Tak długo, jak dopuszczalnym rozwiązaniem jest przemoc, nie ma żadnej konstytucyjnej drogi naprawienia prawnego chaosu w Polsce. Brukselskie elity patrzą na to, co robi Donald Tusk, z wielką sympatią, mając nadzieję, że Polacy stracą zaufanie do instytucji własnego państwa i zgodzą się na projekt centralizacji Unii Europejskiej, czyli de facto swoisty unijny rozbiór. Mówił o tym w rozmowie z red. Łukaszem Karpielem w PCh24 TV mec. Jerzy Kwaśniewski, prezes Ordo Iuris.
– Mamy do czynienia z wydarzeniami, których nigdy nie doświadczaliśmy w wolnej Polsce. Ważnie wybrane władze państwowe nie tylko ignorują ważne werdykty sądu czy ważne decyzje prezydenta Rzeczpospolitej, ale naruszają też bardzo szczególny szacunek wobec Głowy Państwa, która jako symbol jedności narodowej jest w Polsce strażnikiem Konstytucji i łączy w sobie elementy wszystkich władz: sądowniczej, wykonawczej i ustawodawczej – powiedział gość programu „Prawy Prosty”.
– Najazd policji na Pałac Prezydencki i porwanie stamtąd dwóch posłów objętych prezydenckim aktem łaski – to działania skandaliczne i bezprawne – powiedział. – To wyzwanie rzucone nie tylko Prezydentowi, ale również Sądowi Najwyższemu i Trybunałowi Konstytucyjnemu, bo wszystkie organy wyraźnie wskazywały na skutki aktu ułaskawienia sprzed ośmiu lat– wskazał.
– Nie upatrywałbym źródeł tego kryzysu w Konstytucji. Źródła tego kryzysu są bardzo konkretne – to konkretna osoba. Jest nią Donald Tusk. To Donald Tusk doprowadził do pożaru, do sytuacji, w której polski ustrój i polska praworządność płoną. Nie ma żadnej symetrii pomiędzy naruszeniami, które miały miejsce przez ostatnich 10 lat a tym, co dzieje się od kilku tygodni, odkąd ukonstytuował się rząd Donalda Tuska. To są działania całkowicie bezprecedensowe. To jest całkowite ignorowanie prawa, całkowity brak poszanowania dla ładu prawnego. To jest budowanie swojego własnego ładu prawnego w oparciu o siłę. Dlaczego? Bo stoją za to siłą obce mocarstwa. Tusk jest absolutnie pewien, że żadna wewnętrzna siła nie będzie w stanie go rozliczyć za bezprawie, którego się dopuszcza – wskazał.
– Mamy do czynienia z barbarzyńcą, który uderza w ład prawny – dodał.
– Mam absolutną pewność, że członkowie tego rządu – przynajmniej ci, którzy mają nadzór nad resortami siłowymi – zdają sobie sprawę, że przekroczyli granicę, po której nie wolno już oddawać władzy, ponieważ dojdzie do rozliczenia. Władza i utrzymanie się przy władzy ma stać się gwarancją bezkarności tego, czego się dopuszczają – wskazał. Jak dodał, chodzi tu nie tylko o odpowiedzialność karną, ale również cywilną, bo na przykład działania ministra pułkownika Bartłomieja Sienkiewicza wiążą się z wyrządzaniem setek milionów złotych szkód w majątku publicznym – stwierdził.
Jak podkreślił, działania wobec TVP w ocenie wielu prawników, z obu stron sporu, były bezprawne, natomiast skutki tych działań są niezmiernie poważne: zajęcie budynków, likwidacja niektórych kanałów, mające dalekosiężne efekty finansowe dla budżetu. – To wszystko spowodowało gwałtowny spadek wartości tej spółki – powiedział, mówiąc o TVP Info. – Za te szkody odpowiada z jednej strony Skarb Państwa, ale z drugiej – również osoby, które dopuszczały się tych działań. Jeżeli zaczęto by je rozliczać, to nikt się nie wypłaci. Dlatego jedynym dla nich ratunkiem […] będzie utrzymywanie się przy władzy– wskazał.
Według mec. Jerzego Kwaśniewskiego Tusk działa tak ostro, bo wie, że w ten sposób zmusza obecną opozycję do wyboru pomiędzy dwiema drogami: albo potulność, albo wyjście na ulice i próba siłowego przejęcia władzy.
– Donald Tusk doskonale zdaje sobie sprawę, że wymusza wybór pomiędzy tymi dwiema ścieżkami. Jeżeli zaczyna pakować do więzień posłów PiS, wbrew prawu, jeżeli podważa legitymizację Sejmu, bo Sejm pozbawiony wbrew prawu dwóch posłów nie może przegłosować budżetu to doprowadza do tak daleko idącego kryzysu konstytucyjnego, że albo wszyscy przymkną oczy, albo […] doprowadzi do przesilenia siłowego, ale wówczas sytuacja będzie nieobliczalna – powiedział.
Jak wyjaśnił, rozwiązaniem tej sytuacji byłaby współpraca PO z PiS dająca większość konstytucyjną, ale żadna ze stron nie chce takiej współpracy nawiązywać. Pewną ewentualnością jest też skrócenie kadencji Sejmu i Senatu ze względu na nieuchwalenie budżetu, co mógłby zrobić Prezydent w związku z formalnym zarzutem dotyczącym braku dwóch posłów. Jednak według prezesa Ordo Iuris to doprowadziłoby wyłącznie do eskalacji. – Tutaj nie ma konstytucyjnie rozstrzygających kroków – powiedział.
Zdaniem mec. Jerzego Kwaśniewskiego na to, co dzieje się w Polsce, z dużą sympatią patrzą tacy ludzie jak Guy Verhofstadt, zainteresowani „złamaniem” państw narodowych i szybką centralizacją Unii Europejskiej. – Mogą myśleć z dużą nadzieją: im gorzej w Polsce, im większy chaos, im mniejsze zaufanie do instytucji państwa Polskiego, tym większa szansa, że Polacy w końcu podpiszą się w referendum pod traktatem rozbiorowym, stwierdzając: niechże mocarstwa ościenne zaprowadzą spokojność w ojczyźnie naszej.
Nie milknie dyskusja [PROTESTY, panie !! md] dotycząca wprowadzenia w polskich miastach Stref Czystego Transportu. Ich utworzenie wymusza na Polsce, przyjęty przez poprzedni rząd, Krajowy Plan Odbudowy. Najczęściej podnoszonym argumentem za koniecznością wprowadzenia SCT jest przekroczenie norm emisji tlenków azotu. Okazuje się jednak, że na nieporównywalnie wyższe stężenia NOx niż w zatłoczonych centrach miast narażeni jesteśmy we własnej kuchni.
W tych polskich miastach strefy czystego transportu są “pewne”
Przypomnę – w Krajowym Planie Odbudowy i Zwiększenia Odporności, bo tak brzmi pełna nazwa liczącego 519 stron dokumentu, ujęte jest “wyzwanie nr 7 – “Stan infrastruktury, struktura i bezpieczeństwo transportu służącego konkurencyjnej, zielonej gospodarce i inteligentnej mobilności”. Ten punkt wprost wspomina o “nowych rozwiązaniach ustawowych w zakresie obowiązkowych Stref Czystego Transportu”. W Krajowym Planie Odbudowy czytamy, że:
Wprowadzone zostanie obowiązkowe tworzenie Stref Czystego Transportu w miastach o liczbie mieszkańców powyżej 100 tys., gdzie występuje przekroczenie szkodliwych substancji w stosunku do progów UE zanieczyszczenia powietrza, oraz rozszerzona zostanie możliwość ich wprowadzenia na wszystkie obszary miejskie niezależnie od liczby mieszkańców w terminie do 30 czerwca 2024 roku.
Zgodnie z zapisami KPO miasta, na terenie których stwierdzono przekroczenie średniorocznych norm emisji NO2, będą miały 9 miesięcy od dnia otrzymania informacji o przekroczeniu poziomu stężenia NO2, na utworzenie na swoim terenie miasta Strefy Czystego Transportu. Z najnowszych zweryfikowanych danych wynika, że w 2022 roku przekroczenia takie zanotowano w czterech polskich miastach:
Czy lockdown oczyścił powietrze w miastach?
Jak dowiadujemy się w Generalnym Inspektoracie Ochrony Środowiska, zgodnie z polskimi normami dopuszczalny poziom dwutlenku azotu określony jest dla dwóch czasów uśredniania wyników pomiarów: dla jednej godziny, gdzie poziom dopuszczalny dwutlenku azotu wynosi 200 µg/m3, przy czym dopuszczalne jest 18-krotne przekroczenie tej wartości w ciągu roku kalendarzowego, dla jednego roku kalendarzowego, gdzie poziom dopuszczalny wynosi 40 µg/m3 (na tym pomiarze bazują zapisy KPO). Czy poziom natężenia ruchu kołowego rzeczywiście przekłada się na zawartość NO2 w powietrzu?
Dowody na taką tezę znajdziemy np. w promującym powstanie stref czystego transportu serwisie “sct.powly.pl”. Czytamy w nim np. – w punkcie pomiarowym w pobliżu skrzyżowania al. Wiśniowej i ul. Powstańców Śląskich we Wrocławiu – średnie stężenie NO2 przez lata wynosiło między 45-55 µg/m³. Jedynie w 2020 roku, gdy w wyniku lockdownu ruch na niektórych odcinkach zmalał aż o 80 proc, poziom NO2 spadł do poziomu poniżej – dopuszczalnego przepisami – stężenia 40 µg/m³. Koniec ograniczeń w ruchu sprawił jednak, że już w 2021 roku, poziom zanieczyszczenia powietrza tlenkami azotu ponownie wzrósł, tym razem do około 47,2 µg/m³.
W oparciu i takie dane można przyjąć, że zmniejszenie ruchu samochodowego w centrum rzeczywiście wpłynęło na jakość powietrza w okolicy punktu pomiarowego. Serwis “sct.powly.pl” przekonuje też, że w Śródmieściu – na Al. Niepodległości we Wrocławiu – poziom zanieczyszczenia NO2 w latach 2013-19 wahał się między 50 a 60 µg/m³, aby w roku lockdownu (2020) spaść do 38 µg/m³. W kolejnych latach – 2021-2022 – poziom zanieczyszczenia tlenkami azotu ponownie wzrósł tam powyżej 40 µg/m³. Dowodzi to, że ograniczenie ruchu kołowego rzeczywiście przynieść może pewną poprawę jakości powietrza, chociaż – nawet w ujęciu procentowym – nie jest ona duża.
Kuchenki gazowe gorsze niż stare diesle. Wyznacz strefę w swojej kuchni!
Dane cytowane przez serwis promujący strefy czystego transportu robią wrażenie, przynajmniej do momentu, gdy nie zapoznamy się z wynikami badań dotyczących… poziomu zanieczyszczenia NO2 w naszych kuchniach. Przykładowo – w 2012 roku amerykański instytut Lawrence Berkeley National Laboratory przeprowadził ciekawe badanie, którego wynikami podzielił się w naukowym periodyku Environmental Health Perspectives. We wnioskach przeczytać można było np., że:
60 proc. domów w Kalifornii, w których gotuje się na gazie, co najmniej raz w tygodniu, osiąga poziomy zanieczyszczeń w pomieszczeniach, które naruszają federalne normy jakości powietrza na zewnątrz.
Na jakie stężenia tlenków azotu narażamy się we własnej kuchni podgrzewając posiłki na gazie?
Powietrze w korku czystsze niż w twojej kuchni?
Ciekawe światło na zagadnienie rzuca – przygotowana przez holenderską organizację pozarządową TNO – analiza dotychczasowych badań w tym zakresie. O holenderskich badaniach przypominają autorzy facebookowego profilu Zrównoważona Mobilność, którzy domagają się “urealnienia” założeń krakowskiej strefy czystego transportu. Przypomnijmy – w Krakowie powstać ma wkrótce jedyna na świecie strefa, czystego transportu, która obejmować ma cały obszar administracyjny miasta, a – w odróżnieniu np. od Londyńskiego ULEZ – polskie przepisy nie przewidują jakiejkolwiek możliwości wjazdu do SCT pojazdów, które nie spełniają norm (w ULEZ wymagana jest opłata dzienna w wysokości kilkunastu funtów).
Obszerny dokument – na który zwracają uwagę przeciwnicy krakowskiej SCT w jej planowanej formie – opublikowany został w końcu 2022 roku. Licząca ponad pięćdziesiąt stron analiza stara się odpowiedzieć na pytania dotyczące poziomu zanieczyszczeń, na jakie narażeni są mieszkańcy Unii Europejskiej i Wielkiej Brytanii wykorzystujący w swoich domach kuchenki gazowe
W kuchni łatwiej o astmę niż na ulicy. UE zakaże kuchenek gazowych?
