Prezydent: – Polska wspólnota narodowa jest otwarta na Zachód, ale też gotowa do obrony zachodniej granicy Rzeczpospolitej. Kwik UE świnek…

Burza po słowach Nawrockiego w Poznaniu. Sikorski i Tusk atakują. „Spór śmiertelnie poważny”

28.12.2025 hnczas/burza-po-slowach-nawrockiego-w-poznaniu-sikorski-i-tusk-atakuja-spor-smiertelnie-powazny

Donald Tusk, Karol Nawrocki oraz Radosław Sikorski.
NCZAS.INFRO | Donald Tusk, Karol Nawrocki oraz Radosław Sikorski. / Foto: PAP (kolaż)

Szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski wbił szpilkę prezydentowi Karolowi Nawrockiemu. Ironicznie skomentował słowa wypowiedziane przez głowę państwa podczas obchodów wybuchu Powstania Wielkopolskiego. Głos zabrał też premier Donald Tusk.

Polska wspólnota narodowa jest otwarta na Zachód, ale też gotowa do obrony zachodniej granicy Rzeczpospolitej, o czym wiedzieli powstańcy wielkopolscy powiedział w sobotę w Poznaniu Nawrocki.

Te słowa wyraźnie rozjuszyły Sikorskiego, który postanowił skomentować je na portalu X.

Pragnę uspokoić Pana Prezydenta, że dopóki Niemcy są w NATO i UE, a rządzą nimi chrześcijańscy lub socjal demokraci, zagrożenie naszej zachodniej granicy jest żadne.
Powstać mogłoby dopiero, gdyby władzę za Odrą objęli eurofobiczni nacjonaliści”
– grzmiał Sikorski.

——————————————————–

Głos zabrał także premier Tusk. „Prezydent Nawrocki znowu wskazał Zachód jako główne zagrożenie dla Polski. To jest istota sporu między antyeuropejskim blokiem (Nawrocki, Braun, Mentzen, PiS) a naszą Koalicją. Sporu śmiertelnie poważnego, sporu o nasze wartości, bezpieczeństwo, suwerenność. Wschód albo Zachód” – orzekł szef rządu warszawskiego.

„Gwałty, strzelaniny, porwania, morderstwa – to na poziomie społeczeństw. Na poziomie rządzących prawie to samo, co tutaj – czyli nepotyzm, korupcja i kneblowanie opozycji. To jest ten „Zachód”, którego bronicie” – odpisał mu poseł Konfederacji Konrad Berkowicz.

Obchody rocznicy wybuchu powstania wielkopolskiego

– Inspirujmy się Wielkopolską i wspaniałym Poznaniem w całej Polsce, bo to Wielkopolska dała nam przykład, jak zwyciężać powiedział w sobotę w Poznaniu prezydent RP Karol Nawrocki podczas głównych obchodów Narodowego Dnia Zwycięskiego Powstania Wielkopolskiego.

Przez cały dzień w Poznaniu odbywały się obchody 107. rocznicy wybuchu powstania wielkopolskiego.

Centralne obchody odbyły się przy pomniku 15. Pułku Ułanów Poznańskich z udziałem prezydenta RP, przedstawicieli rządu, parlamentu, samorządów, wojska, duchowieństwa oraz harcerzy.

Prezydent Karol Nawrocki przypomniał w swoim przemówieniu, że powstańcy wielkopolscy podjęli walkę w obronie kolebki polskości.

Podjęli swoją walkę w imieniu ojców, matek, dziadków i pradziadków, którzy przez dziesiątki lat nie poddali się pruskiemu imperializmowi. Walczyli po to, aby Polska była Polską. Nie ma Polski bez Wielkopolski i nie ma Wielkopolski bez Polski – mówił.

Prezydent zaznaczył także, że nie da się w pełni zrozumieć fenomenu zwycięskiego powstania wielkopolskiego bez znajomości historii tych ziem.

– Ziemia wielkopolska jest w istocie kolebką polskości. To źródło, z którego narodziła się cała Rzeczpospolita. To tu 1000 lat temu wielki król Bolesław Chrobry przyjął koronę – powiedział.

Podkreślił, że korona jest symbolem suwerenności i niepodległości państwa polskiego oraz zwycięskim symbolem Rzeczypospolitej; wiele mówi o naszej narodowej wspólnocie: otwartej na Zachód, ale także gotowej do obrony zachodniej granicy Rzeczypospolitej.

Prezydent przypomniał, że po 11 listopada 1918 roku Rzeczpospolita odradzająca się w kształcie, który zaproponowały mocarstwa zachodnie, nie miała możliwości stać się państwem silnym.

– Nie było Górnego Śląska, nie było Pomorza, nie było zasadniczej części Wielkopolski. Była to Polska w połowie taka, jaką znamy dzisiaj. Niegotowa do tego, aby stać się Rzeczpospolitą przy tak agresywnych sąsiadach – powiedział.

Podkreślił, że po to, by w granicach Polski znalazł się także region wielkopolski, w powstaniu z 1918 i 1919 r. krew przelało ok. 2300 osób. – Nie wszystkie nazwiska dziś znamy, ale chcę głośno powiedzieć jako prezydent Polski: chwała tym wszystkim powstańcom, którzy oddali swoją krew za to, aby Wielkopolska była Polską – powiedział.

Podkreślił, że współcześni Polacy są zobowiązani do myślenia o narodowej tożsamości i dziedzictwie kulturowym.

Dzisiaj z powstania wielkopolskiego musimy wyczytać to, że Polacy jako narodowa wspólnota, tak jak Wielkopolanie, muszą przez dziesiątki lat ciężko pracować. Bo powstanie wielkopolskie spotyka dwie wspaniałe polskie tradycje: pozytywistyczną i romantyczną, tradycję ciężkiej pracy i tradycję gotowości do insurekcji i do walki – powiedział.

– Musimy być dzisiaj, w XXI wieku, tacy sami jak oni, gotowi do ciężkiej pracy, jeśli tylko to możliwe, jeśli tylko nasze bezpieczeństwo nie jest zagrożone. Ale musimy mieć odwagę, gdy przychodzi konflikt bądź wojna. Tego oni nas uczą. Oni byli i pracowici, i odważni. I tego dziś potrzebuje Polska; o tym mówi powstanie wielkopolskie – zaznaczył prezydent.

Przy pomniku odczytano decyzję szefa MON Władysława Kosiniaka-Kamysza. Zgodnie z nią 2 Skrzydło Lotnictwa Taktycznego od soboty nosi nazwę wyróżniającą Zwycięskich Powstańców Wielkopolskich.

Obchody organizuje od lat Samorząd Województwa Wielkopolskiego wraz z Towarzystwem Pamięci Powstania Wielkopolskiego 1918-1919. Po centralnych uroczystościach prezydent przeszedł ulicami miasta w Marszu Powstania Wielkopolskiego. Następnie, na placu Kolegiackim, Karol Nawrocki był gościem „Śpiewanek Powstańczych”; koncertu pieśni patriotycznych.

Powstanie wielkopolskie wybuchło 27 grudnia 1918 r. w Poznaniu i było największym zwycięskim zrywem niepodległościowym na terenie zaborów. W listopadzie 2021 r. prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę o ustanowieniu Narodowego Dnia Zwycięskiego Powstania Wielkopolskiego. Po raz pierwszy święto to obchodzono miesiąc później, w 103. rocznicę insurekcji.

Europa porzucona na trzy sposoby

Europa porzucona na trzy sposoby

europa

27 grudnia, wpis nr 1387 dziennikzarazy/europa-porzucona-na-trzy-sposoby/

Myślę, że już się wycwaniliśmy. Tu, u mnie na blogu, chyba się nauczyliśmy, że jak gruchnie coś ważnego (medialnie, dodajmy), to zapadamy w krzaki i… czekamy. Po co? Z trzech co najmniej powodów: po pierwsze – trzeba zobaczyć czy to naprawdę ważne. Jak nieważne to się tym nie zajmujemy. Nawet nie, że opowiadamy, że to nieważne, bo to część już zwycięstwa narracyjnych wrzucaczy – w ten sposób, nawet w kontekście negatywnym, zawłaszczają naszą uwagę, przekierowując ją w strony nieistotne.

Po drugie – czekamy, aż wyjdą spod kamienia rzeczywiste robaczki kręcące sprawą. Po trzecie – co wynika z poprzedniego: przez aktorów-robaczków właściwych można zobaczyć, że jeśli już coś ważnego się stało, to dopiero wtedy widać jaki jest właściwy kontekst tych zdarzeń. I wtedy można oddzielić prawdę czasów od prawdy ekranu.

Amerykanie ostatnio opublikowali swoją długofalową strategię. Została ona poddana wielu ocenom, z różnych punktów, ale nie można jej odmówić powagi analitycznej i bezwzględnej logiki oraz dyscypliny. Dyscyplina polega tu na konsekwentnym wyciąganiu wniosków, nawet jeżeli te są smutne i nawet okrutne. To rzadkość w dzisiejszych post-politycznych czasach, gdzie rządzi się prawdą czasu za pomocą „prawdy ekranu”. Nie będę tu brnął w analizę tego dokumentu, tylko spróbuję zastanowić się nad fenomenem – jeden i ten sam tekst został bowiem przeczytany na trzy różne sposoby, co może pokazywać nie tyle wieloznaczność jego przekazu, a ten jest bardzo klarowny, ale nastawienie oceniających go stron, a właściwie oceniających nie tyle sam przekaz, co jego konsekwencje. Takie rozstrzelenie ocen wynika bardziej z „chciejstwa”, czyli nastawienia a priori oceniaczy. To ciekawe zjawisko i stosunek do tego dokumentu pokazuje bardziej jak się mogą potoczyć losy świata w zależności nie od tego kto i jak je ocenia, ale od tego kto będzie miał sprawczość w procesie wdrażania swej interpretacji konsekwencji amerykańskiego dokumentu. Mamy tu trzy poważne podejścia i czwarte, malutkie. Pogadajmy o nich wszystkich, bo któreś z nich się utrze niedługo w koleinę, z której będzie później ciężko wyjść.

Wersja Tuska

Wersja Tuska nie jest jego autorstwa, bo poddaństwo, a o tym tu mówimy, ma formy zadane przez hegemona. Można się przyłączyć albo nie. Jedyna różnica może polegać na gradacji entuzjazmu w zastosowaniu się do poleceń. Mamy do czynienia z dwoistą postacią odniesienia się do propozycji Trumpa ze strony Unii Europejskiej, a właściwie Niemiec. Pierwszy element tej schizofrenii polega na tym, że pomstuje się na amerykańskiego prezydenta, że ten opuścił Europę. Ale tu też mamy dwoistość – przecież cały czas się pluło na niego, że się w Europę miesza, a więc jak tu pluć dalej, że przestał chcieć się mieszać. Ta naiwno-sprzeczna postawa jest fundowana ludowi. Ma pokazać, że zostaliśmy zdradzeni, a więc co? A więc mamy się sami ogarnąć. A któż nas ma ogarnąć jak nie Niemcy w unijnych rękawiczkach? Ta oficjalna narracja jest dla ludu, by stworzyć wrażenie zagrożenia. Bo przecież Putin cały czas dybie na Europę. Teraz ta, opuszczona przez Trumpa, nie ma co ze sobą zrobić, a więc trzeba się skupić pod światłym przywództwem, godzić na zwalanie zapaści gospodarczej na Putina, a teraz na USA, akceptować federalistyczne przyspieszenie. Byleby – uwaga! – wojna trwała.

Drugie podejście, to bardziej skrywane, jest w sumie radością europejskich, a właściwie niemieckich elit – wreszcie mamy wolną rękę, żeby bezkarnie poszaleć w Europie. Zrealizować – uwaga! – bezkrwawo idee czwartej Rzeszy z zapleczem podarowanej Niemcom gestem Trumpa Europy Środkowej, jako zaplecza produkcyjnego niemieckiej dominacji. Takie małe Chiny Niemcy dostaną, ale nie takie, które jak te właściwe, mogą się wybić na niezależność i podmiotowość. Te procesy będą Niemcy sami regulować w swoich rozproszonych koloniach. A więc lud się martwi, zaś elity się cieszą.

Co więc proponują Niemcy jako odpowiedź Trumpowi? Po pierwsze ogłąszają od dawna znany fakt końca pax americana, po drugie obiecują kontynuację pomocy dla „naszej wojny” na Ukrainie, po trzecie namawiają do konsolidacji sił zbrojnych w ramach armii europejskiej – w skrócie: wojska wjadą do Polski jako armia niemiecka i doczekają czasu, gdy przeobrażą się w wojska europejskie, zgadnijcie pod czyim dowództwem? A od armii europejskiej to już tylko krok do państwa federalnego Europy. Znowu – zgadnijcie pod czyim dowództwem? Unia aspiruje już do praktycznie wszystkich cech państwa federalnego: odbiera podmiotowość konstytucyjną państwom narodowym, reguluje ich podatki, obyczaje, oświatę, nie mówiąc już o systemie politycznym. Klamra militarna, czyli wspólna armia, domyka już ostatnie ogniwo łańcucha funkcji państwa i to bez rewolucji, potyczek – nawet głośniejszej debaty.

Co ciekawe – jak się popatrzy na te wszystkie warunki tych wszystkich europejskich programów zbrojeniowych, to Niemcy dostaną tę armię za pieniądze Europejczyków, co będzie stanowiło kuriozum: nowa Rzesza powstanie za pieniądze przyszłych poddanych, którzy złożą ją na poduszce własnych decyzji przed tronem Berlina. Mało tego – sprzęt się kupi Niemcom za nasze, ale kto będzie wojował? Ano jak to kto – ci co zawsze, odpadki po ludach „ziem skrwawionych”, czyli obszaru zgniotu, na którym Słowianie od lat płacą za zgrzyty w aktualnej wersji koncertu mocarstw. Na pancerzach niemieckich czołgów, kupionych za nasze, będą ginęli nasi, dowodzeni ze schronów przez niemieckich generałów. Taka jest odpowiedź wersji niemiecko-europejskiej na decyzje Trumpa: ok, nie chcesz nas bronić zdrajco, to sobie poradzimy sami (to wersja dla oburzonego ludu), ale tak, by na tym skorzystały Niemcy (tu wersja dla uradowanych niemieckich elit).

Ale Trump w swej decyzji mówił co innego: tu zasadza się sygnalizowana różnica interpretacji kroku USA. Każdy będzie czytał to po swojemu, choć powiedziano w tym dokumencie jasno co innego. Dla Trumpa wrogiem nie jest Europa, ale Europa dowodzona przez Unię. I Trump jest przeciwko Unii, nie Europie, co wyraźnie wybrzmiało w dodatkowym do strategii dokumencie, ale o konsekwencjach tego będziemy mówili dalej. A więc Trump powiedział mniej więcej tak: chcecie wojować – proszę bardzo, ale na swój rachunek. Ja mogę pozostawić parasol atomowy, zaś konwencjonalnie – zapraszam do kasy, płaćcie nam za sprzęt i wszystko na własny rachunek. A parasol nuklearny Trumpa oznacza tylko to, że zareaguje nukiem [chodzi o atomówki… md] tylko wtedy jak się zaczną nukiem Rosjanie. Do tego momentu Europa jest sama naprzeciw Rosji i się bujajcie.

Europa udaje, że nie rozumie. Trump przeszedł już poziom wyżej – widzi Rosję jako partnera Stanów, nie wroga. Nie będzie więc finansował, a tym bardziej zabezpieczał via „boots on the ground” jakichkolwiek europejskich awantur. W ten sposób jego „ucieczka z Europy” jest gestem wobec Kremla i nie może Trump siedzieć okrakiem pomiędzy próbami zbratania się z Putinem, by go odciągać od Chin, a jednoczesnym wspieraniem europejskich awantur przeciwko Rosji, czynionych w dodatku nie tylko z powodów dętej ideologii walki o kontestowaną przecież niepodległość państw, tylko czynionej przez elity europejskie rachubie na powrót do interesów, jak już się za pieniądze wyciśnięte z wojny, przejdzie do biznesu jak zwykle. Po co Stany miałyby kredytować swym militarnym zagrożeniem interes, który – znowu – jest skierowany przeciwko nim?

Będziemy więc bronili pośrednio nie Europy, ale Unii przed skutkami opuszczenia kontynentu przez Amerykanów. Będziemy to czynili na nasz koszt, bez żadnego wpływu na ten proces, oczywiście jeśli obecne władze się nie zmienią. Bo żeby obecne władze same zmieniły swój stosunek do tej beznadziei bierności procesu, w którym nie uczestniczymy, a jednocześnie jesteśmy jego obiektem – nie wierzę. Nie po to te władze nam tu Niemcy ustanowili.

Wersja Bartosiaka

Jacek Bartosiak, szef think-tanku Strategy&Future, ma tu swoją wersję reakcji na opublikowaną strategię USA. Jest ona konsekwencją meandrów jego ocen, które – tak jak on uważa – zbierają się w ciąg logicznych i przewidzianych przez niego i jego organizację kroków. Od dawna sygnalizował on odejście USA od prymatu na świecie, jako konstatację faktu już dokonanego i tu się mu zgadza. Ale diagnozy diagnozami – najważniejsze co z tego wynika. Można mówić bowiem – „a nie mówiłem?” tylko nie przybliża nas to do żadnego rozwiązania.

A tu się Bartosiak mocno po drodze pogubił. Jeszcze niedawno prorokował, że jak się Europa za siebie nie weźmie, to będzie źle. Wcześniej wieszczył wielki PolUkr, że razem z największą armią Europy, jaką jest wedle niego armia ukraińska, to my możemy dyktować warunki Europie itd. Co z tego wyszło, to widać. Po takich wróżbach wychodzi na to, że armia ukraińska nie wygrywa, była i jest amią „na pożyczkę”, a pożyczkodawcy się właśnie zbiesili, zaś jej główny mankament, czyli siła żywa właśnie został wypuszczony na emigrację. Sytuacja się więc diametralnie różni od poprzednich rachub.

Najpierw popatrzmy co proponuje Bartosiak. Otóż uważa on, że skoro USA sobie idą, to w pewnym stopniu dla Bartosiaka to dobrze, bo ten akt pokaże rzeczywistą słabość pokładania nadziei w USA i – uwaga! – zmusi Europę do działania. Wcześniej, przy podobnej diagnozie, przechodził Bartosiak gładko, że Europejczycy powinni zrobić to czy tamto. To jest moment wskazujący duże braki w koncepcjach S&F. Diagnozy – owszem, zaś wnioski: od czapy. Ekspertyzy tego grona bardzo często abstrahują od realiów politycznych. Bo Europejczycy, czyli kto? Konkretnie – kto? Przywódcy poszczególnych państw, czy Unia Europejska? Widać, że w te procesy Unia się wtranżala bez żenady, zaś solistycznie przywódcy europejscy albo będą realizować mokre sny o potędze (Macron), albo czynić wszelkie odpornościowe ruchy jedynie w rachubie na własne, tu krajowe, korzyści, czyli kosztem innych państw. Takie postawienie sprawy czyni z wszelkich remediów Bartosiaka – pięknoduchową utopię.

Europa czyli kto? Przecież tu Niemcy, rękami Unii, będą blokowali wszystko, co nie jest w ich interesie. Tak samo propozycje wobec Polski – kompletnie utopijne. Żadnej własnej polityki: jak będzie w Polsce rządzić Tusk, to będzie robione to, co chcą Niemcy, jak Kaczyński – wszystko co chcą Amerykanie. Koniec, kropka. Nie można wyższościowo unosić się nad zgnilizną polskiej polityki i jednocześnie proponować jej nieosiągalne utopie. Nic z tego nie będzie. I kiedy S&F to zobaczyło wcale nie przeszło na poziom pragmatyczny swoich rekomendacji, poszło jeszcze bardziej w dziedzinę ułudy. Jaka jest więc obecna wersja reakcji Bartosiaka na strategię Trumpa? Otóż jest nią stworzenie własnej, trzeciej siły, realizującej swoje interesy, wbrew zakusom i Amerykanów, i Brukseli. 

Ma być stworzony południkowy pas sojuszu militarnego, oczywiście obok resztek NATO, z uczestnictwem takich krajów jak Finlandia, Polska, Ukraina i… Turcja, który ma złożyć całą strefę „strategicznej presji” na Rosję, która nie poważyłaby się otworzyć takiego frontu. To oznacza powiązanie się członków takiego „militarnego trójmorza” czymś w rodzaju artykułu Piątego, kiedy reagowano by wzdłuż granic z Rosją na atak na każdego z jej członków. W dodatku odczepiłoby to nas od inicjatyw Berlina, który – nagle – został zauważony przez Bartosiaka jako militarny problem. Piękne, co? Tylko całkowicie nierealne.

Jest to piękna instrukcja obsługi maszyny, która nigdy nie powstanie. Po pierwsze definiuje ona Rosję jako zagrożenie o genetycznie wręcz wdrukowanej inklinacji do agresji. Jest to myślenie dwudziestowieczne. Rosja może mieć swoje wpływy w Europie bez wojny kinetycznej, co jest obecnie niezauważane. Niemcy gadają z Rosjanami w Dubaju, zaś ludowi pokazują nowe czołgi „na Ruskich”. Po co Rosji Europa, zadzieranie z jeszcze żyjącym NATO? Można mieć kraje i kontynenty u stóp za pomocą samego zagrożenia, uzależnienia gospodarczego, agentury czy wpływów finansowych. I jest to w zasięgu Rosji. Bartosiak cały czas walczy o to, by Rosja nie siedziała przy europejskim stoliku decyzji. A ona cały czas tam siedzi i będzie siedzieć – nawet w czasie wojny Europa nie jest w stanie wyjść z jej kieszeni, na co długo pracował Kreml z Berlinem. Takich rzeczy nie załatwia się strzałem z armaty, i na takie rzeczy nie można skutecznie odpowiedzieć strzałem z armaty naszej.

Po drugie – znowu problem Bartosiaka – nie można abstrahować od twórcy. Kto ma zmontować taką układankę? Wiadomo, że nie Trump, bo to już Bartosiak ustalił. To ma się zrobić „samo”. Ot, Turcja, która od samego początku w sprawie wojny na Ukrainie siedzi na płocie, ma się nagle zaangażować przeciwko Putinowi? Bo co? W czyim interesie? W czyim interesie ma podtrzymywać nawet Ukrainę w wojnie, której beznadziejna kontynuacja może doprowadzić do kompletnego callapsu państwa już upadłego, co stworzy jej na północy dziurę strategiczną, zmieniającą cały układ regionu? Bo co? Bo Bartosiak tak chce?

A nawet Polska tego nie chce. Znowu – wróćmy do realiów. Kto ma tego chcieć? Proniemiecki Tusk ma budować militarną suwerenność poza systemem unijno-niemieckim? Ma to zrobić Kaczyński? Po pierwsze – ten nie rządzi. Po drugie – ten grał zawsze w amerykańską dutkę, a Amerykanie nigdy na takie coś nie pójdą, żeby poza ich kontrolą w Europie powstało takie cudo.

Dla nich, owszem, dobrze by było, by u boku Rosji pojawiła się jakaś militarna struktura, niezależna od europejskich ciołków niemocy, która, na wszelki wypadek – uwaga! – odgradzałaby zwariowaną Europę zachodnią od Rosji. On to może zrobić nie w celach skierowanych przeciwko Kremlowi, tylko przeciwko Brukseli. Bo to w brukselskich odjazdach widzą amerykanie zagrożenie. Oni tu się dogadują na światowe deale z Putinem, a tu sobie jakieś lewaki w mariażu z korporacjami wykombinują jakąś prowokację wysterowaną w Rosję, coś odpalą, dostaną wpierdziel i zaczną piszczeć – Ameryko, broń nas! I cały misterny (inna sprawa czy realizowalny) deal na odciągnięcie Rosji od Chin pójdzie się czochrać. Takie cuda ewokowane przez Bartosiaka nie powstaną bez inicjatywy Amerykanów, co dopiero skierowane przeciwko ich rachubom. A więc mamy do czynienia z utopią. Kolejną.

Wersja Lisickiego

Też nazywam ją na wyrost, bo nie jest to koncepcja naczelnego Do Rzeczy, tylko właściwe odczytanie dokumentu przygotowanego przez Waszyngton. Po pierwsze Lisicki przypomina oczywistość, co do której nawet zgadzał się i Bartosiak, czyli, że Stany się zwijają, bo już całej planety nie ogarniają, tracą przez rozczłonkowanie i muszą wychodzić z różnych miejsc w sposób uporządkowany na tyle, by pozostawiona sytuacja nie wygenerowała jeszcze większych problemów. Nie robi tego „na złość”, ale też nie dlatego, że straciły wpływ na wszystko.

Lisicki zwraca uwagę, że w dokumencie nie ma syndromu porzucenia Europy przez USA. Jest deklaracja porzucenia Europy, jeśli ta będzie szła drogą wytyczoną przez Unię. Tej Europy Trump nie ma zamiaru bronić. I jest to arcyciekawa konstatacja.

To znaczy Trump obiecał protekcję, ale po pewnymi warunkami. Podstawowy to odejście od filarów postawionych przez Unię, jako swoją istotę, a które stanowią sprzeczność z byłymi już wartościami transatlantyckimi. Jest to kontynuacja deklaracji JD Vance z Monachium, że USA nie będą bronić Europy, dopóki ta będzie pod agendą lewacką, ze wszystkimi swoimi dążeniami do biurokratycznego autorytaryzmu, z dybaniem na wolność wypowiedzi włącznie.

