Po otwarciu amerykańskiej bazy w Redzikowie szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz, stwierdził, w jednym z wywiadów, że “amerykańska baza zostanie już na polskiej ziemi na zawsze”.
Pomijając aspekt tego komu ona do czego służy, to tak sobie myślę, że gdyby oni czuli choć niewielką presję społeczną, to przynajmniej rzuciłby tekst, że ta baza będzie u nas tak długo jak długo będzie to w polskim interesie. Minister jednak wie, że w tym wypadku można być szczerym do bólu, bo Polacy i tak się głębiej nie zastanowią nad tym co im właśnie zakomunikował. Kilka dni wcześniej kandydat na prezydenta i prezydent stolicy Polski pochwalił się, że ona ma bardzo dobre relacje zarówno z Demokratami jak i Republikanami, ponieważ od obu amerykańskich ugrupowań brał pieniądze na organizacje Campus Polska.
Przypomnijmy że cały ten Campus powstał rzekomo dla budowania nowej jakości w polskiej polityce w oparciu o młode pokolenie. Czyli uczymy tych młodych ludzi już na starcie, że politykę najlepiej robić za obce pieniądze. I brzmi to nawet fajnie, po co wydawać własne jak można cudze. Problem polega na tym, że obcy to nie są Święci Mikołaje, którzy dają kasę, bo mają jej dużo. Dają tylko dlatego, że traktują je jak dobrą inwestycję. Z każdego włożonego dolara czy Jewro zamierzają wycisnąć z Polski sto. Państwo osłabić, ludzi zdemoralizować i podporządkować. Bawełny nie będą zbierać, ale ogarnie im się podobne zajęcie i równie „dobrze” płatne.
Rywalem Trzaskowskiego w ubieganiu się o fotel prezydenta RP jest Radek Sikorski, taki właściwie pół Polak, pół Anglik z żoną Żydówką i synem żołnierzem armii USA. Z drugiej strony są też przecież pozytywy – u nas tylko kolejne żony prezydentów to Żydówki, natomiast na takiej Ukrainie kolejni prezydenci są żydowskiego pochodzenia. Ktoś powie, że się czepiam i trąci to co mówię antysemityzmem. Ja tymczasem powiem tak, gdyby w Polsce czy na Ukrainie mniejszość żydowska stanowiła 25-30 procent ogółu obywateli, to z pewnością bym się nie dziwił, ale u nas oficjalnie jest ich kilka tysięcy, a na Ukrainie 40 tys., czyli też stosunkowo niedużo w porównaniu do liczby ludności. Swoją drogą to obecny skład polskiego parlamentu posiada największy odsetek tej mniejszości od czasów II RP, jest ich tak dużo, że nie tylko obstawili wszystkie partie, ale jeszcze potrafią mieć w ramach jednej partii dwie zwalczające się frakcje.
Na deser zostawiam Fundację Pułaskiego, której eksperci brylują w mediach głównego ścieku a lista amerykańskich i niemieckich sponsorów tej fundacji: Black Sea Trust for Regional Cooperation
Departament Stanu USA
Fundacja Friedricha Eberta
Fundacja Liderzy Przemian
Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej
Fundacja Heinricha Bolla
Fundacja Konrada Adenauera
NATO Public Diplomacy
Open Society Foundations (Fundacja Sorosa)
Airbus
BAE Systems
Bell Helicopter
Boeing
Eurofighter
General Dynamics
Google
Lockheed Martin
Siemens AMIC Energy
Thyssenkrupp
Polsko-Niemiecka Izba Przemysłowo-Handlowa
I teraz pomyślmy – czy wypowiadając się w programach publicystycznych na temat wojny na Ukrainie, wojny w Polsce, wojny Polski z Rosją czy na tematy dotyczące bezpieczeństwa energetycznego ci eksperci na garnuszku tych wszystkich instytucji będą mówić prawdę? Czy będą z troską mówić o polskiej racji stanu czy raczej o interesach instytucji i firm, które im płacą?
Wracając do tej bazy i wyborów prezydenckich oraz ich wyniku, który w sumie już znamy, to czy w ogóle jest sens robić te wybory? Czy może nie byłoby lepiej poprosić o wyznaczenie jakiegoś amerykańskiego gubernatora w Warszawie i dla równowagi premiera landu we Wrocławiu. Dziś chętnie mówi się o narzuconej nam dominacji ZSRR po drugiej wojnie światowej. Ona rzeczywiście była, tyle że z każdą dekadą coraz mniejsza i nam narzucona, tymczasem teraz sami akceptujemy coraz większą naszą zależność i podległość względem USA, Niemiec i Izraela. Gdyby tak w czasach PRL-u syn Gomułki czy Jaruzelskiego służył w Armii Radzieckiej, to dziś cały ten POPiS ciągle by to podnosił i mówił – patrzcie te pachołki Moskwy posyłały własne dzieci na służbę wojskową u obcego. Dziś taka sytuacja to właściwe atut świadczący o głębokiej zażyłości z zamorskim protektorem. Trwają wręcz wyścigi o to kto jest większym pacholęciem, sługusem i wazeliniarzem w jednym. Za grosz honoru, za grosz ambicji. Pustka moralna, skarlenie intelektualne, pogłębiająca się degeneracja małość, miałkość i bylejakość.
Nawet do poziomu sytuacji politycznej w państwie postanowiła dorównać reprezentacja Polski w piłce nożnej, tak jakby piłkarze chcieli nam powiedzieć, że skoro oni wstydu i ambicji nie mają, to i my nie musimy ich mieć. Mimo tego co robią ciągle ich wybieracie, a mimo tego jak gramy ciągle kupujecie bilety i oglądacie mecze z nami. Tam się łudzicie i tu się łudzicie. Życie samym mirażem jak widać wam w zupełności wystarczy.
(Wystrzelenie rakiety wchodzącej w skład systemu ATACMS (zdjęcie ilustracyjne). Fot. Defense Ministry / Zuma Press / Forum)
Teraz mamy ATACMS; to ukraińskie możliwości rażenia bronią dalekiego zasięgu, będziemy z tego korzystać – oświadczył we wtorek prezydent Wołodymyr Zełenski, komentując medialne informacje, że ukraińskie siły po raz pierwszy wykorzystały amerykańskie pociski do zaatakowania terytorium Rosji.
Według portalu RBK-Ukraina Ukraińcy uderzyli w obiekt militarny w okolicy położonego około 130 kilometrów od granicy z Ukrainą miasta Karaczew w obwodzie briańskim w Rosji.
We wtorek po południu rosyjskie ministerstwo obrony potwierdziło, że ukraińskie wojsko użyło ATACMS. Według resortu, Siły Zbrojne Ukrainy zaatakowały nocą sześcioma takimi rakietami obiekt w obwodzie briańskim.
Zełenski powiedział też, że nadszedł czas, aby Niemcy wsparły ukraińskie możliwości ataków w głębi Rosji.
– Myślę, że po oświadczeniu Rosji na temat broni nuklearnej nadszedł również czas, aby Niemcy wydały odpowiednie decyzje – powiedział Zełenski podczas konferencji prasowej w Kijowie z premier Danii Mette Frederiksen.
Wołodymyr Zełenski potwierdził, że otrzymał pozwolenie od Joe Bidena na użycie rakiet ATACMS przeciwko odległym celom w Rosji.
Pocisk ATACMS to konwencjonalny pocisk dalekiego zasięgu, który może dotrzeć z Ukrainy także do Moskwy
Zawsze może być gorzej, mówi znane powiedzenie. Biorąc pod uwagę obecną sytuację, można mieć tylko nadzieję, że po niezwykle niebezpiecznej decyzji Joe Bidena Rosja odpowie Stanom Zjednoczonym, a nie bliższej geograficznie Europie.
W każdej relacji, czy to prywatnej, biznesowej czy politycznej, zawsze możemy sami zdecydować, jak zareagujemy na zachowanie drugiej osoby: „Pomiędzy bodźcem a reakcją jest przestrzeń. W tej przestrzeni leży nasza wolność i moc wyboru naszej reakcji. Odpowiedź kryje się w naszej dojrzałości” – mówi Stephen Covey. Zbyt często ludzie o tym zapominają i dają się prowokować, także w polityce.
Brian Nichols, podsekretarz stanu w Departamencie Stanu USA, potwierdził we wczorajszym wywiadzie, że prezydent USA Biden udzielił Ukrainie pozwolenia na atak na rosyjskie zaplecze rakietami większego zasięgu, jego zdaniem, w celu ‚lepszej obrony i ataku na Rosję, by doprowadzić do stołu negocjacyjnego’. Doniesienie w ‚New York Times’ zostaje więc oficjalnie potwierdzone.
Bardziej prawdopodobne jest jednak to, że zakulisowym aktorom zależy na tym, aby wojna na Ukrainie trwała w przyszłym roku pod rządami prezydenta Trumpa i aby zyski amerykańskich firm obronnych nadal rosły. Z tego samego powodu należy więc zachęcać podżegaczy wojennych w Europie do dostarczania podobnej broni (Taurus, Storm Shadow) na Ukrainę.
Władimir Putin nie kieruje się emocjami ani poczuciem zemsty, lecz – jak to zwykle w życiu biznesowym – zastanawia się ze swoimi doradcami nad najlepszą możliwą odpowiedzią. Jak już wspomniano, Rosja prawdopodobnie zareaguje symetrycznie, czyli militarnie, na ogień niemieckich rakiet Taurus. Ale z perspektywy Rosji, jaka byłaby najlepsza reakcja na amerykańskie rakiety?
Jedna opcja: Rosja wypowiada wojnę USA, ale nie atakuje militarnie. Rzecz w tym, że większość umów biznesowych zawiera klauzulę wykluczającą realizację w przypadku klęsk żywiołowych lub wojen. Oznacza to, że po wypowiedzeniu wojny wszystkie rosyjskie firmy mogłyby za jednym zamachem wstrzymać dostawy do USA bez naruszania kontraktu i bez konieczności nakładania przez Rosję specjalnych sankcji.
USA potrzebują rosyjskiego uranu do swoich elektrowni jądrowych i wielu innych materiałów, które są rzadkie i drogie, zwłaszcza palladu, ale także tytanu i platyny. Rosja od dwóch miesięcy sprawdza, które surowce można objąć sankcjami, nie strzelając sobie w stopę. Wypowiedzenie wojny Stanom Zjednoczonym przez Rosję połączone z natychmiastowym wstrzymaniem dostaw uranu, palladu, tytanu, platyny i niklu spowoduje trzęsienie ziemi na hipernerwowej Wall Street i wstrząśnie dolarem stojącym na glinianych nogach od kilkudziesięciu lat.
To spowoduje sto razy większe szkody niż kilkadziesiąt rakiet i zwróciłoby całe społeczeństwo w USA przeciwko obecnemu prezydentowi. Rosja nie ma już tam żadnych udziałów, ale reszta świata, zwłaszcza Chiny i państwa Zatoki Perskiej, nie byłyby zadowolone i wywierałyby ogromną presję na USA, dopóki te się nie wycofają. Byłaby to katastrofa dyplomatyczna, koniec dominacji USA według podręcznika: ‚Co uczynić, by Ameryka znów była mała’.
Militaryści tak zawładnęli naszym myśleniem, że ludzie na Zachodzie potrafią myśleć jedynie tymi kategoriami. W rezultacie stopniowo tracimy wszystko, co budowaliśmy przez dziesięciolecia, może nie zawsze uczciwie, ale zawsze w sposób pokojowy. Reszta świata ma dość tych kłótni i chce zawierać umowy korzystne dla obu stron. Przestańmy bawić się w wojnę i dorośnijmy ponownie!
To, że USA mają potężny wpływ na naukę i medycynę na całym świecie jest oczywiste. Amerykańska agencja federalna CDC wyznacza standardy zdrowotne nie tylko w Stanach, ale i na całym świecie. CDC podlega agencji Zdrowia i Opieki Społecznej, której sekretarzem nominowany właśnie został Robert F. Kennedy Jr.
Jaki ten wybór może to mieć wpływ na naukę? Wyobraźmy sobie, że Kennedy udostępnia utajnione dane i badania, i umożliwia analitykom oraz naukowcom dokonanie analiz tych danych.
