Patrząc na ponad tysiąc lat polskiej historii i wielkie dzieło ojców polskiej niepodległości, pytam więc, gdzie jest nasze jestestwo, nasze wartości chrześcijańskie, które budowały fundamenty Rzeczpospolitej i czemu musimy być świadkami i odpierać presję protezy wartości chrześcijańskich, jaką mają być obce nam ideologie w polskich szkołach i polskim systemie edukacji – mówił prezydent Karol Nawrocki.
Prezydent Karol Nawrocki przemawiał we wtorek 11 listopada na Placu Piłsudskiego przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Nie zabrakło jasnych, dobitnych słów na temat polskości i polskiej niepodległości.
Prezydent Nawrocki podczas obchodów 107. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości podkreślił, że choć ojcowie niepodległości różnili się od siebie, to nie zawiedli „pięciu pokoleń, które pracowało na wolną i niepodległą Polskę”.
Zaznaczył, że udało się wytrzymać napór bolszewików ze wschodu, „bo wciąż w polskim żołnierzu i w polskim chłopie było to, co Maurycy Mochnacki nazwał jestestwem”.
– Było przywiązanie do narodowych wartości i do naszej tożsamości, bo nie udało się międzynarodówce syrenim śpiewem przekonać polskiego chłopa, że tożsamość narodowa się nie liczy; bo chłop chciał ginąć za to, co polskie i żołnierz polski chciał ginąć za Polskę, za biało-czerwone barwy i za nasze narodowe jestestwo.
Przyznał, że choć scena polityczna II Rzeczpospolitej była mocno skonfliktowana, to jednak „nigdy nie oddała tego, czego potrzebuje cała narodowa wspólnota – swoich marzeń i ambicji – Centralnego Okręgu Przemysłowego, portu w Gdyni, polskiej złotówki, która była, jest i będzie symbolem polskiej suwerenności”.
Za największy sukces II Rzeczpospolitej prezydent Nawrocki uznał „wychowanie w polskiej szkole ucznia, który od początku do końca wiedział, że jest Polakiem i że ma obowiązki polskie”.
– Patrząc na ponad tysiąc lat polskiej historii i wielkie dzieło ojców polskiej niepodległości, pytam więc, gdzie jest nasze jestestwo, nasze wartości chrześcijańskie, które budowały fundamenty Rzeczpospolitej i czemu musimy być świadkami i odpierać presję protezy wartości chrześcijańskich, jaką mają być obce nam ideologie w polskich szkołach i polskim systemie edukacji – powiedział Nawrocki.
Podkreślił także, że to „nie jest nasze, to niepolskie”. – Prezydent Polski nigdy nie pozwoli, abyśmy znów stali się pawiem i papugą narodów, bezwolnie powtarzającą to, co przychodzi z Zachodu – zadeklarował. Wskazał, że mówi to jako zwolennik Polski w Unii Europejskiej. – Ale mówiący przede wszystkim: Polska, przede wszystkim Polacy – oświadczył.
Prezydent zwrócił uwagę, że Polska wolna, niepodległa i suwerenna jest naszym zobowiązaniem. – O tym jest to święto – podkreślił Nawrocki.
Wskazał na doświadczoną walkami o granice i z bolszewikami II Rzeczpospolitą. – My współcześni Polacy, żyjący w niewspółmiernie lepszych czasach, chcemy powiedzieć tym z 11 listopada 1918 roku, że nie stać nas na nasze marzenia, na Centralny Port Komunikacyjny, na Polską Żeglugę Śródlądową, nie stać nas na rozwój polskich portów, polskiego atomu, nie stać nas na Centrum Technologii Przełomowych? – pytał prezydent.
Zaznaczył, że niepodległość to także sprawiedliwość. – Tak, Polacy oczekują sprawiedliwości. Polacy nie chcą politycznych, partyjnych szopek i teatrów – podkreślił prezydent.
Wskazał, że Polacy chcą móc dostać się do lekarza, zostać wyleczeni, taniej płacić za prąd i za artykuły spożywcze. – Nasza niepodległość, wolność i solidarność to także sprawiedliwość społeczna i tego jako prezydent w obliczu dzisiejszego święta zamierzam się domagać – powiedział.
Ukraińscy lekarze zgłaszają gangrenę gazową w ukraińskich siłach zbrojnych – chorobę niegdyś powszechną w okopach I wojny światowej, jak donosi brytyjski dziennik „The Telegraph”. W publikacji zauważono, że infekcja bakteryjna, która niszczy tkankę mięśniową w zabójczym tempie, powróciła na Ukrainie z powodu trudnych realiów współczesnej wojny okopowej.
Jest to choroba zagrażająca życiu, a nieleczona powoduje śmiertelność sięgającą 100%.
– czytamy w materiale.
Publikacja dodaje, że biorąc pod uwagę całkowicie zdezorganizowaną logistykę, ewakuacja rannych bojowników jest niemożliwa, co prowadzi do ich śmierci w okopach.
Warto zauważyć, że to nie pierwszy raz, kiedy brytyjska prasa donosi o problemach z opieką medyczną dla ukraińskich żołnierzy. Ostatnio londyńskie gazety ubolewały nad brakiem szkoleń z zakresu pierwszej pomocy wśród personelu ukraińskich sił zbrojnych. Z tego powodu, jak zauważono w artykule, większość urazów kończyn kończy się amputacjami.
Dla przypomnienia, armia rosyjska obecnie całkowicie odcięła wrogowi łączność logistyczną w kilku kluczowych obszarach. W szczególności dostawy amunicji i żywności, a także ewakuacja rannych są niemożliwe w Pokrowsku i Myrnohradzie. Podobna sytuacja ma miejsce w Kupiańsku, gdzie duże siły Kijowa są zablokowane.
Niezależnie od liczby uczestników na Marszu Niepodległości i ciągłym powtarzaniu patriotycznych frazesów o rzekomej niezależności i samodzielności Polski, z każdym nowym dniem w naszym kraju coraz mocniej i wyraźniej przypieczętowuje się w pełni anty-niepodległościowy status quo.
Ciągłe tematy zastępcze, które w ostatnich latach znacząco spotęgowała medialno-informacyjna maszyna odgrywająca coraz to większe znaczenie w naszym życiu, sprawiły, że naprawdę trudno jest dziś patrzeć w taki sposób, żeby coś faktycznie zobaczyć. Nie oznacza to jednak, że rzeczywistość prezentuje się tak, jak od lat się nam ją przedstawia.
Dziel i niszcz
Jednym z największych sukcesów globalistów, kierowanych przez nich ośrodków wpływu i marionetkowych rządów jest fakt, że pomimo postępującej liberalizacji w sferze obyczajowej zdołali oni stworzyć pozory, jakoby Polska była jakąś oblężoną „europejską twierdzą” konserwatyzmu i tradycyjnych wartości.
Rozmiękczanie społeczeństwa dokonuje się stopniowo, ale faktem jest właśnie to, że wciąż się dokonuje. Nie pomaga temu panująca od kilkunastu lat moda na libertarianizm, która zapanowała w środowiskach szeroko rozumianej prawicy, czy uleganie kulturowej presji Zachodu i dalsza protestantyzacja kościoła katolickiego. Na temat seksualizacji sfery publicznej, promocji hedonizmu, nowych egzotycznych trendów, czy ideologii, które przyniosła ze sobą westernizacja nawet nie wspominam, bo przecież mniej lub bardziej, ale każdy na co dzień się z nimi styka. Wystarczy się na chwile zatrzymać i rozejrzeć.
Ważną, choć często pomijaną rolę w postępującej atomizacji polskiego społeczeństwa odgrywa także zniszczenie antyimperialistycznej lewicy, która sprzeciwiała się wyprzedaży majątku narodowego i dalszej ekonomicznej kolonizacji Polski przez obcy przemysł – który oprócz wyprowadzania z państwa wypracowanego zysku przynosi ze sobą i wdraża wśród pracowników „nowoczesne” standardy – i zastąpienie jej przez obyczajowych ekstremistów chodzących na pasku Wielkiego Kapitału. Publiczny lincz nad starą lewicą, która walczyła o poprawę jakości życia większości narodu i sprowadzenie na jej miejsce wszelkiej maści dziwaków, którzy zaczęli wmawiać wszem wobec, że trzeba walczyć o „prawa” różnych mniejszości to prawdziwy majstersztyk w wykonaniu sił chcących jeszcze mocniej podzielić Polaków.
Oczekiwania kontra rzeczywistość
Zawsze gdy rozmawiam z kimś na temat niepodległości Polski pytam, co może bardziej świadczyć o sile i niezależności państwa oraz narodu, jak nie sprawczość nad własną ziemią i dobrami, które ona skrywa? Oczywiście, możemy sobie machać biało-czerwonymi flagami i krzyczeć, że kochamy nasz kraj, ale jeżeli to nie My kontrolujemy główne gałęzie gospodarki, to znaczy że ktoś robi to za Nas. Wszelkie negatywne następstwa w kwestii społecznej, ale i właśnie te światopoglądowe są pochodną tej zależności i podległości wobec kogoś przeciw komu zwyczajnie nie możemy się w takiej sytuacji sprzeciwić, bo jako kraj i społeczeństwo jesteśmy od niego w pełni zależni.
Nie posiadamy własnego przemysłu, zdyscyplinowanego wojska oraz sprawnie działających służb. Pełnimy rolę montowni podzespołów dla niemieckiego kapitału oraz sektora usług, który nie wytwarza, a jedynie konsumuje. Zakupy robimy w zagranicznych marketach, do których jeździmy zagranicznymi samochodami.
Międzynarodowe koncerny, jakby nigdy nic promują sobie tutaj różne dziwactwa i zboczenia, a w telewizji oraz mediach społecznościowych co chwilę wyświetlają się nam reklamy niemające nic wspólnego z naszym krajem i kulturą.
Nie jest również tajemnicą, że decyzję względem Polski nie zapadają w Warszawie, polskojęzyczny rząd bardziej dba o obywateli innych państw niż swojego, a do tego prze do wojny z mocarstwem atomowym, co stanowi dodatkowo jawne zagrożenie dla dalszej żywotności Polskiego Narodu. Gdzie tu niepodległość?
Niezależnie od chęci wyjście na ulicę Warszawy, odpalenie kilku rac i skandowanie haseł o wielkości Polski, wcale nie zatrzymają jej dalszej degradacji. Nie wspominając o całkowitym oderwaniu od rzeczywistości niektórych osób i środowisk, które maszerując po stolicy pełnej angielskojęzycznych szyldów, amerykańskich restauracji i zachodnich fundacji, gdzieś nieopodal pomnika Ronalda Reagana, czy placu Wilsona będą wciąż głośno krzyczeć, że nie chcą w Polsce rosyjskich wpływów…
Realny wróg
To międzynarodowe, zachodnie koncerny decydują o tym, co oglądamy, czytamy, kupujemy i jak mamy myśleć. Nie polskie prawo, a globalistyczne, unijne przepisy są wyznacznikiem tego, co „dobre” i „złe”.
Zubożenie w zakresie edukacji, modyfikowana żywność, ulgi dla zagranicznych przedsiębiorstw, skłócenie nas z sąsiadami i prześladowania „nieprawomyślnych” – wszystko to jest właśnie następstwem pełnego braku suwerenności.
