Nawiedzenie Namiestnika

Nawiedzenie Namiestnika

Stanisław Michalkiewicz 14 kwietnia 2023 namiestnik

Antoni Słonimski wspomina, jak to przed wojną przyjechał do Warszawy Włodzimierz Majakowski, podówczas czołowy sowiecki „poeta proletariacki” („Mnie legczie czem drugim, ja Majakowski. Siżu i jem kusok konski”- Mnie lżej niż innym, ja Majakowski. Siedzę i jem kawałek koniny – pisał w okresie głodu w Sowdepii). Związek Literatów, który go podejmował, wydał na jego cześć przyjęcie w hotelu „Bristol”. Podczas kolacji Majakowski, chcąc okazać ostentacyjne lekceważenie „burżuazyjnym” formom towarzyskim, sięgnął ręką do salaterki z kiszonymi ogórkami, wyjął jeden i ostentacyjnie zakąsił. Siedzący naprzeciwko niego Słonimski sięgnął wtedy ręką do salaterki z sałatką majonezową i całą garść wepchnął sobie do ust. Na ten widok Majakowski roześmiał się i odłożył trzymany w ręku ogórek na talerzyk.

Przypomniała mi się ta historia z okazji przyjazdu do Warszawy z gospodarską wizytą w charakterze Namiestnika Pana Naszego z Waszyngtonu, ukraińskiego prezydenta Włodzimierza Zełeńskiego. Pan prezydent Duda powitał go w garniturze pod krawatem, podczas gdy prezydent Zełeński wystąpił w kostiumie w postaci podkoszulka, którego chyba nigdy nie zdejmuje. I tak dobrze, że nie pojawił się w piżamie albo w kalesonach.

Ciekawe, że pani Zełeńska, co to potrafiła w godzinę wydać w paryskim luksusowym magazynie 40 tysięcy euro, nie pomyślała o tym, żeby sprokurować sobie kostium „małej, dzielnej żony żołnierza”, tylko wystąpiła w zwyczajnym stroju, to znaczy – w sukni i płaszczu, podobnie jak pani prezydentowa Agata Dudzina. Prezydent Zełeński na „dzieńdobry” dostał od prezydenta Dudy order Orła Białego – pewnie gwoli udobruchania z powodu myśliwców MiG 29, na które strona ukraińska kręci nosem, że „przestarzałe” i w ogóle – Scheiss – i domaga się samolotów F-16. Oczywiście za darmo, bo przecież umowa z 2 grudnia 2016 roku obowiązuje. To może rzeczywiście lepiej zatkać mu usta orderem Orła Białego? To wysokie odznaczenie nikogo nie hańbi, chociaż, obok pana red. Michnika, dostali je również rozmaici konfidenci.

Wizyta prezydenta Zełeńskiego w Warszawie spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Oficjalnie ma nam „podziękować” za darmowe dostawy broni, amunicji i tak dalej, za wzięcie na utrzymanie polskich podatników około 2 milionów „uchodźców”, no i za zapchanie polskich magazynów zbożem wtrynionym Polsce przez tamtejszych oligarchów, co to mają latyfundia powyżej pół miliona hektarów.

Nawiasem mówiąc, właśnie z tego powodu podał się do dymisji pan Kowalczyk, minister rolnictwa w rządzie „dobrej zmiany”, ale najwyraźniej jest on tylko kozłem ofiarnym, bo tu inni szatani byli czynni, a on tylko wykonywał rozkazy. Kandydat na jego następcę, były minister rolnictwa pan Ardanowski odgraża się, że „natychmiast wstrzyma” import tego zboża do Polski, ale każdy najpierw się tak odgraża, a potem przychodzą do niego panowie i powiadają jemu: „wy Ardanowski, wiecie, rozumiecie, wy lepiej bardzo u nas uważajcie, bo będzie z wami brzydka sprawa” – no i taki jeden z drugim dygnitarz już wie, czego się trzymać i odtąd jest cichy i pokornego serca.

Więc oczywiście bardzo się cieszymy, że prezydent Zełeński będzie nam dziękował, bo jak wiadomo, dobra psu i mucha – ale tak naprawdę, to po co przyjechał? Pewne światło rzuca na to publikacja, która w ostatnią niedzielę ukazała się w poświęconym polityce zagranicznej amerykańskim piśmie Foreign Policy” – żeby mianowicie Polska utworzyła z Ukrainą jedno państwo. W tej sytuacji wypada przypomnieć, że w porywie serca gorejącego, o „unii” Polski z Ukrainą bredził 3 maja ubiegłego roku również pan prezydent Duda, ale potem ktoś starszy i mądrzejszy musiał mu wyperswadować, żeby nie wychodził przed orkiestrę, tylko znał swoje miejsce w szyku, więc bredził juz przytomniej, że to niby granica polsko-ukraińska, powinna „łączyć” – cokolwiek by to miało znaczyć – a nie „dzielić”. Żeby nawet jednak „łączyła”, to najpierw jednak musiałaby istnieć, a w tej sytuacji o żadnej „unii” mowy być nie może.

Teraz jednak za pośrednictwem „Foreign Policy”, w ten niezobowiązujący sposób odezwał się Nasz Najważniejszy Sojusznik, który najwyraźniej już obmyślił dla nas świetlaną przyszłość. Mamy mianowicie podjąć suwerenną decyzję o zlaniu się w jedno państwo z Ukrainą, dzięki czemu, na wypadek, kiedy na Ukrainie zabraknie ostatniego Ukraińca, to Nasz Najważniejszy Sojusznik będzie, jak gdyby nigdy nic, prowadził wojnę z Rosją w celu jej „osłabienia”, do ostatniego Polaka. Oczywiście autor artykułu, jakiś słowacki „ekspert” od robienia ludziom wody z mózgu, roztacza przed nami niebywale ekscytujące perspektywy, tak zwane – jak to w żydowskiej gazecie dla Polaków napisał kiedyś Aleksander Smolar – „postjagiellońskie mrzonki” – że to niby do spółki z Ukraińcami rozgromimy Rosję i w ten sposób Polska będzie od morza do morza, to znaczy – od Pacyfiku po Atlantyk.

Warto w tej sytuacji przypomnieć, że podobne wizje w swoim czasie rozsnuwał Mieczysław Moczar mówiąc, że „dla nas, partyjniaków”, prawdziwą ojczyzną jest Związek Radziecki, a nasze granice – kto wie, może gdzieś hen, na Gibraltarze? Wystarczy tedy, że „ekspert” podstawi za „Związek Radziecki” Ukrainę, a za „Gibraltar” – rdzennie polskie miasto Władywostok nad Pacyfikiem, żeby dzisiejsi „partyjniacy” dostali orgazmu, jak przy jakimś zbiorowym gwałcie. Nie konfunduje ich nawet ruski jądrowy arsenał, podobnie jak statysty z rządu RP w Londynie nie konfundowało zbliżanie się Armii Czerwonej do polskiej granicy: co tam Sowieci! Strzelają amunicją angielską, a żywność mają amerykańską! – jak wspominał Stanisław Cat-Mackiewicz.

Bolesny powrót do rzeczywistości po tych marzycielskich euforiach byłby taki, że Polska – zgodnie z tym, co niedawno mówił ambasador RP w Paryżu, pan Rościszewski – „nie miałaby wyjścia”, jak włączyć się do tego konfliktu ze wszystkimi tego konsekwencjami. Z punktu widzenia Naszego Najważniejszego Sojusznika byłoby to znakomite wyjście – bo nastąpiłaby dostawa na ukraińską wojnę świeżego mięsa armatniego, w dodatku w sposób nie angażujący ani Stanów Zjednoczonych, ani w ogóle – NATO, bo procedury przewidziane w art. 5 traktatu waszyngtońskiego uruchamiane są tylko w przypadku „zbrojnej napaści” na państwo członkowskie, a nie w przypadku włączenia się takiego państwa do wojny prowadzonej formalnie przez państwa do NATO nie należące.

Czy zatem prezydent Zełeński przypadkiem nie przybył do Warszawy z gospodarską wizytą, by jako Namiestnik Pana Naszego z Waszyngtonu objawić nam naszą najbliższą i dalszą przyszłość? Jeśli tak, to nic dziwnego, że nie fatygował się nawet, by zmienić koszulę.

Totalniacki ekstremista […żąda tymczasowości małżeństwa – dla wszystkich].

Totalniacki ekstremista [żąda tymczasowości małżeństwa – dla wszystkich].

Piątka Mentzena” (Polska bez Żydów, bez sodomczyków, bez wysokich podatków, bez aborcji i bez Unii Europejskiej)

Stanisław Michalkiewicz totalniacki-ekstremista

Jak wiadomo, w Polsce nasila się zjawisko dziedziczenia pozycji społecznej. Dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami – nawet jeśli mają tylko pierwszy stopień muzykalności, to znaczy – rozróżniają, kiedy grają, a kiedy nie – dzieci konfidentów zostają konfidentami, dzięki czemu dochowaliśmy się ubeckich dynastii, których początki giną w mrokach okupacji niemieckiej i sowieckiej, a państwo nasze jest aż do bólu przewidywalne – no a teraz mamy dowód, że dzieci ekspertów zostają ekspertami. Jest to tym łatwiejsze, że takim, dajmy na to, artystą, czy ekspertem zostaje się z autonominacji.

Jadąc niedawno samochodem z Warszawy do Gorzowa, słuchałem przez całą drogę audycji pewnej warszawskiej rozgłośni. To wzbudziło we mnie podejrzenia, że jest to rozgłośnia nie tylko przeznaczona dla wariatów, ale i przez nich prowadzona. Co prawda pracująca tam pani red. Eliza Michalik sprawiała wrażenie osoby absolutnie normalnej, ale być może to wrażenie powstało na tle pozostałych dziennikarzy tej rozgłośni, a poza tym i wśród wariatów musi być przynajmniej jeden człowiek normalny.

Prof. Łagowski jeszcze za komuny dowodził, że  komunizm nie może zwyciężyć na całym świecie, bo przynajmniej jedno państwo musi pozostać normalne, byśmy wiedzieli, ile co naprawdę kosztuje. Słowem – wszędzie musi być jakiś punkt odniesienia. Otóż na podstawie wysłuchanej tam audycji doszedłem do wniosku, że obecnie artystą, na przykład – poetą – zostaje się z autonominacji. Występująca tam pani poetessa zeznała sumiennie, że odbyła kilka “terapii”. Najwyraźniej któryś terapeuta na odczepne musiał ją przekonać, że ma talent poetycki i żeby pisała wiersze. Kilka utworów odczytała na antenie, co utwierdziło mnie w podziwie dla trafności zalecenia Antoniego Słonimskiego, że jeśli mamy wątpliwości, czy usłyszany wiersz nie jest przypadkiem bełkotem, “snem wariata śnionym nieprzytomnie”, to powinniśmy zapisać go tak, jak zapisuje się prozę. Wielokrotnie przekonałem się o skuteczności tej metody, która bezlitośnie demaskuje wszelkie literackie hucpy. Autorka przeczytała w dodatku utwór składający się z szeregu cyfr. Okazało się, że są to numery telefonów instytucji świadczących rozmaite usługi  rozkojarzonym paniom. Powiedziała też, że wierszem może być nawet czysta kartka papieru, a na koniec pochwaliła się, że za pieniądze Unii Europejskiej będzie prowadziła jakieś “warsztaty” w śląskich szkołach średnich. Biedne dzieci! Przecież to może być w skutkach gorsze od pedofilii, a tymczasem zapatrzony w księże genitalia pan red. Terlikowski zupełnie tego zagrożenia nie dostrzega. Widać, że w coraz większym stopniu trafiamy  w moc wariatów. Jest ich podobno już tyle, że tylko patrzeć, jak ich liczba przekroczy 50 procent populacji i wykorzystując procedury demokratyczne, uchwycą władzę polityczną.

Więc tak samo, jak artystą staje się u nas na zasadzie dziedziczenia pozycji społecznej, a świeża krew do środowiska dopływa z zewnątrz na zasadzie autonominacji, to wyglada na to, iż podobny mechanizm ma zastosowanie przy karierze eksperta. Oto pan dr Przemysław Witkowski, który uchodzi za eksperta w dziedzinie ekstremizmów politycznych, zwierzył się niedawno, że “nie mieści mu się w głowie” pomysł jednego z przywódców Konfederacji, pana doktora Sławomira Mentzena o “nierozerwalnych małżeństwach”. Pan dr Mentzen znalazł się ostatnio na celowniku również u miotającego się od ściany do ściany, sfrustrowanego niepowodzeniami Donalda Tuska, który najwyraźniej pozazdrościł pannie Grecie Thunberg jej doktoratu honoris causa z teologii.

Komentując tzw. “piątkę Mentzena” (Polska bez Żydów, bez sodomczyków, bez wysokich podatków, bez aborcji i bez Unii Europejskiej) powiedział, że prawdziwy Polak-katolik nie może głosować na Konfederację, bo w przeciwnym razie popadnie w sprośne błędy Niebu obrzydłe.

Oczywiście Donald Tusk się myli, jak zresztą we wszystkim, co mówi, chociaż kiedyś było inaczej. Kiedy 1 lipca 1989 roku poznałem go na zjeździe towarzystw gospodarczych i środowisk liberalnych w Gdańsku, to on też uważał, że podatki powinny być niskie, a pomysł “babciowego” nie przyszedłby mu do głowy nawet w gorączce. Najwyraźniej jednak niektórzy ludzie brzydko się starzeją, popadając w rozmaite idiosynkrazje. Na przykład Donald Tusk i Jarosław Kaczyński zarażają swoim obłędem całą Polskę, przy czym ta dolegliwość najwyraźniej ma charakter rozwojowy, bo od niedawna objęła też Konfederację. Sprawa wygląda na zaawansowaną do tego stopnia, że Donaldu Tusku nie mieści się w głowie, że ktoś może nie oddawać boskiej czci Unii Europejskiej, dzięki której Nasza Złota Pani  zrobiła z niego człowieka.

Panu doktorowi Przemysławowi Witkowskiemu, będącemu ekspertem świeżej daty, nie mieści się w głowie pomysł “nierozerwalnych małżeństw”. Ciekawe, że zamiast podjąć intensywne starania w kierunku powiększenia swojej głowy, żeby trochę więcej mu się w niej zmieściło, pryncypialnie zaatakował pana dra Mentzena za “ekstremizm”. Najwyraźniej jego percepcyjne zdolności musiała przekroczyć okoliczność, że pan dr Metnzen mówił o tym, jako o możliwości – żeby mianowicie każdy, kto chce, aby jego małżeństwa nie można było rozwiązać, mógł uzyskać taką prawną gwarancję.

W ten sposób możliwości wyboru zostałyby niewątpliwie poszerzone, bo kto by sobie tego nie życzył, ten nie musiałby z tej gwarancji korzystać. Zrozumienie tej prostej rzeczy nie przekracza możliwości umysłu ludzkiego, więc jeśli pan dr Witkowski twierdzi, że nie mieści mu się to w głowie, to oczywiście nie wypada zaprzeczać, ale nie można oprzeć się wrażeniu, że i w tym przypadku do głosu może dochodzić idiosynkrazja. Rzecz w tym, że pan dr Witkowski, jako przedstawiciel postępactwa, zawarł był tak zwane “małżeństwo humanistyczne” z poetessą Iloną Jakubowską, według rytu Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Nie wiem, na czym ten ryt polega, ale podejrzewam, że może być podobny do tego, jaki za pierwszej komuny obmyślali pierwszorzędni fachowcy, którzy w specjalnym wydziale KC PZPR opracowywali rozmaite ceremonie w ramach tzw. “obrzędowości świeckiej”, jak np. wręczenie “dowodziku” osobistego i temu podobne. Niestety związek ten – jak czytamy w Wikipedii – nie wytrzymał próby czasu i pan dr Witkowski ze swoją małżonką wkrótce się rozstał. Najwyraźniej “małżeństwa humanistyczne” do specjalnie trwałych nie należą, więc trochę kobiety mające poczucie rzeczywistości mogłyby je zacząć traktować jako szczególnie ceremonialny wstęp do uwiedzenia i porzucenia, być może nawet z dzieckiem. W tej sytuacji możliwość zawarcia małżeństwa nierozerwalnego mogłaby być dla nich bardziej interesująca – a tymczasem pan dr Witkowski, któremu “nie mieści się to w głowie”, chciały je najwyraźniej takiej możliwości pozbawić.

Zawsze podejrzewałem, że ci postępacy, to tylko odmiana, znanych z okresu pierwszej komuny, starych totalniaków, w dodatku cierpiących na chorobę czerwonych oczu – żeby każdemu było tak źle, jak mnie.

Los ultimos podrigos Zachodu. Lamentacje dekadenckie.

Los ultimos podrigos Zachodu. Lamentacje dekadenckie.

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”  •  21 marca 2023 michalkiewicz

Jeśli komuś byłoby potrzeba poszlak, czy nawet dowodów, że Zachód pogrąża się w dekadencji, że to są – jakby powiedział Witkacy – jego „los ultimos podrigos” – to ma ich całe mnóstwo do wyboru. Oto przykłady. Kiedy pod koniec lat 70-tych po raz pierwszy byłem w Paryżu, przebywający tam cudzoziemcy, to znaczy – Arabowie, czy Senegalczycy – chcieli, by uważano ich za Francuzów. Nie tylko zresztą oni. Podczas winobrania pracowałem z jegomościem nazwiskiem Chmura. Miał ciemną skórę, ale nie był ani Murzynem, ani Hindusem. Kiedy po dwóch dnia wspólnej pracy doszliśmy do konfidencji, zapytałem go – a ty Chmura, coś ty za jeden – on odparł, że jest Francuzem. – Jasne – ja na to – ale tak naprawdę, to kto ty jesteś? Okazało się, że jest Maorysem – ale jego dziadek był sierżantem we francuskich wojskach kolonialnych, więc uważał się za Francuza.

Minęło 20 lat i sytuacja się zmieniła. Kiedy socjalistyczny minister Lang rozpoczął wojnę z muzułmańskimi uczennicami, zabraniając im przychodzenia do szkoły w chustach, że niby zagrażają one „laickości Republiki”, jakiś muzułmański ośrodek wydał plakat, na jednej połowie przedstawiający Europejkę, pewnie Francuzkę, z „irokezem” na wygolonej głowie, z gołym brzuchem i tatuażami, a obok niej – ładną muzułmańską dziewczynę w chuście, zaś napis głosił: „co wybierasz?” Jasne było, że o żadnej integracji nie ma mowy, że jest tylko pogarda.

Z podobną pogardą zetknąłem się wiele lat później w Victorii, stolicy Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie. Akurat odbywał się tam przemarsz białych golasów płci obojga, którzy w ten sposób przeciwko czemuś protestowali. Pochód zamykał goły starowina z balkonikiem, cały zsiniały, bo od Pacyfiku wiał chłodny wiatr. Z nosa zwisała mu kapka i wzbudzał wyłącznie politowanie. Ale chyba tylko we mnie – bo na chodnikach stali Chińczycy i Hindusi, którzy na widok białych golasów wprost tarzali się od śmiechu.