Alarmowane już od 1989 roku CDC coraz częstszymi przypadkami, niewystępujących wcześniej u dzieci. alergii, chorób autoimmunologicznych i neurologicznych oraz otyłości, postanowiło sprawdzić, czy nie jest winny harmonogram szczepień. Postanowiono przyjrzeć się szczepionce przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu B. Porównano dzieci, które przyjęły szczepionkę w ciągu pierwszych 30 dni życia, z tymi, które otrzymały ją później lub nie otrzymały jej wcale. Wśród dzieci, które otrzymały szczepionkę w ciągu pierwszych 30 dni, odnotowano wzrost względnego ryzyka późniejszej diagnozy autyzmu aż o 11.53.
W 2000 roku CDC zwołało nadzwyczajne spotkanie, które odbyło się w odległym ośrodku rekolekcyjnym Simpsonwood w Georgii, a uczestniczyli w nim wszyscy wielcy z przemysłu szczepionkowego, uniwersytetów, WHO, NIH, CDC, FDA, EMA – rozmawiali przez dwa dni o jednym badaniu – „Zwiększone ryzyko rozwojowych zaburzeń neurologicznych po dużej ekspozycji na szczepionkę zawierającą tiomersal w pierwszym miesiącu życia” Thomasa M. Verstraetena, który przeanalizował ponad 400 000 niemowląt urodzonych między 91 a 97 rokiem, i stwierdził, że wysoka ekspozycja na rtęć organiczną ze szczepionek zawierających tiomersal w pierwszym miesiącu życia zwiększa ryzyko późniejszego rozwoju zaburzeń rozwoju neurologicznego.
Jak twierdzi RFK – uczestnicy spotkania, przerażeni wizją przyszłych procesów, zdecydowali się ukryć to badanie. Ostateczna wersja badania Verstraetena została opublikowana w czasopiśmie „Pediatrics” dopiero w 2003 r. nie już wykazywała „spójnych istotnych powiązań między szczepionkami zawierającymi tiomersal, a wynikami neurorozwojowymi, w tym autyzmem”. Obecnie CDC twierdzi, opierając się na 9 starannie wyselekcjonowanych badaniach, że nie ma zwiększonego ryzyka autyzmu w wyniku narażenia na obecność organicznej rtęci w szczepionkach, a niektóre z tych badań wykazały nawet, że narażenie na tiomersal wydaje się zmniejszać ryzyko autyzmu.
W 2014 czasopismo Biochemistry Research International opublikowało analizę „Kwestie metodologiczne i dowody nadużyć w badaniach mających wykazać, że tiomersal w szczepionkach jest bezpieczny”, z której wynika, że 6 (obecnie jest ich 9) badań, na które powołuje się CDC, stoi w ostrej sprzeczności z badaniami przeprowadzonymi przez niezależnych naukowców w ciągu ostatnich ponad 75 lat, które konsekwentnie wykazały szkodliwość tiomersalu: „istnieje ponad 165 badań, które koncentrowały się na tiomersalu, organicznym związku na bazie rtęci (Hg), stosowanym jako środek konserwujący w wielu szczepionkach dla dzieci, które wykazały, że jest on szkodliwy i ma związek z zaburzeniami neurorozwojowymi, jest czynnikiem ryzyka opóźnienia mowy, opóźnienia językowego, zaburzeń koncentracji uwagi i autyzmu. Biorąc pod uwagę tak duża liczbę badań przeprowadzonych przez niezależnych badaczy, które wykazują związek między tiomersalem a zaburzeniami neurorozwojowymi, wyniki badań prezentowanych przez CDC przeanalizowanych w przeglądzie, szczególnie te wykazujące ochronne działanie tiomersalu, poddają w wątpliwość zasadność metodologii zastosowanej w badaniach przywoływanych przez CDC, między innymi z powodu zmiany kryteriów wstępnych w badaniach ekologicznych czy zatajanie istotnych wyników przed ostateczną publikacją. Aż pięć z sześciu publikacji analizowanych w przeglądzie zostało bezpośrednio zleconych przez CDC, co podnosi możliwą kwestię konfliktu interesów lub stronniczości badań, ponieważ promocja szczepionek jest główną misją CDC. Można sobie wyobrazić, że jeśli okaże się, że poważne zaburzenia neurologiczne są związane z obecnością tiomersalu w szczepionkach, takie odkrycia mogą być postrzegane jako szkodliwe dla programu szczepień” – twierdzą autorzy analizy.
I teraz proszę sobie wyobrazić, że CDC pod wodzą RFK uwolni dane, i przestanie dobierać badania pod kątem założonej tezy – jaki los czeka naszych celebrytów medycznych?
Gazeta „New York Times”otrzymała list przedprocesowy od prawnika prezydenta elekta Donalda Trumpa. Została w nim oskarżona o to, że jest „pełnogłośnym rzecznikiem Partii Demokratycznej”, który „na skalę przemysłową posługuje się zniesławianiem przeciwników politycznych”. Prawnik zażądał w imieniu swojego klienta 10 miliardów dolarów odszkodowania za „fałszywe i zniesławiające treści”.
Donald Trump pozywa słynną gazetę. Według doniesień prasowych, list przedprocesowy dotarł do redakcji na kilka dni przed wyborami prezydenckimi, ale dopiero niedawno ujrzał światło dzienne. „Dawno temu New York Times był uważany za »najważniejszą gazetę«” — napisał prawnik Trumpa, Edward Andrew Paltzik.
W liście wymieniono dwa artykuły, napisane wspólnie przez Susanne Craig i Russa Buettnera, „które odnoszą się do ich książki o Trumpie, która nosi tytuł: “Lucky Loser: How Donald Trump Squandered His Father’s Fortune and Created the Illusion of Success”.
W liście zwrócono również uwagę na październikowy artykuł zatytułowany „Dla Trumpa całe życie skandali zmierza ku momentowi osądu” autorstwa Petera Bakera oraz artykuł Michaela S. Schmidta z 22 października, zatytułowany „Trump będzie rządził jak dyktator”.
Adwokat Trumpa twierdzi w swoim liście, że NYT „miał zamiar zniesławić i zdyskredytować znaną na całym świecie markę Trump, którą konsumenci od dawna kojarzą z doskonałością, luksusem i sukcesem w branży rozrywkowej, hotelarskiej i nieruchomości, a także w wielu innych branżach, a także fałszywie i złośliwie zniesławić i zdyskredytować go jako kandydata na najwyższy urząd w Stanach Zjednoczonych”.
„Biorąc pod uwagę długą listę znanych i historycznych osiągnięć biznesowych prezydenta Trumpa i jego rodziny, niezwykłe osiągnięcia prezydenta Trumpa w biznesie, literaturze, mediach i na rynku nieruchomości oraz fakt, że prezydent Trump – i historia jego życia – są uosobieniem amerykańskiego snu i tego, co znaczy być amerykańskim patriotą, te zniesławiające oświadczenia są godne pogardy w swojej fałszywości” – stwierdzono w liście do NYT.
NYT nie jest jedynym lewicowym medium, które znalazło się na celowniku prawników prezydenta-elekta. Kampania Trumpa pozwała również stację CBS na kwotę 10 miliardów dolarów za program “60 Minutes” z kandydatką Demokratów na prezydenta Kamalą Harris w październiku, twierdząc, że zmontowany materiał wideo, który został wyemitowany, wprowadził opinię publiczną w błąd i niesprawiedliwie przedstawiał kandydata Republikanów, co stanowi ingerencję w wybory.
Adwokat Trumpa oskarżył sieć o „partyjne i bezprawne akty ingerencji w wybory poprzez złośliwe, oszukańcze zniekształcanie rzeczywistości”.
Kurz po listopadowych wyborach już opadł , dzięki czemu łatwiej jest zobaczyć, co się wydarzyło.
Not everyone realizes just how much the elections changed the American political scene. The Democrats will try to minimize the damage with blame sessions, soul-searching and finger-pointing as they look for scapegoats. However, the loss cannot be reduced to persons or even specific policies. The election represented a historic shift.
To nie była gospodarka
Pierwszy wniosek jest taki, że porażka nie dotyczyła jedynie gospodarki . Amerykanie przyzwyczaili się myśleć o wyborach w kategoriach portfela. Typowa odpowiedź na każdą porażkę wyborczą to znany refren: To gospodarka, głupcze!
Jednak te wybory są inne. Choć wybory miały wymiar ekonomiczny, nie dotyczyły gospodarki. Główne kwestie krążyły wokół zapalnego programu lewicy. Wyborcy odrzucili wokizm, socjalistyczną politykę ekonomiczną , która wywołała inflację, masową nielegalną imigrację, transpłciowość i oderwanie Partii Demokratycznej od tego, co dzieje się w społeczeństwie.
Wielkie niezadowolenie : Dość już tego
Wybory wskazały na wielkie niezadowolenie z kierunku, w jakim podąża Ameryka. To niezadowolenie zostało spotęgowane przez urazę, jaką typowi Amerykanie odczuwają wobec programu, który jest im narzucany. Nie był to głos na prezydenta-elekta Donalda Trumpa, lecz protest przeciwko temu, co reprezentowała jego opozycja.
Bystry francuski polityk, Hubert Védrine, nazwał wyniki „potężną, popularną falą w najszerszym sensie, ludzi, którzy chcą położyć kres amerykańskiemu progresywizmowi i globalizmowi, które trwają od sześćdziesięciu lat”. Ten socjalistyczny były minister spraw zagranicznych zauważył, że zwycięstwo było buntem. Jego przesłaniem było: „Progresywizm: dość! Dość!”
Fareed Zakaria z „Washington Post” stwierdził, że jedną z głównych przyczyn porażki była „dominacja polityki tożsamościowej po lewej stronie, która sprawiła, że Demokraci naciskali na wszelkiego rodzaju politykę różnorodności, równości i integracji, która w dużej mierze wywodziła się z miejskiej, akademickiej bańki, ale zrażała wielu wyborców głównego nurtu”.
Innymi słowy, wybory zagroziły pracy sześćdziesięciu lat. Ludzie czują, że postępowcy popychają ich za daleko, za szybko i w złym kierunku. Mają dość aroganckiej postawy tylu liberałów, którzy umniejszają tym, którzy się z nimi nie zgadzają.
Zatrzymajmy to, powstrzymajmy lewicową agendę
Powieściopisarka z Minnesoty Ann Bauer napisała bardzo0 weymowny felieton w The Wall Street Journal (7 listopada 2024 r.), w którym wyjaśniła, dlaczego głosowała przeciwko Demokratom. Jej głos nie był oddany na pana Trumpa, ale na protest przeciwko „fanatyzmowi lewicy”.
„Głosowaliśmy, aby powstrzymać pęd tych ruchów — aby zatrzymać postępującą chorobę. Głosowaliśmy przeciwko idei, że pójście dalej zawsze jest lepsze. W sercach wielu z nas uderzało w napastliwą wyższość, w ludzi, którzy mówili nam, że jesteśmy zbyt głupi, aby zrozumieć, lub zbyt rasistowscy, zbyt seksistowscy, zbyt nienawidzący samych siebie, zbyt podobni do nazistów ”.
Jej ocena dobrze wyraża protekcjonalną postawę tak wielu osób, które odmawiają słuchania tego, co dzieje się w rzeczywistych sytuacjach. Sytuacja jest nie do zniesienia; wyborcy w prawdziwym świecie chcą wydostać się z koszmaru przebudzenia. Ludzie mówią: „Zakończmy to”.
Katolicki głos
Podobnie, sposób, w jaki lewica traktowała religię, był również krytycznym czynnikiem w tych wyborach. Szczególnie ważny był głos katolików. Wielu uważa, że był on niezbędny do odwrócenia losów przeciwko Demokratom .
Głosy katolików zazwyczaj odzwierciedlają głosy Amerykanów. Jednak w tym roku katolicy głosowali na kandydata Republikanów mocniej niż dawniej, średnio osiemnastoma procentami. Profesor Paul Kengor z Grove City College przypisuje tę zmianę faktowi, że „naród nigdy nie widział tak skrajnej listy prezydenckiej jak Harris i Walz w kwestiach moralno-kulturowych”.
Zauważa również, że kandydat Demokratów wykazywał obojętność i wrogość wobec tematów religijnych. Kampania Trumpa przyjęła katolickie obrazy i tematy. Prezydent-elekt przywoływał nawet św. Michała Archanioła w swoje święto.
Wyniki wyborów wysłały wiadomość, że religia jest ważna dla Amerykanów. Ci, którzy ignorują ten wpływ, ponoszą konsekwencje.
Katastrofa biblijnych rozmiarów
Tak więc wybory nie były tylko porażką, ale porażką. Stanowią odrzucenie sześćdziesięcioletniego programu progresywizmu. Ujawniły niecierpliwość i urazę wielu Amerykanów, którzy są zmęczeni byciem odwoływanymi, wyśmiewanymi i ignorowanymi.
