Kardynale Ryś; miej odwagę zamilknąć!

Kardynale Ryś; miej odwagę zamilknąć!

Tak jak w przypadku PLANdemii covidovej, taki i w kryzysie migracyjnym, “polski KK”, jest po stronie wrogów Polski i Polaków; to bardzo bolesne i dające dużo do myślenia. 

DR IGNACY NOWOPOLSKI JUL 20
Stanowczy apel kardynała ws. migrantów. "Miejcie odwagę zamilknąć"

Stanowczy apel kardynała ws. migrantów. “Miejcie odwagę zamilknąć”

List pasterski kard. Grzegorza Rysia został opublikowany w czwartek na stronie internetowej archidiecezji łódzkiej, a w niedzielę jest odczytywany we wszystkich kaplicach i kościołach diecezji. Jego treść wybrzmiała m.in. podczas mszy w łódzkiej archikatedrze.

Metropolita łódzki w pierwszych słowach listu podkreślił, że zdecydował się odezwać do wiernych w tej formie nie dlatego, żeby była ku temu jakaś specjalna okazja. Jak wyjaśnił, czyni to raczej w związku z ważnymi pytaniami, które szczególnie w ostatnich tygodniach “wiszą w powietrzu” i których nie wolno zostawić bez odpowiedzi.

W dużej części listu hierarcha odnosi się do sporu w kwestii migrantów i uchodźców, który od kilku tygodni i miesięcy “rozpala publiczną dyskusję”. Jak wskazywał, działania podejmowane w tej sprawie “nierzadko powołując się na chrześcijańskie motywacje – w istocie rzeczy z chrześcijaństwem nie mają wiele wspólnego“.

Hierarcha przypomniał, że katolicka nauka społeczna wyraźnie stwierdza, iż każdy człowiek ma prawo wybrać sobie miejsce do życia i ma prawo w tym miejscu być uszanowanym w swoich przekonaniach, kulturze, języku i wierze.

Chrześcijaństwo nie jest religią plemienną, lecz – jak uczy Sobór – objawieniem jedności całego rodzaju ludzkiego” – podkreślił kard. Ryś.

Uwaga Edytora: Jeśli Kardynał Ryś tak interpretuje “Chrześcijańskie prawo do rezydencji”, to może sam kardynał Ryś, da przykład i zakwateruje w swojej rezydenci kilkudziesięciu kolorowych? Dobrze by było, by Watykan również otworzył swe podwoje na masowe zasiedlenie przez nielegalnych emigrantów.

Według tej (nowej “nie plemiennej” interpretacji Nauki Chrystusowej), większość państw świata, od dawna, łamie “Nowe GLOBALISTYCZNE Objawienie Chrystusowe” poprzez kontrolę graniczną, system wiz, zameldowania, oraz prawa i/lub nakazu/zakazu pracy dla nielegalnych emigrantów.

Kardynała Rysia, oraz resztę niefrasobliwych hierarchów KK, zarówno w III RP, jak w Watykanie i innych państwach, należy pouczyć, że przekręcanie i/lub wkładanie w usta Jezusa, kłamliwych tez, jest śmiertelnym grzechem, zwłaszcza w wykonaniu tzw. “purpuratów”. Również zamykanie ust wszystkim członkom KK, nie jest dozwolone. Sam Chrystus przedstawił DOKŁADNIE w jednej z Ewangelii, jak należy pouczać grzeszników, więc próba zamykania ust przez hierarchów kościelnych, jest kolejnym grzechem ciężkim w ich haniebnym wykonaniu. Czas już najwyższy przestać milczeć i przyglądać się biernie tej stajni Augiasza, w którą przekształca się coraz bezczelniej “hierarchia KK”.

Kolejny LEGALNY imigrant Kolumbijczyk zaatakował nożem Polaka. „Podczas składania zeznań były naciski i sugestie ze strony policjantek i komendanta, że…”

Kolejny imigrant zaatakował nożem Polaka. „Podczas składania zeznań były naciski i sugestie ze strony policjantek i komendanta, że…”

20.07.2025 Autor:AW https://nczas.info/2025/07/20/kolejny-imigrant-zaatakowal-nozem-polaka/

Jeden z Kolumbijczyków biorących udział w zajściu. Foto: fb/Łącznik
Jeden z Kolumbijczyków biorących udział w zajściu. Foto: fb/Łącznik

Weekendowa noc przyniosła kolejny atak imigranta na Polaka, z użyciem noża. Do zdarzenia doszło w Radomiu. Policja potwierdziła zatrzymanie 46-letniego Kolumbijczyka – LEGALNEGO imigranta.

Około północy z soboty na niedzielę pan Krzysztof zauważył niebezpiecznie jadący po ulicach Radomia samochód. Wszystko wskazywało na jazdę po alkoholu. Z uwagi na poważne zagrożenie postanowił powiadomić policję. Pojechał za slalomującym autem w jedną z bocznych uliczek i zanim przyjechała policja padł ofiarą ataku nożownika. Na szczęście wykazał się refleksem i uniknął poważniejszych konsekwencji.

Tak całe zdarzenie opisuje ofiara napaści. Pisownia oryginalna.

„Dnia 20.07.2025 w nocy, około północy.
Skrzyżowanie Jedlińsk światła. Jechałem w stronę Radomiak, zauważyłem przed sobą samochód jadący slalomem z prędkością od 70 do 30 km/h po całej szerokości drogi. Podejrzewałem, że kierowca jest pijany. Zadzwoniłem pod 112 i opisałem co i jak. Auto skręciło w boczne uliczki. Doszło do zatrzymania pojazdu na parkingu ul. Błędowska 10.

Z pojazdu wyszło 2 ciemnych obcokrajowców, rozmawialiśmy po angielsku. Od kierującego wyczułem woń alkoholu. Powiedziałem im , że czekamy na policję.
W trakcie rozmowy sprawdzałem na mapie gogle jaki to adres żeby zadzwonić na policję ( na 112 jak jechałem powiedzieli mi, że patrol się ze mną skontaktuje.
Była rozmowa ze sprawcą i pasażerem „po co telefon, że nie chcą problemów itp.”

Pasażer tego samochodu trzymając piwo w ręce i popijając był agresywny. Poszła wymiana ciosów na pieści. Chciał mi zabrać tel i mnie uderzyć.
Szły dobre, mocne ciosy. W samoobronie też wymierzyłem kilka. W trakcie zamieszania. Podjechał prywatny samochód. Było w nim kilka osób. Wyszedł chłopak, lat około 34 . Obcokrajowcy się wystraszyli i uciekli na posesję. Ten chłopak powiedział mi ze zostanie jako świadek.

Po kilku minutach z posesji wyszło 5 obcokrajowców lub 4, szli w nasza stronę. Pasażer z samochodu trzymał się lekko za kolegą. Podchodząc mówili, że nie chcą problemów i policji. W momencie jak byli już blisko też pasażer, zasłaniając się kolegą wykonał gwałtowny ruch w moją stronę nożem. Szybki i zdecydowanym krokiem się zbliżył i jednocześnie ruchem zza głowy (młotkowym) wyprowadził cios nożem kuchennym.

Uchyliłem się w ostatniej chwili. Cofając się w tył. Ciosów było około 3 lub 4. Zaczęliśmy uciekać ze świadkiem zdarzenia.
W momencie jak zaczęliśmy uciekać policja nadjechała. Podbiegłem do policyjnego samochodu, wskazałem palcem że ten wielki w białej bluzie ma nóż kuchenny, że atakował.
Podjechali pod posesję a oni na nią uciekli.

Policja wyprowadziła trzech. Wiadomo przesłuchanie na miejscu itp. Wszedłem na posesję. Brama była uchylona najpierw sprawdziłem czy tam nie ma nikogo. Znalazłem nóż był wyrzucony na ziemię.
Przesłuchanie na miejscu, a potem na III Komisariacie w Radomiu. Dziś też już składałem zeznania. W nocy przywieźli tego kolumbijczyka na komisariat. Nadal tam jest.

Podczas składania zeznań były naciski i sugestie ze strony policjantek i komendanta, że to nie było usiłowanie zabójstwa a jedynie zastraszanie, grożenie nożem.
Nie zgadzałem się z tym faktem, bo straszyć można jak sie trzyma nóż w rękach, a nie wykonując zdecydowane i gwałtowne ruchy w moją stronę gdybym się nie uchylił kilku krotnie to już był bym trupem, podejrzewam lub w szpitalu w ciężkim stanie.. Tłumaczyłem, że nie podpisze zeznania w tej formie.. jeśli nie bedzie to napisane tak jak miało to miejsce, tak jak zeznaję.
To nie było zastraszanie to była próba morderstwa.

Powiem tak gdybym sie nie uchylił, nie wiem ułamki sekund, bo nóż przeleciał mi może 5cm obok twarzy zmierzając w dół, więc klatka piersiowa też mogła oberwac. Już,by mnie nie było.
Mój syn ma 8 lat. Dziś jak wychodziłem a synek mnie przytulił ,to sie rozkleiłem, że juz mogłem go nie widzieć, mojego synka a spodziewamy się z żoną następnego dziecka na dniach.

Zróbmy z tym coś!
Pomóżcie mi nagłośnić sprawę ,bo boje się, że będą chcieli „ukręcić jej łeb”.
Jak my się temu nie sprzeciwimy ,to w końcu nas pozabijają!
Walczymy o nasze bezpieczeństwo naszych rodzin i dzieci na przyszłość.
Masz moją pełną zgodę na publikację!!

Pozdrawiam
Krzysztof Szewczyk „

Wpis ukazał się na facebookowym profilu Łącznik.

—————————————————-

Pod wpisem informację o zatrzymaniu Kolumbijczyka potwierdziła mazowiecka Policja.

„Potwierdzamy, że funkcjonariusze interweniowali w związku z opisaną w poście sytuacją. W trakcie działań zatrzymany został 46-letni obywatel Kolumbii, który legalnie przebywa na terenie Rzeczypospolitej Polskiej. Policjanci prowadzą czynności mające na celu wyjaśnienie wszystkich okoliczności tego zdarzenia. Rolą funkcjonariuszy jest zebranie pełnego materiału dowodowego, który zostanie przekazany do oceny prokuraturze. Zatrzymany mężczyzna zostanie jutro doprowadzony do prokuratora, który podejmie decyzję o dalszym toku postępowania i kwalifikacji prawnej zdarzenia” – napisano z oficjalnego profilu Mazowiecka Policja.

Najgorsza w tym wszystkim byłaby informacja, że policjanci chcieli ukręcić łeb sprawie i wymusić zmianę zeznać od pana Krzysztofa. Czekamy na dalszy rozwój wydarzeń.

Niemcy chcą kontrolować granicę polsko-białoruską? Rząd Tuska ukrywa ustalenia?

Niemcy będą kontrolowali granicę polsko-białoruską? Rząd Tuska ukrywa ustalenia?

Niemcy będą kontrolowali granicę polsko-białoruską?

Rząd Tuska ukrywa ustalenia?

20.07.2025 https://www.tysol.pl/a143927-niemcy-beda-kontrolowali-granice-polsko-bialoruska-rzad-tuska-ukrywa-ustalenia

Czy Niemcy będą kontrolować granicę Polski z Białorusią? Czy polski rząd ukrywa przed opinią publiczną szczegóły ustaleń?

Friedrich Merz Niemcy będą kontrolowali granicę polsko-białoruską? Rząd Tuska ukrywa ustalenia?

Friedrich Merz

Dziwna wypowiedź kanclerza Merza

Niemcy poza granicą ze Szwajcarią nie posiadają zewnętrznych granic Unii Europejskiej, ale europejskie granice zewnętrzne których chcemy chronić są też naszymi zewnętrznymi granicami. To są granice zewnętrzne Republiki Federalnej Niemiec w Europie. Dlatego będziemy brać udział w ochronie zewnętrznych granic europejskich i nie pozostawimy tej obrony tylko tym, którzy bezpośrednio posiadają zewnętrzne granice na swoim terytorium

– powiedział kanclerz Niemiec Friedrich Merz podczas piątkowej konferencji prasowej dla najważniejszych niemieckich mediów.

W Polsce zwrócono uwagę przede wszystkim na inny fragment konferencji, gdzie pan kanclerz w sposób daleki od szacunku dla sąsiadów wyraził rozczarowanie wynikiem wyborów prezydenckich w Polsce. Wypowiedź oczywiście oburzająca bo Niemcy są obok Rosji ostatnim krajem na świecie, który ma prawo pouczać Polaków kogo sobie wybierają i każdy polityk z Berlina powinien o tym pamiętać. Ale w perspektywie aktualnej słowa o granicach Unii, które są graniami Niemiec wydają się dużo ważniejsze.

Pytanie o sytuację na granicy zadał redaktor Wojciech Szymański z Redakcji Polskiej Deutsche Welle w Berlinie. Kanclerz wyraził wdzięczność Polsce za kontrolę granic, również tych z Litwą, podkreślił “ścisłą współpracę” z Warszawą na poziomie rządowym i swoje stałe kontakty z Tuskiem – chciałoby się w tym miejscu zapytać dlaczego, skoro jest tak dobrze, strona polska została zaskoczona niemieckimi decyzjami na granicy? Merz podkreślił też, że Polska pomaga powstrzymywać “zorganizowaną migrację”, która z Rosji i Białorusi przez Litwę i Polskę kieruje się do Niemiec.

Szef niemieckiego rządu nie miał zapewne okazji rozmawiać z celebrycko-intelektualnym zapleczem obozu rządowego w Polsce i nikt mu nie wytłumaczył, że to nie żadna “zorganizowana migracja” tylko szukający miejsca do życia lekarze, nauczyciele i pielęgniarki. Odpowiadając na pytanie co dalej ze strefą Schengen Merz wskazał na potrzebę “europejskich rozwiązań” po czym podkreślił, że zewnętrzne granice Unii są granicami Niemiec i że Niemcy “zaangażują się” w ich ochronę.

Trudno w tym momencie nie zastanowić się co Friedrich Merz – zwykle, jak przystało na doświadczonego prawnika, wypowiadający się świadomie i precyzyjnie – miał na myśli? Czy to była ogólna deklaracja, że “jesteśmy razem”, choć każdy wie, że nie jesteśmy? Czy może w ramach tych “ścisłych” kontaktów z rządem RP poczyniono już jakieś ustalenia tylko ktoś zapomniał poinformować o tym opinii publicznej w Polsce. I jak taki “współudział” Niemców miałby wyglądać?

Czy chodzi o odkurzenie pomysłu na udział Frontexu czy bezpośredni udział niemieckich służb mundurowych? Kto dowodziłby taką “wspólną” ochroną granicy? Czy jakieś inne, poza polskimi, służby mundurowe uzyskałyby pozwolenie na siłowe działania na terytorium RP? Wreszcie – pozwólmy sobie na odrobinę ironii – czy w razie siłowego starcia z przybyszami ze wschodu “odzyskana” prokuratura ministra Bodnara ścigałaby niemieckich czy innych europejskich funkcjonariuszy tak gorliwie jak ściga polskich żołnierzy?

Czy do rządu Tuska można mieć zaufanie?

Ktoś może powiedzieć – to tylko ogólnikowa wypowiedź na konferencji prasowej, no i przedstawiciele rządu wielokrotnie odżegnywali się od pomysłów wspólnych kontroli na zachodzie, o zewnętrznych granicach na wschodzie nie było w ogóle mowy. Tylko czy do obecnego rządu można mieć zaufanie? Przypomnijmy co się dzieje w sprawie innej strategicznej dla polskich interesów kwestii, czyli umowy UE-MERCOSUR. Oficjalnie słyszymy o sprzeciwie a nieoficjalnie rząd idzie na ustępstwa. Tylko dzięki przytomności i wiedzy pana Jacka Saryusz-Wolskiego czy pracy w PE pani poseł Anny Bryłki polska opinia publiczna miała szansę dowiedzieć się, że rząd wprowadza ją w błąd. Czy w sprawie suwerenności RP nad zewnętrznymi granicami jest podobnie? Gdyby premier Tusk, wzorem niemieckiego kolegi, zdecydował się na naprawdę długą konferencję prasową ktoś mógłby mu zadać to pytanie.

