo, a sprawcy tego czynu prawdopodobnie chcieli zestrzelić zupełnie inny, wojskowy samolot.

Mimo ogólnoświatowego oburzenia na akt terroryzmu z r. 2014, o werdykcie sądu niewiele było słychać. Nie było o nim głośno również w naszych mediach. Dlaczego? I tu powracamy do macierzystej firmy ulubionego na całym świecie Jamesa Bonda, która na długo przed tym wypadkiem powołała do życia tzw. „Grupę Pielgrzymów”, prywatną firmę ochrony oferującą elitarne usługi dla londyńskich ambasad, dyplomatów, agentów wywiadu i przedstawicieli biznesu poza granicami wysp brytyjskich. Kierowana jest przez weteranów brytyjskich sił specjalnych, szkoli zagraniczne wojska i grupy paramilitarne, a także zapewnia ochronę reporterom i ich pracodawcom. To ta firma kształtowała relacje medialne, a przez to oficjalne dochodzenie dotyczące MH17. Utrzymywała obecność w Kijowie dziennikarzy już od początków „rewolucji” na Majdanie (schyłek 2013 r.), przewożąc ich w miejsca najważniejszych wydarzeń. W procesie dotyczącym malezyjskiego samolotu utrzymywała kontrolę nad tym, co reporterzy pod jej okiem widzieli i, jak relacjonowali sytuacje, z którymi się spotykali.

Ich główną tubą propagandową była Bellingcat, założona cudownym zrządzeniem losu w lipcu 2014 r. „brytyjska witryna dziennikarstwa śledczego która specjalizuje się w sprawdzaniu faktów i białym wywiadzie”. Powołany miesiąc później trybunał do zbadania tragedii MH-17 być może nie korzystał z tych danych, ale z pewnością czyniły to inne światowe media i rządy. Wątpię, by ktokolwiek w Polsce słyszał o grupie „Pielgrzymów”, choć jest ona powszechnie znana w światku dziennikarskim, chełpi się na swej stronie „doświadczeniem w ułatwianiu bezpiecznego zbierania wiadomości i kręcenia filmów”. Zapewnia swych klientów, że przy jej udziale „dziennikarze i pracownicy produkcji mogą działać bezpiecznie i pewnie”. Również w tak nieprzyjaznych miejscach, jak „kraje słabo rozwinięte, państwa upadające i tereny po katastrofach”. W odniesieniu do Ukrainy, chwaliła się tym, że jej zespoły „działały w wielu głównych skupiskach ludności kraju, w tym w Doniecku, Charkowie, Kijowie, Lwowie, Odessie, i na całym Krymie”. Zaangażowanie dotyczące sprawy MH-17 przedstawiane było przez „pielgrzymów” w komunikatach ofertowych, jako dowód na szybkość ich działania w mobilizacji swoich operatorów. Do 27 działających tam wówczas zespołów, w ciągu 6 godzin dołączyło 7 dodatkowych.  

Premierem Holandii był od roku 2010 do 2024 niejaki Mark Rutte. To kolejny historyk z wykształcenia, jakich mamy dziś wokół nas na kopy. Wcześniej zajmował się sprawami społecznymi, był menadżerem ds. zasobów ludzkich (ach, ta nowomowa!), był też sekretarzem stanu ds. szkolnictwa. Doskonałe kwalifikacje, by po zakończonej kadencji szefa państwa, w roku 2024 mógł objąć obowiązki sekretarza generalnego NATO! Jest dziś czołowym „jastrzębiem” prącym do eskalacji wojny.

Kiedy szwedzki potop zalał Rzeczpospolitą, w roku 1656 najeźdźcy stanęli pod Zamościem, jednym z nielicznych miast nie uznających zwierzchności Karola Gustawa. Bronił go skutecznie, mimo ciężkich ataków wojsk dowodzonych zarówno przez feldmarszałka Wittenberga, jak i samego monarchę szwedzkiego, podczaszy koronny Jan Zamoyski.

Podejmując ostatnią próbę zdobycia twierdzy wysłannik szwedzki miał mu zaoferować w posiadanie całe województwo lubelskie, jako udzielne księstwo. Opis tego wydarzenia zapisał na wieki w „Potopie” Henryk Sienkiewicz, który w usta Zagłoby włożył odpowiedź udzieloną wówczas przez Zamoyskiego:

„Za otwarcie bram twierdzy jego królewska mość (…) ofiaruje waszej książęcej mości województwo lubelskie w dziedziczne władanie! Zdumieli się, słysząc to wszyscy (…). Nagle wśród ciszy głuchej ozwał się po polsku do starosty stojący tuż za nim pan Zagłoba: – Ofiaruj, wasza dostojność, królowi szwedzkiemu w zamian Niderlandy. Pan starosta nie namyślał się długo (…) i palnął na całą salę po łacinie: – A ja ofiaruję jego szwedzkiej jasności Niderlandy!”

Szkoda to wielka, że opowieść ta jest tylko legendą i nie mogła się ziścić. O ile mniej mielibyśmy dziś zgryzot. Nawiasem mówiąc, to Szwedzi właśnie (formalnie rzecz jasna) już w październiku podejmą decyzję, czy pokojową nagrodę Nobla otrzyma zabiegający o nią usilnie Donald Trump, który twierdzi, że zakończył za czasów swej prezydentury sześć wojen. Inne gremia zdecydowały już wcześniej o tym, by Marka Rutte uhonorowano w roku 2019 Orderem Australii (!), w 2023 ukraińskim Orderem Księcia Jarosława Mądrego i w 2024 (holenderskim oczywiście) Krzyżem Wielkim Orderu Lwa Niderlandzkiego.

Podejrzewam, że usilnie pracuje on teraz na Order Orła Białego, najstarsze i najwyższe odznaczenie państwowe Rzeczypospolitej Polskiej nadawane za znamienite zasługi cywilne i wojskowe dla pożytku naszego państwa. „Nasi” przywódcy nadali go już tylu łajdakom, że wcale by mnie to nie zaskoczyło. A poczciwy Zagłoba z pewnością przewraca się w grobie.

Sławomir M. Kozak

Opiłowywanie. Doktryna Nitrasa.

Opiłowywanie. Doktryna Nitrasa.

Izabela BRODACKA

Wielu z nas uważa, że relacje pomiędzy Kościołem i państwem reguluje czy powinien regulować Konkordat. Za rządów koalicji 13 grudnia te relacje określa jednak tak zwana doktryna Nitrasa. Sławomir Nitras minister sportu i turystyki w rządzie Donalda Tuska przejdzie do historii jako autor koncepcji „opiłowywania katolików”, to znaczy nękania ich i pozbawiania należnych im praw. Sto konkretów zapowiadanych przez Tuska sprowadziło się w 2024 roku do tych działań.

I tak Ministerstwo Edukacji Narodowej wprowadziło rozporządzenie o zmniejszeniu liczby godzin lekcji religii w szkołach publicznych oraz o łączeniu klas z różnych roczników na lekcjach religii. Kolejnym krokiem planu degradowania lekcji religii było postanowienie, że ocena z religii nie wlicza się do średniej ocen ucznia.

W 2024 roku Sejm przyjął nowelizację ustawy, umożliwiającą sprzedaż bez recepty tak zwanej pigułki „dzień po” osobom powyżej 15. roku życia. Prezydent Andrzej Duda zawetował tę ustawę lecz w odpowiedzi na to Ministerstwo Zdrowia wprowadziło program pilotażowy, który umożliwił aptekom sprzedaż pigułki „dzień po” osobom od 15. roku życia na podstawie recepty wystawionej przez farmaceutę, po przeprowadzeniu wywiadu z pacjentką, bez zgody i wiedzy jej rodziców.

W Wielki Czwartek aresztowano ks. Michała Olszewskiego, szefa Fundacji Profeto. Prokuratura postawiła mu zarzuty związane z rzekomymi nieprawidłowościami w przyznawaniu środków z Funduszu Sprawiedliwości. Księdza nękano wielogodzinnymi przesłuchaniami bez odpoczynku, dostępu do wody, skutego kajdankami.

 W maju 2024 roku rząd wprowadził przepisy zobowiązujące szpitale do wykonywania legalnych zabiegów przerwania ciąży, oraz zobowiązujące NFZ do nakładania kar finansowych w wysokości 2% kwoty kontraktu placówki na szpitale, które uchylają się od tego obowiązku. Zmuszanie lekarzy do wykonywania aborcji jest sprzeczne z klauzulą sumienia.

Również w maju 2024 roku prezydent Warszawy, Rafał Trzaskowski, podpisał zarządzenie wprowadzające „standardy równego traktowania” w urzędach miejskich. Jednym z najistotniejszych punktów tego zarządzenie był zakaz umieszczania symboli religijnych w miejscach urzędowych co oznaczało konieczność usunięcia krzyży ze ścian i biurek w warszawskich urzędach. W czasie kampanii prezydenckiej Trzaskowski zaprzeczał, że wydał takie zarządzenie.

W 2024 roku w Polsce odnotowano liczne przypadki administracyjnego ograniczania używania dzwonów kościelnych z powodu skarg mieszkańców na przekraczanie dopuszczalnych norm hałasu. Przykładem są parafie Bożego Ciała w Bytomiu-Miechowicach oraz Matki Bożej Częstochowskiej w Gliwicach.

W lipcu 2024 roku Sejm Rzeczypospolitej Polskiej głosował nad projektem ustawy zakładającej zniesienie kar dla osób udzielających wsparcia kobietom wykonującym aborcję. Projekt został jednak odrzucony przewagą 3 głosów.

Wbrew protestom rodziców rząd wprowadził do szkół jako nowy przedmiot „edukację zdrowotną”, która ma zastąpić dotychczasowe wychowanie do życia w rodzinie.

W październiku 2024 roku rząd opublikował projekt ustawy legalizującej związki partnerskie. Projekt ten przewiduje dla partnerów prawa do dziedziczenia i informacji medycznej jednak nie obejmuje prawa do adopcji dzieci.

W 2024 roku doszło do wielu ataków na księży i kościoły.

W listopadzie 2024 roku na plebanii parafii św. Brata Alberta w Szczytnie został brutalnie zamordowany jej proboszcz, ksiądz. Lech Lachowicz.

19 grudnia 2024 pod pretekstem poszukiwania byłego ministra sprawiedliwości doszło do przeszukania z naruszeniem klauzuli klasztoru Dominikanów w Lublinie.

W tym samym miesiącu agenci Centralnego Biura Antykorupcyjnego, pod pretekstem poszukiwania rzekomo podłożonej bomby przeszukiwali obiekty Fundacji Lux Veritatis związanej z Radiem Maryja w Warszawie, Toruniu i Wrocławiu. Radio Maryja od lat jest solą w oku lewactwa.

Prześladowania obejmują również obiekty sakralne.