Jeszcze 100 lat temu nikomu nie przychodziła do głowy myśl, że kultura europejska jest taka sama, jak wszelkie inne, a już na pewno nie – że jest od tych innych gorsza. Nikt nie widział nawet potrzeby by to udowadniać. Po pierwsze dlatego, że nie byłoby komu, a po drugie – że to się rozumiało samo przez się. Teraz znaczna część Europejczyków, podobnie jak i Amerykanów, własną kulturą pogardza, wyobrażając sobie, że te inne są lepsze i rzeczywiście mają do zaproponowania coś, czego kultura europejska nie ma i nie będzie miała. Inna rzecz, że większość z tych ludzi tak naprawdę europejskiej kultury nie zna, a tylko w najlepszym razie jakieś jej imitacje, takie same, jak w Las Vegas imitacje wielkich miast świata. To zwątpienie dotknęło nawet najtwardszego jądra kultury, jakim jest religia.

II Sobór Watykański to ziarno wątpliwości zasiał, no a teraz już w obfitości możemy spożywać owoce tego zatrutego drzewa w postaci np. „dialogu z judaizmem”, czy innymi takimi wynalazkami. Tymczasem religie mają to do siebie, że muszą być prawdziwe, bo jeśli są co do tego jakieś wątpliwości, to nie ma co się taką religią przejmować. Toteż na użytek ekumenizmu wykombinowano co innego; że w każdej jest ziarenko prawdy, że wszystkie drogi prowadzą na ten sam szczyt. W takiej jednak sytuacji o wyborze drogi decyduje jej wygoda; po co miałbym wdrapywać się na szczyt po stromych skałach, ryzykując w każdej chwili skręcenie karku, kiedy tuż obok wiedzie na szczyt wyasfaltowana droga, po której śmigają klimatyzowane autokary?

Toteż nic dziwnego, że w tej sytuacji coraz więcej ludzi uznaje się za ostatnią instancję również i w tych sprawach, więc tylko patrzeć, jak demokracja zatriumfuje również w tej dziedzinie; Pana Boga będzie się wybierało w powszechnym głosowaniu, ustaliwszy uprzednio w referendum Jego przymioty. Właściwie już to mamy, skoro prezentujący się jako katolik, co prawda nowoczesny, niemniej jednak, pan Szymon Hołownia odgraża się, że gdy tylko w Polsce obejmie władzę, to zarządzi referendum w sprawie aborcji. A dlaczego tylko w sprawie aborcji? Czyż nie można urządzić referendum w sprawie uchylenia grzechu pierworodnego, czy zniesienia nie tylko piątego, ale również szóstego i siódmego przykazania?

Na naszych oczach spełnia się spostrzeżenie Mikołaja Gomeza Davili, że Kościół zwątpiwszy, iż ludzie będą postępowali zgodnie z jego nauczaniem, zaczął nauczać tego, co ludzie robią. Czyż nie do tego właśnie zmierza słynna „droga synodalna”? Akurat przeczytałem sobie takie parafialne podsumowanie tej całej „synodalności” i okazało się, że jedynym konkretem są pederaści – żeby ich nie „wykluczać”, ani nie „stygmatyzować”. Słowem – pełna amikoszoneria, oczywiście na początek, bo pederastom amikoszoneria na długo nie wystarczy i zapragną dominacji.

Podobne objawy dekadencji widać w nauce. Jeszcze opierają się jej nauki ścisłe, bo mosty nie powinny się walić, a samoloty nie powinny spadać – ale w pozostałych dziedzinach triumfuje „nauka przodująca” – jak Józef Stalin nazywał fantasmagorie Trofima Łysenki. Już nie wystarczy, że fakty ustala się drogą demokratycznego głosowania – jak to się stało z decyzją Światowej Organizacji Zdrowia, ze zboczenia płciowe nie są żadnymi zboczeniami, tylko szlachetnymi ”orientacjami”, a koryfeusze „nauki przodującej” nie ustają w ciągłym odkrywaniu coraz to nowych płci, od czego powstaje „straszliwa wiedza, że Byt się zgęszcza i rozrzedza”. W rezultacie niestabilna emocjonalnie szwedzka nastolatka głupoty powagą najmądrzejszych wodzi za łby”.

Bo właśnie okazało się, że przez podobną sobie aktywistkę z partii Zielonych w norweskim parlamencie, została nominowana do pokojowej Nagrody Nobla. Z tymi Zielonymi jest tak samo, jak kiedyś z Czarnymi: Czarni są Czerwoni, bo są jeszcze zieloni. Ale Czarni już się zorientowali, że walka z klimatem to rodzaj choroby umysłowej Białych, którym zieloność padła na mózgi, więc nie przeszkadzają im walczyć z klimatem, wszelako pod warunkiem, że oni nie będą im przeszkadzali wypić i zakąsić. Może i mają rację, bo gdyby wariat zaczął domyślać się, że może być wariatem, to by znaczyło, że wraca do zdrowia. Niech tedy się nawzajem duraczą genderactwem, niech się gżą wszyscy ze wszystkimi, zwłaszcza w kościołach podczas nabożeństw – bo w ten sposób – jak tłumaczyła tępawemu marszałowi Greczce Caryca Leonida – „moją staną się zdobyczą”. A wtedy będzie całkiem inna rozmowa – jak to w proroczej wizji przewidział Janusz Szpotański w nieśmiertelnym poemacie „Bania w Paryżu”, wspominając o Alim Khadafie, „jeszcze dzikszym od tygrysa”. – „Ali nie znosił zaś tych bab. Wnet by ją ubrał w gelabiję, spuściłby suce lanie kijem, po czym umieścił ją w haremie pod czujną eunucha strażą.” Czyż nie takie jest nasze przeznaczenie?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Operacja “Menora”, czy jakaś inna?

Stanisław Michalkiewicz operacja-menora 20. III.

W dniach ostatnich (najwyraźniej zapowiadane w proroctwach “dni ostatnie” właśnie nadeszły), rząd “dobrej zmiany” podał informację o schwytaniu przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego grupy dywersantów – jak się okazało – nie Rosjan, tylko innych: Białorusów i Ukraińców – którzy mieli “monitorować” transporty broni przez Polskę na Ukrainę a poza tym “przygotowywali” akcje dywersyjne. Żadnych szczegółów oczywiście nie podano, bo ABW, podobnie jak kiedyś SB, tradycyjnie chroni się za murami tajności.

Czemu ta “tajność” służy, tego do końca nie wiemy, więc równie dobrze może służyć realizowaniu polskich interesów państwowych, jak też – ukrywaniu łajdactw bezpieczniackich. Zaangażowanie naszych mężyków stanu w prowadzoną przez USA z Rosją na Ukrainie wojnę do ostatniego Ukraińca sprawia, że Rosja rzeczywiście mogła zwerbować tu jakichś agentów, żeby w razie potrzeby monitorowali linie kolejowe na Podkarpaciu. To oczywiście możliwe – ale właściwie po co ruskim szachistom takie wiadomości? Przecież przy pomocy choćby satelitów szpiegowskich mogą te transporty śledzić w czasie rzeczywistym i pewnie to robią, chociaż też nie bardzo wiadomo  po co, bo jak wiemy, chociaż wojna na Ukrainie trwa już od ponad roku, to jak dotąd żadna linia kolejowa nie została przez Rosjan zniszczona, a nawet – zaatakowana. W związku z tym – jak niedawno przechwalał się jakiś ukraiński dygnitarz – 98 % tamtejszych pociągów – pewnie i tych, wiozących transporty ciężkiej broni i amunicji – nie ma żadnych opóźnień. Jeśli to prawda – a chyba to prawda – to pod tym względem gorsza sytuacja panuje na kolejach polskich, chociaż Polska – przynajmniej na razie, bo jak będzie wkrótce, tego nie wiemy – nie jest objęta bezpośrednimi działaniami wojennymi. Ale być może z zagadkowych powodów ruscy szachiści rzeczywiście zwerbowali w Polsce jakichś agentów i wyznaczyli im takie groteskowe zadania, a ABW ich chwalebnie wyłapała.  Zatem to, że wiadomość podana przez rząd jest prawdziwa, jest całkiem możliwe – ale to tylko jedna z wielu możliwości.

Druga możliwość jest taka, że żadnych ruskich dywersantów nie złapano, a tylko ABW ogłosiła o przeprowadzeniu takiej operacji, żeby pod tym pretekstem porozdawać agentom ordery i premie pieniężne. Dopuszczam taką możliwość na podstawie osobistych doświadczeń z bezpieczniakami ABW. Pan red. Leszek Szymowski wykrył bowiem i podał do wiadomości, że w roku 2012 ABW przeprowadziła operację “Menora”, w której tak zwanymi “figurantami” byli: prof. Jerzy Robert Nowak, Waldemar Łysiak i ja. Ta nasza trójka miała przygotowywać na kolejną rocznicę powstania w getcie warszawskim coś tak okropnego, że nawet między sobą nawzajem utrzymywała to w tajemnicy.

Ale energiczna akcja ABW zapobiegła katastrofie, a z zagadkowych powodów żaden z “figurantów” nie został o tym nawet powiadomiony. Inna sprawa, że nie ma obowiązku informowania “figurantów” o prowadzeniu przeciwko nim sprawy operacyjnego rozpracowania, więc prawo nie zostało złamane. Ale dzięki doświadczeniom zdobytym jeszcze za pierwszej komuny, kiedy to sprawy operacyjnego rozpracowywania przeciwko mnie prowadziła SB, zanim jeszcze red. Szymowski całą rzecz ujawnił, zorientowałem się, że coś się dzieje. Oto w sieci ukazała się fałszywka z moim rzekomym zobowiązaniem do współpracy z SB. Przy pomocy szefa lubelskiego oddziału IPN – bo fałszerz używał pieczęci tego właśnie oddziału – udało się potwierdzić, że to fałszywka, a ponieważ holenderski administrator serwera w rozmowie telefonicznej powiedział mi, że może ujawnić tożsamość komputera tylko prokuraturze lub policji, złożyłem w Policji zawiadomienie o przestępstwie z pełną dokumentacją, obejmującą również opinię lubelskiego oddziału IPN, który zapowiadał również ze swojej strony, zawiadomienie prokuratury. Minęło 6 miesięcy, po czym  pani z Policji przesłuchała mnie na okoliczność faktów, które na piśmie im podałem. Kiedy zapytałem ją, czy skontaktowali się z Holendrem, odparła, żebym nie wtykał nosa w nie swoje sprawy. Na takie dictum byłem już prawie pewien, że policja chroni konfidenta ABW, który wykonywał zlecone przez nią zadanie obsrania mnie, a po upływie dalszych 6 miesięcy uzyskałem pewność, gdy prokuratura poinformowała mnie o umorzeniu śledztwa z powodu niemożności skontaktowania się z holenderskim administratorem serwera, z którym ja skontaktowałem się w minutę. Zatem również dobrze żadnych ruskich dywersantów mogło nie być, tylko bezpieczniacy z ABW wykombinowali sobie, żeby przed Świętami Wielkanocnymi podzielić trochę forsy i listków do wieńca sławy.

No dobrze – ale dlaczego do tej bezpieczniackiej spółdzielni przyłączył się również rząd “dobrej zmiany”? Myślę, że mógł to zrobić przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze – mamy rok wyborczy, a w tej sytuacji co to komu szkodzi pokazać, jak rząd, za pośrednictwem ABW, własną piersią zasłania nasz nieszczęśliwy kraj przed Putinem? To mogłoby być trochę kłopotliwe, bo gwoli większej wiarygodności trzeba by tych dywersantów opinii publicznej pokazać, ale od czego mury tajności?Łukaszenka nawet już pokazał, ale nasza strona wszystko otacza mgłą tajemnicy. Śledztwo w tej sprawie prokuratura może bowiem prowadzić tak samo długo, jak śledztwo przeciwko panu Mateuszowi Piskorskiemu, który – jak pamiętamy – trzymany był w tzw. “areszcie wydobywczym” przez 3 lata, po czym wszystko zakończyło się, może nie tyle wesołym oberkiem, co po prostu zakończyło bez żadnych konsekwencji dla nikogo, jeśli nie liczyć 200 tys. złotych poręczenia majątkowego. Jeśli tedy śledztwo będzie ciągnęło się bez jakichś spektakularnych rezultatów do wyborów, to może to być wskazówka, że żadnych dywersantów nigdy nie było, tylko fachowcy od “pijaru” wymyślili taką atrakcję dla wyznawców Zjednoczonej Prawicy.

Ale to jest powód, można powiedzieć – zwyczajny – w którym nie ma żadnych elementów demonicznych.

Drugim bowiem powodem, a którym elementy demoniczności już by się pojawiły, jest próba wytworzenia w Polsce nastroju szpiegomanii po to, by pod tym pretekstem rozprawić się  ze wszystkimi, którzy nie poddają się propagandzie wymyślanej przez pierwszorzędnych fachowców z ukraińskiego Sztabu Generalnego i powtarzanej potem przez warszawskie niezależne media głównego nurtu. Jak bowiem widzimy, blokowanie przez ABW portali internetowych, jak np. portalu nczas.com, może nie wystarczyć, podobnie jak może nie wystarczyć  wyrzucenie z pracy pana doktora Leszka Sykulskiego. Gdyby tak udało się im udowodnić kolaborację z ruskimi szachistami, a zwłaszcza – patronat medialny nad dywersantami, to można by pozbyć się ich za jednym zamachem i zagwarantować w ten sposób jedność moralno -polityczną narodu – jak za Edwarda Gierka. Niezawisłe sądy zrobią, co tam będzie trzeba  i to zarówno te rządowe, jak i te nierządne, bo w tej sprawie, podobnie jak w wielu innych, między “dobrą zmianą”, a obozem zdrady i zaprzaństwa panuje całkowita jedność ponad podziałami. Toteż wszyscy przeznaczeni do odstrzału spotkają się z zarzutem: „wiecie, rozumiecie, z wami jest brzydka sprawa” – po czym zostaną umieszczeni aż do odwołania w areszcie wydobywczym, gdzie będą mogli się pocieszać, że jak zamykają, to będą wypuszczać.

Atmosfera jurydyczna

Stanisław Michalkiewicz atmosfera-jurydyczna

Atmosfera jurydyczna pojawiła się u nas jeszcze za głębokiej pierwszej komuny. Świadczy o tym zapis we wspomnieniach Adama Grzymały-Siedleckiego, który pisze, że jak nauczycielka na lekcji rachunków mówi uczniom, że dwa dodać dwa, to jest cztery, to oni pytają, czy ma na to świadków.

Być może, że początki atmosfery jurydycznej sięgają jeszcze głębiej, bo, czyż Fredro w “Zemście” nie cytuje Rejenta Milczka, który powiada: “nie brak świadków na tym świecie”? No a po co są na tym świecie świadkowie? Po to, żeby pomagali ustalić, jak było. A komu mają w tym ustaleniu pomagać? To jasne, że niezwisłemu sądowi, który dzięki świadkom zeznającym, jak trzeba, może wydać wyrok zgodny z życzeniami oficerów prowadzących. Toteż świadomi swojej roli świadkowie na pytanie: “Józiu, Zosiu, Franiu, powiedzcie, jak było? Czy było tak, jak on mówi? – odpowiadają: “nie tak było, inaczej było!” – no i uzasadnienie pięknego wyroku gotowe.

Na przykład niezawisła pani sędzia Joanna Knobel, ze znanego na całym świecie z niezawisłości okręgu sądowego w Poznaniu, uniewinniła 32 osoby z zarzutu złośliwego zakłócania obrzędu religijnego. Chodziło o to, że podczas Mszy św. do tamtejszej katedry wtargnęła 32-osobowa grupa “aktywistów”, którzy wznosili okrzyki, rozwijali transparenty i tak dalej, wskutek czego dalsze odprawianie nabożeństwa stało się niemożliwe. Ponieważ chodziło o reakcję na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, uznającego tzw. “aborcję genetyczną”, czyli mordowanie dzieci bardzo chorych, za sprzeczną z konstytucją, pani sędzia Joanna Knobel wiedziała, na czym polega powinność jej służby i wszystkich uniewinniła. Jestem pewien, że uniewinniłaby tych “aktywistów” nawet wtedy, gdyby nasrali na ołtarz tym bardziej, że słychać, iż 550 niezawisłych sędziów wyraziło jej poparcie.

Ciekawe, ilu wśród nich jest konfidentów Wojskowych Służb Informacyjnych, a ilu konfidentów ABW, która werbowała sędziów w ramach operacji “Temida”? Tak czy owak, pani sędzia Joanna Knobel, tylko patrzeć, jak zostanie autorytetem moralnym, obok “Babci Kasi”, pana Mateusza Kijowskiego, Kukuńka i innych szermierzy wolności. W takiej sytuacji moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, może składać deklaracje, że będzie “łamać prawo” bez najmniejszego ryzyka. Już tam niezawiśli sędziowie z góry wiedzą, kogo powinni skazywać, a kogo nie wolno im tknąć palcem.

Atmosfera jurydyczna przekroczyła już granice naszego nieszczęśliwego kraju i poraziła również niezawisłych sędziów z Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze. Гага – самый скучный город в мире; прошу Ваше Величество прислать икру, водку и тройку лошадей– pisał jeszcze w XIX wieku do centrali w Sankt-Petersburgu zdesperowany rosyjski dyplomata. (Haga, najnudniejsze miasto na świecie. Proszę Waszą Wielmożność o przysłanie kawioru, wódki i trójki koni)

Nic tedy dziwnego, że w tej atmosferze nudy, niezawisłym sędziom przychodzą do głowy rozmaite pomysły. Ostatnio wpadli na pomysł, by wydać nakaz aresztowania zimnego ruskiego czekisty, zbrodniarza wojennego Putina. O mianowaniu Prezydenta Putina na zbrodniarza wojennego zdecydowali amerykańscy twardziele z Senatu USA, więc niezawisły Trybunał w lot zrozumiał powinność swojej służby, przechodząc do porządku nad drobiazgiem, że Rosja go nie uznaje, podobnie zresztą jak m.in. Stany Zjednoczone, Izrael, Chiny, Indie, Iran i… Ukraina, która najwyraźniej uważa, że lepiej nie przeciągać struny, bo wprawdzie świat już się przyzwyczaił do traktowania jej jako państwa specjalnej troski, od czego tamtejsi politycy wprawnie obcinają kupony, ale niech no któregoś dnia padnie inny rozkaz? Bo niezawiśli sędziowie, podobnie jak pani sędzia Joanna Knobel, wiedzą, co im wolno, a czego nie. Nie są wprawdzie tak wszechmogący, jak sędziowie amerykańscy, który uważają, że obszar ich jurysdykcji rozciąga się nie tylko na cały świat, ale również – na wszystkie możliwe ludzkie zachowania – ale co to szkodzi puścić wodze fantazji, zwłaszcza w Hadze, która i teraz też jest nudna, jak flaki z olejem?

To jeszcze można by jakoś znieść, natomiast niepokojąca jest ekspansja atmosfery jurydycznej na obszar nauki. Jeszcze do niedawna uważano, że prawdy naukowe ustala się na drodze poddawanych nieustannej weryfikacji eksperymentów i że polegają one na tym, iż WIEMY – jak jest. Ale na początku lat 90-tych, za sprawą biurokratycznego gangu, zwanego Światową Organizacją Zdrowia, nastąpiła zmiana. WHO mianowicie przez głosowanie ustaliła, że zboczenia seksualne nie są zboczeniami, tylko szlachetnymi “orientacjami”. Problem w tym, że w drodze głosowania możemy ustalić tylko to, jak myśleli jego uczestnicy, ale nie to, jak jest naprawdę. Niestety postępująca demokracja totalna wkracza ze swoimi metodami nie tylko na teren polityki, nie tylko do dziedziny rozstrzygania sporów, chociaż nawet i tu zasada, iż większość ma rację niekoniecznie musi się sprawdzać – ale również na teren nauki, która z natury rzeczy żadnej demokratycznej większości się nie poddaje i nie powinna. Akurat mamy rok Kopernika, który stanął sam jeden przeciwko całemu ówczesnemu światu i okazało się, że to on miał rację.

