Prezydent Karol Nawrocki zawetował ustawę zmiany w prawie oświatowym. – Nie mogę wyrazić zgody na taką ustawę. To reforma prowadząca do chaosu, ideologizacji szkoły i eksperymentowania na całych rocznikach dzieci – ocenił Karol Nawrocki informując o swoim wecie.
Na temat Reformy 26 „Kompas Jutra” krytyczne wypowiadały się liczne środowiska oświatowe i eksperci, w tym ponad 90 organizacji zrzeszonych w Koalicji na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły (KROPS). Apelowali oni do prezydenta o o wstrzymanie zmian w edukacji. Prezydent Karol Nawrocki wsłuchał się w ten głos.
Jak przypomniał, w Pałacu Prezydenckim zorganizowano specjalne konsultacje z ekspertami, nauczycielami, organizacjami oświatowymi i rodzicami. – Po rozmowach z nimi, po ich apelach, nie mogę wyrazić zgody na taką ustawę. To reforma prowadząca do chaosu, ideologizacji szkoły i eksperymentowania na całych rocznikach dzieci. Polska szkoła potrzebuje spokoju, wiedzy i stabilności, a nie nieprzemyślanych, chaotycznych zmian, które zaraz po wprowadzeniu trzeba będzie poprawiać, bo zamiast polepszyć tylko pogorszą sytuację. Tak było z wprowadzeniem tzw. edukacji zdrowotnej czy szkodliwej rezygnacji z prac domowych. Z tą ustawą byłoby tak samo – powiedział Karol Nawrocki.
Jak dodał, edukacja to inwestycja w przyszłość narodu. – Tu nie ma miejsca na przygotowane w ten sposób rozwiązania. Nie mówię, że polska szkoła nie potrzebuje zmian. Potrzebuje, ale niech to będą systemowe, dobre rozwiązania, które złe rzeczy zamieniają na lepsze, a nie na jeszcze gorsze – wskazał.
Do sprawy odniosła się KROPS, dziękując prezydentowi za weto. Organizacja przypomniała jednocześnie zagrożenia jakie niosła za sobą reforma.
W Pałacu Prezydenckim w Warszawie, 17 grudnia 2025 r., zaprezentowano wspólne stanowisko ponad 90 organizacji pozarządowych oraz ekspertów edukacyjnych dotyczące ustawy z dnia 21 listopada 2025 r. o zmianie ustawy Prawo oświatowe oraz niektórych innych ustaw, znanej jako „Reforma 26.Kompas Jutra”. Dokument, przygotowany przez Jolantę Dobrzyńską, ekspertkę ds. edukacji, szczegółowo obnażył słabości proponowanych reform. Sygnatariusze KROPS, w tym m.in. Ruch Ochrony Szkoły, Stowarzyszenie Pedagogów NATAN, Stowarzyszenie „Nauczyciele dla Wolności” i Polskie Forum Rodziców, wnioskowali o prezydenckie weto. Reforma26.KompasJutra narusza cele edukacji i wychowania, a także zagraża suwerenności Polski w edukacji.
Reforma 26.Kompas Jutra przewiduje zmianę programów nauczania, zastępując obowiązkowe cele edukacyjne i treści nauczania zbiorem efektów uczenia się oraz wymagań dotyczących doświadczeń edukacyjnych. Bardziej niż przekazywanie tradycyjnej wiedzy i umiejętności, nacisk kładziony jest na kompetencje społeczne, interdyscyplinarne przedsięwzięcia, inkluzję oraz „uczenie się przez działanie”. Eksperci zgodnie twierdzą, że te innowacje grożą wprowadzeniem chaosu organizacyjnego, utratą autonomii nauczycieli i obniżeniem standardów edukacyjnych.
Hanna Dobrowolska przedstawiła wyniki badania opinii społecznej, które wykazują, że niemal 96% z blisko 2060 respondentów, którzy wypełnili ankietę badawczą, odrzuca powyższe propozycje MEN i oczekuje: wiedzy, budowania narodowej tożsamości [m.in. poprzez kanon lektur], systematyczności i wymagań [w tym powrotu prac domowych}, a nie chaosu, łamania praw rodziców i nieliczenia się z opinią publiczną. Jolanta Dobrzyńska argumentuje, że reforma odzwierciedla globalne trendy w restrukturyzacji edukacji, które mogą przenieść kontrolę nad polską edukacją na poziom ponadnarodowy. Formułuje następujące kluczowe wady propozycji MEN:
Wada I: Brak przejrzystości i jednoznaczności
Nowe przepisy ustawy charakteryzują się skomplikowaniem i niejednoznacznością, co utrudnia ich interpretację i stosowanie w praktyce szkolnej. Brakuje jasnych definicji dla wielu wprowadzanych terminów takich jak „sposoby organizacji środowisk edukacyjnych” czy „wymagania dotyczące doświadczeń edukacyjnych”.
Projekt ustawy narzuca nadmierną regulację poprzez metody pracy, które powinny pozostać w kompetencjach nauczycieli zgodnie z Kartą Nauczyciela. Wymagane elementy takie jak praca w zespołach różnowiekowych i określone formy doświadczeń edukacyjnych (projekty, debaty, kampanie) kolidują z autonomią pedagogiczną. Ministerstwo chce definiować organizację nauczania. To znaczy, że nie będzie miejsca na uwzględnianie specyfiki lokalnych społeczności i kreatywność nauczycieli. Taki stan doprowadzi do jeszcze większego biurokratycznego obciążenia szkół.
Wada III: Brak czasu na systematyczne nauczanie
Reforma skraca czas na przekazywanie systematycznego materiału nauczania na rzecz form realizacji kompetencji społecznych, czasochłonnych doświadczeń edukacyjnych oraz obowiązkowego tygodnia projektowego. Oczekiwane konsekwencje to nieosiągnięcie docelowych efektów uczenia się. Jolanta Dobrzyńska ostrzega, że uczniowie będą się skupiać na projektach i interakcjach społecznych kosztem zdobywania wiedzy.
Wada IV: Reforma jako dekonstrukcja edukacji
Architekci zmian, opierając się na „Profilu absolwenta” Instytutu Badań Edukacyjnych [ideologicznych ramach bez naukowych dowodów], podważają istotę edukacji. To sterowanie społeczne.
Wada V: Sedno reformy to ściśle zarządzana zmiana społeczna
Zmiany umieszczają Polskę w ponadnarodowym procesie transformacji edukacyjnej, zainicjowanym przez Szczyt Transformacji Edukacji ONZ (TES) w Nowym Jorku w 2022 r. Główny cel szkoły przesuwa się z kształcenia i wychowania na ustanowienie społeczeństwa inkluzywnego, z naciskiem na „jak żyć” i „jak działać”. Taki system umożliwi instytucjonalną kontrolę nad dzieckiem. Taka transformacja zagraża suwerenności Polski, przekształcając edukację z dobra narodowego w narzędzie globalnej agendy społecznej.
Wada VI: Reforma ma na celu stworzenie „nowego człowieka”
Projekt obejmuje strategie kształtowania postaw i przekonań uczniów np. przez „tworzenie tożsamości” i „określanie własnych celów w uczeniu się”. Takie podejście do młodego człowieka może prowadzić do formatowania jego osobowości wg ustalonych i zideologizowanych kierunków działania. Zostaną zignorowane indywidualne różnice między dziećmi i wolność rozwoju.
Wada VII: Deprecjacja wiedzy i jej selektywność
W reformie wiedza redukowana jest do aspektu działania (uczenie się przez działanie. To para-zawodowe szkolenie intelektualnego pracownika, skupione na „co?” i „jak?” zamiast głębokim zrozumieniu. Metoda odwraca techniki wypracowane przez pokolenia, czyniąc wiedzę selektywną i fragmentaryczną. Brak systematycznego przekazywania wiedzy znacząco osłabi rozwój intelektualny uczniów.
Wada VIII: Sprowadzenie wartości do instrumentów wpływu
Dotychczasowe wartości zastępowane są wdrażanymi: inkluzją społeczną, kreatywnością, sprawczością i dobrostanem. To rodzi iluzję edukacji, niszcząc autentyczne wartości w uczniach.
Wada IX: Reforma jako instalacja edukacyjnej równi pochyłej
Edukacja inkluzyjna połączona z nowymi programami spowoduje, że uczniowie będą mniej wiedzieć. Szkoły już teraz coraz częściej skupiają się na integracji społecznej zamiast przekazywać wiedzę.
Wada X: Nadzwyczajna żywotność mitów edukacyjnych
Reforma zakorzeniona jest w mitach. Najważniejsze z nich brzmią: „nowość jest zawsze lepsza”, „uczymy dla przyszłego świata”, „umiejętności miękkie są najważniejsze” czy „wiedza jest mniej ważna niż praktyka”. Weryfikacja poprzez prestiżowe szkoły na Zachodzie potwierdza dominację solidnej wiedzy i tradycyjnych metod. Tylko obalenie tych mitów może zapobiec błędom, które osłabiły edukację w innych krajach.
MEN nie odpuści
Minister edukacji Barbara Nowacka pytana o apele o prezydenckie weto mówiła, że MEN jest przygotowane na każdy wariant i reforma będzie wprowadzana bez względu na to, czy prezydent podpisze nowelizację, czy ją zawetuje.
– To, co proponujemy w reformie, to są spokojne zmiany dające większą autonomię nauczycielom, dające uczniom możliwość pracy zespołowej, kształtowania kompetencji kluczowych w XXI wieku. I to jest po prostu w interesie Polski, polskiej młodzieży, polskiej gospodarki, polskiej przyszłości i dobrostanu młodych ludzi, ale też dobrostanu nauczycieli – wskazała.
Zauważyła, że wiele zaproponowanych zmian już funkcjonuje w szkołach niepublicznych i w części publicznych, zaznaczyła, że w reformie chodzi o to by stały się standardem we wszystkich szkołach publicznych.
Z dwiema paniami położnymi z kilkudziesięcioletnim stażem, pracującymi w warszawskim szpitalu z oddziałem ginekologiczno-położniczym – rozmawiał Olivier Bault, dyrektor Centrum Komunikacji Instytutu Ordo Iuris. Imiona położnych zostały zmienione.
Śpiący noworodek / pixabay.com
Olivier Bault: Jakie mają panie stosunek do aborcji? Mam na myśli aborcję legalną, np. jeżeli ciąża jest wynikiem gwałtu, kiedy aborcja jest dozwolona w Polsce do 12. tygodnia ciąży. Ale mam też na myśli te bezprawne aborcje, które teraz są dokonywane na bazie zaświadczenia od psychiatry.
Pani Agnieszka: Tu pojawia się pierwszy problem. Mówi się, że Trybunał Konstytucyjny zmienił prawo w 2020 roku i przez to były te tzw. marsze kobiet. Jednak tak naprawdę nic w tej kwestii się nie zmieniło. I rzeczywiście nie jest to jednoznaczne. Czy legalna aborcja jest tylko i wyłącznie z gwałtu? Czy też wtedy, kiedy dziecko jest chore?
Prawo jest jasne: po wyroku TK z 2020 r. przesłanka tak zwana eugeniczna, czyli wtedy, kiedy dziecko jest chore lub niepełnosprawne, nie jest już podstawą do wykonania aborcji.
Pani Maria: Odpowiadając na pytanie, ja tutaj mam jasny, wyraźny pogląd. Ani taka, ani żadna. Dla mnie życie jest święte. Nawet gdy aborcja jest dozwolona prawnie, nie chcę w tym uczestniczyć.
Pani Agnieszka: Ja podobnie. A już te przesłanki psychiatryczne, to jest w ogóle dla mnie nie do przyjęcia. Dlatego, że tutaj się dokonuje aborcji, po pierwsze na zdrowych dzieciach, a poza tym na przykład na dzieciach z zespołem Downa, a zespół Downa nie jest wadą letalną.
Praca położnej bardzo się zmieniła po wydaniu „wytycznych aborcyjnych”
Czy w szpitalu, w którym panie pracują, coś się zmieniło od momentu wydania wytycznych aborcyjnych pani minister Leszczyny latem ubiegłego roku? Chodzi mi o te wytyczne, które mówią, że jak jest zaświadczenie od lekarza psychiatry, że ciąża stanowi zagrożenie dla zdrowia psychicznego matki, wtedy szpital ma obowiązek dokonać aborcji.
Pani Agnieszka: Bardzo się zmieniło. Do tej pory w ogóle nie było takich przypadków. Nie było to przesłanką do usunięcia ciąży. Nie wykonywało się aborcji, chyba, że sporadycznie kiedy zagrożone było życie kobiety – najczęściej sepsą, zagrożenie sepsą w bezwodziu i tak dalej. Czyli była hospitalizacja i dochodzono do konsensusu, że jednak ta ciąża nie może być dalej kontynuowana. Natomiast teraz zdarza się bardzo często, że jest zaświadczenie od lekarza psychiatry i wtedy status danej ciąży nie ma znaczenia. Jest zaświadczenie od psychiatry, ciąża bardzo zagraża zdrowiu psychicznemu i to ma rzekomo pani pomóc, kropka. Nikt nie wnika, czy to dziecko jest zdrowe, niezdrowe, jakie ono jest. Dziecko nie ma tu znaczenia. I to nam się zdarza kilka razy w miesiącu. Nie powiem dokładnie ile, ponieważ nie mam dostępu do takich danych, ale z pewnością jest ich kilka w miesiącu, podczas gdy wcześniej w ogóle takich sytuacji nie było.
A pani potwierdza, że to się zmieniło, pani Mario?
Pani Maria: Przez lata mojej pracy było tak, że jeżeli pacjentka według prawa miała dozwoloną aborcję, to zbierało się konsylium, podczas którego grupa lekarzy potwierdzała, że tak jest. Ale to nie były zaświadczenia psychiatryczne tylko decydował zespół specjalistów.
„To już nie ma znaczenia”
Pani Agnieszka: Natomiast teraz wręcz jest to narzucone. To jakby obejście prawa i obejście tych wszystkich zasad. Czy wolno, nie wolno, zdrowe dziecko, niezdrowe dziecko, czy ma szansę, czy jej nie ma – to już nie ma znaczenia.
Pani Maria: Wiemy, że przy okazji kontroli czy starania się o akredytację pada pytanie od Centrum Monitorowania jakości w ochronie zdrowia czy dana placówka wykonuję aborcje, tzn. terminację ciąży, bo tak to nazywają. Oczywiście, z racji tego, że w szpitalu my raczej nie ukrywamy swoich poglądów, przy nas pewnych tematów się nie porusza i nie dochodzą do nas pewne informacje. Jest to jasny przekaz do szpitali, że jeżeli chcesz uzyskać akredytacje i działać zgodnie z nowymi narzuconymi standardami, musisz wykonywać terminację. W przeciwnym wypadku szpital może stracić płynność finansową, bo przecież to władze miasta, w naszym przypadku Pan Prezydent Trzaskowski, decydują o finansowaniu placówek medycznych.
Zamach na prawo do sprzeciwu sumienia
Pani Agnieszka: Warto podkreślić również że na każdym etapie kontaktu z pacjentką jesteśmy manipulowane i zmuszane, żeby w tym procederze uczestniczyć. Nie bierze się pod uwagę żadnego wywiadu psychiatrycznego: pacjentka wręcz po przekroczeniu progu szpitala ma wykonywaną aborcje. Powoduje to, że szpitale i personel poniekąd zmusza się do uczestniczenia w tym procederze. Tłumaczy nam się, że wskazówki psychiatry określane jako „niezwłoczne” są niepodważalne i natychmiastowe – pacjentka nie może czekać.
Pani Maria: Poza tym zawsze w takich sytuacjach wprowadza się leki, które wywołują czynność skurczową, ale one czasami działają po kilku godzinach albo kilku dniach. Więc tak naprawdę trudno przewidzieć, jak zareaguje na nie pacjentka. Czy, powiedzmy, na dzisiejszym dyżurze dojdzie do „terminacji ciąży”, a w zasadzie uśmiercenia tego dziecka, bo nie da się tego inaczej nazwać, czy na przykład dopiero za kilka dni jej organizm zareaguje i wtedy się to dokona. Nikt z nami nie rozmawiał, nikt nas nie pyta, czy chcemy, czy nie chcemy w tym brać udziału. Wręcz przeciwnie, kiedy podnosimy temat klauzuli sumienia, to nam mówią, że to jest nielegalne i w ogóle nie mamy do niej prawa.
Pani Agnieszka: Przecież są lekarze, którzy nie uczestniczą w jakichś zabiegach, bo nie mają kompetencji, albo nie mają odpowiednich umiejętności i tak dalej. Czemu my nie możemy zaznaczyć, że nie chcemy brać udziału w aborcjach?
Pani Maria: Do tej pory było coś takiego, jak niepisana umowa. Raczej wiedzieliśmy, że ktoś czegoś nie robi i nie wsadzało się takiej osoby „na minę”. Natomiast teraz wręcz jest wypychanie tych ludzi na tę przysłowiową minę, stawianie ich w trudnej sytuacji właściwie bez żadnych rozmów i bez możliwości decydowania.
A poza tym nie nazywamy rzeczy po imieniu, tylko zaczynamy brnąć w taką „normalność” i traktować kobiety, które przychodzą abortować swoje dzieci w sposób szczególny. Jest to takie zakłamanie rzeczywistości.
Rozumiem, że założenie osób decyzyjnych w szpitalu jest takie, że nawet jeśli takie dziecko urodzi się żywe, to ma umrzeć, zgadza się?
Pani Maria: Te dzieci w stosunkowo wczesnej ciąży bez pomocy medycyny nie przeżyją, nie mają żadnych szans.
Jeśli dziecko urodzi się żywe, pozostaje bez pomocy
Ale czy ta pomoc jest dziecku dostarczona czy nie, jeśli urodzi się żywe po „terminacji ciąży”?
Obie panie położne: Nie, nie jest dostarczona.
Pani Maria: Pozwala im się umrzeć. „Godnie” – w cudzysłowie. Taki jest zamysł i taki jest przekaz. Godnie umrzeć. No ale co to znaczy godnie? Ja pamiętam, jeszcze jakieś dwadzieścia lat temu, kiedy medycyna była na takim etapie, że do porodu dzieci ponad dwudziestotygodniowych, które dzisiaj ratujemy, wtedy nie wołaliśmy nawet pediatry. Wiadomo było, że medycyna jest bezradna i takie dzieci umierały. I rzeczywiście, my wtedy pozwalaliśmy tym dzieciom godnie umrzeć. Czyli takie dziecko było zaopatrzone tak jak każde nowo narodzone włożone do inkubatora, żeby było w cieple. Można powiedzieć, że godnie umierało. Zdarza się nawet, że dzieci które nie miały żadnej szansy na przeżycie nadal żyją i mają się dobrze – wbrew medycynie. Przecież medycyna to jest miejsce, gdzie każdego dnia patrzymy na cuda.
To nastawienie mi imponowało. Byłam dumna i szczęśliwa, że pracuję w tym miejscu, gdzie tak się traktuje dzieci i kobiety na każdym etapie życia – z szacunkiem. I to było w tym samym szpitalu, gdzie pracuję do dziś. Ale to się właśnie zmienia. Ktoś nas popchnął w zupełnie inną sytuację, w której my stajemy się oprawcami.
Pani Agnieszka: Tak, to się bardzo zmieniło, bo kiedyś wszyscy w tym szpitalu byli nastawieni na ratowanie życia dziecka i matki. W końcu ustawa o zawodzie położnej wyraźnie wskazuje, że położna zobowiązuje się do ochrony zdrowia i życia pacjentki oraz noworodka. Położna ma obowiązek działać z należytą starannością, musi udzielać pomocy w stanach zagrożenia życia matki i jej dziecka. Położna jest więc zawodem, którego misją jest ochrona zdrowia! Położna nie ma uprawnień ani kompetencji, ani nawet prawnego umocowania, żeby przeprowadzać aborcję, podawać środki w celu zakończenia ciąży, a już tym bardziej podejmować działania prowadzące do śmierci płodu. Dla nas położnych, działać w celu zakończenia życia dziecka jest przestępstwem. Naszym zdaniem jest to jednoznaczne w świetle prawa, etyki zawodowej oraz praktyki medycznej. Czy w takim razie nie można tu mówić o podżeganiu nas do popełnienia przestępstwa?
Pani Maria: Dodatkowo kolejna rzecz, która dla mnie też jest dzisiaj bardzo trudna, to fakt, że stworzono taką atmosferę wobec całej tej sytuacji, w której te osoby, które nie chcą brać udziału w „terminacjach ciąży”, postrzegane są jako te złe. Coraz częściej jest taka ogólna atmosfera, że jak ktoś ma jasną postawę w tych sprawach, to działa na szkodę przyjętych kobiet. A przecież prawda jest zupełnie inna. Ja chcę dobra tej kobiety i jej dziecka. O ile wiem, nie ma badań naukowych, które potwierdzałyby, że aborcja czy „terminacjach ciąży” poprawia stan psychiczny kogokolwiek. Najbardziej sprzyjające aborcję badania mówią, że co najwyżej aborcja nie pogarsza stanu psychicznego kobiety. Ale więc uśmiercamy dziecko i nic nie zyskujemy.