Sytuacja na granicy z Niemcami

To Niemcy w dużym stopniu przyczyniły się do kryzysu migracyjnego w Europie. Kanclerz Niemiec Angela Merkel zaprosiła migrantów do Niemiec i prowadziła politykę “Herzlich Willkomen”, a niemieckie ośrodki wpływu uderzały w kraje Unii Europejskiej, które nie chciały się tej polityce podporządkować. Trwa proceder podrzucania do Polski przez Niemców nielegalnych imigrantów przy bierności polskich służb, choć ostatnio zarządzono na części przejść granicznych kontrole graniczne.

Polskiej granicy broni Ruch Obrony Granic Roberta Bąkiewicza i Jacka Wrony, oraz liczne ruchy obywatelskie. Rząd Donalda Tuska grozi obywatelom patrolującym polską granicę, a niemieckie media lamentują, że “Ruch Obrony Granic uderza w niemiecką politykę migracyjną”.

Co za bezczelny idiota! “Ekspert” znany z czasów „Covid” ostrzega przed nowymi chorobami. Mogą występować w związku ze „zmianami klimatu”

Ekspert znany z czasów „Covid-19”

ostrzega przed nowymi chorobami.

Mogą występować

w związku ze „zmianami klimatu”

https://pch24.pl/ekspert-znany-z-czasow-covid-19-ostrzega-przed-nowymi-chorobami-moga-wystepowac-w-zwiazku-ze-zmianami-klimatu

(newsrm.tv, CC BY 3.0 , via Wikimedia Commons)

Zdaniem dr. Pawła Grzesiowskiego, w Polsce wkrótce mogą pojawić się choroby, które dotychczas w naszym kraju nie występowały. Przyczyną tego mają być postępujące tzw. „zmiany klimatu”.

„Społeczeństwo musi być poinformowane, że mogą się pojawić w Polsce choroby, których do tej pory u nas nie było. Zmienia się klimat, zmienia się świat, zmienia się otoczenie i musimy być na to też przygotowani” – powiedział PAP główny inspektor sanitarny dr Paweł Grzesiowski.

Wypowiedź “eksperta” ma związek z wykryciem zachorowania cholerą. Doszło do niego w Stargardzie, a pacjentką okazała się starsza kobieta. Obecnie przebywa na oddziale zakaźnym w Szczecinie.

Główny inspektor sanitarny dr Paweł Grzesiowski zaznaczył, że choć nieznane jest obecne źródło zachorowania, to należy przygotowywać społeczeństwo na występowanie chorób, których do tej pory u nas nie było. – Rodzime przypadki cholery w Europie pojawiały się w ostatnich latach, m.in. w Austrii. Trudno dziś o tym jednoznacznie przesądzić, ale może to być kolejny sygnał zmian środowiskowych. Wraz z ociepleniem klimatu pojawiają się tego rodzaju zagrożenia i przecinkowiec cholery należy do tych chorób, które mogą być pochodną zmian klimatycznych – wyjaśnił dr Grzesiowski.

Zaznaczył, że w tym przypadku choroba została szybko wykryta i od razu podjęto działania, by przerwać jej rozprzestrzenienie. – To jest najważniejsze, ponieważ choroba ta szerzy się epidemicznie, w zależności od podtypu tej bakterii, którego określenie jest w toku – powiedział szef GIS.

Podkreślił, że w tym przypadku nie mamy się czego bać, ale społeczeństwo musi być poinformowane.

pap logo

Źródło: PAP Oprac. WMa

Jasny sygnał dla rządu Tuska. Setki tysięcy Polaków protestowały przeciwko masowej migracji

Jasny sygnał dla rządu Tuska.

Setki tysięcy Polaków protestowały

przeciwko masowej migracji

https://pch24.pl/jasny-sygnal-dla-rzadu-tuska-setki-tysiecy-polakow-protestowaly-przeciwko-masowej-migracji

(fot. PAP/Artur Reszko)

Zamknięcia granic z Litwą, Ukrainą, Białorusią i Słowacją dla nielegalnej imigracji domaga się Konfederacja, która w sobotę w całym kraju zorganizowała manifestacje „Stop imigracji!”. W pikietach organizowanych w ponad 80 miastach całej Polski wzięły udział setki tysięcy Polaków. [ a Niemcy nie?? Głównie !! md]

W sobotę w południe w całym kraju przeszły manifestacje organizowane przez Konfederację pod hasłem „Stop imigracji!”. Pikiety zapowiedziane zostały w sumie w 80 miejscowościach.

Bez zamknięcia Polski dla nielegalnej imigracji, bez rozpoczęcia akcji deportacyjnej, bez wyrzeczenia się poprawności politycznej, bez doposażenia Straży Granicznej i sił odpowiedzialnych za kontrolę legalności pobytu i bez kontroli rynku pracy bezpieczeństwo będzie ulegać stopniowemu pogorszeniu. Ta polityka musi się zmienić – powiedział przed rozpoczęciem manifestacji w Białymstoku jeden z liderów Konfederacji Krzysztof Bosak.

Mówiąc o sytuacji na wschodniej granicy, polityk Konfederacji stwierdził, że nielegalnie imigranci przekraczający granicę stali się coraz bardziej agresywni. – Próbują ranić naszych żołnierzy – powiedział do zgromadzonych. Domagał się też dymisji rządu Donalda Tuska, zamknięcia granic z Litwą, Ukrainą, Białorusią i Słowacją dla nielegalnej imigracji i tego, by żołnierze mieli prawo strzelania do przekraczających wbrew prawu granice.

W Rzeszowie, przemawiający poseł do Parlamentu Europejskiego Tomasz Buczek przekonywał, że polski żołnierz ma prawo do użycia broni. „Macie nasze pełne wsparcie. Jak potrzeba, to strzelajcie” – zapewnił żołnierzy hasłem, które podchwycili uczestnicy manifestacji.

W Bielsku-Białej organizatorzy zbierali podpisy poparcia pod inicjatywą kierowaną do bielskiej rady miejskiej, by przyjęła uchwałę przeciwko przyjęciu nielegalnych imigrantów oraz za likwidacją Centrum Integracji Cudzoziemców. Do stolika ustawiła się długa kolejka.

W Warszawie do zgromadzonych przemawiał m.in. poseł Konfederacji Przemysław Wipler. – Spotkaliśmy się tutaj w wakacyjnym czasie, ponieważ dla przemytników, dla tych, którzy nielegalnie przerzucają ludzi do Europy, przerzucają nielegalne ludzi do Polski, nie ma wakacji. Proceder, który ma miejsce, odbywa się na coraz większą skalę. Wynika to z tego, że Polska jest coraz zamożniejszym krajem. Jest krajem coraz atrakcyjniejszym, jest krajem, o życiu w którym marzą miliardy ludzi w bardzo biednych miejscach na świecie – powiedział.

[obrazki – w oryginale. md]

Pod Rotundą w stolicy, środowiska lewicowe zorganizowały kontrmanifestację. Kilkadziesiąt uczestników skandowało m.in.: „Faszyzm to zbrodnia, migracja to nie zbrodnia”, mieli ze sobą banery z hasłami: „Przyjąć uchodźców – skasować faszystów”, „Akcja demokracja”, „Bronimy prawa do azylu”. Prowokatorów oddzielił od głównego wydarzenia kordon policyjny. W ocenie policji, kontrmanifestanci „próbowali zakłócić przebieg wydarzenia”. 

Na Rynku w Katowicach w antyimigranckiej inicjatywie wzięło udział, według policji, około 3 tysięcy osób. Chwilę po 12-tej uczestnicy odpalili race. We Wrocławiu protestujący przed siedzibą Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego rozpoczęli zgromadzenie od minuty ciszy dla zamordowanej w Toruniu 24-letniej kobiety i śmiertelnie ugodzonego nożem 41-letniego mężczyznę w Nowem (woj. kujawsko-pomorskie). W obu przypadkach jako sprawców zatrzymano obcokrajowców: Wenezuelczyka i Kolumbijczyka.

Podobnie było w Szczecinie, gdzie manifestacja rozpoczęła się minutą ciszy po śmierci 24-letniej Klaudii z Torunia zamordowanej przez obywatela Wenezueli. Działacze Ruchu Narodowego poinformowali o swoim sprzeciwie co do powstania Centrum Integracji Cudzoziemców na szczecińskim Pogodnie. Zachęcali do podpisywania petycji w tej sprawie. Manifestanci trzymali transparenty z hasłami: „Szczecin przeciwko imigracji”, „Chcemy być bezpieczni”.

W Łodzi manifestacja zorganizowana przez Konfederację odbyła się w pasażu im. Schillera, gdzie w samo południe zgromadziło się kilkaset osób z biało-czerwonymi flagami – w tym przedstawiciele Klubów Gazety Polskiej.

Protest w Gdańsku początkowo odbył się na Targu Węglowym, przed Zespołem Przedbramia. Wzięło w nim udział kilkuset uczestników – m.in. sympatyków Ruchu Narodowego, Młodzieży Wszechpolskiej i kibiców Lechii Gdańsk. Uczestnicy skandowali hasła: „Precz z komuną”, „Polak w Polsce gospodarzem”, „Stop masowej imigracji” oraz „Dość lewackiej propagandy”. Po zakończonym stacjonarnym proteście, jego uczestnicy przeszli ulicami Długą, Długim Targiem, Stągiewną do Baszty Stągiewnej.

Źródło: PAPpap logo

Polemika z listem pasterskim kard. Grzegorza Rysia ws. migrantów

Polemika z listem pasterskim kard. Grzegorza Rysia ws. migrantów: Nie jesteśmy tchórzami

19.07.2025 https://www.tysol.pl/a143889-polemika-z-listem-pasterskim-kard-grzegorza-rysia-ws-migrantow-nie-jestesmy-tchorzami

Według kard. Rysia, jeśli nie wypowiadacie się o migrantach niezgodnie z “rzeczywistą nauką Chrystusa i Kościoła” jesteście tchórzami, którzy nie mieli odwagi milczeć. Właśnie trwają w całej Polsce protesty antyimigracyjne. Jaka jest zatem ta “rzeczywista nauka” Kościoła?

Pikieta antyimigrancka we Wrocławiu Polemika z listem pasterskim kard. Grzegorza Rysia ws. migrantów: Nie jesteśmy tchórzami

Pikieta antyimigrancka we Wrocławiu / (mr) PAP/Maciej Kulczyński

Co musisz wiedzieć?

  • W liście pasterskim kard. Grzegorz Ryś napisał m.in.: “Proszę, jeśli decydujecie się uczestniczyć w dyskusjach – a już zwłaszcza publicznych – na temat właściwej relacji do uchodźców i migrantów – to chciejcie to czynić w głębokim zjednoczeniu z rzeczywistą nauką Chrystusa i Kościoła. Jeśli zaś nie – to proszę: miejcie odwagę przynajmniej w takich wpadkach zamilknąć i nie dokładać ognia do tak rozpalonej rzeczywistości”
  • Na list pasterski kard. Rysia odpowiedział dr Łukasz Bernaciński z Ordo Iuris
  • Dzisiaj w całej Polsce odbywają się antyimigranckie demonstracje

Od czasów Leona XIII Kościół uznaje, że ludzie mają prawo migrować w celu utrzymania siebie i swoich rodzin, co potwierdziła np. Konstytucja apostolska Exsul Familia Piusa XII z 1952 r. Kolejni papieże i Sobór Watykański II kontynuowali ten kierunek, choć np. św. Jan Paweł II podkreślał także prawo do nieemigrowania i zamieszkiwania swojej ojczyzny.

Ordo Caritatis

Jednocześnie od czasów św. Augustyna znana jest (i rozwijana przez np. św. Tomasza z Akwinu) w Kościele koncepcja ordo caritatis – porządku miłowania. Jej istota sprowadza się do stwierdzenia, że miłość powinna być uporządkowana hierarchicznie – najpierw należy dbać o najbliższych, a dopiero potem o osoby dalsze, w tym obcych. W kontekście migracji zasada ta pozwala właściwie zarządzać ograniczonymi zasobami państwa i Narodu oraz miarkować ryzyko w kontekście możliwości zapewnienia bezpieczeństwa najpierw najbliższym, później obywatelom, dalej osobom nie będącym pod jurysdykcją państwa.

W “rzeczywistej nauce” Kościoła sformułowano również prawa i obowiązki państwa przyjmującego jak i prawa i obowiązki imigranta. Kościół uznaje prawo państwa do:

  • Kontroli granic
  • Wymagania od imigranta przestrzegania prawa państwa przyjmującego
  • Troski o bezpieczeństwo swoich obywateli
  • Regulowania prawnego napływu imigrantów z uwagi na dobro wspólne.

Państwo przyjmujące ma przy tym obowiązek poszanowania godności osoby ludzkiej oraz podstawowych praw człowieka w odniesieniu do imigrantów (prawa do wolności, respektowania zakazu tortur, niewolnictwa oraz nadużywania przemocy). Pomoc udzielana na terenie państwa przyjmującego imigrantom w skrajnej sytuacji egzystencjalnej nie powinna być stygmatyzowana.

Kościół naucza o równowadze praw i obowiązków

Kościół zwraca także uwagę, że “państwa bogate” powinny przyjmować imigrantów poszukujących bezpieczeństwa w miarę możliwości i [dodatek autora] z uwzględniam praw państwa i zasady porządku miłości.

Kościół wskazuje także obowiązki imigrantów, do których zalicza:

  • wdzięczne szanowanie dziedzictwa materialnego i duchowego kraju przyjmującego
  • posłuszeństwo prawu państwa przyjmującego
  • wnoszenia wkładu w wydatki państwa przyjmującego.

Kościół nie naucza zatem o prymitywnym humanitaryzmie, lecz o równowadze praw i obowiązków imigrantów, jak i państw przyjmujących.

W świetle faktów i wydarzeń zarówno z Polski jak i innych państw Europejskich można postawić tezę, że państwo powinno jasno uregulować swoją politykę migracyjną zgodnie z chrześcijańskimi jej prawami i obowiązkami, Kościół zaś ma do wykonania gigantyczną robotę, którą chyba niestety w ostatnich latach zaniedbał, by imigrantów innych kultur i religii przekonać do respektowania “rzeczywistej nauki Chrystusa i Kościoła” – zarówno tej ogólnoludzkiej jak i w odniesieniu do samego zjawiska migracji.

[Dr Łukasz Bernaciński Doktor nauk prawnych. Wiceprezes Ośrodka Analiz Prawnych, Gospodarczych i Społecznych im. Hipolita Cegielskiego, Członek zarządów Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris oraz Fundacji Centrum Wspierania Inicjatyw dla Życia i Rodziny. Zastępca redaktora naczelnego czasopisma naukowego „Kultura Prawna”]

  • Autor: Łukasz Bernaciński Ordo Iuris

O czym niedobra mówić i dlaczego – Bartosz Kopczyński

O czym niedobra mówić i dlaczego – Bartosz Kopczyński

Autor: AlterCabrio , 18 lipca 2025

Ludzie „niedobra mówić” to wszyscy ci, którzy mają zdanie inne, niż ludzie „dobra mówić”. W praktycy są to wszyscy, którzy ośmielają się bronić dobrego imienia Polaków i Polski przed szkalowaniem, oszczerstwem, kłamstwem i manipulacją.

−∗-

Obraz tytułowy: LINK

—————————————————————–

O czym niedobra mówić i dlaczego

Wiele jest tematów w Polsce, o których niedobra jest mówić. Ale dotyczy to nie tylko tematów rozmowy, ale również podmiotów mówiących. Są oto ludzie, którym dobra jest mówić, i są też ludzie, którym niedobra jest mówić.