Tymczasem w tym samym Poznaniu, w którym “orzeka” pani sędzia Joanna Knobel, miał rozpocząć się proces 19 lekarzy, którym Naczelny Sąd Lekarski zarzuca głoszenie opinii, iż szczepionki przeciwko zbrodniczemu koronawirusowi wywołują różne działania niepożądane. Wydawało się, że skoro biurokratyczny gang zwany WHO i większość biurokratycznych gangów okupujących poszczególne państwa, zadekretowały, iż szczepionki są dobre na wszystko, nawet na ładną, niewinną panienkę, to Naczelny Sąd Lekarski z automatu przysoli podsądnym piękne wyroki, ale czy to sprawiły resztki poczucia przyzwoitości, czy też protesty antyszczepionkowców – dość że Sąd postanowił najpierw wysłuchać specjalistów, którzy podpowiedzą mu – jak jest. Ale zdaje się, że wśród specjalistów zdania też są podzielone, toteż jeśli będzie musiało dojść do wyrokowania, ostatnie słowo będzie należało do Sądu, który oczywiście zdecyduje o wyroku w drodze głosowania. Krótko mówiąc, kwestia, czy te szczepionki wywołują niepożądane skutki uboczne, czy nie, będzie rozstrzygnięta w drodze głosowania.

Otóż jest to praktyka barbarzyńska, która nigdy nie powinna mieć zastosowania na terenie nauki, więc jeżeli Naczelny Sąd Lekarski się takich działań dopuści, ściągnie zarówno na siebie, jak i na gang, który go powołał, wieczną hańbę i pogardę, jako ognisko i rozsadnik ciemnoty, maskowanej tytułami i dyplomami. Niestety prawo Murphy`ego głosi, że jeśli coś złego może się stać, to na pewno się stanie, co jest i w tym przypadku prawdopodobne tym bardziej, iż za opinią, jakoby szczepionki nie wywoływały żadnych niepożądanych skutków ubocznych, stoją wielkie pieniądze farmaceutycznych koncernów i wpływowe gangi polityczne, a wiadomo, że nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem.,,.

Adwokackie oskarżenia i antysemityzm w Strasburgu

Adwokackie oskarżenia i antysemityzm w Strasburgu

Antysemitą jest ten, którego nie lubią Żydzi.

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”  •  14 marca 2023 michalkiewicz

Przed jednym ze znanych na całym świecie z niezawisłości niezawisłych sądów w Poznaniu, 27 lutego dobiegł końca proces grupy 32 osób oskarżonych o złośliwe przeszkadzanie w sprawowaniu obrzędów religijnych, to znaczy – Mszy św. w poznańskiej katedrze. Jak pisze na łamach swojej „Gazety Wyborczej” tamtejszy Judenrat, ten największy w czasie rządów PiS proces kończą „mocne oskarżenia” – ale nie przeciwko sprawcom zakłócenia, tylko – przeciwko polskiemu Kościołowi.

Przypomnijmy, że po ogłoszeniu przez Trybunał Konstytucyjny, którego postępactwo zasadniczo nie uznaje, orzeczenia, że tzw. aborcja genetyczna jest sprzeczna z konstytucją, która „każdemu”, a więc – również ludziom bardzo małym i zarazem bardzo chorym, gwarantuje prawną ochronę życia – w całej Polsce odbyły się protesty zwolenników bezkarności dzieciobójstwa.

Część z nich przyszła do poznańskiej katedry i podczas Mszy zaczęła wykrzykiwać hasła, rozpościerać transparenty i rozrzucać ulotki. Odprawiający Mszę ksiądz przerwał nabożeństwo, poprosił uczestników, by nie wdawali się w żadne spory z demonstrującymi osobami, do których zwrócił się, by zaprzestały awantur, a kiedy to nic nie pomogło, poprosił przez mikrofon, by ktoś wezwał policję. Policja nawet przyjechała, co w Poznaniu nie zawsze się zdarza, bo tamtejsze władze, z panem prezydentem Jaśkowiakiem, są nader postępowe i z jakichś zagadkowych powodów wyczulone zwłaszcza na sprawy erotyczne, więc i policja musi „powinność swej służby rozumieć”, by nie narazić się na nieprzyjemności. Grupa 32 oskarżonych ma oczywiście adwokatów, z których Poznań słynie w świecie co najmniej tak samo, jak z niezawisłości tamtejszych niezawisłych sądów, a którzy właśnie wygłosili swoje oskarżycielskie mowy.

Przypomina to trochę scenariusz z procesów „żołnierzy wyklętych” w czasach stalinowskich, kiedy to wielu adwokatów współzawodniczyło z prokuratorami w oskarżaniu swoich klientów – ale oprócz tych podobieństw są i różnice. Dzisiejsi adwokaci nie oskarżają swoich klientów, tylko – Kościół w Polsce. Z ław obrończych przedstawiono opinię, że ten proces jest „polowaniem na czarownice”, a w ogóle, to Kościół w Polsce „zawsze był antysemicki, homofobiczny i mizoginiczny”, zaś księża „widzą w kobietach diabły”. Adwokaci zawsze mają skłonność do przesady – i tak jest również w tym przypadku. Coraz więcej księży jest bowiem oskarżanych o bzykanie kobiet starszych i młodych, więc przynajmniej oni chyba nie widzą w bzykanych paniach „diabłów”, bo doświadczeni praktycy twierdzą, że bzykanie diabła jest jeszcze bardziej niebezpieczne, niż bzykanie jeża.

Zresztą – tak przynajmniej twierdził w jednym ze swoich odczytów dla panienek w Krakowie Stanisław Przybyszewski – w przypadku bzykania to raczej diabeł jest stroną aktywną, a poza tym wyposażony jest w zimnego jak lód phallusa z którego wystają haczyki w kształcie małych harpunów. Ale mniejsza już o to, bo adwokaci – jak to adwokaci – muszą jakoś swoich klientów bronić, jak tam potrafią, a wiadomo od teoretyków wojny, że najlepszą metodą obrony jest atak. W tym przypadku na Kościół w Polsce – że jest „antysemicki” i tak dalej.

Obawiam się, że te adwokackie oskarżenia również są przesadzone, a może nawet – w ogóle niesłuszne. Zacznijmy od Adama i Ewy, czyli od antysemityzmu. Według klasycznej definicji, najtwardszym jądrem antysemityzmu jest przekonanie, że Żydzi są winni „wszystkiemu”. Być może są jacyś ludzie, którzy tak myślą, ale nie sądzę, by było ich zbyt wielu. Chodzi o to, że na świecie raz po raz wybuchają wulkany, trzęsie się ziemia, rozmaite okolice nawiedzają powodzie, albo niszczą gigantyczne pożary – ale Żydzi nie mają z tym nic wspólnego, chyba, że któryś z nich padnie ofiarą takiego kataklizmu. Toteż tak pojmowany antysemityzm nie bardzo się nadaje do oskarżania. W tej sytuacji przedsiębiorczy wojownicy z antysemityzmem ze względów utylitarnych sięgnęli po inną definicję, w myśl której antysemitą jest ten, którego nie lubią Żydzi. Ta definicja znakomicie się nadaje do rozmaitych kampanii oskarżycielskich, bo oskarżana o antysemityzm osoba albo środowisko, o niczym nie wie, bo Żydzi przecież z góry nikogo nie uprzedzają, że zaczęli go nie lubić, więc zanim obmyśli jakieś sposoby obrony, nawet przy pomocy drogich panów mecenasów, to z reguły bywa to spóźnione i nieskuteczne.

Żydzi do chrześcijaństwa w ogóle, a zwłaszcza do Kościoła katolickiego, mają stosunek nieżyczliwy, o czym każdy może przekonać się z lektury broszurki autorstwa znawcy przedmiotu, księdza Justyna Bonawentury Pranajtisa Chrześcijanin w Talmudzie żydowskim”. Jest to o tyle dziwne, że – jak zauważył w swoim czasie chrześcijanin, ale z pierwszorzędnymi korzeniami, czyli Beniamin Disraeli – to właśnie chrześcijanie, a przede wszystkim – katolicy – są odpowiedzialni za popularyzację na całym świecie żydowskiej historii plemiennej, której opowieściom przypisują w dodatku inspirację ze strony Stwórcy Wszechświata, który najpierw upodobał sobie w pewnym mezopotamskim koczowniku, któremu obiecał, że jeśli tamten będzie Go chwalił, to On w rewanżu uczyni go protoplastą „wielkiego narodu”.

Trudno tę formę aktywności uznać za dowód jakiejś niechęci do Żydów, których w tej sytuacji można podejrzewać o prowadzenie przeciwko chrześcijaństwu czegoś na kształt walki konkurencyjnej. Zdaje się, że chrześcijanie ostatnio skapowali, w czym rzecz, o czym świadczy rozwijający się „dialog z judaizmem”, w którym Kościół w Polsce zdecydowanie przoduje, podlizując się Żydom i propagując żydowski przemysł rozrywkowy. Trochę mnie dziwi, że poznańscy adwokaci zachowują się tak, jakby o tym wszystkim nie wiedzieli, więc uprzejmie podejrzewam, że oskarżając Kościół w Polsce o antysemityzm, tylko udają ignorantów, bo w przypadku mniejszej uprzejmości musiałbym uznać, że niczego nie udają.

Widać to jak na dłoni zwłaszcza na tle innego procesu, który niedawno przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu wygrała przeciwko Polsce panna Dorota Rabczewska, znana jako „Doda Elektroda”. Poszło o to, że pani Rabczewska, co prawda jeszcze na etapie przyjaźni z panem Adamem Darskim, który nosi pretensjonalny pseudonim „Nergal”, a w niektórych środowiskach uważany jest za delegata Belzebuba na Polskę, a w każdym razie – na województwo pomorskie – dała wyraz przekonaniu, że prędzej uwierzyłaby w dinozaury, niż w Biblię, napisaną przez facetów naprutych winem i palących jakieś zioła.

Wynika z tego, że na tamtym etapie pani Rabczewska nie wierzyła nie tylko w Biblię, ale nawet w dinozaury, co w całej rozciągłości potwierdzałoby hipotezę Janusza Korwin-Mikke, że kobiety z reguły przyjmują za własne poglądy mężczyzn, z którymi akurat spółkują. Niezawisłe sądy w naszym bantustanie skazały ją za obrazę uczuć religijnych i dopiero trybunał w Strasburgu ją uniewinnił, nakazując przy okazji polskim podatnikom zapłacić jej jakieś zadośćuczynienie.

Moim zdaniem pani Rabczewska została w Polsce skazana za obrazę uczuć religijnych jak najbardziej słusznie, a uniewinnienie jej przez europejski Trybunał w Strasburgu przypisuję nieporozumieniu. Przyszło ono tym łatwiej, że żaden z niezawisłych sądów w naszym bantustanie nie podkreślił, że chodzi o znieważenie ŻYDOWSKICH uczuć religijnych, a nie jakichś tam mniej wartościowych uczuć chrześcijańskich.

Przecież Biblia została w całości napisana przez autorów żydowskich, a w tej sytuacji sugestia pani Rabczewskiej, jakoby tworzyli oni to dzieło w stanie upojenia alkoholowego i oszołomienia narkotycznego, z całą pewnością jest obraźliwa nie tylko dla nich, ale również dla tych, którzy napisane przez nich księgi uważają za natchnione przez Stwórcę Wszechświata, który – i tak dalej. Gdyby niezawisłe sądy w naszym bantustanie zwróciły na to uwagę, to Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu dziesięć razy by się zastanowił, zanim by uniewinnił panią Rabczewską, a prawdopodobnie wcale by jej nie uniewinnił, choćby ze strachu przed oskarżeniem go o antysemityzm.

Do niezawisłych sądów w naszym bantustanie specjalnych pretensji mieć nie można, że w toku kontroli instancyjnej nie zauważyły tego słonia w menażerii, bo – jak zauważył już dawno ksiądz Benedykt Chmielowski – „koń, jaki jest – każdy widzi”. Jednak podejrzewanie o podobny brak spostrzegawczości Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu byłoby niegrzeczne. W takim razie nie ma innego wyjaśnienia, jak to, że wyrok uniewinniający panią Rabczewską był podyktowany wprawdzie starannie ukrywanym, niemniej jednak żywym, a nawet żarliwym antysemityzmem, jaki musi dominować w tym Trybunale.

Quod erat demonstrandum.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Kwaśniewski na I Sekretarza !

Kwaśniewski na I Sekretarza !

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)  •  12 marca 2023 Kwachu

Już nie bardzo było wiadomo, czym się ekscytować po odlocie Pana Naszego do ciepłych krajów, bo spory naszych Umiłowanych Przywódców o to, którego więcej kocha Pan Nasz miłosierny, czy nawet o różnicę łajdactwa już mało kogo ekscytują. W takiej sytuacji każde wydarzenie jest na wagę złota, a zwłaszcza takie, w którym występuje nieboszczyk. A właśnie tak się zdarzyło, że 16-letni młodzieniec odebrał sobie życie. Może nawet i to nikogo by nie ruszyło, bo w Polsce tylko w roku 2022 odnotowanych zostało 2 tysiące zamachów samobójczych osób poniżej 18 roku życia, ale tym razem stało się inaczej. Samobójcą był bowiem nie byle kto, tylko syn Wielce Czcigodnej posłanki Koalicji Obywatelskiej, który w dodatku kilka lat temu był molestowany, niestety nie przez księdza, tylko jakiegoś cywila. Gdyby bowiem przez księdza, to można by kampanię moralnego oburzenia połączyć z zarządzonym przez Judenrat obsrywaniem Jana Pawła II, no ale nie ma rzeczy doskonałych. Taki nieboszczyk to i tak prawdziwy dar Niebios nie tylko dla polityków, którzy bez przerwy muszą dokładać nowego paliwa pod kocioł, ale również dla przemysłu molestowania, który w ten sposób otrzymał potężny impuls rozwojowy.

Toteż poruszone zostały Moce, zarówno te Niebieskie w osobie katolika zawodowego, pana red. Terlikowskiego, który z tego powodu natychmiast doznał „wściekłości”, jak i te Piekielne w postaci rozmaitych politycznych ambicjonerów, którzy na rozdrapywaniu ran pragną zaistnieć w roku wyborczym. Ponieważ pan Trzaskowski właśnie skierował był do tak zwanej „laski” projekt ustawy o zrobieniu porządku z rządową telewizją – żeby ją skasować i zostawić tylko telewizję nierządną – to oburzenie opinii publicznej, a zwłaszcza autorytetów moralnych, co to na sygnał oburzają się, na co tam akurat trzeba, skierowało się oczywiście przeciwko telewizji rządowej.

Toteż kiedy pani Magdalena Ogórek próbowała przeprowadzić tam apologetyczny program o gospodarczych sukcesach rządu „dobrej zmiany”, dzięki któremu Polska rośnie w siłę, a ludzie – przynajmniej niektórzy – żyją dostatniej, niczym za Edwarda Gierka, goście reprezentujący obóz zdrady i zaprzaństwa nie chcieli nawet tego słuchać, tylko usiłowali od razu zmienić temat na rozpamiętywanie tragedii 16-latka, którą zamierzali ukazać na tle szalejącej nietolerancji nie tylko wobec „kochających inaczej”, którzy niedługo zaczną spółkować po kościołach podczas nabożeństwa, ale i wobec osób molestowanych, które, niekiedy po wielu latach, przypominają sobie, że przecież były „gwałcone” i to po „kilkaset razy”, a niezawisłe sądy sypią piękne wyroki, dzięki czemu nie tylko molestowani mają czym obetrzeć sobie łzy, ale i prześwietna palestra, a wraz z nią – cały wymiar sprawiedliwości. I słusznie – bo cóż wynagradzać w tych zepsutych czasach, jeśli nie siostrzane i braterskie współczucie? Kogo w takiej sytuacji mogą jeszcze obchodzić gospodarcze sukcesy rządu „dobrej zmiany”, kiedy jest wyraźny rozkaz, czym należy się na tym etapie interesować?

A właśnie zaczęła się kampania wyborcza, w której ugrupowania tworzące „bandę czworga”, podobnie jak to było w roku 2019, będą się licytowały, ile to która wyda forsy, żeby obywatelom przychylić nieba. Wyraźnym sygnałem, że licytacja się rozpoczęła, była deklaracja znanego liberała Donalda Tuska, który zapowiedział, że gdy tylko w Polsce obejmie władzę („Gdy tylko w Polsce obejmę władzę, szereg surowych ustaw wprowadzę. Za krowobójstwo, za świniobicie, będę odbierał mienie i życie” – odgrażał się Gnom w słynnej „Rozmowie w kartoflarni”, prowadzonej ze słynnym ukraińskim poetą Tarasem. Z kolei Taras, jak pamiętamy, zachwalał Gnomowi życie na Ukrainie: „Kiszonek mnogo na Ukrainie. Bywa, że mija za dzionkiem dzionek, a tam nic nie ma, oprócz kiszonek”).

Najwyraźniej Putin o tym chyba nie wie, wskutek czego wojna na Ukrainie weszła już na dobre z fazę przewlekłą, przyjmując postać wojny pozycyjnej. Więc Donald Tusk zapowiedział, że gdy tylko w Polsce obejmie władzę, to zaraz zacznie rozdawać mieszkania na kredyt w ogóle nieoprocentowany. Zwracam uwagę, że mamy dopiero początek marca, a wybory mają być na jesieni. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak Naczelnik Państwa, albo pan premier Morawiecki zamacha rękami i powie, że jak tak, to rząd będzie rozdawał mieszkania w ogóle bez żadnego kredytu. I co wtedy zrobi Donald Tusk? Nie ma rady; będzie musiał obiecać, że jak tak, to on z kolei takie mieszkania za darmo, to znaczy – na koszt państwa – wyposaży w kuchnię, pralkę, zmywarkę i lodówkę i resztę mebli. Jestem pewien, że na takie dictum ze strony Donalda Tuska, Naczelnik Państwa ogłosi, że rząd tę lodówkę wszystkim obywatelom zapełni, nie zapominając przy tym o dodaniu pół litra do obiadu, który oczywiście też będzie darmowy.

Podkreślam to, żeby pokazać ewolucję poglądów Donalda Tuska, którego poznałem 1 lipca 1989 roku na zjeździe towarzystw gospodarczych i środowisk liberalnych w Gdańsku. Wtedy uważał on jeszcze że nie ma darmowych obiadów, ale teraz najwyraźniej odszedł od tych sprośnych błędów Niebu obrzydłych i uważa, że nie tylko są darmowe obiady, ale darmowe mieszkania i wszytko inne. W tej sytuacji będzie starał się nadal przelicytowywać Naczelnika Państwa, co nie jest zadaniem łatwym – aż nadejdzie termin wyborów, które tę licytację zakończą. Po ich szczęśliwym zakończeniu obywatele będą pocieszać się nadzieją, że nasi Umiłowani Przywódcy o wszystkich obietnicach przedwyborczych zapomną. W przeciwnym razie państwo zostałoby tak zadłużone, że w rezultacie lichwiarska międzynarodówka mogłaby przejąć jego zasoby na własność bez jednego strzału – o czym niedawno mówił pan prezydent Duda, uzasadniając konieczność realizacji programu zbrojeniowego. Chodzi o to, żebyśmy nie musieli walczyć.