Jest to deklaracja nie do pogodzenia z obecnym stanem w Europie, godzi bowiem w podstawy ideologiczne projektu Unii Europejskiej. Jest więc to zadeklarowana wrogość projektów i to nieprzezwyciężalna. Oczywiście dopóki w Europie rządzi Unia. A że Unia to tylko narzędzie niemieckiej dominacji – jest to deklaracja wrogości wobec Berlina. Rękawica została rzucona, i jak widać po reakcji Berlina – podjęta (jak pisałem wcześniej), tyle, że kosztem innych krajów europejskich, z naszym na czele.

W drugiej, dodatkowej a nieujawnionej od razu, wersji strategii USA wskazane zostały kraje jako potencjalne „kasztelanie” pozostawione w Europie, którymi zainteresowane są Stany. Są to Austria, Węgry, Włochy i Polska. W rozdziale „Make Europe Great Again” to te kraje mają rozmontować unijnego kolosa na pożyczkowych nogach. To jest odpowiedź Trumpa na bajania o Trójmorzu. To także pokazuje, że jego podejście nie jest południkowo militarne. On nie chce zrobić zapory przed Rosją, z omówionych już względów, tylko polityczną zaporę przed Unią.

I wydaje się, że jedynie w oparciu o taką inicjatywę można montować coś militarnego. Będzie jakiś czynnik jednoczący i inicjujący, którego brakowało w koncepcji Bartosiaka. W dodatku jest to ciekawa propozycja z punktu widzenia politycznego. Obecnie nie widać bowiem większych europejskich ruchów, które w sposób realny mogłyby zagrozić unijnemu prymatowi w Europie. Pojawia się jednak czynnik zewnętrzny, amerykański, z czego warto byłoby skorzystać. Nie po to, by „zapisać się” do Amerykanów, tylko by uwolnić Europę, w tym Polskę, od tego jarzma, które ciągnie nas w rozwojową przepaść i ideologiczne nierozwiązywalne destrukcyjne spory. Jak to mają zrobić Amerykanie, to warto byłoby się przyłączyć, nawet tylko taktycznie. Taki układ niweluje prymat niemiecki na kontynencie i realizację idei kolejnej Rzeszy, które do tej pory kosztowały nas dwie wojny światowe, z trzecią – z tego samego powodu – wiszącą nad nami. A więc same korzyści.       

Stoimy więc przed dylematem – albo w Europie zrobią porządek Niemcy, albo Amerykanie.

Każdy jak sobie udzieli na to pytanie odpowiedzi – będzie wiedział gdzie jest. Zaś mrzonki, że zrobimy to sami i „Europejczycy” i Polacy odsyłam do przemyśleń: jak mamy sobie ułożyć niezależny byt Europy abstrahując od rzeczywistych wektorów sił światowych, skoro tu u siebie, w Europie, czy w Polsce, sami ze sobą nie jesteśmy sobie w stanie poradzić?

Problem ten w przypadku Polski wymagałby przeprowadzenia procesu zmiany władzy. Za dwa lata będzie po ptokach. USA tu (jeszcze) nic nie robią, Berlin zaś szaleje, jakby to była ostatnia możliwość, ostatni taniec na Titanicu. Tusk, nie z głupoty przecież, tylko z misji, doprowadza do krańcowej zapaści Polski jako państwa. Szkody mogą być już nieodwracalne. Umacnia swoją, na szczęście tylko twitterową, władzę, ale systemowo niszczy i tak wątpliwy ustrój, chwieje szacunkiem obywateli do państwa, obniża do zera międzynarodową podmiotowość kraju.

Co ciekawe – wynika z tego, że w rozmontowaniu Unii USA widzą szansę na postawienie Europy na nogi, oczywiście w swoim – Ameryki – interesie. Obecnie Europa jest dla USA tylko obciążeniem. Siła Europy brała się z konkurowania ambitnych państw, dużą słabością tego konstruktu były konflikty zbrojne. Ale ta rywalizacja cywilizacyjnie promieniowała na świat. Jej konfliktowy potencjał miała mitygować idea Unii Europejskiej. Ale idea ta została przejęta przez lewactwo, co uczyniło ją instytucją zideologizowaną. A to ideologie, głównie w Europie w XX wieku, doprowadziły do konfliktów zbrojnych, które rozlały się na cały świat. Teraz jest tak samo – by obronić się przed negatywną oceną europejskiego projektu, w dealu lewactwa z korporacjonizmem, Unia jest gotowa wywołać konflikty, za które zapłacą narody z limes, obrzeży Europy. I skończy się tak jak w poprzednich wojnach, kiedy ci co je wywołali przy zielonym stoliku bezkarnie układali los już tylko niedoszłych ofiar swych postępków.

Wersja trzecia i pół

To Kaczyński i, niestety, prezydent Nawrocki. Jest bowiem jeszcze jedna wersja rozumienia dokumentu strategii amerykańskiej. Tą wersją rozumienia jest jego… niezrozumienie, a właściwie – wyparcie. Jest to liczenie, że wszystko się jakoś ułoży po staremu. Obecna sytuacja nie da pogodzić ze sobą opierania się na USA jako strategicznym partnerze i jednocześnie bycie antyrosyjskim. No, nie da się. I dlatego albo PiS to zrozumie, albo Amerykanie przestaną w swym dziele widzieć Polaków jako ludzi rozsądnych. Jeżeli w wielkiej grze Trump chce się dogadać z Putinem, to w Europie nie można zostawić jako swego przedstawiciela rządu i kraju oficjalnie deklarującego nieusuwalną do granic spotykania się, wrogość. No, nie da się. Jednocześnie ta pisowska antyrosyjskość zgrywa się z fałszywą – jak starałem się wykazać – wrogością Europy do Putina. A więc nie ma dla publiki żadnej różnicującej postawy pomiędzy Nawrockim i Tuskiem. Są jakieś wewnętrzne poboczności, ale w sprawie polityki międzynarodowej wygląda to tak samo. Wszyscy popierają Ukrainę w „naszej wojnie”, wyprujemy się z ostatków na pomoc Zełeńskiemu w konflikcie, który paradoksalnie im dłużej trwa, tym nasza pozycja bardziej słabnie. Będziemy w to inwestować PRZECIW intencjom Białego Domu, który jako jedyny zdaje się być zainteresowany pokojem.

I cały PiS jest zdruzgotany tą nieprzekraczalną granicą do przejścia, gdyż na tę narrację – wiecznego trwania animozji naszego odwiecznego wroga Rosji z Ameryką – postawił wszystkie żetony, nawet polską niepodległość. Zobaczymy czy PiS bardziej nienawidzi Rosji, niż kocha Polskę. Jak z tego wyjdzie – zobaczymy.

Jeśli nie wyjdzie, to kto może być polskim partnerem dla amerykańskiej propozycji? Może nikt – i zostaniemy tak „pomiędzy”: szmaceni w Europie i odpuszczeni dzięki własnej głupocie przez Biały Dom. Znowu słabi, tak pomiędzy światowymi siłami, z własną, zawinioną bezradnością.    

Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis

Czy Polska boi się pokoju?

Czy Polska boi się pokoju?

Prof. Anna Raźny myslpolska/czy-polska-boi-sie-pokoju

Kto się boi? Elity polityczne, ich służby i media, środowiska opiniotwórcze, akademickie, artystyczne. Wszyscy, którzy zaangażowali się w jakimkolwiek stopniu na rzecz wojny na Ukrainie.

Nie boją się przeciętni, uczciwi Kowalscy – polscy podatnicy, których władze w Warszawie ograbiły, topiąc miliardy ich pieniędzy w nie naszej wojnie.  My, Polacy, nie boimy się pokoju, boimy się wojny. I tego samego oczekujemy od rządzących nami elit. Właśnie teraz, gdy Rosja zwycięża na froncie i rodzi się pilna konieczność zawarcia pokoju, elity powinny przedstawić nam plan B. Plan polityki polskiej na zawarcie pokoju i nową, powojenną rzeczywistość.

I oczywiście powinni przedstawić polskie rachunki za tę wojnę. Komu? Nie tylko Ukrainie, ale tym wszystkim, którzy zmusili nas do finansowania tej wojny, przekształcenia naszego terytorium w jej hub militarny, caritas i ziemię obiecaną dla jej banderowskich ideologów i terrorystów.

Rachunek – co jest oczywiste – nie powinien obejmować Bogu ducha winnych Ukraińców, autentycznych  ofiar wojny, pragnących pokoju i warunków do godziwego życia. Okazuje się jednak, że Polska  nie ma żadnego planu B. Jej strategia to dalszy udział w wojnie, horrendalne wydatki na zbrojenia i absurdalne zadłużenie w nie polskich bankach. Co więcej, nikt z polskich decydentów nie mówi o żadnych polskich rachunkach, o wielorakich naszych wojennych kosztach. Nikt też nie ma zamiaru rozliczać ani Kijowa, ani Warszawy. My zaś nie mamy nawet cienia pewności, że w tej jednokierunkowej transmisji naszej pomocy nie doszło do korupcji w szeregach polskich polityków.

Sabotaż pokoju

Co więcej, okazało się, że właśnie teraz, gdy pokojowy plan Donalda Trumpa dla Ukrainy stał się podstawą nowego etapu negocjacji ws. zakończenia wojny, tracimy owe 5 minut dane nam na oczyszczenie się ze złej sławy – sławy Herostratesa – którą zyskaliśmy od euromajdanu, najpierw podżegając do wojny Zachodu z Rosją, a następnie aktywnie w niej uczestnicząc. Korzystając z amerykańskiego parasola, jaki rozpiął prezydent Trump nad wszystkimi, którzy poprą jego plan, polskie władze i elity zaprzepaściły możliwość politycznej „konwersji” i włączyły się w sabotaż amerykańskich działań na rzecz pokoju. Warszawa stanęła po stronie przeciwników D. Trumpa – globalistów, którzy trwają w transatlantyckim transie i jego antyrosyjskim mechanizmie nawet teraz, kiedy Biały Dom ogłosił światu nową strategię bezpieczeństwa narodowego USA, w której Rosja przestaje być wrogiem; staje się partnerem politycznym i gospodarczym. Pytanie numer jeden: co Polska zyskała na sabotażu pokoju? A może zyski ciągną pojedynczy sabotażyści?

Wprawdzie tragikomiczna trójka europejskich globalistów, przywódców tego sabotażu – Macron, Starmer i Merz – nie dopuściła Warszawy do swego grona, jednak polskie władze i polskie elity robią wszystko, aby im przynajmniej wtórować. Premier Tusk i minister Sikorski na wyścigi improwizują jakieś „rozmowy”, jeżdżą na jakieś nic nie znaczące spotkania, aby tylko donieść światu, że Polska nadal popiera wojnę na Ukrainie, nadal  pragnie być dla niej hubem militarnym, deklaruje kolejne 100 milionów dolarów – tym razem na zakup broni w USA dla Kijowa – etc.

Przy okazji wszyscy polscy decydenci nadal dokopują Rosji, bo do tej pory tylko dlatego sprawowali nad nami swoją władzę w tym transatlantyckim matrixie,  że jej nienawidzą. Wszystko to dzieje się przy poklasku polskiego sejmu i mediów głównego nurtu zaabsorbowanych mini-problemami w rodzaju europejskiej turystyki byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry czy psami na łańcuchu. W tym opłacanym z naszych podatków skupisku – przypadkowych w większości – ludzi nie znalazł się na razie nikt, kto zażądałby rozliczania na bieżąco antypokojowej działalności polskich władz. Nikt ich żadnym pytaniem nie niepokoi, dlatego spokojnie mogą,  z miedzianym czołem, wmawiać Polakom,  że na czas trwania negocjacji pokojowych ze strony Polski najważniejsza jest eskalacja wojny i zwiększanie naszych wydatków na jej prowadzenie. Skąd pewność polskich decydentów ws. naszego udziału w tej nie naszej wojnie – tych Kaczyńskich, Szydłów, Morawieckich, Tusków, Sikorskich, Kosiniaków Kamyszów – że nikt w Polsce nigdy nie rozliczy ich za to?

A mogliśmy być, jak Viktor Orban i wejść do historii jako obrońcy pokoju, stający po jasnej stronie mocy. Na własne życzenie znaleźliśmy się po przeciwnej stronie – po  ciemnej stronie mocy.

Korupcja

Ujawniona korupcja w Kijowie na pewno zaskoczyła nie tylko unijne, ale również polskie elity. Zaskoczyła, ale nie przemieniła. Utworzony pod naciskiem USA w 2014 r. urząd NABU do jej zwalczania ujawnił zakrojone na szeroką skalę wykorzystanie stanowisk kierowniczych dla prywatnych korzyści w strategicznym przedsiębiorstwie sektora państwowego – spółce Enerhoatom, której roczny dochód sięga 5 mld dolarów. Śledztwo wykazało, że ze spółki wyprowadzono 100 milionów dolarów. Za procederem stał przyjaciel prezydenta Zełenskiego – nazywany jego skarbnikiem,  Tymur Mindycz – który zdążył uciec taksówką – oczywiście – do Polski, a stąd do Izraela.

Na jego nagraniach szef kancelarii prezydenta Ukrainy Andrij Jermak figuruje jako Ali Baba. Ich ujawnienie spowodowało dymisję tej najważniejszej po Wołodymyrze Zełenskim osoby na Ukrainie, nazywanej wiceprezydentem. Urzędnicy administracji prezydenta Trumpa wiedzą już wszystko o „rozbójnikach” Jermaka. Stąd nagła uległość Kijowa wobec Waszyngtonu i rzekoma gotowość do rozmów pokojowych.

Wydawałoby się, że ten korupcyjny ich kontekst nie dotyczy Polski. Skąd jednak ta pewność?  Monitorujący przebieg wydarzeń na Ukrainie były premier Leszek Miller ostrzegł polskie władze, aby zajęły się tą sprawą. Jego słowa: „Ja w żadnym wypadku nie chcę jako Polak brać odpowiedzialności – nie czuję się współodpowiedzialny – za kolejne afery, które wybuchają w Kijowie” brzmią jak memento dla wszystkich, którzy chcą nadal podtrzymywać wojnę na Ukrainie i sabotują pokój. Wobec ujawnionych przez NABU przestępstw finansowych ludzi z najbliższego otoczenia prezydenta Zełenskiego  dalsze  wspieranie finansowe i militarne Ukrainy oznacza  wspieranie korupcyjnego reżimu. Wcześniej czy później trzeba będzie wziąć za to odpowiedzialność.

Strach

Poprzedzające dymisję Jermaka przeszukania w jego biurze „postawiły krzyżyk” na dalszej pomocy USA dla Wołodymyra  Zełenskiego oraz zmusiły go – a także wspierającą jego działania Unię Europejską – do rozpatrzenia pokojowego planu Donalda Trumpa. Początkowo unijne elity polityczne z polskimi włącznie oraz związane z nim media głównego nurtu zignorowały problem, a nawet usiłowały go przemilczeć. Gdy się jednak okazało, że administracja Białego Domu posiada niezbite dowody korupcji, a co więcej, stanowią one dopiero przysłowiowy wierzchołek góry lodowej – sabotażystom pokoju zrzedły miny. Nagle zobaczyli perspektywę zakończenia wojny bez ich udziału.  Dlatego E-3, czyli samozwańczy przywódcy europejscy – Macron, Starmer i Merz – zaczęli w popłochu podejmować działania quasi-pokojowe, pisać swój plan, a jednocześnie nadal wspierać militarnie i finansowo przegrywającą Ukrainę.

Polski nie zaproszono do tego „przywódczego” grona z wielu powodów. Najczęściej wymieniany to brak akcesji Warszawy do „koalicji chętnych”, zgłaszających gotowość wysłania na Ukrainę wojskowego kontyngentu pokojowego. Zwasalizowani zarówno wobec Waszyngtonu, jak i Brukseli polscy decydenci nie są jednak w stanie głośno zaprotestować i powiedzieć, że od początku wojny na Ukrainie Polska, niestety, robiła dla jej trwania i robi nadal o wiele więcej niż wymieniona trójka „przywódczych” państw. I wystarczyło tylko zagrozić likwidacją osławionego hubu militarnego w Polsce dla prowadzonej przez Zachód wojny z Rosją, aby transatlantyccy globaliści zaczęli nas inaczej traktować. Jednakże pośród polityków układu rządzącego Polską od okrągłego stołu nie ma nikogo, kto na arenie międzynarodowej wyartykułowałby to jasno. Tym bardziej nie znajdziemy w ich gronie nikogo, kto równie głośno domagałby się potępienia banderowskiego ludobójstwa i zakazu jego ideologii na terenie Ukrainy oraz Unii Europejskiej zarówno w planie Donalda Trumpa, jak i unijnym kontrplanie. Takie zgodne z polską racją stanu zachowanie wymagałoby od polskich polityków bezpośredniego zwrotu nie tylko do prezydenta Trumpa i europejskiej trójki, ale również do prezydenta Władimira Putina.

Do takich zwrotów politycznych jednak nikt z układu pacyfikującego polski naród od 1989 roku nie jest zdolny. Również prezydent Nawrocki, usiłujący niedawno – bezskutecznie – podjąć problem penalizacji banderyzmu. Musiałby bowiem wraz ze swoim pisowsko-ipeenowskim zapleczem przejść głęboką przemianę świadomości patriotycznej i odciąć się od szkodzącej Polsce prymitywnej rusofobii.

Na gruncie realizmu nie tylko politycznego, ale również cywilizacyjnego takiej przemiany  aksjologicznej nie należy oczekiwać od obecnych polskich decydentów, a gdyby się im „przydarzyła”, nie należy traktować jej poważnie. Możliwe spektakularne – w obliczu zapowiedzianego przez USA amerykańsko-rosyjskiego porozumienia strategicznego – odrzucenie rusofobii może być dokonane jedynie ze strachu przed utratą władzy. Ci, którzy od 1989 roku kreowali i kreują w obecnym kryzysowym dla nas momencie politykę zagraniczną Polski dawali jedynie i dają nadal świadectwo tego, że „znacznie bardziej nienawidzą Rosji niż kochają Polskę”. Nowego nastawienia do Rosji mamy prawo oczekiwać od tych, którzy dopiero powalczą o władzę w najbliższych wyborach parlamentarnych.

Brak kompetencji

Nieobecność Polski w gremiach prowadzących negocjacje pokojowe to największa klęska polskiej polityki zagranicznej od czasów Jałty. Pamiętne spotkanie „wielkiej trójki” – Józefa Stalina, Winstona Churchilla oraz Franklina Roosevelta – z 4 lutego 1945 roku w tym krymskim kurorcie zadecydowało nie tylko o losach II wojny światowej, ale również o losach Europy i świata w powojennym strategicznym ładzie. Wykrwawionej, wycieńczonej  i bezbronnej Polski nie reprezentował nikt z wymienionej trójki. Przeciwnie, każdy z nich kosztem Polski zabezpieczył w postanowieniach jałtańskich interesy swojego państwa. Czy teraz będzie inaczej? Kto z negocjatorów będzie mówił w imieniu Polski o kosztach, jakie ponieśliśmy poprzez udział militarny, finansowy, humanitarny, cywilizacyjno-kulturowy w wojnie Zachodu z Rosją na Ukrainie?

W układzie USA-Rosja mógłby o nas mówić Donald Trump. Nikt go jednak o to nie prosił. Co więcej, prezydent Nawrocki w czasie swojej pierwszej wizyty zagranicznej w USA przestrzegał amerykańskiego przywódcę – planującego reset w relacjach z Kremlem – nie tylko przed Putinem, ale również samą Rosją. Tak zaprezentowana polska rusofobia w obliczu zmieniającego się układu światowego mogła jedynie oziębić propolskie emocje amerykańskiego prezydenta. Z kolei w europejskim, proukraińskim – czyli oderwanym od realiów wojny – układzie negocjacyjnym – Macron, Starmer, Merz – Polska jest traktowana jak chłopiec na posyłki.

Za obecną klęskę polskiej polityki zagranicznej odpowiadają wszystkie rządy i wszyscy prezydenci III RP. Spektakularną odpowiedzialność za bieżącą antypokojową politykę ponosi jednak premier Tusk i występujący w jego imieniu na arenie międzynarodowej szef MSZ Radosław Sikorski, który w medialnej utarczce z pałacem prezydenckim przywłaszczył sobie niemal na wyłączność prawo formułowania polskiego stanowiska na arenie międzynarodowej.  Pomimo funkcjonowania w polskiej polityce od 1992 roku – kiedy przyjął go do swojego rządu Jan Olszewski w randze wiceministra spraw zagranicznych – nie wykazał się w krytycznym dla Polski obecnym momencie ani doświadczeniem politycznym, ani umiejętnościami, ani wiedzą.

Zamiast doprowadzić Polskę do stołu rozmów pokojowych dyplomatycznymi metodami, uprawia awanturnictwo polityczne. Najbardziej niechlubnym świadectwem tego awanturnictwa jest pochwała decyzji polskiego sądu o niewydaniu Niemcom ukraińskiego terrorysty Wołodymyra Żurawlowa,  odpowiedzialnego za dywersję na gazociągu Nord Stream – odebrana na Zachodzie jako pochwała terroryzmu przez Polskę. Opinię państwa popierającego terroryzm uzyskaliśmy ponownie po wypowiedzi R. Sikorskiego w październiku b.r., zachęcającej Ukraińców do wysadzenia rurociągu Przyjaźń, do którego doszło wkrótce potem. W to „wojowanie” szefa MSZ wpisują się również jego medialne przepychanki z Elonem Muskiem, które niedawno zakończyły się przykrym strzeżeniem amerykańskiego biznesmena: „ Jeżeli, nie daj Boże, zajdzie potrzeba dostarczenia Polsce 40 000 systemów Starlink, to winą za problemy Polski obarczony będzie ten szkodnik Sikorski”

Osobny rozdział w awanturnictwie politycznym tego ministra stanowią jego powtarzające się wezwania do przekazania na wsparcie Ukrainy zamrożonych rosyjskich aktywów, co grozi Polsce perspektywą oskarżenia o ich kradzież ze strony Rosji. Gdy dodamy do tego brak podstawowej wiedzy na temat totalitaryzmu, uzyskamy pełny obraz niekompetencji obecnego ministra polskiego MSZ.  Tym brakiem popisał się R. Sikorski na ostatnim posiedzeniu OBWE, zarzucając Rosji nie tylko brak demokracji, ale również dążenie do totalitaryzmu. Polski minister nie wie, że fundamentem totalitaryzmu nie jest ów brak demokracji, ale wszech-panująca w życiu zarówno społecznym, jak i indywidualnym ideologia realizująca utopijny plan społeczny i antropologiczny, jakim było kształtowanie „nowego człowieka”, tzw. homo sovieticusa. Z tego punktu widzenia bliższa totalitaryzmowi jest Unia Europejska, głosząca koncepcję człowieka bez właściwości na gruncie genderyzmu i skrajnego ekologizmu.

W dodatku totalitaryzm jest z założenia ateistyczny i antychrześcijański, czego akurat nie można zarzucić Rosji, która przeżywa triumfalne odrodzenie chrześcijaństwa. Wywołany z tupetem przez R. Sikorskiego problem totalitaryzm zmusza do dygresji związanej z jego biografią. Wtedy, kiedy polscy rówieśnicy obecnego pana ministra zakładali niezależne od komunistycznej władzy organizacje studenckie, a polscy robotnicy Solidarność; kiedy przeżywaliśmy nad Wisłą papieskie pielgrzymki i odrodzenie polskiego narodu, pacyfikowane najpierw w stanie wojennym, a następnie po okrągłym stole przez reformy Balcerowicza, pan Sikorski cieszył się spokojnym życiem na Zachodzie, na który – jak pisze wikipedia – przedostał się (chyba jakimś cudem) na kurs języka angielskiego. I wrócił do Polski – mówiąc kolokwialnie – „na gotowe”, nie biorąc do ręki ani jednej ulotki, nie uciekając przed internowaniem, zomowcami, a później przed bezrobociem na Zachód. Mając taką biografię, lepiej nie ruszać problemów totalitaryzmu.

Polskiemu ministrowi spraw zagranicznych przydałaby się również rzetelna wiedza o Polakach w Rosji, m. in o potomkach naszych powstańczych zesłańców żyjących na obszarach Syberii. O jej braku świadczyć bowiem  może likwidacja polskiego konsulatu w Irkucku – ostatniego w Rosji – jako retorsja  na wcześniejsze zamknięcie w Gdańsku ostatniego konsulatu rosyjskiego w Polsce. Opętańcza rusofobia pokonała w tej polityce polskie interesy i polskie sentymenty związane z Syberią. Nad tą przegraną płaczą teraz duchy syberyjskich zesłańców i bohaterowie Anhellego – syberyjskiego poematu Juliusza Słowackiego.

A wszystko dzieje się w momencie,  gdy nowa strategia obronna USA eliminuje z relacji amerykańsko –rosyjskich rusofobię. Jej kontynuacja jest szaleństwem, a jednocześnie nieudolną próbą imitowania polityki zgodnej z polskimi interesami.

Prof. Anna Raźny

Siła PolExitu

Siła PolExitu

Blisko ¼ Polaków popiera już PolExit, zaś w najbardziej aktywnej zawodowo i potencjalnie politycznie grupie wiekowej 30-49 ten odsetek rośnie do blisko 38% ankietowanych. Tylko patrzeć, jak coraz bardziej trzeźwe spojrzenie naszych rodaków na Unię Europejską sprowokuje podobne lamenty tzw. elit jak niedostateczna miłość okazywana przez Polaków Ukrainie czy wzrost poparcia dla ruchu Grzegorza Brauna. 

Cóż, widać nieodmiennie nie dorastamy do naszych światłych przywódców i pewnie dlatego chcą nas sobie wymienić na imigrantów, nie tylko zresztą tych znad Dniepru.