Czytaj też: Braun contra mainstream, czyli ujadanie chazarczyków

Ci, którym „dobra mówić” mają dostęp do mediów głównego nurtu i ogólne przyzwolenie na swobodny dobór tego, o czym mówią i piszą, a także, jaka jest treść ich wypowiedzi. Natomiast ci, którym „niedobra mówić” nie mają dostępu do głównych mediów, nie mają też swobody wypowiedzi, to znaczy są ograniczeni w wyborze tematów i w sposobie ich przedstawienia. Jeśli ludzie „niedobra mówić” zdobędą się na wolność wypowiedzi, są na nich wylewane medialne pomyje i natychmiast jacyś ludzie „dobra mówić” wygłaszają oficjalne oburzenia i składają oficjalne wnioski procesowe i donosy.

Ludzie „dobra mówić” to: historycy i publicyści niemieccy, amerykańscy, żydowscy, i ci wszyscy, którzy są z nimi wiernie zgodni. W praktyce należą tu ci wszyscy, którzy oskarżają Polaków o wszelkie rzeczy, które źle świadczą o Polakach, historycznie i współcześnie. Do kategorii „dobra mówić” można więc zaliczyć trzy główne kategorie:

  1. Obcych z zagranicy, czyli Wrogów Jawnych.
    .
  2. Obcych Udających Swoich, czyli formalnych Polaków, będących agentami Obcych w Polsce, zwykle z powodu obcego pochodzenia po przodkach, czyli Wrogów Ukrytych.
    .
  3. Sługi Obcych, czyli faktycznych Polaków, którzy przeszli na stronę Obcych z powodu zdrady lub szantażu, czyli Wrogów Mimowolnych.

Ludzie „niedobra mówić” to wszyscy ci, którzy mają zdanie inne, niż ludzie „dobra mówić”. W praktycy są to wszyscy, którzy ośmielają się bronić dobrego imienia Polaków i Polski przed szkalowaniem, oszczerstwem, kłamstwem i manipulacją.

To, co napisałem powyżej, jest stałym wzorcem i opisuje wojnę informacyjną, jaka toczy się przeciwko Polsce i Polakom co najmniej od początku XVIII wieku, a z wielkim natężeniem prowadzona jest po roku 1989. Pedagogika wstydu jest jej częścią. Polacy mają pokornie znosić wszelkie oskarżenia o wszystko, uznawać swoją winę za wszystko, w obronie własnej nie robić niczego. Każdy, kto ośmieli się bronić, jest natychmiast identyfikowany i niszczony. Nie ma się co dziwić, to jest wojna. Wrogowie Jawni i Ukryci dążą do likwidacji państwa i narodu polskiego, używając zastępów Wrogów Mimowolnych. Częścią tej wojny informacyjnej jest przekonanie Polaków, że nie toczy się przeciw nim żadna walka, a wszystko, co robią Wrogowie, jest dochodzeniem do prawdy, sprawiedliwością dziejową, działaniem dobrym dla Polaków. Dzięki tym zabiegom Polacy dotąd bronili się bardzo słabo lub wcale. Stawką tej wojny jest nie tylko majętność osobista i narodowa Polaków, ale również nasze przetrwanie. Nie tylko jako państwo i naród, ale również jako ludzie.

Wrogowie chcą naszej likwidacji w każdym wymiarze, a cały proces dzielą na etapy:

  1. Najpierw likwidacja woli walki i oporu.
  2. Potem likwidacja bazy materialnej.
  3. Potem likwidacja tożsamości narodowej.
  4. Potem likwidacja fizyczna Polaków jako narodu, poprzez depopulację, rozproszenie i sprowadzenie obcych ludów.
  5. Przez wszystkie etapy likwidacji trwa nieustanny wyzysk i eksploatacja Polaków i ich zasobów.

A teraz istotny szczegół, element tego, czego „niedobra mówić”. Wszyscy mamy określoną wiedzę na temat tego, co działo się na terenie Polski w I połowie lat 40-tych. Kto to robił, kto ginął i w jaki sposób. Wiemy, że były miejsca, zwane obozami, a w nich pomieszczenia, zwane komorami, a tam bardzo źli ludzie zabijali miliony ludzi niewinnych. Wszyscy oglądaliśmy filmy fabularne i dokumentalne i uczyliśmy się w szkole. No i chcemy teraz poznać szczegóły tamtych wydarzeń. Okazuje się bowiem, że mamy różne dokumenty i dowody, które pozwalają sądzić, że szczegóły wyglądają inaczej, niż nam to przedstawiano. Nie chcemy negować zbrodni ani wybielać sprawców, ale dowiedzieć się szczegółów i rozjaśnić wątpliwości. I wtedy okazuje się, że o tym „niedobra mówić”, że nawet „niedobra pytać”. Trzeba przyjąć w całości oficjalny przekaz. Poczciwi Polacy stwierdzają, no cóż, przecież nic w tym złego, niemieccy naziści mordowali Żydów i Polaków. To jest fakt, tak było, nie ma co pytać o szczegóły. Przyjmijmy przekaz oficjalny i nie pytajmy o nic więcej.

Czytaj o wojnie: Kolejna próba wciągnięcia Polski do wojny?

Zasadzka polega na tym, że ten przekaz nie jest ustalony, lecz się zmienia. O tym przekazie będą decydować ci, którzy kształtują pamięć historyczną kolejnych pokoleń, a są to ci sami ludzie, którzy kształtują przekaz oficjalny. Pamiętajmy, że przekaz oficjalny jest niepodważalny. Spróbujmy więc przewidzieć, jak będzie wyglądał przekaz oficjalny, czyli powszechna pamięć historyczna już niedługo, na podstawie tego, co już wiemy. Punktem wyjścia niech będzie to, co poczciwi, naiwni Polacy powszechnie wiedzą dziś.

  1. Punkt wyjścia: „Niemieccy naziści zbudowali w Polsce obozy koncentracyjne i zabijali tam Żydów, Polaków i inne narody”.
    .
  2. Nastąpiła delikatna zmiana semantyczna: naziści zostali oderwani od Niemców, i jednocześnie powiązani z miejscem. Przekaz główny brzmi tak: „Naziści zbudowali polskie obozy śmierci, w których zabijali Żydów, Polaków i inne narody”.
    .
  3. Nastąpiła kolejna zmiana, ujawniona przez minister edukacji w rządzie Tuska Barbarę Nowacką. W dniu 27 stycznia 2025 roku, na konferencji z okazji wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau przeczytała z kartki słynny tekst, w którym twierdziła, że na terenie okupowanym przez Niemcy polscy naziści zbudowali obozy, najpierw pracy, potem masowej zagłady. Zmiana ta poprzedzona została przez wytrwałą pracę pozornie niezależnych historyków określonego pochodzenia, którzy twierdzą, że to Polacy są współodpowiedzialni, lub odpowiedzialni za Holocaust. Według ich przekazu w Jedwabnem nie było już Niemców, tylko Polacy i Żydzi. Zmiana oficjalnego przekazu dzieje się na naszych oczach, a po jej przeprowadzeniu prawdopodobnie będzie on składał się z dwóch elementów. Element 1 : „Naziści budowali obozy w Polsce, w których zabijali Żydów i inne narody”. Element 2: „W Polsce działali polscy naziści”.
    .
  4. Dalej można już tylko przypuszczać, co będzie w przyszłości. Sprawcy zbrodni, szczególnie tak strasznych, jak Holocaust nie mają głosu, można mówić o nich, ale nie wolno mówić im samym. Sprawcy muszą się rozliczyć z ofiarami. Muszą nie tylko uznać swoje winy i wyznawać je publicznie bez końca. Dla sprawców nie ma zmiłowania. Nigdy nie odkupią swoich win wobec ofiar. Tak straszne były te komory. Muszą oddać spadkobiercom nie tylko swoją historię i pamięć. Muszą nie tylko uznać piętno hańby sprawców masowej zbrodni. Będą też musieli oddać im swoją ziemię, nieruchomości, zasoby, złoża, moce produkcyjne, samych siebie.
  5. Spadkobiercom, czyli tym, którzy sami tak się przedstawiają. Niemcy wybronią się jako pierwsza ofiara nazistów. Będzie trzeba wskazać kim byli ci naziści. Nazewnictwo to zostanie użyte wobec Polaków, których już dziś lewacki mainstream nazywa faszystami. Te dwa pojęcia: nazizm i faszyzm już dawno zostały złączone. Tak więc ci wszyscy, którzy dziś nazywani są przez propagandę lewicową faszystami, jutro będą traktowani jako naziści, którym można wszystko zabrać, a którzy nie mają prawa bronić siebie i swojej własności.

No i spójrzmy na sprawy bieżące. Grzegorz Braun ośmielił się zapytać o rzetelność głównego przekazu, i domagać się przeprowadzenia badań naukowych, dla wyjaśnienia wątpliwości.

To co nastąpiło od razu po tym, to jednolity głos bardzo różnych komentatorów, na co dzień wrogich wobec siebie nawzajem. O czym to świadczy? Moim zdaniem, o dobrym wytresowaniu. Zawsze najpierw odzywają się Wrogowie Mimowolni i Wrogowie Ukryci, a potem głos zabierają Wrogowie Jawni. Niedobra pytać o fakty.

Czytaj o „przejęzyczeniu”:

kto tu jest nazistą?

Komu służą polscy naziści

Przypomnijmy sobie tą konferencję, na której pani Barbara Nowacka „przejęzyczyła” się z kartki, tam, gdzie była mowa o polskich nazistach, budujących obozy pracy i śmierci na terenie, okupowanym przez Niemcy. A może w przyszłości dowiemy się, że dzielni Niemcy, „nasi chłopcy” (tytuł wystawy w Gdańsku o żołnierzach III Rzeszy, lipiec 2025 r.), z narażeniem życia próbowali ochronić ludność żydowską i inne narody przed nazistami, którzy na terenie Polski budowali obozy śmierci? Kto nas zapewni, że nasi różni wrogowie nie użyją swoich wpływów by przekonać świat, że tak właśnie było, a tymi nazistami nie byli jacyś niewiadomi ludzie, ale nasi przodkowie? Tytuł konferencji, na której padło to słynne zdanie brzmiał: „My jesteśmy pamięcią. Nauczanie historii to nauka rozmowy”.

Na stronach MEN można przeczytać, czym są takie konferencje. W tamtej w styczniu 2025 r. wzięli w niej udział nauczyciele i edukatorzy, zrzeszeni w organizacji Education International oraz eksperci edukacji historycznej, działający w muzeach i miejscach pamięci. Na konferencjach w ramach tego projektu zwykle są obecni goście z USA, Niemiec, Izraela i Polski. Służą one wymianie poglądów, praktyk i pomysłów, dotyczących nauczania historii. „My jesteśmy pamięcią”. To właśnie oni będą decydować, co będzie pamięcią historyczną. „Nauczanie historii to nauka rozmowy”.

Kto z kim będzie rozmawiał? Żydzi z Niemcami i Amerykanami, a Polacy będą mogli słuchać i potwierdzać? Konferencje służą wymianie poglądów co do nauczania historii, ale nie wiedzy o faktach historycznych. Oni tam nie debatują, jak było naprawdę, ale co będą mówić kolejnym pokoleniom młodych ludzi. I to właśnie tacy eksperci i edukatorzy znajdą się w szkołach, miejscach pamięci, muzeach, w Polsce i na świecie.

Tymczasem zgodny chór krytykantów wyżywa się na Braunie za krótką wypowiedź przerwaną w pół zdania. Nikt z nich jednak nie chce poznać szczegółów talmudycznej haggady, którą w niedalekiej przyszłości zostaną zaatakowane ich dzieci.

Dowiedz się więcej o podbijaniu Polski i Polaków. „Poradnik świadomego narodu” dostępny tutaj: LINK

_______________

O czym niedobra mówić i dlaczego, Bartosz Kopczyński, 18 lipca 2025

O tym jak Żydzi mordowali Polaków na Kresach.

O tym jak Żydzi mordowali Polaków na Kresach.

=================================

[Po przeczytaniu umieszczam. Sam byłem ofiarą żydowskiej nienawiści. W Białowieży 10 lutego 1940 roku oni, nasi dotychczasowi mili krawcy i szewcy, ale już w czerwonych opaskach NKWD, wzięli mnie, jako trzyletniego ‘szpiona kapitalistow”, na Sybir. Mirosław Dakowski]

=================================

Wciąż słyszymy o antysemityzmie wśród Polaków. Jak to “Polacy podczas wojny wydawali Żydów za litr wódki ” itp.
Powstało wiele anty-polskich “dzieł” filmowych typu – “Pokot”,  „Ziarno prawdy”, “Ida” , “Pokłosie” itp.

Ale o terrorze jakiego doznali Polacy ze strony Żydów, NIKT nie odważył się powiedzieć głośno ! 
Również “nasi ” rządzący nie odważą się ujawnić pewnych historycznych faktów. Wolą pokutnie bić się w piersi w imieniu całego narodu, posłusznie palić świece chanukowe i być całkowicie uległymi wobec polityki naszych “braci w wierze”.

Czy znajdzie się kiedyś, ktoś ,w tym kraju i opisze, zekranizuje, na przykład tę historię ?  Przecież nie odosobnioną!

Oto historia jaką opowiedział Henryk, organista z kościoła, mieszkaniec miasta  Rohatyń (do 1945 w Polsce )

===============================

— Wtedy, przed wojną , w tych miasteczkach większość mieszkańców to byli Żydzi. W czasach rozbiorów Polski, car przymusowo kierował na te tereny Żydów z całej Rosji. [t.zw. litwacy]
Od dziecka zachwycała mnie muzyka organowa. Tak się składało, że mogłem uczestniczyć w niedziele na wszystkich mszach świętych. Takie przebywanie w kościele musiało zwrócić uwagę proboszcza. On jednak myślał, że ja mam powołanie do kapłaństwa. Gdy mu wyjaśniłem był rozczarowany, ale zainteresował się mną. Mogłem teraz wchodzić na chór i przyglądać się jak organista gra na organach. Nadszedł wreszcie taki dzień, kiedy organista dopuścił mnie do organów. Z początku ciężko mi szło, ale z czasem zacząłem zastępować starego organistę. 

Na wiosnę 1939 roku powołano mnie do wojska, mimo że proboszcz jeździł i prosił, żeby mnie nie brali. A we wrześniu była już wojna. Nim jednak powołano mnie do wojska, chciałem się żenić. Ale w tamtych czasach nie było to takie proste, w grę wchodziło, co posiada młody, a co młoda. Ileż to tragedii było na tych terenach spowodowanych faktem, że albo jedni, albo drudzy rodzice nie pozwalali na taki związek, gdzie chłopak lub dziewczyna byli zbyt biedni. Moja pozycja jako organisty była raczej średnia. Ale serce, jak mówią, nie sługa i nie patrzy, kto ma ile hektarów tylko kocha. Tak właśnie było i ze mną – mówił Henryk.

Gdy wojna się kończyła, major, który dowodził naszym oddziałem powiedział: „Chłopcy, wasze życie będzie potrzebne jeszcze Polsce. Teraz trzeba zdobyć cywilne ubrania i wrócić do domu. Przyjdzie czas to was odnajdziemy”. Rzeczywiście, nie było sensu walczyć, bo nawet nie mieliśmy czym. 

Wróciłem do domu, a tu Armia Czerwona zajmuje nasze tereny. 

Zaraz na drugi dzień Żydzi poszli do milicji i do NKWD. Zaczęły się aresztowania i wywózki na Wschód. Ci nasi koledzy Żydzi, którzy chodzili z nami do polskiej szkoły, teraz nas Polaków nie znają, nie można już im mówić po imieniu, teraz oni są tu władzą. Każdej nocy podjeżdżali pod domy i zabierali ludzi, i to całymi rodzinami, z dziećmi i starcami.

Ja spałem na plebanii, więc na razie omijali proboszcza, ale zakazali odprawiania mszy w kościele. „Musicie mieć pozwolenie na piśmie, żeby zbierać tych ludzi w kościele” – mówili. Mimo to ksiądz w niedzielę mówi do mnie, że idziemy i msza się odbędzie normalnie. Tak też było, ale na wieczór przyjechali i pobili księdza dotkliwie, a mnie zabrali z sobą na wieś.