Nooo, to jest do załatwienia; jeżeli lichwiarska międzynarodówka przejmie na własność zasoby całego państwa, to czy będzie jeszcze o co walczyć? Zresztą, co by na to powiedział Nasz Najważniejszy Sojusznik, który przecież nie dla zabawy przyjął ustawę nr 447?

W tym zatroskaniu pojawiło się światełko w tunelu w postaci poparcia, jakiego trzej ambasadorowie udzielili kandydaturze urodzonego w czepku Aleksandra Kwaśniewskiego na I Sekretarza NATO. Powiadają, że co ma wisieć – nie utonie. Aleksander Kwaśniewski zawsze chciał być I Sekretarzem – jak nie KC PZPR, to ONZ, jak nie ONZ, to przynajmniej NATO. Temu pragnieniu podporządkował wszystko, z interesami państwowymi Polski włącznie, toteż nie jest wykluczone, że tym razem może mu się udać. Ma za sobą co najmniej dwa atuty. Po pierwsze – jak prezydent naszego bantustanu nie sprzeciwił się zainstalowaniu tajnego więzienia CIA w Starych Kiejkutach, więc Nasz Najważniejszy Sojusznik, bez którego aprobaty posada I Sekretarza NATO nie może być obsadzona, może być zainteresowany tym, by objął ją kandydat zdolny do wszystkiego.

Poza tym Aleksander Kwaśniewski kolegował w zarządzie ukraińskiej firmy gazowej Burisma Holding z synem obecnego prezydenta USA Hunterem Bidenem, gdzie razem kręcili lody, o których kremlowska propaganda opowiada teraz cuda-cudeńka. W tej sytuacji trochę się dziwię, że tylko trzech ambasadorów poparło tę kandydaturę. Ale poczekajmy jeszcze trochę, a pewnie kolejni ambasadorowie się zreflektują i Aleksander Kwaśniewski wreszcie zostanie I Sekretarzem.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Stopniowy rozbiór Polski trwa

“Stopniowy rozbiór Polski trwa”

Stanisław Michalkiewicz 10.03.2023 stopniowy-rozbior-polski

Widzimy, że stopniowy rozbiór Polski trwa, w związku z tym scenariusz rozbiorowy staje się coraz bardziej prawdopodobny – twierdzi Stanisław Michalkiewicz, w swoim felietonie opublikowanym na kanale asmeredakcja.

Publicysta w swoim tekście odniósł się m.in. do pomysłu Unii Europejskiej, która chciałyby, aby lasy państwowe przekazane zostały w ręce brukselskich urzędników. 

Pojawił się jeszcze jeden – jeszcze nie warunek – ale już taki postulat ze strony Unii Europejskiej, żeby przejąć kontrolę nad Lasami Państwowymi. To jest jedna trzecia terytorium państwa polskiego i – jak w Sejmie pan poseł Braun i pan poseł Winnicki zauważyli – że to oznaczałoby, że lasy w Polsce miałyby charakter eksterytorialny – stwierdził.

Zdaniem Stanisława Michalkiewicza to kolejny element składający się na scenariusz rozbioru naszego kraju. Widać to nie tylko poprzez zapowiedzi z Brukseli, ale także wypowiedzi polityków z Rosji.

No więc widzimy, że stopniowy rozbiór Polski trwa, w związku z tym scenariusz rozbiorowy staje się coraz bardziej prawdopodobny, nawet już nie wspominając o tym, że pies łańcuchowy zbrodniarza wojennego Putina, Kadyrow, powiedział, że Śląsk to też może tutaj się odseparować od Polski – wskazał.

No więc albo Kadyrow coś wie, czego my jeszcze nie wiemy albo wyraża tylko własne pobożne życzenia albo również rosyjskie pobożne życzenia. No i kto wie, czy nie niemieckie pobożne życzenia, bo wtedy Niemcy by się już zjednoczyły definitywnie, odzyskując terytoria, jakie miały przed I wojną światową – dodał.

Według publicysty, Polska znajduje się w wyjątkowo trudnym czasie, kiedy to trzeba będzie podejmować tragiczne w skutkach decyzje.

No to rzeczywiście świetlana przyszłość się przed nami rysuje, bo w takiej sytuacji to nie byłoby innego wyjścia, tylko na reszcie terytorium naszego supermocarstwa utworzyć Judeo-Polonię, no i wtedy zrealizować roszczenia żydowskie, zgodnie z ustawą nr 447 – skwitował.

Licytacja na przekupywanie Polaków ich własnymi pieniędzmi trwa.

Licytacja na przekupywanie Polaków ich własnymi pieniędzmi trwa. 

lichwiarska-miedzynarodowka

Na kanale TV ASME pojawił się felieton Stanisława Michalkiewicza. Publicysta zwrócił uwagę, że de facto kampania wyborcza już się rozpoczęła, a licytacja na przekupywanie Polaków ich własnymi pieniędzmi trwa. 

Michalkiewicz zauważył: – Pierwszym takim sygnałem tego, że się rozpoczęła było wystąpienie Donalda Tuska, który zapowiedział, że gdy tylko w Polsce obejmie władzę, to będzie udzielał darmowych kredytów mieszkaniowych, tzn. nieoprocentowanych kredytów mieszkaniowych – mówił publicysta.

– No widać, że tutaj wkroczył na nieubłaganą drogę licytacji z naczelnikiem państwa, a naczelnika państwa to niełatwo przelicytować, bo tylko patrzeć – skoro Donald Tusk będzie dawał kredyty nieoprocentowane na mieszkania, to naczelnik państwa, jestem przekonany, że zapowie, że jak on utrzyma władzę, to będzie nie tam żadne kredyty, tylko mieszkania po prostu za darmo rozdawał – wskazał.

– No to co wtedy będzie musiał zrobić Donald Tusk, żeby przelicytować naczelnika państwa? No będzie musiał obiecać, że jak tylko obejmie władzę, to on te mieszkania urządzi, umebluje, wyposaży we wszystkie udogodnienia, we wszystkie urządzenia itd. A naczelnik państwa, co wtedy może zrobić? Np. Tusk wyposaży tam w lodówkę, pralkę, zmywarkę itd., a naczelnik państwa może powiedzieć tak: A, to jak tak, to ja tę lodówkę zapełnię tak, żeby tam starczyło do końca roku i jeszcze pół litra do każdego obiadu – dodał.

– Tu będzie trudno przelicytować naczelnika państwa, tym bardziej, że już kampania wyborcza może się zakończyć, no i odbędą się wybory.

No a po wyborach, to obywatele będą żyli nadzieją, że nasi umiłowani przywódcy jak najszybciej o tych obietnicach zapomną, bo gdyby nie daj Boże nie zapomnieli, gdyby np. pan premier Morawiecki rozrzucił teraz kobietom miliard złotych naprawdę, to nie wiem, co by było z naszym biednym krajem nieszczęśliwym, dlatego że tak byśmy się musieli zadłużyć, że lichwiarska międzynarodówka po prostu by przejęła całe nasze państwo na własność bez jednego strzału – ocenił Michalkiewicz.

– To zresztą zapowiadał pan prezydent Duda, kiedy uzasadniał konieczność, że musimy się zbroić, tym że po to się zbroimy, żeby nie musieć walczyć. To się da załatwić, wystarczy, że zadłużymy państwo do tego stopnia, że już nie będzie o co walczyć, no to po co walczyć. Wtedy możemy całe to uzbrojenie, które sobie kupimy, czy tam zrobimy, oddać Ukrainie i niech oni tam bojują, tym bardziej, że wojna na Ukrainie przeszła właściwie w stan taki chroniczny, na razie w postaci wojny pozycyjnej – przypomniał.

Podobnie jak w wieku XVIII – Polska nierządem stoi.

Podobnie jak w wieku XVIII Polska nierządem stoi.

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”  •  7 marca 2023 nierządem stoi

Żyją jeszcze ludzie pamiętający klangor, jaki wydało z siebie stado autorytetów moralnych, po wygłoszeniu przeze mnie na antenie Radia Maryja w roku 2006 opinii, że podczas kiedy my jesteśmy zajęci instalowaniem demokracji na Ukrainie i Białorusi, od tyłu zachodzą nas Judejczykowie, pragnący wymusić na Polsce zapłacenie im haraczu pod pretekstem tak zwanych „roszczeń majątkowych”, odnoszących się do tzw. „własności bezdziedzicznej”.

Podnoszenie tych „roszczeń” przez stronę żydowską w całej rozciągłości potwierdza ustalenie Feliksa Konecznego o specyfice cywilizacji żydowskiej. Feliks Koneczny twierdził, że każda cywilizacja ma unikalny stosunek do – jak to nazywał – „quincunxa cywilizacyjnego”, czyli pięciu kategorii: dobra, prawdy, piękna, zdrowia i dobrobytu.

W skład kategorii „dobrobytu” wchodzą m.in. stosunki własnościowe. I na tym właśnie tle zaznacza się zasadnicza różnica między cywilizacją łacińską i żydowską. Na przykład Polska należy do cywilizacji łacińskiej, chociaż jej nieprzyjaciele nie ustają w wysiłkach, by ją cywilizacyjnie zbastardyzować, jak nie przez „judeochrześcijaństwo”, to przez „multi-kulti”. Ale prawo, podobnie jak zwyczaje, jeszcze opierają się na zasadach prawa rzymskiego. Toteż żadnemu Polakowi nie przyjdzie do głowy myśl, że jeśli w Chicago umrze jakiś Polak-obywatel amerykański,, a nie zostawi ani testamentu, ani spadkobierców ustawowych, to jakieś bliżej nieokreślone prawa do tego majątku mają wszyscy Polacy – bo to był Polak.

Tymczasem Żydzi mają do stosunków własnościowych podejście trybalistyczne – że jeśli umrze gdzieś jakiś Żyd, to do pozostawionego przezeń majątku mają jakieś bliżej nieokreślone prawa wszyscy inni Żydzi – bo wprawdzie on był de nomine jego właścicielem, ale przecież to mienie było jednocześnie „żydowskie”, czyli plemienne. Na tym właśnie opierają się wysuwane wobec Polski tak zwane „roszczenia” dotyczące „własności bezdziedzicznej”, która była „żydowska”. To, że Żydzi tak myślą i tak do tych zagadnień podchodzą, można zrozumieć, bo przecież są dziećmi tej cywilizacji.

Tymczasem Amerykanie, którzy teoretycznie stoją na nieubłaganym gruncie zasad prawa rzymskiego, zgodnie z którymi spadek bez dziedzica ustawowego lub testamentowego przypada państwu, którego zmarły był obywatelem – przeforsowali w Kongresie ustawę nr 447, zgodnie z którą Polska ma zwrócić mienie po Żydach – obywatelach polskich, wymordowanych na terenie Polski przez Niemców – żydowskim organizacjom „przemysłu holokaustu”, które nawet nie twierdzą, że są sukcesorami tego majątku, tylko zwyczajnie – chcą go zagarnąć.

Ze strony Naszego Najważniejszego Sojusznika jest to łajdactwo zupełnie wyjątkowe, ale widocznie kongresmani uważają, że na tym właśnie mają polegać braterskie stosunki sojusznicze, że brat brata w d… harata.

Wracając tedy do wspomnianego felietonu, to klangor stada autorytetów moralnych nie był niczym zaskakującym – bo nic tak nie gorszy, jak prawda. Inna rzecz, że stado, bez ośmieszenia, nie mogło tego powiedzieć wprost, więc uczepiło się „Judejczyków” – że to określenie „obraża naród żydowski” – jak uznała delatorska organizacja „Otwarta Rzeczpospolita” – a nawet jest „zaprzeczeniem holokaustu” – jak wydedukował sobie pan Białek, przewodniczący mikroskopijnemu stowarzyszeniu filosemickiemu im. Jana Karskiego z Kielc. Na szczęście prokuratura w Toruniu nie dała się zwariować i umorzyła sprawę wyjaśniając, że „Judejczykowie” to mieszkańcy Judei, w czym nie ma niczego obraźliwego, a na temat holokaustu nawet nie fatygowała się odpowiadać.

Ale teraz są inne czasy; teraz niezawisłe sądy padają na twarz przed delatorami, nawet jeśli są na azylu z powodu kondemnatki. Inaczej zresztą być nie może w sytuacji, gdy bezpieka podzieliła się na zwalczające się nawzajem partie polityczne, inspirowane przez zagraniczne centrale, do których bezpieczniacy przewerbowali się w okresie transformacji ustrojowej. Skoro bezpieczniacy się podzielili, to musieli też podzielić się konfidenci, a skoro konfidenci – to i rozmaici szermierze praworządności, co to myślą zgodnie ze sloganami tworzonymi przez pierwszorzędnych fachowców. Podobnie było w wieku XVIII, kiedy jedni magnaci brali jurgielt od jednego ambasadora, inni – od drugiego, a jeszcze inni – od trzeciego i tak viribus unitis doprowadzili państwo do całkowitej bezwładności i likwidacji. Bo skoro magnaci wysługiwali się obcym dworom, to tak samo postępowali ich klienci – a w Polsce bardzo wielu dygnitarzy, jeśli nie większość, to „klienci” jak nie jednej, to innej bezpieczniackiej watahy, która akurat ich zwerbowała a potem – wystrugała na dygnitarzy. Toteż służą gorliwie, każdy według swoich możliwości, a w rezultacie państwo jest stopniowo doprowadzane do stanu bezwładności, która może poprzedzać likwidację.

Nawiązując do wspomnianego felietonu z roku 2006, dzisiaj mógłbym powiedzieć na antenie, że kiedy my, na polecenie Naszego Najważniejszego Sojusznika, prowadzimy zwycięskie boje z Putinem, od tyłu zachodzą nas Niemcy, cierpliwie i metodycznie doprowadzając państwo do bezwładu, któremu właściwie nikt się nie przeciwstawia.

Czy to jest rezultat nieudolności, czy złej woli – może kiedyś się tego dowiemy, ale tak czy owak pan premier Mateusz Morawiecki, który w roku 1989 był zarejestrowany w aktach STASI jako tajny współpracownik, pod osłoną tromtadrackiej retoryki, w podskokach zgodził się na wszystkie niemieckie żądania, które Polskę doprowadzają do paraliżu. Na to nakładają się działania opozycji, która przy pomocy konfidentów z KOD-u, czy rozmaitych diabelskich „babć”, no i oczywiście – niezawisłych sędziów, albo konfidentów, albo nawet „cywilów”, którzy tylko chcieliby – podobnie jak kiedyś „liberum veto” – utrzymać i utrwalić stan całkowitej nieodpowiedzialności przed kimkolwiek – co jak wiadomo – utożsamiane jest z praworządnością.

Korzystając z tego, że nie tylko rząd i opozycja, ale i większość doprowadzonego do stanu onieprzytomnienia przez niezależne media głównego nurtu społeczeństwa, oczekuje z niepokojem, kiedy to Polskę zaatakuje Putin, Niemcy spokojnie wymuszają na naszym nieszczęśliwym kraju zachowania, jakie są pożądane z punktu widzenia potrzeb IV Rzeszy. Sztandarową sprawą jest finansowy szantaż jakiemu poddana została Polska pod pretekstem praworządności. Rywalizujące ze sobą obozy „dobrej zmiany” oraz zdrady i zaprzaństwa dochowały się własnych płomiennych szermierzy praworządności, wskutek czego ta dziedzina życia publicznego stała się rodzajem „karczmy zajezdnej”, w której panoszą się agenci „sascy, pruscy i rakuscy” – jak było w wieku XVIII.

Ponieważ rządowi forsa jest potrzebna choćby po to, by dzięki niej można było dogodzić Ukrainie zgodnie z umową z 2 grudnia 2016 roku, Komisja Europejska podyktowała panu ministrowi Szynkowskiemu (vel Sękowi), który podobno myślał, że prowadzi „negocjacje”, formułę bezwarunkowej kapitulacji Polski w sprawie organizacji najwyższych organów władzy sądowniczej.

Rządowa większość, pod komendą Naczelnika Państwa, który pod osłoną patriotycznych frazesów, przeforsował wcześniej ratyfikację ustawy o zasobach własnych UE, stanowiącej milowy krok na drodze „pogłębiania integracji”, czyli budowy IV Rzeszy, nadała tej formule kapitulacyjnej postać ustawy, którą pan prezydent Duda skierował przed podpisaniem do Trybunału Konstytucyjnego. Tymczasem Trybunał Konstytucyjny już wcześniej został doprowadzony do stanu bezwładności z powodu konfliktu między dwiema sędziowskimi partiami, z których jedna uważa, że pani Przyłębska już nie jest jego prezesem, a druga – że jest. Ponieważ stwierdzenie zgodności lub niezgodności ustawy skierowanej do TK przed jej podpisaniem przez prezydenta może nastąpić tylko w pełnym składzie Trybunału, też prawdopodobnie nie będzie mógł żadnego orzeczenia w tej sprawie wydać, bo posiedzenie TK w pełnym składzie musi zwołać prezes – a nie wiadomo, kto nim jest. Jestem przekonany, że skoro my o tym wiemy, to pan prezydent też nie może o tym nie wiedzieć i wydaje mi się, że właśnie dlatego tak postąpił z ustawą – żeby nie zmuszać Komisji Europejskiej do znajdowania nowego pretekstu dla dalszego blokowania pieniędzy dla Polski – co być może za dwa lata, kiedy będzie szukał sobie posady, zostanie mu policzone, a poza tym – żeby uniknąć oskarżenia, że „działa na szkodę Polaków” – jakim okładają się nawzajem obydwa obozy.

Ale Komisja Europejska wie, że na panu prezydencie do końca polegać nie można, więc na wszelki wypadek Europejski Trybunał Sprawiedliwości wytoczył polskiemu Trybunałowi Konstytucyjnemu proces, nie tylko o to, czy pani Julia Przyłębska jest prezesem, czy nie, ale i o to, czy wszyscy sędziowie tego Trybunału są naprawdę sędziami, czy też ustrojonymi w togi przebierańcami. No i najważniejsze. Chodzi o to, że TK wydał przed kilkoma laty orzeczenie, iż konstytucja Rzeczypospolitej ma charakter nadrzędny nad prawem unijnym. Sęk w tym, że Europejski Trybunał Sprawiedliwości jeszcze w 1964 roku, w sprawie Flaminio Costa przeciw E.N.E.L. sformułował obowiązującą po dziś dzień zasadę, że „prawo wspólnotowe” (bo w 1964 roku Unii Europejskiej jeszcze nie było, a tylko „Wspólnoty”) ma charakter nadrzędny nad prawem krajów członkowskich bez względu na rangę ustawy. Toteż pani sędzia Małgorzata Jungnikiel, podczas dyskusji na Uniwersytecie Warszawskim nad ewentualnym wejściem Polski do unii walutowej (do czego Polska zobowiązała się w traktacie akcesyjnym, chociaż na szczęście – bez określania terminu) powiedziała, że sądy w Polsce będą stosowały prawo unijne nawet w sytuacji jego sprzeczności z polską konstytucją.