Zespół Stresu Pourazowego czy inne traumy psychiczne mogą się pojawiać np. u kierowca, maszynisty czy kogokolwiek innego, który nieumyślnie spowoduje śmierć innej osoby, albo też u żołnierzy wykonujących swoje obowiązki, a ktoś próbuje mi powiedzieć, że matka wydająca wyrok na swoje dziecko nie będzie miała żadnego urazu psychicznego z tego powodu? A co z położną czy lekarzem, którzy biorą udział w zabijaniu nienarodzonych dzieci? Trudno uwierzyć, że to bez konsekwencji dla naszego zdrowia psychicznego.
Pani Agnieszka: A mnie to nawet przeraża. Z drugiej strony jest też takie częste podejście wśród personelu, że mnie to jeszcze nie spotkało i może jeszcze to odsunę w czasie. Oby mnie to nie dotyczyło. Obym ja w tym nie uczestniczyła. Uf, tym razem mnie to ominęło. Mówi się też, że przecież nie ty tego dokonujesz. Przecież to nie twoja rola. Ty tylko panią przyjmujesz i się nią zajmujesz. Ty tylko podłączasz oksytocynę. Ty tylko to i tamto. Przepraszam bardzo, ale prawdą jest, że na każdym etapie biorę w tym udział, na swoim stanowisku pracy ewidentnie wiem w jakim celu ta pani przyszła. Coś mi się tu przypomina – „ja tylko wykonywałem rozkazy”. Podobnie dzisiaj: „ja położna tylko wykonuje zlecenia”.
Można tu mówić o pewnego rodzaju mobbingu. Osoby takie jak my są dyskredytowane. Niektórzy twierdzą że przecież skoro mamy nie brać udziału w terminacjach ciąży to nie powinnyśmy takiego zawodu wykonywać.
„Chętnie by się nas pozbyli”
A czy szpitalu, gdzie Panie pracują, zwolniono już niektóre osoby za odmowę uczestniczenia w aborcji?
Pani Agnieszka: Nie, ale są tacy, którzy chętnie by się nas pozbyli z tego powodu.
Pani Maria: Oni się też trochę boją konfrontacji, bo nie do końca wiedzą, jak ludzie zareagują i czy nie straciliby za dużo doświadczonych ludzi. Dopóki to się robi po cichu i się brudzi ludziom ręce, stawiając się ich trochę pod ścianą, gdzie nawet nie mają czasu zastanowić się i pomyśleć, to jakoś idzie. Natomiast kiedy jasno i wyraźnie każda z nas musiałaby się zdeklarować, czy chce brać udział w „terminacji” albo zdecydowanie nie, to mogliby tutaj się bardzo zdziwić.
Jestem bardzo zasmucona – to chyba najlepsze słowo, że masa moich koleżanek jest za aborcją, pracując w takim miejscu, mając do czynienia, doświadczając cudu życia, wiedząc wszystko przed i po, wiedząc, że zdrowe dziecko to jest w ogóle złudzenie i wiedząc, że to wszystko nie od nas zależy. Ale wiem z rozmów, że nawet niektóre z nich nie były zainteresowane badaniami genetycznymi, kiedy były w ciąży, bo nawet gdyby ich dziecko miało być zdiagnozowane z zespołem Downa lub inną wadą, to by chciały urodzić, bo to jest ich dziecko. To mnie przekonuje, że jest pewny zamęt w myśleniu. Te osoby nie mają wcale takich jednolitych poglądów, że są za aborcją, tylko po prostu mają pewien zamęt.
Dlaczego kobiety z zaświadczeniem od psychiatry nie są pod opieką psychiatryczną?
Pani Agnieszka: Albo poddają się trendom. Natomiast jest jeszcze grupa zdeklarowanych „aborcjonistek”, jeśli można ich tak nazywać, które uważają: „Dlaczego tylko my mamy to robić?”. A one nieraz chciałyby nam też ręce pobrudzić. Przecież ja tak samo mogę, o co mi chodzi? One nie widzą problemów w tym i chcą narzucić nam swój punkt widzenia. Takie zróżnicowane postawy są w naszym szpitalu. Kiedyś, każde życie było cenne. A teraz niestety nie.
Sprawa Felka też mocno mnie wzruszyła, wzruszyła też niektóre osoby, które dotychczas były letnie. Choć usłyszałam też, że przecież my takich dużych dzieci nie mamy, bo u nas takie aborcje były prowadzone do 20. tygodnia ciąży. Tylko ja nie mogę pojąć, czym to dziecko się różni od dziecka 20. tygodniowego? Mówią, że różni się tym, że jak się urodzi, to nie przeżyje. No ale my nie wiemy, kiedy się urodzi. To my je zmuszamy do urodzenia się.
Natomiast tutaj jest jeszcze jedna ważna rzecz, o której trzeba powiedzieć w kontekście tych pań, które przychodzą do szpitala z zaświadczeniem od psychiatry. Szpital, w którym pracujemy kładzie teraz bardzo duży nacisk na diagnozowanie psychiatryczne i na pomoc paniom w ciąży, jeśli mają jakieś problemy. Każda pacjentka, która jest przyjmowana do szpitala, ma zadawane pytania: czy jest pod opieką psychologa albo psychiatry, czy coś się działo w ciąży, czy jest w psychoterapii, czy ma depresję, a także co działo się przy poprzednich porodach i tak dalej. Generalnie wszystkie panie mają takie badanie przesiewowe.
Robimy poza tym wywiad medyczny i są panie, które rzeczywiście przyjmują leki psychotropowe w różnych dawkach. Są i takie, które biorą takie leki w maksymalnych dawkach. I na to też musimy zwrócić uwagę, ponieważ wiemy wtedy, że taka pani ma jakiś problem. Mówimy tu przecież o lekach przepisywanych przez psychiatrę, które nie są dostępne bez recepty. Wtedy możemy domniemać, że pani ma jakiś problem psychiatryczny. Natomiast nie spotkałam się – i wszyscy, z którym rozmawiam w naszym środowisku to potwierdzają – żeby pacjentki z zaświadczeniami od psychiatry do „terminacji ciąży” były pod opieką psychiatryczną. Wszystkie mówią zgodnie, że nie są, tzn. wszystkie z którymi rozmawiałam lub o których wiem. I jest tu niezgodność i dysonans. No bo skoro pani ma jakieś zaburzenia, które są przesłanką do aborcji, która ma jej rzekomo pomóc, to jak to się ma do faktu, że miała tylko jednorazową wizytę u psychiatry?
Skoro my tak bardzo otaczamy te kobiety opieką, dlaczego w przypadku „terminacji ciąży” na bazie zaświadczenia od psychiatry panie nie są poddane opiece psychiatrycznej?
„Trzy czwarte aborcji z „przesłanki psychiatrycznej” to dzieci z Zespołem Downa”
Od kiedy tak się dzieje w tym szpitalu?
Pani Maria: To jest świeża sytuacja. We wrześniu ubiegłego roku pojawiły się te nowe wytyczne minister zdrowia i na jesieni to się trochę zaczęło zmieniać, a od nowego roku to już coraz częściej mamy tzw. terminacje i czujemy dużą presję, żeby w tym uczestniczyć.
Chodzi najczęściej o panie, których dziecko zostało zdiagnozowane z wadą letalną?
Pani Agnieszka: Nie, najczęściej chodzi o podejrzenie Zespołu Downa. Ponad trzy czwarte tych aborcji na bazie zaświadczenia od psychiatry są to dzieci z podejrzeniem zespołu Downa.
Pani Maria: Ostatnio była taka sytuacja, jak byłam na dyżurze. Została przyjęta pani do „terminacji ciąży” i ja powiedziałam jasno, że nie ma takiej opcji, żebym w tym uczestniczyła. Koleżanka, która ze mną była na dyżurze także stwierdziła, że wolałaby w tym nie uczestniczyć. A później przyszła trzecia położna i powiedziała, że ona się tym zajmie.
I tak to mniej więcej wygląda. W tym przypadku też chodziło o Zespół Downa, aczkolwiek tam było dużo innych wad i wydawało się, że to dziecko ma bardzo małe szanse na jakiekolwiek życie. No ale jednak, dla mnie jako kobiety, jako matki, jasne jest, że życie jest święte, że Pan Bóg ma swój plan i nawet pomijając kwestię Pana Boga wiem, że ja bym chciała dla swojego dziecka zrobić wszystko, co możliwe. Nawet gdyby było chore albo gdyby było umierające. Znam zresztą kobiety, które wiedziały, że ich dzieci umrą tuż po urodzeniu. I choć to było dla nich bardzo bolesne przeżycie, to wiem, jaki mają komfort, że zrobiły wszystko, co mogły.
Namawianie do aborcji
Czy w tym szpitalu, gdzie panie pracują i o którym teraz mówimy, kobieta, u której dziecko zostało zdiagnozowane z wadą letalną, jest poinformowana o istnieniu hospicjów perinatalnych, gdzie mogą dostać kompleksowe wsparcie?
Pani Maria: Dotychczas, do września ubiegłego roku, tak było. Byliśmy, podejrzewam, liderem, jeżeli chodzi o humanitarne traktowanie człowieka na każdym etapie i z każdym problemem. Teraz, co najbardziej mnie gdzieś dotyka wewnętrznie, mamy pomieszanie z poplątaniem.
Pani Agnieszka: Wiem również z wiarygodnego źródła, że panie które mają trudną diagnozę u dziecka, nie są informowane o istnieniu hospicjów perinatalnych. Normą staje się takie przekonywanie kobiety, że nie ma po co dalej prowadzić taką ciążę. Istnieje wręcz przekonanie, że trzeba dokonać aborcji, masz prawo, możesz, i trzeba to zakończyć.
Miałam niedawno młodą dziewczynę, która nosiła pod sercem dziecko z bardzo dużymi wadami. Skierowana została właśnie do „terminacji”. Doktor, która jest, że tak powiem, w naszym nurcie, mówi do mnie: – Agnieszko, idź z nią porozmawiaj, powiedz, że to dziecko być może samo umrze w łonie jeszcze. Czemu mamy w osiemnastym czy siedemnastym tygodniu dokonywać aborcji?
Dziewczyna była tak zdruzgotana, tak zaplątana i tak pogubiona – no bo przecież ma dopiero dwadzieścia dwa lata, startuje w życiu, ma narzeczonego i tak dalej. I ja mówię do tej pani doktor, że nie bardzo mam jak z nią porozmawiać, mając szereg innych pacjentek pod opieką i gdy dziewczyna stawia mur, bo przecież ona tu przyszła na „terminację ciąży”. No ale porozmawiałam z nią oczywiście. Wzięłam ją za rękę i zapytałam dyskretnie, dlaczego tego chce. Odpowiedziała mi, że właściwie dostała takie wytyczne od swojego lekarza prowadzącego i że psychiatra wypisał jej gotową receptę, i że miała się tu zgłosić. Zapytałam ją wtedy: – A nie przyszło pani do głowy, żeby zaczekać?
Powiedziałam jej oczywiście, że nie będę w tym uczestniczyć, ale trafiła do lekarza, do gabinetu, bo zawsze jest wcześniejsza konsultacja. Okazało się w gabinecie, że dziecko nie żyje więc pani i tak trafiła na oddział. Nie wyobraża sobie Pan, jaką ulgę ta pani miała. Ulgę, że jest to jednak zmiana wstępnej diagnozy przyjęcia. A ja zostałam oczywiście przez koleżanki i lekarza wyśmiana, bo już się zajęłam tą panią dalej: – I co? Teraz już możesz? – kpili ze mnie. Ja im odpowiedziałam, że tak, skoro dziecko jest nieżywe i wiadomo, że trzeba. Dla mnie to zupełnie inna sytuacja.
Płynność finansowa szpitala ponad pacjentem i prawem — efekt rządowego szantażu
I to też jest zmiana od września ubiegłego roku?
Pani Agnieszka: Zdecydowanie tak. Natomiast też podejrzewam, że jest to troszkę recepta na mniejszą dzietność. Dlatego, że ta procedura jest wyceniana jak każdy inny poród czy poronienie i dostajemy za to pieniądze, a więc rachunek się zgadza. To jest chyba troszkę tak, że przebranżawiamy się niestety.
Pani Maria: Odkąd pracuję w tym szpitalu, zawsze było wiadomo, że personel niezbyt dobrze się traktuje, ale pacjent jest ważny. Dzisiaj pacjent już nie jest ważny. Ja w ogóle nie wiem, co jest teraz ważne. Oprócz kasy, to chyba nic nie jest ważne. Choć, żeby mieć certyfikaty, to podkreśla się nam, że misja naszego szpitala jest najważniejsza, ale to tylko gra pozorów.
Aborcje na dzieciach zdrowych
Pani Agnieszka: I nie chodzi tylko o nasz szpital. Wiem o tym, bo przecież mamy do czynienia z koleżankami po fachu. Wszyscy siedzą cicho, ale takie rzeczy się odbywają też w innych szpitalach i nie są to jednostkowe przypadki. Takie aborcje są wykonywane na podstawie zaświadczeń od psychiatrów. A aborcje są teraz dokonywane również na dzieciach zdrowych.
Czyli to już jest w zasadzie aborcja na życzenie.
Pani Maria: Dokładnie tak.
I to do dziewiątego miesiąca?
Pani Maria: Tak.
Pani Agnieszka: A nam się wmawia, że musimy w tym uczestniczyć, że trzeba i tak dalej. W jednym z innych dużych, warszawskich szpitali właściwie położne uciekają masowo, bo albo są cięcia cesarskie, albo „terminacje”, więc takich fizjologicznych porodów to właściwie już nie ma.
Położne tam nie realizują swojej misji i swojego powołania do zawodu. Staje się to normą, to jak pakt z diabłem, bo przecież skoro nie mam porodów, no to może w tę stronę. Przecież finansowo musimy być płynni. Pomijane są nasze prawa, jesteśmy oszukiwane. Jeśli chodzi o klauzulę sumienia, nie możemy z niej skorzystać, a jeśli już wychylimy głowę, to wmawia nam się, że nie możemy pracować, że przecież decydując się na taki zawód, musimy to wziąć z całym inwentarzem. Zaraz okaże się, że tylko mogą wykonywać ten zawód lekarze, położne czy pielęgniarki, którzy są przeciwko życiu. Za chwilę będzie eutanazja. Mówi się, że pielęgniarek to nie dotyczy, ale to iluzja. I czy dziadziuś się męczy, czy się nie męczy, trzeba będzie mu podać, co trzeba, bo po co się ma męczyć?
Rzeczywista aborcja na życzenie
Pani Maria: Tego jeszcze nie mamy, ale od stycznia mamy rzeczywiście już aborcję na życzenie w Polsce, wystarczy zaświadczenie od psychiatry.
Pani Agnieszka: To prawda. Znam taki świeży przypadek, gdzie państwo zdecydowali się na aborcję, bo nie chcieli mieć kolejnego dziecka. Jej mąż zajął się starszymi dziećmi, żeby ona mogła iść spokojnie do szpitala i zabić to najmłodsze, które jeszcze nosiła w brzuchu. I to zrobiła, mając zaświadczenie od psychiatry, że ciąża stanowi zagrożenie dla jej zdrowia psychicznego. I nam położnym się wmawia, że mamy w tym uczestniczyć, że nie możemy skorzystać z klauzuli sumienia, choć przecież to nasze prawo.
Franek siedzi z Gabrysią w jednej ławce. Mają po osiem lat. Pani na lekcji powoli traci cierpliwość, bo ta dwójka nieodłącznych przyjaciół znowu chichocze. Tak, to prawda — śmieją się, rozmawiają i są niegrzeczni. Pani jednak cierpliwie i spokojnie mówi: — Gabrysia, Franek, przestańcie przeszkadzać!
Na korytarzu zamęt. Na przerwie wszystkie dzieci skupione są wokół Gabrysi i Franka. Ale heca! — Franek trzyma w rączkach mały różowy pierścionek z plastiku, z ładnym różowym oczkiem. To ulubiony kolor Gabrysi, a Franek o tym wie.— Czy wyjdziesz za mnie za mąż, Gabrysia? Już wybrałem kościół — pyta z uśmiechem Franek. — Termin za miesiąc.
I podaje jej różowy pierścionek.
Wszystkie dzieci wybuchają śmiechem, a Gabrysia — czerwona — też próbuje się śmiać, ale milczy.
— Wiesz, Gabrysia… — kontynuuje Franek — ja wiem, że jesteśmy bardzo młodzi, ale ja mogę mieć żonę tylko teraz, bo nie wiem, czy za rok… — tu zapada cisza — no, czy za rok będę mógł.
==================================================== Koniec sceny.
Franek od roku ma zdiagnozowaną dystrofię mięśniową Duchenne’a (DMD). Na terapię genową w USA rodzice potrzebują około 16 000 000 zł.
prowadzona jest ogólnopolska zrzutka do 20.01.2026.
Przekazanie 1.5% podatku:
Nr KRS 0000396361. Cel szczegółowy 1.5%: 0769364 Franciszek.
Zebrano na dzień 9 grudnia 2025 — 3 000 000 zł. To są tylko zimne liczby, nie mówią o dramacie Franka ani o strachu jego rodziców. Oni wciąż mają nadzieję.
Dziewczynka, która z nim siedzi, to moja wnuczka, Gabrysia. Robi, co może. Daje mu swój czas i dba, żeby się śmiał — tylko tyle, a może aż tyle.
Chciałabym coś zrobić teraz, natychmiast! Wysłałam znajomym prośby o wpłatę. My, dorośli, jesteśmy tak zajęci swoimi sprawami. Pomagamy chętnie, ale czasem tylko dla poprawy własnego samopoczucia. Kiedy państwo nie może nic zrobić w takiej sytuacji dla swojego małego obywatela — to czy potrafi zadbać o kogokolwiek? Mówią rodzicom: radźcie sobie sami, my nic nie możemy, to nie nasz problem. Jeśli ośmioletnia Gabrysia widzi ten problem, to czy my, dorośli, naprawdę możemy go nie zauważyć?
Powiem tak — jako babcia moich wnuków: Nie może być praworządnej Polski, jeśli obojętnie przechodzimy obok dramatów małych dzieci.Nie zgadzam się, by nasze wnuki nosiły na plecach brzemię strachu i odpowiedzialności za życie swoich rówieśników. Podziel się, człowieku, choćby kroplą dobroci. Bo jeśli nawet jedna kropla wydaje Ci się nieważna — to czy ocean nie jest zbudowany właśnie z takich kropli?