Mit Zachodu

Tymczasem, by zrozumieć stosunek Polaków do Unii Europejskiej, należy cofnąć się do wczesnych lat 1990-tych, gdy cała transformacja ustrojowa dokonywała się pod hasłem „powrotu do Europy”. Potężny aparat propagandowy umiejętnie wykorzystywał polskie kompleksy, przekonanie, że Zachód zdradził Polskę w Jałcie, godząc się na dominację sowiecką oraz że Polsce należy się jakaś rekompensata za nieuczestniczenie w planie Marshalla (o którym nigdy w Polsce nie myślano jako o programie uzależnienia gospodarczego Europy Zachodniej od USA). Polacy lat 1990-tych naprawdę myśleli, że coś im się od Zachodu należy i że spłatą tego długu jest przede wszystkim otwarcie granic.

Po 2004 roku i wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej ponad 3,5 miliona Polaków wyjechało na stałe do pracy na Zachodzie, co skutecznie na wiele lat rozładowało problem bezrobocia. Politycy mogli dzięki temu udawać, że polska gospodarka się rozwija, a pieniądze przysyłane przez imigrantów pozwalały pokrywać dziury w domowych budżetach. Powracający z emigracji przywozili pieniądze, które naiwnie starali się zainwestować, licząc, że coś się jednak w Polsce zmieniło.

Jednak minęło ponad 20 lat. Choć przy każdej polskiej drodze stoją dziś tablice „sfinansowana ze środków Unii Europejskiej”, to jednak w nawierzchniach już pojawiają się pierwsze ubytki. Na utrzymanie aquaparków, zbudowanych z pieniędzy, które Polacy najpierw wysłali do Brukseli, a potem dostali je stamtąd z powrotem pomniejszone o koszta unijnej biurokracji – po prostu nie wystarcza środków. Polska unijność dostaje zadyszki pod kątem inwestycji, a jej koszty stają się coraz bardziej oczywiste, na czele przede wszystkim z tymi związanymi z rynkiem energii, transformacją w stronę wyłącznie źródeł odnawialnych i radykalnej redukcji konsumpcji. 

Koniec kompleksów

20 lat temu Polacy zachłysnęli się Europą na gruncie wieloletnich kompleksów. Obecne pokolenie im lepiej Europę zna, tym mniej kompleksów okazuje, doskonale rozumiejąc jak negatywne skutki mają zarówno unijna polityka imigracyjna, jak i klimatyczna. Pozornie piękna i wytęskniona UE pokazuje swoje prawdziwe oblicze, okazując się być starą dziwką, z której opadł puder i coraz więcej Polaków to widzi. Fakt, że większość elit politycznych III RP ignoruje tę zmianę oznacza tylko, że trzęsienie ziemi na polskiej scenie politycznej jest bliżej niż się wydaje.

Tym bardziej, że atrakcyjność UE spada na wielu polach. Emigracja zarobkowa w Niemczech czy Holandii wciąż może wydawać się atrakcyjna, jednak Polacy osiadli na Zachodzie coraz częściej analizują swoją sytuację, na jednej szali kładąc lepsze zarobki i warunki mieszkaniowe – a na drugiej kwestie bezpieczeństwa, otoczenia, w którym dorastają ich dzieci, a także ideologicznej opresyjności państwa wyrażanej poprzez szkolnictwo. Ci polscy imigranci, którzy decydują się wracać, poza względami rodzinnymi i sentymentalnymi w wielu przypadkach powołują się właśnie na swoje obawy ekonomiczne: „Europa się kończy!” – słyszy się często, bo też wyhamowanie dynamiki rozwoju i wzrost kosztów życia są już powszechnie odczuwalne nawet w przypadku czołowych gospodarek UE.

Niemal równie częstym założeniem migracji powrotnej jest jednak chęć życia wśród swoich, a dokładniej nie życia wokół obcych, coraz bardziej obcych cywilizacyjnie i kulturowo. Tę grupę powracających uderza coraz szybsze upodabnianie się polskiego otoczenia do tego, od którego uciekli z Zachodu. Wracający nie są więc bynajmniej ambasadorami europejskości w jej obecnym kształcie, a przeciwnie – wielu powraca, mając ugruntowane poglądy jakich błędów zachodniej UE Polska żadną miarą nie powinna powtarzać. Oczywiście, wiele w powracających Polakach naiwności i nadmiernej wiary, że „w Polsce się poprawiło” tylko dlatego, że chodniki są nieco równiejsze niż kiedy wyjeżdżali i ponoć nawet panie w skarbówce się uśmiechają. Nie, w III RP nie jest aż tak bardzo lepiej, jak im się wydaje, ale też wracają w dużej mierze ludzie oczyszczeni z kompleksów towarzyszących „wejściu Polski do Europy” 21 lat temu. Ludziom, którzy z bliska przyjrzeli się współczesnej europejskości i znają również jej czarne strony, dużo łatwiej przychodzi wstanie z kolan.

Ukraina wchodzi – Polska wychodzi

Nie chodzi jednak tylko o doświadczenie z Zachodu. Co najmniej równie istotne dla budowania polskiej siły na rzecz PolExitu jest bowiem kwestia ukraińska. Jeszcze przed formalnym przyjęciem Ukrainy do UE to właśnie do Kijowa płyną fundusze pochodzące z dotychczasowych krajów członkowskich, w tym z Polski. Cokolwiek z Ukrainy zostanie po wojnie – ma zostać wcielone do Unii, co oznacza jeszcze większe nakłady i wydatki na programy dostosowawcze i infrastrukturalne. To Ukraina stanie się głównym odbiorcą środków ponoszonych na Wspólną Politykę Rolną.

Słowem nawet ci, którzy wierzą, że UE coś nam daje, będą musieli dostrzec, że to my staliśmy się dawcą, wysyłając do Kijowa jeszcze więcej pieniędzy niż obecnie, tylko robiąc to w większym stopniu przez Brukselę, jako karny członek Unii Europejskiej. Właśnie zegar odmierzający czas do ukraińskiej akcesji jest najważniejszym argumentem za PolExitem. Polska musi opuścić Unię zanim resztka Ukrainy to niej przystąpi. To jest takie proste.

EFTA, czyli Polska jak Norwegia i Szwajcaria?

A co dalej? Jeśli udałoby się przełożyć narastający polski krytycyzm wobec UE na decyzję polityczną, konieczne stałoby się zastosowanie mechanizmu redukcji dysonansu poznawczego. Wystarczyłoby wszak na początek, gdyby III RP znalazła się poza strefą ścisłej centralizacji Unii, organizowaną przez Niemcy i Francję. Już to wywołałoby histerię elit, wyrażaną sloganami sprzeciwów wobec „Europy drugiej prędkości” i „członkostwa drugiej kategorii”. Tymczasem wymknięcie się pułapce eurokratycznego superpaństwa niemiecko-francuskiego byłoby dobrym początkiem, po którym dalsze trwanie w UE miałoby tym mniej sensu, gdy np. mogłoby zostać zastąpione luźniejszą acz też zinstytucjonalizowaną kooperacją np. w ramach Europejskiego Stowarzyszenia Wolnego Handlu, EFTA. 

Lekcja BREXITu

Poluzowanie związków z UE musiałoby więc być na tyle zdecydowane, by uniknąć problemów, których doświadczyło Zjednoczone Królestwo. Wbrew bowiem temu, co triumfalnie ogłaszają pro-eurokratyczne media, to nie BREXIT okazał się pomyłką, ale fakt, że rozwód z Unią był pozorny, gospodarka brytyjska nadal jest krępowana tymi samymi regulacjami, co euro-sojusz, zaś jedyną praktyczną konsekwencją w zakresie polityki migracyjnej stało się zastąpienie polskich hydraulików afrykańskimi księgowymi przyjeżdżającymi na zmywak. –EXIT, by zadziałać – musi być pełny i prawdziwy, taką lekcję daje nam UK i o tyle mądrzejsze może i powinno być nasze wyjście z Unii. Wyjście, do którego przekonuje się coraz więcej Polaków i które może stać jednym z głównych haseł prawdziwej politycznej debaty, obok postulatów de-ukrainizacji Polski i trzymania się jak najdalej od wojny Zachód-Rosja. Politycy myślący po polsku muszą przestać bać się PolExitu, jako czegoś niewyobrażalnego, poza polską percepcją polityczną i dlatego niemożliwego. 

Przeciwnie. PolExit to dziś postulat polskiego realizmu i wymóg polskiego interesu narodowego.

Konrad Rękas

Aniemowilem.pl

Nie ma współdecydowania bez zaangażowania

Nie ma współdecydowania bez zaangażowania

Stanisław Lewicki konserwatyzm.pl/lewicki-nie-ma-wspoldecydowania-bez-zaangazowania/

W polskich mediach, szczególnie niektórych opozycyjnych, rozgrywa się ostatnio spektakl rozdzierania szat, którego przyczyną jest nieuczestniczenie jakiejś polskiej delegacji w spotkaniach, które mają na celu opracowanie warunków zawarcia pokoju, czy chociażby trwałego zawieszenia broni na Ukrainie. Obserwator nie znający dobrze tematu mógłby odnieść błędne wrażenie, że ten pokój, skoro o nim dyskutuje się w Waszyngtonie, Londynie, Paryżu, czy ostatnio Berlinie, ma być zawarty miedzy Ukrainą a jakimiś państwami Zachodu.

Tymczasem, jak wiadomo, chodzi o zakończenie stanu militarnej konfrontacji między Rosją a Ukrainą.
Dlaczego zatem komentatorzy podniecają się tym co mówi się na spotkaniach w zachodnich stolicach, skoro oczywistym jest, że wypracowane tam stanowisko może nie mieć znaczenia jeśli Rosja nie przyjmie go za podstawę do dalszych ustaleń. Rozumując odrobinę bardziej wnikliwie, można by też stwierdzić, i byłoby to całkiem bliskie prawdy, że chodzi o wypracowanie warunków i wspólnego stanowiska do ustanowienia pokoju między Ukrainą i będącymi z nią w sojuszu państwami Zachodu, z jednej strony, a Rosją z drugiej strony. Takie podejście, jakkolwiek uprawnione, przyznawałoby jednak poniekąd rację stanowisku Rosji, która od dawna twierdzi, że wojnę toczy nie z samą tylko Ukrainą, ale z całym systemem 45 państw, głównie zachodnich, które są formalnie określane przez Rosję jako „państwa nieprzyjazne”, a których spis jest cały czas aktualizowany przez rosyjskie MSZ. Rozpatrując rzecz w takim kontekście, dopiero staje się zrozumiałym fakt, że Ukraina i najważniejsze, oraz najbardziej zaangażowane, spośród owych „państw nieprzyjaznych” Rosji spotykają się razem by ustalić warunki pokoju z Rosją.
Mając tak zdefiniowaną i ustaloną scenę wydarzeń, niektórzy w Polsce bardzo są zawiedzeni tym, że Polska nie jest w gronie tych najbardziej zaangażowanych w konfrontację z Rosją, które to państwa, co jest oczywiste, będą też ponosić największą odpowiedzialność za realizację procesu pokojowego, ale też mogą być wtrącone w dalszą wojnę w przypadku gdy rzecz cała nie zakończy się ustanowieniem tegoż pokoju.

W tym sensie wydawać się może, że dystansowanie się od uczestnictwa w ustalaniu warunków, może być bardziej bezpieczne, gdyż wtedy nie może się zdarzyć, że będziemy zmuszenie do ponoszenia bezpośrednich kosztów, gdy coś pójdzie nie tak, a na dodatek możemy być obarczeni za to winą, jak to stało się w przypadku pani Merkel, której niedawna wypowiedź została odebrana jako próba obciążenia Polski i krajów bałtyckich za obecną wojnę, a to z racji nie zgadzania się ich na pewne ustępstwa względem Rosji.
W związku z powyższymi uwarunkowaniami należy z dużą ostrożnością podchodzić do polskiego uczestnictwa w procesie pokojowym, gdyż może się to finalnie wiązać dla nas z kosztami tak wielkimi, że będą one nie do zaakceptowania.

Ta cześć opozycji, chodzi głównie o PiS, która czyni dla obecnego rządu zarzut z tego, że nie uczestniczył on w wypracowywaniu warunków przyszłego pokoju, zdaje się tego nie rozumieć, a tymczasem takie właśnie ostrożne podejście Tuska to tego tematu może być jedną z głównych przyczyn ostatniego wzrostu sondażowych notowań dla KO, i jednoczesnego, choć niewielkiego, spadku dla PiS. Takie rozumienie przyczyn tych zmian wzmacnia jeszcze zwiększanie się notowań ugrupowania Grzegorza Brauna, które od popierania Ukrainy kompletnie się dystansuje.
W polityce nie jest tak, że wpływ można wywierać za darmo, że to nic nie kosztuje. Przypomnieć tu wypada, że główną przyczyną wojny o niepodległość 13 kolonii brytyjskich w Ameryce była chęć rządu brytyjskiego by narzucić tym koloniom większe podatki. Reprezentacja kolonistów wystąpiła wtedy z hasłem: „żadnego opodatkowania bez reprezentacji” (No Taxation Without Representation), które oznaczało, że koloniści nie akceptowali podatków nakładanych przez brytyjski parlament, w którym nie mieli swoich przedstawicieli. Chociaż Brytyjczycy argumentowali, że koloniści mieli „wirtualną reprezentację”, Amerykanie domagali się realnego udziału w rządzie i decyzjach dotyczących podatków, co ostatecznie doprowadziło do Deklaracji Niepodległości z 4 lipca 1776 roku.

Podobnie, oczywiście z uwzględnieniem różnic i proporcji, można by opisać obecne stanowisko Polski względem sytuacji na Ukrainie. Skoro nie bierzemy bezpośredniego udziału w ustalaniu zasad pokoju, to możemy czuć się zwolnieni z ponoszenia głównych konsekwencji zabezpieczania i gwarantowania tego kontraktu, które mogą być dla nas nie tylko niebezpieczne, ale też trudne do udźwignięcia. Niektórzy widzą tylko jeden aspekt obecnego stanu biernego uczestniczenia Polski w procesie pokojowym, które oceniają jako umniejszające dla znaczenia naszego kraju.

Zadają się oni jednocześnie nie rozumieć, że nie ma współdecydowania bez realnego zaangażowania i ponoszenia kosztów zobowiązań, które finalnie mogą skutkować, w tym przypadku, wysłaniem naszych żołnierzy na Ukrainę.

Stanisław Lewicki

Ksiądz Marek Bąk: CZAS, BY NARÓD POWSTAŁ I ZMIÓTŁ TE RZĄDY!

Czas, by naród powstał! – ks. Marek Bąk

Autor: AlterCabrio, 22 grudnia 2025

−∗−

MOCNE! Ksiądz Marek Bąk: CZAS, BY NARÓD POWSTAŁ I ZMIÓTŁ TE RZĄDY!

Alternatywnie w serwisie banbye: LINK

Warto porównać:

O obowiązku użycia siły wobec tych, którzy pragną zniszczyć Chrześcijaństwo – ks. prof. Stanisław Koczwara
Użycia siły wobec tych wszystkich, którzy usiłują zniszczyć Chrześcijaństwo, a wraz z nim wolność. Wśród wrogów dwaj wiodą prym: islam i barbarzyńskie, zepsute do cna lewactwo. (…) Używam terminu ‘lewactwo’ […]

__________

‘Postanowiono zabić Polskę…’ – ks. prof. St. Koczwara
Mamy prawo i obowiązek zapytać: co z Polską? Na jakim etapie wydarzeń paschalnych znajduje się teraz? I czynimy to z ambony, bo to jedyne miejsce gdzie jeszcze można takie pytanie […]

__________

Gdzie miłość Ojczyzny gaśnie tam przychodzą rządy łotrów i szaleńców – ks. prof. Stanisław Koczwara
Żeby ci, którzy są na wyższym miejscu byli zawsze tylko sługami Boga i narodu ku dobremu, a nigdy narzędziem w ręku ludzi złych – ku złemu. Jakżeż to dzisiaj aktualne. […]

O miękkich kalifatach Europy i dlaczego Polska to przezwycięży

O miękkich kalifatach Europy i dlaczego Polska to przezwycięży

Grzegorz GPS Świderski


salon24/gps65/o-miekkich-kalifatach-europy-i-dlaczego-polska-to-przezwyciezy

We­dług da­ny­ch sta­ty­stycz­ny­ch pań­stw Za­cho­du oraz ośrod­ków ba­daw­czy­ch zaj­mu­ją­cy­ch się de­mo­gra­fią re­li­gij­ną, udział lud­no­ści mu­zuł­mań­skiej w ta­ki­ch kra­ja­ch jak Niem­cy, Fran­cja, Bel­gia czy Wiel­ka Bry­ta­nia w per­spek­ty­wie dwó­ch–trzech de­kad mo­że się­gnąć po­zio­mu 20–30 pro­cent. To nie ozna­cza jesz­cze więk­szo­ści, ale ozna­cza prze­kro­cze­nie pro­gu kry­tycz­ne­go, po któ­rym za­czy­na­ją dzia­łać me­cha­ni­zmy wła­dzy nie­za­leż­ne od no­mi­nal­nej licz­by lud­no­ści.

  Wspól­no­ty na­ro­do­we nie roz­pa­da­ją się dla­te­go, że ktoś ogła­sza woj­nę. Roz­pa­da­ją się wte­dy, gdy prze­sta­ją do­mi­no­wać te­ry­to­rial­nie oraz psu­ją pra­wo pu­blicz­ne i lo­jal­no­ść cy­wi­li­za­cyj­ną. Dziś uru­cha­mia­ją się dwa sprzę­żo­ne ze so­bą me­cha­ni­zmy: po­li­tycz­no-wy­bor­czy oraz te­ry­to­rial­no-se­ce­syj­ny. Oba są już dziś wi­docz­ne na Za­cho­dzie, choć wciąż na­zy­wa­ne są eu­fe­mi­stycz­nie „wy­zwa­nia­mi in­te­gra­cyj­ny­mi”.

Me­cha­ni­zm po­li­tycz­no-wy­bor­czy

  W sys­te­ma­ch więk­szo­ścio­wy­ch – ta­ki­ch jak bry­tyj­ski FPTP czy róż­ne od­mia­ny JOW-ów – wła­dza nie je­st funk­cją więk­szo­ści na­ro­do­wej, le­cz kon­cen­tra­cji gło­sów w kon­kret­ny­ch okrę­ga­ch. Je­że­li da­na gru­pa je­st sku­pio­na prze­strzen­nie i gło­su­je blo­ko­wo, to 15–25 pro­cent w ska­li pań­stwa mo­że prze­ło­żyć się na fak­tycz­ną do­mi­na­cję po­li­tycz­ną na po­zio­mie lo­kal­nym. Tym bar­dziej, gdy resz­ta elek­to­ra­tu je­st roz­pro­szo­na mię­dzy wie­le par­tii, frak­cji i ide­olo­gii.

[JOW nie ma „odmian”. Jeden poseł z okręgu. „Odmiany” to celowe szkodnictwo. md]

  To nie je­st teo­ria. To do­kład­nie to, co ob­ser­wu­je się w wy­bra­ny­ch dziel­ni­ca­ch Lon­dy­nu, Bir­ming­ham, Bruk­se­li czy mia­st pół­noc­nej An­glii. Lo­kal­ne ra­dy, bur­mi­strzo­wie i ad­mi­ni­stra­cja uczą się tam jed­ne­go: nie rzą­dzi ten, kto ma ra­cję, tyl­ko ten, kto po­tra­fi zmo­bi­li­zo­wać uli­cę i gło­so­wa­nie blo­ko­we. Is­lam­skie struk­tu­ry spo­łecz­ne – me­cze­ty, ra­dy star­szy­ch, lo­kal­ne sie­ci lo­jal­no­ści – dzia­ła­ją jak do­sko­na­le zdy­scy­pli­no­wa­ne ma­szy­ny wy­bor­cze. Wy­star­czy kil­ka ta­ki­ch okrę­gów, by stać się ję­zycz­kiem u wa­gi w ko­ali­cja­ch z le­wi­cą, któ­ra w imię an­ty­dy­skry­mi­na­cji go­to­wa je­st od­dać re­al­ną wła­dzę w za­mian za mo­ral­ne sa­mo­po­czu­cie.

  Nie trze­ba wy­gry­wać wy­bo­rów w ska­li kra­ju. Wy­star­czy kon­tro­lo­wać new­ral­gicz­ne wę­zły: dziel­ni­ce, ra­dy, urzę­dy, szko­ły, po­li­cję lo­kal­ną.

Me­cha­ni­zm te­ry­to­rial­no-se­ce­syj­ny

  Rów­no­le­gle dzia­ła me­cha­ni­zm dru­gi – znacz­nie groź­niej­szy, bo do­ty­czą­cy sa­mej isto­ty te­ry­to­rial­nej cy­wi­li­za­cji. Cho­dzi o po­wsta­wa­nie stref „no-go”, czy­li ob­sza­rów, gdzie cy­wi­li­za­cyj­ny mo­del pra­wa i je­go eg­ze­kwo­wa­nie ule­ga fak­tycz­ne­mu za­wie­sze­niu. Po­li­cja wcho­dzi tam nie­chęt­nie al­bo tyl­ko w du­ży­ch gru­pa­ch, pra­wo dzia­ła wy­biór­czo, a nor­my spo­łecz­ne eg­ze­kwo­wa­ne są przez lo­kal­ną wspól­no­tę z od­mien­nie in­ną mo­ral­no­ścią.

  W prak­ty­ce są to już mięk­kie ka­li­fa­ty. Obo­wią­zu­je tam in­ny po­rzą­dek nor­ma­tyw­ny: mie­szan­ka sza­ria­tu, pra­wa zwy­cza­jo­we­go i ko­dek­su gan­gów. Ko­bie­ty do­sto­so­wu­ją się do lo­kal­ny­ch norm nie dla­te­go, że pań­stwo je do te­go zmu­sza, ale dla­te­go, że pre­sja spo­łecz­na je­st sku­tecz­niej­sza niż ko­deks kar­ny. Pań­stwo uda­je, że te­go nie wi­dzi, bo wej­ście z ca­łą kon­se­kwen­cją ozna­cza­ło­by eska­la­cję, na któ­rą nie ma ani od­wa­gi po­li­tycz­nej, ani spo­łecz­ne­go man­da­tu. Jak wi­dać, pań­stwo na­wet do te­go się nie na­da­je.

  W Wiel­kiej Bry­ta­nii funk­cjo­nu­ją ofi­cjal­nie nie­wią­żą­ce ra­dy sza­riac­kie. For­mal­nie to tyl­ko ar­bi­traż re­li­gij­ny. Fak­tycz­nie – rów­no­le­gły sys­tem pra­wa ro­dzin­ne­go i ma­jąt­ko­we­go, któ­re­go de­cy­zje są eg­ze­kwo­wa­ne spo­łecz­nie. Pań­stwo to­le­ru­je to w imię „róż­no­rod­no­ści”, choć w prak­ty­ce ozna­cza to ka­pi­tu­la­cję przed in­nym po­rząd­kiem.

  To je­st se­ce­sja cy­wi­li­za­cyj­na. Bez flag, bez re­fe­ren­dów, bez ogło­szeń w Dzien­ni­ku Ustaw. Z udzia­łem 20 pro­cent w ska­li kra­ju, ale 60–80 pro­cent w wy­bra­ny­ch dziel­ni­ca­ch, moż­li­we je­st jed­no­cze­sne:

  • prze­ję­cie lo­kal­ny­ch wła­dz,
  • wy­mu­sze­nie zmian w pra­wie pod ha­słem wal­ki z is­la­mo­fo­bią,
  • fak­tycz­na im­mu­ni­za­cja stref sza­riac­ki­ch przed in­ge­ren­cją pań­stwa.

  Czy ktoś mu­si ogło­sić ka­li­fat? Nie. Ka­li­fat nie je­st ak­tem praw­nym. Je­st sta­nem fak­tycz­nym. Je­śli pań­stwo boi się wej­ść na swo­je te­ry­to­rium, to su­we­ren­no­ść już zo­sta­ła utra­co­na – nie­za­leż­nie od te­go, co za­pi­sa­no w kon­sty­tu­cji.

Dla­cze­go w Pol­sce ten sce­na­riu­sz się nie po­wtó­rzy – przy­naj­mniej na ra­zie

  W Pol­sce ten me­cha­ni­zm dziś nie za­dzia­ła. Nie dla­te­go, że je­ste­śmy lep­si, tyl­ko dla­te­go, że nie speł­nia­my wa­run­ków brze­go­wy­ch: nie ma­my du­żej, skon­cen­tro­wa­nej dia­spo­ry mu­zuł­mań­skiej, nie ma­my ko­lo­nial­nej prze­szło­ści ge­ne­ru­ją­cej rosz­cze­nia, a spo­łecz­ne przy­zwo­le­nie na ustęp­stwa kul­tu­ro­we je­st znacz­nie mniej­sze. Co­raz wię­cej lu­dzi wi­dzi, czym koń­czy się po­li­ty­ka wie­lo­kul­tu­ro­wo­ści na Za­cho­dzie, i re­agu­je in­stynk­tem obron­nym.

  To wła­śnie dla­te­go ro­sną no­to­wa­nia ugru­po­wań, któ­re otwar­cie mó­wią o za­gro­że­niu is­la­mi­za­cją — czy­li głów­nie Kon­fe­de­ra­cji. Nie dla­te­go, że są ra­dy­kal­ne, tyl­ko dla­te­go, że na­zy­wa­ją rze­czy po imie­niu, gdy in­ni bo­ją się słów.