Demokratyczny strateg Chris Kofinis ocenił rozmiary porażki, komentując : „To historyczna katastrofa o biblijnych rozmiarach. Partia Demokratyczna, taka jaka jest, jest martwa. To historyczna reorganizacja”. Analiza wyborów agencji Reuters donosi, że wybory pokazały Demokratom, że „ich wartości – lewicowe, liberalne społecznie – stanowią obecnie zdecydowaną mniejszość wśród Amerykanów”. Doug Sosnik, inny strateg Demokratów , zauważył: „Wybory w 2024 r. oznaczają największy zwrot w prawo w naszym kraju od zwycięstwa Ronalda Reagana w 1980 r.”.
Wszystko oprócz narracji
Wyborcy przemówili, wykonując ostry skręt w prawo. Są zdenerwowani pogardliwym przesłaniem lewicy. Są wyczerpani szybkością chaotycznego marszu lewicy w stronę socjalizmu, trans-płciowości i polityki tożsamości. Wyborcy postrzegają proces samozniszczenia, który należy powstrzymać. Wszystkie te obawy ukształtują krajobraz polityczny po listopadzie. Lewica będzie musiała ocenić, jak zareagować na weryfikację rzeczywistości porażki. W następstwie krwawej łaźni lewica pogrążyła się w kryzysie. Obwinia swoje przywództwo, przesłanie i strategie — nie swoje idee. Wielu lewicowców podwaja stawkę w swojej nieudanej polityce i przyjmuje jeszcze bardziej protekcjonalne postawy wobec wyborców, którzy ich zdaniem nie zrozumieli prawdziwych problemów. Radykałowie czują, że czekali zbyt długo na swoją rewolucję i błędnie widzą zradykalizowany lewicowość jako swoją drogę do zwycięstwa.
Inni lewicowcy wydają się być gotowi zmienić wszystko — poza socjalistyczną narracją walki klasowej i ucisku. Jest to niepodlegające negocjacjom dla wszystkich odcieni lewicy, ponieważ ta narracja ich definiuje.
Zmiana Kursu
Rzeczywiście, aby odpowiedzieć na obawy wyborców, lewica musiałaby przestać być lewicą. Musiałaby porzucić swój odrzucony program, który przepychała przez społeczeństwo przez ponad sześćdziesiąt lat. Każdy odwrót w stronę centrum grozi zdemoralizowaniem jej radykalnego rdzenia.
Ta potrzeba jednoczesnego postępu i cofania się stawia lewicę w trudnej sytuacji. Rzeczywiście, Michael Sean Winters z National Catholic Reporter zaleca Demokratom zmianę przekazu w kierunku centrum, „aby odzyskać wyborców z klasy robotniczej”, w przeciwnym razie „będą musieli zacząć robić zakupy w kraju”.
Tak więc coś bardzo głębokiego wydarzyło się w Ameryce podczas tych wyborów. Nie była to gospodarka, ale zmiana poglądów, kierunków myślenia wyczerpanej populacji. Nie chce socjalizmu, ale powrotu do porządku.
For a view on what woke women really think about men and society – read the article. Which was published in 2020.
But it is more fun to, to just go to the comments section –
A sampling:
“Plenty of men won’t date or even talk to woke women. I’m training my sons to not even speak to girls that exhibit any signs of the disease.”
“It’s one thing to advocate for legal equality, social respect, and all-around fair treatment. No problem with that whatsoever. It’s quite another to become yammering, obnoxious, grating, lecturing fools.”
‘I’m extremely concerned at the lack of self-reflection in this article”
“UHHHHhhhh the reason why feminism doesn’t win over men is because feminism changed from a “we want equal rights” movement in the 1920’s to a “All men are bad unless they are our slaves” movement in modern times.”
Russell Brand and I had a wide-ranging discussion this week. The podcast is an hour long – so there is lots of good stuff packed in that interview! As usual, Russell was funny, insightful, and great fun to chat with!
15 listopada 2024 roku, w odpowiedzi na powołanie Roberta F. Kennedy’ego Jr. na szefa Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej USA, doszło do spadku akcji największych firm farmaceutycznych, szczególnie tych, które specjalizują się w produkcji szczepionek. Reakcja rynku była natychmiastowa, a notowania spółek farmaceutycznych na giełdach w Europie oraz Stanach Zjednoczonych odnotowały znaczące straty.
Skąd wynikają spadki? Potencjalne zmiany w Departamencie Zdrowia USA
Robert F. Kennedy Jr., który od lat jest znany ze swojego sceptycyzmu wobec przymusu stosowania szczepionek, stał się kluczową postacią w kontrowersjach dotyczących polityki zdrowotnej USA. Kennedy, syn senatora Roberta F. Kennedy’ego oraz bratanka prezydenta Johna F. Kennedy’ego, ma reputację prawnika zajmującego się ochroną środowiska i działacza antyszczepionkowego, co budzi obawy wśród gigantów farmaceutycznych. Już w 2020 roku, podczas pandemii COVID-19, był krytykowany za głoszenie teorii spiskowych na temat szczepionek, a także za kontrowersyjne opinie dotyczące ich rzekomego związku z autyzmem.
Po ogłoszeniu nominacji Kennedy’ego na szefa Departamentu Zdrowia, akcje dużych firm farmaceutycznych, w tym francuskiej Sanofi, austriacko-francuskiej Valnevy, amerykańskiego Pfizera oraz Moderny, a także brytyjskich AstraZeneca i GSK, odnotowały spadki. Przykładowo, Sanofi straciło 2,82% na giełdzie paryskiej, Valneva 5,64%, AstraZeneca 2,47%, a GSK 3,07%. Na Wall Street, Pfizer zanotował spadek o 2,62%, a Moderna aż 5,62%. Spadki te były szczególnie wyraźne, biorąc pod uwagę stabilność rynku w tym samym czasie.
Co oznacza ta nominacja dla rynku farmaceutycznego?
Pod przewodnictwem Roberta F. Kennedy’ego Jr. Departament Zdrowia USA miałby odgrywać znaczącą rolę w ochronie zdrowia obywateli, jednak z większym naciskiem na ochronę przed „niebezpiecznymi chemikaliami, substancjami zanieczyszczającymi, pestycydami, farmaceutykami i dodatkami do żywności”. Kennedy, który niejednokrotnie krytykował politykę masowych szczepień, stawia na podejście bardziej ostrożne i krytyczne wobec przemysłu farmaceutycznego, co może wpłynąć na zmiany w polityce zdrowotnej w USA, a także na regulacje dotyczące szczepionek i innych produktów farmaceutycznych.
Reakcje rynku i spekulacje
Reakcja rynku na nominację Kennedy’ego jest zgodna z obawami, że nowe podejście do zdrowia publicznego może zagrażać zyskownym interesom firm produkujących szczepionki. Spadki wartości akcji związane z produkcją szczepionek wskazują na obawy inwestorów przed potencjalnymi zmianami w polityce rządu, które mogłyby wpłynąć na popyt na te produkty. Firmy takie jak Pfizer, Moderna, AstraZeneca czy GSK mogłyby stracić część swoich dochodów, szczególnie w obliczu dalszych regulacji rynkowych.
RFK Jr. a jego kontrowersje zdrowotne
Robert F. Kennedy Jr. stał się postacią, która wywołuje skrajne emocje. Z jednej strony, jest szanowanym prawnikiem i obrońcą środowiska, który od lat walczy o ochronę zdrowia ludzi przed toksynami, ale z drugiej strony jest również oskarżany o szerzenie teorii spiskowych, zwłaszcza tych dotyczących szczepionek. Jego kontrowersyjne poglądy na temat autyzmu oraz wpływu szczepionek na zdrowie dzieci są szeroko dyskutowane w mediach, a niektórzy eksperci twierdzą, że są one niepoparte dowodami naukowymi. [kłamią. md]
Czy nominacja Kennedy’ego zmieni podejście do szczepionek w USA?
Powołanie Roberta F. Kennedy’ego Jr. na stanowisko szefa Departamentu Zdrowia może wpłynąć na zmiany w polityce zdrowotnej USA, szczególnie w zakresie regulacji szczepionek. Już teraz widać, że spadki na giełdzie wskazują na lęk inwestorów przed tym, co mogą przynieść te zmiany. RFK Jr. ma zapowiedzieć bardziej zrównoważone podejście do zdrowia publicznego, które będzie uwzględniało zarówno korzyści, jak i ryzyko związane z farmaceutykami i szczepionkami.
Podsumowanie
Wydaje się, że nominacja Roberta F. Kennedy’ego Jr. na szefa Departamentu Zdrowia USA może prowadzić do poważnych zmian w polityce zdrowotnej kraju, które wpłyną na rynek farmaceutyczny, szczególnie w kontekście szczepionek. Inwestorzy reagują na te zmiany ostrożnie, a spadki akcji firm farmaceutycznych są tego wyraźnym sygnałem. Przyszłość polityki zdrowotnej pod przewodnictwem RFK Jr. wydaje się niepewna, ale z pewnością zapowiada istotne przetasowania w branży.
„Fauci lied, people died (Fauci skłamał, ludzie poumierali)” – to popularne w amerykańskim społeczeństwie hasło być może już wkrótce stanie się wiodącym mottem w działalności nowego szefa departamentu zdrowia USA. Mowa o Robercie F. Kennedym Jr, który w czasie pandemii stanowił jedną z twarzy oporu wobec reżimu sanitarnego, oraz posiada bogatą historię nagłaśniania patologii BigPharmy.
Decyzją 47. prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa, Kennedy Jr. stanie na czele departamentu zdrowia. Nominację będzie jeszcze musiał zaakceptować Senat.
„Przez zbyt długi czas Amerykanie byli miażdżeni przez przemysłowy kompleks spożywczy i firmy farmaceutyczne, które dopuszczały się oszustw i dezinformacji, jeśli chodzi o zdrowie publiczne” – napisał Donald Trump na platformie X, ogłaszając nominację dla Roberta F. Kennedy’ego Jr.
Oświadczył, że pod jego wodzą, resort zdrowia „zapewni, że wszyscy będą chronieni przed szkodliwymi chemikaliami, zanieczyszczeniami, pestycydami, produktami farmaceutycznymi i dodatkami do żywności, które przyczyniły się do przytłaczającego kryzysu zdrowotnego w tym kraju”.
Kennedy Jr. to syn Roberta Kennedy’ego, prokuratora generalnego i brata prezydenta Johna F. Kennedy’ego, który także zginął w zamachu. Początkowo członek Partii Demokratycznej, wystartował w wyborach jako jeden z potencjalnych kandydatów. W trakcie kampanii zrezygnował jednak z kandydowania, opowiadając się za Republikaninem.
On sam zapowiadał, że choć nie zamierza zakazywać szczepionek, to „chce dać ludziom wybór”. W jednym z wpisów na portalu X deklarował, że dokona głębokich zmian w Agencji Żywności i Leków (FDA), którą oskarżał o prowadzenie „wojny przeciwko zdrowiu”.
„Jeśli pracujesz dla FDA i jesteś częścią tego skorumpowanego systemu, mam dla ciebie dwie wiadomości: 1. Zachowaj swoją dokumentację i 2. Pakuj manatki” – przekazał.
Ostatnie wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych w 2024 roku wzbudziły falę dyskusji na temat integralności systemu wyborczego, szczególnie w kontekście polityki imigracyjnej i procedur weryfikacji tożsamości wyborców. Zwycięstwo Kamali Harris w stanach o mniej restrykcyjnych przepisach dotyczących identyfikacji głosujących skłania do głębszej analizy zjawiska.
Szczególną uwagę zwraca zbieżność dwóch znaczących trendów. Z jednej strony mamy do czynienia z bezprecedensowym napływem imigrantów przez południową granicę USA w ostatnich latach, z drugiej – z sukcesem wyborczym Demokratów w stanach, które nie wymagają okazania dokumentu tożsamości podczas głosowania. Lista tych stanów obejmuje między innymi Kalifornię, Nowy Jork, New Jersey, Kolorado, Wirginię, Vermont, Massachusetts, Maryland oraz Dystrykt Kolumbii.
Obserwatorzy sceny politycznej zwracają uwagę na interesującą korelację między polityką imigracyjną obecnej administracji a wynikami wyborów. W stanach, gdzie nie wymaga się weryfikacji tożsamości wyborców, Kamala Harris odniosła znaczące zwycięstwa. Te same stany charakteryzują się również liberalnym podejściem do kwestii imigracji i często określane są mianem “stanów sanktuariów”.