Powódź która we wrześniu 2024 roku dotknęła Dolny Śląsk zniszczyła wiele kościołów. Mimo apeli lokalnych społeczności nie objęto obiektów sakralnych żadnym programem pomocy.

Prześladowania dotknęły również kapliczkę skolimowską. Wybudowała ją znana rodzina Prekerów, właścicieli dóbr skolimowskich. Sędzia Wacław Preker ofiarował nieodpłatnie działki pod budowę kościoła w Skolimowie i Domu Aktora Weterana w Skolimowie. Ostatni z rodu Mieczysław Preker, bohater AK, żołnierz niezłomny więziony przez komunistów zapisał piękną patriotyczną kartę, niestety mocno zapomnianą,  w historii Skolimowa. Kapliczkę wybudowano przy drodze ze Skolimowa do Piaseczna w 1905 roku. Ma już 120 lat. Niestety, prawdopodobnie nie została wpisana do rejestru zabytków. Przeżyła kilka wojen, w tym dwie światowe, komunizm, Stalina, Bieruta, Gomułkę, Gierka i Jaruzelskiego. Istnieje obawa, że nie przeżyje „wolnej Polski”. Stoi bowiem przy drodze wojewódzkiej nr. 721, która jest obecnie przebudowywana. Mazowiecki Zarząd Dróg Wojewódzkich chce ją „przenieść” pod pretekstem, że stoi zbyt blisko chodnika przylegającego do jezdni. Trwają rozmowy z władzami gminy na ten temat.

Władze są z PO, burmistrz Michał Wiśniewski i jego zastępcy nie zbyt mocno bronią kapliczki. Bronią ją mieszkańcy i młody ksiądz wikary ze skolimowskiej parafii, Adam Olasek. W roku 2000, kiedy była w ruinie, odremontował ją za własne pieniądze jeden ze skolimowskich parafian. Nową więźbę daszkową wykonał zakopiański cieśla Kazimierz Bobak, a renowacji figurki Matki Boskiej Niepokalanej dokonał zawodowy malarz i konserwator, Leszek Zadrąg. Kapliczka powinna zostać na swoim, dawnym miejscu. Ewentualnie można ją przesunąć kilka metrów od jezdni. Stanowi historyczny element naszej tożsamości.

I wreszcie dobra wiadomość. Prezydent Andrzej Duda pozbawił Jolantę Małgorzatę Lange vel Gontarczyk agentkę SB podejrzaną o otrucie księdza Blachnickiego Srebrnego Krzyża Zasługi przyznanego jej przez Aleksandra Kwaśniewskiego w 1997 roku.

Czas zacząć opiłowywanie bandytów to znaczy pozbawianie ich nienależnych im praw i przywilejów.

==========================

Inteligentne, lecz głupie „elity”. Jak uwolnić od nich Polskę?

Inteligentne, lecz głupie „elity”. Jak uwolnić od nich Polskę?

Filip Obara https://pch24.pl/inteligentne-lecz-glupie-elity-jak-uwolnic-od-nich-polske/

Wokół kampanii wyborczej i pierwszych dni prezydentury Karola Nawrockiego mamy do czynienia ze wzmożeniem tępej politycznej propagandy i zajadłych konfrontacji wśród Polaków. Powtarzanie hasła „zgoda buduje” byłoby naiwnością, gdyż nie posiadamy już wspólnego gruntu w kwestii podstawowych pojęć, takich jak: sprawiedliwość, praworządność, dobro i zło. Nie zgadzamy się nawet w kwestii tak podstawowej, jak określenie, co to znaczy działać rozumnie. Warto się nad tym zastanowić, tym bardziej, że czekają nas kolejne miesiące napięć pomiędzy nowym prezydentem a grupą polityczno-medialną, która trzyma władzę.

Gdy wypowiadałem się na temat polityki w ciągu minionych miesięcy, co i rusz ogarniało mnie zdumienie na widok tego, jak bezkrytycznie osoby o „liberalnej wrażliwości” utożsamiają się z rządowo-medialną propagandą. W skrócie: na własne oczy widziałem, jak ludzie traktują fake-listę ABW tak, jakby była zbiorem potwierdzonych faktów; odzywały się też osoby, które – słysząc o tym, że istnieją takie rzeczy, jak prawo naturalne czy obiektywna przyrodzona sprawiedliwość – dawały do zrozumienia, że nie istnieje żadne prawo poza ustanowionym arbitralnie przez władzę polityczną. Problem występował nawet na poziomie uznania… obiektywnej rzeczywistości i zdolności ludzkiego rozumu do jej poznania.

Przy okazji zrozumiałem jak działa „mowa nienawiści”. Wystarczy powiedzieć prawdę, która godzi w przywiązanie do liberalnych czy niemoralnych teorii, żeby wzbudzić wściekłość w rozmówcy. Uruchamia się wówczas proces tyleż przewrotny, co prymitywny, a można opisać go krótko: w człowieku, który słyszy niewygodną prawdę, budzi się nienawiść. Zamiast się jednak nad tym zastanowić – oskarża on osobę, która tę prawdę wypowiedziała. Tak okazuje się, że to my – ludzie normalni, którzy szanują odwieczne zasady i nie wyrażają non possumus wobec fałszu i zła – siejemy nienawiść, ponieważ mówimy prawdę, a ta prawda wzbudza nienawiść w tych, którzy ją odrzucają. Wygląda to na klasyczną projekcję, ale zwróćmy uwagę, jak w tym kontekście niebezpiecznym narzędziem może być ustawa o „mowie nienawiści”, zważywszy na szerokość i dowolność określania tego, co podpada pod to nieprecyzyjne pojęcie.

Jesteśmy w kropce?

Wciąż mówi się nam, że jesteśmy zantagonizowani i powinniśmy się jakoś dogadać. Ale jak się dogadać, skoro utraciliśmy wspólny grunt? To tak jakby krzyczeć do siebie z dwóch odległych wysp i liczyć na to, że morskie fale doniosą nasze słowa wyraźne i nie zniekształcone. Tym bardziej, że „siły relatywizmu” od kilkuset lat pracują nad tym, by oderwać ludzki rozum od rzeczywistości. Począwszy od tzw. oświecenia porzucono naturalne kategorie, którymi od zawsze operował w swoim myśleniu człowiek. Dziś jesteśmy już tak daleko od intelektualnego „matecznika”, że bez sięgnięcia do źródeł rozumienia rzeczywistości nie może być mowy o porozumieniu.

Wystarczy sięgnąć do Słownika Języka Polskiego, by przekonać się, jak bardzo zostaliśmy przeorani przez oświeceniowy „racjonalizm”. Oto jak SJP definiuje rozum: zdolność myślenia, analizowania, wnioskowania i pojmowania; umysł; intelekt. A tak intelekt: ogół zdolności umysłowych i wiedzy człowieka; rozum.

Trochę masło maślane, trochę na poziomie „operacyjnym” się zgadza, ale co do sedna – definicje te w ogóle nie wyjaśniają, czym jest ludzki rozum.

Tymczasem jednym z największych osiągnięć filozofii realistycznej (dążącej do poznania prawdy, a nie do tworzenia abstrakcyjnych konstruktów intelektualnych), na której została ufundowana nasza cywilizacja, jest właśnie opisanie rozumnej natury człowieka; natury, która odróżnia nas od zwierząt.

Rozum jest według najwybitniejszego przedstawiciela tego nurtu – Arystotelesa – władzą duszy odpowiadającą za poznanie dobra i zła oraz wydawanie osądów, którym następnie powinna podporządkować się druga w kolejności władza duchowa – wola.

Co ciekawe, już w czasach Arystotelesa pojawiali się szaleńcy, których można by nazwać praojcami relatywizmu poznawczego i przy okazji pozytywizmu prawnego (błędu odrzucającego istnienie prawa naturalnego, a przyjmującego, że jedynym obowiązującym prawem jest to, które arbitralnie ogłosiła władza polityczna). Tak pisał Stagiryta w Etyce nikomachejskiej: „Tak też co do pojęć piękna moralnego i sprawiedliwości, którymi zajmuje się nauka o państwie, panuje tak daleko idąca rozbieżność i niestałość zdań, że pojawił się nawet pogląd, iż istnienie swe zawdzięczają one tylko umowie, a nie przyrodzie rzeczy”.

Widzimy, jak wyraźnie ten światły umysł niejako odcina się od późniejszych niedorzeczności na temat tzw. umowy społecznej (głosił je Jan Jakub Rousseau). Stwierdza natomiast, że podstawowe pojęcia, takie dobro i zło czy sprawiedliwość, nie są w żaden sposób zależne od tego, jak się ludzie w ich kwestii „umówili”. Zawierają się natomiast w samej „przyrodzie rzeczy”, czy też w naturze rzeczy, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli.

Dla Arystotelesa istnienie obiektywnego prawa i porządku naturalnego było czymś tak oczywistym, jak oddychanie powietrzem. Choć nie jest on autorem tego, co dziś nazywa się „koncepcją prawa naturalnego”, to gdy zapoznamy się z jego myślą etyczną, antropologiczną i polityczną, stanie się jasne, iż jest ona wręcz przepojona przekonaniem o tym, że istnieje rzeczywistość niezależna od ludzkiego osądu, a zadaniem rozumu jest jedynie tę rzeczywistość odczytać.

Tu znów powtórzę pytanie: Jak mamy się dogadać, skoro spora część polskiego społeczeństwa neguje nie tylko istnienie obiektywnej rzeczywistości, ale i ludzkiej duszy. Skoro dusza jest zasadą bytu i źródłem ruchu (życia albo jakbyśmy dziś powiedzieli – energii życiowej), a także siedliskiem myśli i pragnień, to jak mamy się porozumieć w kwestii tego, czym są miłość, odpowiedzialność, troska czy porządek? Skoro w duszy zawiera się źródło poznania, to jak mamy w ogóle ustalić jakieś wspólne rozumienie zasad politycznych?

Filozof (bo tym słowem pisanym z wielkiej litery określa Arystotelesa największy kontynuator jego myśli – św. Tomasz z Akwinu) rozróżnia w ludzkiej duszy część niższą, nierozumną oraz część wyższą, czyli rozumną. Niższa odpowiada za kontakt ze zmysłami oraz pożądania i pragnienia. Sama z siebie nie posiada ona miary tego, co dobre i złe – uzyskuje ją dopiero, gdy podporządkuje się osądowi części wyższej. Sam rozum również dzieli się na część niższą, a więc tę, która działa za pośrednictwem zmysłów oraz część wyższą, która jest zdolna do myślenia abstrakcyjnego – do poznawania istoty rzeczy, a nie tylko jej przypadłości. Tę wyższą część – jakże inaczej niż SJP – nazywamy intelektem. Krótko mówiąc, rozum odpowiada za rzeczy zmienne i sprawuje funkcje praktyczne, zaś intelekt poznaje rzeczy w ich niezmiennym aspekcie i jest narzędziem poznania teoretycznego, niezbędnego do pełnej oceny rzeczywistości.