Uściślijmy – chodzi o publikację naukową, której autorzy analizują liczne dotychczasowe badania w tym zakresie i stawiają bardzo konkretne wnioski. Autorzy dokumentu przypominają np., że już w 2010 roku Światowa Organizacja Zdrowia stwierdziła, że posiadanie kuchenki gazowej wiąże się z 20 proc. większym ryzykiem chorób dolnych dróg oddechowych u dzieci. W dokumencie czytamy też, że w celu ilościowego określenia wpływu zażywania na zdrowie dzieci wykorzystano metabadanie z 2013 roku podsumowujące wyniki 41 badań, z których duża część została przeprowadzona w Europie.
Autorzy przypominają również, że według danych z 2022 roku, aż 32,6 proc. gospodarstw domowych korzysta z kuchenek gazowych. Jakie wnioski płyną z tego dokumentu? Czytamy w nich np., że:
W eksperymentach laboratoryjnych stwierdzono, że średnie stężenia godzinne NO2 w czasie gotowania na gazie mogą wynosić od 214 do 478 µg/m³, przekraczając tym samym zarówno unijne, jak i środowiskowe standardy WHO dla NO2 (200 µg/m³ dla średniej godzinnej).
Oznacza to, że osoba gotująca we własnym mieszkaniu obiad na kuchence gazowej wystawiona jest nawet na 10-ktornie wyższe stężenie NOx, niż w zakorkowanych obszarach centrów miast, w których – w trosce o zdrowie mieszkańców – mają zostać wyznaczone strefy czystego transportu. Autorzy dokumentu wskazują, ponadto że w badaniu terenowym w Birmingham odnotowano szczytowe stężenia NO2 na poziomie – uwaga – 1500 µg/m³.
W świetle takich danych nie ulega wątpliwości, że zdecydowanie lepszy efekt zdrowotny niż strefy czystego transportu, przyniósłby dla obywateli UE zakaz stosowania kuchenek gazowych w domach. Póki co – jak uspokajał w październiku serwis TVN24 powołując się na rzecznika Komisji Europejskiej ds. Energii – Giulię Bedini – EU nie planuje się takiego scenariusza. Faktem jest natomiast, że niektóre państwa sięgnęły już po podobne rozwiązania. Przykładem może tu być Holandia, gdzie od 2018 roku żadne nowo wybudowane budynki nie są już przyłączane do sieci gazowej. Oczywiście trzeba też pamiętać, że zwolennicy utworzenia stref czystego transportu wskazują też na inne zanieczyszczenia, jak np. poziom pyłów zawieszonych.
Trudno jednak zaprzeczyć, że w kontekście badań dotyczących poziomu toksycznych substancji w naszych kuchniach, prozdrowotna argumentacja orędowników SCT zdaje się blednąć. Tym bardziej, że w obliczu upowszechniania się – cięższych od swoich benzynowych odpowiedników – samochodów elektrycznych, których kierowcy mogą przecież wjeżdżać na teren SCT, emisja pyłów zawieszonych z hamulców i opon będzie jeszcze wzrastać.
W ostatnich tygodniach Niemcy stały się areną ogromnych protestów rolników, które sparaliżowały ruch w głównych miastach kraju. Organizacje rolnicze, niezadowolone z polityki rządu, zdecydowały się na masowe demonstracje. Rolnicy, wykorzystując traktory i inne maszyny rolnicze, zablokowali ulice i autostrady, powodując poważne utrudnienia w ruchu.
Protesty, zainicjowane przez Niemiecki Związek Rolników oraz Federalny Związek Transportu Drogowego, Logistyki i Utylizacji, rozpoczęły się pod Bramą Brandenburską w Berlinie. Dziesiątki traktorów zebrały się tam już w niedzielę wieczorem, aby wziąć udział w wiecu zaplanowanym na poniedziałek. Policja i władze lokalne spodziewały się masowych zakłóceń w ruchu drogowym w całych Niemczech, a te oczekiwania szybko się spełniły. Pierwsze blokady miały miejsce już w niedzielę wieczorem, m.in. w Saksonii i Dolnej Saksonii.
Przewodniczący Niemieckiego Związku Rolników, Joachim Rukwied, zapewniał, że protest będzie „pokojowy i demokratyczny”, choć nieuchronnie będzie powodował zakłócenia w ruchu drogowym. Rolnicy wyrazili swoje niezadowolenie wobec planowanych przez rząd podwyżek podatków dla rolnictwa, stwierdzając, że nie ustąpią, dopóki nie zostaną one anulowane.
Protesty są odpowiedzią na planowane przez rząd cięcia dotacji dla sektora rolnego w następstwie kryzysu budżetowego. Rząd Olafa Scholza, pod presją protestujących, częściowo się ugiął pod ich żądaniami, wycofując się z części zmian podatkowych. Zapowiedziano stopniowe wycofywanie ulg podatkowych na olej napędowy dla rolników oraz rezygnację z planowanych podwyżek podatków od pojazdów rolniczych.
Jednakże, rząd Niemiec stoi przed poważnym wyzwaniem finansowym. Trybunał Konstytucyjny zakwestionował wykorzystanie środków pierwotnie przeznaczonych na walkę ze skutkami pandemii na cele klimatyczne, co spowodowało ogromną dziurę budżetową. W odpowiedzi na tę sytuację, rząd próbował zwiększyć obciążenia podatkowe, w tym podatki dla rolników.
Protesty rolników w Niemczech odzwierciedlają rosnące napięcia między potrzebami sektora rolnego a polityką rządową. W obliczu kryzysu finansowego i wymagań ochrony środowiska, rząd Scholza stoi przed wyzwaniem znalezienia zrównoważonej ścieżki, która zadowoli zarówno rolników, jak i spełni szalone cele klimatyczne.
Wygląda jednak na to, że łatwo nie da się osiągnąć kompromisu bo realizacja tych planów wiąże się z likwidacją rolnictwa, tak jak wcześniej zaordynowano i przeprowadza się skutecznie likwidację górnictwa. Pytanie brzmi czy rolnicy dadzą się przekupić jak górnicy czy też będą walczyć rozumiejąc, że gra toczy się nie tylko o ich biznesy ale też o bezpieczeństwo żywnościowe, które przez działania klimatystów może być zagrożone.
Wszyscy się szykują na środę, kiedy odbędzie się kolejny performance sejmowy. Przeszliśmy płynnie z memiczności na akty teatralne, tym razem wszystkie media skupią się na tym, że dwóch skazanych posłów przyjdzie do pracy i kto ich wyniesie chwytem „za wąsik”. Producenci telewizyjni planują już ustawianie kamer i ujęcia, w końcu będzie co pokazywać. Ale równolegle dzieje się coś prawdziwego, praktycznie przemilczanego przez media. Niemiecki pornolJa już tu mówiłem, że doświadczenia kowidowe nie mogą się zmarnować i mamy to samo i teraz. Niemcy stanęły w strajku generalnym, jak w niemieckim pornolu – wszystko stoi. Dołączają rolnicy z Holandii, Francji i Polski, szykuje się coś sporego i spektakularnego, a u nas w mediach dwóch posłów i dzielenie na czworo szpilki polskiego burdla prawnego. No, w działach międzynarodowych cisza jak makiem zasiał, mamy coś o transpolce wykluczonej z zawodów i legendowanie Tuska, że się (ludzie, ludzie!) Unii stawia i będzie stawiał. A więc lud zmediowany ma swoją rzeczywistość wyobrażoną dostarczoną, żyje w niej, a tym czasem lud realny się burzy pod różnymi szerokościami, my zaś, piastowscy, przysypiamy w swojej malignie pozoracji. No, analogia do czasów kowidowych jest uprawniona. Wtedy nie tylko odwracano uwagę od rzeczy zasadniczych, tysiące protestujących przeciwko obostrzeniom znikały z ekranów, wystarczyło tylko postraszyć, albo pokazać jak się trójka zielonych szaleńców przyklejała do asfaltu. To były tematy. Ale mnie urzekła jeszcze inna kowidowa analogia. Wtedy, też jak i dziś, prawie każdy kraj szumiał kowidowo. Austriacy, Niemcy, Brytole, Hiszpanie, Francuzi, Holendrzy, no wszyscy praktycznie, oprócz… Polaków. Tak, to była niespodzianka, ale ten fenomen próbowałem na bieżąco tłumaczyć sobie i Czytelnikom. Zasięgi i znaczenie kowidowych demonstracji poza Polską były ogromne, lud o tym mało wiedział, chyba, że pałą dostał, gdyż trawestując Lema – nie można wrzucić w ułudę siniaka na plecach. Nie tylko chodziło o media, ale i o coś innego. Brakowało koordynacji. Prawacka międzynarodówka Tak, bo gdyby powstała jakaś międzynarodówka kowidowa i wszystkie protesty odbyły się na raz we wszystkich krajach, to nie dałoby się tego zbagatelizować. Ale wtedy globalny sanitaryzm był cwany – dozował z umiarem, raz tu, raz tam, nigdy na raz i tak samo. W związku z tym rozprzęgał timing koordynacji protestów. Wybuchały gdzieś zagłuszane i ignorowane wysepki oporu, sąsiedzi nieświadomi faktów nurzali się we własnych problemach i wszystko uchodziło władzom na sucho. Ale teraz to inna sprawa. Klimatyczno-obyczajowe szaleństwa są wdrażane przez Unię równo na całym kontynencie, bez wyjątków, skoordynowane w czasie, bo tego wymaga pragmatyka unijnych regulacji. Jest więc momentum, ale nie ma międzynarodówki. Znowu pojedyncze kraje wyskakują, każdy osobno. Włosi cyk i już się męczą, potem swój skok zrobiła Szwecja, i Holandia, ale to wszystko w zakresie wyniku wyborów. Teraz mamy Niemcy, kompletnie poza rytmem elekcyjnym, zmęczone przewodnictwem w tym szaleństwie swego rządu. I moment jest ciekawy, nie tylko ze względu na zakres i powolne umiędzynarodowienie protestu. Ważne są różnicujące konsekwencje obecnej sytuacji. Jako się rzekło Niemcy idą poza rytmem wyborczym z daniem swego zdania. A to oznacza kilka rzeczy. Po pierwsze, że nie chcą już czekać. Po drugie – znowu rolnicy. Wychodzi na to, że w kwestii protestu to tylko tam nadzieja, bo reszta „miastowych” nie widzi konsekwencji swych działań, które powodują eksterminację rolnictwa innego niż wielko-korporacyjne. W końcu to te klimatyczne wykwity najbardziej dotykają rolników, przekładają się co prawda na ceny żywności, ale te można tłumaczyć putinflacją (jak wszystko…), choć są w rzeczywistości rachunkiem za ekologiczną paranoję. W końcu miastowi mogą zacząć jeść robale i kwestia jakichś dopłat za paliwa zniknie, bo się nie będzie jeździło traktorem, by łowić pożywne świerszcze. Były lider Interesujący jest tu aspekt niemiecki. W końcu mówimy o liderze politycznym i gospodarczym projektu unijnego. Z tym, że w kwestii gospodarczej mówimy raczej o BYŁYM liderze. Wojna na Ukrainie zerwała deal z Rosją, który był przedłużeniem kontraktu społecznego między Niemcami, na których dobrobyt mieli pracować inni członkowie Unii, w Berlinie zaś miała się kumulować wspomagana walutą euro (która jest w rzeczywistości niemiecką europejską marką) marża, zasilana niskimi cenami energii kupowanej na Kremlu. To właśnie padło i bida zaglądnęła do chatki niemieckiego rybaka. Ja już dawno wieszczyłem, że z Unii się nie da wyjść, jak ta nie będzie chciała, a w przypadku projektu „Polska jako montownia” nie ma na to ochoty, bo ten układ realizował już ponad stuletnią strategię Berlina zwaną Mitteleuropa. Z Unii taka Polska mogłaby się tylko urwać kiedy ta by padła, ta zaś padnie, kiedy Niemcom wyjdzie, że się ten projekt nie sprawdza, czyli rozwala ich kontrakt społeczny. A rozwala, co potwierdzają niemieccy rolnicy blokujący ruch na drogach i autostradach. Co ciekawe nie mają ci oni tam tylko postulatów powstrzymania ekologicznego szaleństwa i wzmożenia dopłat do paliwa rolniczego. Mamy też postulaty końca polityki LGBT i wygnania nachodźców. W tym ostatnim szczególnie wygląda z kolei nasz timing, decyzją bowiem Tuska przygotowujemy się do