Jestem tedy pewien, że dopóki ETS będzie się tą sprawą zajmował, jest pewne, że Trybunał nie tylko nie wyda żadnego orzeczenia, ale w ogóle nie będzie w stanie się zebrać. Jak widzimy, przynajmniej ten segment państwa został już skutecznie zablokowany na jakiś czas, a jeśli ten pretekst ustanie, to z pewnością konfidenci zwerbowani przez ABW w ramach „Operacji Temida” wymyślą jakiś kolejny. Słowem – podobnie jak w wieku XVIII „Polska nierządem stoi”.

Czy jednak stoi? Jak powiedziałby Kukuniek, ta sytuacja ma oczywiście wiele plusów ujemnych, ale i jeden plus dodatni – że przyjęcie formuły bezwarunkowej kapitulacji Polski, jaką Komisja Europejska podyktowała gwieździe naszej dyplomacji, czyli panu ministrowi Szynkowskiemu (vel Sękowi), zaczyna w odległą przyszłość się oddalać. To może jednak być zwycięstwo pozorne, a w dodatku – pyrrusowe – bo jego ceną będzie dalsze postępujące obezwładnianie państwa, które w końcu jeszcze raz może zostać rozebrane; z jednej strony przez pragnące dokończenia procesu zjednoczenia Niemcy, a z drugiej – przez „Judejczyków”, którzy przecież aż przebierają nogami, by zrealizować swoje „roszczenia” – co obiecał im dopilnować Nasz Najważniejszy Sojusznik, który przecież nie dla żartów przyjął ustawę nr 447.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Po orgazmie zwycięstwa

Po orgazmie zwycięstwa

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)  5 marca 2023 michalkiewicz

Dobiegło końca szczytowanie elit naszego bantustanu po jego nawiedzeniu przez Pana Naszego Józia Bidena, który po swoim wniebowstąpieniu na pokładzie Air Force One pozostawił nam przykazania, podobnie jak kiedyś towarzysz Lenin. Odchodząc od nas nakazał nam towarzysz Lenin utrzymywać więź partii z masami, Przysięgamy ci towarzyszu Leninie, że wypełnimy wiernie i to twoje przykazanie” – mówił podczas pogrzebu Józef Stalin.

Józio Biden żadnego utrzymywania więzi partii z masami nam nie przykazał, a tylko zostawił nam jedno przykazanie – że mianowicie Ukraina „musi wygrać”. Skoro „musi”, to nie ma rady; trzeba będzie pomagać Ukrainie za darmo i to co najmniej przez najbliższe dwa lata – co najmniej do listopada 2024 roku, kiedy to wyjaśni się, czy Józio Biden wygra wybory prezydenckie, czy przeciwnie – przegra. Poza przykazaniem, że Ukraina „musi wygrać”, Pan Nasz miłosierny zostawił nam dodatkowe przykazanie, byśmy Ukrainie „pomagali”.

Na takie dictum pan premier Morawiecki natychmiast przekazał Ukrainie wszystkie cztery czołgi marki „Leopard”, a zimny ruski czekista Putin ponownie okazał się wyrozumiały i ani tego transportu, podobnie jak wcześniej wszystkich innych, taktownie nie ostrzelał. Widać i on dlaczegoś jest zainteresowany, żeby wojna trwała możliwie jak najdłużej, chociaż z góry wie, że musi ją przegrać. Skoro bowiem Ukraina „musi wygrać”, no to Rosja „musi przegrać” – to chyba jasne.

W historii wojen rzadko kiedy panowała taka jasność co do ostatecznego wyniku, toteż i nasi mężykowie stanu, którzy już powoli dochodzą do siebie po religijnych ekstazach towarzyszących obecności Pana Naszego na naszej prastarej ziemi, wracają do swoich ulubionych rozrywek, to znaczy – do wzajemnego się podsrywania. Kurt Vonnegut w „Rzeźni numer 5” napisał, że tak zwane „przeczesywanie terenu” jest podobne do „gry miłosnej po orgazmie zwycięstwa”.

Taki właśnie charakter ma wystąpienie faworyta Wielce Czcigodnego posła Biedronia, czyli Wielce Czcigodnego Krzysztofa Śmiszka. Schłostał on Jarosława Kaczyńskiego za to, że po wiekopomnym przemówieniu Józia Bidena w Arkadach Kubickiego miał powiedzieć, że Józio „nic nie powiedział”. Pan Śmiszek nie posiada się ze zdumienia nad zuchwałością Jarosława Kaczyńskiego, który ośmielił się nie zachwycić tym przemówieniem, chociaż przecież było zatwierdzone, że ono nas wszystkich zachwyca. Jestem przekonany, że gorliwość pana Śmiszka zostanie zauważona gdzie trzeba i – kto wie – może zostanie nawet wynagrodzony dopuszczeniem do konfidencji w postaci bliskiego spotkania III stopnia?

Ale to chyba już nie robi na masach takiego wrażenia jak kiedyś, bo najwyraźniej wszyscy utrwalili sobie płynący z antagonistycznych stacji telewizyjnych przekaz, że i jedni i drudzy są łajdakami, a różnice łajdactwa nie są wcale aż tak duże, żeby je rozpamiętywać i roztrząsać. W tej sytuacji Judenrat „Gazety Wyborczej”, zgodnie z innym leninowskim przykazaniem o „organizatorskiej funkcji prasy”, rozkręca kampanię demaskowania – tym razem kardynała Adama Sapiehy – że mianowicie „molestował” i w ogóle – „nadużywał”. Rewelacje te Judenrat – jak zwykle – czerpie z ubeckiej krynicy mądrości, a konkretnie – z donosów księdza-patrioty Anatola Boczka, w które nawet ubowcy uznali za niewiarygodne. Początkowo Judenrat przezornie nie ujawniał tej krynicy mądrości, ale badający dokumentację Instytutu Pamięci Narodowej dr Marek Lasota z Krakowa i ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, natychmiast to źródło zidentyfikowali i ujawnili. Dr Lasota zwrócił ponadto uwagę, że chociaż ksiądz Boczek był konfidentem UB i zasypywał urząd donosami, to bezpieka nie zrobiła z nich żadnego użytku, przynajmniej w stosunku do Księcia-Metropolity, najwyraźniej mając świadomość, że nie ma w nich ani słowa prawdy.

Gdyby chociaż jakieś ziarenko prawdy w tych donosach było, to UB z pewnością zrobiłoby wtedy z nich użytek, tym bardziej, że akurat w tym okresie trwały przygotowania do słynnego procesu kurii krakowskiej. Z kolei ks. Isakowicz-Zaleski zwrócił uwagę, że ksiądz Boczek w ten sposób mścił się na kardynale, ponieważ ten nakazał mu zerwać z ruchem „księży-patriotów”, który był przygotowaniem do zastąpienia polskiego Kościoła „Żywą Cerkwią” – nad czym również obecnie intensywnie pracuje Sanhedryn. Jednak – jak przypomina ks. Isakowicz-Zaleski – UB w końcu zerwał współpracę z ks. Boczkiem, uznając go „za alkoholika i osobę kompletnie niewiarygodną”. Ale holenderski autor Ekke Overbeek, wyznaczony przez kogoś do obsrania polskiego Kościoła, ma chyba mgliste pojęcie o realiach okresu stalinowskiego w Polsce. To już Judenrat „Gazetey Wyborczej” ma w tych sprawach lepsze rozeznanie – a jednak skwapliwie z podsuniętych rewelacji skorzystał.

Ale Judenrat to jedna sprawa. Wiadomo, że realizuje zadania wyznaczane na każdorazowym etapie przez Sanhedryn, więc jego zaangażowanie w sprawę obsrywania kardynała Sapiehy nikogo w Polsce nie dziwi, ani nie zaskakuje. Najwyraźniej jednak Judenrat postanowił na użytek tej sprawy zmobilizować swoje najgłębsze rezerwy. Wiarygodność rewelacji księdza Boczka została podważona – ale to nic, bo na dźwięk znajomej trąbki odezwał się zawodowy katolik, autorytet moralny, pan red. Tomasz Terlikowski, że są „jeszcze inne źródła” i że w związku z tym trzeba rozpocząć rozgrzebywanie ten sprawy przez „kościelną komisję historyczną”. Pan red. Timasz Terlikowski już raz był w podobnej komisji, która zajmowała się ekscesami w zakonie dominikanów, więc być może zasiadanie w takich gremiach sobie upodobał. Jest to w końcu jakaś odmiana w stosunku do codziennego chałturzenia a to w „Republice”, a to w RMF-FM, a to tu, a to tam – bo pod tym względem pan red Terlikowski przypomina wojska łączności ze słynnego przemówienia Józefa Piłsudskiego i posła Battaglię ze słynnego kupletu autorstwa Tadeusza Boya-Żeleńskiego: „Żadnych politycznych nie ma on przesądów; każda partia dobra, byle dojść do rządów”, z tym, że pan red. Terlikowski do „rządów” się nie garnie, natomiast według krążących na mieście fałszywych pogłosek, do tak zwanych „konfitur”, to ma prawdziwą zapamiętałość. Skoro tedy Judenrat mobilizuje, to niewątpliwie dojdzie do powołania takiej komisji, być może nawet z panem red. Terlikowskim na czele, która ustali, co tam będzie trzeba, zarówno z punktu widzenia oczekiwań Judenratu, jak i potrzeb rozwijającego się u nas przemysłu molestowania, który musi przecież bez przerwy dokładać pod kocioł. Kardynał Sapieha to zarówno dla jednych, jak i dla drugich prawdziwy dar Niebios, więc byłbym doprawdy zawiedziony, gdyby pan red. Terlikoweski, jako zawodowy katolik i autorytet moralny, nie skorzystał z takiej znakomitej okazji. To zresztą może być również przydatne dla nurtu postępowego w Kościele, który aż przestępuje z nogi na nogę, nie mogąc się doczekać, kiedy pod „swój namiot” będzie mógł oficjalnie zaprosić sodomczyków i gomorytki – bo wydaje się, że to będzie jedyny konkret z tej całej „synodalności”.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Praworządność jest dobra na wszystko. Nie tylko “na ładną, niewinną panienkę” –

Praworządność jest dobra na wszystko. Nie tylko “na ładną, niewinną panienkę” –

Sędziowie się bisurmanią.

Stanisław Michalkiewicz magnapolonia

Praworządność jest dobra na wszystko. Nie tylko “na ładną, niewinną panienkę” – bo wiadomo nie od dziś, że na praworządność można wabić nie tylko kobiety po przejściach, ale i niewinne panienki. Praworządność jest dobra jako pretekst do wojny hybrydowej, którą Niemcy prowadzą przeciwko Polsce od stycznia 2016 roku. Praworządność jest przydatna jako paliwo zastępcze w politycznej wojnie, jaką grupujący liczne stada autorytetów moralnych obóz zdrady i zaprzaństwa prowadzi przeciwko skupiającemu również liczne stada autorytetów moralnych obozowi “dobrej zmiany” – i tak dalej.

Ostatnio okazało się, że praworządność jest też znakomitym pretekstem do wałkonienia się za pieniądze Bogu ducha winnych podatników. Nawiasem mówiąc, wojnę hybrydową prowadzą Niemcy przeciwko Polsce również dzięki temu, że zarówno obóz “dobrej zmiany” jak i obóz zdrady i zaprzaństwa, na rozkaz Pana Naszego miłosiernego z Waszyngtonu, prowadzi nieubłaganą wojnę z zimnym ruskim czekistą, zbrodniarzem wojennym Putinem. Ponieważ wojna ta pochłania całą uwagę nie tylko naszych mężyków stanu, którzy narkotyzują się do nieprzytomności komplementami, że stoją na czele “supermocarstwa”, ale i niezależnych mediów głównego nurtu, to Niemcy bez ceregieli mogą zachodzić nas od tyłu i wymuszać na Polsce bezwarunkowe kapitulacje – oczywiście pod pretekstem krzewienia w naszym bantustanie praworządności ludowej. Ta walka o praworządność, rozpoczęta – jak pamiętamy – gospodarską wizytą w Warszawie Naszej Złotej Pani w lutym 2017 roku, trwa już tak długo, że środowiska najbardziej nią zainteresowane spostrzegły wreszcie, że nadaje się ona również do wałkonienia się nie tylko w majestacie prawa, ale również w aureoli poświęcenia dla Polski.

Jak wiadomo, sędziowie, którzy przez ostatnie 30 lat przyzwyczaili się do całkowitej bezkarności i uwolnili od wszelkiej zależności od konstytucyjnych organów państwa, które tylko im płaci, wykorzystują pretekst praworządności do uchylania się również od swoich obowiązków. Polega to m.in. na “testowaniu niezawisłości”, to znaczy – podważaniu legalności innych sędziów. Głównym ogniskiem tej epidemii, która zatacza coraz szersze kręgi, był dotychczas Sąd Najwyższy, w którym jedni sędziowie odmawiali orzekania w towarzystwie innych sędziów, tak zwanych “nielegalnych” – żeby przypadkiem  się nie strefić. Ponieważ pan prezydent Duda mianował co najmniej 3000 tych “nielegalnych” sędziów, więc rozszerzenie tej epidemii z Sądu Najwyższego na sądy drobniejszego płazu musi doprowadzić do całkowitej anarchii w wymiarze sprawiedliwości, na co liczy obóz zdrady i zaprzaństwa, realizujący nakazaną przez BND strategię “ulica i zagranica”.

Tak było w wieku XVIII, kiedy to organizm państwowy Rzeczypospolitej zżerała od środka agentura i tak jest teraz – bo co jak co, ale agentura ma się w Polsce świetnie. Zresztą nie tylko obóz zdrady i zaprzaństwa realizuje tę strategię. Na swój sposób realizuje ją również obóz “dobrej zmiany”, w czym obóz zdrady i zaprzaństwa mu pomaga, taktownie wstrzymując się od głosu podczas forsowania w Sejmie przywiezionej z Brukseli formuły bezwarunkowej kapitulacji Polski, którą postanowiono ubrać w postać nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym.  Okazuje się, że za pieniądze, a nawet za obietnicę ich wypłacenia, nie tylko Donald Tusk ze swoją trzódką, ale również Naczelnik Państwa ze swoją gotowi są zrobić wszystko – na widok czego Niemcy z pewnością zacierają ręce. Jak zauważył w “Głosie Pana” Stanisław Lem, “nawet konklawe można  doprowadzić do ludożerstwa, byle tylko postępować cierpliwie i metodycznie.” Tresura przynosi rezultaty.

Toteż kiedy pan prezydent Duda, który wcześniej się odgrażał, że będzie nieugięcie stał na nieubłaganym gruncie porządku konstytucyjnego i praworządności, zrobił unik, kierując uchwaloną zgodnie z formułą bezwarunkowej kapitulacji, nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym do Trybunału Konstytucyjnego, wiadomo było, że sprawa tam utknie na dobre. Chodzi o to, że – podobnie jak w Sądzie Najwyższym oraz sądach drobniejszego płazu – również w Trybunale Konstytucyjnym sędziowie się bisurmanią. Pretekstem jest pani Julia Przyłębska, a właściwie nie tyle ona, co kwestia, czy jest ona prezesem tego Trybunału, czy nie. Sześciu sędziów uważa, że nie jest, ale reszta – że jest. Problem polega na tym, że aby wydać wyrok, czy ustawa skierowana do Trybunału przed podpisaniem jej przez prezydenta, jest sprzeczna z konstytucją, czy nie, musi zebrać się Trybunał w pełnym składzie. Ale ktoś musi ten pełny skład zwołać, bo sam się on zwołać nie może. Posiedzenie w pełnym składzie zwołuje prezes  – i tu właśnie zaczyna się problem, bo sędziowie twierdzący iż pani Przyłębska nie jest prezesem, takie zwołanie olewają ciepłym moczem, uzasadniając swoją powściągliwość koniecznością przestrzegania prawa, bo wiadomo, że nie ma nic gorszego, jak złamane prawo. I tak się właśnie stało. Pani Przyłębska, podkręcana przez pana prezydenta Dudę, który wyrażał przekonanie, że Trybunał zajmie się oceną konstytucyjności noweli ustawy o Sądzie Najwyższym w podskokach, zwołała Zgromadzenie Ogólne “w trybie pilnym”, ale sędziowie “zbuntowani” napisali jej, że  zwołać, to ona sobie może tylko Zgromadzenie Ogólne “w celu przedstawienia kandydatów na prezesa Trybunału”. Tego jednak pani Przyłębska zrobić nie może, bo nie tylko część sędziów TK, ale i ona sama uważa się za prezesa, więc o żadnych”kandydatach”, którzy podobno aż przebierają nogami, żeby zasiąść na prezesowskim stolcu, nie chce w ogóle słyszeć. Jak widzimy, walka o praworządność w Trybunale Konstytucyjnym zaostrzyła się, niczym walka klasowa w miarę postępów socjalizmu – ale ubocznym jej skutkiem, jest bezczynność wszystkich sędziów TK. 

Dolce far niente – to rzecz bardzo miła, tym bardziej, jeżeli można się wałkonić walcząc o praworządność, a w dodatku regularnie inkasować szmalec od państwa no i korzystać z immunitetu. Każdy by tak chciał, ale oczywiście każdy tak nie może, bo najpierw musi zostać niezawisłym sędzią, a dopiero potem się wałkonić w obronie praworządności. Tymczasem żeby zostać niezawisłym sędzią, to ho, ho! – nie tylko trzeba zjeść beczkę soli z kim trzeba, ale czasami też materialnie go zainteresować. Dzięki temu wymiar sprawiedliwości może być przewidywalny, a wraz z nim – całe państwo.  Jeśli jednak sędziowie zaczynają się bisurmanić, to przewidywalność wymiaru sprawiedliwości na tym boleśnie cierpi i nawet smar w postaci korupcji, dzięki któremu machina państwowa jako-tako funkcjonuje, nie zawsze może w tej sytuacji pomóc. Obok plusów ujemnych ta sytuacja ma oczywiście swoje plusy dodatnie, choćby w postaci wydłużania się postępowań – w tym przypadku postępowania w sprawie bezwarunkowej kapitulacji państwa.

Co Matka Boska ma na głowie?

Co Matka Boska ma na głowie?

Stanisław Michalkiewicz 21 lutego 2023 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5342

Cała Polska zastyga w oczekiwaniu na zstąpienie na naszą prastarą ziemię amerykańskiego prezydenta Józia Bidena. Zstępując na naszą prastarą ziemię, uczynił on nam wszystkim wielki zaszczyt – o czym poinformował nas w rządowej telewizji pan ambasador Marek Brzeziński.

Chodzi o to, że amerykański prezydent bardzo rzadko, a być może w ogóle nigdy, nie odwiedza tego samego kraju dwukrotnie w odstępie roku. Dlaczego amerykańscy prezydenci mają takie gusło – tajemnica to wielka. Zresztą nie jedyna, bo właśnie okazało się, że naziemięzstąpienie prezydenta Bidena nastąpi nie w poniedziałek 20 lutego, tylko dopiero we wtorek, 21 lutego. Myśleliśmy już, że będziemy się radować obecnością na naszej prastarej ziemi prezydenta Bidena aż przez 3 dni, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma; dwa dni to też dobrze.

