Portki w dół!

Portki w dół!

Stanisław Michalkiewicz www.magnapolonia.org)    24 lipca 2025

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5864

Niebieskim oznajmiona cudem i poprzedzona głuchą wieścią między ludem rekonstrukcja vaginetu obywatela Tuska Donalda oddala się w mglistość, jak zresztą większość jego wspaniałych planów. Obywatel Tusk Donald odgrażał się, że vaginet zostanie odchudzony, że odejdzie co najmniej 20 procent dygnitarzy, co to – jak pisze poeta – „z pustego w próżne przelewają, a sobie na konto” – ale tak to już bywa z vaginetami koalicyjnymi, że każdemu z koalicjantów trzeba dać jakąś trafikę, gdzie mógłby przychylać nieba znękanemu ludowi. Rzeczywiście vaginet obywatela Tuska jest bardzo liczny, chociaż nie rekordowo, bo rekord należy do vaginetu panny Hanny Suchockiej, który powstał po przejściowym vaginecie obywatela Pawlaka Waldemara, co to podczas „nocnej zmiany” na głos przepowiadał sobie, co ma zrobić po obaleniu rządu premiera Olszewskiego: „czyszczę sobie MSW…” – i tak dalej.

Ale i vaginet obywatela Tuska Donalda budzi respekt. Razem z premierem liczy 27 ministrów – ale to jeszcze nic, bo najliczniejszą armię dygnitarzy tworzą wiceministrowie, których jest 89 – i każdy ma oczywiście pełne ręce roboty. Ot na przykład teraz – Lewica chciałaby, żeby przydzielić jej „mieszkalnictwo”. „Niech mi chociaż dyferencjał dadzą!” – śpiewał Kazimierz Grześkowiak w piosence „To je moje”. No ale inni też by chcieli przychylać ludowi nieba – każdy na swoim odcinku – wskutek czego dług publiczny rośnie, jak na drożdżach. Według Ministerstwa Finansów, które przecież raczej zainteresowane jest pomniejszaniem długu niż jego rozdymaniem, na koniec kwietnia br. wynosił on ponad 1750 miliardów złotych, a powiększa się w tempie prawie 10 mld miesięcznie. Inni twierdzą jednak, że dług publiczny Polski powiększa się o miliard złotych dziennie. Jak tam jest, tak tam jest; w każdym razie tak rządzić, to potrafi każdy głupi – i dlatego właśnie twierdzę, że vaginet obywatela Tuska Donalda to najgłupsza ekipa przy władzy od czasów Bolesława Chrobrego.

Zapowiedź rekonstrukcji vaginetu wywołała oczywiście tak zwane „wrzenie” w koalicji – a każdy dygnitarz próbuje dowieść, że jego obecność w vaginecie jest dla Polski niezbędna. Wprawdzie trudno sobie wyobrazić, żeby w następstwie rekonstrukcji rządu zlikwidowane zostało Ministerstwo Spraw Zagranicznych, ale najwyraźniej jaskółczy niepokój musiał udzielić się nawet Księciu-Małżonku. Między nami mówiąc, gdyby akurat to ministerstwo zostało zlikwidowane, to nikt nie zauważyłby różnicy, bo – jak powszechnie wiadomo – prowadzenie polityki zagranicznej Nasi Umiłowani Przywódcy mają surowo od naszych sojuszników zakazane – ale MSZ trwa siłą inercji, również ze względu na tak zwaną „godność narodową”. Teraz jednak, kiedy w koalicji „wrze”, również Książę-Małżonek zrobił pokazuchę, demonstrując nie tylko samodzielne politykowanie, ale nawet – politykowanie mocarstwowe. Pretekstem stała się pielgrzymka Radia Maryja na Jasną Górę, podczas której biskup Wiesław Mering i biskup Antoni Długosz dopuścili się myślozbrodni, wprawdzie nie tak strasznej, jak to zrobił Grzegorz Braun, niemniej jednak wypowiedzieli „niedopuszczalne słowa, które godzą w fundamentalne zasady godności człowieka”. Tak w każdym razie głosi nota, którą ambasador naszego nieszczęśliwego kraju przy Watykanie przekazał tamtejszemu szefowi protokołu dyplomatycznego. Ale nie tylko o opis myślozbrodni chodziło, bo Książę-Małżonek zażądał również, by Watykan zaprzestał ingerowania w polskie sprawy wewnętrzne.

Na razie nie ma jeszcze odpowiedzi z Watykanu i nie wiadomo, czy w ogóle będzie, bo na mieście krążą fałszywe pogłoski, iż tamtejsze władze uznały, iż Książę-Małżonek sobie zażartował, jak niegdyś Nikita Chruszczow na spotkaniu z kołchoźnikami. – Jak wam się żyje – zażartował towarzysz Chruszczow? – Znakomicie – zażartowali kołchoźnicy. Jeśli by jednak Watykan na wspomnianą notę odpowiedział, to mógłby co najwyżej zapytać Księcia-Małżonka od kiedy ma te objawy. Chodzi o to, że gdyby myślozbrodni na Jasnej Górze dopuścił się, dajmy na to, nuncjusz apostolski w Warszawie, to taka nota miałaby przynajmniej jakieś uzasadnienie.

Tymczasem obydwaj biskupi nie reprezentowali Watykanu. Są obywatelami polskimi i wypowiadali się w granicach wolności słowa, zagwarantowanej konstytucyjnie. Wolność słowa zaś polega m.in. na tym, że dopuszczane do dyskursu publicznego są również opinie, które innym się nie podobają. Tedy wysyłając do Watykanu wspomnianą, mocarstwową notę, Książę-Małżonek zwyczajnie się wygłupił. To nie byłaby tragedia, bo prawdopodobnie wszyscy na świecie wiedzą, że największą zaletą Księcia-Małżonka jest wiązanie krawatów i że w tej dziedzinie rzeczywiście ociera się o genialność, podczas gdy z innymi zaletami jest znacznie gorzej.

Ot na przykład podczas ostatniej narady w eurokołchozie, kto ma zapłacić za amerykańską broń dla Ukrainy, podobno właśnie Książę-Małżonek zaproponował, by w tym celu ukraść pieniądze z zamrożonych w UE aktywów rosyjskich. Podobno był bardzo ze swojego pomysłu zadowolony, aż dopiero ktoś starszy i mądrzejszy zwrócił mu uwagę, że byłoby to sprzeczne z prawem międzynarodowym. Najwyraźniej tedy Książę-Małżonek mógł nie zdawać sobie z tego sprawy, bo podobno studiował w Anglii teologię stomatologii, czy jakąś podobno do niej dyscyplinę, dzięki czemu myśli, że nabrał eksperiencji w sprawach watykańskich.

Najgorsze są nieproszone rady, ale w czynie społecznym, dla dobra Polski, radziłbym, żeby mimo planowanej rekonstrukcji vaginetu obywatela Tuska, MSZ zostało wzmocnione kadrowo – ale nie kimś w rodzaju pana red. Wrońskiego, tylko poprzez zaangażowanie w charakterze doradczyni doskonałej Wielce Czcigodnej Marty Wcisło, o której wieść gminna głosi, że wszystko u niej poszło w warkocz. Pani Marta charakteryzuje się poczuciem godności w stopniu porównywalnym do pani Anny Fotygi, więc może odradziłaby Księciu-Małżonku kierowanie do biskupa Meringa apelu, by „zdjął sukienkę”. W dzisiejszych czasach bowiem taka propozycja może być uznana za zaproszenie do bliskich spotkań III stopnia – a od tej strony jeszcze Księcia-Małżonka do tej pory nikt o nic nie podejrzewał.

Wielce Czcigodny Biedroń, czy inny Śmiszek – to co innego – ale Książę-Małżonek? Ładny interes! W dodatku w ten sposób naraża się na ewentualną radę wzajemną biskupa Wiesława Meringa, który mógłby mu zacytować wezwanie Wojciecha Cejrowskiego, z którego przed laty zasłynął podczas Ciemnogrodu na Kociewiu: „Podatki w dół i portki w dół!” Jak wiadomo, chodziło o to, że wtedy łatwiej sprawdzić, czy ktoś przeprowadził sobie drobną operację chirurgiczną. Aż strach pomyśleć, jaki klangor by się wtedy podniósł, aż po same nozdrza Najwyższego. Ajajajajajajajaj!

Stanisław Michalkiewicz

Dziewictwo jest lepsze niż małżeństwo. To prawda, której zaprzecza herezja egalitaryzmu

Dziewictwo jest lepsze niż małżeństwo. To prawda, której zaprzecza herezja egalitaryzmu

https://pch24.pl/dziewictwo-jest-lepsze-niz-malzenstwo-to-prawda-ktorej-zaprzecza-herezja-egalitaryzmu

Dziewictwo i życie bezżenne jest lepsze od małżeństwa. To prawda, którą głosi katolicyzm! Tylko rewolucyjny egalitaryzm, z gruntu wrogi wszelkim hierarchiom, nie chce zgodzić się na takie postawienie sprawy. Ojcowie i Doktorzy Kościoła, papieże i sobory – wiedzieli, jak jest naprawdę. Pisze o tym amerykański publicysta, Thomas V. Mirus.

Jak pisze Mirus na łamach „The Catholic Culture”, w dzisiejszych czasach nie ma takiej możliwości, by przypomnieć, że celibat jest lepszy od małżeństwa – i nie obrazić przy tym wielu katolików.

Nawet jeżeli poczyni się różne zastrzeżenia, ludzi po prostu denerwuje stwierdzenie, że jeden stan życia jest lepszy od drugiego.

Autor przypomina, że jest to jednak stara chrześcijańska prawda – głoszona nie tylko przez Ojców i Doktorów Kościoła, ale również przez „papieża rodziny” Jana Pawła II.

W Familiaris consortio święty papież pisał: „[D]ziewictwo świadczy o tym, że Królestwo Boże i jego sprawiedliwość są ową cenną perłą pożądaną nad wszelkie, nawet największe wartości, której człowiek winien szukać jako jedynej wartości ostatecznej. Dlatego też Kościół w ciągu swych dziejów zawsze bronił wyższości tego charyzmatu w stosunku do charyzmatu małżeństwa, z uwagi na jego szczególne powiązanie z Królestwem Bożym”.

Autor przypomniał, że tak samo rzecz ujmował Pius XII w „Sacra virginitas”. Innymi słowy, dziewictwo jest lepsze niż małżeństwo, a zresztą – wskazał – wszyscy jesteśmy powołani do celibatu, bo w Królestwie Bożym nie będziemy żyć w związkach małżeńskich.

„Zatem małżeństwo istnieje po to, by wydawać na świat osoby żyjące w celibacie. Kiedy coś istnieje tymczasowo i częściowo dla celu, który jest trwały i uniwersalny, cel jest lepszy niż rzecz, przez którą cel ten jest osiągany. Małżeństwo istnieje również w tym świecie, aby dać obraz niebiańskiej (celibatowej) uczty weselnej Baranka. W życiu przyszłym obraz przeminie, a pozostanie jedynie rzeczywistość. To, co obraz przedstawia, jest lepsze niż obraz. Logika jest niezaprzeczalna” – podkreślił.

Dzisiejsza niechęć do uznania wyższości dziewictwa nad małżeństwem, pisze amerykański autor, wynika z rewolucyjnego egalitaryzmu. „Największym zwycięstwem szatana w epoce nowożytnej było przekonanie ludzi, że hierarchia jest opresyjna, a to, co wyższe, zagraża godności tego, co niższe. Nawet wielu katolików unika słów „wyższe” i „lepsze” z obawy, że może to poniżać dobra niższego rzędu” – napisał.

Hierarchia tymczasem, pisze, jest dobra – „jest ustanowiona przez Boga, pełna miłości i hojności”. „To, co wyższe, chroni i obejmuje błogosławieństwem to, co niższe”, dodaje. Egalitaryści, wskazuje Mirus, marnują swoje życie, dążąc dumnie do równości – i nie zauważają najgłębszych dóbr swojego stanu.

Bez hierarchii, zauważa, „porządek wszechświata i właściwe uporządkowanie naszego życia są niezrozumiałe”. Przyjęcie hierachii „jest niezbędne, aby zniszczyć pychę, główną wadę współczesnego świata”. Hierarchia „uderza w samo sedno niechęci szatana do Boga, w przyczynę upadku naszych pierwszych rodziców”.

Nie można odrzucać hierarchii, nie skazując się jednocześnie na duchową mizerię – albo na coś jeszcze gorszego, puentuje autor.

Źródło: catholicculture.org Pach

“List pasterski” czyli wycieranie sobie Pismem św. na doraźny użytek

“List pasterski” czyli wycieranie sobie Pismem św. na doraźny użytek

https://teologkatolicki.blogspot.com/2025/07/list-pasterski-czyli-wycieranie-sobie.html

O wypowiedziach tej osoby była już mowa kilkakrotnie (tutaj i tutaj). Obecnie wygląda na to, że pozostaje on wierny swojej linii czyli oszukiwaniu publiczności, aczkolwiek poziom oszukiwania staje się coraz podlejszy. Tym podlejszy, że w formie “listu pasterskiego” nakazanego do przeczytania w niedzielę w parafiach, przez co rażenie staje się szczególnie perfidne.

Przy tej okazji należy wspomnieć, że – praktykowany chyba jedynie w Polsce – zwyczaj zastępowania homilii niedzielnej listem biskupa, konferencji biskupów czy nawet rektora KUL jest nadużyciem liturgicznym.

Homilia nie jest i nie powinna być odczytem, nawet niezależnie od mądrości czy braku mądrości odczytywanego tekstu, lecz ma być żywym, realnym nauczaniem wiary katolickiej podanym przez tego, który wygłasza. Mówiąc “nowocześnie”: ma być świadectwem wiary duszpasterza w danym miejscu i danej chwili, nawet jeśli jest on osobiście mniej mądry czy mniej inteligentny niż autor “listu pasterskiego”.

Kard. Ryś w swoim “liście pasterskim” na ostatnią niedzielę (20 lipca 2025) próbuje stworzyć pewien pozór homilii, przywołując czytania mszalne (z obrzędu Novus Ordo). Chciał widocznie sprawić wrażenie, że wszystko jest w porządku. Oczywiście biskup jako pierwszy ma prawo i obowiązek nauczania, a to nauczanie deleguje kapłanom do sprawowania tam, gdzie w danej chwili, w danej celebracji nie jest obecne. Z tego nie wynika jednak w żaden sposób, by miał prawo zastępować homilię, która jest częścią liturgii, swoim listem. 

Przejdźmy do treści owego “listu duszpasterskiego”, który zresztą wzbudził już sporo głosów krytycznych, nawet protestów. Póki co, nie zauważyłem krytyki teologicznej, a przecież powinna być ona kluczowa. 

Twierdzenie, jakoby Abraham w dzień po obrzezaniu wyczekiwał gości przy wejściu do namiotu, świadczy nie tylko o zupełnej ignorancji egzegetycznej, lecz o braku uważnego czytania Pisma św., przy tym to o bardzo bujnej a wypaczonej fantazji. O obrzezaniu Abrahama, jego syna i domowników jest mowa w poprzednim rozdziale (Rdz 17). Rozdział 18 zaczyna się od zdania, że Bóg ukazał się Abrahamowi, i nie ma tutaj żadnego odniesienia do chronologii. Jeśli ktoś twierdzi, że poszczególne rozdziały opisują poszczególne dni, to ani nie wie o specyfice Księgi Rodzaju (i w ogóle textów biblijnych), ani nie czyta choćby zdroworozsądkowo. 

Podobnie jest z Rysiową “interpretacją” miejsca, gdzie znajdował się Abraham. Nie trzeba mieć obfitej wiedzy geograficznej i historycznej, by wiedzieć, że w skwarze dnia wewnątrz namiotu jest najgoręcej, a wejście do namiotu daje zarówno cień jak też przewiewność. Nie ma więc podstaw budowanie narracji, jakoby Abraham dlatego znajdował się w tym miejscu, ponieważ chciał być gotowy na przyjęcie przybyszów. 

Owszem, ten fragment Księgi Rodzaju jest zwłaszcza w teologii i egzegezie wschodniej niekiedy nazywany “gościnnością Abrahama”. W tle znajdują się oczywiście ówczesne zwyczaje czyli typowa wschodnia gościnność, którą należy jednak rozumieć prawidłowo w kontekście kulturowo-historycznym.

Mamy tutaj do czynienia ze społecznością plemienną, która jest oczywiście różna od społeczeństwa państwa czy nawet już miasta. Plemię jednoczyły więzy krwi bardziej niż terytorium. Ktoś spoza pokrewieństwa, a zwłaszcza ktoś z innego środowiska kulturowego, nie mógł stać się członkiem plemienia, lecz najwyżej albo niewolnikiem, albo tymczasowym gościem. Plemiona nie dzieliły się swoim terytorium czy posiadłością, lecz albo brały obcych jako klasę niższą i służebną, albo przyjmowały jedynie jako podróżnych czyli na krótkotrwały pobyt. Nie było to więc nigdy przyznawanie im praw właściwych dla członków plemienia, ani tym bardziej stawianie obyczajów obcych na równi z własnymi.

Słynna gościnność wschodnia była więc wyznaczeniem i kulturalnym wyrażeniem granic swojego plemienia i też swojego terytorium, a nie naiwną otwartością na roszczenia przybyszów niezależnie od ich intencyj i zamiarów. 

Analogicznie należy powiedzieć: Jeśli by ktoś chciał przyjąć do swojego domu, na własnych koszt, dając mieszkanie i utrzymanie, kogoś obcego, gwarantując przy tym, iż ten obcy nie wyrządzi krzywdy ani komuś w rodzinie, ani tym bardziej komuś spoza rodziny, to sprawa byłaby zupełnie inna niż kwestia w obecnej dyskusji co do przyjmowania nielegalnych imigrantów z zagranicy.

Powyższe wymogi są wymogami minimalnymi.

Należałoby dodać aspekt pożytku społecznego obecności takiej osoby. Jeśli by np. dana osoba zamierzała szerzyć np. fałszywy kult czy fałszywą ideologię, stanowiąc przy tym zagrożenie dla osób czy społeczności spoza rodziny czy wręcz państwa, to byłby to również powód dla państwowej ingerencji w prywatne prawo przyjęcia danej osoby czyli niedozwolenia na takie przyjęcie.

Według katolickiej doktryny społecznej bowiem granicą praw indywidualnych jest zawsze dobro innych osób i to nie tylko materialne lecz także, a nawet przede wszystkim duchowe.

Innymi słowy:

Nawet jeśli ktoś chce przyjąć obcego do swojego domu i na swoje utrzymanie, bez obciążania w jakikolwiek sposób kosztami społeczności czy budżetu państwa, to ma prawo to uczynić jedynie wtedy, gdy ten obcy nie stanowi zagrożenia także dla dobra duchowego innych osób, czy to w danej rodzinie czy tym bardziej w szerszej społeczności. 

Oczywiście jest kwestia stwierdzenia tego zagrożenia. Są jednak dość proste kryteria, zarówno indywidualne jak też wspólnotowe.

Indywidualne to zwłaszcza zdolność i chęć do pracy, odpowiedni poziom moralny na poziomie przynajmniej prawa naturalnego.

Do kryteriów wspólnotowych należy zwłaszcza wyznawana ideologia oraz religia. Jeśli dana osoba wyznaje ideologię czy religię sprzeczną choćby w jednej kwestii z prawem naturalnym, to stanowi to ewidentne zagrożenie przynajmniej dla dobra duchowego innych osób i tym samym powód do odmowy pobytu takiej osobie ze strony społeczności i państwa, nawet jeśli ktoś chciałby prywatnie “ugościć” daną osobę. 

Szczególnie perfidne jest przywoływanie tego fragmentu z Księgi Rodzaju w kwestii nielegalnych imigrantów wobec zdania w 18,2-3:

A oddawszy im pokłon do ziemi, Abraham rzekł: O Panie, jeśli darzysz mnie życzliwością, racz nie omijać Twego sługi!

Jak łatwo dostrzec już choćby zdroworozsądkowo w kontekście, a jak wykładają to wszyscy Ojcowie Kościoła i teologowie, Abraham oddał tutaj cześć Bogu, nie obcym przybyszom. Według św. Augustyna byli to aniołowie posłani przez Boga. Inni Ojcowie Kościoła dodają, że w przybyciu tych trzech wysłańców Bożych nastąpiło pierwsze objawienie Trójjedności Boga, na co wskazują słowa Abraham skierowane do przybyszów w liczbie pojedynczej (“Panie”, “Twego”), nie w mnogiej.

Jeśli kard. Ryś w tych przybyszach widzi jakąkolwiek analogię do nielegalnych imigrantów, to albo nie potrafi czytać prostych słów ze zrozumieniem, zwłaszcza z uwzględnieniem egzegezy katolickiej i ogólno-chrześcijańskiej, albo po prostu bezczelnie oszukuje publiczność licząc na jej niezdolność do rozumienia prostych zdań. 

Kard. Ryś zmyśla, że Abraham “miał pragnienie gościnności“, czyli jakby tylko czekał, aby kogoś obcego ugościć. Nic z tego nie ma w tekście biblijnym. Nie ma też niż o “śmiertelnikach”, lecz jest mowa o trzech “mężczyznach” (Septuaginta: τρεις ανδρες). Text talmudycznych masoretów nie może być miarodajny, ponieważ jest skażony fałszerstwami antychrześcijańskimi. 

Kłamstwem jest zwłaszcza czasowe oddzielenie ukazania się Boga Abrahamowi od ujrzenia owych trzech “mężów”. Pierwsze zdanie (Rz 18,1) jednoznacznie łączy jedno z drugim przez składnię. Nie ma więc następstwa czasowego, lecz jest to opis jednego zdarzenia:

Objawienie Boga wydarzyło się w nawiedzeniu przez wysłańców Bożych, których liczba – według zgodnego zdania Ojców Kościoła i teologów chrześcijańskich – jest objawieniem Trójjedności Boga, zresztą stanowczo odrzucanej przez judaizm i islam. 

Kłamstwem jest także, jakoby Abraham ugościł “trzech obcych wędrowców”. Wszak poznał w nich kogoś, kogo nazwał “Panem” i oddał cześć okazywaną Bogu. 

Podobnie ma się rzecz z przywołaniem słów Pana Jezusa z Ewangelii św. Mateuszowej.

Otóż wystarczy czytać ten fragment (Mt 25, 31-45) ze zrozumieniem w kontekście bliższym i dalszym, by dostrzec, jak fałszywe i przewrotne jest posługiwanie się tymi słowami przez kard. Rysia.

Gdy bowiem Pan Jezus mówi i głodnych, łaknących, obcych, nagich, chorych i uwięzionych, jakby utożsamiając się z nimi, to z całą pewnością nie ma na myśli kogoś, kto płaci przemytnikom kilka tysięcy dolarów, żeby dostać się do Europy i tam żyć na koszt ludzi uczciwie pracujących.

Takie utożsamienie – prezentowane regularnie przez pseudo-katolickich pachołków lewaków i globalistów – jest fałszujące właściwy sens tych słów Ewangelii i bluźniercze względem Jezusa Chrystusa. 

Kolejnym szczytem fałszu i absurdu jest powiązanie goszczenia Pana Jezusa w domu Marty, Marii i Łazarza z przyjmowaniem nielegalnych imigrantów.

