Francja, ta najstarsza córa Kościoła, coraz bardziej stawała się pierwszą córą Diabła. WIESZCZBA KRWAWEJ GŁOWY (28)

Andrzej Juliusz Sarwa

WIESZCZBA KRWAWEJ GŁOWY (28)

W drodze do Paryża.

Francja, ta najstarsza córa Kościoła, coraz bardziej stawała się pierwszą córą Diabła.

Jerzy spory kęs drogi, bo prawie od granicy francuskiej z Rzeszą Niemiecką, podróżował w towarzystwie bystrego, młodziutkiego żaka, który studiował teologię i filozofię na paryskiej Sorbonie. Zabrał go ze sobą do bryki, powodowany litością, bo do stolicy Francji był znaczny kawał drogi, nie wszędzie bezpiecznej, więc obaj piekli niejako dwie pieczenie przy jednym ogniu.

Młodzieniec oszczędzał na czasie i butach, nie wycierając dziur w podeszwach, a pan Białecki zyskał towarzysza. Jechał co prawda ze sługą, postawnym, nielękliwym i do bójki skorym, ale co trzech mężczyzn, to nie dwóch. Choćby nawet z tego trzeciego miało w razie niebezpieczeństwa nie być nijakiego pożytku, to sama jego obecność się liczyła, mogąc działać odstraszająco na potencjalnych rabusiów.

Ponadto miał jeszcze ze studencika i tę korzyść, iż ów zabawiał go rozmową, w przeciwieństwie do mrukliwego i – co tu dużo ukrywać – tępawego sługi. A student, któremu było na imię Jean-Baptiste, na nazwisko zaś Lefevre, wskazujące, iż pochodzi z gminu, ale mający duże ambicje, wręcz go zasypywał nader zajmującymi opowieściami o splatających się ze sobą religijnych i politycznych dziejach, walkach, perypetiach, jakie przetaczały się przez ziemie Francji, nie wiedzieć czemu zwanej słodką. Słuchając bowiem Lefevre’a, pan Jerzy doszedł do wniosku, że bardziej by do niej pasowała nazwa okrutna i obrzydliwa. To, co tu się działo i czego tu się dopuszczano od stuleci, w Polsce byłoby absolutnie nie do wyobrażenia.

– Musisz, młodzieńcze wiedzieć, że jak na studenta, to wiedzę masz wręcz profesorską – pan Białecki pochwalił Lefevre’a.

– Dziękuję, panie kawalerze. I nie ukrywam, że ta opinia bardzo mnie cieszy, bo chyba każdy łasy jest na pochlebstwa – student uśmiechnął się szeroko.

– I to lubię. Tę szczerość – pan Białecki roześmiał się, słysząc owe słowa. – To lubię. Przynajmniej nie udajesz skromnisia. Powiedzże mi jeszcze, czy widać jakąś oberżę w pobliżu?

– Nie, oberży niestety nie. Pustać, aż po horyzont, chyba żeby gdzieś w bok od głównego traktu.

– To powiedz mi tymczasem, zanim jakiejś nie napotkamy, co z tą tajemnicą i skarbem heretyckich katarów, których żeście ze szczętem wyrżnęli, a o której wcześniej mi napomknąłeś?

– Stara tradycja głosi, że w noc przed poddaniem Montségur, ostatniej ich twierdzy, po stromych górskich ścianach uciekło czterech heretyków, czterech duchownych zwanych doskonałymi. Zachowały się nawet ich imiona: Hogo, Emoel, Eccard i Clame. Mieli oni uratować to, co najcenniejsze – wiarę i tradycję. Dość powszechnie sądzi się jednak, iż powód był zgoła inny, bardziej prozaiczny, że wynieśli z obleganej twierdzy jakieś nieprzebrane i tajemnicze skarby, pośród których miał się rzekomo znajdować również niezwykły i zagadkowy święty Graal1.

– Ech! Gdybyż tego Graala znaleźć… – rozmarzył się Jur Białecki.

– Nie jeden go szukał, życie temu nawet poświęcając, ale jak dotąd nikt nie tylko kielicha nie znalazł, ale nawet na jego ślad nie natrafił – odrzekł Lefevre.

– Przecie kiedyś w końcu komuś musi się to udać!

– Ba!… – na taki tylko komentarz zdobył się Jean-Baptiste, bo okrutnie z głodu zaburczało mu w brzuchu.

– Obiecałem, że cię, chłopcze, nakarmię, to słowa dotrzymam. O popatrz, akurat przed nami oberża „Pod Tłustym Węgorzem”. Zajeżdżajmy zatem.

* * *

„Pod Tłustym Węgorzem” przyjezdni uraczyli się jednak nie rybą, a porządną porcją pasztetu i pieczonym kurczęciem. Każdy zjadł swoją rację ze smakiem, bo oberżystka, choć młoda, ładna i absolutnie warta grzechu, umiała znakomicie gotować. Co należy do rzadkości, albowiem dobrymi kucharkami bywają zazwyczaj stare, tłuste i szpetne baby.

Ponieważ posiłek wzbudził pragnienie, nie pożałowali sobie i sporego dzbanka wybornego miejscowego wina, które, być może, ustępowało w dobroci i szlachetności trunkom, jakie znajdowały się w królewskich piwnicach, a stamtąd wędrowały na królewskie stoły, to jednak spragnionym wędrowcom smakowało nadzwyczajnie. Smakiem przypominało bowiem nieco zacny węgierski maślacz, choć takiej jak on dobroci jednak nie miało.