[Ponad 16,5 tysiąca dzieci znajduje się w domach dziecka]
Szanowni Państwo, Zazwyczaj wygląda to tak: gdy w sercach małżonków pojawia się pragnienie powiększenia rodziny, rozpoczynają starania o dziecko i po jakimś czasie pod sercem mamy zaczyna kiełkować nowe życie. To naturalna i najpiękniejsza droga.Czasami jednak coś idzie nie tak. Kolejne miesiące bez upragnionych dwóch kresek na teście ciążowym stopniowo zabijają nadzieję, zamieniając ją w stres, frustrację i ogromny smutek. Niekiedy pojawia się diagnoza, która daje jednoznaczną odpowiedź: na ciążę nie ma szans. Dla innych par taka odpowiedź nie przychodzi nigdy, muszą mierzyć się z ciągłą niepewnością, mając świadomość upływającego czasu.Gdy droga do stania się mamą i tatą zamyka się, pozostaje tęsknota. Ale w sercach niektórych par otwierają się wówczas inne drzwi. Myśl o tym, by mimo wszystko zrealizować swoje pragnienie rodzicielstwa, dając dom dziecku, które na niego czeka.Bywa zresztą i tak, że u początków takiej decyzji nie leżą wcale problemy z poczęciem. Niekiedy pragnienie dzielenia się miłością rodzicielską jest tak silne, że rozlewa się nie tylko na biologiczne dzieci, a otwartość na przyjęcie do rodziny malucha, który potrzebuje bezpiecznego domu, pojawia się w sercach małżonków nawet wówczas, gdy mają już pełną rodzinę.W każdej takiej historii jest też i druga strona.To dziecko, które czeka na mamę i tatę. Ludzi, którzy stworzą dla niego bezpieczny, ciepły dom, pełen miłości, szczęścia i dbałości o jego potrzeby.Z tym pragnieniem rodzi się przecież każdy maluch.Decyzja o adopcji to otwarcie nowego rozdziału – czasu oczekiwania na dziecko, ale… zupełnie innego niż to, czego spodziewała się większość z nas. Przyszli rodzice nie odliczają kolejnych tygodni ciąży, nie obserwują z napięciem wszystkich objawów, nie oglądają maluszka na badaniach USG. Nie znają terminu porodu.Zamiast tego – przechodzą szereg procedur, badań, szkoleń i rozmów. A gdy zapada decyzja, że mogą zostać rodzicami, czekają już tylko na ten jeden telefon. Po drugiej stronie słuchawki rozbrzmiewa tak długo wyczekiwane zaproszenie na pierwsze spotkanie z synem lub córką. A to wciąż nie koniec – przed nimi jeszcze okres oczekiwania na ostateczną decyzję o przysposobieniu dziecka, znów pełen formalności do załatwienia, niekiedy stresu i obciążenia związanego z nową, niełatwą przecież rolą rodzica. Kolejne miesiące i lata to bardzo wymagający okres budowania więzi, poznawania się nawzajem i tworzenia wymarzonej rodziny. W tym szczególnym czasie, gdy początki rodzicielstwa przebiegają w tak wyjątkowy sposób, rodzice potrzebują wsparcia, tak merytorycznego, jak emocjonalnego czy duchowego.Dostrzegając te potrzeby, chcemy stworzyć dla przyszłych rodziców przestrzeń, w której uzyskają pomoc na każdym etapie tej drogi: od pomocy prawnej i materiałów edukacyjnych, przez opiekę mentalną, aż po wspólnotę rodzin gotowych dzielić się swoim doświadczeniem i sercem. Chcemy budować mosty pomiędzy dziećmi, które czekają, a dorosłymi, którzy pragną otworzyć swoje domy i serca. Dlatego pragniemy dziś zaprosić Państwa do włączenia się w inicjatywę „Mecenas dla maluszka”, którą podejmujemy wraz z Instytutem Ordo Iuris, a której celem jest kompleksowe wsparcie w procesie adopcji.Bo adopcja nie jest tylko formalnością – to akt miłości, który odmienia całe życie. To szansa, by stworzyć miejsce, gdzie dziecięce łzy zamieniają się w uśmiech, a samotność ustępuje poczuciu przynależności.W Polsce w 2024 roku w pieczy zastępczej (tak rodzinnej, jak i instytucjonalnej) przebywało blisko 76 tysięcy dzieci. Większość z nich mieszkała w rodzinach zastępczych, ale ponad 16,5 tysiąca znajdowało się w domach dziecka. Te liczby wciąż rosną.Każde z takich dzieci to osobna historia. Często tragiczna i naznaczona cierpieniem. Niektóre z nich, mimo że są na świecie zaledwie od kilku tygodni czy miesięcy, na starcie swojego życia doświadczyły straty i bólu osamotnienia. Inne stały się ofiarami zaniedbań i przemocy ze strony tych, którzy powinni dawać im miłość i bezpieczeństwo.Jednak każde nosi w sercu pragnienie relacji z kimś, kto w trudnych chwilach przytuli i wysłucha, kto wesprze dobrym słowem, kto wieczorem utuli do snu, a następnego ranka znów będzie obok. Bezpieczny dom i rodzina, która daje stabilizację i opiekę, to dla nich szansa.Nawet najlepiej funkcjonująca instytucja i najbardziej oddani opiekunowie w domu dziecka nie zastąpią rodziny.Bo każdy maluch potrzebuje tej wyjątkowej więzi – więzi z rodzicem. Rodzina daje nie tylko zabezpieczenie podstawowych potrzeb, daje też (a może przede wszystkim) poczucie przynależności. W domu rodzinnym dziecko uczy się ufać, kochać i być kochanym, buduje swoją tożsamość, rozwija poczucie własnej wartości i odkrywa sens relacji. Dzieciom, które z różnych powodów nie mogą wychowywać się w biologicznych rodzinach, szansę na nowy, bezpieczny dom, daje adopcja.A jednak wciąż zbyt wiele maluchów czeka na rodziców.Rodziny adopcyjne i zastępcze mają za sobą trudne, ale i piękne historie. Z cierpienia, które ich spotkało, rodzice potrafili wyciągnąć coś, co koniec końców doprowadziło zarówno ich, jak i ich adopcyjne dzieci, do spełnienia marzeń o domu pełnym miłości, ciepła i bezpieczeństwa.Ale droga, która doprowadziła ich do tego miejsca, nie była łatwa.Decyzja dwojga ludzi o tym, że chcą otworzyć swoje serca dla dziecka szukającego domu, to przecież zaledwie początek. Po niej następują kolejne kroki, począwszy od kontaktu z ośrodkiem adopcyjnym, poprzez skompletowanie niezbędnych dokumentów, diagnozy, szkolenia, rozmowy i opinie.To oczywiście ważny etap, celem jest przecież dobro dziecka i znalezienie dla niego domu, w którym będzie mogło dorastać w miłości. Ogrom procedur, formalności i niezbędnych badań może jednak przerażać.Wielu potencjalnych rodziców poddaje się już na etapie wejścia na tę drogę. Przekonani, że proces adopcyjny jest długi i skomplikowany, rezygnują ze starania się o kwalifikację, choć czują powołanie, by stworzyć dom dla dziecka, które go potrzebuje. Jednak dzięki fachowemu doradztwu prawnemu i wsparciu psychologicznemu wiele spraw można wyjaśnić, uporządkować i znacząco przyspieszyć, zwiększając szanse na pozytywne zakończenie procedury adopcyjnej. Właśnie dlatego chcemy dziś zaprosić Państwa do udziału w ważnej kampanii, którą podejmujemy wspólnie jako Centrum Życia i Rodziny oraz Instytut Ordo Iuris.Chcemy, aby każde dziecko, które marzy o domu, mamie i tacie, mogło trafić do kochającej rodziny. Chcę zostać Mecenasem dla maluszka! Z tą właśnie myślą rozpoczęliśmy kampanię „Mecenas dla maluszka”. Naszym celem jest to, aby dzieci, które z różnych powodów utraciły opiekę rodziców biologicznych, nie były jedynie kolejnym numerem w systemie, lecz by mogły stać się synem lub córką – kimś niepowtarzalnym, kochanym i bezpiecznym.Aby rodzice, którzy decydują się otworzyć swoje serca, nie pozostawali sami na drodze prowadzącej do adopcji.Wiemy, że czeka na nich wiele wyzwań, emocji, pytań i wątpliwości. Dlatego tak ważne jest, aby w tym czasie mogli liczyć na profesjonalne wsparcie. Na każdym etapie tej drogi, począwszy od procesu rozeznawania, czy adopcja to dla nich dobry wybór, aż po stworzenie rodziny, zapewnimy im pomoc specjalistów. Oferujemy wsparcie prawne i doradcze, od pierwszego kontaktu, aż po ostateczne orzeczenie sądu. Opiekujący się rodziną prawnik wyjaśni wszelkie formalności, pomoże w skompletowaniu odpowiednich dokumentów, doradzi, jak przejść przez stresujące procedury.Dla par dopiero rozważających adopcję chcemy przygotowaćpakiet materiałów informacyjnych oraz praktyczny poradnik, o tym, jak adoptować dziecko, w którym znajdą wszelkie niezbędne informacje o przebiegu całego procesu.Naszym wsparciem pragniemy objąć także istniejące i nowo powstające rodziny. Z myślą o nich budujemy sieć rodzin adopcyjnych i zastępczych, które dzielą się doświadczeniem, wspierają się nawzajem i są inspiracją dla innych.Naszym celem jest również pokazanie, że troska o życie nie kończy się na narodzinach. Dlatego chcemy promować adopcję i mówić o niej głośno – na Marszach dla Życia i Rodziny, w kościołach, w mediach i internecie. Kampanię „Mecenas dla maluszka” kierujemy więc zarówno do osób, które potrzebują wsparcia w procesie decyzyjnym, rodzin planujących adopcję, prowadzących różne formy pieczy zastępczej, jak i do osób, które nie mogą adoptować dziecka, ale chcą wspierać innych na tej drodze i promować ideę adopcji i pieczy zastępczej.Tak szeroko zakrojone przedsięwzięcie wiąże się oczywiście z dużymi kosztami. Kampania tej skali wymaga znacznego zaangażowania finansowego i organizacyjnego. Dlatego pilnie prosimy Państwa o wsparcie inicjatywy Mecenas dla maluszka dobrowolnym datkiem w wysokości 50 zł, 100 zł, 200 zł czy 500 zł lub nawet wyższej, a jeśli to możliwe, prosimy także o rozważenie stałego, comiesięcznego wsparcia. Wspieram tę inicjatywę! Każda Państwa pomoc przełoży się na konkretne działania:dotarcie do rodzin, które mają możliwości, aby otworzyć się na dzieci, w tym szczególnie dzieci chore, z niepełnosprawnością czy trudną historią;udzielanie bezpłatnego wsparcia prawnego, merytorycznego i emocjonalnego dla rodzin gotowych adoptować dziecko;przygotowanie poradników prawnych, broszur i kampanii społecznych promujących adopcję i różne formy pieczy zastępczej;produkcję filmu z historiami tych, którzy odważyli się dać dziecku dom;towarzyszenie rodzinom na każdym etapie adopcji – od pierwszego kroku aż po stworzenie bezpiecznego domu;tworzenie sieci rodzin adopcyjnych i zastępczych, gotowych przyjąć dzieci, które mają szczególne trudności ze znalezieniem rodziców. Chcemy także zaprosić Państwa do osobistego włączenia się w inicjatywę „Mecenas dla maluszka”. Być może sami tworzycie Państwo rodzinę adopcyjną i moglibyście podzielić się swoim świadectwem i doświadczeniem, wspierając inne rodziny na tej drodze? A może wspieracie Państwo ideę adopcji i chcielibyście włączyć się w działania promocyjne, aby inspirować kolejne rodziny do otwarcia się na przyjęcie dzieci? Zapraszamy do kontaktu! Wszystkie potrzebne informacje znajdą Państwo na stronie www.MecenasDlaMaluszka.plTroska o życie nie kończy się na narodzinach. Adopcja i inne formy pieczy zastępczej są jej kontynuacją, sprawowaną wobec dzieci, które z różnych przyczyn nie mogą wychowywać się w biologicznych rodzinach. Wszystkie zasługują jednak na własny dom, bezpieczeństwo i miłość.Żadna, nawet najlepiej działająca instytucja nigdy nie zastąpi przecież wychowania w rodzinie. Instytucjonalnie można zastąpić podstawową opiekę, edukację, działania wychowawcze. Nic jednak nie zastąpi wyjątkowej, jednostkowej relacji między rodzicem a dzieckiem, uczestniczenia w zwykłej rodzinnej codzienności, poczucia przynależności.Troska o to, aby każde dziecko mogło dorastać otoczone miłością mamy i taty, to prawdziwa służba życiu.W 2023 roku do adopcji trafiło 1,4 tysiąca dzieci.To 1400 serc, które wreszcie mogą rozpalić się miłością, której tak bardzo pragnie i potrzebuje każde dziecko: miłością do mamy i taty.Wciąż jednak jest też ogrom tych, które czekają, dorastając bez rodziny. I wielu rodziców marzących o tym, by pewnego dnia przytulić swojego syna czy córkę.Pomóżmy im się spotkać.Liczę na Państwa pomocWSPIERAM DZIAŁANIA CENTRUM ŻYCIA I RODZINY!Dane do przelewu:Centrum Życia i Rodziny Skrytka pocztowa 99, 00-963 Warszawa 81 Nr konta: 32 1240 4432 1111 0011 0433 7056, Bank Pekao SA Z dopiskiem: „Darowizna na działalność statutową Centrum Życia i Rodziny”SWIFT: PKOPPLPW IBAN: PL32 1240 4432 1111 0011 0433 7056Centrum Życia i Rodziny Skrytka Pocztowa 99, 00-963 Warszawa tel. +48 22 629 11 76
Do niecodziennej sytuacji doszło 6 grudnia w miejscowości Harklowa k. Nowego Targu. Kobieta urodziła dziecko na stacji benzynowej. Poród pomogła odebrać położna, która akurat w tym czasie przyjechała zatankować swój samochód. Ostatecznie wszystko skończyło się szczęśliwie. Jednak zapowiedzi likwidacji kolejnych oddziałów ginekologiczno-położniczych w całej Polsce każą zapytać o to, czy do podobnych sytuacji będzie dochodzić częściej?
—————————————————–
Pierwsze skurcze pojawiły się u kobiety ok. godziny 15-tej. Do szpitala w Nowym Targu małżeństwo wyruszyło dwie godziny później. Sytuację znacznie pogorszyła gęsta mgła, utrudniająca sprawną jazdę. Jakby tego było mało, akcja porodowa niespodziewanie przyspieszyła, a kobieta zaczęła rodzić już w samochodzie. Zdesperowany ojciec zaparkował na najbliższej stacji benzynowej, skąd wezwał służby.
Najszybciej zareagowali funkcjonariusze Ochotniczej Straży Pożarnej, ale ich rola sprowadziła się do głównie zabezpieczenia miejsca porodu przed oczami ciekawskich.
Szczęśliwym trafem w tym samym czasie na stacji zatrzymała się położna by zatankować swój samochód.
Położna miała w torebce specjalistyczny sprzęt; klem do przytrzymania pępowiny, rękawiczki i maść. Pogotowie dotarło na miejsce kilka minut po narodzinach dziewczynki. Mama i córka zostały zabrane do szpitala w Nowym Targu.
Żaden z zaangażowanych w akcję pracowników ochrony zdrowia i strażaków nie przypominał sobie podobnej sytuacji. Czy jednak może zdarzyć się tak, że podobne informacje będą do nas docierały częściej? Jest bowiem obawa, że rodzące kobiety będą narażone na znaczne ograniczenie możliwości bezpiecznego dojazdu do szpitala. Wszystko za sprawą planów rządu, który z powodów finansowych zapowiedział likwidację kilkudziesięciu oddziałów szpitalnych, głównie o profilu ginekologiczno-położniczym.
Oddziały będą zamykane m.in. w szpitalach w woj. podkarpackim, łódzkim, wielkopolskim czy podlaskim. Sytuację próbuje ratować Ministerstwo Zdrowia, które proponuje, aby szpitale urządzały punkty rodzenia przy szpitalnych oddziałach ratunkowych (SOR) lub izbach przyjęć. Dyżurująca położna miałaby oceniać, czy przyjąć poród, czy też przekierować pacjentkę do szpitala specjalistycznego. Planuje się również powołanie specjalnego transportu karetki pogotowia, wyposażonego w sprzęt do przyjęcia porodu.
W cywilizacji Łacińskiej, obejmującej dużą większość narodów rozwiniętych, przez stulecia pielęgnowano instytucję sakramentalnego małżeństwa, a więc też odróżnianie odrębnej a tradycyjnej rolę męża i ojca, żywiciela i obrońcy oraz żony i matki, wychowawczyni i opiekunki. Te role wyrosły z naturalnych ról mężczyzny – myśliwego i wynalazcy, oraz kobiety- rodzicielki i strażniczki ogniska domowego.
Taką rolę rodziny ugruntował w Swym Objawieniu Jezus Chrystus.
Co najmniej od stulecia obserwujemy podważanie, podgryzanie tych wartości. W pierwszych dziesięcioleciach 21 wieku rodzina sakramentalna nie jest już celem życia „zbiorowości” [bo i pojęcie narodu jest dezawuowane], żyjącej w erze Postępu laickiego i technicznego. Planista nowego porządku świata [New World Order] wypromował singli, partnerów, aborcję jako „zabieg”, wiele różnych zboczeń, 78 płci i dużo tym podobnych absurdów.
Cieszymy się, że z wnętrza piekielnego Planned Parenthood w USA podniosła się i wyrwała jedna z dyrektorek, Abby Johnson. Film Nieplanowane, jak też jej książka pod tym samym tytułem, koniecznie powinny być oglądane, czytane i propagowane. Ale jest to krzyk z wnętrza tego ciężko już chorego społeczeństwa. Abby sama, jak większość [???] amerykanek, żyła z chłopem bez ślubu, skrobała „przypadkowe wyniki”. Chwała jej za to, że to współczesne zbrodnicze bagno opisała i z nim odważnie walczy.
Statystyki mówią już jednak o ponad miliardzie ludzi zamordowanych w ostatnim stuleciu.
Spójrzmy głębiej.
Narody, w tym kierunku przez wroga indoktrynowane, przestały się rozmnażać. Z jednej strony w sowietach, później Rosji, w Chinach, w obu Amerykach, w t.zw. „Europie”. Porównaj Summary of Reported Abortions Worldwide, through August 2015 i uaktualnienia.
Mordowanie bezbronnych stało się głównym sposobem antykoncepcji i polityki rządów. Były i są lata i kraje gdzie 2/3 dzieci jest zabijanych zgodnie z tamtejszym prawem. Percentage of Pregnancies Aborted by Country
Poza tym, cywilizacja białego człowieka stała się tak chorą, że kobiety przestały rodzić [bo już nie mówi się o rodzinie i jej roli]. Bolesnym dla nas przykładem jest Polska, gdzie około 1989-90 współczynnik dzietności gwałtownie spadł z około trzech do 1.8, potem nawet do 1.3. Przypominam, że do przetrwania narodu współczynnik ten musi być trwale co najmniej około 2.2, a dla jego zdrowego rozwoju około3. Teraz, w 2019 , jest ok. 1.45… Według prognoz GUS-u z lat 60-tych ubiegłego wieku powinno nas teraz być 60-70 milionów. A od trzech dziesięcioleci telepiemy się na ok. 40 milionach. Z perspektywą już oficjalnie [nie byle kogo, bo ONZ-u] jedynie około 20 milionów pod koniec wieku.
Jak obserwujemy, próby rządu naprawy sytuacji w postaci np. 500+ nie wpływają na ten współczynnik w sposób znaczący.
Możemy jednak, więc musimy dotrzeć głębiej, do podstawowych przyczyn.
1. Towarzystwa trzeźwości i wstrzemięźliwości rozwinęły się pod zaborami półtora wieku temu od dołu. Wielka była rola błog. Honorata Koźmińskiego.
Szydził z nich, choćby w Słówkach, Boy. Pisywał ładnie i lekko, ale nie wiedziałem w młodości, że był też pedałem, oraz człowiekiem żyjącym w seksualnych trójkątach i czworokątach. Bardzo więc nam, narodowi szkodził i zaszkodził.
Teraz więc, nie u progu katastrofy, ale w trakcie jej trwania, możemy i musimy od dołu rozwinąć ruchy, stowarzyszenia młodych idących za wskazaniami Chrystusa, zachowujących i promujących dziewictwo, czystość, też wstrzymujących się od alkoholu, narkotyków i podobnych świństw. Takie ruchy istnieją już i rozwijają się w Ameryce [to uwaga dla lubiących czerpać z obcych wzorów].
2. Możliwe i konieczne jest też dowartościowanie sakramentu małżeństwa katolickiego z jego potrójną przysięgą: miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej.
Pewność, że taka wzajemna potrójna przysięga jest wartością uznawaną i umacnianą przez Kościół i rządy da, przywróci rodzinie trwałość i szacunek. Dzieci będą więc, tak jak i były kiedyś, dumą i chwałą rodziny, a ich dobre wychowanie – głównym celem. Tylko powrót na stałe do Chrystusa może to zapewnić.
Przecież tylko w stabilnej, bezpiecznej rodzinie mogą małżonkowie chcieć i mieć dużo dzieci. Tylko więc, gdy taki model rodziny przeważy, osiągniemy szansę na przeżycie Narodu.
Te dwa radykalne kroki możemy wykonywać od dołu. Wiem, że moją stronę czytają dziesiątki, może setki księży, mam na to dowody, listy. Rozwińmy, rozwińcie księża propagandę tych dwóch kroków. Kazania, nauki, broszury, rozmowy z innymi księżmi. To wszystko jest dostępne, przeprowadzenie chyba nie trudne.
Gdy takie stowarzyszenia staną się silniejsze, dostrzegą je również nasi Biskupi. Teraz są oni uwikłani w demokratyczno-biurokratyczną sieć Konferencji Episkopatu Polski, tak jak i w innych krajach niby katolickich.
Ale katastrofa moralna jest bezpośrednio powiązana z katastrofą demograficzną. To Biskupi zauważą, nawet biskupi-urzędnicy. Jako następcy apostołów staną więc na czele odnowy moralnej, odnowy znaczenia dziewictwa i rodziny katolickiej. Zdecydują się więc do powrotu do swojej przyrodzonej roli Dobrych Pasterzy powierzonej sobie trzody katolików, rodzin katolickich. Czas, byście, ekscelencje, wydali Listy Pasterskie do swoich owieczek, odczytywane we wszystkich podległych im parafiach.
Przywrócenie czci i szacunku dla dziewictwa i czystości przed-małżeńskiej, oraz czci dla małżeństwa katolickiego jest konieczne, ale jest też możliwe.