Realnym wrogiem każdego, kto pragnie namacalnej niepodległości (zachowania: różnorodności, własnej tożsamości, wiary, tradycyjnego modelu rodziny, a także: silnego, bogatego i niezależnego państwa) jest współczesny ustrój liberalny i jego totalitarne metody działania. Dopóki nie dotrze to do ludzi, dopóty dalej będziemy tkwić w mentalnym getcie zapatrzeni na świecidełka, które podsuwa nam się pod nosy, wciąż skaczący sobie nawzajem do gardeł i szukający wrogów tam, gdzie każe nam się patrzeć.
Róbmy swoje, ale róbmy to świadomie. Nie ulegajmy narracji oraz wpływom tych, którzy nie chcą, byśmy byli zdrowi i samodzielni, a Polska była silna. Szanujmy historię i pamiętajmy o przeszłości, ale i wyciągajmy z niej wnioski. Myślmy, zbierajmy się w grupy i dyskutujmy z pożytkiem dla swoich rodzin i przyszłych pokoleń, nawet gdy do końca się ze sobą nie zgadzamy – to i tak lepsze, niż słuchanie tego, jak mamy żyć, kogo lubić i co myśleć. Ostatnie kilkadziesiąt lat takiego ślepego posłuszeństwa wyrządziło już wystarczająco dużo szkód.
YouTube bez ostrzeżenia zablokował konta trzech czołowych palestyńskich organizacji praw człowieka. Usunął tym samym ponad 700 filmów dokumentujących naruszenia prawa międzynarodowego oraz ludobójstwo przez Izrael w Strefie Gazy. Strona palestyńska mówi wprost o cenzurze i „ochronie sprawców przed odpowiedzialnością”.
Zablokowane zostały kanały Al-Haq, Al Mezan Center for Human Rights oraz Palestinian Centre for Human Rights (PCHR). Z platformy zniknęły bezcenne materiały dowodowe, w tym szczegółowe śledztwa dotyczące ataków izraelskiej armii, zeznania ocalałych z nalotów, dokumentacja zabójstwa palestyńsko-amerykańskiej dziennikarki Shireen Abu Akleh oraz filmy pokazujące burzenie palestyńskich domów.
Wśród skasowanych treści znalazły się również dowody wykorzystywane w postępowaniach przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym. Chodzi m.in. o dokumentację filmową dotyczącą dzieci zabitych izraelskim pociskiem podczas zabawy na plaży w Gazie oraz zeznania Palestyńczyków torturowanych przez izraelskie siły.
YouTube potwierdził, że filmy usunął. Krok ten – jak zapewnia – wykonał w odpowiedzi na amerykańskie sankcje, które Departament Stanu USA nałożył w sierpniu 2025 roku. Sankcje te były wymierzone w organizacje współpracujące ze śledztwem ICC przeciwko premierowi Izraela Benjaminowi Netanjahu i byłemu ministrowi obrony Joavowi Gallantowi, oskarżonym o zbrodnie wojenne.
Przedstawiciele palestyńskich organizacji ostro skrytykowali działania YouTube’a. Rzecznik Al-Haq określił decyzję jako „poważne naruszenie zasad i alarmujący krok wstecz dla praw człowieka i wolności słowa”, podkreślając, że kanał usunięto 3 listopada bez żadnego uprzedzenia. PCHR wskazało, że platforma, zamiast chronić wolność słowa, „chroni sprawców przed odpowiedzialnością” poprzez usuwanie ważnych dowodów.
Decyzja YouTube’a budzi również poważne kontrowersje prawne. Eksperci wskazują, że platforma mogła „nadmiernie zastosować się” do sankcji. Dodatkowo amerykańskie sądy federalne już wcześniej wydały wstępne nakazy sądowe przeciwko części tych sankcji, powołując się na naruszenie Pierwszej Poprawki do Konstytucji USA, gwarantującej wolność słowa.
Organizacje zapewniają, że posiadają wszystkie kopie filmów, jednak dzięki YouTube mogli informować cały świat o dramacie w Strefie Gazy. Teraz im to uniemożliwiono.
Niniejszy wywiad jest częścią drugiego tomu „1000 lat Polski według Brauna”. W tej części Marek Skalski i Grzegorz Braun przybliżą Państwu jedną z przyczyn kryzysu polskiej państwowości tuż przed rozbiorami. Z całą pewnością dostrzegą Państwo analogie do tu i teraz. Pewne taktyki i mechanizmy używane przez naszych wrogów nie zmieniły się ani trochę, tak samo jak mentalność wszelkiej maści sprzedawczyków i zakompleksionych „elit”.
Kończymy prace nad drugą częścią jednej z najpopularniejszych książek bezkompromisowego polityka i reżysera – „1000 lat Polski według Brauna”. Jest to unikatowa interpretacja dziejów naszego kraju, ukazana przez pryzmat wolności, suwerenności i chrześcijaństwa. To historia bez cenzury, bez tematów tabu, bez poprawności politycznej, pokazana inaczej niż wykłada się ją w szkole. Pierwszy tom pokazywał kulisy powstania Polski i jej rozwój w kontekście Europa Christianitas. Drugi omawia burzliwe dzieje naszego kraju w epoce upadku idei chrześcijańskiej Europy (tej jednej, jedynej „Unii Europejskiej”, której chcemy…). Premierę planujemy na 24 listopada.
Marek Skalski: Zanurzmy się w świat ostatniego tchnienia naszej Rzeczpospolitej, wspaniałego projektu, który przez wieki rozkwitał. Niestety wrogowie zewnętrzni i wewnętrzni robili wiele, żeby go zniszczyć. Ostatecznie im się to udało.
Najpierw zagadnienie natury ogólnej. Ja jako dziecko i pewnie wielu z Państwa zastanawiało się, jak to było możliwe, żeby tak wielkie i potężne państwo, tak zasłużone dla chrześcijaństwa w Europie mogło po prostu zniknąć. Pewien trop w tym kontekście można odnaleźć w kilkunastostronicowej książeczce autorstwa pani doktor Doroty Dukwicz o tytule „Sekretne wydatki rosyjskiej ambasady w Warszawie w latach 1772–1790”. Jest to lektura po prostu porażająca, pokazuje mechanizm korumpowania polskich elit. W jaki sposób polscy historycy i my dowiedzieliśmy się, że coś takiego miało miejsce?
Grzegorz Braun: Papiery ambasady rosyjskiej wpadły w ręce insurgentów.
W czasie powstania kościuszkowskiego, 18 kwietnia 1794 roku, po ucieczce obsady tej placówki dyplomatycznej…
Była to ucieczka, którą wymogły bardzo brutalne, okrutne działania rewolucjonistów, bo wtedy mówiono o tym: rewolucja, a nie: powstanie. Okrutne, ponieważ rzeźnicy rąbali Rosjan tasakami i innymi narzędziami zupełnie nie z gatunku szermierczych pojedynków. To się wydarzyło na Wielkanoc 1794 roku. W ręce Rady Zastępczej Tymczasowej wpadły papiery ambasady rosyjskiej. Część z tego poszła do druku. Mam wrażenie, że autorka, którą przywołałeś, sięgnęła do tych gazet, które się ukazały.
Tak, bo oni opublikowali wcześniejsze wydatki, dotyczące lat 70., 80., ale tych ostatnich już nie, ponieważ… byli w to zamieszani.
Zadziałała gruba kreska. Co za dużo, to niezdrowo. Na tej liście była kochanka księdza Hugona Kołłątaja i sam król.
Był też sekretarz króla, który wynosił pewne rzeczy. Szokujące, że przyszli zaborcy po pierwszym rozbiorze dogadali się i stworzyli tak zwaną kasę wspólną caisse commune, jak oni to nazywali z francuska. Są ustalenia zapisane w papierach, że rosyjski ambasador zaproponował składkę po sto tysięcy dukatów.
Król Pruski Fryderyk Wielki (wielki, ale nie był zbyt hojny) nie chciał płacić, targował się. Ostatecznie zebrano po 30 tysięcy, razem blisko sto tysięcy dukatów. Padają oczywiście konkretne nazwiska, oni mieli bardzo długą listę jurgieltników. Bezpośrednio do carycy szły raporty, później się to zmieniło i szły do Ministra Spraw Zagranicznych, pana Panina. Katarzyna frymarczyła nad każdym nazwiskiem, ociągając się, czy na pewno pieniądze są tu potrzebne, zwłaszcza że była wojna.
Technikalia wyglądały w ten sposób, iż dwa razy w roku – na Trzech Króli i na Świętego Jana – wypłacano konkretne kwoty. Na liście jurgieltników byli marszałkowie wszystkich sejmów, zwłaszcza sejmu porozbiorowego, który obradował dwa lata, podczas którego wystąpił Rejtan. Rejtana też próbowano przekupić, ale on powiedział, że nie przyjmie pieniędzy, lecz odda je marszałkowi Ponińskiemu, żeby on nie dopuścił do zaakceptowania rozbioru. Adam Poniński, Michał Radziwiłł, to byli marszałkowie sejmów z Korony i z Litwy. Dochodziło do sytuacji, że nawet wdowy po jurgieltnikach otrzymywały zapomogę – swoistą emeryturę – w dowód zasług po mężu, po 200–300 dukatów.
Jakaż wstrząsająca procedura, która pozwala stwierdzić, że rozbiory dokonały się w tajnych gabinetach, zanim jeszcze zostały ich efekty zakomunikowane światu. Jakże bezlitośnie i roztropnie – zgodnie ze swoimi interesem – postąpili Fryderyk i Katarzyna. Mianowicie dogadali tę sprawę tak, żeby nie wchodzić sobie w drogę i żeby, broń Boże, nie przepłacić. Żeby nie było tak, że ktoś do jednej kieszeni bierze z Petersburga, a do drugiej z Berlina.
Wszystko było konkretnie rozpisane. Były uzgodnienia między dyplomatami poszczególnych mocarstw. Dosyć nawet zabawne były spory, kto za kogo ma płacić, ale zmierzam do tego, że praktycznie cała elita Rzeczpospolitej była niestety przekupiona w sposób bezpośredni i brutalny. To nie delikatne propozycje, tylko po prostu ci ludzie sami się zgłaszali do ambasady, przychodzili do poselstwa. Kiedy Stackelberg objął placówkę, mówił, że tylko sześciu łapówkarzy udało mu się odziedziczyć po swoim poprzedniku, teraz musi rozbudować partię prorosyjską… I ludzie się zgłaszali i ambasada decydowała, czy jest sens wciągnąć ich na listę jurgieltników, czy nie.
Przykład to sejm repninowski w 1767 roku. Już na poziomie sejmików emisariusze ambasady rosyjskiej pojawiają się na obradach. Mamy konkretne przykłady sejmiku proszowickiego, czyli krakowskiego czy oświęcimskiego, na których emisariusze przekupują sejmikujących braci szlacheckich. Do tego dochodzi. Repnin pisze: „130 posłów wybranych na ten sejm jest właściwych, 58 wątpliwych i tylko 44 wrogich”. Ideą było podpisanie traktatu gwarancyjnego, który został ostatecznie podpisany i ratyfikowany i który de facto oznaczał, że Rzeczpospolita staje się protektoratem Cesarstwa Wszechrusi. W ten sposób to zostało załatwione. To doprowadzi w następstwie do powstania Konfederacji Barskiej w kolejnym roku.
Potem sprawa biskupa Sołtyka i jego towarzyszy porwanych, wywiezionych i osadzonych w Kałudze.