przejęcia tej schedy zaproszonych i już nieproszonych gości niemieckich. To takie naczynia połączone. Ale jak się do nas wozi niemieckie śmieci, to czemu nie mierzwę imigrancką skoro przeszkadza ona coraz bardziej niemieckiemu suwerenowi? Zwłaszcza, że to my za nich zapłacimy. Mamy więc kryzys w samym jądrze Unii, co… dobrze wróży dla jej przyszłości. Każda inna lokalizacja źródeł protestu byłaby wyśmiewana przez Unię, tu zaś mamy bunt nie na pokładzie majtków, ale poważny przeciek w kabinie kapitana. Co z tego może być? Ano pospekulujmy. Mogą ich przekupić, rolników znaczy się i dać im kasę na paliwo. Znamy to z komuny, która najszybciej realizowała „kiełbasiane” postulaty robotników. Komuna padła dopiero jak klasa pracująca przeszła na poziom postulatów politycznych, których nie da się zasypać kasą. A kasą nie da się zasypać tęczowości czy imigranckości, bo tu nie wypełnia się brzuszka wędlinką, ale trzeba coś począć z głową, a co najmniej z emocjami. Może się ten protest rozlać, ale – jako rzekłem wyżej – wymagałoby to międzynarodowej koordynacji, na którą się trzeba wydobyć. Ciekawe, co wtedy? Jakie byłyby międzynarodowe postulaty takiego ruchu? Obawiam się, tu mówię w imieniu Unii, że wspólnota tych postulatów wymierzona byłaby w istotę szaleństw unijnych. I gdyby dała się ona doprowadzić do końca, to może by się nie tyle Unia, co Europa jeszcze uratowała. Bo – moim zdaniem – najprościej byłoby wrócić do korzeni Unii, czyli wolności przepływów kapitału, ludzi i pracy, odrzucić zaś całą „specjalizację” lewaków, te wszystkie tęczowości, zieloności i równanie w dół. Po prostu każdy kraj by się rządził jak chciał, zaś bylibyśmy wspólnotą głównie gospodarczą z suwerennymi krajami, korzystającymi z jednolitego rynku, wyrwanego z regulacyjnych kleszczy eurokratów i oddanego w kojące ramiona konkurencji. Dwa warunki powodzenia I może tak się zdarzyć, ale pod dwoma warunkami. Pierwszy to taki, że ten ruch nie tylko nie wygaśnie, ale się i wzmocni do wyborów do Europarlamentu. Bo wtedy mogą przyjść rachunki na Unię. Te prawdziwe, czyli polityczne konsekwencje przebudzenia się suwerena. Wiele mówiono, że Europarlament jest eunchowym klubem dyskusyjnym. To prawda, ale ma on jedną ważną funkcję – akceptuje, lub nie, skład powoływanej Komisji Europejskiej. I tu jest jego momentum, po którym może już sobie tylko podyskutować. Drugi warunek, to polityczne uwspólnienie ruchów krytycznych w stosunku do Brukseli i to na poziomie paneuropejskim. Wspólny subbrand do wyborów w każdym z krajów członkowskich. Piszę „subbrand”, czyli jeden parasol marki, ale stojący w nazwie obok nazwy rodzimego depozytariusza krajowych reformatorskich ambicji wyborców. AfD miałaby swój brand poparty tym wspólnym, to samo inne partie konserwatywne i anty-etatystczne. I wtedy taki skok na Unię może się udać. Istnieje też inny wariant, że to się rozejdzie po kościach, nie dociągnie do wyborów, znowu da się zrealizować skuteczną strategię rozpędzania za komuny demonstracji stanowojennych. Polegała ona na triadzie „rozpraszać-izolować-legitymować”. Widać więc, że siła w jedności i nierozerwalności, a więc wracamy do postulatu antyunijnej międzynarodówki o wspólnych, prostych postulatach powrotu do unijnych źródeł, ukradzionych i zatrutych przez lewaków. Na razie media bojkotują i cenzurują wieści z protestów i zamieszek w Niemczech. Potem, po ofiarach, dowiemy się, że w ogóle były. Bo ja się boję wciąż tego samego, a ćwiczyliśmy to w wielu przypadkach. Ano tego, że globaliści zagrożeni w swej pozycji i istnieniu sami sobie zorganizują rewolucję, upuszczą trochę krwi, więcej żółci, wykreują swoich łże-bohaterów, po to by ocalić nie tylko swoje głowy, ale i pozycje. Nauczka Okrągłego Stołu nie może iść w zapomnienie. To nasz wkład w organizowanie sobie przemian przez stary porządek. W końcu napad na Kapitol za Trump okazał się świetnie zorganizowaną akcją służb USA, sprowokowaną by skompromitować nieprzychylnego sobie prezydenta, zaś ganianie się po „zdobytym” przez lud pałacu prezydenta Brazylii, to już była farsa, która zniechęciła na długo wahających się do wszelkich ruchów ozdrowieńczego protestu. Polskie Termopile A co u nas? Ano – po staremu. Konfederacja, która mogłaby się zająć umiędzynarodowieniem antybrukselskich ruchów zajmuje się chanukowuym kryzysem, reszta opozycji walczy o ocalenie skompromitowanej telewizji, zaś rządzący dozują z przyspieszeniem wewnętrzny chaos, jakbyśmy szli w kierunku państwa upadłego, niepewnego nawet swych ustrojowych podstaw. Tak to się układają nasze, polskie priorytety. W końcu skończymy na trawestacji mitu, jego banalizacji, wyjściu poza ramy bohaterstwa w dziedzinę truistycznych poziomów konsumpcji, i zawołamy jak Białoszewski, trawestujący znany cytat z Termopili: „Przechodniu, powiedz Sparcie jak podrożało żarcie”… Wystąpił Jerzy Karwelis
Na skutek ataku zimy w Skandynawii prąd w Finlandi podrożał tak bardzo, że Finów nie stać na ogrzewanie domów. Wielu z nich decyduje się na ucieczkę do rodziny na wieś gdzie wolno jeszcze ogrzewać się kominkami.
Finlandia doświadcza obecnie poważnych mrozów, które znacząco wpływają na zapotrzebowanie na energię elektryczną. Fingrid, państwowy operator sieci przesyłowej, wezwał mieszkańców do ograniczenia korzystania z urządzeń elektrycznych w godzinach szczytu. Społeczeństwo reaguje, starając się dostosować do potrzeb ogólnych i zabezpieczyć swój osobisty budżet. Mieszkańcy ograniczają korzystanie z takich urządzeń jak ekspresy do kawy, a nawet rezygnują z ogrzewania, wyjeżdżając na weekendy do rodziny, by ogrzać się przy kominku.
W obliczu niskich temperatur, Finlandia przeżywa wzrost zapotrzebowania na energię, osiągając w ostatnich dniach blisko 15 gigawatów (GW) w godzinach szczytu, podczas gdy w grudniu zapotrzebowanie wynosiło średnio około 12 GW. Fingrid apeluje o szczególną uwagę do końca tygodnia, prognozując, że sytuacja powinna się poprawić wraz z nadejściem lekkiego ocieplenia.
W piątek wieczorem, koszt energii elektrycznej wzrośnie do 2,35 euro za kilowatogodzinę. Finowie, starając się oszczędzać, odłączają małe urządzenia, ograniczają ogrzewanie elektryczne i pompy ciepła, a nawet wyłączają ogrzewanie podłogowe i bojlery. Niektórzy planują spędzić czas u rodziny, ogrzewając się przy kominku, aby uniknąć wysokich kosztów. Inni wyjeżdżają do rodziców, wyłączając ogrzewanie w swoich mieszkaniach na czas największych mrozów. [nie wiedzą, że rury im popękają. Jak się dowiedzą, to “rura im zmięknie”. md]
Te działania są odpowiedzią na sytuację, w której ceny energii elektrycznej wydają się wymykać spod kontroli, stając się coraz droższe. Obywatele Finlandii muszą stawić czoła wyzwaniom związanym z zarządzaniem domowym budżetem, jednocześnie dbając o oszczędne zużycie energii. Jest to też dowód na to co dzieje się z cenami prądu przy przestawieniu całego ogrzewania na pompy ciepła, co wymusza obecnie UE. Oznacza to bankructwo zwykłych ludzi, które jest starannie planowane przez decydentów.
Ten kryzys energetyczny w Finlandii jest odzwierciedleniem szerszych problemów, z jakimi borykają się obecnie kraje europejskie w obliczu rosnących cen energii, które są wynikiem szalonej polityki klimatycznej w Unii Europejskiej opanowanej przez sektę klimatystów. Sytuacja w Finlandii jest przykładem na to, że szaleństwa decydentów unijnych są przeciwko ludziom i prędzej czy później wariacka ideologia zawsze doprowadzi do nędzy, śmierci i zniszczenia.
======================
MD:
Po 14-tu latach budowy uruchomili reaktor jądrowy w Olkiluoto. Projekt sprzed 20-tu lat, ale “za to” trzykrotnie droższy od projektowanego. Moc nie starcza na “niespodziewane” mrozy.
Nowe statystyki opublikowane w Niemczech, gdzie od 2015 roku przyjęto znacznie ponad milion „uchodźców”, pokazują, że zgłoszono tam ponad 8590 przypadków gwałtu dokonanego przez imigrantów, a zdecydowaną większość ofiar stanowiły kobiety posiadające obywatelstwo niemieckie.
Potencjalni afrykańscy migranci przyznają, że uważają, iż mają prawo gwałcić kobiety
Niezdolni nawet do tego by zrozumieć traumę ofiary.
Dwa osobne klipy przedstawiające afrykańskich mężczyzn, którzy są potencjalnymi emigrantami na Zachód, przyznającymi się, że uważają, iż mają prawo do gwałtu na kobietach, stały się popularne na X [TT].
Na pierwszym klipie, który wydaje się pochodzić z brytyjskiego programu telewizyjnego „Ross Kemp on Gangs”, dwóch Afrykanów nie jest w stanie nawet zrozumieć pojęcia traumy spowodowanej gwałtem.
„Widzisz, to jest tak jakby one chciały zostać zgwałcone” – mówi Kempowi jeden z mężczyzn.
„Wygląda na to, że sprawia jej to przyjemność, chociaż tak nie jest, ale wygląda to tak, jakby sprawiało jej to przyjemność” – mówi inny mężczyzna.
OBEJRZYJ: Ten szokujący film zyskał wielką popularność [gone viral] i ma już 5 milionów wyświetleń, podczas gdy konserwatyści w Europie i Ameryce Północnej ostrzegają przed importowaniem afrykańskiej kultury gwałtu do krajów zachodnich.
WATCH: This shocking video has gone viral with 5 million views as conservatives across Europe and North America warn against importing Africa’s rape culture to Western nations.
Następnie mężczyzna przyznaje, że zgwałcenie kobiety jest „złe”, ale zapytany o „konsekwencje, jakie to ma dla zgwałconej osoby”, potrafi jedynie rozważać konsekwencje dla siebie.
„Może krzyknąć, ludzie mogą się obudzić” – mówi.
Kiedy Kemp próbuje nakłonić ich, aby zwrócili uwagę na emocjonalną i fizyczną traumę ofiary gwałtu, mężczyzna może jedynie odpowiedzieć: „Czasami wiemy, że możemy ją zgwałcić, a jutro obudzić się z wirusami takimi jak HIV”.
Kemp pyta ich, czy mogliby żałować tego, co zrobili ofierze, ale drugi mężczyzna wydaje się przejmować jedynie tym, że dziewczyna zajdzie w ciążę i że będzie musiał zostać ojcem.
„Ale co z jej osobistymi uczuciami?” – pyta Kemp, ale pytanie to spotyka się z ciszą.
Na innym klipie jeszcze bardziej bezczelny Afrykanin przyznaje się, że zgwałcił kobietę.
Kolejny świetny przykład tego, co nasze “elity” importują na Zachód.
Zapytany, co się dzieje w jego głowie, mężczyzna odpowiedział: „Po prostu daj mi seks, a będę zadowolony. A (jeśli) tego nie zrobisz, obmyślę plan, jak cię zabić”.
Następnie zostaje zapytany, co czuje w związku z zarażeniem ofiary gwałtu wirusem HIV, na co odpowiada: „Jestem potężnym, potężnym facetem”.
„Wiem, że jestem nosicielem wirusa HIV, więc chcę go rozprzestrzeniać” – dodaje, zaznaczając, że „ułoży plan, jak ją dorwać”, jeśli kobieta będzie miała krągłości.
Wielu respondentów wskazywało, że właśnie takich mężczyzn Zachód importuje dzięki programom masowej migracji i przesiedleń „uchodźczych”.