Ponieważ posiłek skończyli akurat wtedy, gdy słońce stanęło w zenicie, postanowili wytchnąć nieco i zlegli w cieniu starego platana, który swoją potężną, rozrośniętą koroną ocieniał więcej niż połowę podwórza. Trawa była miękka, gęsto okraszona białymi główkami stokrotek, a gdzieniegdzie i sterczącymi na sztywnych łodyżkach krzaczkami kwitnących na żółto jaskrów…

* * *

Kiedy ocknęli się po drzemce, student, do tej pory rozmowny, teraz zamilkł. Pan Jerzy natomiast posmutniał.

Wsiedli do bryki, a woźnica, szarpiąc lejcami i pokrzykując „wio!”, skierował konie ku gościńcowi. Wedle słów powabnej oberżystki – do granic Paryża nie było już daleko. Przed zmierzchem, nawet nie spiesząc się zbytnio, powinni osiągnąć cel podróży.

Białecki, zbliżając się ku rogatkom stolicy Francji, rozmyślał nad czasami, w jakich przypadło mu żyć. Niespokojnie było na świecie, niespokojniej niż kiedykolwiek dotąd. A co najgorsze diabeł się rozzuchwalił na dobre i coraz bardziej i coraz jawniej sobie poczynał. Ot, choćby to, co się wyrabiało na dworze nieboszczyka króla jegomości, Zygmunta Augusta, a potem też i nieboszczyka króla Stefana, który nie dość, że tolerował działania adeptów nauk tajemnych, to przyszedł czas, że mu ich – najznamienitszych w tamtoczesnej Europie, mianowicie Anglików Johna Dee i Edwarda Kelly’ego2 – sprowadził do monarszych komnat naturalny ojciec jego Kasi, wojewoda i senator, Olbracht Łaski. Ale nic dobrego z tego nie wynikło, poza podejrzeniami, że króla Batorego, który dla wielu osób był mocno niewygodny, otruto… Niby nikt niczego nie udowodnił, ale…

Na Zachodzie zaś było jeszcze gorzej. A już w szczególności w Italii i Francji. Tutaj nie zabawiano się wyłącznie obliczaniem biegu gwiazd i zastanawianiem się nad ich wpływem na losy świata i poszczególnych osób, nie tylko zabawiano się wywoływaniem duchów, nie tylko dopuszczano się wyuzdanych orgii, ale sprawowano też wyjątkowo obrzydliwe krwawe obrzędy – bluźniące Bogu – ku czci Szatana.

Francja, ta najstarsza córa Kościoła, jak ją nazywali papieże, coraz bardziej stawała się pierwszą córą Diabła.

Jur uświadomił sobie jednak, że jest niekonsekwentny wobec samego siebie, że z jednej strony całą tę okultystyczną, hermetyczną, czarnomagiczną obsesyjną namiętność, która przerastała Europę niczym grzybnia trujących muchomorów leśną ściółkę, uważał za coś bezdyskusyjnie złego, ale jednocześnie aż drżał z podniecenia, iżby te nauki zgłębić, a obrzędy poznać, doznając nieomal orgazmicznej rozkoszy na samą myśl o tym. Wmawiał sobie co prawda, iż tylko po to, by wiedzieć, jakie zło światu zagraża, żeby przeniknąć zamiary i strategię i cele przeciwnika, dobrze jednak przecież wiedział, iż się tak tylko oszukuje i szuka usprawiedliwienia swoich, ku śmiertelnemu grzechowi wiodących, poczynań. A przez to wszystko wewnętrznie był rozdarty…

Gdy słońce zaszło i tylko kilka krwawych jego promieni wyglądało zza horyzontu, pan Jerzy jakby się ocknął. Chłód przeniknął mu ciało, wzdrygnął się i skulił w sobie. Jednak to wszystko, co teraz – nudząc się w podróży – uzmysłowił sobie, nijak się miało do czystego kultu, jaki oddawano Diabłu.

I tutaj prym też wiodła Francja.

Chociaż po uroczyskach i leśnych ostępach całej Europy odbywały się jakieś obrzędy skryte, ku czci ciemnych mocy, to pierwszy naprawdę głośny proces o oddawanie czci Szatanowi odbył się na tej właśnie, na francuskiej ziemi, a został wytoczony panu Gillesowi de Rais marszałkowi Francji, sodomicie, gwałcicielowi dzieci i ich okrutnemu mordercy, ale także towarzyszowi broni Joanny d’Arc, który poświęcił się całkiem komu innemu, niż Dziewica Orleańska…

O tym, co działo się na dworze ostatnich Walezjuszy, już nie szeptano, a mówiono nieomal w głos. Za Henryka IV, łże katolika (bo tak naprawdę to w sercu hugenota, a może i nie, może wręcz poganina?) okultyzm wręcz kwitł. I to pod wszelkimi postaciami. Prym wiodła oczywiście astrologia, ale ona działała jawnie. Nawet Kościół ją tolerował, a po cichu popierał i korzystał z jej usług.

Działy się jednak obrzydliwsze rzeczy, sprawy i sprawki… Jak choćby La messe de saint Sécaire, czyli msza św. Sekariusza, będąca rodzajem zabiegu magicznego sprawowanego po to, aby na czyjegoś wroga sprowadzić śmierć, ale nie raptowną, nagłą, lecz powolną rozciągniętą w czasie i sprawiającą jak najwięcej cierpień. Była to parodia mszy katolickiej, którą musiał odprawić nie byle kto, ale ważnie wyświęcony ksiądz. Asystować zaś przy tym obrzędzie powinna mu jego kochanka.