W czasie wiezienia mnie furmanką widzę, że wszyscy milicjanci to moi koledzy Żydzi ze szkoły. Zaczynam więc prosić jednego i mówić: „Czego wy chcecie ode mnie? Żadna polityka mnie nie interesuje. Nie należę też do żadnej grupy czy partyzantki”. „Tak, to prawda – odpowiada mi jeden – ale grasz w kościele – i to twoja wina. Więcej grać już nie będziesz”. Wiozą mnie, żeby zabić – pomyślałem. Ale stało się inaczej.

Wjechali na podwórko do znajomego rolnika i pytają się: „Masz siekierę?” Chłop, przerażony, oczywiście daje im siekierę, a ja już jestem przekonany, że zabiją mnie właśnie tą siekierą. Tym bardziej, że po wioskach było tak zamordowanych dużo Polaków. „A gdzie masz pień do rąbania drewna?” – pytał chłopa milicjant. „O, stoi na środku drewutni” – pokazywał przestraszony chłop. Zwalili mnie z wozu i kazali iść do tej drewutni. No to już moje ostatnie chwile – myślałem i modlę się po cichu.

Przy pieńku kazali mi położyć prawą rękę na pniu. „Co do cholery, chcecie mnie po kawałku rąbać” – spytałem Jakuba, tego, co chodził ze mną do szkoły. „Kładź” krzyknął, bo przybiję gwoździami jak nie położysz. Dwóch złapało za moją rękę w okolicy łokcia i położyli na pieńku. Jakub rąbnął siekierą i poczułem straszliwy ból. Puścili moją rękę, z której przez parę sekund krew nawet nie leciała. Patrzę, a na pieńku leżą moje trzy palce.
Ale pozostali Żydzi zaczęli krzyczeć na Jakuba: „Miałeś urąbać mu wszystkie palce, a nie tylko trzy”. „Miałem, miałem” – powtarzał Jakub. „Weź i utnij ty, skoro ja nic nie umiem” – bronił się Jakub. Zaczęła obficie płynąć krew więc zacząłem ściskać tę rękę. „Teraz to pobrudzimy się tą krwią – zaczęli mówić. Niech tak zostanie, już nie będzie mógł grać więcej”….
Rano lekarz mówi: „Idź pan do domu. Na szczęście równo ucięli panu i nie musiałem nic robić poza szyciem”.

Wróciłem więc do rodziców i matka zaczęła przykładać mi na tą ranę lniane szmatki. Wygoiło się szybko, za dwa miesiące chodziłem już bez tych szmatek, ale grać rzeczywiście już nie mogłem. Organistą już nie będę i wyjeżdżać nie ma już po co – pomyślałem. Zacząłem unikać Krysi, która przysyłała mi kartki przez koleżanki, żebym przyszedł i się z nią spotkał.

Rozpoczęły się straszne represje. Cała władza to prawie nieomal Żydzi, Polacy nie mieli nic do powiedzenia. W dzień oficjalnie konfiskowali Polakom mienie, w nocy ci sami dokonywali grabieży z użyciem broni, a opornych zabijali i nie było nawet gdzie iść na skargę, bo w większych miastach całe komendy milicji to Żydzi.

Sąsiad poszedł do Tarnopolu, bo zabrali mu wszystko, co posiadał, a przy tym zgwałcili córkę i pobili żonę; poszedł i nie wrócił więcej.

Wiedzieliśmy, że Polska jest cała zajęta przez Niemców. Czasem zdarzało się, że udało się z Polski uciec dawnym komunistom. Wierzyli oni, że towarzysze radzieccy ich przygarną i zaopiekują się nimi, tymczasem takich właśnie zabijano, bo jak głosiła plotka zdradzili komunistów w Moskwie.

Wielu moich kolegów ukrywało się po lasach, żeby ocalić życie. Zbrodnie, były teraz na porządku dziennym. Co parę dni dowiadywaliśmy się, że w lesie leży dużo trupów. Ludzie chodzili rozpoznawać, bo przecież prawie z każdego domu kogoś zabrali i nie wrócił. Najgorzej było zimą. Trudno było ukryć się w lesie, gdyż zostawiało się ślady, poza tym w milicji i w NKWD byli miejscowi Żydzi. Oni doskonale wiedzieli, ile w każdym domu powinno być ludzi, jeśli więc brakowało kogoś, kogo oni szukali, to brali zakładników i trzymali dotąd, aż poszukiwany sam przyszedł, żeby tylko matkę i ojca wypuścić. Już nie odprawiano mszy prawie we wszystkich kościołach, bo zakaz zgromadzeń rozszerzono na Kościół.


Jednego dnia zabrali mnie na komendę milicji. „Gdzie jest twój brat Stanisław Ślaski?” – Pytali. Mówię, że nie wiem. Jak zaczęła się wojna to był pilotem i walczył z Niemcami, potem nie było od niego żadnej wiadomości, może zginął. Zamknęli mnie w piwnicy, w której siedziało już dwóch naszych księży i ojciec mojej Krysi. Cała trójka pobita i pokrwawiona. Mnie do tej pory nie bili. Przesiedzieliśmy cały dzień i noc. Nawet wody do picia nam nie dali, nie mówiąc o jedzeniu. Następnego dnia wyprowadzili nas na podwórko, i za parę minut wjechał ciężarowy samochód, a na nim jeszcze dwóch księży i dwóch rolników spod Złoczowa, których znałem. Teraz było czterech księży, ojciec Krysi i tych dwóch chłopów oraz ja. Władowali nas na samochód i trzy rowery, w tym mój, który mi zabrali.

Jakub kierował tą akcją i wydawał rozkazy. Zauważyłem, że jeszcze czekają na kogoś, bo Jakub parę razy spojrzał na zegarek. Wreszcie krzyknął na jednego i kazał mu wziąć rower i pojechać zobaczyć, dlaczego tak długo kogoś nie ma. 

Młody Żydek mieszkał z rodzicami obok mojego ojca. Znałem go dobrze, grywaliśmy razem w piłkę na podwórku. Wziął mój rower i pojechał kogoś tam pośpieszyć.
Za chwilę widzę, że wraca, ale nie sam. Drugi Żydek, milicjant, prowadzi zapłakaną Krysię i jeszcze jedną dziewczynę. Wsadzili je do nas na samochód. Krysia zaraz przytuliła się do mnie i mówi, że wiozą nas zabić gdzieś za wieś, bo słyszała jak między sobą mówili ci milicjanci. Ruszyliśmy znaną mi drogą na Tarnopol, a ja myślę, czy uda mi się uciec. Ale z nami na samochodzie jest czterech z pepeszami, a w szoferce kierowca i Jakub.

Moje rozważania jak uciekać przerwał Jakub. Samochód się zatrzymał i on wychylając się, spytał jednego ze swoich, gdzie ta droga do olejarni. Ten, którego wysłał rowerem, odpowiedział mu, że jeszcze kilometr i trzeba skręcić w prawo. Znałem to miejsce i wiedziałem, że tam już nie ma nikogo, gdyż dwa miesiące temu właśnie Jakub ze swoimi ludźmi zabił całą rodzinę olejarza, który nie chciał mu oddać pieniędzy.
Rzeczywiście, zajechaliśmy na podwórko tej olejarni w lesie. Okna wybite, drzwi wyrwane, ale kot, miaucząc, wyszedł z pustego domu. Jakub wycelował i strzelił, zwierze skoczyło do góry i opadło, poruszając nogami. „No to, panowie Polaczki – powiedział Jakub – jeśli się nie dogadamy, to też będziecie tak wierzgać nogami”.

Ustawili nas pod domem i Jakub mówi: „Pan młynarz ma pieniądze, ale schował i nie chce nam oddać. Panowie rolnicy też mają kosztowności pochowane, bo przecież wiemy, kto i ile kupował złota. A panowie księża również zaoszczędzili i pochowali. Ale wszyscy się uparli i mówią, że nie dadzą nam. No to zaraz zobaczymy, czy nie dacie”.
„Daniel – krzyknął Jakub – dawaj gwoździe i młotek”. Daniel to również do tej pory znajomy i kolega, ale nie teraz. Wywołany przyniósł w torbie gwoździe i młotek, a dwóch milicjantów złapało pierwszego księdza i przycisnęło do ściany. Uderzenie – gwóźdź przebił dłoń i został wbity w drewnianą ścianę domu. Za chwilę z drugą ręką dzieje się tak samo.
Całej czwórce księży przybito ręce do ściany, a nogami stali na ziemi. Przybici księża jęczeli z bólu, a krew płynęła po ścianie aż do ziemi. Jakub podszedł do nich i powiedział:
„No i czego jęczycie, przybiliśmy was tak samo jak waszego Chrystusa. Powinniście być nam wdzięczni za to, bo zaraz do nieba pójdziecie”.
Zwracając się do młynarza, powiedział: „Teraz, panie młynarz, pana kolej. Albo pan da to, co pochował, albo pan Polak zaraz będzie przybity do ściany, a córeczkę też tak przybijemy, ale najpierw na nią ma chęć kierowca i jeszcze jeden”. – 

Wiedziałem, że to zrobią, bo już w okolicy to robili nie raz. Więc mówię do młynarza: „Oddaj im pan, co masz, bo widzisz, że nie żartują”. Jakby na potwierdzenie mych słów Jakub kazał tych dwóch rolników wyprowadzić w las i zastrzelić, mówiąc: „Oni zapłacą za swoje pyski. Źle mówili o Żydach i więcej gadać już nie będą”. Dwóch milicjantów wyprowadziło, popychając lufami, obu chłopów za budynki i rozległy się strzały.
Wrócili i powiedzieli, że zrobili, co trzeba. Młynarz, widząc, że za chwilę może być przybity jak księża, zdecydował, że odda to, co ma schowane. „Puśćcie córkę to ona pokaże, gdzie schowałem złoto, co chcecie” – mówi. Ale Jakub zdecydował, że inaczej to trzeba zrobić. „Po to właśnie wzięliśmy Ślaskiego. On pojedzie z dwoma milicjantami i przywiozą to złoto. Dopiero ciebie i córkę puścimy wolno. Mów, gdzie ono jest” – rozkazał Jakub. Ale młynarz teraz nabrał odwagi i zaparł się, że nie powie na głos, ale tylko na ucho mnie, a nie milicjantom. Byłem tym zaskoczony i dopiero jak mi powiedział, o co chodzi to zrozumiałem, jaki ma plan. 

Jakub długo nie chciał się zgodzić na propozycję młynarza, ale widząc, że ten się zawziął i jakby nie bał się przybicia do ściany, zgodził się.
„Macie Ślaskiego nie spuścić z oka. Nie odstąpić na krok od niego. W razie gdyby coś kombinował – zabić” – zakończył Jakub. „Niech ci mówi, gdzie ukrył to złoto” – rozkazał.

Podszedłem więc do młynarza i podstawiłem ucho. Wyjaśnił mi gdzie jest skrytka i powiedział: „Leży tam nabity rewolwer. Strzelaj do nich, jeśli ci się uda przyjedź i zabij ich. Oni i tak, by się nas pozbyli, bo świadków nie zostawiają”. Sprytnie to sobie Jakub wymyślił. Pewnie myśli, że ja i strzelać nie mogę z powodu braku tych palców. Więc po to brał te rowery na samochód, bo z góry zakładał, jaki będzie przebieg sprawy. 

Zostawiłem zapłakaną Krysię i jej ojca, który dopiero teraz popatrzył mi głęboko w oczy. „On cały czas ma jechać pierwszy, a wy za nim. Rozumiecie?” – przykazał Jakub.

Trzeba było wejść do piwnicy, znaleźć to miejsce i usunąć kamień. Następnie sięgnąć ręką głęboko i dopiero namaca się złoto. Ale w piwnicy było ciemno. Gdy dochodziłem do tego miejsca to zauważyłem, że od strony drzwi w ogóle go nie widać bez oświetlenia. Odwracając się w kierunku drzwi, widać natomiast na tle otworu drzwiowego postacie obu Żydów. Gdy powiedziałem, żeby jeden z nich poszukał czegoś do oświetlenia, to obaj głośno zaprotestowali: „Jeden z tobą nie zostanie. Szukaj, trochę widać”. Zauważyłem, że na końcu korytarza jest wnęka i dobrze, będzie się gdzie schować – pomyślałem. Kamień rzeczywiście dał się usunąć, położyłem go w tej wnęce.
Wsadziłem rękę i wyczułem rękojeść rewolweru. Ostrożnie obmacałem go i sprawdziłem. Młynarz, mówiąc mi, że jest nabity, miał na myśli, że jest w nim magazynek z nabojami, ale trzeba przecież wprowadzić nabój i odbezpieczyć. Nie mogę tego robić jak wyjmę rewolwer, muszę strzelać od razu, bo oni mogą strzelić pierwsi. Ostrożnie oparłem rękojeść o coś stałego i naciągnąłem, wprowadzając do komory pierwszy nabój. Teraz jeszcze bezpiecznik. „No, co ty tam tak długo nie wyjmujesz?” – spytał mnie jeden.
„Właśnie wyjmuję” – odpowiedziałem i strzeliłem kilka razy do postaci na tle otwartych drzwi. Obaj padli bez życia. Zabrałem obie pepesze, sprawdziłem, czy mają pełne magazynki i zatkałem kamieniem otwór, gdzie była broń. Nawet nie sprawdzałem, czy jest tam jakieś złoto czy nie. Obu zabitych zaniosłem i wrzuciłem pod turbinę wodną. Rowery utopiłem w wodzie obok turbiny i z dwoma pepeszami i rewolwerem wracałem do olejarni. Pół kilometra przed olejarnią po cichutku, czołgając się w krzakach, zbliżyłem się do olejarni.

Księża już nie żyli, ale nie zmarli z powodu przybicia do ściany, widać znęcali się nad nimi, bo ich twarze były zmasakrowane. 

Ale młynarza i dziewczyn nie widzę, czterech milicjantów też nie. Co się stało, przecież mieli czekać i uwolnić młynarza i dziewczyny. Taka była umowa. Ale czy z Żydem można robić umowę? Usłyszałem jakieś głosy w stodole, więc cichutko podczołguję się i patrzę.

Młynarz wisi na lince bez spodni, krew mu cieknie z miejsca jego genitaliów, widać, że mu je ucięli. Przyglądam się lepiej i spostrzegam obie dziewczyny – rozebrane do naga, z rozszerzonymi nogami i butelkami wepchniętymi w pochwy…
Widać też, że i one nie żyją. 

Czyli byli pewni swego, nie czekali na swoich towarzyszy, tylko zrobili to, co zaplanowali. Moja Krysia leży martwa, i zgwałcona, sponiewierana przez ludzi, z którymi przed wojną chodziłem do szkoły i przyjaźniłem się. Przez jakiś czas z tych nerwów nic nie widziałem. Migały mi przed oczami tylko czerwone latarnie.


Oprawcy stali nad dziewczyną i sikali na jej martwe ciało. Nie mieli w ręku żadnej broni, po prostu niczego się nie obawiali. Broń stała oparta o sąsiednią ścianę. Wstałem i dopiero mnie zauważyli, ale do pepesz mieli kilka metrów, a ja gotową do strzelania. Jakub miał przy pasie nagan i chciał po niego sięgnąć, ale za późno. Płacę ci za moje palce, pobicia i za wszystkich tych, co zamordowałeś – pomyślałem. 

Już wyciągał z kabury nagan, gdy skosiła go moja seria z paru metrów. Pozostałych trzech też zabiłem.

Wróciłem rowerem do miasteczka i powiedziałem ludziom, że trzeba pochować tych, co leżą w lesie przy olejarni. Ale, niektórzy widzieli, że i ja tam byłem wieziony, a wśród zabitych mnie nie ma. Prosiłem rodziców, żeby uciekali do Rohatynia. Żydzi dojdą do tego, że to ja ich pozabijałem i zemszczą się. Tylko, że każde przemieszczanie się z miasteczka do miasteczka, wymagało zgody milicji, z wioski do wioski można było chodzić, ale też jak złapali to pobili. Jak więc uciec? 