Nowe statystyki opublikowane w Niemczech, gdzie od 2015 roku przyjęto znacznie ponad milion „uchodźców”, pokazują, że zgłoszono tam ponad 8590 przypadków gwałtu dokonanego przez imigrantów, a zdecydowaną większość ofiar stanowiły kobiety posiadające obywatelstwo niemieckie.
W zeszłym miesiącu ujawniono, że wszyscy oprócz jednego z ośmiu migrantów, którzy zbiorowo zgwałcili 15-letnią dziewczynkę w Hamburgu, uniknęli kary więzienia.
A tymczasem ten facet może chcieć ponownie rozważyć wybór ubrania.
Drodzy rasiści,
Oto kolejna cudowna koszulka, na punkcie której zwariujecie.
Przyszła Unia nie będzie państwem federacyjnym. Kompetencje Brukseli i Berlina mają być w praktyce nieograniczone, większe niż władza Waszyngtonu nad poszczególnymi stanami USA.
Nie od razu, lecz stopniowo, zgodnie z socjotechniką przekształcającą świadomość u opinii publicznej, znaną pod pojęciem Okno Overtona.
Po przyjęciu Ukrainy w skład UE oraz zalaniu Polski w ramach globalnej relokacji przez masową, migrację ze wschodu i południa destrukcja społecznej i narodowej struktury okaże się tak głęboka jak nigdy dotąd w historii. Umożliwi to całkowite przejęcie na własność „najlepszej działki na globusie”. Kwestia polska ma szansę zostać ostatecznie rozwiązaną. Stanie się to o czym marzyli nasi odwieczni wrogowie. Polski region zostanie „zeuropeizowany”, ale nie na modłę europejską, bo sama Europa będzie już tylko post-europejską, a-kulturową mieszanką nienawidzących się wzajemnie niewolników.
Rąbka tajemnicy, a chodzi o „tajemnicę Poliszynela”, uchylił odrobinę adw. Jerzy Kwaśniewski z Ordo Iuris. Już sama nazwa Ordo Iuris potrafi wywołać falę mdłości u wtórnych analfabetów, ale uspokajamy. Jest to zaledwie mała część z tego co nas może czekać – również tych, którzy należą do grupy wynarodowionych, nienawidzących polskości, prounijnych separatystów.
Czy mamy szansę ocalić Polskę?
Jak widać redaktorzy EWTN Polska nazwali rozbiór Polski “europejskim”, co jest nazwą wielce mylącą. Rozbiór szykuje ponadnarodowa organizacja, która opiera swoje prawodawstwo na założeniach ideologii likwidującej europejską cywilizację w stopniu dogłębnym, na poziomie fundamentów. Taki właśnie ma być unijny rozbiór Polski i unijny rozbiór Europy.
===========================
A Europie przez wieki panowała Cywilizacja Łacińska, wg. definicji Feliksa Konecznego. Obecni “władcy much’ planują, budują – cywilizację synkretyczną, “planetarną”. A to MUSI się zawalić, bo nie ma syntez cywilizacji. Mogą powstać różne “stany a-cywilizacyjne” – latrimonium maqgnum.
Sen o wieżowcu Dyrektoriatu i jego urojonej windzie.
Mirosław Dakowski 30 grudzień 2023
Dziś w nocy miałem wstrząsający, może proroczy sen o Dyrektoriacie.
Przytoczę go możliwie dokładnie.
——————————–
Wyszedłem zadowolony z ważnego Urzędu Dyrektoriatu na 20-którymś piętrze. Miałem jedynie pojechać do Urzędu w innej dzielnicy Warszawy, bo potrzebne są dodatkowe podkładki.
Podszedłem więc do windy i nacisnąłem guzik „zero”. W cichobieżnej windzie okazało się jednak, że po dojechaniu na parter natychmiast winda pojechała w górę, i tak powtarzało się kilka razy.
Ponieważ byłem doradcą technicznym projektantów wieżowca, zamknięty w windzie zorientowałem się jaka jest tego przyczyna.
Precyzyjnym wyliczeniem piętra, na które winda ma zawieźć pasażera zarządza wielki komputer z najnowszym wariantem sztucznej inteligencji, który mieści się w aneksie do naszego wieżowca. Zorientowałem się, że we wzorze, który pozwala z dokładnością ośmiu miejsc po przecinku określić, na jakie piętro ma być zawieziony pasażer, znajduje się masa pasażera pod pierwiastkiem. Otóż przez pożałowania godną pomyłkę ta masa zostaje podawana z minusem. A jak wiadomo pierwiastek z liczby ujemnej ma wartość urojoną. W związku z tym winda dojeżdżając na parter, w czasie mikrosekund orientuje się, że to nie jest właściwe piętro i odjeżdża na górę szukając tego urojonego piętra.
Po chwili paniki znalazłem jednak rozwiązanie. Mianowicie w kieszeni miałem 9-calowy gwóźdź, który pozostał mi po budowie domu w latach 80-tych w Aninie. Ponieważ winda dojeżdżała na parter delikatnie, powoli, a dopiero po ostatecznym dojechaniu w czasie tych mikrosekund decydowała się na poszukiwanie właściwego piętra, więc w ułamku sekundy przed jej dojechaniem wsadziłem ten gwóźdź w szparę i tym sposobem zatrzymałem windę i z niej wysiadłem.
====================
Teraz nastąpi krótka historia realna, a nie senna, o dziewięciocalowych gwoździach.
W drugiej połowie lat 80, za pieniądze zarobione za granicą, budowałem dom w Aninie. Oczywiście wtedy były ogromne trudności z różnymi materiałami budowlanymi. Dwaj cieśle spod Siedlec powiedzieli, że potrzebują do wiązań dachowych gwoździ, najlepiej ośmiu lub dziewięciocalowych. Brakowało nam również cementu. Mój kolega szkolny Wiesio Ch., członek partii od wielu lat, sekretarz POP-u, polecił nas swojemu koledze, dyrektorowi cementowni w Wierzbicy za Radomiem i żona pojechała do tej Wierzbicy, gdzie natychmiast dostała zlecenie na odbiór, zdaje się trzech ton cementu luzem w magazynie w Warszawie, na Żeraniu [oczywiście tam za małą łapówkę dostaliśmy w workach..] . Uradowana wsiadając do samochodu wspomniała jednak o kłopotach z dużymi gwoździami. Obecny przy rozmowie inspektor budowlany powiedział jej, by na chwilę się wstrzymała i zaraz przyniósł z sąsiedniej budowy skrzynkę, chyba 20-kilową potrzebnych dziewięcio-calowych gwoździ.
Cieśle użyli z dziesięć tych gwoździ, a skrzynka prawie pełna jest u nas w piwnicy. Stąd ten gwóźdź którego użyłem w moim śnie.
Cały Wieżowiec Dyrektoriatu Urzędu Porządku Absolutnego jest sterowany przez najnowocześniejszą sztuczną inteligencję z sąsiedniego mniejszego budynku. Ponieważ najnowszy komputer z Unii Europejskiej działa kilkanaście razy szybciej od dostępnych w tym kraju, zbudowano specjalny budynek kriogeniczny, bo komputer ten działa na elementach nadprzewodzących, które wymagają temperatury ciekłego helu [-270 st C]
.
Dzwonię na górę do znajomego sekretarza Dyrektoriatu z ostrzeżeniem o problemie. Bo sąsiednie 14 wind jest również sterowne przez ten sam algorytm z Centralnego Kriogenicznego Komputera, którym zarządza jedynie Dyrektoriat.
On, zaaferowany, mówi mi jednak że Dyrektoriat Urzędu Porządku Absolutnego in corpore jest na ważnej naradzie, która może skończy się dopiero za osiem godzin. Nie może ich jednak alarmować, bo również tam wystąpił pierwiastek z liczby ujemnej, czyli to posiedzenie jest urojone. [ściślej – zespolone].
Ze względów bezpieczeństwa oraz konieczności ochrony klimatu jedyny dostęp do komputera mają członkowie Dyrektoriatu.
Ścisłe Biura Dyrektoriatu Urzędu Porządku Absolutnego mieszczą się na najwyższych pięciu czy sześciu piętrach tego wieżowca. Na najwyższym piętrze jest penthouse, czyli szklarnia, oranżeria, w której dach odlany został na Śląsku z jednego kawałka szkła kwarcowego, przepuszczającego ultrafiolet. Były kłopoty z dostarczeniem tej kopuły na dach wieżowca. Specjalnie zmontowane żurawie wysokościowe okazały się zbyt niskie i zbyt słabe. Zastosowano więc cztery automatyczne drony towarowe. Niestety, przy poprzedniej próbie umieszczenia, zerwał się niespodziany podmuch wiatru i kwarcowa kopuła zwaliła się na najwyższe piętra tego pięknego wieżowca. Po trwającej parę miesięcy naprawie i renowacji najwyższych pięter, udało się jednak kolejną kopułę ze szkła kwarcowego zwycięsko umieścić. Często więc członkowie dyrektoriatu spędzają tam czas swoich twórczych wysiłków i stąd taka piękna, optymistyczna złotobrązowa karnacja ich skóry. Ale na razie – ich posiedzenie jest urojone…
W tym momencie, zlany potem i zupełnie przerażony – obudziłem się. I natychmiast rano spisuję tę relację.
=========================
Mail:
Przecież to reminiscencje z Lema, o Dobrowolnym Upowszechniaczu Porządku Absolutnego!
Ja:
Ależ oczywiście, tylko że ja te przygody Ijona Tichego czytałem ostatnio chyba przed 15-tu laty. I dopiero teraz, jakieś schowane pokłady w umyśle wypłynęły na tyle na powierzchnię, że zrealizowały się w postaci tego – jakżeż realistycznego – snu.
Jest porozumienie unijne w sprawie tzw. paktu migracyjnego. Od teraz do Polski mogą być przymusowo relokowani nielegalni imigranci.
Po co Tuskowi szopka z TVP? Wszystko wskazuje, że nie chodzi o samą kontrolę mediów publicznych. Nowy, lewicowy rząd Polski nie sprzeciwi się bowiem porozumieniu w sprawie tzw. paktu migracyjnego.
„Z radością przyjmuję historyczne porozumienie w sprawie paktu o migracji i azylu. Gratulujemy Parlamentowi Europejskiemu i Radzie wyrażenia zgody na ten przełomowy wniosek dotyczący obecnego mandatu” – poinformowała w mediach społecznościowych Ursula von der Leyen, szefowa Komisji Europejskiej.
“Dzień dobry! Mam świetne wieści – mamy porozumienie w sprawie paktu migracyjnego, nad którym pracowaliśmy dwa ostatnie dni” – wskazała z kolei unijna komisarz do spraw wewnętrznych, Ylva Johansson.
Pakt migracyjny wprowadza zasadę „przymusowej solidarności”. W praktyce oznacza ona, że do Polski mogą być przymusowo relokowani nielegalni imigranci z krajów zachodnich. Gdyby Polska nie chciała ich przyjmować, musiałaby płacić po 2000 euro za każdą głowę. Jeśli pakt zostanie ostatecznie przyjęty, decyzja w sprawie przyjmowania nachodźców nie będzie już należeć do Warszawy, ale Komisji Europejskiej i Rady Unii Europejskiej.
NASZ KOMENTARZ: Wszystko wskazuje na to, że cyrk pod TVP, na który skierowano wszystkie kamery i mikrofony mediów głównego ścieku, ma przesłonić ten historyczny moment. Za chwilę, gdy nasz kraj zacznie być zalewany nachodźcami, padną hasła w stylu “nie podoba wam się polityka Unii? To co, chcecie ją opuścić i iść do Putina?”
====================
A temu też służy “wsadzanie do więzienia” ministrów, którzy walczyli przeciw mafii łapówkarskiej [m.inn. Beata Sawicka] w PO md
W tym wypadku chodzi też o zemstę – oraz wykazanie “motłochowi”, czyli nam – że sądy ZAWSZE są po swojej i mafiozów stronie. Mamy do tego przywyknąć – i nie podskakiwać.
UE: Węgry zablokowały pakiet pomocowy dla Ukrainy w wysokości 50 mld euro
(fot. EPA/OLIVIER MATTHYS
Premier Węgier Viktor Orban potwierdził, że podczas unijnego szczytu w Brukseli zawetował przyjęcie nowego wsparcia budżetowego UE dla Ukrainy w wysokości 50 miliardów euro. Polityk otwarcie sprzeciwia się również szybkiemu włączeniu Ukrainy w brukselskie struktury.
„Weto wobec dodatkowych środków dla Ukrainy, weto wobec rewizji europejskiego wieloletniego budżetu, powrócimy do tej kwestii w przyszłym roku, po odpowiednich przygotowaniach” – poinformował w nocy z czwartku na piątek Viktor Orban.