Zwolennicy obecnego systemu argumentują, że brak wymogu okazywania dokumentów tożsamości podczas głosowania służy demokratyzacji procesu wyborczego. Wskazują, że rygorystyczne przepisy dotyczące weryfikacji mogą stanowić barierę dla określonych grup społecznych, w tym osób starszych, mniej zamożnych czy przedstawicieli mniejszości etnicznych. Podkreślają również, że dotychczasowe badania nie wykazały masowych oszustw wyborczych związanych z brakiem weryfikacji ID.
Jednak krytycy tego rozwiązania podnoszą poważne wątpliwości. Wskazują, że brak podstawowej weryfikacji tożsamości może prowadzić do nadużyć, w tym możliwości wielokrotnego głosowania czy oddawania głosów przez osoby nieuprawnione. Szczególne obawy budzi fakt, że w ostatnich latach do USA przybyły miliony migrantów, podczas gdy system weryfikacji wyborców w wielu stanach pozostaje stosunkowo luźny.
Analiza geograficznego rozkładu zwycięstw Kamali Harris pokazuje wyraźną dominację w regionach tradycyjnie związanych z Partią Demokratyczną, które jednocześnie charakteryzują się mniej restrykcyjnym podejściem do weryfikacji tożsamości wyborców. To nakładanie się preferencji politycznych i procedur wyborczych rodzi pytania o potencjalny wpływ na wyniki głosowania.
Debata na temat integralności systemu wyborczego nabiera szczególnego znaczenia w kontekście rosnącej polaryzacji społeczeństwa amerykańskiego. Podczas gdy jedna strona podkreśla potrzebę ułatwienia dostępu do głosowania, druga wskazuje na konieczność wzmocnienia zabezpieczeń przed potencjalnymi nadużyciami.
Kwestia weryfikacji tożsamości wyborców pozostaje jednym z najbardziej kontrowersyjnych aspektów amerykańskiego systemu wyborczego. Zbieżność liberalnej polityki imigracyjnej z wynikami wyborów w stanach o mniej restrykcyjnych przepisach dotyczących ID skłania do refleksji nad potencjalnymi konsekwencjami takiego stanu rzeczy dla demokracji amerykańskiej.
Niezależnie od perspektywy politycznej, kluczowe wydaje się przeprowadzenie dokładnych analiz i audytów, które mogłyby rozwiać wątpliwości dotyczące uczciwości procesu wyborczego. Transparentność i rzetelność wyborów stanowią fundament zaufania obywateli do systemu demokratycznego.
Prezydent elekt Donald Trump planuje wycofać Stany Zjednoczone z klimatycznego porozumienia paryskiego. Zamierza też uszczuplić niektóre rezerwaty przyrody, aby umożliwić wiercenia i wydobycie surowców.
O projektach Trumpa poinformował w piątek dziennik „New York Times”. Powołał się na projekty rozporządzeń wykonawczych i proklamacji sporządzanych przez zespół Republikanina przygotowujący przejęcie przez niego władzy w styczniu przyszłego roku.
Porozumienie paryskie zobowiązuje państwa-sygnatariuszy do przedstawiania nowych i „bardziej ambitnych” planów ograniczania emisji gazów cieplarnianych co pięć lat. Zgodnie z umową muszą być przedstawione do lutego przyszłego roku.
Administracja prezydenta Joe Bidena przyrzekła przedstawienie przed końcem kadencji takiego planu, „aby pokazać, co należy zrobić i co można zrobić”. Departament Energii USA zapowiedział projekt zaktualizowanej analizy, która pozwoli na zgłaszanie publicznych uwag.
Z raportu wynika, że Trump zakończy także moratorium na wydawanie pozwoleń na eksport skroplonego gazu ziemnego (LNG) na duże rynki w Azji i Europie.
Administracja Bidena wstrzymała w styczniu zatwierdzanie nowych transakcji eksportowych LNG. Jej celem było zakończenie procesu badań dotyczących wpływu eksportu na środowisko i gospodarkę.
Raport wskazuje zarazem na to, że ekipa Trumpa ma uchylić przepisy, które pozwalają Kalifornii i innym stanom wprowadzać bardziej rygorystyczne normy w sprawie zanieczyszczeń. Niektórzy członkowie zespołu Republikanina rozważają też przeniesienie z Waszyngtonu siedziby Agencji Ochrony Środowiska (EPA).
O komentarz w sprawie przewidywanych zmian indagowała przedstawicieli przyszłej republikańskiej ekipy agencja Reutera. Rzecznik zespołu przygotowującego przejęcie władzy, Karoline Leavitt, zaznaczyła, że podczas kampanii wyborczej Trump zapowiadał wiele działań wyszczególnionych w raporcie.
Jak uzasadniała, wyniki wtorkowych wyborów dały mu „mandat do realizacji obietnic i on je spełni”.
Gdy w kwietniu tego roku Kongres przegłosował kolejny pakiet pomocowy dla Ukrainy, administracja Bidena pochwaliła się, że już wcześniej przekazała Ukrainie pomoc w wysokości 111 miliardów i że z przegłosowanym pakietem daje to łącznie 172 miliardy. Słowo „pomoc” należy ująć w cudzysłów. To wielki blef. Zaledwie 20 procent z przyznanych miliardów trafia bezpośrednio do Ukrainy i zasila jej budżetu. Konstrukcja pakietu pozwala, zamiast wspierać ukraińskie siły zbrojne, przekazywać środki na wsparcie… amerykańskich sił zbrojnych. W pakiecie zaszyto mechanizm pozwalający przekierować środki na uzupełnienie amerykańskich zapasów. Wygląda on tak: Armia USA przekazuje czołg ze swoich zapasów lub czołg używany od kilkunastu lat, „bo tylko on jest fizycznie dostępny i tylko on może być szybko dostarczony”. W jego miejsce kupowany jest dla armii taki sam czołg (oczywiście nowszej generacji) za 10 mln dolarów, i koszt tego zakupu wliczany jest w pakiet. Ale to nie wszystko – czołg jest przewożony przez ocean, potem jeszcze polskim pociągiem do Medyki, a to też kosztuje, bo trzeba zapłacić PKP Cargo (chociaż akurat to nie jest pewne, bo polscy frajerzy robią to za darmo).
Ale to nie wszystko – przeszło 1/5 wartości pakietu idzie na wsparcie działań armii USA w regionie, nie tylko żołnierzy, ale i pracowników administracyjnych Pentagonu oraz w ogóle ludzi, „którzy w jakiś sposób pracują na rzecz Ukrainy”. W pakiet wliczono koszty wzmocnienia bezpieczeństwa placówek USA na Ukrainie – i tak okrągła sumka przeznaczona jest na wzmocnienie ogrodzenia wokół ambasady USA w Kijowie. Krótko mówiąc – to nie jest pakiet pomocowy dla Ukrainy, ale głównie pakiet pomocy dla Ameryki, dla amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego, wspierający tworzenie miejsc pracy dla Amerykanów.
Według Davida Camerona, brytyjskiego ministra spraw zagranicznych celem USA nie jest pokonanie, ale osłabienie Rosji: „Za 10 proc. budżetu obronnego USA zniszczono połowę potencjału armii Rosji”. Brytyjscy eksperci oceniają, że USA swoje cele w tej wojnie już osiągnęły, a były nimi, poza osłabieniem Rosji, sprzedaż amerykańskiej broni i wyczyszczenie magazynów. Potwierdził to republikański spiker Izby Reprezentantów Mike Johnson,który głosował za pakietem, podobnie jak wszyscy Demokraci i 101 Republikanów (112 było przeciw): „Uważam, że lepiej jest wysłać amunicję na Ukrainę, niż amerykańskich żołnierzy”. Także Joe Biden przekonywał: „Ten pakiet pomocowy służy przede wszystkim nam”, a sekretarz obrony Lloyd Austin, zachęcając członków Kongresu do zatwierdzenia pakietu,uciekł się do argumentu: „Ta pomoc jest korzystna dla USA, ponieważ produkcja broni dla Ukrainy zmniejsza bezrobocie i powstają nowe miejsca pracy”.
Victoria Nuland, podsekretarz stanu USA (pochodząca zresztą z rodziny ukraińskich żydów) ujawniła, że rzeczywistym odbiorcą finansowego wsparcia dla Ukrainy jest amerykański kompleks zbrojeniowy: „A tak przy okazji, musimy pamiętać, że większość tych pieniędzy wraca z powrotem do USA, aby wyprodukować tę broń”. Sekundował jej „Washington Post” wyliczając korzyści, jakie poszczególne stany wyciągną z pakietu, i do których trafi najwięcej pieniędzy. Nawet senator J.D. Vance, który głosował przeciw pakietowi, przyznał: „Konflikt na Ukrainie trwa, bo zarabiają na nim solidnie amerykańskie firmy zbrojeniowe i instytucje finansowe”. Temat doprecyzował Ron Paul, podczas konferencji w instytucie swego imienia: Czy ktokolwiek wierzy, że 200 miliardów, które wydaliśmy na Ukrainę rzeczywiście trafiły do Ukrainy? Oczywiście nie. Trafiły do dobrze ustosunkowanych, z których większość operuje wewnątrz Beltway (czyli wewnątrz obwodnicy otaczającej Waszyngton).
„Sprzedaż amerykańskiej broni za granicę gwałtownie wzrosła w ubiegłym roku, osiągając rekordowy poziom 238 miliardów dolarów, głównie dzięki wojnie na Ukrainie i z uwagi na fakt, że inwazja Rosji nakręciła popyt. Rząd USA bezpośrednio wynegocjował kontrakty o wartości 81 mld dolarów” – poinformowała BBC, podkreślając, że zakupowym liderem jest Polska. Stacja wymienia zakup helikopterów Apache za 12 mld dolarów, systemów rakietowych Himars za 10 mld dolarów, czołgów M1A1 Abrams za 3,75 mld dolarów, systemów dowodzenia obroną przeciwlotniczą i przeciwrakietową za 4 mld dolarów. Dodaje też, że nowy premier zobowiązał się do kontynuowania programu modernizacji wojskowej poprzedniego konserwatywnego rządu. „Polska pomoc dla Ukrainy przebiła wszystkich”. „Polska jest wśród liderów wsparcia” – to tytuły polskojęzycznych gazet. „Polska jest mocarstwem humanitarnym” – to słowa ambasadora Marka Brzezińskiego.
Wielką i mierzalną w pieniądzu pomoc militarną, finansową i humanitarną ofiarowaną Ukrainie, kompleksowo oszacowali analitycy z niemieckiego Instytutu Gospodarki Światowej w Kiel. Stworzyli ranking państw najbardziej zaangażowanych w pomoc. Jak wypada w nim Polska? Jest na drugim miejscu, wyprzedzając takie kraje jak Niemcy, Wielka Brytania czy Francja, a na miejscu pierwszym przy uwzględnieniu wielkości gospodarki kraju niosącego pomoc, to jest procenta PKB. Polska wydała, sumując pomoc rządową (ale nie licząc pomocy prywatnej i organizacji charytatywnych) 11,92 mld euro (czyli w przeliczeniu 56,6 mld zł). Żaden kraj w Europie nie udzielił Ukrainie tak wielkiego wsparcia jak Polska. W pierwszym roku wojny polski rząd przeznaczył na nią 2% PKB. Pod koniec 2023 r. było to już 3,1%, a dziś wynosi 4,9% PKB. Liczby robią wrażenie nawet na bogatych Niemcach. Dla porównania – zobowiązanie w zakresie pomocy wojskowej wynosi tylko 0,2 procent amerykańskiego PKB.
Rządzący Polską bardzo skąpo dzielą się informacjami na temat wysokości i zakresu pomocy. Z nieoficjalnych źródeł wiemy tylko, że 50 procent paliw wytwarzanych w polskich rafineriach trafia na Ukrainę, że nasi żołnierze i policjanci ćwiczą strzelanie kapiszonami, bo armii ukraińskiej przekazaliśmy wszystkie zapasy amunicji, że rzeczywista pomoc dla Ukrainy wynosi łącznie 140 mld zł (oprócz militarnej, humanitarna – 4,4 mld; świadczenia socjalne – 71,4 mld; pomoc prywatna – 10 mld itp.). Do tych kwot należały dodać środki na leczenie Ukraińców. Tylko od marca do września 2022 wykonano 752 tys. świadczeń dla pacjentów z Ukrainy. W roku 2023 wydano na nie 828 mln. W dodatku znikąd nie ma pomocy w wyliczeniu tej pomocy. Co prawda dr Leszek Sykulski, prezes partii Bezpieczna Polska (który sprzeciwia się udzielaniu Ukrainie bezwarunkowej pomocy wojskowej oraz ostrzega przed zorganizowaną akcją przesiedlania Ukraińców na teren Polski) obiecał takie wyliczenie a nawet zapowiedział powołanie w tym celu specjalnego zespołu, ale zajął się kombinowaniem, jakby tu umieścić przy władzy w Warszawie Komunistyczną Partię Chin.