Jerzy przypomniał sobie, co na temat owej bluźnierczej mszy wyczytał w papierach pozostałych po Illuminatusie.

Mszę taką rozpoczynano o jedenastej przed północą i równo o północy musiano ją zakończyć. Celebrowano ją zaś od końca. Ofiarowywano i konsekrowano nie białą, ale czarną hostię, a zamiast wina używano wody ze studni, w której wpierw rytualnie utopiono noworodka albo płód wydarty z brzucha matki.

Msza taka była rozpowszechniona przede wszystkim na terenie Gaskonii, za której granicą, tuż, na prawym brzegu Garonny, leżała Tuluza – katarskie gniazdo przez wieki. Przypadek? Być może… Pan Jerzy nie był tego taki pewny.

Chociaż zapewne odprawiano ten rytuał również i w innych regionach Francji, a może i poza jej granicami… Podobno jego skuteczność była blisko stuprocentowa. Msza, na czyją intencję została odprawiona, powoli słabł, sechł, aż w końcu duch z niego uchodził i gasł. Lekarze wówczas byli bezradni. Żadnemu z nich nigdy nie udało się przywrócić do zdrowia kogoś dotkniętego przekleństwem mszy św. Sekariusza…

Bluźnierstwa przeciw Bogu i te straszne, budzące grozę i przerażenie poczynania, jakich dopuszczali się Francuzi, nie pozostawały bez odpłaty ze strony Boga.

A właściwie to może nie tak, może Bóg, nie krępując wolnej woli tych, którzy mu wygrażali pięściami, pozwolił, iżby Szatan wzmógł na tej ziemi swoją nadzwyczajną aktywność. I wzmógł. Rzeczywiście wzmógł.

To we Francji właśnie, a nie gdzie indziej, wybuchła nieomal epidemia opętań, z których najgłośniejszym podówczas przypadkiem chyba, bo niezbyt oddalonym w czasie, było opętanie w Aix-en-Provence z roku Pańskiego 1611, o którym było głośno w całej Europie, a którego rozpoczęcie, przebieg i tragiczne zakończenie było doskonale znane panu Jerzemu. Nie wiedział on tylko jednego, i chyba miał się już tego nie dowiedzieć, iż poznał był kiedyś, w mrocznej, diabolicznej Jaskini Salamanki, głównego aktora dramatu, ojca Gaufridiego…

Kiedy Henryka IV, roku Pańskiego 1610, zadźgał nożem fanatyczny François Ravaillac, a władzę po nim formalnie objął Ludwik XIII, a faktycznie – jako regentka – rządziła Francją Maria Medycejska, znajdująca się pod przemożnym wpływem kardynała Armanda-Jeana du Plessis de Richelieu3, mogło się zdawać, że nastały złe czasy dla astrologów i magów. Myliłby się jednak, kto by tak myślał. Teraz dopiero nastąpił bujny rozkwit czarnoksięstwa! Z jednej strony królowa była bigotką, otaczającą się katolickim klerem, z drugiej jej najbardziej zaufanymi były osoby parające się naukami tajemnymi… Z jednej strony dla przykładu srodze karano bluźnierców i czcicieli Złego, jak na przykład pewnego katolickiego księdza, którego, roku Pańskiego 1615, za takie właśnie przewiny, za udział w sabatach i mszach św. Sekariusza, spalono na stosie, z drugiej – innych, jemu podobnych, suto wynagradzano, darząc ich najwyższym zaufaniem i obdarowując najwyższymi godnościami. Aż do tego, 1617, roku…

Pan Jerzy się otrząsnął, a chcąc się pozbyć nieprzyjemnych, własnych złych myśli zagadnął do towarzysza podróży:

– Nad czym dumasz, młodzieńcze, że tak milczysz i tylko wzdychasz?

– A, o wielu rzeczach rozmyślam… Na przykład, z jak bardzo odległych stron przybywasz, panie kawalerze…

– E… to raczej nie jest powód do wzdychania.

– Rzeczywiście. Ma pan rację, dostojny panie…

– Zatem?

– Cóż, jakoś z Boską i pańską pomocą szczęśliwie dotarłem do Paryża, ale gdzie tu głowę skłonię, to już nie wiem. Pewnie na razie pod którymś z mostów, bo na opłacenie noclegu teraz akurat mnie nie stać…

– Hm… – mruknął pan Białecki. Przez ów czas, póki nie sprzedam domu, którego jestem właścicielem, mogę ci – za dobre słowo – zapewnić dach nad głową, ale to – jak sądzę co najwyżej na tydzień-dwa…

– Ha! Dobre i to. Za ten czas się rozejrzę i może znajdę jakąś sublokatorską kwaterę za drobną monetę.

– Mamy jednak mały problem, nie wiem, jak do owego domu trafić.

– A gdzież się on znajduje?

– Przy rue de la Tannerie.

– A numer znacie, panie?

– Znam.

Żak uradowany plasnął w dłonie!

– Wiem, gdzie to jest! To na przedmieściu. A stąd już całkiem niedaleko.

– Zatem prowadź – Białecki odetchnął z nieskrywaną ulgą.