To jest też ostateczny, już jedyny sposób przeciwdziałania katastrofie demograficznej, katastrofie cywilizacyjnej, w tym trwającej katastrofie cywilizacji Łacińskiej.
===================
PS. Do Kolegów z innych portali: Kopiujcie to, proszę, posyłajcie do swoich biskupów i znajomych księży, zachęcajcie do tego Czytelników. Pokonajmy [nie istniejącą przecież] cenzurę.
Dzieci w Polsce są jednymi z najczęściej obowiązkowo szczepionych w Europie. Jesteśmy w czołówce państw, które już niemowlakom nakazują wiele obowiązkowych szpryc. Pomimo tego, że od niektórych szczepionek już dawno odeszli na Zachodzie, w Polsce są one nadal przymusowe. Zwrócił na to uwagę poseł Konfederacji Grzegorz Płaczek w kontekście szczepionki przeciwko gruźlicy.
„Na spokojnie, nie będąc przeciwnikiem szczepień, świadomy patologicznego lobbyingu Big Pharmy w polskim Sejmie oraz promowania „niezależnych ekspertów” w przestrzeni publicznej – spytam publicznie: DLACZEGO szczepienia BCG (przeciw gruźlicy) wciąż podaje się OBOWIĄZKOWO noworodkom w pierwszej dobie życia w Polsce?” – napisał poseł Grzegorz Płaczek na portalu X.
„I z pewnością wielu Polaków na co dzień nie zastanawia się nad tym, jednak pytanie wydaje się zasadne, bowiem… z obowiązkowego podawania tych szczepień noworodkom w ostatnich dekadach wycofały się między innymi:
Austria Program obowiązkowy NIE obowiązuje już 35 lat
Hiszpania Program obowiązkowy NIE obowiązuje już 44 lata
Szwecja Program obowiązkowy NIE obowiązuje już 50 lat
Niemcy Program obowiązkowy NIE obowiązuje już 27 lat
Czechy Program obowiązkowy NIE obowiązuje już 15 lat
Finlandia Program obowiązkowy NIE obowiązuje już 19 lat
Francja Program obowiązkowy NIE obowiązuje już 18 lat
Grecja Program obowiązkowy NIE obowiązuje już 9 lat
Irlandia Program obowiązkowy NIE obowiązuje już 10 lat
Holandia Program obowiązkowy NIE obowiązuje już 46 lat
Portugalia Program obowiązkowy NIE obowiązuje już 9 lat
Słowacja Program obowiązkowy NIE obowiązuje już 13 lat
Słowenia Program obowiązkowy NIE obowiązuje już 20 lat
USA W tym państwie szczepionka BCG nigdy nie była obowiązkowa ani powszechnie zalecana dla całej populacji.
➡️ Pytanie wydaje się zasadne, bowiem… nawet realizująca interesy Big Pharmy, Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ZALECA REZYGNACJĘ z powszechnych szczepień BCG w krajach, gdzie ryzyko zakażenia gruźlicą jest bardzo niskie (poniżej 0,1% rocznie) – a w Polsce taka sytuacja trwa od lat.
➡️ Pytanie wydaje się zasadne, bowiem… eksperci wskazują, że przy bardzo niskiej zapadalności, korzyść z masowego szczepienia całej populacji jest niewielka lub znikoma.
➡️ Pytam więc: DLACZEGO nadal obowiązkowo podajemy te szczepionki noworodkom w Polsce i nakładamy gigantyczne kary finansowe na rodziców, którzy nie chcą w Polsce szczepić swoich dzieci, widząc trend w Europie Zachodniej i na świecie? Dlaczego ani MZ, ani GiS nie zareagują lub chociażby nie rozpoczną debaty na temat weryfikacji obowiązkowego Programu Szczepień Ochronnych w naszym kraju? Dlaczego premier RP nie reaguje? Nasze dzieci są aż tak bardzo „wyjątkowe”? I wreszcie – czy to możliwe, że Państwo Polskie od lat pełni rolę kasjera dla koncernów farmaceutycznych?
Odpowiedź niestety… wydaje się oczywista” – zakończył swój wpis poseł Konfederacji Grzegorz Płaczek.
Co drugi młody Amerykanin jest singlem. W Szwecji i Finlandii jedna na trzy osoby nie ma stałego partnera. Pandemia samotności zdominowała zachodnie społeczeństwa, rodząc szereg problemów społecznych i politycznych.
Wśród Amerykanów w wieku 25-34 lat odsetek osób żyjących bez małżonka lub partnera podwoił się w ciągu pięciu dekad i wynosi 50 proc. wśród mężczyzn i 41 proc. wśród kobiet. Od 2010 roku w 26 z 30 bogatych krajów wzrósł odsetek osób mieszkających samotnie. Według obliczeń „The Economist” na świecie jest obecnie o co najmniej 100 mln osób stanu wolnego więcej niż w 2017 roku.
Choć bycie w stanie wolnym współczesna antykultura ocenia jako generalnie wyzwalające, dane pokazują zupełnie coś innego. Badania przeprowadzone w wielu krajach sugerują, że 60-73 proc. singli wolałoby być w związkach. Z sondażu przeprowadzonego w 2019 roku w Ameryce wynika, że 50 proc. singli nie szukało aktywnie partnera lub partnerki, ale tylko 27 proc. z nich stwierdziło, że jest to spowodowane zadowoleniem z bycia singlem.
Wśród powodów takiego stanu rzeczy, „The Economist” wymienia czynniki społeczne, ekonomiczne ale również rozwój wysokich technologii informacyjnych, pogłębiających niepokojące zjawisko. Media społecznościowe i aplikacje randkowe doprowadziły do nierealistycznych oczekiwań i zbytniej wybredności. Na skutek obecności w świecie cyfrowym, coraz więcej osób traci również umiejętności społeczne, niezbędne do nawiązania kontaktu z potencjalnym partnerem. Aż 7 proc. młodych singli twierdzi, że rozważyłoby romans ze sztuczną inteligencją.
Szokujące! Wyceniają życie jednego dziecka na 58,6 tony CO2. Brońmy się przed szaleństwem „Zielonego Ładu”… =========================== Kilka dni temu w sieci znów zaczęto podawać dalej bulwersującą grafikę z wykresem opartym na „badaniach” Setha Wynesa i Kimberley Nicholas z 2017 roku — tę samą, którą szeroko kolportowano już w debacie publicznej i którą miała udostępnić kilka lat temu „Gazeta Wyborcza”. Wykres pokazuje, że najskuteczniejszym sposobem „ratowania klimatu” jest… rezygnacja z posiadania dziecka! Dopiero dużo dalej plasują się takie rzeczy jak rezygnacja z samochodu, lotów, czy jedzenia mięsa… =====================================================
Tak, takie „dane” naprawdę znalazły się w jednym z wielu tzw. artykułów naukowych, który od lat z lubością cytują lewicowe media. Naprawdę trudno o bardziej wymowny znak, gdzie zaszło to klimatyczne szaleństwo… Bo jeśli ktoś naprawdę uważa, że największym zagrożeniem dla planety jest pojawienie się na niej kolejnego człowieka, to do jakich regulacji jest gotów doprowadzić?Jakie wolności uzna za „kosztowne”, „szkodliwe” lub „niepotrzebne”? I kogo zacznie winić za kryzysy, które sam tworzy błędnymi biurokratycznymi decyzjami? A ani Pan, ani ja pewnie nie możemy sobie w części wyobrazić „kreatywności” tych „zbawców naszej planety”!I oni niestety to robią – w sposób niezwykle systematyczny – bo ta logika w pełni przenika dziś działania i regulacje Unii Europejskiej, takie jak ten cały „Zielony Ład”. I teraz nawet nie ukrywają już tego jako neutralnej reformy środowiskowej… To już otwarcie antyrozwojowa, antyludzka ideologia, która coraz śmielej sięga do takich rozwiązań, które jeszcze kilka lat temu uznalibyśmy po prostu za absurdalne, czyli:drastycznych podwyżek cen energii wynikających z systemu ETS,nadciągającego reżimu ETS2, który jeszcze bardziej podniesie ceny paliw i ogrzewania,bezwzględnie egzekwowanych ograniczeń produkcyjnych dla rolników,wprowadzanych szeroko zakrojonych planów likwidacji aut spalinowych,nacisków na cyfryzację transakcji i odejście od gotówki,i wielu, wielu innych ingerencji w to, co jemy, jak żyjemy i czym się przemieszczamy! „Zielony Ład” coraz mniej przypomina jakąś politykę klimatyczną, a coraz bardziej — projekt pełnej kontroli społecznej. Tak, wiem, że o tym już Pan słyszy i czyta, i wiem, że najpewniej tego wszystkiego, komu jak komu, ale Panu nie muszę tłumaczyć, pragnę tylko zwrócić tutaj uwagę, z jak profesjonalną machiną propagandową musimy się mierzyć.To nie tyko „artykuły naukowe pisane pod tezę”, ale cała masa innych, sprytnie skomponowanych treści mających na celu manipulowanie opinią publiczną. Nie chcę zbytnio przedłużać, ale proszę spojrzeć na choćby dwa fragmenty z wielu artykułów Gazety Wyborczej i co tam jest propagowane i normalizowane pod pozorem wywiadów z różnymi „autorytetami”… Na przykład red. Monika Waluś rozmawia z Blythe Pepino założycielką ruchu Birth Strike, którego członkowie rezygnują z potomstwa, żeby zwrócić uwagę na katastrofę klimatyczną (nieźle, prawda?!):— Ty zdecydowałaś, że nie urodzisz. — Nie chodzi o względy ekonomiczne ani o rozważania, jak wpłynę na gospodarkę czy strukturę społeczeństwa. Zdecydowałam, że nie będę miała dzieci, ponieważ nie chcę, by dorastały w świecie, który stoi na skraju ekologicznej katastrofy. (Magazyn Wyborczej, 01.06.2019) Z kolei w wywiadzie red. Aleksandra Gurgula z dr Magdaleną Budziszewską można przeczytać: W Polsce dokładnie nie wiemy, ale dla znaczącej części młodych kobiet zmiany klimatu są już jednym z argumentów, by zastanawiać się nad posiadaniem dzieci. (…) Susan Clayton przytacza dane wskazujące, że jedna czwarta młodych Amerykanów rozważa w kontekście zmiany klimatu mniejszą liczbę dzieci, niż naprawdę chciałaby mieć, a jedna trzecia uważa, że pary powinny brać to pod uwagę, planując rodzinę. W Szwecji dwie trzecie młodych kobiet martwiło się zmianami klimatu kilka razy w tygodniu, czyli bardzo często o tym myślało. W Polsce w badaniach jakościowych kobiety wymieniają to jako powód do zastanowienia się, czy dzieci mieć, a jeśli już — to ile. (Psycholożka: Polki nie chcą rodzić dzieci z powodu depresji klimatycznej. Kto i dlaczego na nią cierpi? Wyborcza.pl, 14.02.2021)Tak właśnie „urabia się” czytelników, totalne absurdy przedstawiając w niby poważnych dyskusjach jako rzeczy najwyższej wagi, naukowe i godne szacunku, które są popierane przez liczne grupy społeczne – a skoro tak, to „my też powinniśmy tak robić”! Cóż, nie ma innej drogi, jak tylko konsekwentnie odpowiadać na te szalenie niebezpieczne przekłamania i manipulacje. I właśnie dlatego powstał portal 100argumentow.pl.Bo ktoś musi pokazywać prawdę i ujawniać konsekwencje takich pomysłów, zanim staną się prawem. Ktoś musi tłumaczyć, że polityka klimatyczna nie powinna być religią ani systemem nakazów, który w imię abstrakcyjnych celów wchodzi ludziom do domu, do portfela i do rodzinnych wyborów!Tylko u nas może Pan poznać takie opracowania jak: Zielony Ład zabija Europę. Jak system ETS wpędza w biedę przedsiębiorców i konsumentów ze Starego Kontynentu autorstwa dr. Tomasza Teluka, W Polsce zacznie brakować… prądu! Czy uratuje nas import?dr. inż. Mirosława Gajera, czy… Fałszywa konkurencyjność po europejskudr. Jakuba Wozinskiego. Te teksty po prostu trzeba przeczytać!
Na początku XX wieku dzietność Polaków wynosiła blisko 6,0 (dzisiaj 1,1).
Szanowny Panie! 11 listopada po raz kolejny obchodzić będziemy święto niepodległości. W całym kraju odbywać się będą uroczystości, apele, przedstawienia i koncerty patriotyczne. To wszystko w sytuacji, gdy kolejny rok z rzędu Polska notuje najgorszą dzietność w historii pomiarów. Gdy odzyskiwaliśmy niepodległość w 1918 roku Polska miała najwyższą dzietność w Europie. Rodziło się milion Polaków rocznie. Dzisiaj ponad czterokrotnie mniej.
Wkrótce być może nie będzie niepodległości, gdyż naród polski przestanie istnieć, a tereny nad Wisłą zaludni jakaś inna nacja. Aby obronić naszą niepodległość musi nastąpić odrodzenie moralne. Historia pokazuje, że jest to możliwe. Spójrzmy co trzeba zrobić, aby uratować Polskę przed katastrofą.Bez dzieci nie będzie niepodległości. Ten oczywisty i prosty fakt wciąż nie przebija się jednak do świadomości społecznej. Główny Urząd Statystyczny podał niedawno, że w okresie styczeń – wrzesień 2025 zarejestrowano tylko 181 000 urodzeń, o 11 000 mniej niż w tym samym okresie rok temu. Kolejny rok z rzędu Polska będzie mieć więc najgorszą dzietność w historii.
Jeżeli nic się nie zmieni, to w ciągu kilkudziesięciu lat ubędą Polsce miliony obywateli, aż w końcu jako naród przestaniemy istnieć. Nic nie pomogą kotyliony, patriotyczne pikniki i pełne patosu deklaracje, jeśli nie będą rodziły się dzieci.
Przyczyn katastrofy demograficznej jest wiele. Najważniejsza z nich jest moralna i kulturowa – Polacy jako całe społeczeństwo po prostu nie chcą mieć dzieci pod wpływem rewolucji (anty)moralnej i ideologicznej, jaka przeprowadzana jest w naszym kraju przez media masowe należące do zagranicznego kapitału oraz rozmaite instytucje ponadnarodowe, przy udziale większości klasy politycznej.
Jest wiele przyczyn drugorzędnych, które tę główną przyczynę wzmacniają i przyczyniają się do zapaści demograficznej Polski. Są to m.in.:
1) Aborcja. W szpitalach aborcja jest dostępna de facto na żądanie do końca porodu. Tak został zamordowany np. Felek w szpitalu w Oleśnicy – zabito go zastrzykiem w serce z chlorku potasu. Wedle statystyk, w ostatnich latach w Polsce morduje się ok. 40 000 dzieci rocznie za pomocą nielegalnych pigułek aborcyjnych, na dystrybucję których aborcyjna mafia ma pełne zezwolenie ze strony polityków od 10 lat. Tabletki śmierci można swobodnie kupić przez internet z dostawą do domu.
40 000 mordowanych dzieci każdego roku to tyle ofiar, jakby w rok z mapy Polski znikało miasto takie jak Malbork, Ciechanów, Otwock czy Świnoujście. Czołowi przedstawiciele polskiej klasy politycznej bez przerwy licytują się, która partia jest bardziej „patriotyczna”, jednocześnie promując lub tolerując aborcyjne ludobójstwo polskich dzieci na ogromną skalę. KO i Lewica otwarcie popierają i promują aborcję, PiS aborcję toleruje i pozwala na nią, Konfederacja jako partia na temat aborcji milczy, a niektórzy jej członkowie jak np. Krzysztof Bosak publicznie chwalą się tym, że już ponad 5 lat są w Sejmie i nic w sprawie aborcji nie zrobili oraz nie zamierzają zrobić.
2) Antykoncepcja. W ostatnich latach sprzedaż wszystkich dostępnych na receptę tabletek stosowanych jako tzw. „antykoncepcja awaryjna” (mogących mieć działanie poronne), czyli tzw. „pigułek po”, kształtowała się na poziomie ok. 300 000 rocznie. Z kolei pod względem liczby wystawionych recept rekordowy był m.in. rok 2022, gdzie w całej Polsce wystawiono blisko 900 000 recept (!!) na „pigułki po”.
Prawie milion recept na „pigułkę po” wystawionych w Polsce w ciągu tylko jednego roku. To właśnie efekt upowszechniania się aborcyjnej i antykoncepcyjnej mentalności w Polsce. Należy do tego dodać, że wszelkie hormonalne środki antykoncepcyjne mają dewastujący wpływ na zdrowie kobiet. Niemal cała polska klasa polityczna akceptuje ten stan rzeczy. Jak w Polsce mają rodzić się dzieci, kiedy pod wpływem mediów, polityków i propagandy kobiety masowo są faszerowane tzw. antykoncepcją, która rujnuje ich zdrowie, niszczy relacje, zapobiega zajściu w ciążę oraz może mieć działanie poronne na dzieci w najwcześniejszej fazie ich rozwoju…?
3) System podatkowo-emerytalny. Od dawna cały system ekonomiczny w Polsce nastawiony jest na drenaż pieniędzy, energii i potencjału obywateli, w szczególności polskich rodzin i lokalnych przedsiębiorców. Szczególnie destrukcyjny jest system emerytalny, który zmusza Polaków do płacenia gigantycznych kwot na ZUS, których to pieniędzy nie mogą przez to wydać na bieżące potrzeby i wychowanie kolejnych dzieci. Z uwagi na katastrofę demograficzną cały ten system, będący w swojej istocie piramidą finansową, w najbliższej przyszłości prawdopodobnie się zawali powodując ogromny kryzys.
4) Media masowe. Wielokrotnie pisaliśmy już o tym, jak największe, polskojęzyczne media głównego nurtu nieustannie obrzydzają Polakom rodzicielstwo, zniechęcają do posiadania dzieci, promują rozwody, zdrady i rozwiązłość seksualną. Media te należą najczęściej do zagranicznego kapitału (głównie niemieckiego) i w ostatnich dziesięcioleciach skutecznie zdewastowały moralność społeczeństw Europy Zachodniej, teraz to samo robiąc w Polsce.
5) Pornografia. Regularną, codzienną praktykę oglądania filmów lub zdjęć pornograficznych deklaruje niemal co czwarty (23,9%) nastolatek w Polsce. Przerażająca skala uzależnienia młodzieży od pornografii wpływa destrukcyjnie na zdolność do wchodzenia w relacje i tworzenie stabilnych związków.
5) Edukacja seksualna. Weszła do polskich szkół 1 września w ramach tzw. „edukacji zdrowotnej”. W świetle podstawy programowej i programu nauczania tego przedmiotu seksualność jest całkowicie oderwana od miłości, odpowiedzialności i małżeństwa. Zamiast tego uczniów zachęca się do rozwiązłości seksualnej, homoseksualnego stylu życia, bezdzietności i aborcji. Aby ten proceder powstrzymać, nasza Fundacja przeprowadziła obywatelskie inicjatywy ustawodawcze „Stop pedofilii”, pod którymi podpisało się kilkaset tysięcy Polaków. Nasz projekt został jednak zamrożony w Sejmie w 2020 roku po czym uległ przedawnieniu gdyż politycy nie chcieli się nim zająć pomimo nacisku społecznego.
Jest oczywiście jeszcze wiele innych czynników. Wszystkie rządy po 1989 roku prowadzą konsekwentną politykę demograficzną w tym samym kierunku – depopulacji Polski. Różnica między nimi jest tylko w tempie pogłębiania kryzysu, jedni robią to szybciej (KO, Lewica), inni trochę wolniej (PiS). Na horyzoncie wyłania się teraz potencjalna wojna oraz podmiana demograficzna ludności nad Wisłą, podobnie jak dzieje się to na Zachodzie.
Według oficjalnych informacji z Wiednia, ponad 40% uczniów pierwszych klas szkół podstawowych w stolicy Austrii nie potrafi nawet mówić po niemiecku. Z kolei w wielu rejonach Niemiec od lat najpopularniejszym imieniem nadawanym nowo-narodzonym chłopcom jest Mohammed. Niemcy, Austriacy, Francuzi, Anglicy, Włosi, Hiszpanie i inne narody nie chcą mieć dzieci, więc są w swoich państwach zastępowani przez obcych nam cywilizacyjnie i kulturowo „imigrantów”, którzy mają dużo dzieci i są ekspansywni. Europejskie elity polityczne planują już transfer tych „imigrantów” do Polski.
Jak się przed tym wszystkim bronić? Czy możemy coś zrobić?
Tak. Konieczna jest rewolucja moralna, która przywróci Polakom radość z posiadania dzieci i odbuduje cnoty obywatelskie. Żaden rząd oczywiście tej rewolucji nie przeprowadzi, ale może wskazać kierunek, formułując dobre prawo.