„Na początku przyszłego roku wrócimy do tego tematu (pomocy dla Ukrainy)i spróbujemy osiągnąć jednomyślność” – powiedział szef Rady Europejskiej Charles Michel.
Na 50-miliardowy pakiet składa się 17 mld euro bezzwrotnych dotacji i 33 mld euro niskooprocentowanych pożyczek.
Premier węgierskiego rządu zdecydowanie sprzeciwia się również szybkiej akcesji Ukrainy w struktury unijne. „Szybkie przystąpienie Ukrainy do Unii Europejskiej miałoby katastrofalne konsekwencje dla europejskich rolników, budżetu UE i europejskiego bezpieczeństwa. Nie służy to najlepszym interesom ani Węgier, ani Unii Europejskiej, dlatego nie możemy tego poprzeć!” – napisał na X.
Spółka Orgenesis Inc., w której Heiko von der Leyen pełni funkcję dyrektora medycznego, otrzymała od Komisji Europejskiej finansowanie w wysokości 320 mln euro.
Opublikowano 4 grudzień 2023 r.
Inicjatorka śledztwa przeciwko Ursuli von der Leyen została znaleziona martwa w pracy
Francuska eurodeputowana Michelle Rivasi zmarła nagle w swoim miejscu pracy. Oficjalną przyczyną śmierci jest zawał serca, jednak wiele osób zwraca uwagę na fakt, że Rivasi nigdy nie skarżyła się na serce, a nawet na dwa dni przed śmiercią przeszła pełne badania lekarskie.
Michelle Rivasi uznawana była za jedną z głównych krytyków Ursuli von der Leyen w Parlamencie Europejskim. To ona jakiś czas temu wszczęła zakrojone na szeroką skalę śledztwo w sprawie działalności Przewodniczącego Komisji Europejskiej w lobbowaniu interesów firmy Pfizer.
Na czele tej korporacji stoi mąż Ursuli von der Leyen. Od wybuchu pandemii Covid-19 firma Pfizer stała się głównym dostawcą szczepionki przeciwko koronawirusowi. Michelle Rivasi miała podstawy sądzić, że fakt ten był konsekwencją osobistych zainteresowań i udziału Ursuli von der Leyen.
Wiele osób w Europie zwraca obecnie uwagę na fakt, że zawał serca Michelle Rivasi wydawał się nastąpić nagle, ale bardzo trafnie. Faktem jest, że na 15 grudnia zaplanowano wystąpienie posłanki do Parlamentu Europejskiego, podczas którego zamierzała ogłosić wyniki śledztwa i przekazać prasie kopie dokumentów.
Przypomnijmy, że skandal, w który zaangażowana była Ursula von der Leyen i jej mąż Heiko, wybuchł w grudniu ubiegłego roku. Następnie siedmiu posłów do Parlamentu Europejskiego opublikowało list otwarty do europejskiego komisarza odpowiedzialnego za przejrzystość, w którym zwrócił się do Unii Europejskiej o niezwłoczne przeprowadzenie śledztwa w sprawie działalności komercyjnej Heiko von der Leyena.
W dokumencie wskazano, że spółka Orgenesis Inc., w której Heiko von der Leyen pełni funkcję dyrektora medycznego, otrzymała od Komisji Europejskiej całkowite finansowanie w wysokości 320 mln euro.
Pojawienie się propozycji zmian unijnych traktatów, które prowadzą do bardzo ścisłej integracji krajów członkowskich w ramach Unii Europejskiej, wymagało jakiegoś choćby i najmniej wiarygodnego, ale przynajmniej oficjalnego uzasadnienia. Tych uzasadnień – raczej mniej niż bardziej sensownych – pojawiło się całe mnóstwo.
Pozostające dotychczas kompetencje na poziomie krajowym zostaną przesunięte na poziom unijny, a na dodatek zostanie zlikwidowane prawo weta w kilkudziesięciu obszarach. Oznacza to, że wiele spraw kraje członkowskie będą musiały realizować nie tylko mimo braku na nie zgody, ale i wbrew ich woli i interesom. W ten sposób krajom członkowskim zostaną odebrane resztki suwerenności. Niektórym to pasuje. Na przykład Wojciech Orliński z „Dużego Formatu” stwierdził, że „dla kraju wielkości Belgii czy Polski, pełna suwerenność oznacza czekanie na kolejnego Stalina czy Hitlera”. Takich bredni dawno nie słyszałem. Ale czy to czasem Unia Europejska nie jest nową Trzecią Rzeszą? Skoro kraj członkowski zostanie przegłosowany, to znaczy, że nie będzie realizowana jego racja stanu, a racja stanu jakaś inna. Jaka? Powstanie centralistyczne państwo unijne, które będzie suwerenem – z niemiecko-francuskim centrum decyzyjnym. Interes tych krajów, a nie żadnych innych, będzie brany pod uwagę przy uchwalaniu dyrektyw i ustalaniu, co jest dla Unii dobre, a co złe.
Czyja racja stanu?
Lewicowy europoseł Leszek Miller napisał w mediach społecznościowych, że „celem weta jest dalsze osłabianie Unii”. Nie wiem, jakie „dalsze” osłabienie miał na myśli, bo jak na razie Unia Europejska ciągle się wzmacnia, ale jest dokładnie odwrotnie. Ja rozumiem, że ekskomunista myśli w tych samych kategoriach jak towarzysze w Polsce Ludowej, ale to centralizacja oznacza osłabienie, co uzasadnię poniżej. Tak naprawdę likwidacja prawa weta oznacza, że niektóre kraje członkowskie będą decydowały o losie wszystkich pozostałych. Te pozostałe będą mogły zostać zmuszone do działania wbrew własnemu interesowi. W istotnych dla nas sprawach będziemy mieli do powiedzenia tyle, ile miały republiki w byłym ZSRR. Nie będzie można się sprzeciwić Brukseli w kwestiach polityki zagranicznej (na przykład kwestia wojsk USA czy wojny na Ukrainie), klimatycznej, czy odnośnie polityki imigracyjnej. Wszystkie te sprawy inaczej wyglądają z polskiego punktu widzenia, a zupełnie inaczej z niemieckiego lub francuskiego. Przewodniczący grupy liberalnej w Parlamencie Europejskim arcyszkodnik Guy Verhofstadt powiedział wprost, o co w tym chodzi: „Jednomyślność blokuje rozwiązanie problemu migracji”. To właśnie jeden z przykładów, który pokazuje, że mamy do czynienia z różnymi punktami widzenia.
W tak jasnej sytuacji wskazującej na to, że korzyść z pogłębionej integracji, która całkowicie pozbawia suwerenności krajów członkowskich na rzecz Unii Europejskiej i od tej chwili realizowana będzie wyłącznie niemiecko-francuska racja stanu, próbuje się argumentować, że są ważniejsze kwestie niż przestarzała suwerenność państwowa czy anachroniczna racja stanu państwa narodowego. Na przykład skuteczna walka z tzw. kryzysem klimatycznym, ekonomicznym, pandemiami czy nielegalną imigracją. Zdaniem zwolenników głębokiej integracji zcentralizowane państwo o nazwie Unia Europejska łatwiej poradzi sobie z takimi globalnymi zagrożeniami. Tymczasem centralizacja zawsze jest gorszym rozwiązaniem niż decentralizacja. Już dzisiaj widzimy, jak bardzo eurokraci na wysokich szczeblach, eurpodeputowani, a nawet urzędnicy drobniejszego płazu z Brukseli są odklejeni od spraw zwykłych ludzi. Narzucają swoje urojone wizje, strategie i programy, które najbardziej uderzają w osoby najbiedniejsze, w szczególności żyjące w uboższych krajach członkowskich. Dla eurokratów nawet potrojenie cen energii elektrycznej nie będzie problemem, ale dla zwykłych ludzi może to oznaczać katastrofę. Tak naprawdę eurokraci chcą rozwiązywać swoje urojone problemy, które nie istnieją. To znaczy one istnieją na papierze i w chorych głowach tych społecznych szkodników, ale nie istnieją w realnym świecie.
Ręcznie sterowane mocarstwo europejskie
Argumentuje się, że bez integracji Unia Europejska zostanie zmarginalizowana. Dlatego trzeba uczestniczyć w grze i konieczne jest sumowanie potencjałów krajów członkowskich, aby wygrać światową rywalizację. Eurokratom roi się ręcznie sterowane mocarstwo europejskie. A doskonale wiemy z historii, jak kończy gospodarka zarządzana planowo. Tak naprawdę Unia Europejska sama się marginalizuje swoimi szkodliwymi strategiami i regulacjami. Co zostało ze strategii lizbońskiej, która miała spowodować, że Unia w ciągu dekady przegoni gospodarczo Stany Zjednoczone? Po 10 latach żaden eurokrata nie zająknął się, że w ogóle była jakaś strategia lizbońska z 2010 roku, bo zakończyła się ona totalną eurokatastrofą, a kraje Unii stały się jeszcze biedniejsze w porównaniu do USA.
Aby szybko się rozwijać, nie jest potrzebna głębsza integracja, a wręcz przeciwnie. Należy krajom członkowskim pozwolić dobrowolnie się rozwijać, w jakim kierunku tylko zechcą, a jedyne co powinna zrobić Unia, to dokończyć budowę Europejskiego Obszaru Gospodarczego, który coraz bardziej kuleje z powodu coraz to nowszych regulacji. W szczególności w zakresie swobody usług. Zamiast ułatwić korzystanie ze wspólnego rynku, Bruksela cały czas serwuje kolejne tony niepotrzebnych i szkodzących rozwojowi przepisów. W ten sposób unijne regulacje – takie jak Fit for 55, ESG czy BDO – są kulą u nogi działających w Unii przedsiębiorstw i obniżają ich konkurencyjność wobec firm z państw trzecich, całą Unię ciągnąc w dół. Unijnym firmom potrzebna jest deregulacja i decentralizacja, a nie centralizacja i integracja polityczna. Jak się ma dobry produkt, to można handlować z każdym na świecie. Trzeba tylko być konkurencyjnym, a to właśnie Bruksela udaremnia swoimi działaniami. Należy przypuszczać, że scentralizowana Unia będzie narzucać coraz więcej coraz gorszych przepisów, bo bez weta i po przejęciu kontroli nad kolejnymi obszarami gospodarki i życia publicznego stanie się to znacznie łatwiejsze. Jakoś Tajwan czy Korea Południowa potrafili bardzo szybko się rozwinąć, nie będąc w żadnej Unii, a tym bardziej Europejskiej. Niezależne państwo może prowadzić politykę wolnohandlową korzystną dla rozwoju gospodarczego. Będąc w Unii – musi robić to, co każe Bruksela.
Jednym z obszarów, nad jakim kontrolę chciałaby przejąć Unia Europejska są sprawy fiskalne. Już teraz znaczna część prawa podatkowego de facto pochodzi z Brukseli. Aktualnie dotyczy to jednak przede wszystkim podatków pośrednich – VAT i akcyzy oraz ceł. Teraz Unia chciałaby się dorwać do podatków bezpośrednich. Przede wszystkim eurokratom chodzi po głowie ich harmonizacja. Nie daje im spokojnie spać to, że niektóre kraje członkowskie (na przykład Polska) mają niższe stawki podatków dochodowych i przez to ich firmy są bardziej konkurencyjne. Chcieliby to wszystko zglajszachtować, aby firmy z całej Unii były jednakowo mało konkurencyjne, tak jak mniej konkurencyjne są firmy z Niemiec, Włoch, Francji czy Belgii, gdzie stawki podatków dochodowych od osób prawnych są wyższe. Pamiętajmy, że w unijnej nowomowie zharmonizowanie podatków oznacza ich podniesienie do najwyższego poziomu występującego w krajach członkowskich. Socjaliści rzadko zmniejszają obciążenia fiskalne. To zrujnuje konkurencyjność naszych firm. Dlatego nie należy dopuścić do tego, by to Bruksela decydowała o wszystkich podatkach. I nie należy wierzyć w brednie, że wspólne opodatkowanie ochroni firmy przed korporacjami. To tylko wygodny pretekst do tego, by nie sprzeciwiano się harmonizacji.