Efekt ubocz­ny: mi­gra­cja od­wrot­na

  I tu po­ja­wia się pa­ra­doks. Pro­ces is­la­mi­za­cji na Za­cho­dzie przy­spie­szy – bo rdzen­ne spo­łe­czeń­stwa bę­dą się kur­czyć nie tyl­ko de­mo­gra­ficz­nie, ale też przez uciecz­kę. Do Eu­ro­py Środ­ko­wej, do Mię­dzy­mo­rza, bę­dą mi­gro­wać lu­dzie bo­ga­ci, wy­kształ­ce­ni i kul­tu­ro­wo kom­pa­ty­bil­ni. Ci, któ­rzy nie chcą żyć w mięk­ki­ch ka­li­fa­ta­ch, ale też nie wie­rzą już w zdol­no­ść Za­cho­du do sa­mo­obro­ny.

  Ta­ka mi­gra­cja nie je­st za­gro­że­niem. Je­st wzmoc­nie­niem. Hi­sto­ria zna ten me­cha­ni­zm. Pró­by ger­ma­ni­za­cji ziem pol­ski­ch w cza­sa­ch za­bo­rów przez osad­nic­two koń­czy­ły się po­lo­ni­za­cją osad­ni­ków. To nie my sta­li­śmy się Niem­ca­mi – to oni sta­wa­li się Po­la­ka­mi. Asy­mi­la­cja dzia­ła za­wsze w stro­nę sil­niej­szej kul­tu­ry. Głów­nie dla­te­go, że osad­ni­cy nie­miec­cy to by­li męż­czyź­ni i oni że­ni­li się z Po­lka­mi. A to mat­ka plus szko­ła wy­cho­wu­je dziec­ko, na­da­jąc mu na­ro­do­wo­ść. Więc pra­wie wszy­scy po­tom­ko­wie Niem­ców sta­li się Po­la­ka­mi.

[Podobnie było we Lwowie: Austriacy, Żydzi, Niemcy się polonizowali. Ukraińcy – o wiele mniej.. MD]

  I tak sa­mo bę­dzie tym ra­zem. Ucie­ki­nie­rzy przed ka­li­fa­ta­mi nie przy­nio­są nam is­la­mi­za­cji. Przy­nio­są ka­pi­tał, kom­pe­ten­cje i po­twier­dze­nie, że cy­wi­li­za­cja, któ­rej bro­ni­my, na­dal ma sens.

Ka­li­for­ni­za­cja a is­la­mi­za­cja – fał­szy­wa ana­lo­gia

  Po­ja­wia się tu jesz­cze je­den lęk, czę­sto pod­no­szo­ny przez lu­dzi, któ­rzy in­tu­icyj­nie czu­ją za­gro­że­nie, ale my­lą me­cha­ni­zmy. Cho­dzi o oba­wę, że ma­so­wa imi­gra­cja za­chod­ni­ch Eu­ro­pej­czy­ków do Pol­ski do­pro­wa­dzi do efek­tu „ka­li­for­ni­za­cji” – zja­wi­ska, któ­re opi­sa­łem wcze­śniej ja­ko wi­rus le­wi­co­we­go po­stę­pu, prze­no­szo­ny przez mi­gra­cję we­wnątrz­-cy­wi­li­za­cyj­ną: https://niepoprawni.pl/blog/gps65/kalifornizacja-wirus-lewicowego-postepu. To re­al­ne zja­wi­sko, ale w tym przy­pad­ku ana­lo­gia je­st błęd­na.

  Ka­li­for­ni­za­cja i is­la­mi­za­cja to dwa zu­peł­nie róż­ne pro­ce­sy, dzia­ła­ją­ce we­dług in­ny­ch praw. Że­by ka­li­for­ni­za­cja mo­gła za­dzia­łać, mu­szą być speł­nio­ne jed­no­cze­śnie dwa wa­run­ki. Po pierw­sze: na­pływ ma­sy wy­bor­ców nio­są­cy­ch ze so­bą spój­ny pa­kiet ide­olo­gicz­ny – pro­gre­syw­ny, le­wi­co­wy, an­ty­tra­dy­cyj­ny. Po dru­gie: in­sty­tu­cjo­nal­ne otwar­cie sys­te­mu po­li­tycz­ne­go, któ­re po­zwa­la im ten pa­kiet na­tych­mia­st prze­ło­żyć na wła­dzę, czy­li peł­ne pra­wa wy­bor­cze, ni­skie ba­rie­ry oby­wa­tel­stwa i go­to­we do prze­ję­cia struk­tu­ry.

  W przy­pad­ku za­chod­ni­ch Eu­ro­pej­czy­ków ucie­ka­ją­cy­ch przed is­la­mi­za­cją te wa­run­ki nie są speł­nio­ne. Ci lu­dzie nie bę­dą mi­gro­wać dla­te­go, że ma­rzą o eks­por­to­wa­niu le­wi­co­we­go po­stę­pu. Oni mi­gru­ją dla­te­go, że ten po­stęp do­pro­wa­dzi ich kra­je do sta­nu mięk­ki­ch ka­li­fa­tów. Z de­fi­ni­cji bę­dą więc w ogrom­nej czę­ści an­ty­islam­scy, scep­tycz­ni wo­bec mul­ti­kul­tu­ra­li­zmu i wro­go na­sta­wie­ni do po­li­ty­ki ustęp­stw. Ich obec­no­ść nie osła­bi twar­dy­ch po­staw wo­bec is­la­mi­za­cji – ona je ra­czej wzmoc­ni.

  Dru­ga róż­ni­ca je­st jesz­cze waż­niej­sza. Ka­li­for­ni­za­cja dzia­ła tam, gdzie mi­gran­ci za­cho­wu­ją peł­nię praw po­li­tycz­ny­ch i mo­gą na­tych­mia­st gło­so­wać, zmie­niać pra­wo i przej­mo­wać in­sty­tu­cje. W Pol­sce ten me­cha­ni­zm nie ist­nie­je. Na­wet je­śli doj­dzie do ma­so­wej mi­gra­cji Niem­ców czy Fran­cu­zów, pro­ces uzy­ski­wa­nia oby­wa­tel­stwa i praw wy­bor­czy­ch bę­dzie dłu­gi, se­lek­tyw­ny i roz­cią­gnię­ty w cza­sie. To nie je­st na­tych­mia­sto­wa zmia­na elek­to­ra­tu, tyl­ko po­wol­na asy­mi­la­cja. Dla­te­go waż­ne je­st, by u nas nie przy­spie­szać pro­ce­su nada­wa­nia oby­wa­tel­stwa.

  Krót­ko mó­wiąc: ka­li­for­ni­za­cja to im­port ide­olo­gii wraz z pra­wa­mi po­li­tycz­ny­mi, a is­la­mi­za­cja to im­port od­ręb­ne­go po­rząd­ku cy­wi­li­za­cyj­ne­go wraz z rosz­cze­niem do au­to­no­mii. To nie są zja­wi­ska sy­me­trycz­ne ani po­rów­ny­wal­ne.

  Dla­te­go mi­gra­cja Za­chod­ni­ch Eu­ro­pej­czy­ków ucie­ka­ją­cy­ch przed ka­li­fa­ta­mi nie sta­no­wi dla Pol­ski za­gro­że­nia sys­te­mo­we­go. Przy­ja­dą ci, któ­rzy jesz­cze ro­zu­mie­ją, czym je­st cy­wi­li­za­cja, pra­wo i gra­ni­ce. Resz­ta zo­sta­nie tam, gdzie już dziś pań­stwo od­da­je swo­je dziel­ni­ce bez jed­ne­go strza­łu.

  Hi­sto­ria po­ka­zu­je ja­sno, że kul­tu­ra sil­niej­sza asy­mi­lu­je słab­szą. Pol­sko­ść je­st cią­gle sil­na, le­wac­two nas jesz­cze nie znisz­czy­ło, mi­mo że nie­ste­ty so­wiec­ka men­tal­no­ść do­mi­nu­je. Jed­nak du­ch daw­ny­ch swo­bód i wol­no­ści na­dal w nas tkwi, jak już nie w na­szy­ch gło­wa­ch, to w na­szej tra­dy­cji i kul­tu­rze, więc jesz­cze się od­ro­dzi­my.

Nas ura­tu­ją na­sze wa­dy na­ro­do­we, co opi­sa­łem kie­dyś tu: https://niepoprawni.pl/comment/1562301

=========================================================

perfidia21 grudnia 2025,

============

Autor ten notki uprawia klasyczne wishful thinking. Wcale nie musi być tak jak on tu pisze. Ja jego optymizmu absolutnie nie podzielam bo uważam że jest on oparty na historycznie prawdziwych ale nie przenoszących się na współczesność przykładach.

1. Przede wszystkim opór przeciwko islamowi w Polsce ma jedynie charakter deklaratywny i nigdy nie został sprawdzony w praktyce. Przede wszystkim dlatego, że nie mamy mniejszości islamskiej. 

Ale patrząc na przykład „obsłużenia” przez lud „kwestii ukraińskiej” – panie Autorze – ja to widzę bardzo kiepsko gdy w Polsce pojawi się element islamski który mówi po polsku i który podejmie się „ewangelizacji” w duchu islamu.

Przypuszczam, że bardzo szybko znajdą się liczni etnicznie polscy miłośnicy Proroka i jego religii.

A na dodatek jak to z resztą waćpan zauważył – władza państwowa bardzo szybko stanie po stronie „nachodźców” szaleńczo walcząc z tym którym obecność Semitów nie będzie się podobać

2. Podobnie błędnie interpretuje waćpan problem migracji odwrotnej szczególnie na tle kontekstu historycznego.

Współcześni Polacy nie posiadają absolutnie żadnej odporności na obcego bakcyla. Powszechną polską religią jest oszalałe służalstwo wobec obcych z dowolnego kierunku.

Tutaj nie ma żadnej analogii do obcych migracji w czasach historycznych. Kiedy Polska była mocarstwem regionalnym z prawdziwego zdarzenia a ówczesny szlachecki naród polski był z jednej strony niezwykle hermetyczny wewnętrznie a z drugiej tolerancyjny wobec wyraźnie oznaczonego obcego elementu. 

W żadnym wypadku nie może Autor liczyć na to, że ci którzy przyjadą tutaj z zachodu nie podejmą się budowania lokalnych nie-polskich (choć też i nie-islamskich) społeczności. 

Niestety dekady pedagogiki wstydu oraz przyzwolenia na szkodzenie Polsce pod sztandarami już nie tyle obcych państw co ideologii i nurtów politycznych uczyniło z Polaków bezbronną plastelinę napakowaną dodatkowo ostrymi szklanymi odłamkami lokalnych niezwykle łatwych do pozyskania kolaborantów.

Reparacje! Dla Polski? Nie, dla Ukrainy. Bestia finansuje swój projekt kosztem Polski

Reparacje! Dla Polski? Nie, dla Ukrainy.

Bestia finansuje swój projekt kosztem Polski

Autor: CzarnaLimuzyna, 21 grudnia 2025

AIX

Europa pożycza ukraińskim złodziejom pod “zastaw” rosyjskich reparacji. Złodzieje uciekną a “reparacje” zobaczymy jak świnia niebo. –  napisał Witold Gadowski na X

Gadowski pisząc “Europa” nie jest do końca ścisły. Nie Europa, ale twór o nazistowskich i komunistycznych korzeniach, czyli Unia Anty Europejska – projekt „Bestii”, którego kolejną emanację tworzyli były hitlerowiec, zwolennik rządu Vichy i agent CIA.

Marek Chodorowski z którego poglądami uformowanymi na bazie historiozofii, nie ukrywam, zgadzam się w dużej części, próbuje uświadomić bardziej inteligentnej części opinii publicznej realne mechanizmy geopolityki. W skrócie: Ocalenie, a potem odrodzenie wolnej Polski może się udać w wyniku osłabienia tempa realizacji lub rozpadu trzech satanistycznych projektów: Ukrainy, Unii Anty-Europejskiej i Izraela.

Jak długo będzie trwać okradanie Polski?

Tak długo dopóki nie nastąpi restytucja polskiej państwowości, której przeciwnikami są wyżej wymienione byty. Postsowiecka, a dziś coraz bardziej neobanderowska Ukraina jest skutecznym narzędziem niszczącym Polskę. Ukraińcy byli w przeszłości wykorzystywani przez sowiecką Rosję i hitlerowskie Niemcy, a dziś są potencjalną siłą nie mniej destrukcyjną od sub-saharyjskich Murzynów z nożami w zębach.

Dalsze dywagacje na ten temat nie mają, moim zdaniem, żadnego sensu, ale znając zacietrzewienie najgłupszych razem oraz narratorów z grupy kradnących razem niejeden z nich wniesie, z charakterystyczną afektacją, okrzyk: “oni kradną za nas”!

„Współczesna Europa jest głupia”. Prof. Legutko ostrzega: Muzułmanie przejmą władzę pokojowo, a my znikniemy?

„Współczesna Europa jest głupia”.

Prof. Legutko ostrzega:

Muzułmanie przejmą władzę pokojowo,

a my znikniemy

Przemysław Obłuski


niezalezna.pl/polityka/ryszard-legutko 20.12.2025,

Czy czeka nas koniec Europy, jaką znamy? Prof. Ryszard Legutko nie ma złudzeń. W rozmowie z naszym portalem wskazuje, że Stary Kontynent, odcinając się od chrześcijaństwa i rzymskiego prawa, stał się „niemądry” i bezbronny wobec lewicowych absurdów. Zapaść demograficzna rdzennych Europejczyków w zderzeniu z dzietnością imigrantów prowadzi do nieuchronnej katastrofy. „Mieszkańcy świata zachodniego będą żyli bezpiecznie, aż muzułmanie w końcu przejmą władzę” – wieszczy profesor, nawołując do buntu przeciwko dyktaturze głównego nurtu.

Gdyby pan profesor miał wymienić największe zagrożenia dla Europy, to jak wyglądałaby ta lista? Nie chodzi mi wyłącznie o politykę, choć z pewnością nie da się w tym kontekście od niej uciec. Chodzi mi bardziej o mentalność, o wartości.  

Obecnie słowa “Europa” używa się wymiennie ze słowami “Unia Europejska”. Poniekąd słusznie, bo kondycja Europy odzwierciedla się dzisiaj w kondycji Unii Europejskiej. Możemy więc o tej Europie powiedzieć, że odcina się od dziedzictwa europejskiego traktując je jako muzeum lub formę choroby. Pamiętajmy, że Unią rządzi lewica, a ta ma to do siebie, że zawsze chce budować nowy świat, dla którego uzasadnieniem jest przekonanie, że stary świat jest zły. I to samo obserwowaliśmy w marksizmie, przy czym marksiści mieli – powiedziałbym – nieco cieplejszy stosunek do części dziedzictwa europejskiego, bo chcieli się pod nie podpiąć, by dodać sobie wartości.

Natomiast współcześnie traktuje się je pogardliwie, co widać m.in. w edukacji, gdzie rzadko mówi się o tradycji europejskiej, a często o polityce czy politycznej ideologii. Stąd uważam, że – niech to nie zabrzmi nazbyt pysznie – Europa współczesna jest dość głupia. Głupia nie w tym znaczeniu, że nie ma wybitnych ludzi, czy że nie rozwija się nauka, lecz że jest niezainteresowana poznaniem czegokolwiek, co odbiega od aktualnie przyjętych punktów widzenia i nie ma świadomości własnego stanu. Europa wyraża się albo w tym co techniczne, odnoszące się do ekonomii, systemu bankowego, inżynierii, informatyki, itd., albo w tym co ideologiczne, czyli nakierowane na przyszły nowy, wspaniały świat. Na przykład metafizyka zniknęła uznana za kategorię uzasadniającą system władzy. Prawda, jedna z głównych kategorii myśli europejskiej, też została dezawuowana, przez sprowadzenie do sensu kontekstowego. Prawo rzymskie traci na znaczeniu i nie jest obowiązkowym przedmiotem nauczania, a jego zasady są łamane. Nic więc dziwnego, że Europa odwracając się od własnej kultury staje się niemądra. 

Powiedział pan, że współczesny świat jest głupi, mówił pan też o walce o dusze i o prawdzie. Żyjemy jednak w czasach, kiedy współczesnym Europejczykom można wciskać najbardziej absurdalne teorie powołując się na jakiś rzekomy konsensus naukowy. Ludzie są w stanie uwierzyć, że planeta płonie i dlatego nie powinni mieć dzieci, że mężczyzna jest kobietą i może rodzić dzieci, że zwierzęta powinny mieć takie same prawa jak ludzie. Wydaje się, że obecnie można dowolnie manipulować ludźmi i to paradoksalnie – przy znacznie większym jak kiedyś dostępie do informacji. Można zmienić ich sposób postrzegania otaczającej rzeczywistości i w końcu hierarchię wartości. Czy jako ludzie jesteśmy dziś taką plasteliną, którą dowolnie można urabiać? 

Człowiek współczesny jest bezbronny wobec tego, co się dzieje i można mu wcisnąć różne głupstwa. Nie ma narzędzi mentalnych, by te bzdury zakwestionować. Aby to uczynić, musiałby spojrzeć na dzisiejszą rzeczywistość z zewnętrznego punktu widzenia, a ten stał się dla niego nieosiągalny.

Chrześcijaństwo w Europie straciło wpływ, metafizyka, jak mówiłem, została zdyskwalifikowana, wychowanie klasyczne zlikwidowano. A skoro nie istnieje zewnętrzny trybunał oceniający, to świat realizujący przyszłość według lewicowego scenariusza nie podlega krytyce. To, co się dzieje jest dobre i żadna sensowna alternatywa rozwoju nie istnieje. Można jedynie zwiększyć radykalizm: nie wystarczy tylko głosić feminizm, ale trzeba represjonować tych, co się mu opierają; nie wystarczy głosić LGBT, ale trzeba dodawać kolejne litery, itd. Skoro takie przesłanie płynie zewsząd, nie tylko z instytucji politycznych, ale także z sądów, z uczelni, ze środowisk naukowych, z mediów, z korporacji, to w jaki sposób współczesny człowiek marnie wykształcony, oderwany od europejskich korzeni, nieobyty z argumentami może się przeciwstawić? Szanse ma niewielkie. Jeśli nie ulegnie wewnętrznie, to często popadnie w konformizm i na wszelki wypadek dostosuje się do otoczenia.

Paradoks polega na tym, że najbardziej absurdalne idee nie tylko wchodzą głęboko w umysły milionów ludzi, ale wchodzą z przesłaniem niezależności, niepokory, autonomii, śmiałości myślenia. Ludzie nieodróżnialni tworzący jednolitą masę nabierają przekonania, że każdy z nich jest duchem niezależnym i samodzielnym podmiotem, który w poczuciu wolności i autonomii zmienia świat. Kiedyś wyobrażano sobie, a to były lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku, że wszystkie wielkie projekty zmiany świata się skończyły. Po dyskredytacji komunizmu żadna totalna idea nie chwyci, a mieszkańcy świata zachodniego będą żyli bezpiecznie, mając mnogie możliwości rozwoju intelektualnego i osiągnięcia zamożności. I choć podkreślano, że wielkie ideologie nadal będą się pojawiać w środowiskach intelektualnych, to nie wpłyną na umysły szerokich rzesz ludzkich. Te przewidywania się nie sprawdziły, bo wprawdzie w kręgach intelektualnych istotnie zrodziły się kolejne nowe ideologie i to jeszcze bardziej szalone, ale skutecznie przeniknęły do umysłów wielkiej liczby obywateli. Czy kiedyś wariactwo opadnie i kobieta będzie znowu kobietą, mężczyzna mężczyzną, małżeństwo małżeństwem, a aborcja zabójstwem nienarodzonego i czy wróci zdrowy rozsądek i poczucie miary oraz że międzynarodowe instytucje stojące na straży szaleństwa takie jak Unia Europejska ulegną ostatecznej kompromitacji? Powiedziałbym, że więcej szans jest na to, że po upadku dzisiejszych ideologicznych idoli ludzie znajdą sobie nowe i podejmą kolejne próby budowania nowego wspaniałego świata, jeszcze bardziej niedorzecznego i przynoszącego jeszcze większe szkody. Ale to będzie problem dla pokoleń w odleglejszej przyszłości. Na nas spoczywa obowiązek walczyć z szaleństwem dzisiejszym. 

Z tego, co pan powiedział wyciągam wniosek, że ten przeciętny, statystyczny Europejczyk – oczywiście wiem, że takiego nie ma, to jest bardzo duże uproszczenie – jest niemądrym, być może samorealizującym się egoistą, postrzegającym świat wyłącznie w perspektywie “tu i teraz”, a być może jakimś idealistą, altruistą z klapkami na oczach w postaci z gruntu fałszywych współczesnych dogmatów, na przykład klimatycznych. Kim ten dzisiejszy Europejczyk może być za 20-30 lat? 

Tego oczywiście nie wiem. Mogę jedynie uzupełnić poprzednią wypowiedź. Połączenie egoizmu i altruizmu jest stałą cechą natury ludzkiej. Szaleństwa biorą się właśnie z wzajemnego przenikania jednego i drugiego. Bardzo chcemy nadać swojemu życiu i swoim działaniom głębszy sens i szukamy go – by tak rzec – na bazarze sensów. Tam zaś najbardziej rozreklamowane i najbardziej proponowane dzisiaj jest to, o czym mówiliśmy, a więc klimatyzm, genderyzm i inne. Mają one dać każdemu, kto się w nie zaangażuje osobistą satysfakcję, która pozwoli wyleczyć się z rozmaitych udręk egzystencjalnych, samotności i innych cierpień współczesnej duszy. Jak ten bazar sensów będzie wyglądał za trzydzieści lat i jakie sensy będą dysponowały najskuteczniejszą reklamą, trudno powiedzieć. Myślę, że problemy z wyborem będą podobne. Jeśli uznamy, że człowiek dzieli się na ciało i duszę, to człowiek dzisiejszy dobrze zagospodarował ciało dzięki – mówiąc obrazowym skrótem – siłowni i diecie. Gorzej z duszą. Tutaj triumfy świecą terapie i terapeuci, ale to są środki doraźne. Pomysłu na spełnienie człowiek nie ma i nie udało mu się zbudować odpowiednika siłowni oraz diety dla duszy. Stąd rzuca się na ratowanie planety czy kondomizację Afryki.

Europa nie ma wiele do zaoferowania. Jedyną poważną ofertę dawało chrześcijaństwo, przede wszystkim katolicyzm, nie tylko dlatego, że dobrze opisuje duszę ludzką i naturę człowieka, ale także ponieważ jako jedyny dzisiaj nurt duchowy odwołuje nas do kultury klasycznej. Niestety, obserwujemy, że katolicyzm również wykazuje objawy kapitulanctwa oddając część swojej tożsamości dzisiejszym modom: błogosławienie lodu jako ukłon wobec klimatyzmu, czy błogosławienie par homoseksualnych jako ukłon w stronę genderyzmu. Na szczęście rodzi się opór przeciw temu kapitulanctwu, ale jak będzie skuteczny, pokażą następne dziesięciolecia. 

Spróbujmy nieco przełożyć to, o czym pan dotychczas powiedział na konkrety. Śmiertelnie ważna – i uważam, że nie ma tu żadnej przesady – jest postępująca zapaść demograficzna w większości państw Europy. Wydaje się, że bagatelizujemy jej skutki, nie dostrzegamy, a one nieuchronnie będą dramatyczne. Dodajmy, że ta zapaść dotyczy głównie rdzennych Europejczyków, bo np. mieszkający w Europie muzułmanie cieszą się bardzo licznym potomstwem. Jak to możliwe, że daliśmy sobie wmówić, że kiedy nie będziemy tworzyli rodzin, nie będziemy mieli dzieci, będzie nam lepiej? 

Europejczycy wiedzą, że jeśli zabraknie pieniędzy, to system się nie utrzyma. Dlatego za jeden ze środków zaradczych uznano imigrantów, którzy mieli wypełnić demograficzną zapaść. To praktyczne rozwiązanie, dość skuteczne, przysporzyło jednak kłopotów innego rodzaju i jeszcze większych.

Dlaczego Europejczycy się nie rozmnażają?

Są różne odpowiedzi. Kiedyś, kiedy nędza była problemem palącym, wydawało się, że po jej likwidacji rodziny rozkwitną. Okazało się to nieprawdą. Nędzę radykalnie ograniczono, a efektem wzrostu zamożności stała się wygoda. Im więcej mamy możliwości zadbania o dziecko, tym częściej pragnienie wygody wygrywa. Im bardziej się przyzwyczajamy do wygody, tym mniej chcemy ją ograniczać.

Można też na problem niedzietności patrzeć bardziej metafizycznie i wiązać go z sekularyzacją. W świecie zsekularyzowanym życie ludzkie postrzegane jest w kategoriach pojedynczego skończonego istnienia. Żyję od momentu narodzin do momentu śmierci, a moja myśl nie wykracza poza tę granicę. Takie postrzeganie siebie sprawia, że dzieci nie są już czymś niezbędnym, bo one tego życia nie przedłużą. Stąd też biorą się ataki na rodzinę jako zakłócającą wygodę egzystencji; stąd też bierze się uzasadnienie aborcji coraz częściej uznawane nie tylko jako prawo kobiety, ale także prawo człowieka.

Jest więc po części paradoksalne, a po części zrozumiałe, że ktoś, kto nie sięga świadomością poza granicę swojego życia i nie potrzebuje do swojego samookreślenia dzieci, będzie jednocześnie ulegał wielkiemu wzburzeniu na myśl, co stanie się z naszą planetą za kilkaset czy kilka tysięcy lat i że będzie walczył o zachowanie rzadkich owadów, choć bez zmrużenia okiem – w zależności od płci – podda się aborcji lub zmusi do niej kobietę. Zdumienie budzi nie samo dbanie o rzadkie owady, czy troska o planetę, ale niezwykła dysproporcja między postrzeganiem własnego życia, a postrzeganiem świata.  