Takie przebudzenie moralne już co najmniej raz się w Polsce dokonało. W 1877 roku Matka Boża objawiła się w Gietrzwałdzie. Setki tysięcy ludzi odpowiedziało na apel Królowej Polski, podjęło pielgrzymkę do Gietrzwałdu (utrudnianą przez zaborców) oraz wysiłek w celu poprawy moralnej własnego życia. Zaowocowało to m.in. tym, że w ciągu dwóch pokoleń populacja Polaków podwoiła się. Na początku XX wieku dzietność wynosiła blisko 6,0 (dzisiaj 1,1). Dzięki temu było komu budować niepodległą Polskę po 1918 roku.
Z ludzkiego punktu widzenia sytuacja naszych przodków była beznadziejna – kraj pod zaborami, okupacja, prześladowania, rusyfikacja, germanizacja, a następnie tuż po odzyskaniu niepodległości inwazja bolszewicka. Dla Polaków żyjących jeszcze w połowie XIX wieku wizja wolnej, niepodległej ojczyzny była czymś abstrakcyjnym. Ta wizja jednak zrealizowała się z Bożą pomocą. Podobnie może być również dzisiaj.
Wiele osób jest przytłoczonych zagrożeniami, które bez przerwy się nasilają: promocja aborcji, deprawacja seksualna dzieci, LGBT, ateizacja, laicyzacja, prześladowania rodzin itp. Pan Bóg nie wymaga od nas samodzielnego pokonania tych trudności. On chce tylko naszego udziału w walce. Najgorsze jest bycie biernym. „Obyś był zimny albo gorący!” – brzmi jedno z najbardziej przejmujących upomnień zawartych w Piśmie Świętym. To upomnienie skierowane jest także do nas, dzisiaj.
Zło odnosi sukcesy nie dlatego, że jest silne, tylko dlatego, że ludzie dobrzy są bierni i nie chcą stanąć do walki, w której Pan Bóg obiecał im pomoc i zwycięstwo.
Jeżeli po raz kolejny odpowiemy na liczne apele Matki Bożej kierowane do nas w przeszłości to zwyciężymy.
Dlatego nasza Fundacja organizuje kolejne kampanie społeczne oraz publiczne modlitwy różańcowe, których celem jest przebudzenie moralne wszystkich Polaków, kształtowanie świadomości społecznej i mobilizacja rodaków do walki o dzieci. W najbliższych dniach będziemy m.in. w: Oleśnicy, Wrocławiu, Rzeszowie, Olkuszu, Bolesławcu, Puławach, Olsztynie, Tarnowie, Gdyni, Łodzi, Dębicy, Katowicach, Krakowie i Warszawie. Aktualizowany na bieżąco harmonogram akcji dostępny jest na naszej stronie. Aby dalej działać niezbędna jest stała i regularna pomoc naszych darczyńców. W najbliższym czasie potrzebujemy ok. 17 000 zł. Proszę Pana o przekazanie 50 zł, 100 zł, 200 zł, lub dowolnej innej kwoty, jaka jest dla Pana w obecnej sytuacji możliwa, aby wesprzeć organizację kolejnych akcji w przestrzeni publicznej, które zmienią świadomość społeczną i zmobilizują Polaków do obrony naszej niepodległości poprzez odnowę moralną – kluczową dla dalszego istnienia naszego państwa i narodu. Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667 Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW Z wyrazami szacunku,
Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków stronazycia.pl
Ponad trzy czwarte Polaków (76 procent) opowiada się za przywróceniem obowiązkowych prac domowych do szkół podstawowych. Przeciwnych temu jest 16 procent badanych – przyznało we wtorek Centrum Badania Opinii Społecznej.
Z opublikowanego we wtorek badania CBOS „Polacy o zmianach w szkolnictwie” wynika, że ponad trzy czwarte Polaków (76 proc.) opowiada się za przywróceniem obowiązkowych prac domowych do szkół podstawowych. Przeciwnych temu jest 16 proc. badanych.
Autorzy publikacji podali, że rodzice dzieci w wieku szkolnym „nieznacznie częściej” popierają przywrócenie obowiązkowych prac domowych do szkół podstawowych (81 proc.) niż osoby niemające dzieci w tym wieku (76 proc.).
„Poparcie dla powrotu obowiązkowych prac domowych częściej niż pozostali deklarują przedstawiciele kadry kierowniczej (85 proc.), robotnicy wykwalifikowani (85 proc.), pracownicy instytucji publicznych (87 proc.) oraz osoby o poglądach prawicowych (85 proc.)” – czytamy.
Z badania wynika, że niezależnie od preferencji partyjnych, zdecydowana większość badanych popiera przywrócenie prac domowych. Najczęściej jednak opowiadają się za tym wyborcy Prawa i Sprawiedliwości (87 proc.), Konfederacji Wolność i Niepodległość (89 proc.), a także Konfederacji Korony Polskiej (89 proc.).
Do przeciwników zaliczają się najmłodsi badani, 18–24 lata (29 proc.) oraz osoby zajmujące się prowadzeniem domu (31 proc.).
Jeśli wierzyć badaniu, 54 procent respondentów popiera ograniczenie lekcji religii w szkołach publicznych do jednej godziny tygodniowo. Nie zgadza się na to 37 proc. badanych.
To samo pytanie CBOS zadało respondentom we wrześniu 2024 r., gdy ograniczenie liczby godzin religii było dopiero planowane. Wówczas nieznacznie więcej osób (58 proc.) popierało ten projekt.
Jeśli chodzi o nowy przedmiot edukacja zdrowotna, „80 proc. badanych o nim słyszała, ale jedynie 40 proc. interesowało się tym tematem”.
„Spośród osób, które słyszały o edukacji zdrowotnej, 60 proc. popiera wprowadzenie jej do programu nauczania, przy czym większość (37 proc.) wyraża zdecydowane poparcie. Sprzeciw wobec nowego przedmiotu deklaruje 31 proc. badanych, a 9 proc. nie ma sprecyzowanej opinii na ten temat” – wynika z badania.
Dwie trzecie popierających wprowadzenie edukacji zdrowotnej do programu nauczania (67 proc.) zgadza się ze stwierdzeniem, iż powinna ona być przedmiotem obowiązkowym, z czego 40 proc. opowiada się za tym „zdecydowanie”, a 27 proc. – „raczej”. Sprzeciw wobec pomysłu wyraziło 22 proc. pytanych.
CBOS poprosiło respondentów, którzy byli przeciwni wprowadzeniu do programu nauczania edukacji zdrowotnej o uzasadnienie swojej opinii. Najwięcej z nich (22 proc.) stwierdziło, że „edukacja zdrowotna będzie służyć propagowaniu ideologii lewicowej”. Kolejną często wskazywaną przyczyną sprzeciwu (11 proc.) była obawa, że przedmiot został przygotowany „na szybko”, „na kolanie”, nie ma do niego podręczników, będą prowadzić go nieprzeszkoleni w tym kierunku nauczyciele, a w związku z tym nie wiadomo, jakie ostatecznie treści będą poruszane na zajęciach.
Badanie „Aktualne problemy i wydarzenia” przeprowadzono w ramach procedury mixed-mode na reprezentatywnej imiennej próbie pełnoletnich mieszkańców Polski, wylosowanej z rejestru PESEL. Badanie zrealizowano w dniach od 2 do 13 października 2025 r. na próbie liczącej 901 osób (w tym: 61,2 proc. metodą CAPI, 22,5 proc. – CATI i 16,3 proc. – CAWI).
to, co z edukacją w ciągu niespełna dwóch lat rządów zrobiło ministerstwo oddane w ręce lewicy, śmiało można określić mianem dewastacji. W opublikowanym niedawno raporcie Instytutu Badań Edukacyjnych na temat rozporządzenia de facto eliminującego prace domowe (podpisanego przed ponad rokiem przez Minister Barbarę Nowacką) dostajemy dane, które na tym pomyśle nie zostawiają suchej nitki.
Proszę tylko spojrzeć: 91% nauczycieli klas IV-VIII zgłasza trudności z opanowaniem materiału wśród uczniów; 84% pedagogów zwraca uwagę na obniżenie motywacji uczniów;nauczycieli niepokoi również obserwowany wśród dzieci spadek samodzielności i obniżenie poczucia odpowiedzialności za naukę (odpowiednio 77% i 80%); 81% nauczycieli nauczania początkowego zaobserwowało zaś u swoich podopiecznych spadek systematyczności w nauce. Ogółem aż… 90% nauczycieli klas VI-VIII, których najbardziej dotknęła reforma, uważa, że zmiany te były niekorzystne dla uczniów.
Te dane mówią same za siebie – dewastacja. Począwszy od zakazu zadawania prac domowych, przez bezprecedensowe okrojenie podstaw programowych i wyrzucenie z nich treści o kluczowym znaczeniu, aż po próbę wyrugowania ze szkół lekcji religii i całą gamę zmian motywowanych ideologicznie.Dla nas – rodziców, nauczycieli, dyrektorów i wszystkich osób zatroskanych o młode pokolenie – to jasny sygnał alarmowy. Ale dla pani minister… to doskonały moment, aby przeprowadzić kolejne zmiany pogrążające polską szkołę w jeszcze głębszym kryzysie!
Zmiany w edukacji, zarówno systemowe, jak i motywowane ideologicznie, do których wprowadzenia prą rządzący, doprowadzą do drastycznego obniżenia poziomu nauczania, ale także – co równie niebezpieczne – do zmiany sposobu myślenia, przebudowania hierarchii wartości, a w konsekwencji przemian społecznych, które obejmą całe pokolenie. Dlatego już dziś proszę Państwa o pomoc – musimy przeciwstawić się postępującej destrukcji systemu edukacji. Nie możemy pozwolić, aby lewicowa rewolucja pochłonęła polskie szkoły!Wspieram walkę o polską szkołę! Na początku jednak chciałbym gorąco Państwu podziękować za udział w akcji Szlachetny Piątek. Dziękuję zarówno uczniom i nauczycielom, politykom, redakcjom, które włączyły się w promowanie wydarzenia, jak i każdemu z Państwa, kto postanowił razem z nami pokazywać młodzieży dobre, konstruktywne wartości: szlachetność, czystość i wierność. Ta akcja pokazała, że działając wspólnie, możemy skutecznie przeciwstawić się próbom skierowania polskich szkół na nowe ideologiczne tory.Ale to nie koniec walki o edukację naszych dzieci. Już wkrótce czeka nas bowiem próba wprowadzenia kolejnych zmian, które mogą nieodwracalnie zdewastować system szkolnictwa. I nie boję się tu użyć wielkich słów: to, co szykuje resort edukacji, to prawdziwa destrukcja. Mowa o rządowym projekcie ustawy o zmianie ustawy – Prawo oświatowe oraz niektórych innych ustaw. Proponowane tam rozwiązania są kalką fatalnych rozwiązań edukacyjnych o ideologicznym podłożu, które funkcjonują już na Zachodzie.Oczywiście argumentem za koniecznością takich przemian ma być dostosowanie szkół do nowych wyzwań, jakie stoją przed uczniami i absolwentami w dzisiejszym świecie. W praktyce to po prostu próba zniszczenia polskich szkół, tak aby zamiast uczyć i wychowywać, formatowały dzieci i młodzież na „postępową” modłę. Projekt nowelizacji należy łączyć ze znaną nam już „Reformą 26. Kompas Jutra”. Proponowane tam zmiany obejmują m.in.:drastyczne ograniczenie kanonu lektur obowiązkowych;ograniczenie nauczania geografii czy biologii;przemycanie edukacji klimatycznej na niemal każdym przedmiocie;wprowadzenie obowiązkowej edukacji zdrowotnej z elementami deprawującej edukacji seksualnej;ograniczenie wątków narodowych i chrześcijańskich na rzecz ponadnarodowych w nauczaniu historii. Cel lewicowego kierownictwa MEN rysuje się wyraźnie jak na dłoni: to sformatowanie nowego człowieka – wykorzenionego z łona własnego narodu, pozbawionego kodu kulturowego i nieświadomego w zakresie podstaw własnego rozwoju, z wykrzywioną wizją płciowości czy seksualności. Trudno nie patrzyć na te działania także w szerszej perspektywie. Wiedzą Państwo zapewne o przygotowywanej w brukselskich gabinetach reformie traktatów unijnych. Przewiduje ona między innymi, że procesy edukacyjne w Europie będą wyjęte spod suwerennej władzy państw narodowych. Działania obecnego rządu, który chce być prymusem we wprowadzaniu wszelkich eu-regulacji, już dziś wpisują się w ten trend. W połączeniu z dotychczasowymi elementami reformy, czyli ograniczaniem prac domowych, wyrzucaniem ze szkół religii, wprowadzeniem edukacji obywatelskiej i „zdrowotnej” możemy bez trudu zarysować sylwetkę absolwenta szkoły według Barbary Nowackiej. To będzie człowiek niezwykle podatny na wtłoczenie nowej wizji człowieczeństwa i „miłości” opartej wyłącznie na popędzie i hedonizmie tymczasowych relacji bez żadnych zobowiązań, zakompleksiony z powodu bycia Polakiem i nieumiejący odróżnić prawdy od pseudonaukowych, zideologizowanych treści. Ze szkoły mają zniknąć nie tylko „treści nauczania” zastąpione trudnymi do zdefiniowania „doświadczeniami edukacyjnymi”.
Ma zniknąć rodzina, małżeństwo, odpowiedzialność, dziecko poczęte i godność życia ludzkiego.
To zmiana nie tylko systemu szkolnictwa – to destrukcja całego pokolenia.Nie możemy patrzeć na to spokojnie!Chcę pomóc chronić polską szkołę!W Centrum Życia i Rodziny już od kilku lat pracujemy wspólnie ze szkołami nad tym, aby zatrzymać ideologiczną ofensywę lewicy. W ramach programu Szkoła Przyjazna Rodzinie wspieramy placówki edukacyjne we wdrażaniu różnorodnych działań na rzecz małżeństwa, rodziny i obrony godności życia. Jednocześnie pomagamy także rodzicom, którzy dla swoich pociech szukają szkoły, w której zyskają wsparcie w wychowaniu dzieci w duchu wartości. Każda szkoła przystępująca do programu zobowiązuje się do ochrony uczniów przed propagowaniem treści szkodliwych dla prawidłowego rozwoju płciowego, osobowego i społecznego, a także do prowadzenia działań formacyjnych skierowanych do grona pedagogicznego, rodziców oraz uczniów. Placówki spełniające te warunki otrzymują od nas certyfikat Szkoły Przyjaznej Rodzinie, który dla rodziców jest gwarancją, że szkoła uznaje prymat wartości rodzinnych, a oni sami będą aktywnie wspierani w procesie wychowawczym. W ramach programu kierujemy także do szkół specjalną ofertę dydaktyczną. Co miesiąc przesyłamy placówkom przygotowane przez ekspertów karty pracy i scenariusze zajęć, zróżnicowane tematycznie i dostosowane do różnych etapów edukacyjnych. Co więcej, szkoły otrzymują od nas również publikacje poświęcone obronie życia i tożsamości rodziny, które mogą następnie udostępnić nauczycielom, rodzicom czy uczniom.Jednak ogromna część naszej pracy związanej z programem to przede wszystkim podróże. Odwiedzamy bowiem placówki edukacyjne z wykładami i prezentacjami skierowanymi do rodziców, młodzieży czy kadry pedagogicznej.Tematyka tych spotkań jest bardzo zróżnicowana. Począwszy od ochrony rodziny i godności życia, przedstawiania praktyki działań pro-life czy problematyki zagrożeń ze strony ideologii gender i rewolucji kulturowej aż po rady, jak kształtować charakter w dobie coraz powszechniejszego uzależnienia od mediów cyfrowych.O tym, jak bardzo taki program jest potrzebny w czasach kulturowego i ideologicznego zamętu, niech świadczy fakt, że obecnie aktywnie współpracujemy z 773 placówkami! Są wśród nich zarówno przedszkola i szkoły podstawowe, jak i licea, technika, szkoły branżowe, a nawet szkoły przysposabiające do pracy, bursy, ośrodki psychologiczno-pedagogiczne, szkoły muzyczne czy ośrodki wychowawcze. Skala zainteresowania współpracą pokazuje, że dyrektorzy, nauczyciele, ale także rodzice dostrzegają zagrożenia związane z ideologiczną ofensywą i wmuszaniem szkołom niechcianych i niekorzystnych reform. Dla nas to znak, że polską edukację wciąż można uratować! Niezbędna w tym procesie jest świadomość kadry pedagogicznej i rodziców. Świadomość zagrożeń – tych o podłożu ideologicznym, jak i tych stricte edukacyjnych – i świadomość, że to na nas, dorosłych, spoczywa obowiązek ochrony dzieci i młodzieży przed niekorzystnymi dla ich rozwoju treściami i działaniami na niwie społeczno-politycznej.Ale powiem wprost – niezbędne są nam także finanse. Miesięcznie program Szkoła Przyjazna Rodzinie pochłania ponad 5 000 złotych, a zapotrzebowanie wciąż rośnie. Dla nas to godziny przygotowań materiałów, wykładów i organizacji spotkań, ale także godziny spędzone w podróżach po całej Polsce. Tym bardziej, że chcemy rozwijać ofertę spotkań na tematy bardzo praktyczne, jak np. arkana pracy prawnika. Bardzo zależy nam, aby docierać wszędzie tam, gdzie istnieje taka potrzeba. W każdym z tych miejsc czekają na nas ciekawe i niejednokrotnie poruszające spotkania z ludźmi, którzy walczą o polską szkołę i polskich uczniów. Dlatego dziś bardzo proszę Państwa o wsparcie naszych działań w ramach programu Szkoła Przyjazna Rodzinie datkiem w dowolnej wysokości, na przykład 50 zł, 100 zł, 200 zł, 500 zł lub nawet większej!Wspieram program Szkoła Przyjazna Rodzinie! Nie mam wątpliwości, że w czasie, gdy doświadczamy tak bezprecedensowego ataku na szkołę, nasze działania powinny z równą nieugiętością kontrować niebezpieczne ruchy ministerstwa. Nie jest przecież tajemnicą, że to właśnie obszar edukacji jest jednym z bardziej łakomych kąsków dla każdej lewicowej władzy. Dzięki opanowaniu tego fragmentu systemu państwowego może nie tylko sączyć swój szkodliwy przekaz, ale również sięgać znacznie głębiej, już teraz wpływając na kształt systemu wartości, postawy życiowe i działania całego pokolenia.Nasz sprzeciw wobec wprowadzania progresywnych trendów ideologicznych w mury szkoły jest zatem konieczny, aby uchronić dzieci i młodzież przed prądami kulturowymi, które zagrażają ich prawidłowemu rozwojowi psychospołecznemu, emocjonalnemu i intelektualnemu.To, co obserwujemy, to nie tylko planowana i punkt po punkcie przeprowadzana akcja ogłupiania społeczeństwa, ale także kulturowa wojna. Nasze dzieci nie obronią się same. To my, rodzice, dziadkowie, nauczyciele musimy stanąć do tej walki o ich serca i umysły. A jej stawką jest to, czy z naszych szkół będą wychodzić młodzi ludzie o szerokich horyzontach, ale i prawidłowo ukształtowanym sumieniu i silnym charakterze, czy też już tylko dostosowane do ideologicznych wymagań słabe jednostki, niepewne swego miejsca w świecie i roli w społeczeństwie. Liczę na Państwa wsparcie w tej walce o młodych! Serdecznie pozdrawiamWSPIERAM DZIAŁANIA CENTRUM ŻYCIA I RODZINY! Dane do przelewu: Centrum Życia i Rodziny Skrytka pocztowa 99, 00-963 Warszawa 81 Nr konta: 32 1240 4432 1111 0011 0433 7056, Bank Pekao SA Z dopiskiem: „Darowizna na działalność statutową Centrum Życia i Rodziny”SWIFT: PKOPPLPW IBAN: PL32 1240 4432 1111 0011 0433 7056 Centrum Życia i Rodziny Skrytka Pocztowa 99, 00-963 Warszawa tel. +48 22 629 11 76
Jeżeli krytycy pedofilów są wrogami ludzkości, a zatem prawdziwymi przestępcami – źródło – to jestem przestępcą. Pedofile są, biologicznie rzecz biorąc ludźmi, jednak jako sprawcy nieszczęść dzieci są bezsprzecznie winnymi przestępstw. Niezależnie od tego, jak ich lobby wmawia idee równości dla sprawców. Społeczeństwo, które nie chroni swoich dzieci, jest skazane na zagładę.
Pedofile publicznie domagają się uznania ich pociągu do nieletnich za odrębną tożsamość seksualną i otwarcie promują dziecięcą pornografię z wykorzystaniem sztucznej inteligencji, lalki erotyczne w kształcie dzieci oraz stosunki seksualne pedofilów z dziećmi.
Na naszych oczach łamie się kolejne, wcześniej nie do pomyślenia tabu! Rządy na całym świecie nie tylko biernie przyglądają się tej sytuacji, ale wręcz tworzą jej podstawy prawne. Pomóż rozpowszechnić informację o dekryminalizacji! Źródło.