Europejska armia i waluta
Jednymi z kompetencji, będących obecnie wyłączną prerogatywą krajów członkowskich, są kwestie bezpieczeństwa i ochrony granic. Po zmianach traktatów mają one stać się kompetencjami dzielonymi, co oznacza, że w ich ramach kraje mogą stanowić własne prawo tylko wtedy, jeśli wcześniej nie zrobi tego Bruksela. Chodzi o to, by Unia miała własną armię. Tym samym Wojsko Polskie stałoby się prawdopodobnie częścią armii unijnej i już nie słuchałoby rozkazów ze Sztabu Generalnego w Warszawie, tylko z Brukseli. Taka wspólna armia miałaby zapewnić nam bezpieczeństwo. Pamiętajmy jednak, że aktualnie unijne armie są małe, źle uzbrojone i nie przedstawiają zbyt dużego potencjału militarnego ani wartości bojowej, może wyłączając broń atomową w posiadaniu Francji. Produkowana przez państwowe przedsiębiorstwa broń w Europie jest gorszej jakości niż broń wytwarzana przez amerykańskie firmy prywatne. W porównaniu z USA w krajach UE wydaje się znacznie mniej na obronę. Dlatego jak na razie to NATO skutecznie zapewnia nam bezpieczeństwo, a nie Unia. Niestety Niemcom i Francji docelowo chodzi o to, by armię amerykańską wyprzeć z Europy i by wszystkie kraje Unii Europejskiej kupowały europejską broń, taką jak przestarzałe francuskie helikoptery typu Caracal. A to przecież amerykańska armia i amerykańska broń zapewnia Polsce bezpieczeństwo. Czy chcemy, żeby Bruksela nam dyktowała, jaką i od kogo mamy kupować broń, jak liczne ma być nasze wojsko i żeby to Niemcy, które wywołały dwie wojny światowe, były odpowiedzialne za utrzymanie pokoju w Europie?
Kolejnym mitem zwolenników głębszej integracji jest teza, że jedna waluta ułatwia handel. Oczywiście, jest to jakieś ułatwienie, bo nie trzeba przeliczać kursów, ale nie ma co przesadzać. Przeliczanie kursów i wymiana walut nie jest jakimś znowu strasznym utrudnieniem w prowadzeniu handlu. A przed ryzykiem kursowym można się zabezpieczyć na różne sposoby. Jednak nadal większość światowego handlu bazuje na dolarze, nie euro. Natomiast wspólna waluta niesie ze sobą wiele niebezpieczeństw: wzrost cen dla konsumentów i firm, co z kolei spowoduje pogorszenie konkurencyjności tych ostatnich. Strefa euro zawsze notuje słabsze wyniki ekonomiczne niż cała Unia Europejska. Ale najistotniejsze byłoby to, że Polska nie mogłaby już prowadzić suwerennej polityki monetarnej, która przeszłaby z Narodowego Banku Polskiego w Warszawie do Europejskiego Banku Centralnego we Frankfurcie nad Menem.
Jedno jest pewne: jeśli ma dojść do jeszcze głębszej integracji w ramach Unii Europejskiej, Polska powinna bez żadnych głębszych przemyśleń jak najszybciej opuścić ten twór. No chyba że jeszcze bardziej chcemy pracować na dobrobyt Francuzów i Niemców. Ci ostatni mają doświadczenie w rządzeniu niemal całą Europą i aż się palą, by to powtórzyć. Wzorem zbudowanej przez narodowych socjalistów Trzeciej Rzeszy aktualna – również lewicowa koalicja – marzy o rządzeniu Europą. Staniemy się czymś na kształt Generalnego Gubernatorstwa i nie będziemy mieli kompletnie nic do gadania. Jak stwierdził redaktor Stanisław Michalkiewicz, „w Generalnym Gubernatorstwie nie będzie miejsca na polskie safandulstwo, tylko wszystkie zbrodnicze zamachy na niemieckie dzieło odbudowy będą tępione – jakby to powiedział wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler – z fanatyczną konsekwencją”. A na tych, co się wychylą, będą czekały obozy reedukacyjne stręczące LGBT i nawracające na polityczną poprawność.
Stanisław Michalkiewicz „Forum Polskiej Gospodarki” (fpg24.pl) • 28 listopada 2023 michalkiewicz
Franciszek Timmermans najpierw pełnił obowiązki owczarka niemieckiego w Komisji Europejskiej. Na tym stanowisku, do spółki z drugim niemieckim owczarkiem, Janem Klaudiuszem Junckerem, na polecenie Naszej Złotej Pani rozpoczął wojnę hybrydową przeciwko Polsce – początkowo pod pretekstem niedostatków demokracji, ale po „ciamajdanie” Nasza Złota Pani na tę całą demokrację machnęła ręką i kazała walczyć o praworządność – co ciągnie się aż do dnia dzisiejszego. W międzyczasie Franciszek Timmermans został Reichsleiterem do walki z klimatem. Na tym stanowisku wymyślił program Fit For 55, przewidujący redukcję emisji złowrogiego dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych o 55 procent do roku 2030.
Żeby było śmieszniej, Unia Europejska emituje niewiele ponad 8 procent zbrodniczego dwutlenku węgla – ale wariatom w sensie medycznym, od których w Parlamencie Europejskim aż się roi – to wcale nie przeszkadza. Nie tyle chodzi bowiem o to, by ulżyć „planecie”, tylko – by zrobić kolejny milowy krok w stronę narodowego socjalizmu, w którym – podobnie jak w innej ekstremalnej odmianie socjalizmu, czyli bolszewizmie, gospodarką zarządzali urzędnicy partyjni i państwowi. Teraz Franciszek Timmermans wrócił do Holandii, gdzie zamierza zostać szefem tamtejszego vaginetu z ramienia Socjalistów i Zielonych. Socjaliści są czerwoni, a Zieloni – zieloni. Połączenie tych dwóch kolorów daje kolor brunatny – i tak właśnie ma być, bo IV Rzesza nie może przecież specjalnie różnić się od Rzeszy III.
Ta walka z klimatem doprowadzi do szalonego zamordyzmu w stosunkach społecznych, bo wariaci w poszczególnych bantustanach będą oczywiście uprawiać dalsze doskonalenie ogólnych zaleceń. Na przykład pan Rafał Trzaskowski, którego lekkomyślność mieszkańców Warszawy na własną zgubę wyniosła tak wysoko, by dzisiaj każdy mógł zobaczyć jego małość, kombinuje, żeby zakazać samochodom wjeżdżania do centrum miasta. Od tej reguły będzie zapewne mnóstwo wyjątków, toteż w sferach urzędniczych już zacierają ręce na myśl o łapówkach, jakie z tego tytułu można będzie ciągnąć od obywateli, podobnie, jak w sferach policyjnych, które przecież będą te wszystkie wariactwa egzekwowały.
Jednak walka z klimatem na taką skalę nie byłaby możliwa bez sprzedajnych fukcjonariuszy nauki, którzy za pieniądze, czyli tak zwane „granty” od naszych panów gangsterów, gotowi są udowodnić cokolwiek. Toteż właśnie czarno na białym dowiedli, że zmiany klimatyczne mają przyczyny antropogeniczne, czyli spowodowane działalnością człowieka. Jest to teza bardzo podobna do rewelacji ogłaszanych w swoim czasie przez uczonego radzieckiego Trofima Łysenkę, będącego ulubieńcem Józefa Stalina, który uznał go za przedstawiciela „nauki przodującej”. Kiedy Stalin umarł, okazało się, że te rewelacje, to Scheiss – ale niektórzy siłą rozpędu nadal w nie wierzyli. Na przykład prof. Kazimierz Petrusewicz, członek Polskiej Akademii Nauk, wierzył w Łysenkę jeszcze w 1964 roku, aż ktoś życzliwy zwrócił mu uwagę, że Stalin już od 11 lat nie żyje, więc on już w Łysenkę wierzyć nie musi. Wtedy przestał.
Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, więc skoro już wszyscy mądrzy, roztropni i przyzwoici, co to rozpoznają się po zapachu, zatwierdzili antropogeniczne przyczyny zmian klimatycznych, to można by wypróbować autentyczność ich wiary. Trochę się tego obawiam, mając w pamięci „prawo Lityńskiego” z czasów pierwszej komuny. Panowała wtedy w niektórych środowiskach moda na doprowadzanie pomysłów partyjnych dygnitarzy do absurdu. Jan Lityński przestrzegał, by nie mówić takich rzeczy głośno, bo „jak oni to usłyszą, to na pewno tak zrobią”. Więc chociaż z drżeniem serca, to jednak spróbuję, bo czegóż to się nie robi dla dobra „planety”?
Starożytni Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji, wymyślili stosowną sentencję również na tę okazję. Cuius est condere eius est tolere – co się wykłada, że kto ustanowił, ten może znieść. Skoro tedy zmiany klimatyczne są spowodowane działalnością człowieka, to jest oczywiste, że człowiek może te zmiany powstrzymać. I program wykoncypowany przez wariatów z Parlamentu Europejskiego właśnie w tym kierunku zmierza – ale jakże ciernistą drogą! Żeby tedy oszczędzić obywatelom Unii Europejskiej niepotrzebnych katiuszy i zapobiec gospodarczej ruinie, nazywanej w biurokratycznej nowomowie „zrównoważonym rozwojem”, w czynie społecznym zgłaszam racjonalizatorski pomysł, by nie rozpraszać energii na doraźne i oderwane od siebie przedsięwzięcia, tylko chwycić byka za rogi i zaatakować główną przyczynę złowrogich ludzkich działań.
Chodzi mi o zlikwidowanie pór roku. Nie wszystkich od razu, co to, to nie – ale na początek dwóch ekstremalnych: lata i zimy. Z punktu widzenia zmian klimatycznych to właśnie one wydają się najbardziej szkodliwe, a poza tym – ostentacyjne. Na przykład w lecie jest gorąco, a w każdym razie – ciepło, więc ludziom wrażliwym na dobro „planety” mózgi zaczynają fermentować, od czego nie tylko wzrasta ilość dwutlenku węgla w atmosferze, ale w dodatku lęgną się rozmaite pomysły, niczym „koncepcje” w głowie Kukuńka. W zimie odwrotnie – robi się zimno, więc trzeba się ogrzewać, spalając rozmaite paliwa, od czego w atmosferze „planety” zbrodniczego dwutlenku węgla przybywa jeszcze więcej. Gdyby zatem te obydwie pory roku, których szkodliwość dla „planety” wydaje się oczywista – za jednym zamachem zlikwidować, to „planeta” natychmiast odetchnęłaby z ulgą, podobnie jak obywatele Unii Europejskiej, bo wtedy zmiany klimatyczne przestałyby być aż tak wyraźnie widoczne, więc i biurokratyczna presja na forsowanie „zrównoważonego rozwoju” mogłaby być trochę mniejsza.
Jeśli chodzi o sposób przeprowadzenia tej operacji, to nie nastręcza on żadnych trudności. Po prostu Parlament Europejski powinien uchwalić rezolucję o potrzebie zlikwidowania lata i zimy, a Komisja Europejska przeprowadziłaby ich likwidację, wydając wszystkim bantustanom stosowną dyrektywę. Szczerze mówiąc, aż się dziwię, że żaden z wyznawców teorii o antropogenicznych przyczynach zmian klimatycznych na to nie wpadł. Gdyby w głębi duszy nie wierzyli w tę teorię, to wszystko byłoby jasne, ale – po pierwsze – większość z nich twierdzi, że nie ma duszy, a któż może takie rzeczy wiedzieć lepiej od nich, więc w tej sytuacji nie mogą w tę teorię „w głębi duszy” nie wierzyć, a poza tym takie przypuszczenie byłoby niegrzeczne. Uważam tedy uprzejmie, że jeśli dotychczas Komisja Europejska na wniosek Parlamentu Europejskiego nie zlikwidowała tych dwóch pór roku, to dlatego, że taki nowatorski pomysł nikomu nie przyszedł do głowy.
Hiszpański portal El Debate wskazał dziś, że ministerstwo spraw wewnętrznych w Madrycie nie ujawnia pełnych danych na temat gwałtów dokonywanych przez tzw. manadas – grup młodocianych przestępców, w tym nieletnich imigrantów bez opieki rodzicielskiej. Jak zaznaczono – to duży problem.
Fundacja ANAR, zajmująca się dziećmi i młodzieżą zagrożoną wykluczeniem społecznym, ostrzegła przed wzrostem gwałtów grupowych, stanowiących ponad 10 proc. wszystkich gwałtów i nadużyć seksualnych w Hiszpanii.
Tyko w regionie Walencji liczba zgłoszonych gwałtów wzrosła ponad trzykrotnie w ciągu ostatnich sześciu lat – do co najmniej 392 dochodzeń w 2022 r., z czego w 160 przypadkach oskarżonymi byli cudzoziemcy.
To oznacza, że prawie 41 proc. gwałtów w Walencji dokonują cudzoziemcy, tymczasem reprezentują oni 15,3 proc. ogółu ludności regionu.
Dodatkowo następuje niepokojący wzrost liczby gwałtów dokonywanych grupowo przez imigrantów nieletnich – podkreślił portal.