Analitycy z Kiel policzyli, w jakim stopniu kraje wspomagające Ukrainę ogałacają swoje zasoby zbrojeniowe. W przypadku Polski, która obdarowała Ukrainę 300 czołgami (uprzednio zmodernizowanymi kosztem 1,5 mld zł), stanowi to 30 procent zasobów tej broni, czyli wyposażenie dwóch brygad pancernych. Amerykanie zaledwie uszczknęli swój arsenał – „przekazali” 3,9 proc. posiadanej ciężkiej broni. Ukraińcy dostali 30 proc. naszych haubic, 54 sztuki, na 188, które były w zasobach polskiej armii. Dostali też 40 sztuk bojowych wozów piechoty i 40 sztuk pojazdów opancerzonych. W sumie Polska darowała sprzęt o wartości 2,4 mld euro. Równocześnie mówili, że braki będą sukcesywnie uzupełniane dostawami z Korei Południowej i USA. Ale nie mówili, że uzupełnienie braków będzie kosztować kilkadziesiąt miliardów dolarów.
W tym miejscu przypomnieć należy, że 2 grudnia 2016, a więc ładnych kilka lat przed wybuchem wojny, rząd PiS zawarł z rządem ukraińskim umowę (a właściwie tajne porozumienie, bo nie było ratyfikowane przez Sejm i ujawniono je dopiero 3 lata później), która zawiera postanowienia lub raczej jednostronne zobowiązania rujnujące nasz kraj, pozbawiające go suwerenności, pozwalające na przejmowanie wszystkich zasobów ekonomicznych Polski. To ewenement w skali światowej. To tak, jakby Polska wypłacała Ukrainie kontrybucje wojenne.
Umowa mówi o nieodpłatnym przekazaniu Ukrainie uzbrojenia, produktów podwójnego zastosowania i mienia niebojowego pochodzącego z zasobów sił zbrojnych, zarówno w sprzęcie bojowym i niebojowym, wojskowym i cywilnym, czyli praktycznie zakładała przekazanie stronie ukraińskiej wszystkich zasobów, jakimi dysponuje Państwo Polskie, bez wyznaczania górnej granicy pomocy. Ze strony polskiej podpisał ją ówczesny minister obrony Antoni Macierewicz.
Pytany o udział amerykańskich wojsk w wojnie na Ukrainie, Joe Biden każdorazowo oświadcza, że nie zamierza wysłać tam amerykańskich żołnierzy. Ale od czego jest sojusznik, który przekonuje swoich obywateli o nieuchronności wojny z Rosją, kupuje ogromne ilości broni i reklamuje amerykańskie czołgi (które na Ukrainie grzęzną w błocie, a w Jemenie palą się wraz z zawartością jak zapałki, po ostrzelaniu z prymitywnych granatników). Krótko mówiąc wielki geszeft – zero kosztów, zero strat w ludziach i jeszcze bardzo dobry zarobek i dużo nowych miejsc pracy.
Przeciwko pakietowi głosowało w Senacie 112 Republikanów. Skąd takie nastawienie? Przeprowadzony przez konserwatywny Heritage Foundation sondaż ujawnił, że 56% Amerykanów uważa pomoc dla Ukrainy za zbyt dużą, zwraca uwagę na korupcyjną naturę ukraińskiego rządu i brak możliwości sprawdzenia, gdzie i na co idą pieniądze amerykańskiego podatnika, podkreślają, że Ameryka jest już zadłużona na 35 bilionów (i musi pożyczać co 100 dni 1 bilion), że powinna zabezpieczyć własne granice, a nie granice państwa, które większość Amerykanów nie potrafi znaleźć na mapie.
Donald Trump jest za zakończeniem wojny na Ukrainie, jest za dokończeniem budowy muru na granicy z Meksykiem oraz uważa programy pomocowe dla niebędących obywatelami USA za karygodne marnotrawstwo i rozdawnictwo pieniędzy podatnika. I czy tu podejście Trumpa różni się od podejścia tych w Polsce, którzy sprzeciwiają się wciąganiu Polski do wojny. Czy polski patriota nie powinien powtarzać za Trumpem: Dlaczego wydawać miliardy na obronę granicy Ukrainy, a nie na obronę granic przed nielegalnymi imigrantami i na budowę płotu na granicy z Ukrainą? Zatem, nikt myślący w kategoriach interesu swego kraju nie powinien być zmartwiony powrotem Trumpa, a już z pewnością nie powinni to być Polacy. Krótko mówiąc– zwycięstwo Trumpa to najlepsze, co nam się mogło przytrafić w tych ciężkich dla Polski czasach.
Wszystko to nie oznacza, że Trump, po wprowadzeniu się do Białego Domu, zmieni mechanizmy pomocowe dla zagranicy. Gdy był przy władzy uważał takie podejście za patriotyczne i w interesie Ameryki. Zwłaszcza, że za główny cel w polityce gospodarczej postawił reindustrializację Ameryki, a kompleks zbrojeniowy to ostatnie resztki przemysłu, które nie przeniesiono do Chin. Tu natrafi na sprzeciw lobby bankiersko-lichwiarskiego, które swój interes widzi nie w rozwoju przemysłu, ale w inżynierii finansowe i w lichwiarstwie, to jest wprowadzaniu w życie, jak to określił jeden z nich, największego i najgenialniejszego żydowskiego wynalazku – procenta od pożyczki.
USA na „pomocy” (w cudzysłowie) dla Ukrainy zarobiły. A co Polska na pomocy (bez cudzysłowu) dla Ukrainy zyskała? Faktury do opłacenie za amerykańską broń. W zamian za miliardy na utrzymanie przy władzy Zełenskiego i jego oligarchów, dostaliśmy „uchodźców” na utrzymanie i obowiązek finansowania nauczania dzieci ukraińskich o Banderze. Dostaliśmy też obowiązek przekazywania Ukrainie stałego procenta PKB. No i mamy doktrynę Dudy: Pomóżmy Ukraińcom wygnać Rosjan z Krymu (który z Ukrainą, nie ma nic wspólnego, gdzie Ruscy mieszkają równie długo jak biali i czarni Amerykanie w USA), aby tam sobie nastawiali pomników UPA i gdzie Polacy pojadą na wczasy pić piwko w cieniu marmurowego pomnika Bandery. W zamian za bezwarunkową pomoc dla Ukrainy, dostaliśmy też, na otarcie łez, niekończące się żądania, groźby i pomiatania oraz wyrazy wdzięczności w postaci roszczeń terytorialnych. Bo przypomnijmy – niedawno szef finansowanego z budżetu federalnego niemieckiego Instytutu Maxa Plancka, postawił tezę: „Ukraina może rzeczywiście mieć silniejsze roszczenia do polskiego Podkarpacia niż do Krymu lub Donbasu”. Innymi słowy, Ukraińcy lufy podarowanych im polskich haubic i czołgów skierują na nas.
Zapytany w kanadyjskiej telewizji CTV News o spotkanie z Donaldem Trumpem, nasz prezydencki dureń dokonał genialnego odkrycia: „Zatrzymanie rosyjskiej agresji pieniędzmi, nie poświęcając życia amerykańskich żołnierzy, jest opłacalne dla amerykańskiego podatnika”. Duda przypomniał o amerykańskich żołnierzach walczących i ginących na frontach I i II wojny światowej: „Dziś można uniknąć kolejnej takiej sytuacji, po prostu tylko płacąc pieniądze. I to się na pewno opłaca amerykańskiemu podatnikowi – zatrzymać tę wojnę pieniędzmi, nie poświęcając życia amerykańskich żołnierzy”. Czyli, przy okazji, dokonał szokującego odkrycia: USA dbają o swoje interesy!
Dlaczego o tym piszemy? Nie z troski o Ukrainę i Zełenskiego, ale po to, żeby w relacjach zagranicznych myśleć kategoriami polskiego interesu narodowego. I tu kilka uwag: To nie prezydent USA, ale prezydent RP ma obowiązek zabiegać o interes Polski; Trump nie będzie prezydentem Polski, lecz prezydentem USA i nie na nim będzie spoczywał obowiązek troszczenia się o polskie interesy; Nic nie zrobi dla Polski, jeśli nie będzie to w interesie USA; W obronie Polski nie kiwnie palcem, jeśli nie będzie to obrona Ameryki. Z Trumpem będzie można robić interesy, ale pod warunkiem unikania „murzyńskości” i „robienia laski”, twardego negocjowania, i że po naszej stronie do rozmów z nim zasiądą obrońcy interesu Polski, a nie interesu Ukrainy. Czy to krytyka Trumpa i przyznanie, że z Polską postąpi tak samo, jak z Ukrainą? Wprost przeciwnie! To wyraz uznania, bo interes własnego kraju dla prezydenta powinien być zawsze na pierwszym miejscu.
Czy pomysły pokojowe Trumpa są niebezpieczne dla Polski? Może tak się stać. Bo zamiast, jak Ameryka, wykorzystać wojnę dla umocnienia własnego kraju, umocnili Ukrainę. Bo zamiast zbroić siebie, zbroili Ukrainę. Bo marnowali czas, uznając, że od pilnowania polskich interesów ważniejsza jest walka z sezonowymi przeziębieniami, (których śmiertelność wynosiła 0,23 procenta), wyszczepienie wszystkich żołnierzy, wydawanie na tarczę antycovidową 140 miliardów, wykończenie tzw. Polskim Ładem setek tysięcy małych i średnich firm, nękanie polskich rolników (przez zalanie Polski śmieciowym zbożem z Ukrainy), walka z polskim antysemitami i „ruskimi onucami”, uczenie segregowania śmieci, inwestowanie w wiatraki i nowe plastikowe nakrętki do butelek. Gdy darowali Ukrainie 300 czołgów, nie myśleli o interesie Polski. Było tylko głupkowate gadanie: „Ha, ha, i tak byśmy je zezłomowali, toż to nic nie jest warte”. Nie kalkulowanie tak, jak Amerykanie: skoro oddajemy czołg, to musimy wojsku kupić w zamian inny. Jeśli to wszystko zbierzemy do kupy, to, o co w tym wszystkim chodzi? O głupotę? O zdradę stanu? A może o jedno i o drugie?
What are the Democrats? What’s that party for? When I was a kid they were the party of the working man, the little guy. That’s the Trumpian GOP now. When I was a young woman they were the antiwar party. That’s the Trumpian GOP. The party of generous spending? The Trumpian party says hold my beer. What belief do the Democrats hold that distinguishes them? LGBTQ, woke, gender theory, teachers unions, higher taxes? Why not throw in cholera and chlamydia?
For those that have been following the vote count…
Harris had won about 67 million votes, compared to the approximately 81 million Biden garnered in 2020. The vote count isn’t over yet – but the numbers don’t add up…
Trump wygrał, Scholz upadł. Niemcy przygotowują się na zmianę w USA
Paweł Chmielewski
Trump wygrał, Scholz upadł, Niemcy będą mieć nowy rząd. Jeżeli komuś wydawało się, że wraz z prezydenturą Trumpa to Polska stanie się najważniejszym sojusznikiem USA w Europie, niech patrząc na wydarzenia w Niemczech takie nadzieje porzuci.
Kiedy w styczniu 2021 roku prezydenturę w USA objął Joe Biden, w Niemczech formował się właśnie nowy rząd koalicyjny SPD, Zielonych i FDP. Obie strony doszły szybko do porozumienia w kluczowej dla Berlina sprawie: Waszyngton podjął decyzję o zezwoleniu na dokończenie budowy Nord Stream 2. Przygotowany w trójkącie Waszyngton-Berlin-Moskwa deal runął jednak w lutym 2022 roku. Niemiecka koalicja rządowa miała od tej pory gigantyczne problemy, które cały czas się spiętrzały.