W Etyce Arystoteles omawia sposób, w jaki odbywa się rozumne działanie. Kategoryzuje on „dzielności”, czyli po prostu sprawności moralne, inaczej cnoty. Mniejsza o to, które cnoty autor przyporządkowuje którym częściom duszy, ważny jest fakt, że celowość ludzkiego bytu (nastawionego na osiągnięcie szczęścia) w sposób konieczny prowadzi do cnoty, cnota zaś do dobra, którego w sposób sprawiedliwy pożądamy, a rozum jest tą władzą, która owo dobro (w jego wymiarze obiektywnym) rozpoznaje i podaje niższym częściom ludzkiej natury za wzór.

Nie ma tu dowolności, nie ma relatywizmu i subiektywizmu, nie ma usprawiedliwiania zła w imię „prawa” do własnej „ekspresji” i indywidualizmu. Każdy – w swojej indywidualnej ekspresji – zobowiązany jest podporządkować się uniwersalnym zasadom ludzkiej natury. A przypominam, że jesteśmy trzysta lat przed Chrystusem i przed tym, jak chrześcijaństwo, na czele ze św. Tomaszem, rozwinęło, udoskonaliło i podniosło na wyższy poziom rozumienie prawa naturalnego i moralności.

Bunt przeciwko rozumowi

Nie bez powodu rozum nazywany jest władzą. Ma on bowiem rządzić pozostałymi częściami natury, które w swym nieuporządkowaniu i skłonności do złego są niczym motłoch, który bez posłuszeństwa ucieka się do buntu. W ścisłym związku z nieużywaniem rozumu (jak w przypadku lewicy) albo ignorowaniem jego nakazów (jak w przypadku prawicy politycznej, ale nie obyczajowej) jest niemoralny styl życia (o tym, jak wpływa on na wybory polityczne pisałem tutaj).

Właściwe używanie rozumu z konieczności jest moralne (zgodne z obiektywnymi normami, a nie podyktowane uznaniową „etyką sytuacyjną”). Słowem, nie można mówić, że jest się człowiekiem rozumnym, jeżeli ignoruje się obiektywne normy moralności i próbuje usprawiedliwiać takie czy inne odchylenia od normy.

Z kolei nieużywanie rozumu Arystoteles porównuje do paraliżu ciała: chcesz poruszyć się w lewo, a ciało porusza się w prawo. Tylko, jak zauważa, w przypadku ciała jest to widoczne, w przypadku duszy – nie. Ale zasada jest ta sama: próbujemy działać na podstawie swojego myślenia, ale kierujemy się w złą stronę – niezgodnie z właściwym celem, jakim jest obiektywne dobro.

Jednym z naczelnych argumentów przeciwko obiektywnemu porządkowi moralnemu jest to, że współczesne nauki eksperymentalne nie potrafią udowodnić jego istnienia. Ludzie zbuntowani przeciwko przyrodzonym zdolnościom poznawczym własnego rozumu negują istnienie Boga i duszy tylko dlatego, że ubóstwiana przez nich nauka nie potrafi dostarczyć dowodu, ponieważ nie ma ku temu odpowiednich narzędzi. Skąd miała by mieć, skoro jest ograniczona do materii i co najwyżej do procesów neurologicznych pośredniczących pomiędzy duszą a zmysłami?

Bunt przeciwko rozumowi występował już w starożytności i powracał na przestrzeni dziejów, choćby w ruchu średniowiecznych nominalistów. Jednak dopiero w dobie XVIII-wiecznej antyfilozofii rozpoczął tryumfalny pochód przez ludzkie umysły. Banda degeneratów pokroju Voltaire’a (polecam choćby pobieżne zapoznanie się z biografią tego „autorytetu” tzw. oświecenia), zrzeszona w gronie tzw. encyklopedystów, postanowiła dokonać syntezy koncepcji przeczących obiektywnemu porządkowi świata, a w zamian proponujących rozmaite teorie, o których wcześniej nikomu się nie śniło.

Problem polega na tym, że owi „światli” buntownicy święcą tryumf również w programach szkolnych, a głoszone przez nich zasady legły u podstaw współczesnych demokracji. Doszliśmy dziś do powszechnej instytucjonalizacji ówczesnych błędów i mamy do przeorania nie tylko cały system publiczny, ale przede wszystkim własną mentalność.

Wracając do Polski i wojny polsko-polskiej, miejmy świadomość, iż od ponad trzech dekad pseudo-elity wmawiają nam, że kierowanie się rozumem (w jego właściwym znaczeniu) to wstyd i oznaka przynależności do mitycznego Ciemnogrodu. Czas ukrócić tę pedagogikę wstydu. Używanie rozumu jest dla człowieka naturalne jak oddychanie, a jego istnienia nie trzeba nikomu udowadniać.

Bardzo ciekawe wnioski w tej kwestii stawia XX-wieczny filozof Leo Strauss, nota bene niepraktykujący Żyd, więc trudno byłoby podejrzewać go o bycie „przerobionym” przez „mafię z Watykanu” czy w ogóle o reprezentującym jakąś instytucję religijną. W znakomitej rozprawie Prawo naturalne w świetle historii zauważa on, że człowiek, który odrzucił obiektywną rzeczywistość i zdolność rozumu do poznania, popada ostatecznie w „fanatyczny obskurantyzm”. W takim przypadku, jak pisał, „im więcej będziemy rozwijać nasz umysł, tym bardziej będziemy kultywować nihilizm”. Ludzie negujący obiektywny porządek używają swoich zdolności umysłowych po to, by tworzyć kolejne konstrukty intelektualne mające tak naprawdę oddzielić ich od rzeczywistości, nie ukazać jej prawdziwą naturę. Po czym zasłaniają się twierdzeniem, że te ich konstrukty są wewnętrznie spójnie i logiczne. Owszem, są. I co z tego, skoro są oparte dla fundamentalnie błędnych przesłankach?

Gdy myślę o sporach pomiędzy dwoma obozami w Polsce (i nie mam tu na myśli sztucznego podziału na PiS i PO), zawsze wraca do mnie wiersz Juliusza Słowackiego:

Szli krzycząc: Polska! Polska! — wtem jednego razu
Chcąc krzyczeć zapomnieli na ustach wyrazu,
Pewni jednak że Pan Bóg do synów się przyzna
Szli dalej krzycząc: Boże! ojczyzna! ojczyzna!
Wtem Bóg z Mojżeszowego pokazał się krzaka,
Spojrzał na te krzyczące i zapytał: Jaka?

Nie da się zasypać przepaści, która powstała pomiędzy Polakami wiernymi tradycyjnym zasadom, a tymi, którzy uwierzyli, że negacja tych zasad jest oznaką przynależności do kręgu „demokratycznych wartości”. Żadne zaklęcia i żadne gesty tu nie pomogą. Tu potrzebny jest rzetelny wysiłek intelektu, a w dyskusji – przynajmniej uczciwe zdefiniowanie pojęć. Bez udziału intelektu (w jego właściwym rozumieniu) nie ma w pełni skutecznego i dobrego działania, co podkreślał Arystoteles.

Jeżeli chcemy wyrwać Polskę z tyranii obcych wpływów i z rąk zdrajców noszących polskie nazwiska, musimy najpierw zrozumieć, kim jesteśmy jako ludzie i jaki transcendentny porządek ma stać u podstaw naszej wizji państwa i stosunków międzyludzkich. Inaczej będziemy nadal skazani na na przemoc i kłamstwa ze strony etatystycznych rządów. Chcąc zbudować prawdziwie nową wartość w polityce musimy przyjąć za Arystotelesem, że „dzielność etyczna i rozum, z których czynności szlachetne wypływają, nie mają nic wspólnego z władzą despotów”. Ci, pomimo najwznioślejszych frazesów na ustach, nie chcą, byśmy byli wolnym narodem w suwerennym państwie, którego siła opiera się na samodzielności i odpowiedzialności prawych i bogobojnych Polaków.

Filip Obara

Z obfitości serca…

Z obfitości serca…

Stanisław Michalkiewicz    23 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5881

Z obfitości serca usta mówią – czytamy w Ewangelii. Toteż trudno się dziwić, że premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela wyznał to, co wzbudziło pełne hipokryzji zgorszenie w miłującym pokój i sprawiedliwość świecie. A premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela przyznał, iż jest „związany” ideą „Wielkiego Izraela”. Reakcja miłującego pokój i sprawiedliwość świata na to wyznanie była podobna do reakcji gitowców w jakimś poprawczaku, do którego przyjechał pisarz na spotkanie autorskie. Jak pisze w swoim opowiadaniu Marek Nowakowski, pisarz chciał się trochę gitowcom podlizać, więc używał określeń z grypsery – ale gitowcy, zamiast okazać entuzjazm, ostentacyjnie się dziwili: „to takie słowa są?

Tymczasem premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela wyznał coś, co – jak myślę – wyznają wszyscy, albo prawie wszyscy Żydowie, zwłaszcza wyznający judaismus. A jakiż Żyd nie wyznaje judaismusa? Judaismus wyznają nawet Żydowie Polarni – gatunek odkryty w 1968 roku przez Antoniego Słonimskiego w Polsce. Źródłem bowiem idei „Wielkiego Izraela” jest Biblia, a konkretnie scena, jak to Stwórca Wszechświata, który z zagadkowych powodów upodobał sobie w pewnym mezopotamskim koczowniku, zawiera z nim umowę – że jak ów koczownik będzie lojalny wobec Stwórcy Wszechświata, będzie Mu kadził i będzie go słuchał, to On, w rewanżu uczyni koczownika ojcem „wielkiego narodu”, któremu przekaże w arendę obszar „od wielkiej rzeki egipskiej, do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”.

To jest właśnie teren objęty ideą „Wielkiego Izraela”, której wyznawcą, ku obłudnemu zdumieniu miłującego pokój i sprawiedliwość świata, okazał się premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela Beniamin Netanjahu. Jego oryginalność polega na tym, że nie tylko się do tego przyznał, ale tą ideową pobudką tłumaczy podejmowane przez siebie działania. Inni przywódcy bezcennego Izraela aż tak daleko swojej szczerości nie posuwali – ale czy to źle, że Beniamin Netanjahu jest szczery?

Jak każdy może się przekonać, realizacja idei „Wielkiego Izraela” jest już w znacznym stopniu zaawansowana. Dzięki kilku wojnom, a także – „operacjom pokojowym” oraz „misjom stabilizacyjnym”, do których bezcenny Izrael sprytnie wykorzystał siłę Stanów Zjednoczonych, które czasami sprawiają wrażenie przygłupiego osiłka, sprytnie manipulowanego przez słabszego mądralę – kraje leżące na obszarze między „wielką rzeką egipską”, czyli Nilem, a „rzeką wielką, rzeką Eufrat”, zostały w okresie ostatnich 70 lat zdewastowane i politycznie zneutralizowane – co z całą pewnością, jest wstępem do politycznego zdominowania tego obszaru przez bezcenny Izrael.