Zamordowali nastolatka…
Dziś we Francji odbył się pogrzeb 16-letniego Thomasa, który zginął w zeszłym tygodniu w wyniku ran odniesionych podczas wiejskiego balu w ratuszu w Crepol na południowym wschodzie kraju. Na ceremonii zgromadziły się tłumy wzburzonych mieszkańców, protestujących przeciwko „barbarzyńskiej przemocy”.
Jak relacjonowali świadkowie zdarzenia, uzbrojona w noże banda wkroczyła do ratusza w miniony weekend “z celem mordowania białych”. W wyniku ran ciętych zmarł Thomas; 20 osób zostało rannych. Sala balowa „przypominała rzeźnię” – opisywali okoliczności napaści bandy świadkowie.
„Dotknęło to wszystkich mieszkańców Crepol – powiedział proboszcz Dominique Fornerod podczas piątkowego katolickiego pogrzebu. – Wszyscy parafianie są głęboko dotknięci”.
Dziadek Thomasa złożył hołd nastolatkowi [co za kretyńscy żurnaliści !! To PROTEST, nie “hołd”. MD], domagając się sprawiedliwości, szybkiego wyroku oraz izolacji społecznej dla sprawców zbrodni. “Trzeba bardzo szybko usunąć tych ludzi, dzikusów z naszego społeczeństwa” – oświadczył.
„Thomas był dobrym chłopcem, powściągliwym, dobrze wychowanym i pomocnym” – opisał nastolatka dziadek. „Grał w rugby, jeździł na rowerze, na nartach i uwielbiał łowić ryby”; „bardzo lubił towarzystwo, cieszył się życiem, żył pełnią życia” – podkreślił mężczyzna.
Même si je ne connaissais pas ce jeune garçon avec sa bouille de gentil costaud, même si je ne suis pas de Crépol, je suis profondément triste quand je vois ces grands dadets serrés les uns contre les autres, unis, le regard droit, pour faire ce dernier match avec Thomas. La voix… pic.twitter.com/YFLfzvTgmy— Quandleslanguessedélient (@Anne_deProvence) November 24, 2023
W środę w miejscowości Romans-sur-Isere odbył się biały marsz w hołdzie [co za kretyńscy, ale zakłamani żurnaliści !! To PROTEST, nie “hołd”. MD] Thomasowi, w którym wzięło udział ponad 6 tys. osób.
Dziewięć osób zostało aresztowanych i nadal przebywa w areszcie policyjnym w ramach śledztwa wszczętego w sprawie morderstwa i usiłowania zabójstwa przez zorganizowany gang po śmierci Thomasa.
Prezydent Emmanuel Macron potępił „barbarzyński mord”, zaś politycy francuskiej prawicy mówią o „zdziczeniu społeczeństwa”. [We Francji nie ma oficjalnych “prawicowców”. Maryna le Pen to lewus.. md]
Algierczyk usiłował zamordować troje małych dzieci i opiekunkę, a policja pisze że protestuje „chuligańska frakcja szaleńców, kierująca się skrajnie prawicową ideologią”. To Irlandia!
Zamieszki po ataku nożownika w Dublinie najpoważniejsze od lat! 34 osoby aresztowane. Stan zdrowia dźgniętej nożem pięciolatki krytyczny.
Jako najpoważniejsze od wielu lat określiła irlandzka policja zamieszki, do których doszło wieczorem w Dublinie w reakcji na dźgnięcie nożem trójki kilkuletnich dzieci oraz dorosłej kobiety przez napastnika pochodzącego z północnej Afryki.
34 osoby zostały aresztowane po zamieszkach, które wybuchły w czwartek wieczorem w centrum Dublina po zaatakowaniu przez nożownika trójki dzieci i nauczycielki – poinformowała w piątek irlandzka policja.
To sceny, których nie widzieliśmy od dziesięcioleci. Jasne jest, że ludzie zostali zradykalizowani pod wpływem mediów społecznościowych i internetu. Nie chcę jednak tracić z oczu tego strasznego wydarzenia, jakim był okropny atak na uczniów i ich nauczycielkę. Trwa dochodzenie (w tej sprawie). Prowadzone jest również postępowanie dotyczące zamieszek—powiadomił komisarz policji Drew Harris.
Zamieszki na O’Connell Street
Zamieszki, które koncentrowały się na O’Connell Street – jednej z najważniejszych ulic irlandzkiej stolicy – trwały do późnych godzin nocnych. Liczący 100-200 osób tłum rzucał petardami, butelkami i innymi przedmiotami w kierunku funkcjonariuszy policji, podpalony został policyjny samochód, kilka autobusów miejskich i tramwaj. Doszło też do aktów wandalizmu – rozbito wystawy w sklepach przy O’Connell Street. Uczestnicy zamieszek skandowali antyimigranckie hasła, a na zdjęciach i nagraniach wideo można było zauważyć plakat z napisem „Irish lives matter”.
Funkcjonariusz poinformował, że 13 sklepów zostało znacznie uszkodzonych. Zniszczono też 11 samochodów policji, trzy autobusy miejskie i jeden tramwaj. Podczas tłumienia zamieszek poważnie ranny został jeden policjant, a wielu innych odniosło lżejsze obrażenia. Harris dodał, że spokój w Dublinie został przywrócony pomiędzy godz. 20.30 i 21, ale policja spodziewa się, że zamieszki mogą być kontynuowane także w piątek wieczorem.
Przekazał, że dźgnięta nożem pięcioletnia dziewczynka pozostaje w stanie krytycznym, a nauczycielka – w stanie poważnym. Sprawca ranił jeszcze dwoje innych dzieci – sześcioletnią dziewczynkę oraz pięcioletniego chłopca, ale ich stan nie jest poważny. Chłopiec jeszcze w czwartek został wypisany ze szpitala.
Do szpitala trafił również napastnik, który odniósł obrażenia podczas obezwładniania go przez świadków ataku. Policja nie podała żadnych nowych informacji na temat nożownika ani „motywów jego działania” [sic!! md] . Wcześniej jednak media przekazały, powołując się na oficjalne źródła, że napastnik ma ponad 50 lat i pochodzi z północnej Afryki, prawdopodobnie z Algierii, ale mieszka w Irlandii od 20 lat i posiada obywatelstwo tego kraju.
Atak nożownika
Zamieszki sprowokowało zdarzenie, do którego doszło kilka godzin wcześniej przed szkołą podstawową Gaelscoil Cholaiste Mhuire. Wczesnym popołudniem około 50-letni mężczyzna zaatakował nożem trójkę uczniów tej szkoły – pięcio- i sześcioletnią dziewczynkę oraz pięcioletniego chłopca – a także kobietę w wieku ponad 30 lat.
Napastnika powstrzymał imigrant z Brazylii, pracujący jako dostawca w firmie Deliveroo, który uderzył go swoim kaskiem motocyklowym. Następnie w obezwładnianiu sprawcy pomogli mu inni przechodnie.
Do szpitala trafiło pięć osób – troje dzieci, kobieta oraz sam sprawca, który odniósł obrażenia w momencie, gdy był obezwładniany. Stan zdrowia pięcioletniej dziewczynki oraz kobiety jest oceniany jako poważny.
Po ataku policja oświadczyła, że sprawca trafił do szpitala i nikt inny nie jest poszukiwany w związku z tym zdarzeniem. Zaznaczyła też, że atak „prawdopodobnie nie miał podłoża terrorystycznego, choć na obecnym etapie badane będą wszystkie wątki”. Zaapelowała też, by nie spekulować na temat narodowości napastnika i nie ulegać krążącym w internecie plotkom, co jednak automatycznie zasugerowało, że sprawca nie jest pochodzenia irlandzkiego.
„Chuligańska frakcja szaleńców” -[czyli Irlandczycy żądający sprawiedliwości i pokoju md]
Po wybuchu zamieszek komendant policji Drew Harris oświadczył, że odpowiedzialna za nie jest „chuligańska frakcja szaleńców, kierująca się skrajnie prawicową ideologią”. Podkreślił, że „fakty są ustalane, ale wiele plotek nadal nie jest jasnych, a insynuacje są rozpowszechniane w złych celach”.
Tym niemniej później okazało się, że sprawca faktycznie ma obce pochodzenie. Policja tego oficjalnie nie potwierdziła, ale media podały, powołując się na oficjalne źródła, że napastnik pochodzi z północnej Afryki, najprawdopodobniej z Algierii, ale mieszka w Irlandii od 20 lat i posiada obywatelstwo tego kraju.
Policja poinformowała natomiast, że mimo gwałtownego charakteru zamieszek „nikt nie odniósł w nich poważniejszych obrażeń”
„Francja odmawia zapłacenia kary w wysokości 500 mln euro za niewypełnienie unijnych zobowiązań dotyczących rozwoju odnawialnych źródeł energii”, informuje serwis rmf24.pl.
Chodzi o przegłosowaną 14 lat temu przez eurokratów dyrektywą zgodnie z którą Francja zobowiązała się, że do 2020 roku w znaczący sposób zwiększy ilość OZE w bilansie energetycznym.
Paryż do dzisiaj (3 lata po terminie) nie wywiązał się z zobowiązań, w związku z tym Bruksela nałożyła na Francję karę w wysokości pół miliarda euro.
Francuskie władze nie zamierzają jednak zapłacić wskazanej przez KE sumy. Według paryskich mediów trwają negocjacje w tej sprawie z Brukselą.
Agnes Pannier-Runacher, francuska minister energetyki napisała, że Paryż nie zamierzają zapłacić kary, ale mogą zwiększyć krajowe wydatki na przyspieszenie rozwoju odnawialnych źródeł energii.
Zgodnie z propozycjami zmian traktatowych Komisji Spraw Konstytucyjnych PE edukacja ma się stać jedną z kompetencji „współdzielonych” między UE a państwami członkowskimi.
– Gdyby do tego doszło, to w szkołach i na uniwersytetach doszłoby do ograniczenia wolności myśli i zaczęłaby się +produkcja+ prymitywów o umysłowości bolszewickiego politruka – ostrzega w rozmowie z PAP eurodeputowany PiS prof. Ryszard Legutko.
– Zacznijmy od tego, że realnie nie ma czegoś takiego jak kompetencje współdzielone. De facto, kompetencje, które nazywają się współdzielone to są kompetencje Unii. Ona je natychmiast przejmuje. Słowo współdzielone jest fikcyjne – zaznacza filozof i pisarz.
– Po co zatem Unii wpływ na edukację w państwach członkowskich? Możemy z dużą dozą pewności założyć, że nie jest to dążenie do podniesienia poziomu nauczania matematyki, czy fizyki, tylko do indoktrynacji. Chodzi o uformowanie określonej umysłowości, która zinternalizuje i nie będzie kwestionować coraz bardziej ekstrawaganckich szaleństw tego ideologicznego tworu jakim staje się obecnie Unia Europejska – przewiduje profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Zdaniem polityka, środkiem do osiągnięcia tego celu jest wykorzenienie ludzi, pozbawienie ich poczucia przynależności i przywiązania do tradycji już na poziomie szkoły.
– Nie musimy nawet specjalnie wysilać wyobraźni, żeby uświadomić sobie, jak to będzie wyglądało. W wielu krajach Europy Zachodniej ten program jest już dawno realizowany. Polega to na zastąpieniu wykształcenia historycznego i literackiego ideologią. Wiedza ogólna, która wyposaża człowieka w zdrowy sceptycyzm, szerszą perspektywę i świadomość, że mądrość ludzka nie zawiera się w ostatnich dokumentach Komisji Europejskiej jest tam reglamentowana. Efekty widać np. w Parlamencie Europejskim wśród lewicowych i liberalnych kolegów ze starych państw Unii. Nie mają oni pojęcia o historii, literaturze, filozofii. Umiejętność posługiwania się logiką, jako narzędziem badania rzeczywistości, jest wśród nich na poziomie jaskiniowca. Te braki nadrabiają szermowaniem sofizmatami, frazesami i tropieniem myślozbrodni. Jak Poligraf Poligrafowicz Szarikow z Bułhakowa – ironizuje uczony.
– Nic dziwnego, że szacunek, jakim do pewnego stopnia jeszcze darzy się w niektórych państwach członkowskich klasyczne wykształcenie, ewidentnie bardzo denerwuje europejski mainstream – dodaje.
Polityk zwraca przy tym uwagę, że tzw. liberalna demokracja, zachodnie elity akademickie i polityczne wyprodukowały znacznie dłuższą listę myślozbrodni, niż reżim komunistyczny.