Biskup Kajetan Sołtyk, biskup Andrzej Załuski, hetman polny Wacław Rzewuski i jego syn Seweryn – „osoby posłów zostały w biały dzień podczas posiedzenia sejmowego porwane przez żołnierzy rosyjskich i wywiezione na pięć lat do Kaługi. Podobnego przykładu chyba w historii Europy nie znajdziemy. Wywołało to w sposób oczywisty wzburzenie szerokich mas.
Ale zaborcy bardzo bezwzględnie spekulują na naszej giełdzie napięć wewnętrznych. Kluczowym napięciem jest oczywiście napięcie katolicy – protestanci. Dlatego ambasador rosyjski obstawia obie strony w tym konflikcie. Z jednej strony patronuje Konfederacji Radomskiej, z drugiej strony Konfederacji Toruńskiej. To jest, można powiedzieć PiS–PO, Polacy napuszczani jedni na drugich. Z jednej strony grają rolę pieniądze, a z drugiej autentyczne sentymenty, resentymenty. I zaborcy do perfekcji doprowadzili te spekulacje, to rozgrywanie wewnętrzne Polaków.
Zdaje mi się, że też zminimalizowali koszta, ponieważ lista jurgieltników to są małe pieniądze, a chodziło przecież o wszystkie pieniądze polskiego świata. Dołóżmy do tego jeszcze aktywność żydowskich sztadlanów na sejmach walnych i na sejmikach. Kahały były ponaglane przez Sejm Czterech Ziem, czyli przez zwierzchnictwo talmundystów, żeby pilnować żydowskiego interesu w Polsce, to znaczy żeby w porę przekupić, kogo trzeba, jeszcze na poziomie sejmików. To są mechanizmy korupcji w sensie dosłownym i zepsucia. Zepsucia procedur, zaburzenia procedur, bo przecież w takiej sytuacji wszystkie głosowania sejmowe po prostu nie są odzwierciedleniem czegokolwiek poza wolą z zewnątrz, transmitowaną, narzucaną.
Druga sprawa – loże masońskie przeciągają część polskiej elity na stronę przeciwników podtrzymania tradycyjnych form prawnoustrojowych Rzeczpospolitej pod pretekstem oświecenia, reformy i odnowy. To jest ważny niuans. Tak jak w naszych czasach zwolennicy wyprzedaży suwerenności narodu polskiego, nadwątlania niepodległości państwa, mają swój – posługując się terminologią klasyka Miłosza „Umysłu zniewolonego” – ketman, jakim jest postęp, a nawet rozwój. Stąd zaprzedanie Polski, zaprzedanie się elity politycznej z duszą, ciałem i portfelami wszystkich rodaków eurokołchozowi, Unii Europejskiej. Bo tylko w ramach tego systemu – powiadają – Polska może wybić się na nowoczesność. Z drugiej strony ketman NATO-wski. Tylko w ramach Paktu Północnoatlantyckiego możemy utrzymać niepodległość i zapewnić bezpieczeństwo. To są dokładnie te same dwa ketmany, które od wewnątrz wydrążyły Rzeczpospolitą w XVIII wieku.
Polska elita przyjęła dyktat rosyjski i pruski. Prusacy próbowali się dosiąść do stołu, bo bardzo długo Katarzyna była przekonana, że będzie miała Polskę na wyłączność. Trzeba było prowokacji 3 majowej, żeby partia pruska, która najpierw podpuściła patriotów, wyszarpała swój kawałek tortu, który inaczej by się im nie dostał. Wrócę do głównej myśli, że wtedy również wielu uwierzyło, że Polska nie będzie bezpieczna, że Rzeczpospolita nie przetrwa, jeśli nie będzie objęta gwarancją cesarzowej Katarzyny i najjaśniejszego króla pruskiego, do czego później szlusowało cesarstwo habsburskie, ale też bardzo wielu jest przekonanych, tak jak dzisiaj twórcy serialu „1670” (hit platformy Netflix), że wszystko to jest nic niewarte, że to jest niewarte splunięcia czy inaczej właśnie tylko splunięcia jest warte, że Rzeczpospolita jest jakimś reliktem przeszłości, z którym jak najszybciej trzeba się rozstać.
Nie ma czego żałować. To jest duch, który w dość spektakularny sposób był u nas szerzony, ten prozelityzm eurokouchozowy. W „Gazecie Wyborczej” w latach 90. pojawił się artykuł, że rozbiory miały dla Polski wielką zaletę, ponieważ zapewniły nam awans cywilizacyjny.
Oświeceniowy.
Skok rozwojowy. Ten duch dzisiaj zwycięsko zdominował polską scenę polityczną i to jest dokładnie ten sam duch, który zostaje wypuszczony z butelki. Demon postępactwa zostaje wypuszczony w lożach masońskich, w XVIII wieku. Dlatego bardzo wielu nie płacze po Rzeczpospolitej. Dlatego Rejtan jest osamotniony. Wszyscy go omijają, trącają butem.
Słynna postać Adama Ponińskiego, marszałka sejmowego, który ręką pokazuje mu wyjście. To jest jurgieltnik: 3000 dukatów rocznie.
Ale ten jurgieltnik dorobił sobie mocną teorię, że to, co robi, jest słuszne i tak zbawienne dla Polski, bo Polska, jeżeli nie będzie objęta gwarancją cesarzowej, jeżeli nie otworzy się na trendy nowoczesności z lóż francuskich i angielskich, to nie jest warta obrony. To jest Duch Czartoryskich, których kandydatem na króla jest Stanisław. Trzy horoskopy stawiane nad kołyską króla Stasia przez jego święconego ojca pokazują, że oświecenie to jest po prostu ciemniactwo i całe postępactwo jest po prostu wielkim regresem myślowym, intelektualnym.
Ojciec Stanisław Poniatowski należał do partii, która wspierała Leszczyńskiego i do partii profrancuskiej, więc trendy oświeceniowe były mu bardzo bliskie i to miało wpływ na wychowanie młodego Stanisława, późniejszego króla.
Powiedziałem, że owszem, podjęto dzieło reformy i próby ratowania, ale było to leczenie dżumy cholerą. Chciałbym wskazać trzy kamienie milowe-młyńskie u szyi polskiego narodu w XVIII wieku i to te kamienie milowe, które są wskazywane jako szczytowe osiągnięcia tamtego okresu. Jakie to były kamienie milowe? Komisja Edukacji Narodowej, Teatr Narodowy i rewolucja 3 Maja. Każdemu z tych punktów poświęćmy osobny akapit…
Nieznajomość języka polskiego, błyskawiczne specjalizacje trwające kilka miesięcy i brak podstawowej wiedzy o procedurach ratunkowych.
Tragiczna śmierć pacjenta we Wrocławiu odsłoniła mroczną stronę zatrudniania zagranicznych lekarzy w Polsce. „To patologia” – grzmi dr Paweł Wróblewski.
Jak ujawnia portal tuwroclaw.com, białorusko-ukraińska ekipa w jednej z pracowni diagnostycznych we Wrocławiu nie potrafiła się dogadać z pacjentem, bo nie znała dobrze polskiego.
„Nie dowiedziała się, że miał kiedyś wstrząs anafilaktyczny. Dostał kontrast. Doznał wstrząsu. Załoga pracowni nie wiedziała, co z nim robić. Nie wiedzieli, jak zadzwonić na pogotowie. Pacjent zmarł” – czytamy.
=======================
Sprawę skomentował dr Wróblewski, szef dolnośląskiego sanepidu i prezes Dolnośląskiej Rady Lekarskiej.
– Cały system wpuszczania lekarzy ukraińskich był i niestety dalej jest patologiczny – stwierdził Wróblewski. Podkreślił, że problemem nie jest niechęć do medyków ze Wschodu, lecz fundamentalne różnice w systemach edukacji. – Na Ukrainie specjalizację robi się czasami w kilka miesięcy– zaznaczył.
Za najpoważniejsze zagrożenie Wróblewski uważa barierę językową. Komentując dramatyczne zdarzenie z Wrocławia podkreślił, że słaba znajomość języka polskiego nie pozwala przeprowadzić kluczowego wywiadu medycznego. W jego ocenie, niedawne wprowadzenie wymogu znajomości języka polskiego na poziomie B1 to „zdecydowanie za mało”, by prowadzić specjalistyczną rozmowę o zdrowiu i życiu pacjenta.
Podkreśla, że o tych problemach niewiele się mówi, bo to „niepoprawne politycznie”, ale to nie oznacza, że problemu nie ma.
Badanie testów PCR na koronawirusa: Tylko jeden na siedem pozytywnych wyników oznaczał zakażenie
Dalsze ustalenia badania: Do końca 2020 r. jedna czwarta populacji Niemiec nabyła już naturalną odporność po zakażeniu / Naukowcy wzywają do pilnych zmian w ustawie o ochronie przed zakażeniami / Instytut Roberta Kocha odmówił komentarza na temat treści badania
7 listopada 2025 r. Stuttgart / Koblencja.
Niedawne badanie wykazało, że podczas pandemii COVID-19 tylko jeden na siedem pozytywnych testów PCR w Niemczech odpowiadał rzeczywistemu zakażeniu SARS-CoV-2. Recenzowane badanie zostało przeprowadzone przez psychologa Haralda Walacha, fizyka Michaela Günthera i matematyka Roberta Rockenfellera. W niedawnym wywiadzie dla Multipolar, Günther i Rockenfeller wyjaśniają swoje odkrycia. Wśród nich jest spostrzeżenie, że do końca 2020 roku około jedna czwarta populacji wykształciła już naturalną odporność na wirusa w wyniku zakażenia.
Badanie oparto na danych z testów PCR i testów na obecność przeciwciał przeprowadzonych przez Stowarzyszenie Akredytowanych Laboratoriów Medycznych (ALM). Stowarzyszenie to zrzesza prawie 180 laboratoriów w całym kraju. Według stowarzyszenia, laboratoria te odpowiadały za około 90 procent wszystkich testów na COVID-19 wykonanych podczas pandemii. Na podstawie swoich ustaleń, naukowcy stwierdzili w wywiadzie, że każda liczba przypadków COVID-19 lub zgonów powinna być teraz dzielona przez siedem.
Wezwali również do pilnych zmian w artykułach 22a i 28a Ustawy o Ochronie przed Zakażeniami. Artykuły te stanowią, że jedynie test PCR może potwierdzić obecność — lub brak — zakażenia, a pozytywne wyniki testów PCR stanowią podstawę siedmiodniowego wskaźnika zapadalności. Argumentowali, że jest to „niedopuszczalne”.
Wyniki badania stoją w jaskrawej sprzeczności z oświadczeniami rządu federalnego Niemiec. Federalny Instytut Zdrowia Publicznego, podlegający Federalnemu Ministerstwu Zdrowia, podaje na swojej stronie internetowej „infektionsschutz.de”, że test PCR jest „złotym standardem” wśród testów na koronawirusa. Jest on uważany za „najbardziej wiarygodną metodę” w zakresie wyjaśniania podejrzeń ostrego zakażenia koronawirusem SARS-CoV-2. Instytut Roberta Kocha (RKI), niemiecki narodowy instytut zdrowia publicznego, również określa test PCR jako „złoty standard pod względem czułości i swoistości” na swojej stronie informacyjnej dotyczącej COVID-19.