Czyżby kard. Ryś twierdził, że Pan Jezus był dla tej rodziny obcym przybyszem, domagającym się mieszkania i utrzymywania? Przecież to jest tak potężne zakłamanie i absurd, że nawet nie wymaga żadnego komentarza. 

Fałszem jest także twierdzenie, jakoby według katolickiej doktryny społecznej każdy miał prawo imigrować i osiedlać się tam, gdzie ma ochotę.

Otóż nie ma takiej zasady w całym nauczaniu Kościoła, a Ryś nie jest też w stanie wskazać dokumentu Magisterium, który by takową zasadę podawał.

Wręcz przeciwnie, gdyż z głównych zasad Magisterium w kwestiach społecznych – czyli subsydiaryzmu i solidaryzmu – wynika dokładnie coś innego, mianowicie konieczność odpowiedniej proporcji i harmonii między prawami i obowiązkami indywidualnymi z jednej strony, a prawami i obowiązkami zbiorowymi z drugiej.

Innymi słowy:

Z katolicką doktryną społeczną wprost sprzeczna jest praktyka polegająca na przyjmowaniu osób niechętnych i niegotowych i niezdolnych do odpowiedniego wkładu w dobro społeczeństwa i państwa, a nawet wręcz zagrażających temu dobru, przynajmniej przez życie na koszt społeczeństwa i państwa, gdyż do tego sprowadza się pobyt większości imigrantów przyjmowanych w Europie od dziesięcioleci. Do tego dochodzi zagrożenie realne życia i zdrowia, a przede wszystkim zagrożenie duchowe poprzez nawet nie ukrywany zamysł przejęcia Europy przez islam. 

Nie mniej fałszem jest twierdzenie, jakoby z jedności rodzaju ludzkiego wynikało prawo do dowolnego osiedlania się gdziekolwiek.

Otóż oprócz jedności rodzaju ludzkiego jest także podstawowa, ustanowiona przez Boga komórka społeczeństwa jaką jest rodzina. Rodzice, zwłaszcza ojciec rodziny, ma obowiązek zabezpieczyć byt i bezpieczeństwo swojej rodzinie. Analogicznie każda społeczność i państwo, które powinno być rodziną rodzin, ma obowiązek zabezpieczyć swoim obywatelom i rodzinom bezpieczeństwo zarówno materialne jak też dobro duchowe, popierając prawdziwą religię, jaką jest religia katolicka.

Wynika z tego prawo i obowiązek nieprzyznawania takich samych praw osobom spoza danego społeczeństwa i państwa, zwłaszcza gdy zagraża to bezpieczeństwu kogokolwiek w państwie.

Owszem, w sytuacjach nadzwyczajnych, gdy ktoś obcy jest zmuszony chronić swoje życie, wolno a nawet należy udzielić mu koniecznego schronienia tymczasowego, oczywiście na zasadach gościa i też z obowiązkiem uczciwej pracy na swoje utrzymanie.

Z całą pewnością z jedności rodzaju ludzkiego nie wynika darmowe, bez jakichkolwiek zobowiązań dzielenie się dobrostanem, a to choćby z tego powodu, że taka sytuacja demoralizuje zarówno przybysza jak też własnych obywateli przyzwyczajanych w ten sposób mentalnie do życia na czyjś koszt, co jest niczym innym jak kradzieżą. 

Ostatni temat “listu pasterskiego” to komisja ds. badania pedofilii w Kościele.

Właściwie nie ma to nic wspólnego z pierwszym tematem. To jest zapewne zagranie taktyczne. Kard. Ryś ma zapewne świadomość, że swoją linią w pierwszym temacie nie znajdzie ani uznania ani poparcia u większości Polaków, a nawet wręcz przeciwnie. Dlatego postanowił włączyć temat, który gwarantuje mu powszechne i szerokie poparcie i uznanie publiczności. Nie ma to oczywiście nic wspólnego z autentyczną troską o ofiary – rzeczywiste czy rzekome – tego typu czynów ze strony przedstawicieli hierarchii Kościoła. Mógł już dawno podjąć odpowiednie kroki, zresztą podane już od wielu lat w wytycznych wydanych przez Stolicę Apostolską.

Czynności komisji, którą stworzył i prowadził dotychczas abp Wojciech Polak – zresztą poplecznik poglądowy abpa Rysia – sprowadzały się do podlizywania się lewacko-liberalnym środowiskom i mediom, aż do zawożenia rzekomych ofiar pedofilii do Rzymu na spotkanie z Franciszkiem, tudzież do obłożenia wszystkich duchownych podatkiem na rzecz funduszu, z którego mają być wypłacane zadośćuczynienia rzeczywistym bądź rzekomym ofiarom.

Już sam pomysł takiego podatku jest przewrotny i podły. Wszak jakim prawem ktoś ma sięgać do kieszeni kogoś niewinnego na rzecz płacenia za kogoś winnego (rzeczywiście bądź rzekomo)?

To jest dość podłe działanie dla zapewnienia sobie sympatii i poklasku zarówno lewacko-liberalnych środowisk i mediów jak też naiwnej gawiedzi nie ogarniającej, na czym sprawa polega.

Według tej podłej zasady wymyślonej przez abpa Polaka i jego ekipę wszyscy duchowni w Polsce przez płacenie owej daniny muszą de facto uznać swoją winę ja występki – rzeczywiste bądź rzekome – znikomego odsetka przedstawicieli duchowieństwa. Zaiste przewrotne działanie, zwłaszcza w wykonaniu najwyższych przedstawicieli hierarchii Kościoła w Polsce. 

Mamy więc do czynienia niestety z następnym, a tym razem szczególnie głośnym epizodem działalności Grzegorza Rysia, która niestety nie odbiega od jego dotychczasowych fałszerskich poczynań nawet jeszcze z okresu krakowskiego przed karierą w hierarchii. Szczytu kariery sięgnął za poprzedniego pontyfikatu, co też nie jest przypadkiem. Tym bardziej potrzebny jest trzeźwy sprzeciw, wykazujący fałsz i błędy. 

Na koniec jeszcze istotna uwaga.

Otóż autor tegoż “list pasterskiego” usiłuje stworzyć wrażenie, jakoby przedstawiał czystą Ewangelię czyli nauczanie Kościoła (niby w ramach i według wzoru “gościnności” Abrahamowej oraz Chrystusowej zasady traktowania “obcych”). Co jest oczywiście kłamstwem, wobec wskazanych powyżej faktów.

Faktycznie zabiera on głos w aktualnej debacie społeczno-politycznej, opowiadając się jednoznacznie po stronie tych, którzy forsują i popierają przyjmowanie i osiedlanie nielegalnych imigrantów w Polsce i nie tylko, czyli środowisk skrajnie lewackich i antychrześcijańskich. Z pozycji wysokiego urzędu w hierarchii, który piastuje, niestety może wyrządzić szkodę wielu umysłom nieświadomym zakłamania i ślepo ufającym w kompetencję i prawowierność osoby na takim urzędzie.

Dzięki Bogu jednak podniosło się sporo głosów, głównie katolików świeckich. Oby też nie brakowało głosów teologów i duchownych, dających prawdziwą orientację katolikom oraz szukającym prawdziwego nauczania Kościoła. 

Autor: sacdrdjo o lipca 22, 2025

https://teologkatolicki.blogspot.com/2025/07/list-pasterski-czyli-wycieranie-sobie.html

Negacjonista, rewizjonista czy…patriota? O Grzegorzu Braunie.

Negacjonista, rewizjonista czy…patriota? O Grzegorzu Braunie.

Jarosław Luma https://konserwatyzm.pl/luma-negacjonista-rewizjonista-czypatriota-o-grzegorzu-braunie/

Przerwany wywiad…

Nie wiem skąd właściwie wzięła się afera związana z wywiadem Grzegorza Brauna dla Radia Wnet. Nie rozumiem powodu tak dużego zainteresowania kilkoma zdaniami wypowiedzianymi przez tego znanego ale jeszcze mało wpływowego posła. Chcę się jednak tego dowiedzieć, korzystając z własnej ścieżki myślowej. Taki mały wewnętrzny dialog.

Jak wiemy Radio Wnet w dniu 10 lipca 2025 r. prowadziło, w osobie p. red. Łukasza Jankowskiego, wywiad z p. Grzegorzem Braunem. Pan Poseł użył takiego oto zdania: ,,mord rytualny to fakt, a dajmy na to Auschwitz z komorami gazowymi to fake”. To oburzyło p. redaktora Jankowskiego i po krótkiej wymianie zdań przerwał wywiad. Przy okazji oczywiście pokazał jak to jest ogromnie oburzony takimi ,,antysemickimi” stwierdzeniami p. Posła.

Właściwie to taki przerwany wywiad powinien przejść bez echa. Ten ,,skrócony” z przyczyn subiektywnych, krótki wywiad, stał się znany niemalże całemu światu. Zdarza się, że goście wychodzą ze studia radiowego czy telewizyjnego. Potem słyszymy w jakimś komentarzu, że taka sytuacja miała miejsce.

Zapytuję więc sam siebie: to skąd takie oburzenie? Jeżeli p. Braun mówi nieprawdę, to w prosty sposób można mu to udowodnić. Są historycy, dziennikarze, pasjonaci w wystarczającej liczbie, by p. Posła intelektualnie ,,wdeptać w ziemię”. Jest jednak jeszcze na tym etapie jeden problem: p. Poseł nie zdążył przedstawić swoich argumentów, bo wywiad został przerwany. Mimo to jednak powszechne potępienie zalało zarówno polskie, jak i światowe media.

Nawet sam p. Prezes Kaczyński nie krył oburzenia, a to już nadaję sprawie rangę arcyważnej i mówi nam, po której stronie barykady ukrywa się ta, podobno prawicowa, partia.

Kontynuacja u Pospieszalskiego.

Kilka dni później p. Grzegorza Brauna przepytywał red. Jan Pospieszalski. Rozmowa była długa i mogliśmy się dowiedzieć, że p. Braun ma sporo wątpliwości co do faktów prezentowanych w nauce i w przestrzeni publicznej, w tym także w edukacji, związanych z Holokaustem, Jedwabnem i ogólnie pojętymi stosunkami polsko-żydowskimi. Obaj Panowie cytowali fragmenty raportów, dokumentów i wspomnień świadków tamtego, jakże okrutnego, okresu historii. Do porozumienia oczywiście nie doszli ale dało się zauważyć, że p. Pospieszalski dążył do jakiegoś ,,pokajania się”, przeprosin ze strony Brauna, czego oczywiście ten ostatni nie uczynił, bo i nie mógł.

O co więc chodziło p. Braunowi? Czy jego wypowiedź podlega pod ustawę o IPN dotyczące „kłamstwa oświęcimskiego”? Mówią one bowiem (te przepisy), że za zaprzeczanie takim zbrodniom grozi kara nawet trzech lat pozbawienia wolności. Pan Braun jednak nie zaprzeczał zbrodniom niemieckim ale wątpił w liczbę ofiar żydowskich, podawanych publicznie i co jakiś czas zmienianych, co akurat nie jest dziwne, bo nie mamy ,,precyzyjnych” wyliczeń oraz zachowanej dokumentacji (raporty, statystyki, sporządzane przez Niemców). Każdy może więc szacować według własnego klucza. I druga wątpliwość p. Brauna to sprawa komór gazowych.

Czy Niemcy takowe zbudowali w Auschwitz, czy w Birkenau? Czy w ogóle ktoś badał sprawę istnienia komór gazowych: w jakich obozach istniały, w jakiej liczbie, etc.? Czy te obecne, istniejące w muzeum Auschwitz, zostały zbudowane po wojnie? Takie wątpliwości na pewno nie są zaprzeczeniem zbrodniom niemieckim więc nie podlegają ustawie. To o co tutaj chodzi – zapytam naiwnie? Odpowiadam: chodzi o dwa problemy, z których jeden dotyczy żydowskiej ,,polityki historycznej”, a drugi to zwykły przyziemny interes grup politycznych walczących o to, by dokonać w Polsce zmian, zostawiając wszystko po staremu i przy okazji wykluczyć z życia publicznego wszelkie ruchy antysystemowe. A Korona Grzegorza Brauna ostatnio rośnie w sondażach.

Co do ,,polityki historycznej” to wpływowe lobby nie pozwoli na jakiekolwiek wątpliwości dotyczące Holokaustu, bo to niweczy narzucone światu interpretacje historii, w której naród żydowski niewątpliwie ucierpiał i to bardzo, ale razem z nim cierpieli nie mniej Polacy czy Rosjanie, ale widocznie są to narody mało istotne jeżeli chodzi o znaczenie historii martyrologii. Z narzucaną polityką historyczną wiążą się też potężne interesy finansowe, choćby słynna ustawa 447, wisząca nad nami jak miecz Damoklesa oraz coraz bardziej agresywna polityka ,,nowej świadomości” u Niemców, chcących przerzucić winę za swoje zbrodnie na innych, w tym przypadku na Polaków.

I drugi aspekt tej sprawy: komu przeszkadza p. Braun i kto korzysta z tych wypowiedzi p. Posła, próbując odesłać go do politycznego kąta? Odpowiadam: Prawo i Sprawiedliwość oraz… Konfederacja. Niespodzianka? Ależ w żadnym wypadku. Poparcie partii p. Brauna czyli Konfederacji Korony Polskiej rośnie, co stanowi zagrożenie i dla tandemu Bosak/Mentzen (odbiera im po prostu głosy), i dla PIS-u, który liczy na przyszły sojusz z Konfederacją, a nie z ,,radykalnym”, kontrowersyjnym ,,hepenerem” Braunem. Oburzenie więc jest wielkie, co widać choćby po reakcji tub propagandowych Kaczyńskiego czyli Telewizji Republika czy w wPolsce24 oraz po ,,zimnej” reakcji niektórych prawicowych publicystów.

Reakcja tzw. antysystemu była dwojaka. Jedni uznali, że p. Grzegorz Braun postąpił właściwie, bo poruszył temat wrażliwy, który w badaniach historycznych jakby zamarł kilkadziesiąt lat temu i jest opanowany przez jedną ,,narrację”. A drudzy przyznali p. Braunowi rację ale stwierdzili, że i czas był nie ten (a kiedy jest właściwy?) i tematyka niepotrzebnie drażni polskie i światowe elity, bo po co ponownie się narażać na razy ze strony prożydowskich sił.

Osobiście obie postawy rozumiem, ale popieram tę pierwszą, bo jestem historykiem i stawiam na prawdę w badaniach historycznych. Nie rozumiem tematów tabu w rozumieniu przeszłości. Każdy fragment naszej przeszłości powinien podlegać skrupulatnym badaniom amatorów, pasjonatów i zawodowych historyków, których przecież tylu mamy, wszak rocznie nasze uczelnie opuszcza setki magistrów historii i archeologii. Może czas zacząć badać te tematy, które elity uznały za kontrowersyjne i na nowo je ,,podważyć”, by nauka zyskała jakiś postęp. A przy okazji konieczna jest korekta wiedzy historycznej, przekazywanej w szkole w podręcznikach do historii.

Kim jest więc Grzegorz Braun? Negacjonista, rewizjonista, patriota? Pierwszego określenia nie lubię ale drugie na myśl przywołuje mi człowieka, który wątpi czyli podważa a więc myśli i ma odwagę. Zgodnie z definicją: ,,Rewizjonista to osoba, która kwestionuje, krytykuje i dąży do zmiany utrwalonych poglądów, zasad, tradycji, lub ustaleń, szczególnie w dziedzinie historii, ideologii lub polityki. W kontekście historycznym, rewizjonista to ktoś, kto analizuje i interpretuje wydarzenia historyczne inaczej niż powszechnie przyjęta narracja.”

Postawa rewizjonisty jest więc postawą na wskroś patriotyczną, bo poszerza pole do odkrywania prawdy, a jak wiemy fałszywa historia jest matką fałszywej polityki. Tkwimy więc dalej w zafałszowanej interpretacji naszych dziejów, spisanych przez zwycięzców ostatniej wojny.

A czy p. Braun wybrał odpowiedni czas na rewizję mało zbadanych wydarzeń historycznych? Hm, ile lat jeszcze będziemy żyli w złudzeniu, że nie teraz, za szybko. Nie rozliczajmy Ukraińców z rzezi wołyńskiej, bo trwa wojna, nie badajmy Jedwabnego, bo lobby żydowskie jest zbyt silne i zrobi nam krzywdę. Kolejne tematy, których poruszać nam nie wolno, to: Holokaust, udział Żydów w aparacie władzy do 1956 roku, wydarzenia marcowe, finansowanie Solidarności w l. 80-tych, wpływy wywiadów niemieckiego, izraelskiego, amerykańskiego, rosyjskiego, etc. na tworzenie elit III RP.

Jeżeli nie ruszymy przeszłości, to błędnie zrozumiemy teraźniejszość i w przyszłości łagodnie przejdziemy w niewolę tych, którzy nie mają złudzeń i bezwzględnie realizują własne interesy.

Jarosław Luma

Kardynał Müller: Katolicyzm w Niemczech umiera – biskupi podporządkowani władzy politycznej

https://gloria.tv/post/E1DL6QiEpKhR4oDQdzRxsXngS

Kardynał Müller: Katolicyzm w Niemczech umiera – biskupi podporządkowują się władzy politycznej

Kardynał Gerhard Müller skrytykował niemieckich biskupów za brak obrony prawa do życia nienarodzonych dzieci.

W oświadczeniu opublikowanym 23 lipca odniósł się do toczącej się w Niemczech debaty na temat tego, czy ekstremistyczna lewicowa aktywistka Frauke Brosius-Gersdorf – która stwierdziła, że godność ludzka “zaczyna się dopiero w momencie narodzin” – powinna zostać sędzią niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego.

Według kard. Müllera, takie stwierdzenie pochodzi “z pustej głowy ideologa i lodowatego serca strasznych prawników”.

Kardynał zauważył, że niemieccy biskupi unikali udzielenia jasnej odpowiedzi na rzecz życia. Zamiast tego stawiają na pierwszym miejscu sojusze polityczne i obawy o potencjalne reakcje opinii publicznej.

I: “Różnica między dobrym pasterzem a najemnikiem staje się widoczna, gdy biskup postrzega siebie nie jako urzędnika państwowego aż do emerytury, ale jako sługę Chrystusa aż do męczeństwa”.

Kardynał Müller pisze o “śmierci katolicyzmu” w Niemczech, gdzie pseudo-synodalna ścieżka wydaje się być inspirowana bardziej przez Judith Butler niż Edytę Stein i bardziej przez Karola Marksa niż Johna Henry’ego Newmana.

Kardynał Müller marzy o biskupach – mianowanych przez kogo? – uwalniając się od spowodowanej przez siebie zależności od ideologicznych i politycznych walk o władzę.

Demografia walcząca. Trzeba zakazać propagandy antynatalistycznej!

Demografia walcząca.

Trzeba zakazać propagandy antynatalistycznej!

MOCNA ROZMOWA w PCh24 TV

https://pch24.pl/demografia-walczaca-trzeba-zakazac-propagandy-antynatalistycznej-mocna-rozmowa-w-pch24-tv

[Na obrazku mężów i ojców małowato... md]

Propaganda wroga rodzinie i dzietności musi zostać zakazana – dla ochrony moralności publicznej i dla przetrwania polskiego narodu. Mówił o tym w PCh24 TV Michał Adam Szymański. 

Gościem PCh24 TV był Michał Adam Szymański, prawnik i publicysta. Autor napisał niedawno artykuł pt. „Prawo kontra antynatalizm. Pora na demografię walczącą”, który opublikował na łamach „Nowego Ładu”. Stawia w nim w tezę, że państwo powinno penalizować publiczne wypowiedzi o charakterze antynatalistycznym.

O tej sprawie Michał Adam Szymański rozmawiał z red. Pawłem Chmielewskim.

Szymański wskazał, że Polska jest na światowym dnie, gdy idzie o liczbę urodzeń. Znacząco więcej dzieci rodzi się nawet w Syrii, kraju od lat ogarniętym wojną domową. W Europie prowadzimy w negatywnym peletonie, na świecie gorzej jest w Korei Południowej, ale to niemal wszystko – Polska wymiera praktycznie najszybciej na świecie.

W roku 2100 według prognoz ONZ mieszkańców Polski ma być około 14 milionów – ale tylko w części będą to Polacy, bo ONZ zakłada dużą migrację każdego roku. Poza tym, ONZ przyjęła nierealistyczne dane – dzietność jest tak naprawdę mniejsza, niż założyła organizacja, więc ostateczny „wynik” może być jeszcze gorszy.

Gość PCh24 TV wskazał, że pomimo tak dramatycznego kryzysu demograficznego, czołowe polskie serwisy informacyjne „regularnie dostarczają tzw. kontentu, który przedstawia rodzinę i dzieci w szczególności jako problem”. Promuje się prostytucję, zdrady małżeńskie, różnego rodzaju szkodliwe zachowania – szkodliwe nie tylko z punktu widzenia nauczania Kościoła katolickiego, ale po prostu zdrowego rozsądku.

Według Michała Adama Szymańskiego należałoby takich treści po prostu zakazać, korzystając z cywilizacyjnej normy, jaką jest ograniczanie wolności słowa, kiedy ta wolność godzi w dobro wspólne.

W Polsce, przypomniał, tak samo jak w Europie, wolność słowa nie jest nieograniczona. Mamy różne ograniczenia tej wolności, jak choćby zakaz promowania ideologii totalitarnych czy zakaz obrażania uczuć religijnych. Są też przepisy, które zabraniają obrażać wartości narodowe, jak na przykład znak Polski Walczącej.

Michał Adam Szymański stwierdził, że propagowanie antynatalizmu, czyli sianie niechęci do posiadania dzieci, godzi w moralność publiczną, a poniekąd także w bezpieczeństwo państwa. Konstytucja Rzeczpospolitej, wyjaśnił, opiera się na chrześcijańskim systemie etycznym, który jest podstawą polskiej tradycji i kultury. W związku z tym propagowanie antynatalizmu po prostu godzi w ten porządek i jako takie mogłoby zostać zakazane na gruncie konstytucji. W jego ocenie jest też możliwe, by utworzyć kategorię bezpieczeństwa demograficznego. Mówi się dziś o bezpieczeństwie energetycznym, bezpieczeństwie militarnym, bezpieczeństwie żywnościowym, cyberbezpieczeństwie – można byłoby więc mówić również o bezpieczeństwie demograficznym, bo chodzi tu przecież o biologiczne [i kulturowe md] przetrwanie narodu. Stąd potencjalnie zakaz propagandy antynatalistycznej można byłoby oprzeć również o zapisy konstytucji mówiące o możliwości ograniczenia wolności słowa dla ochrony bezpieczeństwa publicznego.

Według prawnika należałoby zatem stworzyć „jawny, czytelny katalog treści, które są penalizowane”, obejmujący na przykład „przedstawianie w negatywnym świetle instytucji rodziny, rodzicielstwa, macierzyństwa” i tak dalej. W jego ocenie „z perspektywy techniki legislacyjnej stworzenie takich przepisów byłoby jak najbardziej możliwe”, a propaganda antynatalistyczna byłaby do uchwycenia tak, by w praktyczny sposób te przepisy stosować, bez narastania jakichś większych wątpliwości.
Michał Adam Szymański zaapelował też do prawicy, by nie bała się ograniczać wolności słowa, kiedy jest to potrzebne dla ochrony moralności i porządku publicznego.