Stara Europa nie tylko umiera, ale – o czym pan już mówił – traci nieodwracalnie swoją tożsamość religijną, historyczną i kulturową. Wnuki dzisiejszych 30-latków będą już żyły w zupełnie innej rzeczywistości, bo muzułmanie w końcu przejmą władze pokojowo. Czy Europejczycy zdają sobie w pełni sprawę z konsekwencji takiej perspektywy? 

Zbyt wielu z nich usuwa ten problem poza świadomość. Europejczycy, jak mówiłem, wolą rozpaczać nad tym, co stanie się z całym światem za kilka czy kilkadziesiąt tysięcy lat niż myśleć o tym, co stanie się w kolejnych dziesięcioleciach. Zgubne podejście do imigracji na Zachodzie bierze się z przemieszania dwóch elementów. Pierwszym jest ciągle istniejący kac po kolonializmie, skutecznie podtrzymywany w istnieniu przez lewicę. Drugim czynnikiem jest liberalny projekt społeczeństwa otwartego, w którym mają się pomieścić wszyscy i aby to osiągnąć należy zniszczyć przeszkadzające otwartości stare nawyki, obyczaje i stereotypy. Imigranci traktowani są jako taran rozbijający to co stare i umożliwiający powstanie tego co nowe.

Połączenie pokolonialnego kaca i idei społeczeństwa otwartego, choć skrajnie niemądre, spowodowało paraliż woli. Weźmy Szwecję, kraj, który jeszcze dwadzieścia lat temu należał do najbardziej bezpiecznych w Europie, a w tej chwili należy do najmniej bezpiecznych. Nie wiem, jak dalece Szwedzi utożsamili się z kolonialnym grzechem białej rasy, ale zważywszy, że od dziesięcioleci rządzi tam lewica, to pewnie odczuwają kaca za innych. W każdym razie degradacja tkanki społecznej spowodowana imigracją nie dokonała się w wyniku jednej decyzji, ale trwała przynajmniej kilkanaście lat. A Szwedzi patrzyli na tę degradację i nie zrobili niczego, by proces zatrzymać. Dotyczy to całej Europy zachodniej, która uległa podobnemu paraliżowi.

Teraz już jest za późno. I żadne żałosne pakty migracyjne wymyślone przez Komisję Europejską zmian nie odwrócą. 

To może teraz o demokracji. O kształcie Europy decydują politycy, którzy w swoich krajach cieszą się znikomym poparciem, jak np. Emmanuel Macron czy Friedrich Merz. Z kolei Komisja Europejska, która ma ogromne kompetencje jest organem nieprzejrzystym, wyłanianym w dość szemranej i niezrozumiałej dla przeciętnego zjadacza chleba procedurze. Jak to możliwe? Jak to się ma do idei demokracji, o której tak wiele w Europie się mówi? 

Mówiłem wcześniej o zgłupieniu Zachodu. To zgłupienie przejawia się między innymi na tym, że w świecie powszechnego dostępu do informacji ludzi można łatwo i masowo okłamywać. Czyni to również Unia Europejska, która w 10 artykule Traktatu o UE mówi o sobie, że działa w oparciu o demokrację przedstawicielską, a przecież to ewidentne kłamstwo. Bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że Unia, a także zachodni świat zmierzają w kierunku despotyzmu. Prawo staje się coraz bardziej represywne, rośnie cenzura, a ludzie coraz powszechniej boją się represji. To widać wszędzie, nie tylko na uczelniach, gdzie te złe rzeczy się zaczęły, ale w ogóle w całym życiu społecznym. Miarą dzisiejszej potulności, łatwowierności czy, jak powiedziałem powyżej, głupoty jest to, że wielu ludzi uwierzyło, że cenzura nie jest cenzurą, lecz troską o prawdę, że represje nie są represjami, lecz narzędziem szerzenia różnorodności, że istnienie monopolu ideologicznego nie rodzi konformizmu, lecz pluralizm, i tak dalej.  

I wielu ludzi w to wierzy. 

Tak, wielu w to wierzy szczerze, a inni przyjmują to bezrefleksyjnie jako oczywistość myśląc sobie „przecież powszechnie wiadomo, że…”. Udało się w Europie stworzyć na dużą skalę coś w rodzaju ortodoksji. Powstał system de facto jednopartyjny, bo składają się nań partie mające podobne poglądy: od zielonych i socjalistów przez liberałów, do tak zwanych chadeków, którzy z chadecją nie mają nic wspólnego. Ową koalicję nazywa się głównym nurtem, choć jest on oparty o agendę lewicową, a tzw. chadecy z CDU i innych partii z EPL już dawno skapitulowali i przyjęli ją jako własną. Kto do tego nurtu nie należy temu odmawia się legitymacji do pełnoprawnego występowania w przestrzeni publicznej.  W Unii Europejskiej otacza się takie partie kordonem sanitarnym i praktycznie uniemożliwia dostęp do ciał podejmujących decyzje. Kraje, które się z głównego nurtu wyłamują są przedmiotem presji, szantażu i, jak w przypadku Polski, ingerowania w demokratyczne wybory. Węgry doświadczają podobnej agresji. Były też ataki na Rumunię i Chorwację. A ponieważ główny nurt opanował wszystkie instytucje europejskie i większość rządów, zdołał on w ciągu ostatnich kilkunastu lat znacznie powiększyć swoją władzę, z której coraz bardziej bezceremonialnie korzysta. Unia w szybkim tempie stacza się w bezprawie. 

Co można zrobić w tej sprawie? Jak to zmienić? 

Najprostszą drogą, choć trudną w praktyce jest uzyskanie możliwości wpływania na politykę unijną, na przykład, przez uformowanie mniejszości blokującej w Radzie. Główny nurt sam władzy nie odda i jej nie ograniczy o ile nie spotka się z efektywnym oporem. Na podobny scenariusz wskazał prezydent Nawrocki na Uniwersytecie Karola w Pradze. Rozwiązanie jest proste, ale na razie trudno zebrać wystarczającą liczną koalicję. Może uda się to po udanych wyborach na Węgrzech, w Polsce, we Francji i w innych krajach. Trójka wyszehradzka wypowiedziała posłuszeństwo ETS-owi. To dobry sygnał.

Mnie się marzy, by Europa Wschodnia i Środkowa stworzyła wspólny front. Zbliżoną myśl znajdujemy w dokumencie przedstawiającym nową strategię amerykańską. Ale oprócz poziomu politycznego jest także poziom mentalny. I tutaj rzecz staje się bardziej skomplikowana. Wrócę jeszcze raz do pytania, jak to jest możliwe, że miliony ludzi w Europie poddają się mistyfikacji, na przykład, nazywając europejską oligarchię systemem demokratycznym.

Albo weźmy Polskę. Od dwóch lat mamy do czynienia z politycznym gangsteryzmem, z szalejącym bezprawiem, kryminalizacją opozycji i innymi okropnymi rzeczami. Jak to jest możliwe, że w świecie, w którym panuje religia praw człowieka, a wszyscy śpiewają zbiorowe hymny ku czci demokracji, ten polityczny gangsteryzm nie wywołuje szerokich protestów? Rozumiałbym, że nie protestują instytucje europejskie, bo one są upartyjnione do granic patologicznych. Ale przecież istnieją instytucje nominalnie niepolityczne – media, stowarzyszenia, uniwersytety. Chatham House, instytucja ciesząca się dobrą reputacją przyznała nagrodę Donaldowi Tuskowi za przywracanie demokracji i rządów prawa.

Czy już wszyscy zwariowali – chciałoby się zapytać? Samo istnienie głównego nurtu nie powinno przecież zwalniać ludzi bezpośrednio nieuwikłanych politycznie z myślenia. Czy możliwe, że sytuacja zaszła tak daleko, że Chatham House straciłby całą reputację, gdyby skrytykował Tuska? Może w Europie zachodniej mamy też do czynienia z tzw. demokracją walczącą i każdy kto się wychyli, niechby znajdował się na samej górze prestiżu, natychmiast zostanie strącony na samo dno i sponiewierany. Jest to wszystko dość przerażające, bo oznacza bezwzględny triumf ideologii i polityki nad rzeczywistością. Przecież to, co się dzieje w Polsce to nie jest rzecz zakryta jak w Korei Północnej, lecz widoczna gołym okiem. Wygląda niestety, że świat zachodni pogrąża się w kłamstwie, mimo, że informacja prawdziwa jest na wyciągnięcie ręki. Na pytanie, jak z tego wyjść, nie mam odkrywczej odpowiedzi poza tą dobrze znaną: samemu nie należy ani kłamać, ani w kłamstwie uczestniczyć. 

W Stanach Zjednoczonych wahadło odbiło w drugą stronę. Nie wiemy na jak długo, bo to może się skończyć po kolejnych wyborach, ale czy według pana będzie to miało jakieś istotne znaczenie dla przebudzenia w Europie. Na razie jakiegoś szczególnego wpływu nie widać i Europa dalej grzęźnie w starych koleinach. 

Europa jest nieruchawa. Widać jednak już pewną zmianę, a to daje podstawy do umiarkowanego optymizmu. Trump odegrał tu pewną rolę, ale niezależnie rozrasta się ruch kwestionujący niepodzielne rządy głównego nurtu. W scenariuszu optymistycznym można sobie wyobrazić przesilenie we Francji po wyborach prezydenckich, kontynuacje rządów Victora Orbana i Georgii Meloni, wzrost siły Voxu w Hiszpanii, nadkruszenie monopolu wielkiej koalicji w Niemczech, zwycięstwo prawicy w Polsce i pewne przebudzenie w Europie Środkowej i Centralnej. Ale tutaj trzeba być ostrożnym.

Zwycięstwo Zjednoczenia Narodowego we Francji nie musi wcale oznaczać triumfu konserwatyzmu, Orban może wybory przegrać, a prawica polska też w tej chwili nie daje gwarancji zwycięstwa. AFD przy władzy, jeśli by ją zdobyło, to raczej niewiadoma. I tak dalej. Ważne jest jednak, by wybić z poczucia bezkarności partie głównego nurtu i by powstrzymać, a w wersji optymalnej częściowo zwinąć Unię Europejską. Bo ona jest teraz głównym wehikułem degradacji Europy i główną siłą niszczącą europejską kulturę polityczną. 

Nie brzmi to zbyt optymistycznie. 

Być może nie. Ja zawsze noszę dwa kapelusze – jeden filozofa, drugi polityka. Ten pierwszy, skłania do sceptycyzmu, ten drugi do aktywizmu. A ponieważ jestem już politykiem byłym, sceptycyzm, ostrożność, a nawet okazjonalne popadanie w pesymizm dzisiaj u mnie zapewne przeważają. Tym większa będzie moja radość, gdy rzeczy potoczą się lepiej niż sądziłem. 

Źródło: niezalezna.pl

Kryzys czy rezultat, czyli jaki jest stan naszego społeczeństwa?

Kryzys czy rezultat, czyli jaki jest stan naszego społeczeństwa?

Wojciech Racz salon24/kryzys-czy-rezultat-czyli-jaki-jest-stan-naszego-spoleczenstwa


Kryzys czy rezultat, czyli jaki jest stan naszego społeczeństwa?

Pisząc ten tekst, nie robiłem żadnych badań socjologicznych, tak modnych dzisiaj, bo ludzie na zlecenie pytają nas dzisiaj o wszystko i wszystkich. Pamiętam jak w liceum nauczyciel od rachunku prawdopodobieństwa w ramach przerabiania statystyki przestrzegał nas jak można manipulować danymi i dawać przekaz pod tezę. Ten tekst jest pewną interpolacją danych na materiale ludzkim, zawarte są w nim historie rodzinne, dramaty przyjaciół, radości znajomych, czy nawet opowieści z pociągu czy poczekalni lekarskiej. Choć nie jestem socjologiem czy antropologiem, postaram się odpowiedzieć na pytanie postawione w nagłówku, mianowicie o stanie polskiego społeczeństwa anno Domini 2025.

Jak bardzo poranionym społeczeństwem jesteśmy w kontekście relacji międzyludzkich? Mamy kryzys demograficzny, kryzys męskości, kobiecości, kryzys wartości. Jak w trakcie II wojny światowej nie było rodziny, która by nie straciła bliskiej osoby, tak teraz każdy zna kogoś z depresją, próbą samobójczą, nieudanym małżeństwem czy innymi ciężkimi krzyżami, które Polacy noszą w sercu na co dzień. Na pytanie jak do tego doszło, powinienem odpowiedzieć jak w piosence pewnego barda, po prostu „nie wiem”, lecz „nie wiem, choć się domyślam”, bo mądrzejsi ludzie ode mnie, wiele lat temu widzieli globalne procesy rozkładu społeczeństw, dlatego chciałem dokonać ich syntezy właśnie na przykładzie Polaków.

Zacznę od tezy zawartej w książce brazylijskiego myśliciela profesora Pliniusza Correa de Oliveiry Rewolucja i Kontrrewolucja, cywilizację średniowiecznego Christianitas, zniszczyły trzy wielkie rewolucje. Pierwszą z nich była rewolucja protestancka, niesłusznie zwaną reformacją, zniszczyła ona jedność religijną i polityczną chrześcijańskiej Europy. W Polsce dzięki między innymi kardynała Hozjusza, herezje Lutra i Kalwina nie przyjęły się szeroko, wśród szlachty i magnatów była umiarkowana „moda” w przechodzeniu na protestantyzm, która skończyła się dobie Kontrreformacji i misji jezuitów w Królestwie Polskim. Drugą falą zła niszczącą ład politycznej monarchii była rewolucja francuska, przez rojalistów z Francji zwaną antyfrancuską. To ona nie tylko obaliła króla, ale skazała go na gilotynę. Choć po okresie wojen napoleońskich monarchia wróciła do Francji, to nie na długo, a w XIX wieku nagminnie zaczęto obalać królestwa na rzecz republik.

Polska była wtedy w okresie rozbiorowym, idee rewolucyjne przenikały do nas dość mocno i  przyczyniły się do upadku naszego Państwa. Wyznawały je ówczesne elity polskie z samym królem Stanisławem na czele.

Trzecią rewolucją, która zabrała najbardziej krwawe żniwo, była ta komunistyczna. Poprzez rozprzestrzenianie idei Marksa i Engelsa przez kilkadziesiąt lat, udało się wywołać przewrót w carskiej Rosji, która jako Związek Radziecki przeniosła swoje błędy na dużą część świata, co zapowiadała Matka Boża w Fatimie w 1917 roku. Społeczeństwo zostało rozbite, własność prywatna zniesiona, gospodarka planowana wyłącznie centralne połączona z policyjnym terrorem i jedynowładztwem partii komunistycznej dało opłakane rezultaty.  Z wymienionych trzech rewolucji ta wyrządziła nam najwięcej szkód. Operacja polska przeprowadzona przez NKWD w końcu lat 30tych była tylko wstępem co zafundował nam przez następne kilkadziesiąt lat komunizm. Pierwsze wydanie książki de Oliveiry nastąpiło w 1959, a autor wspomina o raczkującej wtedy rewolucji, której apogeum przypadło na 1968 rok, i którą potem nazwano seksualną.

Ten ruch trwa do dzisiaj i ma na celu zdeprawowanie człowieka, a nawet dzieci, czego przykładem jest ideologia gender, przemycana w treściach między innymi w tzw. Edukacji zdrowotnej.  Dr Michał Jones w książce Libido dominandi opisuje szerzej to zagadnienie i jego korzenie. Te działania doprowadziły w Polsce właśnie do kryzysu dzietności i rodziny, w największym stopniu, większym niż pozostałe przedstawione wcześniej rewolucje.

Pamiętam sondę z portalu X na profilu prof. Wielomskiego, na pytanie, kiedy Kościół katolicki był silniejszy i miał większą swobodę działania, za komuny, czy w czasach demoliberalizmu III RP. Ponad osiemdziesiąt procent odpowiedziało, że za komuny. Jest w tym dużo prawdy, sam Pan Jezus mówił w Ewangelii iż bardziej należy obawiać się tego co zabija duszę, niż tego co zabija ciało. Można powiedzieć, że pierwsza rewolucja chciała odebrać człowiekowi prawdę, druga króla i stary ład, trzecia własność prywatną, a czwarta samą duszę i sprowadzić go do roli bezrozumnego popędliwego zwierzęcia.

Opiszę teraz główne cztery plagi dzisiejszego społeczeństwa, które wyrosły z czterech rewolucji przedstawionych uprzednio. Są to hedonizm, lenistwo duchowe i intelektualne, pracoholizm, czyli bezrozumny popęd za karierą i oraz alkoholizm rozumiany jako hulaszczy tryb życia(mam tutaj na myśli również inne używki takie jak np. marihuana).

Matka Boża w Fatimie ukazując dzieciom piekło, powiedziała im, że najwięcej dusz idzie na potępienie przez grzechy nieczyste. Dziś życie codzienne jest wręcz przesycone seksem. Reklamy w telewizji, bilbordy na ulicy, artykuły  w tzw. czasopismach dla kobiet ( i nie tylko), seksualizacja młodzieży poprzez treści obecne w serialach, a czasem nawet w kreskówkach. To wszystko ma sprawić by ludzie przestali panować nad swym popędem i stali się podobni zwierzętom. [Nie obrażajmy zwierząt ! One mają popęd jedynie wtedy, gdy mają mieć potomstwo. Ludzie – zawsze. md]

Czytając nagłówki mediów z obcym kapitałem, zagubione dzieci narodu polskiego (bo Polakami ich nie można nazwać), utwierdzają się w swym hedonistycznym stylu życia, wychowując dzieci ( o ile je mają) w tym samym modelu. Cieszy natomiast, na przykładzie tzw. edukacji zdrowotnej, że zdecydowana większość rodziców wypisała swoje pociechy z tych zajęć.

Lenistwo podobnie jak nieczystość jest jednym z siedmiu grzechów głównych, na które podatna jest upadła natura człowieka, co odkryli ojcowie Kościoła, jeszcze w starożytności. W naszych czasach weszło ono na zupełnie inny poziom. Każdy z nas ma świat na wyciągnięcie ręki, korzystając z ekranu swojego smartfonu. Przeglądanie bezrozumne mediów społecznościowych, gifów czy wirali, dyskusji na grupach, nic niewnoszących do naszego życia, czy wspomniane wyżej oglądanie seriali, sprawia iż gnuśniejemy. Ilu z nas, konserwatystów, praktykujących katolików prawdziwie dba o swój rozwój duchowy czy intelektualny? Łatwiej niż czytać książki jest oglądać filmiki (nawet z godziwą treścią), co nie znaczy, że jest to podobnie owocne. Prymas Wyszyński mówił, iż tylko rzeczy trudne i wymagające wysiłku są coś warte, a te łatwe są liche i ulotne.

Praca dla człowieka jest bardzo ważna, powinna go utrzymać w ryzach, w karbach codzienności, by uświęcać się i zdobyć cnoty. Natomiast dzisiaj praca często staje się bożkiem i przestaje przyczyniać się do dobrego. Ludzie zatrudnieni przez wielkie międzynarodowe korporacje, stają się trybikiem w maszynie, cyferką w  równaniu, kroplą w oceanie projektów, które niekoniecznie służą dobru wspólnemu. Zdarza się coraz częściej, że praca zastępuje Boga, przełożony spowiednika, koledzy z pracy rodzinę, a wyjazdy integracyjne Święta. Opisane przykłady to oczywiście pewna hiperbolizacja, a zarazem przestroga, by nie zmaterializowało się to w naszym życiu zawodowym. Uważajmy więc na pracę, zachowując właściwą hierarchię wartości.

Alkohol w Polsce jest często substytutem spędzania wolnego czasu. O ile wyjście na przysłowiowe piwo nie jest niczym złym, tak częste czy też nieumiarkowane picie jest także problemem Polaków. Cieszy mnie, że wiele osób, wybiera trzeźwość, czy to w zupełnej abstynencji, czy to po prostu w kulturze i umiarze picia, na przekór pijaństwu. Matka Boża w Gietrzwałdzie miała przesłanie, do Polaków, którzy zjeżdżali się tam ze wszystkich trzech zaborów, aby odmawiać różaniec i nie pić wódki. Ciekawe, że nasza Królowa wymieniła konkretny trunek, a nie ogólnie alkohol. Jeśli pije się, okazjonalnie czy regularnie, warto sobie zrobić wyrzeczenie na przykład na Adwent czy Wielki Post. Wyostrzy to umysł, wzmocni wolę, oczyści ciało i pomoże także w innych aspektach.

Problem narkotyków twardych i miękkich na szczęście nie jest problemem masowym, choć trend ten wzrósł niepokojąco w ostatnich latach. Jeśli poznamy kogoś kto ma ten problem należy go przestrzec przed tym, spróbować pomóc jak najszybciej póki jest na to czas.

Mimo wszystko Polska wciąż walczy o Prawdę i Piękno. Polacy wciąż są o niebo bardziej konserwatywnym społeczeństwem niż te z zachodu. Ta walka będzie długa, główne bitwy tej rekonkwisty narodowej jeszcze przed nami. Polacy, czy wy macie Boga w sercu? Czy będziecie oglądać rozbiór Polski w perspektywie paru dekad? Czy jesteście wreszcie synami wielkiego wolnego Narodu i macie jakąś misję do spełniania, wobec Ojczyzny, wobec siebie, swoich przodków, dzieci czy wnucząt? Na te pytania każdy z was musi odpowiedzieć sobie. Na koniec zacytuje słowa późniejszego biskupa, Antoniego Szlagowskiego, które wygłosił podczas pogrzebu ks. Ignacego Skorupki, który zginął podczas Bitwy Warszawskiej z bolszewikami: „U wrót Warszawy toczy się bój, ważą się losy Polski, losy Europy się ważą. Czy Polska będzie, czy Europa będzie? Bój to z pogaństwem nowożytnym, bój to z szatanem samym!”. Dziś z jednej strony zagraża Polsce tęczowo-zielone neopogaństwo, z drugiej strony nachodźcy ze wschodu (także z Ukrainy) i uczynienie naszego kraju wielonarodowym.

Boże błogosław Polsce i dopomóż nam w walce naszymi wadami i grzechami.

Tekst pierwotnie ukazał się na Portalu Myśl Konserwatywna 

Ogromna „pożyczka” dla Ukrainy. Co zdecyduje Karol Nawrocki?

Ogromna pożyczka dla Ukrainy. Co zdecyduje Karol Nawrocki?

fronda.pl/a/Ogromna-pozyczka-dla-Ukrainy-Co-zdecyduje-Karol-Nawrocki


Przywódcy państw Unii Europejskiej zdecydowali na szczycie w Brukseli o zaciągnięciu pożyczki w wysokości 90 mld euro na wsparcie Ukrainy. Dla Polski byłoby to obciążenie w wysokości ok. 4 mld euro. Jak jednak zauważa poseł PiS Sebastian Kaleta, decyzję premiera Donalda Tuska najpierw będzie musiał jeszcze ratyfikować parlament, a ostateczny głos będzie należał do prezydenta Karola Nawrockiego.

Były wiceminister sprawiedliwości podkreśla w mediach społecznościowych, że „zgodnie z art. 89 ust. 1 pkt 4) Konstytucji unijne budżety jako znacząco wpływające na polskie finanse publiczne muszą być dodatkowo ratyfikowane ustawą przez Sejm, Senat, a ustawa oczywiście musi uzyskać podpis prezydenta”.

– „Przypominam, że obciążenie Polski udziałem gwarantowanej pożyczki Ukrainie wynosi ok 4 mld euro, nie wliczając odsetek!- zaznacza.

Kaleta podkreślił, że premier Donald Tusk ma teraz obowiązek przedstawić Sejmowi właściwą ustawę.

– „Jeśli Premier Tusk nie przedstawi takiej ustawy Sejmowi, a będzie traktował podjętą przez UE decyzję w sprawie emisji nowego długo celem sfinansowania pożyczki dla Ukrainy jako obowiązującą z pewnością popełni przestępstwo zdrady dyplomatycznej wskazanej w art. 129 kodeksu karnego zagrożonego karą do 10 lat więzienia” – stwierdził.

Politycy Konfederacji ostrzegają: Polska będzie musiała spłacać kredyt Ukrainy!

Politycy Konfederacji ostrzegają: Polska będzie musiała spłacać kredyt Ukrainy! – PCH24.pl

Adrian Fyda


pch24.pl/politycy-konfederacji-ostrzegaja-polska-bedzie-musiala-splacac-kredyt-ukrainy

– Widzę że część ludzi kupuje propagandę premiera, że planowane na setki miliardów pożyczki (potencjalnie bezzwrotne pożyczki!) dla Ukrainy „są zabezpieczone zamrożonymi aktywami rosyjskimi” – napisał na Facebooku wicemarszałek Sejmu Krzysztof Bosak. Polityk przypomniał, że w rzeczywistości pożyczkę tę będziemy spłacać wszyscy.

– Trzymajcie mnie. UE właśnie zdecydowała, że państwa członkowskie, w tym Polska, ZADŁUŻĄ SIĘ na kolejne 90 miliardów euro na rzecz Ukrainy, a Donald Tusk się na to zgodził – napisała z kolei europoseł Ewa Zajączkowska-Hernik.

Unia Europejską zaciągnęła 90 mld euro pożyczki na rynkach finansowych i przekazała te fundusze Ukrainie. Z ust unijnych polityków słychać zapewnienia, że nie ma się co bać, bo w belgijskim Euroclear Banku NV znajdują się zamrożone rosyjskie fundusze, które mogłyby być wykorzystane na spłatę długu. Sprawa nie jest jednak taka prosta, ponieważ – jak zauważył premier Belgii Bart de Wever – nie ma ku temu podstawy prawnej, a premier Węgier Victor Orban ostrzegł nawet, że konfiskata rosyjskich funduszy na rzecz Ukrainy mogłaby oznaczać przyłączenie się do wojny.