W swoim badaniu Günther i Rockenfeller powołują się również na dane RKI, które wskazują, że do połowy listopada 2020 r. jedynie od 2,0 do 2,8% populacji niemieckiej wytworzyło przeciwciała przeciwko SARS-CoV-2. Jednak według danych ALM odsetek pozytywnych testów na obecność przeciwciał wynosił już wówczas 15%, wzrósł do 24% pod koniec 2020 r. i osiągnął 50% w maju 2021 r. W wywiadzie dla Multipolar Günther wyjaśnia, że RKI ma teraz możliwość przesłania „Listu do Redakcji”, jeśli instytut uzna badanie za zawierające błędy. Jednak w procesie recenzji naukowej naukowcy byli w stanie „przekonać recenzentów o słuszności pomiarów i naszych wyników w ciągu półtora roku”. Rockenfeller zauważa również, że „bardziej przekonujące” jest „argumentowanie” za kampanią szczepień w populacji o „najniższym możliwym poziomie naturalnej odporności”.
W odpowiedzi na zapytanie Multipolar, rzecznik RKI stwierdził, że agencja „zasadniczo” nie komentuje „badań zewnętrznych”. Zapytany o to, gdzie dane dostarczone przez ALM i przekazane RKI zostały wykorzystane w badaniach agencji nad przeciwciałami, rzecznik powołał się na stronę internetową RKI z września 2022 r., poświęconą „Seroepidemiologicznym badaniom SARS-CoV-2 w RKI i w Niemczech”, a także na cotygodniowe raporty RKI. Jednak w cytowanych badaniach nad przeciwciałami ani w cotygodniowych raportach RKI, korzystając z wyszukiwania pełnotekstowego, nie znaleziono żadnych odniesień do tych danych.
Christian Drosten, który w sierpniu zeznawał przed saksońską komisją śledczą ds. koronawirusa , że pozytywny wynik testu PCR zawsze oznaczał zakażenie, nie odpowiedział na prośbę o komentarz w wyznaczonym terminie. Prokuratura w Dreźnie prowadzi już dochodzenie w sprawie innych możliwych fałszywych oświadczeń Drostena złożonych przed komisją. ======================================
poprawki GROŹNEJ:
testy PCR nie mogą wykrywać żadnych wirusów bo nie są do tego zaprojektowane,
5 litrowe butelki plastikowe na głowie a także stringi też były używane jako ochrona przed tzw. „wirusami”
Co nie znaczy, że trzeba te metody na poważnie traktować i propagować jako skuteczne.
A Pan co robi ?. Wspiera Pan i legitymizuje narrację covidowych zamordystów. No bo jak test wykrywał zakażenie, nawet jeśli ich było 7 razy mniej to jednak wirus był, a tym samym była pandemia, może słabsza, ale jednak.
Wstawia Pan często swoje komentarze w teksty. Czasem mniej potrzebnie czasem bardziej.
Pod takimi kłamliwymi, robiącymi z ludzi głupków pseudonaukowymi tekstami komentarz MUSI być zawsze. Bo jak go nie ma to powstaje domniemanie, ze Pan, jako decydujący o tekstach na stronie się z treścią zgadza.
Jeśli nie chce Pan wypowiadać swojego zdania wprost to na to też jest sposób – link do wikipedii, najlepiej angielskiej, a tam stoi „jak wół” że : PCR amplifies a specific region of a DNA strand (the DNA target).
Nie żadne całe wirusy, tylko krótkie -w przypadku covida nie dłuższe niż 127 par zasad- kawałki łańcucha DNA.
I nic poza tym.Nie istnieje test PCR, który by potrafił powielić łańcuch o długości 30 000 par zasad, a tyle podobno ma wirus Sars Cov 2.
„Ja się nie boję Niemców pro-rosyjskich! Boję się Niemców pro-ukraińskich, którzy wczoraj popierali Stefana Banderę, a jutro razem z Ukrainą mogą ruszyć po Wrocław, Przemyśl, Szczecin, Rzeszów, Opole, Chełm, Koszalin, Zamość. Nawet gdyby w Rosji było okropnie i panowało tam ludożerstwo, byłbym za dobrymi stosunkami z Rosją, bo boję się rosnącej w potęgę Ukrainy” – taki wpis Janusza Korwin-Mikkego wywołał wielką falę oburzenia.
Przypomnijmy, że wcześniej Korwin-Mikke oskarżył lidera PiS o „wspomaganie utworzenia na naszej wschodniej granicy proniemieckiego i antypolskiego państwa ukraińskiego”. Dziś nad Wisłą szok. Relacje między Zełenskim i kanclerzem Niemiec można nazwać: Rusin, Niemiec, dwa bratanki. A przecież to Polak powinien być bratankiem Ukraińca, bo pomogła Ukrainie najwięcej i miała tworzyć z Ukrainą jedno państwo!
Dla ogarnięcia tego podstawowego zagadnienia geopolitycznego, przed którymi stoi Polska, konieczne jest przypomnienie następujących faktów:
1. Mówi się o przeklętym położeniu Polski, że znajduje się w kleszczach między Niemcami i Rosją. Ale prawda jest inna. Największą klęską, jaką poniosła Polska po 24 lutego pamiętnego roku 2022 jest to, że znajduje się w coraz mniejszym stopniu między Niemcami i Rosją, a w coraz większym stopniu między Niemcami i Ukrainą, że – powiedzmy to wprost – Polska leży między Niemcami i Ukrainą!
2. Sprawy ukraińskie są w Polsce traktowane, jako element polityki wschodniej. Tymczasem od dwustu lat problematyka ukraińska to element polityki niemieckiej wobec Polski i idei Polski, jako niepodległego państwa. Prusacy ze szczególnym upodobaniem pielęgnowali nazwę „Ukraine”. Niesławnej pamięci Hakata finansowała nacjonalistów ukraińskich. Niemcy popierali aspiracje niepodległościowe Ukraińców zamieszkujących Galicję Wschodnią, a hitlerowska Abwehra uzbrajała i szkoliła dywersantów ukraińskich przeciw II RP.
3. W Polsce panuje powszechne i absolutne przekonanie, że Niemcy i Rosja zawsze współpracują przeciw nam i że główna w tym wina Rosji, która wciągnęła do tego naiwnych Niemców. Polacy uwierzyli też w mit, że po 24 lutego 2022 r. Niemcy zostawiły Ukrainę na pastwę Rosji, że sprzedały Ukrainę Putinowi. Przy czym mit taki podtrzymują sami Niemcy, co samo w sobie jest genialną niemiecką konstrukcją propagandową, opartą na sprawdzonej technice manipulowania Polakami: Wszystko zwalać na Rosję, całe zło bierze się z Rosji a zbawienie pochodzi z Niemiec. Tymczasem prawda jest inna! Od 300 lat, w oparciu o Prusy, Niemcy realizują politykę Drang nach Osten, tj. parcia na wschód ipodporządkowania sobie Rosji oraz krajów tej części Europy.
4. Dochodzi do tego mit (także podsycany przez Niemców), że Polacy ratują świat przed Rosją, że tylko oni rozumieją Rosję, a inni zachowują się w stosunkach z Rosją, jak pijani we mgle. No i ta pycha Polaków (także podsycana przez Niemców), przekonanie o wyższości nad Rosjanami, że sam Bóg powierzył im misję wyzwalania wszystkich spod jarzma Rosjan. Przekonanie, że są najlepszymi specjalistami od Rosji pokutuje najbardziej wśród polskich dyplomatów. Tymczasem to ignoranci, których cała „wiedza” na temat Rosji to koncepcje wtłoczone do ich pustych łbów przez Niemców i niemieckich agentów w Polsce. Przykład z ostatnich dni: pouczanie Trumpa przez „Gazetę Polską” i TV Republika, a nawet samego Karola Nawrockiego, jak ma rozmawiać z Putinem.
5. To nie Rosja a Niemcy są śmiertelnym zagrożeniem dla Polskia Ukraina to twór sztucznie stworzony przez Niemców, celem dokonania czwartego rozbioru Polski, ale nie przez Rosję, Austrię i Prusy, lecz w zmodyfikowanej wersji – przez Niemcy i Ukrainę. Przy czym niemiecka agresja nie odbywa się metodą ataku na Westerplatte. To coś bardziej długofalowe i bardziej wyrafinowane, coś w rodzaju „marszu przez instytucje”, poprzez obsadzanie stanowisk w Polsce przez agenturę niemiecką, ukraińską i… żydowską. Bo Ukrainiec to nie tylko polityczna ręka Niemca, ale i Żyda.
Ukrainę jak i naród ukraiński stworzyli Niemcy sto lat temu. Po co? Głównie przeciwko Rosji, ale także przeciwko Polsce, by posługiwać się tym tworem, jako politycznym narzędziem dla osłabienie Rosji i dla osłabienie Polski. Kiedy w czasie I wojny światowej okazało się, że na wschodzie Polski wyrasta nowa siła – ukraińscy nacjonaliści, Niemcy (lub Pangermanie) od razu dostrzegli istnienie nacji zwanej wtedy „Rusinami”. Dostrzegli też, że elita galicyjska hołduje Polsce jagiellońskiej, zacofanej, w której nie doszło do procesów narodowotwórczych i wykształcenia się nowoczesnego państwa, i wykoncypowali, że wśród szlachty galicyjskiej trzeba podtrzymywać mit: Polska z Ukrainą stworzy imperium (i co jeszcze bardziej przewrotne i kuriozalne – stworzy imperium, jako przeciwwagę dla Niemiec). I nawet nie dostrzegamy oczywistej prawdy, że Niemcy także dziś, poprzez swoich agentów wpływu, podtrzymują w Polakach mrzonki jagiellońskie w postaci „Międzymorza” i „Polska regionalnym mocarstwem”.
Tworzenie, umacnianie i mobilizowanie nacjonalizmu ukraińskiego przeciw Polsce nasiliło się podczas I wojny światowej. W 1918 r. Niemcy (nie Piłsudzki, lecz rękami Piłsudzkiego!) powołali państwo ukraińskie. Taki sam cel miała rewolucja w Rosji i, w ślad za nią, traktat pokojowy podpisany przez Lenina z Cesarstwem Niemieckim, Austro-Węgrami oraz ich sojusznikami. Plany Niemców najlepiej pokazuje dołączona do traktatu mapa, na której Ukraina jest wielka, dominująca, zagarniająca jak najwięcej ziem Rosji, a Polska małe, zminimalizowane kadłubkowe państewko wielkości województwa, niezdolne do samodzielnej egzystencji (wielkości przyszłej Generalnej Guberni). Mapa ilustrowała germański zamysł: Rosja jak i cała Europa Wschodnia wyniszczona, obiekt niemieckiej ekspansji, podobna do niemieckich nabytków kolonialnych w Afryce.
Kiedy Niemcy przegrali II wojnę światową i drugi raz wyparci zostali na zachód (jeszcze bardziej niż po I wojnie), wszystkie swoje ukraińskie aktywa w postaci rusińskich kolaborantów przekazali anglosaskim aliantom, którzy przejęli tym samym zbrodniarzy z UPA, Ukraińców nienawidzących Polski. Ukraińscy współpracownicy niemieckich agentów przeniknęli także do służb PRL. Jeśli dodamy do tego, że Niemcy zawsze mieli w Polsce doskonale rozwiniętą sieć agenturalną, to nie dziwi, że dziś niemieckie i ukraińskie służby mają przemożne wpływy w Polsce i działają tak, aby polski patriotyzm służył Ukrainie oraz że podtrzymują mit „Nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy”. I czy to, że obie rządzące na przemian Polską partie przykładają się do realizacji projektu „Słudzy narodu ukraińskiego” nie świadczy o tym, że są prowadzone tą samą ręką?