Dzieje się tak za sprawą lobby izraelskiego w USA, które w ostatnim półwieczu do tego stopnia urosło w siłę, że żaden, niechby największy amerykański twardziel, na jakiego pozuje prezydent Donald Trump, nie ośmieli mu się sprzeciwić. Co prawda ostatnio prezydent Donald Trump sprowadził wojsko do Waszyngtonu, aby – jak sam powiedział – go „wyzwolić” – ale okazało się, że nie chodzi tu o wyzwolenie spod izraelskiej okupacji, tylko o oczyszczenie ulic z bezdomnych koczowników. Tymczasem Waszyngton – jak to przed laty powiedział kandydujący na prezydenta USA Patryk Buchanan – „jest terytorium okupowanym przez Izrael”.

Ta sytuacja pokazuje, że zaawansowana w realizacji jest nie tylko idea „Wielkiego Izraela”, ale również inne zalecenie i zarazem obietnica, .jaką od Stwórcy Wszechświata otrzymali Żydowie. Wspomina o tym Księga Powtórzonego Prawa w tak zwanym „Starym Testamencie”, będącym w gruncie rzeczy żydowską historią plemienną, podaną w religijnym, czy też quasi-religijnym sosie. Otóż Stwórca Wszechświata powiada Żydom m. in. tak: „Będziesz pożyczał innym narodom, a sam od nikogo nie będziesz pożyczał. Będziesz panował nad innymi narodami, a one nad tobą nie zapanują”. Wprawdzie nowojorska, żydowska Liga Antydefamacyjna uważa taką opinię za „antysemicką” – ale każdy, kto chociaż trochę zna Amerykę, ten wie, że środowiska żydowskie w USA mają nieproporcjonalnie do swojej liczebności duże wpływy w sektorze finansowym. Nie tylko zresztą w Ameryce – a przyczyną, która się do tego przyczyniła, jest okoliczność, że Europa, a po wielkich odkryciach geograficznych – również inne kontynenty – zostały schrystianizowane.

Otóż przywódcy chrześcijan w pierwszych wiekach, zastanawiali się, czy chrześcijanin, czyli „chrystusowiec” – bo tak właśnie należy tłumaczyć to słowo – podobnie jak hitlerowiec, czy stalinowiec – może zajmować się pożyczaniem pieniędzy na procent, czyli tzw. lichwą – i doszli do wniosku, że nie powinien tego robić. Ale już w świecie starożytnym obrót finansowy był rozwinięty, istniały banki i bankierzy – o czym możemy przeczytać również w Ewangelii z przypowieści o talentach. Dopóki jednak chrześcijaństwo było tylko jedną z licznych religii występujących w Imperium Rzymskim, to ta opinia Ojców Kościoła nie miała katastrofalnych następstw; chrześcijanie lichwą się nie zajmowali – ale „poganie” – jak najbardziej. Kiedy jednak za panowania Teodozjusza Wielkiego chrześcijaństwo stało się religią państwową, to lichwa została uznana nie tylko za „grzech”, ale również – za przestępstwo.

Tymczasem uwarunkowania gospodarcze absolutnie nie pozwalały na wyeliminowania obrotu finansowego i z tego właśnie skorzystali Żydowie, którzy w tym czasie obrót finansowy właściwie zmonopolizowali. Ten quasi-monopol istnieje do dzisiaj i stanowi bardzo ważne narzędzie gospodarczego i politycznego ujarzmiania narodów mniej wartościowych, a więc – wszystkich tak zwanych głupich gojów. Temu ujarzmianiu sprzyja dodatkowo ideologia socjalistyczna, w której wynalezieniu i rozpropagowaniu wśród głupich gojów Żydowie mają ogromny, może nawet decydujący udział. Ideologia ta wmawia ludziom, że to czy tamto im się „należy” bez względu na to, co robią. Demokracja polityczna z kolei sprawia, że każdy ambicjoner, który pragnie zostać Umiłowanym Przywódcą, musi składać gawiedzi, czyli „suwerenom” obietnice, że to czy tamto im „da”. Ponieważ takie obietnice wszyscy składają na wyścigi, podatki bardzo szybko przestają na to wystarczać – a kiedy już rządy się wysprzedają, to muszą pożyczać i pożyczać – właśnie w zdominowanej przez Żydów lichwiarskiej międzynarodówce. Na przykład nasz nieszczęśliwy kraj powiększa dług publiczny w tempie miliarda złotych na dobę. O spłaceniu tego nie ma mowy – ale ten dług trzeba „obsługiwać”, czyli spłacać procenty.

W rezultacie socjalizm doprowadza do wtrącenia wielkich mas ludzi w coraz głębszą niewolę u lichwiarskiej międzynarodówki – bo ktoś, kto musi oddawać coraz większą część bogactwa, jakie wytwarza swoją pracą, lichwiarskiej międzynarodówce – jest jej niewolnikiem. Wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler wprawdzie próbował tę niewolę zlikwidować poprzez wymordowanie wierzycieli w przekonaniu, że wtedy dług zniknie, ale – jak wiadomo – nic z tego nie wyszło.

Toteż teraz również obietnica złożona Żydom w Księdze Powtórzonego Prawa tzw. Starego Testamentu jest już bardzo zaawansowana w realizacji. Można oczywiście zastanawiać się nad przyczynami dla których Stwórca Wszechświata upodobał sobie właśnie we wspomnianym mezopotamskim koczowniku i tyle mu naobiecywał – ale kto przeniknie zamiary Stwórcy Wszechświata, który na dodatek starannie się przed nami konspiruje?

Stanisław Michalkiewicz

===============================

MD:

Muszę jednak trochę sprostować czy wyjaśnić: „Jahwe” talmudystów to Bóg plemienny, wydumany. Nie ma nic wspólnego z Bogiem prawdziwym, w Trójcy Jedynym

PoPis ZGODY. MEM-y I.

Początek zła – to nie AI -to autentyczne zdjęcie

===========================================

Cukierek albo fiskus…

—————————————–

[Ale wtedy , nawet jak był głupiec, miał mądry Senat.md]

———————————–

Friday Funnies: Hands off our criminals!

Friday Funnies: La-La land Crazy

and other true stories

ROBERT W MALONE MD, MS AUG 22


“The most valuable math you can learn is how to calculate the future cost of your current decisions.”

“Teach your children well”…









MS Now – Stands for “My Source News Opinion World”

Well, at least MS Now is admitting the elephant in the room, so to speak. What MSNBC and now, MS News do is spew their biased opinions of the news, not the news itself.


Going, going… gone.

The “new” rebrand of the Cracker Barrel restaurant is topped off with an interior featuring white walls and the removal of what has been labeled as “kitsch.” Which the CEO believes will give them a “fresh look.” 

But don’t worry, folks- they are adamant that they still intend to sell rocking chairs…

The end result of the media blitz: Cracker Barrel’s stock plummeted $94 million on Thursday. 

Cracker Barrel CEO Julie Felss Masino, who by appearance is another liberal white female CEO – recently gave a devastatingly honest assessment of the restaurant:

“We’re just not as relevant as we once were.”

Something tells me this “rebranding” ain’t going to help!


OK- this one is pretty funny (and true).


Over in La-La land…













Malone News is a reader-supported publication. To receive new posts and support my work, consider becoming a free or paid subscriber.

Upgrade to paid


Thanks for reading Malone News! This post is public, so feel free to crosspost, share on notes or social media and forward via email.

Share



One more video:

This video raises a serious question… as to why bathroom scales no longer weigh ounces? Why did manufacturers change from ounces to tenths of a pound? What marketing genius decided that tenths was better than ounces (1/16 of a pound)? And why did we not notice or care?

Enquiring minds want to know, why did we all just accept this major change in our measurements without question and yet completely reject the metric system for common usage?


Have a great day folks!

Komunizm unijny nie ma konkurencji, może więc wciskać dowolne idiotyzmy.

Małgorzata Todd

Szanowni Państwo! 

Oto trzydziesty drugi w tym roku SOBOTNIK.

Ilość czy jakość? 32/2025(73)

Niezadowolonym elegantkom w PRL-u obiecywano, że jak tylko planowana centralnie produkcja odzieży osiągnie wystarczającą ilość, żeby ubrać wszystkich, to przyjdzie czas na jakość, taką jak na Zachodzie. No i przyszła z Zachodu upragniony, ale… nie jakość, tylko właśnie ilość! Teraz każda dziewczyna może wybierać czy woli bluzeczkę białą w czarne prążki, czy czarną w białe. 

     Komunizm „tak ma” niezależnie od tego skąd przychodzi. Z tym, że komunizm radziecki miał konkurencję w postaci realnego kapitalizmu. Komunizm unijny nie ma konkurencji, może więc wciskać dowolne idiotyzmy. Taką „niewinną” anomalią jest narzucenie wszystkim okropnych ubiorów. Teraz nowoczesny młodego człowieka stara się wyglądać tak koszmarnie, jak to tylko możliwe.

     W kulturze też jakoś przeszła w ilość. W siermiężnym PRL-u były 2 kanały telewizyjne, ale Teatr Telewizji w poniedziałki i Kobra w czwartki przyciągały widzów. Teraz, w 1000 kanałów nie ma niczego, co dałoby się oglądać. Dwie stacje mówiące prawdę, to za mało. Szpetni aktorzy wygłaszają stale te same wyświechtane frazesy nic nie wnoszące do akcji. Sama akcja, to mordobicie, pościgi i strzelanina, przy czym nieważne kto kogo nawala. Trudno odróżnić jeden film od innego.

     Internet pełen jest treści strasznych. Czyżby takie właśnie przyciągały uwagę odbiorcy? Inny wybór to filmiki np. najgłupsze wypowiedzi „polityczki”, (mojej imienniczki), albo o inteligentnych kotach. Nie ukrywam, że wolę te o kotach.

      Czy jest jakaś szansa na poprawę w kulturze, jak my, konserwatyści ją rozumiemy?

Z pozdrowieniami

Małgorzata Todd www.mtodd.pl

Patologia władzy; czyli Cesarz Kaligula czy „Kill” Gates?

Patologia władzy; czyli Cesarz Kaligula czy „Kill” Gates?

Patologia. W potocznym rozumieniu tego słowa jest to odstępstwo od normy. W obecnej rzeczywistości. Ze względu na powszechność, trafniejsze wydaje się określenie „norma globalistyczna”.