Teraz koalicja upadła. W dniu, w którym ogłoszono zwycięstwo w wyborach prezydenckich Donalda Trumpa, kanclerz Niemiec Olaf Scholz wyrzucił z rządu szefa FDP Christiana Lindnera, a to oznacza przyspieszone wybory. Sondaże nie pozostawiają złudzeń: przewaga chadecji jest tak gigantyczna, że nowym kanclerzem będzie Friedrich Merz. Nie wiadomo jeszcze, kiedy dojdzie do wyborów: Scholz mówił o marcu, CDU naciska na wcześniejszy termin.
SPD, jak wiadomo, jest od lat silnie powiązana z Rosją. Przypadki Gerharda Schrödera czy Manueli Schwesig to absolutna klasyka. CDU siedzi o wiele głębiej w kieszeni Stanów Zjednoczonych. Sam Friedrich Merz przez wiele lat współpracował jako finansista z takimi amerykańskimi gigantami jak Mayer Brown czy BlackRock. Sektor medialny stojący za CDU to w prostej linii twór Amerykanów, którzy po 1945 roku potrzebowali w RFN swojego zaplecza. Wiązali ze sobą ludzi nawet poprzez przynależność do lóż masońskich, vide casus samego Axela Springera.
Dziś absolutnie kluczowy jest czynnik ekonomiczny. Donald Trump oznacza nową politykę gospodarczą – także wobec Europy. Może oczekiwać zdecydowanych ruchów Niemiec wobec Chin. Scholz gwarantowałby jedynie trudności, a niemiecki biznes potrzebuje w relacjach z USA spokoju, nie problemów.
A do tego… Cóż. W Niemczech stacjonuje dziś prawie 40 tysięcy amerykańskich żołnierzy. Nie zostali do RFN zaproszeni; są tam dlatego, że kraj został pokonany i podbity. Rządy w Berlinie mają w wielu sprawach samodzielność, ale – bez przesady…
Jeżeli ktoś miałby nadzieję, że wraz z prezydenturą Donalda Trumpa to właśnie Polska stanie się nagle jakimś najbliższym sojusznikiem USA w Europie, niech, po pierwsze, przypomni sobie poprzednią kadencję, a po drugie – niech spojrzy na to, jak pod nowy układ w Waszyngtonie mebluje się właśnie nowy niemiecki rząd.
Poza Franklinem Roosveltem, który był z powodu drugiej wojny światowej czterokrotnie wybierany, nikt przed Trumpem nie był w stanie wygrać trzech wyborów prezydenckich!
Ostrzeszów 07.11.2024 r.
Na złość wszelkim prognozom, wbrew intensywnej, dyskryminującej kampanii pomówień, pomimo ponawianych prób zabójstwa, nie zważając na wiele spraw sądowych wytyczonych mu z powodów, które można byłoby zastosować praktycznie do wszystkich mieszkańców Stanów Zjednoczonych, na przekór „obrońcom demokracji”, którzy w październiku ponad 5 tysięcy razy udowadniali, że Trump to nowe wcielenie wąsatego Adolfa – został ponownie wybrany z druzgocącą przewagą na prezydenta USA. Poza Franklinem Roosveltem, który był z powodu drugiej wojny światowej czterokrotnie wybierany, nikt przed nim nie był w stanie wygrać 3 wyborów prezydenckich!
Nie sądzę, aby była to prawda, jednak rozbawiła mnie informacja, że Barack Obama właśnie opuścił Stany Zjednoczone. Samo wyobrażenie uciekających wraz z laureatem pokojowej nagrody Nobla w jednym samolocie Hilary Clinton, Nancy Pelosi, z bębniącym palcami po poręczy siedzenia Georgem Sorosem, z przykucniętą z tyłu samolotu i przerażoną Viktorią Nulland opierającą głowę na ramieniu dzielnego Billa Gatesa i trzymającego ją za rękę Antony’ego Fauciego, może poprawić humor każdemu z nas.
Kiedy prezydent Obama dowiedział się, że Trump jednak wygrał…
Ula Wodelejem pogratulowała Trumpowi zwycięstwa:
Urszula von der EU serdecznie gratuluje Donaldowi Trumpowi zwycięstwa w wyborach i wyobraża sobie, że Trump prawdopodobnie nie będzie miał nic lepszego do roboty niż współpraca z nią nad “silną agendą transatlantycką”.
Trump kandydował, aby uczynić Amerykę “znowu wielką”, nie było żadnej wzmianki o UE.
Do ponownego zaprzysiężenia Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych zostało ponad 10 tygodni. Jeśli czegoś globaliści nie wywiną, to ta uroczystość odbędzie się 20 stycznia 2025 roku. Jestem przekonany, że Trump zwolni z więzień wszystkich oskarżonych o „zamach na Kongres” 6 stycznia 2021 roku. W ten sposób zwolni się miejsce dla „bohaterów” oszustwa wyborczego z poprzednich wyborów.
Ostatni dolar dla Zełenskiego i jego banderowców.Źródło.
Od maja 2015 roku odprawiana jest w każdy Pierwszy Czwartek miesiąca Msza Święta w rycie tradycyjnym („trydenckim”) za naszą Ojczyznę Polskę. Miejsce: Nowy Jork – Manhattan. Kościół pod wezwaniem Matki Boskiej z Góry Karmel. Czas: 19-ta. Pół godziny przed Mszą Świętą modlimy się jedną część Różańca Świętego za Ojczyznę. Przychodzą na tą Mszę Świętą również obcokrajowcy różnych nacji, podtrzymują nas na duchu modlitwą szczerze podziwiając Polskę. Po Mszy Świętej mamy zawsze spotkanie w salce przy kościele, mały poczęstunek, zawsze wszystkich zapraszamy i zawsze prosimy o wsparcie modlitewne dla Polski atakowanej ze wszystkich stron. Mam ufność, że – z pomocą Bożą – będzie dobrze.
Steven Bannon, były doradca prezydenta Donalda Trumpa, który spędził cztery miesiące w więzieniu i na tydzień przed wyborami został wypuszczony, zapowiedział „surową, rzymską sprawiedliwość” wobec tych, którzy mieli „skraść wybory” w 2020 r. Zaznaczył, że może Trump jest dobrym, empatycznym człowiekiem, ale on nie. Od wypowiedzi Bannona zdystansował się doradca sztabu wyborczego prezydenta-elekta.
Bannon trafił do więzienia po tym, jak odmówił stawienia się na komisji powołanej przez demokratów i Speaker Izby Reprezentantów Nancy Pelosi, która – wbrew prawu – żądała wyjawienia przez niego wszelkich informacji o prezydencie i jego komentarzach wypowiedzianych mniej więcej w okolicach 6 stycznia 2021 r., gdy doszło do zamieszek na Kapitolu. Bannona wówczas obowiązywała tajemnica. Odmówił składania zeznań w komisji kongresowej i za rzekomą „obrazę” komisji został uwięziony.
Były doradca prezydenta jest przekonany, że w 2020 r. doszło do oszustw wyborczych, w wyniku których ekipa Biden-Harris mogła przejąć władzę.
Obiecał tym, którzy manipulowali głosami, preparowali fałszywe dowody przeciwko Trumpowi i innym osobom, że nadejdzie „sprawiedliwość”. – Nie zasługujecie na zemstę, lecz na sprawiedliwość – mówił, dodając, że „zasługują na to, co nazywamy surową rzymską sprawiedliwością i jesteśmy gotowi ją wam dać”.
Były doradca i strateg Trumpa komentował słowa prezydenta-elekta o konieczności zjednoczenia narodu. – Może być empatyczny. Może mieć dobre serce. Może i jest dobrym człowiekiem, ale my NIE! – ostrzegł.
Bannon kierował swoje słowa wobec osób związanych z „deep state” (głębokie państwo), które za kulisami, bez uprawnień wpływają na politykę i które są winne uwięzienia wielu osób związanych z zamieszkami na Kapitolu.
Oceniając zwycięstwo Trumpa zwrócił uwagę na „najbardziej epicki polityczny powrót w historii”. Prezydent – elekt nie tylko walczył z fałszywymi oskarżeniami, próbami zabójstwa i falą obelg, ale ostatecznie zemścił się politycznie na swoich wrogach, odzyskując Biały Dom, który „został mu skradziony w 2020 r.”, ale także „zaatakował z niepowstrzymaną siłą rzymskiego gladiatora na sterydach, pozostawiając swoich przeciwników w kurzu”. Zdobył Biały Dom, a jego partia Senat i prawdopodobnie zdobędzie Izbę Reprezentantów.
Komisja Pelosi, która opublikowała raport szkalujący Trumpa miała zataić informacje uniewinniające go. Sama Speaker przyznała, że ponosi znaczną odpowiedzialność za zamieszki, ponieważ odrzuciła wówczas złożoną przez Trumpa ofertę dotyczącą wystawienia w pogotowiu dodatkowych żołnierzy Gwardii Narodowej. Ponadto wybory poddane zostały wpływom zewnętrznym ze strony Marka Zuckerberga, który przekazał 400 milionów dolarów lokalnym urzędnikom wyborczym, a ci często wykorzystywali je do rekrutacji wyborców z okręgów demokratycznych. „Deep state” zaś instruowało media, aby ukrywały szkodliwe informacje na temat skandali rodzinnych Bidena.
Ekipa Trumpa będzie chciała zbadać działania komisji Pelosi pod kątem fałszowania dowodów, manipulowania świadkami, przekupywania i namawiania do krzywoprzysięstwa, spiskowania mającego na celu oszukanie Stanów Zjednoczonych.
Bannon zasugerował, aby Marjorie Taylor Greene pełniła funkcję szefa Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego za Trumpa. Kongresmenka, która po raz trzeci zdobyła mandat, w rozmowie z Bannonem obiecała, że nowa administracja „rozmontuje głębokie państwo”. – Przywrócimy narodowi amerykańskiemu pokój i dobrobyt, zakończymy te zagraniczne wojny i zakończymy oszustwo związane ze zmianą klimatu – zadeklarowała.
Greene zdecydowanie broniła przed ściganiem osób, które oskarżano o „szturmowanie Kapitolu” 6 stycznia 2021 r.
Według FBI w ciągu 45 miesięcy od 6 stycznia w prawie wszystkich 50 stanach ponad 1532 osobom postawiono zarzuty związane z naruszeniem prawa, w tym ponad 571 osób oskarżono o napaść lub utrudnianie egzekwowania prawa. Sprawy są prowadzone przez Biuro Prokuratora Stanów Zjednoczonych dla Dystryktu Kolumbii oraz Sekcję ds. Zwalczania Terroryzmu Wydziału Bezpieczeństwa Narodowego Departamentu Sprawiedliwości, która nie podlega DHS.
Bannon z Greene zobowiązali się „pracować jak szaleni”, aby zapewnić ułaskawienie wszystkim „zwolennikom J6”, a także „dotrzeć do tych ludzi, którzy ich prześladowali”. Były strateg Trumpa ostrzegł rząd federalny, że „zapłaci cenę za próbę zniszczenia tego kraju” i że gdy tylko prezydent-elekt Donald Trump obejmie urząd, całe agencje zostaną „zmiecione”. Skrytykował agencje federalne i telewizję kablową MSNBC za „łamanie ludziom życia”.
Porównał Trumpa do Lucjusza Cyncynata, patrycjusza rzymskiego, konsula i dyktatora, który „od pługa powrócił do polityki, by ratować Republikę Rzymską”. Legenda mówi, że Cyncynat o wyborze na dyktatora przez rzymski Senat podczas wojny z ludem Ekwów dowiedział się, gdy orał w polu. Pokonawszy wroga, natychmiast zrzekł się urzędu, by powrócić do pracy na roli. Stał się symbolem cnót obywatelskich.
Doradca sztabu wyborczego prezydenta-elekta Corey Lewandowski oznajmiła, że Steve Bannon nie wypowiada się w imieniu prezydenta-elekta Trumpa. – Nikt nie przemawia w imieniu prezydenta poza prezydentem, a to, co prezydent powiedział i jak powiedział wczoraj wieczorem na scenie, jest takie, że będzie prezydentem dla wszystkich, a my mamy teraz szansę zjednoczyć kraj zjednoczyć ten kraj – oznajmiła Lewandowski.
5 listopada Amerykanie wybierali nie tylko nowego prezydenta, ale w części stanów odbyły się także wybory uzupełniające do Kongresu. Republikanie zgarnęli wszystko. Przejęli kontrolę nad Senatem i najprawdopodobniej utrzymali większość w Izbie Reprezentantów. Niewiadomą pozostaje jeszcze skala ich zwycięstwa.