Dziś, po stu latach Niemcy osiągają cele, które postawiły sobie w I wojnie światowej – Podporządkowanie Polski Berlinowi przy pomocy „niepodległej”, czyli realizującej interesy niemieckie Ukrainy. Przewidział to Roman Dmowski: „Nie ma siły ludzkiej, zdolnej przeszkodzić temu, ażeby oderwana od Rosji i przekształcona na niezawisłe państwo Ukraina stała się zbiegowiskiem aferzystów całego świata, którym dziś bardzo ciasno jest we własnych krajach, (…), spekulantów i intrygantów, rzezimieszków i organizatorów wszelkiego gatunku prostytucji: Niemcom, Francuzom, Belgom, Włochom, Anglikom i Amerykanom pośpieszyliby z pomocą miejscowi lub pobliscy Rosjanie, Polacy, Ormianie, Grecy, wreszcie najliczniejsi i najważniejsi ze wszystkich Żydzi.. Te wszystkie żywioły przy udziale sprytniejszych, bardziej biegłych w interesach Ukraińców, wytworzyłyby przewodnią warstwę, elitę kraju. Byłaby to wszakże szczególna elita, bo chyba żaden kraj nie mógłby poszczycić się tak bogatą kolekcją międzynarodowych kanalii. Ukraina stałaby się wrzodem na ciele Europy”.
Według Dmowskiego, aspekt ukraiński odegrał też ważną, jeśli nie najważniejszą rolę w planach tworzenia „Judeopolonii” a Żydzi byli agenturą niemiecką, zawsze (tak, jak Ukraińcy) zauroczenie Niemcami i stąd zabójczy dla Polski, skierowany przeciw wspólnemu wrogowi – Polakom trójkąt Niemcy-Żydzi-Ukraińcy. Jeżeli do tego dodamy, że dziś Ukrainą rządzą żydowscy oligarchowie, to mamy pełny obraz sytuacji. Dodajmy – sytuacji tragicznej.
Po 1989 roku stosunki polsko-niemieckie nigdy nie były normalne, lecz zafałszowane. Po stronie polskiej biorą w nich udział prawie zawsze te same osoby zazwyczaj proponowane przez stronę niemiecką, które uzyskały niemalże monopol na te kontakty. W tym froncie obrony niemieckich interesów są aktywa niemieckich służb specjalnych (także te odziedziczone po Stasi) i ludzie o żebraczym usposobieniu, którzy egzystują za niemieckie pieniądze i nieustannie, na zasadzie wyłączności, zabierają głos w sprawach niemieckich. Są wśród nich byli i obecni ministrowie, wojewodowie, prezydenci miast, posłowie i senatorowie, dyplomaci (lub raczej dyplomatyczni folksdojcze), dziennikarze i inni zawodowi „przyjaciele Niemiec”.
Dzięki nim, Niemcy pozyskały wyjątkową pozycję w Polsce. Wystarczy wspomnieć niekorzystny, dyskryminujący nas Traktat polsko-niemiecki z 17 czerwca 1992 r., który zapoczątkował hurtową i ordynarną akcję wyprzedaży naszych interesów. Pozostawił otwarty problem niemieckich roszczeń majątkowych, a zamknął drogę do należności z tytułu odszkodowań wojennych. Zaniedbał interesy polskiej mniejszości w Niemczech, równocześnie tworząc absurdalne przywileje dla mniejszości niemieckiej w Polsce, w tym utworzenie własnego województwa.
Niemcy sprawnie i szybko zbudowali w Polsce swoje lobby, bynajmniej nie poprzez przedstawicieli mniejszości niemieckiej, ale… żydowskiej. Stąd ich pęd do obsługi stosunków polsko-niemieckich. Mniejszość ta zabrała się (i zmonopolizowała) za stosunki polsko-ukraińskie. Przykładem Grzegorz Schetyna i Paweł Kowal, obaj Żydzi ze Lwowa. Wspomagają ich bardzo wpływowe środowiska nacjonalistów ukraińskich z rozbudowaną agenturą wpływu. To oni najaktywniej działają i najwięcej mają do powiedzenia w sferze kontaktów nie tylko z Ukrainą, ale i z Rosją, Białorusią i Polakami na Wschodzie (vide obsada kadrowa fundacji „pomagających Polakom na Wschodzie”). To oni w MSZ dokonują „finezyjnej” selekcji konsulów na Ukrainie, którzy znęcają się nad tamtejszymi Polakami i likwidują polskość.
To oni ukryli przed Polakami bardzo niebezpieczną oczywistość, że Ukraina to twór germański, że sprzymierzy się z Niemcami, że Polska znajdzie się w kleszczach ukraińsko-niemieckich, że Niemcy, zręcznie wykorzystując sytuację związaną z wojną, ożywią projekt Mitteleuropy, w niczym nie różniący się od projektu Judeopolonii, i że nawet masowa, kontrolowana w dużej mierze przez Niemców akcja osiedlanie Ukraińców w Polsce jest znaczącym krokiem w dziele budowy IV Rzeszy oraz genialne wymierzonym ciosem w integralność terytorialną Polski. No, bo przecież Wrocław, gdzie już co trzeci mieszkaniec to Ukrainiec, ma już w większości ludność proniemiecką. Nie przypadkiem też Ukraińcy osiedlają się (lub są osiedlani) głównie na naszych Ziemiach Odzyskanych, a celem tej akcji jest „odzyskanie” tych terenów dla Niemców. Nawiasem mówiąc – polscy rolnicy łudzą się, że wywalczyli formalny zakaz sprzedaży ziemi obcokrajowcom. Tymczasem Niemcy wykupują ziemię na tzw. słupy. A kim są owe „słupy”? To Ukraińcy przesiedleni po akcji „Wisła” na ziemie, które Niemców interesują najbardziej.
,,Nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy!’’ – taki kanon polskiego interesu narodowego wtłaczają nam do głów. Tymczasem Stepan Bandera powiedział: ,,Polacy nie chcą samostijnej Ukrainy, bo dobrze wiedzą, że tylko Ukraina może im zadać śmiertelny cios i rozwalić Polskę’’. Taką wizję przedstawia też podjęta 22 czerwca 1990 r. uchwała Krajowego Prowidu OUN: Najważniejszym celem jest doprowadzenie do rozbioru i ostatecznej likwidacji Państwa Polskiego, którego finałem będzie podzielenie terytorium Polski pomiędzy Ukrainą i Niemcami, dwiema zwycięskimi stronami tych zmagań. Uchwała zawiera postulat: (…) odbudować tajną sieć OUN i zacząć kontrolować wszystkie dziedziny życia Rzeczypospolitej (…) Zależy nam na tym, żeby w Polsce istniała słaba służba wewnętrzna (i kierowana przez ludzi nam życzliwych) oraz słaba, nieliczna armia. Zaleca też: Należy podsycać separatyzmy regionalne: Górnoślązaków, Kaszubów, Górali […] Podsycać aktywność narodową Ukraińców, Białorusinów, Żydów, Czechów, Słowaków a przede wszystkim Niemców”. Separatyzmy już mamy. Słabe służby wewnętrzne kierowana przez „ludzi nam życzliwych” też. Bo kim jest koordynator służb specjalnych i tabuny potomków bojców OUN zatrudnionych w ABW i Policji. Kolej zatem na „podzielenie terytorium Polski pomiędzy Ukrainą i Niemcami, dwiema zwycięskimi stronami tych zmagań”.
Cytowany na wstępie Janusz Korwin-Mikke, nie bez powodu oskarżał Jarosława Kaczyńskiego o „wspomaganie utworzenia na naszej wschodniej granicy proniemieckiego i antypolskiego państwa ukraińskiego”. Lider PiS, którego matka miała korzenie w żydowsko-ukraińskiej Odessie, uchodzi w oczach Polaków za Antyniemca. Jednak rzeczywistość jest zupełnie inna. To on wysunął na stanowisko premiera proniemieckiego (żeby nie powiedzieć agenta TW „Jakob”) Mateusza Jakuba Morawieckiego, który godził się w 100 procentach na budowę IV Rzeszy. No i czy można być antyniemieckim będąc skrajnie proukraiński?
Jarosław ma w swym życiorysie krótki epizod, kiedy Niemców nie lubił. A było to wtedy, gdy niemiecka gazeta napisała: „Niemiecka opinia publiczna nie wierzyła zdumionym niebieskim oczom: polski prezydent nie sięgający niemieckiej głowie państwa nawet do kolan. Polityk z drugiej strony Odry, który niemieckiej pani kanclerz na przywitanie podaje w postawie na baczność przednią łapę!”. Tytuł i podtytuły tekstu w „Die Tageszeitung” brzmiał: „Nowe polskie kartofle. Dranie chcący opanować świat. Lech „Katsche” (mlaskający) Kaczyński”. „Antyniemieckość” Jarosława Kaczyńskiego (i jego przenikliwość „geopolityczną”) ilustruje też wypowiedź: „Dowodem na to, że jesteśmy traktowani, jako Europa drugiego rzędu jest jakość proszków sprzedawanych w Polsce, które są gorsze niż te w Niemczech”.
Polska nie uzyska niczego, będzie największym przegranym, zmuszona dzielić terytorium nie tylko z milionami Ukraińców przesiedlonych tu po 24 lutego 2022 roku, ale i z setkami tysięcy zdemobilizowany bojców Azow. A kto będzie trzymał w garści skonfliktowane strony? Niemcy! Bo już mamy rząd niemiecko-ukraiński i będziemy mieć obozy koncentracyjne pilnowane przez ukraińskich strażników. I właśnie na tej zasadzie powstanie UkroPolin, twór składający się z obcej elity, z kilkunastu milionów niemających nic do powiedzenia Polaków i z milionów łupiących Polskę przesiedleńców z Dzikich Pól. Taka ukropolińska Rzeczpospolita będzie słabym państewkiem, w kleszczach między Ukrainą i Niemcami, łożącym na Ukrainę coroczną kontrybucję, wydającym na obronę dominującą część budżetu, lecz nie na obronę własną, lecz obronę Ukrainy. Ale na tym nie koniec – Polska będzie finansować pokój. A wiedzieć trzeba, że to jeszcze bardziej kosztowne niż finansowanie wojny.
Ukraina zbudowała najsilniejszą armię w Europie. A Polska swoją armię rozbroiła, stając się państwem frontowym NATO, buforem między Wschodem i Zachodem, gdzie o biegu wydarzeń decyduje siła militarna. Obok funkcjonującej już armii ukropolińskiej, powstaje armia ukraińsko-niemiecka, która weźmie udział w końcowej fazie operacji oddania Niemcom kontroli nad polską armią i zmuszenia jej do zakupu pancerfaustów z niemieckich fabryk. Chodzi też o wywołanie kaskady wydarzeń: Zrujnowana, z rozgrodzonymi granicami Polska, zamiast z Zachodem, integruje się ze Wschodem, przyjmuje standardy cywilizacji turańskiej, jest wpychana w strefę chaosu i starć na tle etnicznym. Tu przypomnijmy: Konferencja pokojowa w Wersalu narzuciła Polsce przywileje dla Żydów, co poprzedziła kampania oskarżająca Polaków o pogromy oraz wspierająca Ukraińców w konflikcie z Polakami. Hitler, natomiast napaść na II RP uzasadniał „prześladowaniem niemieckiej mniejszości”. Czy i tym razem Niemcy nie uzasadnią ingerencję w polskie sprawy prześladowaniem mniejszości… ukraińskiej?