DR IGNACY NOWOPOLSKI AUG 22

Sztab Generalny Globalistycznego Wojska Polskiego, wydał oficjalny publiczny komunikat ostrzegający obywateli o przemieszczaniu się na drogach krajowych dużych jednostek wojskowych.

Zwykle w takich przypadkach władze wojskowe preferują brak rozgłosu w tym aspekcie. Jednakowoż „Sztab Generalny” zmuszony jest podnosić napięcie i utrzymywać społeczeństwo pod grozą konfliktu nuklearnego. Przynajmniej do momentu przygotowania kolejnej prowokacji antyrosyjskiej.

Poziom intelektualny i wiedza „polskiej generalicji” nie odbiega od przeciętnego poziomu NATO. Jest mieszaniną kretynizmu i całkowitej ignorancji zawodowej (wojskowej).

Jedyne co ją interesuje, to podniesienie się choć o szczebel na globalistycznej drabinie szaleńców. Przy czym wywołanie konfliktu nuklearnego nie stanowi przeszkody w tym dążeniu.

„Śmietanka wojskowa” nie jest w tej regule wyjątkiem. Im wyżej tym bardziej patologiczne, czyli „normalnie” stanowią się egzemplarze „elit”.

Prominentnym tego przykładem jest niejaki „Kill” Gates, którego amerykański przydomek, mówi sam za siebie. Stanowi on żywy dowód na to, że amerykańskie społeczeństwo od dawna prawidłowo go klasyfikuje.

W normalnych czasach i społeczeństwach, ktoś kto publicznie zajmuje się mordowanie ludzi na masową skalę i na pierwszy rzut oka wygląda jak obłąkaniec, znalazłby się natychmiast domu wariatów.

Ale w globalizmie mamy „normalność inaczej”. Szaleniec ten, wraz z watahą mu podobnych, robi co chce i nawet się z tym nie ukrywa. Psychopaci cechują się tym, że swoje zbrodnie muszą nagłaśniać w celu osiągnięcia maksimum rozkoszy.

Dziś, kiedy całe monstrualne globalistyczne szambo rozlewa się szerokim strumieniem, wydawałoby się, że nastąpi w końcu reakcja społeczna. Nic z tego, sprawy toczą się spokojnie ustalonym torem. Daje to wymownie świadectwo, jak bardzo zdeprawowane jest Zachodnie społeczeństwo, a zwłaszcza jego „elity” i „elitki”.

W przeszłości też bywały przypadki szaleńców u władzy, jak choćby Cesarz Kaligula https://pl.wikipedia.org/wiki/Kaligula

Przy czym, wstąpił on na tron jako zupełnie normalny człowiek i dopiero choroba mózgu spowodowała jego szaleństwo.

Był on jednym z pojedynczych przypadków w historii świata. Co nie oznacza, że brakowało w niej tyranów i zbrodniarzy. Ale nawet krwawy dyktator posiad granice zła, wyznaczone jego własnym interesem.

Dziś, praktycznie cała „elita” globalistów, to obłąkańcy, gotowi na wszystko, byle jak najszybciej dostać się do piekła. I to jest przerażające. Natomiast jeszcze bardziej przeraża to, że gros zachodniego społeczeństwa uważa to za zupełnie normalne!

Niemcy. Neutralność w natarciu. „Związek Wolnomyślicieli”.

Neutralność w natarciu

Artykuł autorstwa Anneliese Fikentscher i Andreasa Neumanna.

https://apolut.net/neutralitat-auf-dem-vormarsch

Idea neutralności jako bodźca pokojowego zyskuje w Niemczech na popularności . Na kongresie założycielskim Stowarzyszenia Młodzieży BSW (JSW) (BSW to skrót od Bundnis Sarah Wagenknecht czyli Sojusz Sary Wagenknecht, JSW to ich młodzieżówka-przyp. tłum) w Bochum, 26 lipca 2025 r., zdecydowaną większością głosów (80 do 90%) podjęto decyzję: „Neutralna Republika Federalna, a co za tym idzie, jej wyjście z NATO, powinno być celem Stowarzyszenia Młodzieży BSW jako kontynuacji idei partii macierzystej”. W uzasadnieniu wniosku czytamy:

Republika Federalna powinna odgrywać rolę mediatora w konfliktach na świecie, promując przyjaźń i zrozumienie między narodami, zamiast promować militaryzację, zbrojenia i podżeganie do wojny. Członkostwo w NATO stoi na przeszkodzie w osiągnięciu tego celu. Przystępując do NATO, Republika Federalna porzuca własne interesy w polityce zagranicznej i podporządkowuje się interesom USA i ich sojuszników”. (1)

Polityk BSW, Sevim Dagdelen, wyjaśnia: „Na kongresie założycielskim w Bochum młodzieżówka BSW przyjęła przełomową rezolucję: na rzecz neutralności Niemiec i wycofania się z NATO. Nie ma innego sposobu na uratowanie kraju – jeśli chce się uratować ludność”. (2) Ta ocena przywodzi na myśl pisarza Rolfa Hochhutha, który stwierdził, że koniec Niemiec (Finis Germaniae) można zapobiec jedynie poprzez wycofanie się z NATO.

Znamienne jest, że podczas gdy media głównego nurtu są pełne relacji z kongresu założycielskiego JSW, przełomowa rezolucja w sprawie neutralności i wycofania się z NATO nie jest nigdzie wspominana. To po raz kolejny dowodzi podporządkowania mediów głównego nurtu NATO, które w związku z tym lepiej określić mianem mediów dominujących.

Światowy Związek Wolnomyślicieli

Konferencja Światowego Związku Wolnomyślicieli odbyła się na Węgrzech 16 sierpnia 2025 roku. Tam również w programie znalazła się „obrona neutralności i suwerenności narodowej” – prelegentem był Peter Berger z Winterthur. (3)

Szwajcarski „Weltwoche”

Temat neutralności został również poruszony w numerze szwajcarskiego „Weltwoche” z 16 sierpnia. W nagłówku, odnoszącym się do Niemiec, czytamy: „W polityce zagranicznej rekomendujemy Republice Federalnej neutralność na wzór szwajcarski”. Redaktor naczelny Roger Köppel kontynuuje:

Niemcy powinny odważyć się na bycie bardziej szwajcarskimi, na większą demokrację bezpośrednią, na mniejszy centralizm, a być może nie byłoby złym pomysłem przemyślenie koncepcji szwajcarskiej neutralności. Istnieją wpływowe niemieckie głosy, takie jak były burmistrz Hamburga Klaus von Dohnanyi. Postrzegają oni niemiecką neutralność opartą na modelu szwajcarskim jako obiecującą drogę na przyszłość”.

Dla redaktora naczelnego „Weltwoche” nie ma alternatywy dla neutralności w polityce pokojowej: „Gdyby wszystkie państwa były neutralne, nie byłoby już wojen. Neutralność spełniłaby również centralne żądanie królewieckiego filozofa-cesarza Immanuela Kanta: »Postępuj tylko zgodnie z taką maksymą, dzięki której możesz jednocześnie chcieć, aby stała się prawem powszechnym«. […] Neutralność jest kajdanami dla państwa, ale tarczą ochronną dla jego obywateli. Neutralność jest również pieczęcią prawa międzynarodowego dla kosmopolityzmu państwa. Neutralna republika federalna nie byłaby już członkiem NATO. Miałaby własną armię do samoobrony i byłaby upoważniona do utrzymywania dobrych stosunków gospodarczych i politycznych ze wszystkimi państwami na świecie. Państwo neutralne nie ma wrogów ani sojuszy, które mogłyby je wciągnąć w wojnę. Po doświadczeniach wojennych Niemiec, co miałoby większy sens niż przyjęcie neutralności Szwajcarii?

Idea neutralności odgrywa również decydującą rolę dla Ukrainy. Roger Köppel: „W latach 2022 i 2024 Putin zademonstrował gotowość zakończenia wojny, nawet za znaczące ustępstwa terytorialne – pod warunkiem, że Ukraina ogłosi się neutralna. Mocarstwa zachodnie sabotowały to przez długi czas, licząc na wykorzystanie wojny na Ukrainie jako młota kowalskiego przeciwko Rosji. Zachodnia kalkulacja się nie sprawdziła. Trump to zauważył. UE jeszcze nie”.

Samostanowiąca Austria”

Poniższe oświadczenie zostało wydane przez inicjatywę „Samostanowiąca Austria” 17 sierpnia: „Naszym głównym zadaniem jest… wspieranie wysiłków na rzecz pokoju [czego dowodem było spotkanie Trumpa z Putinem] oraz położenie kresu projektowi wojennemu UE i jego chętnym pomocnikom… W dłuższej perspektywie strefa neutralna rozciągająca się od Morza Bałtyckiego do Morza Śródziemnego mogłaby w najbardziej zrównoważony sposób zapewnić bezpieczeństwo Europy, wolnej od NATO i UE… Jednym z kroków w tym kierunku jest wielka demonstracja na rzecz pokoju i neutralności, która odbędzie się w Wiedniu 18 października 2025 r. Wspiera ją sojusz, który ma przekształcić się w polityczną i społeczną opozycję wobec autorytarno-liberalnego reżimu.

Pokój z Rosją – Zakończmy projekt wojenny UE! Zatrzymajmy ludobójstwo Palestyńczyków przez Zachód i Izrael! Uświadomcie sobie austriacką neutralność!”

Tilo Gräser

Tilo Gräser, redaktor transition-news.org i członek Niemieckiego Stowarzyszenia Wolnomyślicieli, niedawno również wypowiedział się na temat suwerenności i neutralności. Tylko neutralne, a tym samym suwerenne Niemcy mogą stać się siłą pokoju. W tym kontekście wspomina o „Kampanii na rzecz Neutralnych Niemiec” (deutschlandNEUTRAL.de), zainicjowanej przez AG Frieden dieBasis Kolonia, która jest w trakcie budowania szerokiego, ponadpartyjnego i międzynarodowego sojuszu. (4)

Neutralność jako projekt pokojowy

Patrząc w przyszłość, należy zauważyć, że 3 października 2025 r. przedstawiciele inicjatyw na rzecz neutralności ze Szwajcarii, Austrii i Niemiec spotkają się w Kolonii na wydarzeniu organizowanym przez „Kampanię na rzecz Neutralnych Niemiec” pod hasłem „Neutralność jako projekt pokojowy”. (5) To tak, jakby Stowarzyszenie Młodzieży BSW i Roger Köppel… Zapożyczono z tego idee. Oświadczenie kampanii głosi: Neutralne Niemcy „nie będą już należały do sojuszy, przez które mogłyby zostać wciągnięte w wojny” i „będą postrzegane jako aktywny mediator pokojowy”.

Tłumaczył Paweł Jakubas, proszę o jedno Zdrowaś Maryjo za moją pracę.