W USA co dwa lata odbywają się tzw. „wybory połówkowe”. Tym razem Amerykanie obsadzali 34 (ze 100) miejsca w Senacie i 435 (wszystkie) w Izbie Reprezentantów.
Pewne jest, że Republikanie przejmą po wtorkowym głosowaniu kontrolę na Senatem. W ten sposób zakończy się czteroletni okres przewagi Partii Demokratycznej w Senacie
Walka o kontrolę nad Senatem trwała głównie w Ohio i Montanie, czyli dwóch stanach kontrolowanych przez Demokratów, w których Donald Trump wygrał w 2016 i 2020 r. — i zwyciężył ponownie bez trudu we wtorek wieczorem.
Po zdobyciu mandatów w Wirginii Zachodniej, Ohio i Montanie Republikanie zapewnili sobie większość w Senacie. Aktualne dane wskazują, że będą mieli co najmniej 52 miejsca w Senacie. Demokraci na ten moment mają ich 43. W kolejnych stanach liczone są głosy, więc niewiadomą pozostaje jedynie skala zwycięstwa Republikanów. Większość zapewnia już 51 mandatów.
Wielce prawdopodobne jest także zwycięstwo Republikanów w wyborach do Izby Reprezentantów. W tym momencie ich przewaga nad Demokratami wynosi 201 do 184. Większość zapewnia 218 mandatów, co wydaje się formalnością.
Te wyniki wyborów oznaczają, że Republikanie mają de facto władzę absolutną przez najbliższe dwa lata.
Chociaż nie ogłoszono ostatecznych wyników, wyborcze zwycięstwo Donalda Trumpa wydaje się być pewne. Portal Newsmax jako pierwszy zdecydował się podać o godzinie 1:23 w nocy, że Trump zostanie 27. prezydentem Stanów Zjednoczonych. Potem także inne stacje telewizyjne uznały, iż kandydatka Demokratów nie ma szans na odbicie kluczowych stanów. Jednocześnie już wiadomo, że Republikanie odzyskali nieznaczną przewagę w Senacie. Stąd będą mieć wpływ na nominacje kandydatów do czołowych stanowisk w państwie, w tym sędziów. Waha się kwestia utrzymania przewagi partii Trumpa w Izbie Reprezentantów.
Jak okazało się dość szybko, była głowa państwa uzyskała przewagę w Pensylwanii, co wraz ze zwycięstwem w innych stanach daje mu kluczowe 270 głosów elektorskich niezbędnych do stania się 47. prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Mimo zaciętej rywalizacji, Harris nie była w stanie pokonać swego rywala. Potem, w miarę napływania danych po przeliczeniu większej liczby głosów w różnych stanach, przewaga Trumpa stawała się coraz bardziej widoczna. Na tyle, że redakcja Newsmax, a za nią kolejne media zdecydowały się mówić – przed ogłoszeniem oficjalnych wyników – iż Trump wygrał wybory.
Kandydat Republikanów pokonał Harris w kluczowych stanach „wahadłowych”: Georgii, Karolinie Północnej, Pensylwanii i Michigan.
Republikanie w Georgii wygrywali co drugie wybory od 1996 roku. W 2020 r. to Joe Biden miał nieznaczną przewagę w tym stanie. By lepiej prognozować zwycięstwo danego kandydata – a nie można zapominać, że jednak wyścig prezydencki był dość wyrównany – dla Trumpa i Harris kluczowe były sukcesy w siedmiu stanach: Arizona, Georgia, Pensylwania, Karolina Północna, Wisconsin, Michigan i Nevada.
Trump najpierw zajął Karolinę Północną, następnie Georgię, Pensylwanię i Wisconsin.
Wraz ze spływającymi wynikami wyborów nastroje w sztabie kandydatki Demokratów robiły się coraz gorsze. Współprzewodniczący kampanii Harris, Cedric Richmond, powiedział publiczności zgromadzonej na wieczorze wyborczym na Uniwersytecie Howarda, że obecna wiceprezydent nie będzie przemawiała, ale sztab nie rezygnuje z walki z Trumpem.
Już wcześniej ambasadorowie amerykańcy w stolicach europejskich, za wyjątkiem Rzymu, odwołali imprezy wyborcze, podczas których dyplomaci, dziennikarze i politycy spotykali się w oczekiwaniu na wyniki.
Republikanie mogą być zadowoleni także z odzyskania przewagi – co prawda nieznacznej – w Senacie. Dzięki temu będą mieć wpływ na nominację sędziów i wysokich urzędników na kluczowe stanowiska w państwie. Zadecydowało zwycięstwo dwóch kandydatów w Wirginii Zachodniej i Ohio. Waha się kwestia zachowania większości w niższej Izbie Reprezentantów, chociaż i tu republikanie odnotowali także pierwsze zyski. Wygrali w kontrolowanym przez rywali okręgu w Pensylwanii, który obejmuje Scranton, rodzinne miasto prezydenta Joe Bidena. Przejęli też mandaty w Karolinie Północnej, której granice jako okręgu wyborczego zostały zmienione na korzyść Demokratów. Ci zaś zdobyli mandaty trzymane dotąd przez Republikanów w północnej części stanu Nowy Jork oraz w Alabamie, którego granice zmieniono w związku z nakazem Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych, wymagającego utworzenia okręgu z większością czarnych. Do przejęcia kontroli nad niższą Izbą Demokraci potrzebują „odbić” co najmniej sześć mandatów. Wyniki dotyczące Izby Reprezentantów będą znane za kilka dni. Różnice między partiami są nieznaczne i w razie przejęcia Izby przez Demokratów, administracja Trumpa może mieć utrudnione rządzenie.
Jeśli nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, to Donald Trump ma szansę zostać zaprzysiężonym na drugą kadencję, niemal cztery lata po opuszczeniu Białego Domu w atmosferze skandalu i z niepewną przyszłością polityczną. Niektórzy komentatorzy „pogrzebali” go za życia, uważając, że jest politycznie „skończony”.
Mierzył się nie tylko z licznymi oskarżeniami i procesami, ale także dwukrotnie usiłowano go pozbawić życia w trakcie kampanii prezydenckiej. Był również regularnie sekowany z dostępu do mediów głównego nurtu. Trump ma szansę być pierwszym prezydentem od ponad 120 lat, który stracił Biały Dom, a następnie wrócił i zdobył go ponownie – po Groverze Clevelandzie w 1892 roku.
Wyborców interesują sprawy migracji, bezpieczeństwa i wysokich kosztów życia
Amerykanie, wybierając Trumpa, mają nadzieję, że zajmie się on kwestiami inflacji, wysokich kosztów życia, migracji, a także wzrostem przestępczości i niestabilnością za granicą.
Co ciekawe, mimo usilnych zabiegów kampanii Harris, starającej się pozyskać absolutne poparcie ludności kolorowej, na Trumpa chętnie zagłosowali Latynosi – w tym wielu młodych mężczyzn – a także czarni i wyznawcy islamu.
Trump zobowiązał się do przeprowadzenia największej operacji deportacyjnej w historii kraju. Ma kontynuować obniżanie podatków, walczyć z ideologią gender, w tym w szczególności z przywilejami transseksualistów, które zmotywowały wiele środowisk do wszczęcia kontrrewolucji kulturowej. Ma zamknąć Departament Edukacji i nałożyć powszechne wysokie cła na towary importowane z zagranicy. Jednocześnie obiecał ograniczyć regulacje dotyczące ochrony środowiska i klimatu.
W trakcie kampanii wykonał woltę, uznając, że drażliwa kwestia swobody zabijania dzieci nienarodzonych powinna być rozstrzygana przez same stany. Obecnie, przy okazji wyborów prezydenckich i uzupełniających do Kongresu, w czterech stanach zagłosowano za utrzymaniem tak zwanych praw do aborcji. Są to: Missouri, Kolorado, Maryland i Nowy Jork. Na Florydzie zwycięstwo odnieśli obrońcy życia, a w pięciu innych stanach, w których głosowano nad poprawkami do stanowych konstytucji w tej sprawie, wyniki nie są jeszcze znane. Zwolennicy aborcji muszą teraz zwrócić się do sądów, aby uchyliły antyaborcyjne regulacje lub dostosowały je do wyników referendów w tej kwestii.
Orban: „piękne zwycięstwo”. Trump: „złoty wiek Ameryki”
Premier Węgier Victor Orban, do którego Trump zawsze zwracał się w pierwszej kolejności, jeśli chciał wiedzieć, co się dzieje w Europie, cieszy się z „pięknego zwycięstwa” kandydata Republikanów. Orban wskazał, że Europa będzie musiała przemyśleć swoje poparcie dla Ukrainy, bo Trump z pewnością będzie dążył do jego ograniczenia, a Europa „nie będzie w stanie sama udźwignąć ciężaru wojny”. W niedzielę przed wyborami węgierski przywódca mówił: – My [w Europie] musimy zdać sobie sprawę, że jeśli w Ameryce będzie prezydent opowiadający się za pokojem – w co nie tylko wierzę, ale także tak odczytuję dane – jeśli wydarzy się to, czego się spodziewamy i Ameryka stanie się pro-pokojowa, to Europa nie może pozostać pro-wojenna. Kwestia ukraińska ma być priorytetowo potraktowana podczas spotkania Europejskiej Wspólnoty Politycznej w Budapeszcie.
Ekipa Orbana pomagała sztabowi Trumpa w zakresie polityki migracyjnej i prorodzinnej. Zresztą mówił o tym także były komisarz europejski ds. jednolitego rynku Thiery Breton, strasząc, że jeśli Trump wygra, będzie wraz z Orbanem prowadził „przerażającą politykę w obronie tradycyjnej rodziny”. Eurokrata dodał, że taki wybór oznaczać będzie „katastrofę dla Europy”.
Sam kandydat Republikanów na prezydenta zabrał głos, obiecując, że Amerykę czeka „złoty wiek”. Zwracając się do swoich sympatyków w West Palm Beach Convention Center – po tym, jak Newsmax ogłosił go zwycięzcą tegorocznych wyborów – obiecał „walczyć o każdego obywatela, o każdą waszą rodzinę i waszą przyszłość każdego dnia”.
Trump obiecał, że nie spocznie, dopóki nie wywalczy silnej, bezpieczniej i prosperującej Ameryki. Zaapelował do sympatyków Harris, aby przyłączyli się do niego w celu zjednoczenia podzielonego kraju.
Obroni wolność słowa?
Zwycięstwo Trumpa ma jeszcze inny ważny wymiar. Uznawano bowiem, że może on zawalczyć i ochronić wolność słowa w Ameryce, tak bardzo naruszaną przez administrację Biden – Harris, która dopuściła się skandalicznych działań w celu cenzurowania przekazów w mediach, prowadząc jednocześnie nachalną propagandę wokeizmu i genderyzmu, inicjując operacje wpływania na percepcję.
To między innymi obrona wolności słowa przyciągała sympatyków do Trumpa, a „toksyczna kobiecość i przebudzenie” odpychały mężczyzn, żydów, muzułmanów i miliarderów od Harris. Trump miał zyskać ogromną sympatię po wywiadzie udzielonym popularnemu youtuberowi Joe’mu Roganowi, podczas którego poruszono szereg tematów tabu. Rozmawiano m.in. na temat uczuć Whoopi Goldberg i kobiet z „The View”, jakimi darzyły one Trumpa, zanim zaczął kandydować na prezydenta, zabijania wielorybów przez farmy wiatraków, ujawnienia dokumentów dotyczących zabójstwa prezydenta JFK, które Trump obiecał opublikować oraz wiele innych kwestii.
Desperackie akcje Harris podejmowane w końcówce wyścigu prezydenckiego – gdy oskarżyła Trumpa o faszyzm i sympatyzowanie z Hitlerem – nie pomogły jej. Podobnie, jak inne, skandaliczne naruszenia mediów głównego nurtu.
W kierunku Trumpa zwrócił się także Sundar Pichai, dyrektor generalny Google, by pogratulować akcji w McDonaldzie. Podobnie, dyrektor generalny Apple Tim Cook zadzwonił do niego, by złożyć skargę na cenzorskie działania organów regulacyjnych Unii Europejskiej. Przywódcy społeczności arabskiej i muzułmańskiej w Michigan poparli Trumpa, ponieważ „obiecał pokój, a nie wojnę”.
A jak będzie w rzeczywistości, gdy już dojdzie do zaprzysiężenia nowego prezydenta?