Pewna kobieta zwierzyła mi się kiedyś, że gdy miała 11 lat, była nagabywana seksualnie przez jej własnego wujka. Nawet ćwierć wieku później nie potrafiła pozbyć się tej traumy. Najbliższa rodzina nie stanęła w jej obronie. Zniszczysz egzystencję rodziny wujka – przekonywała ją matka. Pewnie tak by było, jednak koszmar, przez jaki przechodzi dziecko, nikogo nie obchodził.
W połowie września na niemieckiej platformie ManovaNews ukazał się artykuł: Cena za człowieka.Źródło.
W dobie kamer, rozpoznawania twarzy i śladów DNA chciałoby się wierzyć, że zaginięcia dzieci – a nawet ich sprzedaż – należą już do przeszłości. Brutalna rzeczywistość jednak przedstawia inny obraz. Handel dziećmi nie tylko istnieje, ale wręcz kwitnie – w ukryciu, w szarej strefie globalizacji, pomiędzy ubóstwem a chciwością.
Były poseł potwierdza, że setki dzieci są w Wielkiej Brytanii wykorzystywane seksualnie i sprzedawane pedofilom, których nazwiska są znane. MI5 i NCA nie podejmą działań. Dzieci są wykorzystywane seksualnie przez 3 lata, a następnie pobierane są od nich organy.
Andrew Bridgen twierdzi, że coś jest nie tak w naszym parlamencie, skoro atakuje posła Partii Pracy, którego uważa za pedofila, i spotyka się z krytyką ze strony własnej partii.
Twierdzi, że pedofilia szerzy się w Leicester i przekazał rządowi brytyjskiemu dane osób zajmujących się handlem dziećmi w Wielkiej Brytanii, ich nazwiska, ale nikt nie chce podjąć działań. Źródło.
Autor artykułu Marek Wójcik Mail: worldscam3@gmail.com
Jeżeli nie możemy samodzielnie uczyć i wychowywać swoich dzieci we własnym domu, według własnych standardów, to znaczy, że nasze prawa rodzicielskie de facto nie istnieją i zostały nam odebrane.
W ostatnich miesiącach przez Polskę przetoczyła się burzliwa dyskusja na temat „edukacji zdrowotnej”, obecności lekcji religii w szkołach oraz zapowiedzianej przez rząd Tuska i Nowackiej wielkiej reformy oświaty, której częścią mają być również m.in. zmienione matury, modyfikacja systemu oceniania oraz nowe podstawy programowe.
Spójrzmy na to wszystko przez pryzmat odpowiedzi, jakiej Ministerstwo Edukacji Narodowej udzieliło niedawno na interpelację poselską w sprawie ograniczania rodzicom prawa do wychowania własnych dzieci oraz edukacji domowej. Warto, abyś Drogi Czytelniku poznał treść tego pisma oraz sposób myślenia MEN nawet jeśli nie prowadzisz edukacji domowej, a Twoje dzieci chodzą do szkoły. Bo nie o samą edukację domową tu gruncie rzeczy chodzi, a o Twoje fundamentalne prawa rodzicielskie i przyszłość Twojej rodziny.
Jedna szkoła, jeden program, wspólne „wartości”
Europoseł Grzegorz Braun wystąpił do MEN w sprawie planów ograniczenia edukacji domowej poprzez obcięcie finansowania dla szkół, które wspierają rodziców w homeschoolingu i umożliwiają taką formę nauki. Na początku października resort odpowiedział na interpelację. Na samym początku pisma wskazano na prawne, światopoglądowe i ideowe fundamenty aktualnie obowiązującego systemu oświaty w Polsce. Chodzi w tym momencie o całość funkcjonowania tego systemu. Zdaniem ministerstwa,
„edukacja jest i musi pozostać najistotniejszym zadaniem publicznym”.
Dalej MEN twierdzi, że „ochrona praw dziecka” to zasada ustrojowa Rzeczpospolitej, a pośród tych praw znajduje się prawo do nauki. Dlatego też:
„Sytuacja i interes dziecka jest i musi być bowiem chroniony adekwatnie, systemowo i nadzwyczajnie, zakładając ex ante, że nie wszyscy członkowie społeczności kierują się jednym, uniwersalnym wzorcem ideowym: dobrem wspólnym, interesem i dobrem osób (dzieci, rodziców)”.
Według MEN, istnienie powszechnego, obowiązkowego, centralnego i nadzorowanego przez urzędników systemu oświaty „jest częścią wielkiej zmiany cywilizacyjnej”.
Dalej urzędnicy przypominają, że w Polsce istnieje systemowy przymus edukacji i obowiązek szkolny. Chęć samodzielnego nauczania dzieci w domu przez rodziców jest natomiast wewnątrz tego systemu traktowana jako pewna specyficzna, określona i warunkowa sytuacja. Jak napisano,
„Na obecnym etapie rozwoju gospodarczego państwa i odpowiednio szeroko rozumianej sytuacji osobistej, pracowniczej obywateli (rodziców) możliwość wynikająca z art. 37 ustawy Prawo oświatowe [edukacja domowa] dotyczy nie każdej, ale wybranej, szczególnej ich grupy, mającej możliwości organizacyjne, wiedzę merytoryczną, by prowadzić systematyczny proces uczenia swojego dziecka”.
Dalej resort argumentuje:
„Ustanawiając powszechne wymogi edukacyjne (także podstawy programowe) Państwo gwarantuje i odpowiada za przekazywanie jednolitych treści, w tym także istotnych z punktu widzenia kształtowania tożsamości danej społeczności, wspólnych celów i wartości”.
Dopuszczenie rodziców do tego, aby mogli samodzielnie uczyć własne dzieci w domu, według MEN
„nie jest ustanowieniem równoległej czy konkurencyjnej ścieżki kształcenia”.
Aż w końcu czytamy:
„należy mieć na uwadze, że wybór edukacji domowej oznacza przejęcie przez rodziców lub opiekunów prawnych głównej odpowiedzialności za proces nauczania dziecka – zarówno w zakresie organizacyjnym jak i merytorycznym”.
Oświata jak Kulturkampf
Przyjrzyjmy się bliżej całej tej powyższej argumentacji i spróbujmy nanieść ją na kontekst historyczny.
W historii naszej cywilizacji aż do XIX wieku odpowiedzialność za wychowanie i edukację dzieci zawsze spoczywała na rodzinie. Edukacja rozumiana jako zadanie publiczne oraz obejmująca jednakowo i pod przymusem wszystkie dzieci, była czymś nie do pomyślenia. Co więcej, taki postulat jest fundamentalnie sprzeczny z podstawami katolickiej etyki społecznej. Ta od zawsze podkreśla, że państwo ma wobec rodzin i jednostek charakter pomocniczy. W związku z tym może wesprzeć rodziny w procesie edukacji dzieci, ale nie może ich w tym wyręczać, ani tym bardziej przejąć odpowiedzialności za edukację i wychowanie. Zwracał na to uwagę m.in. Sługa Boży o. Jacek Woroniecki w swojej pracy „Państwo i szkoła. Rozprawa z etatyzmem kulturalnym”.
Trafnie więc podkreśliło MEN, że aktualnie obowiązujący system oświaty to „wielka zmiana cywilizacyjna”. Co należy wyraźnie podkreślić – chodzi przy tym o odejście od zasad cywilizacji łacińskiej.
Rządowa narracja wyraźnie wskazuje na uzurpację ze stronę władzy państwowej, która rości sobie prawo do przejęcia od rodziców odpowiedzialności za wychowanie i edukację dzieci. Pojawiają się przy tym bardzo pozytywnie brzmiące hasła, takie jak: „dobro wspólne”, „wspólne cele” i „wspólne wartości”. Powstaje przy tym jednak pytanie – ale jakie to są konkretnie te „wspólne wartości”? Kto ustala, co jest dobre, słuszne i godziwe, a co złe?
Ustala to państwo. A dokładnie urzędnik z nadania politycznego, czyli minister edukacji (docelowo mają to ustalać komisarze europejscy, gdyż w myśl forsowanych zmian, to UE ma przejąć kontrolę nad oświatą w krajach członkowskich, a rządy państw byłyby jedynie podwykonawcami wytycznych edukacyjnych płynących z Brukseli i Berlina).
Aktualnie obowiązujący w Polsce (i wielu innych krajach) system oświaty stanowi kontynuację XIX-wiecznego modelu pruskiego Kulturkampfu, który próbowano narzucić społeczeństwu za pomocą scentralizowanego, odgórnego i przymusowego systemu szkolnictwa. Wszystkie dzieci miały spełniać jednakowe standardy i wytyczne, aby być w przyszłości dobrymi Niemcami, protestantami, urzędnikami i żołnierzami. Podobnie jest dzisiaj. Jak zaznaczyło MEN, centralny i obowiązkowy system edukacji istnieje gdyż „nie wszyscy członkowie społeczności kierują się jednym, uniwersalnym wzorcem ideowym” (czyli np. rodzice katolicy, którzy nie chcą, aby ich dzieci były „edukowane zdrowotnie” poprzez oswajanie z masturbacją i rozwiązłością seksualną).
Jak przyznało ministerstwo, niemożliwa jest równoległa lub alternatywna ścieżka kształcenia dziecka niż to, do czego prawnie zmuszeni są uczniowie w ramach ustalonego przez polityków i urzędników systemu edukacji.
Oto dorobek 35 lat „wolnej Polski” pod postacią III RP – nie mogą istnieć szkoły niezależne od rządu, ministerstwa, kuratoriów i aktualnej polityki partyjnej.
Tej cywilizacyjnej odpowiedzi udzieliło ministerstwo kierowane przez Barbarę Nowacką, czyli jeden z resortów rządu Donalda Tuska. Narracja MEN wyraża przy tym ciągłość myślenia o nauczaniu i oświacie od PRL przez wszystkie dotychczasowe rządy po 1989 roku. Były i są one zgodne co do tego, że filarem edukacji ma być państwowe, przymusowe i etatystyczne szkolnictwo. Warto w tym momencie przypomnieć, że poprzedni rząd PiS prześladował placówki wspierające rodziny w edukacji domowej, przeforsował „edukację włączającą” oraz szereg innych działań, które pogłębiły etatyzm i centralizm.
W momencie pisania tych słów (październik 2025 r.) wiele wskazuje na to, że w kolejnych wyborach parlamentarnych dojdzie do zmiany władzy. Patrząc na obietnice wyborcze większości prawicowych i katolickich polityków aktualnej opozycji widać, że chcą oni utrzymania systemu oświaty w obecnej formie (socjalizm, centralizm, etatyzm, przymus, biurokracja, kontrola). Proponowane przez nich zmiany w ogóle nie dotyczą zaś kwestii istotowych i najbardziej fundamentalnych, tylko trzeciorzędnych przypadłości – takich jak treści podręczników lub liczby godzin takich czy innych przedmiotów.
Podsumowując – wbrew pozorom, nie o edukację domową w tym wszystkim chodzi. Jeżeli nie masz, Czytelniku prawa do tego, aby samodzielnie uczyć i wychowywać własne dzieci we własnym domu według własnych standardów, to znaczy, że Twoje prawa rodzicielskie de facto nie istnieją i zostały Ci odebrane.
Zaciskanie pętli wokół edukacji domowej to po prostu część domykania całego systemu nauczania w Polsce zgodnie z wytycznymi płynącymi z Zachodu, gdzie rewolucja oświatowa, społeczna i kulturowa zaszła już o wiele dalej niż u nas. Docelowo edukacja domowa ma być w Polsce zakazana (podobnie jak jest np. w Niemczech), przymus szkolny ma zostać wzmocniony (np. ograniczenie liczby dopuszczalnych nieobecności, o czym od dawna mówi resort Nowackiej), tak zwana edukacja seksualna ma być przedmiotem obowiązkowym i ocenianym, a wszystkie szkoły mają zmienić się w przechowalnie dzieci i młodzieży z daleka od własnych rodzin w celu indoktrynacji i demoralizacji młodego pokolenia Polaków.
Aktualny system nie służy dobru dzieci. Służy wyszarpaniu ich spod wpływu rodziców – przede wszystkim wpływu moralnego i wychowawczego. Ograniczanie edukacji domowej oraz pogłębianie tzw. reform w szkolnictwie ma to zrywanie więzów rodzinnych i międzypokoleniowych jeszcze bardziej nasilić.
Co w tej sytuacji robić?
Konieczna jest walka o niezależność edukacji i swobodę wychowania dzieci. Kluczowe punkty w tej walce to:
– zniesienie przymusu szkolnego, czyli wstępu do totalitarnej indoktrynacji i inwigilacji rodzin,
– likwidacja MEN i kuratoriów oświaty oraz nadzoru urzędników i polityków nad szkołami,
– umożliwienie Polakom swobodnego tworzenia szkół niezależnych od aktualnej władzy politycznej.
Ta walka to długofalowa praca cywilizacyjna, prawna, ustrojowa i społeczna, którą należy prowadzić dwutorowo:
1) Na poziomie rodziców – poprzez budowanie świadomości, przebudzenie sumień i mobilizowanie Polaków do tego, aby przejęli osobistą odpowiedzialność za wychowanie własnych dzieci. Aby aktywnie zaangażowali się w życie szkół (obecnie wielu rodziców nawet w szkołach katolickich tego nie robi). Aby tworzyli własne, liczne szkoły prywatne, odpowiadające katolickim celom wychowawczym i edukacyjnym (i aby były to szkoły prawdziwie katolickie „z ducha”, a nie tylko z szyldu i nazwy). Aby wspierali się w edukacji domowej tam, gdzie to możliwe. Aby budowali środowisko lokalne w swoim miejscu zamieszkania, które sprzyja wychowaniu dzieci (organizacje społeczne, inicjatywy, sport, harcerstwo, budująca rozrywka itp.)
2) Na poziomie politycznym – każdy program polityczny, który umacnia lub cementuje istniejący centralizm oświaty oraz nadzór polityków i urzędników nad szkołami, rodzinami i uczniami, powinien być co do zasady odrzucony przez środowiska katolickie, prawicowe i wolnościowe.
Konieczna jest przy tym wytężona praca mediów i środowisk społecznych, aby Polacy nie dawali się nabrać na kolejne obietnice wyborcze przewidujące naprawę edukacji polegającą na wymianie aktualnego ministra na bardziej „naszego”, pozmienianiu detali w treści podręczników szkolnych czy zwiększeniu godzin lekcyjnych „patriotycznych” przedmiotów. Taka „naprawa” to w swojej istocie nic innego jak pudrowanie trupa i „socjalizm z ludzką twarzą”, który w żaden sposób nie może przyczynić się do realnej zmiany społecznej i odwrócenia „wielkiej zmiany cywilizacyjnej”.
Należy również publicznie rozliczać polityków z tego, na ile gdy sprawują władzę lub urząd przyczynili się do uwolnienia edukacji, zmniejszenia biurokracji i ograniczenia kontroli państwa nad szkołami, rodzinami i uczniami. Rozliczać z tego, jak wiele wolności w zakresie wychowania, edukacji i nauczania politycy przywrócili rodzinom w trakcie swojej kadencji. Jeżeli nie przywrócili – czerwona kartka.
Jak trafnie zauważył niedawno na łamach pisma „Polonia Christiana” dr Jakub Majewski, do pewnej próby postawienia swojego rodzaju Pacta Conventa, pewnych bardzo ogólnych warunków politykom prawicy, doszło w Polsce przed ostatnimi wyborami prezydenckimi w ramach tzw. deklaracji toruńskiej. Historycznie, jak przypomniał dr Majewski:
„pacta conventa to dokumenty specyficzne dla polskiego ustroju, w którym szlachta decydowała o wyborze króla i w związku z tym mogła od niego oczekiwać spełnienia takich czy innych żądań”.
Stwórzmy więc takiePacta Conventa w zakresie edukacji. Niech warunkiem poparcia dla danego polityka lub partii będzie obietnica uwolnienia edukacji spod ścisłego nadzoru ministrów, urzędników i biurokratów oraz umożliwienia Polakom tworzenia niezależnych szkół i swobody edukacji domowej.
A po wyborach – rozliczenie z tych obietnic. Szczegóły takiego „paktu” niech staną się przedmiotem debaty społecznej na prawicy. Da to nadzieję na przywrócenie choćby minimum wymagalności od klasy politycznej oraz odzyskania przez Polaków wolności w zakresie edukacji i wychowania własnych dzieci.
W Cieszynie Policja rozbiła Publiczny Różaniec o zatrzymanie aborcji i aresztowała baner prolife. To była przemoc i represje wobec spokojnych, modlących się ludzi.
Cieszyn to szczególne miasto. Przebiega przez nie granica między Polską a Czechami. Środowiska aborcyjne chwalą się, ze właśnie tamtędy przewożą ciężarne kobiety na aborcję w klinikach po drugiej stronie granicy. Niektóre z tych kliniki są specjalnie dedykowane klientkom z naszego kraju – personel mówi po polsku, a reklamy placówek wyświetlają się w Internecie na terenie Polski.
Jednak Policja przymyka oczy na ich morderczą działalność.
Zareagowała natomiast na modlitwę i zdjęcie z aborcji.
Wolno dokonywać, nie wolno pokazywać skutków – to filozofia, jaka przyświeca dziś organom ścigania. Przestępcy, którzy łamią prawo i mordują polskie dzieci – mogą spać spokojnie. A ludzie, którzy wołają do Boga o zakończenie zbrodni i ostrzegają innych, jak wygląda dziecko po aborcji – są traktowani jak niebezpieczni kryminaliści.
Szanowny Panie,
Aborcjoniści z pewnością chcieliby, aby miasta takie jak Cieszyn – punkt tranzytu matek na aborcję za granicą – stały się czymś w rodzaju strefy buforowej. Strefy takie istnieją już w tej chwili w Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Francji, do niedawna były także ostro egzekwowane w niektórych stanach USA.
W strefach tych – w odległości 100-200 metrów od ośrodków aborcyjnych – nie wolno prowadzić żadnych działań prolife – pokazywać zdjęć, modlić się, wywieszać plakatów, w żaden sposób nie wolno zniechęcać do aborcji.
W Szkocji lokalne władze posunęły się nawet do tego, że wysłały specjalne pismo właścicielom nieruchomości położonych w pobliżu klinik. W piśmie tym informowały, że zakaz aktywności w obronie życia dotyczy także posesji prywatnych – dróg wewnętrznych, przydomowych ogródków, balkonów, płotów, a nawet klatek schodowych, strychów, dachów, wnętrz mieszkań i domów.
Czy wyobraża Pan sobie, że ktoś wysyła Panu pismo z informacją, że we własnym domu nie może Pan modlić się w obronie życia, bo czynność ta może być uznana za zniechęcanie do zamordowania dziecka…???
A jednak strefy buforowe – bez obrońców życia, bez zdjęć z aborcji i bez modlitw za dzieci – to marzenie zwolenników zabijania, także w Polsce. Obecny rząd wyjątkowo sprzyja mordercom, zatem akcja Policji w Cieszynie mogła być po prostu odgórnie zlecona.
Nie ma jednak naszej zgody na cenzurę, nie ma zgody na strefy buforowe, które mają chronić aborcyjne mafie i pomagać im zbierać krwawe żniwo.
Będziemy w Cieszynie kolejny raz – w kolejną III sobotę miesiąca, czyli 15 listopada, punktualnie o 12:00 przy ul. Głębokiej – dokładnie tam, gdzie poprzednio. Ludzie muszą zobaczyć, że zbrodnia jest zbrodnią, tylko w taki sposób można uświadomić im, jak strasznie cierpią dzieci.
Idziemy prosto i trwamy – jak zawsze – na pierwszej linii.
PS – Wiem, że zdjęcia z aborcji niepokoją aborterów. Oni chcą, żeby ludzie myśleli, że aborcja jest ok. Nie da się mówić „to jest ok” pod zdjęciem martwego dziecka. Dlatego działamy.
WSPIERAM
NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230 NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY: IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230 KOD SWIFT: BIGBPLPW
MOŻNA TEŻ SKORZYSTAĆ Z SYSTEMÓW DO SZYBKICH PRZELEWÓW, BLIKA LUB PŁATNOŚCI KARTAMI POD LINKIEM: https://ratujzycie.pl/wesprzyj/
Szanowny Panie! Sejm przeważającą liczbą głosów przyjął kilka dni temu zakaz hodowli zwierząt na futra, a miesiąc temu zakaz trzymania psów na łańcuchu. Równolegle zdecydowana większość polskiej klasy politycznej popiera „hodowlę” ludzi w ramach procederu in vitro oraz przyzwala na torturowanie i mordowanie dzieci poprzez aborcję. Przed nami do wykonania ogromna praca u podstaw – budzenie sumień, kształtowanie świadomości i mobilizacja do tego, aby wreszcie objąć wszystkie dzieci w Polsce pełną i dającą się egzekwować ochroną prawną.W piątek Sejm przyjął zakaz hodowli zwierząt na futra. Za projektem, oprócz KO, Lewicy i PSL, głosowało także ponad 100 posłów PiS, w tym tacy politycy jak Jarosław Kaczyński. Jak powiedział poseł PSL Andrzej Grzyb:
„Nie ma akceptacji społecznej dla tego całego procesu.”