Ukraiński młot i niemieckie kowadło działają coraz bezczelniej. Ukrainizacja i dojczyzacja Polski idą pełną parą. W Polsce bezkarnie hasa ukraińska i niemiecka V kolumna, trybiki w wielkiej machinie przemieniającej Polskę w niemiecko-ukraińskie kondominium pod żydowskim zarządem powierniczym. I jeśli Polacy się nie przebudzą, jeśli ten rząd przetrwa, to jest duża szansa, że uwiną się z tym zadaniem do końca kadencji. A jeśli zagonią do akcji pożytecznych idiotów z PiS i przy ciulowatości Konfederacji, to wystarczy im na to kilka miesięcy. Co robić? Mówić bez ogródek: Nie ma żadnych dwóch wizji Polski. Jest wolna Polska versus państwo zarządzane przez gauleitera, wspieranego przez potomków rezunów. Głośno wymawiać słowo „zdrada”. Pamiętać, że poszłoby im z nami jeszcze lepiej, gdyby nie front gaśnicowy. No i nie gmatwać sprawy analizami, że za wszystkim stoi Putin, bo chodzi o skolonizowanie Polski przez Ukraińców i Niemców.
Nawet duże banki, które z zadowoleniem przyjęły rewolucję, stwierdzają, że koszty zarządzania bezpieczeństwem mogą wzrosnąć niekontrolowanie i przekroczyć koszty pracy związane z systemem analogowym.
Wells Fargo ostrzega: „W dzisiejszym cyfrowym świecie oszuści wykorzystują zaawansowane narzędzia, takie jak sztuczna inteligencja, aby utrudnić wykrywanie oszustw polegających na podszywaniu się pod inne osoby. Można sfałszować identyfikator dzwoniącego, podrobić e-maile, sklonować głosy i zmienić obrazy”.
To sprawia, że obecne środki bezpieczeństwa stosowane przez Wells Fargo są podatne na ataki. Na przykład bank wykorzystuje rozpoznawanie głosu klienta jako kontrolę bezpieczeństwa w celu zapewnienia dostępu do obsługi klienta w zakresie rachunku deponenta.
Oszuści to tylko jeden z problemów. Kolejnym są hakerzy.
Twoja tożsamość może zostać skradziona. Twoje konto może zostać skradzione. Twoja emerytura może zostać skradziona. Twój dom może zostać skradziony. Twoja karta kredytowa i debetowa mogą zostać przejęte. Wystawione przez Ciebie czeki mogą zostać przechwycone i zmienione. Całe systemy, korporacje i agencje rządowe mogą zostać objęte żądaniem okupu.
A do tego dochodzi jeszcze „obsługa klienta”. Czasochłonna walka z głosem sztucznej inteligencji, frustracja związana z kontaktowaniem się z nieposiadającymi uprawnień zagranicznymi „przedstawicielami obsługi klienta” nieznającymi języka angielskiego, oczekiwanie na połączenie z przełożonym, konieczność udania się do oddziału, ponieważ poprzednia aktualizacja zabezpieczeń skasowała połączenia z kontem i tak dalej. Problem, który kiedyś można było łatwo rozwiązać przez telefon po trzecim sygnale, może trwać kilka dni, zanim zostanie rozwiązany.
Sytuacja będzie się pogarszać. Internet nie może być bezpieczny, ponieważ jest systemem otwartym. Firmy zajmujące się bezpieczeństwem informują na przykład instytucje finansowe, że najlepszym rozwiązaniem jest przeszkolenie pracowników firmy, aby nie popełniali błędów ułatwiających zadanie hakerom. Zastanawiam się, ile czasu minie, zanim banki i instytucje finansowe będą wymagały od posiadaczy rachunków udziału w kursach bezpieczeństwa online, aby banki mogły zagwarantować bezpieczeństwo ich rachunków.
Duże banki i Rezerwa Federalna mogą wkrótce zaoferować, a następnie narzucić cyfrową walutę. Cyfrowa waluta zastępuje fizyczne środki płatnicze, takie jak gotówka i czeki. Obsługa i zarządzanie fizycznymi transakcjami jest droższe, ponieważ wymaga ludzi, a nie programu do zarządzania transakcjami. Ponieważ pięć dużych banków kontroluje 90% wszystkich depozytów – co stanowi zasadniczo monopol – przyjęcie przez nie cyfrowej waluty narzuciłoby ją wszystkim bankom.
Waluta cyfrowa oznacza, że pieniądze nie są już w rękach użytkownika. Mogą zostać mu odmówione celowo lub przypadkowo. Nie będzie już miał zapasów gotówki jako zabezpieczenia. Być może, jeśli ich istnienie zostanie dopuszczone, będzie można otrzymać anonimowe karty debetowe z określonymi kwotami, ale jeśli pieniądze cyfrowe mają służyć kontroli, ich istnienie jest mało prawdopodobne. Co więcej, hakerzy mają takie same szanse na przekierowanie pieniędzy cyfrowych, jak w przypadku wszystkich innych środków płatniczych.
Głównym destrukcyjnym elementem systemów cyfrowych jest to, że eliminują one kontakt międzyludzki. Oszuści wyeliminowali użyteczność telefonu jako urządzenia służącego do rozmowy z inną osobą. Zamiast tego ludzie wysyłają SMS-y. Ale jeśli identyfikacja dzwoniącego i e-maile mogą zostać naruszone, to samo dotyczy SMS-ów.
Rewolucja cyfrowa dała nam całkowitą niepewność, izolację i ogromną frustrację. Dlaczego to akceptujemy?
To zdaje się jakieś podejście lewicowe, może neo-marksistowskie. Należy jednak je poznać. M. Dakowski
===============================
Po pierwsze suwerenność – rozmowa z prof. Annamarią Artner, ekonomistką z Węgierskiej Akademii Nauk
Jest Pani znaną uczoną i badaczką zajmującą się transformacją współczesnego świata. Chyba zajmuje się Pani bardziej geoekonomią niż geopolityką, ale są one przecież powiązane.
– Powiedziałabym raczej, że interesuje mnie ekonomia geopolityczna, czyli jednocześnie ekonomia i polityka, bo one się łączą, nie da się ich rozdzielić, odseparować.
Wspomina Pani o imperializmie współczesnym, na temat którego opublikowała Pani wiele analiz i artykułów. A co Pani sądzi o Róży Luksemburg i jej badaniach nad imperializmem z początków wieku dwudziestego? Czy są one wciąż wartościowe?
– Cóż, imperializm analizowany był nie tylko przez Różę Luksemburg. Zaczęło się od Hobsona i Hilferdinga, póżniej był Lenin i oczywiście wspominał o nim również Oswald Spengler, który nie był przecież myślicielem marksistowskim, ale napisał wiele interesujących rzeczy na temat upadku i zmierzchu Zachodu. W swej słynnej książce stwierdził, że Zachód stał się imperialistyczny. Polityka stała się imperialistyczna jeszcze przed refleksjami tych myślicieli. Zdeklarowanym imperialistą był Cecil Rhodes, którego nawet cytował w swojej słynnej pracy o imperializmie jako najwyższym stadium kapitalizmu Lenin. Twierdził on, że trzeba prowadzić politykę imperialistyczną, żeby wesprzeć angielską klasę robotniczą, podnieść poziom jej życia, zapobiec bezrobociu i stworzyć możliwości pełnego zatrudnienia.
Cecil Rhodes otwarcie mówił – choć może nie używał dokładnie tych określeń, ale sens był właśnie taki – że Anglia musi eksploatować Afrykę, by móc sfinansować swoją własną klasę robotniczą. Oczywiście celem tego podnoszenia stopy życiowej miało być utrzymanie u władzy klasy kapitalistycznej. Próbuję przez to powiedzieć, że na przestrzeni ostatnich kilku dekad tak zwana lewica radykalnie marksistowska i cała lewica zapomina o tym, że kapitalizm należy rozpatrywać jako imperializm. A to właśnie jest imperializm. Nie jest to po prostu kapitalizm, który może przejawiać się jako państwo dobrobytu, model skandynawski itd. Jest to imperializm, które być może pokazuje swoje lepsze oblicze na Zachodzie, ale jego istota pozostaje niezmienna. Jest on nawet jeszcze bardziej brutalny. Wystarczy popatrzeć na Globalne Południe. Niestety klasa średnia u nas w Europie, drobna burżuazja, do której należą tacy profesorowie jak ja, funkcjonuje na takim poziomie życia, że nie jest w stanie zrozumieć, iż poziom ten nie jest na świecie czymś powszechnym i zdecydowana większość świata należy do Globalnego Południa, na którym eksploatacja przez kapitał centralny wywarła najbardziej opłakane efekty w sferze poziomu życia ludzi oraz możliwości rozwoju technologicznego i przemysłowego.
Pobawmy się trochę w futurystyczne wizje. Jeśli spojrzymy na dzisiejszy kapitalizm i jego charakter imperialistyczny, to zobaczymy tam wielu przedsiębiorców, tych najnowocześniejszych, z sektora IT. Mamy na przykład Elona Muska marzącego o zdobyciu Marsa, może też innych planet, o eksploatowaniu zasobów przestrzeni kosmicznej. Czy uważa Pani, że rozwój technologiczny może doprowadzić do tego, że kapitalizm skoncentruje się na tych nowych obszarach – przestrzeni kosmicznej czy wirtualnej, a nie na eksploatowaniu Globalnego Południa i uzależnionych krajów poddanych neokolonizacji? Czy taka może być trajektoria rozwoju kapitalizmu?
– To bardzo ciekawe pytanie. Uważam jednak, że rzeczywistość wskazuje, iż epoka kapitalizmu się kończy. Oczywiście jego definitywny zmierzch nastąpi w dłuższej perspektywie historycznej, ale już widzimy, że jest on siłą schodzącą ze sceny – przemysłowo, technologicznie, ideologicznie, w sferze modelu życia itd. Nieprzypadkowo to Chiny określane są dziś fabryką świata. Jeżeli popatrzymy na sytuację z militarnego punktu widzenia, na przykład w kontekście konfliktu na Ukrainie, to zauważymy też, że nawet pod względem technologii wojskowych Zachód już nie jest przodujący, bo jego miejsce zajmują Chiny i Rosja, a w niektórych dziedzinach, w poszczególnych branżach jak na przykład drony – również inne kraje. Kapitalizm nie może przetrwać bez Globalnego Południa. Jego upadek wiąże się też ze spadkiem stopy zysku. Tendencja do zmniejszania się stopy zysku została zauważona i opisana jeszcze przez Marxa. Stanowi logiczny i nieuchronny kierunek rozwoju kapitalizmu i wiąże się dokładnie z tym, o czym Pan powiedział: z rozwojem technologicznym. Stopa zysku pochodzi wyłącznie z siły roboczej, zaś kapitaliści nie chcąc wydawać pieniędzy zamieniają siłę roboczą ludzką maszynami. Dążą zatem do automatyzacji. Ale w wyniku tej automatyzacji spada udział ludzkiej siły roboczej w procesie produkcji, co prowadzi do spadku zysku, bowiem wartość dodana, dodatkowa pochodzić może wyłącznie z siły roboczej człowieka.