Student żwawo przesiadł się na kozioł i usadowił obok woźnicy, któremu jął tłumaczyć, którędy ma jechać, iżby było najbliżej… Zmrok bowiem gęstniał coraz mocniej…

Książkę w wersji papierowej można kupić tu:

Wydawnictwo Armoryka

wydawnictwo.armoryka@armoryka.pl

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierza

e-book tu:

https://virtualo.pl/ebook/wieszczba-krwawej-glowy-i235158/

audiobook tu:

https://virtualo.pl/audiobook/wieszczba-krwawej-glowy-i246215/

1Tajemniczy przedmiot czy naczynie – kielich. Na ogół uważane za ten kielich, z którego Pan Jezus pił podczas Ostatniej wieczerzy i do którego później zebrano krew wypływającą z Jego przebitego boku.

2John Dee (1527-1608) i Edward Kelly (1555-1597) – angielscy okultyści, kabaliści alchemiści i astrologowie.

3Kardynał, diuk, francuski polityk i wybitny mąż stanu – żył w latach 1585-1642.

Sojusze dzielą się na realne i egzotyczne. Wśród serdecznych przyjaciół…

Stanisław Michalkiewicz Artykuł  •  tygodnik „Najwyższy Czas!”  •  23 lutego 2022

Nikt nam nie zrobi nic, nikt nam nie zrobi nic, bo z nami jest, bo z nami jest Marszałek Śmigły-Rydz” – zapewniały obywateli słowa patriotycznej piosenki. Zresztą – kto by tam zechciał nam coś zrobić, skoro mieliśmy potężnych sojuszników w postaci Wielkiej Brytanii i Francji? Co prawda malkontenci rozsiewali fałszywe pogłoski, jakoby Polsce została przeznaczona rola państwa, które poświęca wszystko, z własnym istnieniem włącznie, dla ratowania mocarstwowej pozycji Wielkiej Brytanii i Francji, jako gwarantek porządku wersalskiego, któremu śmiertelny cios zadało porozumienie niemiecko-sowieckie z 23 sierpnia 1939 roku, zwane „paktem Ribbentrop-Mołotow” – ale kto by tam słuchał jakichś malkontentów, kiedy większości szalenie imponowało, że Wielka Brytania zaproponowała Polsce sojusz? Tak oto już w 1939 roku zostaliśmy sojusznikiem Wielkiej Brytanii i byliśmy nim również w roku 1945, kiedy to w lutym, podczas konferencji jałtańskiej, Polska została odstąpiona Stalinowi.

Wspominam o tym, bo właśnie Wielka Brytania znowu zaproponowała Polsce i Ukrainie sojusz – a historia ma to do siebie, że lubi się powtarzać.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że sojusze dzielą się na realne i egzotyczne. Sojusz realny charakteryzuje się tym, że jeśli jeden z sojuszników traci niepodległość, to taki sam los czeka sojusznika drugiego. Sojusz egzotyczny natomiast charakteryzuje się tym, że jeśli jeden sojusznik utraci niepodległość, to drugi może tego nawet nie zauważyć. Przypominam o tym, bo w tej chwili Naszym Najważniejszym Sojusznikiem są Stany Zjednoczone, no a teraz może nim zostać również Wielka Brytania. Sojusz polsko-amerykański, podobnie, jak i polsko-brytyjski ma wszelkie znamiona sojuszu egzotycznego. Tej egzotyki Polska wyeliminować nie może, bo wynika ona z przyczyn obiektywnych, chociaż Polska mogłaby tę egzotykę zmniejszać – gdyby oczywiście nasi Umiłowani Przywódcy umieli kierować się interesami własnego państwa, a nie iluzjami, w następstwie których chętnie bawią się w mocarstwowość.

Jeszcze jedno warto przypomnieć. Otóż w pierwszej połowie lat 60-tych, ówczesny sekretarz obrony w administracji prezydenta Kennedy’ego, a potem – Johnsona, Robert McNamara, sformułował amerykańską doktrynę wojenną, zwaną „doktryną elastycznego reagowania”. W pewnym uproszczeniu sprowadza się ona do tego, by z nieprzyjacielem haratać się – ale na przedpolach, taktownie oszczędzając wzajemnie własne terytoria. Toteż poczynając od lat 60-tych wszystkie wojny, a potem – wszystkie operacje pokojowe, misje stabilizacyjne i walki o demokrację, toczyły się o przedpola; kto będzie miał ich więcej i jak daleko od własnego terytorium, a jak blisko terytorium nieprzyjaciela.

Kiedy 20 listopada 2010 roku, po 25 latach od rozpoczęcia negocjacji, na szczycie NATO w Lizbonie, ustanowiono nowy porządek polityczny w Europie, który miał zastąpić nieaktualny już porządek jałtański, wydawało się, że klamka zapadła na kilkadziesiąt, może nawet na 100 lat. Najważniejszym postanowieniem tego porządku było oczywiście proklamowane wtedy strategiczne partnerstwo NATO-Rosja, którego najtwardszym jądrem było strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, a jego kamieniem węgielnym – podział Europy na strefę wpływów niemieckich i strefę wpływów rosyjskich, prawie dokładnie wzdłuż linii Ribbentrop-Mołotow. Zgodnie z tym porządkiem Ukraina pozostawała w rosyjskiej strefie wpływów, podobnie jak Polska – w niemieckiej. Ale pod koniec roku 2013 prezydent Obama wysadził i strategiczne partnerstwo NATO-Rosja i cały lizboński porządek w powietrze, próbując przy pomocy operacji „Majdan” wyłuskać Ukrainę z rosyjskiej strefy. Skończyło się to, jak dotąd, częściowym rozbiorem Ukrainy, która w ten sposób została nieprzyjacielem Rosji. Stany Zjednoczone natychmiast zaoferowały Ukrainie przyjaźń w nadziei, że na terenie tego państwa będą mogły, w razie potrzeby, prowadzić wojnę z Rosją do ostatniego ukraińskiego żołnierza. Teraz z identyczną oliwną gałązką stręczy się Ukrainie i Polsce Wielka Brytania.