Skoro jednak prezydent Biden czyni nam ten zaszczyt zstępując na naszą prastarą ziemię po raz drugi w odstępie roku, to najwyraźniej czegoś będzie od nas chciał. „Zachodzim w um z Podgornym Kolą”, co to może być takiego, bo akurat pojawiły się fałszywe pogłoski, że każe Polsce udzielić Ukrainie jakichś „gwarancji”. Gdyby te fałszywe pogłoski były prawdziwe, to byłby to powrót do „koncepcji” wcześniejszej – bo o tych „gwarancjach” Polski dla Ukrainy mówiło się również „w odstępie roku”. Udzielenie takich „gwarancji” Ukrainie przez Polskę teraz byłoby jeszcze bardziej niebezpieczne, niż wtedy.

Po pierwsze dlatego, że Polska gwarantując coś tam Ukrainie, nie ma najmniejszego wpływu na to, co tamtejsi mężykowie stanu wymyślą, a po drugie – że bez względu na to, co oni wymyślą, Polska będzie musiała to żyrować. To jeszcze gorsze, niż umowa z 2 grudnia 2016 roku, na mocy której Polska zobowiązała się zostać „sługą narodu ukraińskiego”, to znaczy – nieodpłatnie udostępniać Ukrainie zasoby całego państwa – co zresztą od roku robi. Udzielenie Ukrainie jakichś dodatkowych gwarancji teraz oznaczałoby graniczące z pewnością ryzyko wciągnięcia nas do bezpośrednich działań militarnych w tej wojnie.

Z punktu widzenia USA to byłby prawdziwy dar Niebios tym bardziej, że pan prezydent Duda próbuje montować z państw Europy Środkowej jakąś „małą koalicję”, w ramach polityki supermocarstwowej. Dla Stanów Zjednoczonych pojawienie się takiej koalicji byłoby bardzo wygodne, bo przy pomocy „gwarancji” można by ją wepchnąć do wojny, tłumacząc, że to nie jest inicjatywa NATO, a tylko suwerenna decyzja państw narwanych, z którą USA nie mają nic wspólnego. Ale nie uprzedzajmy faktów; jak tam będzie, tak tam będzie i prędzej czy później zostanie nam to objawione, choćby przy pomocy ruskich rakiet, które zaczną spadać nam na głowy. Na razie, zanim ta salwa padnie – radujmy się zstąpieniem prezydenta Bidena na naszą prastarą ziemię, bo kto wie, kiedy znowu spotka nas podobny zaszczyt?

Tymczasem zajmijmy się kwestią, można powiedzieć – teologiczną, która pojawiła się na tle wymiany zdań między pochodzącą ze świętej rodziny panią Dominiką Wielowieyską, obecnie w służbie judenratu „Gazety Wyborczej”, a Wielce Czcigodnym europosłem Joachimem Brudzińskim, zesłanym do luksusowego przytułku dla „byłych ludzi”, czyli Parlamentu Europejskiego, ze stanowiska ministra spraw wewnętrznych w rządzie premiera Morawieckiego. Poszło o to, że pan Brudziński wystąpił na forum Parlamentu Europejskiego w stroju, nazwijmy to, sportowym, który pani Dominice, najwyraźniej wytresowanej w respekcie wobec Unii Europejskiej i wszystkich jej spraw, wydał się nonszalancki. Nieubłaganym tedy palcem wytknęła tę nonszalancję panu Brudzińskiemu, niefortunnie argumentując, że on na tym forum reprezentuje Polskę.

To oczywiście nieprawda, bo w tym luksusowym przytułku dla „byłych ludzi”, żaden poseł nie reprezentuje kraju swojego pochodzenia, tylko „frakcję” do której należy. Nawiasem mówiąc ta okoliczność ułatwiała działaczom obozu zdrady i zaprzaństwa w Parlamencie Europejskim obsrywanie Polski i działanie na jej szkodę. Szczerze mówiąc, trochę się dziwię pani Dominice, że nieubłaganym palcem wytknęła panu Brudzińskiemu jego nonszalancki strój, bo nie przypominam sobie, by w podobny sposób odważyła się ofuknąć pana redaktora Michnika, który występując publicznie i reprezentując przed cudzoziemcami sól naszej prastarej ziemi czarnej, niekiedy sprawia wrażenie, jakby od dawna się nie mył – ale rozumiem, że wedle stawu grobla; co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie.

Wracając do pana Brudzińskiego, to wyjaśnił on pani Dominice, że nie kupuje nowych garniturów z powodu troski o planetę, a na łańcuszku nosi krzyż i Matkę Boską Niepokalaną. Okazuje się, że panna Greta Thunberg, która pewnie dostanie pokojową Nagrodę Nobla, bo w międzyczasie stała się damą i pisarką, jakoś przeborowała sobie dostęp do głowy pana Joachima Brudzińskiego – ale mniejsza z tym; gdy wejdziesz między wrony, musisz krakać, jak i one, a wiadomo, ze w Parlamencie Europejskim, zaludnionym przez „byłych ludzi” troska o „planetę” wybija się na czoło problematyki.

Na wzmiankę o Masce Boskiej pani Dominika, która, chociaż w służbie Judenratu, to przecież – przypominam – pochodzi ze świętej rodziny, dała wyraz swemu „zniesmaczeniu”, wyrażając przy tym przypuszczenie, że Matka Boska ma „ważniejsze sprawy na głowie” niż garderoba pana Brudzińskiego. To oczywiście możliwe, bo nie tylko Matka Boska, ale i Pan Bóg ma na głowie mnóstwo spraw.

Tak w każdym razie tłumaczył te sprawy pewien rabin kapitanowi Mamertowi Stankiewiczowi, do którego przyszła delegacja Żydów pragnących za 10 groszy kupić transatlantyk „Polonia”. Ponieważ kapitan nie bardzo rozumiał, dlaczego delegacja żydowskich pasażerów chce kupić statek tym bardziej, że poinformowali go, iż oni „zawsze” kupują statek. Rabin wyjaśnił, że Żydom w szabas nie wolno podróżować, więc jak oni kupią statek, to oni będą u siebie, tak, jakby nie podróżowali. Oburzony kapitan Stankiewicz zauważył, że delegacja chce go wciągnąć do oszukiwania Pana Boga, na co zniecierpliwiony rabin odparł, że Pan Bóg akurat nie ma nic lepszego do roboty, niż patrzeć, co kapitan Stankiewicz o Nim myśli, dodając przy tym, że takiego zarozumiałego człowieka, to on jeszcze nie widział. Na takie dictum kapitan wywalił całą delegację za drzwi: („Znaczy proszę wyjść! Znaczy natychmiast!”). Cała sprawa zakończyła się zresztą wesołym oberkiem, bo okazało się, że delegacja pomyliła drzwi i zamiast do intendenta, trafiła do kapitana.

No dobrze – ale tym bardziej interesujące jest, jakie to „ważniejsze sprawy” ma na głowie Matka Boska? Pewne światło na tę sprawę rzuca afera z samolotami MIG-29, jakie Polska, z błogosławieństwem Departamentu Stanu, na podstawie swojej „suwerennej decyzji” miała przekazać Ukrainie. Jak pamiętamy, pan minister Rau zaproponował, że Polska dostarczy te samoloty do amerykańskiej bazy lotniczej w Ramstein w Niemczech, a tam niech Amerykanie podejmą „suwerenną decyzję” co dalej z nimi zrobić. Ludzie pobożni doszli do wniosku, że nic, tylko Matka Boska, jako Królowa Polski, natchnęła pana ministra Rau do tego pomysłu, bo nie byli pewni, czy on sam byłby w stanie coś takiego samodzielnie wymyślić.

No to teraz przed Matką Boską stoi ważniejsze zadanie – w jaki sposób odciągnąć pana prezydenta Dudę od pomysłu udzielania Ukrainie jakichś gwarancji i w ogóle – natchnąć go odwagę, by sprzeciwił się żądaniom prezydenta Bidena. To trudne, a nawet bardzo trudne zadanie, więc być może Matka Boska będzie musiała zasięgnąć innych niebiańskich auxiliów, co może wzbudzić w Niej irytację do tego stopnia, że – jak mówił pan Zagłoba – „w słuszną cholerę wpaść może”.

Polska dostępuje łaski [laski?]

Polska dostępuje łaski [laski?]

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto) 19 lutego 2023 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5341

Hosanna! Hosanna! Dostąpiliśmy jako Polska wyjątkowego zaszczytu, żeby nie powiedzieć – łaski. Nie spadła ona na nas niespodziewanie, co to, to nie. Może nie była „niebieskim oznajmiona cudem”, bo Niebo w tym czasie miało inne zmartwienia z synodalnym synodem w Pradze – ale za to z pewnością „poprzedzona głuchą wieścią”, może nie tyle „między ludem”, bo „lud” do takiej konfidencji nie bywa dopuszczany – co między naszymi Umiłowanymi Przywódcami.

Chodzi oczywiście o przybycie do Polski z gospodarską wizytą prezydenta Stanów Zjednoczonych Józia Bidena, który zstąpi do Warszawy w dniach 20-22 lutego. Jak w rządowej telewizji podkreślił pan ambasador Marek Brzeziński, Polskę spotyka zaszczyt wyjątkowy, bo prezydent Biden rzadko, albo nawet nigdy nie nawiedza jakiegoś kraju dwukrotnie w odstępie roku. Wyraził w związku z tym nadzieję, że nasz kraj ten zaszczyt doceni i że prezydenta Bidena będą w Warszawie witały „tłumy”. No, to akurat da się załatwić, bo żyją jeszcze ludzie, którzy takie rzeczy organizowali jeszcze za panowania Leonida Breżniewa. Wtedy zwyczajnie spędzano na trasę przejazdu „strzelców i federastów, słowem – całe miasto” – jak pisał poeta, a skoro coś takiego możliwe było wtedy, to możliwe będzie i teraz. Od czego bowiem są ormowcy i konfidenci, jak nie od tego, by w razie potrzeby tworzyli wiwatujący tłum? Miejmy tedy nadzieję, że prezydent Biden będzie ukontentowany tymi dowodami miłości tym bardziej, że u siebie narażany bywa na rozmaite zgryzoty – ostatnio w związku z niezidentyfikowanymi obiektami latającymi, które – jak wyjaśniła rzeczniczka Białego Domu – nie pochodziły „od kosmitów”. Od kogo w takim razie pochodziły – tajemnica to wielka, tym większa, że po ich zestrzeleniu dlaczegoś nie można ich znaleźć. Ale niech nas o to głowa nie boli, bo – jak już wielokrotnie przypominałem – oficjalna nieobecność jest tylko wyższą formą obecności. Dla przykładu – w Polsce „nie ma” Wojskowych Służb Informacyjnych” a w Izraelu – broni jądrowej – ale wszyscy i tak skądś wiedzą swoje.

Zachodzim w um z Podgornym Kolą”, czegóż to prezydent Biden może od Polski chcieć. Przecież nie tego, byśmy oddali zasoby całego państwa bezcennej Ukrainie – bo to przecież od roku robimy – tylko czegoś jeszcze innego. Pewne światło na tę sprawę rzucił amerykański generał, były szef CIA, Dawid Petraeus, którzy przestrzegł Rosję, że utrzymanie wojny w granicach Ukrainy może się nie udać. Czy miał na myśli dostarczenie Ukrainie amerykańskich rakiet dalekiego zasięgu, czy może coś innego? Chyba nie chodzi o rakiety ATAMCS, bo właśnie Ameryka oświadczyła, że chyba ich Ukrainie nie da, bo ma ich zbyt mało, a nie chce osłabiać swoich zdolności obronnych, więc być może o coś innego?

Ale o co? Prezydent Zełeński od początku wojny nie ukrywa pragnienia, by działania wojenne rozlały się poza granice Ukrainy – więc dlaczego nie na kraje Europy Środkowej? Czy nie w tym właśnie kierunku zmierza „ofensywa dyplomatyczna” pana prezydenta Dudy, który dąży do utworzenia niezależnej od NATO „małej koalicji”, na której czele by stanął? Z punktu widzenia USA taka „mała koalicja” to jakieś wyjście, bo dzięki niej można by stworzyć wrażenie, że samo NATO w całości, w bezpośrednie działania militarne przeciwko Rosji się nie angażuje, że to tylko „suwerenna decyzja” krajów narwanych, więc być może prezydent Biden po to właśnie przybędzie do Warszawy, by udzielić panu prezydentowi Dudzie swego błogosławieństwa? Obawiam się, że nie musiałby zarówno jego, jak i pana premiera Morawieckiego specjalnie do tego zachęcać, bo obydwaj sprawiają wrażenie, jakby już nie mogli się tego doczekać.

Tymczasem pan prezydent Duda skierował uchwaloną przez Sejm nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym do Trybunału Konstytucyjnego, żeby ten ”niezwłocznie” orzekł, czy jest ona zgodna z konstytucją, czy nie. Że jest niezgodna, to oczywista oczywistość, bo jej postanowienie, by sprawy dyscyplinarne sędziów sądów powszechnych rozstrzygał Naczelny Sąd Administracyjny, jest ewidentnie sprzeczne z art. 184 konstytucji, który takich uprawnień dla NSA w ogóle nie przewiduje.

Czy jednak Trybunał Konstytucyjny będzie mógł coś takiego „niezwłocznie” – jak oczekuje od niego pan prezydent – rozstrzygnąć? To nie jest takie pewne, nie tylko, żeby „niezwłocznie”, ale w ogóle, ponieważ w Trybunale Konstytucyjnym ukształtowały się dwie sędziowskie frakcje. Jedna stoi na nieubłaganym stanowisku, że prezesem Trybunału jest nadal pani Julia Przyłębska, podczas gdy druga frakcja stoi na podobnie nieubłaganym stanowisku, że prezesem ona już nie jest. Tymczasem w sprawie zgodności ustawy z konstytucją przed jej podpisaniem przez prezydenta – a z taką sytuacją właśnie mamy do czynienia – Trybunał zgodnie z art. 37 stosownej ustawy – powinien orzekać w „pełnym składzie”, na posiedzeniu zwołanym przez prezesa. Jeśli jednak pani Przyłębska zwołałaby posiedzenie Trybunału w pełnym składzie, to czy 6 sędziów zbuntowanych przeciwko niej tego wezwania usłucha? Jeśli nie, to Trybunał się nie zbierze i orzeczenia nie wyda. Skoro my to wiemy, to pan prezydent wie to jeszcze lepiej i chyba właśnie dlatego przed podpisaniem skierował nowelizację, od której podobno zależy odblokowanie środków dla Polski z funduszu odbudowy, do Trybunału. W ten sposób może zaprezentować się w charakterze nieubłaganego strażnika porządku konstytucyjnego, a jednocześnie uniknąć oskarżenia, że działa „na szkodę Polaków” – co wzajemnie zarzucają sobie obydwa obozy; obóz „dobrej zmiany” i obóz zdrady i zaprzaństwa. Tak czy owak, Komisja Europejska nie będzie w tej sytuacji musiała wymyślać żadnych nowych pretekstów, żeby pieniądze dla Polski nadal blokować, co może być w przyszłości panu prezydentowi Dudzie przez nią policzone.

A tu niczym grom z jasnego nieba gruchnęła wieść, że renomowany amerykański dziennikarz śledczy Seymour Hersh [ How America Took Out the Nord Stream Pipeline md] ustalił, iż gazociągi NordStream1 i NordStream2, na polecenie Białego Domu, wysadziła CIA, a operację przy pomocy Norwegów wykonali amerykańscy nurkowie pod przykrywką ćwiczeń wojskowych NATO. Biały Dom oczywiście wszystkiemu zaprzeczył, a na Seymura Hersha rzucili się z ujadaniem tamtejsi niezależni dziennikarze, że jest „nierzetelny” i tak dalej.

Czy to nie gwoli przykrycia tego śmierdzącego dmucha nad Ameryką pojawiło się UFO, które trzeba było „zestrzeliwać”? W każdym razie Książę-Małżonek zyskał nieoczekiwane wsparcie w swoim męczeństwie, do którego wykonania zostali dlaczegoś wyznaczeni akurat niezależni dziennikarze holenderscy.

I na koniec coś optymistycznego. Pan Owsiak ogłosił wyniki licytacji największych atrakcji, jakie zaoferowała potencjalnym darczyńcom Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy – inicjatywa bardzo podobna do niemieckiej Winterhilfswerke, czyli Akcji Pomocy Zimowej, do tego stopnia, że nawet serduszka są takie same. Jedną z tych atrakcji było spotkanie z Donaldem Tuskiem, za które jakiś nabab zapłacił ponad 300 tysięcy złotych. Natychmiast pojawiły się fałszywe pogłoski, że żadnego nababa nie było, a tylko Donald Tusk, w obawie przed kompromitacją, sam wziął potajemny udział w licytacji. Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma ani słowa prawdy, chociaż z drugiej strony nic nie wskazuje na to, by przed wyborami nieprzejednana opozycja poddała się pod komendę Volksdeutsche Partei.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

====================

mail: “Laski” ??? To pewnie per procura, bo p. Biden zapomniał, co to jest…

Współczesne ofiary Tryzuba

Współczesne ofiary Tryzuba

Stanisław Michalkiewicz  18 lutego 2023 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5340

Nie ma dnia, żeby moja ulubiona teoria spiskowa się nie potwierdzała. Z jednej strony powinienem być z tego małodusznie zadowolony, bo jakże nie być zadowolonym, gdy moja teoria znajduje potwierdzenie w faktach? No tak, ale to taki trochę egoistyczny i podszyty pychą punkt widzenia, bo z drugiej strony fakty potwierdzające moją ulubioną teorię spiskowa są niepokojące, a nawet tragiczne, bo pokazują, jak zakres ludzkich wolności, jakich ostrożnie zaczęliśmy zażywać po transformacji ustrojowej, z dnia na dzień gwałtownie się kurczy i to nie tylko bez protestów ze strony naszego społeczeństwa, ale nawet przy akompaniamencie aprobującego rechotu niektórych środowisk. Ten rechot jest echem rechotu, jaki rozległ się w Sejmie w marcu 1968 roku, kiedy to na interpelację poselskiego koła „Znak” w sprawie pałowania studentów, szyderczo odpowiedział płk Przymanowski, a w odpowiedzi z ław poselskich rozległ się ten służalczy rechot. Pokazuje to, że ciągłość jest u nas większa, niż nam się wydaje, może z tą różnicą, że zmienia się inspirator rechotu.

Ale do rzeczy. Otóż moja ulubiona teoria spiskowa za punkt wyjścia bierze spotkanie Michała Gorbaczowa z prezydentem Ronaldem Reaganem w marcu 1985 roku w Genewie. To spotkanie było ze strony sowieckiej próbą ucieczki do przodu; zamiast bronić do upadłego rozsypującego się porządku jałtańskiego, lepiej będzie zaproponować Amerykanom wspólne utworzenie nowego porządku w Europie. Jeśli się zgodzą, to tego nowego porządku nie trzeba będzie przed nikim bronić, bo nikt nie będzie go atakował, więc będzie można zaoszczędzić energię na inne sprawy. I tak się właśnie stało, czego efektem była sławna transformacja ustrojowa. Dzisiaj do jej autorstwa przyznają się rozmaici jegomościowie, między innymi – Kukuniek – ale to zwykła megalomania, bo oni tylko byli statystami, podstawionymi przez reżyserów widowiska w osobach Daniela Frieda z Departamentu Stanu i Władimira Kriuczkowa ze strony KGB.