Niektórzy prawicowcy twierdzą, że tak nie można, bo wtedy lewica zacznie robić to samo; ale lewica już to robi, wskazał prawnik, dlatego nie ma na co czekać; potrzeba działać, bo stawką jest w zupełnie dosłownym sensie – przetrwanie Polski.

Więcej w nagraniu.

Prof. Bogusław Wolniewicz: Odrzucamy fałsz urojonej „tradycji judeochrześcijańskiej“

Prof. Bogusław Wolniewicz: Odrzucamy fałsz urojonej „tradycji judeochrześcijańskiej“

, 24 lipca 2025

Jesteśmy dalej czy bliżej? Dalej czy bliżej osiągnięcia celów – paru dóbr politycznych, o których powiedział prof. Bogusław Wolniewicz na II Kongresie Nowej Prawicy, w Warszawie, 23 marca 2014 r.

Fragmenty

Czego chcemy – my, prawa strona polskiej sceny politycznej? Chcemy paru dóbr politycznych…

Więc po pierwsze: chcemy Polski – to znaczy, Polski niepodległej. Nie tej kolonii obcego kapitału, jaką jest obecnie: zarządzanej przez kompradorskie gangi, z nami w roli białych Murzynów.

Po drugie: chcemy państwa – to znaczy, państwa silnego, lecz ograniczonego.

Po trzecie: chcemy pełnej wolności słowa – to znaczy, bez ograniczania jej podstępnymi klauzulami, jak kryminalizacja tzw. „mowy nienawiści“. Wolne słowo ma być obyczajne – ale nic ponadto.

Po czwarte: chcemy poszanowania polskiej kultury i jej tysiącletniej tradycji – dziś zuchwale deptanej przez zastępy tęczowej międzynarodówki.

I wreszcie po piąte: żądamy szacunku dla świętej wiary chrześcijańskiej. Dość bluźnierstw! Z tej naszej wiary wyrosła wielka cywilizacja Zachodu i ma ją nadal za swój duchowy trzon. Cywilizacja nasza jest w samym swoim normotypie chrześcijańska – nie inna.

Odrzucamy fałsz urojonej „tradycji judeochrześcijańskiej“. Nigdy takiej nie było, zmyślono ją na poczekaniu trzydzieści lat temu. Judaizm to Talmud. A Talmud na naszą cywilizację wpływu nie wywarł żadnego, był w niej ciałem obcym. Wspólnota jego wyznawców trwała przez tysiąclecia obok naszej – osobno, choć na tym samym terytorium. Podziwiamy niezłomność tego wytrwania.

Nie godzimy się jednak na dorabianie przez nich sobie cudzym kosztem sztucznej glorii. „Judeochrześcijaństwo“ to chytry chwyt. Lewactwo godzi we wszystkie pięć naszych dóbr, by na zniwelowanym po nich miejscu postawić swoją nową wieżę Babel: ustrój totalnego „humanizmu“, czy jak sami go zwą „humanizmu globalnego“. (To taka nowa nazwa komuny.)

Z tą czwartą (IV), tęczową międzynarodówką współdziałają od lat nasze władze państwowe z premierem i prezydentem na czele – lub są nawet wprost jego ekspozyturą. Świeżym przykładem jest nikczemny wyrok Sądu Najwyższego skazujący znanego profesora wszechnicy jagiellońskiej na przepraszanie dwu rozwydrzonych młokosów za to, że skarcił okazany przez nich brak szacunku dla szkoły i krzyża.

*

Nasz cel polityczny rysuje się więc wyraźnie: Polska – niepodległa; państwo – silne; słowo – wolne; odrębność narodowa – zachowana; chrześcijaństwo – we czci.

Izrael jest niewinny wywołania głodu w Strefie Gazy, dlatego ogranicza wizy pracownikom ONZ

Izrael jest niewinny wywołania głodu w Strefie Gazy, dlatego ogranicza wizy pracownikom ONZ

24.07.2025 https://nczas.info/2025/07/24/izrael-jest-niewinny-wywolania-glodu-w-strefie-gazy-dlatego-ogranicza-wizy-pracownikom-onz/

Matka z dziećmi w ruinach miasta Gaza. Zdjęcie ilustracyjne. Foto: PAP/EPA
Matka z dziećmi w ruinach miasta Gaza.

– Izrael będzie od teraz przyznawał wizy pracownikom humanitarnym ONZ na miesiąc – ogłosił w środę izraelski ambasador przy ONZ Dani Danon. Stanowczo odrzucił oskarżenia o to, że Izrael ponosi odpowiedzialność za katastrofalną sytuację humanitarną w Strefie Gazy.

Oficjalnym powodem decyzji dotyczącej skrócenia ważności wiz pracowników ONZ ma być, według Izraela, „utrata neutralności” przez Biuro ONZ ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej (OCHA).

– W Strefie Gazy nie ma dziś głodu spowodowanego przez Izrael – przekonywał Danon podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa poświęconego sytuacji na tym terytorium.

– To niedobór żywności wywołany przez Hamas – dodał rzecznik izraelskiego rządu Dawid Mencer.

Zarzucił też organizacji celowe sabotowanie dystrybucji żywności i rzekome przejmowanie pomocy dla bojowników.

Tymczasem nawet Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ostrzega, że „duża część ludności Strefy Gazy głoduje”.

– Nie wiem, jak inaczej to nazwać, to masowy głód wywołany przez człowieka – powiedział dyrektor generalny WHO Tedros Adhanom Ghebreyesus.

Organizacja odnotowała w tym roku co najmniej 21 zgonów dzieci poniżej piątego roku życia z powodu niedożywienia, zaznaczając, że rzeczywista liczba może być znacznie wyższa.

– Śmierć głodowa staje się kolejnym zabójcą obok bomb i kul – podkreślił.

Sytuacja humanitarna w Strefie Gazy pozostaje krytyczna mimo formalnego, lecz niedotrzymanego złagodzenia przez Izrael blokady pomocy humanitarnej pod koniec maja. Według danych ONZ ponad 2 mln mieszkańców Strefy cierpi z powodu skrajnych niedoborów żywności i podstawowych artykułów. Winne temu są państwo Izrael, jego rząd i ludzie, którzy taką władzę wybrali i na nią przyzwalają.

Od końca maja oficjalnie ponad tysiąc Palestyńczyków zginęło, próbując zdobyć jedzenie z ciężarówek z pomocą. Wielu zostało zastrzelonych przez izraelskich żołnierzy lub amerykańskich pracowników ochrony w pobliżu punktów dystrybucji.

Wojsko twierdzi, że oddawało „strzały ostrzegawcze”.

W ubiegłym tygodniu Izrael odmówił przedłużenia wizy Tomowi Fletcherowi, szefowi OCHA ds. pomocy humanitarnej w terytoriach okupowanych. Według rzecznik tej agencji Eri Kaneko decyzję przekazano bezpośrednio po tym, gdy Whittall podczas briefingu powiedział, że „ludzie w Strefie Gazy są zabijani, próbując dotrzeć do żywności”.

Jak poinformował gazetę „Washington Post” rzecznik sekretarza generalnego ONZ Farhan Haq, Izrael od miesięcy systematycznie skraca okres ważności wiz dla pracowników agend ONZ lub całkowicie ich odmawia – szczególnie tym, którzy zajmują się ochroną praw człowieka i dokumentowaniem sytuacji ludności cywilnej.

Od czerwca wizy nie otrzymał m.in. dyrektor UNRWA Philippe Lazzarini, a także lokalni szefowie UN Women i Biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka.

Od samego czytania cierpnie skóra. Tak tęczowi wykorzystują dzieci w Niemczech

Od samego czytania cierpnie skóra.

Tak tęczowi wykorzystują dzieci w Niemczech

24.07.2025 Waldemar Krysiak https://nczas.info/2025/07/24/od-samego-czytania-cierpnie-skora-tak-teczowi-wykorzystuja-dzieci-w-niemczech/

Dzieci w przedszkolu oraz tęczowa flaga.
Dzieci w przedszkolu oraz tęczowa flaga.

Taniec na rurze dla dzieci, pokoje masturbacyjne dla kilkulatków, tęczowe przedszkola prowadzone przed pedofilów: to nie są teorie spiskowe prawicy. To Niemcy ostatnich lat. Nasi zachodni sąsiedzi tak bowiem zapędzili się w krzewieniu „postępu”, że trudno powiedzieć, czy mają jeszcze jakieś granice.

Pedofilskie skandale nie są jednak niczym nowym za Odrą: największe tragedie wielu dzieci działy się tam przez wiele dekad. To my jedynie dowiadujemy się o nich z opóźnieniem, gdy sprawcy zdążyli już uciec przed sprawiedliwością.

Jest sobota, 5 lipca bieżącego roku. W jasnej salce wyłożonej parkietem na rurze tańczy mężczyzna w stringach, udając płeć przeciwną. Tancerz wygina się w erotycznych ruchach, a kiedy jego występ dobiega końca, zastępuje go praktycznie naga kobieta.

Taniec na rurze dla dzieci

Gdy ta przestanie masować swoje piersi, na rurę wskoczy kolejny mężczyzna przebrany za kogoś, kim nie jest. Trudno powiedzieć, czy to transwestyta w żeńskich fatałaszkach, czy transseksualista, który dopiero zaczął hormonoterapię. I on jednak ostatecznie ustępuje miejsca kolejnej osobie i następnemu występowi erotycznemu. Pod oknem salki siedzą małe dzieci. Sądząc po ich wyglądzie, są jeszcze w podstawówce.

Pokaz tańca na rurze zorganizowała marka odzieżowa Mutti Pole Wear – w jej sklepach sprzedaje się skąpe ubiory nabywane przez erotycznych tancerzy i striptizerki. Wydarzenie przyciągnęło zarówno dorosłych, jak i dzieci, ponieważ… dla dzieci były nawet specjalne bilety. Można było kupić je online.

Mutti Pole Wear próbuje po wszystkim usunąć ślady wydarzenia z mediów społecznościowych. Kiedy „sprawa się rypła” (dzisiaj nazywa się to „kiepską optyką”), a wydarzenie zaczęli komentować internauci i prawicowe media, strach obleciał nawet tancerzy, którzy jeszcze niedawno obnażali się chętnie przed nieletnimi. Jeden z nich próbuje obrócić sprawę w żart, podkreślając, że „żadne dziecko” obecne w salce „nie zostało straumatyzowane” jego bezwstydnym zachowaniem. Tym samym przyznaje, oczywiście, że naprawdę tańczył na rurze przed dziećmi.

Pokoje masturbacyjne

Zaczyna się lipiec 2023 roku. Niemieckie media zwracają swój (zszokowany, obrzydzony) wzrok na Nadrenię Północną-Westfalię, gdzie Arbeiterwohlfahrt, jeden z sześciu głównych związków dobroczynnych w Niemczech, próbuje właśnie zrealizować absurdalny pomysł: pokoje masturbacyjne dla dzieci. Te oczywiście nie noszą oficjalnie takiej nazwy. AWO nazywa je „pokojami do eksploracji ciała”. Sama nazwa jednak pomysłu nie ratuje. Wszyscy i tak wiedzą, o co chodzi.

Projekt ma bowiem umożliwić dzieciom w wieku przedszkolnym (3–6 lat) „odkrywanie własnej seksualności” poprzez zabawy, takie jak „gra w doktora”, wzajemne dotykanie się i nagość. Inicjatywa wywołuje ogromne oburzenie rodziców i lokalnych władz, a media dowiadują się o niej prawdopodobnie tylko dzięki oburzeniu opiekunów. Ci zostają bowiem poinformowani pisemnie o planowanym eksperymencie, czekającym na ich dzieci i polegającym na stworzeniu dedykowanych pomieszczeń w lokalnych przedszkolach, w których dzieci mogłyby „głaskać i badać” swoje ciała. Oraz ciała innych dzieci. W liście określone są też zasady funkcjonowania tych przestrzeni: najmłodsi mają do nich wchodzić z własnej woli, a zabawa ma być przyjemna dla wszystkich uczestników. Dzieciom nie wolno też wkładać sobie do otworów ciała żadnych przedmiotów, wszystko inne jest jednak dozwolone.

Rodzice, poinformowani o planach, protestują słusznym oburzeniem. Pomysłodawcy projektu starają się ich jednak zastraszyć, twierdząc, że eksperyment ma rzekomo poparcie Ministerstwa Kultury. To okazuje się jednak później nieprawdą. Ostatecznie zareagować musi Krajowy Urząd ds. Młodzieży (Jugendamt) w Dolnej Saksonii, blokując powstanie pokojów masturbacyjnych, które jak się jednak okazuje, „zagrażają dobru dziecka” i nie mają podstaw pedagogicznych.

Lis w kurniku

Jesienią 2022 roku organizacja Berliner Schwulenberatung (dawne „Doradztwo dla gejów”, obecnie organizacja queerowa), ogłasza ambitny projekt: „Lebensort Vielfalt”, Różnorodne Miejsce Zamieszkania w dzielnicy Südkreuz. Kompleks ma obejmować 69 apartamentów, placówkę dla seniorów, restaurację oraz dwa przedszkola z programem edukacyjnym, promującym „tęczowy świat”. Różnorodność płciową i seksualną. Projekt, wspierany przez berliński Senat ds. Młodzieży, Edukacji i Rodziny, od początku budzi kontrowersje – bo czy dzieci w przedszkolu muszą uczyć się o seksualności? Do mediów przedostaje się jednak jeszcze inna (gorsza) wiadomość: w zarządzie organizacji ma zasiąść Rüdiger Lautmann, socjolog znany z normalizowania pedofilii.

Lautmann to od listopada 2022 roku emerytowany profesor socjologii Uniwersytetu w Bremie. Jego najbardziej szokująca książka z 1994 roku to „Die Lust am Kind: Porträt des Pädophilen” („Pożądanie dziecka: portret pedofila”), oparta na wywiadach z 60 mężczyznami, którzy przyznali się do wykorzystywania seksualnego dzieci. Lautmann prezentuje w niej pedofilię jako „orientację seksualną”, sugerując, że dzieci, nawet czteroletnie, mogą wyrazić zgodę na kontakty intymne z dorosłymi. W przeszłości mężczyzny książka potwierdza jednak tylko pewien wzór: jego wcześniejsza działalność zachwala wszak „seksualność między dziećmi a dorosłymi”. Lautmann to obrońca i promotor pedofilii – to żaden sekret.

Ekspert zasiada jednak w zarządzie Berliner Schwulenberatung nadzorującym projekt „Lebensort Vielfalt”, w tym planowanie przedszkoli. Placówki chcą edukować dzieci w wieku od 3 do 5 lat na temat transseksualizmu i interpłciowości, z naciskiem na „akceptację różnorodności seksualnej”. Projekt reklamuje się więc jako odpowiedź na (rzekomy) brak edukacji w tym zakresie w tradycyjnych przedszkolach. Kiedy więc więcej i więcej osób dowiaduje się, kto ma wywierać wpływ na „tęczowe przedszkola”, obecność Lautmanna nagłaśniana jest już przez największe niemieckie media. Sprawa jest nawet na tyle szokująca, że donoszą o niej poza granicami kraju.

W odpowiedzi na presję społeczną i medialną Lautmann rezygnuje z funkcji w zarządzie, tłumacząc, że chce „zapobiec dalszym szkodom dla organizacji i projektu”. Schwulenberatung kontynuuje projekt bez jego pomocy, a Lautmann… działa dalej. Zamiast jednak otwierać „tęczowe przedszkola”, skupia się na działalności politycznej jako sekretarz berlińskiego oddziału SPDqueer, organizacji współpracującej z Socjaldemokratyczną Partią Niemiec (SPD). To w tej partii zwolennik pedofilii pomaga promować „zmiany płci” u nieletnich. Również w tym przypadku, zdaniem zwyrodnialca, dzieci mogą wyrazić świadomą zgodę.

Nieodwracalna krzywda

Zaczyna się lato 2020. Nagle Niemcy obiega wiadomość, która jeszcze tego samego czerwca dotrze do większości zagranicznych mediów. Na światło dzienne przedostaje się bowiem informacja, że w latach 1969–2003 w Berlinie Zachodnim realizowano „eksperyment Kentlera”. Pod kierownictwem psychologa i seksuologa o rzeczonym nazwisku i z poparciem berlińskiego Senatu, bezdomne dzieci, głównie chłopcy w wieku od 6 do 15 lat, były przez wiele dekad umieszczane w domach mężczyzn o skłonnościach pedofilskich, uznanych za „odpowiednich” opiekunów. Projekt miał niby na celu resocjalizację młodzieży, a w rzeczywistości prowadził do systemowego wykorzystywania nieletnich.

Kentler, seksuolog i profesor pedagogiki społecznej na Uniwersytecie w Hanowerze, w latach 60. i 70. XX wieku był uznawany za autorytet w dziedzinie edukacji seksualnej. Podobnie jak Lautmann był on przekonany, że kontakty seksualne między dziećmi a dorosłymi są nieszkodliwe, a nawet mogą mieć „pozytywne skutki”. Profesor twierdził też, że pedofile są idealnymi opiekunami dla zaniedbanych dzieci. Jego teoria opierała się na ideach wyzwolenia seksualnego, które w powojennych Niemczech łączyły odrzucenie tradycyjnych norm moralnych z antyfaszystowską retoryką. Normy społeczne są złe, tłamszą człowieka, szczególnie dorastającego, a na sztywnych normach opiera się zawsze faszyzm, jeżeli więc normy się odrzuci, to faszyzm (oraz nazizm) nigdy już się nie odrodzi!

Media nagłaśniają też fakt, że pedofile, w łapskach których lądowały z (nie)łaski państwowej dzieci, otrzymywali od miasta regularne zasiłki na opiekę nad nimi. Ich ofiary natomiast pochodziły z marginesu społecznego – byli to bezdomni, dzieci ulicy, często zmagające się z traumą, uzależnieniami lub prostytucją. Kentler osobiście nadzorował zaś projekt, wiedząc nawet, że w wielu przypadkach dochodzi do molestowania i gwałtów. Profesor jednak taką krzywdę najmłodszych uważał za „naturalną” część relacji, które pomógł stworzyć.

Szczegóły eksperymentu Kentlera pozostawały jednak długo w dużej mierze nieznane opinii publicznej – aż do 2015 roku, kiedy to pierwsze doniesienia medialne wywołują publiczną debatę. Dopiero w 2016 roku berliński Senat zleca zbadanie sprawy, a raport Uniwersytetu w Hildesheim, który ją opisuje, zostaje opublikowany właśnie w 2020. Z takim opóźnieniem ujawniona zostaje pełna skala tragedii: umieszczanie dzieci „pod opieką” pedofilów było tolerowane przez berlińskie urzędy opieki społecznej przez niemal 30 lat. Niemcy – a chwilę po nich reszta świata – dowiadują się również o istnieniu sieci powiązań między pedofilami a wpływowymi instytucjami, takimi jak Instytut Maxa Plancka, Wolny Uniwersytet w Berlinie czy szkoła Odenwald, gdzie od lat 60. dochodziło do systemowego wykorzystywania seksualnego uczniów przez nauczycieli i dyrektora.

Kentler, który zmarł w 2008 roku, nigdy nie poniósł żadnej odpowiedzialności karnej.

Koszmar pod Wrocławiem. Imigranci nie dają Polakom normalnie żyć.

Koszmar pod Wrocławiem. Imigranci nie dają Polakom normalnie żyć. „Mieszkańcy zgłaszają obawy”

23.07.2025 https://nczas.info/2025/07/23/koszmar-pod-wroclawiem-imigranci-nie-daja-polakom-normalnie-zyc-mieszkancy-zglaszaja-obawy/

Policja podczas interwencji na osiedlu domków jednorodzinnych.
Policja podczas interwencji na osiedlu domków jednorodzinnych. / foto: Urząd Gminy w Kobierzycach

Pani Katarzyna przed pięcioma laty przeprowadziła się z Wrocławia do domku w Długołęce pod miastem. Liczyła rzecz jasna na cichy azyl, tymczasem tuż obok powstały kwatery pracownicze, w których zamieszkali imigranci. Teraz mieszkańcy zgłaszają obawy o swe bezpieczeństwo i piszą petycję do premiera, ministrów oraz parlamentarzystów.

Pod Wrocławiem, jak grzyby po deszczu wyrosły, tzw. domy pracownicze. W praktyce są to domy jednorodzinne, przekształcone w mini hostele, w których zakwaterowanych jest często po kilkadziesiąt osób. Są to głównie imigranci z Ukrainy, Gruzji, Indii, czy Bangladeszu.

– Ruch zaczyna się grubo przed piątą rano, gdy wstają do pracy. Głośne rozmowy, śmiechy, czasem awantury. Potem krążące w tę i z powrotem pracownicze busy. Wieczorem imprezy na dworze do późnych godzin – mówi portalowi tuwroclaw.com pani Katarzyna, która pięć lat temu przeprowadziła się z Wrocławia do Długołęki.

Podobny problem dotyczy także innych miejscowości na Dolnym Śląsku. „Wystarczy lektura internetowych ogłoszeń, by przekonać się, że w Długołęce jest dziś co najmniej kilkanaście domów pracowniczych, podobnie w sąsiednim Kiełczowie. Tak samo w Kobierzycach. W mniejszych miejscowościach bywa ich kilka” – czytamy na portalu tuwroclaw.pl.

Skalę problemy wykazała wizyta policji na osiedlu w Domasławiu pod Kobierzycami. W kwaterach pracowniczych znajdowało się blisko sto osób, część z nich była w naszym kraju nielegalnie, inni nie posiadali dokumentów uprawniających do pracy, a jeden z przybyszów posiadał nawet amunicję. [Bo kałacha lepiej schował md]

Mieszkańcy mają dość uciążliwych sąsiadów i podpisują petycję do premiera, ministra oraz parlamentarzystów. Do tej pory poparło ją kilkaset osób.

– Agencje pośrednictwa pracy nie przejmują się ani warunkami zakwaterowania pracowników, ani okolicznymi mieszkańcami. Idą już krok dalej, wynajmując lub wykupując całe nowo budowane osiedla, gdzie kwaterując po 15-20 osób w lokalu w zabudowie szeregowej powodują patologiczną gęstość zaludnienia – mówi jej autor radny powiatu wrocławskiego Tomasz Ostaszewski.

Z petycji wprost bije odór państwowego interwencjonizmu. Ostaszewski domaga się od rządzących podjęcia działań legislacyjnych w celu uregulowania przekształcania domów jednorodzinnych w kwatery pracownicze, w których umieszczanych bywa po kilkadziesiąt osób.

Co więcej, autor petycji chciałby, aby wprowadzone zostały odpowiednie normy. „Np. maksymalnej liczby osób mogących zamieszkać w jednym domu w zabudowie jednorodzinnej lub uzależnienie tej liczby od pokrewieństwa” – donosi tuwroclaw.pl.