Ukraina pręży muskuły, zapewniając wszystkich dookoła, a przede wszystkim – siebie samą – że jest „silna, zwarta i gotowa”, między innymi dzięki mobilizacji czegoś w rodzaju Volksturmu – co przypomina taniec wojenny Masajów, którzy w ten sposób dodają sobie odwagi przed polowaniem na lwa. Żeby jednak nikogo nie ogarnęły wątpliwości, to Amerykanie i Anglicy, a także Polska, która nie przepuszcza żadnej okazji by prowadzić politykę mocarstwową, wysyłają na Ukrainę broń i amunicję „defensywną” – w tym również strzelecką. Wprawdzie o „defensywnej” amunicji strzeleckiej słyszę pierwszy raz w życiu, ale może być to taki sam wynalazek semantyczny, podobny do „obowiązku”, który nie ma nic wspólnego z „przymusem”. Ale nie to jest ważne, bo ważniejsza jest odpowiedź na pytanie, czy Ukraina za te dostawy broni i amunicji płaci, czy nie. Podobnie, jak odpowiedź na pytanie, czy „wzmacnianie” wschodniej flanki NATO, m. in. na terenie Polski, odbywa się na koszt państw wzmacniających, czy też Polska musi zapłacić za „wzmocnienie” w takiej części, jaka na nią przypada? Stawiam to pytanie również dlatego, że na przestrzeni ostatnich 30 lat ukraińscy politycy, niezależnie od „orientacji politycznej” opanowali do perfekcji sztukę obcinania kuponów od prezentowania na terenie międzynarodowym Ukrainy, jako państwa specjalnej troski. Odczuwamy to przede wszystkim w Polsce, która za radą, albo – co jest bardziej prawdopodobne – kierując się poleceniem Naszego Najważniejszego Sojusznika, nie ośmiela się sprzeciwić Ukrainie w żadnej sprawie, nawet w sytuacji, gdy państwo to na swoim terytorium blokuje kolejowy tranzyt do Polski. Gdyby nasi Umiłowani Przywódcy kierowali się interesem własnego państwa, a nie poleceniami Naszego Najważniejszego Sojusznika, to – po pierwsze – wykorzystaliby intencję „wzmocnienia wschodniej flanki NATO” do wzmocnienia kosztem wszystkich państw członkowskich Sojuszu własnej siły militarnej, wysuwając argument, że „lasem polskich dzid narody zasłaniane od podboju, wynuciły pieśń swobody, pieśń miłości, pieśń pokoju” – jak pisał generał Franciszek Morawski – a po drugie – powiązać dostawy „amunicji defensywnej” na Ukrainę od likwidacji blokady polskiego tranzytu kolejowego.

Warto wreszcie wspomnieć, że – jak pisałem uprzednio – napięcie na ukraińsko-rosyjskiej granicy, jest elementem negocjowania przyszłego porządku politycznego w Europie, na miejsce wysadzonego w powietrze porządku lizbońskiego. Rosjanie , wykorzystując okoliczność, że to prezydent Biden wystąpił z taką inicjatywą w czerwcu ub. roku – licytują w górę, nie tylko domagając się gwarancji, że Ukraina nie zostanie przyjęta do NATO, ale również – i to jest ta licytacja w górę – żeby w Środkowej Europie sytuacja wróciła do stanu z roku 1997, kiedy NATO jeszcze nie zostało na Europę Środkową rozszerzone. Ale negocjacje rosyjsko-amerykańskie to jedna sprawa – bo inne państwa europejskie, jak Niemcy i Francja – nie chcą dać się wymiksować z rozmów o politycznym porządkowaniu Europy. Toteż na spotkanie z rosyjskim prezydentem w celu namówienia do „deeskalacji” wybierze się francuski prezydent Macron, a Niemcy na każdym kroku pokazują, że strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie funkcjonuje, jak w zegarku.

Wreszcie, zaraz po madryckim spotkaniu, podczas którego premier Morawiecki bez powodzenia próbował namówić Marynę Le Pen i węgierskiego premiera, Maryna uchyliła się od deklaracji, chroniąc się za murami lojalności wobec prezydenta swojego kraju, zaś Wiktor Orban pojechał do Moskwy, gdzie załatwił dla Węgier nie tylko zwiększenie dostaw rosyjskiego gazu po wcześniejszych, niższych cenach. Okazuje się, że przynależność do NATO, z którego Wiktor Orban nie zamierza bynajmniej Węgier wyprowadzać, wcale nie przeszkadza w prowadzeniu polityki elastycznej, jeśli nawet nie tak bardzo elastycznej, jak w przypadku tureckiego prezydenta Erdogana, to niemniej jednak. Czy nasi Umiłowani Przywódcy, którzy dotychczas wasalizowali Polskę, jak nie wobec jednego, to wobec drugiego kuratora, kiedykolwiek się tej sztuki nauczą?

Zatrzymano kolejny reaktor atomowy we Francji. To już piąty od grudnia.

Reaktor atomowy Penly 1 w elektrowni w Dieppe, w Normandii, został zatrzymany z powodu zagrożenia wywołanego korozją i problemami spoin. To piąty reaktor, którego pracę przerwano we Francji od grudnia – podaje w czwartek [13 stycznia 2022] dziennik „Ouest-France”.