Jeśli zatem przeanalizujemy bardzo skomplikowane dane statystyczne i zapoznamy się z mnóstwem istniejących rzetelnych analiz tej problematyki, dostrzeżemy, że spadek stopy zysku stanowi już pewną tendencję. Skończy się to tym, że ludzkość nie będzie już potrzebowała kapitalizmu, bo maszyny zajmą się także pracą wykonywaną przez pracowników umysłowych. Kapitaliści staną się klasą zbędną, nie będziemy ich już potrzebować. Oczywiście, to stanie się dopiero w przyszłości, ale zapytał mnie Pan właśnie o moją prognozę przyszłości. Zajmie to dłuższy czas.
Nie zapominajmy jednak, że rozwój historyczny to proces, który zaczyna się bardzo powoli, by następnie przyspieszyć. Rozwój ma charakter wykładniczy. Popatrzmy na przykład na Chiny. W pierwszych dekadach od rozpoczęcia reform Deng Xiaopinga ich rozwój nie był zbyt wielki, a przynajmniej nie był zbyt zauważalny dla reszty świata. Dziś codziennie słyszymy o nowych wynalazkach, o kolejnym przełomie technologicznym, o kolejnej współpracy Chin z różnymi krajami, o rosnącym eksporcie, o rozpoczęciu wielkich projektów infrastrukturalnych i tak dalej. Mamy zatem do czynienia z przyspieszającym rozwojem chińskiego modelu komunizmu czy socjalizmu. Nie widać takiego rozwoju na Zachodzie. Widzimy na Zachodzie jedynie kolejne zamieszki i wzrost zadłużenia. Mamy proces militaryzacji. Nie jestem w stanie pojąć tych, którzy się tą militaryzacją zachwycają. Możemy przecież z całą pewnością stwierdzić, że większość ludzi na Zachodzie nie chce żadnej wojny.
Tymczasem dążą do niej przywódcy reprezentujący interesy klasy kapitalistycznej, imperialistycznej, kapitału finansowego. Mówi się, że amerykański kompleks militarno-przemysłowy stanowi realny ośrodek władzy nad Stanami Zjednoczonymi. To on określa kształt deep state. Bo czym jest deep state? To nie jakaś grupa złych ludzi. To interesy kompleksu militarno-przemysłowego. Oczywiście jego przedstawiciele stanowią jedynie niewielką mniejszość społeczeństwa, ale to oni sprawują władzę. Powszechną cechą współczesnych państw jest to, że ta klasa rządząca wpływa na politykę, kształtuje politykę, zaś klasa polityczna służy interesom klasy rządzącej, bo klasa rządząca jej za to płaci. Zarabiają na tym. Poza tym mamy do czynienia z dominacją idei klasy rządzącej.
Można zatem powiedzieć, że obecna sytuacja polega na tym, że narody Europy Zachodniej, a także Europy Wschodniej stały się zakładnikami klasy politycznej, która z kolei służy interesom upadającej klasy rządzącej, czyli kapitału finansowego.
Poruszyła Pani bardzo istotną kwestię. Obecnie mówi się, przynajmniej u nas w Polsce, o podnoszeniu wydatków na modernizację sił zbrojnych, na kupowanie nowej broni, przede wszystkim wyprodukowanej przez amerykański kompleks militarno-przemysłowy, o którym Pani wspomniała. Mamy gigantyczny europejski program SAFE, w ramach którego mamy wydać około 200 miliardów euro. Oczywiście, wiąże się to z dodatkowym wzrostem zadłużenia krajów członkowskich. Niektórzy ekonomiści europejscy zaczynają mówić o tzw. militarystycznym keynesizmie. Czy uważa Pani, że te wydatki na zbrojenia mogą przynajmniej czasowo utrzymać europejski model kapitalizmu przy życiu? Czy mogą przedłużyć jego istnienie?
– To kolejne bardzo dobre pytanie. Ta militaryzacja przypomina mi politykę nazistowskich Niemiec. Patrząc na to, do czego prowadzi neoliberalizm, niektórzy twierdzą, że mamy do czynienia z nowym rodzajem faszyzmu. Militaryzacja nie jest skutecznym sposobem uratowania tego systemu. Militaryzacja zawsze oznacza, że marnuje się środki, które mogłyby przecież posłużyć do podwyższania poziomu życia ludności. To po pierwsze.
Po drugie, regułą jest to, że każdy system polityczny zmierza do uzyskania możliwości własnej obrony. Także patrząc na to z tej strony, rozumiem, że chcą mieć silne wojsko, bo czują już, że nie ma dla nich ratunku, nie ma możliwości zachowania przez nich władzy. Uważają, że pomóc może im tylko wojsko, dywizje, wojna, zbrojenia. Oczywiście, nie jest to prawdą. Wojsko nie stanowi już takiej siły i nie będzie jej stanowić. Poza tym jego rozbudowa wymaga czasu. W tym czasie również Rosja, Chiny i Globalne Południe będą rozbudowywać swój potencjał militarny. Wszystko to oznacza zatem eskalację. To dlatego zaczynamy się słusznie obawiać, że doprowadzi to do III wojny światowej. Systemu kapitalistycznego taka wojna i tak nie uratuje. Przegra on z kretesem, ale przy okazji zginą setki milionów ludzi. Także to, co teraz robią, to nie żarty i możemy mieć jedynie nadzieję, że prędzej czy później klasa robotnicza Zachodu zrozumie co się dzieje i dojdzie do wniosku, że musi podjąć działania wiodące do zmiany tej polityki. Tego nie możemy być jednak do końca pewni. Może powstać jednolity front imperialistyczny, ale imperializm słabnie.
Proszę spojrzeć nie tylko na Chiny czy Rosję, ale na kraje frankofońskie na zachodzie i południu Afryki – Burkina Faso, Mali, Niger, nawet Czad. Powiedziały one Francuzom, że mają się wynosić. Że mają ich dosyć, dziękują i do widzenia. Że nie potrzebują już ich wojsk, które nic im nie dawały. Że nie chcą już, by Francuzi wydobywali ich surowce naturalne, jak złoto, diamenty itd. Sami mogą je wydobywać, podobnie jak uran dla elektrowni atomowych. Wszystko to mogą robić samodzielnie, a do tego współpracować z Chinami i Rosją. Podział świata ulega zatem zatarciu, a to oznacza, że klasa robotnicza zachodnioeuropejskich krajów imperialistycznych nie może być już opłacana tak wysoko jak dotychczas. Płace spadają i zróżnicowanie między wyższymi a niższymi segmentami klasy pracującej wzrasta. Coraz więcej ludzi czuje się zrujnowanymi. Spada ich poziom życia, spadają wynagrodzenia. Do tego mamy imigrację, która dodatkowo wzmacnia sprzeczności wewnętrzne i napięcia w społeczeństwie. Mamy szereg takich buzujących pod powierzchnią napięć. Zaczynamy te napięcia mniej lub bardziej dostrzegać. Mogą one osiągnąć punkt kulminacyjny i doprowadzić do eksplozji.
Czy Węgry, Polska i inne kraje Europy Środkowej są w tej sytuacji mniej więcej w tym samym miejscu? Analizowałem na przykład zależności i wpływy ekonomiczne w gospodarce Polski, Węgier, Czech i Słowacji i wszędzie mamy zależność od gospodarki niemieckiej, szczególnie jeśli chodzi o przemysł, np. motoryzacyjny. Czy uważa Pani, że mamy w Europie Środkowej potencjał do jakiegoś uniezależnienia się od gospodarek zachodnich, szczególnie niemieckiej, która – jak widzimy – pogrąża się w kryzysie? Czy katastrofa jest już nieunikniona, czy też możemy jej uniknąć, wyzwalając się spod wpływów i zależności od Zachodu?
– Owszem. Nasza łódź jest mocno przywiązana do tonącego okrętu. Tym tonącym okrętem jest Unia Europejska, która nieodwracalnie pogrąża się pod wodą. Pewną nadzieję daje to, co robi od roku 2010, od początku rządów partii Fidesz, rząd węgierski. Zaczął on dywersyfikować relacje międzynarodowe i międzynarodowe stosunki gospodarcze. Ogłosił politykę otwarcia na Wschód i Południe. Neoliberałowie sobie z tego kpili. Tymczasem jest to polityka niezwykle realistyczna, konieczna dla zachowania suwerenności. W BRICS nikt nie pyta innych o ich model społeczno-ekonomiczny czy ustrój polityczny. Pytają jedynie czy ktoś chce z nimi współpracować, czy nie. Jedynym warunkiem członkostwa w BRICS lub partnerstwa z nim jest niestosowanie sankcji. Czy możemy opuścić ten unijny tonący statek? To dobre pytanie. Po pierwsze, moim zdaniem powinniśmy opuścić NATO, które jest instytucją militarną imperializmu. Powinniśmy poprawić, rozwinąć nasze relacje z innymi krajami – z Chinami, z Rosją, z krajami afrykańskimi. Afryka będzie się w nadchodzących dekadach bardzo szybko rozwijała. Proszę pamiętać, że – jak powiedziałam – rozwój odbywa się wykładniczo.
Na początku może się wydawać, że nie mamy do czynienia z niczym przełomowym, ale prędzej czy później ten rozwój przyspiesza. Tak powinna wyglądać rozumna polityka. Oczekiwanie na rozpad Unii Europejskiej, który doprowadzać będzie stopniowo do osłabienia władzy Brukseli, przy jednoczesnym korzystaniu z wolnego rynku i relacji ekonomicznych w jej ramach, to niezłe rozwiązanie. W ten sposób podchodzą do tego Chiny, BRICS i Globalne Południe. Problem polega jednak na tym, że mamy dodatkowo zarządzanie polityczne Brukseli, przy pomocy którego próbuje ona narzucić określoną politykę, wskazać na określone tradycje i wartości, na to jaki ma być nasz stosunek wobec płci itd. To poważny problem. Pierwszy krok, jaki należy zatem zrobić, to zmiana jej scentralizowanej władzy politycznej. Mam nadzieję, że do niej dojdzie, bo inaczej czeka nas eksplozja. Unia Europejska w obecnym kształcie jest nie do utrzymania, bo opiera się wyłącznie na przymusie. Węgry są dziś w awangardzie i muszą ponosić wszystkie te koszty swojej polityki, koszty cięć środków unijnych dla nich przeznaczonych…
Tak, całej tej presji.
– Tak, właśnie – presji. Są też jednak odmienne siły polityczne w innych krajach, również w Pańskim kraju. Są takie siły we Francji, we Włoszech. Te siły polityczne wspierają politykę Węgier. Widzimy jak siły rządzące próbują ograniczać ich wpływy w Niemczech, we Francji – jak próbuje się je represjonować, uniemożliwiać im udział w wyborach. Mimo to coraz więcej ludzi je popiera. Miejmy zatem nadzieję, że nastąpi zmiana polityki w kolejnych krajach, a za nią pójdzie odmienna polityka Brukseli. Węgierski premier mawia często, że będziemy okupować Brukselę. Zobaczymy jak będzie, ale jedno jest pewne: Unia Europejska chyli się ku upadkowi. Nawiasem mówiąc, o upadku Zachodu mówił już Oswald Spengler. Jest to proces stopniowy, bo pisał on o nim jeszcze na początku XX wieku. Z drugiej strony pisał o nim również Samir Amin w latach 1970. Od tamtej pory Zachód osiągnął już wiek starczy, jak sam to określał. Teraz to właśnie widzimy.