Artykuł ukazał się 19 sierpnia 2025 roku na stronie : https://apolut.net/neutralitat-auf-dem-vormarsch

Źródła i przypisy:

(1) Tytuł wniosku brzmi: „Wniosek w sprawie neutralności polityki zagranicznej i kwestii NATO. „Potrzebujemy pokoju zamiast NATO” – Sevim Dagdelen (BSW) w artykule „NATO – Rozliczenie z sojuszem wartości” (2024)”. Wnioskodawcą był poseł BSW i JSW Viktor Kosan z Berlina.

Pełne uzasadnienie: „Republika Federalna Niemiec powinna odgrywać rolę mediatora w konfliktach na świecie, promując przyjaźń i zrozumienie między narodami, zamiast promować militaryzację, zbrojenia i podżeganie do wojny. Członkostwo w NATO stoi na przeszkodzie osiągnięciu tego celu. Przystępując do NATO, Republika Federalna Niemiec porzuca własne interesy w polityce zagranicznej i podporządkowuje się interesom USA i ich sojuszników. Co więcej, pociąga za sobą bezprecedensowy wysiłek zbrojeniowy, który ogranicza finansowanie między innymi kwestii społecznych. NATO coraz bardziej wciąga Republikę Federalną w wojnę zastępczą na Ukrainie poprzez dostawy broni i stacjonowanie amerykańskich pocisków dalekiego zasięgu w Ramstein. Jest to nie tylko moralnie niedopuszczalne, ale takie igranie z ogniem zagraża również naszemu pokojowi. Aby wnieść poważny wkład w rozwiązywanie konfliktów zbrojnych, Republika Federalna musi zdystansować się od interesów polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych i dlatego dążyć do wystąpienia z NATO. My, jako organizacja młodzieżowa BSW, powinniśmy się o to ubiegać”.

(2) Brückenkopf Europa
Sevim Dagdelen am 30. Juli 2025 im Overton-Magazin
https://overton-magazin.de/kolumnen/dagdelen-direkt/brueckenkopf-europa/

(3) Konferenz der Weltunion der Freidenker am 16. August 2025 in Gyor (Ungarn)
80 Jahre nach der Befreiung – droht die Rückkehr von Faschismus und Krieg?
https://www.freidenker.org/?p=22387

(4) Ein souveränes und neutrales Deutschland als Friedenskraft
Tilo Gräser am 5. Juli 2025 bei transition-news.org
https://transition-news.org/ein-souveranes-und-neutrales-deutschland-als-friedenskraft
in der NRhZ hier: http://www.nrhz.de/flyer/beitrag.php?id=29534

(5) Neutralität als Friedensprojekt
Vortrags- und Diskussionsveranstaltung mit Vertretern von Neutralitätsinitiativen aus Schweiz, Österreich und Deutschland
Freitag, 3. Oktober 2025, 17 bis ca. 20 Uhr
Hinterhof-Salon, Aachener Straße 68, 50674 Köln
Mit Ariet Güttinger (Vorstandsmitglied der Schweizer Initiative „Bewegung für Neutralität”), Daniel Jenny (Bundesobmann des Bündnisses „Neutrales Freies Österreich”, NFÖ), Andreas Neumann (Kampagne für ein neutrales Deutschland), Begrüßung: Wolfgang Pawlik (AG Frieden dieBasis Köln) und Moderation: Anneliese Fikentscher (Neue Rheinische Zeitung) 
Veranstalter: Kampagne für ein neutrales Deutschland – initiiert von der AG Frieden dieBasis Köln in Kooperation mit der Neuen Rheinischen Zeitung und dem Bundesverband Arbeiterfotografie
Weitere Infos hier: https://deutschlandneutral.de/aktuelles.html

Czy również nie będziemy chcieli „umierać za Gdańsk”?

Czy również nie będziemy chcieli „umierać za Gdańsk”?

Nie chcemy umierać na „naszej wojnie”, czyli wojnie obecnych władz w Kijowie z „rosyjską agresją”. Również często deklarujemy, że nie będziemy chcieli walczyć w obronie naszego państwa w przypadku, gdy zostanie w przyszłości zaatakowane.

Propagandyści również wiedzą bardzo dobrze, kto nas nieuchronnie zaatakuje: oczywiście będzie to „putinowska Rosja”; widać wiedzą lepiej, gdy mówią nam, że prędzej czy później „Rosja ruszy na Zachód”; ponoć musi tylko „odbudować swój potencjał” zniszczony w „przegranej wojnie z kolektywnym Zachodem”. W obowiązującej propagandzie prezydent Putin będzie żyć bardzo długo, bo rosyjska agresja na Polskę jest „nieuchronna” i nastąpi w perspektywie od trzech do dziesięciu lat (a nawet później) – ale zawsze pod jego wodzą.

Już dość znęcania się nad oficjalną propagandą; są to oględnie mówiąc, brednie, w które zapewne nie wierzą nawet „słudzy narodu ukraińskiego” znad Wisły. Gorzej, że część Polaków bierze ten wariant przyszłości na serio i deklaruje swoją postawę: nie chce „umierać” za przysłowiowy Gdańsk (Francuzi w latach 1939-1940 – nasi ówcześni sojusznicy – nie chcieli umierać również za Paryż)

Czyżby powstało w „niepodległej Polsce” pokolenie pacyfistów, które nie utożsamia się z naszym państwem? A może to tylko dezaprobata dla „polityki wschodniej” naszych władz, realizowanej od co najmniej dziesięciu lat (lub dłużej?), której finałem ma być wojna z sąsiadem o wiele większym i silniejszym. Czy miała ona jakikolwiek sens biorąc pod uwagę interesy naszego państwa i jego obywateli? Przez długie dziesięciolecia kupowaliśmy z Rosji surowce energetyczne, w tym zwłaszcza ropę naftową i gaz ziemny, eksportowaliśmy na ten rynek towary przetworzone oraz produkty rolne (kiedyś byliśmy jednym z istotnych dostawców owoców, w tym jabłek), świadczyliśmy usługi transportu międzynarodowego. Straciliśmy już na własne życzenie te rynki, a surowce energetyczne kupujemy od dużo droższych dostawców.

Dlaczego tak się stało? Przyłączyliśmy się do narzucanych przez „kolektywny Zachód” sankcji oraz wprowadziliśmy z własnej inicjatywy embarga i zakazy, które przyniosły nam wyłącznie straty. Jaki był koszt tej polityki? To przecież można oszacować: utracone przychody i zyski z eksportu należy zsumować z różnicami cen zakupu, które dziś przepłacamy kupując z droższych źródeł surowce energetyczne. Być może idzie tu o kwoty liczone w setkach miliardów złotych, bo na imporcie taniej ropy rosyjskiej zarabiają inni. W dodatku te wszystkie koszty ponieśliśmy (jakoby) w interesie obecnych władz w Kijowie, które nie tylko przegrywają swoją wojnę z Rosją, lecz również prawdopodobnie zostaną („demokratycznie”) zmienione przez „kolektywny Zachód”.

Czyli już nikt nie może ukryć porażki polityki „dokopywania ruskim”, której koszt przerzucony jest na obywateli. Jeżeli finałem tej porażki ma być „agresja Rosji” na nasze państwo, to po co to wszystko robiliśmy? Kompromitacja tej polityki jest zbyt czytelna i trudno ją dalej zakłamywać. Czy mamy więc ginąć na wojnie, która będzie wynikiem szkodnictwa polityki wschodniej prowadzonej przez ludzi, których jedynym celem jest szkodzenie „ruskim”?

Analogie historyczne są mało pouczające, ale w sumie warte przypomnienia. Polityka zagraniczna Piłsudskiego i jego następców (lata 1926-1939) skończyła się totalną katastrofą militarną i polityczną naszego państwa. Tym ludziom nie mogło aż do 17 września 1939 roku przyjść do głowy, że zjednoczone Niemcy przekonają ówczesne państwo bolszewickie, dzieląc się z nim pokonaną Polską. W ciągu 28 dni września 1939 roku przestało istnieć ponad półmilionowe Wojsko Polskie i cała struktura administracyjno-prawna naszego państwa, straciliśmy prawie wszystkie zasoby wojenne zwłaszcza uzbrojenie, w tym olbrzymie zapasy amunicji. Major Henryk Dobrzański – późniejszy „Hubal”, trwał w oporze aż do 30 kwietnia 1940 roku. Był tylko nielicznym wyjątkiem.

prof. Witold Modzelewski

Myśl Polska, nr 33-34 (17-24.08.2025)

NIE DALI SIĘ KOMUNISTOM, ZABIŁ ICH ARCHIWISTA. Krzysztof Baliński.

NIE DALI SIĘ KOMUNISTOM, ZABIŁ ICH ARCHIWISTA

Krzysztof Baliński

Cieszyliśmy się, że będziemy mieć prezydenta, który nie będzie „sługą narodu ukraińskiego”. Mieliśmy nadzieję, że zerwie ze ślepym filosemityzmem i że nie zatrudni w swej Kancelarii patałachów tak, jak jego żałosny poprzednik. Ale po tym, gdy ogłosił, kto będzie szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, takiej nadziei już mamy mniej. Uzasadniając wybór Sławomira Cenckiewicza, prezydent-elekt ogłosił: „To wybitny intelektualista, akademik i autor wielu książek dotyczących działalności komunistycznych oraz sowieckich służb specjalnych”.

Tu wyjaśnienie: Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego odpowiada za doradztwo w zakresie bezpieczeństwa i obronności państwa. Opracowuje analizy i rekomendacje dotyczące zagrożeń, polityki militarnej oraz sytuacji strategicznej. Choć nie dowodzi wojskiem, pełni kluczową rolę – wspiera zwierzchnika Sił Zbrojnych. A jakie kompetencje w tym zakresie ma archiwista. Gdzie je nabył? Będąc pełnomocnikiem Antka Macierewicza ds. reformy archiwów wojskowych? Badając historię opozycji antykomunistycznej w  PRL? Sporządzania raportów dotyczących polityki militarnej oraz sytuacji strategicznej nauczył się kompilując biografię Lecha Kaczyńskiego i pracując na pół etatu w Archiwum MSZ?

W tym kontekście przypomnijmy, że ministrami obrony, odpowiedzialnymi za tragiczny stan polskiej armii byli historycy: Bronisław Komorowski, Antek Macierewicz i Mariusz Błaszczak (nie mówiąc o lekarzu psychiatrze Klichu, socjologu Parysie, posiadaczu dyplomu bakałarza filozofii Radku oraz lekarzu pediatrze Kosiniaku-Kamyszu). Nie zapomnijmy też, że „historykiem” jest Donald Tusk. Przytoczmy też słowa profesora historii Gerarda Labudy: „Odsetek idiotów wśród profesorów jest taki sam jak wśród woźniców”.