Ojciec miał pod Równem w miasteczku Zdołbunów brata, który też był kowalem. Nie było na co czekać, więc uciekając dotarłem do stryja, który od razu powiedział: Jeśli brat z żoną nie uciekną to zginą. Za mniejsze winy oni zabijają, cóż dopiero za swoich sześciu ludzi”.
Ukrył mnie dobrze w ziemiance, na którą wyrzucił obornik od krowy hodowanej dla własnych potrzeb, przez wsuniętą rurę dochodziło powietrze i mogliśmy przez nią rozmawiać. Dwa tygodnie było spokojnie, ale jednego dnia usłyszałem krzyki i strzały. Siedziałem jeszcze dwa dni w tej ziemiance, a nikt mi nie dawał jeść ani pić. Pewnie ich zabili – pomyślałem i w nocy wygrzebałem się z tego gnoju. Stryjek z żoną od dwóch dni leżeli zabici na podwórku. W ogródku wykopałem dół i zakopałem oba ciała. Zadawałem sobie pytanie, co teraz robić…

Z książki A.Siwaka “Bez strachu”

To nie była zemsta, to była wojenna konieczność

To nie była zemsta, to była wojenna konieczność

J z L w 20-07-2025 https://naszeblogi.pl/73660-nie-byla-zemsta-byla-wojenna-koniecznosc

Ta historia jest niewygodna, ale prawdziwa i zasługuje na to, by opowiedzieć ją jasno i uczciwie, ponieważ prawda jest ważna, nawet jeśli komplikuje narrację
Kiedyś heroizmem było ratowanie ludzi, dzisiaj heroizmem jest pisanie o historii

Podczas deportacji Żydów z Chmielnika, powiatu stopnickiego, województwa kieleckiego, jesienią 1942 roku, Antoni Szczygielski z Szyszczyc i 25-letni Witold Jędrusik zostali schwytani i straceni przez Niemców za udzielanie pomocy Żydom. Ich aresztowanie i śmierć były wynikiem zdrady Szaje Fastaka, żydowskiego informatora pracującego dla Gestapo. Fastak został później stracony przez polskie podziemie za swoją zdradę.

Nie był to odosobniony przypadek. Żydowscy informatorzy Gestapo zadali druzgocące straty polskiemu podziemiu, zwłaszcza Armii Krajowej. Ich zdrady doprowadziły do śmierci setek, a może tysięcy bojowników, kurierów i ukrywających się cywilów. Gestapo ceniło żydowskich informatorów z prostego, brutalnego powodu: schwytani Żydzi byli narażeni na natychmiastową egzekucję, jeśli nie chcieli współpracować. Ich przetrwanie często zależało od znalezienia schronienia u Polaków, którzy, powodowani współczuciem, wierzyli, że ktoś w takim niebezpieczeństwie nie może być zdrajcą. Niestety, to zaufanie bywało niekiedy zawiedzione.

19 lutego 1944 roku żydowski agent Gestapo zdemaskował komórkę Armii Krajowej ukrytą w warszawskiej kompanii Auto-Sped. Jej członkowie zostali schwytani i wkrótce potem rozstrzelani. Takie incydenty nie były rzadkością, ale rzadko się o nich mówi. Narracja koncentruje się głównie na polskich zdradach Żydów, podczas gdy poważne zagrożenie, jakie żydowscy informatorzy stanowili dla ruchu oporu, pozostaje w dużej mierze przemilczane.
Armia Krajowa traktowała takie groźby poważnie. Rozumieli, że ukrywanie Żydów narażało ich własnych agentów na ryzyko nie tylko ze strony niemieckich patroli, ale także ze strony informatorów ukrytych wśród tych, których chcieli chronić. Początkowo wykorzystywani do tropienia ukrywających się Żydów i Polaków, którzy im pomagali, żydowscy kolaboranci szybko stali się cennym narzędziem w walce Gestapo z podziemiem. Ta taktyka nie była nowa – była już stosowana przez NKWD w okupowanej przez Sowietów Polsce w latach 1939–1941.
W odpowiedzi Armia Krajowa podjęła ukierunkowane działania. Po ujawnieniu planu Hotelu Polskiego, Gestapo zaplanowało zwabienie ukrywających się Żydów fałszywymi obietnicami emigracji. Kapitan Bolesław Kozubowski z kontrwywiadu Armii Krajowej uzyskał od pułkownika Antoniego Chruściela (późniejszego dowódcy Powstania Warszawskiego) upoważnienie do likwidacji kręgu kolaborantów. Jak później relacjonował Kozubowski:

„Po kilkumiesięcznym intensywnym nadzorze poznaliśmy adresy i zwyczaje bandy. 1 listopada 1943 roku w restauracji przy Marszałkowskiej i Nowogrodzkiej rozstrzelaliśmy Lolka Skosowskiego, przywódcę bandy. W ciągu trzech dni zlikwidowaliśmy 14 osób”.To nie była zemsta, to była wojenna konieczność. Jednak wielu z tych samych żydowskich informatorów, którzy pomagali Gestapo, później, po wojnie, odnalazło się ponownie jako kolaboranci Sowietów. Niektórzy emigrowali i oskarżali Polaków o antysemityzm, pisząc książki o tych samych Polakach, którzy ryzykowali wszystko dla wolnej Polski i którzy starali się, często kosztem życia, bronić ludzkiej godności w obliczu okupacji i zdrady.
Ta historia jest niewygodna, ale prawdziwa i zasługuje na to, by opowiedzieć ją jasno i uczciwie, ponieważ prawda jest ważna, nawet jeśli komplikuje narrację.
Uczciwość, integralność i sprawiedliwość nadal mają znaczenie.

Podczas deportacji Żydów z Chmielnika, powiatu stopnickiego, województwa kieleckiego, jesienią 1942 roku, Antoni Szczygielski z Szyszczyc i 25-letni Witold Jędrusik zostali schwytani i straceni przez Niemców za udzielanie pomocy Żydom. Ich aresztowanie i śmierć były wynikiem zdrady Szaje Fastaka, żydowskiego informatora pracującego dla Gestapo. Fastak został później stracony przez polskie podziemie za swoją zdradę.
Nie był to odosobniony przypadek. Żydowscy informatorzy Gestapo wyrządzili ogromne szkody.

============================================

Walka o pokój i myślozbrodnia

Walka o pokój i myślozbrodnia

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    20 lipca 2025 micha

Po zarekomendowaniu amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa do Pokojowej Nagrody Nobla przez premiera rządu jedności narodowej bezcennego Izraela Beniamina Netanjahu, jest szansa, że walka o pokój rozgorzeje ze zdwojoną siłą. Prezydent Donald Trump nie tylko naobiecywał Ukraińcom złote góry w postaci dostaw broni i amunicji, za którą zapłacić mają europejscy członkowie NATO, ale w dodatku oświadczył, że zimny ruski czekista Putin go „rozczarował”.

Rzeczywiście – zamiast od razu się posłuchać i bezwarunkowo zgodzić na zawieszenie broni, kombinuje, kręci i wysyła nad Ukrainę drony, od których giną cywile. Nic zatem dziwnego, że prezydent Trump stracił do niego cierpliwość i zapowiedział, że w poniedziałek, 14 lipca, pokaże mu ruski miesiąc. Tymczasem 14 lipca przypada we Francji rocznica rewolucji, podczas której w imię wolności, równości i braterstwa naród francuski zaczął się wzajemnie wyrzynać. W przeddzień tej rocznicy prezydent Macron wygłosił przemówienie do armii, w którym stwierdził, że wolność jest zagrożona. Nie wyjaśnił dokładnie – przez co, czy przez kogo, więc nie wiadomo, czy miał na myśli rozdętą biurokrację, czy może bisurmanów, którzy już pozbawili Francję suwerenności nad przedmieściami wielkich metropolii, czy wreszcie przez Putina, który – jak wiemy – jest dobry na wszystko, więc i na utratę wolności też.

Na tę ostatnią możliwość wskazywałaby teza, że niepodległość Francji związana jest z niepodległością Ukrainy – jak również ambitny program zbrojeniowy, który ma kosztować słodką Francję bajońskie sumy. Skąd te sumy zostaną wzięte – tego prezydent Macron też nie powiedział, chociaż jest to bardzo ciekawe w sytuacji, gdy dług publiczny Francji już dzisiaj przekroczył 3 biliony euro. Za to odwołał się do postawy konia Boksera z „Folwarku zwierzęcego” Jerzego Orwella. Jak pamiętamy, koń Bokser na wszelkie wątpliwości reagował postanowieniem: „będę więcej pracował”. Tedy prezydent Macron zapowiedział, że każdy musi więcej pracować, a poza tym – wykazać „siłę ducha”. Przypomina to trochę program marszałka Filipa Petaina z roku 1940 – że trzeba pracować – i zaklęcia wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera z 1945 roku, który też stawiał na „siłę ducha” – ale miejmy nadzieję, że prezydent Macron będzie miał więcej szczęścia, bo kadencja kończy mu się dopiero w 2029 roku.

Tymczasem w naszym nieszczęśliwym kraju vaginet obywatela Tuska Donalda nie może doczekać się rekonstrukcji. Miała ona nastąpić już 15 lipca, ale na skutek zgrzytów w koalicji, spowodowanych m. in. ambicjami obywatela Hołowni Szymona, który dla Polski 2050 domagał się stanowiska wicepremiera, termin ten został przesunięty – jedni mówiąc, że do 22 lipca (dawniej E. Wedel), a inni – że jeszcze dalej. Dobrze to nie wygląda tym bardziej, że obywatel Hołownia Szymon odbył bliskie spotkanie III stopnia z Naczelnikiem Państwa Jarosławem Kaczyńskim w mieszkaniu obywatela Bielana Adama, gdzie w towarzystwie wicemarszałka Senatu, Michała Kamińskiego z PSL, prowadzili tajemnicze nocne rodaków rozmowy. Ogólnie chodziło o „ratowanie Polski” – ale co konkretnie uradzono w tej kwestii – tego nikt dokładnie nie wie.

Toteż obywatel Tusk Donald, najwyraźniej zirytowany tymi knowaniami, oświadczył był, że „ślubu nie braliśmy” – mając na myśli koalicję z obywatelem Hołownią Szymonem. Taka poważna zastawka ze strony obywatela Tuska może wskazywać, że liczy na wyciśnięcie samego Szymona Hołowni z Polski 2050, podczas gdy posłowie tej partii nadal wspieraliby jego vaginet. Jak tam będzie, tam tam będzie – ale na razie gruchnęła wieść, jakoby obywatel Tusk Donald proponował marszałkowi Hołowni „odwleczenie” zaprzysiężenia prezydenta-elekta Karola Nawrockiego, co marszałek Hołownia skwitował, że „jak chcecie robić zamach stanu, to bez nas”.

Te koalicyjne przepychanki odbywają się jednocześnie z realizowaniem przez vaginet „linii porozumienia i walki” na granicy polsko-niemieckiej, gdzie obywatel Tusk Donald w ramach porozumienia z Niemcami wprowadził „wyrywkowe kontrole” – ale tak, żeby nikomu, a zwłaszcza migrantom, nic się nie stało – no i „walkę” w patrolami Ruchu Obrony Granic. Odpryskowo obywatel Bodnar Adam, piastujący w vaginecie Tuska Donalda fuchę ministra sprawiedliwości odwiesił panu Robertowi Bąkiewiczowi, animatorowi Ruchu Obrony Granic karę 360 godzin prac społecznych, do czego dołożył obowiązek zapłacenia Babci Kasi za „naruszenie nietykalności cielesnej” 10 tysięcy złotych. Zapanowała w związku z tym panika, że teraz nie tylko Babcia Kasia, ale wszystkie Polskie Babcie będą każdemu się nadstawiały, żeby tylko naruszył im nietykalność, bo czasy są ciężkie, a już zwłaszcza takiej jednej z drugą Babci Polskiej 10 tysięcy złotych na pewno się przyda.

Wszystkie te wydarzenia zeszły jednak na plan dalszy w związku z myślozbrodnią, jakiej dopuścił się Grzegorz Braun wyrażając wątpliwości w kwestii Auszwicu, który – jak powszechnie wiadomo – jest fundamentem przemysłu holokaustu. Światem wstrząsnął dreszcz oburzenia i z wyrazami potępienia myślozbrodni oraz myślozbrodniarza pospieszyli nie tylko Żydowie, ale i hierarchowie katoliccy z J.Em. Grzegorzem kardynałem Rysiem, który dał do zrozumienia, że godzenie w przemysł holokaustu jest grzechem, a taki grzesznik będzie miał przechlapane nie tylko na tym świecie, ale i na tamtym.

Myślozbrodnię potępił zarówno obywatel Tusk Donald, jak i Książę-Małżonek, a także Naczelnik Państwa Kaczyński Jarosław, politykowie Konfederacji oraz pan prezydent Andrzej Duda. Z tego powodu uznałem tę myślozbrodnię za rodzaj błogosławionej winy, która stwarza szansę nie tylko na głębokie przemiany ekumeniczne, ale również – na proklamowanie zgodny narodowej w naszym nieszczęśliwym kraju – jednak pod warunkiem, że Grzegorz Braun zostanie na podstawie przyjętej przez Sejm przez aklamację i w podskokach podpisanej przez prezydenta Dudę ustawy incydentalnej, skazany na śmierć przez zagazowanie czadem w komorze gazowej obozu koncentracyjnego na Majdanku w Lublinie.

Za okupacji kurki od butli z czadem odkręcał tam dyżurny SS-man, obserwując skutki przez zakratowane okienko. Teraz – i to jest istota mego pomysłu racjonalizatorskiego – kurki mogłyby odkręcać parami osobistości, które Grzegorza Brauna pryncypialnie potępiły. A więc w pierwszej parze J. Em. Grzegorz kardynał Ryś z Naczelnym Rabinem RP, panem Schudrichem, z drugiej parze – obywatel Tusk Donald z Naczelnikiem Państwa Jarosławem Kaczyńskim, w parze trzeciej – pan prezydent Andrzej Duda z premierem Beniaminem Netanjahu – i tak dalej – aż do wyczerpania kolejki chętnych.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Czy Credo łączy nas z niekatolikami? Niebezpieczna półprawda na rocznicę Soboru

Credo łączy nas z niekatolikami? Niebezpieczna półprawda na rocznicę Soboru  

Filip Adamus https://pch24.pl/credo-laczy-nas-z-niekatolikami-niebezpieczna-polprawda-na-rocznice-soboru/

(fot. PCh24.pl/GS)

Obchody 1700-lecia Soboru Nicejskiego zbliżają się wielkimi krokami. Wśród doktrynalnego zamętu obecnych czasów to rzeczywiście szczególna okazja. W końcu tysiąc siedemset lat temu biskupi potępili herezję Ariusza, dając przykład troski o czystość wiary. „Patrzcie i uczcie się!” – chciałoby się powiedzieć ich współczesnym następcom. Paradoksalnie przygotowaniom do uczczenia rocznicy towarzyszy „ekumeniczne” nastawienie. Jego źródłem jest twierdzenie, że zdefiniowane na dwóch pierwszych soborach wyznanie wiary zbliża wszystkich, którzy mienią się wyznawcami Chrystusa: katolików, prawosławnych, czy protestantów. To półprawda, która może przyczynić się do poważnego nieporozumienia.  

To samo Credo?

Łatwo powiedzieć, że skoro wszyscy chrześcijanie zgadzają się na samo suche brzmienie Credo, to jest ono dla nas wspólną podstawą i dziedzictwem, po które razem sięgamy. Z niektórych pojawiających się przed 1700-leciem Soboru Nicejskiego publikacji płynie właśnie taki wniosek: symbol wiary, sformułowany na dwóch pierwszych soborach powszechnych, łączy wszystkich – protestantów, prawosławnych i katolików. 