Ta część mojej ulubionej teorii spiskowej została ostatnio potwierdzona przez pana doktora Cenckiewicza, który w tym celu przekopał się przez jakieś bezpieczniackie, a więc niedostępne zwykłym śmiertelnikom archiwa, które wprawdzie zostały wyczyszczone z niepotrzebnej zawartości, ale to i owo przecież w nich zostało. Jak wiadomo, najtwardszym jądrem systemu komunistycznego nie była żadna partia, tylko bezpieka, a zwłaszcza – razwiedka wojskowa. Po rozgromieniu SB, czego zewnętrznym symptomem było zdymisjonowanie generał Mirosława Milewskiego ze wszystkich stanowisk partyjnych i państwowych w maju 1985 roku, jedynym graczem na tubylczej scenie, któremu amerykańsko-sowiecki tandem powierzył organizowanie transformacji ustrojowej, była właśnie owa wojskowa razwiedka z generałem Kiszczakiem na czele.

Systemowe przygotowania do niej objęły zarówno uwłaszczenie nomenklatury, która w ten sposób położyła fundamenty pod zajęcie dominującej pozycji społecznej w nowych warunkach ustrojowych, jak i selekcję kadrową w strukturach opozycyjnych, której celem było wyselekcjonowanie takich przedstawicieli społeczeństwa, do których generał Kiszczak mógłby mieć zaufanie. To on był gospodarzem „okrągłego stołu” i to on zapraszał uczestników tego widowiska, nie mówiąc już o biesiadach w Magdalence. W ten sposób ukształtowało się stado autorytetów moralnych, które administruje naszym bantustanem aż do dnia dzisiejszego. Ale wspomniane stado, to tylko taki parawan, bo za tym bezpiecznym ukryciem, po staremu wszystkim kręci bezpieka.

Ci bezpieczniacy, to wprawdzie ludzie głęboko i nieodwracalnie zdemoralizowani, ale inteligentni i spostrzegawczy. Właśnie to podsunęło im myśl, by, niezależnie od przygotowań systemowych, na wypadek, gdyby systemowo coś poszło nie tak, przygotować się do transformacji prywatnie. Ponieważ są spostrzegawczy, to zorientowali się, że nastąpi odwrócenie dotychczasowych sojuszy, więc asekuracyjnie, zawczasu przewerbowali się na służbę do naszych przyszłych sojuszników, którzy – jako swoim agentom – zapewnią im tutaj bezpieczeństwo. Tedy jedni przewerbowali się do Amerykanów, inni – do niemieckiej BND, niektórzy zostali przy GRU, a bezpieczniacy wyznania mojżeszowego, przewerbowali się do izraelskiego Mosadu. Na skutek powszechnego u nas zjawiska dziedziczenia pozycji społecznej, zaistniałe wtedy zależności reprodukują się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii. Umożliwiło mi to sformułowanie konkluzji mojej ulubionej teorii spiskowej, według której naszym bantustanem administrują rotacyjnie trzy stronnictwa: Stronnictwo Ruskie, Stronnictwo Pruskie i Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie, bo stosunki amerykańsko-żydowskie polegają, jak wiadomo, na tym, że ogon wywija psem. Od zresetowania przez prezydenta Obamę swego poprzedniego resetu z roku 2009, co zaowocowało Majdanem za 5 mld dolarów, nasz bantustan przeszedł pod kuratelę amerykańską, w związku z czym CIA w roku 2015 dokonała podmianki na pozycji lidera tubylczej sceny politycznej, instalując w tym charakterze ekspozyturę bezpieczniackiego Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, które za pośrednictwem swoich autorytetów moralnych administruje obecnie naszym bantustanem.

Ponieważ USA, z wykorzystaniem swoich europejskich wasali, prowadzą obecnie na Ukrainie wojnę z Rosją do ostatniego Ukraińca, jest rozkaz, by w naszym bantustanie surowo nakazać świadomą dyscyplinę. Wszyscy mają myśleć pozytywnie, to znaczy – zgodnie z wytycznymi Departamentu Stanu i Pentagonu, a konkrety podają nam do wierzenia pierwszorzędni fachowcy z Ukraińskiego Sztabu Generalnego. Te zbawienne prawdy transmitują do mas niezależni dziennikarze – podobnie jak to było za pierwszej komuny, kiedy to zarówno niezależni dziennikarze, jak i swoimi kanałami partia, transmitowali do mas. W rezultacie już za Gierka zapanowała sławna „jedność moralno-polityczna całego narodu” – oczywiście do czasu, dopóki wszystko się nie skawaliło.

Żeby jednak taka jedność mogła zapanować i zatriumfować, musi najpierw dojść do upowszechnienia świadomej dyscypliny, która – jak wiadomo – polega na tym, by każdy – niechby nawet swoimi słowami, by stworzyć wrażenie pluralizmu opinii – prezentował zatwierdzone do wierzenia zbawienne prawdy. Ponieważ niektórzy potraktowali serio konstytucyjne gwarancje z art. 54, zapewniającego swobodę głoszenia poglądów i zakazującego prewencyjnego cenzurowania środków społecznego przekazu i piszą i gadają co chcą, Nasz Najważniejszy Sojusznik, najwyraźniej oburzony taką samowolką, surowo przykazał Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego by zrobiła z tym porządek. Toteż ABW właśnie zablokowała portal nczas.com – co wywołało zadowolony rechot na poświęconym bezpiece i tradycyjnym diabłom portalu „Fronda”.

W takiej sytuacji zarówno płomienni szermierze porządku konstytucyjnego i praworządności, jak i rząd „dobrej zmiany” na czele z panem prezydentem Dudą, podkulili pod siebie ogony, bo wiedzą, że konstytucyjne dyrdymały, to jedno, ale też – że nie można wierzgać przeciwko ościeniowi, zwłaszcza gdy ma on postać Tryzuba.

============================

umieszczam, bo uwagi p. Michalkiewicza są jak zwykle zabawne i błyskotliwe. Ale – zaglądam do portalu NCz! często- i zawsze widzę podlizywanie się obecnym władzom Ukrainy, więc i obecnym władzom w Warszawie. Nie za to dostają po tyłeczku.. MD

Michalkiewicz: Ten kraj [USA] powoli przechodzi pod władzę wariatów [z UFO??]

Michalkiewicz: Ten kraj [USA] powoli przechodzi pod władzę wariatów [z UFO??]

[VIDEO] – w oryg. MD]

https://nczas.com/2023/02/17/michalkiewicz-ten-kraj-powoli-przechodzi-pod-wladze-wariatow-video/

Gościem programu Tomasza Sommera był znany prawicowy publicysta Stanisław Michalkiewicz. Tematem rozmowy obu panów był głośny ostatnio temat niezidentyfikowanych obiektów latających, czyli tzw. UFO, które zestrzelono kilka dni temu z amerykańskiego nieba.

-================

Tomasz Sommer powiedział w rozmowie ze Stanisławem Michalkiewiczem, że na świecie dzieją się rzeczy zdumiewające i „wszędzie ląduje UFO”.

– Rzeczniczka Białego Domu to zdementowała, że te niezidentyfikowane obiekty latające nie pochodziły od kosmitów. Panie Tomaszu, gdyby, proszę pana, władze Stanów Zjednoczonych nie trzymały palca na atomowym cynglu, to może by to było śmieszne, ale wie pan – w takiej sytuacji, to jest bardzo niepokojące, bo to znaczy, że ten kraj powoli przechodzi pod władzę jakichś wariatów – stwierdził Stanisław Michalkiewicz.

Publicysta podejrzewa, że Amerykanie tak naprawdę „niczego nie zestrzelili poza tym chińskim balonem”. Zdaniem Michalkiewicza wskazuje na to, że „nie wiedzą, co zestrzelili, nie wiedzą, gdzie to spadło”.

– Niczego nie zestrzelili, tylko, proszę pana, taki dziennikarz śledczy amerykański, renomowany napisał, proszę pana, i to z dowodami, ze szczegółami, że Amerykanie, że CIA, wysadziło w powietrze gazociągi Nord Stream 1 i Nord Stream 2. […]

No to trzeba tutaj UFO uruchomić. Zawsze tak jest, jak, proszę pana, trzeba coś przykryć, a tu jakieś śmierdzące dmuchy się wydostały, a właśnie się wydostały, to trzeba to przykryć, wie pan, UFO. Najlepsze jest UFO. UFO jest dobre na wszystko powiedział Michalkiewicz.

– Wie pan dlaczego UFO jest najlepsze? – zapytał swojego gościa Tomasz Sommer.

– Nie wiem.

– Bo jest niezidentyfikowane.

W dalszej części programu Stanisław Michalkiewicz dalej naśmiewał się z Amerykanów wierzących w UFO.

– Kongres, kilka miesięcy temu, Kongres zupełnie na trzeźwo przeprowadził specjalną sesję na temat UFO. Wie pan, wszyscy byli, tak przynajmniej mówili, że są trzeźwi – powiedział.

Michalkiewicz powiedział jednak, że być może nikt nie poinformował o tym prezydenta Joe’go Bidena. Dalej publicysta stwierdził, że rozmowa o UFO to są „bzdury”.

==================================

W 2016 roku została podpisana umowa polsko-ukraińska, która zakłada nieodpłatne przekazanie m.in. uzbrojenia. Czemu była tajna?

W 2016 roku została podpisana umowa polsko-ukraińska, która zakłada nieodpłatne przekazanie m.in. uzbrojenia. Czemu była tajna?

Michalkiewicz o polskiej pomocy dla Ukrainy. „Wszystko się wyjaśniło”

https://nczas.com/2023/02/03/michalkiewicz-o-polskiej-pomocy-dla-ukrainy-wszystko-sie-wyjasnilo/

Stanisław Michalkiewicz na kanale TV ASME zwrócił uwagę na polską pomoc dla Ukrainy. Publicysta ujawnił, że już w 2016 roku została podpisana umowa polsko-ukraińska, która zakłada nieodpłatne przekazanie m.in. uzbrojenia czy mienia niebojowego z zasobów sił zbrojnych.

Michalkiewicz zaznaczył, że szef kancelarii ukraińskiego prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego „powiedział, że ma bardzo interesujące sygnały z Polski ws. przekazania Ukrainie myśliwców F-16”.

– Amerykanie zareagowali, że o tym nie ma mowy, żeby przekazywać, żeby Polska suwerenną decyzją przekazywała Ukrainie myśliwce F-16. Na otarcie łez proponują, że im przekażą rakiety dalekiego zasięgu, co oczywiście doprowadziłoby do rozszerzenia wojny poza granice Ukrainy. No a w tym momencie tylko krok od tego, żeby ta wojna rozszerzyła się również na inne terytoria. Ale nie uprzedzajmy faktów – stwierdził Stanisław Michalkiewicz.

Wyjaśnił też, „dlaczego szef kancelarii prezydenta Zełeńskiego ma takie pozytywne sygnały z Polski”. – Niedawno tutaj postulowałem, żeby wyjaśnić urzędowo – że tak powiem – w Sejmie, jaki charakter ma pomoc Polski świadczona Ukrainie. Otóż, wszystko się wyjaśniło – powiedział.

– Okazuje się, że 2 grudnia 2016 roku, a więc ładnych kilka lat przed rosyjską inwazją na Ukrainę, rząd polski zawarł z rządem ukraińskim umowę, która została dlaczegoś opublikowana w Monitorze Polskim trzy lata później – dopiero w 2019 roku, pod pozycją 50. – dodał.

Michalkiewicz odnosił się tu do Umowy ogólnej między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Gabinetem Ministrów Ukrainy w sprawie wzajemnej współpracy w dziedzinie obronności, sporządzonej w Warszawie dnia 2 grudnia 2016 r.

Publicysta wskazał na art. 12 tej umowy, który „przesądza sprawę, że nieodpłatnie ta pomoc jest świadczona, i to zarówno w sprzęcie bojowym i niebojowym, wojskowym i cywilnym”.

– Polska się zobowiązała do dostarczenia Ukrainie właściwie wszelkich zasobów, jakimi dysponuje, bo nie ma żadnej górnej granicy tej pomocy – zaznaczył.

„1. W razie stanu wyjątkowego, katastrofy naturalnej lub stanu wojennego ogłoszonego na terytorium jednej lub obu Stron, mogą one wzajemnie proponować sobie niezwłoczne wsparcie.
2. Wsparcie, o którym mowa w ustępie 1 niniejszego artykułu, będzie odbywać się na zasadach określonych w prawie wewnętrznym Strony udzielającej tego wsparcia i będzie obejmować:

1) nieodpłatne przekazania uzbrojenia, produktów podwójnego zastosowania i mienia niebojowego pochodzącego z zasobów sil zbrojnych jednej ze Stron;

2) specjalne doradztwo i wsparcie wraz z czasową wymianą wyszkolonego i kompetentnego personelu wojskowego i cywilnego w celach wykonania uprzednio określonych prac i świadczenia usług.

3. W zakresie przewidzianym prawem wewnętrznym Stron, wyposażenie, zapasy, produkty i materiały czasowo wwiezione na terytorium Strony i wywiezione z niego w związku ze wsparciem, o którym mowa w ustępie 1 niniejszego artykułu, będą zwolnione z podatków, ceł i innych opłat” – czytamy w art. 12 przywołanej ustawy.

– Jak tak dalej pójdzie, to będziemy liczyć tylko, w razie czego, na Matkę Boską, że nas tutaj obroni, bo – jak wiadomo – w Polsce są takie warianty zwyczajne i cudowne. Zwyczajny wariant to jest taki, że Matka Boska nas tam uchroni przed nieszczęściami. No a cudowny – to nie śmiem sobie aż tego wyobrażać – skwitował Michalkiewicz.

Ukraina Izraelem Europy? Nauki z “Lalki”.

Ukraina Izraelem Europy?

Stanisław Michalkiewicz  2 lutego 2023 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5331

Kto by pomyślał, że na wzorowej Ukrainie coś takiego się zdarzy? Wprawdzie jest wojna, ale na wojnie – jak to na wojnie – dobrzy są po jednej, to znaczy – „naszej” stronie, podczas gdy po drugiej stronie nie ma ani jednego sprawiedliwego – jak w Sodomie i Gomorze. Mówię „po naszej”, bo za sprawą pana premiera Morawieckiego i pana prezydenta Dudy zniknęły wszelkie granice poświęcenia, jakie Polska może ponieść dla świętej sprawy ukraińskiej. Bo wojna – jak to bywa w takich sytuacjach – toczy się o świętą sprawę ukraińską, a konkretnie o to – co właśnie ujawnił Departament Stanu – że USA chciałyby przekształcić Ukrainę w swój nietonący europejski lotniskowiec – taki sam, jakim na Bliskim Wschodzie jest Izrael.

Ukraina jako Izrael Europy? Brzmi całkiem nieźle, zwłaszcza, że prezydent Zełeński ma przecież znakomite korzenie. W takiej sytuacji przed Polską otwierają się raczej przygnębiające perspektywy, w postaci roli ubogiego krewnego Ukrainy. Teraz wprawdzie – jak powiedział rzecznik MSZ, pan Jasina – jesteśmy już „sługą narodu ukraińskiego”, ale jeszcze traktowanym przyzwoicie, oczywiście, jak na garbatego, bo taki np. pan ambasador Melnyk w nagrodę za pochwały Stefana Bandery został awansowany na wiceministra spraw zagranicznych, a pan prezydent Duda mógł się w tej sytuacji tylko oblizać – ale kiedy Departament Stanu zrobi na Ukrainie to, co ma zrobić, to kto wie, czy w razie potrzeby Kijów nie chwyci kija i swoim sługom porządnie nie wygarbuje skóry, żeby nikomu nie przewróciło się we łbie. Jak widzimy, nasi Umiłowani Przywódcy prowadzą nas ku świetlanej przyszłości, a w tej sytuacji możemy sobie życzyć, żeby przynajmniej gorzej nie było, to znaczy – żeby gwoli przypodobania się Naszemu Najważniejszemu Sojusznikowi – nie wmanewrowali nas w wojnę.

Ale plany Departamentu Stanu będą realizowane nie wcześniej, aż po ostatecznym zwycięstwie, o którym wiemy, że jest zatwierdzone aż do odwołania. Tymczasem kiedy my tu na ostateczne zwycięstwo jeszcze niecierpliwie oczekujemy, z Ukrainy nadchodzą wieści o kuracji przeczyszczającej, jaką wobec swoich współpracowników zastosował prezydent Zełeński. Czy zasugerował mu to Departament Stanu, który Ukrainę w charakterze niezatapialnego lotniskowca w Europie widzi dopiero po wyplenieniu tam korupcji, czy złożyły się na tę kurację jakieś inne, zagadkowe przyczyny – mniejsza z tym, bo tak czy owak kuracja się rozpoczęła. Konkretnie chodzi o to, że do prezydenta Zełeńskiego dotarły informacje, że intendentura niezwyciężonej ukraińskiej armii kupowała dla niej żywność po cenach trzykrotnie wyższych od rynkowych.

Nas, wychowanych na „Lalce” Bolesława Prusa, takie rzeczy nie powinny dziwić. Wszak sztandarowa postać naszego literackiego kapitalizmu, pan Stanisław Wokulski, prawdziwy majątek zrobił dopiero na dostawach wojskowych, a nie na sodomii ze starą Minclową. Jak pamiętamy, pan Stanisław sprzedawał wojsku doskonałą mąkę. Jak tylko żołnierze najedli się chleba z tej mąki upieczonego, to ruszali na nieprzyjaciela z nieopisaną furią, a nieprzyjaciel uciekał, gęsto zaścielając pole trupem.

Coś podobnego dzieje się na Ukrainie, gdzie „bandyci Putina” ponoszą klęskę za klęską, podczas gdy ukraińscy żołnierze rzadko kiedy giną. Jeśli już w ogóle ktoś ginie, to przeważnie cywile, a zwłaszcza dzieci, na które Putin wydaje się być szczególnie zawzięty. Wprawdzie doradzający prezydentowi Zełeńskiemu pan Mychajło Podolak twierdzi, że od początku ruskiej inwazji zginęło 13 tysięcy Ukraińców, ale to chyba nieprawda, bo skąd by wzięły się tam takie straty? Po stronie rosyjskiej – powiada pan Podolak – zginęło 180 tysięcy – ale ta liczba wydaje się stanowczo za mała. Rosjan musiało, a wręcz powinno zginąć trzy, albo cztery razy więcej, no bo jakże inaczej?

Jak widzimy, jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej, a w tej sytuacji cała ta kuracja przeczyszczająca przypomina szukanie dziury w całym. No bo – powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – co z tego, że intendentura kupowała dla wojska żywność trzy razy drożej? Nie w cenie tkwi tajemnica sukcesu, tylko w jakości mąki, czy kaszy – a te musiały być pierwszorzędnej jakości, bo czy w przeciwnym razie niezwyciężona armia ukraińska odnosiłaby takie błyskotliwe sukcesy? Lektura „Lalki” nie pozostawia pod tym względem najmniejszych wątpliwości, więc o co tyle hałasu? To pytanie trzeba postawić tym bardziej, kiedy uświadomimy sobie, że owszem – intendentura kupowała żywność dla armii po cenach trzykrotnie wyższych od rynkowych – ale od kogo kupowała, to znaczy – komu te trzykrotnie wyższe ceny płaciła i kto się z kwatermistrzami tą forsą dzielił?