Francuski instytut bezpieczeństwa nuklearnego IRSN poinformował, że na razie nie wiadomo, czy w reaktorze Penly 1 doszło do innych awarii.

W czterech reaktorach zamkniętych w grudniu również pojawiły się problemy spoin. „Wady wykryte w (czterech) reaktorach ostatniej generacji zostały stwierdzone w kolejnym reaktorze” – powiedziała agencji AFP wicedyrektor IRSN Karine Herviou, nie podając dodatkowych szczegółów.

W grudniu 2021 roku prezydent Francji Emmanuel Macron ogłosił, że energia atomowa to jedyna możliwość produkcji energii w sposób suwerenny. Podkreślił, że również eksperci uznali, iż energia atomowa jest częścią dekarbonizacji. Ogłosił też, że do roku 2030 jego rząd chce zainwestować miliard euro w małe nuklearne reaktory modułowe (SMR) w ramach programu nazwanego „Francja 2030”. [Ten się zna, pedzio jakiś… MD]

W 2020 roku Urząd Bezpieczeństwa Nuklearnego (ASN) zaproponował wydłużenia o 40 lat terminu eksploatacji 32 francuskich reaktorów atomowych o mocy 900 megawatów. Zgodnie z pierwotnym zamysłem, reaktory projektowano tak, by mogły wytwarzać energię elektryczną przez około 40 lat. [ A tajny raport Tanguy sprzed 30 lat ocenił prawdopodobieństwo stopienia rdzenia w ciągu 40 lat na ogromne 12%. Już dodano więc ponad 100 miliardów euro na „poprawę bezpieczeństwa”. MD]

Pomysł ten jest wciąż przedmiotem debaty we Francji, mimo że ASN zapowiedział że konieczne byłyby zmodyfikowanie siłowni, jak podwojenie lub nawet trzykrotne zwiększenie ilości wody używanej do schładzania rdzenia reaktora w razie poważniejszej awarii, poprawa bezpieczeństwa silosów, w których przechowywane jest paliwo jądrowe. Ponadto konieczne byłyby ulepszenia zabezpieczeń na wypadek zagrożeń jak powodzie czy ponadprzeciętne fale upałów. (PAP)

14 stycznia 2022 https://nczas.com/2022/01/14/nie-ma-przypadkow-zatrzymano-kolejny-reaktor-atomowy-we-francji-to-juz-piaty-od-grudnia/

My chcemy Chrystusa Króla – tylko pod tym sztandarem możliwa jest prawdziwa wolność.

Walka o wolność?

W ostatnim czasie wielu Francuzów wyszło na ulicę, manifestując przeciwko restrykcjom sanitarnym. W Paryżu, Marsylii, Lyonie oraz w dziesiątkach innych miast protestujący maszerowali krzycząc: „wolność, wolność” (liberté, liberté). Francuskie media z niepokojem zauważyły, że ich kraj został dotknięty totalitaryzmem typu chińskiego.

Od „wolności” do totalitaryzmu

Manifestacje odbywają się pod hasłami „wolności”, ale przecież rewolucja francuska też miała hasło „wolności” na sztandarach, a Francja uznawana była za jeden z bardziej liberalnych krajów. Cóż się nagle stało z tą słynną na cały świat francuską wolnością? Dla zrozumienia tej sytuacji warto sięgnąć po książkę Abp. Lefebvre’a Oni Jego zdetronizowali. Arcybiskup tłumaczy w niej, że odrzucenie społecznego panowania Chrystusa Króla musi konsekwentnie prowadzić do zniewolenia. Obserwując sytuację na świecie, zauważymy, że totalitaryzm, z którym mamy obecnie do czynienia, nie powstał na gruncie państwa chrześcijańskiego, ale na gruncie państw laickich, które odrzuciły Boże prawo, a co za tym idzie prawo naturalne.

Francuzi, którzy jeszcze niedawno cieszyli się wszelkimi wolnościami, dziś dziwią się, że nagle obudzili się w kraju przypominającym chiński komunizm. Zauważmy, że już w latach osiemdziesiątych Abp Lefebvre ostrzegał: „Liberalizm mocą tkwiącej w nim tendencji prowadzi do totalitaryzmu i do rewolucji komunistycznej. Można powiedzieć, że jest on duszą wszystkich nowożytnych rewolucji, a więc duszą rewolucji jako takiej […] liberalizm stanowi rewoltę człowieka przeciw porządkowi naturalnemu ustanowionemu przez Stwórcę – rewoltę, która prowadzi do państwa indywidualistycznego, egalitarnego, przypominającego obóz koncentracyjny”1. Dziś obserwujemy, jak ta zapowiedź realizuje się w liberalnych do niedawna krajach Europy. Francja, która chciała budować swoją tożsamość na hasłach „wolności, równości i braterstwa”, dziś jest krajem zniewolonym, pogrążonym w chaosie i wewnętrznych konfliktach.

Słowo „liberalizm” jest dziś różnie rozumiane i zwykle przytaczane w dyskusjach dotyczących ekonomii. Warto zatem zaznaczyć, że chodzi nam tutaj o liberalizm, który został potępiony w Syllabusie błędów Piusa IX. Dla szerszego zrozumienia tego zagadnienia Abp Lefebvre odsyła do książki Liberalizm jest grzechem, której autorem jest ks. dr Félix Sardá y Salvany. Stwierdza on, że podstawową zasadą liberalizmu jest całkowita niezależność człowieka od Boga. Owocem tej zasady są: „absolutna wolność kultu, zwierzchność państwa, świecka edukacja odrzucająca jakąkolwiek więź religijną, małżeństwo sankcjonowane i legalizowane wyłącznie przez państwo itd.; jednym słowem, które łączy wszystko, mamy SEKULARYZACJĘ, odmawiającą religii prawa do jakiejkolwiek czynnej ingerencji w problemy życia publicznego i prywatnego, jakie by one nie były. To prawdziwy ateizm społeczny”2.