– Możemy się z tego śmiać, ale na zachodnich uniwersytetach już od dawna „homofobia, transfobia, binaryzm, eurosceptycyzm, logocentryzm, fallocentryzm, seksizm, mizoginia, negacjonizm klimatyczny” itd. są „zbrodniami”, które karze się ostracyzmem. Stamtąd praktyki te przeszły do mediów i korporacji – tłumaczy Ryszard Legutko.
– Niestety, polskie uniwersytety – mówiąc oględnie – nie są na to odporne. Paradoksalnie, środowiska uniwersyteckie są najbardziej podatne na konformizm, najbardziej wrogie wolności. Akademicy, którzy są w ogromnej większości papugami tego co powstaje na Zachodzie uważają się za akuszerów nowych czasów, „nowego Polaka”. Będą zatem naturalnymi sojusznikami eurokratów – prognozuje intelektualista.
– Jeszcze nie tak dawno w języku polskim w użyciu był wyraz „cudzobiesie” – bezkrytyczne przyjmowanie wszystkiego co przychodzi z zagranicy. Jest to stary polski grzech. Kiedyś był jednak przynajmniej przez część naszych elit krytykowany i wyśmiewany. Proszę przypomnieć sobie fragment Pana Tadeusza o Podczaszycu: „Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymowni; Zrobili wynalazek: iż ludzie są równi. Choć o tem dawno w Pańskim pisano zakonie, I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie. Nauka dawną była, szło o jej pełnienie! Lecz wtenczas panowało takie oślepienie, że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie, Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie – cytuje Legutko.
– Cudzobiesie to zaraza. Jest oznaką myślenia niewolniczego – udawanie pana, kiedy jest się zniewolonym. Mentalność niewolnicza – to charakteryzuje duże rzesze polskich akademików. Stąd wredność w postepowaniu. Najgorszy jest niewolnik, który został nadzorcą innych niewolników i dostał bat do ich poganiania – ocenia naukowiec.
– Biorąc to wszystko pod uwagę, obawiam się, że skutki wprowadzenia „europejskiej” edukacji w Polsce będą jak najgorsze. Będzie ona oczywiście realizowana w polskim idiomie. Młodym ludziom będzie się wmawiać, że cała nasz historia to ksenofobia, zaściankowość i antysemityzm. Materiał heroiczno-patriotyczny zostanie całkowicie wycięty, bo „wybieramy przyszłość”. Ze szkół zaczną wychodzić kulturowi analfabeci o mentalności politruków, tropiących myślozbrodnie – ubolewa profesor.
– Ktoś mógłby pomyśleć, że przecież przetrwaliśmy zabory, PRL i jakoś to było. Chciałbym przestrzec przed tym „jakoś”. Umysłowość ludzka nie powstaje sama z siebie. Nie istnieje jakaś naturalna umysłowość wbrew temu co sądził Fryderyk Barbarossa. Mentalność jest kształtowana. W dawniejszych czasach, np. pod zaborami, równolegle do rządowych istniały instytucje, które pozwoliły przechować i przekazać polskie umysłowe dziedzictwo. W dworskich bibliotekach przechowywano „zakazane” książki i kształcono włościańskie dzieci; ludzie Kościoła, wyposażeni w kategorie pojęciowe tomizmu nie chodzili na kompromisy z ideologiami będącymi zaprzeczeniem prawa naturalnego, ani nie zajmowali się ratowaniem klimatu. Słowem, istniała przeciwwaga dla prób wynarodowienia. Teraz ta przeciwwaga jest dużo słabsza – podsumowuje intelektualista.
Grupa młodych migrantów postanowiła mordować białych ludzi we Francji. Napadli na festyn we wsi Crépol położonej kilkadziesiąt kilometrów na południe od Lyonu.
W Crépol mieszka 500 osób; na festyn przyszli prawie wszyscy. O drugiej nad ranem na festynie zjawiło się 20 migrantów. Byli uzbrojeni w noże. Zaczęli atakować Francuzów. Imigranci zamordowali 16-latka i ranili kilkanaście osób, niektóre ciężko. Jednemu mężczyźnie obcięli palce.
Imigranci przyjechali z miejscowości Romans-sur-Isère, gdzie mieszkają w bloku komunalnym.
Według świadków imigranci mieli krzyczeć: „Chcemy wyrżnąć białych”. Organizatorka wiejskiego festynu ostro krytykowała media, które kłamliwie opisywały wydarzenie. Była zaszokowana, że część mediów próbowała sprawę w ogóle przemilczeć, albo pisała o bójce. – To nie była bójka, to była napaść. Sprawcy przyjechali po to, by zaatakować ludzi na festynie – powiedziała.
Sprawę skomentowała szefowa Frontu Narodowego, Marine Le Pen. – Nikt nie jest już bezpieczny – powiedziała. – Wiejskie festyny, wesela, urodziny: od kilku lat mieszkańcy wsi padają ofiarą regularnych masakr – dodała.
Włoski parlament przyjął pierwszą w Europie ustawę zakazującą produkcji i sprzedaży sztucznego mięsa.
Włosi przeciw produkcji i sprzedaży sztucznego „mięsa”. Floryda bierze z nich przykład. 20 listopada 2023 pch24l/wlosi-przeciw
(fot. PCh24.pl )
Włoski parlament przyjął pierwszą w Europie ustawę zakazującą produkcji i sprzedaży sztucznego mięsa. Chodzi o produkty pochodzące z hodowli laboratoryjnej. Przeciwko tej „nowoczesnej gałęzi” przemysłu występują także politycy w amerykańskim stanie Floryda.
Włoski minister rolnictwa Francesco Lollobrigida nie ma wątpliwości, iż „mięso” produkowane w laboratorium uderza we włoską kulturę, tożsamość i cywilizację. Podważa lokalne tradycje, stanowi zagrożenie dla obecnego, wiejskiego stylu życia, harmonii z ziemią i zmierza do zniszczenia lokalnej produkcji. – Jeśli produkujesz żywność, która nie ma związku z człowiekiem, ziemią, pracą, możesz przenieść produkcję do miejsca z niższymi podatkami i niższymi standardami środowiskowymi, co szkodzi miejscom pracy i środowisku – tłumaczył w rozmowie z „Politico”.
Według partii opozycyjnych wobec obecnego rządu, zakaz produkcji „mięsa” w probówkach jest „propagandę ideologiczną” wymierzoną w procesy globalizacyjne i „nowoczesność”.
Minister rolnictwa to szwagier premier Meloni. Podjął szereg działań, by bronić włoskiej kultury i dziedzictwa kulinarnego. W marcu minister wprowadził obowiązek jasnego oznakowania i zamieszczania ostrzeżeń na produktach z mąki pochodzącej od owadów, takich jak świerszcze i larwy mącznika.
Podjął także walkę z obcym gatunkiem inwazyjnym, błękitnym krabem atlantyckim, który zagraża rodzimym włoskim małżom. Lollobrigida broni suwerenności żywnościowej, odrzucając uprawy genetycznie modyfikowane, syntetyczne pestycydy, sztuczne „mięso”, a także długie łańcuchy dostaw żywności. Poleganie na długich łańcuchach dostaw energii, nawozów i żywności wystawiłoby Włochów „na pastwę przestępców i autokratów, którzy mogliby ich szantażować” – wyjaśnia minister.
Przyjęta przez parlament ustawa zakazująca produkcji i sprzedaży syntetycznego „mięsa” nie spodobała się przedsiębiorcom z Italian Complementary Protein Alliance, specjalizujących się w zakresie badań nad białkami pochodzenia roślinnego i hodowlanego. Regulacja ma „tłumić innowacje”. Producenci sugerują, że narusza ona także unijne przepisy. Zarzucili rządowi, że cofa się, „podczas gdy świat idzie do przodu”.
Ettore Prandini, szef stowarzyszenia rolników Coldiretti odpiera zarzuty i wskazuje, że „Włochy, światowy lider w zakresie jakości i bezpieczeństwa żywności, mają obowiązek przewodzić polityce ochrony zdrowia obywateli”.
Według niektórych ekspertów, Włosi i tak nie będą mogli sprzeciwić się sprzedaży tak zwanego mięsa syntetycznego produkowanego w Unii Europejskiej, ze względu na regulacje o wspólnym rynku i swobodzie przepływu towarów i usług. Rząd jednak nie obawia się reakcji władz UE.
Ustawa przyjęta 16 listopada zakazuje nie tylko produkcji i sprzedaży „mięsa” z probówki, ale także jego reklamy. Niektórzy dopatrują się w decyzji polityków strategicznych interesów politycznych w związku z czerwcowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego w 2024 r.
Minister rolnictwa Francesco Lollobrigida zaznaczył, że pragnie innej Europy i zaapelował do państw, by sprzymierzyły się z Italią w sprawie zakazu produkcji i sprzedaży jakiejkolwiek formy „żywności syntetycznej”.
Tymczasem niemiecki rząd inwestuje w rozwój alternatywnych białek. Niedawno utworzono fundusz o wartości około 40 mln euro na ten cel. Duński minister rolnictwa Jacob Jensen zapowiedział ponowny przegląd obecnych procedur dotyczących nowej żywności na poziomie UE.
Włoską ustawę musi zatwierdzić prezydent Sergio Mattarella. Co zdaniem ekspertów nie jest takie pewne, tym bardziej, że wyraził obawy dotyczące wszczęcia postępowania przez KE.
Premier Meloni na początku października zaproponowała reformę włoskiej konstytucji, aby ograniczyć uprawnienia decyzyjne prezydenta. Tymczasem ekologiści rozważają wszczęcie strategicznego postępowania sądowego przeciwko rządowemu projektowi, by wstrzymać stosowanie prawa.
Za przykładem Włochów idą amerykańscy prawodawcy na Florydzie. Republikanie chcą zakazać hodowli „mięsa” w laboratorium i jego sprzedaży, by chronić bydło i przemysł rolny w stanie.
Projekt House Bill 435 przewiduje zakaz jakiejkolwiek osobie produkcji, sprzedaży, przechowywania lub oferowania na sprzedaż „mięsa hodowlanego”, wyprodukowanego z hodowanych komórek zwierzęcych w stanie z Floryda.
Każdy, kto naruszyłby zakaz, będzie podlegał wykroczeniu drugiego stopnia, natomiast każdy podmiot zajmujący się dystrybucją lub sprzedażą mięsa hodowlanego musiałby się liczyć z postępowaniem dyscyplinarnym, łącznie z zawieszeniem licencji na prowadzenie działalności.
Polityk Tyler Sirois, który przedstawił projekt ustawy zaznaczył, że mięso hodowane w laboratorium stanowi „obrazę natury i stworzenia” i jest częścią najnowszej inicjatywy w ramach „agendy ESG”.
Przeciwko temu wypowiedział się również kandydat na prezydenta i gubernator Florydy Ron DeSantis, uznając, że ideologia globalistyczna zagraża wolności gospodarczej i innym amerykańskim wartościom.
W czerwcu Departament Rolnictwa Stanów Zjednoczonych po raz pierwszy zatwierdził sprzedaż kurczaków[??? „mięsa” ?? md] wyprodukowanych z komórek zwierzęcych, zezwalając dwóm kalifornijskim firmom: Upside Foods i Good Meat na serwowanie „mięsa” laboratoryjnego w restauracjach, a także w supermarketach. Agencja ds. Żywności i Leków stwierdziła, że produkty obu firm są bezpieczne do spożycia.
Tak zwane mięso z hodowli komórkowej ma doprowadzić do eliminacji hodowli i uboju zwierząt, a także ograniczyć emisję metanu, wypas, uprawę paszy dla zwierząt i odpadów zwierzęcych powstających podczas hodowli.
Sztuczne „mięso” produkuje się w stalowych zbiornikach przy użyciu komórek pochodzących od żywego zwierzęcia, zapłodnionego jaja lub specjalnego banku komórek. Do tego procesu wykorzystuje się chemikalia, enzymy itd. Zasadniczo zmierza się do powszechnego klonowania. Manipulowanie genomem spowoduje szereg konsekwencji dla organizmu ludzkiego.
Potentatem w produkcji sztucznego „mięsa” jest Singapur. Niedawno grupa naukowców na czele z prof. Edwardem Spangiem z Uniwersytetu Kalifornijskiego wskazała, że poprzednie badania wychwalające potencjał mięsa hodowanego w laboratorium „nie odzwierciedlają dokładnie obecnych/bliższych praktyk, które są wykorzystywane do wytworzenia tych produktów”. Uczeni doszli do wniosku, że wpływ produkcji mięsa syntetycznego na środowisko będzie w rzeczywistości znacznie większy niż w przypadku konwencjonalnych systemów produkcji mięsa, zwiększając popyt i presje na populację dzikich zwierząt.
Źródło: politico.eu, forbes.com, fox.business.com, orfonline.org AS