Obawy o cła, spowolnienie handlu i politykę klimatyczną
Na pewno zwycięstwa Trumpa obawiają się specjaliści ds. łańcucha dostaw i handlu w ogóle. Z najnowszego raportu Dimerco, zajmującego się frachtem lotniczym, morskim i szeroko rozumianą logistyką z regionu Azji i Pacyfiku, wynika, iż wiele firm ma obawy co do potencjalnej 200-procentowej podwyżki ceł na chińskie towary. „Jeśli te obawy będą się utrzymywać, firmy mogą spieszyć się z finalizacją dostaw przed inauguracją 20 stycznia 2025 r. lub doświadczyć opóźnień do czasu ogłoszenia nowych taryf. Zainteresowane strony muszą zachować czujność i umieć dostosować się w tej niepewnej atmosferze”, radzi Dimerco, które jednocześnie wskazuje na spowolnienie działalności produkcyjnej. Wskaźnik PMI dla przemysłu światowego spadł z 49,5 do 48,8 we wrześniu, poniżej poziomów z tego samego miesiąca co w zeszłym roku. Indie odnotowały odczyt na poziomie 56,5, w porównaniu z 57,5 we wrześniu 2023 roku. Jednak najwyższe wskaźniki spośród monitorowanych regionów sugerują, że światowy wzrost gospodarczy w roku finansowym 2024 wyniesie prawdopodobnie około 2,5 procent, czyli mniej niż średni wzrost PKB przed tak zwaną pandemią, który wynosił 3,1 procent w poprzedniej dekadzie.
Europejscy logistycy spieszą się z importem wielu towarów. Na przesyłki czeka się coraz dłużej. Rosną koszty frachtu do Europy i Stanów Zjednoczonych z północnych i południowych Chin. Dodatkowo konflikty na Bliskim Wschodzie i Ukraina zakłócają zdolność przewozową ładunków lotniczych między Azją a Europą, co przekłada się na niedobory niektórych towarów.
Chińczycy dodatkowo obawiają się zakłóceń w handlu z powodu planowanego przez Europę wprowadzenia podatku węglowego na granicy. Dlatego już zwrócili się do Waszyngtonu i Brukseli o wszczęcie rozmów podczas szczytu klimatycznego ONZ COP 29 na temat granicznych podatków od emisji dwutlenku węgla i innych „restrykcyjnych środków handlowych”, które według Pekinu szkodzą krajom rozwijającym się.
Turecki „Daily Sabah” jeszcze przed wyborami zwrócił uwagę na przyszłą politykę USA wobec państw afrykańskich, przed którymi otwierają się nowe możliwości gospodarcze, a które są zagrożone nowymi wyzwaniami związanymi z bezpieczeństwem i wzmożoną globalną rywalizacją między USA a Chinami. Afryka niewątpliwie jest głównym obiektem międzynarodowego zainteresowania, często wywołując konkurencję między mocarstwami walczącymi o wpływy. Bez zaangażowania państw Afryki Północnej w dostarczanie wodoru do UE nie ma szans na powodzenie również Europejski Zielony Ład.
To dla afrykańskich przywódców i obywateli stawka wyborów w USA była ogromna, ponieważ druga administracja Trumpa lub prezydentura Harris mogły przynieść wyraźnie odmienne podejście do stosunków USA – Afryka.
Uwzględniwszy trzy krytyczne obszary, w których nowa administracja USA mogłaby znacząco wpłynąć na trajektorię polityki Afryki: zaangażowanie gospodarcze, współpraca w zakresie bezpieczeństwa oraz lawirowanie Afryki w rywalizacji USA-Chiny, turecki dziennik prognozował, że jeśli zostanie wybrany Trump, to jego administracja skupi się na pobudzaniu amerykańskich inwestycji biznesowych w Afryce poprzez usuwanie barier regulacyjnych i tworzenie korzystniejszych warunków dla amerykańskich firm. A „doświadczenie biznesowe Trumpa sugeruje, że może on realizować umowy, w których priorytetem będą natychmiastowe zyski, takie jak wydobycie zasobów i projekty infrastrukturalne, z wyraźnymi korzyściami dla amerykańskich firm”.
Administracja Trumpa miałaby wspierać więcej inwestycji sektora prywatnego i mniej rządowych programów pomocowych. Kapitał prywatny i umowy dwustronne będą napędzać szybszy wzrost, ale stwarza ryzyko pozostawienia mniejszych gospodarek lub tych nieposiadających znacznych zasobów w niekorzystnej sytuacji.
Jeśli chodzi o podejście Trumpa do handlu, to faworyzuje on umowy dwustronne z silnymi partnerami. Nowy prezydent miałby wspierać – podobnie jak w czasie pierwszej kadencji – afrykańską ustawę o wzroście i możliwościach (AGOA), która od dwóch dekad ułatwia eksport z Czarnego Lądu na rynek amerykański. Kwestią niepewną pozostaje wsparcie dla rozwoju infrastruktury i inwestycji w edukację oraz technologie, które są niezbędne dla trwałego wzrostu.
Jest duża szansa, że nowa administracja będzie chciała szybciej rozprawić się z zagrożeniem terrorystycznym w regionach takich jak Sahel, dorzecze Jeziora Czad i Róg Afryki. Dlatego jest prawdopodobne zaangażowanie wojskowe za pośrednictwem Dowództwa Stanów Zjednoczonych w Afryce (AFRICOM).
Jednocześnie należy spodziewać się zaostrzenia rywalizacji USA – Chiny o zasoby, infrastrukturę i telekomunikację. „Skłonność Trumpa do nakładania ceł na chińskie towary i ograniczanie dostępu do chińskiej technologii może zmusić kraje afrykańskie do wyboru między strategicznymi sojusznikami, co może doprowadzić do większej polaryzacji na kontynencie” – diagnozuje turecki dziennik. Radzi on przywódcom afrykańskim, by w sytuacji dynamicznej zmiany sił globalnej władzy „przejęli stery” i „określili ścieżki rozwoju kontynentu z większą autonomią i wizją”, jednocząc się za pośrednictwem Unii Afrykańskiej (UA) i organizacji regionalnych.
Kanadyjski „Global Times” obawia się przede wszystkim bardziej protekcjonistycznej polityki handlowej Trumpa niż ekipy Demokratów. W 2026 r. znów przypadnie na administrację Trumpa przegląd polityki umowy Kanada – USA – Meksyk. Kanadyjczycy obawiają się zapowiadanej 10-procentowej stawki nakładanej na wszystkie towary importowane do USA. Raport ich krajowej Izby Handlowej sugeruje, że cła te skurczyłyby rodzimą gospodarkę, powodując koszty gospodarcze rzędu 30 miliardów dolarów rocznie.
Amerykańscy ekonomiści ostrzegali, że plan Trumpa może spowodować inflację, a nawet recesję, co prawie na pewno będzie miało negatywne skutki w Kanadzie. Ponad 77 procent eksportu kanadyjskiego trafia do Stanów Zjednoczonych, a handel obejmuje 60 procent produktu krajowego brutto Kanady.
Wynik wyborów może również na nowo zdefiniować rolę Ameryki w świecie. Trump krytycznie odnosi się do udzielania pomocy Ukrainie, atakuje ONZ i inne organizacje międzynarodowe. Wielokrotnie twierdził, że nie będzie bronił członków NATO, którzy nie osiągną celów w zakresie wydatków na obronę w wysokości co najmniej 2 proc. PKB, a Kanada zamierza ten cel osiągnąć dopiero w 2032 roku.
Tuż przed wyborami także naukowcy [to pewnie literówka. ; powinno być “naukawcy” md] zajmujący się stosunkami międzynarodowymi z amerykańskich szkół wyższych i uniwersytetów zostali zapytani o konsekwencje wyboru Trumpa lub Harris dla amerykańskiej polityki zagranicznej. Uznali oni, że kandydatka Demokratów będzie skuteczniejsza w radzeniu sobie z wyzwaniami międzynarodowymi.
Badanie przeprowadzono w połowie października w ramach projektu Teaching, Research and International Policy Project w Global Research Institute William & Mary’s, przy wsparciu Carnegie Corporation z Nowego Jorku. Wyniki opublikowano w progresywnym magazynie „Foreign Policy”.
Ci „eksperci” wyraźnie faworyzowali Harris. Ankietowani uczeni obawiali się, że istnieje 80 proc. szans, iż Trump ponownie wycofa się z porozumienia paryskiego w sprawie łagodzenia zmian klimatycznych i zarządzania nimi. Zgodnie z umową z 2015 roku, państwa od 2020 r. przedstawiają swoje krajowe plany działań w dziedzinie klimatu, zwane wkładami ustalonymi na szczeblu krajowym (NDC). Każdy kolejny NDC ma odzwierciedlać coraz wyższy poziom ambicji w porównaniu z poprzednią wersją. Trump wielokrotnie wskazywał, że „zmiany klimatyczne” to „mistyfikacja” i problemem nie jest globalne ocieplenie, a „ocieplenie nuklearne”, zważywszy na to, jakie jedna nieduża bomba atomowa może spowodować spustoszenie, jeśli chodzi o zagładę ludzi i szkody dla środowiska. Trump jednak będzie miał trudności z uchyleniem ustawy o ograniczeniu inflacji, która obejmuje nadzwyczajne wsparcie dla „zielonych technologii” w wysokości 370 miliardów dolarów.
Eksperci nie spodziewają się wycofania Ameryki z NATO. Podobnie uważają, że Trump będzie prowadził konsekwentną politykę wobec Iranu, nie pozwalając temu krajowi na zdobycie broni nuklearnej. Na pewno jednak USA pod rządami nowej administracji podniosą cła. Eksperci spodziewają się także zwiększenia pomocy wojskowej dla Izraela, ale jedynie 16 proc. uważa, że Waszyngton wzmocni w kontekście takiego wyniku wyborów armię Ukrainy.
Na pytanie, który kandydat „częściej użyłby siły militarnej za granicą”, 26 proc. respondentów wybrało Harris, w porównaniu z 14 proc. Trumpa, którego postrzegają jako „nie-interwencjonistę”.
Jednak w niezwykle ważnej kwestii Chin uczeni dostrzegli podobieństwa między Trumpem i Harris, w tym jeśli chodzi o oszacowanie prawdopodobieństwa interwencji w razie, gdy Pekin użyje siły przeciwko Tajwanowi. Prawdopodobieństwo wynosi 32 proc. pod rządami Trumpa i wynosiłoby 25 proc. pod rządami Harris.
Eksperci przewidują także, że niezależnie od zwycięzcy, wydatki na obronność wzrosną. W górę pójdą również szanse na zaangażowanie większej liczby państw w bezpośredni konflikt zbrojny na Bliskim Wschodzie.
Zszokowała szczególnie jedna odpowiedź odnośnie do zdolności szefowania armii USA i bycia skutecznym naczelnym dowódcą. Aż 87 proc. “uczonych” [ a to kurwy… md] stwierdziło, że są albo „bardzo pewni”, albo „dość pewni” zdolności Harris. ale tylko 6 proc. stwierdziło to samo o Trumpie.
Podobnie aż 92 proc. pytanych ekspertów stwierdziło, że to Harris najskuteczniej poradziłby sobie z problemami polityki zagranicznej stojącymi dziś przed Stanami Zjednoczonymi. I zagraniczne rządy byłyby bardziej skłonne do współpracy z administracją Harris niż Trumpa.
Republikański prezydent z pewnością może pokrzyżować plany europejskich polityków dotyczących federalizacji Europy, jeśli część państw wejdzie w silny sojusz z USA. Na pewno utrudni handel z Chinami, co przełoży się na stan niemieckiej czy francuskiej gospodarki, a w konsekwencji całej gospodarki unijnej.
Przywódcy francuscy i niemieccy obiecali „silniejszą jedność europejską” po zwycięstwie Trumpa. Macron twierdzi, że Francja i Niemcy będą działać na rzecz „bardziej suwerennej Europy”, utrzymując jednocześnie współpracę z USA w obronie wspólnych interesów.
Francuski prezydent już dzwonił do niemieckiego kanclerza i uzgodnili, że będą działać „na rzecz bardziej zjednoczonej, silniejszej i bardziej suwerennej Europy w tym nowym kontekście”, „współpracując ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki i broniąc naszych interesów i wartości”.
Wraz ze zwycięstwem Trumpa nowa nadzieja wstąpiła w szeregi Zjednoczonej Prawicy.
[I co z tego?? Oni niewiele lepsi dla Polski i Polaków. MD]