Pod sztandarem Chrystusa Króla

Ks. dr Sardá y Salvany stwierdza następnie, że ten ateizm społeczny jest „światem Lucyfera, skrywającym się w naszych czasach pod nazwą liberalizmu, w radykalnej opozycji i ustawicznej wojnie przeciwko tej społeczności, jaką tworzą dzieci Boże – Kościołowi Jezusa Chrystusa”3.

Człowiek po odrzuceniu Boga i jego przykazań musi stać się nieuchronnie niewolnikiem diabła. Bez Chrystusa nie ma wolności, jest tylko niewola grzechu, ignorancji i zakłamania. Bez Chrystusa nie ma równości, jest tylko niesprawiedliwość, wyzysk i segregacja. Bez Chrystusa nie ma braterstwa, jest tylko tworzenie wciąż nowych podziałów i konfliktów. Jedyne wyjście z tej sytuacji to wcielenie w życie postulatu św. Piusa X: „Odnowić wszystko w Chrystusie” (Omnia instaurare in Christo).

Oto powody, dla których zamiast całkowitej wolności katolicy nie tylko we Francji, ale i na całym świecie powinni wznieść na sztandary postulat społecznego panowania Chrystusa. „My chcemy Boga” (Nous voulons Dieu), „My chcemy Chrystusa Króla” – tylko pod tym sztandarem możliwa jest prawdziwa wolność, oparta na wiecznej i niezmiennej prawdzie. Dążąc jedynie do ludzkiej wolności, skazujemy się na niewolę doczesności, międzyludzkich układów i ateistycznych rządowych elit. Jak zauważył Abp Lefebvre: „Wszystko co oznaczone etykietą «wolności», jest od dwóch stuleci otaczane nimbem prestiżu, jaki przyznano temu uznanemu za święte i nienaruszalne słowu. Ale właśnie przez to słowo giniemy, to właśnie liberalizm zatruwa tak cywilne społeczeństwo jak i Kościół”4.

Walka o wolność bez Boga skazana jest nie tylko na porażkę, ale jest kontynuacją bezbożnej rewolucji francuskiej. Potrzeba nam dziś raczej ducha mieszkańców Wandei, którzy szli pod sztandarem Najświętszego Serca Jezusa z napisem Dieu et Roi (Bóg i Król). Prawdziwą i konkretną drogę do wolności wskazał wielki francuski święty Ludwik M. Grignion de Montfort, który namawiał do oddania się w niewolę Chrystusowi przez ręce Maryi. Jego zdaniem człowiek jest albo niewolnikiem Chrystusa, albo niewolnikiem szatana – nie ma drogi pośredniej. Czy Francuzi pamiętają dziś o jego słowach?

Bétharram i Lourdes

Aby jeszcze lepiej zrozumieć, że po ludzku nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z nowym światowym ładem, przyjrzyjmy się pewnej historii, która wydarzyła się we Francji. Dobrze znamy objawienia maryjne z La Salette i Lourdes, ale mało się mówi o innym objawieniu Matki Bożej, które miało miejsce w Bétharram w 1515 roku (dwa lata przed rewolucją protestancką). Dziewczynka chciała przejść na drugi brzeg rzeki Gave de Pau i zaczęła tonąć. Gdy była już prawie pewna, że umiera, i z trudem łapała ostatnie oddechy, ukazała jej się piękna Pani, która podała jej kawałek drewna. Dziewczynka złapała gałąź i szczęśliwie została wyciągnięta na brzeg. Dziś ta historia jest mało znana nawet we Francji, a szkoda. Pokazuje nam ona, że potrzebujemy ratunku, którym jest Niepokalana.

Na uczczenie tego wydarzenia w Bétharram zbudowano sanktuarium maryjne. Odwiedzała je również mała Bernardetta Soubirous ze swoją rodziną. W 1858 roku Matka Boża objawiła się jej również nad rzeką Gave de Pau, ale ponad 18 kilometrów od Bétharram, w Lourdes, gdzie dziewczynka mieszkała, a wybrała się, aby uzbierać drewno na opał. Warto wspomnieć, że w chwili objawień rodzina Bernadetty żyła w straszliwych warunkach materialnych. Odkąd jej rodzice z powodu trudności finansowych stracili młyn, rozpoczęła się dla nich trzyletnia tułaczka. Nie mając pieniędzy na mieszkanie, rodzina Soubirous co chwilę przeprowadzała się, aż w końcu wynajęła pokój w miejscu, które wcześniej było celą więzienną. Sześcioosobowa rodzina gnieździła się w ciasnej izbie, w której znajdowały się jedynie dwa łóżka, kilka podstawowych sprzętów i palenisko, które służyło do gotowania, a zarazem ogrzewało i oświetlało pomieszczenie. To właśnie ten moment skrajnej biedy wybrała Matka Boża na objawienie się Bernadetcie Soubirous i wyjawienie jej swojego imienia: „Jestem Niepokalane Poczęcie”. Oto przymiot Maryi, którego my nie posiadamy, gdyż ciążą na nas rany pozostałe po grzechu pierworodnym. Ta katolicka nauka jest całkowicie różna od liberalizmu, który odrzuca naukę o grzechu pierworodnym i opiera się na zasadzie naturalizmu, twierdząc, że ludzka natura jest całkowicie dobra i bez skazy.