Gdy w lutym 2021 r. kierowanie wrocławskim oddziałem IPN powierzono Tomaszowi Greniuchowi, protestowali nie tylko Żydzi. Udział w nagonce wziął Sławomir Cenckiewicz. Nominację określił: „Tragedia”. Sekundował mu Piotr Cywiński: „[…] mamy do czynienia z ideologiem ONR-u, człowiekiem, który pisał manifesty, pisał zeszyty szkoleniowe ONR-u, on wychowywał całe roczniki ONR-owców”. W nagonce wzięła także udział „Wyborcza”. Krótko mówiąc, Cenckiewicz triumfował, a zza winkla rechotał Michnik. Nawiasem mówiąc Cenckiewicz nie zabrał głosu, gdy wicepremier w rządzie PiS mianował do Rady Muzeum Polin Ryszarda Sznepfa, którego ojciec, wraz z NKWD, polował na żołnierzy niezłomnych a jako funkcjonariusz Informacji Wojskowej przesłuchiwał, torturował i mordował, którego matka – funkcjonariuszka MBP zwalczała podziemie niepodległościowe, a wujek Oswald był sędzią, który wydawał wyroki śmierci na polskich patriotów, w tym ONR-owców.

A jakąż zbrodnię popełnił Greniuch? Nie był wnukiem funkcjonariusza UB. Nie był synem NKWD-zisty. W tym miejscu kilka porządkujących uwag: Chłopcy z ONR nie bili Żydów, ale żydokomunę. W przedwojennej Polsce faszystami byli syjoniści rewizjoniści (których wodza Ben Gurion nazywał „Włodzimierzem Hitlerem”). Członkowie 50-tysięcznego narodowo-radykalnego Bejtaru pozdrawiali się salutem rzymskim i uważali, że antysemityzm Hitlera jest pożądany, bo skłania Żydów do emigracji do Palestyny. Kierownictwo ONR osadził w Berezie Kartuskiej patron partii, do której doszlusował Cenckiewicz – Józef Piłsudski. Greniuch zajmował się przywracaniem prawdy o polskich patriotach i jego los był ostrzeżeniem dla historyków pokroju Cenckiewicza, czym mogą się zajmować, a czym nie.

Przymilając się naukowemu Sanhedrynowi, Cenckiewicz zatrwożył się „narastającą negatywną kampanią przeciwko Polsce o wydźwięku międzynarodowym”. Nie przyszło mu jednak do łba, że kampanii takiej można było dać odpór przy pomocy archiwów, w których szpera: Poprzez ujawnienie rodowodów tych, którzy nami rządzą; Poprzez pokazanie, że nieprzerwane oskarżanie Polaków o antysemityzm służy zamazaniu zbrodni, których dopuścili się na polskich patriotach; Poprzez przypominanie, że żydokomuna to potomkowie zbrodniarzy, którzy wytępili na uniwersytetach przedwojenną profesurę a na wykłady chodzili z naganami, bo „grozili im zewsząd polscy faszyści”; Poprzez uświadomienie, że to Stalin nakazał, aby agentura Kominternu na całym świecie zwalczała Polaków pod hasłem „walki z faszyzmem”.

No i poprzez przypominanie, że Żydzi mieli haniebny udział w zagładzie własnego narodu, że mieli żydowską policję, która w ręce Niemców wydała oprócz 50 000 Żydów, 6 000 Polaków, którzy ukrywali Żydów i ponad 1500 księży, którzy Żydom pomagali. Dlaczego nie przypomniał przy pomocy archiwów, że w Informacji Wojskowej, która popełniała najcięższe zbrodnie, funkcjonariuszami byli wyłącznie NKWD-ziści pochodzenia żydowskiego?

Narzędzie do szerzenia wiedzy o żydokomunie miał, gdy przejął Centralne Archiwum Wojskowe. Tymczasem szperał w nim w pojedynkę, skutecznie utrudniając innym dostęp do nich, a jego głównym „znaleziskiem” była teczki mające udowodnić antysemityzm Jaruzelskiego i antysemitów „prześladujących” żydowskich generałów w marcu ‘68. Cenckiewicz nie nadrobił też zaniechań z lustracją i dekomunizacją, która nie objęła tych, którzy mieli dziadków w MBP i KPP. Polsce lustracja jest potrzebna, ale nie podpowiadana przez Michnika i nie z pytaniem, gdzie kto był, tylko co robił, czy sądził w kapturowych sądach, czy torturował! Tymczasem pociągnięcia dekomunizacyjne Cenckiewicza i jego promotorów objęły jedynie Polaków z PZPR walczących z żydokomuną.

Archiwa Informacji Wojskowej były najpilniej strzeżoną tajemnicą nie tylko w PRL. Ale także dzisiejsi nadzorcy tych archiwów dbają o to, aby nie zostały rzetelnie zbadane, a jeśli już je wykorzystują, to głównie przeciw ludziom o poglądach narodowo-katolickich i do akcji antypolskich. To samo dotyczy IPN, który powołany po to, aby badać zbrodnie na narodzie polskim, zajął się w pierwszym rzędzie „zbrodniami Polaków na narodzie żydowskim”. Potwierdził to A. Kwaśniewski: „IPN celująco zdał najważniejszy w swojej historii egzamin w sprawie Jedwabnego. Nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić, co byłoby, gdyby takiej instytucji wówczas zabrakło”.

Stalin władzę w Polsce powierzył etnicznym mniejszościom, aby w miejsce wyniszczonych polskich elit stanowili trzon nowej „polskiej” inteligencji. Wiemy, że w 1956 roku 16 tysiącom obywateli ZSRR („obywateli”, a nie Rosjanom!) działającym w wojsku, milicji i bezpiece wydano polskie dowody osobiste wystawione na nazwiska Polaków zaginionych w czasie wojny. Dziś dzieci i wnuki tych ludzi rządzą Polską, zostają ministrami, zdobywają profesorskie tytuły. Często zadajemy sobie pytania, dlaczego Polakom nie udało się wyłonić własnych elit? Odpowiedź jest w archiwach. Gdy znaleziono 20 tysięcy kart ewidencyjnych „żołnierzy Armii Czerwonej, oddelegowanych do służby w Ludowym Wojsku Polskim”, Cenckiewicz szczycił się „unikatowym znaleziskiem” i zapowiedział ujawnienie kartoteki. Ale na zapowiedzi się skończyło. Dlaczego? Może dlatego, że były w niej nazwiska polityków z obu partii? A może i nazwisko dziadka dyrektora archiwum?

Mieczysław Cenckiewicz działał w Komunistycznym Związku Młodzieży Polski. Po wojnie znalazł się, jako oficer śledczy, w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. Za „wydajną pracę” był awansowany. MBP było instytucją żydokomunistyczną i pikanterii dodaje, że po zdemaskowaniu dziadka, najgłośniej rechotała żydokomuna. „Setna rocznica urodzin Mieczysława Cenckiewicza. Kim był dziadek prześladowcy Wałęsy?” – pytał Jacek Rostowski. „Cenckiewicz walczy z grzechem. Co robił z Polakami dziadek nadwornego historyka PiS?” – to tytuł „Wyborczej”. „Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka. Chociaż Cenckiewicza trudno zaliczyć do tego pięknego gatunku. Sądząc po jego obyczajach, bliżej mu do hieny. Przebrany za rycerza z wypraw krzyżowych walił przeciwników na odlew. No i doczekał się tego samego. Do przypomnienia, że  dziadek Sławomira, był ‘zbrodniarzem i kanalią, trudniącą się torturowaniem i zabijaniem ludzi za poglądy’. Nie oceniamy ludzi po życiorysach rodziny. Ale dla Cenckiewicza robimy wyjątek” – kpił postkomunistyczny „Przegląd”. Odezwał się też Radek Sikorski: „Fakt, iż miał dziadka w UB, go napędza. On chce się uwiarygodnić w swoim środowisku, więc nikomu nie da się prześcignąć w radykalizmie”.

A dodać trzeba, że Radek coś na ten temat wie, bo jego wujek był majorem KBW, bo przy wjeździe do swego dworku umieścił napis „Strefa zdekomunizowana”, bo w MSZ otoczył się żydokomuną. No i tak, jak Cenckiewicz ma problemy ze zdrowiem psychicznym. I jeszcze jedno – to nie Cenckiewicz ujawnił teczkę dziadka. Sam przyznał: „Moi koledzy z IPN zapytali, czy miałem w rodzinie kogoś takiego jak Mieczysław Cenckiewicz”.

Dlaczego tak się zachował? Odezwały się w nim geny po dziadku umoczonym po uszy w antypolskim szambie? Chciał doszlusować do nowej elity nazwanej przez S. Michalkiewicza „szlachtą jerozolimską”? Wydawało mu się, że już jest jej członkiem. Doszedł do konkluzji, że aby doszlusować do nowej elity jest tylko jedna droga – dać się obrzezać? Tymczasem wykonał posługę szabesgoja, czyli – jak podaje Wikipedia – ubogiego chrześcijanina służącego za niewielkie wynagrodzenie do wykonywania czynności, które są zakazane Żydom podczas szabatu, jak rozpalenie pieca i… zmiana świec w chanuce. I jeszcze jedno – w 2005 r. Cenckiewicz nie pozwolił, by metropolitą warszawskim został ktoś, kto rozszyfrował rodowód polskich elit – wziął, obok Lecha Kaczyńskiego, B’nai B’rith i „Gazety Polskiej”, udział w akcji utrącenia abpa Stanisława Wielgusa.

7 listopada 2011 r. Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego nadał Sławomirowi Cenckiewiczowi tytuł doktora habilitowanego. Za rozprawę habilitacyjną posłużyła broszura o Annie Walentynowicz. Dopuszczenie do kolokwium habilitacyjnego to nie łatwa sprawa – wymaga zgody kontrolujących polską naukę cadyków. Centralną rolę w procesie habilitacyjnym odgrywa „komisja habilitacyjna”, której członków powołuje Rada Doskonałości Naukowej, której (jak mówi ustawa) „skład i przewodniczący jest starannie dobierany”.  I tu pytanie: Czy prożydowskie wyczyny Cenckiewicza nie są spłatą zobowiązań podjętych wobec żydokomuny za dopuszczenie do kolokwium habilitacyjnego?

Cenckiewicz poparł tzw. Deklarację szesnastu zarzucającą, że G. Braun „szerzy wrogość w relacjach chrześcijańsko-żydowskich”. We jej wstępie czytamy: „Chrystus obchodził święto Chanuki”. Tymczasem w Ewangelii mamy: „Jezus przechadzał się w świątyni (…) Żydzi porwali za kamienie, aby Go ukamienować”. Uczestnictwo w święcie Chanuka jest dla katolików grzechem śmiertelnym. Uczył o tym św. Tomasz i mówił Benedykt XIV (w encyklice Ex quo): „Obrzędy Prawa Mojżeszowego zostały zniesione przez przyjście Chrystusa i nie mogą być dłużej przestrzegane bez grzechu, po ogłoszeniu Ewangelii”.