Z kolei miesiąc temu Sejm przyjął zakaz trzymania psów na łańcuchu. Jak powiedział po głosowaniu Jarosław Kaczyński, który poparł projekt:
„zmieniła się epoka, pod pewnymi względami na lepsze.”
Dlaczego w ogóle o tym piszemy?
Czołowi przedstawiciele polskiej klasy politycznej cieszą się, że coraz lepszą ochronę prawną otrzymują w Polsce zwierzęta. W tym samym czasie, w wyniku decyzji politycznych podejmowanych przez te same osoby, coraz gorszą ochronę mają ludzie, a w szczególności dzieci w łonach matek.
Gdy „nie ma akceptacji społecznej” dla hodowli zwierząt na futra, jest pełna akceptacja społeczna dla „hodowli” ludzi dokonującej się w niemoralnej i grzesznej procedurze in vitro. W trakcie in vitro najpierw dochodzi do pozamałżeńskich aktów seksualnych (masturbacja w celu oddania nasienia), potem do eugenicznej selekcji ludzi i wielokrotnych morderstw poczętych w ten sposób dzieci w początkowych fazach ich życia, a na koniec do przechowywania zarodków w chłodniach, gdzie są zamrażane na okres nawet dwudziestu lat. Po jakimś czasie zawartość beczek z dziećmi wylewa się do kanalizacji.
Szczegóły tego procesu opisywaliśmy na naszej stronie m.in. w 2023 roku, kiedy Sejm przyjął finansowanie in vitro ze środków publicznych, a ustawę podpisał prezydent Andrzej Duda. Zmarła niedawno śp. Wanda Półtawska mówiła, że in vitro to „grzech Lucyfera”, który chciał zastąpić Pana Boga. Diabelską „zabawą” jest tworzenie dzieci w laboratorium i przyznawanie sobie przez to bożych kompetencji.
Zgodnie z przyjętym niedawno przez Sejm kolejnym prawem, pies nie będzie mógł być trzymany na łańcuchu, a zgodnie z przygotowaną przez PiS poprawką do tej ustawy, pies ma mieć również prawnie zagwarantowany codzienny ruch poza kojcem. W tym samym czasie legalne w Polsce jest mordowanie dzieci w łonach matek na żądanie aż do końca ciąży. Wystarczy przyjść do szpitala z zaświadczeniem od lekarza.
Pół roku temu w cała Polska mówiła o nagłośnionym przez naszą Fundację morderstwie w Oleśnicy, gdzie chłopczyk o imieniu Felek został brutalnie zamordowany w 9-tym miesiącu ciąży poprzez zastrzyk w serce z chlorku potasu. Wielokrotnie informowaliśmy także o innych, przerażających praktykach, do których dochodzi w tym szpitalu, np. do abortowania dzieci za pomocą maszyn ssących, które rozrywają maleńkie ciała dzieci na strzępy wysysając je z łona matek. Do internetu trafiło nawet nagranie z takiej aborcji w Oleśnicy, na którym widać jak maszyna wypełnia się krwią i szczątkami zamordowanego dziecka.
W 2011 roku nasza Fundacja po raz pierwszy przedstawiła obywatelski projekt ustawy „Stop aborcji”. Od tego czasu miliony Polaków podpisały się pod kolejnymi projektami ustaw, których celem było zakazanie lub ograniczenie aborcji. Wszystkie te projekty zostały odrzucone. Przez ostatnie 14 lat zabrakło woli politycznej do tego, aby objąć dzieci ochroną prawną. Zamiast tego, przyznaje się kolejne prawa zwierzętom.
Dlatego musimy wciąż nieustannie działać i organizować kolejne akcje, aby przebudzić sumienia Polaków, w tym polityków, i doprowadzić do wprowadzenia w Polsce skutecznego i dającego się egzekwować zakazu aborcji.
Jak wygląda obecna sytuacja, w której się znajdujemy?
Aborcyjna koalicja Donalda Tuska (KO, Lewica, PSL) to partie otwarcie pro-aborcyjne, które chcą jeszcze bardziej upowszechnić dzieciobójstwo w Polsce. Członkowie tej krwawej koalicji kłócą się między sobą na temat szczegółów wdrażania kolejnych ułatwień w zabijaniu dzieci.
Prawo i Sprawiedliwość to partia „kompromisu aborcyjnego” – politycy tego ugrupowania werbalnie są „za życiem”, ale przez 8 lat swoich rządów nie tylko nie zrobili nic dla realnej ochrony dzieci, ale również dali przyzwolenie na rozwój zorganizowanych grup przestępczych handlujących na ogromną skalę tabletkami aborcyjnymi oraz na aktualną sytuację prawną, w ramach której aborcja w szpitalach legalna jest do końca ciąży na żądanie. Czołowi politycy PiS mówią otwarcie, że jeśli wrócą do władzy to nie zamierzają obejmować dzieci w łonach matek ochroną prawną.
Konfederacja, która wedle aktualnych sondaży wyborczych może po następnych wyborach wejść w koalicję rządzącą z PiS, ma wielu polityków „pro-life”. Jednak ugrupowanie jako całość nie postuluje zmian w zakresie objęcia dzieci ochroną prawną. Program wyborczy Konfederacji milczy na temat aborcji, a wpływowi politycy tej formacji również mówią otwarcie, że nie zamierzają zmieniać prawa w sprawie aborcji. Jak powiedział kilka miesięcy temu Krzysztof Bosak:
„5,5 roku jesteśmy w Sejmie i nie złożyliśmy w tej sprawie [aborcji] żadnego projektu. Gdybyśmy chcieli, to byśmy to już 10 razy zrobili. Wiemy, że jest to temat ekstremalnie delikatny i nie wprowadziliśmy tego ani do programu, ani do kampanii wyborczej.”
Mamy więc ogromną pracę u podstaw do wykonania – przebudzić sumienia Polaków, aby aborcja stała się dla naszego społeczeństwa czymś nie do pomyślenia i aby jak najszybciej została skutecznie zakazana. Musimy pamiętać, że jak nauczał papież Jan Paweł II:
„Naród, który zabija własne dzieci, jest narodem bez przyszłości.”
Możemy uratować Polskę, polskie dzieci i nasz naród. Odwrócenie sytuacji jest możliwe. Przykład wielu stanów USA, gdzie zamykane są kolejne ośrodki śmierci gdyż aborcja jest zakazywana, pokazuje że można dzisiaj skutecznie walczyć z mordowaniem dzieci. Potrzeba do tego działania, głoszenia prawdy i modlitwy. Nasza Fundacja organizuje kolejne akcje i publiczne różańce w całej Polsce. Jeszcze w tym tygodniu, od dzisiaj do niedzieli 26 października, akcje odbędą się m.in. w: Bydgoszczy, Warszawie, Elblągu, Grodzisku Mazowieckim, Dęblinie, Ełku, Gdańsku, Słomnikach, Szamotułach, Ciechanowie, Łomży, Bielsko-Białej, Mielcu, Zgierzu, Poznaniu, Strykowie, Augustowie, Gorzowie Wielkopolskim, Białymstoku, Suwałkach i Kielcach. Już teraz planujemy działania na kolejne miesiące.
Naszym celem jest organizacja ponad 80 akcji ulicznych miesięcznie, a do tego kolejnych kampanii billboardowych, wystaw oraz przejazdów furgonetek. W ten sposób dotrzemy z prawdą o aborcji i modlitwą do wielu nowych osób. Kolejne akcje to dla nas duże wyzwanie logistyczne, organizacyjne i finansowe. W najbliższym czasie potrzebujemy ok. 17 000 zł. Dlatego proszę Pana o przekazanie 50 zł, 100 zł, 200 zł, lub dowolnej innej kwoty, jaka jest dla Pana w obecnej sytuacji możliwa, aby umożliwić nam te działania i przebudzenie świadomości kolejnych osób w sprawie mordowania dzieci w łonach matek. Razem możemy sprawić, aby aborcja stała się dla Polaków czymś nie do pomyślenia. Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667 Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW
Z wyrazami szacunku,
Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków stronazycia.pl
Nadużycia w dzieciństwie powodują wyraźne zmiany w działaniu genów. Dotyczy to m.in. różnych części mózgu, w tym – odpowiedzialnych za regulację emocji, pamięć czy zachowania społeczne.
Zaniedbywanie i znęcanie się nad dziećmi to jeden z najpoważniejszych problemów zdrowia publicznego na świecie – przypominają autorzy nowej publikacji, która ukazała się w piśmie „Molecular Psychiatry”.
Jednak, jak odkryli, problem sięga znacznie dalej niż jego psychologiczne skutki: wpływa również na mózg i procesy biologiczne poprzez zmiany genetyczne, które dotąd pozostawały słabo poznane.
Naukowcy donoszą bowiem, że maltretowanie pozostawia dające się zmierzyć „genetyczne blizny”. Przeprowadzili oni szczegółową analizę epigenomu – zestawu chemicznych „przełączników” na DNA, które regulują aktywność genów – w trzech różnych grupach, aby zidentyfikować biologiczne markery związane z traumą wynikającą z przemocy doświadczanej w dzieciństwie.
Uczestnikami byli m.in. małe dzieci i nastolatki, wobec których zastosowano środki ochronne, a także zmarli, objęci sądowymi sekcjami zwłok. Wśród nastolatków dodatkowo wykonano badania MRI mózgu.
Zidentyfikowaliśmy cztery miejsca metylacji DNA, które były konsekwentnie powiązane z przypadkami przemocy wobec dzieci, mianowicie ATE1, SERPINB9P1, CHST11 i FOXP1
— wymienia główny autor badania, prof. Shota Nishitani z japońskiego Uniwersytetu Fukui.
Wspomniana przez badacza metylacja to jeden z głównych mechanizmów regulacji aktywności genów.
Spośród czterech zidentyfikowanych miejsc szczególnie istotne okazało się FOXP1, które działa jak „główny przełącznik” genów zaangażowanych w rozwój mózgu. Naukowcy odkryli, że nadmierna metylacja genu FOXP1 była powiązana ze zmianami objętości istoty szarej w korze oczodołowo-czołowej, zakręcie obręczy i zakręcie wrzecionowatym – obszarach mózgu odpowiedzialnych za regulację emocji, przywoływanie wspomnień i funkcje społeczne.
Wyniki te wskazują na biologiczne powiązanie między wczesną traumą, rozwojem mózgu i późniejszymi skutkami dla zdrowia psychicznego – relacjonują badacze.
Trauma z dzieciństwa to nie tylko bolesne doświadczenie psychiczne, ale także zjawisko pozostawiające trwałe biologiczne ślady na poziomie molekularnym i w strukturze mózgu
— wyjaśnia prof. Tomoda.
Identyfikując te epigenetyczne markery, mamy nadzieję opracować nowe narzędzia, które pozwolą jak najwcześniej rozpoznawać dzieci zagrożone i udzielać im wsparcia.
Krok w stronę lepszych strategii zapobiegania przemocy?
Aby móc wykorzystać swoje odkrycie w analizach predykcyjnych, naukowcy opracowali wskaźnik ryzyka metylacji (MRS), oparty na czterech zidentyfikowanych miejscach zmian na DNA. Wskaźnik ten pozwalał skutecznie rozróżniać osoby z historią przemocy od tych, które jej nie doświadczyły, co sugeruje jego potencjał jako obiektywnego narzędzia przesiewowego do identyfikacji traum z dzieciństwa.
Naukowcy zwracają uwagę, że znaczenie tego odkrycia obejmuje wiele dziedzin, w tym opiekę zdrowotną, medycynę sądową i politykę zdrowia publicznego. W medycynie wspomniane biomarkery mogą pomóc w usprawnieniu wczesnej diagnostyki oraz w opracowaniu spersonalizowanych metod leczenia uwzględniających doświadczenie traumy. W medycynie sądowej mogą wspierać postępowania wyjaśniające i działania na rzecz ochrony dzieci. Ponadto – uważają eksperci – narzędzia przesiewowe mogą pomóc w rozwoju opieki profilaktycznej, ograniczając długofalowe społeczne skutki przemocy wobec dzieci.
Dzieciństwo powinno być czasem bezpieczeństwa i rozwoju
— podkreśla prof. Tomoda, cytowany na stronie Uniwersytetu Fukui.
Zrozumienie, w jaki sposób trauma z dzieciństwa wpływa na nas biologicznie, może doprowadzić do opracowania lepszych strategii zapobiegania, leczenia i wsparcia, pomagając przerwać cykl przemocy.
Nowy przedmiot w szkołach okazał się totalnym fiaskiem. Zajęcia z „Edukacji zdrowotnej” – reklamowane przez minister Barbarę Nowacką jako „niezbędne dla dobrostanu uczniów” – świecą pustkami. W wielu szkołach w całej Polsce na lekcje nie zapisał się ani jeden uczeń. To nie przypadek, lecz wyraźny znak sprzeciwu wobec ideologicznej indoktrynacji pod przykrywką troski o zdrowie.
Fatalna frekwencja – rodzice powiedzieli „dość”
Dane płynące z miast w całej Polsce są miażdżące.
· W Szczecinie na zajęcia uczęszcza zaledwie 12 procent licealistów, w technikach – 7 procent.
· W Radomiu – 12 procent.
· W powiatach tatrzańskim i nowotarskim aż 98 procent uczniów zrezygnowało z uczestnictwa.
· W Warszawie – 86 procent, w Rzeszowie – 81 procent, w Kielcach – 77 procent, a w Olsztynie – 72 procent.
To nie są pojedyncze przypadki. To masowy bunt rodziców, którzy nie pozwolą, by ich dzieci uczono treści sprzecznych z moralnością katolicką i zdrowym rozsądkiem.
Ministerstwo milczy, bo dane są kompromitujące
Minister Barbara Nowacka zapowiedziała, że oficjalne dane o frekwencji zostaną ujawnione 10 października. Tymczasem – cisza.
Zamiast transparentności pojawiły się wymówki o „pogłębianiu analizy” i „braku obowiązku szkół do przekazania informacji”. W rzeczywistości wszystko wskazuje na jedno: frekwencja jest katastrofalna, a ministerstwo próbuje ukryć skalę porażki.
Jeszcze bardziej szokujące jest to, że Nowacka uhonorowała medalami osoby odpowiedzialne za opracowanie programu, który okazał się totalnym fiaskiem. To jakby nagradzać architektów budynku, który właśnie runął.
Dlaczego rodzice odrzucili „Edukację zdrowotną”?
Rodzice dobrze wiedzą, że pod pozorem rozmów o „zdrowiu psychicznym” kryje się ideologia gender – wizja człowieka, który „może wybrać sobie płeć” i zrywa więź z Bożym porządkiem.
Program nie ma podręczników, nie ma jasno określonych treści, a nauczyciele nie potrzebują żadnych kwalifikacji. To nie edukacja – to eksperyment na dzieciach.
Zamiast prawdy o rodzinie, wierności i czystości, dzieci mają słuchać o „orientacjach psychoseksualnych” i „tożsamości płciowej”. Nic dziwnego, że rodzice masowo wypisują swoje dzieci z tych zajęć.
Rodzice wygrywają bitwę, ale wojna trwa
To pierwsze zwycięstwo rodziców – ale nie koniec walki.
Ministerstwo nie zamierza się poddać. Już dziś pojawiają się głosy, że „edukacja zdrowotna” ma być obowiązkowa od przyszłego roku.
Dlatego każdy katolik, każdy rodzic, każdy nauczyciel musi pozostać czujny. To właśnie rodzina wierna Chrystusowi jest dziś bastionem w obronie niewinności dzieci.
Zamiast indoktrynacji – prawda i Boży porządek
Zamiast pustych ideologii, polskie szkoły potrzebują prawdziwej edukacji opartej na fundamentach chrześcijańskich – o wierności, małżeństwie, rodzinie, skromności i szacunku do życia. To nie państwo, ale rodzice mają prawo i obowiązek wychowywać swoje dzieci zgodnie z wiarą.
Dlatego nasza kampania Polska Katolicka, nie laicka będzie nadal demaskować programy, które próbują podważać Boży porządek w wychowaniu.
Wezwani do działania
To, co wydarzyło się w szkołach, pokazuje jedno – Polacy nie dali się zwieść. Ale zwycięstwo trzeba obronić. Wzywamy wszystkich rodziców, by nie ustępowali ani na krok.
To, z czym dziś mamy do czynienia w całym systemie edukacji, to nic innego jak próba przejęcia kontroli nad dziećmi i młodzieżą. By to się udało, trzeba wyrwać je z więzów rodziny, tradycji, kultury oraz spod wpływu nauczania Kościoła…
Zresztą przedstawiciele ministerstwa edukacji wcale nie ukrywają swoich zamiarów. Wprost mówią o tym, że to nie rodzice, a politycy – a co za tym idzie, także szkoła – wiedzą lepiej, co dla dzieci jest dobre – mówi Łukasz Korzeniowski, reżyser filmu „Zatrute umysły”, w rozmowie z PCh24.pl.
Mamy w Polsce kryzys demograficzny, coraz mniej osób chce zakładać rodziny, a zapotrzebowanie na psychologów rośnie. Zwykle w trudnych sytuacjach mawia się, że „nadzieja w młodym pokoleniu”… Tymczasem młodzi otrzymują „edukację zdrowotną”. Ona pomoże czy tylko pogłębi dzisiejsze problemy?
Niestety, założenia tak zwanej edukacji zdrowotnej idą w bardzo niebezpiecznym kierunku. Promuje się skrajny indywidualizm, skupianie na sobie samym i na własnej przyjemności. Co więcej, owa przyjemność ma być często dostępna „na życzenie” – tu i teraz. Właśnie w tym kierunku idą zmiany systemu edukacji. To ma konsekwencje. Bo właśnie takie wzorce – a może właściwszym będzie powiedzieć tu: modele zachowań – będą promowane i utrwalane wśród ludzi młodych.
Myślę, że wszystkim doskonale jest znane powiedzenie: „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci” – ono znakomicie oddaje powagę sytuacji. Bowiem owe złe nawyki, bardzo szkodliwe z punku widzenia właściwego rozwoju człowieka, zaszczepione w młodych ludziach za sprawą szkoły, zostaną z tymi ludźmi do końca życia – i to jako problem. Sytuacja jest zatem bardzo poważna.
Ponadto okazuje się, że wartości takie jak rodzina, troska o dzieci, patriotyzm, praktycznie w proponowanej podstawie programowej nie istnieją. W filmie zwróciła na to uwagę Agnieszka Pawlik-Regulska z Koalicji na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły. Wskazała, że słowa: „matka” czy „ojciec” w dokumentach Ministerstwa Edukacji Narodowej nie są wymienione ani razu!
W podstawie programowej nie zabrakło za to miejsca na szerokie omówienie antykoncepcji czy aborcji, i to w afirmatywnym ujęciu. Za to ciąża traktowana jest jako problem, którego za wszelką cenę trzeba unikać… I mając to wszystko na uwadze, odpowiedź na powyższe pytanie jest jasna i jednoznaczna.
Tytuł filmu, który trafia właśnie do Widzów, brzmi: „Zatrute umysły”. To wyjaśnijmy, czyje to umysły, czym są zatrute… I w jakim celu?
Nie od dziś wiadomo, że lewica chce jak najmocniej kontrolować społeczeństwo. Aby to czynić, potrzebne jest narzędzie wpływu. A skoro mówimy o „hodowaniu” sobie przyszłego odbiorcy lewackich treści, to nie ma wątpliwości, że idealnym narzędziem jest tu szkoła. W ten sposób już od najmłodszych lat można decydować, jak ukształtować obywateli i sukcesywnie zatruwać ich umysły.
To, z czym dziś mamy do czynienia w całym systemie edukacji, jest niczym innym, jak próbą przejęcia kontroli nad dziećmi i młodzieżą. By taki zamiar się powiódł, trzeba wyrwać je z więzów rodziny, tradycji, kultury oraz spod wpływu nauczania Kościoła…
Zresztą przedstawiciele ministerstwa edukacji wcale nie ukrywają swoich zamiarów. Wprost mówią o tym, że to nie rodzice, a politycy – a co za tym idzie, także szkoła – wiedzą lepiej, co dla dzieci jest dobre. Proszę zauważyć, że mówimy tu o sytuacji, w której ci, którzy są najbliżej dziecka – czyli rodzice – nie będą mogli decydować o jego wychowaniu. Zrobi to urzędnik, nauczyciel, wychowawca pracujący pod dyktando aktualnie „obowiązujących” trendów.