Mamy zatem rozkładający się system, w którym nie ma już mocy, nie ma innowacji, nie ma nic godnego podziwu. Oczywiście klasa rządząca wciąż kontroluje w nim masy wśród burżuazji, wśród arystokracji klasy robotniczej, wśród inteligencji. Opłaca je i to wystarcza, by mógł utrzymywać większość. Oczywiście są jeszcze ludzie pozostający po stronie systemu, zainteresowani kontynuacją obecnej, ale rosnąca część społeczeństw od tej polityki się odwraca i poszukuje innych rozwiązań. Na przykład Alternatywa dla Niemiec w Niemczech, którą określa się mianem faszystowskiej, choć nie ma ona z faszyzmem nic wspólnego. Często jednak używa się tej etykietki wobec wszystkich tych, którzy krytykują politykę liberalną i wolnorynkową. Podsumowując, możemy powiedzieć, że z jednej strony jest jakaś nadzieja, ale wciąż istnieje ryzyko wielkiej katastrofy, a nawet wybuchu III wojny światowej.
Pozostając przy dywersyfikacji węgierskiej polityki handlowej i zagranicznej – czy wśród politologów, ekonomistów, a może polityków na Węgrzech toczą się jakieś dyskusje o przystąpieniu Węgier do BRICS w przyszłości? Czy w ogóle się o tym rozmawia?
– Nie, niestety nie. Nie ma tego tematu, choć uważam, że powinien się pojawić. Być może się pojawi, gdy życie w Unii Europejskiej stanie się nie do zniesienia, ale jeszcze nie w tej chwili. Nikt nie mówi o BRICS. Może ktoś już zaczyna myśleć takimi kategoriami. Mamy współpracę w ramach inicjatywy Jednego Szlaku – Jednej Drogi z Chinami, pod postacią połączenia kolejowego z Budapesztu do Belgradu. Węgry brały także udział w szczycie inicjatywy Jednego Szlaku – Jednej Drogi w ubiegłym roku. Byliśmy tam jedynym krajem należącym do Unii Europejskiej. Częściowo się to z BRICS pokrywa, bo przecież są tam Chiny i wiele krajów Jednego Szlaku – Jednej Drogi do BRICS lub partnerstwa z BRICS należy. Ale formalnie to jeszcze nie BRICS.
W Polsce wielu ludzi o poglądach lewicowych twierdzi, że rząd węgierski to skrajna prawica i w związku z tym nieustannie go krytykuje. A co o obecnym rządzie myślą marksiści, socjaliści i intelektualiści lewicowi na Węgrzech? Jakie najważniejsze zalety obecnego rządu mogłaby Pani wymienić?
– To bardzo złożona kwestia. Przytłaczająca większość lewicowych marksistów, socjalistów, inteligencji socjaldemokratycznej, a nawet organizacji obywatelskich występuje przeciwko temu prawicowemu rządowi w sposób totalny. Wielu z nich określa ten rząd mianem faszystowskiego. Dostrzegam jednak pewną niewielką ewolucję tych skrajnych opinii w kierunku ujęcia bardziej realistycznego. Po pierwsze, wciąż bardzo niewielu ludzi twierdzi, że nie jest to władza faszystowska, ale widzę rosnącą liczbę takich ocen. Zaznaczają oni, że nie zamierzają głosować na obecną władzę, ale nie jest to jednak rząd faszystowski. Uważają, że takie określenie to przesada. To nie jest rząd faszystowski. Są też tacy, którzy uznają, że polityka obecnego rządu im odpowiada, ale odżegnują się od głosowania na niego, bo ich zdaniem jest to rząd prawicowy, antykomunistyczny, klerykalny, nacjonalistyczny itd. Dla części marksistów, leninistów czy przedstawicieli tradycyjnej lewicy podnoszenie zagadnienia suwerenności jest synonimem nacjonalizmu, tego negatywnego nacjonalizmu w wydaniu ksenofobicznym. Nie rozróżniają oni różnych form nacjonalizmu. Nie są w stanie zrozumieć, że patriotyzm jest rodzajem nacjonalizmu, ale nie ksenofobicznego. Wręcz przeciwnie – taki nacjonalizm może być bardzo integrujący. Kocham mój kraj i akceptuję Romów i wszystkie inne narodowości oraz grupy etniczne, które tu żyją.
Po drugie suwerenność jest teraz kwestią najważniejszą. Najważniejszym obecnie celem jest zachowanie suwerenności, szczególnie w obliczu sytuacji, w której jesteśmy skrępowani przez Unię Europejską i zmuszeni przez nią do wspierania polityki imperialistycznej. Walka o suwerenność powinna stać zatem na pierwszym miejscu. Na czym ona polega? Najważniejsze jest wspieranie, obrona takiej polityki, która opowiada się za suwerennością. Chodzi o suwerenność w obliczu imperializmu. To prawda, że nasz rząd nie jest całkowicie suwerenny, nie prowadzi polityki do końca suwerennej. Nie byłaby tego w stanie robić żadna siła polityczna, bo jesteśmy zintegrowani z otoczeniem: jesteśmy mocno zintegrowani z architekturą super-struktury imperializmu. Można w tych warunkach co najwyżej poluzowywać nieco istniejące więzy i ten rząd właśnie to robi. Ja jestem w bardzo trudnej sytuacji, bo wielu moich przyjaciół twierdzi, że zdradziłam lewicę, porzuciłam stanowisko marksistowskie, stanowisko w sprawie klasy robotniczej itp. Ale to nie prawda i nie chodzi wyłącznie o interesy samej klasy robotniczej. Chodzi też o interesy rolników, inteligencji. Mój Boże, chodzi wręcz o interesy całego narodu – aby był suwerenny i zdolny do przetrwania nie tylko najbliższych dekad, ale tysiącleci. Dlatego sytuacja takich ludzi lewicy jak ja jest obecnie na Węgrzech trudna.
Popieram rząd z powodu jego polityki zagranicznej, geopolityki. Poza tym prowadzi on nienajgorszy politykę społeczną. Mamy oczywiście problemy w tej sferze, ale sytuacja naprawdę nie jest taka zła, jeśli chodzi o problem ubóstwa na Węgrzech. To zresztą według mnie są obecnie kwestie drugorzędne. Węgry pod tym względem wcale nie są najgorsze i nie znajdują się w ogonie Europy. W wielu kwestiach, na przykład polityki prorodzinnej, Węgry są obok Polski liderem. Mamy trochę podobną politykę wobec rodzin i ich wsparcia.
My nie mamy polityki prorodzinnej tak zaawansowanej jak wasza…
– Niech będzie, jesteśmy lepsi.
Tak. Bardzo Pani dziękuję za ten wywiad i chciałbym życzyć Pani, Węgrom i wszystkim krajom naszego regionu – Europy Środkowej – polityki bardziej suwerennej, bo – jak Pani wspomniała – to sprawa najważniejsza dla wszystkich, niezależnie od strony sporów politycznych i środowisk, z których się wywodzą. Suwerenność to pierwszy i najważniejszy krok. Po jej osiągnięciu, będziemy mogli spierać się o kierunek dalszego rozwoju.
– O to chodzi. Zgadzam się.
Rozmawiał Mateusz Piskorski
prof. Annamaria Artner – węgierska ekonomistka, członek Węgierskiej Akademii Nauk. Obecnie zatrudniona w Instytucie Gospodarki Światowej ELTE w Budapeszcie, wykłada ekonomię i międzynarodowe stosunki gospodarcze, autorka kilkudziesięciu prac naukowych.
Nie wiem, ilu Polakom jeszcze zależy na Niepodległej. Nie wiem, ilu z tych, co im zależy, w ogóle rozumie co to jest niepodległość – jedyna w swoim rodzaju POLSKA NIEPODLEGŁOŚĆ. Nie wiem, ilu Polakom fałszywe pojęcie niepodległości tak skrzywiło perspektywę, że występują przeciwko niej. Nie wiem wreszcie, ilu Polaków ma niepodległość głęboko między pośladkami i nie ma ona dla nich żadnego znaczenia.
Ale wiem, że wszystkie polskie problemy – od tzw. praworządności po głębokie podziały społeczne, przez gospodarkę, finanse, handel, energetykę, opiekę zdrowotną itd. – słowem przez wszystko, co stanowi siłę, pozycję i status każdego niepodległego państwa, wzięły się STAMTĄD. Stamtąd znaczy tyle, co brukselsko- berlińska sitwa pruskich wrogów Polski, zrzeszona w neomarksistowskiej i neokomunistycznej Unii Europejskiej. Koniec. Kropka.
Wniosek może być tylko jeden: tą pruską sitwę trzeba opuścić. I to nie jakimś Polexitem, ale Polescapem. Czyli błyskawicznym trzaśnięciem drzwiami budynku im. komunisty Spinnelego.
Chcemy być mieszkańcami Niepodległej, to przestańmy wreszcie się rozdrabniać na bezproduktywne dyskusje o setkach spraw detalicznych, bo wszystkie one mają jedno i to samo źródło: bandytów z Brukseli i Berlina. To ci bandyci wyssali z Polski polską tożsamość narodową, nasze wielopokoleniowe DNA, to oni wysysają naszą pracę, nasze bogactwo i nasze narodowe dobra. To oni nas podzielili, to oni nami sterują, to oni instalują tu swoje wpływowe agentury i to oni zafundowali nam antypolski, anty-niepodległościowy rząd mający za zadanie uczynienia z Polski terytorium zależne – współczesną Generalną Gubernię, ze współczesnym Hansem Frankiem.
Co gorzej, wyraźnie cofnęliśmy się do kwietnia 1922 r., kiedy to szef Sztabu Generalnego Reichswehry, Hans von Seeckt, zaznaczył, że Polska, „ten najmocniejszy filar Traktatu wersalskiego, z pomocą Związku Radzieckiego zostanie wymazana z mapy Europy, Francja zostanie poważnie osłabiona, a Niemcy odzyskają granicę sprzed 1914 r.” Dziś można jedynie dyskutować, czy miejsca „Związku Radzieckiego” nie zajęła Ukraina – jak wiadomo ściśle zblatowana z Berlinem. Reszta jest bezdyskusyjna.
Czekam na jednego odważnego polityka, poza sekowanym Grzegorzem Braunem, wyraźnie ogłosi: czas na POLESCAPE!
K.J.W.10 listopada 2025, 14:27Mamy problem z tym porzuceniem RWPG-bis.
Jesteśmy gospodarczą kolonią Wielkich Niemiec.
Połowa „fabryk” to montownie.
Banda folksdojcza zamyka co się da – zamknęła olefiny – nieśmiałą próbę odcięcia się od „chemii z Niemiec”.
Wymiksowując się na własną prośbę zwiększamy bezrobocie o kilkanaście procent, ponadto lud nie uwierzy, że może istnieć życie poza Unią.
Czy nie lepiej zmusić ich, żeby to oni nas nas próbowali wyrzucić?
Skoro Jurowa czy Tsue nakładają na nas karę dzienną kilka milionów, to co stoi na przeszkodzie, żeby za nadużywanie uprawnień, nałożyć na nich karę kilkanaście milionów?
Tak – pierwszy cel usunąć bandę folksdojcza – inaczej zniszczy wszystko – zgodnie z doktryną berlina.
Do kompletu odbudowa szwabskiej armii – i pozamiatane.