Na ten trop naprowadziły nas wcześniejsze informacje o tym, jak to przy pomocy ONZ i tureckiego prezydenta Erdogana udało się zmłotować Putina, żeby się zgodził na odblokowanie ukraińskiego eksportu rolnego przez Morze Czarne, bo w przeciwnym razie kraje Bliskiego Wschodu i Czarnej Afryki zaczęłyby cierpieć niewymowne katiusze głodowe. Przy okazji ujawniła się ukraińska struktura rolna. Okazało się, że wprawdzie tamtejsi chłopi mogli otrzymać po 2, a nawet 4 hektary ziemi, ale jak je tylko otrzymali, to zaraz je powydzierżawiali agroholdingom oligarchów, którzy w ten sposób stworzyli sobie ogromne latyfundia, w których po staremu pracują ukraińscy kołchoźnicy. No a oligarchowie – jak to oligarchowie – postarali się o zapewnienie sobie politycznej „kryszy”.

Wskutek tego pojawiły się fałszywe pogłoski, jakoby rolnictwo na Ukrainie kontrolowane było przez trzy amerykańskie giganty. Te fałszywe pogłoski zostały jednak natychmiast energicznie zdementowane. Żadnych amerykańskich gigantów nie ma, a nawet gdyby jakimś cudem były, to nie odważyłyby się kontrolować ukraińskiego rolnictwa, bo na Ukrainie obowiązuje surowe prawo, zakazujące cudzoziemcom nabywania ziemi na własność. Ale dzierżawa, to przecież nie własność, więc gdyby istniały te trzy amerykańskie giganty – których oczywiście „nie ma” i gdyby odważyły się kontrolować ukraińskie rolnictwo, to wszystko mogłoby być w jak najlepszym porządku. Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było, tym bardziej, że intendentura ukraińskiej niezwyciężonej armii żywność po trzykrotnie wyższych cenach kupowała od kogoś, kto mógł ją w niebagatelnych ilościach hurtowych sprzedać, bo miał jej pod dostatkiem, no i jemu płaciła.

A czy ten się potem podzielił, z kim trzeba, czy przeciwnie – nie podzielił, się, tylko wszystko chciał chapnąć sam, to taka chciwość zawsze prowadzić musi do nieporozumień, nawet w klubie gangsterów, a cóż dopiero na wzorowej Ukrainie, gdzie rozmowa w takich sprawach bywa krótka.

Mamy nominację na supermocarstwo !

Mamy nominację na supermocarstwo !

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)  •  29 stycznia 2023 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5328

No, nareszcie doczekaliśmy się! I wcześniej mieliśmy powody do satysfakcji, bo na przykład w 1939 i 1940 roku Polska była „natchnieniem narodów” – oczywiście aż do odwołania, to znaczy – do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w 1941 roku, bo odtąd zaczęła być coraz bardziej uciążliwym balastem, którego w roku 1945 nasi sojusznicy z ulgą się pozbyli, cofając uznanie rządowi Rzeczypospolitej, a nawet nie dopuszczając polskich żołnierzy na defiladę zwycięstwa, żeby nie drażnić sojusznika naszych sojuszników. Nie ma jednak rzeczy doskonałych, więc pretensji do nich mieć nie możemy tym bardziej, że wystarczy trochę poczekać, by wreszcie się doczekać.

No i doczekaliśmy się! Oto były oficer brytyjskiej piechoty morskiej, pan Ryszard Kemp napisał w „The Telegraph”, że Niemcy zostały „upokorzone” przez Polskę, która na naszych oczach staje się „supermocarstwem”. Chodzi oczywiście o sprawę przekazania Ukrainie czołgów marki „Leopard”. Polska zadeklarowała, że przekaże całą ich kompanię, to znaczy – 14 sztuk, ale nie od razu, bo najpierw musi powstać „międzynarodowa koalicja”, która po uzyskaniu zgodny Niemiec, jako producenta tych maszyn, przekaże Ukrainie czołgi. Na takie dictum naszych Umiłowanych Przywódców jakby ktoś na sto koni wsadził, więc z tego wrażenia zapomnieli zwrócić się do Niemiec o pozwolenie. Dopiero kiedy niemiecka ministressa obrony powiedziała, że żadne pismo z Polski do nich jeszcze nie wpłynęło, a kiedy wpłynie, to oni się zastanowią, pan minister Rau się zreflektował i stosowne pismo wysłał – o czym triumfalnie poinformował pan wicepremier i minister obrony Mariusz Błaszczak.

Ale to rzecz bez znaczenia, bo supermocarstwo może sobie pozwolić na pewną nonszalancję w stosunkach międzynarodowych tym bardziej, że recenzja pana Kempa wcale nie jest gołosłowna. Twierdzi on, że Polska zrobiła dokładnie to, co powinni zrobić Niemcy. A co powinni zrobić Niemcy? Niemcy powinni zrobić to co Polska, to znaczy – mieć więcej czołgów i haubic niż Niemcy, no i 300 tysięcy żołnierzy, a nie 170 tysięcy. Co prawda Polska chyba tylu czołgów nie ma, bo – jak ujawnił w Davos pan prezydent Andrzej Duda – ponad 200 swoich czołgów przekazała Ukrainie i to nie z żadnych rezerw, bo tych Polska nie ma, tylko zwyczajnie – zabierając je, podobnie jak i wspomniane przez pana Kempa haubice – z polskich jednostek liniowych. Wprawdzie kupiła w Korei Południowej bodajże 1000 czołgów, ale na razie trafiło do Polski bodajże 10, a reszta – najwcześniej za rok.

Na szczęście w naszym fachu nie ma strachu, bo przez ten rok będzie broniła Polski świeżo uzyskana reputacja supermocarstwa. Niemcy, to co innego; przy okazji wojny na Ukrainie ogłosiły, że zwiększają wydatki na Bundeswehrę o 100 mld euro rocznie. Myślę, że w ten sposób przygotowują się do utworzenia niezależnych od NATO europejskich sił zbrojnych, o których marzą od od najmniej 33 lat. Skoro tak, to nie będą przecież pakowały forsy w zakupy uzbrojenia, by potem wysłać je na Ukrainę, gdzie mogą zostać zniszczone przez Putina, tylko trzymać je u siebie. Dlatego postawiły Amerykanom warunek, że owszem – przekażą Ukrainie „Leopardy”, ale dopiero, jak Ameryka przekaże jej swoje „Abramsy” – na co amerykański sekretarz obrony Lloyd Austin zareagował w Ramstein ledwie skrywanym oburzeniem. Amerykanie bowiem nie życzą sobie żadnych niezależnych od NATO europejskich sił zbrojnych, ale Niemcy uważają akurat odwrotnie. Tedy nie zaczyna się budowania armii od tego, że się państwo rozbraja, tylko że się je uzbraja. Polska, to co innego, Polska jest supermocarstwem, więc może jednocześnie i budować armię i rozbrajać państwo na rzecz Ukrainy – za co zachwycony pan Kemp nie może się nas nachwalić, podobnie jak brytyjska prasa w 1939 roku, że to nie oni, tylko Polska dała się wkręcić w niemiecką maszynkę do mięsa.

Najciekawsze jest to, że ani nasi Umiłowani Przywódcy, ani publicyści, na przykład – z prorządowego, „poświęconego” portalu „Fronda”, nie dostrzegają w tych pochwałach pana Kempa ukrytej ironii, tylko chyba myślą, że to wszystko naprawdę.

Na razie jednak, jak przystało na supermocarstwo, Polska wstrzymuje oddech przed przyjęciem ostatecznej wersji ustawy o Sądzie Najwyższym – czy Senat wniesie jakieś „poprawki”, które trzeba będzie w Sejmie odrzucić, ale wtedy nie jest pewne, czy obóz zdrady i zaprzaństwa znów taktownie wstrzyma się od głosu, czy też stanie dęba, co szalenie skomplikowałoby sytuację. A przecież jest jeszcze pan prezydent Duda, który deklarował, że nieugięcie stanie na nieubłaganym gruncie porządku konstytucyjnego, a także stabilności nominacji sędziowskich. Tymczasem – jak zapewnił nas pan premier Morawiecki i pan minister Szynkowski (vel Sęk), któremu Komisja Europejska podyktowała formułę bezwarunkowej kapitulacji Polski, żadnych poprawek być tu nie powinno, bo inaczej forsa nie zostanie odblokowana. A rząd czeka na to odblokowanie, niczym kania dżdżu, bo prawdopodobnie na to konto wcześniej się zapożyczył u lichwiarzy, a forsę wydał nie tylko na programy rozrzutnościowe, ale również – na pomoc dla Ukrainy. Okazało się, że tylko na socjal dla ukraińskich uchodźców rząd wydał co najmniej 3 mld złotych, nie licząc wydatków poniesionych przez samorządy, zwłaszcza w okresie euforii, który na szczęście już minął. Tymczasem wydatki na pomoc wojskową w uzbrojeniu, amunicji, dostawach paliw i energii elektrycznej są wielokrotnie większe, Jeszcze we wrześniu rząd przechwalał się, że wartość dotychczasowej pomocy sięgnęła 1 procenta PKB, czyli około 30 mld złotych, więc od tamtej pory mogła dojść już do 50 mld.

Ile warta jest konkretnie – tego opinia publiczna w Polsce nie wie, podobnie jak nie wie nawet tego, czy świadczona jest ona przez Polskę Ukrainie za darmo, czy też może Polska ma jakieś, niechby i bezwartościowe, ukraińskie weksle tytułem zabezpieczenia zwrotu tej pożyczki. Ciekawe, że nawet nieprzejednana opozycja nigdy rządu o to nie zapytała, a jedynie poseł Krzysztof Bosak w Konfederacji ośmiela się tę sprawę poruszać, jednak nie w postaci formalnej interpelacji, tylko w wypowiedziach dla mediów, na które oczywiście nikt nie reaguje, a jeśli już, to najwyżej w postaci inwektyw, że „ruskie onuce” – i tak dalej. Gorliwość ormowców politycznej poprawności idzie tak daleko, że interpelowali niedawno pana Stanisława Żaryna z bezpieki, kiedy wreszcie bezpieka po swojemu zrobi porządek z ruskimi onucami, żeby już nikt nie zadawał kłopotliwych pytań. Pan Żaryn udzielał odpowiedzi wymijających, bo widocznie bezpieka ma dziś większe zmartwienia, na przykład – z hiszpańskimi nurkami, którzy zabłąkali się aż do Zatoki Gdańskiej.

Tymczasem zbliżają się wybory, a wraz z nimi nabiera aktualności sprawa list; czy nieprzejednana opozycja wystawi jedną listę, podporządkowując się w ten sposób politycznemu kierownictwu Volksdeutsche Partei Donalda Tuska, czy każdy będzie próbował pokonać Naczelnika Państwa na własną rękę. Na razie z koncepcji wspólnej listy wyłamał się pan Szymon Hołownia, co nikogo nie powinno dziwić, bo pan Hołownia jest na scenie politycznej naszego bantustanu wynalazkiem amerykańskim na wypadek, gdyby PiS się zaśmierdziało. Toteż nic dziwnego, że ani mu w głowie iść pod komendę niemiecką, a tymczasem PiS, czując memento w osobie pana Hołowni, bohatersko walczy, by Nasz Najważniejszy Sojusznik się do niego nie zniechęcił i w podskokach spełnia nie tylko jego pragnienia, ale nawet je odgaduje, więc na razie nie ma powodów, by na scenie politycznej naszego bantustanu dokonywać jakichś podmianek. Dzięki temu pan Kemp może bez obaw sadzić nam komplementy, że oto stajemy się supermocarstwem, a nasi Umiłowani Przywódcy aż mruczą z zadowolenia.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Noworoczne marzenia i cuda. ORLEN: cud mniemany… W oparach podległości.

Noworoczne marzenia i cuda. ORLEN: cud mniemany…

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)  •  8 stycznia 2023 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5316

Najważniejszym wydarzeniem dni ostatnich w naszym kraju były oczywiście „sylwestry marzeń”. Najwyraźniej nasi Umiłowani Przywódcy próbują nawiązywać do tradycji starożytnych, przynajmniej niektórych. Na przykład Unia Europejska ewoluuje w stronę despotii w jej przerażającym, asyryjskim wydaniu. Pod pewnymi względami Asyria z czasów Sargona wydaje się nawet bardziej atrakcyjna, bo wtedy nikomu jeszcze nie przychodziło do głowy, by nakazywać ludziom, co wolno im jeść, a czego nie wolno, podczas gdy teraz, pod pretekstem zdrowotności, jesteśmy z takimi pomysłami coraz intensywniej oswajani. Jeśli tylko odsetek wariatów w Parlamencie Europejskim nieznacznie wzrośnie, to tylko patrzeć, jak opracują optymalną dietę, oczywiście „przyjazną” dla „planety”, polegającą na recyklingu wszelkich cielesnych sekrecji.

Przewidział to jeszcze w latach 70-tych Stanisław Lem opisując kongres na którym delegacja japońska prezentowała projekt samodzielnego domu-miasta, w którym nawet „poty śmiertelne” oraz wszystkie inne cielesne sekrecje byłyby ponownie wykorzystywane przy produkcji żywności. Prelegenci rozdawali nawet opakowane w folię paszteciki, które uczestnicy konferencji ukradkiem upychali wz oparciach foteli i innych zakamarkach.

Ale to jeszcze pieśń przyszłości, natomiast już teraz, to znaczy – w dniach ostatnich – nasi Umiłowani Przywódcy nawiązali do rzymskiego hasła „panem et circenses”, co się wykłada, że chleba i igrzysk. Ponieważ na odcinku chleba perspektywy rysują się mgliście i nawet optymiści z kręgów rządowych dopuszczają możliwość inflacji powyżej 20 procent, to w tej sytuacji pozostają igrzyska, które przybrały postać wspomnianych „sylwestrów marzeń”. Służą one nie tyle może zabawie, bo najlepiej bawią się na tych imprezach tak zwane „gwiazdy” – jak uprzejmie nazywani są wyrobnicy przemysłu rozrywkowego – bo oni dostają za to pieniądze, podczas gdy publiczność statystuje tam za darmo. Potem te „sylwestry” służą do wzajemnego się okładania w ramach rywalizacji między obozem rządowym i obozem nierządnym – bo obecnie w Polsce w walce politycznej wykorzystywane jest dosłownie wszystko. W dodatku w rządowej telewizji wystąpili jacyś Murzyni, którzy pozakładali sobie na rękawy tęczowe opaski na znak solidarności nie tylko z sodomczykami, ale również – z Żydami – co pokazuje, że wiedzą, komu trzeba się podlizywać. Jednak 8 milionów widzów, którzy ten „sylwester marzeń” w rządowej telewizji oglądali, zostało wpędzonych w potężny dysonans poznawczy tym bardziej, że pan premier Morawiecki i pan Joachim Brudziński zaprezentowali się w charakterze zwolenników „tolerancji”, co dodatkowo wzbudziło najgorsze obawy.

Ale okładanie się „sylwestrami marzeń” dokonuje się niejako na marginesie sporów głównego nurtu. W głównym nurcie znalazł się spór o sprzedaż przez Orlen udziałów w gdańskiej rafinerii firmie Saudi Aramco – bo tak kazała nam zrobić Unia Europejska. Toteż spór nie dotyczy samej sprzedaży, bo Unii Europejskiej nawet nieprzejednana opozycja sprzeciwić by się nie ośmieliła, tylko tego, czy w umowie zostały zawarte zabezpieczenia przed ewentualną odsprzedażą tych udziałów przez Saudi Aramco na przykład – zbrodniarzowi wojennemu Putinowi. Nieprzejednana opozycja, czyli obóz zdrady i zaprzaństwa twierdzi, że takich zabezpieczeń nie ma, podczas gdy rząd i prezes Orlenu pan Obajtek utrzymują, że wszystko jest pod kontrolą. Jak pisał rosyjski bajkopisarz Kryłow bajce o łabędziu, szczupaku i raku: „Кто виноват из них кто прав судить не нам”, co się wykłada, że to nie nasza rzecz orzekać, kto ma rację, a kto jej nie ma, ale sprawa jest oczywiście rozwojowa, bo zainteresowanie nią objawił prezes Najwyższej Izby Kontroli, pan Marian Banaś, który ani wobec rządu, ani wobec prezesa Obajtka z pewnością nie będzie obserwował żadnej staroświeckiej rewerencji.

Skoro jednak jesteśmy przy Orlenie, to koniecznie musimy odnotować cud gospodarczy, jaki objawił się za sprawą Komisji Europejskiej, rządu i pana prezesa Obajtka. Otóż Komisja Europejska z dniem 1 stycznia nakazała położyć kres tarczy inflacyjnej, co oznaczało konieczność odejścia od 8-procentowej stawki podatku VAT na paliwa ku stawce 23 procent. I tak się stało – tymczasem ceny paliw na stacjach Orlenu ani drgnęły. Zatem – cud niewątpliwy, zaistniały dzięki zbiorowej mądrości partii i rządu. Ale w dzisiejszej epoce powszechnego niedowiarstwa natychmiast pojawiły się podejrzenia, że to nie cud, a tylko dowód, że PKN Orlen, w zmowie z rządem „dobrej zmiany” po prostu przez wiele miesięcy nadmuchiwał sobie marże, łupiąc w ten sposób obywateli i przyczyniając się do wzrostu inflacji. Pan premier Morawiecki podejrzenia te skomentował w sposób wymijający, że mianowicie powinniśmy się cieszyć, ale podejrzliwców to nie zadowoliło i próbują alarmować Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów – że granda w biały dzień. Prezes UOKiK na razie się „przygląda”, bo on też jest pod władzą postawiony, więc instynkt samozachowawczy podpowiada mu zachowanie ostrożności.

Tymczasem wszyscy przestępują z nogi na nogę w oczekiwaniu, co też wydarzy się 11 stycznia, kiedy to na rozkaz Pani Kierowniczki Sejmu, będzie on debatował nad ustawą o Sądzie Najwyższym. Założenia do tej ustawy Komisja Europejska podyktowała panu ministrowi Szynkowskiemu (vel Sękowi) w ramach formuły bezwarunkowej kapitulacji Polski, która wtedy – być może – dostanie środki z funduszu odbudowy. Pan premier Morawiecki żałośliwie przedstawia, ile to „żłobków”, „przedszkoli” i „szkół” można by za to zbudować, ale nie jest to do końca pewne, bo Wielce Czcigodny Jacek Saryusz-Wolski z Parlamentu Europejskiego twierdzi, że przeważającą część tej forsy Polska będzie musiała przeznaczyć nie na żadne tam „żłobki”, tylko na walkę z klimatem i cyfryzację.

Ale na „walce z klimatem” też można się obłowić, toteż nieprzejednana opozycja już nie może się doczekać bezwarunkowej kapitulacji Polski i z pewnością zagłosuje za ustawą o SN w brzmieniu podyktowanym przez Komisję Europejską. Pan premier w roku wyborczym, chyba wolałby jednak uniknąć takiej ostentacji, by ustawę przepychać przy pomocy opozycji, więc na 4 stycznia zaprosił wszystkich posłów Solidarnej Polski na rozmowę ostatniej szansy. Jak się to wszystko skończy – trudno powiedzieć, bo jest jeszcze pan prezydent Duda, który już raz wymusił na Pani Kierowniczce Sejmu przesunięcie debaty na styczeń, a przy różnych okazjach zapowiada, że nie zejdzie z nieubłaganego gruntu porządku konstytucyjnego i niepodważalności nominacji sędziowskich.

Tymczasem z drugiej strony i pan premier Morawiecki i jego ministrowie podkreślają, że nie może być „znaczących odstępstw” od podyktowanej przez Komisję Europejską formuły, więc ustalenie, w jaki sposób i pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić, może okazać się trudne.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).