Już minimalny wysiłek porównania tekstu Credo z teologią różnych wspólnot pokazuje, jak wybrakowany to obraz. O ile ogłoszoną w 325 roku naukę o Trójcy Świętej podzielamy raczej zgodnie, to nie jest ona przecież jedyną treścią symbolu dwóch pierwszych soborów powszechnych. Wypowiadając wyznanie wiary mówimy na przykład „Stamtąd przyjdzie sądzić żywych i umarłych”. Słowa te same, a przecież katolicy i protestanci za ich pomocą wypowiadają treść nie do pogodzenia różną. Dla nas to zapowiedź powołania przed trybunał Chrystusa, kiedy Zbawiciel rozliczy nas z całości ziemskiego życia. Z tego, czy zachowaliśmy wiarę we wszystkie prawdy objawione i z uczynków. Dla zwolenników „sola fide” o tak postrzeganej roli tych ostatnich nie ma mowy. O zbawieniu decyduje sama wiara, dająca łaskę, której nie da się utracić. Ewentualnie – wedle przekonań Kalwina – uprzednie wybranie albo odrzucenie przez Boga. Nawet we wspólnej luterańsko- katolickiej deklaracji o usprawiedliwieniu z 1999 roku nie udało się znaleźć kompromisu w tej kwestii. Niezależnie od różnorodnego spojrzenia na znaczenie uczynków w różnych protestanckich grupach – jednomyślności w tej sprawie nie ma.

Prawdziwe „schody” zaczynają się za to, gdy wyznajemy wiarę w „jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół”. Tu w pełni nie możemy zgodzić się nawet z prawosławnymi. To, jakie konkretnie przekonania wynikają z tego artykułu Credo, wyjaśniał na kartach encykliki „Satis Cognitum” Leon XIII. 

Jak zaznaczał papież, w „straszliwym błędzie” znajdują się Ci, którzy wyobrażają sobie Kościół jako niewidzialny lub jako instytucję ludzką, pozbawioną boskiego ustanowienia i darów łaski. Jak w człowieku ciało i dusza, tak w Chrystusowym Kościele pierwiastek boski i duchowy łączy się w jedno z hierarchicznym porządkiem opartym o apostolską sukcesję i prymat Piotra, konkludował Ojciec Święty. Warto zauważyć, że podobne wyjaśnienie tego, co oznacza wiara w Kościół  znajdziemy również w encyklice „Mystici Corporis” Piusa XII

W taki Kościół nie wierzą oczywiście autokefaliczne wspólnoty prawosławia, ani protestanci. Tymczasem właśnie to, że Kościół jest „jeden” nie pozwala patrzeć na te różnice jako pomijalne interpretacyjne rozbieżności, tłumaczył w „Satis Cognitum” Leon XIII. 

„Ten, który założył ten jedyny Kościół dał mu również jedność, co oznacza, że uczynił go takim, aby wszyscy, którzy mają do niego należeć byli złączeni najściślejszymi więzami tak, by tworzyli jedno społeczeństwo, jedno królestwo, ciało: Jedno ciało i jeden duch, jak jesteście wezwani w jednej nadziei wezwania waszego” (Ef 4, 4). Wolę swą w tej sprawie Jezus Chrystus wyraził na krótko przed zbliżającą się śmiercią i uroczyście konsekrował, tak zwracając się do Ojca: A nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy przez słowo ich uwierzą we Mnie … aby i oni w Nas jedno byli … aby osiągnęli doskonałą jedność (J 17, 20–23). Od swych uczniów zażądał tak doskonałej i tak głębokiej jedności, by odzwierciedlała w, pewnej mierze, Jego zjednoczenie z Ojcem: Proszę, by wszyscy byli jedno, jak Ty Ojcze we Mnie, a Ja w Tobie (J 17, 21).

„(…)Tak więc, jak jeden jest Pan i jeden chrzest, tak też potrzebna jest jedna wiara wszystkich chrześcijan, gdziekolwiek by byli. Stąd też św. Paweł Apostoł nie tylko prosi chrześcijan, by wszyscy żywili te same przekonania i unikali spornych poglądów, lecz usilnie domaga się i zaklina: Was zaś proszę, bracia, przez imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, żebyście wszyscy to samo mówili i żeby nie było między wami rozdwojenia, ale bądźcie doskonale zgodni w tej samej myśli i w tym samym zdaniu (1 Kor 1, 10). Miejsca te prawie w ogóle nie wymagają objaśnienia, dosyć mówią bowiem same za siebie. Zaiste więc ci, którzy uznają się za chrześcijan, winni mieć jedną wiarę (…)”, kontynuował Leon XIII.

W celu utrzymania tej jedności Chrystus ustanowił w Kościele Urząd Nauczycielski, tak by wiara nie była przedmiotem indywidualnych interpretacji, ale była zachowana bez skazy i zgodnie wykładana, kwitował.

Sobór Trydencki tłumaczy Skład Apostolski

W tym świetle trudno uznać, by zgoła inne rozumienie Credo z powodu tylko tego samego brzmienia, łączyło chrześcijan jakimś ścisłym węzłem. Oczywiście, truizmem jest, że wszyscy zgadzamy się na Trójcę Świętą. Czy z tego powodu można jednak mówić, że Credo w szczególny nas ku sobie zbliża? 

By szczerze wyznać wiarę, tak jak zrobili to ojcowie dwóch pierwszych soborów powszechnych, nie wystarczy zgoda na jakieś rozumienie tej formuły. Wyraźnie pokazuje to katechizm Soboru Trydenckiego. Cała jego pierwsza część, poświęcona wierze, oparta jest wyłącznie o tłumaczenie znaczenia składu apostolskiego. Nie jest on wprawdzie zupełnie tożsamy z nicejsko-konstantynopolitańskim Credo, ale odpowiada mu w bardzo dużej mierze, a w swoich wyjaśnieniach biskupi odnoszą się również do części symboli, których brak w krótszym tekście. W tym względzie zresztą porządek Katechizmu Rzymskiego naśladuje struktura katechizmu Jana Pawła II. 

W katechizmie św. Piusa V spotykamy zatem szczegółowe wyjaśnienia, co należy rozumieć przez określenia takie, jak „wierzę w Boga Ojca”, co dokładnie oznacza boska wszechmoc, stworzenie świata, a nawet co w zasadzie powinniśmy mieć na myśli w ogóle mówiąc „wierzę”.  

Warto zwrócić uwagę na dziesiąty rozdział tego dedykowanego proboszczom wykładu katolickiej wiary. Traktuje on właśnie o sensie wyrażenia „jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół”. „Jeżeli kto mocno pojmie i zrozumie tę prawdę łatwo się straszliwego i szkodliwego kacerstwa ustrzec może (…). To zaś tak wielkie zgromadzenie ludzi po całym świecie rozszerzone jednym jest nazywane dla tych przyczyn, które św. Paweł do Efezjan wyraził mówiąc: Iż jednego Pana, jedną Wiarę, i jeden tylko chrzest wyznajemy. Jeden jest też Kościoła tego Sprawca i Rządca niewidomy, Pan Chrystus, którego Ojciec Przedwieczny uczynił Głową nad całym Kościołem, który jest ciałem Jego: widomym, jest ten, który będąc prawym Piotra głowy Apostolskiej namiestnikiem, Rzymską Stolicą Rządzi”, wskazali biskupi.  

Widać zatem, że gdy próbujemy skonkretyzować, do czego Credo rzeczywiście zobowiązuje, to zakres zgody z niekatolikami zmniejsza się diametralnie. Katechizm św. Piusa V podkreśla przy tym jednocześnie, że doktryna Kościoła nie jest jakąś formą spojrzenia na fundamenty chrześcijaństwa, ale samą objawioną nauką.

„Lecz i z początku Kościoła, który łaska od Apostołów objawiona prowadzi, poznajemy jego prawdziwość. Bo nauka tego Kościoła prawdziwie, nie jest nowa, ani teraz zjawiona, ale od apostołów już dawno podana i na cały świat rozsiana. Nikt przeto nie może wątpić, że nauki bezbożne kacerskie daleko się od Wiary prawdziwego Kościoła różnią, ponieważ się sprzeciwiają kościelnej nauce, która jest od apostołów aż do tych czasów. I tak aby wszyscy zrozumieli, który jest Kościół powszechny, Ojcowie Duchem Bożym natchnieni w swoim Składzie dołożyli słowo Apostolski. A jak ten jeden Kościół błądzić nie może w podaniu Wiary i naprawy obyczajów, albowiem nim Duch Święty rządzi, tak inne wszystkie, które sobie imię Kościoła przywłaszczają, ponieważ duchem szatańskim są zwiedzione, bardzo w szkodliwych błędach około wiary i obyczajów błądzić muszą”, czytamy w soborowym dokumencie.

Panchrześcijańska Nicea?

Tymczasem wobec zbliżających się wielkimi krokami obchodów 1700-lecia nicejskich obrad da się wyczuć podejście, które chce przedstawić Credo jako wspólne, panchrześcijańskie dziedzictwo – potencjalne narzędzie ekumenicznego zbliżenia. 

W kwietniu 2025 roku na łamach Vatican News ukazał się artykuł redaktora naczelnego tego medium zatytułowany „Wracając do Nicei, jak bracia”. Za podstawę posłużył zresztą Andrei Tornielliemu dokument Międzynarodowej Komisji Teologicznej wydany z okazji 1700-lecia obrad soboru w Nicei.

W publikacji znajdujemy dobitnie wyrażone przekonanie, że symbol wiary łączy nas głęboko z niekatolikami. „Wiara Nicei, w całym jej pięknie i wielkości, jest powszechną wiarą wszystkich chrześcijan. Wszyscy są zjednoczeni w wyznawaniu nicejsko-konstantynopolitańskiego symbolu, nawet jeśli nie wszyscy przyznają jego decyzjom takie samo znaczenie. Rok 2025 jest z tego powodu nieocenioną okazją, by podkreślić, że to co mamy wspólnego, ilościowo i jakościowo, jest znacznie silniejsze, niż to co nas dzieli”, czytamy. „Wspólnie wierzymy w Trójjedynego Boga, w Chrystusa prawdziwego człowieka i Boga, w zbawienie w Jezusie Chrystusie, (…) wierzymy w Kościół, chrzest, zmartwychwstanie umarłych i życie wieczne”, mówi watykański dokument. 

Stwierdzenie, że wszyscy chrześcijanie wyznają „wiarę Nicei” może budzić nieporozumienia. Wprawdzie na soborze w 325 roku ogłoszono krótszą wersję wyznania wiary, skoncentrowanego na Trójcy Świętej, ale Międzynarodowa Komisja Teologiczna tłumaczy bezpośrednio i wyraźnie, że nazywa w ten sposób symbol nicejsko-konstantynopolitański, zawierający już prawdy m.in. o Kościele, czy Sądzie Ostatecznym. Optyka, jaką popularyzować chcą inicjatorzy „ekumenicznego” podejścia do 1700-lecia Soboru nicejskiego, zakłada, że wyznanie wiary, które powtarzamy co tydzień w kościele, spaja wszystkich, którzy mienią się chrześcijanami.  

Dzieli nas wiara 

Są podstawy, by mieć dystans do tej oceny. We wspomnianym już „Satis Cognitum” Leon XIII przypominał, że nieprzyjęcie choć jednej prawdy objawionej oznacza odrzucenie wiary w całości. „Taka jest natura wiary, że nie ma nic bardziej absurdalnego, niż jedno przyjąć, a drugie odrzucić”, pisał Ojciec Święty. Jak dodawał, Kościół – m.in. w Nicei – od zawsze wyklinał ze swojego łona wszystkich tych, którzy choć w najmniejszym stopniu odpadli od jego doktryny. To „restrykcyjne” podejście jest owocem poprawnego rozumienia tego, czym jest sama wiara. Nie polega ona na uznaniu za racjonalny tego, czy innego elementu nauczania albo nawet większości treści głoszonych przez Kościół. Jak zdefiniował m.in. Sobór Watykański I, wiara to przyjęcie całości prawdy religijnej ze względu na jej objawienie przez autorytet samego Boga. Kto odrzuca choć jedną prawdę religii po prostu sprzeciwia się samemu dawcy Prawdy.  

W tym świetle popularyzowanie stwierdzenia, że niekatolicy wiarę soboru konstantynopolitańsko-nicejskiego wyznają wydaje się szczególnie niebezpieczne. Mogłoby to prowadzi Czytelników do przekonania, że błędne opinie są pewnym dopuszczalnym sposobem interpretacji fundamentów położonych na dwóch pierwszych soborów powszechnych. Tymczasem na żadną „jedność w różnorodności” nie ma tu miejsca. Kto odrzuca właściwy sens artykułów Credo, występuje przeciwko wierze ojców dwóch pierwszych soborów powszechnych – przechowanej w Kościele katolickim. 

Sobór Nicejski zostawił nam ważny drogowskaz w tym, jak obszedł się z wpływową herezją Ariusza. Trudno powiedzieć, by jej twórca odrzucił wszystkie prawdy wiary. Sprzeciwił się jednej z nich – a przecież wspominamy jego ekskomunikę… Nie lada akrobacji trzeba, by przy rocznicy tego zgromadzenia twierdzić, że mimo fundamentalnych różnic w rozumieniu Credo, może ono nas wyraźnie ku sobie zbliżać. Wspólna dla nas i niekatolików może być wprawdzie wizja Trójcy Świętej, ale w najgłębszym sensie Credo – ujęte jako całość – nas dzieli.

Filip Adamus

Mentzen: Rząd Tuska wpuszcza do Polski kryminalistów, morderców

Mentzen: Rząd Tuska wpuszcza do Polski kryminalistów, morderców

20.07.2025 https://nczas.info/2025/07/20/mentzen-rzad-tuska-wpuszcza-do-polski-kryminalistow-mordercow/

Sławomir Mentzen,
Sławomir Mentzen, “STOP MIGRACJI”. Obrazek ilustracyjny. Źródło: X/Sławomir Mentzen

Sobotnie demonstracje przeciwko imigracji, która odbyły się w ponad 80 miastach w całym kraj, zgromadziły tysiące Polaków domagających się powstrzymania niekontrolowanego napływu przybyszów. Protesty podsumował Sławomir Mentzen z Konfederacji.

W sobotę w południe w całym kraju przeszły manifestacje organizowane przez Konfederację pod hasłem „Stop imigracji!”. Pikiety zapowiedziane zostały w sumie w 80 miejscowościach. W kilku miejscach towarzyszyły im kontrmanifestacje zorganizowane przez środowiska lewicowe. Pisaliśmy o tym szerzej TUTAJ.

Protesty podsumował Sławomir Mentzen, były kandydat Konfederacji na prezydenta i prezes partii Nowa Nadzieja.

„Dzisiaj cała Polska protestowała przeciwko polityce migracyjnej tego rządu. Rząd Tuska ściga żołnierzy próbujących pilnować naszej wschodniej granicy. Pozwala Niemcom na podrzucanie nam tysięcy nielegalnych migrantów” – napisał Mentzen na portalu X.

„Do tego wpuszcza tu zwyczajnych przestępców. Kilka dni temu w Lubinie imigrant z Mołdawii pobił i zgwałcił kobietę. Gdy zatrzymała go policja, okazało się, że gość siedział w Mołdawii 8 lat za zabójstwo!”

„Rząd Tuska wpuszcza do Polski kryminalistów, morderców, ludzi w żaden sposób przez nikogo nie sprawdzanych. A potem ci ludzie gwałcą i mordują, poważnie zagrażają naszemu bezpieczeństwu!”

„Chcemy żyć w bezpiecznym kraju, chcemy szczelnych granic, nie chcemy imigracji, nie chcemy na ulicach ludzi z dzikich krajów!” – podsumował Mentzen.

Rysie też chorują na wściekliznę. Nawet kardynalne.

Kard. Ryś w obronie migrantów.

Ujawniono treść listu.

„KAŻDY CZŁOWIEK ma prawo

wybrać sobie miejsce do życia”

17.07.2025 rysie/chore

[z nienawiści do Polski, czy do Prawdy?]