Mniej szokujący jest jednak inny z pomysłów, by umożliwić gminom ograniczanie takiego działania przy pomocy uchwał i planów zagospodarowania przestrzennego. W końcu, jeżeli komuś nie podoba się sąsiedztwo, zawsze może się przeprowadzić. Z kolei zupełnie rozsądne wydaje się, by władze samorządowe miały możliwość określenia, że w konkretnej lokalizacji mogą być tylko faktycznie domki jednorodzinne.

Do sprawy w swoich mediach społecznościowych odniósł się wicemarszałek Sejmu Krzysztof Bosak. „Prawo budowlane i regulacje działalności hotelowej są dla Polaków. Imigranci mogą robić co chcą. I narastają problemy z takimi nielegalnymi hostelami, także wokół Szczecina, Warszawy i innych miast. Czas z tym skończyć. Jak Polak ma z nimi konkurować, jak oni koszty zamieszkania sobie podzielą przez 15 albo 30?” – napisał na portalu X jeden z liderów Konfederacji.

Polski magister głupszy niż czeski licealista? Druzgocące dane.

https://ibe.edu.pl/images/Badania%20midzynarodowe/Publikacje/Raport-PIAAC-2023.pdf

Polski magister głupszy niż czeski licealista? Druzgocące dane.

W badaniu OECD PIAAC Polska wypadła fatalnie. We wszystkich trzech kategoriach zajęliśmy przedostatnie miejsce. Polaków z wyższym wykształceniem moggują zachodni licealiści.

W badaniu mierzono trzy kompetencje podstawowe dorosłych (16-65 lat):

– rozumienie tekstu,

– rozumowanie matematyczne,

– rozwiązywanie problemów.

39% Polaków nie poradziło sobie nawet z najprostszymi zadaniami mierzącymi rozumienie tekstu, 38% zawaliło zadania dotyczące umiejętności matematycznych, a 48% nie ogarnęło podstaw rozwiązywania problemów. Dla porównania, w Czechach jest to ok. 18%, w Niemczech 16%, w Estonii 9%. Znaczna część dorosłych w Polsce nie radzi sobie z zadaniami mierzącymi umiejętności podstawowe.

W porównaniu z 2012 rokiem Polska odnotowała jeden z największych spadków: w rozumieniu tekstu aż o 31 punktów, w rozumowaniu matematycznym o 21 punktów.

Elita? Prawie nie istnieje.

Na poziomie najwyższym, czyli L4 i L5, w zadaniach tekstowych i matematycznych Holendrów czy Norwegów jest sześciokrotnie więcej niż Polaków na mieszkańca. W kategorii rozwiązania problemów jest jeszcze gorzej: na jednego Polaka na poziomie 4/5 przypada aż 9 Norwegów i 8 Holendrów.

Przegrywamy ze wszystkimi państwami regionu: Bałtami, Słowakami, Czechami. We wszystkich trzech kategoriach zajęliśmy przedostatnie miejsce ze wszystkich badanych krajów.

Co to znaczy?

– Bankowość online – prawie połowa dorosłych może utknąć przy prostej reklamacji, bo formularz wymaga kilku kroków i porównania opłat.

– Praca biurowa – ledwie co dwudziesty pracownik jest w stanie samodzielnie sprawdzić, skąd bierze się błąd w arkuszu z formułami.

– Fake newsy – brak analizy złożonych tekstów = większa podatność na manipulację.

Pełen raport:

https://ibe.edu.pl/images/Badania%20midzynarodowe/Publikacje/Raport-PIAAC-2023.pdf

==========================================

mail:

Wydaje się, że artykuł jest nieco mylący, gdyż sam raport sugeruje, że

wyniki Polaków w badaniu PIAAC 2023 były zaniżone.

1. Liczba osób z wyższym wykształceniem była zaniżona w porównaniu z

innymi krajami.

2. Motywacja uczestników była zaniżona w porównaniu z innymi krajami,

co widać po szybkości odpowiedzi na pytania.

3. W Polsce najlepiej wypadli najmłodsi respondenci. Wyróżnia to

Polskę na tle innych krajów, gdzie lepsze wyniki uzyskują zazwyczaj

osoby w wieku 25–34 lat. [—-]

Studium patologii: Czy istnieje plan syjonistów?

Studium patologii: Czy istnieje plan syjonistów?

RK

Ich plan to kontynuowanie eskalacji, dopóki nie zostaną zmuszeni do jej zaprzestania – przez niszczycielską wojnę, paraliżujące sankcje, wewnętrzny upadek, albo wojnę domową (najlepiej: wszystko naraz).

Syjoniści mają notorycznie martwy mózg i martwą duszę, ponieważ są zwiedzeni przez szatana. Oni doskonale wiedzą, że nie mogą przejąć Bliskiego Wschodu i podporządkować całej ludzkości swoim rządom. Byłoby to jedynym sposobem, w jaki mogliby cenzurować “krytykę Izraela” i powstrzymać opór na zawsze. Wiedzą, że to niemożliwe (chyba że Bóg wkroczy i interweniuje w ich psychopatycznym imieniu, co jest wykluczone z racji Bożego planu stworzenia).

Ich planem nie jest konkretne osiągnięcie; planem jest śmierć lub aresztowanie podczas podejmowania niszczycielskiej próby. To nie jest plan, ale odwieczna tęsknota, której nie są w stanie kontrolować. Oni muszą ponieść klęskę w czymś wielkim, a następnie opłakiwać zniszczenie i porażkę, tak jak tak bardzo lubią robić Żydzi aszkenazyjscy.

Uczynili żałobę i skargi na ludzkość centrum swojej kultury i tożsamości, i to jest dokładnie przestrzeń mentalna, do której chcą wrócić. To jedyna przestrzeń, w której poczują się bezpiecznie i jak w domu: kiedy są znienawidzeni i wszystko, co zbudowali, zostanie zniszczone. Dla nich taki scenariusz jest ostatecznym dowodem na to, że naprawdę zostali w wybrani przez Boga.

To brzmi psychotycznie, ale tak jest. Niemniej jednak, to jest ich chora zbiorowa tęsknota: próbować wielkich porażek i powrotu do pocieszającego poczucia prześladowań i nienawiści.

Dlatego robią te wszystkie sprzeczne z ludzką intuicją rzeczy (z punktu widzenia instynktu samozachowawczego). Chcą być powstrzymani. Pragną być oczerniani i znienawidzeni. Oni rozkoszują się odwzajemnioną nienawiścią znienawidzonych przez siebie gojów. To ich pociesza i koi. Kiedy są znienawidzeni, w swoim umyśle stają się ponownie wiecznymi Żydami, wypełniając wiernie dekrety starożytnej żydowskiej egzystencji.

Nie mają nic przeciwko byciu znienawidzonymi. Oni to uwielbiają i tym się skrycie delektują. Gdyby zdać sobie z tego sprawę, wszystkie irracjonalne zachowania żydów zaczynają mieć sens. Tu nie ma żadnej racjonalności.

Już dawno temu zachodnie mocarstwa powinny były to sobie uświadomić. Gdyby zatrzymali Izrael rok lub dekadę temu, mogli uratować siebie i swój system. Ale teraz stali się zbyt zaangażowani i znienawidzili samych siebie wskutek tej karygodnej bezczynności.

W swojej głupocie, niemoralności i korupcji, zachodnie mocarstwa czekają, aż Izrael odzyska zdrowe zmysły (których nigdy nie posiadał), aby opanować rzeczywistość, aby przestać ulegać haniebnym ludobójczym fantazjom. Ale powinni wiedzieć, że Izrael nigdy się nie zatrzyma, ponieważ chce być zmuszony do zatrzymania, a następnie złamany. Nie chce niczego innego i będzie nadal eskalować i szaleć, coraz bardziej spektakularnie, aż dostanie to, czego naprawdę pragnie jego serce: zniszczenie i demontaż żydowskiego państwa i kolejna poważna, historyczna żydowska katastrofa.

Zachodnie mocarstwa powinny były interweniować dawno temu, aby powstrzymać to szaleństwo i być może pomóc syjonizmowi wydobyć się z tej nieuleczalnej choroby. Ale oni tego nie zrobili, popełniając niewybaczalny grzech zaniechania. Może dlatego, że potajemnie podzielają to głębokie, perwersyjne życzenie autodestrukcji.

Rządcy dusz. Przemysł pogardy.

Rządcy dusz. Przemysł pogardy.

Izabela BRODACKA

Jedyny przemysł, który kwitnie w Polsce za rządów Donalda Tuska to przemysł pogardy. Termin „przemysł” jest tu wyjątkowo trafny. Osoby zajmujące się dla zysku wypisywaniem na portalach społecznościowych obelżywych treści czyli tak zwane trolle można traktować ze statystycznego punktu widzenia podobnie jak pracowników agencji reklamowych. Ich dochody włącza się po prostu do dochodu narodowego.

Jednym z najistotniejszych zarzutów używanych w przemyśle pogardy jest zarzut kolaboracji z Putinem. Jest to zarzut- jak już wielokrotnie pisałam – obrotowy, bo używają go obydwie strony politycznego sporu. Zabawne, że nadużywa go strona kiedyś faktycznie współpracująca z Putinem. Tego nie trzeba udowadniać. Nikt nie jest w stanie zlikwidować krążących w sieci zdjęć Donalda Tuska przybijającego sobie żółwiki z Putinem nad ciałami ofiar katastrofy smoleńskiej czy konwersującego z nim na molo w Sopocie.

To nie te czasy gdy Stalin wycinał niewygodne dla niego osoby nie tylko z życia- i to w sensie dosłownym – lecz nawet ze wspólnych zdjęć. Sieć jest bezlitosna i dlatego zapewne reżim Tuska szykuje zamach na wolność słowa. Również zamach na sztuczną inteligencję. Pomysł cenzurowania sztucznej inteligencji jest tak absurdalny, że przebija go tylko dyskusja nad kwestią jakie prawa jej przysługują. Przede wszystkim czy przysługuje jej prawo do swobody wypowiedzi. I pomyśleć, że lewactwo wyśmiewało kiedyś dywagacje na temat: „ile diabłów mieści się na końcu szpilki?”, które były – jak twierdzili – esencją średniowiecznej myśli teologicznej.

Wracając do przemysłu pogardy. Donald Tusk który jak typowa nastolatka lubi dzielić się ze społeczeństwem perełkami swego intelektu poprzez wpisy na popularnych portalach zaatakował w sieci premiera Węgier, z którym ma na pieńku za azyl udzielony Romanowskiemu. „Jeśli Viktor Orbán naprawdę zablokuje europejskie sankcje w kluczowym momencie wojny, będzie absolutnie jasne, że w tej wielkiej grze o bezpieczeństwo i przyszłość Europy gra w drużynie Putina, a nie w naszej”

Szef dyplomacji Węgier, Peter Szijjarto odpisał: „Agentowi Sorosa może być trudno to zrozumieć, ale jeśli chodzi o drużyny, gramy dla drużyny węgierskiej. Reprezentujemy węgierskie interesy. Nie chcemy nadal płacić ceny za cudze wojny i nie pozwolimy nikomu zagrozić naszemu bezpieczeństwu energetycznemu”.

Jak Piłat w credo wtrącił się Radek Sikorski wypominając Victorowi, że za jego studia w Oksfordzie płacił Soros. Jak się okazuje Soros też może służyć jako straszak obrotowy. Ale od kiedy to konszachty z Sorosem są dla polskiej elity władzy i intelektu kompromitujące? Z pieniędzy Sorosa korzystała między innymi Fundacja Batorego. Przewodniczący Rady Fundacji, profesor Marcin Król wzywał kiedyś wprost w tygodniku (nomen omen) „Wprost” do łamania prawa. Cytuję: ” trzeba znaleźć środki na przeciwstawienie się (…)rozwaleniu demokracji od środka, co jest także zbrojną formą jej obalenia. (…) Wzywam władze państwa polskiego do zdecydowanej i twardej reakcji, nawet jeżeli nie będzie ona zgodna z prawem”. Królowi pieniądze Sorosa jakoś nie śmierdziały.

Sikorski niepotrzebnie wywoływał wilka z lasu. Wprawdzie jak twierdzi posiada dwa dyplomy ukończenia studiów na Oksfordzie: Bachelor of Arts i Master of Arts lecz o ten tytuł może wystąpić każdy zapisany na uczelnię płacąc za jego wydanie 10 funtów. Jest to więc dokument czysto kolekcjonerski. Natomiast pobyt Sikorskiego w Wielkiej Brytanii sponsorował Zygmunt Bauman.

I tu jest pies pogrzebany. Komunizm nie został nigdy potępiony jak system ludobójczy. Komunizm nie miał swojej Norymbergii. Jako autorytety intelektualne a co gorsza moralne funkcjonują zainstalowani na sowieckich tankach komunistyczni zbrodniarze, o których czynach skwapliwie się zapomina. Na przykład Zygmunt Bauman uważany jest powszechnie za wybitnego socjologa, twórcę badań nad postmodernizmem. Kiedy przeciwko zapraszaniu go na uniwersytet we Wrocławiu zaprotestowali wrocławscy studenci w obronie Baumana stanęli solidarnie premier Tusk oraz minister nauki.

Tymczasem Zygmunt Bauman w latach 1945-1953 był funkcjonariuszem Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, specjalnego oddziału wojskowego tropiącego żołnierzy podziemia niepodległościowego. Był też agentem Informacji Wojskowej. Wśród dokumentów istnieje wniosek dowódcy KBW generała Juliusza Hibnera do ministra Bezpieczeństwa Publicznego o zatwierdzenie kandydatury Baumana na stanowisko Szefa Oddziału Propagandy i Agitacji Zarządu Politycznego KBW. Jako argument Hibner podaje : „dowodził grupą, która wyróżniła się schwytaniem wielkiej ilości bandytów. Odznaczony za to Krzyżem Walecznych”. Bandyci w języku Hibnera to żołnierze AK, NSZ i WiN.

Bauman gorąco wspierał politykę „Herzlich willkommen” Angeli Merkel. Napisał: „Jeśli Europa w ciągu 30 lat nie przyjmie co najmniej 30 milionów imigrantów, stanie w obliczu upadku demograficznego, który spowoduje upadek cywilizacji europejskiej”. Wspominam akurat Baumana bo pewna profesor uniwersytecka zrobiła mi kiedyś publiczną awanturę za to że nazwałam Baumana komunistycznym aparatczykiem. To było najłagodniejsze określenie jakiego mogłam na jego temat użyć. Takich komunistycznych zbrodniarzy reprezentujących Polskę na forach międzynarodowych było jednak wielu. Wśród nich Stefan Michnik – sądzony w Polsce za zbrodnie sądowe, Salomon Morel – komendant więzienia w Jaworznie, Helena Wolińska -Brus – prokurator oskarżający z ramienia Naczelnej Prokuratury Wojskowej w procesach politycznych, kończących się mordami sądowymi. W marcu 1968 roku wraz z mężem Włodzimierzem Brusem schroniła się w Wielkiej Brytanii.

Brus był oficerem politycznym w Armii Berlinga. Był profesorem  ekonomii politycznej, autorem znienawidzonego przez studentów podręcznika zwanego „cegłą”. Już na emigracji podjął współpracę ze wschodnio-niemiecką służbą bezpieczeństwa Stasi. Równocześnie wspierał „opozycję demokratyczną” w Polsce. Zbrodnicza przeszłość nie przeszkadzała i nie przeszkadza jak widać im wszystkim rządzić duszami.

Jak radykalni transseksualiści przynieśli porażkę ruchowi LGBTQ

Jak radykalni transseksualiści przynieśli porażkę ruchowi LGBTQ

Jak radykalni transseksualiści przynieśli porażkę ruchowi LGBTQ

John Horvat II | 23/07/2025 https://polskakatolicka.org/pl/artykuly/jak-radykalni-transseksualisci-przyniesli-porazke-ruchowi-lgbtq

Sąd Najwyższy w USA właśnie zadał cios ruchowi transseksualistów, wydając orzeczenie w sprawie Stany Zjednoczone przeciwko Skrmetti. Orzeczenie z 18 czerwca zezwala stanom na zakazanie podawania hormonów zmieniających płeć oraz operacji zmiany płci nieletnim.

Nie było to jednak całkowite zwycięstwo. Decyzja nadal pozwala niektórym stanom promować okaleczanie dzieci. Jednakże hamuje ona impet ruchu, który miał nadzieję na nieograniczone rozprzestrzenianie się swoich idei. Po wielu zgodnych opiniach ktoś powiedział „nie” i zablokował drogę.

To częściowe zwycięstwo i inne ostatnie porażki sprawiają wrażenie, że ruch traci grunt pod nogami. Według słów adwokata w sprawie Skrmetti, decyzja o wniesieniu sprawy do Sądu Najwyższego była „jednym z największych błędów w historii aktywizmu transpłciowego”.

Zagrożenie dla wszystkiego

Konsekwencje tej decyzji nieuchronnie rozprzestrzeniają się na inne obszary debaty dotyczącej „płci”. Transpłciowość jest tylko jednym z elementów ruchu LGBTQ. Dla ogółu społeczeństwa wszystkie litery są postrzegane jako jedna sprawa. Dlatego też, gdy ruch transpłciowy zostanie pokonany, zagrożone będą osiągnięcia całego alfabetu LGBTQ.

Dla chrześcijańskiej opozycji porażka ta stanowi zachętę i dodatkowy bodziec do walki z tyranią transpłciową oraz potwierdza potrzebę moralności.

To, co sprawia, że te wydarzenia są tak niezwykłe, to fakt, że były one nieoczekiwane. Wszystko to wydarzyło się w momencie, gdy ruch LGBTQ wydawał się osiągać szczyt sukcesu w walce prawnej i kulturowej o narzucenie społeczeństwu swojego dewiacyjnego stylu życia. Media, Hollywood, środowisko akademickie, rząd, a nawet kościoły były gotowe pokonać wszelkie przeszkody stojące na drodze do akceptacji. Sondażowe wyniki wskazywały na rosnącą sympatię dla tej sprawy.

Kilka lat temu sytuacja ruchu wyglądała lepiej niż kiedykolwiek. Teraz to, co kiedyś wydawało się tak pewne, znów stało się przedmiotem dyskusji – nawet „małżeństwa” osób tej samej płci stoją w obliczu wyzwań.

Wywrócenie wszystkiego do góry nogami

Większość obserwatorów zgadza się, że radykalni transseksualiści nagle wywrócili wszystko do góry nogami, nalegając na realizację swojego ekstremalnego programu. Złamali wszystkie zasady aktywizmu społecznego, skupiając się szczególnie na dzieciach. Nie chcieli czekać na stopniowe zmiany, które wprowadzili przed nimi inni. Nagle ukryty program przestał być ukryty. Cały obraz stał się boleśnie jasny.

Amerykańscy rodzice stanęli w szranki z nauczycielami i krzykliwymi drag queen, którzy nalegali na czytanie dzieciom w szkołach książek promujących LGBTQ, bez możliwości rezygnacji. Uczennice były zmuszane do rywalizacji i korzystania z szatni z zdezorientowanymi mężczyznami, którzy wygrywali zawody i otrzymywali nagrody dzięki nieuczciwemu dopuszczeniu do nich.

W czasie wyborów w 2024 r. ekstremalne skupienie się na prawach osób transpłciowych wielu uznało za czynnik, który przyczynił się do porażki Demokratów w wyborach powszechnych. Partia ta nie wydawała się już reprezentować Amerykanów, a jedynie grupę demograficzną określającą się jako „oni/one”.

Znaczna część amerykańskiej opinii publicznej była oburzona i odrzucała przytłaczającą propagandę transpłciową, która była skierowana do domów towarowych i pojawiała się na piwie.

Kryzys w szeregach

Kryzys wywołuje panikę i zamieszanie we wszystkich grupach społeczności LGBTQ. Wszyscy próbują wyjaśnić, co się stało i przypisać winę.

Promotorzy ruchu, tacy jak The New York Times, gorączkowo szukają wymówek, obwiniając za porażkę „prawicowych polityków”, a nawet „stronnicze media” (na pewno nie swoje własne). Wielu aktywistów słusznie uważa, że ta porażka otwiera drzwi do kolejnych.

Rzeczywiście, zaraz po wydaniu orzeczenia w sprawie Skrmetti, Sąd Najwyższy wydał orzeczenie w sprawie Mahmoud przeciwko Taylor. To ważne orzeczenie dotyczące praw rodzicielskich pozwala dzieciom na rezygnację z obowiązkowej lektury książek o tematyce LGBTQ w szkołach, co jest praktyką równoważną indoktrynacji.

W 2025 r. wiele liberalnych korporacji wycofało swoje poparcie dla wydarzeń związanych z „dumą”, a inne obawiały się bojkotu podobnego do tego, jaki spotkał firmę Budweiser. LGBTQ stało się toksyczne w niektórych kręgach, o czym świadczy znaczny spadek popularności czerwcowych wydarzeń i parad.

Szukanie przyczyn

Większość analityków, nawet tych przychylnych, nie zadowala się obwinianiem prawicy za tę porażkę. Wielu wskazuje na rosnącą radykalizację aktywistów transpłciowych jako przyczynę niepowodzenia.

New York Times Magazine (19 czerwca 2025 r.) opublikował obszerny reportaż na temat porażki prawnej, wykazując wyraźną stronniczość wobec osób transpłciowych. W reportażu tym okaleczenia związane ze zmianą płci zostały sumiennie określone jako „opieka potwierdzająca tożsamość płciową”. Sprawdzono każdy zaimek, aby odzwierciedlić „zamieszanie płciowe” głównych bohaterów.

W eseju dołożono wszelkich starań, aby przedstawić sprawę Skrmettiego jako kolejne rozszerzenie podstawowych i nieodwracalnych praw obywatelskich. Jednak autor Nicholas Confessore zatytułował swój esej „Jak ruch na rzecz praw osób transpłciowych postawił na Sąd Najwyższy i przegrał” i tym samym musiał przyznać, że to aktywiści transpłciowi ponoszą główną odpowiedzialność za decyzję sądu, która „może cofnąć ruch o całe pokolenie”.

Aktywista homoseksualny Andrew Sullivan również napisał długi artykuł opublikowany 26 czerwca w New York Times zatytułowany „Jak ruch na rzecz praw gejów zradykalizował się i zboczył z drogi”. W ramach wczorajszej rewolucji potępia on awangardowe taktyki szokowe stosowane przez osoby transpłciowe, które jego zdaniem zagrażają również ruchowi homoseksualnemu, który tak usilnie promował.

Studium przypadku porażki

Częściowa porażka ruchu transpłciowego stanowi studium przypadku tego, co dzieje się, gdy aktywiści próbują narzucić swoją radykalną agendę niechętnej opinii publicznej, żądając zbyt wiele.

Aktywiści ci popełnili błąd, jasno określając swoje cele, jakim była zmiana całego społeczeństwa i moralności. Potwierdzili swoje zaprzeczenie natury ludzkiej i fantazję o świecie płynnej płciowości, w którym każdy mógłby tworzyć własną tożsamość.

Zmusili ruch, nawet jego bardziej umiarkowane elementy, do zajęcia niewygodnego stanowiska, polegającego na krytykowaniu nie radykalnych celów trans, ale jedynie nadmiernego tempa, w jakim dążyli do ich osiągnięcia oraz siły, z jaką je narzucali.