I jeszcze jedno – ci, którzy zapalali świeczki to członkowie sekty, którzy swojego ostatniego przywódcę uważają za „mesjasza”, a to oznacza, że udział katolików w takich obrządkach to łamanie pierwszego przykazania. Jeden z sygnatariuszy listu, były marszałek Sejmu Marek Jurek egzegezy Pisma Świętego dokonał w oparciu o skrypty uczelniane swej córki, studiującej judaistykę na UW. A skąd wiedzę na ten temat czerpał archiwista Cenckiewicz? Jakie miał w tej materii kompetencje? Może tłumaczy to opinia o nim kolegów archiwistów, że to pyszałek i bufon?

W innej części listu mamy:  „Obchodzenie uroczystości zasługuje na szacunek. Tymczasem, Braun nie sprzeciwił się obrządkom w żydowskiej świątyni, ale imprezie politycznej, której zamysłem jest demonstracja potęgi sekty Chabad Lubawicz i pokazanie, kto tam rządzi i pisze ustawy. Nie przypadkiem też świece zapalili w czasie obrad Sejmu – centrum władzy ustawodawczej, w dniu expose premiera, co badaczowi tajnych służb powinno dawać do myślenia. I jeszcze jedno: Chanuka upamiętnia wyrżnięcie Greków i zhellenizowanych Żydów, i to tak, jakby kazać Rosjanom fetować na Kremlu „Cud nad Wisłą”.

Cenckiewicz zlustrował Witolda Kieżuna. W pełnym łgarstw paszkwilu oskarżył profesora o współpracę z PRL-owską bezpieką. Kim był (zmarł 12 czerwca 2021 w wieku 99 lat) prof. Kieżun? To żołnierz Armii Krajowej, bohater Powstania Warszawskiego, odznaczony osobiście przez gen. Bora Komorowskiego Orderem Virtuti Militari (z okazji 70. rocznicy Powstania Poczta Polska wprowadziła do obiegu znaczki z podobizną profesora). Aresztowany i przesłuchiwany przez NKWD w katowni na Montelupich. Zesłany do sowieckiego łagru  na pustyni Kara-kum. Do kraju powrócił, ale wprost do lochów UB. Po 1970 roku pracował naukowo na polskich uczelniach i w PAN. Po 1980 wykładał w Filadelfii i Montrealu, pracował w Burundi, najpierw z ramienia ONZ, gdzie pomagał w tworzeniu administracji, później, jako przedstawiciel Kanady.

Przytoczmy, dla przykładu, kilka próbek lustracyjnej pisaniny Cenckiewicza: „To członek PRL-owskiego establishmentu, bo nie włączał się w jakikolwiek nurt opozycji w latach 70.”. O współpracy Kieżuna z SB świadczy fakt, że „będąc jeszcze studentem został praktykantem w NBP”. Miarą korzystania profesora z przywilejów ludzi władzy była „nieskrępowana możliwość podróżowania po świecie”, a koronnym dowodem, że zwiedził kilka krajów arabskich, afrykańskich oraz Czechosłowację i Bułgarię.

Kieżun bardzo przeżył paszkwil, przeszedł nerwowe załamanie, miał myśli samobójcze. Sukces w „zdemaskowaniu” agenta miał także swoją cenę dla Cenckiewicza. Odcięli się od niego przyjaciele. Byli współpracownicy zarzucali mu manipulowanie faktami. „Zajmuję się tą sprawą kilkanaście lat zawodowo, ale tak złego i tendencyjnego tekstu jeszcze nie widziałem (…) zawiera mnóstwo błędów rzeczowych, Kieżunowi przypisuje się czyny i myśli, które nie miały z nim nic wspólnego. Moim zdaniem to celowo zaplanowane działanie” – krytykował dr Piotr Gontarczyk, niegdyś bliski przyjaciel Cenckiewicza i współautor książki o Wałęsie.

Ale na tym nie koniec. W paszkwilu pisze: „Sprawa prof. Kieżuna to jedna z odsłon rywalizacji ‘Chamów’ z ‘Żydami’, sprawa pułapki zastawionej na szczerych patriotów przez reżyserów z KGB i GRU”. Tymczasem korzenie konfliktów polsko-żydowskich sięgają końca XVIII wieku i pierwszych lat po rozbiorach polski, zwłaszcza po przesiedleniu „Litwaków” na ziemie Kongresówki, że konflikty te odcisnęły trwałe piętno na polskiej kulturze i polityce zarówno w kraju jak i na emigracji i wokół nich ogniskowała się w znacznym stopniu myśl prominentnych przedstawicieli różnych nurtów politycznych.

W świetle tego, pisanie o rywalizacji „Chamów” i „Żydów” w kontekście dzisiejszych sporów i pułapce zastawionej przez służby sowieckie na tych, którzy kontynuują politykę obozu narodowego, trąci nie tylko prymitywną propagandą, ale debilizmem naukowym. Krótko mówiąc, to nie była „zastawiona pułapka”, to był „Cham” Cenckiewicz wkupiający się w łaski „Żydów” w rozprawie z niewygodnym „Chamem”.

Ale to nie wszystko. Przy okazji zabrał się za prof. Wiesława Chrzanowskiego, też uczestnika Powstania Warszawskiego, który działalność rozpoczął w Młodzież Wielkiej Polski, był współtwórcą konspiracyjnej organizacji Młodzież Wszechpolska, walczył w szeregach Narodowej Organizacji Wojskowej a po wojnie działał w konspiracyjnym Stronnictwie Narodowym i Związku Akademickim Młodzież Wszechpolska. W 1948 r. został aresztowany przez UB i skazany na karę 8 lat pozbawienia wolności (gdy w 1991 r. został ministrem sprawiedliwości, urzędował w gmachu, w którego lochach był przesłuchiwany przez UB). W 1992 magister historii Antek Macierewicz umieścił Chrzanowskiego na swej liście. Sąd lustracyjny prawomocnie orzekł, że Chrzanowski nie był agentem SB. Gdy w roku 2012 odszedł, informacją o nagłej śmierci kolegi, Kieżun opatrzył słowami: „Nie dał się komunistom, zabili go koledzy w Niepodległej Polsce”.

Znany jest z udziału w wielu prożydowskich akcjach i żydowskich machinacjach medialnych. Jako członek Kolegium IPN sprzeciwiał się ekshumacji w Jedwabnem, bo „sprowadzi na Polskę katastrofę” (a „Jedwabne” to kamień węgielny całej antypolskiej propagandy, i wykazanie kłamstw Grossa obaliłoby moralną podstawę roszczeń majątkowych za rzekomy udział Polaków w holokauście). Sprzeciwiał się nowelizacji ustawy o IPN. Jest też autorem proizraelskich wypowiedzi. Komentując zabójstwo irańskiego generała stwierdził:  „Polska powinna spoglądać na doświadczenia braci Żydów”. Gdy doszło do izraelskiego ataku na ambasadę Iranu w Damaszku, skacząc z radości pod sufit wpisał na X: „I dobrze. Bronimy się przed Iranem”. Odnosząc się do nagrania pokazującego izraelską obronę usiłującą przechwycić irańskie rakiety, napisał: „Izraelu, broń się skutecznie i obroń się!”. Sęk w tym, że Iran jedynie odpowiedział na atak Izraela i że to Izrael był agresorem.

Reasumując: przyszły doradca Prezydenta RP ds. bezpieczeństwa kibicuje Izraelowi. A to dla Polski i Polaków może oznaczać dużo, bo Izrael zagraża bezpieczeństwu Polski poprzez swe roszczenia materialne, a obywatele Izraela ustawili się w rekordowych kolejkach po polskie paszporty, które przyznaje… prezydent RP. Jeszcze inny przykład: Skrytykował film „Legiony”. Scenę, w której ortodoksyjni Żydzi odwracają się od legionistów, uznał za skandaliczną, wypaczającą relacje polsko-żydowskie i określił jako „tandetę z domieszką antysemityzmu”.

Wywodzi się z kręgów narodowych. Był powiązany z duszpasterstwem Bractwa św. Piusa X i redagował pismo lefebrystów „Zawsze Wierni”. Był wykładowcą szkoły ojca Rydzyka (która, według „Wyborczej”, jest „uczelnią szkolącą prawicowych, ultrakatolickich fanatyków”). Ale to także wychowanek Antka Macierewicza i tym samym na sprawy lustracji patrzy okiem i z temperamentem trockisty. Nie tylko omija szerokim łukiem teczki Żydów (tak, jak Antek teczkę Geremka), ale skupia się na Polakach i to tych o poglądach narodowych i czynnie uczestniczy w akcjach utrącania takich ludzi. Innymi słowy – dziadzio Cenckiewicz, jako funkcjonariusz UB więził i torturował narodowców a dziś wnusio, jako „resortowe dziecię” kontynuuje rodzinne tradycje i gnoi prześladowanych przez dziadka.

W Polsce nie tylko politycy, ale i profesorowie historii przeszyci są strachem. Są przekonani, że Żydzi rządzą Polską, a pomagają im w tym rozlokowane w bazach amerykańskie wojska, gotowe do pacyfikacji tubylców sprzeciwiających się Żydom. Wierzą, że Ameryką rządzi niepodzielnie lobby żydowskie, a Trump wykonuje rozkazy Netanjahu. Wyznają doktrynę Kaczyńskiego: Zagraża nam Putin. Przed nim może nas obronić tylko Ameryka. W Waszyngtonie rządzi lobby żydowskie i jak nie będziemy Żydom posłuszni to Trump zostawi nas na pastwę Putina.

I tu pytanie: Czy dbanie o bezpieczeństwo państwa w wykonaniu nowego szef BBN nie będzie polegać na podszeptach, że należy czapkować Żydom, że nic przeciw Żydom, nic bez Żydów, a wszystko z Żydami, że w Belwederze trzeba obchodzić Chanukę?

Nie załamujmy rąk. Mogło być gorzej. Szefem BBN mógł zostać Antek M. Liczmy na to, że Karol Nawrocki powstrzyma rozpad Państwa Polskiego. Chociaż i tu pamiętamy, że katastrofa zaczęła się o wiele wcześniej, że ci z PO nazywają nas „faszystami”, a ci z PiS nazywali nas „ruskimi onucami”, że Tusk zaordynował nam wystawę „Nasi chłopcy w Wehrmachcie”, a Duda ekspozycję przyrównującą zburzenie kilku chałup w Mariupolu do zniszczenia Warszawy, że Instytut Pileckiego promuje ojca Sznepfa, a za PiS promował martyrologię Żydów, czyli tych, którzy Pileckiego zamordowali. Idzie nowe i od 6 sierpnia będzie lepiej. Z tym, że zanim będzie lepiej, będzie dużo, dużo gorzej.

Krzysztof Baliński