Kard. Grzegorz Ryś
Kard. Grzegorz Ryś Fot. PAP/Marian Zubrzycki

Kard. Grzegorz Ryś napisał list do wiernych, który ma zostać odczytany w kościołach Archidiecezji Łódzkiej w najbliższą niedzielę. Jego treść ujawnił portal RMF24.

Metropolita łódzki w liście do wiernych podkreślił, że zwraca się do nich „w związku z ważnymi pytaniami, które szczególnie w ostatnich tygodniach „wiszą w powietrzu” i których nie wolno zostawić bez odpowiedzi”. „Nie chodzi przy tym o naszą, lecz o Bożą odpowiedź!” – twierdził.

Hierarcha nawiązał do Pisma Św., by odnieść się do „dwóch niezwykle ważnych kwestii”. Jedną z nich jest „spór o uchodźców i migrantów”.

Według kard. Rysia, spór wokół kwestii migracji powoduje „działania, które – nierzadko powołując się na chrześcijańskie motywacje – w istocie rzeczy z chrześcijaństwem nie mają wiele wspólnego, godząc także w inicjatywy prawdziwie ewangeliczne, jak np. prowadzone (czy współprowadzone) od czasu wojny w Ukrainie przez kościelną CARITAS «Centra pomocy migrantom i uchodźcom»”.

„Hejt, strach przed «obcym», stereotypy, nienawiść stają się argumentem ważniejszym niż racje ludzkie i ewangeliczne” – grzmiał. Duchowny ocenił, że zgodnie z katolicką nauką społeczną „KAŻDY CZŁOWIEK ma prawo wybrać sobie miejsce do życia; i ma prawo w tym miejscu być uszanowanym w swoich przekonaniach, kulturze, języku i wierze”. Dalej napominał, że chrześcijaństwo to „PROŚBA: najpierw o NAWRÓCENIE JĘZYKA!”. Grzmiał również, że „panujący dyskurs zarówno godzi w przybyszów, jak i przetrąca inicjatywy, motywacje i siły tych, którzy chcą im pomóc”.

Przypomnijmy, że rząd warszawski postanowił bohatersko walczyć z kryzysem migracyjnym. Od 7 lipca na granicach z Niemcami i Litwą obowiązują kontrole graniczne. Reakcję polityków, po przeszło półtorarocznych rządach, wywołała znacząca zmiana nastrojów społecznych po serii tragicznych doniesień o przestępstwach – w tym zabójstwach i atakach – dokonywanych w Polsce przez imigrantów.

Aleksander Dugin: Trump wycofuje się… Powstaje nowa MAGA?

– Aleksander Dugin: Trump wycofuje się…

zygmuntbialas

Na podstawie moich ostatnich postów na Telegramie doszli niektórzy do wniosku, że jestem rozczarowany Trumpem. Nie jest to jednak do końca prawdą. Obserwowałem rozwój Trumpa, narodziny jego ideologii – trumpizmu – uważniej niż politykę jakiegokolwiek innego kraju. Cała historia drugiej kampanii wyborczej Trumpa była w istocie pełnoprawną rewolucją, ponieważ idee, które głosił – a które jego zwolennicy rozpowszechniali i pogłębiali, znajdując oddźwięk wśród Amerykanów – ukształtowały bardzo spójny światopogląd. Była to prawdziwa ideologia, a nie tylko zbiór haseł.

Łącząc różne oświadczenia i stanowiska w ramach tej platformy, doszedłem do wniosku, że trumpizm ma dość poważny rdzeń ideologiczny. Trump proponował całkowicie alternatywny światopogląd, w jaskrawym kontraście do globalistów i liberałów. Jego orientacja nie była liberalna, lecz antyglobalistyczna, skupiając się na silnym, cywilizowanym państwie – amerykańskiej cywilizacji państwowej – z odpowiednimi kalkulacjami ekonomicznymi, elementami polityki zagranicznej, a nawet wewnętrznym programem ideologicznym. Obejmowało to odrzucenie ruchu LGBTQ, zakazanego w Rosji, i innych aspektów kultury ‚Woke’, a także zniesienie ‚Cancel Culture’.

Wszystko to znalazło swój wyraz w pierwszych dniach prezydentury Trumpa. To właśnie poprzez obcowanie z tym elementem ideologicznym odniosłem wrażenie, że był on niczym lodołamacz, przebijający się przez zamarznięte morze globalistyczno-liberalnej dyktatury. Trump robił to z centrum, z głównej sali kontrolnej systemu. Naturalnie pozostawiło to silne wrażenie, zwłaszcza gdy śledziłem to na bieżąco poprzez posty, wywiady, rozmowy i transmisje na żywo. Trump płynął na tej fali i początkowo działał zgodnie z tym programem.

Wrażenie było głębokie. Oczywiście Ameryka nie jest społeczeństwem tradycyjnym. Takie społeczeństwo nigdy tam tak naprawdę nie istniało. Ameryka jest eksperymentem nowoczesności. Tak, ze wszystkimi oczywistymi ograniczeniami, w tym z prawicą technologiczną, reprezentowaną przez Elona Muska i Petera Thiela, których poglądy są często dziwaczne i ekstrawaganckie, a nawet z jawnym narodowym populizmem Steve’a Bannona. Oczywiście, nic z tego nie jest w naszym guście. W zasadzie nie było w tym nic, czym można by się zachwycić. Niemniej jednak, stało to – i nadal stoi – w bezpośredniej koncepcyjnej opozycji do poprzedniego kursu amerykańskiego rządu.

Jeśli spojrzymy na Trumpa i trumpizm według standardów naszej własnej cywilizacji, cała sprawa często wydaje się potworna i przerażająca. Ale w porównaniu z liberalizmem i globalizmem, które państwa Unii Europejskiej wciąż bezwładnie ucieleśniają, wyglądało to jak konserwatywna rewolucja. Nieprzypadkowo Macron na spotkaniu Wielkiej Loży Wolnomularzy Francji wypowiedział ideologiczną wojnę ‚mrocznemu oświeceniu’ reprezentowanemu przez Trumpa. Macron uczynił to w imię tego, co masoni, liberałowie, globaliści, zboczeńcy i parady równości głoszą jako ‚jasne oświecenie’. Innymi słowy, ostrze trafiło na kamień.

Niemniej jednak, typowy liberalny globalizm, który dominował w Ameryce i na świecie przez ostatnie kilka dekad, otrzymał od Trumpa dotkliwy cios. Przyniósł ze sobą nową ideologię – pod pewnymi względami niejasną, ale pod innymi bardzo atrakcyjną: tradycyjne wartości, odrzucenie interwencji zagranicznych, odrzucenie neokonserwatystów, całkowite odwrócenie liberalno-demokratycznego programu Partii Demokratycznej ze wszystkimi jego degeneracjami i nakazanym, obowiązkowym rozkładem. To budziło i nadal budzi nasze zainteresowanie.

Jednak z czasem Trump zaczął się z tego wszystkiego wycofywać. Stracił członków swojego pierwotnego zespołu. Zbliżył się do neokonserwatystów, tak jak w swojej pierwszej kadencji. Nie potępił ludobójstwa Netanjahu w Strefie Gazy. Poparł 12-dniową operację wojskową Izraela, a co więcej, amerykańskie bombowce zaatakowały nawet suwerenny Iran. Teraz przygotowuje się do obalenia reżimu Welajat-e Faqiha. Krótko mówiąc, działa wbrew swoim obietnicom i oczekiwaniom tych, którzy na niego głosowali. Ponieważ ludzie, którzy na niego głosowali, chcieli czegoś innego. To niezwykle ważne.

Ruch MAGA pozostaje jednak bardzo silny. Być może Elon Musk zostanie jego nowym sztandarowym przywódcą. Zaproponował już założenie trzeciej partii w Ameryce, a biorąc pod uwagę jego zasoby, nie jest to bynajmniej naiwne. Thomas Massie, konsekwentny zwolennik Trumpa i zagorzały paleo-konserwatysta, stanowczo sprzeciwił się interwencji w Iranie i staje się już kluczową postacią w innym nurcie ruchu MAGA. Massie i Musk zbliżają się do siebie, co również jest bardzo interesujące. Jednocześnie Peter Thiel – jeden z architektów zwycięstwa Trumpa – wygłasza bardzo mroczne i trafne stwierdzenie: globalizm jest ideologią cywilizacji Antychrysta. Nawiasem mówiąc, nawet Marco Rubio stwierdził, że Irańczycy oczekują rychłego przybycia imama Mahdiego, co zwiastuje koniec czasów.

Jesteśmy więc świadkami nowej i bardzo interesującej konstelacji polityczno-teologicznej i eschatologicznej. Dlatego musimy zachować spokój i zacząć dogłębnie studiować filozofię, religię, eschatologię i geopolitykę – znacznie poważniej niż nasza obecna społeczność ekspertów, która jedynie powierzchownie analizuje i sprowadza wszystko do cen ropy. Teraz nadszedł czas na dogłębną analizę, a nie deklaracje entuzjazmu czy rozczarowania Trumpem.

Znajdujemy się w sytuacji, w której Ameryka i ci, którzy obecnie nią rządzą, decydują o najważniejszych globalnych trendach. Jest jeszcze jedna potęga – Chiny – i jesteśmy my. Praktycznie nie ma innych prawdziwie suwerennych mocarstw na świecie. Mamy własny projekt świata wielobiegunowego i chcemy go budować razem z Chinami. To poważna odpowiedź, a jednak globalne przywództwo nadal spoczywa w rękach Ameryki. Ani ideologicznie, militarnie, technologicznie, ani ekonomicznie – nawet z Chinami – nie możemy odwrócić tego przywództwa. Dlatego to, co dzieje się w Ameryce, ma dla nas ogromne znaczenie.

Aby to wszystko naprawdę zrozumieć, trzeba oczywiście znać i rozumieć historię Zachodu oraz filozofię René Guénona, Juliusa Evoli, Nikołaja Danilewskiego, Lwa Tichomirowa i Oswalda Spenglera. Pełne przyswojenie tych tekstów zajęłoby pół życia. Bez nich nie rozumie się absolutnie niczego – ani tego, co dzieje się w Ameryce, ani tego, co dzieje się tutaj. Dlatego nie powinniśmy stawiać sobie niemożliwych zadań. To odpowiedzialność tych, którzy posiadają niezbędne kompetencje i przygotowanie. Wkraczamy w sferę, w której wiele rzeczy zaszokuje zdrowy rozsądek.

Dlatego do mojej analizy należy podejść inaczej. Nie chodzi o to, by być ‚zawiedzionym’ czy ‚zachwyconym Trumpem’. Takie kategorie nie mają dla mnie znaczenia. Jestem rosyjskim patriotą i Rosja jest dla mnie wartością absolutną. Patrzę na wszystko z perspektywy mojego kraju, mojej cywilizacji i jej eschatologicznej misji jako Trzeciego Rzymu, katechonu, który zbawia świat przed panowaniem Antychrysta. To jest najważniejsze.

https://www.geopolitika.ru/de/article/trump-zieht-sich-zurueck

Napisał: Aleksander Dugin

Opracował: Zygmunt Białas

Sunday Strip: Good Riddance – To bad media. MEM-y VI.

Sunday Strip: Good Riddance

To bad media

ROBERT W MALONE MD, MS JUL 20












With Stephen Colbert gone from Cable TV, just think about we all will be missing.


Yah, “that” vaccine dance!

But for anyone who needs more indoctrination and propaganda from our good friends in the pharma industry and government – oh, Stephey delivered so much more!

(If you watched all of that video, you are a better man than I)!

So say we all-
Good riddance to bad trash news!

But what about big bird? 

Let’s face it, who remembers when “Bird Bird” tried to guilt parents of toddlers into getting their babies vaccinated with an experimental product, to “save” grandma?

And we thought the good times would never end <insert sarcasm>!

Taking out the trash…

The truth is that when Big Bird became a child predator, it became time to defund PBS.

This week Congress did the right thing. They deserves our gratitude for defunding PBS. 

It is past time to eliminate such rubbish from the airwaves.



Malone News is a reader-supported publication. To receive new posts and support my work, consider becoming a free or paid subscriber.

Upgrade to paid


Thanks for reading Malone News! This post is public so feel free to forward it on, crosspost, or share it on other social media sites.

Share


For more details on the slow rolling financial collapse of old-school (dead) corporate media, please see the following:

The Apocalypse of Legacy Media
ROBERT W MALONE MD, MS· JUL 19
The Apocalypse of Legacy Media
Cable news is losing both audience share and financial stability, with no clear prospect for reversing these declines as the cable ecosystem itself continues to erode. The old cable news model is unlikely to survive in its current form much longer.
Read full story

CHŁOPIEC I PIES. Dwie drogi. Andrzej Sarwa.

Andrzej Sarwa AZOR opowiadania o psach 8.

CHŁOPIEC I PIES

Malec, z wyglądu liczący cztery, najwyżej pięć lat, ubrany w krótkie szare spodenki na szelkach, sięgające dość wysoko nad kolana, w prążkowane jasnobeżowe rajtuzki założone pod te spodenki, kremową koszulkę zapiętą pod szyję, na którą naciągnięty był robiony na drutach, gęstym i zwartym ściegiem, ciemnogranatowy sweter „w serek”, wreszcie buciki wiązane na sznurówki, stał na środku niebrukowanej drogi i spoglądał na tkwiącego bez ruchu, dokładnie naprzeciwko, psa.

Nie był to jakiś rasowy zwierzak, ale zwyczajny nieduży kundelek. Zresztą, dla członka społecznych wyżyn, elity, który jakimś cudem zaplątałby się w te rejony zamieszkałe przez biedotę, zarówno chłopiec, jak i pies byli jednakowymi kundlami.

Ale malec jeszcze nie wiedział, że jest nikim, a i piesek chyba też nie zdawał sobie z tego sprawy, bo stał i uśmiechał się do chłopca, odsłaniając białe ząbki.

Że co? Że psy nie potrafią się uśmiechać? Ech! Potrafią i to jeszcze jak cudnie!

Późnojesienny ranek był chłodny, tak chłodny, że aż przywabił szron, który osiadł na przydrożnej trawie, na nie do końca jeszcze uschłych chwastach, sterczących nierównym rzędem wzdłuż pobocza i na pajęczynach, które były rozpięte pomiędzy badylami.

W miniaturowych lodowych kryształkach rodziły się brylantowe błyski, bo słońce nieśmiało wisiało ponad horyzontem i słało swoje promienie ku ziemi, chociaż o tej porze roku prawie już one nie grzały.

Piesek miał niezbyt długą sierść. Barwy był niejednolitej, miejscami kawy z mlekiem, miejscami szarej, a miejscami ciemnoburej. Jedynie dość okazałe, o regularnym kształcie, spiczaste uszy były prawie czarne i takiż sam zawinięty do góry ogon, nos, mordka i obwódki wokół oczu. Pies wpatrywał się swoimi ciemnoorzechowymi ślepkami, w których co rusz budziły się jantarowe błyski, w jasnoszare, czy może raczej szaroniebieskie oczy chłopczyka, od czasu do czasu unosząc nos w górę, kierując go w stronę dziecka, wyraźnie chcąc się z nim zaprzyjaźnić. A potem przekrzywił łebek i wdzięczył się, od czasu do czasu nieśmiało pomerdując ogonkiem.

Zdawać by się mogło, że chce powiedzieć do malca:

– No stary, chodź ze mną, pokażę ci coś niezwykłego.

A chłopiec, jakby rozumiejąc myśli kundelka, na głos mu odpowiedział:

– Nie mogę piesku, nie mogę. Nie wypiłem garnuszka mleka, nie zjadłem kromki chleba, które mi babcia przygotowuje na śniadanie. No i nie mam czapki. Mogę się zaziębić. Babcia nie pozwala mi wychodzić na dwór bez czapki, kiedy jest już zimno.

Lecz kundel nie dawał za wygraną:

– Eee, tam. Nic ci nie będzie. Najwyżej raz nie zjesz śniadania i trochę zmarzniesz. Zobacz, jaki ja mam zapadnięty brzuszek, bo tylko tyle zjem, ile znajdę gdzieś na śmietniku, albo mi jakaś dobra dłoń czasem z łaski rzuci. I kapotkę mam też nieszczególną. Nie jest tak kudłata, jak u innych psów i często mi zimno. No, stary! Chodź!