Kto zatem spłaci ukraiński dług? Ona sama uczyni to tylko w przypadku otrzymania reparacji wojennych od Rosji. Jeśli tak się nie stanie, pożyczkę spłacą państwa członkowskie UE, w tym Polska.

Sprzeciw wyraziły trzy kraje: Węgry, Słowacja i Czechy, i w konsekwencji nie będą one „dorzucać się” do spłaty ukraińskiego długu.

Politycy Konfederacji – wicemarszałek Krzysztof Bosak i europoseł Ewa Zajączkowska-Hernik – wezwali w mediach społecznościowych, by nie dać się zwieść propagandzie o rzekomym wykorzystaniu zamrożonych rosyjskich funduszy do spłaty długu.

– Widzę że część ludzi wierzy w propagandę premiera, że planowane na setki miliardów pożyczki (potencjalnie bezzwrotne pożyczki!) dla Ukrainy „są zabezpieczone zamrożonymi aktywami rosyjskimi” – napisał Bosak. Polityk wymienił jednocześnie 7 argumentów wskazujących na to, że rosyjskie fundusze nie zostaną wykorzystane w tym celu.

Wicemarszałek przypomniał również, że Polska już spłaca i będzie spłacać odsetki od ukraińskich kredytów, a przecież nasz kraj ma obecnie dwukrotnie większy deficyt budżetowy niż Ukraina. – To polskie instytucje nie są w stanie realizować przelewów do instytucji takich jak szpitale czy inne podmioty, które powinny normalnie wypłacać wynagrodzenia i realizować inwestycje – zauważył lider Konfederacji.

Polityk podkreślił wreszcie, że Ukraina nie jest wdzięczna Polsce za okazywaną jej pomoc. – Co Polska otrzymuje w zamian za całą tę pomoc? Po pierwsze, nie ma zgody generalnej na to, żeby prowadzić poszukiwania i ekshumacje polskich ofiar na terytorium Ukrainy. Po drugie, nie ma współpracy w zakresie dwóch ofiar tego, co się wydarzyło w Przewodowie. Po trzecie, nie są przekazywane polskiej stronie dane o skazanych na Ukrainie rosyjskich dywersantach. Po czwarte, w ONZ Polska została oskarżona, mimo całej tej rekordowej pomocy, o sprzyjanie Rosji. I wreszcie po piąte, Polska jest wyłączona z kluczowych, toczących się na forum międzynarodowym rozmów pokojowych – wyliczył Bosak.

– To nie może tak wyglądać. Polska musi przestać prowadzić politykę na kolanach. Polska zasługuje na rząd, który będzie twardo reprezentował wyłącznie polski interes narodowy – podsumował wicemarszałek Sejmu.

W podobnym tonie wypowiedziała się europoseł Ewa Zajączkowska-Hernik. – Trzymajcie mnie. UE właśnie zdecydowała, że państwa członkowskie, w tym Polska, ZADŁUŻĄ SIĘ na kolejne 90 miliardów euro na rzecz Ukrainy, a Donald Tusk się na to zgodził – napisała w mediach społecznościowych. – Przekażemy Ukrainie w formie pożyczki 90 MILIARDÓW euro (niemal 380 miliardów złotych) na najbliższe dwa lata, a pożyczka ta zostanie spłacona przez Ukrainę tylko wtedy, gdy otrzyma od Rosji reparacje wojenne. Jeśli ich nie otrzyma, to spłacimy to my, wszyscy! – podkreśliła.

Europoseł wskazała absurd jakim jest finansowanie Ukrainy w momencie największej w historii afery korupcyjnej w tym kraju, w którą zamieszani są najbliżsi ludzie Zełenskiego. Podkreśliła również, że na udział Polski w gronie poręczycieli pożyczki dla Ukrainy zgodził się Donald Tusk, a przecież mamy dosyć własnych wydatków. – Rząd zadłuża nas w rekordowym tempie miliarda zł dziennie, mamy najwyższe w historii deficyty budżetowe, zapaść w ochronie zdrowia, zamykane kolejne oddziały szpitalne, a rachunki za prąd jedne z najwyższych w całej Europie. Ale kto by się własnymi obywatelami przejmował, prawda? – pytała.

 Niech finanse publiczne upadają, niech polskie rodziny ledwo wiążą koniec z końcem, niech kobiet rodzą na SOR-ach. Ważne, żeby zadłużyć się na kolejne miliardy dla totalnie niewdzięcznej nam Ukrainy, które daliśmy wszystko, nie otrzymaliśmy nic w zamian! To jest priorytet tego rządu upodlenia narodowego – napisała Zajączkowska-Hernik.

Źródło: facebook.comPCh24.pl

Baczna analiza politykierskiego szamba. Pompowanie Brauna.

Pompowanie Brauna.

toto brrrrr

[Co tak męczy tego lewego?? A dokąd idzie rurka, którą pompuje prawy? Nie wymyślisz, serdeńko… md]

===================================================================

Jerzy Karwelis 20 grudnia, wpis nr 1386 dziennikzarazy/pompowanie-brauna

No, stety-niestety, będzie znowu o Braunie. Wszyscy o tym gadają, zaś ostatnie badania wskazały sensację, gdyż Korona wspięła się na podium. Odbyła się w sondażach mijanka z Konfederacją i wszyscy zaczęli się rzucać na ten fenomen jak pies (ten bezłańcuchowy) na kość. Powody tego zjawiska omawiałem wstępnie w zeszłym tygodniu, ale warto tu dodać pewne generalia, zanim przejdziemy do meritum tego tekstu.

Czemu rośnie?

Braunowi rośnie, bo lud jest wkurzony. Dał temu wyraz w wyborach na Nawrockiego, ale wyraźnie obecna klasa polityczna nie rozumie, albo nie chce rozumieć, wysłanego sygnału. A jest on prosty – naród jest zmęczony w 35-letnią grę w dupaka. Polsce nie idzie zaś naprzemienne zwalanie winy pomiędzy plemionami przestaje już angażować nawet emocje. Zostają już tylko ultrasi, którzy mają tę cechę, że wraz ze spadkiem ich liczebności narasta ich hałaśliwość. I tej hałastrze media – obu plemion – podtykają mikrofony i kamery, by ludowi wydawało się, że to wszystko naprawdę. Ale lud to coraz mniej kupuje i skoro chce wyjść z plemienności, to idzie poza system. A antysystem obecnie uosabia Braun.

Czemu za antysystem nie uchodzi Konfederacja Mentzena i Bosaka? To ciekawa sprawa. W sumie nadają równo na POPiS i powinni być traktowani jako antysystemowcy, a nie są. Pierwszym powodem istnienia tej sprzeczności jest to, że Konfederaci jednak traktowani są przez antysystemowych ultrasów jako część systemu. Z ich obecności w Sejmie niewiele wynika, mało inicjatyw, zresztą system dobrze pilnuje, by się nie wychylali. Po drugie – marszałek Bosak, mimo, że stanowisko daje mu lepszy wjazd do mediów, jest traktowany jako część systemu. W końcu trudno, chyba, że jest się (S)Hołownią, zabłysnąć czymś szczególnym w trakcie prowadzenia proceduralnie nudnych obrad. Bosak więc dla ludu współprowadzi cały ten kompromitujący spektakl. Trzecia rzecz, to ewidentny zastój w tej formacji, gdyż wydaje się, że żywioł narodowy i liberalny coraz gorzej się mieści w formule Konfederacji, zaś chłód pomiędzy jej dwoma liderami, mimo, że ukrywany, wali po nogach widzów.

W dodatku – i tu chyba jest sedno sprawy – w niektórych rzeczach Konfederacja wyraźnie romansuje z systemem. Jest anty-popisowa, ale nie bardzo widać, żeby chciała zmieniać system, mimo kompletnie pomylonego timingu przewracania jakichś stolików. Widać to choćby przy kwestii stosunku do Unii – tu króluje obawa przed sondażami, bo to większość wyborców niby chce przy Unii stać i Konfederacja musi dokonywać jakichś piruetów, że w Unii to może bądźmy, tylko ją zreformujmy. A to postulat, którym szermuje ciągle mainstream, a więc Konfederacja śpiewa dla ludu w mainstremowym chórze.

Braun tu jest prosty i jednoznaczny, jak żołnierska piosenka: gra na wrażliwych strunach, jest łatwy do zapamiętania, zaś zbiera rosnące towarzystwo, które nawidziało się tych reform i Polski, i Unii od cholery, na tyle, że postulat, tym razem Cejrowskiego „wszyscy won!”, staje się coraz bardziej popularny.

W ten sposób ponad 20-procentowy elektorat zwolenników wyjścia z Unii zostaje sierotą do wzięcia. Zwłaszcza, że badania wskazują stały wzrost przeciwników wśród, przodujących do tej pory w poparciu Unii, Polaków. Zaś bardziej szczegółowe badania potwierdzają, że Polaków deklaracja pozostania w Unii jest bardzo ogólnikowa – rodacy chcą być w Unii, ale co do podstawowych przejawów jej działania są już podzieleni pół na pół. Dochodzi do nas powoli spis „niepożądanych odczynów pounijnych”, do tej pory zwalanych przez plemiona na siebie, bo każde bało się wskazać właściwe źródło polskich patologii, gdyż każde z plemion je akceptowało, bo źle przeczytało wyniki badań popularności Unii. Skoro Polacy tak byli zakochani w Unii, to bano się ich wybudzać z tego snu, bo nikt tego nie lubi. Braun nie musi się tak certolić, bo coraz więcej ludu widzi, że ta Unia to żadne tam mecyje.

Z nieba do piekła – instrukcja

Ale dość o analizie tego wspomnianego fenomenu. Nie po to zebrałem tu Państwa, by dołączyć się do chóru egzegetów przyczyn wzrostu poparcia Brauna. Chodzi o coś innego, wydaje się, że ważniejszego. Jestem więcej niż pewien, że ta obiektywna kwestia wzrostu poparcia Brauna jest w dużym stopniu… sterowana. Jeszcze raz – ten wzrost ma swoje obiektywne przyczyny, ale może być – zaraz wykażę jak – przedmiotem manipulacji, zarówno co do tempa tej dynamiki, jak i jej timingu. Posłużę się przykładem, by wytłumaczyć bardzo prawdopodobny scenariusz poprzez analogię.

Mamy rok 2023, bardzo ważnych – jak każde w III RP – wyborów parlamentarnych. Konfederacji, wtedy jeszcze nie podzielonej, rośnie jak na drożdżach. Tak jak dzisiaj różnie egzegeci tłumaczą ten fenomen, coś tak jak dzisiaj z Braunem. W niektórych sondażach Konfa dobija do 15%, „chłopaki w krótkich spodenkach” podobno już po piwie (niekoniecznie z Mentzenem) obsadzają swoimi osobami przyszłe frukty stanowiskowe, są obrotowi, pójdą pewnie z PiS-em, ale ich pozycja negocjacyjna „języczka u wagi” polepsza się. Lud szykuje się do koalicji z PiS-em, uradowany, że pycha jednowładztwa partii Kaczyńskiego wreszcie zacznie być mitygowana. Sondaże szaleją, w mainstreamie o tym prawie codziennie. No, idzie jak po maśle, tylko, że nawet autorzy tego sukcesu nie są w stanie zidentyfikować źródła swego wzrostu. Są więc beneficjentami procesu spoza swej kontroli. Kto więc ten proces stymuluje?

Moim zdaniem zarządza tym mainstream. Ten po prostu podwyższał konia, z którego – sam przecież, sondażami – miał zaraz zrzucić na ziemię politycznego nuworysza. I chodziło o to, żeby ten koń był jak największy, by jak najwięcej bolało przy upadku. I chodziło o timing, żeby to zrobić akurat wtedy jak trzeba. Nie za wcześnie, bo się jeszcze nie daj Boże zdążą odbudować, i nie za późno, bo jeszcze ten pompowany wzrost zostanie odebrany przez lud wyborczy jako prawda i zagłosuje się na Konfederacji bez dyżurnej obawy „zmarnowania głosu”. I tak zrobiono.

Do tego potrzebny jest moment zwrotny, też wyprodukowany przez mainstream. Tym momentem stały się bajania Korwina o lekkiej pedofili, czy jak to tam teraz można nazwać. Korwin dostarcza w ramach swego „protokołu” takich kwiatków na zawołanie, a jak nie dostarczy, to się zawsze mu coś wyciągnie z kontrowersyjnej przeszłości. I jak media – zobaczcie, to one decydują kiedy włączyć taki proces – odtrąbią do odwrotu robi się akcję. W każdym medium o tym strasznym Korwinie, afera przykrywa wszelkie strategie i programy, liderzy muszą się tłumaczyć co autor miał na myśli, Konfederacja odprawia pokuty, pojawiają się pierwsze sygnały z badań, że Konfederacji spada i zaczyna się tak zwany „trynd”. Jest jak z rynkiem akcji, pojawia się panika, że wartość akcji Konfederacji spada, trzeba swe walory przenieść do kogoś innego i mamy owczy pęd do utraty poparcia. Potem się to wzmocni, pokazując choćby wypowiedzi drugiej strony liderów Konfederacji, że np. ta Unia to nie taka znowu zła, zaś z tym kompromisem aborcyjnym to trzeba odpuścić w liberalną stronę. I tak w 3 tygodnie zjeżdża się z 15 na 7 procent. Był to proces kompletnie sterowany, na który Konfederacja mogła się tylko popatrzeć z boku.

Analogie

Moim zdaniem ten proces grozi obecnie Braunowi. Jeszcze raz – ma on obiektywne źródła wzrostu, ale moim zdaniem proces ten jest do wysterowania z zewnątrz i już się on zaczął. Dlaczego tak wcześnie? Do wyborów jeszcze daleko (a może wcale nie?) i przez dwa lata może (może? musi!) się wiele wydarzyć. Moim zdaniem sztuczne pompowanie Brauna ma rozpocząć proces dezintegracji PiS-u, bo to od niego do Brauna uciekają wyborcy. A to początkuje kryzys w partii Kaczyńskiego (zresztą już odpalony przez Morawieckiego) i tu timing jest dobry. Takie procesy jak rozpad partii nie dzieją się tuż przed wyborami, to musi dojrzeć i tak ze dwa lata przed wyborami włożenie Brauna w szprychy PiS-u daje czas na rozpoczęcie procesu może i rozpadu PiS, a co najmniej pojawienia się ruchów odśrodkowych. D’Hondt zrobi swoje, bo ta sama liczba wyborców – nawet gdyby to się odbyło bez strat – w jednej paczce i ta sama liczba wyborców w dwóch paczkach daje tej pierwszej o wiele więcej mandatów, na tyle „wiele”, że może to być decydujące o uzyskaniu większości. A więc pompowanie Brauna jest dobrze skorelowane w czasie. Ten wynik można w dowolnej chwili zacząć odwracać dętymi sondażami. A chwila wzrostu jest dobrze dobrana, bo jest wycelowana w PiS, jeszcze nie w podwyższanie Braunowi konia, by się bardziej potłukł spadając. Na niego jeszcze przyjdzie czas, bo jest trzeci w kolejce.

Jak to się odbędzie? To proste raczej. Będzie się tam w międzyczasie wachlowało jego wynikami, o tak, żeby namieszać w PiS-ie, kiedy się tam już porozwala, to – po Konfederacji Mentzena – trzeba się będzie zabrać za samego Brauna. O dziwo wariant z delegalizacją Korony jest technicznie bardzo prawdopodobny. Trybunał Konstytucyjny, który może podjąć taką decyzję jest (jeszcze) w rękach PiS. Tyle, że nie wiadomo, czy delegalizacja Korony, przy takich jej wynikach, nie byłaby na rękę… PiS-owi.

Jest jeszcze wersja z posadzeniem do ciupy lidera Korony. To – moim zdaniem – dawałoby plusy dodatnie Braunowi, jego popularność, jako ofiary systemu znacznie by wzrosła, ale – co prawdopodobne – w ramach wyroku, jak w przypadku Le Pen, bardziej dotkliwe byłoby zrealizowanie właściwego celu, czyli pozbawienie go legalnej możliwości startu w wyborach. Ale, żeby zarządzać Koroną w przyszłym Sejmie Braun nie musiałby być wcale posłem.

Drugi wariant, delegalizacji partii, byłby bardziej bolesny, gdyż zniknąłby legalny podmiot startujący do Sejmu.  Byłby to więc kłopot, ale może już gdzieś w sądzie leży zarejestrowany polityczny zamiennik partii Korony i łatwo to będzie przełączyć? A więc moim zdaniem pójdzie to bardziej „po staremu”. Będzie się tak tego Brauna trzymało sondażami na poziomie progu wyborczego, mobilizowało tym faktem frekwencyjne zaangażowanie lewactwa ratującego kraj przed faszyzmem. Ostatnie badania OGB, grupy badawczej, która w wyborach na Nawrockiego obiektywnie pokazywała sondaże, zaś po nich – nie przyjęta przez PiS – wyraźnie, nawet w deklaracjach jej szefa, zapisała się do stajni Tuska, otóż te sondaże, z mijaniem się Korony z Konfederacją, uważam właśnie za taki sterowany proces. Ma być zamieszanie nie tylko w PiS-ie, ale rozliczanie za ten stan u Menztena. Bo druga w kolejności walenia Braunem jest Konfederacja. Nagłaśnianie mijanki Brauna z Mentzenem może wprowadzić zamęt w stajni tego drugiego. A tu łatwo o rozbicie potencjału Konfederacji. Wystarczy tylko grać na, skrywany dotąd, podział Mentzen-Bosak. Tak, by np. Konfederacja się rozpadła na narodowców, którzy dołączą do Brauna i Mentzenów, którym blisko do liberalnego skrzydła Koalicji. Bo wtedy dylematy obecne zostaną skasowane, zaś jeśli narodowcy mieliby przejść z Konfederacji do Brauna, to Koronę będzie można wyłączyć opisywanym tu sposobem, jak w 2023 roku. Wszystkie prawicowe jajka znajdą się w jednym koszyku, na jednej rączce, którą można przeciąć dowolną prowokacją, tak jak w 2023 na 3 tygodnie przed wyborami.

Trzeci w kolejce

Na samego Brauna przyjdzie czas – ten jest w trzeciej kolejności. Tu sygnałem nadanym do odwrotu poparcia będzie jakaś afera z jakimś wzmożonym tematem. A u Brauna może to być wszystko: Braci Kamraci, zdjęcie z ruskim szpiegiem – coś się wymyśli. Z Żydami to już nie, bo tu, mimo grzania tematu po bandzie, raczej ten obszar imputowanego antysemityzmu przysparza Braunowi popularki. Izrael stara się jak może zniechęcić Polaków do siebie, ale tak to jest z butą – niepokarana panoszy się i narasta, wymagając coraz większych hołdów. Ale – jeszcze raz przypomnę – wyborca za kotarką jest człowiekiem wolnym, przynajmniej od strachu, i może zrobić wiele, nawet na złość.

Najgorsze, że wskazany proces jest procesem z małą możliwością działań zapobiegawczych. Kto by nie brał dobrych wyników popularności? Ale powtórzmy: jest to proces zewnętrzny w stosunku do podmiotu mu poddanego. Co więc robić? Jestem pewien, że Braun będzie ten moment chciał wykorzystać i tę pompowaną część jego wzrostu przerobić na wzrost realny – zamienić ten fałszywy pieniądz na prawdziwy, pokrywając go kruszcem sprzeciwu, który sam system dostarcza mu codziennie. Patrzmy się więc krytycznie na te wzrosty, niech akolici Korony nie popadają w samozachwyt. Każdy kto nie zna wszystkich powodów swojej popularności, nie wie komu ją zawdzięcza, może się więc stać przedmiotem manipulacji, gdyż taką popularkę można włączać i wyłączać, nie ma się bowiem dostępu do tego potencjometru.

Jak zwykle sprawa jest prosta – trzeba ciężko pracować i nie dać się nabrać na powtarzalne procesy, które są filarami III RP. Sprawy są już bardziej złożone. Kiedyś, za starych (czy dobrych?) czasów wystarczyło tylko podpompować „naszych” dwa tygodnie przed wyborami. Teraz trzeba czasem taktycznie podpompować nawet i naszych wrogów, by tych, jak zrobią już swoje strącić do piekła obawy przed „utraconym głosem”.  

Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

UE znów NAS zadłuża żeby dofinansować skorumpowane władze Ukrainy

UE znów się zadłuża żeby dofinansować władze Ukrainy

/pch24.pl/ue-znow-sie-zadluza-zeby-dofinansowac-wladze-ukrainy

(Fot. PAP/Radek Pietruszka)

Zdecydowana odpowiedź Unii Europejskiej na aferę korupcyjną z udziałem najbliższych współpracowników Wołodymira Zełenskiego. Zaciągnięcie wspólnotowego długu w wysokości 90 miliardów euro, by wesprzeć rząd w Kijowie, będzie oznaczało, że państwa będą wspólnie spłacać co roku odsetki w wysokości około 3 mld euro.

Udziału w procederze dalszego zadłużania swych obywateli odmówiły Węgry, Czechy i Słowacja.

Przywódcy unijnej „27” po wielogodzinnych negocjacjach zgodzili się w piątek nad ranem udzielić Ukrainie wsparcia na kolejne dwa lata w wysokości 90 mld euro. Pokryje to około dwie trzecie potrzeb pogrążonego w wojnie państwa, które będzie potrzebować dofinansowanie od drugiego kwartału przyszłego roku, brzmi oficjalna wersja.

Upadła opcja użycia w tym celu zamrożonych aktywów Rosji. W jej miejsce liderzy zdecydowali się na zaciągnięcie wspólnego długu, z którego „wyłączone” zostaną trzy państwa: Czechy, Słowacja i Węgry.

Pożyczka zaciągnięta przez Komisję Europejską na rynkach kapitałowych i zabezpieczone unijnym budżetem zostanie przekazana Ukrainie, która spłaci ją w momencie uzyskania reparacji od Rosji. We wnioskach ze szczytu czytamy, że do tego czasu aktywa rosyjskiego banku centralnego pozostaną unieruchomione, a Unia zastrzega sobie prawo do wykorzystania ich do celów spłaty pożyczki.

Ukraina nie będzie też musiała spłacać odsetek od pożyczek. Zrobią to za nią państwa członkowskie UE. Jak powiedzieli dziennikarzom w piątek wysocy rangą urzędnicy w Komisji Europejskiej, będzie to oznaczać roczny koszt dla Wspólnoty w wysokości około 3 mld euro, co przy unijnym PKB w wysokości 18 bln euro będzie oznaczać wzrost deficytu o 0,02 proc. Wysokość odsetek dla poszczególnych krajów będzie ustalana proporcjonalnie do dochodu narodowego brutto (DNB).

Wyłączenie” Czech, Słowacji i Węgier będzie polegać na tym, że nie będą one spłacać odsetek. Ich udział, wynoszący łącznie 3,75 proc. unijnego DNB, zostanie rozdzielony proporcjonalnie pomiędzy 24 pozostałe państwa.

Unijny urzędnik pragnący zachować anonimowość powiedział, że najwcześniej państwa UE zaczną spłacać odsetki w 2027 r., ale może to nastąpić też później.

By ustanowić pożyczkę dla Ukrainy zabezpieczoną unijnym budżetem konieczne jest zwiększenie tzw. headroomu. Robiące zawrotną karierę w ciągu ostatnich 24 godzin słowo oznacza margines w budżecie UE, który powstaje wówczas, gdy kraje członkowskie decydują się zwiększyć udział swoich składek ponad kwotę, która jest potrzebna na pokrycie przewidywanych wydatków. Na zwiększenie headroomu zgadzają się Czechy, Słowacja i Węgry.

Jest to rozwiązanie przetestowane już przez Wspólnotę w trakcie tak zwanej pandemii, gdy ustanowiony został fundusz odbudowy w wysokości 750 mld euro w odpowiedzi na trudności gospodarcze państw członkowskich. Innymi słowy, headroom zwiększono, by umożliwić sfinansowanie Krajowych Planów Odbudowy z pożyczek zaciąganych przez KE na rynkach. Jak KPO zostało wydatkowane w Polsce, pamiętamy z niedawnej afery.

Po decyzji Rady Europejskiej o zaciągnięciu kolejnej pożyczki gwarantowanej unijnym budżetem komentowano, że wspólny dług wchodzi Unii w krew.

Unijny urzędnik, pytany o to, dlaczego nie nazywamy tej pożyczki euroobligacjami, odpowiedział: „Zdefiniuj, czym są euroobligacje i potem ci powiem”.

Pozostaje pytanie, na jak długo UE zaciąga tę pożyczkę. – Mówimy, że Ukraina spłaci tę pożyczkę w momencie wypłaty reparacji. Do tego czasu możemy „rolować” dług. Ale w pewnym momencie, będziemy musieli zadać sobie pytanie, czy powinniśmy kontynuować prolongowanie tego długu, spłacić go, czy zrobić coś innego – powiedział urzędnik KE.

pap logo

Źródła: PAP, PCh24.pl RoM

Stronnictwo Ukraińskie w Polsce

Stronnictwo Ukraińskie w Polsce

Olaf Swolkień

Do Polski za sprawą kolejnych rządów POPiSu i ich przystawek wpuszczono kilka milionów Ukraińców, którzy przebywają w naszym kraju już parę lat. Dodatkowo obdarowaliśmy ich ogromem własnych zasobów wprost proporcjonalnym do polskich fobii, kompleksów, fantomowych historycznych mrzonek i geopolitycznej ignorancji.

Lada moment setki tysięcy jeśli nie miliony z nich mogą uzyskać polskie obywatelstwo. Będzie to scementowana wspólnie przeżytą wojenną bądź uchodźczą traumą dynamiczna mniejszość ludzi młodych w starzejącym się i schorowanym pod każdym względem polskim społeczeństwie. W ten sposób kolejne rządy zaprzepaściły to co w obszarze narodowościowym zyskaliśmy w 1945 r. Jeżeli chodzi o ukraińską mniejszość narodową nastąpiło coś co wydawało się niemożliwym do spełnienia koszmarem – powrót do stanu sprzed II wojny światowej, kiedy to stanowiła ona około 15% ludności II RP.