Dziś w świecie Zachodu takim trendem jest np. edukacja seksualna prowadzona według standardów WHO, a zatem – i to pokazuję dokładnie w filmie – mówimy o systemowej deprawacji młodych ludzi od najmłodszych lat.
Wszystko to bardzo przypomina mi czasy komunistyczne, kiedy państwo wiedziało zawsze lepiej, co jest dobre dla obywatela…
Film pokazuje też między innymi, kto odpowiada za „edukację seksualną” i z jakich wzorców czerpie… Ta analiza powinna zaalarmować rodziców?
Może nie będę zdradzał szczegółów, ale rzeczywiście w filmie pokazujemy, do jakich źródeł sięgają owe standardy edukacyjne i jacy ludzie za nimi stoją. To nie jest „wiedza tajemna”, ale jakoś nieprzebijająca się do szerokiej publiczności. I myślę, że wielu Widzów ubogaconych o te fakty – jeśli dotąd nie zweryfikowało swoich poglądów na tzw. edukację seksualną w zakresie jej szkodliwości – z pewnością to uczyni. Choćby dla dobra swoich dzieci.
Podam tylko jeden przykład. W dokumencie przedstawiamy np. osoby odpowiedzialne za przygotowanie podstawy programowej Edukacji zdrowotnej. Szczególnie dokładnie omawiamy postać Zbigniewa Izdebskiego, który kieruje zespołem ministerialnym. A jak się okazuje, jest to osoba w tym kontekście bardzo niebezpieczna; osoba, która już wcześniej „zasłynęła” skandalicznymi badaniami młodzieży szkolnej i konsekwentnym promowaniem wulgarnej seksedukacji.
Film pokazuje również rolę wspomnianej już Światowej Organizacji Zdrowia i jej standardów edukacji seksualnej w powstawaniu nowego przedmiotu.
Jeśli idzie o agendę LGBT, gender – gdy oglądamy napływające z Zachodu obrazki ilustrujące prawdziwe oblicze edukacji seksualnej, często spotykają się one z opiniami, że to straszenie, że nic takiego w Polsce się nie wydarzy… To przejaw lekkomyślności?
Niestety, ale doświadczenia tutejszej ustrojowej transformacji po 1989 roku pokazują, że Polska często w sposób bezmyślny i nieodpowiedzialny kopiowała różne wzorce kulturowe i społeczne z krajów Zachodu.
Od wielu lat obserwujemy, jakie spustoszenie sieje seksedukacja w krajach starej Unii. Dzieci są tam deprawowane od najmłodszych lat. Stają się ofiarą propagandy gender i LGBTQ+. Coraz częściej dochodzi do promowania okaleczania własnego ciała w ramach tak zwanej tranzycji. I mówimy tu o małych dzieciach!
Tu nie zadziała mechanizm: „u nas to niemożliwe”; przecież „nasza chata z kraja”… Obawiam się, iż o ile władza nie natrafi na mocny, zorganizowany opór społeczeństwa, to ministerstwo edukacji wprowadzi w naszym kraju obowiązkową wulgarną seksedukację, wraz ze wszystkimi negatywnymi jej skutkami. Dziś, jak wiemy – z powodu wyborów i buntu społecznego – sprawę odłożono. Ale ona powróci szybciej niż nam się wydaje. Trzeba być czujnym. Tu chodzi o dobro dzieci!
A przecież szykowany przez lewaków eksperyment na młodym pokoleniu skończyłby się dla dzieci tragicznie. Patrzmy na efekty lewackich działań na Zachodzie i bądźmy tym razem mądrzy przed szkodą! Nasz film dokumentuje wszystkie te zjawiska. Tym bardziej zachęcam do zapoznania się z tym dokumentem.
Z pewnością warto poznać fakty i wsłuchać się w głos ekspertów, którzy na co dzień zajmują się edukacją, ale w dobrym słowa tego znaczeniu. Kogo zatem zobaczymy w filmie?
Przede wszystkim oddaliśmy głos osobom, które mocno włączyły się w społeczny ruch oporu wobec działań polskiego rządu. W filmie usłyszymy i zobaczymy m.in. Hannę Dobrowolską – eksperta oświatowego, autorkę podręczników szkolnych. Głos zabrała także Agnieszka Pawlik-Regulska – nauczycielka, koordynator Koalicji na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły. Nie zabrakło też głosu dziennikarzy i publicystów od lat zajmujących się sprawami polskiej edukacji. W filmie wystąpili: Jan Pospieszalski, Łukasz Warzecha, Łukasz Karpiel, Paweł Chmielewski, a także Sławomir Skiba ze Stowarzyszenia ks. Piotra Skargi i Rafał Dorosiński z Ordo Iuris.
Po co nam wiedza bez umiejętności poznania prawdy i odróżnienia dobra od zła? A dokładnie taką wiedzę przekazuje naszym dzieciom edukacja w systemie przymusu szkolnego. Nie dziw, że wyszedłszy ze szkoły nie możemy się dogadać i wchodzimy w tryby wojny polsko-polskiej, skoro nie rozumiemy podstawowych pojęć, którymi operujemy. Remedium na ten stan rzeczy jest nauka filozofii od lat najmłodszych. Ale nie mam tu na myśli wykładu historii filozofii, tylko przekazanie narzędzi poznawczych i ewentualnie uprawianie filozofii w jej pierwotnym znaczeniu.
Jedną z rzeczy, które zrobiły na mnie ostatnio największe wrażenie, był pewien drobny szczegół z rozmowy dwóch generałów na Kanale Zero. Otóż, jeden z nich powiedział, że żołnierze dysponujących śmiercionośną bronią mają… zajęcia z filozofii.
Tak, żeby ponosić odpowiedzialność za ludzkie życie, które można odebrać jednym ruchem palca, trzeba mieć najpierw ukształtowany rozum i potrafić odróżniać dobro od zła. Właśnie temu służy filozofia.
Z czym do ludzi?
Dyskusje, które jako rodzice odbywaliśmy na temat tzw. „edukacji zdrowotnej” pokazują jak radykalnie różnimy się w pojmowaniu samych nawet już transcendentaliów, a więc najbardziej pierwotnych kategorii: prawdy, dobra i piękna. Jeden rodzic twierdzi, że dobrem dla jego dziecka jest nierozbudzanie przedwcześnie sfery seksualnej i postrzeganie intymności w kontekście małżeństwa, rodziny i odpowiedzialności. Drugi zaś z całym przekonaniem deklaruje, że „dobrem” dla jego dziecka jest przekazanie mu „wiedzy naukowej” na temat tego, że „korekta płci” może być dla niego… „drogą do szczęścia”. Nie zmyślam, usłyszałem takie zdanie od jednego z rodziców.
Kiedy jesteśmy już przy przykładzie nieszczęsnej „edukacji zdrowotnej” (omówienie programu tego przedmiotu zawarłem tu), napotykamy szereg pułapek polegających właśnie na tym, że pod pozornie zrozumiałymi pojęciami umieszcza się zupełnie inne znaczenia. Weźmy pierwsze z brzegu. Co Państwo myślą, kiedy słyszą słowo „samopoznanie”. Ano, pewnie, że człowiek został z natury obdarzony pewnymi cechami (i to są nasze cechy istotowe, wspólne dla wszystkich) i że istnieją pewne zasady, którym powinien się podporządkować; natomiast poza tym każdy posiada swoje cechy indywidualne (przypadłościowe), które sprawiają, że musimy znaleźć naszą własną drogę realizacji swojej natury i sposób na „odnalezienie” się wobec zasad.
To jest normalne rozumienie samopoznania. Ale obecny świat w swoim dążeniu do „wyzwolenia” człowieka spod „więzów” obyczajowych i religijnych rozumie samopoznanie zgoła inaczej. W kontekście „edukacji zdrowotnej” może chodzić na przykład o rozpoznanie do której z „kilkuset płci” w swoim subiektywnym mniemaniu pasujemy. W takiej wizji człowieka nie ma miejsca na posłuszeństwo woli wobec rozumu i zasad, które nasz rozum rozpoznaje. Jest tylko szukanie usprawiedliwień dla własnego wybujałego indywidualizmu. Żadnych obowiązków, które budziłyby w nas poważniejszy egzystencjalny dyskomfort.
Widząc, z jakim zapałem niektórzy rodzice bronią przedmiotu, przy pomocy którego rząd chce indoktrynować i demoralizować ich dzieci, byłem zdumiony, jak głęboka podmiana pojęć musiała się w nich dokonać. Nie wierzę bowiem, że ktoś świadomie chce zła dla swoich dzieci. Nie wierzę, że w normalnej matce może wygasnąć instynkt macierzyński. Sądzę, że ci ludzie zostali tak „sformatowani”, że do głębi swego bazowego rozumienia rzeczywistości przyjęli, że zło jest dobrem, a dobro złem. Wmówiono im, że nie istnieje żadna obiektywna rzeczywistość i żadne uniwersalne prawo, żadna przyrodzona sprawiedliwość, natomiast oni będą ludźmi światowymi (europejskimi) i światłymi, jeżeli będą nadążali za trendami i przestrzegali przepisów i wytycznych, którymi władza polityczna miłościwie opasuje wszystkie dziedziny naszego życia.
A więc: prawda i rozum, dobro i moralność, piękno, prawo i praworządność, sprawiedliwość, władza, posłuszeństwo – to pojęcia, które zostały fundamentalnie wypaczone. A nie mamy wątpliwości, że nie sposób się bez nich obejść? Doliczmy do tego pojęcie, które zostało właściwie usunięte z przestrzeni publicznej, a jest pojęciem podstawowym dla wychowania, dla życia osobistego i społecznego. Chodzi o cnotę, czyli sprawność moralną. Nawyk wykonywania dobrych uczynków. Stałą zdolność do praktykowania dobra. A podstawą dla cnoty jest rozumne poznanie, dzięki któremu odróżniamy dobro od zła i to jemu powinna być posłuszna (znów to okropne posłuszeństwo, którego tak nie lubią liberałowie!) nasza wola w wykonywaniu tego, co dobre.
Bez filozofii ani rusz
Rolą filozofii jest dążenie do poznania istoty rzeczy. Mówimy tu oczywiście o tzw. filozofii realistycznej, na której została ufundowana nasza cywilizacja, a także nasze myślenie religijne w ramach paradygmatu rzymskiego katolicyzmu. Chrześcijaństwo wniosło łaskę, zbawienie, przebaczenie, cnoty nadprzyrodzone itd. – uszlachetniło naturę człowieka i otworzyło mu prostą drogę do Boga, ale – uwaga! – nie wymyśliło tej natury na nowo – ani sposobów jej poznania.
Zasadnicze zręby antropologii i właściwego rozumienia, czym jest życie społecznego i państwowe, dała nam grecka filozofia, głównie w osobie Arystotelesa. Na nim zostało zbudowane chrześcijańskie rozumienie świata w tym, co dotyczy natury. Od filozofów greckich przejęliśmy pojęcie cnoty i zdolność krytycznego myślenia. Filozofia daje nam aparat poznawczy – właśnie ten, którego dziecko potrzebuje, by móc ocenić, czy to, czego się uczy, jest prawdziwe i dobre.
Powtórzę: nie chodzi o wykład na temat koncepcji filozoficznych czy opowiadanie dzieciom, że Tales z Miletu patrzył na gwiazdy, bla, bla, bla… Chodzi o przekazanie – i to ZANIM zaczną poważną naukę przedmiotów w klasie IV – właściwego rozumienia pojęć. To najlepsze, co możemy im dać, żeby nie pogubiły się w świecie.
Co to znaczy być filozofem? Zadawać pytania o naturę rzeczy. Człowiek, w którym rozbudzimy „zmysł filozoficzny” nie da się łatwo oszukać logicznie brzmiącymi, choć nieprawdziwymi, wykładniami. Weźmy przykład posłuszeństwa. Już w czasie nauki katechizmu nasze dzieci dowiadują się, że powinny być pod grzechem posłuszne rodzicom, jednak z jednym wyjątkiem: gdyby rodzice nakazywali coś niemoralnego. Czyli już na tak wczesnym etapie uczymy dziecko, że będąc w wieku rozumu (około siódmego roku życia), nie ma kierować się ślepym posłuszeństwem, ale ma znać zasady i samodzielnie oceniać, czy polecenia są z tymi zasadami zgodne. I uczymy, że przy okazji tego, że kiedy jest grzeczne ze względu na cnotę i rozumne pragnienie dobra, to takie zachowanie ma wartość moralną, natomiast gdyby robiło dobrze tylko ze strachu przed karą, to jest to postawa niewolnika, pozbawiona wartości moralnej. Ostatecznie poznanie natury posłuszeństwa pomaga w jego praktykowaniu.
Arystoteles dzielił nasz rozum na część niższą, zależną od poznania zmysłowego, oraz wyższą – czyli intelekt, zdolny do poznania abstrakcyjnego. Podkreślał, że nie jest możliwe w pełni dobre działanie, jeżeli opieramy się wyłącznie na poznaniu zmysłowym, z pominięciem myślenia nastawionego na rozpoznanie istoty rzeczy. Skąd mamy wiedzieć, jak postąpić dobrze w danej sytuacji (szczególnie bardziej niejednoznacznej), jeżeli nie wiemy, czym jest dobro?
I nie dziwmy się, że niektórzy robią użytek ze swojej inteligencji, aby bronić mistyfikacji w rodzaju „edukacji zdrowotnej”. Bo, jak podkreśla Arystoteles w Zachęcie do filozofii, „rzeczy, w które jesteśmy wyposażeni do życia, jak np. ciało i to, co należy do ciała służą jako pewnego rodzaju narzędzia, a posługiwanie się nimi jest niebezpieczne; ci bowiem, którzy się nimi posługują w niewłaściwy sposób, uzyskują skutek odwrotny”. I dodaje: „Należy przeto dążyć do zdobycia tej wiedzy i posłużyć się nią w sposób właściwy; dzięki niej bowiem zrobimy dobry użytek z tych wszystkich narzędzi. Musimy więc stać się filozofami, jeżeli chcemy dobrze rządzić państwem i pożytecznie przeżyć życie”.
Używanie zdrowo ukształtowanego intelektu w procesach decyzyjnych zapewnia poprawność sądów. Chodzi o to, by nauczyć nasze dzieci dociekliwości, a tego nie zrobi się wyłącznie w oparciu o praktyczne rozważania. Proces intelektualny nazywa Arystoteles „czystą myślą” albo też „wolną myślą” (nie mylić z wolnomyślicielstwem w nowożytnym rozumieniu!). Czytamy: Czyste myślenie jest zatem lepsze i cenniejsze niż myślenie skierowane ku poszukiwaniu pewnych korzyści. Czyste myślenie jest samo przez się bardziej cenne, a mądrość rozumu jest w tym rodzaju myślenia najcenniejsza, tak jak w myśleniu dla działania najcenniejsza jest mądrość połączona z praktyczną wnikliwością. A więc to, co dobre i cenne, zawarte jest przede wszystkim w filozoficznych dociekaniach, ale oczywiście nie w każdym rodzaju dociekań. Nie każdy bowiem rodzaj dociekań jest cenny w sensie bezwzględnym, lecz tylko taki, który dotyczy naczelnej i kierującej światem zasady. Ten rodzaj myślenia jest ściśle złączony z filozoficzną mądrością i słusznie możemy twierdzić, że jest to mądrość we właściwym znaczeniu.
To właśnie ten rodzaj myślenia każe nam zadawać pytania: Dlaczego mam być posłuszny prawu (poleceniom, zasadom)? Czy to prawo jest sprawiedliwe? Czym jest sprawiedliwość? Co jest miarą prawa, którego mam przestrzegać? Czy istnieje jakieś prawo uniwersalne, z którym prawo państwowe powinno być zgodne? Czym jest prawo naturalne? Co mam zrobić, gdy prawo nakazuje coś, co wydaje się złe? Czy coś może być jednocześnie uznane przez władzę za legalne, ale faktycznie być niemoralne?
Takie ukształtowanie sprawia, że ciekawość dziecka w naturalnej kolei rzeczy prowadzi do idealizmu młodzieńca z jego pragnieniem bezwzględnej słuszności i sprawiedliwości. Tak dawniej wychowywano ludzi szlachetnych i bohaterskich (czego pięknym literackim wzorem jest Staś Tarkowski z W pustyni i w puszczy). Jeżeli chcemy, żeby nasze dziecko wyrosło na człowieka z zasadami, który potrafi kierować się rozumem, a nie porywami namiętności i emocji, który ma kręgosłup moralny, a nie jest wyznawcą tzw. etyki sytuacyjnej, to potrzeba naszego wysiłku.
Nie wystarczy już być normalnym i rozsądnym człowiekiem, ponieważ system, w którym żyjemy represjonuje normalność i rozsądek właśnie dlatego, że stał się wrogi wobec zdrowych zasad filozoficznych, które zbudowały naszą cywilizację. Musimy dać z siebie więcej i wziąć na siebie większą odpowiedzialność.
Czy filozofia jest trudna?
Na to pytanie najlepiej odpowiedzieć słowami samego Filozofa, który w cytowanej już Zachęcie do filozofii stwierdza, że „trudność w opanowaniu filozofii jest czymś znikomym wobec ogromu jej użyteczności”.
Ale gdzie właściwie tej filozofii szukać? Przede wszystkim we własnym rozumie, bo przecież na nim bazował Arystoteles, gdy tworzył najwspanialszy system rozumienia świata w dziejach ludzkości. Po drugie: w źródłach. Po trzecie: w podręcznikach. Krótko o dwóch ostatnich.
Źródła. Możemy sięgać do dzieł Arystotelesa, by szukać interesujących nas zagadnień i fragmentów: do Etyki nikomachejskiej czy Polityki, a dla bardziej wnikliwych – O duszy. Ale pamiętajmy, że Arystoteles znalazł najwybitniejszego kontynuatora swojej myśli i swojego systemu w osobie św. Tomasza z Akwinu. To on zaadoptował filozofię realistyczną jako model myślenia rzymskiego katolicyzmu, a dodatkowo wzbogacił ją o to wszystko, co wniosło chrześcijaństwo.
Kiedy spojrzymy na obszerność i rozpiętość zagadnień w SumieTeologicznej, to przekonamy się jak wiele kwestii jest tam bardzo szczegółowo i praktycznie wytłumaczonych. Ponadto, czytanie Sumy daje jeszcze jeden pożytek: uczy myśleć. Zagadnienia zbudowane są na zasadzie postawienia tezy – przeciwstawienia jej antytezy – a następnie rozumowego rozstrzygnięcia (nie mylić z tezą, antytezą i syntezą Hegla). Taka metoda gimnastykuje inteligencję i uczy nie poprzestawać na prostych stwierdzeniach, lecz sięgać do meritum.
Podręczniki. Gdyby ktoś jednak uznał, że zagłębianie się w arkana źródeł przekracza jego możliwości (choćby czasowe), to spieszę uspokoić: nie trzeba sięgać nawet po opracowania filozoficzne (pisane trudniejszym językiem) – dysponujemy bowiem czymś, co dziś należałoby określić jako… ukryty skarb. Chodzi mi katolickie książki i katechizmy, ale pochodzące z czasów sprzed rewolucji Soboru Watykańskiego II, kiedy model tomistyczny stał jeszcze u podstaw całego myślenia i nauczania katolickiego. Pierwszy lepszy przyzwoity przedwojenny katechizm – jak np. doskonały Apologetyczny katechizm katolicki ks. Wincentego Gadowskiego, wznowiony przez wydawnictwo Te Deum – napisany jest na gruncie aparatu intelektualnego zaczerpniętego z greckiej filozofii. Wspomniany katechizm ks. Gadowskiego zawiera mnóstwo praktycznie wytłumaczonych kwestii i sama jego lektura uczy już myślenia w rozumnych i logicznych kategoriach. Ponadto każdy dobry podręcznik życia chrześcijańskiego – jak choćby nieocenione, dwutomowe Życie duchowe św. Józefa Sebastiana Pelczara – pełen jest wykładu cnót i obowiązków (w praktyce: sztuki kształtowania charakteru), który pełnymi garściami czerpie z odkrytego przez Arystotelesa sposobu używania rozumu.
Mam świadomość, że zaledwie musnąłem koniuszkiem palca to arcyważne zagadnienie i już słyszę w głowie zarzuty, na które chętnie bym odpowiedział. Jest też wiele rzeczy do uściślenia, jak granice pomiędzy wykładem religijnym a filozoficznym albo kwestia tego, na ile nasza moralność jako katolików opiera się na rozumnym rozpoznaniu prawa naturalnego, a na ile mamy kierować się wprost objawieniem (o kwestii rozumu pisałem więcej tutaj). Niemniej, mam nadzieję, że udało mi się zachęcić do uprawiania filozofii przynajmniej w jej najbardziej praktycznym wymiarze, sprowadzającym do umiłowania mądrości.