Takie deklaracje pomogły osobom walczącym z programem LGBTQ, ponieważ mogą one twierdzić, że istnieje radykalny plan, ponieważ aktywiści transpłciowi nie starają się tego ukrywać. Konserwatyści mogą pokazać przykłady aktywistów narzucających go społeczeństwu, a nawet niewinnym dzieciom. W tym przypadku aktywiści przyznają, że teoria tożsamości płciowej jest tym, do czego musi dążyć ruch i społeczeństwo, nawet jeśli jest to niepopularne.

W ten sposób radykalizm trans lewicy ujawnia swój ostateczny plan działania. Ci, którzy bronią moralnego prawa Bożego, mogą wykorzystać słowa samych aktywistów przeciwko nim i przejść do ofensywy.

Zmiana natury ludzkiej

Według aktywistów i sympatyków ruchu transpłciowego istnieją trzy powody, dla których ruch ten poniósł porażkę.

Pierwszym powodem było wprowadzenie przez ruch transpłciowy rewolucji, która zmieniła rozumienie seksualności. W przeciwieństwie do wcześniejszych aktywistów homoseksualnych, którzy przedstawiali seksualność jako wybór, nowi rewolucjoniści podważali ideę sztywnego podziału na płeć męską i żeńską i na nowo zdefiniowali tożsamość seksualną jako nieskończone spektrum. Płeć stała się arbitralna i „przypisywana przy urodzeniu”.

Według pana Confessore radykałowie twierdzili, że „wszyscy ludzie mają prawo do określenia własnej płci, niezależnie od tego, jak się ubierają lub czy zdecydowali się na zmianę płci”. Tożsamość ta może nawet zmieniać się z miesiąca na miesiąc lub z dnia na dzień, a społeczeństwo będzie zmuszone dostosować się do tego.

Aktywiści wprowadzili marksistowską koncepcję binarnego podziału płci męskiej i żeńskiej jako struktury opresyjnej (a nawet rasistowskiej), którą należy znieść. Andrew Sullivan zauważa, że transrewolucjoniści twierdzą, że sprawa LGBTQIA+70 innych płci jest jedną rewolucją zjednoczoną przez „intersekcjonalność”. Sprawa transseksualistów splata się z każdą lewicową sprawą, „od Black Lives Matters po Queers for Palestine”. Prosta tęczowa flaga rozrosła się obecnie do postaci mylącej palety pasków i trójkątów, których niewielu rozumie lub chce.

Ci sami aktywiści nalegali, aby ta rewolucyjna perspektywa stała się narracją dla całego społeczeństwa, znalazła odzwierciedlenie w prawie, była nauczana w szkołach i praktykowana w placówkach medycznych. Nie dopuszczano żadnych wyjątków. Każdy, kto odrzucał ten pogląd, mógł spodziewać się, że zostanie nazwany bigotem, rasistą lub innym epitetem.

Polityzacja i wykorzystywanie tożsamości seksualnej jako broni stanowiły atak na naturę ludzką i tłumiły opozycję. Była to główna przyczyna porażki ruchu transpłciowego.

Za wcześnie

Drugim powodem porażki było to, że aktywiści transpłciowi nalegali na porzucenie polityki stopniowych zmian, która sprawdziła się w przypadku powolnego marszu ruchu homoseksualnego w kierunku „małżeństw” osób tej samej płci. Takie taktyki mogą trwać dziesiątki lat. Aktywiści transpłciowi byli niecierpliwi i chcieli wyzwolenia już teraz.

Aktywiści homoseksualni starej daty krytykują ruch transpłciowy za to, że nie podchodzi do sprawy powoli. Takie gwałtowne stanowisko wywołuje reakcje opinii publicznej, które szkodzą całemu ruchowi. Twierdzą oni, że lepiej jest włączyć się do debaty w duchu dialogu, a nie konfrontacji. Lepiej rozmawiać o toaletach niż o rozrywaniu dzieci na strzępy.

Szybkie tempo rewolucji przynosi efekt przeciwny do zamierzonego, gdy prowadzi opinię publiczną w kierunku, w którym nie chce ona podążać. Znacznie lepiej jest przygotowywać grunt stopniowo.

Cel uświęca środki

Ostatecznie ruch transpłciowy postanowił, że cel uświęca środki. W artykule opublikowanym w magazynie „The New York Times Magazine” napisano, że aktywiści transpłciowi przedstawiali konieczność przeprowadzania operacji zmiany płci u nieletnich jako dogmat medyczny, którego nie można podważać.

Jednak dowody medyczne przeciwko takim zabiegom stopniowo się mnożyły, a kolejne kraje europejskie wycofywały się z nich, twierdząc, że mogą one być szkodliwe dla młodzieży. Pomimo dowodów kampania na rzecz tych zabiegów nadal przedstawiała wątpliwe wyniki badań medycznych jako fakty. Dane naukowe zostały zafałszowane, aby pasowały do agendy politycznej. Nawet sędziowie Sądu Najwyższego nie mogli zignorować braku rygoru naukowego.

Taka postawa, polegająca na pragnieniu, aby coś było prawdą, prowadzi do tłumienia wolnej debaty. Sullivan zauważa, że radykalni aktywiści „nie starają się angażować przeciwników ani ich przekonywać; starają się ich demonizować, zastraszać lub wykluczać”.

Prawdziwa natura walki

Wszystkie te czynniki przyczyniły się do porażki ofensywy transpłciowej w ostatnich orzeczeniach Sądu Najwyższego w USA.

Bardziej umiarkowani obserwatorzy mogą sprzeciwić się, twierdząc, że rozwiązaniem jest przekonanie radykalnych transpłciowców do złagodzenia swojego przekazu, aby uwzględnić osoby, które się z nimi nie zgadzają. Muszą oni spowolnić tempo realizacji swojego programu, aby wszyscy mogli stopniowo osiągnąć kompromis.

Jednak osoby takie nie rozumieją natury tych radykałów. Prawdziwym problemem jest to, że ruch LGBTQ nie może zwolnić tempa. Jego dynamika opiera się na zaspokajaniu niepohamowanych namiętności. Jego radykalna awangarda nigdy nie będzie zadowolona i zawsze będzie chciała więcej, ponieważ jej aktywiści są zniewoleni przez swoje nałogi i dążą do paroksyzmu. Zawsze znajdzie się kolejna litera alfabetu, która będzie wyrażać bardziej ekstremalną i bezpośrednią formę zniewolenia. Ruch ten zawsze będzie tłumił tych, którzy sprzeciwiają się jego żądaniom. Zawsze będzie odrzucał dawnych rewolucjonistów, którzy staną mu na drodze.

Rzeczywiście, jest to walka moralna oparta na obiektywnych pojęciach dobra i zła, a nie na wyobrażonej tożsamości seksualnej. Jedynym sposobem na wygranie tej walki jest obrona prawa moralnego, które uznaje ograniczenia ludzkiej natury. Jest to oddawanie czci sprawiedliwemu, kochającemu i transcendentnemu Bogu, który stworzył porządek, który wyzwala ludzi i daje ludzkości udział w łasce, która pomaga przezwyciężyć skutki upadłej natury ludzkiej. Prawdziwego szczęścia nie można znaleźć w niepohamowanej namiętności, ale w poznaniu, miłości i służbie Bogu, dla którego wszyscy zostaliśmy stworzeni.

Źródło: tfp.org

Niedziela: Siedlce – Msza święta i Pokutny Marsz Różańcowy za Ojczyznę

27.07.25 Siedlce – Msza święta i Pokutny Marsz Różańcowy za Ojczyznę

23/07/2025 przez antyk2013

Niech Będzie Pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze Dziewica.

Zapraszamy 27 lipca, niedziela, na 105 Pokutny Marsz Różańcowy ulicami Siedlec w intencji naszej kochanej Ojczyzny – Polski. Tym razem zaczynamy o godzinie 16.00, pod Pomnikiem Św. Jana Pawła II. Msza Święta w intencji Ojczyzny zostanie odprawiona w katedrze siedleckiej o godzinie 18.00. Uwielbiając Boga w Trójcy Świętej Jedynego, modlimy się razem z Maryją Królową Polski, o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu. Szczegóły na plakacie.

Z Panem Bogiem,

Andrzej Woroszyło

„Bibi zachowywał się jak szaleniec”: Biały Dom Trumpa podobno uważa, że Netanjahu „wymknął się spod kontroli”

„Bibi zachowywał się jak szaleniec”: Biały Dom Trumpa podobno uważa, że Netanjahu „wymknął się spod kontroli”

Źródło: https://www.mediaite.com/media/news/bibi-acted-like-a-madman-trump-white-house-reportedly-thinks-netanyahu-is-out-of-control/

DR IGNACY NOWOPOLSKI JUL 23

Według doniesień Biały Dom prezydenta Donalda Trumpa uważa, że premier Izraela Benjamin Netanjahu zachowuje się „jak szaleniec” — po ostatnich atakach Izraela na syryjskie cele rządowe.

Według nowego raportu korespondentów Axios, Baraka Ravida i Marca Caputo , Biały Dom uważa, że Netanjahu podważa wysiłki Trumpa zmierzające do osiągnięcia pokoju.

„Bibi zachowywał się jak szaleniec” – powiedział anonimowy urzędnik Białego Domu portalowi Axios. „Cały czas wszystko bombarduje”.

Inny amerykański urzędnik powiedział agencji Axios: „Netanjahu czasami zachowuje się jak dziecko, które po prostu nie chce się dobrze zachowywać”.

Sam Trump wściekle zadzwonił do Netanjahu po tym, jak Izrael zbombardował jedyny kościół katolicki w Strefie Gazy w czwartek. Po tym, jak Netanjahu powiedział Trumpowi, że bombardowanie było błędem, Trump zażądał od rządu Izraela publicznego oświadczenia w tej sprawie – co też uczynił.

Mimo obaw administracji dotyczących Netanjahu i reakcji Trumpa na czwartkowy atak, Axios donosi, że „nie jest jasne”, czy podziela on frustrację swoich doradców. Trump wielokrotnie bronił Netanjahu w ostatnich miesiącach – szczególnie w sprawie korupcji, z którą się mierzy.

„Byłem zszokowany, słysząc, że państwo Izrael, które właśnie przeżyło jeden z największych momentów w swojej historii i któremu zdecydowanie przewodzi Bibi Netanjahu, kontynuuje absurdalne polowanie na czarownice przeciwko premierowi z czasów Wielkiej Wojny!” – napisał Trump 25 czerwca. Dodał: „Bibi Netanjahu był WOJOWNIKIEM, jak prawdopodobnie żaden inny wojownik w historii Izraela”.

29 czerwca Trump zagroził także wstrzymaniem amerykańskiej pomocy dla Izraela, jeśli zarzuty wobec Netanjahu nie zostaną wycofane.

A mimo to ludzie w Gabinecie tracą zaufanie do premiera.

„Mam wrażenie, że każdego dnia dzieje się coś nowego” – powiedział anonimowy urzędnik USA w rozmowie z Axios. „Co do cholery?”

Zachód organizuje protesty przeciwko Zełenskiemu na Ukrainie

źródło https://anti-spiegel.ru/2025/nach-annahme-des-nabu-gesetzes-vom-westen-organisierte-proteste-gegen-selensky-in-der-ukraine/

Majdan 2.0? Po uchwaleniu „ustawy NABU”: Zachód organizuje protesty przeciwko Zełenskiemu na Ukrainie

We wtorek Zełenski przeforsował w parlamencie ustawę, która spotkała się z krytyką na Zachodzie i natychmiast wywołała protesty zachodnich organizacji pozarządowych w wielu ukraińskich miastach. Czy jesteśmy świadkami początku nowego Majdanu?

Anti-Spiegel, 23 lipca 2025,

Wczoraj wieczorem relacjonowałem kulisy powstania ustawy, którą Zełenski szybko przeforsował w ukraińskim parlamencie. Szczegóły można znaleźć we wczorajszym artykule https://anti-spiegel.ru/2025/selensky-entmachtet-us-strukturen-in-der-ukraine/, ponieważ tutaj mogę poruszyć ten temat jedynie pobieżnie. 

Ten artykuł dotyczy protestów, które wybuchły na Ukrainie bezpośrednio po głosowaniu nad ustawą, ponieważ protesty te zostały zainicjowane przez Zachód. Czy jest to tylko ostrzeżenie dla Zełenskiego, czy też Majdan 2.0 jest organizowany w celu obalenia Zełenskiego, pokażą najbliższe dni.

W tym artykule jedynie pokrótce wyjaśnię, czego dotyczy ta ustawa (jak wspomniano, więcej szczegółów można znaleźć w artykule pod linkiem powyżej) i przedstawię szczegółowy opis organizatorów protestów, ponieważ jest tam kilka bardzo interesujących szczegółów.

O co chodzi w sporze

Krótko mówiąc, chodzi o to: po Majdanie ówczesny wiceprezydent USA Joe Biden powołał Biuro Antykorupcyjne Ukrainy (NABU) pod pretekstem walki z korupcją na Ukrainie. Od tego czasu sprawami korupcyjnymi na Ukrainie nie zajmowała się już prokuratura, lecz nowe biuro, kontrolowane przez ambasadę USA w Kijowie, które stało się prawdopodobnie najważniejszym narzędziem władzy rządu USA na Ukrainie, wszczynając śledztwa korupcyjne przeciwko każdemu, kto zakłócał politykę USA. Szczegółowo opisałem to w mojej książce „Kartel ukraiński”.

Na Ukrainie toczy się walka o władzę, w której centrum znajduje się prawdopodobnie najważniejszy współpracownik Zełenskiego, Andriej Jermak, który jest solą w oku zarówno starej, jak i nowej administracji USA, ale jest uważany na Ukrainie za szarą eminencję, tak wpływową, że niektórzy kwestionują, czy Zełenski, czy Jermak sprawują władzę na Ukrainie.

W następstwie walki o władzę NABU wszczęło śledztwa korupcyjne przeciwko osobom bliskim Zełenskiemu i Jermakowi, co zinterpretowano jako ostrzeżenie dla Zełenskiego i Jermaka. SBU, ukraińska agencja wywiadowcza bezpośrednio podporządkowana administracji prezydenckiej Zełenskiego, odpowiedziała wszczęciem śledztw przeciwko domniemanym działaczom antykorupcyjnym i przeszukaniem ich biur i domów bez nakazu sądowego.

Pisałem o tym w zeszłym tygodniu i przetłumaczyłem artykuł z „Financial Times”. Ta historia nie jest więc niczym niezwykłym; walka o władzę narastała od miesięcy i obecnie eskaluje.

Zełenski zareagował na działania NABU i wniósł do parlamentu projekt ustawy, która miałaby podporządkować NABU kontrolowanej przez Zełenskiego Prokuraturze Generalnej. W poniedziałek SBU podjęła działania przeciwko samemu NABU, przeprowadzając przeszukania i aresztując pracowników NABU pod różnymi pretekstami.

We wtorek ustawa Zełenskiego została uchwalona przez Radę, a według doniesień Zełenski natychmiast ją podpisał, wprowadzając tym samym w życie.

W tym samym czasie amerykańskie media opublikowały już artykuły krytykujące ustawę i ostrzegające przed podporządkowaniem „niezależnego” biura antykorupcyjnego Prokuraturze Generalnej Ukrainy. Ostrzeżono nawet, że dostawy broni z Zachodu mogą zostać wstrzymane, jeśli Ukraina nie będzie już miała „niezależnej” (tj. podporządkowanej Zachodowi) agencji antykorupcyjnej. We wtorek oświadczeń krytykujących ustawę udzieliły również kraje G7 i UE.

Zaraz po uchwaleniu ustawy w różnych miastach Ukrainy doszło do protestów przeciwko niej, podczas których demonstranci skandowali hasła takie jak „To nie jest ustawa, to kapitulacja przed korupcją” i „Możemy zorganizować Majdan 2.0! Jesteście na to gotowi?”.

Zachód nie rozumie żartów

Amerykańskie media natychmiast poparły protesty. Na przykład „Wall Street Journal” opublikował artykuł zatytułowany „Wybuch protestów po tym, jak Ukraina próbuje odebrać kontrolę wspieranej przez USA agencji antykorupcyjnej”. Sprawa ta musi być bardzo ważna dla niektórych sił w USA, skoro publikowały już artykuły o protestach na Ukrainie o godzinie 3:00 czasu lokalnego.

W artykule stwierdzono, że Zełenski może stracić poparcie Zachodu z powodu tej ustawy. Według gazety, po spotkaniu z przedstawicielami agencji antykorupcyjnych w Kijowie, ambasadorzy państw G7 oświadczyli, że mają „poważne obawy i zamierzają omówić bieżące wydarzenia ze swoimi przywódcami”.

Wall Street Journal zwraca uwagę w swoim artykule, że NABU zostało pierwotnie utworzone na prośbę zachodnich sojuszników Ukrainy w celu wsparcia rządu po Majdanie. NABU jest również kluczowym elementem reformy sądownictwa na Ukrainie, niezbędnej do ubiegania się Ukrainy o członkostwo w UE. Gazeta cytuje przedstawiciela Komisji Europejskiej, który powiedział:

„Te instytucje mają kluczowe znaczenie dla ukraińskiego programu reform i muszą działać niezależnie, aby zwalczać korupcję i utrzymać zaufanie publiczne”.

Jeśli chodzi o kontrolę struktur władzy na Ukrainie, Zachód wyraźnie nie lekceważy tego problemu. Świadczy o tym również fakt, że brytyjski „Spectator” doniósł wczoraj wieczorem pod tytułem „Wojna Zełenskiego z ukraińskimi agencjami antykorupcyjnymi to katastrofa”, że UE może nałożyć sankcje na Ukrainę z powodu tego prawa.

Niemieckie media jak zawsze powolne

Zawsze zabawne jest obserwowanie, jak powoli niemieckie media reagują na wydarzenia, których ich redakcje nie rozumieją. Prawie nikt w niemieckich redakcjach prawdopodobnie nie wie, czym jest NABU i jaka jest jego misja. Jak dotąd, wyraźną linią, którą niemieckie media sumiennie podążały, było pozytywne przedstawianie Zełenskiego i ignorowanie problemu korupcji na Ukrainie. W związku z tym, w świetle doniesień o masowych protestach na Ukrainie przeciwko Zełenskiemu, oskarżanych o korupcję, w niemieckich redakcjach panuje prawdopodobnie pewne zamieszanie, które polega na zastanawianiu się, jak relacjonować sytuację, na przykład śledząc doniesienia amerykańskich mediów (a może nawet czekając na telefon wyjaśniający sytuację).

W każdym razie, kiedy piszę ten artykuł około godziny 1:00 czasu niemieckiego, wciąż nie ma prawie żadnych doniesień o protestach w Niemczech.

Co ciekawe, n-tv stanowi tu znaczący wyjątek, ponieważ o godzinie 19:00 wyemitowała już artykuł zatytułowany „Ogólnokrajowe protesty – Ukraina ogranicza niezależność śledczych ds. korupcji”, który został sklecony z doniesień agencji i nie zawierał żadnej pracy redakcyjnej zespołu redakcyjnego n-tv.

Kto stoi za protestami?

Wszystkie zachodnie doniesienia medialne z ostatnich dni na temat wydarzeń na Ukrainie wspominają o ukraińskim Centrum Działań Antykorupcyjnych (AntAC). Financial Times wspomniał już o tej organizacji pozarządowej w swoim artykule z zeszłego tygodnia, obszernie cytując jej dyrektor wykonawczą, Darię Kalenjuk. AntAC jest również wspomniany w artykule n-tv.

AntAC jest przedstawiany jako organizacja walcząca z korupcją, a SBU (Służba Bezpieczeństwa Ukrainy) Zełenskiego również podjęła działania przeciwko tej organizacji, przeszukując mieszkanie Witalija Szabunina w Charkowie i konfiskując telefony komórkowe, laptopy i tablety. Szabunin, członek-założyciel organizacji pozarządowej AntAC, założonej w 2012 roku, został opisany przez Financial Times jako „wybitny aktywista antykorupcyjny”. Wszystkie zachodnie media w ostatnich dniach poruszały jego sprawę, czy to incydentalnie, czy jako główny temat – najwyraźniej celem jest wykreowanie Szabunina, Kalenjuk i AntAC jako nowych „bohaterów”.

AntAC powstało w 2012 roku, a zarówno ukraińska, jak i rosyjska Wikipedia podają, że AntAC, założony przez Szabunina i Kalenjuka, otrzymał początkowe wsparcie finansowe od Fundacji Sorosa, rządu USA, Ambasady Brytyjskiej w Kijowie, czeskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i holenderskiej organizacji.

Najwyraźniej niewiele się zmieniło, ponieważ AntAC dumnie informuje na swojej stronie internetowej, że jest finansowany przez rząd USA, UE, państwa członkowskie UE i fundacje prywatne.

Daria Kalenjuk, dyrektor wykonawcza AntAC, nie jest zwykłą osobą; uczestniczyła w programie Klausa Schaba „Młodzi Globalni Liderzy 2022” na Światowym Forum Ekonomicznym, co oznacza, że ma doskonałe kontakty na Zachodzie i dostęp do niezbędnych funduszy w razie potrzeby.

AntAC najwyraźniej został pozycjonowany jako oś potencjalnej walki z Zełenskim, ponieważ niemiecka agencja prasowa Tagesschau również relacjonowała sprawę Szabunina w raporcie o represjach Zełenskiego wobec domniemanych działaczy antykorupcyjnych i szczegółowo przesłuchała Kalenjuka. Tagesschau poinformował również o liście otwartym do Zełenskiego, w którym dziesiątki ukraińskich organizacji pozarządowych domagały się zaprzestania ataków na Szabunina i innych krytyków rządu.

To właśnie za pośrednictwem takich sieci, składających się z organizacji pozarządowych finansowanych i kontrolowanych przez Zachód, masy wyszły na ulice podczas poprzednich kolorowych rewolucji, aby obalić rząd. I dokładnie to samo wydarzyło się ponownie na Ukrainie zaledwie kilka godzin po uchwaleniu ustawy: natychmiast po jej uchwaleniu tysiące ludzi w różnych ukraińskich miastach odpowiedziało na apele organizacji pozarządowych i demonstrowało przeciwko ustawie, grożąc Zełenskiemu „Majdanem 2.0”.

Kolejne dni mogą być interesujące.

Teraz pozostaje czekać na rozwój wydarzeń. Z jednej strony, Europejczycy, w szczególności, nie mogą obecnie porzucić Zełenskiego, ponieważ potrzebują go w wojnie z Rosją. Z drugiej strony, Zachód nie przychylnie patrzy na próby demontażu przez swoje kolonie narzędzi władzy, którymi Zachód je dominuje.

Wciąż więc ekscytujące: czy Zełenski w końcu ustąpi? A jeśli nie, czy Zachód zaryzykuje obalenie Zełenskiego w czasie wojny z Rosją, co mogłoby stanowić nieobliczalne ryzyko na niestabilnej Ukrainie, gdzie dostępne są ogromne ilości broni, nad którymi praktycznie nie ma kontroli? A jeśli tak się stanie, kogo Zachód wyznaczy na następcę Zełenskiego?

Witalij Kliczko, mer Kijowa, zdaje się już zajmować pozycję, ponieważ dołączył do demonstrantów w Kijowie i udzielił im wsparcia. Kliczko był finansowany przez Fundację Konrada Adenauera CDU podczas Majdanu i z pewnością byłby preferowanym kandydatem niemieckiego rządu, podczas gdy obecna administracja USA prawdopodobnie nie przejmuje się tym, czy Kliczko zastąpi Zełenskiego. Najważniejsze jest to, że USA zarabiają na dostawach broni do Kijowa, za które płacą Europejczycy.