U zarania niepodległości Ukraińcy usiłowali zabrać Polakom Lwów i Przemyśl, dokonywali okrutnych mordów na polskiej ludności. Potem ich stosunek do ówczesnej Polski opierał się na przekonaniu, że są pod polską okupacją. Bojkotowali wybory, stosowali na dużą skalę terroryzm, współpracowali z niemieckim wywiadem, we wrześniu 1939 r. mordowali cofających się polskich żołnierzy, by następnie ukoronować kilkuwiekowe wspólne dzieje ludobójstwem setek tysięcy swoich polskich sąsiadów, a tego typu masowe i nieludzko okrutne mordy miały po ukraińskiej stronie długą tradycję. Dzisiaj na Ukrainie jak grzyby po deszczu wyrastają pomniki i inne formy gloryfikacji tamtych zbrodniarzy, stali się ikonami pop kultury, a pohańbione polskie ofiary nie mogą doczekać się pochówku.

Nie pierwszy to raz w historii kiedy Polacy sami sprowadzili do siebie obcych, którzy potem czekali tylko na okazję by nam szkodzić, przekształcić swój status z gości w gospodarzy albo wydzielić kawałek naszej ojczyzny jako własny. W wypadku Ukraińców jest to tym bardziej irytujące, że już raz związek z nimi poprzez Wielkie Księstwo Litewskie i Unię Lubelską okazał się jedną z najważniejszych przyczyn upadku naszego państwa w XVII i w XVIII wieku. Mechanizmy pomimo upływu wieków były zaskakująco podobne – terror, bunty i wojna domowa, prowokowanie i wciąganie Polski w nieswoje wojny oraz oligarchizacja ekonomiczna i w konsekwencji polityczna. Na naszych oczach dopisywany jest kolejny fatalny rozdział do „Dziejów głupoty w Polsce”. Powtarzalność tej sytuacji wskazuje, że jej przyczyny to nie tylko błędy w bieżącym myśleniu, ale wady głęboko  zakorzenione w psychice, w modelach wychowania, w nieświadomości historycznej, w typie moralności, w rodzaju patriotyzmu, w postrzeganiu relacji z sąsiadami. Ich analiza to temat, który czeka na wieloaspektowe zbadanie.

Po 1989 r. ujawniły się i zaktywizowały, zahibernowane w okresie PRL siły reprezentujące ukraiński interes i ukraińską świadomość. Najczęściej są to mniej lub bardziej przyznający się do tego potomkowie przesiedleńców akcji Wisła. O tym jaka jest świadomość historyczno – polityczna, stosunek do polskości i polskich interesów mniejszości ukraińskiej w Polsce świadczą niedwuznacznie wypowiedzi jej liderów. Natalia Panczenko (na zdjęciu) reprezentująca stosunkowo nową falę ukraińskich przybyszy w Polsce najbardziej znana jest z wypowiedzi, w której groziła Polakom podpaleniami i zamachami, o ile nasz stosunek do Ukraińców nie będzie taki jak jej zdaniem być powinien. Tłumacząc się z tej wypowiedzi twierdziła, że chodziło jej nie o terroryzm ukraiński, ale o działania Polaków, którzy wedle jej opowieści po 2015 r. podpalali i obrzucali kamieniami ukraińskie sklepy. Strach pomyśleć co Panczenko opowiada o Polakach w czasie pobytu na zagranicznych stypendiach.

Być może świat dowie się od niej rewelacji analogicznych do tych jakie rozpowszechniają o Polakach „badacze” pokroju Jana Tomasza Grossa czy Jana Grabowskiego. Zastanawiająca jest także jej deklarowana i wybiórcza niewiedza na temat historii. Pytana czy Bandera był zbrodniarzem odpowiedziała, że nie wie bo „nie jest historykiem” ale „wiedziała”, że w czasie mordów na Wołyniu był w niemieckim obozie koncentracyjnym (nie jako normalny więzień – przyp. O.S.) Panczenko nie wie także, czy Ukraińcy dokonali na Polakach ludobójstwa bo „nie jest ekspertem”, poza tym na Ukrainie nikt nie wie o Banderze i Wołyniu, bo nie uczyli tego w sowieckich szkołach. Pytanie dlaczego nadal nie uczą i czy nie widziała marszów upamiętniających tamtych zbrodniarzy? Mogła się także dowiedzieć czegoś na ten temat w Polsce, gdzie przebywa od 2009 r. a od dobrych kilku lat jest polską obywatelką.

Przypadek Mirosława Skórki

Jeszcze ciekawsze wypowiedzi pojawiły się w czasie wywiadu przeprowadzonego przez Panczenko z Prezesem Związku Ukraińców w Polsce Mirosławem Skórką, jaki ukazał się 30 października br. na kanale Ukrainer Q. Zdaniem lidera mniejszości ukraińskiej w Polsce rzeź wołyńska była zawiniona przez Polaków, którzy w Polsce niepodległej chcieli Ukraińców asymilować. Szczególnie złowrogi był zdaniem Skórki wpływ Romana Dmowskiego, bo ten narzucił Polakom niewłaściwy model patriotyzmu oparty o kryterium nacjonalistyczne i etniczne. W tym samym wywiadzie stwierdził, że polski patriota to „kibol i konfederata” a Panczenko dodała skwapliwie: „zwykle pijany” po czym zgodzili się, że „krzyczy coś tam przeciw Ukraińcom i Żydom, Polska dla Polaków i nie jest to patriota, ale debil, który biega z flagami i krzyżami.”

Dostało się także Władysławowi Gomułce, który łączył socjalizm z nacjonalizmem i Prezydentowi Nawrockiemu, który powtarza karygodną narrację Dmowskiego. Rzeź wołyńska to zdaniem Skórki „nie historia, ale ideologia”. Na koniec Skórka pochwalił się siłą międzynarodowego lobby ukraińskiego, które inaczej niż Polacy ma swoją placówkę na Harvardzie, a w Kanadzie status taki sam jak potomkowie Brytyjczyków i Francuzów.

Mniejszość ukraińska w Polsce ma także wsparcie Unii Europejskiej, a części obecnej Polski takie jak Podlasie, Sanok, Chełm i Przemyśl to „integralna część ukraińskiej tożsamości i historii, a Przemyśl nawet bardziej niż Lwów.” Jest co najmniej zastanawiające, że w sytuacji kiedy wypowiedź Alice Weidel o NRD jako „Niemczech środkowych” wywołuje w Polsce oburzenie, w tym samym czasie takie wypowiedzi liderów przebywającej już na polskim terytorium mniejszości i rzeszy nowych przybyszy nie budzą zaniepokojenia i przechodzą w Polsce bez echa. Tym bardziej, że o ile wpływy jawnej mniejszości ukraińskiej były dotąd z uwagi na niewielką liczebność marginalne, to w obecnej sytuacji jej punkt widzenia zdominuje myślenie nowej, tym razem wielomilionowej fali. Taki jest zresztą cel prezesa Skórki, który w podsumowaniu wywiadu stwierdził, że najważniejsze dla niego jest by Ukraińcy w Polsce nie stali się Polakami, zapowiedział skupienie aktywności na młodym pokoleniu i zachęcił do wywierania presji na polskie szkoły aby zagościł w nich oficjalnie język ukraiński.

Tak myśląca mniejszość ukraińska to znakomita wyborcza baza i gleba dla stronnictwa politycznego, które można nazwać proukraińskim czy wręcz ukraińskim.

Oprócz polityków o ukraińskich korzeniach dołączyli do niego powiązani z ukraińskimi oligarchami politycy mający na Ukrainie interesy ekonomiczne, związani z Ukrainkami, ciągle nie wyjaśniona jest sprawa afery podkarpackiej, a wszystko pławi się w oceanie politycznej i historycznej ignorancji oraz irracjonalnej i histerycznej polskiej rusofobii, które determinują działania polskiej klasy politycznej i medialnej. Dominacja stronnictwa ukraińskiego przejawia się nie tylko w coraz liczniejszej obecności jawnie proukraińskich czy wręcz ukraińskich polityków w najważniejszych organach państwa i instytucjach, ale przede wszystkim w całkowitym zdominowaniu narracji mającej masom Polaków wyjaśnić i wytłumaczyć, a w rzeczywistości narzucić i wmówić rzekomy sens obecnej sytuacji politycznej. Istnieje kilka głoszonych przez reprezentantów tego stronnictwa najważniejszych punktów – a w praktyce jawnych i często szokujących fałszów, które nawet łatwiej niż biografie czy interesy pozwalają zidentyfikować członków ukraińskiego stronnictwa w III RP.

Sześć ukraińskich kłamstw

1/ Kłamstwo pierwsze to wpajanie polskiemu społeczeństwu, że agresja rosyjska w lutym 2022 r. była albo rodzajem kaprysu demonicznego Putina albo zakodowanego w rosyjskiej tożsamości czy nawet w mongolskiej domieszce genetycznej imperatywu parcia na Zachód w celu zdobywania coraz to nowych terytoriów i podbijania coraz to nowych narodów. Tendencja ta ma w myśl jej głosicieli w jakiś szczególny sposób wyróżniać Rosjan od innych nacji. Takie infantylne niczym bajka dla niezbyt rozgarniętych dzieci przedstawienie przyczyn rozpoczęcia obecnej fazy wojny pomija zarówno wcześniejsze dzieje Rosji jak i podstawowe fakty historyczne z okresu ponad trzydziestu lat po rozpadzie ZSRR. Najważniejszym wyznacznikiem tego ostatniego okresu były granice nowo powstałego państwa ukraińskiego kreślone arbitralnie czy to w myśl internacjonalistycznej i w istocie antyrosyjskiej ideologii czy arbitralnej decyzji Ukraińca Nikity Chruszczowa. Najlepiej scharakteryzował ten problem nie kto inny niż Jerzy Giedroyć, który w 1991 r. w piśmie Kontynent zamieścił następującą wypowiedź: „Jeśli chodzi o Ukrainę, też należy liczyć się z tym, że znaczne jej połacie, zwłaszcza lewobrzeżnej, są w dużym stopniu zrusyfikowane. Dlatego też nalegaliśmy – i nasze oświadczenia w tej sprawie były drukowane w „Kontynencie” – żeby w tych sprawach zorganizować plebiscyt. Nie należy żądać, aby granice Ukrainy przebiegały tak, jak oni je sobie wyobrażają – jest to sprawa woli ludności. Istnieje cały szereg obwodów, które chcą należeć do Rosji, czują się związane z Rosją i to należy koniecznie uregulować.” Nic takiego nie nastąpiło.

Jednak wyniki kolejnych wyborów pokazywały, że diagnozy Giedroycia były słuszne. Przedstawiciele oligarchicznych klanów, które zdominowały życie polityczne na Ukrainie uzyskiwali poparcie wyborcze w zależności od swojej geopolitycznej orientacji i pokrywało się ono z cywilizacyjno – językowo – geograficznym podziałem wskazanym przez wybitnego Polaka. Próbą uregulowania tej kwestii były porozumienia mińskie zakładające autonomię wschodnich obwodów, zostały jednak zawarte zbyt późno, bez dobrej wiary i w okolicznościach, które rozwiązanie konfliktu czyniły praktycznie niemożliwym. Wymagałoby to bowiem zarówno kultury politycznej pozwalającej działać z umiarem i na długą metę od samych Ukraińców jak i zgodnego działania mocarstw.

Zamiast tego mieliśmy do czynienia z bezprecedensową w cywilizowanym świecie dyskryminacją językową, religijną i narodowościową mniejszości zorientowanej na Rosję, cynicznie podsycaną i wykorzystywaną przez eksponentów atlantyckiego bieguna geopolitycznego. Symbolicznym odzwierciedleniem obu tych zjawisk w praktyce było rozdawanie przez amerykańską sekretarz stanu Viktorię Nuland ciasteczek nacjonalistycznym bojówkarzom w czasie kijowskiego majdanu i masakra bezbronnych zwolenników orientacji prorosyjskiej w Odessie. Ukraińscy nacjonaliści nie byli w stanie wyjść poza ramy swojej ideologii, a Zachód uznał, że nie musi respektować zasady niepodzielności bezpieczeństwa mówiącej o tym, że bezpieczeństwo jednego państwa nie może się budować kosztem bezpieczeństwa innych państw.

2/ Kłamstwo drugie głoszone przez stronnictwo ukraińskie w Polsce polega na przypisywaniu Rosji równie przyrodzonej jak rzekome parcie na zachód skłonności do „niedotrzymywania umów”. Najczęściej przywołuje się w tym kontekście memorandum budapesztańskie z 1994 r. o poszanowaniu i respektowaniu granic Ukrainy w zamian za przekazanie Rosji arsenału nuklearnego. Pomija się zupełnie kontekst i argumentację rosyjską, która odpowiada na te zarzuty przywołując wielokrotne zapewnienia składane przez przywódców Zachodu jeszcze Michaiłowi Gorbaczowowi o tym, że NATO nie będzie się rozszerzać na wschód. Potem nastąpiły agresja NATO na Jugosławię i inspirowany z zewnątrz rozpad tego państwa, popieranie separatyzmu i terroryzmu czeczeńskiego, uznanie niepodległości Kosowa, atak Gruzji na Osetię Południową i rosyjski kontyngent rozjemczy. Zachód dokonał też pod fałszywymi pretekstami agresji na tradycyjnych sojuszników Rosji na Bliskim Wschodzie i w północnej Afryce.

W takim kontekście międzynarodowym i w sytuacji prześladowania rosyjskiej mniejszości na Ukrainie, przy nawet minimalnej znajomości historii Zachodu twierdzenia o zasadniczej i typowo rosyjskiej skłonności do niedotrzymywania umów brzmią groteskowo. Rosja jest sygnatariuszem tysięcy porozumień międzynarodowych i ich sygnatariusze ani się na Rosję nie skarżą ani nie wzbraniają przed podpisywaniem kolejnych. Z kolei stosowana na ogromną skalę przez Zachód polityka sankcji i zamrażania aktywów jak najbardziej wyczerpuje cechy postępowania niezgodnego z zawartymi porozumieniami i burzącego międzynarodowe zaufanie.

3/ Trzeci fałsz stosowany przez stronnictwo ukraińskie z największą natarczywością głosi, że Rosja po pokonaniu Ukrainy zamierza zaatakować NATO i dojść nawet do Portugalii, a taka sytuacja oznacza, że „Ukraina walczy za nas” i ogromne nakłady jakie Polska ponosi żeby ją wspierać są inwestycją w nasze bezpieczeństwo. Te same kręgi głoszą jednocześnie, że Rosja przegrywa wojnę, że lada chwila się rozpadnie, a na froncie jedyne co jej się udaje to porywanie dzieci i bombardowanie obiektów cywilnych. Odkładając na bok wymogi propagandy w czasie wojny trzeba dodać, że nie kto inny niż sam Sekretarz generalny NATO Mark Rutte w listopadowym wystąpieniu br. wyliczał precyzyjnie przewagi państw sojuszu nad potencjałem rosyjskim, a sukcesy rosyjskie w ostatnich miesiącach dalekie są od decydujących i mających wymiar wykraczający poza naznaczone dużymi ofiarami zajmowanie kilku spornych obwodów. Jednak obok uderzającej sprzeczności w przytoczonej narracji nikt nie zadaje kluczowego dla analizy takiego scenariusza pytania o to, dlaczego Rosja miała by uderzać na Zachód przez Zadnieprze będąc obecna na granicy polsko – białoruskiej i w obwodzie kaliningradzkim, a przede wszystkim dlaczego nie zrobiła tego gdy na Ukrainie rządziła sprzyjająca Rosji Partia Regionów, która notabene szukała acz bez odzewu dróg do porozumienia z Polską jako przeciwwagi dla wpływów banderowskich.

4/ Fałsz czwarty łączy się z fałszem trzecim. Głosi on, że Ukraina „walczy za nas” nie tylko w sensie czysto militarnym, ale także „w obronie wspólnych wartości” jakie ponoć dzieli z Polską i z całym Zachodem. Koreluje to z jednoczesnym odczłowieczaniem Rosjan i kreowaniem Rosji na imperium zła, z którego to quasi religijnego oskarżenia wycofał się nawet Ronald Reagan. Tymczasem tezie o jakiejś zasadniczej i pozytywnej na korzyść Ukrainy różnicy z Rosją przeczą wszelkie liczby i obserwacje od statystyki morderstw, poprzez liczne powiązania oligarchów z obu krajów, gigantyczną korupcję, prześladowanie i mordowanie oponentów politycznych.

Natomiast teza, że Polaków miałyby łączyć wspólne wartości z narodem gloryfikującymi banderowskich zwyrodnialców i odmawiającym ekshumacji ich polskich ofiar, zakrawa na szyderstwo i wiarę w hipotetyczną sytuację, w której Żydzi poczuwaliby się do duchowej wspólnoty z Niemcami, podczas gdy ci wznosili by pomniki Hitlera. Ostatnie skandale korupcyjne są tylko wierzchołkiem góry lodowej przykrywającym kłębowisko gangsterskich układów i interesów. W sytuacji ogromnego kryzysu Zachodu i analogicznych skandali w UE włączenie do niej takich struktur i mniejszości wychowanej w takim środowisku może tylko przyspieszyć katastrofę zachodniej Europy, wzmacniając destrukcyjne elementy jakie toczą nią samą. Być może na Kremlu „strzelałyby z tego powodu korki od szampana”.

5/ Fałsz piąty głosi, że rosyjska propaganda w dużej mierze kształtuje polskie myślenie, a jakiekolwiek wskazywanie na sprzeczne interesy Polski i Ukrainy czy mówienie prawdy o historii, to działanie pod jej wpływem. Panczenko, Arleta Bojke i dr Daniel Szeligowski z PISM w czasie debaty z Rafałem Otoka – Frąckiewiczem zapytani o rosyjskie media w Polsce umieli wymienić tylko nieistniejący od kilku lat Sputnik, po czym gładko przeszli do zagrożeń jakie dla słabych polskich umysłów niesie Internet ze swoją wolnością wypowiedzi i argumentacji.

Tymczasem nawet pobieżna znajomość największych internetowych mediów nad Wisłą, popularność proukraińskich blogerów i historyków wskazuje, że teza o rosyjskiej propagandzie, która rzekomo dominuje w polskim internecie jest zupełnie fałszywa, jeśli nie absurdalna. Dlatego Polscy patrioci, którzy bronią polskich interesów i wartości nie spotykają się z argumentami, ale z wyzwiskami w rodzaju „pożyteczny dla Rosji idiota” albo „zdrajca”. Z tym brakiem argumentów współgra narastająca fala zastraszania i pełzającego quasi faszystowskiego terroru wobec osób i partii starających się bronić polskiego interesu – od aresztów za wpisy w internecie, poprzez zastraszanie właścicieli sal na spotkania, czy domaganie się delegalizacji partii reprezentujących stronnictwo polskie.

6/ Fałsz szósty, w którym pozostałe są zanurzone i na którym się opierają to tzw. wiedza wszystkich normalnych ludzi na temat historii relacji polsko – rosyjskich, na temat tego że „wiadomo”, że Rosja jest naszym wrogiem i to odwiecznym, a nie jak mówił na poprzednim etapie obecny szef MSZ „trudnym geopolitycznym rywalem”. To cały szereg fałszów i uproszczeń o odwiecznym rosyjskim imperializmie i „carskim ucisku”. Mamy tu do czynienia z paradoksem, w którym te same osoby krytykujące imperializm jako taki oraz utożsamiające  Rosję z komunizmem posługują się stosunkowo nowym leninowskim wartościowaniem imperializmu jako wcielenia zła i ostatniego stadium kapitalizmu. Dochodzi do tego kompletne ignorowanie i lekceważenie rosyjskich gestów i inicjatyw po 1989 r. czego najlepszym przykładem jest postawa w sprawie Katynia i propozycja wspólnej uroczystości ku czci ofiar sowieckiego totalitaryzmu z udziałem Aleksandra Sołżenicyna i przywódców obu państw. Wszystkie te inicjatywy były odrzucane w sposób obraźliwy dla Rosjan przez stronę polską.

Póki nie jest za późno

Stronnictwo Ukraińskie w Polsce dzięki takiej narracji i takiemu klimatowi intelektualno – psychicznemu uzyskało bazę dla realizacji swoich celów politycznych. Najważniejszym z nich jest niedopuszczenie do normalizacji stosunków polsko – rosyjskich i narzucenie polskiej opinii publicznej „myślowo emocjonalnych  gotowców” o rzekomej odwiecznej wrogości i trwającym ponoć stanie wojny z Rosją. Jednak ponieważ oczekujący latami na rutynowe zabiegi medyczne Polacy w 2025 r. mogliby nie uwierzyć, że to dlatego, że są na wojnie, to słowo wojna opatruje się coraz to nowymi przymiotnikami w rodzaju hybrydowej, informacyjnej, kognitywnej, a nawet dywersji dokonywanej przez Rosję, o czym świadczyć ma to, że nie dokonują jej Rosjanie tylko zwerbowani przez perfidnych Mongołów naiwni Ukraińcy. Drugi cel to wymuszenie jak najwyższych świadczeń czy to gospodarczych czy to militarnych, a najlepiej wciągnięcie Polski do wojny, o czym po zakończeniu swojej prezydentury z rozbrajającą dezynwolturą poinformował Andrzej Duda, ale jego wyznanie zostało w polskiej infosferze szybko zepchnięte na dalszy plan.

Zjawiska powyższe świadczą, że o ile nie dojdzie do masowej reemigracji Ukraińców z Polski to zakorzeni się nad Wisłą mniejszość, i stronnictwo polityczne mające własne, sprzeczne z polską racją stanu cele, a dodatkowo żywiące coś co w socjologii nazywa się złą wiarą polegającą na wypychaniu ze świadomości niewygodnych faktów z własnej historii i kultywowania resentymentu wobec gospodarzy. Prawidła geopolityki potwierdzone historią każą przewidywać, że stronnictwo ukraińskie będzie się orientować przede wszystkim na Niemcy czy to podpięte pod unijną gałąź globalizmu czy też na odrodzony niemiecki nacjonalizm. W połączeniu z siłą ukraińskiej armii, z niemieckimi zbrojeniami i napływem do polski ogromnych ukraińskich kapitałów zgromadzonych w wyniku korupcji stanowi to dla Polski egzystencjalne zagrożenie. Najwyższy czas zdać sobie z tego sprawę i pracować nad jego neutralizacją na wszystkich poziomach.

Olaf Swolkień Myśl Polska, nr 51-52 (21-28.12.2025)

Ukraińskie śmieci zalewają Polskę

Ukraińskie śmieci zalewają Polskę.

Na granicy wykryto nielegalny proceder

pch24.pl/ukrainskie-smieci-zalewaja-polske-na-granicy-wykryto-nielegalny-proceder

(fot. Pixabay)

Lubelska Krajowa Administracja Skarbowa zatrzymała na kolejowym przejściu granicznym w Dorohusku prawie 1,5 tys. ton odpadów. Główny Inspektorat Ochrony Środowiska w Warszawie potwierdził, że przewóz był nielegalny. 35 wagonów towarowych z odpadami wróciło na Ukrainę.

Funkcjonariusze skontrolowali 35 wagonów pociągu towarowego z Ukrainy. Jak przekazała rzeczniczka prasowa Krajowej Administracji Skarbowej st. asp. Justyna Pasieczyńska, z dokumentów przedstawionych do odprawy celnej w Dorohusku wynikało, że pociągiem przewożone jest prawie 1,5 tys. ton „złomu stalowego – odpad luzem”.

Podczas kontroli towaru funkcjonariusze stwierdzili, że w wagonach nie ma jedynie złomu, ale jest to mieszanka różnych odpadów, m.in. zużyte części samochodowe, pianki montażowe, kable, odpady z materiałów włókienniczych i tworzyw sztucznych.

„Odbiorca towaru nie miał wymaganych zezwoleń na przetwarzanie odpadów” – zaznaczyła Pasieczyńska.

Dodała, że wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska potwierdził, że przewożony towar to mieszanka różnych odpadów, dla której nie jest możliwe jednoznaczne ustalenie kodu taryfy celnej.

Lubelska KAS skierowała do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Towar, decyzją prokuratury, został zawrócony na Ukrainę.

Proceder nielegalnego przewożenia do Polski śmieci z Ukrainy nie jest czymś nowym. Już w 2020 r. Naczelna Izba Kontroli alarmowała, że istnieje spore ryzyko, iż część odpadów zamiast przejeżdżać przez Polskę tranzytem, nigdy nie opuszcza naszego kraju i zasila obecne lub nowe nielegalne składowiska. Według danych NIK, między styczniem 2015 r. a czerwcem 2019 r., zaledwie 8 proc. transportów zostało poddanych szczegółowej kontroli.

Źródło: PAPpap logo / nik.gov.pl

Światełko w tunelu?

Światełko w tunelu?

Stanisław Michalkiewicz (www.magnapolonia.org)    18 grudnia 2025

michalkiewicz

Po przyzwoleniu, jakiego w marcu 2023 roku udzielił amerykański prezydent Józio Biden ówczesnemu niemieckiemu kanclerzowi Olafowi Sholzowi, by Niemcy, w nagrodę za dobre sprawowanie, tzn. – za zerwanie strategicznego partnerstwa z Rosją, urządzali sobie Europę po swojemu, wydawało się, że nie ma ratunku, że zostaliśmy wepchnięci na równię pochyłą, na końcu której jest Generalna Gubernia, albo i coś gorszego. Dodatkową przygnębiającą poszlaką, wskazującą, że wypadki zmierzają w tym właśnie kierunku, była inicjatywa Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje, by znowelizować traktat liz boński. Ta nowelizacja, którą w ubiegłym roku rekomendował Parlament Europejski, ma objąć 270 punktów – ale najważniejsze wydają się trzy.