W dniu 16 lipca 1858 roku, kiedy miało miejsce ostatnie objawienie w Lourdes, Bernadetta nie mogła podejść do groty, ponieważ teren został zagrodzony przez lokalne władze. Dziewczynka udała się jednak na drugi brzeg rzeki Gave de Pau i stamtąd spoglądała na Grotę Massabielską. Zobaczyła wtedy Matkę Bożą, która zdawała jej się piękniejsza niż zwykle. Dnia 16 lipca 2021 roku, w rocznicę ostatniego objawienia w Lourdes i w święto Matki Bożej z Góry Karmel, papież Franciszek wydał dokument ograniczający możliwość odprawiania tzw. Mszy trydenckiej w parafiach. W tym samym czasie z obawy przed koronawirusem uniemożliwiono ludziom dostęp do groty i basenów z cudowną wodą w Lourdes. Mimo to jest tam codziennie odprawiana Msza wszech czasów. Nieopodal cmentarza, na którym jest pochowana rodzina Soubirous, znajduje się przeorat Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X oraz tradycyjne zgromadzenie Małych Służebnic św. Jana Chrzciciela. Przebywające tam siostry zakonne z pokorą i prostotą oddają się swoim codziennym obowiązkom, opiekują się chorymi, a także prowadzą dom pielgrzyma.

Małe Służebnice św. Jana Chrzciciela

Zgromadzenie początkowo nosiło nazwę Instytut Małych Służebnic Baranka Bożego, a jego założycielem był ks. René M. de la Chevasnerie SI, autor licznych publikacji m.in.: Klucz do szczęścia (La clef du Bonheur). W swoich pismach jezuita starał się łączyć duchowość św. Ignacego z Loyoli z małą drogą św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Jego główna myśl była następująca: „Powinniśmy pamiętać o tym, że nie jesteśmy całkowicie niezależni, gdyż jesteśmy stworzeni, a zatem zależni od naszego Stwórcy, któremu powinniśmy się całkowicie oddać. Naszą zasadą powinno być: «Nic dla mnie, a wszystko dla Ciebie Panie»”. Jakże inny to duch od współczesnego indywidualizmu.

Ksiądz de la Chevasnerie podczas głoszonych przez siebie rekolekcji często spotykał osoby, które nie mogły zrealizować swojego powołania zakonnego z powodu wieku, słabego zdrowia lub innych przeciwwskazań. Postanowił wtedy założyć zgromadzenie, które przyjmuje wszystkie kobiety chcące poświęcić się Bogu – jedynym warunkiem była szczera intencja i rozeznanie woli Bożej. Instytut Małych Służebnic Baranka Bożego powstał w 1945 roku, a jego czcigodny założyciel zmarł w 1968 roku. Siostra, która pełniła w zgromadzeniu stanowisko ekonoma generalnego, po powrocie do Francji z misji w Kamerunie zauważyła, jak duch zgromadzenia jest niszczony pod wpływem posoborowych zmian. Zwróciła się o pomoc do Arcybiskupa Lefebvre’a i założyła zgromadzenie Małych Służebnic św. Jana Chrzciciela. Zakon się rozwijał i w 2011 roku siostry otworzyły nową fundację w Lourdes, przy której powstał przeorat FSSPX . W ten sposób mimo restrykcji sanitarnych, mimo zamkniętej groty, mimo Traditionis custodes w Lourdes księża Bractwa św. Piusa X codziennie odprawiają Mszę wszech czasów.

Podsumowanie

Te pozornie różne wątki, o których tu wspomniałam, łączy nie tylko Francja, ale także wynikająca z nich refleksja. Nasza cywilizacja umiera, a liczne dusze toną w rzece grzechów. Tylko od nas zależy, czy dostrzeżemy naszą Niebiańską Matkę, która czeka na nas na drugim brzegu, aby nam pomóc. Czy uchwycimy się podanego przez nią kija, który wyciągnie nas z nurtu rzeki prowadzącej do zatracenia? Czy w natłoku codziennych spraw i bieżących wydarzeń dostrzeżemy jej uśmiech? A przecież Triumf Niepokalanego Serca Maryi powinien być dla nas czymś oczywistym. Jak pisał Abp Lefebvre: „Najświętsza Panna zwycięży, zatriumfuje nad wielką apostazją, która jest owocem liberalizmu. To jeszcze jeden powód, aby nie siedzieć z założonymi rękami. Teraz musimy bardziej niż kiedykolwiek walczyć o społeczne panowanie naszego Pana, Jezusa Chrystusa. […] Jedyne, co wiem na pewno i czego uczy nas wiara, to przekonanie, że nasz Pan Jezus Chrystus musi królować tu na ziemi i to już teraz, a nie tylko kiedyś, na końcu czasów, jak chcieliby tego liberałowie”5.

Przypisy

  1. abp M. Lefebvre, Oni Jego zdetronizowali, Warszawa 2020, s. 29.
  2. ks. dr F. Sardá y Salvany, Liberalizm jest grzechem, Poznań 1995, s. 37.
  3. Ibidem, s. 39.
  4. abp M. Lefebvre, Oni Jego… , op. cit., s. 23.
  5. Ibidem, s. 263.
  6. https://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/3021 Zawsze Wierni nr 6/2021 (217) Anna Mandrela