Czy Zachód jakoś dojdzie do porozumienia z Zełenskim, aby nie narażać się na wojnę z Rosją?

Następne dni mogą przynieść niespodzianki…

napisał  Thomas Röper

Amunicja w formie wiedzy: Baha Hilo i jego walka o wolność Palestyny

Agnieszka Piwar 2025-07-22 https://piwar.info/amunicja-w-formie-wiedzy-baha-hilo-i-jego-walka-o-wolnosc-palestyny/

Uważa, że wiedza to siła. Wychodzi z założenia, że nie powinniśmy kształtować swoich opinii na podstawie pogłosek. Opanowany, spokojny, serdeczny. Nie szuka poklasku ani zemsty. Zdeterminowany, ale cierpliwy. Palestyński edukator, Baha Hilo, oczarował mnie sposobem, w jaki zdecydował się walczyć o wolność. Poznaliśmy się jesienią 2024 roku w Katowicach, kiedy z cyklem wykładów przemierzał nasz kraj.

Baha Hilo to aktywny działacz, który poświęca się szerzeniu rzetelnej wiedzy o sytuacji politycznej i społecznej w Palestynie. W swoich wystąpieniach, wykładach i działaniach edukacyjnych konsekwentnie demaskuje dezinformację, oferując obraz oparty na faktach, a nie na mitach czy uproszczonych narracjach.

Jego misją jest ukazywanie prawdziwego oblicza konfliktu, a także krytyczna analiza sposobu, w jaki sprawa Palestyny bywa przedstawiana w mediach i międzynarodowych debatach. Hilo wielokrotnie podkreśla, że edukacja jest kluczowym narzędziem w walce o wolność – im większe zrozumienie, tym większa szansa na zmianę.

Działalność Hilo wykracza poza wykłady – obejmuje także upowszechnianie wiedzy o historii i kulturze Palestyny oraz nagłaśnianie problemów związanych z okupacją, propagandą i marginalizacją narodu palestyńskiego na forum międzynarodowym.

Strategia dezinformacji – celowa konfuzja

„Próbując zrozumieć, co naprawdę dzieje się w Palestynie, nie znajdowałem odpowiedzi – jedynie zamęt. Ten chaos w przedstawianiu sytuacji nie jest przypadkowy. To celowa konfuzja” – podkreślił Baha Hilo, rozpoczynając wykład przed publicznością ze Śląska. Prelegent przyznał, że nie miał gotowych rozwiązań dla „problemu palestyńskiego”, a zamiast klarowności napotykał sprzeczne informacje. W jego ocenie, źródłem tego stanu nie jest ignorancja, lecz przemyślana strategia dezinformacji.

„Izrael i Palestyna to dwa różne słowa, ale odnoszą się do tej samej geografii. Właśnie w tym, jak nazywamy to miejsce, tkwi problem. Najczęściej Palestynę nazywa się Izraelem. To nie są dwa odrębne miejsca – to ta sama ziemia” – mówił.

Baha Hilo zaprezentował mapę z izraelskiego Ministerstwa Rolnictwa. „Pokazując ją ambasadorowi Palestyny, powiedziałby, że to Palestyna. Ale ten sam dokument, w oczach ambasadora Izraela, przedstawia Izrael. To samo miejsce, dwie narracje” – zauważył.

Podobną sytuację nazewniczą, jak w przypadku Palestyny i Izraela, Hilo zauważył w Niemczech. „W języku angielskim mówimy ‚Germany’, po niemiecku – ‚Deutschland’. To te same Niemcy. Nikt nie twierdzi, że przyjechał do Germany, a potem wyjechał do Deutschland. Tymczasem w kontekście Bliskiego Wschodu słyszymy: ‚pojechałem do Izraela, a potem wyjechałem do Palestyny’” – zauważył.

„Jeśli wasza wiedza o tej ziemi ogranicza się do poznania jej przez pryzmat nazwy ‚Izrael’, nigdy nie zrozumiecie, co tam naprawdę się dzieje” – dodał Hilo.

Dla Palestyńczyków zmiana nazwy Palestyny na Izrael to nie tylko kwestia geograficzna, ale wręcz obraźliwa. „Gdyby mnie zapytano, dlaczego nie używam nazwy ‚Izrael’, odpowiedź jest prosta: zmiana nazwy to zapomnienie o naszej tożsamości, naszej historii” – podkreślił.

System pozwoleń – życie na cudzych zasadach

Choć Palestyna jest geograficznie niewielka – porównywalna z jednym polskim województwem – jej obecność w globalnych mediach przewyższa wiele innych państw, w tym Polskę. Jak zauważył Hilo, medialna ekspozycja nie przyczynia się jednak do rozwiązania problemu – przeciwnie, często go pogłębia. Palestyna bywa przedstawiana w sposób, który zamiast wyjaśniać, wprowadza zamęt i kreuje fałszywy obraz rzeczywistości.

„Jeśli urodzisz się w palestyńskiej rodzinie, jesteś skazany na opresję. Twoje życie jest ograniczone przez politykę, której nie możesz zmienić. Jeśli urodzisz się w żydowskiej rodzinie, twoje prawa są chronione przez prawo. Masz lepszy status, masz wolność. Palestyńczycy tego nie mają” – wyjaśnił prelegent. Hilo porównał sytuację Palestyńczyków do nierówności rasowej w Afryce, gdzie osoby urodzone w rodzinach białych miały wyższy status niż rdzenni mieszkańcy [por. apartheid w RPA].

Edukator wskazał na systematyczną kontrolę, jaką Izrael sprawuje nad Palestyńczykami. Mówił o punktach kontrolnych, przez które muszą przechodzić, by przemieszczać się po własnej ziemi. – Znam tę rzeczywistość, bo sam urodziłem się na tej ziemi. Jeśli nie masz izraelskiego pozwolenia, nie możesz się poruszać. Wszystko jest pod kontrolą – podkreślił.

– Mój brat Mohamed musiał opuścić Palestynę i nigdy nie może wrócić do domu. Ten sam rząd, który mnie wpuszcza, jemu odmawia – mówił. – Jeśli wy chcielibyście odwiedzić Palestynę, również potrzebujecie izraelskiego pozwolenia. Dlaczego? Bo to Izrael kontroluje każdą granicę tego kraju. Aby się tam dostać, musicie przejść przez izraelskie punkty kontrolne. Zrozumieliście? – zapytał, spoglądając łagodnym wzrokiem na widownię.

Hilo zaznaczył, że kontrola nad Palestyńczykami nie kończy się na przeszkodach fizycznych. Każdego dnia doświadczają oni ograniczeń swobód, które mają na celu całkowite podporządkowanie ludzkiego życia politycznym interesom. „To nie tylko sprawa przejść i punktów kontrolnych. To codzienna kontrola wszystkiego, co Palestyńczycy robią, mówią, i planują” – podsumował, podkreślając brutalność tego systemu.

Ideologia pod przykrywką wiary

Aby wyjaśnić początek konfliktu, prelegent wskazał, jak ideologia oparta na wierzeniach została użyta do uzasadnienia stworzenia Izraela. Odniósł się do roli religii [judaizmu] w kształtowaniu narracji na temat Palestyny i Izraela, porównując wiarę, która jest subiektywna i trudna do udowodnienia, do historii powstania Izraela. Zwrócił uwagę, że ideologia stojąca za stworzeniem Izraela opiera się na wierzeniach [„naród wybrany” przez Boga, etc.], które nie mają dowodów naukowych.

Baha Hilo podkreślił, że decyzja o utworzeniu „ziemi obiecanej” dla żydów na terenach Palestyny wynikała z przekonań, które nie podlegają tradycyjnej weryfikacji, podobnie jak inne teorie religijne. Przypomniał, że w 1897 roku, podczas I Światowego Kongresu Syjonistycznego w Bazylei, zapadła decyzja, aby Palestyna stała się miejscem wyłącznie dla żydów. Prelegent zauważył, że ta „wiara” w prawo żydów do ziemi Palestyny nie opiera się na faktach, lecz na ideologii.

Prelegent zwrócił uwagę, że wszystkie wydarzenia od powstania Izraela po dziś dzień są ze sobą ściśle powiązane. Dodał, że osoby wątpiące w przedstawiane tezy mogą sięgnąć po biografie uczestników tych procesów – wszystko jest dobrze udokumentowane. Zauważył, że proces kolonizacji, obejmujący zdobywanie nowych terytoriów i osiedlanie się na nich, nie był postrzegany jako przestępstwo, lecz jako norma polityczna i społeczna. Kolonializm traktowano jako porządek społeczny, który wszyscy – według ówczesnych kolonizatorów – powinni przyjąć.

Ku przestrodze, Baha Hilo nawiązał do tragicznej historii rdzennych ludów (m.in. Maorysów, rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej), które w wyniku brutalnych działań kolonialnych spotkały się z eksterminacją, a ich istnienie zostało wymazane z historii. Podkreślił, że kolonizacja nie tylko zmieniała granice, ale prowadziła do głębokich strat kulturowych, społecznych i demograficznych, co miało miejsce nie tylko w Palestynie, ale i w innych częściach świata.

Wskazał także, że oprócz eksterminacji, kolonizacja często przybierała formę przymusowego przesiedlenia, czyli czystek etnicznych. Jako przykład podał Cypr, gdzie doszło do przymusowego przesiedlenia Arabów i muzułmanów na północ oraz chrześcijan na południe wyspy.

W odniesieniu do Palestyny zaznaczył, że decyzje podjęte na konferencji w Bazylei w 1897 roku zakładały usunięcie rdzennych mieszkańców Palestyny z ich ziem, co miało na celu ich przymusowe przesiedlenie. Od 1917 roku, kiedy Wielka Brytania przyjęła ten plan, a realizację rozpoczęto w 1919 roku, nie minął ani jeden miesiąc, w którym nie dochodziłoby do przesiedleń palestyńskich rodzin, miast i wiosek.

Bezgraniczna brutalność kolonialistów

Baha Hilo podkreślił, że to, co dzieje się dzisiaj w Gazie, wpisuje się w historyczny schemat, który przez dziesięciolecia zdominował Palestynę. Żeby to zobrazować, zaprezentował zdjęcia przedstawiające największe miasta Palestyny, część z nich wykonano w 1946 roku, inne w 1948 roku. Szczególnie widać na nich zniszczenia Jaffy – największego palestyńskiego miasta tamtych czasów.

Prelegent zaznaczył, że nie była to duża armia, która zniszczyła Jaffę, ale mimo to udało im się osiągnąć swój cel. Dodał, że dziś, patrząc na zniszczenia w Gazie, można dostrzec niemal identyczny obraz. Różnicą jest to, że współczesne działania wojenne wykorzystują znacznie większe siły zbrojne oraz zaawansowaną technologię – nowoczesne środki militarnego przymusu sprawiają, że te zniszczenia są jeszcze bardziej spektakularne.

Hilo wyjaśnił, że wojna nie kończy się po jej zakończeniu. Nie jest to tylko powrót do domu, jak wielu może sądzić. Celem tamtej wojny było usunięcie ludzi z ich ziemi i uniemożliwienie im powrotu. Dodał, że wydarzenia z 1948 roku, znane jako Nakba, wciąż określane są mianem pierwszego ludobójstwa, ponieważ tysiące Palestyńczyków zostały zamordowane lub zmuszone do przesiedlenia w ramach realizacji tego celu.

Prelegent zaznaczył, że choć niektórzy mówią o wojnie, zapominają, że po wojnie można wrócić do domu – czego Palestyńczycy nie mogli zrobić. I ta sytuacja trwa, nie zmieniając się od lat. Hilo stwierdził, że aby stworzyć żydowską ojczyznę w Palestynie, niezbędne było usunięcie Palestyńczyków, co stało się głównym celem tej polityki.

W tym kontekście Hilo przypomniał słowa pochodzącego z Polski przewodniczącego Agencji Żydowskiej (organ wykonawczy Światowej Organizacji Syjonistycznej). Dawid Ben Gurion, który w 1948 roku został pierwszym premierem Izraela, powiedział:

«Musi być jasne, że nie ma miejsca w kraju dla obu narodów. Jeśli Arabowie opuszczą go, kraj stanie się przestronny dla nas. Jedynym rozwiązaniem jest ziemia Izraela bez Arabów. Nie ma miejsca na kompromis. Nie ma innej drogi, jak tylko przenieść Arabów stąd do krajów sąsiednich – przenieść wszystkich, może oprócz kilku».

Baha Hilo przyznał, że te słowa, choć dziś brzmią przerażająco, były rzeczywistością, którą próbowano zrealizować. Zwrócił uwagę, że to szczególnie niezręczne, iż Polak, który od 1936 roku pełnił kluczową rolę w Światowej Organizacji Syjonistów, a potem został premierem Izraela, głosił takie poglądy, że nie ma miejsca dla Palestyńczyków w Palestynie.

Selektywne obywatelstwo i systemowa nierówność

Baha Hilo poruszył również kwestię izraelskiego prawa obywatelskiego, wskazując na jego selektywny i wykluczający charakter. Jak zauważył, zgodnie z obowiązującymi zasadami, osoba urodzona z matki żydówki może ubiegać się o izraelskie obywatelstwo. Proces ten jednak nie przebiega przez oficjalne kanały dyplomatyczne, lecz przez Światową Organizację Syjonistyczną – prywatną strukturę działającą na rzecz ideologii syjonistycznej.

– Znam wielu żydów, którzy mimo pochodzenia nie otrzymali izraelskiego obywatelstwa – mówił. – To pokazuje, że nawet wśród żydów prowadzi się selekcję według kryterium ideologicznego. Obywatelstwo nie jest prawem, lecz przywilejem dla tych, którzy pasują do państwowej narracji.

Prelegent zaznaczył, że system ten wyklucza także tych, którzy formalnie spełniają wymogi. Państwo Izrael decyduje, kto jest „właściwym” żydem – a więc godnym życia w kraju zbudowanym na założeniach ideologii syjonistycznej. Tym samym, obywatelstwo staje się narzędziem politycznej kontroli.

Hilo podkreślił także, że choć Izrael uchodzi za demokrację, wybory nie są wystarczającym kryterium, by tak o nim mówić. – W Korei Północnej również odbywają się wybory – zauważył – ale nikt nie uważa tego państwa za wolne i demokratyczne.

W Izraelu głosować mogą jedynie tzw. „Arabowie Izraelczycy”, czyli obywatele palestyńskiego pochodzenia mieszkający na terenie uznanym za Izrael. Jednak ich status społeczny i polityczny nadal nie jest równy wobec obywateli żydowskich. Z kolei Palestyńczycy żyjący na terenach okupowanych w ogóle nie mają prawa głosu – mimo że podlegają izraelskim decyzjom politycznym i wojskowym.

– Często słyszymy, że niektórzy Arabowie żyjący w Izraelu mówią, że „nie jest tak źle”, że „da się żyć” – mówił Hilo. – Ale to przypomina relacje ludzi, którzy z nostalgią wspominają niemiecką okupację, albo byłych niewolników nazywających przymusową pracę „nieopłacaną robotą”. Takie opowieści jednostek nie zmieniają faktu: w Izraelu równość obywatelska to fikcja. Strukturalna nierówność ma tu charakter instytucjonalny, a zasada równości – zdaniem tego państwa – po prostu „nie jest w porządku”.

Dom zniszczony, rachunek wystawiony

Kolejną ilustracją systemowej nierówności – jak podkreślił Baha Hilo – jest sytuacja Palestyńczyków zamieszkujących Wschodnią Jerozolimę. Po izraelskim przejęciu miasta w 1967 roku nadano im status tzw. „stałych rezydentów”. Oznacza to, że mieszkają na własnej ziemi, ale bez pełni praw obywatelskich – są traktowani jak obywatele drugiej kategorii.

Od tamtej pory władze izraelskie prowadzą systematyczną kampanię kolonizacji: niebieskie linie na planach urbanistycznych wyznaczają miejsca, w których zburzono palestyńskie domy, by zrobić przestrzeń pod budownictwo przeznaczone wyłącznie dla żydów.

Oficjalnie tłumaczy się to tym, że Arabowie „budują nielegalnie”. – Ale prawda jest taka – zaznaczył Hilo – że nie mają możliwości budować legalnie, bo nie otrzymują zezwoleń. W jednym tylko roku złożono 400 wniosków o pozwolenie na budowę – zatwierdzono zaledwie 17. Mimo to Palestyńczycy próbują – organizują materiały, budują własnym sumptem, mając świadomość, że ich dom może zostać w każdej chwili zburzony.

Czasem podejmują próbę obrony, zatrudniając izraelskich prawników i składając odwołania – wtedy dom może jeszcze przez jakiś czas pozostać nietknięty. Jednak po zakończeniu postępowania izraelskie służby pojawiają się i dokonują rozbiórki. – A co najbardziej absurdalne – mówił Hilo – właściciel otrzymuje rachunek za przeprowadzenie tej rozbiórki. Często jest to kwota przekraczająca 35 tysięcy euro.

Ten mechanizm najczęściej stosuje się w Jerozolimie, jednak podobne praktyki funkcjonują również na Zachodnim Brzegu.

Palestyńczycy jako intruzi na własnej ziemi

Baha Hilo wskazał, że najbardziej skomplikowany system represji prawnych i administracyjnych wobec Palestyńczyków funkcjonuje na Zachodnim Brzegu. Chociaż termin „Zachodni Brzeg” jest współczesny, w izraelskiej narracji często pojawia się nazwa „region Yad Vashem”. Bez względu na używaną nazwę, jedno jest pewne: terytorium to należy do Palestyńczyków, którzy są traktowani jak intruzi na własnej ziemi.

Hilo wyjaśnił, że izraelskie prawo wojskowe składa się z ponad 1600 rozkazów, których żaden żołnierz nie jest w stanie zapamiętać. Ta liczba sugeruje, że działania wojska opierają się na ogólnych założeniach, które nie zawsze są zgodne z etyką czy prawem międzynarodowym. Izraelscy żołnierze często uważają, że wszystko, co robią, jest zgodne z przepisami, mimo że w praktyce mogą one prowadzić do brutalnych i nielegalnych działań.

Z tego chaosu przepisów wynikają tragiczne pomyłki. Palestyńczycy, zwłaszcza młodsze osoby, nie zawsze wiedzą, jakie zasady obowiązują, co prowadzi do aresztowań i skazań za drobne przewinienia, które w innych warunkach zostałyby zignorowane. Izraelscy osadnicy łamiący prawo są traktowani w sposób szczególny, ponieważ w wieku 14 lat są uważani za nieletnich. Natomiast, gdy Palestyńczycy łamią izraelskie prawo wojskowe, są traktowani jak dorośli, niezależnie od wieku. Najmłodszy skazany Palestyńczyk miał zaledwie 8 lat, co unaocznia brutalność tego systemu.

Izraelska armia stworzyła system zamkniętych stref wojskowych, który obejmuje jedną trzecią Zachodniego Brzegu, co oznacza, że mieszkańcy tych stref nie mogą się swobodnie poruszać. Każde przekroczenie granicy strefy może skutkować brutalnym traktowaniem, w tym zabójstwem.

Zniszczono również ponad 48 tysięcy domów, zmuszając Palestyńczyków do migracji i pozbawiając ich szans na stabilne życie. Hilo zaznaczył, że zniszczenie domów i przemoc to nie przypadek – to narzędzie mające na celu złamanie ducha Palestyńczyków i zmuszenie ich do milczenia. Po 7 października 2023 roku represje tylko się nasiliły.

Zamknięte strefy wojskowe, punkty kontrolne i bariery fizyczne stworzyły system izolacji, który całkowicie uniemożliwia Palestyńczykom swobodne przemieszczanie się po swoim terytorium. Granice te dzielą nie tylko ziemię, ale także ludzi, utrudniając normalne życie i uniemożliwiając spotkania, a tym samym wspólną walkę o cele i prawa Palestyńczyków.

Historia podziału i ciągły brak zgody na rozwiązanie

Baha Hilo przypomniał, że korzenie konfliktu izraelsko-palestyńskiego sięgają ponad wieku. W 1917 roku Wielka Brytania, bez pytania o zdanie mieszkańców Palestyny, ogłosiła Deklarację Balfoura. Tym jednym dokumentem rozpoczął się proces politycznego podporządkowania Palestyńczyków. Już wtedy dało się wyczuć nadchodzący dramat – Palestyńczycy odrzucili deklarację, a ich głos został zignorowany.

Kolejne propozycje podziału Palestyny tylko pogłębiały poczucie niesprawiedliwości. Miały powstać trzy byty państwowe: Izrael – z 75% terytorium, Egipt – z 4%, a Jordania – z resztą. To z tej części wzięła się późniejsza nazwa „Zachodni Brzeg”. Dla Palestyńczyków był to absurd – nikt nie pytał ich o zdanie, a ich ziemię dzielono jak łup. Od początku sprzeciwiali się każdej próbie dzielenia ich ojczyzny, wiedząc, że oznacza to wymazanie ich praw i tożsamości – podkreślił Hilo.

Pomimo tych sprzeciwów, izraelscy przywódcy dalej forsowali podział – chcieli „rozwiązania”, w którym Palestyńczycy zostaną przesunięci do Jordanii, a teren Palestyny stanie się żydowskim państwem. Po 1993 roku nadeszła nowa formuła – tzw. rozwiązanie dwupaństwowe. Brzmiało jak kompromis: Zachodni Brzeg i Gaza miały należeć do Palestyńczyków. Ale z czasem stało się jasne, że były to puste deklaracje – ocenił palestyński aktywista.

Do 1999 roku Zachodni Brzeg rozbito na trzy strefy. Każda z nich miała inny stopień kontroli, ale to Izrael trzymał wszystkie klucze. Zamiast obiecanego państwa – więcej blokad, więcej posterunków, więcej kolonii. Obietnice wolności zamieniono na mapy opresji – zaznaczył Hilo.

W 2000 roku Izrael znów wyszedł z propozycją podziału. Brzmiała znajomo – Palestyńczycy dostaną „brązowe strefy”, ale większość ziemi pozostanie pod izraelską kontrolą. Nawet jeśli formalnie coś oddano, w praktyce miało to działać jak wynajem z zastrzeżeniem: nic bez zgody Tel Awiwu. Palestyńczycy odrzucili ten projekt. I kiedy w 2020 roku wrócono do niego w zmienionej formie – odpowiedź znów była jednoznaczna: nie.

Dla Palestyńczyków to nie tylko konflikt o granice. To walka o godność, o przetrwanie, o prawo do samostanowienia. A każda kolejna próba „rozwiązania” bez ich głosu i zgody tylko pogłębia ranę. Zamiast pokoju – ciągłe podziały, upokorzenie i cierpienie – podsumował prelegent z Palestyny.

Wystąpienie Baha Hilo odebrałam jako świadectwo człowieka, który uczynił swoje życie narzędziem oporu. Palestyńczyk wykazał, że systemowa nierówność nie kończy się na bombach i czołgach. Ma także subtelniejsze formy: prawa faworyzujące jednych, mapy zacierające narody, narracje, które odbierają tożsamość.