Po pierwsze – likwidacja prawa weta – co oznacza, że członkowskie bantustany mogą być zmuszone do robienia czegoś, co wcześniej uznały za sprzeczne ze swoim interesem państwowym. Po drugie – zmniejszenie liczebności Rady Europejskiej z 27 do 15 członków – co oznacza, że prawie polowa członkowskich bantustanów będzie pozbawiona uczestnictwa w organie władzy prawodawczej UE – bo to Rada Europejska, a nie Parlament Europejski ma w UE władzę prawodawczą. Wreszcie – po trzecie – przekazanie do wyłącznej kompetencji UE 65 obszarów decyzyjnych. Wszystko to składa się na wizję IV Rzeszy – zresztą całkowicie zgodną z wizją Adolfa Hitlera, który w roku 1943, na spotkaniu z gauleiterami powiedział m.in, że „małe państwa” nie mają w Europie racji bytu, bo tylko Niemcy potrafią Europę prawidłowo zorganizować.

Wydawało się zatem, że nie ma rady – musimy ześliznąć się do poziomu Generalnego Gubernatorstwa, a więc – rodzaju niemieckiej kolonii w IV Rzeszy tym bardziej, że Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje nawet nie ukrywała, że w tym właśnie celu posłała tu obywatela Tuska Donalda na stanowisko tubylczego premiera.

Na domiar złego, nowa administracja amerykańska pod przewodnictwem prezydenta Trumpa sprawiała wrażenie, że podtrzymuje przyzwolenie udzielone Niemcom przez prezydenta Józia Bidena i pod pretekstem zmuszenia Europy do wzięcia sprawy swojej obronności we własne ręce, godzi się na oddanie jej Niemcom w arendę. Taki obrót spraw byłby dla Niemiec prawdziwym darem Niebios, bo przecież od 1990 roku stały się one wyznawcami doktryny „europeizacji Europy”, a więc cierpliwego i metodycznego, chociaż delikatnego, wypychania Ameryki z europejskiej polityki oraz zwolennikami europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO, dzięki którym spełniłyby swoje marzenie o położeniu palca na francuskim atomowym cynglu.

To wrażenie w ostatnich tygodniach nabrało, można powiedzieć, ciała, wskutek ogłoszenia nowej amerykańskiej doktryny, w której Rosja nie jest już uznana za „zagrożenie”, a Europa najwyraźniej została pozostawiona sama sobie – ale to oznaczało tylko tyle, że Ameryka godzi się na oddanie jej Niemcom w arendę. To przygnębiające wrażenie zostało wzmocnione zapowiedzią wprowadzenia regulacji o zwalczaniu antysemityzmu i „wspieraniu życia żydowskiego” w Polsce – co zapowiada z jednego strony terror wobec tubylców, a z drugiej – system przywilejów dla Żydów, dzięki czemu będą oni mogli bezpiecznie, to znaczy – bez obawy jakichś polskich nieprzyjaznych gestów, przystąpić do realizowania programu żydowskich roszczeń majątkowych wobec Polski dotyczących tzw. własności bezdziedzicznej. Oznaczało to, że w Generalnej Guberni nadzór nad mniej wartościowym narodem tubylczym Niemcy powierzą Żydom, którzy staną się dla tubylców rodzajem Herrenvolku. Towarzyszące tym przygotowaniom wydarzenia w postaci rozpoczęcia procesu Grzegorza Brauna oraz zapowiedzi delegalizacji Konfederacji Korony Polskiej, jak tylko vaginet obywatela Tuska Donalda obsadzi Trybunał Konstytucyjny stosowną agenturą, a potem – delegalizacji pozostałych Konfederacji – nie pozostawiały złudzeń.

W świetle tego wszystkiego słowa pocieszenia ze strony amerykańskiego ambasadora w Warszawie, pana Róży, brzmiały prawie ironicznie i wyglądały na komplementy pod adresem Polski – komplementy, które Ameryki nic przecież nie kosztują. Aliści w dniach ostatnich media przyniosły informację o drugiej części amerykańskiej doktryny strategicznej, z której wynika niemal exressis verbis, że USA nie porzuciły myśli o dekompozycji Unii Europejskiej, czyli zablokowaniu albo przynajmniej terytorialnym zredukowaniu IV Rzeszy. Można było się tego domyślać, po wystąpieniach Elona Muska, za które Książę-Małżonek wysyłał go nawet na Marsa – ale dzięki tej publikacji zyskaliśmy pewność. Skoro Ameryka próbuje wznowić ściślejszą współpracę z Włochami, Austrią, Węgrami i Polską, to znaczy, że nawiązuje do koncepcji Heksagonale – ale uzupełnionego i poprawionego – ze Stanami Zjednoczonymi, jako protektorem tego przedsięwzięcia.

Wypada tedy przypomnieć, że pod koniec lat 80-tych państwa Europy Środkowej, w obliczu ewakuacji imperium sowieckiego z tej części kontynentu, postanowiły wziąć sprawę swojej niepodległości we własne ręce i na spotkaniu w Budapeszcie w roku 1989, podpisały porozumienie o politycznej współpracy, zwane potocznie od czworga sygnatariuszy (Włoch, Austrii, Węgier i Jugosławii) „Quadragonale”. Do tego porozumienia dołączyła – jeszcze przed aksamitnym rozwodem – Czechosłowacja – jako piąty sygnatariusz, stąd Quadragonale przekształciło się w Pentagonale – oraz Polska jako sygnatariusz szósty – wobec czego Pentagonale przekształciło się w Heksagonale. Ale Niemcy, które od 1990 roku odzyskały w Europie swobodę ruchów, natychmiast przystąpiły do wysadzania Heksagonale w powietrze i za cel pierwszego ataku obrały Jugosławię, która miała być bałkańskim filarem Heksagonale. Doszło tam – jak pamiętamy – do rozpętania krwawej wojny domowej, a pozostali sygnatariusze widząc co grozi za politykowanie za niemieckimi plecami, natychmiast się od tego projektu zdystansowały i odtąd Niemcy wypełniają próżnię po ewakuacji imperium sowieckiego, rozszerzając na wschód Unię Europejską, której są politycznym kierownikiem.

W lipcu 2017 roku Donald Trump podczas swego pobytu w Warszawie powiedział, że „projekt Trójmorza” bardzo mu się podoba i USA będą go „wspierały” O co chodzi? Ano – o Heksagonale, tylko uzupełnione i poprawione – z Ameryką, jako protektorem. Wygrana Józia Bidena i rozpętanie wojny na Ukrainie sprawiło, że ten pomysł sprawiał wrażenie odesłanego do lamusa – ale oto obecnie powraca on i to nie w postaci luźno rzuconego zdania – ale elementu ogłoszonej właśnie amerykańskiej doktryny strategicznej. I co Polska na to?

Niestety nie wygląda na to, by Polska była gotowa na podjęcie tej inicjatywy. Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda wykonuje zadanie doprowadzenia Polski do Generalnej Guberni – ale i Naczelnik Państwa, uważający się za tęgiego strategosa, dał się omotać żydowskiemu, kijowskiemu komikowi i doprowadził do całkowitego zamrożenia stosunków z Węgrami do tego stopnia, że prezydent Nawrocki splamił mundur na samą myśl o s;potkaniu z węgierskim premierem. Jedyna tedy nadzieja w Konfederacjach – o ile BND nie zdąży wcześniej doprowadzić do ich delegalizacji, a Ameryka nie kiwnie palcem by doprowadzić do przesilenia rządowego w Polsce.

Stanisław Michalkiewicz

„Najbardziej ponura Chanuka” Agaty Passent. Co się stało?

„Najbardziej ponura Chanuka” Agaty Passent. Co się stało?

Anna Nowogrodzka-Patryarcha

https://pch24.pl/najbardziej-ponura-chanuka-agaty-passent-co-sie-stalo

Zakończenie „wieloletniej tradycji” obchodów Chanuki w Pałacu Prezydenckim przez Karola Nawrockiego wywołało w Polsce falę komentarzy. Wśród krytycznych opinii w mediach społecznościowych szczególnie zwraca uwagę wpis Agaty Passent, dziennikarki i felietonistki żydowskiego pochodzenia, która w instagramowym wpisie stwierdziła: „Z wielu powodów trwa dla mnie najbardziej ponura Chanuka od dekad”. Co stało się powodem takiego jej odczucia?

Nie milkną echa decyzji Karola Nawrockiego o rezygnacji z wieloletniej [??? md] tradycji obchodów Chanuki w prezydenckiej rezydencji. W debacie publicznej nie zabrakło głosu przedstawicieli rodzimej lewicy, którzy w innych okolicznościach z uporem maniaka propagują ideę świeckości państwa. Wyjątkowo nieprzychylnie do aktu woli prezydenta Nawrockiego odniósł się na kanale Polsat News europoseł Robert Biedroń, argumentując, że Chanuka jest „świętem upamiętniającym zwycięstwo dobra nad złem”. Trudno ocenić, czy w pełni rozumiał sens wypowiadanych słów. Oznaczałoby to, że ceni sobie wartości takie jak: walka o wiarę czy odwaga stawania w obronie własnej tożsamości. Wygląda jednak na to, że wspomniane kategorie Biedroń uznaje jako pozytywne jedynie w kontekście dążeń narodu żydowskiego, ale już niekoniecznie w odniesieniu do najgłębszych aspiracji chrześcijan.

Krytyce działań przywódcy państwa towarzyszyła – a jakżeby inaczej – przestroga przed ich możliwym wpływem na szerzenie się postaw antysemickich. W podobnym duchu, choć w zdecydowanie delikatniejszy sposób, wypowiedział się urzędujący w Polsce ambasador USA. Praktykujący judaizm Thomas Rose wyraził jedynie ubolewanie z powodu zerwania z tradycją obchodów Chanuki w Pałacu Namiestnikowskim. Wskazał jednocześnie na głębsze znaczenie żydowskiego święta. Przy tym właśnie ostrzegł przed negatywnymi konsekwencji pewnych postaw na życie wyznawców religii mojżeszowej, odnosząc się do niedawnej strzelaniny na australijskiej plaży, w wyniku której śmierć poniosło kilkunastu świętujących Chanukę Żydów.

W otwartym tonie sprawę skomentowała żydowskiego pochodzenia polska germanistka, dziennikarka i felietonistka, Agata Passent. Na instagramomowym koncie udostępniła wpis, w którym czytamy: „Z wielu powodów trwa dla mnie najbardziej ponura Chanuka od dekad. Wiadomo, że mizerna nisza obchodzi to święto w Polsce, więc nigdy nie miałam złudzeń, że ktoś zauważa tę mniejszość wśród innych Polaków. Lecz jestem kompletnie zaskoczona, że pan Prezydent odwołał zapalanie chanukowych świec w pałacu. Po pierwsze to mężczyzna wysportowany, postawny – na trudne czasy, gdy liczą sie też argumenty siły. Tymczasem przestraszył się malutkiego gaśniczego. Po drugie miał być patriotą stawiającym opór rosyjskiej agresji. Szybko poszło. Na szczęście jestem optymistką i wierzę, że oliwy nam jeszcze starczy na wieki. Nie ma co się obrażać – duży chłop nie zawsze równa się odważny i uczciwy. Trzymajmy się naszych światełek” (cyt. w oryg.).

Niezmiernie trudno zrozumieć wewnętrzny smutek autorki przywołanych słów. To tak, jakby chrześcijanie mieszkający w Izraelu nie mogli cieszyć się Bożym Narodzeniem, tylko dlatego, że przedstawiciel władz państwowych nie zapalił symbolicznych świec adwentowych w swojej rezydencji. Dziwić może też „kompletne zaskoczenie” Passent na wieść o decyzji Karola Nawrockiego. Jeszcze jako kandydat na urząd głowy państwa Nawrocki zadeklarował dystans wobec zwyczaju zapalania chanukowych świec. Owo „kompletne zaskoczenie” należy zatem odczytywać w bardziej zniuansowanym znaczeniu: gest urzędującego prezydenta pokazał, że traktuje on poważnie słowa wypowiedziane w czasie kampanii, co mogło wprowadzić niektóre wpływowe środowiska w stan podwyższonej gotowości.

Na tym etapie prezydentury Karola Nawrockiego nie sposób jednoznacznie stwierdzić, czy decyzja o rezygnacji z obchodów żydowskiego święta w Pałacu Prezydenckim jest ukłonem w stronę prawicowego elektoratu, czy mamy do czynienia z człowiekiem respektującym nauczanie Kościoła. W świetle ukazanych w Nim prawd, Chrystus jest prawdziwą Świątynią, a Jego Wcielenie – prawdziwym poświęceniem Świątyni. Nie potrzebujemy więc zewnętrznych rytuałów, aby celebrować chanukę: Eucharystia, modlitwa, dobre uczynki i sprawiedliwe działania w świecie wypełniają tę samą funkcję, co Chanuka dla Żydów – to jest przynoszą poświęcenie i światło w ciemności. Warto wiedzieć, że przyjęcie takiej perspektywy w kwestii uczestnictwa w żydowskich obrzędach wiąże się automatycznie z nieprzychylną – mówiąc oględnie – reakcją środowisk skupionych wokół ruchu chasydzkiego spod znaku Chabad-Lubawicz, współorganizatorów pierwszych ceremonii zapalania chanukowych świec w Sejmie, stąd rodzi się pytanie o rzeczywiste motywy omawianej decyzji Karola Nawrockiego.

Wydaje się bardziej prawdopodobne, że za deklarowaną przez Prezydenta „powagą w traktowaniu wartości chrześcijańskich” stoi decyzja o rezygnacji z gestów, które mogą być odbierane jako symboliczny ukłon wobec środowisk żydowskich. Może to wynikać zarówno z chęci budowania spójnego wizerunku polityka realizującego swoje zapowiedzi, jak i przyciągnięcia, utrzymania, a tym samym powiększenia grupy przyszłych wyborców. Niewykluczone, że takim działaniom przyświeca autentyczna potrzeba zachowania wewnętrznej integralności i wierności własnym przekonaniom. Jednak do sytuacji, w której najważniejszy urząd w państwie polskim sprawuje człowiek kierujący się w swoich poczynaniach autonomią, wpływowe środowiska różnych nacji nie są przyzwyczajone.

Być może z tego właśnie powodu Agata Passent obchodzi w tym roku „najbardziej ponurą Chanukę od dekad”. Już wiadomo, że Karol Nawrocki pod pewnymi względami nie będzie przywódcą na wzór poprzedników. Czas jednak pokaże, czy kierowane pod adresem pierwszego obywatela RP słowa Passent: „to mężczyzna wysportowany, postawny – na trudne czasy, gdy liczą się też argumenty siły” były typową dla frustratów złośliwością, czy trafnym opisem stylu urzędowania nowego prezydenta.

Anna Nowogrodzka-Patryarcha

Polska pod butem sługusów Kijowa

Pod butem sługusów Kijowa

Mateusz Piskorski https://myslpolska.info/2025/12/18/pod-butem-slugusow-kijowa/

Prof. Aleksandr Butiagin to archeolog, na co dzień pracujący w najbardziej znanym petersburskim muzeum – Ermitażu. Jego dorobek naukowy budzi szacunek na całym świecie.

Zajmuje się przede wszystkim starożytnością ze szczególnym uwzględnieniem wpływów i artefaktów helleńskich. Ostatnio wygłaszał cykl wykładów na temat Pompejów. 1 grudnia wystąpił w Pradze. 2 grudnia wygłosił wykład o Pompejach w Amsterdamie. 4 grudnia o ostatnich dniach Pompei opowiedzieć miał w Warszawie, by w kolejnym dniu udać się do Belgradu. Jego publikacje naukowe są cytowane w najbardziej renomowanych pismach naukowych. Od 1999 roku zajmował się wykopaliskami i badaniami archeologicznymi na Krymie, niezależnie od przynależności państwowej tego półwyspu.

Władze Czech i Holandii nie tworzyły żadnych przeszkód dla jego działalności naukowej. Wykłady rosyjskiego uczonego cieszyły się sporym zainteresowaniem nie tylko w gronie specjalistów, ale także szerszych odbiorców zainteresowanych popularyzowaną przez niego dziedziną nauki i jej dokonaniami. Butiagin nigdy nie angażował się politycznie, ani nie wypowiadał na temat konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. W Unii Europejskiej przebywał całkowicie legalnie i nie zajmował się żadną podejrzaną działalnością.

Polskie służby pochwaliły się, że zatrzymały i aresztowały go przed śniadaniem w jednym z warszawskich hoteli. Trafił na 40 dni do aresztu, gdzie oczekiwać ma na decyzję o ekstradycji na Ukrainę. Ukraińcy oskarżają go o nielegalne prace wykopaliskowe w Kerczu na Krymie. Nielegalne, bo prowadzone po przyłączeniu półwyspu do Rosji w 2014 roku. W ukraińskim areszcie grozi mu śmierć lub tortury. W najlepszym wypadku trafi do zasobów zakładników przetrzymywanych przez Kijów w celu wymiany ich z Rosją na jeńców ukraińskich.

Polskie służby przekraczają nie po raz pierwszy pewną granicę. Wcześniej zresztą przekraczały ją również w stosunku do własnych obywateli. Janusz Niedźwiecki spędził cztery lata w areszcie „tymczasowym” podejrzany i oskarżony o współpracę z legalnymi partiami opozycyjnymi na Ukrainie. Niżej podpisany również spędził w areszcie prawie trzy lata na podstawie zarzutów podyktowanych polskim organom przez ukraińskie źródła, przede wszystkim Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy.

Tak – chodzi o tą samą służbę (SBU), która dokonywała zamachów terrorystycznych, przestępstw, zabójstw i stała za represjami wobec zwykłych Ukraińców. Tą samą, od której order z przygłupim uśmiechem przyjmował redaktor naczelny PiSowskiej „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz. Potraficie wyobrazić sobie, że ktokolwiek z polskich dziennikarzy, polityków czy osób publicznych przyjmuje odznaczenie od rosyjskiej FSB czy białoruskiego KGB? Nie. I słusznie – praktyka nagradzana przez obce służby specjalne wygląda jak jakaś aberracja i stanowi bezpośrednie, publiczne przyznanie się do współdziałania z obcym wywiadem. Czy Sakiewicz usłyszał w tej sprawie zarzuty? Nie – był hołubiony przez partię rządzącą, karmiony niczym tucznik kolejnymi zamówieniami reklam z państwowych spółek dla jego szmatławca.

Przejdźmy jednak na poziom nieco bardziej ogólny. Ukraina podporządkowała sobie różnymi sposobami polską klasę urzędniczą, polityczną i organy ścigania. SBU może dokonać zamówienia zatrzymania i aresztowania dowolnego człowieka – zarówno Polaka, jak i obywatela państw trzecich. To sytuacja skrajnie niebezpieczna. Oto bowiem obca służba znana z nadużyć, korupcji i zbrodni wysługuje się swoimi pachołkami w kraju sąsiednim, teoretycznie demokratycznym i praworządnym.

W efekcie każdy z nas może we własnym kraju paść ofiarą współpracowników służb ukraińskich ulokowanych wśród naszych polityków, prokuratorów czy w służbach specjalnych. Wszyscy doskonale o tym wiedzą, również w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Pewnie część polskich funkcjonariuszy się nawet jakoś buntuje, ale tylko wewnętrznie, bo to w końcu służby mundurowe oparte na dyscyplinie.  W czasach rządów PiS ówczesny rzecznik prasowy MSZ określił nas wszystkich mianem „sług Ukrainy”. Jest gorzej. Władze polskie odgrywają rolę poślednich sługusów kijowskich siepaczy spod najciemniejszej gwiazdy. Gotowe są wykonać ich najbardziej głupie, bezprawne zamówienia i zlecenia.

Jakie są ich motywy? Nie wiemy. Niektórzy wskazują na tzw. aferę podkarpacką i kompromitujące materiały, jakie SBU ma mieć na polską klasę polityczną. Sam słyszałem też przed laty od Ukraińców o zachowaniu niektórych polskich polityków odwiedzających Kijowski majdan. Wielu z nich prowadziło nie tylko bujne życie towarzyskie w obcej stolicy, ale też zapewne prowadziło intratne rozmowy biznesowe.

Jednym słowem: sprawa Butiagina pokazuje po raz kolejny w jakim miejscu znajduje się dziś nasze państwo. Jego struktury bez obrzydzenia gotowe są do wykonywania najbardziej absurdalnych zleceń płynących od decydentów zza naszej południowo-wschodniej granicy. Polska nie raz w swej historii ulegała potężnej sile ościennych mocarstw. Teraz jednak ulega presji rozpadającego się, pogrążonego w chaosie i skorumpowanego do szpiku kości kraju, który w obecnej formule stanowi zagrożenie nie tylko dla własnych obywateli, lecz również dla mieszkańców państw ościennych.

Mateusz Piskorski

Myśl Polska, nr 51-52 (21-28.12.2025)

Ścierwo zalega i blokuje polską scenę polityczną. O pakt senacki.

TYLKO U NAS. Grzegorz Braun komentuje wyniki sensacyjnego sondażu. „Życzę stanięcia w prawdzie. Ścierwo zalega i blokuje polską scenę polityczną” [VIDEO]

17.12.2025 grzegorz-braun-komentuje-wyniki-sensacyjnego-sondazu-zycze-staniecia-w-prawdzie-scierwo-zalega

Grzegorz Braun
NCZAS.INFO | Grzegorz Braun. / foto: PAP

Sytuacja się urealnia – komentuje w rozmowie z Tomaszem Sommerem prezes Konfederacji Korony Polskiej Grzegorz Braun wyniki najnowszego sondażu, w którym jego partia notuje dwucyfrowy wynik i po raz pierwszy wyprzedza Konfederację Wolność i Niepodległość.

Z najnowszego sondażu przeprowadzonego przez Ogólnopolską Grupę Badawczą wynika, że w Sejmie znalazłyby się tylko cztery partie. Poza POPiS-em są to obie Konfederacje – ta Mentzena i Bosaka oraz Brauna.

Różnica jest jednak taka, że Korona (11,18 proc.) po raz pierwszy wyprzedza Konfederację WiN (10,67 proc.) i wskakuje na trzecie miejsce.

CZYTAJ WIĘCEJ: SONDAŻ. Korona Brauna wyprzedza Konfederację. Tylko cztery partie w Sejmie.

Wyniki sondażu w rozmowie z Tomaszem Sommerem prosto z Brukseli skomentował Braun. – Sytuacja się urealnia, przyjmuję to oczywiście z właściwą rezerwą. Wzywam zwłaszcza wszystkich sympatyków i wszystkich działaczy szerokiego Frontu Gaśnicowego: po prostu trzeba pracować, a nie ekscytować się, egzaltować sondażami. Sondaże to nigdy nie jest żadna gwarancja, to jest zaledwie promesa, żeby te promesę podjąć, trzeba ciężko pracować – mówił polski poseł do Parlamentu Europejskiego.

Jeden z wątków rozmowy dotyczył ewentualnego paktu senackiego na szeroko rozumianej prawicy. W jednomandatowych okręgach wyborczych, a takie obowiązują w wyborach do Senatu, nie da się wygrać wystawiając kilku kandydatów, gdy przeciwnik – obóz Tuska i reszty – wystawi wspólnego kandydata.

Sytuacja zaczyna się urealniać – powtórzył raz jeszcze Braun, który jeszcze do niedawna w ogóle nie był brany przez PiS pod uwagę w konstruowaniu „prawicowego paktu senackiego”. Tymczasem okazuje się, że układ sił znacznie się zmienił. Jaki przekaz do PiS-u ma Braun?

Nie życzę przecież źle wyborcom, którzy dotąd bezalternatywnie darzyli zaufaniem PiS i całą formację, która przez ostatnie osiem lat tak bardzo zawiodła ich oczekiwania. Z tej katastrofy ocaleją jacyś rozbitkowie, a ja nie zamierzam ich dobijać ani cieszyć się skalą ich klęski. Wręcz przeciwnie – chciałbym zminimalizować rozmiary tej katastrofy. Uważam, że koleżanki i koledzy z Prawa i Sprawiedliwości zrobiliby najlepiej, gdyby nie czekali na pogłębienie się degrengolady. Powinni już teraz dokonać parcelacji tej „masy upadłościowej”, jaką stał się ów polityczny mamut – kontynuował dodał Braun.

Życzę wszystkim urealnienia sytuacji, czyli stanięcia w prawdzie. A to ścierwo, przepraszam, już lekko zalatujące z tego mamuta, jakim był obóz Zjednoczonej Łże-Prawicy, to ścierwo zalega i blokuje polską scenę polityczną, dlatego trzeba je taktownie i elegancko uprzątnąćpowiedział mocno polityk.

Braun uważa, że wielu ludzi w PiS-ie nic ze sobą już nie łączy, poza wizją powrotu do „koryta”.

Ponieważ powrót do przeszłości się nie wydarzy, koledzy powinni się pokornie urealnić. Dzięki temu szybciej dokonamy ustaleń niezbędnych, by nie przegrać Senatu z kretesem. A Senat będzie przegrany z kretesem, jeśli cała prawica – prawa prawica Konfederacja Korony Polskiej, centroprawica, czyli neo-Konfederacja (partia Mentzena i Bosaka – red.) i centrolewica z powiedzmy patriotycznymi, więc prawicowymi sentymentami, a to jest właśnie PiS – jeśli weźmie tylko 49 miejsc w Senacie, to Senat jest już przegrany – podsumował Braun.

Cała rozmowa do obejrzenia poniżej.