Chłopczyk zrobił krok w stronę kundelka, ale ten jakby zmienił zdanie i kilka razy podniósł łapę do góry.

– Może jednak masz rację, może trzeba pokazać się babci, zjeść chleb i wypić mleko. No i nie zapomnieć o czapce! Wracaj, wracaj, a ja tu zaczekam na ciebie.

– Zaczekasz piesku?

Kundel się znów uśmiechnął, jednocześnie ściągając wargi i odsłaniając rząd śnieżnobiałych ząbków.

– Wiesz? Polubiłem cię piesku, chyba najbardziej na świecie!

– Ja ciebie też, chłopczyku.

* * *

Malec zawrócił w stronę domu. Skrzypnęła furtka, stuknęły drzwi. Poczuł charakterystyczny zapach sieni – mieszaninę wilgotnej stęchlizny i świeżo ukiszonej kapusty.

– Babciu, babciu! – zawołał, ale odpowiedziało mu milczenie.

Nacisnął klamkę i otworzył kolejne drzwi prowadzące z sieni w głąb domu, poznaczone przez korniki, pomalowane brązową farbą o ciemnoczerwonawym odcieniu, przestąpił próg i znalazł się w izbie.

Ale nie było tam ani babci, ani garnuszka z gorącym mlekiem, ani kromki suchego chleba. Pod kuchnią także nie buzował ogień. Lodowaty ziąb snuł się od ścian pobielanych przez lata niezliczonymi warstwami wapna, które łuszczyło się i opadało na glinianą polepę podłogi. Tu i ówdzie tynk już całkiem się skruszył i spod białawej powłoki wyzierała, czerwieniejąc, stara, zmurszała, na wpół zlasowana cegła. Szron gęstymi igiełkami zasiedlił kąty izby, wspinając się coraz wyżej i wyżej, a w blaszanym wiadrze woda przyniesiona ze studni od wierzchu zasklepiona była już taflą lodu.

– Babciu, babciu! – zawołał chłopczyk.

Nie usłyszał jednak odpowiedzi.

Uchylił więc drzwi drugiej z izb i zajrzał do środka. Lecz i tutaj babci nie było…

Poczuł ssanie w żołądku. Budził się w nim głód. Przypomniał sobie babcine słowa: „wnusiu, jak jesteś bardzo głody, a garnki puste, to napij się wody”.

Wziął więc blaszany garnuszek i rozbiwszy nim lód na wodzie w wiaderku, zaczerpnął do pełna i pił, długo pił, drobnymi łykami, aż poczuł piekący ból w przełyku.

I znowu pomniał sobie słowa babci: „wnusiu nie pij zimnej wody, bo się rozchorujesz”.

Ale przecież babci nie było, a pusty brzuszek domagał się czegokolwiek, byle tylko go napełnić.

W starym sosnowym kredensie pomalowanym na taki sam kolor jak drzwi prowadzące do sieni poza kilkoma wyszczerbionymi talerzami ułożonymi jeden na drugim były tylko drobne mysie kupy…

– Babciu! Babciu!

Milczenie.

Łóżka w drugiej izbie były równo zasłane, pościel ułożona w kant, po wierzchu okryta zgniłozielonymi starymi i wypłowiałymi już mocno kapami w jakieś roślinne wzory.

W tej drugiej izbie nie było pieca, tylko metalowa „koza”, w której również nikt nie rozpalił ognia.

– Babciu! Babciu!

Milczenie.

– Cóż – chłopczyk powiedział sam do siebie. – Jestem sam.

Rozejrzał się bezradnie, ale się nie rozpłakał, chociaż miał na to wielką ochotę. Wiedział jednak, że płacz mu w niczym nie pomoże. Rozejrzał się więc za czapką i rękawiczkami, takimi z jednym palcem, trochę co prawda podartymi, lecz starannie zacerowanymi, tak że na tę zimę powinny mu jeszcze wystarczyć…

* * *

– I co chłopczyku? – zapytał piesek, gdy ujrzał malca z powrotem na dworze. – Czy zjadłeś kromkę chleba? Czy wypiłeś garnuszek ciepłego mleka?

– Nie piesku.

– A to czemu?

– Babcia gdzieś się zapodziała – nie ma jej. Zajrzałem w każdy kącik naszego domku, lecz jej nie znalazłem…

– A mama, a tatuś? Czy też ich nie było?

– Nie piesku, oboje są w pracy. Gdy wychodzą rankiem, ja jeszcze śpię, a kiedy wracają wieczorem, ja już śpię.

– Czyli tak jakbyś ich w ogóle nie miał?

Chłopczyk się zastanowił i oparł:

– Chyba tak. Z wyjątkiem niedzieli.

– Więc tak naprawdę miałeś tylko babcię?

– Chyba tak.

– A teraz już jej nie ma?

– Nie ma, piesku. Dziś po raz pierwszy od zawsze jej nie widziałem. I mleka nie było i chleba i ognia pod kuchnią i w piecyku też nie było napalone…

– Pewnie odeszła – powiedział piesek.

– Pewnie tak, lecz dlaczego?

– Cóż, tak już jest postanowione, że wszyscy któregoś dnia odchodzą. Zostawiają wszystko i wszystkich, których kochali… i których się bali… i odchodzą…

– Czy pieski też?

– I pieski też.

– A dokąd?

– Pewnie tam dokąd się udają wszystkie zwierzęta, bo przecie i one są Bożymi stworzeniami. Kiedy nadejdzie zaś dzień twojego odejścia, to sam zobaczysz, dokąd udają się ludzie… a może też i psy?… kto wie?…

– A czy to daleko?

– Pewnie daleko, bo już nikt i nigdy nie może ich zobaczyć, chyba że we śnie.

– Chyba że we śnie… dobre i to – powiedział chłopczyk. – Ale powiedz, piesku, co mam teraz robić?

– Teraz chłopczyku musisz odejść stąd i pójść swoją drogą.

– Nie rozumiem piesku. Jaką swoją drogą?

– Bo każdy z nas ma swoją jedyną, wyjątkową drogę, którą sam musi wybrać i iść, iść nią każdego dnia dalej i dalej. Aż osiągnie jej kres.

– Więc muszę sam wybrać, w którą udać się stronę?

– Tak, chłopczyku, sam.

– A jeśli źle wybiorę?

– Cóż… i to może się zdarzyć… ale wybrać musisz.

– Muszę?

– Niestety. Chyba że wolisz, by ktoś wybrał za ciebie i poprowadził tam, dokąd byś nie chciał.

– A ty piesku? Czy i ty masz jakąś swoją drogę?

– Mam chłopczyku. To ta sama i taka sama droga jak twoja. I pamiętaj, że z własnej woli cię nie opuszczę, chyba że mnie kopniakami i kijem przepędzisz.

– Ja? Jesteś taki miły i już się zaprzyjaźniliśmy. A poza tym nie mam na caaałym świecie nikogo, nikogusieńko… a samemu i strach i smutno.

– I ja cię uważam za przyjaciela.

– To wspaniale! – zawołał chłopczyk. A potem zamyślił się na chwilę i zapytał:

– Powiedz mi piesku, czy wtedy gdy się spotkaliśmy i ty powiedziałeś: „No stary, chodź ze mną, pokażę ci coś niezwykłego”, to wtedy już wiedziałeś, że babcia odeszła?

– Być może – odparł piesek – ale nie pytaj, lecz wybierz drogę i ruszajmy naprzód. Spójrz – chmury się kłębią białe, śniegowe i wiatr się zrywa coraz silniejszy, trzeba by się gdzieś skryć.

– To może powędrujmy tym parowem, tym głębokim, tam nas wietrzysko nie dopadnie.

– Masz rację, może przeleci górą… a może cały parów zawieje i nas w nim… i taki będzie zarówno początek, jak i kres naszej drogi…

* * *

Szli. Noga za nogą. Zmęczenie dawało się im we znaki. Dzień stawał się coraz bardziej ponury, białawe chmury kłębiły się na niebie, aż w końcu rozdarły się i sypnęły śniegiem.

– Piesku, piesku i co teraz?

Piesek spojrzał na chłopczyka, ogonkiem zamerdał i powiedział:

– Idziemy, idziemy. Nie trzeba się ani zatrzymywać, ani zawracać, ani nawet oglądać. Spójrz, tu nie ma nikogo. Tylko ty i ja.

– A tamta wiewiórka-rudaska, która przycupnęła na gałęzi i zerka na nas oczkami jak paciorki? A sikorka? A pan kos z żółtym dziobkiem wystrojony w czarny fraczek? A pan dzięcioł w czerwonej czapeczce?

– Ach! No tak, ale akurat z nimi nam nie po drodze.

– Dlaczego, piesku?

– Bo oni nie muszą wędrować tam, dokąd ty wędrujesz, drogą, której nie znasz. Oni swoją drogę znają, dla nich jest prosta i oczywista.

– Jakże to? A dla mnie nie?

– Ty możesz wybierać, a oni nie.

– Więc czemu idziesz razem ze mną?

– Bo mam obowiązek cię strzec. Ale też i chcę tego, bo przecież jesteśmy przyjaciółmi!

– Obowiązek? – chłopczyk zrobił zdziwioną minę, ponieważ nic z tego nie zrozumiał, ale ostatecznie potakująco pokiwał głową, jakby pojął wszystko, co mu piesek powiedział, bo nie chciał wyjść na głuptasa.

– Gdybym cię zostawił, byłbyś tu sam, bezradny. A samotność to coś bardzo, bardzo smutnego… dlatego też nigdy cię nie zostawię, nawet gdy przyjdzie taki czas, że nie będziesz już mógł mnie widzieć odzianego w tę biedną psią kapotkę.

Malec nie zrozumiał tych słów.

* * *

Zmierzchało, a potem niebo przybrało granatową barwę, jednocześnie przystrajając się gwiazdami. Wielki księżyc o pyzatej twarzy wytoczył się skądś spoza wzgórz i pracowicie, z uporem, wspinał się na nieboskłon.

Chłopczyk się zatrzymał. Bardzo był zmęczony. Bardzo.

Spojrzał bezradnie na kundelka.

Kundelek też się zatrzymał. Brzuszkiem przylgnął do ziemi i powiedział:

– Posłuchaj, mały przyjacielu, ten etap naszej wspólnej drogi tutaj dobiegł kresu i dalej już nie będziemy mogli iść obok siebie, rozmawiając jak dwójka najlepszych kolegów, choć tego bym bardzo chciał. Ale pamiętaj, nawet jeśli już mnie nie będziesz widział, to i tak zawsze będę bardzo blisko ciebie, tuż, na wyciągnięcie ręki.

Chłopczyk chciał pieska zapytać czemu tak i jakim to sposobem, ale kundelek, uśmiechając się do niego, jakby domyślając się pytania, na które najwyraźniej nie miał chęci odpowiadać, rzekł:

– Późno już. Jesteś wyczerpany. Przycupnij obok mnie, przytul do mojego futerka, i postaraj się odpocząć.

– Dobrze – chłopiec skinął głową, o nic już nie pytając, przytulił się do psa, poczuł błogie ciepło, a zmęczenie gdzieś się ulotniło…

* * *

– Już czas. Obudź się chłopczyku.

Piesek trącił zimnym mokrym nosem policzek zaspanego malca, a ten z trudem otworzył oczy, przetarł je piąstkami i zapytał:

– Co się stało?

– Niedługo będzie świtać. Spójrz wprost przed siebie na niebo. Czy widzisz tę jasną gwiazdę?

– Widzę.

– To Gwiazda Zaranna. Ona zapowiada pojawienie się Słońca. Za niedługo zacznie się dla ciebie nowy dzień. Gdy się odrobinę rozjaśni, idź w kierunku owej gwiazdy, ona wskaże ci drogę. Najlepszą drogę, chociaż może niekoniecznie najwygodniejszą. Jeżeli jednak z niej nie zboczysz, dotrzesz do Szczęśliwego Miejsca, gdzie nikt nie cierpi, nikt się nie smuci i nikt nie jest głody chleba i miłości.

– Nie rozumiem, piesku…

– Przyjdzie czas, że zrozumiesz. Popatrz jeszcze raz na tę gwiazdę.

Chłopiec podniósł oczy ku niebu, a kiedy je opuścił, kundelka już nie było, tylko z miejsca, na którym wcześniej leżał, wysnuła się ciepła poświata…

* * *

Malec dość długo wpatrywał się w gwiazdę aż w końcu, ostrożnie i powolutku począł iść w stronę, którą mu ona wskazywała.

Wreszcie dotarł do miejsca, w którym wąwóz się rozgałęział na niejako główny, którego bieg zwężał się tak bardzo, iż był zaledwie ścieżyną na dodatek pełną dziur i wykrotów, a obydwie jego strony porastał zwarty gąszcz kolczastych tarnin, dzikich róż i głogów. Natomiast w lewo nie ścieżynka wiodła, lecz szeroka droga, gładka i wygodna i żadnych kłujących krzów tam nie było.

Malec jednak pamiętał, co powiedział mu piesek, że ma iść prosto w stronę, którą wskaże mu Gwiazda Zaranna, więc szedł. Potykał się, przewracał, a nawet jakaś kolczasta gałąź, rozdrapała mu policzek aż do krwi.

Na koniec bardzo zmęczony się zatrzymał i bezradnie spojrzał na dalszy bieg ścieżki. Łzy zaszkliły mu się w oczach.

– Piesku kochany, ja chyba nie dam rady… bardzo, bardzo trudna to droga – westchnął.

– Och! – usłyszał nad głową jakiś stłumiony głos. Zerknął i ze zdziwieniem połączonym ze strachem dostrzegł wielką sowę, która ogromnymi okrągłymi oczami wpatrywała się w niego.

– Och – powtórzyła sowa – możesz sobie ułatwić tę wędrówkę!

– Jak to?

– A tak to, że najlepiej zrobisz, wracając do rozgałęzienia dróg, skręcisz w tę wygodną i postarasz się obejść ową lichą ścieżyną. Bo wierz mi, ja wiem, że one obydwie, choć daleko bardzo od tego miejsca, ale jednak znów łączą się ze sobą… No może nie do końca łączą, ale są tak blisko siebie, że ktoś sprytny, sprawny, zdeterminowany ma szansę przeskoczyć z jednej na drugą.

– Naprawdę? I każdemu się to udaje?

– Nie każdemu, ale niektórym i owszem. Nie męcz się tu więcej, wracaj! Może i tobie się uda.

– A jeśli się nie uda? – spytał chłopczyk.

Lecz sowa już na to pytanie nie odpowiedziała, tylko odfrunęła, kędyś w mrok, z nieprzyjemnym poszelestem skrzydeł.

* * *

Chłopiec teraz maszerował wygodną drogą. Gdzieś, w oddali, miasto budziło się do życia, a w oknach domów, zapalały się światła.

Spojrzał w niebo i zobaczył, że bynajmniej nie przybliża się do Gwiazdy Zarannej, lecz podąża w całkiem innym kierunku…

To go przestraszyło, ale sam siebie uspokoił słowami zasłyszanymi od sowy, że gdzieś w oddali obydwie drogi nieomal znów zbiegną się ze sobą… i przeskoczyć tylko…

Rozpoczynał się nowy dzień, słońce wspinało się coraz wyżej i wyżej, aż w końcu w jego blasku nie mógł już dostrzec światła Gwiazdy Zarannej.

Stracił pewną przewodniczkę… zostało mu więc tylko kierować się przeczuciem i przypuszczeniami, że zmierza we właściwą stronę…

Szedł, szedł wytrwale…

Dzień nachylił się ku wieczorowi, a on szedł. Był sam, smutny i wylękniony, chociaż droga słała mu się pod stopami gładka, niczym atłas…

Książkę, z której pochodzi opowiadanie można nabyć tu:

https://ksiegarnia-armoryka.pl/azor-opowiadania-o-psach-andrzej-sarwa