W świecie, w którym dominują uproszczenia i polityczne interesy, głos Hilo przypomina, że sprawiedliwość to nie pusty slogan. To historia, która nie kończy się na granicach – to opowieść o tym, jak łatwo zapomnieć o ludziach, którzy walczą o prawo do istnienia.

Agnieszka Piwar

cegiełka na działalność dziennikarską

Artykuł został opublikowany w książce „Holokaust Palestyńczyków”.

Jak globalna większość może uwolnić się od amerykańskiego kolonializmu finansowego

Prof. Michael Hudson: Jak globalna większość może uwolnić się od amerykańskiego kolonializmu finansowego

Źródło: michael-hudson-global-majority-us-financial-colonialism

DR IGNACY NOWOPOLSKI JUL 23

Ekonomista Michael Hudson opisuje, w jaki sposób Chiny stworzyły alternatywę dla zachodniego porządku neoliberalnego i w jaki sposób globalne Południe może rzucić wyzwanie czerpiącym zyski z amerykańskiego kolonializmu finansowego.

Kapitalizm przemysłowy był rewolucyjny w swojej walce o uwolnienie europejskich gospodarek i parlamentów od dziedzicznych przywilejów i interesów, które przetrwały feudalizm. Aby zapewnić konkurencyjność swoich produktów na rynkach światowych, przemysłowcy musieli znieść rentę gruntową płaconą europejskiej szlachcie ziemskiej, renty ekonomiczne pobierane przez monopole handlowe oraz odsetki płacone bankierom, którzy nie odgrywali żadnej roli w finansowaniu przemysłu. Te dochody rentierskie podnoszą strukturę cenową gospodarki, podnosząc koszty utrzymania i inne wydatki przedsiębiorstw, a tym samym zmniejszając zyski.

W XX wieku w Europie, Stanach Zjednoczonych i innych krajach zachodnich tradycyjny cel, jakim była redukcja rent ekonomicznych, został wycofany.

Obecnie czynsze za grunty i zasoby naturalne będące własnością prywatną stale rosną, a nawet są faworyzowane specjalnymi ulgami podatkowymi. Podstawowa infrastruktura i inne naturalne monopole są prywatyzowane przez sektor finansowy, który w dużej mierze odpowiada za fragmentację i deindustrializację gospodarek w interesie swoich klientów z sektora nieruchomości i monopolistów, którzy płacą większość swoich dochodów z czynszów w formie odsetek bankierom i obligatariuszom.

Pozostałością po środkach stosowanych przez europejskie potęgi przemysłowe i Stany Zjednoczone do budowania własnej produkcji jest wolny handel. Wielka Brytania wprowadziła wolny handel po 30-letniej walce swojego przemysłu z ziemiaństwem o zniesienie protekcjonistycznych ceł rolnych, tzw. Ustaw Zbożowych, uchwalonych w 1815 roku, aby uniemożliwić otwarcie rynku krajowego na tani import żywności, który obniżyłby czynsze dzierżawne.

Po uchyleniu tych przepisów w 1846 roku w celu obniżenia kosztów utrzymania, Wielka Brytania zaoferowała umowy o wolnym handlu krajom ubiegającym się o dostęp do jej rynku w zamian za niechronienie ich przemysłu przed brytyjskim eksportem. Celem było uniemożliwienie krajom mniej uprzemysłowionym przetwarzania własnych surowców.

W tych krajach europejscy inwestorzy dążyli do pozyskania zyskownych zasobów naturalnych, zwłaszcza praw do minerałów i ziemi, a także podstawowej infrastruktury, takiej jak koleje i kanały. Stworzyło to diametralny konflikt między unikaniem rent w krajach uprzemysłowionych a poszukiwaniem rent w swoich koloniach i innych krajach przyjmujących, podczas gdy europejscy bankierzy wykorzystywali dźwignię finansową, aby uzyskać kontrolę finansową nad byłymi koloniami, które uzyskały niepodległość w XIX i XX wieku.

Pod presją obsługi długów zewnętrznych, zaciągniętych w celu finansowania deficytu handlowego, wysiłków rozwojowych i rosnącego uzależnienia od zadłużenia, kraje będące dłużnikami zostały zmuszone do oddania kontroli fiskalnej nad swoimi gospodarkami obligatariuszom, bankom i rządom krajów będących wierzycielami, którzy wywierali na nie presję, aby sprywatyzowały swoje podstawowe monopole infrastrukturalne. Uniemożliwiło im to wykorzystanie dochodów z zasobów naturalnych do stworzenia szerokiej bazy gospodarczej dla pomyślnego rozwoju.

Podobnie jak Wielka Brytania, Francja i Niemcy dążyły do uwolnienia swoich gospodarek od dziedzictwa feudalizmu z jego przywilejami dla kapitału rentierskiego, większość krajów dzisiejszej Globalnej Większości musi uwolnić się od ciężaru czynszów i długów, które odziedziczyły po europejskim kolonializmie i kontroli wierzycieli.

W latach 50. XX wieku kraje te określano jako „słabiej rozwinięte” lub, jeszcze protekcjonalniej, „kraje rozwijające się”. Jednak połączenie zadłużenia zagranicznego i wolnego handlu uniemożliwiło im rozwój w zrównoważonym modelu publiczno-prywatnym, który przyjęły kraje Europy Zachodniej i Stany Zjednoczone.

Polityka podatkowa i inne przepisy tych krajów zostały ukształtowane pod presją Stanów Zjednoczonych i Europy, mających na celu dostosowanie ich do międzynarodowych zasad handlu i inwestycji, które utrzymują geopolityczną dominację zachodnich bankierów i inwestorów czerpiących zyski z kontroli nad majątkiem narodowym.

Eufemizm „gospodarka gospodarza” jest odpowiedni w odniesieniu do tych krajów, ponieważ penetracja gospodarcza przez Zachód przypomina biologicznego pasożyta, który żeruje na swoim gospodarzu.

Aby utrzymać te relacje, rządy Stanów Zjednoczonych i Europy blokują próby tych krajów, by pójść w ślady uprzemysłowionych krajów Europy i Stanów Zjednoczonych, które w XIX wieku wprowadziły reformy polityczne i fiskalne w swoich gospodarkach, co pozwoliło im na rozwój.

Jeżeli te kraje nie wdrożą reform fiskalnych i politycznych, mających na celu rozwój własnej suwerenności i perspektyw wzrostu opartych na własnym dziedzictwie narodowym ziemi, zasobach naturalnych i podstawowej infrastrukturze, globalna gospodarka pozostanie podzielona między zachodnie państwa rentierskie i ich gospodarzy, globalną większość, i będzie podlegać ortodoksji neoliberalnej.

Sukces chińskiego modelu stanowi zagrożenie dla porządku neoliberalnego

Kiedy amerykańscy przywódcy polityczni wskazują na Chiny jako egzystencjalnego wroga Zachodu, nie robią tego z powodu zagrożenia militarnego, ale dlatego, że oferują one skuteczną alternatywę ekonomiczną dla współczesnego, sponsorowanego przez USA neoliberalnego porządku świata.

Rozporządzenie to miało symbolizować koniec historii i osiągnąć sukces dzięki logice wolnego handlu, deregulacji rządowej i międzynarodowych inwestycji bez kontroli kapitału, przy jednoczesnym ominięciu anty-rentierskiej polityki kapitalizmu przemysłowego.

Teraz możemy dostrzec absurdalność tego zadowolonego z siebie ewangelicznego poglądu, który pojawił się dokładnie w czasie, gdy gospodarki Zachodu ulegały deindustrializacji na skutek dynamiki neoliberalnego kapitalizmu finansowego.

Ugruntowane interesy finansowe i inne interesy rentierskie odrzucają nie tylko Chiny, ale również logikę kapitalizmu przemysłowego, tak jak została ona rozwinięta przez klasycznych ekonomistów XIX wieku.

Zachodni obserwatorzy neoliberalizmu nie zauważają, że chiński „socjalizm z chińską specyfiką” osiągnął swój sukces dzięki logice podobnej do logiki kapitalizmu przemysłowego, którą klasyczni ekonomiści propagowali w celu minimalizacji dochodów rentierów .

Większość ekonomistów końca XIX wieku spodziewała się, że kapitalizm przemysłowy przekształci się w formę socjalizmu wraz ze wzrostem znaczenia inwestycji publicznych i regulacji. Wyzwolenie gospodarek i ich rządów spod kontroli właścicieli ziemskich i wierzycieli było wspólnym mianownikiem socjaldemokratycznego socjalizmu Johna Stuarta Milla, libertariańskiego socjalizmu Henry’ego George’a z jego naciskiem na opodatkowanie gruntów, spółdzielczego socjalizmu wzajemnej pomocy Piotra Kropotkina oraz marksizmu.

Chiny posunęły się dalej niż poprzednie socjalistyczne reformy gospodarki mieszanej, pozostawiając w rękach rządu kwestie pieniądza i tworzenia kredytów, a także podstawowej infrastruktury i zasobów naturalnych.

Obawa, że inne rządy pójdą w ślady Chin, sprawiła, że ideolodzy amerykańskiego i zachodniego kapitalizmu finansowego zaczęli postrzegać Chiny jako zagrożenie, ponieważ oferują model reform gospodarczych będący dokładnym przeciwieństwem tego, z czym walczyła pro- rentierska , antyrządowa ideologia XX wieku.

Zadłużenie zagraniczne wobec Stanów Zjednoczonych i innych zachodnich wierzycieli, możliwe dzięki międzynarodowym zasadom geopolitycznym na lata 1945–2025, opracowanym przez dyplomatów amerykańskich w Bretton Woods w 1944 r., zmusza kraje Globalnego Południa i inne kraje do odzyskania suwerenności gospodarczej poprzez uwolnienie się od zagranicznych (głównie zdolarowanych) obciążeń bankowych i finansowych.

Kraje te zmagają się z tym samym problemem renty gruntowej, co kapitalizm przemysłowy w Europie, ale ich renty gruntowe i surowcowe należą głównie do korporacji międzynarodowych i innych zagranicznych właścicieli praw do ropy naftowej i minerałów, lasów i plantacji latyfundiów. Pobierają oni rentę surowcową poprzez eksploatację światowych zasobów ropy naftowej i minerałów oraz wycinanie lasów.

Opodatkowanie emerytur ekonomicznych jest warunkiem koniecznym suwerenności gospodarczej

Warunkiem koniecznym dla autonomii gospodarczej krajów Globalnego Południa jest, aby zastosowały się do rad klasycznych ekonomistów i opodatkowały największe źródła dochodów z dzierżawy – czynsze gruntowe, dochody z monopoli i dochody finansowe – zamiast pozwalać na ich przepływ za granicę.

Opodatkowanie tych emerytur pomogłoby ustabilizować bilans płatniczy tych krajów i zapewniłoby rządom dochody na finansowanie infrastruktury i związanych z nią wydatków socjalnych w celu dofinansowania modernizacji ich gospodarki.

W ten sposób Wielka Brytania, Francja, Niemcy i Stany Zjednoczone ugruntowały swoją dominację przemysłową, rolniczą i finansową. Nie jest to radykalna polityka socjalistyczna, ale zawsze stanowiła centralny element rozwoju kapitalizmu przemysłowego.

Odzyskanie renty gruntowej i zasobów naturalnych jako podstawy opodatkowania pozwoliłoby uniknąć opodatkowania pracy i przemysłu. Kraj nie musiałby formalnie nacjonalizować swojej ziemi i zasobów naturalnych, a jedynie opodatkowywałby rentę ekonomiczną przekraczającą rzeczywiste „zyski”, by zacytować XIX-wieczną zasadę Adama Smitha i jego następców, że renta ta stanowi naturalną podstawę opodatkowania.

Jednakże ideologia neoliberalna opisuje takie opodatkowanie emerytur i regulację monopoli lub innych zjawisk rynkowych jako interwencję w „wolny rynek”.

Ta obrona dochodu rentierskiego odwraca klasyczną definicję wolnego rynku. Klasyczni ekonomiści definiowali wolny rynek jako rynek wolny od renty ekonomicznej, a nie jako rynek wolny od jej generowania, nie mówiąc już o swobodzie rządów-wierzycieli do tworzenia „porządku opartego na regułach”, który ułatwiałby generowanie renty zagranicznej i hamował rozwój krajów-gospodarzy zależnych finansowo i handlowo.

Ulga w zadłużeniu jest warunkiem koniecznym suwerenności gospodarczej

Walka krajów o uwolnienie się od długów zagranicznych jest o wiele trudniejsza niż walka Europy w XIX wieku o zniesienie przywilejów arystokracji ziemskiej (i, co zakończyło się mniejszym sukcesem, jej bankierów), ponieważ ma charakter międzynarodowy i obecnie musi zmierzyć się z sojuszem państw wierzycielskich, które chcą utrzymać system kolonizacji finansowej stworzony dwieście lat temu, kiedy to dawne kolonie starały się finansować swoją niepodległość za pomocą pożyczek od zagranicznych bankierów.

Począwszy od lat 20. XIX wieku nowo niepodległe kraje, takie jak Haiti, Meksyk i inne kraje Ameryki Łacińskiej, a także Grecja, Tunezja, Egipt i inne byłe kolonie osmańskie, uzyskały nominalną wolność polityczną od rządów kolonialnych. Jednak aby rozwijać własny przemysł, musiały zaciągać zadłużenie zagraniczne, którego spłaty mogły niemal natychmiast ogłosić niewypłacalność, co umożliwiło wierzycielom utworzenie organów monetarnych odpowiedzialnych za politykę fiskalną.

Pod koniec XIX wieku rządy tych krajów stały się agencjami windykacyjnymi dla międzynarodowych bankierów. Zależność finansowa od bankierów i obligatariuszy zastąpiła zależność kolonialną i zmusiła kraje będące dłużnikami do nadania priorytetu fiskalnego zagranicznym wierzycielom.

Druga wojna światowa pozwoliła wielu z tych krajów zgromadzić znaczne rezerwy walutowe poprzez dostarczanie surowców stronom walczącym.

Jednakże powojenny porządek, opracowany przez dyplomatów amerykańskich, oparty na wolnym handlu i swobodnym przepływie kapitału, zniszczył te oszczędności i zmusił kraje Globalnego Południa oraz inne kraje do zaciągania pożyczek w celu pokrycia deficytu handlowego.

Powstały dług zagraniczny wkrótce przekroczył możliwości płatnicze tych krajów, co oznacza, że nie mogły go spłacić bez poddania się niszczycielskim działaniom oszczędnościowym MFW, które zablokowały inwestycje niezbędne do zwiększenia ich produktywności i poziomu życia.

Nie mieli możliwości zaspokojenia własnych potrzeb rozwojowych, inwestowania w podstawową infrastrukturę i dotowania przemysłu i rolnictwa, edukacji publicznej, opieki zdrowotnej i innych podstawowych wydatków socjalnych, charakterystycznych dla czołowych krajów uprzemysłowionych. Sytuacja ta pozostaje niezmienna.

Mają więc dziś wybór: albo spłacić swoje zagraniczne długi – kosztem własnego rozwoju – albo uznać te długi za nielegalne i domagać się ich umorzenia.

Pytanie brzmi, czy kraje będące dłużnikami osiągną suwerenność, która powinna charakteryzować międzynarodową gospodarkę równych stron, wolną od postkolonialnej kontroli innych krajów nad ich polityką podatkową i handlową oraz ich dziedzictwem narodowym.

Ich samostanowienie może zostać osiągnięte jedynie poprzez zjednoczenie się we wspólnym froncie.

Agresywne działania celne Donalda Trumpa przyspieszyły ten proces, drastycznie ograniczając rynek USA dla eksportu z krajów będących dłużnikami, w wyniku czego nie otrzymują one już dolarów na spłatę swoich obligacji i długów bankowych, których i tak nie mogą spłacić.

Świat obecnie aktywnie odchodzi od dolara.

Potrzeba stworzenia alternatywy dla powojennego porządku, którego centralną rolę odgrywały Stany Zjednoczone, została wyrażona na konferencji w Bandungu w Indonezji w 1955 roku, a później przez Ruch Państw Niezaangażowanych. Krajom tym brakowało jednak masy krytycznej samowystarczalności, by działać wspólnie.

Próby stworzenia nowego międzynarodowego porządku gospodarczego w latach 60. XX wieku napotkały ten sam problem: państwa nie były wystarczająco silne pod względem przemysłowym, rolniczym i finansowym, aby „działać samodzielnie”.

Obecny kryzys zadłużenia Zachodu, deindustrializacja oraz wymuszona instrumentalizacja handlu zagranicznego i sankcji finansowych w ramach opartego na dolarze międzynarodowego systemu finansowego, ukoronowana polityką taryfową „Ameryka na pierwszym miejscu”, stworzyły pilną potrzebę wspólnego dążenia krajów do suwerenności gospodarczej w celu uwolnienia się od kontroli Stanów Zjednoczonych i Europy nad gospodarką międzynarodową.

Kraje BRICS+, na czele z Rosją i Chinami, dopiero zaczęły rozmawiać o takiej próbie.

Sukces Chin umożliwił stworzenie globalnej alternatywy

Wielkim katalizatorem, który skłonił kraje do przejęcia kontroli nad swoim rozwojem narodowym, były Chiny. Jak wspomniano powyżej, ich przemysłowy socjalizm w dużej mierze osiągnął klasyczny cel kapitalizmu przemysłowego, jakim była minimalizacja kosztów rentierskich , głównie poprzez publiczną kreację pieniądza w celu finansowania wzrostu materialnego.

Pozostawienie pieniądza i kreacji kredytu w rękach rządu za pośrednictwem banków państwowych zapobiega przejęciu gospodarki przez finansowe i inne interesy rentierskie oraz narażaniu jej na dodatkowe koszty finansowe, charakterystyczne dla gospodarek zachodnich.

Skuteczna alternatywa Chin dla pożyczek unika dążenia do czysto finansowych korzyści kosztem fizycznej akumulacji kapitału i poziomu życia. Dlatego jest postrzegana jako egzystencjalne zagrożenie dla obecnego zachodniego systemu bankowego.

Zachodnie systemy finansowe są nadzorowane przez banki centralne, które uniezależniły się od administracji finansowej i regulacji rządowych. Ich rolą jest zapewnienie płynności komercyjnemu systemowi bankowemu, który tworzy oprocentowany dług przede wszystkim w celu kreowania bogactwa finansowego poprzez dźwignię finansową (inflację cen aktywów), a nie w celu akumulacji kapitału produkcyjnego.

Zyski kapitałowe – rosnące ceny nieruchomości i innych nieruchomości, akcji i obligacji – są znacznie wyższe niż wzrost PKB. Można je łatwo i szybko osiągnąć, udzielając bankom większych pożyczek, aby podnieść ceny dla nabywców tych aktywów.

Zamiast industrializacji systemu finansowego, zachodnie przedsiębiorstwa przemysłowe uległy financjalizacji, co doprowadziło do deindustrializacji gospodarek USA i Europy.

Majątek sfinansowany można wytworzyć bez udziału w procesie produkcji. Odsetki, odsetki za zwłokę, inne opłaty finansowe i zyski kapitałowe nie są „produktami”, ale są rejestrowane jako takie w dzisiejszych statystykach PKB.

Kosztem rosnącego zadłużenia są transfery z sektora finansowego do pracowników i przedsiębiorstw, pochodzące z płac i zysków z rzeczywistej produkcji. To zmniejsza dochód rozporządzalny na zakup produktów wytwarzanych przez siłę roboczą i kapitał, prowadząc do zadłużonej i zdeindustrializowanej gospodarki.

Strategia państw wierzycielskich i rentierskich mająca na celu zabezpieczenie globalnej kontroli

Najbardziej kompleksową strategią, która ma uniemożliwić państwom ucieczkę od ciężaru ekonomii rentierskiej, jest prowadzenie kampanii ideologicznej, od systemu edukacji po media. Celem jest kontrola narracji, które przedstawiają rząd jako opresyjnego lewiatana, z natury biurokratyczną autokrację.

Zachodnią „demokrację” definiuje się mniej politycznie niż ekonomicznie – jako wolny rynek, którego zasoby są dystrybuowane przez sektor bankowy i finansowy, niepodlegający regulacjom.

Rządy wystarczająco silne, by ograniczać bogactwo finansowe i inne bogactwa rentierskie w interesie publicznym, są demonizowane jako autokracje lub „gospodarki planowe” – tak jakby przerzucanie kredytów i zasobów do centrów finansowych, takich jak Wall Street, Londyn, Paryż i Japonia, nie prowadziło do gospodarki planowanej przez sektor finansowy w jego własnym interesie, z celem tworzenia bogactwa pieniężnego. Jej celem nie jest poprawa ogólnej gospodarki i poziomu życia.

Urzędnicy i administratorzy globalnej większości, którzy studiowali ekonomię na amerykańskich i europejskich uniwersytetach, zostali zindoktrynowani wolną od wartości (tj. wolną od czynszu) pro- rentową ideologią, która kształtuje ich pogląd na funkcjonowanie gospodarek.

Ta narracja ignoruje sposób, w jaki dług polaryzuje gospodarkę, rosnąc wykładniczo dzięki odsetkom składanym. Z głównego nurtu logiki ekonomicznej wykluczono również klasyczny kontrast między produktywnym i nieproduktywnym kredytem a inwestycjami, a także związane z nim rozróżnienie między dochodami uzyskanymi (płacami i zyskami, głównymi składnikami wartości) a dochodami niewypracowanymi (rentą ekonomiczną).

Oprócz tej kampanii ideologicznej, dyplomacja neoliberalna stosuje siłę militarną, zmianę reżimów i kontrolę nad kluczowymi międzynarodowymi biurokracjami związanymi z Organizacją Narodów Zjednoczonych, MFW i Bankiem Światowym – a także bardziej tajną sieć organizacji pozarządowych (NGO) – aby uniemożliwić państwom wycofanie się z dzisiejszych pro- rentierskich reguł fiskalnych i ustaw sprzyjających wierzycielom.

Stany Zjednoczone odegrały wiodącą rolę w stosowaniu siły i zmianie reżimu przeciwko rządom, które chciałyby opodatkować lub w inny sposób ograniczyć pobieranie renty.

Należy zauważyć, że niewielu wczesnych socjalistów (z wyjątkiem anarchistów) opowiadało się za przemocą w celu wymuszenia reform. To grupy interesu, niechętne utracie przywilejów stanowiących podstawę ich bogactwa, nie wahały się użyć przemocy w obronie swojego bogactwa i władzy przed próbami reform mających na celu ograniczenie ich przywilejów.

Aby zachować suwerenność, narody muszą stworzyć alternatywę, która pozwoli im samodzielnie decydować o swoim rozwoju gospodarczym, monetarnym i politycznym. Jednak amerykańska dyplomacja postrzega każdą próbę wprowadzenia niezbędnych reform politycznych i fiskalnych oraz silnych regulacji rządowych jako egzystencjalne zagrożenie dla kontroli USA nad międzynarodowymi finansami i handlem.

Nasuwa się pytanie, czy reformy i silna gospodarka publiczna są możliwe bez wojny. To naturalne, że kraje zastanawiają się, czy mogą osiągnąć suwerenność gospodarczą bez rewolucji, tak jak czyniły to Związek Radziecki, Chiny i inne kraje, które walczyły o zakończenie rządów wspieranych przez zagranicznych właścicieli ziemskich i wierzycieli.

Jedynym sposobem na ochronę suwerenności gospodarczej przed zagrożeniami militarnymi jest przystąpienie do sojuszu wzajemnego wsparcia, ponieważ poszczególne kraje mogą zostać odizolowane, jak to miało miejsce w przypadku Kuby, Wenezueli i Iranu — lub zniszczone, jak w przypadku Libii.

Jak powiedział Benjamin Franklin: „Jeśli nie będziemy trzymać się razem, będziemy wisieć podzieleni”.

Amerykańscy autorzy określają próbę połączenia sił przez inne kraje w celu osiągnięcia suwerenności gospodarczej mianem wojny cywilizacji. Choć rzeczywiście jest to starcie cywilizacji, to Stany Zjednoczone i ich sojusznicy dokonują aktów agresji wobec krajów dążących do wycofania się z systemu, który zapewnił Stanom Zjednoczonym i Europie ogromny napływ rent ekonomicznych i obsługę długu od krajów-gospodarzy, podlegających dyplomacji wspieranej przez USA.

Jak kolonializm finansowy skoncentrowany na USA zastąpił europejskie rządy kolonialne

Po II wojnie światowej era kolonializmu osadniczego ustąpiła miejsca kolonializmowi finansowemu, a gospodarka międzynarodowa została zdolaryzowana pod przewodnictwem USA.

Zasady z Bretton Woods, ustanowione w 1945 roku, umożliwiły korporacjom międzynarodowym utrzymanie rent ekonomicznych z gruntów, zasobów naturalnych i infrastruktury publicznej poza zasięgiem krajowej polityki fiskalnej. Rządy zostały sprowadzone do roli windykatorów długów zagranicznych wierzycieli i obrońców zagranicznych inwestorów przed demokratycznymi próbami opodatkowania rentierskiego majątku.

Stany Zjednoczone mogły wykorzystać handel światowy jako broń, monopolizując eksport ropy naftowej za pośrednictwem amerykańskich i sojuszniczych firm naftowych („Siedem Sióstr”), podczas gdy amerykański i europejski protekcjonizm rolny oraz polityka „pomocy” Banku Światowego zachęcały kraje borykające się z deficytem żywności do skupienia się na uprawach plantacyjnych w strefie tropikalnej, a nie na uprawie zbóż na własne potrzeby.

Umowa o wolnym handlu NAFTA z 1994 roku, zawarta przez prezydenta Billa Clintona, zalała rynek meksykański tanim eksportem produktów rolnych z USA (wspieranym przez wysokie dotacje rządowe). Meksykańska produkcja zboża załamała się, pozostawiając kraj zależnym od żywności.

Aby uniemożliwić rządom nakładanie podatków, a nawet grzywien na zagranicznych inwestorów w celu uzyskania rekompensaty za szkody wyrządzone ich krajom, dzisiejsze potęgi rentierskie stworzyły systemy rozstrzygania sporów między inwestorem a państwem (ISDS), które zobowiązują rządy do rekompensowania zagranicznym inwestorom podwyżek podatków lub regulacji zmniejszających dochody zagranicznych firm. (Szczegóły można znaleźć w rozdziale 7 mojej książki z 2022 roku pt. *The Destiny of Civilization *).

System ten blokuje suwerenność narodową, między innymi uniemożliwiając państwom-gospodarzom opodatkowanie zysków ekonomicznych z ich gruntów i zasobów naturalnych będących własnością zagraniczną. W rezultacie zasoby te stają się częścią gospodarki państwa-inwestora, a nie kraju, w którym się znajdują. (Na przykład saudyjska firma naftowa Aramco nie była odrębną spółką zależną, lecz oddziałem Standard Oil of New York (ESSO). Ten prawny szczegół oznaczał, że jej dochody i wydatki były konsolidowane w bilansie spółki-matki w USA. Umożliwiło to jej uzyskanie ulgi podatkowej z tytułu amortyzacji ropy naftowej, co w praktyce zwalniało firmę z podatku dochodowego w USA, mimo że to ropa saudyjska była wyczerpywana).

Inne państwa pozwoliły Stanom Zjednoczonym dyktować powojenny porządek, obiecując hojną pomoc na rzecz wspierania wolnego handlu, pokoju i postkolonialnej suwerenności narodowej, zapisanej w Karcie Narodów Zjednoczonych. Stany Zjednoczone jednak roztrwoniły swój majątek na wydatki wojskowe za granicą i na pogoń za bogactwem finansowym w kraju.

W rezultacie potęga postindustrialnej Ameryki opiera się przede wszystkim na jej zdolności do siania spustoszenia w innych krajach, jeśli nie zaakceptują one amerykańskiego „porządku opartego na zasadach”, którego celem jest wywarcie na nich swojego wpływu.

Stany Zjednoczone nakładają protekcjonistyczne cła i kontyngenty importowe według własnego uznania oraz subsydiują rolnictwo i kluczowe technologie jako potencjalne globalne monopole high-tech, jednocześnie zabraniając innym krajom stosowania takich „socjalistycznych” lub „autokratycznych” środków w celu zwiększenia konkurencyjności. W rezultacie powstaje podwójny standard, w którym amerykański „porządek oparty na zasadach” (jego własne zasady) ma pierwszeństwo przed przestrzeganiem prawa międzynarodowego.

Polityka cenowa w rolnictwie w USA, wprowadzona za rządów Franklina D. Roosevelta w latach 30. XX wieku, jest dobrym przykładem tych podwójnych standardów. Uczyniła ona rolnictwo sektorem najbardziej dotowanym i chronionym. Stała się ona modelem dla Wspólnej Polityki Rolnej (WPR) Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, wprowadzonej w 1962 roku.

Dyplomacja USA odrzuca jednak próby innych krajów, zwłaszcza z Globalnego Południa, wprowadzania własnych subsydiów protekcjonistycznych i kontyngentów importowych w celu osiągnięcia samowystarczalności w zakresie podstawowych produktów żywnościowych – podczas gdy amerykańska „pomoc rozwojowa” i Bank Światowy (o czym wspomniano powyżej) wspierały eksport produktów z plantacji tropikalnych z krajów Globalnego Południa poprzez pożyczki na transport i rozbudowę portów. Polityka USA konsekwentnie sprzeciwiała się rolnictwu rodzinnemu i reformie rolnej w Ameryce Łacińskiej i innych krajach Globalnego Południa, często stosując przemoc.

Kroki w kierunku wielobiegunowego porządku świata

Nic dziwnego, że Rosja, która od dawna jest głównym przeciwnikiem wojskowym Stanów Zjednoczonych, stanęła na czele protestów przeciwko jednobiegunowemu porządkowi USA.

W czerwcu 2025 r. rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow opowiedział się za wielobiegunową alternatywą dla amerykańskiego porządku neoliberalnego i opisał postkolonialne zniewolenie gospodarcze krajów, które w XIX i XX wieku uzyskały niepodległość polityczną od rządów kolonialnych, a teraz stoją przed kolejnym zadaniem dokończenia procesu wyzwolenia:

Nasi afrykańscy przyjaciele są coraz bardziej świadomi, że ich gospodarki wciąż w dużej mierze opierają się na wydobyciu zasobów naturalnych tych krajów. W rzeczywistości cała wartość dodana jest produkowana i zatrzymywana przez byłe metropolie Zachodu oraz inne państwa członkowskie Unii Europejskiej i NATO.

Zachód stosuje nielegalne jednostronne sankcje, które coraz częściej stają się zapowiedzią ataku militarnego, jak miało to miejsce w Jugosławii, Iraku i Libii, a obecnie robi to w Iranie, a także narzędzia nieuczciwej konkurencji, inicjując wojny celne, przejmując aktywa państwowe innych państw i wykorzystując rolę ich walut i systemów płatniczych. W ten sposób Zachód pogrzebał model globalizacji, który rozwinął po zimnej wojnie, aby bronić swoich interesów.

Marco Rubio wygłosił podobne komentarze podczas przesłuchań w Senacie USA w sprawie zatwierdzenia nominacji Donalda Trumpa na stanowisko sekretarza stanu, stwierdzając, że „powojenny porządek globalny jest nie tylko przestarzały, ale teraz staje się bronią przeciwko nam”.

Naruszając zasady handlu zagranicznego i inwestycji, które Stany Zjednoczone same narzuciły w 1945 roku, Waszyngton po raz kolejny ucieka się do własnego „porządku opartego na zasadach”. Jednostronne cła prezydenta Trumpa mają na celu zarówno przerzucenie kosztów wojskowych nowej zimnej wojny na inne kraje, które mają kupować amerykańską broń i zapewniać armie zastępcze, jak i przywrócenie utraconej potęgi przemysłowej Stanów Zjednoczonych poprzez zmuszenie krajów do przenoszenia przemysłu do Stanów Zjednoczonych i umożliwienie amerykańskim firmom tworzenia monopoli poprzez kontrolę nad wiodącymi nowymi technologiami.

Stany Zjednoczone dążą do narzucenia praw monopolistycznych i związanych z nimi przywilejów rentierskich całemu globalnemu handlowi i inwestycjom, przynosząc korzyści tylko sobie. Polityka dyplomacji Trumpa pod hasłem „America First” wymaga od innych krajów prowadzenia handlu, płatności i transakcji dłużnych w dolarach amerykańskich, a nie we własnych walutach.

Amerykańskie „rządy prawa” to rządy prawa, które zezwalają na jednostronne żądania USA dotyczące sankcji handlowych i finansowych, które dyktują, jak i z kim inne kraje mogą handlować i inwestować. Grozi im chaos gospodarczy i konfiskata rezerw dolarowych, jeśli nie zbojkotują stosunków handlowych i inwestycyjnych z Rosją, Chinami i innymi krajami, które nie chcą poddać się kontroli USA.

Siłą nacisku, którą Stany Zjednoczone wykorzystują do wymuszania tych ustępstw od innych krajów, nie jest już ich przywództwo przemysłowe i potęga finansowa, lecz zdolność do siania spustoszenia w innych krajach. Z uwagi na twierdzenie, że Stany Zjednoczone są niezastąpionym państwem, ich zdolność do zakłócania handlu kładzie kres ich dawnej międzynarodowej potędze monetarnej i dyplomatycznej.

Początkowo potęga ta opierała się na największych rezerwach złota na świecie, jakie USA posiadały w 1945 r., na statusie największego kraju wierzycielskiego i społeczeństwa przemysłowego, a po 1971 r. na hegemonii dolara, która w dużej mierze wynikała z faktu, że amerykański rynek finansowy był najbezpieczniejszym miejscem, w którym inne kraje przechowywały swoje oficjalne rezerwy walutowe.

Dyplomatyczna inercja wywołana tymi dotychczasowymi korzyściami nie odzwierciedla już realiów roku 2025. Amerykańscy urzędnicy wciąż mają możliwość zakłócania globalnego handlu, łańcuchów dostaw i ustaleń finansowych, w tym systemu płatności międzynarodowych SWIFT.

Przejęcie 300 miliardów dolarów w rosyjskich depozytach przez USA i Europę nadszarpnęło reputację USA jako kraju stabilnego finansowo, podczas gdy chroniczne deficyty handlowe i bilansu płatniczego zagrażają destabilizacji międzynarodowego systemu monetarnego i wolnego handlu, dzięki którym USA stały się głównymi beneficjentami porządku światowego z lat 1945–2025.

Zgodnie z zasadą suwerenności narodowej i nieingerencji w sprawy wewnętrzne innych państw, leżącą u podstaw utworzenia Organizacji Narodów Zjednoczonych (podstawowej zasady prawa międzynarodowego opartej na pokoju westfalskim z 1648 r.), rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow (w cytowanym powyżej przemówieniu) opisał potrzebę stworzenia „mechanizmów handlu zagranicznego, których Zachód nie może kontrolować, takich jak korytarze transportowe, alternatywne systemy płatności i łańcuchy dostaw”.

Jako przykład tego, w jaki sposób Stany Zjednoczone sparaliżowały Światową Organizację Handlu, którą utworzyły na podstawie zasady wolnego handlu w czasie, gdy Ameryka była wiodącą potęgą eksportową na świecie, podał:

Gdy Amerykanie zdali sobie sprawę, że stworzony przez nich globalny system oparty na uczciwej konkurencji, nienaruszalnych prawach własności, domniemaniu niewinności i podobnych zasadach, który przez dziesięciolecia zapewniał im dominację, zaczął dawać przewagę ich konkurentom, zwłaszcza Chinom, podjęli drastyczne kroki.

Kiedy Chiny zaczęły je prześcigać na własnym terenie i według własnych zasad, Waszyngton po prostu zablokował Organ Apelacyjny WTO. Sztucznie pozbawiając go kworum, skutecznie unieruchomili ten ważny mechanizm rozstrzygania sporów – i tak jest do dziś.

Stany Zjednoczone były w stanie zablokować zagraniczny sprzeciw wobec swojej nacjonalistycznej polityki dzięki prawu weta w Organizacji Narodów Zjednoczonych, Międzynarodowym Funduszu Walutowym i Banku Światowym. Nawet bez tego prawa, amerykańscy dyplomaci mogli uniemożliwić agencjom ONZ działanie niezależnie od woli USA, odmawiając mianowania przywódców lub sędziów, którzy nie byli w swej istocie lojalni wobec amerykańskiej polityki zagranicznej.

Najnowszym, głośnym przykładem jest Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA), której zadaniem jest ograniczenie rozprzestrzeniania broni jądrowej. Iran opublikował dokumenty, z których wynika, że szef agencji, Rafael Grossi, przekazał amerykańskim i izraelskim agencjom wywiadowczym nazwiska poległych irańskich naukowców oraz szczegóły dotyczące zbombardowanych irańskich obiektów nuklearnych.

Weto USA uniemożliwiło Radzie Bezpieczeństwa ONZ potępienie izraelskich ataków na ludność palestyńską. A kiedy Międzynarodowy Trybunał Karny (MTK) oskarżył premiera Izraela Benjamina Netanjahu o zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości, do których doszło w wyniku ludobójstwa na Palestyńczykach, przedstawiciele USA nałożyli sankcje na MTK i zaapelowali o odwołanie prokuratora.

Światem nie rządzi już prawo międzynarodowe, lecz jednostronne zasady ustanowione przez Stany Zjednoczone, które mogą zostać nagle zmienione w zależności od zmienności amerykańskiej potęgi gospodarczej (lub jej utraty).

Prezydent Rosji Władimir Putin opisał tę nową sytuację w 2022 roku następująco: „Kraje zachodnie od wieków twierdzą, że przynoszą wolność i demokrację innym narodom”, ale „świat jednobiegunowy jest z natury antydemokratyczny i niewolny; jest fałszywy i na wskroś hipokrytyczny”.

Stany Zjednoczone postrzegają swoją dominującą pozycję na świecie jako odzwierciedlenie demokracji, wolnego rynku i równych szans, co ich zdaniem pozwoliło ich elitom władzy osiągnąć status najbardziej produktywnych członków gospodarki dzięki zarządzaniu i dystrybucji oszczędności i kredytów.

Rzeczywistość jest taka, że Stany Zjednoczone stały się rentierską oligarchią, która jest coraz bardziej dziedziczna. Bogactwo jej członków pochodzi głównie z nabywania aktywów o wysokiej rentowności (ziemi, zasobów naturalnych i monopoli), z których generują zyski kapitałowe, jednocześnie płacąc większość zysków w formie odsetek swoim bankierom, którzy ostatecznie otrzymują znaczną część tych zysków i stali się wiodącą klasą rządzącą nowej oligarchii.

Streszczenie

Prawdziwy konflikt dotyczący tego, jaki system gospodarczy i polityczny będzie obowiązywał większości społeczeństwa na świecie, dopiero zaczyna nabierać tempa.

Kraje Globalnego Południa i inne zostały tak głęboko zadłużone, że zmuszone zostały do sprzedaży infrastruktury publicznej, aby pokryć koszty operacyjne. Aby odzyskać kontrolę nad swoimi zasobami naturalnymi i podstawową infrastrukturą, potrzebują prawa fiskalnego do nakładania podatku od renty ekonomicznej na swoje grunty, zasoby naturalne i monopole, a także prawa do zwrotu kosztów oczyszczania środowiska nałożonych przez zagraniczne firmy naftowe i górnicze oraz do pokrycia kosztów oczyszczania ( tj. umorzeń i anulowania) długu zewnętrznego nałożonego na nie przez wierzycieli, którzy nie przyjęli odpowiedzialności za zapewnienie spłaty swoich pożyczek na obecnych warunkach.

Amerykańska retoryka ewangelicka opisuje zbliżający się polityczny i gospodarczy upadek światowej gospodarki jako „zderzenie cywilizacji” między demokracjami (tj. krajami, które popierają politykę USA) i autokracjami (tj. narodami działającymi niezależnie).

Bardziej trafne byłoby opisanie tego upadku jako walki Stanów Zjednoczonych oraz ich europejskich i zachodnich sojuszników z cywilizacją – zakładając, jak się wydaje, że cywilizacja obejmuje suwerenne prawo krajów do ustanawiania własnych praw i systemów podatkowych dla dobra swoich narodów w ramach międzynarodowego systemu ze wspólnymi podstawowymi zasadami i wartościami.

To, co zachodni ideologowie nazywają demokracją i wolnym rynkiem, okazało się agresywnym, rentiersko -finansowym imperializmem. A to, co nazywają autokracją, to rząd wystarczająco silny, by zapobiec polaryzacji ekonomicznej między super-bogatą klasą rentierów a zubożałą, szerszą populacją, jaka ma miejsce w samych zachodnich oligarchiach.

Braun odpowiada na atak Kaczyńskiego. „Wdzięczny jestem, że nie pozostawia wątpliwości”

Braun odpowiada na atak Kaczyńskiego. „Wdzięczny jestem, że nie pozostawia wątpliwości” [VIDEO]

23.07.2025 nczas/braun-odpowiada-na-atak-kaczynskiego

– Zauważcie Państwo, jakie to jest ciekawe, że lider Zjednoczonej łże-Prawicy ponagla rząd Donalda Tuska i aktualny układ władzy do rozprawy ze mną. Dlatego wdzięczny jestem prezesowi Kaczyńskiemu, że nie pozostawia wątpliwości co do tego, że mój byt polityczny, moja aktywność polityczna, jest z całą pewnością poza horyzontem jego marzeń i jego wyobrażeń.

=============================================================

Polski poseł do Parlamentu Europejskiego Grzegorz Braun w rozmowie z redaktorem naczelnym „Najwyższego Czas-u!” Tomaszem Sommerem odpowiedział na niedawny atak prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego. – Wdzięczny jestem prezesowi Kaczyńskiemu, że nie pozostawia wątpliwości – powiedział lider Konfederacji Korony Polskiej.

W ocenie Brauna, „Kaczyński wystawił mu certyfikat koszerności”. – Jarosław Kaczyński, można powiedzieć, rzucił snop jasnego światła na scenę polityczną i to nie tylko lokalną, ale i globalną – podkreślił prezes Konfederacji Korony Polskiej.

Podczas swojego wystąpienia prezes PiS powiedział, że „to, co robi Braun to jest uderzenie w nasze najbardziej elementarne interesy. Mówienie, że nie było Holokaustu, po pierwsze jest haniebnym kłamstwem historycznym, ale też niszczy nasze stosunki ze Stanami Zjednoczonymi”.

Jednocześnie Kaczyński wskazał, że „nie było administracji tak mocno związanej ze środowiskami żydowskimi, jak ta, chociaż oczywiście sam Trump nie jest żydem, ale już w rodzinie ma, a wiadomo, że jest bardzo rodzinny”.

– Z obfitości serca usta mówią. Rzecz jasna szanowni Państwo słyszycie, że p. prezes Kaczyński, premier, superpremier, mówi jak jest. Oczywiście przyłącza się do chóru oszczerców i kłamców, formułując wobec mnie taki przesądzający zarzut, z którego miało by wynikać, że ja po prostu neguję realia historyczne – powiedział Braun.

– Ja nie neguję realiów historycznych i mówiłem to w ostatnich dniach szereg razy. Naprawdę nam Polakom nikt nie musi, chwała Bogu, specjalnie przypominać i uświadamiać, do czego Niemcy są zdolni wobec słabszych, działając na wyjeździe i w sposób zorganizowany – podkreślił.

– Kłamstwa Jarosława Kaczyńskiego i innych, próba stworzenia wrażenia, że ja nie mam polskiej pamięci historycznej, tylko jakąś inną, bo do tego też Jarosław Kaczyński się posuwa, on insynuuje jakieś moje działanie z obcej inspiracji – przypomniał Braun.

W dalszej części swej wypowiedzi Kaczyński oznajmił, że „to są rzeczy nie tylko haniebne, ale także skrajnie szkodliwe i chyba robione jednak z pewnym przemyśleniem, z pewną koncepcją”. Prezes PiS przekonywał także, że trzeba ludzi uświadamiać, że gdyby to on „wpadł z gaśnicą i rozgonił święto chanuki w Sejmie, już dawno byłoby po wyroku”.

– Z obfitości serca usta mówią, po prostu najwyraźniej Jarosław Kaczyński sądzi innych po sobie. Sądzi, że wszyscy inni prowadzą rachunki polityczne dokładnie według tego wzorca, który on prezentuje – odparł Braun.

– Akt oskarżenia, to zostało stachanowsko zapowiedziane, że tempo przyspieszy i jeszcze w tym miesiącu wreszcie ten akt oskarżenia wreszcie wyjdzie z prokuratury – zdradził polityk. – Tamta sprawa (chanukowa – przyp. red.) rzeczywiście już od ponad półtora roku prowadzona przez prokuraturę, te dwa immunitety uchylane, tu w Warszawie, tam w Brukseli, ja się nigdy nie uchylałem od składania wyjaśnień, składałem je obszernie i teraz właśnie prokuratura ponaglana przez ministra niesprawiedliwości Bodnara zdaje się dopisuje ostatnie zdania i stawia ostatnie kropki.

– Ważne, że Jarosław Kaczyński gra w tej samej lidze, gra w tej samej drużynie. Ważne dla Państwa, że przecież nie idą po mnie, idą po Was. Jeżeli za pomocą tej procedury prokuratorsko-sądowej zostanę wyeliminowany z życia politycznego, a wezwania do tego padają wielostronnie, z najwyższych szczebli i wręcz w kontekście wyborów, że byłoby najlepiej, żeby tak zrobić, żebym ja nie stawał do następnych wyborów, żeby właśnie uniemożliwić mi to przez szybkie sprocesowanie i wymierzenie jakiegoś wyroku w sprawie karnej, który odbierze mi prawną zdolność kandydowania. Jeżeli tak to zostanie przeprowadzone, to jest zła wiadomość dla wszystkich Państwa – podkreślił Braun.

– Zauważcie Państwo, jakie to jest ciekawe, że lider Zjednoczonej łże-Prawicy ponagla rząd Donalda Tuska i aktualny układ władzy do rozprawy ze mną. Dlatego wdzięczny jestem prezesowi Kaczyńskiemu, że nie pozostawia wątpliwości co do tego, że mój byt polityczny, moja aktywność polityczna, jest z całą pewnością poza horyzontem jego marzeń i jego wyobrażeń podsumował poseł do PE.